Kilka miesięcy jechałam na LSD. Nie raz myślałam o tym, że kiedyś może przestać działać. Ale zawsze starałam się jak najszybciej pozbyć tej myśli. A teraz się stało. Pięć miesięcy brałam to, bez zwiększania dawki i działało, a teraz nagle przestało. To okropne! I co teraz nie będzie Edwarda przy mnie?! Nie to nie możliwe, nie pozwolę na to! Postanowiłam wziąć dwa razy tyle, co zawsze, ale dopiero, gdy wrócę do domu, cholerna szkoła! Skończyła się, o 15 byłam już w domu. Wzięłam zwiększoną dawkę LSD (cztery paski). Robiłam wszystko, aby zabić czas. Jakoś mi się udało. Minęły już 3 godziny. Zazwyczaj Edward pokazywał mi się jakoś pomiędzy drugą, a trzecią godziną. A teraz nic! Nie to nie możliwe. Nie mogłam w to uwierzyć. To było jak sen, jak okropny koszmar, z którego nie mogłam się obudzić. Stwierdziłam, że muszę się uszczypnąć, nie podziałało. Zawsze miałam mało siły, po prostu musiałam zrobić cos bardziej bolesnego. Biegałam po swoim pokoju, od jednego kąta do drugiego. Ręce mi się trzęsły. Brałam do rąk wszystko, co mogłam, z nadzieją, że może to mi pomoże zadać sobie ból i wybudzi mnie z tego koszmarnego snu. Nagle do głowy przyszła mi myśl. Stanęłam jak mur, bałam się, ale nie miałam innego wyjścia. Od razu przypomniał mi się Edward i Jego rodzina. Przybliżyłam rękę do ust i ugryzłam się. Jeśli to mi nie pomoże, to będzie koniec. Edwarda nie będzie przy mnie. Albo spróbuje zwiększyć dawkę. Przez moje ciało przeszedł ogromny ból. Poczułam zapach krwi, mojej krwi. To nie był sen. Tak mocno się ugryzłam, że z miejsca gdzie wbiłam zęby spływała mi krew. Ohydna czerwona maź, która ohydnie śmierdzi. Stałam jak wmurowana. Skoro to nie był sen, to ja naprawdę nie widzę Edwarda. Nie obchodziła mnie rana na mojej ręce, zapach krwi mi nie przeszkadzał, byłam tak zajęta rozpaczaniem, iż całkowicie o tym zapomniałam. Nie mogę na to pozwolić. Wzięłam osiem pasków, to robiło się coraz bardziej niebezpieczne, dla mnie i mojego zdrowia, ale to się nie liczy. Najpierw dwa paski, po kilku godzinach cztery, po następnych trzech godzinach osiem. Musiałam czekać, aż zacznie działać, o ile w ogóle zacznie. Postanowiłam położyć się na łóżko i poleżeć. Jasne było, że długo tak nie wytrzymam, musiałam coś robić, a nie miałam już na nic pomysłu. Pomyślałam o skrzynce odbiorczej i
E-mailach od Renne, ale nie! Nie mam siły na to. Jest już po 21. Cały dzień się wlecze. A teraz muszę czekać trzy godziny, aby zobaczyć Edwarda. Cóż jakoś dam radę, dawno go nie widziałam. Brak pomysłów na zabicie czasu. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl. Nagle się zerwałam i ruszyłam do drzwi wyjściowych. Po drodze spotkałam Charliego.
