Gross Jan Tomasz Sąsiedzi Historia zagłady żydowskiego miasteczka(1)


Jan Tomasz Gross

Sąsiedzi

Historia zagłady żydowskiego miasteczka

Pamięci Szmula Wasersztajna

POGRANICZE

SEJNY 2000

Hej, dwadzieścia lat temu

tu u nas w Łomży na sali

Hitlerowce tańcowali

Polak wąsem rusył, hitlerowce uciekali

Hej juchi, juchi, hitlerowce to śwyntuchy

A Polacy to som zuchy

Bolesław Rachubka, poeta ludowy Ziemi Łomżyńskiej

Mężczyzna tego narodu

Przystając nad syna kołyską

Wymawia słowa nadziei

Zawsze dotychczas daremne

Czesław Miłosz: Naród

z tomu Światło dzienne

Spis treści

O czym jest ta książka?

Źródła

Przed wojną

Okupacja sowiecka, 1939-1941

Wybuch wojny sowiecko-niemieckiej i pogrom w Radziłowie

Przygotowania

Kto mordował Żydów?

Mord

Rabunek

Biografie intymne

Anachronizm

Co zostało zapamiętane?

Odpowiedzialność zbiorowa

Nowe podejście do źródeł

Czy można być równocześnie prześladowcą i ofiarą?

Kolaboracja

Zaplecze społeczne stalinizmu

Potrzeba nowej historiografii

Jacob Baker: Słowo od rabina z Jedwabnego

Nota o autorze

O czym jest ta książka?

Ósmego stycznia 1949 roku na Mazowszu, w miasteczku Jedwabne położonym 19 kilometrów od Łomży, UB zatrzy­mało piętnastu mężczyzn1. Wśród aresztowanych, prze­ważnie chłopów małorolnych i robotników, znalazło się też dwóch szewców, murarz, stolarz, zegarmistrz, dwóch ślusa­rzy, listonosz, były woźny magistratu i agent skupu jaj; byli między nimi ojcowie rodzin obdarzeni licznym potomstwem (jeden miał siedmioro dzieci, inny czwórkę, jeszcze inny dwoje) i ludzie samotni; najmłodszy miał 27 lat, najstarszy zaś 64. W sumie więc, ot tacy sobie, całkiem zwykli ludzie.2

Miasteczko liczące wówczas około dwóch tysięcy mieszkańców było tym wydarzeniem na pewno zbulwersowane,3 zaś szersza opinia publiczna mogła się dowiedzieć o całej sprawie w cztery miesiące później, kiedy to 16 i 17 maja w Sądzie Okręgowym w Łomży, odbył się proces Bo­lesława Ramotowskiego i 21 współoskarżonych. W pierw­szym zdaniu uzasadnienia aktu oskarżenia czytamy, co na­stępuje: ,,Żydowski Instytut Historyczny w Polsce nadesłał do Ministerstwa Sprawiedliwości (Nadzór Prokuratorski) materiał dowodowy dotyczący zbrodniczej działalności w mordowaniu osób narodowości żydowskiej przez miesz­kańców Jedwabnego, według zeznań świadka Szmula Wasersztajna, ktory obserwował pogrom żydów”.4

1 W materiałach kontrolno-śledczych tej sprawy przechowywanych w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, zachował się „Raport likwidacyjny” z 24 stycznia 1949 roku, gdzie w pierwszym punkcie opisa­ny jest „przebieg akcji likwidacji”, co jak się okazuje, oznacza opis areszto­wania osób podejrzanych. Dowiadujemy się z niego, że 8 stycznia areszto­wano w Jedwabnem 15 osób, zaś „siedem osób nie zostali ujęci, ponieważ ukrywają się w nieustalonych miejscowościach.” W kolejnym dokumencie z 24 marca 1949 roku znajdziemy informację dla prokuratora Sądu Okręgo­wego w Łomży na temat poszukiwań kilkunastu osób związanych z tą sprawą - w tym również byłego burmistrza Karolaka, braci Borawskich i paru innych, którzy, jak stwierdza raport, już nie żyją (Akta kontrolno-śledcze UBP w Łomży przechowywane są obecnie w Wydziale Ewidencji i Ar­chiwum Delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Białymstoku (UOP)).

2 Używam tego wyrażenia w nawiązaniu do podstawowego studium Christophera Browninga pt. Ordinary Men: Reserve Police Battalion 101 and the Final Solution in Poland, New York, Harper and Collins, 1992.

3 Odbijana na powielaczu publikacja pt. Głos Jedwabnego w nume­rze z czerwca 1986 roku podaje, że w 1949 roku, miasto „wraz z przed­mieściem Kajetanowo, Kossaki, Biczki liczyło 2150 mieszkańców”.

W ŻIH-u nie zachowała się korespondencja o tym, jak i kiedy przekazano informacje Wasersztajna do prokuratury. W aktach, oprócz tekstu relacji, też nie ma dokumentacji, która pozwoliłaby ustalić na przykład, kiedy prokuratura zo­stała poinformowana o tym, co się wydarzyło w Jedwabnem. W materiałach kontrolno-śledczych znajdziemy „Mel­dunek o wszczęciu rozpracowania sprawy” z 22 stycznia 1949 roku a w nim, w rubryce historia wszczęcia rozpraco­wania” następującą notatkę: „Został przysłany list do Mini­sterstwa Sprawiedliwości przez żydówkę Calka Migdał, która uciekła podczas mordowania żydów w mieście Je­dwabnym i wszystko widziała kto brał udział w mordowa­niu żydów w 1941 r. w m. Jedwabnym”, ale bez da­ty.5 W każdym razie Wasersztajn złożył na ten temat zezna­nie przed pracownikami Żydowskiej Komisji Historycznej w Białymstoku, 5 kwietnia 1945 roku. Oto co im wówczas powiedział:

„W Jedwabnie do wybuchu wojny żyło 1,600 Żydów, z których uratowało się tylko 7, przechowanych przez Polkę Wyrzykowską, zam.[ieszkałą] niedaleko miasteczka.

W poniedziałek wieczorem 23 czerwca 1941 r. Niemcy wkroczyli do miasteczka. Już 25-go przystąpili swojscy bandyci, z polskiej ludności, do pogromu Żydów. 2-ch z tych bandytów Borowski (Borowiuk) Wacek ze swoim bratem Mietkiem, chodząc razem z innymi bandytami po żydowskich mieszkaniach, grali na harmonii i klarnecie aby zagłuszyć krzyki żydowskich kobiet i dzieci.

4 Cytaty, z zachowaniem pisowni, pochodzą z akt dwóch spraw prze­chowywanych w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciw­ko Narodowi Polskiemu (GK). Sprawa Bolesława Ramotowskiego i to­warzyszy ma sygnaturę SOŁ 123; zaś sprawa Józefa Sobuty, również dotycząca okoliczności mordu na Żydach jedwabieńskich, przechowy­wana jest pod sygnaturą SWB 145. W tomie akt ręcznie ponumerowane są kartki. Cytowane zdanie znajduje się w GK, SOŁ 123 na kartce nu­mer 3 (GK, SOŁ 123/3).

Chciałbym podziękować profesorowi Andrzejowi Paczkowskiemu, którego pomocy zawdzięczam dostęp do archiwów Głównej Komisji w momencie, kiedy już właściwie było zamknięte w związku z przeka­zywaniem materiałów do właśnie powstałego Instytut Pamięci Narodo­wej. Mam również dług wdzięczności wobec członków pracowni Zakładu Najnowszej Historii Politycznej profesora Paczkowskiego w ISP PAN za doskonałą dyskusję podczas spotkania, na którym po raz pierwszy referowałem wyniki moich badań.

5 W aktach łomżyńskiego UBP znajduje się też dokument z 30 grud­nia 1947 roku, donos na byłego burmistrza Jedwabnego, Mariana Karolaka, zatytułowany „Meldunek”: „Niniejszym melduję że w m.-ście Je­dwabne Pow. Łomża za czasów niemieckiej okupacji mieszkał i praco­wał w Zarządzie Miejskim na stanowisku burmistrza ob. Karolak Ma­rian rysopis jego budowa tęga, twarz okrągła pełna włosy były czarne obecnie są po większej części siwe wzrostu około 180 cm. twarz czysta bez znaków szczególnych. Jeszcze za czasów niemieckich był zaaresz­towany przez władze niemieckie, i jak mnie wiadomo to za to bogactwo co pozabierał od żydów i nierówno podzielił się z niemcami. Po wy­puszczeniu był ponownie zabrany przez niemców i od tego czasu wszel­ki ślad o nim zaginął. Ja obecnie w dniu 1 XII 1947 r. byłem w War­szawie w dzielnicy Grochowskiej widziałem go osobiście jak szedł po ulicy ten sam Karolak Marian. Gdy tylko zobaczył mnie, odrazu zginął mnie z oczu. Chciałem go zameldować do M.O. czy do władz innych, lecz na ten czas nie było nikogo na tej ulicy. (...) Ob. Karolak Marian, gdy był w Jedwabnym za Burmistrza, mocno dokuczał ludziom, przez zabieranie i innych wydawania ludzi w ręce niemieckie, a najlepiej może o nim powiedzieć ludność z Jedwabnego” (UOP).

Ja własnymi oczami widziałem jak niżej wymienieni mordercy zamordo­wali: 1. Chajcię Wasersztajn, 53 lat; 2) Jakuba Kaca, 73 lat i 3) Krawieckiego Eliasza. Jakuba Kaca ukamieniowali oni cegłami, a Krawieckie­go zakłuli nożami, później wydłubali mu oczy i obcięli język. Męczył się nieludzko przez 12 godzin dopóki nie wy­zionął ducha.

Tego samego dnia zaobserwowałem straszliwy obraz: Kubrzańska Chaja, 28 lat, i Binsztajn Basia, 26 lat, obie z niemowlętami na rękach widząc co się dzieje poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopić się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów. Wrzuciły one dzieci do wody i własnymi rękami utopiły, później skoczyła Binsztajn Baśka, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin.

Zebrani chuligani zrobili z tego widowisko, radzili jej aby się położyła twarzą do wody, a wtedy to się szybciej utopi, ta widząc że dzieci już utonęli rzuciła się energiczniej do wody i tam znalazła śmierć.

Nazajutrz ksiądz zaczął się interesować aby wstrzymali pogrom tłumacząc, że niemiecka władza sama zrobi już porządek. To poskutkowało i pogrom został wstrzymany. Od tego dnia okoliczna ludność przestała sprzedawać pro­dukty żywnościowe, wskutek czego położenie Żydów stało się coraz cięższe. W międzyczasie rozpowszechniono pogłoskę, że Niemcy wkrótce wydadzą rozkaz zniszczenia wszystkich Żydów.

Taki rozkaz został wydany przez Niemców 10 VII 1941 roku.

Mimo, że taki rozkaz wydali Niemcy, ale polscy chuliga­ni podjęli go i przeprowadzili najstraszniejszymi sposobami - po różnych znęcaniach i torturach, spalili wszystkich Żydów w stodole. W czasie pierwszych pogromów i podczas rzezi, odznaczyli się okrucieństwem niżej wymienieni wyrzutki: 1. Szleziński, 2. Karolak, 3. Borowiuk (Borowski) Mietek, 4. Borowiuk (Borowski) Wacław, 5. Jermałowski, 6. Ramutowski Bolek, 7. Rogalski Bolek, 8. Szelawa Stanisław, 9. Szelawa Franciszek, 10. Kozłowski Geniek, 11. Trzaska, 12. Tarnoczek Jerzyk, 13. Ludańsła Jurek, 14. Laciecz Czesław.

10. VII-41r. rano przybyło do miasteczka 8 gestapowców, którzy odbyli naradę z przedstawicielami władz miasteczka. Na pytanie gestapowców jakie mają zamiary w stosunku do Żydów, to wszyscy jednomyślnie odpowiedzieli, że trzeba wszystkich zgładzić. Na propozycję Niemców ażeby z każde­go zawodu zostawić jedną rodzinę żydowską, obecny miej­scowy stolarz Szleziński Br.[onisław] odpowiedział: Mamy dosyć swoich fachowców, musimy wszystkich Żydów zgładzić, nikt z nich nie może zostać żywym. Burmistrz Karolak i wszyscy pozostali zgodzili się z jego słowami. Postano­wiono wszystkich Żydów zebrać w jedno miejsce i spalić. Do tego celu oddał Szleziński swoją własną stodołę znajdującą się niedaleko miasteczka. Po tym zebraniu rozpoczęła się rzeź.

Miejscowi chuligani wszyscy uzbrojeni w siekiery, w spe­cjalne kije w których były nabite gwoździe i inne narzędzia zniszczenia i tortur wypędzili wszystkich Żydów na ulice. Jako pierwszą ofiarę swoich diabelskich instynktów wybrali 75 najmłodszych i najzdrowszych Żydów, którym kazali podnieść z miejsca i zanieść wielki pomnik Lenina, którego w swoim czasie Rosjanie postawili w centrum miasteczka. Było to nie­możliwie ciężkie, ale pod gradem straszliwych uderzeń musie­li jednak Żydzi to zrobić. Niosąc pomnik musieli jeszcze do te­go śpiewać, aż przynieśli go na wskazane miejsce.

Tam zmuszono ich do wykopania dołu i wrzucenia po­mnika. Po tym ci sami Żydzi zostali zakatowani na śmierć i wrzuceni do tego samego dołu.

Drugim znęcaniem się było: Mordercy zmusili każdego Żyda do wykopania grobu i pogrzebania poprzednio zabi­tych Żydów, później ci z kolei zostali zamordowani i pocho­wani przez innych.

Trudno jest do odzwierciedlenia wszystkich okrucieństw chuliganów i trudno jest znaleźć w historii naszych cierpień coś podobnego.

Spalano brody starych Żydów, zabijano niemowlęta u piersi matek, bito morderczo i zmuszano do śpiewów, tańców itp. Pod koniec przystąpiono do głównej akcji - do pożogi. Całe miasteczko zostało otoczone przez straż, tak że nikt nie mógł uciec, później ustawiono wszystkich Żydów po 4 w szeregu, a Rabina powyżej 90-ciu lat Żyda i rzezaka postawili na czele, dano im czerwony sztandar do rąk i pędzono ich śpiewając do stodoły. Po drodze chuligani bili ich bestialsko. Obok bramy stało kilku chu­liganów, którzy grając na różnych instrumentach, starali się zagłuszyć krzyki nieszczęśliwych ofiar. Niektórzy z nich próbowali się bronić, ale byli bezbronni. Pokrwa­wieni, skaleczeni, zostali wepchnięci do stodoły. Potem stodoła została oblana benzyną i podpalona, poczym po­szli bandyci po żydowskich mieszkaniach szukając pozo­stałych chorych i dzieci. Znalezionych chorych zanieśli sami do stodoły, a dzieci wiązali po kilka za nóżki i przytaszczali na plecach, kładli na widły i rzucali na żarzące się węgle.

Po pożarze z jeszcze nie rozpadłych ciał, wybijali siekie­rami złote zęby z ust i na różne sposoby zbeszczeszczali ciała świętych męczenników”.6

6 Żydowski Instytut Historyczny (ŻIH), kolekcja nr 301, dokument 152, spisany przed Żydowską Komisją Historyczną w Białymstoku, 5 IV 1945 roku. U dołu strony dopisek: „Świadek Szmul Wasersztajn; Protokolant E. Sztejman; Przewodniczący Żyd. Woj. Komisji Historycz­nej Mgr. M. Turek; Dowolnie przetłumaczył z jęz. żydowskiego M. Kwater”. Warto też odnotować, że niektóre osoby składały relacje kilka­krotnie i wersje niekiedy różnią się w szczegółach. Na przykład zapis kolejnej rozmowy z Wasersztajnem, który znajduje się w ŻIH-u pod sy­gnaturą 301/613, podaje, że na cmentarzu zamordowano grupę 50 młodych Żydów, i że z Jedwabnego przeżyło 18 osób.

Choć jest ewidentne dla czytelnika przekazu Wasersztajna, że w Jedwabnem znęcano się nad Żydami ze szczególnym okrucieństwem, to trudno zrozumieć w pierwszej chwili pełną treść tego świadectwa. Tyle cza­su mniej więcej upłynęło, od kiedy natknąłem się na jego relację w archiwach ŻIH-u, do chwili kiedy zrozumiałem, co jest w niej powiedziane. Kiedy jesienią 1998 roku po­proszono mnie o napisanie eseju do księgi pamiątkowej z okazji jubileuszu profesora Tomasza Strzembosza, po­stanowiłem opisać na przykładzie Jedwabnego jak sąsiedzi-Polacy znęcali się nad miejscowymi Żydami. Ale nie dotarło do mnie jeszcze wtedy, że w konkluzji całej serii zabójstw i okrucieństw popełnionych tego dnia, po prostu wszystkich pozostałych przy życiu Żydów spalono. Dla­tego też nie dziwi mnie rozpiętość w czasie między jego zeznaniem i początkiem procesu w Łomży. Mnie też zajęło cztery lata zanim zrozumiałem, co Wasersztajn po­wiedział. Dopiero oglądając materiały nakręcone przez Agnieszkę Arnold do filmu dokumentalnego „Gdzie mój starszy brat Kain?” (a konkretnie natknąwszy się na roz­mowę przed kamerą z córką właściciela stodoły, w której sąsiedzi-Polacy spalili w lipcu 1941 roku jedwabnieńskich Żydów) pojąłem, co tam się stało.7 I jak to zwykle bywa kiedy nam już spadnie zasłona z oczu - skoro tylko uświadomimy sobie, że dotychczas niewyobrażalne jest dokładnie tym, co się wydarzyło - oka­zało się, że cała historia jest świetnie udokumentowana, że świadkowie żyją do dziś, że pamięć o tej zbrodni prze­trwała w Jedwabnem przez pokolenia.

7 W parę miesięcy po oddaniu zamówionego tekstu oglądałem film Agnieszki Arnold i pojąłem, co się wydarzyło. Zastanawiałem się czy wycofać mój rozdział, bo książka nie była jeszcze wydrukowana, ale do­szedłem do przekonania, że historia mordu w Jedwabnem ma kilka wy­miarów i jednym z nich jest proces przenikania wiedzy o tym zdarzeniu do świadomości społecznej - historyków zajmujących się okupacją (a więc ludzi takich jak ja), szerokiej opinii społecznej (zobaczymy jak ten proces będzie przebiegał) i wreszcie samej ludności miasteczka Je­dwabne, która żyje z tą wiedzą od trzech pokoleń.

Chciałbym w tym miejscu podziękować Agnieszce Arnold za udo­stępnienie mi skryptu przeprowadzonych wywiadów i za zgodę, którą wyraziła, abym nadał tej książce tytuł „Sąsiedzi”, choć pod takim właśnie tytułem planuje zrobienie filmu dokumentalnego o zagładzie jedwabieńskich Żydów.

Źródła

Najlepsze źródła dla historyka są te, które odnotowują ba­dane zdarzenia na bieżąco. Należałoby, w związku z tym, sięgnąć po niemiecką dokumentację Zagłady Żydów na tych terenach. Jednakże w codziennych raportach Oddziałów Spe­cjalnych SS z frontu wschodniego rozprowadzanych według rozdzielnika przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), nie ma wzmianki o Jedwabnem.8 Nic w tym dziw­nego zresztą, bo Einsatzgruppe B, w której sektorze działania znajdowały się Łomża i Jedwabne, 10 lipca była już gdzieś w okolicy Mińska. Jakiś meldunek o morderstwie Żydów w Jedwabnem został zapewne sporządzony przez obecnych tam wówczas Niemców, ale mógł przecież ulec zniszcze­niu.9 Najprawdopodobniej jest też gdzieś film dokumentalny nakręcony przez Niemców w czasie pogromu. Pokazywano go chyba w kinach warszawskich w 1941 roku.10

Tak więc pierwszą i najobszerniejszą relacją na ten temat jest zeznanie Wasersztajna z 1945 roku. Kolejny opis wyda­rzeń znajdziemy w aktach łomżyńskich procesów z maja 1949 roku i listopada 1953 roku. I wreszcie w 1980 roku ukazała się księga pamiątkowa Żydów jedwabieńsłach, w której kilku świadków naocznych opisało wojenną tragedię rodzinnego miasteczka. W 1998 roku Agnieszka Arnold przeprowa­dziła wywiady na ten temat z paroma mieszkańcami Jedwab­nego, a w rok później z wieloma osobami rozmawiałem sam.11

8 Raporty te, wysyłane codziennie od 22 czerwca 1941 roku, znaj­dują się w archiwum federalnym w Koblencji, Bundesarchiv Koblenz, pod sygnaturą R 58/214. Wybór raportów sytuacyjnych Einsatzgruppen z kampanii rosyjskiej ukazał się również drukiem w języku angielskim jako [tekst brakujący]

[tekst brakujący] no jak Polacy mordowali Żydów w odruchu „słusznego gniewu” (roz­mowa z Nieławickim, luty 2000 roku).W aktach sprawy Ramotowskiego znajdziemy też zeznania świadka Julii Sokołowskiej, które dalej będę cytował, a w nich takie zdanie „niemcy stali po bokach i robili z tego zdjęcia i później pokazywali dla ludności jak polacy mordowali żydów” (GK, SOŁ 123/630). W świetle relacji Nieławickiego wydaje mi się, że musiała mieć na myśli właśnie film a nie, powiedzmy, wystawę fotograficzną. Tak więc niewykluczone, że ten zbiorowy mord będziemy mogli jeszcze kiedyś zobaczyć na ekranie.

11 Następujący Żydzi z Jedwabnego i okolic żyli do chwili ukończe­nia pisania tej książki i rozmawiali ze mną na temat warunków w mia­steczku przed wojną i okoliczności lipcowego mordu: rabin Jacob Baker (Eliezer Piekarz), który wyjechał z Jedwabnego w 1938 roku i którego staraniem ukazała się Księga Pamiątkowa Żydów Jedwabieńskich; je­go brat Herszel Baker, który przeżył wojnę w okolicach Jedwabnego; Avigdor Kochav (Nieławicki) rodem z Wizny, był w Jedwabnem w cza­sie pogromu; Mietek Olszewicz, przeżył pogrom w Jedwabnem i był jed­nym z Żydów, których przechowała Wyrzykowska; jego, wówczas, na­rzeczona Ela Sosnowska i Leja Kubrzańska (Kubran) również przechowa­ne przez Wyrzykowska; Szmul Wasersztajn (zmarł 9 lutego 2000 roku). Wdzięczny jestem mecenasowi Ty Rogersowi, którego rodzina pochodzi z Jedwabnego, za ułatwienie mi kontaktów z wieloma osobami. Rozma­wiałem także z panią Antoniną (Antosią, jak mówią o niej jej podopiecz­ni) Wyrzykowska, obecnie zamieszkałą w Chicago, jak również z Janem Cytrynowiczem z Łomży, którego rodzina przeszła na katolicyzm jesz­cze przed wojną w Wiźnie i panią Adamczyk z Jedwabnego. Różni inni przygodnie spotkani starsi obywatele miasteczka pytani o te wydarzenia niewiele z nich pamiętali, albo ich akurat wtedy w Jedwabnem nie było.

Taka jest baza źródłowa niniejszego opracowania. W jaki spo­sób należy z tych źródeł korzystać?

Z licznych zapisów w dziennikach i pamiętnikach wie­my, że świadectwa pozostawione przez Żydów na temat okresu Zagłady były celowo pomyślane jako możliwie naj­wierniejszy opis doświadczanej katastrofy. Skoro nie można było zapobiec metodycznie prowadzonej akcji mordowania ludności żydowskiej, to obowiązkiem jawiło się świadkom przynajmniej zachowanie pamięci o procesie zniszczenia. Dokładnie ta sama intencja przyświecała inicjatywom ze­społowym, dobrze znanym i z rewerencją traktowanym przez dzisiejszą historiografię - Oneg Szabat Emanuela Ringelbluma, czy archiwistom z getta kowieńskiego. Utrwalając na papierze zapis zbrodni, ofiary unie­ważniały niejako przed trybunałem historii nazistowski pro­jekt unicestwienia narodu żydowskiego. I nie było powodów, aby Żydzi chcieli przypisywać Polakom zbrodnie po­pełnione przez Niemców. Każdy świadek, oczywiście, może się mylić i każdą relację, o ile to możliwe, należy kon­frontować z wiedzą nabytą za pomocą innego źródła. Ale o złą wolę względem sąsiadów-Polaków w tej materii Żydów nie mamy podstaw podejrzewać.

Z kolei wykorzystanie przez historyka materiałów wy­tworzonych podczas procesu sądowego wymaga zastosowa­nia specjalnych kryteriów oceny. Należy się trzymać kilku prostych zasad. Pamiętajmy, po pierwsze, że podejrzani będą się starali bagatelizować własny udział w zdarzeniach, które stanowią podstawę oskarżenia. Jest w ich interesie również, o ile to możliwe, wagę samego wydarzenia po­mniejszać. Pamiętajmy, że nie są zobowiązani, w świetle prawa, do mówienia prawdy, zaś świadkowie, choć muszą mówić prawdę pod groźbą odpowiedzialności karnej, mogą być wybiórczy i wstrzemięźliwi w odpowiedziach. W do­datku protokół przesłuchania to bardzo specyficzny gatunek dokumentu źródłowego, w którym głos odautorski zapośredniczony jest przez osobę trzecią zadającą pytania o, w którym głos odautorski za-i spisującą odpowiedzi. Dlatego też wartość materiału pro­cesowego dla historyka bardzo zależy od sposobu prowa­dzenia śledztwa i wnikliwości przewodu sądowego.

Tymczasem, jak się okazuje, sprawa sądowa przeciwko Ramotowskiemu i towarzyszom była prowadzona pośpiesz­nie. Może to nawet zbyt łagodne określenie, zważywszy, że rozprawę przeciwko dwudziestu dwóm oskarżonym za­kończono w ciągu jednego dnia: 16 maja sprawa weszła na wokandę Sądu Okręgowego w Łomży, a już 17 maja ogłoszono wyrok. Dwunastu oskarżonych zostało skaza­nych w procesie, a resztę uniewinniono od stawianych za­rzutów. Józef Sobuta, sądzony w 1953 roku, też został unie­winniony.

W procesie Ramotowskiego oskarżeni dostali nastę­pujące wyroki: Karol Bardoń został skazany na karę śmier­ci; Jerzy Laudański na 15 lat więzienia; Zygmunt Laudański, Władysław Miciura i Bolesław Ramotowski na 12 lat więzienia; Stanisław Zejer i Czesław Lipiński na 10 lat; Władysław Dąbrowski, Feliks Tarnacki, Roman Górski, Antoni Niebrzydowski, i Józef Żyluk na 8 lat; zaś Józef Chrzanowski, Marian Żyluk, Czesław Laudański, Wincenty Gościcki, Roman Zawadzki, Jan Zawadzki, Aleksander Łojewski, Franciszek Łojewski, Eugeniusz Sliwecki i Sta­nisław Sielawa zostali uniewinnieni.

Dokumenty archiwalne zawierają dość zaskakującą sprzeczność na temat tego, kto był sądzony w procesie. W aktach sprawy Ramotowskiego na pierwszej stronie „Protokołu rozprawy głównej” spisanego bardzo czytelnym pismem przez protokólantkę Cz. Mroczkowską 16 maja 1949 roku, czytamy m.in. następujące zdanie: „Oskarżeni stawili się na rozprawę wszyscy”. Następnie znajdziemy tam wymienione 22 nazwiska oskarżonych12. Natomiast w aktach kontrolno-śledczych Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży znajduje się „Raport o przebiegu i wy­niku rozprawy sądowej” z następnego dnia, 17 maja 1949 roku, wysłany do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku, gdzie wymienionych jest tylko szesnastu oskarżonych w tymże samym procesie. Co więcej, na liście tej znajduje się też nazwisko Aleksandra Janowskiego, którego nie ma wśród oskarżonych wyliczonych w protokole z rozprawy13. W aktach sprawy Janowski przesłuchiwany jest jako świadek. Oba dokumenty wymie­niają te same dwanaście nazwisk osób skazanych w proce­sie i podają taką samą wysokość wyroków, które otrzymali.

Nie potrafię wyjaśnić przyczyny rozbieżności miedzy ty­mi dokumentami. Wydaje mi się, że protokół sporządzony publicznie na sali sądowej jest bardziej wiarogodny niż we­wnętrzny raport napisany w UB. Nawiasem mówiąc ta przy­padkowo stwierdzona niezdolność doliczenia się dwudzie­stu dwóch oskarżonych, zasiadających na sali sądowej, rzuca interesujące światło na proces lustracji prowadzony w oparciu o ubeckie zapiski.

12 GK, SOŁ 123/200-202.

13 UOP.

14 GK, SOŁ 123/763.

Sprawa Józefa Sobuty z 1953 roku warta jest obszerniej­szego komentarza. Był jednym z podejrzanych w procesie Ramotowskiego i umorzono w stosunku do niego dochodzenie, ponieważ przebywał wówczas w szpitalu dla umysłowo cho­rych. Łomżyńskie UB zawiadamia prokuraturę 24 III 1949 ro­ku, że zatrzymają Sobutę po wyleczeniu ale widocznie posta­nowili nie zwlekać z procesem14. Niewykluczone, że Sobuta symulował chorobę umysłową. Po wyjściu ze szpitala za­mieszkał w Łodzi, gdzie prowadził sklep, aż skazano go na 12 miesięcy pracy przymusowej za próbę dania łapówki. Czyli, jak to mówią wariat, który wie, gdzie stoją konfitury.

W śledztwie z 1953 roku dwóch powołanych przez sąd lekarzy zrobiło mu badanie psychiatryczne. Sobuta nie wiedział w trakcie badania o co ma sprawę, na zapytanie, kiedy wyszedł z obozu, odpowiedział kiedy brama się otworzyła” i w ogóle robił wrażenie idioty, chociaż biegli uznali, że jest w pełni poczytalny15. W śledztwie z reguły ni­czego nie pamiętał, ale odnośnie kwestii, która mogła być dla niego poważnym zagrożeniem - bowiem wszystko wskazuje na to, że to on dyrygował rozbiciem pomnika Le­nina w trakcie pogromu - wymyślił bardzo inteligentną fałszywą historyjkę16. Na podstawie zeznań rozmaitych osób nie ulega dla mnie wątpliwości, że należał do najbardziej aktywnych w czasie pogromu. Dlaczego więc go uniewin­niono?

Otóż zarzut, który mu postawiono w 1953 roku składał się z dwóch części. Sobuta był podejrzany o to, że „w cza­sie od 22 czerwca 1941 do czerwca 1944 w miasteczku Je­dwabne pow. Łomża idąc na rękę hitlerowskiej władzy państwa niemieckiego brał udział w spaleniu żywcem kilka­set Żydów oraz wskazał żandarmerii niemieckiej funkcjona­riusza M.O. i członka W.K.P.(b) Czesława Krupińskiego, względnie Kupieckiego, którego żandarmi zamordowali (podkreślenie moje17). I kiedy oficer śledczy w Białymstoku, chorąży Wiktor Chomczyk, po zaznajomieniu się z aktami sprawy, postanowił 2 października 1953 roku częściowo umorzyć śledztwo - „w przedmiocie czynionego mu zarzu­tu wskazania niemcom Kupieckiego Czesława b. milicjanta za władzy radzieckiej” - to z całej sprawy uszło powietrze i Sobutę wkrótce sąd uniewinnił18. Ewidentnie „udział w spaleniu żywcem kilkaset Żydów” w czasie okupacji nie był w ocenie stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości występkiem domagającym się natychmiastowego ukarania.

