376 Hardy Kate Lekarz z ambicjami London City General 2


Kate Hardy

Lekarz z ambicjami

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Dlaczego miałoby mi zależeć na tym, żeby wygrać wieczór w towarzystwie Sebastiana? - spytała Alyssa.

- Należałoby raczej spytać, dlaczego nie miałoby ci na tym zależeć - odparła Tracey, pielęgniarka na oddziale ratownictwa medycznego. - Hm, chyba coś jest z tobą nie w porządku. - Chwyciła Alyssę za rękę i zmierzyła jej tętno, spoglądając na zegarek. - Nie ulega wątpliwości, że żyjesz i puls masz w normie. - Dotknęła jej czoła. - Temperatura normalna, więc nie może to być delirium.

- Och, przestań! - zawołała Alyssa, mimo woli wybuchając śmiechem.

- A może to chwilowa niepoczytalność?

- Musiałabym być niepoczytalna, żeby pójść na tę kolację z Sebem - mruknęła Alyssa. - To nie wchodzi w rachubę. Ale jestem gotowa wpłacić na ten wasz fundusz pewną sumę. - Wyjęła z szafki torebkę i znalazła w niej zwitek banknotów. - Proszę, na dobry cel.

- To wystarczy na trzy losy - oznajmiła Tracey, unosząc brwi ze zdziwienia.

- Nie chcę ani jednego, bardzo ci dziękuję.

- Ależ Alyssa, tak nie można. Sprzedajemy losy właśnie dlatego, żeby dać każdemu równe szanse. Gdybyśmy zorganizowali licytację, mogliby w niej wziąć udział tylko najbogatsi.

Alyssa byłaby gotowa ustąpić, gdyby mogła się zgodzić z jej rozumowaniem. Ale dostrzegła w nim jeden słaby punkt.

- Być może niektóre kobiety marzą o tym, żeby spędzić wieczór z Sebastianem Radleyem - powiedziała - ale ja nie mam na to najmniejszej ochoty.

- Dlaczego? Jest czarujący i dowcipny. Wieczór w towarzystwie Seba to cenna nagroda. On potrafi zadbać o to, żeby jego partnerka świetnie się bawiła.

- Tylko dlatego, że ma ogromną praktykę. - Alyssa uniosła brwi. - W ciągu sześciu miesięcy, jakie spędził w Docklands Memoriał, umówił się chyba ze wszystkimi kobietami, które nie ukończyły trzydziestu pięciu lat.

- Może po prostu szuka odpowiedniej partnerki.

- A może jest męskim odpowiednikiem luksusowej dziwki.

Alyssa zdecydowanie nie była zainteresowana tego rodzaju mężczyznami. Po swoich doświadczeniach ze Scottem Cooperem zamierzała unikać ich do końca życia.

Tracey gwizdnęła cicho.

- Widzę, że ty go naprawdę nie lubisz.

- Jako lekarz jest w porządku. Potrafi być sumienny, stanowczy i czarujący. - Alyssa podziwiała jego stosunek do pacjentów może dlatego, że sama traktowała ich w podobny sposób. - Ale jako mężczyzna, z którym miałabym spędzić wieczór... Nie, dziękuję. Nie jest w moim typie.

- Więc kto mógłby być w twoim typie? - spytała Tracey. - Pracujesz tu od trzech lat, a nie pamiętam, żebyś się z kimkolwiek umówiła.

Alyssa miała ochotę poprosić ją, by pilnowała swoich spraw, wyznać, że jest lesbijką albo oznajmić, że nadal szuka księcia z bajki, ale się powstrzymała. Postąpiłaby nieuczciwie, wyładowując swój zły humor na dyżurnej pielęgniarce. Tracey miała dobrą wolę, ale prawda była kłopotliwa, a Alyssa nie zamierzała dawać nikomu pożywki do plotek na swój temat. Żaden z pracowników szpitala Docklands Memoriał nie wiedział o tym, że popełniła kiedyś błąd, a ona chciała, żeby tak pozostało.

Niebieskooki Sebastian Radley może i jest czarujący, przystojny i dowcipny - sama przyznawała, że to najbardziej seksowny mężczyzna, jakiego znała - ale każdy bliższy związek z tego rodzaju człowiekiem grozi katastrofą. Wiedziała więc, że powinna go unikać.

- Jestem osobą zajętą i nie mam czasu na randki - rzekła przyjaznym tonem, wyjmując z torebki kolejny banknot. - Proszę bardzo. Czy teraz przestaniesz mnie nękać?

- Hm - mruknęła z uśmiechem Tracey. - Tak czy owak, dziękuję za wpłatę na nasz fundusz.

Gdy Alyssa odeszła, starannie wypisała na trzech odcinkach losów słowa „Alyssa Ward”. Od dawna uważała, że doktor Ward zbyt ciężko pracuje i powinna się jakoś rozerwać. A Sebastian Radley, konsultant ich szpitala, jest człowiekiem, który mógłby jej to ułatwić.

On z kolei powinien trochę spoważnieć i zdać sobie sprawę, że życie nie jest niekończącym się pasmem przyjęć i bankietów. A Alyssa jest kobietą, która może mu na to otworzyć oczy. Tracey doszła do wniosku, że przygotowywane przez nią przyjęcie dobroczynne może się przyczynić do rozwiązania kilku problemów. Postanowiła porozmawiać z Vicki Radley, siostrą Seba, współorganizatorką tego wydarzenia. Czuła, że jeśli zdoła zapewnić sobie jej poparcie, Docklands Memoriał stanie się o wiele bardziej interesującym i przyjaznym miejscem pracy.

- To był naprawdę bardzo głupi pomysł - oświadczył Seb. - Przypomnij mi, dlaczego ja się na to zgodziłem?

- Bo uwielbiasz oglądać swoją podobiznę w gazetach, a gazety kochają cię jeszcze bardziej, kiedy masz na sobie smoking - odparła ze śmiechem jego siostra Vicky. - „Pan Sebastian Radley pomaga w zbiórce pieniędzy na sprzęt dla oddziału ratownictwa medycznego”. „Bogaty ale otwarty na potrzeby biednych”. Wspaniała reklama.

- Bardzo zabawne... - mruknął, patrząc na nią z niechęcią. - Dlaczego nie mógłbym po prostu wpłacić jakiejś sumy na fundusz szpitala?

- To nie byłaby żadna sensacyjna wiadomość. W każdym razie nie na tyle sensacyjna, żeby uwolnić Charliego od dziennikarzy, więc musiałby w końcu podjąć próbę wytłumaczenia się przed Sophie. A ponieważ fotoreporterzy usiłowaliby tymczasem wyważyć jej drzwi, ona nie zgodziłaby się wyjść za niego za mąż, tylko uciekłaby na koniec świata. - Vicky wzruszyła ramionami. - To był najlepszy pomysł, jaki przyszedł mi do głowy. I pragnę ci przypomnieć, że wyraziłeś zgodę.

- No dobrze. Jesteś moją dłużniczką. Podobnie jak nasz starszy brat.

- Nie denerwuj się - uspokoiła go Vicky, poprawiając delikatnie jego muszkę. - Wyglądasz wspaniale. Gdybyś nie był moim bratem słynącym z okropnego stosunku do kobiet, sama odczułabym pokusę wykupienia losu.

- Losu? Przecież to miała być aukcja... - wymamrotał Seb, mrużąc oczy.

- Wszystko inne będzie sprzedane w drodze licytacji, ale wieczór z tobą... Seb, to jest szpital. Chcemy, żeby pracujące tu dziewczyny miały równe szanse, dlatego zrobiliśmy cię główną wygraną w naszej loterii.

- Gdybyście mnie sprzedali w drodze licytacji, mogłabyś wziąć w niej udział i wygrać. - Westchnął. - Gotów byłbym to sfinansować.

- Chciałbyś kupić samego siebie? - parsknęła Vicky. - Och, daj spokój. Nie spodziewaj się, że w to uwierzę. Za dobrze cię znam. Przecież uwielbiasz umawiać się z kobietami. - Urwała i spojrzała na niego z uwagą. - Czyżbyś kogoś pokochał i zamierzał się ustatkować?

- Ależ skąd! Czy uważasz, że jestem głupi? - Seb zmarszczył brwi. - Nie. Ja tylko... Posłuchaj, napiszcie na tych losach wyraźnie, że chodzi o jeden wieczór, a nie o obietnicę małżeństwa. I że nie zamierzam kontynuować tej znajomości.

- Na to już za późno. Wszystkie losy są sprzedane.

- Mam nadzieję, że wygra jakaś starsza pani, która będzie chciała być traktowana przez jeden wieczór jak gwiazda filmowa. Wytworne stroje, elegancka limuzyna, luksusowa restauracja... - Seb wykrzywił usta w niechętnym grymasie. - I żebyś wiedziała, że nigdy więcej nie dam się na coś takiego nabrać.

Zapadła chwila ciszy. Potem Vicky posłała bratu czułe spojrzenie.

- Seb?

- Tak?

- Przestań narzekać, uśmiechnij się, wejdź do sali i oczaruj tych ludzi, od których chcemy wyciągnąć trochę pieniędzy.

Wiedział, że potrafi wykorzystać swój urok osobisty, a teraz, ponaglony przez siostrę, przypomniał sobie, jaki jest cel dzisiejszej imprezy: zbiórka na szpitalny fundusz. Wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku sali.

Przez pierwszą połowę wieczoru bawił się doskonale. Nakłaniał uczestników aukcji do podbijania stawek. Wziął udział w licytacji pewnego profesora, który miał przez jeden dzień pełnić rolę pokojówki, potem starszej pielęgniarki mającej przez tydzień grać rolę szofera, sprzedał na aukcji trzy hinduskie masaże, sześć domowych kolacji, skrzynkę szampana, parę tortów i kilka pocałunków. Za jeden z nich zapłacił absurdalnie wysoką cenę, przebijając wszystkich konkurentów, ponieważ pielęgniarka, która zgodziła się pocałować zwycięzcę, okazała się bardzo ładna. Pieniądze przeznaczone na szpitalny fundusz lały się jak woda, a w sali panowała atmosfera radosnego podniecenia.

Jego znakomity nastrój zmąciło pojawienie się na scenie dwóch osób: jego siostry i starszej pielęgniarki szpitala, Tracey Fry.

- Oto nadszedł moment, na który wszyscy czekaliście - oznajmiła Vicky. - Losowanie. Główną i jedyną wygraną jest wieczór spędzony w towarzystwie Sebastiana Radleya.

Rozległy się oklaski, okrzyki i gwizdy. Seb poczuł, że jego twarz gwałtownie czerwienieje. Miał ochotę zapaść się pod ziemię.

- Zaraz się przekonamy, który numer wygrywa... - Vicky zdobyła gdzieś nawet bęben, w którym wirowały odcinki losów. Seb zacisnął zęby i poprzysiągł jej okrutną zemstę.

Tracey otworzyła klapkę w górnej części bębna, demonstracyjnie sięgnęła aż na jego dno, wyciągnęła złożony odcinek losu i uniosła go triumfalnie w górę.

Ona też mi za to zapłaci, pomyślał Seb. Dlaczego tak przeciąga ogłoszenie wyniku?

Tracey powoli rozwinęła kartkę.

- Wygrywa numer... 457! - oznajmiła głośno. Na sali rozległ się szelest losów i pomruk zawodu. Mam nadzieję, że wygra ktoś, kto potraktuje całą sprawę jako żart i nie będzie ode mnie oczekiwał dozgonnej miłości, myślał nerwowo Sebastian.

- Alyssa Ward! - zawołała Tracey.

Alyssa Ward? Usiłował skojarzyć to nazwisko z jakąś twarzą, ale bezskutecznie.

- Niestety, Alyssa nie mogła spędzić tego wieczoru razem z nami...

Nie ma jej? - pomyślał ze zdziwieniem. Przecież... Ach, pewnie ma nocny dyżur.

- ... więc przekażę jej tę dobrą wiadomość jutro rano - dokończyła Tracey. - A teraz oddaję głos Sebastianowi.

Uśmiechnął się czarująco, udając, że jest zachwycony, a potem szybko dokończył licytację ostatnich przedmiotów. Przez cały czas jednak zastanawiał się, kim może być Alyssa Ward. W pewnym momencie doznał olśnienia. Tak, Alyssa Ward, spokojna i nieśmiała lekarka z oddziału ratownictwa. Pracował z nią przez sześć miesięcy, ale nadal prawie jej nie znał. Brała udział w koleżeńskich spotkaniach pracowników, ale z jakiegoś powodu zawsze siedziała na przeciwległym końcu długiego stołu.

Zachowywała się niemal tak, jakby usiłowała mnie unikać, pomyślał ze zdziwieniem. Ale skoro nie chce mieć ze mną nic wspólnego, to po co kupowała los na loterię? To się wydaje kompletnie pozbawione logiki. Ale takie już są kobiety. Z wyjątkiem mojej siostry Vicky. Ona jest osobą całkowicie racjonalną.

Tak czy owak był zadowolony, że nie musi spotkać się z Alyssą nazajutrz rano. Wiedział, że skoro pełni nocny dyżur, to na pewno zjawi się w szpitalu dopiero po południu, a on zyska kilka godzin spokoju, podczas których będzie mógł dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

- Przed wejściem na oddział powinnaś włożyć zbroję - zawołała ze śmiechem Fliss, gdy Alyssa pojawiła się następnego dnia w pokoju dla personelu.

- Dlaczego?

- Bo wszystkie zatrudnione w tym szpitalu kobiety będą się domagać twojej krwi.

- Co takiego? - Alyssa zmarszczyła czoło. - Przykro mi, Fliss, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Wygrałaś. Wczoraj wieczorem.

- Co wygrałam? Fliss wydała cichy jęk.

- Musisz stanowczo napić się kawy, bo widzę, że jeszcze śpisz. Wygrałaś wieczór w towarzystwie Seba.

- To niemożliwe - oznajmiła Alyssa, kręcąc głową. - Nie kupiłam losu.

- Musiałaś to zrobić, bo inaczej nie mogłabyś wygrać - stwierdziła Fliss, unosząc brwi.

- Nie kupiłam losu. - Alyssa splotła ręce na piersiach. - Wpłaciłam na fundusz szpitala pewną sumę.

- Która wystarczyła na kupno kilku losów - wtrąciła Tracey, która weszła do pokoju i usłyszała ich rozmowę. - Wypisałam na nich twoje nazwisko. A jeden z nich wygrał.

Alyssa skrzywiła się z niechęcią.

- W takim razie chętnie zrzeknę się mojej wygranej na rzecz kogoś innego.

Seb, który nie zdążył jeszcze wejść do pokoju dla personelu, usłyszał ostatnią wymianę zdań i zatrzymał się jak wryty. Przecież Alyssa Ward ma nocną zmianę...

Nie, pomyślał, ja tylko zakładałem, że ktoś, kto wykupił los i nie zgłosił się po wygraną, musi pełnić nocny dyżur. A tymczasem ona nie tylko nie kupiła losu, ale w dodatku nie chce spędzić ze mną wieczoru.

Poczuł ukłucie zawodu. Nie zamierzał się z nikim wiązać, ale potrafił zadbać o to, by żadna kobieta nie nudziła się w jego towarzystwie. Postanowił zastosować się do sugestii Vicky. Zaprosić posiadaczkę szczęśliwego losu na wytworną kolację, a potem na jakiś dobry spektakl teatralny. Kto mógłby nie mieć na to ochoty?

Zmarszczył brwi. Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta kiedykolwiek wzgardziła jego zaproszeniem. Spotyka go to po raz pierwszy w życiu. I wcale nie był z tego zadowolony. Postanowił więc wyjaśnić tę sprawę od razu i przekonać się, na czym polega problem.

- Dlaczego? - spytał, wchodząc do pokoju. - Czyżby uważała mnie pani za jakiegoś odrażającego typa?

- Nie - odparła Alyssa, mimo woli czerwieniąc się z zażenowania. - Ja po prostu nie umawiam się na randki.

Ach, więc o to chodzi. Choć powinien być zadowolony, poczuł jeszcze bardziej bolesne ukłucie zranionej ambicji.

- Tu nie chodzi o żadną randkę - stwierdził z naciskiem - tylko o jednorazowe spotkanie, które było główną wygraną w loterii mającej zasilić budżet szpitala. Chciałbym to mieć za sobą - dodał z irytacją w głosie - więc proponuję dzisiejszy wieczór.

Ku jego zaskoczeniu Alyssa nie zamierzała ustąpić.

- Dziś wieczorem jestem zajęta.

- Więc proszę zmienić plany.

- Myślę, doktorze Radley, że to pan może zmienić plany. Albo spędzić ten wieczór we własnym towarzystwie. - Spojrzała na niego bez cienia uśmiechu i postawiła na stole kubek z nietkniętą kawą. - I bardzo proszę, żeby pan nie przemawiał do mnie takim rozkazującym tonem.

Fliss gwizdnęła cicho.

- Pokazała ci, gdzie jest twoje miejsce - mruknęła, gdy Alyssa wyszła z pokoju.

Być może, pomyślał Seb. Do tej pory nigdy nie zwrócił większej uwagi na Alyssę. Była po prostu sumienną lekarką, z którą kilka razy współpracował. Zauważył wtedy, że jest sprawna, ma właściwy stosunek do pacjentów i wykonuje swoje obowiązki bez szemrania. Zawsze nosiła pod białym lekarskim kitlem gładkie szare spodnie i jasną koszulę, a on w gruncie rzeczy nie zauważył nawet, że jest kobietą. Była dla niego po prostu koleżanką z pracy.

Nigdy nie podejrzewał jej o tak silną wolę i tak nieugięty charakter. Byl tym zaskoczony, ale wydala mu się kobietą bardzo interesującą. Postanowił spędzić z nią najbliższy wieczór i przekonać się, czy naprawdę jest taka twarda.

Po południu tego dnia trafił mu się piekielnie trudny przypadek. W sali reanimacyjnej panował spokój, więc przyjmował pacjentów, którzy zgłaszali się do ambulatorium. Był wśród nich czteroletni chłopiec, który przyciął sobie męski organ zamkiem błyskawicznym od spodni. Wspaniale, pomyślał, kiedy recepcjonista imieniem Mel wręczył mu kartę informacyjną. Dlaczego nie przyślą mi nieznośnego starca albo dwumetrowego kulturysty, który wdał się w bójkę i nadal jest pijany? Dlaczego musieli skierować do mnie tego bachora?

Nie umiał postępować z dziećmi. Nie lubił ich. Był zadowolony, że ma starszego brata, więc nie musi się troszczyć o przedłużenie męskiej linii swej rodziny. Żywił nadzieję, że Charlie i Sophie spłodzą wkrótce potomka, który odziedziczy rodzinny tytuł i majątek.

Chłopczyk głośno płakał, a jego matka była bliska histerii. Seb zdobył się na zawodowy uśmiech i poprowadził ich w kierunku izby przyjęć.

- Proszę pójść za mną - powiedział. - Zaraz wszystko będzie dobrze.

- Chciał sam się ubrać. Odwróciłam się może na dwie sekundy, a on... a on...

- To się często zdarza. Mali chłopcy za szybko wkładają spodnie i przycinają sobie skórę zamkiem.

- Miał nadzieję, że chłopczyk przestanie płakać. Jego zawodzenie działało mu na nerwy tak bardzo, jak niegdyś zgrzyt kredy o tablicę.

- Ale ten zamek się zaciął i nie mogłam go rozpiąć!

- Kobieta zaczerwieniła się gwałtownie. - Czy to nie spowoduje jakichś... komplikacji?

- Nie - zapewnił ją Seb. - Proszę mi wierzyć, że operacja nie będzie konieczna. Dam mu jakiś środek przeciwbólowy, żebym mógł rozpiąć ten zamek, nie narażając go na dalsze cierpienia. Czasem wystarczy kropla oleju mineralnego. W najgorszym razie będę musiał rozciąć spodnie.

- Nie mam nic przeciwko temu, bo i tak ich nie znoszę. Kupiła mu je jego babka, bo uważała, że wygląda niechlujnie w dresie, w którym chodził do tej pory.

Dziecko nadal płakało, a wszystkie wysiłki uspokojenia go okazały się daremne. Seb doszedł do wniosku, że potrzebuje pomocy. Postanowił sprowadzić jakąś pielęgniarkę, która umiałaby radzić sobie z dziećmi.

- Muszę przynieść zestaw narzędzi - powiedział do matki chłopca. - Wrócę za dwie sekundy.

Z ulgą wybiegł na korytarz, zamierzając poprosić o pomoc pierwszą osobę, którą spotka. Okazała się nią Alyssa Ward. Zawahał się, ale nadal słyszał płacz dziecka i wiedział, że musi wybrać mniejsze zło.

- Alysso, czy mogłabyś poświęcić mi chwilę czasu? - spytał z najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć. - Potrzebuję pomocy.

- O co chodzi? - spytała, mrużąc oczy.

- Przysłali do mnie chłopczyka, który ma problem z zamkiem błyskawicznym. Potrzebuję kogoś, kto potrafiłby odwrócić jego uwagę, kiedy będę robił to, co jest konieczne.

- Okej - mruknęła, wzruszając ramionami.

- Dziękuję ci i jestem bardzo wdzięczny. - Jego uśmiech był tym razem autentyczny. - Pokój numer pięć. Ja idę po lidokainę, olej mineralny i nożyce.

Kiedy wrócił, Alyssa trzymała chłopca na kolanach i opowiadała mu jakąś bajkę. Z oczu dziecka nadal płynęły łzy, ale jego uwaga była skupiona na treści tej interesującej historii o pociągach i dinozaurach. Seb doszedł do wniosku, że jego koleżanka ma wrodzony talent do radzenia sobie z dziećmi.

I nagle zrozumiał motywy jej postępowania. Spytał sam siebie, dlaczego ta kobieta nie ma ochoty spędzić z nim wieczoru. I znalazł odpowiedź: ponieważ jest mężatką i ma małe dziecko. Zerknął odruchowo na jej lewą dłoń, ale nie dostrzegł obrączki. Może to wynikać z dwóch powodów: albo nie nosi jej w pracy ze względów higienicznych, albo nie jest mężatką, lecz ma stałego partnera.

Sprawa była prosta. Postanowił wynająć opiekunkę do dziecka i zafundować Alyssie oraz jej partnerowi wieczór w mieście albo wynegocjować z nią zmianę warunków i zaproponować, by zamiast niego towarzyszył jej wybrany przez nią mężczyzna. Zdał sobie sprawę, że będzie mógł dzięki temu wypełnić swe zobowiązania, nie tracąc wieczoru, i odetchnął z ulgą.

Natarł skórę chłopca jodyną, a potem podał mu lidokainę. Gdy środek przeciwbólowy zaczął działać, chłopiec przestał szlochać i zadał nawet Alyssie kilka pytań dotyczących bajki.

Seb, nie chcąc go denerwować, powiedział po cichu matce, co zamierza zrobić, a potem bez słowa przystąpił do działania. Polał zamek olejem, ale kiedy nie przyniosło to pożądanego efektu, zrozumiał, że musi go przeciąć. Na szczęście Alyssa nadal odwracała uwagę małego pacjenta, dzięki czemu chłopiec nie dostrzegł ortopedycznych nożyc, które Seb wyjął z torby. Przez chwilę obawiał się, że jeśli zastosowana przez niego metoda nie poskutkuje, będzie musiał rozerwać zamek przy pomocy dwóch par kleszczy. Ale po kilku sekundach jego ruchoma część zsunęła się w dół, uwalniając skórę chłopca.

Gotowe! Otworzył zamek do końca, oczyścił niewielką ranę i posmarował ją maścią.

- Czy pani synek dostał zastrzyk przeciwtężcowy? - spytał.

Kobieta kiwnęła głową.

- To dobrze. Przez jakiś czas będzie jeszcze odczuwał lekki ból, ale nie ma żadnych trwałych uszkodzeń ciała. Gdyby panią cokolwiek zaniepokoiło, proszę zwrócić się do lekarza pierwszego kontaktu albo przywieźć go do nas.

- Bardzo dziękuję.

- Moje zadanie było bardzo łatwe - powiedział z uśmiechem. - To Alyssa zasługuje na wyrazy wdzięczności. Potrafiła uspokoić przerażone dziecko.

- Więc dziękuję wam obojgu.

Alyssa pospiesznie dokończyła bajkę i najwyraźniej zamierzała wyjść z pokoju w ślad za małym pacjentem i jego matką, postanowił więc ją zatrzymać.

- Alyssa... - zaczął cichym głosem.

- O co chodzi? - spytała nieufnie.

Wahał się przez chwilę, a potem odchrząknął niepewnie, chcąc zyskać na czasie.

- Powinienem cię przeprosić. Nie wiedziałem o tym, że... jesteś mężatką i masz dzieci. Rozumiem powody, z których odrzuciłaś moje zaproszenie. Ale ponieważ zdobyłaś główną wygraną, chętnie pokryję koszta opiekunki i wszystkie inne wydatki, żebyś mogła spędzić ten wieczór w mieście ze swoim mężem.

- Nie mam męża - oznajmiła Alyssa wojowniczo.

- A więc ze swoim partnerem.

W jej zielonych oczach pojawił się błysk rozbawienia.

- I nie mam dzieci.

Po raz drugi w ciągu tego dnia poczuł się tak, jakby oblała go zimną wodą. Nie był też zachwycony jej lekceważącym spojrzeniem. Pod wpływem irytacji złożył jej propozycję, która wydała mu się idiotyczna, zanim jeszcze skończył mówić.

- Skoro jesteś wolna, to załatwmy tę sprawę od razu, żeby mieć ją z głowy. Dziś wieczorem. Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej.

Zanim zdążyła odmówić, wyszedł z pokoju, żeby zająć się następnym pacjentem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Alyssa naprawdę nie miała ochoty na spędzanie wieczoru w towarzystwie Sebastiana. Aie czy ma wybór? Wiedziała, że jeśli mu odmówi, wszyscy zaczną jej zadawać dociekliwe pytania - doszukiwać się przyczyn takiego postępowania w jej przeszłości, do której nie chciała wracać, plotkować, pokazywać ją sobie na korytarzach jako Kobietę, Która Odrzuciła Zaproszenie Sebastiana Radleya.

Wiedziała też, że Sebastian nie pogodzi się z odmową, jeśli nie przedstawi mu przekonującego powodu tej odmowy. A ona nie chciała z nim na ten temat rozmawiać, bo bała się, że zostanie wyśmiana. Musi więc spędzić z nim ten wieczór, choć przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie da się nikomu nakłonić do zrobienia czegoś, na co nie będzie miała ochoty.

Nagle ogarnęły ją ponure podejrzenia. Los kupiła w jej imieniu Tracey, i właśnie ona wyciągnęła z bębna jej numer. Zbieg okoliczności? Czy może sprytny podstęp?

Nie, to niemożliwe. Tracey dobrze wiedziała, że nie zależy jej na spotkaniu z Sebastianem. Więc musiał to być zbieg okoliczności.

- A więc czeka mnie wieczór w towarzystwie tego gładkiego czarusia - mruknęła do siebie ze złością.

- Spytał o mój adres, ale nie powiedział nawet, dokąd chce mnie zabrać. Nie mam pojęcia, jak się ubrać. Co za nieznośny człowiek...

Po dłuższym namyśle zdecydowała się na prostą czarną sukienkę i skromny makijaż.

Dzwonek rozległ się dokładnie o wpół do siódmej. Doszła do wniosku, że ta punktualność dobrze o nim świadczy. Gdyby przyjechał zbyt wcześnie, postawiłby ją w kłopotliwej sytuacji, bo nie była jeszcze gotowa. Gdyby się spóźnił, naraziłby ją na upokarzające czekanie.

Otworzyła drzwi i zrobiła wielkie oczy. Seb, podobnie jak inni konsultanci, przychodził zwykle do pracy w garniturze, a ona widywała w gazetach fotografie, na których uczepione jego ramienia blondynki trzepotały zalotnie rzęsami. Ale nie przypuszczała, że może tak dobrze wyglądać w smokingu. Miał na sobie plisowaną koszulę, ręcznie wiązaną muszkę i chyba włoskie buty. Był ogolony i schludnie uczesany. Krótko mówiąc, zrobił wszystko, by każda kobieta straciła głowę na jego widok.

- Cześć - rzekł z uśmiechem.

Dostrzegła w jego policzkach dołki, których dotąd nie zauważyła. I od razu przestała się go obawiać. Miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć palcem jego twarzy...

- Cześć, Seb.

- Czy jesteś gotowa?

- Jasne - odparła nonszalanckim tonem.

- Więc ruszajmy.

Na ulicy stał niski sportowy samochód. Zabawka bogatego chłopca. Ałyssa pomyślała z ironią, że widząc ten wóz, można by sporo powiedzieć o osobowości właściciela.

- Jak ci się podoba? - spytał Seb, a ona, choć była zachwycona, wzruszyła obojętnie ramionami.

- Widzę, że ma cztery koła, i to mi wystarczy.

- To nie jest zwykły samochód - powiedział Seb. - To zabytkowy jaguar E.

- I czujesz się w nim jak James Bond? - spytała drwiącym tonem, choć musiała przyznać, że Seb wydaje jej się bardziej atrakcyjny niż Sean Connery, a nawet Pierce Brosnan.

- James Bond jeździł aston martinem - odparł, otwierając jej drzwi, a ona po raz nie wiadomo który powtórzyła sobie, że chodzi tylko o ten jeden wieczór.

- Dokąd jedziemy? - spytała, gdy ruszyli z miejsca.

- Do pewnej spokojnej restauracji.

- Myślałam, że lubisz gwar i tłumy ludzi - mruknęła, nie mogąc powstrzymać się od drobnej złośliwości.

- Ale doszedłem do wniosku, że ty nie czułabyś się w takiej atmosferze swobodnie - odparł bez zastanowienia.

Niewielka przytulna restauracja znajdowała się tuż nad Tamizą, a Seb został oczywiście skierowany do najlepszego stolika, tuż przy oknie, przez które można było obserwować ciemniejące niebo i zapalające się światła.

- Bardzo mi się tu podoba - przyznała Alyssa.

- Podają też dobre jedzenie - odparł Seb.

Kelner, który przyniósł karty dań, powitał Sebastiana niezwykle uprzejmie, więc domyśliła się, że jest to jego ulubiony lokal. Była pewna, że bywał tu z wieloma kobietami i zdała sobie sprawę, że zajmuje na ich liście bardzo odległe miejsce. Ale wcale się tym nie przejęła. Nie zamierzała nawiązywać z nim bliższej znajomości.