-Hej Tato. Idę się przewietrzyć. Pa. - Nie dałam mu dojść do słowa i szybko wyszłam, aby mnie nie zatrzymywał. Weszłam do furgonetki i nacisnęłam na gaz, w lusterku ujrzałam Charliego stojącego przy wejściu do domu, nie zatrzymałam się. Jechałam jak najszybciej jak na moją furgonetkę to pędziłam, ale i tak jechałam dość wolno. Wszystko widziałam jak przez mgłę, no tak łzy spływały mi po policzkach. Od dawna nie miałam odwagi odwiedzić tego miejsca, teraz miałam na to siłę, byłam wystarczająco silna i przyzwyczajona do bólu. Zawsze miałam problem z dojechaniem do domu Cullenów, ale teraz udało mi się to. Zatrzymałam furgonetkę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nie mogłam wstać. Tak bardzo pragnęłam wyjść z niej. Siedziałam jakieś 15-20 minut w aucie patrząc się wyłącznie na duży, biały dom. Znalazłam w sobie siłę, wyszłam z auta, udałam się w stronę domu. Szłam jak jakiś robot, nie umiałam nad tym zapanować, nawet nie próbowałam. Weszłam na pierwszy schodek. Stanęłam. Popatrzyłam się w górę, spojrzałam na gwiazdy, były piękne. Ogarnęło mnie nagłe uczucie smutku, tęsknoty, bezwładności. Czułam opanowujący mnie smutek. Łzy ciągle spływały po moich policzkach, to było za dużo jak dla tak kruchej istoty jak ja. Te wszystkie uczucia przerastały mnie. Weszłam na samą górę schodów. Teraz stałam przed drzwiami wejściowymi, szkoda tylko, że nie mogłam wejść. Drzwi były zamknięte, mogłam tylko stać i patrzeć się na miejsce gdzie mieszkał mój ukochany wraz ze swoją rodziną. Dom był pusty. Nic nie było w środku. Wspomnienia, to jedyna rzecz, jaka teraz mi wiernie towarzyszyła. Piękne wspomnienia, jak i te gorsze, chwila, gdy Edward odchodzi. Najgorszy dzień w moim życiu. Nie mogłam dłużej tego wytrzymać. Szybko ruszyłam w stronę auta. Weszłam do niego i pojechałam przed siebie, bardzo dobrze wiedziałam, co chcę zrobić. Była we mnie jakaś siła, która kierowała moim umysłem i ciałem, ja nie miałam nad niczym władzy. Jechałam do Seattle. Nie miałam siły, na nic, wszystkiego miałam dość. Pragnęłam tylko jednego, Edwarda. Łzy leciały z moich oczu, ale to nie przeszkadzało mi w jechaniu do celu, przyzwyczaiłam się do nich, były częścią mnie. Droga do Seattle nie zajęła mi zbyt dużo czasu. Byłam tam dość szybko. Nie miałam wyboru, postanowiłam się zdrzemnąć. Charlie nawet nie zauważy, że mnie nie ma. Spałam w samochodzie, obudziły mnie promienie słońca. Przez chwilę byłam naprawdę zadowolona, ale po chwili przypomniałam sobie, w jakim celu tu przyjechałam. Wzięłam telefon do ręki i napisałam wiadomość do Dżemeta. `Hej. Moglibyśmy się dzisiaj spotkać?'. Nie minęło nawet pięć minut, a już dostałam odpowiedź `Nie ma sprawy. Kiedy i gdzie?'. Od razu odpisałam, chciałam mieć wszystko z głowy, `Tam gdzie zawsze, koło apteki, za jakieś pół godziny.' Odpowiedź nadeszła szybciej jak ta wcześniej zwykłe `Oki'. Zdjęłam gumkę z włosów, napuszyłam je lekko palcami, a później przeczesałam je nimi, jakbym miała w ręce szczotkę. Zapaliłam auto i ruszyłam w stronę apteki. Wyszłam z Niego i udałam się na tyły, tam nikt nigdy nie chodził. Można czuć się bezpiecznym. Po dwudziestu minutach zauważyłam zbliżającą się sylwetkę. Zaraz miało się zacząć, nawet nie wiedziałam, co mówić. Nagle poczułam pewność siebie. To dziwne, ale miałam wrażenie jakby ktoś kierował moim ciałem i umysłem, nie umiałam tego wytłumaczyć. Była jedna rzecz, której byłam pewna ja sama. Na pewno pragnęłam to zrobić.
Podszedł do mnie, pierwszy się odezwał.
-Mam to, co chcesz.- Ciągle kupowałam to samo, nie mógł się domyślić, że teraz to się zmieni.
-Nie. Tym razem chcę coś innego. - Jego wzrok, był pełen zaskoczenia, nie spodziewał się tego.
-Czyli? Co dokładnie? - Spytał zaciekawiony.