15 GK, SWB 145/205

16 GK, SWB 145/267-270.

17 GK, SWB 145/199.

18GK, SWB 145/274.

Piszę o tym, ponieważ lata 1949 i 1953 przypadają na okres głębokiego stalinizmu, kiedy zarówno sądownictwo jak i organa śledcze cieszyły się zasłużenie złą opinią. W dodatku na rozprawie oskarżeni jeden po drugim oświadczają, że ich bito w śledztwie i w ten sposób zmu­szano do składania zeznań - co, zważywszy na metody wówczas stosowane przez UB, jest bardzo prawdopodob­ne. Tyle tylko, że nic nie wskazuje na to, aby usiłowano przemocą wydobyć z podejrzanych jakieś konkretne infor­macje, w akcie oskarżenia nie ma żadnych konstrukcji na temat wzajemnych powiązań między oskarżonymi, organi­zacji, itp. Materiały kontrolno-śledcze tego dochodzenia, które odsłaniają „podszewkę”, by tak rzec, całej sprawy, pokazują wyraźnie, że nie ma ona drugiego dna. W „Ra­porcie likwidacyjnym” z 24 stycznia 1949 roku cytowa­nym przeze mnie już wcześniej, jest podpunkt nr 5, zaty­tułowany „Plan dalszych operacyjnych przedsięwzięć”, w którym opisano kolejne kroki zmierzające do przekaza­nia sprawy prokuraturze. I z tego dokumentu i z całego ze­społu akt, który się zachował, widać, że jest to zupełnie ru­tynowe śledztwo. I nagła amnezja oskarżonych w czasie procesu, skądinąd zrozumiała, jest mniej przekonująca niż złożone wyjaśnienia w śledztwie, tym bardziej że okolicz­ności mordu lipcowego były nieustannym tematem roz­mów w miasteczku.

Z materiałów śledztwa wynika, że Ramotowski i towa­rzysze byli przesłuchiwani właściwie po jednym razie. Pro­tokoły są krótkie, sporządzone według tego samego wzoru. Z reguły zadawano trzy pytania: gdzie mieszkaliście w lip­cu 1941 roku, czy braliście udział w mordowaniu żydów (z małej litery) w miesiącu lipcu i jakie jeszcze inne osoby brały udział w zganianiu i mordowaniu Żydów w mieście Jedwabne? Większość protokołów przesłuchań spisana jest tą samą ręką i podpisana przez tego samego śledczego, Grzegorza Matujewicza. Gros protokołów przesłuchań (wyjąwszy sporadyczne późniejsze uzupełnienia) datowane jest od ósmego do dwudziestego drugiego stycznia. Tak więc całe postępowanie dowodowe zamknięto właściwie w ciągu dwóch tygodni.

Możemy z tego chyba wyciągnąć wniosek, że nie była to sprawa, do której przywiązywano większe znacze­nie. Nie poświęcono jej w każdym razie ani wiele pracy, ani zbytniej uwagi. Symbolem dezynwoltury, z jaką zo­stała potraktowana, może być samo brzmienie aktu oskarżenia przeciwko Ramotowskiemu i towarzyszom, „o to, że: w dniu 25 czerwca 1941 roku w Jedwabnem, pow. łomżyńskiego idąc na rękę władzy państwa niemiec­kiego brali udział w ujęciu około 1200 osób narodowości żydowskiej, które to osoby przez Niemców zostały maso­wo spalone w stodole Bronisława Śleszyńskiego”.19 A przecież mord jedwabieński miał miejsce 10 lipca i jest o tym cały czas mowa w protokołach śledztwa! Ale prokuratorowi najwyraźniej utkwiła w pamięci pierwsza data z relacji Wasersztajna, gdzie wymieniony jest 25 czerwca. A potem jeszcze długo ani oskarżyciel, ani sąd nie zadali sobie trudu, żeby tę nieścisłość poprawić. Dopiero w ostatniej instancji, w uzasadnieniu wyroku po rozprawie kasacyjnej w Sądzie Najwyższym, odnotowa­no, że „mord jedwabnicki był o kilka dni niż to przyjął Sąd Okręgowy później” [w istocie o przeszło dwa tygo­dnie później!].20

Idzie mi o to, że nie był to proces polityczny i że nikomu nie zależało w stalinowskiej Polsce na pokazaniu, że Żydzi ucierpieli w czasie wojny jakoś szczególnie i to właśnie z rąk Polaków. W akcie oskarżenia powiedziane jest wprost, że mordowali Żydów Niemcy, chociaż służba bezpieczeń­stwa świetnie wiedziała, że Niemcy nie odegrali w tym morderstwie bezpośredniej roli.21 A poza tym jest to już moment, w którym obsesja antyżydowska Stalina wyznacza rytm prześladowań w całym tzw. obozie.

19 GK, SOŁ 123/2.

20 GK, SOŁ 123/296.

Idzie mi tutaj nie tylko o dobrze znaną sprawę tzw. kremlowskich lekarzy, czy antysemicki kontekst sprawy Slansky'ego w Czechosłowacji, ale o generalny trend ideologiczny, który promieniuje z Moskwy od wojny. Pisze o tym między innymi Nicolas Werth w znakomitym studium porównawczym Stalinisme et nazisme, histoire et memoire comparées: „W ciągu dziesięciolecia 1939-1949, podczas ekspansji terytorialnej, wojny i sowietyzacji zajętych terenów, w sumie deportowano około 3.200.000 ludzi. W znakomitej większości wyselekcjonowano ich na podstawie kryteriów etnicznych a nie klasowych, tak jak to miało miejsce w czasie „rozkułaczania”. Jak wiemy wśród tej fali zesłańców niemałą część stanowili Polacy. I dalej: „Wróg, najwyraźniej, zmienił oblicze w kontekście ,drugiego [tzn. powojennego] stalinizmu', który charakte­ryzował się wstecznym, regresywnym obskurantyzmem, jak na przykład antysemityzm (którego w ogóle nie da­wało się wyczuć w pierwszym pokoleniu przywódców bolszewickich) i ksenofobią odmienianą na wiele sposo­bów w ramach peanów na cześć ,Wielkiej Rosyjskiej Ojczyzny'. Główny wróg od tej pory był definiowany w ka­tegoriach etnicznych”.22

Sprawą trzeba się było zająć, bo najwyraźniej doniesie­nie o popełnionym przestępstwie wpadło w jakieś tryby urzędowe, ale zrobiono to szybko i pobieżnie. I dlatego właśnie, iż nie były elementem politycznej rozgrywki myślę, że materiały śledztwa dobrze nadają się do rekon­strukcji prawdy historycznej - biorąc naturalnie pod uwagę zrozumiałą wstrzemięźliwość podejrzanych przed ujawnia­niem pełnego wymiaru zbrodni i stopnia własnego zaan­gażowania. 23

21 W materiałach kontrolno-sledczych znajdziemy „Meldunek o wszczęciu rozpracowania sprawy” z 22 stycznia 1949 roku dotyczący „podejrzanych o współpracę z okupantem niemieckim na terenie m. Jedwabne”. Po wymienieniu 23 nazwisk (jest wśród nich również nazwisko Sobuty, któremu jak już wiemy wytoczono proces dopiero później, w 1953 roku) powiedziane jest tam, że „w 1941 r. z chwilą wkroczenia wojsk okupanta niemieckiego na teren m. Jedwabnego, w/w osoby przystąpiły do mordowania obywateli żydowskich, gdzie wymordowali około tysiąc pięćset osób przez spalenie w stodole w m. Jedwabne, oraz zabijaniem bagnetami na cmentarzu żydowskim. Niemcy w tym udziału nie brali a stali obok i fotografowali jak polacy znęcają się nad żydami” (UOP).

22 Nicolas Werth, Logiques de violence dans l'URSS stalinienne, w: Henry Rousso, wyd., op. cit., Éditions Complexe, Bruxelles, 1999, str. 122, 123.

23 Szczególnie interesujące okazują się podania o łaskę i przedtermi­nowe zwolnienia pisane już w trakcie odbywania kary. Pisma te do tego stopnia się rozmnożyły, że sąd w Łomży zwrócił się 2 kwietnia 1954 ro­ku do sądu w Białymstoku z prośbą o przekazanie akt, ponieważ „w wy­mienionej sprawie 11 osób jest skazanych na długoterminowe więzie­nie, wyrok jest wykonywany przez tut.[ejszą] prokuraturę, a oskarżeni stale składają prośby o łaskę, przedterminowe zwolnienie, itp.” (GK, SWB 145/786).

Przed wojną

Jedwabne leży na skrzyżowaniu zalewowych dolin dwóch dużych rzek, Biebrzy i Narwi, w prześlicznej okoli­cy. Na wiosnę, kiedy rzeki wylewają, „notuje się tu liczne stada gęsi zbożowych i białoczelnych, świstunów, rożeńców, batalionów czy rycyków,” nie mówiąc już o rybitwach białoskrzydłych, bąkach, gęgawach i płaskonosach. Takie to informacje, między innymi, możemy wyczytać w fachowym przewodniku. Kotlina Biebrzańska bowiem „stanowi największy w Polsce obszar torfowiskowo-bagienny o wysokim stopniu naturalności i niespotykanym bogactwie flory i fauny.”24 Natomiast miasteczko samo zbytnią urodą nie grzeszy.

Pośród lasów i łąk najtańszym i łatwo dostępnym budul­cem w tej okolicy od zawsze były drzewo i słoma, a więc plagą mieszkańców stały się pożary. Najgorszy w tym stule­ciu pochłonął doszczętnie w 1916 roku prawie trzy czwarte wszystkich zabudowań Jedwabnego. Osiemnastowieczna drewniana synagoga, której architekturę można podziwiać w albumie Kazimierza i Marii Piechotków, spłonęła trzy la­ta wcześniej, na rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej.25 Po latach, w księdze pamiątkowej jedwabieńskich Żydów, jedna z dawnych mieszkanek wspomina jak wieczorami, przed pójściem spać, spoglądano jeszcze ku północy, gdzie tuż za linią horyzontu leżało miasteczko Radziłów. I jeśli niebo zaczynało różowieć, ładowano pośpiesznie na wozy najpotrzebniejsze dla pogorzelców rze­czy i wyruszano w drogę. Tak samo radziłowscy Żydzi trzy­mali na oku Jedwabne. Pożary zdarzały się często, a że lud­ność pobliskich miasteczek była ze sobą spokrewniona, dzieliła w ten sposób wspólny los i zasoby.

Jedwabne uzyskało prawa miejskie staraniem stolni­ka łomżyńskiego w 1736 roku. Ale miejscem zasiedlenia było już przynajmniej o 300 lat wcześniej. Żydzi przy­szli do Jedwabnego z Tykocina i przez pewien czas pod­legali tamtejszej gminie. Kiedy budowano piękną drew­nianą synagogę w 1770 roku, na około 450 miesz­kańców aż 387 (nie wiem skąd ta dokładność danych) to byli Żydzi. W przededniu pierwszej wojny światowej populacja miasteczka osiągnęła apogeum, zbliżając się do 3.000, aby wkrótce potem, w 1916 roku, spaść do za­ledwie siedmiuset osób, na skutek zniszczeń i wysiedleń ludności żydowskiej zarządzonych przez wycofujacych się Rosjan.

24 I dalej: „Jako jeden z najcenniejszych obiektów przyrodniczych w Europie, Bagna Biebrzańskie stanowią dziś Biebrzański Park Narodo­wy. Jest to jeden z najmłodszych, a zarazem największy park narodowy w Polsce” (Łomża, mapa topograficzna Polski N-34-105/106, wydanie tu­rystyczne, Warszawa, Wojskowe Zakłady Kartograficzne, 1997, verso).

25 Kazimierz i Maria Piechotkowie, Bramy nieba: bożnice drewnia­ne na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, Warszawa, Krupski i S-ka, 1996, str. 231-232.

Informacje na temat historii miasta Jedwabne i Żydów tam miesz­kających do wojny podaję opierając się na maszynopisie (bez tytułu) autorstwa historyka Białostocczyzny, Henryka Majeckiego, oraz na księ­dze pamiątkowej poświęconej jedwabieńskim Żydom, Yedwabne: History and Memorial Book, Julius L. Baker and Jacob L. Baker, eds., Jerusalem-New York, The Yedwabner Societies in Israel and the United States of America, 1980. W przypisach podaję numery strony tylko w odniesieniu do cytatów. Jak informuje w swej pracy Majecki, były dy­rektor Archiwum Państwowego w Białymstoku, „niezmiernie jest mało źródeł do dziejów Jedwabnego okresu międzywojennego. Nie za­chowały się bowiem w ogóle akta Magistratu oraz Zarządu Gminnego, istniejących na tym obszarze organizacji społecznych, szkół i zakładów pracy. Nie znane są [mu] również źródła typu pamiętnikarskiego. Nie zachowały się i akta urzędów szczebla powiatowego powiatów kolneńskiego i łomżyńskiego, w skład których kolejno wchodził omawiany obszar” (op. cit., str. 41).

Po wojnie większość wysiedlonych wróciła i miasteczko zaczęło się odbudowywać. Według spisu powszechnego, w 1931 roku zamieszkiwało tam już 2.167 obywateli - w przeszło sześćdziesięciu procentach pochodzenia żydow­skiego. Ludność okolicznej gminy i pozostali mieszkańcy miasta byli narodowości polskiej.

W 1933 roku zarejestrowanych w mieście było 144 rzemieślników, w tym 36 krawców i 24 szewców. Rze­miosłem i usługami zajmowali się głównie Żydzi i z całą pewnością wielu z nich nie stać było na wykup licencji. „W naszym miasteczku”, wspomina Tsipora Rothschild, „nie było strajków. Cała produkcja pochodziła z pracy rzemieślników, którym pomagali członkowie rodziny. Przypominam sobie dość niezwykły konflikt pracowni­czy. Syn Nachuma Piątkowskiego, Arie, postanowił zaxstrajkować przeciwko własnemu ojcu. I kiedy Nachum zaczął go bić żelazną taśmą, Arie krzyczał z bólu i wołał do ojca ,jestem socjalistą i nie chcę pracować po no­cach!'26

W niewielkich rodzinnych warsztatach ciężko pracowa­no od rana do wieczora (a czasem, jak widzieliśmy, i w no­cy), zaś wielu rzemieślników po prostu nosiło warsztat pra­cy na grzbiecie, krążąc po okolicznych wioskach, niekiedy całymi miesiącami, oferując usługi - krawieckie, na przykład. Należy się domyślać, że tych wędrujących rze­mieślników musiało być sporo. Społeczności żydowskie w tych okolicach nadawały sobie nawzajem charaktery­styczne przezwiska. Na przykład o Żydach radziłowskich mówiło się, z lekka pokpiwając, Radzilower Kozes, czyli kozły radziłowskie; o łomżyńskich - Lomier Baallonim, czyli tacy, co bardzo lubili sobie dogodzić; o Żydach z Kol­na - Kolner Pekelach-Pekewach co znaczy, że niby dźwi­gają ciężary, czyli kłopoty, i narzekają bez przerwy; zaś o Żydach z Jedwabnego - Jedwabner Krichers, a więc coś jakby „łaziki z Jedwabnego”.27

26 Yedwabne, op. cit., str. 8.

Rabin Jacob Baker - do wyjazdu z Jedwabnego w 1938 roku yeshiva bokher nazwiskiem Piekarz, który już jako młody chłopiec zaczął studia na słynnej łomżyńskiej jesziwie - z uśmiechem wspomina dzisiaj kontakty z sąsiadami Polakami w okresie międzywojen­nym. Mieszkał z matką, babką i dwojgiem braci niedale­ko od domu Sielawów, gdzie - podobnie jak innym lu­dziom z sąsiedztwa - zdarzało się Piekarzom brać wodę ze studni, bo była wyjątkowo dobra.28 Aptekarz z Jedwab­nego, rozmawiając 50 lat po wojnie z Agnieszką Arnold, podobnie pamięta atmosferę sąsiedzkich stosunków: „to tutaj nie było takiej wielkiej różnicy w zdaniach czy w czym, bo oni tutaj raczej byli, w takiej małej mieścinie, byli zżyci z tymi Polakami. Zależni od nich. Wszyscy do siebie tu mówili po imieniu, Icek, Janek,... to było takie raczej takie sielankowe życie tutaj”.29

Tak więc kontaktów sąsiedzkich było wiele. I choć trak­towano się na dystans i z ostrożnością - bo Żydzi zawsze mieli świadomość potencjalnego zagrożenia ze strony oto­czenia, a w dodatku endecja była najsilniejszym ugrupowa­niem w mieście i okolicy - to otwartych konfliktów zbioro­wych nie było, zaś kilka sytuacji, które mogły niebezpiecz­nie eskalować, udało się rozładować.

27 Ibid., str. 20. Aptekarz, mieszkający w miasteczku do dziś, mówił, że wśród jedwabieńskich Żydów „to tej takiej inteligencji to nie było. Wszystko rzemieślnicy, wszystko tacy niższej klasy robotnicy, wozacy” (maszynopis skryptu do filmu „Gdzie mój starszy brat Kain?” [skrypt], str. 489).

28 Franek i Staszek” (jak o nich mówił podczas rozmowy ze mną w Nowym Jorku), których Baker świetnie znał i pamięta, wymienieni są przez Wasersztajna wśród największych złoczyńców 10 lipca 1941 roku. Stanisław Sielawa był współoskarżonym w procesie Ramotowskiego.

29 Skrypt, str. 489.

Oprócz regularnie powtarzających się momentów za­grożenia - do których należała Wielkanoc, kiedy księża ewokowali w kazaniach obraz Żyda Bogobójcy, czy w przeszłości, dajmy na to, sejmiki, kiedy szlachta ściągała tłumnie w otocze­niu służby do jakiejś miejscowości - zawsze coś złego mogło się wydarzyć przez zwykły zbieg okoliczności. W Jedwabnem, na przykład, w 1934 roku zamordowano Żydówkę, zaś kilka dni później, podczas jarmarku w pobliskim miastecz­ku, zastrzelono chłopa. I ni stąd ni zowąd zaczęto nagle powta­rzać, że to Żydzi jedwabieńscy w ten sposób zemścili się na Polakach. Nadciągający - wedle krążących pogłosek - pogrom uprzedziła dopiero wizyta rabina Awigdora Białostockiego u miejscowego proboszcza w towarzystwie Jony Rothschilda (wspomina on o tym w księdze pamiątkowej), który był do­stawcą żelaznych części niezbędnych do odbudowy kościoła.

Epizod ten mieści się doskonale w normie żydowskiego losu, do którego należało i to, że o nadchodzących pogro­mach zagrożona społeczność niemal zawsze wiedziała z gó­ry (tak samo zresztą jak i o zbliżających się „akcjach” eks­terminacyjnych w czasie okupacji) i przyjmowała za rzecz zupełnie naturalną, że w takiej sytuacji władzom świeckim czy duchownym należy się haracz za opiekę i odwrócenie spodziewanego nieszczęścia. Krył się za tym, można by rzec, zwyczajowo usankcjonowany dodatkowy podatek, który Żydzi płacili za zapewnienie bezpieczeństwa. Osta­tecznie państwo na ten cel właśnie opodatkowuje obywate­li, a że Żydzi na szczególne i dodatkowe niebezpieczeństwa byli narażeni - to płacili więcej. Kahały miały od wieków specjalnie na ten cel zaksięgowane fundusze.30

30 Gershon David Hundert napisał bardzo ciekawą książkę o Żydach z Opatowa w XVIII wieku, gdzie podaje między innymi dokładne infor­macje o wysokości i przeznaczeniu „darów”, którymi opłacała się gmi­na żydowska w latach 1728-1784 (The Jews in a Polish Private Town. The Case of Opatów in the Eighteenth Century, The Johns Hopkins University Press, Baltimore and London, 1992, str. 98-104).

Jedwabne do wybuchu wojny było spokojnym miastecz­kiem i Żydom powodziło się tam nie gorzej niż gdziekol­wiek indziej w Polsce, a może nawet i lepiej niż w wielu miejscowościach. Społeczności żydowskiej nie trawiły za­dawnione spory czy podziały. Było wprawdzie w Jedwabnem trochę chasydów, ale największym autorytetem dla wszystkich członków gminy był głęboko religijny i uducho­wiony miejscowy rabin, Awigdor Białostocki.

Dodać wypada wszelako, że orientacja polityczna kleru w łomżyńskim była zdecydowanie endecka. Jak podaje Ta­deusz Fraczek w pracy doktorskiej pt. Formacje zbrojne obozu narodowego na Białostocczyznę w latach 1939-1956, biskup łomżyński Stanisław Łukomski w swoich li­stach pasterskich z kwietnia 1928 roku, zakazywał głoso­wać na „socjalistów, wyzwoleńców, komunistów lub zwo­lenników tzw. stronnictw chłopskich”. Po wyborach zaś, w parafiach, gdzie padło dużo głosów na te stronnictwa, za­kazał odbycia procesji rezurekcyjnych.31 Jednak rabin Je­dwabnego i miejscowy proboszcz, aż do czasu, kiedy przy­szedł nowy ksiądz, Marian Szumowski, o endeckich sympa­tiach - byli ze sobą w dobrych stosunkach. W dodatku, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, komendant posterunku policji w mieście okazał się służbistą pilnującym porządku i człowiekiem pozbawionym uprzedzeń narodowościo­wych. Aż przyszła wojna.

31 Warszawa, WIH, sygnatura nr 76, str. 36-37.

Okupacja sowiecka, 1939-1941

Jesienią 1939 roku Jedwabne znalazło się na obszarach zajętych przez Armię Czerwoną. Ponieważ przeszło połowę ludności miasteczka stanowili Żydzi, z całą pewnością w okresie sowieckiej okupacji wielu z nich sprawo­wało różne funkcje i urzędy. Wszelako obszerne, bo aż 115 stronicowe, opracowanie dziejów powiatu łomżyńskiego w oparciu o 125 ankiet zebranych od świadków omawia­nych wydarzeń przez Biuro Historyczne Armii Andersa za­wiera tylko trzy ogólnikowe wzmianki o Żydach z Jedwab­nego, sugerujące ich nadmierną gorliwość na rzecz nowego ustroju.32 Oczywiście opracowanie dotyczy całego powiatu, a więc opowiada o losach prawie 170 tysięcy ludzi. I tylko 16 ankiet (na 125) pochodzi od mieszkańców gminy Je­dwabne. Tak więc nasza wiedza o tym, co się działo akurat w miasteczku Jedwabne, jest pobieżna. Ale nie ma powo­dów aby sądzić, że stosunki miedzy Żydami a resztą społeczności lokalnej były wówczas gorsze tam właśnie aniżeli w jakiejkolwiek innej miejscowości.33 W najobszerniejszym studium o Jedwabnem jakie miałem w ręku, były dyrektor archiwum w Białymstoku, Henryk Majecki, podaje nazwiska pięciu najważniejszych urzędników admi­nistracji sowieckiej w mieście z tej epoki: „Przewod­niczącym Rejonowej Rady Wykonawczej w Jedwabnem był Danil Kirejewicz Sukaczow, znany działacz KBZB sprzed wojny,” I sekretarzem komitetu rejonowego partii - Mark Timofiejewicz Rydaczenko, członkami sekretariatu - Piotr Iwanowicz Bystrow i Dymitrij Borysowicz Ustiłowski, zaś sekretarzem komsomołu, Aleksandr Nikiforowicz Małyszew.34 Jedwabne leżało w strefie przygranicznej, a więc - jak należy przypuszczać - administracja była w rękach za­ufanych ludzi, czyli przybyszów ze Wschodu raczej, aniżeli miejscowych.

32 Mam na myśli ankiety zebrane przez Referat Historyczny Biura Dokumentów Armii Andersa i opracowania powiatowe sporządzone później na tej podstawie w Ośrodku Studiów w Londynie, kierowanym przez profesora Wiktora Sukiennickiego. Surowe ankiety i opracowania powiatowe znajdują się w archiwach Instytutu Hoovera w Kalifornii, zdeponowane w kolekcjach Polish Government Collection i General Anders Collection. Wzmianki o Żydach z Jedwabnego, w których zresztą nie wymienia się żadnych konkretnych osób, znaleźć można na stronie 14, 45 i 99 maszynopisu opracowania powiatowego o powiecie łomżyńskim.

33 Janek Neumark, który wrócił do Jedwabnego spod okupacji nie—mieckiej w okresie rządów sowieckich, wspomina swoje rozczarowa­nie kiedy się okazało, że sowieci skonfiskowali własność prywatną i wielu Żydów aresztowali (Yedwabne, op. cit., str. 112).

Napotkałem tylko jedną relację mówiącą konkretnie o przywitaniu Sowietów w miasteczku we wrześniu 1939 roku - jak wiemy był to moment, w którym utrwaliła się dla wielu Polaków pamięć o nielojalności Żydów - a i na niej nie bardzo można polegać, bo została spisana przeszło pięćdziesiąt lat po omawianych wydarzeniach. Kręcąc swój film Agnieszka Arnold zrobiła wywiad między innymi z córką gospodarza, w którego stodole Żydzi jedwabieńscy zostali spaleni. A oto czego się od niej dowiedziała na inte­resujący nas temat: „Ja widziałam jak Sowieci przyszli, pro­szę panią, szli ulicą Przystrzelską i przyszli, tu taka piekar­nia tu była i rozstawili Żyd z Żydówką stół, nakryty czerwonym był, proszę panią, tym takim płótnem czerwonym i pol­ska rodzina. Dwie rodziny polskie, bo to oni byli komuniści sprzed wojny... No i te trzy rodziny witali te sowieckie woj­sko chlebem i solą. To ja widziałam. Transparent wielki był uczepiony od jednego budynku do drugiego, ,Witamy was' wielkimi literami, takimi białymi, drukowanymi. I tak ich witali z żonami. I później wojsko się na tym rynku, co teraz jest ten park, tak obstanowiło. Bo jeszcze ja miałam 16 lat wtenczas, takie jeszcze dzieci niby były. A dzieci, a bo star­si to nie wychodzili tego oglądać, bo się bali, tylko z dale­ka, ale dzieci to wszędzie muszą być. No ja już nie byłam ta­kiej pierwszej młodości dziecko, ale polecieli żeśmy”.35 A więc dość typowa scenka powitania sowieckich wojsk - głównie zaciekawiona młodzież, wśród niej oczywiście Żydzi, ale nie tylko.

34 H. Majecki, op. cit., str. 56. Autor nie podaje źródeł, z których za­czerpnął te informacje.

Porównaj także Aneks nr 3, „Wykaz obsady kadrowej radzieckich władz terenowych w regionie łomżyńskim w latach 1939-1941,” gdzie wymienione są te same nazwiska oprócz Małyszewa i z dodatkiem nie­jakiego Afanasji Fiedorowicza Sobolewa (Michał Gnatowski, W ra­dzieckich okowach. Studium o agresji 17 września 1939 r. i radzieckiej polityce w regionie łomżyńskim w latach 1939-1941, Łomżyńskie Towa­rzystwo Naukowe im. Wagów, Łomża, 1997, str. 296).

35 Skrypt, str. 158, 159.

Pod pewnym względem, wszelako, gmina Jedwabne wy­różniała się w czasie okupacji sowieckiej. Działała tam mia­nowicie bardzo prężna organizacja podziemna, którą w pewnej chwili wytropiło i zlikwidowało NKWD. Zebra­nych w lesie członków organizacji otoczyła w czerwcu 1940 roku obława wojsk NKWD i wiele osób, po obu stronach zresztą, zostało wówczas zabitych. Obszerny przypis na te­mat likwidacji sztabu partyzantki antysowieckiej w Kobielnem znajdziemy w tomie wydanym przez Tomasza Strzembosza, Krzysztofa Jasiewicza i Marka Wierzbickiego, pt. Okupacja sowiecka (1939-1941) w świetle tajnych doku­mentów.36 Niezwykłym zbiegiem okoliczności w archiwach Instytutu Hoovera w Kalifornii zachowała się też szcze­gółowa relacja o działalności tej organizacji spisana przez kaprala Antoniego Borawskiego ze wsi Witynie, położonej o 4 kilometry od Jedwabnego. Borawski znalazł się w Armii Andersa już we wrześniu 1941 roku i wtedy podał swój „Życiorys za rok 1940 i 1941”, a w nim, między innymi, co następuje:

„.. w sztabie znalazł się tam jeden gość Dąbrowski z wsi Kołodzieja Dąbrowski był z początku dobrem i wzorowym obywatelem Polski dostarczał broń do sztabu jeździł w od­ległość 100 kil.[ometrów] aż na Czerwony Bór tam gdzie sie polskie wojska rozbrajali i dostarczał broń maszynowo i amunicie dzie nie mógł zdobyć za darmo to miał powierzonie pieniądze i płacił ile mógł Dąbrowski był zięciem Wiśniewskiego z Bartków a Wiśniewski był wójtem za cza­sów sowieckich więc oni oba się porozumieli jako zięć z teściem i jemu Wiśniewski zagwarantował że sowieci go nie wezmo a Dąbrowski wypowiedział gdzie on się znajdo­wał osztabie i owszystkiem i jakie zamiary prowadzi sztab że mają zamiar uderzyć na sowietów i ich rozbroić. Więc co się dzieje dalej Dąbrowski zwiał ze sztabu zaraz to zo­stało skombinowano że to coś bendzie źle a zaczeli się wy­nosić w lasy Ałgustowskie tak że tylko zostało 20 ludzi i 5 karabinów maszynowych amunicja do nich i mieli około 100 granat ręczny kb. k mieli a reszte wywieźli do la­sów Ałgustowskich i mój kolega z naszej wioski też się jeszcze znajdował w sztabie więc od tej pory zaczęli się ubezpieczać lepiej w sztabie wystawiać posterunki od stron niebezpiecznych. Co teraz dalej jak Dąbrowski sie porozu­miał z teściem Wiśniewskim i zaraz Wiśniewski zameldo­wał to N.K.W.D. a n. k. w. d. zaraz zawiadomiło Białystok i zaraz przyjechali sowieci w 40 maszyn i maszyny postawi­li o 10 kilo.[metrów] A sami otoczyli na około ten las i błota i tlaryjero masierowali naprzud i co raz więcej zaciskali pierścień i zbliżali sie sztabu tylko z jednej strony od wsi chyliny nie zamkneli drogi posterunek naten czas zasnoł który stał na warcie jak sie przecknoł był wschód słońca a sowieci już byli od niego na 200 m. on natychmiast po­biegł jeszcze 300 m. i za alarmował nasza Placówka od­kryła ogień było to dnia 22 czerwca 1940 r sowieci atako­wały gwałtownie nie padając na ziemie tylko wprost pędzo jak dziki na placówke ponieśli duże straty stwierdzali że było 36 zabitych i około 90 rannych straty po naszej stronie wyniosły 6 zabitych 2 rannych i dwie kobiety zostały za­bite [...] Co się dzieje dalej po lekwidacji sztabu na kobielnem więc pytam się Rejonowego komendanta co teraz robić a on nam dał odpowiedź że się nic nie bójcie wszystkie na­sze książki i dokumenta zostały zniszczone sowieci nic w ręce nie wzięli nic nam nie grozi żadne niebezpie­czeństwo. A więc jak oni zlekwidowali nasz sztab to cały tydzień siedzieli na miejscu zdarzenia i szukali broni i doku­mentów a w ten czas kiedy sowieci nagle zaatakowali to na­sze schwicili wszystkie nasze dokumenta i zakopali pod krzakiem nie bardzo daleko od mieszkania więc sowieci znaleźli wszystkie nasze dokumenta a tam było podpisane każdego Nazwisko i imie i Pseudonim i wszystko było spi­sane co kto działał jak tylko sowieci zdobyli książkie zaraz zaczeli otaczać całe wioski w których byli Placówki wyłapywali wszystkich chłopów i patrzyli do spisku kto fi­gurował w książce tego zabierali do więzienia a kogo nie było w książce tego puszczali zaczęło się masowe areszto­wanie więc my nie czekając aż nas zabiorą tojak nastaje noc to my wszyscy członki organizacyj uciekamy z wioski na kilka kilometrów od domu krylim sie tak nocamy przez dwa tygodnie”.37

36 Krzysztof Jasiewicz, Tomasz Strzembosz, Marek Wierzbicki, wyd., op. cit., Waszawa, ISP PAN, 1996, str. 212. Strzembosz opublikował też na ten temat obszerny tekst w Karcie, pt. „Uroczysko Kobielno”. Podaje w nim wyjątki z rozmów, które zanotował z uczestnikami i bliskimi świadkami tych wydarzeń w latach 80. (Karta, nr 5, maj-lipiec, 1991, str. 3-27).

