Problem Stwarzania/Zagłuszania Informacji.
HILOZOA (666) jako Stwórca DI
1. Wprowadzenie, czyli poglądowy przykład tworzenia - i rozpowszechniania - „nowych horyzontów” poznania
Niedawno (22 lipca 09) wróciłem z kilkudniowej podróży do Mińska oraz Grodna i me spostrzeżenia "in vivo" potwierdzają przytoczoną wcześniej przeze mnie opinię Stephena Gowans'a w artykuliku USA D... ZBITA (patrz www.zaprasza.net): bogata białoruska burżuazja (która w znacznej mierze się dorobiła na handlu "mrówkowym" z Polską w latach 1990) jest anty-łukaszenkowska, podobnie jak w Iranie elity tamtejszego "jet-set" są anty-ahmenidżanowskie, marząc o niekończącym się "dorabianiu", wyraźnie biorąc za wzór do naśladowania zachowanie się amerykańsko-rosyjskiej elity tak zwanych „Robber Barons” („Szlachty złodziejskiej”). Natomiast "proste masy" tych dwóch, kulturowo bardzo odległych od siebie krajów popierają swych obecnych, "anty-globalistycznych " (tzn. lokalnie „antyrosyjskich' względnie „antyamerykańskich”) prezydentów, populistycznie dostarczających im poczucia socjalnego bezpieczeństwa oraz narodowej godności. No i Białoruś dzisiaj wygląda "na zewnątrz" o wiele bardziej estetycznie niż tzw. "wolna Polska", za Bugiem prawie nie widuje się osób otyłych, a smukłości nóg Białorusinkom (i tamtejszym Polkom) mogliby pozazdrościć moi, niestety szybko „amerykanizujący się” - to znaczy głównie tyjący - z nad Wisły współmieszkańcy.
Na portalu www.kresy24.pl czytałem niedawno ogłoszony sondaż, zrobiony przez jakąś dużą rosyjską agencję PR, który wskazał, że na Białorusi aż 48% ludności jest zadowolona obecnie ze swej sytuacji materialnej (niezadowolone jest tylko 45%, podobnie jak w Rosji), podczas gdy w najbardziej "zamerykanizowanych" republikach byłego ZSRR - czyli na Ukrainie, w Gruzji i na Łotwie - niezadowolonych ze swej sytuacji ekonomicznej jest aż 75-65% ludności. To niezadowolenie to oczywiście skutek kolonizacji tych republik przez agentury w rodzaju Freedom House, o których działalności pisze szerzej w swym artykule S. Gowans. I jak tu nie popierać hasła mego korespondenta, austriackiego "azylanta ekonomicznego" w Indonezji, profesora Ethic of Science Siegfrieda Tischlera: "USA esse delendam and Israel esse delendam!” I to jest projekt, o którego realizacją w nadchodzących dekadach należy walczyć. Soyez réalistes, demandez l'impossible - jak głosiło jedno z niezrealizowanych haseł maja 1968 we Francji.
Ale do rzeczy.
2. Prawo Wzrostu Entropii przy działaniu systemów nieożywionych, czyli konieczność rozpraszania się, utraty informacji w miarę jej przekazu
Proszono mnie, w grupie „Zbiorowego Mózgu” portalu NNH, czyli „Nasze Nowe Horyzonty”, bym napisał coś „filozoficznego” do przygotowywanej przez tenże Portal Zbiorowej Książki. Najbardziej interesujący w niej temat, to PROBLEM POWSTAWANIA INFORMACJI.
Jeden z z autorów proponowanej pracy, pan Waldemar Witkowski (w skrócie praktykowanym przez NNH „WW”), w ten sposób starał się ten problem zobrazować:
„Przyrost czystej informacji następuje we Wszechświecie na poziomie energii zrównoważonej Stwórcy. Stwórca na poziomie energii zrównoważonej ma kontakt z Absolutem, który sam jest energią zrównoważoną. Ponieważ odległość informacyjna na poziomie energii zrównoważonej jest równa zeru, przyrost informacji umysłu stwórcy natychmiast przechodzi na poziom umysłu Absolutu”.
A więc logicznie, według WW wszelki Przyrost Informacji we Wszechświecie pochodzi od Stwórcy. Następnie, poprzez promieniujący Informacją Absolut i dobrze znaną w starożytności, neo-platońską - a po Soborze w Nicei w 325 roku także i chrześcijańską - Triadę/Trójcę (Absolut/Bóg Ojciec → Logos/Syn Boży → Duch Świata/Duch Święty) informacja od „Stwórcy” dociera do Dusz Ludzi, którzy na jej podstawie kształtują z biernej, „złej” materii świat „dobry”, ludziom (zwłaszcza tym „wybranym”, w Biblii zwanych „ludem bożym”) sprzyjający.
Inny uczestnik Mózgu Zbiorowego NNH, pan Czesław Cempel (CC) w ten sposób starał się uzupełnić neoplatoński, zakładający odwieczne Posiadanie Informacji przez Stwórcę, system emanencyjny poprzez dodanie doń DI, czyli Dodatkowej Informacji, którą Stwórca otrzymuje cyklicznie „od świata” podlegającego kolejnym fazom - według WW - „śmierci” („końca świata”) i „zmartwychwstania” czyli odradzania się. (Te postulowane fazy cyklicznego „zogniania się” i `odrodzenia się” świata wymyślili już stoicy 23 wieki temu, prawdopodobnie poprzez ekstrapolację obserwowanej przez nich cykliczności gigantycznych pożarów lasów suchym w lecie w rejonie śródziemnomorskim - nihil est in intellectu quo prius fuerit in sensu) :
„Bardzo interesujące i inspirujące są rysunki i równania (WW), ale w emanacji Stwórcy brakuje mi informacji I. Co to za stwórca, który nie wie co robić i jak robić. A tu jest właśnie potrzebna jego wstępna informacja Io , która rośnie do I1 i po zakończeniu cyklu mamy przyrost DI = I1 - Io, która przechodzi do absolutu jak wartość dodana kolejnej inkarnacji Świata i może się zacząć kolejny oddech Brahmy. Aż się prosi użyć w tekście pojęcia: substancja = energia + materia + informacja, i wtedy kolejny oddech Brahmy będzie po prostu ewolucją substancji, która każdorazowo przynosi Absolutowi nowa porcje informacji DI.
Tyle uwag na gorąco, gratulacje, życzę wytrwałości cyzelowaniu modelu WW.
Pozdrawiam serdecznie,
CC”
Tę wypowiedź CC inny uczestnik NNH, pan Adam Adamski (AA) uściślił zgodnie z XX-wieczną interpretacją „materii” jako FORMY bardzo zagęszczonej energii drgań cząsteczek-fal, w tym i cząstek-fal elementarnych:
„Tu bym dokonał małej korekty
substancja = energia + materia + informacja, sa to słowa prof. Cempla z ja za Kelvinem powiedziałbym „Substancja = energia (energia to zwirowana materia) + ruch falowy, lub wirowy + informacja”
I dalej AA wyjaśnia:
„Energia zrównoważona , to byłaby próznia fizyczna Szipowa , czyli pola torsyjne i ruch wirowy i wszystko to przekracza szybkość światła. Energia niezrównoważona to te wszystkie procesy, które nie przekraczają szybkość światła o których mówi Einstein i tu wchodzi ruch falowy, ruch wirowy jako energia wraz z jej transformacją. Tak wiec u układzie biologicznym zachodzą procesy, które nie przekraczają szybkości światła, ale również procesy , które przekraczają szybkość światła i tu jest cała natura procesów psychicznych.”
Otóż standardowa, doświadczalna psychologia, której podstawy dał Arystoteles w „Etyce Nikomachejskiej” w III wieku pne, a szczegóły której dopracował Iwan Pawłow pod koniec wieku XIX oraz Jean Piaget w pierwszej połowie wieku XX, opisuje całość procesów psychicznych w formie reakcji asocjacyjnych całkowicie mieszczących się w obszarze klasycznej chemii. Te zasady chemii zostały szczegółowo opracowane jeszcze przed pomiarem prędkości światła i przed opublikowaniem, we włoskim czasopiśmie naukowym, w roku 1903 przez Olinto de Pretto formuły E = mc2, sugerującej iż dobrze nam znana zmysłowo „materia” jest formą bardzo zgęszczonej energii. (Opublikowana w 1905 praca Alberta Einsteina na ten właśnie temat była w znacznym stopniu plagiatem znanej mu pracy Olinto de Pretto, który zginął zastrzelony w 1921 roku, na krótko przed uzyskaniem przez Einsteina Nagrody Nobla.)
Ale wróćmy 24 wieki wstecz, do Arystotelesa, kiedy to o „oddechu Brahmy” filozofowie greccy - było to bezpośrednio przed podbojem Indii przez Aleksandra Wielkiego - niewiele wiedzieli. Otóż stwierdzenie CC iż „substancja = energia + materia + informacja” przytoczone w w bardziej nowoczesnej formie „Substancja = energia (energia to zwirowana materia) + ruch falowy, lub wirowy + informacja” przez AA, sformułował już zapoznany obecnie przyrodoznawca, Arystoteles ze Stagiry. Po prostu według niego „Każdy przedmiot (SUBSTANCJA) składa się z MATERII i FORMY”. I ta starożytna opinia pozostaje aktualna i dzisiaj, czyli w okresie gdy fizyka „einsteinowska” przekonuje nas, że materia to forma energii (i na odwrót). Co więcej, o czym zwykli zapominać wzorujący się na Plotynie neoplatonicy - a także inni entuzjaści poza-materialnych „oddziaływań duchowych”, których istnienie postulują chyba wszystkie znane mi religie - Arystoteles zasadnie utrzymywał, że „czysta forma” - a zatem i popularna obecnie „czysta in-FORMAcja” (patrz WW cytowany na wstępie) - nie istnieje. Forma, a zatem i in-formacja, jest nierozerwalnie związana z jej materialno-energetycznym nośnikiem. Jak to wielokrotnie demonstrowałem mym studentom, zawsze konieczny jest jakiś nośnik (papier, fale dźwiękowe względnie elektromagnetyczne, feronomy, kwasy nukleinowe, itd.) by przekazać, względnie zakodować, jakąkolwiek informację.
Ponieważ zaś, w miarę przekazu informacji jej materialny nośnik ulega z konieczności „ścieraniu”, więc w trakcie krążenia informacji musi ona ulegać dysypacji, czyli rozproszeniu, co ogólnie określane jest Prawem Wzrostu Entropii każdego SYSTEMU NIEOŻYWIONEGO. (In-formacja - czyli struktura budowy - zwykłego roweru pozwala nam na jego używanie przez kilka miesięcy bez konieczności dokonywania w nim napraw; wytrzymałość na obciążenie pracą układów scalonych w komputerach jest gigantyczna, ale nie jest ona jednak nieskończona, itd.)
3. W jaki zatem sposób powstaje In-Formacja, gdzie znajduje się ten STWÓRCA, zdolny do budowy struktur bardzo daleko odbiegających od przypadkowego „ułożenia się” materialno-energetycznych elementów tychże struktur?
Warto w tym miejscu podkreślić, że trywialna odpowiedź na to pytanie jest wyjątkowo pracowicie przemilczana przez entuzjastów techniki na całym świecie. (Techné - po grecku oznacza całość ułatwiających życie urządzeń gospodarstwa domowego, w skrócie określanego w naszym kraju jako AGD; w sensie szerszym, do ułatwiających życie AGD należy także zaliczyć domy, drogi, samochody, RTV, gazety, książki, komputery, czyli całość naszych osiągnięć cywilizacyjnych. Starożytni Grecy rozwój techné, czyli w skrócie po polsku AGD, wiązali bynajmniej nie tak jak my z Postępem, ale z PODSTĘPEM, polegającym na oszukiwaniu Natury, za pomocą sztucznych ułatwień.)
Popatrzmy zatem bliżej na Naturę wokół nas i w nas samych: tak jak chemiczny proces ROZKŁADU na prostsze składniki, jest procesem Utraty Informacji (np. w trakcie spalania drewna utracie podlega informacja genetyczna zawarta w komórkach tegoż drewna), tak proces SYNTEZY, na przykład drzewa, jest procesem Powstawania Informacji: w tym biologicznym procesie z elementów prostszych (H2O + CO2 + Q [ciepło promieniowania Słońca]) powstaje duży przedmiot o strukturze, zarówno zewnętrznej jak i wewnętrznej, bardzo odległej od przypadkowości. Ten Wzrost wskutek Odżywiania się Arystoteles skojarzył z działalnością DUSZY ROŚLINNEJ, obecnej w każdym organie istot ożywionych. Co więcej, dzięki użyciu mikroskopu w czasach nowoczesnych potwierdzono poboczne twierdzenie Stagiaryty, że i rozmnażanie się - zarówno populacji komórek formujących dany organizm, jak i całych populacji organizmów wielokomórkowych - jest wynikiem ich odżywiania się: gdy brakuje pożywienia (w tym i ciepła niezbędnego do bio-syntezy) to populacje istot żywych automatycznie przestają wzrastać. To zapoznane dzisiaj przez teoretyków biologii Prawo Natury, oparte na podstawowym w fizyce Prawie Zachowania Maso-Energii, warto nazwać „antymaltuzjańskim” a zatem i „antydarwinowskim”.
Jeszcze wyraźniej niż w biernie rosnących roślinach, PRZYROST IN-FORMACJI się obserwuje w przypadku następstw ruchów wykonywanych przez tak zwany zoon, czyli przez istoty obdarzone arystotelesowską DUSZĄ ZWIERZĘCĄ, posiadające organy ruchu oraz poznania otoczenia. Jak już wzmiankowaliśmy, w przypadku SYSTEMU NIEOŻYWIONEGO (a więc i w przypadku układów scalonych w komputerze, obliczanych na wykonanie, bez uszkodzeń, setek tysięcy operacji magnto-elektrycznych), wskutek rozmaitego rodzaju „tarć” następuje szybsze lub wolniejsze „zużycie się” (ang. usure) jego struktury. Natomiast u zdrowych ŻYWYCH OSOBNIKÓW następuje automatyczna regeneracja uszkodzonych, wskutek ich używania, organów oraz mini-organów, w tym i regeneracja ich materiału genetycznego. Jak to szerzej omawiałem w „Atrapach i paradoksach nowoczesnej biologii” z roku 1993, a wcześniej w „Open Letter to Biologists” opublikowanym w „Fundamenta Scientiae” w roku 1981, ta regeneracja „zużytych” produktów bio-syntezy jest wymuszona przez sam mechanizm tego chemicznego procesu: tak jak usunięcie popiołu (produktu spalania) pokrywającego dogorywające harcerskie ognisko, powoduje automatycznie ponowne pojawienie się w nim płomieni, tak „usunięcie”, sprzed genetycznych matryc narzucających kolejność sekwencji aminokwasów w syntetyzowanym białku, białkowych produktów (wykorzystanych do odtworzenia uszkodzonych tkanek) automatycznie powoduje dodatkową, wybiórczą syntezę „skonsumowanych” białek, a zatem nie tylko REGENERACJĘ, ale i NAD-REGENERACJĘ uszkodzonych (byle nie za bardzo) organów. I to jest banalna, czysto fizyko-chemiczna przyczyna, ze im więcej się w życiu męczymy - na przykład chodząc po górach - to tym bardziej jesteśmy zdrowi i zdolni do wykonywania znacznych wysiłków, nawet już w stosunkowo zaawansowanym „emerytalnym” wieku.
Po angielsku to powszechne i konieczne dla przeżycia przez dłuższe okresy czasu, zoologiczne zjawisko określa się terminem `over-recovery', przy czym Jean Piaget nadał mu bardziej cybernetyczna nazwę „reéquilibration majorante”, czyli „wyrównanie z nadkompensacją zaburzonych struktur organizmu”, w tym oczywiście i struktur neuronalnych człowieka narażającego się w życiu na najrozmaitsze stresy i `przeżycia'. (Skądinąd ta „nadregeneracja” to jest nic innego jak lamarckowska „hipertrofia organów wskutek ich używania”; włączając w to oczywiście dobrze odczuwaną przez seks-maniaków hipertrofię potrzeb ich organów dziedziczności.)
Co więcej, „nadregenerowane” dzięki chemicznej reakcji na ich „użycie”, czy to segmenty łańcuchów aminokwasów, czy bezpośrednio kwasów nukleinowych (tak zwane „introny”) mają chemiczną tendencję, wskutek swych „lepkich końców”, do łączenia się w dłuższe segmenty, stwarzając w ten prosty, `endogennie inżynieryjny' sposób genetyczno-białkową podstawę do pojawiania się znanych wszystkim `odruchów warunkowych'. Niektóre z tych nabytych odruchów, jak na przykład uzależnienie od alkoholu, jest bardzo trudno `zdekonstruować', nabyte „przywyczki” trwają bowiem zazwyczaj przez dziesiątki lat, pośrednio potwierdzając, że zakodowane one zostały w `somatycznie zrekombinowanych' kwasach nukleinowych organów szczególnie czułych na narkotyzację. I to jest bardzo prosty, ściśle biochemiczny mechanizm Przyrostu Informacji (DI w terminologii CC) w obdarzonych „vis vitalis” (arystotelesowską `entelechią') ZWIERZĘTACH, w Nowym Testamencie kojarzonych ze straszliwą, kabalistyczno-chrześcijańską liczbą 666.
Dobrej klasy psychologowie ze Szkoły Piageta doskonale wiedzą, ze cała informacja o świecie, jaką dzieci (czyli nasze małe, bardzo żywotne w tym okresie `bestyjki', jak to się pieszczotliwie mówi) konstruują (asymilują) „w sobie”, poprzez aktywną eksplorację ich otoczenia, jest bardzo precyzyjną superpozycją kolejnych odruchów warunkowych `wyćwiczonych i zapamiętanych' w młodości. Wtedy to wypustki neuronalne (dendryty i aksony) rosnące w korze mózgowej są jeszcze w stanie labilnym, pozwalającym na szybkie tworzenie (i zapamiętywanie) nowych skojarzeń. I właśnie te skojarzenia, osiągnięte dzięki aktywnej eksploracji otoczenia, to jest właśnie NOWA INFORMACJA, z którą jej odkrywcy chętnie zazwyczaj dzielą się ze swymi kolegami i koleżankami (patrz Addendum nt. pozoracji zamachów na RR i JPII w 1981 roku). Mówiąc bardziej ogólnie, należy uznać za tak zwany PEWNIK, zarówno naukowy jak i religijny, że STWÓRCA INFORMACJI znajduje się nie „poza materialnym światem” (jak to wynika z koncepcji „zbiorowego mózgu” WW + CC + AA), ale jest ukryty w nas samych, będących częścią HILOZOA, czyli materii (gr. hyle) ożywionej. Jakby ktoś wątpił w istnienie zdolności twórczych mikroskopijnych, żywych komórek naszych ciał, to pragnę przypomnieć, że coraz bardziej powszechne zwyrodnienia nowotworowe są najlepszym przykładem, iż zdolność tworzenia „nowej informacji” posiadają nie tylko ludzie, ale i coraz częściej kolonizujące tych ludzi, komórki raka. Inna sprawa, że te, demonstrujące swą „vis vitalis” mało zróżnicowane tkanki nowotworu nie posiadają charakteryzującego DUSZE DOJRZAŁYCH LUDZI organu wyobraźni, by dostrzec, że agresywnie podkradając pożywienie przeznaczone dla normalnych tkanek, prowadzą do wycieńczenia i śmierci swego żywiciela, a zatem i do zagłady swej własnej, konsumpcyjnie „wojowniczej” (jak burżuazja w krajach nowoczesnych, patrz Wprowadzenie) populacji.
(Nb. Zjawisko endogennej „nadregeneracji” skutków zaburzeń jakie wywołują w organizmie wprowadzone doń ciała obce - na przykład wirusy, bakterie, czy toksyczne lub promieniotwórcze cząsteczki - jest przyczyną, że po przeżyciu przez osobnika wywołanej przez te antygeny choroby, staje się on uodporniony na większe dawki antygenów tego samego typu. Jest to znana już od 200 lat empiryczna, ściśle lamarckowska podstawa skuteczności szczepień ochronnych. A zatem i obecnie planowane przez WHO masowe szczepienia przeciw wydumanej w znacznej mierze „świńskiej grypie”, nie będą w stanie wywołać jakiegoś masowego pomoru zaszczepionej ludności: ludzie się przecież na te szczepienia z czasem uodpornią, tak jak lekarze pracujący w sanatoriach chorób gośćcowych, w których leczy się pacjentów przy pomocy napromieniowań naturalnym uranem, stają się z czasem bardziej zdrowymi i „promieniodpornymi” od zwykłych obywateli, coraz bardziej lękających się obecnie… promieniowania słońca.)
GOLEM* czyli „zachodni”, kabalistyczny System Dezinformacji
4. Postępujące zjawisko znikania Wiedzy o Przyrodzie
Dla starszej wiekiem, dobrze wykształconej osoby niewątpliwie interesującym jest pytanie, dlaczego informacja o mechanizmach kreacji informacji („DI” w terminologii CC) uległa wygaszeniu, zwłaszcza w środowiskach naukowych, już w drugiej połowie wieku XX-go. Jak pamiętam z młodości, w PRL-owskich liceach, w późnych latach 1950, młodzież obowiązkowo się uczyła o doświadczeniach Pawłowa z uwarunkowywaniem reakcji poznawczych psów, a w klasie XI mego liceum w Krakowie uczyliśmy się nawet ot tym, że poprzez umiejętne, „pawłowowskie” kojarzenie dostrzeganych faktów, twórcy literatury otwierali nowe horyzonty myśli (które z definicji winien rozwijać także portal NNH) przed swoimi czytelnikami. Tymczasem na początku lat 1980, gdy zaproponowałem w Instytucie Pasteura w Paryżu, by zbadać doświadczalnie w jaki sposób, na poziomie molekularnym, powstają odruchy warunkowe, to dyrektor tegoż Instytutu, bliski współpracownik Jacquesa Monoda, Jean-Pierre Changeux, autor popularno-naukowej książki „Człowiek neuronalny”, z widoczną w jego podpisie zawziętością, skreślił me podanie o tak zwany „grant” - co było dla mnie pisemnym dowodem, że `znikanie wiedzy' w zakresie nauk o przyrodzie nie ma bynajmniej charakteru losowego. Na odwrót, ma one ma ono charakter systematycznej próby „zakłamania świata nauką”; szczególnie w dziedzinie nauk o życiu mamy do czynienia z systematycznym odsuwaniem wiedzy od prawdy o świecie, jak to zauważył przed 30 laty angielski socjolog Michael Thompson, podobnie jak i ja himalaista.
Skąd taka patologiczna „tendencja rozwojowa nauki” się wzięła?
Już w trakcie mych tak zwanych `graduate studies' na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (w zakresie geofizyki i historii nauki) zauważyłem, że starający się robić wrażenie `beacon of nations' (`światła przewodniego narodów') Amerykanie są ogarnięci Kultem Protezy, czyli kultem mechaniczno-elektronicznych gadżetów ułatwiających im (prze)życie. Ten, historycznie wywodzący się z komercyjnej Kartaginy oraz niemniej komercyjnego, starożytnego „teokratycznego” Izraela, kult warto określić, jak już wcześniej wielokrotnie sugerowałem, terminem „fetyszyzmu AGD”. Ta „amerykańska religia AGD” promieniuje obecnie w Polsce z niezliczonych bilbordów i innych reklam gazetowo-radiowo-telewizyjnych. Wszystkie te sztuczne ułatwienia, poprzez „odciążanie od pracy” endogennych organów człowieka, z konieczności prowadzą do atrofii zastąpionych przez protezy organów, a zatem stwarzają społeczne zapotrzebowanie na specjalistów od „upiększania rzeczywistości”, takich jak wspomniany powyżej, odznaczony francuską Legią Honorową, profesor J.-P. Changeux. Ci, coraz liczniejsi „piarowcy nauki” swymi pracami kamuflują nabyte (i coraz bardziej utrwalające się dziedzicznie) kalectwo oszalałych w swym konsumpcjonizmie mas oraz elit. Taki SYSTEM funkcjonowania Zachodu warto określić terminem GOLEM (G + O + L + EM), jako iż jest on bez reszty skonstruowany na recepcie „zarządzania światem”, jaką uważny czytelnik może wydedukować studiując starożytną Księgę Kucharską Urządzenia Świata znaną jako… Biblia.
5. Religijno-ekonomiczny robot zagłuszający informację „szkodliwą” dla ekspansji Ludu Bożego
Co symbolizuje ten znany w literaturze kabalistycznej `GOLEM'? Mój kolega z Izraela, urodzony w Nowosybirsku `antysystemowy' pisarz Izrael Adam Szamir w swej książce „Pardes - studium kabały” (opublikowanej przezeń po angielsku w 2005 roku i przetłumaczonej na język polski w rok później www.israelshamir.net/Polish/Polish8.htm ), przytacza kilkakrotnie taką oto, znaną w jego środowisku historię: „W żydowskiej bajce, uczony czarownik ożywia Golema, bezmyślnego robota, i prosi go o przyniesienie wody. Lecz uczony nie znał magicznego słowa zatrzymującego Golema, i ten nosił wodę aż cały dom został zalany”. Po czym Izrael Adam dodaje: „W pewnym sensie, Żydzi to zbiegły Golem, zatapiający nasz świat.”
Ta bardzo niepochlebna opinia mego kolegi, oskarżającego ethnos wśród którego się on przez z górą pół wieku wychowywał, o zachowanie podobne do poczynań bezmyślnego robota, pracowicie dewastującego wszystko na swej drodze, posiada bardzo dobre osadzenie w faktach. Jeśli chodzi o sam ten, skonstruowany ponoć na początku epoki industrialnej w XVI wieku przez mieszkającego w Pradze rabina Maharal z Poznania, człowieko-podobny potwór Golem, to warto go potraktować jako zbiorczym symbol Artykułów Gospodarstwa Domowego (AGD). Te protezy - jak chociażby samochody - początkowo rzeczywiście ułatwiają ludzkie życie, ale z czasem wyłamują się one spod kontroli swego Zbiorczego Konstruktora, stając się utrudnieniem poruszania się nawet dla tych, którym początkowo ten wynalazek miał ułatwiać „panowanie nad ziemią”. (Na temat nowoczesnej „plagi potopu AGD” już kilkanaście lat temu napisała znakomitą książkę Viviane Forrester pod tytułem « L'horreur économique »; ta książka, rozprzedana we Francji w prawie milionie egzemplarzy i przetłumaczona już na 27 języków jakoś w Polsce - zapewne dzięki „niewidzialnej kontroli nauki oraz kultury” przez Fundację Batorego-Sorosa - nie może się „przebić”. A szkoda, bo wyjaśnia ona, w znacznym stopniu, skąd się bierze coraz większe, tak zwane „strukturalne” bezrobocie, dlaczego większość ludzi na Ziemi stała się VIP-om, czyli Władcom Globu, niepotrzebna i dlaczego żyjemy w świecie coraz bardziej odrzeczywistnionym, czego przykładem są chociażby wymienione w punkcie 2 kompletnie oderwane od podstaw fizyki koncepcje „ewolucyjne” WW CC i AA.)
Otóż zachodni SYSTEM, bezwzględnie tłamszący ROZUM ludzi starających się w nim „ustawić”, warto za I. A. Szamirem określić mianem G + O + L + EM, jako iż został on w całości zaprojektowany, już na kilkanaście wieków przed industrializacją Europy, przez nienawidzących „hellenizmu” rabinów, działających w schyłkowym okresie istnienia Starego Izraela. Co symbolizują trzy pierwsze litery GOL rzeczonej „maszyny do dewastacji Rozumu”, pisałem już w niedawno opublikowanym w języku angielskim internetowym mini-eseju pod tytułem „FLU - Three Big Freedoms Which Shape The West” (patrz http://www.israelshamir.net/shamirReaders/). Pozwolę sobie przytoczyć, z tego opracowania po angielsku, na czym polegają te „Trzy Wielkie Wolności które kształtują Zachód” i kto jest ich ukrytym promotorem.
G - czyli GŁUPOTA (ang. foolishness)
Etyka Zawodowego Głupca została najlepiej zilustrowana za pomocą „informacji od boga” jakie przekazał w swych „Listach” Święty Paweł. „W niwecz obrócę mądrość mędrców, a roztropność roztropnych odrzucę … Czyż Bóg nie obrócił w głupotę mądrości świata? … My głosimy mądrość bożą tajemną, zakrytą, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej” (I Kor. 1, 19-20 i 2, 7). Ponieważ tego typu „Listy” apostolskie Pawła są przedrukowywane od stuleci w milionach egzemplarzy, więc bez wątpienia reprezentują one „mądrość” świata chrześcijańskiego, dominującego aż na 4 z 6 Kontynentów. Zatem logicznie, reprezentują one… głupotę w oczach Boga. Jak odważyłem się to zauważyć w „Wywiadzie” internetowym, opublikowanym kilka lat temu (www.snpp.pl/Wywiad%20MG_Sier2006_Kultura.htm ) „Gdyby św. Paweł na swej drodze ewangelizacyjnej napotkał na przykład Sokratesa, to ten ostatni z łatwością by go rozszyfrował jako dętego żydowskiego durnia, udającego że ma osobiste kontakty z „bogiem”.” Paweł, jako samozwańczy apostoł, został przygotowany do swej „misji” w jerozolimskiej jesziwie prowadzonej przez rabiego Gimaliela. Zatem to temu starożytnemu żydowskiemu „uczonemu w Piśmie” zawdzięczamy, że imitujący zachowanie się św. Pawła kapłani chrześcijańscy zachowują się tak jak manekiny zwane zombi, recytujący mechanicznie włożone im do głów przez ich konstruktora, „upiększające świat” bzdury.
