Ulotne Szczęście


ULOTNE SZCZĘŚCIE
ignacy14



    Na początku wypadałoby napisać coś o sobie. No więc mam 20 lat i chociaż pochodzę z zamożnej rodziny, to moje perspektywy wydają się być ciasne niczym piczka dziewicy. Oboje rodzice (rozwiedzeni, a jakże) to prawnicy, więc - tak-tak! - synuś MUSI pójść w ich ślady. Co z tego, że ma inne marzenia? Dla nich nie ma to żadnego znaczenia...
    Jeśli zaś idzie o moją fizyczność, to niewiele w tym temacie mogę napisać. Ciemne, bardzo gęste włosy, przez które gdzieniegdzie przebija się siwizna, twarz - w ocenie koleżanek dość przyzwoita, i postawna budowa ciała (no, z lekką nadwagą, ale cii...) Charakter - niegroźny idiota, ale, rzecz jasna, w pozytywnej wymowie tego słowa.
    Powierzchownie więc wydawałoby się, że moje życie jest poukładane, że pieniądze i grono znajomych vel grupka przyjaciół, która mnie otacza, dają mi szczęście i poczucie stabilizacji. Jednak gdzieś tam w środku tkwi we mnie nieszczęśliwy, skryty w sobie młody człowiek, który ma poczucie, że urodził się w złym miejscu, w złym czasie i tkwi w totalnej stagnacji w świecie, do którego kompletnie nie pasuje.
  Tak, jestem gejem. Pedałem. Homoseksualistą. I jakkolwiek dramatycznie to brzmi, nie mam z tym najmniejszych problemów. Co ciekawe, problem mają z tym wszyscy inni. Znaczy - zapewne mieliby, gdyby wiedzieli. A wie tylko grupka najbliższych przyjaciół w osobach dwóch przyjaciółek i przyjaciela od serca, najbardziej tolerancyjnego i inteligentnego człowieka, jakiego kiedykolwiek poznałem. Jest dla mnie jak brat, którego, swoją drogą, też mam, ale nawet w połowie nasze stosunki nie są tak dobre, jak te z Robertem. Nigdy żaden z nas nie pomyślał nawet, że nasze relacje mogą w jakikolwiek sposób się zmienić. Zresztą, jest On szczęśliwym posiadaczem bardzo atrakcyjnej dziewczyny.
    Dość jednak tego melancholijnego, pseudo biograficznego wywodu.
    Historia, która mnie spotkała, wydaje się być wyjęta niczym z tandetnego romansidła lub innego filmu z Sandrą Bullock w roli głównej. Żeby jednak bliżej nakreślić sytuację, musimy cofnąć się o dwa lata wstecz.
    Oto wtedy 18-letni JA zaliczałem najgorszy rok w swoim życiu. Wówczas jeszcze nie byłem zbyt pogodzony z własną seksualnością. Samotny i nieszczęśliwy chwytałem się każdej możliwej okazji, by choć odrobinę zaznać poczucia bliskości. Przypadkowy sex był więc na porządku dziennym.  Innych facetów traktowałem jak dziwki, które po zrobieniu tego, co do nich należało, po prostu wyrzucałem na zbity pysk za próg. Wydawało mi się wówczas, że po prostu dobrze się bawię i zaspokajam swoje potrzeby. Jednak w gruncie rzeczy było to wołanie o miłość.
    Samotność była tym bardziej dotkliwa, że mieszkałem (i mieszkam do dziś) sam. Moja matka wynajmuje mieszkanie w tym samym apartamentowcu, co ja. Po prostu doszła do wniosku, że wiek 18 lat to najwyższa pora, by zamieszkać samemu. Ojciec zaś mieszka na wsi, we własnej posiadłości.
    I tak pewnie zabawiałbym się do dziś, gdyby nie pewne przełomowe przyjęcie, w którym miałem wątpliwą przyjemność uczestniczyć.

    Było lipcowe popołudnie, kiedy siedziałem przy suto zastawionym stole w jakiejś snobistycznej restauracji. Okazja - urodziny partnera mojej matki. Towarzystwo - sztywne jak członek na weselu. Aura - żar lejący się z nieba. Gdyby nie klimatyzacja, można by oszaleć. Czas mijał mi na rozmowach w obrzydliwe oficjalnym tonie oraz jedzeniu dziwnych potraw, których nazw nie potrafiłem nawet wymówić, a co dopiero zrozumieć je czy zapamiętać. W pewnej chwili powiedziałem sobie: dość. Postanowiłem więc wyjść przed restauracje i puścić dymka, co zazwyczaj pomagało mi uwolnić negatywne emocje. Usiadłem na ławce, w cieniu rozłożystego dębu, który stał zaraz obok budynku. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się smakiem nikotyny, dzięki której powoli udawało mi się odzyskać równowagę.
    Z tego letargu wyrwał mnie niski, przyjemny głos:
    - Widzę, że nie tylko ja nie przepadam za tymi spędami smętnych panów w krawatach.