Zauważyła, że w karcie dań nie ma cen i uznała, że restauracja musi być bardzo droga. Seb wyraźnie chce zrobić na niej wrażenie, ale ona nie ma już dwudziestu paru lat i nie zamierza zachwycać się jego hojnością.

- Co możesz mi polecić? - zapytała.

- Wszystko jest dobre - odparł. - Zamów to, na co masz ochotę. I powiedz mi, czego chcesz się napić.

- Myślałam, że zadecydujesz za mnie - mruknęła ze zdziwieniem i zaraz zgromiła się w duchu, widząc jego rozbawienie.

- Nie jestem męskim szowinistą, a ponieważ nie mam pojęcia, co lubisz, wolę, żebyś sama dokonała wyboru.

Stwierdziła, że Seb nie jest pozbawiony wrażliwości i zaczęła podejrzewać, że błędnie go oceniła.

- A ty?

- Ja prowadzę - odparł, wzruszając ramionami - więc mogę wypić tylko drinka. Chętnie zdam się na twój gust.

Kiedy nadszedł kelner, zamówiła kieliszek bardzo wytrawnego wina Sancerre i wątróbki z drobiu na przystawkę, a potem rybę o egzotycznej nazwie anioł morski. Ku jej zdziwieniu Seb poprosił o to samo.

- Myślałam, że jesteś...

- Pożeraczem czerwonego mięsa? - dokończył z uśmiechem. - Jadam wszystko, co mi smakuje.

Dojrzała w jego niebieskich oczach zalotny błysk, który świadczył o tym, że lubi nie tylko jedzenie. Ale na nie zamierzała wdawać się z nim w erotyczną wymianę zdań. Miała nadzieję, że ten wieczór nieiługo się skończy i że od jutra znowu będą tylko colegami z pracy. Bliższa znajomość z Sebem może narazić ją na kłopoty, których w jej życiu i tak było już dużo. Postanowiła więc trzymać się od niego na dystans.

Jest kobietą, która wie, czego chce. To budziło aprobatę Sebastiana. Był znudzony młodymi panienkami o ptasim móżdżku, które spijały z jego ust każde słowo i oczekiwały, że będzie za nie o wszystkim decydował.

Alyssa nie była dziewczyną o ptasim móżdżku i choć jej nie znał, budziła w nim coraz większe zainteresowanie. Wiedział o niej tylko tyle, że jest kompetentną lekarką i potrafi doskonale radzić sobie z dziećmi. Teraz zauważył także, że jej zielone oczy mają tę samą barwę co morze. Nie mógł pojąć, dlaczego nie zwrócił na to uwagi podczas minionych sześciu miesięcy wspólnej pracy.

- Od jak dawna u nas pracujesz? - spytał.

- Od trzech lat.

Spodziewał się, że zacznie mu relacjonować przebieg swej kariery zawodowej, ale ona była wyraźnie małomówna, bo udzieliła mu najkrótszej z możliwych odpowiedzi. Postanowił zmienić postępowanie, dodać jej pewności siebie, kierując rozmowę na temat, który byłby dla nich obojga interesujący. Czyli na temat pracy.

- Czy zawsze zajmowałaś się ratownictwem medycznym?

- W zasadzie tak.

- Gdzie pracowałaś przedtem?

- Przenosiłam się z miejsca na miejsce. Dlaczego ona udziela tak wymijających odpowiedzi? Co próbuje ukryć?

- To tak samo jak ja - powiedział.

Był pewien, że Alyssa spyta o przebieg jego kariery zawodowej, ale przeżył rozczarowanie. Co gorsza, zauważył, że ta rozmowa wprawia ją w zakłopotanie. Zrezygnował więc z dalszych prób jej ożywienia, a ponieważ Alyssa wyglądała przez okno, zaczął się jej przyglądać. W gruncie rzeczy była bardzo ładna. Miała regularne rysy, kształtne usta, na których prawie nie dostrzegł śladów szminki, i zachwycająco piękne oczy. Zaczął się zastanawiać, jak wyglądają jej krótko obcięte włosy, kiedy są potargane. Na przykład wtedy, kiedy Alyssa się budzi, kiedy jest jeszcze rozgrzana snem, łagodna i urna, a nie czujna i podejrzliwa.

Gdy przyniesiono zamówione przez nich potrawy, zjedli je niemal w milczeniu. Na niebie lśniły gwiazdy, jedzenie było dobre, a kelnerzy zachowywali się dyskretnie. Jego towarzyszka nie plotła o byle czym i nie starała się wyglądać czarująco. Wszystkie okoliczności sprzyjały temu, by czuł się doskonale.

A on czuł się fatalnie. Alyssa nie chce tu być, nie miała ochoty na jego towarzystwo. Dlaczego?

Mógł się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób. I zamierzał to zrobić bez owijania w bawełnę, mając nadzieję, że zyska dzięki temu jej uznanie.

- Ty mnie w gruncie rzeczy nie lubisz, prawda? - spytał łagodnym tonem.

Alyssa zamrugała oczami. Nie spodziewała się takiego pytania.

- Dlaczego... tak myślisz? - wymamrotała.

- Dlatego, że przez cały czas ani razu się nie uśmiechnęłaś. - Zmarszczył brwi. - Czy zrobiłem coś, co wprawiło cię w zły nastrój?

- Nie, nie mam do ciebie żadnych osobistych pretensji.

- Więc o co chodzi?

Doszła do wniosku, że Seb wymaga od niej szczerości, postanowiła więc odpowiedzieć mu szczerze.

- O twój stosunek do życia.

- To znaczy? - spytał jeszcze bardziej zaintrygowany.

- Jako lekarz jesteś w porządku. Znakomicie wywiązujesz się z obowiązków. Jako człowiek... - Wzruszyła ramionami. - Powiem tylko tyle, że gdybyś był kobietą, obdarzano by cię obraźliwymi epitetami.

- W takim razie dobrze się składa, że jestem mężczyzną.

Jego nonszalancka odpowiedź wzbudziła w niej jeszcze większą niechęć.

- Seb, ty po prostu ciągle przeskakujesz z łóżka do łóżka. Jak oceniasz swoje życie?

- Prawdę mówiąc, uważam je za bardzo zabawne.

- Och, daj spokój - mruknęła z oburzeniem, wznosząc oczy do nieba.

- Czy chcesz żebym ci to udowodnił? - spytał z uwodzicielskim uśmiechem, który przyprawiłby ją pewnie o zawrót głowy, gdyby miała pewność, że jest przeznaczony wyłącznie dla niej. Ale ona czuła, że zachowałby się w taki sam sposób wobec każdej kobiety. Dobrze wiedziała, do czego są zdolni tacy czarujący mężczyźni. I nie zamierzała wchodzić po raz drugi do tej samej rzeki.

- Nie, dziękuję.

- A więc uważasz, że nie jestem atrakcyjny?

- Uważam, że jesteś egocentrykiem. I że ranisz uczucia innych ludzi.

- Zgoda, przyznaję się do egocentryzmu. Ale nie ranie niczyich uczuć. - Z jego błękitnych oczu zniknął nagle beztroski uśmiech. - Nie składam nikomu obietnic, których nie mógłbym dotrzymać. Owszem, sypiam z wieloma kobietami. Bardzo lubię seks. Ale moje partnerki znają sytuację od samego początku. Nie zamierzam się żenić, mieszkać z kimś pod jednym dachem ani nawiązywać jakichkolwiek trwałych związków.

- Czy nie sądzisz, że to mało ambitny program?

- Być może. Ale mnie on odpowiada. - Rozłożył bezradnie ręce. - Oto ja. Człowiek pozbawiony ambicji.

- Kpisz sobie ze mnie.

- Nie. Po prostu taki jestem. Teraz ona z kolei zmarszczyła brwi.

- W takim razie dlaczego zostałeś lekarzem? Tylko mi nie mów, że chciałeś podrywać pielęgniarki. Gdybyś był tak mało ambitny, jak twierdzisz, to nie miałbyś dość siły, żeby skończyć studia. I nie zostałbyś konsultantem w tak młodym wieku.

- Medycyna po prostu mnie interesuje - odparł zdawkowym tonem.

- Myślę, że coś ukrywasz, że przed czymś uciekasz. A kobiety są dla ciebie tylko zasłoną dymną.

- A od czego ucieka doktor Ward?

- Od niczego. Spojrzał na nią z ironią.

- Daj spokój. Przed chwilą przyparłaś mnie do muru. Powiedziałaś, że ponieważ spotykam się z wieloma kobietami, muszę przed czymś uciekać. Ty jesteś moim przeciwieństwem: nie spotykasz się z nikim. Więc pytam, od czego ty uciekasz.

Od zbyt wielu wspomnień, pomyślała. Od Scotta Coopera. Od własnej łatwowierności.

- To moja sprawa - oznajmiła.

- Hm - mruknął Sebastian, wypijając łyk wina. - W ten sposób znaleźliśmy się w impasie.

- Więc zmieńmy temat - zaproponowała.

- Ty go zaczęłaś.

Musiała przyznać mu w duchu rację. Ale bynajmniej nie zamierzała się poddać.

- To nie znaczy, że ty musisz mieć ostatnie słowo.

- Chyba cię lubię - rzekł z szerokim uśmiechem. - Twoje towarzystwo jest ożywcze.

Ożywcze? Nie była pewna, czy ma prawo uznać to stwierdzenie za komplement.

- Czy to miała być zachęta do zawarcia bliższej znajomości? Jeśli tak, to poniosłeś klęskę.

- Nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka. Alyssa poczuła, że się czerwieni.

- Więc teraz dajesz mi odczuć, że jestem nieatrakcyjna.

- Wcale nie. Uważam, że potrafisz stać się niewidzialna. Kiedy usłyszałem nazwisko osoby, która kupiła wygrywający los, dopiero po chwili skojarzyłem je z twoją twarzą. Jesteś atrakcyjną kobietą, Alysso.

Masz usta, które każdy mężczyzna chętnie by całował. I idealnie gładką skórę, wręcz domagającą się pieszczot.

Wyobraziła sobie nagle, jak mogłaby wyglądać ich wspólna noc. Poczuła jego pocałunki, otwierające mu drogę do jej zmysłów, serca i ciała. I zdała sobie sprawę, że niełatwo byłoby jej się przed nim obronić.

- Ale ja zawsze na samym początku znajomości ustalam jasne reguły gry - ciągnął spokojnie Seb. - Nie wdaję się w romanse z kobietami, które są zamężne lub związane w jakikolwiek sposób z innym. I nigdy nie próbuję ich skłonić do robienia czegoś, czego robić nie chcą. Powiedziałaś mi, że nie jesteś zainteresowana, a ja to zaakceptowałem.

Nie była pewna, czy jest bardziej zadowolona, czy rozczarowana. Odczuła ulgę, słysząc, że Seb nie chce jej zaciągnąć do łóżka, ale też przeżyła gorzki zawód.

- Deser? - spytał, podając jej kartę dań. Pochłonięta własnymi myślami nie zauważyła, że przy ich stole zjawił się kelner. Miała nadzieję, że nie dosłyszał ostatnich fragmentów ich rozmowy.

- Ja będę jadł creme brulee - oznajmił Sebastian.

- Nie ma go w karcie.

- Dla mnie będzie - oznajmił z uśmiechem. Jako stały klient restauracji musiał zdawać sobie sprawę, że personel zrobi wszystko, by spełnić jego zachcianki. Alyssa doszła jednak do wniosku, że jego głównym problemem jest właśnie aroganckie przekonanie o własnej wyjątkowości.

- Ja proszę o sorbet cytrynowy - powiedziała. Kiedy przyniesiono ich desery, natychmiast zaczęła żałować, że nie zamówiła tego samego co on. Creme brułee wyglądał wspaniale. Na idealnie zapieczonej karmelowej skorupce leżała dorodna truskawka i odrobina bitej śmietany. Sebastian dostrzegł malujący się na jej twarzy zachwyt, bo zgarnął łyżeczką wierzchnią porcję deseru i wyciągnął rękę w jej kierunku.

- Otwórz usta.

- Ja...

- Przecież widzę, że masz na to ochotę - zauważył z kolejnym uwodzicielskim uśmiechem.

Poczuła na języku znakomity smak kremu. Zanim wypili kawę, musiała przyznać w duchu, że jej towarzysz istotnie potrafi być bardzo atrakcyjnym kompanem.

Udało jej się zachować panowanie nad sobą aż do końca posiłku. Kiedy wsiedli do samochodu, Sebastian włączył odtwarzacz płyt kompaktowych, a ona udała, że słucha Mozarta, dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Gdy dotarli do ronda, wyprzedził ich nagle jakiś mały, żółty, mocno pordzewiały samochód. Poziom hałasu, który wydawała jego rura wydechowa, przekraczał wszystkie dopuszczalne normy. A wydobywająca się z niego muzyka była tak głośna, że choć mieli zamknięte okna, nie słyszeli własnego radia.

- Idiota! - mruknął Seb, a potem zerknął na Alyssę i dodał: - Przepraszam.

- Rzeczywiście zachował się jak głupiec - przyznała Alyssa. - Ale niech sobie jedzie. Nie próbuj się z nim ścigać.

- Nie jestem nieodpowiedzialnym smarkaczem - rzekł Sebastian. - Odkąd jeżdżę tym samochodem, wszyscy proszą, żebym pozwolił im go poprowadzić, albo chcą mnie pokonać. Ale ja wiem, że potrafiłbym wyprzedzić niemal każdy pojazd, jaki porusza się po naszych drogach, więc nie muszę nikomu niczego udowadniać.

Kiedy dotarli do świateł, żółty samochód stał na sąsiednim pasie ruchu. Jego kierowca, bardzo młody człowiek, triumfalnie pomachał do nich obiema rękami i uśmiechnął się tak szeroko jak prezenter telewizyjny prowadzący programy dla dzieci. Jego przesłanie było zupełnie jasne: „Spójrzcie na mnie! Jestem królem szos! Wyprzedziłem waszego luksusowego jaguara!”.

Sebastian zwiększył obroty silnika.

- Powiedziałeś przed chwilą, że nie jesteś nieodpowiedzialnym smarkaczem - przypomniała mu Alyssa.

- To prawda - przyznał z uśmiechem. - Choć gdybym jechał sam, mógłbym ulec pokusie.

- Ale nie jedziesz sam, więc lepiej tego nie rób. Światła zmieniły się na zielone. Sebastian wolno ruszył z miejsca, ale młody kierowca żółtego samochodu najwyraźniej postanowił go sprowokować. Nie włączając kierunkowskazu, zajechał mu drogę i gwałtownie zahamował, a potem dodał gazu i z rykiem silnika pomknął naprzód. Seb zaklął pod nosem.

- Mogę przymknąć oko na szczeniackie popisy, ale to, co zrobił ten chłopak, było po prostu niebezpieczne. Chyba będę musiał z nim porozmawiać.

- Daj spokój, Seb. To nie nasza sprawa. Sebastian potrząsnął głową.

- Ktoś powinien go ostrzec, że takie zachowanie musi się prędzej czy później skończyć wy...

Zanim wymówił ostatnie słowo, jego przepowiednia nagle się spełniła. Żółty samochód nadal gnał do przodu, ale jego kierowca najwyraźniej skupił uwagę na tym, co dzieje się za nim, bo nie zauważył czerwonych świateł.

Ani ciężarówki, która wyjechała z bocznej drogi.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Dzwoń po pogotowie - rzekł Sebastian. Alyssa sięgała już po torebkę, w której miała telefon. Podała dyspozytorowi miejsce wypadku.

- Zderzenie samochodu osobowego z ciężarówką. Cztery osoby w samochodzie, nie wiem, ile w ciężarówce. Być może trzeba będzie przecinać blachy, więc proszę przysłać straż pożarną, policję i co najmniej dwie karetki.

Przekazawszy niezbędne informacje, pospieszyła na miejsce wypadku w ślad za Sebastianem, który wyjął tymczasem z jaguara torbę i latarkę.

- Niestety mam przy sobie tylko zestaw pierwszej pomocy. Dopóki nie nadjadą ratownicy, możemy jedynie obejrzeć poszkodowanych i opatrzyć obrażenia.

Maska żółtego pojazdu była częściowo wtłoczona do jego wnętrza. Tuż przed momentem kolizji samochód wpadł w poślizg i uderzył w ciężarówkę pod ostrym kątem, można więc było oczekiwać, że najbardziej poszkodowane będą osoby siedzące po stronie kierowcy. Szofer ciężarówki wysiadł z niej o własnych siłach, więc nie musieli się o niego w tej chwili troszczyć, ale Seb wiedział, że jego również będzie musiał zbadać. Przy tego rodzaju zderzeniach urazy nie zawsze objawiają się natychmiast - mogą być utajone i ujawnić się dopiero po pewnym czasie.

- Wezwaliśmy już pogotowie - oznajmił Seb. - Oboje jesteśmy lekarzami. To jest Alyssa, a ja mam na imię Seb. Czy coś pana boli?

- Nie. Ale skąd oni się do diabła wzięli? W ogóle ich nie widziałem! - Kierowca drżał. Alyssa nie była pewna, czy jest to objaw oburzenia czy strachu. - Cholerni piraci drogowi! Przecież ja miałem zielone światło!

- Oni zignorowali czerwone - wyjaśnił Seb, starając się uspokoić mężczyznę.

- To nie była pańska wina - dodała Alyssa. - Czy może pan usiąść tam? Zbadamy pana, kiedy tylko obejrzymy tych ludzi.

- Nic mi nie jest. - Kierowca spojrzał na żółty samochód. - Och, do diabła! Ten facet, który prowadził, nie ma chyba szans.

- Na razie jest żywy, a my zrobimy wszystko, żeby to się nie zmieniło - odrzekła Alyssa. - A pana i tak zbadamy, niezależnie od samopoczucia.

- Czy w ciężarówce jest coś, co może spowodować skażenie środowiska? - zapytał Sebastian.

- Tylko owoce.

Odetchnęli z ulgą i podeszli do kierowcy żółtego samochodu.

- Nie róbcie mi nic złego! - wołał przez łzy młody człowiek. - Jestem uwięziony i nie mogę wyjść! Tylko mnie nie bijcie!

- Jestem lekarzem - rzekł Sebastian - i nie zamierzam robić ci nic złego. Chyba i tak masz już dość kłopotów.

- Pozwól, że ja się nim zajmę - poprosiła Alyssa.

- Wiem, że zachowałem się głupio - jęczał chłopak. - Chciałem się popisać. Przepraszam. Moja matka chyba mnie zabije.

Widząc stan pojazdu, Seb rzucił swej koleżance znaczące spojrzenie. Oboje wiedzieli, że matka chłopca może nie mieć okazji do wymierzenia mu jakiejkolwiek kary. Jeśli doznał głębokich ran podbrzusza lub został zmiażdżony przez karoserię samochodu, szanse utrzymania go przy życiu są bardzo niewielkie.

- Wszystko będzie dobrze - obiecała Alyssa. - Zachowuj się spokojnie, a my spróbujemy cię wyciągnąć.

Młody człowiek ponownie spojrzał z przestrachem na Seba. Alyssa odepchnęła swego kolegę na bok.

- Pójdę obejrzeć twoich kumpli - rzekł Sebastian.

- Jak masz na imię? - spytała łagodnym tonem.

- Gavin. Przyjaciele mówią do mnie Gaz.

- A ja Alyssa. Spróbuję ci pomóc.

- Strasznie się boję!

- Wszystko będzie dobrze - powtórzyła. - Czy możesz mi powiedzieć, co cię boli?

- Tylko ręka.

Nie była to dobra wiadomość. Sądząc po stanie samochodu, wiedziała, że chłopiec musi mieć zmiażdżone nogi. Brak bólu może być spowodowany poważnym uszkodzeniem nerwów.

- Czy możesz poruszyć lewą stopą? Gavin zadygotał nerwowo.

- Nie!

- A prawą?

- Nie mogę. Nic nie czuję. - Szeroko otworzył oczy. - O Boże! Straciłem czucie w nogach!

- To nie ma znaczenia - uspokoiła go Alyssa, choć wiedziała dobrze, że to ma znaczenie. Nie jest wykluczone, że Gavin właśnie w tej chwili wykrwawia się na śmierć, albo że ucisk pogiętej karoserii na jego nogi zahamował krążenie krwi. Co oznaczałoby, że po wyjęciu go z samochodu nastąpi silny krwotok. Jego zatamowanie może być bardzo trudne. Poza tym zdawała sobie sprawę, że w bladym świetle ulicznych latarni nie widzi tego, co jest chyba najważniejsze.

- Seb, czy mogę pożyczyć na chwilę twoją latarkę? - spytała, a potem oświetliła wnętrze samochodu i stwierdziła z ulgą, że na fotelu Gaza nie ma ciemnej plamy krwi.

W tej sytuacji pozostała jej tylko nadzieja, że karetka i wóz straży pożarnej zjawią się jak najszybciej. Najlepiej natychmiast.

- Czy moi koledzy żyją? - spytał Gavin.

- Poczekaj, a ja spróbuję to ustalić - odparła Alyssa, a potem podeszła do Seba.

- Musimy go wydostać z tego wraku - powiedziała. - Nie jestem pewna, czy mamy dość czasu, żeby czekać na rozcięcie karoserii.

- Krwotok jest aż tak ciężki?

- Nie, ale chyba ma zespół zmiażdżenia.

- W takim razie dostanie zapaści, kiedy go wyciągniemy - przypomniał jej Seb.

- Musimy go uratować! - wyszeptała. - Postaram się podtrzymać z nim rozmowę. Pyta o kolegów.

- Powiedz mu, że jeden z nich stracił przytomność, więc trzeba go wziąć do szpitala. Dwaj pozostali są tylko poobijani, więc nic im nie będzie. Obejrzę teraz tego kierowcę ciężarówki i zaraz przyjdę.

Alyssa wróciła do Gaza, który był teraz jeszcze bledszy i bardziej przerażony. Chwyciła go za rękę.

- Seb mówi, że kolega, który siedział obok ciebie, stracił przytomność, więc musimy go zbadać w szpitalu. Pozostali dwaj są poobijani, ale nic im nie grozi. Seb bada teraz kierowcę ciężarówki, ale on wysiadł o własnych siłach, więc też chyba nie doznał ciężkich obrażeń.

- O Boże! - jęknął chłopak. - Musi być na mnie wściekły!

Alyssa wiedziała, że kierowca złoży zeznania na policji, więc jeśli Gaz ukradł samochód, by sobie pojeździć, zostanie postawiony w stan oskarżenia. Ale w tym momencie było to najmniejsze z jej zmartwień.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała uspokajającym tonem. - Straż pożarna jest już w drodze.

W tym momencie chłopiec gwałtownie zadrżał.

- Jest mi zimno - zawołał płaczliwym tonem.

- Trzymaj się, Gaz. Czy chcesz, żebym zadzwoniła do twojej matki?

- Nie mogę dosięgnąć komórki.

- Nie szkodzi. Mam swoją.

- Strasznie się boję - wyszeptał z przerażeniem.

- Wiem, jak się musisz czuć, boja też byłabym na twoim miejscu wystraszona. Ale ciężarówka na ciebie nie upadnie, a straż pożarna zaraz przetnie karoserię i wydostanie cię z tego samochodu. Widziałam takie przypadki wiele razy. - Istotnie ratowała ofiary licznych wypadków drogowych, ale tym razem czuła się niejako osobiście odpowiedzialna za los tego chłopca. - Podaj mi numer do matki, to spróbuję cię z nią połączyć.

Gdy jednak wycisnęła podyktowany jej przez niego szereg cyfr, głos automatycznej sekretarki powiadomił ią, że „wzywany abonent ma wyłączony telefon lub jest w tym momencie nieosiągalny”.

- W takim razie musiała wyjść - jęknął Gaz. - Czy ja umrę?

Istniało takie ryzyko, ale nie chciała mu o tym mówić. Gdyby wpadł w panikę, ciśnienie podniosłoby się jeszcze bardziej, a to groziło dodatkowymi komplikacjami.

- Mam nadzieję, że nie. Ile masz lat?

- Osiemnaście. Mój stary kupił mi ten samochód, bo w zeszłym tygodniu zdałem egzamin na prawo jazdy... za pierwszym razem - dodał z odcieniem dumy w głosie.

- Czy chcesz do niego zadzwonić? Gaz potrząsnął głową.

- On nie mieszka z mamą. Nigdy nie byli małżeństwem. Kupił mi ten samochód tylko z jednego powodu: miał nadzieję, że ona przestanie się od niego domagać zaległych alimentów, których od dawna jej nie płaci.

Alyssa mimo woli zazgrzytała zębami. Nienawidziła ojców, którzy nie dbają o dzieci i uważają, że mogą się wykręcić od zobowiązań za pomocą pieniędzy.

- Pewnie nie będę już nigdy chodził, prawda?

- Dopóki nie wyciągniemy cię z tego samochodu, nie jesteśmy w stanie określić rozmiarów obrażeń - odparła wymijająco.

Zanim Gaz zdążył zadać jej kolejne pytania, zjawiła się straż pożarna.

- Proszę mnie nie zostawiać samego! - błagał chłopiec. - Chcę, żeby pani przy mnie została!

- Oczywiście, że cię nie zostawię. Ale muszę na chwilę odejść, żeby strażacy mogli się do ciebie dostać.

Gaz kiwnął głową. Seb wytłumaczył tymczasem strażakom, czego od nich oczekuje. Gdy poprosili ją, by zrobiła im miejsce, podeszła do ratowników i podała im informacje dotyczące Gaza.

- Zrobiliśmy już wszystko, co do nas należało - oznajmił Seb, gdy skończyła.

Alyssa potrząsnęła głową.

- Gaz jest śmiertelnie wystraszony. Błagał mnie, żebym go nie opuszczała, więc muszę zostać. - Zagryzła wargi. - Jeśli uda się wydostać go żywego... - Oboje wiedzieli, że nie ma na to wielkich szans, ale żadne nie powiedziało tego głośno. - Kierowca tego samochodu prosił mnie, żebym przy nim została. Bardzo się boi. Czy mogę jechać z wami i trzymać go za rękę? To powinno go trochę uspokoić. Jestem lekarzem, więc mogę wam się przydać.

Ku jej radości ratownicy wyrazili zgodę. A Seb oznajmił, że poczeka na nią w szpitalu i odwiezie ją do domu.

- Nie chcę ci robić kłopotu - mruknęła.

- Alyssa, bądź rozsądna. Nie pozwolę, żebyś czekała godzinami na taksówkę.

- W takim razie bardzo ci dziękuję.

Wróciła do ratowników, którzy zakładali Gazowi kołnierz usztywniający. Zerknęła na ich twarze i zorientowała się, że oni również nie dają mu większych szans na przeżycie.

- Próbowałam dodzwonić się do twojej matki, ale nadal nie odbiera telefonu.

- Jeśli... jeśli z tego nie wyjdę, proszę jej powiedzieć, że ją kochałem i że bardzo mi przykro.

- Jestem pewna, że powiesz jej to sam.

- Czy pojedzie pani ze mną do szpitala?

- Oczywiście.

Potem nastąpił moment, którego najbardziej się obawiała. Strażacy dźwignęli w górę odciętą część karoserii, założyli opaski uciskowe na zmiażdżone nogi chłopca i zanieśli go do karetki.

Seb skończył składać zeznania, wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku szpitala. Na szczęście spytał przedtem ratowników, dokąd zamierzają zawieźć rannego chłopca.

Zaplanował ten wieczór zupełnie inaczej. Zamierzał zjeść dobry posiłek w towarzystwie interesującej kobiety, a potem odwieźć ją do domu. Tymczasem ich spotkanie zamieniło się w koszmar. Nękała go świadomość, że gdyby wyszli z restauracji o pięć minut wcześniej lub później, młody kierowca i jego koledzy nie zobaczyliby jego jaguara i nie postąpili tak idiotycznie. A Gaz nie leżałby teraz w karetce ze zmiażdżonymi nogami.

Musiał przyznać, że Alyssa zachowała się nadzwyczajnie. Była spokojna, skoncentrowana i życzliwa wobec pacjenta, a w dodatku zgodziła się pojechać z nim do szpitala, by dodać mu otuchy.

Zaparkował pod szpitalem i udał się prosto na oddział ratownictwa. Alyssa siedziała obok recepcji. Była blada i wydawała się kompletnie wyczerpana. Rozmawiała z jakimś policjantem, najwyraźniej składając zeznania dotyczące przebiegu wypadku. Gdy skończyła, Seb podszedł do niej i serdecznie ją objął.

- Jest w reanimacyjnej - oznajmiła drżącym głosem. - Stan krytyczny. On ma dopiero osiemnaście lat, Seb. Popełnił głupi błąd, ale jest jeszcze taki młody!

- Wiem, co przeżywasz - powiedział, głaszcząc ją po włosach. - Ja też czuję się winny. Miałem zamiar go dogonić i porządnie mu wygarnąć.

- Może gdyby ktoś zrobił to wcześniej... Jego ojciec porzucił matkę, więc nie miał go kto wychować. Dlaczego mężczyźni bywają takimi cholernymi draniami?

Seb wiedział, że ta uwaga nie była skierowana pod jego adresem. Podejrzewał, że jej podtekst jest o wiele głębszy. Czyżby Alyssa miała problemy ze swoim ojcem?

Z pewnością nie mogą być one bardziej poważne niż moje problemy z matką, pomyślał z ironią.

Alyssa odzyskała panowanie nad sobą i odsunęła się od niego, jakby podejrzewając, że chce wykorzystać chwilę jej słabości i zaciągnąć ją do łóżka.

Czy ona naprawdę uważa mnie za drania? - spytał sam siebie. I nagle zaczął podejrzewać, że być może tak właśnie jest postrzegany przez kolegów z pracy.

- Posłuchaj - odezwał się cicho. - Nie możesz dla niego zrobić nic więcej. Pozwól odwieźć się do domu. Jutro rano zadzwonisz do szpitala i spytasz o jego stan...

- A oni mi powiedzą, że nie wolno im udzielać informacji - dokończyła z goryczą.

- Jeśli tu zostaniesz, sama będziesz jutro w stanie krytycznym - rzekł łagodnie. - Musisz trochę odpocząć. Chodźmy.

Podjechali pod jej dom w milczeniu.

- Dziękuję za dzisiejszy wieczór - powiedziała.

- To ja ci dziękuję. I przepraszam.

- Przecież ten wypadek nie nastąpił z twojej winy.

- Nie o to mi chodzi. Planowałem cię zabrać na wystawną kolację, a potem do teatru. Ale ponieważ odrzuciłaś moje zaproszenie, poczułem się urażony. Chciałem załatwić to jak najszybciej i zacząłem nalegać, żebyśmy spotkali się już dziś. Dlatego nie zdążyłem zorganizować żadnych dodatkowych atrakcji.

