W Orkan Komornicy


KOMORNICY

I Opis wsi Koninki, położonej w Gorcach. Ludzi - żujących w swoim małym światku, nieinteresujących się tym, co w świecie dalej (np. głosowali jak wójt chciał i żyli sobie dalej).Za to o sobie nawzajem wiedziano wszystko. I tu wprowadza się po raz pierwszy postaci: Hankę od Kozery, starą Satrową i jej synów, z których podśmiewa się cała wieś, starego Kozerę oraz Złydaszka, czyli Chybę. Ludzie opowiadają o sobie nawzajem do śmiechu - zazwyczaj przy żniwach czy kopaniu (ziemniaków).

Na początku widzimy jak kobiety kopią ziemniaki koło wody. Zatrudnił je traczny (Chyba), rozmawiają o Satrowej - o tym jak nie chce synów z domu wypuścić, żenić się nie pozwala, trzyma grunt. Kopią między innymi Hanka od Kozery, synowa Chyby (Haźbieta), Łukaska i kilka innych kobiet.

Następnie przenosimy się na drugą stronę wody - na pole Satrowe, gdzie uwija się stara Satrowa ze służącą Wiktą oraz komornicą Jagnieską. Satrowa stara, zasuszona, ale pracuje za dziesięciu, a przy tym skąpa, nie zatrudnia nikogo. Jagnieska komoruje u starej od wiosny. A ludzie lubią ją najmować, bo nie trzeba jej wiele płacić, czasem ziemniakami czasem tylko dobrym słowem. Małym się obchodzi, prawie nie je i jakoś jej się żyje. Poza tym łatwo ją wykorzystywać, bo nie upomina się o zapłatę, którą normalnie powinna komornica otrzymać, wystarcza, że dadzą jej co jeść. Kobiety zaczynają rozmawiać o pracujących sąsiadkach zza wody. Patrzą kto tam pracuje, Jagnieska pyta o Margośkę zza wody, komornicę, ale dowiadujemy się, że jest skłócona z tracznym więc nie pracuje. Wspominają, że idzie o dom, który zmarły mąż postawił na gruncie Złydaszka, po czym umarł osierociwszy córkę i syna Józka, i że gdyby nie syn, to by pewno z głodu pomarły. Wspominają o Chybie, ale Satrowa się wścieka, bo ma do niego wielki żal, że ciągle wspomina jej synom o ożenku, żeby matki nie słuchali tylko się brali do życia. Kobieta chce być im matkom do końca, uważa, że jak umrze to oni się jeszcze „nagazdują”. Zaczyna kląć i źle mówić o tracznym. Następnie mówią o jego synach: najstarszym Jaśku, który chodzi i myśli, niewiele z niego pożytku, Sobku-zabijace, co się go cała wieś boi i Wojtku co ciągle ucieka z domu. Kopały i ciągle opowiadały gorszące historie o tracznym.

Narrator opowiada, że tak naprawdę Złydaszek nie był taki w ciemnych barwach malowany. Był gospodarzem z dziada pradziada, miał swój kawałek ziemi, młyn i tracz. Żonę już pochował, musiał przez to ożenić Jaśka - cichego zamyślonego chłopaka. Narzekał na niego przy ludziach, a tak naprawdę był zawzięty na syna, bo widział, że ma talent konstruktorski (od małego cośtam strugał i robił), ale jak się okazało, że robi rzeczy lepsze niż ojciec, ten zaczął być strasznie zazdrosny. Zły był też, bo potrafił odłożyć pracę dla porządnego gazdy, a pogadać z byle komornicą i naklepać jej kopaczkę. Za to był dumny z Sobka, zawadiaki i kłótnika. Bardzo często dokuczał bratowej, przy tym kpił z brata i schlebiał ojcu, więc mu wszystko uchodziło. Przez to stary wyładowyał złość na Wojtku, który przez to ciągle uciekał czy na wieś czy za wodę do „Margoścynej Zośki” i długo nie wracał. Wściekał się, że mu byle komornicy zwlekają dziecko. Zapomniał, że grunt i drewno na chatę podarował ojciec Chyby słudze za długoletnią pracę oraz pomoc w pracach polowych.

II Tracz u Chyby. Zebrali się tam mężczyźni, by pogadać przy pracy. Satrowie: Romek, Michał i Jantek bywali tu codziennie, zwozili pnie i cięli je i sprzedawali mszalnikom. Pracowali razem ciężko i zbierali pieniądze, żeby się uniezależnić od matki. W domu niczym się nie zajmowali, chata niszczała coraz bardziej. Póki co śmieli się z nich ludzie i nawet teraz mężczyźni im czasem przygadywali. Teraz ludzi tu więcej, bo na jesieni więcej prac skończonych, a kopanie to babska rzecz. Słuchali też gadania Błażka, zwanego Kurierem, który to świat zjeździł, a teraz po domach chodzi i potem opowiada co u kogo się dzieje. Przy tym wszyscy patrzą na to, co konstruuje Jasiek. Tworzy on gonciarnię. Sobek dogląda czy tracz tnie i czasem woła którego z Satrów. Dosiada się do niego Kozera i opowiada swoją poranną przygodę jak to zaraz po modlitwie coś go ciągnęło, bo poszedł do Żyda i w końcu się poddał, pił tam aż do nocy z kumami, a wracając tak go wodziło po miedzach, wodach i brzegach do rana, że całe nowe kierpce zdarł. Rano się opamiętał i wrócił do chaty. obiecuje, że już więcej do Zyśla nie pójdzie. Później Błażek opowiada jak to był w Krakowie. Jaki wielki plac mają i trzy kościoły na nim. Zaczyna bajać o morskim oku, co się tam na rynku otworzyło i musieli je zatkać krakowianie czym się dało, a jak się udało to na tym miejscu ten 3ci kościół stanął. Że to morskie oko to drugie od tego w Tatrach... Chłopi gadają o jego długim języku i raczej nie dowierzają w te baje. Wtem nadjeżdżają dwaj Smreczaki do tracza. Pokpiwują wszyscy z Satrów, ogólny gwar, Jasiek wycina koła do gonciarni, wtem słychać krzyk i widzą przeskakującego tracz i wodę Wojtka. Gonił go ojciec z pasem. Młody przyśpiewał i uciekł do Margoścynej chałupy. Ojciec zły, że młody coś po swojemu robi, jak mu Jasiek zrobił skrzypce i Wojtek przygrywał to ojciec spalił je. Wtedy syn znalazł gdzieś drugie. Wściekły, że mu młody od pasa uciekł wyładował swoją złość na Margośce, która zbierała pod traczem trociny. Nie pozwolił jej nawet tego wziąć i zwyzywał porządnie. Zły, bo chce, żeby Józek pomagał w pracach polowych, ale ona nie przyśle syna jeśli Chyba nie będzie płacił za jego pracę. Uważa, że mu się to należy. W końcu mu przeszło i zaczął gadać z chłopami. Ci go lubią, „bo człek walny i piniężny do tego”.