O likwidacji tej organizacji podziemnej pisze również Gnatowski, op. cit., str. 125-127.

37 I kończy Borawski tymi słowami „kto bendzie czytał to go bardzo przepraszam bo poniewasz nie jestem poeto a że ja tak pisał na prędkie rękę” (Jan T. Gross i Irena G. Gross, wybór i opracowanie, W czterdzie­stym nas matko na Sybir zesłali..., Londyn, Aneks, 1983, dokument nr. 148, str. 330-332). Por. również relację ppor. Henryka Pyptiuka zdepo­nowaną w archiwach Studium Polski Podziemnej w Londynie (B. I).

Wielu innych, dodajmy, uciekło wówczas na dłuższy czas w okoliczne lasy i bagna. W ocenie Tomasza Strzembosza i dwóch pozostałych wydawców wspomnianego prze­ze mnie tomu tajnych sowieckich dokumentów, ofiarą aresztowań padło wtedy około 250 osób z okolic Jedwabne­go, Radziłowa i Wizny.

NKWD zatrzymało B orawskiego w Jedwabnem kilka dni później, 4 lipca, a przy jego aresztowaniu asystował magazy­nier tamtejszej spółdzielni, Lewinowicz. Jest to jedyne żydowskie nazwisko, które pada we wszystkich cytowanych tu relacjach i dokumentach na temat prześladowań ludności tych okolic w okresie sowieckiej okupacji. Borawski i roz­mówcy Strzembosza wymieniają jeszcze wiele innych na­zwisk członków organizacji, którzy współpracowali z NKWD.38 Oczywiście (jako że była to polska organizacja konspiracyjna) żaden z nich nie był Żydem.

38 Porównaj również Tomasz Strzembosz, Uroczysko Kobielno, op. cit., str. 10, 11, 12, 15, 16, 19, 21.

Także Marek Wierzbicki pisze, że „w latach 1939-1941 zjawisko de­nuncjacji istniało również wśród społeczności polskiej i było zauważal­ne zwłaszcza na obszarach rdzennie polskich, np. zachodniej części ob­wodu białostockiego” (Marek Wierzbicki, Stosunki polsko-żydowskie na Zachodniej Białorusi (1939-1941). Rozważania wstępne, maszynopis, 1999-2000, str. 15). Patrz także, Gnatowski, op. cit., tabelka na str. 120, z której wynika, ze w polskich organizacjach podziemnych na tych tere­nach nie było Żydów.

Pół roku po tych wydarzeniach naczelnik zarządu NKWD w obwodzie białostockim, pułkownik Misiuriew, wystosował pismo do sekretarza Białostockiego Obwodo­wego Komitetu KP(b)B, Popowa, oceniające działalność polskiej partyzantki w rejonie Jedwabnego i skuteczność enkawudowskiej strategii jej zwalczania. Dowiadujemy się z niego między innymi, że jakiś czas po likwidacji sztabu w Kobielnem, Sowieci ogłosili amnestię dla ukrywających się w okolicy członków organizacji, którzy się ujawnią. Do 25 grudnia, pisze Misiuriew, zgłosiło się 106 osób. I dalej: „z grupy ujawnionych zwerbowano 25 osób, które pro­wadzą dalszą pracę wywiadowczą”.39 Już sama w sobie jest to informacja warta odnotowania. Ale zapamiętajmy ją jesz­cze i dlatego, że wróci do nas z ust innego zgoła uczestnika omawianych tu wydarzeń.

Ponieważ jedyną specyfiką Jedwabnego w okresie so­wieckiej okupacji, którą udało się nam zidentyfikować, było powołanie do życia tej rozbudowanej konspiracji i jej krwawa likwidacja przez NKWD, wypada zapytać czy roz­prawa z Żydami wkrótce po wejściu Niemców do Jedwabne­go latem 1941 roku (również unikalne zjawisko, przynaj­mniej pod względem liczby ofiar) była jakimś echem tej uprzedniej tragedii? Wiemy już teraz, że jeśli nawet udałoby się znaleźć jakiś związek między tymi zdarzeniami, to na pewno łączem między nimi nie będzie fakt, że agenturę NKWD na tych terenach stanowić mieliby przede wszystkim Żydzi.40

39 Okupacja sowiecka (1939-1941) w świetle tajnych dokumentów, op. cit., dokument nr. 68, str. 238-241. Patrz również, Gnatowski, op. cit., str. 127.

40 Doktorowi Dariuszowi Stoli zawdzięczam bardzo ciekawą suge­stię jak te dwa zdarzenia połączyć: ponieważ w rezultacie zdekonspirowania anty sowiecki ego podziemia wy aresztowano w okolicy miejscową elitę, być może w lipcu 1941 roku nie było już na miejscu ludzi z auto­rytetem, którzy mogliby wpłynąć łagodząco na nastroje i do masowych mordów nie dopuścić. Niestety cytowana przeze mnie poniżej relacja Finkelsztajna o Radziłowie każe nam mieć wątpliwości czy lokalne eli­ty gotowe były zająć zdecydowane stanowisko w tej sprawie.

Wybuch wojny sowiecko-niemieckiej i pogrom w Radziłowie

Co się działo w Jedwabnem przez dwa tygodnie, które upłynęły od wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej do wy­mordowania Żydów 10 lipca, trudno już dziś ustalić. Głów­nym źródłem informacji o tym okresie jest relacja Wasersztajna i kilka innych zdawkowych wzmianek. Były w te dni śmiertelne ofiary prześladowań wśród Żydów, ale głównie groziło im pobicie, rabunek i najrozmaitsze upokorzenia - jak to na przykład, że złapanych na ulicy mężczyzn zmusza­no do czyszczenia wychodków gołymi rękoma.41

W procesie Józefa Sobuty starano się wyjaśnić okolicz­ności zamordowania w te dni Czesława Kupieckiego, komu­nisty, który pracował w sowieckiej milicji i zapewne dlatego wskazano go od razu Niemcom. I choć nie można ustalić, kto zadenuncjował Kupieckiego, z zeznań świadków wynika, że miejscowi ludzie pomagali Niemcom identyfikować ofia­ry i znęcać się nad nimi już od pierwszych dni okupacji nie­mieckiej. Tak samo zresztą jak i w okolicznych miasteczkach, bo tutejsi Żydzi nie byli chasydami i Niemcy nie umieli ich odróżnić od miejscowej ludności.

22 czerwca 1941 roku Karol Bardoń42 widział na rynku w Jedwabnem grupę okrwawionych ludzi trzymających „ręce w góre pierwszy Kupiecki, były melicyant ochotnik melicyi radzieckiej, mieszkaniec miasta Jedwabne, drugi Wiśniewski były presedatiel selsowieta, trzeci Wiśniewski sekretarz selsowieta, to bracia zamieszkali we wsi Bartki gm.[ina] Jedwabne, 10 klm od Jedwabnego [w ten sposób, z dość nieoczekiwanego źródła, bo od byłego szucmana, Bardonia, skazanego w procesie Ramotowskiego na karę śmierci, dowiadujemy się o dalszych losach braci Wiśniew­skich, których spotkaliśmy w relacji żołnierza Armii Andersa, kaprala Borawskiego, w rolach zdrajców odpowie­dzialnych za dekonspirację sztabu organizacji podziemnej w Kobielnem], dalej 3 ludzi wyznania mojżyszowego, jedyn z nich właściciel piekarni w Jedwabnem róg rynek i uli­ca przestrzelska [może to był ten, który witał wkraczających Sowietów?]. Nastepnych dwóch nie poznałem. Tych sześciu krwawiących otoczeni byli niemcami. Przed niemcami stali kilku cywilów z kijami jak orczyk grube i do tych wołał niemiec nie zabijać na ras! Po mału bić niech cierpią. Tych cy­wilów co bili, nie poznałem gdyż byli dużą grupą niemców otoczeni.43

41 Rozmowa z Wiktorem Nieławickim (luty 2000 roku), który jako szesnastoletni chłopiec uciekł wówczas do Jedwabnego z Wizny, gdzie od razu po wejściu do miasteczka Niemcy wymordowali wielu Żydów.

42 Karol Bardoń jest najbardziej wyrazistą postacią wśród oskarżo­nych w sprawie Ramotowskiego. Po części dlatego, że zostawił najob­szerniejsze informacje o sobie i umie pisać. Ale też i z tej przyczyny, że czytając jego autobiografię mamy wrażenie obcowania z człowie­kiem, który poczuwa się w jakimś stopniu przynajmniej do odpowie­dzialności za popełnione czyny i który miał niewątpliwego pecha w kil ku kluczowych momentach swego życia. Dla przykładu - z pewnością nie był wiodącą postacią wśród jedwabieńskich morderców (jestem na­wet skłonny mu wierzyć, że był tego dnia ledwie obecny na rynku), a dostał najwyższy wyrok ze wszystkich. Jako jedyny został skazany na karę śmierci chyba tylko dlatego, że w momencie aresztowań podejrza­nych w styczniu 1949 roku Bardoń już siedział w więzieniu z sześcio­letnim wyrokiem za to, że w późniejszym okresie okupacji służył w żan­darmerii niemieckiej. Jego kolejny, a może raczej wyjściowy, pech polegał na tym, że był ze Śląska Cieszyńskiego i mówił płynnie po niemiecku. A więc od sa­mego początku okupacji był naturalnym pośrednikiem między Niemca­mi a miejscową ludnością; potem totumfackim, a w końcu i munduro­wym żandarmem w Jedwabnem. Terminował na życzenie ojca, który był socjalistą i miał z tego po­wodu kłopoty, w fabryce zegarów. W czasie pierwszej wojny światowej służył w armii austriackiej i był ciężko ranny. Po wojnie zatrudniał się jako mechanik, ale ciągle musiał zmieniać pracę. Wreszcie w 1936 roku osiedlił się w Jedwabnem i naprawiał okoliczne młyny. Ale od marca 1939 roku był bezrobotny bo, jak napisał, protestował przeciwko warun­kom pracy. No i sprawa niebanalna w tym wszystkim, miał siedmioro dzieci na utrzymaniu (SOŁ, 123/496-499).

Podobnie zeznaje świadek Mieczysław Gerwad: „Gdy te tereny objęli niemcy, Kupiecki Czesław został przez miej­scowych ludzi pobity i oddany do żandarmerii, która roz­strzelała go wraz z innymi kilkoma Żydami. Kto pobił i wy­dał Kupieckiego Czesława dla żandarmerii tego wyjaśnić nie mogę dlatego, że na miejscu tym nie byłem, a od ludzi nie dało mi się słyszeć innych szczegółów, a tylko po­wyższe”44. Zaś Julian Sokołowski, który był wówczas małym chłopcem, wspomina: „widziałem jak obywatel Ku­piecki stał pod ścianą trzymał ręce w górze, a Niemcy bili go gumami. Razem z Niemcami byli Polacy, ob. Kalinowski obecnie nie żyje zastrzelony przez Urząd Bezpie­czeństwa w bandzie, ten również bił ob. Kupieckiego”45.

Ale dla jedwabieńskich Żydów atmosfera narastającej grozy w ciągu tych dni miała swe źródło przede wszyst­kim w wiadomościach, które zaczęły docierać z okolicz­nych miasteczek, gdzie w egzekucjach z rąk Niemców i w brutalnych pogromach zginęły setki ludzi. Żyd z Radziłowa, Menachem Finkelsztajn, podaje, że 7 lipca 1941 roku zamordowano w jego rodzinnym miasteczku 1.500 osób. 5 lipca w Wąsoszu Grajewskim zabito, według jego świadectwa, 1.200 osób. Pisząc o mordzie jedwabieńskim informuje, że zginęło tam 3.300 ofiar w czasie trzydnio­wego pogromu. Autorami tych mordów, z przyzwolenia Niemców, byli - jak pisze Finkelsztajn - „chuligani miejscowi”. I choć cyfry podawane przez niego należy chyba dzielić na połowę (w tekście swojej drugiej obszernej i wstrząsającej relacji, którą cytuję poniżej, Finkelsztajn sam wymienia cyfrę 800, a nie 1.500, określając popula­cję radziłowskich Żydów i jak widać jego dane o Jedwabnem też są zawyżone) - to skalę dramatycznych wydarzeń przecież wiernie oddają. Chcę przez to powiedzieć, że pośród Żydów były setki, może nawet tysiące ofiar, nie zaś kilka czy kilkanaście zabitych osób46. Finkelsztajn złożył kilka relacji o swoich przeżyciach i o tym, co mu było wiadome na temat wydarzeń w okolicy. Druga rela­cja, z której będę obszernie cytował, nosi tytuł Zburzenie gminy żydowskiej w Radziłowie.

43 GK, SOŁ123/499.

44 GK, SWB, 145/34.

45 GK, SWB, 145/193. . Porównaj też uzasadnienie wyroku w roz­prawie kasacyjnej przed Sądem Najwyższym w sprawie Ramotowskiego. GK, SOŁ 123/296.

„Ogłuszająca kanonada 22 czerwca 1941 zbudziła mieszkańców miasteczka Radziłowa, grajewskiego okręgu. Olbrzymie tumany kurzu i dymu na horyzoncie, ze strony niemieckiej granicy, która była odległa od miasteczka o 20 km, świadczyły o wielkich wydarzeniach. Błyskawicz­nie rozeszła się wieść o wybuchu wojny pomiędzy Związkiem Radzieckim a Hitler-Niemcami. 800 żydow­skich mieszkańców miasteczka od razu zrozumiało powagę sytuacji, bliskość krwiożerczego wroga napełniała każdego strachem. [...]

23-go udało się kilku Żydom uciec z miasteczka do Białegostoku. Pozostała część żydowskich mieszkańców opuściła miasteczko udając się na pola i do wiosek, aby ominąć to pierwsze spotkanie z krwiożerczym wrogiem, któ­rego zbrodnicze zamiary w stosunku do Żydów były bardzo dobrze znane. Stosunek chłopów do Żydów był bardzo zły. Chłopi nie pozwolili Żydom nawet wejść do swoich zagród. Tego samego dnia gdy Niemcy weszli chłopi wygonili Żydów przeklinając ich i grożąc im. Żydzi nie mając innego wyjścia musieli wrócić się do swoich domostw. Okoliczni Polacy szydząc patrzyli na przelęknionych Żydów i wskazując na szyję mówili „Teraz będzie rżnij Jude”. Ludność polska odrazu pokumała się z Niemcami. Oni wybudowali na cześć armii niemieckiej łuk triumfalny, ozdobiony swastyką, portretem Hitlera i hasłem: „Niech żyje armia niemiecka, która wyzwo­liła nas z pod przeklętego jarzma Żydokomuny!” Pierwszym pytaniem tych chuliganów było: czy można zabijać Żydów? Oczywiście Niemcy odpowiedzieli pozytywnie. I odrazu po tym zaczęli oni prześladować Żydów. Zaczęli zwymyślać różne rzeczy na Żydów i nasyłać na nich Niemców. Niemcy ci nieludzko bili Żydów i rabowali ich mienie, potym rabowane rzeczy rozdzielili wśród Polaków. Wtedy rzucono hasło „Nie sprzedawać żadnym Żydom żadnych artykułów spożyw­czych”. Tym sposobem położenie Żydów stało się jeszcze gor­sze. Niemcy, aby w ogóle zgnębić Żydów, zabrali od nich kro­wy i oddali Polakom. Stało się wtedy też wiadomem, że pol­scy zbrodniarze zabili żydowską dziewczynę, odpiłowując jej głowę od ciała, a ciało nogami wrzucili w trzęsawisko. [...]

24-go Niemcy wydali rozkaz aby wszyscy mężczyźni zebrali się wokoło synagogi. Odrazu zrozumiano w jakim celu. Zaczęto uciekać z miasta ale Polacy pilnowali wszyst­kich dróg i siłą odprowadzali uciekających. Tylko niektó­rym udało się uciec, w tej liczbie mnie i memu ojcu. Tym­czasem w mieście niemieccy żołnierze dawali lekcje „deli­katności” w stosunku do Żydów. „Lekcje” odbywały się w obecności licznie zebranych Polaków.

46 Wojewódzka Żydowska Komisja Historyczna w Białymstoku, 14 VI 1946 roku. Relacja Menachema Finkelsztajna: Zagłada Żydów w powiecie grajewskim i łomżyńskim w lipcu 1941 r.47. ŻIH.

Żołnierze kazali zebranym Żydom aby ci wynieśli z syna­gogi i uczelni święte księgi i Tory i je spalić. Gdy Żydzi nie usłuchali tego rozkazu, Niemcy kazali rozwinąć Tory, oblać benzyną i podpalili. Dookoła ogromnego płonącego stosu zmusili oni Żydów śpiewać i tańczyć wokoło tego stosu. Do­okoła tańczących ustawił się rozjuszony tłum, który nie żałował razów tańczącym. Kiedy święte księgi przestały się palić to zaprzęgli Żydów do wozów, sami wsiedli do wozów, i zaczęli poganiać bijąc niemiłosiernie Żydów. Żydzi musieli ich ciągnąć przez wszystkie ulice. Okrzyki bólu rozdzierały co chwila powietrze. Ale razem z tymi okrzykami rozlegały się też okrzyki niepohamowanej radości siedzących w wozach polskich i niemieckich sadystów. Tak długo znęcali się Polacy i Niemcy nad Żydami, dopóki ci ostatni nie zostali zagnani nad bagnistą rzeczkę obok miasteczka. Tam zmuszono Żydów rozebrać się do naga i wchodzić aż po szyję do bagna. Starzy i chorzy mężczyźni, którzy nie mogli tych bestialskich rozka­zów wykonać zostali zbici i wrzuceni w głębsze bagna.

[...] Od tego dnia rozpoczął się straszliwy łańcuch mąk i cierpień dla Żydów. Głównymi męczycielami byli Pola­cy, którzy bestialsko bili mężczyzn, kobiety lub dzieci, nie patrząc w ogóle na wiek. Oni też nasyłali Niemców przy każdej sposobności, robili różne insynuacje. Tak np. 26 czerw­ca 1941 r. w piątek wieczorem nasłali oni grupę niemieckich żołnierzy do nas do domu. Jak dzikie zwierzęta rozbiegli się kaci po mieszkaniu szukając i przerzucając wszystko co tylko znaleźli. Co tylko miało jakąś wartość zabierali, wy­nosząc wszystko na fury czekające przed domem. Radość ich rozpierała. Rzeczy domowe rzucali na ziemię tratując swoimi buciskami, żywność rozsypywali i oblewali naftą.

Razem z Niemcami byli też i Polacy, wśród których rej wo­dził Dziekońsła Henryk, który też i później wykazał się swoim barbarzyństwem. On z większą jeszcze dzikością wszystko niszczył. Łamał żyrandole, szafy i stoły. Kiedy skończyli z zniszczeniem to zaczęli bić mojego ojca. Uciec nie można było ponieważ dom był obstawiony przez żołnierzy. [...]

O wiele więcej boleśniejszą od ran i przeżyć tego wie­czoru była świadomość tego, że nasze położenie jest o wie­le gorsze dlatego, że ludność polska powzięła wrogie stano­wisko względem Żydów. Oni stają się coraz bardziej aktyw­ni i śmielsi w prześladowaniach.

Nazajutrz, rankiem, przyszedł do nas znany syjonistyczny mówca i działacz Wolf Szlepen [?] i inni poważni obywatele miasta i wszyscy daremnie chcieli nas pocieszyć, żadnego wyjścia z tej sytuacji nie znaleziono. Polityczne wiadomości były bardzo przytłaczające... Mimo, żeśmy byli przekonani o klęsce Niemców, widzieliśmy jednak, że wojna długo jeszcze potrwa. Kto będzie zdolny przeżyć to? Żydzi byli jak jedna bez­bronna owca wśród stada wilków. Dało się odczuć, w powietrzu wisiało, to że polska ludność przygotowuje się do urządzenia pogromu. Dlatego tośmy wszyscy postanowili, aby matka poszła interweniować u miejscowego księdza Dolegowskiego Aleksandra - który był naszym dobrym znajomym - aby on ja­ko duchowy wódz, wymógł na swoich wierzących, aby ci ostat­ni nie brali udziału w prześladowaniach Żydów. Ale jak było wielkim nasze rozczarowanie, gdy ksiądz z wielkim gnie­wem odpowiedział: „Według znanych pewników to wszyscy Żydzi od najmłodszego do 60 lat są komunistami, i że on nie ma w ogóle interesu ich obronić”. Matka próbowała go przekonać, że jego stanowisko jest fałszywe, że jeśli na karę ktoś zasłużył to może jednostki, ale co są winni małe dzieci i kobiety? Ona apelowała do jego sumienia aby się zlitował i wstrzymał ciemną masę, która jest zdolna do popełnienia straszliwych rzeczy, któ­re w przyszłości na pewno będą hańbą dla narodu polskiego, po­nieważ polityczna sytuacja nie zawsze będzie taka jaka jest obecnie. Ale jego zbrodnicze serce nie zmiękczyło się i osta­tecznie odpowiedział, że on nie może żadnego dobrego słowa dla Żydów powiedzieć, ponieważ jego wierzący obrzucą go błotem. Takie same odpowiedzi zostały otrzymane od wszyst­kich poważnych chrześcijańskich obywateli miasta, do których się poszło interweniować w tej sprawie.

Wyniki tych wszystkich odpowiedzi nie dały na siebie długo czekać. Od razu nazajutrz zorganizowały się bojówki młodych polskich synalków: bracia Kosmaczewscy, Józef, Anton i Leon, Mordaszewicz Feliks, Kosak, Weszczewski [?] Ludwik i inni, które narobiły niesłychanych moralnych i fi­zycznych bóli nieszczęśliwym i przestraszonym Żydom. Od rana do wieczora prowadzili starych Żydów, obładowanych świętymi księgami do pobliskiej rzeczki. Pochód ten był od­prawiany przez tłum chrześcijańskich kobiet, mężczyzn i dzieci. Nad rzeką zmuszali Żydów do wrzucenia święte księgi do wody. Żydzi też musieli położyć się, wstać, chować głowy, pływać i inne wariackie ćwiczenia. Widzowie śmiali się na głos i bili brawo. Mordercy stali nad swoimi ofiarami i za nie­wypełnienie rozkazu nieludzko bili. Oni prowadzili też kobie­ty i dziewczęta moczyć się w rzece. Wracając, bojówki uzbro­jone w kije i łomy, otaczały zmęczonych, ledwo żyjących Żydów i częstowały biciem. A kiedy jeden z torturowanych protestował, nie chcąc wykonywać ich rozkazów, groził i wy­zywał ich, że w najbliższej przyszłości to się z nimi porachują, to oni go tak zbili, że stracił przytomność. Z zapadnięciem no­cy bojówki grasowały po żydowskich domach, wyłamując za­ryglowane drzwi i okna. Dostawali się do mieszkań, wyciąga­li znienawidzonych Żydów i bili tak długo dopóki Żydzi pada­li nieprzytomni w kałużach krwi. Nie oszczędzali oni kobiet z dziećmi na ręku, rozkrwawili i matki i dzieci. Rzucali się jak zwierzęta na wszystkich i wszystko. Z zapadnięciem nocy roz­legały się dzikie krzyki morderców i przeraźliwe jęki torturo­wanych. Czasami wyprowadzali Żydów z domów na rynek i tam ich bili. Krzyki były nie do zniesienia. Dookoła torturo­wanych stały tłumy polskich mężczyzn, kobiet i dzieci, które wyśmiewały się z nieszczęśliwych ofiar, które padały pod cio­sami bandytów. Z tych wszystkich orgii utworzyła się olbrzy­mia liczba rannych i śmiertelnie chorych Żydów. Liczba ta z dnia na dzień powiększała się. Jedyny polski lekarz Mazurek Jan, który znajdował się w miasteczku, nie chciał udzielić żad­nej lekarskiej pomocy zbitym.

Położenie pogarszało się z dnia na dzień. Ludność żydowska stała się zabawką w rękach Polaków. Władzy niemieckiej nie było ponieważ armia przeszła i nie zostawiła nikomu władzy.

Jedynym, kto miał wpływ i po części utrzymywał porządek był ksiądz, który był pośrednikiem chrześcijan je­dynie w ich sprawach, które były pomiędzy nimi.

Żydzi nie tylko, że nikogo nie obchodzili, ale roz­poczęła się propaganda wychodząca z wyższych polskich sfer a oddziaływująca na tłum, że przyszedł już czas, aby ostatecznie policzyć się z tymi, którzy ukrzyżowali Jezusa Chrystusa, z tymi którzy używali krew na macę i którzy są przyczyną wszystkiego złego na świecie - Żydami. Dosyć już bawić się z Żydami, czas już oczyścić Polskę z tych cie­mięzców i z tej zarazy powietrza. Ziarno nienawiści padło na dobrze użyźnioną ziemię, która była dobrze przy­gotowana w przeciągu długich lat przez duchowieństwo.

Dziki i krwiożerczy tłum przyjął to jako święte wezwa­nie misji, którą historia na nich nałożyła - zlikwidować Żydów. A chęć zdobycia żydowskich zysków i żydowskich bogactw jeszcze więcej zaostrzyła ich apetyty.

Polacy byli władcami bo ani jeden Niemiec był obecny. W niedzielę 6-go lipca o 12 godz. w południe przyszło do Ra­dziłowa dużo Polaków z Wąsosza (sąsiednie miasteczko). Wiadomem się stało, że ci którzy przyszli wybili straszliwym sposobem rurami [?] i nożami wszystkich Żydów w ich mia­steczku, nie oszczędzając nawet małych dzieci. Wybuchła się straszliwa panika. Zrozumiano, że jest to tragiczny sygnał zniszczenia. Wtedy wszyscy Żydzi od małego dziecka do późnej starości odrazu opuścili miasto, kierując do pobliskich lasów i pól. Nikt z chrześcijan nie chciał wpuścić wtedy Żyda do siebie do domu i okazać mu jakąkolwiek pomoc.

Tak też i nasza rodzina uciekła w pole i kiedy się ściem­niło tośmy się schowali w zbożu. Późną nocą słyszeliśmy zagłuszone wołania o pomoc, gdzieś w pobliżu nas. Myśmy się jeszcze lepiej zamaskowali w zbożu rozumiejąc, że tam ważą się losy życia żydowskiego. Krzyki robiły się coraz cichsze, aż całkiem ucichły. Myśmy wtedy do siebie żadnego słowa nie wymówili, ale czuliśmy wtedy, że mamy tyle sobie do powie­dzenia, ale lepiej milczeć ponieważ żadnego pocieszenia nie było. Byliśmy pewni, że Żydów zamordowano. Kto ich zabił? Polscy mordercy, brudne ręce ludzi ze świata podziemnego, lu­dzi ślepych, którzy pędzeni są przez zwierzęcy instynkt za krwią i rabunkiem uczeni i wychowani w przeciągu dzie­siątków lat przez czarne duchowieństwo, które na gruncie nienawiści rasowej budowali swoją egzystencję. Albo przez doświadczonych antysemitów, którzy odżywiają masę jadem, i teraz czują się wolni i postawili so­bie za zadanie zlikwidowanie Żydów. Dlaczego? Za jakie przestępstwa? Było to najboleśniejszym pytaniem, które jeszcze bardziej zwielokrotniało cierpienia, ale niestety, nie było przed kim się użalić. I komu opowiedzieć o naszej nie­winności i o wielkiej niesprawiedliwości, jaką nam wyrządza historia? W porannych godzinach rozpowszech­niali Polacy wiadomość, że wąsoszańskich morderców już wygoniono i że Żydzi mogą spokojnie wrócić do swoich do­mów. Zmęczeni i wycieńczeni puszczał się każdy przez zboże do miasteczka myśląc, że wiadomość jest prawdziwa, podchodząc bliżej zadrżeli patrząc na przerażający widok.

Niedaleko miasteczka przyniesione zostały martwe ciała Reznela [?] Mojżesza i jego córki, których słyszeliśmy jak ich mordowano niedaleko nas. Przyniesiono ich na plac, który później został naznaczony jako plac, na którym wyko­na się egzekucję na wszystkich Żydach. Jak na widok jakie­go złowróżebnego cudu biegli wszyscy Polacy, od dzieci do starców, mężczyźni, kobiety, z radością na twarzy, obejrzeć pomordowanych, którzy zabici zostali - przez polskich morderców - kijami. Przed pochowaniem dziewczyna otworzyła oczy i usiadła, najwidoczniej straciła tylko przy­tomność od bicia, ale mordercy nie zwracali na to uwagi i pochowali ją żywą razem z jej ojcem.

Udano się z interwencją do utworzonego polskiego zarządu, członkami którego byli: ksiądz, doktor, były se­kretarz gminy Grzymkowski Stanisław i jeszcze kilku po­ważniejszych Polaków, aby oni zareagowali na to co lud­ność wyprawia. Odpowiedzieli oni wtedy, że w niczym nie mogą dopomóc i odesłali do kilku ludzi ze świata pod­ziemnego, aby z tymi pertraktować. Ci znowu odpowie­dzieli aby Żydzi ich wynagrodzili, to oni darują wszyst­kim życie. Żydzi, myśląc że to może być deską ratunku zaczęli przynosić do Wolfa Szlepena [?] różne wartościo­we rzeczy: zastawy, garnitury [?], szumki [?] do maszyn do szycia, prezet [?], srebra i złota, przerzekli też ostatnie krowy, które Żydzi mieli ukryte. Ale to wszystko było ko­medią, urządzoną przez morderców. Los Żydów radziłowskich był już przypieczętowany. Jak się później do­wiedziano, to ludność polska o dzień wcześniej wiedziała, że Żydów się zlikwiduje i nawet jakim sposobem. Ale nikt z nich”....

I w tym miejscu połowa arkusza papieru podaniowego z opisem masowego mordu w Radziłowie, została oderwa­na. W archiwach zachowała się jeszcze tylko ostatnia kart­ka relacji zapisana ołówkiem przez Finkelsztajna. Czytamy w niej: „Jak to wszystko straszliwie wyglądało mówi ten fakt, że Niemcy oświadczyli, że Polacy za dużo sobie po­zwolili. Przyjście Niemców uratowało 18 Żydów, którym się udało schować podczas pogromu. Wśród tych znajdował się 8-o letni chłopak, który był już zasypany w grobie, odżył i wykopał się z ziemi. [...] Takim sposobem zniknęła z powierzchni ziemi gmina żydowska w Radziłowie, która ist­niała w przeciągu 500 lat. Razem z Żydami zostało też zniszczone wszystko co jest żydowskim w miasteczku: uczelnia, synagoga i też cmentarz”.47

47 ŻIH, kolekcja relacje indywidualne, 301/974.