Nie spodziewała się ani tego wyznania, ani przeprosin. Choć była przemarznięta, przygnębiona i zmęczona, uśmiechnęła się do niego serdecznie.

- Więc przyznajesz, że jesteś rozpuszczonym smarkaczem i działasz pod wpływem kaprysów?

- Tak, przyznaję. Czy mi wybaczysz?

Alyssa zdała sobie nagle sprawę, że jeśli odpowie twierdząco, on poprosi ją o pożegnalny pocałunek. A potem zaproponuje, żeby zaprosiła go na pożegnalną kawę...

Nie, pomyślała. Nie zostanę jego kolejną zdobyczą.

- Nie mam ci nic do wybaczenia - powiedziała, otwierając drzwi. - Dziękuję za kolację i dobranoc.

Wysiadła, a on, jakby czytając w jej myślach, nie odprowadził jej do bramy. Zauważyła jednak, że poczekał, dopóki jej nie otworzyła i nie zapaliła światła. Zastanawiała się, czy był to objaw uprzejmości czy też autentycznej troski o jej bezpieczeństwo. Czy wreszcie pewności siebie, pod wpływem której liczył na to, że ona zmieni zdanie i zaprosi go do swego mieszkania...

Tak czy owak uświadomiła sobie, że Sebastian Radley może zakłócić jej spokój ducha. I postanowiła trzymać się od niego z daleka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Nie mógł zasnąć. Nie z powodu wypadku - podczas pracy na oddziale ratownictwa widywał znacznie gorsze. I zrozumiał, że nie można uratować wszystkich, że lekarz musi robić, co się da, i akceptować rezultaty.

Nie. Powodem jego bezsenności była Alyssa. Okazała się pierwszą kobietą, której nie potrafił oczarować. I osobą na tyle bystrą, by domyślić się, że on coś ukrywa. Ona też zresztą ma swoje tajemnice. Jedną z nich jest zapewne jakiś dawny związek, a drugą stosunki z własnym ojcem.

Postanowił o niej zapomnieć. Nie interesowały go trwałe związki, a ona nie należała do kobiet, które zgadzają się na przygody. A poza tym nawet go nie lubi.

Potrzebował czegoś, co odwróciłoby jego uwagę od tej kobiety. Najchętniej jasnej blondynki o figurze modelki. Postanowił zacząć poszukiwania już następnego dnia.

- Więc jak się udało? - spytała Tracey. - Czy miło spędziłaś czas?

- Było fajnie - odparła Alyssa chłodnym tonem.

- Spędziłaś wieczór z Seksownym Sebem i mówisz, że było fajnie? - zawołała Fliss. - Powiedz nam prawdę! Dokąd cię zaprosił?

- Byliśmy na kolacji - odparła wymijająco, ale widząc pytający wzrok koleżanki, dodała: - W jakiejś restauracji nad Tamizą.

- I co jadłaś?

- Czy to jest przesłuchanie? - spytała Alyssa, wybuchając śmiechem. - Zamówiłam wątróbki z drobiu, rybę i sorbet cytrynowy. Wszystko było bardzo dobre.

- A potem? - ponagliła ją Fliss.

- To było wszystko.

- Jak to? Więc Seb odwiózł cię po prostu do domu? - spytała z niedowierzaniem Tracey.

- Prawdę mówiąc, wylądowaliśmy na oddziale ratownictwa u Świętego Alberta.

- Co takiego?

- Zatrzymaliśmy się, żeby udzielić pomocy ofiarom wypadku. - Alyssa zagryzła wargi. - Chłopak tuż po egzaminie na prawo jazdy chciał przejechać skrzyżowanie na czerwonym świetle i zderzył się z ciężarówką.

- Nawet mi o tym nie mów, bo zaraz zaczynam myśleć o Michaelu - poprosiła Tracey, krzywiąc się z bólu. Jej siedemnastoletni syn, który właśnie robił prawo jazdy, ciągle ją prosił, by pozwoliła mu prowadzić swój samochód. - Czy przeżył?

- Wczoraj wieczorem był w stanie krytycznym. Zadzwoniłam dziś rano do tego szpitala i dowiedziałam się, że ma szanse przeżycia, ale stracił obie nogi. Biedny chłopak.

- Co za okropne zakończenie wieczoru - jęknęła Fliss. - Może powinniście umówić się po raz drugi, żeby to nadrobić?

- Nie zamierzam spotykać się z Sebem - oznajmiła Alyssa - więc przestańcie mnie z nim swatać. Nic z tego nie będzie. Chociażby dlatego, że on lubi długonogie blondynki, a ja do nich nie należę.

- Można to zmienić za pomocą odrobiny perhydrolu - rzekła z uśmiechem Tracey. - Moja Kelly już kończy szkołę fryzjerek i kosmetyczek. Powiedz tylko jedno słowo, a zaraz ją do ciebie przyślę.

- Bardzo dziękuję, ale nie skorzystam - odparła Alyssa, wybuchając śmiechem. - Wolę, żeby wszystko zostało tak jak jest.

Uśmiechając się nadal, ruszyła na spotkanie z pierwszym pacjentem. Była zadowolona, że nie grozi jej następne spotkanie z Sebem. Do pierwszego doszło tylko w wyniku przypadku. Nie łączy ich nic z wyjątkiem zawodu. I być może zamiłowania do tych samych deserów. On zresztą nigdy nie umawia się z nikim po raz drugi. A ona nie ma najmniejszej ochoty na następny wspólny wieczór.

Około południa trafił jej się trudny przypadek. Przyniesiono jej chore niemowlę. Matka była przekonana, że jej córeczka cierpi na odparzenie od pieluchy, ale żadne maści nie odnosiły skutku.

- Ona płacze z bólu! Nie mogę jej ciągle dawać paracetamolu! Moja sąsiadka twierdzi, że musiałam jej zrobić za gorącą kąpiel, ale to nieprawda! Czytałam te artykuły o oparzeniach, więc zawsze nalewam najpierw zimną wodę, a potem ciepłą i sprawdzam temperaturę łokciem. Nikt oprócz mnie jej nie kąpie. Mój mąż pracuje do późna, więc nie ma z nią kontaktu!

- Postąpiła pani bardzo słusznie, przywożąc ją do nas, pani Steward - rzekła Alyssa, delikatnie rozbierając niemowlę i krzywiąc się na widok dużych, czerwonych plam na jego skórze. - Moim zdaniem jest to zespół oparzonej skóry. Wywołuje go bakteria o nazwie gronkowiec.

- Bakteria? - Pani Steward zadrżała z przerażenia. - Przecież ja zmieniam jej pieluszki i dbam o to, żeby zawsze były czyste. To nie może być moja wina!

Alyssa nie miała większych kłopotów z rodzicami chorych dzieci, ale ten przypadek wzbudził jej niepokój. Mała Daisy miała sześć miesięcy, co oznacza, że jej matka może cierpieć na niewykrytą depresję poporodową. Czyż nie wspomniała przed chwilą, że jej mąż pracuje do późna i wszystkie obowiązki spadają na nią? Jeśli mówi prawdę, to może być bliska załamania, które następuje zwykle bez żadnego ostrzeżenia.

- Czy pozwoli pani, że poproszę o radę jednego z kolegów? - spytała Alyssa. - Te zaczerwienienia mogą być wywołane przez kilka różnych wirusów, więc chcę się upewnić, że moja diagnoza jest trama.

W gruncie rzeczy nie miała co do tego żadnych wątpliwości, ale potrzebowała kogoś, kto potrafi wpływać uspokajająco na kobiety. I przyszedł jej do głowy Seb.

- Proszę owinąć dziecko kocykiem, żeby było mu ciepło. Wracam za dwie minuty.

Wyszła na korytarz i stwierdziła z radością, że Sebastian idzie właśnie w kierunku recepcji.

- Czy możesz mi poświęcić chwilę? Spojrzał na nią z wyraźnym zdziwieniem.

- Czyżbyś miała jakiś problem?

- Tak - odparła szeptem. - Wiem, że nie znosisz dzieci, ale chodzi mi o matkę.

- Nie rozumiem - oznajmił, marszcząc brwi.

- Jest okropnie podniecona i nerwowa. Wszystko, co mówię, przyjmuje jak oskarżenie pod swoim adresem. Moim zdaniem może cierpieć na depresję poporodową, która nie została w porę wykryta. Czy możesz porozmawiać z matką, żebym ja mogła zająć się dzieckiem?

- A co mu dolega?

- Moim zdaniem jest to zespół gronkowcowego oparzenia skóry. Ale nie zdążyłam jej jeszcze spytać, czy podawała dziecku jakieś leki oprócz paracetamolu i maści.

- Dobra. Pójdę z tobą i spróbuję z nią pogadać.

- Bardzo ci dziękuję.

Sam nie wiedział, dlaczego jest tak bardzo zadowolony z tego, że Alyssa poprosiła go o pomoc. Wszedł do pokoju zabiegowego z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Dzień dobry, pani Steward - powiedział, wyciągając rękę do zalęknionej kobiety trzymającej na rękach dziecko. - Alyssa mówi, że Daisy cierpi na przypadłość, którą nazywamy zespołem gronkowcowego zapalenia skóry. Czy mogę ją obejrzeć?

Pani Steward spojrzała na niego podejrzliwie, a potem kiwnęła głową. Seb delikatnie odwinął kocyk i pieluszkę i obejrzał zaczerwienione miejsca.

- Czy dawała pani Daisy jakieś lekarstwa? To podrażnienie może być wywołane działaniem jakiegoś specyfiku.

- Tylko dziecinny paracetamol i maść na odparzenia - wyjąkała pani Steward. - Czy mogłam jej zaszkodzić?

- Raczej nie - odparł Seb. - Alyssa pobierze próbki wydzieliny z nosa Daisy i jej skóry. To nie będzie bolało. Wyślemy je do laboratorium, żeby przeprowadzono analizę. Kiedy pojawiły się te czerwone plamy?

- Dwa dni temu. Moja matka twierdzi, że to odparzenia, więc posmarowałam je maścią. Ale to nic nie dało.

- Postąpiła pani słusznie, przywożąc ją do szpitala - powiedział z uśmiechem Seb. Widząc, że pani Steward nie odrywa od niego wzroku, kiwnął lekko głową w kierunku Alyssy, która natychmiast odczytała jego intencje i zabrała się do pobierania próbek. - Czy nie miała ostatnio czegoś w rodzaju kataru?

- Tak, ciekło jej z nosa. Skąd pan to wie?

- Przypuszczam, że bakteria o nazwie gronkowiec złocisty przedostała się z nosa Daisy do krwiobiegu. Nie można było tego w żaden sposób przewidzieć, więc niech pani nie czuje się winna. Właśnie ta bakteria wywołała zaczerwienienie skóry.

- Czy ona wyzdrowieje? - spytała kobieta z lękiem.

- Zaraz zadzwonię na oddział dziecięcy i poproszę, żeby przyjęli ją tam na jakieś dwa dni. Jej życiu nic nie zagraża, ale może mieć lekką gorączkę i źle się czuć.

- Od dwóch dni nie chciała jeść i płakała częściej niż zwykle, ale myślałam, że to moja wina. Ja byłam... ale to nie ma znaczenia.

- Owszem, to ma znaczenie - rzekł łagodnie Sebastian. - Mam wrażenie, że pani jest bardzo przygnębiona. I nie chodzi tylko o zdrowie Daisy, prawda?

Pani Steward załamała się nagle i wybuchnęła płaczem.

- To nie ma końca. Ona wymaga stałej opieki.

Kiedy budzi się w nocy, muszę do niej wstawać, zmieniać jej pieluszki, gotować, sprzątać, prać... A mojego męża nigdy nie ma w domu! Próbowałam o siebie dbać, ale nie mam na to czasu, a on w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Chyba ma kochankę.

- Przykro mi to słyszeć. - Seb ujął jej rękę. - Opieka nad dzieckiem to trudne zadanie. Najtrudniejsze na świecie. Ale wiem, że pani robi, co może. To i tak jest bardzo dużo.

- Dlaczego to jest takie trudne? - wyjąkała przez łzy kobieta. - Daisy to jedynaczka. Moje przyjaciółki mają dwoje lub troje dzieci i jakoś sobie radzą. Nie są tak roztrzęsione jak ja. Czyżbym była chora umysłowo?

- Nic podobnego - uspokoił ją Seb. - Ale pani hormony chyba jeszcze nie wróciły po porodzie do normalnego stanu. Chciałbym porozmawiać z pani lekarzem rodzinnym, bo myślę, że wspólnie możemy pani pomóc. Kiedy poczuje się pani lepiej, obecność Daisy będzie pani sprawiać znacznie większą przyjemność.

- Czy oni mi jej nie odbiorą? - spytała z przerażeniem.

- Nie ma o tym mowy - oznajmiła Alyssa. - Zatrzymamy ją na jakiś czas w szpitalu, ponieważ mamy tu odpowiedni sprzęt, który ułatwi jej wyleczenie. Może pani z nią zostać, jak długo pani zechce.

- Daisy może też być trochę odwodniona - dodał Seb. - Podamy jej więc płyn Ringera, który przywróci właściwy poziom elektrolitów w organizmie. Potem opłuczemy jej obrażenia roztworem soli fizjologicznej i posmarujemy je maścią zmiękczającą. Mamy też do dyspozycji specjalne żele. Za tydzień będzie zdrowa jak ryba.

- Dopiero za tydzień? - zawołała pani Steward.

- Może pani odwiedzać Daisy tak często, jak pani zechce - pocieszyła ją Alyssa. - A pielęgniarki pozwolą pani osobiście ją karmić i przewijać.

- Czy ona... czy będzie miała jakieś blizny?

- Mamy nadzieję, że nie. Ale kiedy infekcja minie, sprowadzimy dermatologa lub chirurga plastycznego, który udzieli nam fachowej porady.

- Czuję się tak, jakby to była moja wina... - jęknęła pani Steward.

- Nic podobnego. Gdyby pani była złą matką, nie niepokoiłaby się pani ojej zdrowie i nie przywiozła jej do szpitala - rzeczowo stwierdził Seb. - Znam wiele matek, które nie zdobyłyby się na to.

Alyssa owinęła Daisy kocykiem, wypisała dla niej skierowanie na pediatrię i ustaliła termin wizyty chirurga plastycznego. Sebastian nakłonił tymczasem panią Steward do odwiedzenia lekarza rodzinnego.

- Dziękuję ci za pomoc - powiedziała Alyssa do Seba, kiedy wyszli z pokoju zabiegowego na korytarz.

- Nie ma za co - odparł. - Po to tu jestem.

- Mam nadzieję, że ona pójdzie do tego lekarza. Czy myślisz, że Daisy może mieć trwałe blizny?

- Nie jestem pewien. Ale jeśli tutejszy lekarz jej nie pomoże, porozmawiam z moim bratem, który jest chirurgiem plastycznym i poproszę, żeby ją przyjął w swojej klinice na Harley Street.

Alyssa zmarszczyła brwi.

- Chcesz zalecić prywatne leczenie?

- Tak i nie. To jest prywatna klinika, ale Charlie ma zawsze do dyspozycji salę operacyjną. Dyrekcja się chwali, że zatrudnia barona, a to robi wrażenie na wszystkich potencjalnych klientach. W zamian za to pozwala mu operować niektórych pacjentów za darmo, co on robi, poświęcając swój wolny czas.

- I ty to pochwalasz? Seb wzruszył ramionami.

- Nie widzę w tym problemu. Wszyscy na tym zyskują. Wiesz, jak długo się czeka na wizytę u specjalisty, a kliniki prywatne są bardzo kosztowne. Charlie po prostu pomaga chorym.

- Czy ty postępujesz tak samo?

- Ja nie mam praw do tytułu barona, więc nie mógłbym korzystać za darmo z sali operacyjnej. A poza tym nie jestem chirurgiem plastycznym, tylko specjalistą od ratownictwa medycznego.

- Rozumiem. No cóż, nie będę cię zatrzymywać, zwłaszcza że mam mnóstwo papierkowej roboty.

Jej słowa zabrzmiały wiarygodnie, ale on wiedział, że to wymówka. Alyssa wyraźnie nie przepada za jego towarzystwem. Poprosiła go o pomoc, kiedy znalazła się w trudnej sytuacji, a on przyjął to za dowód uznania dla swoich umiejętności zawodowych, ale miał niejasne poczucie, że w jakiś sposób ją zawiódł.

Potrząsnął głową i postanowił się tym nie przejmować. Doszedł do wniosku, że zabieganie o względy kogoś, kto nawet go nie lubi, byłoby stratą czasu.

Czekało na niego jeszcze dwóch pacjentów, a potem wyjmie swój czarny notes i umówi się z kobietą.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Seb, ja nie mogę wpisać do planu rozsadzenia gości „zachwycającej blondynki” - oznajmił Charlie.

- Musisz podać mi jakieś imię albo nazwisko.

Seb wydał piskliwy dźwięk i zerwał się na nogi.

- Odzywa się mój pager - powiedział. - Muszę lecieć.

- To najgorsza imitacja sygnału, jaką w życiu słyszałem. Poza tym nie masz dziś dyżuru. Na czym polega problem? Czy nie możesz po prostu wybrać jednej z twoich aktualnych przyjaciółek?

- Spotykam się zawsze tylko z jedną dziewczyną - oznajmił Seb wyniosłym tonem.

- Owszem, ale kilka innych czeka już w tym czasie w kolejce.

- Posłuchaj, mam być pierwszym drużbą. Będę zbyt zajęty, żeby zajmować się partnerką, więc przyjdę sam.

- To nieprawda, Seb. Musisz tylko przypiąć kilka bukiecików, wygłosić mowę i odczytać parę telegramów z życzeniami. Wszystkie druhny oprócz Vicky mają poniżej dziesięciu lat, więc nie będą wymagały twojej opieki.

- Ile ich będzie? - spytał Sebastian przez zęby.

- Pięć. Są kuzynkami Sophie.

Pięć małych dziewczynek! Seb był zrozpaczony.

!o za koszmar! Wolałby ekstrakcję zęba. Bez zniezulenia.

- Seb, nie martw się - dodał pospiesznie brat. - Wiemy, że masz alergię na dzieci, więc nie prosimy cię, żebyś dotrzymywał im towarzystwa. A jeśli chcesz wyjść na ślub sam, nie mamy nic przeciwko temu.

Seb zdawał sobie sprawę, że jeśli nie przyprowadzi jakiejś kobiety, matka postara się za wszelką cenę znaleźć mu na ten wieczór jakąś partnerkę. A on miał dość młodych panienek z dobrych domów, których towarzystwo mu narzucała. Chciał spędzić ten wieczór z kimś, kto posiadałby własną osobowość.

Z kimś takim jak Alyssa.

- Podam ci jutro jakieś nazwisko - obiecał bratu. - Zadzwonię zaraz po lunchu.

W ten sposób zyskał cały poranek na znalezienie dziewczyny, która nie potraktuje zaproszenia na ślub jako oświadczyn. Znów przyszła mu na myśl Alyssa. Podejrzewał, że odrzuci jego propozycję, ale postanowił mimo to spróbować. W końcu nie chodzi o randkę, tylko o przysługę.

- Kim jest ten niezwykły mężczyzna, którego widziałam na korytarzu? - spytała Lesley Purves, której Alyssa wyjęła przed chwilą z oka jakiś pyłek.

- Jak on wyglądał? - spytała Alyssa, choć podejrzewała, że dobrze wie, kogo koleżanka ma na myśli.

- Wysoki, ciemny, bardzo seksowny. Zdumiewający uśmiech i niebieskie oczy.

- To musiał być Seb. Nasz konsultant. Ale on zmienia przyjaciółki jak rękawiczki.

- Więc myślisz, że miałabym szanse? - Lesley drgnęła lekko, bo Alyssa wlała jej do oka kilka kropli. - Och, mogę je już otworzyć. I wcale mnie nie boli.

- Zacznie boleć, kiedy krople przestaną działać. Ale dam ci kilka pastylek przeciwbólowych.

- Dzięki. A więc ten wspaniały mężczyzna nie ma stałej partnerki... Czy możesz mu podać mój numer telefonu?

- Mogę. Ale on ma żelazną zasadę. Umawia się z każdą dziewczyną tylko jeden raz. Więc chyba szkoda twojego czasu - odparła Alyssa.

Seb, który podszedł właśnie do drzwi izby przyjęć, by poprosić Alyssę o chwilę rozmowy, usłyszał jej ostatnie zdanie i westchnął. Czuł, że nie może liczyć na przychylną odpowiedź, jeśli nie zdoła jej przekonać, iż chodzi mu tylko o koleżeńską przysługę. Postanowił zaprosić ją na lunch i przedstawić swoją prośbę. Miał nadzieję, że się zgodzi...

- Bardzo ci dziękuję - powiedziała Lesley, kiedy Alyssa założyła na jej oko opaskę.

- Nie ma za co - odparła z uśmiechem Alyssa i ruszyła w kierunku drzwi, zamierzając udać się do bufetu. Na korytarzu ujrzała Sebastiana.

- Czy możesz mi poświęcić parę minut? - spytał.

- Mogę, jeśli chodzi o coś ważnego. Nie miałam ani minuty przerwy od początku mojej zmiany i umieram z głodu.

- Ja też mam akurat wolną chwilę - oznajmił z uśmiechem. - Może zjedlibyśmy razem lunch?

- Razem?

- Chyba że jesteś z kimś umówiona...

- Nie. Miałam zamiar zjeść szybko jakąś kanapkę.

- W takim razie będę ci towarzyszył - rzekł z uśmiechem i stwierdził z radością, że Alyssa kiwa głową.

- Więc na czym polega twój problem? - zapytała, kiedy weszli do bufetu.

- Jest bardzo skomplikowany. Czy mogę ci go przedstawić, kiedy usiądziemy? Muszę wypić kawę.

Gdy zajęli miejsca i wyjęli kanapki z opakowań, poczuł się nagle skrępowany. Ale ponieważ zaczął już tę rozmowę, musi brnąć dalej.

- Alyssa, czy my jesteśmy przyjaciółmi?

- Jesteśmy kolegami - odrzekła ostrożnie.

- Czy masz do mnie zaufanie w sprawach zawodowych?

- Owszem.

- A czy zaufałabyś mi w sprawie prywatnej? Nie, pomyślała. On potrafi być jeszcze bardziej przebiegły niż Scott.

- Nie jestem pewna - odparła wymijająco.

- Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi.

- Ale ja nie wiem, czy ty potrafisz się przyjaźnić. Uśmiechnął się, a ona znów dostrzegła dołeczki w jego policzkach i poczuła nerwowe bicie serca.

- Oczywiście. Przecież przyjaźnię się z Tracey. To prawda, pomyślała, ale nasza starsza pielęgniarka jest szczęśliwą mężatką i ma niemal dorosłe dzieci.

- Chyba tak - przyznała.

- Więc dlaczego nie mógłbym zaprzyjaźnić się z tobą?

- Bo różni nas stosunek do seksu - wymamrotała.

- Przecież już ustaliliśmy, że nasza znajomość nie będzie oparta na seksie - powiedział ze zdziwieniem.

Alyssa poczuła, że się czerwieni.

- Czy musimy rozmawiać o tym tutaj?

- Nie - powiedział. - Mam dla ciebie propozycję. Potrzebuję ratunku.

- To nie wchodzi w rachubę.

- Więc nie chcesz mi pomóc?

- Tego nie powiedziałam. Po prostu uważam, że jesteś ostatnią osobą, która potrzebowałaby ratunku.

- Upiła łyk kawy. - Wiesz, do czego zmierzasz i czego chcesz od życia.

- I właśnie dlatego potrzebuję ratunku.

- Nie rozumiem - mruknęła, marszcząc brwi.

- Dobra, wyłożę karty na stół. Mój brat bierze ślub w następny weekend, aja mam być pierwszym drużbą.

- I co z tego?

- Pierwszy drużba musi być obecny na weselu.

- A ty nie chcesz iść? - Dobrze go rozumiała, bo sama nie przepadała za tego rodzaju uroczystościami.

- Nie o to chodzi.

- A o co? Czyżbyś nie lubił panny młodej?

- Lubię ją. Sophie to idealna partnerka dla Charliego. Też jest chirurgiem, więc doskonale się rozumieją. - Westchnął. - Problemem jest Mara.

- Czyli kto? - spytała Alyssa, marszcząc brwi.

- Moja matka. Ona zawsze próbuje mnie swatać z młodymi panienkami. Co byłoby zrozumiałe, gdybym był spadkobiercą tytułu i majątku, ale formalnie rzecz biorąc, jest nim Charlie. To on odziedziczył tytuł barona, a ja jestem jego spadkobiercą, ale na szczęście nie będę nim długo. Gdy tylko urodzi im się dziecko, będę wolnym człowiekiem. - Westchnął ponownie.

- Chciałbym po prostu bawić się dobrze na weselu brata, ale wiem, że moja niemądra matka popsuje mi całe przyjęcie, grając rolę swatki.

Nadal nie miała pojęcia, na czym ma polegać jej pomoc.

- Szukam kogoś, kto zechciałby tam ze mną pójść. Czyżby chciał, żebym towarzyszyła mu podczas przyjęcia, o którym będzie głośno we wszystkich kronikach towarzyskich? - pomyślała. Ale dlaczego wybrał właśnie mnie? Przecież nie należę do wyższych sfer.

- Seb, dlaczego prosisz o to mnie? Są kobiety, które dałyby wszystko, żeby z tobą pójść.

- Ale wszystkie źle zrozumiałyby moje intencje.

- Co to znaczy?

- Kiedy mężczyzna zaprasza kobietę na rodzinną uroczystość, uważa się, że ma wobec niej poważne zamiary, prawda?

- No tak... - przyznała. - Ale rozmawiamy o tobie. Wszyscy znają twoje zasady. Jedno spotkanie, jedna upojna noc, i szukasz nowej zdobyczy.

Seb skrzywił się z niesmakiem. Alyssa powtórzyła niemal dosłownie wczorajszą wypowiedź Charliego.

- Wiesz co? Przypominasz mi Vicky. - Widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał: - Moją młodszą siostrę, która jest neurochirurgiem.

- Czyżbym była do niej podobna?

- Nie, ale krytykujesz mnie w taki sam sposób. Może popełniłem błąd, zapraszając cię na ten ślub. Będziecie mnie mogły atakować z dwóch stron.

- Dlaczego wybrałeś właśnie mnie?

- Bo ty zrozumiesz, że zaproszenie na rodzinną uroczystość nie jest równoznaczne z wyznaniem dozgonnej miłości.

Owszem, ona dobrze to rozumie. Ale... śluby kojarzą jej się z wieloma niemiłymi przeżyciami. Na przykład z własnym ślubem, podczas którego Scott obiecywał jej miłość, lojalność i szacunek. A potem nie dotrzymał ani jednego przyrzeczenia.

- Nienawidzę ślubów - wyznała niepewnie.

- Ten nie będzie taki zły. - Seb zaczął się nagle zachowywać jak agent reklamowy. - Charlie uzyskał zezwolenie na to, żeby ceremonia odbyła się w Weston, naszym rodzinnym domu. Tam też organizuje przyjęcie. Mam nadzieję, że zacznie wynajmować ten dom na wesela i przestanie dopłacać do jego utrzymania.

- Ty masz niezbyt wysokie mniemanie o ludziach, prawda?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Uważasz, że wszystkie kobiety marzą tylko o zdobyciu bogatego męża. I zwracasz uwagę na finansowy aspekt każdej sprawy.

- Nie zwracam uwagi na finansowy aspekt mojego zawodu - mruknął ze złością. - Nie prowadzę prywatnej praktyki.

- To prawda, ale zrobiłeś specjalizację z ratownictwa. Pacjenci, których przyjmujesz, wracają potem do domu albo zostają przeniesieni na ten czy inny oddział. W gruncie rzeczy nigdy ich dobrze nie poznajesz. Zachowujesz dystans.

Sebastian poczuł lęk. Jakim cudem ta kobieta potrafi tak bezbłędnie odczytać jego myśli? Czyżby był aż tak prymitywny?

- A dlaczego ty wybrałaś ratownictwo? - spytał zaczepnym tonem.

- Bo lubię przypływ adrenaliny.

- W takim razie może poprowadzisz mojego jaguara?

- Nie ma mowy. Przyznaję, że masz wspaniały samochód. Każdy chciałby usiąść za jego kierownicą, ale ty nie wytrzymałbyś tego nerwowo. Przez cały czas uważałbyś, że robię coś nie tak.

- Nie zmieniajmy tematu. Obiecaj mi, że pójdziesz ze mną na ten ślub. Potraktuj to jako przysługę.

Alyssa westchnęła ciężko.

- Dziękuję za zaproszenie, ale nie.

- Dlaczego?

- Ja... Posłuchaj, to jest ślub, który będzie wydarzeniem towarzyskim, a ja nie należę do wyższych sfer. Jestem przeciętną kobietą.

- Dasz sobie radę. Jeśli nie wiesz, jak się ubrać, kupię ci elegancką kreację.

- Czy chcesz dowieść, że wszystkie kobiety są interesowne?

- Nie. Chcę dowieść, że skoro proszę cię o przysługę, to nie widzę powodu, żebyś ponosiła związane z tym wydatki. Możemy wybrać się razem na zakupy.

Alyssa wybuchnęła śmiechem.

- Seb, ty byś wszedł do sklepu z damską odzieżą tylko wtedy, gdyby spodobała ci się ekspedientka.

- To też jest uwaga, jaką mógłbym usłyszeć od mojej siostry. Czy jesteś pewna, że ona się w ciebie nie wrodziła? - Na jego twarzy pojawił się wyraz powagi.

- Uratuj mnie, Alysso. Bardzo proszę.

- No dobrze - odparła z westchnieniem rezygnacji.

- Zrobię wszystko, bylebyś przestał gadać głupstwa.

- I naprawdę chcę ci kupić suknię. Uznaj to za drobny dowód mojej wdzięczności.

- Bardzo dziękuję, ale stać mnie na sukienkę.

- Posłuchaj - rzekł łagodnie. - Jeśli chodzi ci o to, że dzieli nas różnica pochodzenia, to możesz o tym zapomnieć. Ani ja, ani mój brat, ani Vicky nie zwracamy na te sprawy najmniejszej uwagi. Moja przyszła bratowa mówi z akcentem typowym dla londyńskiego East Endu i nie ma żadnego tytułu. To znaczy będzie go miała, kiedy wyjdzie za Charliego, ale zapowiedziała z góry, że nie życzy sobie, by ją nazywano „lady”. Jest lekarzem i tylko to się dla niej liczy.

