Cathie Linz
„Niebezpieczne flirty”
Rozdział 1
Nicole Larson nie miała zwyczaju poddawać się bez walki. Toteż kiedy owego
słonecznego poranka w pośpiechu wpadła w drzwi ratusza w Oak Heights, była w
bojowym nastroju. Od miesięcy walczyła z władzami miasta o nowy etat w
bibliotece publicznej. Wyniki ostatnich rozmów zdawały się być obiecujące.
- O, jesteś, Nicole - powitał ją w holu komendant policji Straud. - Czekałem na
ciebie. - Obdarzyła go uśmiechem zarezerwowanym dla starych znajomych.
- Miło mi cię widzieć, ale nie mam w tej chwili czasu na pogawędkę. Spieszę
się na spotkanie z burmistrzem i...
- Przeciwnie, to właśnie ze mną masz się spotkać - przerwał jej Straud.
- A od kiedy zaangażowałeś się w batalię o finansowanie etatów? - zdumiała
się Nicole, po czym dodała cierpko: - Nie bój się, nie będę stawiać spraw na ostrzu
noża. I nie sądzę, by burmistrzowi, a tym bardziej mnie, potrzebna była ochrona
policji.
Straud uśmiechnął się krzywo.
- Ładnie, już się widzę w roli anioła stróża, broniącego naszego drogiego
burmistrza przed rozszalałą kierowniczką biblioteki miejskiej. Ale mówiąc
poważnie, nie chodzi o problemy budżetowe.
- Czy coś się stało? - zapytała z lękiem.
- Spokojnie, chciałbym tylko przedyskutować z tobą pewien projekt. Chodźmy
do mojego biura.
Choć oddzielny gmach dla policji byłby zbytkiem w mieście tak niewielkim jak
Oak Heights, mimo to komenda, gnieżdżąca się kątem w ciasnym ratuszu, walczyła
o nową lokalizację. Nicole podejrzewała, iż o tym właśnie Straud chciałby z nią
pomówić, zwłaszcza że zarówno policja, jak i biblioteka pragnęły zdobyć dla siebie
dotacje z chudej miejskiej kasy.
Nicole energicznie wkroczyła do biura komendanta, lecz zawahała się tuż za
progiem. Jedno z krzeseł przeznaczonych dla interesantów było już zajęte przez
typa w czarnej skórzanej kurtce.
- Och, przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu czeka - usprawiedliwiła się
odruchowo, podejrzewając, że przeszkodziła w przesłuchaniu. Jednak mężczyzna
był sam. Mierzył ją mrocznym spojrzeniem, swobodnie rozparty na krześle. Coś w
jego wyglądzie sprawiło, że poczuła się nieswojo. Wyraźnie robił wrażenie faceta,
któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Z jego postaci emanowała ukryta,
niebezpieczna siła... I coś jeszcze - magnetycznie przyciągająca, pierwotna i
nieposkromiona męskość. Wytarte, obcisłe dżinsy, z wystrzępionymi dziurami na
kolanach I udach, opinały długie nogi mężczyzny jak druga skóra. Czarna
bawełniana koszulka była czysta, lecz jej właścicielowi wyraźnie przydałoby się
golenie. Czerwona opaska, utrzymująca z dala od czoła niesforne ciemne kędziory,
nadawała jego twarzy wyraz wyzywającej niedbałości. Choć nie był skuty,
kajdanki na jego rękach wcale by jej nie zdziwiły. W każdym razie nie sprawiał
wrażenia potulnego petenta.
- Cóż, może w takim razie poczekam - ostrożnie stwierdziła Nicole.
- Nie odpowiada ci moje towarzystwo? - rzucił niedbale w odpowiedzi.
- To najwyraźniej jakaś pomyłka - wyjąkała.
- Mnie to mówisz? - mruknął. - Sam nie mogę uwierzyć, że tak głupio dałem
się złapać.
Dla Nicole sprawa w tym momencie była jasna. Skuty, czy nie, był więźniem.
Jeśli zostawi za sobą nie domknięte drzwi i zachowa stosowną odległość od
podejrzanego typa, będzie mogła wycofać się w porę. Jej ściśle ustalony plan dnia
przewidywał spotkanie z burmistrzem, nie zaś z kryminalistą.
Najprawdopodobniej nie udało jej się ukryć obawy i dezaprobaty, gdyż oczy
mężczyzny nagle zwęziły się. Spojrzał uważnie, a po chwili uśmiechnął się do niej.
Ten uśmiech wyprowadził Nicole z równowagi. Doprawdy, groźny, czy nie, ten
facet miał cholernie seksowne usta.
- No, powiedz, na czym cię złapali - zakpił.
- Na niczym - oburzyła się. - Nie jestem kryminalistką!
- Ha, wszyscy tak mówią...
- Zdaje się, że to ty masz kłopoty, nie ja...
- Fakt. I zapewne zostanę słusznie ukarany - wymamrotał, ściszając głos na
widok wchodzącego Strauda.
- Widzę, że zdążyłaś już poznać detektywa Ellisa - stwierdził komendant,
sadowiąc się za biurkiem.
- Detektywa?
- Zgadza się - potwierdził ochoczo ów podejrzany typ. - Detektyw Chase Ellis,
do usług.
- Od kiedy to wywiadowcy w służbie małomiasteczkowej policji tak
wyglądają? - zapytała z przekąsem.
Czyżby ten niedbały styl był tylko maską, pod którą kryły się służbowe
kompetencje i odpowiedzialność? Jeśli nawet istniały sygnały, pozwalające to
odgadnąć, trudno było się ich doszukać w prześmiewczym spojrzeniu brązowych
oczu. Pierwsze wrażenie pozostało nadal decydujące - ten mężczyzna stanowił
zagrożenie, chociażby dla równowagi jej umysłu. Detektyw nie bez złośliwej
uciechy obserwował jej zmieszanie. Od początku nie miał ochoty na tę sprawę.
Tajniak w bibliotece, to doprawdy zabawne! A nawet dosyć upokarzające. Był
pewien, że o to właśnie chodziło szefowi, gdy przydzielał mu robotę. Chase nie
miał co do tego złudzeń, ponieważ ostro podpadł swojemu kapitanowi z Chicago,
zapamiętałemu służbiście i biurokracie. Przełożony miał mu za złe nie tylko
„nonszalancki", jak to określał, stosunek podwładnego do papierkowej roboty i
regulaminowych ustaleń, ale przede wszystkim zakusy, jakie robił na jego córkę.
Czasowe oddelegowanie detektywa Ellisa do tego śpiącego miasteczka na
uboczu chicagowskiej metropolii było delikatnym sposobem okazania mu
dezaprobaty, nie mówiąc już o próbie odsunięcia go od przychylnej zalotom
córeczki. I tak to obiecujący wywiadowca znalazł się w Oak Heights, w obcej
jednostce, zmuszony na domiar złego do nudnego i ośmieszającego kamuflażu w
bibliotece miejskiej.
Pocieszające jest, uznał w duchu, że przynajmniej nowa koleżanka z pracy
prezentuje się nie najgorzej. Zdążył już dostrzec, że ma świetne nogi - a to cenił u
kobiet.
Fala jasnych włosów właśnie opadła jej na policzek. Odgarnęła ją
niecierpliwym ruchem, dzięki czemu mógł podziwiać zuchwale zadarty nosek,
zachwycający zarys gładkiego policzka i kształtne małe ucho. Podejrzliwe
spojrzenie, jakim skrycie go zmierzyła, pozwoliło mu wreszcie dostrzec zieleń jej
oczu. Spodziewał się raczej, że będą niebieskie.
Ukradkiem obserwując Nicole, jednym uchem słuchał, jak komendant Straud
wtajemnicza ją w sprawę. Z rozbawieniem patrzył, jak jego nowa znajoma
siadając, nerwowo obciąga smukłymi palcami krótką spódniczkę.
Poczuła na sobie jego wzrok i posłała mu wściekłe spojrzenie. Ależ ten facet
ma tupet! On nie tylko się w nią wpatruje, on po prostu rozbiera ją wzrokiem!
Czuła to niemal tak namacalnie, jakby dotykał dłońmi jej nagiej skóry.
Chase powędrował spojrzeniem w górę, prosto w zagniewane oczy Nicole,
wyraźnie dające mu do zrozumienia, co dziewczyna sądzi o jego nagannym
zachowaniu.
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, z uśmieszkiem wyraźnie
świadczącym o braku skruchy.
- Chodzi o to - mówił właśnie Straud - iż mamy podejrzenia, że Biblioteka
Publiczna w Oak Heights służy jako punkt kontaktowy dla nielegalnej szajki
bukmacherskiej. Dlatego właśnie przysłano nam detektywa, by udawał
bibliotekarza i nakrył przestępców na gorącym uczynku.
- Bibliotekarza! - Nicole była równie zdumiona, jak gdyby usłyszała, że Chase
ma się wcielić w zakonnicę. - Taki numer nie przejdzie!
- A dlaczegóż by nie? - zapytał detektyw widząc, że jego niechęć do tego
stanowiska jest niczym wobec niechęci Nicole do jego kandydatury jako nowego
pracownika.
- Ponieważ nikt ani przez moment nie da się na to nabrać - stwierdziła z
przekonaniem.
- Pozwolisz, że sam będę się martwił o własną wiarygodność - odparł urażony.
Komendant Straud czując, że atmosfera w jego biurze robi się gęsta, wtrącił
szybko:
- Nicole, twoje zadanie polega tylko na poinformowaniu biblioteki, że ratusz w
końcu zgodził się na dotowanie nowego etatu, lecz musi on być jak najszybciej
obsadzony, w przeciwnym razie fundusze przepadną. Przesłuchaj jeszcze innych
kandydatów - a nie wątpię, że tacy się już znaleźli - by rzecz wyglądała jak
najbardziej prawdopodobnie. Oczywiście przyjmij jego. I nie martw się o nic.
Gdyby ktoś zechciał go sprawdzić, przekona się, żerna jak najlepsze referencje i
odpowiednie dokumenty. O, popatrz sama.... - to mówiąc wręczył Nicole kopię
życiorysu, w którym kandydat napisał, że ma lat trzydzieści cztery i nazywa się
Alvin Hoffstedder.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz przyjść na rozmowę o pracy w tym stroju? -
zapytała zjadliwie.
- Och, nie martw się, będę odpowiednio ubrany - zapewnił sucho nowy
kandydat.
Chase miał zgoła odmienne od Nicole wyobrażenia o stosownych strojach.
Człowiek, który zgłosił się na rozmowę kwalifikacyjną, nosił okularki w drucianej
oprawie, muchę i białą koszulę. Jakby tego było jeszcze nie dość, spodnie miał
dziwnie nie dopasowane - za wysokie w pasie i ciut za krótkie w nogawkach.
Teraz była już rozdrażniona nie na żarty. Nowy „kostium" miał być
najwyraźniej zamierzoną kpiną z bibliotekarskiej profesji. Prawdopodobnie
detektyw Ellis uważał jej przedstawicieli za bandę książkowych moli, toteż
zastosował kamuflaż wedle własnych wyobrażeń.
Zerknąwszy przez ramię na Friedę, mającą tego dnia dyżur w wypożyczalni,
Nicole dostrzegła, że ta wywraca znacząco oczami.
- Alvin Hoffstedder, jeśli się nie mylę - zagaiła.
- Zapraszam do mojego biura.
Pospiesznie zamknęła za nim drzwi i nie zapraszając nawet, by usiadł, rzuciła
impulsywnie:
- Czy nie uważasz, że nieco przesadziłeś? Chyba za bardzo chciałeś się...
Ostrzegawczy, zimny błysk w oczach Chase'a sprawił, że słowa uwięzły jej w
gardle. Detektyw pochylił się ku niej i, z naciskiem nie znoszącym sprzeciwu,
wyszeptał:
- Nie tutaj.
Widząc, jak badawczo wodzi spojrzeniem wokół, zrozumiała, że nie uważa jej
pokoju za miejsce bezpieczne do rozmowy.
Już po chwili jednak odprężył się, tak niepostrzeżenie wchodząc znów w rolę
poczciwego Alvina, iż uznała swoje nagłe obawy za przywidzenie. Kiedy jednak
przyjrzała się uważniej nowemu kandydatowi, dostrzegła pod jego obojętną miną
ślad nie dość dokładnie skrywanych emocji.
Zaniepokojona stwierdziła, że trafiła na wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia
i bynajmniej nie cieszy jej perspektywa współpracy z tym człowiekiem.
- I jak, jesteś gotowa? - zapytał Chase uprzejmym tonem, który nie uśpił
jednak czujności Nicole.
- Gotowa do czego? - spytała, nastawiając się na najbardziej zaskakujące
odpowiedzi.
- Do rozmowy z kandydatem - odparł z przewrotnym uśmieszkiem,
stanowiącym kolejny chwyt z jego bogatego repertuaru.
Choć nie spodziewała się, że będzie go przepytywać, chętnie przystała na
propozycję. Co prawda sprawa objęcia etatu była już przesądzona, ale zadanie
kilku standardowych pytań mogłoby uwiarygodnić kamuflaż Chase'a.
- Proszę siadać, panie Hoffmeister - zaczęła oficjalnie.
- Hoffstedder. Alvin Hoffstedder - poprawił ją.
- Tak, oczywiście... - Doskonale pamiętała nazwisko, lecz chciała mu się choć
w części odpłacić pięknym za nadobne. - Cóż... może opowiedziałbyś mi o sobie?
- A co chciałabyś wiedzieć?
Chociażby, dlaczego przyglądasz mi się w ten sposób, pomyślała Nicole. I
dlaczego uparłeś się, by utrudniać mi życie. I jak szybko znikniesz, aby wszystko
mogło być po staremu... Głośno natomiast powiedziała:
- Dobrze, może opowiedziałbyś mi, jakie masz doświadczenie w tej dziedzinie?
- Jestem niezmiernie doświadczony - stwierdził, popierając słowa wymownym
spojrzeniem.
Jak on potrafił patrzeć! Ten wzrok nie był już pieszczotą - Chase dosłownie
chłonął, jawnie pożądliwym spojrzeniem, postać Nicole. Nawet druciane okulary
książkowego mola nie zdołały osłabić efektu.
- Jeśli sprawdzałaś moje referencje, powinnaś wiedzieć, że dotąd nikt nie
kwestionował moich kwalifikacji - wymruczał łagodnie.
Nicole na moment odjęło mowę. Dobry był, drań. Choć dzieliła ich cała
szerokość jej zagraconego biurka, nie czuła się bezpieczna.
Z irytacją zagryzła wargi. Robił to specjalnie, to jasne. Kolejna prowokacja.
Pewnie śmiał się teraz w duchu zjadliwie, widząc, jak łatwo pani kierowniczka dała
się podpuścić.
Ogromnym wysiłkiem woli Nicole skupiła się na śmiesznej muszce, brązowej
w żółte ciapki. Żaden facet nie mógł pozostać wyzywająco męski nosząc coś
takiego. Wreszcie z ulgą stwierdziła, że jej puls i oddech wracają do normalnego
stanu i pogratulowała sobie w myśli sukcesu.
- Skąd wynika przekonanie, że jesteś najlepszym z kandydatów? - z
zaciekawieniem zwróciła się do żółto-brązowej muchy.
- Ponieważ jestem dobry w tym, co robię.
W duchu zmuszona była przyznać mu rację. Niemniej jednak dręczenie jej nie
było uwzględnione w warunkach umowy!
- Co sprawiło, że zainteresowałeś się właśnie tą dziedziną? - zapytała.
- Kobiety - odparł krótko.
Nicole nieomal zatkało.
- Wiesz, po prostu pomyślałem, że na bibliotekoznawstwie spotkam mnóstwo
kobiet - kontynuował beztroskim tonem - co się też sprawdziło. Oczywiście, skoro
już tam trafiłem, zainteresowałem się również nauką.
Dobre sobie! - pomyślała. Interesujesz się wszystkim, co chodzi w spódnicy, a
pasjonuje cię doprowadzanie mnie do szału...
Westchnęła z rezygnacją, przechodząc do kolejnego standardowego pytania.
- Co uważasz za swój najmocniejszy atut?
- Mój najmocniejszy atut?
Wyzywające spojrzenie, jakim obdarzył ją w odpowiedzi, wywołało rumieniec
na policzkach Nicole. Zdumiewająco wyraźnie potrafił dać do zrozumienia, co ma
na myśli. Co gorsza, udawało mu się wywołać wrażenie, że to ona, nie zaś on
wprowadza erotyczne podteksty do rozmowy.
Ogarnął ją bojowy nastrój. Rumieńce, pojawiające się w najbardziej
niepożądanych momentach, od dzieciństwa były jej zmorą, lecz nie podda się tak
łatwo temu facetowi. Wytrzyma jego wzrok bez drgnienia powieki. W końcu
chowała się z dwoma braćmi, dwiema siostrami i czterema kotami, toteż sztukę
rzucania piorunujących spojrzeń opanowała do perfekcji.
Niestety, trafiła na godnego przeciwnika. Nie zadał sobie nawet trudu, by
mrugnąć okiem. Spod zmrużonych powiek, z irytacją patrzyła na jego pełen
satysfakcji uśmiech. Ten facet przyprawiał ją o ból głowy, nie mówiąc już o innych
gwałtownych doznaniach, które sygnalizowało jej ciało.
- Czy tak trudno jest ci znaleźć swój najmocniejszy atut? - zapytała słodko.
Chase pochylił się ku niej.
- Naprawdę chciałabyś wiedzieć?
- Tak, o ile dotyczy to twojego wniosku o zatrudnienie - sprecyzowała.
- Dobrze. Umiem postępować z ludźmi. Myślę, że to mój najsilniejszy atut.
On umie postępować z ludźmi? Żarty! - z niedowierzaniem pomyślała Nicole,
przechodząc do kolejnego pytania.
- A jakie są twoje słabe strony?
Chase najchętniej przyznałby się do słabości do kształtnych blondynek, lecz dla
dobra sprawy w porę ugryzł się w język. Zresztą, musiał przyznać, że i tak bawił
się nadspodziewanie dobrze. Kto by przypuszczał, że w tej zakurzonej bibliotece
trafi się taka gratka. Widząc, jak w oczach Nicole rozpala się gniew, poczuł dreszcz
emocji. Takiej okazji nie sposób było przepuścić. Trzeba przyznać, że złość
dodawała tej dziewczynie piekielnego uroku. Zaczął się zastanawiać, jak
wyglądałaby po całej nocy miłości, kiedy nie byłaby już tak napięta i
usztywniona...
Zmarszczył brwi i lekko wyprostował się w fotelu. A swoją drogą, co ją w nim
tak denerwowało? Ta poza mola książkowego? Trzeba by sprawdzić... Jak
odpowiedziałby na pytanie o słabe strony nudny okularnik?
- Moje słabości? - powtórzył. - Długo bym musiał wyliczać... - westchnął z
tak udaną rezygnacją, że mógłby z powodzeniem zaliczyć egzamin do szkoły
teatralnej. I nie omieszkał pogratulować sobie w myśli.
- Ale zrobię wszystko, by nie zawieść oczekiwań.
Naprawdę zależy mi na tej pracy.
Ostatnią kwestię wykrztusił z najwyższą trudnością, lecz wściekłość malująca
się na twarzy Nicole dodała mu skrzydeł.
- I zrobię wszystko, aby cię zadowolić.
Chyba oszaleję do reszty, pomyślała, doskonale świadoma, że Chase do końca
wczuł się w rolę Alvina. Dlaczego to trafiło na mnie? Na naszą bibliotekę?
Dlaczego właśnie ten glina? - przebiegły jej przez głowę rozpaczliwe pytania.
- Cóż, dziękuję ci za rozmowę - oznajmiła uprzejmie. - Jutro powiadomię cię o
ostatecznej decyzji.
- A nie zdradziłabyś mi choć słówkiem, jak wypadłem? - poprosił.
Udawany niepokój w jego głosie wywołał w Nicole mordercze instynkty.
Wątpiła, czy słownik tego faceta w ogóle zawierał słowa oznaczające niepokój czy
niepewność. Zresztą, oboje wiedzieli, że musiał zostać przyjęty, bez względu na to,
jak szczerze pragnęłaby pokazać mu drzwi.
- Powiedzmy, że zupełnie nieźle wypadłeś - stwierdziła niechętnie.
- W takim razie cieszę się, że spełniam wymagania - oświadczył bezczelnie, po
czym szybko zniknął z jej biura.
Nicole zaklęła pod nosem i właśnie zamierzała sięgnąć do szuflady po kolejne
proszki od bólu głowy, kiedy weszła Frieda.
- Interesujący kandydat - rzuciła, wręczając Nicole najświeższe notatki
telefoniczne.
- Można to i tak określić - warknęła Nicole.
- A co, według ciebie nie ma szansy na tę posadę?
Nicole najchętniej wygarnęłaby szczerze, co sądzi o nowym kandydacie, lecz
nie chciała urazić starszej koleżanki. Od konieczności odpowiedzi wybawiło ją
niespodziewane pojawienie się Anny Delgado z działu dziecięcego. Nie cieszyłaby
się tak, gdyby wiedziała, co tamta ma do powiedzenia.
- Tacy faceci jak on kompromitują tylko nasz zawód - oznajmiła Anna
zgryźliwie, błyskając oczami spod grzywy ciemnych loków. Żywa jak srebro i
nieustannie tryskająca energią, jak etatowy klown rozbawiała całą bibliotekę
swoimi słynnymi docinkami i celnymi uwagami.
- Zauważyłyście, co on miał na szyi? Naprawdę, ktoś powinien się nim zająć -
podsumowała. Żebyś tylko wiedziała, co się naprawdę kryje za tym głupawym
wyglądem, pomyślała Nicole. Istny wilk w owczej skórze!
- Widzisz, chodzi o to, że on ma znakomite referencje - wyjaśniła głośno, w
duchu podziwiając mistrzostwo Strauda w tworzeniu fałszywych zawodowych
życiorysów.
Tak naprawdę miała już dosyć całej tej maskarady. Głowa nie dawała jej
spokoju. Wystarczy chwila nieuwagi i nie zdoła utrzymać języka za zębami. Musi
za wszelką cenę traktować Chase'a Ellisa jak prawdziwego Alvina Hoffsteddera,
bibliotecznego mola. Tak będzie najlepiej - i najbezpieczniej.
Ból głowy towarzyszył jej wytrwale do końca pracy i przez całą drogę do
domu. Nie pomogły kolejne tabletki, ani zjedzona na ulicy przekąska. Jedynym
ratunkiem w tak poważnej sytuacji mogły być domowe ciasteczka z czekoladą.
Tylko one mogły uwolnić jej myśli od złego czaru Chase'a. Krzątanie się przy
domowych wypiekach było dla Nicole sprawdzonym sposobem odzyskiwania
równowagi ducha.
W dwadzieścia minut później, kiedy ubrana w dżinsy i uwalaną mąką koszulkę
krzątała się po swojej kuchni, była już w o niebo lepszym nastroju. Nie na darmo
dołożyła wszelkich starań, by z wynajętego mieszkania uczynić przytulne
gniazdko, a kuchnia nie stanowiła tu wyjątku. Ściany zdobiły dwie akwarele z
motywami roślinnymi, zaś naklejona nad zlewem fototapeta stwarzała efekt okna,
za którym widać było malownicze skalne brzegi Oregonu. Dzięki temu, zmywając,
miała przynajmniej na czym zatrzymać zadumany wzrok.
Z minisłuchawek walkmana sączyła się w jej uszy melodia najnowszej piosenki
Paula Simona, kiedy tanecznym krokiem sunęła ku piekarnikowi z tacą świeżo
uformowanych ciasteczek. Kręcąc biodrami, otworzyła drzwiczki i wprawnym
ruchem wsunęła blachę, po czym, podrygując, cisnęła na blat rękawice, złapała
torbę ze śmieciami i ruszyła ku drzwiom kuchennym.
Na dworze panowały ciemności. Po raz kolejny stwierdziła, że dawno już
powinna była wymienić żarówkę. Zostawiła na wpół uchylone drzwi, by smuga
światła pomogła jej trafić do pojemnika na śmieci.
Żadne przeczucie nie ostrzegło Nicole przed niebezpieczeństwem. Właśnie
udało jej się zaśpiewać w duecie z Paulem Simonem, gdy w ułamku sekundy jakaś
ręka zakryła jej usta, i poczuła, że jest wleczona w stronę kuchni. Na domiar złego
miała wrażenie, że słuchawki, które zsunęły się z szyi, dławią ją jak pętla.
Zareagowała instynktownie, próbując kopnąć przeciwnika, ten jednak wywinął
się zręcznie. Wobec tego, nie dając za wygraną, ukąsiła rękę, która zaciskała jej
usta.
- Auu! - zawył znajomy głos. - Przestań, do cholery, ty durna babo!
Zaledwie Nicole zdążyła sobie uświadomić, że napastnikiem jest Chase, już
obrócił ją ku sobie i zamknął w uścisku.
- Twarda sztuka z ciebie - parsknął - ale to powinno pomóc.
I nim zdołała zaprotestować, wpił się zachłannie w jej wargi. I jak to zwykle
bywa, dopiero po niewczasie przyszły jej do głowy rozliczne sposoby obrony. W
tamtym momencie jednak zaskoczenie sparaliżowało ją kompletnie.
Jego usta uciszyły ją z taką stanowczością, że wargi Nicole rozchyliły się
ulegle, przyjmując pocałunek, o jakim nie śniła nawet w najśmielszych marzeniach.
Pocałunek obezwładniający i gorący jak płomień, podsycany niecierpliwością i
głodem pożądania. Miała uczucie, że zginie w tym płomieniu jak ćma.
Chase tulił ją tak mocno, że piersi Nicole, przykryte jedynie cienką koszulką,
przylgnęły do jego torsu, prężącego się pod rozchyloną skórzaną kurtką. Ciepło
męskiego ciała przenikało dzielące ich cienkie warstwy bawełny, wywołując
drżenie w ciele dziewczyny.
Trwała w ciasnym uścisku, zaskoczona intensywnością własnych doznań,
chłonąc delikatną woń jego skóry, czując twardość obejmujących ją ramion I
napięcie ud, ocierających się o jej nogi. Nie miała żadnych szans na trzeźwą ocenę
sytuacji.
Jasny blask światła w kuchni stopniowo przywrócił ją do rzeczywistości. Stała
oszołomiona, mrugając oczami. Nie bardzo wiedziała, jak się tu znalazła. Pamiętała
jedynie, że Chase, nie przerywając całowania, przepychał ją jak nieporęczną
paczkę.
Nie dość, że wystraszył ją śmiertelnie, to jeszcze miał czelność wejść bez
zaproszenia do jej mieszkania. Widząc gest, z jakim zamykał drzwi, można by
sądzić, że jest na własnych śmieciach.
Nicole miała dość takiego traktowania. Dała upust swojej wściekłości, częstując
Chase'a pięścią, gdy mijał ją, niedbałym krokiem wkraczając do kuchni. Cios trafił
w ramię, chronione grubą skórą kurtki. Z żalem pomyślała, że należałoby go raczej
spoliczkować. Zamiast tego chwyciła kuchenną rękawicę i wyszarpnęła z
piekarnika blachę z przypalonymi ciasteczkami. Teraz już gotowa była naprawić
swój błąd.
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu - ostrzegł, odgadując mordercze zamiary
z jej spojrzenia. - Byłby to bezprawny atak na funkcjonariusza państwowego.
- To jest bezprawny atak na bezbronną kobietę!
- odcięła się z pasją.
- Nie zaatakowałem cię, przeciwnie, ty mnie napadłaś. Zobacz, jak wygląda
moja ręka - pokazał jej ślady ukąszenia - Ja tylko próbowałem uspokoić cię
pocałunkiem.
- Bez mojego pozwolenia.
- Nie było czasu o nie prosić. O mało co nie wsypałaś sprawy, więc nie miałem
wyjścia. Musiałem cię błyskawicznie pocałować.
- Zaiste, całowanie dla sprawy musi być niesłychanym poświęceniem... -
parsknęła kpiąco, urażona do żywego.
- Też tak uważam. Zresztą, muszę przyznać, że całowanie się z bibliotekarką
nie było wcale tak straszne, jak mi się wydawało... - stwierdził z zadumą.
- Ależ ty masz tupet!
- Owszem. Nie raz mi to mówiono.
- A mnie wiele razy mówiono, że jestem piekielnie dobrą zawodniczką, jeżeli
chodzi o całowanie się --wypaliła Nicole, zirytowana jego odzywkami. -
Oczywiście pod warunkiem, że całuję się z tym, z kim chcę.
- Aha, rozumiem. To dlatego byłaś całkiem niezła.
- Bezczelny, wcale nie chciałam z tobą! Jakim prawem tu się panoszysz?
Najlepiej będzie, jak zadzwonię do komendanta Strauda, żeby wycofał cię ze
sprawy.
- Proszę, czuj się jak u siebie w domu. - Usiadł przy kuchennym stole,
uprzejmym gestem wskazując jej miejsce. - Oczywiście będziesz musiała się
wytłumaczyć, dlaczego odwzajemniłaś pocałunek. Nie pójdzie ci to łatwo.
Ból głowy, z którym Nicole walczyła przez cały dzień, znów powrócił.
Oczywiście za sprawą detektywa Chase'a Ellisa, faceta, który szarogęsił się w jej
własnej kuchni, i pożerał jej ukochane, świeżo upieczone ciasteczka.
- Jeżeli doprowadzisz do wyłączenia mnie ze sprawy, nigdy nie dowiesz się,
kto załatwia nielegalne transakcje w bibliotece - stwierdził z ustami pełnymi
ciastek.
- Uważasz, że tylko ty jeden jesteś w stanie to wyjaśnić? - zapytała, porażona
wprost jego zarozumiałością.
- Załóżmy, że właśnie tak jest, kotku. Nie wyobrażasz sobie chyba, że
wystarczy tylko strzelić palcami, a już zlatuje się cała setka agentów, znających się
akurat na bibliotekarskiej robocie, co?
- Jeszcze niedawno twierdziłeś, że nie wolno nam rozmawiać o sprawie.
- Nie w twoim biurze. - Zaczerpnął kolejną garść ciasteczek. - Ale tu jest
bezpiecznie. Przedtem, kiedy brałaś prysznic, sprawdziłem, czy nie masz
podsłuchu.
- Coo?! - wybuchnęła Nicole.
- Spokojnie, żartowałem tylko. Przynajmniej jeśli chodzi o prysznic.
Sprawdziłem wszystko wcześniej, bo zapomniałaś zamknąć drzwi kuchenne.
Fatalny zwyczaj, swoją drogą. Każdy mógłby tu wejść.
- Ale jakoś nie wszedł. Byłoby to przestępstwem.
Udał, że nie dosłyszał komentarza.
- I naprawdę, mogłabyś sobie sprawić lepsze zamki.
Z tymi, które masz, poradziłby sobie nawet dwulatek.
Uwierz mi, jestem ekspertem. Nie ma zamka, z którym bym sobie nie poradził.
Albo kobiety....
Co prawda, Chase nie wyrzekł tych słów, ale wyraźnie sugerował je sposób, w
jaki ogarnął Nicole od stóp do głów długim, namiętnym spojrzeniem. Postanowiła
mieć się na baczności.
- Skoro, jak mówisz, przyszedłeś tutaj, by porozmawiać o sprawie, nie traćmy
czasu na głupstwa - zaproponowała chłodno.
- Miła jesteś, nie powiem - skomentował, zdejmując kurtkę i zarzucając ją
niedbale na oparcie sąsiedniego krzesła.
- Z jakiej racji miałabym być miła dla zbira, który napada mnie we własnym
domu, przyprawiając niemal o atak serca? - odpaliła, ostro napominając się w
myśli, by nie patrzeć na niego od momentu, gdy został bez kurtki. Zbyt działał na
nią widok muskularnych ramion, które jeszcze niedawno trzymały ją w uścisku. I
zbyt do twarzy było temu nieznośnemu typowi w czarnej, obcisłej koszulce.
Chase zaczął swobodnie, nie wykazując żadnych objawów skruchy:
- Wiedziałem, że muszę z tobą porozmawiać, a tylko w ten sposób mogłem to
uczynić bez podejrzeń. Widok Alvina Bibliotekarza, wydzwaniającego do twoich
frontowych drzwi, mógłby wywołać niepotrzebne plotki. Uznałem, że muszę
dokładniej wtajemniczyć cię w szczegóły, i to szybko, żebyś nie wysypała się, tak
jak o mało nie zrobiłaś tego w biurze. Toteż wytłumaczę ci, o co chodzi i ustalimy
sobie parę podstawowych zasad.
- Z których pierwsza dotyczy ciebie i głosi, że nie można mnie nachodzić bez
uprzedzenia - podkreśliła z naciskiem Nicole.
- Można by się raczej spodziewać, że twoja pierwsza zasada powinna
wprowadzać zakaz całowania - odrzekł z przewrotnym uśmiechem.
- Tak brzmi reguła numer dwa - oświadczyła z przekonaniem, ponuro
stwierdzając w myśli, że całowanie kobiet, trzymanie ich w ramionach i
podporządkowywanie swojej woli Chase ma opanowane do perfekcji. Tylko
urodzony uwodziciel o wieloletnim doświadczeniu mógł tak całować. Dzięki Bogu
ostatni raz dała się na to złapać. Teraz będzie się już miała na baczności. I przede
wszystkim musi się skupić na zadaniu, obiecała sobie solennie.
- Szajka, z którą mamy do czynienia, specjalizuje się we wszelkiego rodzaju
nielegalnych zakładach.
Zaś wasza biblioteka służy im jako punkt kontaktowy.
Co więcej, mamy podstawy przypuszczać, że ktoś z personelu współpracuje z
nimi i ułatwia przekazy.
Ty, najwyraźniej, zostałaś sprawdzona i uwolniona od podejrzeń, skoro
wtajemniczono cię w sprawę.