Chciałbym podziękować panu mecenasowi Jose Gutsteinowi, które­go rodzina pochodzi z Radziłowa, za to, że udostępnił mi angielskie tłumaczenie relacji Finkelsztajna opublikowanej w jidysz w Księdze Pa­miątkowej Radziłowa.

48Grayeve yizkerbukh, eds., G. Gorin, Hayman Blum, and Sol Fishbayn, Aroysgegebn fun Fareyniktn Grayever hilfskomitet, Nyu York, 1950, str. 228-231.

W relacji wydrukowanej w jezyku jidysz w księdze pa­miątkowej grajewskich Żydów, Finkelsztajn podaje trochę inne szczegóły, między innymi pisze też, że radziłowskich Żydów najprzód zebrano na rynku miasteczka, gdzie ich bi­to i mordowano przez dłuższy czas, a w końcu spalono w stodole niejakiego Mitkowskiego za miastem48. Żaden inny głos o zniszczeniu radziłowskich Żydów, oprócz relacji Finkelsztajna, nie zachował się aż do czasu reportażu w „Rzeczpospolitej” ogłoszonego przez Andrzeja Kaczyńskiego 10 lipca, 2000 roku. Niedaleko Radziłowa, pisze w nim Kaczyński, „przy szosie na Wiznę stoi pomniczek z napisem: `W sierpniu 1941 roku faszyści zamordowali 800 osób narodowości żydowskiej, z tych 500 spalili żyw­cem w stodole'.

Liczbę zamordowanych, podobnie jak w Jedwabnem, trudno zweryfikować; tylu Żydów zginęło w tej miejscowo­ści, ale ilu, kiedy i w jakich okolicznościach, nie wiadomo. Data jest fałszywa. Unicestwienie gminy żydowskiej w Ra­dziło wie dokonało się 7 lipca 1941 roku. Można domniemywać, że została świadomie przesunięta o miesiąc, ponieważ w sierpniu 1941 w okręgu białostockim nie zdarzały się już przypadki współuczestnictwa Polaków w mordowaniu Ży­dów, do czego doszło w kilku miejscach w ostatnim tygo­dniu czerwca i w lipcu. Pogromy następowały kolejno w miejscowościach układających się wzdłuż jednej linii z pół­nocnego wschodu na południowy zachód: Szczuczynie, Wą­soszy, Radziłowie i Jedwabnem. Napis nie mówi prawdy o sprawcach zbrodni. `Nie widziałem żeby tego lub poprze­dniego dnia do Radziłowa przyjechali z zewnątrz jacyś Nie­mcy. Żandarm stał na balkonie i przyglądał się. To zrobili nasi' - powiedział mi naoczny świadek wydarzeń 7 lipca 1941, który prosił o nieujawnianie jego nazwiska. `Ow­szem, już poprzedniego dnia, w niedzielę 6 lipca, do Radzi­łowa zjechało furmankami wiele osób z Wąsoszy, gdzie po­grom odbył się poprzedniego dnia.

Scenariusz był podobny jak w Jedwabnem. Rano wszy­stkich Żydów spędzono na rynek. Kazano im `pielić' bruk. Lżono ich, bito i poniżano. Jednocześnie zaczęło się rabo­wanie żydowskich mieszkań. Ścigano uciekających i ukry­wających się Żydów. Po kilku godzinach uformowano po­chód, który zapędzono do stodoły, i żywcem spalono. Wy­mordowano tego dnia około sześćdziesięciu rodzin. Licznych, wielopokoleniowych. Jeśli przyjąć, że wliczając dziadków, rodziców i dzieci, taka rodzina mogła liczyć sie­dem, osiem osób, to podana na pomniku liczba około pię­ciuset spalonych może być bliska prawdy' - powiedział mój informator”.

W Jedwabnem schroniło się wówczas wielu okolicz­nych Żydów. Między innymi mieszkający do dziś w Izra­elu Awigdor Kochav (który wówczas jeszcze nosił nazwi­sko Wiktor Nieławicki) uciekł tam wraz z rodzicami z Wizny i zamieszkał u wujostwa Pecynowiczów. W Jedwab­nem, w porównaniu z Wizną, ciągle jeszcze było spokoj­nie. Przywódcy społeczności żydowskiej wysłali delegację do biskupa w Łomży, która zawiozła ze sobą piękne srebr­ne lichtarze, z prośbą aby zapewnił im opiekę, interwenio­wał u Niemców i nie zezwolił na pogrom w Jedwabnem. Jeden z wujków Nieławickiego pojechał wówczas do Łomży. I rzeczywiście: „biskup przez jakiś czas dotrzymał słowa. Ale Żydzi zbytnią wiarę pokładali w jego zapew­nieniach i nie chcieli słuchać powtarzających się ostrzeżeń od życzliwych im sąsiadów Polaków. Mój wuj i jego boga­ty brat, Eliachu, nie wierzyli mi kiedy im opowiadałem, co się wydarzyło w Wiznej. Mówili „nawet jeśli to się tam wydarzyło, to my tu w Jedwabnem jesteśmy bezpieczni, bo biskup przyrzekł nam swoją opiekę”.49 Nieławicki był wtedy młodym szesnastoletnim chłopcem, więc z jego zdaniem w trakcie rodzinnych narad nikt się specjalnie nie liczył. A poza tym, cóż mógł odpowiedzieć na argument wuja, że w Warszawie pod okupacją niemiecką, Żydzi już przemieszkują prawie dwa lata.

48 Yedwabne, op. cit. str. 100. W rozmowie Nieławicki uściślił pew­ne niedokładności z angielskojęzycznej wersji jego świadectwa opubli­kowanego w Księdze Pamiątkowej.

49 W percepcji miejscowych Żydów za masowe mordy w Radziło wie i częściowo w Wiźnie - my to wiemy od Finkelsztajna i Nieławickiego zaś jedwabieńscy Żydzi z relacji swoich tamtejszych krewnych - odpo­wiedzialna była ludność miejscowa.

W Wiźnie Żydzi zginęli w egzekucjach z rąk Niemców, ale miejsco­wi Polacy musieli uprzednio Żydów Niemcom wskazać, ponieważ Żydzi wizneńscy, nie będąc chasydami, nie odróżniali się wyglądem ze­wnętrznym od polskiej ludności. W jednym krwawym epizodzie 70 Żydów (samych mężczyzn, bo Niemcy mniej więcej do połowy sierpnia nie mordowali jeszcze kobiet i dzieci żydowskich) zostało zabranych z kilku domów przy rynku, gdzie się schronili po wcześniejszym zbom­bardowaniu miasta przez Niemców, i rozstrzelanych w jakimś rowie. Drugi masowy mord, tym razem na kilkunastu osobach miał miejsce w domu kowala na ulicy Srebrowskiej, gdzie schroniło się kilka rodzin, (rozmowa z Nieławickim, luty 2000 roku).

I dlatego Żydzi jedwabieńscy zwrócili się z prośbą o opiekę do łomżyńskiego biskupa. Podobnie jak we Lwowie, gdzie w 1941 roku, po wejściu Niemców do miasta, Ukraińcy zaczęli masakrować Żydów i miejscowy rabin zwrócił się do metropolity Szeptyckiego, aby pohamo­wał zbrodnicze działania miejscowej ludności; tak samo Awigdor Białostocki z Jedwabnego zwrócił się o pomoc do łomżyńskiego biskupa.

Przygotowania

W międzyczasie ukonstytuowały się nowe władze miejskie. Burmistrzem został Marian Karolak, a członkami magistratu, między innymi, niejaki Wasilewski i Józef Sobuta.50 O działalności zarządu miasta w tym okresie możemy powiedzieć jedynie, że zaplanował i uzgodnił z Niemcami wymordowanie jedwabieńskich Żydów. Za­równo kuzynka Nieławickiego, Dwojra Pecynowicz, jak i Mietek Olszewicz (jeden z siedmiu Żydów, których później ukrywali Wyrzykowscy) zostali uprzedzeni przez swoich nieżydowskich przyjaciół dzień wcześniej o przy­gotowywanej akcji. Tak samo jak ostrzeżenia Pecynowiczówny i Nieławickiego zostały zignorowane przez do­rosłych braci Pecynowiczów, podobnie i Olszewiczowi nie udało się przekonać rodziców, że powinni na ten dzień ukryć się gdzieś w okolicy. Ludziom się jednak jeszcze nie mieściło w głowie, że w każdej chwili może nastąpić ko­niec świata. Z pewnością wiele innych osób też miało tę informację, skoro okoliczni chłopi zaczęli się schodzić do miasteczka i zjeżdżać furami już od samego rana, chociaż to nie był dzień targowy.51

50 Choć ten ostatni na rozprawie sądowej twierdził, że żadnej funk­cji w magistracie nie pełnił i tylko wykonywał w budynku, gdzie się mieścił zarząd miejski, dorywcze naprawy. Wielu świadków na jego procesie mówiło o nim jako o „zastępcy” Karolaka, lub „sekretarzu” zarządu miejskiego (patrz, np. zeznania świadków Ramotowskiego i Gerwada w GK, SWB 145/217, 226). Sobuta, jak już pisałem wcześniej, został uniewinniony w swoim procesie w 1953 roku, bo nie można mu było przypisać udziału w zabójstwie Kupieckiego. Ale dowo­dów na jego uczestnictwo, a nawet przywódczą rolę w pogromie Żydów jedwabieńskich, było całe mnóstwo. Wystarczyło przejrzeć akta spra­wy Ramotowskiego, gdzie jego nazwisko wymieniane jest, m.in. przez Ramotowskiego, Górskiego, Niebrzydowskiego, Laudańskiego, Miciurę, Chrzanowskiego i Dąbrowskiego (por. np. GK, SOŁ 123/610, 611,615,618,653,655).

Koordynatorem akcji mordowania Żydów w Jedwabnem, 10 lipca 1941 roku, był ówczesny burmistrz miasta, Marian Karolak. Jego nazwisko pojawia się na dobrą sprawę w każdym zeznaniu. Karolak wydaje polecenia i osobiście bierze udział w czynnościach praktycznie przez cały czas trwania pogromu. Jest on bez wątpienia złym duchem jedwabieńskiego dramatu. Oprócz niego w wiodących rolach występuje kilka innych osób, identyfikowanych przez świad­ków jako pracownicy władz miejskich. Jak powiedział do­zorca drogowy, Mieczysław Gerwad: „cały zarząd magi­stracki [...] brali udział w tym mordzie żydów”.52

Gdzie zrodził się pomysł całego przedsięwzięcia - czy wy­szedł od Niemców (jak można by sądzić ze zdania „taki roz­kaz wydali Niemcy” w relacji Wasersztajna), czy była to od­dolna inicjatywa radnych miejskich Jedwabnego - nie sposób ustalić. Zresztą jest to chyba bez większego znaczenia, bo obie strony najwyraźniej łatwo doszły do porozumienia. „Ja na po­lecenie swego brata Laudańskiego Zygmunta poszedłem pra­cować do żandarmerji w m. Jedwabnym”, pisze Jerzy Laudański - jeden z młodszych, bo zaledwie wówczas dziewięt­nastoletni, i zarazem najbrutalniej szych uczestników tych wy­darzeń - „i w 1941r. przyjechało taksówką czterech czy też pięciu gestapowców i zaczęli w magistracie rozmawiać, lecz co oni tam rozmawiali, tego ja nie wiem. Po niejakimś czasie Karolak Marian powiedział do nas polaków żeby zawezwać ob. Polskich do Zarządu Miejskiego, po zawezwaniu ludności polskiej nakazał nam iść zaganiać żydów na rynek pod hasłem do pracy co i ludność uczyniła, ja w tym czasie również brałem udział w spędzaniu żydów na rynek”.53

51 Młodzi postanowili spędzić tę noc w kukurydzy i nad ranem ujrzeli grupy chłopów ściągających furmankami i na piechotę z okolicy drogą do Jedwabnego, co zdarzało się jedynie w dzień targowy. Chwilę później zaczął się mordowanie Żydów (Yedwabne, op. cit., str. 100; rozmowa z M. Olszewiczem, październik 1999 roku). Por. także „Rzeczpospolita” 10 lipca 2000 i „Gazeta Pomorska” 4 sierpnia 2000.

52 GK, SWB 145/218.

Z wielu źródeł dowiadujemy się o wizycie grupy gesta­powców w Jedwabnem, ale nie ma zgodności co do daty - trudno ustalić czy miała miejsce w dniu pogromu, czy wcześniej. „Przed zaczęciem tego masowego mordu”, pisze Karol Bardoń, „widziałem przed magistratem w Jedwabnem kilku gestapowców, tylko nie pamiętam czy to w dzień ma­sowego mordu, czy też w dzień przedtem”.54 O tym, że zarząd miasta podpisał „umowę z gestapo” odnośnie spa­lenia Żydów wspomina też w zeznaniu świadek Henryk Krystowczyk, choć tylko powtarzając, co zasłyszał „od lu­dzi”.55 Ale w tym przypadku nie możemy liczyć na więcej niż wiadomość z drugiej ręki, bo spośród członków zarządu miasta jedynie Sobuta zostawił zeznania, które - jak już wspominałem - są mało wiarygodne.

53 GK, SOŁ 123/665.

54 GK, SWB 145/506.

55 „Śliwecki Eugeniusz był w tym czasie zastępcą burmistrza i wraz z burmistrzem podpisali umowę z gestapo sporządzono aby spalić żydów i on właśnie tę umowę podpisał... O tym, że została podpisana umowa przez burmistrza i wiceburmistrza słyszałem tylko od ludzi” (GK, SWB 145/213). Chciałbym jeszcze przy tej okazji zwrócić uwagę, że okoliczności związane z wypadkami 10 lipca 1941 roku były w Je­dwabnem tematem częstych rozmów. W rezultacie wiedza o tych zda­rzeniach u obywateli miasta dotyczyła nie tylko faktów, których byli bezpośrednimi świadkami. Formuła „słyszałem od ludzi” często się po­wtarza w zeznaniach. „O powyższym morderstwie żydów w stodole Śleszyńskiego ludność miejscowa bardzo szeroko komentowała i opo­wiadali kto wyróżnił się najbardziej w tym morderstwie”, pisze na przykład Henryk Krystowczyk (GK, SWB 145/235). Do dziś bez naj­mniejszego kłopotu można wciągnąć w Jedwabnem w rozmowę o tych zdarzeniach przygodnego gościa w barze. Jak to się więc stało, że tak powszechnie dostępna wiedza nie znalazła odzwierciedlenia w pracach uczonych badających najnowszą historię Polski?

Zresztą nasza niewiedza o tym, co do czego się dokładnie umówiono, nie robi wielkiej różnicy. Jakieś porozumienie między Niemcami a bezpośrednimi organizatorami jedwabieńskiego mordu, czyli zarządem miasta, musiało zostać zawarte. Najprawdopodobniej, jak się wkrótce dowiemy z uwagi rzuconej przez rozzłoszczonego komendanta poste­runku żandarmerii, polegało ono na tym, że Niemcy dali Po­lakom wolną rękę na osiem godzin, aby zrobili z Żydami co im się podoba.56 Natomiast zasadnicze pytanie, na które pra­gnęlibyśmy dać możliwie najwierniejszą odpowiedź, doty­czy roli Niemców w tym zbiorowym morderstwie. Chcieli­byśmy wiedzieć, ilu ich było w miasteczku i co robili?

W Jedwabnem stacjonował jednastoosobowy posterunek żandarmerii niemieckiej.57 Możemy też wnosić z wielu źró­deł, że oprócz obsady posterunku przyjechała tego dnia (a może poprzedniego?) do miasteczka „taksówką” grupa Niemców, niewielka przecież, co najwyżej kilka osób. W jednej relacji, o której za chwilę, wymieniona jest liczba „68 gestapo” i „dużo żandarmów”, którzy mieli rzekomo przebywać wówczas w Jedwabnem.

56 Możemy jedynie sie zastanawiać czy pewien szczegół o przebie­gu negocjacji, który przytaczają w swoich relacjach z drugiej ręki Wasersztajn i Grądowski, jest z całą pewnością zgodny z prawdą - a mia­nowicie, czy rzeczywiście na sugestię Niemców, aby przynajmniej fa­chowców żydowskich zostawić przy życiu, Bronisław Śleszyński (w którego stodole większość jedwabieńskich, Żydów zostanie po południu 10 lipca spalona) zaoponował mówiąc, że nie ma takiej potrze­by, bo wśród Polaków jest już wystarczająco dużo fachowców. Wiktor Nieławicki, który uciekł zanim zapędzono go wraz z tłumem Żydów do stodoły, słyszał później taką wersję, że Niemcy już przy samej stodole sugerowali, aby trochę Żydów oszczędzić, bo jest potrzebna siła robo­cza, na co im któryś z kierujących akcją Polaków oświadczył, że do­starczą do pracy wystarczającą ilość spośród swoich.

57 Bardoń, który w żadarmerii pracował, wymienia tę liczbę. Podob­nie oceniał liczebność posterunku Nieławicki (GK, SOŁ 123/505; roz­mowa z Nieławickim, luty 2000 roku).

Według zeznań Józefa Żyluka „było to tak: ja kosiłem siano i do mnie na łąkę przyszedł burmistrz m. Jedwabnego Karolak i powiedział, żeby iść zganiać wszystkich żydów na rynek. Poszliśmy oba z nim.”58 Żandarmi, a częściej „żan­darm” w liczbie pojedynczej, pojawiają się w zeznaniach ze sprawy Ramotowskiego, kiedy mowa jest o tym, jak doszło do tego, że kolejny podejrzany znalazł się w roli pil­nującego i zaganiającego Żydów na rynek albo do stodoły. W dość typowym zeznaniu Czesława Lipińskiego na przykład, powiedziane jest, że przyszli po niego Jurek Laudański, Eugeniusz Kalinowski „i jeden niemiec” i razem z nimi poszedł zaganiać Żydów na rynek;59 po Feliksa Tarnackiego przyszedł Karolak i Wasilewski „wraz z gestapow­cem i wypędzili [go] na rynek”, aby tam pilnował Żydów.60 Miciura, który tego dnia zatrudniony był jako stolarz na po­sterunku żandarmerii dostał w pewnej chwili polecenie od żandarma „żeby iść na rynek pilnować żydów”, i jest to ra­czej wyjątkowy przypadek, kiedy żandarm występuje poje­dynczo w roli naganiacza, nie zaś jako osoba towarzysząca któremuś z polskich pracowników magistratu.61

Panami sytuacji w Jedwabnem byli oczywiście Niemcy. I tylko oni mogli podjąć decyzję o wymordowaniu Żydów.62 Mogli też w każdej chwili tej zbrodni zapobiec, a nawet za­trzymać bieg już rozwijających się wydarzeń. I nie uczynili tego. Jeśli nawet sugerowali zachowanie przy życiu pewnej liczby fachowców żydowskich, to robili to bez przekonania, skoro w końcu wszystkich spalono. Swoistej ironii żydow­skiego losu należy zapewne przypisać, że posterunek żan­darmerii w Jedwabnem okazał się najbezpieczniejszym miejscem dla Żydów tego dnia i kilka osób uszło z życiem tylko dlatego, że tam się akurat znaleźli. Ale należy pamię­tać, że gdyby Jedwabne nie zostało zajęte przez Niemców, innymi słowy - gdyby nie było inwazji Hitlera na Polskę, to Żydzi jedwabieńscy nie zostaliby wymordowani przez swoich sąsiadów. I nie jest to wiedza banalna, bo przecież tragedia jedwabieńskich Żydów jest tylko epizodem w wojnie na śmierć i życie, którą Hitler wydał światowemu żydostwu. Tak więc w wyższym historyczno-metafizycznym sensie jemu należy przypisać odpowiedzialność za tę zbrodnię. Ale bezpośredni w niej udział Niemców 10 lipca 1941 roku ograniczył się przede wszystkim do robienia fo­tografii i, jak już wspominałem, filmowania przebiegu wy­darzeń.63

58 GK, SOŁ 123/621.

59 GK, SOŁ 123/607.

60 GK, SOŁ 123/612.

61 GK, SOŁ 123/619.

62 Jak powiedział świadek Danowski w czasie konfrontacji z Józe­fem Sobutą, przeciwko któremu toczyło się śledztwo w 1953 roku: „W akcji tej Niemcy również brali udział ale tylko w wydawaniu a ra­czej wyrażaniu zgody w pewnych posunięciach co do tej akcji” (GK, SWB 145/265).

63 Nonsensowne wypowiedzi prokuratora Monkiewicza o tym, że mord w Jewabnem popełniony został przez 232 żandarmów niemieckich, którzy przyjechali do miasteczka kolumną samochodów ciężarowych nie zasługują na wiarę. Polemizowałem w tej sprawie z Tomaszem Szarotą na łamach „Gazety Wyborczej” (25-26 XI 2000).

Kto mordował Żydów?

Edward Śleszyński: „U mego ojca Śleszyńskiego Bro­nisława w stodole spalone zostało dużo żydów. Ja sam na­ocznie nie widziałem gdyż w dniu tym byłem w piekarni, natomiast wiem od ludzi, mieszkańców Jedwabnego, że sprawcami tego zajścia byli polacy. Niemcy brali udział tylko w fotografowaniu”.64 Bolesław Ramotowski: „Zazna­czam, że niemcy udziału w mordowaniu żydów nie brali, a stali i fotografowali jak polacy znęcali się nad żydami”.65 Mieczysław Gerwad: „Żydzi mordowani byli przez ludność narodowości polskiej”.66

Julia Sokołowska pracowała wówczas jako kucharka na posterunku żandarmerii - to ona wymieniła liczbę „68 gesta­po”, składając wyjaśnienia na procesie Ramotowskiego w ma­ju 1949 roku. Przesłuchana jako świadek w tejże sprawie 11 stycznia 1949 roku złożyła następujące wyjaśnienia: „W 1941 r. kiedy wkroczyły wojska okupanta niemieckiego na ziemie polskie po kilku dniach mieszkańcy m. Jedwabnego wspólnie z niemcami przystąpili do mordowania żydów zam.[iesz­kałych] w mieście Jedwabne gdzie wymordowali ponad półto­ra tysiąca osób narodowości żydowskiej. Zaznaczam, że ja nie widziałam żeby niemcy bili żydów, jeszcze trzy żydówki niemcy przyprowadzili na posterunek żandarmerii i kazali mnie żeby nie zamordowali tych żydówek, więc zamknęłam na zamek, a klucz oddałam dla tego niemca który mnie kazał zamknąć i niemiec kazał dać im zjeść, więc ja uszykowałam i zaniosłam. Po wszystkim kiedy już wszystko uspokoiło się to tych żydówek wypuścili i ci żydówki mieszkali w obocznym domu przy żandarmerji, jak również w/w żydówki przycho­dzili do pracy na post.[erunek] żandarmerii. Żydów niemcy nie bili, a w bestialski sposób znęcała się ludność polska nad żydami, a niemcy stali po bokach i robili z tego zdjęcia i później pokazywali dla ludności jak polacy mordowali żydów”.67 Dalej Sokołowska wymienia kolejnych piętnaście nazwisk, osób lub całych rodzin (ojców z synami, albo braci) biorących aktywny udział w morderstwie. Wyszczególnia kto kijem bił Żydów, a kto „gumą” i dodaje jeszcze jeden intere­sujący detal á propos roli Niemców w tych wydarzeniach: ja w tym czasie byłam kucharką w żandarmerji i widziałam jak w/w [Eugeniusz Kalinowski] zwrucił się do Kom.[endanta] żandarmerji żeby wydać im broń ponieważ nie chcą iść kto nie chciał iść tego nie powiedział. Kom.[endant] zerwał się na no­gi i powiedział że broni ja wam nie dam i rubcie co chcecie, wtedy w/w zawrócił się i prędzej poleciał za miasto tam gdzie popędzili tych żydów”.68

64 GK, SOŁ 123/685.

65 GK, SOŁ 123/727.

66 GK, SWB 145/218.

W kontekście tych obszernych i detalicznych informacji ujawnionych przez Sokołowska w czasie śledztwa zastana­wia jej zachowanie na rozprawie w cztery miesiące później. Oskarżeni, jak już pisałem, odwołują przed sądem zeznania tłumacząc, że były wymuszone biciem w śledztwie, zaś So­kołowska, tak jak i inni świadkowie, jest nie tylko wstrze­mięźliwa w wypowiedziach, ale też pada z jej ust jedno za­skakujące zdanie: „Dnia krytycznego było 68 gestapo bo dla nich szykowałam obiad, zaś żandarmów było bardzo dużo, bo przyjechali z różnych Posterunków”.69 Pierwszy raz do­wiadujemy się o tak licznej obecności Niemców w Jedwabnem i to z ust kucharki, która im gotowała obiad, a więc po­winna wiedzieć dokładnie.

67 GK, SOŁ 123/630.

68 GK, SOŁ 123/631. To, że Żydzi uratowali się na posterunku żan­darmerii potwierdza też Bardoń (patrz poniżej), Nieławicki (rozmowa, luty 2000 roku) i Kubran (Yedwabne, str. 107). Nieławicki potwierdza również, że nie używano do mordowania broni palnej i że nie było wi­dać mundurowych wśród prześladowców.

69 GK, SOŁ 123/210.

Nie umiem do końca wytłumaczyć przyczyny zmian w za­chowaniu oskarżonych i Sokołowsłaej. Ostatecznie ci pierwsi na sali sądowej w maju 1949 roku znajdowali się dokładnie tak sa­mo w szponach bezpieki, jak cztery miesiące wcześniej w więzie­niu w Łomży. Tyle tylko, że wszyscy mieli rodziny i znajomych w okolicy, że mogli zastanowić się nad sytuacją i stwierdzić (ja­ko że bronili ich ci sami adwokaci), że w złożonych zeznaniach oskarżają samych siebie i siebie nawazajem, i że mieli czas na uruchomienie, nazwijmy ją w ten sposób, presji środowiskowej. Pamiętajmy wszelako, że ich pole manewru było stosunkowo ograniczone, bo przecież zbrodnia, o której mowa, została po­pełniona publicznie, okoliczności były doskonale wszystkim znane, włączając w to oczywiście i oficerów śledczych, którym wówczas niełatwo było kłamać prosto w oczy, bo ryzykował człowiek, że go najzwyczajniej w świecie pobiją. Można było co najwyżej swoją własną rolę umniejszać, ale całej sprawy nie spo­sób było w zeznaniach zatuszować ani w jakiś zasadniczy spo­sób zamotać. Inaczej najłatwiej byłoby po prostu powiedzeć, że to zrobili Niemcy - tak jak to po latach wyryto na pomniku postawionym na miejscu stodoły Śleszyńsłaego.

Pod okupacją niemiecką działała w tych okolicach silna partyzantka NSZ-owska i wielu ludzi nie wyszło z podzie­mia od razu po wojnie. Brutalna quasi-wojna domowa to­czyła się w białostockim jeszcze przez lata po ustanowieniu tzw. władzy ludowej. Jedwabne, na przykład, zostało na kil­ka godzin „zdobyte” jeszcze 29 września 1948 roku przez oddział niejakiego „Wiarusa”.70 Nietrudno sobie wyobrazić,

że niewygodnemu świadkowi o niskim prestiżu społecznym (Sokołowska była starą panną, co w małym miasteczku i na wsi raczej nie uchodzi) mógł ktoś wytłumaczyć, że jej ze­znania nie pomagają w rozwiązaniu trudnej dla wielu oby­wateli miasta sprawy.

70 Który to oddział „wkroczył do miasteczka Jedwabne. Miejscowy poste­runek MO został zmuszony do obrony. W tym czasie podwładni „Wiarusa” obrabowali spółdzielnię, Zarząd Miejski, oraz Urząd Pocztowy. W czasie tej akcji jeden z członków grupy wygłosił krótkie przemówienie, wzywając lud­ność do walki z rządem” (Henryk Majecki, Białostocczyzna w pierwszych la­tach władzy ludowej 1944-1948, PWN, Warszawa, 1977, str. 181).

Po wojnie oddziały leśne NSZ, NOW i NZW dokony­wały na tych terenach wielokrotnie egzekucji na Żydach, komunistach i innych osobach, które uznano za niepożąda­ne. W cytowanej już pracy Fraczka znajdziemy wiele infor­macji na ten temat. Między innymi w Jedwabnem patrol NZW „Sępa” zastrzelił 24 września 1945 roku właścicielkę sklepu, Julię Karolak, i jej córkę, Helenę71. Czy była to jakaś dintojra czy zwykły rabunek trudno już dziś powiedzieć, ale obywatel tego miasteczka wiedział doskonale, że musi się liczyć nie tylko ze zbrojnymi organami władzy ludowej. Jak pisze również Tomasz Strzembosz „na tych terenach [...] wojna w istocie trwała nie lat pięć czy sześć (1939-44, 1939-45), a lat dziesięć albo nawet trzynaście (1939-1949, 1939-1952), a w niektórych miejscach i dla niektórych ludzi nawet dłużej”. I dalej: „Niedaleko od brzegów Biebrzy i miasteczka Jedwabne leży wioska Jeziorko, w której zginął w 1957 roku epigon partyzantki białostockiej: »Ryba«”72.

Ale niezależnie od tego, jaką na nią wywierano presję (jeśli w ogóle do tego doszło), wyjaśnienie Sokołowskiej nie pozostało bez odpowiedzi. 9 sierpnia 1949 roku, z wię­zienia w Warszawie, Karol Bardoń wysłał do Sądu Okręgo­wego w Łomży następującej treści „dopełnienie” do skargi rewizyjnej, którą złożył od razu po wyroku: „Wysoki Sądzie! Podczas przewodu sądowego świadek Sokołowska Julia, była kucharka na posterunku żandarmerii w Jedwabnym, zeznała że w dniu masowego mordu Żydów miało być 60 gestapowców i tyleż żandarmów, a dla gestapowców miała jakoby gotować obiad. Powyższe jest niezgodne z prawdą, gdyż w owym dniu pracując na podwurku żandar­merii nie widziałem żadnych gestapów lub żandarmów. Wy­chodząc kilkakrotnie do warsztatu, który znajdował się w majątku, a przechodząc przez rynek gdzie byli skupieni Żydzi nie zauważyłem również żadnych gestapowców ani żandarmów. Absurdem znów jest, by na zwykłej kuchence zgotować obiad na 60 osób.

71 Op. cit, str. 150-151, 187, 194, 254, 257, 385.

72 Tomasz Strzembosz, Uroczysko Kobielno, op. cit., str. 5

Po przeprowadzonym mordzie żydów wpadło na podwurko posterunku żandarmerii gdzie remontowałem auto kilka osób cywilnych i usiłowali uprowadzić 3 żydów rąbających drzewo. Wówczas wyszedł do nich kom. poste­runku żandarmerii Adamy mówiąc: Czy wam mało było 8 godzin czasu do rozprawienia się z Żydami. Z powyższe­go wynika, że masowy mord Żydów został przeprowadzony nie przez Gestapo, których w owym dniu nie widziałem, a przez miejscową ludność na czele z Burmistrzem Karolakiem.”73

Bardoń wróci do tego epizodu trzy lata później w obszer­nym życiorysie, który przesłał na ręce „Prezydenta Rzeczy Pospolitej” wraz z prośbą o darowanie wolności, ujmując tym razem zagadnienie, jeśli tak można powiedzieć, od drugiego końca przewodu pokarmowego: „Tam w podwórzu były ustępy i o ile by było 60 przyjezdnych żandarmów i 60 gestapowców do tej akcji masowego mordu, to musiałby ktoś z nich być i na podwórzu.” I kończy swój życiorys na­stępującym zdaniem: „Chodziłem w ten dzień masowego mordu 3 razy do warsztatu 350-400 m z domu ulicami na obiad i zpowrotem i nie widziałem ani jednego mundurowe­go ani na ulicach ani przy grupie ludzi spędzonych na ryn­ku”.74 Nie ma podstaw przypuszczenie, że skazany zmyślał takie rzeczy pisząc z więzienia prośbę o ułaskawienie do Prezydenta Rzeczypospolitej, po to tylko, aby mu się przy­podobać. Bo przecież temu ostatniemu przyjemniej byłoby się dowiedzieć, że za zbrodnię jedwabieńską odpowie­dzialni są Niemcy, nie jego rodacy.