- Nie myślałam o różnicy pochodzenia - mruknęła Alyssa. - Chodzi o to, że nie przepadam za ślubami.

Ciekawe dlaczego? Czyżby musiała uczestniczyć w ceremonii, podczas której jej mężczyzna poślubił inną?

- Ja też nie, więc pojedź ze mną. Jeśli będzie okropnie, wymkniemy się do tajemniczego ogrodu z butelką szampana, gdy tylko spełnię wszystkie obowiązki drużby.

- Więc w twoim domu istnieje tajemniczy ogród?

- Tak. I jest bardzo piękny.

- Ciekawa jestem, z iloma kobietami już się do niego wymykałeś.

- Wierz mi, nie chciałabyś tego wiedzieć. - Tyle że żadna z nich nic dla niego znaczyła. Gdyby jednak poszedł tam z Alyssą... Nie. Żadnych zobowiązań, żadnych obietnic, żadnych związków. - Pojedź ze mną. Będziemy się dobrze bawić.

- Czy naprawdę uważasz, że kobiety są interesowne?

- Z moich doświadczeń wynika, że w większości przypadków takie twierdzenie okazuje się słuszne - odparł, wzruszając ramionami. - I tak się składa, że jedynymi znanymi mi bezinteresownymi kobietami są moja siostra i przyszła bratowa.

- W takim razie pójdę z tobą na ten ślub, ale nie za darmo.

- Czego żądasz, oczywiście oprócz sukni? - Zdał sobie nagle sprawę, że czuje się zawiedziony. Był przekonany, że Alyssa - podobnie jak Vicky i Sophie - należy do wyjątkowych kobiet. Nie podejrzewał jej o interesowność. - Jaka jest twoja cena?

- Równowartość mojej pensji za dzień pracy. Z premią za godziny nadliczbowe, bo zakładam, że chodzi o niedzielny wieczór, prawda?

- Oczywiście. - Czul w żołądku bolesny ucisk wywołany odkryciem, że Alyssa nie różni się jednak od innych kobiet.

~ Myślę, że fundusz szpitala przyjmuje czeki.

- Fundusz? - powtórzył, marszcząc brwi.

- No tak. Ten, na rzecz którego przeznaczone były wpływy z loterii. Taka jest moja cena.

Odetchnął z ulgą. Alyssa chce, by wpłacił te pieniądze na dobry cel. A więc nie pomylił się w ocenie jej charakteru.

- Zgoda - rzekł z uśmiechem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nie zabrała go na zakupy i nie pozwoliła mu zapłacić za swą kreację. Odmówiła mu też obcesowo, kiedy poprosił, by go poinformowała, jak będzie ubrana. Co więcej, uparła się, że sama kupi prezent dla Charliego i Sophie, ale nie chciała mu powiedzieć, co chce im wręczyć.

Największą niespodziankę jednak przeżył w niedzielę rano, kiedy podjechał pod mieszkanie Alyssy, a ona otworzyła mu drzwi. Czy to jest ta spokojna, nierzucająca się w oczy młoda lekarka, która nosi w szpitalu skromne spodnie i bluzkę? Widział ją juz wcześniej w eleganckiej czarnej sukni, kiedy byli w restauracji, ale jej obecny wygląd przeszedł jego oczekiwania.

Alyssa miała na sobie powiewną letnią kreację i buty na obcasach. Ciemna suknia o barwie turkusu wspaniale harmonizowała z morską zielenią jej oczu. Nie włożyła kapelusza, ale jej włosy były tak lśniące, że miał ochotę ich dotknąć. Jej makijaż, jak zwykłe bardzo delikatny, podkreślał kształt ust i wielkie oczy.

Gdyby jej powiedział, że wygląda czarująco, nie uwierzyłaby mu. Byłaby przekonana, że chce ją po prostu dobrze usposobić. A on nie chciał, by uważała go za obłudnego pochlebcę, więc powitał ją uśmiechem zachwytu.

- Doktor Ward, muszę przyznać, że strój wieczorowy bardzo pani służy.

- Podobnie jak panu, doktorze Radley - odparła, zamykając za sobą drzwi. - Czy ma pan również cylinder i żakiet?

- Wszystko jest w bagażniku - odparł, kiwając głową. - Czy chcesz poprowadzić?

- Nie.

- W takim razie nie mów, że ci tego nie proponowałem - powiedział, otwierając przed nią drzwi jaguara.

- Chyba powinnam mieć na sobie kapelusz i rękawiczki.

- Myślę, że i tak wyglądasz doskonale - mruknął Seb.

Nie był w tej chwili pewien, czy zaproszenie jej na wesele było dobrym pomysłem. Wydawało mu się, że jej towarzystwo niczym mu nie grozi, zaś teraz poczuł, że ta dziewczyna bardzo go pociąga. Znał ją już jednak na tyle, by wiedzieć, że jeśli zachowa się głupio i przekroczy pewną granicę, będzie to oznaczało koniec ich znajomości. Postanowił więc panować nad odruchami i zachowywać się nadzwyczaj poprawnie.

Podróż do Weston upłynęła bardzo przyjemnie. Seb był dobrym kierowcą, a kiedy Alyssa zajrzała do schowka, przekonała się, że ich gusta w dziedzinie muzyki są bardzo podobne.

Ale kiedy dotarli na miejsce, ujrzała przed sobą ogromny dom i poczuła się onieśmielona.

- To prawdziwy pałac - wyszeptała, gdy zbliżali się do niego po niewiarygodnie długim podjeździe.

- Istotnie jest imponujący - mruknął Seb. - A poza tym zimny, wilgotny i stale wymaga kosztownych napraw. A w dodatku mieszka w nim smo...

- Smok?

- Och, do diabła, nie powinienem tak mówić. Obiecałem Charliemu, że dziś będę się zachowywał nienagannie. Mam oczywiście na myśli moją drogą matkę. Ale nie bój się, ona z pewnością będzie dla ciebie bardzo miła.

Wyraz jego twarzy dowodził, że nie znosi swojej matki. Alyssa zastanawiała się dlaczego. I zaczynała podejrzewać, że właśnie ten konflikt jest w dużej mierze powodem jego stosunku do kobiet.

- Zwykle udaje mi się jej unikać - ciągnął Sebastian - ale dziś będzie to z oczywistych względów niemożliwe. - Wzruszył ramionami. - Dlatego tłumaczyłem ci, że potrzebuję kogoś, kto mnie uratuje.

- Żałuję, że nie mam ze sobą białego konia i włóczni - powiedziała ze śmiechem Alyssa. - Nie martw się, jakoś damy sobie radę.

- Na szczęście potrafię się fałszywie uśmiechać. - Seb zaparkował samochód. - Kiedy dokonam niezbędnych prezentacji, będziemy mogli trzymać się z dala od najdroższej mamuśki i Barry'ego.

- Kto to jest Barry?

- Jej mąż.

Zauważyła, że nie powiedział „mój ojczym” i wyciągnęła z tego wniosek, że stosunki łączące go z mężem matki też nie są zbyt serdeczne. To mogłoby tłumaczyć powody, dla których był zawsze życzliwy i uśmiechnięty, ale nigdy nie dopuszczał nikogo zbyt blisko. Alyssa była ciekawa, jak długo jego matka jest żoną Barry'ego. Wiedziała już, że Charlie, który odziedziczył tytuł, jest jego starszym bratem, a Vicky - młodszą siostrą. Zastanawiała się, czy Seb nie bywał w dzieciństwie zaniedbywany przez tych, którzy powinni otaczać go opieką.

- Czy on jest aż tak okropny? - spytała z uśmiechem.

- Czy znasz opowieść o żabie, która pod wpływem pocałunku zmienia się w przystojnego księcia? Moja matka musiała coś pomylić, bo uzyskała wręcz odwrotny skutek.

- Masz przekrzywiony kołnierzyk - powiedziała, kiedy włożył frak. - Pozwól, że go poprawię.

Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a ją ogarnęła chęć, by wyciągnąć ręce i pocałować go w usta, ałe szybko się opanowała. Gdy ruszyli w stronę domu, znów poczuła się onieśmielona. Nie była nawet pewna, czy jej strój jest wystarczający wyszukany jak na tak uroczystą okazję. Obawiała się, że wygląda zbyt pospolicie i nie będzie pasować do eleganckiego otoczenia.

- Nie denerwuj się, nie wchodzimy na szafot - mruknął cicho, gdy dotarli do schodów. A ona tak się właśnie czuła.

- Sebastian! - zawołała z radością niebieskooka, ciemnowłosa kobieta, kiedy weszli do wnętrza domu. Alyssa natychmiast dostrzegła jej podobieństwo do syna.

- Droga mamo, pozwól, że ci przedstawię Alyssę - powiedział Seb z czarującym uśmiechem. - Alysso, to jest moja matka, Mara.

- Miło mi cię poznać, Alysso - powiedziała Mara z niezbyt przekonującym uśmiechem.

Alyssa chciała odwzajemnić tę uprzejmość, ale zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia o wymogach etykiety. Nie wiedziała nawet, jak się zwracać do matki Sebastiana. Nie mogła mówić do niej „pani Radley”, ponieważ była ona baronową. Ale baronem był ojciec Seba, więc może straciła tytuł z chwilą ponownego wyjścia za mąż?

- Mnie również jest bardzo milo - wyjąkała w końcu zażenowana.

- A to jest Barry, mąż mojej matki.

Alyssa z trudem powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu. Byrry istotnie przypominał żabę. Był niższy od żony i dosyć tęgi, a w dodatku miał bardzo tłuste włosy. Sebastian prezentował się we fraku wytwornie i seksownie, natomiast Barry wyglądał w tym stroju wręcz groteskowo. Alyssa wyobraziła go sobie za kierownicą sportowego samochodu Seba i doszła do wniosku, że wyglądałby jak Pan Ropuch z książki „O czym szumią wierzby”.

- Miło mi pana poznać - powiedziała, mając nadzieję, że jej uśmiech wygląda na szczery.

- Gdzie jest Charlie? - zapytał Sebastian.

- Chodzi po domu razem z Vicky.

- Muszę dokonać kilku prezentacji - oznajmił Seb, biorąc Alyssę za rękę. - Chodź ze mną.

- Zachowałeś się nieuprzejmie - powiedziała, gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości.

- Nie mogę znieść ich towarzystwa - mruknął niechętnie. - To para pasożytów. Charlie obiecał ojcu, że po jego śmierci zaopiekuje się matką. Kiedy wyszła ponownie za mąż, miał prawo czuć się zwolniony z tych zobowiązań. Ale ten idiota pozwala im tu mieszkać i zachowywać się tak, jakby byli baronem i baronową, a sam pokrywa wszystkie koszta.

Alyssa nie bardzo wiedziała, co mogłaby powiedzieć, więc zostawiła jego tyradę bez komentarza.

- I oczywiście najdroższa mama nie chce się zgodzić na otwarcie domu dla zwiedzających ani na urządzanie w nim weselnych przyjęć, co mogłoby zmniejszyć koszty jego utrzymania. A w dodatku usiłuje się wtrącać do księgowości, choć nie ma pojęcia o rolnictwie ani o finansach. Ta kobieta umie tylko wydawać pieniądze!

- Seb, jesteśmy na weselu, a ty masz pełnić obowiązki pierwszego drużby - przypomniała mu Alyssa. - To chyba nie jest najlepszy moment na rozmowy o twojej matce.

- Masz rację. Chodźmy poszukać młodej pary.

Charlie okazał się trochę wyższą i potężniej zbudowaną wersją Sebastiana. Alyssa go polubiła, nabrała też sympatii do Vicky, która miała takie same oczy i włosy jak jej brat i najwyraźniej zawsze mówiła, co myśli.

- Dlaczego przyjeżdżasz tak późno, Seb? - zapytała na powitanie. - Spełniałam za ciebie obowiązki pierwszego drużby przez całe przedpołudnie.

- Co za głupstwa! - zawołał Sebastian. - Zrobiłem wszystko, co do mnie należało!

- A kto dotrzymuje towarzystwa druhnom?

- Rozmawiałem już o tym z panem młodym - jęknął Sebastian, unosząc oczy ku niebu. - Jestem gotów zajmować się tobą jako pierwszą druhną, ale nie całą tą gromadą dzieci. - Odwrócił się do Alyssy. - Czy ona naprawdę myśli, że będę niańczył pięć dziewczynek?

- Dlaczego ty tak nie znosisz dzieci? - spytała Alyssa.

- Mam na nie uczulenie - odparł, marszcząc ze złością brwi. - A w dodatku...

- To nieprawda - przerwała mu Vicky. - Po prostu nie potrafisz znaleźć z nimi wspólnego języka, bo w odróżnieniu od ich matek są odporne na twój urok osobisty. Zajmij się swoimi obowiązkami, a ja zaprowadzę Alyssę do Sophie. I tak nie możesz iść z nami, bo to przynosi pecha.

- To pan młody, a nie pierwszy drużba nie ma prawa zobaczyć panny młodej przed ślubem - poprawił ją Seb.

- Jak na człowieka, który nie lubi ślubów, całkiem sporo o nich wiesz - prychnęła Vicky.

- Masz rację - przyznała Alyssa. - On jest po prostu skarbnicą wszelkich wiadomości.

- Wiedziałem, że tak będzie - mruknął z niesmakiem Seb. - Czułem, że stworzycie przeciwko mnie wspólny front, kiedy tylko was sobie przedstawię.

- Bo na to zasługujesz - wtrącił Charlie. - Poczekaj, za chwilę dołączy do nich Sophie.

- Wiem o tym! - mruknął Seb. - Takie są kobiety! Ale jako pierwszy drużba mam obowiązek nalać nieszczęsnemu skazańcowi ostatnią porcję dobrej whisky.

- Chcesz powiedzieć, że sam masz ochotę się napić! - Charlie poklepał brata po ramieniu. - Chodź, wymknijmy się do biblioteki. Wiesz, gdzie nas znaleźć, Vicky.

Vicky spojrzała na nich z rozbawieniem, a potem wzięła Alyssę pod rękę i poprowadziła ją na pierwsze piętro.

- Myślę, że Tracey ma rację - rzekła z uśmiechem. - Ty i Sebastian znakomicie do siebie pasujecie.

- Rozmawiałaś o mnie z Tracey Fry? - Alyssa zmrużyła oczy. - Czy to znaczy, że to losowanie było ukartowane?

- Hm... - Vicky zaczęła kaszleć. - Bardzo cię przepraszam. Próbowałyśmy zrobić coś... to znaczy myślałyśmy, że przypadniecie sobie do gustu. Ale jeśli nie miałyśmy racji, to przyjmij moje przeprosiny. Wiem, że mój brat potrafi okropnie traktować kobiety. - Spojrzała badawczo na Alyssę. - Więc na czym polega wasza umowa? Kiedy rozmawiałam z nim ostatnio, twierdził, że przyjedzie na wesele sam.

- Nie chcę zawieść jego zaufania - odparła Alyssa.

- Więc pozwól mi zgadnąć. Wiedział, że jeśli przyjedzie sam, najdroższa z mam zacznie narzucać mu towarzystwo młodych panienek z dobrych domów. Przewidywał też, że to doprowadzi do awantury, a nie chciał zakłócać Charliemu tak uroczystego dnia.

- Zauważyłam, że ich stosunki są dość napięte - powiedziała ostrożnie Alyssa.

- Ta kobieta popełniła wiele błędów - stwierdziła lakonicznie Vicky, dając do zrozumienia, że nie chce rozmawiać o swej matce. - Ale cieszę się, że Seb ma w końcu odpowiednią przyjaciółkę.

- Nie jestem jego dziewczyną - oznajmiła Alyssa.

- Wiem, ale mam na myśli przyjaciółkę... kogoś, kto potrafi go przekonać, że nie wszystkie kobiety są takie same. Zawsze miał o nich złą opinię, ale zmienił ją na gorszą od czasów Julii.

- Czy to była jego sympatia?

- Nie, narzeczona Charliego, która zdradzała go z kimś innym. Zastał ją w jednoznacznej sytuacji na tydzień przed terminem ich ślubu.

Alyssa dobrze rozumiała sytuację Charliego, tyle że w jej przypadku zerwanie nastąpiło już po ślubie. I nie chodziło tylko o zdradę.

- Seb był wściekły. I choć oboje kochamy Sophie, on nadal... Och... - Vicky potrząsnęła głową. - Myślę, że sama go rozgryziesz. Prawdziwy Seb Radłey nie jest wcale playboyem, za jakiego wszyscy go uważają. - Uśmiechnęła się. - No, ale dziś jest dzień ślubu Charliego i Sophie. Nie wolno go popsuć narzekaniem.

- Widzę, że kochasz brata i chcesz, żeby był szczęśliwy - powiedziała cicho Alyssa.

Żałowała od dawna, że nie ma brata ani siostry, kogoś, kto otoczyłby ją opieką i nie pozwolił jej popełnić głupstwa, gdy poznała Scotta. Teraz przypomniała sobie jednak, że zignorowała wtedy ostrzeżenia matki i doszła do wniosku, iż każdy musi się uczyć na własnych błędach.

Sophie okazała się niezwykle sympatyczną, pogodną blondynką. W pokoju, w którym przygotowywała się do ślubu, panowało ogromne zamieszanie. Matka poprawiała nerwowo jej fryzurę, a pięć wystrojonych małych dziewczynek czekało w nerwowym podnieceniu na swój wielki moment.

- Przepraszam za ten cały bałagan - powiedziała do Alyssy panna młoda.

- Nic nie szkodzi. Bardzo lubię dzieci.

- W odróżnieniu od mojego przyszłego szwagra.

- Mogę go na chwilę zastąpić - zaproponowała z uśmiechem Alyssa. - Pracuję w ratownictwie już od dawna, więc mam w zanadrzu kilka sztuczek. - Spojrzała na najmłodsze druhny. - Kto chce usłyszeć bajkę o księżniczce?

Cztery główki odwróciły się w jej kierunku, a po chwili za ich przykładem poszła piąta.

- No dobrze, zawrzemy umowę. Wy będziecie siedzieć spokojnie, żeby wasze mamy mogły was ładnie uczesać, a ja opowiem wam bajkę o pewnej niezwykłej księżniczce.

- Coś mi się zdaje, że znaleźliśmy dziewczynę, która potrafi wykrzesać z Sebastiana ludzkie cechy - rzekła cicho Sophie.

- Problem polega na tym, żeby oni się o tym przekonali. Oboje twierdzą, że są tylko przyjaciółmi.

- To i tak wielki krok naprzód w przypadku Sebastiana - mruknęła Sophie. - A poza tym dziś jest mój ślub. To dzień, w którym spełniają się marzenia.

W końcu wszystkie druhny były gotowe.

- Pora iść, Sophie - rzekła Vicky, patrząc na zegarek. - Chyba że chcesz zmusić Charliego do zaczekania na ciebie jeszcze przez kilka minut.

Panna młoda potrząsnęła głową.

- Przez te wasze przesądy i tak nie widziałam go od wczoraj.

- Spotkanie z panem młodym przed ślubem przynosi pecha - oświadczyły chórem Vicky i Frań, matka Sophie.

- Wiem. Ale nie mogę już bez niego wytrzymać. - Sophie odwróciła się do Alyssy. - Vicky nie pozwoliła mi nawet porozmawiać z nim dziś rano przez telefon komórkowy.

- No dobrze, ruszamy - zarządziła Vicky. - Czy jesteście gotowe, żeby ustawić się za ciocią Sophie?

- Tak! - odpowiedziały dziewczynki chórem i cały orszak ruszył po szerokich schodach w dół.

Sophie wyglądała jak ideał panny młodej. Była piękna i promieniowała szczęściem. Miała na sobie zachwycającą suknię, prostą woalkę i bardzo skromne nakrycie głowy. W rękach niosła tylko jedną gałązkę białych lilii.

Alyssa stłumiła ukłucie zazdrości. Choć jej małżeństwo się nie udało, życzyła młodej parze jak najlepiej. W ślad za panną młodą zeszła do holu, w którym odbywała się ceremonia zaślubin. Chciała usiąść daleko z tyłu, ale Seb dostrzegł ją i zaprosił gestem do pierwszego rzędu.

Zawahała się. Nie jest przecież członkiem najbliższej rodziny. Ale widząc jego błagalne spojrzenie, przecisnęła się przez tłum gości i usiadła obok niego i Mary.

Słuchając słów małżeńskiej obietnicy, przypomniała sobie własny ślub, podczas którego ona szczerze obiecywała Scottowi, że będzie dobrą żoną, a on bezczelnie ją okłamywał.

Seb uścisnął lekko jej dłoń, a ona odgadła, że na jej twarzy musi się malować wyraz napięcia, on zaś chce dodać jej otuchy. Sama przecież mu powiedziała, że nie znosi ślubów. Miała ochotę wyjaśnić mu przyczynę. Wiedziała, że zachowałby te zwierzenia dla siebie. Ale nie chciała wracać do spraw, o których postanowiła zapomnieć.

W tym momencie Sophie i Charlie stali się mężem i żoną. Charlie pocałował pannę młodą, a w powietrze poszybował deszcz konfetti.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Podczas niekończących się sesji fotograficznych Alyssa zabawiała druhny bajkami i piosenkami. Potem przyłączyła się do niej matka Sophie.

- Pani ma naprawdę wspaniały stosunek do dzieci - powiedziała z uznaniem. - Pewnie pochodzi pani z dużej rodziny?

- Nie, wychowywała mnie samotna matka. Ale przyjmuję mnóstwo dzieci w szpitalu. Zawsze opowiadam im bajki, żeby leżały nieruchomo podczas badania.

- A więc pani również jest lekarzem, tak jak moja Sophie. Jaką ma pani specjalność?

- Pracuję na oddziale ratownictwa medycznego. Frań spojrzała na nią badawczo.

- Muszę przyznać, że nie tak wyobrażałam sobie dziewczynę Sebastiana. Myślałam, że będzie pani chuda jak patyk i bardzo zarozumiała.

- Nie jestem dziewczyną Sebastiana - oznajmiła Alyssa ze śmiechem. - Lubię dobrze zjeść, więc nie mam idealnej figury. I nie chciałam tu przyjeżdżać, bo bałam się, że nie będę pasować do arystokratycznego towarzystwa.

- W żyłach naszej rodziny nie płynie błękitna krew przypomniała jej matka Sophie. - Jestem pewna, że wszyscy będą się czuli swobodnie. Tak czy owak, przyjechała tu pani z Sebastianem, prawda?

- Owszem, ale on jest tylko moim kolegą z pracy.

- Hm. Mam nadzieję, że traktuje pacjentów lepiej niż innych ludzi.

- Jest znakomitym lekarzem.

- Sophie twierdzi, że pod tą maską playboya kryje się złote serce - powiedziała Frań z powątpiewaniem.

- I ma rację. On ma skomplikowaną osobowość - rzekła Alyssa, a potem skierowała rozmowę na temat Charliego i Sophie, stwierdzając, że oboje wydają się szczęśliwi. Nie chciała rozmawiać o Sebastianie za jego plecami.

Nadeszła pora kolacji. Seb wygłosił znakomitą mowę, rozśmieszając wielokrotnie wszystkich obecnych, a potem wzniósł uroczysty toast. Kiedy mówił: „Życzę młodej parze, żeby życie zawsze traktowało ją życzliwie”, widać było, że choć nie wierzy w miłość, szczerze pragnie szczęścia Charliego i Sophie.

Pokonując swą awersję do dzieci, wygłosił szereg komplementów pod adresem wszystkich panienek należących do orszaku panny młodej, a potem spojrzał w kierunku Alyssy i uniósł kieliszek, wznosząc milczący toast na jej cześć. W pierwszej chwili miała wrażenie, że chce w ten sposób podkreślić łączącą ich więź i poczuła się bardzo dumna. Potem doszła do wniosku, że chce jej w ten sposób podziękować za pomoc w unikaniu towarzystwa dzieci.

Pierwszy taniec należał do Charliego i Sophie oraz Sebastiana i Vicky, czyli drużby i pierwszej druhny. Alyssa przyglądała się im z boku. Potem Seb podszedł do niej z dwoma kieliszkami szampana w rękach, objął ją delikatnie i zaczął oprowadzać po domu, przedstawiając jej przy okazji weselnych gości.

Zauważyła, że rodzina Sophie wcale nie czuje się przytłoczona wspaniałością otoczenia i króluje na parkiecie. Nawet Mara wydawała się zrelaksowana i pogodna. Jakże różni się to przyjęcie od jej skromnego wesela, na którym rodzinę reprezentowała tylko jej matka. Scott oznajmił, że nie utrzymuje stosunków z krewnymi i nie rozmawia z nimi od lat, zaprosili więc tylko nieliczną grupkę przyjaciół.

A ona dopiero po jakimś czasie poznała powody, z których jej mąż nie życzył sobie wystawnego ślubu.

- Czy dobrze się czujesz? - spytał Seb. Alyssa, przywołana gwałtownie do rzeczywistości, wzdrygnęła się nerwowo.

- Oczywiście - odparła z uśmiechem.

- Wydawałaś się przez chwilę trochę smutna.

- Widocznie tak na mnie działają śluby - odparła, siląc się na pogodny ton.

- Czy chcesz w takim razie wymknąć się do tajemniczego ogrodu?

- Seb, jesteś drużbą - powiedziała, kręcąc głową. - Powinieneś być widoczny i grać rolę mistrza ceremonii.

- Więc zatańcz ze mną, bo inaczej będę musiał obtańcować wszystkie druhny.

- Seb, to są czarujące dziewczynki. Taniec z nimi sprawi ci przyjemność, a one poczują się jak księżniczki, bo... - Chciała dodać, że w tym stroju wygląda niezwykle atrakcyjnie, ale doszła do wniosku, że on o tym wie.

- Dzieci to dopust boży - oznajmił Seb, a ona postanowiła zrezygnować z prób przekonania go i postawiła swój kieliszek na najbliższym stole.

Zgodnie z jej oczekiwaniami okazał się znakomitym tancerzem. Poruszała się w jego ramionach swobodnie i lekko, ale trwało to tylko przez chwilę, bo orkiestra zmieniła rytm i zaczęła grać jakąś powolną melodię.

Była pewna, że Sebastian wybrał już następną partnerkę, ale on ku jej zdziwieniu ponownie wyciągnął ręce w jej kierunku. Choć wypiła dotąd tylko dwa kieliszki, miała wrażenie, że płynie w powietrzu. Doszła do wniosku, że wyjątkowo drogi szampan, do którego nie była przyzwyczajona, musiał uderzyć jej do głowy. Bo przecież w innym wypadku nie czułaby się tak szczęśliwa i podniecona. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że dłonie Seba nie znajdują się tam, gdzie powinny.

- Seb - szepnęła mu do ucha.

- Hmm?

- Twoje ręce są na moich biodrach.

- Wiem. A twoje są owinięte wokół mojej szyi. To się nazywa taniec. Tak ludzie spędzają czas na weselach.

Być może, ale dotyk jego dłoni był tak kuszący i podniecający, że poczuła zawrót głowy. Spojrzała na niego uważnie i doszła do wniosku, że wygląda jak groźny pirat. Jak wcielenie jej wszystkich marzeń i pokus.

- Seb... - szepnęła cicho.

- Hmm?

Uniosła głowę i dotknęła ustami jego warg. Poczuła, że są łagodne i obiecujące. Więc pocałowała go ponownie, tym razem bardziej namiętnie. Nie pamiętała, by ktokolwiek całował ją tak czule i zmysłowo. Każde dotknięcie jego języka budziło w niej dreszcz rozkoszy. I nadzieję na coś więcej. Ale on nagle oderwał usta od jej warg i wyprostował się.

- Dlaczego? - szepnęła z wyrzutem.

- Dlatego, że jesteśmy na środku parkietu i patrzy na nas tłum ludzi. A także kilku fotografów. Chyba nie chcesz, żeby na pierwszych stronach pism pojawiły się nasze zdjęcia, oczywiście z odpowiednimi podpisami...

- Nie, oczywiście, że nie... - wyjąkała cicho.

- Poza tym wypiłaś za dużo szampana - mruknął, całując ją przelotnie w ucho. - I sama nie wiesz, co robisz.

- Przecież jestem pełnoletnia. Już od dawna. Sebastian zaśmiał się pogodnie.

- Nie rób z siebie zgrzybiałej staruszki. Przecież nie możesz mieć więcej niż trzydzieści lat.

- Właśnie tyle mam.

- Czyli jesteś dzieckiem. O dwa lata młodszym niż ja. - Pocałował wrażliwe miejsce tuż za jej uchem. - Uwierz mi, że bardzo chciałbym się z tobą kochać. Przez całą noc. Pod gwiazdami, w tajemniczym ogrodzie. Ty, ja i butelka szampana. Daję ci słowo, nie czułabyś chłodu. Byłoby nam gorąco. - Przycisnął ją o siebie trochę mocniej. - Ale rano byś mnie nienawidziła. A poza tym za bardzo cię szanuję.

Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, poczuła na ramieniu dotyk czyjejś ręki.

- Odbijany? - spytała jakaś kobieta.

- Oczywiście - odparł pogodnie Sebastian.

I zaczął tańczyć z kimś innym. Z wysoką, piękną blondynką. Dokładnie w jego typie. Alyssa z trudem stłumiła ukłucie zazdrości i zmusiła się do zdawkowej rozmowy ze swym nowym partnerem. A potem następnym i następnym. Seb również zmieniał partnerki. Zgodnie ze swą zasadą z żadną nie tańczył dwa razy.

Przyjęła z rąk kelnera jeszcze jeden kieliszek szampana, w nadziei, że musujący napój poprawi jej nastrój. Ale tak się nie stało. Poczuła przypływ energii dopiero wtedy, gdy Seb poprosił ją do tańca po raz drugi.

- Zaczynasz drugą rundę? - spytała cicho.

- Nic podobnego - odparł z uśmiechem. - Po prostu zauważyłem, że w twoim kierunku zmierza Barry. Jutro będziesz mi wdzięczna za to, że go ubiegłem.

- Dlaczego? - spytała ze zdziwieniem.

- Po pierwsze dlatego, że jego twarz znajdowałaby się na wysokości twojego biustu, a po drugie on nie ma pojęcia o tańcu. - Odepchnął ją od siebie, a potem ponownie chwycił w ramiona. - Nie chciałbym, żebyś przyszła w poniedziałek do pracy z obolałymi stopami.