    Otwarłem oczy. Przede mną stał wysoki, smukły, niezwykle męski facet. Był szwagrem wspomnianego już partnera mojej rodzicielki. Pracował fizycznie i jego związek z córką wyżej wspomnianego poczytywany był za karygodny mezalians. Widywałem go już parę razy, ale dopiero teraz dotarło do mnie, jaki to przystojniak. Zdecydowanie w moim typie. Uśmiechał się w sposób, który niebywale mnie ujmował: szczerze, zalotnie, całą twarzą.
    - Taa... - odparłem, patrząc na niego uważnie, ukrywając uśmieszek. Moje myśli krążyły wokół jego owłosionej klaty, przebijającej spod rozpiętej u góry koszuli. - Zdaje mi się, że nikt nas sobie nie przedstawił - wstałem i wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. - Mariusz - dołożyłem oszczędny uśmiech.
    Nasze spojrzenia spotkały się, mogłem więc dostrzec, że ma piękne błękitne oczy.
    - Miło mi. Ja również - usłyszałem w odpowiedzi. - A wydawało mi się, że to rzadkie imię - zaśmiał się krótko.
    Rozmawialiśmy przez chwilę na różne tematy. Głównie o nim. Dowiedziałem się, że pracuje w firmie budowlanej, niedawno minął trzydziestkę, ma dwoje dzieci. Z Mileną, swoją żoną, poznał się osiem lat temu, kiedy to ona - panienka z dobrego domu - wyrwała się na imprezkę. Po spędzonej razem nocy okazało się, że jest w ciąży. I tak oto do dziś są bardzo zgodną parą.
    -  No i wiesz, nie jest to może jakaś namiętna miłość, ale zawsze lepiej, jak ktoś na ciebie w domu czeka, nie? - spytał retorycznie i znów się uśmiechnął. - Poza tym kocham moje dzieciaczki - dokończył.
    - Rozumiem. No to ciekawe masz życie. Ale chyba źle czujesz się w tej rodzince, co? - zapytałem, ściągając ostatniego `bucha` z kończącego się L&M'a.
    - Trzeba umieć się dostosować - usłyszałem w odpowiedzi. - Oni uważają mnie za kogoś gorszego, ale w to mi graj. Przynajmniej nie muszę się wdzięczyć. W przeciwieństwie do ciebie - spojrzał na mnie uważnie.
    - Ja po prostu dostosowuję się do sytuacji - odpowiedziałem mu, puszczając oczko. - Poza tym powinienem się chyba przyzwyczajać. W moim przyszłym zawodzie takie rozmowy są normą.
    Wstałem. W tym momencie byłem więc odwrócony do niego plecami, gdy usłyszałem:
    - Pytanie tylko, czy masz na to ochotę?
    To było trafne spostrzeżenie. Sam właściwie nie wiedziałem, na co mam ochotę. Jednak było dla mnie jasne, na kogo w TYM momencie ją miałem.
    Spojrzałem na Mariusza.
    - Czy to ma jakieś znaczenie? Dam radę - i wszedłem z powrotem do restauracji.
    Reszta przyjęcia minęła mi na odliczaniu minut do końca. W pewnym momencie wszyscy ci smutni panowie i ich tępe żony udali się na spacer po malowniczej okolicy, a ja usiadłem w samochodzie, żeby pozbierać myśli. Rozmowa z tym facetem uświadomiła mi jeszcze dobitniej, że brnę w coś, w czym na pewno siebie nie odnajdę. Zrozumiałem, że spełnianie chorych ambicji moich rodziców może uczynić ze mnie nieszczęśliwego człowieka. Na dodatek nabrałem ochoty na żonatego mężczyznę z dwójką dzieci. Niedobrze... Wyciągnąłem fajkę, wyszedłem z auta i udałem się za peletonem zapracowanych prawników. W oddali widziałem Mariusza z żoną i dziećmi. Słodki obrazek. Aż do porzygania. Na szczęście później poszło już z górki. Deser, szampan i do domu.
    Wziąłem ciepłą kąpiel i położyłem się spać.
    Nasze następne spotkanie nastąpiło dość nieoczekiwane dwa tygodnie później. Balowałem w jakimś klubie, kiedy nagle ujrzałem mojego ogiera wraz z grupą kumpli. Przywitałem się ze wszystkimi i wróciłem na parkiet, a on wyrósł zaraz obok mnie. Omiótł wzrokiem tańczące dziewczyny i zagaił:
    - Niezłe dupcie, nie? - i sam zaczął tańczyć, zaraz jednak podbiła do niego jakaś blondi.
    - Taaa... Szczególnie te męskie - powiedziałem sam do siebie.
    Tańczył fatalnie, chociaż w każdym jego ruchu czy geście widać było stuprocentowego mężczyznę. Ale był cholernie sztywny, co jednak w obliczu akrobacji owej blondi nie dziwiło.