73 GK, SOŁ 123/309. Bardoń opisuje ten moment trochę dokładniej w swoim życiorysie z 1952 roku. Powiada, że to było wieczorem, kiedy już wychodzili z Dąbrowskim, stodoła już się paliła i na podwórko żan­darmerii „wpadli 3 mi nie znanych cywilów młody chłopy po lat do 22, jedyn zabrał jednego rębacza drzewa i uprowadził siłą w rynek, drugich dwóch morderców usiłowali zabrać następnych dwóch rębaczy. Na pod­niesiony krzyk na podwórzu wybiegł komendant posterunku żandarme­rii hauptwachmistrz Adamy, mówiąc te słowa do tych opryszków: co - mało wam było 8 godzin załatwić się z temi Żydami, toście teraz eszcze tutaj przyszli won stąd! Wygnał tych zbrodniarzy, rębacze dwaj pozosta­li, trzeci jusz był zabrany uprowadzony” (GK, SOŁ 123/504, 505).

W dokumentacji, którą dysponujemy, znajdują się wedle mego rachunku 92 nazwiska (w większości opatrzone adre­sami) osób, które brały udział w pogromie jedwabieńskich Żydów. Nie sądzę, aby ich wszystkich należało uznać za morderców - co najmniej dziewięciu przecież sąd uniewin­nił od stawianych zarzutów.75 Różni ludzie, których widzia­no jak pilnowali Żydów na rynku, być może już nie zagania­li ich do stodoły.76 Z drugiej strony wiemy również, że ci wymienieni z nazwiska, to tylko część uczestników, i oba­wiam się, że niewielka, skoro „przy spędzonych Żydach”, jak nas zapewnia inny oskarżony w procesie Ramotowskiego, Władysław Miciura, „była masa ludzi nie tylko z Je­dwabnego ale i okolic”.77 „Było tam więcej bardzo dużo osób których obecnie nazwisk nie przypominam”, mó­wi Jerzy Laudański, który wraz ze swoim bratem wyjątko­wo się tego dnia zasłużył. „Jak przypomnę to podam,” do­daje przymilnie.78 Tłum oprawców zgęstniał jakoś szczegól­nie wokół stodoły, gdzie palono Żydów. Jak to ujął Bo­lesław Ramotowski, „kiedy gnaliśmy do stodoły to ja nie widziałem ponieważ w tym czasie był bardzo duży tłok”.79

74 „Ja pracując z Dombrowskim przez cały dzień przy remoncie sa­mochodu w podwórzu żandarmeryi nie widziałem ani jednego obcego żandarma ani gestapowca.” I dalej jak w tekście (GK, SOŁ 123/506).

75 Józefa Sobutę oraz ośmiu oskarżonych w procesie Ramotowskiego.

76 Czesław Lipiński, na przykład, powiada ja siedziałem z tą laską [na rynku] około piętnaście minut, lecz ja nie mogłem dalej patrzeć na to jak oni ich mordowali [i] poszłem do domu”. Coś tam w międzycza­sie chyba jednak zdążył nabroić, bo za kwadrans siedzenia „z laską” na rynku nie skazano by go w tym procesie na 10 lat więzienia (GK, SOŁ 123/607).

Oskarżeni, którzy chyba wszyscy mieszkali w czasie okupacji w Jedwabnem, nie rozpoznają licznych uczestni­ków pogromu również i dlatego, że byli wśród nich chłopi, o których wiemy, że schodzili się do miasteczka od samego rana z okolicy. „I wielu także było chłopów ze wsiów któ­rych nie znałem” - znowu cytuję słowa Władysława Misiury. „Byli to przeważnie młodzieńcy, którzy cieszyli się tą łapanką i znęcali się nad ludnością żydowską”.80

Tak więc w tej zbrodni wzięło udział mnóstwo ludzi. Było to zbiorowe morderstwo w podwójnym tego słowa znaczeniu - ze względu na liczbę ofiar i ze względu na liczbę prześladowców. Aby zrozumieć, co to znaczy, zatrzy­majmy się na moment nad konkretnie wymienioną cyfrą 92 uczestników, mężczyzn w sile wieku, obywateli miasta Jedwabne. Przed wojną, jak pamiętamy, mieszkało tam circa 2.500 osób, z tego sześćdziesiąt kilka procent to byli Żydzi. Dzieląc etnicznie polską ludność na pół dostajemy liczbę 450 mężczyzn wliczając w to starców i dzieci. Więc jeszcze raz podzielmy ją na pół i wtedy się okaże, że mniej więcej połowa dorosłych mężczyzn z Jedwabnego jest wymieniona po nazwisku wśród uczestników zbiorowego mordu.

77 GK, SOŁ 123/655.

78 GK SOŁ 123/668.

79 GK, SOŁ 123/726.

80 GK, SOŁ 123/620. Gospodyni domowa, starsza pani, Bronisława Kalinowska, zeznając w sprawie Ramotowskiego powiedziała: „W 1941 r. kiedy wkroczyły wojska okupanta niemieckiego na teren m. Jedwabne to ludność miejscowa przystąpiła do mordowania Żydów tak jak oni znęca­li się nad żydami to nie można było patrzeć na to” (GK, SOŁ 123/686). A kiedy rozmawiałem na ten temat z panią Adamczyk w Jedwabnem, która wówczas była małą dziewczynką i rodzice zatrzymali ją w domu tego dnia, złapała się dramatycznym gestem za głowę na wspomnienie krzyku mordowanych i potwornego zapachu palonych ciał.

Jak to się wszystko odbyło? Do dziś przetrwała w Jedwabnem świadomość, że Żydów wymordowano w sposób wyjątkowo okrutny. Aptekarz jedwabieński, którego roz­mowę z Agnieszką Arnold cytowałem już wcześniej, niemal dosłownie powtórzył znane nam już słowa Lipińskiego: „I taki mi pan opowiadał. Pan Kozłowski taki, już nieżyjący. Był masarzem. Bardzo przyzwoity człowiek. Miał zięcia prokuratora przed wojną. Z takiej rodziny bardzo zacnej. I on opowiadał, że to nie można było patrzeć, że co się działo”.81

Po latach, zastrzegając się „że nie widziała wszystkie­go”, Halina Popiołek tymi słowami opisała 10 lipca w Jedwabnem dziennikarzowi „Gazety Pomorskiej”: „Nie byłam przy tym, jak obcinali głowy ani jak zakłuwali Żydów ostry­mi tykami. To wiem od sąsiadów. Nie widziałam też jak na­si kazali się topić młodym Żydówkom w stawie. Widziała siostra mojej mamy. Twarz miała zalaną łzami, kiedy przy­szła nam to opowiedzieć. Ja widziałam jak pomnik Lenina kazali zdjąć młodym żydowskim chłopakom, jak kazali go obnosić i krzyczeć `przez nas wojna!'. Widziałam jak ich przy tym bili paskami z gumy. Widziałam jak katowali Ży­dów w bożnicy i jak skatowanego Lewiniuka, który jeszcze dychał ludzie żywcem zakopali... Zapędzili wszystkich do stodoły. Oblali naftą z czterech stron. Trwało wszystkiego dwie minuty, ale ten krzyk... Mam go w uszach”.82

81 Skrypt, str 490.

82 „Gazeta Pomorska”, Adam Willma, Broda mojego syna, 4 sier­pnia 2000.

Ale nie tylko widok tego, co wyczyniano z Żydami był przerażający. Również krzyk męczonych ludzi, a potem smród, kiedy ich palili, były nie do wytrzymania. Trwające przez cały dzień mordowanie Żydów odbyło się na obszarze wielkości stadionu sportowego. Od stodoły, w której więk­szość ofiar tego dnia w końcu spalono, do rynku w prostej li­nii można dorzucić kamieniem. Cmentarz żydowski jest tuż obok. Tak więc wszyscy, którzy byli wówczas w miastecz­ku i mieli jako tako funkcjonujący zmysł wzroku, słuchu, al­bo powonienia, byli tej zbrodni świadkami albo uczestnika­mi.

Mord

Zaczęło się, jak wiemy, od wezwania Polaków z Je­dwabnego rankiem 10 lipca do magistratu. Ale ponieważ już wcześniej krążyły pogłoski o planowanej tego dnia rozprawie z Żydami, to i okoliczna ludność ściągała od sa­mego rana furami do miasteczka. Byli wśród nich, przy­puszczam, weterani kilku pogromów, które dopiero co miały miejsce w tych stronach. Tak to zazwyczaj wyglądało, że kiedy fala pogromów przetaczała się po ja­kiejś okolicy to częściowo ci sami ludzie brali w nich udział, przemieszczając się z miejsca na miejsce.83 „Pew­nego dnia na polecenia Karolaka i Sobuty przed Zarządem Miejskim w Jedwabnym zebrało się kilkadziesiąt mężczyzn, których żandarmeria niemiecka Karolak i Sobuta zaopatrzyli w baty kije i drągi. Następnie Karolak i Sobuta polecili zebranym mężczyznom spędzić wszyst­kich żydów Jedwabnego na plac przed Zarządem Miejskim”. We wcześniejszym zeznaniu świadek Danowski dodaje jeszcze, że wydano przy tej okazji ludziom wódkę, ale nikt inny tego szczegółu nie potwierdza.84

83 Oto, dla ilustracji sposobu zachowania małomiasteczkowej lud­ności w takiej sytuacji, zapis z Dziennika lat okupacji Zamojszczyzny Zygmunta Klukowskiego z 13 kwietnia 1942 roku: „panika wśród Żydów jeszcze bardziej się wzmogła. Od rana oczekiwali lada godzina zjawienia się żandarmów i gestapowców. [...] Na miasto wyległy wszel­kie szumowiny, zjechało się sporo furmanek ze wsi i wszystko to niemal cały dzień stało w oczekiwaniu, kiedy można będzie przystąpić do ra­bunku. Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zacho­waniu się części ludności polskiej i rabowaniu opuszczonych żydow­skich mieszkań. Pod tym względem miasteczko nasze z pewnością nie będzie w tyle” (Dziennik lat okupacji Zamojszczyzny, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Lublin, 1958, str. 255). Jeśli idzie o ilustra­cję zjawiska mechanizmu fali pogromowej por. przypis nr 128, na temat pogromów wiosną 1919 roku w okolicach Kolbuszowej. O uczestnic­twie tych samych ludzi w kolejnych pogromach mówi też cytowana przezemnie relacja Finkelsztajna na temat Radziłowa.

W tym samym mniej więcej czasie kazano Żydom ze­brać się na rynku do sprzątania (z miotłami, dodaje Rywka Fogel). Żydów już przedtem zmuszano do różnych upoka­rzających robót porządkowych, więc można się było w pierwszej chwili łudzić, że to powtórka już przedtem doświadczanych szykan. „Mój mąż i dwoje dzieci tam po­szli, a ja na chwilę jeszcze zostałam aby zrobić trochę porządku i zamknąć porządnie okna i drzwi.”85 Wiedziano już z doświadczenia, że opróżnienie domu z mieszkańców było okazją do rabunków. Nieławicki, na przykład, ucie­kając w pole tego dnia założył na siebie dwie dobre pary spodni i dwie koszule spodziewając się, że po powrocie do domu zastanie splądrowane mieszkanie. Wiemy również od Laudańskiego, że Żydom kazano się zebrać na rynku rzeko­mo do sprzątania. Ale bardzo prędko połapano się, że tym razem sytuacja wygląda jakoś szczególnie niebezpiecznie. Rywka Fogel już nie poszła na rynek w ślad za dziećmi i mężem tylko ukryła się wraz z sąsiadką w ogrodzie majątku ziemskiego tuż obok. I tam chwilę później usłyszały „okropne krzyki młodego chłopca, Józefa Lewina, którego goje zatłukiwali na śmierć”.86

Jak się dowiadujemy z relacji Karola Bardonia, który dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie tamtędy przecho­dził, Lewina dosłownie zatłuczono na śmierć kamieniami.

84 Dosłowny cytat z Danowskiego pochodzi z zeznań złożonych w sierpniu1953 roku (GK, SWB, 145/238). Zaś w zeznaniach z 31 grud­nia 1952 roku wspomina o rozdawaniu wódki przed magistratem. Wie­my skądinąd (a właściwie z uzasadnienia wyroku uniewinniającego Sobutę), że Danowski był alkoholikiem. Może więc ten szczegół utkwił mu akurat w pamięci (GK, SWB, 145/185, 186, 279).

85 Yedwabne, op. cit., str. 102.

86 Yedwabne, op. cit., str. 103.

Z podwórka posterunku żandarmerii, gdzie naprawiał samo­chód, Bardoń udał się tego rana po narzędzia do warsztatu, który znajdował się w „majątku ziemskim” (to tam sie­działa ukryta Rywka Fogel). „[Z]a rogiem kuźni przyległej do warsztatu ośrodka stał mieszkaniec miasta Jedwabne Wiśniewski [dwa słowa nieczytelne]. Wiśniewski mnie za­wołał, podeszłem i Wiśniewski wskazując na obok leżącego zmasakrowanego zabitego młodego człowieka lat około 22 nazwiskiem Lewin wyzn.[ania] mojż.[eszowego] mówił do mnie patrz pan tego sk.-syna zabiliśmy kamieniami. [...] Po­kazał Wiśniewski kamień wagi 12 do 14 kg i mówił tem ka­mieniem mu przyfasowałem i teraz jusz nie wstanie.”87 To było od razu na początku spędzania Żydów na rynek. Jak pi­sze Bardoń, idąc do warsztatu widział na rynku grupę około stu Żydów, zaś wracając skonstatował, że grupa ludzi znacznie się powiększyła.

W innym punkcie miasteczka Wincenty Gościcki wrócił akurat do domu z nocnej warty. „Rano gdy położyłem się spać przyszła do mnie żona i kazała mi wstać i powie­działa że mie się nie dobrze robi gdyż blisko mego domu bi­li pałkami żydów. Wtęczas ja wstałem i wyszłem na dwór z mieszkania. Wtęczas ja zostałem zawezwany przez Urbanowskiego który powiedział mi zobacz co się robi poka­zując mi czterech trupów żydowskich, byli to: 1. Fiszman 2. Styjakowskich [?] dwóch i Blubert. Ja wtęczas to ja scho­wałem się do domu”.88

Tak więc niemal od pierwszej chwili tego dnia Żydzi zrozumieli, że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wielu próbowało ratować się ucieczką w pole. Ale udało się tylko nielicznym, bo wyjść za miasto nie zwracając na siebie uwa­gi nie było jak, a poza tym wokoło krążyły grupki miejsco­wej ludności i wyłapywały Żydów. Nieławickiego, który już był na polu, kiedy się zaczynał pogrom, schwytało kilkuna­stu chłopaków, pobili go i doprowadzili na rynek. Tak samo złapano, obito i przyprowadzono z powrotem do miasta Olszewicza. Jakieś sto, może dwieście osób zdołało się tego dnia uratować od śmierci - a wśród nich w końcu także Nieławicki i Olszewicz. Ale wielu innych, którzy usiłowali uciekać przez pola, zabito od razu. Wspomniany już Bardoń w drodze do warsztatu widział „po lewej stro­nie szosy na polu majątku w zbożu ludzi na koniach cywi­lów [podkreślenie autora] z grubymi pałami czy orczykami w rękach...”89

88 GK, SOŁ 123/503. ; GK, SOŁ 123/734.

„Halinka Bukowska z tabunem innych dzieci biegała po uliczkach Jedwabnego. Miała osiem lat, ale zapamiętała sporo: `Koło naszego domu przejeżdżał konno pan Bielecki, gonił przed sobą młodą Żydówkę o nazwisku Kiwajko, imienia nie pamiętam. Ta kobieta mokra od potu krzyczała o pomoc, ale nikt jej nie pomógł. A wszyscy wiedzieli, że kiedy Bielecki siedział w więzieniu, Kiwajkowa opiekowa­ła się jego dziećmi”.90

Konno łatwo było wypatrzeć w polu i dogonić ukry­wającego się człowieka.

Tego dnia zapanowała w miasteczku swoista kakafonia przemocy - wiele nieskoordynowanych ze sobą, równocze­snych działań, nad którymi Karolak i magistrat sprawowali ogólną pieczę dbając tylko, aby sprawy posuwały się w pożądanym kierunku. Ale mnóstwo, jak sądzę, było ini­cjatyw indywidualnych. Bardoń w jakiś czas później będzie jeszcze raz szedł do warsztatu. I w tym samym miejscu zno­wu spotka Wiśniewskiego nad trupem Lewina. „Zrozu­miałem, że Wiśniewski tu [j]eszcze na coś czeka. Zabrałem z warsztatu mi potrzebne części i w drodze powrotnej spotkałem tych samych dwóch młodych mężczyzn których spo­tkałem pierwszy raz idąc do warsztatu. [Później zorientuje się, że byli to Jurek (tak o nim wszyscy mówią, musiał chy­ba bardzo młodo wyglądać) Laudański i Kalinowski]. Szli oni teraz jak się orientowałem do Wiśniewskiego na miejsce jusz zabitego Lewina i prowadzili drugiego człowieka wyz.[nania] mojż.[eszowego] nazwiskiem Zdrojewicz Hersz, żonaty, właściciel młyna motorowego w Jedwabnym u którego ja pracowałem do marca 1939 r. Prowadzili go pod ręce z głowy Zdrojewicza ciekła krew jemu po szyji na piersi. Zdrojewicz odezwał się do mnie: panie Bardoń niech mnie pan ratuje. Ja bojąc się sam tych morderców, odpowie­działem: nic ja panu nie mogę pomóc i minąłem ich.”91

89 GK, SOŁ 123/503.

90 „Gazeta Pomorska”, Adam Willma, Broda mojego syna, 4 sierpnia 2000.

Tak więc w jednym punkcie miasta Laudański z Wiśniew­skim i Kalinowskim kamieniowali po kolei Lewina i Zdrojewicza; pod domem Gościckiego kijami zatłuczono czterech innych mężczyzn; w stawie przy ulicy Łomżyńskiej niejaki „Łuba Władysław [...] utopił dwóch Żydów kowali”; jeszcze gdzie indziej Czesław Mierzejewski najprzód zgwałcił a potem zamordował Judes Ibram;92 córce nauczyciela chederu, którą wszyscy znali, bo uczyli się u niej w domu czytać po hebrajsku, ślicznej Gitele Nadolny, obcięto głowę i zabawiano się potem kopiąc ją jak piłkę;93 na rynku „Dobrzańska prosiła o wodę, zemdlała, nie pozwolili ratować, matkę zabili, bo chciała wodę podać; Betka Brzozowska zginęła z dzieckiem na ręku”;95 bito Żydów nieludzko przez cały czas, no i rabowano żydowskie domy.95

91 GK SOŁ 123/503, 504.

92 GK, SOŁ 123/675.

93 Yedwabne, op. cit., str. 103.

94 ŻIH, 301/613.

95 GK, SOŁ 123/675; ŻIH, kolekcja 301/613 (druga relacja Wasersztajna). Na moje pytanie, co dokładnie zaobserwował na rynku, kiedy go tam doprowadzono, Nieławicki odpowiedział, że się za bardzo nie rozglądał tylko przepychał do środka spędzonego tłumu, jako że do­okoła stali pierścieniem ludzie z drągami w rękach i bili kogo tylko mo­gli dosięgnąć (rozmowa, luty 2000 roku). Wspominałem o tym już przedtem słowami świadków, którzy bicie Żydów na rynku właśnie mają na myśli, kiedy powtarzają, że „nie można było na to patrzeć.”

96 GK, SOŁ 123/653.

97 GK, SOŁ 123/681.

98 ŻIH, 301/613.

99 GK, SOŁ 123/686.

Równocześnie z inicjatywami indywidualnymi poszcze­gólnych złoczyńców miały miejsce prześladowania bardziej systematyczne, obejmujące całe grupy ofiar. Zanim odebra­no im życie, Żydów upokarzano. „Widziałem jak Sobuta i Wasilewski wybrali sobie kilkunastu z pośród będących Żydów i w ośmieszający sposób urządzali z nimi gimna­stykę”.96 I wyprowadzano ich grupami na cmentarz, gdzie już zabijano hurtowo. „Wybrali zdrowszych mężczyzn i za­gnali na cmentarz i kazali im wykopać rów, po wykopaniu rowu przez żydków wzięli ich pozabijali bili kto czym [tak w tekście] kto żelazem, kto nożem, kto kijem”.97 „Szelawa Stanisław mordował hakiem żelaznym, nożem w brzuchy. Zeznający [Szmul Wasersztajn, cytuję jego drugą relację przechowywaną w ŻIH-u] był w krzakach. Słyszał jak krzyczą. Wymordowali 28 mężczyzn w jednym miejscu i to najsilniejszych. Szelawa zabrał jednego Żyda. Język mu wycieli. Później długa cisza.”98

Podekscytowani mordercy pracowali bardzo energicznie - „ja stałam na ul. Przy tulskiej,” mówi starsza kobieta, Bro­nisława Kalinowska, „to leciał ulicą Laudański Jerzy, zam.[ieszkały] Jedwabne, który to powiedział że już dwóch czy trzech żydów zabił, był bardzo zdenerwowany i poleciał dalej99 - ale przecież zorientowali się wkrótce, że tymi me­todami nie uda się do zmierzchu zabić półtora tysiąca osób. Postanowiono więc spalić wszystkich Żydów naraz w sto­dole. Nie był to specjalnie oryginalny pomysł, bo w ten właśnie sposób rozprawiono się z Żydami w końcowej fazie pogromu radziłowskiego kilka dni wcześniej. Ale, jak wol­no nam się domyślać, inicjatywa nie była chyba omówiona i przygotowana z góry, bo nie ustalono w czyjej stodole miało do tego dojść. I najprzód zwrócono się do Józefa Chrzanowskiego: „kiedy ja zaszłem na rynek to oni [Sobuta i Wasilewski] mnie powiedzieli żebym ja oddał swoją sto­dołę na spalenie żydów. Więc ja zacząłem prosić żeby mo­jej stodoły nie palili, wtedy oni zgodzili się na to i moją sto­dołę zostawili, tylko mnie kazali żeby pomóc im zagnać żydów do stodoły Śleszyńskiego Bronisława.”100

Ale zanim jeszcze wypędzono Żydów z rynku w ich ostatnią drogę do stodoły Śleszyńskiego, Sobuta z kolegami urządzili mały spektakl. Za czasów okupacji sowieckiej po­stawiono w miasteczku tuż obok rynku pomnik Lenina. Więc „grupę mężczyzn Żydów wzięto do rozwalania pomnika Le­nina który stał na skwerku. Gdy Żydzi rozwalili ten pomnik więc kazali im wziąć części pomnika na kołki i nieść, a rabi­nowi iść na przedzie niosąc swoją czapkę na kiju i wszyst­kim śpiewać „przez nas wojna za nas wojna”. W trakcie nie­sienia pomnika wszystkich Żydów z rynku zagnali do sto­doły jak również tych niosących pomnik, stodołę tę oblali benzyną i zapalili w której to stodole w ten sposób zginęło około półtora tysiąca ludności żydowskiej”.101

Wokół stodoły, jak pamiętamy, krążył gęsty tłum na­ganiaczy, który zmaltretowanych Żydów zapędzał i upychał do środka. „Przygnaliśmy żydów pod stodołę”, po­wie Zygmunt Laudański, „i kazali wchodzić, co i żydzi byli zmuszeni wchodzić”.102 Miał miejsce jeszcze swoiście korczakowski epizod. Woźnica, Michał Kuro­patwa, za czasów okupacji sowieckiej ukrywał polskiego oficera. I wyciągnięto go z tłumu już pod samą stodołą oświadczając, że w nagrodę za ten czyn darują mu życie. Kuropatwa odmówił, i wybrał wspólną śmierć ze wszystkimi Żydami.103

100 GK, SOŁ 123/614.

101 GK, SWB 145/255. Oprócz Adama Grabowskiego dokładnie tak samo opisują te sceny i inni świadkowie - Julian Sokołowski: „Pamię­tam jak podczas pędzenia żydów ob. Sobuta dał swój kij rabinowi i ka­zał mu włożyć na kij nakrycie z głowy i krzyczeć `przez nas wojna za nas wojna”. Cały ten kordon żydów pędzony za miasto do stodoły krzy­czał `przez nas wojna, za nas wojna” (GK, SWB 145/192); Jerzy Laudański (GK, SOŁ 123/665); Stanisław Danowski (GK, SWB 145/186); Zygmunt Laudański (GK, SOŁ 123/667).

Naftę, którą oblano stodołę, wydał z magazynu Antoni Niebrzydowski Eugeniuszowi Kalinowskiemu i swojemu bratu, Jerzemu. „W/w zanieśli tę naftę którą ja wydałem osiem litrów obleli stodołę gdzie była pełna stodoła żydów i podpalili, jak było dalej tego ja niewiem”.104 Ale my wie­my - Żydzi spłonęli żywcem. W ostatniej chwili wyrwał się jeszcze z tego piekła Janek Neumark. Podmuch gorącego powietrza otworzył drzwi stodoły, obok których stał z siostrą i jej pięcioletnią córeczką. Staszek Sielawa z sie­kierą w ręku zagrodził im drogę, ale Neumark zdołał wy­rwać mu tę siekierę i uciekli na cmentarz. I tylko zdążył jeszcze przedtem zobaczyć, jak ojciec jego stanął w płomie­niach.105

Najgorszym mordercą ze wszystkich był chyba niejaki Kobrzyniecki. On też, jak mówi kilka osób, podpalał sto­dołę. „Potem jak ludzie opowiadali to najwięcej żydów za­bił ob. Kobrzyniecki imię nie wiem,” zeznaje świadek Edward Śleszyński, syn właściciela stodoły, „który to miał osobiście zabić 18 żydów i największy brał udział w morderstwie przy paleniu”.106 Gospodyni domowa Aleksandra Karwowska słyszała nie „od ludzi” tylko od samego Kobrzynieckiego, że „zarżnął nożem osiemnaście żydów, mó­wił on to w moim mieszkaniu kiedy stawiał piec”.107

102 GK, SOŁ 123/666.

103 Yedwabne, op. cit., str. 103.

104GK, SOŁ 123/618. Jakąś rolę w transakcji z naftą odegrał również i Bardoń (bo to on prawdopodobnie jako mechanik zawiadywał magazy­nem), ale, jak twierdzi, dał Niebrzydowskiemu polecenie wydania nafty „do celów technicznych a nie spalenia stodoły z ludźmi” (GK, SOŁ 123/505).

105 Yedwabne, op. cit., str. 113.

Myślę, że w miasteczku, którego mieszkańcy mają sobie do opowiedzenia, kto z nich ilu ludzi zamordował i w jaki sposób, trudno było w ogóle rozmawiać na jakiś inny temat. W ten sposób jedwabianie, wzorem króla Midasa, zostali­by skazani za swój występek na nieustające rozmowy o Żydach i o mordercach. Antosia Wyrzykowska, jak tam przyjeżdża już wiele lat po wojnie, to mówi, że ją strach ogarnia.

Był sam środek upalnego lipca, więc należało ciała po­mordowanych i popalonych czym prędzej usunąć, ale już nie było Żydów, których można by zagonić do tej roboty. ,,[P]óźno wieczorem,” wspomina Wincenty Gościcki, „zo­stałem przez niemców wzięty do roboty zakopywać tych po­palonych trupów. Lecz ja nie mogłem tego czynić gdyż jak to zobaczyłem brało mie na wymioty i zostałem zwolniony od zakopywania trupów.”108 Widocznie nie on jeden, skoro [d]rugiego dnia czy już trzeciego dnia wieczorem po mor­derstwie”, jak relacjonuje Bardoń, „stałem z burmistrzem Karolakiem w rynku nie daleko posterunku tu podeszed ko­mendant żand.[armerii] post. [erunku] Jedwabne Adamy i mówił do burmistrza z naciskiem: zamordować ludzi i spa­lić ście potrafili co? ale pogrzebać niema komu co? do rana żeby byli wszyscy pogrzebani! zrozumieliście?”109

106 GK, SOŁ 123/685; porównaj też zeznania Władysława Miciury: „Z dalszej odległości widziałem tylko Kobrzenieckiego Józefa, który podpalał stodołę” (GK, SOŁ 123/655).

107 GK, SOŁ 123/684.

108 GK, SOŁ 123/734.

109 GK, SOŁ 123/506.

Po sześćdziesięciu latach Leon Dziedzic opowie dzienni­karzowi „Rzeczpospolitej” i „Gazety Pomorskiej”, jak grzebał wówczas na polecenie Niemców jedwabieńskich Żydów. Dowiemy się od niego, między innymi, że ogień pochłonął stodołę tego dnia posuwając się ze wschodu na zachód. Pe­wnie taki był akurat kierunek wiatru. Na pogorzelisku sto­doły „lewy sąsiek był prawie pusty, leżały w nim pojedyn­cze zwłoki. W środkowej części na klepisku było ich więcej. Ale dopiero w prawym sąsieku - wielowarstwowe kłębo­wisko ciał”. Dowiemy się też, że chociaż każdy z grabarzy „wymiotował ze dwadzieścia razy”, to kiedy już wyleciał „trupi gaz” w powietrzu „pozostał tylko zapach pieczeni” i że większość Żydów zginęła poduszona i zatratowana. Tyl­ko ci z zewnątrz byli popaleni, „na zwłokach położonych najgłębiej nawet przyodziewek był nietknięty ogniem”. Tru­py, wspomina Dziedzic, „były ze sobą splecione jak korze­nie. Ktoś wpadł na pomysł, żeby rozdzierać po kawałku i zrzucać te kawałki do wądołów. Przynieśli widły do ziem­niaków, rozrywaliśmy jak szło: to głowę, to nogę... Wieczo­rem kiedy było ku końcowi, pozostały jeszcze pojedyncze ludzkie strzępy. Zgarnialiśmy to wszystko. Kiedy trafiłem widłami na pudełko z pastą do butów, pudełko się otworzy­ło. Wyleciały złote monety. Zbiegli się ludzie, zaczęli zbie­rać. Ale żandarmi odgonili tłum kolbami, przeszukali wszy­stkich... Kto znalezisko schował do kieszeni to mu je zare­kwirowali, i jeszcze po łbie dali. Kto wepchnął do buta, ocalił zdobycz... `Złoto dla nas, reszta dla was' - mówili wskazując na trupy. Dziedzic zapamiętał jeszcze jeden szczegół: - Słyszałem, że później był problem, bo Niemcy kazali Polakom ocalić choćby jednego rzemieślnika w każ­dym zawodzie. Ale nas nie posłuchali i później na gwałt szukali rzemieślników wśród chrześcijan.”110

Po 10 lipca nie wolno już było Polakom mordować Żydów w Jedwabnem wedle własnego uznania i trochę niedobitków nawet wróciło do miasteczka. Snuli się przez jakiś czas po okolicy, kilkoro pracowało na posterunku żandar­merii, aż ich w końcu zapędzono do getta w Łomży. Przeżyło wojnę ledwie kilkanaście osób, z tego aż siedem przechowanych w Janczewie przez państwa Wyrzykowskich.111

110 „Rzeczpospolita”, Andrzej Kaczyński, Nie zabijaj, 10 lipca 2000; „Gazeta Pomorska”, Adam Willma, Broda mojego syna, 4 sierpnia 2000.