O - czyli wolność Obłudy oraz zwykłego Kłamstwa
Biblijnym Ojcem Interesownej Obłudy oraz Kłamstwa jest niewątpliwie Patriarcha Jakub, założyciel plemienia Izraela, który w imię mojżeszowej zasady „miłowania bliźniego jak siebie samego” oszukał swego Ślepego Ojca Izaaka i przechwycił, wraz z ojcowskim błogosławieństwem, rodowy majątek, który zwyczajowo miał być zarządzany przez Ezawa, starszego bliźniaczego brata przedsiębiorczego protoplasty Izraela. Ten związek Narodu Wybranego z kłamstwem i obłudą charakteryzującą „od zawsze” jego przywódców denuncjował już i Jezus z Nazaretu i Baruch d'Espinoza, zaś zmarły przed 150 laty niemiecki filozof Artur Schopenhauer określił żydów (patrz Święty Paweł) jako Wielkich Mistrzów Kłamstwa - co bardzo spodobało się Hitlerowi.
Warto przy tej okazji przypomnieć, że płodny jak królik Jakub (aż 12 potomków!) tak bardzo się starał rozmnażać dokumentujące światu jego bogactwo owce, że te doszczętnie wyżarły zagarnięte przezeń pastwiska, powodując ich upustynnienie. A zatem to brak umiaru, zarówno w rozmnażaniu się, jak i w kolekcjonowaniu bogactw, spowodował głód w rodzinie tego „ulubieńca boga” i konieczność „emigracji za chlebem” rodziny Jakuba do Egiptu, gdzie izraelici zostali sprowadzeni do roli niewolników. Która to biblijna historia winna być ostrzeżeniem zarówno dla lubujących się rozczytywać w Biblii przedsiębiorczych Amerykanów jak i dla zsekularyzowanych w znacznej mierze Żydów, wypychających obecnie swych palestyńskich pobratymców z ziemi ich przodków.
L - czyli wolność Lichwy
Jedynym znanym starożytnym kulturowym zapisem, który zachwala stosowanie podstępu z pożyczaniem na procent, jako „bezwysiłkowej metody” podboju świata przez Naród Wybrany, jest Księga Powtórzonego Prawa, tak zwane Deutewronium (deuter - czyli `podwójność' oznacza w zapożyczonej od pitagorejczyków kabale coś złego, jak na przykład Watykan II czy JP II). Wers 20/21 rozdziału 23 tej Przeklętej Księgi mówi „Obcemu możesz pożyczać na lichwiarskie odsetki, ale bratu twemu nie będziesz pożyczał na lichwiarskie odsetki, aby ci błogosławił Pan, bóg twój, w ziemi do której wchodzisz, aby ją objąć w posiadanie”.
Bez wątpienia cały, rozrośnięty obecnie do monstrualnych rozmiarów, zachowujący się jak przysłowiowy Golem, Światowy System Bankowy, który 400 lat temu, wraz z mamonistyczną Rewolucją Protestancką się wyłamał spod kontroli feudalnych instytucji państw chrześcijańskich, jest zbudowany na tym jednym, liczącym zaledwie pięć słów, zdaniu ze Starego Testamentu. Ten uświęcony autorytetem „Boga”, ASPOŁECZNY I ANTY-NATURALNY SYSTEM BANKOWY doprowadził do dwóch Wojen Światowych w wieku XX-tym i z pewnością doprowadzi on do jeszcze większych katastrof społeczno-ekonomiczno-ekologicznych w wieku obecnym. W wieku który się rozpoczął od zburzenia, ponoć przez „islamskich terrorystów”, bliźniaczych wież WTC, pozornie symbolizujących animistyczny (666) kult Złotego Cielca.
EM - czyli o tym, jak zneutralizować ENTROPIĘ MYŚLI chrześcijańskiego kleru
Wymienione powyżej, stanowiące rodzaj pandemii FLU - czyli grypy - promowane przez Biblię aspołeczne zachowania się bohaterów oraz „pisarzy” zarówno Starego jak i Nowego Testamentu, byłyby oczywiście społecznie szybko zneutralizowane, gdyby przywódcy narodów nie byli systematycznie „obezwładniani” przez podstępne zachowanie się chrześcijańskiego - a zwłaszcza zachodnio-chrześcijańskiego - kleru, od setek lat wychowywanego w swych seminariach na Rycerzy Bezmyślności.
Przecież to sławne zalecenie Świętego Pawła „zło dobrem zwyciężaj”, którego to zalecenia przytoczenie powoduje endogenny „zastrzyk” do mózgu endorfin wywołujących przyjemne uczucie u osób poczuwających swą przynależność do „krzewiącej dobro” w świecie Cywilizacji, jest przykładem karygodnej wręcz bezmyślności. Cóż się bowiem stanie, gdy zamiast osobiście pogonić - albo starać się postawić przed sądem - złodzieja, który zakradł się do naszego domu, zgodnie z nakazem „zło dobrem zwyciężaj” w ramach dobroczynności ugościmy go kawą? Na następny raz, nie bojący się już kary złodziej wtargnie jeszcze bardziej agresywnie w nasze - lub sąsiadów - „chrześcijańskie” domostwo. I to właśnie z tego banalnego powodu liberalna, ponad-narodowa „szlachta złodziejska” (ang. robber barons) reprezentowana we Wschodniej Europie przez Fundację Batorego-Sorosa, tak bardzo dba o budowę nowych kościołów oraz cerkwi i o powtórne wprowadzenie religii do szkół, co się niestety robi także i w post-komunistycznej Rosji. Przykazanie „nie kradnij” w warunkach gdy wszystkie dobra wspólne (tzn. komunistycznie posiadane) zostały już sprywatyzowane, oznacza po prostu zabezpieczenie gigantycznych majątków elity Robber Barons już na wieki, przy jednoczesnym upodleniu całych skolonizowanych, przez tę ponadpaństwową „szlachtę złodziejską”, narodów.
Przyznaję, że w młodości interesowało mnie bardzo przyrodoznawstwo, co spowodowało że kończyłem studia nauk ścisłych, sprawy religii były mi do tego stopnia obojętne, że jako dziesięcioletnie dziecko, zachęcone przez księdza w szkole do modlenia się… modliłem się (tak!) prosząc Boga o to, by nie zostać księdzem. Dlatego na zakończenie tego eseju o „Golemie”, który skonstruowany wspólnym wysiłkiem kleru żydowskiego oraz chrześcijańskiego, niechybnie doprowadzi do tego świata totalnego się zbęcwalenia, pozwolę sobie przytoczyć urywki z niedawno otrzymanych listów od Stanisława Cieniawy, 86-letniego emerytowanego nauczyciela akademickiego, postaci dobrze znanej zarówno wyższej hierarchii kościelnej jak i starszemu pokoleniu polskich katolickich filozofów. Cieniawa, który już od czasów swej młodości stał się entuzjastą idei SAWINizmu - czyli jak to tłumaczy, Sensu Afirmacji i Wierności Najwyższego (Boga oczywiście) - w ten sposób streszcza swą karierę: „Mimo iż ukończyłem 4-klasowa szkółkę wiejską, wygrałem diecezjalny konkurs czytania książki religijnej (…) Dzięki temu ułatwiono mi zdobycie matury i studiowanie teologii na Uniwersytecie Jagiellońskim (lata 1950-1954) jako klerykowi. (…) Potem zdobyłem dwa dyplomy: polonisty i filozofa z doktoratem i przepracowałem jako nauczyciel w szkołach średnich i wyższych 36 lat (gdzie pod koniec kariery) uczyłem, według własnego programu, przedmiotu kultura osobista. Jednocześnie pisałem kolejną rozprawę habilitacyjną Humanizacja kultury. Stopnie kultury osobistej. (Uniw. Szczeciński, 1991)”
Ten, mający kilkadziesiąt lat doświadczenia w pracy jako pedagog „filozof anty-katolicki” (anty-katolicki w znaczeniu wrogości do „powszechnego” bęcwalizmu), celnie w swych „listach do przyjaciół” zauważa, iż „Siła (kościelnej) tradycji jest właśnie entropią w postaci łatwizny posługiwania się mitem boga jako metafizycznej Doskonałości, Mocy, wybaczającej Miłości, itd. Duchowa więź, utożsamienie się z tym mitem jest bez porównania łatwiejszą drogą do radowania się poczuciem doskonałości niż praktyczne wywalczanie doskonałości osobistej w procesie realnego życia (…) Naszpikowane atrakcyjnymi mitami rzekomo „religijne” imprezy dogadzające wszystkim zmysłom i wybujałym pragnieniom (…) są o wiele łatwiejsze niż unikanie krzywdzenia innych czy rzetelne zadośćuczynienie za wyrządzone już krzywdy … Miał rację Lew Tołstoj kiedy pisał: Tak przywykliśmy do otaczającego nas kłamstwa religijnego, że nie widzimy całej tej ohydy, głupstwa i okrucieństwa jakie wypełniają naukę kościelną. Nie spostrzegamy tego, ale dzieci widzą i dusze ich pod wpływem tego nauczania potwornieją ostatecznie”.
O tym, że „judaizm to potworna religia” odważył się napisać, w izraelskiej gazecie „Haaertz”, John Strugnell, wieloletni kierownik badań nad manuskryptami z I wieku znalezionymi w pieczarach w pobliżu Morza Martwego. Ponieważ zaś, jak to celnie zauważył Karol Marks w „Kwestii żydowskiej” z 1844 roku, „chrześcijaństwo to sublimacja judaizmu”, więc i „nasza” religia jest rodzajem nowotworu, tylko że bardziej niż judaizm wysublimowanego, na pierwszy rzut oka bowiem niewidzialnego. Jak to zauważył Stanisław Cieniawa, ten nowotwór społeczny jest zamaskowany „Doskonałościa, Mocą i wybaczającą Miłością” ukrzyżowanego - ewidentnie na rozkaz swego „miłującego Ojca” - Chrystusa. Przecież w noszonej przez każdego księdza Biblii chodzi przede wszystkim o zorganizowanie Panowania nad Ziemią przez Naród Wybrany, tak aby był tylko „jeden pasterz i jedna tylko trzoda”, jak to sam Chrystus zaplanował w Ewangelii św. Jana, rozdział 10, przygotowując się do swej (czyżby tylko pozorowanej, jak to sugerują muzułmanie?) na krzyżu śmierci. Co zatem robić, aby nie doszło do zaprojektowanej już w Nowy Testamencie globalizacji, czyli zabijającej radość życia totalnej świata uniformizacji, w jaki sposób unieruchomić „chrześcijańskiego” GOLEMA, dewastującego wszystko na swej „drodze do wolności” (wolności głupoty. wolności obłudy oraz lichwy), monstrualnego bio-robota zaprojektowanego przed dwoma tysiącami lat w „jaskini zbójców” ma górze Synaj?
Rabin Maharal z Pragi ponoć unieruchomił zmontowanego przezeń, zagrażającego już nawet praskim żydom człeko-podobnego robota, poprzez wyjęcie z jego głowy „pergaminu ze słowem”. Czyżby chodziło tutaj o „Pismo Święte”, które po hebrajsku, poprzez zmianę jednego tylko akcentu, odczytuje się jako „Pismo Przeklęte”? (W języku francuskim to się robi poprze zmianę akcentowania słowa `sacré' - święty - na przekleństwo „sakramencki”.) Natomiast w języku polskim „odczarowanie” haseł-nowotworów, głoszonych przez „chrześcijańskiego” pasterza-robota, dokonać można poprzez prostą asocjację tychże haseł z dobrze widocznymi owocami tegoż super-pasterza „działalności ewangelizacyjnej”. Gdy ten zautomatyzowany „pasterz” nakazał dumnie wypisywać na frontonach kościołów „BÓG JEST MIŁOŚCIĄ”, to z przykazania „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” wynika iż ten „bóg” najwyżej ceni MIŁOŚĆ WŁASNĄ, czyli po prostu EGOIZM. Co doskonale zauważyła amerykańsko-żydowska pisarka Ann Rand w książce „Cnota egoizmu”, wskazując że w kraju „pod Bogiem” jakim są Stany Zjednoczone bardzo wyraźnie się obserwuje jak społeczeństwo się „rozwija” od trybalizmu do indywidualizmu. Czyli każdy sobie rzepkę skrobie, zamieniając świat w gigantyczny śmietnik.
Podobnie sprawa wygląda z powtarzanym bezustannie przez kościelne bio-roboty hasłem „NIE LĘKAJCIE SIĘ”. Gdy na ulicy Kanoniczej w Krakowie, na jednym ze znajdujących się tam pałaców kardynalskich ujrzałem tabliczkę z nazwą fundacji „NIE LĘKAJCIE SIĘ”, to aż mnie korciło by do tego szyldu dopisać czarnym flamastrem „MAMONA”. I od razu było by wiadomo o co rzeczonej „kardynalskiej” Fundacji chodzi. No i w końcu, gdy lud z nabożeństwem śpiewa „W KRZYŻU ZBAWIENIE”, to koniecznie trzeba tutaj ludowi dopowiadać, iż chodzi tutaj o ZBAWIENIE KRYMINAŁU, gdyż do takiej właśnie „ewangelii” sprowadza się cała paulińska „mądrość boża tajemna, zakryta, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej”.
Dr Marek Głogoczowski
6. Addendum. Drugi przykład odkryć do jakich prowadzi posiadany przez nas „boski” organ kojarzenia faktów, czyli asocjacji.
Około miesiąca temu zakończyłem `badania własne' nad tajemnicą zamachu na papieża Jana Pawła II, dokonanego w rocznicę maryjnego „cudu w Fatimie”, 13 maja 1981. Wyniki tych badań upowszechniłem szerzej, co zbulwersowało niektórych ich czytelników (np. „Mikołaj” mi napisał „Czy jest Pan obrzezany? Czy był Pan kiedykolwiek ochrzczony? Czy należy Pan do loży masońskiej? Czy należał Pan do PZPR? Czy pracował Pan w UB lub SB? Na jakim stanowisku? Czy pracował/pracuje Pan dla CIA lub NSA? Skoro może Pan otwarcie głosić takie poglądy i jeszcze Pan żyje, to czy otrzymuje Pan na to zlecenie od swoich mocodawców? Kim są Pańscy mocodawcy?”)
Ćwiczony od wczesnej młodości mój aparat skojarzeniowy wciąż jest bardzo sprawny i pamiętając dobrze niedawną historię „podboju Europy Wschodniej przez Imperium Americanum”, zacząłem podejrzewać, że i zamach na prezydenta Ronalda Reagana (RR), który miał miejsce 30 marca 1981, a więc zaledwie na półtora miesiąca przed zamachem na Karola Wojtyłę, też był sfingowany. Te zamachy mogły zatem być czymś w rodzaju „szczepienia” (rytualnego kabalistycznego `naznaczenia', względnie „przygotowania moralnego”), tych dwóch Wielkich Aktorów, do rozpoczętej przez CIA, właśnie wtedy, antykomunistycznej krucjaty.
Zacząłem zatem studiować dostępne w Internecie dane na temat „zamachu” na RR, porównując je z zamachem na JPII i okazało się, że oba te „dziejowe” wydarzenia miały bardzo podobny przebieg oraz skutki. Mianowicie:
1. Obaj przywódcy zostali poważnie ranni, ale zaledwie po kilkunastu dniach hospitalizacji powrócili do zdrowia.
2. Kule ominęły istotne dla przeżycia organy, Reagan został trafiony w pierś kula odbitą rykoszetem od samochodu, początkowo myślał iż sam złamał sobie żebro uderzając piersią w otwarte drzwi samochodu, przy pośpiesznym doń wskakiwaniu.
3. Obaj przywódcy zachowali przytomność aż do przyjazdu do szpitala.
4. Obaj utracili tak wielką ilość krwi, iż ponoć niewiele brakowało, by się na śmierć wykrwawili.
5. Ich operacje trwały bardzo długo, operacja usunięcia kuli z płuca RR trwała 3 godz; operacja JPII 4,5 godz.
6. W obu przypadkach zamachowcy ranili dodatkowo inne osoby: przy zamachu na RR zamachowiec poważnie ranił 3 agentów ochrony, przy JPII ranne zostały dwie „turystki”.
7. W obu przypadkach zachowała się bardzo ograniczona dokumentacja filmowo-fotograficzna. Na filmie z zamachu na RR widać, jak ciężko ranni agenci padają na bruk twarzą ku ziemi i tak pozostają nieruchomo, zamiast się wić z bólu.
8. Tylko spod głowy jednego rannego agenta w zamachu na RR zaczyna wypływać strużka krwi (może to być wcześniej przygotowana pozoracja); na zdjęciu z zamachu na JPII krew widać tylko na zranionym palcu papieża.
9. Kordon ochronny RR bezpośrednio przed zamachem został tak przesunięty, że uzbrojony zamachowiec znalazł się w bezpośredniej bliskości prezydenta; na placu św. Piotra środki ostrożności były wyjątkowo tak nikłe, że umożliwiły znalezienie się nań osób uzbrojonych w pistolety.
10. Deklarowany motyw zamachowca na RR był „po amerykańsku” dziecinny (nie odwzajemniona miłość do aktorki „z obrazka”); deklarowany motyw zamachowca na JPII był absurdalny: oskarżenie papieża o spisek z kapitalistami, przez kogoś kto był aktywnym członkiem antykomunistycznych „Szarych Wilków”!
11. W rok po zamachach obaj przywódcy, zawodowi aktorzy, zawiązali „święte przymierze” mające na celu obalenie komunizmu we Wschodniej Europie (patrz załącznik „Opus dei nosicieli Biblii oraz Krzyża”).
12. Itd.; kolejne skojarzenia pozostawiam ewentualnym czytelnikom do samodzielnego przemyślenia, w ramach sprawdzenia swych zdolności tworzenia Nowej Informacji.
* GOLEM według słownika Wikipedia: Najbardziej znana legenda na temat golema mówi o stworzeniu go przez rabina Jehudę Löw ben Bezalela z Pragi (urodzonego w Poznaniu), znanego również jako Maharal. W drugiej połowie XVI w. nasiliły się ataki na praskich Żydów, których posądzano o bezbożne praktyki i okultyzm. Aby obronić siebie i innych, rabin Marahal ulepił z gliny wielką postać człowieka, którą następnie ożywia za pomocą tajemnych rytuałów i modłów, na koniec wypisując na czole lub wkładając do ust Golema pergamin ze słowem Emet (w języku hebrajskim słowo to, אמת, oznacza "prawdę"). Wymazanie pierwszej litery powodowało powstanie słowa met (w języku hebrajskim מת oznacza "śmierć") co odbierało życie istocie. Według innych mogło to być również słowo Adam, czyli "człowiek", natomiast po wymazaniu pierwszej litery dam, co oznacza po hebrajsku "krew". Tak stworzona istota była jednak niema i bezmyślna, gdyż nie została stworzona przez Boga, mogła tylko wykonywać polecenia i pracować, sama nie mając własnej, wolnej woli. Według jednej z wersji legendy, po obronie Żydów przed atakami ludności Golem wpada w szał i zaczyna mordować tych, którym służył; rabin Marahal wyjmuje mu pergamin z ust i wykreślając pierwszą literę ze słowa Emet sprawia, że istota staje się na powrót glinianym posągiem. W innej wersji legendy, po wykonaniu pracy Marahal unieruchamia Golema zabierając mu pergamin ze słowem, a następnie ukrywa na strychu praskiej synagogi.
Dr Marek Głogoczowski
Kto był organizatorem zamachu na papieża z 13 maja 1981 r? KGB, CIA, Watykan?
Zamach na papieża.
Pomimo upływu ponad 25 lat od słynnego zamachu na papieża z 13 maja 1981 r., do dzisiaj nie wyjaśniono jego okoliczności i motywów działania sprawcy oraz organizatorów, którzy za nim stali.
By ustalić, kto zlecił zamach na papieża, przeprowadzono trzy śledztwa, wytoczono dwa procesy i niczego nie wyjaśniono. Nie udało się nawet ustalić, ilu zamachowców było, 13 maja na placu św. Piotra i ile strzałów padło.
"Wszelkie wątki, a szczególnie tzw. ślad bułgarski, okazały się fikcją. Stąd też pozwolę sobie wysunąć tezę, że zamach ten był mistyfikacją, zorganizowaną przez Watykan, prawdopodobnie przy pomocy CIA. Dzisiaj, kiedy jesteśmy mądrzejsi o wiedzę związaną z kłamstwami na temat lądowania na Księżycu oraz wydarzeń z 11 września 2001 r., taka hipoteza nie powinna być czymś szokującym. Ponadto, w związku z wysuniętymi kilka lat po zamachu zarzutami prawdopodobnego zabójstwa Jana Pawła I przez otrucie, nie powinna dziwić żadna niegodziwość ze strony Watykanu. W końcu, jest to tylko jeden ze światowych ośrodków władzy (jakkolwiek by ją rozumieć) i jego mechanizmy rządzenia nie są inne niż w przypadku mocarstw światowych.
Swoje wątpliwości i przemyślenia na ten temat przedstawiam w kolejnych punktach.
Strzały, rany i zamachowcy.
Agca strzelił 2 razy, co sam potwierdził, a trzeci raz mu pistolet nie wypalił . Jednocześnie, papież odniósł 3 rany: w brzuch, prawy łokieć i lewy palec wskazujący. Należałoby więc założyć, że ta sama kula, która przeszła przez brzuch, zraniła wcześniej łokieć lub palec, gdyż „W chwili gdy oddano strzały Jan Paweł II machał ręką do zebranych pielgrzymów" [1]. Spróbujmy teraz w wyobraźni przeprowadzić linię strzału od zamachowca stojącego na ziemi w kierunku brzucha papieża stojącego na samochodzie i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy ręce wzniesione w geście pozdrowienia znalazłyby się na linii strzału? Jest to niemożliwe zarówno w odniesieniu do kciuka, który jest w tym momencie uniesiony wysoko, jak również łokcia, który jest co prawda niżej, ale za to odsunięty w bok od tułowia.
Rana w brzuchu i dziwny tor kuli.
Jeden z pocisków zranił wskazujący palec Jana Pawła II, przeszył jamę brzuszną i spadł do samochodu, pod nogi papieskiego sekretarza ks. Stanisława Dziwisza. (...) Jego Świątobliwości wydało się jasne, iż to "macierzyńska ręka kierowała torem pocisku", pozwalając umierającemu Papieżowi zatrzymać się na progu śmierci - mówił w Fatimie watykański sekretarz stanu kard. Angelo Sodano [2]. Przyjaciele papieża wspominali, że Jan Paweł II zamach potraktował w kategoriach mistycznych. Nie było dla niego przypadkiem, że wydarzył się on w rocznicę pierwszych objawień fatimskich. Nie miał wątpliwości, że uratowała go Matka Boska. - Jedna ręka strzelała, ale inna prowadziła kulę - mówił [6].
Kula, „prowadzona ręką NMP", raniąc brzuch, ominęła główną tętnicę i kręgosłup. Dziwne, że ta ręka nie poprowadziła kuli w ten sposób, aby w ogóle nie doszło do zranienia? Następnie, kula ta przeszła przez ciało i tak jakoś sobie wypadła na podłogę w samochodzie, potem Dziwisz ją podniósł i schował (później została zostawiona w Fatimie). Pomijam tutaj aspekt psychologiczny sytuacji, który każe wątpić w możliwość koncentracji w takiej chwili na kuli, która rzekomo opadła na podłogę samochodu. Czy technicznie jest to prawdopodobne, aby kula przechodząc przez ciało nie była w stanie przebić elementów samochodu? Jak to możliwe, że jedna z kul zamachowca przebiła łokieć papieża i zdołała zranić jeszcze 2 stojące za nim turystki, a kula, która przeszła przez miękkie tkanki nie miała już wystarczająco dużo energii kinetycznej, tylko akurat tyle, aby opaść na podłogę samochodu? W innej relacji Dziwisz podaje, że kula mogła przebić 8 osób [6]. Tym bardziej dziwne są te zakrętasy, które kula rzekomo dokonywała w ciele Wojtyły, omijając ważne organy.
Ręka z pistoletem na zdjęciu.[3]
Agca strzelał z bliska - z dwóch, trzech metrów. Na przypadkowo zrobionym zdjęciu widać w tłumie rękę z pistoletem wycelowanym w Papieża. Twarz zamachowca, choć nieostra, robi wrażenie uśmiechniętej[2]. Ten tekst prawdopodobnie mówi o tym samym zdjęciu, które poniżej skomentuję. Nie tylko, że nie widać żadnej twarzy, to można odnieść wrażenie, że ręka widoczna na zdjęciu nie należy do żadnej osoby, gdyż powinien być widoczny co najmniej zarys głowy właściciela tej ręki, tym bardziej, że Agca jest raczej wysokiego wzrostu. Nie jest to też odległość 2-3 metrów, lecz co najmniej 5 m. Dłoń trzymająca pistolet wydaje się być nieproporcjonalnie większa niż osób stojących bliżej i nie wiadomo, czy nie jest to w związku z tym fotomontaż? Taki efekt może też mieć miejsce w przypadku wykonywania zdjęcia przez teleobiektyw, ale wtedy zdjęcie musiałoby być wykonywane z dużej odległości i w sposób raczej nieprzypadkowy - tak, aby uchwycić akurat ten moment. Natomiast gdyby zamachowiec się schylił, ukrywając twarz i trzymając pistolet w górze, to w tej pozycji nie byłby w stanie celować. Potwierdza to jakby linia strzału, która jest skierowana raczej w nogi papieża, a na linii strzału znajdują się jeszcze turyści. Pojawia się wątpliwość, dlaczego ta ręka nie kieruje pistoletu w głowę papieża, tylko w kierunku dolnej części jego ciała, jeżeli jego celem byłoby zabicie? Wątpliwość tym bardziej zasadna, że Agca podobno był strzelcem wyborowym. Możliwy jest też wariant z chwilowym ukazaniem przez kogoś makiety ręki z pistoletem, tak aby akurat ktoś wykonał teleobiektywem zdjęcie, w którym trudno byłoby wtedy wykryć fotomontaż. Ręka, widoczna na zdjęciu, jest ubrana w czarną marynarkę lub sweter, z jakimś białym wzorem na przedramieniu. Czy Agca w chwili ujęcia miał akurat taki ubiór na sobie? Ze zdjęcia, opublikowanego w galerii TVP [5] (jeżeli przedstawia ono moment ujęcia) wynika, że nie, gdyż Agca ma wtedy na sobie marynarkę koloru szaro-niebieskiego .
Dziwna reakcja zakonnicy.
Zakonnica stojąca w pobliżu tak jakoś nagle, z refleksem agenta ochrony podbiła rękę Agcy z pistoletem, a następnie obezwładniła zamachowca, powalając do na ziemię. Czy jest to normalna reakcja kobiety-zakonnicy, czy też była ona agentką specjalnie przygotowaną na tę okazję?
Upadek papieża.
Wygląda na reżyserowany, wręcz „filmowy" (Wojtyła miał doświadczenie aktorskie), wyraz twarzy nie wyraża bólu, lecz jakieś ni to zdziwienie, ni to zażenowanie [8]. Dziwisz relacjonuje przy tym, że w tym stanie Wojtyła wygłaszał jakieś akty strzeliste do Maryi [2], co - w razie rzeczywistego postrzału - jest raczej psychologicznym nieprawdopodobieństwem.
Utrata krwi.
W artykułach piszą, że papież do chwili operacji stracił 3,5 l krwi, co po prostu obraża rozum ludzki. Podręczniki medyczne podają, że utrata nawet w ciągu kilku godz. ok. 1,5-2 l krwi u dorosłego człowieka powoduje zazwyczaj śmierć. To jeszcze nie koniec absurdu. Kardiolog, który operował Wojtyłę stwierdził, że w brzuchu było ok. 3 litry krwi, a przecież nie była to ta sama krew, którą stracił wcześniej, gdyż miało to być „przed operacją". Z powyższego wynika, że Wojtyła musiałby stracić w sumie 6,5 litra krwi, podczas gdy normalny człowiek ma w organiźmie 5 l krwi. Dziwne, że taka ilość krwi znajdującej się w jamie brzusznej nie wypłynęła ani trochę na zewnątrz przez otwór po kuli kal. 9 mm, nie plamiąc nawet białej szaty.
Brak śladów krwi na ubraniu papieża.
Na białym pasie od sutanny pojawiła się plama krwi, ale ks. Dziwisz jeszcze jej nie widział [2]. W przypadku broni kal. 9 mm jest to trudne do zrozumienia - wypływ krwi powinien nastąpić w ciągu kilku sekund. Natomiast na wszystkich opublikowanych zdjęciach nie widać jakichkolwiek śladów krwi na szatach Wojtyły [4] [8]. Również - co jest zupełnym nieprawdopodobieństwem - na jednym zdjęciu w galerii TVP [9] zrobionym od tyłu. Przecież kula, która trafiła w brzuch,
musiałaby znaleźć wylot w tylnej części ciała, bo przecież inaczej Dziwisz by jej nie znalazł w samochodzie. Równie trudnym do zrozumienia jest brak na białej przecież sutannie jakichkolwiek śladów krwi od ran w łokciu i na palcu wskazującym.
Zranienie dwóch turystek.
