Steele Jessica Zona na dwa lata

background image

Jessica Steele

Żona
na dwa lata


ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Pan Davenport prosi.

Chesnie poczuła, jak jej żołądek ściska się ze strachu.

Na szczęście dzięki wieloletniej praktyce nauczyła się

panować nad sobą i nikt nie odgadłby, jakie teraz targają

nią emocje. Zacisnęła drżące dłonie i lekkim krokiem

podążyła za Barbarą Platt.
- Chesnie Cosgrove -

przedstawiła ją asystentka

i opuściła pokój.

Wysoki, może trzydziestopięcioletni mężczyzna

wstał zza biurka, a jego błękitne oczy spoczęły na Chesnie

wyczekująco. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, by

bezbłędnie ocenić jej czerwony elegancki kostium,

smukłą figurę, rudawe loki, zielone oczy i nieskazitelną

cerę.

Chesnie zesztywniała. Wiedziała już, że przed tym

mężczyzną niewiele da się ukryć i że za łagodną fasadą
kryj

e się nieugięta siła woli.

-

Znalazła nas pani bez kłopotu? - zagaił miłym

barytonem, wskazując fotel naprzeciwko biurka.

Trudno byłoby przegapić ogromne drapacze chmur,

które zajmowała firma Yeatman Trading. Lecz zaledwie

zdążyła skinąć głową, a Joel Davenport już mówił dalej:
-

Proszę opowiedzieć mi o sobie.

-

Jeśli chodzi o moje kwalifikacje...

-

Pani kwalifikacje są mi świetnie znane - przerwał

jej niecierpliwie. -

Doskonała sprawność pisania, znajomość

komputera, umiejętności organizacyjne... Inaczej
b

y tu pani teraz nie siedziała.

Chesnie zacisnęła spocone dłonie. Właściwie, co ona

tu robi? Czy naprawdę chce pracować z takim człowiekiem?

Najwyraźniej Joel Davenport to niezły twardziel.

Dumnie, uniosła brodę. Cóż, skoro przeszła przez tyle
testów kwalif

ikacyjnych i dotarła aż do tego etapu, wykorzysta

tę szansę. Przecież musi dopiąć swojego celu

i wyrwać się z Cambridge.
-

Mam dwadzieścia pięć lat...

- Wiem -

mruknął ponaglająco.

background image

-

Przez trzy lata pracowałam w Cambridge... - To

też najwyraźniej wiedział. Chesnie, weź się w garść!
-

Co chciałby pan wiedzieć? - spytała w końcu.

Jego błękitne oczy chłodno ją obserwowały, jakby

nie była to rozmowa kwalifikacyjna, lecz próba sił.
-

Ma pani doskonałe referencje - powiedział wolno.

-

Chyba Lionel Browning panią ubóstwiał.

-

Z wzajemnością - odparła zgodnie z prawdą. Jej

były szef był najmilszym, choć bardzo roztrzepanym

szefem na świecie i tak jej ufał, że całą firmę zostawił

na jej głowie... Lecz teraz, jeśli oczywiście dostanie tę

posadę, to nazbyt uciążliwe doświadczenie z pewnością

jej się przyda. Jeśli...
-

Więc dlaczego pani odeszła?

Już miała wyrecytować te same powody, które

wcześniej podała na rozmowie wstępnej, czyli chęć

awansu i zdobycia nowego doświadczenia zawodowego,

lecz kiedy napotkała zimne, przenikliwe spojrzenie,

zamknęła usta. Instynktownie czuła, że Davenport nie

da się zbyć kilkoma frazesami.
-

Potrzebuję nowych wyzwań, ale... No cóż, mówiąc

szczerze, gdyby nie to, że syn Lionela Browninga

zaczął przejmować interesy, pewnie nigdy nie zdecydowałabym

się odejść z firmy - wyrzuciła jednym tchem.
-

Firma Hectora Browninga zbankrutowała, więc zaczął

szukać ratunku w firmie ojca.
-

Jak rozumiem, wasze kontakty nie układały się

najlepiej?
-

Umiejętność kontaktowania się z każdym... to część

mojej pracy -

odparła niechętnie. No cóż, ta rozmowa nie

zmierzała w najlepszym kierunku. Przeraziła się, że jeszcze

moment, a wszystko zepsuje. Dlaczego zaczęła się

zwierzać właśnie Joelowi Davenportowi, skoro dotąd nikomu

nawet nie wspomniała o swoich kłopotach?
-

Więc co się nie układało? - ponaglił ją.

- Wszystko! -

zawołała szczerze. - Już pierwszego

dnia pokłóciliśmy się z Hectorem... - Co w nią nagle

wstąpiło?
-

Czy często kłóci się pani ze swoimi pracodawcami?

-

spytał wyzywająco.

- O nie! Nigdy! Z Lionelem

ani razu się nie posprzeczaliśmy.

-

Chesnie poczuła, że niewiele brakuje, by

zaczęła się sprzeczać z Joelem Davenportem. Coś ją

w nim drażniło. - Myślę, że był zazdrosny o przywiązanie,

jakim darzył mnie jego ojciec, i zaczął fałszywie

zarzucać mi różne sprawy. A kiedy... - Zawahała się na

moment, lecz duma kazała jej ciągnąć dalej: - A wiec,

background image

kiedy oskarżył mnie o romans z jego ojcem, wiedziałam,

że jedno z nas będzie musiało odejść. Oczywiście

odeszłam ja.
-

A miała pani?

-

Czy co miałam?

- Romans z jego ojcem?

Chesnie spojrzała na niego ze zdumieniem. Jak można

zadawać takie pytania? Jakimś cudem udało jej się

opanować wzburzenie.
-

Oczywiście, że nie - odparła w miarę spokojnym

tonem.

Davenport skinął głową i zmienił temat.
-

Zapewne dział kadr poinformował panią o warunkach

zatrudnienia. Rozumiem, że zgadza się pani na
nie? Czy tak?
-

O tak. Są bardzo korzystne. - Chesnie przełknęła

ślinę. Korzystne! Od kiedy zaczęła używać tak umiarkowanych

określeń? Jej zarobki byłyby zawrotne.

Jakby czytając w jej myślach, Davenport dodał:
-

Te zarobki z pewnością nie będą przesadzone. Wymagam

od swojej asystentki całkowitego poświęcenia,

absolutnej mobilizacji i pełnej dyspozycyjności. Jest

pani piękną kobietą... - niespodziewanie dodał tym samym
bezosobowym tonem. - Z

pewnością ma pani

wielu wielbicieli.

Ku swemu zdziwieniu, Chesnie nie zaprzeczyła, tylko

spokojnie oświadczyła:
-

Z pewnością moje życie osobiste nie będzie kolidować

z pracą.
-

Moja asystentka czasami musi ze mną podróżować,

o czym dowiaduje się tego samego dnia. Co zrobiłaby

pani, gdyby tuż przed wyjściem do teatru z mężczyzną

pani życia okazało się, że jedziemy do biura
w Glasgow?
-

Miałabym nadzieję, że mężczyzna mojego życia

to zrozumie -

odparła takim samym chłodnym tonem

Chesnie. Nie była pewna, ale chyba Davenport lekko

się uśmiechnął.
-

Czy jest w pani życiu taki mężczyzna? - spytał

nieoczekiwanie.
- Nie. -

Kto miał czas na randki? Nie mówiąc już

o ochocie?
-

A ma pani zamiar wyjść za mąż?

Co za bezczelność! - obruszyła się w duchu. Ona go
nie pyta

, czy on ma jakąś milutką żonkę!

Przez moment patrzyli sobie w oczy.
-

Małżeństwo zupełnie mnie nie interesuje - odparła

background image

wreszcie.
-

To brzmi jak zarzut. Czy ma pani coś przeciwko

tej świętej instytucji? - zażartował.
-

Biorąc pod uwagę najnowsze statystyki, według

których czterdzieści procent małżeństw kończy się rozwodem,

trudno nie mieć do tej instytucji zastrzeżeń.
-

Chesnie nie zamierzała zdradzać głównej przyczyny

swojego sceptycyzmu wobec małżeństwa, czyli wiecznie

kłócących się rodziców i nieudanych związków
trzech sióstr. -

Osobiście bardziej interesuje mnie praca

zawodowa niż rodzina - zakończyła z powagą.
- Nadal mieszka pani w Cambridge?
-

Tak, ale zamierzam się przenieść. Na razie przebywam

u siostry, tu, w Londynie.
-

Czy wypatrzyła pani sobie już jakieś stałe lokum?

-

Uznałam, że najpierw muszę znaleźć pracę.

Ku jej zdziwieniu Davenport nagle wstał, wyszedł

zza biurka, podał jej rękę i powiedział miłym tonem:
-

Więc proszę nie tracić więcej czasu i czym prędzej

szukać mieszkania.

Chesnie podała mu dłoń, nie bardzo wiedząc, co to

wszystko ma oznaczać. Najwyraźniej rozmowa dobiegła

końca.
- Nie jestem pewna, czy... -

zawahała się, potem

spojrzała mu w oczy. Krył się w nich cień uśmiechu.
-

Chciałbym, by zaczęła pani pracę w poniedziałek.

- Davenpo

rt po raz pierwszy szeroko się uśmiechnął.

Gdy tylko Chesnie opuściła wyniosłe wnętrza Yeatman

Trading, mogła zrzucić z siebie swą równie wyniosłą,

zawodową maskę. Omal nie roześmiała się na głos

i nie zaczęła skakać jak dziecko. A więc zdobyła tę
wymarzon

ą pracę! Co tam, nigdy o takiej nie marzyła.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała

zostać asystentką Joela Davenporta.

Z pewnością nie będzie łatwo, ale Chesnie uwielbiała

ciężko pracować, a nowe wyzwania były dla niej jak

tlen. Kiedy skończyła studia, długo wahała się, na jaką

karierę postawić. Wiedziała tylko jedno, że nie chce zbyt

wiele czasu spędzać w domu i wysłuchiwać ciągłych

sprzeczek rodziców. Zaczęła więc uczęszczać na różne

kursy związane z ekonomią i zarządzaniem.

Wtedy też zrozumiała, że jej siostry, wychodząc za

maż, również uciekały z domu. Niestety, wybierały fatalnych
partnerów. Najstarsza siostra, Nerissa, po raz

pierwszy wyszła za mąż, gdy Chesnie miała dwanaście

lat, a jej obecne, drugie małżeństwo, było jeszcze bardziej
n

ieudane. Robina, druga siostra w kolejności, coraz

background image

więcej czasu spędzała w domu rodzinnym, narzekając

na swego partnera i obiecując sobie, że więcej do

niego nie wróci. Jednak dom rodzinny okazywał się

jeszcze gorszą pułapką, bo Robina zawsze do męża
wraca

ła. Wbrew wszelkim nadziejom Chesnie, taki sam

los podzieliła wkrótce Tonią, która po urodzeniu dwojga

dzieci głównie zajmowała się walkami z mężem.

Po takich doświadczeniach Chesnie nie miała złudzeń
-

powinna trzymać się jak najdalej od małżeństwa.

Rzuci

ła się w wir zajęć, nauki i pracy. Bez przerwy

robiła coś konstruktywnego, by tylko nie powielić błędów

swych najbliższych. Nie znaczyło to, by stroniła

od facetów, tym bardziej że los obdarzył ją urodą i urokiem

osobistym, więc wciąż kręcili się wokół niej wielbiciele.

Co jakiś czas dawała się namówić na randkę,

czasem nawet się całowała, ale gdy tylko któryś z jej

adoratorów zbyt mocno się angażował, zrywała z nim
wszelkie kontakty.

Swą pierwszą pracę Chesnie wykonywała przez dwa

lata, a po skończeniu dodatkowych kursów zaczęła się

starać o lepiej płatną posadę i w rezultacie została sekretarką,

i świetnie poczuła się w tej roli.

Byłaby naprawdę szczęśliwa, gdyby nie burzliwa atmosfera

w domu. Przymierzała się do wynajęcia kawalerki,

by wreszcie zasmakować prawdziwej wolności,

lecz bojąc się gniewu matki, nie zdobyła się na zrealizowanie

tego pomysłu.
Jednak podczas pewnego weekendu do domu rodzinnego

zjechały wszystkie trzy nieszczęśliwe siostry ze swymi

rozwrzeszczanymi pociechami. Nastało prawdziwe
pande

monium, nawet nie sposób było ustalić, kto z kim i

o co się kłóci. Chesnie doszła do wniosku, że jeśli się stąd

natychmiast nie wyprowadzi, to wyląduje w wariatkowie.

Wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza

i posłuchać ciszy. Podeszła do ojca, który z pasją

podcinał róże.
-

Też uciekłaś z tego piekła? - spytał. - Gdyby nie

moje róże, dawno bym chodził w kaftanie bezpieczeństwa,
wierz mi.
-

Tato, ja muszę się wyprowadzić! - zawołała z goryczą.

-

A zabierzesz mnie z sobą? - mruknął żartobliwie,

lec

z gdy spojrzał na nią, natychmiast spoważniał. - Aż

tak ci tu źle?
-

Już od dawna chcę stanąć na własnych nogach.

Wystarczy mi maleńka kawalerka.
-

O nie. Jeśli zależy ci na moim spokojnym śnie,

musisz mieć normalne, wygodne mieszkanie.

background image

Po kilku dniach mam

a zagadnęła ją ostro:

-

Jak słyszałam, marzysz o tym, żeby się od nas

wyprowadzić. Co to, nasz dom nie jest już dla ciebie

dość dobry?

Wszelkie dyskusje z matką nie miały sensu, tak było

zawsze, więc Chesnie nie podjęła rozmowy, jednak po

tygodniu przeżywała chwile wielkiego zdumienia. Otóż

rodzice znaleźli dla niej śliczne mieszkanko, co więcej,

pomogli jej się urządzić.

Rok później zmarła jej babcia. Dziadek sprzedał obszerną

willę w Herefordshire, wynajął mały domek w okolicy i rozglądał się
za podobnym

, który można by

kupić. Chesnie uwielbiała dziadka i często go odwiedzała,

by osłodzić mu samotne dni.

Gdy skończyła kolejny kurs, znów zaczęła szukać

lepszej pracy i zdobyła posadę w Browning Enterprises.

Wszystko ułożyłoby się wspaniale, gdyby nie Hector

Browning, który bez przerwy żądał od ojca wsparcia

finansowego, a do tego nie znosił Chesnie.

Kiedy napięcie z powodu Hectora sięgnęło apogeum,

Chesnie poczuła, że czas odmienić swoje życie

i zaczęła szukać pracy w Londynie. Odpowiedziała na

ogłoszenie, przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną,

i teraz, spoglądając na budynki Yeatman Trading, mogła

wreszcie szeroko się uśmiechać.

Po jakimś czasie, wciąż rozradowana, wkroczyła do
domu siostry.

Nerissa aż podskoczyła na widok uśmiechu siostry.
-

Byłam pewna, że dostaniesz tę pracę! Wiedziałam,

że się na tobie poznają! Przecież zawsze w rodzinie

uchodziłaś za mózgowca. Nawet nie wiesz, jak się cieszę.
-

Wyściskała ją serdecznie. - Teraz musimy załatwić

ci mieszkanie. Stephen już coś wypatrzył,

Chesnie musiała jak najprędzej przewieźć z Cambridge

swój dobytek. Szczęśliwie dziadek na czas nieokreślony

pożyczył jej swojego golfa, co okazało się dla
niej zbawieniem.

Obiecała Nerissie, że wróci w sobotę na przyjęcie.

Zabawa bardzo się udała, jednak Chesnie myślami była

gdzie indziej: w poniedziałek miała zacząć nową pracę.

Przez pierwsze dwa tygodnie będzie się wprawiała

u boku Barbary, które po tym czasie odchodziła z firmy,

i wtedy Chesnie zacznie samodzielnie prowadzić biuro
Joela Davenporta. Czy temu sprosta?
Kiedy

Chesnie wróciła z pracy do mieszkania Nerissy

w ten pierwszy, ważny poniedziałek, była wykończona

i zdesperowana. Jakim cudem miała w ciągu dwóch tygodni

background image

zapamiętać taki ogrom szczegółów? Dwa lata by nie

wystarczyły. To nie było biuro, lecz istny kombinat! Na

szczęście szef był w Szkocji i nie dostarczał jej dodatkowych

stresów. Najchętniej padłaby na łóżko i spała do

rana, jednak Nerissa nawet nie chciała o tym słyszeć.
-

Jedziemy obejrzeć mieszkanie, o którym ci wspomniałam.

No, rusz się, maleńka.
Wykrzes

ała z siebie resztki entuzjazmu i pojechała

z siostrą obejrzeć dość przytulne, wygodne mieszkanko

na obrzeżach miasta. Cena była wygórowana, lecz przecież

Chesnie miała teraz dużo zarabiać.
-

Jeśli można wynająć od zaraz, to biorę - postanowiła

bez namysłu.

Nerissa jeszcze tego wieczoru załatwiła wszystko

przez telefon. Do sfinalizowania sprawy pozostało tylko

kilka formalności.

Wtorek okazał się tak samo pracowity i męczący jak

poniedziałek. Barbara Platt była osobą życzliwą, delikatną

i pełną zrozumienia dla zdenerwowanej i lekko

przerażonej następczyni.

Kiedy Chesnie weszła do biura, szef już od godziny

siedział przy swoim biurku. Uprzedzono ją, że Joel
Davenport jest prawdziwym tytanem pracy i jak niszczarka
likwiduje kolejne zadania, o czym Chesnie zaraz

się dobitnie przekonała. Joel tylko raz opuścił swój pokój,

by przez chwilę porozmawiać z Barbarą. Przywitał

się przy tym uprzejmie z nową asystentką, lecz nie okazał

jej więcej zainteresowania.

Gdy wreszcie nastał piątek, Chesnie czuła się, jakby
przez

tydzień pracowała w kamieniołomach. Choć już

się trochę uspokoiła i nabrała nawet trochę pewności co

do swych kompetencji, psychicznie czuła się jak wrak.

Gdy wreszcie dotarła do domu siostry, Nerissa powitała

ją promiennym uśmiechem i zawołała radośnie, jakby

obwieszczała wspaniałą nowinę:
-

Dzwonił Philip Pomeroy. Chce cię zabrać na kolację

do restauracji.
-

Wiem, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna,

ale jego nazwisko nic mi nie mówi -

odparła ironicznie

Chessnie.
-

Co ja z tobą mam! Przecież poznałaś go u mnie na

przyjęciu. Nie pamiętasz? Zabawiał cię cały wieczór.
- Ten wysoki szatyn? -

Pamiętała sympatycznego

mężczyznę zbliżającego się do czterdziestki, który

w subtelny sposób okazywał jej zainteresowanie.
-

A jakżeby inaczej. Powiedziałam, że oddzwonisz.

-

Gdy Chesnie z niechęcią zaczęła kręcić głową, Nerissa

background image

dodała. - No, kochanie, zadzwoń. On jest naprawdę

przemiły.

Chesnie, by nie prowokować towarzyskiej gafy, mu-

siała wykonać ten nieszczęsny telefon. Philip, gdy tylko

usłyszał jej głos, najpierw oniemiał z zachwytu, a potem,

bez wstępnych ceregieli, zaprosił ją na kolację.
-

W tym tygodniu jestem bardzo zajęta.

- Nawet na jedzenie nie masz czasu?
-

Jutro się przeprowadzam.

-

Mógłbym przynieść szampana na oblewanie mieszkania,

no i pomógłbym ci się rozpakować.

Chesnie roześmiała się wesoło. Coraz bardziej lubiła

tego Philipa. Po krótkiej pogawędce obiecała, że wkrótce

się do niego odezwie i umówi się na spotkanie.

Cały weekend Chesnie spędziła na przewożeniu swojego
skromnego dobytku do nowego mieszkanka, ustawianiu

sprzętów i wieszaniu firanek. Efekt był imponujący.

Wreszcie miała przytulne, ciepłe gniazdko.

I tak dwa tygodnie, podczas których Chesnie przygotowywała

się do nowych obowiązków, minęły
w mgnieniu oka.

Nadszedł ostatni dzień pracy Barbary. W południe do

Chesnie podszedł Joel i obwieścił:
-

Zabieram moją asystentkę numer jeden na lunch.

Zostawiam panią na straży, panno Cosgrove.

Chesnie uśmiechnęła się, ciesząc się okazywanym jej

zaufaniem. Zorientowała się, że Davenport przygląda

się jej tak, jakby odkrył w niej coś, czego wcześniej nie

dostrzegł. Po chwili otrząsnął się z zadumy i stwierdził:
-

Te rzęsy jak kurtyny chyba nie są naturalne?

-

Owszem, są.

Joel tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i po

chwili Chesnie została sama. Z początku trudno jej było

skupić się na pracy po tak osobistej uwadze Joela, jednak

zaraz przypomniała sobie, że od najbliższego poniedziałku

to ona będzie asystentką numer jeden. Praca

pochłonęła ją bez reszty.

O trzeciej Barbara przyszła się z nią pożegnać.
- N

a pewno dasz sobie radę - stwierdziła w pewnej

chwili. -

Kiedy powiedziałam Joelowi, że odchodzę, bo

wyszłam za mąż i przenosimy się do Walii, zaczęliśmy

szukać kogoś na moje miejsce. Przez miesiąc przewinęło

się tu mnóstwo kandydatek i dopiero ty okazałaś się

odpowiednia. Mieliśmy wielkie szczęście.

Chesnie aż się zarumieniła z radości, słysząc taki

komplement. Miała tylko nadzieję, że nie zawiedzie

pokładanego w niej zaufania.

background image

Zbierając swoje rzeczy do kilku pudełek, Barbara

zaczęła wtajemniczać Chesnie w bardziej poufne sprawy

firmy. Przede wszystkim nie mogła się dość nachwalić

szefa. To Joel, dzięki swym umiejętnościom i poświeceniu,

przeobraził firmę i w czasie kryzysu postawił

ją na nogi. Został za to hojnie nagrodzony, bowiem

wszedł w skład zarządu Yeatman Trading.
- Wkrótce Winslow Yeatman, prezes, pójdzie na

emeryturę - ciągnęła Barbara - a Joel pragnie zostać

jego następcą. Ma bardzo niekonwencjonalne, nowoczesne

pomysły, i będzie mógł je wprowadzić w życie
tylko wtedy, kiedy zostanie prezesem.
- A

ma jakieś szanse? - spytała oszołomiona Chesnie.

-

Jeśli na świecie istnieje jakakolwiek sprawiedliwość,

to ogromne. Ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.

zreformował firmę, wie, w jakich kierunkach powinna

się rozwijać, a jeśli chodzi o charakter... Jest twardy
w interesach, ale ma serce. Nie ma tu nikogo lepszego
od niego.

Chesnie musiała przyznać, że ta opinia potwierdza

wrażenie, jakie odniosła, pracując przez ostatnie dwa
tygodnie z Joelem Davenportem.
-

Czy coś może mu przeszkodzić w awansie? - spytała

po chwili.
-

Widzisz, ta firma od przeszło stu łat jest w rękach

rodziny. Do zarządu wchodzili różni ludzie, ale prezesem

zawsze był Yeatman. Na dziewięć głosów, trzy na

pewno dostanie ktoś z rodziny, a trzy Joel. Sam nie

może na siebie głosować, wiec się wstrzyma i o wszystkim

zadecydują dwa głosy. Jeśli będzie remis, obecny
prezes, Winslow Yeatman, najprawdopodobniej poprze

kandydata z rodziną, a jego głos w takich przypadkach

jest decydujący. To dla nas czarny scenariusz.
-

Jak to „kandydata z rodziną"? - nie zrozumiała

Chesnie. -

Chodzi o jakiegoś Yeatmana?

-

Nie, o kogoś żonatego. Taki wzorzec popierają

wszyscy Yeatmanowie. Mężczyzna musi być żonaty,

w odpowiednim czasie dzieciaty, odpowiedzialny, myślący

o przyszłości.
- A... Joel Davenport nie ma rodziny?
-

Nie jest żonaty.

-

Przedwczoraj dzwoniła jakaś Felice, a wczoraj Giną.

Myślałam, że to żona i córka.
-

Nie, skąd! - zaśmiała się Barbara. - To jego adoratorki.

Jedne z wielu. Najbardziej zdeterminowaną

łowczynią jego serca jest Arlene Enderby, formalna szefowa

innego biura w firmie. Jest młodą rozwódką. Żyje

background image

z akcji firmy. A przy okazji jest siostrzenicą prezesa...
- Czy on wie o jej zakusach?
-

To tajemnica poliszynela. Zresztą Joel jest prawdziwym

znawcą kobiecych serc... - Barbara zawiesiła

głos. - Oj! Chyba za wiele paplam! To przez tę butelkę

szampana, którą wlał we mnie Joel. Ale nie żałuję,

te ci to wszystko powiedziałam. Mam przeczucie, że

tobie można zaufać, a znając panujące stosunki, łatwiej

odnajdziesz się w firmie. - Zadumała się na chwilę. -

Kto wie, może przyczynisz się do zwycięstwa Joela?

Około szóstej pochlipująca Barbara wyszła z pokoju

Joela, dźwigając mnóstwo kwiatów i prezentów.
-

Och, Chesnie... Mam nadzieję, że będziesz tu tak

szcześliwa jak ja! - Westchnęła.

Wymieniły numery telefonów, pożegnały się i Barbara

na zawsze opuściła biuro.

Chesnie poczuła, że oto zaczął się nowy rozdział

w jej życiu. Zacisnęła pięści. Tak, będzie tu szczęśliwa,

postanowiła. I zrobi wszystko, by Joel Davenport został
prezesem Yeatman Trading.
Po chwi

li zaśmiała się sama z siebie. Co też ona,

zwykła asystentka, może uczynić takiego, by jej szef

awansował? Przecież nie wpłynie na trzech przeciwników

Joela, by na niego oddali swe głosy... Pokręciła

głową i zabrała się do pracy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Minął miesiąc od odejścia Barbary, a Chesnie ani

razu nie musiała dzwonić do niej w sprawach firmy. Co

więcej, nawet pomoc Eileen Gray, wykwalifikowanej

sekretarki, która w awaryjnych sytuacjach pracowała

dla wszystkich biur Yeatman Trading, okazała się niepotrzebna.

Chesnie radziła sobie świetnie i naprawdę

była z siebie dumna. Jednak na ten sukces musiała ciężko

zapracować. Przede wszystkim szef ani na moment

nie zwalniał tempa i nieźle musiała się natrudzić, by mu

dotrzymać kroku. Nie było dla niego zbyt trudnych

zadań i rozwiązanie najbardziej choćby zawiłego problemu

zależało od szarych komórek, czasu... oraz nieustającej

pomocy i czujności asystentki.

Chesnie pracowała do późna. Gdy wracała do domu,

wrzucała w siebie jakąś lekką kolację, przygotowywała
ubrania

na kolejny dzień i padała na łóżko. Często nawet

w snach pracowała z Joelem. Cóż, wokół niego

koncentrowało się teraz całe jej życie.

W weekendy odwiedzała dziadka w Herefordshire

background image

lub jechała do rodziców. Zawsze po takiej wizycie, wracając
do swego zacisza

, oddychała z ulgą. Jak to dobrze,

że postanowiła nie wychodzić za mąż. Chociaż uświadomiła

siebie że w obecnej sytuacji była to jedyna

rozsądna decyzja, nie miała bowiem najmniejszych

szans na jakiekolwiek życie prywatne, o romansie nawet

nie wspominając. W tym kieracie nie była w stanie

wykroić dla siebie choćby jednej wolnej minuty. Będąc

asystentką takiego tytana pracy, musiała zapomnieć

o wszelkim randkowaniu, nie mówiąc już o budowaniu

prawdziwego związku. Oczywiście nawet nie skontaktowała

się z Philipem Pomeroyem. Nie miała siły go

zwodzić ani się tłumaczyć. Wiedziała, że Philip próbował

się z nią skontaktować przez Nerissę, lecz na szczęście

nie miał jej nowego numeru telefonu.

Dzisiaj jechała do pracy i z uśmiechem wspominała

swój pierwszy dzień po odejściu Barbary. Drżąc ze strachu,

weszła do biura. Oczywiście Joel, zatopiony w jakichś

papierach, już siedział przy biurku. Kiedy ją zauważył,

wyszedł jej na spotkanie i uśmiechnął się, jakby

chciał jej dodać otuchy.
-

Widzę, że nie odstraszyliśmy pani.

-

Nie tak łatwo mnie odstraszyć, panie Davenport

-

odparła z pozornym opanowaniem.

-

Właśnie to chciałem usłyszeć. Mam na imię Joel.

Myślę, że powinniśmy przejść na ty, jeśli ci to nie
przeszkadza...

Zdołała tylko pokręcić głową, nim szef odwrócił się
na

pięcie i wrócił do swego biurka. Tak oto zaczął się

pierwszy dzień pracy Asystentki Numer Jeden.

Dzisiaj Joel, jak zwykle pochłonięty pracą, był już

w biurze. Ledwie Chesnie usiadła przy swoim biurku,

gdy pojawił się Darren, goniec, z pocztą. Cały spłoniony

wpatrzył się zachwyconym wzrokiem w Chesnie,

która usiłowała łagodnie sprowadzić go na ziemię, rzeczowo

odbierając przesyłki. Kiedy goniec nieporadnie

wycofywał się w stronę drzwi, Chesnie ze zdziwieniem

zauważyła, że za nią stał Joel i podejrzliwie im się przyglądał.

Darren wypadł z pokoju jak oparzony.
-

Ten facet się w tobie zakochał - stwierdził sucho.

-

Ależ skąd. To tylko zadurzenie.

-

Nigdy mu nie przejdzie, jeśli będziesz go tak traktować.

- Czyli jak? -

Chesnie nie kryła zdziwienia. - Po

prostu

jestem miła.

-

Miła? - Joel pokręcił głową. - Czy jesteś taka miła

dla wszystkich swoich adoratorów?

Do licha! Co to miało wspólnego z pracą?

background image

-

To zależy od wieku. Młodzi, wrażliwi chłopcy powinni

być traktowani z najwyższą ostrożnością. Co innego

doświadczeni, cyniczni mężczyźni. - Spojrzała szefowi
prosto w oczy. -

Dla nich nie można mieć litości.

Joel odchrząknął, po czym chłodnym tonem powiedział:
-

Przynieś mi ważną pocztę do pokoju. - I zniknął.

Chesnie zabrała się do pracy, lecz ciągle myślała o tej

krótkiej rozmowie. Joel na pewno nie miał prawa narzekać,

bowiem nieustannie atakował go tłum pięknych

kobiet. Jeszcze tego samego dnia po południu do biura

wtargnęła rewelacyjnie wyglądająca, opalona brunetka.
-

Z pewnością mam przyjemność poznać Chesnie!

-

zawołała od progu. - Wujek Winslow mówił mi o tobie

w samych superlatywach.

Stała więc przed nią Arlene Enderby, owa niepracująca

pani dyrektor, która sławę zdobyła dzięki swym
zalotom.
-

Miło mi panią poznać, pani Enderby.