    Zrobiło mi się duszno, co było znakiem, że pora przepłukać gardło. Usiadłem na barowym krzesełku, zamówiłem browar i czekałem, aż wyjątkowo brzydka barmanka mi go naleje.
    - To jest właśnie największy minus bycia w stałym związku - usłyszałem nagle za sobą - że musisz sobie zawiązać - zaśmiał się w ten charakterystyczny sposób.
    - Tak podejrzewam... Jeśli o mnie chodzi, to możesz być spokojny, nic nikomu nie powiem.
    - Chyba nie mógłbym zdradzić Milki - tak nazywał swoją żonę. - W łóżku dobrze nam się układa. Nie narzekam.
    - No, ale takie młode mięsko to coś zupełnie innego, dobrze napalone. I ta dawka emocji - dodałem. Byłem trochę wstawiony, co oznaczało, że również, bardziej wylewny. - Widać, że zrobiłaby z tobą wszystko - ruchem głowy wskazałem dziewczynę, z którą przed chwilą tańczył, a która teraz siedziała z koleżankami i przyglądała mu się badawczo.
    - Przypadkowy seks jest dla nastolatków, młody... - rzucił mi wyjątkowo poważnie. - Chociaż nie ściemniam, że mnie to nie bierze.
    Jasne - pomyślałem sobie. Masz na nią ochotę. Twoje nabrzmiałe krocze dobitnie o tym świadczy.
    - Skoro tak twierdzisz... Wybacz, wracam do moich znajomych.
    Tak też zrobiłem. Ale rozmowa z Mariuszem podminowała mnie. Niby nie było powodu, ale uświadomiłem sobie, że taki facet pozostanie tylko moim przedsennym marzeniem. Muszę przestać o nim myśleć! - takie było postanowienie, a skuteczną metodą miało być schlanie się. Skończyło się jednak na pokaźnych zawrotach głowy.
    Wyszedłem przed pub i usiadłem na murku. Starówka wirowała w szalonym tempie, na szczęście helikopter powolutku tracił na swej prędkości.
    - Widzę, że nieźle się naje*bałeś - usłyszałem znajomy głos.
    Zajebiście - pomyślałem. Próbowałem o nim nie myśleć, pijąc, a on jak na złość pojawia się, kiedy ja ledwo widzę na oczy.
    - Chyba pora się przejść - wziął mnie pod ramię i zaczęliśmy iść w bliżej nieokreślonym kierunku.
    - A szy ty nie powinieneś byś ze swoimi kumplami? - bełkotałem coś nieskładnie.
    - Poszli już. A ja zamierzam odwieźć cię do domu.
    Że co...?!
    - Ale w środchu są moi snajomi i zostawiłem tam kurtchę... - próbowałem iść w przeciwnym kierunku, jednak Mariusz chwycił mnie mocno za rękę, bym szedł dalej z nim.
    - Znajomych pożegnałem w twoim imieniu, a kurtkę mam tutaj - pokazał mi ją przewieszoną na drugim ramieniu. - No idziemy, idziemy...
    Jeździł granatową beemką. Typowe auto dla takiego faceta, jak on. Patrzyłem na jego przystojny profil, oświetlony ulicznymi latarniami, kiedy w skupieniu prowadził samochód. Pomimo swojego stanu nie myślałem o niczym innym, jak tylko o tym, żeby wziął mnie tu i teraz...!
    Otrzeźwiło mnie nieco świeże powietrze dobywające się z okna, które otworzył.
    - Chcesz, żeby mnie wywiało? - zdobyłem się na mało zabawny żart.
    - Nie, po prostu jedziesz piwskiem - uśmiechnął się. - Jakieś problemy? Dziewczyna rzuciła? - spytał bardziej zaciekawionym niż troskliwym tonem.
    - Tak jakby. Wiesz, po prostu taka jedna mnie nie chce...
    - I dlatego chlejesz? Młodziaku, tego kwiatu jest pół światu - poklepał mnie po ramieniu. - Sądzę, że nie warto z tego powodu doprowadzać się do takiego stanu.
    Dalsza podróż minęła już w milczeniu. Mnie się zbierało na mdłości. I od nadmiaru alkoholu we krwi, i od nadmiaru goryczy, którą z minuty na minutę coraz bardziej się przepełniałem.
    Pod mój blok podjechaliśmy niedługo po pierwszej. Całe osiedle już spało.
    - Wielkie dzięki, nie musiałeś eskortować mnie pod samą klatkę - podałem mu rękę, a on odwzajemnił ten gest.
    W tym momencie coś mnie tknęło. Pomyślałem, że muszę coś zrobić. Trudno, najwyżej dostanę w mordę. Pociągnąłem go za dłoń i wpakowałem swój język w jego usta...  Zaskakujące: Mariusz odwzajemnił pocałunek! Po chwili jednak wyrwał się, spojrzał mi prosto w oczy i odwrócił się na pięcie.