III Przenosimy się do Margośki. Wspomina się o nieboszczyku Szymku i o ojcu Chyby. Tamten dał ziemię i na chatę ale za zasłużoną pracę. To mu pomagali. A Złydaszek chce, by pracowali u niego za darmo, a przecież muszą z czegoś wyżyć, czasy pańszczyzny już się skończyły... Szukają pracy, Józek pracuje przy fornalach, one dostały od jednego zagon na ziemniaki, ukopały trochę, zebrały garnek grochy i troszkę ziarna i to im musi na całą zimę starczyć. Myśli sobie że może i na tę zimę dorobi przędzeniem. Bo sprzedać już nie ma co. Matce w domu pomaga córka Zosia, pasie też bydło. Zaprzyjaźniła się z Wojtkiem od Chyby, ale ojciec nie pozwolił już im razem paść. Wpada Wojtek. Margośkę nazywa „chrzesną matką” (tak się mówi do ludzi, którzy mają duże poważanie u ludzi - widać tu stosunek Wojtka to niej). Gospodyni z córką robią kluski ziemniaczane na obiad. Później po pracy przychodzi Józek i wszyscy razem jedzą kluski z mlekiem. Rozmawiają o pracy Józka, o złym Chybie, w końcu kładą się spać. Wojtek ucieka do stodoły na siano. Rozmowa schodzi jeszcze na jutrzejsze święto - umawiają się, że Józek pójdzie na sumę, Margośka nie ma się w co ubrać, a gorszyć ludzi nie chce, zaś Zosia wypasać będzie bydełko.

Na drugi dzień po śniadaniu zabrali się każdy do swoich obowiązków: Józek na sumę, Zośka paść, matka posprzątała chatkę i siadła na progu z różańcem.

Józek zdąży na końcówkę kazania przed kościołem. Ksiądz tłumaczył przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Mówił, że bogacze powinni dzielić się z biedakami, dawać jałmużnę, nie poniewierać najemnikami. Cały czas Józek zastanawia się czy Złydaszek tego słucha. Następnie mówi o tym, żeby biedni nie dufali w swoją biedę, ale byli ubogimi w duchu, bo oni mają pierwszeństwo. Chyba odnosi to do siebie. Po wypominkach była suma, a po mszy ludzie zgromadzili się na rynku. Choć matka przykazała, Józek zatrzymał się na rozmowy. Mówili młodzi, że zbierają się „na zarobek”. Jadą do Pesztu (Budapesztu). Pytają, czy i on się z nimi zbierze we wtorek. Powiedział, że zobaczy co powie matka. Opowiadali jeszcze o tym ile to można zarobić. Później się rozeszli. Po drodze, na rozstaju dróg na Koninki i Porębę stała karczma Zyślowa. Miał Józek iść do domu, ale posłyszawszy muzykę skręcił z drogi.

IV Karczma sławna, stałą w dobrym miejscu, bo po drodze i każdy musiał wstąpić. Tu obradowały rady, tu „cosi” wodziło Kozerę. W alkierzu siedzieli i pili sami porządni gospodarze. W izbie szynkowej zaś młodzi rej wodzili przy muzyce. Sobek prowadził, tańczył z Hanką Kozerową. Gdy wchodzą Smreczaki Sobek się usuwa i oni prowadzą tany. Muzyka, śpiewy, taniec. Gospodarze przyglądają się temu z alkierza. Skończyło się, gdy poszła struna w skrzypcach. Najlepiej mieli się muzykanci, im wszyscy polewali. Przerwa na strojenie, wszyscy posiadali. Kozera spotkał Sobka, zaczął znów popijać. Nawet Wojtek wlazł oknem i prosi muzykanta o jakąś piosenkę, ale ojciec go zobaczył i już chciał dopaść, ale młody uciekł. W tym momencie Józek wszedł do karczmy, chciał gdzieś z boku przysiąść, ale jak usłyszał muzykę, zaczął szukać „tanecznicy”. Dojrzał go Sobek i powiedział, że z dziadami tańczył nie będzie. Ojciec go poparł i wdaliby się wszyscy w bitkę, ale Józek zauważył, że nie dałby rady i upokorzony wyszedł z karczmy. Tak się zaciął, że doszedł do wniosku, że musi pojechać, narobi się, a jak wróci, to im pokaże.