111 O rodzinie Wyrzykowskich należałoby napisać oddzielną książkę i mam nadzieję, że ktoś się tego podejmie.

Rabunek

Jeden wielki temat pozostaje w zachowanych świadec­twach nie omówiony - co się stało z majątkiem Żydów jedwabieńskich? Nieliczni Żydzi, którzy przeżyli wojnę, wiedzą tyl­ko, że wszystko stracili, ale na pytanie, kto tę własność przejął i co się z nią stało na próżno szukalibyśmy odpowiedzi w ich Księdze Pamiątkowej. W śledztwach i na procesach z 1949 i 1953 roku nie stawiano świadkom ani oskarżonym pytań na ten temat, tak więc dotarły do nas tylko strzępki informacji.

Eljasz Grądowski, który dowiedział się o lipcowej zbrodni po powrocie z Rosji, charakteryzując udział poszczególnych ludzi w pogromie, podaje, że mienie żydowskie grabili Gienek Kozłowski, Józef Sobuta, Rozalia Śleszyńska i Józef Chrzanowski;112 w zeznaniach Sokołowskiej analogiczne po­stępowanie przypisywane jest Bardoniowi, Fredkowi Stefany, Kazimierzowi Karwowskiemu, i Kobrzynieckim.113 Abram Boruszczak wymienia w tym kontekście Laudańskich i Annę Polkowską.114 Żona Sobuty, imieniem Stanisława, wy­jaśniła na procesie, że wraz z mężem „przeprowadzili [śmy] się na mieszkanie pożydowskie na prośbę pozostałego tam syna zamordowanego żyda [wiemy skądinąd, że mowa jest o rodzinie Sternów], bo tam sam bał się mieszkać”.115 Kto po­zwolił Sobutom na zajęcie pożydowskiego domu wyjaśnia z kolei świadek Sulewski mówiąc: „nie wiem.” I dodaje: „o ile mi wiadomo to mieszkania pożydowskie można było zajmować bez pozwolenia”.116 Żona jeszcze innego z głównych złoczyńców, Stanisława Sielawa (bracia Sielawowie, jak pamiętamy, wymienieni są we wspomnieniach Wa-sersztajna i Janka Neumarka), mówi trochę szerzej o tej spra­wie: „słyszałam natomiast od miejscowej ludności lecz od kogo konkretnie nie pamiętam, że Sobuta Józef wraz z Karo-lakiem burmistrzem m. Jedwabne po wymordowaniu Żydów w Jedwabnym brał udział w zwożeniu pożydowskich rzeczy do jakiegoś magazynu, ale w jaki sposób odbywało się zwożenie tego ja nie wiem jak również nie wiem czy Sobuta Józef nabrał sobie pożydowskich rzeczy”.117 I precyzuje te wyjaśnienia jeszcze na sali sądowej: „widziałam jak wozili pożydowskie rzeczy, ale osk. stał tylko przy wozie z rzecza­mi, nie wiem więc czy oskarżony należał do tego intere­su [podkreślenie moje].118

112 GK, SOŁ 123/675-677.

113 GK, SOŁ 123/631-632.

114 GK, SOŁ 123/682-683.

115 GK, SWB 145/168.

116 GK, SWB 145/164-165.

117 GK, SWB 145/253. Sobuta twierdzi oczywiście, że nie tknął żydowskiej własności. „Po wymordowaniu obywateli narodowości żydowskiej zacząłem mieszkać w pożydowskim mieszkaniu ponieważ własnego nie miałem. [Ciekawe jak to jest, kiedy w jakiejś miejscowo­ści opustoszeje z dnia na dzień przeszło połowa domów i mieszkań?] Po wejściu do pożydowskiego mieszkania żadnych w nim mebli ani też innych rzeczy pożydowskich nie było i takowych nie posiadam. Pożydowskie wszystkie rzeczy były zwożone do magistratu co z nimi zrobiono po zwózce tego nie wiem” (GK, SWB 145/267).

Zauważmy, że ten proces przywłaszczania sobie cudzej własności zakodowany jest w języku. Widać to dobrze na przykładzie dwóch słów - „pożydowski” i „poniemiecki”. Są to świetnie zrozumiałe słowa w języku polskim i wiadomo, że odnoszą się do dóbr materialnych, któ­re kiedyś były własnością Żydów albo Niemców i mają już teraz inne­go właściciela. Gdyby ktoś powiedział „pofrancuski”, albo „poangielski” na przykład, to nie rozumielibyśmy w pierwszej chwili o co chodzi i uważali, że osoba wypowiadająca te słowa popełniła błąd, rusycyzm, mając zamiar powiedzieć „po francusku” (ew. „po angielsku”) co ozna­czałoby, oczywiście „w języku francuskim” (i odpowiednio - angiel­skim). Po prostu, historycznie rzecz biorąc, zabieraliśmy dobra material­ne tylko Żydom i Niemcom.

118 GK, SWB 145/165.

I może warto jeszcze w tym miejscu dodać parę słów na temat losów samej stodoły. 11 stycznia 1949 roku, czyli od razu po fali aresztowań w Jedwabnem, wpłynęło do łomżyńskiego UBP pismo od Henryka Krystowczyka. „Otóż w 1945 w kwietniu został mój brat Zygmunt Krystowczyk zamordowany za to, że będąc członkiem PPR i było mu polecone zorganizować ZSCh co też wykonał. Następnie został wybrany prezesem. Będąc prezesem ZSCh przystąpił do odbudowy młyna parowego przy ul. Przystrzelskiej własność pożydowska” - dalej Krystowczyk wy­jaśnia, jak i kto zamordował jego brata po to, aby młyn przejąć, po czym dodaje, że budulec na młyn dostarczył właśnie brat, który pracował jako cieśla i konkluduje: „Materjał drzewny pochodził ze stodoły ob. Szlesińskiego Bro­nisława, którą rozebraliśmy z tego powodu, gdyż mu niemcy wybudowali w zamian za starą stodołę która spłonęła ra­zem z żydami, którą dał dobrowolnie sam by żydów w niej spalić”.119 Jak widać wokół całej sprawy i własności pożydowskiej rozgrywają się intrygi w miasteczku jeszcze w 1949 roku.

Spalenie jedwabieńskich Żydów miało taki efekt, jak zastosowanie z dzisiejszego arsenału środków bojowych bomby neutronowej - zlikwidowano wszystkich właścicie­li, nie naruszając przy tej okazji ich dóbr materialnych. Ktoś więc musiał zrobić na tym wcale niezły „interes”. A skoro przedwojenne stosunki w Jedwabnem między mieszkańca­mi - jak to powiedział stary aptekarz po przeszło pół wieku - były „takie sielankowe”, to może bardziej chciwość, niż jakiś atawistyczny antysemityzm, była tym właściwym ukrytym motywem działania organizatorów straszliwego mordu?

119 GK, SOŁ 123/728.

Biografie intymne

W aktach sprawy Ramotowskiego i towarzyszy, oprócz protokołów przesłuchań świadków i podejrzanych znajdują się też rozmaite pisma i podania, które pozwalają nam bliżej zapoznać się z głównymi (anty)bohaterami opisanych wy­darzeń. Moje ustalenia wstępne, że to byli tacy sobie, zwykli ludzie, opierałem na danych personalnych z pierwszej strony protokołów przesłuchań. Ale o niektórych z nich możemy powiedzieć więcej niż tylko, ile mieli lat, dzieci i kim byli z zawodu.

Wkrótce po styczniowych aresztowaniach żony uwięzio­nych zaczęły wysyłać pisma do Urzędu Bezpieczeństwa wyjaśniające rolę ich zatrzymanych do wyjaśnienia mężów w pogromie Żydów. I w tych elaboratach znajdujemy nie­kiedy interesujące, bardziej intymne informacje o podejrza­nych. Oto na przykład treść pisma Ireny Janowskiej, żony Aleksandra, z 28 stycznia 1949 roku: „w dniu krytycznym chodziła żandarmeria niemiecka z Burmistrzem i Wasilewskim sekretarzem na czele po domach wypędzając mężczyzn do pilnowania żydów, którzy byli już spędzeni na rynku między innymi weszli do mego domu gdzie zastali męża i pod surowym rozkazem i groźby z bronią w ręku wy­pędzali męża na rynek. Mąż pod strachem nie wiedząc o co chodzi obawiał się sam gdyż za pierwszych Sowietów pra­cował jako urzędnik spełniając funkcję inspektora mleczar­ni”.120 Janina Żyluk pisze podanie w sprawie swojego aresz­towanego męża datowane trzy dni później: „Mój mąż do czasu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. pra­cował jako starszy robotnik przy pobieraniu podatków. Z te­go tytułu po przyjściu niemców w 1941 r. musiał się ukrywać ponieważ wszyscy, którzy pracowali z sowietami byli ścigani i prześladowani”.121

120 GK, SOŁ 123/718.

Oczywiście wszyscy muszą z czegoś żyć, pod sowietami biurokracja państwowa rozrosła się niepomiernie, no i logicz­nym mogło się wydawać żonie aresztowanego przez stali­nowską bezpiekę, że podkreślenie zasług męża w służbie so­wieckiej administracji ulży jakoś jego losowi. Z drugiej strony ostrożność nakazywała nie konfabulować w tej materii, bo to sami sowieci (do których w ostatecznej instancji te podania były adresowane) wiedzieli przecież najlepiej, kto z nimi współpracował i w jakiej roli. Zatem potraktowałbym te dwie wzmianki biograficzne jako co najwyżej ciekawostkę i mało znaczący detal, gdyby nie dwa dodatkowe wynurzenia, tym razem od kluczowych postaci jedwabieńskiego dramatu.

Oddajmy najpierw głos Karolowi Bardoniowi (przypo­minam - jedyny oskarżony, którego skazano na karę śmier­ci w procesie Ramotowskiego i towarzyszy): „Po wkrocze­niu Armij Radzieckiej do woj. Białostockiego i ustalenia Władz Radzieckich w październiku 1939 roku wróciłem do reperacji zygarów i dorywczo do 20 kwietnia 1940 roku wy­konywałem jusz mi powierzone roboty w mojem fachu w N.K.W.D. i innych Urzędach Władz Radzieckich. Tu otwierałem kasy bo nie było kluczy do nich, przerabiałem zamki, dorabiałem klucze, remontowałem maszyny do pisa­nia i. t. d. Od 20 kwietnia 1940 roku zostałem majstrem ja­ko mechanik i kierownikiem warsztatu mechanicznego w M.T.S. Tu remontowałem traktory kołowe i gąsieniczne, maszyny rolnicze i samochody dla pewnych Kołkozów i Sowhozów. W tem że ośrodku maszynowem byłem i brygadie­rem pierwszej brygady montażowej i technicznem kontrole­rem. Jednocześnie byłem deputatem gor. sowietu [pod­kreślenie moje] miasta Jedwabne, pow. Łomżyńskiego.”122

121 GK, SOŁ 123/712.

122 GK, SOŁ 123/498.

Bardoń mógł być bardzo dobrym mechanikiem, ale nieza­leżnie od posiadanych kwalifikacji zawodowych, aby pia­stować te wszystkie funkcje musiał być również uznany przez sowietów za człowieka godnego zaufania.

I wreszcie najbardziej zaskakujące wynurzenia jednego z największych złoczyńców tego dnia, starszego z braci Laudańskich, Zygmunta. „Do Ministerstwa Sprawiedli­wości U. B. P. w Warszawie”, tak zatytułowane jest jego po­danie, wysłane z więzienia w Ostrołęce 4 lipca 1949 roku. A opisał w nim następujący epizod ze swojej biografii: „kie­dy nasz teren został wcielony do BSSR ja w tym czasie skrywałem się ok. 6 miesięcy przed władzamy Sowieckimy. [...] Ja skrywający się od wysiedlenia w tym czasie nie udałem się do band jakie tworzyły się w tym czasie na na­szym terenie, a udałem się z prośbą do Generalissimusa Sta­lina, którą skierowaną przez prokuraturę moskiewską ul Puszkińska 15 do N.K.W.D. w Jedwabnem z nakazem szerszego rozpatrzenia. Po zbadaniu mnie i przeprowadze­niu śledztwa w terenie okazało się iż niesłusznie byłem na­ruszony i za zwrot strat zostałem uwolniony od skrywania przed wysiedleniem. Po obserwacji mych zapatrywań N.K.W.D. w Jedwabnem pozwało mnie do wspólnej pracy w likwidowaniu zła antyradzieckiego. [Czyżby Laudański był jednym z pentiti pułkownika Misiuriewa?] Wtęczas na­wiązałem kontakt z N.K.W.D. w Jedwabnem - pseud.[oni-mu] piśmiennie nie podaje. W czasie mego kontaktu aby praca była skuteczna i nie dać się zdradzić reakcji zwierzch­nictwo moje nakazywało mi abym przyjął pozycję antyra­dziecką gdyż ze strony władz byłem już znany. Otóż kiedy wybuchła nagła wojna Sowiecko-niemiecka w 1941 roku N.K.W.D. nie zdążyło zniszczyć wszystkich dokumentów ja obawiając się zupełnie nie pokazywałem się, aż podstępnie wyśledziłem [namawiając młodszego brata, żeby poszedł pracować do żandarmerii niemieckiej i próbował usunąć kompromitujące go dowody], że najważniejsze dokumenty zostały spalone na podwórku N.K.W.D. [...] Czuję się pokrzywdzony o cały wyrok gdyż zapatrywania moje są inne jak posądzono, bo kiedy byłem w kontakcie z N.K.W.D. życie miałem stale zagrożone, a obecnie nie przystając do rzadnych band reakcyjnych, które przymusowo werbo­wały wyjechałem z miejsca rodzinnego przystępując do pra­cy zawodowej w Gminnej Spółdz.[ielni] S.[amopomocy] Ch.[łopskiej] którą reakcja prześladowała i wstępójąc do P.P.R. czułem jak w duchu Demokratycznym poprawił się mi dobrobyt i uwarzam, że właśnie na takich ramionach może się opierać nasz ustrój robotniczy. Oświadczam, że je­dynie jako człowiek niezrozumiany znalazłem się we wię­zieniu, bo gdyby opinia moja o przyjaźni do Zw.[iązku] Radz.[ieckiego] była znana to jak nie niemcy to bandy reak­cyjne zniszczyły by mię wraz z rodziną”.123

Uderza nas przy pierwszym czytaniu nieugięty konfor­mizm tego człowieka, który próbuje antycypować oczeki­wania wszystkich kolejnych reżymów epoki pieców i an­gażuje się za każdym razem na całego - najpierw jako kon­fident NKWD, później morderca Żydów, wreszcie wstę­pując do PPR. Ale te strzępki odsłoniętych biografii czte­rech jedwabieńskich (anty)bohaterów (spośród dwóch tuzi­nów najaktywniejszych uczestników morderczego pogromu Żydów), którzy okazali się intymnymi współpracownikami sowieckich władz (zaś dwóch z nich - Jerzy Laudański i Karol Bardoń - było później szucmanami w niemieckiej żandarmerii) każą nam się zastanowić nad zjawiskiem współpracy z okupantem całościowo, a nie tylko przez pry­zmat cech charakteru poszczególnych osób. Wrócę do tego wątku w podsumowujących refleksjach.

123 GK, SOŁ 123/273-274.

A tu, na zakończenie, jeszcze tylko cri de coeur najmłod­szego Laudańskiego z 1956 roku - tym razem Jerzego, naj­zagorzalszego mordercy wśród oskarżonych. Mając metr osiemdziesiąt wzrostu był na tamte czasy bardzo wysokim i, jak sądzę, pełnym energii młodzieńcem. W aktach kontrolno-śledczych UB, gdzie podejrzanych opisywano za pomocą 34. punktowej charakterystyki, w rubryce „mowa” odnotowano o Laudańskim „Głośna Czysta Polska”, pod­czas gdy w analogicznych ankietach personalnych innych oskarżonych czytamy w tej rubryce przeważnie „Cicha”.124 Dlaczego ciągle jeszcze siedzę w więzieniu, skoro nie byłem zwolennikiem okupanta tylko najzwyklejszym pa­triotą - zapytuje moralnie zidiociały złoczyńca? „Wobec te­go, że ja byłem wychowywany w okolicach wzmożonych walk antyżydowskich, a w czasie wojny Niemcy masowo wymordowali tam, tak i w innych miejscowościach, Żydów, to czy ja jeden z procesu najmłodszy wiekiem i wychowany za sanacji muszę ponosić karę z całą surowością prawa. Przecież ja od ławy szkolnej byłem uczony tylko w jednym kierunku, nacjonalizmie na skutek czego siłą rzeczy po­wstała jednokierunkowość to znaczy, że mnie obchodzą tyl­ko za okupacji sprawy związane z moim Narodem i Oj­czyzną. Dowodem tego jest to, że nie pozwalałem się pro­sić, gdy zaszła potrzeba oddania się dla dobra sprawy swej Ojczyźnie za okupacji. Zakonspirowałem się do podziemnej organizacji w walce z okupantem jesienią w 1941 roku w miejscowości Poręba nad Bugiem pow [iat]. Ostrów Maz [owiecka]. Pod nazwą Polski Związek Powstańczy, gdzie czynnością moją było przewożenie prasy podziemnej i in­nych powierzonych mi rzeczy. W 1942 r. w maju gestapo niemieckie aresztowało mnie i osadziło w więzieniu na Pa­wiaku z kąd wywieziono do obozów koncentracyjnych: Oświęcim, Gross-Rosen, Oranienburg, gdzie cierpiałem na równi z innymi jako Polak - więzień polityczny przez trzy lata. Natomiast po wyzwoleniu nas przez Armię Radziecką w 1945 roku nie poszedłem śladami tych, którzy wówczas gardzili zniszczoną swą Ojczyzną, a upodobali sobie lekkie życie zachodnie, by w późniejszym czasie przybyć, ale jako szpieg czy inny dywersant. Ja bez chwili wachań powró­ciłem do Kraju zniszczonego, do swego Narodu, dla które­go ofiarowywałem swoje młode, bo zaledwie dwudziesto­letnie życie w walce z okupantem. Sąd jednak nie brał pod uwagę moich w/w dowodów, które dają jasny dowód, że ja nie byłem pod żadnym względem zwolennikiem okupanta, a tym bardziej takim, jakim mnie uczyniło U.B.P. w Łomży w śledztwie, na podstawie czego otrzymałem tak wysoką karę. Po powrocie pracowałem cały czas do aresz­towania w państwowych instytucjach”.125 Co gorsza, w ja­kiś przewrotny sposób miał rację zgłaszając te pretensje pod adresem sądu - bo przecież skazano go z paragrafu o kola­borację z okupantem. A on mordując Żydów ani przez chwilę nie współpracował we własnym mniemaniu z żad­nym okupantem. Współpracował, owszem, z własnymi sąsiadami, ale nie za to przecież siedział w więzieniu. I zwolniono go warunkowo, jako ostatniego ze skazanych w tym procesie, 18 lutego 1957 roku.126

124 Charakterystykę Jerzego Laudańskiego znajdziemy w dokumen­cie, który nazywa się „Arkusz informacyjny „dossier” na podejrzanych o przestępstwa przeciw Państwu,” i jest częścią składową materiałów kontrolno-śledczych Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publiczne­go w Łomży (UOP).

125 GK, SOŁ 123/809.

126 GK, SOŁ 123/702.

Anachronizm

Mord popełniony na Żydach w Jedwabnem wywołuje w nas poczucie bezradności i osłupienia. A chcąc przynaj­mniej w skromnej mierze to wydarzenie jakoś oswoić przy­wołujemy obraz z przeszłości, który skądś już znamy i dla­tego ma dla nas jakiś sens. I zadajemy sobie pytanie czy aby masowe mordy w Jedwabnem i Radziłowie to nie był (rów­nież) swoisty anachronizm przynależny do innej epoki? Tak jakby latem 41 „czerń” chłopska, „ćma”, zstąpiła na ziemię ze stron sienkiewiczowskiej Trylogii.

Oczywiście potrzeba było złego ducha, aby tego potwo­ra drzemiącego w ludziach obudzić i uruchomić. Ale od cza­sów Chmielnickiego - które w żydowskiej zmitologizowanej pamięci zakodowane są słowem Khurban, katastrofa, ja­ko wzbudzający trwogę pierwowzór Szoah - gotowość do zniszczenia tego, co obce, a w pierwszej kolejności Żydów, nie tylko przetrwała na polskiej wsi, ale coraz to była mani­festowana w paroksyzmach gwałtu. „Rzeź i rabacja” to przecież repertuar zachowań powtarzanych co jakiś czas i w XIX i w XX wieku.127

127 Oto dla przykładu opis wydarzeń z początku XX wieku: „Na wio­snę 1919 roku wybuchły we wschodniej części byłej Galicji Zachodniej potężne i bestialskie, chłopskie ruchy antyżydowskie, przypominające „rzeź i rabację”, wznieconą prawie na tym samym terenie na wiosnę 1846 roku przez Jakuba Szelę” - cytuję słowa nauczycielki, działaczki i patriotki lokalnej z Kolbuszowej, która Żydów bynajmniej specjalną sympatią nie darzy. „Zbierały się olbrzymie gromady chłopów, mężczyzn, kobiet i młodzieży, jeździły na furmankach od miasta do mia­sta uzbrojone w pałki, biły Żydów i rabowały ich sklepy oraz domy.”

„W tamtych czasach Polacy-katolicy”, wyjaśnia dalej autorka, „wie­rzyli, że Żydzi nienawidzący katolików nazywanych „gojami” dodają trochę dziecięcej katolickiej krwi do swoich mac [...] Nie wiadomo jak to wierzenie powstało ale było i katolickie matki straszyły nim swoje krnąbrne dzieci. W Gliniku zaszło jakieś zniknięcie dziewczyny i gro­mada chłopów napadła na domy żydowskie, bijąc a nawet zabi­jając Żydów, rabując ich domy i sklepy. Bulwersujące te wieści [że Żydzi zabili dziewczynę na macę, jak się należy domyślać] szybko rozchodziły się wśród mieszkańców wsi na szerokich przestrzeniach i wywołały olbrzymie i agresywne, niezmiernie okrutne, akcje chłopskie. Począwszy od 1 maja, gromady uzbrojone w pałki, siekiery i widły i tym podobne narzędzia, napadały na domy żydowskie [...] dokonując pogro­mów i wielkich rabunków” [wszystkie podkreślenia moje] (Halina Dudzińska, „Kolbuszowa i kolbuszowianie w okresie narodzin II Rzeczy­pospolitej Polskiej i walki o ustalenie jej granic”, „Rocznik Kolbuszowski” nr 3, Kolbuszowa, 1994, str. 129).

W tle, jak sądzę, zawsze majaczyło przekonanie o tym, że Żydzi używają krwi chrześcijańskich dzieci do wyrobu macy, które przetrwało stulecia w stanie nienaruszonym i bynajmniej nie tylko na tzw. „głuchej prowincji”. Osta­tecznie pomówienia o mord rytualny mobilizowały błyska­wicznie tłumy publiczności miejskiej w Polsce do akcji an­tyżydowskich jeszcze i po drugiej wojnie światowej - to był przecież mechanizm, który uruchomił pogromy w Krakowie (1945) czy w Kielcach (1946). I nic nie budziło większego przerażenia działaczy Komitetów Żydowskich, albo miesz­kańców domu, w którym skupiły się po wojnie niedobitki ludności żydowskiej z jakiejś miejscowości, niż wizyta w sąsiedztwie zatroskanego rodzica, chrześcijanina, poszu­kującego zagubionego potomstwa.128

128 „Ostatnio,” pisał w sierpniu 1946 roku przewodniczący Komitetu Żydowskiego w Częstochowie, Brener, „11-o letnie dziecko chrześci­jańskie ze swoją matką chodziło po ulicy Garibaldiego, zamieszkałej przez licznych Żydów i wskazywało dom, w którym mieli go rzekomo Żydzi więzić przez dwie doby. Tym razem chrześcijańscy sąsiedzi domu wykpili chłopca i wypędzili [...] Aczkolwiek niebezpieczeństwo niemal już minęło, a umysły zaczynają się uspakajać, wydarzenie to odbiło się fatalnie na naszym osiedlu. Zaczęto szybko likwidować mieszkania, in­teresy, warsztaty pracy i uciekać. Dokąd? Nikt nie wie i nie daje jasnej odpowiedzi” (Głos Bundu, no. 1, Warszawa, sierpień 1946). Porównaj także, Upiorna dekada, op. cit., str. 104, 105.

W literaturze przedmiotu mnóstwo napisano na temat ścisłych powiązań między Zagładą a nowoczesnością. Wie­my świetnie, że do zamordowania milionów ludzi potrzeb­na jest sprawna biurokracja i (względnie) zaawansowana technologia. Wszelako mord jedwabieńskich Żydów ujaw­nia jeszcze inny, głęboki, jeśli tak można powiedzieć, przednowoczesny, archaiczny, wymiar całego przedsięwzięcia. I nie tylko motywacje bezpośrednich morderców mam na myśli - bo przecież chłopi z łomżyńskiego, nawet jeśli by­liby na nią podatni, nie mieli czasu ulec propagandzie nazi­stowskiej - ale także prymitywne, odwiecznie te same, me­tody i narzędzia zbrodni: a więc kamienie, kije, „żelazo”, ogień i wodę; jak również swoisty brak organizacji. Trudno o bardziej przekonującą ilustrację, że o Zagładzie na­leży myśleć równocześnie na dwa sposoby. Z jednej strony trzeba ją umieć opowiedzieć jako system, który funkcjono­wał wedle z góry ułożonego (choć ulegającego ciągłym mo­dyfikacjom) planu. Ale trzeba pamiętać, że była to również (a może przede wszystkim?) mozaika, na którą składały się oddzielne epizody, improwizacje lokalnych kacyków, a także niewymuszone odruchy i zachowania ze strony oto­czenia.

Co zostało zapamiętane?

Jeden z klasyków współczesnej literatury hebrajskiej, Aharon Appelfeld, pojechał w 1996 roku do małej mieściny położonej 20 kilometrów od Czerniowic, w której się wy­chował i w której latem 1941 roku zamordowano jego matkę. Osiem i pół lat tam spędzonego dzieciństwa dostar­czyło mu wrażeń na 30 książek, które napisał w swej przy­branej ojczyźnie, Izraelu. „Nie ma dnia”, pisze we wspo­mnieniu z tej podróży, „abym myślą nie wracał do domu”. Tak więc i w 50 lat później uroda i swojskość okolicy ewokowała beztroską pamięć życia wśród bliskich. „I kto mógł przypuszczać, że w tym miasteczku, w sobotę, w nasze sza­basowe święto, 62 istoty ludzkie, głównie kobiety i dzieci, padną ofiarą wideł i kuchennych noży [podkreślenie moje], i że ja, ponieważ akurat byłem w tylnej izbie, zdołam uciec i ukryć się w polu kukurydzy”. 129

Kiedy zapytał zebraną wokół obcych przybyszów grupkę mieszkańców (bo był tam z żoną i w towarzystwie dokumentalistów, którzy filmowali jego wizytę), gdzie jest mogiła Żydów zamordowanych w czasie wojny, nikt, zda­wało się, nic nie umiał na ten temat powiedzieć. Dopiero po pewnym czasie, kiedy wyjawił, że jako dziecko tu mieszkał i kiedy się okazało, że ktoś z obecnych chodził z nim do szkoły - „wysoki chłop podszedł bliżej i miejscowi ludzie objaśnili mu o co się pytam. A on, jakby w jakimś sta­roświeckim obrządku, podniósł rękę i wskazał: to było tam na wzgórzu. Nastała cisza, a potem nagły zalew mowy, któ­rej nie rozumiałem. Okazało się, że to, co miejscowi usiłowali przede mną ukryć, było świetnie wszystkim wia­dome. Nawet i dzieciom. Kiedy spytałem kilkoro małych dzieci, które przyglądały się nam spod płotu, gdzie są groby żydowskie, natychmiast podniosły rączki i pokazały”.

129 „The New Yorker”, 23 XI 1998, „Buried Homeland”, str. 51-52.

I poszli wszyscy razem na to wzgórze, aż wreszcie jeden z chłopów powiedział „»Tu jest mogiła”, wskazując na nie za­orane pole. „Czy na pewno?”, spytałem. „Sam ich grzebałem”, odpowiedział. I dodał: „miałem wtedy 16 lat«”. 13°

Podobnie jak Appelfeld odszukał po pół wieku grób swo­jej matki niedaleko rodzinnej wioski, inny pisarz, Henryk Grynberg, odnalazł zakopany w ziemi szkielet ojca zabitego wiosną 1944 roku obok leśnej kryjowki, w której ukrywał się z rodziną. Okoliczna wieś dokładnie wiedziała, kto, kiedy, gdzie i z jakiego powodu zamordował Grynberga i w którym miejscu zakopane jest ciało. Publiczność filmowa w Polsce, która obejrzała dokument Pawła Łozińskiego pt. „Miejsce urodzenia”, mogła się o tym przekonać na własne oczy. Oczywiście cała ludność Jedwabnego do dziś wie dokładnie, co się wydarzyło w ich mieście 10 lipca 1941 roku.

I dlatego myślę, że szczegółowa pamięć o tej epoce prze­chowana jest w każdej miejscowości, w której wymordowa­no Żydów. Na szczęście - bo cóż za moralne świadectwo wystawiliby sobie mimowolni świadkowie nieludzkiej tra­gedii puszczając ją w zapomnienie. I na nieszczęście - bo jakże często ludność miejscowa była nie tylko świadkiem tej tragedii, ale i miała w niej swój udział. Nie umiem sobie inaczej wytłumaczyć powszechnego zjawiska po wojnie, ja­kim był strach przed ujawnieniem, że podczas wojny ukry­wali Żydów, ze strony tych, którym dzisiaj przydajemy mia­no „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”.

130 Ibid., str. 54.

A że mieli się czego bać dowiadujemy się również z ust bohaterów opowiedzianej tu historii jedwabieńskich Żydów: „Ja Wyrzykowski Aleksander wraz ze swoją żoną Antoniną pragniemy złożyć następujące oświadczenie”... Szczegółowego opisu okoliczności, w jakich Wyrzykowscy ukrywali Wasersztajna i pozo­stałą szóstkę Żydów podczas okupacji, nie będę już przy­taczał. Ale co im się przytrafiło po wyzwoleniu na­leży jeszcze do naszego tematu:

„Kiedy przyszła Armia Radziecka ci męczennicy wy­szli na wolność, poubieraliśmy ich jak mogliśmy. Ten któ­ry był pierwszy to poszedł do swojego domu, ale rodzina zginęła więc on przychodził do nas jeść, reszta poszła do swoich miejsc. Pewnej niedzieli w nocy zauważyłem, że idzie partyzantka i rozmawiają, że zajdziemy dziś i załatwimy z tym Żydem, a drugi że wszystkich jednej no­cy zastrzelą. Od tej pory ten Żyd nocował na polu w dole po kartoflach, dałem mu poduszkę i swoje palto. Poszłem do tej reszty i ich ostrzegłem co im grozi. Oni zaczęli się ukrywać. Te dwie dziewczyny, które były ich narzeczony­mi, partyzantka do nich nic nie miała i im bandyci przyka­zali, żeby oni nic nie mówiły swoim narzeczonym o ich przyjściu to oni przyjdą po resztę. Tej samej nocy przyszli do nas po Żyda, żeby go oddać to go zabiją i więcej nam już dokuczać nie będą. Żona moja powiedziała, że męża nie ma bo poszedł do siostry, a Żyd pojechał do Łomży i nie wrócił. Wtedy zaczęli ją bić tak, że nie miała białego ciała na sobie tylko czarne. Zabrali co lep­szego z domu i kazali się odwieźć. Zawiozła ich pod Je­dwabne. Wróciła a Żyd już wyszedł z kryjowki i zobaczył że jest pobita. Później po jakimś czasie przyszedł drugi Żyd Janek Kubrzański, porozmawialiśmy i postanowi­liśmy wiać z tego miejsca. Zamieszkaliśmy w Łomży. Żona zostawiła swoje dziecko małe przy rodzicach. Z Łomży przeprowadziliśmy się do Białegostoku, gdyż w Łomży też nie byliśmy pewni swego życia. [...] W 1946 przeprowadziliśmy się do Bielska Podlaskiego. Po paru la­tach też wydało się i zmuszeni byliśmy opuścić Bielsk Podlaski.” Tak więc stygmat za to, że pomagali Żydom w czasie wojny, przylgnął do Wyrzykowskich ciągnąc się za nimi z miejsca na miejsce i, jak się okazało, również z pokolenia na pokolenie131 - jeszcze synowi bratanka, któ­ry nie zmienił miejsca zamieszkania, koledzy z Jedwabne­go wymyślali od Żydów.