    Winda wyrwała mnie z zamyślenia. Wszedłem do mieszkania, rozebrałem się i położyłem się do łóżka. Świat wokół znów wirował jak oszalały. Widziałem już, że następny poranek minie pod znakiem kaca. I tego alkoholowego, i moralnego...

Do mojej świadomości powoli docierały dźwięki dobiegające z przedpokoju. Głuche dudnienie do drzwi rozchodziło się po całym mieszkaniu. Powoli otwarłem najpierw jedno, a później drugie oko. Oślepiające słońce natychmiast zmusiło mnie do ich zamknięcia. Na ślepo wstałem z łóżka i udałem się w stronę źródła hałasu - drzwi do mieszkania. Nie patrząc przez judasza, odryglowałem zamek i nie pociągając nawet za klamkę, udałem się szybkim lecz chwiejnym krokiem w kierunku kuchni, gdzie dopadłem do butelki schłodzonej wody o smaku cytrynowym. Po chwili usłyszałem skrzypnięcie drzwi oraz kroki idące powoli w moim kierunku. Nieobecnym wzrokiem patrzyłem na trzy uśmiechnięte twarze, przypatrujące się mojej osobie z pewnego rodzaju politowaniem.
    - Przypomnieliście sobie o mnie - wykrztusiłem, jednak ogromny ból głowy uświadomił mi, że mówienie nie jest dobrym pomysłem. Odruchowo sięgnąłem po tabletki przeciwbólowe leżące na lodówce.
    - Rozgośćcie się, kochani, niezwykle się cieszę, że wpadliście tak zupełnie bez sensu - nie kryłem swojej złości.
    Chcąc nie chcąc musiałem doprowadzić się do porządku. Chłodny prysznic postawił mnie w miarę na nogi. Po wyjściu spod niego spojrzałem w lustro - odbicie w nim ukazało obraz nędzy i rozpaczy. Podkrążone oczy, napuchnięte powieki i szara cera. Nozdrza zaś bezlitośnie atakował zapach przypalonego pieczywa i zwietrzałej kawy. Nie miałem wątpliwości - Marta postanowiła zrobić śniadanie.
    Założyłem na siebie luźny t-shirt i zwykłe szorty, po czym dołączyłem do roześmianej trójki, niezwykle rozbawionej pożywnością przygotowanego posiłku.
    - Świetnie wyglądasz - zagaiła Klaudia.
    - Dzięki, znowu przytyłaś? - pomimo ogromnego kaca potrafiłem zdobyć się na kontrę. W odpowiedzi ujrzałem wytknięty język.
    Usiadłem przy stole, na którym, tuż obok mnie parował kubek gorącej kawy, której zapach przyprawiał mnie jednak o mdłości. Odstawiłem go więc od siebie, sięgnąłem za to po papierosa, którego aromat powoli przywracał mnie do życia. Śmiechy moich przyjaciół ucichły, teraz cała trójka z uwagą mi się przyglądała. Omiotłem ich wzrokiem.
    - Mam coś na twarzy? Czy może podmieniliście mi papierosa i czekacie aż wybuchnie?
    - Czekamy na relacje - odparła Marta.
    - Relacje zy... czego, przepraszam?
    - No jak? Z wczorajszego wieczora - odpowiedział zaintrygowany Robert.
    - A o czym tu mówić? Uchlałem się i tyle. Dziś mam kaca, co jest wystarczającą karą, także swoje durne pytania schowajcie sobie w kieszeń.
    - Oj, doskonale wiesz, że pytamy o tego przystojniaka, który miał cię odwieźć do domu.
    Dobrze wiem, o co, kutwa, pytacie. Ale nie zamierzam o niczym mówić, o nie. To zbyt żenujące.
    - Ten przystojniak odwiózł mnie do domu, po czym pojechał do swojego.
    - Tylko? - usłyszałem zalotny ton Klaudii.
    - Nie, oczywiście, że nie! Uprawialiśmy ostry sex na wycieraczce przed drzwiami!... Naprawdę, ogarnijcie się, ja was błagam! To żonaty facet z dwójką dzieci. Czego się spodziewaliście? - nieoczekiwanie straciłem panowanie nad sobą.
    - No i co z tego, że żonaty? - zapytał  Robert, udając zalotnie miękki, „gejowski” ton. - Nie wiesz, że to teraz modne, żeby na boku mieć chło-pa-ka? - zaakcentował.
    - Praktykujesz to? - odciąłem się. - Mariusz to bardzo atrakcyjny facet, jednak to członek mojej rodziny. Jak sobie to wyobrażacie? - zacząłem się tłumaczyć jak osioł, a najbardziej chyba przed samym sobą.
    - Oj tam, jakbyś nagle czuł się przerażony obecnością członka... rodziny - złośliwie dokończyła Marta.
    - Jesteście nie do wytrzymania! - odpowiedziałem, nie kryjąc rozbawienia aluzją Marty. - A to podobno my, homoseksualiści, myślimy ciągle tylko o jednym... Lepiej powiedzcie, co udało się wam załatwić w biurze podróży - przypomniało mi się, że przecież już jutro wyjeżdżamy na Kretę na nasze cudowne wakacje!