-Heroinę. - Jego oczy nagle się powiększyły. Zdziwiło go to bardziej, niż mnie to, iż jestem taka śmiała.
-Mówisz serio? - Uśmiechnął się. No tak większy zysk, to go tak radowało.
-Całkiem serio. To, co masz to dla mnie? - Spytałam, tym razem trochę nie pewnie.
-No mam. - Nie rozumiałam go. Raz był zaskoczony, później się cieszył, a teraz jakby zakłopotany. Podrapał się po głowie i zrobił krzywą minę. Trudno było go rozgryź, ciągle zmieniał nastroję, nawet ja byłam bardziej ogarnięte emocjonalnie, zawsze smutna, ale stabilna.
-No to super!- Krzyknęłam. Wszystko szło po mojej myśli, w końcu mogłam nad czymś panować.
-To ile chcesz? - Mówił jakby się o mnie naprawdę troszczył, a przecież mu zależało tylko na kasie.
-Nie wiem, nie znam się. Podwójną dawkę?
-Aha, no to spoko, zaraz Ci przyniosę poczekaj tu.
-Nie ma sprawy. - Poszedł. Usiadłam ma beton, był suchy tylko, dlatego, iż nad nim był kawałek dachu z apteki. Zaczęłam rozmyślać o tym, co chcę zrobić. Jak zareaguje na wiadomość o mojej śmierci Renne, albo Charlie? Biedny dopiero, co mnie odzyskał, a już straci. Nie miałam innego wyboru. Tak zwany `złoty strzał' to on miał być moim zbawieniem, moim lekiem na wszelkie zło. Z rozmyślań wyrwała mnie postać, stojąca nade mną. Była to sylwetka dziewczyny. Miała krótkie blond włosy, była niska, na jej twarzy malował się smutek, była brudna. Brud widniał na jej ciuchach i twarzy. Miała jakieś 10-11 lat. Serce ścisnęło mi się na jej widok. A słowa, jakie wypowiedziała zwaliłyby mnie z nóg, gdyby nie to, że siedziałam.
-Nic Ci nie jest? Wszystko dobrze?- Spytała zatroskana myślałam, że będzie chciała jakieś pieniądze, wygląda na biedną osobę. Nosiła podarte ciuchy. Nie zwracam uwagi na ubiór innych, ale tym razem nie dało się tego nie zauważyć.
-Nie nic, wszystko dobrze. Podniosłam się lekko, przyklękłam na kolanie, aby być jej wzrostu.
-To, dlaczego płaczesz?- Naprawdę ją to obchodziło, jej głos był cichy i nie pewny.
-To nic takiego. - Nie umiałam się złościć, na tak małą istotę. Mimo, iż zadawała dość nie wygodne pytania. -Co tutaj robisz? - Wolałam być stroną pytającą, a nie tą, która odpowiadała na pytania.
- Spaceruję, tutaj nikt mnie nie zobaczy. Mogę być sobą. -Była taka młoda, mimo to zachowywała się całkiem inaczej. Dopiero po chwili zrozumiałam, dlaczego nie chce, aby ktoś ją widział. Wcześniej grzywka zasłaniała jej oko, teraz było widać siniaka pod okiem. Podniosłam rękę, przesunęłam jej grzywkę i tylko spojrzałam na siniaka. Posmutniałam jeszcze bardziej, w tym momencie odepchnęła moją rękę i pobiegła w stronę starych kamienic. Byłam gotowa biec za nią, ale ujrzałam sylwetkę Dżemeta. Wmówiłam sobie, że nie pobiegłam za nią, bo i tak by jej nie dogoniłam, z moją koordynacją, zaraz bym upadła, to nie miało sensu. Chociaż było w tym coś jeszcze, Dżemet mógłby odejść, a ja potrzebowałam to, co on mógł mi dać.
Podszedł do mnie, wyciągnął z kieszeni to, co chciałam, a ja dałam mu pieniądze.
-Dzięki. Mógłbyś mi wytłumaczyć jak to się używa?
Zgodził się. Gdy powiedział coś o strzykawce podskoczyłam.
-Wszystko w porządku? - Spytał.
-Tak, tylko strzykawka, nie da się inaczej? - Zaśmiał się ironicznie.