Jednak kilku innych pracowników musieliśmy uznać za podejrzanych.
- Z jakiej racji „musieliście" uznać ich za podejrzanych?
- Więcej nie mogę ci powiedzieć.
- Nie podoba mi się naruszenie mojej prywatności przez potajemne
sprawdzanie - stwierdziła Nicole.
- Czemu się przejmujesz? Przecież masz czystą kartotekę.
- Poza tym nie mogę się pogodzić z myślą, że ktoś z moich ludzi jest
podejrzany. Pracuję z nimi od kilku lat i nie chcę ich oszukiwać ani być wobec nich
nielojalna.
- W takim razie mamy podobne poglądy. Ja również nie podjąłbym się tego
zadania, gdyby nie ścisłe rozkazy, jakie otrzymałem. Wierz mi, wcale nie jestem
zachwycony. Wolałbym ścigać prawdziwych przestępców, a nie takie obracające
groszami płotki.
- Jeśli ten gang składa się z płotek, dlaczego w takim razie nie przeznaczono
funduszy na pilniejsze sprawy - na przykład na potrzeby biblioteki? Bardzo
przydałaby się nam dotacja - stwierdziła Nicole.
- Cóż, powiedzmy, nasze płotki nieopatrznie weszły w drogę komuś, kto jest na
świeczniku, i ten ktoś żąda, by szajka została zlikwidowana, zanim urośnie w siłę i
przysporzy mu większych kłopotów.
Najpierw jednak musimy zdobyć przekonywające dowody. Tak to mniej więcej
wygląda. I oboje siedzimy w tej sprawie, a żadne nie chce się zaangażować...
- Zaangażować? - powtórzyła Nicole, a w głowie zadźwięczał jej nagle sygnał
alarmowy.
- Zaangażować w sprawę, oczywiście - wyjaśnił.
- Tak, jasne.
- Skoro jednak nie mamy wyboru, musimy się postarać - stwierdził Chase,
opierając wygodnie nogę na jednym z jej kuchennych stołków, jak gdyby szykował
się do dłuższego posiedzenia.
- To ty musisz się starać. - Nicole stanowczo zepchnęła arogancką stopę. - Ja
się wypisuję z tej imprezy. A ty wypisz się z mojej kuchni. - Z tymi słowami
wręczyła mu skórzaną kurtkę. - Dobranoc, detektywie Ellisie.
- Dobranoc, Alvinie - poprawił ją. - Uważaj na przejęzyczenia. Tutaj jestem
Alvinem.
- Alvinem możesz sobie być w bibliotece, ale tutaj wszedłeś mi w drogę i nie
zasłużyłeś na dobre traktowanie.
- Zawsze wściekasz się na mężczyzn, którzy cię całują? - spytał.
- Tylko na tych, którzy działają mi na nerwy.
- Czyżbym działał ci na nerwy? - zastanawiał się głośno. - A może raczej
działa ci na nerwy fakt, iż odwzajemniłaś pocałunek?
Zdumiał się, widząc jak oczy Nicole stały się nagle lodowate i płonące zarazem.
- Wyjaśnijmy sobie od razu, detektywie Ellisie, że nie odwzajemniłam
pańskiego pocałunku. Gdybym naprawdę to zrobiła, zauważyłby pan różnicę.
- Och, wprost nie mogę się doczekać - jęknął.
- Czekaj tatka latka - mruknęła Nicole.
- Powiedz, czemu jesteś taka chłodna, o pani?
Zamiast odpowiedzi Nicole z hamowaną niecierpliwością uchyliła drzwi.
- Dobrze już, dobrze, nie musisz mi się zwierzać.
Sam się dowiem. I przepraszam, że cię przestraszyłem.
Ale przeprosiny nie obejmują pocałunku - rzucił wychodząc.
Zatrzasnęła drzwi z takim rozmachem, że aż zadrgała futryna.
- Arogancki, egocentryczny, nieznośny, rozrabiacki buntownik... - Jej
podniesiony głos przycichł nagle, gdy z ostatnim słowem napłynęła fala bolesnych
wspomnień.
Wyzywająca poza, czarna skórzana kurtka, diabelski błysk w oku, ryzykancka
żyłka - kiedyś już stanął na jej drodze ktoś tak niebezpiecznie pociągający. Ktoś,
komu nie mogła się oprzeć i pokochała go dziko, całym sercem, paląc za sobą
wszystkie mosty.
Chłonęła życie tak samo żywiołowo i szaleńczo jak Johnny. Gdy zginął, straciła
wszystko.
Z rozpaczą usiadła przy stole i opuściła głowę na ręce. Napłynęły tragiczne
wspomnienia, niepowstrzymane jak lawina, i kolejny raz ujrzała sceny z horroru.
Ulica w słonecznym blasku. Johnny popisuje się na motocyklu. Jest bez kasku,
na ciemnej grzywie długich włosów połyskuje jasny promień. Oni zawsze jeździli z
odkrytą głową... w jej szalonych studenckich czasach, tak dalekich i tak bliskich.
Błysk triumfalnego uśmiechu, kciuk uniesiony w górę, ryk potężnego silnika
harleya i przeraźliwy wizg opon - wszystko to zapamiętała z bolesną dokładnością.
Rozpaczliwie zacisnęła powieki, lecz sekwencja obrazów wyświetlała się
bezlitośnie, aż do końca.
Znów, tak jak wtedy, zobaczyła motocykl wpadający w poślizg przy zbyt
ciasnym skręcie. Usłyszała zgrzyt miażdżonego metalu. Wraz z Johnnym
roztrzaskał się jej świat.
Przez nią zginął. Dla niej się popisywał. Pozwoliła mu na to i nie próbowała
zatrzymać - i tak zginął na jej oczach.
Ze śmiercią Johnny'ego coś w Nicole umarło. Szaleństwo zastąpiła skrajna
ostrożność, zaś wrażeń zaczęła szukać w bezpiecznej krainie książek.
A teraz pojawił się Chase Ellis, kolejny człowiek, przy którym słowo
„bezpieczeństwo" brzmiało jak pusty dźwięk. Miał tę samą ryzykancką żyłkę co
Johnny i, na domiar złego, uprawiał najbardziej niebezpieczny zawód policjanta.
Za dużo tych podobieństw, pomyślała Nicole. Taki człowiek szuka kłopotów i
znajduje je. A na dodatek wciąga w to innych. Tym bardziej powinna strzec się
tego niebezpiecznego faceta...
Rozdział 2
Decyzja o trzymaniu się jak najdalej od detektywa Ellisa teoretycznie była
słuszna, lecz praktycznie niewykonalna. Nicole natykała się na niego przynajmniej
co kilka minut. Pracował dopiero drugi dzień, a już czuła się jak osaczona
zwierzyna. Tak dobrze znany jej budynek biblioteki stał się nagle nieznośnie
ciasny, zupełnie jakby skurczył się za sprawą magicznego zaklęcia.
Siedząc na ławce, Nicole łakomie wyjadała łyżeczką jogurt z kubka i napawała
się krótką chwilą samotności. Park Bzów znajdował się naprzeciwko biblioteki i
często wyrywała się tam w przerwie obiadowej, by uciec przed tłumem
interesantów. Choć może to w jej głowie tłoczyły się zbyt natrętne myśli?
Westchnęła ciężko. Wiosenny dzień był tak piękny. Powinna się cieszyć,
napawać aromatem bzów, wsłuchiwać w dźwięczną pieśń drozda - i zapomnieć o
mężczyźnie imieniem Chase. Albo Alvin?
Odzianego w czarną skórę detektywa Chase'a Ellisa nie widziała od dwóch dni.
Alvin Hoffstedder stawił się wczoraj rankiem do pracy, radosny jak skowronek.
Jeszcze przed otwarciem biblioteki zdążyła go oprowadzić.
Było to irytujące doświadczenie. W najmniej odpowiednich momentach znikał
Alvin i pojawiał się Chase. Szczególnie zapadł jej w pamięć jeden incydent.
Pokazywała nowemu pracownikowi część budynku, w której znajdował się
główny księgozbiór. Rozwodziła się właśnie nad obfitością zbiorów, ustawionych
na piętrzących się pod sufit regałach, kiedy poczuła palący wzrok na swoim
biuście. Ten facet najwyraźniej nie starał się zaznajomić z kształtem budynku, lecz
z kształtami jej ciała. I mogła sobie wyobrazić, jakie skojarzenia wywołały w nim
słowa „piętrzące się", czy „obfitość"... Nie pierwszy już raz żałowała, że zamiast
przyzwoitej „trójki" nosi nieskromną - w jej pojęciu „szóstkę".
Czyniła bohaterskie próby zignorowania tego prowokacyjnego męskiego
zachwytu, lecz niestety, zdradzieckie serce i oddech nabierały niebezpiecznego
tempa, co pogorszało jeszcze sytuację.
Z trudem zachowując służbowy dystans, poprowadziła go w bezpieczniejsze
rejony, ku działowi prasy i czasopism. Zwiedzili czytelnię i dział katalogów, gdzie
na szczęście liczne napisy przypominały o cichym zachowaniu, po czym
zerknąwszy na trzy niewielkie salki konferencyjne, zakończyli obchód w bibliotece
dla dzieci i młodzieży.
- Jeśli ktoś będzie miał pytania dotyczące księgozbioru, skieruj go do mnie -
oznajmiła.
- Nie ufasz mi? - skrzywił się płaczliwie jak mały chłopiec.
- Za grosz ci nie ufam - mruknęła pod nosem, pomna na ostrzeżenia o
podsłuchu.
- No, no, ciekawe - wymamrotał równie cicho w odpowiedzi.
- Zrozum, Alvinie - świadomie posłużyła się tym imieniem - że na razie
możesz udzielać informacji podstawowych, dotyczących rozkładu sal czy
rozmieszczenia różnych zbiorów, na przykład płyt kompaktowych czy kaset wideo.
Poza tym, biorąc pod uwagę twoje doświadczenie informatyczne myślę, że
znajdziesz wspólny język z naszymi programistami.
Mamy tu dwa komputery ze specjalnym oprogramowaniem... (Komendant
Straud zapewniał ją, że przynajmniej ta część referencji Ellisa nie jest zmyślona).
Pozwolisz natomiast, że inne sprawy będę na razie załatwiała sama, przynajmniej
dopóki nie wdrożysz się całkowicie do pracy - dodała na zakończenie, w trosce o
jego kamuflaż jako nowego pracownika.
- Tak, oczywiście... postaram się jak najszybciej zaznajomić się ze szczegółami
- mruknął bezczelnie.
Kiedy jednak pozostali stawili się do pracy, Chase, jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, przeistoczył się w Alvina manifestującego swoją radość z
nowej posady.
Nicole wiedziała, że gra. Tak ją irytował, że miała chwilami ochotę złapać go
za tę idiotyczną muchę i potrząsnąć, aż... aż na powrót stanie się Chase'em.
Chmurnie ściągnęła brwi. Skąd taka myśl? Poprzednio przychodziła jej jedynie
ochota, by wytrząsnąć z tego osobnika duszę, aż zacząłby przepraszać i błagać o
litość.
Co gorsza, wydawało się, że tylko ona jedna go przejrzała. Pozostałe kobiety
powitały go jedynie zdawkowymi spojrzeniami, najwyżej delikatnie dając do
zrozumienia, co myślą o jego stroju i braku polotu. Litościwie wzięły go pod swoje
skrzydła, udzielając cennych rad w każdej potrzebie - od obsługiwania kopiarki, aż
po wyszukiwanie danych.
Nicole mogła sobie tylko wyobrazić, jaką uciechę to ostatnie mogło sprawiać
zakamuflowanemu detektywowi. Facet był niebezpieczny i, w dodatku, w
nadmiarze obdarzony seksapilem. Jak one mogły tego nie dostrzegać? Znakomicie
się maskował, owszem, ale przecież czuła wyraźnie to pole siłowe wokół niego.
Wystarczyło, że podeszła do tego mężczyzny na kilka kroków, a już jej ciało i
nerwy ogarniało dręczące napięcie. Eksperyment, jaki przeprowadziła, dał wynik
jednoznaczny. Dopóki trzymała się na dystans, wszystko było w porządku. Kiedy
podchodziła zbyt blisko, reakcja była natychmiastowa. Potniały jej ręce, myśli
ogarniał zamęt, a w całym ciele rozlewało się nieznośne gorąco. Wytrącało ją to
kompletnie z równowagi.
Dopóki w Oak Height nie postała stopa Chase'a Ellisa, miasteczko było dla
Nicole oazą spokoju. Tu się urodziła, tu dorastała. Tu w barku „Pod Plotką" jadła
swojego pierwszego hamburgera, w kinie „Tivoli" obejrzała pierwszy film, w
Parku Bzów przeżyła swój pierwszy pocałunek.
Stopniowo cała jej rodzina wyprowadziła się stąd. Rodzice do Arizony, dwaj
bracia i siostra do Kalifornii, a druga siostra aż na Alaskę. Jedynie Nicole wróciła
po studiach w rodzinne strony.
To małe, leżące na zachód od Chicago, miasteczko było na tyle blisko wielkiej
metropolii, by można było odwiedzić ją bez problemu i na tyle jednocześnie
daleko, by zachować swój spokojny, nieco senny charakter. Dawało życiu Nicole
stabilizację i ciągłość, których potrzebowała. Dziś kierowała tą samą biblioteką, w
której jako mała dziewczynka pochłaniała kolejne książki.
I teraz niejaki Chase, alias Alvin, wprowadzał zamęt w jej spokojnym życiu. To
właśnie miała mu za złe. Mogła jedynie żywić nadzieję, że błyskawicznie postara
się rozpracować swoją szajkę i zniknie, a wówczas wszystko wróci do normy.
- Znów śnimy na jawie? - rozległ się kpiący głos za jej plecami.
Nicole podskoczyła na ławce, o mało nie rozlewając sobie resztek jogurtu na
ukochany różowy kostium.
- Do licha, czy musisz mnie wszędzie szpiegować?
- warknęła.
- Co ci zawinił taki łagodny mól książkowy jak ja?
- zapytał z wyrzutem, poprawiając okulary na nosie.
Tym razem krawat miał czerwony, a spodnie, o zgrozo - żółto-beżowe. Jeśli
dodać do tego różowość kostiumu Nicole, zestaw kolorystyczny przedstawiał się
zgoła nieciekawie.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała.
- Wykorzystuję przerwę na lunch.
- A zatem nie będę ci przeszkadzać. - Pospiesznie wepchnęła resztki posiłku do
papierowej torby.
- Mam nadzieję, że nie chodzi ci o uwolnienie się od mojego towarzystwa? -
zagadnął.
- Ależ skąd - zapewniła i stanowczo ruszyła w kierunku wyjścia.
Kiedy dotarła do biura, zaczęła mieć lekkie wyrzuty sumienia. W końcu Chase
funkcjonował w jej bibliotece na normalnych prawach pracownika. A to, że
chwilami zachowywał się jak nieznośny smarkacz, nie musiało jeszcze znaczyć, że
ma go naśladować.
Zresztą nie bawili się w ciuciubabkę. Sprawa była poważna. Kiedy dowiedziała
się, że w nielegalną działalność mogą być wplątani niektórzy pracownicy, musiała
mimo wszystko inaczej spojrzeć na swoich ludzi. Uznała też, że na przyszłość
powinna zachowywać większy dystans służbowy wobec Chase'a. Sądząc jednak z
ostatnich doświadczeń, nie była pewna, czy zdoła wytrwać w tym postanowieniu.
Zgnębiona usiłowała poszukać zapomnienia w pracy. Cały karton nowych
nabytków czekał na skatalogowanie. W zasadzie stanowiło to zadanie szeregowych
pracowników, lecz Nicole wykonywała już różne zajęcia, jako że biblioteka w Oak
Heights cierpiała na chroniczny brak rąk do pracy. Zresztą, prawdę mówiąc,
uwielbiała przeglądanie nowych książek, a sama czynność klasyfikowania ich w
odpowiednim porządku dawała uspokajające poczucie ładu i stałości.
Drgnęła nagle na dźwięk swego imienia. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła
znajomą twarz.
- Hej, co dobrego w mojej ulubionej bibliotece?
- Jakoś ciągniemy, Leo - odparła.
Leo Shapiro przychodził tu, odkąd tylko sięgała pamięcią. Pasjonowała go
elektronika i regularnie czytywał pisma specjalistyczne. Stale zamyślony,
nieśmiały, z grubymi szkłami wiecznie opadającymi na czubek nosa, był
klasycznym typem roztargnionego wynalazcy. Nicole uważała, że gdyby żył w
czasach Edisona, prawdopodobnie zgarnąłby cała sławę. Tymczasem radził sobie
jak mógł, opracowując techniczne kompendia dla firm elektronicznych.
Za każdym razem, kiedy pojawiał się w bibliotece, wpadał na plotki do Nicole,
urzędującej w pomieszczeniu oddzielonym od sali szklanym przepierzeniem.
Nazywała je swoim „akwarium".
- Podobno odłożyłaś dla mnie nowego Ludluma - zagaił Leo tym razem.
Nicole wiedziała, że Leo po prostu chce pogadać, traktując książkę jako
pretekst.
- Długo na niego czekałem - ciągnął. - A na liście jest chyba jeszcze z
piętnaście osób.
- Ludlum to popularny autor. Mamy tylko kilka egzemplarzy, a
zapotrzebowanie jest duże - wyjaśniła Nicole, wręczając mu tom.
- Słyszałem, że masz nowego pracownika - zagadnął, podając swoją
sfatygowaną kartę.
- Owszem. Nazywa się Alvin Hoffstedder. W tej chwili wyszedł na lunch.
- Szkoda, bo chciałem go poznać. Muszę ci powiedzieć, że cieszę się z męskiej
obsady. Kiedyś sam miałem ochotę zostać bibliotekarzem. W końcu spędziłem tu
wiele godzin - zaśmiał się, po czym dodał: - Ale niestety, pasja do wynalazków
okazała się silniejsza.
- Właśnie, a jak tam twoje wynalazki?
Leo rozpromienił się nagle, jak zwykle, kiedy rozmowa schodziła na temat jego
ukochanego zajęcia.
- Teraz właśnie pracuję nad miniaturowym nadajnikiem, umieszczonym w
zegarku, wiesz, takim w stylu Dicka Tracy'ego. Film nasunął mi pomysł. Tylko
mój nadajnik ma być lżejszy i sprawniejszy. Najważniejszy jest ekran... - Leo wdał
się w dziesięciominutowy wywód teoretyczny, z którego Nicole rozumiała mniej
więcej co dwudzieste słowo.
- Całkiem interesujące - zdołała wtrącić, gdy przerwał na moment dla nabrania
oddechu. - A Ludlum z pewnością ci się spodoba.
Nie lubiła w ten sposób ucinać rozmów z nim, lecz po książki ustawiła się już
długa kolejka i musiała pomóc dyżurującej w wypożyczalni Michelle.
- Wszystko ci powiem, jak przeczytam - obiecał. - I pozdrów ode mnie tego
nowego.
Nicole zaś chciała, by Chase rozpracował jak najszybciej sprawę i na zawsze
zniknął jej z oczu. Wtedy przestałaby wreszcie nerwowo wzdrygać się za każdym
szelestem i doszukiwać aluzji we wszystkim, co mówili pracownicy. Na razie
jednak musi...
Nagle u jej boku zmaterializowała się postać Anny Delgado. Kobieta miała
wielce zaaferowaną minę.
- Słuchaj, ludzie już mówią o twoim nowym nabytku! - oznajmiła scenicznym
szeptem.
Nicole ścierpła skóra. Co Chase zdążył narozrabiać?
- Nie rozumiem, o co chodzi? - z trudem zdobyła się na spokojny ton.
- Miałam właśnie „Godzinę bajek" z przedszkolakami i wyobraź sobie,
dzieciaki zapytały mnie, czy nowy bibliotekarz jest bratem Jasia Fasoli. Wiesz,
tego zabawnego przygłupa z telewizji, z którego one tak się śmieją. Cudem udało
mi się zachować poważną minę. Również Nicole miała z tym niejakie trudności.
- Czekaj, to jeszcze nie koniec - powiedziała Anna.
- Już myślałam, że im przeszło, a tu mała Suzi Schmitz wtrąca swoje pięć
groszy i piszczy, że mamusia mówiła jej wujkowi, który wcale nie jest
prawdziwym wujkiem, chociaż z nimi mieszka, że mężczyzna, który nosi muchę na
co dzień, to ciepłe kluchy.
- I co ty na to? - zapytała Nicole.
- Zaczęłam im czytać bajkę o brzydkim kaczątku, co pozwoliło mi poruszyć nie
tylko sprawę czyjejś odmienności.
- I co, chwyciło?
- Tak, choć pewnie bardzo chciały wiedzieć, co to są naprawdę „ciepłe kluchy".
- Och, przypominam sobie, jaki mój George był w tym wieku - włączyła się
Michelle, która razem z Friedą pracowała na zmianę w wypożyczalni.
Samotnie wychowywała niesfornego sześciolatka i z trudnością udawało jej się
wiązać koniec z końcem.
- Lepiej mu idzie w szkole? - zapytała Nicole.
Michelle smętnie pokręciła głową.
- Nie bardzo. Nauczyciel uważa, że George popisuje się, odreagowując w ten
sposób żal z powodu długiego niewidzenia się z ojcem. Kiedy słyszę takie rzeczy,
mam po prostu ochotę udusić mojego byłego.
- Dalej zalega z alimentami? - Anna jak zwykle nie bawiła się w subtelności.
Michelle potaknęła.
- Chodzi o to, że ciągle zmienia pracę, na tyle często, że nie nadążam go
sprawdzać.
- Skończony łajdak! - podsumowała Anna.
- Kto taki? - wesoło zagadnął Chase, który właśnie wrócił z lunchu. Nawet nie
zauważyły, kiedy się pojawił.
- Były mąż Michelle - wyjaśniła Anna.
- O, widzę, że dostało się rodzajowi męskiemu!
- Na szczęście ciebie to nie dotyczy - mruknęła Anna na tyle cicho, że
usłyszała ją tylko Nicole.
- A swoją drogą, Alvinie, słyszałeś kiedyś o Jasiu Fasoli? - zapytała głośno.
- Słuchajcie, trzeba by wreszcie trochę popracować - szybko rzuciła Nicole,
wycofując się w stronę swojego "akwarium", gdzie mogła spokojnie się pośmiać.
Chase Ellis jako Jaś Fasola! Dobre! Och, Anno, gdybyś tylko wiedziała....
- O, nie! Przyszedł pan Query. Wygląda jakby wstąpił na ścieżkę wojenną -
szept Michelle zakłócił nagle chwilowo spokojną atmosferę biblioteki.
Nicole, która zrobiła sobie właśnie krótką przerwę w żmudnym opracowywaniu
wykazów wymaganych do rocznego sprawozdania, westchnęła z rezygnacją. Z
drugiego końca czytelni człowiek o nabiegłych krwią policzkach zbliżał się ku nim
szybko i nieuchronnie, jak dążąca do celu torpeda.
- Zastanawiam się, czego ten uroczy członek naszej rady nadzorczej może od
nas chcieć - wymamrotała.
Nie licząc mojej głowy na półmisku, dodała w myślach.
Ten zrzędliwy i wiecznie ze wszystkiego niezadowolony dyrektor szkoły nigdy
jej nie lubił i bynajmniej nie starał się ułatwiać jej życia.
- Panno Larson. - Query skinął ku niej głową, gestem, jaki władcy rezerwowali
na użytek plebsu.
- Czy jest tu jakieś spokojne miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać?
Pytanie powtarzało się nieodmiennie przy każdej wizycie. Query najwyraźniej
nie chciał pojąć, że jedynym, jako tako odosobnionym zakątkiem w całej
bibliotece, było szklane „akwarium" pani kierowniczki.
- Oczywiście - poinformowała go jak zwykle.
- Zapraszam do mojego biura.
Musiała oczyścić dla niego jedyne wolne krzesło, zawalone katalogami
książkowymi. Przy prawie pięciuset pozycjach pojawiających się każdego miesiąca
na rynku, selekcja pod kątem zamówień musiała być bardzo ścisła. Wymagało to
przejrzenia wielu różnych źródeł, co z kolei zabierało Nicole mnóstwo czasu.
- Mamy zaległości, jak widać - stwierdził pan Query z jawną dezaprobatą.
- Wie pan, jak to jest - odpowiedziała przez zaciśnięte zęby, jedynie przez
wzgląd na dobro firmy powstrzymując się od kopnięcia w kostkę szanownego
członka zarządu. - Dla bibliotekarza praca nigdy się nie kończy.
- Mnie zawsze udaje się skończyć to, co zacząłem.
Wypchaj się, pomyślała.
- Czy sprowadza pana do mnie jakaś pilna sprawa?
- zapytała oficjalnym tonem.
- Oczywiście, przecież nie przychodziłbym tutaj na pogaduszki. Przyszedłem,
by porozmawiać o nabytkach biblioteki.
Boże, on znów o tym, jęknęła w myśli. Od początku roku wałkowali już tę
sprawę kilkanaście razy.
- O co panu konkretnie chodzi?
- O romanse. I kasety wideo. Jeszcze trochę, a zaczniecie kupować komiksy.
Gdyby Nicole dysponowała większym budżetem, nie omieszkałaby tego zrobić.
Gotowa była spełnić każde życzenie czytelników, byleby chcieli czytać.
- Jak już nieraz podkreślałem - kontynuował pan Query - biblioteka jest
naszym ostatnim bastionem kultury. Dlatego nie powinniśmy podsuwać ludziom
podobnych śmieci. Na Boga, doszły mnie nawet słuchy, że ma pani muzykę
rockową na płytach kompaktowych! Czy taki cel przyświeca tej placówce? Jak ktoś
chce słuchać rocka, niech idzie do sklepu muzycznego. Niedopuszczalne jest
marnowanie pieniędzy dla dogadzania wszystkim modnym zachciankom.
- Rock and roli jest modny już od czterdziestu lat, panie Query - wyjaśniła. -
Sam pan widzi, że trudno go uznać za ostatni krzyk mody. Zaś płyty kompaktowe
cieszą się wielkim powodzeniem u naszych bywalców.
- Oni się na niczym nie znają - sarknął z lekceważącym machnięciem ręką.
- To jest ich biblioteka i pieniądze z ich podatków - podkreśliła z naciskiem.
- Nie wiedzą, co dla nich dobre. Jak w tych warunkach mają wyrobić sobie
gusty muzyczne czy literackie, poznać się na geniuszu takiego na przykład
Hardy'ego albo Czechowa?
Osobiście Nicole nie przepadała ani za jednym, ani za drugim. Lektura ich dzieł
zbytnio ją przygnębiała. Co nie wykluczało, że byli reprezentowani w
księgozbiorze.
- Ludzie mają różne gusty - stwierdziła.
- Są tacy, którzy w ogóle nie mają gustu.
- Nie przeczę - przytaknęła, wymownie patrząc mu prosto w oczy.
- I jeszcze jedno - zaznaczył Query, najwyraźniej nie pojmując subtelnej aluzji.
- Nie jestem pewien, czy powinienem zaaprobować to, że przyjęła pani nowego
pracownika, nie konsultując się uprzednio z radą.
- Mam wolną rękę w doborze personelu - przypomniała dobrze mu znaną
zasadę.
- Zawsze byłem przeciwny takiej polityce.
Piła drewniana, skomentowała Nicole w duchu, zaś głośno dodała:
- Cóż, nie śmiem marnować pańskiego czasu, zwłaszcza że, o ile wiem, na
kanale PBS nadają dzisiaj transmisję z Metropolita Opera.
Podziałało. Query z niepokojem zerknął na zegarek.
- Ma pani rację. Rzeczywiście, powinienem już iść.
Dzięki Bogu! Nicole miała ochotę skakać z radości.
- Kto to był ten stary zglęzol? - posłyszała nagle szept Chase'a.
- Jeden z członków naszej rady nadzorczej.
- Nadaje się, jest nadęty jak purchawka.
Zaśmiała się, wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenie. Pierwszy raz
rozumieli się bez seksualnego kontekstu, zjednoczeni wspólnym poczuciem
humoru. Ogromna radość z tego faktu uderzyła Nicole do głowy jak wino. Była
oczarowana i zarazem przestraszona spojrzeniem, jakim Chase ją obdarzył. O wiele
trudniej było przeciwstawić się jego sztuce uwodzenia w tej postaci niż jawnie
pożądliwym zapędom. Zamach był podstępny i wymierzony z najmniej
spodziewanej strony.
Tę dziwną atmosferę przerwał nagle głos Anny oznajmiający, że brakuje tylko
godziny do zamknięcia biblioteki.
Nicole drżąc wzięła głęboki oddech i z trudem uwolniła się od spojrzenia
kusiciela.
- I jakoś udało nam się przeżyć kolejny dzień - skomentowała wesoło Anna.
Tego dnia się udało, lecz Nicole nie była pewna, jak długo zdoła opierać się
męskim czarom.
- Jak posuwa się twoja sprawa? - zapytał współpracownik Chase'a, Carlos.
Siedzieli w jego ulubionej tawernie „U Nicka", na tyle oddalonej od Oak Heights,
iż nie było obaw, by ktoś ich rozpoznał.
Zresztą, przyćmione światła sali nie pozwalały nawet rozróżnić twarzy przy
stolikach.
- Kapitanówna pytała o ciebie - dodał Carlos.
Chase jęknął. Wcześnie rozkwitłym wdziękom panny Randi zawdzięczał wszak
zsyłkę do tej nudnej dziury. Kapitanowi wyraźnie nie podobało się, że córka
strzelała oczami za detektywem, a gdy zobaczył, jak czuli się do niego na pikniku,
do reszty stracił humor. Nadopiekuńczy tatuś postanowił działać, zanim będzie za
późno.
Już po dwóch dniach Chase został nagle wycofany ze sprawy, którą prowadził
razem z Carlosem i oddelegowany do Agencji Sił Pomocniczych. Zespół ów,
złożony z oficerów policji z całego okręgu, miał za zadanie udzielać dodatkowego
wsparcia posterunkom w terenie.
- Powiedz kapitanowi, że zginąłem na posterunku - zasugerował.
- Ona zapłacze się z żalu.
Chase bezsilnie zgrzytnął zębami.
- W takim razie powiedz, że w wyniku dawnego postrzału straciłem wszelką
atrakcyjność dla kobiet.
- Będzie się litować nad tobą.
- Więc powiedz, że zakochałem się w pewnej kobiecie i o nikim innym już nie
mogę myśleć.
- Ty? Ty się zakochałeś? Stary, nie uwierzę!
- A dlaczego nie? - zapytał Chase urażonym tonem.
- Przecież zdarzało mi się to.
- A, tak, nawet nie jestem w stanie zliczyć...
- Odwal się!
Biedny Carlos został obrzucony gradem orzeszków ze stojącej na stole
miseczki. Na szczęście podłoga tawerny nie była sprzątana zbyt pedantycznie.
- Wcale ich tyle nie było...
- Czyżby? Annette, Danette, Eve, Tammy, Opal...
- Hola, nie przypominam sobie Opal!
- Nie pamiętasz rudej kelnerki o czułych palcach masażystki?
- Ja się z nią nie umawiałem, tylko ty.
- Dobra, darujmy ją sobie. Powiedz, Ellis, czy ty w ogóle kiedykolwiek byłeś
zakochany?
- Raz, w Nadine.
Tak, wtedy naprawdę wpadł. I wyszedł na kompletnego idiotę. Manipulowała
nim, na przemian dąsając się i czuląc, on zaś, ślepo zakochany, zbyt późno
dostrzegł, że dał się ujeździć jak byczek na rodeo.
Nigdy więcej. Już nigdy więcej nie pozwoli, by wykorzystano jego uczucia.
Dziki i swobodny, oto jego dewiza.
- Nadine... - powtórzył Carlos. - Czy to tamta bogata dama, z którą się
zaręczyłeś?
- Zgadza się.
- Nigdy mi właściwie nie opowiadałeś, co się stało.
- Jej ustosunkowany tatuś próbował pociągnąć kilka sznurków i sprawić, bym
zamiast pracy w policji wybrał bardziej stosowną dziedzinę, którą córeczka dla
mnie upatrzyła. Taką jak polityka.
- I co zrobiłeś?
- Pokłóciliśmy się, aż w końcu to ja odciąłem kilka sznurków, wiążących mnie
z Nadine. Odeszła w siną dal, klnąc się, że nigdy już nie zwiąże się z gliną.
Rzeczywiście, dotrzymała słowa. Wyszła za bogatego adwokata.
- Nie masz czego żałować.
- Święta racja - z przekonaniem przyświadczył Chase.
- A teraz powiedz, jak ci leci w Oak Heights.
Chyba już nie wyrabiasz, patrząc przez cały dzień na te przywiędłe okuł arnice,
co?
- Widać, że dawno nie wypożyczałeś książek - sucho stwierdził Chase. - Teraz
w każdej bibliotece jest naprawdę na co popatrzeć.
- Żarty...
- Przyznaję, z początku podzielałem twoje opinie z epoki dinozaurów, ale
potem... na szczęście miło się rozczarowałem.
- Jak ma na imię? - bystro rzucił Carlos.
- Kto?
- Ta bibliotekarka, która cię tak miło rozczarowała.
- Nie przypominam sobie, żebym mówił o jakiejś konkretnej kobiecie -
stwierdził Chase z miną niesłusznie posądzonego dziecka.
- O, czyżbyś ustrzelił dwie naraz?
- W ogóle nie mówiłem o żadnym polowaniu.
- Zawsze taki sam. Nic się nie zmieniłeś - stwierdził Carlos.
Uwaga kumpla dziwnie rozdrażniła Chase'a.
- Widzę, że stałeś się ekspertem od psychologii - rzucił ironicznie.
- Od psychologii nie, ale od twojej psychiki - na pewno. Pracujemy razem już
od pięciu lat i myślę, że znam cię nie najgorzej.