    - Nie było problemów z przebukowaniem biletów. Lecimy wcześniejszym samolotem, i to jeszcze z dziesięcioprocentową zniżką - zamrugała zalotnie Klaudia - Nie musisz mi dziękować.
    - Nie miałem zamiaru. Pewnie jeszcze tańszymi, czytaj: gorszymi liniami lotniczymi.
    - Sam się przekonasz... No, będziemy się zbierać. Dziękujemy za śniadanie.
    - Już?
    - Marta musi sobie jeszcze kupić nową walizkę. Wiesz, ta z zeszłego roku jest już passe - Robert puścił do mnie oczko. - Dasz sobie radę bez nas?
    - Bez problemu - wstałem i odprowadziłem całą ekipę pod drzwi.
    - Boże, mam jeszcze tyle do zrobienia - usłyszałem zaaferowany głos Marty. - Strój kąpielowy, kosmetyki, jakieś fajne ubranie na imprezę, no i prostownicę do włosów, i jeszcze...
    - Dobrze! Wychodzimy! - stanowczo stwierdziła Klaudia, wypychając Martę za drzwi, i już ich nie było.
    Usiadłem na kanapie i natychmiast uświadomiłem sobie, że machinalnie wracam myślami do wczorajszego wieczora. Wstyd i kompromitacja, nie ma co. Kac moralny był tragicznym uczuciem, które teraz potęgowane było kolejnym: żalem. Najzwyczajniej w świecie żałowałem, że nie doszło między nami do czegoś więcej. Kolejne pytania same przychodziły mi do głowy i na żadne z nich nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Najbardziej dręczyło mnie to, że przecież Mariusz odwzajemnił pocałunek. Dlaczego? A może tylko mi się wydawało? Nie, co prawda byłem pijany, ale potrafię odczuć, kiedy ktoś mnie całuje! Zrobił to odruchowo? Nie... Wróć na ziemię! - sam przywołałem się do porządku.
    Przygotowania do wyjazdu pochłonęły mi resztę dnia. Odprawa na lotnisku zaczynała się już o piątej rano, więc musiałem pójść wcześnie spać, by przypadkiem nie wstać za późno.
    Greckie wakacje dobrze mi zrobiły. Ta plaża, morze, widoki: Knossos, Fajstos, Zakros, Góry Dynarskie, Grecy - ach, żyć nie umierać. Zresztą - mógłbym je spędzić w podrzędnym hoteliku w Łebie, a towarzystwo moich przyjaciół i tak wszystko by wynagrodziło. Dwa tygodnie minęły jednak bardzo szybko i już na początku sierpnia znów powitała mnie szara, polska rzeczywistość. Moje miasto płakało deszczem, co było jedynie zwiastunem problemów, które miały mnie spotkać.
    Po otwarciu drzwi do mieszkania... zobaczyłem obraz żywcem jak z kiepskiej komedii pomyłek. Cały sufit usiany był jasnobrązowymi plamami, które sięgały nawet ścian, a ciężkie powietrze wypełnione było zapachem stęchlizny. Gdzieniegdzie płatami odrywała się farba, w innych miejscach nie było jej już zupełnie. Oniemiały usłyszałem za sobą głos osiedlowego ciecia - Pana Mariana.
    - O, już pan wrócił - zaczął swoim skrzekliwym głosem. - Nie mogliśmy się do pana dodzwonić! Sąsiadce z góry poszła rura, całe mieszkanie zalane, mówię panu normalnie prawdziwy meksyk - relacjonował z przejęciem. - Będzie trzeba to zabezpieczyć i odmalować sufit.
    - Taa... Przecież widzę - wykrztusiłem z siebie.
    - Oczywiście kobitka nie była ubezpieczona, hie-hie. Musi się pan z nią dochodzić, w co wątpię, czy poskutkuje, czyli, mówiąc inaczej, trza będzie to pokryć z własnej kieszeni. Ja mogę to panu malnąć, bez problemu - powiedział konspiracyjnym tonem. - Dasz pan cztery stówki, kupisz farbkie i będzie gitara!
    - Nie, dziękuje panu. Poradzę sobie. Też mam dwie ręce - odpowiedziałem, siląc się na grzeczność.
    - No, jak tam pan chcesz. Uszanowanie - usłyszałem na odchodne, po czym pan Marian, rozczarowany, zszedł po schodach.
    Zostałem sam w centrum tego chaosu. Z wściekłości przygryzałem wargi. Mam dwie ręce, ale do takiej roboty to raczej lewe ręce. No ale czy to wina tej baby, jak rura pękła? Cholera...
