Jessica Steele
Żona
na dwa lata
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pan Davenport prosi.
Chesnie poczuła, jak jej żołądek ściska się ze strachu.
Na szczęście dzięki wieloletniej praktyce nauczyła się
panować nad sobą i nikt nie odgadłby, jakie teraz targają
nią emocje. Zacisnęła drżące dłonie i lekkim krokiem
podążyła za Barbarą Platt.
- Chesnie Cosgrove - przedstawiła ją asystentka
i opuściła pokój.
Wysoki, może trzydziestopięcioletni mężczyzna
wstał zza biurka, a jego błękitne oczy spoczęły na Chesnie
wyczekująco. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, by
bezbłędnie ocenić jej czerwony elegancki kostium,
smukłą figurę, rudawe loki, zielone oczy i nieskazitelną
cerę.
Chesnie zesztywniała. Wiedziała już, że przed tym
mężczyzną niewiele da się ukryć i że za łagodną fasadą
kryje się nieugięta siła woli.
- Znalazła nas pani bez kłopotu? - zagaił miłym
barytonem, wskazując fotel naprzeciwko biurka.
Trudno byłoby przegapić ogromne drapacze chmur,
które zajmowała firma Yeatman Trading. Lecz zaledwie
zdążyła skinąć głową, a Joel Davenport już mówił dalej:
- Proszę opowiedzieć mi o sobie.
- Jeśli chodzi o moje kwalifikacje...
- Pani kwalifikacje są mi świetnie znane - przerwał
jej niecierpliwie. - Doskonała sprawność pisania, znajomość
komputera, umiejętności organizacyjne... Inaczej
by tu pani teraz nie siedziała.
Chesnie zacisnęła spocone dłonie. Właściwie, co ona
tu robi? Czy naprawdę chce pracować z takim człowiekiem?
Najwyraźniej Joel Davenport to niezły twardziel.
Dumnie, uniosła brodę. Cóż, skoro przeszła przez tyle
testów kwalifikacyjnych i dotarła aż do tego etapu, wykorzysta
tę szansę. Przecież musi dopiąć swojego celu
i wyrwać się z Cambridge.
- Mam dwadzieścia pięć lat...
- Wiem - mruknął ponaglająco.
- Przez trzy lata pracowałam w Cambridge... - To
też najwyraźniej wiedział. Chesnie, weź się w garść!
- Co chciałby pan wiedzieć? - spytała w końcu.
Jego błękitne oczy chłodno ją obserwowały, jakby
nie była to rozmowa kwalifikacyjna, lecz próba sił.
- Ma pani doskonałe referencje - powiedział wolno.
- Chyba Lionel Browning panią ubóstwiał.
- Z wzajemnością - odparła zgodnie z prawdą. Jej
były szef był najmilszym, choć bardzo roztrzepanym
szefem na świecie i tak jej ufał, że całą firmę zostawił
na jej głowie... Lecz teraz, jeśli oczywiście dostanie tę
posadę, to nazbyt uciążliwe doświadczenie z pewnością
jej się przyda. Jeśli...
- Więc dlaczego pani odeszła?
Już miała wyrecytować te same powody, które
wcześniej podała na rozmowie wstępnej, czyli chęć
awansu i zdobycia nowego doświadczenia zawodowego,
lecz kiedy napotkała zimne, przenikliwe spojrzenie,
zamknęła usta. Instynktownie czuła, że Davenport nie
da się zbyć kilkoma frazesami.
- Potrzebuję nowych wyzwań, ale... No cóż, mówiąc
szczerze, gdyby nie to, że syn Lionela Browninga
zaczął przejmować interesy, pewnie nigdy nie zdecydowałabym
się odejść z firmy - wyrzuciła jednym tchem.
- Firma Hectora Browninga zbankrutowała, więc zaczął
szukać ratunku w firmie ojca.
- Jak rozumiem, wasze kontakty nie układały się
najlepiej?
- Umiejętność kontaktowania się z każdym... to część
mojej pracy - odparła niechętnie. No cóż, ta rozmowa nie
zmierzała w najlepszym kierunku. Przeraziła się, że jeszcze
moment, a wszystko zepsuje. Dlaczego zaczęła się
zwierzać właśnie Joelowi Davenportowi, skoro dotąd nikomu
nawet nie wspomniała o swoich kłopotach?
- Więc co się nie układało? - ponaglił ją.
- Wszystko! - zawołała szczerze. - Już pierwszego
dnia pokłóciliśmy się z Hectorem... - Co w nią nagle
wstąpiło?
- Czy często kłóci się pani ze swoimi pracodawcami?
- spytał wyzywająco.
- O nie! Nigdy! Z Lionelem ani razu się nie posprzeczaliśmy.
- Chesnie poczuła, że niewiele brakuje, by
zaczęła się sprzeczać z Joelem Davenportem. Coś ją
w nim drażniło. - Myślę, że był zazdrosny o przywiązanie,
jakim darzył mnie jego ojciec, i zaczął fałszywie
zarzucać mi różne sprawy. A kiedy... - Zawahała się na
moment, lecz duma kazała jej ciągnąć dalej: - A wiec,
kiedy oskarżył mnie o romans z jego ojcem, wiedziałam,
że jedno z nas będzie musiało odejść. Oczywiście
odeszłam ja.
- A miała pani?
- Czy co miałam?
- Romans z jego ojcem?
Chesnie spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak można
zadawać takie pytania? Jakimś cudem udało jej się
opanować wzburzenie.
- Oczywiście, że nie - odparła w miarę spokojnym
tonem.
Davenport skinął głową i zmienił temat.
- Zapewne dział kadr poinformował panią o warunkach
zatrudnienia. Rozumiem, że zgadza się pani na
nie? Czy tak?
- O tak. Są bardzo korzystne. - Chesnie przełknęła
ślinę. Korzystne! Od kiedy zaczęła używać tak umiarkowanych
określeń? Jej zarobki byłyby zawrotne.
Jakby czytając w jej myślach, Davenport dodał:
- Te zarobki z pewnością nie będą przesadzone. Wymagam
od swojej asystentki całkowitego poświęcenia,
absolutnej mobilizacji i pełnej dyspozycyjności. Jest
pani piękną kobietą... - niespodziewanie dodał tym samym
bezosobowym tonem. - Z pewnością ma pani
wielu wielbicieli.
Ku swemu zdziwieniu, Chesnie nie zaprzeczyła, tylko
spokojnie oświadczyła:
- Z pewnością moje życie osobiste nie będzie kolidować
z pracą.
- Moja asystentka czasami musi ze mną podróżować,
o czym dowiaduje się tego samego dnia. Co zrobiłaby
pani, gdyby tuż przed wyjściem do teatru z mężczyzną
pani życia okazało się, że jedziemy do biura
w Glasgow?
- Miałabym nadzieję, że mężczyzna mojego życia
to zrozumie - odparła takim samym chłodnym tonem
Chesnie. Nie była pewna, ale chyba Davenport lekko
się uśmiechnął.
- Czy jest w pani życiu taki mężczyzna? - spytał
nieoczekiwanie.
- Nie. - Kto miał czas na randki? Nie mówiąc już
o ochocie?
- A ma pani zamiar wyjść za mąż?
Co za bezczelność! - obruszyła się w duchu. Ona go
nie pyta, czy on ma jakąś milutką żonkę!
Przez moment patrzyli sobie w oczy.
- Małżeństwo zupełnie mnie nie interesuje - odparła
wreszcie.
- To brzmi jak zarzut. Czy ma pani coś przeciwko
tej świętej instytucji? - zażartował.
- Biorąc pod uwagę najnowsze statystyki, według
których czterdzieści procent małżeństw kończy się rozwodem,
trudno nie mieć do tej instytucji zastrzeżeń.
- Chesnie nie zamierzała zdradzać głównej przyczyny
swojego sceptycyzmu wobec małżeństwa, czyli wiecznie
kłócących się rodziców i nieudanych związków
trzech sióstr. - Osobiście bardziej interesuje mnie praca
zawodowa niż rodzina - zakończyła z powagą.
- Nadal mieszka pani w Cambridge?
- Tak, ale zamierzam się przenieść. Na razie przebywam
u siostry, tu, w Londynie.
- Czy wypatrzyła pani sobie już jakieś stałe lokum?
- Uznałam, że najpierw muszę znaleźć pracę.
Ku jej zdziwieniu Davenport nagle wstał, wyszedł
zza biurka, podał jej rękę i powiedział miłym tonem:
- Więc proszę nie tracić więcej czasu i czym prędzej
szukać mieszkania.
Chesnie podała mu dłoń, nie bardzo wiedząc, co to
wszystko ma oznaczać. Najwyraźniej rozmowa dobiegła
końca.
- Nie jestem pewna, czy... - zawahała się, potem
spojrzała mu w oczy. Krył się w nich cień uśmiechu.
- Chciałbym, by zaczęła pani pracę w poniedziałek.
- Davenport po raz pierwszy szeroko się uśmiechnął.
Gdy tylko Chesnie opuściła wyniosłe wnętrza Yeatman
Trading, mogła zrzucić z siebie swą równie wyniosłą,
zawodową maskę. Omal nie roześmiała się na głos
i nie zaczęła skakać jak dziecko. A więc zdobyła tę
wymarzoną pracę! Co tam, nigdy o takiej nie marzyła.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała
zostać asystentką Joela Davenporta.
Z pewnością nie będzie łatwo, ale Chesnie uwielbiała
ciężko pracować, a nowe wyzwania były dla niej jak
tlen. Kiedy skończyła studia, długo wahała się, na jaką
karierę postawić. Wiedziała tylko jedno, że nie chce zbyt
wiele czasu spędzać w domu i wysłuchiwać ciągłych
sprzeczek rodziców. Zaczęła więc uczęszczać na różne
kursy związane z ekonomią i zarządzaniem.
Wtedy też zrozumiała, że jej siostry, wychodząc za
maż, również uciekały z domu. Niestety, wybierały fatalnych
partnerów. Najstarsza siostra, Nerissa, po raz
pierwszy wyszła za mąż, gdy Chesnie miała dwanaście
lat, a jej obecne, drugie małżeństwo, było jeszcze bardziej
nieudane. Robina, druga siostra w kolejności, coraz
więcej czasu spędzała w domu rodzinnym, narzekając
na swego partnera i obiecując sobie, że więcej do
niego nie wróci. Jednak dom rodzinny okazywał się
jeszcze gorszą pułapką, bo Robina zawsze do męża
wracała. Wbrew wszelkim nadziejom Chesnie, taki sam
los podzieliła wkrótce Tonią, która po urodzeniu dwojga
dzieci głównie zajmowała się walkami z mężem.
Po takich doświadczeniach Chesnie nie miała złudzeń
- powinna trzymać się jak najdalej od małżeństwa.
Rzuciła się w wir zajęć, nauki i pracy. Bez przerwy
robiła coś konstruktywnego, by tylko nie powielić błędów
swych najbliższych. Nie znaczyło to, by stroniła
od facetów, tym bardziej że los obdarzył ją urodą i urokiem
osobistym, więc wciąż kręcili się wokół niej wielbiciele.
Co jakiś czas dawała się namówić na randkę,
czasem nawet się całowała, ale gdy tylko któryś z jej
adoratorów zbyt mocno się angażował, zrywała z nim
wszelkie kontakty.
Swą pierwszą pracę Chesnie wykonywała przez dwa
lata, a po skończeniu dodatkowych kursów zaczęła się
starać o lepiej płatną posadę i w rezultacie została sekretarką,
i świetnie poczuła się w tej roli.
Byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby nie burzliwa atmosfera
w domu. Przymierzała się do wynajęcia kawalerki,
by wreszcie zasmakować prawdziwej wolności,
lecz bojąc się gniewu matki, nie zdobyła się na zrealizowanie
tego pomysłu.
Jednak podczas pewnego weekendu do domu rodzinnego
zjechały wszystkie trzy nieszczęśliwe siostry ze swymi
rozwrzeszczanymi pociechami. Nastało prawdziwe
pandemonium, nawet nie sposób było ustalić, kto z kim i
o co się kłóci. Chesnie doszła do wniosku, że jeśli się stąd
natychmiast nie wyprowadzi, to wyląduje w wariatkowie.
Wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza
i posłuchać ciszy. Podeszła do ojca, który z pasją
podcinał róże.
- Też uciekłaś z tego piekła? - spytał. - Gdyby nie
moje róże, dawno bym chodził w kaftanie bezpieczeństwa,
wierz mi.
- Tato, ja muszę się wyprowadzić! - zawołała z goryczą.
- A zabierzesz mnie z sobą? - mruknął żartobliwie,
lecz gdy spojrzał na nią, natychmiast spoważniał. - Aż
tak ci tu źle?
- Już od dawna chcę stanąć na własnych nogach.
Wystarczy mi maleńka kawalerka.
- O nie. Jeśli zależy ci na moim spokojnym śnie,
musisz mieć normalne, wygodne mieszkanie.
Po kilku dniach mama zagadnęła ją ostro:
- Jak słyszałam, marzysz o tym, żeby się od nas
wyprowadzić. Co to, nasz dom nie jest już dla ciebie
dość dobry?
Wszelkie dyskusje z matką nie miały sensu, tak było
zawsze, więc Chesnie nie podjęła rozmowy, jednak po
tygodniu przeżywała chwile wielkiego zdumienia. Otóż
rodzice znaleźli dla niej śliczne mieszkanko, co więcej,
pomogli jej się urządzić.
Rok później zmarła jej babcia. Dziadek sprzedał obszerną
willę w Herefordshire, wynajął mały domek w okolicy i rozglądał się
za podobnym, który można by
kupić. Chesnie uwielbiała dziadka i często go odwiedzała,
by osłodzić mu samotne dni.
Gdy skończyła kolejny kurs, znów zaczęła szukać
lepszej pracy i zdobyła posadę w Browning Enterprises.
Wszystko ułożyłoby się wspaniale, gdyby nie Hector
Browning, który bez przerwy żądał od ojca wsparcia
finansowego, a do tego nie znosił Chesnie.
Kiedy napięcie z powodu Hectora sięgnęło apogeum,
Chesnie poczuła, że czas odmienić swoje życie
i zaczęła szukać pracy w Londynie. Odpowiedziała na
ogłoszenie, przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną,
i teraz, spoglądając na budynki Yeatman Trading, mogła
wreszcie szeroko się uśmiechać.
Po jakimś czasie, wciąż rozradowana, wkroczyła do
domu siostry.
Nerissa aż podskoczyła na widok uśmiechu siostry.
- Byłam pewna, że dostaniesz tę pracę! Wiedziałam,
że się na tobie poznają! Przecież zawsze w rodzinie
uchodziłaś za mózgowca. Nawet nie wiesz, jak się cieszę.
- Wyściskała ją serdecznie. - Teraz musimy załatwić
ci mieszkanie. Stephen już coś wypatrzył,
Chesnie musiała jak najprędzej przewieźć z Cambridge
swój dobytek. Szczęśliwie dziadek na czas nieokreślony
pożyczył jej swojego golfa, co okazało się dla
niej zbawieniem.
Obiecała Nerissie, że wróci w sobotę na przyjęcie.
Zabawa bardzo się udała, jednak Chesnie myślami była
gdzie indziej: w poniedziałek miała zacząć nową pracę.
Przez pierwsze dwa tygodnie będzie się wprawiała
u boku Barbary, które po tym czasie odchodziła z firmy,
i wtedy Chesnie zacznie samodzielnie prowadzić biuro
Joela Davenporta. Czy temu sprosta?
Kiedy Chesnie wróciła z pracy do mieszkania Nerissy
w ten pierwszy, ważny poniedziałek, była wykończona
i zdesperowana. Jakim cudem miała w ciągu dwóch tygodni
zapamiętać taki ogrom szczegółów? Dwa lata by nie
wystarczyły. To nie było biuro, lecz istny kombinat! Na
szczęście szef był w Szkocji i nie dostarczał jej dodatkowych
stresów. Najchętniej padłaby na łóżko i spała do
rana, jednak Nerissa nawet nie chciała o tym słyszeć.
- Jedziemy obejrzeć mieszkanie, o którym ci wspomniałam.
No, rusz się, maleńka.
Wykrzesała z siebie resztki entuzjazmu i pojechała
z siostrą obejrzeć dość przytulne, wygodne mieszkanko
na obrzeżach miasta. Cena była wygórowana, lecz przecież
Chesnie miała teraz dużo zarabiać.
- Jeśli można wynająć od zaraz, to biorę - postanowiła
bez namysłu.
Nerissa jeszcze tego wieczoru załatwiła wszystko
przez telefon. Do sfinalizowania sprawy pozostało tylko
kilka formalności.
Wtorek okazał się tak samo pracowity i męczący jak
poniedziałek. Barbara Platt była osobą życzliwą, delikatną
i pełną zrozumienia dla zdenerwowanej i lekko
przerażonej następczyni.
Kiedy Chesnie weszła do biura, szef już od godziny
siedział przy swoim biurku. Uprzedzono ją, że Joel
Davenport jest prawdziwym tytanem pracy i jak niszczarka
likwiduje kolejne zadania, o czym Chesnie zaraz
się dobitnie przekonała. Joel tylko raz opuścił swój pokój,
by przez chwilę porozmawiać z Barbarą. Przywitał
się przy tym uprzejmie z nową asystentką, lecz nie okazał
jej więcej zainteresowania.
Gdy wreszcie nastał piątek, Chesnie czuła się, jakby
przez tydzień pracowała w kamieniołomach. Choć już
się trochę uspokoiła i nabrała nawet trochę pewności co
do swych kompetencji, psychicznie czuła się jak wrak.
Gdy wreszcie dotarła do domu siostry, Nerissa powitała
ją promiennym uśmiechem i zawołała radośnie, jakby
obwieszczała wspaniałą nowinę:
- Dzwonił Philip Pomeroy. Chce cię zabrać na kolację
do restauracji.
- Wiem, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna,
ale jego nazwisko nic mi nie mówi - odparła ironicznie
Chessnie.
- Co ja z tobą mam! Przecież poznałaś go u mnie na
przyjęciu. Nie pamiętasz? Zabawiał cię cały wieczór.
- Ten wysoki szatyn? - Pamiętała sympatycznego
mężczyznę zbliżającego się do czterdziestki, który
w subtelny sposób okazywał jej zainteresowanie.
- A jakżeby inaczej. Powiedziałam, że oddzwonisz.
- Gdy Chesnie z niechęcią zaczęła kręcić głową, Nerissa
dodała. - No, kochanie, zadzwoń. On jest naprawdę
przemiły.
Chesnie, by nie prowokować towarzyskiej gafy, mu-
siała wykonać ten nieszczęsny telefon. Philip, gdy tylko
usłyszał jej głos, najpierw oniemiał z zachwytu, a potem,
bez wstępnych ceregieli, zaprosił ją na kolację.
- W tym tygodniu jestem bardzo zajęta.
- Nawet na jedzenie nie masz czasu?
- Jutro się przeprowadzam.
- Mógłbym przynieść szampana na oblewanie mieszkania,
no i pomógłbym ci się rozpakować.
Chesnie roześmiała się wesoło. Coraz bardziej lubiła
tego Philipa. Po krótkiej pogawędce obiecała, że wkrótce
się do niego odezwie i umówi się na spotkanie.
Cały weekend Chesnie spędziła na przewożeniu swojego
skromnego dobytku do nowego mieszkanka, ustawianiu
sprzętów i wieszaniu firanek. Efekt był imponujący.
Wreszcie miała przytulne, ciepłe gniazdko.
I tak dwa tygodnie, podczas których Chesnie przygotowywała
się do nowych obowiązków, minęły
w mgnieniu oka.
Nadszedł ostatni dzień pracy Barbary. W południe do
Chesnie podszedł Joel i obwieścił:
- Zabieram moją asystentkę numer jeden na lunch.
Zostawiam panią na straży, panno Cosgrove.
Chesnie uśmiechnęła się, ciesząc się okazywanym jej
zaufaniem. Zorientowała się, że Davenport przygląda
się jej tak, jakby odkrył w niej coś, czego wcześniej nie
dostrzegł. Po chwili otrząsnął się z zadumy i stwierdził:
- Te rzęsy jak kurtyny chyba nie są naturalne?
- Owszem, są.
Joel tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i po
chwili Chesnie została sama. Z początku trudno jej było
skupić się na pracy po tak osobistej uwadze Joela, jednak
zaraz przypomniała sobie, że od najbliższego poniedziałku
to ona będzie asystentką numer jeden. Praca
pochłonęła ją bez reszty.
O trzeciej Barbara przyszła się z nią pożegnać.
- Na pewno dasz sobie radę - stwierdziła w pewnej
chwili. - Kiedy powiedziałam Joelowi, że odchodzę, bo
wyszłam za mąż i przenosimy się do Walii, zaczęliśmy
szukać kogoś na moje miejsce. Przez miesiąc przewinęło
się tu mnóstwo kandydatek i dopiero ty okazałaś się
odpowiednia. Mieliśmy wielkie szczęście.
Chesnie aż się zarumieniła z radości, słysząc taki
komplement. Miała tylko nadzieję, że nie zawiedzie
pokładanego w niej zaufania.
Zbierając swoje rzeczy do kilku pudełek, Barbara
zaczęła wtajemniczać Chesnie w bardziej poufne sprawy
firmy. Przede wszystkim nie mogła się dość nachwalić
szefa. To Joel, dzięki swym umiejętnościom i poświeceniu,
przeobraził firmę i w czasie kryzysu postawił
ją na nogi. Został za to hojnie nagrodzony, bowiem
wszedł w skład zarządu Yeatman Trading.
- Wkrótce Winslow Yeatman, prezes, pójdzie na
emeryturę - ciągnęła Barbara - a Joel pragnie zostać
jego następcą. Ma bardzo niekonwencjonalne, nowoczesne
pomysły, i będzie mógł je wprowadzić w życie
tylko wtedy, kiedy zostanie prezesem.
- A ma jakieś szanse? - spytała oszołomiona Chesnie.
- Jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedliwość,
to ogromne. Ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.
zreformował firmę, wie, w jakich kierunkach powinna
się rozwijać, a jeśli chodzi o charakter... Jest twardy
w interesach, ale ma serce. Nie ma tu nikogo lepszego
od niego.
Chesnie musiała przyznać, że ta opinia potwierdza
wrażenie, jakie odniosła, pracując przez ostatnie dwa
tygodnie z Joelem Davenportem.
- Czy coś może mu przeszkodzić w awansie? - spytała
po chwili.
- Widzisz, ta firma od przeszło stu łat jest w rękach
rodziny. Do zarządu wchodzili różni ludzie, ale prezesem
zawsze był Yeatman. Na dziewięć głosów, trzy na
pewno dostanie ktoś z rodziny, a trzy Joel. Sam nie
może na siebie głosować, wiec się wstrzyma i o wszystkim
zadecydują dwa głosy. Jeśli będzie remis, obecny
prezes, Winslow Yeatman, najprawdopodobniej poprze
kandydata z rodziną, a jego głos w takich przypadkach
jest decydujący. To dla nas czarny scenariusz.
- Jak to „kandydata z rodziną"? - nie zrozumiała
Chesnie. - Chodzi o jakiegoś Yeatmana?
- Nie, o kogoś żonatego. Taki wzorzec popierają
wszyscy Yeatmanowie. Mężczyzna musi być żonaty,
w odpowiednim czasie dzieciaty, odpowiedzialny, myślący
o przyszłości.
- A... Joel Davenport nie ma rodziny?
- Nie jest żonaty.
- Przedwczoraj dzwoniła jakaś Felice, a wczoraj Giną.
Myślałam, że to żona i córka.
- Nie, skąd! - zaśmiała się Barbara. - To jego adoratorki.
Jedne z wielu. Najbardziej zdeterminowaną
łowczynią jego serca jest Arlene Enderby, formalna szefowa
innego biura w firmie. Jest młodą rozwódką. Żyje
z akcji firmy. A przy okazji jest siostrzenicą prezesa...
- Czy on wie o jej zakusach?
- To tajemnica poliszynela. Zresztą Joel jest prawdziwym
znawcą kobiecych serc... - Barbara zawiesiła
głos. - Oj! Chyba za wiele paplam! To przez tę butelkę
szampana, którą wlał we mnie Joel. Ale nie żałuję,
te ci to wszystko powiedziałam. Mam przeczucie, że
tobie można zaufać, a znając panujące stosunki, łatwiej
odnajdziesz się w firmie. - Zadumała się na chwilę. -
Kto wie, może przyczynisz się do zwycięstwa Joela?
Około szóstej pochlipująca Barbara wyszła z pokoju
Joela, dźwigając mnóstwo kwiatów i prezentów.
- Och, Chesnie... Mam nadzieję, że będziesz tu tak
szcześliwa jak ja! - Westchnęła.
Wymieniły numery telefonów, pożegnały się i Barbara
na zawsze opuściła biuro.
Chesnie poczuła, że oto zaczął się nowy rozdział
w jej życiu. Zacisnęła pięści. Tak, będzie tu szczęśliwa,
postanowiła. I zrobi wszystko, by Joel Davenport został
prezesem Yeatman Trading.
Po chwili zaśmiała się sama z siebie. Co też ona,
zwykła asystentka, może uczynić takiego, by jej szef
awansował? Przecież nie wpłynie na trzech przeciwników
Joela, by na niego oddali swe głosy... Pokręciła
głową i zabrała się do pracy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Minął miesiąc od odejścia Barbary, a Chesnie ani
razu nie musiała dzwonić do niej w sprawach firmy. Co
więcej, nawet pomoc Eileen Gray, wykwalifikowanej
sekretarki, która w awaryjnych sytuacjach pracowała
dla wszystkich biur Yeatman Trading, okazała się niepotrzebna.
Chesnie radziła sobie świetnie i naprawdę
była z siebie dumna. Jednak na ten sukces musiała ciężko
zapracować. Przede wszystkim szef ani na moment
nie zwalniał tempa i nieźle musiała się natrudzić, by mu
dotrzymać kroku. Nie było dla niego zbyt trudnych
zadań i rozwiązanie najbardziej choćby zawiłego problemu
zależało od szarych komórek, czasu... oraz nieustającej
pomocy i czujności asystentki.
Chesnie pracowała do późna. Gdy wracała do domu,
wrzucała w siebie jakąś lekką kolację, przygotowywała
ubrania na kolejny dzień i padała na łóżko. Często nawet
w snach pracowała z Joelem. Cóż, wokół niego
koncentrowało się teraz całe jej życie.
W weekendy odwiedzała dziadka w Herefordshire
lub jechała do rodziców. Zawsze po takiej wizycie, wracając
do swego zacisza, oddychała z ulgą. Jak to dobrze,
że postanowiła nie wychodzić za mąż. Chociaż uświadomiła
siebie że w obecnej sytuacji była to jedyna
rozsądna decyzja, nie miała bowiem najmniejszych
szans na jakiekolwiek życie prywatne, o romansie nawet
nie wspominając. W tym kieracie nie była w stanie
wykroić dla siebie choćby jednej wolnej minuty. Będąc
asystentką takiego tytana pracy, musiała zapomnieć
o wszelkim randkowaniu, nie mówiąc już o budowaniu
prawdziwego związku. Oczywiście nawet nie skontaktowała
się z Philipem Pomeroyem. Nie miała siły go
zwodzić ani się tłumaczyć. Wiedziała, że Philip próbował
się z nią skontaktować przez Nerissę, lecz na szczęście
nie miał jej nowego numeru telefonu.
Dzisiaj jechała do pracy i z uśmiechem wspominała
swój pierwszy dzień po odejściu Barbary. Drżąc ze strachu,
weszła do biura. Oczywiście Joel, zatopiony w jakichś
papierach, już siedział przy biurku. Kiedy ją zauważył,
wyszedł jej na spotkanie i uśmiechnął się, jakby
chciał jej dodać otuchy.
- Widzę, że nie odstraszyliśmy pani.
- Nie tak łatwo mnie odstraszyć, panie Davenport
- odparła z pozornym opanowaniem.
- Właśnie to chciałem usłyszeć. Mam na imię Joel.
Myślę, że powinniśmy przejść na ty, jeśli ci to nie
przeszkadza...
Zdołała tylko pokręcić głową, nim szef odwrócił się
na pięcie i wrócił do swego biurka. Tak oto zaczął się
pierwszy dzień pracy Asystentki Numer Jeden.
Dzisiaj Joel, jak zwykle pochłonięty pracą, był już
w biurze. Ledwie Chesnie usiadła przy swoim biurku,
gdy pojawił się Darren, goniec, z pocztą. Cały spłoniony
wpatrzył się zachwyconym wzrokiem w Chesnie,
która usiłowała łagodnie sprowadzić go na ziemię, rzeczowo
odbierając przesyłki. Kiedy goniec nieporadnie
wycofywał się w stronę drzwi, Chesnie ze zdziwieniem
zauważyła, że za nią stał Joel i podejrzliwie im się przyglądał.
Darren wypadł z pokoju jak oparzony.
- Ten facet się w tobie zakochał - stwierdził sucho.
- Ależ skąd. To tylko zadurzenie.
- Nigdy mu nie przejdzie, jeśli będziesz go tak traktować.
- Czyli jak? - Chesnie nie kryła zdziwienia. - Po
prostu jestem miła.
- Miła? - Joel pokręcił głową. - Czy jesteś taka miła
dla wszystkich swoich adoratorów?
Do licha! Co to miało wspólnego z pracą?
- To zależy od wieku. Młodzi, wrażliwi chłopcy powinni
być traktowani z najwyższą ostrożnością. Co innego
doświadczeni, cyniczni mężczyźni. - Spojrzała szefowi
prosto w oczy. - Dla nich nie można mieć litości.
Joel odchrząknął, po czym chłodnym tonem powiedział:
- Przynieś mi ważną pocztę do pokoju. - I zniknął.
Chesnie zabrała się do pracy, lecz ciągle myślała o tej
krótkiej rozmowie. Joel na pewno nie miał prawa narzekać,
bowiem nieustannie atakował go tłum pięknych
kobiet. Jeszcze tego samego dnia po południu do biura
wtargnęła rewelacyjnie wyglądająca, opalona brunetka.
- Z pewnością mam przyjemność poznać Chesnie!
- zawołała od progu. - Wujek Winslow mówił mi o tobie
w samych superlatywach.
Stała więc przed nią Arlene Enderby, owa niepracująca
pani dyrektor, która sławę zdobyła dzięki swym
zalotom.