131 2 maja 1962 roku Jarosław Karwowski, bratanek państwa Wyrzykowskich, zanotował tę relację w Milanówku (ŻIH, 301/5825). An­tonina Wyrzykowska uciekła w końcu za ocean i zamieszkała w Chica­go (rozmowa, październik 1999 roku).

Odpowiedzialność zbiorowa

O mechanizmach stosowanych przez nazistów w celu „ostatecznego rozwiązania” problemu żydowskiego wiado­mo stosunkowo dużo zarówno z podstawowej pracy Raula Hilberga czy studiów całej plejady historyków, jak również z olbrzymiej literatury pamiętnikarskiej. I choć, jak sądzę, samo zjawisko pozostanie wyzwaniem i tajemnicą na za­wsze, to ustaleń faktycznych jest dużo i będzie coraz wiecej. Wiemy więc na przykład, że specjalne oddziały SS (Einsatzgruppen), żandarmeria i administracja niemiecka, które or­ganizowały Szoah, nie wymuszały na ludności miejscowej uczestnictwa w bezpośrednim procesie mordowania Żydów. Zezwalano i tolerowano, a nawet zachęcano do krwawych pogromów, szczególnie po rozpoczęciu kampanii rosyjskiej - jest w tej sprawie nawet dyrektywa ówczesnego szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Reinharda Heydricha.132 Wydawano rozliczne zakazy. Nie wolno było, jak wiemy, na terenie okupowanej Polski, pod karą śmierci, Żydom pomagać. Ale nikogo nie zmuszano do uśmiercania Żydów — pomijając oczywiście wybryki szczególnie wy­myślnych sadystów i rozliczne obozy, gdzie więźniowie niejednokrotnie zabijali się nawzajem, przymuszeni do tego przez swoich dręczycieli. Innymi słowy, tak zwana ludność miejscowa, bezpośrednio biorąca udział w mordowaniu Żydów, robiła to na własne życzenie.

Czy aby tutaj nie kryje się ważna cząstka odpowiedzi na pytanie trapiące polską opinię publiczną: dlaczego Żydzi mają do Polaków tak trwały uraz, zdawałoby się głębiej za­korzeniony niż do samych Niemców, którzy przecież byli pomysłodawcami, inicjatorami i głównymi wykonawcami Zagłady? Ale jeśli w zbiorowej pamięci Żydów, sąsiedzi - Polacy w rozlicznych miejscowościach mordowali ich z własnej nieprzymuszonej woli - nie zaś na rozkaz, stano­wiąc część zorganizowanej formacji mundurowej (a więc działając, z pozoru przynajmniej, pod przymusem) - to czyż nie są za te czyny, w odbiorze ofiary, jakoś szczególnie od­powiedzialni? Bo przecież człowiek w mundurze, który nas zabija, jest w jakimś stopniu przynajmniej funkcjonariu­szem państwowym; cywil w tej roli natomiast jest już tylko mordercą.

132 Richard Breitman, The Architect of Genocide. Himmler and the Final Solution, Alfred Knopf, New York, 1991, str. 171-173.

Polacy robili Żydom w czasie wojny, na ochotnika zresztą, wiele różnych rzeczy. Nie idzie przecież tylko o bezpośrednie akty zabójstwa. Przypomnijmy sobie kilka pań z warszawskiej cukierni opisanych we wspomnieniach Michała Głowińskiego, które pilnie próbowały ustalić czy pozostawiony na kwadrans przy bocznym stoliku malec nie jest aby Żydem, choć wcale nie musiały tego robić i mogły najzwyczajniej jego chwilową obecność w kawia­rence zignorować.133 Między tym epizodem a Jedwabnem mieści się cały wachlarz okupacyjnych zetknięć Polaków i Żydów, które potencjalnie miały zabójcze konsekwencje dla tych ostatnich.

Zastanawiając się nad tą epoką musimy oczywiście pa­miętać, że nie ma czegoś takiego jak wina zbiorowa, i że za zabójstwo odpowiedzialny jest tylko morderca. Ale narzuca się potrzeba refleksji na temat tego, co czyni nas - nas jako członków zbiorowości, która ma odrębną podmiotowość i do której przynależymy, ponieważ poczuwamy się z nią do wspólnoty - zdolnymi do takich czynów? Czy jako zbioro­wość złączona autentycznie przeżywaną więzią duchową, która daje nam tytuł do odczuwania wspólnoty losów - myślę o dumie narodowej i poczuciu tożsamości zakorze­nionych w doświadczeniu historycznym wielu pokoleń - nie jesteśmy również odpowiedzialni za dokonania hanieb­ne przodków i współziomków? Innymi słowy, czy możemy sobie z toku dziejów dowolnie wybierać schedę, do której się poczuwamy ogłaszając, że „to jest Polska właśnie”? Czy młody Niemiec na przykład, zastanawiając się dzisiaj co znaczy dla niego być Niemcem, może po prostu zignorować dwanaście lat (1933-1945) historii własnego kraju?

133 Michał Głowiński, Czarne Sezony, Open, Warszawa, 1998, str. 93-95.

A jeśli nawet wybiórczość jest w takim procesie docho­dzenia własnej tożsamości nieunikniona (z natury rzeczy, nie można przecież „wszystkiego” wpisać w obraz własny już choćby dlatego, że nikt nie wie o „wszystkim” i w ogó­le „wszystkiego”, przy najlepszych nawet chęciach, nie da się zapamiętać), to czy tak wytworzony obraz tożsamości zbiorowej - po to, aby zachować autentyczność - nie musi być zawsze otwarty na próbę jakości, którą każdy może zarządzić zadając pytanie: a jak się takie to a takie zdarze­nie, ciąg zdarzeń, epoka, wpisują w proponowany obraz?

Każdy z nas przynależy do jakiejś zbiorowości, a właści­wie do wielu naraz. Jestem Polakiem, mam krewnych, je­stem stolarzem, adwokatem, albo ziemianinem. I wszystko to razem składa się na moją tożsamość - przynależność do korporacji zawodowej, określonej rodziny, warstwy społecznej, czy narodowości. Ale i na odwrót. Bo choć człowiek żyje i robi to, co robi na własną odpowiedzialność i na własny rachunek, to czyny nasze i zaniechania składają się (dodając do działań wielu innych ludzi) na wspólną tra­dycję, ojcowiznę, przechowywaną i kształtowaną później w zbiorowej pamięci.

Czyny odbiegające od normy szczególnie chętnie wcie­lamy do kanonu tożsamości zbiorowej. I choć to tylko Fry­deryk, Jan, czy Mikołaj dokonywali swoich niezwykłych czynów, to są oni przecież także i „nasi”. A więc muzyka polska, zupełnie słusznie zresztą, dumna jest ze swojego Chopina, nauka z Kopernika, zaś przedmurzem chrzęścijaństwa mieni się Polska, między innymi, dzięki zwycię­stwu Sobieskiego pod Wiedniem. I w tym sensie nie po­pełnimy nadużycia zadając pytanie, czy to, co zrobili Jurek (jak o nim pisał Szmul Wasersztajn) Laudański i Karolak - poprzez skrajne, niezwykłe czyny, które popełnili - an­gażuje naszą tożsamość zbiorową?

Pytanie moje jest oczywiście retoryczne, bo świetnie ro­zumiemy, że tego rodzaju masowe zabójstwo dotyczy nas wszystkich. Wystarczy przypomnieć gwałtowną publiczną dyskusję, którą wywołał swego czasu Michał Cichy arty­kułem w Gazecie Wyborczej wspominając morderstwo po­pełnione na Żydach przez oddział powstańczy w Warszawie podczas Powstania.134 Z takiej a nie innej reakcji społecznej jawnie wynika, że działania owej grupki zdemoralizowa­nych młodych ludzi przed pół wiekiem, jako żywo dotyczą i obchodzą również Polaków dzisiaj. A przecież skala i oko­liczności jedwabieńskiego mordu nie dadzą się porównać z niczym, co wiemy na temat stosunków polsko-żydow-skich podczas okupacji!

134 Michał Cichy, Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania Warszaw­skiego, „Gazeta Wyborcza”, w numerze z 29-30 stycznia 1994 roku.

Nowe podejście do źródeł

Zbrodnia na Żydach 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem otwiera na nowo historiografię doświadczeń polskiego społeczeństwa podczas drugiej wojny światowej. Środki uspokajające, które nam od przeszło pół wieku podawali hi­storycy, publicyści i dziennikarze - że, mianowicie, Żydów na terenie Polski mordowali wyłącznie Niemcy przy udzia­le, ewentualnie, jakichś formacji policji pomocniczej, na które składali się Łotysze, Ukraińcy czy inni Kałmucy, nie mówiąc, naturalnie, o etatowym „chłopcu do bicia”, od któ­rego łatwo się wszystkim odżegnać, skoro reprezentuje, jak powszechnie wiadomo, nieliczny margines obecny w każdym społeczeństwie (mam na myśli naturalnie tzw. „szmalcowników”) - należy odłożyć do lamusa. Otwarcie w tym duchu zagadnienia stosunków polsko-żydowskich każe nam przemyśleć na nowo olbrzymią problematykę wo­jennej i powojennej historii Polski.

Jeśli chodzi o warsztat historyka epoki pieców oznacza to, w moim mniemaniu, konieczność radykalnej zmiany po­dejścia do źródeł. Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą. Po prostu dlatego, że przyjmując do wiadomości, iż to, co podane w tekście takiego przekazu, rzeczywiście się wydarzyło i że gotowi jesteśmy uznać błąd takiej oceny dopiero wtedy, kiedy znajdziemy po temu przekonujące dowody - oszczę­dzimy sobie znacznie więcej błędów niż te, które popełni­liśmy zajmując postawę odwrotną.

Wypowiadam ten sąd wnioskując po części z mego własnego dotychczasowego traktowania źródeł, które spra­wiło, jak już pisałem, że zajęło mi cztery lata, zanim zrozu­miałem relację Wasersztajna. Ale podobny wniosek nasuwa się również po odnotowaniu ogromnych braków polskiej historiografii, w której przeszło 50 lat po wojnie ciągle nie ma prac na podstawowy temat, jakim jest udział etnicznie pol­skiej ludności w zagładzie polskich Żydów. A informacji traktujących o tym jest przecież pod dostatkiem. W samym ŻIH-u można przeczytać przeszło siedem tysięcy świadectw zebranych od razu po wojnie, w których uratowani z pożogi Żydzi opowiadają, co im się wydarzyło. Jeśli chodzi o treść tych przekazów na temat nas interesujący, powiem tylko, że wybór Ten jest z Ojczyzny mojej..., opublikowany swego czasu drukiem, nie daje nawet w przybliżeniu wiernego ob­razu zawartości całej kolekcji.

Ale nie tylko nasze dotychczasowe niedociągnięcia pro­fesjonalne („nas” jako historyków tego okresu) są dobrym powodem, aby zmienić podejście do oceny źródeł. Ten im­peratyw metodologiczny wynika również, i niezależnie, z immanentnych cech świadectw o zagładzie polskich Żydów. Bo przecież wszystko co wiemy na ten temat przez sam fakt, że zostało opowiedziane — nie jest reprezen­tatywną próbką żydowskiego losu. To są wszystko opo­wieści przez różowe okulary, z happy endem, od tych, któ­rzy przeżyli. Nawet relacje niedokończone - od tych, którzy nie dożyli końca wojny i pozostawili tylko fragmenty nota­tek - są przecież prowadzone tylko dopóty, dopóki autorom udaje się szczęśliwie uniknąć śmierci. O samym dnie, o ostatniej zdradzie, której padli ofiarą, o drodze krzyżowej dziewięćdziesięciu procent przedwojennego polskiego żydowstwa, nie wiemy już nic. I dlatego powinniśmy trak­tować dosłownie strzępki informacji, którymi dysponujemy, zdając sobie sprawę, że prawda o zagładzie społeczności żydowskiej może być tylko tragiczniej sza niż nasze o niej wyobrażenie na podstawie relacji tych, którzy przeżyli.

Czy można być równocześnie prześladowcą i ofiarą?

Wojna w życiu każdego społeczeństwa odgrywa rolę mitotwórczą. Nie musimy się rozwodzić nad doniosłością symboliki martyrologii narodowej, zakorzenionej w doś­wiadczeniu drugiej wojny światowej, dla samoświadomości polskiego społeczeństwa. Spór o wymowę Oświęcimia - w podtekście: niepokój, że Żydzi ogromem swojego cierpie­nia przesłonią wojenną martyrologię Polaków - to tylko nie­winne przedbiegi w porównaniu z wysiłkiem niezbędnym, aby ogarnąć całokształt stosunków polsko-żydowskich w czasie okupacji.135 Bo Jedwabne, choć to może największy jednorazowy mord popełniony przez Polaków na Żydach - nie było zjawiskiem odosobnionym. Zaś w ślad za Jedwabnem pojawia się metahistoryczne pytanie: czy można być równocześnie prześladowcą i ofiarą, czy można równo­cześnie cierpieć i zadawać cierpienia?

Odpowiedź na to pytanie w epoce postmodernizmu jest bardzo prosta - oczywiście można; co więcej, już kiedyś zo­stała udzielona w odniesieniu do drugiej wojny światowej. Kiedy Alianci zajęli terytorium Niemiec i odkryli obozy koncentracyjne, to w ramach denazyfikacji wiedzę o horro­rze nazistowskich prześladowań zaczęli natychmiast upo­wszechniać wśród miejscowej ludności. Reakcja niemiec­kiej opinii publicznej była nieoczekiwana: Armes Deutschland, biedne Niemcy!136 Jeśli to, co zrobili naziści i co nam teraz pokazują rzeczywiście miało miejsce, to świat z niena­wiścią przeciwko nam się obróci. W ten przede wszystkim sposób rezonowało w społeczeństwie niemieckim upo­wszechnienie wiedzy o zbrodniach popełnionych przez Niemców w okresie hitlerowskim. Zrodziło się wśród nich przekonanie, że oni też byli ofiarami nazizmu i Hitlera. Jak widać bardzo łatwo było dodać Niemcom wiarę, że są ofiarą, do trudnej do uniesienia konstatacji, że byli w tym konflikcie prześladowcą.

135 Mam na myśli kontrowersje na temat lokalizacji klasztoru sióstr Karmelitanek, „krzyży” oświęcimskich, itp., które zaprzątały publiczną uwagę w drugiej połowie lat 90.

136 Atina Grossman, Trauma, Memory, and Motherhood: Germans and Jewish Displaced Persons in Post-Nazi Germany, 1945-1949, w: Archi fur Sozialgeschichte 38, 1998, str. 215-239, w szczególności część 1a, Introduction: Different Voices on „Armes Deutschland”, str. 215-217. Intere­sujący w tym kontekście jest również artykuł Hanny Arendt, The Aftermath ofNazi Rule, „Commentary”, October, 1950, str. 342-353 (zwrócił mi uwagę na ten tekst Aleksander Smolar, za co mu dziękuję).

137 Andrzej Paczkowski, Nazisme et communisme dans l'experience et la memoire polonaise, w: Henry Rousso, op. cit., str. 326. Polskojęzyczną wersję cytuję według tekstu opublikowanego w „Rzeczpospolitej”, 16-17 X 1999, My oni i milcząca większość. Całość pracy Paczkowskiego ukazała się w języku polskim w trzech odcinkach opublikowanych w „Rzeczpospolitej” z 4-5 IX 1999; 18-19 IX 1999 i 16-17 X 1999.

Problem współistnienia statusu ofiary i prześladowcy nie jest bynajmniej unikalny dla okresu drugiej wojny świato­wej. „Na tym m.in. polega problem Polaków z komuni­zmem. Nie wszystko - a raczej bardzo mało - da się bo­wiem objaśnić stwierdzeniami o „obcych”, o „Żydach”, o „agentach NKWD”, o „janczarach” czy o „zdrajcach”. Po­lacy występowali w roli ofiar i katów, zarządców i kleines parteigenossen, zwolenników i przeciwników, tych, którzy skorzystali i tych, którzy stracili, tych, którzy opierali się (w słowach lub czynach) i tych, którzy na nich donosili. Stan taki trwał ponad cztery dziesięciolecia, a więc przez życie kilku pokoleń, zaś po jednej i po drugiej stronie były miliony Polaków. I doprawdy trudno dziś powiedzieć z całą pewnością, po której było ich więcej”.137

Ale takie nakładanie się na siebie sprzecznych ocen może być bardzo trudne, co łatwo zaobserwować na przykładzie ostatniej publicznej kontrowersji w Niemczech dotyczącej wystawy fotograficznej ilustrującej aktywną rolę Wehrmachtu w mordowaniu ludności cywilnej na froncie wschodnim. Bo zwyczajne wojsko miało w społecznym od­biorze opinię instytucji, która jednak nie brała udziału w na­zistowskiej zbrodni mordowania Żydów. (Oczywiście histo­rycy niemieccy od dawna wiedzieli i pisali jak było na­prawdę). Czy opinia publiczna w Polsce gotowa jest głęboko osadzoną wiedzę o martyrologii społeczeństwa podczas dru­giej wojny, opartą na straszliwych doświadczeniach więk­szości polskich rodzin, poszerzyć o wiedzę na temat cierpień zadawanych wówczas przez Polaków Żydom? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Chwilowo po prostu odnotować wypada, że przekonanie, iż jest się ofiarą łatwiej sobie przy­swoić, niż uznać odpowiedzialność za popełnione zbrodnie.

Wśród Żydów, którzy znaleźli się w obozach przesie­dleńczych na terenie Niemiec - jak wiemy Żydzi uciekali z Polski do tych obozów jeszcze przez kilka powojennych lat - powtarzano sentencjonalnie: Niemcy nam nigdy nie wy­baczą tego, co nam zrobili. Zastanawiam się czy zamiast po­wtarzać sobie jak to Berman z Mincem zawładnęli Polską w 1945 roku, i tłumaczyć pogrom kielecki prowokacją UB, nie należy tej samej diagnozy zastosować dla zrozumienia zja­wiska powojennego antysemityzmu w Polsce.

Niechęć do Żydów była wówczas w Polsce rozpowszech­niona i pełna agresji, bardziej przedrefleksyjna niż wywie­dziona z chłodnej analizy nowej sytuacji politycznej. Co nam pozwala tak sądzić? Weźmy na przykład pod rozwagę zjawi­sko o szerokim oddźwięku społecznym, nie żaden jednostko­wy epizod czy zasłyszaną rozmowę, ale zbiorowe i dobro­wolne działania klasy robotniczej. W pracy źródłowej pt. Strajki robotnicze w Polsce w latach 1945-1948 opublikowa­nej w 1999 roku - a więc napisanej w oparciu o solidną kwe­rendę dostępnych już badaczom archiwaliów - młody histo­ryk skrupulatnie odnotował wszystkie fale protestów robot­niczych w tym okresie. A dużo się wtedy w Polsce działo. Likwidowano stopniowo niezależne organizacje społeczne, związki zawodowe, partie polityczne o wielkich tradycjach - PPS Zygmunta Żuławskiego, czy PSL z Mikołajczykiem, Mierzwą i Korbońskim. Okazuje się, że przez cały ten czas tylko jeden raz klasa robotnicza zatrzymała maszyny i odłożyła narzędzia przystępując do strajków pod hasłami nie dotyczącymi spraw ściśle bytowych — w proteście prze­ciwko fingowaniu i ogłaszaniu w prasie rzekomych petycji załóg robotniczych wyrażających oburzenie z powodu po­gromu w Kielcach! Proletariacka Łódź, tak jak w 1905 roku, i tym razem była w awangardzie: „10 lipca [to jakiś feralny dzień ten 10 lipca!] w szeregu łódzkich fabryk zorganizowa­no wiece dla potępienia sprawców pogromu kieleckiego. Uchwalone rezolucje podpisywano niechętnie. Pomimo tego następnego dnia zostały one opublikowane przez prasę. Wy­wołało to strajki protestacyjne, jako pierwsi zaprotestowali robotnicy z »Łódzkiej Fabryki Nici« oraz zakładów Scheibler i Grohman, do których dołączyli pracownicy fabryk Buhle, Zimmermann, »Warta«, »Tempo Rasik«, Hofrichter, Gampe i Albrecht, Gutman, Dietzel, Radziejewski, Wejrach, Kinderman, »Wólczanka«, oraz dwu szwalni. Poczatkowo żądano sprostowania nieprawdziwej informacji, z czasem pojawił się postulat zwolnienia skazanych w procesie kielec­kim. Protesty miały burzliwy przebieg, dochodziło do aktów przemocy wobec osób nawołujących do podjęcia pracy. [...] Tego typu reakcje robotników nie były w skali kraju czymś wyjątkowym. Załogi wielu fabryk odmówiły uchwalenia re­zolucji potępiających sprawców pogromu, w Lublinie w cza­sie wiecu 1500 kolejarzy w tej sprawie wznoszono okrzyki »precz z Żydami«, »przyjechali bronić Żydów, hańba«, »Bierut nie odważy się ich skazać na śmierć«, »Wilno i Lwów muszą być nasze«”. 138

138 Łukasz Kamiński, Strajki robotnicze w Polsce w latach 1945-1948, Wrocław, GAIT Wydawnictwo s. c., 1999, str. 46.

Wiele było wówczas nadarzających się okazji, aby zapro­testować przeciwko przejmowaniu władzy przez komuni­stów, wszelako tego rodzaju motywacji politycznej tej aku­rat fali strajków nie można przypisać. Ale jeśli strajki po po­gromie kieleckim są niezrozumiałe jako protest przeciwko wyimaginowanej „żydokomunie”, to dają się za to doskona­le wytłumaczyć jako protest przeciwko temu, że w powo­jennej Polsce nie można się porachować z mordercami bez­bronnych chrześcijańskich dzieci.139

Dlaczego Wyrzykowscy musieli uciekać ze swojego go­spodarstwa? „Herszek, to ty żyjesz?”, powtarzali z niedo­wierzaniem i pogardliwą groźbą w głosie znajomi Polacy z Jedwabnego na widok Herszla Piekarza, kiedy wrócił z leśnej kryjówki.140 Te reakcje nie miały oczywiście nic wspólnego z żydokomuną i przejmowaniem władzy w Polsce przez komunistów. Herszel Piekarz, Żydzi, którzy przeżyli, Wyrzykowscy, inni Polacy, którzy na terenie całego kraju ukrywali Żydów, a po wojnie z przerażeniem ukrywali ten fakt przed swoimi sąsiadami, byli niewygod­nymi świadkami popełnionych zbrodni, z których owoców, co tu dużo mówić, ciągle korzystano; byli chodzącym wy­rzutem sumienia i potencjalnym zagrożeniem.

139 A jednak trudno mi się powstrzymać od przytoczenia krótkiego dialogu podsłuchanego przez ranną Żydówkę w Krakowie podczas po­gromu w sierpniu 1945 roku: „W karetce pogotowia słyszałam uwagi sanitariusza i żołnierza eskortującego, którzy wyrażali się o nas jako o żydowskich ścierwach, które muszą ratować, że nie powinni tego ro­bić, żeśmy dzieci pomordowali, że trzeba by nas wszystkich powystrze­lać. Zawieziono nas do szpitala św. Łazarza przy ul. Kopernika. Pierw­sza poszłam na salę operacyjną. Tuż po operacji zjawił się żołnierz, któ­ry twierdził, że wszystkich po operacji zabierze do więzienia. Tenże bił jednego z poranionych Żydów czekających na operację. Trzymał nas pod odbezpieczonym karabinem i nie pozwolił napić się wody. Po chwi­li przyszli dwaj kolejarze, z których jeden powiedział: `to skandal, żeby Polak nie miał cywilnej odwagi uderzyć bezbronnego człowieka' i ude­rzył rannego Żyda. Jeden z szpitalnych chorych uderzył mnie szczudłem. Kobiety między innymi pielęgniarki stały za drzwiami od­grażając się i mówiąc, że czekają na zakończenie operacji aby nas roz­szarpać” (ŻIH, 301/1582). Porównaj też Jan T. Gross, Upiorna dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komuni­stów, Kraków, Universitas, 1998, w szczególności rozdział pt. „Cena strachu”.

140 Yedwabne, op. cit., str. 98.

Kolaboracja

A wielki wojenny temat, który jak wiemy w polskiej histo­riografii tej epoki w ogóle nie istnieje - mam na myśli kolabo­rację? Przecież kiedy wojska niemieckie napadły na Związek Radziecki, w czerwcu 1941 roku, przyjmowane były przez lud­ność miejscową na terenach świeżo wcielonych do ZSSR jako armia wyzwolicielska. „W depeszy z 8 VII 1941 r. Grot Rowecki stwierdzał, iż na Kresach Wschodnich można było obserwo­wać spontanicznie wyrażaną sympatię do Niemców jako »do wybawców spod ucisku bolszewickiego, w którym duży udział brali Żydzk”.141 Inaczej mówiąc, przeszło połowa przedwojen­nego obszaru państwa polskiego została na przełomie czerwca i lipca 1941 roku wyzwolona (tyle, że od bolszewików) i miej­scowa ludność - za wyjątkiem Żydów oczywiście - dała temu wyraz witając wchodzące oddziały Wehrmachtu przysłowio­wym chlebem i solą, ustanawiając powolną niemieckim żąda­niom administrację lokalną i włączając się w tryby tzw. Vernichtungskrieg, tzn. morderczego terroru skierowanego przeciwko „komisarzom” i Żydom. „W czasie uderzenia Niemców na woj­ska sowieckie”, pisze chłop z białostockiego, „ludność polska z terenów Białostocczyzny raczej chętnie przyjmowała Niem­ców, nie wiedząc, że stoi przed nią najpoważniejszy wróg pol­skości. Posunięto się w niektórych miasteczkach do przyjmo­wania Niemców kwiatami, itp.. [...] Siostra jednego z miesz­kańców wsi wróciła z Białegostoku w tym czasie i opowia­dała o owacyjnym przyjęciu Niemców przez ludność polską w tym mieście”. Nareszcie w czerwcu 41r. wybuchła wojna tak oczekiwana Niemców z Ruskimi i w parę dni po wybuchu Ro­sjanie ustąpili. Radość wielka nastąpiła w ludziach ukrywających się przed ruskimi i nie bali się, że ich wywiozą do Ro­sji, a każdy który spotkał ze znajomym lub krewnym co się ja­kiś czas nie widzieli z sobą - pierwsze ich słowa powitalne by­li - już nas nie wywiozą. Zdarzyło się, iż ksiądz sąsiedniej para­fii, przejeżdżając przez wieś na drugi dzień po ustąpieniu ru­skich do każdego spotkanego wołał: już nas teraz nie wywiozą. Zdaje się, iż Rosjanie wywożąc masowo tak Polaków do Rosji postępowali błędnie, za to wywożenie lud tutejszy ich bardzo znienawidził.”142

141 Krystyna Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948, Libella, Paryż, 1986, str. 172.

142 Oba cytaty są fragmentami maszynopisów odpowiedzi na konkurs o doświadczeniach wsi polskiej rozpisany w 1948 roku przez Spółdziel­nię Wydawniczą „Czytelnik”. Materiały konkursowe opublikowano w ćwierć wieku później w czterech tomach pt. Wieś Polska, 1939-1948, materiały konkursowe, opr. Krystyna Kersten i Tomasz Szarota, tom IV, Warszawa, PWN, 1971. Fragmenty, które tu podaję, nie ukazały się dru­kiem, zakwestionowane przez cenzurę. Dostęp do pełnych tekstów kon­kursowych zawdzięczam uprzejmości kierownika Pracowni Dziejów Polski po roku 1945 Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, profeso­ra Tomasza Szaroty. Wśród zasobów archiwalnych pracowni znajdują się oryginały materiałów konkursowych. Notabene zastanawia całkowita otwartość tych wypowiedzi prostych ludzi, którzy posyłali przecież swo­je wspomnienia do oficjalnej instytucji. Cytaty pochodzą z maszynopi­sów oznaczonych nr 20 (931), str. 4 i 72 (1584), str. 5.

W albumie wystawy fotograficznej o zbrodniach Wehrmachtu na froncie wschodnim (The German Army and the Genocide, edited by the Hamburg Institute for Social Research, New York, The New Press, 1999), na stronie 81 znajdziemy piękne zdjęcie niemieckiego żołnierza na moto­cyklu, w otoczeniu uśmiechniętych młodych kobiet, które mu ofiarowują poczęstunek, z podpisem: „Ukrainian women offer refreshments”. Zdję­cie znakomicie pasowałoby do propagandowej ikonografii sowieckiej z 1939 roku, kiedy to z kolei Armia Czerwona „wyzwalała” te ziemie.

O entuzjastycznym przyjmowaniu oddziałów Wehrmachtu latem 1941 roku na tych terenach można się dowiedzieć szczegółowiej oglądając film Ruth Beckermann pt. East of War. Składają się nań wy­wiady przeprowadzone z weteranami kampanii na froncie wschodnim, z którymi Beckermann rozmawiała na wystawie o zbrodniach Wehr­machtu w Wiedniu. Podchodziła z kamerą do zwiedzających starszych panów i zarejestrowała z nimi fascynujące rozmowy.

W raporcie sytuacyjnym Einsatzgruppen z Rosji z dnia 13 lipca czytamy następującą uwagę na temat Białego­stoku: „Egzekucje odbywają się przez cały czas z tą samą czę­stotliwością. Polska część miejscowej ludności okazuje popar­cie dla egzekucji prowadzonych przez policję bezpieczeństwa, donosząc gdzie znajdują się żydowscy, rosyjscy i polscy bolsze­wicy.”143 Ostatecznie Ramotowski z towarzyszami oskarżeni byli o to, że „idąc na rękę władzy państwa niemieckiego brali udział”..., i tak dalej, i tak dalej.