Odstawiłem walizkę do garderoby, otworzyłem wszystkie okna i dopiero dało się tu oddychać. Od razu zasiadłem do komputera i zabrałem się za szukanie w Internecie ogłoszeń firm remontowych. Ciekawe... Firma MarBud, zaledwie trzy osiedla dalej. No to telefon... Po krótkiej rozmowie z sekretarką i karkołomnym określeniu przeze mnie szkód, poinformowała mnie - jak się wyraziła - po konsultacji z szefem, że jutro rano zgłosi się do mnie ich pracownik.
    I tak właśnie się stało. Punktualnie o 8:30 zostałem wyrwany ze snu donośnym pukaniem do drzwi. Zakładając na siebie jedynie szlafrok, popędziłem przez korytarz, by je otworzyć. I tak rozpoczął się kolejny akt mojego dramatu. W progu stał bowiem nie kto inny, jak... Mariusz, we własnej osobie, ubrany w gustowny, niebieski kombinezon. Z jego miny jednoznacznie wynikało, że już wcześniej zorientował się, kto ma być jego klientem. I raczej nie był z tego zadowolony.
    - Wypadałoby naprawić dzwonek - usłyszałem na wstępie. - Albo chociaż napisać kartkę, że nieczynny i żeby pukać.
    Pukać, pukać... Ty...
    - Yyyy, eeee... Pan wejdzie... - odpowiedziałem, w tej samej chwili orientując się, jak strasznie muszę być żenujący.
    - Pan...? - popatrzył zdziwiony.
    Wszedł do mieszkania i obejrzał je dokładnie. Miałem wrażenie, że przygląda się nie tylko sufitowi i ścianom, ale również całej reszcie. Zupełnie jakby chciał zobaczyć, jak mieszkają pedały. Czekałem, że w pewnej chwili odwróci się na pięcie i zacznie uciekać z rękami w górze, krzycząc przy tym rozpaczliwie. Zwiad środowiskowy, psia mać...
    - Będzie trzeba zdjąć starą farbę z sufitu i pomalować na nowo. Na ściany można pokryć nową warstwę - poinformował mnie oschłym, pozbawionym emocji tonem.
    Pokryć, pokryć...
    - Długo to potrwa? - zapytałem niepewnie.
    - Trzy, cztery dni.
    Pięknie, po prostu pięknie...
    - Zabiorę się za to od razu.
    Nie zamierzałem protestować.
    - Napijesz się kawy? - chciałem nieco przełamać dystans, w jaki na początku niepotrzebnie wpadłem,  jednak w odpowiedzi usłyszałem tylko ciszę.
    - Rozumiem... - rzuciłem w powietrze i udałem się do kuchni.
    Wróciłem już z parującym kubkiem i oparłem się o ścianę, przypatrując się pracującemu Mariuszowi. Chciałem jakoś zagaić, wrócić do tamtej feralnej nocy, ale jednocześnie czułem, że nie jest do dobry pomysł. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli po prostu wcale nie będę się odzywać. Poszedłem więc do salonu i usiadłem przy komputerze. Gdyby Marta czy Klaudia wiedziały co się dzieje... Już chciałem pisać do nich, kiedy nagle usłyszałem za sobą jego niski, basowy głos.
    - Może jednak napiję się tej kawy...
    Podniosłem głowę i ujrzałem dwoje błękitnych oczu, które przypatrywały mi się tak, że nie byłem w stanie odczytać tego spojrzenia.
    Usiedliśmy w kuchni. Wręczyłem Mariuszowi kubek i usiadłem naprzeciw niego. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, którą postanowiłem przerwać.
    - Wiesz, chciałem cię przeprosić za tamten wieczór. Po prostu byłem pijany i po prostu nie wiedziałem, co robię. Jakoś tak wyszło, sam nie wiem, dlaczego...
    - Daj spokój. Było, minęło.
    - Było, minęło... - powtórzyłem za nim. - Myślałem, że będziesz chciał rozkwasić mi pysk.
    - Za co? Myślisz, że ja nigdy nie miałem -naście lat i nie pamiętam, jakie myśli chodziły mi wtedy po głowie?
   Byłem kompletnie zaskoczony. Przewidywałem wiele scenariuszy takiej rozmowy, ale żaden nie zakładał, że to - on! - zacznie mnie tłumaczyć.
    - Więc dlaczego tak się do mnie odnosisz? - zapytałem nieoczekiwanie, przybierając nieco agresywny ton.
    - Odnosisz? - powtórzył roześmiany. - Co ty, baba jesteś? Daj spokój, miałem ci dać buzi na dzień dobry?
    - Nie... Po prostu odniosłem wrażenie, że masz do mnie żal za tamto.
    - Nie mam. Sam mówisz, że byłeś pijany i dlatego tak się zdarzyło. Na dodatek ta laska, o której wspominałeś... Nie miałeś wesołego wieczora, hy-hy.
    Mariusz mówił coś dalej ale ja nie słuchałem. Laska? Zastanawiałem się, czy ten facet faktycznie jest tak naiwny, czy jedynie robi dobrą minę do złej gry. W gruncie rzeczy była to jednak dobra wiadomość. Poczułem się bezpieczny.