V Późna noc, Józek wrócił do domu jak wszyscy spali. Jednak matka czuwała. Jeść nie chciał. Rano wstała, przygotowała śniadanie i zaczęła jak zwykle budzić syna do pracy jednak on nie wstawał. W końcu powiedział jej, że nie pójdzie do lasu, ale do Pesztu pojedzie. Matka zaczęła perswadować, że wszędzie z pracą ciężko, wszędzie wielu ludzi i nigdzie łatwo nie ma. Ale syn się zaciął, miał dość złego traktowania. Powiedział, że jedzie iluś chłopów ze wsi, w końcu się zgodziła. Żeby miał co na drogę uznali, że sprzedadzą kozy. Obudzili Zosię i kazali jej dobrze je spaść, Młoda poszła, a matka z synem oporządzili chałupę. Na drugi dzień Józek zebrał się ze swoimi rzeczami. Nikt nie był radosny, wszyscy jakoś przestraszeni. Przyszedł Wojtek i dowiedział się co się dzieje. Poprosił, by Józek mu tam miejsce przygotował, ale ten wyśmiał chłopaka, że po co, skoro syn bogacza i mu dobrze. Ten zaprzeczył, że nie, bo go Chyba bije. Matka poszła z synem. Załamana, miała wrażenie, że już go nie zobaczy. Na jarmarku została sama i ledwo udało jej się sprzedać kozy za 10 reńskich, choć miała nadzieję na 12 (ale nie da się targować jak na targu są rabczanie). Znalazłą syna pod kościołem, dała mu pieniądze i pożegnała go. Chciał, by zostawiła sobie choć 1reńskiego, ale wyperswadowała mu to. Obiecał jej pisać i poszedł na kolej. Matka płacząc wróciła do domu. Zosia próbowała ją pocieszać jak mogła.

Zapowiedź i opis nadchodzącej zimy.

VI Opis chaty Satrów. Zaniedbana, chłopi nic nie naprawiają, bo nie ich, ale matki. W środku brud i grzyb, sprzęty poskładane, ledwo się trzymające. Do tego oprócz komornicy króliki, kury i cielę. Opis piekiełka jakie się rozgrywa między synami a matką. Matka powtarza, że nie chce żadnej synowej, ci przygadują, że chowa ich na pośmiewisko ludzkie. Jednak nie umieją jej przegadać, szczególnie jak wtrąca jakieś obce wyrazy do rozmowy (z francuskiego czy niemieckiego, oczywiście trochę przekręcone). Najwięcej miała kłopotów z najstarszym - Romkiem, a najmniej ze średnim - Michałkiem, ale ludzie mówili, że przez niego niejedna dziewka z krzykiem z ich chaty poszła. Ostatnia, Wikta, odeszła, bo nie było miejsca (taka wersja starej, ale cieszyła się po prostu, że ubyło gęby na zimę). Następnie chciała się pozbyć Jagnieski. Jej nie dało się powiedzieć, że nie dostanie jeść czy coś, ale stara umyśliła i powiedziała jej, że będzie bardzo ciasno, bo i zwierzęta na zimę w chacie będą i w łóżku się nie zmieści. Jagnieska pyta, czy ta ją wygania, ale Satrowa się odżegnuje i mówi, że z troski mówi, żeby ta sobie już coś zawczasu znalazła. Jeszcze mówi, że inni o przestronniejszych chatach ją przyjmą. Obiecała zaś przyjąć ja na wiosnę. Jagnieska poszła podziękowawszy starej sknerze. Nie wiedziała gdzie się podziać, w końcu poszła do Margośki. Ta ucieszyła się na jej widok, bo jej strasznie samotno było, a dowiedziawszy się, że Satrowa ją wypędziła na zimę, przyjęła ją do siebie.

VII Margoście i Jagniesce dobrze się mieszkało razem, kobiety wspierały się nawzajem. Pewnego dnia poszła Jagnieska za lnem po wsi, a kobiety dawały jej, bo wiedziały, że robi za półdarmo. Zaczęły więc prząść. Zosia też bardzo chciała, ale matka nie zwracała na nią za bardzo uwagi, za to ciągle wzdychała za Józkiem, czekała jakiejś wiadomości od syna. Kobiety opowiadają sobie swoje historie. Margośce wcześnie zmarli rodzice, ale przygarnęli ją ludzie i pasła im owce przez wiele lat. Czasem zapominali jeść jej przynieść, ale wtedy żywiła się jagodami. Dużo u nich pracowała, ale chcieli ją zatrzymać, jednak ona wtedy poznała Szymka, ojciec Chyby i została z nim. Jagnieskę zaś macocha biła, a jak podrosła poszła na służbę, byleby w domu nie być. Chciał się z nią jeden ożenić, ale potrzeba było 30 reńskich „posagu” od rodziców, ojciec nie chciał dać i tak została. Służyła po wsiach i nie wiedziała, że ojciec zachorował, zmarł. „Zapomniano” o niej przy testamencie, tylko jej ojciec chrzestny wywalczył dla niej zagon z ziemniakami, ale jak zmarł to wzięli jej i to. Nie chciała się z nimi sądzić. I tak na rozmowach schodziły im dnie. Któregoś dnia przyszła synowa Chyby. Ucieszyły się, że we 3 będą prząść. Haźbieta przyszła, bo w domu się nie dało - okazało się, że Sobka „dziandziary” wzięli do „haresztu”. Zabił Tomka ze Skalistego. Pili w karczmie i się pokłócili, ale bójce chłopi zapobiegli. Sobek pił,a jak Zysiel nie chciał mu już dać, porozwalał szynkwas i szkło. Wyszedł Tomek, niedługo po nim Sobek i tam gdzieś pewno go dopadł. Różne wersje ludzie mówili. Sobek, że Tomka przytomnego zostawił, ludzie, że bił go, aż zatłukł na śmierć. Kobiety uważają, że to wina starego, bo tak nauczył syna od małego „ Jak cie kto napastnie - weź kamienia i wal w łeb!...”. Stary teraz wściekły. Mówi się, że poszło o Hankę od Kozery. Spodziewa się dziecka i wszyscy domyślają się, że to dziecko Sobka. Wieczorem poszła, bo stary by się wściekł. Przychodziła Haźbieta przez kilka dni i Zosia dowiedziała się, że Złydaszek bije o byle co Wojtka, że Haźbieta nierada Jaśkowi („Boże! Z takim chłopem... Ani mi nie gadajcie!”)