- Miło mi panią poznać, pani Enderby.
- Widzę, że Joela nie ma w biurze. A tak chciałam
porwać go na lunch. Właśnie wróciłam ze słonecznej
Kalifornii... - Arlene niemal mruczała jak kotka. - Tyle
mamy do omówienia.
W tym momencie przez drugie drzwi do swojego
pokoju wkroczył Joel. Arlene rzuciła się na niego, wykrzykując
namiętnie:
- Joel, kochanie! Nareszcie cię widzę!
Oczy Chesnie i Joela spotkały się. Żadne z nich się
nie uśmiechnęło, natomiast Chesnie poczuła się dziwnie
nieswojo. Jakby coś przeszkadzało jej w tym, że Joel
obejmuje inną kobietę. Nie, to jakaś bzdura!
Czym prędzej wstała i zamknęła drzwi.
Szybko ochłonęła, pomyślała chwilę i wszystko sobie
wytłumaczyła. Przecież biuro to miejsce pracy, nic więc
dziwnego, że ogarnął ją wewnętrzny sprzeciw na tak nie
przystającą do okoliczności scenę. A tak w ogóle, to dlaczego
za drzwiami zapanowała cisza? Co tam się dzieje?
Omal nie pożałowała, iż zamknęła drzwi.
Następnego dnia już nic nie zakłóciło jej równowagi
wewnętrznej. Miło pogawędziła sobie z Darrenem,
a także z kilkoma innymi szefami biur, którzy najwyraźniej
zmówili się, że właśnie tego dnia muszą ją poznać,
dzięki czemu nawiązała kontakt z prawie wszystkimi
najważniejszymi osobami w Yeatman Trading.
Około pierwszej do biura wkroczył starszy, siwy jegomość,
którego widziała po raz pierwszy.
- Och, jaka piękna kobieta zastąpiła Barbarę! - zawołał,
wchodząc dziarsko do pokoju. - Oczywiście nic
nie ujmując Barbarze... Czy mój syn jest może gdzieś
w pobliżu?
- Czyżbym miała przyjemność poznać ojca Joela?
- spytała zaciekawiona Chesnie.
- Och, rozumiem pani zdziwienie. Wszyscy są zaskoczeni,
gdy się dowiadują, że mam syna w tym wieku.
- Uśmiechnął się zawadiacko. - Magnus Davenport,
do usług. - Podał Chesnie dłoń.
- Chesnie Cosgrove. - Z miejsca polubiła ekscentrycznego
staruszka. - Przykro mi. ale pana syn wyszedł
na lunch z klientem. Czy mogłabym w czymś pomóc?
Magnus Davenport westchnął ciężko.
- Masz ci los! Przejechałem pół miasta w nadziei,
że Joel zabierze mnie na lunch... Cóż, znów będę jadł
sam. Trudno...
Zastanowiła się. Ojciec Joela był niewiele młodszy
od jej dziadka, więc nie powstaną żadne plotki, jeśli
spędzi z nim kilka miłych chwil.
- Jeśli miałby pan na to ochotę, z przyjemnością
zaproszę pana na lunch.
- Świetnie. Już się bałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.
- Starszy pan mrugnął wesoło.
Chesnie szybko zorientowała się, że Magnus Davenport
to niezły ladaco. Najpierw uparł się, by przeszli na
ty a potem opowiedział jej cały swój życiorys, niemiłosiernie
przy tym plotkując o bliźnich. Był jednak człowiekiem
inteligentnym, a przede wszystkim niezwykle
czarującym, więc wszystko można mu było wybaczyć.
Opowiedział Chesnie historię nieudanego małżeństwa
z matką Joela. Wkrótce po ślubie żona wyrzuciła
go z domu i zażądała rozwodu.
- Twierdziła, że zachowuję się jak rozwydrzony arystokrata...
- Magnus roześmiał się wesoło. - Szczerze
mówiąc, miała rację, ale cóż, skoro Bozia stworzyła
mnie do zabawy, a nie do pracy... Długie lata marzyłem
o emeryturze, aż wreszcie się doczekałem. Cudowne
życie! Na przykład jutro wybieram się na wyścigi. Pohazardujesz
ze mną?
Rozbawiona Chesnie delikatnie odmówiła, tłumacząc
się brakiem czasu. Magnus odwiózł ją z powrotem
do biura.
- Mam nadzieję, że nasza przyjaźń dopiero się zaczęła.
Zadzwoń do mnie któregoś dnia. - Podał jej wizytówkę.
Z uśmiechem na ustach Chesnie weszła do biura
i przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju zobaczyła
pochylonego nad pracą Joela. Musiała jakoś skomentować
swoje spóźnienie, więc odchrząknęła, zbliżając się
do jego biurka. Joel najwyraźniej był poirytowany.
Udał, że jej nie dostrzega. Czekała długą chwilę, czując,
jak i jej udziela się jego irytacja. Już miała odwrócić się
na pięcie, gdy Joel łaskawie podniósł wzrok. Zlustrował
postać Chesnie od stóp do głów, po czym jego
zimne błękitne oczy napotkały równie zimne zielone
spojrzenie.
- Gdzie tak długo się podziewałaś? - spytał.
- Twój ojciec wpadł w odwiedziny, więc zabrałam
go na...
- Kto płacił za lunch? - warknął.
Cóż to za pytanie! Chesnie zmierzyła Joela gniewnym
wzrokiem, a potem stwierdziła sucho:
- Twój ojciec był moim gościem.
- Stary oszust! Pozwól, że ci zwrócę...
Chesnie nie wierzyła własnym uszom.
- Niczego mi nie będziesz zwracał! Nie pozwolę,
byś się... - Na moment przestała się kontrolować, co
jeszcze bardziej ją rozzłościło. Jakim prawem Joel doprowadzał
ją do irytacji? Przecież biuro jest po to, by
pracować, a nie dawać upust swoim uczuciom.
Joel Uśmiechnął się szeroko, właśnie bowiem odkrył,
że jego chłodna i nieskazitelna asystentka ma gorący
temperament.
- W porządku, nie będę się więcej wtrącał - odpowiedział
uprzejmym tonem i z powrotem pochylił się
nad papierami.
Chesnie pomaszerowała do swojego pokoju. Była
wściekła na Joela, choć również do siebie miała pretensje.
Tak to jest, kiedy w pracy dopuszcza się do głosu
emocje. Polubiła Magnusa, poznała jego przeszłość,
i co? Natychmiast zapomniała o profesjonalnym, zimnym
wizerunku, który sobie wypracowała, by ukazywać
go światu. Już nigdy nie wda się w osobiste konszachty
z rodziną szefa, ani tym bardziej z nim samym. Nie
miała, nie ma i nie będzie mieć nic wspólnego z rodziną
Davenportów.
Chesnie rzuciła się w wir pracy i o czwartej wszystko
wróciło już do normy. Wtedy odwiedził ją w jakiejś
pilnej sprawie Larry Jenkins z księgowości, a kiedy wyszedł,
w drzwiach pojawił się Joel z czarującym uśmiechem
na twarzy.
- Widzę, że nagle wszyscy potrzebują mojej asystentki
numer jeden. Nadal jesteś na mnie wściekła?
Chesnie poczuła, że świat znów staje się piękny. Trochę
mniej nienawidziła swojego szefa.
- Nie, chociaż celowo usiłowałeś wyprowadzić
mnie z równowagi. A to nie fair.
- Jeśli tak się stało, na pewno nie było to moim
zamiarem - odparł z niewinnym uśmiechem i najspokojniej
w świecie przeszedł do spraw zawodowych.
Tego wieczoru Chesnie wróciła do domu jak na skrzydłach.
Była już pewna, że nowa praca jest ekscytująca,
a Joel okazał się najlepszym szefem na świecie.
Ponieważ Joel w czwartek rano miał wyjechać do
Szkocji, w środę Chesnie przybyła do pracy wcześniej niż
zwykle, by skompletować dokumenty na następny dzień.
- Dzień dobry! - przywitał ją Joel ze swojego gabinetu.
- Nic mogłaś spać? Wpadasz w pracoholizm?
- Wystarczy, że ciebie trafiła ta dolegliwość - odpowiedziała
z uśmiechem. - Chcę przygotować papiery
na Szkocję, bo potem nie będzie na to czasu.
Zadzwonił telefon, Joel podniósł słuchawkę u siebie.
- A kto prosi?... Pomeroy, moja asystentka nie może
teraz podejść do telefonu. - Rozmowa została gwałtownie
skończona.
Chesnie z niedowierzaniem patrzyła na plecy szefa.
Jak mógł nie połączyć jej z Philipem Pomeroyem? Odchrząknęła
i spytała z pozornym spokojem:
- Czy ktoś prosił, bym oddzwoniła?
Joel odwrócił się wolno i zmierzył ją chłodnym
wzrokiem.
- Skąd znasz Philipa Pomeroya?
Chesnie już miała parsknąć, że to nie jego sprawa,
jednak ugryzła się w język. W końcu ktoś musi zachować
dobre maniery w tym towarzystwie.
- Spotkałam go na przyjęciu - odparła lodowatym
tonem.
- Wiesz, że to nasi wrogowie?
- Wrogowie? Nie rozumiem...
- Dla twojej wiadomości, Philip Pomeroy jest naczelnym
szefem Symington Technology. To nasz największy
konkurent w dziedzinie technologii.
- Nie wiedziałam o tym. - Chesnie zdała sobie sprawę,
że w taki oto nieprzyjemny sposób Joel przypomina
jej, iż jej praca jest wysoce poufna. - Oczywiście ty
znasz go o wiele lepiej niż ja. Może więc masz jego
numer telefonu? - zapytała równie zimnym tonem,
z trudem opanowując gniew.
Joel zamilkł i przez chwilę mierzyli się lodowatymi
spojrzeniami.
- Na twoim miejscu bym się nie martwił - syknął
w końcu Joel. - Pomeroy i tak zadzwoni.
Chesnie odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego
biurka. Jeszcze długo była wściekła na Joela. Choć nie
zależało jej na tym, by rozmawiać z Philipem, denerwował
ją stosunek szefa do tej sprawy. W końcu chodziło
o jej życie osobiste, czyli o teren zakazany dla
innych, nawet dla wielkiego bossa Davenporta. Przecież
dziesiątki jego wielbicielek dzwoniło do biura, dlaczego
więc jej znajomym nie wolno się z nią kontaktować?
Nawet jeżeli należą do konkurencji.
Poza tym była zła na Nerissę, że udostępniła jej numer
do pracy Philipowi. Już ona z nią porozmawia!
Rzeczywiście, około południa Philip zadzwonił powtórnie.
Być może, gdyby nie to, że drzwi do gabinetu
Joela były otwarte, Chesnie znów wymówiłaby się brakiem
czasu, ale w tej sytuacji...
- Zgódź się - prosił Philip. - Z pewnością już zdążyłaś
się rozpakować.
Zerknęła na sztywne plecy Davenporta.
- Bardzo bym chciała... - Zawiesiła głos. Joel zerknął
na nią. Był śmiertelnie poważny. Chesnie nie mogła
powstrzymać uśmiechu. - Ale dzisiaj nie mogę... - dokończyła
niechętnie, patrząc na olbrzymie stosy papierów
na biurku. - Może jutro?
Philip zanotował jej adres i się rozłączył.
Do wieczoru Chesnie pracowała bez wytchnienia,
a po siódmej weszła do gabinetu Joela, musiała bowiem
uzgodnić jakieś szczegóły.
Gdy wszystko zostało załatwione, Joel spojrzał na
nią i stwierdził z powagą:
- Chesnie Cosgrove, stajesz się prawdziwym skarbem
Yeatman Trading.
To dziwne, ale poczuła gwałtowny ucisk serca. Już
miała z wdzięcznością się uśmiechnąć, gdy przypomniała
sobie zachowanie Joela sprzed paru godzin.
Czyżby naprawdę się łudził, że udobrucha ją paroma
komplementami? Z udaną obojętnością podziękowała,
życzyła mu miłego wyjazdu i poszła do domu.
Przez cały wieczór bez przerwy myślała o Davenporcie.
Jeszcze nigdy żaden pracodawca tak często nie
wyprowadzał jej z równowagi. Może Hector Browning,
lecz on nie był jej szefem.
Ponieważ nijak nie potrafiła się uspokoić, około dziesiątej
zadzwoniła do Nerissy.
- Spodziewałam się, że odezwiesz się wcześniej -
powiedziała siostra skruszonym tonem. - Philip zadzwonił,
prawda?
- Nerissa, przecież obiecałaś, że nikomu nie zdradzisz
mojego numeru do pracy.
- Wiem skarbie, ale skończyły mi się wszystkie wymówki.,.
- No dobrze, w sumie nic złego się nie stało. Umówiliśmy
się.
- Jak świetnie! Wiedziałam... Gdzie? Kiedy?
Chesnie nie mogła powstrzymać śmiechu. Warto było
umówić się z Philipem choćby po to, by tak uradować
siostrę. Gawędziły jeszcze kilka minut, potem poszła
spać. Śnił jej się Joel Davenport.
Następny dzień Jako że Joela nie było w biurze, był
nieco mniej pracowity i wszystko wskazywało na to, że
nawet uda jej się wyjść o godziwej porze i spokojnie
przygotować się na wieczór w restauracji.
O wpół do piątej, właśnie gdy kończyła pisać ostatnie
listy, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała spokojny
głos Joela. Nie wiedzieć czemu, zrobiło jej się
gorąco.
- Przykro mi, że sprawiam ci kłopot - powiedział
radosnym tonem, który zadawał kłam jego słowom.
- Jutro rano umówiłem się na ważne spotkanie w Londynie.
Czy mogłabyś przygotować dla mnie parę dokumentów?
- Oczywiście. - Chwyciła za pióro. - O co chodzi?
Po półgodzinie dyktowania Chesnie poczuła, że
kompletnie zesztywniała jej ręka. Co ten Joel sobie
wyobraża? Przecież nie zdąży przygotować tych dokumentów
nawet do północy! A dobrze wiedział, że była
umówiona! Już miała go powstrzymać, kiedy przypomniała
sobie rozmowę kwalifikacyjną i jego pytanie,
czy byłaby gotowa zrezygnować z wyjścia, gdyby wymagała
tego praca. Cóż... Bez protestu i słowa skargi
dokończyła notatki.
- Mam nadzieję, że nie jest tego zbyt wiele? - zapytał
z fałszywą troską.
- Nie, skąd. Ostatecznie jestem skarbem - odparła,
bezskutecznie siląc się na dobry humor.
- Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - odparł
Joel czarująco i rozłączył się.
Chesnie jak szalona zaczęła wertować papiery, by
przygotować dokumenty. Po godzinie wiedziała, że albo
spotka się z Philipem, albo wykona pracę.
Już miała zadzwonić do Symington Technology, gdy
przyszła jej do głowy świetna myśl. Przygotuje teraz,
ile tylko zdoła, wydrukuje kilka podstawowych dokumentów
i po powrocie z restauracji dokończy pracę
w domu na swoim nowo zainstalowanym komputerze.
Musi jej się udać. Przecież nie może sprawić Philipowi
takiej przykrości.
Oczywiście jutro będzie musiała wstać o świcie,
by dokończyć swoje dzieło, lecz to mały problem. Ostatecznie
jest skarbem, więc da sobie radę. Z pewnością
najlepsze na świecie asystentki nie rezygnują z całego
życia dla pracy. Potrafią świetnie pracować i świetnie
się bawić.
Obładowana papierami o wpół do siódmej wybiegła
z pracy. Jeszcze nigdy tak szybko nie wzięła prysznica
i nie nałożyła delikatnego makijażu. Ubrała się w swoją
ulubioną sukienkę, czarną, obcisłą, z krótkimi rękawami.
Dopiero w samochodzie Philipa odetchnęła i wreszcie
się zrelaksowała.
Restauracja okazała się bardzo wytworna, choć zarazem
przytulna, a Philip był tak miły - adorował ją z taktem,
nie narzucając się - że Chesnie czuła się coraz
bardziej swobodnie. Czas szybko mijał.
- Nie wiedziałem, że pracujesz dla Joela Davenporta
- powiedział Philip, nalewając wino. - Zapewne od
niedawna, gdyż w przeciwnym razie na pewno bym
o tobie słyszał.
Chesnie zastanowiła się, czy Joel również wie, kto
jest asystentką Philipa, jego najgroźniejszego rywala.
- Pracuję w Yeatman Trading od dwóch miesięcy.
- I jak ci się tam podoba? To wielka firma...
- Philip, czy możemy nie rozmawiać o pracy? -
przerwała Chesnie.
Spojrzał na nią lekko zdziwiony, potem odparł
z uśmiechem:
- Davenport ma naprawdę wielkie szczęście. Może
na ciebie patrzyć każdego dnia... W porządku. Umowa
stoi. Ani słowa o pracy.
Podczas pysznej kolacji Chesnie dowiedziała się, że
Philip jest rozwodnikiem. Cóż, w dzisiejszych czasach
to żadna rewelacja. Bardzo go polubiła, choć wiedziała,
że nigdy nie przerodzi się to w nic więcej. Philip był
miłym kompanem i właśnie rozbawił ją prawie do łez
świetną anegdotką, gdy raptem jej oczy napotkały lodowate
niczym arktyczne niebo, błękitne spojrzenie. Joel
Davenport siedział kilka stolików dalej i najwyraźniej
od jakiegoś czasu pilnie jej się przyglądał.
Chesnie straciła całą beztroskę i swobodę. Nadal prowadziła
lekką rozmowę z Philipem, ale teraz była to już
gra. Stało się źle. Szef był pewien, że jego asystentka
nadal jest w biurze, a oto ledwie wrócił z Glasgow,
z miejsca przekonał się, że jest inaczej. Miał taki zacięty
wyraz twarzy... Na pewno uważał, że Chesnie zaniedbała
pracę dla rozrywki, dla miłej kolacyjki w towarzystwie
Philipa Pomeroya.
Do diabła, przecież ma do tego prawo! Nie będzie
się zachowywała jak wystraszona uczennica. Dokumenty
będą gotowe na jutro, a teraz jest czas na rozrywkę.
Jeszcze cieplejszym wzrokiem zaczęła patrzeć na Philipa
i z większym entuzjazmem reagowała na jego żarty.
Sprawiało mu to niekłamaną radość, a o Joela nie dbała.
Niech się wścieka, skoro to lubi, niech łypie złym
okiem, niech myśli, że Chesnie zlekceważyła swoje
obowiązki. W domu czekał na nią komputer i wielki
boss dostanie swoje superważne dokumenty o ósmej
rano, jak Bóg przykazał.
Po godzinie kolacja dobiegła końca. Gdy mijali stolik
Joela, Philip ukłonił się, Chesnie skinęła głową, zaś Joel
przedstawił swoją długonogą, opaloną partnerkę, niejaką
Imogen. Po krótkiej wymianie uprzejmości Chesnie
i Philip wyszli, a gdy dotarli pod jej dom, zapytał:
- Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy, Chesnie?
- Z przyjemnością - odparła szczerze.
Dała mu swój numer telefonu. Umówili się na któryś
wieczór w nadchodzącym tygodniu. Philip pochylił się.
by pocałować ją na pożegnanie, lecz Chesnie lekko
odchyliła się do tyłu, z czego wyszedł niewinny buziak
w policzek.
Chesnie natychmiast zasiadła przed komputerem
w maleńkim pokoiku, który służył jej za gabinet.
Pracowała niecałą godzinę, gdy zadźwięczał dzwonek
domofonu. Czyżby to był Philip? Podbiegła do
drzwi.
- Kto tam? - spytała.
- Davenport - padła sucha odpowiedź, która omal
nie zwaliła jej z nóg.
- Proszę, wejdź - powiedziała po chwili Chesnie
równie chłodnym tonem.
Ciekawe, po co Joel fatygował się tu o tak późnej
porze? Zostawił śliczną Imogen tylko po to, by naubliżać
swojej asystentce? Chyba nie zamierza jej zwolnić?
Niby na jakiej podstawie? - zastanawiała się coraz bardziej
zdenerwowana Chesnie.
Gdy Joel stanął w drzwiach mieszkanka, przez długą
chwilę mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed
walką. Wreszcie Joel powiedział:
- Widzę, że jeszcze nie zdążyłaś się przebrać.
Omiótł spojrzeniem jej smukłą sylwetkę, zatrzymując
się na moment na pięknym dekolcie. Chesnie jeszcze
nigdy nie wystąpiła przed nim w tak śmiałej kreacji
i teraz poczuła się jak naga. Z trudem powstrzymała
odruch, by zakryć biust dłońmi.
- Proszę, wejdź - powtórzyła.
Gdy znaleźli się w salonie, zamierzała oznajmić, że
właśnie pracuje, jednak Joel był szybszy:
- Wiedziałaś, że muszę mieć te dokumenty jutro
z samego rana! A jednak...
- Świetnie, że wpadłeś. Potrzebuję twojej pomocy
w dwóch sprawach - przerwała. - Może przejdziemy
do gabinetu? - zaproponowała słodko.
Pracowali przez pół godziny, wreszcie Joel, wciąż
naburmuszony, stwierdził cierpko na pożegnanie:
- Po naszej wczorajszej dyskusji nie przypuszczałem,
że jednak spotkasz się z Pomeroyem.
A więc tę obraźliwą wymianę zdań nazywał dyskusją!
Nadal jej nie ufał i uznał za konieczne, by jej przypomnieć,
czym jest zawodowa tajemnica i lojalność.
- Obrażasz mnie i Philipa. Jego oskarżasz, że próbuje
wyciągnąć ode mnie poufne informacje o Yeatman
Trading, a mnie o to, że jestem gotowa mu je wyjawić
- powiedziała ostro, nie panując już nad emocjami. -
W ogóle mi nie ufasz. Więc powiedz, za kogo mnie
uważasz: za skorumpowaną cyniczkę, czy za słodką
idiotkę, której wystarczy postawić kolację i opowiedzieć
kilka anegdotek, by wszystko z niej wyciągnąć?
Ku jej zdumieniu i najwyższej irytacji, Joel patrzył na
nią długą chwilę w milczeniu, po czym się uśmiechnął.
- Sądzę, że było mu przykro, kiedy bez pocałunku
odesłałaś go w ciemną noc... - powiedział nieoczekiwanie.
Chesnie zacisnęła pięści, by opanować wściekłość.
- Wygląda na to, że ty też nie zasłużyłeś na pocałunek
- mruknęła jadowicie.
Joel bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Już był na
podeście schodów, gdy usłyszała:
- Tylko się nie przepracuj. Do świtu jeszcze parę
godzin!
ROZDZIAŁ TRZECI
Mijały kolejne miesiące, i Chesnie wreszcie poczuła
się całkowicie pewnie i swobodnie w firmie, nabrała też
stuprocentowego przekonania co do swych kompetencji.
Radziła sobie z coraz to nowymi i trudniejszymi
wyzwaniami, co zaspokajało jej ambicje. Wyglądało na
to, że wreszcie odnalazła swoje miejsce w życiu, czyli
pracę u boku Davenporta.
Od owej pamiętnej nocy, kiedy to Joel nieoczekiwanie
odwiedził ją, by przekonać się, czy Chesnie jest
odpowiedzialną asystentką, ich wzajemne relacje ustabilizowały
się. Panowała między nimi pełna wzajemnego
szacunku harmonia.
Także od owego wieczoru spotkania z Philipem Pomeroyem
stały się stałym punktem weekendowych planów,
z tym że kontaktowali się nie przez biuro, ale przez
prywatne telefony.
Kontakty z Philipem również ułożyły się harmonijnie
na zasadzie zgodnego partnerstwa. Chesnie miała
nadzieję, że dla obu stron jest jasne, iż poza przyjaźnią
nic więcej nigdy nie będzie ich łączyć. Philip na pożegnanie
całował ją w policzek, lecz przecież to normalne
między przyjaciółmi.
W piątkowy poranek Chesnie głęboko zadumała się
nad jakaś ważną sprawą, nim jednak znalazła rozwiązanie
problemu, zadzwonił telefon.
- Magnus! - ucieszyła się, słysząc głos ojca Joela.
- Chesnie! Nie słyszałem twojego słodkiego głosu
od dobrych paru miesięcy.
- Niestety, Joela znowu nie ma w biurze. Czy mogę
ci w czymś pomóc? Jak się miewasz?
- W porządku... - bez przekonania odparł Magnus.
Chesnie zaniepokoiła się.
- Czy coś się stało? - Kiedy w odpowiedzi usłyszała
tylko ciężkie westchnienie, dodała szybko: - Byłeś u lekarza?
- Być może się wybiorę...
Chesnie nie naciskała dalej, wyczuła bowiem, że dla
starszego pana to krępująca sprawa.
- Czy ktoś cię odwiedza? - spytała po krótkiej pogawędce.
- A kto chciałby zadawać się z takim starym rupieciem
jak ja? - gorzko odparł Magnus.
Kiedy skończyli rozmowę, Chesnie zadumała się.
Może powinna powiadomić Joela o złym samopoczuciu
ojca? Ale cóż on takiego może zrobić? Przerwie ważne
spotkanie, by jechać do ojca, któremu dolega coś bliżej
nieokreślonego? Zresztą dobrze wiedziała, że Joel nie
darzył zbytnią estymą Magnusa, nie cenił go, miał do
niego jakieś zadawnione urazy... Ot, skomplikowana
rodzinna sprawa, do której osoby postronne nie powinny
się wtrącać.
Po półgodzinie wewnętrznej walki Chesnie podjęła
decyzję. Nie będzie ingerencją w układy panujące między
ojcem a synem, jeśli w samarytańskim odruchu odwiedzi
starszego pana. Znalazła wizytówkę Magnusa,
złapała torebkę i wybiegła z biura.
Po godzinie dotarła na miejsce. Zaparkowała i czym
prędzej podbiegła do eleganckiego domku. Modliła się
w duchu, by Magnus był w stanie podejść do drzwi,
nim jednak zdążyła zadzwonić, w progu przywitał ją
radośnie uśmiechnięty gospodarz.
- Więc nie jesteś chory?
- Ależ skąd! Już myślałem, że nie przyjedziesz. Czekam
od ponad godziny. Czuję się taki samotny.
A niech go piorun strzeli! Więc to wszystko była
bujda... Chesnie zdumionym wzrokiem zmierzyła
Magnusa, który był wystrojony niczym stary lowelas na
wesele swej wnuczki.
- Jak rozumiem, chcesz wyjść na lunch... - mruknęła
Chesnie. I tak będzie musiała dłużej zostać w pracy
przezte figle starego kawalarza, lecz o dziwo nie potrafiła
się na niego gniewać.
Tym razem podczas plotek Chesnie dowiedziała się
o sytuacji finansowej Magnusa, który bez syna marnie
skonałby gdzieś pod płotem. Na szczęście Joel kupił mu
dom i co miesiąc wypłacał pensję.
- Tyle razy błagałem Joela, by przekazał mi forsę za
rok albo dwa z góry, ale się uparł. Bał się, że wszystko
przehulam. - Mrugnął porozumiewawczo. - Zna mnie
jak zły szeląg, biedaczysko. Czy piękna Arlene Enderby
wciąż za nim szaleje? Wiesz, kochanieńka, ona miała
na niego chętkę jeszcze przed rozwodem.
Chesnie poczuła się nieswojo.
- Co, nie chcesz, żebym dzielił się z tobą moimi
ulubionymi ploteczkami? - zachichotał staruszek. - Jesteś
taka sama jak moja najdroższa małżonka. Twierdziła,
że jestem gorszy niż dziesięć przekupek w dzień
targowy.
Kiedy Chesnie wróciła do biura, Joel już siedział za
swoim biurkiem i pilnie studiował jakieś dokumenty.
Gdy weszła do jego gabinetu, odwrócił się ku niej
i zmierzył ją od stóp do głów. Jego wzrok nieco dłużej
zatrzymał się na jej smukłych łydkach i delikatnych,
szczupłych kostkach.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Robiłaś zakupy? - spytał bez cienia złości.
- Nie, byłam na lunchu... z twoim ojcem.
Spokój Joela zniknął bez śladu.
- Stary lis! Znów cię zbałamucił?!
- Nie, tylko zadzwonił... Miałam wrażenie, że ile
się czuje. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy, więc...
- A więc zastanawiałaś się, czy wyrwać mnie ze
spotkania... Nie rozumiesz, że ten cwany staruszek cię
nabiera? - zapytał z niedowierzaniem. - Ależ ty jesteś...
naiwna.
- Wcale nie jestem! Po prostu trochę się zaniepokoiłam.
Pojechałam do niego...
- Co? A skąd wiedziałaś, gdzie mieszka? - zawołał
Joel z rosnącym gniewem. - Zaprosił cię?!
Chesnie była już bliska wybuchu.
- Kiedy ostatnio jedliśmy razem lunch, dał mi swoją
wizytówkę,
- Założę, się, że znów płaciłaś? - syknął.
- Nie, tym razem on płacił! - zawołała Chesnie. -
I w ogóle... zabraniam ci tak o nim mówić. Przecież to
twój ojciec! - wyrwało jej się, nim zdołała się opanować.
- Czuje się samotny...
- A więc poszłaś go zabawić! - Joel zerwał się na
równe nogi i zaczaj nerwowo przemierzać pokój.
- Co ty sugerujesz? - Chesnie wzięła się pod boki.
- Może to ty winna mi jesteś wyjaśnienie? - Joel
stanął tuż nad nią i wbił w nią zimny wzrok.
- Nie zamierzam zostać twoją macochą, jeśli tego
się obawiasz - wypaliła Chesnie.
- Mam nadzieję - odparł nieco spokojniej i dodał: -
A teraz możesz stąd wyjść.
Chesnie z trudem powstrzymała się przed trzaśnięciem
drzwiami tak mocno, by cały budynek zachwiał
się w posadach, lecz ograniczyła się tylko do kopnięcia
we framugę.
Pochyliła się nad dokumentami, ale jeszcze długo
trzęsła się z wściekłości. Ten drań w ogóle na nią nie
zasługiwał! Co on sobie myśli? Jak śmiał sugerować coś
tak obrzydliwego? Szowinista! Żandarm! Jak Barbara
Platt z nim wytrzymała? Chyba była święta. Ale ona
świętą na pewno nie będzie!