    - Nie jesteś pedałem? - spytał w końcu, patrząc na mnie uważnie.
    Zawahałem się. Może lepiej powiedzieć prawdę?
    - Nie, nie jestem - wyrwało mi się zupełnie machinalnie. - Oczywiście, że nie, no co ty - odpowiedziałem, śmiejąc się przy tym głupkowato.
    - No to kamień z serca - usłyszałem w odpowiedzi.
    Mnie też zrobiło się lżej. Prawie sam sobie uwierzyłem.
    Trzy dni, które spędziliśmy razem, minęły błyskawicznie. Mariusz przychodził z samego rana, wychodził późnym wieczorem. Codziennie dużo rozmawialiśmy - nieoczekiwanie wczułem się w rolę heteryka, wykazując zaskakującą mnie samego wiedzę o cyckach i owłosionych cipkach. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, jedliśmy wspólne posiłki, a wieczorami zdarzało nam się wypić jakieś piwko. W końcu nie czułem się samotny we własnym domu. Jednak obecność Mariusza miała i drugie dno: byłem tym facetem piekielnie zafascynowany, podniecał mnie fizycznie i intrygował jako człowiek. Uwielbiałem patrzeć na jego silne ramiona i długie nogi, ale też nie mogłem przestać słuchać, jak z zacięciem opowiada o swoich pasjach.
    W końcu nadszedł jednak dzień ostatni. Koniec. Mariusz wykonał swoją pracę i musiał opuścić moje mieszkanie, co gorsza - opuścić moje życie. Postanowiłem, że nie mogę do tego dopuścić, że muszę zrobić coś, by ten facet stał się jego częścią. Zaproponowałem, by wpadł dziś wieczorem - była sobota, więc nadarzyła się idealna okazja, żeby się napić, pogadać o głupotach, a przy okazji uregulować finansowe zaległości. To była oczywiście wersja oficjalna. Ta „moja” zakładała zgoła inny scenariusz.
    Mój ideał zjawił się o umówionej porze. Wyglądał świetnie! Tak, że ciężko było mi się na czymkolwiek skupić. Wieczór minął nam na obalaniu kolejnych butelek piwa, zażeraniu się pizzą i emocjonowaniem jakimś meczem. On się nim emocjonował, ja zaś z podnieceniem patrzyłem na jego rozentuzjazmowanie.
    Jakoś krótko przed północą siedzieliśmy juz lekko zmęczeni i wspominaliśmy najbardziej żenujące historie ze swojego życia. Śmiechom nie było końca. I właśnie wtedy, gdy atmosfera była maksymalnie rozluźniona, postanowiłem wdrożyć swój plan w życie.
    - No i wiesz, wtedy do pokoju weszła moja babcia... - Mariusz dokończył, śmiejąc się ze swojej opowieści.
    - Nie umarła z wrażenia?
    - Nie, przeżyła... - obaj nadal zanosiliśmy się śmiechem.
    - Wiesz... Ja też muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak spytałeś czy nie jestem gejem?
    Mariusz, wciąż śmiejąc się, pokiwał głową.
    - Kła-ma-łem! - roześmiałem się jeszcze głośniej, a w tej samej chwili śmiech w gardle Mariusza zamarł. Wpatrywał się we mnie z mieszanką uczuć, których nie byłem w stanie odczytać z jego błękitnych oczu. Po chwili wstał, odwrócił się do okna, wziął kilka głębokich, głośnych oddechów. Podszedłem do niego i złapałem za ramię, ale natychmiast odwrócił się i odepchnął mnie z całej siły Z trudem utrzymałem równowagę, żeby nie upaść..
    - Okłamałeś mnie! - wykrzyczał. - Zrobiłeś ze mnie idiotę! Co ty sobie wyobrażasz? Że będę się kumplować z pedałem...?
    - Uspokój się, proszę... - próbowałem załagodzić sytuację, ale wtedy Mariusz podszedł do mnie, chwycił mnie za ubranie i pociągnął do góry, tak, że ledwie palcami stóp dotykałem podłogi, a nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
    - Nie mów mi, co mam robić - wysyczał. - Po co mnie tu dziś ściągnąłeś, he?
    Nie odpowiedziałem, tylko... postanowiłem powtórzyć to, co zrobiłem ponad 2 tygodnie temu. Zbliżyłem usta do jego ust... Nasz pocałunek był niezwykle namiętny, ale bardzo krótki. Mariusz wyrwał się, a stawiając mnie z powrotem na nogi, mocno, z otwartej ręki uderzył mnie w twarz. Zatoczyłem się... Gdyby nie stojący obok stół, który dał mi oparcie, pewnie leżałbym na ziemi. W tej samej chwili poczułem żelazny uścisk jego dłoni na moim nadgarstku.
    - Co ty kurwa, sobie myślisz? - syczał, patrząc mi w oczy. - Wpierdolić ci, pedale?