Druga kula raniła Papieski łokieć i dwie przypadkowe osoby z drugiej strony samochodu. (...) dwie ranne kobiety. Jedna z nich, Ann Odre, Amerykanka polskiego pochodzenia, urodziła się w Wadowicach, tego samego dnia co Karol Wojtyła. Trafiona została kulą, która przeszyła na wylot ramię Papieża i ciężko ją zraniła. Drugą była Jamajka, Rose Hall.[2] Prawda, jaki dziwny przypadek z tą datą urodzenia i Wadowicami? Ponadto, tutaj pojawia się dziwne stwierdzenie, że kula przebiła ramię papieża - to coś nowego, bo chyba nie można utożsamiać ramienia z łokciem. Natomiast inne źródło podaje co innego: (...) Wiedzą, że pierwsza z wystrzelonych kul trafiła go w brzuch, raniąc potem ciężko stojącą po drugiej stronie papieskiego Jeepa Amerykankę Ann Odre i że drugi pocisk drasnął łokieć Papieża i lekko ranił 20 letnią mieszkankę Jamajki Rosse Hall [7]. To w takim razie którą kulę podniósł Dziwsz z podłogi samochodu, jeżeli było ich tylko dwie i obie ugodziły w turystki? Równie dziwna wydaje się być trajektoria kul, które zraniły turystki. Zamachowiec, kierując broń z poziomu ziemi do papieża stojącego na samochodzie (stromy tor strzału) nie mógł jednocześnie zranić turystek stojących na tym samym poziomie, obok samochodu papieża. W takim razie, turystki musiałyby unosić się nad ziemią, aby znaleźć się na linii strzału.
Rana w łokciu.
Pierwsza kula trafiła w prawą rękę powyżej łokcia [1]. To dziwne, gdyż na zdjęciu Dziwisz podtrzymuje go właśnie za tę zranioną rękę. W tej sytuacji, krew wyciekająca z rany na uniesionym łokciu musiałaby poplamić białą szatę, czego w ogóle nie widać na zdjęciu. Ponadto,
gdyby kula przeszła przez łokieć, papież miałby unieruchomioną całą rękę, a w konsekwencji - być może niedowład w zginaniu ręki, ale później nic o tym nie mówiono, nie widać było również żadnej niesprawności w tym zakresie u poszkodowanego. W każdym razie, na zdjęciu z kliniki wkrótce po operacji [10], nie widać śladów gipsu czy innego sposobu unieruchomienia żadnej ręki. Łokieć prawy w ogóle nie jest zabandażowany tak, jak wynikałoby ze sposobu zranienia - bandaż sięga zbyt nisko, jakby rana była na przedramieniu. Nie bardzo wiadomo, dlaczego analogicznie zabandażowany jest też łokieć lewy, który nie był zraniony.
Rana kciuka.
Sprawa rannego kciuka - na jednej fotografii [8] dokonanej tuż po strzałach Wojtyła trzyma rękę swobodnie opartą na fotelu, z łagodnie wyciągniętą dłonią, co jest nieprawdopodobieństwem w przypadku rzeczywistej rany - wtedy człowiek w odruchu bólu przyciąga rękę do siebie i unosi w górę krwawiący palec.
Szybkie przebaczenie.
Dlaczego papa już po kilku dniach przebaczył zamachowcowi („bratu, który do niego strzelał")? Czy była to tylko demonstracja chrześcijańskiej miłości bliźniego, czy też świadomość, że był on tylko narzędziem zorganizowanej mistyfikacji? Dziwne, że dla Wojtyły ten, który do niego strzelał był dla niego „bratem", ale braćmi nie byli już teolodzy głoszący odmienne poglądy lub przedstawiciele teologii wyzwolenia?
Motywy.
Jaki interes polityczny miał Watykan w mistyfikacji zamachu? Postarajmy się odtworzyć ówczesną sytuację polityczną. Trwa nadal „zimna wojna", a urzędujący od jesieni 1980 r. prezydent USA Reagan ogłasza krucjatę przeciwko „Imperium Zła", czyli ZSRR. Ponieważ Watykan ma też interes w obaleniu komunizmu, dochodzi do zacieśnienia istniejących już wcześniej jego związków z CIA w tym "zbożnym" dziele. Jednym z kierunków działań jest wpływanie na nastroje społeczeństwa polskiego, czego przykład mieliśmy już w 1979 r. podczas pierwszej wizyty JPII w Polsce. Jego tzw. homilie były przykładem kunsztu socjotechniki w wydaniu religijnym, przy wykorzystaniu elementów aktorskich. Ponieważ nie przyniosło to jeszcze oczekiwanego skutku, należało zainscenizować wydarzenie, które gwałtownie przyspieszy bieg wydarzeń, a takim był mógł być sfingowany zamach. Skierowanie całego odium zamachu na ZSRR spowodowałoby przyspieszenie buntu w Polsce, stanowiącej strategiczny kraj bloku wschodniego, bez względu na koszty ludzkie takiej operacji.
Inną przyczyną, dla której zorganizowanie zamachu było dla Watykanu korzystne, była sprawa tzw. trzeciej tajemnicy fatimskiej. Sprawa opublikowania tej tajemnicy wisiała nad Watykanem od wielu lat jak miecz Damoklesa i odpowiednie wykorzystanie okoliczności zamachu było pomocne w opublikowaniu watykańskiej wersji tej tajemnicy, nie mającej nic wspólnego z wersją rzeczywistą. Ponadto - prawdopodobnie już wtedy o tym myślano - taki zamach polepsza notowania „ofiary", gdyż uznanie JPII za męczennika, skutkuje przyspieszeniem procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. W głośnej książce "Czas morderców" amerykańska dziennikarka Claire Sterling starała się udowodnić, że za zamachem stało KGB [2]. Wymieniona Claire Sterling była w rzeczywistości rzymską rezydentką CIA i w tym kontekście nie dziwi tego rodzaju oskarżenie.
W Polsce chyba niemal wszyscy za inspiratorkę zamachu uznali Moskwę. Podobne podejrzenia żywią kręgi kościelne. Zasugerował to zresztą sam Jan Paweł II w swojej ostatniej książce "Pamięć i tożsamość": "Wróćmy do zamachu. Myślę, że był on jedną z ostatnich konwulsji ideologicznych XX wieku. Przemoc była stosowana zarówno przez faszyzm, nazizm jak i przez komunizm" [6].
Uważam, że ZSRR nie był zainteresowany zamachem, gdyż stanowiłoby to politycznie niebezpieczny element destabilizacji systemu, szczególnie w Polsce. Oczywiście, przywódcy na Kremlu cieszyliby zapewne się ze śmierci JPII, ale czy sami byliby w stanie zorganizować zamach? KGB uśmiercając przeciwników nie działała poprzez otwarte zamachy, raczej dyskretnie i nie wobec znanych osobistości.
Nie rozwiązana jest również zagadka porwania w 1983 r. 15-letniej Emanueli Orlandi, córki świeckiego pracownika Watykanu. Za życie dziewczynki porywacze zażądali uwolnienia Agcy. Później kontakt się urwał. Emanueli nigdy nie odnaleziono [2]. To prawdopodobnie też element mistyfikacji, którego celem jest skierowanie uwagi na zewnętrznych mocodawców Agcy. „Porwana" być może żyje gdzieś na drugim końcu świata, ze zmienioną tożsamością.
Próba rekonstrukcji.
Ustalono więc plan - miał być „zamach", ale „nieudany". Specjalnie wybrano termin 13 maja (pierwsze objawienia w Fatimie, tj. niewyjaśniona do dzisiaj prawdopodobnie manifestacja obcej inteligencji), aby powiązać zamach ze sprawą trzeciej tajemnicy fatimskiej. Podobnie, jak dzisiaj CIA utworzyła fikcyjną organizację Al Kaida dla uzasadnienia "wojny z terroryzmem", podobnie wówczas stworzono dla Agcy fikcyjną organizację terrorystyczną Szare Wilki, być może również zamach na tureckiego biznesmena był elementem tej gry, mającej za zadanie stworzenie Agcy odpowiedniego życiorysu zamachowca. Turcja była wówczas krajem niezwykle silnie przesyconym agenturą CIA, stąd też nie było trudno wyciągnąć Agcę z więzienia. Równie usilnie postarano się o przypisanie Agcy legendy, jako niezłomnego fanatyka religijnego. Legendy, która miała być szczelną zasłoną dla jego prawdziwych mocodawców. Sfinansowano jego podróże po całej Europie i krajach śródziemnomorskich w okresie przed zamachem, w tym, m. in. był on również w Sofii - czy nie chodziło o stworzenie pretekstu do tzw. śladu bułgarskiego?
Uważam, że Agca działał pod wpływem hipnozy (podobnie jak zabójca Roberta Kennedy'ego), w którym to stanie otrzymał polecenia dokonania zamachu, ale kazano mu zapomnieć, kto mu to polecenie wydał. Stąd też, jak ktoś policzył, 128 razy zmieniał zeznania. Agca w ostatniej chwili przed zamachem otrzymał broń, zawierającą ślepe naboje, bo rzeczywiście mógłby zabić papę. Co do turystek - jeżeli nie był to element mistyfikacji, mógł strzelać do nich ktoś inny, może z dalszej odległości strzelec wyborowy, aby uwiarygodnić zamach. Resztę zrobiły triki z arsenału techniki filmowej, w połączeniu z doświadczeniem aktorskim Wojtyły.
Charakterystyczne, że tuż po zamachu Watykan w ogóle przestał oficjalnie wypowiadać się na ten temat, tak jakby nie był zainteresowany w ujawnieniu organizatorów tego spisku. Dziwne, że do dzisiaj nikt nie podjął się próby analizy tego zamachu w ten sposób, jak podejmowane są w świecie niezliczone próby dojścia prawdy na temat zamachu na Kennedy'ego lub wydarzeń z 11 września 2001 r. Czyżby wszystko było aż tak oczywiste? Nie dziwię się, że nie dzieje się to w Polsce, ale gdzie indziej na świecie nie było bałwochwalczego stosunku do JPII. Być może, powodem był brak ofiar, których nie było w sensie bezpośrednim. Ale jeżeli zamach ten, w wersji ficjalnej, przyczynił się do wzmocnienia nastrojów antykomunistycznych i antyrosyjskich w Polsce, a tym samym do tzw. obalenia komunizmu, to ofiarami są dzisiaj miliony Polaków, doprowadzonych do nędzy przez zmanipulowanę transformację systemową. Natomiast beneficjentami są oczywiście watykańczycy i państwo reprezentowane przez CIA jako wspólnika tej mistyfikacji.
Easy_Rider
„Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Leon Kieres 30 marca 2005 roku zapowiedział, że materiały IPN, dotyczące zamachu na papieża zostaną udostępnione publiczności”, a już w dwa tygodnie potem 13 kwietnia 2005, powiedział, że "w posiadanych przez Instytut dokumentach SB nie ma informacji dotyczących zamachu na Jana Pawła II".
Niewątpliwie jest to interesujący przykład wybiórczych luk pamięci w Instytucie "Pamięci Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu". Co więcej, przez google.pl dowiedziałem się, że i następca Kieresa na stanowisku Prezesa IPN, Janusz Kurtyka też zapowiedział, na wiosnę 2006, otwarcie akt dotyczących sprawy zamachu na papieża i... "cud" się powtórzył, nie znalazłem już żadnych śladów aby ta zapowiedź miała jakieś praktyczne następstwa.
Jednak sprawa, którą podniosła niedawno prasa włoska, mianowicie że "(według) sędziego Rosario Priore, który prowadził dochodzenie w sprawie zamachu na polskiego papieża 13 maja 1981 r ... Wanda Półtawska ... znała "najbardziej straszliwe tajemnice tego pontyfikatu". (patrz www.zaprasza.net "Teksty źródłowe"), a także słyszane przeze mnie, w TVP1, stwierdzenie kardynała Dziwisza, że "w aktach SB dotyczących Kościoła ukryta jest bomba atomowa", nie dawały mi spokoju. Zwłaszcza że znam panią Wandę osobiście (ona kiedyś nazwała mnie, zapewne po lekturze mej "Wojny Bogów", "agresywnym ateistą") i coś niecoś wiem na temat "utajonych struktur" rządzącej we Włoszech mafii. Z cytowanej powyżej wzmianki gazetowej domyśliłem się, iż jest to jest wręcz "błaganie" sędziego Priore, aby stojąca na grobem 98-letnia staruszka ujawniła to, co wie nie tylko SB, kard. Dziwisz, włoski sąd oraz szefowie policji, ale i zapewne obecny papież Benedykt XVI, według którego „nie ma wątpliwości, że zamach na Papieża 13 maja 1981 roku odmienił dzieje Kościoła”.
Rozmawiałem w ostatnim tygodniu o tym zamachu ze wieloma znajomymi, w tym i z emerytowanym proboszczem z Wrocławia, który zgodził się ze mną, że pontyfikat JPII, to był okres niezwykłej "judaizacji" katolicyzmu - w nowym super-sanktuarium w Łagiewnikach w Krakowie na ołtarzu zamontowano nawet kopię "bezlistnego krzaka", zapewnie tego biblijnego, zza którego Mojżesz na pustyni usłyszał istotną wiadomość od "Boga" iż "jestem, który Jestem". Co zatem spowodowało, że Karol Wojtyła, który choć będąc , tak jak ja w młodosci, typowym krakowskim "antykomunistą" (ktory jednak nigdy by się nie zgodził na prywatyzację w Polsce prawie wszystkiego), w ciągu ostatnich kilkunastu lat swej kadencji na Stolicy Apostolskiej firmował, swoją osobą Ojca Świętego, wszystkie gigantyczne przekręty, finansowe oraz własnościowe, jakie miały miejsce we Wschodniej Europie?
"Shock and Awe" socjotechnika `łamania osobowości' narodów oraz ich przywódców
Kardynał Dziwisz, który asystował papieżowi feralnego 13 maja 1981 na placu Św. Piotra w Watykanie w ten sposób zrelacjonował pierwsze chwile po zamachu: „zobaczyłem, że Ojciec Święty został zraniony. Chwiał się, ale nie było widać ani krwi ani ran. Zapytałem: gdzie? Odpowiedział: w brzuch. Spytałem jeszcze: czy bardzo boli? A on odpowiedział: tak. Stojąc za Ojcem Świętym podtrzymywałem go, żeby nie upadł. Półleżał w aucie oparty o mnie i tak dojechaliśmy do ambulansu koło centrum sanitarnego wewnątrz murów watykańskich.” Czytając tę relację, w pierwszej wersji „13 cudu w Watykanie” sugerowałem, że stalowo-ołowiane kule pistoletowe, którymi niby strzelono do papieża były podmienione na gumowe, podobne do tych, którymi obecnie w Polsce rozpędza się manifestacje, strzelając z karabinów gładkolufowych. Ale później przypomniałem sobie, iż już od lat 1970 ochroniarze pasażerskich samolotów zostali wyposażeni w normalne, kaliber 9 mm pistolety, strzelające specjalnymi kulami, w formie plastykowego „woreczka” wypełnionego drobniutkim śrutem ołowianym. Wskutek ruchu obrotowego, nabranego w lufie pistoletu, te „woreczki” w locie zamieniają się „dyski” o średnicy ok. 2 cm, których uderzenie jest bardzo bolesne, dosłownie `zbija z nóg', nie powodując jednak na zewnątrz krwawiącej rany w osłoniętych odzieżą częściach ciała (i oczywiście taki „dysk” nie jest w stanie przebić kadłuba samolotu). Uderzenie takimi „mini-dyskami” odpowiadały by przytoczonej powyżej relacji Dziwisza o zachowaniu się papieża w pierwszych minutach po zamachu. Dlaczego jednak, zamiast do ambulatorium i sali operacyjnej odległego o kilkaset metrów szpitala Santo Spirito w Watykanie, w którym był zgromadzony zapas krwi pobranej od JPII niezbędnej do ewentualnej transfuzji, przewieziono „rannego” (na zewnątrz tylko w palec) papieża do odległej o kilka kilometrów kliniki Gemelli, w której zakażono go, ponoć w trakcie transfuzji krwi „publicznej” (?), żółtaczką typu B?
Po przeczytaniu, znalezionej przeze mnie w Internecie (po wielu godzinach poszukiwań) szczegółowej analizy zamachu, dokonanej przed blisko trzema laty przez autora „easy_rider”, hipoteza „ogłuszenia” JPII kulami używanymi do obezwładniania porywaczy samolotów, stała się jeszcze bardziej prawdopodobna.
Ale zacznijmy od fałszywego tropu poszukiwań organizatorów zamachu, tak zwanego „bułgarskiego śladu”, za którym z uporem podążały i włoskie oficjalne służby wywiadowcze i najwyraźniej dominująca te służby CIA. W końcu „bułgarski ślad” zupełnie porzucono, ale zarówno CIA jak i włoska policja musiały zapewne dociekać, kto je wpuścił, w bardzo szczegółowo opracowaną (m. innymi współautor zamachu, Omar Celik miał uciec z Włoch przygotowaną w tym celu bułgarska ciężarówką dyplomatyczną) ślepą uliczkę. A zatem szefowie tych dwóch, nawzajem blisko powiązanych, wielkich przedsiębiorstw wywiadowczych MUSZĄ WIEDZIEĆ kto przygotował „bułgarski ślad” - a więc logicznie i cały zamach 13 maja 1981. Jakiemu celowi zatem mógł służyć bardzo bolesny wstrząs i wywołane nim oszołomienie, jakiego Karol Wojtyła musiał doznać uderzony znienacka w brzuch, tak iż w ogóle chyba nie dostrzegł, że zraniony został także w palec? Otóż mój znajomy, emerytowany pułkownik Special Services of US Army (a jednocześnie i profesor filozofii) Robert Hickson napisał w roku ubiegłym recenzję z opublikowanej, także i w Polsce, książki Naomi Klein „Doktryna szoku” („The Shock Doctrine: The Rise of Disaster Capitalism”). Opisuje on w tej recenzji (patrz załącznik) amerykańskie psychologiczno-militarne metody osiągania totalnej dominacji i to zarówno nad całymi, poddanymi „terapii szokowej” narodami, jak i nad użytecznymi (do pokierowania „zszokowanymi narodami”) idiotami-przywódcami. Te metody „łamania osobowości” zostały w szczegółach opisane w wydanym w 1996 roku podręczniku dla CIA, pod tytułem „Shock and Awe: Achieving Rapid Dominance” (Szok i przerażenie, osiąganie szybkiej dominacji). Czy przypadkiem, w trakcie długiej, trwającej 5 godzin „operacji” w klinice Gemelli, nie wykorzystano wiedzy psycho-wojskowej CIA do „zmiękczenia osobowości” papieża z Polski, przygotowywanego podówczas do odegrania roli „zombi” bezwolnie wykonującego polecenia sterującego nim Centrum, które nazwałbym symbolicznie G-P2.
('Gladio' - czyli `Tarcza' - oraz 'Propaganda 2' to są nazwy tajnych, militarno-masońskich organizacji zainstalowanych we Włoszech bezpośrednio po zdobyciu tego kraju przez USA w II Wojnie Światowej. Odpowiednikiem G-P2 w Polsce dzisiaj jest zapewne CBA. Celem tych sekretno-jawnych organizacji miała/ma być obrona, wraz z współpracującą z nimi mafią, Włoch, Polski oraz UE przed komunizmem. Określenie 'G-P2' można także odczytać jako Giovanni-Paolo 2).
O tym, jak Władcy Świata sterują zachowaniem się, kontrolowanych przez rozmaite mutacje G-P2/CBA, przywódców „wolnych” narodów, pisał szerzej John Perkins w książce „Wyznania ekonomicznego killera” (Confessions of Ekonomic Hitman), też niedawno opublikowanej w Polsce. „Albo będziesz robił to, co ci wskażemy i wtedy będziesz chodził po złotych kobiercach, albo samolot z tobą na pokładzie ulegnie katastrofie”. Czy w klinice Gemelli, w rocznicę „cudu w Fatimie”, po spreparowaniu przywiązanego do stołu operacyjnego, wciąż oszołomionego bólem papieża odpowiednimi zastrzykami, "lekarze" nie zrobili mu przypadkiem propozycji nie do odrzucenia: „Albo będziesz robił to, co Ja Pan Twój, ci wskażę i wtedy sława Twoja będzie rosnąć aż po krańce świata, albo uśniesz na wieki jeszcze w trakcie tej „operacji”; przypomnij sobie jak spokojnie zasnął na wieki, trzy lata temu, Twój poprzednik i imiennik Giovanni Paolo I.” I czy ktoś postawiony w takiej sytuacji zrobiłby coś innego niż musiał zrobić, po prostu "aby wyżyć", nasz krakowski antykomunista, nieustraszony orędownik hasła „Nie lękajcie się”? Na wszelki wypadek, by Karol Wojtyła przypadkiem nie wymknął się spod kontroli G-P2, wszczepiono mu wirusa żółtaczki, a zapewne i jakieś inne świństwo podobne do AIDS-a, wymagające stałej "opieki" lekarskiej i pomocy w formie zestawu leków o tajnym składzie.
Przemiana osobowości JPII - to kolejny cud N(R)D
No i oczywistym jest, że po takiej „Shock and Awe” dwu-fazowej, binarnej operacji (`szok' na placu Św. Piotra, a po nim 'awe', czyli `przerażenie' na stole operacyjno-egzekucyjnym w klinice Gemelli) papież „zmiękł”, już nigdy nie odzyskał swego uprzedniego wigoru, zaufaniem zaczął darzyć tylko swą „siostrę Dusię” i niestety do końca swego długiego życia musiał już grać (był przecież z zamiłowania aktorem) wyznaczoną mu rolę ZOMBI, którego publicznym zachowaniem sterowała bardzo nieprzyjazna i Polsce i Światu („urbi et orbi”) Koalicja Psychopatów znana jako Adon Olan, "Pan Świata". Jeśli zaś chodzi o tę Niepokalaną Dziewicę, do której papież się żarliwie modlił po zamachu nań 13 maja 81, to jej „niepokalanie”, odkryte przez Kościół dopiero w 1864 (!) roku, oznacza iż została ona „bez Grzechu Pierworodnego Poczęta”. Ten biblijny, wmawiany nam przez księży Grzech Pierworodny, który jest nieobecny zarówno w antycznej kulturze helleńskiej jak i w nowożytnej „herezji” islamu, to nic innego jak „Wiedza o tym, co Dobre a co Złe”. Takiej wiedzy nie posiadają jeszcze małe dzieci i dopiero wraz z doświadczeniem życiowym - często bardzo bolesnym - tę wiedzę, znamionującą posiadanie ROZUMU, ludzie w sobie konstruują, zgodnie z teorią rozwoju osobowości Jeana Piageta. Skrót N(R)D oznacza zatem Niepokalaną (Rozumem) Dziewicę. Gdy uwzględnimy ten fakt, to logicznym się staje, że jak papież się modlił, w stresowej dlań sytuacji, do "Bogini-bez-Rozumu", to i wymodlił, urbi et orbi, pojawienie się kolejnego "maryjnego cudu", jeszcze bardziej imponującego niż ten w Fatimie, gdzie lud widział "wirujace słońce". Mianowicie "cudu" tego, że żyjemy obecnie, w Polsce i w Świecie, jak sterowane "niewidzialną ręką" Adon Olan (MFW, G-P2, IPN, CPN/CBA) kukły, czyli ZOMBI. I nie ma tu się śmiać z czego.
Dr Marek Głogoczowski
„Odwilż” (?) w Polsce, „odmorozki” w Białorusi i na Kremlu, oraz „cuda” 9-11 (2001) w USA i 5-13 (1981) w Watykanie
Olga Lipińska w rozmowie o PRL
z Piotrem Najsztubem
”Krytykowałam PRL i może przyczyniłam się do tego, że byliśmy najweselszym barakiem w obozie - mówi Olga Lipińska - ale kapitalizmu też nie lubię. Ostatnie 20 lat spędziliśmy głównie na pogoni za pieniędzmi. Realny socjalizm rozleciał się, bo tak chciał Gorbaczow, a nie Kościół. A wracając do „zwycięskiego” Kościoła - jest, jaki jest od wieków: trzyma swoje owieczki w ciemnocie i gusłach, ale dlaczego politycy, przywódcy mojego kraju, tak obrzydliwie, bez honoru czołgają się przed biskupami? Bez różnicy z lewa i prawa podlizują się i kłaniają Kościołowi bez żadnego wstydu.
Ta 20-letnia wolność nie jest wolnością dla przeciętnego człowieka, jemu było dużo lepiej w PRL, tylko on się do tego nie przyznaje, a jak może, to pluje na ten PRL, bo taka jest moda. Nie jestem apologetką PRL, ale paradoksalnie ta wolność, którą pan świętuje 4 czerwca, była dla przeciętnego Polaka wolnością właśnie w PRL. Wtedy był wolny od myślenia o trzymanie swojej rodziny, od strachu, że go z mieszkania wyrzucą, był wolny od bojaźni, że straci pracę, że bank zabierze mu wszystko, miał pełne poczucie bezpieczeństwa. I ten brak strachu się skończył. Pojawiła się trwoga i ze strachu - do Boga. Ja w ogóle nie lubię tego ustroju. Pracowałam w kapitalizmie w telewizji francuskiej i nawet miałam tam naprawdę sukces. Proponowano mi pozostanie na stanowisku reżysera realizatora. Nie chciałam. Wróciłam do domu po dłuższym pobycie i powiedziałam do męża: jak to dobrze, że u nas nie ma kapitalizmu. Widziałam, co się tam dzieje, widziałam pośpiech, ten wyścig szczurów, ludzi, którzy wyrywali sobie włosy z głowy z rozpaczy i strachu, że stracą pracę. U nas tego nie było. Wręcz przeciwnie, był na wszystko czas i ciągły „brak ludzi do pracy”. W 21 postulatach gdańskich nie było mowy o kapitalizmie, one mówiły o poprawieniu twarzy socjalizmu. Myślę, że gdyby stoczniowcy wiedzieli dziś, że wylecą w powietrze, to nawet tamte postulaty podarliby na strzępy.”
Ale czy jedna „jaskółka” może uczynić jakąś Wiosnę w Środkowej Europie? Czy nie był to tylko, ledwo słyszalny w Polsce „łabędzi śpiew” zgorzkniałego pogrobowca PRL, duchowo podobnego autorowi niniejszego tekstu?
II. Drugą Istotną Wiadomość, tym razem o nastrojach na Wschód od Buga, wyłuskałem już sam z rosyjskiego portalu www.km.ru . Przy okazji czytania artykułu o tym, że Rosja wywiesiła „białą flagę” (w piątek 12 czerwca) w Wojnie Mlecznej z Białorusią, jaka wybuchła dwa tygodnie temu, udało mi się dotrzeć do prawie nie znanego publiczności w Polsce wywiadu, jaki udzielił prezydent Łukaszenko rosyjskim mediom, po swej sprzeczce z ministrem finansów Rosji Kudrinem, którego „czci” musiał następnie oficjalnie bronić sam Prezydent Rosji Miedwiediew. Ten wywiad „niezależne media” streściły w następujący sposób:
„Niezależni komentatorzy przypominają, że w ostatnich tygodniach białoruski prezydent raczej krytycznie wypowiadał się na temat kontaktów Mińska z Moskwą. Aleksander Łukaszenka krytykował Rosję za niedotrzymywanie umów i stosowanie polityki nacisków ekonomicznych dla osiągnięcia celów politycznych. Prezydent Białorusi wyrażał również wielokrotnie opinię, że - lepiej układają się kontakty z Brukselą niż z Moskwą. Niezależni komentatorzy zauważają, że zdanie Łukaszenki zmieniło się po tym jak Rosjanie zapowiedzieli wznowienie importu białoruskiego nabiału i nie wykluczyli wypłacenia Mińskowi 500 milionów dolarów kredytu.”
„Odwilż” na linii Mińsk-Moskwa trwała tylko dwa dni. W sobotę 13 czerwca rosyjski minister finansów Kudrin wrócił ze spotkania „Grupy G8” najbogatszych (bez Chin) krajów świata, gdzie najwyraźniej otrzymał od „Boga” (ang Godfather) instrukcje nakazującą Rosji kontynuację ekonomicznego „duszenia” Białorusi. Już zatem w niedzielę 14 bm. portale rosyjskie oraz białoruskie podały, że Moskwa całkowicie zablokowała dostawy do Rosji 1200 asortymentów białoruskiego (i ponoć tylko białoruskiego) mleka oraz nabiału. W rewanżu Łukaszenka nie tylko nie pojechał do Moskwy podpisywać, wraz prezydentem Kazachstanu, traktat o wojskowym Układzie Bezpieczeństwa, ale dodatkowo nakazał ustanowić na granicy z Rosją posterunki celne takie same jakie ustawiła tam Federacja Rosyjska - tak iż przedostanie się przez granicę wschodnią Białorusi trwa już dzisiaj godzin kilka, podczas gdy odprawa celna na granicach z Unią Europejską oraz Ukrainą trwa zaledwie kilka minut.
Warto zatem wskazać na czym polega, według Łukaszenki, to duszenie” Białorusi, wyraźnie wzorowane na amerykańskim systemie zwanym „anakondą”, który był praktykowany przez przez wiek cały w stosunku do krajów Ameryki Łacińskiej. Otóż jak podały to portale http://www.charter97.org/ru/news/2009/6/10/18999/ oraz http://www.charter97.org/ru/news/2009/6/5/18851/, w wywiadzie wydrukowanym w całości tylko przez rosyjskie „narodowo-antysemickie” pismo „Zawtra”, warunkiem zezwolenia na wwóz produktów mlecznych do Rosji okazała się być „prywatyzacja białoruskich mleczarni z udziałem kapitału rosyjskiego”. Co więcej, można się z tego wywiadu dowiedzieć, że Rząd FR ostrzegł wszystkich gubernatorów tego ogromnego kraju, że w wypadku gdy podległe im gubernie zakupią jakieś białoruskie traktory, to gubernatorzy mogą utracić swe posady. Ponieważ zaś na początku czerwca br. prezydent Putin w Mińsku deklarował wobec Łukaszenki, że Rosja nie robi żadnych utrudnień w dostępie rosyjskich towarów na swój rynek, więc z tego zestawienia informacji dość jasno wynika, że „Nowi Rosjanie” dość sprawnie przejęli od Anglosasów dobrze znaną, także Polakom (np. w Jałcie w 1943 roku) zasadę Podwójnej Twarzy w stosunkach między zaprzyjaźnionymi narodami.