-

Widzę, że Joela nie ma w biurze. A tak chciałam

porwać go na lunch. Właśnie wróciłam ze słonecznej
Kalifornii... -

Arlene niemal mruczała jak kotka. - Tyle

mamy do omówienia.
W tym momencie przez drugie drzwi do swojego

pokoju wkroczył Joel. Arlene rzuciła się na niego, wykrzykując

namiętnie:
-

Joel, kochanie! Nareszcie cię widzę!

Oczy Chesnie i Joela spotkały się. Żadne z nich się

nie uśmiechnęło, natomiast Chesnie poczuła się dziwnie

nieswojo. Jakby coś przeszkadzało jej w tym, że Joel

obejmuje inną kobietę. Nie, to jakaś bzdura!

Czym prędzej wstała i zamknęła drzwi.

Szybko ochłonęła, pomyślała chwilę i wszystko sobie

wytłumaczyła. Przecież biuro to miejsce pracy, nic więc

dziwnego, że ogarnął ją wewnętrzny sprzeciw na tak nie

przystającą do okoliczności scenę. A tak w ogóle, to dlaczego

za drzwiami zapanowała cisza? Co tam się dzieje?

Omal nie pożałowała, iż zamknęła drzwi.

Następnego dnia już nic nie zakłóciło jej równowagi

wewnętrznej. Miło pogawędziła sobie z Darrenem,

a także z kilkoma innymi szefami biur, którzy najwyraźniej
z

mówili się, że właśnie tego dnia muszą ją poznać,

dzięki czemu nawiązała kontakt z prawie wszystkimi

najważniejszymi osobami w Yeatman Trading.

Około pierwszej do biura wkroczył starszy, siwy jegomość,

którego widziała po raz pierwszy.
-

Och, jaka piękna kobieta zastąpiła Barbarę! - zawołał,

wchodząc dziarsko do pokoju. - Oczywiście nic

background image

nie ujmując Barbarze... Czy mój syn jest może gdzieś

w pobliżu?
-

Czyżbym miała przyjemność poznać ojca Joela?

-

spytała zaciekawiona Chesnie.

- Och, rozumiem pani zdziwieni

e. Wszyscy są zaskoczeni,

gdy się dowiadują, że mam syna w tym wieku.
-

Uśmiechnął się zawadiacko. - Magnus Davenport,

do usług. - Podał Chesnie dłoń.
- Chesnie Cosgrove. -

Z miejsca polubiła ekscentrycznego

staruszka. -

Przykro mi. ale pana syn wyszedł

na

lunch z klientem. Czy mogłabym w czymś pomóc?

Magnus Davenport westchnął ciężko.
-

Masz ci los! Przejechałem pół miasta w nadziei,

że Joel zabierze mnie na lunch... Cóż, znów będę jadł
sam. Trudno...

Zastanowiła się. Ojciec Joela był niewiele młodszy
od j

ej dziadka, więc nie powstaną żadne plotki, jeśli

spędzi z nim kilka miłych chwil.
-

Jeśli miałby pan na to ochotę, z przyjemnością

zaproszę pana na lunch.
-

Świetnie. Już się bałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.

-

Starszy pan mrugnął wesoło.

Chesnie

szybko zorientowała się, że Magnus Davenport

to niezły ladaco. Najpierw uparł się, by przeszli na

ty a potem opowiedział jej cały swój życiorys, niemiłosiernie

przy tym plotkując o bliźnich. Był jednak człowiekiem
inteligentnym, a przede wszystkim niezwykle

czarującym, więc wszystko można mu było wybaczyć.

Opowiedział Chesnie historię nieudanego małżeństwa

z matką Joela. Wkrótce po ślubie żona wyrzuciła

go z domu i zażądała rozwodu.
-

Twierdziła, że zachowuję się jak rozwydrzony arystokrata...

- Magnus roz

eśmiał się wesoło. - Szczerze

mówiąc, miała rację, ale cóż, skoro Bozia stworzyła

mnie do zabawy, a nie do pracy... Długie lata marzyłem

o emeryturze, aż wreszcie się doczekałem. Cudowne

życie! Na przykład jutro wybieram się na wyścigi. Pohazardujesz
ze mn

ą?

Rozbawiona Chesnie delikatnie odmówiła, tłumacząc

się brakiem czasu. Magnus odwiózł ją z powrotem
do biura.
-

Mam nadzieję, że nasza przyjaźń dopiero się zaczęła.

Zadzwoń do mnie któregoś dnia. - Podał jej wizytówkę.

Z uśmiechem na ustach Chesnie weszła do biura

i przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju zobaczyła

pochylonego nad pracą Joela. Musiała jakoś skomentować

swoje spóźnienie, więc odchrząknęła, zbliżając się

background image

do jego biurka. Joel najwyraźniej był poirytowany.

Udał, że jej nie dostrzega. Czekała długą chwilę, czując,

jak i jej udziela się jego irytacja. Już miała odwrócić się

na pięcie, gdy Joel łaskawie podniósł wzrok. Zlustrował

postać Chesnie od stóp do głów, po czym jego

zimne błękitne oczy napotkały równie zimne zielone
spojrzenie.
- Gdzie tak

długo się podziewałaś? - spytał.

-

Twój ojciec wpadł w odwiedziny, więc zabrałam

go na...
-

Kto płacił za lunch? - warknął.

Cóż to za pytanie! Chesnie zmierzyła Joela gniewnym

wzrokiem, a potem stwierdziła sucho:
-

Twój ojciec był moim gościem.

- Stary os

zust! Pozwól, że ci zwrócę...

Chesnie nie wierzyła własnym uszom.
-

Niczego mi nie będziesz zwracał! Nie pozwolę,

byś się... - Na moment przestała się kontrolować, co

jeszcze bardziej ją rozzłościło. Jakim prawem Joel doprowadzał

ją do irytacji? Przecież biuro jest po to, by

pracować, a nie dawać upust swoim uczuciom.

Joel Uśmiechnął się szeroko, właśnie bowiem odkrył,

że jego chłodna i nieskazitelna asystentka ma gorący
temperament.
-

W porządku, nie będę się więcej wtrącał - odpowiedział

uprzejmym tonem i

z powrotem pochylił się

nad papierami.

Chesnie pomaszerowała do swojego pokoju. Była

wściekła na Joela, choć również do siebie miała pretensje.

Tak to jest, kiedy w pracy dopuszcza się do głosu

emocje. Polubiła Magnusa, poznała jego przeszłość,
i co? Naty

chmiast zapomniała o profesjonalnym, zimnym

wizerunku, który sobie wypracowała, by ukazywać

go światu. Już nigdy nie wda się w osobiste konszachty

z rodziną szefa, ani tym bardziej z nim samym. Nie

miała, nie ma i nie będzie mieć nic wspólnego z rodziną
Davenportów.

Chesnie rzuciła się w wir pracy i o czwartej wszystko

wróciło już do normy. Wtedy odwiedził ją w jakiejś

pilnej sprawie Larry Jenkins z księgowości, a kiedy wyszedł,

w drzwiach pojawił się Joel z czarującym uśmiechem
na twarzy.
-

Widzę, że nagle wszyscy potrzebują mojej asystentki

numer jeden. Nadal jesteś na mnie wściekła?

Chesnie poczuła, że świat znów staje się piękny. Trochę

mniej nienawidziła swojego szefa.
-

Nie, chociaż celowo usiłowałeś wyprowadzić

background image

mnie z równowagi. A to nie fair.
-

Jeśli tak się stało, na pewno nie było to moim

zamiarem -

odparł z niewinnym uśmiechem i najspokojniej

w świecie przeszedł do spraw zawodowych.

Tego wieczoru Chesnie wróciła do domu jak na skrzydłach.

Była już pewna, że nowa praca jest ekscytująca,
a Joel okaz

ał się najlepszym szefem na świecie.

Ponieważ Joel w czwartek rano miał wyjechać do

Szkocji, w środę Chesnie przybyła do pracy wcześniej niż

zwykle, by skompletować dokumenty na następny dzień.
-

Dzień dobry! - przywitał ją Joel ze swojego gabinetu.

- Nic

mogłaś spać? Wpadasz w pracoholizm?

-

Wystarczy, że ciebie trafiła ta dolegliwość - odpowiedziała

z uśmiechem. - Chcę przygotować papiery

na Szkocję, bo potem nie będzie na to czasu.

Zadzwonił telefon, Joel podniósł słuchawkę u siebie.
- A kto prosi?... Po

meroy, moja asystentka nie może

teraz podejść do telefonu. - Rozmowa została gwałtownie

skończona.

Chesnie z niedowierzaniem patrzyła na plecy szefa.

Jak mógł nie połączyć jej z Philipem Pomeroyem? Odchrząknęła

i spytała z pozornym spokojem:
-

Czy ktoś prosił, bym oddzwoniła?

Joel odwrócił się wolno i zmierzył ją chłodnym
wzrokiem.
-

Skąd znasz Philipa Pomeroya?

Chesnie już miała parsknąć, że to nie jego sprawa,

jednak ugryzła się w język. W końcu ktoś musi zachować
dobre maniery w tym towarzystwie.
- Spotk

ałam go na przyjęciu - odparła lodowatym

tonem.
-

Wiesz, że to nasi wrogowie?

- Wrogowie? Nie rozumiem...
-

Dla twojej wiadomości, Philip Pomeroy jest naczelnym

szefem Symington Technology. To nasz największy
konkurent w dziedzinie technologii.
- Nie wiedz

iałam o tym. - Chesnie zdała sobie sprawę,

że w taki oto nieprzyjemny sposób Joel przypomina

jej, iż jej praca jest wysoce poufna. - Oczywiście ty

znasz go o wiele lepiej niż ja. Może więc masz jego
numer telefonu? -

zapytała równie zimnym tonem,

z trudem

opanowując gniew.

Joel zamilkł i przez chwilę mierzyli się lodowatymi
spojrzeniami.
-

Na twoim miejscu bym się nie martwił - syknął

w końcu Joel. - Pomeroy i tak zadzwoni.

Chesnie odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego

background image

biurka. Jeszcze długo była wściekła na Joela. Choć nie

zależało jej na tym, by rozmawiać z Philipem, denerwował

ją stosunek szefa do tej sprawy. W końcu chodziło

o jej życie osobiste, czyli o teren zakazany dla

innych, nawet dla wielkiego bossa Davenporta. Przecież

dziesiątki jego wielbicielek dzwoniło do biura, dlaczego

więc jej znajomym nie wolno się z nią kontaktować?

Nawet jeżeli należą do konkurencji.

Poza tym była zła na Nerissę, że udostępniła jej numer

do pracy Philipowi. Już ona z nią porozmawia!

Rzeczywiście, około południa Philip zadzwonił powtórnie.

Być może, gdyby nie to, że drzwi do gabinetu

Joela były otwarte, Chesnie znów wymówiłaby się brakiem
czasu, ale w tej sytuacji...
-

Zgódź się - prosił Philip. - Z pewnością już zdążyłaś

się rozpakować.

Zerknęła na sztywne plecy Davenporta.
-

Bardzo bym chciała... - Zawiesiła głos. Joel zerknął

na nią. Był śmiertelnie poważny. Chesnie nie mogła

powstrzymać uśmiechu. - Ale dzisiaj nie mogę... - dokończyła

niechętnie, patrząc na olbrzymie stosy papierów
na biurku. -

Może jutro?

Philip

zanotował jej adres i się rozłączył.

Do wieczoru Chesnie pracowała bez wytchnienia,

a po siódmej weszła do gabinetu Joela, musiała bowiem

uzgodnić jakieś szczegóły.

Gdy wszystko zostało załatwione, Joel spojrzał na

nią i stwierdził z powagą:
- Chesnie Cosg

rove, stajesz się prawdziwym skarbem

Yeatman Trading.

To dziwne, ale poczuła gwałtowny ucisk serca. Już

miała z wdzięcznością się uśmiechnąć, gdy przypomniała
sobie zachowanie Joela sprzed paru godzin.

Czyżby naprawdę się łudził, że udobrucha ją paroma
kom

plementami? Z udaną obojętnością podziękowała,

życzyła mu miłego wyjazdu i poszła do domu.

Przez cały wieczór bez przerwy myślała o Davenporcie.

Jeszcze nigdy żaden pracodawca tak często nie

wyprowadzał jej z równowagi. Może Hector Browning,
lecz on nie by

ł jej szefem.

Ponieważ nijak nie potrafiła się uspokoić, około dziesiątej

zadzwoniła do Nerissy.
-

Spodziewałam się, że odezwiesz się wcześniej -

powiedziała siostra skruszonym tonem. - Philip zadzwonił,
prawda?
-

Nerissa, przecież obiecałaś, że nikomu nie zdradzisz

mojego numeru do pracy.

background image

-

Wiem skarbie, ale skończyły mi się wszystkie wymówki.,.

-

No dobrze, w sumie nic złego się nie stało. Umówiliśmy

się.
-

Jak świetnie! Wiedziałam... Gdzie? Kiedy?

Chesnie nie mogła powstrzymać śmiechu. Warto było

umówić się z Philipem choćby po to, by tak uradować

siostrę. Gawędziły jeszcze kilka minut, potem poszła

spać. Śnił jej się Joel Davenport.

Następny dzień Jako że Joela nie było w biurze, był

nieco mniej pracowity i wszystko wskazywało na to, że

nawet uda jej się wyjść o godziwej porze i spokojnie

przygotować się na wieczór w restauracji.

O wpół do piątej, właśnie gdy kończyła pisać ostatnie

listy, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała spokojny

głos Joela. Nie wiedzieć czemu, zrobiło jej się

gorąco.
- Przykro m

i, że sprawiam ci kłopot - powiedział

radosnym tonem, który zadawał kłam jego słowom.
-

Jutro rano umówiłem się na ważne spotkanie w Londynie.

Czy mogłabyś przygotować dla mnie parę dokumentów?
-

Oczywiście. - Chwyciła za pióro. - O co chodzi?

Po półgodzinie dyktowania Chesnie poczuła, że

kompletnie zesztywniała jej ręka. Co ten Joel sobie

wyobraża? Przecież nie zdąży przygotować tych dokumentów

nawet do północy! A dobrze wiedział, że była

umówiona! Już miała go powstrzymać, kiedy przypomniała

sobie rozmowę kwalifikacyjną i jego pytanie,

czy byłaby gotowa zrezygnować z wyjścia, gdyby wymagała

tego praca. Cóż... Bez protestu i słowa skargi

dokończyła notatki.
-

Mam nadzieję, że nie jest tego zbyt wiele? - zapytał

z fałszywą troską.
-

Nie, skąd. Ostatecznie jestem skarbem - odparła,

bezskutecznie siląc się na dobry humor.
-

Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - odparł

Joel czarująco i rozłączył się.

Chesnie jak szalona zaczęła wertować papiery, by

przygotować dokumenty. Po godzinie wiedziała, że albo
spotka si

ę z Philipem, albo wykona pracę.

Już miała zadzwonić do Symington Technology, gdy

przyszła jej do głowy świetna myśl. Przygotuje teraz,

ile tylko zdoła, wydrukuje kilka podstawowych dokumentów

i po powrocie z restauracji dokończy pracę
w domu na swoim nowo zainstalowanym komputerze.

Musi jej się udać. Przecież nie może sprawić Philipowi

takiej przykrości.

Oczywiście jutro będzie musiała wstać o świcie,

background image

by dokończyć swoje dzieło, lecz to mały problem. Ostatecznie

jest skarbem, więc da sobie radę. Z pewnością

najlepsze na świecie asystentki nie rezygnują z całego

życia dla pracy. Potrafią świetnie pracować i świetnie

się bawić.

Obładowana papierami o wpół do siódmej wybiegła

z pracy. Jeszcze nigdy tak szybko nie wzięła prysznica

i nie nałożyła delikatnego makijażu. Ubrała się w swoją

ulubioną sukienkę, czarną, obcisłą, z krótkimi rękawami.

Dopiero w samochodzie Philipa odetchnęła i wreszcie

się zrelaksowała.

Restauracja okazała się bardzo wytworna, choć zarazem

przytulna, a Philip był tak miły - adorował ją z taktem,

nie narzucając się - że Chesnie czuła się coraz

bardziej swobodnie. Czas szybko mijał.
-

Nie wiedziałem, że pracujesz dla Joela Davenporta

-

powiedział Philip, nalewając wino. - Zapewne od

niedawna, gdyż w przeciwnym razie na pewno bym

o tobie słyszał.

Chesnie zastanowiła się, czy Joel również wie, kto

jest asystentką Philipa, jego najgroźniejszego rywala.
-

Pracuję w Yeatman Trading od dwóch miesięcy.

-

I jak ci się tam podoba? To wielka firma...

-

Philip, czy możemy nie rozmawiać o pracy? -

przerwa

ła Chesnie.

Spojrzał na nią lekko zdziwiony, potem odparł

z uśmiechem:
-

Davenport ma naprawdę wielkie szczęście. Może

na ciebie patrzyć każdego dnia... W porządku. Umowa

stoi. Ani słowa o pracy.

Podczas pysznej kolacji Chesnie dowiedziała się, że
Philip j

est rozwodnikiem. Cóż, w dzisiejszych czasach

to żadna rewelacja. Bardzo go polubiła, choć wiedziała,

że nigdy nie przerodzi się to w nic więcej. Philip był

miłym kompanem i właśnie rozbawił ją prawie do łez

świetną anegdotką, gdy raptem jej oczy napotkały lodowate

niczym arktyczne niebo, błękitne spojrzenie. Joel

Davenport siedział kilka stolików dalej i najwyraźniej

od jakiegoś czasu pilnie jej się przyglądał.

Chesnie straciła całą beztroskę i swobodę. Nadal prowadziła

lekką rozmowę z Philipem, ale teraz była to już

gra. Stało się źle. Szef był pewien, że jego asystentka

nadal jest w biurze, a oto ledwie wrócił z Glasgow,

z miejsca przekonał się, że jest inaczej. Miał taki zacięty

wyraz twarzy... Na pewno uważał, że Chesnie zaniedbała

pracę dla rozrywki, dla miłej kolacyjki w towarzystwie
Philipa Pomeroya.

background image

Do diabła, przecież ma do tego prawo! Nie będzie

się zachowywała jak wystraszona uczennica. Dokumenty

będą gotowe na jutro, a teraz jest czas na rozrywkę.

Jeszcze cieplejszym wzrokiem zaczęła patrzeć na Philipa

i z większym entuzjazmem reagowała na jego żarty.

Sprawiało mu to niekłamaną radość, a o Joela nie dbała.

Niech się wścieka, skoro to lubi, niech łypie złym

okiem, niech myśli, że Chesnie zlekceważyła swoje

obowiązki. W domu czekał na nią komputer i wielki

boss dostanie swoje superważne dokumenty o ósmej

rano, jak Bóg przykazał.

Po godzinie kolacja dobiegła końca. Gdy mijali stolik

Joela, Philip ukłonił się, Chesnie skinęła głową, zaś Joel

przedstawił swoją długonogą, opaloną partnerkę, niejaką
Imoge

n. Po krótkiej wymianie uprzejmości Chesnie

i Philip wyszli, a gdy dotarli pod jej dom, zapytał:
-

Mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy, Chesnie?

-

Z przyjemnością - odparła szczerze.

Dała mu swój numer telefonu. Umówili się na któryś

wieczór w nadchodzącym tygodniu. Philip pochylił się.

by pocałować ją na pożegnanie, lecz Chesnie lekko

odchyliła się do tyłu, z czego wyszedł niewinny buziak
w policzek.

Chesnie natychmiast zasiadła przed komputerem

w maleńkim pokoiku, który służył jej za gabinet.

Pracowała niecałą godzinę, gdy zadźwięczał dzwonek

domofonu. Czyżby to był Philip? Podbiegła do
drzwi.
- Kto tam? -

spytała.

- Davenport -

padła sucha odpowiedź, która omal

nie zwaliła jej z nóg.
-

Proszę, wejdź - powiedziała po chwili Chesnie

równie chłodnym tonem.

Ciekawe, po co Joel fatygował się tu o tak późnej

porze? Zostawił śliczną Imogen tylko po to, by naubliżać

swojej asystentce? Chyba nie zamierza jej zwolnić?
Niby na jakiej podstawie? -

zastanawiała się coraz bardziej

zdenerwowana Chesnie.

Gdy Joel stanął w drzwiach mieszkanka, przez długą

chwilę mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed

walką. Wreszcie Joel powiedział:
-

Widzę, że jeszcze nie zdążyłaś się przebrać.

Omiótł spojrzeniem jej smukłą sylwetkę, zatrzymując

się na moment na pięknym dekolcie. Chesnie jeszcze

nigdy nie wystąpiła przed nim w tak śmiałej kreacji

i teraz poczuła się jak naga. Z trudem powstrzymała

odruch, by zakryć biust dłońmi.

background image

-

Proszę, wejdź - powtórzyła.

Gdy znaleźli się w salonie, zamierzała oznajmić, że

właśnie pracuje, jednak Joel był szybszy:
-

Wiedziałaś, że muszę mieć te dokumenty jutro

z samego rana! A jednak...
-

Świetnie, że wpadłeś. Potrzebuję twojej pomocy

w dwóch sprawach -

przerwała. - Może przejdziemy

do gabinetu? -

zaproponowała słodko.

Pracowali przez pół godziny, wreszcie Joel, wciąż

naburmuszony, stwierdził cierpko na pożegnanie:
-

Po naszej wczorajszej dyskusji nie przypuszczałem,

że jednak spotkasz się z Pomeroyem.

A więc tę obraźliwą wymianę zdań nazywał dyskusją!

Nadal jej nie ufał i uznał za konieczne, by jej przypomnieć,

czym jest zawodowa tajemnica i lojalność.
-

Obrażasz mnie i Philipa. Jego oskarżasz, że próbuje

wyciągnąć ode mnie poufne informacje o Yeatman

Trading, a mnie o to, że jestem gotowa mu je wyjawić
-

powiedziała ostro, nie panując już nad emocjami. -

W ogóle mi nie ufasz. Więc powiedz, za kogo mnie

uważasz: za skorumpowaną cyniczkę, czy za słodką

idiotkę, której wystarczy postawić kolację i opowiedzieć

kilka anegdotek, by wszystko z niej wyciągnąć?

Ku jej zdumieniu i najwyższej irytacji, Joel patrzył na

nią długą chwilę w milczeniu, po czym się uśmiechnął.
-

Sądzę, że było mu przykro, kiedy bez pocałunku

odesłałaś go w ciemną noc... - powiedział nieoczekiwanie.

Chesnie zacisnęła pięści, by opanować wściekłość.
-

Wygląda na to, że ty też nie zasłużyłeś na pocałunek

-

mruknęła jadowicie.

Joel bez słowa otworzył drzwi i wyszedł. Już był na

podeście schodów, gdy usłyszała:
-

Tylko się nie przepracuj. Do świtu jeszcze parę

godzin!

ROZDZIAŁ TRZECI

Mijały kolejne miesiące, i Chesnie wreszcie poczuła

się całkowicie pewnie i swobodnie w firmie, nabrała też
stuprocentowego przekonania co do swych kompetencji.

Radziła sobie z coraz to nowymi i trudniejszymi

wyzwaniami, co zaspokajało jej ambicje. Wyglądało na

to, że wreszcie odnalazła swoje miejsce w życiu, czyli

pracę u boku Davenporta.

Od owej pamiętnej nocy, kiedy to Joel nieoczekiwanie

odwiedził ją, by przekonać się, czy Chesnie jest

odpowiedzialną asystentką, ich wzajemne relacje ustabilizowały

background image

się. Panowała między nimi pełna wzajemnego
szacunku harmonia.

Także od owego wieczoru spotkania z Philipem Pomeroyem

stały się stałym punktem weekendowych planów,

z tym że kontaktowali się nie przez biuro, ale przez
prywatne telefony.

Kontakty z Philipem również ułożyły się harmonijnie
na zasadzie zgodnego partn

erstwa. Chesnie miała

nadzieję, że dla obu stron jest jasne, iż poza przyjaźnią

nic więcej nigdy nie będzie ich łączyć. Philip na pożegnanie

całował ją w policzek, lecz przecież to normalne

między przyjaciółmi.

W piątkowy poranek Chesnie głęboko zadumała się

nad jakaś ważną sprawą, nim jednak znalazła rozwiązanie

problemu, zadzwonił telefon.
- Magnus! -

ucieszyła się, słysząc głos ojca Joela.

-

Chesnie! Nie słyszałem twojego słodkiego głosu

od dobrych paru miesięcy.
- Niestety, Joela znowu nie ma w biurze.

Czy mogę

ci w czymś pomóc? Jak się miewasz?
-

W porządku... - bez przekonania odparł Magnus.

Chesnie zaniepokoiła się.
-

Czy coś się stało? - Kiedy w odpowiedzi usłyszała

tylko ciężkie westchnienie, dodała szybko: - Byłeś u lekarza?
-

Być może się wybiorę...

Chesnie nie naciskała dalej, wyczuła bowiem, że dla

starszego pana to krępująca sprawa.
-

Czy ktoś cię odwiedza? - spytała po krótkiej pogawędce.

-

A kto chciałby zadawać się z takim starym rupieciem

jak ja? -

gorzko odparł Magnus.

Kiedy skończyli rozmowę, Chesnie zadumała się.

Może powinna powiadomić Joela o złym samopoczuciu

ojca? Ale cóż on takiego może zrobić? Przerwie ważne

spotkanie, by jechać do ojca, któremu dolega coś bliżej

nieokreślonego? Zresztą dobrze wiedziała, że Joel nie

darzył zbytnią estymą Magnusa, nie cenił go, miał do

niego jakieś zadawnione urazy... Ot, skomplikowana
rodzinna sprawa, do której osoby postronne nie powinny

się wtrącać.

Po półgodzinie wewnętrznej walki Chesnie podjęła

decyzję. Nie będzie ingerencją w układy panujące między

ojcem a synem, jeśli w samarytańskim odruchu odwiedzi

starszego pana. Znalazła wizytówkę Magnusa,

złapała torebkę i wybiegła z biura.

Po godzinie dotarła na miejsce. Zaparkowała i czym

prędzej podbiegła do eleganckiego domku. Modliła się
w duchu, by M

agnus był w stanie podejść do drzwi,

background image

nim jednak zdążyła zadzwonić, w progu przywitał ją

radośnie uśmiechnięty gospodarz.
-

Więc nie jesteś chory?

-

Ależ skąd! Już myślałem, że nie przyjedziesz. Czekam

od ponad godziny. Czuję się taki samotny.
A niech go pi

orun strzeli! Więc to wszystko była

bujda... Chesnie zdumionym wzrokiem zmierzyła

Magnusa, który był wystrojony niczym stary lowelas na
wesele swej wnuczki.
-

Jak rozumiem, chcesz wyjść na lunch... - mruknęła

Chesnie. I tak będzie musiała dłużej zostać w pracy

przezte figle starego kawalarza, lecz o dziwo nie potrafiła

się na niego gniewać.

Tym razem podczas plotek Chesnie dowiedziała się
o sytuacji finansowej Magnusa, który bez syna marnie

skonałby gdzieś pod płotem. Na szczęście Joel kupił mu
dom i co mie

siąc wypłacał pensję.

-

Tyle razy błagałem Joela, by przekazał mi forsę za

rok albo dwa z góry, ale się uparł. Bał się, że wszystko
przehulam. -

Mrugnął porozumiewawczo. - Zna mnie

jak zły szeląg, biedaczysko. Czy piękna Arlene Enderby

wciąż za nim szaleje? Wiesz, kochanieńka, ona miała

na niego chętkę jeszcze przed rozwodem.

Chesnie poczuła się nieswojo.
-

Co, nie chcesz, żebym dzielił się z tobą moimi

ulubionymi ploteczkami? -

zachichotał staruszek. - Jesteś

taka sama jak moja najdroższa małżonka. Twierdziła,

że jestem gorszy niż dziesięć przekupek w dzień
targowy.

Kiedy Chesnie wróciła do biura, Joel już siedział za

swoim biurkiem i pilnie studiował jakieś dokumenty.

Gdy weszła do jego gabinetu, odwrócił się ku niej

i zmierzył ją od stóp do głów. Jego wzrok nieco dłużej

zatrzymał się na jej smukłych łydkach i delikatnych,

szczupłych kostkach.
-

Przepraszam za spóźnienie.

-

Robiłaś zakupy? - spytał bez cienia złości.

-

Nie, byłam na lunchu... z twoim ojcem.

Spokój Joela zniknął bez śladu.
- Stary lis! Znów

cię zbałamucił?!

-

Nie, tylko zadzwonił... Miałam wrażenie, że ile

się czuje. Nie chciałam ci przeszkadzać w pracy, więc...
-

A więc zastanawiałaś się, czy wyrwać mnie ze

spotkania... Nie rozumiesz, że ten cwany staruszek cię
nabiera? -

zapytał z niedowierzaniem. - Ależ ty jesteś...

naiwna.
-

Wcale nie jestem! Po prostu trochę się zaniepokoiłam.

background image

Pojechałam do niego...
-

Co? A skąd wiedziałaś, gdzie mieszka? - zawołał

Joel z rosnącym gniewem. - Zaprosił cię?!

Chesnie była już bliska wybuchu.
- Kiedy ostatnio

jedliśmy razem lunch, dał mi swoją

wizytówkę,
-

Założę, się, że znów płaciłaś? - syknął.

-

Nie, tym razem on płacił! - zawołała Chesnie. -

I w ogóle... zabraniam ci tak o nim mówić. Przecież to
twój ojciec! -

wyrwało jej się, nim zdołała się opanować.

- C

zuje się samotny...

-

A więc poszłaś go zabawić! - Joel zerwał się na

równe nogi i zaczaj nerwowo przemierzać pokój.
- Co ty sugerujesz? -

Chesnie wzięła się pod boki.

-

Może to ty winna mi jesteś wyjaśnienie? - Joel

stanął tuż nad nią i wbił w nią zimny wzrok.
-

Nie zamierzam zostać twoją macochą, jeśli tego

się obawiasz - wypaliła Chesnie.
-

Mam nadzieję - odparł nieco spokojniej i dodał: -

A teraz możesz stąd wyjść.

Chesnie z trudem powstrzymała się przed trzaśnięciem

drzwiami tak mocno, by cały budynek zachwiał

się w posadach, lecz ograniczyła się tylko do kopnięcia

we framugę.

Pochyliła się nad dokumentami, ale jeszcze długo

trzęsła się z wściekłości. Ten drań w ogóle na nią nie

zasługiwał! Co on sobie myśli? Jak śmiał sugerować coś
tak obrzydliwego? Sz

owinista! Żandarm! Jak Barbara

Platt z nim wytrzymała? Chyba była święta. Ale ona

świętą na pewno nie będzie!

Roztrząsając przykry incydent, Chesnie przygotowała

kilka dokumentów, które niestety wymagały podpisu

Joela. Zaciskając zęby, z wysoko podniesioną brodą,

weszła do jego gabinetu i nie patrząc na pochłoniętego

pracą szefa, położyła papiery na biurku i czym prędzej

wyszła.