Roztrząsając przykry incydent, Chesnie przygotowała
kilka dokumentów, które niestety wymagały podpisu
Joela. Zaciskając zęby, z wysoko podniesioną brodą,
weszła do jego gabinetu i nie patrząc na pochłoniętego
pracą szefa, położyła papiery na biurku i czym prędzej
wyszła.
Po kolejnej godzinie już nieco spokojniejsza Chesnie
spojrzała na to zdarzenie z perspektywy Joela. Wcale
nie zamierzała tego robić, nadal chciała się na niego
wściekać, ale... No cóż, kim ona jest, by pouczać go,
jak on ma się zachowywać wobec własnego ojca? Zjadła
wszelkie rozumy, czy co? Przecież musiał go kochać,
skoro zadbał o niego i nie pozwolił mu cierpieć nędzy.
Znał też dobrze wszystkie słabości ojca i jakoś je zaakceptował.
Po chwili Chesnie poczuła, iż jej gniew stopniał.
Około szóstej Joel podszedł do niej z dokumentami
w dłoni. Długo się ociągał, więc podniosła wzrok. Patrzył
na nią bez uśmiechu, ale też bez gniewu. Po chwili
wyciągnął rękę na zgodę i Chesnie z ulgą podała mu
swoją. Nie wiedzieć czemu, zadrżała. To pewnie przez
te emocje.
- Nie mogłem pójść do domu, martwiąc się, czy
w poniedziałek rano jeszcze cię tu zastanę.
Egoista! Bał się tylko tego, że straci asystentkę.
- Oboje nie mieliśmy racji - przyznała Chesnie.
- Dużo masz jeszcze pracy? - spytał Joel.
Chesnie zastanowiła się.
- Nie, powinnam skończyć przed siódmą.
- Ja też. Jeśli masz ochotę, mogę cię zabrać na kolację
- stwierdził nieoczekiwanie.
To zaproszenie nie było szczytem elegancji.
- Nie, dzięki - mruknęła obojętnie.
Kiedy tego wieczoru wróciła do domu, czuła się wykończona
i zbierało jej się na płacz. Nie wiedziała, dlaczego
kłębią się w niej takie emocje. To wszystko pewnie
z przepracowania. Poza tym jeszcze nigdy z nikim
tak zagorzale się nie kłóciła. Dobrze, że Joel nie był
pamiętliwy i pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.
W sobotę wybrali się z Philipem do filharmonii. Wieczór
byłby udany, gdyby nie fatalne zakończenie. Kiedy
zajechali przed dom Chesnie, Philip poprosił ją o chwilę
rozmowy. Był tak poważny, że zaprosiła go na górę.
Właśnie zaparzyła kawę i miała ją nalać do filiżanek,
gdy do jej maleńkiej kuchenki wtargnął Philip.
- Chesnie, doprowadzasz mnie do obłędu! - wybuchnął,
nie mogąc dłużej się powstrzymać. - Kocham cię.
Chesnie skamieniała.
- Philip, nie... nie mów tak!
- Nie potrafię tego opanować, a ty zawsze się ode
mnie odsuwasz. Pragnę się z tobą ożenić! Przepraszam,
jestem zbyt gwałtowny...
- Philip... - wyjąkała Chesnie. - Proszę, przejdźmy
do salonu. - W małej kuchni nagle zrobiło się za ciasno.
Kiedy usiedli, Philip patrzył na Chesnie błagalnie.
Długo milczała.
- Przepraszam, jeśli niechcący zrobiłam ci jakieś
nadzieje. Nie zamierzałam cię zachęcać.
- Właśnie o to chodzi, że nigdy mnie nie zachęcałaś.
Wiedziałem, że jeśli cię dotknę, już nigdy więcej cię nie
zobaczę.
Chesnie chciała zaproponować, by w takiej sytuacji
przestali się spotykać, lecz Philip, jakby czytając w jej
myślach, zaczął błagać, żeby pozwoliła mu się od czasu
do czasu widywać. Na jego twarzy malowała się taka
rozpacz, że Chesnie nie miała serca mu odmówić.
- Już nigdy nie nawiążę do tego tematu - obiecywał.
- Pozwól... Zresztą, chyba nie kochasz nikogo innego?
Nie wiedzieć czemu, przed oczyma Chesnie stanął
przystojny Joel Davenport, z tym swoim czarującym
uśmiechem na ustach, którym czasami ją obdarzał.
- To prawda, nie jestem zakochana - przyznała
Chesnie, odpędzając nieproszoną wizję.
- A więc dasz mi szansę? - Philip uśmiechnął się
błagalnie, a gdy kiwnęła głową, dodał: - Spotkajmy się
w przyszłą sobotę, jak zwykle. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
Zresztą mam dla ciebie jeszcze jedną interesującą
propozycję...
- Tak?
- Po latach cierpień i wyrzeczeń moja asystentka
w końcu postanowiła zrezygnować z naszej współpracy.
Co byś powiedziała na przejście do naszej firmy, by
objąć to stanowisko? Możesz zażądać, czego tylko zechcesz.
Pójdziemy na wszelkie układy.
- Czego tylko zechcę? Ale z ciebie ryzykant, -
Chesnie próbowała obrócić sprawę w żart.
- Mówię jak najbardziej poważnie.
- Przecież nawet nie wiesz, czy jestem dobrym pracownikiem.
- Owszem, wiem, że jesteś prawdziwym skarbem.
Chesnie zaniemówiła. Ktoś z Yeatman Trading musiał
donosić do Symington Technology. A może tak
zwykle się dzieje między zawziętymi przeciwnikami?
Poza tym wielu pracowników przechodziło z jednej firmy
do drugiej.
Obie propozycje, matrymonialna i zawodowa, bardzo
wzburzyły Chesnie i ten stan utrzymywał się jeszcze
następnego dnia. Philip miał prawo kaptować ją do
swojej firmy, miał też prawo prosić o rękę, a ona miała
prawo odmówić, lecz wciąż się tym gryzła. Oczywiście
nie zamierzała zmieniać pracy, a już absolutnie nie myślała
o małżeństwie.
Jakby na potwierdzenie jej decyzji wieczorem zadzwoniła
mama, by do woli ponarzekać na ojca. Gdy
Chesnie odłożyła słuchawkę, poczuła się tak zmęczona,
jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę. Małżeństwo!
Chyba tylko masochiści decydowali się na coś
takiego. Istne tortury! Komu przy zdrowych zmysłach
potrzebna jest ta nieszczęsna instytucja? Cały dzień
w pracy, wśród ludzi, i jeszcze wieczorem ktoś ma się
plątać po domu? Po takiej harówce należy się chyba
człowiekowi chwila błogiej samotności, czyż nie? Przecież
to oczywiste.
Ot, choćby ostatnie dwa dni. W poniedziałek Chesnie
pracowała bez wytchnienia, bo o drugiej miało się
odbyć zebranie zarządu. Jakież było jej zdziwienie, gdy
kwadrans przed drugą z pokoju szefa dobiegł ją radosny
szczebiot Arlene Enderby. Z niewiadomych powodów
zirytował ją fakt, iż Arlene, korzystając z drugiego wejścia,
wtargnęła do gabinetu Joela w tak nieodpowiedniej
chwili.
Po powrocie z zebrania Joel obwieścił:
- Jutro jedziemy do Glasgow. - Chesnie zaniemówiła.
„My"? Joel z Arlene? - Zamów wczesny lot i ten
sam hotel co zwykle, na jedną noc. Wiesz, jak dojechać
na lotnisko?
A więc chodziło o nią! Po raz pierwszy miała pojechać
w delegację z Joelem.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiała odwoływać
randki? - spytał na koniec Joel ze śmiertelnie poważną
miną.
Omal nie wybuchnęła śmiechem. Wzrok Joel a na
moment spoczął na jej ustach, więc była pewna, iż ten
grymas nie uszedł jego uwagi.
Chesnie, wracając do domu po kilkunastogodzinnej
pracy, miała nadzieję, że wszystko załatwiła jak należy.
Zgodnie ze wskazówkami, jakie zostawiła jej Barbara,
dla Joela zamówiła apartament, a dla siebie pokój na
tym samym piętrze, bowiem Joel potrafił o nieludzkich
porach wzywać swą asystentkę do pracy.
Nawet podczas lotu nie marnował czasu, tylko przez
godzinę i dziesięć minut, czyli od startu do lądowania,
opowiadał Chesnie o biurze w Glasgow, na czym polega
ich współpraca oraz co może się zdarzyć na zaplanowanych
spotkaniach.
Na lotnisku czekał na nich samochód z szoferem.
W hotelu zostawili bagaże i pracowali do szóstej. Chesnie,
która padała z nóg, z podziwem obserwowała Joela.
Nie widać było po nim zmęczenia, wciąż bez trudu
wchłaniał nowe informacje i negocjował warunki
umów z klientami.
Wreszcie dzień pracy się skończył i wrócili do hotelu.
Kiedy wysiedli z windy, Joel, już rozluźniony,
z uśmiechem powiedział:
- Może napijemy się drinka przed kolacją? Spotkamy
się o siódmej w barze?
Z przyjemnością przyjęła tę propozycję. Dopiero teraz
zrozumiała, dlaczego biznesmeni znani są z picia
alkoholu po pracy. Dzisiaj tylko na to miała ochotę.
Nareszcie mogła wyskoczyć ze sztywnej garsonki,
wziąć szybki prysznic i włożyć luźne spodnie i sweterek.
O dziwo, zmęczenie zniknęło bez śladu. Czuła się
wręcz podekscytowana. Gdy zeszła na dół, Joel stał już
przy barze ze szklaneczką whisky w dłoni. Zamówił dla
Chesnie gin z tonikiem. Po raz pierwszy spotkała się
z nim na stopie towarzyskiej i z przyjemnością stwierdziła,
że jej szef potrafi być sympatycznym kompanem
i interesującym rozmówcą.
Po jakimś czasie, wciąż miło gawędząc, przeszli do
restauracji na kolację. Zjedli pierwsze danie, omówili
głośną sztukę teatralną, i nagle Joel z pozorną obojętnością
zapytał:
- Wciąż spotykasz się z Pomeroyem?
Chesnie zesztywniała, a po chwili odparła sucho:
- Od czasu do czasu. - Czyżby szykowała się nowa
sprzeczka na stary temat, i to w miejscu publicznym?
- Jak on się miewa?
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy rozmawiamy z Philipem
o sprawach zawodowych, to możesz spać spokojnie.
Zawarliśmy umowę, że nie gadamy o pracy.
- Ach tak. A więc tak po prostu spotykacie się od
czasu do czasu - zakpił Joel.
A niech to! Chesnie wzięła głęboki oddech. Rzeczywiście,
to mogło zabrzmieć dziwnie.
- Nie rozmawiamy o sprawach objętych tajemnicą
zawodową.
- Och, ufam ci całkowicie, Chesnie. Możesz być
spokojna. Więc ile ci zaproponował?
- Joel, o co ci chodzi? - rzuciła ostro.
- Nie wmawiaj mi, że nie chciał cię przechwycić do
Symington Technology.
- Przechwycić... - zająknęła się Chesnie. - A niby
po co miałabym zmieniać pracę?
- Nie wymiguj się od odpowiedzi - groźnie mruknął
Joel.
- Nie chcę od ciebie odchodzić.
Chesnie mogłaby przysiąc, że na ustach szefa pojawił
się cień uśmiechu. Joel oparł się wygodniej i po chwili
dodał:
- To nie było wszystko, co Pomeroy ci zaproponował,
prawda? - Spojrzał na nią przeciągle. - Tak. Ale
mu odmówiłaś.
Chesnie nie wierzyła własnym uszom. Nic się przed
nim nie ukryje. Ale, co o wiele ważniejsze, jakim prawem
wtrąca się w jej osobiste sprawy?! Przecież to nie
ma nic wspólnego z pracą. Ten facet nie ma do niej
żadnych praw. I jak on to robi, że lubiąc go, zarazem
co chwila ma ochotę zdzielić go w nos?
- Hm... - Nie wiedziała, co powiedzieć, aż uznała,
że najlepsza jest prawda. - Nie wiem, jak to się
stało, że zeszliśmy na drażliwy temat Philipa Pomeroya,
ale jeśli obawiasz się, iż mogę nagle odejść z pracy
z powodów matrymonialnych, to powtarzam to, co już
ci mówiłam, i robię to po raz ostatni: nie zamierzam
odejść z Yeatman Trading. Chyba że ktoś mnie
do tego sprowokuje. - Spojrzała na niego znacząco.
- Nie jestem zainteresowana małżeństwem. Zrozumiałeś
wreszcie?
Zauważyła w jego oczach niebezpieczny błysk.
Czyżby go to bawiło?
- Małżeństwo? - Podniósł brew i popatrzył na nią
szczerze zdumiony. - Pomeroy ci się oświadczył?
Chesnie wlepiła w niego wzrok.
- A o czym ty u licha mówiłeś?! - zawołała. Z niepokojem
rozejrzała się po sali, gdy zdała sobie sprawę,
że ponoszą ją emocje. Na szczęście restauracja była
obszerna i niemal pusta.
Nagle Joel uśmiechnął się szeroko.
- Droga Chesnie, patrząc na ciebie, przychodzą mi
do głowy dziesiątki różnych propozycji.
- Kpisz sobie ze mnie? - warknęła. - Lepiej trzymaj
fason, bo zabrzmiało to dość... trywialnie.
- Mój Boże, źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył
szczerze. - Ale przepraszam. Oczywiście nie mówię
o sobie, tylko o tym, że bardzo mi odpowiada nasz
związek. - Roześmiał się. - Znowu gafa. Chodzi mi
o nasze zawodowe relacje.
- Mówiłeś o jakichś propozycjach - naciskała,
wciąż nie przekonana do jego intencji.
Jednak Joel tak pokierował rozmową, że niczego nie
zdołała z niego wyciągnąć. Wreszcie, nim się spostrzegła,
gawędzili w najlepsze o polityce, teatrze, muzyce,
literaturze...
Chesnie była na siebie zła, że popełniła wielką niedyskrecję
wobec Philipa. W ten sposób o nie odwzajemnionej
miłości i odrzuconych oświadczynach szefa
Symington Technology dowiedział się jego największy
rywal w interesach.
Gdy czekali na windę, Chesnie poczuła, że musi to
jakoś skomentować.
- Bardzo żałuję, że ci powiedziałam o Philipie. -
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - To jest
jego skrywana, prywatna tajemnica i nie byłoby wobec
niego fair...
Joel nie wytrzymał i ze śmiechem przerwał:
- Chesnie, naprawdę jesteś miłą dziewczyną. - Kiedy
spojrzała na niego podejrzliwie, szybko dodał: -
Wrażliwą i dobrą. Masz moje słowo, że Pomeroy nigdy
nie dowie się o twoim zwierzeniu.
Chesnie wiedziała, że może Joelowi ufać. Niezależnie
od tego, czy to, co przed chwilą o niej powiedział,
to czcze komplementy, czy też nie.
- Dziękuję - odparła szczerze.
Kiedy wsiedli do windy, zapytał:
- Dlaczego tak nie cierpisz świętej instytucji małżeństwa?
Już Adam i Ewa uznali, że to całkiem fajna
sprawa.
- Znasz statystyki rozwodów? To na początek. Mam
kontynuować?
- Byłaś kiedyś mężatką?
- Nie, skąd, ale widziałam dość nieudanych małżeństw,
by wiedzieć z całą pewnością, że muszę się od
tej „świętej instytucji" trzymać jak najdalej.
- Chodzi ci o twoich najbliższych?
- Małżeństwa moich trzech sióstr okazały się fatalne.
Teraz takie związki nazywa się toksycznymi. Choć
nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić. To jednak nie
moje sprawy.
- Owszem, powinnaś - zaprzeczył Joel. - Bo to ludzkie
sprawy. A twoi rodzice? Wciąż są razem?
Choć Chesnie zamierzała skończyć ten temat, jednak
spontanicznie odparła:
- Jakoś są, choć kłócą się średnio raz na minutę.
- Uznała, że najwyższy czas przerwać tę rozmowę, dlatego
szybko dodała: - Gdybyś potrzebował mnie w nocy,
znasz numer mojego pokoju.
Joel zbaraniał, Chesnie spurpurowiała.
- Jezu, mam na myśli pracę! - krzyknęła.
Joel parsknął śmiechem.
- Panno Cosgrove, pani się zarumieniła.
- Dobranoc!
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego
pokoju.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, ciężko oparła się
o ścianę. Tak się przejęzyczyć! Ale to nie jej wina, przecież
powinna zaofiarować swoją pomoc.
Westchnęła. Co takiego jest w tym facecie, że bez
przerwy ją prowokuje? I dlaczego ciągle mu się zwierza
ze swoich prywatnych spraw... i nie tylko, bo paple też
o innych ludziach. Jeszcze niedawno mogłaby przysiąc,
że nawet gdyby ją torturowano, nigdy nie zdradziłaby
pewnych tajemnic, a tu co? Joel Davenport po prostu
o coś ją pyta, i natychmiast dostaje odpowiedź. To się
zaczęło już podczas rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy
tak głupio wypaplała wszystko o konflikcie z Hectorem
Browningiem.
Co w nim jest takiego, że tak bardzo się przed nim
otwiera? Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło.
Jedno wiedziała z całą pewnością. Tylko jeden człowiek,
a był nim Joel Davenport, potrafił zajrzeć pod jej
maskę, którą pokazywała całemu światu. Nikt inny nie
wiedział, jak wyglądało jej prawdziwe oblicze, a zdobył
tę wiedze w prosty, a zarazem wyszukany sposób. Denerwował
ją, wściekał, obrażał lub zawstydzał. Idealnie
trafiał w najsłabszy punkt, kiedy myślała o czymś innym
lub nie czuła się pewnie na danym gruncie, burzył
jej wewnętrzny spokój, a efekt zawsze był ten sam: na
moment pokazywała swoje prawdziwe ja, czyli objawiała
się wesoła i dobroduszna, lecz zarazem nieśmiała
i zakompleksiona Chesnie. Po chwili znów chowała się
w swojej twierdzy, która gwarantowała jej bezpieczeństwo...
Problem w tym, że Joel już wypatrzył, co kryje
się za tym murem...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia Joel poszedł na kilka spotkań, zaś
Chesnie do wczesnego popołudnia pracowała w hotelu,
pochłonięta notatkami i sprawozdaniami z rozmów
z poprzedniego dnia. Po lunchu udali się na lotnisko
i wrócili do Londynu. W biurze czekało na nich mnóstwo
roboty.
Po piątej do gabinetu wkroczyli Vernon Gillespie
i Russell Yeatman, dwaj dyrektorzy, którzy, jak sądziła
Chesnie, mieli głosować za kandydaturą Joela na stanowisko
prezesa. Po krótkiej rozmowie cała trójka udała
się na konferencję.
Narada miała trwać do siódmej, a Joel prawie nic nie
jadł. Jak on przeżyje ten dzień? - pomyślała z troską
Chesnie... i natychmiast złapała się za głowę. A co ją
to, na Boga, obchodzi? Jest jego asystentką, a nie niańką.
Zresztą dorośli faceci nie potrzebują nianiek, a akurat
ten od lat świetnie sam sobie radzi.
Westchnęła z niedowierzaniem. Co ją napadło?
W domu było jeszcze gorzej, bo nie mając nic do
roboty, wciąż musiała odpędzać myśli o Joelu. Starała
się zająć czymś innym, lecz wizja zaharowanego szefa
ciągle stawała jej przed oczyma.
Wzięła prysznic i przyrządziła sobie kilka tostów
z serem. O dziesiątej, choć oczy zaczęły jej się kleić,
uznała, że przez Joela i tak szybko nie zaśnie, więc
zabrała się do czytania jakiegoś kryminału.
Nagle zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała
znajomy głos:
- Nie obudziłem cię?
Serce jej podskoczyło i bezwiednie uśmiechnęła się.
- Nie, jeszcze nie spałam.
- Jesteś sama? - zapytał gwałtownie.
Uśmiech zniknął z jej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
- Dobry wieczór, Joel. Jak udała się konferencja?
- Bardzo dobrze - odparł milszym tonem. - Szczerze
mówiąc, przydałoby się kilka dokumentów na jutro.
- Na spotkanie o dziewiątej?
- Tak.
- Potrzebuję godziny, by dotrzeć do biura... Wiesz,
po prostu wcześniej przyjadę do firmy. Wolałabym nie
tłuc się po nocy.
- Nie śmiałbym żądać od ciebie, byś gnała nocą do
pracy albo zrywała się o świcie.
- Akurat ci wierzę... - mruknęła do siebie.
- Co mówisz?
- Wolę świt.
- Jest prostsze wyjście.
- Tak? A jakie?
- Stoję przed twoim domem.
- Co?!
Odsunęła zasłonkę i ujrzała czarne mondeo zaparkowane
po drugiej stronie ulicy.
- Mógłbym wpaść na moment? Popracowalibyśmy
na twoim komputerze.
- OK. Czekam - powiedziała spokojnie, odłożyła
słuchawkę... i rzuciła się do lustra. Dżinsy, podkoszulek...
ot, domowy strój. Ale przecież była u siebie
w domu, do diabła!
Usłyszała domofon, i po chwili w drzwiach stanął
Joel.
- Proszę, wejdź - zaprosiła go pogodnym tonem,
choć wcale nie była spokojna.
Zamierzała poprowadzić go do „gabinetu", gdy zdała
sobie sprawę, że Joel pilnie ją obserwuje.
- Jesteś śliczna - wyrwało mu się.
- Skoro tak uważasz - mruknęła. Ciągle na nią patrzył.
Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy Joel widzi
ją w stroju domowym. - Jadłeś coś? - Tym razem jej
się wyrwało.
- Oczywiście. Lunch. - Uśmiechnął się.
- Masz ochotę na tost z serem? - zaproponowała
rzeczowym tonem.
- To brzmi jak prawdziwa uczta.
Podczas gdy Joel pochłaniał górę tostów, Chesnie
przejrzała stos papierów, które mieli opracować. Między
jednym łykiem kawy a drugim Joel wyjaśnił jej
najważniejsze problemy. O jedenastej włączyli komputer
Chesnie.
Trzy godziny pracy upłynęły w okamgnieniu. Nawet
nie zauważyli, kiedy wybiła druga. Nareszcie Chesnie
wyłączyła komputer, położyła przed Joelem porządnie
spięte dokumenty... i poczuła się kompletnie
wykończona. Joel był kompetentnym i inspirującym szefem,
a jej pensja nadal porażała ją swą niebotyczną wysokością,
lecz czasem musiała nieźle się natrudzić, by sprostać
wszystkim zadaniom.
Przeszli do saloniku. Joel schował dokumenty do
teczki i z ciężkim westchnieniem się przeciągnął.
- Co właściciel twojego mieszkania myśli o mężczyznach,
którzy zostają na noc? - spytał znienacka.
Chesnie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chyba
się przesłyszała? Joel zamierzał spać u niej? Przecież
miała tylko jedno łóżko!
Zerknął na kanapę.
- Nie wiem, mieszkam tu zbyt krótko - odparła
z wahaniem. - Ale jeśli chcesz się przespać na kanapie,
to proszę. Uprzedzam tylko, że nie będzie ci wygodnie.
Joel z trudem powściągnął uśmiech. Była pewna, że
dostrzegła wesoły błysk w jego oczach, choć nie wiedziała,
co go tak rozbawiło.
- Szczerze mówiąc, chętnie. Wolę to, niż godzinę
tłuc się do domu.
Chesnie przygotowała mu posłanie.
- Dobrej nocy - pożegnała go zdawkowo i zniknęła
w sypialni.
Mimo że była wykończona, długo nie mogła zasnąć.
Uznała, że dzieje się tak z powodu niespodziewanego
gościa. Zupełnie nie przywykła, by ktoś u niej nocował,
a już szczególnie mężczyzna. Długo rzucała się na łóżku,
nim wreszcie zmorzył ją sen, lecz już o szóstej
obudził ją jakiś szmer.
Otworzyła oczy i ku swemu zdumieniu zobaczyła
Joela, który siedział nieopodal na krzesełku i wpatrywał
się w nią z bezczelnym uśmiechem.
- Pukałem, ale spałaś jak suseł.
Chesnie usiadła na posłaniu i nagle z przerażeniem
uświadomiła sobie, że Joel zerka na jej wydekoltowaną
koszulkę nocną i sugestywnie zsunięte ramiączka.
Czym prędzej naciągnęła kołdrę pod samą brodę.
Joel wyszczerzył zęby. Chesnie poczuła przemożną
ochotę zdzielenia go w łeb.
- Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj nie będzie
mnie w biurze przez większość dnia, wiec,
- Zawiadomię kontrahentów - wpadła mu w słowo.
- Do widzenia, Joel.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym wstał.
- Możesz przyjść do pracy później. A tak a propos,
jeśli podobnie zachowujesz się wobec wszystkich mężczyzn.
to nic dziwnego, że jeszcze żaden nie został tu
na noc - powiedział w progu i na swoje szczęście natychmiast
zniknął.
Bo tym razem naprawdę by oberwał, jako że Chesnie
w porywie furii złapała za budzik. Cała trzęsła się ze
ilości. Jak on śmiał? A do tego zwiał jak tchórz, nim
zdolała rozkwasić mu głowę.
Przez następne dni była tylko praca i praca. W sobotę
Chesnie zobaczyła się z Philipem, który starał się zrehabilitować
i zachowywał się bez zarzutu.
W niedzielę zadzwoniła do dziadka, który poinformował
ją, że ma na oku pewien mały domek z garażem.
Chesnie domyśliła się, że dziadek będzie potrzebował
swojego golfa, więc postanowiła w przyszłym
tygodniu kupić jakieś niedrogie auto. W końcu stać ją
było na to.
Jednak następne dwa tygodnie były tak pracowite, że
nie znalazła ani minuty, by zająć się poszukiwaniami.
Zaczęła się zastanawiać, czy jej życie już zawsze będzie
tak wyglądać. Nie bywała w sklepach, nigdzie nie wyjeżdżała.
Po co jej te pieniądze, skoro nie miała jak ich
wydać...
Jednak nie było żadnych nadziei, by w pracy nastały
spokojniejsze dni, niedługo bowiem miała się zdecydować
zawodowa przyszłość Joela. Prezes Rady Nadzorczej,
Winslow Yeatman, za kilka miesięcy odchodził na
emeryturę i zbliżał się czas wyboru jego następcy.
Chesnie zapoznała się już z dyrektorami poszczególnych
biur firmy. Najczęstszym gościem w gabinecie Joela
była oczywiście Arlene Enderby, a zaraz po niej Fergus
Ingles, który z kolei z chęcią przebywał w towarzystwie
Chesnie. W piątek nawet zaprosił ją do teatru, lecz z powodu
braku czasu nie przyjęła zaproszenia. Kiedy zawiedziony
Fergus wychodził z biura, w progu natknął się na
Joela, który zmierzył go niechętnym wzrokiem.
Gdy zostali sami, Joel spytał o cel wizyty Fergusa,
a gdy Chesnie wyjaśniła, że chodziło o wyjście do teatru,
zawołał niecierpliwie:
- Przecież ty nie masz czasu na rozrywki!
Chesnie spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ależ
ten facet potrafił działać jej na nerwy! Oczywiście nie
miała czasu, lecz była tojej prywatna sprawa. Nie jest
niewolnicą, nawet jeżeli niektórym tak się wydaje! Kręcąc
głową, parsknęła śmiechem.
- Mam nadzieję, że mu odmówiłaś? - spytał Joel,
wyraźniej nie podzielając jej rozbawienia.
- Jeszcze się zastanowię - skwitowała krótko i wróciła
do pracy.
Tak jak przewidziała, za swą hardość została ukarana
kolejnymi zadaniami aż do późnego wieczoru. Joel zresztą
jej towarzyszył, ukarał się więc również sam. Chesnie
zwijała się jak w ukropie, co jakiś czas chichocząc
w duchu. Wreszcie robota była skończona. Wychodząc,
Chesnie uśmiechnęła się słodko i życzyła Joelowi miłego
weekendu.
Jednak w drodze do domu zaczęła tracić dobry humor.
Była asystentką Joela, łączyła ich tylko praca, lecz
on traktował ją nad wyraz dziwacznie. Jakby była jego
własnością... Starał się kontrolować jej prywatny czas
i kontakty towarzyskie. Co w tym złego, gdyby spotkała
się prywatnie z jednym z dyrektorów? Czyżby Joel
podejrzewał ją o niedyskrecję, albo wręcz sabotaż? Szefowie
poszczególnych pionów walczyli o wpływy, ich
pozycja zależała przede wszystkim od wyników handlowych,
a największą wartość stanowiły kontakty
z aktualnymi i potencjalnymi kontrahentami, czyli inaczej
mówiąc, baza danych. Nazwa firmy, jej kondycja
finansowa i ogólnie wiarygodność, przewidywane kierunki
rozwoju, najważniejsze osoby i ich wizerunki
psychologiczne, dotychczasowe obroty i perspektywy
na przyszłość, preferowane formy płatności, itd. Były
to skrzętnie gromadzone i pilnie chronione informacje,
które w fachowych rękach stawały się bezcennym narzędziem,
a ich wyciek na zewnątrz byłby niepowetowaną
stratą. Czyżby Joel jej nie ufał? Czyżby się bał
że popełni jakąś niedyskrecję, lub, co gorsza, świadomie
sprzeda poufne dane? A przecież z takim oddaniem pracowała
dla biura... Ta myśl poraziła ją jak grom.
W sobotę spotkała się z Philipem Pomeroyem, który
podczas deseru powiedział:
- Chesnie, wprawdzie zawarliśmy pakt, że nie będziemy
mówić o pracy, ale tym razem muszę ci coś
powiedzieć. - Gdy spojrzała na niego z wahaniem,
szybko dodał: - Nie chodzi o nic poufnego, tylko
o sprawy kadrowe. Może zainteresuje cię fakt, że wczoraj
była u mnie na rozmowie kwalifikacyjnej Deborah
Sykes. Chce zostać moją asystentką.
- Przecież Deborah pracuje w Yeatman Trading -
ostrożnie odparła zafrapowana Chesnie. Nie była pewna,
czy powinna kontynuować tę rozmowę.
. - Była asystentką Russella Yeatmana, ale niedawno
rozstali się za porozumieniem stron. Podczas rozmowy
popełniła małą niedyskrecję. Otóż Russell Yeatman oficjalnie
popiera Joela na stanowisko prezesa, ale w ostatniej
chwili ma zamiar wysunąć swoją kandydaturę.