Któregoś dnia wpadł Wojtek z listem. Przeczytał im, że Józek pracuje na cegielni, robota ciężka, nie zarabia wiele, nie przywiezie pieniędzy za wiele. Matka wzdycha, że wszystko tak, jak mówiła synowi. Jest też dopisek od tego, komu syn dyktował list, żeby nie wierzyć w to, co on tam pisał, bo pisał pod dyktando. Matka jednak uważa, że jej by syn nie skłamał. Chce, żeby mu Wojtek odpisał, ale on powiedział, że sam mu to powie i oznajmia, że wybiera się do Pesztu, bo ojciec go bije i wytrzymać nie może. Obiecał jeszcze Zosi, że zanim pojedzie to jej coś powie. Kobiety dochodzą do wniosku, że może wtedy tracz się opamięta, jak traktował syna. Margośka jest szczęśliwa z wiadomości syna.

VIII Na drugi dzień już Wojtka nie było. Myśleli wszyscy, że gdzieś biega, po tym, jak w nocy ojcu urwał się pasek, ale nie pojawił się i przez następne dni. Chyba wściekły szukał nowego pasa na powrót syna. W końcu synowa przynosi mu wieść, że pojechał do Pesztu. Wściekł się na syna, a następnie wyładował złość na komornikach, uważając, że to oni mu nagadali i zwiedli go. Chodził po wsi i klął,a ludzie go znali i wiedzieli, że już niedługo mu przejdzie. Kobiety zza wody doszły do wniosku, że Wojtek musiał wyjechać, Zosia była niepocieszona, że jej na odchodnym nie powiedział tego, co obiecał, że nie pożegnał. Dziewczyna bardzo posmutniała. Chybie w końcu przeszło, wyrzekł się syna przy ludziach. Mało już też do niego przychodziło czy mleć mąkę czy na tracz, tylko czasem Satrowie. On łaził bez celu albo przyglądał się pracy Jaśka.

W zimie nie było co robić, więc po śniadaniu Haźbieta biegała do rodziców albo prząść na chałupy, ale jej stary zabronił za wodę chodzić, więc już się tam nie pokazała więcej. W chacie rozmawiają Jagnieska z Margośką, o biedzie, komornikach, co nimi ludzie pomiatają i o tym, że dobrze by było jakby wszyscy po równo mieli. Jagniesce się marzy taki podział, by nikomu nie brakło, ale gospodyni uważa, że to niemożliwe, żeby zazdrości nie było między ludźmi. Opowiadają sobie sny. Jagniesce się śniło, że jedzie ksiądz z komunią do chatki za wodę, ale prosi ją, by ona przeniosła, bo on nie jest godny tego, jednak gdy ona przejeżdża przez most to wpada do wody. W końcu ją ludzie wyciągają, ale nie ma jak przejść do chatki, zanieść Pana Jezusa. Gospodyni zaś mówi o tym, że jej śniło się, że była przed obrazem Matki Bożej w kościele i miała na rękach małęgo Józka. Modliła się potem ofiarowała dziecko na ołtarzu i zaczęła wyjmować sobie zęby, by mogło się nimi bawić. Wtedy Najświętsza Panienka z obrazu przyzwała ją do siebie i urwała kawałek świata, który miała pod stopami u dała jej mówiąc, żeby skosztowała tego chleba, jakim Ona na świecie żyła. Margośka miała problem, bo to twarde i gorzkie jak piołun,a ona bez zębów. Nagryzła się do krwi, ale jak zjadła, to później nastąpiła cudowna słodkość - i z tym uczuciem obudziła się rano. Długo potem wymyślały, co to mogło znaczyć. Potem gospodyni poszła wyjąć ziemniaki z dołu, żeby w zimie nie przemarzły, a komornica sprzedać len, który oprzędły. Jednak żadna gaździna nie napomknęła o zapłacie, jedynie raczyły ją śniadaniem, jak jednej się odważyła co powiedzieć to ją ofuknęłą. Tylko ostatnia gazdowa obiecała zapłatę. Potem wymęczyła Jagnieskę, by została u niej z tydzień i przędła. Ta się zgodziła, pomyślawszy, że u Margośki już mało jedzenia i została.

IX Nie doczekała się Margośka komornicy i zapłaty. Po przeniesieniu ziemniaków zaniemogła, w nocy dostała gorączki. Rano poszła po wodę ale prawie zemdlała. Zdążyła ugotować śniadanie i poszła się położyć. Zosia musiała się sama zająć domem. Wykonywała pracę ponad siły ale dawała rady. Matka jeść nie chciała. Dziewczyna starała się nią opiekować, pytała, czy kogoś nie przyprowadzić, ale matka powiedziała, że nie ma kogo i kazała tylko się modlić. Była na skraju śmierci, żal jej było, że córka zostanie sama, żal, że Józka nie ma. Pewnego dnia zawołała, że chce jeść, ale gdy okazało się, że chce z mąki na mleku, córka się podłamała, bo tylko ziemniaki im zostały. Zosia zdecydowała się pójść do ludzi, poprosić. Jednak gdzie nie zaszła, tam ją albo wyganiali, że „dziaduje”, albo mówili, że za most nie poślą nic, bo im w domu wszystko się zepsuje (jakiś przesąd?). Jedna kobieta chciała już się nad nią ulitować, ale ją matka przegadała. Załamane dziecko wracało do domu. Znalazła się koło młyna Chyby i myśląc, że nikt nie widzi chciała wziąć garść mąki. Jednak ten ją dopadł i gonił z deską. Udało jej się uciec, rzucił za nią deską. wyglądało jakby jej upadło pod nogi, ale zaraz małą krzyknęła i się przewróciła. Złydaszek się wystraszył i uciekł do chałupy.