Carlos mógł go znać dobrze, ale nawet on nie znał go do końca. Wiedział tylko
tyle, ile Chase uznał za stosowne odsłonić ze swojego charakteru.
- No, gadaj - poganiał go przyjaciel. - Jak tej damie na imię?
- Myślisz, że ci powiem?
- Racja, personalia są nieważne. Liczą się tylko statystyki, koleś. Mów o
samych faktach.
W odpowiedzi znów trafiła go porcja orzeszków.
- Rozumiem - ciągnął niezrażony. - Wszystko wymyśliłeś i tyle.
- Pewnie - zaperzył się Chase. - Zwłaszcza wystrzałową blondynę z nogami do
pępka i ustami, które grożą ci utratą poczytalności.
- Mówisz, jakbyś już był zagrożony - chytrze zauważył Carlos.
- Nie powiem nic, co mogłoby być wykorzystane przeciwko mnie.
- Nie wierzę! Ty nawet z gnoju wyszedłbyś pachnący jak różyczka. Ja się tutaj
nad nim lituję, że porasta kurzem w jakiejś prowincjonalnej wypożyczalni, wśród
starych panien, a on się załapuje na piękną bibliotekarkę. Jezu, niektórzy to mają
szczęście!
- Ty tak powiedziałeś, stary, nie ja.
Jeśli chodziło o Nicole Larson, Chase rzeczywiście uważał się za szczęśliwego
człowieka. Oczywiście nie miał złudzeń, ta dziewczyna stanowiła poważne
wyzwanie. Lecz detektyw Ellis nie miał zwyczaju pozostawiać wyzwania bez
odpowiedzi.
Następnego ranka Nicole wstąpiła do ratusza przed pracą, by opłacić
pozwolenie na parkowanie. Miała nadzieję, że nie natknie się na Strauda. Niestety,
nadzieja okazała się płonna.
- O, witaj! - pozdrowił ją z promiennym uśmiechem.
- Właśnie o tobie myślałem. Masz sekundę czasu?
Nicole zawahała się, mając jeszcze świeżo w pamięci moment, w którym po raz
pierwszy ujrzała Chase'a w biurze komendanta policji.
- Mogę wpaść do ciebie, ale tylko na chwilę.
- Świetnie. - Poprowadził ją przez labirynt korytarzy ku swojemu biuru.
Nicole zauważyła, że Straud po wejściu do biura, wbrew swoim zwyczajom,
starannie zamyka za sobą drzwi.
- A więc - zagaił tubalnym głosem - jak idą sprawy?
- Dobrze - odpowiedziała ostrożnie.
- Żadnych problemów? - zapytał.
- Cóż, jeśli chodzi o śledztwo, powinieneś raczej zapytać Chase'a - to znaczy
detektywa Ellisa. Mnie on nie informuje.
- Robi to ze względu na twoje bezpieczeństwo - zapewnił ją.
Nicole wątpiła jednak w tak szlachetne intencje. Skłonna była raczej sądzić, iż
Chase świetnie się bawi, utrzymując ją w niepewności. Co za denerwujący facet...
- Nicole?
Zamrugała z roztargnieniem, próbując skupić spojrzenie na twarzy Strauda.
- Słucham?
- Pytałem, jak wygląda sytuacja w twojej ocenie, nie jego. Czy wszystko poszło
gładko?
Gładko? Z takim gruboskórnym typem jak Ellis? Dobre sobie! Gładko!
Nasuwało jej się zupełnie inne określenie...
- Czy coś jest nie tak? - nalegał Straud widząc, że zamilkła.
- Wygląda na to, że spodziewałeś się jakichś kłopotów - stwierdziła.
- Owszem. Patrząc, jak ty i Ellis ścieracie się w moim gabinecie jak dwie
gradowe chmury, zacząłem się martwić, czy w ogóle uda się wam współpracować
- wyznał z nie ukrywaną troską.
- Spokojnie, nie martw się, nie skrzywdzę twojego importowanego detektywa -
zapewniła. Chyba że wyjdę z siebie, dodała w duchu.
- W takim razie, jak rozumiem, doszliście do porozumienia? - zapytał z
nadzieją.
- No, może za dużo powiedziane. Przyjmijmy raczej, że uzgodniliśmy pewne
kwestie.
- Miło mi to słyszeć - ucieszył się Straud. - Nie chciałbym, by coś
przeszkodziło w pomyślnym rozwiązaniu sprawy. Przyjęcie Alvina nie wzbudziło
podejrzeń, prawda?
- Przynajmniej do mnie nic nie dotarło.
- Dobrze. Detektyw Ellis świetnie sobie radzi z takimi zadaniami.
- A od dawna je wykonuje? - nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Od ponad dziesięciu lat, jak przypuszczam.
Przywiózł ze sobą znakomite rekomendacje, choć z drugiej strony ostrzegano
mnie, że może działać zbyt samowolnie.
O, tak, kompletnie samowolnie, potwierdziła w duchu Nicole. Fakt, iż nie ona
jedna to dostrzegała, powinien ją przynajmniej pocieszyć. Niestety, nie zdołał.
Kiedy wyszła wreszcie z ratusza, była już nieco spóźniona. Tymczasem
znajoma postać - w przebraniu Alvina oczywiście - czekała już przy bocznych
drzwiach biblioteki.
- Zaspało się, co? - zażartował.
- Nie, nie przyszłam po prostu tak wcześnie jak zwykle.
- Ja tak samo. A co się stało? Nie mogłaś zasnąć?
- zapytał intymnym szeptem, przysuwając się bliżej.
Postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że ten mężczyzna uprzejmie
próbuje pomóc damie, borykającej się z opornymi drzwiami.
Nicole wiedziała jednak dokładnie, co zamierza ten uprzejmy mężczyzna.
Czuła jego bliskość i gorący oddech na policzku.
- Może to o mnie śniłaś w nocy?
- Nie - wzdrygnęła się. - Bogu dzięki, żadnych koszmarów. Spałam spokojnie
jak dziecko.
- Szkoda, że nie mogłem popatrzeć... - wymruczał prowokacyjnie.
- Masz wyraźną słabość do tylnych drzwi, co?
- szepnęła konspiracyjnie widząc, jak poradził sobie z opornym zamkiem.
- Po prostu dają dostęp do bardziej atrakcyjnych miejsc - odparł.
Możliwe, ale nie u mnie, skomentowała w duchu. Jeżeli o to chodzi, nie ma
mowy. Daj spokój, człowieku, myślała. Za wiele sobie wyobrażasz.
Nicole nie miała zamiaru rezygnować dla niego ze swoich ustalonych zasad.
Tymczasem czuła, że Chase niczego tak nie pragnie, jak wciągnąć ją w odwieczną
walkę płci, niewinnie zaczynającą się od słownych potyczek. Nie, na to nie mogła
pozwolić. Należało za wszelką cenę zachować dystans. Zasada była prosta, choć
trudno jej było przestrzegać.
Kilka godzin później krążyła między regałami, realizując skomplikowane
zamówienie na materiały dotyczące emigrantów belgijskich w początkach
dziewiętnastego wieku. Niespodziewanie zastąpił jej drogę Chase. Dostrzegła błysk
desperacji w jego oku i błyskawicznie ruszyła ku niemu, przekonana, że sprawy
przybrały poważny obrót.
- Co się stało? - wyszeptała podekscytowana.
- Widzisz tę kobietę, która stoi przy ladzie wypożyczalni? Tę w spranym
dżinsie?
- Tak, to pani McGillicutty. Przychodzi do nas przynajmniej trzy razy w
tygodniu.
- Ona mi to dała. - Chase wstydliwym gestem wręczył jej karteczkę. Napisano
na niej ozdobnym pismem: „Gdzie można znaleźć książki o edukacji seksualnej"?
Pomimo świeżo złożonych ślubów o zachowaniu służbowego dystansu i
profesjonalnych pozorów, Nicole po prostu nie mogła przepuścić takiej gratki.
- Co prawda sama prosiłam cię, byś trudniejsze zamówienia odsyłał do mnie,
lecz dziś wyjątkowo jestem zajęta. Mam nadzieję, że poradzisz sobie sam.
Wystarczy tylko przejrzeć fiszki pod hasłem „edukacja seksualna".
- Ale zrozum, ona szuka podręcznika edukacji seksualnej - stwierdził z
rozpaczą.
- I cóż w tym dziwnego? Masz jeszcze jakieś problemy, Alvinie?
- Tak! Ta kobieta mogłaby być moją babką...
- I co z tego?
- Jak to? I ona pyta o taką książkę?
- To cię nie powinno obchodzić - sucho stwierdziła Nicole. - Każdy ma prawo
wypożyczać książki, na które ma ochotę.
Widząc, jak marszczy brwi, postanowiła prowokować dalej.
- Pamiętaj o katalogu, Alvinie. Hasła są ułożone w porządku alfabetycznym.
Mam nadzieję, że wiesz co nieco o alfabecie?
Chase wiedział tylko jedno - tę sprawę musi załatwić sam.
Zadanie okazało się trudniejsze niż przypuszczał.
- Wie pan, moja wnuczka wychodzi za mąż w przyszłym miesiącu, a ja chcę
mieć pewność, że jej wiedza o małżeństwie jest większa niż moja, kiedy sama
brałam ślub - oświadczyła starsza pani z niespodziewaną szczerością. - To nie do
wiary, ale w moich szkolnych czasach myślało się, że dzieci wychodzą z piersi
mamy...
Chase nie miał pojęcia, czemu obdarzono go aż takim zaufaniem. Słuchając
wynurzeń starej damy na temat seksu czuł, że ciasny kołnierzyk wpija mu się w
szyję, a mucha zmienia się w dławiący stryczek. Doprawdy zabawne, myślał. W
policji bez trudu dawał sobie radę z najbardziej wygadanymi prostytutkami. Mało
tego, pewnego razu musiał się nawet wcielić w alfonsa. Tymczasem wobec
trajkocącej na temat seksu starszej pani był kompletnie bezradny. Nazbyt
przypominała mu własną babcię.
Jak by jeszcze tego było mało, dama w przypływie wzruszenia pogładziła go po
policzku jak małego chłopczyka.
- Miły z ciebie młodzieniec - stwierdziła. - Z początku krępowało mnie
zwracanie się do bibliotekarza płci męskiej, ale okazałeś się tak ujmujący, że
poczułam się swobodnie. Czy jesteś żonaty?
- Nie.
- Mam jeszcze dwie wnuczki w odpowiednim wieku...
- Muszę opiekować się chorą mamusią - zełgał na poczekaniu. - Cały swój
wolny czas poświęcam dla niej.
- Szkoda. Ale kiedy coś się zmieni, nie omieszkaj mnie zawiadomić. Często tu
przychodzę.
Bomba! - pomyślał Chase. Jeszcze tylko brakuje mi babci-swatki na karku.
Sprawdził najszybciej jak mógł książki o seksie. W tej głupiej bibliotece
jedynie komputer nie sprawiał mu kłopotów, a nawet mógł pomóc w rozwiązaniu
sprawy.
Chase spodziewał się, że dzięki specjalnemu programowi, rejestrującemu
zamówienia z księgozbioru, zdobędzie cenne informacje. Nawet wytrawny
przestępca bywa czasami nieostrożny. Ktoś mógł poszukiwać książek na
interesujące go tematy, takie jak giełda, totalizator konny czy statystyczna teoria
gier. Próbował zbadać zapisy, lecz nie zdołał wejść do zbioru danych. Być może
był zakodowany. Należało spytać o to Nicole.
Zresztą, nie tylko o tym pragnął porozmawiać ze swoją szefową. Nie mógł jej
darować, że wrobiła go w to poszukiwanie książek o seksie dla szacownej matrony.
Rozmyślania przerwała mu kolejna interesantka.
- Chciałabym się dowiedzieć, o której godzinie wypada zachód słońca w San
Francisco dziewiątego września? - spytała.
Pytanie wydało się Chase'owi zupełnie bezsensowne.
- Po co pani ta informacja?
- Piszę książkę, której akcja tam właśnie się rozgrywa.
- Jaką książkę? - zainteresował się, by zyskać na czasie.
- Romans.
- A sprawdziła pani w dziale romansów? - spytał, przypominając sobie, że
Nicole pokazywała mu regały wypełnione kolorowymi tanimi seriami.
- Przecież nie chodzi mi o romanse! - wykrzyknęła zdesperowana kobieta. -
Chciałabym tylko uzyskać odpowiedź na moje pytanie.
- Jasne, rozumiem - Chase poprowadził ją do katalogów i zaczął gorączkowo
szukać. Znalazł San Francisco - Dane ogólne, San Francisco - Trzęsienia ziemi i
pożary, San Francisco - Historię, San Francisco - Życie społeczne, lecz niestety,
nie doszukał się działu San Francisco - Zachody słońca. Desperacko sięgnął więc
na półkę po obiecująco gruby przewodnik i wręczył go interesantce.
- Mam nadzieję, że tu coś pani znajdzie - wymamrotał.
Niestety, nie znalazła.
- Nie przypuszczałam, że odszukanie tej informacji okaże się aż takim
problemem - stwierdziła niezadowolonym tonem, przewertowawszy bezskutecznie
kilka innych pozycji. - Przecież nie żądam żadnych skomplikowanych danych.
- Tak, wiem - rzucił zniecierpliwiony Chase. - Czy nie może pani po prostu
tego zmyślić? Kto to w końcu zauważy? Przecież nie pisze pani powieści
realistycznej, tylko romans.
Trzeba trafu, że ostatni komentarz nowego pracownika dotarł do uszu Nicole,
wyszukującej książki o kilka półek dalej. W panice rzuciła się, by ratować sytuację.
- Zechce pani wybaczyć - zaczęła przeprosiny uzbrojona w najbardziej uroczy
ze służbowych uśmiechów - ale pan Hoffstedder pracuje u nas dopiero od dwóch
dni i słabo jeszcze orientuje się w księgozbiorze.
- Obiecuję, że jak najszybciej się poprawię - miał czelność dodać winowajca.
- Nie wątpię. - Nicole zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. - Możesz wrócić
do swoich zajęć, Alvinie.
Ja obsłużę panią.
To mówiąc, poprowadziła przyszłą autorkę romansu ku półkom z Almanachem
Rolniczym, gdzie szybko znalazły potrzebną informację.
Wkrótce potem odnalazła Alvina w dziale katalogów.
- Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać?
- Pytanie było czysto retoryczne, gdyż nie czekając na odpowiedź, Nicole
szybko pociągnęła go na bok, z dala od czujnych uszu pracowników.
Rozbawiony tym zachowaniem i zachwycony dotykiem jej ręki na ramieniu,
Chase miał błogą nadzieję, że nie usłyszy nic przykrego. Nie był pewien, czy
Alvinowi wolno by było uciszyć ją pocałunkiem, tak jak uczynił to niedawno
detektyw Ellis.
Jednak nawet Alvin z trudnością opierałby się pokusie zmysłowych ust i ciała,
które nagle znalazło się tak niepokojąco blisko. Zastanawiał się, o co może chodzić
Nicole. Pomimo oficjalnej pozy, jaką przyjmowała, czuł, że nie jest jej obojętny,
tak jak i ona nie była obojętna jemu. Ta dziewczyna miała temperament. Błysk
rozjarzył jej zielone oczy, gdy wyszeptała tajemniczo:
- Bądź u mnie dzisiaj. O ósmej. Nie zapomnij.
Za moment już jej nie było. Alvin uśmiechnął się radośnie, zupełnie nie w
swoim stylu. Chase triumfował. Wyglądało na to, że Nicole odwzajemni pocałunek
wcześniej, o wiele wcześniej niż się spodziewał!
Rozdział 3
Tym razem Chase był na tyle przyzwoity, ze zapukał delikatnie do kuchennych
drzwi, zamiast wedrzeć się podstępem. Nicole już czekała.
Znów miał na sobie czarną koszulkę i czarną skórzaną kurtkę, które nadawały
mu wygląd niebezpiecznego, gotowego na wszystko, typa spod ciemnej gwiazdy.
Była prawie pewna, że świadomie przyjął ten styl na jej użytek. Nie była natomiast
pewna, czy nie słyszy gwałtownych uderzeń jej serca.
Trzy razy przebierała się przed przyjściem Chase'a. Nie chciała, by pomyślał, że
stroi się specjalnie dla niego, z drugiej zaś strony, nie mogła wystąpić w byle jakich
ciuchach. Ostatecznie zdecydowała się na białe marynarskie spodnie i bluzę w
biało-czerwone pasy. Połyskujące ciepłym miodowym odcieniem włosy rozpuściła
na ramiona tak, aby miękkimi falami ułożyły się wokół jej głowy. Gdyby jeszcze
udało jej się zachować ton głosu równie naturalny jak wygląd, poczułaby się
zupełnie pewnie.
- Miło cię widzieć - powitała Chase'a z dobrze udawaną swobodą.
- Jak mogłem nie przyjść? - odpowiedział niskim, pieszczotliwym tonem. -
Nie sposób było się oprzeć zaproszeniu wygłoszonemu w takiej formie.
- No, no, tylko za dużo sobie nie obiecuj. Jeśli w ogóle mamy dojść do
porozumienia, musisz się zmienić. I to od zaraz.
- Jasne. Jestem otwarty na wszelkie sugestie i nowe warianty. Powiedz mi
tylko, czego chcesz - zadeklarował prowokująco.
- Chce, żebyś przestał wreszcie zachowywać się jak pobudzony seksualnie
nastolatek i na serio wziął się do roboty.
- Och, najchętniej! Czy mogę już zaczynać?
- Mówiłam o bibliotece! - wrzasnęła z desperacją.
- Mam dosyć tych łóżkowych aluzji, rozumiesz, ty cholerny detektywie?
- W porządku, przyjąłem do wiadomości. Czy masz tu coś do jedzenia? -
zapytał podchodząc do lodówki i z zainteresowaniem zaglądając do wnętrza.
- Od rana nic nie miałem w ustach.
Zaskoczona tak nagłą zmianą tematu, Nicole zamrugała bezradnie, po czym
instynktownie rzuciła się ku lodówce i zatrzasnęła mu drzwiczki przed nosem.
- Tak się boisz, jak byś chowała oszczędności całego życia w pudełku z
owsianką, i do tego w lodówce - skomentował ironicznie.
- Nie o to chodzi.
- A w takim razie, o co?
- Po prostu, nie należy do dobrych obyczajów myszkowanie po cudzej spiżarni
już przy drugiej wizycie.
- Nigdy nie udawałem, że jestem dobrze wychowany.
- A tak, zauważyłam to już wtedy, w biurze Strauda, kiedy udawałeś przede
mną kryminalistę.
- Właśnie, dlatego powinnaś wystrzegać się zbyt pochopnych wniosków na mój
temat.
- Pomimo wszystko nie miałeś prawa bawić się moim kosztem - oświadczyła,
by w tym samym momencie stwierdzić ż niesmakiem, że przemawia sztywnym
tonem kierowniczki biblioteki. Czyżby do tego właśnie chciał ją sprowokować?
Kolejny już raz stwierdziła, że trzeba mieć się na baczności.
- Naprawdę, daj sobie spokój z takimi przemowami.
Samej ci teraz głupio. Poza tym widzę, że ciągle nie zmieniłaś zamków -
stwierdził z dezaprobatą.
- Nie spotkaliśmy się, by dyskutować o zabezpieczeniu mojego domu, tylko o
pracy. Zaprosiłam cię tu na dodatkowe przyspieszone przeszkolenie.
- Dobrze, ale najpierw muszę coś zjeść.
- Kolacja nie była przewidziana w programie.
- Nicole świadomie starała się stłumić poczucie winy wynikłe ze
sprzeniewierzenia się zasadom gościnności.
W przypadku Chase'a wiedziała jednak, że gdy wyciągnie przysłowiowy palec,
zostanie złapana za rękę.
- A kto powiedział, że masz coś specjalnie szykować? Wezmę sobie tylko
trochę chleba, kawałek pieczeni, sałatę, pomidory, majonez, musztardę i...
- oblizał się jak wygłodniały lew na widok zwierzyny - i może jeszcze pikle,
jeśli masz. - Nicole westchnęła z rezygnacją, dając mu wolną drogę do lodówki.
- Wybacz, ale zamiast pieczeni będziesz musiał zadowolić się szynką - dodała.
- Nie ma sprawy - odparł niezrażony i błyskawicznie wygarnął na stół
potrzebne produkty.
Pozostało jej tylko podać sztućce i talerzyk.
- Zaraz, zaraz... - Już miała położyć mu nakrycie, lecz nagle jej ręka z talerzem
zawisła w pół drogi.
- Powiedziałeś, że od rana nic nie jadłeś, a przecież przypominam sobie, jak
pochłaniałeś kanapkę z kurczakiem w parku.
- Tamten nędzny ochłap się nie liczy. - Wyjął jej z ręki talerzyk i po chwili
położył na nim gigantyczną, wielopiętrową kanapkę. - Popatrz na to!
Nicole bezradnie wzniosła wzrok ku niebu.
- Poza tym - dodał, sadowiąc się wygodnie za jej kuchennym stołem - przerwę
obiadową spędziłem głównie w budce telefonicznej. A sama wiesz, że nie da się
zjeść nic porządnego, kiedy trzeba nakręcać numer i trzymać słuchawkę. Takiej
kanapki jak ta nie utrzymałbym jedną ręką. Zresztą, wiele miłych rzeczy wymaga
użycia obu rąk - poinformował uwodzicielskim tonem.
- A po co się tak męczyłeś w tej budce? Żeby zadzwonić do narzeczonej? -
Nicole zbyt późno ugryzła się w język. Sama daje mu broń do ręki. Przecież za
chwilę ten facet wykpi ją, że jest zazdrosna.
- Dzwoniłem do ognistej Annette o rudych włosach - wyjaśnił z leniwym
uśmiechem.
- Przepraszam, że pytałam - wykrztusiła, wściekła już nie tylko na siebie, ale i
na niego.
- Ona pracuje w laboratorium. Próbowałem z jej pomocą uzyskać dodatkowe
informacje o sprawie.
- I dowiedziałeś się czegoś? - zapytała Nicole, z ulgą przerzucając się na
bezpieczniejszy temat.
- Niczego, o co musiałabyś się martwić.
- Jako kierowniczka jestem odpowiedzialna za to, co się dzieje w bibliotece i
nie ty będziesz decydować, o co mam się martwić.
- Tak? W takim razie odpowiadasz również za nielegalne transakcje? I za
igraszki dwojga smarkaczy w salce konferencyjnej? Lepiej wypożycz im parę
książek na temat antykoncepcji i planowania rodziny, zanim będzie za późno.
- Czy chcesz powiedzieć, że salka konferencyjna używana jest jako... ?
- Tak, jako zaciszne gniazdko dla kochających się parek - potwierdził ochoczo
Chase.
- Ale w drzwiach nie ma zamka!
- Nie wydaje się, by ich to krępowało.
- Zajmę się tym natychmiast.
- Może lepiej nie - mruknął kpiąco. - Wiesz, widok tych nieprzyzwoicie
splecionych rąk, nóg i ciał mógłby być dla ciebie zbyt drastyczny.
Ten widok... Przez moment wyobraziła sobie siebie w ramionach Chase'a, ich
splecione ciała, nogi, ręce...
- A swoją drogą, czy wszystko musi się kręcić wokół tych spraw? - zapytała
pozornie obojętnie.
- Może to tylko twoje myśli stale krążą wokół seksu? - zasugerował,
pochłaniając kolejny potężny kęs.
- Moje? - zaprotestowała. - Chyba twoje... Co kilka sekund robisz
nieprzyzwoite aluzje.
- Dobrze, a teraz powiedz, gdzie będziemy się dokształcać? Może w salonie? -
Wychylił się, by zza kuchennej framugi dokładniej przyjrzeć się wygodnej kanapie,
puszystej wykładzinie i gazowemu kominkowi.
- Przyjemniej tam niż w kuchni. Mógłbym rozpalić ogień.
Marzy ci się romantyczny nastrój, pomyślała Nicole. Ale nie łudź się, mój
drogi. Stół jest na tyle duży, że skutecznie nas rozdzieli.
Niestety, okazało się, że sama ma złudzenia. Chase nie skorzystał z wskazanego
krzesła i usiadł tuż przy niej.
- Na pewno chcesz tu siedzieć? - zapytała uprzejmie.
- Absolutnie tak.
- I wygodnie ci?
Przytaknął.
- Świetnie.
Nicole wstała i przeniosła się na przeciwległy koniec stołu.
- Jeszcze trochę, a będziemy się musieli porozumiewać przez walkie-talkie -
stwierdził.
- Nie będzie żadnych trudności w porozumieniu, jeśli tylko powstrzymasz
swoje flirciarskie zapędy.
- Och, przecież nie flirtowałbym z tobą, gdybyś nie miała na to ochoty.
- Ja? - oburzyła się głośno, a w duchu wpadła w przerażenie. Czyżby ją
przejrzał? Czym się w takim razie zdradziła? Może spostrzegł, jak mu się
przyglądała?
Co on może wiedzieć? - zastanawiała się gorączkowo, czujnie wpatrując się w
mężczyznę. Sama przecież dokładnie nie wiedziała, co do niego czuje. W
brązowych oczach Chase'a nie znalazła odpowiedzi na to pytanie. Zresztą,
świadomie unikała zbyt długiego wpatrywania się w nie, ponieważ niebezpiecznie
zaczynały jej się podobać. Lekko opuszczone w dół kąciki nadawały im leniwy i
prowokujący zarazem wyraz.
Bawi się z tobą jak kot z myszą, próbowała trzeźwo ocenić sytuację. Chce cię
koniecznie sprowokować, pani kierowniczko. Z irytacją musiała przyznać, że
nieomal mu się to udało.
- Dałabym głowę, że w szkole mieli cię dosyć - stwierdziła.
- Co ci nasunęło to spostrzeżenie?
- Ośli upór, jaki wykazujesz, kiedy masz dopiąć swego, bez względu na zdanie
innych.
- Fakt, w czasie warsztatów teatralnych doprowadzałem do szału mojego
profesora.
- Grałeś w szkole?
- Nikt w dziejach liceum Lincolna nie zagrał tak Romea jak ja.
- W życiu czy na scenie?
- Punkt dla ciebie - stwierdził kwaśno. Odwzajemniła mu się promiennym
uśmiechem.
A więc miał doświadczenia teatralne. To by tłumaczyło ogromną skalę emocji,
jaką potrafił wyrazić głosem. Kiedy w bibliotece stawał się Alvinem, przybierał
bardziej podniesiony, z lekka nerwowy ton, pozwalający domyślać się ukrytych
kompleksów. Kiedy zaś wracał do swego głębokiego, dźwięcznego głosu,
nasyconego uwodzicielską chrypką, Nicole nie wątpiła, że byłby nawet w stanie
sprzedać lody zmarzniętemu Eskimosowi.
- Mój ojciec też zajmował się teatrem. Widzę, że jesteś zdziwiona - dodał,
patrząc na jej minę.
- Po raz pierwszy powiedziałeś coś o swojej rodzinie.
- Cóż, w końcu ja też jakąś posiadam.
Czyżby był żonaty? - zastanawiała się. Ale nie ma obrączki. Chociaż jako
Alvin - kawaler, nie musi jej nosić.
- Czy jesteś żonaty? Masz dzieci? - Nicole nie wytrzymała.
- Boże broń! - zaperzył się. - Rodzinę stanowią w moim wypadku ojciec,
matka, siostra, babcia... a, właśnie, to przypomniało mi chwyt poniżej pasa, jaki
zastosowałaś wobec mnie dzisiejszego popołudnia.
Nicole zmarszczyła brwi, kolejny raz zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- O czym mówisz?
- O pewnej starszej damie w spranych dżinsach.
- Ach, pani McGillicutty.
- Właśnie. Okazało się, że potrzebowała tych książek dla wnuczki, która
wychodzi za mąż... - urwał, zobaczywszy jak na twarzy Nicole pojawia się
tajemniczy uśmiech.
- O co chodzi? Czemu się tak uśmiechasz? - zapytał podejrzliwie.
- Ona nie ma żadnych wnuków.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście.
- Chcesz powiedzieć, że brała te książki dla siebie?
- Tego nie powiedziałam. Wiem tylko, że przychodzi do nas raz w miesiącu i
obojętnie, kto by dyżurował, zawsze składa mu zapotrzebowanie na książki o
edukacji seksualnej.
- Dobijasz mnie!
- Zasłużyłeś sobie.
- Dlaczego? Co ci zrobiłem?
- Jeśli nie liczyć doprowadzenia mnie do szaleństwa, nic takiego.
- Nie, tego nie liczę - wyznał z rozbrajającą szczerością, która rozśmieszyła
Nicole.
- Szkoda, że częściej się tak nie śmiejesz - powiedział.
Nieopatrznie spojrzała na niego i nagle spoważniała. Fala ciepła i drażniącego
podniecenia zaczęła przenikać jej ciało.
Chase nie powiedział już nic, lecz jego ciemne, pełne wyrazu oczy pożądliwie
wpatrywały się w jej rozchylone wargi. Przekaz był jasny i Nicole odczytała go
natychmiast: Chcę cię pocałować. Chcę twoich ust. Zaraz.
Powiodła językiem po spieczonych wargach, czując niemal usta Chase'a na
swoich.
Tak. Też tego chcesz. Czujesz to...
Zdumiona gwałtownością swoich emocji, z najwyższym trudem zmusiła się, by
uciec od jego spojrzenia, zanim kontakt wzrokowy zmieni się w kontakt fizyczny.
Wzięła głęboki oddech, próbując opanować głos na tyle, żeby drżeniem nie
zdradzał burzy, jaka w niej szalała.
- Weźmy się do pracy - oświadczyła z wymuszoną stanowczością.
Uśmiech Chase'a był pełen męskiej satysfakcji.
- Jak sobie życzysz. Mam właśnie pewną ważną sprawę. Potrzebuję kodu
pozwalającego na dostęp do rejestrów zamówień i wypożyczeń. Chcę sprawdzić,
czy w ciągu ostatniego roku nikt nie interesował się książkami o giełdzie,
zakładach, czy statystycznej teorii gier.
- Taki kod nie istnieje.
Chase zmarszczył brwi.
- Jak to? Przecież próbowałem uzyskać dostęp do informacji i nie udało mi się .
- Bo nie znajdziesz jej w naszym komputerze.
- Niemożliwe, przecież wypożyczenia są rejestrowane. Musi być więc sposób...
- Nie. W momencie, gdy książka jest zwracana, dane się kasuje.
- Żartujesz?
- Skąd, mówię serio.
Dla pracownika departamentu, legitymującego się kartą kodową, w której
zawarte były wszystkie niezbędne dane, tego typu przeszkoda była kompletnym
zaskoczeniem.
- Co za głupota! - stwierdził.
- Wcale nie - zaprzeczyła, rozdrażniona. - Postępując tak, chronimy
prywatność naszych klientów.
I nie jest to tylko moje wewnętrzne zarządzenie. Od momentu wprowadzenia
komputeryzacji w bibliotekach, sprawa dyskutowana była przez nasze organizacje.
Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotek jednoznacznie wypowiedziało się w
kwestii cenzury i prawa do prywatności. Informacjami, o jakich mówisz, można by
zbyt łatwo manipulować. Dlatego, kiedy czyścisz konto...
- To znaczy, kiedy odczytuję kod kreskowy zwracanej książki w promieniach
podczerwonych - sprecyzował Chase.
- ... wtedy zapis znika. - Nicole obrazowo strzeliła palcami.
- A wcześniej, kiedy jeszcze istnieje?
- Nic ci nie da, bo książki nie są spisywane według tytułów. Nie wpisuje się
nawet ilości wypożyczonych tomów.
Chase doskonale zdawał sobie sprawę, jak istotne w dzisiejszych czasach stało
się ograniczenie dostępu do danych. Nie mając jednak przedtem do czynienia z
bibliotekami, nigdy by nie przypuszczał, że problem może dotyczyć niewinnych
kartotek czytelników. Niemniej jednak musiał działać dla dobra śledztwa.
- Wygląda na to, że świadomie utrudniasz dochodzenie.
- Świadomie próbuję chronić prywatność użytkowników biblioteki.
- Nawet, jeśli niektórzy z nich są kryminalistami?
- Chase, musisz zrozumieć, z jak drażliwą sytuacją mamy do czynienia.
- Nie opowiadaj o drażliwych sytuacjach w bibliotece komuś, kto prowadzi
sprawę kryminalną - żachnął się. - Jak mam poradzić sobie z tą aferą w twojej
bibliotece, skoro związałaś mi ręce?
- Wierz mi, te zasady zostały wprowadzone na długo przedtem, zanim do nas
trafiłeś. Spróbuj sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdyby wszyscy mieli
dostęp do takich informacji. Powstałoby tu państwo policyjne, gdyby każdy sąsiad
wiedział, jaki typ książek cię interesuje.
- Przecież i tak wiecie, co czytają, bo przyjmujecie zamówienia.
- Owszem, tego się nie da uniknąć, lecz żadna informacja nie pozostaje w
archiwach, a my zachowujemy dyskrecję.
Ostatnie słowa detektyw Ellis skwitował uśmiechem, dostrzegając swoją szansę
w ułomnościach ludzkiej natury. Najprawdopodobniej z Friedy i Michelle będzie
można wyciągnąć sporo informacji na temat ostatnio wypożyczanych pozycji.
- Co ma oznaczać ta mina? - zapytała podejrzliwie Nicole.
- Jaka mina? - zdziwił się niewinnie.
- Kota oblizującego się na widok śmietanki.
- Masz zbyt bujną wyobraźnię - szybko zmienił temat. - Czy możesz mi
przynajmniej powiedzieć, dlaczego Frieda tak dziwnie się wobec mnie zachowuje?
Czuję, że coś ukrywa. Uparcie nie chce zwracać się do mnie po imieniu,
tytułując panem Hoffstedderem.
- Frieda po prostu nie chce cię urazić.