Chesnie nie omdlała z wrażenia, tylko wręcz przeciwnie,
skupiła się maksymalnie. W żadnej firmie sprawy nie
wyglądają tak prosto, jak mogłoby się zdawać na pierwszy
rzut oka, w Yeatman Trading było podobnie. Układy,
układziki, wzajemne podchody... Sama stała trochę z boku
tych gierek i nie angażowała się w żadne intrygi, co
nieco jednak słyszała. Jeżeli do walki o fotel prezesa stanie
jakiś Yeatman, wygra na pewno, bo poprze go reszta
rodziny i Joel straci wszelkie szanse.
- To miło ze strony Deborah, że podzieliła się z tobą
tą wiadomością - odparła dyplomatycznie.
- Och, nie żartuj, przecież wiesz, o co chodzi. Deborah
potraktowała to jako swoje wiano, które zapewni
jej pracę. Miała nadzieję, że okażę jej swą wdzięczność
za wiadomość, kto może zostać nowym prezesem Yeatman
Trading, naszego głównego rywala.
- Jak rozumiem, przeliczyła się.
- Oczywiście. Po co mi asystentka, która nie potrafi
trzymać języka za zębami, a przy tym jest tak naiwna?
Toż to abecadło, zachowywać się lojalnie wobec aktualnych
i byłych pracodawców...
Tego wieczoru Chesnie nie mogła się uspokoić. Chodziła
po mieszkaniu w tę i z powrotem, roztrząsając to,
co usłyszała od Philipa. Jeżeli Russell Yeatman naprawdę
okaże się nielojalny, Joel stoi na straconej pozycji.
Przez całą niedzielę zastanawiała się, czy powinna
podzielić się tymi rewelacjami z szefem, jednak doszła
do wniosku, że da mu spokój do końca weekendu.
W poniedziałek wkroczyła do biura nieco wcześniej
niż zwykle i z nadzwyczaj mroczną miną.
- Oho, takie wejście nie wróży nic dobrego - zażartował
na powitanie Joel, który jak zwykle był już w pracy.
Patrzył na nią uważnie, z uśmiechem.
- Dowiedziałam się czegoś, co dotyczy wyborów
prezesa - powiedziała z trudem.
Uśmiech zniknął z twarzy Joela.
- Az jakiego źródła? Ach tak, więc jednak wybrałaś
się z Fergusem do teatru i coś ci naopowiadał.
- Nigdzie z nim nie byłam! - syknęła z rosnącą irytacją.
- Zresztą nie chodzi o Fergusa. To Russell
Yeatman...
- Russell? O czym ty mówisz?
- Russell Yeatman sam chce kandydować - odparła
Chesnie z uporem.
- Chce mnie zdradzić? - Joel spojrzał na nią bacznie.
- Od kogo to słyszałaś, jeśli nie od Fergusa?
- Od Philipa Pomeroya - przyznała Chesnie otwarcie,
mając nadzieję, że Joel przestanie wątpić w rzetelność
tej informacji.
- Ach tak... - zauważył kpiąco. - Więc nadal widujesz
się z wrogiem? Chesnie, nie zaciskaj pięści, nie
wściekaj się, tylko mi odpowiedz, co z waszym paktem...
rzekomym paktem... że nigdy nie będziecie
rozmawiać o moich sprawach za moimi plecami?
- Nie rozmawialiśmy o twoich sprawach!
- A jak zasłużyłaś sobie na tak bezgraniczne zaufanie
ze strony naszego wroga numer jeden? - zapytał
Joel oschle.
Chesnie znów miała ochotę nawrzeszczeć na szefa
i wyjść, trzaskając za sobą drzwiami. Ograniczyła się
do demonstracji siły poprzez krzyk.
- W ogóle mi nie ufasz, prawda? Kilka razy dobitnie
dałeś mi to odczuć. Na przykład w ostatni piątek! -
Chesnie urwała, widząc wyraz twarzy Joela. Nie słuchał
jej, tylko się w nią wpatrywał. Mówiąc wprost, sycił się
jej widokiem. - Czemu tak się gapisz? Ducha zobaczyłeś?
- warknęła.
- Och, nie jesteś duchem, i dzięki Bogu - odparł
z niekłamanym podziwem. - Czy wiesz, że kiedy ciskasz
w kąt maskę idealnej asystentki, twoje oczy zaczynają
sypać skrami? Jak prawdziwe szmaragdy...
Chesnie zamilkła.
- Daruj sobie te puste komplementy - powiedziała
w końcu, lecz bez przekonania. Nie potrafiła długo się
na niego gniewać. Pewnie Joel działał tak na wszystkie
kobiety, skoro zawsze czekała do niego kolejka wielbicielek.
Ale z pewnością na nią nie działa ani odrobinę. Absolutnie!
- Ufam ci, Chesnie, naprawdę - powiedział łagodnie.
- Gdyby tak nie było, nie pracowalibyśmy razem.
Przepraszam, jeśli cię uraziłem w piątek. I dzisiaj. -
Spoważniał. - Cóż, twoje rewelacje wprawiły mnie
w lekki szok. Będę musiał podjąć pewne kroki. - Przysunął
ku niej fotel. - A teraz, proszę, opowiedz mi
wszystko dokładnie.
Przez następny tydzień Chesnie nie mogła wyjść
z podziwu nad opanowaniem i dyplomacją szefa. Gdy
odwiedzał go Russell Yeatman, Joel zachowywał się ze
zwykłą sympatią i otwartością, jakby nic się nie stało.
Natomiast ku swemu zdziwieniu Chesnie stwierdziła,
że z coraz większym trudem toleruje odwiedziny
Arlene Enderby, która zalecała się do Joela z rosnącą
agresją, co i jemu najwyraźniej było nie w smak.
W piątek Arlene dzwoniła kilkakrotnie, lecz za każdym
razem, zgodnie z poleceniem, Chesnie zbywała ją
stwierdzeniem, że szef jest na zebraniu. Wieczorem
Arlene powiedziała jej z desperacją, iż miała nadzieję namówić
Joela na party u przyjaciół w sobotę wieczór.
Chesnie z ukrywaną niechęcią obiecała, że przekaże
wiadomość Joelowi, jeśli ten jeszcze wróci do biura.
I rzeczywiście tak zrobiła. Joel nawet nie mrugnął
okiem. Zaczęli zbierać się do wyjścia.
- A ty wybierasz się gdzieś jutro? - zapytał.
- A chciałbyś, żebym pracowała? - odpowiedziała
Chesnie bez cienia niechęci.
Joel stanął i spojrzał na nią ze szczerym podziwem.
-Nie zasługuję na ciebie.
Roześmieli się oboje. Chesnie zdała sobie sprawę
z tego, jak bardzo zbliżyli się do siebie i jak przyjemnie
im się razem pracuje. Oczywiście wolała, gdy panowała
między nimi harmonia, nienawidziła natomiast rzadkich
na szczęście konfliktów, kiedy to szef zachowywał się
jak gbur. Jednak zdarzało się, że w momentach zażyłości
czuła się dziwnie bezbronna, jakby oddawała się na
łaskę i niełaskę Joela. Była w jego mocy. Nadal więc
wolała pozostawać chłodną, niezależną asystentką, na
której rozsądku i fachowości zawsze można polegać.
Relacja pracownica-szef odpowiadała jej najbardziej.
Na weekend Chesnie wybrała się w odwiedziny do
dziadka do Herefordshire. Obejrzeli domek, który dziadek
miał wkrótce nabyć. Była to śliczna, wygodna chatka
i Chesnie aż podskoczyła z radości, słysząc, że, na
domiar szczęścia, sąsiadka zgodziła się doglądać dziadka
i pomagać mu w pracach domowych.
W poniedziałek i wtorek Arlene skutecznie przeszkadzała
Joelowi w pracy, coraz natarczywiej okazując mu
swoją niebywałą przychylność. Gdy po lunchu Chesnie
weszła do biura, przez otwarte drzwi do gabinetu ujrzała
Joela i Arlene. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie.
Arlene wbiła w nią oskarżycielski wzrok.
- To przez ciebie, prawda? - zawołała dramatycznym
tonem.
Chesnie zrobiła krok w tył. Nie miała pojęcia, o co
w tym wszystkim chodzi. Spojrzała na Joela, lecz jego
kamienna twarz nic jej nie powiedziała. Instynkt natomiast
podpowiadał, iż natychmiast powinna zniknąć,
uznała jednak, że Joel może potrzebować jej pomocy.
- Joel poinformował mnie właśnie o swoich zaręczynach
- wyjaśniła Arlene chłodnym tonem. - Ale nie
chce się przyznać, kto jest jego wybranką. - Chesnie
poczuła ukłucie w piersi. A więc Joel się żeni! - Wymieniłam
wszystkie znane mi kobiety, ale on twierdzi,
że to żadna z nich... Chodzi o ciebie, prawda? - Arlene
uśmiechnęła się kwaśno.
Nagle Chesnie pojęła. Joel wcale nie zamierzał się
żenić! Omal nie parsknęła śmiechem. Toż to ostami
facet pod słońcem, który dałby się zawlec do ołtarza.
Ale cóż, po dwóch przerażających dniach ostrych zalotów
Arlene, uznał, że tylko takim kłamstwem zdoła się
uratować przed tą seksualną furią. Dlatego stwierdził,
że jego serce jest zajęte. Ciekawe, jak z tego teraz wybrnie?
To zagranie będzie wymagało nie lada umiejętności
dyplomatycznych.
Chesnie uśmiechnęła się lekko i podniosła wzrok na
Joela. Oczy Joela zabłysły i pojawił się w nich uśmiech
Tak! Z pewnością Joel coś wymyślił, Coś fantastycznego!
Jednak uśmiech zniknął z twarzy Chesnie prędzej,
niż się tego spodziewała.
- Nie chcieliśmy jeszcze nikomu o tym mówić...
Prawda, kochanie? - zwrócił się do niej gładko szef.
Chesnie zdębiała, ale że była prawdziwą profesjonalistką,
nie dała niczego po sobie poznać, tylko w duchu
poprzysięgła straszliwą zemstę niejakiemu Davenportowi.
Już on ją popamięta.
Arlene, o dziwo, zachowała się z godnością. Rzuciwszy
się na Joela, zaczęła mu gratulować wspaniałej
narzeczonej.
- Kochanie! Będziesz musiała wynająć ochroniarzy,
bo wzbudzisz mordercze instynkty w całej rzeszy zazdrosnych
rywalek! - zawołała Arlene, zwracając się
z fałszywym uśmiechem do Chesnie.
Jakby tego było mało, w całe to pandemonium wkroczył
ojciec Joela. Chesnie jęknęła w duchu, zaś Arlene
nie omieszkała zawołać:
- Magnus! Pewnie słyszałeś dobre wieści? Joel
i Chesnie są zaręczeni!
Magnus stanął jak wryty, lecz już po chwili ochłonął
i zaczął cieszyć się jak dziecko.
- Joel! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? To ci
dopiero wiadomość! Hurra! Wspaniale! Gratuluję! Ale
masz szczęście! - Rzucił się ku Chesnie i ściskając ją,
zawołał: - Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej synowej!
Moje dzieci...
Chesnie zapadła w dziwny letarg. Patrzyła na to dziwowisko,
nawet się uśmiechała... i z niepojętym spokojem
przyjmowała do wiadomości fakt, że jej cały
świat właśnie się wali, a ona nie ma ani sił, ani jakichkolwiek
możliwości, by się ratować.
Nagle dotarło do niej, że Magnus nazwał ją „synową".
Równie dobrze mógłby ją walnąć obuchem w głowę,
Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła, jak Magnus
rzuca się z kolei do Joela i ściska go serdecznie, życząc
mu szczęścia na nowej drodze życia.
- Musimy to uczcić! Gdzie szampan? - zawołała
wesolutko Arlene.
Chesnie rzuciła Joelowi mordercze spojrzenie, na co
natychmiast zareagował:
- Uczcimy to kiedy indziej. Musimy z Chesnie zabrać
się z powrotem do pracy - powiedział stanowczo.
Jednak na jego twarzy wciąż widniał ten sam rozanielony
uśmiech.
- Nie mamy wyjścia, Arlene. Musimy uczcić to sami!
- cieszył się nadal Magnus.
Po kilku ostatnich minutach tortur, to znaczy gratulacji
i uścisków, Magnus i Arlene nareszcie wyszli. Gdy
tylko zamknęły się za nimi drzwi, Chesnie z morderczym
wyrazem twarzy odwróciła się do Joela.
- Co to za gra?! - ryknęła niczym rozjuszona lwica.
- To wszystko przez ciebie - odparł Joel z niewinną
miną.
- Przeze mnie?! Oszalałeś? Ledwie co weszłam, nie
powiedziałam ani słowa, a ty ogłaszasz nasze zaręczyny?!
Jakim prawem, do... pioruna? - Chciała użyć naprawdę
mocnego określenia, co zdarzyłoby się jej po raz drugi
w życiu, ale jakoś jej nie wyszło. Lecz nic straconego.
- Tak. słowa nie wyrzekłaś, ale gdybyś widziała to
swoje spojrzenie! Ten uśmiech! Sama mnie sprowokowałaś.
Nie wierzyła własnym uszom. Co za tupet!
- Joel, to, co zrobiłeś, jest zwyczajnym nadużyciem
mojego zaufania - powiedziała lodowato, - Jesteś moim
szefem, ale nie masz prawa wplątywać mnie w swoje
prywatne intrygi. Wiem, że zależy ci nie na Arlene,
tylko na jej głosie...
- Jeśli o to ci chodzi, możesz być spokojna - przerwał
jej Joel z irytacją. - Arlene jest realistką i zagłosuje
na kandydata, który zapewni jej największe zyski.
- Tak czy siak, to wszystko kłamstwo! Potraktowałeś
mnie instrumentalnie, by wyplątać się z niechcianego
romansu. To obrzydliwe. Nie masz prawa tak mną
manipulować! - Chesnie wzięła się pod boki. - Rany
boskie, przecież to już się rozniosło po całej firmie!
Magnus jest takim plotkarzem...
Joel wzruszył ramionami.
- Wszystkiemu zaprzeczymy i będzie po sprawie. Arlene
poproszę o dyskrecję i na pewno będzie milczała.
- Akurat! Na wiele się to zda! Wyjeżdżaliśmy razem.
Spałeś u mnie...
Nagle Joel spoważniał
- Czyżbyś sugerowała, że naprawdę powinienem się
z tobą ożenić? - zapytał z cynicznym uśmiechem.
Chesnie poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios
prosto w serce.
- Ja miałabym zostać twoją żoną?! Nie dla psa kiełbasa!
- wysyczała z furią, odwróciła się na pięcie
i podeszła do swojego biurka.
Trzęsącymi się rękoma zaczęła się pakować. Joel,
oparty o framugę, przyglądał się jej uważnie.
- Co robisz? - spytał w końcu.
- Idę do domu. Wypowiedzenie przyślę pocztą - odpowiedziała
cicho, starając się, by głos jej nie zdradził.
Już dwa razy omal tego nie zrobiła. Tym razem jednak
nie miała wyjścia.
Oto nagle pojęła, że zakochała się w Joelu.
Zarzuciła torbę na ramię i czym prędzej wybiegła
z biura.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez resztę popołudnia Chesnie była w szoku. Chodziła
jak obłąkana po mieszkaniu, wreszcie położyła się,
lecz nie była w stanie przestać myśleć o Joelu. Jak to się
stało, że go pokochała? Gdyby wcześniej zauważyła niebezpieczeństwo,
podjęłaby jakieś kroki, by uniknąć tego
nieszczęścia. Bo przecież zakochać się w swoim szefie,
i to bez wzajemności, to prawdziwe nieszczęście, czyż
nie? A jeszcze, gdy unika się miłości, która, jak wiadomo,
jest najgorszą plagą ludzkiego plemienia...
Pokręciła głową. Owszem, lubiła go i podziwiała,
ale, skąd u licha, wzięła się ta miłość?
Przez nie kończące się godziny Chesnie rozpamiętywała
ostatnie sceny, które doprowadziły ją do tego, że
zrezygnowała z ukochanej pracy.
„Nie chcieliśmy jeszcze nikomu o tym mówić. Prawda,
kochanie?" - dźwięczało jej w uszach. Jakim prawem
Joel wybrał właśnie taki scenariusz? Skąd ona
mogła wiedzieć, że przyjdzie mu coś takiego do głowy?
Pewnie próbował już wszelkich sposobów, by zniechęcić
Arlene i wszystkie spaliły na panewce, aż pojawiła
się Chesnie i swoim uśmiechem rozzuchwaliła go tak
bardzo, by oznajmił, że są zaręczeni...
Zaręczeni? To szaleństwo! Takiej wiadomości nie da
łatwo odwołać, a poza tym „zaręczyny" brzmiały
w uszach Chesnie tak wstrętnie... Owszem, mogła zakochać
się w Joelu, ale zaręczyć się? Nigdy.
Rano wstała o zwykłej porze. Była wyczerpana po
nieprzespanej nocy, lecz nie czuła już gniewu. Skoro
nigdy więcej nie będzie pracować z Joelem, problemy
same jakoś się rozwiążą.
Już nigdy nie zobaczy Joela! W ogóle nie była w stanie
sobie tego wyobrazić.
Ta środa była najgorszym dniem w jej życiu. Rozsądek
podpowiadał, że powinna wyjść z domu, umówić
się z kimś na lunch, szukać nowej pracy czy samochodu...
Jednak mogła jedynie smętnie rozmyślać w samotności
i użalać się nad sobą.
O ósmej usłyszała dzwonek domofonu, lecz udała,
że nie ma jej w domu. Jednak ten ktoś nie zamierzał się
poddać, więc po kilku minutach nieustępliwego dzwonienia
Chesnie uległa presji.
- Wciąż się gniewasz? - usłyszała najmilszy na
świecie głos.
Serce podskoczyło jej w piersi. Nim zdołała się zastanowić,
nacisnęła przycisk.
Joel! A jednak go zobaczy.
Tylko spokojnie, nakazała sobie w duchu, gdy otwierała
drzwi. Lecz jak mogła być spokojna, kiedy na progu
stanął Joel? Przystojny, uroczy, kochany Joel.
Długo milczeli. Szef przyjrzał się jej zgrabnej figurce
w dżinsach i jedwabnej bluzeczce. Spojrzał na jej jasną
rudawą czuprynkę. Na koniec jego wzrok spoczął ma
ustach. Nie mogąc dłużej znieść tej inspekcji, Chesnie
przerwała milczenie:
- W jakiej sprawie przychodzisz?
Joel uśmiechnął się czarująco. Nie ufała temu uśmiechowi...
i miała rację.
- Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli zaproszę cię
osobiście - powiedział miłym tonem. - Jesteśmy zaproszeni
do Winslowa i Flory Yeatmanów.
Chesnie odchrząknęła.
- My? Nie powiedziałeś im, że już z tobą nie pracuję?
Nie wierzę...
- To nie jest oficjalna wizyta.
Chesnie zdrętwiała.
- Czyżbyś nie zdementował tego kłamstwa, że jesteśmy
zaręczeni?
- Czy wyglądam na takiego gbura?
- Gbura? Nie rozumiem...
- Tylko łajdak rozpuszczałby wieści, że porzuca narzeczoną
- wyjaśnił Joel uprzejmie. - Lepiej wygląda,
kiedy kobieta rzuca swojego mężczyznę.
- Po pierwsze nie jesteś moim mężczyzną - warknęła.
- Po drugie być może uśmiechnęłam się zachęcająco,
by cię ratować, co natychmiast skwapliwie wykorzystałeś,
ale na tym koniec. Przepędziłeś Arlene i wystarczy,
dalej musisz sobie radzić sam. To nie moja
wina, że pogubiłeś się w swoim życiu... miłosnym.
- Miłosne życie... To nawet ładnie zabrzmiało, ale
problem w tym, że nie mam takowego - odparł Joel. -
A wracając do meritum... Otóż było tak: Arlene przypuściła
wściekły atak, więc wymyśliłem jakąś narzeczoną,
i wtedy zjawiłaś się ty ze swoim, jak sama to wyznałaś,
zachęcającym uśmiechem. Podałaś mi pomocną
dłoń i w ten sposób zaręczyliśmy się.
- Nie zaręczyliśmy się! - krzyknęła Chesnie. - Nie
wymawiaj przy mnie tego słowa.
- Niestety, muszę, bo ludzie powiadają, że niedługo
odbędzie się nasz ślub - odparł Joel z niewinnym
uśmieszkiem. - Och, tylko mi tu nie mdlej... Mówi się
też, że nocujemy u siebie, ty u mnie, ja u ciebie... Tak,
lepiej oprzyj się o ścianę... Prawdę mówiąc, to już nie
plotka, tylko pewnik. Uznaje się nas za oficjalnych narzeczonych.
Więc jak, pójdziesz ze mną?
Zamrugała gwałtownie.
- Dokąd?
- Na kolację do Yeatmanów - przypomniał cierpliwie
i znów się uśmiechnął.
- Oczywiście, że nie! - zawołała Chesnie wojowniczo,
nie kryjąc złości.
- Ale dlaczego?
- Dlaczego, dlaczego... Bo nie mam zamiaru brnąć
w to idiotyczne kłamstwo, na czym tak bardzo ci zależy.
- Wcale mi na tym nie zależy - odparł Joel spokojnie.
- Tylko Flora aż oniemiała z radości, kiedy dowiedziała
się, że nareszcie dałem się usidlić.
- Idź de diabła, Davenport - syknęła Chesnie. - Niby
to ja miałam cię usidlić? Wygląda na to, że przez
twoją idiotyczną intrygę spotkało mnie coś... A prze
cięż to bujda na resorach! - Spojrzała na niego gniewnie.
- Nie pomyślałeś o tym, że wtrąciłeś się w moje
prywatne życie? Że możesz je zniszczyć?
- Co? Jesteś z jakimś facetem?! Przecież nie masz
czasu na romansowanie.
- Jesteś bezczelny - powiedziała zimno. - A czasu
mam mnóstwo. Już u ciebie nie pracuję. Zapomniałeś?
- Och, słodka Chesnie, nie mów tak. Przecież
strasznie się dzisiaj wynudziłaś, siedząc cały dzień
w domu.
- Nie twoja sprawa. Zresztą, może lubię się nudzić?
Jednak zza głosu rozsądku dobył się kuszący szept
i Chesnie przez moment wyobraziła sobie, że wraca do
biura, do Joela...
Podszedł do niej i zajrzał jej w oczy.
- Czy wiesz, że po tym jednym dniu twojego nieróbstwa
w biurze wszystko zaczyna się walić? Bez ciebie
nie możemy sobie poradzić.
Chesnie nie potrafiła opanować śmiechu.
- Miło mi to słyszeć.
Joel odwzajemnił uśmiech.
- Taka jest prawda, Chesnie. Bez ciebie leżymy.
- Delikatnie pocałował ją w policzek. - Wróć, Chesnie.
Niewinny całus, a ona aż zadrżała... Czym prędzej
odsunęła się od Joela.
- Sama nie wiem...
- Przecież nie chcesz zrezygnować z pracy, którą tak
lubisz. Nigdzie podobnej nie znajdziesz - kusił Joel.
Cóż, miał rację. Spojrzała mu w oczy i to o wszystkim
zadecydowało. Musiała być z Joelem.
- Wrócę, ale pod jednym warunkiem - szepnęła.
- Tak?
- Jeśli kiedykolwiek mnie pocałujesz, odchodzę.
Oczy Joela pociemniały. Patrzył na nią bacznie, po
czym wyciągnął dłoń.
- Masz to jak w banku.
Uścisnęli sobie dłonie. Spojrzał na nią jeszcze raz
i czym prędzej wyszedł.
Chesnie padła na fotel. Jej dłoń powędrowała do
policzka, który przed chwilą ucałował Joel. Miał takie
miękkie usta...
Jutro go zobaczy.
Wróciła więc do pracy, lecz z miejsca tego pożałowała,
bowiem całe biuro żyło ich zaręczynami. Chesnie
postanowiła, że natychmiast to zdementuje.
Pod nieobecność Joela do biura wkroczyła Muriel
Yeatman, szefowa jednego z działów, by jej pogratulować.
Chesnie już miała przystąpić do prostowania fałszywych
wieści, gdy tuż za nią weszła Arlene. To zbiło
Chesnie z tropu. Przecież nie mogła zaszkodzić Joelowi
w jego karierze. Dlaczego jednak to ona ma pić piwo,
którego nie nawarzyła? Dlaczego Joel wciąga ją w swoje
intrygi i zmusza, by postępowała wbrew sobie?
Starała się normalnie pracować, lecz nie bardzo jej się
to udawało. Co chwila ktoś wchodził do biura, by pogratulować
przyszłej pani dyrektorowej. Joel musi być bardzo
szczęśliwy z powodu jej „tak". Porządny chłopak, tylko
życia nie umiał sobie ułożyć, ale dzięki Chesnie wreszcie
odnalazł swoją drugą połowę... I tak w kółko.
Jak miała to wszystko dementować? Sytuacja stanowczo
ją przerosła.
Gdy po drugiej Joel wpadł do biura, Chesnie zamknęła
drzwi i powiedziała mało przyjaźnie:
- Muriel Yeatman wpadła dzisiaj, żeby pogratulować
nam zaręczyn.
- Tak? I co jej powiedziałaś?
- Co mogłam jej powiedzieć? Arlene weszła tuż za
nią, więc...
Joel uśmiechnął się z ulgą.
- Wiedziałem, że mogę liczyć na twoją lojalność.
Dzięki.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Ale Muriel nie była jedyna! Odwiedziło mnie pół
biura. Co ja mam tym ludziom powiedzieć?
Joel zawahał się.
- A po co mamy mówić? Zobaczysz, że za tydzień
cała ta afera umrze śmiercią naturalną.
- To nie takie proste.
- Ależ tak, bardzo proste - odparł Joel, chwycił jakieś
dokumenty i wypadł z biura.
W piątek Chesnie nadal harowała, usiłując nadrobić
straty spowodowane jej nieobecnością w środę i odwiedzinami
zachwyconych kolegów. Późnym wieczorem
wiedziała już, że nie uda jej się spotkać z Philipem.
Chwyciła za telefon i wykręciła jego numer. Gdy poprosiła
go do telefonu, zauważyła, że plecy Joela w sąsiednim
gabinecie zesztywniały. Cóż, to jego problem.
Nie zamierza ukrywać, że dzwoni do Philipa. Przeprosiła
go, że nie będzie w stanie się z nim spotkać, ma
bowiem dużo pracy. Kiedy odłożyła słuchawkę, zerknęła
na Joela. Siedział, patrząc na nią z wyrazem zadowolenia
na twarzy. Najwyraźniej cieszył się, iż udaremnił
jej spotkanie z Philipem.
Cały weekend Chesnie spędziła z rodzicami i siostrami.
Wieczne narzekania i sprzeczki jeszcze bardziej
upewniły ją, że małżeństwo to fatalna instytucja. Oczywiście
nikomu nie wspomniała o swoich „zaręczynach".
Tego tylko brakowało...
Kiedy zadzwonił Philip z prośbą o spotkanie w następny
weekend, omal nie powiedziała prawdy. Od dawna
czuła, że powinna oszczędzić mu cierpień i przestać
z nim widywać. Była zakochana w innym mężczyźnie,
więc łudzenie Philipa nie miało sensu. Ale zaraz,
czyżby zamierzała przesiedzieć cały weekend w domu,
rozmyślając o Joelu? Ta myśl ją ocuciła. Tak, była zakochana,
ale nie zmieni się w cierpiętnicę. Umówiła się
z Philipem.
W poniedziałek Joel miał ważne spotkanie z Edwardem
Kingiem, dyrektorem jednego z biur. Zbliżały się
wybory, a Joel nie był pewien, na kogo zagłosuje Edward
i chciał wybadać grunt.
Kiedy Joel wyszedł, do Chesnie zadzwonił Magnus
i usiłował namówić swą „ulubioną przyszłą synową" na
lunch ze swoim „ulubionym przyszłym teściem". Chesnie
starała się jakoś wykręcić, lecz wreszcie musiała się
zgodzić, że spotkają się następnego dnia, czyli we
wtorek. Rozradowany Magnus obiecał po nią przyjechać.
Chesnie postanowiła, że Magnus musi dowiedzieć się
prawdy. Przecież najbliższej rodziny nie wolno okłamywać!
Kłopot w tym, że uwielbiający plotki Magnus może
o wszystkim donieść Arlene.
Kiedy Joel wrócił ze spotkania, Chesnie postanowiła
zamienić z nim słowo na ten temat. Z niezłomnym postanowieniem
weszła do gabinetu.
Na widok Joela jej siła nieco osłabła. Szef przyjrzał
jej się badawczo i wskazał na fotel naprzeciwko biurka.
Najwyraźniej odgadł, że coś ją trapi.
- Dzwonił twój ojciec - zaczęła Chesnie.
- Zrobił ci przykrość? - zaniepokoił się Joel.
- Nie, skąd. Chciał umówić się ze mną na lunch
i spotykamy się jutro... Joel, myślę, że powinieneś powiedzieć
prawdę swojemu ojcu jeszcze przed naszym
spotkaniem. Nie mam siły dłużej go okłamywać. Zresztą,
wszystkim trzeba powiedzieć prawdę. To nie minie
samo, jak się tego spodziewałeś. Ty to musisz rozwiązać,
a ja ci pomogę. - Nareszcie wszystko wyrzuciła
z siebie. Jasno i klarownie. Chesnie pogratulowała sobie
w duchu.
Joel długo patrzył na nią bez słowa.
- Och, słodka Chesnie... Nie mogę tego zrobić.
Patrzyła na niego w osłupieniu.
- Jak to?
- No cóż, nie mogę... - Joel był trochę zakłopotany.
- Z kilku przyczyn. Po pierwsze nie będziesz jutro jadła
lunch z moim ojcem, bo jedziemy do Glasgow. Po drugie...
choć wcale się do tego nie palę... pewne osoby
naciskają na mnie, bym się ożenił.
Chesnie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Ale dlaczego?
- Edward potwierdził to, co już wiemy o nielojalności
Russella Yeatmana. Nie wiedzieliśmy tylko, że
Winslow otwarcie twierdzi, że jestem najlepszym
kandydatem na jego następcę. Za jego namową wiele osób
będzie na mnie głosować...