X Usłyszał krzyk Kozera i wybiegł na dwór. Zauważył Chybę uciekającego za węgły i leżącą Zośkę. Wziął ją nieprzytomną na ręce i zaniósł do domu. Zrzucił z łóżka Hankę w ciąży i położył tam Zosię. Rzucił córce worek słomy, żeby miała na czym leżeć. Opatrzył dziewczynie ranę - rozbite kolano. Wyszedł potem po spełnionym chrześcijańskim uczynku do Zyśla. Wrócił dopiero na drugi dzień rano i zastał w chłupie wnuka. Dał pić mleka Zosi i córce. Potem przystawił Hance dziecko do piersi, żeby je nakarmiła. Uznał, że trzeba je ochrzcić i wyszedł. Wrócił na drugi dzień z kumem i kumoszką. Wszyscy podchmieleni, a Kozera chciał raczyć wnuka wódką, Hance udało się go powstrzymać, ale zmusili i ją i Zosię do wypicia 2 kieliszków. Wzięli dziecko, córka chciała, by mu było Sobuś, ale ojciec kazał ochrzcić go Tomuś - po chrześcijańsku. Poszli, a on za nimi, ale zawrócił do karczmy, mówiąc sobie, że pewnie tu zajdą w drodze powrotnej. I po południu przyszli, więc popili. Wieczorem kumowie padli nieprzytomni w karczmie, a on uznał, że trzeba dziecko zanieść i nakarmić i wyszedł do domu. Schował je przy tym w rękawie i zamknął na haftki. Ale wodziło go po polach, zaspach, gadał po drodze do płaczącego dziecka, aż się uspokoiło. W końcu nad ranem otrzeźwiał i doszedł do domu. Hanka od razu krzyknęła, gdzie dziecko, on pokazał rękaw, a tam nic, tylko urwana haftka. Dziewczyna z krzykiem, na bosaka wybiegła na pole a on za nią ku studni.

XI U Chyby, poniżej tracza stanęła gonciarnia. Chłopi nie mogli się nadziwić temu cudeńku, jak to gonty rznie, fuguje (nacina) i na bok odrzuca. bardo chwalili Jaśka, a ojciec krytykował. Aż sam sobie wmówił, że pomagał synowi przy maszynie. W końcu rozkopał przykopę, tak, że gonciarnia stanęła. Wymówki robił, że mu na koła woda potrzebna. Ludzie mówili, żeby bronił swego, ale on mówił, że wymyśli coś nowego. Uznali go za dziwaka, że nie walczy, że nie wziąłby pieniędzy za gonciarnię. Następnie zaczął wymyślać koło, co by samo chodziło. Chyba śledził poczynania syna i domyślił się, że chodzi mu o stworzenie mechanizmu, którego nie trzeba nakręcać. Młody majstrował a ojciec mówił, że nic z tego nie wyjdzie. Cieszył się niezmiernie z jego niepowodzeń. Jasiek stworzył nowe, i pewnego dnia mu się udało. Gdy żona usłyszała jego radosny krzyk :Idzie! idzie!” pomyślała, że zwariował, a kiedy Chyba pognał za nim w pole to zaczęła się za nich modlić. Patrzyli jak koło samo idzie. Chyba wściekł się, że syn zabrał z krwi wszelki talent na służbę diabłu. Tak okrzyczał syna, że ten cały dzień nie pokazał się w chacie i pracował przy kole. Wieczorem Złydaszek przyglądał się zza węgła kołu, i marzył, by stanęło. Haźbieta modliła się za nich. Chyba wypatrywał koło, miał wrażenie, że staje, ale ono dalej szło. Zalała go zazdrość, w pewnym momencie zdało mu się, że syn wszedł pod tracz między koła. Coś go szarpnęło i puścił wodę. Rozległ się krzyk i trzask łamanych kości i wszystko stanęło. Chyba zmartwiał i leciał ku chałupie wołając ratunku. Powiedział, że Jasiek się zabił, a synowa zapłakała, bo przeczuwała to od samego rana. Stary krzyczał w amoku, że on nieumyślnie, że on „niewinowaty”. Poszła zmówić modlitwę za zmarłych. Przyszli ludzie, on się opamiętał i wymówił się, żeby przy tym był. Serce jednak go ściskało i wymawiało prawdę. Ludzie powiedzieli, że z rozumu nic dobrego, ale szkoda, bo nie będzie miał im kto pomóc naprawiać narzędzi.

Chyba wyprawił wspaniały pogrzeb, nie szczędząc kosztów. Stary trzymał się dobrze, nie uronił ani łzy. Potem odszedł na bok, stanął przy wejściu i patrzył na ludzi. Jedne go tylko słowa doleciały „Tu leży Kozerowa Hanka... ta, co to wicie...”. Później wrócił do mogiły i załamał nad nią ręce.

XI Pewnej zimowej nocy szedł drogą od kościoła Józek Margoścyn. Wracał z Pesztu, z chustkami dla matki i siostry, myślał, że pewno się go nie spodziewają, bo Wojtek mu mówił, że czekają go na święta. Podszedłszy do domu zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Wszedł i zdziwił się, że nikogo nie ma, że zimno, Gdy wszedł do izby krzyknął i uciekł na pole, a przed oczami miał wciąż wielkie szklane oczy...

Przed oknami Złydaszka szedł pogrzeb Margośki. Ten uciekł do komory, ale doszły go słowa żałobnych pieśni. Wszedł do domu, ael tam pusto, a gdzie się nie ruszył miał wrażenie, że za nim duch Jaśka chodzi. Zaczął się bać tej pustki. W końcu poszedł na pole, siadł na przykopie i zapatrzył się w wodę. Zaczął rozmyślać, przypomniał sobie wszystkie złe uczynki „od kołyski”. Załamał się, został sam jeden. Popatrzył na Margoścyną chałupę i wyszeptał „ Dyć my tu a tym świecie wszyscy komornicy...”