    - Chętnie... - odpowiedziałem, i już pożałowałem tej zabawy w słówka. W tym samym momencie poczułem ostry ból brzucha. Nie mogłem się nawet skulić z bólu. Byłem przez niego trzymany w pionie, już przyparty do ściany.
    - I co, nadal masz na mnie ochotę? - wycedził przez zęby.
    - Wstęp był ciekawy - usłyszał ode mnie w odpowiedzi, bo wciąż chciałem trzymać fason, co jeszcze jakoś mi się udawało... Nasze usta znów spotkały się - tym razem z jego inicjatywy! Ten pocałunek trwał znacznie dłużej, Mariusz ewidentnie przejmował nade mną kontrolę.
    - Oduczę cię tego pedalstwa - wyszeptał złowrogo, gdy już przestaliśmy się całować, z trudem łapiąc oddech.
    Chwycił mnie za ramię i rzucił mocno na kanapę, po czym usłyszałem i zobaczyłem, jak moje spodnie, niczym pod wpływem magicznej mocy zamieniają się w kupkę bezkształtnego materiału. Bielizna także nie stawiała długo oporu i tym oto sposobem leżałem pod nim od pasa w dół całkiem nagi. Zastanawiałem się, ile czasu minie, zanim wejdzie ze mnie: dziesięć sekund?... Wystarczyło sześć... Poczułem ogromny ból, który rozlał się po całym moim organizmie. Nie byłem nowicjuszem, ale w tamtej chwili poczułem się jak dziewica orleańska.
    - Pasuje ci? - usłyszałem nieoczekiwanie wprost nad uchem.
    - Bywało lepiej... - postanowiłem wziąć udział w tej grze, chociaż Mariusz nie potrzebował raczej zachęty...
    - Kurwa, to znaczy, że jesteś prawdziwym pedałem...
    - To znaczy, że musisz się bardzo postarać - byłem zaskoczony własną odwagą.
    - Tak? To zobaczymy, ile wytrzymasz...
    Trzeba było przyznać, że się nie oszczędzał. Chociaż, chyba należałoby powiedzieć, że nie oszczędzał mnie. Jednak ból, który w innych okolicznościach byłby pewnie nie do zniesienia, w tamtym momencie przynosił mi niesamowitą dawkę rozkoszy. Z mojej perspektywy ciężko było ocenić rozmiar męskości Mariusza, jednak wrażenia, które mi towarzyszyły, jednoznacznie wskazywały na jedno - nie mógł mieć małego. Posuwał mnie tak jeszcze przez chwilę, po czym poczułem, jak jego ciało napina się, a moja dupa wypełnia się gęstą, ciepłą cieczą.
  Nastąpiła chwila absolutnej ciszy, przerywanej tylko naszymi urywanymi oddechami. Teraz, sapiąc głośno, Mariusz zsunął się ze mnie i przycisnął mi twarz do kanapy.
    - Nie waż się więcej do mnie dzwonić! - powiedział ostrym tonem.
    Słyszałem, jak zapina spodnie. Nie ruszyłem się. Nie wiedziałem, co zrobić.
    Po chwili panującą ciszę przeszył dźwięk trzaskających drzwi.
    Przez moment jeszcze leżałem, wpatrując się tępo w ścianę. Podniosłem sie z kanapy i usiadłem na niej półnagi. Miałem mętlik w głowie. W końcu dotarło do mnie, że przeleciał mnie najgorętszy facet na ziemi - i roześmiałem się w głos.
    Chociaż Mariusz deklarował, że nie chce mnie więcej widzieć, żebym nie ważył się do niego dzwonić, to jednak coś mi mówiło, że to chyba nie było nasze ostatnie spotkanie.
                                                                                                                                          ignacy14



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ulotne chwile szczęścia ebook
Pełnia szczęścia raport
Jak osiągnąć szczęśćie poprzez minimalizm
SZCZĘŚLIWY TEN CO UKOCHAŁ, WYPRACOWANIA J.POLSKI
aby dzieci nadpobudliwe byly szczesliwe i zdrowsze, edukacja, psychologia
pogaństwo w kościele krd Ratzinger, Poszukiwanie szczęścia, Powszechne szaleństwo
Polityka szczęścia, Bezpieczeństwo Wewnętrzne - Administracja Bezpieczeństwa Wewnętrznego WSAiB, Po
30 kroków do szczęścia
Czy istnieje recepta na szczęście
ARYSTOTELES, o szczęściu
Bilet na 5 i Szczęsliwą 13 (PR)
10 Przykazań szczęśliwego człowieka
Wojna zabiera szczęśliwą młodość i niszczy życiowe plany czł, Wypracowania
Jestem szczęśliwy, Rekolekcjyjne
Bajka o szczęściu, scenariusze, różne(1)
szczeście frania, Filologia polska UWM, Młoda Polska
SZCZĘŚLIWY KSIĄŻ1
UZiAD Dubiel Szczesny 1

więcej podobnych podstron