Po kolejnej godzinie już nieco spokojniejsza Chesnie

spojrzała na to zdarzenie z perspektywy Joela. Wcale

nie zamierzała tego robić, nadal chciała się na niego

wściekać, ale... No cóż, kim ona jest, by pouczać go,

jak on ma się zachowywać wobec własnego ojca? Zjadła

wszelkie rozumy, czy co? Przecież musiał go kochać,

skoro zadbał o niego i nie pozwolił mu cierpieć nędzy.

Znał też dobrze wszystkie słabości ojca i jakoś je zaakceptował.

Po chwili Chesnie poczuła, iż jej gniew stopniał.

Około szóstej Joel podszedł do niej z dokumentami

w dłoni. Długo się ociągał, więc podniosła wzrok. Patrzył

background image

na nią bez uśmiechu, ale też bez gniewu. Po chwili

wyciągnął rękę na zgodę i Chesnie z ulgą podała mu

swoją. Nie wiedzieć czemu, zadrżała. To pewnie przez
te emocje.
-

Nie mogłem pójść do domu, martwiąc się, czy

w poniedziałek rano jeszcze cię tu zastanę.

Egoista! Bał się tylko tego, że straci asystentkę.
-

Oboje nie mieliśmy racji - przyznała Chesnie.

-

Dużo masz jeszcze pracy? - spytał Joel.

Chesnie zastanowiła się.
-

Nie, powinnam skończyć przed siódmą.

-

Ja też. Jeśli masz ochotę, mogę cię zabrać na kolację

-

stwierdził nieoczekiwanie.

To zaprosze

nie nie było szczytem elegancji.

-

Nie, dzięki - mruknęła obojętnie.

Kiedy tego wieczoru wróciła do domu, czuła się wykończona

i zbierało jej się na płacz. Nie wiedziała, dlaczego

kłębią się w niej takie emocje. To wszystko pewnie
z przepracowania. Poza tym jeszcze nigdy z nikim

tak zagorzale się nie kłóciła. Dobrze, że Joel nie był

pamiętliwy i pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.

W sobotę wybrali się z Philipem do filharmonii. Wieczór

byłby udany, gdyby nie fatalne zakończenie. Kiedy
zajechali przed dom Ches

nie, Philip poprosił ją o chwilę

rozmowy. Był tak poważny, że zaprosiła go na górę.

Właśnie zaparzyła kawę i miała ją nalać do filiżanek,

gdy do jej maleńkiej kuchenki wtargnął Philip.
-

Chesnie, doprowadzasz mnie do obłędu! - wybuchnął,

nie mogąc dłużej się powstrzymać. - Kocham cię.

Chesnie skamieniała.
- Philip, nie... nie mów tak!
-

Nie potrafię tego opanować, a ty zawsze się ode

mnie odsuwasz. Pragnę się z tobą ożenić! Przepraszam,

jestem zbyt gwałtowny...
- Philip... -

wyjąkała Chesnie. - Proszę, przejdźmy

do salonu. -

W małej kuchni nagle zrobiło się za ciasno.

Kiedy usiedli, Philip patrzył na Chesnie błagalnie.

Długo milczała.
-

Przepraszam, jeśli niechcący zrobiłam ci jakieś

nadzieje. Nie zamierzałam cię zachęcać.
-

Właśnie o to chodzi, że nigdy mnie nie zachęcałaś.

Wiedziałem, że jeśli cię dotknę, już nigdy więcej cię nie

zobaczę.

Chesnie chciała zaproponować, by w takiej sytuacji

przestali się spotykać, lecz Philip, jakby czytając w jej

myślach, zaczął błagać, żeby pozwoliła mu się od czasu
do czas

u widywać. Na jego twarzy malowała się taka

background image

rozpacz, że Chesnie nie miała serca mu odmówić.
-

Już nigdy nie nawiążę do tego tematu - obiecywał.

-

Pozwól... Zresztą, chyba nie kochasz nikogo innego?

Nie wiedzieć czemu, przed oczyma Chesnie stanął
przystojny

Joel Davenport, z tym swoim czarującym

uśmiechem na ustach, którym czasami ją obdarzał.
- To prawda, nie jestem zakochana -

przyznała

Chesnie, odpędzając nieproszoną wizję.
-

A więc dasz mi szansę? - Philip uśmiechnął się

błagalnie, a gdy kiwnęła głową, dodał: - Spotkajmy się

w przyszłą sobotę, jak zwykle. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

Zresztą mam dla ciebie jeszcze jedną interesującą

propozycję...
- Tak?
-

Po latach cierpień i wyrzeczeń moja asystentka

w końcu postanowiła zrezygnować z naszej współpracy.

Co byś powiedziała na przejście do naszej firmy, by

objąć to stanowisko? Możesz zażądać, czego tylko zechcesz.

Pójdziemy na wszelkie układy.
-

Czego tylko zechcę? Ale z ciebie ryzykant, -

Chesnie próbowała obrócić sprawę w żart.
-

Mówię jak najbardziej poważnie.

-

Przecież nawet nie wiesz, czy jestem dobrym pracownikiem.

-

Owszem, wiem, że jesteś prawdziwym skarbem.

Chesnie zaniemówiła. Ktoś z Yeatman Trading musiał

donosić do Symington Technology. A może tak

zwykle się dzieje między zawziętymi przeciwnikami?

Poza tym wielu pracowników przechodziło z jednej firmy
do drugiej.
Obie propozycje, matrymonialna i zawodowa, bardzo

wzburzyły Chesnie i ten stan utrzymywał się jeszcze

następnego dnia. Philip miał prawo kaptować ją do

swojej firmy, miał też prawo prosić o rękę, a ona miała

prawo odmówić, lecz wciąż się tym gryzła. Oczywiście

nie zamierzała zmieniać pracy, a już absolutnie nie myślała

o małżeństwie.

Jakby na potwierdzenie jej decyzji wieczorem zadzwoniła

mama, by do woli ponarzekać na ojca. Gdy
Chesni

e odłożyła słuchawkę, poczuła się tak zmęczona,

jakby ktoś przepuścił ją przez wyżymaczkę. Małżeństwo!

Chyba tylko masochiści decydowali się na coś

takiego. Istne tortury! Komu przy zdrowych zmysłach

potrzebna jest ta nieszczęsna instytucja? Cały dzień
w p

racy, wśród ludzi, i jeszcze wieczorem ktoś ma się

plątać po domu? Po takiej harówce należy się chyba

człowiekowi chwila błogiej samotności, czyż nie? Przecież
to oczywiste.

background image

Ot, choćby ostatnie dwa dni. W poniedziałek Chesnie

pracowała bez wytchnienia, bo o drugiej miało się

odbyć zebranie zarządu. Jakież było jej zdziwienie, gdy

kwadrans przed drugą z pokoju szefa dobiegł ją radosny
szczebiot Arlene Enderby. Z niewiadomych powodów

zirytował ją fakt, iż Arlene, korzystając z drugiego wejścia,

wtargnęła do gabinetu Joela w tak nieodpowiedniej
chwili.

Po powrocie z zebrania Joel obwieścił:
- Jutro jedziemy do Glasgow. -

Chesnie zaniemówiła.

„My"? Joel z Arlene? - Zamów wczesny lot i ten

sam hotel co zwykle, na jedną noc. Wiesz, jak dojechać
na lotnisko?

A więc chodziło o nią! Po raz pierwszy miała pojechać

w delegację z Joelem.
-

Mam nadzieję, że nie będziesz musiała odwoływać

randki? -

spytał na koniec Joel ze śmiertelnie poważną

miną.

Omal nie wybuchnęła śmiechem. Wzrok Joel a na

moment spoczął na jej ustach, więc była pewna, iż ten

grymas nie uszedł jego uwagi.

Chesnie, wracając do domu po kilkunastogodzinnej

pracy, miała nadzieję, że wszystko załatwiła jak należy.

Zgodnie ze wskazówkami, jakie zostawiła jej Barbara,

dla Joela zamówiła apartament, a dla siebie pokój na

tym samym piętrze, bowiem Joel potrafił o nieludzkich

porach wzywać swą asystentkę do pracy.

Nawet podczas lotu nie marnował czasu, tylko przez

godzinę i dziesięć minut, czyli od startu do lądowania,

opowiadał Chesnie o biurze w Glasgow, na czym polega

ich współpraca oraz co może się zdarzyć na zaplanowanych
spotkaniach.

Na lotnisku czekał na nich samochód z szoferem.

W hotelu zostawili bagaże i pracowali do szóstej. Chesnie,

która padała z nóg, z podziwem obserwowała Joela.

Nie widać było po nim zmęczenia, wciąż bez trudu

wchłaniał nowe informacje i negocjował warunki
umów z klientami.

Wreszcie dzień pracy się skończył i wrócili do hotelu.

Kiedy wysiedli z windy, Joel, już rozluźniony,

z uśmiechem powiedział:
-

Może napijemy się drinka przed kolacją? Spotkamy

się o siódmej w barze?

Z przyjemnością przyjęła tę propozycję. Dopiero teraz

zrozumiała, dlaczego biznesmeni znani są z picia

alkoholu po pracy. Dzisiaj tylko na to miała ochotę.

Nareszcie mogła wyskoczyć ze sztywnej garsonki,

background image

wziąć szybki prysznic i włożyć luźne spodnie i sweterek.

O dziwo, zmęczenie zniknęło bez śladu. Czuła się

wręcz podekscytowana. Gdy zeszła na dół, Joel stał już

przy barze ze szklaneczką whisky w dłoni. Zamówił dla

Chesnie gin z tonikiem. Po raz pierwszy spotkała się
z n

im na stopie towarzyskiej i z przyjemnością stwierdziła,

że jej szef potrafi być sympatycznym kompanem

i interesującym rozmówcą.

Po jakimś czasie, wciąż miło gawędząc, przeszli do

restauracji na kolację. Zjedli pierwsze danie, omówili

głośną sztukę teatralną, i nagle Joel z pozorną obojętnością

zapytał:
-

Wciąż spotykasz się z Pomeroyem?

Chesnie zesztywniała, a po chwili odparła sucho:
- Od czasu do czasu. -

Czyżby szykowała się nowa

sprzeczka na stary temat, i to w miejscu publicznym?
-

Jak on się miewa?

-

Jeśli chcesz wiedzieć, czy rozmawiamy z Philipem

o sprawach zawodowych, to możesz spać spokojnie.

Zawarliśmy umowę, że nie gadamy o pracy.
-

Ach tak. A więc tak po prostu spotykacie się od

czasu do czasu -

zakpił Joel.

A niech to! Chesnie wzięła głęboki oddech. Rzeczywiście,

to mogło zabrzmieć dziwnie.
-

Nie rozmawiamy o sprawach objętych tajemnicą

zawodową.
-

Och, ufam ci całkowicie, Chesnie. Możesz być

spokojna. Więc ile ci zaproponował?
- Joel, o co ci chodzi? -

rzuciła ostro.

-

Nie wmawiaj mi, że nie chciał cię przechwycić do

Symington Technology.
-

Przechwycić... - zająknęła się Chesnie. - A niby

po co miałabym zmieniać pracę?
-

Nie wymiguj się od odpowiedzi - groźnie mruknął

Joel.
-

Nie chcę od ciebie odchodzić.

Chesnie mogłaby przysiąc, że na ustach szefa pojawił

się cień uśmiechu. Joel oparł się wygodniej i po chwili

dodał:
-

To nie było wszystko, co Pomeroy ci zaproponował,

prawda? -

Spojrzał na nią przeciągle. - Tak. Ale

mu odmówiłaś.

Chesnie nie wierzyła własnym uszom. Nic się przed
nim nie ukryje

. Ale, co o wiele ważniejsze, jakim prawem

wtrąca się w jej osobiste sprawy?! Przecież to nie

ma nic wspólnego z pracą. Ten facet nie ma do niej

żadnych praw. I jak on to robi, że lubiąc go, zarazem

background image

co chwila ma ochotę zdzielić go w nos?
- Hm... - Nie wied

ziała, co powiedzieć, aż uznała,

że najlepsza jest prawda. - Nie wiem, jak to się

stało, że zeszliśmy na drażliwy temat Philipa Pomeroya,

ale jeśli obawiasz się, iż mogę nagle odejść z pracy

z powodów matrymonialnych, to powtarzam to, co już

ci mówiłam, i robię to po raz ostatni: nie zamierzam

odejść z Yeatman Trading. Chyba że ktoś mnie
do tego sprowokuje. -

Spojrzała na niego znacząco.

-

Nie jestem zainteresowana małżeństwem. Zrozumiałeś

wreszcie?

Zauważyła w jego oczach niebezpieczny błysk.

Czyżby go to bawiło?
-

Małżeństwo? - Podniósł brew i popatrzył na nią

szczerze zdumiony. -

Pomeroy ci się oświadczył?

Chesnie wlepiła w niego wzrok.
-

A o czym ty u licha mówiłeś?! - zawołała. Z niepokojem

rozejrzała się po sali, gdy zdała sobie sprawę,

że ponoszą ją emocje. Na szczęście restauracja była
obszerna i niemal pusta.

Nagle Joel uśmiechnął się szeroko.
-

Droga Chesnie, patrząc na ciebie, przychodzą mi

do głowy dziesiątki różnych propozycji.
- Kpisz sobie ze mnie? -

warknęła. - Lepiej trzymaj

fason, bo zabrzmi

ało to dość... trywialnie.

-

Mój Boże, źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył

szczerze. -

Ale przepraszam. Oczywiście nie mówię

o sobie, tylko o tym, że bardzo mi odpowiada nasz

związek. - Roześmiał się. - Znowu gafa. Chodzi mi
o nasze zawodowe relacje.
-

Mówiłeś o jakichś propozycjach - naciskała,

wciąż nie przekonana do jego intencji.

Jednak Joel tak pokierował rozmową, że niczego nie

zdołała z niego wyciągnąć. Wreszcie, nim się spostrzegła,

gawędzili w najlepsze o polityce, teatrze, muzyce,
literaturze...
Che

snie była na siebie zła, że popełniła wielką niedyskrecję

wobec Philipa. W ten sposób o nie odwzajemnionej

miłości i odrzuconych oświadczynach szefa

Symington Technology dowiedział się jego największy
rywal w interesach.

Gdy czekali na windę, Chesnie poczuła, że musi to

jakoś skomentować.
-

Bardzo żałuję, że ci powiedziałam o Philipie. -

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - To jest

jego skrywana, prywatna tajemnica i nie byłoby wobec
niego fair...

background image

Joel nie wytrzymał i ze śmiechem przerwał:
- Chesn

ie, naprawdę jesteś miłą dziewczyną. - Kiedy

spojrzała na niego podejrzliwie, szybko dodał: -

Wrażliwą i dobrą. Masz moje słowo, że Pomeroy nigdy

nie dowie się o twoim zwierzeniu.

Chesnie wiedziała, że może Joelowi ufać. Niezależnie
od tego, czy to, co prz

ed chwilą o niej powiedział,

to czcze komplementy, czy też nie.
-

Dziękuję - odparła szczerze.

Kiedy wsiedli do windy, zapytał:
-

Dlaczego tak nie cierpisz świętej instytucji małżeństwa?

Już Adam i Ewa uznali, że to całkiem fajna
sprawa.
- Znasz statystyki

rozwodów? To na początek. Mam

kontynuować?
-

Byłaś kiedyś mężatką?

-

Nie, skąd, ale widziałam dość nieudanych małżeństw,

by wiedzieć z całą pewnością, że muszę się od

tej „świętej instytucji" trzymać jak najdalej.
-

Chodzi ci o twoich najbliższych?

-

Małżeństwa moich trzech sióstr okazały się fatalne.

Teraz takie związki nazywa się toksycznymi. Choć

nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić. To jednak nie
moje sprawy.
-

Owszem, powinnaś - zaprzeczył Joel. - Bo to ludzkie

sprawy. A twoi rodzice? Wciąż są razem?

Choć Chesnie zamierzała skończyć ten temat, jednak

spontanicznie odparła:
-

Jakoś są, choć kłócą się średnio raz na minutę.

-

Uznała, że najwyższy czas przerwać tę rozmowę, dlatego

szybko dodała: - Gdybyś potrzebował mnie w nocy,
znasz numer mojego pokoju.

Joel zbaraniał, Chesnie spurpurowiała.
-

Jezu, mam na myśli pracę! - krzyknęła.

Joel parsknął śmiechem.
-

Panno Cosgrove, pani się zarumieniła.

- Dobranoc!

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego
pokoju.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, ciężko oparła się

o ścianę. Tak się przejęzyczyć! Ale to nie jej wina, przecież

powinna zaofiarować swoją pomoc.

Westchnęła. Co takiego jest w tym facecie, że bez

przerwy ją prowokuje? I dlaczego ciągle mu się zwierza
ze swoich prywatnych spraw... i nie tylko, bo pap

le też

o innych ludziach. Jeszcze niedawno mogłaby przysiąc,

że nawet gdyby ją torturowano, nigdy nie zdradziłaby

background image

pewnych tajemnic, a tu co? Joel Davenport po prostu

o coś ją pyta, i natychmiast dostaje odpowiedź. To się

zaczęło już podczas rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy

tak głupio wypaplała wszystko o konflikcie z Hectorem
Browningiem.

Co w nim jest takiego, że tak bardzo się przed nim

otwiera? Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło.

Jedno wiedziała z całą pewnością. Tylko jeden człowiek,

a był nim Joel Davenport, potrafił zajrzeć pod jej

maskę, którą pokazywała całemu światu. Nikt inny nie

wiedział, jak wyglądało jej prawdziwe oblicze, a zdobył

tę wiedze w prosty, a zarazem wyszukany sposób. Denerwował

ją, wściekał, obrażał lub zawstydzał. Idealnie
trafia

ł w najsłabszy punkt, kiedy myślała o czymś innym

lub nie czuła się pewnie na danym gruncie, burzył

jej wewnętrzny spokój, a efekt zawsze był ten sam: na

moment pokazywała swoje prawdziwe ja, czyli objawiała

się wesoła i dobroduszna, lecz zarazem nieśmiała

i zakompleksiona Chesnie. Po chwili znów chowała się

w swojej twierdzy, która gwarantowała jej bezpieczeństwo...

Problem w tym, że Joel już wypatrzył, co kryje

się za tym murem...

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego dnia Joel poszedł na kilka spotkań, zaś
Chesn

ie do wczesnego popołudnia pracowała w hotelu,

pochłonięta notatkami i sprawozdaniami z rozmów

z poprzedniego dnia. Po lunchu udali się na lotnisko

i wrócili do Londynu. W biurze czekało na nich mnóstwo
roboty.

Po piątej do gabinetu wkroczyli Vernon Gillespie

i Russell Yeatman, dwaj dyrektorzy, którzy, jak sądziła

Chesnie, mieli głosować za kandydaturą Joela na stanowisko

prezesa. Po krótkiej rozmowie cała trójka udała

się na konferencję.

Narada miała trwać do siódmej, a Joel prawie nic nie

jadł. Jak on przeżyje ten dzień? - pomyślała z troską

Chesnie... i natychmiast złapała się za głowę. A co ją

to, na Boga, obchodzi? Jest jego asystentką, a nie niańką.

Zresztą dorośli faceci nie potrzebują nianiek, a akurat

ten od lat świetnie sam sobie radzi.

Westchnęła z niedowierzaniem. Co ją napadło?

W domu było jeszcze gorzej, bo nie mając nic do

roboty, wciąż musiała odpędzać myśli o Joelu. Starała

się zająć czymś innym, lecz wizja zaharowanego szefa

ciągle stawała jej przed oczyma.

background image

Wzięła prysznic i przyrządziła sobie kilka tostów

z serem. O dziesiątej, choć oczy zaczęły jej się kleić,

uznała, że przez Joela i tak szybko nie zaśnie, więc

zabrała się do czytania jakiegoś kryminału.

Nagle zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała

znajomy głos:
-

Nie obudziłem cię?

Serce

jej podskoczyło i bezwiednie uśmiechnęła się.

-

Nie, jeszcze nie spałam.

-

Jesteś sama? - zapytał gwałtownie.

Uśmiech zniknął z jej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
-

Dobry wieczór, Joel. Jak udała się konferencja?

- Bardzo dobrze -

odparł milszym tonem. - Szczerze

mówiąc, przydałoby się kilka dokumentów na jutro.
-

Na spotkanie o dziewiątej?

- Tak.
-

Potrzebuję godziny, by dotrzeć do biura... Wiesz,

po prostu wcześniej przyjadę do firmy. Wolałabym nie

tłuc się po nocy.
-

Nie śmiałbym żądać od ciebie, byś gnała nocą do

pracy albo zrywała się o świcie.
-

Akurat ci wierzę... - mruknęła do siebie.

- Co mówisz?
-

Wolę świt.

-

Jest prostsze wyjście.

- Tak? A jakie?
-

Stoję przed twoim domem.

- Co?!

Odsunęła zasłonkę i ujrzała czarne mondeo zaparkowane
po drugiej stronie ulicy.
-

Mógłbym wpaść na moment? Popracowalibyśmy

na twoim komputerze.
- OK. Czekam -

powiedziała spokojnie, odłożyła

słuchawkę... i rzuciła się do lustra. Dżinsy, podkoszulek...

ot, domowy strój. Ale przecież była u siebie

w domu, do diabła!

Usłyszała domofon, i po chwili w drzwiach stanął
Joel.
-

Proszę, wejdź - zaprosiła go pogodnym tonem,

choć wcale nie była spokojna.

Zamierzała poprowadzić go do „gabinetu", gdy zdała

sobie sprawę, że Joel pilnie ją obserwuje.
-

Jesteś śliczna - wyrwało mu się.

-

Skoro tak uważasz - mruknęła. Ciągle na nią patrzył.

Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy Joel widzi

ją w stroju domowym. - Jadłeś coś? - Tym razem jej

się wyrwało.

background image

-

Oczywiście. Lunch. - Uśmiechnął się.

-

Masz ochotę na tost z serem? - zaproponowała

rzeczowym tonem.
- To brzmi jak prawdziwa uczta.

Podczas gdy Joel pochłaniał górę tostów, Chesnie

przejrzała stos papierów, które mieli opracować. Między

jednym łykiem kawy a drugim Joel wyjaśnił jej

najważniejsze problemy. O jedenastej włączyli komputer
Chesnie.

Trzy godziny pracy upłynęły w okamgnieniu. Nawet

nie zauważyli, kiedy wybiła druga. Nareszcie Chesnie

wyłączyła komputer, położyła przed Joelem porządnie

spięte dokumenty... i poczuła się kompletnie

wykończona. Joel był kompetentnym i inspirującym szefem,

a jej pensja nadal porażała ją swą niebotyczną wysokością,

lecz czasem musiała nieźle się natrudzić, by sprostać
wszystkim zadaniom.

Przeszli do saloniku. Joel schował dokumenty do

teczki i z ciężkim westchnieniem się przeciągnął.
-

Co właściciel twojego mieszkania myśli o mężczyznach,

którzy zostają na noc? - spytał znienacka.

Chesnie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chyba

się przesłyszała? Joel zamierzał spać u niej? Przecież

miała tylko jedno łóżko!

Zerknął na kanapę.
- Nie wiem, mieszkam tu zbyt krótko -

odparła

z wahaniem. -

Ale jeśli chcesz się przespać na kanapie,

to proszę. Uprzedzam tylko, że nie będzie ci wygodnie.

Joel z trudem powściągnął uśmiech. Była pewna, że

dostrzegła wesoły błysk w jego oczach, choć nie wiedziała,
co go tak

rozbawiło.

-

Szczerze mówiąc, chętnie. Wolę to, niż godzinę

tłuc się do domu.

Chesnie przygotowała mu posłanie.
- Dobrej nocy -

pożegnała go zdawkowo i zniknęła

w sypialni.

Mimo że była wykończona, długo nie mogła zasnąć.

Uznała, że dzieje się tak z powodu niespodziewanego

gościa. Zupełnie nie przywykła, by ktoś u niej nocował,

a już szczególnie mężczyzna. Długo rzucała się na łóżku,

nim wreszcie zmorzył ją sen, lecz już o szóstej

obudził ją jakiś szmer.

Otworzyła oczy i ku swemu zdumieniu zobaczyła
Joela,

który siedział nieopodal na krzesełku i wpatrywał

się w nią z bezczelnym uśmiechem.
-

Pukałem, ale spałaś jak suseł.

Chesnie usiadła na posłaniu i nagle z przerażeniem

background image

uświadomiła sobie, że Joel zerka na jej wydekoltowaną

koszulkę nocną i sugestywnie zsunięte ramiączka.

Czym prędzej naciągnęła kołdrę pod samą brodę.

Joel wyszczerzył zęby. Chesnie poczuła przemożną

ochotę zdzielenia go w łeb.
-

Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj nie będzie

mnie w biurze przez większość dnia, wiec,
-

Zawiadomię kontrahentów - wpadła mu w słowo.

- Do widzenia, Joel.

Patrzył na nią przez chwilę, po czym wstał.
-

Możesz przyjść do pracy później. A tak a propos,

jeśli podobnie zachowujesz się wobec wszystkich mężczyzn.

to nic dziwnego, że jeszcze żaden nie został tu
na noc - pow

iedział w progu i na swoje szczęście natychmiast

zniknął.

Bo tym razem naprawdę by oberwał, jako że Chesnie

w porywie furii złapała za budzik. Cała trzęsła się ze

ilości. Jak on śmiał? A do tego zwiał jak tchórz, nim

zdolała rozkwasić mu głowę.

Przez następne dni była tylko praca i praca. W sobotę

Chesnie zobaczyła się z Philipem, który starał się zrehabilitować

i zachowywał się bez zarzutu.

W niedzielę zadzwoniła do dziadka, który poinformował

ją, że ma na oku pewien mały domek z garażem.

Chesnie domyśliła się, że dziadek będzie potrzebował

swojego golfa, więc postanowiła w przyszłym

tygodniu kupić jakieś niedrogie auto. W końcu stać ją

było na to.

Jednak następne dwa tygodnie były tak pracowite, że

nie znalazła ani minuty, by zająć się poszukiwaniami.
Zacz

ęła się zastanawiać, czy jej życie już zawsze będzie

tak wyglądać. Nie bywała w sklepach, nigdzie nie wyjeżdżała.

Po co jej te pieniądze, skoro nie miała jak ich

wydać...

Jednak nie było żadnych nadziei, by w pracy nastały

spokojniejsze dni, niedługo bowiem miała się zdecydować

zawodowa przyszłość Joela. Prezes Rady Nadzorczej,

Winslow Yeatman, za kilka miesięcy odchodził na

emeryturę i zbliżał się czas wyboru jego następcy.

Chesnie zapoznała się już z dyrektorami poszczególnych

biur firmy. Najczęstszym gościem w gabinecie Joela

była oczywiście Arlene Enderby, a zaraz po niej Fergus

Ingles, który z kolei z chęcią przebywał w towarzystwie

Chesnie. W piątek nawet zaprosił ją do teatru, lecz z powodu

braku czasu nie przyjęła zaproszenia. Kiedy zawiedziony
Fergu

s wychodził z biura, w progu natknął się na

Joela, który zmierzył go niechętnym wzrokiem.

background image

Gdy zostali sami, Joel spytał o cel wizyty Fergusa,

a gdy Chesnie wyjaśniła, że chodziło o wyjście do teatru,

zawołał niecierpliwie:
-

Przecież ty nie masz czasu na rozrywki!

Chesnie spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ależ

ten facet potrafił działać jej na nerwy! Oczywiście nie

miała czasu, lecz była tojej prywatna sprawa. Nie jest

niewolnicą, nawet jeżeli niektórym tak się wydaje! Kręcąc

głową, parsknęła śmiechem.
-

Mam nadzieję, że mu odmówiłaś? - spytał Joel,

wyraźniej nie podzielając jej rozbawienia.
-

Jeszcze się zastanowię - skwitowała krótko i wróciła

do pracy.

Tak jak przewidziała, za swą hardość została ukarana

kolejnymi zadaniami aż do późnego wieczoru. Joel zresztą

jej towarzyszył, ukarał się więc również sam. Chesnie

zwijała się jak w ukropie, co jakiś czas chichocząc

w duchu. Wreszcie robota była skończona. Wychodząc,

Chesnie uśmiechnęła się słodko i życzyła Joelowi miłego
weekendu.
Jednak w drodze do dom

u zaczęła tracić dobry humor.

Była asystentką Joela, łączyła ich tylko praca, lecz

on traktował ją nad wyraz dziwacznie. Jakby była jego

własnością... Starał się kontrolować jej prywatny czas

i kontakty towarzyskie. Co w tym złego, gdyby spotkała

się prywatnie z jednym z dyrektorów? Czyżby Joel

podejrzewał ją o niedyskrecję, albo wręcz sabotaż? Szefowie

poszczególnych pionów walczyli o wpływy, ich

pozycja zależała przede wszystkim od wyników handlowych,

a największą wartość stanowiły kontakty
z aktualnymi i potencjalnymi kontrahentami, czyli inaczej

mówiąc, baza danych. Nazwa firmy, jej kondycja

finansowa i ogólnie wiarygodność, przewidywane kierunki

rozwoju, najważniejsze osoby i ich wizerunki
psychologiczne, dotychczasowe obroty i perspektywy

na przyszłość, preferowane formy płatności, itd. Były

to skrzętnie gromadzone i pilnie chronione informacje,

które w fachowych rękach stawały się bezcennym narzędziem,

a ich wyciek na zewnątrz byłby niepowetowaną

stratą. Czyżby Joel jej nie ufał? Czyżby się bał

że popełni jakąś niedyskrecję, lub, co gorsza, świadomie

sprzeda poufne dane? A przecież z takim oddaniem pracowała

dla biura... Ta myśl poraziła ją jak grom.

W sobotę spotkała się z Philipem Pomeroyem, który

podczas deseru powiedział:
- Chesnie, wprawdzie zawar

liśmy pakt, że nie będziemy

mówić o pracy, ale tym razem muszę ci coś

background image

powiedzieć. - Gdy spojrzała na niego z wahaniem,

szybko dodał: - Nie chodzi o nic poufnego, tylko

o sprawy kadrowe. Może zainteresuje cię fakt, że wczoraj

była u mnie na rozmowie kwalifikacyjnej Deborah

Sykes. Chce zostać moją asystentką.
-

Przecież Deborah pracuje w Yeatman Trading -

ostrożnie odparła zafrapowana Chesnie. Nie była pewna,

czy powinna kontynuować tę rozmowę.
. -

Była asystentką Russella Yeatmana, ale niedawno

rozstali się za porozumieniem stron. Podczas rozmowy

popełniła małą niedyskrecję. Otóż Russell Yeatman oficjalnie
popiera Joela na stanowisko prezesa, ale w ostatniej

chwili ma zamiar wysunąć swoją kandydaturę.