-Inaczej? Czyli jak?! - Znów ironia.
-No nie wiem, tabletki?!
-Nie, nie da się inaczej, tylko tak można.
-Ohhh..- Westchnęłam zrezygnowana. Ja mam sama wbić w siebie strzykawkę?! Fuj! Będę musiała jakoś to zrobić.
-No dobra skoro wszystko już wiesz to ja idę. Nara.
-Cześć. - Powiedziałam cicho.
Miałam wszystko, co potrzebowałam. Poszłam do auta, a następnie ruszyłam do Forks. Miałam jechać do domu Edwarda, ale nie mogłam, najpierw musiałam odwiedzić swój dom, Charliego, napisać coś Renne. I nie tylko to, chciałam napisać list do Edwarda, pożegnalny list, może kiedyś go znajdzie? Przeczyta?! Niech myśli, że to nie przez Niego, że był inny powód, tak napiszę. Wymyślę coś, aby nie czuł się winny, aby mógł trwać nadal. Dojechałam na miejsce. Zaparkowałam, Charliego jeszcze nie było, miałam jeszcze czas, aby zrobić parę rzeczy. Nie mogłam zostawić go bez obiadu w brudnym domu. Postanowiłam zrobić mu zapas jedzenia na jakieś 3 dni, tylko na tyle mogłam, później wszystko by się zepsuło. W domu wysprzątałam każdy kąt. W swoim pokoju zrobiłam porządek. Wszystkie ciuchy złożyłam w kupkę, aby łatwiej było im się tego pozbyć. Powyrzucałam wszystkie nie potrzebne rzeczy. Zrobiłam pranie. Wszystko było idealnie wysprzątane, zajęło mi to trochę czasu, ale Charliego nadal nie było. Postanowiłam napisać list do Edwarda, musiałam zostawić coś po sobie i jakoś dać mu do zrozumienia, że to nie Jego wina. Wzięłam kartkę papieru w kratkę, nie miałam zielonego pojęcia jak zacząć, to było trudne, bardzo trudne.
Zaczęłam pisać, najpierw od podstaw. Jakoś musiałam zacząć.
Jeśli masz ten list w rękach, oznacza to, iż już jest po wszystkim. Jestem w innym świecie. Odeszłam, ale nie mogłam odejść bez pożegnania, dlatego go napisałam. Edwardzie wiedz, że zawsze będziesz w moim sercu, nawet, jeśli przestanie bić, wiedz, że nadal w nim jesteś. Nie jestem w lepszym świecie, wiem o tym. On jest zarezerwowany, nie ma w nim miejsca dla osób, które same kończą swój żywot. Nie chcę Ci o tym pisać. Pragnę się wytłumaczyć, tylko na tym mi zależy. Nie chcę abyś miał o mnie złe zdanie, chociaż teraz pewnie mnie nienawidzisz. Ja nie mogłam tak żyć to było zbyt trudne. Życie jest zbyt trudne. Ten ciągły ból, który odczuwałam. Widzisz był słoneczny dzień(jak na Forks), szłam po lesie i upadłam, jak zwykle się połamałam. Dostałam jakieś mocne tabletki przeciwbólowe, nie potrzebowałam ich, nie czuję takiego bólu, on jest niczym w porównaniu do tego duchowego. Musiałam je łykać, sama nie wiem, czemu, tak wyszła. Chyba dla świętego spokoju, Charlie się bardzo stresował pewnie dlatego. Dlatego czasem się do nich przyzwyczaiłam, ale się skończyły. Znalazłam kogoś, kto mógł sprzedać mi takie albo i lepsze tabletki. Weszłam w to. Wtedy tego nie wiedziałam, ale już byłam uzależniona w jakimś stopniu. Łykałam je, bez nich nic nie miało sensu, zaczęłam się coraz bardziej męczyć, aż w końcu stwierdziłam, że zrobię to, co powinnam od dawna. Dlatego tu jesteś i czytasz ten list. Edwardzie Kocham Cię i zawsze będę, jesteś częścią mnie. Jednak to koniec, mój koniec. Bądź szczęśliwy i dbaj o rodzinę, tylko o tyle Cię proszę. Zawsze pamiętaj, jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Kocham Cię!!!
