Kraus Stephen Białe ściany


Autor: Stephen Kraus

Tytul: Białe ściany

Z "NF" 8/95

- Jeszcze raz tamto ujęcie - powiedział Jacobson.

System zareagował natychmiast. Na monitorze ponownie

pojawił się pierwszy punkt kontrolny. Rybie oko kamery

obserwowało przestrzeń za szklanymi drzwiami, rozległy plac

okolony drzewami oliwkowymi. Tafla drzwi rozsunęła się i

niepewnie weszła przez nie jakaś postać. Wykonując

zbliżenie, obiektyw automatycznie ustawił się tuż nad

ziemią: obserwowana osoba widoczna była teraz w żabiej

perspektywie, zwężając się ku górze tak, że jej twarz była

jednym wielkim nosem.

Kamera odjechała do tyłu, przesuwając się na gumowych

paskach. Widoczna teraz pod bardziej naturalnym kątem postać

okazała się kobietą. Robot wydał jej polecenie, które

następnie powtórzył. Ruszyła do przodu z wahaniem, co chwila

spoglądając za siebie, na punkt kontrolny i szklane drzwi,

za którymi świeciło słońce.

Układ sterowania robota wydał z siebie cichutki pisk.

Przez chwilę ciemne, przerażone oczy kobiety były skierowane

prosto w obiektyw. Jacobson wzdrygnął się, ulegając

złudzeniu, że ona może go dostrzec. Obserwowana

przeczesywała nerwowo palcami swoje długie, czarne włosy,

jakby szukając otuchy w ich gęstości i znajomym dotyku.

Uwagę patrzącego zwróciła jej twarz - delikatne rysy o

wystających kościach policzkowych i smutne, zamyślone oczy.

Ale jeszcze bardziej urzekł Jacobsona sposób, w jaki się

poruszała: płynnie, z dystynkcją, jakby kontrolowała każdy

swój ruch. Wyjątkowa precyzja, z jaką stawiała kroki,

towarzyszące temu kołysanie ramion i bioder uświadomiły mu,

jak złożonym mechanizmem jest chodzenie, i że większość

ludzi porusza się bardzo brzydko.

Gdy skręciła w następny korytarz, letnie popołudnie,

wciąż widoczne zza przeszklonych drzwi wejściowych, zniknęło

z jej pola widzenia. Posuwała się teraz wzdłuż białych

ścian, rozjaśnionych mocnym, fluorescencyjnym światłem.

Ostry blask rozproszył delikatne kolory zabarwiające jej

szczupłą twarz; na policzkach rysował się mocny światłocień.

Jacobson odchylił się do tyłu na krześle, składając

dłonie w daszek. W gabinecie było ciemno, jarzył się tylko

ekran komputera. Pomieszczenie nie miało okien ani dywanów,

tylko gołe białe ściany, zbyt oddalone, aby mogły przyjąć

nieco światła płynącego z monitora.

- Jak nazywa się obiekt? - zapytał Jacobson. Jednocześnie

zastanawiał się, dlaczego właściwie ogląda to nagranie.

Natknął się na nie przypadkowo, przeskakując z programu na

program. To, jak nazywa się ta kobieta, nie powinno go

obchodzić

- Podaj powód, dla którego chcesz to wiedzieć.

- Nie mam żadnego. Ale powiedz mi.

Automat odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.

- Julia Sholokov.

- Dlaczego jest tutaj?

- Ma być modelem do badań nad konstrukcją stawów u

robotów. Przeniesiona z Santa Clara.

- Aha - mruknął Jacobson. - Czyj to projekt?

- Kirkendahla.

Kobieta dotarła do drugiego punktu kontrolnego. Krzepki

pracownik obsługi technicznej wyszczotkował jej ubranie, a

następnie kazał założyć specjalne, białe buty. Później

przeszła przez komorę powietrzną i znalazła się w

pomieszczeniu, w którym wzdłuż jednej ściany stały metalowe

szafki na ubranie. Następny pracownik obsługi sprawdził jej

identyfikator i wskazując na szereg wykładanych lśniącymi

kafelkami kabin prysznicowych pokazał jej na migi, aby

przebrała się w czysty, biały kombinezon. Przez cały czas

nie odezwał się do niej ani słowem. Zewnętrzny personel

ograniczał do minimum kontakty z nowymi pracownikami.

Jacobson nigdy nie mógł zrozumieć dlaczego. Być może, nie

mieli ochoty przekrzykiwać ciągłego ryku filtrów

powietrznych. Albo z góry zakładali, że przybysz nie jest w

stanie wykrztusić z siebie ani słowa, speszony ciągłą

obecnością pilnującego go robota.

Julia powoli zdejmowała służbowy strój, wahając się

chwilę przed każdym rozsunięciem zamka błyskawicznego i

spoglądając z niepokojem na towarzyszącego jej pracownika

technicznego. Niepotrzebnie się krępowała; stał odwrócony do

niej plecami. Personel z zewnątrz nigdy nie zagląda do

środka. Za to oko kamery robota cały czas spoczywało na jej

szczupłym ciele o drobnych piersiach. W tej niebiesko -

białej poświacie i unoszącej się wszędzie parze wodnej

kobieta wydawała się odrealniona i aseksualna. Ale nawet

naga zachowała w ruchach precyzję i płynną grację.

W następnym pomieszczeniu inny pracownik wyczyścił

dokładnie jej kombinezon, polecił też nałożyć kaptur i maskę

z filtrem zakrywającą niemal zupełnie usta.

- Po co to wszystko? - zapytała kobieta. Głos miała

niższy, niż Jacobson przypuszczał, napięty, z wyczuwalną

nutą niepokoju. Z powodu maski był też nieco chrapliwy. -

Czy jest tu jakieś zanieczyszczenie?

Techniczny potrząsnął głową, był bardziej przyjazny niż

poprzednik. To typowe dla personelu wewnętrznego.

- Tutaj zaczyna się stuprocentowo czyste, sterylne

środowisko. Teraz ty jesteś zanieczyszczeniem.

Kobieta weszła do kolejnej komory powietrznej, wewnątrz

na moment straciła orientację, ale już po chwili zwróciła

się w kierunku wyjącego strumienia powietrza, który zmiótł

najdrobniejsze nawet pyłki z jej skóry.

- Dokąd ona idzie? - zapytał Jacobson. W jej postaci, w

jej oczach dostrzegł coś rzadkiego i niezwykle delikatnego,

co przyciągało jego uwagę. Coś, co spowodowało, że zaczął

się o nią niepokoić.

- Na rozmowę z dyrektorem - odpowiedział system.

Jacobson, pocierając koniuszek nosa, zastanawiał się po

co.

W krystalicznie czystym płynie leżał szablon, wycięty w

krzemie z doskonałą precyzją. Obok przepływały kolejno

zasady: guanina, cytozyna, adenina. Wreszcie pojawiła się ta

właściwa - tymina. Zafalowała nad lustrzaną powierzchnią,

zawirowała, zakręciła się spiralnie i w końcu spadła do

wyżłobionego w matrycy wgłębienia o kształcie litery L.

Cząsteczki połączyły się.

Krępa, czterdziestoletnia kobieta pokiwała głową i

przesunęła dłońmi po pulpicie sterowania.

- To już ostatni.

Jacobson stąpał cicho między białymi ścianami, starając

się nie szurać butami po czystych kafelkach.

- Dobrze, Alice. Wyłącz to.

Był roztargniony, nie mógł się skupić na

pracy. Jego myśli krążyły ciągle wokół szczupłej, młodej

kobiety o harmonijnych ruchach.

Na skutek elektrycznej wibracji powstała pionowa fala,

która obmyła szablon. Przez chwilę powierzchnia cieczy była

lekko pofalowana, ale zaraz ponownie się wygładziła.

- Włóż to do pojemnika - powiedział. - Zabezpiecz osłoną

T-4 z bakteriofagiem. Bedę w swoim biurze. Daj mi znać, gdy

skończysz.

Jego asystentka odwróciła się od komputera. Zawsze

siadała zbyt blisko monitora i jej twarz tonęła w

przyćmionej, bursztynowej poświacie.

- Nie będziesz tego obserwował?

Ale Jacobson znikał już w komorze powietrznej.

- Przełącz na audio.

System operacyjny posłusznie spełnił polecenie. Julia

przeszła przez rozsuwane drzwi i znalazła się w pustym

pokoju. Z sufitu padało jasne, do bólu oślepiające światło.

Dyrektor stał przy ścianie na wprost drzwi, trzymając ręce

skrzyżowane na piersiach. Jego głowę zasłaniał kulisty,

odblaskowy hełm, a drobna postać ukryta była w luźnym,

białym stroju. Komora powietrzna zamknęła się. Robot

towarzyszący Julii dyskretnie usunął się w kąt

pomieszczenia. W przestrzeni ograniczonej obiektywem kamery

pozostały dwie osoby.

Dyrektor ruszył do przodu, z rękoma wciąż skrzyżowanymi

przed sobą.

- Julia Sholokov? - Mówił piskliwym tenorem castrata,

który zabarwiał każde słowo nieuzasadnionym entuzjazmem.

Kobieta potwierdziła ruchem głowy i nerwowo rozejrzał się

dookoła, być może szukając czegoś do siedzenia. Ale wewnątrz

nie było żadnych mebli.

- Jesteś tancerką, prawda?

- Tak. Nie. Byłam. Teraz jestem poborową Stowarzyszenia

Municypiów.

Dyrektor puścił mimo uszu ostatnią informację.