Potem orkiestra znowu zmieniła rytm i zaczęła grać wolny utwór. Seb nie wypuścił jej z objęć. Poczuła się tak, jakby w sali nie było nikogo oprócz ich dwojga.

- Wiesz co? - spytała szeptem. - Miałabym ochotę zwinąć się, zamknąć oczy i zasnąć w twoich ramionach.

Och, do diabła, myślał Sebastian, to się nie powinno było zdarzyć. Zaprosiłem ją tu po to, by powstrzymała moją matkę od swatania mnie z bogatymi panienkami. I powstrzymała mnie od powiedzenia mojej matce, co o niej myślę. Miała dbać o to, żebym się poprawnie zachowywał. Ale jak mógł zachowywać się poprawnie, skoro ona tak się zachowuje? Przecież sama go przed chwilą pocałowała, i to w tak namiętny sposób...

Wiedział jednak, że jest to tylko skutek wypitego szampana. Kelnerzy umieją napełniać kieliszki gości w sposób tak dyskretny, że nikt nie zdawał sobie sprawy, ile wypił. Dlatego on sam - wiedząc, że ma pełnić obowiązki drużby i kierowcy - ograniczył się do małej porcji whisky i jednego kieliszka szampana podczas kolacji. Był więc zupełnie trzeźwy.

Ale na wspomnienie pocałunku Alyssy nadal czuł zawrót głowy. Miał ochotę go powtórzyć. Najlepiej bez świadków. Przyszło mu do głowy, że może powinien odwieźć ją do domu. Ale do Londynu jest daleko, a żadne z nich nie miało nazajutrz dyżuru. Mogą więc zostać na całą noc. W jego pokoju...

Postanowił zachować się jak człowiek honoru i spać w fotelu. Wiedział, że nie wybaczyłaby mu do końca życia, gdyby wykorzystał jej nietrzeźwość. Miał ochotę się z nią kochać, ale chciał, żeby była wtedy zupełnie przytomna.

- Czy jesteś zmęczona? - zapytał.

- Uhm.

- Więc chodźmy.

- Czy zamierzasz odwieźć mnie do domu?

- Nie, chcę, żebyś trochę się przespała.

- Dobrze... - mruknęła, przywierając do niego całym ciałem. - Ale musisz zostać ze mną.

- Zgoda.

Szampan najwyraźniej uderzył jej nie tylko do głowy, bo potknęła się już na schodach. Nie chcąc, by upadła, wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju, a potem zamknął drzwi na klucz. Delikatnie ułożył ją na łóżku, włączył małą lampkę, zasunął kotary i zgasił górne światło.

Zanim to wszystko zrobił, Alyssa zapadła w głęboki sen. Spojrzał na nią z czułością. Wyglądała bardzo pociągająco. Nagle przestał się uśmiechać. Zdał sobie sprawę, że jej cienka suknia będzie rano strasznie pomięta, co narazi ją na kłopotliwą sytuację. Wszyscy będą wiedzieli, że spała w ubraniu.

- Muszę cię rozebrać, śpiochu - powiedział serdecznym tonem i delikatnie przewrócił ją na bok, po czym rozpiął zamek sukni. Kiedy ujrzał Alyssę w samej bieliźnie, zdał sobie sprawę, jak bardzo jest pociągająca. Miał ochotę pokryć pocałunkami jej całe ciało.

Opanował pokusę, zsunął jej pantofle i odsunął się od łóżka. Zdjął frak, kamizelkę i buty, a potem wszedł na palcach do łazienki, by umyć zęby. Kiedy wrócił do pokoju, powiesił ubranie na wieszaku i zamierzał właśnie przykryć Alyssę kołdrą, kiedy ona otworzyła oczy.

- Seb... chcę, żebyś mnie przytulił...

Tym razem pokusa była zbyt wielka. Błyskawicznie się rozebrał, a potem położył obok niej.

- Uhm - wyszeptała z zadowoleniem i przywarła do niego całym ciałem. Po chwili usłyszał jej równy oddech i zdał sobie sprawę, że zasnęła.

- Och, Alyssa, gdybyś wiedziała, na jaką próbę wystawiłaś moją siłę woli... - szepnął, przykładając usta do jej ramienia.

Ale w gruncie rzeczy był zadowolony, że nie zawiódł zaufania, jakim obdarzyła go ta dziewczyna. Choć marzył o tym, by zapomnieć w jej objęciach o całym świecie.

W jakiś czas później obudził się i poczuł, że Alyssa przesuwa dłonią po jego ciele. Chwycił jej rękę i delikatnie odsunął ją od swojej klatki piersiowej.

- Alysso, jeśli nie przestaniesz, to nie gwarantuję, że będę w stanie się opanować.

- Naprawdę? - spytała głosem, w którym rozbrzmiewała przewrotna zmysłowość.

Wsunęła dłoń między jego nogi i zaczęła nią lekko poruszać, a on wydał jęk rozkoszy. W tym momencie poczuł, że wszystkie powstrzymujące go hamulce puszczają. W ciągu sekundy przewrócił się na plecy i wciągnął ją na siebie.

- Tak, tak - szepnęła. - Chcę się z tobą kochać, Seb... Chcę cię poczuć...

Przywarła do niego z całej siły i objęła go nogami, a on zaczął poruszać się miarowo, tracąc zdolność logicznego myślenia. Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta doprowadziła go do takiego stanu.

To jest błąd, pomyślał. Przecież zawsze byłem samotnym wilkiem i chcę nim pozostać. Przechylił głowę i ucałował jej pierś, a ona drgnęła nerwowo, wydała cichy okrzyk rozkoszy i zatopiła palce w jego włosach. Jeszcze nigdy nie zatracił się tak całkowicie w żadnym akcie miłosnym. Nie pamiętał w tej chwili nawet własnego imienia. Jego uwaga skupiona była wyłącznie na niej. Słyszał bicie jej serca i czuł ruchy jej ciała. A potem w jego głowie rozbłysły jasnym światłem wszystkie gwiazdy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Alyssa obudziła się, czując suchość w ustach i tępy ból głowy. Miała wrażenie, że uwięziony w niej dzięcioł stuka dziobem w czaszkę, pragnąc przebić się na zewnątrz. Chciała unieść głowę, ale poduszka była wygodna i miękka. I pokryta włosami.

Z trudem otworzyła jedno oko. Rzeczywistość potwierdzała jej najgorsze przypuszczenia. Spała oparta o ciało mężczyzny - którym okazał się Sebastian.

Niedobrze, pomyślała ze skruchą. Pamiętam, że z nim tańczyłam. Pamiętam nasze pocałunki. Ale nie wypiłam przecież aż tyle, żeby spędzić z nim noc!

Zaczęła przypominać sobie szczegóły minionego wieczoru i poczuła, że się czerwieni. Mimo wszystkich swych postanowień stała się jego kolejną zdobyczą. Ale musiała przyznać, że sprawiło jej to wiele przyjemności. Seb był doświadczony i wiedział, jak zapewnić kobiecie rozkosz. Wspomnienie kulminacyjnego punktu ich miłosnej przygody nadal wywoływało w niej radosny dreszcz.

Ale przypomniała sobie również, że Sebastian zawsze zrywa znajomość z kobietą, z którą spędzi noc. Co oznaczało, że ich związek - który nie był w gruncie rzeczy żadnym związkiem - dobiegł końca.

- Witaj w świecie żywych, kochanie - szepnął.

Och nie, to jest jeszcze gorsze. On nie śpi. Mam nadzieję, że nie mówiłam przez sen. Ale czy nie zachowałam się niestosownie? Chciała coś odpowiedzieć, ale z jej ust wydarł się tylko niewyraźny pomruk.

- Czyżbyś miała kaca? - spytał ze współczuciem. Skąd on to wie? I jakim prawem wykorzystał mój stan?

- Po pierwsze, wypiłaś wczoraj mnóstwo szampana - dodał Seb, a ona z przerażeniem zdała sobie sprawę, że zadała oba pytania na głos.

- Wypiłam dwa kieliszki - mruknęła z niechęcią.

- Ale kelnerzy dyskretnie dolewali do twojego kieliszka za każdym razem, kiedy go na chwilę odstawiłaś, więc wysączyłaś znacznie więcej, niż myślisz.

- Och... - To tłumaczy jej fatalne samopoczucie.

- Po drugie, wcale nie wykorzystałem twojego stanu. Owszem, położyłem cię do łóżka, bo powiedziałaś, że jesteś śpiąca i za żadne skarby nie pojedziesz do Londynu. Gdyby zrobiło ci się niedobrze na środku autostrady, nie zdążyłbym cię dowieźć do zacisznego miejsca, w którym mogłabyś spokojnie zwymiotować.

Gdyby jej oczy nie były już mocno zaciśnięte, zamknęłaby je teraz ze wstydu i upokorzenia. Seb ma rację. Pewnie zanieczyściłaby jego cenny samochód.

- Nie chciałem też, żebyś obudziła się w środku nocy w nieznanym wnętrzu, więc zostałem z tobą. Miałem zamiar spać w fotelu, ale sama poprosiłaś, żebym cię przytulił.

Alyssa miała ochotę się rozpłakać.

- Dwoje dorosłych ludzi może przecież spać w jednym łóżku, nie uprawiając seksu.

Więc dlaczego tak się nie stało? Sebastian musiał czytać w jej myślach, bo odpowiedział:

- Kiedy kobieta prosi mężczyznę, żeby się z nią kochał i obejmuje pewien szczegół jego anatomii, on zwykle nie odmawia. Szczególnie jeśli lubi seks...

Och, nie, pomyślała z rozpaczą, to brzmi okropnie! Będę umierać ze wstydu przez następne tysiąc lat!

Odsunęła się od niego jak najdalej, a on nie próbował jej zatrzymywać. Z jednej strony była z tego zadowolona, z drugiej jednak uznała to za zły znak. Była pewna, że on również chciałby się znaleźć daleko od niej.

Od Londynu dzieliło ich wiele mil, a on był jedynym człowiekiem, który mógłby ją stąd wywieźć.

- Powinnaś wiedzieć, że zawsze dbam o to, aby moje partnerki były świadome tego, co robią - dodał Seb, a ona wyczuła w jego głosie rozbawienie. - Ale nie mam nic przeciwko temu, żeby to one wykazywały inicjatywę.

To ona prosiła, żeby się z nią kochał. Skoro zażądała, by ją przytulił, to zapewne go o to błagała. Pamiętała, że pocałowała go na środku parkietu. Miała nadzieję, że nie zauważył tego żaden fotograf i że ich zdjęcie nie ukaże się w żadnym czasopiśmie. Nie przeżyłaby plotek, jakie zaczęłyby krążyć po szpitalu, gdyby wyszło na jaw, że Alyssa Ward, znana z niechęci do mężczyzn, narzucała się słynnemu uwodzicielowi.

Potem do jej umysłu wsączył się jeszcze bardziej przerażający scenariusz. Kiedy kochała się z Sebem, była na rauszu, więc na pewno nie zachowała zdrowego rozsądku. Przerażona otworzyła szeroko oczy.

- Powiedz mi, czy... użyliśmy...

- Prezerwatywy? - spytał bez zażenowania. - Owszem, za każdym razem, czyli czterokrotnie.

- Więc zrobiliśmy to... cztery razy? - Niczego nie mogła sobie przypomnieć. Była coraz bardziej wystraszona. Czy naprawdę zachowała się jak erotomanka?

Zamknęła oczy, mając nadzieję, że zniknie z powierzchni ziemi. Ale to marzenie się nie spełniło.

- O Boże! - wyjąkała. - Strasznie mi przykro, bo...

- Alysso - przerwał jej ze śmiechem Seb. - To ja powinienem cię przepraszać.

Za to, że się z nią kochał?

- Za to, że cię okłamałem. Prawdę mówiąc, zrobiliśmy to tylko dwukrotnie.

Ta wiadomość nie poprawiła jej samopoczucia. Jeden raz można było uznać za pomyłkę. Dwa razy - to wymagało jej świadomego udziału. Ale najgorsze było to, że w głębi duszy miała ochotę zrobić to po raz trzeci...

- Skoro już się obudziłaś, to powiem ci, że łazienka jest za tymi otwartymi drzwiami. Szlafrok wisi na drzwiach, a czysty ręcznik na wieszaku. Nowa szczoteczka do zębów jest w szafce.

Alyssa usiadła na łóżku i poczuła, że Seb również wstaje. Nie odwróciła głowy, przekonana, że jest nagi i że jego widok może okazać się dla niej zbyt kuszący.

- Dokąd się wybierasz? - spytała z przerażeniem.

- Przyniosę ci paracetamol i wynalezione przez Sebastiana Radleya lekarstwo na kaca.

- Dziękuję - wybąkała z ulgą.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, powlokła się do łazienki. Lustro potwierdziło jej najgorsze przypuszczenia. Miała opuchnięte oczy i była rozczochrana. Wyglądała okropnie, a nawet jeszcze gorzej. Z jękiem rozpaczy weszła pod prysznic, który poprawił nieco jej samopoczucie. Jeszcze lepiej poczuła się po umyciu zębów. Później włożyła miękki frotowy szlafrok i wróciła do pokoju, by doprowadzić się do ładu przed powrotem Sebastiana.

Ale on stał już w drzwiach, niosąc dużą tacę ze śniadaniem. Miał na sobie ciemne spodnie i rozpiętą białą koszulę. Wyglądał tak atrakcyjnie, że Alyssa zaczęła rozumieć powody, z których tyle kobiet traciło dla niego głowę. Sama byłaby tego bliska, gdyby nie czuła się w tej chwili tak marnie.

- Oto paracetamol. - Podał jej dwie tabletki i szklankę wody, a potem usiadł na łóżku i wskazał jej miejsce obok siebie. - Oraz sok.

- Czy sam go wyciskałeś? - spytała.

- Potrafię obsługiwać prosty sprzęt kuchenny - odparł, wzruszając ramionami. - Jaką pijasz herbatę?

- Mocną, z odrobiną mleka.

- To dobrze. Masz taki sam gust jak ja. Nienawidzę słabej herbaty, a Charlie robi najgorszą lurę na świecie. Jak pomyje. - Skrzywił się z obrzydzeniem. - Proszę bardzo. Grzanki, masło, dżem, jogurt i ananas.

Na tacy było tyle jedzenia, że można by nim nakarmić pułk wojska. Alyssa zaczęła się zastanawiać, czy Seb uważają za osobę aż tak żarłoczną. Potem zauważyła, że przyniósł dwa talerze. A więc mają zjeść śniadanie we dwoje. W jego sypialni. To bardzo podniecające.

Potem przypomniała sobie fragmenty ubiegłej nocy i chwilę, w której poczuła na ustach dotyk jego warg. To wspomnienie było jeszcze bardziej podniecające. Usiłowała skupić uwagę na świeżym ananasie i jogurcie, ale mimo woli dostrzegła na palcach Seba kilka okruchów. I poczuła ochotę, by zlizać je z jego skóry. Odwróciła wzrok, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa. Potem zjadła dwie grzanki i wypiła drugą herbatę.

- Jak się czujesz? - spytał.

- Lepiej. O wiele lepiej.

- Moja metoda daje gwarancję skuteczności. Jogurt i ananas łagodzą kurcze żołądka, woda i sok nawadniają organizm, a herbata i grzanki... - uśmiechnął się pogodnie - ... są po prostu dodatkową premią.

- Tak czy owak jestem ci wdzięczna za opiekę. I bardzo cię przepraszam.

- Za co?

- Za to, że cię wczoraj skompromitowałam. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją łagodnie po policzku.

- Nie skompromitowałaś ani mnie, ani siebie. Przestań się tym martwić.

- Bardzo rzadko piję alkohol.

- Powinienem był się tego domyślić. I uważać na to, co robisz. A przynajmniej ostrzec cię przed zdradzieckim działaniem szampana. I przed kelnerami.

- Naraziłam wszystkich na kłopoty, zostając na noc.

- Nic podobnego. To jest mój pokój.

- Twój? - powtórzyła zaskoczona.

- Tak. Ten dom należy do naszej rodziny. Ja już w nim nie mieszkam i prawdę mówiąc, przyjeżdżam zwykle tylko wtedy, kiedy nie ma tu matki, ale zatrzymałem pokój. Vicky też ma swoją sypialnię. Główny apartament powinien należeć do Charliego, ale zajmuje go najdroższa mamusia ze swoim Barrym. - Wzdrygnął się z niesmakiem. - Ale nie rozmawiajmy już o moich krewnych. To nie jest interesujący temat.

Wręcz przeciwnie, pomyślała Alyssa. Chciałabym się dowiedzieć, czy stosunki panujące w rodzinie Sebastiana skłoniły go do nieustannej pogoni za kobietami. Zamierzała go o to zapytać, ale wyraz jego twarzy ostrzegł ją, że byłoby to w tym momencie niewskazane.

- W takim razie przepraszam, że naraziłam cię na kłopot.

- To nie był żaden kłopot. - Zmarszczył brwi. - Chyba że masz na myśli podanie śniadania. Zresztą ja też byłem głodny, a nie mam dziś ochoty na schodzenie do jadalni. Wolałem więc zjeść je tutaj, w twoim towarzystwie.

Czyżby nie chciał, by ktoś się dowiedział, że spędziłam tu noc? - spytała w duchu Alyssa, a Seb, jakby czytając w jej myślach, rozwiał jej wątpliwości:

- Wyczerpałem już limit uprzejmości wobec mojej matki, a nie chcę jej sprawiać przyjemności, urządzając scenę. Przyznaję, że nie zamierzałem zostawać tu na noc, ale zrobiłem to ze względu na ciebie.

Och, pomyślała Alyssa, on na pewno myśli, że ja to wszystko zaplanowałam. Że uwiodłam go, bo chciałam nawiązać z nim bliższą znajomość...

- Jeśli chodzi o ubiegłą noc, to chcę ci powiedzieć, że nie mam zwyczaju uwodzić mężczyzn.

- Wczoraj zrobiłaś to tak przekonująco, jakbyś miała wielką wprawę - odparł z przewrotnym uśmiechem.

- Nie powinniśmy byli tego robić...

- Dlaczego? Oboje jesteśmy wolni. Nie mamy stałych partnerów. W czym widzisz problem?

- Nie jesteśmy... nie jesteśmy parą. - I zanim zdążył źle ją zrozumieć, dodała: - I nie zamierzamy nią zostać.

- Ach, więc o to chodzi? - Seb wzruszył ramionami.

- Obiecuję, że o tym zapomnę, jeśli ty zrobisz to samo. A teraz wezmę prysznic.

Obiecuję, że o tym zapomnę, jeśli ty zrobisz to samo... Zabrzmiało to fatalnie, myślał Seb, wchodząc pod prysznic i odkręcając wodę. Ale cóż innego mogłem powiedzieć? Widziałem w jej oczach niesmak. Gardzi mną za to, że jestem bawidamkiem. I myśli, że traktuję ją po prostu jak kolejną zdobycz. A przecież Alyssa nie jest podobna do żadnej ze znanych mu kobiet.

Mógł zaprowadzić ją tego ranka na rodzinne śniadanie. Gdyby chodziło o kogo innego, zrobiłby to bez wahania. Ale chciał jej oszczędzić wymownych spojrzeń Barry'ego i kąśliwych komentarzy matki. Charlie i Sophie spędzali noc poślubną w pobliskim hotelu, a Vicky wyjechała do Londynu. Mogli oczywiście usiąść przy stole innych gości, którzy zostali na noc w rezydencji, ale wszyscy byliby zdumieni, że młody pan Radley nie je śniadania z najbliższą rodziną.

Najbliższą, ale tylko z nazwy. Sebastian zrobiłby wszystko dla Vicky i Charliego, ale bynajmniej nie czuł się związany z Marą ani z Barrym. Wolał więc, by Alyssa zjadła śniadanie w jego pokoju. Teraz jednak, stojąc pod prysznicem, zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy myśli tylko o tym, by wrócić do sypialni, przewrócić Alyssę na łóżko i kochać się z nią aż do utraty tchu i świadomości. Wiedział jednak, że postępując w ten sposób, popełniłby błąd. Alyssa i tak jest wystraszona.

Pragnął, by wyzbyła się lęku i zapomniała o wszystkim oprócz niego. Gdyby była jedną z jego przygodnych partnerek, nie siedziałaby teraz w sypialni. Stałaby wraz z nim pod prysznicem, przywierając do niego całym ciałem i wydając okrzyki rozkoszy.

Ale ona różni się od wszystkich znanych mu kobiet, toteż nie bardzo wiedział, jak wobec niej postępować. Włożył więc spodnie i koszulę, a potem wrócił do sypialni. Alyssa też była już ubrana, ale nadal wydawała się trochę onieśmielona.

- Uśmiechnij się - powiedział do niej łagodnym tonem. - Wyglądasz bardzo atrakcyjnie.

- To dzięki tobie, bo powiesiłeś moją suknię.

- Gdybyś w niej spała, byłaby teraz pognieciona, a ja nie chciałem, żebyś czuła się zażenowana. - Przesunął dłonią po swoich włosach. - Wczorajszy wieczór był nietypowy. Za dużo szampana, za dużo... - Chciał powiedzieć „uczuć”, ale przypomniał sobie, że chce uchodzić za człowieka, który panuje nad emocjami. - W końcu oboje jesteśmy dorośli, więc...

- Ja nie próbuję cię usidlić, Seb. Wcale nie chcę się z tobą wiązać.

Poczuł się zawiedziony i urażony, ale wiedział, że na to zasłużył.

- A co powiesz o przyjaźni?

- Przyjaźni?

- Tak. - Uśmiechnął się przewrotnie. - Nigdy nie myślałem, że zaproponuję przyjaźń kobiecie, która nie jest z nikim związana. Ale chciałbym, żebyśmy byli przyjaciółmi. Bez żadnych zobowiązań.

- Pod warunkiem, że zapomnimy o wczorajszym wieczorze.

- Zgoda. - Wiedział, że nie będzie mu łatwo wyrzucić z pamięci jej dotyku, zapachu i wyglądu, ale nie miał wyboru. - Przyjmuję twoje warunki.

- To dobrze - oznajmiła z taką ulgą, jakby naprawdę chciała o wszystkim zapomnieć.

- W takim razie zaniosę tę tacę kucharce, a ty skończ toaletę.

- Kucharce? Więc macie kucharkę?

- To jest kucharka Mary, ale pracuje w tym domu od wielu lat. Rozpuszczała mnie, kiedy byłem dzieckiem. Ale nie bój się, nie zamierzam wręczyć jej tej tacy. Potrafię włożyć brudne naczynia do zmywarki.

- Mam nadzieję - mruknęła bez większego przekonania.

- Co więcej, znam się na kuchni. Moją koronną potrawą jest kurczak a la Dijon.

Wielokrotnie posługiwał się tą bronią w swej karierze uwodziciela. Wiedział, że ozdobiony świecami stół i samodzielnie przyrządzone danie potrafią zmiękczyć serce każdej kobiety. Alyssa spojrzała na niego w taki sposób, jakby czytała w jego myślach.

- Przyjdę po ciebie za dziesięć minut - oznajmił, ruszając w stronę drzwi.

- Będę gotowa.

Wiedział, że dotrzyma słowa. Jest kobietą zorganizowaną i solidną. A także zmysłową, namiętną i... Ale o tym postanowił nie myśleć.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czy nie powinniśmy się pożegnać z...

- Z Marą i Barrym? - Seb wzruszył ramionami. - Nie ma takiej potrzeby. Ja zresztą już się z nimi widziałem.

Alyssa domyśliła się, że nie było to przyjemne spotkanie. Czuła się trochę niezręcznie, wyjeżdżając bez pożegnania, ale wyraz twarzy Sebastiana przekonał ją, że dyskusja jest bezprzedmiotowa. Była zresztą przekonana, że nie zobaczy ich nigdy więcej, więc sprawa ta nie miała dla niej większego znaczenia. Nic nie wskazywało na to, by matka i ojczym Seba mogli się kiedykolwiek pojawić w szpitalu Docklands Memoriał.

Seb prawie się nie odzywał. Prowadzenie samochodu zdawało się wpływać na niego uspokajająco. W końcu westchnął i odwrócił się do swej pasażerki.

- Przepraszam, jeśli byłem dziś rano trochę opryskliwy. Moja matka budzi we mnie najgorsze instynkty, więc w tej chwili nie lubię samego siebie.

Czyżby miał wyrzuty sumienia z powodu ubiegłej nocy? - pomyślała Alyssa. Przecież w gruncie rzeczy to ona jest odpowiedzialna za to, co się wydarzyło.

- Nie jesteś taki zły, jak ci się wydaje - rzekła cicho.

- Uważaj, Alysso - mruknął, uśmiechając się szeroko. - Schlebiasz mojemu ego, a to nie prowadzi do niczego dobrego. - Zerknął na nią z ukosa. - Czy bardzo ci zależy na tym, żeby jak najprędzej dotrzeć do Londynu?

- Nie. - Czekały na nią tylko zajęcia domowe, za którymi wcale nie przepadała.

- Czy zjesz ze mną lunch? Bez żadnych zobowiązań - dodał tak pospiesznie, że poczuła się nieco zawiedziona.

- Chętnie, jeśli pozwolisz mi za niego zapłacić. Sebastian odrzucił już wcześniej jej sugestię, by podzielili między siebie koszt benzyny, stwierdzając, że i tak zamierzał jechać na ślub brata. A ona nie chciała, by wziął ją za kobietę, która wykorzystuje mężczyzn. , - Zapłacić? - powtórzył ze zdumieniem.

- Tak postępują przyjaciele. Płacą na zmianę.

- W takim razie przyjmuję twoją propozycję i bardzo dziękuję. Czy mogę wybrać lokal?

- Jeśli chcesz...

- Doskonale. Znam mały pub nad rzeką... - Uśmiechnął się z zażenowaniem. - Po spotkaniu z moją matką potrzebuję uspokajającego otoczenia i dobrego jedzenia.

- Widzę, że lubisz bywać nad rzeką.

- To prawda. - Kiwnął głową. - Kiedy stracę pacjenta, spaceruję zwykle nad Tamizą. Wszystko jedno gdzie. Widok wody jakoś mnie uspokaja. I wolę rzeki od morza.

Czyżby dlatego, że są mniej żywiołowe? - spytała w duchu Alyssa, a Sebastian zjechał z autostrady na krętą, wąską drogę. W kilka minut później zaparkował pod starym pubem, który miał pobielane ściany, słomiany dach i witrażowe okna.

- Czy tu się zwykle zatrzymujesz w drodze powrotnej do Londynu? - zapytała.

- Owszem. Podają tu dobre piwo, którego nie mogę teraz wypić, bo prowadzę, i doskonałe jedzenie.

Kiedy nadeszła kelnerka, zamówił makaron ze szpinakiem i pecorino oraz dodatkową porcję parmezanu, kawałek ciabatty z oliwą i balsamicznym octem oraz kremowy deser.

- Seb, twoje arterie... - zaczęła niepewnie Alyssa.

- Nie objadam się w taki sposób bardzo często - przerwał jej z przekornym uśmiechem.

Hm. Zjedli dotychczas wspólnie trzy posiłki - cztery, jeśli liczyć śniadanie - a on za każdym razem zamawiał tłusty deser. A tego ranka smarował grzanki masłem...

Zdała sobie sprawę, że zaczyna o nim myśleć jak nadopiekuńcza żona i poczuła zażenowanie. Przecież Seb nie chciał się z nikim wiązać, a nawet gdyby zmienił zdanie, ona nie jest kandydatką do jego ręki. Nie chciała po raz dragi skomplikować sobie życia nieudanym małżeństwem.

- Och, teraz czuję się o wiele lepiej - powiedział, kiedy usiedli pod nadrzeczną wierzbą, mając przed sobą olbrzymie porcje makaronu. - Zanim wrócimy do Londynu, może stanę się na nowo normalnym człowiekiem.

- Czy naprawdę aż tak bardzo nie lubisz matki?

- spytała Alyssa, która nie mogła sobie wyobrazić takiej sytuacji, ponieważ zawsze darzyła matkę głęboką miłością i szacunkiem.

- Lepiej zmieńmy temat - mruknął, odłamując kawałek chleba. Kiedy zanurzył go w oliwie, Ałyssa usiłowała odwrócić wzrok. Jego ruchy były tak precyzyjne jak wtedy, kiedy operował. A ona zdała sobie sprawę, że jego ręce dotykały ubiegłej nocy najbardziej wrażliwych na pieszczoty zakątków jej ciała. Nie chciała wracać myślami do minionego wieczoru, choć był on jednym z najprzyjemniejszych epizodów w jej życiu... - Skoro mamy zostać przyjaciółmi, to chyba powinienem o tym wiedzieć - stwierdził Seb.

Alyssa wzdrygnęła się nerwowo. Czyżby chciał ją spytać, o czym myśli?

- O czym?

- Dlaczego nie lubisz ślubów. Czyżby twój ukochany ożenił się z kimś innym?

- Ożenił się ze mną - wyznała, zaskoczona jego sugestią. - Tyle że...

Urwała, zdając sobie sprawę, że przed przyjazdem do Londynu postanowiła nikomu nie opowiadać o swoim nieudanym małżeństwie.

- Alysso, jesteśmy przyjaciółmi - przypomniał jej łagodnym tonem. - Nie zamierzam zdradzać twoich tajemnic nikomu i jestem pewien, że ty potraktujesz tak samo wszystkie moje zwierzenia.

Uświadomiła sobie, że istotnie powiedział jej o sobie znacznie więcej, niż można było oczekiwać. Dopuścił ją do rodzinnych tajemnic, mimo że nie był w niej szaleńczo zakochany. Spojrzała w jego oczy i doszła do wniosku, że może mu zaufać.

- Będziesz się ze mnie śmiał... - wybąkała.

- Nigdy w życiu!

- Miałam wtedy dwadzieścia pięć lat i byłam bardzo naiwna. Poznałam Scotta na jakimś przyjęciu i byłam nim zachwycona. - Westchnęła. - Wydawało mi się, że go kocham. Moja matka nie była tego pewna, aleja nie chciałam jej słuchać. Byłam przekonana, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Kiedy zaproponował mi małżeństwo, zgodziłam się bez wahania. Mama twierdziła, że powinniśmy trochę poczekać, ogłosić zaręczyny i nie spieszyć się ze ślubem, aleja... Chciała mieć rodzinę, o której zawsze marzyła. Wychowywała się bez ojca, a jej staroświeccy dziadkowie zerwali stosunki z córką, gdy tylko wyznała im, że jest w ciąży. Nie miała ciotek, wujów ani kuzynów.

- Scott uważał, że nie należy zwlekać i zarezerwował w urzędzie stanu cywilnego najbliższy możliwy termin.