- Cieszę się. Oczywiście, że jesteś najlepszym kandydatem.
Tylko, co ja mam z tym wspólnego?
- Masz, i to dużo. - Joel zawahał się. To nie była
łatwa rozmowa. - Jeśli głosowanie nie będzie rozstrzygnięte,
mój stan cywilny może okazać się sprawą
kluczową. Winslow i inni poprą mnie pod jednym warunkiem.
Mam się ożenić. To okazało się dopiero teraz,
po ogłoszeniu naszych zaręczyn.
Chesnie pokręciła z niedowierzaniem głową. Już
miała się zapytać, czy kariera jest dla Joela aż tak ważna,
by wbrew sobie się żenić. Powstrzymała się jednak. Był
niezwykle ambitny i być może już nigdy nie będzie miał
takiej szansy.
Choć Chesnie zrobiło się słabo na samą myśl, że Joel
miałby się ożenić, rozumiała, że prędzej czy później
może to nastąpić.
- Więc powinieneś zacząć się rozglądać za właściwą
kandydatką - powiedziała, starając się, by zabrzmiało
to żartobliwie.
Joel spojrzał poważnie w jej zielone oczy.
- Nie muszę się rozglądać. Już ją znalazłem. Właśnie
na nią patrzę.
Dopiero po chwili do Chesnie dotarły jego słowa.
Oczywiście, że mówił o niej. Przecież skoro byli zaręczeni,
z kim miałby się ożenić?!
Skoczyła na równe nogi.
- Chyba żartujesz! - zawołała z rozpaczą. - Jestem
twoją asystentką i nikim więcej!
- Przemyśl to - starał się ją uspokoić.
- Nie mam o czym myśleć! Dobrze wiesz, że nie
zamierzam wyjść za mąż. Nigdy!
- Tylko dlatego, że większość małżeństw kończy się
katastrofą? - spytał spokojnie. - Nasze małżeństwo skończyłoby
się zgodnie z umową. Bez bólu i zobowiązań.
Chesnie spojrzała na niego, nie bardzo rozumiejąc,
o czym on, u licha, mówi.
- Dlaczego miałabym chcieć wyjść za ciebie za
mąż? - spytała po chwili milczenia.
- Pomogłabyś w spełnieniu moich marzeń, pomogłabyś
firmie, no i pomogłabyś sobie, bo zostałabyś asystentką
prezesa.
O tym Chesnie nie pomyślała. Wiedziała jednak, że
jej decyzja nigdy się nie zmieni. Wyjść za mąż? O nie,
nigdy!
Joel wyczuł jej opór, bo spróbował z innej beczki:
- Czy są inne powody twojej odmowy? Twój związek
z Pomeroyem...
- Nie mam żadnego związku z Pomeroyem! - zawołała
z pasją Chesnie.
- Czyli nie jesteś zakochana w innym mężczyźnie.
Więc w czym problem?
- Podchodzisz do tego ze złej strony - powiedziała
ze złością. - Oczywiście mogłabym za ciebie wyjść, tak
samo jak za każdego innego faceta. Nic nie stoi na
przeszkodzie, poza jednym. Nie chcę, i tyle. Nie istnieje
bowiem żaden powód, bym została twoją żoną. Wybacz,
ale twoja kariera jest twoją, a nie moją sprawą.
Czy wyraziłam się jasno?
- Sama jednak stwierdziłaś, że nie ma istotnych
przeszkód, by za mnie wyjść - argumentował pokrętnie.
I dodał: - Przecież prawie ze mną... żyjesz.
- Słucham?! Nie ma co, masz tupet - warknęła.
Akurat w tym momencie zadzwonił telefon.
- Prześpij się z tą myślą - szepnął Joel, sięgając po
słuchawkę. - Jutro omówimy to przy kolacji. W Glasgow,
dobrze?
- Nie ma tematu do dyskusji - powiedziała sucho
i wymaszerowała z pokoju.
By nie zadręczać się myślami o tej niesłychanej rozmowie,
rzuciła się w wir pracy. Zarezerwowała hotel,
bilety lotnicze, zadzwoniła do kilku kontrahentów, by
odwołać spotkania. Na koniec zadzwoniła do Magnusa,
by poinformować go, że jutrzejszy lunch jest nieaktualny.
- Wiem o wszystkim. Joel powiadomił mnie o waszym
wyjeździe. To naturalne, że pragnie mieć cię przy
sobie - wesolutko odpowiedział Magnus.
Przed wyjściem do domu chciała pożegnać się z Joelem...
i nagle poczuła się onieśmielona. Dziwne, przecież
to on powinien czuć się niezręcznie.
- Znasz drogę na lotnisko? - spytał Joel przymilnym
tonem.
- Poradzę sobie - odparła Chesnie poirytowanym
tonem. - Moja odpowiedź wciąż brzmi „nie"!
Joel uśmiechnął się czarująco i Chesnie znów poczuła
w sobie mordercze instynkty.
- Jutro o tym porozmawiamy - powiedział.
- Temat nie istnieje. Do jutra.
Odwróciła się na pięcie i opuściła biuro.
Zjadła kolację, przygotowała torbę na wyjazd
i usiadła przed telewizorem. Nie mogła przestać myśleć
o Joelu, o swej miłości i o tym, że znalazła się w nad
wyraz dziwacznej sytuacji.
Gryzło ją coś jeszcze. Zdała sobie sprawę z tego, że
przestała być szczęśliwa. Samowystarczalna. To z pewnością
wina Joela. Jak on ją traktuje? Instrumentalnie!
Tak, Joel to okrutny pracoholik bez serca. Chce, poświęcić
wszystko, ją, siebie, tylko po to, by zrealizować
swoje ambicje.
To prawda, że była gotowa mu w tym pomóc. Ale
wszystko ma swoje granice. Ten facet to bestia. Okrutny
manipulator.
Położyła się spać. Ale jak tu zasnąć, gdy w głowie aż
huczy od chaotycznych myśli?
Nagle Chesnie usiadła na łóżku. A co się stanie, jeśli
ktoś inny wygra wybory? Russell Yeatman, ten szczwany
lis albo Aubrey Yeatman, człowiek, który nie znał
litości?
Do licha! Joel zasługuje na to stanowisko. Jest wymarzonym
prezesem. Dba o pracowników i firmę. Naprawdę
bardzo chciałaby mu pomóc. Ale żeby tak zaraz
wychodzić za niego za mąż? Gdyby chociaż go nie
kochała... Wtedy byłoby jej łatwiej. Co za ironia losu.
Przypomniała sobie słowa Joela. Chodziło mu o małżeństwo
fikcyjne, które miało trwać do czasu, aż jego
pozycja w firmie ustabilizuje się. Wtedy nastąpiłby rozwód.
Bez zobowiązań...
Chesnie zaczęła zastanawiać się nad tym spokojnie,
bez emocji. Przecież i tak nie miała żadnych osobistych
planów na najbliższe lata. Liczyła się tylko praca, podnoszenie
kwalifikacji, by w przyszłości, za jakieś dziesięć
lat, zdobyć samodzielne stanowisko. Więc to całe
zamążpójście nie byłoby żadnym poświęceniem, tylko
przysługą oddaną przyjacielowi.
Nadal będzie pracowała u boku Joela, najpierw jako
jego żona, potem rozwódka. Więc w czym problem?
Skoro nie zamierzała wychodzić za mąż naprawdę,
mogła to zrobić na niby...
Myśli zaczęły jej się plątać, ogarnęła ją senność. I tak
Joel nigdy jej nie pokocha... nie ma się co łudzić. Nie
interesuje go stały związek. Zaraz, zaraz! Przecież jej
też nie interesuje stały związek...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego dnia Chesnie była zbyt zajęta sprawami
zawodowymi, by myśleć o komplikacjach w życiu prywatnym.
Poleciała z Joelem do Glasgow i cały dzień
spędziła na wytężonej pracy u jego boku w biurze
szkockim.
Kiedy o siódmej wrócili do hotelu, Chesnie była wykończona.
Mogła sobie tylko wyobrażać, jak czuł się
Joel, który przewodniczył wszystkim spotkaniom.
Gdy wychodzili z windy na piętrze, gdzie znajdowały
się ich pokoje, Joel powiedział zmęczonym głosem:
- Chciałbym, żebyśmy jeszcze zerknęli na notatki
przed jutrzejszymi rozmowami. Czy miałabyś coś przeciwko
temu, gdybyśmy dzisiaj wyjątkowo zjedli w moim
pokoju, a nie w restauracji? - A gdy Chesnie chętnie
się zgodziła, Joel spojrzał jej w oczy z uśmiechem
i skomentował: - Jesteśmy niesamowicie zgrani.
Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Wpadła do
swojego pokoju, żeby się odświeżyć. Po całym dniu
pracy i braku jakichkolwiek aluzji ze strony Joela, zaczynała
już wątpić w realność jego niezwykłej propozycji,
jednak teraz wszystko wróciło. Miała dwie możliwości:
odmówić albo się zgodzić. Zachować swoją
niezależność lub wmanipulować się w skomplikowany
układ oparty na zimnej kalkulacji i grze.
Wiedziała, że bez jej pomocy Joel nie spełni swoich
życiowych ambicji. Lecz jej ofiara będzie ogromna.
Wreszcie uznała, że dość wałkowania tego tematu.
Włożyła wygodne, bawełniane czarne spodnie i czarną
bluzeczkę, i wybiegła z pokoju.
Joel też już był odświeżony. Posadził ją w saloniku
swojego apartamentu i podał kartę. Złożyli telefoniczne
zamówienie i zaczęli omawiać sprawy na jutrzejszy
dzień. Kwestia była o tyle pilna, że mieli się rozdzielić
i Chesnie czekały samodzielne zadania.
Zjedli pyszny obiad, zaczęli popijać kawę i gawędzić
o różnych sprawach. Chesnie poczuła się zrelaksowana.
Była pewna, że drażliwy temat małżeństwa umarł
śmiercią naturalną, gdy Joel z determinacją zapytał:
- Chesnie, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać,
ale czy masz dla mnie odpowiedź?
- Odpo... odpowiedź? - bąknęła.
- Tak. Wczoraj ci się oświadczyłem, pamiętasz?
Czy pamiętała? O niczym innym nie myślała cały
dzień!
- Ach tak... - Zerknęła na niego. Patrzył na nią
z takim napięciem, że w jej sercu wezbrała fala czułości.
- Jak długo miałoby to trwać? - wyjąkała.
- Najwyżej dwa lata - powiedział szybko. - Tyle
potrzebuję, by umocnić moją pozycję w firmie.
- Nie zniosłabym tego dłużej - odparła, kręcąc głową
bez przekonania.
- Czy... czy to znaczy, że się zgadzasz?
Chesnie odchrząknęła,
- To znaczy... chyba wytrzymasz w celibacie przez
dwa lata?
- W celibacie? - powtórzył Joel, jakby pierwszy raz
w życiu słyszał to słowo.
Chesnie zaczerwieniła się.
- To znaczy... gdybyśmy się pobrali... nie zniosłabym...
nasze małżeństwo byłoby oczywiście tylko formalne...
Joel wpatrywał się w nią z wielkim zainteresowaniem,
aż poczuła się nieswojo.
- Więc?
- Nie zniosłabym, gdybyś... szukał pocieszenia
w ramionach obcych kobiet... przez te dwa lata, oczywiście...
- dokończyła Chesnie z trudem i jeszcze
mocniej spurpurowiała. - Moja duma by tego nie zniosła.
- Spojrzała mu z powagą w oczy.
Joela najwyraźniej zaskoczyło takie postawienie
sprawy. Prawdopodobnie ten aspekt umowy dotąd go
nie zaprzątał.
- Dwa lata? W porządku - odparł po chwili zdecydowanym
tonem. - Ale ja miałbym do ciebie taką samą
prośbę.
Spojrzała na niego pytająco.
- Do mnie?
- Moja duma też by tego nie zniosła - wyjaśnił spokojnie.
- Celibat za celibat.
Chesnie znów się zaczerwieniła. Cóż, sama tego
chciała!
- Oczywiście, to uczciwe postawienie sprawy.
Joel patrzył na nią z powagą. Cóż, nadszedł czas
ostatecznej deklaracji.
- Więc wyjdziesz za mnie? - spytał, nie spuszczając
z niej wzroku.
Klamka zapadła. Chesnie poczuła, że już za późno,
by się wycofać.
- Nie mam żadnych innych planów na najbliższe
dwa lata - powiedziała rozsądnie.
Joel uśmiechnął się promiennie.
- Dziękuję - powiedział cicho. - Naprawdę doceniam
twoje poświęcenie i lojalność. Ponieważ urząd stanu
cywilnego należy powiadomić dwa tygodnie wcześniej,
czy nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybyśmy
złożyli wniosek zaraz po powrocie?,
- Nie chcesz dłuższego okresu zaręczyn?
- To nie w moim stylu.
No tak, znając Joela, mogła się tego spodziewać.
- Im szybciej się pobierzemy, tym prędzej będziemy
wolni - skomentowała ze śmiechem.
Ku jej zdziwieniu, Joel nie wyglądał na rozbawionego.
- W porządku... - mruknął. - Musimy omówić
szczegóły.
- Oczywiście - zgodziła się ochoczo.
Jednak mina zaraz jej zrzedła, gdy Joel powiedział:
- Musimy zaprosić nasze rodziny na ślub, prawda?
- Nie możemy pobrać się w tajemnicy i wyjaśnić, że
to tylko małżeństwo formalne? - spytała z nadzieją.
- O nie, nie ma mowy! - zawołał z przekonaniem.
- Nic wiem jak twoi rodzice, ale mój ojciec na pewno
nie dochowa tajemnicy.
- Rzeczywiście.
- Widzisz, już wczoraj miałem telefon od mojej mamy.
Chce cię poznać.
- Twoja mama chce mnie poznać? - wykrztusiła
Chesnie.
- Właśnie wróciła z wakacji. Ojciec nie traci ani
chwili.
- Masz rację, to wszystko musi wyglądać jak najbardziej
naturalnie - przyznała Chesnie. - Kto zajmie
się formalnościami?
- Do urzędu musimy pójść razem. I choć jesteś niezastąpiona
jako organizatorka, pozwolisz, że zajmę się
resztą. Dobrze?
- Coś jeszcze?
Chesnie wstała. Joel odprowadził ją do drzwi.
- Nie sądzę. Oczywiście po rozwodzie zamieszkasz
w jakimś ładnym miejscu...
- Słucham? - przerwała mu, nie wierząc własnym
uszom. - Mam gdzie mieszkać - wyjaśniła sucho.
- I podoba ci się tam? - A kiedy z uporem skinęła
głową, stwierdził: - Skoro tak, to uzgodnię z twoim
gospodarzem, że odtąd ja będę płacił czynsz.
- Słucham? - Patrzyła na niego ze zdumieniem
- Przecież to oczywiste, że przez najbliższe dwa lata
będę płacił za twoje mieszkanie.
- Ale ja nigdzie nie zamierzam się wyprowadzać!
Przed i po rozwodzie!
- Ludzie nie uwierzą, że nasze małżeństwo jest prawdziwym
związkiem dwojga kochających się ludzi, jeśli
po ślubie zamieszkamy osobno - stwierdził stanowczo.
Chesnie chciała walnąć się w głowę. Dlaczego nie
pomyślała o tak oczywistej sprawie? Przecież dla świata
ma być żoną Joela, więc muszą mieszkać razem... Dwa
lata fikcji w pracy i w domu... Uff, w co ona się wpakowała?
Jednak jak tu się teraz wycofać?
- Mam nadzieję, że kupiłeś duże mieszkanie - powiedziała
cierpko i odwróciła się.
- Starczyłoby miejsca dla pułku wojska - odparł Joel
wesoło. - Jak sądzę, wkrótce poinformujesz o wszystkim
Pomeroya?
Powinna obrzucić go oburzonym spojrzeniem, lecz
na widok jego miny zadowolonego z siebie chłopca, nie
mogła powstrzymać śmiechu.
- Dobranoc, Joel.
Jego oczy na moment zatrzymały się na jej ustach.
- Dobranoc, Chesnie.
I cóż miała z nim zrobić? Kochała go za mocno, by
wychodzić za niego... i by nie wychodzić.
Ponieważ Joel miał wszystkim się zająć, Chesnie
zdała się na niego. Wiedziała, że ma jeszcze około
miesiąca, nim jej życie zmieni się nie do poznania. Na
dwa lata. Zastanawiała się, co się stanie, jeśli Joel nie
wygra wyborów. Cóż, wówczas rozwiodą się natychmiast,
i po sprawie.
W piątek przed wyjściem z biura Chesnie weszła do
gabinetu Joela, by się z nim pożegnać na weekend.
- Czy powiedziałaś już o nas swojej rodzinie? -
spytał Joel cicho, podchodząc do niej.
- A powinnam?
- Chyba tak. - Uśmiechnął się ciepło.
- Więc zrobię to - odparła też z uśmiechem, czując,
jak rozpiera ją miłość do niego.
- Może w ten weekend? - zasugerował delikatnie.
- Dobrze.
- Może pojadę z tobą do Cambridge? Na przykład
w niedzielę?
Chesnie zrobiło się gorąco na myśl, że mogłaby
spędzić dodatkowych parę godzin z Joelem, i to poza
biurem! Nagle jednak przypomniała sobie o swojej
skłóconej rodzinie, i odmówiła. Przyjął jej decyzję bez
komentarza.
- Czy powiadomiłaś już Pomeroya o naszych zaręczynach?
- Jutro jestem z nim umówiona na kolację.
- Ach tak! A więc jeszcze mu nie powiedziałaś?
- wykrzyknął Joel z jawnym niezadowoleniem.
Chesnie spiorunowała go wzrokiem.
- Nie miałam zbyt wiele okazji - przypomniała mu
sucho.
Bez słowa wskazał na aparat telefoniczny.
- Niektórych spraw nie da się omówić przez telefon
- odparła Chesnie.
- A więc on tyle dla ciebie znaczy? No tak, w końcu
cię kocha...
- Jesteśmy przyjaciółmi - ucięła Chesnie i odwróciła
się na pięcie. - Dobranoc.
Całą sobotę Chesnie myślała tylko o jednym - że
Philip dowie się prawdy i jak bardzo go to zaboli.
O czwartej wzięła długą kąpiel, zastanawiając się, jak
taktownie wyłuszczyć sprawę Philipowi. Właśnie wyszła
z wanny i zaczęła suszyć włosy, gdy zadzwonił
domofon.
Zdziwiona, Chesnie podbiegła do drzwi, myśląc, że
może któraś z jej sióstr wpadła na kawę po drodze ze
spaceru.
- Tak? - spytała zachęcająco, ciesząc się na niespodziewanego
gościa.
- Na kogo czekasz z takim entuzjazmem? - usłyszała
podejrzliwy głos Joela.
- Myślałam, że to któraś z moich sióstr - powiedziała
Chesnie chłodno, zastanawiając się, co Joel tu robi.
Nie ma ciekawszego zajęcia, niż niespodziewanie ją
nachodzić w wolny dzień?
- Czy mogę na sekundę się z tobą zobaczyć? - spytał
łagodniej.
- Szczerze mówiąc, właśnie wyszłam z wanny.
- I po co ona mu to mówi?! - Nie nadaję się do spotkań
towarzyskich. To znaczy, nie jestem przygotowana,
no i...
- Wiem, że jesteś dzisiaj umówiona. Obiecuję, że
zajmę ci tylko minutę.
Słysząc determinację w głosie Joela, Chesnie wiedziała,
że niczego nie wskóra.
- Wejdź. - Nacisnęła przycisk, otworzyła drzwi
i pomknęła do łazienki.
Narzuciła na siebie szlafroczek - cóż, jakoś musi
obejść się bez bielizny - zawinęła włosy w ręcznik,
i usłyszała, że Joel wszedł do mieszkania.
Wybiegła mu na spotkanie. Wydawał się jeszcze
wyższy w dżinsach i koszulce. Przeszli do saloniku,
lecz Chesnie nie zaproponowała, by usiadł. Cały czas
była świadoma, że Joel jej się otwarcie przygląda. Czuła
się zupełnie naga pod jego spojrzeniami.
- Naprawdę muszę się ubrać - bąknęła.
- Nie, nie. Już idę. Zresztą, jak zwykle wyglądasz
pięknie... Hm... powinnaś częściej nosić pastelowy ręcznik
na głowie...
Czyżby ją czarował? O nie, nie uda mu się jej onieśmielić.
- Joel, mam dzisiaj spotkanie. Ale jeśli jest jakaś
pilna praca, możemy umówić się na wieczór.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jestem aż takim tyranem? - Zadumał się na moment.
- Oczywiście wiem, że jestem. Ale przyszedłem
w innym celu. - Sięgnął do kieszeni i wyjął maleńkie
puzderko. - Przyniosłem ci... pierścionek zaręczynowy
- wyjaśnił suchym tonem, otwierając pudełeczko. Na
poduszeczce leżał prześliczny pierścionek z maleńkim
oczkiem. - Skoro wszyscy sądzą, że jesteśmy zaręczeni,
musisz nosić pierścionek.
Chesnie jęknęła. To był najpiękniejszy pierścionek,
jaki w życiu widziała.
- Joel... ja...
- Szmaragd. Będzie pasował do twoich oczu - wyjaśnił
obojętnie, jakby to był drobiazg, któremu nie
poświęcił ani chwili uwagi.
Jednak by wybrać coś tak pięknego i tak doskonale
pasującego do jej aparycji i osobowości, musiał się nad
tym dobrze zastanowić...
- Sama nie wiem... - bąknęła.
- Możesz włożyć go jutro przed wizytą w Cambridge.
A właściwie mogłabyś zacząć nosić go dzisiaj.
Co ty na to?
- Jest śliczny... - szepnęła Chesnie, nie mogąc oderwać
wzroku od lśniącego szmaragdu. Joel najwyraźniej
czekał, lecz nie mogła zdobyć się na to, by włożyć
pierścionek na palec.
W końcu zrobił to sam.
- Pasuje jak ulał - szepnęła Chesnie z niedowierzaniem
i zarumieniła się.
Zerknęła w górę i napotkała czuły wzrok Joela.
- Chętnie bym pocałował swoją narzeczoną, ale
obawiam się, że mogłaby mi uciec - zażartował, rozładowując
w ten sposób atmosferę.
- Pamiętaj o tym - odparła pozornie lekkim tonem.
Nagle zdała sobie sprawę, że w całym tym ferworze
jej szlafroczek nieco się rozchylił, ukazując sporą część
jej kremowej piersi. Gwałtownie zaczęła się zasłaniać,
bo, sądząc po diabelskim uśmiechu Joela, nie umknęło
jego uwagi.
- Hm, tylko się nie przezięb - skomentował, ruszając
do drzwi. - Lepiej już pójdę. Baw się dobrze.
Chesnie została sama. Padła na fotel. Długo spoglądała
na cudownie migocące szmaragdowe oczko. Pierścionek
był naprawdę piękny.
Zadumała się o Joelu, o jego hojności i o tym, że
w głębi ducha jest człowiekiem wrażliwym i delikatnym.
.. i jak dobrze czuła się w jego towarzystwie.
Spojrzała na zegarek. Musiała się pośpieszyć, bowiem
Philip niedługo miał przyjechać. Z niechęcią
zdjęła pierścionek. Nie może obwieścić prawdy Philipowi,
nosząc na palcu zaręczynowy pierścionek od Joela.
To byłoby zbyt okrutne. Nagle zastanowiło ją pozornie
obojętne stwierdzenie Joela, że mogłaby zacząć nosić
pierścionek od dzisiaj. Czy aby na pewno nie był to
z góry przemyślany plan? A niech go kule biją! Znając
Joela, było to bardzo prawdopodobne.
Gdy Chesnie schodziła na dół, by wsiąść do samochodu
Philipa, męczyła ją myśl, że za chwilę sprawi ból
przyjacielowi. Jednak gdy tylko go zobaczyła, wiedziała,
że znał już prawdę. Jej przeczucie wkrótce się potwierdziło.
- Słyszałem, że jesteście parą z Davenportem? -
spytał chrapliwym głosem.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się Chesnie. To niesamowite,
jak szybko plotki rozchodzą się w wąskim świecie
biznesu.
- A więc to prawda? - Z oczu Philipa zniknęły resztki
nadziei.
- Tak. Sama chciałam ci o tym powiedzieć...
- Chciałaś wyznać mi to dzisiaj? To miała być nasza
pożegnalna uczta? - spytał z goryczą. - Niech tak
będzie.
Chesnie próbowała zrezygnować z kolacji, lecz Philip
nie chciał o tym słyszeć. Oczywiście wieczór był
katorgą. Chesnie nie broniła się, gdy przed jej domem
Philip zagarnął ją w ramiona. Wiedziała, że ich przyjaźń
nigdy nie przerodziłaby się w nic więcej. Uściski Philipa
wzbudzały w niej tylko współczucie i smutek, pod
czas gdy wystarczyło, by Joel dotknął jej ręki, a wzniecało
to w niej całą burzę uczuć.
W niedzielę Chesnie czekały równie emocjonujące
przeżycia, miała bowiem powiadomić rodziców o swoich
życiowych planach. Jak się tego spodziewała, doznali
szoku.
- Dlaczego z tobą nie przyjechał? Jaki on jest? Ojej,
co o ja na siebie włożę?! - wykrzykiwała mama.
Chesnie wiedziała już, że Joel miał rację, gdy się
upierał, by zaprosili na ślub swoje rodziny.
- Joel chciał przyjechać, ale jest potwornie zapracowany.
Poza tym tyle zostało do załatwienia, a ślub już
wkrótce.
Kiedy Chesnie telefonicznie zawiadamiała swoje siostry ku
jej zdumieniu - mimo że ich małżeństwa były
nieudane - wszystkie przyjęły tę rewelację z zachwytem.
Mało tego, twierdziły, iż - wbrew jej antymatrynionialnym
deklaracjom - zawsze były przekonane, że
prędzej czy później i ona wpadnie w sidła miłości.
Kiedy w poniedziałkowy poranek Chesnie wkroczyła
do biura, Joel pośpiesznie wstał od biurka i podszedł
do niej.
- Jak udał się weekend? - spytał, mierząc jej kształtną,
elegancką figurę uważnym spojrzeniem.
- Jeśli chodzi ci o to, czy powiadomiłam tych, których
miałam powiadomić o naszych planach, to tak,
zrobiłam to - odparła Chesnie sucho.
- Cieszę się - odparł Joel rzeczowo. - Bardzo ładnie
ci z tym pierścionkiem na palcu - dodał i wrócił ponownie
do pracy.
Czy nic nigdy nie umknie uwagi tego faceta? - zastanawiała
się w duchu.
We wtorek po południu Joel podszedł do niej i zapytał
obojętnym tonem:
- Czy masz jakieś plany na trzecią sobotę?
- Jeśli chcesz, bym popracowała, nie ma problemu.
- Nie, myślałem, że może się pobierzemy - odparł
Joel z uśmiechem.
Chesnie zrobiło się gorąco. Nie sądziła, że nastąpi to
tak szybko.
- Oj... muszę zawiadomić mamę, chciała sobie
kupić nowy kostium... - wyjąkała, usiłując zebrać
myśli.
Uświadomiła sobie, że Joel przypatruje się jej z ciepłym
uśmiechem.
- Naprawdę jesteś cudowna - stwierdził. - Więc jeżeli
nie masz nic przeciwko temu, musimy pójść do
urzędu stanu cywilnego. Masz teraz chwilę czasu? -
A gdy w kompletnym zamroczeniu kiwnęła głową,
stwierdził: - Zatem wpadniemy po drodze do twojego
domu, żeby wziąć dowód osobisty i świadectwo urodzenia.
To jak, ruszamy zaraz? - upewnił się, widząc
panikę na jej twarzy.
Musi zacząć się przyzwyczajać, że Joel jej wszędzie
towarzyszy - przecież wkrótce będzie spała pod jego
dachem. Dzień w dzień będzie z nim. Noc w noc będzie
blisko niego.
Nagle uderzyła ją pewna myśl.
- Zostały ci tylko dwa tygodnie, żeby... nacieszyć
się życiem...
Dobrze zrozumiał o co jej chodzi, bo uśmiechnął się
zawadiacko.
- Oj, Chezzie, Chezzie. - Pokręcił głową. - Naprawdę
jesteś niezwykłą kobietą. Myślę, że będzie nam
całkiem nieźle razem.
Chezzie... Nawet to zdrobnienie miło brzmiało w jego
ustach.
Zrobiło się jej gorąco.
Poczuła, że z każdym dniem coraz bardziej kocha
tego faceta. A on już za dwa tygodnie będzie jej niekochającym
mężem!
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przez cały następny tydzień Chesnie była tak zajęta,
że nie miała ani minuty, by zająć się czekającą ją wkrótce
przeprowadzką. W pierwszy weekend odwiedziła
dziadka w Herefordshire, w drugi - rodziców, by pomóc
mamie w wyborze nowej garsonki. Siostry też
wpadły w szał zakupów i przebieranek. Dopiero w poniedziałek,
na kilka dni przed ślubem, zaczęła pakować
swój skromny dobytek.
Nawet cieszył ją ten brak czasu, nie musiała się bowiem
zastanawiać, co ona, u licha, zrobiła ze swoim
życiem. Wprawdzie kocha swego przyszłego męża.
problem jednak w tym, że nie ma co liczyć na wzajemność,
a cały ten mariaż wynika z wyrachowania. Innymi
słowy, wraz z Joelem oszukują wszystkich wokół,
by zdobyć brakujące głosy. Jak mogła do tego dopuścić
Jak ona, osoba w głębi ducha prostolinijna, uczciwa
i skrupulatna, mogła wziąć udział w takiej maskaradzie?
Ale cóż, stało się. Jak ma być ślub, przynajmniej
niech panna młoda prezentuje się odpowiednio, tym
bardziej że siostry i mama wprost oszalały na punkcie
swych kreacji. W środę udało jej się wymknąć w porze
lunchu do centrum handlowego, by kupić obcisłą sukienkę
i płaszczyk w kolorze ekri. Z tym poszło więc
łatwo, natomiast znalezienie odpowiedniego kapelusza,
butów i rękawiczek okazało się nie lada zadaniem. Gdy
po kilku godzinach wróciła do biura, Joel z zaciekawieniem
spojrzał na pudła i paczuszki, którymi była obładowana.