- Dobrze tańczysz?

Przez chwilę panowało milczenie.

- Tak mi się wydaje... proszę pana.

Zrobił krok w jej kierunku.

- Zdejmij ubranie.

- Słucham?

- Zdejmij kombinezon.

Jacobson wstrzymał oddech z twarzą niemal przyklejoną do

ekranu. Jego palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Do

czego ten człowiek zmierza? Musiał przyznać, że dyrektor był

dziwny: dość ograniczony w swoich poglądach,

nieprzewidywalny, łatwo ulegający wzruszeniom. Ale w tym

wypadku to coś innego. Nigdy przedtem nie wykazywał

zainteresowania kobietami...

Obraz na chwilę się rozmył, ale ostrość zaraz wróciła.

Julia ściągała swój biały kombinezon, starając się opanować

widoczne drżenie rąk. Podniosła je na moment do góry, aby

uspokoić się, poprawiając włosy, ale dotknęła tylko

plastykowego hełmu.

- Tańcz - usłyszała polecenie.

Zakryła twarz dłońmi. Być może płakała; jakość obrazu nie

pozwalała Jacobsonowi na lepszą obserwację.

Dyrektor postąpił jeszcze krok bliżej.

- W laboratorium, gdzie pracują nad konstrukcjami stawów,

będziesz musiała być rozebrana.

Spojrzała na niego.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Pracujemy nad budową robotów, które

naśladują ruchy człowieka. Twoje ciało ma służyć za podstawę

ich działania, będziesz ich nauczycielką. A roboty nie noszą

ubrań.

Pokiwała głową bez przekonania.

- Tańcz - powtórzył polecenie.

Upłynęła minuta, zanim wyciągnęła w bok wyprostowaną

rękę. Następnie uniosła się wysoko na palcach i powoli

uklękła. Zamknęła oczy, próbując odnaleźć rytm w

jednostajnym szumie wentylatorów. Wyprostowałą jedną nogę i

zamarła w bezruchu, aby po chwili zgiąć ją ponownie i

powrócić do wcześniejszej pozycji. Oczy miała cały czas

zamknięte.

Dyrektor obserwował jej taniec przez kilka minut.

- W porządku - rzucił nagle. - Bardzo dobrze.

Zamarła w bezruchu.

- Miesiąc temu była tu inna kobieta. Bardzo nerwowa. Nie

mogła opanować dygotania. Ty zachowujesz się stosunkowo

naturalnie.

Julia znowu dotknęła ręką hełmu.

- Co się z nią stało?

- Nie żyje.

Jacobson próbował wywnioskować coś więcej z tej

lakonicznej informacji. Zupełnie nie pamiętał tamtej

kobiety, nigdy jej nawet nie spotkał. Ale w głosie dyrektora

nie było ani żalu, ani ironii, ani ostrzeżenia. Suche

stwierdzenie faktu.

Wzrok dyrektora zawisł nieruchomo w przestrzeni, nie

sposób było stwierdzić, gdzie dokładnie patrzy. Julia czuła

się niepewnie i zastanawiała się zapewne, czy już może się

ubrać.

- Jak długo mam tu zostać? - zapytała wprost, zdając

sobie sprawę, że zasłużyła na odpowiedź.

Dyrektor wydawał się zaskoczony.

- Myślę, że kilka miesięcy. Musisz zapytać Kirkendahla.

On będzie wiedział najlepiej.

Splótł ręce z tyłu i znowu utkwił wzrok gdzieś daleko.

- Potrafię sobię wyobrazić, że osoba, która przychodzi tu

po raz pierwszy, czuje się nieswojo. Te wszystkie procedury,

dyscyplina. Tu jest zupełnie inaczej niż na zewnątrz,

nieprawdaż? Mandatowa decentralizacja, wiele różnych rządów

rywalizujących o poborowych. Jak oni to nazywają? Chaos?

Tutaj tego nie ma. Jest czysto i panuje porządek. Tu jesteś

bezpieczna. Bezpieczniejsza niż gdziekolwiek na Ziemi. Nie

znajdziesz tu śladu najmniejszego zanieczyszczenia,

substancji rakotwórczych czy promieniowania jonizującego. W

powietrzu nie ma cząsteczki, która byłaby większa od wirusa.

Nie wyobrażam sobie, że musiałbym opuścić to miejsce i wyjść

na zewnątrz. Żaden z nas sobie tego nie wyobraża.

Spojrzał jej prosto w twarz. Sprawiał wrażenie, że

uśmiecha się pod hełmem.

- Możesz się już ubrać. Przykro mi, jeśli cię

zdenerwowałem. Masz tu do wykonania ważną pracę. Nie mogę

mieć co do ciebie żadnych wątpliwości.

- Wyłącz to - powiedział Jacobson. Musiał chwilę

poczekać, aż jego głos się uspokoi. - Do cholery, wyłącz to.

Jacobson wstał, gwałtownie odstawiając krzesło od końca

długiego stołu. Spotkania zawsze go irytowały.

- Jakieś pytania? - rzucił krótko.

- Co dzieje się z projektem energii mikrofalowej?

Spojrzał na siedzącego przy stole młodego realizatora

wspomnianego projektu.

- Departament Błędów wciąż go analizuje; to wszystko, co

wiem.

- Sprawdzają to już trzy miesiące. Od lipca nie mam nic

do roboty.

Jacobson westchnął.

- Wiem o tym.

Asystentka Jacobsona, Alice Freeman, podniosła rekę.

- Zredukowano nam ostatnio sześć projektów, nad którymi

pracowaliśmy i zwolniono część personelu pomocniczego. Jak

mamy utrzymać to miejsce w aktywności?

Rozległy się nerwowe pomrukiwania reszty zebranych

pracowników.

Jacobson potarł czoło. Alice miała rację. Ostatnio

kontrakty nie napływały ze zwykłą częstotliwością. Tam na

zewnątrz musiało się coś zmienić; w Chaosie można było

wyczuć niewielkie jeszcze, ale dające się zauważyć

przeobrażenie.

- Bywaliśmy już w podobnych sytuacjach wcześniej -

powiedział Jacobson. - Dyrektor zawsze potrafił wyczuć

zmiany, dostosowując do nich naszą pozycję i udawało mu się

utrzymać niezależność tego miejsca. Robi to od dziesięciu

lat.

- Pokładasz zbyt dużą wiarę w kogoś, kogo twarzy nikt z

nas nigdy nie widział - cicho skomentowała Alice.

- Jakie są jego plany? Czy wiesz coś?

Jacobson podniósł głowę. Nie był pewien, kto zadał to

pytanie. Mogło paść z ust każdego z dwunastu zgromadzonych

tu, zdenerwowanych ludzi. Nie było wśród nich nikogo, nawet

biorąc pod uwagę tych, co przybyli tu niedawno, kto

wyobrażałby sobie życie na zewnątrz, w chaosie panującym

poza białymi ścianami. A szczególnie daleki był od tego sam

Jacobson.

- Dyrektor nie ma do mnie zaufania.

Monitor na ścianie rozjaśnił się nagle , ukazując hełm

dyrektora, powiększony do rozmiarów ekranu. W głębi bardzo

niewyraźnie widać było rysy jego twarzy.

Dzięki Bogu, pomyślał Jacobson.

Z głośników rozległ się podobny w brzmieniu do fletu

głos, oznajmiając bez najmniejszego wstępu:

- Wiem, że niektórzy z was są niezadowoleni z jakości

powietrza znajdującego się w laboratorium.

Kilka osób z personelu zaczęło mówić naraz:

- Kiedy dostaniemy jakąś nową pracę?

- Co się dzieje na zewnątrz? Mamy z nimi coraz mniej

kontaktów.

Dyrektor cofnął się krok od kamery. Ręce trzymał

splecione z tyłu.

- Chciałem przedstawić wam swoje plany dotyczące

przeniesienia ośmiu środkowych poziomów z klasy 100 do klasy

10.

- To jest taśma - jęknął Kirkendahl. - Z tym człowiekiem

nie można nawet normalnie porozmawiać. To zupełna

dehumanizacja.

Jacobson przesuwał wzrok od jednej napiętej twarzy do

drugiej czekając, aż ktoś wybuchnie i atmosfera się

rozładuje. Doskonale wiedział, co ma powiedzieć. Powinien im

oznajmić, że dyrektor jest geniuszem, potrafiącym ochronić

swoje królestwo przed wtargnięciem Chaosu. Uwierzyliby mu,

przyjęliby wszystko, cokolwiek by im powiedział.

Nie mieli żadnego wyboru.

Tysiąc laserowych promieni skupiło się w jednym miejscu,

zielone punkciki pędziły jak ławica spłoszonych ryb. W

pracowni, oddalonej od głównego kompleksu, konstruktorzy

obserwowali monitory komputerów, na których osobne wiązki

lasera odtwarzały kształty rąk, nóg, piersi, pleców.

Jacobson przyglądał się bacznie formie o świetlistych

konturach, miniaturowej galaktyce jarzących się, zielonych

gwiazdek.

- W porządku - powiedział Kirkendahl - odwróć się teraz

do mnie i unieś w górę rękę. Łokieć zgięty.

W jego głosie dawało się wyczuć zmęczenie. Wypowiedziane

jednym ciągiem słowa brzmiały bezbarwnie i jednostajnie.

Julia odwróciła się lekko, podnosząc ramię.

- Nie tak. Próbuję uchwycić zasadę koordynacji bicepsu i

kości ramienia. Postaraj się jeszcze bardziej zgiąć rękę.