Trzeba przyznać, że i w tego rodzaju polityce „przyjaźni” Łukaszenka nie okazał się być oficjelom FR dłużny. Przypomniał on Rosjanom, że licząca 10 milionów mieszkańców i mająca znaczne terytorium Białoruś jest naturalną „tarczą anty-NATOwską” na przedpolach Moskwy. A za posiadanie „tarczy” trzeba przecież płacić - bo innym wypadku (tak jak to się praktykowało przy umowach o wynajęciu wojsk zaciężnych przed 400 laty - MG), kierunek tej „tarczy” można będzie odwrócić… Zaś coś, co najbardziej zdenerwowało „rosyjskiego” ministra Kudrina, to określenie go epitetem „odmrozok” (odmrożenie), czyli gorączkująca, ropiejąca rana, która nie leczona grozi gangreną całego organizmu. Co to są, według Łukaszenki, te „odmrozki”, czyli zmartwiałe od przemrożenia części organizmu, prezydent Białorusi wytłumaczył w ten sposób: „U nas w Białorusi, nasze `odmrozki' (to znaczy tak zwana opozycja - MG) choć ona jest niewielka, 2-3%, ale ona jest bardzo aktywna, bardzo `odmrożona'. Niech ich będzie 10 tysięcy. Oni są gotowi rozpocząć wojnę „narodowo-wyzwoleńczą”. Im potrzeba pretekstu. Wy myślicie, że nie będą oni mieli czym wojować? Im już jutro przywiozą broń, z Ukrainy, z krajów bałtyckich, z Polski. Rozpoczną się zamachy bombowe, oni zdestabilizują ustrój i wielu obywateli pomyśli: oni walczą o niepodległość, o wolność. Czy wy chcecie mieć tutaj jeszcze jedną Czeczenię?”
Zobaczymy zatem, w najbliższych miesiącach, w jakim kierunku te „odmrożenia” się w Białorusi i w Moskwie rozwiną. Ktoś w komentarzu na portalu www.tut.by dowcipkował, że ponieważ UE domaga się, aby oficjele Białorusi przyjechali na najbliższe posiedzenie „Judenratu UE” - czyli Komisji Europejskiej - w towarzystwie „opozycjonistów”, to tych oficjeli koniecznie trzeba będzie wyposażyć w bardzo grube `szuby' czyli płaszcze ochronne, by się od towarzyszących im `odmorozków' sami nie nabawili `odmrożeń'. I na pokrycie kosztów tych `szub' pójdą zapewne wszystkie obiecywane Białorusi przez „Judenrat” UE pieniądze. (Celne określenie „Judenrat” dla określenia soc-demokratycznych władz Francji, wymyślił już w 1925 roku radziecki, pochodzenia żydowskiego pisarz Ilia Erenburg w zakazanej w ZSRR książce „Trust DE”, czyli „Korporacja Zniszczenia Europy”.)
III. „Mrożące krew w żyłach” odkrycie kolejnego „cudu Mamona” jaki miał miejsce 9-11-2001 w USA
Mój wieloletni korespondent Peter Myers z Australii (http://mailstar.net/index.html) rozesłał abonentom swych e-listów informację o odkryciu kolejnego „cudu” jaki towarzyszył atakowi „islamskich terrorystów” na nowojorskie wieże WTC oraz na Pentagon. (Patrz link http://www.serendipity.li/wot/holmgren_interview.htm, jego istotny fragment zamieściłem w załączonych tekstach źródłowych.) Otóż część z tych „cudów” była mi dobrze znana wcześniej - jak na przykład to, że posiadające stalową konstrukcję wysokie na 400 metrów wieże WTC „zapadały się” z prędkością spadającego z wysokości 400 metrów kamienia, jak gdyby nie posiadały w swym wnętrzu żadnego podpierającego je stalowego korpusu. Ale tego, że aż dwa z czterech samolotów pasażerskich, biorących udział w tym sławnym zamachu na Stany Zjednoczone, to były „samoloty widma”, których start W OGÓLE NIE ZOSTAŁ ZGŁOSZONY w federalnym Bureau of Transportation Statistics (BTS), to było dla mnie „cud”, o którym dotąd nie wiedziałem. Przecież pracownicy linii lotniczych oraz dyrekcje lotnisk mają zapisy jakie samoloty z ich aeroportów startują! Skąd zatem pochodziła informacja, że to były pasażerskie Boeingi, zarejestrowane jako lot AA (American Airlines) 11 oraz 77, które według oficjalnych danych wbiły się, nie pozostawiając po sobie śladów, odpowiednio w północną wieżę WTC oraz w Pentagon? Nie ma bowiem żadnych dokładnych zdjęć dokumentujących te dwa zdarzenia, zaś te, które zostały zrobione na ścianie masywnego budynku Pentagonu i (przypadkowo, przez francuską ekipę telewizyjną) w momencie uderzenia „czegoś” w Wieżę Północną WTC, sugerują iż to były latające bomby typu „Cruise”, którymi dwa lata wcześniej NATO precyzyjnie burzyło rządowe wysokościowce w Belgradzie.
Odpowiedź na pytanie, jak dało się przez tak długi okres, ukryć nawet przed niezależnymi badaczami historii 9-11, fakt braku zapisów zgłoszenia do startu lotów AA 11 i 77, przyszła mi do głowy gdy przypomniałem sobie przetłumaczony przeze mnie na polski wywiad jaki były niemiecki minister ds. „służb specjalnych” Andreas von Bülow, udzielił berlińskiemu dziennikowi „Tagesspiegel” 13 stycznia 2002 roku (patrz www.zaprasza.net/mglogo kat. GWOT). Otóż bezpośrednio przed 11 września 2001 (ang. 9-11-2001) na nowojorskiej giełdzie zaobserwowano wielkie przesunięcia finansowe, na których niektóre linie lotnicze - a w szczególności American Arlines - zarobiły zaraz po 9-11 krocie! A zatem to był patronujący Nowojorskiej Giełdzie starożytny, aramejski BÓG MAMON, który skutecznie zamknął usta dyrekcjom lotnisk, z których startowały samoloty-widma, a także założył knebel na usta renomowanym dziennikarzom oraz sędziom federalnym, którzy nie dostrzegli, że największy w historii atak terrorystyczny został dokonany przez nie istniejące gigantyczne boeingi o „kabalistycznych” numerach lotów AA 11 i AA 77. (Takie `parzyste' oznaczenia odpowiadają „złym” liczbom we wzorowanej na starożytnych przesądach pitagorejskich masońskiej kabale; sama data 9-11 też do takich „złych” liczb należy, jest to numer alarmowy policji w USA.)
Komentując to ostatnie „odkrycie” w sprawie 9-11, Peter Myers podkreślił, że „wszystkie ślady organizacji ataków 9-11… prowadzą do najwyższych poziomów rządu USA. … A to wskazuje, że rząd Stanów Zjednoczonych jest w rękach psychopatycznych zbirów i morderców” (US government is led by psychopathic thugs and murderers). Nie trzeba chyba dodawać, że mająca ambicje światowładcze, mafia rządząca USA nie zwykła się „cackać” ze swymi przeciwnikami. By ukryć prawdziwych zleceniodawców zamachu na prezydenta Kennedy'ego dodatkowo zabito aż blisko 150 osób, kulisy tej sprawy dopiero po 40 latach zaczynają być odsłaniane; znam osobiście amerykańskiego miliardera Jimmy Walter'a (www.reopen911.com ), który zbyt zaangażował się w wyjaśnianie sprawy 9-11 i obecnie ukrywa się, przed swymi „kolegami miliarderami” gdzieś w Austrii; niedawno czytałem wywiad z innym znanym kontestatorem oficjalnej wersju 9-11, byłym pracownikiem francuskiego wywiadu Thierry Meyssan'em, któremu koledzy z pracy, po dojściu do władzy we Francji Nicolasa Sarkozy, poradzili aby poszukał sobie bezpiecznego miejsca gdzieś poza zasięgiem NATO. W rezultacie tych ostrzeżeń, po peregrynacjach do Caracas, Moskwy i Damaszku, Thierry Meyssan - niewątpliwie francuski narodowiec i agnostyk związany z Reseau Voltaire (www.voltairnet.org) - „oddał się do dyspozycji Ruchu Oporu”… w Libanie, czyli zapewne do dyspozycji Hezbollachu, w znacznej mierze sponsorowanego przez Iran. Nie należy tutaj zapominać, że Meyssan utrzymuje, że Sarkozy'ego „ustawili” na prezydenturze we Francji Amerykanie, podobnie jak według gen. Kiszczaka to CIA usadziło Karola Wojtyłę na Stolicy Apostolskiej 30 lat temu.
IV. 13 „cud maryjny” w Watykanie 5-13-1981
Tutaj dochodzimy do sprawy, która bardzo zaintrygowała mnie, gdy przeglądałem najświeższe numery polskiej prasy codziennej, w której zaczęły się pojawiać przepisywane z prasy włoskiej informacje na temat dobrze znanego mi, bez przesady od dziecka, środowiska krakowskiej inteligencji katolickiej. Otóż pochodząca z Warszawy Olga Lipińska stwierdziła w swym wywiadzie dla „Przekroju”, że zmianę ustroju w Europie Wschodniej zorganizował Gorbaczow (ponoć oryginalnie `Garber'), mieszkający obecnie w USA i że w tym „powrocie Polski na łono Mamona” Kościół nie ma żadnej zasługi (patrz pkt. 1). Innego zdania są publicyści na Zachodzie, o czym świadczy opublikowana w Polsce dwa lata temu książka Johna O'Sullivan'a o „antykomunistycznym spisku” R. Reagana, K. Wojtyły i M. Thatcher, pod tytułem „Prezydent, papież, premier. Oni zmienili świat”. W kontekście tego „spisku anglosasko- watykańskiego warto przypomnieć dziwne rzeczy jakie się działy w Watykanie w okresie ostatnich trzech dekad, nagłą śmierć, po miesiącu na Stolicy Apostolskiej Jana Pawła I, „powieszenie się” pod mostem na Tamizie w 1982 roku „bankiera Boga” Roberto Calvi, ściśle powiązanego z mafią oraz lożą P2, strzelaninę w 1998 roku wśród watykańskiej Gwardii Szwajcarskiej, w trakcie której dokonano egzekucji 2 (trojga licząc z żoną dowódcy), należących do Opus Dei, członków tej straży przybocznej papieża.
W kontekście tych zabójstw się zapytać na czym polega ta „straszliwa tajemnica pontyfikatu JPII”, którą ponoć zna dr Wanda Półtawska? (Patrz załącznik) I na czym polega ta „bomba atomowa”, która wg. kardynała Dziwisza jest ukryta w posiadanych przez IPN tajnych dokumentach? I dlaczego obecny papież Benedykt XVI, podówczas jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger, w kilka lat po zamachu na swego poprzednika stwierdził publicznie, iż „nie ma wątpliwości, że zamach na Papieża z 13 maja 1981 roku odmienił dzieje Kościoła'"? To stwierdzenie obecnej głowy Kościoła Katolickiego jakoś dziwnie przypomina stwierdzenia Waszyngtonu, że „zamach na WTC i Pentagon 11 września 2001 odmienił dzieje świata”. Zacząłem zatem szukać bardziej szczegółowych materiałów na temat zamachu na papieża blisko 30 lat temu.
Warszawska „Rzeczpospolita” napisała 12 czerwca br., że w pierwszych tygodniach po zamachu nań, JPII izolował się w Watykanie w małym kręgu polskich swych współpracowników i że w tym okresie udało się zrobić, teleobiektywem, jakieś jego „dziwne zdjęcie” na tarasie zamku Św. Anioła. Wcześniejsze artykuły na rozmaitych katolickich portalach wymieniają ponoć aż „12 cudów maryjnych”, które towarzyszyły zamachowi na Jana Pawła I i jego szybkiemu powrotowi do zdrowia (patrz załącznik dr Wanda Półtawska). Jeden z tych „cudów” polegał na tym, że strzelającemu z bardzo bliska, z odległości 2-3 metrów Ali Agcy, już po drugim wystrzale zaciął się „niezawodny” pistolet, i ta druga wystrzelona przezeń kula, odbiwszy się od ramienia papieża raniła rykoszetem jeszcze dwie stojące w pobliżu osoby. Czyżby „niewidzialna ręka” która dostarczyła Agcy niesprawny pistolet oraz spowodowała i inne, obficie opisywane w prasie katolickiej „cuda”, nie podmieniła także kul stalowo-ołowianych na gumowe, łatwo się odbijające nawet od miękkich przedmiotów? I czy nie był to przypadkiem „13 cud Matki Bożej, Niepokalanej Dziewicy”, która w ten sposób ochroniła życie swego na ziemi Wielkiego Misjonarza? (Interesującym jest, że liczba „13” występuje nie tylko w dacie zamachu na papieża, dokonanego dokładnie w rocznicę „cudu w Fatimie”, ale jest także sumą liczb daty jego zgonu 2.04.2005 i dwukrotnością liczby 26 PEŁNYCH lat, jakie spędził on na Stolicy Piotrowej, jak to ktoś wyliczył na jednym z portali.)
Otóż już wcześniej słyszałem - w co nie chciałem wierzyć - że pierwszy zamach na papieża był sfingowany. Jednak w świetle „straszliwej tajemnicy”, którą zna i kardynał Dziwisz i dr Wanda Półtawska oraz najwyraźniej także Benedykt XVI, taka „spiskowa” interpretacja „cudów” które towarzyszyły zamachowi na Placu Św. Piotra w Watykanie zaczęła nabierać prawdopodobieństwa. Co więcej, przypomiałem sobie „niewiarygodną” ponoć historię udanego zamachu, w roku 1995, na premiera Izraela Itzhaka Rabina, którą nam opowiedział, w trakcie dość elitarnego spotkania naukowego, w Wiedniu pod koniec 2002 roku, starszy wiekiem, turecki wysoki rangą urzędnik ONZ (jego nazwisko mam gdzieś w mych papierach). Otóż by podwyższyć swą spadającą popularność w Izraelu Itzhak Rabin sam zorganizował pozorowany zamach na swą osobę, dopuszczony przez jego ochronę do stanięcia bezpośrednio za nim młody zamachowiec miał do niego go strzelić „ślepakami”. Ktoś jednak podmienił kule w jego pistolecie i zamiast pozoracji OKRUTNY BÓG-PSYCHOPATA IZRAELA JAHWE spowodował, że niezbyt przykładający się do realizacji planów pan-syjonistycznych, premier został efektywnie zamordowany. Otóż wszystkie te trzy zamachy (w Watykanie w 1981, w Izraelu w 1995 i w USA w 2001) miały bardzo podobny długofalowy rezultat. O możliwości jakiegoś porozumienia z Palestyńczykami po zamachu na Rabina przestano w ogóle mówić, zwłaszcza od czasu gdy premierem Izraela został „rzeźnik z Bejrutu” z 1982 roku Ariel Sharon. Właściwie dopiero po opublikowaniu, podpisanej przez papieża wkrótce po zamachu nań encykliki „Laborem exercens” w jesieni 1981 roku, rozpoczęła się reaganowska „krucjata antykomunistyczna” Solidarności w Polsce, a w trzy lata później i Gorbaczowa/Garbera „pierestrojka” w ZSRR; także super-zamach 9-11 w USA był sygnałem do rozpoczęcia euro-atlantyckiej „krucjaty antyislamskiej” w Afganistanie, Iraku i (ponoć wkrótce) w Iranie.
Ta „zbieżność celów” nasuwa dość istotne pytanie. Czy przypadkiem cała ta „Trójca” sławnych „bóstw”, które patronowały najważniejszym, sfingowanym (oraz rzeczywistym) zamachom ostatnich trzech dekad, czyli MAMON, JAHWE i NIEPOKALANA DZIEWICA nie jest, w sposób tajny, powiązana ze sobą wspólnym, zapisanym już na pierwszej stronie Biblii, planem „Panowania nad ziemią i nad wszystkim co się na niej porusza” (1 Moj. 1, 28)?
Marek Głogoczowski
Zadusić w sobie US-RAKA - Komentarze do „Etosu HBR” w Polsce dzisiaj.
I. Imperium Rabusi Wypchanych..."synem człowieczym" o nazwie A-Bomb
Po rozesłaniu Części II „Etosu hebrajskiego dzisiaj” otrzymałem kilka e-listów oraz jeden telefon od osób zainteresowanych powyższym e-tekstem. Zanim pokrótce je omówię, dołączam, pominięte w Cz. II, zdjęcie plakatu, z którym fundamentaliści chrześcijańscy w USA demonstrowali kilka lat temu swe poparcie dla napaści USA na Irak (i na świat cały) pod hasłem „Zawierz Jezusowi” (Trust Jesus). Tak bowiem się jawi „prawdziwym chrześcijanom”, którzy dobrze odczytali informację zawartą w Piśmie Świętym, tak zwana „miłość boża” (łaska boska) w stosunku do narodów świata:
1. W centrum rzeczonego, fachowo wykonanego plakatu, w otoczeniu najrozmaitszych przyrządów do zabijania, którymi się chlubi Ameryka, znalazł się wizerunek bomby atomowej, o kształcie przypominającym tę rzuconą na Hiroszimę 64 lata temu i nazwaną podówczas przez jej konstruktorów pieszczotliwie - o ile pamiętam - „Fat Boy”, czyli „tłusty chłopiec”. No i ten „tłusty chłopiec z USA” na następnych kilkadziesiąt lat stał się symbolem Boga, w imię którego amerykańscy „rycerze Chrystusa” (takim określeniem kardynał Spelmann żegnał marines wyjeżdżających na wojnę w Wietnamie), w kilkudziesięciu kolejnych, po II Wojnie Światowej mniejszych wojnach, próbowali zrealizować uniwersalistyczny plan św. Pawła podboju całego świata „bo On (Chrystus) musi królować, dopóki nie położy pod swe stopy wszystkich swoich nieprzyjaciół” (patrz „I List do Koryntian” 15, 25). Zejściu (a ściślej, zrzuceniu) tego „tłustego chłopca z USA” - zrodzonego wspólnym wysiłkiem żydów (projekt konstrukcji) oraz chrześcijan (wykonanie) - na miasta japońskie rzeczywiście akompaniowały „błyskawice, które rozświetliły niebo od wschodu na zachód”. Dokładnie tak jak zapowiedziała Przyjście Syna Człowieczego Ewangelia św. Mateusza 24, 27, przeznaczona do głoszenia „dobrej nowiny” żydom oraz judeo-chrześcijanom. A teraz „prawdziwi chrześcijanie” w USA, których według szacunków Michaela Jonesa jest w tym kraju „pod bogiem” około 4 milionów, najzupełniej szczerze się modlą o Drugie Przyjście Syna Człowieczego, przez co upodobniają oni swe nabożne kongregacje do jakichś podwarszawskich Mega-Tworek.
2. Już następnego dnia po rozesłaniu II części mego „Etosu HBR”, otrzymałem telefon od znajomego, emerytowanego proboszcza z Wrocławia, który dzięki telefonowi ze Szwecji (ksiądz Jan Internetu bowiem nie używa), dowiedział się o mym najnowszym produkcie „anty-HBR”. (W języku hebrajskim, tak jak i w arabskim, brakuje samogłosek.) Od księdza proboszcza usłyszałem, że zna on dobrze księdza profesora Jacka Salija już od 50 lat, i że ten, chyba największy w Polsce specjalista od kościelnej dogmatyki, jest pochodzenia starozakonnego. A to tłumaczy skąd się wzięły te zachwyty księdza profesora Salija nad „miłością bożą” objawiającą się wśród błyskawic i nadlatujących nad ziemię (jak rakiety „Cruise” i „Tomahawk” na Jugosławię 10 lat temu) „ognistych aniołów”, zwanych serafinami. Według Arystotelesa nihil est In intellectu quo prius fuerit in sensu, a zatem ksiądz Jacek S. tylko w taki sposób potrafi sobie wyobrazić „miłość”, jak ją pojął w młodości, obowiązkowo czytając starotestamentowe horror-proroctwa, jak to „bóg” przyjdzie do narodów by zademonstrować im swoją „łaskę”. Na przykład popularny prorok Izajasz zapowiada co następuje (66, 15-16):
„Bo oto Pan przyjdzie w ogniu, a wozy jego jak huragan, aby dać upust swojemu gniewowi, i spełnić swoją groźbę, w płomieniach ognia. Gdyż ogniem i swoim mieczem dokona Pan sądu nad całą ziemią i będzie wielu pobitych przez Pana” (To właśnie proroctwo jest kanwą poznawczą, na której powstał widoczny powyżej plakat „Trust Jesus”.)
II. „Otoczka ochronna” dla „Habiri” czyli Bandytów Pana
3. Oprócz cytowanej w Części II laudacji „Etosu HBR” pióra dr Macieja Pokory z IBB PAN, otrzymałem także dłuższy e-list od profesora Andrzeja Brodziaka z Poznania/Katowic (w załączeniu świetny tekst „Syndrom jerozolimski” podesłany mi przez prof. Brodziaka). Pisze on co następuje:
Przeczytałem uważnie obydwie części opracowanego przez Pana Doktora artykułu.. Jestem pod ogromnym wrażeniem Pana erudycji i talentu literackiego.. Większość tez artykułu jest dobrze uzasadniona i należałoby się z nimi zgodzić .. . Martwi mnie jednak to, że bardzo ważne spostrzeżenia Pana Doktora - dotyczące zwłaszcza skrywanych cech "Imperium Americanum...", nielogiczności w dogmatach chrześcijaństwa ... i postępowaniu Kościoła .. jest bardzo trudno wykorzystać .. gdyż nie mogą być ..."przekazywane dalej"... bez obawy narażenia się na zarzuty z których trudno byłoby się wybronić .. Niepotrzebnie pisze Pan o "Dogmacie Holocaustu".. Holocaust miał rzeczywiście miejsce.. o czym świadczy np. to iż wiele miast zamieszkałych w Polsce przed wojną, głównie przez Żydów .. ( np. dzielnica Kazimierz w Krakowie, Kalisz, Sosnowiec .. ) po wojnie opustoszała.. Główna trudność polemizowania .. z przedstawicielami .... " Imperium -od Kaliforni - po Izrael i Afganistan" .. wynika właśnie stąd .. iż Niemcy .. niepotrzebnie .. rzeczywiście zamierzyli się aby tą nację wymordować ..i teraz .. dyskutowanie o Imperium.. musi oznaczać przyłączanie się (bronienie) planu wymordowania jakiejś rasy .. Zbyt emocjonalne i obraźliwe dla Żydów stwierdzenia.. można co prawda zrozumieć w kontekście rozwoju historycznego tej planety .. ale .. z punktu widzenia "terra forming people"..... na każdej planecie typu "Ziemia" .. pojawi się grupa .. najbardziej sprawna ... w zakresie intelektualnym .. i .. umiejętnościach .. finansowego wykiwania innych ..
Krótka odpowiedź MG:
Na temat „Religii Holokaustu” opublikował dłuższe, 2-częściowe opracowanie historyk Tomasz Gabiś w numerach 29 i 30 wrocławskiego „Stańczyka” w roku 1997. Ze zgromadzonych przez Gabisia materiałów wynika, że o 6 milionach ofiar żydowskich trąbiły gazety amerykańskie już w roku 1942, kiedy to sam „Endlösung”, czyli `ostateczne rozwiązanie' na dobre się jeszcze nie zaczęło (ponoć według Hitlera rzeczone „Endlösung” polegać miało na wyrzuceniu wszystkich Żydów mieszkających na Zachodzie, w tym i w centralnej Polsce, na Wschód, aż za Bug - z tego powodu pociągi z Żydami z likwidowanego getta w Warszawie jechały nie do Oświęcimia, ale w kierunku Treblinki, Bełżca i dalej). Co więcej, w ciągu ostatniej dekady oficjalnie podawana ilość śmiertelnych ofiar niektórych obozów koncentracyjnych uległa znacznej rewizji w dół, na przykład oficjalnie ustalono, że w Treblince zginęło nie ok. 340 tysięcy osób, ale „tylko” ok. 75 tysięcy. Pomimo takich poprawek, dogmat o 6 milionach ofiar żydowskich jest utrzymywany, w Kijowie w maju 2005 roku rozmawiałem z francuskim historykiem dr Serge Thion, który za próby dochodzenia szczegółów eksterminacji Żydów w trakcie II Wojny, został nie tylko usunięty - po 30 latach pracy - z CNRS, ale i zmuszony do szukania azylu we Włoszech, bo we Francji grozi mu więzienie za zajmowanie się tym "tabu” tematem. A to, że na krakowskim Kazimierzu prawie nie ma obecnie żydów ortodoksyjnych, to nic jeszcze nie znaczy. Jak pisał kilka lat temu Izrael Szamir (urodzony w Nowosybirsku, gdzie sto lat temu żydów nie było), w greckich Salonikach też ich obecnie jest bardzo mało, podczas gdy sto lat temu było to prawie całkowicie żydowskie miasto. Natomiast lubiących migrować żydów jest pełno tam, gdzie uprzednio ich prawie nie było, na przykład na Florydzie i oczywiście w Izraelu.
4. Jednak uwaga prof. Brodziaka, iż „teraz .. dyskutowanie o Imperium (Americanum).. musi oznaczać przyłączanie się (bronienie) planu wymordowania jakiejś rasy ..” jest nadwyraz trafna. Oznacza ona, iż USA zrobiły z siebie, zwłaszcza po II Wojnie Światowej, „otoczkę ochronną” dla, jak autor napisał, „grupy .. najbardziej sprawnej ... w zakresie intelektualnym .. i .. umiejętnościach .. finansowego wykiwania innych ..”. I ta „otoczka ochronna” dla „habiri”, czyli po prostu dla bezwzględnych bandytów, to jest cecha wszystkich nowoczesnych „chrześcijańskich” imperiów Zachodu, a zwłaszcza imperiów anglosaskich. By wskazać tutaj jak bardzo jest chroniona jest przez US Army narkotykowa mafia albańska w Kosowie, jak hołubiona jest przez USA serbska mafia przemytnicza (głównie papierosów) w Czarnogórze, czy plantatorzy opium w Afganistanie, których „towar” rozwożą ponoć transportowce US Army po świecie całym. (Jest to informacja z oficjalnych portali rosyjskich; to tłumaczy, między innymi, dlaczego Rosja tak bardzo chce zamknąć dostępne dla międzylądowań amerykańskich samolotów lotniska w Kirgizji i w Uzbekistanie.) Być może śmierć 20 najwyższych oficerów polskiego lotnictwa rok temu, po odlocie samolotu CASA z „amerykańskiego” lotniska w Krzesinach k. Poznania, miała coś wspólnego z oporem polskich oficerów przeciw wykorzystywaniu także polskich transportowców w tym „zbożnym” handlowym celu. To zresztą nic nowego, już 150 lat temu Imperium Brytyjskie usiłowało zatruć Chińczyków opium produkowanym w angielskich koloniach, zwłaszcza w Indiach.
5. Jak gdyby ilustracją do tej, znanej historykom nowoczesności sprawy, jest przytoczony przez dr Macieja Pokorę, fragment historii jego niedawnego, służbowego pobytu w Chinach (Ludowych oczywiście):
(…) Natomiast co do pytania o rozpowszechnienie wpływów "habiri" m.in. w Chinach, to owszem. Widzę go tak z autopsji (bo rozmawialiśmy o tych sprawach przy piwie w Tianjin - 10 mln): po tym jak zostali wydutkani przez Brytyjczyków i innych żądnych skarbów (guess who?) - skośno-ocy maja do dziś głęboko zakorzenioną - i słusznie - nieufność do długo-nosych (tak Chińczycy nazywają białych), bo ci jak tylko dobili do ich brzegu - to wnet zaczęli dobijać interesów, a następnie dobijali tubylców, bo to dobijanie dawało największe zyski. W jeszcze większej skali "dobijanie*3" wystąpiło w Ameryce, w Indiach i na innych kontynentach "explorowanych" przez bardzo-długo-nosych - wręcz pinokiowatych. I tak jest do dziś - i wiadomo kto dziś za tymi shoahami stoi. Tylko o tym sza!oh!
A teraz się oburzają, że terrrroryści!
III. Zadusić w sobie (US)RAKA
Tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Jak to celnie zauważył Noam Chomsky w książce „Rok 501, konkwista trwa” (1993), jedną z najskuteczniejszych metod maskowania przez propagandzistów USA „HBR-like” wyczynów tego super-kraju jest ich szkolony, od młodości, odruch warunkowy w stylu drobnego kieszonkowca, który złapany z ręką w cudzej kieszeni, automatycznie zaczyna krzyczeć „chwytaj złodzieja”, wskazując na okradaną przezeń osobę. Tego odruchu Anglosasi się nauczyli w sposób spontaniczny, pilnie studiując Biblię od lat blisko pięciuset. Jak piszę o tym szerzej w „Wojnie bogów” (Kraków, 1996), uważny czytelnik Biblii jest w stanie dostrzec, że To Jest To, o co chodzi Wielkim Prorokom ST, a następnie To Jest To co stanowi istotę „teodycei” co ważniejszych Ojców Kościoła.
