Pochodzę z Podkarpacia. Moi rodzice to Józef i Maria. Z piątki dzieci urodziłem się jako trzeci syn, a po mnie przyszły na świat siostry. Rodzice swoje życie małżeńskie rozpoczynali praktycznie od zera, mając tylko siebie. Ale wiarę i wartości religijne przekazali nam najlepiej jak tylko potrafili. Jako dzieciak byłem małym buntownikiem i ciągle coś broiłem. W szkole, w domu, praktycznie wszędzie. W ciągu całego swojego życia, aż do chwili wstąpienia do Zgromadzenia Słowa Bożego, borykałem się z różnymi problemami. Byłem pewnego rodzaju pechowcem. Częste wizyty u lekarzy i w szpitalu, przez własną głupotę, doprowadzały mamę do łez. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mogę przez swoje luzackie, a raczej bezmyślne życie doprowadzać kogoś do takiego stanu.
Kiedy znalazłem się u Werbistów zacząłem zastanawiać się jak to jest, że Pan Bóg wybiera sobie takie niesforne dzieciaki i chce, aby one mu służyły. Do dziś jest to dla mnie tajemnicą. Dobrze pamiętam chwile gdy podejmowałem decyzję wstąpienia do Werbistów. Czułem wewnętrznie, że jest to właśnie ta droga, która powinienem pójść. Jednak świadomość rezygnacji ze wszystkiego, z pracy, klubu piłki nożnej, rodziny i dziewczyny, budziła we mnie żal i wiele pytań do Boga, dlaczego ja, Boże! może ktoś inny, ja wiem czego chcę. Jak ja tęskniłem. Nie potrafię tego opisać. Jednak Bóg wiedział co będzie dla mnie lepsze.
I po ukończeniu liceum zaocznego dla pracujących wstąpiłem do Misjonarzy Werbistów. Kiedy rozpoczął się czas postulatu, przez okres kilku tygodni miałem ochotę uciec, wrócić do domu. Jednak za każdym razem przypominałem sobie jak wiele kosztowało mnie zostawienie wszystkiego i jak długo borykałem się z decyzją wstąpienia. Uznałem, że głupotą byłoby gdybym teraz przez jakieś nieuporządkowane pragnienia i fascynacje wrócił do domu. W głębi serca czułem, że to nie przypadek że tu jestem, bo nie wielu z młodych chłopaków ma takie myśli. Dlatego postanowiłem walczyć o ten wybór. Dziś mówię że warto, warto walczyć do końca, choć czasem brakuje sił, ale wiem że w tych wszystkich momentach nie byłem sam. Byli koledzy, rodzina, przełożeni, a przede wszystkim był Bóg. Kolejne lata pobytu w seminarium nie były łatwe. Choć niektórym się wydaje, że to przedsionek nieba. Wierzcie mi, tak nie jest. To ciężka praca nad sobą, ale można to przeżyć. Tylu przeżyło, ja przeżyłem i pewnie wielu jeszcze pomnie też to przeżyje.
Ale życie z Bogiem ramię w ramię jest radosne, choć czasem usłane różami z kolcami,
mimo to radosne, bo zbawienne.
dk. Józef SVD