Miejsce akcji: Koninki - wioska w Gorcach

Ludzie:

Złydaszek, zwany powszechnie Chybą, traczy (właściciel tartaku),

synowie Chyby: Jasiek, Sobek i Wojtek

Haźbieta, synowa Chyby (żona Jaśka),

Margośka z Zosią i Józkiem (komornica, którą ojciec Chyby wydał za swojego służącego, udzielił im placu za wodą i drewna na chałupę w zamian za pomoc pracach polowych),

Kozera, pijak i bałamutnik,

Hanka, córka Kozery,

Satrowa i jej synowie (najmłodszy, Jantek ma już 30, Michał, Romek ok 50)

Jagnieska, komornica Satrowej,

Kilkoro pobocznych:

Wikta, służąca Satrowej,

Łukaska,

Błażek zwany Kurierem,

Żyd Zysiel,

bracia Smreczaki. starszy Wawrzek

Władysław Orkan, urodził się 27.11.1875 w Porębie Wielkiej w powiecie limanowskim.

Naprawdę nazywał się Franciszek Ksawery Smaciarz. W 1898 roku zmienił nazwisko na Smreczyński, od nazwiska rodowego matki Smreczak. Rodzice jego pochodzili z ubogich rodów, ojciec był drwalem w lesie, zimą szył kierpce.

Z trójki rodzeństwa (najmłodsza była siostra Maria) on i jego starszy brat Stanisław, późniejszy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zdobywali wykształcenie.

Wbrew woli ojca, który młodszego syna przeznaczył do pracy na roli, obaj po ukończeniu szkoły elementarnej w Szczyrzycu, prowadzonej przy klasztorze cystersów, kontynuowali naukę w Gimnazjum św. Jacka w Krakowie. Matka raz w miesiącu chodziła do synów ponad 70 km pieszo z Poręby do Krakowa, niosąc im w tobołku produkty żywnościowe. Jej poświęcenie, oddanie dzieciom w powieści Matka opisał jeden z czołowych przedstawicieli Młodej Polski Ignacy Maciejowski, pierwszy literacki opiekun Orkana, późniejszy jego przyjaciel.

W gimnazjum budził sensację swym góralskim pochodzeniem, ciesząc się jednocześnie dużą sympatią wśród kolegów.

Angażował się bardzo w działalność wielu kółek szkolnych, uczęszczał na zebrania tajnych organizacji niepodległościowych i przede wszystkim dużo czytał. Pierwsze utwory zaczął publikować w czwartej klasie. Ponieważ władze austriackie nie zezwalały uczniom na tego typu działalność, pisał pod pseudonimem Orkan, co oddawało jego buntownicze nastroje.

W tak intensywnie prowadzonym życiu brakowało miejsca na naukę i siódmą klasę ukończył z czterema ocenami niedostatecznymi, z pozostałych przedmiotów, łącznie z językiem polskim, mając zaledwie trójki. Zamierzał kontynuować naukę, ale mimo próśb matki i "Sewera" oraz możliwości uzyskania eksternistycznej matury, do egzaminu maturalnego nigdy nie przystąpił.

Po niepowodzeniach w uzyskaniu stałej posady urzędniczej w Krakowie powrócił do Poręby, aby z małymi przerwami na wyjazdy zagraniczne (do Włoch, Szwajcarii i na Ukrainę) czy do Zakopanego pozostać w Gorcach do końca życia.

W tym czasie nie żył już ojciec pisarza, którego przywaliło w lesie drzewo. Jego rysy oraz mocowanie się z odwiecznym żywiołem puszczy Orkan nadał Prokopowi, bohaterowi swojej powieści Drzewiej.

Za debiut Orkana przyjmuje się Nowele wydane w 1898 roku, do których przedmowę, zgodnie z panującym wówczas zwyczajem, napisał uznany już w literaturze, 10 lat starszy od Orkana autor Na Skalnym Podhalu Kazimierz Przerwa-Tetmajer.

Kiedy za powieść W Roztokach w 1903 dostał niewielkie honorarium, rozpoczął budowę nowego domu. Stara chałupa Smreczyńskich, coraz bardziej pochylona i przegniła, nie nadawała się już do remontu. Latem 1905 zamieszkał w niewykończonej jeszcze Orkanówce. Kłopoty finansowe, jakie nękały go przez całe życie, były przyczyną, że dom nigdy nie został w pełni ukończony.

W tym czasie Orkan poznał pracującą na poczcie w Niedźwiedziu Marię Zwierzyńską. Przyjechała spod Lwowa dla ratowania zagrożonych gruźlicą płuc. Ślub wzięli w Zakopanem, świadkami byli Jan Kasprowicz i profesor literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim Tadeusz Pini. Z tego związku była Zosia, jedyne dziecko Orkana.

Maria umarła, kiedy Zosia miała trzy lata. Orkan dowiedział się o tym w dwa tygodnie po pogrzebie, sam przebywał wówczas w szpitalu w Krakowie. Maria Zwierzyńska pochowana jest na cmentarzu w Niedźwiedziu.

Wychowaniem Zosi zajęła się siostra pisarza, Maria Moszowa, żona znanego kowala artystycznego z Zakopanego. Orkan bardzo kochał swoje jedyne dziecko, ale zajęty ciągłymi troskami materialnymi, kłopotami z wydawcami nie poświęcał jej zbyt wiele czasu.

Drugą żoną pisarza została Bronisława Folejewska. Jako jedyna spośród kobiet związanych z pisarzem nie lubiła domu pod Pustką i rzadko tu bywała. Po śmierci Orkana dom pozostał w rękach Folejewskich, ostatnim spadkobiercą był starszy syn Bronisławy, Witold, profesor Uniwersytetu w Poznaniu.

Władysław Orkan pisał dramaty, wiersze, powieści i nowele, utwory publicystyczne, w tym reportaż Drogą Czwartaków, w którym zawarł własne wspomnienia kapitana Legionów.