- Czy masz w co się ubrać na ślub? - spytała, wchodząc
do jego gabinetu.
Radośnie wyszczerzył zęby.
- Ratunku! Czyżbyś chciała wbić mnie w smoking?
Jej oczy wesoło rozbłysły.
- Cóż, żenisz się nie z byle kim, tylko z samą Chesnie
Cosgrove z Cambridge, ale ostatecznie zgodzę się
na garnitur z kamizelką.
Joel zapatrzył się w prześliczne, zielone oczy.
- Jeśli tak każesz - odparł z udaną powagą.
- Nie, zwykły garnitur wystarczy - roześmiała się
Chesnie i wróciła do pracy.
W czwartek Joel podczas dyktowania wskaźników
handlowych nagle zapytał:
- Wszystko u ciebie w porządku?
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Chodzi ci o ślub?
- Tak, chodzi mi o nasz ślub - wolno i cierpliwie
powtórzył Joel.
Chesnie nie rozumiała, skąd ten ton irytacji w jego
głosie.
- Tak, wszystko w porządku. Nie wiedziałam, że
traktujesz to tak osobiście - odparowała i dopiero po
chwili zrozumiała, jak to zabrzmiało.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Jeśli pojawią się jakieś kłopoty, od razu mnie informuj.
Ostatecznie jestem twoim narzeczonym.
Chesnie zrobiło się gorąco. Joel nazwał siebie jej
narzeczonym! No tak, ale to przecież fakt, a od soboty
będzie jej mężem. Powinna zacząć się do tego przyzwyczajać.
W piątek Chesnie zadzwoniła do dziadka, by upewnić
się, że bez kłopotów przybędzie na ślub. Niestety,
pojawił się poważny problem, bowiem z uwagi na remont
torów odwołane zostały pociągi. Dziadek był
zrozpaczony. Wyglądało na to, że nie będzie na ślubie
ukochanej wnuczki. Gdy Chesnie odłożyła słuchawkę,
do pokoju wszedł Joel i natychmiast zorientował się, że
coś jest nie tak.
- Musimy odłożyć przeprowadzkę do jutra - powiedziała
cicho.
- Przecież jutro wychodzisz za mąż! Zapomniałaś?
- Niestety, nie jestem w stanie o tym zapomnieć!
- odparowała ze złością. - Muszę dziś w nocy pojechać
po dziadka. Wiem, że nasze małżeństwo nie jest tradycyjne,
ale chcę, żeby był na naszym ślubie, a nie ma jak
dojechać, bo właśnie rozkopali tory kolejowe. Być może
brzmi to irracjonalnie...
- Wcale nie - przerwał jej. - Zależy ci na tym, i tak
będzie. Pojedzie po niego jeden z naszych kierowców.
Chesnie zdumiała się.
- Ale... - wyjąkała. - W innych okolicznościach
dziadek sam by przyjechał...
- Ale ty masz jego samochód. - Uśmiechnął się.
Wiem. Nie ma problemu. Tylko pamiętaj, by podać
w dziale technicznym adres dziadka - przypomniał
i wrócił do swojego gabinetu.
Pokręciła głową. Ten facet rzeczywiście o niczym
nie zapominał. Był naprawdę groźny! Uśmiechnęła się
do siebie. I potrafił rozwiązać każdy problem.
- Dzięki, Joel! - zawołała z wdzięcznością.
Odwrócił się ku niej.
- Twój ulubiony specjalista od przeprowadzek stawi
się dziś wieczorem, jak było zaplanowane.
W ciągu dnia Chesnie zauważyła ze zgrozą, iż z jej
twarzy nie znika rozanielony uśmiech. A niech to! Łudziła
się, że nie miało to nic wspólnego z nadchodzącym
ślubem. Natomiast trudno było nie zauważyć, iż
ostatnio jej praca u boku Joela stała się jeszcze bardziej
przyjemna. Zresztą i jemu udzielił się nastrój pewnej
lekkości. Chesnie była przekonana, że wynikało to
z rosnącej pozycji Joela. Jego wybór na prezesa stawał
się coraz bardziej prawdopodobny.
Jak na zawołanie do biura wkroczył Joel w towarzystwie
rozpromienionego Winslowa Yeatmana.
- Wiem, że chcecie się pobrać bez rozgłosu, ale muszę
wam pogratulować! - zawołał radośnie i wręczył
Chesnie piękny bukiet róż. - Wszystkiego najlepszego!
- powiedział szczerze.
- Kochanie, obiecałem Winslowowi przyjęcie za jakieś
pół roku, kiedy trochę ochłoniemy. - Joel pieszczotliwie
położył rękę na ramieniu Chesnie, zaś ona
poczuła się bardzo dziwnie.
- Nie mogę się doczekać - rozpromienił się prezes
Chesnie ścierpła na samą myśl, że przypadnie jej rola
gospodyni przyjęć, na których będą bywały najważniejsze
osobistości Yeatman Trading, szefowie innych firm
i różne znane osobistości. Na szczęście miała jeszcze
czas, by przyzwyczaić się do licznych tego typu atrakcji.
Kiedy wracała do domu, uprzytomniła sobie, że po
raz ostatni wyszła z biura jako panna Cosgrove. W poniedziałek
wkroczy do swojego gabinetu jako pani Davenport!
Zaśmiała się na tę myśl, lecz uśmiech zniknął
z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że oto złamała
dane sobie słowo o dozgonnym panieństwie, co więcej,
uczyniła to w wielce ryzykowny sposób. A jeśli nieodwracalnie
powikła sobie życie? Ale cóż, klamka zapadła.
To już jutro...
Gdy Joel przyjechał do niej wieczorem, nagle ogarnęła
ją dziwna nieśmiałość.
- Czy coś się stało? - Jak zwykle nic nie umknęło
jego uwagi.
- Wiem, że to absurdalne, ale czuję się trochę onieśmielona
- wyznała szczerze.
Joel patrzył na nią przez chwilę, po czym odparł
cicho:
- Ta sytuacja jest dla nas zupełnie nowa. Ale zobaczysz,
szybko się przyzwyczaimy. - Dotknął lekko jej
policzka, lecz szybko cofnął rękę i dodał rzeczowo: -
Czas goni. Pakujemy się?
Niedługo potem wkroczyli do apartamentu Joela.
Było to zupełnie inne mieszkanie niż klitki, do których
Chesnie była przyzwyczajona. Mieściło się w pięknej
dzielnicy, było obszerne, na podłogach leżały puszyste
dywany, a meble, choć nieliczne, były gustowne i nowoczesne.
Joel oprowadził ją po mieszkaniu, kilkakrotnie zaznaczając
z powagą, że jego dom stał się jej domem.
- Pomyślałem, że najbardziej będzie ci odpowiadać
ta sypialnia. - Wprowadził Chesnie do pięknie urządzonego
pokoju w kolorach pastelowych, z muślinowymi
firaneczkami i wieloma kwiatami w donicach. Obok
mieściła się osobna łazienka. - Oczywiście możesz tu
zmieniać, co ci się żywnie podoba.
- O nie, niczego nie będę zmieniać - zaprotestowała.
Pokój był naprawdę uroczy.
Gdy uporali się z przenoszeniem paczek, Joel zaproponował
Chesnie kawę, lecz po raz wtóry tego dnia
poczuła ogarniające ją zakłopotanie. Nie uszło to uwagi
Joela, który zaczął szczegółowo opowiadać o pani Attwood,
gosposi, która dbała o jego wygodę i stan mieszkania.
Chesnie powoli zaczęło ogarniać miłosne uniesienie
do nietypowego narzeczonego.
Po jedenastej Joel odwiózł ją do domu. Nagle Chesnie
poczuła się znów swobodnie w jego towarzystwie.
Potwierdzili ostatnie szczegóły, między innymi to, że
Nerissa odwiezie ją jutro do urzędu, i Chesnie została
sama. Wiele by dała, by Joel został. A niech to licho!
Ale wpadła! Nagle uzmysłowiła sobie, że wcale nie
omówili kilku ważnych spraw. Gdzie pojadą po ceremonii
ślubnej? A może każde zajmie się sobą? Jak
Chesnie spędzi resztę soboty? Pójdzie sama do kina lub
na wyścigi?
I najważniejsze, jak będzie wyglądał ich powszedni
dzień? Wieczory będą spędzać razem czy osobno? Czy
będą wspólnie jadać posiłki?
Chesnie nie była w stanie pojąć, jak tak ważne sprawy
mogły umknąć jej uwagi.
Długo wierciła się w łóżku, wreszcie zasnęła na kilka
godzin. Zerwała się na odgłos budzika, zaraz potem zjawiła
się Nerissa. Chesnie była jej wdzięczna, że przyjechała
tak wcześnie. Kiedy piły kawę, spytała z powagą:
- Czy coś cię trapi, Chesnie?
- Nie. Tylko strasznie się denerwuję.
- Oj, nie martw się, natychmiast ci przejdzie, jak
tylko zobaczysz Joela.
I rzeczywiście tak się stało. Kiedy przyjechały do
urzędu, wszyscy czekali na nich w holu. Gdy Joel zobaczył
Chesnie, natychmiast podszedł do niej z pokrzepiającym
uśmiechem.
- Nic denerwuj się. - Pochylił się, ujął jej dłonie
i lekko pocałował ją w policzek.
Chesnie zesztywniała.
- Przepraszam! - szepnęła z zakłopotaniem.
- Wyglądasz cudownie - powiedział ze szczerym
podziwem. Rzeczywiście, Chesnie ślicznie prezentowała
się w nowym komplecie.
- Ty też dobrze wyglądasz - odwzajemniła komplement,
podziwiając przystojną sylwetkę Joela w nowym,
eleganckim garniturze. Nagle poczuła się niemal zupełnie
swobodnie. Ciepłe dłonie narzeczonego napełniły ją
wielką ufnością.
- Musisz poznać się z moją rodziną. Ja już poznałem
twoją - mówił Joel, prowadząc ją ku tłumkowi gości.
Chesnie oczywiście wiedziała, że jest panną młodą,
lecz dopiero kiedy cała jej rodzina - siostry, rodzice,
dziadek - zaczęli gorąco ją całować i przytulać, gratulując
wspaniałego wyboru, poczuła, że oto dzisiaj jest
dzień jej ślubu.
- Zawsze chciałem mieć córkę! - zawołał Magnus
Davenport, gdy tylko zdołał się do niej przecisnąć.
Na koniec podeszła do niej niezmiernie elegancka
dama. Tak jak Chesnie przypuszczała, była to matka
Joela.
- Nareszcie mogę panią poznać - powitała ją powściągliwie,
lecz szczerze.
Ponieważ nie mieli już wiele czasu, pośpieszyli do
ślubów. Sama ceremonia minęła dla Chesnie prawie
niepostrzeżenie. Czuła się jak we mgle. Automatycznie
odpowiadała na pytania, podała mężowi dłoń, by mógł
włożyć obrączkę, i ta dłoń tylko odrobinę zadrżała. Na
koniec Joel spojrzał jej ciepło w oczy i, o zgrozo, jego
wargi musnęły jej usta. Chesnie poczuła, jak miękną jej
kolana.
A więc została jego żoną! Jak na osobę, która zawsze
odżegnywała się od małżeństwa, Chesnie musiała przyznać,
że czuła się całkiem szczęśliwa. Joel też nie wyglądał
na załamanego końcem swej wolności.
- Dziękuję - szepnął.
- Polecam się na przyszłość.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy i zaśmiali się jak para
nastolatków, która spłatała dorosłym figla.
Wszyscy ich otoczyli, by złożyć gratulacje młodej
parze. Dziadek nachylił się do Chesnie i szepnął:
- Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa.
Wiedziała, że dziadek bardzo pragnie, by jej małżeństwo
ułożyło się lak pomyślnie jak jego, co w rodzinie
Cosgrove'ów było ewenementem.
- Obiecuję...
- Nie zniósłbym, gdyby twoje życie okazało się taką
klęską, jak twoich sióstr - zakończył ze łzami
w oczach.
Chesnie poczuła, jak ściska się jej serce. A jednak
zawiedzie ukochanego dziadka. Bo jaką ma szansę na
szczęście małżeńskie? Żadnej... Omal nie zarzuciła mu
ramion na szyję i nie przyznała się do wszystkiego,
jednak powstrzymała się. Przysporzyłaby mu tylko
zgryzot. Zamiast tego, przytuliła się do niego i powiedziała
cicho:
- Przecież wiesz, dziadziu, że jestem inna od moich
sióstr. I będę miała więcej szczęścia.
- Na to liczę - odparł z otuchą.
Potem przyszła kolej na gratulacje ze strony matki
Joela. Tym razem elegancka pani pocałowała Chesnie
czulej, a sprawdziwszy, czy Magnus jej nie słyszy, wyznała:
- Też zawsze chciałam mieć córkę.
Magnus wyrósł przy nich jak spod ziemi. Cały promieniał.
- Z pewnością będziecie razem szczęśliwi. Jesteś
zupełnie inna niż kobiety, z którymi mój syn...
- Tato! Chesnie na pewno to nie interesuje - w porę
przerwał mu Joel.
Jednak gafy na tym się nie skończyły. Kiedy cała
rodzina zebrała się w eleganckiej restauracji, gdzie Joel
zamówił wystawny posiłek, nagle do jego ucha pochyła
się matka Chesnie i teatralnym szeptem stwierdziła:
- Och, jakże się cieszę, że moja ostatnia córa wreszcie
kogoś znalazła. Oczywiście w pracy! Inaczej być nie
mogło! Ona jest skończoną pracoholiczką.
Co gorsza, do tych wyznań dołączyła Tonia, która
nieudolnie próbowała przyjść matce na ratunek:
- Mamo! Ty jeszcze miałaś nadzieję, a my byłyśmy
przekonane, że Chesnie zostanie starą panną. Przecież
zawsze się zarzekała, że nigdy nie wyjdzie za mąż.
- Aż wreszcie zaślepiła ją miłość - spointowała Rona
i wszyscy się roześmieli.
- Czyżbyś się zaróżowiła? - szepnął Joel do Chesnie
i uśmiechnął się.
- Tak. Jak widzisz, naprawdę jestem inna niż kobiety,
z którymi dotąd się spotykałeś - mruknęła.
Zgodnie z tradycją, cała rodzina uparła się, by młoda
para wyszła z restauracji pierwsza.
- Masz ochotę na coś specjalnego? - spytał Joel
Chesnie.
- Powinnam skończyć się rozpakowywać - odparła
znów zakłopotana.
- Chcesz zjeść kolację w domu, czy w jakiejś restauracji?
- delikatnie zasugerował Joel.
- Może w domu?
W całkowitej harmonii zajechali przed apartamentowiec.
Gdy weszli do środka, Chesnie od razu ruszyła
w stronę swojego pokoju, lecz Joel ją wyprzedził i zmusił,
by się zatrzymała.
- Bardzo ci dziękuję za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś.
Naprawdę to doceniam - powiedział ciepło.
- Wiem - szepnęła.
- Jak mógłbym ci się odwdzięczyć? - spytał z powagą,
a gdy pokręciła głową, dodał: - Oczywiście zlecę
bankowi, by wpłacał ci na konto...
- Co? - przerwała mu gwałtownie Chesnie. - Nie
chcę od ciebie żadnych pieniędzy! - zawołała z dumą.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Jesteś moją żoną - prychnął
Joel.
- Nie wyszłam za ciebie dla pieniędzy - odparowała.
Spojrzał na nią uważnie.
- Chesnie, nie posądzam cię o tak prostacką interesowność...
Ale tak naprawdę, dlaczego za mnie wyszłaś?
Chciałbym wiedzieć.
A niech to! Ten bystry facet nigdy nie może się domyślić,
jakim darzyła go uczuciem. Przecież, gdyby nie
ta przemożna miłość, z pewnością jej by teraz tu nie
było.
- Chciałam... Po prostu chciałam zostać asystentką
prezesa - powiedziała prawie przekonująco i odetchnęła
z ulgą, gdy Joel przestał na nią naciskać, choć jeszcze
chwilę przyglądał się jej zamyślonym wzrokiem.
Nagle uśmiechnął się. Wyciągnął ręce i jakby to była
rzecz najnaturalniejsza na świecie, przyciągnął ją do
siebie.
- Naprawdę, pani Davenport, uważam, że powinniśmy
przypieczętować naszą małżeńską przysięgę małżeńskim
pocałunkiem.
I bezzwłocznie wprowadził swe słowa w czyn.
Chesnie stała sztywno, kompletnie zaskoczona, gdy jego miękkie
usta dotknęły jej warg. Z początku była to
całkiem niewinna pieszczota, lecz po chwili Joel mocniej
przytulił ją do siebie i pogłębił pocałunek, a ona
wcale się nie broniła. Wręcz przeciwnie, wtuliła się
w jego mocne ramiona. Bo inaczej nie mogła. Nie była
w stanie walczyć z gwałtowną reakcją swojego ciała.
Była w mocy Joela, w kręgu jego magii.
Dopiero kiedy odsunął się od niej, Chesnie udało się
nieco zebrać myśli. Przybrała obojętny wyraz twarzy,
nagle zmarszczyła czoło i powiedziała:
- A tak a propos, Joel, chyba zostawiłam w samochodzie
rękawiczki.
Patrzył na nią przez chwilę zdziwiony, po czym wybuchnął
śmiechem.
- Wiesz, Chesnie? Jesteś kapitalna. Przebywanie
z tobą pod jednym dachem to będzie niezła zabawa.
Chesnie promieniała w środku, lecz nie bardzo wiedząc,
co powiedzieć, bez słowa odwróciła się i pomaszerowała
do swojego pokoju. Gratulowała sobie w duchu,
że jej zwiotczałe nogi tak daleko ją zaniosły!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Minęły dwa tygodnie od pamiętnego dnia ślubu
i choć małżeństwo było fikcyjne, kontakty między
Chesnie i Joelem uległy subtelnej, choć istotnej zmianie.
A wszystko zaczęło się od owego pocałunku, jak
przypuszczała Chesnie. Coś po prostu się zmieniło.
Oczywiście nie w biurze, gdzie ich oficjalne stosunki
pozostały nienaganne. Problem zaczynał się w domu.
Chesnie nie bardzo wiedziała, jak nazwać to, co ich
łączyło. Przyjaźń? Koleżeństwo? Partnerstwo?
Chyba jednak była to przyjaźń. Joel był wobec niej
delikatny i wyrozumiały. Starał się, by czuła, że jego
dom naprawdę stał się jej domem. Zresztą i dla niego,
po tylu latach kawalerskiego życia, stała obecność innej
osoby była istną rewolucją i poważnym wyzwaniem,
dlatego gdy przebywał w domu, Chesnie starała się mu
nie narzucać, by mógł swobodnie odpocząć.
Na przykład wczoraj wieczorem, gdy Joel wrócił
wcześniej, niż się spodziewała z oficjalnej kolacji.
Chesnie poderwała się z kanapy w salonie, by jak zwykle
udać się do swojego pokoju.
- Nie musisz wychodzić - próbował zatrzymać ją
Joel. - Zawsze wychodzisz. Zostań, jeśli chcesz.
Po raz kolejny poczuła, jak ogarniają onieśmielenie.
- Chciałabym odpocząć w samotności... - skłamała.
- Rozumiem, masz mnie dość po całym dniu pracy.
Może jej się wydawało, ale w głosie Joela usłyszała
nutę żalu. Nie, to niemożliwe.
- Dobranoc, Joel - powiedziała cicho i pomaszerowała
do swojego pokoju.
Dzisiaj, w sobotni poranek, postanowiła zrobić to,
czego dłużej nie mogła już odkładać, to znaczy wybrać
się do miasta i poszukać samochodu. Dziadek potrzebował
swojego golfa, a przecież powinna być niezależna
od Joela.
Żwawym krokiem weszła do kuchni, by przyrządzić
śniadanie. Joel właśnie kończył wcinać jajecznicę. Jak
zwykle ucieszyła się na jego widok. W ogóle ostatnio
jej wizerunek chłodnej i opanowanej asystentki został
poważnie nadszarpnięty. Cóż, w końcu Joel jest teraz
jej rodziną...
- Sądząc po promiennym uśmiechu, chyba dobrze
spałaś?
- Och tak. to łóżko to prawdziwy cud. Hm... napijesz
się jeszcze kawy? - Czym prędzej zmieniła temat.
- Tak, dzięki. Czy masz jakieś plany na wieczór?
Chesnie spojrzała na niego.
- Czyżbym żądała zbyt wiele, zabraniając ci spotkań
z dziewczynami przez te dwa lata?
Joel roześmiał się.
- A więc sądzisz, że tylko z braku laku zamierzam
zaprosić swoją żonę do restauracji?
Na dźwięk miękko wymówionego słowa ,,Żona"
Chesnie zrobiło się gorąco. Zaśmiała się z przymusem
- Wiesz, mam strasznego szefa. Potworny pracoholik.
Po tygodniu harówki u jego boku marzę tylko
o tym, żeby w weekend poleżeć do góry brzuchem,
z dobrą książką i kubkiem kawy.
Chesnie chwyciła ów kubek z kawą i czym prędzej
wybiegła z kuchni. Co jej strzeliło do głowy z tą książką?
Chyba nie zamierza przez dwa lata spędzać weekendów
w domu, byle tylko nie dać się zaprosić Joelowi na
kolację. Do licha!
Z drugiej strony on nie może się dowiedzieć, że zakochała
się w nim. Poczułby się wtedy osaczony i oszukany,
a ona spaliłaby się ze wstydu.
Co gorsza, czuła, że z dnia na dzień bardziej zakochuje
się w Joelu. Rozumiała, że jej uczucie każdego
dnia staje się potężniejsze, bowiem Joel niebezpiecznie
zyskiwał przy bliższym poznaniu.
Nie, nigdy nie może poznać tajemnicy jej serca. I tak
z coraz większym trudem udawało jej się trzymać fason.
Na szczęście tego dnia musiała znaleźć samochód,
ruszyła więc na miasto. Po całodziennym bieganiu po
salonach prawie zdecydowała się na niewielkiego forda.
Postanowiła jeszcze się zastanowić i wrócić w przyszłym
tygodniu.
Jak można się tego było spodziewać, niestety jej się
to nie udało. We wtorek wylatywali z Joelem do Glasgow,
co jak zwykle wiązało się ze wzmożoną pracą.
Kiedy meldowali się w recepcji, doznała szoku. Gdy
recepcjonista podał jej klucz, Joel chwycił ją za rękę.
- Kochanie, chyba nie zamierzasz brać osobnego
pokoju? - I zwracając się do recepcjonisty, wyjaśnił:
Stare przyzwyczajenia. Pobraliśmy się zaledwie dwa
tygodnie temu.
Chesnie, jak przystało na fachową asystentkę, przywołała
uśmiech na usta, lecz wewnątrz wszystko się
w niej zagotowało. Jak to? Będą zajmować wspólny
pokój? Tego nie było w ich umowie.
Gdy tylko wysiedli z windy i zostali sami na piętrze,
ostro zwróciła się do Joela:
- Po co to zrobiłeś?
- O co ci chodzi? Przecież mieszkamy razem.
- Czułabym się o wiele swobodniej, gdybym miała
pokój tylko dla siebie - odparła z paniką w głosie.
- I będziesz go miała, bo w tym apartamencie są
dwie sypialnie - tłumaczył jej cierpliwie jak dziecku.
Cóż, zapomniała o tym, lecz mimo wszystko sytuacja
stawała się niebezpiecznie intymna. Owszem, są
dwie sypialnie, ale tylko jedna łazienka. No tak, przecież
teraz jest żoną Joela...
- Nie chciałbym, żeby ktoś w radzie nadzorczej dowiedział
się, że sypiamy w osobnych pokojach. Wzbudziłoby
to poważne podejrzenia - przypomniał Joel.
- Jak ktoś miałby się dowiedzieć? - spytała bez
przekonania.
- Wystarczyłoby, żebyś coś zostawiła w pokoju. Recepcja
zadzwoniłaby do biura w Londynie...
- Że też ty zawsze o wszystkim pomyślisz... - przerwała
mu z ironią.
- To fakt - zaśmiał się Joel.
Chesnie mu zawtórowała. Na widok jej ślicznej, rozjaśnionej
uśmiechem twarzy, Joel objął ją i przytulił
- Chodź, słonko, bo się spóźnimy.
Słonko?! Na szczęście Chesnie miała chwilę, by
ochłonąć. Wrzucili bagaż do pokoju i wyszli przed hotel,
gdzie czekał na nich służbowy samochód.
Podczas krótkiej jazdy Chesnie miała czas na rozmyślania.
Słonko? I ten uścisk... Gdyby nie wiedziała, że
w sercu Joela nie ma dla niej miejsca, przez chwilę
poczułaby się żoną. Zaczynała mieć nadzieję, że może
Joel choć troche ja lubi. Zresztą, znając go, chyba nie
posunąłby się do tego, by bez odrobiny sympatii się
z nią ożenić. Wprawdzie zrobił to dla pieniędzy, władzy
i przywilejów, lecz jednak...
Po południu, po całym dniu pracy, Joel zaproponował,
by Chesnie wróciła odpocząć do hotelu, podczas
gdy on został na jeszcze jednym spotkaniu. Poprosił ją
tylko, by przygotowała pewne wydruki na następny
poranek.
Chesnie popracowała chwilę przy komputerze i postanowiła
wziąć szybki prysznic, by spłukać z siebie
upał i zmęczenie. Wyskoczyła ze sztywnych ubrań,
szybko się umyła i poszła do swojej sypialni, by wysuszyć
włosy. Po chwili wpadła na moment do łazienki
po swoją kosmetyczkę i już miała wybiec z powrotem,
gdy z kabiny z prysznicem nagle wyszedł Joel! Mokry
i goluteńki.
Chesnie jęknęła i zakryła dłonią usta. Zdołała jedynie
zarejestrować niezwykle kształtne ciało swego męża
- szeroką klatkę piersiową, wąskie biodra i długie nogi.
Spąsowiała. Wlepiła oczy w twarz Joela. Nie była
w stanie się ruszyć.
Stał tak przez chwilę, najwyraźniej wcale niewzruszony.
I chyba tylko dlatego, by oszczędzić sparaliżowanej
Chesnie strasznego wstydu, leniwym ruchem
sięgnął po ręcznik i przewiązał go wokół bioder.
- Mam nadzieję, że widziałaś już kiedyś nagiego
faceta? - zażartował, by rozładować napięcie.
- Zazwyczaj zamykałam wtedy oczy - odparła
Chesnie i nagle odzyskawszy władzę w nogach, wypadła
z łazienki.
Po chwili Joel, nienagannie już ubrany, dołączył do
niej w zaimprowizowanym gabinecie. Taktownie nie
nawiązał do niedawnego incydentu, lecz Chesnie i tak
czuła się bardzo onieśmielona. Dopiero po długiej chwili
wspólnej pracy poczuła się nieco swobodniej.
Tego wieczoru Joel zaproponował, by zjedli kolację
w restauracji hotelowej. Chesnie ucieszyła się, że choć
pewien czas spędzą w miejscu publicznym.
Niestety, nie była w stanie kontrolować swoich myśli.
Co chwila przed oczyma stawała jej naga, smukła
sylwetka Joela. Te idealne proporcje jego ciała...
- Dam złotą monetę, by poznać twoje myśli - wyrwał
ją z kolejnej zadumy.
Chesnie zarumieniła się.
- Och, są warte najwyżej miedziaka.
Zajęli się deserem, gdy nagle Joel zapytał:
- Dlaczego?
- Nie rozumiem. Dlaczego co?
- Nie wyglądasz na oziębłą seksualnie - Chesnie
zamarła. - A jednak nigdy nic widziałaś nagiego mężczyzny.
Mam rację?
Przez chwilę milczeli.
- Przepraszam - odezwał się w końcu Joel. - Znowu
cię zakłopotałem. Ale cóż, zadziwiasz mnie na każdym
kroku. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Faceci
muszą się przy tobie pilnować. Chwila nieuwagi i można
przepaść z kretesem. Oszaleć na twoim punkcie...
- Więc dobrze się pilnuj - mruknęła. - Pamiętasz?
Rozstajemy się za dwa lata.
- Chyba mnie nie zostawisz? - zapytał Joel, nie
ukrywając niepokoju.
Chesnie zrobiło się jeszcze goręcej.
- Nie przed upływem dwóch lat. Ale potem rozwód.
- Liczę na to - odparł pośpiesznie i zmienił temat.
Chesnie nie mogła zasnąć tej nocy. Co chwila przed
jej oczyma pojawiał się nagi Joel. Zdała sobie sprawę,
iż wręcz marzy o tym, by ją przytulał, by kochał się
z nią. Przez pół nocy walczyła z tymi nierealnymi pragnieniami,
aż w końcu zasnęła.
Z ulgą wróciła do Londynu, do mniej prywatnego
biura i mieszkania. Tego dnia Joel wcześniej wyszedł
z pracy, a gdy wieczorem wróciła do domu, z tajemniczym
uśmiechem otworzył jej drzwi.
- Mam coś dla ciebie.
Wyjął zaskoczonej Chesnie torbę z rąk i poprowadził
ją z powrotem do windy. Zjechali do podziemi.
- Wykupiłem dodatkowy garaż - wyjaśnił, uruchamiając
pilotem drzwi, które uniosły się ku górze. - I co
o nim myślisz?
Oczom Chesnie ukazał się nowy, lśniący, srebrny
samochód sportowy.
- Jest śliczny! - zawołała z entuzjazmem.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Joel odetchnął z ulgą.
- Pomyślałem, że mniejszym samochodem wygodnej
ci będzie jeździć po Londynie.
- Co? To ja mam nim jeździć? - zdumiała się Chesnie
i jęknęła.
- Oczywiście. Jest twój.
- O nie! W życiu! - zawołała, kręcąc głową i postępując
krok w tył.
- Byłem pewny, że tak zareagujesz. Wiedziałem, że
nigdy niczego ode mnie nie weźmiesz. Nie chciałaś przyjąć pieniędzy,
które ci się należą, więc jak mogłabyś bez
gięli przyjąć samochód? - Gdy Chesnie nadal kręciła
głową, dodał: - Tylko pomyśl. Żona prezesa firmy musi
mieć samochód. A twój dziadek? On też musi czymś
jeździć. Poza tym nigdy nie będziesz miała czasu, żeby
sama wybrać sobie odpowiednie auto - cierpliwie przekonywał.