- O czym ty mówisz?
- Kojarzysz się jej z tymi zwierzątkami z kreskówek - wiesz, z wiewiórkami
ziemnymi.
- Coo?
- Właściwie nie ty, tylko twoje imię. Jej wnuki stale oglądają ten program.
- Ach, , Alvin i Chipmunki" - skrzywił się.
- Właśnie.
- I dlatego woli unikać mojego imienia...
- Tak. Swoją drogą, chyba jej nie podejrzewasz, co?
- Każdy jest dla mnie podejrzany.
- Nawet ja?
- Ty nie. Przynajmniej na razie.
Już miała zażądać wyjaśnień, kiedy po raz kolejny zmienił temat.
- Powiedz mi coś o strażniku z waszej biblioteki.
Ma na nazwisko Drayton, a może Dayton... Jakoś nie mogę go spotkać.
- Dayton. Nie ma szans, byś spotkał go w dzień.
Przychodzi dopiero po zamknięciu.
- Co daje mu doskonałą okazję do zostawienia wiadomości w dowolnie
wybranych książkach. Chciałbym z nim porozmawiać - stwierdził Chase.
- Wątpię, czy kiedykolwiek spotkałeś tak miłego człowieka jak on - oburzyła
się Nicole.
- To nieistotne.
- Słuchaj, Dayton jest naprawdę niewinny.
- A skąd mam o tym wiedzieć?
- Nie mogę ci zdradzić.
- Wolisz, żeby Straud z nim porozmawiał?
- Nie chcę, żebyś go niepokoił. Łatwo się przeraża.
- Z tego wynika, że jest typem, którym właśnie mogłaby posłużyć się szajka.
Nicole rozważała w myśli argumenty. Zdradzenie Chase'owi tajemnicy Daytona
oznaczało nadużycie zaufania, z drugiej zaś strony mogło uchronić biedaka przed
upokorzeniem krzyżowego ognia pytań. Z oporami postanowiła powiedzieć
prawdę.
- On po prostu jest kompletnym analfabetą. Nie może odczytać tytułów, więc
nie mógłby umieszczać niczego we wskazanych książkach. Proponowałam, że będę
go uczyć, lecz ma swój honor i...
- Wcale nie musiałby znać tytułów - przerwał niecierpliwie Chase. - Mogliby
tylko kazać mu umieścić informacje, na przykład w trzeciej książce po lewej, na
najwyższej półce.
- Przecież tomy stale są w obiegu i trzecia z lewej może równie dobrze stać się
czwartą z prawej.
- Pomimo to, chciałbym z nim porozmawiać.
- Dobrze. Poproszę, żeby przyszedł wcześniej i pomógł w układaniu książek.
Będziesz mógł przyłączyć się do nas, a przy okazji czegoś się dowiedzieć.
- Czemu aż tak dbasz o pozory?
- Już ci mówiłam - nie lubię, kiedy podejrzewa się moich pracowników.
- Boisz się posądzenia, że źle ich dobrałaś?
- Nie, po prostu wiem, że są porządnymi ludźmi.
- Nawet dobrym ludziom zdarza się popełniać błędy, sprowadzające ich na złą
drogę. Nikt nie jest doskonały.
- Nadal uważam, że gang może wykorzystywać bibliotekę, nie wciągając w to
nikogo z personelu - uparcie broniła swych ludzi Nicole.
- Wiemy z wiarygodnych źródeł, że ktoś z was jest wmieszany w przestępczą
działalność - stwierdził z naciskiem Chase.
- Z jakich źródeł? - spytała z ciekawością.
- Ty masz swoje sprawy zawodowe, a ja swoje. Za dużo naczytałaś się
kryminałów.
- Cóż dziwnego, są równie popularne jak romanse.
- Wzruszyła ramionami, by za chwilę pożałować ostatnich słów. - Tak więc,
jeśli chodzi o twoje źródło... - dodała szybko, lecz Chase był zbyt czujny, by
przepuścić okazję.
- Zapomnij o tym. Lepiej porozmawiajmy o romansach. Lubisz je czytać? -
zapytał z niekłamanym zainteresowaniem.
Nicole uznała, że najlepszą metodą obrony będzie atak.
- Owszem, bardzo. A ty?
Rzucił jej oburzone spojrzenie, jakby spytała go, czy lubi przebierać się w
damskie ciuszki.
- Nie wziąłbym ich do ręki!
- Jasne, tobie pewnie bardziej odpowiadają sensacje w stylu Rambo. Albo
komiksy, co?
- Lubię historie z Dzikiego Zachodu. Wiesz, w stylu Zane Greya. Szkoda tylko,
że mam tak mało czasu na czytanie.
- Westerny nie są lepsze od romansów.
- Są przynajmniej realistyczne, w przeciwieństwie do tych czytadeł.
- Sądzisz, że to, co jest opisane w romansach, nie może się zdarzyć naprawdę?
- Nie. Tylko w książkach parki żyją potem długo, szczęśliwie i mają dużo
dzieci.
Ostatnie zdanie dało Nicole wiele do myślenia na temat filozofii życiowej
Chase'a. Najwyraźniej nie wierzył w trwałe związki dwojga ludzi. Powinna była się
tego już wcześniej domyślić.
- Dobrze, niech ci będzie. Ale mógłbyś przynajmniej szanować gusty innych i
pozwolić im czytać to, na co mają ochotę.
Spostrzegła wyraz jego twarzy i szybko dodała:
- Zapomnij o moich uwagach. Nie sposób nawet wymagać od ciebie
poszanowania dla czegokolwiek.
Wiesz, myślę o tobie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, zastanawiając
się, ile jeszcze czasu zajmie ci rozpracowywanie tej sprawy, bo nie mogę się
doczekać, kiedy znikniesz mi z oczu.
- Słowo daję, gdybym był bardziej wrażliwym facetem, zabolałby mnie ten
ostatni komentarz.
- Gdybyś był bardziej wrażliwym facetem, nie musiałabym w ogóle go
wygłaszać - odpaliła.
- Ostra z ciebie babka. Zawsze byłaś taka niedostępna?
- Nie, nie zawsze.
Z Johnnym była inna. Zupełnie inna. Nagle opadły ją wspomnienia... Ich
pierwsze spotkanie na uniwersyteckim kampusie. Była wtedy świeżo upieczoną
studentką pierwszego roku. Po raz pierwszy wyrwała się z domu i po raz pierwszy
upajała wolnością. Po raz pierwszy przełamała też nieśmiałość i podchodząc do
przystojniaka na motocyklu, zapytała o drogę do uniwersyteckiej księgarni.
Zaproponował, że ją podwiezie. Skorzystała z zaproszenia. O tak, wobec
Johnny'ego nie miała żadnych oporów.
- Był czas, że ... - szepnęła i zamilkła.
- Mów - ponaglił.
Nicole z wysiłkiem potrząsnęła głową, jakby chciała uwolnić się od ciężaru
myśli.
- Nic ważnego - stwierdziła. Poczuła niezdrowe ożywienie, które nie dało jej
usiedzieć w miejscu. Zerwała się od stołu. - Nie napiłbyś się kawy? - spytała.
- Stale mam wrażenie, że wycofujesz się, kiedy tylko wszystko zaczyna się
dobrze układać - stwierdził z żalem i wstał także. - Mam nadzieję, iż nie jest to
twój stały zwyczaj.
Nowy, dziwnie czuły ton jego głosu oszołomił Nicole. Chase posuwał się zbyt
daleko.
Speszona, próbowała go wyminąć, lecz zaledwie zdążyła zrobić krok, poczuła,
jak gorące palce zaciskają się na jej łokciu, udaremniając zamiar odejścia. Jego
dłoń opadała pieszczotliwym ruchem, wywołując dreszcz w ciele Nicole, aż palce
ich rąk splotły się ze sobą.
W odruchu desperacji sięgnęła wolną ręką po opasły tom, leżący na stole i
pchnęła go ku niemu.
- W tej książce znajdziesz wiele cennych wskazówek. Proponuję, żebyś wziął
ją do domu i przestudiował.
Spodziewała się, że Chase znów wykorzysta okazję do flirtu, lecz całkowicie
się przeliczyła. Nie powiedział ani słowa, natomiast z wolna, choć stanowczo,
zaczął przyciągać ją ku sobie.
Serce Nicole zamarło na moment. Wiedziała, co się za chwilę stanie. Chciał ją
pocałować. Tym razem miała szansę obrony. Miała... Gdybyż tylko otępiały mózg
zechciał funkcjonować, a usta zamiast rozchylać się, zdołały wypowiedzieć choć
słowo!
Nie była w stanie nic zrobić. Za chwilę Chase zawładnął jej wargami. Poddała
się.
Kiedy przytulił ją do siebie, poczuła budzący się w niej głód pierwotnych
doznań, wzmacniany pożądaniem mężczyzny, które czuła każdym nerwem swego
ciała. Jeśli zachowała jeszcze resztki zdrowego rozsądku, teraz pozbyła się ich
zupełnie. Zachłannie przylgnęła do Chase'a, zarzucając mu ramiona na szyję i
pozwalając trwać rozkosznej chwili.
Rozszyfrowywał ukryty przekaz z jej ciepłych, uległych warg. Czuł trawiący
Nicole żar pożądania i jak przez mgłę przypomniał sobie jej słowa, że mężczyzna
zawsze odgadnie, kiedy będzie chciała się z nim całować naprawdę. Miała rację.
Była pojętną adeptką miłosnych czarów. Jak rozkoszna kotka wpijała giętkie
palce w jego ramiona, namiętnie odwzajemniając pocałunki. Kusiła, a on ochoczo
dawał się skusić. Gdy żądał, ulegała. Ich języki splatały się jak dwa płomienie,
wijąc się, rozdzielając, błądząc i ponownie łącząc. Chase nie poprzestał wyłącznie
na zmysłowych pocałunkach. Jego palce zsuwały się leniwym, drażniącym ruchem
po szyi i plecach Nicole. Wreszcie niecierpliwie wyszarpnął jej bluzkę z dżinsów i
zachłannie przylgnął do nagiej skóry. Rozkoszna pieszczota męskich rąk zapierała
jej dech w piersiach.
Zadrżała, gdy wargi mężczyzny porzuciły jej usta, by podążyć w nowe rejony -
ku delikatnym łukom policzków, subtelnemu płatkowi ucha, smukłej kolumnie
szyi.
Świadomość Nicole rozpłynęła się w uroczej mgiełce, oddalając się w rejony
dalekie od rzeczywistości - tylko po to, by nagle brutalnie zostać ściągnięta na
ziemię.
- C-co się stało? - wyjąkała zaskoczona, w ostatniej chwili ratując się przed
upadkiem, gdyż puścił ją gwałtownie, chwytając się z jękiem za łokieć.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
Spojrzał na nią, krzywiąc się boleśnie. Sądząc z jego kwaśnej miny, musiał być
zawiedziony i wściekły na siebie.
- Uderzyłem się i musiałem urazić nerw. Całą rękę mam odrętwiałą. Ale nie
martw się, za chwilę przejdzie - zapewnił ze smętnym uśmiechem.
Nicole uznała ten nagły epizod za wyraźny znak, dany jej przez czuwającego
anioła stróża. Miłosny czar rozwiał się, powróciła trzeźwość myśli. Już wiedziała,
co ma robić - wyprosić stąd Chase'a. Niech znika, i to zanim odzyska władzę w
ręku.
- Już czas na ciebie - stwierdziła, popychając ku niemu stos książek. - Weź je
ze sobą.
- Nie muszę.
- Owszem, musisz. Może wystarczy już na dzisiaj gier i igraszek, szanowny
detektywie.
Detektyw Ellis wiedział, że jest czas na walkę i na wycofanie się. Wybrał
drugie wyjście.
- Przecież zawsze będzie jakieś jutro - mruknął do siebie, wymownym
spojrzeniem dając Nicole do zrozumienia, że jeszcze tu wróci.
Długo nie mogła się uspokoić po jego wyjściu. Usiadła na twardym kuchennym
krześle, usiłując zapanować nad drżeniem kolan.
- I co masz teraz zrobić? - zapytywała samą siebie.
- Przecież on wróci. Wie, że może zbliżyć się do ciebie, kiedy tylko zechce.
Zbyt blisko.
Chase owładnął nią całkowicie... jej myślami, marzeniami, jej życiem. Pilnie
potrzebowała jakiejś odmiany, antidotum.
Nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. Sięgnęła po książkę telefoniczną. Po
chwili już wykręcała numer.
- Grant, to ja, Nicole Larson. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
- Ależ skąd. - Głos Granta był przyjazny i miły.
Nie wyczuła w nim znaczących tonów czy podtekstów, jak w wielu innych
męskich głosach. Odetchnęła z ulgą. Miała dosyć ukrytych aluzji i uwodzicielskich
obietnic. Tęskniła za partnerem do interesującej rozmowy na wspólne tematy.
- Miło mi cię słyszeć - ciągnął Grant. - Czemu zawdzięczam ten niesłychany
zaszczyt? Czy masz do mnie jakiś interes...
- Nie, nie chodzi o interesy.
- Czyżbyś więc przemyślała sprawę i postanowiła przyjąć moje zaproszenie na
kolację? - rozpromienił się.
- Właśnie tak - potwierdziła.
- Cudownie! Kiedy?
- Czy jutro nie będzie za wcześnie?
- Skądże - zapewnił. - Szósta godzina ci odpowiada?
Mężczyzna, który pytał ją o zdanie - cóż za ulga! Zatem podjęła właściwą
decyzję.
- Świetnie. Podjedziesz po mnie do biblioteki?
- Oczywiście.
- Dzięki, Grant.
- To ja ci dziękuję - zaznaczył.
Odkładając słuchawkę Nicole triumfowała. Będziesz musiał zjeść tę żabę, ty
przemądrzały specjalisto od pocałunków, szanowny detektywie Ellisie!
Rozdział 4
Tego ranka Nicole poświęciła makijażowi więcej czasu niż zwykle.
Potrzebowała kilku warstw podkładu i pudru, by zatuszować cienie pod oczami.
Nie wybaczyłaby sobie, gdyby jej twarz powiedziała temu mężczyźnie o
wrażeniu, jakie wywarł na niej wczorajszy wieczór. Nie mógł wiedzieć, że
przewracała się na łóżku przez pół nocy i jak rozkoszne sny śniła, gdy wreszcie
zdołała zasnąć.
Tamtą rundę wygrał Chase, prowokacyjnymi pieszczotami burząc jej linie
obronne. Lecz walka jeszcze się nie skończyła. Nadeszła pora, by wytoczyć ciężką
artylerię.
Nicole z aprobatą zerknęła w lustro. Sukienka była odrobinę zbyt elegancka, jak
na strój do pracy. Szperanie po zakurzonych regałach wymagało raczej
praktycznego stroju. Dzisiaj jednak nie książki jej były w głowie. Dziś chciała mieć
szczególne poczucie kobiecości i pewności siebie. Dzięki tej cudownej kiecce
koloru indygo, będzie mogła wreszcie stawić czoło przeciwnikowi. Niedoczekanie,
by Nicole Larson stała się jeszcze jednym karbem na wezgłowiu łóżka Chase'a
Ellisa, choćby nie wiem jak się jej podobał. Ten nieznośny facet wyobrażał sobie,
że szturmem zdobędzie jej sypialnię i równie szybko zniknie, w pogoni za
następnymi podbojami. Z całą pewnością należał do mężczyzn, którzy wystrzegali
się jakiegokolwiek zaangażowania.
Poza tym wcale jej nie zależało na tym zaangażowaniu. Zbyt się od siebie
różnili. Lekceważył jej zawodowe pasje; zresztą, o ile zdążyła zauważyć, miał
skłonność do lekceważenia wszystkiego.
Dla Nicole nadszedł czas działania. Umawiając się z Grantem, wstępowała na
wojenną ścieżkę. Pragnęła tym udowodnić Chase'owi dwie rzeczy - po pierwsze,
że bez względu na magiczne pocałunki, nie poddała się jego czarowi, po drugie -
że nie wszyscy mężczyźni, zawodowo związani z biblioteką, są nieporadnymi
książkowymi molami.
Grant Myers z całą pewnością nie zaliczał się do tych ostatnich. Tego
okręgowego administratora bibliotek można było śmiało nazwać przystojnym, zaś
jego sposób bycia świadczył o nienagannych manierach i zawodowej kompetencji.
Nicole pożałowała, że już wcześniej nie przyjęła jego zaproszenia. Jak można cenić
jedynie prymitywną grę zmysłów? Niszczący, burzliwy romans z Johnnym był
pouczającym doświadczeniem. Nie należy wiązać się z człowiekiem, którego
specjalnością jest wplątywanie się w kłopoty.
Na szczęście Chase miał pojawić się w pracy dopiero po dwunastej, co
oznaczało, że Nicole zostało tylko sześć godzin do przetrwania.
Niestety, pomimo uników, znalazł ją wreszcie, gdy na moment weszła do biura.
- Słuchaj, chciałem przypomnieć ci o... - Spojrzenie, jakim ją obdarzył,
sugerowało niedwuznacznie, iż pragnie przypomnieć o pasjonujących chwilach,
jakie spędzili w swoich objęciach.
Nicole dzielnie wytrzymała wzrok Chase'a, choć czuła, że policzki zaczynają jej
płonąć.
- ... przypomnieć o Daytonie - dokończył. - Wczoraj wspominałaś, że
potrzebujesz mnie... - zawiesił głos, by zupełnie niepotrzebnie odchrząknąć -
potrzebujesz mojej pomocy przy układaniu jakichś książek.
Nicole zupełnie wyleciało to głowy. Miała zbyt wiele innych problemów.
Zerknęła na plan wiszący na ścianie.
- Prosiłam Daytona, by przyszedł tu wieczorem, o pół do dziewiątej.
- Świetnie.
- Ja wychodzę o szóstej - poinformowała go.
- Serio? Jakaś bombowa randka?
- Tak - potwierdziła Nicole z uśmiechem i niezmiernie zadowolona z siebie
zamaszyście opuściła biuro.
Detektyw Ellis usiłował wmówić sobie, że nie powinno go obchodzić, z kim
wychodzi pani kierowniczka. Miał tu swoje zadanie do wykonania i powinien się
na nim skupić.
Z drugiej jednak strony, Nicole wyraźnie wytworzyła zasłonę dymną, pragnąc
ukryć własne zaangażowanie. Zbyt dobrze pamiętał, jak namiętnie oddawała mu
pocałunki. Ale w końcu nie jest to ważne... Ważniejsza jest sprawa.
Przerywając jałowe rozmyślania, Chase postanowił zabrać się na serio do
śledztwa. Zaczął od Friedy.
- Słuchaj, Friedo, jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.
- Czy coś się stało?
- Nie, nic takiego. Chciałem po prostu powiedzieć, że... - w porę przypomniał
sobie, że jest Alvinem, więc zająknął się lekko - ... c-cóż, mam wyraźne poczucie,
że w jakiś sposób nie pasuje ci moje imię. Już mi się kiedyś to zdarzało -
nadmienił, widząc jej zawstydzoną minę.
- Jeśli wolisz, możesz po prostu nazywać mnie Alem.
Mniej się namęczysz, niż z „panem Hoffstedderem".
- Nie jestem wcale pewna - powątpiewająco stwierdziła Frieda. - Wcale nie
wyglądasz mi na Ala.
Nie, Alvin bardziej do ciebie pasuje. I już zaczęłam się przyzwyczajać.
Przepraszam cię, po prostu na początku miałam pewne skojarzenia.
- Nie ma sprawy - zapewnił ją. - Wyobrażam sobie, że musiałaś się tu już
zetknąć z kolekcją najdziwniejszych imion.
Zależało mu, by odprężyła się, co ułatwiłoby wyciągniecie od niej informacji.
- O, tak. I najdziwniejszych ludzkich typów.
- Sporo chyba wiesz o ludziach w tym mieście, prawda? - zagadnął obojętnym
tonem.
- Nie da się ukryć - przyznała.
- Każda społeczność jest inna, ale pewne sprawy będą się powtarzać. Zawsze
znajdzie się ktoś, kto pije, zdradza swojego małżonka, albo na przykład wpada w
szpony hazardu... - znacząco zawiesił głos.
Frieda zbladła.
- O czymś takim nie wiem - zaprzeczyła skwapliwie.
Zbyt skwapliwie.
Jej reakcja potwierdziła wcześniejsze informacje, które udało mu się zebrać.
Mąż Friedy, inżynier na emeryturze, każdego tygodnia jeździł do Davenport, by
grać w pływającym kasynie. Między tymi wyjazdami grał o wysokie stawki w
bingo w miejscowym pubie. Już to wystarczyło, żeby Frieda znalazła się na czele
listy podejrzanych.
Niestety, pozostało jeszcze kilka osób równie obciążonych. Anna z działu
dziecięcego była następna w kolejności, z powodu brata, karanego za szantaż i
chuligaństwo. Z kolei Michelle, młoda samotna matka, siedziała po uszy w długach
i drżała przed wierzycielami. Nic jeszcze nie wiedział o Daytonie, ale liczył, że
wyciągnie coś od niego wieczorem. Ponadto musiał sprawdzić trzech młodych
pracowników, którzy zajmowali się rozkładaniem zwróconych książek. Każdy
szczegół mógł się okazać istotny.
Jedynie Nicole została zwolniona od podejrzeń, gdyż w momencie wykrycia
afery znajdowała się poza miastem, na konferencji. Zresztą, jak już powiedział jej
wcześniej, miała czystą kartotekę. Podejrzany był tylko piorunujący efekt, jaki
wywarł na nim moment, w którym odwzajemniła pocałunek.
Och, zapomnij o tym, upomniał sam siebie. Ale z drugiej strony, przydałoby się
małe śledztwo w tej sprawie...
- A nie wiesz czasem, cóż to za atrakcyjną randkę ma dzisiaj nasza szefowa? -
zagadnął Friedę, wyraźnie ucieszoną zmianą tematu.
- Nie, nie wiem.
Chase podejrzewał, że Nicole wymyśliła sobie całą tę historię na jego użytek,
pragnąc odegrać się za ostatni wieczór.
Przez resztę dnia w bibliotece panował spokój. Chase przez prawie godzinę
pomagał jakiemuś studentowi opanować program Word Perfect na stojącym w
salce konferencyjnej komputerze. Kiedy wrócił za biurko, Frieda już wyszła, a jej
miejsce zajęła Michelle.
- Nicole, ktoś chce się z tobą widzieć! - zawołała w stronę szklanego
przepierzenia.
- Tak, już idę - odkrzyknęła kierowniczka, ukazując się oczom Chase'a w
swojej efektownej sukience, strojna w kolczyki z perełek i takiż naszyjnik,
zdobiący wycięty dekolt w kształcie litery V. Całość, uzupełniona eleganckimi
wieczorowymi pantofelkami, utrzymana była w nader wytwornym stylu,
pasującym do kolacji przy świecach w dobrym lokalu.
Chase dokładnie zanotował wszystkie szczegóły, nie pomijając również
towarzyszącego dziewczynie ugrzecznionego przystojniaczka w nienagannie
skrojonym garniturze.
I co, nadal uważasz, że sobie to wymyśliłam? - pytało jej triumfalne spojrzenie.
Szybko dokonała prezentacji.
- Znasz już Michelle, a to jest Alvin Hoffstedder, nowy pracownik. Alvinie,
poznaj Granta Myersa, naszego okręgowego administratora.
- Miło mi cię poznać, Alvinie.
- Mnie również.
Chase Ellis po raz pierwszy poczuł się fatalnie w maskującym stroju
książkowego mola. Z irytacją spostrzegł, że nieświadomie bawi się swoją
idiotyczną muchą i szybko cofnął rękę.
Nicole z trudem ukryła pełen satysfakcji uśmieszek. Wszystko szło po jej myśli.
Nie mogła lepiej wybrać. Grant prezentował się doskonale i równie dobrze mógłby
uchodzić za wziętego adwokata czy lekarza. Nie miał w sobie nic z fajtłapy, za
jakiego Chase uważał każdego pracującego w bibliotece mężczyznę.
Ponadto pragnęła udowodnić temu zarozumiałemu typowi, że w jej świecie
istnieją również inni mężczyźni, z którymi może umawiać się na randki, zamiast
siedzieć w domu i myśleć o niejakim Ellisie.
A przede wszystkim pragnęła udowodnić samej sobie, że już nie działa na nią
jego niebezpieczny urok. W żadnym wypadku nie mogła sobie pozwolić na jeszcze
jedną szaloną miłość.
- Nicole, czy możemy już iść? Zamówiłem stolik na osiemnastą trzydzieści -
przypomniał Grant.
- Tak, oczywiście.
- Macie zamiar podyskutować przy kolacji o sprawach zawodowych? - zapytał
niewinnie Chase.
- W żadnym razie - zapewniła go z promiennym uśmiechem, biorąc Granta
pod ramię. - Chodźmy.
Chase musiał zmobilizować wszystkie swoje aktorskie umiejętności, by ukryć
grymas wściekłości na widok radośnie zmierzającej ku wyjściu pary. Ten Grant
wyskoczył jak Filip z konopi, w najmniej spodziewanym momencie. Był
przekonany, że wszystko z Nicole jest na jak najlepszej drodze, a tymczasem ona
wdzięczy się do tego mydłka! Teraz nie miał już wątpliwości, że z rozmysłem
wsadziła mu szpilę. Z premedytacją dała mu też do zrozumienia, że ów i ¦
niezrównany, wymuskany ideał należy do bibliotecznego klanu, tak jak i ona.
Naszła go przemożna chęć przemodelowania gładkiej buzi Granta Myersa.
Z drugiej strony, nie miał przecież prawa wtrącać się w jej sprawy. Czemu w
takim razie aż tak się przejmował? Czy dlatego, że miał do czynienia z
nieprawdopodobnie seksowną, pełną temperamentu kobietą, która odważyła się mu
opierać? Ponieważ Nicole okazała się fascynującą, prowokującą zagadką, której nie
mógł rozwiązać? A może dlatego, że kiedy uśmiechała się do niego, czuł się, jakby
wygrał główny los na loterii?
- Czy Nicole i Grant dawno się znają? - zagadnął Michelle pozornie niedbałym
tonem.
- Mniej więcej od roku.
- I często tak wychodzą? - indagował z rosnącym niepokojem.
- Skąd, po raz pierwszy. Myślę, że Grantowi zależało, lecz ona stale mu
odmawiała. Cieszę się, że wreszcie dała się zaprosić.
- Cieszysz się?
- Jasne. Uważam, że należy jej się trochę przyjemności.
- Czemu sądzisz, że właśnie Grant ją uszczęśliwi?
- A która z nas nie byłaby zadowolona z randki z facetem takim jak on? -
odpowiedziała bez namysłu, po czym baczniej przyjrzała się Alvinowi. Coś w
wyrazie jego twarzy musiało odbijać stan uczuć, gdyż Michelle pocieszająco
poklepała go po ramieniu.
- Nie martw się. Nie każdy ocenia książkę po okładce. Jestem pewna, że i ty
kiedyś... gdzieś znajdziesz kobietę swojego życia.
- A jakże, nawet jest już taka - mruknął z wściekłością pod nosem. - Szkoda
tylko, że właśnie poszła na randkę z innym facetem!
- Tak się cieszę, że zadzwoniłaś - stwierdził Grant, usłużnie podsuwając Nicole
krzesełko. Restauracja, którą wybrał, słynęła z kuchni francuskiej i
wysmakowanego, europejskiego stylu, na który składały się porcelanowa zastawa,
świeże kwiaty na stolikach i dyskretna, klasyczna muzyka w tle.
- A ja cieszę się z zaproszenia - odparła. Rzeczywiście, miło było spędzać czas
z mężczyzną, który nie wzbudzał owych dręczących fal pożądania, mącących jej
myśli.
- Ten wasz nowy pracownik sprawia wrażenie, jakby żywcem przeniesiono go
tu z dawnych, dobrych czasów - zagaił Grant.
- Ma znakomite referencje - zmuszona była zaznaczyć Nicole.
- O, nie wątpię, w przeciwnym razie przypadku nie zatrudniłabyś go.
- Jasne, że nie.
- Na szczęście nie zniechęciła cię jego muszka - stwierdził.
- Właśnie. Ale wiesz, nie chciałabym spędzić całego wieczoru na rozmowie o
najnowszym nabytku biblioteki - dodała. W końcu przyszła tu po to, by zapomnieć
o detektywie Ellisie i jego drugim wcieleniu, niejakim Hoffstedderze.
- Przyrzekam, że nie wspomnę już o nim ani słówka - obiecał solennie Grant.
I dotrzymał słowa.
Byli zajęci zamawianiem potraw z bogatego menu, kiedy Nicole poczuła nagle,
zaskoczona, że ktoś dotyka jej ramienia. Przez chwilę pomyślała z przerażeniem,
że to Chase. Na szczęście był to tylko Leo.
- Nicole, jak miło znów cię widzieć - ucieszył się.
- Leo! Co za spotkanie! - wykrzyknęła zdumiona.
Restauracja była o wiele za droga jak na jego kieszeń.
Leo zdawał się odgadywać jej myśli.
- Wiem, wiem, to nie miejsce dla mnie. Ale zaprosił mnie tutaj Eddie, mąż
mojej kuzynki. O, właśnie idzie - wskazał na mężczyznę wchodzącego na salę.
Nicole odruchowo odwróciła się w kierunku nowo przybyłego. Stanowił
kompletne przeciwieństwo swojego towarzysza - efektowny, elegancko ubrany
mężczyzna. Razem musieli wyglądać jak dzień i noc.
- Cóż, na mnie już czas - stwierdził Leo. - Baw się dobrze.
- Z kim rozmawiałeś? - zapytał podejrzliwie Eddie, kiedy zrównali krok.
- Z Nicole. Ona jest kierowniczką biblioteki w ...
- Biblioteki?! Zwariowałeś? - syknął wściekle tamten. - Zabieraj się stąd! -
Pociągnął ogłupiałego Leo na zewnątrz, ku zaparkowanemu samochodowi.
- Czy ty w ogóle nie myślisz?
- O co ci chodzi?
- O co? O to, że muszę pracować z takim bałwanem jak ty! O, Chryste. - Eddie
ze złością kopnął w oponę.
- Za jakie grzechy muszę wynajmować własną rodzinę!
- Ależ ja chcę pracować - zapewnił go pokornie Leo.
- Fajnie, tylko przestań wobec tego głupio ryzykować i nie wdawaj się w
rozmowy z bibliotekarzami.
- Znam tę kobietę od lat i zawsze z nią rozmawiam.
Byłoby wręcz podejrzane, gdybym jej nie zagadnął.
- Sam jesteś podejrzanym typem - sarknął Eddie, wpychając pechowego
kuzyna do samochodu.
- Czy mam rozumieć, ze nie zjemy tu dzisiaj kolacji? - zapytał żałosnym tonem
Leo.
- Masz rozumieć, że nie życzę sobie żadnych tego typu wpadek.
- Nie będzie już problemów, Eddie.
- Oby nie było.
- Co za dziwny człowieczek - stwierdził Grant.
- Kto, Leo? On jest uroczy. I nadzwyczaj inteligentny. To wynalazca i jeden z
naszych najwierniejszych czytelników.
- Och, znów zaczynamy rozmawiać o bibliotece - nadąsał się.
- Słusznie. Ani słowa na temat pracy - przystała Nicole, z tym większym
przekonaniem, że praca zbytnio kojarzyła jej się z Chase'em. Natomiast w
towarzystwie Granta miała szanse zapomnieć o tamtym choć na chwilę.
Kiedy jednak odwiózł ją do domu i z galanterią ucałował na pożegnanie,
zdrożne myśli wróciły, a nieproszone porównania nasunęły się same. Zganiła się w
duchu i szybko odsunęła od Granta.
- Może umówimy się kiedyś jeszcze? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Może - szepnęła w zadumie, łudząc się, że doczeka momentu, w którym
zapomni o detektywie Ellisie na dłużej niż tylko na pięć godzin.
Kiedy otwierała drzwi i odwróciła się, by pomachać Grantowi, kątem oka
dostrzegła jakiś ruch w cieniu srebrnego świerka, ocieniającego jej ganek.
- Cóż za wzruszający moment - mruknął Chase, wyłaniając się spod osłony
gałęzi. - Ale za to przedstawienie dałbym twojemu amantowi tylko cztery punkty z
dziesięciu. Owszem, zaliczył plusy za elegancję i dobre maniery, ale w jego
programie nie było za grosz inwencji.
Nicole z niedowierzaniem patrzyła na niedbale opartą o drzwi postać.
- Co ty tu robisz?
- Czekam na ciebie.
- Powiedziałabym raczej, ze mnie szpiegujesz.
- Och, daj spokój! Wyobrażasz sobie, że nie mam nic lepszego do roboty, jak
tylko szpiegować ciebie i tego szlachetnego rycerza? - To mówiąc, bez zaproszenia
wszedł za nią do holu i starannie zamknął za sobą drzwi. - Słowo daję, miałbym
lepszą zabawę, oglądając filmy na kanale dziecięcym niż was dwoje.
Jasne, a najlepszą zabawę miałby oglądając nocny kanał dla dorosłych,
pomyślała z przekąsem, a z pogardliwą wyższością dorzuciła:
- Niektórzy szukają tylko podniet.
- Rzeczywiście. Ale nie szukałbym ich w towarzystwie tego faceta.
- Bardzo miło spędziłam z nim czas - pospieszyła z zapewnieniem.
- Możliwe. Dopóki cię nie pocałował - dodał bystro Chase.
Nicole zawrzała z gniewu na myśl, że tak celnie ją rozszyfrował.
- Co ty o tym wiesz? - parsknęła.
- Wiem, że kiedy całujesz mnie, przymykasz oczy i wydajesz te swoje
nieprawdopodobnie seksowne pomruki.
- Chyba w twoich snach...
- Nie, w moich ramionach.