- Więc twoja matka nie była na ślubie? Spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Ależ oczywiście, że była! Nie pochwalała mojego wyboru, ale za nic w świecie nie zrezygnowałaby z udziału w tak ważnej uroczystości. A potem, kiedy wyszło na jaw, że popełniłam błąd, pomogła mi się pozbierać.

- Czy Scott był lekarzem?

- Nie, przedstawicielem firmy farmaceutycznej. Ponieważ studiował zaocznie, miał zajęcia w weekendy, więc nie spędzaliśmy razem wiele czasu, ale pocieszaliśmy się myślą, że to potrwa tylko dwa lata. Po dyplomie miał dostać awans, więc zamierzaliśmy przenieść się do własnego domu i powiększyć rodzinę. - Ale na szczęście do tego nie doszło, pomyślała z ulgą.

- On studiował w Londynie? - zapytał Sebastian.

- Nie, w Birmingham. Ja pracowałam wówczas w Newcastle, więc Scott wyjeżdżał w czwartek wieczorem i spędzał wszystkie weekendy poza domem. Ale nie było tak źle. Brałam nocne dyżury w piątki i soboty, a on wracał w niedzielę wieczorem.

- I poznał w Birmingham jakąś inną kobietę?

Alyssa wzięła głęboki oddech. Choć minęło już kilka lat, do tej pory odczuwała wstyd z powodu własnej głupoty i łatwowierności.

- Nie. Okazało się, że to ja jestem inną kobietą - wykrztusiła. - Biorąc ze mną ślub, był już żonaty, więc w świetle prawa nasze małżeństwo było nieważne. On zresztą nie starał się o rozwód. To nie była przypadkowa pomyłka, tylko świadoma bigamia.

- To okropne. Jak się o tym dowiedziałaś?

- Ona... - Do tej pory nie potrafiła się zmusić do powiedzenia „żona Scotta” - znalazła mój numer w jego telefonie komórkowym. Zadzwoniła do mnie i spytała, jakim prawem romansuję z jej mężem. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi - przecież wzięliśmy ze Scottem ślub, a ja nie mogłam zrozumieć, kim ona jest. Potem wszystko się wyjaśniło. Wmówił jej, że studiuje w Newcastle od poniedziałku do czwartku, czyli w te dni, które spędzał ze mną. A ja wierzyłam, że ma zajęcia od czwartku do niedzieli. Czyli oszukiwał i mnie, i ją.

- Co za łobuz - mruknął Seb. - Mam nadzieję, że twój ojciec rozerwał go na strzępy.

Alyssa opuściła wzrok.

- Nie mam ojca. Nigdy go nie miałam.

- Przepraszam za to, że o tym wspomniałem. Ja po prostu zakładałem... że inni mieli więcej szczęścia.

- Ile miałeś lat, kiedy straciłeś ojca?

- Czternaście. - Wzruszył ramionami. - Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Nie byliśmy sobie bliscy.

Usłyszała w jego głosie żal i domyśliła się, że ojciec nie poświęcał mu wiele uwagi. Zapewne koncentrował się na wychowaniu Charliego, który miał po nim odziedziczyć tytuł i majątek. A matka, od chwili narodzin Vicky, była pewnie zajęta przede wszystkim ukochaną córką. Czy właśnie dlatego Sebastian nie wierzył w trwałe związki? I nie lubił dzieci?

- Czy to był wypadek? - spytała pod wpływem impulsu.

- Nie. Atak serca.

Zrozumiała, na czym polega problem. Zdała sobie sprawę, że Sebastian, ratując życie pacjentom na oddziale intensywnej opieki, za każdym razem musi przeżywać to, że nikt nie zdołał uratować jego ojca. Wybrał tę specjalizację, by oszczędzić innym tego, co sam przeżył po śmierci ojca. I nie lubił dzieci, bo przypominały mu o własnym smutnym dzieciństwie.

Wszystko wydawało się oczywiste, ale dlaczego nikt nie wpadł na to do tej pory? Dlaczego nikt nie dał Sebowi do zrozumienia, że jest dla niego najważniejszym człowiekiem na świecie?

- Bardzo mi przykro... - powiedziała cicho.

- To nie twoja wina. Nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Ale ja sam zaczynam się czasem w tym wszystkim trochę gubić.

Uważała go za człowieka pozbawionego wyższych uczuć. Teraz wiedziała, że to tylko pozory. Ale zdawała sobie sprawę, że Seb unika bliższych kontaktów z ludźmi, by nikt nie mógł odsłonić jego prawdziwego wnętrza. Choć skoro dopuścił ją do siebie aż tak blisko, to może...

- Porozmawiajmy o czymś mniej... - Nie przychodziło jej do głowy odpowiednie słowo. Bolesnym? Przykrym? Ale on najwyraźniej wyczuł jej intencje, bo stal się na nowo czarujący i dowcipny. I choć bawiła się w jego towarzystwie bardzo dobrze, brakowało jej tego drugiego Sebastiana, który nie wstydził się okazywania uczuć. Tego, z którym spędziła ubiegłą noc. Na samo wspomnienie tych namiętnych uniesień poczuła dreszcz rozkoszy.

- Zimno ci?

- Trochę - skłamała, nie mogąc wyznać mu prawdy.

- W takim razie zapomnijmy o deserze i jedźmy do Londynu - zaproponował z uśmiechem.

Skupiony na prowadzeniu samochodu, prawie się nie odzywał. Ona też niewiele mówiła. Była na siebie zła o to, że opowiedziała mu o Scotcie, przyznając się do tak piramidalnej naiwności. Kiedy zatrzymał się pod jej domem, miała ochotę zaprosić go na kawę, ale bała się, jak Seb to zinterpretuje.

- Dziękuję za podwiezienie - powiedziała, wysiadając z samochodu. - Do zobaczenia w szpitalu.

- Alysso... - zaczął Seb, zanim zatrzasnęła drzwi, a ona poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić.

- Tak?

- Nic nikomu o tym nie powiem.

Czego się spodziewała? Że spyta, czy może wejść? Że poprosi, aby spędziła z nim wieczór?

- Ja też nie - obiecała cichym głosem.

Poczekał, dopóki nie weszła do budynku, a potem gwałtownie ruszył z miejsca. Był dobrze wychowany, ale zapewne marzył o tym, by uwolnić się od jej towarzystwa.

- Nie próbuj się oszukiwać! - mruknęła do siebie pod nosem. - On nie jest dla ciebie.

Wzięła prysznic i przebrała się, ale nie poprawiło to jej samopoczucia. Była w posępnym nastroju aż do wieczora. A kiedy uświadomiła sobie, jaka jest tego przyczyna, ogarnęło ją przerażenie. Najwyraźniej polubiła towarzystwo Sebastiana. A przyczyną jej kiepskiego nastroju była jego nieobecność.

Nic z tego! - pomyślała. Obiecała sobie już dawno temu, że nigdy nie narazi się na takie upokorzenie, jakie przeżyła z winy Scotta. A zakochanie się w Sebastianie groziło jeszcze bardziej przykrymi konsekwencjami. On nie chce się z nikim wiązać i gdyby wiedział, co ona do niego czuje, uciekłby natychmiast na koniec świata. A wszyscy pracownicy szpitala patrzyliby na nią ze współczuciem.

Postanowiła trzymać się od Sebastiana jak najdalej. I to już od jutra.

- Po co ja jej się zwierzałem? - pytał Seb samego siebie, nabierając kolejną łyżkę lodów orzechowych. - Wiedziałem przecież, że jest bystra, więc domyśli się pewnie tego, czego jej nie powiedziałem. Czego nie wyznałbym nigdy nawet Charliemu ani Vicky. Zachowałem się jak naiwny osioł. Taka szczerość może mnie narazić na niepotrzebne komplikacje.

Pocieszał się myślą, że ona też opowiedziała mu sporo o sobie, o swoim ojcu i katastrofalnym małżeństwie. Teraz rozumiał, dlaczego Alyssa nie chce się spotykać z mężczyznami. I dlaczego nie aprobuje jego stylu życia. Najbardziej jednak niepokoiło go to, że ciągle o niej myśli. Przecież postanowili uznać sobotnią noe za epizod. Więc dlaczego nie potrafi o niej zapomnieć?

Alyssa skutecznie unikała Seba przez następne dwa dni. Nie mieli żadnych wspólnych spraw, a nawet kiedy oboje przebywali na oddziale, byli bardzo zajęci.

W środę, tuż przed porą lunchu, Seb podszedł do niej na korytarzu, ale zanim zdążył coś powiedzieć, z sali zabiegowej wychylił się Anton, nowy stażysta na ich oddziale.

- Alyssa, czy mogę cię poprosić o pomoc?

- Jasne - odparła z ulgą, zadowolona, że uda jej się uniknąć rozmowy z Sebem. - Na czym polega problem?

- Mam pacjentkę, która spadla z roweru. Nie mogę zatamować jej krwotoku z nosa i z rozciętej nogi. Nie podoba mi się też jej łokieć, obrzmiały i posiniaczony. - Anton potrząsnął głową. - Możemy wykluczyć hemofilię, bo przecież jej objawy występują tylko u mężczyzn...

- To może być jakieś zakłócenie krzepliwości krwi.

- Więc co mam zrobić?

- Przede wszystkim zbadać krew. Chodźmy z nią pogadać. - W ślad za Antonem weszła do sali zabiegowej. - Dzień dobry, nazywam się Alyssa Ward i jestem lekarką. Czy mogę zadać pani kilka pytań?

- Oczywiście. - Dziewczyna nadal próbowała zatamować krew płynącą z nosa.

- Proszę się pochylić - poradziła jej Alyssa. - Wtedy krew przestanie wpływać do gardła.

- Nacisk na grzbiet nosa? - spytał Anton, a Alyssa kiwnęła potakująco głową.

- I zimny kompres na tę nogę. To dobrze, że jest uniesiona. - Zajrzała do karty młodej pacjentki. - Czy ktoś w pani rodzinie miał problemy z krzepliwością krwi?

- Nie wiem. Jestem adoptowana.

To mogłoby tłumaczyć powody, dla których nie została dotąd zbadana pod kątem nieprawidłowości obrazu krwi.

- Czy często leci pani krew z nosa?

- Dosyć często. To jest okropnie kłopotliwe, szczególnie jeśli zdarza się podczas pracy.

- A czy nie krwawią pani dziąsła?

- Dentysta powiedział, żebym używała bardziej miękkiej szczoteczki. On uważa, że szoruję je zbyt mocno i że to właśnie jest przyczyną krwawienia.

- A jak przeżywa pani okresy?

- Dosyć ciężko - wyznała dziewczyna.

- Musimy przebadać pani krew - oznajmiła Alyssa. - Podejrzewam, że cierpi pani na zaburzenie krzepliwości krwi, zwane chorobą von Willebranda.

- Czy to coś poważnego? - spytała dziewczyna.

- Ona jest uleczalna, ale trudno wykrywalna - odparła Alyssa. - Muszę zadać pani osobiste pytanie: czy zamierza pani mieć dzieci?

- Niedawno się zaręczyłam. Josh i ja myśleliśmy o tym, żeby za rok lub dwa... - Urwała, zdawszy sobie sprawę z powagi sytuacji. - Czy chce mi pani powiedzieć, że nie mogę mieć dzieci?

- Nie. Ale ryzyko dziedziczenia tej choroby sięga pięćdziesięciu procent.

- Na czym polega ta przypadłość?

- Na niedoborze pewnego białka, zwanego czynnikiem von Willebranda - wyjaśniła Alyssa. - Jeśli uszkodzi pani jakieś naczynie krwionośne, na przykład spadnie pani z roweru i skaleczy się w nogę, ciałka krwi zaczynają współdziałać z czymś, co nazywane jest czynnikiem krzepnięcia, czyli zatykają otwór i tamują krwawienie. U osób cierpiących na chorobę von Willebranda proces ten nie przebiega prawidłowo, więc płytki nie przylegają do siebie i krwawienie nie ustaje tak szybko, jak powinno.

- Czy to może być śmiertelne? - spytała przerażona Ruth. - Czy z tego wynika, że umrę w młodym wieku?

- Nie na chorobę von Willebranda - odparła Alyssa. - Damy pani jakiś lek, który unormuje proces krzepnięcia krwi. Będzie to zależało od wyników badań, ale jeśli pani stan nie jest zbyt poważny, przepiszemy pani po prostu spray do nosa o nazwie DDAVP albo octan desmopresyny, który podnosi poziom mechanizmu krzepnięcia. Jeśli wykryjemy chorobę von Willebranda, skieruję panią do hematologa.

Nos Ruth przestał wreszcie krwawić, więc odsunęła od niego chusteczkę i spojrzała na Alyssę z rozpaczą.

- Będę musiała zerwać zaręczyny... - oznajmiła smutnym głosem.

- Dlaczego?

- Nie mogę narazić moich dzieci na taką chorobę. Nie mogę tego zrobić Joshowi. - Jej oczy wypełniły się nagle łzami.

- Proszę nie podejmować pochopnych decyzji - rzekła Alyssa, siadając obok niej. - Niech pani wyzna narzeczonemu prawdę i pozwoli mu powiedzieć, co o tym myśli. Może będzie wolał ożenić się z panią niż z kimś innym. Jeśli zajdzie pani w ciążę, będzie pani wymagała szczególnie troskliwej opieki lekarskiej, ale to wcale nie znaczy, że nie może pani mieć dzieci. Przed podjęciem decyzji proszę porozmawiać z hematologiem i genetykiem. Medycyna stale się rozwija. Umiemy już walczyć z chorobami, które dziesięć lat temu uważano za nieuleczalne.

- Chciałabym, żeby była tu moja matka... - rzekła płaczliwym głosem Ruth.

- To żaden problem - odparła Alyssa. - Zaraz do niej zatelefonuję. I chciałabym obejrzeć dokładniej pani łokieć. Ta rana wydaje się bolesna.

- Bo jest - przyznała dziewczyna.

- Pójdę teraz do telefonu, a Anton pobierze próbki krwi. Musimy ustalić liczbę płytek, zmierzyć poziom czynnika von Willebranda i aktywność czynnika VIII.

- Zaraz się tym zajmę - obiecał Anton.

- Przyszłam tu tylko dlatego, że spadłam z roweru - wyszlochała Ruth - a teraz się dowiaduję... - Potrząsnęła głową. - Nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że jestem ciężko chora.

- Wyleczymy panią - obiecała Alyssa. - Poczuje się pani lepiej, kiedy przyjedzie tu pani mama, ktoś, na kim można polegać. Czy mam też zadzwonić do narzeczonego?

- Nie, chciałabym najpierw porozmawiać z mamą. Ale bardzo pani dziękuję.

- Nie ma za co. Po to tu jestem.

„Poczuje się pani lepiej, kiedy przyjedzie tu mama, ktoś, na kim można polegać”. Seb usłyszał te słowa, przechodząc obok otwartych drzwi sali zabiegowej, i potrząsnął głową. W jego przypadku nie miały one żadnego związku z rzeczywistością. Wiedział, że obecność Mary nie poprawiłaby jego samopoczucia, a poza tym nie była ona osobą, na której można by polegać. Alyssa miała na temat rodziny zupełnie inne zdanie niż on. Umiała znaleźć wspólny język z matką, podczas gdy on nie przepadał za swoimi krewnymi z wyjątkiem Charliego, Vicki i nowej bratowej.

Zauważył też, że kiedy Alyssa rozmawiała z dziewczyną o dzieciach, w jej głosie pojawiła się nuta czułości. Sama zresztą mu wyznała, że chciałaby mieć liczną rodzinę. To był kolejny powód, z którego ich związek nie wchodzi w rachubę. On nie zamierzał mieć dzieci.

Przyszło mu do głowy, że nie powinien okazywać jej zbyt wielkiej sympatii, by nie obudzić w niej przekonania, że chodzi mu o coś więcej niż przyjaźń.

Najwyższy czas sięgnąć po czarny notes, pomyślał, i umówić się z kilkoma kobietami. Oraz zachować większy dystans w stosunkach z Alyssa.

Miał nadzieję, że takie postępowanie zapewni mu bezpieczeństwo.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kolejna jasnowłosa pielęgniarka, pomyślała z niechęcią Alyssa na widok uśmiechniętego Seba, który siedział w drugim końcu bufetu, flirtując z jakąś blondynką.

W ciągu ubiegłego miesiąca omijał ją z daleka. Był bardzo uprzejmy, kiedy zwracała się do niego w sprawach zawodowych, ale podczas towarzyskich spotkań zawsze siadał z dala od niej. Nie zaproponował jej ani razu, by wspólnie zjedli lunch, nawet wtedy, kiedy oboje byli wolni. Miała też wrażenie, że unika jej również w pokoju lekarzy.

Wszystko wskazywało na to, że nie jest wcale pewien, czy chce się z nią przyjaźnić. Nie miała mu tego za złe, a nawet była w pewnym sensie zadowolona, choć jego postępowanie wydawało jej się dość dziecinne.

Ale tego dnia postanowiła nie jeść lunchu w bufecie. Nie chodziło tylko o obecność Seba. Unoszące się w jadalni zapachy wydawały jej się dziwnie irytujące, a w karcie nie było żadnego dania, na które miałaby ochotę. W gruncie rzeczy marzyła tylko o szklance świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy i porcji truskawek.

Wyszła więc ze szpitala, postanawiając odbyć krótki spacer i zrobić drobne zakupy. Ale w kolejce do kasy poczuła zawrót głowy. Stojąca przed nią kobieta używała chyba tanich perfum, bo ich zapach był niezwykle dokuczliwy, zwłaszcza w połączeniu z wonią świeżo zmielonej kawy.

Ta nadwrażliwość na zapachy mogłaby wskazywać na to, że jestem w ciąży, pomyślała z irytacją. A przecież to wykluczone. Od rozstania ze Scottem żyję w celibacie.

Z wyjątkiem nocy, którą spędziła z Sebem...

W jej głowie zabrzmiały nagle dzwonki alarmowe. Zaczęła gorączkowo liczyć. To było przed miesiącem. A ostatni okres miała... przed sześcioma tygodniami. Czyli że opóźnienie sięga już dwóch tygodni.

A w dodatku jest przesadnie wrażliwa na zapachy. Nie ma apetytu. I czuje się bardzo zmęczona.

To niczego nie dowodzi, pomyślała z nadzieją. Przecież Seb używał prezerwatywy. Tak przynajmniej mówił, a nie kłamałby w tak ważnej sprawie. Choć z drugiej strony wiadomo, że jedynym pewnym sposobem uniknięcia ciąży jest abstynencja seksualna. Czy to możliwe, by prezerwatywa była uszkodzona? Nawet gdyby tak, to szanse na zajście w ciążę byłyby niewielkie. Według danych statystycznych nie przekraczają dwudziestu pięciu procent.

Odetchnęła głęboko i doszła do wniosku, że musi kupić aparat do testów ciążowych. Wpadła do apteki, mając nadzieję, że nie spotka w niej nikogo znajomego. Potem ukryła urządzenie na dnie torebki i pospiesznie wróciła do szpitala, zamierzając zrobić z niego użytek. Na oddziale jednak panował niezwykły ruch, bo podczas jej nieobecności przywieziono w dwóch karetkach kilka ofiar wypadku samochodowego.

Wszyscy mieli pełne ręce roboty, więc musiała odłożyć test aż do powrotu do domu.

Podchodząc do drzwi wejściowych, odniosła wrażenie, że jej torebka robi się z każdym krokiem coraz cięższa. To niemożliwe, żeby była w ciąży, myślała gorączkowo. To niemożliwe, żeby miała urodzić dziecko Seba.

Zamknęła drzwi i natychmiast zrobiła test. Wiedziała, że pozna jego wynik już za dwie minuty. Były to najdłuższe dwie minuty jej życia. Siedziała nieruchomo, odrywając wzrok od urządzenia tylko po to, by zerknąć na zegarek, który wskazywał mijające sekundy.

Cyt, cyt, cyt...

Pokazała się jedna niebieska kreska - to znaczy, że aparat funkcjonuje prawidłowo.

Cyt, cyt, cyt...

Żeby tylko nie pokazała się druga. Żeby tylko nie pokazała się druga. Żeby tylko nie pokazała się druga. Zerknęła nerwowo na zegarek. Jeszcze trzydzieści sekund. Potem opuściła wzrok. Na ekraniku pojawiła się druga kreska. Wynik pozytywny.

Zrobiło jej się niedobrze, więc pobiegła do łazienki. Potem umyła twarz, wyczyściła zęby, wypiła kilka łyków zimnej wody i usiadła przy kuchennym stole, usiłując zebrać myśli. Jest w ciąży. Z Sebastianem. On nie chce mieć dzieci, a ona jest skupiona na karierze zawodowej. Nie zanosi się więc na żaden happy end. Co więc ma zrobić? Zdecydować się na przerwanie ciąży?

Zdała sobie sprawę, że już teraz osłania obiema rękami brzuch, i uśmiechnęła sie z zadumą. Nie, ta możliwość nie wchodzi w rachubę. Dziecko jest niezaplanowane, ale nie niepożądane. Ona je urodzi.

A więc najważniejsza decyzja została już podjęta. Teraz musi o tym poinformować Seba. Ta perspektywa wcale nie wydała się kusząca. Sebastian będzie z pewnością przekonany, że jej ciąża jest podstępem, za pomocą którego chce go zmusić do małżeństwa. Ale nie może go o niej nie powiadomić. Zdawała sobie sprawę, że on ma prawo wiedzieć o tym, co się stało. Zresztą za parę miesięcy ciąża stanie się widoczna, a wtedy Seb porówna daty i wyciągnie z nich odpowiednie wnioski. Lepiej więc poinformować go o wszystkim jak najprędzej.

Ale co ma powiedzieć mężczyźnie, który nie ukrywa, że nie lubi dzieci i nie zamierza ich mieć?

„Jestem w ciąży. To twoje dziecko. Postanowiłam je urodzić. I niczego od ciebie nie oczekuję”.

To byłoby zbyt obcesowe, nawet jak na Sebastiana. Podeszła do komody i wyjęła notatnik oraz pióro. Czterdzieści minut później stół był zarzucony zmiętymi brudnopisami, które uznała za nieodpowiednie. Ale w zaadresowanej do Seba kopercie leżał starannie złożony list. Nie ufając poczcie, postanowiła doręczyć go osobiście. Liczyła na to, że go nie zastanie, więc zyska trochę czasu, by ułożyć sobie wszystko w głowie, zanim dojdzie do zasadniczej rozmowy. Zamknęła mieszkanie i ruszyła do samochodu.

Sebastian usłyszał szelest wpadającego przez otwór w drzwiach papieru. Był przekonany, że jest to jakaś ulotka dotycząca wyborów do rady miejskiej. Kiedy jednak zobaczył ręcznie zaadresowaną kopertę pozbawioną nadruku, zmarszczył brwi i pospiesznie ją otworzył.

Musiał przeczytać list dwukrotnie, by zrozumieć jego treść. Alyssa jest w ciąży. Ma urodzić jego dziecko.

I zawiadamia go o tym listownie! Wykrzywił twarz w grymasie oburzenia i chwycił za słuchawkę.

Jak ona może mnie tak traktować? - myślał z gniewem. Dlaczego nie miała tyle odwagi, żeby powiedzieć mi o tym w oczy? Zapomniał, że jej unikał i próbował o niej zapomnieć, umawiając się z kobietami. Spotkania te były nieudane, żadne nie wyszło poza etap wymiany pocałunków. On sam nie chciał posuwać się nawet tak daleko. I nie miał odwagi odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie ma ochoty całować się z żadną inną kobietą.

Zajrzał do elektronicznego notesu, chcąc znaleźć numer Alyssy, i przy okazji stwierdził, która jest godzina. Za piętnaście druga w nocy.

To nie jest odpowiedni moment na telefon. Wiedział jako lekarz, że we wczesnym etapie ciąży Alyssa powinna dużo sypiać. Postanowił wezwać ją do swego gabinetu z samego rana i zażądać wyjaśnień. A przede wszystkim spytać, co znaczą słowa: „Niczego od ciebie nie oczekuję”.

Ale kiedy zjawił się w szpitalu, Alyssa była akurat bardzo zajęta.

- Przyjmuje pacjenta w trójce - oznajmiła Tracey, obrzucając go spojrzeniem, które zignorował.

- Dziękuję. - Podszedł do pokoju i uchylił drzwi. Alyssa rozmawiała z jakąś kobietą, a na łóżku leżał kilkunastoletni blady i wynędzniały chłopiec.

- Przepraszam, doktor Ward, czy mogę zamienić z panią kilka słów? - spytał chłodnym tonem.

- Czy to jest bardzo pilne? - spytała Alyssa, a on zerknął na chłopca i omal nie zazgrzytał zębami.

- Proszę przyjść do mojego gabinetu, kiedy będzie pani wolna.

Alyssa kiwnęła głową, ale spojrzała na niego wyzywająco. Była najwyraźniej przekonana, że jej list zawierał wszystkie niezbędne wyjaśnienia. Tymczasem on spędził bezsenną noc, analizując poszczególne aspekty całej sytuacji. I wcale nie zgadzał się z jej argumentami. Zamierzał z nimi polemizować. Miał nadzieję, że ją przekona. Tak czy owak, najważniejsze dla niego jest dobro dziecka. Spojrzał z urazą na Alyssę, a potem zmusił się do obdarzenia uprzejmym uśmiechem młodego pacjenta i jego matki.

- Przepraszam - powiedział i zamknął za sobą drzwi.

Nie wydawał się zadowolony, pomyślała Alyssa, ale czego mogła się spodziewać? Przecież dla człowieka, który nie lubi dzieci, wiadomość o tym, że zostanie ojcem, musiała być koszmarem.

Nie była też wcale pewna, czy uwierzył w jej zapewnienia, że niczego od niego nie żąda. Podejrzewał przypuszczalnie, że wytoczy mu sprawę sądową, domagając się alimentów. Zamierza wyprowadzić go z błędu, gdy tylko skończy badać pacjenta.

- Od jak dawna Graham ma tę wysypkę? - zapytała.

- Od kilku dni - odparła pani Webster. - Na początku wyglądała jak potówka. Potem zaczęłam się obawiać, że to może być zapalenie opon, ale on był szczepiony. I nie skarżył się na sztywność karku ani na bóle głowy, tylko na okropny ból żołądka. Więc to chyba nie jest zapalenie opon, prawda?

Alyssa nie mogła tego wykluczyć. Wiedziała, że w przypadku tej choroby nie zawsze muszą występować wszystkie jej symptomy. A poza tym niepokoiła ją ta wysypka. Zbadała chłopca bardzo dokładnie.

- Możemy na szczęście wykluczyć zapalenie opon i wyrostek - oznajmiła w końcu, zdejmując rękawiczki. - Ale chciałabym dostać od ciebie próbkę moczu - dodała, podając mu pojemnik. - Poczekamy z mamą na korytarzu, a ty zawołaj nas, kiedy będziesz gotowy.

- Co to może być? - spytała ze łzami w oczach pani Webster, gdy wyszły z pokoju. - On jest moim jedynym dzieckiem. Nie przeżyłabym jego utraty.

- Czy ta wysypka pojawiła się najpierw na nogach? - spytała Alyssa, a pani Webster kiwnęła potakująco głową. - W takim razie myślę, że Graham cierpi na chorobę zwaną purpurą Henocha-Schónleina, którą nazywamy w skrócie HSP. Jest to uczulenie, które wywołuje stan zapalny drobnych naczyń krwionośnych. Czasem objawia się on w postaci wysypki, a czasem oddziałuje na stawy, nerki i żołądek. Podejrzewam, że w moczu znajdziemy ślady krwi.

- Czy on mógł się tym zarazić od kolegi?

- Nie. - Alyssa potrząsnęła głową. - I nie zawsze znamy przyczyny tej choroby. Czasem jest to infekcja, czasem reakcja na leki, a czasem uczulenie na produkty żywnościowe. Czy on cierpi na jakąś alergię albo zażywa leki?

- Nie, ani w rodzinie męża, ani w mojej, nikt nie ma uczulenia. A Graham nie bierze żadnych leków.

- W takim razie przyczyną choroby może być bakteria, zapewne paciorkowiec. Będziemy musieli pobrać krew Grahama do analizy i skierować go na badanie USG, żeby się przekonać, czy nie ma jakichś problemów z żołądkiem. Pobiorę też wycinek skóry i wyślę go do laboratorium, które potwierdzi zapewne moją diagnozę.

- Czy on wyzdrowieje? - pytała nerwowo matka.

- Proszę mi wybaczyć, że robię tyle szumu, ale odkąd mąż mnie opuścił, mam tylko tego chłopca.

Za piętnaście lat mogę znaleźć się w takiej samej sytuacji, pomyślała Alyssa. Niewykluczone, że będę musiała sama prowadzić do szpitala nasze dziecko, bo Seb odejdzie w siną dal ze swoimi blondynkami. Nie, to nie wchodzi w rachubę. On nie będzie mógł mnie porzucić, bo przecież nie zamierzam się z nim wiązać.

- Choroba powinna minąć bez śladu - zapewniła panią Webster. - Damy mu środek przeciwbólowy. Poprosimy też lekarza pierwszego kontaktu, żeby kierował go co kilka dni na badanie krwi i moczu. Musimy być pewni, że jego nerki funkcjonują prawidłowo.

- Problem polega na tym, że on ma w przyszłym miesiącu ważne egzaminy.

- W takim razie nie powinien opuszczać szkoły - rzekła Alyssa. - Zrobimy wszystko, żeby mógł tego uniknąć.

- Gotowe ! - zawołał Graham.

Alyssa nakleiła na pojemnik etykietkę z jego nazwiskiem, a potem pobrała próbki krwi i dała chłopcu środek przeciwbólowy.

- Wyniki badania powinny być gotowe za godzinę. Proszę pójść na kawę, a ja przygotuję tymczasem dokumenty dla waszego lekarza pierwszego kontaktu.

- Bardzo dziękuję - rzekła z uśmiechem pani Webster, która wydawała się już nieco mniej wystraszona.

Alyssa żałowała że nie może powiedzieć tego o sobie. Musi odbyć rozmowę z Sebem, a na samą myśl o tym spotkaniu ogarniało ją przerażenie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kiedy Seb usłyszał pukanie do drzwi, przerwał nagrywanie listu i wyłączył dyktafon.

- Proszę!

Zgodnie z jego oczekiwaniami była to Alyssa. Odetchnął z ulgą. Był tak sfrustrowany czekaniem na rozmowę, że miał ochotę rozwalić cały szpital.