Tak, teraz lepiej. Dobrze. Jeszcze raz.

Kirkendahl wstał; wysoki, kanciasty mężczyzna, sztywny

jak spinacz biurowy.

- No dobrze. To na razie tyle. Przerwijmy na moment.

Lasery zniknęły, a świetlista forma przybrała kształt

kobiety ubranej w czarny, obcisły trykot, obszyty, niczym

kabaretowy kostium, rzędami zielonych lampeczek. Nerwowo

mrugała powiekami, starając się przyzwyczaić do zmienionego

nagle oświetlenia. Jacobson patrzył jej prosto w oczy, ale

nie podał ręki. Tutaj unikało się takich kontaktów.

- Nazywam się Alex Jacobson.

Lekko skinęła głową. Z jej obojętnego wyrazu twarzy

trudno było cokolwiek wyczytać. Widać, że odebrała już

pierwszą lekcję, jak chronić samą siebie.

- Jak długo trwała ta sesja?

- Dokładnie nie wiem. Cztery, pięć godzin.

Z bliska wyglądała inaczej; kamera nie oddawała

delikatności rysów jej twarzy. Na czole połyskiwały kropelki

potu.

- Kirkendahl jest kompletnie pochłonięty swoim projektem,

najwyraźniej stracił poczucie czasu. Powiem mu, żeby nieco

zwolnił tempo.

- Czuję się świetnie - poinformowała go chłodno.

Spojrzał jej prosto w oczy, zmuszając do odwrócenia

wzroku.

- Wcale nie jestem tego pewien. Nie uważam też, aby

"świetnie" było tu odpowiednim określeniem na cokolwiek.

Przez chwilę przyglądała mu się czujnie, zastanawiając

się, czy można mu ufać.

- Masz ochotę czegoś się napić? - zapytał.

Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.

- O tak, z przyjemnością.

To nie była taka sobie propozycja. Aby przynieść dwie

porcje soku, musiał przejść przez komorę powietrzną i punkt

oczyszczania. Julia wypiła płyn zachłannie jednym długim

łykiem.

- Dziękuję. Jesteś tu kimś ważnym?

Jacobson pokręcił głową.

- Odpowiadam za program naukowy. To wszystko.

- A więc szefem jest ten dziwny, mały człowieczek,

prawda?

- Tak, to dyrektor. Nazywa się Blankman, ale chyba tylko

ja jeden tak na niego mówię.

- Spotkałam go pierwszego dnia... - Przez jej ciało

przebiegło drżenie. - Mogę już pójść do swojego pokoju?

- Oczywiście. Odprowadzę cię.

W czasie, gdy przebierała się z powrotem w swój

kombinezon, Jacobson rozmawiał z Kirkendahlem. Wysoki

mężczyzna pokiwał kilka razy nerwowo głową i wrócił do

swoich monitorów.

Przeszli przez trzy poziomy odkażania i znaleźli się w

długim, białym korytarzu.

- Dlaczego tu nic nie wisi na ścianach? - zapytała Julia.

- Wszystkie wyglądają identycznie. Idziemy, idziemy, a czuję

się tak, jakbyśmy stali w miejscu.

Robot pilnujący jej sunął za nimi, leciutko poświstując.

Jego głowa-kamera obracała się zgodnie z ruchami Julii.

- Wszystkie drobiazgi i rzeczy zbędne trzymamy na dole.

Nie możemy pozwolić, aby kurz miał się na czym gromadzić.

- Czemu wszyscy tak przejmujecie się kurzem?

Nikt mu jeszcze nie zadał takiego pytania. Przez chwilę

przypominał sobie odpowiedź.

- Wytwarzamy tutaj dużo elementów z krzemu. Na

powierzchni płytek krzemowych żłobimy zagłębienia

mikroskopijnej wielkości. Najmniejsza nawet drobina kurzu

wygląda w tej molekularnej skali jak asteroid.

Julia wskazała dłonią gołe ścieny.

- Ale czy wszędzie tak musi być?

Zatrzymał się. Długi korytarz przed nimi zbiegał się w

oddali w jeden punkt.

- Nie, nie musi. Ale w pewien sposób jesteśmy do tego

zobowiązani.

- Ciągle mówisz my. Każdy z was?

- Nie. Zasady ustala dyrektor. Szczególnie dba o...

czystość powietrza w laboratoriach.

- Znowu dyrektor. - Zamknęła oczy. - Coraz mniej

przypomina mi człowieka. Powiedział, że będę pracować nago w

tych... laboratoriach wytwarzających roboty, jeżeli tak to

się nazywa.

Jacobson potrząsnął głową.

- To nie miałoby sensu. Potrzebny jest kontrast pomiędzy

światłem laserowym a tłem.

- A zatem to z jego strony okrucieństwo czy po prostu

ignoracja?

Robot kołysał się niecierpliwie w miejscu. Jacobson

ruszył do przodu.

- Pomówmy o czymś innym.

Dziewczyna westchnęła.

- Co on może mi zrobić?

Jacobson także się nad tym zastanawiał. On sam ułożył

sobie jakoś życie pomiędzy tymi białymi ścianami - może był

to kompromis, ale w gruncie rzeczy, co nim nie jest? Łatwo

mógłby wyobrazić sobie gorsze miejsce, gorsze sytuacje. Nie

było z tym żadnego problemu.

Odpowiedział ostrożnie:

- Powinnaś przestać wyobrażać sobie, do czego może się

posunąć dyrektor.

Uśmiechnęła się lekko pod aseptyczną maską i szła dalej

obok. Co kilka kroków ich ramiona dotykały się. Za każdym

razem przez ciało Jacobsona przebiegał dreszcz.

- Konstruujecie tutaj broń, mam rację? Tym właśnie będą

wasze roboty?

- Roboty nie są bronią.

- Ale ją noszą. W obozie, gdzie przedtem byłam, widziałam

roboty patrolujące teren. Co to za różnica?

- Wystarczająca. - Ten temat najwyraźniej go zirytował.

- A może rzeczywiście niewielka. Nie ma to dla nas żadnego

znaczenia. Jesteśmy tutaj odizolowani. Żadnych związków ze

światem zewnętrznym. Chaos nas nie dosięgnie.

- Dyrektor mówił niemal dokładnie to samo.

Spojrzała na niego... nie był pewien. Ze współczuciem?

Przerażeniem? Maska zasłaniała jej twarz. Mógł jedynie

zgadywać, co myślała. Każdy musiał się jakoś bronić przed

Chaosem, przed stopniowym niszczeniem infrastruktury.

Jacobson schronił się pomiędzy białymi ścianami.

Zatrzymała się znowu, patrząc na uciekający w

nieskończoność koniec korytarza. Miała rację, pomyślał

Jacobson. Rzeczywiście wydawało się, że stoją w miejscu.

Jakby poruszali się we śnie.

Gdy odezwała się ponownie, jej głos brzmiał głucho, jakby

wydobywał się ze studni.

- To miejsce to moje prywatne piekło. Wydaje mi się, że

już jestem martwa.

Robot zniecierpliwiony pomknął do przodu, kamera

podskakiwała jak na sprężynie. Julia zwróciła się w stronę

swojego towarzysza:

- Za tobą nie sunie żaden z tych potwornych małych

mechanizmów. Mam wrażenie, że łażą tu za wszystkimi.

Jacobson uśmiechnął się, mrużąc oczy ponad brzegiem

maski.

- To ja je zaprojektowałem. Służba bezpieczeństwa wie

dobrze, że nie może im ufać, jeżeli chodzi o raporty na mój

temat.

Po kilku minutach dotarli do drzwi pomieszczenia

sypialnego dla kobiet. Przeszli przez komorę powietrzną i

znaleźli się w długiej, wąskiej salce, z łóżkami ustawionymi

wzdłuż ściany. W części wypoczynkowej kilka kobiet

wpatrywało się w monitor.

Julia zdjęła maskę i usiadła na jednym z łóżek. Była

bardzo blada; intensywnie czerwone usta stanowiły dysonans w

zestawieniu z kredowobiałą skórą. Odsłonięcie twarzy było

tutaj traktowane jako coś bardzo intymnego. Jacobson

zastanawiał się, czy wiedziała o tym?

- Czy są tu jakieś książki? - zapytała. - Nigdy nie

nauczyłam się czytać z monitora.

- Przykro mi, ale nie. Oczywiście z powodu kurzu.

Pokiwała głową, ale jej ciemne oczy wydawały się obce i

zagubione.

Królik przycupnął w zaplombowanej klatce i spoglądał

przez kraty łagodnymi, wodnistymi oczami.

- Jest gotowy - powiedziała Alice. Uniosła do góry fiolkę

z przezroczystym płynem. - Chyba coś czuje, bo jest bardzo

niespokojny.

Dokładnie zapoznali się z niezbędnymi szczegółami:

wykonali symulację reakcji systemu odpornościowego królika

na przygotowanego do wszczepienia wirusa. Reakcji

kinetycznej. Sprawdzili wymagania pokarmowe.

- Zróbmy to wreszcie - niecierpliwił się Jacobson.

Alice kiwnęła głową.

- Chcesz sam zrobić zastrzyk?

Jacobson zaśmiał się.

- Nie wiedziałbym jak się do tego zabrać.. Jedyne, na

czym się znam, to programy komputerowe.

Alice ze zdziwieniem pokręciła głową i przygotowała

strzykawkę.