I w ułamku sekundy później znalazła się tam, unieruchomiona namiętnym
uściskiem. Już otwierała usta, by zaprotestować, gdy wargi mężczyzny spadły na
nie łapczywie, niewoląc ją w jednym momencie i przywracając magiczny czar.
Szybko zrezygnowała z wysiłków zapanowania nad sobą. Z jakiej racji miałaby
się pozbawiać tak cudownej przyjemności? Jego pocałunki prowokowały i kusiły.
Nie była w stanie się im oprzeć, nawet gdyby chciała.
Ale Nicole nie chciała się opierać. Och, z jaką siłą zaczęła nagle pragnąć
doznań, które odsunęła od siebie na tyle lat!
Żądza posiadania. Pierwotna ekstaza. Radość spełnienia. Chase tulił krągłe
kształty Nicole w namiętnym uścisku swoich twardych ramion, wpijając szalone
usta w jej wargi.
Już nie cofała się przed jego żądzą, gdyż czuła, że trawi ją ta sama gorączka.
Oboje pragnęli smakować swoją bliskość, poznawać się, dotykać...
Ręce Nicole zsunęły się wzdłuż pleców Chase'a. Niecierpliwymi palcami
wyszarpnęła mu czarną koszulkę zza pasa i dotknęła ciepłej skóry mężczyzny, z
zachwytem wodząc dłońmi po pięknie umięśnionym ciele. Nareszcie poczuła się
wyzwolona, mogąc dotykać go tak, jak chciała. Było to radosne, podniecające
doświadczenie.
I dopiero gdy poczuła ciepły dotyk jego dłoni na nagiej skórze, zorientowała
się, że nawet nie zauważyła, kiedy rozpiął jej sukienkę. W porównaniu ze
spragnionymi, gorącymi wargami, jego ręce były niezmiernie czułe. Delikatnie
sunął dłonią wzdłuż jej szyi i obojczyków ku okrągłościom piersi, prężących się
pod stanikiem.
Drażniąco powolnym ruchem palce Chase'a wślizgnęły się pod jedwabne
koronki, docierając do twardych sutków. Nicole jęknęła, czując rozkoszną słabość
rozlewającą się w ciele.
- Och, tak, tak... - wyszeptała namiętnie ku jego ustom, czającym się tuż przy
jej twarzy. Nie musiała więcej prosić. Błyskawicznie jak jastrząb spadł na
rozchylone, czekające wargi i oboje znów utonęli w wirze szalonego pocałunku.
Wilgotne, podniecające ciepło. Wszędzie.
Chase zsunął nagle rękę wzdłuż jej krzyża i przygarnął ciało Nicole ku sobie,
nadając biodrami wymowny rytm ich tulącym się ciałom.
Ten rytm, pierwotny i dziki, doprowadził zmysły dziewczyny do
wulkanicznego wrzenia.
Ten ogień, to pożądanie, krążące w jej żyłach jak lawa. Płomień rozpalony do
białości. Dziki. Pierwotny jak sama natura.
Żadnych hamulców. Chase czuł, że przestaje się kontrolować. Nigdy jeszcze
mu się to nie zdarzyło. Jaką ona miała nad nim władzę! Odwieczną, kobiecą
władzę. Ale właściwie kto kogo opętał? - zakołatała się w nim ostatnia, zbłąkana
myśl. Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by wypuścić ją z objęć.
- Nie wiem, co się stało - wymamrotał - ale wcale mi się to nie podoba.
I w tej samej chwili wybiegł z domu, zostawiając oszołomioną Nicole samą.
Po nagłym zniknięciu Chase'a Nicole była tylko drżącym kłębkiem nerwów,
targanych hormonalną burzą. Przebrała się w nocną koszulę i wpełzła do łóżka,
lecz nie mogła zasnąć. Jak mógł ją tak zostawić? Dlaczego? Czyżby nowa
zagrywka?
Nie, przecież pojawiło się tego wieczoru coś nowego. Po raz pierwszy Nicole
poczuła, że zaangażowanie nie jest jednostronne. Nie była jednak pewna, czy jest
to dla niej źródłem radości, czy raczej niepokoju.
Hipoteza, że dla Chase'a był to wyłącznie flirt, dawała się zbyt łatwo obalić.
Demoniczne pożądanie, z którym już się nie krył, miało w sobie element hazardu.
Być może przedtem prowadził z nią grę - i tylko grę - z której mogła się jeszcze
wypisać. Teraz jednak rozgrywka wciągnęła ich oboje i być może Chase
zaangażował się w nią w tym samym stopniu co ona.
Czemu zatem ta perspektywa ją przerażała? Może tak naprawdę bała się, że
mógłby się w niej naprawdę zakochać?
Czy chciałaby tego?
Nicole zrozumiała, że sama sobie z tym nie poradzi. Odczuwała potrzebę
porozmawiania z jakąś życzliwą duszą, toteż zadzwoniła do swojej siostry w San
Francisco.
- Hej, to ja - oznajmiła, nerwowo bawiąc się kablem od słuchawki.
- Hej, Nicole. Miło, że dzwonisz.
Kiedy już wymieniły między sobą plotki o rodzinie, Diane domyślnie przeszła
do rzeczy.
- Dobrze, a teraz powiedz mi, co się stało.
- Skąd wiesz, że coś się stało?
- Jako twoja starsza siostra zawsze muszę wiedzieć.
- Powiem ci, ale przysięgnij, że nie puścisz pary z ust.
- A komu miałabym mówić?
- Wiem, siostrzyczko. Pewnie nie powinnam dzwonić, ale jestem taka
skołowana, że musiałam się do kogoś odezwać.
- W takim razie mów.
- Ale naprawdę nikomu nie powiesz? Nawet swojemu kotu?
- Zabij, zamorduj, nie powiem...
- Dobrze, więc słuchaj, jest taki facet u mnie...
- Naprawdę?
- Litości, pozwól mi skończyć. W każdym razie jest facet u mnie w pracy i jest
też...
- Zaraz, zaraz, to ich jest dwóch? - zdumiała się Diane.
- I tak i nie. Pewnie niejasno ci tłumaczę.
- Spróbuj jeszcze raz.
- Okay. Z powodów, o których na razie nie mogę ci mówić, ktoś został przez
swoich zwierzchników skierowany do wykonania pewnej pracy w mojej bibliotece.
Chodzi o to, że ten ktoś normalnie robi co innego i tylko czasowo ma zajęcie u nas.
Zresztą my oboje... nakazano nam pracować razem. Z tym, że on tak naprawdę nie
jest moim pracownikiem. Chwytasz?
- Ledwo, ledwo. Ale mów dalej.
- W pracy ten człowiek wygląda jak mól książkowy.
Ale jest zupełnie inaczej. Naprawdę on jest bardzo seksy i bez przerwy ze mną
flirtuje. Sądzę, że tylko ja wiem, jaki on jest, ale w gruncie rzeczy wcale go nie
znam. Wiem tylko, że kiedy mnie całuje... wiesz, to jest jak trzęsienie ziemi. W
każdym razie, uważam, że ten facet świetnie bawi się moim kosztem. Rozumiesz,
w pracy drażni się z panią kierowniczką, ale kiedy wczoraj wieczorem... całował
mnie... i... Słuchaj, po raz pierwszy wydawał się równie zaangażowany, jak ja. W
ogóle już nie wiem, co o tym myśleć.
- Ja też - ze śmiechem oznajmiła Diane.
- Zawsze mi pomagałaś!
- Och, to w sumie proste. Spotkałaś mężczyznę i zaczął ci się podobać. Z
początku nie sądziłaś, że może to być z wzajemnością, ale teraz wydaje się, że
jemu również się spodobałaś. Nie widzę tu żadnego problemu.
- Problem w tym, że kłopoty to jego specjalność.
Nie, inaczej, on nie ściąga na siebie kłopotów, tylko uwielbia je prowokować.
Jest arogancki, egocentryczny i na milę czuje się w nim zamiłowanie do ryzyka.
- Ach, rozumiem. To samo można było powiedzieć o Johnnym, tak? - bystro
skojarzyła Diane. Jedyna w rodzinie wiedziała, co naprawdę łączyło jej siostrę z
Johnnym.
- Ty też widzisz podobieństwa, nie? - podchwyciła Nicole. - Dlatego właśnie
nie chcę się zaangażować.
Przecież wiesz, że ten jedyny raz, kiedy chciałam naprawdę żyć, okazało się, że
niosę śmierć.
- Powtarzałam ci wtedy, że to, co stało się z Johnnym, nie było twoją winą.
- Pamiętam i nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam ci uwierzyć. Niestety, nie
mogłam nigdy wyzbyć się poczucia winy. Ani lęku.
- I dlatego starasz się za wszelką cenę nie dopuścić znów do głosu
buntowniczej połowy swojej osobowości.
- O czym ty mówisz?
- Nicole, jesteś teraz szacowną kierowniczką biblioteki, wcieleniem fachowości
i opanowania. Gdzieś zagubiła się tamta dziewczyna z college'u, szalejąca z
chłopakami na motorach.
- Powiedziałaś to tak, jakbym włóczyła się z bandą rozwydrzonych chuliganów
- zaperzyła się Nicole.
- Powiedziałam dokładnie to, co chciałam powiedzieć.
- Rozumiem. Masz rację - z wahaniem przyznała Nicole. - Świadomie
pielęgnuję swój obraz jako osoby ostrożnej i odpowiedzialnej. Pomimo to potrafię
jeszcze miewać fantazje i nie rezygnować z nich.
- Owszem, nie przeczę. Do swojej pracy podchodzisz z prawdziwą pasją. Ale
co potem? Ciągle powtarzam ci, że twój chłodny sposób bycia onieśmiela
mężczyzn i sprawia, że adorują cię jedynie z daleka.
- A cóż w tym złego?
- Nic złego, jeśli ktoś rzeczywiście jest stateczny i rozważny. Gorzej, jeśli
jedynie na takiego pozuje.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Długą chwilę Nicole zastanawiała
się nad słowami siostry. Wreszcie westchnęła smutno.
- Coś musi być ze mną nie w porządku. Dlaczego zawsze pociągają mnie takie
niebezpieczne typy?
Podejrzani faceci w czarnych skórach, niezależni i szaleni?
- I seksowni - dodała Diana.
- Zgadza się.
- A której z nas nie pociągają? - westchnęła siostra.
- Tak, ale ja się ich również boję - przyznała cicho Nicole.
- A nie przyszło ci kiedyś do głowy, że boisz się nie tyle samych mężczyzn, ile
tego, co sobą reprezentują?
- Nie rozumiem.
- Posłuchaj, raz kiedyś zapomniałaś o wszelkich hamulcach i zakochałaś się
bez pamięci w mężczyźnie, on zaś zginął na twoich oczach. I choć nie była to
absolutnie twoja wina, wstrząs na zawsze odbił się na twojej psychice - i być może
sprawił, że od tej pory panicznie boisz się, kiedy tylko znów czujesz w sobie tę
odrobinę szaleństwa.
- Słowem, myślisz, że także seks, na wszelki wypadek, wybiłam sobie z głowy?
- Niezupełnie. Ale powinnaś to wszystko przemyśleć.
Nicole posłusznie rozważyła słowa siostry. Doszła do wniosku, że odkąd
spotkała Chase'a, myślała wyłącznie o seksie. Wyobrażała sobie, jak byłoby im w
łóżku. Wszystko to było zupełnie do niej niepodobne - a przynajmniej niepodobne
do postaci, w którą się wcieliła. Taka była dawna Nicole - dzika i zbuntowana. W
końcu Chase doprowadził ją do tego, że sama już nie była pewna, którą z nich jest!
Detektyw Ellis Chase, zrezygnowawszy tym razem z obstawiania Nicole
Larson, wkroczył do swoich pustawych apartamentów. Miał do rozpracowania
sprawę szulerskiej szajki i nie zamierzał tracić czasu. Trzeba szybko namierzyć
szefa tego interesu i wynosić się stąd, nim narobi głupstw. Takich jak zakochanie
się.
Niedbałym ruchem rzucił klucze na stół, który służył mu również za biurko i
niechętnie powiódł wzrokiem po mieszkaniu. W porównaniu z przytulnym
gniazdkiem Nicole wydawało mu się puste i bezduszne. Nigdy przedtem go to nie
drażniło. Lubił puste przestrzenie. Łatwiej było je sprzątać.
Dzwonek telefonu przerwał mu te niewesołe rozmyślania. Szukał go Straud.
- Wydzwaniałem do ciebie przez całe popołudnie - utyskiwał komendant.
- Czy coś się stało? - Chase natychmiast wrócił do zawodowej rutyny.
- Nie, po prostu chciałem dowiedzieć się, jak ci idzie.
- Och, śpiewająco, po prostu śpiewająco - mruknął Chase.
- A Nicole?
- Ach, jest znakomita... - zwłaszcza kiedy chce mi dopiec, dokończył w myśli.
Coś w tonie jego głosu musiało zaniepokoić szefa.
- Czy wy dwoje macie jakieś problemy?
- Czemu pytasz?
- Kiedy po raz pierwszy przedstawiłem was sobie, natychmiast jedno drugiemu
zaczęło skakać do oczu.
Trudno to nazwać miłym początkiem znajomości.
- Cóż, nie zawsze bywam grzeczny.
- Słyszałem coś o tym - zachichotał Straud.
- A co możesz powiedzieć o Nicole Larson?
- zapytał Chase.
- Znam ją niemal od dziecka.
- Założę się, że pochodzi z szacownej rodziny.
- Tak, jednej z najlepszych tutaj.
Jasne. Taka kobieta ma styl. Z taką kobietą nie można pójść ot, tak sobie do
łóżka, ani kochać się w stodole na stanie. A przy tym jest tak seksowna... Niestety,
seksowna kobieta z klasą wywoływała w nim fatalne wspomnienia.
- Jesteś tam, Chase? - głos szefa przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak, jestem. - Poprawił się na niewygodnym krześle.
- Nicole wspominała mi niedawno, że wszystko idzie dobrze, ale skarżyła się,
że o niczym jej nie informujesz.
Tłumaczyłem, że chodzi tu o względy bezpieczeństwa, ale chyba nie była
przekonana. Wydawała mi się jakaś nieswoja. Nie wiesz czasem, o co chodzi?
- Nie, wydaje mi się, że z Nicole wszystko w porządku.
- Cieszę się. Wiesz, naprawdę nie chciałbym, żeby stała jej się jakaś krzywda.
Jak ci mówiłem, znam ją od małego i nie byłbym zachwycony, słysząc, że ma
zmartwienia.
Znów to samo. Po raz drugi otrzymał niedwuznaczne ostrzeżenie. Tym razem
nie od nadopiekuńczego tatusia, lecz od nadopiekuńczego przyjaciela domu i
rodziny. Na jedno wychodzi. Chase poczuł się nagle napiętnowany i sfrustrowany.
Chciał jak najszybciej odłożyć słuchawkę.
- Nicole jest wspaniałą dziewczyną i świetnie sobie radzi - zapewnił Strauda. -
Nie musisz się o nią martwić.
Sam za to zaczął się poważnie martwić o siebie. Był pewien, że jeśli nie będzie
miał się na baczności, Nicole stanie się przyczyną jego klęski. Od czasu zerwania
tamtych fatalnych zaręczyn, usilnie starał się utrzymać dystans wobec kobiet,
pozwalając sobie jedynie na flirty.
Z Nicole flirtowało się łatwo i miło. Problem polegał na tym, iż równie łatwo i
miło mógłby się w niej zakochać. A po doświadczeniach z eks-narzeczoną Chase
wiedział już, czym to pachnie.
Nicole z radością powitała koniec tygodnia. Wreszcie miała szansę przystrzyc
trawnik, zrobić pranie i załatwić zaległe sprawy w mieście. Niestety, żadne z tych
zajęć nie pozwoliło jej całkowicie wyrzucić z myśli Chase'a. Tkwił tam uparcie, co
chwila przypominając o swojej obecności.
Stanęła przed wystawą sklepu metalowego Behrena, lecz zamiast wejść i kupić
nowy młotek, wpatrywała się w pasy do noszenia narzędzi, zastanawiając się, jak
męsko wyglądałby w nich Chase.
Pospacerowała jeszcze trochę po mieście, zapłaciła rachunki za czynsz
elektryczność, zajrzała do drogerii.
Na ostatku zatrzymała się przy sklepiku z tanimi drobiazgami, który cudem
ocalał w starej dzielnicy Oak Heights. W innych podmiejskich okolicach od dawna
królowały już tylko osiedlowe centra sklepowe. Nicole lubiła to miejsce, gdzie
zachowała się romantyczna atmosfera Starego Kontynentu. Wchodząc tam zawsze
miała wrażenie, że cofnęła się w czasie. Nie dzisiaj jednak. Dziś odkryła, gdzie
Chase kupował swoje słynne muchy. Właśnie tutaj.
Mogła podziwiać całą ich kolekcję, we wszystkich kolorach tęczy - tęczy
unurzanej w błocie. Trzeba przyznać, że miał na tyle umiaru, by nie kupić
efektownej brudnoszarej muchy w zielone koniczynki. Nicole wzdrygnęła się i
wypadła ze sklepiku. Niestety, myśli o tym niemożliwym facecie ścigały ją nadal.
Po raz pierwszy z radością stawiła się w poniedziałek rano do pracy. Lepiej już
było wziąć byka za rogi, niż dręczyć się jałowymi rozmyślaniami. Tymczasem w
wyglądzie jej prześladowcy nastąpiła subtelna zmiana. Alvin zrezygnował z nie
dopasowanej koszuli i muchy na rzecz marynarskiego blezera, niebieskiej koszulki
z krótkim rękawem i bordowego krawata.
Zmiana, choć wyraźnie dostrzegalna, nie mogła wywołać niczyich podejrzeń.
Jedynie dla Nicole wilk stał się nieco sympatyczniejszym jagniątkiem.
Przez kilka następnych dni w bibliotece szeroko komentowano to wydarzenie.
- Nie uważasz, że Alvin wygląda dziś o wiele korzystniej? - zagadnęła ją
Frieda.
Szkoda, kochana, że nie widziałaś, jak wygląda w czarnych dżinsach i skórze,
pomyślała Nicole z przekąsem. Od czasu tamtego wieczoru, kiedy wróciła z randki
z Grantem, widywała w pracy tylko Alvina. Zniknął ten, który pocałunkami
doprowadzał ją do szaleństwa. Dziwne, lecz to właśnie stało się źródłem nadziei.
Może, tak jak i ona, trwał pod wrażeniem dzikiej pasji, która ogarnęła ich oboje.
Kilka razy dostrzegła, że patrzy na nią tak, jak gdyby widział ją po raz pierwszy.
Nagle dostrzegła uważny wzrok koleżanki i zauważyła, że od dłuższej chwili
obraca bezmyślnie w palcach kartę z katalogu.
- Chyba wziął pod uwagę twoją radę - stwierdziła Frieda.
- Kto taki? - spytała nieprzytomnie.
- No, Alvin. Zastanawiające, jak od razu się zmienił.
Wystarczyło, by pozbył się muchy i zrezygnował z tej ulizanej fryzury, a już
przestał wyglądać jak fajtłapa.
Założę się, że gdyby stał się bardziej towarzyski i nabrał pewności siebie,
okazałby się całkiem interesującym mężczyzną - podsumowała Frieda.
Nie tylko ona zresztą zauważyła zmianę w wyglądzie kolegi. Michelle po
przyjściu na dyżur również nie omieszkała wygłosić stosownego komentarza.
Kiedy jeszcze wypowiedziała swoje uwagi Anna, Nicole zaczęła tracić cierpliwość.
- Wiem, wiem, wziął sobie do serca wszystkie dobre rady. Już o tym słyszałam
- stwierdziła ze zniecierpliwieniem.
- Ale szkoda, że nie widziałaś, jak poczynał sobie z dwunastoletnimi
panienkami. Uznały, że wygląda jak młody naukowiec i zagadywały go o fizykę
kwantową. Pękałam ze śmiechu - dodała Anna.
Niewinne zaloty dwunastolatek rozbawiły Nicole, ale kiedy później do grona
adoratorek dołączyły szesnastolatki, poczuła się nieco... zazdrosna.
Z zawodowego punktu widzenia powinna się cieszyć, że nowy adept przestał
kompromitować wizerunek męskiego pracownika biblioteki. Czy jednak Chase w
postaci Alvina nie posunął się za daleko, niedostrzegalnie zmierzając w stronę
seksu? Widząc, jak zachwycone panienki dosłownie zawisają wzrokiem na jego
wargach, gdy wykłada im podstawy obsługi komputera, nabrała nagle ochoty
oblania zimną wodą ich roztrzepanych fryzur.
Jednak widok Alvina, nawet w nowej postaci, niewiele mówił jej o tym, co
zamierza Chase. Może pochłaniało go śledztwo? Nie miała nawet okazji spytać.
Okazja pojawiła się jednak niespodziewanie, już tego samego wieczora. Nicole
skończyła właśnie oglądać dziennik o dziesiątej i zmierzała do kuchni z pustą misą
po sałatce. Niespotykane w wiosennej porze upały sprawiły, że zaczęła zazdrościć
swojej młodszej siostrze z Alaski. Z irytacją spojrzała na klimatyzatory w oknach.
Świetnie radziły sobie z gorącem, lecz jej budżet domowy o wiele gorzej radził
sobie z zużyciem prądu. Niestety, posada kierowniczki biblioteki nie należała do
najlepiej płatnych. Kręciła się po kuchni, klnąc pod nosem, że będzie znów musiała
zacisnąć pasa, kiedy nagle zobaczyła zarys znajomej postaci za szybą drzwi.
Mogła sobie pogratulować. Nie wrzasnęła. Nie upuściła nawet szklanej misy.
Po prostu podeszła do kuchennych drzwi i spokojnie je otworzyła.
- No, niech zgadnę - mruknęła. - Przechodziłeś właśnie przypadkiem i
postanowiłeś zajrzeć, tak?
- Nareszcie zadbałaś o zamki. - Wchodząc do środka zerknął z aprobatą na
lśniącą zasuwę.
- Rozumiem, przyszedłeś zbadać, czy dobrze zabezpieczyłam się przed
włamaniami. Świetnie, ale dlaczego o takiej porze?
Chase doszedł do wniosku, że raczej powinien zbadać stan swego umysłu. Po
ostatnim seansie doprowadzających do szaleństwa pocałunków, powinien trzymać
się z daleka od tej kobiety. Tymczasem, znów znalazł się w jej domu. Nie bardzo
wiedział, dlaczego spieszył się tam, gnany nagłym impulsem.
- Rzeczywiście, nie był to najlepszy pomysł - wyznał szczerze.
- Pewnie. Ciebie żadne zamki nie powstrzymają - zauważyła kąśliwie.
- Dziękuję za komplement.
Nie chciała, by odszedł. Nie teraz, kiedy wreszcie się odsłonił.
- Jadłeś kolację?
Zmarszczył brwi, na próżno usiłując sobie przypomnieć.
- Mógłbyś sobie coś przygotować. Tym razem mam mięso - kusiła Nicole.
Chase uświadomił sobie nagle, że dosłownie umiera z głodu. Przez kilka
ostatnich dni podjadał coś tylko w nielicznych wolnych chwilach. Śledztwo nabrało
tempa, w dodatku przybrało dosyć nieoczekiwany obrót. Nie miał czasu myśleć o
jedzeniu.
- Skoro mnie tak namawiasz, dobrze. Ale nic nie szykuj, sam się obsłużę.
Pomyszkował w lodówce, po czym zaczął robić sobie kanapkę jeszcze bardziej
imponującą niż poprzednio. Nagle zamarł i uniósł głowę nasłuchując.
- Co to za głosy?
Dopiero po chwili skojarzyła, że chodzi mu o hałasy dochodzące z salonu, nie
zaś o głos wewnętrzny, nakazujący jej czujność i rozsądek.
- Och, to tylko telewizor. Właśnie oglądałam dziennik.
Chase, uspokojony, dokończył dzieła, tworząc kanapkę godną olbrzyma, po
czym zagadnął niedbałym tonem:
- Wiesz, miałem wczoraj długą rozmowę z Daytonem.
- Wiem, przecież przyszedł do mnie. Ale co ty mu właściwie powiedziałeś?
- Jak to co? - Spojrzał na nią zdziwiony, zdobiąc swój majstersztyk
fantazyjnym wzorem z musztardy.
- Po prostu, jak udało ci się go przekonać?
Miesiącami proponowałam mu, że nauczę go czytać - i nic. Ty pogadałeś z nim
raz, a on natychmiast przygnał do mnie żądny wiedzy.
- Cóż, widać mam dar przekonywania.
Musiała przełknąć tę uwagę, gdyż trudno jej było zaprzeczyć, lecz temat
Daytona nie został jeszcze wyczerpany.
- Czy nadal uważasz go za podejrzanego?
- Uważam, że chyba miałaś rację - stwierdził, dokładając jeszcze płat pieczonej
wołowiny i dwa plasterki pomidorów do swojej kulinarnej wieży Babel.
- Miałam rację?
- W tej chwili wydaje mi się mało prawdopodobne, by Dayton był tym, którego
szukamy.
- No, no! Po raz pierwszy się ze mną zgadzasz.
- Tylko nie wbijaj się zbytnio w dumę - ostrzegł.
Kanapka prezentowała się już tak zachęcająco, że Nicole zrobiła sobie podobną,
choć o wiele skromniejszych rozmiarów. Kiedy wszystko było gotowe, oboje w
milczącym porozumieniu udali się do salonu i zasiedli na kanapie przed
telewizorem, gdzie zaczął się akurat wieczorny kryminał. Kiedy zjedli już
wszystko do ostatniego okruszka, Nicole, by zyskać na czasie, sięgnęła po czarkę z
miętowymi pastylkami. Każde wzięło po jednej. Przez tę krótką chwilę zdążyła
sobie przemyśleć pewną delikatną kwestię.
- Wiesz, cieszę się, że popracowałeś trochę nad swoim... to znaczy nad
wyglądem Alvina.
- Sądzę, że ludzie to zaakceptowali.
- Przez „ludzi" rozumiesz zapewne seksowne nastolatki? - nie darowała
Nicole.
- Nie wydajesz się tym zachwycona - zauważył z uśmieszkiem.
- Skąd, cieszę się, że wreszcie zdecydowały się odwiedzić bibliotekę. Wiele z
nich nie przestąpiło jej progu, odkąd przestały chodzić tu na bajki.
- Można więc powiedzieć, że każde z nas na swój sposób działa na rzecz
biblioteki. Ja ściągam do niej młodzież, a ty... starasz się o poparcie w rejonie.
- Uhm...
- Popatrz tylko, co za bzdury! - prychnął znienacka Chase. - Jakim cudem ci
faceci mogą bawić się w strzelaninę w przestrzeni tak zamkniętej jak tunel metra?
Zupełnie jakby nigdy nie słyszeli o rykoszetach.
Popatrzyła na niego i zaczęła się zastanawiać, czy również narażał się na kule,
wszystko jedno, rykoszetujące czy nie. Zdenerwowała się nagle, sięgnęła po pilota
i przełączyła program na wieczorny teleturniej.
- Co robisz?
- Wyraźnie drażnił cię tamten film. Po co masz się niepotrzebnie przejmować?
- Boże, iloma rzeczami muszę się przejmować. Ale nie znaczy to, bym miał ich
unikać.
Nicole nie była pewna, czy Chase ma na myśli tylko telewizję.
- A jeśli nie unikasz, jak sobie radzisz? - zapytała ostrożnie.
- Po prostu zaczynam działać - odparł, sięgając do pilota, którego ciągle
trzymała w ręku i włączając kryminał.
Z żalem pomyślała, że jednak nie mówił o nich. Nagle Chase odwrócił się ku
niej.
- Przejmuję się tobą, wiesz? - mruknął. - I tego zmartwienia też nie będę
unikał.
- Mną? - zdziwiła się.
Przytaknął bez słowa.
- A przejmowanie się kimkolwiek nie leży w twojej naturze, co? - stwierdziła
nagle odkrywczo. - Wolałbyś zapewne sam nie dawać komuś spokoju.
Strzał był celny. Chase sam nie wiedział, czy ma się martwić, czy cieszyć jej
przenikliwością. Jednego tylko był pewien - nie potrafił oderwać się od tej
dziewczyny.
- Jeśli taka kobieta jak ty nie daje mi spokoju, wszystko musi się komplikować
- mruknął i widząc zmieszanie Nicole, otoczył ją ramieniem i przyciągnął do
siebie. - A najbardziej komplikuje mi życie to, że... - kciukiem wolnej ręki
delikatnie obrysował jej dolną wargę - ... że masz takie namiętne usta.
Wiedziałaś o tym?
Pokręciła głową, czując na wargach lekką szorstkość palców. Teraz już mogła
dostrzec głód w ciemnych oczach mężczyzny. Wiedziała, czego pożąda, lecz nie
mogła jeszcze dać mu tego, czego pragnął. Jeszcze nie teraz...
- Nie znam cię na tyle dobrze, by pozwolić sprawom zajść tak daleko, jak
zapewne byś chciał. Przecież całowaliśmy się tylko dwa czy trzy razy.
- Zaraz powiem ci dokładnie. - Szybko musnął jej usta. - To jest nasz czwarty
pocałunek. A teraz następny... trochę wolniej... - wyszeptał, podniecająco wodząc
językiem po wargach Nicole.
Dreszcz rozkosznego oczekiwania przebiegł jej po krzyżu. Dotychczas chłonęli
siebie szybko i żarliwie. Teraz zaczynało narastać powoli budowane napięcie,
pełne drobnych wahań i pauz, pozwalających napawać się miłymi szczegółami.
Pełnym kształtem jego dolnej wargi. Smakiem pocałunku, delikatnie
przyprawionym miętą.
- Sześć - sam seks.
Wszystko się zgadzało. Namiętność, z jaką zaliczał kolejny punkt, rozbudziła
jej zmysły. Z pasją odkrywcy badał cudowne szczegóły - rozkoszny smak jej ust,
grzeszną giętkość języka, szlachetną emalię zębów.
- Siedem - jesteśmy w siódmym niebie.
Byli. Wpił się w usta Nicole, jakby chciał wyssać z niej duszę. Nie pozostała
mu dłużna. Mogliby tak trwać wiecznie, gdyby nie okrutna konieczność nabrania
oddechu.
- Osiem - pieszczę cię głosem.
Powiódł wargami ku delikatnemu płatkowi ucha i pomrukując jął skubać go
zębami. Nicole zadrżała, zaskoczona nową, nieznaną podnietą. Jak upajająca mogła
być pieszczota dźwięków! Czuła bliskie tchnienie jego oddechu i wibracje
namiętnych pomruków. Doznania słuchu i dotyku połączyły się w rozkosznej
harmonii.
- Dziewięć - masz szyję jak łabędź.
Opuszczał się na sznurze pocałunków wzdłuż napiętego łuku jej szyi, każde
miejsce obdarzając drobną pieszczotą języka. Zawczasu już wsunął palce we włosy
Nicole, odgarniając jedwabiste pasma, by odsłoniły gładki kark, ku któremu
zmierzał.
- I dziesięć - w podróż spieszę.
Zastanawiała się sennie, dokąd tak mu spieszno.
Wkrótce się przekonała. Zaczął po kolei odwiedzać wszystkie już poznane
miejsca, delektując się nimi jak kot śmietanką. Nicole nie miała pojęcia, jak
zabawne może być całowanie. Kiedy znów dotarł do jej ust, ich języki przekornie
zaczęły bawić się w chowanego.
Gdzieś pomiędzy dwudziestym a dwudziestym piątym pocałunkiem Nicole
zdołała wyrwać się z zaklętego kręgu przyjemności.
- Starczy - wydyszała.
- Teraz już mnie znasz? - dopytywał się kpiąco.
- Poznałam cię na tyle, na ile chciałam - oświadczyła.
- Jesteś pewna?
- Jestem.
- W porządku. - Wypuścił ją z objęć tak posłusznie, że natychmiast stała się
podejrzliwa. Co teraz knuje?
- pomyślała zaniepokojona. Nie była jeszcze emocjonalnie przygotowana na
kochanie się z nim.
Jednak, ku jej wielkiej uldze, Chase nie nalegał. Wstał i pomógł jej się
podnieść.
- Odprowadź mnie do drzwi - poprosił.
- Wiesz co - powiedziała, prowadząc go w stronę kuchni - dzisiaj
ustanowiliśmy rekord. To był najdłuższy okres bez kłótni.
- Owszem. Może od tej pory zacznie się coś nowego.
- Może - zgodziła się.
- Wobec tego...
Nicole ze śmiechem położyła mu palec na ustach.
- Idź już, bo wszystko zepsujesz.
Następnego ranka w pracy Nicole, nieobecna duchem, przebywała w różowej
krainie marzeń. Dopiero po przerwie obiadowej została gwałtownie przywołana do
rzeczywistości. Nagle zobaczyła, że ktoś kręci się między regałami. Coś w jego
zachowaniu wydawało się podejrzane. Niestety, akurat nie było Chase'a. Miał tego
dnia ruchomy czas pracy, podzielony między ranek i popołudnie.
Nicole była już skłonna sądzić, że ma zbyt bujną wyobraźnię, kiedy zobaczyła,
jak tajemniczy osobnik wyjmuje książkę z górnej półki, wsuwa coś między kartki,
a następnie wkłada tom na miejsce.
A jednak! Stwierdziła, że musi natychmiast coś zrobić. Może do kogoś
zadzwonić? Niestety, mężczyzna szybko ruszył ku wyjściu, a ona mu się nawet
dokładnie nie przyjrzała. Nie pozostało nic innego, jak tylko iść za nim.
- Wychodzę na moment - rzuciła w pośpiechu, mijając biurko Michelle. -
Zaraz wracam.
Wypadła na ulicę i rozejrzała się ostrożnie. Był! Szedł w stronę parku
przeciwległą stroną ulicy. Szybko przebiegła jezdnię. Kilku przechodniów
zmierzało w tę samą stronę; dzień był upalny, a parkowa zieleń kusiła chłodem.