- Witam, doktor Ward. Proszę zamknąć drzwi na klucz. Nie chcę, żeby nam przerywano.

Wyłączył telefon łączący go z sekretarką, a potem, na wszelki wypadek zdjął słuchawkę z aparatu i położył ją na biurku.

- Ale... - zaczęła, przekręcając klucz.

- Nie ma żadnego „ale”. Żądam wyjaśnień, i to już.

Alyssa oparła się o drzwi i splotła ręce na piersiach.

- Przecież wszystko ci wyjaśniłam.

- Masz na myśli list? Nie spodziewałem się po tobie takiego tchórzostwa.

- Nie jestem tchórzem.

- Więc dlaczego nie powiedziałaś mi tego w oczy?

- Bo w szpitalu jesteś zawsze bardzo zajęty. A kiedy cię tu nie ma, prowadzisz ożywione życie towarzyskie.

Wydało mu się, że dosłyszał w jej głosie cień zazdrości.

- Czy masz coś przeciwko temu?

- Nie. Nie mam zamiaru się mieszać do twoich spraw prywatnych. I nie pozwolę nikomu mieszać się do moich, bo...

- Popełniasz błąd w rozumowaniu - przerwał jej Sebastian ostrym tonem. - Masz urodzić moje dziecko, więc twoje zamiary nie są wyłącznie twoją sprawą. Czy jesteś tego absolutnie pewna?

- Ja nie jestem taka jak ty i nie sypiam z całym szpitalem.

On też nie sypiał z całym szpitalem. Prawdę mówiąc, od nocy spędzonej z Alyssą zachowywał wstrzemięźliwość. Być może to właśnie było przyczyną jego podłego nastroju.

- Nie pytałem, czy jesteś pewna, kto jest ojcem. Chciałem się dowiedzieć, czy zrobiłaś test.

- Owszem.

- I wynik był pozytywny?

- Tak.

- Z tego wynika, że jesteś... - szybko policzył w myślach - w szóstym tygodniu. A może w siódmym?

- W szóstym.

- W porządku. Zdążymy wziąć ślub, zanim ciąża stanie się widoczna.

- Co? - spytała Alyssa, otwierając szeroko oczy.

- Słyszałaś mnie. Weźmiemy ślub.

- Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku! - rzekła z irytacją w głosie. - To, że kobieta jest w ciąży, wcale nie znaczy, że musi wychodzić za mąż.

- W mojej rodzinie tak właśnie jest. Jeśli nie zachowam się przyzwoicie, gazety dowiedzą się o tym i unurzają nasze nazwisko w błocie. Nic mnie nie obchodzą Mara ani Barry, ale chodzi mi o Charliego i Vicky.

- Mogę powiedzieć, że dziecko nie jest twoje.

- Badania genetyczne dowiodą, że kłamiesz - odparł Seb. - A cały szpital będzie huczał od plotek. Wszyscy wiedzą, że pojechałaś ze mną na ślub Charliego, a w jednym z brukowców ukazała się fotografia, na której ze sobą tańczymy. - Przypomniał sobie, jak trzymał ją w ramionach i poczuł wzruszenie. Do tej pory pamiętał jej czułe pocałunki.

- To, że byliśmy razem na ślubie, nie znaczy wcale, że spędziliśmy razem tę noc.

- Ale tak wygląda prawda. - Zdał sobie sprawę, że ta rozmowa nie zmierza w zaplanowanym przez niego kierunku. Zamierzał ją przekonywać, a nie wspominać wspólnie spędzone chwile. - Kochaliśmy się, Alysso. Nie była to tylko przygoda. A teraz spodziewasz się mojego dziecka.

- Napisałam ci, że niczego od ciebie nie oczekuję. Czy naprawdę myślała, że ją opuści w potrzebie?

- Nie jestem twoim ojcem, Alysso.

Była tak zaskoczona, że z trudem oddychała.

- To był cios poniżej pasa.

Zdawał sobie z tego sprawę i czuł się trochę winny, ale chciał ją zmusić do spojrzenia prawdzie w oczy.

- Posłuchaj - rzekł łagodnie - mało mówiłaś o swoim ojcu. Ale wiem, że nie było go przy tobie, kiedy dorastałaś. I powiem ci tylko, że nie pozwolę, żeby to samo spotkało moje dziecko. Zamierzam brać aktywny udział w jego wychowaniu. I nie będę weekendowym ojcem. Dlatego musimy wziąć ślub.

- Ale ja wcale nie chcę, żebyś został moim mężem. Przypomniał sobie, co mu opowiadała o poprzednim małżeństwie, i zmarszczył brwi.

- Nie jestem też taki jak Scott - oświadczył. - Nie mam żadnych zobowiązań wobec jakiejkolwiek innej kobiety. I mam zwyczaj dotrzymywać obietnic. Kiedy zostanę twoim mężem, zapomnę o przygodach.

- Ty nie wytrzymasz z jedną kobietą - powiedziała, potrząsając głową. - Przypomnij sobie, jak spędziłeś ubiegły miesiąc. Czasem jadłeś lunch z jedną dziewczyną, a kolację z drugą!

A więc zwróciła na to uwagę. Żadne z tych spotkań nie było jednak udane, bo przez cały czas myślał tylko o niej. Pragnął jej, choć z całych sił próbował o niej zapomnieć. Nie chciał skazywać się na życie żonatego mężczyzny. Ale teraz ona ma urodzić jego dziecko. A to diametralnie zmienia całą sytuację.

- Nie jesteś mi potrzebny, Seb. Ani mnie, ani temu dziecku. Damy sobie radę bez ciebie. I nie wymagam od ciebie żadnej pomocy. Ani finansowej, ani innej.

- Czy ty naprawdę myślisz, że zostawię cię samą? - spytał z urazą w głosie.

- Powiedziałam ci, że jestem w ciąży, bo masz prawo o tym wiedzieć, ale na tym sprawa się kończy. Nie chcę twoich pieniędzy. Nie jestem naciągaczką.

- Nigdy ci tego nie zarzucałem.

- Aleja cię znam, Seb. Znam twój sposób rozumowania. Nic od ciebie nie chcę. Poradzę sobie sama.

- Popełniasz błąd. Poczęcie dziecka wymaga udziału dwóch osób. I dwie osoby powinny ponosić konsekwencje.

Na twarzy Alyssy pojawił się wyraz bólu.

- Czy chcesz, żebym usunęła ciążę?

- Nie - odparł takim tonem, jakby ta myśl w ogóle nie przyszła mu do głowy. - Chcę, żebyś postąpiła uczciwie i dała temu dziecku moje nazwisko.

- Seb, my do siebie nie pasujemy...

- Tak myślisz? To zabawne, ale z moich wspomnień wynika coś innego. - Mimo woli oblizał dolną wargę. Gdyby nie stało między nimi biurko, objąłby ją mocno i całował tak namiętnie, że przestałaby się spierać.

- To był tylko seks - powiedziała, wysuwając podbródek tak wyzywająco, jakby czytała w jego myślach.

Nie, to było znacznie więcej, pomyślał Seb. Ale ja nie chciałem tego przyznać nawet sam przed sobą. I mam wrażenie, że ona myśli tak samo.

- Czy zechciałabyś mnie przekonać, że masz rację? - spytał prowokacyjnym tonem.

- Nie.

- Jesteś tchórzem.

- Wcale nie jestem tchórzem! - zawołała z gniewem.

- Więc wybierz jedyne słuszne wyjście i weź ze mną ślub.

- Nie zamierzam wychodzić za mąż - odparła, potrząsając głową. - Ani za ciebie, ani za nikogo.

- Alyssa, nie wszyscy mężczyźni są łobuzami. Wiem, że zawiodłaś się na mężu i ojcu, ale to nie znaczy, że ja jestem taki sam jak oni. Masz zamiar urodzić moje dziecko, a to zmienia całą sytuację.

- To niczego nie zmienia - zaprotestowała. - Jeśli ktokolwiek mnie spyta, będę mówiła, że ty chciałeś postąpić uczciwie, ale ja nie zdecydowałam się na ślub. Nie chcę wychodzić za mąż, Seb. Ile razy muszę ci to powtórzyć, żebyś wreszcie zrozumiał?

Wyczuł w jej głosie nutę desperacji i zdał sobie sprawę, że ich rozmowa trwa już zbyt długo. Wiedział, że narażając ją na stres, może zaszkodzić dziecku.

- Przepraszam cię - powiedział czułym tonem. - Usiądź. Obiecuję, że nie będę cię przypierał do muru, ale musimy o tym porozmawiać.

- Chyba powiedzieliśmy już sobie wszystko, co było do powiedzenia - stwierdziła ze znużeniem, ale ku jego radości usiadła na krześle.

- Czy mam ci podać szklankę wody?

- Nie, dziękuję.

- Czy twoja mama nadał przebywa w Newcastle?

- Tak.

- A ty mieszkasz i pracujesz w Londynie. Daleko. Trudno ci będzie samej wychowywać dziecko.

- Jej się to udało.

- Ale my nie jesteśmy naszymi rodzicami. Jesteśmy innymi ludźmi, którzy mają inne zalety, inne słabości, inne potrzeby. Twoja matka mieszka bardzo daleko. Co zrobisz, jeśli ogarnie cię depresja i będziesz marzyła o tym, żeby ktoś cię objął?

- Zadzwonię do matki.

- Ale to nie będzie to samo co bezpośredni kontakt z bliskim człowiekiem.

Wiedziała o tym. Ale była przekonana, że da sobie radę. I nie chciała korzystać z jego pomocy.

Nie miała wątpliwości, że Seb zachowywałby się jak anioł w okresie jej ciąży, że masowałby jej stopy i podawał lekarstwa. Szybko jednak poczułby się schwytany w pułapkę. Nienawidziłby ciągłego przewijania i karmienia dziecka, jego płaczu i nieprzespanych nocy. I porzuciłby ją prędzej czy później, nie mogąc znieść niedogodności rodzinnego życia.

- Kto będzie przy tobie, kiedy zaczniesz się źle czuć? - zapytał cicho. - Kto będzie ci podawał śniadanie do łóżka, kiedy nie będziesz miała ochoty wstawać?

- Poradzę sobie ze wszystkim sama.

- Wiem, że jesteś do tego zdolna, ale przecież to nie jest konieczne. Chętnie się tobą zaopiekuję.

- Nie - oznajmiła stanowczo. - A teraz muszę wracać do pacjentów.

- A ja mam zebranie.

Nie powiedział „do zobaczenia”, co utwierdziło ją w przekonaniu, że w gruncie rzeczy wcale nie marzył o tym, by się nią opiekować. On po prostu nie jest zdolny do zmiany swego modelu życia. A ona wiedziała, że wybrane przez nią wyjście jest najbardziej korzystne. Dla wszystkich zainteresowanych.

Kończyła już pracę, kiedy Sebastian zajrzał ku jej zdziwieniu do pokoju lekarskiego.

- Czy jesteś zajęta dziś wieczorem?

- Dlaczego pytasz? Seb westchnął.

- Mieliśmy być przyjaciółmi, a teraz reagujesz agresywnie na najbardziej niewinne pytanie. Ja chciałem tylko powiedzieć, że wydajesz się zmęczona i zaproponować, żebyś mi pozwoliła przygotować kolację.

Nie mogła sobie wyobrazić, by Sebastian Radley, młody arystokrata, miał pojęcie o gotowaniu. Co prawda przyniósł jej do sypialni tacę ze śniadaniem, ale wspominał coś o istnieniu kucharki, więc zapewne wydał jej po prostu odpowiednie polecenia.

- To jest propozycja zawarcia pokoju - dodał, unosząc obie ręce. - Obiecuję, że nie będę poruszał tematu, na który nie chcesz rozmawiać.

- Nie jestem bardzo głodna.

- Przecież musisz jeść, Alysso.

Wiedziała, że Seb ma rację, ale nie miała ochoty nic gotować. Nadal irytowały ją zapachy.

- Chcę tylko, żebyś usiadła wygodnie ze szklanką wody z lodem i cytryną - kusił ją Sebastian. - Sam wszystko przygotuję. Nie będziemy nawet musieli sprzątać po kolacji, bo mam zmywarkę.

- Zamierzasz wydać tę kolację w swoim mieszkaniu?

- Tak, a potem odwiozę cię do domu. Albo zamówię ci taksówkę, jeśli będziesz miała dość mojego towarzystwa.

Propozycja była bardzo kusząca. A ona istotnie czuła się bardzo zmęczona.

- Dobrze - powiedziała cicho. - Dziękuję. Zawiózł ją do swego mieszkania przy dźwiękach muzyki Mozarta, a ona była zadowolona, że nie musi podtrzymywać konwersacji. Gdy otworzył drzwi, poczuła się w innym świecie. Apartament zajmował ostatnie piętro budynku, a jego taras wychodził na Tamizę. Zdała sobie sprawę, że w tej eleganckiej kamienicy nie byłoby jej stać na wynajęcie nawet jednego pokoju. Tak mieszkają bankierzy i finansiści, a nie zwykli lekarze.

- Zanim cokolwiek powiesz, chcę ci oznajmić, że zostało zakupione już wiele lat temu z funduszu powierniczego. Nakłoniłem wykonawców testamentu mojego ojca, żeby zainwestowali zapisane mi pieniądze, kiedy wznoszono ten budynek. Inwestycja okazała się wyjątkowo korzystna.

- Jest bardzo ładne - przyznała Alyssa.

Ładne? Nie, to jest mieszkanie marzeń. Przestronne, wygodne i pełne światła. Ale nie dostrzegła w nim nic z Sebastiana. Wszystko wyglądało tak, jakby zostało wybrane przez projektanta wnętrz. Sebastian zachowywał bezpieczny dystans nawet wobec własnego domu. A może jest mu wszystko jedno?

- Woda... - mruknął i podszedł do wielkiej lodówki.

Sama jego kuchnia zajmowała niemal tyle miejsca, ile całe mieszkanie Alyssy. Wszystko w niej wyglądało tak nowocześnie, jakby zmieniał co rok każdy szczegół wyposażenia. Wydało się jej to dość dziwne, bo nie przypuszczała, żeby spędzał w tym pomieszczeniu wiele czasu. Był człowiekiem, który lubi restauracje i niechętnie jada w domu.

Podał jej szklankę wody z lodem i plasterkiem cytryny, a potem sięgnął po wielki nóż. Kiedy zobaczyła, jak fachowo go ostrzy, doszła do wniosku, że ta kuchnia nie jest tylko na pokaz. Seb umiał się w niej poruszać. W dodatku nie posługiwał się żadnym podręcznikiem gotowania, więc wyraźnie znał dobrze przepis i wiedział, jak zachować proporcje między składnikami potrawy.

- Przyrządzę kurczaka a la Dijon. Czy chcesz, żebym zrezygnował z czosnku?

- Jeśli możesz. Silne zapachy przyprawiają mnie o... - Przerwała, nie kończąc zdania. To nie jest właściwy moment na rozmowę o mdłościach.

Zauważyła stojące na parapecie okiennym doniczki z ziołami. Mięta, kolendra, bazylia, pietruszka. Seb dodał gałązkę mięty do ziemniaków, a potem w zdumiewającym tempie pokroił cebulę.

- Czy nigdy nie myślałeś o tym, żeby zostać chirurgiem? - spytała z uśmiechem.

- Jeśli uważasz, że umiem posługiwać się nożem, to poczekaj, aż zobaczysz w akcji Vicky. Ona jest po prostu fenomenalna. I chyba bardziej precyzyjna niż ja.

Poruszał się tak szybko i sprawnie, że nie mogła oderwać od niego oczu. Po chwili zdjął krawat i odpiął dwa górne guziki koszuli. Widziała włosy na jego piersi i przypomniała sobie upojną noc, którą spędzili w jego sypialni. Co by zrobił, gdyby podeszła i odpięła resztę guzików? - spytała się w duchu. Czy wziąłby ją na ręce i zaniósł do łóżka? Czy kochałby się z nią tak samo jak w Weston? Delikatnie, czule i namiętnie?

Owszem, mogą się pokochać, choćby natychmiast, ale to niczego by nie zmieniło. Widziała dobrze, że ich związek nie ma przyszłości. Dyskretnie otarła napływające do jej oczu łzy, a potem ujrzała przed sobą gotowe danie. Starannie ułożone na białym półmisku z porcelany, ozdobione drobno posiekaną świeżą pietruszką.

Wzięła do ust porcję potrawy, który okazała się wyborna. Ale jak mogłoby być inaczej? Seb wszystko robi dobrze. Dotrzymał słowa i nie wspomniał ani słowem o dzieciach, prawach ojca czy małżeństwie. Po głównym daniu podał truskawki, tym razem bez śmietany. Zrezygnował z kawy, kiedy oznajmiła mu, że nie zniosłaby jej zapachu, i zaparzył doskonałą herbatę. Taką samą, jaką podał jej rankiem po wspólnie spędzonej nocy.

Nocy, o której próbowała zapomnieć.

Po kolacji odwiózł ją do domu i poczekał pod bramą, dopóki nie weszła do wnętrza budynku. Gdy znalazła się na schodach, zdała sobie sprawę, że tak właśnie chciałaby być traktowana. Jak kobieta wymagająca opieki. Ale z Sebastianem ten stan nie może potrwać długo. Wiedziała dobrze, że kiedy znudzi się odgrywaniem roli czułego opiekuna, zniknie z jej życia bez śladu.

Postanowiła więc nie przyzwyczajać się do jego towarzystwa. Bo zdawała sobie sprawę, że im lepiej będzie się z nim czuła, tym boleśniej przeżyje jego odejście.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Sebastian uruchomił samochód i ruszył w kierunku domu, przeklinając pod nosem. Alyssa po raz czwarty z rzędu odrzuciła jego zaproszenie na kolację. Wiedziała, że lubi i potrafi gotować, ale najwyraźniej postanowiła go unikać. Ponieważ nie ma do niego zaufania.

Co ma zrobić, by ją przekonać, że ma wobec niej poważne zamiary? Że chce się zaopiekować nią i ich dzieckiem? To ironia losu. Przez całe życie zadawał się z wieloma kobietami, ale nigdy nie chciał się z żadną wiązać. Teraz spotkał kobietę, dla której chciał zmienić swoje poglądy na świat, ale ona mu nie wierzyła.

W końcu zatelefonował do siostry i spytał, czy może ją odwiedzić.

- Musisz być okropnie znudzony - zauważyła Vicky, otwierając przed nim drzwi. - A może jakaś młoda dama odwołała w ostatniej chwili randkę?

- Nie. Po prostu chcę z tobą porozmawiać.

- Czy coś się stało? - spytała, patrząc na niego z niepokojem.

- Nie - skłamał Seb.

Vicky zmierzwiła jego włosy i mocno go objęła.

- Czym na to zasłużyłem?

- Tym, że jesteś moim bratem, a ja cię kocham, choć postępujesz jak drań. A poza tym wydawało mi się, że właśnie tego w tej chwili potrzebujesz.

Nalała mu filiżankę herbaty i postawiła na stole puszkę ciastek. Potem usiadła i spojrzała na niego badawczo.

- Czy chcesz mi o tym opowiedzieć? - zapytała po chwili milczenia.

- Nie. Chcę, żebyś mi powiedziała, czego właściwie pragną kobiety.

- Już sam fakt, że o to pytasz, jest dowodem postępu. Przesunąłeś się na drabinie ewolucji o kilka miejsc w górę.

- Przestań mnie obrażać i odpowiedz na pytanie. Mówię poważnie, Vic. Muszę się tego dowiedzieć.

- Różne kobiety pragną różnych rzeczy - odparła po chwili namysłu.

- Z twojej odpowiedzi nic dla mnie nie wynika!

- mruknął, uderzając pięścią w jej kuchenny stół.

- Vic, ja jestem bliski szaleństwa. Muszę się tego dowiedzieć! Czego ty na przykład pragniesz? Miłości? Poczucia bezpieczeństwa? Pieniędzy?

- Kierujesz te pytania do niewłaściwej osoby. - Vicky wzruszyła ramionami. - Ja jestem przede wszystkim neurochirurgiem.

- I stawiasz na pierwszym miejscu pracę. - On postępował tak samo aż do ślubu Cłiarliego, dopóki nie spędził nocy z Alyssą i nie dowiedział się, że ma zostać ojcem. - Wiem o tym, ale potraktuj moje pytanie hipotetycznie. Gdybyś miała partnera, czego byś od niego wymagała?

- Szacunku - odparła po chwili zastanowienia.

- Równego partnerstwa. I tego, żeby zasługiwał na moje bezgraniczne zaufanie.

- Czy myślisz, że ona też tego pragnie?

- Musisz ją o to sam zapytać. Chodzi o Alyssę, prawda?

Jego siostra znała go zbyt dobrze, by zdołał ją okłamać. Więc kiwnął potakująco głową.

- Ona nie chce nawet zjeść ze mną kolacji. A przecież... - Urwał, zdając sobie sprawę, że nie może zdradzić sekretu Alyssy. Potem postanowił zmienić taktykę. - Vicky, czy myślisz, że ja byłbym dobrym ojcem?

- Czy ona jest w ciąży? - spytała siostra, otwierając szeroko oczy.

- Tego nie powiedziałem.

- Więc dlaczego zadałeś mi to pytanie?

- Po prostu z ciekawości.

- Może uwierzyłabym w to, gdyby chodziło o innego mężczyznę. Ale ponieważ dobrze cię znam i wiem, że nie znosisz dzieci, to domyślam się, że masz zostać ojcem i jesteś tym przerażony.

- Nie w tym sensie, jaki masz na myśli. Ale ona mówi, że chce wychować to dziecko samodzielnie. Jako samotna matka. Bez mojej pomocy. Powiedziałem jej, że się z nią ożenię, ale ona odmówiła.

- Poczekaj chwilę - poprosiła Vicky. - Powiedziałeś, że się z nią ożenisz. - Skrzywiła się z niesmakiem. - Seb, powinieneś ją poprosić o rękę, a ty zrobiłeś to w taki sposób, jakbyś narzucał jej swoją wolę!

- Posłuchaj, jestem cenną zdobyczą. Mam dobre stanowisko. Dostaję sporą pensję. Mam ładne mieszkanie. Jestem dobrym kompanem. - Rozłożył bezradnie ręce. - Dlaczego ona nie miałaby ochoty zostać moją żoną?

- Daj mi pomyśleć. Może dlatego, że niczego oprócz pracy nie traktujesz poważnie? Może dlatego, że nigdy nie umawiasz się więcej niż jeden raz z tą samą kobietą? Może dlatego, że zachowujesz dystans wobec całego otoczenia? Seb, każda kobieta, obdarzona odrobiną zdrowego rozsądku, wie, że jesteś niereformowalny. Zawsze będziesz błaznował i czarował, a nigdy się nie ustatkujesz.

- A co by było, gdybym postanowił się zmienić? Vicky przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu.

- Chyba jesteś w niej zakochany! - powiedziała w końcu ze zdumieniem.

- Co to jest miłość?

- Seb, nie baw się ze mną w ciuciubabkę. Czy tyją kochasz?

- Tak. I doprowadza mnie to do szału. Nie mogę przestać o niej myśleć. O niej i o dziecku. Nigdy dotąd...

- Czy powiedziałeś jej, że ją kochasz? - przerwała mu Vicky.

- Nie.

- Zachowujesz się jak typowy tępy dorobkiewicz. Przecież ona nie jest jasnowidzem, a ty potrafisz ukrywać swoje uczucia jeszcze lepiej niż Charlie. Widzę, że ciężko to przeżywasz. Więc pewnie bywasz na przyjęciach jeszcze częściej niż zwykle, czy mam rację?

- Owszem.

- A ona jest zapewne przekonana, że prowadzisz tak ożywione życie towarzyskie, bo wcale nie zależy ci na niej, tylko na ciągłych zmianach i zabawie. Że nieustannie polujesz na nową zdobycz.

- To nie jest tak, jak ci się zdaje.

- W takim razie powiedz jej, co do niej czujesz. Bądź wobec niej zupełnie szczery.

- A jeśli ona mimo to powie nie?

- Wtedy będziesz musiał się z tym pogodzić. Nie możesz spędzić reszty życia na chowaniu głowy w piasek, w obawie przed odrzuceniem. Nie wszystkie kobiety są takie jak nasza najdroższa mama. Jeśli Alyssa uwierzy w twoje szczere intencje, będziesz miał spore szanse.

- Obyś się nie myliła... - mruknął Sebastian. Vicky wzięła jego filiżankę i wylała jej zawartość do zlewu.

- Hej, ja piłem tę herbatę!

- Twoja filiżanka jest pusta. Nie masz już pretekstu. Idź do Alyssy i wyznaj prawdę.

- Jak to? Teraz?

- Teraz.

- Jak mam to zrobić? - spytał z przerażeniem. - Czy mam jej zanieść kwiaty? Czekoladki? Nie wiem, jak się zachować, Via - Nie potrzebujesz żadnych kwiatów ani czekoladek. Po prostu bądź sobą i powiedz jej to, co powiedziałeś mnie. A teraz znikaj.

Seb nieraz udzielał pomocy ofiarom poważnych wypadków i walczył do późnej nocy o ich życie. Ratował ludzi, którym groziła śmierć z powodu wstrzymania akcji serca, przeprowadzał skomplikowane zabiegi w najbardziej niesprzyjających warunkach, ale nigdy nie był tak wystraszony jak teraz.

Zdawał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu podejmuje działania, które mogą skończyć się niepowodzeniem. Egzaminy na uczelni, testy na prawo jazdy - wszystko to było dla niego łatwe, ponieważ był dobrze przygotowany i zawsze dostawał najwyższe oceny.

Ale nie mógł być przygotowany do tej rozmowy. Musi przekonać Alyssę, że poważnie traktuje swoje deklaracje. A wcale nie był pewien, czy ona mu uwierzy.

Pozostawała mu nadzieja, że potrafi rozegrać całą sprawę w taki sposób, by odpowiedziała mu „tak”.

Obudziła się, słysząc dzwonek do drzwi.

Nie jest dobrze, pomyślała, zwlekając się z kanapy, na której czytała jakieś czasopismo. Nigdy dotąd nie zdarzyło jej się zasypiać podczas lektury. Nawet na studiach, kiedy uczyła się do późnej nocy. Ale też nigdy w życiu nie była w ciąży.

Nie spodziewała się żadnej wizyty, a jej przyjaciele nie mieli zwyczaju wpadać bez uprzedzenia. Zresztą była już dziewiąta wieczorem, czyli dość nieodpowiednia pora na odwiedziny. Nie zdejmując łańcucha, uchyliła drzwi na tyle, by zobaczyć, kto za nimi stoi. I ze zdumieniem ujrzała Sebastiana.

- Czy mogę wejść? - zapytał.

- Ja... ja... O co chodzi?

- Chciałbym z tobą porozmawiać.

Nie miała najmniejszej ochoty na słuchanie jego wywodów, zwłaszcza w tej chwili, gdy marzyła o pójściu do łóżka.

- Seb, ja nie czuję się na tyle dobrze, żeby toczyć z tobą długie dyskusje.

- Wcale nie zamierzam... - Nagle zdał sobie sprawę, że ją obudził i na jego twarzy odbiło się poczucie winy. - Nie przyszło mi do głowy, że możesz spać. Bardzo cię przepraszam. Porozmawiamy kiedy indziej.

Wydał jej się tak nieszczęśliwy i zagubiony, że przymknęła drzwi, by zdjąć łańcuch, i otworzyła je ponownie.

- I tak już nie śpię, więc możesz wejść.

- Jak się czujesz? Czy mam ci podać szklankę wody?

- Mogę ją sobie wziąć sama - odparła, a potem wprowadziła go do swego saloniku. Kiedy usiadł na kanapie, przysunęła sobie krzesło, by nie znaleźć się zbyt blisko niego. Nie była pewna, czy zdoła opanować pokusę i nie poprosi go, by ją objął. - Więc czego chcesz?

Milczał przez długą chwilę. Kiedy wreszcie się odezwał, w jego głosie zabrzmiało wzruszenie.

- Nie bardzo potrafię o tym mówić, więc wybacz, jeśli powiem coś niemądrego. Nie mogę przestać o tobie myśleć, o tobie i o naszym dziecku. Ja... - Wstał z kanapy i przyklęknął na jedno kolano. - Czy wyjdziesz za mnie za mąż?

Kiedy rozmawiali o tym ostatni raz, oznajmił, że zamierza się z nią ożenić, a tym razem spytał, czy za niego wyjdzie. Ale nadal nie wspomniał ani słowem o uczuciach.

Kiedy oświadczał jej się Scott, zasypał ją kwiatami i pięknymi słówkami. Ślubował jej dozgonną miłość, nie zamierzając dotrzymać żadnej ze swych obietnic. Tym razem było zupełnie inaczej. Żadnych ekstrawaganckich obietnic, żadnych kwiecistych deklaracji, żadnych brylantowych pierścionków. Tylko jedno proste pytanie: „Czy wyjdziesz za mnie za mąż?”.

Propozycja była kusząca. Bardzo kusząca.

Ale Seb nie wspomniał o miłości, co znaczyło, że proponuje jej małżeństwo, ponieważ czuje się winny. Ponieważ nie chce, by w gazetach ukazały się teksty mogące skompromitować jego brata i siostrę. A nie dlatego, że ją kocha.

Mogła więc udzielić mu tylko jednej odpowiedzi.

- Przykro mi, Seb, ale nic z tego nie będzie. Chciałabym, żebyś wyszedł.

Zanim wybuchnę płaczem, pomyślała. Albo co gorsza... Nie, nie chciała, by ją pocieszał. Chciała być kochana.

A jej zdaniem Seb nie był zdolny do miłości.

- Czy jest coś, co mogłoby cię skłonić do zmiany zdania?

- Nie - odparła cicho.

- W takim razie zostawiam cię w spokoju. Wyszła za nim do przedpokoju, by założyć łańcuch.

Ale kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze.

„Wybacz, jeśli powiem coś niemądrego”.

Dlaczego on tak utrudnia jej zadanie? Dlaczego nie rozumie, że chce mu zapewnić wolność, której tak bardzo pragnął? Wiedziała, że postępuje słusznie, ale mimo to po jej policzkach spływały łzy. Żałowała, że sytuacja nie wygląda inaczej, że Seb nie nadaje się do roli męża i ojca. Że nie może być z nim szczęśliwa.

Ale musi patrzeć prawdzie w oczy.

W ciągu następnego tygodnia zachowywali się tak, jakby zawarli zawieszenie broni. Na szczęście mieli dyżury w różnych porach, więc rzadko dochodziło do spotkań na terenie szpitala.