Na monitorze w laboratorium pojawiła się ważna dla niego

informacja. Jacobson zaklął cicho. Numer 24 - alarm

włączający się, jeżeli Julia zostałaby wezwana do dyrektora.

Przeprosił wszystkich i popędził do swojego gabinetu, po

drodze przestępując nerwowo z nogi na nogę w komorze

powietrznej.

Dziewczyna była jeszcze o dwa poziomy odkażania od pokoju

dyrektora. Przyjmowała jakąś szczepionkę. Na następnym

poziomie z ponurym wyrazem twarzy wyszorowała odkryte partie

swojego ciała. Wreszcie znalazła się w niewielkim, pustym

pomieszczeniu.

Dyrektor stał oparty plecami o ścianę. Zdawało się, że

drży.

- Chciał mnie pan widzieć? - W jej głosie słychać było

źle skrywane przerażenie.

- Tak. Chciałem. - Przez chwilę nic nie mówił. -

Pamiętasz, jak tańczyłaś dla mnie ostatnim razem?

Skinęła głową.

- Bardzo mi się podobało. Przyznaję. Może nie powinienem

tego mówić...

Julia nie odzywała się.

- Postaraj się mnie zrozumieć, spędzam tu cały dzień,

wśród tych pustych ścian i monitorów...

- Wydawało mi się, że te ściany to pana pomysł.

- Tak, oczywiście. To konieczność. Ale niezależnie od

tego moje zmysły są w pewien sposób wyjałowione... czy mnie

rozumiesz?

Zaprzeczyła.

- Nie wiem, o czym pan mówi.

Wydawało się, że w ogóle jej nie słucha.

- Czy mogłabyś pomóc samotnemu mężczyźnie, na którego

głowie spoczywa tak wielka odpowiedzialność?

- Jak?

- Zatańcz dla mnie jeszcze raz.

Stała nieruchomo, jej oczy błądziły w przestrzeni bez

celu. Jacobson wstrzymał oddech i zacisnął kurczowo palce

na blacie biurka.

- Mam się rozebrać? - zapytała. Jej głos brzmiał bardzo

cicho w porównaniu z dźwiękiem wydawanym przez wentylatory.

- Proszę.

Jacobson zacisnął usta, zastanawiając się, czy nie

powinien wyłączyć monitora, ale nie był w stanie tego

zrobić.

Julia rozpięła kombinezon, który opadł jej do nóg, a

następnie to samo stało się z bielizną. Wyciągnęła przed

siebie ręce, powoli je rozprostowując.

- Zdejmij też maskę - powiedział dyrektor.

Wolno ściągała ją przez głowę. Zdołała ją rozpiąć dopiero

za trzecim razem.

- Oddychaj płytko - powiedział, kierując się w stronę

odległego kąta pokoju. - Bierz płytkie wdechy.

Zaczęła się poruszać; najpierw powolne ruchy na

rozgrzewkę, później luźno ze sobą powiązane, stylizowane

układy, pełne dramatycznego napięcia, oddzielane ostrymi

przejściami. Jacobson był pewien, że swoim tańcem starała

się coś wyrazić. Paniczny strach? Beznadziejność? Gniew?

Dyrektor stał wyprostowany, z rękami wyciągniętymi

sztywno wzdłuż boków.

- Wystarczy - powiedział po kilku minutach.

Zwolniła, kierując się do kąta pokoju, aby odpocząć.

Czoło zraszał jej pot, płynął po karku i pomiędzy piersiami.

Jednak nieustanny przepływ powietrza w pomieszczeniu szybko

go wysuszył i już po chwili Julia zaczęła drżeć z zimna.

Dyrektor zbliżył się do niej. Teraz widać było wyraźnie,

że cały się trzęsie. Zatrzymał się pół metra przed nią,

podniósł do góry rękę w rękawiczce i dotknął policzka

dziewczyny. Julia odwróciła od niego głowę; Jacobson nie

widział jej twarzy. Ręka dyrektora zsunęła się w dół po

szyi, zatrzymała się na chwilę na piersi, ześlizgując się

wreszcie do biodra.

Po kilku sekundach dyrektor cofnął się do środka pokoju.

- Dziękuję - powiedział trochę niezgrabnie. - Możesz już

iść.

Julia dygocąc coraz bardziej, pozbierała ubranie i

potykając się weszła do komory powietrznej.

W ciągu osiemnastu dni królik stracił prawie całe futro.

Jego nagie ciało było żyłkowane i półprzezroczyste.

Przypominał Jacobsonowi obdarte ze skóry gryzonie, jakie na

początku Chaosu widywał w jatkach rzeźniczych.

- Jest naprawdę piękny - powiedział dyrektor, którego

głos dochodził nie wiadomo skąd. - Wspaniały.

Jacobson kiwnął głową.

- Zwierzę wygląda zdrowo, jest nawet agresywne.

Jakby na potwierdzenie tego królik zaatakował szklaną

ścianę głową w kształcie naboju, a następnie obnażył w ataku

wściekłości kły - zalśniły jakby wykonane były z nierdzewnej

stali.

- Może nauczymy go używać broni automatycznej.

Zaoszczędziłoby to nam wielu kłopotów z doświadczeniami na

ludziach.

- Co takiego? - Głos dyrektora zabrzmiał piskliwiej niż

zwykle.

- Już nic. - Jacobson chciał jak najszybciej zakończyć tę

rozmowę.

- Nigdy dotąd nie słyszałem od ciebie takich słów. -

Dyrektor znowu przemawiał swoim głosem. - Czy coś się stało?

Jacobson starał się, aby jego głos brzmiał pewnie.

- Tak. Chcę, żebyś zostawił Julię Sokolov w spokoju.

Przez długą chwilę słyszał tylko oddech dyrektora, a

później zapadła cisza i połączenie zostało przerwane.

- Chodź ze mną - powiedział Jacobson. - Zaprowadzę cię

tam, gdzie będziesz mogła zobaczyć słońce.

Julia szła za nim posłusznie jak automat. Przeszli jeden

z niekończących się korytarzy, pojechali windą na górę i

znaleźli się w pokoju, w którym stał stół i kilka prostych

krzeseł. W jednej ze ścian znajdowało się kwadratowe okno,

szerokości około metra, o potrójnych szybach, dokładnie

zaplombowane wzdłuż wszystkich krawędzi. Julia podbiegła i

przywarła do szyby dłońmi i twarzą w masce. Robot pośpieszył

za nią zygzakowatymi zakosami, starając się nie stracić

dziewczyny z pola widzenia.

Za oknem rzeczywiście widać było słońce, prześwitujące

zza gęstych chmur. Wisiało nad grzbietami brązowych,

łagodnie pofalowanych pagórków.

- To poranek czy wieczór? - zapytała.

- Wieczór.

- Czy są tu gdzieś drzwi? Możemy wyjść na zewnątrz?

Jacobson potrząsnął głową.

- Znajdujemy się głęboko wewnątrz. Dziewięć poziomów

odkażania od wyjścia.

Wydawało się, że dziewczyna wciąż nie rozumiała, co

znaczy wewnątrz. To był stan umysłu. W laboratoryjnej

hierarchii najwyżej stali ci, którzy najskuteczniej

wyeliminowali potrzebę związku ze światem zewnętrznym,

budując iluzję poczucia bezpieczeństwa i odosobnienia.

Administracja walczyła o to, aby otrzymać biura po drugiej

stronie komór powietrznych. Zamontowano kilka kompletnie

bezużytecznych stacji odkażania tylko po to, aby zwiększyć

prestiż pracujących tam w głębi ludzi.

Rozczarowanie malujące się na twarzy Julii ściemniło jej

rysy.

- Możemy zostać tu jeszcze chwilę?

- Tak długo, jak tylko zechcesz. Ale mów coś do mnie.

Martwię się o ciebie.

- Dlaczego? Czemu tak się mną interesujesz?

Sam sobie zadawał to pytanie od pewnego czasu. Ale na

razie znał tylko część odpowiedzi:

- Wciąż drzemie w tobie instynkt wolności.

To było coś, co Jacobson utracił już na zawsze, całkiem

niepostrzeżenie w czasie tych lat spędzonych między białymi

ścianami.

- Co robiłaś przed przyjściem tutaj?

Cały czas patrzała na niebo.

- Byłam zwerbowana przez Stowarzyszenie Municypiów.

Sprzątałam kuchnię w jednym z ich baraków.

- A wcześniej?

Przez chwilę zastanowiała się, o co ją pyta.

- Mieszkałam z moim chłopakiem i paru innymi znajomymi w

Cupertino. Studiowałam terapię tańcem. Właściwie nie wiem

dlaczego. Chyba już mnie to nie interesuje.

Jacobson wyobraził sobie jej mieszkanie: mnóstwo półek z

książkami, poduszki na podłodze, wiszące na ścianach kwiaty

w doniczkach.

- Po stronie jakiego rządu byłaś?

- Dopóki nie zmieniły się granice, należeliśmy do

Autonomicznego Górskiego Widoku. Potem znaleźliśmy się w

strefie walki, w każdym razie oficjalnie. Praktycznie

znaczyło to niewiele - była godzina policyjna, czasami

widywaliśmy też patrole. Autonomiczny Górski Widok nie mógł

się nami zaopiekować, ponieważ była to organizacja o

statusie neutralnym - dostarczali nam tylko energię

elektryczną i wywozili śmiecie w ciągu tych sześćdziesięciu

dni, jakie były nam potrzebne, aby przenieść się do Wolnego

Państwa Santa Clara...