Zachowując stosowny dystans, podążała za podejrzanym typem, w nadziei, że
zdoła wreszcie zobaczyć jego twarz. Sam opis pleców przestępcy z pewnością nie
zadowoliłby detektywa Ellisa. Tymczasem śledzony skręcił za róg i zniknął za
szpalerem bujnych bzów, którym park zawdzięczał swoją nazwę. Kiedy dobiegła
tam, nie zobaczyła już nikogo.
Rozdział 5
Nicole bezradnie rozejrzała się wokoło. Mężczyzna zapadł się jak kamień w
wodę. W tej części ogrodu alejki były kompletnie puste. Jakim cudem mógł tak
nagle zniknąć jej z oczu?
Kompletnie zdezorientowana rozważała właśnie tę kwestię, kiedy nagle ktoś
złapał ją z tyłu i błyskawicznie wciągnął w gęstwinę krzaków. Brutalna dłoń
zakryła jej usta, tłumiąc krzyk.
Nicole zamarła ze strachu. A więc ten człowiek nie zniknął, tylko zasadził się
na nią, zorientowawszy się, że jest śledzony.
Trzymał ją w mocnym uścisku. Ze wstrętem poczuła mdłą woń taniej whisky i
brudnych łachów. Zacisnęła powieki, usiłując zapanować nad sobą.
Spokojnie. Nie panikować. Trzeba uciekać.
- Tylko nie próbuj numeru z gryzieniem - zasyczał jej w ucho dziwnie znajomy
głos.
Działo się coś strasznego. Ze strachu ma chyba przywidzenia. Przecież to jest
głos Chase'a!
- Słyszysz mnie? - powtórzył nieznajomy, odwracając ją ku sobie, by mogła
dojrzeć jego twarz.
Oczy. Te brązowe oczy, lekko opadające w kącikach. I usta. Przecież je
całowała... Chase! Poczucie ulgi było tak wielkie, że dosłownie ugięły jej się
kolana.
- Tylko mi tu nie mdlej - warknął.
Wciągnęła głęboko powietrze i skrzywiła się, gdy nos podrażniła jej mdła,
cuchnąca woń. Ubrany był jak najgorszy lump i tak też śmierdział.
Chase, wyraźnie zadowolony, że jego zdobycz nie ma zamiaru ani zemdleć, ani
krzyczeć, odsłonił usta Nicole. Zamiast tego mocno chwycił ją za ramiona.
- Co ty sobie, do licha, wyobrażasz? - wycedził wściekle. - Mało brakowało,
żebyś mi wszystko popsuła, ty idiotko! - Nie wytrzymał i potrząsnął nią
gwałtownie. - Skąd ci przyszedł do głowy taki durny pomysł?
Patrzył na nią z tak nie ukrywanym oburzeniem, że biedna Nicole miała ochotę
zapaść się pod ziemię ze wstydu i upokorzenia. Wściekłość dosłownie gotowała się
w jego głosie.
- Zobaczyłam, jak wsuwasz coś do książki - wyjąkała. - Nie wiedziałam
wtedy, że to ty. Widziałam tylko jakiegoś mężczyznę. Zaczęłam iść za tobą i...
- Nie musisz mi mówić, co robiłaś! Wchodziłaś mi w drogę!
- Skąd miałam wiedzieć, że to ty? - próbowała się bronić. - Chciałam ci tylko
pomóc.
- Dziękuję za taką pomoc! Następnym razem może się to źle dla mnie
skończyć.
Ostre słowa uderzały boleśnie jak ciosy, raniąc Nicole do głębi. Chase
nieświadomie dotknął skrywanego urazu. Wina. Kara. Dwa bliźniacze demony,
które od lat torturowały jej sumienie. Mógł zostać zabity i byłaby to jej wina. O,
Boże, nie, nie chcę być znów odpowiedzialna, kołatała jej się w głowie dręcząca
myśl. Stary koszmar znów odżył na nowo.
Chase zdawał sobie sprawę, że jest okrutny - ale do diabła, przecież śledząc go
w ten sposób, strasznie się narażała. Wolał sobie nie wyobrażać, co by się stało,
gdyby Nicole rzeczywiście trafiła na cwaniaka obstawiającego nielegalny zakład.
Albo wręcz na członka przestępczej bandy. Wszystko mogło się zdarzyć, choć
dotychczas gang nie stosował przemocy.
Ale szczur, zagoniony do kąta, atakuje. Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę,
na co się naraża?
- Jeżeli dalej będziesz się tak głupio zachowywać, osobiście wsadzę cię za
kratki - oznajmił.
- Zapewniam cię, że nie ma potrzeby - odpowiedziała, prostując się dumnie, by
ukryć rozpacz. Głupie popisy, zaśmiała się gorzko w duchu. Teraz widzisz, do
czego prowadzi działanie bez myślenia.
- Proszę, pozwól mi odejść - dodała błagalnie.
W tym momencie Chase uświadomił sobie, jak głęboko ją zranił. Z bladej
twarzy patrzyły na niego ogromne zielone oczy. Ich wyraz dosłownie poraził go.
Spojrzenie Nicole, tak zwykle żywe i ciepłe, stało się puste, wyprane z wszelkich
emocji. Po raz pierwszy widział ją w takim stanie.
Radosne wrzaski grupki dzieci bawiących się nie opodal odwróciły na moment
jego uwagę. Natychmiast wykorzystała okazję. Wyślizgnęła się z jego ramion i
pognała alejką, jakby ścigał ją sam diabeł.
Nie próbował jej zatrzymywać. W końcu nie mógł się dziwić, że uciekła.
Przycisnął ja zbyt mocno - lecz nie miał wyjścia. Napędziła mu stracha; kto by
przypuszczał, że zacznie go śledzić?
Teraz, kiedy już nieco ochłonął, musiał z niechęcią przyznać, , że zasłużyła na
podziw. Trzeba mieć odwagę i bystry umysł, żeby nie zgubić przeciwnika. Dobrze
jej szło, była ostrożna i zachowywała dystans. Niejeden nawet nie zauważyłby, że
jest śledzony. Ale on wiedział.
Dziwne... Jakim cudem kobieta o takim stylu i sposobie bycia może nagle wejść
w rolę wyszkolonej agentki? Pomimo całej złości na Nicole, musiał przyznać, że
była odważna. Niepokojący natomiast był fakt, że do tego stopnia ogarnęła go
wściekłość.
Na samą myśl, że Nicole może coś zagrażać, czuł lodowaty ucisk koło serca.
Dopóki na jej widok krew wrzała mu w żyłach, łatwo mógł wytłumaczyć swoje
uczucia. Ale paniczny lęk o tę kobietę był sygnałem czegoś o wiele
poważniejszego. Zaangażowania. Głębokiego zaangażowania. Wreszcie stało się
to, czego się obawiał. Niesamowite! I wbrew pozorom nie rozpaczał tak, jak
uczyniłby to kilka tygodni temu.
Nie da się ukryć. Wpadł. Po uszy.
Zachwycające. Nie tylko stracił szansę nakrycia jednego z przestępczych
ptaszków, lecz zapewne podpadł na dobre Nicole. Trudno, później z nią
porozmawia. Teraz czeka go robota.
- I co, udało ci się? - zapytał Eddie.
- Tak, bez problemu - odparł Leo. - Opracowałem harmonogram
przyjmowania zakładów i system przekazów.
- A ten nowy facet się pokazał?
- Jaki facet?
- Nowy klient. Miał podać stawkę... poczekaj.
- Eddie szybko przewertował plik trzymanych w ręce karteczek. - Tak,
zostawił wiadomość.
- Interes się rozwija - zauważył Leo.
- Mowa! Przeniesienie kontaktów do tej biblioteki było dobrym posunięciem.
W poprzednim miejscu zaczęli już coś podejrzewać. W porę ich wyczułem.
Mówię ci, mam nosa do tych spraw. Istny szósty zmysł.
- Czytałem ostatnio interesującą książkę o postrzeganiu pozazmysłowym.
- Daj spokój, to mnie nie interesuje. Stanowczo za dużo czytasz i to jest twoja
podstawowa wada.
Powinieneś używać życia, a nie czytać o nim w książkach.
- Ten rodzaj pracy, który mi zleciłeś, dostarcza wystarczających emocji.
- Czyżbyś narzekał?
- Nie, skąd - skwapliwie zaprzeczył Leo. - Tak sobie tylko powiedziałem.
- Bo wiesz, jest jeszcze cała masa ludzi, którzy z chęcią podjęliby się tej
roboty. Nie musiałem brać ciebie.
- Zdaję sobie sprawę.
- Gdybyś nie był krewnym mojej żony...
- Więc możesz mi zaufać - szybko wtrącił Leo.
- Trzeba dostrzegać także i dobre strony.
- To już pozostawiam tobie. Sam muszę pilnować forsy.
Nicole wróciła do biblioteki, gdzie natychmiast zamknęła się w toalecie.
Pochwyciwszy mydło zaczęła dokładnie szorować ręce, by zmyć nieznośną woń
whisky. Wreszcie spryskała twarz zimną wodą i zaciskając z wściekłością zęby,
nakazała sobie spokój.
Trzymając się kurczowo krawędzi umywalki, usiłowała stłumić rozpaczliwy
szloch. Okłamywała samą siebie. Chase potraktował ją jak przelotną znajomość.
Nic go nie obchodziła. Kiedy weszła mu w drogę i popsuła szyki, skończyły się
sentymenty.
Mało tego, naraziła go na niebezpieczeństwo. Każdy mężczyzna na jego
miejscu byłby wściekły. Sama była wściekła na siebie. Czy nigdy nie zmądrzeje?
Na pocieszenie próbowała sobie wmówić, że w porę została przywołana do
porządku, nim jeszcze sprawy z Chase'em zaszły za daleko. Kto wie, jakie jeszcze
głupstwa mogłaby popełnić...
Z ogromnym wysiłkiem zmobilizowała się, by wyjść z łazienki i pokazać się
zaintrygowanym pracownikom.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z troską Michelle.
- Tak szybko stąd wypadłaś, a teraz wróciłaś i źle wyglądasz.
- To prawda, nie czuję się dobrze - przyznała Nicole z bladym uśmiechem. -
Głupio zrobiłam biegając po mieście w taki upał.
Rzeczywiście nie czuła się najlepiej, jednak bohatersko postanowiła nie
poddawać się ponurej rozpaczy. Obsługiwała klientów niezwykle sumiennie,
zarzucając ich nadmiarem informacji. Wytężona praca stała się dla niej jedyną
ucieczką od dojmującej pustki i żalu.
Kiedy jednak wróciła do domu, przeżycia całego dnia i tłumione emocje doszły
do głosu z całą siłą. Zaledwie zamknęła za sobą drzwi, zaczęła spazmatycznie
szlochać.
Jak ślepiec weszła po schodach do sypialni, zrzuciła ubranie i poszła wziąć
długi, gorący prysznic. Łzy mieszały się ze strumieniami wody.
Później włożyła miękką bawełnianą domową suknię i powoli zeszła na dół, by
na wszelki wypadek sprawdzić zamki. Teraz, kiedy nie miała już czym płakać,
czuła się pusta jak wyrzucona przez morze muszla. Nie chciała widzieć tego
człowieka. Ani dziś, ani jutro. W ogóle. Szkoda, że muszą jeszcze razem
pracować...
Kiedy weszła do kuchni, zobaczyła stojącego tam Chase'a. Zamknięte drzwi nie
stanowiły widać dla niego przeszkody. Ubrany był w swój firmowy strój: czarną
koszulkę, skórzaną kurtkę i seksowne dżinsy z dziurami, w których widziała go po
raz pierwszy w biurze Strauda.
- Zabieraj się stąd. - Głos Nicole mroził lodem.
Chase nie należał jednak do mężczyzn, którzy łatwo się zniechęcają.
- Musimy porozmawiać - oświadczył.
- Chciałeś powiedzieć: musimy sobie nawymyślać - poprawiła go lodowatym
tonem, gwałtownym ruchem zaciskając pasek sukni. - Zdaje się, że ostatnio sobie
ulżyłeś.
Chase nie oczekiwał, że Nicole przyjmie go w pogodnym nastroju, ale nie
spodziewał się aż takiego chłodu i dystansu. Znał tylko jedną drogę przełamania
tego muru obojętności - doprowadzenie jej do wściekłości, pasji, tak, by wreszcie
zaczęła z nim rozmawiać. Krzyczeć, wymyślać... - wszystko było lepsze, niż to
oskarżycielskie, milczące spojrzenie.
- To, co zrobiłaś dzisiaj, było bardzo głupie - stwierdził.
- Już mi o tym mówiłeś - odpowiedziała obojętnym tonem.
- Ale nie wiem, czy to w ogóle do ciebie dotarło.
- W porządku, dotarło. A teraz idź.
- Nie pójdę, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
- Dobrze, w takim razie zostań, a ja wyjdę.
- Mówiąc to, skierowała się w stronę frontowych drzwi. Nagle uświadomiła
sobie jednak, że nie jest ubrana do wyjścia i zawróciła z wahaniem, zamierzając
pójść do sypialni.
Chase błyskawicznie wykorzystał okazję i zagrodził jej drogę.
- Nicole, reagujesz zbyt emocjonalnie.
Zesztywniała.
- Zbyt? A jak mogę reagować po tym, jak mnie napadłeś, a potem zrobiłeś mi
awanturę i...
- Nie zrobiłem awantury - przerwał jej szybko, zadowolony, że wreszcie
pokazała swój dawny, ognisty charakter. - Trochę na ciebie pokrzyczałem, to
wszystko. Strasznie byłem zdenerwowany z twojego powodu. Straud powiedział,
że mnie zabije, jeśli spadnie ci choć włos z głowy.
- Zapewniam, że ani ty, ani twój szef nie musicie się o mnie martwić -
wycedziła. - Obiecuję, że będę grzeczną dziewczynką, pracowicie wysiadującą w
bibliotece za stosami książek.
Postanowił wypróbować inną taktykę.
- Słuchaj, ja naprawdę mogę zrozumieć, dlaczego tak zrobiłaś. Wiem, że
chciałaś mi pomóc i zdaję sobie sprawę, że trochę za mocno cię przycisnąłem.
- Trochę!
- Za bardzo się zdenerwowałem.
- Nie dziwię się, skoro szef zagroził, że oberwiesz, jeśli coś mi się stanie -
szydziła.
- Nie, dlatego, że ja sam się o ciebie martwiłem.
Cholernie się martwiłem. Zależy mi na tobie, dziewczyno! Nie rozumiesz tego?
- zawołał, wytrącony z równowagi oskarżycielskim tonem Nicole.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- I w ten sposób dajesz komuś do zrozumienia, że ci na nim zależy? Drąc się na
niego?
- Tak - spojrzał jej prosto w oczy.
- Zresztą wszystko jedno - odwróciła wzrok.
- Wcale nie, do cholery! - wykrzyknął i pochwycił ją w ramiona.
Łatwiej byłoby jej oprzeć się zmysłowej pasji jego pocałunków niż czułości, z
jaką dotknął wargami jej ust. Czar znów zaczynał działać.
Lecz nie była już zdolna mu wierzyć. I nie mogła sobie pozwolić na kolejną
chwilę zapomnienia.
- Nie! - wyrwała mu się nagle. - Nie, drugi raz mi tego nie zrobisz. Tym razem
nie uda ci się omamić mnie tak, bym zapomniała, jak się nazywam.
- Zgoda, skrzywdziłem cię - burknął. - I przepraszam za to. Ale czy nie
możesz zrozumieć, że byłem tak cholernie zdenerwowamy, ponieważ martwiłem
się o ciebie? Kiedy ochłonąłem, sam zrozumiałem bezsens tych krzyków. I jeśli
chcesz wiedzieć, muszę sprawiedliwie przyznać, że cię podziwiam. Zaskoczyłaś
mnie, wiesz? Nie spodziewałem się po tobie tak spontanicznego zachowania.
- Raczej głupiego, jak to sam określiłeś.
- Zachowałaś się lepiej, niż ktokolwiek inny na twoim miejscu. Utrzymywałaś
odległość, kryłaś się...
- Właśnie, powinnam skryć się gdzieś - przerwała mu gorzkim tonem. - Przed
tobą, przed tymi wszystkimi problemami.
- Takie nastawienie nie pasuje do kogoś o twoim temperamencie. Ty
angażujesz się we wszystko całą duszą i nie należysz do osób, które zajmują
miejsca w tylnych rzędach. Nie masz zwyczaju oddawać pola bez walki. Dlatego
zastanawiam się, dlaczego wtedy tak się poddałaś... nie dziwiłbym się nawet,
gdybyś walnęła mnie na odlew, czy coś w tym stylu. Tymczasem popatrzyłaś na
mnie tymi swoimi wielkimi zielonymi oczami z rozpaczą, jak skrzywdzone
dziecko.
- Proszę, proszę, nawet czujesz się winny! Daj sobie z tym spokój -
wykrzyknęła.
- Nie czuję się winny, tylko chciałbym wiedzieć, dlaczego tak zareagowałaś.
Chcę zrozumieć.
- Przez ciebie czuję się jak nieostrożne dziecko, które wszystko może popsuć, a
to mi się nie podoba.
Kiedy ma się do czynienia z kimś takim jak ty, stale chodzącym po
niebezpiecznej linie, trzeba uważać, żeby ci nie przeszkodzić. Jeszcze mógłbyś
spaść.
- Spaść i tym samym wypaść na zawsze z twojej orbity, co?
Natychmiast odeszła mu ochota do żartów, kiedy zobaczył nagły grymas
cierpienia na twarzy Nicole.
- Tak już się kiedyś stało - szepnęła.
- O czym ty mówisz?
- Ostatni raz, kiedy zachowałam się głupio i nieostrożnie, mężczyzna, którego
kochałam, zginął. Nie patrz na mnie z takim niedowierzaniem. Mówię prawdę.
Albo coś, co wydaje ci się tylko prawdą, skomentował w myśli Chase, wiedząc
z doświadczenia, jak emocje mogą ubarwiać fakty, nadając im wymiary głębsze niż
w rzeczywistości.
- Opowiedz mi, co się stało - poprosił.
Nicole wzdragała się przed opowiadaniem o Johnnym, lecz rozumiała, że dłużej
nie może ukrywać swojej przeszłości przed Chase'em. Zaczęła mówić szybko, by
mieć już to za sobą.
- Poznałam go na uczelni. Też był dziki i swobodny, jak ty. Kochał smak
ryzyka. Ja nie byłam dla niego wyzwaniem - z miejsca nieprzytomnie się w nim
zakochałam.
Byliśmy ze sobą trzy lata - słowa Nicole biegły teraz dużo szybciej. - Johnny
miał naturę buntownika - we wszystkim, co robił, była szczypta szaleństwa.
Przy tym nic nielegalnego, żadnych narkotyków. Po prostu brał życie garściami
i ciągle się sprawdzał.
I któregoś dnia posunął się za daleko. Dosiadł swojego harleya, uśmiechnął się
do mnie i obiecał, że pokaże mi nowy, fantastyczny numer. Chciał się popisać,
zaimponować mi. Ale coś się stało...
Nicole zacisnęła nagle powieki, po czym rozwarła je i niewidzącym
spojrzeniem wpatrzyła się w pogodny morski pejzaż, zdobiący ścianę salonu.
Łatwiej przyszło jej powstrzymać łzy.
- Motor roztrzaskał się, a Johnny zginął na miejscu.
Na moich oczach - dokończyła ze ściśniętym gardłem.
- A więc tak to było. Och, kochana... - Głos Chase'a wibrował współczuciem. -
Chodź do mnie - poprosił, opiekuńczo otwierając ramiona.
Zawahała się jednak w obawie przed odsłonięciem się i kolejnym bolesnym
rozczarowaniem. Zranił ją głęboko, choćby nawet nieświadomie. Kiedy jednak
spojrzała w wyraziste brązowe oczy, przyzywające ją obietnicą pocieszenia i
uzdrowienia, z wahaniem dała jeden krok do przodu... potem drugi, aż znalazła się
w silnych ramionach mężczyzny. Chase przycisnął Nicole do serca z całej siły,
łagodnie kołysząc ją w objęciach jak dziecko.
- I od tamtej pory stale masz poczucie winy?
- zapytał szeptem.
- Nie rozumiesz tego? - odparła zdławionym głosem, który rozdzierał mu
serce. - Przecież mogłam go jeszcze zatrzymać, a nie zrobiłam tego. Dlatego, kiedy
dzisiaj w parku powiedziałeś mi, że mógłbyś zginąć przeze mnie...
Chase zaklął pod nosem.
- Powiedziałem to w złości. Każdy mężczyzna zareagowałby tak, gdyby
kobieta, na której mu zależy, napędziła mu stracha. Nie traktuj tego dosłownie.
- Wiem, że tak myślałeś.
- Dobrze, przez moment... albo inaczej - byłem tak wściekły, że mogłem to
pomyśleć... Do diabła, a skąd miałem wiedzieć o twojej przeszłości! Gdybyś
opowiedziała mi o sobie wcześniej, nigdy nie wypowiedziałbym tych słów -
wyrzekł poważnym tonem, unosząc twarz Nicole ku górze, by spojrzeć jej w oczy.
Po raz pierwszy słowa wydały mu się niepotrzebne. Zapragnął zastąpić je czułością
pocałunków. Tylko tą drogą mógł wyrazić nową, nieznaną potrzebę, którą obudziła
w nim Nicole - potrzebę bliskości, opiekuńczości, troski.
Dziewczyna natychmiast wyczuła, że wkroczyli w inny, głębszy wymiar ich
związku. Wcześniejsze, czysto fizyczne doznania zakotwiczone zostały teraz w
potężnym nurcie emocji. Z radosną łatwością odszyfrowała ukryty przekaz. Wargi
Chase'a precyzyjnymi pociągnięciami rysowały dokładną mapę jej twarzy - a kiedy
dotarły w okolicę ust, Nicole zamarła wyczekująco. Teraz ich pocałunek nasycony
był bogactwem prawdziwych uczuć: bólu, radości, bliskości, zrozumienia,
potrzeby, pragnienia.
Tak jak dawniej, Nicole spodziewała się gwałtowności i pożądania, lecz tym
razem Chase upajał się powolną grą pieszczot. Obejmował ją lekko, jak gdyby
dotyk fizyczny stał się jedynie dodatkiem do emocjonalnych więzów, łączących ich
w o wiele silniejszym uścisku. Nicole z wolna przysunęła się bliżej, w milczeniu
napawając się łatwością, z jaką ich ciała dopasowywały się do siebie, na
podobieństwo dwóch kawałków skomplikowanej układanki.
Tu właśnie chciała być - w jego ramionach. Tam było jej miejsce,
przeznaczone tylko dla niej. Nigdy przedtem nie doświadczała takiego poczucia
akceptacji. Teraz wiedziała już jasno, czego pragnie.
- Nie tutaj - wyszeptała cichutko.
- Nie? - jęknął, lecz rozluźnił uścisk.
- Nie, nie, chodźmy na górę.
- Na górę? - Uniósł głowę, by spojrzeć Nicole w oczy. Niezachwiana pewność,
jaką w nich dojrzał, zaparła mu dech w piersiach.
- Na górę - potwierdziła z uśmiechem, muskając lekko wargami jego usta.
Żadne z nich nie chciało zerwać uścisku, więc posuwali się ku schodom śmiejąc
się i całując bez przerwy.
U szczytu schodów Chase porwał Nicole na ręce i poniósł ku sypialni. Spanie
było już przygotowane wcześniej. Paląca się nocna lampa rzucała ciepły krąg
blasku na niebiesko-białą pościel, zapraszająco rozesłaną na antycznym łożu.
Chase złożył swoje brzemię na świeżych prześcieradłach tak troskliwie, jak
gdyby powierzał im najbardziej cenny i kruchy skarb. Nim głowa opadła Nicole na
poduszki, zdążyła jeszcze pomyśleć o emocjonalnych upadkach i wzlotach, jakich
zdążyła doświadczyć tego dnia. Trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze dwie
godziny temu, w tym samym pokoju dręczył ją ból rozpaczy. Teraz znów tu jest,
przejęta rozkosznym dreszczem radosnego oczekiwania.
Chase usiadł obok i pochylił się ku niej, by odgarnąć pasmo jedwabistych
jasnych włosów z jej twarzy. Jego ręka nie zaprzestała pieszczot. Palce zsunęły się
wzdłuż policzka, dotykając czule kącika warg, które rozchyliły się w oczekiwaniu.
Z wolna, z rozmysłem mężczyzna zaczął delikatnie dotykać jej ust wargami,
budząc tlące się pożądanie. Po chwili ujął jej dłoń w swoją, aż palce splotły się z
drżącymi palcami Nicole.
- Zdenerwowana? - szepnął cichym, uwodzicielskim tonem.
- Zachwycona - poprawiła go stłumionym szeptem.
- Cudownie. - Uniósł jej rękę do ust i nęcąco połaskotał językiem jej wnętrze. -
To samo mogę powiedzieć o sobie. Ale lepiej nie wierz mi na słowo.
Sama sprawdź.
Spodziewał się wahania; sądził, że będzie potrzebna zachęta - tymczasem
Nicole znów go zaskoczyła. Błyskawicznym ruchem ściągnęła mu czarną koszulkę
i cisnęła ją na rzeźbione zwieńczenie łoża. Zachłannie przyciągnęła go ku sobie i
popchnęła, aż rozciągnął się jak długi na materacu. Zamruczał z ukontentowania,
kiedy zaczęła okrywać jego nagi tors szybkimi pocałunkami, od szyi po pępek.
Jej ręce również nie próżnowały, wsuwając się w prowokacyjnie rozmieszczone
rozdarcia dżinsów i myszkując tam ciekawie.
- Hej, czy ty wiesz, co robisz? - wykrztusił.
- Owszem, uwodzę ciebie. I mam nadzieję, że dobrze mi idzie. - Rzuciła mu
łobuzerskie spojrzenie, wsuwając głębiej rękę w szczególnie strategicznie położoną
dziurę.
Uśmiechnął się, przymykając z lubością oczy.
- Och, skarbie, idzie ci aż zbyt dobrze...
Kiedy podstępna dłoń zawędrowała zbyt daleko, Chase zatopił palce we
włosach Nicole i przyciągnął jej głowę ku sobie, drugą ręką gorączkowo szarpiąc
się z paskiem sukni.
Już miał okryć pocałunkami skrawek jedwabistej skóry, który wyłonił się z fałd
materiału, kiedy nagle przypomniał coś sobie i usiadł sztywno na łóżku.
- O, nie!
- Co się stało? - spytała zdyszanym głosem.
Z zakłopotaniem potarł ręką czoło.
- Nie przypuszczałem... kiedy do ciebie szedłem, nie planowałem, że będziemy
to robić... i nie zabezpieczyłem się.
Nicole rozczuliło to nieporadne tłumaczenie.
- Na szczęście ja się zaopatrzyłam - mruknęła, sięgając do szuflady po pudełko
prezerwatyw, które nabyła po tamtym wieczorze, kiedy Chase odliczał pocałunki.
- Dobrze, skoro już tę sprawę mamy z głowy, przypomnij mi, na czym
skończyliśmy.
- Tu - dotknęła nasady swojej szyi.
- Osobiście sądzę, że raczej tu. - Powiódł ustami ku okrągłości piersi, a potem
obrócił Nicole ku sobie i pracowicie zaczął rozpinać rząd drobnych perłowych
guzików. Czynił to z wolna, celebrując odsłonięcie każdego kolejnego skrawka
ciała pocałunkiem.
Nicole napawała się cudownym uczuciem rozkoszy. Kiedy uniosła ramiona, by
ściągnąć rękawy, Chase pochylił głowę i przyssał się wargami do różowego sutka
jej piersi.
Płomień pożądania rozpalił się nagle i ciało Nicole drżąc wygięło się w łuk.
Chase, nie chcąc pozbawiać pieszczoty drugiej piersi, ujął w dłoń jej krągłość,
gładząc kciukiem rozpaloną skórę.
Rozkoszny dreszcz w ciele Nicole sięgnął zenitu; wówczas przeniósł usta na
lewą pierś, tam, gdzie jak oszalałe biło serce.
Stopniowo czuły dotyk palców zaczął schodzić ku brzuchowi i udom, ku
miejscu, gdzie najbardziej był oczekiwany. Cienkie jedwabne figi nie stanowiły
przeszkody dla podniecającej pieszczoty.
Nieznośny żar ogarnął Nicole, jakby zbliżała się ku rozpalonemu jądru Słońca.
Płonęła. Nie mogła już dłużej czekać.
Nagle wszystko uległo przyspieszeniu. Nawet nie wiedziała, kiedy Chase
pozbył się resztek ubrania. Niepostrzeżenie zniknęły też jej majtki.
Wstał na moment, by się zabezpieczyć, a potem bez chwili wahania wszedł w
nią, powoli i delikatnie, czekając, aż otworzy się przed nim całkowicie.
Przyjęła go z niecierpliwością, rozchylając uda i mocno przyciągając go do
siebie rękami.
Chase, kołysząc się w rytmie, jaki dyktowało im narastające pożądanie,
wpatrywał się w Nicole, z radosną satysfakcją śledząc wyraz ekstazy, który
przebijał spod gorączkowego rumieńca. Nagły wewnętrzny skurcz jej ciała wyrwał
mu z ust jęk bolesnego zachwytu. A kiedy poczuł, że jej biodra zaczynają poruszać
się zgodnym rytmem, wszystko przestało być ważne - oprócz jednego celu.
Nicole zsunęła ręce po lśniących od miłosnego potu plecach mężczyzny i
jeszcze mocniej przyciągnęła go do siebie, pragnąc być z nim blisko, jak najbliżej
w cudownym momencie spełnienia. Nie istniały już słowa, rozpierzchły się myśli.
Mogła tylko czuć, czuć, i - ach, jak bardzo czuć!
- Zrobiliśmy to - mruknęła leniwie.
- Tak, zrobiliśmy. - Ciepłe męskie ramię, na którym spoczywała jej głowa,
rezonowało niskim tonem jego głębokiego barytonu. - Nie żałujesz, prawda? -
zapytał.
- Jeszcze nie wiem - odparła z całą szczerością.
- Jest tyle rzeczy, których nie wiem... o tobie.
- A co chciałabyś wiedzieć?
Nicole położyła rękę na piersi Chase'a, by poczuć uspokajający rytm jego serca.
- Wszystko...
- Och, to trudna sprawa.
- Czy wiesz, że nawet nie wiem, gdzie mieszkasz?
Przychodzisz do biblioteki przebrany za Alvina, potem pojawiasz się w mojej
kuchni - tajemniczy człowiek znikąd - i całujesz mnie, po czym znów znikasz.
- Teraz nie zniknę.
- Jeszcze nie - podkreśliła, zerkając ku niemu.
- Och, kobieto małej wiary - zamruczał i uśmiechnął się do niej,
przekrzywiając głowę.
W tym momencie Nicole uświadomiła sobie, jak niewiarygodny pociąg czuje
do tego mężczyzny. Pokochała go całym sercem, a właściwie nic o nim nie
wiedziała. Nie znała nawet jego adresu ani telefonu - lecz kochała go i nic poza
tym nie było ważne.
- Dlaczego tak patrzysz na mnie? - zapytał Chase.
Bo właśnie uświadomiłam sobie, że cię kocham, odpowiedziała mu w myśli. I
zastanawiam się, czy kiedy mówiłeś, że zależy ci na mnie, też myślałeś o miłości...
- Po prostu patrzę - powiedziała głośno.
- I próbujesz mnie rozgryźć, tak? - domyślił się bystro, leniwym gestem
przesiewając jedwabiste włosy Nicole przez palce.
- Coś w tym stylu.
- Urodziłem się trzydzieści cztery lata temu w południowej części Chicago.
- I? - ponagliła.
- I - rozłożył ręce szerokim gestem - oto mnie masz!
- Dobrze, dobrze. - Wskazującym palcem wykreśliła prostą linię wzdłuż jego
piersi. - Ty wiesz wszystko o mojej romantycznej przeszłości, a ja nic nie wiem o
twojej. Byłeś kiedyś żonaty? Zaręczony?
- Nie. Tak.
- Zaręczony? - Nagle zaprzestała karesów. Ukłucie zazdrości, jakiego
doświadczyła na widok Chase'a flirtującego z chichocącymi małolatami, było
niczym w porównaniu ze wstrząsem, jakiego doznała teraz.
- I co się stało?
- Były między nami nieporozumienia co do mojej pracy. Ona chciała, żebym
zajął się polityką, a ja się nie zgadzałem. Wcale się nie przejęła moją odmową.
Miała bogatego tatusia, który postanowił pociągnąć kilka sznurków, by
spowodować zwolnienie mnie z policji. Na szczęście w porę się zorientowałem.
- Nie mogła cię dobrze znać, skoro sądziła, że mógłbyś przekwalifikować się
na polityka.
- Czy aby nie powinienem się poczuć obrażony?
- spytał chłodnym tonem.
Nicole wsparła się na łokciu i z powagą popatrzyła mu w oczy.
- Nie. Nie zrozum mnie źle, ja nie twierdzę, że nie nadajesz się do roli polityka,
bo z powodzeniem mógłbyś ją grać, gdybyś chciał. Uważam jedynie, że jesteś zbyt
niezależny, zbuntowany - w ogóle niezbyt pasujesz do tego światka.
- Tym razem wyczuwam komplement. Poza tym masz rację, ona słabo mnie
znała.
- Ale sam przyznaj, że tak naprawdę nie pozwalasz, by ktoś cię poznał -
zauważyła spokojnie. - I zastanawiam się, dlaczego.
- No, zgaduj. Lubię trzymać cię w niepewności.