Przykładem jest tutaj chociażby ta odrażająca scena pod górą Synaj, gdzie Mojżesz ze swą ferajną Lewitów wymordował w nocy 3000 czcicieli „złotego cielca”. W „Księdze Wyjścia” nie ma nigdzie wzmianki, że ci nieszczęśni, odmawiający bałwochwalenia Kamiennych Tablic członkowie Izraela czcili Boga Bogactwa, jak to się obecnie powszechnie uważa. Przecież normalne zwierzęta nie mają takich, typowo „ludzkich” zainteresowań pieniędzmi, zaś egipski byk Apis, który był wzorem dla „cielca” ulepionego pod górą Synaj, był bogiem zwierzęcej jurności, czyli „męskości”, której z definicji brakuje zniewieściałym „hebrajczykom” opisanym w XIX wieku przez Matthew Arnolda. (Dla podkreślenia tego boga-byka Apisa szlachetności i braku korupcji, jego posąg obłożono złotą, nie korodującą blachą, jak to się w starożytności zazwyczaj robiło.) Tej reprezentowanej przez Apisa „męskości” - którą Starożytni Grecy i Rzymianie utożsamiali z Cnotę (αρετε/virtus) - zabrakło starożytnym „mojżeszowym” bandytom, którzy wymordowali, podstępnie w nocy, swych „braci i synów”, stojących im, jak wyrzut sumienia, na przeszkodzie w bestialskim podboju Ziemi, chciwie przez rzeczone „sługi (raby) boże” pożądanej.
Zrzucanie własnych, zarówno tych dokonanych jak i planowanych, zbrodni na jednostki oraz na narody, które „lud boży” zamierza obrabować, względnie nawet unicestwić, do tego stopnia weszło w krew publicystom anglosaskim - a zwłaszcza amerykańskim - że w sposób automatyczny wypisują bzdury, które z definicji się podobają chciwej panowania nad światem burżuazji, zwłaszcza tej krajów anglosaskich. Na przykład dzięki uprzejmości mieszkającego w Kanadzie od 30 lat Piotra Beina otrzymałem email, z taką oto wiadomością opublikowaną na poczytnej w USA „antysemickiej” witrynie www.rense.com (/general85/wicked.htm). Otóż omawiając ewidentną sztuczność obecnej światowej histerii z „pandemią” świńskiej grypy, doktor „A. True Ott, PhD” sugeruje co następuje: „Spróbujcie odmówić (amerykańskich) rządowych, nie przetestowanych, wysoce podejrzanych szczepionek „MADE IN CHINA” i natychmiast zostaniecie potraktowani jak zbrodniczy kryminaliści. (..) Nigdy nie zapominajcie, że w roku 2005 chiński „minister obrony” zadeklarował w przemówieniu do Armii Chin Ludowych, że Chiny muszą „posiadać” Północną Amerykę (Meksyk, Amerykę i Kanadę) i że 15-200 milionów Amerykan „musi umrzeć” przy użyciu „perfekcyjnej” broni biologicznej.”
Otóż rzeczony „True Ott PhD” umiejętnie zapomniał, że historycznie pierwszymi użytkownikami broni biologicznej byli jego anglosascy, tak zwani WASP współplemieńcy (żydów i katolików było podówczas w Ameryce Północnej bardzo niewielu), którzy około dwieście lat temu, w ramach „pomocy humanitarnej”, rozdawali Indianom koce nasycone zarazkami tyfusu, aby w ten „perfekcyjny” sposób oczyścić tereny obecnych Stanów Zjednoczonych z ich niepożądanych dotychczasowych mieszkańców (skądinąd rasy żółtej, jak Chińczycy). Co więcej, jeśli się uda witrynom podobnym do rense.com rozszerzyć w USA histerię „szczepionek made in China” (obecni mieszkańcy USA najwyraźniej nie są już zdolni sami ich wyprodukować), to będzie to doskonały pretekst do ataku prewencyjnego (atomowego oczywiście, patrz plakat „Trust Jesus”), na Chiny Ludowe i zdobycia, przy okazji, kolejnych terenów dla ekspansji gigantycznego, humanoidalnego RAKA, formalnie zwanego USA (a więc w skrócie bardzo pięknie i sugestywnie US-RAKA). Dokładnie tak jak to było kilka lat temu w przypadku ataku tegoż Nowotworu (i pracujących dlań ŻoPów, czyli Żołdaków z Polski) na Afganistan i Irak pod pretekstem, że brodaci Talikowie z afgańskich jaskiń Tora-Bora obezwładnili amerykańskie siły obrony przeciwlotniczej i czterema, samo-naprowadzanymi na cel, pasażerskim Boeingami, próbowali sterroryzować pokojowy z natury naród USA.
Tego typu skojarzenia jakie propaguje dr True Ott, to niewątpliwie rodzaj poznawczego raka, co więcej, jest to choroba starannie pielęgnowana przez CIA, której byli dyrektorzy (bynajmniej nie jewrejskiego, ale ściśle anglosaskiego pochodzenia) chętnie się dzielą z publicznością takimi oto szczegółami ich byłej pracy:
„Funkcją CIA jest utrzymywanie świata w niestabilności oraz propagowanie i uczenie narodu amerykańskiego nienawiści, tak aby establishment mógł wydawać każdą ilość pieniędzy na zbrojenia” - John Stockwell, były wyższy urzędnik CIA.
„Zadanie Agencji zostanie wypełnione wtedy, gdy wszystko to, w co wierzą Amerykanie (i podporządkowane USA narody), będzie fałszem” - były dyrektor tegoż CIA, William Casey.
Oczywiście ci wyżsi urzędnicy US-raka robią te niemiłe rzeczy, urągające kantowskiemu Imperatywowi Kategorycznemu „nie rób drugiemu, co tobie nie miło”, aby się przypodobać swym szefom czyli, jak to zwięźle ujął profesor Brodziak, „grupie .. najbardziej sprawnej ... w zakresie intelektualnym .. i .. umiejętnościach .. finansowego wykiwania innych ..”. Czy istnieje jakaś realna możliwość uwolnienia się od coraz ściślejszego nas oplotu przez „sturękie” (jak u indyjskiego boga Vishnu) macki rzeczonych „ibri”, formujących obecnie Światową Hiperburżuazję, o coraz bardziej „klanowym” składzie osobowym? Otóż to się udało 92 lata temu i zrobili to bolszewicy. Zgodnie z 10 punktowymi wytycznymi „Manifestu Komunistycznego” Marksa i Engelsa znacjonalizowali oni podstawowe środki produkcji, a przede wszystkim banki. Wskutek tego prostego zabiegu, mafia Rotszyldów, Sorosów i poprzedzających ich działalność „kupców z Wenecji”, nie miała w ZSRR i w innych krajach socjalistycznych nic do gadania przez następnych lat 70, czyli aż przez trzy-cztery pokolenia żyjące w wieku XX-ym. Oczywiście w socjalizmie nie było wygód (a zwłaszcza super-komfortowych „wygódek”), w otoczeniu których dożywamy obecnie w nudzie i smrodzie (samochodów) naszych emerytur. Wskutek właśnie tego braku wygód, socjalizm to był ustrój o ileż bardziej „helleński” - a zatem i „męski” - od „rozmamłanej” niby-Polski dzisiaj.
By jednak takiej „restauracji hellenizmu” dokonać, coś w sobie trzeba zadusić. Według Filona Żyda (Judeausa) z Aleksandrii, piszącego dwa tysiące lat temu, Mojżesz, aby stać się „spokojnym i chłodnym” kapłanem Pana, po prostu „wycinał” sobie z piersi ukryty pod mostkiem organ określany medycznie jako tymus (grasica) - według Greków, a zwłaszcza według Platona, był to organ „zapalczywości” oraz męstwa. Dla bowiem „mojżeszowych”, takie „zwierzęce” zachowania są niegodne dążącego do panowania nad ziemią kapłana. (Później niemiecki filozof Hegel zinterpretował to „anty-zwierzęce” zachowanie się izraelitów sugestią, że żydowscy kapłani kastrowali u siebie… serce.) Niedawno się dowiedziałem, że Leon Trocki, by stać się prawdziwym komunistą, trenował u siebie wyrzeczanie się własności prywatnej, tak bardzo pożądanej przez biblijnego Jakuba, założyciela Cywilizacji Izraela. Zaś mój kolega Izrael Adam Szamir kilka tygodni temu opublikował w Internecie ze sobą wywiad, już przetłumaczony na język polski (www.israelshamir.net ), który zatytułował „Każdy może zabić w sobie Żyda”. Co to może oznaczać? Według tego, co sto lat temu starał się wytrzebić u siebie Leo Bronstein-Trocki, `zabijanie w sobie Żyda' winno oznaczać oduczania się miłości do własności prywatnej (czyli negację „wartości” która jest, na równi z rodziną, jakżesz pilnie propagowana przez Kościół Katolicki). Natomiast według tego co twierdził współczesny Jezusowi z Nazaretu proto-chrześcijański filozof Philo Judeaus, winno to oznaczać jeszcze trudniejszą regenerację umieszczonych w piersiach organów (grasicy oraz serca), które to organy już od czterech wieków starają się u siebie wytrzebić imitujące żydów anglosaskie elity. („I am trying hard to be spontanous” relacjonowała swe próby w tej dziedzinie, w Berkeley 40 lat temu, moja znajoma z dobrej (tzn. bogatej i ustawionej) amerykańskiej rodziny; z jej szczerego, typowo anglosaskiego zauroczenia mozolną pracą, naśmiewali się moi ówcześni amerykańsko-francuscy bliscy znajomi, oczywiście żydowskiego pochodzenia.)
Jak to „zabijanie w sobie żyda” najlepiej wytłumaczyć dzisiejszym Polakom? Myślę, że po prostu należy zachęcić ich do uważnego przeczytania jeszcze raz encykliki „Laborem exercens” z roku 1981. I wszystkie zawarte w niej „święte dyrdymały”, o powołaniu człowieka do panowania nad Ziemią, zacząć traktować jako… przeciwwskazania jak nie należy się w życiu zachowywać. Przecież to już na początku lat 1980 środowiskom intelektualnym w Europie było wiadomo - także tym katolickim - że ideologia „papieża Polaka” to neojudaizm, co otwarcie stwierdził francuski kulturoznawca Alain Tourraine w trakcie Rencontres Intellecuelles Internationales w Genewie, w 1984 roku. Dla osób wątpiących w ten laicki autorytet pozwolę sobie tutaj powtórzyć jeszcze raz, za „helleńskim” ewangelistą Łukaszem, iż „to co wzniosłe wydaje się być ludziom, obrzydliwością jest w oczach Boga”. Amen
AUX ORGANISASTEURS DU « FESTIVAL DES SCIENCES D'EVOLUTION » A VARSOVIE
prof. dr hab. Joanna Pijanowska; doc. dr Marcin Machalski; dr Marcin Ryszkiewicz; dr hab. Paweł Golik; dr Maciej Trojan; dr hab. Krzysztof Spalik; prof. dr hab. Michał Różyczka; dr Kazimierz Grygiel; prof. dr Magdalena Fikus
Dzięki uprzejmości profesora Andrzeja Grzegorczyka z Instytutu Filozofii UW dostałem informację o popularnonaukowej konferencji pt. „EWOLUCJA - INŻYNIER NATURY - w 200 rocznicę urodzin Karola Darwina i 150 rocznicę wydania dzieła `O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru'”. Ta konferencja ma się odbyć w najbliższą niedzielę 22 marca na Wydziale Biologii UW.
Ponieważ problemami związanymi z ewolucją istot ożywionych (êtres vivants) zajmowałem się zawodowo od połowy lat 1970 aż do początku lat 1990, więc na temat „ewolucji idei ewolucji” posiadam wiele interesujących rzeczy do zakomunikowania szerszemu audytorium. (Patrz załącznik „Duch Lamarcka straszy KBN”; „niedomyśleniami” darwinizmu zajmowałem się już Uniwersytecie Genewskim, pod kierownictwem znanego genetyka populacji profesora Alberta Jacquarda, oraz w Laboratoire d'évolution des êtres organisés na Uniwersytecie Paris VII, pod kierownictwem jeszcze bardziej znanego zoologa i paleontologa Pierre-Paula Grassé; następnie już w Polsce, po roku 1982, kontynuowałem te me zainteresowania opracowując co roku kompendium „Postępy biologii” dla rocznika „Świat w Przekroju”, wydawanego przez Wiedzę Powszechną aż do roku 1991.)
Otóż już sam tytuł konferencji „Ewolucja - Inżynier Natury” jest pewnego rodzaju „niedomyśleniem”, gdyż razi on swym antropomorfizmem, który w rzeczy samej jest nic nie mówiący. To jakby mówić „Erozja - Inżynierem Gór”. Toż to przecież banał dla każdego geologa i geografa, a nawet i dla spostrzegawczego, lubiącego się po górach poruszać, laika. Od „tautologicznego” tytułu nadchodzącej konferencji dokładniej informują nas o istocie ewolucji « des êtres organisés » stwierdzenia, będące tytułami książek znanych biologów i psychologów francuskich oraz szwajcarskich, które to książki były popularne w Zachodniej Europie w drugiej połowie XX wieku: „Le vivant, créateur de son évolution” (Istoty ożywione twórcami swej ewolucji) Paula Wintreberta z roku 1962 i „Le comportement, moteur d'évolution” (Zachowanie się, motorem ewolucji) Jeana Piageta z roku 1981.
Ze względu na swe wykształcenie oraz doświadczenie dydaktyczne zobowiązany jestem by sformułować i inną istotną krytyczną uwagę odnośnie tytułu nadchodzącej, w najbliższą niedzielę, „Konferencji - Festiwalu Ewolucji” w Warszawie. Otóż w świetle rzucanym przez tytuły prac wyżej wymienionych reprezentantów kultury „kontynentalno-europejskiej” (i z tego zapewne powodu nie tłumaczonych na narodowe języki krajów, w których kontrolę nad nauką od dekad sprawuje instytucja swym duchem przypominająca CIA), to istoty żywe, w tym i ludzie, poprzez swą w świecie działalność (ang. behavior) są Zbiorowym Inżynierem Ewolucji Natury Ożywionej, czyli Przyrody.
A zatem w ISTOCIE RZECZY, czyli w nielubianym przez „antyeuropejskich” Ojców Założycieli USA kantowskim „Ding ans ich”, to nie anonimowa, hipotetyczna „Ewolucja”, przez Karola Darwina utożsamiona z mglistą siłą Doboru Naturalnego, a przez Richarda Dawkinsa z (nadprzyrodzonym), platońsko-masońskim Ślepym Zegarmistrzem (Architektem), jest Inżynierem Przyrody. Dokładnie na odwrót, to ta Przyroda (Natura) Ożywiona, obserwowalna w formie bytów zorganizowanych (êtres organisés), jest zbiorowym „inżynierem genetycznym” swych własnych struktur, w zależności od tego jak się ona sama zachowuje. Jest to odwieczne PRAWO BIOLOGII, werbalnie sformułowane po raz pierwszy przez Jean-Baptiste de Lamarck dokładnie dwieście lat temu w dziele „La philosophie zoologique”.
I jeszcze jedna istotna uwaga. Karol Darwin sformułował swą, zachwalaną jako antytezę biblijnego kreacjonizmu teorię Doboru Naturalnego, dokładnie w 50 lat po opublikowaniu znanej mu „Philosophie zoologique” tego francuskiego przyrodnika, specjalizującego się nie tylko w botanice i systematyce invertebres, ale także i w hydrogeologii (stąd Lamarcka koncept erozji jako „inżyniera” kształtów przyrody nieożywionej). Mająca być obiektem laudacji w trakcie nadchodzącego „Festiwalu Ewolucji” książka Karola Darwina jest niczym innym jak imitacją, podróbką dzieła Lamarcka, a zatem ma mankament charakteryzujący wszelkie martwe podróbki (obrazy) żywych oryginałów: dla Lamarcka siłą popychającą istoty zorganizowane w kierunku ich samo-doskonalenia była ich arystotelesowska entelechia doskonale wyczuwana przez tego dzielnego, w młodości, francuskiego oficera. Natomiast chorowity z natury, mający trudności, w wieku dojrzałym, z pokonaniem w dyliżansie godzinnej trasy łączącej Down z Londynem hipochondryk (tak jak i jego dzieci) Karol Darwin tej vis vitalis w żywinie - a więc i w sobie samym - oczywiście nie potrafił dostrzec, a zatem i doskonalić. W rezultacie tego osobistego mankamentu wyszło mu spod pióra coś w rodzaju NAUKOWEGO GNIOTA, zakłamującego obraz zachowań się zdrowych okazów zoon, czyli „żywiny”. I tym gniotem „samo-wykastrowani z rozumu” Doktorowie i Faryzeusze Ślepi (vide dr Robert Piotrowski <rzpiotro@uw.edu.pl>, czy profesor Władysław Krajewski z UW, już ponad ćwierć wieku temu) usiłują zatruć świat „ku chwale Pana Izraela” jak to się mówi w języku Biblii (która to starożytna księga przecież też jest `gniotowatą' podróbką oryginałów wytworzonych przez wcześniejsze, używające literowego pisma, kultury).
Dlatego, wraz z pozdrowieniami dla organizatorów z wciąż zasypanego śniegiem Zakopanego (celna nazwa miejscowości!), przesyłam, z propozycją jego szerszego rozpowszechnienia, napisany w języku polskim „Wstęp” do projektowanej przeze mnie dziesięć lat temu pracy doktorskiej „Syndrom Ślepego Zegarmistrza”. Te pracę, wzorowaną na krytykującym ówczesnych greckich sofistów platońskim dialogu „Fajdros”, napisałem w języku angielskim i inscenizowałem w School of Global Wellbeing w Höör w Szwecji w marcu 1999 roku. Wtedy to, zapewne znany organizatorom Festiwalu profesor dr Henryk Skolimowski, organizator mego krótkiego wyjazdu do Szwecji, ostrzegał mnie abym nie mówił nic o Starym Testamencie i o zakodowanym w nim Projekcie Ewolucji Ludzi oraz całej Natury. Pomimo tego ostrzeżenia o tym „Projekcie Proroków Syjonu” mówiłem - ustami czytającego wersety mego „Syndromu Ślepego Zegarmistrza” studenta - i to nawet bardzo się skandynawskim słuchaczom podobało. Na tym ówczesna kariera mego „Syndromu” się zakończyła, jego angielski oryginał można odnaleźć w rubryce ENGLISH TEXTS na www.zaprasza.net/mglogo. W kilka lat później zostałem „przez życie” przymuszony do zrobienia doktoratu na temat (braku) ewolucji poglądów społeczno-politycznych Norma Chomsky'ego. Który to akademicki przykład „Filozofii anty-zoologicznej” sławnego amerykańskiego lingwisty też jest instruktywny dla zrozumienia programowego „ubezmyślenia się” czołowych obecnie przedstawicieli Gmachu Nauk o Życiu.
Z poważaniem, dr Marek Głogoczowski, retired professor of philosophy
SYNDROM ŚLEPEGO ZEGARMISTRZA
Streszczenie
Już dość dawno temu niemiecki filozof Martin Heidegger zauważył, iż nauka nie myśli. Do tej obserwacji warto dodać opinię angielskiego socjologa Michaela Thompsona, twierdzącego że w dziedzinie nauk o życiu mamy do czynienia z systematycznym odsuwaniem wiedzy od prawdy o świecie. Jeszcze dalej w swej krytyce posunął się znany amerykański lingwista Noam Chomsky. Twierdzi on, iż nowoczesne teorie naukowe i społeczne stały się po prostu narzędziem zniewolenia oraz eksploatacji - zarówno społeczeństw jak i zasobów przyrody - przez liberalno-rabunkowe “elity”, w znacznym stopniu mowywowane w swym zachowaniu przez nauki społeczne Starego Testamentu.
Autor niniejszego opracowania idzie śladem przetartym przez tych właśnie, krytycznie nastawionych do współczesnej rzeczywistości, badaczy. Dokumentuje on wpływ Pisma Świętego - szczególnie cenionego w krajach anglosaskich jako źródło wiedzy oraz etyki - na rozwój nowoczesnych wyobrażeń o biologii. Dokładna bowiem analiza metodologiczna wskazuje, ze najbardziej obecnie modne, ultra-darwinowskie teorie rozwoju życia są prostym, logicznym rozwinięciem staro testamentowej koncepcji “stwarzania z niczego” rozmaitych gatunków samo powielających się bio-automatów. Z punktu widzenia klasycznej filozofii, teoria darwinowska - a zwłaszcza jej najnowsze, bardziej uagresywnione i wysterylizowane z ograniczeń rozumowych wersje - są kolejnymi mutacjami, o charakterze przystosowawczym, starożytnego “wirusa umysłu” zwanego meme, postulującego powstawanie świata ex nihilo. Tym samo powielającym się, a jednocześnie i ubezmyślniającym “wirusem stworzenia z niczego”, został w okresie niewoli babilońskiej zatruty Stary Testament, dostarczając w ten sposób niemałych zysków organizującym kult Stworzenia z Niczego kapłanom.
By uwolnić się od wywołanej inwazją wirusów klasy meme zaćmy poznawczej - którą to, znaną historycznie zaćmę warto określić Syndromem Ślepego Zegarmistrza-Stworzyciela - autor proponuje oczyszczenie (“odwirusowanie”) umysłów za pomocą metod logiki oraz fizyki klasycznej. Dla zwiększenia wyrazistości argumentacji znaczna część obecnej pracy ujęta została w formę klasycznego, platońskiego dialogu. Analizowane są w nim podstawowe tezy popularnonaukowej książki Ślepy Zegarmistrz pióra angielskiego pisarza Richarda Dawkinsa. Dzięki zastosowaniu wymienionych powyżej, znanych już w starożytności narzędzi poznawczych, autorowi udaje się odsłonić, spod systematycznie zatruwającej nasze umysły, darwinowsko-biblijnej indoktrynacji, podstawowe prawa biologii - a zatem i prawa fizjologii oraz psychologii - sformułowane przez Arystotelesa, Lamarcka oraz Jean Piageta. Co jest celem niniejszej pracy.
Wykaz biblijnych źródeł darwinizmu
1. Logicznym następstwem realizacji zawartego w Księdze Rodzaju bożego nakazu mnóżcie się i napełniajcie ziemię, jest przerost ilości istot żywych nad możliwością ich wyżywienia przez ograniczoną w swych rozmiarach Ziemię. Taki nakaz musi prowadzić do wewnątrz-gatunkowej walki o byt, którą “odkrył” anglikański pastor Thomas Malthus. Z tej “walki” Karol Darwin uczynił podstawę doboru naturalnego w swej teorii ewolucji.
2. Dorzucona do oryginalnego darwinizmu na początku XX-go wieku, koncepcja Augusta Weismanna, postulująca istnienie jakościowo odmiennych substancji biologicznych somy i germenu, ma swój pierwowzór w przyrodniczej myśli św. Pawła zawartej w I Liście do Koryntian: A to co siejesz nie jest przecie ciałem (czyli somą) które ma powstać, lecz gołym ziarnem (czyli germenem) ... Bóg daje każdemu z nasion ciało jakie chce, każdemu nasieniu właściwe jemu ciało - 15, 36-38. Zalążek - czyli germen - idei takiego właśnie podziału znajduje się już na pierwszej stronie Genesis, 1, 11-12. Tak jak dzisiaj, dla biologów molekularnych, przedmiotem kultu są geny, tak dla starożytnych Żydów ich własne nasienie miało znaczenie sakralne - patrz historia Onana oraz rytuały oczyszczania - Kpł. 15, 14nn.
3. Według tez, dołączonych do (neo)darwinizmu w połowie XX-go wieku, nowe odmiany istot żywych powstają dzięki losowym mutacjom germenu, czyli nasienia. Taka idea stwarzania nowych odmian pokrywa się z często powtarzaną w Biblii ideą, że w przypadku zjawisk ściśle stochastycznych - czyli losowych - o losie decyduje Bóg. (Patrz Joz. 7,12nn; 14,2; Sm. 10, 20nn; 14,40nn; Jon. 1,7nn; Ps 16,33; Dz. 26.)
4. Pierwowzór neodarwinowskiej idei, że z dziedzicznych ułomności, jakimi są mutacje, powstają nowe, lepiej przystosowane do środowiska odmiany i gatunki, możemy znaleźć w charakterystycznej dla całej kultury judeochrześcijańskiej myśli św. Pawła, zawartej we wzmiankowanym Liście do Koryntian: sieje się niechwalebnie (nasienie ewidentnie kalekiej idei) - powstaje chwalebne (ciało nowej, światowej religii względnie nauki); mamy tutaj analogię do poznawczych pomysłów kabały, omawianych w Dialogu XIII.
Ponieważ neo (i ultra) darwinizm sprowadza się do doboru naturalnego (1) ciał powstałych z losowo stworzonych odmian nasienia (3) więc całość dzisiejszych konceptów ewolucji można logicznie wyprowadzić z kilku zaledwie zdań zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. Są to teorie poznawczo zupełnie “puste”, oddziaływująca mistycznie na lud jak ukryte przed okiem laików, puste wnętrze jerozolimskiej Świątyni. I tak jak Pompejusz, który został w starożytności znienawidzony przez kapłanów Izraela za publiczne odsłonięcie “tajemnicy” Świątyni, tak i dzisiaj uczymy się nienawidzić tych, którzy publicznie odsłaniają “tajemnicę” totalnej bezmyślności darwinowskich nauk o życiu…
Treść dialogów
Dialog I
Radykalny Darwinista wątpi w zawodowe kompetencje Nowego Sokratyka.
Dialog II
Nowy Sokratyk odkrywa poważne błędy w argumentacji Richarda Dawkinsa
Dialog III
Nowy Sokratyk wraz z Radykalnym Darwinistą badają tajemnicze pochodzenie mutacji
Dialog IV
Nasi filozofowie przyrody poszukują genetycznych efektów używania i nie-używania genów
Dialog V
Obaj nasi bohaterowie zapytują się dlaczego Richard Dawkins nie potrafi odróżnić osła od konia
Dialog VI
Nowy Sokratyk tłumaczy w jaki sposób nowe zachowania oraz struktury są konstruowane oraz dziedziczone
Dialog VII
Nowy Sokratyk podaje precyzyjniejszą definicję życia i wskazuje na jej użyteczność dla filozofii przyrody
Dialog VIII
Nowy Sokratyk wskazuje jak organizmy potrafią manipulować swą informacją genetyczną
Dialog IX
Dojrzały Post-Darwinista (MAD) zachwyca się nad precyzją piagetowskiego schematu dojrzewania umysłowego
Dialog X
Zapomniane doświadczenia F. Jacoba zezwalają na lepsze zrozumienie przyczyn raka
Dialog XI
Dojrzały Post-Darwinista wskazuje na religijne korzenie obecnego kryzysu w naukach o życiu
Dialog XII
Obaj uczestnicy dyskusji zgadzają się, że chciwość i technofilia zwiekszają korupcję dzisiejszej nauki
Dialog XIII
Nowu Sokratyk wskazuje na rolę Ciemnego Erosa w powstaniu perwersji poznawczej ultradarwinowskich koncepcji ewolucyjnych
Wstęp
Opinia Ksenofonta o Sokratesie, zawarta w jego Pamiętnikach:
Nie szukał on bynajmniej w jaki sposób powstało to, co filozofowie nazywają światem, ani za pomocą jakich koniecznych praw przebiegają zjawiska astronomiczne, wskazywał nawet, ze jest wariactwem zajmowanie się tymi sprawami. On badał czy ci myśliciele wystarczająco głęboko poznali nauki o człowieku aby być godnym zajmowania się badaniem kosmosu.
Od momentu rozbudzenia się ludzkiej wyobraźni, który to moment nastąpił prawdopodobnie we wczesnych czasach prehistorycznych, mędrcy oraz szamani, znajdujący się na czele struktury plemiennej, zwykli konstruować najrozmaitsze (zazwyczaj przydatne dla usprawiedliwienia ich własnych interesów) mity dotyczące powstania Kosmosu a także i powstania gatunku ludzkiego. Do trwających do dzisiaj wytworów tej mito-twórczości należy niewątpliwie sumeryjski mit o Stworzeniu Świata przez boga Marduka, który to mit, najwyraźniej przyswojony przez późniejsze, semickie opowieści biblijne[1], przetrwał w zachodniej kulturze masowej aż do naszych czasów, zwłaszcza wśród tak zwanych “kreacjonistów”, dominujących szczególnie w kulturowym “pasie biblijnym” (ang. Bible belt) Środkowego Zachodu Stanów Zjednoczonych.