Jej głos powoli stawał się monotonny. Nawet ona była

znudzona.

- Jeden z naszych sąsiadów doniósł na nas - okazało się,

że nasza obecność była pogwałceniem warunków o neutralności

wynikających z Artykułów o Decentralizacji. Według tego

dokumentu oba rządy musiały zawiesić swoją działalność.

Oficjalnie nie było nam wolno używać nawet ulicy. W końcu

musieliśmy podpisać czasowy kontrakt ze Stowarzyszeniem

Municypiów - oni bowiem obsługiwali obszar po obu stronach

linii walki. Dzięki temu nasza sytuacja unormowała się, ale

później SM zawiesiło wszystkie umowy i zostaliśmy

zwerbowani.

Jacobson kiwał głową, nie całkiem rozumiejąc, co mówiła.

Była to typowa opowieść z Chaosu. Każdy, kogo spotykał, miał

jakąś opowieść. Po kilku latach wydawało się, że wszyscy

opowiadają o tym samym.

- Co stało się z twoim chłopakiem?

Wzruszyła ramionami.

- Dał się przekonać tym z SM. Mieli w stosunku do niego

wielkie plany - kierował jakimś obszarem czy coś w tym

rodzaju. Cały czas powtarzał mi, jaki jest ważny.

Jacobson znowu pokiwał głową. Pracownicy Zarządu

poświęcali mnóstwo czasu na przekonywanie samych siebie o

własnym znaczeniu. A często nie było to łatwe zadanie.

- Do czasu mojego przeniesienia tutaj jego pozycja mogła

nieco spaść. Mam na myśli to, że widywanie kogoś z pomocą

kuchenną nie dodaje w oczach innych wartości.

Po raz pierwszy od wejścia do tego pokoju odwróciła się

plecami do okna. Gasnące słońce dotykało grzbietów pagórków

na horyzoncie. Jej skóra zabarwiła się na kolor miodu.

- A ty czym się zajmujesz? - zapytała.

Jacobson wzruszył ramionami.

- Konstruuję roboty - mechaniczne, biologiczne.

Wszystkie, na jakie tylko dostajemy zamówienia.

Oparł się o okno obok niej. Pomimo częstych kąpieli,

środków dezynfekcyjnych i antybiotykow skóra Julii wciąż

wydzielała delikatny zapach piżma. Zapragnął pogładzić ją po

twarzy, dotknąć łagodnej linii policzków, ucałować smutne

oczy. Ale pamiętał rękę dyrektora, błądzącą po jej drżącym

ciele i trzymał się z daleka.

- Z uwagi na Chaos staje się to coraz trudniejsze -

powiedział. - Robotów używa się zazwyczaj do produkcji

przedmiotów. Obecnie zaś służą głównie do ich niszczenia.

- Jego głos brzmiał tak, jakby wydobywał się z jakiegoś

innego miejsca, był niepewny i piskliwy.

- Nie wiem, co innego jeszcze mógłbym robić.

Julia gwałtownie odwróciła się do niego.

- To właśnie zakłada plan. Niszczy wszystko, co kochasz,

pozbawia cię miłości. Ja kochałam kiedyś taniec. Moje ciało

potrzebowało tego. Teraz już podczas rozgrzewki czuję się

chora.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Kiedy pozwolą mi stąd wyjść? Nikt mi nic nie mówi. Nikt

poza tobą nie rozmawia tu ze mną.

Jacobson odwrócił oczy i spojrzał przed siebie. Czuł, że

maska zaczyna go dusić. Przez moment sądził, że dzieje się z

nim coś niedobrego.

- Powiedz mi! - Niemal wpiła paznokcie w jego ramię.

- Nie wiem - wydusił z siebie żałośnie. - Nigdy nie

słyszałem, aby ktokolwiek stąd wyszedł. Później sama nie

będziesz tego chciała. Zaczniesz myśleć o Chaosie...

- To samo mówił dyrektor. Powiedział, że po dłuższym

pobycie tutaj mój system odpornościowy zwyrodnieje,

zdegeneruje się. Jeżeli pomimo wszystko opuszczę to miejsce

i wyjdę na zewnątrz, będę potrzebowała bardzo intensywnej

opieki medycznej, jaka nie należy się poborowym.

Najprawdopodobniej w ciągu kilku miesięcy umrę.

Zacisnęła ręce wokół swoich ramion.

- To, co usłyszałam od niego, brzmiało bardzo rozsądnie.

Ale to kłamstwa, prawda?

- Nie jestem pewien. Nie znam się na systemach

odpornościowych... Dyrektor rozpoznaje od razu ludzkie

słabości.

- Jak możesz pracować dla niego?

Przez minutę się zastanawiał.

- Stwarza mi warunki do budowania robotów. Daje mi

wszystko, czego potrzebuję.

Julia pokiwała głową, a Jacobson był jej wdzięczny, że go

rozumie. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, jej

pozbawiona ekspresji twarz była już tylko kilka centymetrów

od niego.

- Słyszałam o króliku - powiedziała - którego zamieniacie

w robota. Chciałabym go zobaczyć.

- Słyszałaś o tym?

- Czuję się tu trochę jak niewidzialna. Słyszę wszystko.

To prawda, pomyślał. W laboratorium nie robiło się z

niczego tajemnic. To nie miałoby najmniejszego sensu.

- Nie przypuszczałem, że moja praca może cię interesować.

- Po prostu chciałabym to zobaczyć. - Mówiła wyraźnie,

ale z lekkim drżeniem w głosie.

- Dobrze. Możemy zejść tam nawet teraz, jeśli chcesz. O

tej porze w laboratorium nie powinno już być nikogo.

Julia skierowała sie ku drzwiom, rzucając jeszcze długie

spojrzenie na zapadający za oknem zmierzch.

Królik krążył jednostajnie po klatce. Co pewien czas

spoglądał na obserwujących go ludzi. Jego skóra była

doskonale gładka, niemal wypolerowana.

- Wygląda jak zabawka do kapieli - powiedziała Julia.

Jacobson zaśmiał się.

- Chciałbym tak na to patrzeć.

Tak naprawdę sam jeszcze nie wiedział, jak na to patrzeć.

Było coś szokująco nienaturalnego w metamorfozie tego

zwierzęcia. Z drugiej strony uważał ten eksperyment za

największe osiągnięcie w całej swojej karierze.

- Czy to był normalny królik, zanim go ...?

- Tak.

- I co się z nim stało?

- Wyhodowaliśmy wirusa. Bardzo prostego. Ma za zadanie

zamieniać stopniowo skórę i mięśnie zwierzęcia na polimer, a

węglan wapniowy i fosforan w jego kościach na nierdzewną

stal.

Jacobson przeszedł na drugi koniec gabinetu i otworzył

szufladę. Wyjął z niej plastykowe pudełko, w którym

znajdował się mały szkielet z doskonale ukształtowanych

stalowych kości.

- To wcześniejsza próba. Mysz. Popełniłem w jej przypadku

cały tuzin błędów. W pewien sposób była ona zbyt doskonała.

Wirus usunął cały wapień. Nie zostało ani trochę do

regulacji systemu hormonalnego.

Julia wpatrywała się jak zahipnotyzowana w delikatne,

metalowe kości.

- Jak może ten... drugi żyć?

- Centralny system nerwowy pozostał nienaruszony, tak

samo wątroba, szpik kostny i tym podobne. Jeden gatunek

polimeru odtwarza czynności włókien aktynowo-miazynowych

podczas skurczu muskułów - u człowieka zwijają się w

spirale. Włókna polimerowe są pięć razy mocniejsze niż

prawdziwe mięśnie. Kości muszą być stalowe, bo w przeciwnym

wypadku złamałyby się na pół.

- Czy metal nie zatruje organizmu?

Potrząsnął głową.

- Chirurdzy ortopedzi od pięćdziesięciu lat wszczepiają

ludziom stalowe gwoździe i stawy. Wiadomo już, że ten

materiał jest obojętny. System trawienny przyswaja zaledwie

kilka atomów z wszczepionego metalu. Oczywiście zwierzęta

doświadczalne karmimy pokarmem bogatym w żelazo i chrom, ale

nie przekracza to poziomu toksycznego.

Julia przyglądała się spokojnym, wyważonym ruchom

królika.

- Zrób to dla mnie - powiedziała nagle.

- Zrób co?

- Wstrzyknij mi ten wirus.

Jacobson poczuł nagle, że kark drętwieje mu z

przeraźliwego zimna, a ręce kostnieją.

- Daj spokój. Efekt jest nieodwracalny. Nie mam

pojęcia, jak długo taki przeobrażony królik może pożyć. A

poza tym nie wiem, czy wirus zadziałałby u człowieka.

Przygotowywaliśmy go w oparciu o strukturę genetyczną

królika. Twój system odpornościowy może zniszczyć go, zanim

w ogóle rozpocznie działanie.

Dziewczyna wciąż przyglądała się królikowi, jakby

upewniając się co do swoich racji. Pomimo całej

niewinności, jaką posiadała, spędziła jednak w Chaosie

piętnaście lat.

- Powiedziałeś, że ta istota jest pięć razy silniejsza

niż normalne zwierzę. Wkrótce będziesz musiał zacząć

pracować także nad ludzką wersją tej transformacji. Czyż nie

taki jest ostateczny cel tego projektu?

Jacobson zwrócił się ku drzwiom.

- Nie powinienem był pozwolić ci tu przyjść. To szalony

pomysł. Nie możesz brać udziału w tym projekcie...