Tematyką jego utworów był głównie obraz biednej polskiej wsi. Ale był również wspaniałym humorystą (Herkules nowożytny i inne wesołe rzeczy), piewcą urody gorczańskiego pejzażu. Jego baśń z dawnych czasów Drzewiej, obok powieści W roztokach szczytowe osiągnięcie pisarza, porównywana jest do Puszczy Jodłowej Żeromskiego. Zaangażowany był bardzo w nurt regionalizmu podhalańskiego, był współzałożycielem i pierwszym prezesem Związku Podhalan.

W 1927 roku pisarz obchodził jubileusz 30-lecia pracy twórczej. Z tej okazji w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie odbyła się sesja naukowa. Uroczystości zorganizowane w Nowym Targu ściągnęły tłumy nie tylko Podhalan. Nie powiodły się jednak zabiegi przyjaciół o ustanowienie stałej pensji twórczej. W trzy lata później nagrodę literacką przyznało pisarzowi m. st. Warszawa, ale nie zdążył już jej odebrać.

Zmarł w Krakowie 14.05.1930, dokąd pojechał odwiedzić umierającą córkę. Zosia umarła w dwa tygodnie później, nie dowiedziawszy się o śmierci ojca. Pochowana jest na cmentarzu w Niedźwiedziu (w Niedźwiedziu znajduje się również grób Witolda Folejewskiego, pasierba Orkana).

Władysław Orkan został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. W rok później specjalnym pociągiem jego trumna została przewieziona do Zakopanego. Pociąg zatrzymywał się na każdej stacji, całe Podhale żegnało dumaca z Gorców. Na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku jego grób znajduje się w sąsiedztwie Tetmajera, Chałubińskiego i Sabały.

W 1934 roku Polonia amerykańska ufundowała pomnik Władysława Orkana, który stanął na Rynku w Nowym Targu. W 2003 roku został on przeniesiony do Niedźwiedzia, rodzinnej miejscowości pisarza, gdzie został usytuowany w centrum wsi. Natomiast w Nowym Targu postawiono bliźniacze pomniki.

*Pogrubiłam to, co uznałam za najważniejsze, żeby łatwiej było.

OPRACOWANIE

W nowelach Orkana widzimy mikroanalizę środowiska wiejskiego, rozgrywające się tam dramaty, konflikty. W swojej prozie dał on nowe ujęcie zagadnienia, spojrzał na życie ludu od wewnątrz, z pozycji mieszkańca wsi, okazując rozwarstwienie klasowe, przyczyny nędzy i próby naprawy stosunków rolnych.

Dokumentarny charakter „szkiców i obrazków” koresponduje z doświadczeniami i postulatami naturalistów, a wyrażony jest on w obrazach zwyczajów i obyczajów ludowych (Bazie), w szczegółowych, niemal etnograficznych opisach wyglądu izby chłopskiej (Zemsta trupa), w operowaniu autentycznymi nazwami miejscowości gorczańskich (Poręba, Niedźwiedź, Konina) i autentycznymi wydarzeniami (Piekiełko).

Również w swoisty sposób funkcję dokumentu pełni stylizacja gwarowa. W wypowiedziach bohaterów konsekwentnie wprowadzał język ludu z okolicy Poręby, rzadsze zaś wyrażenia gwarowe występujące w narracji ujmował w cudzysłów („gopy”, „nolepa”, „skipi”)

Bliska tematyce naturalistów jest również pesymistyczna tonacja „obrazków i szkiców”.

Nie zdobył się natomiast na postulowany „obiektywizm badacza”, co chwila w komentarzu autorskim ujawnia swój sentyment do krainy kęp i jej mieszkańców. Daleki jest też od naturalistycznej koncepcji człowieka biologicznie zdeterminowanego, choć nieraz ukazuje bezkompromisową walkę o byt i działanie najniższych instynktów, np. w Zemście trupa. Jednak te bliskie praktyce Zoli obrazki mają społeczną motywację. Uzasadnia je ekonomiczny i społeczny ustrój wsi galicyjskiej, nieurodzajna gleba i szybko występujący proces rozdrabniania gospodarstw, ujęty w symbolicznej wizji wsi Nad urwiskiem.

Komornicy spotkali się ze znacznie przychylnym przyjęciem niż Nowele. Stanowią swego rodzaju szkic do portretu wsi przedstawionego w powieści W roztokach. Jednak oba utwory posiadają odrębne fizjonomie. Dokonał pisarz syntezy motywów zawartych w opowiadaniach. Jest to studium z życia gromady wiejskiej, oparte w dużym stopniu na materiale rzeczywistości realnej. Miejsce akcji (Koninki, położone obok rodzinnej wsi pisarza - Poręby), szczegóły topograficzne, oraz wzięte z życia postacie bogatego Chyby Złydaszka, i komornicy Margośki, wokół których ogniskują się watki główne. To wszystko nadaje powieści znamię autentyzmu. Przy tym nadal dominują ciemne barwy i pesymistyczne tony wzmacniane dramatycznymi scenami (powrót Józka do domu, gdzie zastaje trupa matki zmarłej z wycieńczenia i głodu).

Dokonując-mikroanalizy środowiska wiejskiego, zaprezentował przecie pisarz własne, odrębne ujęcie zagadnienia. Od twórczości Dygasińskiego różni Komorników społeczna, a nie biologiczna motywacja losów jednostki, od „bajecznie kolorowej” wsi Sewera - surowa prawda o chłopskim bytowaniu, od ujęć realistów XIX w. - pojawienie się obrazu wewnętrznej struktury społeczności wiejskiej, a co za tym idzie - inny schemat kompozycyjny. Orkan odrzucił bowiem utrwaloną w prozie o tematyce ludowej zasadę konstrukcyjną, opartą na konflikcie między dworem a wsią, ukazał natomiast - jak się rzekło - procesy rozgrywające się wewnątrz samej wsi.