Do tej samej klasy mito-twórczości należy platoński mit o powstaniu świata, który to mit rozwinął Platon w dialogu Timajos. Według niego, świat został stworzony w doskonałym (dla jego piękna) kształcie kuli przez rozumnego i dobrego - a zatem wolnego od jakiejkolwiek zazdrości - Stwórcę, starającego się postępować zgodnie z Nieśmiertelnymi Ideami Piękna, Prawdy oraz Dobra. Produkcja “pożytecznych mitów”, dotyczących powstania Świata oraz Człowieka, przez uczonych oraz filozofów (by nie powiedzieć szamanów) trwa i w czasach współczesnych. Sławny amerykański paleontolog oraz eseista, Stephen J. Gould opisał w ten sposób najnowsze, charakterystyczne dla samego końca wieku XX-go, trendy anglosaskiego, ewolucyjnego mitotwórstwa[2]:
Ruch na rzecz ścisłego konstrukcjonizmu, rodzaj samodzielnie stylizowanej formy darwinowskiego fundamentalizmu, nabrał pewnego znaczenia w całym wachlarzu dyscyplin naukowych, od angielskiego, biologicznego matecznika Johna Maynarda Smitha, do bezkompromisowej ideologii (chociaż w pełnej wdzięku prozie) jego ziomka Richarda Dawkinsa, do równie wąskich i jeszcze bardziej przemyślanych pism amerykańskiego filozofa Daniela Dennata. Co więcej, pojawiła się obecnie szersza grupa ścisłych konstrukcjonistów, charakteryzująca się dokonywanymi w specyficznym stylu, dość agresywnymi wysiłkami mającymi na celu “zrewolucjonizowanie” studiów ludzkiego zachowania zgodnie z darwinowską, niezwykle prostą i wąską “psychologią ewolucyjną”. ...Mój kolega Niels Eldredge, w swej ostatniej książce Reodkrywając darwinizm określa na przykład ten skoordynowany ruch jako ultradarwinizm. Niezależnie od mnogości spraw, którymi się przedstawiciele tego ruchu zajmują, ultradarwiniści podzielają przekonanie, że dobór naturalny reguluje wszystko w procesie ewolucji, jako uniwersalny wynik, oraz ostateczne potwierdzenie, wszechobecności tegoż (ślepego) doboru.
Spośród autorów cytowanych przez S.J. Goulda, na język polski był tłumaczony tylko Richard Dawkins i jego książki Samolubny gen oraz Ślepy zegarmistrz już tylko swymi, antropomorfizującymi procesy ewolucyjne tytułami, na pewno wzbudziły zainteresowanie wśród żądnych naukowych nowinek kręgów intelektualnych w Polsce. Niezależnie od przemożnego - i skoordynowanego, jak zauważa to chociażby cytowany powyżej Niels Eldredge - wpływu kultury ultra darwinowskiej, na Kontynencie europejskim obserwuje się obecnie wzrost zainteresowania filozofią antyczną, co przejawia się chociażby w dość spontanicznym powstawaniu rozmaitych “kawiarni filozoficznych”. Byłoby zatem interesującym przedyskutowanie na nowo, przy użyciu dialektycznej metody filozofii klasycznej, głównych konceptów dotyczących powstania oraz ewolucji świata ożywionego. Jak bowiem sugeruje to już sam tytuł książki wymienionego przez Goulda, Daniela Denneta, Niebezpieczna idea Darwina (Darwin's Dangerous Idea) może bowiem dla nas samych przynieść bardzo cierpkie owoce...
Hypothesis non fingo - czyli bez-Rozumowy model nauki
Nauki ścisłe, a także i te, określane jako Geistwissenschaften, czyli nauki o kulturze duchowej, rozwijały się zawsze za pomocą kolejnych asocjacji czyli skojarzeń. Odkrycie Pitagorasa polegało na skojarzeniu pewnej prostej formuły matematycznej z długością boków w trójkącie prostokątnym, tak zwana gematria, rozwinięta szczególnie przez żydowskich kabalistów, polegała na mniej lub bardziej twórczym kojarzeniu ciągów liczbowych z poszczególnymi określeniami słownymi[3]. Także odkrycie Galileusza, dotyczące spadania jednostajnie przyspieszonego, polegało na prostym skojarzeniu odległości, przebywanej w ciągu jednostki czasu przez swobodnie spadające ciało, z kwadratem czasu jego spadania. Głębszego uzasadnienia prawa odkrytego przez Galileusza dokonał Izaak Newton, formułując ogólniejsze już prawo przyciągania grawitacyjnego. Jak zauważa to Andrzej Wierciński, na rozwój ówczesnych, matematycznych sformułowań praw fizyki niemały wpływ miały asocjacyjne praktyki kabały[4], będącej czymś w rodzaju para-nauki, ograniczającej się do czysto liczbowych - a nie strukturalno-modelowych - ujęć rzeczywistości. Te “statystyczne”, mające zaimponować czytelnikowi samą wielkością wymienianych liczb, ujęcia rzeczywistości (jakżesz modne chociażby w dzisiejszej ekonomii) występują już w Księdze liczb Starego Testamentu i ich ślad znajdujemy także w Testamencie Nowym, w “Objawieniu” św. Jana, gdzie po raz pierwszy pojawia się liczba bestii - 666.
Pozostający pod takim właśnie wpływem kulturowym Izaak Newton[5] nie miał w zwyczaju zapytywać, z jakich to, głębszych przyczyn przebieg niektórych, wyidealizowanych zjawisk fizycznych da się ująć za pomocą formuł matematycznych. Jego słynne stwierdzenie Hypothesis non fingo (nie robię hipotez) stało się - jak to celnie zauważył francuski matematyk Ren* Thom w artykule “(Epistemologiczny) kryzys nauki”[6] - zasadą pracy naukowej dla całych rzesz póżniejszych techników oraz stastystyków, niezbyt motywowanych do tego, by sprawdzać czy stosowane przez nich “wzory empiryczne” mają jakieś głębsze uzasadnienie w strukturze badanej przez nich materii. W naukach technicznych inżynierom wystarcza zazwyczaj fakt, że używany przez nich wzór zezwala na obliczenia z wystarczającą dla danej konstrukcji granicą błędu.
Proste, nie zwracające w ogóle uwagi na wewnętrzną strukturę badanych zjawisk, skojarzenia wzorów matematycznych z zachowaniem się organizmów żywych, zaczęto na szerszą skalę stosować już wieku XVIII. Najwybitniejszą postacią tego ruchu (para)naukowego był anglikański duchowny - a jednocześnie i ekonomista - Thomas Malthus, który w Eseju o ludności, na podstawie statystycznych obliczeń, wskazujących na geometryczny w tym okresie wzrost ludności Anglii, wyciągnął logiczny wniosek, że w sytuacji o wiele mniejszego w tym okresie tempa wzrostu zasobów żywnościowych, musi dojść do sławnej “walki o chleb” wewnątrz ekspandującej populacji Wysp Brytyjskich.
Pomimo, iż ustalone na podstawie takich obliczeń “Prawo Malthusa” okazało się nie mieć żadnego pokrycia w ówczesnej, angielskiej sytuacji żywnościowej - wewnętrzne niedobory skompensowano skutecznie za pomocą importu zboża - to panujący podówczas w Anglii, liberalny nastrój międzyludzkiej “walki o byt” spowodował, iż to “pozorne prawo” zostało z chęcią zaakceptowane - jako podstawowe prawo natury - przez opiniotwórcze kręgi społeczne. Za pomocą popartych obliczeniami formuł naukowych udało się bowiem usprawiedliwić najbardziej podłe zachowania się w świecie (monopol na handel niewolnikami, “królewskie” zezwolenie na handel opium) wyłamującej się wtedy z pod etycznych ograniczeń średniowiecznego chrześcijaństwa, liberalnej, angielskiej burżuazji.
Tworzenie “praw naukowych”, odzwierciedlających - a jednocześnie i ugruntowujących - li tylko “wolnorynkowe” (czyli burżuazyjne, jak to się dawniej mówiło) wyobrażenia o świecie, stało się z czasem coraz bardziej popularne. W końcu doszło do sytuacji, że te kręgi uczonych, które zaczęły się specjalizować w naukach o życiu, zaprzestały w ogóle dociekań mających na celu sprawdzanie, czy przypadkiem fundamenty, na których zbudowany został ich naukowy prestiż, nie są po prostu emanacją najzupełniej powierzchownych - a zatem, według Platona, kryminogennych - mniemań o świecie określanych przez starożytnych Greków jako doxa. Ta niechęć do myślenia w kategoriach szerszych - do którego to myślenia środowisko naukowe jest niejako zobowiązane - zauważył już na początku obecnego wieku niemiecki filozof Martin Heidegger. Jego opinia o ówczesnym, naukowym establishmencie Die Wissenschaft denkt nicht - nauka nie myśli - winna i dzisiaj być szerzej rozpropagowana, zwłaszcza jako krótki, ale za to istotny komentarz do współczesnych, popularnonaukowych książek takich jak Przypadek i konieczność J. Monoda czy Ślepy zegarmistrz R. Dawkinsa.
Dlaczego jednak nikt z liczących się w kręgach naukowych autorytetów nie oponuje przeciw “wolnorynkowemu” zalewowi wyraźnie pseudonaukowej literatury, głoszącej że coś takiego jak Rozum po prostu nie istnieje we Wszechświecie? Przecież nie dystansując się od tak ewidentnie niedorzecznej tezy, entuzjaści tego typu literatury w milczeniu godzą się, że i oni sami są pozbawieni Rozumu. Co więcej, obniżając poziom swych dociekań do pospolitych, przed-rozumowych spekulacji, nauki o życiu stały się niezwykle podatne na poznawczą manipulację, związaną z jak najbardziej przyziemną grą interesów z pod znaku liczby “666” (która to liczba kabały, w interpretacji prof. Wiercińskiego oznacza “totalnie skomercjalizowaną religię”). Na to niebezpieczne zjawisko zwrócił uwagę już blisko dwadzieścia lat temu angielski socjolog i alpinista Michael Thompson przy okazji publicity jakie towarzyszyło lansowaniu na rynku angielskim książki J. Monoda Przypadek i konieczność:
Monod ekstrapoluje od biologii molekularnej, kodu genetycznego i przypadkowego pojawiania się mutacji do całego wszechświata i dochodzi do konkluzji, że przypadek jest głównym prawem natury. Ekstrapolując wciąż dalej, od natury do ludzkiej natury, argumentuje że człowiek potrzebuje wartości, ale obecnie, dzięki biologii molekularnej, wie że ich nigdy nie będzie posiadał. Ale czy ten rodzaj argumentu, od natury do ludzkiej natury, jest ważny? ...Antropolog jest zainteresowany rywalizującymi oraz skonfliktowanymi poglądami na stworzenie, proponowanymi przez różnych specjalistów, nie ze względu na ich prawdę lub fałsz, których i tak nie jest w stanie ocenić. Interesuje go natomiast zdolność wyznawców tychże poglądów do przekonywania innych za pomocą odpowiedniej retoryki, ich zdolność do pozyskania nowych adeptów oraz do zwiększenie swego autorytetu. Z tego powodu jeśli Monod, argumentując od natury do ludzkiej natury, postawił wóz przed koniem, nie powinniśmy wnioskować iż jest on naiwnym w dziedzinie transportu, ale że dokonał on przebiegłej i przemyślanej zagrywki pokerowej mającej na celu podniesienie naukowego statusu biologii molekularnej. W tej zaś mierze, w jakiej jego postępowanie okaże się być skutecznym, my będziemy przekonani że wóz ma jechać przed koniem i przez wszystkie te lata mieliśmy nasz (naukowy) zaprzęg ustawiony tyłem do przodu[7].
Historia ostatnich kilkunastu lat wskazuje, że pomimo sporadycznych prób ustawienia nauk o życiu w sposób logicznie spójny, głosy takie jak cytowanego tutaj M. Thompsona są systematycznie wyciszane, a i autorowi obecnej tezy zdarzało się po wielokroć słyszeć, że kwestionowanie “świętej” (dla neodarwinistów) zasady całkowitej przypadkowości mutacji przystosowawczych to jest po prostu naukowe samobójstwo, porównywalne z próbą kwestionowania dziewictwa NM Panny. (Skądinąd, oba wierzenia mają podobną genetyczną podstawę: tak jak chromosom Y pojawił się w płodzie NMP za sprawą Ducha Świętego, tak i mutacje przystosowawcze pojawiają się, w odpowiednich momentach historii, za sprawą podobnego Fatum, czyli mówiąc inaczej, Ducha Zjawisk Stochastycznych.)
Kulturowe dziedzictwo starożytnych “szkół nie-widzenia”
Skąd jednak się wzięła wiara w to, że genetyczne mutacje - w wieku XIX określane jako “zmienność dziedziczna”[8] mogą się pojawiać tylko na drodze genetycznych przypadków, czyli czegoś w rodzaju “złamań nogi” stuktury kwasów nukleinowych? Dlaczego, jak to podkreśla Richard Dawkins w swym, szeroko rozreklamowanym “Ślepym Zegarmistrzu”, uznanym (przezeń) autorytetom w zakresie nauk o życiu nie wydaje się możliwym, aby organizmy samodzielnie dokonywały odpowiednich mutacji przystosowawczych? Dlaczego w końcu, przez blisko czterdzieści lat pomijano milczeniem dowody na nie-losowe mutacje ziaren kukurydzy, za których odkrycie Barbara McClintock otrzymała Nagrodę Nobla dopiero w roku 1983?
By odpowiedzieć na te zasadnicze pytania, należy przesunąć nasz aparat skojarzeniowy z dyscypliny biologii molekularnej aż do dziedziny tak odległej jak prace religioznawców i psychoanalityków, omawiających historyczne zachowania się elit intelektualnych charakterystycznych dla naszej własnej, judeo-chrześcijańskiej kultury. Jak przypomina to chociażby Wilhelm Reich w książce Mordercy Chrystusa, juz w starożytnym Izraelu istniały najzwyklejsze, otoczone znacznym społecznym prestiżem, “szkoły nie-widzenia”[9]. Opracowane przez te szkoły, faryzejskie metody “selektywnej ślepoty” - potępione zresztą bardzo przez Jezusa w Ewangeliach - odrodziły się z czasem w krajach chrześcijańskich, zwłaszcza w oczarowanych Biblią krajach anglosaskich. I to właśnie działalności propagandowej takich prestiżowych “szkół nie widzenia biologicznych faktów” - związanych szczególnie z angielskim periodykiem naukowym Nature[10] - zawdzięczamy dziś podstawowe, nawiązujące swą logiką do poznawczych tradycji średniowiecznej kabały (patrz Dialog XIII) teorie nauk o życiu.
Do jakiego stopnia, poprzez odpowiednią manipulację propagandową, można uwarunkować wzrok nawet całkiem dużych społeczności zawodowo trudniących się nauką, niech świadczy fakt, że w podręcznikach biologii, zachwalających zazwyczaj jako “bezkonkurencyjne” neodarwinowskie interpretacje ewolucji, już od kilkudziesięciu lat podawane są przykłady całkowicie nie-losowych, lokalnych genetycznych mutacji przystosowawczych. Do takich, powszechnie znanych biologom zjawisk należą przecież klasyczne “mutacje chromosomowe” polegające na zmianie ilości - bądź wielkości - chromosomów w poszczególnych tkankach. A do takich zmian należy zarówno redukcja o połowę liczby chromosomów w momencie mejotycznego powstawania haploidalnych gamet, jak i znane już od prawie stu lat pojawianie się epigenetycznie zgigantyzowanych, politenicznych chromosomów w gruczołach ślinowych larw wielu owadów (patrz fig.1 oraz Dialog IV oraz fig. 1).
Znane są także procesy wewnątrzkomórkowej inżynierii genetycznej w trakcie crossing-over czyli “przekrzyżowania” homologicznych chromatydów w celu odtworzenia uszkodzonych genów[11]. Co ciekawsze, nawet i autor niniejszej pracy, od ponad już dwudziestu lat specjalizujący się w zbieraniu danych dotyczących mutacji przystosowawczych, aż do bardzo niedawna nie kojarzył, że te powszechnie znane fakty są doskonałą ilustracją bzdurności podstawowej tezy na jakiej opiera się neodarwinizm.
Niewątpliwie popularność, jaką poprzez odpowiednią, komercyjną promocję wykreowano w wypadku chociażby omawianego przez nas ”Niewidomego zegarmistrza”, musi się przyczyniać do pogarszania się zarówno wzroku jak i zdolności skojarzeniowej kory mózgowej osób, które dały się oczarować przez ten typ “literatury naukowej bzdury”. Takie, stymulowane przez środowisko, “oślepnięcie” na krótką metę może nawet mieć wartość dla osób zawodowo zajmujących się nauką. W dalszej jednak perspektywie “zdarwinizowane” elity naukowe - oraz kierowane przez nie społeczeństwa - będą z konieczności zachowywać się jak opisani przez W. Reicha faryzeusze, którzy co rusz rozbijali sobie czoła o nie widziane przez nich przedmioty.
Znany polski biolog Stanisław Skowron już trzydzieści lat temu w ten sposób naświetlił przyczyny współczesnego odrzucenia lamarckowskich interpretacji historii życia na Ziemi: Nieokreślony pęd do doskonalenia, twórcze działanie życia i celowe odpowiedzi organizmu na działanie warunków życia nie mogą znaleźć oparcia w obecnym stanie nauk o życiu. I to jest prawda wyraźnie wskazująca, że obecny stan nauk o życiu jest po prostu rozpaczliwy. Dysponujemy bowiem dzisiaj całą armią naukowych “ślepych zegarmistrzów” niezdolnych do skojarzenia nie tylko tego, że ich własne mięśnie oraz komórki kory mózgowej w sposób konieczny się doskonalą poprzez powtórzone ich ćwiczenie. Ci nowocześni odpowiednicy ewangelicznych “faryzeuszy ślepych” nie są też najwyraźniej zdolni do skojarzenia, że każdy zegarek musi się z czasem popsuć i że do jego naprawy - względnie odtworzenia i udoskonalenia - są zdolne tylko istoty żywe, niewątpliwie motywowane w swej działalności “nieokreślonym pędem do twórczego doskonalenia” swych własnych produktów.
Coraz silniejszy rozbrat między dzisiejszą, niewiarygodnie wręcz skomputeryzowaną i “uprzemysłowioną” nauką o życiu, a prawdą o tymże życiu, przekracza daleko problem zawodowej deformacji organów poznania u kadr naukowych. Ślepa, jak jej mityczny (s)twórca nauka stanowi dziś największe zagrożenie dla życia na naszej planecie. I tutaj, już na wstępie do poniższych, sokratycznych wywodów, warto podać dwie, socjobiologiczne analogie, przystosowawczego zachowania się obecnego, naukowego establishmentu. Jedną z takich “mutacji przystosowawczych”, polegającą na odrzuceniu niepotrzebnych organów poznania, zauważył już sam Karol Darwin przy okazji swych wieloletnich prac nad ewolucją zachowania się maleńkiego, morskiego pasożyta zwanego wąsonogiem (cirripedia). Otóż w momencie, gdy ten mały skorupiak znajdzie swego żywiciela, to zachodzi u niego transformacja o charakterze mutacyjnym, zanikają jego zbędne w tym okresie oczy, natomiast gigantyzacji ulegają narządy rodne, zezwalające mu na ciągłe się rozmnażanie.
Innym przykładem, podobnym w swej istocie do zjawisk przystosowawczych zachodzących w świecie nauki, jest zachowanie się komórek tkanek rakowych, które w warunkach sprzyjających rozwojowi raka tracą swe powierzchniowe receptory sygnałów (komórkowe “oczy”) niejako wycofując się na wcześniejszy, embrionalny etap ciągłego mnożenia niezróżnicowanej - ale za to agresywnie, egoistycznie “zindywidualizowanej” - tkanki nowotworu. Ta ostatnia, prawdziwie socjobiologiczna analogia zachowania się, coraz bardziej “ślepych” i “bez-rozumowych” kadr - i to nie tylko naukowych - jest poznawczo bardzo płodna. Dzięki niej jesteśmy w stanie rozpoznać ogólny, postulowany już przez Lamarcka 200 lat temu, kierunek rozwoju obecnej cywilizacji, zdominowanej przez pracowite jak ślepe, neoteniczne termity, “bezrozumne dzieci” Niewidomego Zegarmistrza.
Doxa (pozór) oraz sophia (mądrość, rozum) w Naturze, Religii oraz Nauce
Doskonałym przykładem atrofii zdolności do dokonywania szerszych skojarzeń jest historia idei darwinowskich w ciągu ostatnich dekad. Dla Karola Darwina nie do pomyślenia było, aby mutacje - zwane podówczas “zmiennością dziedziczną” - powstawały “same z siebie”. Napisał on nawet książkę, o której wzmiankowaliśmy w przypisie 8, poświęconą opisowi metod wywoływania tychże “wariacji” u odmian udomowionych przez człowieka. (Między innymi, przytoczona jest w niej opinia hodowców dostarczających koni do prac w kopalniach, że wśród zwierząt od pokoleń żyjących od urodzenia w kopalnianych ciemnościach, bez trudu dałoby się wyodrębnić “ulepszoną” do takiej pracy rasę zupełnie ślepych koni.)
Te dobrze znane hodowcom w XIX wieku metody “ulepszania” ras, poprzez odpowiednią manipulację ich środowiskiem, przestały po prostu istnieć w rzeczywistości dostrzeganej przez ultra darwinistów końca wieku XX-go. Cytowany w Dialogu II Richard Dawkins zapewnia nas że wzrok powstał - na drodze 1000 ewolucyjnych kroków - z niczego. Powstawanie “z niczego” - po łacinie creatio ex nihilo - nie istnieje w ogóle w Naturze jaką poznajemy metodami nauk ścisłych, gdzie przecież (także w sprawie hipotetycznego “początku świata”) obowiązuje prawo zachowania masy i energii. Z punktu widzenia tychże nauk ścisłych - których autor jest przedstawicielem - przytoczone powyżej stwierdzenie Dawkinsa jest oczywistą bzdurą, mądrością pozorną, mniemaniem określanym przez Greków jako doxa: organy wzroku powstają bowiem nie z niczego, tylko ze swych zalążków, obecnych już w strukturze najprostszych mikroorganizmów.
Jeśli przesuniemy po raz wtóry nasz aparat skojarzeniowy z nauk ścisłych do religioznawstwa, to z łatwością zauważymy, że w cytowanym zdaniu Dawkins wiernie naśladuje informację zawartą w pierwszych zdaniach księgi Genesis, czyli O początku. To właśnie według Biblii cały świat został stworzony (wolą Boga) ex nihilo, na drodze siedmiu ewolucyjnych kroków... W swej wcześniejszej książce Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej biologii autor rozwinął już tezę o uwarunkowaniu darwinowskiego zrozumienia przyrody “wychowaniem przez Biblię” elit wiktoriańskiej (i przed-wiktoriańskiej) Anglii. Ta teza, naszkicowana poniżej w ramce, omawiana jest w szczegółach w Dialogach VII i XI.
Jeśli jednak potraktujemy creatio ex nihilo obecne w pismach ultradarwinistów jako błąd poznawczy, to i prowadzące do tego błędu Pismo Święte też jest dziełem poznawczego błędu. Jak to bowiem zauważył w IV wieku w De doctrina christiana święty Augustyn (ten sam, który wprowadził ideę creatio ex nihilo do chrześcijaństwa) z negacji następnika koniecznie wynika zaprzeczenie poprzednika[12]. Czymże zatem jest Biblia, w czasach nowożytnych będąca “materialną duszą” poczynań już nie tylko ortodoksyjnych Żydów, ale i protestanckiej, zwłaszcza anglojęzycznej burżuazji, która już od czasów Francisa Bacona zaczęła się utożsamiać z narodem (do panowania nad światem) wybranym?
Najlepszej odpowiedzi na to pytanie udziela uważna lektura niedawno wydanej książki Anny Świderkówny Rozmowy o Biblii. Jej autorka przytacza bowiem bardzo znamienny fakt. Otóż w III wieku p.n.e., przy opracowaniu greckiej wersji Biblii zwanej Septiguantą, ówcześni tłumacze przetłumaczyli hebrajskie słowo kabod (autorytet, świetność i “obiektywna” chwała Boga samego w sobie) na greckie doxa (“subiektywne” uznanie, mniemanie powszechne, zwodniczy pozór). Że takie właśnie tłumaczenie było zgodne z intencjami autorów Tory, podkreśla cytowany przez Świderkówną kilka stron wcześniej żydowski filozof z I wieku Filon z Aleksandrii. Według niego tłumacze Biblii w momencie gdy mieli wyłożyć niewtajemniczonym narodziny nieba i ziemi - bo Prawo (Tora) mówi najpierw o stworzeniu świata - zaczęli prorokować jakby pod natchnieniem Bożym... wszyscy posługiwali się tymi samymi słowami i tymi samymi zwrotami, niby pod dyktando niewidzialnego suflera... (dzięki temu) właściwe słowo hebrajskie było oddawane przez to samo słowo greckie najlepiej odpowiadające potrzebnemu znaczeniu.
Z tego typowo “kadzielniczego” tekstu Filona wynika, że tłumacze Septiguanty wiernie oddali “materialnego ducha” Tory, co nietrudno zrozumieć w realiach starożytności: dla wykształconych Greków z Aleksandrii to co miejscowym Żydom wydawało się być “obiektywną” chwałą Boga, w istocie było li tylko subiektywnym mniemaniem, wyrażonym w piśmie tego barbarzyńskiego - dla ówczesnych Greków - plemienia (patrz Świderkówna str. 311). To dopiero później, w momencie zatrucia się Pismem przez chrześcijan, nastąpiło przesunięcie się znaczeń i jak zauważa to Świderkówna bogaty sens hebrajskiego kabod przeszedł na greckie doksa, czyniąc z niej całkiem nowe greckie słowo, odnoszące się przede wszystkim do Boga.
Obecnie mamy krótki okres w historii nowoczesnej Europy, kiedy to jest nam wolno krytykować nie tylko Pismo, ale i przemawiającego z tego Pisma Boga. (Patrz na przykład, niedawno wydane w Polsce książki Petera {?} Badera i Uty Renke-Heinemann.) Warto zatem, w celach poznawczych, powrócić do starogreckiej interpretacji, że doksa to doxa i że w związku z tym hebrajskie kabod - czyli autorytet, świetność oraz “obiektywna” chwała starotestamentowego “Boga” - to po prostu zwodniczy pozór i najzwyklejsza atrapa prawdziwej Sophia czyli obiektywnej Mądrości, której Sokrates i Jezus odsłaniali tylko zarysy. Patrząc w ten “grecko-chrześcijański” sposób, Mojżesz staje się zwykłym egipskim szarlatanem, “Dekalog” jawi się jako zmyślna maska dla jak najbardziej zbrodniczych intencji[13], zaś całe hebrajskie Pismo Święte to Wielka Księga Pozorów kamuflująca nikczemne ambicje mozaistycznych (mojżeszowych) kapłanów. Sam zaś “Bóg” z przymiotnikiem “doxa” to “Stwórca iluzji”, Misologos czyli po prostu Szatan. I taką właśnie opinię o “Bogu” Starego Testamentu mieli liczni w początkach chrześcijaństwa gnostycy oraz Marcjonie uważający - podobnie jak Wilhelm Reich w wieku XX-tym - że Bóg Jezusa był w hebrajskim “Testamencie Pozorów” (prawie) zupełnie nieobecny.
Co więcej, idący w orszaku (by użyć określenia Sokratesa z dialogu Fajdros) tego “Boga pozorów” kapłani - później zwania Uczonymi w Piśmie Doktorami, Faryzeuszami i Intelektualistami - w sposób niejako automatyczny musieli, wskutek swego “niewolnictwa (rabstwa) bożego”, stawać się pozorantami, nienawidzącymi wszystkich osób o bardziej szczerych i otwartych na świat poglądach. Wspominany wcześniej Wilhelm Reich ten biblijny etos bezustannej pozoracji i nienawiści do życia określił po prostu jako emocjonalną, duchową “dżumę”. Ten austriacko-amerykański psychoanalityk bardzo dobrze dostrzegł czysto biologiczne przyczyny tej emocjonalnej choroby “udomowionej” ludzkości: SIEDZENIE[14] jest najlogiczniejszą konsekwencją ludzkiej inercji. Wszyscy od wczesnej młodości czynią przygotowania aby się rozsiąść tak wygodnie jak to możliwe... Siedzenie sprzyja uzyskaniu wprawy i kunsztu, które z kolei sprzyjają większemu bezpieczeństwu... Ani jeleń, ani niedźwiedź, słoń, wieloryb, ptak ani ślimak nie mógłby zasiąść tak jak człowiek. Wysechłby i zmarłby natychmiast.
Otóż tylko niewielu obserwatorów jak dotąd dostrzegło, że Stary Testament to jest wręcz księga KULTU SIEDZENIA. Zaś “ojcem wszystkich zadżumionych” jest ewidentnie “spokojny” i “udomowiony” Patriarcha Jakub, któremu za pomocą odpowiednich pozoracji - czyli mimikry - udało się wyrzucić z dziedzictwa swego ruchliwego i emocjonalnego “jak zwierzę”, bliźniaczego brata Ezawa. Duchowa dżuma, polegająca na ciągłej pozoracji “obiektywnej chwały Bożka Siedzenia”, pomimo wysiłku gnostyków, za staraniami “Mordercy Chrystusa” (według Reicha) Szawła/Pawła z Tarsu, dość szybko przeniknęła do chrześcijaństwa i warto przytoczyć w tym miejscu cytat z De doctrina christiana, gdzie święty Augustyn zachwala katolikom starotestamentowy etos grabieży “w imieniu Pana” (II, 60):
Tych natomiast, którzy nazywają się filozofami, zwłaszcza platoników, nie należy się obawiać, ale od nich, jako od nieprawnych posiadaczy, należy rewindykować to, co przypadkiem powiedzieli prawdziwego i odpowiadającego naszej wierze na pożytek. Podobnie jak Egipcjanom ... naród izraelski opuszczając Egipt potajemnie zabrał te bogactwa (naczynia oraz ozdoby ze złota i srebra, a także szaty) z zamiarem uczynienia z nich lepszego pożytku ... To bowiem, co wydarzyło się podczas wyjścia Żydów z Egiptu miało znaczenie figuratywne, które przyjąłbym za zapowiedź tego, co obecnie się dokonuje (tj. okradanie “pogan” przez “chrześcijan”).