- To jak będzie? - spytał z nadzieją.
Chesnie spojrzała na niego. Joelowi najwyraźniej
bardzo na tym zależało... Uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję, Joel. To piękny wóz.
Spontanicznie wspięła się na palce i pocałowała go
w policzek. Natychmiast objął ją w pasie, przytulił...
i zaraz odskoczyli od siebie jak oparzeni. Joel odchrząknął
z zakłopotaniem.
- Lepiej wybierzmy się na próbną jazdę - powiedział
trzeźwo.
Dwa dni później Chesnie jeździła nowym samochodem
jak zawodowy kierowca i cieszyła się nim jak
dziecko. Martwiło ją jednak to, że od powrotu z Glasgow
z coraz większym trudem ukrywała swoje uczucie
do Joela. Jego życzliwość i hojność zupełnie ją rozbrajały.
Nie była w stanie walczyć ze sobą, a to powodowało,
iż czuła się przy nim skrępowana i straszliwie
spięta. Gdy tylko miała okazję, uciekała w świat marzeń
o szczęśliwej miłości, z Joelem w roli głównej. Krótko
mówiąc, zaczęła mieć na jego punkcie obsesję.
W sobotę rano Joel, gdy spotkali się w kuchni, zaproponował:
- Jeśli twój apetyt na książki trochę zmalał, moglibyśmy
się wybrać na nową wystawę do Tatę Gallery.
Chesnie poczuła, że miękną jej kolana. Ach! Jakże
cudownie byłoby pójść z Joelem do galerii! Jednak
świetnie wyćwiczony instynkt samozachowawczy wziął
górę nad emocjami.
- Czas, żebym oddała dziadkowi samochód. Przeprowadził
się w poniedziałek do nowego domu - odparła
chłodno.
- Wybierasz się do Herefordshire? - spytał Joel równie
obojętnym tonem. A gdy skinęła głową, zapytał: -
A jak zamierzasz wrócić?
- Zostanę na noc i wrócę pociągiem w niedzielę. -
A widząc zatroskaną minę Joela, zakpiła: - Nie martw
się. Zastaniesz mnie przy biurku w poniedziałek punktualnie
o ósmej.
Mijając malownicze pola i ogrody Kentu, Chesnie
rozmyślała, jakżeby inaczej, o Joelu. Pewnie zaproponował
jej wyjście do galerii tylko dlatego, że rodzina
i współpracownicy mogą się dziwić, że już w trzy tygodnie
po ślubie Davenportowie spędzają tyle czasu osobno.
Joel wydawał się dość zirytowany jej odmową. Pokręciła
głową. Cóż, jakoś sobie musi poradzić.
Jednego jednak nie przewidziała. Ledwie dziadek ją
ucałował, natychmiast obrzucił ją niespokojnym wzrokiem
i zadał proste pytanie:
- A gdzie Joel?
- Musiał zostać w domu. Ma jakąś pracę na poniedziałek
- odparła pozornie od niechcenia. Nie znosiła
okłamywać dziadka.
Dziadek przeniósł się na dobre do nowego domu
zaledwie kilka dni wcześniej. Wciąż cały korytarz zastawiony
był pudłami i paczkami. Chesnie żwawo zabrała
się do pracy. Sprzątnęła kuchnię i rozpakowała
większość pudeł. Dziadek zachował sporo mebli, które
pamiętała jeszcze z dzieciństwa, więc odkurzała je ze
szczególną pieczołowitością.
- Jak wrócisz do Londynu? - nagle się zmartwił.
- Pociągiem. - Chesnie rozejrzała się wkoło. Roboty
było jeszcze mnóstwo. Mimo że jej serce rwało się
do Joela, będzie musiała zostać do jutra. - Wyjadę rano.
Co byś powiedział na obiad w pubie? Szkoda czasu na
gotowanie.
- Co? Zostaniesz na noc? - Uniósł brwi w zdziwieniu
i westchnął.
- A masz coś przeciwko temu? - z kolei zdumiała
się Chesnie.
- Nie, o ile Joelowi to nie przeszkadza. - Dziadek
wyglądał przez chwilę tak, jakby coś go niepokoiło.
- Wszystko między wami układa się dobrze? - zapytał
w końcu nieśmiało.
Chesnie zaśmiała się z przymusem.
- Oczywiście, że tak. - Dziadek był bystry, a poza
tym podczas długiego małżeństwa nie spał z dala od
żony, dlatego postępowanie wnuczki musiało go zdziwić.
- Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. Pewnie
Joel cieszy się, że trochę pobędzie sam.
- Cóż... W takim razie przygotuj sobie łóżko na
poddaszu. - Starszy pan pokręcił bez przekonania głową
i poszedł przygotować herbatę.
Chesnie do siódmej uporała się z salonikiem, sypialnią
dziadka i kuchnią, i zamierzała zabrać się za pokoik,
w którym miała nocować. Było to niewielkie pomieszczenie
ze spadzistym dachem, ogromnym łożem i trzydrzwiową
szafą. Mogła tu przebywać tylko jedna osoba,
i to pod warunkiem, że stała na jednej nodze. Ścieląc
łóżko, Chesnie myślała o Joelu i o tym, jak bardzo za nim
będzie tęsknić podczas tej pierwszej nocy z dala od niego.
Starając się nie tracić dobrego nastroju, zbiegła po
schodach i zawołała:
- Dziadziu! Idziemy do pubu?
Chesnie połknęła obiad, niewiele zastanawiając się,
co ma na talerzu. Bez przerwy rozmyślała o tym, co robi
Joel. Czy podgrzał sobie jakieś półprodukty, których
nigdy nie brakowało w lodówce? Pewnie nie chciało
mu się gotować tylko dla siebie...
Zmierzchało, kiedy wolnym krokiem wracali do domu,
napawając się ciepłym, letnim powietrzem. Nagle Chesnie
zamarła. Przed domem dziadka stało czarne mondeo...
Z wozu wysiadł Joel i wesoło do nich pomachał.
- Joel! - Chesnie wybiegła mu na spotkanie.
Lekko pocałował ją w usta, pewnie dlatego, że obserwował
ich dziadek, po czym powiedział:
- Pomyślałem, że Chesnie przyda się szofer.
- Widzę, że wcześniej zdołałeś skończyć swoją pracę
- ucieszył się dziadek.
- Tak - przytomnie odparł Joel. - Poza tym dom bez
Chesnie jest taki pusty...
Gdyby nie znała prawdy, sama by uwierzyła w te
ciepłe słowa, dzięki którym, chwalić Boga, wszelkie
wątpliwości dziadka zostały rozwiane.
- Chesnie planowała tu zanocować. Zapraszam więc
i ciebie. - Uśmiechnął się serdecznie.
Joel pytająco spojrzał na Chesnie, którą ogarnęła panika,
więc milczała.
- Tak, chętnie - wydukał w końcu Joel.
A tak liczyła na jego błyskotliwość!
- To świetnie! - Dziadek zatarł dłonie. - Chesnie
przygotowała jedyny pokój gościnny, jaki tu mamy. Nie
jest zbyt luksusowy, za to łoże jest iście królewskie.
Z tymi frywolnymi słowy, nieświadom zamętu, jaki
zapanował w głowie wnuczki, wprowadził ich do domu.
Chesnie uświadomiła sobie, że nawet gdyby w domu
było dziesięć sypialń, i tak nie mogliby spać z Joelem
osobno, gdyż jej wszystko widzący dziadek by to
zauważył! A z pewnością nie uda się Joela położyć na
podłodze, chyba że pod łóżkiem.
- Jadłeś coś? - spytała, jak na przykładną żonę przystało.
- Tak, dziękuję. Zjadłem wszystko, co zostało w lodówce
- odparł wesoło Joel.
Panowie wdali się w pogawędkę. Słuchając ciepłego
barytonu Joela, Chesnie zachodziła w głowę, jak ten
facet może być tak nieludzko spokojny, wiedząc, co go
czeka: noc we wspólnym łóżku ze swoją niby-żoną. Bo
jeśli chodziło o nią, to dawno nie czuła się tak bardzo
wzburzona. No, może kiedy zobaczyła Joela nagiego...
Wreszcie we trójkę wypili drinka na dobranoc i zaczęli
szykować się do snu.
- Pozwolisz, że pierwszy pójdę na górę, kochanie
- ciepło powiedział Joel.
- Oczywiście, a ja... pozmywam naczynia - wyjąkała
Chesnie. - Zaraz będę gotowa... - Akurat! Nigdy
nie będzie gotowa, by spokojnie położyć się w łóżku,
w którym leży Joel.
Wreszcie po godzinie chwyciła swoją kosmetyczkę
i krótką koszulkę, i dała susa do łazienki. Myła się wyjątkowo
długo, licząc na to, że Joel zaśnie. Wolałaby spać
w ubraniu, ale wyglądałoby to niedorzecznie, a poza tym
wygnieciona sukienka na pewno zaintrygowałaby dziadka.
Nie mając wyboru, naciągnęła na siebie kusą koszulkę
i narzuciła szlafrok. Wzięła głęboki oddech i ostrożnie
wyszła z łazienki. Wiedziała, że nie zmruży oka tej nocy.
Cóż, pierwszy raz w życiu miała spać z mężczyzną. Pocieszała
się jedynie tym, że nie zamierzała spać z Joelem
w drugim znaczeniu tego słowa.
Z duszą na ramieniu otworzyła drzwi do pokoju.
Niestety, wbrew jej nadziejom, obok łóżka paliła się
lampka, a Joel - z nagim torsem! - najspokojniej
w świecie czytał książkę. Tyle przynajmniej Chesnie
zdołała dostrzec, rzucając w jego stronę przelotne spojrzenie.
Sztywno podeszła do łóżka z drugiej strony,
zrzuciła szlafrok i czym prędzej położyła się blisko
brzegu, naciągając kołdrę pod samą brodę. Naraz spostrzegła,
że Joel nie tylko jej się przygląda, ale jeszcze
szczerzy zęby!
- Nie przerywaj sobie... - powiedziała z trudem.
A gdy uśmiech nie znikał z jego twarzy, zapytała: -
Czy ty chrapiesz?
Patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, po czym
wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Chesnie patrzyła
na niego zdumiona, aż wreszcie sama mu zawtórowała.
- Co ja takiego powiedziałam? - mruknęła wreszcie,
udając złość.
- Nic, Chesnie, nic. Cóż, nigdy nie przestaniesz
mnie zadziwiać.
Atmosfera wyraźnie się poprawiła i Chesnie rozluźniła
się wreszcie.
- Mogłam to inaczej rozegrać - powiedziała.
- Tak?
- Są tu przecież hotele, ale...
- Nie chciałaś robić przykrości dziadkowi?
- Właśnie. Cieszę się, że to rozumiesz. Jesteśmy
przyjaciółmi prawda? - zapytała z powagą.
- Mam nadzieję - odparł równie poważnie Joel.
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Chesnie
uśmiechnęła się promiennie i powiedziała cicho:
- Dobranoc, Joel. - I odwróciła się na bok.
- Dobranoc... kochanie - odparł po długiej chwili
też się odwrócił.
Kochanie? Czy to jakiś nowy zwyczaj? Kochanie...
też mi coś! Jak on może szastać takimi słowami?
Niewiarygodne, a jednak śpi z Joelem. Jest tuż
obok, wystarczy tylko wyciągnąć rękę... Ale przecież
tego nie zrobi. Nawet nie może się odwrócić na drugi
bok, lepiej leżeć nieruchomo.
Chesnie długo rozważała te nowe doznania, zanim
zmęczenie wzięło górę i wreszcie zasnęła.
O świcie otworzyła oczy i zdumiała się niepomiernie.
Znajdowała się na środku wielkiego łoża, firanka falowała
na lekkim wietrzyku... Nagle wszystko jej się
przypomniało. Ale co to? Jej głowa spoczywała na
czymś ciepłym i miękkim. Na ramieniu Joela! A jego
drugie ramię lekko, lecz z wielką determinacją, otaczało
ją i przyciągało do siebie. Już miała wyskoczyć z tych
czułych objęć, gdy to drugie ramię, jakby wyczuwając
jej intencje, delikatnie ją powstrzymało. Jakby nakazywało
jej zostać tam, gdzie jest jej miejsce...
Nie wiedziała, czy Joel przytulał ją we śnie, czy też
w pełni świadomie, lecz usłuchała tego cichego nakazu
i zamarła. Zrobiło jej się tak dobrze... Ogarnęło ją poczucie
błogiego szczęścia i absolutnego bezpieczeństwa.
Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Nagle - czy to
wyobraźnia płatała jej figle? - poczuła delikatny ucisk
na włosy. Czyżby Joel ją pocałował? Nie, z pewnością
jej się wydawało...
Trwali tak długą chwilę wtuleni w siebie. Wreszcie
Chesnie uznała, że czas położyć kres tej iluzji. Tylko jej
się zdawało, że również Joel poczuł piękno tej chwili.
Musiała to przerwać, póki wyobraźnia nie podsunie jej
jeszcze bardziej iluzorycznych obrazów. Musiała coś
powiedzieć, sprawdzić, czy Joel śpi.
Chrząknęła.
- Ja... - powiedziała niemal bezgłośnie. - Jeszcze
nigdy nie spałam z mężczyzną.
Joel zesztywniał, a potem szepnął:
- W żadnym sensie tego słowa?
Milczała chwilę.
- Wynika z tego, że jestem potworną dziwaczką.
- Żałuję, że mi to powiedziałaś, Chesnie.
- Dlaczego?
- Bo przez to stałaś się nietykalna.
W jego słowach wyczuła uśmiech, i też się uśmiechnęła,
choć było jej smutno.
- Joel, to straszne mówić tak swojej żonie w słoneczny,
niedzielny poranek.
Roześmiał się na głos.
- Oj, Chezzie Davenport! - Delikatnie wyjął ramię
spod jej głowy i pochylił się nad nią. - Ciągle mnie
zaskakujesz.
- Co takiego znowu powiedziałam?
- Zawsze, kiedy jestem pewien, że pójdziesz w jedną
stronę, ty wybierasz tę drugą - wyjaśnił i zapatrzył
się w nią. - Jak ty to robisz, że jesteś taka śliczna?
- Co ja takiego powiedziałam? - powtórzyła Chesnie,
starając się zwalczyć ogarniającą ją tkliwość.
- Dwa w jednym. - Uśmiechnął się. - Wyznałaś, że
jesteś dziewicą, a jednocześnie... zapraszasz mnie.
Pochylił głowę i ich usta połączyły się. Pocałunek
zaczął się spokojnie, lecz z każdą chwilą Joel stawał się
bardziej niecierpliwy, gwałtowniejszy. Nagle zamarł
i spojrzał pytająco na Chesnie. Czyżby spodziewał się
oporu? Wiedział jednak dobrze, że zawsze go zaskakiwała.
Co zrobi teraz?
- Było to bardzo przyjemne - westchnęła Chesnie.
- Ach, te twoje zaproszenia. - Joel znów się uśmiechnął
i przyciągnął ją jeszcze mocniej.
Już nabrał pewności, że Chesnie go nie odpycha,
tylko wręcz przeciwnie, więc pocałował ją jeszcze raz.
i znów. Jego dłonie zaczęły wędrować wzdłuż jej ciała,
jego usta zaczęły szukać jej szyi, ramion... Chesnie
reagowała na każdą jego pieszczotę. Nie było mowy
o tym, by teraz była w stanie go powstrzymać.
Nagle Joel jęknął i gwałtownie odepchnął ją od siebie.
- Nie!
- Nie? Dlaczego?
- Musimy przestać.
Do Chesnie nic nie docierało. Pragnęła tylko jednego
- aby te ciepłe, miękkie, kochane usta nadal ją całowały.
Lecz Joel już wyskakiwał z łóżka. Chwycił spodnie,
szybkim ruchem wciągnął je na siebie, otworzył drzwi
i jak oparzony wybiegł z pokoju.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W drodze powrotnej do Londynu w samochodzie panowała
pełna napięcia cisza. Chesnie siedziała całą drogę
sztywno, z dumnie podniesioną głową, zaś sądząc po
ponurym milczeniu Joela, musiał gorzko żałować, że
platoniczny dotąd związek nieco zmienił swój niezobowiązujący
charakter.
Jednak już po godzinie jazdy Chesnie poczuła, że jej
gniew rośnie, zaś duma topnieje. Co u licha? Czy ich,
co prawda wielce niekonwencjonalne małżeństwo, tak
jak związki jej rodziców i sióstr, też ma opierać się na
walce i cichych dniach?
Kiedy dojechali na miejsce i znaleźli się w mieszkaniu,
Chesnie nie wytrzymała.
- Joel? - Odwrócił się i wyczekująco na nią spojrzał.
Powiedziała chłodno: - Czy możemy wrócić do
naszych poprzednich układów? Obiecuję, że więcej nie
będę cię kusić. Seks zupełnie mnie nie interesuje.
Mogłaby przysiąc, iż kąciki ust Joela zadrżały.
- Znów to robisz!
- Co takiego?
- Zadziwiasz mnie. Byłem przekonany, że będziesz
unikała tego tematu jak ognia.
Tym razem to ona pierwsza wybuchnęła śmiechem,
a Joel jej zawtórował. Całe napięcie, które od rana wisiało
między nimi w powietrzu, zniknęło bez śladu.
Odetchnęli z ulgą. Chesnie wesoło pomaszerowała do
swojego pokoju.
Następnego dnia niewiele widziała Joela. Dopiero
wieczorem wypadł na chwilę ze swojego gabinetu, żeby
powiadomić o jutrzejszym wyjeździe do Glasgow.
Chesnie nic o tych planach nie wiedziała.
- To nowe przedsięwzięcie - wyjaśnił. - Nie będzie
mnie kilka dni - dodał i wrócił do pracy.
Chesnie poczuła, jak opuszcza ją cała radość życia.
Oto Joel wyjeżdża i nie dość, że jej nie potrzebuje, to
jeszcze nie okazuje ani odrobiny żalu, że rozstaną się
na kilka dni. Niestety, ona nie podzielała jego obojętności.
Nie wiedziała, jak przeżyje ten czas bez Joela. To
będzie ich pierwsza rozłąka.
Nagle Chesnie pojęła, że wpadła w emocjonalną pułapkę.
Nie powinna pobłażać swoim uczuciom. Nie może
przywiązać się do Joela, jako że była to tylko gra.
czasowy układ. Co będzie za dwa lata, kiedy się rozstaną
na zawsze? Na samą tę myśl robiło jej się słabo. Cóż.
będzie musiała coś wymyślić. Teraz zrobi pierwszy krok
i postara się za nim nie tęsknić. Zajmie się czymś innym,
będzie chłodna i wyniosła.
Następnego dnia zadzwonił Joel i na dźwięk jego
głosu uśmiechnęła się radośnie. To tyle, jeśli chodzi
o chłód i wyniosłość.
- Chesnie? Nie mogę sobie bez ciebie poradzić.
Wsiadaj do samolotu o pierwszej piętnaście. Czekam
w biurze w Glasgow - zakomenderował Joel i się rozłączył.
Uśmiech nie znikał z twarzy Chesnie aż do momentu,
kiedy nie wsiadła do samolotu. Joel jej potrzebował.
Leci do niego!
- Chesnie!
Obok niej usiadł Philip.
- Philip! Jak miło cię widzieć! - Szczerze się ucieszyła
na widok starego przyjaciela.
- Gdybym wiedział, że będziesz leciała tym samym
samolotem, czekałbym na tę podróż od tygodnia. Nadal
pracujesz z Joelem?
- Tak, właśnie do niego lecę.
- Szczęściarz z niego! I w pracy, i w domu. - Nie
udało mu się ukryć zazdrości.
- Jak tam twoja nowa asystentka?
- Szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia. Od kiedy
Yeatman Trading chce przejąć Symington Technology
nie...
- Co?! - Chesnie była zdumiona.
- Nic o tym nie wiesz? Joel ci nie powiedział?
- Nie... i wiesz, Philipie, skończmy ten temat -
ucięła. Było jej przykro, że nadal istnieją sprawy, o których
Joel z jakichś powodów jej nie mówił.
- Jesteś wspaniała. - Philip ujął jej dłoń i pocałował.
- Joel z pewnością nie jest zazdrosny o takie gesty
przyjaźni.
Niestety, westchnęła w duchu Chesnie.
- Jutro będę z nim rozmawiał. Czy też zjawili się
na tym spotkaniu?
- Dowiem się dopiero na miejscu.
Resztę drogi lekko sobie gawędzili. Philip był tak
miły, że Chesnie z trudem powstrzymała się przed zaproszeniem
go na obiad na ten wieczór. Uznała, że przed
jutrzejszym spotkaniem może się to okazać niezręczne,
skoro w grę wchodzą rozmowy o przejęciu firmy.
Na lotnisku wsiedli do tej samej taksówki. Kiedy
zajechali przed hotel Chesnie, serdecznie się uściskali,
obiecując sobie prędkie spotkanie. Philip jeszcze raz ją
ucałował i odjechał.
Chesnie udała się do apartamentu, który zajmowali
z Joelem podczas poprzedniego pobytu. Nie zastała
żadnej kartki z instrukcją dla siebie, a Joela oczywiście
nie było. Zaczęła się zastanawiać, po co kazał jej tu gnać
na złamanie karku, skoro nie potrzebował jej tak pilnie.
Po półgodzinie oczekiwania na telefon, Chesnie postanowiła
wziąć prysznic. Umyła się, przebrała, przeczytała
gazetę. Ani śladu Joela. Wreszcie, a było już po
siódmej, drzwi się otworzyły.
- Cześć! - uśmiechnęła się promiennie, starannie
skrywając irytację.
- Cześć - powitał ją Joel bez uśmiechu, rzucił teczkę
na kanapę i poszedł do swojego pokoju.
Skoro tak, to Joel doskonale wie, gdzie ją znaleźć
Chesnie pomaszerowała do siebie. Ciekawe, czy wyjaśni
jej sprawę z przejęciem Symington Technology? Ona
z pewnością nie poruszy tego tematu pierwsza.
Słyszała, że Joel bierze prysznic. Po dość długiej
chwili weszła do saloniku i spytała niewinnie:
- Gdzie jemy kolację?
Długo na nią patrzył, po czym odpowiedział z nikłym
uśmiechem:
- Dzięki, że przyjechałaś.
- Boss, dla ciebie wszystko - odparła Chesnie
i mrugnęła zawadiacko.
- Te twoje żarciki doprowadzą cię kiedyś do zguby
- odparował, lecz nie mógł powstrzymać śmiechu. Jego
wzrok powędrował ku ustom Chesnie.
Usiedli na kilka godzin, by popracować. Zamówili
kolację do pokoju, po czym Joel zaczął omawiać
z Chesnie najbliższe plany.
- Nie będzie mnie prawie cały dzień. Zobaczymy się
dopiero wieczorem.
- Chcesz, żebym cały czas siedziała w hotelu? -
Chesnie nie udało się ukryć zdziwienia.
- A musisz wracać do Londynu? - rzucił ostro.
- Niekoniecznie - odparła chłodno.
Ku jej zdziwieniu Joel zamilkł gniewnie. Jeszcze
chwila, a wybuchnie.
- Czy mogę ci przygotować drinka? - spytał po
chwili, siląc się na spokój.
- Nie, dziękuję. Położę się spać.
Kiedy Chesnie wychodziła z pokoju, spostrzegła na
twarzy Joela grymas niezadowolenia. Zazwyczaj nie był
humorzasty, wynika więc z tego, że miał bardzo zły
dzień. Cóż, jej dzień też specjalnie się nie udał. Właśnie
dowiedziała się, że jej mąż... czyli szef, poprawiła się
w myślach, nie ufa jej na tyle, by powiadomić ją o planowanym
przejęciu konkurenta! Wzruszyła ramionami
poszła do łazienki wziąć prysznic.
Gdy po chwili wracała w szlafroczku, Joel wstał,
jakby chciał zamienić z nią słowo. Jednak ona nie zwolniła
kroku.
- Dobranoc - rzuciła sucho i zniknęła w swoim pokoju.
Jednak w myślach wciąż toczyła z nim wojnę. Co ten
Joel sobie myśli? Jak mógł jej nie ufać? O nie, nie
zamierzała sama się denerwować. Nie da mu spokoju,
tylko wyrąbie prawdę w oczy! Z furią otworzyła drzwi.
Na progu niemal zderzyła się z Joelem.
- Właśnie do ciebie szedłem - powiedział spokojnie.
- Doskonale się składa! - rzuciła wrogo. - Też mam
ci coś do powiedzenia. Ponoć masz jutro spotkanie
z Philipem Pomeroyem?
Wyraz twarzy Joela gwałtownie się zmienił. Najwyraźniej
wspominanie konkurencji było mu nie w smak
- On ci o tym powiedział? - warknął.
- Skoro ty nie uważałeś za stosowne powiadomić
mnie o tym...
- Leciałaś z nim? - przerwał jej Joel z wściekłością,
najwyraźniej nie zamierzając niczego tłumaczyć.
A co to ma do rzeczy?
- Spotkałam Philipa w samolocie.
- Jak to miło! Umówiliście się?
- Co takiego? - Chesnie nie pojmowała, co wstąpiło
w Joela.
- A więc cały czas się z nim kontaktowałaś? Ty i ten
Pomeroy...
- O czym ty mówisz?! Ale czemu ja się dziwię -
syknęła. - Zapomniałam, że w ogóle mi nie ufasz. Gdybyś
mi ufał, powiedziałbyś mi o przejęciu Symingtona
i nie musiałabym się o tym dowiadywać od Philipa!
- A więc on ci powiedział!
- Bo przynajmniej on mi ufa!
- Jesteście aż tak blisko?! - warknął Joel, ledwie
opanowując złość.
O co mu u licha chodzi? Chyba zwariował!
- Na tyle blisko, że omal nie zaprosiłam go dziś na
obiad! - wyparowała Chesnie, dając upust swej narastającej
wściekłości.
- Ach tak! Ale ty wyszłaś za mnie, pamiętasz? -
Chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
- Tylko na dwa lata! - Chesnie usiłowała wyrwać
się z tego uścisku. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Wiec Pomeroy zaczeka? - krzyknął Joel, a gdy
hardo nie zaprzeczyła, ogarnięty niepohamowaną furią,
przyciągnął ją gwałtownie do siebie i z wściekłością
zaczął całować jej usta, twarz, szyję...
Chesnie poczuła się w jego objęciach jak lalka. Pragnęła,
by ją całował, ale nie tak, nie z tą brutalną wściekłością.
Zaczęła się wyrywać, lecz jej opór prowokował
Joela do jeszcze bardziej nieopanowanych zachowań.
Nagle wypuścił ją z objęć i jęknął:
- Chesnie, przepraszam. Nie wiem, co we mnie
wstąpiło. - Dotknął jej ramienia. - Śmiertelnie cię wyszyłem.
Szczerze bolał nad swym zachowaniem, więc gniew
Chesnie ulotnił się bez śladu.
- Nic się nie stało, Joel - szepnęła, delikatnie dotykając
jego twarzy.
- Skrzywdziłem cię. A to ostatnia rzecz, której pragnę...
Uwierz mi.
- Wiem. - Uśmiechnęła się. - Możesz mnie całować,
ale inaczej...
- Czy tak lepiej? - spytał Joel, delikatnie całując jej
wargi.
- Znacznie lepiej...
W tych pocałunkach nie było miejsca na gniew i ból,
jedynie na radość i czułość.
- Powinniśmy przestać - szepnął po chwili Joel.
- Dlaczego? - spytała z uśmiechem.
- Dlaczego, dlaczego... Bo przy tobie nie potrafię
jasno myśleć.
Zaśmiała się.
- To dobry znak.
- Och, najdroższa Chesnie - szepnął i przyciągnął
ją na powrót do siebie.
Trudno byłoby powiedzieć, jak to się stało, że nagle
znaleźli się w jej pokoju.
- Teraz powiesz mi to swoje „dobranoc"? - szepnął.
- Nigdy nie mówię tego, czego się spodziewasz.
Przytuliła się do niego. Joel jęknął, jakby toczył walkę
sam ze sobą, lecz ku jej radości przycisnął ją mocniej
i zaczął całować jeszcze namiętniej. Odpowiedziała pocałunkami,
tym samym dając mu przyzwolenie. Ogarnęło
ją niewysłowione szczęście. Pocałunki Joela stawały
się coraz bardziej pożądliwe. Jeszcze nigdy nikt
tak jej nie całował. Jakby to był koniec świata. Jakby ją
kochał.
Całował jej twarz i szyję. Nie wiadomo kiedy szlafroczek
zsunął się na ziemię. Dłonie Joela gładziły jej
plecy, a kiedy dotarły do piersi, zadrżał. Chesnie zrobiło
się słabo.
- Wszystko w porządku? - spytał, patrząc jej
w oczy.
- Tak - szepnęła. - Nie wiedziałam, że to takie cudowne...
Czy też mogę?
Zaśmiał się lekkim, radosnym śmiechem.
- Chodź...
Zaczęła rozpinać mu koszulę, a jej koszulka spadła
na podłogę. Po chwili leżeli na jej łóżku.
- To ostami moment, żeby mnie powstrzymać -
ostrzegł chrapliwym głosem, gładząc ją z ledwie powstrzymywanym
pożądaniem. - Pragnę cię, Chesnie.
- Ja ciebie też pragnę, Joel - odpowiedziała drżącym
głosem. - Tylko... ja jeszcze nigdy...
Położył dłoń na jej ustach, a potem powoli, bez pośpiechu,
zaczął ją pieścić, delikatnie dotykać i całować.
Pragnienie rosło w niej, aż poczuła, że dłużej tego nie
zniesie. Gdy dotknął jej najbardziej intymnego miejsca,
jęknęła z pożądania, lecz on nadal ją pieścił, oddalał
moment całkowitego zjednoczenia. Rozumiał nie tylko
jej pragnienia, ale również niepewność i onieśmielenie.
- Już, kochanie. Już - szepnął. - Nigdzie się nie
spieszymy. Mamy przed sobą całą noc.
Chesnie spała krótko po tym, jak kochali się z Joelem,
a potem tulili się do siebie przez wiele godzin.
Wypełniało ją poczucie błogości, radosnego, spokojnego
szczęścia. Wciąż nie mogła uwierzyć, że kochali się,
a on był taki czuły, delikatny i wrażliwy... ten chłodny,
surowy w obejściu biznesmen.