Julia myślała o czymś innym, w ogóle go nie słuchała.

- Będziesz potrzebował ludzi, aby przeprowadzić testy.

Ktokolwiek by to był, musi wyrazić na to zgodę. Poborowi?

- nie znajdziesz wśród nich ochotników. Chociaż twój projekt

podlega pod SM. Zresztą nic dziwnego. Ale ja też jestem

poborową z SM i zgadzam się brać w tym udział; możemy

przeprowadzić to oficjalnie.

W laboratorium zapanowała niemal całkowita cisza. Słychać

było tylko szum wentylowanego powietrza. Kanty sprzętów

rzucały ostre cienie. Dziewczyna powoli zdjęła z twarzy

Jacobsona maskę i rzuciła ją na podłogę. Po chwili to samo

zrobiła ze swoją. Ujęła w dłonie jego twarz.

- Spójrz na mnie, Alex.

Jej ręce były zimne, miękkie i spokojne. Wzdrygnął się

lekko.

- Zabiję się - powiedziała. - Prędzej czy później zrobię

to. Nie zostanę tutaj.

Jacobson zamknął oczy. Czy naprawdę? Zaczerwienił się,

gdy go dotknęła. Mogła to zrobić. A nawet gorzej, pomyślał.

Mogłaby skończyć tak jak ja.

- Znajdę jakiś sposób, aby cię stąd wydostać - zaczął

mówić bardzo szybko. - Załatwię jakoś, żeby przeniesiono cię

z SM...

- Naprawdę zrobisz to?

Wciąż trzymała w dłoniach jego twarz. Nie mógł się

ruszyć.

- Nie. Najprawdopodobniej nie.

Królik przestał krążyć po klatce. Patrzył na nich

wyczekująco, jakby domyślając się czegoś.

- Julio, proszę, wysłuchaj mnie. Odkąd zobaczyłem cię po

raz pierwszy - ty mnie wtedy nie widziałaś... próbowałem cię

chronić...

- Tak czy nie, Alex - z jej oczu popłynęły łzy. - Zanim

dyrektor znów mnie poprosi, abym zatańczyła dla niego.

Patrzył na jej śliczną, szczerą twarz, bez śladu fałszu,

udawania czy cynizmu. Pomimo całej technologii, jaką

dysponował, nie znał innego sposobu, aby ją ratować przed

dziwacznym okrucieństwem dyrektora, przed białymi ścianami.

Doszło do tego, że wirus był jedyną ochroną, jaką mógł jej

oferować.

Dopiero za drugim razem udało mu się wydobyć z siebie

głos.

- Sam proces trwa miesiącami. A nawet latami. Być może

jest bardzo bolesny. Nie wiemy nic na pewno.

Nie odpowiedziała.

- Będę cię obserwował. Jeżeli cokolwiek zacznie mnie

niepokoić, cokolwiek, natychmiast podam ci antidotum, które

zabije wirusa.

Julia kiwała głową, ale myślami była już gdzie indziej.

Obserwowała królika; swojego współtowarzysza podróży.

- Alice zajmie się wszystkim - kontynuował Jacobson. -

Musisz jej zaufać. Może jej się uda odwieść cię od tej

decyzji.

Odbicie Julii w szklanej klatce było bielsze niż

plastykowe ciało królika.

- Czy moje zęby także staną się stalowe?

Jacobson przytaknął już bez emocji.

- Tak. Ale to nie ma żadnego znaczenia.

- Dlaczego?

Cofnął się, uwalniając twarz od elektryzującego kontaktu

z jej dłońmi.

- Ponieważ nigdy nie będziesz się śmiała.

Napędzany niepohamowaną furią, dyrektor na sztywnych

nogach i z rękoma założonymi na plecach przemierzał swój

gabinet o pustych, białych ścianach.

Podłoga w tym pokoju wznosiła się pod niewielkim kątem,

sufit się zniżał, a boczne ściany zbiegały się lekko do

środka. W wyniku tego powstało delikatne zniekształcenie

perspektywy. Gdy dyrektor stał przy tylnej ścianie gabinetu,

wydawał się wyższy. I to sporo. Chociaż Jacobson nie był

pewien, czy ktoś poza nim to zauważył.

- Alex, czy wiesz, ile energii zużywamy?

Było to pytanie retoryczne. Jacobson nie trudził się

nawet, aby zgadnąć.

- Trzysta pięćdziesiąt jeden gigawatogodzin każdego dnia.

- Następny tuzin krótkich, ciężkich kroków.

- Możliwości naszego wewnętrznego zasilania wynoszą mniej

niż jedna dziesiąta tego. Być może wkrótce będziemy musieli

ograniczyć się wyłącznie do zasilania procesów

podtrzymujących życie.

- Czy grozi nam limitowanie energii?

- Poniekąd. Należymy do sieci wysokiego napięcia

Uniwersytetu. Reaktory w Berkeley przekazują nam energię

poprzez sieć Contra Costa, która pobiera opłatę w twardej

walucie, 0.03 za każdą kilowatogodzinę, przeznaczając to na

pokrycie kosztów życia swoich obywateli. Teraz zamierzają

podnieść opłatę do 0.60.

Jacobson nerwowo przytakiwał. Rozwiązywanie tego rodzaju

problemów należało do obowiązków dyrektora. Nie bardzo

wiedział, co powiedzieć.

- To dużo twardej waluty, Alex. Znacznie więcej niż

potrzebujemy, aby przeprowadzić nasze długoterminowe

projekty.

Dyrektor zawsze myślał w kategoriach długoterminowych. To

była jedna z jego największych zalet.

- Kto zarządza siecią wysokiego napięcia w Contra Costa?

Dyrektor zatrzymał się i spojrzał na niego.

- Zarządzanie jest kolektywne. Głównymi partnerami są

Departament Błędów i Stowarzyszenie Municypiów.

- To nasi klienci.

- Tak, nasi klienci. - Dyrektor znowu zaczął przemierzać

pokój. - To dziwne. Nigdy przedtem nie stawiali nas w takiej

sytuacji. Tam się coś zmieniło, układ sił jest inny. Ale

pomimo wszystko powinni wiedzieć, co robią. Obsługujemy ich

główną stację przełącznikową i wiele innych podległych. Mam

nadzieję, że wciąż jeszcze należymy do tej sieci.

Jacobson potwierdzająco kiwał głową, teraz dopiero

zaczynał rozumieć, do czego zmierzał dyrektor.

- Chcesz, aby zaczęli odczuwać pewne trudności

techniczne?

- Ale bez żadnych katastrof.

Jacobson zawsze czuł się nieswojo w tym pustym pokoju.

Nie wiedział, co ma robić z rękami. Stojąc, próbował złożyć

je przed sobą.

- Nie pochwalam tego.

- Dlaczego?

- Nie zaakceptuję sytuacji, w której twoje wpływy sięgną

poza ten budynek.

Dyrektor przymknął oczy. Wydawało się, że liczy do

dziesięciu. Jego odpowiedź była przekonująco łagodna.

- Albo moje wpływy sięgną na zewnatrz, albo Chaos wejdzie

tu do środka.

Jacobson poczuł pulsujące na skroni naczynko krwionośne.

Co byłoby gorsze?

Głos dyrektora wciąż brzmiał łagodnie, chociaż jego ciało

zesztywniało.

- Wyślij im wiadomość w moim imieniu, zgoda?

Jacobson westchnął.

- Jak sobie życzysz. Czy jeszcze coś?

Nie było odpowiedzi. Jacobson skierował się do komory

powietrznej. Tuż przy drzwiach dobiegł go ostry głos

dyrektora.

- Alex.

Odwrócił się.

- Słucham.

- Pamiętaj, że tylko ja stoję pomiędzy nami tutaj a

Chaosem. Zawsze o tym pamiętaj.

Komora powietrzna zamknęła się i ze wszystkich stron

zaczęło napływać mocnymi strumieniami powietrze.

Jej skóra połyskiwała łagodnie w zielonym świetle

laserów. Wyglądała nienaturalnie gładko, była przezroczysta,

miękka. Julia pracowała bez śladu zmęczenia, przez wiele

godzin powtarzając setki różnych póz.

Jacobson zaczekał, aż ledwo żywy ze zmęczenia personel

Kirkendahla opuści pracownię i wtedy zapalił normalne

światło. Julia pozostała na swoim miejscu, siedząc z szeroko

rozstawionymi nogami.

- Wymęczyłaś ich - powiedział.

Patrząc przed siebie, powoli ruszyła ku niemu.

- Jestem robotem, który uczy ich, jak budować roboty. Nie

przypuszczam, aby coś takiego zdarzyło się komuś przede mną.

- Kirkendahl nie ma pojęcia, co się z tobą dzieje. Myślę,

że nikt tego nie wie. W każdym razie jeszcze nie.

Julia potrząsnęła głową.

- Ślepy prowadzi ślepców. - Wyprostowała się. - Chcesz

wykonać kolejne badanie?

- Tak. Dla twojego dobra.

Zmieniła swój połyskujący, czarny trykot i poszli do

laboratorium Alice. Kroki Julii były inne, bardziej

sprężyste, jakby wystudiowane. Polimer był mniej elastyczny

niż skóra. To stąd prawdopodobnie brała się różnica. A może

nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowego ciała.

- Zmysł dotyku wydaje mi się jakiś dziwny - powiedziała.