Otóż cały Stary Testament to historia mordów, podstępów oraz pozorowań (Dekalog!) zawodowych “rabów bożych”, umiejętnie posługujących się mitem Wszechmogącego dla swych podłych celów. Każda bardziej spostrzegawcza osoba winna traktować ten starożytny meme- czyli wirus kulturowy - jako heroiczną wręcz próbę “Zakłamania świata Bogiem” - i z taką opinią na temat “hebrajskiej części”[15] Pisma Świętego zgadza się obecnie znaczna część filozofów zajmujących się religioznawstwem. Nowoczesny darwinizm - a zwłaszcza ultra darwinizm - będący “mutacją przystosowawczą” starożytnych oszustw poznawczych, warto by w tym kontekście określić jako równie heroiczną próbę “Zakłamania świata nauką”. Do przyjęcia takiej tezy znaczna część świata nauki nie jest jeszcze przygotowana, ale taką to - ewidentnie “nie ortodoksyjną” - tezę, “dla dobra wszystkich istot” (z definicji żywych) autor niniejszej pracy podejmuje się bronić, do czego zresztą czuje się być merytorycznie przygotowanym.
Kulturowe - czy też kontr-kulturowe? - wirusy z papieru
W niniejszej pracy staramy się analizować twórczość dzisiejszych producentów kulturowych memów[16] z pozycji jaką zajął Sokrates w stosunku do współczesnych mu, greckich retorów-pozorantów. Starając się przeszczepić, nowoczesnym barbarzyńcom naukowym, trochę ducha poznawczego charakteryzującego starożytnych Greków, warto wskazać na arystotelesowski “cel” (teleologię) poczynań osób, które zarówno w starożytności jak i obecnie, specjalizują się w tworzeniu rozmaitych atrap religijno-naukowych. Otóż cel poczynań kapłanów starożytnego Izraela bardzo wyraziście przedstawił współczesny Sokratesowi prorok Izajasz:
Twe (Świątyni Mamona) bramy będą ciągle otwarte by ludzie mogli wnosić przez nie bogactwa swych narodów... Jako że każde królestwo i naród który Wam nie będzie służył zginie... Wy zaś będziecie zwani kapłanami Pana (pozorów), zużyjecie bogactwa narodów i ich chwałą się okryjecie[17].
Jak ilustruje to przytoczony wcześniej tekst św. Augustyna, dokładnie taki sam “zbożny cel” przyświecał w wieki później chrześcijańskim Ojcom Kościoła. Bez trudności można też dostrzec, że i w czasach nowożytnych, “zmutowani przystosowawczo” darwiniści uprawiają naukę ciągle w tym samym, ponadczasowym celu: sam Karol Darwin okradł Lamarcka z idei ewolucyjnych i do dziś dnia chodzi okryty jego chwałą.
Sama (socjo)technika “kradzieży dla Pana” jest znana już od tysiącleci i warto ją tylko nieco lepiej unaocznić, wykorzystując do tego najnowszą teorię “wirusa kulturowego” zwanego meme. W Dialogu VIII posługujemy się w tym celu porównaniem do zachowania się niektórych gatunków os, które za pomocą “wszczepienia” liściom dębu wyprodukowanego przez te osy “wirusa”, podporządkowują metabolizm liści dębu wyżywieniu i ochronie larw tychże os. I dokładnie tak jak te osy - oraz inne, znane pasożyty - kolonizują, za pomocą wydzielanych przez nie fragmentów DNA - bądź RNA - ustroje na których pasożytują, tak i najrozmaitsi religijno-naukowi “pchacze bezmyślnych idei” którzy, poprzez wszczepianie do mózgów ludzkich odpowiednio spreparowanych (zazwyczaj na piśmie) “wirusów kulturowych”, zapewniają sobie wygodną egzystencję. A tutaj możemy podać bardzo wiele przykładów. Kilka stron wcześniej pokazaliśmy jak Richard Dawkins, posługując się zręcznie biblijną ideą “creatio ex nihilo” stworzył meme - czyli “nową informację” - o powstawaniu wzroku z niczego. Natomiast w przypisie nr. 12 demonstrujemy jak św. Paweł, w I Liście do Koryntian wyprodukował ubezmyślniający super-meme, dzięki któremu kler całego świata już od dwóch tysięcy lat opływa w dostatki, zabawiając się w wolnych (od konsumpcji) chwilach w organizację zbiorowych mordów “niewiernych” oraz w palenie na stosachczarownic. Dla wyprodukowania swego super-meme Apostoł Paweł wykorzystał infantylny, faryzejski mit o ożywaniu ex nihilo ciał przedtem pozbawionych życia. I trzeba przyznać, że ta pozorowana “nowa informacja” rozeszła się po świecie w niewiarygodnym wręcz nakładzie. (Można nawet zauważyć, że struktura Nowego Testamentu przypomina strukturę wirusa “konia trojańskiego” opisanego przez Richarda Brodie w książce Wirus umysłu: atrakcyjną dla czytelników “głowę”, względnie “opakowanie-atrapę” tego wirusa z papieru stanowią Ewangelie, które pociągają za sobą “ogon”, względnie “twarde jądro” w postaci “Listów” św. Pawła, zatrutych kryminogenną bzdurą będącą i dzisiaj podstawą potęgi Watykanu.)
Na podstawie tych historycznych doświadczeń można uogólnić, że najprostszą metodą wykrycia, czy przypadkiem “nowa informacja” nie jest podstępną “informacją pozorowaną”, jest sprawdzenie, czy nie zawiera ona w sobie ukrytego mniemania o creatio ex nihilo. Mówiąc językiem “memetyki”, do dysertacji naukowych wystarczy wmontować taki właśnie “anti-meme” program, sprawdzający zawartą w nich informację. I to w zupełności wystarczy do przywrócenia ludzkości Rozumu. Po prostu, trzeba zacząć znowu kojarzyć, że “stwarzanie z niczego” to specjalność cyrkowych iluzjonistów, potrafiących wyciągnąć z kapelusza zupełnie nowy gatunek królików.
Dlaczego odnowienie starożytnej formy filozoficznego dialogu?
W obecnej dysertacji (rozprawie) doktorskiej proponujemy bliższe przeanalizowanie, właśnie pod względem zgodności z elementarnymi prawami fizyki, podstawowych poznawczych konceptów ultra darwinizmu, zawartych chociażby właśnie w tej, łatwo dostępnej na polskim rynku, książce Ślepy zegarmistrz pióra Richarda Dawkinsa. Będziemy to robić w ten sam dialektyczny sposób w jaki Sokrates, w dialogu Platona Fajdros, rozprawiał się z tekstem popularnego podówczas w Atenach sofisty Lizjasza, uwielbianego przez swego naiwnego przyjaciela imieniem Fajdros. Z tego właśnie powodu znaczna część tekstów niniejszej pracy utrzymana jest w klasycznej formie dialogu, w którym “Radykalny Darwinista” (w skrócie R.D.) przedstawia argumenty na rzecz darwinizmu “Nowemu sokratykowi” (w skrócie N.S.) mającemu nadzieję, że jego partner w dyskusji, po oczyszczeniu swej duszy z błędnych koncepcji (wynikających, jak zauważa to cytowany wcześniej S.J. Gould, ze zbyt wąskiego spojrzenia na przyrodę) sam dojdzie do prawd szerszych, zezwalających na bardziej dojrzałą interpretację swych własnych błędów. Autor niniejszej tezy nie ukrywa, że używając starożytnej metody dialektycznej zamierza uwierzytelnić mającą już blisko dwieście lat historii tezę nielubianego przez darwinistów francuskiego przyrodnika J.B. Lamarcka, według którego predysponowane ku temu organizmy same konstruują narządy oraz zachowania przystosowawcze, które automatycznie neutralizują działalność tej, bezustannie gloryfikowanej przez darwinistów, Wszechobecnej Naturalnej Selekcji.
Szersze rozwinięcie przytaczanych tutaj dowodów logicznych, oraz większa ilość faktów, popierających ogólną tezę, zawartą w tytule książki Paula Wintreberta Istoty żywe twórcami swej ewolucji[18] znajduje się w książce z 1993 roku Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii pióra autora niniejszej dysertacji. Ponieważ dyskusja - chociażby tylko wyimaginowana - w języku polskim (obowiązkowym dla pracy doktorskiej) z ultra-darwinistami, których “biologiczny matecznik” (heartland - jak się żartobliwie wyraził S.J. Gould) znajduje się w krajach, w których używa się języka angielskiego, więc dla ułatwienia myślowej, międzykulturowej komunikacji, tekst niniejszej rozprawy naukowej pisany jest równolegle i w tym, ponadnarodowym dziś języku naukowego biznesu.
Dlaczego jednak autor zdecydował się odnowić starożytną formę filozoficznego dialogu i to w dodatku w pracy, którą zamierza przedstawić jako tezę doktoratu? Otóż jest to forma w której, jak to czynił sam “wynalazca filozofii”[19] Platon, można z powodzeniem ułatwiać przedstawienie swej tezy za pomocą żywszych określeń, opisów mimiki, a nawet i skojarzeń o charakterze anegdotycznym, zachowujących dystans i do siebie samego i do własnej twórczości[20]. Co więcej, dialog doskonale nadaje się do demaskowania interpretacji pozornych, czy wręcz patologicznych, w krąg których z łatwością potrafią zwieść - zarówno siebie jak i czytelnika - twórcy naukowych mitów z pod znaku Wiedzy Ślepego Zegarmistrza. I tutaj pojawia się jeszcze jedna przyczyna, dla której autor zdecydował się utrzymać swą pracę w formie dialogu. Otóż jak to celnie zauważył Henri Astier w niedawno opublikowanym artykule “Darwinizm i jego wrogowie”[21] Pokrewieństwo między darwinizmem a XIX-wiecznym liberalizmem jest znane od dawna. ...Każdy wie, że idea doboru naturalnego pojawiła się u Darwina pod wpływem lektury Malthusa, jednego z twórców myśli liberalnej. Otóż według wielu religioznawców[22] myśl lberalna jest spadkobiercą duchowym religii biblijnych faryzeuszy, na temat których zachował się przekaz iż są jak groby pobielane, na zewnątrz ludziom wydają się (czyli to, co Grecy określali jako doxa, a Hebrajczycy kabod ) piękni, zaś ich wnętrza są pełne kości umarłych i wszelkiego plugastwa. Tę “drugą twarz” liberalizmu dobrze znają (przemilczani oczywiście w Polsce) krytycy współczesnej, anglosaskiej kultury politycznej: nie tak dawno w wysokonakładowym, prestiżowym miesięczniku Le Monde diplomatique, znany angielski pisarz, mieszkający obecnie we Francji John Berger przypominał, że czasy Malthusa i Darwina to był w jego kraju po prostu okres rządów “małych gangsterów”. Niewątpliwie zatem ówczesna kultura grabieży - także intelektualnej - przy pozorowaniu Prawa, musiała mieć wpływ na poglądy naukowe obu tych uczonych i teologów, którym udało się sprzedać swym rodakom - jak ten ignorant Sokrates z przytaczanej w tekście anegdoty Sokratesa - przysłowiowego osła jako rasowego konia.
W wieku XIX najostrzejsza krytyka naukowa ustroju liberalnego wyszła z pod pióra nawet nie Marksa, ale francuskiego publicysty Maurice Joly i autorowi niniejszej dysertacji udało się dotrzeć do II wydania Dialogu w piekle Monteskiusza z Makiawelem, wydanego po raz pierwszy w 1864 roku w Belgii. We wstępie do drugiego wydania, które ukazało się dopiero w “rewolucyjnym” roku 1968, francuski publicysta Francois Revel zauważa, że w ustrojach na zewnątrz firmowanych jako demokratyczne, od wewnątrz w sposób despotyczny zaczynają rządzić bądź jedynowładcy (jak Napoleon III we Francji), bądź zakamuflowane grupy o charakterze mafijnym - czego dobrym przykładem jest nie tylko[23] dzisiejsza “wolnorynkowa” Rosja. W tej sytuacji jest rzeczą oczywistą, że rządzące współczesnym, wolnym światem “grupy interesu” nie są w jakimkolwiek stopniu zainteresowane propagandą szerszych prawd o świecie.Raczej na odwrót, by utrzymać swe, częstokroć wyłudzone podstępem, bogactwa oraz prestiż, gotowe są one zakłamać nawet podstawowe prawa nauki, w tym i zasady logiki, które obecnie, w sposób dość skoordynowany usiłuje się rozmyć za pomocą teorii “twórczego chaosu” (który to “post modernistyczny” chaos słowny, z samej swej definicji jest przecież synonimem najzwyklejszego bełkotu[24]).
I właśnie w sytuacji, gdy pisarz - czy też pracownik naukowy - jest zmuszony zastosować się do logicznych reguł dialogu, trudno mu przeforsować w argumentacji takie “naukowe” patologie skojarzeniowe, jak na przykład przypuszczenie, że piekarz może wpisywać do receptur na wypiekane przezeń ciasto, kształt kęsów odgryzionych - lub odciętych - od ciasta wcześniej przezeń wyprodukowanego. (Bo do takich dokładnie “naukowych argumentów” sprowadza się poziom dowodów przedstawionych przez Richarda Dawkinsa w Ślepym Zegarmistrzu - patrz Dialog IV.) Proste zaś, częstokroć i spontanicznie dowcipne sformułowania, które w formie logicznie spójnego dialogu występują w sposób naturalnie konieczny, samorzutnie pobudzają asocjacyjne reakcje umysłowe u czytelników, przyczyniając się w ten sposób do wzbogacenia struktury połączeń neuronalnych w ich korze mózgowej. Dodatkowa zaś konieczność śledzenia argumentów to jednej, to drugiej strony, zezwala na możliwie szerokie spojrzenie na dyskutowane zagadnienie. A przecież właśnie o to winno chodzić każdej osobie która, wbrew wielotysiącletnim już staraniom sławnych “kupców ze Świątyni Bez-Rozumu”, jest “po zwierzęcemu” szczerze zainteresowana pogłębieniem swej wiedzy o świecie.
Marek Głogoczowski
„ETOS HEBRAJSKI” W POLSCE DZISIAJ (Część I z II)
(Lumpen)kultura, nauka oraz religia we współczesnej Polsce widziana w świetle propozycji poznawczych Matthew Arnolda[i]
„Hellenism is mind, intellect - a free mind and a free intellect, resistant to cant and prejudice, connected with imagination and emotion, open to all excellence, past, present, and future. It is mind and intellect flexible and self-correcting, the enemy of fanaticism, rigidity, and one-sidedness (…)
"To Hebraise . . . is, to sacrifice all other sides of our being to the religious side .... it leads to a narrow and twisted growth of our religious side itself, and to a failure in perfection”
- Milton Himmelsfarb (1969) o koncepcji „hebraizmu” M. Arnolda, angielskiego poety i krytyka kulturalnego, żyjącego o w połowie wieku XIX.
Hellenizm i „hebraizm” według Matthew Arnolda
W opublikowanym w okresie “rewolucji studenckich” na uniwersytetach Europy oraz USA przed czterdziestu laty, artykule „Hebraism and Hellenism Now” (Współczesny Hebraizm oraz Hellenizm) Milton Himmelsfarb przypomniał poglądy XIX-to wiecznego angielskiego pisarza Matthew Arnolda, który w swym krytycznym dziele „Kultura i anarchia” (1869) zauważył rzecz bardzo istotną, obecnie w Polsce „wolnej” prawie zupełnie zapoznaną:
„Duch ludzki, a w szczególności duch ludzi Zachodu, składa się nie z jednej, ale z dwóch części, hebrajskiej oraz helleńskiej. „Ideą rządzącą w hellenizmie jest spontaniczność świadomości, natomiast w hebraizmie jest to jej usztywnienie”. … Hellenizm należy do tradycji kultury greckiej, oznacza on rozum i intelekt wolny odporny na hipokryzję i przesądy, połączony z wyobraźnią i emocją, otwarty na wszelką doskonałość przeszłą, aktualną i przyszłą. Jest to intelekt giętki i zdolny do autokorekty, wróg fanatyzmu, sztywności i jednostronności. Jest to strumień myśli o wszystkim, uczenie się perfekcji, jest to siła która zezwala nam widzieć jak rzeczy wyglądają naprawdę Stąd też kultura jest w znacznym stopniu helleńska. … Z drugiej strony „hebraizacja oznacza poświęcenie wszelkich innych aspektów naszego bytu jego stronie religijnej … prowadzi ona do koślawego wzrostu naszej strony religijnej, a zatem do utraty dążenia do doskonałości.” Co uderzało wielu Żydów w tych definicjach bądź opisach hebraizmu to fakt, że Arnold bynajmniej nie mówił i nie zajmował się ani Żydami ani ich religią. (…) On definiował ducha, jak go rozumiał, sekciarskiego protestantyzmu dziewiętnastowiecznej Anglii. Jego hebraizm wskazywał na sekciarską protestancką bibliolatrię (nadawanie Biblii cech boskich) - doktrynę „otwartej Biblii”, która została doprowadzona do demokratycznej krańcowości, według której każdy mógł czytać Biblię i każdy ją mógł zrozumieć. (…)
Już wiele lat temu, pisząc o koncepcjach kulturowych Matthew Arnolda, Izajasz Berlin użył antycznej metafory starożytnego poety Archilocha, stwierdzając, iż hellenizm to lis (węszący wszędzie, chcący poznać wszystko), natomiast hebraizm to jeż, (który się jeży i izoluje od świata, gdy wyczuwa coś zaburzającego jego spokój ducha). Lis zna wiele rzeczy, ale jeż zna Jedną Wielką Rzecz (i to mu wystarcza do szczęśliwego życia). Patrząc na swój kraj, ciężką wiktoriańską Anglię połowy wieku XIX-go, Arnold widział w niej nadmiar hebraizmu i niedostatek hellenizmu. To on, jak przypomina to Wikipedia, „po raz pierwszy określił część wiktoriańskiego społeczeństwa mianem "filistynów" w sensie ludzi pogardzających intelektem, sztuką i pięknem na rzecz materialnie wyrażonego dobrobytu i kiczu.” Ta kiczowatość „darwinowskiej kultury” Anglii połowy XIX wieku nasiliła się, wraz z niebywałym rozkwitem sekt protestanckich, w byłej angielskiej kolonii, znanej jako Stany Zjednoczone i wraz ze zwycięstwem „Solidarności” ten KICZ POZNAWCZO-RELIGIJNY stał się obowiązkową „kulturą” - a ściślej lumpen-kulturą - dzisiejszej, wyzwolonej z pęt a-religijnego komunizmu, Polski.
Warto zatem przypomnieć, jakie są to te WIELKIE RZECZY, w znacznym stopniu importowane z `ciężko-myślących' krajów anglosaskich, które stały się „światłami kierunkowymi” reżymów „wolnościowych”, obecnie dominujących w krajach post-socjalistycznych:
1. Tak zwana `mądrość ludowa' w USA głosi: „pokaż mi swoje pieniądze, a powiem ci jak jesteś mądry”. Czyli wystarczy znać Jedną Wielką Rzecz, że „Money turns the world round” (Pieniądz jest Panem), by w krajach podległych temu Panu Stworzenia żyć w sposób zarówno fizycznie jak i psychicznie całkiem wygodny. O ile oczywiście jest się tego boga-Pieniądza „wybrańcem”.
2. Wychowywani na „duchowych Hebrajczyków” ludzie religijni są utrzymywani w infantylnym przeświadczeniu, iż Bóg stworzył wszystko dla nich i że to oni są Pępkiem Świata. Tę zasadę wyższości naszego gatunku nad wszystkim innymi gatunkami zoon, czyli żywiny, przypomniał wiernym nowo mianowany arcybiskup Henryk Hozer w wywiadzie dla Polskiego Radia 24 marca br., „życie człowieka (nawet w jego, embrionalnym, bezmózgowym jeszcze stanie) jest więcej warte niż życie wszystkich innych zwierząt”.
3. Popularna w USA pisarka Ayn Rand w książce „The Virtue of Selfishness” (Cnota egoizmu), celnie stwierdza, że egoizm to podstawa (po)nowoczesnego państwa liberalnego. Oznacza to, że mająca być satyrą na chłopską chciwość oraz wrogość do swobodnych form życia, PRL-owska piosenka Grześkowiaka pt. „Chłop żywemu nie przepuści”, z jej refrenem „Nie je ważne czyje co je(st), jeno ważne co je moje” stała się prawie oficjalnym hymnem „hebraizujących” świat elit Imperium Americanum. Są to zarówno elity finansowe, realizujące swój super-egoistyczny plan „wszystko będzie moje”, jak i żądne panowania nad ziemią elity naukowe, zwłaszcza w modnej obecnie dziedzinie biologii molekularnej, rozwijającej się pod hasłem „uczony kabotyn żywemu nie przepuści”.
4. Dbający o doskonalenie poznawcze swych „owieczek” Kościół Katolicki ogłosił rok bieżący (od 1 lipca 2008 do 30 czerwca 2009), Rokiem Świętego Pawła. Dla tego dumnego ze swego pochodzenia i wykształcenia ”Hebrajczyka z Hebrajczyków, co do zakonu Faryzeusza” (Fil. 3, 5), apostoła-samozwańca, który uważał wszystkie nauki przyrodnicze za śmiecie (Fil. 3, 8), i który pouczał chrześcijański kler „bądźcie naśladowcami moimi” (Fil. 3, 17), jedyną WIELKĄ RZECZĄ, wartą bezustannego przypominania „owieczkom”, była zwykła ignorancja łączona z uwielbieniem aktu sadyzmu „uznałem za właściwe nic nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego” (I Kor. 2, 2).
5. Dla deklarującej głęboką wiarę „Zosi (Antosik?)”, z zapałem zwalczającej polskie internetowe forum neopogańskie, WIELKĄ RZECZĄ jest, jak napisała na tym Forum, „najogólniej: „tak, wierzę w Boga, o którym mówi Biblia; w Chrystusie uznaję Drogę, Prawdę i Życie, w Kościele Katolickim znajduję to, co mi do zbawienia niezbędne (Słowo, liturgia, sakramenty)”. W skrócie, jak to któryś z referentów przedstawił niedawno na II Konferencji „Neopogaństwo w Polsce” na UJ w Krakowie, anty-pogańskie poglądy rzeczonej „Zosi” streszczają się w jej zapewnieniu „wiem, że Jezus mnie kocha i to mi wystarcza”. Żadnej zatem dążności do poznawczego doskonalenia się rzeczona „Zosia (Antosik?)” nie wykazuje i tylko się może „zjeżyć” czytając poniższe filo-helleńskie bezeceństwa. (Co dokładnie oznacza „miłość boża” wyjaśnia ksiądz profesor Jacek Salij cytowany w ostatnim rozdziale niniejszego dyptyku.)
Historyczne pochodzenie (Genesis) ibri (względnie habiri) czyli Hebrajczyków i ich Etosu Panowania nad wszystkim, co się na Ziemi porusza (Gen. 1, 28)
Już kilkanaście lat temu słyszałem w nowozbudowanym Ośrodku Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu, jak prowadzący w nim prelekcję ksiądz, którego nazwiska zapomniałem, twierdził iż Judejczycy się w historii pojawili w dotąd nie wyjaśniony sposób i że istnieją tylko jakieś starożytne zapiski mówiące o „ibri”, nie należących do żadnego państwa włóczęgach, którzy się wałęsali (nomen omen symptomatyczne w dzisiejszej Polsce nazwisko) na przesmyku między Afryką i Azją, przysparzając kłopotów lokalnym władcom. Ostatnio, w związku z Rokiem Świętego Pawła, „Hebrajczyka z Hebrajczyków” spróbowałem wywiedzieć się bliżej przez google.pl kim byli ci „ibri” („habiri”). Okazało się, że literatura na ten temat jest całkiem bogata[ii]. Otóż według www.en.wikipedia.org:
„Jak więcej tekstów zostało odkrytych na Bliskim Wschodzie, to stało się jasne, że Habiru byli wymieniani w rozmaitych kontekstach, począwszy od bezrobotnych robotników rolnych oraz włóczęgów do konnych, zaciężnych łuczników …Carol Redmount definiuje rozmaitych Apiru/Habiru jako słabo zdefiniowaną, niższą płynną klasę społeczną złożoną z „przestępców, żołdactwa i niewolników”, … według starożytnego władcy Abdi-Heba Habiru plądrowali jego królestwo,, według dokumentów sumeryjskich (około 2150 pne) to byli “nie noszący odzienia ludzie, którzy poruszali się w głuchym milczeniu I którzy dewastowali wszystko” … Rainer Anson (2001) twierdzi, że Hapiru jest ogólnym określeniem bandytów, nie powiązanym z jakąś szczególną populacją.”
Nie wszystkie hasła w wikipedii oceniały tych „proto-Hebrajczyków” negatywnie, znalazłem też i wypowiedzi twierdzące, że „Jest szczególnie interesującym fakt, że starożytne ludy przypisują Habitu mistyczne relacje z Bóstwem. (…) Odkryto to w asyryjskich świątyniach, w których Habiru są wymieniani między bóstwami. To wymienienie Habitu na liście bóstw wyraźnie wskazuje, że byli oni uważani za posiadających boskie pochodzenie. Byli oni odmienni od zwykłych ludzi, włączając w to władców i ich pomocników. Zostało znalezionych wiele tekstów asyryjskich, z których wynika, że Habiri byli kojarzeni z powszechnymi niebieskimi zjawiskami oraz z pewnymi nieznanymi dolegliwościami. Myślano, że posiadają oni boskie moce.”
Zestawiając te dwie charakterystyczne wypowiedzi, badacz „odporny na hipokryzję i przesądy, posiadający wyobraźnię oraz giętki, zdolny do samo-korekty intelekt”, stwierdziłby zapewne, iż rzeczeni Habiru/Apiru/Ibri, czyli kulturowi przodkowie św. Pawła, to byli po prostu „bandyci wypchani Bogiem”, pozorujący swe mistyczne relacje z Bóstwem, zwanym przez nich Adon Olam, Pan Świata. Takie „helleńskie” odsłonięcie lumpen-kulturowego pochodzenia hebrajskich władców starożytnego Izraela pokrywa się z tym, co jako Jezus z Nazaretu, opowiadał swym uczniom o „pasterzach” swej ojczyzny: „wszyscy, którzy przyszli przede mną (a zatem wszyscy wymienieni w Biblii Hebrajskiej prorocy), to byli złodzieje i zbójcy”. Sam przecież Mojżesz uświęcił otrzymanie od „boga” kamiennych Tablic z Dekalogiem, krwią pomordowanych pod górą Synaj, przez biblijnych lewitów, trzech tysięcy wątpiących, w magiczną moc tych rzeźbionych kamieni, ich „braci i synów”. (Wj. 32, 23). Ci lewici w ten bandycki sposób „wyświęcili się” na kapłanów Pana. Jeśli zaś chodzi o najświętsze dla żydów (a następnie i dla protestanckich, w swej większości, obywateli USA) miejsce na ziemi, czyli jerozolimskie wzgórze Syjon z jego, zburzoną przez Rzymian Świątynią, to dobrze znający dusze swych rodaków Jezus Galilejczyk nazwał to święte Miasto na Wzgórzu „zbójecką jaskinią”.
Bo w istocie, ta sławna w starożytności Świątynia, która według proroków miała zapanować nad całym, zamienionym w monotonną równinę światem, była znaną w rejonie Morza Śródziemnego Świątynią Korupcji oraz Podłości. Miejscem gdzie za odpowiednią opłatę można się było „wykupić” (stąd chrześcijański dogmat, o „grzechów odkupieniu”) ze swych zbrodni, fachowo zrzucając je na niczemu niewinne „boże baranki”, a także woły kozły, których w Świątyni Pana rocznie zabijano, przez wykrwawienie, około tysiąca. Te niewinne zwierzęta domowe były nastepnie całopalone (tzw. holokausty) za popełnione, lub planowane, występki ich ofiarodawców. (Patrz obrzydliwość rozdziałów 3 i 4 Księgi Kapłanów.) Z punktu widzenia „hellenisty”, uprawiający bibliolatrię anglosascy, kolonizujący Nowy Świat protestanci, już od blisko czterystu lat czczący bezmyślnie „miasto na wzgórzu” (Syjon), odtworzyli w USA wymarzone przez proroków Izraela, wśród nich i przez św. Pawła (Rz. 9,33), Imperium Rabusi Wypchanych Bogiem, znane jako Stany Zjednoczone.
“Pustaki Pana” i ich `Inteligentny Projekt' NWO
Komentując dziewiętnastowieczne poglądy Arnolda Milton Himmelfarb, uważający się, jak przystało na publicystę „Commentary”, za zhellenizowanego żyda, zauważa:
„Arnold uważał siebie za ucznia Spinozy … Spinoza, pogardzający moralnym oraz psychologicznym stanem ducha Żydów twierdził, że to fundamenty żydowskiej religii doprowadziły do zniewieścienia charakteru nacji z której on sam się wywodził. Że to judaizm zrobił z żydów osobniki zniewieściałe. Dla Spinozy litość jest muliebris misericordia, czyli kobieca litość - nie w sensie pochwały zachowania się kobiet, ale jako brak poważania dla litości. Chociaż etymologia niczego nie jest dowodem (? - M.G) może ona coś sugerować. Grecki wyraz hystera oznacza „macicę”: z punktu widzenia hellenizmu ta „macica” (będąca dla płodu ośrodkiem bezpiecznego, nie wymagającego żadnego wysiłku, życia - MG) generuje histerię. Z kolei w języku hebrajskim ze słowa rehem, „macica”, wywodzi się rahamim „litość”. W hebraizmie (kobieca z definicji) macica generuje litość. Hellenizm (przez to, że łączy uwielbiającą bezpieczeństwo i brak wysiłku „kobiecość” z histerią - MG) ma coś w sobie anty-kobiecego, anty-niewieściego, misogynistycznego (…).”