Chesnie nie omdlała z wrażenia, tylko wręcz przeciwnie,
sk

upiła się maksymalnie. W żadnej firmie sprawy nie

wyglądają tak prosto, jak mogłoby się zdawać na pierwszy

rzut oka, w Yeatman Trading było podobnie. Układy,

układziki, wzajemne podchody... Sama stała trochę z boku

tych gierek i nie angażowała się w żadne intrygi, co

nieco jednak słyszała. Jeżeli do walki o fotel prezesa stanie

jakiś Yeatman, wygra na pewno, bo poprze go reszta
rodziny i Joel straci wszelkie szanse.
-

To miło ze strony Deborah, że podzieliła się z tobą

tą wiadomością - odparła dyplomatycznie.
-

Och, nie żartuj, przecież wiesz, o co chodzi. Deborah

potraktowała to jako swoje wiano, które zapewni

jej pracę. Miała nadzieję, że okażę jej swą wdzięczność

za wiadomość, kto może zostać nowym prezesem Yeatman

Trading, naszego głównego rywala.
- Jak

rozumiem, przeliczyła się.

-

Oczywiście. Po co mi asystentka, która nie potrafi

trzymać języka za zębami, a przy tym jest tak naiwna?

Toż to abecadło, zachowywać się lojalnie wobec aktualnych

i byłych pracodawców...

Tego wieczoru Chesnie nie mogła się uspokoić. Chodziła

po mieszkaniu w tę i z powrotem, roztrząsając to,

co usłyszała od Philipa. Jeżeli Russell Yeatman naprawdę

okaże się nielojalny, Joel stoi na straconej pozycji.

Przez całą niedzielę zastanawiała się, czy powinna

podzielić się tymi rewelacjami z szefem, jednak doszła

do wniosku, że da mu spokój do końca weekendu.

W poniedziałek wkroczyła do biura nieco wcześniej

niż zwykle i z nadzwyczaj mroczną miną.
-

Oho, takie wejście nie wróży nic dobrego - zażartował

na powitanie Joel, który jak zwykle b

ył już w pracy.

Patrzył na nią uważnie, z uśmiechem.
-

Dowiedziałam się czegoś, co dotyczy wyborów

background image

prezesa -

powiedziała z trudem.

Uśmiech zniknął z twarzy Joela.
-

Az jakiego źródła? Ach tak, więc jednak wybrałaś

się z Fergusem do teatru i coś ci naopowiadał.
-

Nigdzie z nim nie byłam! - syknęła z rosnącą irytacją.

-

Zresztą nie chodzi o Fergusa. To Russell

Yeatman...
- Russell? O czym ty mówisz?
-

Russell Yeatman sam chce kandydować - odparła

Chesnie z uporem.
-

Chce mnie zdradzić? - Joel spojrzał na nią bacznie.

-

Od kogo to słyszałaś, jeśli nie od Fergusa?

- Od Philipa Pomeroya -

przyznała Chesnie otwarcie,

mając nadzieję, że Joel przestanie wątpić w rzetelność
tej informacji.
- Ach tak... -

zauważył kpiąco. - Więc nadal widujesz

się z wrogiem? Chesnie, nie zaciskaj pięści, nie

wściekaj się, tylko mi odpowiedz, co z waszym paktem...

rzekomym paktem... że nigdy nie będziecie

rozmawiać o moich sprawach za moimi plecami?
-

Nie rozmawialiśmy o twoich sprawach!

-

A jak zasłużyłaś sobie na tak bezgraniczne zaufanie

ze strony naszego wroga numer jeden? -

zapytał

Joel oschle.

Chesnie znów miała ochotę nawrzeszczeć na szefa

i wyjść, trzaskając za sobą drzwiami. Ograniczyła się

do demonstracji siły poprzez krzyk.
- W ogóle mi nie ufasz, prawda? Kilka razy dobitnie
d

ałeś mi to odczuć. Na przykład w ostatni piątek! -

Chesnie urwała, widząc wyraz twarzy Joela. Nie słuchał

jej, tylko się w nią wpatrywał. Mówiąc wprost, sycił się
jej widokiem. -

Czemu tak się gapisz? Ducha zobaczyłeś?

-

warknęła.

-

Och, nie jesteś duchem, i dzięki Bogu - odparł

z niekłamanym podziwem. - Czy wiesz, że kiedy ciskasz

w kąt maskę idealnej asystentki, twoje oczy zaczynają

sypać skrami? Jak prawdziwe szmaragdy...

Chesnie zamilkła.
- Daruj sobie te puste komplementy -

powiedziała

w końcu, lecz bez przekonania. Nie potrafiła długo się

na niego gniewać. Pewnie Joel działał tak na wszystkie

kobiety, skoro zawsze czekała do niego kolejka wielbicielek.

Ale z pewnością na nią nie działa ani odrobinę. Absolutnie!
-

Ufam ci, Chesnie, naprawdę - powiedział łagodnie.

-

Gdyby tak nie było, nie pracowalibyśmy razem.

Przepraszam, jeśli cię uraziłem w piątek. I dzisiaj. -

Spoważniał. - Cóż, twoje rewelacje wprawiły mnie

background image

w lekki szok. Będę musiał podjąć pewne kroki. - Przysunął
ku niej fotel. -

A teraz, proszę, opowiedz mi

wszystko dokładnie.

Przez następny tydzień Chesnie nie mogła wyjść

z podziwu nad opanowaniem i dyplomacją szefa. Gdy

odwiedzał go Russell Yeatman, Joel zachowywał się ze

zwykłą sympatią i otwartością, jakby nic się nie stało.
Natomiast ku swemu

zdziwieniu Chesnie stwierdziła,

że z coraz większym trudem toleruje odwiedziny

Arlene Enderby, która zalecała się do Joela z rosnącą

agresją, co i jemu najwyraźniej było nie w smak.

W piątek Arlene dzwoniła kilkakrotnie, lecz za każdym
razem, zgodnie z pol

eceniem, Chesnie zbywała ją

stwierdzeniem, że szef jest na zebraniu. Wieczorem

Arlene powiedziała jej z desperacją, iż miała nadzieję namówić

Joela na party u przyjaciół w sobotę wieczór.

Chesnie z ukrywaną niechęcią obiecała, że przekaże

wiadomość Joelowi, jeśli ten jeszcze wróci do biura.

I rzeczywiście tak zrobiła. Joel nawet nie mrugnął

okiem. Zaczęli zbierać się do wyjścia.
-

A ty wybierasz się gdzieś jutro? - zapytał.

-

A chciałbyś, żebym pracowała? - odpowiedziała

Chesnie bez cienia niechęci.
Joel s

tanął i spojrzał na nią ze szczerym podziwem.

-

Nie zasługuję na ciebie.

Roześmieli się oboje. Chesnie zdała sobie sprawę

z tego, jak bardzo zbliżyli się do siebie i jak przyjemnie

im się razem pracuje. Oczywiście wolała, gdy panowała

między nimi harmonia, nienawidziła natomiast rzadkich

na szczęście konfliktów, kiedy to szef zachowywał się

jak gbur. Jednak zdarzało się, że w momentach zażyłości

czuła się dziwnie bezbronna, jakby oddawała się na

łaskę i niełaskę Joela. Była w jego mocy. Nadal więc

wolała pozostawać chłodną, niezależną asystentką, na

której rozsądku i fachowości zawsze można polegać.
Relacja pracownica-

szef odpowiadała jej najbardziej.

Na weekend Chesnie wybrała się w odwiedziny do
dziadka do Herefordshire. Obejrzeli domek, który dziadek

miał wkrótce nabyć. Była to śliczna, wygodna chatka

i Chesnie aż podskoczyła z radości, słysząc, że, na

domiar szczęścia, sąsiadka zgodziła się doglądać dziadka

i pomagać mu w pracach domowych.

W poniedziałek i wtorek Arlene skutecznie przeszkadzała
Joelowi w p

racy, coraz natarczywiej okazując mu

swoją niebywałą przychylność. Gdy po lunchu Chesnie

weszła do biura, przez otwarte drzwi do gabinetu ujrzała

Joela i Arlene. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie.

background image

Arlene wbiła w nią oskarżycielski wzrok.
- To przez ciebie, prawda? -

zawołała dramatycznym

tonem.

Chesnie zrobiła krok w tył. Nie miała pojęcia, o co

w tym wszystkim chodzi. Spojrzała na Joela, lecz jego

kamienna twarz nic jej nie powiedziała. Instynkt natomiast

podpowiadał, iż natychmiast powinna zniknąć,

uznała jednak, że Joel może potrzebować jej pomocy.
-

Joel poinformował mnie właśnie o swoich zaręczynach

-

wyjaśniła Arlene chłodnym tonem. - Ale nie

chce się przyznać, kto jest jego wybranką. - Chesnie

poczuła ukłucie w piersi. A więc Joel się żeni! - Wymieniłam
wszystkie znane mi kobiety, ale on twierdzi,

że to żadna z nich... Chodzi o ciebie, prawda? - Arlene

uśmiechnęła się kwaśno.

Nagle Chesnie pojęła. Joel wcale nie zamierzał się

żenić! Omal nie parsknęła śmiechem. Toż to ostami

facet pod słońcem, który dałby się zawlec do ołtarza.

Ale cóż, po dwóch przerażających dniach ostrych zalotów

Arlene, uznał, że tylko takim kłamstwem zdoła się

uratować przed tą seksualną furią. Dlatego stwierdził,

że jego serce jest zajęte. Ciekawe, jak z tego teraz wybrnie?

To zagranie będzie wymagało nie lada umiejętności
dyplomatycznych.

Chesnie uśmiechnęła się lekko i podniosła wzrok na

Joela. Oczy Joela zabłysły i pojawił się w nich uśmiech

Tak! Z pewnością Joel coś wymyślił, Coś fantastycznego!

Jednak uśmiech zniknął z twarzy Chesnie prędzej,

niż się tego spodziewała.
-

Nie chcieliśmy jeszcze nikomu o tym mówić...

Prawda, kochanie? -

zwrócił się do niej gładko szef.

Chesnie zdębiała, ale że była prawdziwą profesjonalistką,

nie dała niczego po sobie poznać, tylko w duchu
p

oprzysięgła straszliwą zemstę niejakiemu Davenportowi.

Już on ją popamięta.

Arlene, o dziwo, zachowała się z godnością. Rzuciwszy

się na Joela, zaczęła mu gratulować wspaniałej
narzeczonej.
-

Kochanie! Będziesz musiała wynająć ochroniarzy,

bo wzbudzisz mor

dercze instynkty w całej rzeszy zazdrosnych

rywalek! -

zawołała Arlene, zwracając się

z fałszywym uśmiechem do Chesnie.

Jakby tego było mało, w całe to pandemonium wkroczył

ojciec Joela. Chesnie jęknęła w duchu, zaś Arlene

nie omieszkała zawołać:
- Magnus!

Pewnie słyszałeś dobre wieści? Joel

i Chesnie są zaręczeni!

background image

Magnus stanął jak wryty, lecz już po chwili ochłonął

i zaczął cieszyć się jak dziecko.
-

Joel! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? To ci

dopiero wiadomość! Hurra! Wspaniale! Gratuluję! Ale
masz szc

zęście! - Rzucił się ku Chesnie i ściskając ją,

zawołał: - Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej synowej!
Moje dzieci...

Chesnie zapadła w dziwny letarg. Patrzyła na to dziwowisko,

nawet się uśmiechała... i z niepojętym spokojem

przyjmowała do wiadomości fakt, że jej cały

świat właśnie się wali, a ona nie ma ani sił, ani jakichkolwiek

możliwości, by się ratować.

Nagle dotarło do niej, że Magnus nazwał ją „synową".

Równie dobrze mógłby ją walnąć obuchem w głowę,

Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła, jak Magnus
rzuca

się z kolei do Joela i ściska go serdecznie, życząc

mu szczęścia na nowej drodze życia.
-

Musimy to uczcić! Gdzie szampan? - zawołała

wesolutko Arlene.

Chesnie rzuciła Joelowi mordercze spojrzenie, na co

natychmiast zareagował:
- Uczcimy to kiedy indziej.

Musimy z Chesnie zabrać

się z powrotem do pracy - powiedział stanowczo.

Jednak na jego twarzy wciąż widniał ten sam rozanielony

uśmiech.
-

Nie mamy wyjścia, Arlene. Musimy uczcić to sami!

-

cieszył się nadal Magnus.

Po kilku ostatnich minutach tortur, to znaczy gratulacji

i uścisków, Magnus i Arlene nareszcie wyszli. Gdy

tylko zamknęły się za nimi drzwi, Chesnie z morderczym

wyrazem twarzy odwróciła się do Joela.
- Co to za gra?! -

ryknęła niczym rozjuszona lwica.

- To wszystko przez ciebie -

odparł Joel z niewinną

miną.
-

Przeze mnie?! Oszalałeś? Ledwie co weszłam, nie

powiedziałam ani słowa, a ty ogłaszasz nasze zaręczyny?!
Jakim prawem, do... pioruna? -

Chciała użyć naprawdę

mocnego określenia, co zdarzyłoby się jej po raz drugi

w życiu, ale jakoś jej nie wyszło. Lecz nic straconego.
-

Tak. słowa nie wyrzekłaś, ale gdybyś widziała to

swoje spojrzenie! Ten uśmiech! Sama mnie sprowokowałaś.

Nie wierzyła własnym uszom. Co za tupet!
-

Joel, to, co zrobiłeś, jest zwyczajnym nadużyciem

mojego zaufania - powiedz

iała lodowato, - Jesteś moim

szefem, ale nie masz prawa wplątywać mnie w swoje

prywatne intrygi. Wiem, że zależy ci nie na Arlene,

tylko na jej głosie...

background image

-

Jeśli o to ci chodzi, możesz być spokojna - przerwał

jej Joel z irytacją. - Arlene jest realistką i zagłosuje

na kandydata, który zapewni jej największe zyski.
-

Tak czy siak, to wszystko kłamstwo! Potraktowałeś

mnie instrumentalnie, by wyplątać się z niechcianego

romansu. To obrzydliwe. Nie masz prawa tak mną

manipulować! - Chesnie wzięła się pod boki. - Rany

boskie, przecież to już się rozniosło po całej firmie!
Magnus jest takim plotkarzem...

Joel wzruszył ramionami.
-

Wszystkiemu zaprzeczymy i będzie po sprawie. Arlene

poproszę o dyskrecję i na pewno będzie milczała.
-

Akurat! Na wiele się to zda! Wyjeżdżaliśmy razem.

Spałeś u mnie...

Nagle Joel spoważniał
-

Czyżbyś sugerowała, że naprawdę powinienem się

z tobą ożenić? - zapytał z cynicznym uśmiechem.

Chesnie poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios
prosto w serce.
-

Ja miałabym zostać twoją żoną?! Nie dla psa kiełbasa!

-

wysyczała z furią, odwróciła się na pięcie

i podeszła do swojego biurka.

Trzęsącymi się rękoma zaczęła się pakować. Joel,

oparty o framugę, przyglądał się jej uważnie.
- Co robisz? -

spytał w końcu.

-

Idę do domu. Wypowiedzenie przyślę pocztą - odpowiedziała

cicho, starając się, by głos jej nie zdradził.

Już dwa razy omal tego nie zrobiła. Tym razem jednak

nie miała wyjścia.

Oto nagle pojęła, że zakochała się w Joelu.

Zarzuciła torbę na ramię i czym prędzej wybiegła
z biura.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przez resztę popołudnia Chesnie była w szoku. Chodziła

jak obłąkana po mieszkaniu, wreszcie położyła się,

lecz nie była w stanie przestać myśleć o Joelu. Jak to się

stało, że go pokochała? Gdyby wcześniej zauważyła niebezpieczeństwo,

podjęłaby jakieś kroki, by uniknąć tego

nieszczęścia. Bo przecież zakochać się w swoim szefie,

i to bez wzajemności, to prawdziwe nieszczęście, czyż

nie? A jeszcze, gdy unika się miłości, która, jak wiadomo,

jest najgorszą plagą ludzkiego plemienia...

Pokręciła głową. Owszem, lubiła go i podziwiała,

ale, skąd u licha, wzięła się ta miłość?

Przez nie kończące się godziny Chesnie rozpamiętywała

background image

ostatnie sceny, które doprowadziły ją do tego, że

zrezygnowała z ukochanej pracy.

„Nie chcieliśmy jeszcze nikomu o tym mówić. Prawda,
kochanie?" -

dźwięczało jej w uszach. Jakim prawem

Joel wybrał właśnie taki scenariusz? Skąd ona

mogła wiedzieć, że przyjdzie mu coś takiego do głowy?

Pewnie próbował już wszelkich sposobów, by zniechęcić

Arlene i wszystkie spaliły na panewce, aż pojawiła

się Chesnie i swoim uśmiechem rozzuchwaliła go tak

bardzo, by oznajmił, że są zaręczeni...

Zaręczeni? To szaleństwo! Takiej wiadomości nie da

łatwo odwołać, a poza tym „zaręczyny" brzmiały

w uszach Chesnie tak wstrętnie... Owszem, mogła zakochać

się w Joelu, ale zaręczyć się? Nigdy.

Rano wstała o zwykłej porze. Była wyczerpana po

nieprzespanej nocy, lecz nie czuła już gniewu. Skoro

nigdy więcej nie będzie pracować z Joelem, problemy

same jakoś się rozwiążą.

Już nigdy nie zobaczy Joela! W ogóle nie była w stanie

sobie tego wyobrazić.

Ta środa była najgorszym dniem w jej życiu. Rozsądek

podpowiadał, że powinna wyjść z domu, umówić

się z kimś na lunch, szukać nowej pracy czy samochodu...

Jednak mogła jedynie smętnie rozmyślać w samotności

i użalać się nad sobą.

O ósmej usłyszała dzwonek domofonu, lecz udała,

że nie ma jej w domu. Jednak ten ktoś nie zamierzał się

poddać, więc po kilku minutach nieustępliwego dzwonienia

Chesnie uległa presji.
-

Wciąż się gniewasz? - usłyszała najmilszy na

świecie głos.
Serce

podskoczyło jej w piersi. Nim zdołała się zastanowić,

nacisnęła przycisk.
Joel! A jednak go zobaczy.

Tylko spokojnie, nakazała sobie w duchu, gdy otwierała

drzwi. Lecz jak mogła być spokojna, kiedy na progu

stanął Joel? Przystojny, uroczy, kochany Joel.

Długo milczeli. Szef przyjrzał się jej zgrabnej figurce

w dżinsach i jedwabnej bluzeczce. Spojrzał na jej jasną

rudawą czuprynkę. Na koniec jego wzrok spoczął ma

ustach. Nie mogąc dłużej znieść tej inspekcji, Chesnie

przerwała milczenie:
- W jakiej sprawie przychodzisz?

Joel uśmiechnął się czarująco. Nie ufała temu uśmiechowi...

i miała rację.
-

Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli zaproszę cię

osobiście - powiedział miłym tonem. - Jesteśmy zaproszeni

background image

do Winslowa i Flory Yeatmanów.

Chesnie odchrząknęła.
- My?

Nie powiedziałeś im, że już z tobą nie pracuję?

Nie wierzę...
- To nie jest oficjalna wizyta.

Chesnie zdrętwiała.
-

Czyżbyś nie zdementował tego kłamstwa, że jesteśmy

zaręczeni?
-

Czy wyglądam na takiego gbura?

- Gbura? Nie rozumiem...
-

Tylko łajdak rozpuszczałby wieści, że porzuca narzeczoną

-

wyjaśnił Joel uprzejmie. - Lepiej wygląda,

kiedy kobieta rzuca swojego mężczyznę.
-

Po pierwsze nie jesteś moim mężczyzną - warknęła.

-

Po drugie być może uśmiechnęłam się zachęcająco,

by cię ratować, co natychmiast skwapliwie wykorzystałeś,

ale na tym koniec. Przepędziłeś Arlene i wystarczy,

dalej musisz sobie radzić sam. To nie moja

wina, że pogubiłeś się w swoim życiu... miłosnym.
-

Miłosne życie... To nawet ładnie zabrzmiało, ale

problem w tym, że nie mam takowego - odparł Joel. -

A wracając do meritum... Otóż było tak: Arlene przypuściła

wściekły atak, więc wymyśliłem jakąś narzeczoną,

i wtedy zjawiłaś się ty ze swoim, jak sama to wyznałaś,

zachęcającym uśmiechem. Podałaś mi pomocną

dłoń i w ten sposób zaręczyliśmy się.
-

Nie zaręczyliśmy się! - krzyknęła Chesnie. - Nie

wymawiaj przy mnie tego słowa.
-

Niestety, muszę, bo ludzie powiadają, że niedługo

odbędzie się nasz ślub - odparł Joel z niewinnym

uśmieszkiem. - Och, tylko mi tu nie mdlej... Mówi się

też, że nocujemy u siebie, ty u mnie, ja u ciebie... Tak,

lepiej oprzyj się o ścianę... Prawdę mówiąc, to już nie

plotka, tylko pewnik. Uznaje się nas za oficjalnych narzeczonych.

Więc jak, pójdziesz ze mną?

Zamrugała gwałtownie.
-

Dokąd?

-

Na kolację do Yeatmanów - przypomniał cierpliwie

i znów się uśmiechnął.
-

Oczywiście, że nie! - zawołała Chesnie wojowniczo,

nie kryjąc złości.
- Ale dlaczego?
-

Dlaczego, dlaczego... Bo nie mam zamiaru brnąć

w to idiotyczne kłamstwo, na czym tak bardzo ci zależy.
- Wcale mi na ty

m nie zależy - odparł Joel spokojnie.

-

Tylko Flora aż oniemiała z radości, kiedy dowiedziała

się, że nareszcie dałem się usidlić.

background image

-

Idź de diabła, Davenport - syknęła Chesnie. - Niby

to ja miałam cię usidlić? Wygląda na to, że przez

twoją idiotyczną intrygę spotkało mnie coś... A prze

cięż to bujda na resorach! - Spojrzała na niego gniewnie.
-

Nie pomyślałeś o tym, że wtrąciłeś się w moje

prywatne życie? Że możesz je zniszczyć?
-

Co? Jesteś z jakimś facetem?! Przecież nie masz

czasu na romansowanie.
- Jes

teś bezczelny - powiedziała zimno. - A czasu

mam mnóstwo. Już u ciebie nie pracuję. Zapomniałeś?
-

Och, słodka Chesnie, nie mów tak. Przecież

strasznie się dzisiaj wynudziłaś, siedząc cały dzień
w domu.
-

Nie twoja sprawa. Zresztą, może lubię się nudzić?

J

ednak zza głosu rozsądku dobył się kuszący szept

i Chesnie przez moment wyobraziła sobie, że wraca do
biura, do Joela...

Podszedł do niej i zajrzał jej w oczy.
-

Czy wiesz, że po tym jednym dniu twojego nieróbstwa

w biurze wszystko zaczyna się walić? Bez ciebie

nie możemy sobie poradzić.

Chesnie nie potrafiła opanować śmiechu.
-

Miło mi to słyszeć.

Joel odwzajemnił uśmiech.
-

Taka jest prawda, Chesnie. Bez ciebie leżymy.

-

Delikatnie pocałował ją w policzek. - Wróć, Chesnie.

Niewinny całus, a ona aż zadrżała... Czym prędzej

odsunęła się od Joela.
- Sama nie wiem...
-

Przecież nie chcesz zrezygnować z pracy, którą tak

lubisz. Nigdzie podobnej nie znajdziesz -

kusił Joel.

Cóż, miał rację. Spojrzała mu w oczy i to o wszystkim

zadecydowało. Musiała być z Joelem.
-

Wrócę, ale pod jednym warunkiem - szepnęła.

- Tak?
-

Jeśli kiedykolwiek mnie pocałujesz, odchodzę.

Oczy Joela pociemniały. Patrzył na nią bacznie, po

czym wyciągnął dłoń.
- Masz to jak w banku.

Uścisnęli sobie dłonie. Spojrzał na nią jeszcze raz
i czym

prędzej wyszedł.

Chesnie padła na fotel. Jej dłoń powędrowała do

policzka, który przed chwilą ucałował Joel. Miał takie

miękkie usta...
Jutro go zobaczy.

Wróciła więc do pracy, lecz z miejsca tego pożałowała,

bowiem całe biuro żyło ich zaręczynami. Chesnie

background image

postanowiła, że natychmiast to zdementuje.

Pod nieobecność Joela do biura wkroczyła Muriel

Yeatman, szefowa jednego z działów, by jej pogratulować.

Chesnie już miała przystąpić do prostowania fałszywych

wieści, gdy tuż za nią weszła Arlene. To zbiło
Chesn

ie z tropu. Przecież nie mogła zaszkodzić Joelowi

w jego karierze. Dlaczego jednak to ona ma pić piwo,

którego nie nawarzyła? Dlaczego Joel wciąga ją w swoje

intrygi i zmusza, by postępowała wbrew sobie?

Starała się normalnie pracować, lecz nie bardzo jej się

to udawało. Co chwila ktoś wchodził do biura, by pogratulować

przyszłej pani dyrektorowej. Joel musi być bardzo

szczęśliwy z powodu jej „tak". Porządny chłopak, tylko

życia nie umiał sobie ułożyć, ale dzięki Chesnie wreszcie

odnalazł swoją drugą połowę... I tak w kółko.

Jak miała to wszystko dementować? Sytuacja stanowczo

ją przerosła.

Gdy po drugiej Joel wpadł do biura, Chesnie zamknęła

drzwi i powiedziała mało przyjaźnie:
-

Muriel Yeatman wpadła dzisiaj, żeby pogratulować

nam zaręczyn.
- Tak? I co je

j powiedziałaś?

-

Co mogłam jej powiedzieć? Arlene weszła tuż za

nią, więc...

Joel uśmiechnął się z ulgą.
-

Wiedziałem, że mogę liczyć na twoją lojalność.

Dzięki.

Spojrzała na niego ze zdumieniem.
-

Ale Muriel nie była jedyna! Odwiedziło mnie pół

biura. Co

ja mam tym ludziom powiedzieć?

Joel zawahał się.
-

A po co mamy mówić? Zobaczysz, że za tydzień

cała ta afera umrze śmiercią naturalną.
- To nie takie proste.
-

Ależ tak, bardzo proste - odparł Joel, chwycił jakieś

dokumenty i wypadł z biura.

W piątek Chesnie nadal harowała, usiłując nadrobić

straty spowodowane jej nieobecnością w środę i odwiedzinami

zachwyconych kolegów. Późnym wieczorem

wiedziała już, że nie uda jej się spotkać z Philipem.

Chwyciła za telefon i wykręciła jego numer. Gdy poprosiła
go do

telefonu, zauważyła, że plecy Joela w sąsiednim

gabinecie zesztywniały. Cóż, to jego problem.

Nie zamierza ukrywać, że dzwoni do Philipa. Przeprosiła

go, że nie będzie w stanie się z nim spotkać, ma

bowiem dużo pracy. Kiedy odłożyła słuchawkę, zerknęła
na

Joela. Siedział, patrząc na nią z wyrazem zadowolenia

background image

na twarzy. Najwyraźniej cieszył się, iż udaremnił
jej spotkanie z Philipem.

Cały weekend Chesnie spędziła z rodzicami i siostrami.
Wieczne narzekania i sprzeczki jeszcze bardziej

upewniły ją, że małżeństwo to fatalna instytucja. Oczywiście

nikomu nie wspomniała o swoich „zaręczynach".

Tego tylko brakowało...

Kiedy zadzwonił Philip z prośbą o spotkanie w następny

weekend, omal nie powiedziała prawdy. Od dawna

czuła, że powinna oszczędzić mu cierpień i przestać

z nim widywać. Była zakochana w innym mężczyźnie,

więc łudzenie Philipa nie miało sensu. Ale zaraz,

czyżby zamierzała przesiedzieć cały weekend w domu,

rozmyślając o Joelu? Ta myśl ją ocuciła. Tak, była zakochana,

ale nie zmieni się w cierpiętnicę. Umówiła się
z Philipem.

W poniedziałek Joel miał ważne spotkanie z Edwardem

Kingiem, dyrektorem jednego z biur. Zbliżały się

wybory, a Joel nie był pewien, na kogo zagłosuje Edward

i chciał wybadać grunt.

Kiedy Joel wyszedł, do Chesnie zadzwonił Magnus
i us

iłował namówić swą „ulubioną przyszłą synową" na

lunch ze swoim „ulubionym przyszłym teściem". Chesnie

starała się jakoś wykręcić, lecz wreszcie musiała się

zgodzić, że spotkają się następnego dnia, czyli we

wtorek. Rozradowany Magnus obiecał po nią przyjechać.

Chesnie postanowiła, że Magnus musi dowiedzieć się

prawdy. Przecież najbliższej rodziny nie wolno okłamywać!

Kłopot w tym, że uwielbiający plotki Magnus może

o wszystkim donieść Arlene.

Kiedy Joel wrócił ze spotkania, Chesnie postanowiła

zamienić z nim słowo na ten temat. Z niezłomnym postanowieniem

weszła do gabinetu.

Na widok Joela jej siła nieco osłabła. Szef przyjrzał

jej się badawczo i wskazał na fotel naprzeciwko biurka.

Najwyraźniej odgadł, że coś ją trapi.
-

Dzwonił twój ojciec - zaczęła Chesnie.

-

Zrobił ci przykrość? - zaniepokoił się Joel.

-

Nie, skąd. Chciał umówić się ze mną na lunch

i spotykamy się jutro... Joel, myślę, że powinieneś powiedzieć

prawdę swojemu ojcu jeszcze przed naszym

spotkaniem. Nie mam siły dłużej go okłamywać. Zresztą,

wszystkim trzeba powiedzieć prawdę. To nie minie

samo, jak się tego spodziewałeś. Ty to musisz rozwiązać,

a ja ci pomogę. - Nareszcie wszystko wyrzuciła

z siebie. Jasno i klarownie. Chesnie pogratulowała sobie
w duchu.

background image

Joel długo patrzył na nią bez słowa.
-

Och, słodka Chesnie... Nie mogę tego zrobić.

Patrzyła na niego w osłupieniu.
- Jak to?
-

No cóż, nie mogę... - Joel był trochę zakłopotany.

-

Z kilku przyczyn. Po pierwsze nie będziesz jutro jadła

lunch z moim ojcem, bo jedziemy do Glasgow. Po drugie...

choć wcale się do tego nie palę... pewne osoby

naciskają na mnie, bym się ożenił.

Chesnie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Ale dlaczego?
-

Edward potwierdził to, co już wiemy o nielojalności

Russella Yeatmana. Nie wiedzieliśmy tylko, że
Winsl

ow otwarcie twierdzi, że jestem najlepszym

kandydatem na jego następcę. Za jego namową wiele osób

będzie na mnie głosować...
-

Cieszę się. Oczywiście, że jesteś najlepszym kandydatem.

Tylko, co ja mam z tym wspólnego?
-

Masz, i to dużo. - Joel zawahał się. To nie była

łatwa rozmowa. - Jeśli głosowanie nie będzie rozstrzygnięte,

mój stan cywilny może okazać się sprawą

kluczową. Winslow i inni poprą mnie pod jednym warunkiem.