Potem nadszedł dzień, w którym na oddział przywieziono dwie ofiary pożaru, siedmioletnią dziewczynkę i dwudziestopięcioletnią kobietę. Obie zdradzały objawy zatrucia dymem, a dziecko doznało w dodatku poważnych oparzeń.

Seb i Alyssa, jako najstarsi stażem lekarze, zostali wezwani do sali reanimacyjnej. To oznaczało, że będą pracować obok siebie. Alyssa nie miała nic przeciwko temu. Jest przecież profesjonalistką.

- Którą z nich chcesz się zająć? - spytał Seb.

Przez chwilę kusiło ją, by odpowiedzieć: „Tą kobietą”. Choćby po to, by sprawdzić, czy naprawdę Seb daje jej prawo wyboru. Ale wiedziała, jak bardzo nie lubił leczyć dzieci, więc postanowiła postąpić wielkodusznie.

- Zajmę się dzieckiem - powiedziała. - I wezwę specjalistę od oparzeń.

- Dziewczynka zapaliła w łazience świeczkę, bo chciała zrobić niespodziankę matce i przygotować jej kąpiel - oznajmił jeden z ratowników. - Kiedy zajęły się zasłony, usiłowała ugasić ogień o własnych siłach i sama zaczęła płonąć. Mama usłyszała krzyk, więc owinęła ją ręcznikiem i stłumiła płomienie. Któryś z sąsiadów zadzwonił po straż pożarną. I dobrze zrobił, bo trzeba je było wynieść z mieszkania.

- Czy nastąpiła utrata przytomności?

- Owszem, ale nie wiem na jak długo. Kiedy przyjechaliśmy, obie już były przytomne. W karetce podaliśmy im tlen. Matka ma na rękach oparzenia drugiego stopnia. Dziewczynka ma poparzone klatkę piersiową, dłonie i ramiona.

Obrażenia dziecka były na tyle poważne, że Alyssa przewidywała konieczność operacji polegającej na wycięciu oparzonych obszarów skóry aż do żywej tkanki, żeby gojąca się i twardniejąca skóra nie utrudniała małej pacjentce oddychania. Wiedziała też, że osoby narażone na działanie ognia w tak niedużym pomieszczeniu jak łazienka mogą ulec zatruciu tlenkiem węgla i innymi gazami, wydzielanymi przez płonące przedmioty lub tkaniny. Oczekiwała więc niecierpliwie na przybycie specjalisty od oparzeń.

- Czy możesz jeszcze raz wybrać numer jego pagera, Fliss? - zawołała do pielęgniarki.

- Już to robię.

- A potem spytaj matkę, czy chce kogoś zawiadomić o wypadku. - Wiedziała, że kobieta nie będzie w stanie zaopiekować się dzieckiem, gdyż sama wymaga leczenia.

Skupiła uwagę na dziewczynce. Musiała ją szybko zaintubować, zanim nastąpi opuchnięcie gardła. Potem podała jej tlen i kroplówkę mającą zapobiec odwodnieniu, które mogłoby wywołać obrzęk płucny i zapalenie płuc.

- Czy dodzwoniłaś się do jej ojca? - spytała dyżurną pielęgniarkę.

- Rozmawiałam z matką. Ona samotnie wychowuje to dziecko. Mieszkają tylko we dwie.

- Okej. - Alyssa stłumiła nagły przypływ łez. Nie może sobie teraz pozwolić na myślenie o tym, jak trudno jest być samotną matką. Jak trudno rozwiązywać problemy bez wsparcia ze strony partnera.

W tym momencie pojawił się wreszcie specjalista od oparzeń. Alyssa przedstawiła mu sytuację, a potem wraz z nim opatrywała obrażenia dziecka, dopóki jego stan nie stał się na tyle stabilny, że można je było przenieść na oddział oparzeń. Matka też czuła się już lepiej, więc mogła samodzielnie przejść do sali i usiąść przy łóżku córki. Seb polecił jej, by w razie pogorszenia samopoczucia natychmiast zawiadomiła pielęgniarkę. Potem porozmawiał z personelem oddziału oparzeń i poprosił o zwrócenie bacznej uwagi na stan kobiety, u której mogły wystąpić spóźnione objawy zatrucia dymem.

- A ty - zwrócił się do Alyssy - powinnaś skończyć pracę już dwie godziny temu.

- Przecież nie mogłam odejść od pacjentki, dopóki nie stwierdziłam, że jej stan jest stabilny - wykrztusiła Alyssa. Bała się, że Seb zarzuci jej zaraz narażanie na szwank zdrowia własnego dziecka. Nie zamierzała informować pracowników szpitala o ciąży przed upływem co najmniej trzech miesięcy.

- Czy możesz wstąpić na chwilę do mojego gabinetu? - spytał Sebastian.

Zmarszczyła brwi, ale poszła za nim. Zamknął starannie drzwi i podsunął jej krzesło.

- Chciałem tylko powiedzieć coś, co może da ci do myślenia - rzekł łagodnym tonem. - To mogłaś być ty.

- O co ci chodzi?

- O to, że twojemu dziecku może się coś przydarzyć. Niekoniecznie pożar, ale zapalenie oskrzeli, alergia lub wypadek. Jako samotna matka będziesz musiała sobie z tym radzić o własnych siłach. Możesz w dodatku sama zachorować. - Westchnął. - Dlaczego się na to narażasz? Przecież ja chcę być przy tobie i otaczać cię opieką.

Dlatego, że ci nie wierzę, pomyślała. Seb musiał dostrzec na jej twarzy wyraz nieufności, bo nerwowo przesunął dłonią po włosach.

- Dzięki tobie dowiedziałem się, że nie wszystkie kobiety są takie same - wyznał cicho. - Kiedy ty zdasz sobie sprawę, że mężczyźni też się od siebie różnią?

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Nie odpowiedziała, a on zacisnął dłonie w ataku bezsilnej złości.

- Alyssa, każde spotkanie z tobą doprowadza mnie do szału. Chcę cię dotykać. Jedna noc to za mało. Jestem pewien, że nasz związek mógłby być udany.

- A ja wiem, że byłby skazany na niepowodzenie - odparła i wyszła z pokoju, zanim zdążył odpowiedzieć.

Zdał sobie sprawę, że musi ją w jakiś sposób przekonać o szczerości swoich intencji. Ale jak to zrobić? Po doświadczeniach z pierwszym mężem nie wierzyła w zapewnienia o dozgonnej miłości. Kwiaty, czekoladki, pluszowe misie... to też nie wchodzi w rachubę. Doszedł do wniosku, że musi wymyślić jakiś inny sposób. I to jak najszybciej.

Alyssa nie widziała Seba przez następne cztery dni, bo ich dyżury przypadały w innych terminach. Nie chciała przyznać sama przed sobą, jak bardzo za nim tęskni. Nie wiedziała, skąd wzięła tyle sił, by wyjść z gabinetu Seba podczas ostatniej rozmowy. Ale była pewna, że postąpiła słusznie. Jemu chodzi tylko o seks, a ona pragnie czegoś więcej.

Kiedy jednak czwartego dnia od tego spotkania usłyszała dzwonek do drzwi, w jej sercu obudziła się iskierka nadziei. Ale to nie był on, tylko ktoś bardzo do niego podobny. Ktoś, kogo znała i lubiła.

- Cześć, Alyssa - powiedziała Vicky. - Byłam w tej okolicy, więc postanowiłam złożyć ci wizytę.

- Bardzo się cieszę. Czy napijesz się kawy?

- Chętnie.

Alyssa weszła do kuchni i włączyła ekspres, usiłując zapomnieć o tym, że zapach kawy przyprawia ją o mdłości. Ale po chwili zrobiło jej się niedobrze, więc musiała pobiec do łazienki. Kiedy z niej wyszła, Vicky podała jej szklankę wody.

- Dzięki - wyszeptała słabym głosem.

- Seb nie wspominał mi o zatruciu żołądkowym, które dziesiątkuje oddział, więc domyślam się, że zapach kawy wywołuje u ciebie torsje z innego powodu. Co na to mówi mój brat?

- Jestem zaskoczona, że ci o tym nie wspomniał.

- Była pewna, że Vicky złożyła jej wizytę na prośbę Sebastiana i zamierzają nakłaniać do nadania dziecku jego nazwiska.

- On nie zdradza mi swoich wszystkich tajemnic - z uśmiechem odparła Vicky. - Od jak dawna jesteś w ciąży?

- Od jakichś ośmiu tygodni.

- To wspaniale. Zawsze marzyłam o tym, żeby zostać ciotką. Mam zapas starych dowcipów, które pragnę przekazać następnemu pokoleniu. - Spojrzała badawczo na Alyssę. - Mam nadzieję, że mój brat zamierza się zachować jak uczciwy człowiek.

- Owszem, ale ja nie chcę wychodzić za niego za mąż - odparła Alyssa.

- Dlaczego?

- On nie lubi dzieci, a ja nie wyobrażam sobie, żeby potrafił wyrzec się innych kobiet. Jego notes z telefonami musi być tak gruby jak londyńska książka telefoniczna.

- Hm, przyznaję, że ma opinię playboya, ale dotąd nie widziałam, żeby był w kimś zakochany.

- Bo on unika bliskich związków.

- Nie to miałam na myśli - wyjaśniła Vicky. - Chciałam powiedzieć, że jest zakochany w tobie.

- We mnie? - wykrztusiła Alyssa. - Przecież... my się nawet nie spotykaliśmy!

- O ile wiem, dzieci nie biorą się z niczego - przypomniała jej z uśmiechem Vicky.

Alyssa miała ochotę zapaść się pod ziemię. Sama przyznała się siostrze Seba do tego, że ich zbliżenie miało charakter przygody.

- Seks nie ma dla niego większego znaczenia.

- Tak było, ale teraz jest inaczej. Ty jesteś dla niego jedyną kobietą na świecie. To samo mówi Sophie. Obie uważamy, że jesteście dla siebie stworzeni. Ale ja wiem, że Seb ma skomplikowany charakter, więc nie mam ci za złe tego, że się boisz tego związku i wybierasz łatwiejszy model życia. - Odstawiła filiżankę na stół. - Wyglądasz na zmęczoną, więc odpocznij. Do widzenia.

- Dziękuję ci za wizytę.

- Nie ma za co. - Vicky podeszła do drzwi i zatrzymała się. - Alysso, zdaję sobie sprawę, że nie chcesz dzielić życia z Sebastianem, ale chyba mi pozwolisz wpadać do siebie po urodzeniu dziecka? Marzę o tym, żeby poznać mojego bratanka lub bratanicę.

I powiedzieć jemu lub jej, że ma rodzinę, na którą zawsze może liczyć.

Rodzinę. To, czego Alyssie zawsze brakowało. Matka nie miała wyboru - jej ojciec i dziadkowie nie chcieli utrzymywać z nimi kontaktów.

Ale jej dziecko będzie w innej sytuacji. Zarówno ojciec, jak i ciotka chcą się z nim widywać.

Czy jej nieufność wobec zapewnień Seba jest naprawdę dowodem braku odwagi? Czy jej dziecko nie będzie miało kiedyś do niej pretensji o to, że nie chciała zaufać jego ojcu? Czy nie uzna tego za przejaw egoizmu?

- Będę z tobą w kontakcie - obiecała.

- Doskonale. A gdybyś chciała, żeby ktoś ci towarzyszył podczas badań prenatalnych, po prostu do mnie zadzwoń.

Alyssa była tak wzruszona, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Vicky, której przecież prawie nie znała, traktowała ją tak, jakby była jej bratową. Członkiem najbliższej rodziny.

Tak czy owak straciłam już swoją szansę, pomyślała, zamykając drzwi. Seb nie oświadczy mi się po raz rugi. Jest na to zbyt dumny. A poza tym Vicky się myli. On mnie wcale nie kocha. Chodzi mu tylko o seks. Do diabła, chyba popełniłam jakiś błąd.

Przypomniała sobie, że ma do załatwienia jeszcze jedną sprawę - że musi odbyć rozmowę, którą do tej pory odkładała na później.

Jej matka podniosła słuchawkę już po trzecim dzwonku.

- Witaj, kochanie - rzekła Kathy Ward. - Dawno się do mnie nie odzywałaś, więc pewnie byłaś zajęta. Ale mam nadzieję, że nie pracujesz zbyt ciężko.

- Mamo, czy ty siedzisz?

- Tttak - odparła z niepokojem pani Ward. - Dlaczego pytasz?

- Chcę ci powiedzieć coś ważnego. Ale nie wiem, jak się do tego zabrać.

- Najlepiej zacznij od początku. Czy coś się stało? Może chcesz, żebym do ciebie przyjechała?

- Tak i nie - wyjąkała Alyssa. - Mamo, jestem w ciąży.

- I jak się z tym czujesz, kochanie? - spytała Kathy po chwili ciszy.

- Sama nie wiem. Wszystko to jest bardzo trudne.

- Zadzwonię do mojego szefa i wezmę kilka dni wolnego. Pojadę do Londynu z samego rana...

- Nie musisz - zaprotestowała Alyssa. - Nic mi nie jest. Chciałam ci tylko o tym powiedzieć.

- A co na to ojciec dziecka? Czy już o tym wie?

- Tak. Zaproponował mi małżeństwo. A ja odmówiłam.

- Czy się kochacie?

- To... jest bardzo skomplikowane.

- Więc ma żonę?

- Nie, to nie jest ten rodzaj komplikacji.

- Wybacz mi, że obudziłam w tobie niedobre wspomnienia. Czy go kochasz?

- Tak.

- Ale myślisz, że on cię nie kocha.

- On nie znosi dzieci. Nie sądzę, żeby nadawał się do rodzinnego życia.

- Czy zamierzasz urodzić to dziecko?

- Tak. Wiem, że to nie będzie łatwe. Ale nie chcę usuwać ciąży.

- Będę przy tobie i we wszystkim ci pomogę - obiecała Kathy. - Wiem, że pokocham to maleństwo tak samo, jak kocham ciebie. Z Newcastle nie jest tak daleko do Londynu. Mogę się nim opiekować, kiedy będziesz zajęta.

Alyssa odkryła ze zdziwieniem, że matka wydaje się zadowolona, choć jej córka ma samotnie wychowywać dziecko. Tak samo jak ona.

- Nigdy nie żałowałam tego, że się urodziłaś - oznajmiła Kathy, jakby czytając w jej myślach. - Ani przez sekundę.

- Dziękuję, mamo.

- Ale były chwile, w których żałowałam, że nikogo przy mnie nie ma. Kogoś, kto mógłby się ze mną cieszyć twoim pierwszym uśmiechem, pierwszym zębem, pierwszym słowem, pierwszym krokiem. Kogoś, kto trzymałby mnie za rękę, kiedy byłaś chora, a ja wpadałam w panikę.

Właśnie to proponował jej Sebastian. Przynależność do dużej rodziny, której ona nigdy nie miała.

- Nie oceniaj wszystkich mężczyzn przez pryzmat twojego ojca i Scotta - poradziła Kathy. - On może się okazać lepszym mężem i ojcem, niż przypuszczasz. Niektórzy ludzie nie lubią cudzych dzieci, ale kochają własne.

- Nie udało mi się ze Scottem, więc jaką mam gwarancję, że tym razem wszystko będzie dobrze?

- W miłości nie ma żadnych gwarancji, kochanie. Ale istnieje jedna niezawodna próba. Czy powierzyłabyś mu swój najcenniejszy skarb?

Sama nie wiem, czy mogłabym oddać w jego ręce swoje serce, pomyślała Alyssa.

- Tylko ty znasz odpowiedź na to pytanie - dodała Kathy. - Ale pamiętaj, że cię kocham. I w razie potrzeby przeniosę się do Londynu, żeby ci pomagać. Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. I gratuluję.

Mama przyjęła to lepiej, niż oczekiwałam, pomyślała Alyssa, więc dlaczego mam ochotę się rozpłakać?

Cały szpital aż huczał od plotek.

Sebastian sprzedaje jaguara E. Krążyły najróżniejsze pogłoski - że przegrał fortunę w kasynie i potrzebuje gotówki, że zamienia samochód na bardzo szybki motocykl, że zamówił w fabryce nowego aston martina.

Alyssa nie brała udziału w tych spekulacjach. Ale gdy dowiedziała się, że sprzedaje również swoje mieszkanie, zrobiło jej się przykro. Według krążących po szpitalu plotek miał objąć jakieś prestiżowe stanowisko za granicą. Wydawało jej się to prawdopodobne. Seb jest na tyle bystry, że może zdobyć każdą posadę, na jakiej mu zależy. A dodatkową motywacją do wyjazdu mogłoby być to, że chce znaleźć się jak najdalej od niej oraz dziecka. Co byłoby dowodem na to, że miała rację, nie darząc go zaufaniem.

Seb doszedł do wniosku, że jest to jego szczęśliwy dzień. Gdy tylko postanowił przezwyciężyć niechęć do leczenia dzieci, los zesłał mu małego pacjenta.

Chłopczyk trząsł się ze strachu, bo wpadła mu do ucha jakaś muszka. Słyszał jej brzęczenie i był przekonany, że wgryza mu się w mózg.

Wiedział, że musi postępować ostrożnie. Gdyby posłużył się jakimś twardym narzędziem, jeden nieostrożny ruch mógłby spowodować uszkodzenie ucha środkowego. Czuł też, że musi uspokoić dziecko, zanim przystąpi do zabiegu. Ale jak to zrobić? Nie miał pojęcia, co lubią czteroletni chłopcy. Kiedy on sam był mały, fascynowały go owady i pająki. Pająki... pająki zjadają muszki. Postanowił podjąć próbę.

- Wiesz co? - spytał. - Mam taki czarodziejski płyn, który wypłoszy tę muchę z twojego ucha.

- I nie wygryzie mojego mózgu?

- Nie zdąży ci nic zrobić. Jak masz na imię?

- Mikey.

- Posłuchaj, Mikey. Zajrzę teraz do twojego ucha specjalną latarką, żeby zobaczyć, ile płynu trzeba do niego wlać. Zrobię to bardzo szybko. Taaak. Jesteś bardzo dzielny, Mickey. - Zgodnie ze swymi oczekiwaniami dojrzał w świetle wziernika małą muszkę. - No dobrze. Teraz zaczniemy czary. Połóż się na boku i trzymaj głowę w taki sposób, żebym mógł dostać się do ucha. Zgoda?

Mikey kiwnął głową, a jego matka podeszła bliżej i wzięła go za rękę.

- Wspaniale. Teraz wypowiedz jakieś magiczne słowo.

- Abrakadabra?

- Super. Zamknij oczy, żeby magia lepiej działała. - Nie chciał, żeby Mikey dojrzał pipetkę z oliwą i wpadł w panikę. - Poczujesz, jak czarodziejski płyn wpływa do twego ucha kropla po kropli. A teraz wlejemy drugą porcję. - Była to po prostu ciepła woda, która miała wypłukać owada. Seb często stosował w takich przypadkach ten prosty sposób, unikając technik inwazyjnych, które mogłyby wystraszyć dziecko i doprowadzić do jego skaleczenia.

Najważniejsze było to, żeby chłopiec zachowywał się spokojnie. Przypomniał sobie bajki, które opowiadała dzieciom Alyssa na ślubie Charliego, ale on nie znał żadnych opowieści. Postanowił spróbować innej metody.

- Jeśli chcesz, żeby magia działała skutecznie, musisz zaśpiewać mi jakąś piosenkę o owadach. Czy znasz coś takiego?

- Nie - zachrypiał Mikey.

- W takim razie ja ci coś zaśpiewam. - Pamiętał z przedszkola tylko jedną piosenkę, o Starym MacDonaldzie. - Musisz powtarzać za mną jej słowa.

- Zgoda - powiedział Mikey.

Alyssa usłyszała dochodzący z sali zabiegowej męski głos. Ktoś śpiewał pięknym tenorem piosenkę o Starym MacDonaldzie, tyle że słowa były trochę inne. Zamiast zwierząt występowały w tekście najróżniejsze owady.

To musi być ktoś, kto umie postępować z dziećmi, pomyślała z uznaniem. Śpiew jest doskonałym sposobem odwrócenia ich uwagi. Miała wrażenie, że słyszy głos Seba, ale wiedziała, że to niemożliwe. Przecież on nigdy nie wpadłby na pomysł, żeby uspakajać przerażone dziecko za pomocą piosenki.

Kiedy jednak zajrzała do sali zabiegowej i zobaczyła, że Seb wręcza małemu chłopcy specjalne odznaczenie za odwagę, omal się nie rozpłakała. Czuła, że ten mężczyzna byłby wspaniałym ojcem. Tyle że. nie chce już mieć nic wspólnego ani z nią, ani z dzieckiem. Wyjeżdża za granicę.

- Dzień dobry, Alysso - powiedział, uśmiechając się do niej przyjaźnie.

- Dzień dobry. Słyszałam, że należą ci się gratulacje z powodu nowej posady.

- Widzę, że szpitalni plotkarze są przerażająco dobrze poinformowani.

A więc to prawda. Seb opuszcza kraj.

- Podobno jedziesz do Ameryki.

- Do Ameryki? Nie. To nie jest w gruncie rzeczy nowa posada. Raczej rozszerzenie moich dotychczasowych kompetencji. Czy możesz zajrzeć na chwilę do mojego gabinetu? Chcę z tobą porozmawiać w cztery oczy.

Gdy weszli do pokoju, zamknął drzwi i wskazał jej krzesło, a sam oparł się o ścianę.

- Dlaczego sądzisz, że wyjeżdżam?

- Sprzedajesz mieszkanie i jaguara.

- Oczywiście. Potrzebuję lepszego samochodu. Bardziej bezpiecznego. Takiego, w którym zmieści się fotelik dla dziecka.

Fotelik dla dziecka? Czyżby zamierzał dochodzić swoich praw na drodze sądowej?

- A mieszkanie jest pozbawione ogrodu. Muszę mieć miejsce na huśtawkę i zjeżdżalnię.

- Przecież... przecież ty nie chcesz mieć dzieci.

- Nie chciałem. Nigdy nie umiałem z nimi postępować. Ale teraz jest inaczej. Mam zostać ojcem. Nawet jeśli odmówisz umieszczenia mojego nazwiska na akcie urodzenia, to będzie moje dziecko. A jeśli chodzi o nową pracę, to mam zostać koordynatorem do spraw współpracy między-oddziałowej. W ten sposób lekarze będą mogli poszerzyć swoje doświadczenia.

To był znakomity pomysł, a Seb ma wystarczającą siłę przebicia, by go zrealizować.

- Na czym ma polegać ta współpraca?

- Chcę zacząć od pediatrii i odbyć staż na tym oddziale. Już czas, żebym się nauczył nawiązywać kontakt z dziećmi. Zanim przyjdzie na świat nasze dziecko, będę miał odrobinę doświadczenia, więc może sprawdzę się w roli ojca.

- Ale ja nie pozwolę ci na to, żebyś mi je odebrał.

- Nie mam takiego zamiaru. Skąd ci to przyszło do głowy? Po prostu nadeszła pora, żebym wydoroślał. Mam trzydzieści dwa lata. Nie mogę się zachowywać jak student, wolny od jakichkolwiek zobowiązań.

- Przecież zawsze unikałeś leczenia dzieci. Nie chciałeś ich mieć.

- Tak. Za bardzo mi przypominały o... - Skrzywił się i przesunął dłonią po włosach. - Wiem, że to okropnie zabrzmi, ale masz prawo się dowiedzieć. Jako dziecko zawsze czułem się niepotrzebny. Charlie, jako spadkobierca, miał bliski kontakt z ojcem. Vicky była dziewczynką, a Mara... Mara była na tyle głupia, że chciała ją wychować na panienkę z dobrego domu. Vicky chciała być lekarzem. Nie znosiła lekcji tańca i innych bezsensownych zajęć, do których zmuszała ją matka. A ja byłem piątym kołem u wozu. Dlatego nie chciałem mieć dzieci. Żeby nigdy nie czuły się niepotrzebne i mało ważne. Ludzie, których kocham, są dla mnie najważniejsi na świecie, ale nie umiem tego okazywać. - Westchnął. - Będę okropnym ojcem. Jeśli urodzi się dziewczynka, będę przesłuchiwał jej adoratorów. Jeśli będziemy mieli chłopca, zamierzam badać przeszłość jego przyjaciółek. Będę wszystko kontrolował.

- Myślę, że będziesz lepszym ojcem, niż przypuszczasz - powiedziała, rozbrojona jego szczerością.

- Naprawdę tak uważasz?

- Owszem. Jestem umówiona o czwartej na badania prenatalne. Czy chcesz pójść tam ze mną i zobaczyć nasze dziecko?

- Powiedziałaś „nasze dziecko”... A więc jesteś gotowa uznać, że mam do niego prawa?

- Powiedziałeś kiedyś, że nie jesteś taki jak mój ojciec i mój były mąż. Miałeś rację. Jesteś uczciwy.

Widząc w jej oczach łzy, podszedł do niej, przyklęknął na podłodze i serdecznie ją objął.

- Alysso, nie płacz. Ja nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Nie chcę odebrać ci dziecka, ale chcę... żebyś była ze mną. Jako partnerka. Nie proponuję ci małżeństwa, bo już dwukrotnie mi odmówiłaś, więc straciłem nadzieję. Zresztą ślub jest tylko symbolem. Kartką papieru, którą można podrzeć. Ale nie możesz podrzeć tego. - Chwycił ją za rękę i położył jej dłoń na swoim sercu. - Zawsze będziesz dla mnie najważniejsza. Dzięki tobie zdałem sobie sprawę, że chcę być czymś więcej niż tylko playboyem.

- Wcale nie jesteś playboyem, Seb.

- Czy to znaczy, że zmieniłaś zdanie i zgodzisz się za mnie wyjść? - spytał z nadzieją w głosie.

- Ale nie chcę uroczystego wesela.

- Nie musimy go urządzać. Jeśli masz ochotę, możemy wziąć ślub na jakiejś odległej szkockiej wysepce. Tylko powiedz „tak”, bo bez ciebie moje życie nie ma sensu.

Alyssa dostrzegła ból w jego oczach. Wiedziała, że on naprawdę chce spędzić z nią życie. I wierzyła, że nie będzie jej do niczego zmuszał. Chwyciła go za rękę i położyła jego dłoń na swoim brzuchu.

- Czy wiesz, że miną jeszcze trzy miesiące, zanim poczujemy jego ruchy?

- Nigdy nie przypuszczałem, że można kogoś tak kochać... - mruknął Seb. - Teraz już to wiem. I jestem trochę przerażony.

- Ja też. To wszystko miało wyglądać inaczej. Nie miałam zamiaru zakochać się w playboyu.

Sebastian spojrzał na nią badawczo.

- Czy mówisz poważnie? Naprawdę się we mnie zakochałaś?

Alyssa kiwnęła potakująco głową.

- Mam nadzieję, że nasze dziecko będzie miało coś, czego my byliśmy pozbawieni. Rodziców, którzy będą się kochać i żyć pod jednym dachem aż do dziewięćdziesiątki. Rodziców, którzy będą kochać swoje dziecko.

- Będę popełniał błędy - ostrzegł ją Seb. - Nie jestem ideałem.

- Wszyscy popełniamy błędy - odparła, wzruszając ramionami. - Ale ty potrafisz wyciągać z nich wnioski. Nauczysz się przewijać dziecko.

- Będę mu zmieniał pieluszki. Nigdy nie opuszczę naszego dziecka, naszych dzieci. I zawsze będę przy tobie.

- To wszystko, czego pragnę - wyszeptała ze wzruszeniem Alyssa.

EPILOG

O czwartej po południu leżała na szpitalnym łóżku. Jej odsłonięty brzuch pokryty był specjalnym żelem. Seb siedział obok niej i trzymał ją za rękę.

Nagle ekran aparatu ożył.

- To jest nasze dziecko... - szepnął Seb. Pielęgniarka obsługująca aparaturę pokazała im małą pulsującą plamkę, czyli serce dziecka.

- Wszystko wygląda doskonale - oznajmiła z uśmiechem. - Jest pani w dziewiątym tygodniu ciąży. Czy zrobić państwu wydruk obrazu, który widać na monitorze?

- Och, tak, bardzo proszę - odparł Seb. - To będzie pierwsza fotografia naszego dziecka. Zamierzam ją wgrać do komputera i zawsze nosić odbitkę w portfelu.

- Więc chcesz powiadomić o wszystkim cały oddział? - spytała Alyssa.

- Zrobimy to razem. Kiedy uznasz, że nadszedł stosowny moment.

Pielęgniarka podała im wydruk, a Seb delikatnie dotknął go końcami palców.

- Nasze dziecko - wyszeptał ze wzruszeniem. Wyszli z gabinetu i w milczeniu dotarli na parking.

Seb otworzył jej drzwi samochodu, a potem usiadł obok niej i oparł czoło o kierownicę.

- Nie spodziewałem się, że jest we mnie tyle miłości - zauważył cicho. - Ze w moim sercu znajdzie się miejsce i dla ciebie, i dla dziecka.

Zrozumiała, o co mu chodzi. W sercu jego ojca i matki nie było dla niego miejsca. A on żywił obawę, że taka sytuacja może się powtórzyć. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie.

- Seb, ja będę okazywać miłość dziecku i będę zawsze kochać ciebie. Ale chcę, żebyś mi coś obiecał.

- A mianowicie?

- Miłość, szacunek i wierność.

Milczał przez chwilę, a potem wziął ją w ramiona i czule ucałował.

- Oczywiście, kochanie. Obiecam ci to bardzo niedługo. Zanim zdążysz zmienić zdanie.

- Ja nie zamierzam zmieniać zdania.

- To dobrze, bo nasz związek będzie nierozerwalny - rzekł z uśmiechem, a ona spojrzała mu w oczy i poczuła pewność, że mówi prawdę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
376 Hardy Kate Lekarz z ambicjami
Hardy Kate Lekarz z ambicjami
Hardy Kate Lekarz z ambicjami
Hardy Kate Lekarz z ambicjami 2
Hardy Kate Lekarz z Katalonii 2
Kate Hardy Lekarz z ambicjami
Hardy Kate Gwiazda telewizji
Hardy Kate Recepta na szczęście
0315 Hardy Kate Zorza nad fiordem
255 Hardy Kate Miłość na urodziny
373 Hardy Kate Nowy ordynator
457 Hardy Kate Miłosna terapia
453 Hardy Kate Święto życia
333 Hardy Kate Ślub w muzeum
379 Hardy Kate Mozesz miec wszystko
Hardy Kate Harlequin Medical 494 Odzyskane marzenia
267 Hardy Kate Gwiazda telewizji

więcej podobnych podstron