- Zakończenia nerwów są niezmienione - zaczął wyjaśniać

Jacobson. - Ale pracują teraz w nowym środowisku. Mam jednak

nadzieję, że twój ośrodek nerwowy w mózgu to zaakceptuje.

Przytaknęła nieco zbyt gwałtownie i zaraz potem odpłynęła

gdzieś myślami.

Po dwóch miesiącach proces przemiany mięśni i ciała był

dokonany w połowie. Transformacja kości to sprawa o wiele

dłuższa, może zająć rok lub nawet nieco więcej. Wszystko

przebiegało lepiej niż Jacobson mógł się spodziewać. Według

jej własnych relacji, nie czuła niczego niepokojącego poza

tępym bólem stawów, chociaż przyglądając się jej twarzy

można by odnieść wrażenie, że czasami naprawdę cierpiała.

Ciągle oczekiwał z jej strony jakiejś gwałtowniejszej

reakcji na skutki kolejnych transformacji, ale następujące

zmiany sprawiały tylko, że częściej popadała w zamyślenie.

Za to Jacobson wydawał się coraz bardziej przerażony.

Przeszli przez komorę powietrzną i znaleźli się w

laboratorium. Julia zdjęła nakrycie głowy i jego oczom

ukazała się kompletnie łysa, idealnie gładka czaszka.

Jacobson nie mógł oderwać od niej oczu.

- A twoje piękne, czarne włosy...

Zaśmiała się.

- Wypadły w ciągu ostatniego tygodnia. Teraz czuję się

dużo lżej.

Przypomniał sobie, jak pierwszego dnia pobytu tutaj

dotykała grubego, czarnego warkocza, aby dodać sobie odwagi.

- Spójrz na to! - Podbiegła do ściany i pomiędzy

laboratoryjnymi stołami wykonała cztery skoki do przodu.

Następnie zrobiła młynek, popłynęła dwa metry w powietrzu,

spadając jak nurek, z plecami i nogami wygiętymi w łagodny

łuk. Wylądowała nieco chwiejnie, ale szybko złapała

równowagę.

- Nigdy przedtem nie byłam w tym dobra. - Uśmiechnęła się

szeroko. - Za parę tygodni stanę się najlepszą gimnastyczką

na świecie.

To nie będzie miało wtedy najmniejszego znaczenia,

pomyślał Jacobson. Aby cieszyć się z tego, trzeba być

człowiekiem.

- A teraz zobacz to. - Chwyciła metalową szufladę i

rozpłaszczyła ją jednym uderzeniem dłoni. - Wiesz co, Alex?

- Jej twarz stała się nagle pogodna i spokojna, wzrok

bładził gdzieś ponad stołami, szkłem laboratoryjnym i

centryfugami. - Myślę, że nigdy już nie będę się bała.

Światła pogasły.

Maszyny zatrzymywały się ociężale. Monitory wyciemniły

się aż do całkowitej czerni. Podmuch krążącego w

wentylatorach powietrza zamarł, dookoła panowała absolutna

cisza. Wszyscy stali jak sparaliżowani, słuchając bicia

własnych serc i czekając na duchy, które lada moment mogły

się pojawić na tle białych ścian.

Mijały sekundy. Światła alarmowe mrugały jednostajnie.

Wentylatory pojękiwały, nie mogąc wykonać żadnego obrotu.

Jacobson siedział przed monitorem w swoim gabinecie,

czekając na wezwanie od dyrektora. Nadeszło dopiero po pół

godzinie.

- Myślałem, że to, co mówiłeś o Contra Costa i zasilaniu

to blef - powiedział spokojnie.

- Nie mogę uzyskać połączenia z ich przewodniczącym. Co

ty zrobiłeś?

Wydawało się, że dyrektor ma zadyszkę, połykał końcówki

wyrazów.

- Nic specjalnego. Zmniejszyłem napięcie w różnych

otaczających nas strefach. Na mapie geograficznej spadek

zużycia mocy uformował się w obraźliwe słowo pod adresem

matki przewodniczącego.

Minęła długa chwila i nagle dyrektor zaczął wydawać z

siebie powtarzające się, wysokie dźwięki.

Mój Boże, pomyślał Jacobson. On płacze.

Jacobson był zdumiony, jak puste wydawało mu się

laboratorium bez oślepiającego światła na korytarzach i

odgłosu pracującego sprzętu. Kilka osób z młodszego

personelu siedziało w sali sypialnej. Wpatrywali się w

monitory połączone z kamerami na zewnątrz, które pokazywały

tłum ludzi spoglądajacy w milczeniu na budynek. Po holu od

czasu do czasu przemykały pojedyncze postacie. Ale większość

miejsc pracy i biura wyglądały tak, jakby od wieków były

opuszczone.

Nikt jeszcze nie opuścił budynku - system nie

zarejestrował żadnych danych - ale kiedy Jacobson

przemierzał niespokojnym krokiem laboratoria i pokoje

wypoczynkowe, dobiegały do niego fragmenty wielu rozmów

toczonych przytłumionymi głosami. Wszystkie dotyczyły tylko

jednego. Posiłki w restauracjach były jeszcze mniej

urozmaicone niż zwykle, przygotowywano je bowiem głównie z

produktów trwałych. Czyżby zaopatrzenie w żywność także

zostało przerwane? W swoim gabinecie, samotny jak w

klasztorze, również i on zastanawiał się, co będzie dalej.

- Jak długo już tu siedzisz pogrążony w ciemnościach? -

zapytała Julia.

Bez zdziwienia uniósł w górę oczy. Jej nagłe pojawienie

się ani trochę go nie zdziwiło. Zdał sobie sprawę, że

właściwie czekał tu na nią. Czekał też na coś więcej.

- Drzwi do twojego gabinetu były otwarte.

Stała pomiędzy biurkiem i światełkiem alarmowym, bez

maski na twarzy. Pilnujący ją robot czaił się w niewyraźnych

cieniach, rzucanych przez jej nogi. Skóra Julii była teraz

przeźroczysta, a światło rozjaśniające kontury jej sylwetki

sprawiało wrażenie, jakby wydobywało się od środka.

- Jakie masz plany? - zapytał Jacobson, starając się

ukryć przed nią swoje obawy.

- Wychodzę stąd. Proces przemiany wyraźnie się spowolnił;

tak mi się przynajmniej wydaje. Nie czuję już głodu, gdy

patrzę na zardzewiały metal lub chromowane narzędzia.

- A więc opuszczasz to miejsce? - zapytał. Wydawało się,

że nie słyszał reszty tego, co mówiła.

- Nikt mnie nie zatrzyma. Wątpię zresztą, aby ktoś

chciał.

- Ale twoje kości będą zmieniać się jeszcze przez co

najmniej kilka miesięcy.

- Wiem. Ale to nie jest ważne. Jestem gotowa.

Jej głos brzmiał monotonnie, metalicznie - czyżby to

efekt zmniejszenia elastyczności strun głosowych? -

przebijała z niego wyraźnie pewność siebie.

I wtedy dotarło do Jacobsona, że stracił ją na zawsze.

Julia uśmiechała się, plastykowe kąciki ust wyginały się

mocniej niż pozwalałaby na to skóra, uwypuklając malujący

się na jej twarzy wyraz determinacji.

- Chodź ze mną, Alex.

Wolno potrząsnął głową.

- Po tych wszystkich latach, jakie tu spędziłem, nie

sądzę, abym umiał żyć gdzie indziej.

- Powiem ci, jak to zrobić. - Pochyliła się nad nim,

kładąc dłonie na biurku. - Wszczep sobie wirusa. Widzisz

już, jak on działa. Wiesz, że jest bezpieczny.

Odwrócił się, zaskoczony.

- Posłuchaj mnie, Alex. Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja

czuję - to jak prąd elektryczny, jak ogień. - Jej głos

napastował go, kusił. - Wyjdź razem ze mną - powtórzyła. -

Ty i ja - możemy żyć wiecznie.

Przez jedną szaloną chwilę zaczął to sobie wyobrażać: ich

dwoje grasujących na krańcach Chaosu, dających początek

nowej rasie. Gładkoskórzy, stalowokostni, niezwyciężeni.

Możemy żyć wiecznie.

Zmrużył oczy, aby nie widzieć ciemnego pomieszczenia,

monitora i Julii w aureoli światła. Nie miał żadnych

doświadczeń, które pomogłyby mu żyć jako człowiekowi

wyjętemu spod prawa. To prawda, wybrał izolację tutaj. Ale

to co innego - klasztorny tryb życia, spokój i porządek

gwarantował mu ratunek przed nawałnicami Chaosu.

Jacobson wstał i ujął ją za ręce. Skóra Julii była

gładka, wydzielała słodko-gorzki zapach węglowodoru lub

smarów. Zdecydowanie potrząsnął głową.

Lekko wysunęła swoje ręce z jego dłoni. Pilnujący ją

robot wydał z siebie przywołujący pisk.

- Julia Sokolov.

Rozdrażniona odwróciła się w jego stronę.

- Słucham?

- Dyrektor chciałby się z tobą widzieć.

Jej odpowiedź brzmiała stanowczo:

- Powiedz mu, aby poszukał sobie kogoś innego.

Robot przez chwilę przyswajał jej odpowiedź.

- Idź za mną, proszę.

Maszyna ruszyła wolno ku drzwiom. Julia zignorowała go.

Robot zatrzymał się, odwrócił i potoczył znowu w jej stronę,

zatrzymując się tuż przy nogawce jej kombinezonu.

- Idź za mną, proszę. - Tym razem jego głos zabrzmiał

odrobinę ostrzej.