Skończyłam. Napisanie tego listu zajęło mi jakąś godzinę, czy dwie. Kartka była mokra od łez, które spływały i spływały z moich oczu. Zaczęłam się martwić, Charliego nadal nie było i wtedy usłyszałam parkujący radiowóz. Postanowiłam ukryć gdzieś list, ale nie miałam pojęcia gdzie, szybko wsadziłam go do kieszeni i poszłam do łazienki. Musiałam coś ze sobą zrobić, oczy miałam całe spuchnięte od łez i poczerwieniałe. Polałam twarz zimną wodą, wytarłam się w ręcznik i zeszłam na dół.
-Cześć tato. - Krzyknęłam, głos miałam zachrypnięty.
-Witaj kochanie. - Odpowiedział mi ojciec. - Długo wczoraj nie wracałaś. Jak było na spacerze?
-Eee, fajnie dzisiaj też idę. Lepiej się śpi, Tobie też radzę to wypróbować. - Wiedziałam, że i tak nie pójdzie, taki był, wolał oglądać mecz.
-Nie dzięki, ja zostanę przy swoim. - Zaśmiałam się nerwowo.
-Odgrzeję Ci obiad. - Poszłam do kuchni i wsadziłam porcję Charliego do mikrofalówki.
Charlie już siedział przed telewizorem i oglądał mecz. Podeszłam i podałam mu obiad. Ja idę na górę, wziąć prysznic, a później na spacer. Oznajmiłam Charliemu.
-Dobrze, ale nie wychodź z mokra głową. - Rozśmieszył mnie tym, ja i tak już nie zdążę zachorować. Udałam się na górę, wzięłam czyste ciuchy i poszłam wziąć prysznic. Kłucie w sercu, palący ogień, krążący po moim ciele. To odczuwam prawie codziennie, gdy myślę o Edwardzie, ale z czasem przyzwyczaiłam się do tego bólu, jakby był częścią mnie. Wyszłam z pod prysznica i poszłam do siebie, włosy wysuszyłam w pokoju, nie chciałam dalej siedzieć w łazience. Ubrałam na siebie czarne spodnie dżinsy, czarną podkoszulkę z czerwonym napisem `You are my life now', kiedyś przechodziłam koło wystawy w sklepie i zobaczyłam podkoszulek z takim napisem, musiałam go mieć, przypominał mi Edwarda, nosiłam go przy sercu. I na to czarną bluzę, mój strój był dopasowany do okazji. Pierwszy raz założyłam tą koszulkę, bałam się ja zniszczyć, teraz w niej umrę. Mam ją od jakiś 2-ch miesięcy, ale pierwszy raz na sobie. Na nogach miałam czerwone trampki. W kieszeni spodni miałam list napisany dla Edwarda. Miałam dylemat, nie wiedziałam gdzie go schować. Czy w Jego domu, czy może u mnie?! Miałam cichą nadzieję, że odwiedzi mój pokój, którejś nocy. Chociaż on wcale nie musiał wiedzieć, co się ze mną stało. Od dawna nie mam z nimi kontaktu, a Alice raczej nie miewa wizji, które nie dotyczą członków jej rodziny. Prawdopodobnie Edward mógłby go znaleźć za jakieś kilkanaście lat, kiedy znów mogliby pojawić się w miasteczku, kiedy wszyscy, którzy ich znają skończyliby w grobie. Łącznie ze mną, na co nie trzeba długo czekać. Wzięłam list ze sobą, miałam go w tylnej kieszeni spodni. Wzięłam nawet torebkę, to w niej miałam wszystko to, co było mi potrzebne. Zeszłam na dół.
-Pa tato. Kocham Cię, pamiętaj o tym zawsze. - Podeszłam i dałam mu całusa w policzek. Zdziwił się i to bardzo.
-Pa Bells. Ja Ciebie tez kocham.
Wyszłam z domu, weszłam do furgonetki. Oparłam głowę na kierownicę, w głowie miałam mentlik, nie zostawiłam żadnej wiadomości dla Renne, ale ona wie, że bardzo ją kocham, nie musze jej tego przypominać.