Mam się ożenić. To okazało się dopiero teraz,

po ogłoszeniu naszych zaręczyn.
Chesn

ie pokręciła z niedowierzaniem głową. Już

miała się zapytać, czy kariera jest dla Joela aż tak ważna,

by wbrew sobie się żenić. Powstrzymała się jednak. Był

niezwykle ambitny i być może już nigdy nie będzie miał
takiej szansy.

Choć Chesnie zrobiło się słabo na samą myśl, że Joel

miałby się ożenić, rozumiała, że prędzej czy później

może to nastąpić.
-

Więc powinieneś zacząć się rozglądać za właściwą

kandydatką - powiedziała, starając się, by zabrzmiało

to żartobliwie.

Joel spojrzał poważnie w jej zielone oczy.
-

Nie muszę się rozglądać. Już ją znalazłem. Właśnie

na nią patrzę.

Dopiero po chwili do Chesnie dotarły jego słowa.

Oczywiście, że mówił o niej. Przecież skoro byli zaręczeni,

z kim miałby się ożenić?!

Skoczyła na równe nogi.
-

Chyba żartujesz! - zawołała z rozpaczą. - Jestem

twoją asystentką i nikim więcej!
-

Przemyśl to - starał się ją uspokoić.

-

Nie mam o czym myśleć! Dobrze wiesz, że nie

zamierzam wyjść za mąż. Nigdy!

background image

-

Tylko dlatego, że większość małżeństw kończy się

katastrofą? - spytał spokojnie. - Nasze małżeństwo skończyłoby

się zgodnie z umową. Bez bólu i zobowiązań.

Chesnie spojrzała na niego, nie bardzo rozumiejąc,
o czym on, u licha, mówi.
-

Dlaczego miałabym chcieć wyjść za ciebie za

mąż? - spytała po chwili milczenia.
-

Pomogłabyś w spełnieniu moich marzeń, pomogłabyś

firmie, no i pomogłabyś sobie, bo zostałabyś asystentką
prezesa.

O tym Chesnie nie pomyślała. Wiedziała jednak, że

jej decyzja nigdy się nie zmieni. Wyjść za mąż? O nie,
nigdy!

Joel wyczuł jej opór, bo spróbował z innej beczki:
-

Czy są inne powody twojej odmowy? Twój związek

z Pomeroyem...
-

Nie mam żadnego związku z Pomeroyem! - zawołała

z pasją Chesnie.
-

Czyli nie jesteś zakochana w innym mężczyźnie.

Więc w czym problem?
-

Podchodzisz do tego ze złej strony - powiedziała

z

e złością. - Oczywiście mogłabym za ciebie wyjść, tak

samo jak za każdego innego faceta. Nic nie stoi na

przeszkodzie, poza jednym. Nie chcę, i tyle. Nie istnieje

bowiem żaden powód, bym została twoją żoną. Wybacz,

ale twoja kariera jest twoją, a nie moją sprawą.

Czy wyraziłam się jasno?
-

Sama jednak stwierdziłaś, że nie ma istotnych

przeszkód, by za mnie wyjść - argumentował pokrętnie.

I dodał: - Przecież prawie ze mną... żyjesz.
-

Słucham?! Nie ma co, masz tupet - warknęła.

Akurat w tym momencie zadzwoni

ł telefon.

-

Prześpij się z tą myślą - szepnął Joel, sięgając po

słuchawkę. - Jutro omówimy to przy kolacji. W Glasgow,
dobrze?
- Nie ma tematu do dyskusji -

powiedziała sucho

i wymaszerowała z pokoju.

By nie zadręczać się myślami o tej niesłychanej rozmowie,

rzuciła się w wir pracy. Zarezerwowała hotel,

bilety lotnicze, zadzwoniła do kilku kontrahentów, by

odwołać spotkania. Na koniec zadzwoniła do Magnusa,

by poinformować go, że jutrzejszy lunch jest nieaktualny.
-

Wiem o wszystkim. Joel powiadomił mnie o waszym

wyjeździe. To naturalne, że pragnie mieć cię przy
sobie -

wesolutko odpowiedział Magnus.

Przed wyjściem do domu chciała pożegnać się z Joelem...

i nagle poczuła się onieśmielona. Dziwne, przecież

background image

to on powinien czuć się niezręcznie.
-

Znasz drogę na lotnisko? - spytał Joel przymilnym

tonem.
-

Poradzę sobie - odparła Chesnie poirytowanym

tonem. -

Moja odpowiedź wciąż brzmi „nie"!

Joel uśmiechnął się czarująco i Chesnie znów poczuła
w sobie mordercze instynkty.
- Jutro o tym porozmawiamy -

powiedział.

- Temat nie istnieje. Do jutra.

Odwróciła się na pięcie i opuściła biuro.

Zjadła kolację, przygotowała torbę na wyjazd

i usiadła przed telewizorem. Nie mogła przestać myśleć

o Joelu, o swej miłości i o tym, że znalazła się w nad
wyraz dziwacznej sytuacji.

Gryzło ją coś jeszcze. Zdała sobie sprawę z tego, że

przestała być szczęśliwa. Samowystarczalna. To z pewnością

wina Joela. Jak on ją traktuje? Instrumentalnie!

Tak, Joel to okrutny pracoholik bez serca. Chce, poświęcić

wszystko, ją, siebie, tylko po to, by zrealizować
swoje ambicje.

To prawda, że była gotowa mu w tym pomóc. Ale
wszystko ma swoje granice. Ten facet to bestia. Okrutny
manipulator.

Położyła się spać. Ale jak tu zasnąć, gdy w głowie aż

huczy od chaotycznych myśli?

Nagle Chesnie usiadła na łóżku. A co się stanie, jeśli

ktoś inny wygra wybory? Russell Yeatman, ten szczwany

lis albo Aubrey Yeatman, człowiek, który nie znał

litości?

Do licha! Joel zasługuje na to stanowisko. Jest wymarzonym

prezesem. Dba o pracowników i firmę. Naprawdę
bardzo chc

iałaby mu pomóc. Ale żeby tak zaraz

wychodzić za niego za mąż? Gdyby chociaż go nie

kochała... Wtedy byłoby jej łatwiej. Co za ironia losu.

Przypomniała sobie słowa Joela. Chodziło mu o małżeństwo

fikcyjne, które miało trwać do czasu, aż jego
pozycja w fir

mie ustabilizuje się. Wtedy nastąpiłby rozwód.

Bez zobowiązań...

Chesnie zaczęła zastanawiać się nad tym spokojnie,

bez emocji. Przecież i tak nie miała żadnych osobistych

planów na najbliższe lata. Liczyła się tylko praca, podnoszenie
kwalifikacji, by w p

rzyszłości, za jakieś dziesięć

lat, zdobyć samodzielne stanowisko. Więc to całe

zamążpójście nie byłoby żadnym poświęceniem, tylko

przysługą oddaną przyjacielowi.

Nadal będzie pracowała u boku Joela, najpierw jako

jego żona, potem rozwódka. Więc w czym problem?

background image

Skoro nie zamierzała wychodzić za mąż naprawdę,

mogła to zrobić na niby...

Myśli zaczęły jej się plątać, ogarnęła ją senność. I tak

Joel nigdy jej nie pokocha... nie ma się co łudzić. Nie

interesuje go stały związek. Zaraz, zaraz! Przecież jej

też nie interesuje stały związek...

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następnego dnia Chesnie była zbyt zajęta sprawami

zawodowymi, by myśleć o komplikacjach w życiu prywatnym.

Poleciała z Joelem do Glasgow i cały dzień

spędziła na wytężonej pracy u jego boku w biurze
szkockim.

Kiedy o siódmej wrócili do hotelu, Chesnie była wykończona.

Mogła sobie tylko wyobrażać, jak czuł się

Joel, który przewodniczył wszystkim spotkaniom.

Gdy wychodzili z windy na piętrze, gdzie znajdowały

się ich pokoje, Joel powiedział zmęczonym głosem:
- C

hciałbym, żebyśmy jeszcze zerknęli na notatki

przed jutrzejszymi rozmowami. Czy miałabyś coś przeciwko

temu, gdybyśmy dzisiaj wyjątkowo zjedli w moim
pokoju, a nie w restauracji? -

A gdy Chesnie chętnie

się zgodziła, Joel spojrzał jej w oczy z uśmiechem
i

skomentował: - Jesteśmy niesamowicie zgrani.

Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Wpadła do

swojego pokoju, żeby się odświeżyć. Po całym dniu

pracy i braku jakichkolwiek aluzji ze strony Joela, zaczynała

już wątpić w realność jego niezwykłej propozycji,

jednak teraz wszystko wróciło. Miała dwie możliwości:

odmówić albo się zgodzić. Zachować swoją

niezależność lub wmanipulować się w skomplikowany

układ oparty na zimnej kalkulacji i grze.

Wiedziała, że bez jej pomocy Joel nie spełni swoich

życiowych ambicji. Lecz jej ofiara będzie ogromna.

Wreszcie uznała, że dość wałkowania tego tematu.

Włożyła wygodne, bawełniane czarne spodnie i czarną

bluzeczkę, i wybiegła z pokoju.

Joel też już był odświeżony. Posadził ją w saloniku

swojego apartamentu i podał kartę. Złożyli telefoniczne

zamówienie i zaczęli omawiać sprawy na jutrzejszy

dzień. Kwestia była o tyle pilna, że mieli się rozdzielić

i Chesnie czekały samodzielne zadania.

Zjedli pyszny obiad, zaczęli popijać kawę i gawędzić

o różnych sprawach. Chesnie poczuła się zrelaksowana.

Była pewna, że drażliwy temat małżeństwa umarł

śmiercią naturalną, gdy Joel z determinacją zapytał:

background image

-

Chesnie, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać,

ale czy masz dla mnie odpowiedź?
-

Odpo... odpowiedź? - bąknęła.

-

Tak. Wczoraj ci się oświadczyłem, pamiętasz?

Czy pamiętała? O niczym innym nie myślała cały

dzień!
- Ach tak... -

Zerknęła na niego. Patrzył na nią

z takim napięciem, że w jej sercu wezbrała fala czułości.
-

Jak długo miałoby to trwać? - wyjąkała.

-

Najwyżej dwa lata - powiedział szybko. - Tyle

potrzebuję, by umocnić moją pozycję w firmie.
-

Nie zniosłabym tego dłużej - odparła, kręcąc głową

bez przekonania.
-

Czy... czy to znaczy, że się zgadzasz?

Chesnie odchrząknęła,
- To znaczy... chyba wytrzymasz w celibacie przez
dwa lata?
- W celibacie? -

powtórzył Joel, jakby pierwszy raz

w życiu słyszał to słowo.

Chesnie zaczerwieniła się.
-

To znaczy... gdybyśmy się pobrali... nie zniosłabym...

nasze małżeństwo byłoby oczywiście tylko formalne...

Joel wpatrywał się w nią z wielkim zainteresowaniem,

aż poczuła się nieswojo.
-

Więc?

-

Nie zniosłabym, gdybyś... szukał pocieszenia

w ramionach obcych kobiet... przez te dwa lata, oczywiście...
-

dokończyła Chesnie z trudem i jeszcze

mocniej spurpurowiała. - Moja duma by tego nie zniosła.
- Spojr

zała mu z powagą w oczy.

Joela najwyraźniej zaskoczyło takie postawienie

sprawy. Prawdopodobnie ten aspekt umowy dotąd go

nie zaprzątał.
-

Dwa lata? W porządku - odparł po chwili zdecydowanym

tonem. -

Ale ja miałbym do ciebie taką samą

prośbę.

Spojrzała na niego pytająco.
- Do mnie?
-

Moja duma też by tego nie zniosła - wyjaśnił spokojnie.

- Celibat za celibat.

Chesnie znów się zaczerwieniła. Cóż, sama tego

chciała!
-

Oczywiście, to uczciwe postawienie sprawy.

Joel patrzył na nią z powagą. Cóż, nadszedł czas
ostatecznej deklaracji.
-

Więc wyjdziesz za mnie? - spytał, nie spuszczając

z niej wzroku.

background image

Klamka zapadła. Chesnie poczuła, że już za późno,

by się wycofać.
-

Nie mam żadnych innych planów na najbliższe

dwa lata -

powiedziała rozsądnie.

Joel uśmiechnął się promiennie.
-

Dziękuję - powiedział cicho. - Naprawdę doceniam

twoje poświęcenie i lojalność. Ponieważ urząd stanu

cywilnego należy powiadomić dwa tygodnie wcześniej,

czy nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybyśmy

złożyli wniosek zaraz po powrocie?,
- Ni

e chcesz dłuższego okresu zaręczyn?

- To nie w moim stylu.

No tak, znając Joela, mogła się tego spodziewać.
-

Im szybciej się pobierzemy, tym prędzej będziemy

wolni -

skomentowała ze śmiechem.

Ku jej zdziwieniu, Joel nie wyglądał na rozbawionego.
-

W porządku... - mruknął. - Musimy omówić

szczegóły.
-

Oczywiście - zgodziła się ochoczo.

Jednak mina zaraz jej zrzedła, gdy Joel powiedział:
-

Musimy zaprosić nasze rodziny na ślub, prawda?

-

Nie możemy pobrać się w tajemnicy i wyjaśnić, że

to tylko małżeństwo formalne? - spytała z nadzieją.
- O nie, nie ma mowy! -

zawołał z przekonaniem.

- Nic wiem jak twoi rodzice, ale mój ojciec na pewno
nie dochowa tajemnicy.
-

Rzeczywiście.

-

Widzisz, już wczoraj miałem telefon od mojej mamy.

Chce cię poznać.
- Twoja mama chc

e mnie poznać? - wykrztusiła

Chesnie.
-

Właśnie wróciła z wakacji. Ojciec nie traci ani

chwili.
-

Masz rację, to wszystko musi wyglądać jak najbardziej

naturalnie -

przyznała Chesnie. - Kto zajmie

się formalnościami?
-

Do urzędu musimy pójść razem. I choć jesteś niezastąpiona

jako organizatorka, pozwolisz, że zajmę się

resztą. Dobrze?
-

Coś jeszcze?

Chesnie wstała. Joel odprowadził ją do drzwi.
-

Nie sądzę. Oczywiście po rozwodzie zamieszkasz

w jakimś ładnym miejscu...
-

Słucham? - przerwała mu, nie wierząc własnym

uszom. -

Mam gdzie mieszkać - wyjaśniła sucho.

-

I podoba ci się tam? - A kiedy z uporem skinęła

głową, stwierdził: - Skoro tak, to uzgodnię z twoim

background image

gospodarzem, że odtąd ja będę płacił czynsz.
-

Słucham? - Patrzyła na niego ze zdumieniem

- Przeci

eż to oczywiste, że przez najbliższe dwa lata

będę płacił za twoje mieszkanie.
-

Ale ja nigdzie nie zamierzam się wyprowadzać!

Przed i po rozwodzie!
-

Ludzie nie uwierzą, że nasze małżeństwo jest prawdziwym

związkiem dwojga kochających się ludzi, jeśli
po

ślubie zamieszkamy osobno - stwierdził stanowczo.

Chesnie chciała walnąć się w głowę. Dlaczego nie

pomyślała o tak oczywistej sprawie? Przecież dla świata

ma być żoną Joela, więc muszą mieszkać razem... Dwa

lata fikcji w pracy i w domu... Uff, w co ona się wpakowała?

Jednak jak tu się teraz wycofać?
-

Mam nadzieję, że kupiłeś duże mieszkanie - powiedziała

cierpko i odwróciła się.
-

Starczyłoby miejsca dla pułku wojska - odparł Joel

wesoło. - Jak sądzę, wkrótce poinformujesz o wszystkim
Pomeroya?
Powinna obr

zucić go oburzonym spojrzeniem, lecz

na widok jego miny zadowolonego z siebie chłopca, nie

mogła powstrzymać śmiechu.
- Dobranoc, Joel.

Jego oczy na moment zatrzymały się na jej ustach.
- Dobranoc, Chesnie.

I cóż miała z nim zrobić? Kochała go za mocno, by

wychodzić za niego... i by nie wychodzić.

Ponieważ Joel miał wszystkim się zająć, Chesnie

zdała się na niego. Wiedziała, że ma jeszcze około

miesiąca, nim jej życie zmieni się nie do poznania. Na

dwa lata. Zastanawiała się, co się stanie, jeśli Joel nie
w

ygra wyborów. Cóż, wówczas rozwiodą się natychmiast,

i po sprawie.

W piątek przed wyjściem z biura Chesnie weszła do

gabinetu Joela, by się z nim pożegnać na weekend.
-

Czy powiedziałaś już o nas swojej rodzinie? -

spytał Joel cicho, podchodząc do niej.
- A powinnam?
- Chyba tak. -

Uśmiechnął się ciepło.

-

Więc zrobię to - odparła też z uśmiechem, czując,

jak rozpiera ją miłość do niego.
-

Może w ten weekend? - zasugerował delikatnie.

- Dobrze.
-

Może pojadę z tobą do Cambridge? Na przykład

w niedzielę?
Che

snie zrobiło się gorąco na myśl, że mogłaby

spędzić dodatkowych parę godzin z Joelem, i to poza

background image

biurem! Nagle jednak przypomniała sobie o swojej

skłóconej rodzinie, i odmówiła. Przyjął jej decyzję bez
komentarza.
-

Czy powiadomiłaś już Pomeroya o naszych zaręczynach?

-

Jutro jestem z nim umówiona na kolację.

-

Ach tak! A więc jeszcze mu nie powiedziałaś?

-

wykrzyknął Joel z jawnym niezadowoleniem.

Chesnie spiorunowała go wzrokiem.
-

Nie miałam zbyt wiele okazji - przypomniała mu

sucho.

Bez słowa wskazał na aparat telefoniczny.
-

Niektórych spraw nie da się omówić przez telefon

-

odparła Chesnie.

-

A więc on tyle dla ciebie znaczy? No tak, w końcu

cię kocha...
-

Jesteśmy przyjaciółmi - ucięła Chesnie i odwróciła

się na pięcie. - Dobranoc.

Całą sobotę Chesnie myślała tylko o jednym - że

Philip dowie się prawdy i jak bardzo go to zaboli.

O czwartej wzięła długą kąpiel, zastanawiając się, jak

taktownie wyłuszczyć sprawę Philipowi. Właśnie wyszła

z wanny i zaczęła suszyć włosy, gdy zadzwonił
domofon.
Zdziwiona, Ch

esnie podbiegła do drzwi, myśląc, że

może któraś z jej sióstr wpadła na kawę po drodze ze
spaceru.
- Tak? -

spytała zachęcająco, ciesząc się na niespodziewanego

gościa.
- Na kogo czekasz z takim entuzjazmem? -

usłyszała

podejrzliwy głos Joela.
-

Myślałam, że to któraś z moich sióstr - powiedziała

Chesnie chłodno, zastanawiając się, co Joel tu robi.

Nie ma ciekawszego zajęcia, niż niespodziewanie ją

nachodzić w wolny dzień?
-

Czy mogę na sekundę się z tobą zobaczyć? - spytał

łagodniej.
-

Szczerze mówiąc, właśnie wyszłam z wanny.

- I po co ona mu to mówi?! -

Nie nadaję się do spotkań

towarzyskich. To znaczy, nie jestem przygotowana,
no i...
-

Wiem, że jesteś dzisiaj umówiona. Obiecuję, że

zajmę ci tylko minutę.

Słysząc determinację w głosie Joela, Chesnie wiedziała,

że niczego nie wskóra.
-

Wejdź. - Nacisnęła przycisk, otworzyła drzwi

i pomknęła do łazienki.

Narzuciła na siebie szlafroczek - cóż, jakoś musi

background image

obejść się bez bielizny - zawinęła włosy w ręcznik,

i usłyszała, że Joel wszedł do mieszkania.

Wybiegła mu na spotkanie. Wydawał się jeszcze

wyższy w dżinsach i koszulce. Przeszli do saloniku,

lecz Chesnie nie zaproponowała, by usiadł. Cały czas

była świadoma, że Joel jej się otwarcie przygląda. Czuła

się zupełnie naga pod jego spojrzeniami.
-

Naprawdę muszę się ubrać - bąknęła.

-

Nie, nie. Już idę. Zresztą, jak zwykle wyglądasz

pięknie... Hm... powinnaś częściej nosić pastelowy ręcznik

na głowie...

Czyżby ją czarował? O nie, nie uda mu się jej onieśmielić.
-

Joel, mam dzisiaj spotkanie. Ale jeśli jest jakaś

p

ilna praca, możemy umówić się na wieczór.

Spojrzał na nią zdziwiony.
-

Jestem aż takim tyranem? - Zadumał się na moment.

-

Oczywiście wiem, że jestem. Ale przyszedłem

w innym celu. -

Sięgnął do kieszeni i wyjął maleńkie

puzderko. -

Przyniosłem ci... pierścionek zaręczynowy

-

wyjaśnił suchym tonem, otwierając pudełeczko. Na

poduszeczce leżał prześliczny pierścionek z maleńkim
oczkiem. -

Skoro wszyscy sądzą, że jesteśmy zaręczeni,

musisz nosić pierścionek.

Chesnie jęknęła. To był najpiękniejszy pierścionek,
j

aki w życiu widziała.

- Joel... ja...
-

Szmaragd. Będzie pasował do twoich oczu - wyjaśnił

obojętnie, jakby to był drobiazg, któremu nie

poświęcił ani chwili uwagi.

Jednak by wybrać coś tak pięknego i tak doskonale

pasującego do jej aparycji i osobowości, musiał się nad

tym dobrze zastanowić...
- Sama nie wiem... -

bąknęła.

-

Możesz włożyć go jutro przed wizytą w Cambridge.

A właściwie mogłabyś zacząć nosić go dzisiaj.
Co ty na to?
-

Jest śliczny... - szepnęła Chesnie, nie mogąc oderwać

wzroku od lśniącego szmaragdu. Joel najwyraźniej

czekał, lecz nie mogła zdobyć się na to, by włożyć

pierścionek na palec.

W końcu zrobił to sam.
-

Pasuje jak ulał - szepnęła Chesnie z niedowierzaniem

i zarumieniła się.

Zerknęła w górę i napotkała czuły wzrok Joela.
-

Chętnie bym pocałował swoją narzeczoną, ale

obawiam się, że mogłaby mi uciec - zażartował, rozładowując

w ten sposób atmosferę.

background image

-

Pamiętaj o tym - odparła pozornie lekkim tonem.

Nagle zdała sobie sprawę, że w całym tym ferworze

jej szlafroczek nieco się rozchylił, ukazując sporą część

jej kremowej piersi. Gwałtownie zaczęła się zasłaniać,

bo, sądząc po diabelskim uśmiechu Joela, nie umknęło
jego uwagi.
-

Hm, tylko się nie przezięb - skomentował, ruszając

do drzwi. -

Lepiej już pójdę. Baw się dobrze.

Chesnie została sama. Padła na fotel. Długo spoglądała

na cudownie migocące szmaragdowe oczko. Pierścionek

był naprawdę piękny.

Zadumała się o Joelu, o jego hojności i o tym, że

w głębi ducha jest człowiekiem wrażliwym i delikatnym.

.. i jak dobrze czuła się w jego towarzystwie.

Spojrzała na zegarek. Musiała się pośpieszyć, bowiem

Philip niedługo miał przyjechać. Z niechęcią

zdjęła pierścionek. Nie może obwieścić prawdy Philipowi,

nosząc na palcu zaręczynowy pierścionek od Joela.

To byłoby zbyt okrutne. Nagle zastanowiło ją pozornie

obojętne stwierdzenie Joela, że mogłaby zacząć nosić

pierścionek od dzisiaj. Czy aby na pewno nie był to

z góry przemyślany plan? A niech go kule biją! Znając

Joela, było to bardzo prawdopodobne.

Gdy Chesnie schodziła na dół, by wsiąść do samochodu

Philipa, męczyła ją myśl, że za chwilę sprawi ból

przyjacielowi. Jednak gdy tylko go zobaczyła, wiedziała,

że znał już prawdę. Jej przeczucie wkrótce się potwierdziło.
-

Słyszałem, że jesteście parą z Davenportem? -

spytał chrapliwym głosem.
-

Skąd wiesz? - zdziwiła się Chesnie. To niesamowite,

jak szybko plotki rozchodzą się w wąskim świecie
biznesu.
-

A więc to prawda? - Z oczu Philipa zniknęły resztki

nadziei.
-

Tak. Sama chciałam ci o tym powiedzieć...

-

Chciałaś wyznać mi to dzisiaj? To miała być nasza

pożegnalna uczta? - spytał z goryczą. - Niech tak

będzie.

Chesnie próbowała zrezygnować z kolacji, lecz Philip

nie chciał o tym słyszeć. Oczywiście wieczór był

katorgą. Chesnie nie broniła się, gdy przed jej domem

Philip zagarnął ją w ramiona. Wiedziała, że ich przyjaźń

nigdy nie przerodziłaby się w nic więcej. Uściski Philipa

wzbudzały w niej tylko współczucie i smutek, pod

czas gdy wystarczyło, by Joel dotknął jej ręki, a wzniecało

to w niej całą burzę uczuć.

W niedzielę Chesnie czekały równie emocjonujące

background image

przeżycia, miała bowiem powiadomić rodziców o swoich

życiowych planach. Jak się tego spodziewała, doznali
szoku.
-

Dlaczego z tobą nie przyjechał? Jaki on jest? Ojej,

co o ja na siebie włożę?! - wykrzykiwała mama.

Chesnie wiedziała już, że Joel miał rację, gdy się

upierał, by zaprosili na ślub swoje rodziny.
-

Joel chciał przyjechać, ale jest potwornie zapracowany.

Poza tym tyle zostało do załatwienia, a ślub już
wkrótce.

Kiedy Chesnie telefonicznie zawiadamiała swoje siostry ku
jej zdumieniu - mi

mo że ich małżeństwa były

nieudane -

wszystkie przyjęły tę rewelację z zachwytem.

Mało tego, twierdziły, iż - wbrew jej antymatrynionialnym
deklaracjom -

zawsze były przekonane, że

prędzej czy później i ona wpadnie w sidła miłości.

Kiedy w poniedziałkowy poranek Chesnie wkroczyła

do biura, Joel pośpiesznie wstał od biurka i podszedł
do niej.
-

Jak udał się weekend? - spytał, mierząc jej kształtną,

elegancką figurę uważnym spojrzeniem.
-

Jeśli chodzi ci o to, czy powiadomiłam tych, których

miałam powiadomić o naszych planach, to tak,

zrobiłam to - odparła Chesnie sucho.
-

Cieszę się - odparł Joel rzeczowo. - Bardzo ładnie

ci z tym pierścionkiem na palcu - dodał i wrócił ponownie
do pracy.
Czy nic nigdy nie umknie uwagi tego faceta? -

zastanawiała

się w duchu.

We wtorek po południu Joel podszedł do niej i zapytał

obojętnym tonem:
-

Czy masz jakieś plany na trzecią sobotę?

-

Jeśli chcesz, bym popracowała, nie ma problemu.

-

Nie, myślałem, że może się pobierzemy - odparł

Joel z uśmiechem.

Chesnie zrobiło się gorąco. Nie sądziła, że nastąpi to
tak szybko.
-

Oj... muszę zawiadomić mamę, chciała sobie

kupić nowy kostium... - wyjąkała, usiłując zebrać

myśli.

Uświadomiła sobie, że Joel przypatruje się jej z ciepłym

uśmiechem.
-

Naprawdę jesteś cudowna - stwierdził. - Więc jeżeli

nie masz nic przeciwko temu, musimy pójść do

urzędu stanu cywilnego. Masz teraz chwilę czasu? -

A gdy w kompletnym zamroczeniu kiwnęła głową,

stwierdził: - Zatem wpadniemy po drodze do twojego

background image

domu, żeby wziąć dowód osobisty i świadectwo urodzenia.
To jak, ruszamy zaraz? -

upewnił się, widząc

panikę na jej twarzy.

Musi zacząć się przyzwyczajać, że Joel jej wszędzie
towarzyszy -

przecież wkrótce będzie spała pod jego

dachem. Dzień w dzień będzie z nim. Noc w noc będzie
blisko niego.

Nagle uderzyła ją pewna myśl.
-

Zostały ci tylko dwa tygodnie, żeby... nacieszyć

się życiem...

Dobrze zrozumiał o co jej chodzi, bo uśmiechnął się
zawadiacko.
- Oj, Chezzie, Chezzie. -

Pokręcił głową. - Naprawdę

jesteś niezwykłą kobietą. Myślę, że będzie nam

całkiem nieźle razem.

Chezzie... Nawet to zdrobnienie miło brzmiało w jego
ustach.

Zrobiło się jej gorąco.

Poczuła, że z każdym dniem coraz bardziej kocha

tego faceta. A on już za dwa tygodnie będzie jej niekochającym

mężem!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przez cały następny tydzień Chesnie była tak zajęta,

że nie miała ani minuty, by zająć się czekającą ją wkrótce

przeprowadzką. W pierwszy weekend odwiedziła
dziadka w Herefordshire, w drugi - rodziców, by pomóc

mamie w wyborze nowej garsonki. Siostry też

wpadły w szał zakupów i przebieranek. Dopiero w poniedziałek,

na kilka dni przed ślubem, zaczęła pakować
swój skromny dobytek.

Nawet cieszył ją ten brak czasu, nie musiała się bowiem

zastanawiać, co ona, u licha, zrobiła ze swoim

życiem. Wprawdzie kocha swego przyszłego męża.
pro

blem jednak w tym, że nie ma co liczyć na wzajemność,

a cały ten mariaż wynika z wyrachowania. Innymi

słowy, wraz z Joelem oszukują wszystkich wokół,

by zdobyć brakujące głosy. Jak mogła do tego dopuścić

Jak ona, osoba w głębi ducha prostolinijna, uczciwa

i skrupulatna, mogła wziąć udział w takiej maskaradzie?

Ale cóż, stało się. Jak ma być ślub, przynajmniej

niech panna młoda prezentuje się odpowiednio, tym

bardziej że siostry i mama wprost oszalały na punkcie

swych kreacji. W środę udało jej się wymknąć w porze

lunchu do centrum handlowego, by kupić obcisłą sukienkę

i płaszczyk w kolorze ekri. Z tym poszło więc

background image

łatwo, natomiast znalezienie odpowiedniego kapelusza,

butów i rękawiczek okazało się nie lada zadaniem. Gdy

po kilku godzinach wróciła do biura, Joel z zaciekawieniem

spojrzał na pudła i paczuszki, którymi była obładowana.
-

Czy masz w co się ubrać na ślub? - spytała, wchodząc

do jego gabinetu.

Radośnie wyszczerzył zęby.
-

Ratunku! Czyżbyś chciała wbić mnie w smoking?

Jej oczy wesoło rozbłysły.
- Có

ż, żenisz się nie z byle kim, tylko z samą Chesnie

Cosgrove z Cambridge, ale ostatecznie zgodzę się

na garnitur z kamizelką.

Joel zapatrzył się w prześliczne, zielone oczy.
-

Jeśli tak każesz - odparł z udaną powagą.