Odpowiedź utwierdziła tylko Nicole w przekonaniu, że Chase nie jest
człowiekiem, do którego łatwo dotrzeć. Skazana była na własne domysły, wiedząc,
że sam z siebie nic jej nie powie. Pozostało tylko przeprowadzić małe
przesłuchanie.
- Nadal nic nie wiem o twoim życiu poza pracą - stwierdziła.
- Nie mam swojego życia poza pracą.
- Ale musisz chociaż gdzieś mieszkać.
- Owszem, mam mieszkanie. Służy mi tylko do spania. Nie jestem pewien, czy
mógłbym powiedzieć, że tam „mieszkam".
Obydwie odpowiedzi dały Nicole wiele do myślenia.
- Co sprawiło, że poszedłeś do policji? - drążyła dalej.
- Lubiłem się przebierać.
Z irytacją potrząsnęła go za ramię.
- Nie żartuj sobie!
- Mówię serio. Oczywiście przede wszystkim pragnąłem zbawiać świat -
wyznał skromnie. - Ale niezależnie od tego mam ciągotki aktorskie.
- Zauważyłam.
- Mój tatuś też zauważył i dlatego pewnego dnia powiedział mi: „Synu, z
twoim talentem możesz zostać albo gliną, albo aktorem". Zdecydowałem się na
policjanta, bo to bardziej pewna posada. Miałem wtedy chyba pięć lat.
Wiedziała, że Chase potrafi sobie żartować nawet w sprawach dla niego
ważnych. Niełatwo było zmusić go do poważnej rozmowy.
- Twój ojciec prowadził klasę teatralną w szkole, tak? - spytała, pamiętając, że
wspomniał kiedyś o tym.
- Owszem.
- Mój ojciec też pracował w szkole. Był nauczycielem historii. Teraz jest na
emeryturze.
- Zadziwiające - stwierdził nieoczekiwanie Chase.
- Co, że mój ojciec nie jest już młody?
- Nie, to, że był nauczycielem. Sądząc po twoim szyku i stylu mógłbym się
spodziewać, iż jesteś córką bankiera albo kogoś takiego. Głowę bym dał, że
urodziłaś się ze srebrną rodową łyżeczką w buzi.
- Skądże, pochodzę z bardzo średniej klasy.
- Mogłabyś z powodzeniem pochodzić z bardzo wysokiej. - Uśmiechnął się,
muskając jej pierś palcami.
Nagle zmarszczył brwi, dostrzegając zaczerwienione zadrapanie na ramieniu
Nicole.
- Kiedy to się stało? Teraz? - zapytał.
- Nie, wcześniej. Wiesz, w krzakach... - Zamilkła, nie chcąc kontynuować
drażliwego tematu.
- O, przepraszam. Powinienem się liczyć z tym, że możesz mnie zobaczyć i
nabrać podejrzeń.
- Wcale cię nie winię - zapewniła. - Świetnie grałeś swoją rolę i nie
domyśliłabym się, że to ty.
- Słowo daję, powinienem ustalić dla ciebie specjalne wytyczne, na wypadek
gdybyś znów dostrzegła coś podejrzanego pod moją nieobecność. Zresztą,
mówiłem ci już przedtem, żebyś w takich sytuacjach dzwoniła do Strauda -
powiedział, poważniejąc nagle.
- I nie byłabym w stanie powiedzieć mu nic poza tym, że jakiś dziwny osobnik
włożył coś do książki.
Gdyby zaś się pojawił, mógłby tak samo popsuć twoją operację „Żądło". Bo,
jak rozumiem, zamierzałeś sprowokować gang do działania, podszywając się pod
jednego z ich klientów.
- Tak wszystko ukartowałem, lecz podejście zostało spalone.
- Przeze mnie.
- Sam jestem też winien. Przesadziłem. Powinienem po prostu zgubić cię,
zamiast zaczajać się w krzakach i wyrządzać ci krzywdę - stwierdził, czule całując
zadrapane miejsce.
- Po prostu nie rób już tego więcej - szepnęła.
- Nie? - zapytał z udawanym rozczarowaniem.
- A myślałem, że lubisz moje pocałunki.
Karcąco trzepnęła go palcami po wargach.
- Detektywie Ellisie, przywołuję cię do porządku.
Miałeś opowiedzieć mi o sobie. Dalej, zaczynaj.
- Czy opowiadałem ci, jak któregoś lata ustawiałem znaki drogowe? - zaczął. -
Wiesz, chodziło o te, które widzisz na szosie. Na przykład ostrzegawcze.
Powiódł dłonią po okrągłości jej piersi.
- O, chociażby tu - postawiłbym znak „stromy spadek".
Posuwał się dalej, ku talii.
- Tu konieczne byłoby „zwężenie drogi".
- A tu... - drażniącym, uwodzicielskim ruchem sunął w dół - „pierwszeństwo
przejazdu".
Szybko dotarł do celu i ugrzązł w ciepłej, wrażliwej miękkości, mrucząc coś o
„śliskiej nawierzchni". Wirtuozeria jego palców wywołała w ciele Nicole
wibrujący rezonans. Spazmatycznie wyszeptała jego imię, targana erotycznymi
dreszczami.
- I wreszcie - szepnął, ogarniając ją gorącym spojrzeniem - wjeżdżamy na
Autostradę do Nieba.
Wszedł w nią gwałtownie, przenikając jej ciało pulsującą mocą swego
pożądania, lecz zatrzymał się na samym progu rozkoszy, pozwalając Nicole przejść
na drugą stronę.
Sam chciał więcej. Chciał posiadać ją całkowicie szaloną, niepomną na nic,
dziką.
Dlatego wstrzymywał się i czekał, aż błogość ogarnie ciało Nicole. Kiedy
ponownie zaczął wspinać się na szczyt, spazmatyczne oddechy i bezbrzeżne
pożądanie w jej oczach powiedziały mu, że za chwilę znów będzie gotowa.
Ostre kobiece paznokcie, wczepione w jego plecy, sprawiały mu rozkoszny ból.
Roztętniony puls obojga narzucał coraz szybsze tempo. Jeszcze, jeszcze...
Poczuł to! Wyładowanie energii. Gorąco. Olśniewający błysk. Eksplozje.
Był niezwyciężony. Cały świat leżał u jego stóp. Ona to sprawiła.
Triumfalnemu okrzykowi mężczyzny towarzyszył pełen błogiego zadowolenia
uśmiech kobiety.
Kiedy już legli zmęczeni, tuląc się w ramionach, Nicole wymruczała leniwie:
- Nigdy już nie będę mogła patrzeć normalnie na znaki drogowe.
- Nicole, jesteś dzisiaj w znakomitym humorze - zauważyła Anna następnego
ranka.
- Zawsze mam dobry humor.
- Ale nie aż tak dobry. Najlepszy dowód, że kiedy mówię ci, iż sześćdziesięciu
pięciu szóstoklasistów na gwałt potrzebuje książek o wojnie secesyjnej, ty nawet
nie wściekasz się na nauczycieli, którzy w porę nas nie uprzedzili.
- Owszem, wściekam się, ale w końcu jakoś udało nam się znaleźć kilka
pozycji i wyłożyć w czytelni.
A resztę dzieciaków przejęły inne lokalne biblioteki.
Zresztą, rozesłałam pisma do szkół z przypomnieniem o umowie, zgodnie z
którą mają nam z wyprzedzeniem przesyłać plany lektur.
- Dobrze. A czy sądzisz, że powinnam porozmawiać z rodzicami tego
trzecioklasisty, który stale nam rozrabia? Oni najwyraźniej traktują czytelnię jako
wygodną świetlicę i po prostu podrzucają go tutaj.
Przychodzi ze szkoły i siedzi, dopóki któreś z nich nie przypomni sobie, że
trzeba odebrać dziecko.
- Oczywiście, że powinnaś się skontaktować z rodzicami. I ze szkołą również.
Możemy zapewnić dzieciom zaciszne miejsce do nauki, ale nie jesteśmy
fachowymi przedszkolankami. Nie mówiąc już, zresztą, o odpowiedzialności i
przepisach ubezpieczeniowych.
- O co chodzi z tym ubezpieczeniem? Czy ktoś nas skarży? - wtrącił się pan
Query, który pojawił się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki .
- Nic podobnego - uspokoiła go Nicole. - Mówiłyśmy tylko, że biblioteka nie
może brać odpowiedzialności za dzieci pozostawiane u nas dzień w dzień na parę
godzin bez opieki.
- Wyjątkowo się z tym zgadzam - oznajmił pan Query.
- Z drugiej strony trzeba rozumieć samotne matki, którym niejednokrotnie
trudno jest załatwić opiekę do dzieci - odważyła się wtrącić Michelle.
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała Nicole. - I bardzo im współczuję.
Ale mogą przecież zwrócić się o pomoc do Wydziału Spraw Społecznych.
Query, zgromiwszy Michelle lodowatym spojrzeniem, urzędowym tonem
zwrócił się do Nicole:
- Chciałbym z panią porozmawiać na osobności.
Czy jest tu...
- Tak, tak, proszę do mojego biura - pospieszyła z zapewnieniem, nie czekając
na znany jej dobrze dalszy ciąg pytania.
- Nie podoba mi się sposób, w jaki ośmiela się przemawiać pani personel -
stwierdził niezadowolonym tonem. - Wygłaszają opinie jawnie wykraczające poza
ich kompetencje.
- Proszę pana, żyjemy w wolnym kraju i o ile wiem, nikt jeszcze nie odwołał
pierwszej poprawki do konstytucji, mówiącej o wolności słowa - wypaliła
oburzona Nicole.
- Niemowie o pierwszej poprawce, tylko o niesubordynacji spowodowanej
zbytnim liberalizmem kierownictwa.
- Czy o tym właśnie pragnął pan ze mną porozmawiać? - Nicole z trudem
cedziła słowa przez zaciśnięte szczęki.
- Nie. Przyszedłem w sprawie mojego bratanka, który jest u was na stażu.
- Chodzi o Bruce'a? Co się stało?
- Doszły mnie słuchy, że wykorzystujecie go do układania książek na półkach.
- To, między innymi, należy do zakresu jego obowiązków.
- Owszem, ale Bruce jest zbyt zdolny, by marnować się w ten sposób.
Uważam, że powinien więcej pracować przy komputerach. Świetnie się na nich
zna.
- Nie wątpię. I jeśli tylko będzie potrzebny w pracowni komputerowej, na
pewno go tam zatrudnię.
- Niedługo zacznie się przygotowywać do końcowych egzaminów i życzyłbym
sobie, by pozwolono mu na naukę w czasie pracy.
O ile to, co robi Bruce, można nazwać pracą, pomyślała z przekąsem Nicole. W
tym jednym przypadku Query miał rację - kierownictwo było zbyt liberalne.
- Jeśli pana bratanek wypełni swoje obowiązki i zostanie mu chwila wolnego
czasu, nie mam nic przeciwko temu, by się pouczył - zapewniła uprzejmie członka
rady nadzorczej. Obietnica nic ją nie kosztowała, istniały bowiem mate szanse aby
Bruce, obdarzony raczej niskim ilorazem inteligencji, zdołał uporać się z prostym
zadaniem ułożenia tomów na półkach.
- Świetnie. Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia - stwierdził
usatysfakcjonowany pan Query.
- Ja również.
Nicole, zadowolona, że tak sprytnie udało jej się wybrnąć z sytuacji, pożegnała
pana Query promiennym uśmiechem.
Kiedy wreszcie wyszedł, Michelle zwróciła się do niej z przeprosinami.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałam niczego zdrożnego?
- Skąd, nie martw się.
Po południu w firmie zapanował ogromny ruch, jak zwykle w piątek. Nicole
dwoiła się i troiła, usiłując sprostać życzeniom klientów. Kiedy po raz kolejny
biegła do katalogów, natknęła się na Leo.
- Strasznie jesteś zapracowana - zauważył.
Potwierdziła skinięciem głowy.
- Wobec tego nie będę przeszkadzał. Zajrzałem tylko, żeby się upewnić, czy
wszystko w porządku.
- Tak, tylko po prostu mamy straszny młyn.
- A jest może ten nowy pracownik? Chciałbym go wreszcie poznać.
- Nie, w tej chwili go nie ma.
- Szkoda. Cóż, muszę lecieć - rzucił w pośpiechu Leo i zniknął jej z oczu w
tempie, o jakie by go nigdy nie podejrzewała.
Nicole wracając do domu, nie mogła się wprost doczekać momentu spotkania z
Chase'em. Ku jej radości czekał już w kuchni. Kiedy wziął ją w ramiona i zaczął
całować, pomyślała że łatwo - dziwnie łatwo! - przyzwyczaiła się do nowej
sytuacji.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, o co miała go spytać.
- Jak przebiegała dzisiaj operacja „Żądło"? - zagadnęła z ciekawością.
- O czym ty mówisz?
- Dziś po południu widziałam ciebie w przebraniu tego łazika, jak wyjmowałeś
coś z książki. Oczywiście nie wtrącałam się, tak jak prosiłeś.
- Nie byłem w bibliotece tego popołudnia. Przecież mówiłem ci, że mam coś
do załatwienia na mieście.
- Tak, pamiętam - powiedziała ze zniecierpliwieniem, zirytowana, że
przemawia do niej jak do roztargnionego dziecka. - Kiedy cię tam zobaczyłam,
pomyślałam sobie, że miałeś właśnie na myśli swoją akcję.
- Owszem, sprawdzałem pewne tropy, ale nie w bibliotece.
Rzeczywiście, usiłował wywiedzieć się czegoś od swoich informatorów na
interesujący go temat . Obfitość wiadomości, jakie uzyskał, zdumiała go. Nie do
wiary, że szajka, nie przestrzegając podstawowych zasad konspiracji, mogła tak
długo funkcjonować.
- Opowiedz mi dokładnie, co widziałaś - polecił Nicole.
- Niewiele. Zobaczyłam tylko jego plecy, a ponieważ byłam przekonana, że to
ty, trzymałam się dyskretnie z daleka.
Chase zaklął pod nosem. Śledztwo zbytnio zaczynało przypominać grę w
ciuciubabkę.
- Dobrze - wyciągnął z kieszeni notes - powiedz mi dokładnie, co
zapamiętałaś. Jakiego wzrostu był ten facet?
- Nie wiem.
- Skup się, Nicole! - upomniał ją niecierpliwie.
- Wyższy ode mnie czy niższy?
- Mniej więcej taki jak ty. Dlatego, między innymi, się pomyliłam.
- Budowa?
- Średnia.
- Kolor włosów?
- Ciemny.
- Ani przez moment nie widziałaś twarzy?
- To chyba oczywiste - zirytowała się. - Inaczej nie brałabym go za ciebie.
- Jakieś cechy szczególne? Na przykład sposób chodzenia? Ozdoby? Zegarek?
- Przykro mi, ale nie zdążyłam nic zauważyć.
Z trzaskiem zamknął notes, wzdychając zrezygnowany.
- Nie do pomyślenia, ile razy zdołali mi się wymknąć! Ale zapewniam cię, to
już się nie powtórzy.
- Wszystko w porządku? - spytał Eddie.
- Tak - odpowiedział Leo, sadowiąc się w eleganckiej limuzynie i wręczając
mu zakłady, które zebrał z książek. - Tylko nowa broda trochę mnie swędzi.
No i te ohydne łachy... Z niechęcią spojrzał po sobie.
- Wytłumacz mi, Eddie, dlaczego tym razem musiałem się przebierać, skoro
wcześniej normalnie przychodziłem do biblioteki?
- Kiedyś już widziałem podobny numer w jakimś kryminale. Pomyślałem, że to
może być dobry sposób na zatarcie śladów.
- Myślisz, że ktoś nas namierzył? - z niepokojem zapytał Leo.
- Nic podobnego, ale mogę przypuszczać, że wkrótce inni zaczną nam
zazdrościć powodzenia w interesach, nie mówiąc już o moim błyskotliwie
wypracowanym schemacie - wyjaśnił ostrożnie Eddie, myśląc o telefonach od
rozwścieczonych graczy, przed którymi ostatnio uciekał. - W każdym razie niech
cię o to głowa nie boli.
- Cóż, skoro tak twierdzisz... - Leo zawahał się na moment. - Wiesz, jeśli już
mówimy o twoim schemacie, to przeczytałem właśnie kilka...
- Już ci mówiłem, że za dużo czytasz - przerwał mu Eddie.
- Tak, ale tam opisywano różne systemy zakładów.
- A co, chcesz się włączyć?
- Nie, ale zainteresowało mnie, jak są przyjmowane.
Facet miał rozpisany plan, krok po kroku. Gracze dostawali numer telefonu i
dzwonili do pośredników.
Ci z kolei podawali stawki do bukmachera, który miał dwa telefony - jeden do
tajnej kolektury, a drugi, znany tylko jemu - do szefa siatki. Gracze, o ile się
doczytałem, korzystali z publicznych rozmównic. Nie było tam ani słowa o
bibliotece, Eddie.
- Bo mój system jest jedyny w swoim rodzaju. Ja go wymyśliłem i dlatego
zaszedłem aż tak daleko, w przeciwieństwie do innych - skromnie stwierdził
Eddie.
- A jak daleko? - spytał Leo.
- Tak, że widać już pieniążki. - Eddie zatarł ręce.
- Kochane pieniążki...
- Co za dekadencki pomysł - stwierdziła Nicole, przytulając się do lśniącej
piersi Chase'a. Siedzieli w jej ogromnej wiktoriańskiej wannie na lwich łapach.
Kilkanaście świec o jaśminowym zapachu nastrojowo oświetlało wnętrze, a
uwodzicielskie i liryczne zarazem, tony „Szecherezady" Rimskiego-Korsakowa
dopełniały iście haremowej atmosfery.
- Taak, absolutnie dekadencki - zamruczał, w natchnieniu zdobiąc pianą jej
piersi.
- Mmm... - Wtuliła się ciaśniej w jego ramiona, chłonąc subtelną, powolną
pieszczotę męskich rąk, w zachwycie obrysowujących kontury jej ciała. Im
bardziej intymny stawał się dotyk, tym gwałtowniej wzrastało wzajemne
pożądanie. Nicole odwróciła głowę, by pocałować Chase'a i znów ich języki splotły
się w miłosnych zmaganiach.
Niecierpliwym ruchem obróciła się, by spojrzeć mu w twarz, uderzając się przy
tym boleśnie w kolano.
- Czy musimy robić to tutaj? - zapytała ze śmiechem. - Przecież obok czeka na
nas wspaniałe...
och! - Otworzyła nagle oczy w zachwycie, gdy poczuła dotknięcie twardej
męskości. Jęknęła z rozkoszy.
- Masz jeszcze jakieś pytania? - zagadnął z demonicznym uśmieszkiem.
Potrząsnęła tylko głową w odpowiedzi, niezdolna wykrztusić słowa. Choć
kochali się nie pierwszy raz, zawsze na nowo zachwycała ją cudowna zdolność, z
jaką ten mężczyzna potrafił błyskawicznie obudzić w niej bezwstydną żądzę.
Pragnęła Chase'a, chciała go już przyjąć. Teraz! Sięgnąwszy ręką pod warstwę
piany, prowadziła go do celu, a potem oplotła nogami.
I tak zaczął się ich wodny balet. Spirala erotycznego napięcia rozkręcała się
płynnie, powoli, pozwalając im sycić się atmosferą zmysłowego luksusu.
Nicole, dopóki mogła, nie zamykała oczu, chłonąc widok wrażliwej twarzy
mężczyzny, reagującej na każde jej poruszenie. Kochała sposób, w jaki te brązowe
oczy ciemniały od namiętności.
Zapadała w otchłań rozkoszy... tonęła w niej do samego dna.
Roznamiętnieni wyszli z wanny i przenieśli się do sypialni, gdzie królowało
wspaniałe wiktoriańskie łoże.
- Imponujące - zauważył Chase, oglądając je z uznaniem.
- Mmm... - leniwie przyświadczyła Nicole. - Typowo małżeńskie. Kupiłam je
na pchlim targu w Kane County.
- Ty kupujesz na pchlim targu?
- No, i nie tylko łóżko, ale i fotel bujany, nie mówiąc o innych drobiazgach.
- Na ostatnim pchlim targu, jaki pamiętam, sprzedawałem stare części do
samochodu i inne graty, których nikt nie chciał - stwierdził.
Nicole uniosła się na łokciu, by lepiej obserwować jego twarz.
- Kane County to szczególny przypadek. Byłeś tam kiedyś?
Chase potrząsnął przecząco głową, zbyt zaabsorbowany widokiem jej nagich
piersi.
- Podobno jest to największy bazar staroci na świecie. Odbywa się w pierwszy
weekend miesiąca, zawsze, bez względu na deszcz, śnieg, czy upał.
Jeździmy tam z Anną kilka razy do roku. Leo też tam często bywa.
Chase zmarszczył brwi.
- Kto to jest Leo? Kolejny gładki typek z dyplomem, jak tamten, z którym
poszłaś na kolację?
- Można by pomyśleć, że jesteś nieco zazdrosny.
- Jestem nieco zazdrosny. Więc kto to jest Leo?
- Jeden ze stałych bywalców naszej biblioteki. Do tego wynalazca interesujący
się starymi urządzeniami elektronicznymi, których często szuka na pchlim targu.
Naprawdę powinniśmy się tam kiedyś wybrać. Od kiedy się poznaliśmy, widujemy
się tylko tutaj i w pracy. Jeszcze nie wychodziliśmy gdzieś razem. - Nicole
taktownie nie wspomniała o epizodzie w parku.
- Nie wychodziliśmy razem? Jak to, przecież przed dziesięcioma minutami
opuściliśmy razem tę planetę!
- zażartował Chase. Ze zdumieniem dostrzegł rumieniec wypływający na
policzki Nicole.
- Nie do wiary! Po tym, co zaszło między nami, jeszcze się czerwienisz?
- Mówiłam poważnie. - Pogroziła mu palcem.
- Dobrze, zaraz coś wymyślimy. Dokąd chciałabyś iść? W każdym razie, musi
być to miejsce, gdzie nikt nie zobaczy nas razem.
Przytaknęła ze zrozumieniem. Chase nie mógł się zdemaskować.
- Może pojechalibyśmy do miasta? Nie byłam w Chicago od wieków.
Moglibyśmy zostać tam cały dzień.
- A może nawet dzień i noc - dodał.
- Może. O ile będziesz miał jeszcze siły - zrewanżowała mu się.
- Och, o to nie musisz się martwić.
- Nie?
- Nie. I zaraz ci udowodnię...
Rozdział 6
Umówili się w St. Charles, na parkingu koło wielkiego supermarketu. Nicole
długo wahała się, co ma włożyć, aż wreszcie wybrała dwuczęściowy komplet.
Błękitny, głęboko wycięty żakiet z krótkim rękawkiem ładnie komponował się z
białą plisowaną spódnicą z szyfonu.
Chase podjechał punktualnie swoim czarnym kabrioletem.
W ciągu godzinnej jazdy z uciechą dzielili się spostrzeżeniami i
wspomnieniami z dzieciństwa, porównywali swoje ulubione pizzerie i bary z
hamburgerami.
Dzień w mieście rozpoczęli od przekąski w eleganckiej restauracji na wieży
telewizyjnej, gdzie czekał już zamówiony stolik. Na szczęście pogoda była
wspaniała. Jezioro Michigan, zapełnione maleńkimi z tej odległości żaglówkami,
lśniło w słońcu jak ogromne lustro, a na nadbrzeżnym bulwarze tłoczyły się
samochody.
Potem Nicole zaproponowała spacer wzdłuż głównej ulicy miasta. Powłóczyli
się trochę po pasażu handlowym, zerkając na wystawy najdroższych sklepów, a
później wzięli taksówkę, która zawiozła ich do chicagowskiego Instytutu Sztuki.
- Szybciej byśmy tu doszli na piechotę - jęknął Chase, kiedy po raz trzeci
utknęli na czerwonych światłach.
- Ale moje buty nie nadają się do chodzenia - wyjaśniła szczerze Nicole. -
Muszę oszczędzać nogi na zwiedzanie muzeum. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
odwiedzałam tu Monety i Van Goght.
- Ty odwiedzasz obrazy? Dziwnie to brzmi.
- Zaraz się przekonasz, dlaczego.
Kiedy wyszli z taksówki, Chase nadal kręcił bez przekonania głową. Nicole
przyglądała mu się rozbawiona.
- Za wszelką cenę chcesz się wymigać od oglądania dzieł sztuki, co?
- Dlaczego ci to przyszło do głowy?
- Bo zobaczyłam paniczne spojrzenie, jakie mi rzuciłeś, kiedy powiedziałam,
że chcę iść do muzeum.
- Skoro dotarłem aż tutaj, wejdę.
- Brawo! - roześmiała się, popychając go ku schodom strzeżonym przez słynne
brązowe lwy.
Nim Chase zdołał odparować, potrącił ich w pędzie jakiś młody człowiek
ścigany okrzykami „Łapać złodzieja! Ukradł mi torbę!"
Krzyczała starsza kobieta. Uciekający chłopak rzeczywiście miał na ramieniu
damską torebkę.
W mgnieniu oka Chase ruszył w pogoń, roztrącając przechodniów. Zdążył
jeszcze krzyknąć Nicole przez ramię, by zawołała policję.
Wszystko stało się tak szybko, że Nicole, zaskoczona, nie była w stanie zrobić
żadnego ruchu. Z przerażeniem patrzyła, jak Chase w zajadłym pościgu wpada na
sześciopasmową, zatłoczoną samochodami Michigan Avenue. Jakiś wóz pędził
wprost na niego. Cała scena zastygła jej w oczach, jak zatrzymana w kadrze
koszmarnego horroru, a potem wszystko zaczęło rozgrywać się w zwolnionym
tempie. Usłyszała przerażone okrzyki gapiów. Otworzyła usta, by ostrzec
ukochanego, lecz nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Serce ścisnęło jej się z
przerażenia.
Sparaliżowana grozą, bezsilnie czekała, aż znów powtórzy się scena sprzed lat,
kiedy nagle powietrze przeszył przeraźliwy pisk opon hamującego wozu, bolesnym
echem odbijając się jej w mózgu.
Dla Nicole świat na moment zamarł i w tej samej sekundzie wrócił do życia,
kiedy Chase cudem uniknął wypadku, tylko po to, by w ostatniej chwili zrobić unik
przed jadącą po przeciwnym pasie taksówką. Zrozpaczona patrzyła, jak jej
mężczyzna kluczy między rozpędzonymi samochodami, przelewającymi się jak
żelazny potok przez szeroką arterię.
Dopiero kiedy bezpiecznie wylądował po drugiej stronie, przypomniała sobie,
co miała robić. Przemagając słabość w kolanach, ruszyła się z miejsca. Tymczasem
strażnicy muzeum zdążyli już wezwać policję.
Betonowa ławka w pobliżu schodów czekała zapraszająco. Nicole czuła, że za
chwilę nogi odmówią jej posłuszeństwa. W tym momencie marzyła tylko, by usiąść
spokojnie i pozbierać myśli.
Z ulgą opadła na brudny beton, dręczona nawracającymi obrazami tamtego
fatalnego wypadku. Johnny zginął na jej oczach, a teraz to samo mogło stać się z
Chase'em. Wszystko stało się tak szybko; jeszcze niedawno śmiali się i
przekomarzali. Jak wtedy, z Johnnym - radosny śmiech, a po nim nagła śmierć.
Nie zdawała sobie sprawy, ile czasu siedziała tak, nerwowo skubiąc fałdy
spódnicy, kiedy przy krawężniku zatrzymał się wóz policyjny. Serce jej zamarło.
Czy przyjechali zawiadomić ją, że Chase nie żyje?
Jakiś mężczyzna o ciemnych włosach wysiadł i ruszył ku niej. Powiew bryzy
znad jeziora dmuchnął zza rogu, zwiewając jej na oczy pasma włosów. Odgarnęła
je niecierpliwym ruchem i odetchnęła z ulgą. Człowiek, który wysiadł z wozu
patrolowego, to był Chase.
Widząc, że na niego patrzy, zawadiacko uniósł kciuk w górę i zagadał coś do
umundurowanego oficera, który szedł za nim.
Nicole nawet nie zauważyła, że poszkodowana kobieta siedzi na sąsiedniej
ławce, dopóki nie podeszli tam Chase z oficerem. Słyszała ich rozmowę jak przez
szklaną ścianę.
- Gdzie jest moja torebka? - zapytała ostrym tonem starsza pani.
- Tutaj - powiedział Chase wręczając jej zgubę.
- Jest cała brudna. Ale chyba niczego nie brakuje.
Dziękuję panu - rzuciła zdawkowo.
Nicole nie wierzyła własnym uszom. Przecież ta kobieta nawet nie zdaje sobie
sprawy, że Chase omal nie zginął pod samochodem. Czy jej bezcenna torebka była
warta takiego poświęcenia?
- Ha, to było mocne! - wesoło skomentował Chase, gdy policjanci odjechali,
zabierając kobietę na komisariat, by złożyła zeznania. Triumfalnym gestem objął
Nicole.
- Złapałem tego szczeniaka. Słowo daję, nie jestem wcale w takiej złej formie,
jak na pracę w bibliotece.
To co, możemy teraz pooglądać obrazy?
- Nie czuję się dobrze. Chciałabym wracać - odpowiedziała napiętym głosem.
- Rzeczywiście, jesteś blada. Aż tak się przestraszyłaś? Przecież nie było
powodu.
- Jasne, że nie. To, że praktycznie byłeś już na masce pędzącego wozu, nie
stanowi żadnego powodu do zdenerwowania - sarknęła. - Nie mówiąc już o tym,
że on mógł mieć broń. Czy w ogóle brałeś to pod uwagę?
- Ja też noszę broń.
Oczywiście, nosi broń. Symbol niebezpiecznego zawodu i ryzykanckiego życia,
o którym tak bardzo starała się nie myśleć.
- Poza tym wiem, co robię - powiedział Chase, nie zdając sobie sprawy, jaki
błąd popełnia.
- Johnny też wiedział, a potem roztrzaskał się na motorze - stwierdziła gorzko.
- Też stale mi powtarzał, że wie, co robi.
- Nie widzę żadnego podobieństwa - odparł poirytowany.
- Nie widzisz? Nie mam ochoty ci wyjaśniać. - Głos zaczął jej się
niebezpiecznie łamać. Wiedziała, że za chwilę wybuchnie płaczem tu, na środku
ulicy i za wszelką cenę pragnęła tego uniknąć.
- Dobrze, w takim razie chodźmy.
Kiedy Nicole stała już przed drzwiami własnego domu, pomyślała z bólem, że
kilka godzin wystarczyło, by kompletnie odmienić jej nastrój. Jeszcze tego ranka
biegła na spotkanie z Chase'em, radosna i podekscytowana. Zapakowała nawet do
torby seksowną nocną koszulkę na wypadek, gdyby mieli zostać w mieście na noc.
A teraz czuła się jak wrak. Zastanawiała się, gdzie może być Chase. W drodze
powrotnej z Chicago zamienili zaledwie kilka słów. Nicole trwała w milczeniu,
zatopiona w ponurych myślach. Na parkingu bez słowa przesiadła się do swojego
samochodu.
Nie była zaskoczona, gdy zastała Chase'a czekającego w kuchni. Musiał mocno
cisnąć gaz w swoim kabriolecie, by zdążyć tu przed nią. Uśmiechnął się niewinnie
na jej widok, jakby nie zauważał, że wyprowadza ją z równowagi.
Nicole podbiegła i kurczowo potrząsnęła go za ramię.
- Nigdy już nie rób mi tego! Nigdy! - załkała histerycznie i uspokoiła się
dopiero, gdy zaczął ją całować. Moment, w którym zetknęły się ich wargi,
wyzwolił długo tłumione namiętności.
Wszystko stało się nagle nieważne, pozostała tylko potrzeba bliskości. Szybko
zrzucili krępujące ich ubrania.
Za oknami gwałtowne błyski sygnalizowały zbliżającą się burzę, a między nimi
narastało erotyczne napięcie, grożące gwałtownym wyładowaniem pasji. Wszystko
nagle przeniosło się w inny wymiar, tam, gdzie nie istnieje już cierpienie i rozpacz.
A jednak, gdy wreszcie wrócili do rzeczywistości, Nicole po raz pierwszy czuła
się nie zaspokojona. Nie fizycznie - emocjonalnie. Miłosna ekstaza nie wypędziła z
jej duszy lęku. Może tylko na moment, krótki jak czas dzielący rozbłysk
błyskawicy od uderzenia pioruna. Błękitne niebo zasnuło się i burza rozszalała się
na nowo, pogrążając w mroku myśli dziewczyny.
Kochała Chase'a. Kochała Johnny'ego. I żadnego z nich nie była w stanie
wyleczyć miłością z nałogu ryzyka. Igranie ze śmiercią pociągało ich o wiele
bardziej. Musi wycofać się z tej gry. Stawki są zbyt wysokie. Zacisnęła
rozpaczliwie powieki, łudząc się, że złagodzi ból.
Czuła, jak Chase wstaje, słyszała szelest zabieranego ubrania i trzask drzwi od
łazienki. Skorzystała z okazji, przemknęła na górę i przebrała się w domową
suknię. Kiedy schodziła na dół, czekał już, zapinając guziki koszuli.
- Możemy porozmawiać? Czy zamierzasz dalej odgrywać wobec mnie
wyniosłą arystokratkę? - zapytał.
- Ja nikogo nie odgrywam! - wybuchnęła, zazdroszcząc mu opanowania. - To
ty masz praktykę teatralną, nie ja. Nie umiem tak łatwo ukrywać swoich emocji.
- Ciągle jeszcze jesteś na mnie wściekła za to, co zdarzyło się przed muzeum?
- Wściekła to za mało powiedziane! - Głos Nicole drżał z wielkiego
wzburzenia. - Wiedziałeś o Johnnym, a mimo wszystko beztrosko narażałeś się na
śmierć.
- Przestań wreszcie porównywać mnie do niego!
Jestem policjantem, a nie smarkaczem, który udaje mężczyznę, popisując się na
motocyklu.