W tym wszystkim tkwi interesujący temat dla psychologa społecznego - kwestia nałożenia się na siebie w pamięci zbio­rowej dwóch epizodów: wejścia Armii Czerwonej w 1939 i Wehrmachtu w 1941 roku na te tereny i projekcja własnego zachowania z 1941 roku przez ludność miejscową na zakodo­waną narrację o zachowaniu Żydów w 1939 roku. Mó­wiąc wprost - entuzjazm Żydów na widok wchodzącej Armii Czerwonej nie był zgoła rozpowszechniony i nie wiadomo na czym miałaby polegać wyjątkowość kolaboracji Żydów z So­wietami w okresie 1939-1941. Pisałem na ten temat obszerniej w książce Upiorna dekada, op. cit., w rozdziale pt. „Ja za ta­kie oswobodzenie im dziękuję i proszę ich żeby to był ostat­ni raz”. W odniesieniu do Jedwabnego, mogę też przytoczyć fragment rozmowy Agnieszki Arnold z aptekarzem miejsco­wym, który w następujących słowach usiłuje wytłumaczyć na czym miałaby polegać współpraca Żydów z sowietami, za którą być może ludność Jedwabnego pragnęła się zre­wanżować: „Proszę pani, ja..., ja o takich dowodach to nie wiem. Ja tylko mówię to co takie..., tajemnicą poliszynela było. Tak mówiono. No ktoś musiał to robić. Ale ja nie mogę za to gwarantować swoim tym... Nie, nie widziałem, żeby ktoś był. O tym ja nie wiedziałem”144. Innymi słowy mamy tu do czynienia z funkcjonowaniem stereotypu, kliszy, która znajduje potwierdzenie we wszystkim - np. w widoku grupki beztrosko maszerujących po ulicy żydowskich dzieci, albo w tym, że Żyd pracuje na poczcie, albo że jakiś zapalczywy żydowski młodzian arogancko odezwie się do przechodnia Polaka albo klienta w sklepie. Oczywiście byli wśród Żydów i konfidenci NKWD i kolaboranci, ale, jak już świetnie wie­my, nie tylko wśród Żydów; zaś w Jedwabnem, prawdopodo­bnie, nawet nie przede wszystkim. Natomiast nie ulega wątpli­wości, że miejscowa ludność (za wyjątkiem Żydów) entuzja­stycznie witała wchodzące oddziały Wehrmachtu w 1941 roku i kolaborowała z Niemcami, włączywszy się również w proces eksterminacji Żydów. Fragment przytoczonej wcześniej relacji Finkelsztajna o Radziłowie - uprawdopodobnionej dodatkowo wspomnieniami chłopów z okolicznych wsi, które cytuję - jest dokładnym negatywem obiegowych opowieści o zachowaniu kresowych Żydów na widok wkraczających w 1939 roku do Polski bolszewików.

143 The Einsatzgruppen Reports, op. cit., str. 23.

144 Skrypt, str. 491.

A czy, na przykład, epizod opisany przez pułkownika Misiuriewa i poświadczony (auto)biografią Laudańskiego, nie jest aby szczególnym przypadkiem ogólniejszego zjawi­ska, charakterystycznego dla tej epoki? Czy ludzie skom­promitowani współpracą z reżymem opierającym się na przemocy, nie są predestynowani niejako do kolaboracji z każdym następnym terrorystycznym systemem władzy? Po części dlatego, że demonstracyjnie współpracując, usiłują zawczasu wymazać swoje „winy” na wypadek, gdy­by nowi władcy dowiedzieli się o tym, co robili za rządów ich poprzedników; a po części dlatego, że nowe władze, kie­dy już się dowiedzą o tym, kto był kim, mogą egzekwować ich całkowitą dyspozycyjność szantażem: albo współpraca, albo egzekucja czy więzienie.

Nazizm, powtórzmy za niemieckim filozofem, Erykiem Voegelinem, to reżym, który wykorzystuje złe instynkty człowieka. Nie tylko w ten sposób, że do władzy wynosi „hołotę”, ale i przez to, że „prosty człowiek, który jest porządny tak długo jak społeczeństwo pozostaje w stanie ogólnej równowagi, dostaje amoku, nie wiedząc nawet dokładnie co się z nim dzieje, kiedy ten porządek rozpada się” [po ustanowieniu totalitarnych praktyk].145

Druga wojna światowa - a konkretnie sowiecka i hitle­rowska okupacja, które z sobą przyniosła - to było pierwsze zetknięcie się polskiej prowincji z reżymem totalitarnym i nic dziwnego, że nie wyszła ona z tej próby obronną ręką. Konsekwencją obu doświadczeń zbiorowych była głęboka demoralizacja. I nie musimy, aby to zjawisko uchwycić, się­gać do subtelnych analiz Kazimierza Wyki z niezrównane­go studium o wojnie pt. Życie na niby. Wystarczy sobie przypomnieć plagę okupacyjnego alkoholizmu i „bandyctwa”,146 a dla ilustracji wziąć do ręki na przykład cytowane już przeze mnie pamiętniki chłopów nadesłane na konkurs „Czytelnika” rozpisany w 1948 roku. Krystyna Kersten i Tomasz Szarota wydali je w czterech grubych tomach pod tytułem Wieś Polska 1939-1948.1

145 Eric Voegelin, Hitler and the Germans, University of Missouri Press, Columbia and London, 1999, str. 105.

146 Używam tego słowa w ślad za wzruszającym wspomnieniowym esejem na temat jego rodzinnej wsi Borsuki, napisanym przez wybitne­go socjologa, Antoniego Sułka, „Historia bandyctwa we wsi Borsuki od czasów najdawniejszych”, „Więź”, listopad 1999, str. 103-109.

147 .Ludność mojej wsi i okolicy w okresie dziewięciu lat wojny [chłop z białostockiego pisząc te słowa w 1948 roku najwyraźniej trak­tuje całe dziesięciolecie jako jedną całość - upiorną dekadę] zdemorali­zowała się zupełnie, ludzie przestali być ludźmi pracy, tylko po­wstało słowo: niech głupi robi, ja będę kombinował. I kombinowali, wy­pędzali tysiące litrów wódki zatruwając ją różną trucizną”. A wspomi­nając okres okupacji sowieckiej we wsi Kroszówka powiatu grajewskiego (czyli w bezpośredniej okolicy Jedwabnego) inny respondent taki ze­stawia obraz sąsiedzkich stosunków: „Zaczęło się pijaństwo na większą skalę we wsi, zaczęły się pijatyki, bójki, kradzieże. Wszyscy, kto pokłó­cił się albo miał jakie stare porachunki, szedł do urzędu i mówił, że ten i ten był przed wojną polityczny. Nastały aresztowania, padł strach na ludzi, nie wiadomo, za co może być aresztowany” {Wieśpolska, op. cit.,, str. 125, 66}.

A w ogóle sprawa jest szersza, bo dotyczy całej gamy niemoralnych (nazwijmy je w ten sposób) zachowań, o któ­rych historycy do tej pory właściwie nie pisali: „Nie ma sys­tematycznego, źródłowego opracowania o tych, którzy wy­dawali Niemcom ukrywających się Żydów, ani o tych, któ­rzy z groźby takiej denuncjacji czynili zyskowny proceder. Ani o tym jak Polacy przejmowali „mienie pożydowskie”, gdy tworzone były getta czy jak uczestniczyli w rabunkach opustoszałych domów i sklepów. Nie ma opracownia o do­nosach do Gestapo (Kripo, Sipo etc.) na „podejrzanych” lu­dzi zbierających się w jakimś mieszkaniu, na żołnierzy kon­spiracji, na kolporterów tajnych gazetek. Choć przecież ko­mendant Armii Krajowej, gen. Rowecki, został aresztowany dzięki Polakom, tajnym współpracownikom Gestapo. Do­noszono także z chęci uczynienia szkody nielubianemu sąsiadowi lub żeby przejąć część jego dóbr. Nie ma opraco­wania o bandytyzmie, który niesłychanie rozplenił się w czasie wojny. Jak wiadomo wojna jest często okresem głębokich zmian społecznych - jedne grupy tracą, inne zy­skują. Wśród tych, którzy zyskali nie brakowało i takich, którzy kumulowali dochody na handlu z Niemcami, którzy godzili się na zostanie zarządcami czyjegoś mienia, speku­lowali i wchodzili w układy korupcyjne z okupantami. Nikt o tym nie napisał”.148

148 Andrzej Paczkowski, op. cit., str. 311. Cytuję w wersji drukowa­nej w Rzeczpospolitej, 4-5. IX. 1999, Nazizm i komunizm w świado­mości i pamięci Polaków. Doświadczenia egzystencjalne.

Dla mnie najbardziej wstrząsającym świadectwem mo­ralnego upadku w tej epoce - złamania najgłębszych kultu­rowych tabu, które zabraniają mordowania niewinnych lu­dzi - jest relacja chłopki spod Wadowic, w której nikt nie zostaje zamordowany i która równocześnie jest wzru­szającym hymnem na temat wierności, miłości i poświęcenia. Oto co mówi „była służąca”, Karolcia Sapetowa: „Ro­dzina nasza składała się z trojga dzieci i rodziców. Najmłod­szy Samuś Hochheiser, dziewczynka Salusia i najstarszy Izio. Ja dzieci wychowałam. W pierwszym roku wojny ojca zastrzelono. Gdy wszystkich Żydów skoncentrowano w get­cie, rozstaliśmy się. Codziennie chodziłam do getta i dono­siłam co tylko mogłam, gdyż za dziećmi było mi bardzo tęskno, uważałam je za swoje. Gdy w getcie zrobiło się nie­spokojnie, dzieci przychodziły do mnie i zostawały, aż do czasu gdy się uspokoiło. U mnie czuły się jak w domu. W roku 1943 w marcu nastąpiła likwidacja getta. Najmłod­szy chłopczyk był już u mnie na wsi dzięki przypadkowi. W dzień ten poszłam pod bramę getta, która otoczona była ze wszystkich stron SS-manami i Ukraińcami. Ludzie gonili jak szaleńcy, matki z dziećmi tłoczyły się bezradnie w stronę bramki. Nagle zauważyłam matkę z Salusią i Iziem. Matka i mnie zauważyła i powiedziała dziewczyn­ce na uszko - „idź do Karolci”. Salusia nie namyślając się długo, prześlizgnęła się jak mysz poprzez ciężkie cholewy Ukraińców, którzy jakimś cudem nie zauważyli jej. Z rączkami błagalnie wyciągniętemi biegła do mnie. Ja cała odrętwiała szłam z ciotką i Salusią w kierunku mojej wsi Witanowice koło Wadowic. Matka z Iziem poszła na wysiedlenie i słuch o nich zaginął. Ciężkie było to życie, trzeba wierzyć że tylko cud te dzieci uratował. Z początku dzieci wychodziły poza chałupę, ale gdy stosunki się za­ostrzyły musiałam je ukrywać w domu. Ale i to nie poma­gało. Ludność nasza wiedziała, że ukrywam dzieci żydow­skie i rozpoczęły się szykany i groźby ze wszystkich stron, żeby dzieci wydać gestapo bo przecież to grozi spaleniem całej wsi, wymordowaniem, i.t.d.. Sołtys wsi był dla mnie przychylnie usposobiony i to mnie często uspakajało. Bar­dziej natarczywych i agresywnych uspakajałam jakimś upo­minkiem, względnie przekupywałam.

Ale to długo nie trwało. SS-mani ciągle węszyli i znowu zaczęły się awantury, aż pewnego dnia oświadczyli, że musimy dzieci usunąć ze świata i ułożyli plan aby dzieci zapro­wadzić do stodoły i tam we śnie główki siekierą odrąbać.

Chodziłam jak opętana, ojciec mój staruszek zmartwiał zupełnie. Co tu robić? Co robić? Biedne nieszczęśliwe dzie­ci wiedziały o wszystkim i przed udaniem się do snu mó­wiły do nas »Karolciu, jeszcze nas dzisiaj nie zabijajcie. Jeszcze nie dziś«. Czułam, że drętwieję i postanowiłam, że dzieci nie wydam za żadną cenę.

Wpadła mi zbawienna myśl. Wsadziłam dzieci na wóz i powiedziałam wszystkim, że wywożę je poza wieś by je utopić. Przejechałam całą wieś i wszyscy widzieli i uwie­rzyli i gdy nadeszła noc przyjechałam z dziećmi z powro­tem...”.

Wszystko się dobrze kończy, dzieci przeżyły, Sapetowa mówi pełna czułości, że pojedzie z nimi choćby na koniec świata, bo je kocha ponad wszystko. A nam pozostaje w głowie tylko ta ponura świadomość, że podwadowicka wieś uspokoiła się i odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy uznała, że jedna z jej mieszkanek zamordowała dwoje małych żydowskich dzieci.149

149 ZIH, 301/579.

W jaki sposób demoralizacja przełożyła się na okupacyj­ne postawy ludności polskiej w stosunku do Żydów, z nie­zrównaną elokwencją opisał jeden z najważniejszych memuarzystów tej epoki, dyrektor szpitala miejskiego w Szczebrzeszynie, doktor Zygmunt Klukowski. Już po wy­mordowaniu szczebrzeszyńskich Żydów, którego straszliwą kronikę zostawił w swoim Dziennik [u] z lat okupacji Zamojszczyzny, zrozpaczony Klukowski zapisuje następujące słowa 26 listopada 1942 roku: „Chłopi w obawie przed re­presjami wyłapują Żydów po wsiach i przywożą do miasta albo nieraz wprost na miejscu zabijają. W ogóle w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za ja­kieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposo­bami, jak wściekłe psy, szczury, itd.”.150

Tak więc biorąc udział w prześladowaniu Żydów latem 1941 roku mieszkaniec tamtych okolic miał okazję przypo­dobać się nowym władzom, uzyskać korzyści materialne (należy się domyślać, że nie tylko w Jedwabnem po­działu żydowskiego mienia dokonywali w pierwszej kolej­ności między sobą prześladowcy), a także zadośćuczynić od dawna kultywowanej niechęci do Żydów. Dodajmy do tego współbrzmienie nazistowskiego hasła o wojnie na śmierć i życie przeciwko „Żydom i komisarzom” z domorosłym zlepkiem o „żydokomunie”, na której wreszcie była okazja „odegrać się” za okres okupacji sowieckiej.151 Jak się można było oprzeć tej piekielnej mieszance? Oczywiście niezbęd­nym warunkiem wstępnym była uprzednia brutalizacja sto­sunków międzyludzkich, demoralizacja, i ogólne przyzwo­lenie na stosowanie przemocy. Ale na tym właśnie, jak wie­my, polegała mechanika sprawowania władzy jednego i dru­giego okupanta. Nietrudno sobie wyobrazić, że oprócz Laudańskiego, wśród najzagorzalszych uczestników morder­czego pogromu Żydów jedwabieńskich było jeszcze kilku innych byłych „seksotów” NKWD, o których pisał swego czasu pułkownik Misiuriew do sekretarza Popowa.

150 Zygmunt Klukowski, Dziennik z lat okupacji Zamojszczyzny, Lu­blin, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1958, str. 299.

151 W meldunku spod okupacji sowieckiej wysłanym 8 grudnia 1939 roku syn generała Januszajtisa pisał do Londynu: „Żydzi tak potwornie męczą Polaków i wszystko co z polskością jest związane pod sowieckim zaborem [...] że Polacy w tym zaborze od starców do kobiet i dzieci włącznie przy pierwszej sposobności tak potworną na nich zemstę wywrą, o jakiej jeszcze żaden antysemita nie miał pojęcia” (Upiorna de­kada, op. cit., str. 92). Jako opis sytuacji był to tekst chybiony, ale jako proroctwo, niestety, potwierdzony przez późniejsze wydarzenia.

Zaplecze społeczne stalinizmu

Ale czas, dzięki Bogu, nie zatrzymał się na 1941 roku. I jeśli zgodzimy się, że opisany mechanizm ma psychologiczne i so­cjologiczne pozory prawdopodobieństwa, to staniemy wobec bardzo ciekawej hipotezy na temat przejęcia i ustanowienia władzy komunistycznej w latach 1945-1948. Czy aby na szcze­blu lokalnym naturalnym oparciem władzy ludowej w Polsce nie byli (również) ludzie skompromitowani w okresie okupacji hitlerowskiej? Wiemy oczywiście, że komunizm był dla wielu osób głębokim przeżyciem ideowym i że wiązano się z ruchem komunistycznym z autentycznej potrzeby serca, a nie tylko (ani nawet nie przede wszystkim) z wyrachowania czy pod presją stacjonującego w okolicy garnizonu Armii Czerwonej. Ale obok tego „czystego” (tzn. ideowego) nurtu, totalitaryzmy dwu­dziestowieczne posługiwały się ludźmi zupełnie innego pokro­ju i przyciągały ich do siebie na innych zasadach. Zausznikami tej władzy bywali zawsze ludzie wyzuci z wszelkich zasad. Sta­linizm albo hitleryzm grały dla celów zdobycia i utrzymania władzy na niskich instynktach; opierały się, o czym już była mowa, na wykorzystaniu tkwiącego w człowieku zła.

W 1964 roku wybitny myśliciel niemiecki Eric Voegelin, który jako antyfaszysta wyemigrował z ojczyzny po objęciu władzy przez Hitlera, powrócił do Monachium, aby objąć po­sadę Dyrektora Instytutu Nauk Politycznych na uniwersytecie. Wygłosił z tej okazji cykl wykładów pt. Hitler i naród niemiec­ki”, które stały się ważnym wydarzeniem politycznym i umysłowym na skalę całego kraju. Powiedział wówczas mię­dzy innymi: „naszym problemem jest kondycja duchowa społeczeństwa w którym narodowy socjalizm mógł dojść do władzy. Innymi słowy to nie narodowi socjaliści są problemem, tylko Niemcy”;152 „nasz problem polega na tym, że ludzi bez­wartościowych można spotkać wszędzie w społeczeństwie, włączając w to najwyższe sfery, a więc wśród pastorów, prałatów, generałów, przemysłowców, itd. Tak więc sugero­wałbym określić to zjawisko generalnym terminem Jiołota”. Są ludzie, których można nazwać hołotą w tym sensie, że nie mają autorytetu duchowego ani umysłowego, ani też nie umieją re­agować na racjonalne argumenty i nakazy duchowe jeśli nawet są do nich zaadresowane [...] Bardzo jest trudno zrozumieć, że elita społeczeństwa może się składać z hołoty. Ale tak jest rzeczywiście”.153 Wielu autorów o tym pisało i z różnych punk­tów widzenia.

Dlaczego spośród tej samej voegelinowskiej ,,hołoty”, która robiła brudną robotę nazistów, nie miałoby się w pięć lat później rekrutować zaplecze stalinowskiego aparatu władzy? Mam na myśli otoczkę wokół rdzenia ideowych komunistów, (których, jak wiemy, było bardzo niewielu w Polsce), złożoną z konformistów i koniunkturalistów o zaszarganej biografii. W imię ja­kich drogich im wartości i zasad mieliby odmówić posłuszeństwa i zrezygnować z przywilejów, jakie niesie z sobą udział w (lokalnym) aparacie władzy (czytaj - przemocy)? Dla­czego mieliby iść do więzienia, skoro mogli raczej pójść do po­licji? Czyż Laudański nie napisał z myślą o sobie podobnych, że „właśnie na takich ramionach może się opierać nasz ustrój ro­botniczy”?

Warto też spojrzeć przez ten pryzmat na proces ustanowie­nia władzy komunistycznej od strony społeczeństwa raczej niż aparatu władzy i zastanowić się czy tam, gdzie ludzie brali udział podczas wojny w prześladowaniu Żydów, społeczność lokalna nie była potem szczególnie bezradna wobec procesu sowietyzacji?

52 Op. cit., str. 77.

53 Op. cit., str. 89.

No bo skoro solidarność zbiorowa jest antynomią atomizacji społecznej, a więc jedyną skuteczną metodą częścio­wej przynajmniej neutralizacji komunistycznego monopolu władzy, to jak się na taką solidarność zdobyć w społeczności lo­kalnej, która dopiero co uczestniczyła w wymordowaniu swoich sąsiadów? Jak można mieć zaufanie do kogoś, kto mordował lub wydawał na śmierć innego człowieka? A poza tym, skoro już raz byliśmy instrumentem przemocy, w imię jakich wartości możemy się później przeciwstawiać próbom zniewolenia nas przez kogoś innego? Oczywiście żadne z tych zastrzeżeń nie stoi na przeszkodzie podejmowania prób wejścia z silniejszym w układy, ale to oznacza tylko tyle, że stajemy się mu posłuszni. Całe zagadnienie jest do rozstrzygnięcia w drodze badań empirycznych oczywiście, ale jako hipoteza intryguje odwra­cając powszechnie uznaną kliszę na temat tego okresu i jako za­czyn komunistycznych porządków w Polsce wskazując nie tyle na Żydów, co na antysemitów. Ostatecznie w niezliczonych gminach, miasteczkach i miastach Polski prowincjonalnej nie było już Żydów po wojnie, bo nieliczni, którzy przeżyli wojnę, prędko stamtąd uciekli. A przecież w ramach wprowadzania władzy ludowej ktoś musiał tam kogoś brać „za mordę”. A więc kto kawo, jak zapytywał Włodzimierz Iljicz Lenin blisko sto lat temu? Już choćby zważywszy na kierunek rozwoju świato­poglądowego reżymu komunistycznego w Polsce przez następ­ne dwadzieścia lat - bo przecież w marcu 1968 roku to właśnie formacja tzw. „partyzantów” z czasów okupacji usiłowa­ła sięgnąć po władzę wysuwając hasła antysemickie - nie od­rzucałbym tej hipotezy (powtórzmy - że to rodzimy lumpenproletariat raczej niż Żydzi, stanowił społeczne zaplecze stalinizmu w Polsce) bez chwili zastanowienia.154

154 Złośliwa ręka losu i tym razem nie oszczędziła antysemitów, bo kie­dy już wydobyli się na główną scenę polityczną ku uciesze najprawdziwsze­go rodzimego faszysty, Bolesława Piaseckiego i chmary dziennikarskiej hołoty, to ich mężem opatrznościowym był Ukrainiec i w dodatku komuni­sta - Mikołaj Demko, lepiej znany pod politycznym nom de guerre jako Mieczysław Moczar, sekretarz KC i członek Biura Politycznego PZPR. Na pobicie tego rekordu trzeba było czekać trzydzieści lat do czasu, kiedy - przy pomocy kilkuset krzyży ustawionych pod murem Oświęcimskiego obozu - odpór żydowskim miazmatom, ku uciesze boguojczyźnianej publiczności, zaczął dawać były ubek na spółkę z jegomościem niespełna rozumu.

Potrzeba nowej historiografii

Sprawa żydowska w historiografii czasów wojny jest jak luzem wisząca nitka w misternej tkaninie - wystarczy za nią mocniej pociągnąć, a cały delikatny wzorek zaczyna się pruć. Okazuje się, że antysemityzm zanieczyścił całe połacie współczesnej historii Polski i uczynił z nich temat wstydliwy powołując do życia wersje wielu wydarzeń, któ­re miały odgrywać rolę listka figowego.

Ale historia społeczeństwa to jest nic innego, jak biogra­fia zbiorowa. I tak jak w biografii - w życiorysie, który składa się wprawdzie z oddzielnych epizodów - wszystko się do siebie w historii społeczeństwa nawzajem odnosi. I jeśli w jakimś punkcie biografii (zbiorowej) tkwi kłam­stwo, to wszystko, co przyjdzie później, będzie również w jakiś sposób nieautentyczne, podszyte niepokojem i bra­kiem pewności siebie. I w rezultacie zamiast żyć własnym życiem będziemy oglądać się nieufnie przez ramię usiłując zgłębić co też inni o nas myślą, odwracać uwagę od wstydliwych epizodów z przeszłości i coraz to bronić dobre­go imienia upatrując obcego spisku w każdym niepowodze­niu. Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem w Euro­pie. I tak jak w przypadku społeczeństw paru innych krajów, po to żeby odzyskać własną przeszłość, będziemy ją musie­li sobie opowiedzieć na nowo.

Stosowne memento znajdziemy oczywiście w Jedwabnem, gdzie na dwóch pomnikach wyryto w kamieniu napi­sy, które dopiero trzeba będzie rozkuć, aby uwolnić z nich prawdę historyczną. Na jednym powiedziano po prostu, że Żydów zabili Niemcy: „MIEJSCE KAŹNI LUDNOŚCI ŻYDOWSKIEJ GESTAPO I ŻADARMERIA HITLE­ROWSKA SPALIŁA ŻYWCEM 1600 OSÓB 10 VII 1941”. Zaś na drugim, wystawionym już w wolnej Polsce, albo da­no do zrozumienia, że Żydów w Jedwabnem w ogóle nie było, albo bezwiednie wystawiono świadectwo popełnionej zbrodni: „PAMIĘCI OK. 180 OSÓB W TYM 2 KSIĘŻY ZAMORDOWANYCH NA TERENIE GMINY JEDWAB­NE W LATACH 1939-1956 PRZEZ NKWD, HITLEROW­CÓW I UB” [podpisane] SPOŁECZEŃSTWO. Bo w rzeczy samej, tysiąc sześćciuset jedwabieńskich Żydów, których tu pominięto (choć przecież byli „zamordowani na terenie gminy Jedwabne w latach 1939-1956”), zamordowali nie żadni hitlerowcy, ani enkawudziści, ani ubecy, tylko „społeczeństwo”155.

155 Można mieć tylko nadzieję, że młode pokolenie zaczyna już wi­dzieć tę sprawę odważniej niż pokolenie rodziców. Na stronie internetowej jedwabieńskiej szkoły (do odszukania pod: www.szkoly.edu.pl/jedwabne/historia.htm) jest powiedziane w formie bezosobowej, że w Jedwabnem „popełniono pierwszy akt ludobójstwa. W jednej ze stodół za miastem spalono żywcem 1640 Żydów”. Niewątpliwie jest to krok w stronę prawdy i przed młodymi trzeba uchylić kapelusz, bo czeka ich jeszcze bardzo trudne zadanie zmierzenia się twarzą w twarz ze zbrod­nią pokolenia własnych dziadków.

Słowo od rabina z Jedwabnego

As the author of the first Memorial Book about Jedwabne I welcome the publication of this volume by my friend Professor Jan Gross. It is especially welcome at a time when the Pope, John Paul II, has asked forgiveness for all the miseries that Jews have suffered at the hands of the Christians.

The martyred Jews of Jedwabne who had been killed on the 15th of Tamuz, 5701, may not be brought back to life. But in the spirit ofthe Pope's message Iplead with thefond memory of many good Polish neighbors I recall from Jedwabne, that the Jewish cemetery be taken good care of by the people who live now in town, that all the bones ofour dead be buried properly, and that the site where our synagogue once stood be preserved.

Jako autor pierwszej Księgi Pamiątkowej o Jedwabnem z radością witam publikację tej książki autorstwa mego przyjaciela, profesora Jana Grossa. Szczególnym zbiegiem okoliczności ukazuje się ona w czasie, kiedy Papież, Jan Paweł II, zwrócił się o przebaczenie za wszystkie męki, które Żydzi wycierpieli z rąk chrześcijan.

Umęczonych Żydów z Jedwabnego, którzy zostali zabici 10 lipca 1941 roku, nie można już przywrócić do życia. Proszę jednak - w duchu papieskiego apelu i przywołując pamięć wielu dobrych sąsiadów-Polaków, których miałem w Jedwabnem - aby ludzie żyjący dzisiaj w miasteczku zadbali o cmentarz żydowski tak, aby godnie były pocho­wane kości naszych umarłych, i upamiętnili miejsce, gdzie stała kiedyś nasza synagoga.

Jacob Baker (Eliezer Piekarz)

Nota o autorze

Jan Tomasz Gross urodził się l sierpnia 1947 roku w Warszawie. Jako uczeń szkoły średniej był jednym z założycieli, rozwiązanego później przez władze, Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności. Od 1965 roku studiował na Uniwersytecie Warszawskim, najprzód na wydziale fizyki a później socjologii. Aresztowany za udział w tzw. „wydarzeniach marcowych” i wydalony z uczelni. Po wyjściu z więzienia wyemigrował z Polski wraz z rodzi­cami w marcu 1969 roku. Doktoryzował się z socjologii na Yale University w 1975 roku, gdzie później wykładał przez kilka lat. W latach 1983-1991 zatrudniony jako profesor socjologii na Emory University w Atlancie. W 1992 roku przeniósł się na wydział nauk politycznych do New York University, gdzie pracuje do dziś.

W 1980 roku otrzymał grant na badania naukowe dotyczące historii Polski okresu okupacji z National Councii for Soviet and East European Research. W latach 1982 i 1983 był stypendystą fundacji Guggenheima i Rockefellera. W 1986 roku stypendysta Harvard Russian Research Center, zaś w 1990 roku stypendysta Instytutu Nauki o Człowieku we Wiedniu. W roku 2000 otrzymał grant Fulbrighta na badania dotyczące okresu powojennego w Polsce. Wykłady gościnne wygłaszał m.in. na Uniwersytecie Paryskim (Nanterre), Wiedeńskim, w Berkeley, Cornell, Harvardzie, Princeton, Stanfordzie, na Columbii i w Polskiej Akademii Nauk. Członek redakcji East European Politics and Societies od 1989 roku, w latach 1994-1998 był redaktorem naczelnym tego pisma. Współzałożyciel kwartalnika Aneks, wycho­dzącego w języku polskim w latach 70. i 80. najprzód w Uppsali a potem w Londynie.

Jego książki i artykuły ukazujące się w języku polskim i angielskim, były tłumaczone na francuski, niemiecki,

rosyjski, rumuński i ukraiński. W Princeton University Press opublikował dwie monografie na temat doświadczeń polskiego społeczeństwa pod niemiecką i sowiecką okupacją w czasie drugiej wojny światowej: Polish Society Under German Occupation — Generalgouvernement, 1939-1944 (1979) i Revolution from Abroad: Soviet Conquest of Poland's Western Ukraine and Western Belorussia (1988). W roku 2000 ukazała się w tym samym wydawnictwie praca zbiorowa pod redakcją Grossa, Istvana Deaka i Tony Judta pt. The Politics of Retribution in Europe: World War II and Its Aftermath.

Wydał dwa tomy dokumentów opracowane wraz z Ireną Grudzińską-Gross War Through Children's Eyes (Hoover Institution Press, 1981) i W czterdziestym nas matko na Sibir zesłali... (Aneks, Londyn, 1984). Ta ostatnia pozycja była kilkakrotnie wydawana w obiegu nielegalnym w Polsce, m.in. przez Międzyzakładową strukturę „Solidarności” w Warszawie i wydawnictwo Profil we Wrocławiu. W 1990 roku opublikowało tę książkę wydawnictwo Res Publica. W Polsce ukazały się poza tym jego dwie książki w wydawnictwie Universitas: Studium zniewolenia. (Wybory październikowe, 22 X 1939) (Kraków, 1999), i Upiorna dekada, 1939-1948. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów (Kraków, 1998). Miesięcznik Więź poświęcił znaczną część numeru z lipca 1999 roku dyskusji redakcyjnej nad tą książką.

W 1996 roku odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi. Mieszka w Nowym Jorku.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gross Jan Tomasz Sąsiedzi Historia zagłady żydowskiego miasteczka
Gross Jan Tomasz Sąsiedzi Historia zagłady żydowskiego miasteczka
Gross Jan Tomasz sasiedzi
Jan Tomasz Gross rasistą i polakożercą(1)
Historia filozofii, Jan Scott Eriugena, Historia filozofii
Tomasz Bohajedyn Historia Juliana Blachowskiego
Pamięć i polityka Droga historyka Zagłady Raul Hilberg ebook(1)
Jan Lewandowski Zarys historii Świadków Jehowy
Jan & Tomasz Kwaśniewski Żywienie Optymalne
Gross zapomniał o Kowalskich o manipulacjach historycznych J Grossa esej
Historia narodu żydowskiego i Państwa Izraela
Stanowisko Prezesa PAN dot konferencji Nowa polska szkoła badań nad historią Zagłady Żydów
Gross Jan Zlote zniwa

więcej podobnych podstron