-

Nie, zwykły garnitur wystarczy - roześmiała się

Chesnie i wróciła do pracy.

W czwartek Joel podczas dyktowania wskaźników

handlowych nagle zapytał:
-

Wszystko u ciebie w porządku?

Spojrzała na niego zdziwiona.
-

Chodzi ci o ślub?

-

Tak, chodzi mi o nasz ślub - wolno i cierpliwie

powtórzył Joel.

Chesnie nie rozumiała, skąd ten ton irytacji w jego

głosie.
-

Tak, wszystko w porządku. Nie wiedziałam, że

traktujesz to tak osobiście - odparowała i dopiero po

chwili zrozumiała, jak to zabrzmiało.

Oboje wybuchnęli śmiechem.
-

Jeśli pojawią się jakieś kłopoty, od razu mnie informuj.

Ostatecznie jestem twoim narzeczonym.

Chesnie zrobiło się gorąco. Joel nazwał siebie jej

narzeczonym! No tak, ale to przecież fakt, a od soboty

będzie jej mężem. Powinna zacząć się do tego przyzwyczajać.

W piątek Chesnie zadzwoniła do dziadka, by upewnić

się, że bez kłopotów przybędzie na ślub. Niestety,

pojawił się poważny problem, bowiem z uwagi na remont

torów odwołane zostały pociągi. Dziadek był

zrozpaczony. Wyglądało na to, że nie będzie na ślubie
ukochanej wnuczki. Gdy

Chesnie odłożyła słuchawkę,

do pokoju wszedł Joel i natychmiast zorientował się, że

coś jest nie tak.
-

Musimy odłożyć przeprowadzkę do jutra - powiedziała

cicho.
-

Przecież jutro wychodzisz za mąż! Zapomniałaś?

- Niestety, nie jestem w stanie o tym zapom

nieć!

-

odparowała ze złością. - Muszę dziś w nocy pojechać

background image

po dziadka. Wiem, że nasze małżeństwo nie jest tradycyjne,

ale chcę, żeby był na naszym ślubie, a nie ma jak

dojechać, bo właśnie rozkopali tory kolejowe. Być może
brzmi to irracjonalnie...
- Wcale nie -

przerwał jej. - Zależy ci na tym, i tak

będzie. Pojedzie po niego jeden z naszych kierowców.

Chesnie zdumiała się.
- Ale... -

wyjąkała. - W innych okolicznościach

dziadek sam by przyjechał...
- Ale ty masz jego samochód. -

Uśmiechnął się.

Wiem. Nie

ma problemu. Tylko pamiętaj, by podać

w dziale technicznym adres dziadka -

przypomniał

i wrócił do swojego gabinetu.

Pokręciła głową. Ten facet rzeczywiście o niczym

nie zapominał. Był naprawdę groźny! Uśmiechnęła się

do siebie. I potrafił rozwiązać każdy problem.
-

Dzięki, Joel! - zawołała z wdzięcznością.

Odwrócił się ku niej.
- Twój ulubiony specjalista od przeprowadzek stawi

się dziś wieczorem, jak było zaplanowane.

W ciągu dnia Chesnie zauważyła ze zgrozą, iż z jej

twarzy nie znika rozanielony uśmiech. A niech to! Łudziła

się, że nie miało to nic wspólnego z nadchodzącym

ślubem. Natomiast trudno było nie zauważyć, iż

ostatnio jej praca u boku Joela stała się jeszcze bardziej

przyjemna. Zresztą i jemu udzielił się nastrój pewnej

lekkości. Chesnie była przekonana, że wynikało to

z rosnącej pozycji Joela. Jego wybór na prezesa stawał

się coraz bardziej prawdopodobny.

Jak na zawołanie do biura wkroczył Joel w towarzystwie
rozpromienionego Winslowa Yeatmana.
-

Wiem, że chcecie się pobrać bez rozgłosu, ale muszę

wam pogratulować! - zawołał radośnie i wręczył

Chesnie piękny bukiet róż. - Wszystkiego najlepszego!
-

powiedział szczerze.

-

Kochanie, obiecałem Winslowowi przyjęcie za jakieś

pół roku, kiedy trochę ochłoniemy. - Joel pieszczotliwie

położył rękę na ramieniu Chesnie, zaś ona

poczuła się bardzo dziwnie.
-

Nie mogę się doczekać - rozpromienił się prezes

Chesnie ścierpła na samą myśl, że przypadnie jej rola

gospodyni przyjęć, na których będą bywały najważniejsze

osobistości Yeatman Trading, szefowie innych firm

i różne znane osobistości. Na szczęście miała jeszcze

czas, by przyzwyczaić się do licznych tego typu atrakcji.

Kiedy wracała do domu, uprzytomniła sobie, że po

raz ostatni wyszła z biura jako panna Cosgrove. W poniedziałek

background image

wkroczy do swojego gabinetu jako pani Davenport!

Zaśmiała się na tę myśl, lecz uśmiech zniknął

z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że oto złamała

dane sobie słowo o dozgonnym panieństwie, co więcej,

uczyniła to w wielce ryzykowny sposób. A jeśli nieodwracalnie

powikła sobie życie? Ale cóż, klamka zapadła.

To już jutro...

Gdy Joel przyjechał do niej wieczorem, nagle ogarnęła

ją dziwna nieśmiałość.
-

Czy coś się stało? - Jak zwykle nic nie umknęło

jego uwagi.
-

Wiem, że to absurdalne, ale czuję się trochę onieśmielona

-

wyznała szczerze.

Joel patrzył na nią przez chwilę, po czym odparł
cicho:
-

Ta sytuacja jest dla nas zupełnie nowa. Ale zobaczysz,

szybko się przyzwyczaimy. - Dotknął lekko jej

policzka, lecz szybko cofnął rękę i dodał rzeczowo: -

Czas goni. Pakujemy się?

Niedługo potem wkroczyli do apartamentu Joela.

Było to zupełnie inne mieszkanie niż klitki, do których

Chesnie była przyzwyczajona. Mieściło się w pięknej

dzielnicy, było obszerne, na podłogach leżały puszyste

dywany, a meble, choć nieliczne, były gustowne i nowoczesne.

Joel oprowadził ją po mieszkaniu, kilkakrotnie zaznaczając

z powagą, że jego dom stał się jej domem.
-

Pomyślałem, że najbardziej będzie ci odpowiadać

ta sypialnia. -

Wprowadził Chesnie do pięknie urządzonego

pokoju w kolorach pastelowych, z muślinowymi
firaneczkami i wieloma kwiatami w donicach. Obok

mieściła się osobna łazienka. - Oczywiście możesz tu

zmieniać, co ci się żywnie podoba.
-

O nie, niczego nie będę zmieniać - zaprotestowała.

Pokój był naprawdę uroczy.

Gdy uporali się z przenoszeniem paczek, Joel zaproponował

Chesnie kawę, lecz po raz wtóry tego dnia

poczuła ogarniające ją zakłopotanie. Nie uszło to uwagi

Joela, który zaczął szczegółowo opowiadać o pani Attwood,

gosposi, która dbała o jego wygodę i stan mieszkania.

Chesnie powoli zaczęło ogarniać miłosne uniesienie
do nietypowego narzeczonego.

Po jedenastej Joel odwiózł ją do domu. Nagle Chesnie

poczuła się znów swobodnie w jego towarzystwie.

Potwierdzili ostatnie szczegóły, między innymi to, że

Nerissa odwiezie ją jutro do urzędu, i Chesnie została

sama. Wiele by dała, by Joel został. A niech to licho!

Ale wpadła! Nagle uzmysłowiła sobie, że wcale nie

background image

omówili kilku ważnych spraw. Gdzie pojadą po ceremonii

ślubnej? A może każde zajmie się sobą? Jak

Chesnie spędzi resztę soboty? Pójdzie sama do kina lub

na wyścigi?

I najważniejsze, jak będzie wyglądał ich powszedni

dzień? Wieczory będą spędzać razem czy osobno? Czy

będą wspólnie jadać posiłki?

Chesnie nie była w stanie pojąć, jak tak ważne sprawy

mogły umknąć jej uwagi.

Długo wierciła się w łóżku, wreszcie zasnęła na kilka

godzin. Zerwała się na odgłos budzika, zaraz potem zjawiła

się Nerissa. Chesnie była jej wdzięczna, że przyjechała

tak wcześnie. Kiedy piły kawę, spytała z powagą:
-

Czy coś cię trapi, Chesnie?

-

Nie. Tylko strasznie się denerwuję.

-

Oj, nie martw się, natychmiast ci przejdzie, jak

tylko zobaczysz Joela.

I rzeczywiście tak się stało. Kiedy przyjechały do

urzędu, wszyscy czekali na nich w holu. Gdy Joel zobaczył

Chesnie, natychmiast podszedł do niej z pokrzepiającym

uśmiechem.
-

Nic denerwuj się. - Pochylił się, ujął jej dłonie

i lekko pocałował ją w policzek.

Chesnie zesztywniała.
- Przepraszam! -

szepnęła z zakłopotaniem.

-

Wyglądasz cudownie - powiedział ze szczerym

podziwem. Rzeczywiście, Chesnie ślicznie prezentowała

się w nowym komplecie.
-

Ty też dobrze wyglądasz - odwzajemniła komplement,

podziwiając przystojną sylwetkę Joela w nowym,

eleganckim garniturze. Nagle poczuła się niemal zupełnie

swobodnie. Ciepłe dłonie narzeczonego napełniły ją

wielką ufnością.
-

Musisz poznać się z moją rodziną. Ja już poznałem

twoją - mówił Joel, prowadząc ją ku tłumkowi gości.

Chesnie oczywiście wiedziała, że jest panną młodą,

lecz dopiero kiedy cała jej rodzina - siostry, rodzice,
dziadek -

zaczęli gorąco ją całować i przytulać, gratulując

wspaniałego wyboru, poczuła, że oto dzisiaj jest

dzień jej ślubu.
-

Zawsze chciałem mieć córkę! - zawołał Magnus

Davenport, gdy tylko zdołał się do niej przecisnąć.

Na koniec podeszła do niej niezmiernie elegancka

dama. Tak jak Chesnie przypuszczała, była to matka
Joela.
-

Nareszcie mogę panią poznać - powitała ją powściągliwie,

lecz szczerze.

background image

Ponieważ nie mieli już wiele czasu, pośpieszyli do

ślubów. Sama ceremonia minęła dla Chesnie prawie

niepostrzeżenie. Czuła się jak we mgle. Automatycznie

odpowiadała na pytania, podała mężowi dłoń, by mógł

włożyć obrączkę, i ta dłoń tylko odrobinę zadrżała. Na

koniec Joel spojrzał jej ciepło w oczy i, o zgrozo, jego

wargi musnęły jej usta. Chesnie poczuła, jak miękną jej
kolana.

A więc została jego żoną! Jak na osobę, która zawsze

odżegnywała się od małżeństwa, Chesnie musiała przyznać,

że czuła się całkiem szczęśliwa. Joel też nie wyglądał

na załamanego końcem swej wolności.
-

Dziękuję - szepnął.

-

Polecam się na przyszłość.

Spojrzeli sobie głęboko w oczy i zaśmiali się jak para

nastolatków, która spłatała dorosłym figla.

Wszyscy ich otoczyli, by złożyć gratulacje młodej

parze. Dziadek nachylił się do Chesnie i szepnął:
-

Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa.

Wiedziała, że dziadek bardzo pragnie, by jej małżeństwo

ułożyło się lak pomyślnie jak jego, co w rodzinie

Cosgrove'ów było ewenementem.
-

Obiecuję...

-

Nie zniósłbym, gdyby twoje życie okazało się taką

klęską, jak twoich sióstr - zakończył ze łzami
w oczach.

Chesnie poczuła, jak ściska się jej serce. A jednak
zawiedzi

e ukochanego dziadka. Bo jaką ma szansę na

szczęście małżeńskie? Żadnej... Omal nie zarzuciła mu

ramion na szyję i nie przyznała się do wszystkiego,

jednak powstrzymała się. Przysporzyłaby mu tylko

zgryzot. Zamiast tego, przytuliła się do niego i powiedziała
cicho:
-

Przecież wiesz, dziadziu, że jestem inna od moich

sióstr. I będę miała więcej szczęścia.
-

Na to liczę - odparł z otuchą.

Potem przyszła kolej na gratulacje ze strony matki

Joela. Tym razem elegancka pani pocałowała Chesnie
czulej, a sprawdziws

zy, czy Magnus jej nie słyszy, wyznała:

-

Też zawsze chciałam mieć córkę.

Magnus wyrósł przy nich jak spod ziemi. Cały promieniał.
-

Z pewnością będziecie razem szczęśliwi. Jesteś

zupełnie inna niż kobiety, z którymi mój syn...
- Tato! Chesnie na pewno to nie interesuje -

w porę

przerwał mu Joel.

Jednak gafy na tym się nie skończyły. Kiedy cała

rodzina zebrała się w eleganckiej restauracji, gdzie Joel

background image

zamówił wystawny posiłek, nagle do jego ucha pochyła

się matka Chesnie i teatralnym szeptem stwierdziła:
-

Och, jakże się cieszę, że moja ostatnia córa wreszcie

kogoś znalazła. Oczywiście w pracy! Inaczej być nie

mogło! Ona jest skończoną pracoholiczką.

Co gorsza, do tych wyznań dołączyła Tonia, która

nieudolnie próbowała przyjść matce na ratunek:
- Mamo! Ty je

szcze miałaś nadzieję, a my byłyśmy

przekonane, że Chesnie zostanie starą panną. Przecież

zawsze się zarzekała, że nigdy nie wyjdzie za mąż.
-

Aż wreszcie zaślepiła ją miłość - spointowała Rona

i wszyscy się roześmieli.
-

Czyżbyś się zaróżowiła? - szepnął Joel do Chesnie

i uśmiechnął się.
-

Tak. Jak widzisz, naprawdę jestem inna niż kobiety,

z którymi dotąd się spotykałeś - mruknęła.

Zgodnie z tradycją, cała rodzina uparła się, by młoda

para wyszła z restauracji pierwsza.
-

Masz ochotę na coś specjalnego? - spytał Joel

Chesnie.
-

Powinnam skończyć się rozpakowywać - odparła

znów zakłopotana.
-

Chcesz zjeść kolację w domu, czy w jakiejś restauracji?

-

delikatnie zasugerował Joel.

-

Może w domu?

W całkowitej harmonii zajechali przed apartamentowiec.
Gdy weszli

do środka, Chesnie od razu ruszyła

w stronę swojego pokoju, lecz Joel ją wyprzedził i zmusił,

by się zatrzymała.
-

Bardzo ci dziękuję za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś.

Naprawdę to doceniam - powiedział ciepło.
- Wiem -

szepnęła.

-

Jak mógłbym ci się odwdzięczyć? - spytał z powagą,

a gdy pokręciła głową, dodał: - Oczywiście zlecę

bankowi, by wpłacał ci na konto...
- Co? -

przerwała mu gwałtownie Chesnie. - Nie

chcę od ciebie żadnych pieniędzy! - zawołała z dumą.
-

Nie żartuj sobie ze mnie. Jesteś moją żoną - prychnął

Joel.
-

Nie wyszłam za ciebie dla pieniędzy - odparowała.

Spojrzał na nią uważnie.
-

Chesnie, nie posądzam cię o tak prostacką interesowność...

Ale tak naprawdę, dlaczego za mnie wyszłaś?

Chciałbym wiedzieć.
A niech to! Ten bystry facet nigdy

nie może się domyślić,

jakim darzyła go uczuciem. Przecież, gdyby nie

ta przemożna miłość, z pewnością jej by teraz tu nie

background image

było.
-

Chciałam... Po prostu chciałam zostać asystentką

prezesa -

powiedziała prawie przekonująco i odetchnęła

z ulgą, gdy Joel przestał na nią naciskać, choć jeszcze

chwilę przyglądał się jej zamyślonym wzrokiem.

Nagle uśmiechnął się. Wyciągnął ręce i jakby to była

rzecz najnaturalniejsza na świecie, przyciągnął ją do
siebie.
-

Naprawdę, pani Davenport, uważam, że powinniśmy

przypiec

zętować naszą małżeńską przysięgę małżeńskim

pocałunkiem.

I bezzwłocznie wprowadził swe słowa w czyn.

Chesnie stała sztywno, kompletnie zaskoczona, gdy jego miękkie

usta dotknęły jej warg. Z początku była to

całkiem niewinna pieszczota, lecz po chwili Joel mocniej

przytulił ją do siebie i pogłębił pocałunek, a ona

wcale się nie broniła. Wręcz przeciwnie, wtuliła się

w jego mocne ramiona. Bo inaczej nie mogła. Nie była

w stanie walczyć z gwałtowną reakcją swojego ciała.

Była w mocy Joela, w kręgu jego magii.

Dopiero kiedy odsunął się od niej, Chesnie udało się

nieco zebrać myśli. Przybrała obojętny wyraz twarzy,

nagle zmarszczyła czoło i powiedziała:
-

A tak a propos, Joel, chyba zostawiłam w samochodzie

rękawiczki.

Patrzył na nią przez chwilę zdziwiony, po czym wybuchnął

śmiechem.
-

Wiesz, Chesnie? Jesteś kapitalna. Przebywanie

z tobą pod jednym dachem to będzie niezła zabawa.

Chesnie promieniała w środku, lecz nie bardzo wiedząc,

co powiedzieć, bez słowa odwróciła się i pomaszerowała
do swojego pokoju. Gratu

lowała sobie w duchu,

że jej zwiotczałe nogi tak daleko ją zaniosły!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Minęły dwa tygodnie od pamiętnego dnia ślubu

i choć małżeństwo było fikcyjne, kontakty między

Chesnie i Joelem uległy subtelnej, choć istotnej zmianie.

A wszystko zaczęło się od owego pocałunku, jak

przypuszczała Chesnie. Coś po prostu się zmieniło.

Oczywiście nie w biurze, gdzie ich oficjalne stosunki

pozostały nienaganne. Problem zaczynał się w domu.

Chesnie nie bardzo wiedziała, jak nazwać to, co ich

łączyło. Przyjaźń? Koleżeństwo? Partnerstwo?

Chyba jednak była to przyjaźń. Joel był wobec niej

delikatny i wyrozumiały. Starał się, by czuła, że jego

background image

dom naprawdę stał się jej domem. Zresztą i dla niego,

po tylu latach kawalerskiego życia, stała obecność innej

osoby była istną rewolucją i poważnym wyzwaniem,

dlatego gdy przebywał w domu, Chesnie starała się mu

nie narzucać, by mógł swobodnie odpocząć.

Na przykład wczoraj wieczorem, gdy Joel wrócił

wcześniej, niż się spodziewała z oficjalnej kolacji.

Chesnie poderwała się z kanapy w salonie, by jak zwykle

udać się do swojego pokoju.
-

Nie musisz wychodzić - próbował zatrzymać ją

Joel. -

Zawsze wychodzisz. Zostań, jeśli chcesz.

Po raz kolejny poczuła, jak ogarniają onieśmielenie.
-

Chciałabym odpocząć w samotności... - skłamała.

-

Rozumiem, masz mnie dość po całym dniu pracy.

Może jej się wydawało, ale w głosie Joela usłyszała

nutę żalu. Nie, to niemożliwe.
- Dobranoc, Joel -

powiedziała cicho i pomaszerowała

do swojego pokoju.

Dzisiaj, w sobotni poranek, postanowiła zrobić to,
c

zego dłużej nie mogła już odkładać, to znaczy wybrać

się do miasta i poszukać samochodu. Dziadek potrzebował

swojego golfa, a przecież powinna być niezależna
od Joela.

Żwawym krokiem weszła do kuchni, by przyrządzić

śniadanie. Joel właśnie kończył wcinać jajecznicę. Jak

zwykle ucieszyła się na jego widok. W ogóle ostatnio

jej wizerunek chłodnej i opanowanej asystentki został

poważnie nadszarpnięty. Cóż, w końcu Joel jest teraz

jej rodziną...
-

Sądząc po promiennym uśmiechu, chyba dobrze

spałaś?
- Och tak. t

o łóżko to prawdziwy cud. Hm... napijesz

się jeszcze kawy? - Czym prędzej zmieniła temat.
-

Tak, dzięki. Czy masz jakieś plany na wieczór?

Chesnie spojrzała na niego.
-

Czyżbym żądała zbyt wiele, zabraniając ci spotkań

z dziewczynami przez te dwa lata?
Joe

l roześmiał się.

-

A więc sądzisz, że tylko z braku laku zamierzam

zaprosić swoją żonę do restauracji?

Na dźwięk miękko wymówionego słowa ,,Żona"

Chesnie zrobiło się gorąco. Zaśmiała się z przymusem
- Wiesz, mam strasznego szefa. Potworny pracoholik.
Po ty

godniu harówki u jego boku marzę tylko

o tym, żeby w weekend poleżeć do góry brzuchem,

z dobrą książką i kubkiem kawy.

Chesnie chwyciła ów kubek z kawą i czym prędzej

background image

wybiegła z kuchni. Co jej strzeliło do głowy z tą książką?
Chyba nie zamierza przez dwa l

ata spędzać weekendów

w domu, byle tylko nie dać się zaprosić Joelowi na

kolację. Do licha!

Z drugiej strony on nie może się dowiedzieć, że zakochała

się w nim. Poczułby się wtedy osaczony i oszukany,

a ona spaliłaby się ze wstydu.

Co gorsza, czuła, że z dnia na dzień bardziej zakochuje

się w Joelu. Rozumiała, że jej uczucie każdego

dnia staje się potężniejsze, bowiem Joel niebezpiecznie

zyskiwał przy bliższym poznaniu.

Nie, nigdy nie może poznać tajemnicy jej serca. I tak

z coraz większym trudem udawało jej się trzymać fason.

Na szczęście tego dnia musiała znaleźć samochód,

ruszyła więc na miasto. Po całodziennym bieganiu po

salonach prawie zdecydowała się na niewielkiego forda.

Postanowiła jeszcze się zastanowić i wrócić w przyszłym
tygodniu.

Jak można się tego było spodziewać, niestety jej się

to nie udało. We wtorek wylatywali z Joelem do Glasgow,

co jak zwykle wiązało się ze wzmożoną pracą.

Kiedy meldowali się w recepcji, doznała szoku. Gdy

recepcjonista podał jej klucz, Joel chwycił ją za rękę.
- Kochan

ie, chyba nie zamierzasz brać osobnego

pokoju? -

I zwracając się do recepcjonisty, wyjaśnił:

Stare przyzwyczajenia. Pobraliśmy się zaledwie dwa
tygodnie temu.

Chesnie, jak przystało na fachową asystentkę, przywołała

uśmiech na usta, lecz wewnątrz wszystko się

w niej zagotowało. Jak to? Będą zajmować wspólny

pokój? Tego nie było w ich umowie.

Gdy tylko wysiedli z windy i zostali sami na piętrze,

ostro zwróciła się do Joela:
-

Po co to zrobiłeś?

-

O co ci chodzi? Przecież mieszkamy razem.

-

Czułabym się o wiele swobodniej, gdybym miała

pokój tylko dla siebie -

odparła z paniką w głosie.

-

I będziesz go miała, bo w tym apartamencie są

dwie sypialnie -

tłumaczył jej cierpliwie jak dziecku.

Cóż, zapomniała o tym, lecz mimo wszystko sytuacja

stawała się niebezpiecznie intymna. Owszem, są

dwie sypialnie, ale tylko jedna łazienka. No tak, przecież

teraz jest żoną Joela...
-

Nie chciałbym, żeby ktoś w radzie nadzorczej dowiedział

się, że sypiamy w osobnych pokojach. Wzbudziłoby

to poważne podejrzenia - przypomniał Joel.
-

Jak ktoś miałby się dowiedzieć? - spytała bez

background image

przekonania.
-

Wystarczyłoby, żebyś coś zostawiła w pokoju. Recepcja

zadzwoniłaby do biura w Londynie...
-

Że też ty zawsze o wszystkim pomyślisz... - przerwała

mu z ironią.
- To fakt -

zaśmiał się Joel.

C

hesnie mu zawtórowała. Na widok jej ślicznej, rozjaśnionej

uśmiechem twarzy, Joel objął ją i przytulił
-

Chodź, słonko, bo się spóźnimy.

Słonko?! Na szczęście Chesnie miała chwilę, by

ochłonąć. Wrzucili bagaż do pokoju i wyszli przed hotel,

gdzie czekał na nich służbowy samochód.

Podczas krótkiej jazdy Chesnie miała czas na rozmyślania.

Słonko? I ten uścisk... Gdyby nie wiedziała, że

w sercu Joela nie ma dla niej miejsca, przez chwilę

poczułaby się żoną. Zaczynała mieć nadzieję, że może

Joel choć troche ja lubi. Zresztą, znając go, chyba nie

posunąłby się do tego, by bez odrobiny sympatii się

z nią ożenić. Wprawdzie zrobił to dla pieniędzy, władzy
i przywilejów, lecz jednak...

Po południu, po całym dniu pracy, Joel zaproponował,

by Chesnie wróciła odpocząć do hotelu, podczas

gdy on został na jeszcze jednym spotkaniu. Poprosił ją

tylko, by przygotowała pewne wydruki na następny
poranek.

Chesnie popracowała chwilę przy komputerze i postanowiła

wziąć szybki prysznic, by spłukać z siebie

upał i zmęczenie. Wyskoczyła ze sztywnych ubrań,

szybko się umyła i poszła do swojej sypialni, by wysuszyć

włosy. Po chwili wpadła na moment do łazienki

po swoją kosmetyczkę i już miała wybiec z powrotem,

gdy z kabiny z prysznicem nagle wyszedł Joel! Mokry

i goluteńki.

Chesnie jęknęła i zakryła dłonią usta. Zdołała jedynie

zarejestrować niezwykle kształtne ciało swego męża
-

szeroką klatkę piersiową, wąskie biodra i długie nogi.

Spąsowiała. Wlepiła oczy w twarz Joela. Nie była

w stanie się ruszyć.

Stał tak przez chwilę, najwyraźniej wcale niewzruszony.

I chyba tylko dlatego, by oszczędzić sparaliżowanej
Chesnie strasznego wstydu, leniwym ruchem

sięgnął po ręcznik i przewiązał go wokół bioder.
-

Mam nadzieję, że widziałaś już kiedyś nagiego

faceta? -

zażartował, by rozładować napięcie.

-

Zazwyczaj zamykałam wtedy oczy - odparła

Chesnie i nagle odzyskawszy władzę w nogach, wypadła

z łazienki.

background image

Po chwili Joel, nienagannie już ubrany, dołączył do
niej w zaimprowizowanym gabinecie. Taktownie nie

nawiązał do niedawnego incydentu, lecz Chesnie i tak

czuła się bardzo onieśmielona. Dopiero po długiej chwili

wspólnej pracy poczuła się nieco swobodniej.

Tego wieczoru Joel zaproponował, by zjedli kolację

w restauracji hotelowej. Chesnie ucieszyła się, że choć

pewien czas spędzą w miejscu publicznym.

Niestety, nie była w stanie kontrolować swoich myśli.

Co chwila przed oczyma stawała jej naga, smukła

sylwetka Joela. Te idealne proporcje jego ciała...
-

Dam złotą monetę, by poznać twoje myśli - wyrwał

ją z kolejnej zadumy.

Chesnie zarumieniła się.
-

Och, są warte najwyżej miedziaka.

Zajęli się deserem, gdy nagle Joel zapytał:
- Dlaczego?
- Nie rozumiem. Dlaczego co?
-

Nie wyglądasz na oziębłą seksualnie - Chesnie

zamarła. - A jednak nigdy nic widziałaś nagiego mężczyzny.

Mam rację?

Przez chwilę milczeli.
- Przepraszam -

odezwał się w końcu Joel. - Znowu

cię zakłopotałem. Ale cóż, zadziwiasz mnie na każdym
kroku. -

Uśmiechnął się rozbrajająco. - Faceci

muszą się przy tobie pilnować. Chwila nieuwagi i można

przepaść z kretesem. Oszaleć na twoim punkcie...
-

Więc dobrze się pilnuj - mruknęła. - Pamiętasz?

Rozstajemy się za dwa lata.
- Chyba mnie nie zostawisz? -

zapytał Joel, nie

ukrywając niepokoju.

Chesnie zrobiło się jeszcze goręcej.
-

Nie przed upływem dwóch lat. Ale potem rozwód.

-

Liczę na to - odparł pośpiesznie i zmienił temat.

Chesnie nie mogła zasnąć tej nocy. Co chwila przed

jej oczyma pojawiał się nagi Joel. Zdała sobie sprawę,

iż wręcz marzy o tym, by ją przytulał, by kochał się

z nią. Przez pół nocy walczyła z tymi nierealnymi pragnieniami,

aż w końcu zasnęła.

Z ulgą wróciła do Londynu, do mniej prywatnego

biura i mieszkania. Tego dnia Joel wcześniej wyszedł

z pracy, a gdy wieczorem wróciła do domu, z tajemniczym

uśmiechem otworzył jej drzwi.
-

Mam coś dla ciebie.

Wyjął zaskoczonej Chesnie torbę z rąk i poprowadził

ją z powrotem do windy. Zjechali do podziemi.
-

Wykupiłem dodatkowy garaż - wyjaśnił, uruchamiając

background image

pilotem drzwi, które uniosły się ku górze. - I co

o nim myślisz?

Oczom Chesnie ukazał się nowy, lśniący, srebrny
samochód sportowy.
- J

est śliczny! - zawołała z entuzjazmem.

-

Cieszę się, że ci się podoba. - Joel odetchnął z ulgą.

-

Pomyślałem, że mniejszym samochodem wygodnej

ci będzie jeździć po Londynie.
-

Co? To ja mam nim jeździć? - zdumiała się Chesnie

i jęknęła.
-

Oczywiście. Jest twój.

-

O nie! W życiu! - zawołała, kręcąc głową i postępując

krok w tył.
-

Byłem pewny, że tak zareagujesz. Wiedziałem, że

nigdy niczego ode mnie nie weźmiesz. Nie chciałaś przyjąć pieniędzy,

które ci się należą, więc jak mogłabyś bez

gięli przyjąć samochód? - Gdy Chesnie nadal kręciła

głową, dodał: - Tylko pomyśl. Żona prezesa firmy musi

mieć samochód. A twój dziadek? On też musi czymś

jeździć. Poza tym nigdy nie będziesz miała czasu, żeby

sama wybrać sobie odpowiednie auto - cierpliwie przekonywał.
- To

jak będzie? - spytał z nadzieją.

Chesnie spojrzała na niego. Joelowi najwyraźniej

bardzo na tym zależało... Uśmiechnęła się promiennie.
-

Dziękuję, Joel. To piękny wóz.

Spontanicznie wspięła się na palce i pocałowała go

w policzek. Natychmiast objął ją w pasie, przytulił...

i zaraz odskoczyli od siebie jak oparzeni. Joel odchrząknął

z zakłopotaniem.
-

Lepiej wybierzmy się na próbną jazdę - powiedział

trzeźwo.