Kiedy obudziła się, słońce już stało wysoko na niebie.
Joela nie było przy niej. Zdziwiła się, że przed
wyjściem nie obudził jej. Musiała spać bardzo twardo,
ale to przecież nic dziwnego po nocnych przeżyciach.
Zaróżowiła się na samą myśl o tym jak cudownie było
kochać się z Joelem. Natychmiast odczuła straszliwa
pustkę i tęsknotę.
On pewnie tak za nią nie tęskni. Dla niego to, co stało
się między nimi, nie było niczym nowym... i czym prędzej
odegnała tę przykrą myśl. Wyskoczyła z łóżka i poszła
wziąć prysznic. Pod strugami chłodnej wody starała
się myśleć logicznie. Przecież Joel miał spotkanie o ósmej,
więc nic dziwnego, że wyszedł tak wcześnie.
A jednak nie zostawił żadnej notatki... Dla niego to
nie było tak ważne jak dla niej, pewnie chodziło mu
tylko o seks. I cóż z tego, że nazywał ją „kochaniem"
i „najdroższą"? To tylko miłe dla ucha ozdobniki, które
miały stworzyć przyjemną atmosferę. Nic nie znaczące
frazesy.
Chesnie poczuła, że od tych myśli mąci jej się w głowie.
Postanowiła jakoś przeżyć ten dzień, a na chandrę
- wiadomo - najlepsza jest praca. Jednak, gdy zasiadła
do komputera, nic jej nie wychodziło. Ani przez moment
nie mogła się skupić.
Tak bardzo pragnęła, by Joel ją kochał, lecz musiała
spojrzeć prawdzie w oczy - tylko jej pożądał, bo był
o nią zazdrosny. Cholerne poczucie własności, nic więcej.
Zazdrość doprowadziła go do wściekłości, a seks
pozwolił wyładować złe emocje. To był czysty przypadek,
incydent bez znaczenia.
Spojrzała na kolumny cyfr i zagmatwane zdania,
z którymi jeszcze wczoraj świetnie sobie radziła, i już
wiedziała - czas jej pracy w tej firmie minął. Trzeba
podjąć jedyną możliwą decyzję. Po tym, co się stało,
nie będzie mogła dłużej pracować u boku Joela Davenporta.
Tym razem to koniec. Również dlatego, że będzie
najbardziej bezużyteczną i zdekoncentrowaną asystentką,
jaką można sobie wyobrazić.
To wszystko przez Joela. Najpierw pomógł jej wzlecieć
w niebiosa, a potem ją z nich strącił. Pokręciła głową.
W głębi serca doskonale zdawała sobie sprawę, kto
tu zawinił. Przecież to ona starała się rozwiać szlachetne
wątpliwości Joela. To ona oddała mu się z własnej, nieprzymuszonej
woli.
Ta myśl sprawiła, że Chesnie skoczyła na równe nogi
i niemal histerycznie zaczęła się pakować. Musi zniknąć
z życia Joela. Póki nie jest za późno, póki nie naraziła
się na upokarzającą rolę kobiety niekochanej.
Pół godziny później jechała na lotnisko. Nie zostawiła
pożegnalnego listu, bo uznała to za zbyt sentymentalny,
trywialny gest. Joel zrozumie, że odeszła na zawsze,
kiedy nie zastanie jej w hotelu. Funkcję asystentki
bez trudu przejmie Eileen Gray. Wszystko jest w największym
porządku, nie zostawia żadnych zaległych
spraw... Chesnie uśmiechnęła się gorzko.
Przez całą podróż do Londynu przeżywała prawdziwe
piekielne męki. Torturowały ją wspomnienia i wizja
ponurej przyszłości bez Joela.
Złapała taksówkę i poprosiła kierowcę o pośpiech
Musiała szybko się spakować, nim Joel wróci do mieszkania.
Zanim jednak zabrała się do pakowania, przeszła się
po raz ostatni po pokojach, w których jeszcze niedawno
tak harmonijnie, przyjaźnie ze sobą egzystowali. Tu Joel
zażartował, a tu jedli obiad z Magnusem. Ale było wtedy
wesoło.
Nagle stanęła jej przed oczyma owa noc, podczas
której Joel był taki ciepły, czuły... kochający? Czy to
możliwe, by kochał się z nią tylko dlatego, że był zazdrosny
o Philipa? Że chciał ją posiąść? Zupełnie się na
tym nie znała, nie potrafiła ocenić takich zachowań,
dotrzeć do prawdziwych intencji. Miała tak nikłe doświadczenia...
Poczuła się kompletnie zagubiona. Wiedziała tylko,
że musi z tym skończyć. To wszystko stało się zbyt
pogmatwane, zbyt niejednoznaczne. Miłość bez wzajemności,
małżeństwo dla interesu, z tym się godziła, to
jakoś rozumiała. Lecz teraz nic nie było oczywiste, intencje
stały się niejasne, cele niewiadome. Ta jedna noc
wszystko odmieniła, a jej skutki stały się porażające,
Musiała odejść. I to bez słowa, bo nie stać jej na rozmowę
w cztery oczy z Joelem. Zadzwoni do niego jutro
albo za kilka dni, ze swojego mieszkania, kiedy już
jakoś to wszystko uporządkuje w swojej głowie. Wtedy
przeprowadzi z Joelem satysfakcjonującą rozmowę.
Wymyślą coś, by wytłumaczyć się szefom Yeatman Trading.
Zresztą Chesnie jest gotowa się poświęcić, jeśli to
będzie konieczne dla dobra kariery Joela, i uczestniczyć
z nim we wszystkich oficjalnych wydarzeniach jako jego
żona.
Kiedy to postanowiła, omal nie wybuchnęła płaczem.
Te myśli ją przerastały. Och, jakże żałowała, że w ogóle
poleciała wczoraj do Glasgow. Gdyby nie to, wszystko
zostałoby po staremu i nadal by żyła w pobliżu ukochanego.
Lecz wtedy nie poznałaby tej niesamowitej radości
jaką dawał seks z Joelem... Nie wiedziałaby, że jest
aż tak cudownym kochankiem...
- A niech to licho! - zaklęła pod nosem.
Nie do wiary, jaki figiel spłatał jej los. Jeszcze niedawno
uważała małżeństwo za największe przekleństwo
cywilizacji. Niespełna kilka miesięcy temu była
pewna, że jest szczęśliwą, samotną, samowystarczalną
kobietą. I jak to się skończyło? Jest mężatką, od wczorajszej
nocy całkiem prawdziwą, i najchętniej pozostałaby
w tym błogim stanie na zawsze. Cóż za ironia losu!
Nagle usłyszała trzask zamykanych gwałtownie drzwi.
Ledwie zdążyła się odwrócić, gdy stanął przed nią Joel.
- Jak... - zająknęła się, gwałtownie blednąc. Spróbowała
wziąć się w garść. - Skąd się tu wziąłeś?
Joel zmierzył ją ponurym wzrokiem.
- Mój samolot wystartował czterdzieści minut po
twoim - odparł rzeczowo. Nagle ujrzał spakowaną walizkę.
Przez jego twarz przemknął grymas.
- Co... co ty wyprawiasz?! - zawołał ostro.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jak to co? To chyba było oczywiste?
- Uznałam, że muszę odejść od ciebie - wydusiła
Chesnie po chwili zmagań z własnym głosem. - Jeśli...
nie masz nic przeciwko...
Zauważyła, że jego policzek konwulsyjnie zadrżał.
- Owszem, mam. Dużo mam przeciwko temu -
przerwał jej chrapliwie Joel.
- Przy... przykro mi, że... - Chesnie urwała.
- To wszystko dlatego, że się kochaliśmy?! - niemal
krzyknął.
Chesnie zaczerwieniła się gwałtownie i odwróciła
się, by nie zobaczył łez, które napłynęły jej do oczu.
- Och, Chesnie... - Jego głos złagodniał. - Czy ta
noc była dla ciebie tak straszna, że...
Nie mogła dopuścić, by nabrał przekonania, że to, co
wydarzyło się miedzy nimi, napawało ją wstrętem. To
była najpiękniejsza noc w jej życiu.
- Nie, nie! - zaczęła gwałtownie, lecz szybko narzuciła
sobie bardziej opanowany ton. - Nie o to chodzi.
- A więc o co?
Podszedł do niej, poczuła jego dłoń na plecach.
Tak trudno mi to wytłumaczyć, Joel...
- Co takiego cię zaniepokoiło? Coś musiało sprawić
ci przykrość, skoro chcesz odejść. Bo właśnie to zamierzasz
zrobić, prawda?
Odwrócił ją ku sobie.
W milczeniu skinęła głową. Starała się nie patrzeć
mu w oczy, lecz gdy milczenie przedłużało się, nie wytrzymała
i wolno podniosła wzrok. Jego oczy były pełne
bólu.
Długo tak trwali w milczeniu. Joel widział przed sobą
jej twarz, która mieniła się na przemian wszystkimi
odcieniami czerwieni, różu i bieli.
- Biedactwo - szepnął. - To było dla ciebie takie
trudne. Doznałaś najbardziej intymnych przeżyć i teraz
nic wiesz, co o tym wszystkim myśleć, co z tym zrobić.
Prawda?
Spojrzała na niego z lękiem. Jego przenikliwość stawała
się nie do wytrzymania.
- Po prostu chcę odejść - odparła cicho.
Pełen rozpaczy patrzył na nią chwilę.
- A moje pragnienia zupełnie się nie liczą? - zawołał
nagle.
- Już mówiłam, że nie zaniedbam ważnych obowiązków,
byś dostał wymarzony awans...
Zaklął szpetnie.
- Mam gdzieś ten cholerny awans! - ryknął z furią.
- Do diabła z pracą, mówię o nas.
- O nas? - szepnęła cicho.
- Nigdzie nie pójdziesz, Chesnie - zdecydował
twardo i zaczął ją ciągnąć w stronę salonu. - Spokojnie
sobie usiądziemy i wszystko omówimy
Ma gdzieś awans? Przecież to było marzenie jego
życia... Chesnie była tak zdumiona, że bez oporu dała
się zaprowadzić do salonu i posadzić na kanapie. Joel
usiadł obok, lecz ona szybko odsunęła się na skraj, lekko
tylko zwracając się w jego stronę. Tak czuła się bezpieczniej.
Nie chciała patrzeć w jego oczy. Nie chciała wciąż
przypominać sobie, jak czułe były jego dłonie.
Joel obserwował ją przez moment.
- Rozumiem, że twoja decyzja nie ma nic wspólnego
z Philipem Pomeroyem? - zapytał drżącym głosem.
- Z Philipem?! - Była tak zdumiona, że Joel musiał
jej uwierzyć.
- A ponieważ zasugerowałaś, że nasza wspólna noc
nie była dla ciebie przykrym przeżyciem...
- Nie chcę o tym mówić - nerwowo przerwała
Chesnie i znowu się zaczerwieniła.
Joel uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały zupełnie
poważne.
- Obiecałaś, że będziemy małżeństwem przez dwa
lata. Pamiętasz?
- Możemy pozostać małżeństwem. To mi nie przeszkadza.
Joel wpatrzył się w nią uważnie.
- Za to przeszkadza ci przebywanie ze mną pod
jednym dachem?
- Muszę iść! - Chesnie wstała gwałtownie, lecz ją
wyprzedził. Po chwili znów siedziała, ale tym razem
Joel znalazł się tuż przy niej.
- Pojawiasz się w moim życiu, przewracasz je do
góry nogami i myślisz, że tak po prostu sobie pójdziesz?
- zawołał ostro. - O nie, to wykluczone... Chesnie.
- Wymówił jej imię jak święte zaklęcie.
- A co ze mną? - krzyknęła.
- No właśnie, co z tobą... Powiedz mi o sobie.
Wszystko.
Chesnie chwilę milczała, lecz wiedziała, że Joel nie
odpuści jej ani o milimetr. Prędzej czy później będzie
musiała mu wszystko wyznać.
- Nie chcę seksu bez miłości! - wypaliła z desperacją,
wiedząc, że powiedziała zbyt wiele.
- A kto...? - urwał, by poczekać na dalsze słowa
Chesnie.
- Jeśli nie odejdę i znowu będziemy gdzieś sami. to
może się powtórzyć.
- To może powtórzyć się tu - odparł z żelazną logiką.
- Nie, tu nie pogwałciłbyś...
- A więc tak się czułaś?!
- Nie, nie... - rzuciła gorączkowo. - Oczywiście,
że nie! Byłeś cudowny, wrażliwy, cierpliwy... -Zająknęła
się, by nie wyznać za wiele. Spurpurowiała. - Lepiej
już pójdę!
- Nigdzie nie pójdziesz. - Joel stanowczo chwycił
ją za ręce. Ten dotyk odebrał jej resztki sil.
- Na pewno zostaniesz prezesem.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem? Gwiżdze na prezesurę.
- To nieprawda. - Pokręciła głowa - jestes ambitny,
uparcie dążysz do celu...
- Chesnie Davenport! Pozwól, że wyjaśnię ci to raz
na zawsze. - Z determinacją spojrzał w jej śliczne zielone
oczy. - Niedawno zdałem sobie sprawę, że bez
ciebie moje życie nie ma sensu.
- Co?!
- Tak, kochanie. Mam w nosie pracę i awanse. Jeśli
nie będziesz tego ze mną dzielić, to wszystko straci
wszelkie znaczenie.
- Przecież to całe twoje życie!
- To było całe moje życie. O dziesięć lat za długo.
Teraz tylko ty jesteś moim życiem. Wszystko, co osiągnąłem,
bez ciebie jest jak złom, jak kupa gruzu.
- Mój Boże... - szepnęła Chesnie.
- A jeśli chodzi o naszą noc, to nie mogłaś się bardziej
pomylić. To nie było bez znaczenia.
- Nie? - spytała ledwie dosłyszalnie. Zalała ją fala
nieopisanej radości.
- Chesnie, powiedz, że choć trochę ci na mnie zależy
- błagalnie szepnął Jocl. - Powiedz, że nie odejdziesz.
Uśmiechnęła się, jednak wyznania miłosne nie były
jej mocną stroną. A poza tym, może źle zrozumiała
Joela? Bała się ośmieszyć.
- Co chcesz usłyszeć najpierw? - spytała, próbując
opanować drżenie głosu.
- Nie powiesz mi tego, prawda? - spytał Joel, przyglądając
się jej badawczo. A kiedy pokręciła głową,
dodał zamyślony: - To było okropne, kiedy rano musiałem
cię opuścić.
- Nie obudziłeś mnie - szepnęła.
- Bałem się, co się stanie, jeśli obudzę cię pocałunkiem.
Wyglądałaś tak kusząco, więc na pewno
spóźniłbym się na spotkanie.
Widząc delikatny rumieniec na jej policzkach, Joel
jęknął:
- Och, Chesnie! - Po czym pochylił się i namiętnie
ją pocałował.
- Kiedy mnie całujesz, mój mózg przestaje działać
- poskarżyła się po chwili. - Jeszcze nikt nigdy tak
mnie nie całował.
Uśmiechnął się, ujął jej dłoń i szepnął:
- Coś mi się wydaje, że trochę się we mnie podkochujesz.
No powiedz...
Chesnie aż podskoczyła. Wyrwała mu dłoń i zawołała:
- Skąd takie wnioski?
Spojrzał na nią z błyskiem w oku. Jak dobrze znała
ten błysk! Nie wróżył nic dobrego. Joel zaraz wyłoży
całą prawdę. Czarno na białym.
- W czasie lotu z Glasgow miałem trochę czasu na
rozmyślania. Zastanowiłem się, co takiego mogło
spowodować, że uciekłaś. Nie tylko ode mnie, ale od
swojej ukochanej pracy. Nie tyle jej nie dokończyłaś,
co nawet nie tknęłaś. Zdarzyło ci się to już dwa razy.
Jednak teraz nie byłaś na mnie wściekła. Chyba wręcz
przeciwnie.
- Ja... - zająknęła się Chesnie. - Sądziłam, że wrócisz
do hotelu dopiero wieczorem.
- Jak mogłem skupić się na pracy, kiedy moje myśli
cały czas były przy tobie? To prawdziwa obsesja.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem.
- Oczywiście. Podczas spotkania z Pomeroyem
kompletnie nie wiedziałem, o czym on mówi. Z pewnością
o czymś niezmiernie ważnym, był świetnie przygotowany,
lecz chciałem tylko wrócić do ciebie... Ciągle
miałem przed oczyma zjawiskowo piękną kobietę,
z rozrzuconymi na poduszce włosami, pogrążoną we
śnie. Więc zleciłem pracę zespołowi. Są świetni, inaczej
firma zatrzęsłaby się w posadach, a mnie nic by to nie
obeszło. Jak wariat pognałem do hotelu. I co tam zastałem?
Ani śladu po tobie. Zniknęłaś! Nie mogłem w to
uwierzyć.
- Och, Joel - szepnęła Chesnie z żalem. Chyba zależało
mu na niej choć trochę?
- Trzeba przyznać, że potrafisz być bezlitosna - powiedział
ze śmiechem. - Co miałem robić? Pognałem
za tobą.
- Zdążyłeś dopiero na następny lot...
- Tak, i nie żałuję. Dzięki temu miałem chwilę do
namysłu. Cały czas wspominałem, jaka byłaś cudowna.
Jak szczodrze mnie obdarowałaś i że nie dałaś tego nigdy
żadnemu innemu mężczyźnie. Nagle mnie olśniło.
- Spojrzał na nią z prawdziwą miłością. - Serce zaczęło
mi walić jak oszalałe. Bo pojąłem, że kobieta tak uczciwa,
a jednocześnie tak niezależna... Słowem, że nigdy
nie zrobiłabyś tego, gdybyś mnie choć odrobinę nie
kochała.
- Jesteś bardzo pewny siebie. I niestety zbyt bystry
- mruknęła ze śmiechem. Poczuła, że ogarniają niczym
niezmącona radość.
To prawda, rozgryzł ją bezbłędnie, lecz ona również
była nie w ciemię bita i co nieco o Joelu wiedziała.
Nigdy by się z nią nie kochał, a teraz nie opowiadałby
o swoich uczuciach, gdyby sam również w jakimś stopniu
nie zaangażował się emocjonalnie.
- Nie wiem, czy jestem bystry - odparł. - Ale bardzo
chciałbym mieć rację. - Popatrzył jej pytająco
w oczy. - Czy kochasz mnie choć troszkę?
Wzięła głęboki oddech. Znów zaczęło ją ogarniać
onieśmielenie. Najwyraźniej jej napięcie udzieliło się
Joelowi. Przepadł wszelki luz, teraz czekał na jej słowa
jak na wyrok.
Poddała się.
- Szczerze mogę powiedzieć, że... odwzajemniam
twoje uczucie. Że zależy mi na tobie.
Joel uśmiechnął się szeroko.
- To znaczy, że masz obsesję na moim punkcie, prawda?
Myślisz o mnie dzień i noc, wciąż jestem w twoich
marzeniach, zastanawiasz się, gdzie jestem i co robię.
Nie możesz jeść ani spać, uspokajasz się dopiero,
kiedy ja się pojawiam. Lecz to wcale nie jest spokój,
tylko jeszcze gorsza choroba. Godzinami biegasz po
pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Cierpisz na
gwałtowne napady zazdrości, dzikie i kompletnie irracjonalne.
Lecz nigdy nie przyznasz się przed samą sobą,
co ci dolega. Czy takie są objawy?
- Tak bardzo ci na mnie zależy? - Chesnie ledwie
dobyła z siebie głos.
- Jeszcze bardziej. - Przyciągnął ją do siebie i zajrzał
w oczy. - Czy... czy mogłabyś określić to uczucie
słowem zaczynającym się na M?
Chesnie zaśmiała się cicho. Och, jak ona go kochała!
- Tak. Z pewnością to, co do ciebie czuję, zaczyna
się na M - odparła cicho.
- Kochasz mnie? - zapytał jeszcze raz. On, tak pewny
siebie mężczyzna, z niepokojem domagał się kolejnego
potwierdzenia...
- Czy naprawdę wierzysz w to, że wyszłam za ciebie
tylko po to, by być asystentką prezesa?
Patrzył na nią długą chwilę.
- Więc dlaczego za mnie wyszłaś, Chesnie?
- Bo zakochałam się w tobie - odpowiedziała po
prostu.
Przyciągnął ją mocno do siebie.
- Och, kochana Chesnie... Kochałaś mnie przez cały
ten czas? Nie mogę w to uwierzyć. - Pocałował ją i odsunął
się odrobinę, by spojrzeć jej w oczy. - Kiedy to
się stało? Chcę wiedzieć wszystko.
Zaśmiała się. Nagle poczuła, że napięcie opadło i że
znów są oboje swobodni. Była szczęśliwa.
- Wcale nie chciałam się w tobie zakochać.
Joel roześmiał się.
- Znając ciebie, walczyłaś z całych sił.
- Też robiłeś to samo?
- O tak! To ciągłe rozdrażnienie. Kiedy nie było cię
blisko, i kiedy byłaś. - Wybuchnęli śmiechem, lecz Joel
szybko spoważniał. - Jesteś zupełnie inna od wszystkich
znanych mi kobiet.
- To znaczy? Mów po kolei. - Była ogromnie zaciekawiona.
- Wiele kobiet deklaruje, że nie interesuje ich małżeństwo,
lecz jest to taka gra. Natomiast ty wierzyłaś
w to szczerze.
- I dlatego odważyłeś się ze mną ożenić?
- Jasne, bo dzięki temu małżeństwo nie wyglądało
tak przerażająco. Chociaż... - Uśmiechnął się. - Szczerze
mówiąc, już wtedy byłem w tobie zakochany. Oczywiście
nic wiedziałem o rym.
- Tak czy siak, zaryzykowałeś.
- Nie było w tym żadnego ryzyka, bo jeszcze bardziej
niż ja nienawidziłaś instytucji małżeństwa. Nie
mogło być żadnych komplikacji. Lecz cały mój plan
legł w gruzach, kiedy zorientowałem się, że cię kocham.
Muszę jednak przyznać, że od początku czułem do ciebie
niesamowity respekt jako do asystentki.
- Od początku?
- Tak. Kiedy moje kolejne asystentki robiły do mnie
oczy i trzepotały rzęsami, strasznie mnie to drażniło,
a tu stało się inaczej. Wręcz oczekiwałem, że zamrugasz
na mój widok, westchniesz cicho, zamyślisz się znacząco...
A tu, do cholery, nic! Naprawdę cierpiałem, że
kompletnie na ciebie nie działam. Zero zainteresowania!
Okropne...
- Cudnie, cudnie - zaśmiała się Chesnie. - Mów dalej.
Więc cierpiałeś, a ja nic... Jednak jest sprawiedliwość
na tym świecie. Prawdziwy balsam na moją zbolałą
duszę.
Joel pocałował ją, po czym ciągnął:
- I nagle, gdzieś po tygodniu, zacząłem dostrzegać,
że ta chłodna, opanowana kobieta w środku jest zupełnie
inna. To bardzo mnie zaintrygowało.
- Szybko mnie rozgryzłeś...
- Podczas rozmowy kwalifikacyjnej byłaś bardzo
elegancka i wyniosła, ale prawie od razu, jak tylko zaczęłaś
u mnie pracować, zdradziłaś się, że masz złote
serce. Dla wszystkich byłaś taka miła, wyrozumiała,
ciepła i uczynna, no i poczyniłaś straszliwe spustoszenia.
Faceci masowo zakochiwali się w tobie, od dyrektorów
po gońców, mojego ojca już nie licząc... Ale
ostatecznie cię pokochałem w dniu naszego ślubu. Zobaczyłem,
jaka jesteś dla swojego dziadka i jak lojalnie
traktujesz swoją zwariowaną rodzinę. Lecz cóż... - Joel
uśmiechnął się smutno. - Kiedy chciałem cię pocałować,
o niczym innym nie byłaś w stanie myśleć, tylko
o tym, że zostawiłaś rękawiczki w samochodzie!
- To nie tak, Joel. Byłam za bardzo w tobie zakochana,
więc musiałam jakoś się bronić. Za nic nie mogłam
dopuścić, byś spostrzegł, że ugięły się pode mną
nogi.
Wybuchnął niepohamowanym śmiechem, Chesnie
mu zawtórowała. I znów zaczęli się całować.
- Uważaj - mruknęła po chwili. - Znów mam nogi
jak z waty.
- Nareszcie! A jak wytłumaczysz to potworne pytanie,
kiedy leżeliśmy w tym wielkim łożu u twojego
dziadka? „Joel, czy ty chrapiesz?" - Doskonale sparodiował
jej intonację. - Straciłem grunt pod nogami, a ty
byłaś zimna jak lód.
- Ja? Zimna? Czy wiesz, jakie tortury przechodziłam?
Lecz zdołałam się zamaskować. Ale dlaczego straciłeś
grunt pod nogami?
- Bo byłem zakochany, a za wszelką cenę chciałem
uniknąć komplikacji. Spałem na samym skraju łóżka,
niemal spadłem na podłogę. Jednak nie udało mi się...
Kiedy rano się obudziłem, a ty leżałaś tak blisko, cały
mój rozsądek gdzieś się ulotnił. Gdy wziąłem cię w ramiona,
taką śliczną, słodką, niewinną, pierwszy raz
w życiu poczułem się jak w niebie. Wtedy już wiedziałem,
że przepadłem z kretesem.
Chesnie patrzyła na niego, wciąż nie wierząc własnemu
szczęściu.
- Wiedziałeś, że nie śpię?
Skinął głową.
- Pragnąłem, żeby ta chwila trwała wiecznie.
- Niestety, zaczęłam cię prowokować...
- I bez tego bym cię pocałował. Nie byłbym w stanie
wygrać tej walki. Głowa i tak przegrałaby z sercem.
- Ale wyskoczyłeś z łóżka jak oparzony.
- Któreś z nas musiało zachować resztki rozsądku.
Jednak czekały mnie sądne dni. Tęskniłem za tobą,
oszalałem na twoim punkcie, lecz zarazem unikałem
ciebie, żeby zagłuszyć tę burzę uczuć. Postanowiłem, że
jedynym lekarstwem będzie wyjazd.
- Chciałeś ode mnie uciec?
- Tak, bo nie wiedziałem, że i ty czujesz to samo.
Myślałem, że tylko ja jestem chory. Byłaś taka opanowana...
Jednak dopiero w Glasgow zacząłem cierpieć
naprawdę. Byłem jak narkoman na odwyku Postanowiłem,
że musisz natychmiast do mnie przyjechać. Że
nie wytrzymam ani minuty dłużej. Musiałem z tobą
porozmawiać, zorientować się co do mnie czujesz
a tylko tam mieliśmy szansę na prawdziwe sam na sam.
Wszędzie indziej unikałaś mnie jak ognia.
- Wykorzystałeś zawodowy pretekst, by mnie tam
ściągnąć.
- Przyznaję się bez bicia. Wysłałem po ciebie samochód,
ale niestety utknął w korku. Sam wziąłem taksówkę,
żeby wrócić do hotelu w momencie, kiedy ty
przyjedziesz.
- Ale zjawiłeś się bardzo późno.
Joel uśmiechnął się niepewnie.
- Szczerze mówiąc, moja taksówka podjechała pod
hotel akurat w momencie, kiedy wysiadałaś ze swojej,
Nagle patrzę, a za tobą wyskakuje Philip Pomeroy
i bezwstydnie cię całuje. Oszalałem! Kazałem taksówkarzowi
jeździć po mieście przez kilka godzin.
- Byłeś zazdrosny o Philipa? - spytała z niedowierzaniem.
- I to jak! Dlatego nie powiedziałem ci o przejęciu
Symingtona. Nie chciałem, żebyś zadawała się z naszą
konkurencją. - Joel uśmiechnął się łobuzersko. -
Zresztą Philip nie był moim jedynym wrogiem. Nagle
znienawidziłem skądinąd sympatycznych kolegów
z pracy.
- To tak jak ja nie przepadałam za Arlene Enderby.
- Naprawdę? - Joel wyglądał na zachwyconego,
gdy usłyszał tę rewelację.
Jednak po krótkiej chwili spoważniał.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Chesnie, ściskając
go za rękę.
- Nic, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Tylko widzisz... - Najwyraźniej szukał właściwych
słów. - Chciałbym, żeby w naszym życiu zaszły poważne
zmiany... Kocham cię nad życie, nie obawiaj się
- dodał pośpiesznie, widząc lęk w jej oczach. - Jednak
mam do ciebie pewną prośbę.
Chesnie spojrzała na niego z ufnością. Skoro ją kocha,
nic nie może im grozić.
- Widzisz, chciałbym, żebyś przestała wychodzić
pokoju za każdym razem, kiedy ja tam wchodzę.
Chciałbym, żebyśmy wspólnie jadali posiłki i żebyśmy
budzili się w swoich ramionach. I żebyś nie wyjeżdżała
sama na weekendy, bo wtedy muszę pędzić za tobą
na złamanie karku.
- To naprawdę było aż tak koszmarne? - Złapała się
za głowę.
- Jeszcze gorzej. Cieszyłem się, że jesteśmy pod
wspólnym dachem, zarazem jednak to było piekło.
Chesnie, nie wyobrażam sobie, co pocznę, kiedy za
dwadzieścia trzy miesiące dostanę wezwanie na rozprawę
rozwodową.
- Joel! - Chesnie aż zakryła usta, słysząc te słowa.
Jednak on błędnie zinterpretował ten gest.
- Wiem, Chesnie, wiem, że taka była umowa...
Wiem, że boisz się małżeństwa. Skoro jednak się kochamy...
- Położył dłonie na jej ramionach i spojrzał ze
śmiertelną powagą w jej śliczne zielone oczy. - Chesnie
Cosgrove Davenport, czy mogę prosić cię o rękę? -
Głos mu zadrżał. - Tym razem na całe życie?
- Och, Joel - szepnęła Chesnie. - Tylko o tym marzyłam.
Kochany...
Patrzyli na siebie długą chwilę, jakby nie wierzyli,
że taki cud może dziać się w rzeczywistości.
- Naprawdę, moja najdroższa? Pozostaniesz moją
żoną? - dopytywał się gorączkowo, a kiedy ze łzami
radości w oczach skinęła głową, przytulił ją z cichym
westchnieniem. - Och, moja kochana. Dziękuję - szepnął
i zaczął ją całować.