Ostatnie skojarzenie jest bardzo celne pod względem psychologicznym. Wychwalanie `litości bożej' ma w istocie miejsce we wszystkich wielkich religiach abrahamicznych. W judaizmie, jak przypomina słowa swych rabinów-nauczycieli Himmelfarb, „ten kto nie odczuwa litości, nie jest z nasienia Abrahama”. Tę zasadę potwierdza też islam, w którego świętych tekstach co chwilę powtarza słowo Allach w połączeniu z przymiotnikiem „litościwy”. W chrześcijaństwie zaś, zarówno prawosławnym jak i katolickim, bezustannie się wychwala już nawet nie samą, kobiecą z natury litość, ale przebaczającą wszystko „matczyną miłość” Marii do swego maleństwa. Tę „ślepą miłość” wychwalał apostoł Paweł w swym znamiennym „hymnie” wpisanym w „I List do Koryntian”: „(Miłość) wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi. Miłość nigdy nie ustaje (?), bo jeśli są proroctwa, przeminą, jeśli języki, ustaną, jeśli wiedza, w niwecz się obróci (?)”.
Otóż dla hellenisty ten „hymn o miłości” św. Pawła, wyraźnie wzorowany na „laudacji Erosa” wygłoszonej w czasie platońskiej „Uczty” przez złotoustego ateńskiego poetę Agatona, jest poznawczo… pusty, tak jak pusta jest ta sławna w literaturze antycznej mowa Agatona, w sposób ironiczny skomentowana przez Sokratesa. Bo cóż oznacza „miłość, która wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, na wszystko się zgadza”? Gdyby jakiś nauczyciel taką „paulińską zasadę miłości” zastosował do swych uczniów, to mógłby być pewny, że ci nie tylko nic by się w jego klasie nie nauczyli, ale by mu jeszcze, dla zabawy, założyli na głowę kubeł na śmieci, jak to się w jednej ze szkół w „wolnej Polsce” niedawno wydarzyło. Ironizując, na wzór Sokratesa, na temat zrozumienia istoty miłości przez apostoła Pawła, aż się prosi uwaga, iż „paulińska miłość” ma rdzeń kulturowy podobny do charakteryzującej, zwłaszcza zazdrosne kobiety, „miłości do posiadania na własność”, czyli po prostu do chciwości, opiewanej w piosence Grześkowiaka „nie je ważne jakie co je, ja miłujem co je moje”. (Warto w tym miejscu dodać, iż „bóg Mojżesza” już w Pierwszym Przykazaniu Dekalogu deklaruje się być „po kobiecemu”… Zazdrosny - Wj. 20, 25)
Mówiąc dosadniej, „miłość która wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa i wszystko znosi” to najzwyklejsza LUDZKA GŁUPOTA, gdyż wbrew zapewnieniom hebrajskiego apostoła, dobrej jakości osiągnięcia ludzkiego wolnego intelektu, odpornego na hipokryzję i przesądy, są bardziej trwałe niż przysłowiowa Skała Piotrowa: opracowane 2,3 tysiące lat temu przez Arystotelesa zasady logiki nie zmieniły się przecież od antycznych czasów ani o jotę. I można być pewnym, że i w przyszłości się te zasady nie zmienią, podobnie jak nie zmienią się Prawa Biologii zwerbalizowane dokładnie 200 lat temu przez Lamarcka. Te bowiem Wieczne Prawa, tak jak i sformułowane przez Newtona Trzy Podstawowe Prawa Fizyki, są tym arystotelesowskim niematerialnym i bezosobowym „bogiem”, Wszechobecnym Nieruchomym Poruszaczem, który powoduje, że wszystko na tym (i na tamtym) świecie się kręci. Patrząc uważniej na pauliński „hymn do miłości” można dostrzec, iż wyraża on tylko bogato ozdobione pustosłowie: bo jeśli jego obiekt miłości - czyli „osobowy bóg” - pozostaje według tegoż Pawła nieobliczalny („zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję nad kim się zlituję” - Rz 9, 15), to miłość do takiego kapryśnego - a zatem wewnętrznie pustego - obiektu jest z definicji pusta, będąc po prostu formą intelektualnej masturbacji (patrz poglądy cytowanej na wstępie „pobożnej Zosi”).
Bez żadnej przesady, dęte zapewnienia Pawła, o tym, że „języki i wiedza przeminą” to podły, niegodny homo sapiens bęcwalizm, który stał się rodzajem credo poznawczego co bardziej ambitnych Ojców Kościoła, by przypomnieć tutaj Tertuliana „credo quia absurdum”. Otóż to my, jako osoby, wbrew kościelnym zapewnieniom o naszym przyszłym „życiu wiecznym”, z konieczności Praw Biologii oczywiście przeminiemy, no i co z tego? To już przecież będący wzorem dla Matthew Arnolda Sokrates zauważył, gdy go ktoś indagował „po co się uczyć grać na flecie, gdy i tak umrzemy?”, to ten grecki sofista mu po „męsku” odpowiedział: „by się nauczyć grać na flecie zanim umrzemy”. Czyli dla `hellenisty' sens życia polega na ciągłym doskonaleniu się we wszystkich możliwych dyscyplinach - i to bez względu na to, że zarówno dla Sokratesa, tak jak i dla Jezusa z Nazaretu, rezultat takiego szlachetnego dążenia miał przykre życiowe konsekwencje.
Do czego zatem logicznie musi doprowadzić „etos hebrajski”, który tak bardzo rozpropagował wśród chciwych swych „grzechów odkupienia” chrześcijan Szaweł vel Paweł z Tarsu, który się publicznie określał jako „żyd starannie wykształcony w Jerozolimie w zakonie ojczystym, u stóp rabina Gamaliela”?
Po pierwsze. Ci którzy wierzą, że to Bóg Ojciec kazał ukrzyżować swego Pierworodnego Syna, aby zademonstrować swoją do nas miłość, są oczywiście w błędzie, a nawet i w rozpowszechnianym przez Kościół obłędzie. Ludzki ojciec, który by zrobił ze swym dorastającym synem podobnie obrzydliwą rzecz, winien być traktowany jako groźny psychopata, a nie jako osoba naśladowania godna. Będące wzorem dla postępku „Boga” chrześcijan, mordowanie i całopalenia własnych dzieci, by umocnić swą „ojcowską” władzę nad urbi et orbi, rzeczywiście miało miejsce w starożytnym Izraelu i w krajach doń ościennych. Była to socjotechnika umacniania swej władzy przez starożytnych, zwyrodniałych gangsterów, opisana w starotestamentowej opowieści o „odkupicielskim” umęczeniu Sługi bożego (Izajasz, rozdział 53). To przecież właśnie z tego starożytnego „etosu hibri”, czyli bandytów, wzięło się angielskie określenie „godfather” („bóg ojciec”) dla określenia szefa mafii „którego imienia nie należy nadużywać” (Wj. 20, 7). Terminem zaś „święty” w amerykańskim kryminalnym slangu od ponad stulecia określa się co znaczniejszych mafiosów.
Po drugie. Tak jak święty Paweł zalecał Ojcom Kościoła naśladowanie swego zachowania (etosu) hebrajskiego przechrzty, w młodości „dyszącego groźbą i żądzą mordu” (Dz. 9, 1), tak święty Piotr (lub inny autor listu pod Piotra się podszywający) zalecał naiwnym chrześcijanom imitację zachowania się Chrystusa, który „okazywał cierpliwość, cierpiąc za dobre uczynki, grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo (krzyża) abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli, jego sińce uleczyły was” (I Piotr 2, 24; Izajasz 53, 12, Hebr. 9, 28). Otóż nie sprzeciwianie się doznanym szykanom jest w swej istocie cichą kolaboracją z podłym światem przestępczym. Jest to bowiem dokładnie tak, jakby będąc zaatakowany przez jakieś pasożyty, nie bronić się przeciw nim, tylko zrobić z siebie dla tych pasożytów pożywkę, automatycznie potęgując w ten sposób infekcję, która z czasem, nie zwalczana, może objąć całą „ewangelizowaną” społeczność. No ale jaki Ojciec taki i Syn, jeśli Jezus z Nazaretu naprawdę, jak sugerują to teksty Nowego Testamentu, z pokorą przyjął na siebie rolę „baranka bożego”, który „nie otworzył swych ust, jak jagnię na rzeź prowadzone” (Iz. 53, 7), to należy go traktować go na równi z jego Ojcem-synobójcą. To, że wzorujący się na naukach Piotra i Pawła kler zachwala taką bierność wobec ewidentnych niesprawiedliwości, da się tylko zrozumieć w świetle znamiennych słów Jezusa przytoczonych przez ewangelistę Łukasza „To co u ludzi (Kościoła) jest wyniosłe, obrzydliwością jest przed Bogiem” (16, 15).
Po trzecie, programowe powstrzymywanie się od reakcji obronnych przeciw wysyłanym przez „Pana Zastępów” (ang. Godfather) pasożytom, musi prowadzać do osłabienia organizmu społecznego jak całości, a zatem do jego „zniewieścienia”, polegającego właśnie na uległości wobec perwersyjnych zachcianek „Pana”, który „umiłował kogo umiłował i zlitował się nad kim się zlitował”. Jak przypomina to Milton Himmelfarb, to znamionujące hebrajskość kultury „zniewieścienie” piętnował u współczesnych mu Anglików Matthew Arnold już w 1869 roku. Ponieważ zaś osobniki zniewieściałe do swego przeżycia potrzebują o wiele więcej wygód niż osobniki zahartowane, więc cała kultura judeo-chrześcijańska z czasem musiała się przekształcić się w najzwyklejszy terror konieczności używania coraz to bardziej upraszczających i wyjaławiających życie artefaktów, komputer na którym powyższe słowa zostały wyświetlone w to włączając. W tym kulturowym „zniewieścieniu”, którego symbolem w Polsce jest dodatek do „Gazety Wyborczej” pod tytułem „Wysokie obcasy”, należy się doszukiwać przyczyn coraz agresywniejszego „udomowienia” naszej planety - osoby mężne tych wszystkich wypchanych komfortem domów, samochodów oraz biur po prostu nie potrzebują. Interesującymi przykładami „zniewieścienia” współczesnej lumpen-kultury politycznej są epizody najzwyklejszej histerii (od gr. hystera - macica), jakimi byliśmy świadkami w Polsce pod koniec 1990 roku, gdy w drugiej turze wyborów prezydenckich kontrkandydatem Wałęsy został Stan Tymiński, oraz we Francji w 11 lat później, gdy do drugiej tury wyborów prezydenckich przedostał się „antyglobalistycznie” nastawiony lokalny nacjonalista Jean-Marie Le Pen. Histeryczny wrzask, jaki z tego powodu podnieśli czy to polscy, czy francuscy „hibri” („pokojowi bandyci mediów”), słyszalny był wtedy chyba w całym Układzie Słonecznym.
Po czwarte, wskutek usztywnienia poznawczego (rodzaju sklerozy mózgu) rozpowszechnianej przez Ojców Kościoła - a następnie przez „darwinowsko” nastawionych nowoczesnych scholarchów - osobniki o nastawieniu „hebrajsko-darwinistycznym” muszą mieć bardzo ograniczony, jako że nie ćwiczony w samodzielnej obserwacji przyrody, osobisty aparat poznawczy. W tej sytuacji, charakterystycznej szczególnie dla silnie „zhebraizowanej” protestanckiej burżuazji, musiało dojść do rozkwitu, głównie dzięki kontrolowanym przez Kapitał (oraz kolaborujący z tym Kapitałem Kościół) mass mediom, tak zwanej fałszywej świadomości, polegającej na życiu stosunkowo szerokich warstw ludności w świecie zbrodniczych wręcz iluzji stworzonych przez religię oraz technikę. By przypomnieć tutaj nie tak dawne zapewnienie w Kongresie USA jednego z religijnie nastawionych tamtejszych senatorów, że „jak się wyrąbie ostatnie drzewo, to Chrystus powróci” (słychać w tym amerykańskim, senatorskim religijnym zapewnieniu wciąż ten sam, "ludowo-psychotyczny" refren piosenki Grześkowiaka „jak się żywe napatocy, nie pożyje ani nocy”).
Takie zjawisko masowego samozatrucia się, oddającego się czytelnictwu Biblii społeczeństwa, wystąpiło już dwa tysiące lat temu w starożytnym Izraelu i to nie bez przyczyny Jezus z Nazaretu nakłaniał swych uczniów do ćwiczenia organu wzroku, a nie psującego ten organ poznania bezustannego wysiadywania nad świętymi tekstami „bo jeśli światło, które w tobie jest, ciemnością jest, sama ciemność jakąż będzie?”
c.d.n.
[i] Milton Himmelfarb “Hebraism & Hellenism Now”, Commentary, Vol. 48, No. 1, July 1969
[ii] Pojęcie „ibri” jest znane nawet niektórym publicystom w Polsce. Na przykład na blogu www.Waldemar-Rajca.blog.onet.pl znalazłem wpis: „Ci Hebrajczycy (źródłosłów: ibri = włóczęga, rabuś) z listy telewizyjnej niepodzielnie zawładnęli opinią publiczną w USA. Tak samo dzieje się i u nas, w Polsce, gdzie też pierze się mózgi. Jak myślisz, ilu Hebrajczyków zasiada u nas w TV, sądownictwie, szkołach, instytutach naukowych, izbach lekarskich...? To według Ciebie i mnie są zdrajcy narodu polskiego, jak również ci, którzy na taką sytuację pozwolili. Ja oczywiście bym zamknął ich w ciemnicy na długie lata, przywiązał do pręgierza na rynku lub kazał ich wybatożyć (kaczy hycel, 2008-12-14 00:51)
[1] Patrz Rozmowy o Biblii Anny Świderkówny, str. 44 - 47.
[2] W tygodniku The New York Review of Books z 12 czerwca 1997.
[3] Patrz na przykład, opublikowany w miesięczniku Nomos nr 10/95 esej pióra prof. Andrzeja Wiercińskiego na temat apokaliptycznej liczby 666, oznaczającej według niego kupiecki zysk, oraz totalnie skomercjalizowaneą religię.
[4] Patrz odpowiedź A. Wiercińskiego na artykuł I. Kani poświęcony biblijnym korzeniom etosu niszczenia środowiska naturalnego. Biblioteka Zielonych Brygad nr 8, Kraków 1994.
[5] O religijnych uwarunkowaniach twórczości Izaaka Newtona pisze np. Lynn White w artykule “The Historical Roots of our Ecologic Crisis”, Science, 155, nr 3767, 1967.
[6] Wykonane przez M.G. tłumaczenie dość zasadniczego dla epistemologii nauki artykułu R. Thom'a.znajduje się w miesięczniku Problemy z czerwca 1983 roku.
[7] Michael Thompson The Rubbish Theory, Oxford University Press, 1979.
[8] Patrz książka Karola Darwina Zmienność roślin i zwierząt pod wpływem udomowienia z roku 1864. Już sam jej tytuł sugeruje, że radykalne zmiany środowiska wywołują - jako reakcję - znaczny wzrost zmienności dziedzicznej przez pewien okres po wprowadzeniu takich radykalnych zmian. Ten fakt został skądinąd potwierdzony pod koniec XIX wieku przez Hugo de Vriesa, “odkrywcę” zjawiska mutacji.
[9] W. Reich wymienia za Talmudem kilka typów poznawczych postaw faryzejskich, charakterystycznych dla późnego Izraela. Na przykład “faryzeusz z krwawym czołem” często nabijał sobie guzy, ponieważ po mieście chodził z zamkniętymi oczami, by nie zgorszyć wzroku widokiem kobiety...
[10] W książce The Case of the Midwife Toad A. Koestler przypomina, że na początku XX-go wieku trzeba było posłużyć się podstępem by przekonać środowisko angielskich “biometryków”, skupionych wokół periodyka naukowego Nature, że populacje genów dziedziczą się zgodnie z regułami Mendla. Później to samo środowisko “twardogłowych” genetyków, związanych z tym właśnie periodykiem, wsławiło się bezwzględną nagonką na austiackiego biologa Paula Kammerera, który kilkanaście lat wcześniej dokonał interesujących doświadczeń z dziedziczeniem przystosowań do środowiska występującym u płazów. W ostatnich dekadach Nature stało się bastionem ultradarwinizmu negującego, m. innymi, dane o “saltacyjnym” powstawaniu poszczególnych gałęzi drzewa filogenetycznego.
[11] Patrz dane cytowane przez M.G. w “Open Letter to Biologists” publikowanym w Fundamenta Scientiae w 1981 roku.
[12] Jako przykład błedu następnika wynikającego z błędu poprzednika św. Augustyn przytacza w cytowanym fragmencie (II, 50) swej księgi znany sofizmat św. Pawła z I Listu do Koryntian, 15,13: Bo jeśli nie ma ciała zmartwychwstania to i Chrystus nie zmartwychwstał, a zatem próżne jest nasze nauczanie i cała wiara na nic. Św. Augustyn dodaje w tym miejscu Ten wniosek (św.Pawła) jest fałszywy: Chrystus bowiem zmartwychwstał, fałszywym zatem jest poprzednik, mówiący że nie ma zmartwychwstania umarłych. Czyli logicznie, u podstaw wiary chrześcijańskiej legło przekonanie, że w ciałach pozbawionych życia, życie może powstawać ex nihilo, wolą bożą. Nieco dalej, w tym samym Liście do Koryntian, św. Paweł popiera swą argumentację stwierdzeniem, że to co się sieje, nie ożywa, jeśli nie umrze (15, 36). Wynika stąd jasno, że zjawisko śmierci pozornej (anabiozy) nasion i sporów tenże Apostoł utożsamił z rzeczywistą śmiercią “nasienia bożego” (Jezusa) na krzyżu. I na takim doxa, czyli powierzchownym mniemaniu “o nasion zmartwychwstaniu”, opiera się od dwóch tysięcy już lat “pozorna mądrość” otumanionych przez faryzeizm św. Pawła chrześcijan.
[13] Patrz dane zawarte w broszurze M.G.Wojna Bogów, Kraków 1996.
[14] Na temat kultu siedzenia w Stanach Zjednoczonych autor się wypowiadał w szeregu esejów poblikowanych w paryskiej Kulturze: “Freedom on Freeway” (7/71), “Skrzynia” (4/72), “Kuracja antyszokowa” (7/73), a także w książce The Not-Too-Divine Comedy, Meta Ph.D. Thesis, Berkeley, 1972.
[15] Tak zwane Księgi greckie Biblii obejmuja księgi Eklezjasty (Koheleta) i Eklezjastyka (Syracha) w Testamencie Starym, do których niektórzy dodają Ewangelie w Testamencie Nowym. Listy św. Pawła oraz Objawienie św. Jana należą niewątpliwie do tradycji Biblii “hebrajskiej”.
[16] Co oznacza w swj ukrytej istocie skrót meme autor sugeruje już w Dialogu II. Pod koniec przygotowywania niniejszej tezy (kwiecień '98) dotarła do autora książka Richarda Brodie Wirus umysłu, gdzie omówione są zasady “memetyki”, czyli nauki o produkowaniu wirusów kulturowych. Niestety, wskutek bezmyślnego powielania (kopiowania, replikowania) przez jej autora zinfantylizowanych, ultradarwinowskich przekonań o “kreacji z niczego” mutacji przystosowawczych, część wstępna tej książki należy zaliczyć do omawianej powyzej klasy argumentacji “kabod-doxa”, czyli Obiektywnego Autorytetu subiektywnych, popularnych mniemań. Jaba daba du - jak określa Brodie poglądy kreacjonistów. Natomiast niewątpliwie ciekawą część tej pracy znanego “pchacza” oprogramowań Microsof stanowi opis technik “wpychania”, odpowiednio przygotowanej klienteli, coraz to nowych, ubezmóżdżających “memów”.
[17] Iz. 60, 10-11 i 61, 5-6. Niewątpliwie biblijnym wzorem metody takiego zużycia przechwyconych podstępem bogactw oraz okrycia się ukradzioną chwałą był Patriarcha Jakub, który umiejętnie obrabował z dziedzictwa swego bliźniaczego brata Ezawa.
[18] Paul Wintrebert, Le vivant, cr*ateur de son *volution, wyd. Masson, Paryż 1961. Jego tezę podtrzymywali w drugiej połowie XX-go wieku uczeni tacy jak Jean Piaget z Genewy czy Pierre-Paul Grass* z Paryża. Autor jest ich bądź bezpośrednim (Grass*), bądź pośrednim (Piaget) uczniem oraz kontynuatorem ich idei.
[19] Tak nazwał Platona współczesny filozof francuski Christan Makarian w artykule zatytułowanym “Platon, l'inventeur de la philosophie” opublikowanym 16 sierpnia 1997 przez francuski tygodnik Le Point.
[20] Wszystkie te ułatwienia poznawcze wykorzystane są w dialogu Fajdros, gdzie Sokrates podaje przykład Sokratesa ignoranta, który nie potrafiąc odróżnić konia od osła, a wiedząc jedynie, że Fajdros za konia bierze osła, z dobroci swego serca radzi swemu przyjacielowi by zakupił osła w celu udania się na wyprawę wojenną.
[21] W periodyku Commentaire, nr. 77, Paryż 1977 s. 112.
[22] Patrz na przykład opinia Tomasza Gabisia w artykule “Religia holocaustu” opublikowanym przez wrocławski Stańczyk w 1997 roku.
[23] Światowej sławy lingwista, Noam Chomsky uważa, że to Stany Zjednoczone reprezentują najagresywniejszy, zakamuflowany Prawami Człowieka, ustrój mafijny. Patrz opracowana przez M.G. recenzja z jego książki Year 501, the Conquest Continues opublikowana pod tytułem “Najazd kupców-wojowników” w Przegl. Tyg. nr.2/97. W tej mało znanej w Polsce książce Chomsky celnie zauważa, że wzorujące się na etosie biblijnego “narodu wybranego”, elity rządzące w USA tak ustawiają i prawo i propagandę i naukę, aby móc jak najwydajniej okradać i eksploatować co biedniejszych obywateli. Niewątpliwie ultradarwinizm zalicza się do takich, odbierających i radość życia i wolność wyboru drogi życiowej, nauk o konieczności przystosowania się do wymogów cywilazacji.
[24] Na temat neodarwinowskiej idei “powstawania informacji z szumu” autor (M.G.) się wypowiadał w artykule “Ciuciubabka naukowa” publikowanym w Kulturze, nr. 7-8, Paryż 1980, a także w Twórczości nr. 7/83 w przypisie do swego wcześniejszego artykułu “Wykład na temat rozwoju potrzeb”, Twórczość, W-wa, nr. 2/83.
Karol Darwin - „O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru”. „Syndrom Ślepego Zegarmistrza”.
Ponieważ problemami związanymi z ewolucją istot ożywionych (êtres vivants) zajmowałem się zawodowo od połowy lat 1970 aż do początku lat 1990, więc na temat „ewolucji idei ewolucji” posiadam wiele interesujących rzeczy do zakomunikowania szerszemu audytorium. (Patrz załącznik „Duch Lamarcka straszy KBN”; „niedomyśleniami” darwinizmu zajmowałem się już Uniwersytecie Genewskim, pod kierownictwem znanego genetyka populacji profesora Alberta Jacquarda, oraz w Laboratoire d'évolution des êtres organisés na Uniwersytecie Paris VII, pod kierownictwem jeszcze bardziej znanego zoologa i paleontologa Pierre-Paula Grassé; następnie już w Polsce, po roku 1982, kontynuowałem te me zainteresowania opracowując co roku kompendium „Postępy biologii” dla rocznika „Świat w Przekroju”, wydawanego przez Wiedzę Powszechną aż do roku 1991.)
Ze względu na swe wykształcenie oraz doświadczenie dydaktyczne zobowiązany jestem by sformułować i inną istotną krytyczną uwagę odnośnie tytułu nadchodzącej, w najbliższą niedzielę, „Konferencji - Festiwalu Ewolucji” w Warszawie. Otóż w świetle rzucanym przez tytuły prac wyżej wymienionych reprezentantów kultury „kontynentalno-europejskiej” (i z tego zapewne powodu nie tłumaczonych na narodowe języki krajów, w których kontrolę nad nauką od dekad sprawuje instytucja swym duchem przypominająca CIA), to istoty żywe, w tym i ludzie, poprzez swą w świecie działalność (ang. behavior) są Zbiorowym Inżynierem Ewolucji Natury Ożywionej, czyli Przyrody.
A zatem w ISTOCIE RZECZY, czyli w nielubianym przez „antyeuropejskich” Ojców Założycieli USA kantowskim „Ding ans ich”, to nie anonimowa, hipotetyczna „Ewolucja”, przez Karola Darwina utożsamiona z mglistą siłą Doboru Naturalnego, a przez Richarda Dawkinsa z (nadprzyrodzonym), platońsko-masońskim Ślepym Zegarmistrzem (Architektem), jest Inżynierem Przyrody. Dokładnie na odwrót, to ta Przyroda (Natura) Ożywiona, obserwowalna w formie bytów zorganizowanych (êtres organisés), jest zbiorowym „inżynierem genetycznym” swych własnych struktur, w zależności od tego jak się ona sama zachowuje. Jest to odwieczne PRAWO BIOLOGII, werbalnie sformułowane po raz pierwszy przez Jean-Baptiste de Lamarck dokładnie dwieście lat temu w dziele „La philosophie zoologique”.
Karol Darwin sformułował swą, zachwalaną jako antytezę biblijnego kreacjonizmu teorię Doboru Naturalnego, dokładnie w 50 lat po opublikowaniu znanej mu „Philosophie zoologique” tego francuskiego przyrodnika, specjalizującego się nie tylko w botanice i systematyce invertebres, ale także i w hydrogeologii (stąd Lamarcka koncept erozji jako „inżyniera” kształtów przyrody nieożywionej). Mająca być obiektem laudacji w trakcie nadchodzącego „Festiwalu Ewolucji” książka Karola Darwina jest niczym innym jak imitacją, podróbką dzieła Lamarcka, a zatem ma mankament charakteryzujący wszelkie martwe podróbki (obrazy) żywych oryginałów: dla Lamarcka siłą popychającą istoty zorganizowane w kierunku ich samo-doskonalenia była ich arystotelesowska entelechia doskonale wyczuwana przez tego dzielnego, w młodości, francuskiego oficera. Natomiast chorowity z natury, mający trudności, w wieku dojrzałym, z pokonaniem w dyliżansie godzinnej trasy łączącej Down z Londynem hipochondryk (tak jak i jego dzieci) Karol Darwin tej vis vitalis w żywinie - a więc i w sobie samym - oczywiście nie potrafił dostrzec, a zatem i doskonalić. W rezultacie tego osobistego mankamentu wyszło mu spod pióra coś w rodzaju NAUKOWEGO GNIOTA, zakłamującego obraz zachowań się zdrowych okazów zoon, czyli „żywiny”. I tym gniotem „samo-wykastrowani z rozumu” Doktorowie i Faryzeusze Ślepi (vide dr Robert Piotrowski >, czy profesor Władysław Krajewski z UW, już ponad ćwierć wieku temu) usiłują zatruć świat „ku chwale Pana Izraela” jak to się mówi w języku Biblii (która to starożytna księga przecież też jest `gniotowatą' podróbką oryginałów wytworzonych przez wcześniejsze, używające literowego pisma, kultury).
Dlatego, wraz z pozdrowieniami dla organizatorów z wciąż zasypanego śniegiem Zakopanego (celna nazwa miejscowości!), przesyłam, z propozycją jego szerszego rozpowszechnienia, napisany w języku polskim „Wstęp” do projektowanej przeze mnie dziesięć lat temu pracy doktorskiej Te pracę, wzorowaną na krytykującym ówczesnych greckich sofistów platońskim dialogu „Fajdros”, napisałem w języku angielskim i inscenizowałem w School of Global Wellbeing w Höör w Szwecji w marcu 1999 roku. Wtedy to, zapewne znany organizatorom Festiwalu profesor dr Henryk Skolimowski, organizator mego krótkiego wyjazdu do Szwecji, ostrzegał mnie abym nie mówił nic o Starym Testamencie i o zakodowanym w nim Projekcie Ewolucji Ludzi oraz całej Natury. Pomimo tego ostrzeżenia o tym „Projekcie Proroków Syjonu” mówiłem - ustami czytającego wersety mego „Syndromu Ślepego Zegarmistrza” studenta - i to nawet bardzo się skandynawskim słuchaczom podobało. Na tym ówczesna kariera mego „Syndromu” się zakończyła, jego angielski oryginał można odnaleźć w rubryce ENGLISH TEXTS na. W kilka lat później zostałem „przez życie” przymuszony do zrobienia doktoratu na temat (braku) ewolucji poglądów społeczno-politycznych Norma Chomsky'ego. Który to akademicki przykład „Filozofii anty-zoologicznej” sławnego amerykańskiego lingwisty też jest instruktywny dla zrozumienia programowego „ubezmyślenia się” czołowych obecnie przedstawicieli Gmachu Nauk o Życiu.
Z poważaniem,
dr Marek Głogoczowski