Dwa dni później Chesnie jeździła nowym samochodem

jak zawodowy kierowca i cieszyła się nim jak
dzie

cko. Martwiło ją jednak to, że od powrotu z Glasgow

z coraz większym trudem ukrywała swoje uczucie

do Joela. Jego życzliwość i hojność zupełnie ją rozbrajały.

Nie była w stanie walczyć ze sobą, a to powodowało,

iż czuła się przy nim skrępowana i straszliwie

spięta. Gdy tylko miała okazję, uciekała w świat marzeń

o szczęśliwej miłości, z Joelem w roli głównej. Krótko

mówiąc, zaczęła mieć na jego punkcie obsesję.

W sobotę rano Joel, gdy spotkali się w kuchni, zaproponował:
-

Jeśli twój apetyt na książki trochę zmalał, moglibyśmy

się wybrać na nową wystawę do Tatę Gallery.

Chesnie poczuła, że miękną jej kolana. Ach! Jakże

cudownie byłoby pójść z Joelem do galerii! Jednak

świetnie wyćwiczony instynkt samozachowawczy wziął

background image

górę nad emocjami.
-

Czas, żebym oddała dziadkowi samochód. Przeprowadził

się w poniedziałek do nowego domu - odparła

chłodno.
-

Wybierasz się do Herefordshire? - spytał Joel równie

obojętnym tonem. A gdy skinęła głową, zapytał: -

A jak zamierzasz wrócić?
-

Zostanę na noc i wrócę pociągiem w niedzielę. -

A widząc zatroskaną minę Joela, zakpiła: - Nie martw

się. Zastaniesz mnie przy biurku w poniedziałek punktualnie
o ósmej.

Mijając malownicze pola i ogrody Kentu, Chesnie

rozmyślała, jakżeby inaczej, o Joelu. Pewnie zaproponował

jej wyjście do galerii tylko dlatego, że rodzina

i współpracownicy mogą się dziwić, że już w trzy tygodnie

po ślubie Davenportowie spędzają tyle czasu osobno.

Joel wydawał się dość zirytowany jej odmową. Pokręciła

głową. Cóż, jakoś sobie musi poradzić.
Jednego jednak nie

przewidziała. Ledwie dziadek ją

ucałował, natychmiast obrzucił ją niespokojnym wzrokiem

i zadał proste pytanie:
- A gdzie Joel?
-

Musiał zostać w domu. Ma jakąś pracę na poniedziałek

-

odparła pozornie od niechcenia. Nie znosiła

okłamywać dziadka.
Dziadek

przeniósł się na dobre do nowego domu

zaledwie kilka dni wcześniej. Wciąż cały korytarz zastawiony

był pudłami i paczkami. Chesnie żwawo zabrała

się do pracy. Sprzątnęła kuchnię i rozpakowała

większość pudeł. Dziadek zachował sporo mebli, które

pamiętała jeszcze z dzieciństwa, więc odkurzała je ze

szczególną pieczołowitością.
- Jak wrócisz do Londynu? -

nagle się zmartwił.

-

Pociągiem. - Chesnie rozejrzała się wkoło. Roboty

było jeszcze mnóstwo. Mimo że jej serce rwało się

do Joela, będzie musiała zostać do jutra. - Wyjadę rano.

Co byś powiedział na obiad w pubie? Szkoda czasu na
gotowanie.
- Co? Zostaniesz na noc? -

Uniósł brwi w zdziwieniu

i westchnął.
-

A masz coś przeciwko temu? - z kolei zdumiała

się Chesnie.
- Nie, o ile Joelowi to nie przeszkadza. - Dziadek

wyglądał przez chwilę tak, jakby coś go niepokoiło.
-

Wszystko między wami układa się dobrze? - zapytał

w końcu nieśmiało.

Chesnie zaśmiała się z przymusem.

background image

-

Oczywiście, że tak. - Dziadek był bystry, a poza

tym podczas długiego małżeństwa nie spał z dala od

żony, dlatego postępowanie wnuczki musiało go zdziwić.
-

Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. Pewnie

Joel cieszy się, że trochę pobędzie sam.
-

Cóż... W takim razie przygotuj sobie łóżko na

poddaszu. -

Starszy pan pokręcił bez przekonania głową

i

poszedł przygotować herbatę.

Chesnie do siódmej uporała się z salonikiem, sypialnią

dziadka i kuchnią, i zamierzała zabrać się za pokoik,

w którym miała nocować. Było to niewielkie pomieszczenie

ze spadzistym dachem, ogromnym łożem i trzydrzwiową

szafą. Mogła tu przebywać tylko jedna osoba,

i to pod warunkiem, że stała na jednej nodze. Ścieląc

łóżko, Chesnie myślała o Joelu i o tym, jak bardzo za nim

będzie tęsknić podczas tej pierwszej nocy z dala od niego.

Starając się nie tracić dobrego nastroju, zbiegła po

schodach i zawołała:
- Dziadziu! Idziemy do pubu?

Chesnie połknęła obiad, niewiele zastanawiając się,

co ma na talerzu. Bez przerwy rozmyślała o tym, co robi

Joel. Czy podgrzał sobie jakieś półprodukty, których

nigdy nie brakowało w lodówce? Pewnie nie chciało

mu się gotować tylko dla siebie...

Zmierzchało, kiedy wolnym krokiem wracali do domu,

napawając się ciepłym, letnim powietrzem. Nagle Chesnie

zamarła. Przed domem dziadka stało czarne mondeo...

Z wozu wysiadł Joel i wesoło do nich pomachał.
- Joel! -

Chesnie wybiegła mu na spotkanie.

Lekko pocałował ją w usta, pewnie dlatego, że obserwował

ich dziadek, po czym powiedział:
-

Pomyślałem, że Chesnie przyda się szofer.

-

Widzę, że wcześniej zdołałeś skończyć swoją pracę

-

ucieszył się dziadek.

- Tak -

przytomnie odparł Joel. - Poza tym dom bez

Chesnie jest taki pusty...

Gdyby nie znała prawdy, sama by uwierzyła w te

ciepłe słowa, dzięki którym, chwalić Boga, wszelkie

wątpliwości dziadka zostały rozwiane.
-

Chesnie planowała tu zanocować. Zapraszam więc

i ciebie. -

Uśmiechnął się serdecznie.

Joel pytająco spojrzał na Chesnie, którą ogarnęła panika,

więc milczała.
-

Tak, chętnie - wydukał w końcu Joel.

A tak liczyła na jego błyskotliwość!
-

To świetnie! - Dziadek zatarł dłonie. - Chesnie

przygotowała jedyny pokój gościnny, jaki tu mamy. Nie

background image

jest zbyt luksusowy, za to łoże jest iście królewskie.

Z tymi frywolnymi słowy, nieświadom zamętu, jaki

zapanował w głowie wnuczki, wprowadził ich do domu.

Chesnie uświadomiła sobie, że nawet gdyby w domu

było dziesięć sypialń, i tak nie mogliby spać z Joelem

osobno, gdyż jej wszystko widzący dziadek by to

zauważył! A z pewnością nie uda się Joela położyć na

podłodze, chyba że pod łóżkiem.
-

Jadłeś coś? - spytała, jak na przykładną żonę przystało.

-

Tak, dziękuję. Zjadłem wszystko, co zostało w lodówce

-

odparł wesoło Joel.

Panowie wdali się w pogawędkę. Słuchając ciepłego

barytonu Joela, Chesnie zachodziła w głowę, jak ten

facet może być tak nieludzko spokojny, wiedząc, co go

czeka: noc we wspólnym łóżku ze swoją niby-żoną. Bo

jeśli chodziło o nią, to dawno nie czuła się tak bardzo

wzburzona. No, może kiedy zobaczyła Joela nagiego...

Wreszcie we trójkę wypili drinka na dobranoc i zaczęli

szykować się do snu.
-

Pozwolisz, że pierwszy pójdę na górę, kochanie

-

ciepło powiedział Joel.

-

Oczywiście, a ja... pozmywam naczynia - wyjąkała

Chesnie. -

Zaraz będę gotowa... - Akurat! Nigdy

nie będzie gotowa, by spokojnie położyć się w łóżku,

w którym leży Joel.

Wreszcie po godzinie chwyciła swoją kosmetyczkę

i krótką koszulkę, i dała susa do łazienki. Myła się wyjątkowo

długo, licząc na to, że Joel zaśnie. Wolałaby spać

w ubraniu, ale wyglądałoby to niedorzecznie, a poza tym

wygnieciona sukienka na pewno zaintrygowałaby dziadka.

Nie mając wyboru, naciągnęła na siebie kusą koszulkę
i n

arzuciła szlafrok. Wzięła głęboki oddech i ostrożnie

wyszła z łazienki. Wiedziała, że nie zmruży oka tej nocy.

Cóż, pierwszy raz w życiu miała spać z mężczyzną. Pocieszała

się jedynie tym, że nie zamierzała spać z Joelem

w drugim znaczeniu tego słowa.
Z du

szą na ramieniu otworzyła drzwi do pokoju.

Niestety, wbrew jej nadziejom, obok łóżka paliła się
lampka, a Joel - z nagim torsem! - najspokojniej

w świecie czytał książkę. Tyle przynajmniej Chesnie

zdołała dostrzec, rzucając w jego stronę przelotne spojrzenie.

Sztywno podeszła do łóżka z drugiej strony,

zrzuciła szlafrok i czym prędzej położyła się blisko

brzegu, naciągając kołdrę pod samą brodę. Naraz spostrzegła,

że Joel nie tylko jej się przygląda, ale jeszcze

szczerzy zęby!
- Nie przerywaj sobie... - po

wiedziała z trudem.

background image

A gdy uśmiech nie znikał z jego twarzy, zapytała: -
Czy ty chrapiesz?

Patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, po czym

wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Chesnie patrzyła

na niego zdumiona, aż wreszcie sama mu zawtórowała.
- Co ja taki

ego powiedziałam? - mruknęła wreszcie,

udając złość.
-

Nic, Chesnie, nic. Cóż, nigdy nie przestaniesz

mnie zadziwiać.

Atmosfera wyraźnie się poprawiła i Chesnie rozluźniła

się wreszcie.
-

Mogłam to inaczej rozegrać - powiedziała.

- Tak?
-

Są tu przecież hotele, ale...

-

Nie chciałaś robić przykrości dziadkowi?

-

Właśnie. Cieszę się, że to rozumiesz. Jesteśmy

przyjaciółmi prawda? - zapytała z powagą.
-

Mam nadzieję - odparł równie poważnie Joel.

Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Chesnie

uśmiechnęła się promiennie i powiedziała cicho:
- Dobranoc, Joel. -

I odwróciła się na bok.

- Dobranoc... kochanie -

odparł po długiej chwili

też się odwrócił.

Kochanie? Czy to jakiś nowy zwyczaj? Kochanie...

też mi coś! Jak on może szastać takimi słowami?
Niewiarygodne

, a jednak śpi z Joelem. Jest tuż

obok, wystarczy tylko wyciągnąć rękę... Ale przecież

tego nie zrobi. Nawet nie może się odwrócić na drugi

bok, lepiej leżeć nieruchomo.

Chesnie długo rozważała te nowe doznania, zanim

zmęczenie wzięło górę i wreszcie zasnęła.

O świcie otworzyła oczy i zdumiała się niepomiernie.

Znajdowała się na środku wielkiego łoża, firanka falowała

na lekkim wietrzyku... Nagle wszystko jej się

przypomniało. Ale co to? Jej głowa spoczywała na

czymś ciepłym i miękkim. Na ramieniu Joela! A jego

drugie ramię lekko, lecz z wielką determinacją, otaczało

ją i przyciągało do siebie. Już miała wyskoczyć z tych

czułych objęć, gdy to drugie ramię, jakby wyczuwając

jej intencje, delikatnie ją powstrzymało. Jakby nakazywało

jej zostać tam, gdzie jest jej miejsce...

Nie wiedziała, czy Joel przytulał ją we śnie, czy też

w pełni świadomie, lecz usłuchała tego cichego nakazu

i zamarła. Zrobiło jej się tak dobrze... Ogarnęło ją poczucie

błogiego szczęścia i absolutnego bezpieczeństwa.

Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Nagle - czy to

wyobraźnia płatała jej figle? - poczuła delikatny ucisk

background image

na włosy. Czyżby Joel ją pocałował? Nie, z pewnością

jej się wydawało...

Trwali tak długą chwilę wtuleni w siebie. Wreszcie

Chesnie uznała, że czas położyć kres tej iluzji. Tylko jej

się zdawało, że również Joel poczuł piękno tej chwili.

Musiała to przerwać, póki wyobraźnia nie podsunie jej

jeszcze bardziej iluzorycznych obrazów. Musiała coś

powiedzieć, sprawdzić, czy Joel śpi.

Chrząknęła.
- Ja... -

powiedziała niemal bezgłośnie. - Jeszcze

nigdy nie spałam z mężczyzną.

Joel zesztywniał, a potem szepnął:
-

W żadnym sensie tego słowa?

Milczała chwilę.
-

Wynika z tego, że jestem potworną dziwaczką.

-

Żałuję, że mi to powiedziałaś, Chesnie.

- Dlaczego?
-

Bo przez to stałaś się nietykalna.

W jego słowach wyczuła uśmiech, i też się uśmiechnęła,

choć było jej smutno.
-

Joel, to straszne mówić tak swojej żonie w słoneczny,

niedzielny poranek.

Roześmiał się na głos.
- Oj, Chezzie Davenport! -

Delikatnie wyjął ramię

spod jej głowy i pochylił się nad nią. - Ciągle mnie
zaskakujesz.
-

Co takiego znowu powiedziałam?

-

Zawsze, kiedy jestem pewien, że pójdziesz w jedną

stronę, ty wybierasz tę drugą - wyjaśnił i zapatrzył

się w nią. - Jak ty to robisz, że jesteś taka śliczna?
- Co ja takiego pow

iedziałam? - powtórzyła Chesnie,

starając się zwalczyć ogarniającą ją tkliwość.
- Dwa w jednym. -

Uśmiechnął się. - Wyznałaś, że

jesteś dziewicą, a jednocześnie... zapraszasz mnie.

Pochylił głowę i ich usta połączyły się. Pocałunek

zaczął się spokojnie, lecz z każdą chwilą Joel stawał się

bardziej niecierpliwy, gwałtowniejszy. Nagle zamarł

i spojrzał pytająco na Chesnie. Czyżby spodziewał się

oporu? Wiedział jednak dobrze, że zawsze go zaskakiwała.
Co zrobi teraz?
-

Było to bardzo przyjemne - westchnęła Chesnie.

- Ach, te twoje zaproszenia. -

Joel znów się uśmiechnął

i przyciągnął ją jeszcze mocniej.

Już nabrał pewności, że Chesnie go nie odpycha,

tylko wręcz przeciwnie, więc pocałował ją jeszcze raz.

i znów. Jego dłonie zaczęły wędrować wzdłuż jej ciała,
je

go usta zaczęły szukać jej szyi, ramion... Chesnie

background image

reagowała na każdą jego pieszczotę. Nie było mowy

o tym, by teraz była w stanie go powstrzymać.

Nagle Joel jęknął i gwałtownie odepchnął ją od siebie.
- Nie!
- Nie? Dlaczego?
-

Musimy przestać.

Do Chesnie

nic nie docierało. Pragnęła tylko jednego

-

aby te ciepłe, miękkie, kochane usta nadal ją całowały.

Lecz Joel już wyskakiwał z łóżka. Chwycił spodnie,

szybkim ruchem wciągnął je na siebie, otworzył drzwi

i jak oparzony wybiegł z pokoju.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W drodze powrotnej do Londynu w samochodzie panowała

pełna napięcia cisza. Chesnie siedziała całą drogę

sztywno, z dumnie podniesioną głową, zaś sądząc po

ponurym milczeniu Joela, musiał gorzko żałować, że

platoniczny dotąd związek nieco zmienił swój niezobowiązujący
charakter.

Jednak już po godzinie jazdy Chesnie poczuła, że jej

gniew rośnie, zaś duma topnieje. Co u licha? Czy ich,

co prawda wielce niekonwencjonalne małżeństwo, tak

jak związki jej rodziców i sióstr, też ma opierać się na
walce i cichych dniach?

Kiedy dojechali na miejsce i znaleźli się w mieszkaniu,

Chesnie nie wytrzymała.
- Joel? -

Odwrócił się i wyczekująco na nią spojrzał.

Powiedziała chłodno: - Czy możemy wrócić do

naszych poprzednich układów? Obiecuję, że więcej nie

będę cię kusić. Seks zupełnie mnie nie interesuje.

Mogłaby przysiąc, iż kąciki ust Joela zadrżały.
- Znów to robisz!
- Co takiego?
-

Zadziwiasz mnie. Byłem przekonany, że będziesz

unikała tego tematu jak ognia.

Tym razem to ona pierwsza wybuchnęła śmiechem,
a Joel jej zawt

órował. Całe napięcie, które od rana wisiało

między nimi w powietrzu, zniknęło bez śladu.

Odetchnęli z ulgą. Chesnie wesoło pomaszerowała do
swojego pokoju.

Następnego dnia niewiele widziała Joela. Dopiero

wieczorem wypadł na chwilę ze swojego gabinetu, żeby

powiadomić o jutrzejszym wyjeździe do Glasgow.

Chesnie nic o tych planach nie wiedziała.
-

To nowe przedsięwzięcie - wyjaśnił. - Nie będzie

mnie kilka dni -

dodał i wrócił do pracy.

background image

Chesnie poczuła, jak opuszcza ją cała radość życia.

Oto Joel wyjeżdża i nie dość, że jej nie potrzebuje, to

jeszcze nie okazuje ani odrobiny żalu, że rozstaną się

na kilka dni. Niestety, ona nie podzielała jego obojętności.

Nie wiedziała, jak przeżyje ten czas bez Joela. To

będzie ich pierwsza rozłąka.

Nagle Chesnie pojęła, że wpadła w emocjonalną pułapkę.

Nie powinna pobłażać swoim uczuciom. Nie może

przywiązać się do Joela, jako że była to tylko gra.

czasowy układ. Co będzie za dwa lata, kiedy się rozstaną

na zawsze? Na samą tę myśl robiło jej się słabo. Cóż.

będzie musiała coś wymyślić. Teraz zrobi pierwszy krok

i postara się za nim nie tęsknić. Zajmie się czymś innym,

będzie chłodna i wyniosła.

Następnego dnia zadzwonił Joel i na dźwięk jego

głosu uśmiechnęła się radośnie. To tyle, jeśli chodzi

o chłód i wyniosłość.
- Ches

nie? Nie mogę sobie bez ciebie poradzić.

Wsiadaj do samolotu o pierwszej piętnaście. Czekam
w biurze w Glasgow -

zakomenderował Joel i się rozłączył.

Uśmiech nie znikał z twarzy Chesnie aż do momentu,

kiedy nie wsiadła do samolotu. Joel jej potrzebował.
Leci do niego!
- Chesnie!

Obok niej usiadł Philip.
-

Philip! Jak miło cię widzieć! - Szczerze się ucieszyła

na widok starego przyjaciela.
-

Gdybym wiedział, że będziesz leciała tym samym

samolotem, czekałbym na tę podróż od tygodnia. Nadal
pracujesz z Joelem?
-

Tak, właśnie do niego lecę.

-

Szczęściarz z niego! I w pracy, i w domu. - Nie

udało mu się ukryć zazdrości.
- Jak tam twoja nowa asystentka?
-

Szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia. Od kiedy

Yeatman Trading chce przejąć Symington Technology
nie...
- Co?! -

Chesnie była zdumiona.

-

Nic o tym nie wiesz? Joel ci nie powiedział?

-

Nie... i wiesz, Philipie, skończmy ten temat -

ucięła. Było jej przykro, że nadal istnieją sprawy, o których

Joel z jakichś powodów jej nie mówił.
-

Jesteś wspaniała. - Philip ujął jej dłoń i pocałował.

-

Joel z pewnością nie jest zazdrosny o takie gesty

przyjaźni.

Niestety, westchnęła w duchu Chesnie.
-

Jutro będę z nim rozmawiał. Czy też zjawili się

background image

na tym spotkaniu?
-

Dowiem się dopiero na miejscu.

Resztę drogi lekko sobie gawędzili. Philip był tak

miły, że Chesnie z trudem powstrzymała się przed zaproszeniem

go na obiad na ten wieczór. Uznała, że przed

jutrzejszym spotkaniem może się to okazać niezręczne,

skoro w grę wchodzą rozmowy o przejęciu firmy.
Na lotnisku wsiedli do tej samej taksówki. Kiedy

zajechali przed hotel Chesnie, serdecznie się uściskali,

obiecując sobie prędkie spotkanie. Philip jeszcze raz ją

ucałował i odjechał.

Chesnie udała się do apartamentu, który zajmowali

z Joelem podczas poprzedniego pobytu. Nie zastała

żadnej kartki z instrukcją dla siebie, a Joela oczywiście

nie było. Zaczęła się zastanawiać, po co kazał jej tu gnać

na złamanie karku, skoro nie potrzebował jej tak pilnie.

Po półgodzinie oczekiwania na telefon, Chesnie postanowiła

wziąć prysznic. Umyła się, przebrała, przeczytała

gazetę. Ani śladu Joela. Wreszcie, a było już po

siódmej, drzwi się otworzyły.
-

Cześć! - uśmiechnęła się promiennie, starannie

skrywając irytację.
-

Cześć - powitał ją Joel bez uśmiechu, rzucił teczkę

na kanapę i poszedł do swojego pokoju.

Skoro tak, to Joel doskonale wie, gdzie ją znaleźć

Chesnie pomaszerowała do siebie. Ciekawe, czy wyjaśni

jej sprawę z przejęciem Symington Technology? Ona

z pewnością nie poruszy tego tematu pierwsza.

Słyszała, że Joel bierze prysznic. Po dość długiej

chwili weszła do saloniku i spytała niewinnie:
-

Gdzie jemy kolację?

Długo na nią patrzył, po czym odpowiedział z nikłym

uśmiechem:
-

Dzięki, że przyjechałaś.

- Boss, dla ciebie wszystko -

odparła Chesnie

i mrugnęła zawadiacko.
-

Te twoje żarciki doprowadzą cię kiedyś do zguby

-

odparował, lecz nie mógł powstrzymać śmiechu. Jego

wzrok powędrował ku ustom Chesnie.

Usiedli na kilka godzin, by popracować. Zamówili

kolację do pokoju, po czym Joel zaczął omawiać

z Chesnie najbliższe plany.
-

Nie będzie mnie prawie cały dzień. Zobaczymy się

dopiero wieczorem.
-

Chcesz, żebym cały czas siedziała w hotelu? -

Chesnie nie udało się ukryć zdziwienia.
-

A musisz wracać do Londynu? - rzucił ostro.

background image

- Niekoniecznie -

odparła chłodno.

Ku jej zdziwieniu Joel zamilk

ł gniewnie. Jeszcze

chwila, a wybuchnie.
-

Czy mogę ci przygotować drinka? - spytał po

chwili, siląc się na spokój.
-

Nie, dziękuję. Położę się spać.

Kiedy Chesnie wychodziła z pokoju, spostrzegła na

twarzy Joela grymas niezadowolenia. Zazwyczaj nie był
hu

morzasty, wynika więc z tego, że miał bardzo zły

dzień. Cóż, jej dzień też specjalnie się nie udał. Właśnie

dowiedziała się, że jej mąż... czyli szef, poprawiła się

w myślach, nie ufa jej na tyle, by powiadomić ją o planowanym

przejęciu konkurenta! Wzruszyła ramionami

poszła do łazienki wziąć prysznic.

Gdy po chwili wracała w szlafroczku, Joel wstał,

jakby chciał zamienić z nią słowo. Jednak ona nie zwolniła
kroku.
- Dobranoc -

rzuciła sucho i zniknęła w swoim pokoju.

Jednak w myślach wciąż toczyła z nim wojnę. Co ten

Joel sobie myśli? Jak mógł jej nie ufać? O nie, nie

zamierzała sama się denerwować. Nie da mu spokoju,

tylko wyrąbie prawdę w oczy! Z furią otworzyła drzwi.

Na progu niemal zderzyła się z Joelem.
-

Właśnie do ciebie szedłem - powiedział spokojnie.

-

Doskonale się składa! - rzuciła wrogo. - Też mam

ci coś do powiedzenia. Ponoć masz jutro spotkanie
z Philipem Pomeroyem?

Wyraz twarzy Joela gwałtownie się zmienił. Najwyraźniej

wspominanie konkurencji było mu nie w smak
-

On ci o tym powiedział? - warknął.

-

Skoro ty nie uważałeś za stosowne powiadomić

mnie o tym...
-

Leciałaś z nim? - przerwał jej Joel z wściekłością,

najwyraźniej nie zamierzając niczego tłumaczyć.
A co to ma do rzeczy?
-

Spotkałam Philipa w samolocie.

-

Jak to miło! Umówiliście się?

- Co takiego? -

Chesnie nie pojmowała, co wstąpiło

w Joela.
-

A więc cały czas się z nim kontaktowałaś? Ty i ten

Pomeroy...
-

O czym ty mówisz?! Ale czemu ja się dziwię -

syknęła. - Zapomniałam, że w ogóle mi nie ufasz. Gdybyś

mi ufał, powiedziałbyś mi o przejęciu Symingtona

i nie musiałabym się o tym dowiadywać od Philipa!
-

A więc on ci powiedział!

- Bo przynajmniej on mi ufa!

background image

-

Jesteście aż tak blisko?! - warknął Joel, ledwie

opanowując złość.

O co mu u licha chodzi? Chyba zwariował!
- Na tyle blisko,

że omal nie zaprosiłam go dziś na

obiad! -

wyparowała Chesnie, dając upust swej narastającej

wściekłości.
-

Ach tak! Ale ty wyszłaś za mnie, pamiętasz? -

Chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
- Tylko na dwa lata! -

Chesnie usiłowała wyrwać

się z tego uścisku. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Wiec Pomeroy zaczeka? -

krzyknął Joel, a gdy

hardo nie zaprzeczyła, ogarnięty niepohamowaną furią,

przyciągnął ją gwałtownie do siebie i z wściekłością

zaczął całować jej usta, twarz, szyję...

Chesnie poczuła się w jego objęciach jak lalka. Pragnęła,

by ją całował, ale nie tak, nie z tą brutalną wściekłością.

Zaczęła się wyrywać, lecz jej opór prowokował

Joela do jeszcze bardziej nieopanowanych zachowań.

Nagle wypuścił ją z objęć i jęknął:
- Chesnie, przepraszam. Nie wiem, co we mnie

wstąpiło. - Dotknął jej ramienia. - Śmiertelnie cię wyszyłem.

Szczerze bolał nad swym zachowaniem, więc gniew

Chesnie ulotnił się bez śladu.
-

Nic się nie stało, Joel - szepnęła, delikatnie dotykając

jego twarzy.
-

Skrzywdziłem cię. A to ostatnia rzecz, której pragnę...

Uwierz mi.
- Wiem. -

Uśmiechnęła się. - Możesz mnie całować,

ale inaczej...
- Czy tak lepiej? -

spytał Joel, delikatnie całując jej

wargi.
- Znacznie lepiej...

W tych pocałunkach nie było miejsca na gniew i ból,

jedynie na radość i czułość.
-

Powinniśmy przestać - szepnął po chwili Joel.

- Dlaczego? -

spytała z uśmiechem.

-

Dlaczego, dlaczego... Bo przy tobie nie potrafię

jasno myśleć.

Zaśmiała się.
- To dobry znak.
-

Och, najdroższa Chesnie - szepnął i przyciągnął

ją na powrót do siebie.

Trudno byłoby powiedzieć, jak to się stało, że nagle

znaleźli się w jej pokoju.
- Teraz powiesz mi to swoje „dobranoc"? -

szepnął.

-

Nigdy nie mówię tego, czego się spodziewasz.

Przytuliła się do niego. Joel jęknął, jakby toczył walkę

background image

sam ze sobą, lecz ku jej radości przycisnął ją mocniej

i zaczął całować jeszcze namiętniej. Odpowiedziała pocałunkami,

tym samym dając mu przyzwolenie. Ogarnęło

ją niewysłowione szczęście. Pocałunki Joela stawały

się coraz bardziej pożądliwe. Jeszcze nigdy nikt
tak jej

nie całował. Jakby to był koniec świata. Jakby ją

kochał.

Całował jej twarz i szyję. Nie wiadomo kiedy szlafroczek

zsunął się na ziemię. Dłonie Joela gładziły jej

plecy, a kiedy dotarły do piersi, zadrżał. Chesnie zrobiło

się słabo.
-

Wszystko w porządku? - spytał, patrząc jej

w oczy.
- Tak -

szepnęła. - Nie wiedziałam, że to takie cudowne...

Czy też mogę?

Zaśmiał się lekkim, radosnym śmiechem.
-

Chodź...

Zaczęła rozpinać mu koszulę, a jej koszulka spadła

na podłogę. Po chwili leżeli na jej łóżku.
- To os

tami moment, żeby mnie powstrzymać -

ostrzegł chrapliwym głosem, gładząc ją z ledwie powstrzymywanym

pożądaniem. - Pragnę cię, Chesnie.
-

Ja ciebie też pragnę, Joel - odpowiedziała drżącym

głosem. - Tylko... ja jeszcze nigdy...

Położył dłoń na jej ustach, a potem powoli, bez pośpiechu,

zaczął ją pieścić, delikatnie dotykać i całować.

Pragnienie rosło w niej, aż poczuła, że dłużej tego nie

zniesie. Gdy dotknął jej najbardziej intymnego miejsca,

jęknęła z pożądania, lecz on nadal ją pieścił, oddalał
moment ca

łkowitego zjednoczenia. Rozumiał nie tylko

jej pragnienia, ale również niepewność i onieśmielenie.
-

Już, kochanie. Już - szepnął. - Nigdzie się nie

spieszymy. Mamy przed sobą całą noc.

Chesnie spała krótko po tym, jak kochali się z Joelem,
a potem tulili

się do siebie przez wiele godzin.

Wypełniało ją poczucie błogości, radosnego, spokojnego

szczęścia. Wciąż nie mogła uwierzyć, że kochali się,

a on był taki czuły, delikatny i wrażliwy... ten chłodny,

surowy w obejściu biznesmen.

Kiedy obudziła się, słońce już stało wysoko na niebie.

Joela nie było przy niej. Zdziwiła się, że przed

wyjściem nie obudził jej. Musiała spać bardzo twardo,

ale to przecież nic dziwnego po nocnych przeżyciach.

Zaróżowiła się na samą myśl o tym jak cudownie było

kochać się z Joelem. Natychmiast odczuła straszliwa

pustkę i tęsknotę.

On pewnie tak za nią nie tęskni. Dla niego to, co stało

background image

się między nimi, nie było niczym nowym... i czym prędzej

odegnała tę przykrą myśl. Wyskoczyła z łóżka i poszła

wziąć prysznic. Pod strugami chłodnej wody starała

się myśleć logicznie. Przecież Joel miał spotkanie o ósmej,

więc nic dziwnego, że wyszedł tak wcześnie.