Przez chwilę patrzyła wprost w obiektyw jego kamery.

Następnie, jakby przypadkowym gestem podniosła nogę,

trafiając maszynę w sam środek korpusu. Robot zatoczył w

powietrzu łagodny łuk i rozbił się z trzaskiem o framugę

drzwi. Opadł na podłogę, przekręcił się do tyłu i wirował z

lekkim chrzęstem aż do całkowitego zatrzymania.

Julia stała nieruchomo, wyprostowana jak strzała, z

rękami wyciągniętymi wzdłuż boków. Spojrzała z uznaniem na

swoje nogi i zapytała:

- Co o tym sądzisz, Alex?

Jacobson wyczuł w jej głosie cień dawnej bezbronności. To

wyzwoliło w nim nagły przypływ dumy ze swojego dzieła.

- Wspaniałe - powiedział. - Po prostu niesłychane.

Uśmiechnęła się, stojąc jeszcze przez chwilę w świetle

drzwi i zniknęła.

- Chcę zobaczyć twoją twarz - powiedział Jacobson.

Dyrektor odwrócił się od kamery, splatając ręce na

plecach.

- Co się z nią stało? - zapytał. - Dziwnie wyglądała, gdy

odchodziła.

Wydarzenia ostatnich dni zmieniły go. Mówił z

roztargnieniem; głowa podrygiwała mu nerwowo.

- Teraz to już nie ma znaczenia - stwierdził Jacobson

beznamiętnym głosem

- Powiedz mi!

Jacobson wzruszył ramionami.

- Wszczepiłem jej mojego wirusa. Byłeś z nią... blisko.

Powinieneś to zauważyć.

Dyrektor słuchał jak sparaliżowany.

- Nie masz wielkiego doświadczenia z kobietami, prawda?

Dyrektor znowu odzyskał głos:

- Zamknij się, Jacobson.

- Zastanawiałem się, czemu wybrałeś właśnie ją. Nigdy

przedtem nie interesowały cię żadne kobiety z laboratorium.

Sprawiałeś wrażenie człowieka, który się ich boi. Ale Julia

miała ciało tancerki jak młoda dziewczyna.

Dyrektor odszedł od monitora, kierując się w kąt pokoju,

gdzie nie sięgało oko kamery.

- Wracaj tutaj - zawołał Jacobson. - Chcę zobaczyć twoją

twarz.

Z daleka dobiegł go piskliwy głos:

- Muszę ci pogratulować, Alex. Twój sukces przeszedł

najśmielsze oczekiwania. Ten wirus jest... znakomity!

Technologia jako katalizator dla ewolucji...

- Nie zmieniaj tematu, Blankman.

Odgłos kroków umilkł.

- Potrzebuję twojego wirusa, Alex. Chcę, żebyś mnie nim

zaraził.

- Co?

Głos dyrektora dyszał z podniecenia:

- Chcę opuścić laboratorium. Muszę ją znaleźć.

Jacobson poczuł, że coś ściska go za gardło. Wyobraził

sobie dyrektora, który jako robot, plastykowo-stalowy

minotaur, uwolniony ze swojego labiryntu, przemierza wszerz

i wzdłuż cały świat...

- Pokaż mi swoją twarz - powtórzył.

Ociągając się, dyrektor podszedł bliżej. Położył ręce na

hełmie i powoli uniósł go w górę. Pojawił się wąski, blady

podbródek, bez cienia zarostu. Następnie zapadnięte,

anemiczne policzki. I w końcu przestraszone, niebieskie

oczy, z opadającym na nie kosmykiem włosów w kolorze piasku.

To była twarz dwunastoletniego lub trzynastoletniego

chłopca.

- Nigdy nie... dorosłem - powoli wyjaśniał dyrektor. -

Może to skutek stresu wywołanego pierwszymi latami Chaosu.

Może zbyt uboga dieta. Nie wiem.

Jacobson kiwał głową, czując jak ogarnia go potworne

zmęczenie. Hełm był lepszy. Mógł go nienawidzić. Teraz nie

potrafił odczuwac tego samego w stosunku do twarzy, jaką

skrywał.

- Będziesz musiał przyjść do laboratorium Alice Freeman.

Dyrektor nie oponował.

- Kiedy?

- Spotkajmy się o szóstej.

Zostały mu dwie godziny; wystarczająco dużo czasu, aby

coś wymyślić.

Jacobson nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio zawędrował

tak daleko na zewnątrz. Przez otwartą komorę powietrzną i

długi korytarz widać było szklane drzwi głównego wejścia do

budynku. Teraz komora nie spełniała już swojego zadania,

korzystał z niej siłą przyzwyczajenia. Jak okiem sięgnąć,

nigdzie nie było nikogo z personelu. Po korytarzach włóczyli

się jacyś obszarpani ludzie z zewnątrz, gapiąc się na

pootwierane drzwi i białe ściany.

Jacobson wyszczotkował rękawy swojego kombinezonu. Cofnął

się, aby dać przejście staremu człowiekowi w znoszonym

kombinezonie, który ciągnął coś za sobą, powłócząc nogami.

Gdy tylko skończyła się twarda waluta, pomocniczy personel

opuścił budynek, nie akceptując zapłaty w obligacjach

państwowych. Ale głębiej, w laboratoriach warunki właściwie

się nie zmieniły. Im większa spadała teraz na niego

odpowiedzialność, tym bardziej Jacobson doceniał talenty

organizatorskie dyrektora.

Skierował się z powrotem w głąb budynku, idąc tym samym

korytarzem, który pierwszego dnia przemierzała Julia. Teraz

ta trasa wydawała mu się mniej surrealistyczna, było tu po

prostu sterylnie i monotonnie. Dotarł do laboratorium

Kirkendahla, przechodząc przez dwie nieczynne komory

powietrzne i jedną, która jeszcze działała. Duch Julii wciąż

władał tym pomieszczeniem, ukazując się na kilkunastu

zielonkawych monitorach.

Jacobson przemierzał labirynt pustych pracowni i pokojów

wypoczynkowych, mijał ciemne stacje rozdzielcze i

pomieszczenia do odkażania. W ostatniej komorze powietrznej

spotkał kobietę z obsługi technicznej. Skinął jej głową i

poszedł dalej.

Dyrektor stał oparty o ścianę, z głową zwieszoną na

piersi. Jego ciało miejscami było zupełnie przezroczyste.

Poprzez skórę na twarzy i na jednej ręce można było zauważyć

srebrzyste kości i pulsujące naczynia krwionośne. Nawet o

tym nie wiedząc, stał się fascynujący niczym okaz muzealny.

- Powietrze jest bardzo nieświeże - powiedział. Słowa

wymawiał bardzo wolno, wydając przy tym dźwięczne odgłosy,

podobne do jakiejś muzyki. - Z trudem można oddychać.

- To tylko twoja wyobraźnia - uspokoił go Jacobson. -

Ilość zanieczyszczeń jest wciąż w normie.

Dyrektor zaprzeczył ledwo zauważalnym ruchem głowy. Widać

było, że każdy gest sprawia mu duży ból.

- Jest ich za dużo. Zarodki Chaosu dostają się tu poprzez

komory powietrzne i rozprzestrzeniają się jak infekcja. To

doprowadzi do wewnętrznego bałaganu. Nie ma ratunku.

Zobaczysz.

Jacobson smutno pokiwał głową, życząc sobie także, aby

filtry mogły powstrzymać Chaos.

- Co ty mi zrobiłeś, Alex?

Pytanie zabrzmiało tak, jakby nagle spłynęło na niego

objawienie.

- Zaszczepiłem cię wcześniejszą wersją wirusa. Polimer,

który dokonuje syntezy, staje się kruchy i łamliwy jak

szkło.

Oczy dyrektora otworzyły się szeroko. Z wielkim wysiłkiem

zdołał podnieść do góry rękę i wyciągnąć przed siebie palec

wskazujący. W kącikach jego nieruchomiejących oczu pojawiły

się łzy.

- Ale dlaczego, Alex? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.

- Nie mogłem pozwolić, abyś opuścił to miejsce. Abyś

odnalazł Julię.

Wyciagnięta dłoń dyrektora zaczęła się zwijać w pięść. 

Palec wskazujący powoli się zginał i nagle pękł, wydając 

przy tym delikatny trzask. Przez moment zawisł w podmuchu ˙

wentylowanego powietrza, ale zaraz upadł na posadzkę i ˙


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kraus, Stephen [SS] White Walls [v1 0]
White Walls Stephen Kraus
Urazy ściany klatki piersiowej
Białe damy
MechTeor wyk 4 oddziływania na konstrukcję biale tlo
04jfbo sciany
Meyer Stephenie Intruz [rozdział 1]
Izolacje i sciany zadanie, Fizyka Budowli - WSTiP, Budownictwo ogólne, Budownictwo Ogólne
Czarne i białe dziury, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
meyer ogólnie o zmierzchu część2, Stephenie Meyer, Saga Zmierzch
21 1362601055 krwinki biale, biologia
dom od wywrasa OBLICZENIE WSPOLCZYNNIKA PRZENIKANIA CIEPLA DLA SCIANY Z PROJEKTU
Ściany oporowe sciaga(1)
zelbetowe sciany szczelinowe
11 POLACZENIE SCIANY ZELBETOWEJ ZE SCIANA WARSTWOWA Model
Izolacje i sciany
Neuronauka Funkcje wykonawcze (czarno biale)
20030819 Ściany1

więcej podobnych podstron