We wstępie do Komorników Orkan napisał:

Najmizerniejsza z wioszczyn ma swoją arystokrację rodową, średnio zamożnych chałupników i bezdomną, od wspólnego stołu odłączoną rzeszę.

Na zewnątrz, podobnie jak w cywilizowanym całym świecie, wszystko zdaje się jednako szarym, smutnym, niewartym uwagi - a wewnątrz pod skorupą bezbarwnego życia dzieją się rzeczy straszne, tragedie ciche... snują się bezustannie te podwodne widma, czasem bełkot, wir mówi, że coś tam się stało, lecz wnet powierzchnia się wygładza i płynie dalej to życie mętną rzeką; jednakie szare, monotonne”.

Zabiegi konstrukcyjne pisarza zmierzają do wydobycia owego zróżnicowania społecznego. Obok dwóch wątków głównych, wątku Margośki i Chyby, wprowadził Orkan szereg motywów wyzyskanych w Nowelach i Nad urwiskiem, jak historię komornicy, dla której nie stało miejsca w izbie na okres zimy, sprawę emigracji za zarobkiem czy kwestię skrzywdzonej dziewczyny. Ukazując indywidualne losy ludzkie na szerszym tle stosunków ekonomicznych, socjalnych i obyczajowych, dał przekonywający obraz życia ludu pod koniec w. XIX, z wyraźnym wszakże uprzywilejowaniem egzystencji gromady najbiedniejszych. Bowiem motyw sygnalizowany w tytule powieści majoryzuje inne, staje się sprawą centralną. O tym, że były to kwestie ważne dla ówczesnej wsi galicyjskiej, świadczą doniesienia publicystów i notatki w prasie. W notatce Emigracja chłopska w „Krytyce" z 1889 r. (s. 102) czytamy:

Nowe widmo poczęło straszyć po Galicji na wiosnę. Chłopi zaczynają dziesiątkami tysięcy uciekać za granicę, za lądy i morza... [...] Głód przednówkowy, a w ślad za nim tyfus brzuszny i plamisty, nawiedzają tę biedną, udręczoną krainę co rok. [...]”

Sceny w Komornikach zestawiane na zasadzie kontrastu zmierzają właśnie do podkreślenia ogromu nędzy, do uwydatnienia obojętności bogaczy na krzywdę ludzką i do wyjaśnienia przyczyn zła, jakie kryją się w ustroju wsi galicyjskiej, w rozwarstwieniu społecznym. Wprawdzie, w zakończeniu utworu odszedł nieco pisarz od tej konsekwentnie socjologicznej interpretacji utworu w stronę refleksji ogólnomoralistycznej - ukazując skruszonego Chybę („Dyć my tu na tym świecie wszyscy komornicy...”), niemniej wymowa przedstawionych wydarzeń jest jednoznaczna.

Owo zakończenie Komorników usiłuje rozsupłać Pigoń:

Tuśmy już w matni moralnej. Chyba, skąpiec i morderca - komornikiem, mającym budzić litość? Ten bogacz «krotny» jestli ofiarą losu ciężkich warunków materialnych? Nie rozumiemy: sofistyka to Zbrodniarza czy zabłądzenie autora?

Wiele się zdaje świadczyć, że to drugie. [...] Przyczyny tego zabłądzenia wolno się domyślać. Autor zagalopował się w uwydatnieniu swej naczelnej intencji twórczej, w oddaniu nędzy jako rodzicielki zła. Na nią gotów przerzucić odpowiedzialność także za to zło, które się zrodziło nie z nędzy”.

Orkan unika w Komornikach bezpośredniego komentarza autorskiego, oddaje głos przede wszystkim przedstawianym faktom, zdarzeniom i postaciom. Z ich wypowiedzi i postaw można odczytać stanowisko autora, ustalić, w jakich rejonach ludzkiego bytowania widzi przyczyny zła i istotę jego tragizmu. Konflikt widzi przede wszystkim między nędzną egzystencją, a wytwarzającym je „zasiedziałym porządkiem życia zbiorowego”. Jeśli tak jest, to następnym pytaniem, jakie młody pisarz sobie postawi, będzie pytanie o możliwość przebudowy owych stosunków społecznych, o możliwość reformy agrarnej, o stworzenie nowego ładu. Zadanie to podejmie w następnej powieści, W roztokach. We wstępie do Komorników zapowiadał: „Maleńka fala tego życia bełkocze, szemrze i w niniejszym szkicu, aż połączona z szumem- wodospadów zahuczy głośniej w roztokach...” Taką próbę kolektywizacji wsi, próbę przedwczesną, podejmie Franek Rakoczy, w pewnym stopniu porte parole autora. Aczkolwiek obydwie powieści łączy wiele nici ideowych i konstrukcyjnych, to Komornicy pozostali w dorobku Orkana nie tylko jako przygrywka do Roztok, lecz jako utwór samodzielny, oryginalny również na tle młodopolskiej powieści.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Orkan Komornicy
ORKAN KOMORNICY I W ROZTOKACH, ♣Filologia Polska (polecam studentom UKSW), Młoda Polska, Modernizm
Orkan Komornicy, Polonistyka
komornik - Zleceniobiorca nie musi oddawać całej pensji
059 Ustawa o komornikach sadowych i egzekucji
Orkan 350 SL
APLIKACJE (A,R,K) 2012 testy i klucze, Komornicza 2012 klucz, WYKAZ PRAWIDŁOWYCH ODPOWIEDZI
klucz odp komorniczy
ścinacz zielonki ORKAN instrukcja obsługi
Drzewiej,orkan
ORKAN, WACŁAW BERENT
Czy warto kupić mieszkanie z komorniczej licytacji PRNews
Skarga dłużnika na czynność komornika
Komornicka
Skarga dłużnika na czynność komornika
Skarga na czynności komornika (2)

więcej podobnych podstron