A jednak nie zostawił żadnej notatki... Dla niego to

nie było tak ważne jak dla niej, pewnie chodziło mu

tylko o seks. I cóż z tego, że nazywał ją „kochaniem"

i „najdroższą"? To tylko miłe dla ucha ozdobniki, które

miały stworzyć przyjemną atmosferę. Nic nie znaczące
frazesy.

Chesnie poczuła, że od tych myśli mąci jej się w głowie.

Postanowiła jakoś przeżyć ten dzień, a na chandrę
- wiadomo -

najlepsza jest praca. Jednak, gdy zasiadła

do komputera, nic jej nie wychodziło. Ani przez moment

nie mogła się skupić.

Tak bardzo pragnęła, by Joel ją kochał, lecz musiała

spojrzeć prawdzie w oczy - tylko jej pożądał, bo był

o nią zazdrosny. Cholerne poczucie własności, nic więcej.

Zazdrość doprowadziła go do wściekłości, a seks

pozwolił wyładować złe emocje. To był czysty przypadek,
incydent bez znaczenia.

Spojrzała na kolumny cyfr i zagmatwane zdania,

z którymi jeszcze wczoraj świetnie sobie radziła, i już

wiedziała - czas jej pracy w tej firmie minął. Trzeba

podjąć jedyną możliwą decyzję. Po tym, co się stało,

nie będzie mogła dłużej pracować u boku Joela Davenporta.

Tym razem to koniec. Również dlatego, że będzie

najbardziej bezużyteczną i zdekoncentrowaną asystentką,

jaką można sobie wyobrazić.

To wszystko przez Joela. Najpierw pomógł jej wzlecieć

w niebiosa, a potem ją z nich strącił. Pokręciła głową.

W głębi serca doskonale zdawała sobie sprawę, kto

tu zawinił. Przecież to ona starała się rozwiać szlachetne

wątpliwości Joela. To ona oddała mu się z własnej, nieprzymuszonej
woli.

Ta myśl sprawiła, że Chesnie skoczyła na równe nogi

i niemal histerycznie zaczęła się pakować. Musi zniknąć

z życia Joela. Póki nie jest za późno, póki nie naraziła

się na upokarzającą rolę kobiety niekochanej.

Pół godziny później jechała na lotnisko. Nie zostawiła

pożegnalnego listu, bo uznała to za zbyt sentymentalny,

trywialny gest. Joel zrozumie, że odeszła na zawsze,

kiedy nie zastanie jej w hotelu. Funkcję asystentki
bez

trudu przejmie Eileen Gray. Wszystko jest w największym

porządku, nie zostawia żadnych zaległych

spraw... Chesnie uśmiechnęła się gorzko.

background image

Przez całą podróż do Londynu przeżywała prawdziwe

piekielne męki. Torturowały ją wspomnienia i wizja

ponurej przyszłości bez Joela.

Złapała taksówkę i poprosiła kierowcę o pośpiech

Musiała szybko się spakować, nim Joel wróci do mieszkania.

Zanim jednak zabrała się do pakowania, przeszła się
po raz ostatni po pokojach, w których jeszcze niedawno

tak harmonijnie, przyjaźnie ze sobą egzystowali. Tu Joel

zażartował, a tu jedli obiad z Magnusem. Ale było wtedy

wesoło.

Nagle stanęła jej przed oczyma owa noc, podczas

której Joel był taki ciepły, czuły... kochający? Czy to

możliwe, by kochał się z nią tylko dlatego, że był zazdrosny

o Philipa? Że chciał ją posiąść? Zupełnie się na

tym nie znała, nie potrafiła ocenić takich zachowań,

dotrzeć do prawdziwych intencji. Miała tak nikłe doświadczenia...

Poczuła się kompletnie zagubiona. Wiedziała tylko,

że musi z tym skończyć. To wszystko stało się zbyt

pogmatwane, zbyt niejednoznaczne. Miłość bez wzajemności,

małżeństwo dla interesu, z tym się godziła, to

jakoś rozumiała. Lecz teraz nic nie było oczywiste, intencje

stały się niejasne, cele niewiadome. Ta jedna noc

wszystko odmieniła, a jej skutki stały się porażające,

Musiała odejść. I to bez słowa, bo nie stać jej na rozmowę
w cztery oczy z Joelem. Zadzwoni do niego jutro

albo za kilka dni, ze swojego mieszkania, kiedy już

jakoś to wszystko uporządkuje w swojej głowie. Wtedy
przeprowad

zi z Joelem satysfakcjonującą rozmowę.

Wymyślą coś, by wytłumaczyć się szefom Yeatman Trading.

Zresztą Chesnie jest gotowa się poświęcić, jeśli to

będzie konieczne dla dobra kariery Joela, i uczestniczyć
z nim we wszystkich oficjalnych wydarzeniach jako jego

żona.

Kiedy to postanowiła, omal nie wybuchnęła płaczem.

Te myśli ją przerastały. Och, jakże żałowała, że w ogóle

poleciała wczoraj do Glasgow. Gdyby nie to, wszystko

zostałoby po staremu i nadal by żyła w pobliżu ukochanego.

Lecz wtedy nie poznałaby tej niesamowitej radości

jaką dawał seks z Joelem... Nie wiedziałaby, że jest

aż tak cudownym kochankiem...
- A niech to licho! -

zaklęła pod nosem.

Nie do wiary, jaki figiel spłatał jej los. Jeszcze niedawno

uważała małżeństwo za największe przekleństwo
cyw

ilizacji. Niespełna kilka miesięcy temu była

pewna, że jest szczęśliwą, samotną, samowystarczalną

kobietą. I jak to się skończyło? Jest mężatką, od wczorajszej

nocy całkiem prawdziwą, i najchętniej pozostałaby

background image

w tym błogim stanie na zawsze. Cóż za ironia losu!

Nagle usłyszała trzask zamykanych gwałtownie drzwi.

Ledwie zdążyła się odwrócić, gdy stanął przed nią Joel.
- Jak... -

zająknęła się, gwałtownie blednąc. Spróbowała

wziąć się w garść. - Skąd się tu wziąłeś?

Joel zmierzył ją ponurym wzrokiem.
- Mój sam

olot wystartował czterdzieści minut po

twoim -

odparł rzeczowo. Nagle ujrzał spakowaną walizkę.

Przez jego twarz przemknął grymas.
- Co... co ty wyprawiasz?! -

zawołał ostro.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jak to co? To chyba było oczywiste?
-

Uznałam, że muszę odejść od ciebie - wydusiła

Chesnie po chwili zmagań z własnym głosem. - Jeśli...
nie masz nic przeciwko...

Zauważyła, że jego policzek konwulsyjnie zadrżał.
-

Owszem, mam. Dużo mam przeciwko temu -

przerwał jej chrapliwie Joel.
-

Przy... przykro mi, że... - Chesnie urwała.

-

To wszystko dlatego, że się kochaliśmy?! - niemal

krzyknął.

Chesnie zaczerwieniła się gwałtownie i odwróciła

się, by nie zobaczył łez, które napłynęły jej do oczu.
- Och, Chesnie... -

Jego głos złagodniał. - Czy ta

noc była dla ciebie tak straszna, że...

Nie mogła dopuścić, by nabrał przekonania, że to, co

wydarzyło się miedzy nimi, napawało ją wstrętem. To

była najpiękniejsza noc w jej życiu.
- Nie, nie! -

zaczęła gwałtownie, lecz szybko narzuciła

sobie bardziej opanowany ton. - Nie o to chodzi.
-

A więc o co?

Podszedł do niej, poczuła jego dłoń na plecach.

Tak trudno mi to wytłumaczyć, Joel...
-

Co takiego cię zaniepokoiło? Coś musiało sprawić

ci przykrość, skoro chcesz odejść. Bo właśnie to zamierzasz

zrobić, prawda?

Odwrócił ją ku sobie.

W milczeniu skinęła głową. Starała się nie patrzeć

mu w oczy, lecz gdy milczenie przedłużało się, nie wytrzymała

i wolno podniosła wzrok. Jego oczy były pełne
bólu.

Długo tak trwali w milczeniu. Joel widział przed sobą

jej twarz, która mieniła się na przemian wszystkimi

odcieniami czerwieni, różu i bieli.
- Biedactwo -

szepnął. - To było dla ciebie takie

background image

trudne. Doznałaś najbardziej intymnych przeżyć i teraz

nic wiesz, co o tym wszystkim myśleć, co z tym zrobić.
Prawda?

Spojrzała na niego z lękiem. Jego przenikliwość stawała

się nie do wytrzymania.
-

Po prostu chcę odejść - odparła cicho.

Pełen rozpaczy patrzył na nią chwilę.
-

A moje pragnienia zupełnie się nie liczą? - zawołał

nagle.
-

Już mówiłam, że nie zaniedbam ważnych obowiązków,

byś dostał wymarzony awans...

Zaklął szpetnie.
-

Mam gdzieś ten cholerny awans! - ryknął z furią.

-

Do diabła z pracą, mówię o nas.

- O nas? -

szepnęła cicho.

- Nigdzie nie pójdziesz, Chesnie -

zdecydował

twardo i zaczął ją ciągnąć w stronę salonu. - Spokojnie

sobie usiądziemy i wszystko omówimy

Ma gdzieś awans? Przecież to było marzenie jego

życia... Chesnie była tak zdumiona, że bez oporu dała

się zaprowadzić do salonu i posadzić na kanapie. Joel

usiadł obok, lecz ona szybko odsunęła się na skraj, lekko

tylko zwracając się w jego stronę. Tak czuła się bezpieczniej.

Nie chciała patrzeć w jego oczy. Nie chciała wciąż

przypominać sobie, jak czułe były jego dłonie.

Joel obserwował ją przez moment.
-

Rozumiem, że twoja decyzja nie ma nic wspólnego

z Philipem Pomeroyem? -

zapytał drżącym głosem.

- Z Philipem?! -

Była tak zdumiona, że Joel musiał

jej uwierzyć.
-

A ponieważ zasugerowałaś, że nasza wspólna noc

nie była dla ciebie przykrym przeżyciem...
-

Nie chcę o tym mówić - nerwowo przerwała

Chesnie i znowu się zaczerwieniła.
Joel

uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały zupełnie

poważne.
-

Obiecałaś, że będziemy małżeństwem przez dwa

lata. Pamiętasz?
-

Możemy pozostać małżeństwem. To mi nie przeszkadza.

Joel wpatrzył się w nią uważnie.
-

Za to przeszkadza ci przebywanie ze mną pod

jednym dachem?
-

Muszę iść! - Chesnie wstała gwałtownie, lecz ją

wyprzedził. Po chwili znów siedziała, ale tym razem

Joel znalazł się tuż przy niej.
-

Pojawiasz się w moim życiu, przewracasz je do

góry nogami i myślisz, że tak po prostu sobie pójdziesz?

background image

-

zawołał ostro. - O nie, to wykluczone... Chesnie.

-

Wymówił jej imię jak święte zaklęcie.

-

A co ze mną? - krzyknęła.

-

No właśnie, co z tobą... Powiedz mi o sobie.

Wszystko.

Chesnie chwilę milczała, lecz wiedziała, że Joel nie

odpuści jej ani o milimetr. Prędzej czy później będzie

musiała mu wszystko wyznać.
-

Nie chcę seksu bez miłości! - wypaliła z desperacją,

wiedząc, że powiedziała zbyt wiele.
- A kto...? -

urwał, by poczekać na dalsze słowa

Chesnie.
-

Jeśli nie odejdę i znowu będziemy gdzieś sami. to

może się powtórzyć.
-

To może powtórzyć się tu - odparł z żelazną logiką.

-

Nie, tu nie pogwałciłbyś...

-

A więc tak się czułaś?!

- Nie, nie... -

rzuciła gorączkowo. - Oczywiście,

że nie! Byłeś cudowny, wrażliwy, cierpliwy... -Zająknęła

się, by nie wyznać za wiele. Spurpurowiała. - Lepiej

już pójdę!
- Nigdzie nie pójdziesz. -

Joel stanowczo chwycił

ją za ręce. Ten dotyk odebrał jej resztki sil.
- Na pewno zostaniesz prezesem.
-

Nie słyszałaś, co powiedziałem? Gwiżdze na prezesurę.

- To nieprawda. -

Pokręciła głowa - jestes ambitny,

uparcie dążysz do celu...
-

Chesnie Davenport! Pozwól, że wyjaśnię ci to raz

na zawsze. -

Z determinacją spojrzał w jej śliczne zielone

oczy. -

Niedawno zdałem sobie sprawę, że bez

ciebie moje życie nie ma sensu.
- Co?!
- Tak, koc

hanie. Mam w nosie pracę i awanse. Jeśli

nie będziesz tego ze mną dzielić, to wszystko straci
wszelkie znaczenie.
-

Przecież to całe twoje życie!

-

To było całe moje życie. O dziesięć lat za długo.

Teraz tylko ty jesteś moim życiem. Wszystko, co osiągnąłem,

bez ciebie jest jak złom, jak kupa gruzu.
-

Mój Boże... - szepnęła Chesnie.

-

A jeśli chodzi o naszą noc, to nie mogłaś się bardziej

pomylić. To nie było bez znaczenia.
- Nie? -

spytała ledwie dosłyszalnie. Zalała ją fala

nieopisanej radości.
- Chesnie,

powiedz, że choć trochę ci na mnie zależy

-

błagalnie szepnął Jocl. - Powiedz, że nie odejdziesz.

Uśmiechnęła się, jednak wyznania miłosne nie były

background image

jej mocną stroną. A poza tym, może źle zrozumiała

Joela? Bała się ośmieszyć.
-

Co chcesz usłyszeć najpierw? - spytała, próbując

opanować drżenie głosu.
- Nie powiesz mi tego, prawda? -

spytał Joel, przyglądając

się jej badawczo. A kiedy pokręciła głową,

dodał zamyślony: - To było okropne, kiedy rano musiałem

cię opuścić.
-

Nie obudziłeś mnie - szepnęła.

-

Bałem się, co się stanie, jeśli obudzę cię pocałunkiem.

Wyglądałaś tak kusząco, więc na pewno

spóźniłbym się na spotkanie.

Widząc delikatny rumieniec na jej policzkach, Joel

jęknął:
- Och, Chesnie! -

Po czym pochylił się i namiętnie

ją pocałował.
- Kiedy mnie c

ałujesz, mój mózg przestaje działać

-

poskarżyła się po chwili. - Jeszcze nikt nigdy tak

mnie nie całował.

Uśmiechnął się, ujął jej dłoń i szepnął:
-

Coś mi się wydaje, że trochę się we mnie podkochujesz.

No powiedz...

Chesnie aż podskoczyła. Wyrwała mu dłoń i zawołała:
-

Skąd takie wnioski?

Spojrzał na nią z błyskiem w oku. Jak dobrze znała

ten błysk! Nie wróżył nic dobrego. Joel zaraz wyłoży

całą prawdę. Czarno na białym.
-

W czasie lotu z Glasgow miałem trochę czasu na

rozmyślania. Zastanowiłem się, co takiego mogło

spowodować, że uciekłaś. Nie tylko ode mnie, ale od

swojej ukochanej pracy. Nie tyle jej nie dokończyłaś,

co nawet nie tknęłaś. Zdarzyło ci się to już dwa razy.

Jednak teraz nie byłaś na mnie wściekła. Chyba wręcz
przeciwnie.
- Ja... -

zająknęła się Chesnie. - Sądziłam, że wrócisz

do hotelu dopiero wieczorem.
-

Jak mogłem skupić się na pracy, kiedy moje myśli

cały czas były przy tobie? To prawdziwa obsesja.
-

Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem.

-

Oczywiście. Podczas spotkania z Pomeroyem

kom

pletnie nie wiedziałem, o czym on mówi. Z pewnością

o czymś niezmiernie ważnym, był świetnie przygotowany,

lecz chciałem tylko wrócić do ciebie... Ciągle

miałem przed oczyma zjawiskowo piękną kobietę,

z rozrzuconymi na poduszce włosami, pogrążoną we

śnie. Więc zleciłem pracę zespołowi. Są świetni, inaczej

firma zatrzęsłaby się w posadach, a mnie nic by to nie

background image

obeszło. Jak wariat pognałem do hotelu. I co tam zastałem?

Ani śladu po tobie. Zniknęłaś! Nie mogłem w to

uwierzyć.
- Och, Joel -

szepnęła Chesnie z żalem. Chyba zależało

mu na niej choć trochę?
-

Trzeba przyznać, że potrafisz być bezlitosna - powiedział

ze śmiechem. - Co miałem robić? Pognałem

za tobą.
-

Zdążyłeś dopiero na następny lot...

-

Tak, i nie żałuję. Dzięki temu miałem chwilę do

namysłu. Cały czas wspominałem, jaka byłaś cudowna.

Jak szczodrze mnie obdarowałaś i że nie dałaś tego nigdy

żadnemu innemu mężczyźnie. Nagle mnie olśniło.
-

Spojrzał na nią z prawdziwą miłością. - Serce zaczęło

mi walić jak oszalałe. Bo pojąłem, że kobieta tak uczciwa,

a jednocześnie tak niezależna... Słowem, że nigdy

nie zrobiłabyś tego, gdybyś mnie choć odrobinę nie

kochała.
-

Jesteś bardzo pewny siebie. I niestety zbyt bystry

-

mruknęła ze śmiechem. Poczuła, że ogarniają niczym

niezmącona radość.

To prawda, rozgryzł ją bezbłędnie, lecz ona również

była nie w ciemię bita i co nieco o Joelu wiedziała.

Nigdy by się z nią nie kochał, a teraz nie opowiadałby

o swoich uczuciach, gdyby sam również w jakimś stopniu

nie zaangażował się emocjonalnie.
- Nie wiem, czy jestem bystry -

odparł. - Ale bardzo

chciałbym mieć rację. - Popatrzył jej pytająco
w oczy. -

Czy kochasz mnie choć troszkę?

Wzięła głęboki oddech. Znów zaczęło ją ogarniać

onieśmielenie. Najwyraźniej jej napięcie udzieliło się

Joelowi. Przepadł wszelki luz, teraz czekał na jej słowa
jak na wyrok.

Poddała się.
-

Szczerze mogę powiedzieć, że... odwzajemniam

twoje uczucie. Że zależy mi na tobie.

Joel uśmiechnął się szeroko.
-

To znaczy, że masz obsesję na moim punkcie, prawda?

Myślisz o mnie dzień i noc, wciąż jestem w twoich

marzeniach, zastanawiasz się, gdzie jestem i co robię.

Nie możesz jeść ani spać, uspokajasz się dopiero,

kiedy ja się pojawiam. Lecz to wcale nie jest spokój,
tylko jeszcze gorsza choroba. Godzinami biegasz po

pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Cierpisz na

gwałtowne napady zazdrości, dzikie i kompletnie irracjonalne.

Lecz nigdy nie przyznasz się przed samą sobą,

co ci dolega. Czy takie są objawy?

background image

-

Tak bardzo ci na mnie zależy? - Chesnie ledwie

dobyła z siebie głos.
- Jeszcze bardziej. - Przyc

iągnął ją do siebie i zajrzał

w oczy. -

Czy... czy mogłabyś określić to uczucie

słowem zaczynającym się na M?

Chesnie zaśmiała się cicho. Och, jak ona go kochała!
-

Tak. Z pewnością to, co do ciebie czuję, zaczyna

się na M - odparła cicho.
- Kochasz mnie? -

zapytał jeszcze raz. On, tak pewny

siebie mężczyzna, z niepokojem domagał się kolejnego
potwierdzenia...
-

Czy naprawdę wierzysz w to, że wyszłam za ciebie

tylko po to, by być asystentką prezesa?

Patrzył na nią długą chwilę.
-

Więc dlaczego za mnie wyszłaś, Chesnie?

-

Bo zakochałam się w tobie - odpowiedziała po

prostu.

Przyciągnął ją mocno do siebie.
-

Och, kochana Chesnie... Kochałaś mnie przez cały

ten czas? Nie mogę w to uwierzyć. - Pocałował ją i odsunął

się odrobinę, by spojrzeć jej w oczy. - Kiedy to

się stało? Chcę wiedzieć wszystko.

Zaśmiała się. Nagle poczuła, że napięcie opadło i że

znów są oboje swobodni. Była szczęśliwa.
-

Wcale nie chciałam się w tobie zakochać.

Joel roześmiał się.
-

Znając ciebie, walczyłaś z całych sił.

-

Też robiłeś to samo?

-

O tak! To ciągłe rozdrażnienie. Kiedy nie było cię

blisko, i kiedy byłaś. - Wybuchnęli śmiechem, lecz Joel

szybko spoważniał. - Jesteś zupełnie inna od wszystkich
znanych mi kobiet.
- To znaczy? Mów po kolei. -

Była ogromnie zaciekawiona.

- Wiele kobi

et deklaruje, że nie interesuje ich małżeństwo,

lecz jest to taka gra. Natomiast ty wierzyłaś
w to szczerze.
-

I dlatego odważyłeś się ze mną ożenić?

-

Jasne, bo dzięki temu małżeństwo nie wyglądało

tak przerażająco. Chociaż... - Uśmiechnął się. - Szczerze

mówiąc, już wtedy byłem w tobie zakochany. Oczywiście

nic wiedziałem o rym.
-

Tak czy siak, zaryzykowałeś.

-

Nie było w tym żadnego ryzyka, bo jeszcze bardziej

niż ja nienawidziłaś instytucji małżeństwa. Nie

mogło być żadnych komplikacji. Lecz cały mój plan

legł w gruzach, kiedy zorientowałem się, że cię kocham.

Muszę jednak przyznać, że od początku czułem do ciebie

background image

niesamowity respekt jako do asystentki.
-

Od początku?

-

Tak. Kiedy moje kolejne asystentki robiły do mnie

oczy i trzepotały rzęsami, strasznie mnie to drażniło,

a tu stało się inaczej. Wręcz oczekiwałem, że zamrugasz

na mój widok, westchniesz cicho, zamyślisz się znacząco...

A tu, do cholery, nic! Naprawdę cierpiałem, że

kompletnie na ciebie nie działam. Zero zainteresowania!
Okropne...
- Cudnie, cudnie -

zaśmiała się Chesnie. - Mów dalej.

Więc cierpiałeś, a ja nic... Jednak jest sprawiedliwość

na tym świecie. Prawdziwy balsam na moją zbolałą

duszę.

Joel pocałował ją, po czym ciągnął:
-

I nagle, gdzieś po tygodniu, zacząłem dostrzegać,

że ta chłodna, opanowana kobieta w środku jest zupełnie

inna. To bardzo mnie zaintrygowało.
-

Szybko mnie rozgryzłeś...

-

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej byłaś bardzo

elegancka i wyniosła, ale prawie od razu, jak tylko zaczęłaś

u mnie pracować, zdradziłaś się, że masz złote

serce. Dla wszystkich byłaś taka miła, wyrozumiała,

ciepła i uczynna, no i poczyniłaś straszliwe spustoszenia.

Faceci masowo zakochiwali się w tobie, od dyrektorów

po gońców, mojego ojca już nie licząc... Ale

ostatecznie cię pokochałem w dniu naszego ślubu. Zobaczyłem,

jaka jesteś dla swojego dziadka i jak lojalnie

traktujesz swoją zwariowaną rodzinę. Lecz cóż... - Joel

uśmiechnął się smutno. - Kiedy chciałem cię pocałować,

o niczym innym nie byłaś w stanie myśleć, tylko

o tym, że zostawiłaś rękawiczki w samochodzie!
-

To nie tak, Joel. Byłam za bardzo w tobie zakochana,

więc musiałam jakoś się bronić. Za nic nie mogłam

dopuścić, byś spostrzegł, że ugięły się pode mną
nogi.

Wybuchnął niepohamowanym śmiechem, Chesnie

mu zawtórowała. I znów zaczęli się całować.
-

Uważaj - mruknęła po chwili. - Znów mam nogi

jak z waty.
-

Nareszcie! A jak wytłumaczysz to potworne pytanie,

kiedy leżeliśmy w tym wielkim łożu u twojego
dziadka? „Joel, czy ty chrapiesz?" -

Doskonale sparodiował

jej intonację. - Straciłem grunt pod nogami, a ty

byłaś zimna jak lód.
-

Ja? Zimna? Czy wiesz, jakie tortury przechodziłam?

Lecz zdołałam się zamaskować. Ale dlaczego straciłeś
grunt pod nogami?

background image

-

Bo byłem zakochany, a za wszelką cenę chciałem

uniknąć komplikacji. Spałem na samym skraju łóżka,

niemal spadłem na podłogę. Jednak nie udało mi się...

Kiedy rano się obudziłem, a ty leżałaś tak blisko, cały

mój rozsądek gdzieś się ulotnił. Gdy wziąłem cię w ramiona,

taką śliczną, słodką, niewinną, pierwszy raz

w życiu poczułem się jak w niebie. Wtedy już wiedziałem,

że przepadłem z kretesem.

Chesnie patrzyła na niego, wciąż nie wierząc własnemu

szczęściu.
-

Wiedziałeś, że nie śpię?

Skinął głową.
-

Pragnąłem, żeby ta chwila trwała wiecznie.

-

Niestety, zaczęłam cię prowokować...

- I bez tego

bym cię pocałował. Nie byłbym w stanie

wygrać tej walki. Głowa i tak przegrałaby z sercem.
-

Ale wyskoczyłeś z łóżka jak oparzony.

-

Któreś z nas musiało zachować resztki rozsądku.

Jednak czekały mnie sądne dni. Tęskniłem za tobą,

oszalałem na twoim punkcie, lecz zarazem unikałem

ciebie, żeby zagłuszyć tę burzę uczuć. Postanowiłem, że

jedynym lekarstwem będzie wyjazd.
-

Chciałeś ode mnie uciec?

-

Tak, bo nie wiedziałem, że i ty czujesz to samo.

Myślałem, że tylko ja jestem chory. Byłaś taka opanowana...
Je

dnak dopiero w Glasgow zacząłem cierpieć

naprawdę. Byłem jak narkoman na odwyku Postanowiłem,

że musisz natychmiast do mnie przyjechać. Że

nie wytrzymam ani minuty dłużej. Musiałem z tobą

porozmawiać, zorientować się co do mnie czujesz

a tylko tam mieliśmy szansę na prawdziwe sam na sam.

Wszędzie indziej unikałaś mnie jak ognia.
-

Wykorzystałeś zawodowy pretekst, by mnie tam

ściągnąć.
-

Przyznaję się bez bicia. Wysłałem po ciebie samochód,

ale niestety utknął w korku. Sam wziąłem taksówkę,

żeby wrócić do hotelu w momencie, kiedy ty
przyjedziesz.
-

Ale zjawiłeś się bardzo późno.

Joel uśmiechnął się niepewnie.
-

Szczerze mówiąc, moja taksówka podjechała pod

hotel akurat w momencie, kiedy wysiadałaś ze swojej,

Nagle patrzę, a za tobą wyskakuje Philip Pomeroy
i

bezwstydnie cię całuje. Oszalałem! Kazałem taksówkarzowi

jeździć po mieście przez kilka godzin.
-

Byłeś zazdrosny o Philipa? - spytała z niedowierzaniem.

-

I to jak! Dlatego nie powiedziałem ci o przejęciu

background image

Symingtona. Nie chciałem, żebyś zadawała się z naszą

konkurencją. - Joel uśmiechnął się łobuzersko. -

Zresztą Philip nie był moim jedynym wrogiem. Nagle

znienawidziłem skądinąd sympatycznych kolegów
z pracy.
-

To tak jak ja nie przepadałam za Arlene Enderby.

-

Naprawdę? - Joel wyglądał na zachwyconego,

gd

y usłyszał tę rewelację.

Jednak po krótkiej chwili spoważniał.
-

Co się stało? - zaniepokoiła się Chesnie, ściskając

go za rękę.
-

Nic, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Tylko widzisz... -

Najwyraźniej szukał właściwych

słów. - Chciałbym, żeby w naszym życiu zaszły poważne

zmiany... Kocham cię nad życie, nie obawiaj się
-

dodał pośpiesznie, widząc lęk w jej oczach. - Jednak

mam do ciebie pewną prośbę.

Chesnie spojrzała na niego z ufnością. Skoro ją kocha,

nic nie może im grozić.
-

Widzisz, chciałbym, żebyś przestała wychodzić

pokoju za każdym razem, kiedy ja tam wchodzę.

Chciałbym, żebyśmy wspólnie jadali posiłki i żebyśmy

budzili się w swoich ramionach. I żebyś nie wyjeżdżała

sama na weekendy, bo wtedy muszę pędzić za tobą

na złamanie karku.
- To nap

rawdę było aż tak koszmarne? - Złapała się

za głowę.
-

Jeszcze gorzej. Cieszyłem się, że jesteśmy pod

wspólnym dachem, zarazem jednak to było piekło.

Chesnie, nie wyobrażam sobie, co pocznę, kiedy za

dwadzieścia trzy miesiące dostanę wezwanie na rozprawę
r

ozwodową.

- Joel! -

Chesnie aż zakryła usta, słysząc te słowa.

Jednak on błędnie zinterpretował ten gest.
-

Wiem, Chesnie, wiem, że taka była umowa...

Wiem, że boisz się małżeństwa. Skoro jednak się kochamy...
-

Położył dłonie na jej ramionach i spojrzał ze

śmiertelną powagą w jej śliczne zielone oczy. - Chesnie

Cosgrove Davenport, czy mogę prosić cię o rękę? -

Głos mu zadrżał. - Tym razem na całe życie?
- Och, Joel -

szepnęła Chesnie. - Tylko o tym marzyłam.

Kochany...

Patrzyli na siebie długą chwilę, jakby nie wierzyli,

że taki cud może dziać się w rzeczywistości.
-

Naprawdę, moja najdroższa? Pozostaniesz moją

żoną? - dopytywał się gorączkowo, a kiedy ze łzami

radości w oczach skinęła głową, przytulił ją z cichym

background image

westchnieniem. -

Och, moja kochana. Dziękuję - szepnął

i zaczął ją całować.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Steele Jessica Żona na dwa lata(1)
840 Steele Jessica Zaręczyny na niby
Steele Jessica Zaręczyny na niby
Steele Jessica Zareczyny na niby
Steele Jessica Harlequin Romans 840 Zaręczyny na niby
Katia z Zakopanego kupiła dwa lata temu na pchlim targu obrazek
Lody Na Deszczu Steele Jessica
Kod na dwa obrazki
DUMKA NA DWA SERCA (2)
Falubaz pojedzie na dwa obozy
Dumka na dwa serca
Oparzenie dzielimy na dwa czynniki 1, Prezentacje dla ratownika
wesołe zabawy na przywitanie lata YFY6PJDVRLCXMETORKSJ3E2N7DEPJTM7XNMEIPY
Łazienka na dwa sposoby
Propozycja działań marketingowych na najbliższe lata dla firmy X
PIS przez te niespełna dwa lata swoich rządów nic nie zrobił

więcej podobnych podstron