Ruszyłam, nie chciałam już tego przeciągać, pragnęłam to skończyć. Dojechanie do domu Edwarda nie było już tak trudne jak kiedyś, jakby ktoś lub coś kierowało moich umysłem. Stanęłam, jedynym problemem było wejście tam, nie wiedziałam jak to zrobić. Łaziłam od okna do okna z nadzieją, że któreś jest otwarte, żadne nie było. Poszłam na tyły domu. Nie miałam wyboru, wybrałam najmniejsze okno i je wybiłam, ale tylko tak mogłam wejść do środka. Oczywiście nie obyłoby się bez mojej niezdarności, mimo że rzuciłam kamykiem, to i tak się skaleczyłam szkłem. Weszłam jakoś do środka, bez jakiś mocniejszych ran ciętych. Stanęłam jak wryta, nie wiedziałam, co mam robić, to wszystko przywracało wspomnienia, a one tak bardzo bolały, były wspaniałe, mimo to bolały. W końcu postanowiłam udać się na górę, do pokoju Edwarda. Tam miałam zamiar to zrobić, zachowywałam się jak jakaś opętana, ale to było moim jedynym marzeniem, które mogło się spełnić. Na ścianach nie było nic, puste, a kiedyś były takie kolorowe, takie żywe, pomieszczenia tak samo. Doszłam do pokoju Edwarda, pozostało mi otworzyć drzwi. Bałam się tego, a jednocześnie tak bardzo pragnęłam. Dałam rękę na klamkę, przeszły mnie ciarki i dreszcze, trzęsłam się. Powoli naciskałam klamkę, a później bardzo delikatnie otwierałam drzwi. Otworzyłam je do końca, teraz stałam patrząc się na pusty pokój, który zamiast ścian miał ogromne okna, było widać gwiazdy, niebo było przejrzyste, co rzadko zdarzało się w Forks. Dopiero po chwili spostrzegłam, że na samym środku pokoju stał wazon z liliami. Były zwiędłe, ale nie wszystkie. Jedna stała uparcie prosto, była bardzo dumna. Sztuczna lilia w samym środku bukietu. A na niej liścik, `Gdy ostatnia lilia z tego bukietu zwiędnie, moja miłość do Ciebie zmaleje, bo nie mogę powiedzieć, że przestanę Cię kochać. Na zawsze w moim sercu, tylko ty kochanie.' Łzy jak szalone płynęły mi z oczu, nie mogłam się opamiętać, to było niesamowite. Edward wiedział, że kiedyś tu przyjdę, dlatego tak je zostawił. Położyłam się obok wazonu i leżałam tak przez dłuższą chwilę. Przypomniałam sobie, po co tu przyszłam. Nie powstrzymywałam się od łez, i tak to miał być koniec mogłam się wypłakać, jedynym powodem, dla którego leciały był Edwarda, miałam go już nigdy nie ujrzeć. Wyciągnęłam z kieszeni list, był złożony, na wierzchu podpisałam `Tylko dla Edwarda.' Nie wiedziałam gdzie go położyć, później przypięłam go obok liściku, jaki był na liliach niech, chociaż wyznanie naszej miłości będzie razem. Odsunęłam go w kąt, gdyby mnie znaleźli mogliby i zabrać go, ale jeśli go tu nie będzie, to dadzą temu spokój. Wyciągłam z torebki cały sprzęt, jaki był mi potrzebny, Ścisnęłam swoją rękę opaską i przytrzymałam ja zębami, aby czasem się nie rozluźniła. Wzięłam strzykawkę i przybliżyłam ją do swojej ręki. Ostatnia rzecz, jaką chciałam zrobić, to przypomnienie sobie chwil spędzonych z Edwardem na łące. Gdy już to zrobiłam, przybliżyłam strzykawkę do ręki, tak, że teraz dotykała mojej skóry. Bałam się, okropnie, oczy miałam zamglone od łez. Zaczęłam wbijać strzykawkę w żyłę, ręce mi się trzęsły, ale jakoś mi się udało. Teraz naciskałam, powoli wpuszczając ten płyn w żyły.. `złoty strzał' to on miał zakończyć moje istnienie..?