- Ty też nie jesteś lepszy! - wrzasnęła. - Chcesz pokazać, jaki jesteś macho,
wymachując dla odmiany bronią!
- A czego się spodziewałaś? Że będę się spokojnie przyglądał, jak ktoś
popełnia przestępstwo?
- Jasne, jak mogłam się łudzić - westchnęła Nicole.
- Z wami, mężczyznami, nie można się dogadać.
- Wprost przeciwnie, to kobiety są niedorzeczne.
Bez przerwy porównujesz mnie z tym świętej pamięci ideałem, a tymczasem
sama o wiele bardziej przypominasz moją byłą narzeczoną niż ja jego. Najwyższy
czas, żebym ja zabawił się w porównania. Podobnie jak ty, nie była zdolna przyjąć
mnie takim, jakim jestem. Również chciała mnie zmieniać.
- A przydałoby ci się! - odpaliła Nicole, zraniona do żywego porównaniem z
inną kobietą. - Rzucasz wszystko, żeby sobie poflirtować ze śmiercią, a potem
wracasz dumnym krokiem zwycięzcy, oczekując pochwał, bo znów ci się udało.
Do następnego razu...
Nie zniosę tego dłużej!
- A kto ci każe?
Ostatnie słowa zabolały Nicole jak policzek.
- Masz absolutną rację. Nikt mi nie każe.
Z goryczą musiała przyznać, że Chase ani razu nie napomknął o wspólnej
przyszłości. Głupia była sądząc, że jego milczenie w tej sprawie wynikało
wyłącznie z trudności w uzewnętrznianiu uczuć. Najwyraźniej nie istniały żadne
uczucia. W przeciwieństwie do niej nigdy nie powiedział "kocham".
- Gdyby nawet ci na mnie zależało, i tak powiedziałabym "nie" - dodała
dumnie.
- Rozumiem, że po takim oświadczeniu nie mamy już o czym mówić.
Nawet nie przypuszczała, że jego głos może być tak chłodny i obojętny, a rysy
żywej zwykle twarzy nieruchome, jakby wykute w kamieniu.
- Znikam - rzucił i ruszył ku wyjściu.
Nicole gniewnym ruchem otarła łzy z twarzy. Dosyć, musi o nim zapomnieć.
Facet, który kocha ryzyko, nigdy nie będzie zdolny jej pokochać. Znudzi go, tak
jak znudziła go praca w bibliotece. Dobrze widziała, w jaką ekstazę wprawiła go ta
niebezpieczna przygoda, jaką satysfakcję sprawił mu własny wyczyn. To, co dla
niego stanowiło radość i smak życia, dręczyło ją nieznośnym lękiem.
Nie, nie wytrzyma tego dłużej. Ból rozstania będzie łatwiejszy do zniesienia niż
strach o jego życie.
- Nigdy tak naprawdę mi na nim nie zależało - wyszeptała do siebie. - On jest
tu przelotem, niedługo zniknie z mojego życia.
Czego nauczyła ją ta krótka przygoda?
Wielu niepotrzebnych rzeczy. Takich jak ta, że nie musi stawać na palcach, by
oprzeć mu głowę na ramieniu; że kiedy włoży obcasy, jego usta całują ją w czoło;
że wanna służy nie tylko do kąpieli.
I jednej rzeczy niezmiernie ważnej - że mężczyźni tacy jak on nie mogą być
kochani. Przynajmniej nie przez kobiety podobne do niej.
Kiedy Nicole miała kłopoty, pomagało jej pieczenie ciasta. Tej nocy piekarnik
nie próżnował, doszła bowiem do słusznego wniosku, że lepiej wyrabiać ciasto niż
wypłakiwać się w poduszkę. „Nie przejmuj się, rób swoje" - głosił napis na jej
koszulce.
I tak, kolejne tacki pełne czekoladowych ciasteczek lądowały w mikrofalowej
kuchence. Nicole obiecała bowiem upiec coś na popołudniowy piknik,
zorganizowany w miejskim parku z okazji Dnia Pamięci Narodowej.
Choć poranek wstał słoneczny i świeży, w niczym nie rozjaśnił jej ponurego
nastroju. Zmęczenie i niewyspanie stępiło ból na tyle, że mogła poruszać się jak
automat, nie doznając żadnych emocji. Wzięła szybki prysznic i ubrała się w szorty
koloru khaki oraz brązową koszulkę polo. Zmobilizowała się do tego stopnia, że
przybyła punktualnie, choć najchętniej zostałaby w łóżku, nakryta kołdrą po
czubek nosa..
Niestety, stanowisko kierowniczki biblioteki miejskiej zobowiązywało. Takiej
osoby nie mogło zabraknąć na publicznym pikniku.
Na miejscu była już Anna, zajęta organizowaniem kramu ze słodyczami.
- Proszę, przyniosłam trochę ciastek - powiedziała, wręczając koleżance dwa
spore pudła.
- Skromnie to określiłaś. Nie wyglądasz na wypoczętą.
- Och, miałam upojną noc - roześmiała się nieszczerze Nicole.
Jednak Anna nie dała się zwieść.
- Twój wygląd niewiele się różni od mojego nastroju - stwierdziła dziwnie
poważnym tonem, kontrastującym z jej zwykłą wesołością.
- Co się stało?
- Spotkałam się z tym facetem - wyznała Anna.
- A ściśle mówiąc, natknęłam się na niego przypadkiem, co ostatnio często się
zdarza. Jesteśmy zresztą zupełnymi przeciwieństwami. On ma o wiele bardziej
skrytą naturę. Nigdy byś nie powiedziała, że ktoś taki może mi się podobać.
- A czy ten tajemniczy gość ma jakieś imię?
- Wybacz, ale na razie nie mogę więcej powiedzieć.
Mam kompletny zamęt w głowie.
- Okay, rozumiem.
- Ach, byłabym zapomniała. Pytał o ciebie szef policji.
- Tak? - Nicole próbowała ukryć panikę. - A mówił, o co chodzi?
- Może chciał się upewnić, czy przyniesiesz te swoje słynne ciasteczka.
Dawałaś mi przepis, ale nigdy nie chciały mi tak wyjść.
- Pewnie wzięłaś złe kakao - z roztargnieniem rzuciła Nicole, pilnie śledząc
napływający tłum w poszukiwaniu Strauda albo Chase'a.
- Słuchaj, a nie widziałaś przypadkiem Alvina?
- zagadnęła.
- Nie. A czekasz na niego? - zainteresowała się Anna.
- Skąd, tylko tak pytam.
Znów wróciły bolesne myśli. Nicole szybko pożegnała się z Anną. Pragnęła
zagubić się w wesołym tłumie. Niestety, radosna atmosfera, zamiast uleczyć
bolesne rany, pogłębiła tylko rozpacz i samotność.
Powiewające między drzewami proporce i flagi nadawały całej imprezie
patriotyczny nastrój. Bujne kwiaty bzu przekwitały już, nasuwając Nicole myśli o
zamierającym uczuciu.
Cóż, mimo wszystko lepiej jest kochać i stracić, niż nie kochać w ogóle... Nie,
bzdury! - skarciła się.
- O, Nicole, wreszcie cię odnalazłem - zawołał radośnie uśmiechnięty Straud. -
Chciałem się dowiedzieć, jak ci idzie.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić.
- Ale powiedz, jak sobie radzisz?
- Och, śpiewająco, po prostu śpiewająco.
- Zabawne, ale dokładnie takiego samego określenia użył nasz wspólny
przyjaciel, kiedy pytałem go o to samo - stwierdził Straud.
- Kiedy z nim rozmawiałeś?
- Jakąś godzinę temu. Nie wyglądało na to, że jest w cudownym nastroju.
- A ja jestem - oświadczyła Nicole, bojowo odrzucając włosy z twarzy. - Po
prostu w lepszym już być nie mogę.
- Kogo ty chcesz przekonać - siebie czy mnie?
- Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, bo wszystko cokolwiek powiem, może
być użyte przeciwko mnie - odparła.
- Czy chcesz, żebym go aresztował?
- Kogo? - Rzuciła Straudowi zaskoczone spojrzenie.
- Człowieka, z którego winy masz te ciemne sińce pod oczami i zrozpaczony
wyraz twarzy.
- Normalnie powiedziałabym, że tak, ale facet ma powiązania z
departamentem.
- Tego się właśnie obawiałem - westchnął. - Czuję się osobiście
odpowiedzialny. Gdybym nie poznał was ze sobą... - Westchnął jeszcze ciężej. -
Czy mógłbym ci pomóc, Nicole?
- Nie, w żaden sposób, ale dziękuję.
- Jeżeli cię to pocieszy, wiedz, że człowiek, o którym mowa, jest równie
nieszczęśliwy jak ty.
Raczej nie mogła w to uwierzyć.
- Masz coś nowego? - zapytał Eddie między jednym kęsem hot-doga a drugim.
Żeby dać wyraz swemu patriotyzmowi, ubrał się tego dnia w niebieską bawełnianą
koszulkę i czerwoną jedwabną marynarkę.
- Rozmawiała z szefem policji - poinformował go z roztargnieniem Leo.
- Mam nadzieję, że ona niczego nie podejrzewa.
- Eddie zmarszczył brwi. - Nie muszę ci chyba mówić, co by było, gdyby
zaczęła, co?
- Nie martw się - zapewnił Leo. - Sam zajmę się Nicole. Wszystko będzie
dobrze, wierz mi.
Słońce chowało się już za horyzontem, gdy Nicole ciężkim krokiem wchodziła
do domu. Ogarnęło ją całkowite przygnębienie. Dobrze, że przynajmniej ciasteczka
okazały się przebojem.
Zimny powiew klimatyzowanego powietrza przyjemnie koił rozpaloną twarz.
Kiedy indziej rzuciłaby się na kanapę w salonie i leżała tak przez godzinę lub dwie,
delektując się bezczynnością. Ale dziś widziała tam jedynie miejsce, gdzie kochała
się z Chase'em. Miała wątpliwości, czy w ogóle kiedykolwiek na niej usiądzie.
Ileż miejsc w tym domu wiązało się z jego wspomnieniem... Weszła do kuchni i
wpatrzyła się w stół, przy którym tyle razy zasiadał, drocząc się z nią, czuląc się do
niej, wzruszając ją i zaskakując.
Ale dziś kuchnia była pusta, wypełniona mdłą wonią nie wyniesionych śmieci.
Zapomniała zrobić to przed piknikiem.
Wyjęła torbę z kubła i otworzyła tylne drzwi. Na dworze gasł już czerwonawy
blask zachodu. Z westchnieniem stwierdziła, że znów nie wymieniła przepalonej
żarówki na podwórzu. Nagle, po kilku krokach, kątem oka dostrzegła jakiś ruch w
głębi patio.
- Chase? - zapytała, zerkając w cień.
- Nie, to ja, Leo.
Leo? Jakim cudem się tu znalazł? Jej numer telefonu i adres były przecież
zastrzeżone, a ich znajomość ograniczała się jedynie do biblioteki. Nim jednak
zdążyła o cokolwiek zapytać, Leo przyskoczył do niej i gorączkowo wyszeptał:
- Musze z tobą pomówić, Nicole! To bardzo pilne!
- Dobrze, ale najpierw uspokój się i wejdź do środka.
- Nie, nie możemy rozmawiać tutaj. - Rozejrzał się podejrzliwie, jakby krzaki
miały uszy. - Chodźmy do mnie, to niedaleko.
- Ależ, Leo...
- Tylko spróbuj powiedzieć nie! - oznajmił z nagłą groźbą w głosie i
bezceremonialnie ująwszy Nicole za ramię, pociągnął ją do wyjścia.
Rozdział 7
- To jak, powiesz mi, co się dzieje, czy będziesz przez cały wieczór gapił się w
swój kufel piwa?
- zapytał zniecierpliwiony Carlos. Siedzieli przy stoliku w tawernie "U Nicka".
- Nic się nie dzieje - odburknął Chase.
- Niemożliwe, ja ci mówię, że sprawa, której nie mogliśmy ugryźć od sześciu
miesięcy, wreszcie została rozpracowana, a ty siedzisz tutaj i smęcisz się
beznadziejnie.
- Pracowałem z tobą przez pięć z owych sześciu miesięcy - przypomniał mu
Chase. - Nie przyszło ci do głowy, że cholernie mi żal, ponieważ nie mogę
uczestniczyć w Wielkim Finale?
- Naprawdę tak się tym martwisz? - spytał przejęty Carlos.
Chase wzdragał się przed okłamywaniem najlepszego kolegi. Nagle
przypomniał sobie słowa Nicole: „Zawsze bronisz innym dostępu do siebie, Chase.
Zastanawiam się, dlaczego?". Teraz sam zaczął się nad tym zastanawiać. Dlaczego
tak trudno było mu zrezygnować ze stwarzania pozorów i mówić po prostu
prawdę? Czyżby aż tak weszło mu w krew granie i udawanie, że zapomniał już
niemal, kim jest? Może rzeczywiście powinien spróbować być sobą.
- Nie - przyznał z wysiłkiem. - Naprawdę martwię się czymś zupełnie innym.
Chodzi o...
- Tak? - zachęcał kumpel. - No, stary, wyduś to z siebie.
- Dobra, chodzi o kobietę - przyznał się wreszcie i z oburzeniem dosłyszał
chichot Carlosa.
- No jasne, a cóż by innego! Tylko że zawsze to ty przyprawiałeś kobiety o ból
głowy, a nie one ciebie.
- Zapomnij o tym - warknął Chase.
- No, no, tylko nie bądź taki drażliwy.
- Dziwisz się? Ciekawe, jak byś się czuł, gdyby ciebie wsadzono do smętnej
biblioteki na prowincji?
W tym miasteczku jedyne dwa światła na skrzyżowaniach głównej ulicy
wyłącza się dla oszczędności o jedenastej wieczorem.
- Daj już spokój temu miasteczku. Co to za kobieta?
- Wiesz, co mi powiedziała? - zapytał Chase, nagle porwany potrzebą
zwierzeń.
- Nie, ale jestem ciekaw.
- Otóż powiedziała, że mam trudności w kontaktach z ludźmi. Uwierzysz? Ja?
- Co rozumiała przez „trudności"?
- Właściwie nie wiem - przyznał strapiony Chase.
- Mówiła o szczerości, otwartości w wyrażaniu uczuć.
Zawahał się, widząc spojrzenie Carlosa.
- Okay, rzeczywiście tego nie robię. Ale pokaż mi takiego, kto jest szczery!
- Jak daleko zaszły sprawy między wami? - indagował Carlos.
- Pokłóciliśmy się - oznajmił Chase, uprzedzając następne pytanie.
- Też mi nowina! Z twoich opowiadań odniosłem wrażenie, że nieraz wam się
to zdarzało.
- Owszem, ale tym razem było inaczej. Tym razem...
tym razem wpadłem, stary - oznajmił dramatycznym tonem.
- A powiedziałeś jej o tym? Bo mam wrażenie, że gdybyś z nią pogadał, tak
szczerze jak teraz ze mną, nie byłoby sęków między wami.
- Co przez to rozumiesz? - Chase spiorunował go wzrokiem.
- Chciałem ci uświadomić, że jeśli mówisz damie, że ci na niej zależy, nie
powinno to zabrzmieć, jak byś ogłaszał koniec świata albo zwierzał się, że jesteś
śmiertelnie chory. Powinieneś mówić to radośnie.
- Ale wcale nie czuję się radośnie. Przynajmniej nie w tym momencie. Sam
siebie nie rozumiem. Ta wspaniała kobieta chce mnie zmienić, a tymczasem ukróca
mi cugli.
- Czy naprawdę o to jej chodzi?
- Nie może pogodzić się z faktem, że mam tak niebezpieczny zawód.
Carlos przytaknął ze zrozumieniem.
- To jest problem wielu z nas. Zawodowe ryzyko, co? Jeśli jesteś w
niebezpieczeństwie, wzywasz gliny, ale za Boga nie związałabyś się z żadnym z
nich.
Chyba żeby grzecznie zgodził się robić swoje zza biurka.
- Ona już raz się sparzyła.
- Na policjancie?
- Nie. Zakochała się w pewnym chłopaku, a on zginął na jej oczach. Rozwalił
się na motorze. I dlatego kiedy zobaczyła, jak w pogoni za kieszonkowcem walę
przez wszystkie sześć pasów Michigan Avenue, wyobraziła sobie, że za chwilę
mnie rozjadą.
- Zaraz, zaraz, o co chodzi?
Chase krótko opowiedział mu o całym incydencie i histerycznej reakcji Nicole.
- I co masz zamiar dalej zrobić? - zapytał z troską Carlos.
- Nie wiem - odparł bezradnie Chase. - Po prostu nie wiem.
Kiedy dotarł do domu Nicole, nadal nie wiedział, co ma zrobić. Nie był nawet
pewien, czy ją zastanie.
Pomysł, by wstąpić i porozmawiać z nią, jaki przyszedł mu do głowy po
wyjściu z tawerny, wydawał się dobry. Nie mógł przecież pozostawić sprawy bez
wyjaśnienia.
Starym zwyczajem zaszedł dom od tyłu. Coś jednak było nie w porządku.
Drzwi kuchenne stały otworem. Chase odruchowo sprawdził broń i ostrożnie ruszył
przez patio.
Jego niepokój wzrastał. Nicole nie było w kuchni. Przeszukał dom od piwnic po
dach. Bezskutecznie. Tymczasem w kuchni zostawiono zapalone światło, na stole
leżała jej torebka, a samochód stał na podjeździe.
Wrócił na dziedziniec i zaczął się rozglądać. Coś zalśniło w ciemności.
Podszedł bliżej i zobaczył plastikową torbę na odpadki, z której wysypywały się
śmieci, jakby ktoś porzucił ją w pośpiechu.
Zaklął wściekle i wyciągnąwszy z kieszeni małą silną latarkę, metr po metrze
zaczął oświetlać podwórko w poszukiwaniu dalszych śladów. Po jednej stronie
znalazł pomieszane odciski stóp należące do dwóch osób.
Teraz już wiedział. Ktoś ją porwał. Ktoś z szajki. Było to jedyne logiczne
wytłumaczenie.
Zaklął ponownie, próbując opanować ogarniające go zdenerwowanie. Nie mógł
sobie darować, że zlekceważył zagrożenie, traktując członków gangu jak
nieszkodliwych amatorów. Tymczasem musieli zorientować się, że są śledzeni i
zareagowali klasycznie, jak szczury osaczone w kącie.
Nie tracąc czasu, błyskawicznie skontaktował się ze Straudem i zdał mu raport
z sytuacji.
- Nie mam konkretnego dowodu - podsumował. - Teoretycznie można by
sądzić po odciskach stóp, że wyprowadzono ją siłą, ale nie ma innych śladów
walki. Może po prostu poszła do sąsiadów, albo coś w tym stylu.
- Właśnie to „coś" mnie najbardziej martwi - stwierdził szef.
- Mnie również.
- Co masz zamiar teraz zrobić?
- Odszukać kilku informatorów i trochę ich przycisnąć. Zadzwonię, kiedy będę
coś wiedział.
Bar, do którego wkroczył w kilka minut później, wyglądał na taką mordownię,
że tawerna „U Nicka" mogła być śmiało porównana do Hiltona.
- Joey, chłopie, właśnie cię szukałem - powiedział, podchodząc do siedzącego
przy barku człowieczka o twarzy łasicy.
- Nie wiem, co jest grane, ale z góry mówię, że nic mi do tego - oznajmił
tamten na powitanie.
- Joey, tylko jedno nazwisko, i to szybko. - Chase podsunął się bliżej, groźnie
górując nad drobną postacią barowego bywalca.
- Zrozum, to dla mnie osobista sprawa - podkreślił.
- Nadepnięto mi na odcisk i będę musiał kogoś przycisnąć. A wiesz chyba, jak
nie lubię trzymać się przepisów - dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Joey wyraźnie poczuł się nieswojo.
- O co biega? - rzucił nerwowo.
- Kojarzysz tę szajkę, o której kiedyś rozmawialiśmy?
Joey przytaknął.
- To dawaj nazwisko. Szybko! - warknął Chase.
- Kiedy mówiłem, że...
- Może wolisz, żebym zaciągnął cię na dołek na oficjalne przesłuchanie, co? -
spytał Chase z jawną groźbą, przysuwając się jeszcze bliżej. - Albo wyduszę z
ciebie wszystko tu, na miejscu. Pamiętaj, że to moja prywatna sprawa i nie jestem
tu służbowo.
- Ciszej, jak rany - wyszeptał Joey, zerkając wokół z niepokojem. - Wiem o
takim jednym gościu, co się nazywa Leo, pseudo „Krewetka". Tylko tyle,
przysięgam - zabełkotał, widząc żądzę mordu w oczach swego prześladowcy. -
Gadali, że jest stąd. Podobno wynalazca.
Jakaś klapka otworzyła się nagle w umyśle Chase'a. Nicole, jej opowieści o
pchlim targu i człowieku o imieniu Leo, stałym bywalcu biblioteki, wynalazcy.
Namiar mógł być dobry. Ilu w końcu wynalazców o imieniu Leo może być w tej
okolicy?
- Czekaj, jeszcze coś - przypomniał sobie Joey.
- Gadają, że koło tego interesu chodzi też taki Fritz Demato. Słyszałeś o nim?
Chase słyszał. Demato był gangsterem pośledniejszego formatu, ale dorobił się
już kartoteki kryminalnej I można go było uznać za niebezpiecznego.
- Fritz nie lubi frajerów, co mu wchodzą na odcisk.
Podobno ostatnio zrobił się nerwowy, kapujesz?
Detektyw Ellis doskonale wiedział, o co chodzi. Jego następnym posunięciem
miało być zdobycie adresu Leo. Wierzył, że przeczucie go nie myliło. Nawet nie
wyobrażał sobie, co by zrobił, gdyby coś stało się z Nicole.
- Przepraszam, ale nie mam cukru - powiedział Leo, częstując Nicole herbatą.
- Nie szkodzi. - Odstawiła filiżankę na stoliczek i zwróciła się ku niemu. -
Więc zaciągnąłeś mnie tutaj, żeby...
- Żeby porozmawiać o Annie - dokończył.
- Nie mam pojęcia, co w sobie nawzajem widzicie.
- Przypadkiem wpadliśmy jedno na drugie.
Przypomniała sobie, że niemal tych samych słów użyła Anna, zwierzając się jej
w czasie pikniku.
- Dlaczego nie mogliśmy porozmawiać o tym u mnie? - spytała.
- Ktoś mógłby nadejść.
- Mało prawdopodobne.
- Dobrze, przyznaję, byłem spanikowany - powiedział nieśmiało. - Kiedy
podsłuchałem, co mówi do ciebie na pikniku, doszedłem do wniosku, że ci ufa.
Nicole zrozumiała teraz, skąd wzięło się nagłe, zakłopotane spojrzenie Anny.
Musiała w tym momencie dostrzec Leo.
- Kocham ją - oświadczył. - I nie wiem, co dalej począć. Potrzebuję twojej
rady. Jak myślisz, jak powinienem teraz postąpić? Wierz mi, ja...
- Myślę, że powinniście słuchać mnie - dobiegł ich głos Eddiego z holu. - Nie
ruszać się! - zakomenderował, mierząc ku nim z pistoletu.
- Eddie, co ty robisz? - zawołał przerażony Leo.
- Chronię własną skórę! Jeszcze chwila, a zwierzyłbyś się ze wszystkiego tej
uroczej bibliotekarce, która dziwnym trafem spiknęła się z pewnym
zakamuflowanym gliną.
- O kim ty mówisz?
- Siedzą nam na karku - stwierdził Eddie. - A ty grasz na dwie strony. -
Oskarżycielsko skierował broń w Leo.
- Ja nic nie zrobiłem!
- Zamknij się! Teraz ja mówię.
Nicole miała wrażenie, że cała scena jest nierealna i przydarzyła się komuś
innemu. Niestety, broń, którą Eddie wymachiwał w podnieceniu, była aż nadto
rzeczywista. Nikt nigdy nie trzymał jej na muszce. Było to wybitnie nieprzyjemne
przeżycie.
Gangster wydostał kawał sznura do bielizny, na którym zostało jeszcze kilka
spinaczy i rzucił go Leo.
- Masz, zwiąż ją.
Leo zawahał się.
- Rób, co ci każę. - Lufa pistoletu wykonała naglący ruch. - No, już!
- Popełniasz ogromny błąd.
- Ani słowa więcej. A ty - zwrócił się do Nicole, która z nadzieją spoglądała ku
drzwiom - nie próbuj nawet marzyć o ucieczce. Pospiesz się, Leo, nie będę czekał
do rana. Czy może będzie szybciej, jeśli zastrzelę ciebie i sam ją zwiążę, co?
- Tak, już, już. Przepraszam cię - wymruczał Leo do Nicole, przywiązując ją
do krzesła.
- Dlaczego dałeś się w to wciągnąć? - spytała.
- Dla pieniędzy. Potrzebowałem ich na wynalazki.
- I zadarłeś z prawem? Och, Leo...
- Czemu się pani tak dziwi, droga pani kierowniczko - wtrącił się Eddie. -
Przecież wiedziała pani doskonale, co się dzieje i dlatego rozmawiała pani z szefem
policji. A ty, Leo, miałeś się nią zająć...
- Ona o niczym nie wiedziała. Kiedy wszedłeś, rozmawialiśmy o czymś
zupełnie innym.
- Jasne, myślisz, że uwierzę - zaśmiał się Eddie.
- Zamknij się i kończ z tym wiązaniem.
Nicole ciągle nie mogła uwierzyć w to, co się zdarzyło. Dlaczego zgodziła się
wyjść z domu? I czy Leo naprawdę obiecał swojemu „kuzynowi", że się nią
„zajmie"? Ten poczciwy Leo? Owszem, ten sam, który siedział po uszy w
nielegalnym bukmacherskim interesie, dokładnie ten sam.
- Dobra, teraz ty - polecił Eddie swemu niedawnemu pomocnikowi. - Siadaj na
krześle koło niej.
I pamiętaj, jeden fałszywy ruch, a będę strzelał - ostrzegł, błyskawicznie
krępując sznurem swoją ofiarę.
- Tak strasznie mi przykro. - Leo popatrzył na Nicole wzrokiem zbitego psa. -
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy cię skrzywdzić.
- A ja nie mogę uwierzyć, że zaangażowałeś się w coś takiego - odparła.
- Wiesz, zakłady istniały już przed wiekami i nikt nie uważał tego za ujmę. Już
starożytni Grecy kombinowali na wyścigach rydwanów. Wiem, bo czytałem w ...
- Wierzę, że książka była pasjonująca - przerwał mu Eddie - ale sądzę, że
powinniście bardziej skupić się na tym, jak przeżyć, niż na historii hazardu.
To powiedziawszy, ledwie dostrzegalnym ruchem otarł pot znad górnej wargi.
- Mylisz się, Eddie. Kiedy wszedłeś, pytałem Nicole o radę w sprawach
miłości. Miałem się właśnie jej zwierzyć, że w ogóle nie znam kobiet. Nic nie
mówiliśmy o tobie ani o pracy.
- Ty i miłość? Nie bujaj! - parsknął Eddie. - Ty w ogóle nie masz życia
miłosnego.
- Nie, nie mam - szczerze przyznał Leo. - Ale powiedziałem ci prawdę, czystą
prawdę. Potwierdź mu, Nicole.
- On zakochał się w bibliotekarce z działu dziecięcego - oznajmiła.
Leo spojrzał na nią karcąco.
- Nie musiałaś mówić mu, kim ona jest.
- Czy nie masz ważniejszych zmartwień niż dyskrecja? - parsknęła
zniecierpliwiona.
- Właśnie, ona ma rację - włączył się Eddie.
- Dlaczego mnie nie powiedziałeś o tej kobiecie, tylko poszedłeś do niej? Ja
dałbym ci dobrą radę.
- Przepraszam - powiedział ze skruchą Leo - ale pomyślałem, że mnie
wyśmiejesz.
Eddie tymczasem popatrywał to na jedno, to na drugie, wyraźnie zastanawiając
się, co dalej robić.
- Rozwiąż nas - poprosił błagalnie Leo. - Pomyśl, co powie twoja żona.
Przecież wiesz, że jestem jej ukochanym kuzynem.
Nicole dostrzegła, że Eddie się waha. Odłożył broń na stół i zaczął iść w ich
kierunku. W tym samym momencie ktoś wtargnął do pokoju.
Nicole miała desperacką nadzieję, iż zobaczy spieszącego jej na ratunek
Chase'a. Niestety, zamiast niego ujrzała osobnika odzianego w różowy, najbardziej
jaskrawy garnitur, jaki dotąd widziała. Co gorsza, trzymał w ręku pistolet dwa razy
większego kalibru niż broń Eddiego.
- Nie ruszać się! - warknął.
Jeden rzut oka na twarz niedawnego prześladowcy wystarczył Nicole, by
dowiedzieć się, że sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót.
- Pan D-Demato... - zająknął się.
- Szukałem cię, mój drogi. Nie odpowiadałeś na moje telefony, więc
postanowiłem stawić się osobiście.
Psujesz mi interesy, koleś, a to mi się nie podoba.
- Usiłowałem nie wchodzić panu w drogę...
- Widać marnie się starałeś. Nikt nie będzie robił w konia Fritza Demato! -
ogłosił dumnie, po czym dał Eddiemu kuksańca, który ściął go z nóg.
- Powiedz mi zresztą, frajerze, czy prawdziwy macher będzie używał
biblioteki? Przecież musimy dbać o reputację!
- A ty... - Demato groźnie pochylił się nad Leo.
- Ponoć pracowałeś dla tego durnia. - Wymownym gestem skierowanego w dół
kciuka wskazał na rozciągniętą na dywanie postać. - Wygląda na to, że zmieniłeś
szefa. Masz coś przeciwko temu?
- Ależ nie, panie Demato - zapewnił Leo.
- Fajno. I mów mi Fritz - powiedział nowy szef, rozwiązując więźnia. - A teraz
zwiąż jego - polecił, wskazując na Eddiego, który właśnie przyszedł do siebie.
- Leo, ty zdrajco! - zawył, kiedy tylko pojął, o co chodzi. - Czułem, że źle
wyjdę na zatrudnieniu ciebie!
- darł się, krępowany więzami. - Ty, kuzyn mojej żony, występujesz przeciwko
mnie? Tak się odwdzięczasz rodzinie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?
A co z... - Zamilkł znienacka, gdy Leo wcisnął mu w usta jedwabną chusteczkę,
wyciągniętą z kieszeni jego własnego garnituru.
- Ten pistolet nawet nie jest naładowany - stwierdził z niesmakiem Fritz,
zatykając sobie zdobyczną broń za pasek drogich jedwabnych spodni. - Ale mój
jest - zapewnił. - I radzę o tym pamiętać.
- Tak jest, proszę pana.
- Frtiz. Mów mi Fritz.
- Tak, Fritz.
- Dobra, a teraz plan gry. Zaparkowałem wóz trochę dalej, na ulicy. Czarny
Cadillac. Tu masz kluczyki. - Rzucił je zaskoczonemu Leo - Pójdziesz i
uruchomisz go. Możesz uważać to za test. W razie jakiegokolwiek numeru
oblewasz sprawdzian, a ja będę musiał zabić tych dwoje. Potem zajmę się tobą.
Wytropię cię wszędzie, tak jak wytropiłem twojego kuzyna. Jasno się
wyrażam?
Leo przełknął z wysiłkiem ślinę i kiwnął głową. Nicole uznała, że z dwojga
bandytów stanowczo woli Eddiego. Fritz uraczył ich jaszczurczym uśmiechem.
- W porządku. Jak już uruchomisz mój wóz, podjedź nim tutaj i postaw pod
żywopłotem. I pospiesz się. Musimy jak najszybciej zabrać stąd tych dwoje.
Chase dostrzegł wychodzącego Leo. Wiedział już, że Nicole jest związana,
gdyż udało mu się potajemnie zerknąć przez okno. Zdążył zawiadomić o
wszystkim Strauda i wiedział, że będzie miał zabezpieczone tyły. Nalegał jednak,
by główną część zadania pozostawiono jemu. Nie mógł pozwolić, by wyręczył go
nadgorliwy funkcjonariusz, którego świerzbiał palec na cynglu. Dlatego czekał
samotnie, ukryty w gąszczu iglaków otaczających obdrapany wiktoriański dom.
Cierpliwość została wreszcie nagrodzona. Chase pochwycił wychodzącego Leo i
przyparł go do grubego pnia dębu, rosnącego w kącie podwórza.
- Opowiadaj, co się dzieje w środku - warknął.
- Kim jesteś? - wycharczał przerażony wynalazca.
- Kolejnym rywalem?
Detektyw wyszarpnął służbową odznakę i machnął mu przed oczami.
- Jak widzisz, jestem gliną. A ty wyciągnąłeś łapy po moją kobietę.
- Nigdy nie wyciągałem łap po żadną kobietę - z oburzeniem wyszeptał Leo. -
Ach, rozumiem, nie mówiłeś tego dosłownie... - Urwał, gdyż silne ręce potrząsnęły
nim niecierpliwie. - Zapewne chodzi ci o Nicole. Jest w środku.
- Mów, co z nią?
- Jest związana, ale ma się dobrze.
- Dobra, mów mi szybko, co się tam dzieje.
Leo zaczął opowiadać w pośpiechu, połykając sylaby. Chase usiłował wyłowić
jakiś sens z chaotycznej narracji.
- Jak bardzo zależy ci na wolności? - zapytał.
- Bardzo, ale to bardzo mi zależy - bez namysłu rzucił Leo. - Właśnie
stwierdziłem, że nie nadaję się do przestępczej roboty. I mam straszne wyrzuty
sumienia, że wciągnąłem w tę sprawę Nicole.
- Dobrze. - W umyśle Chase'a narodził się już plan. Przypomniało mu się, że
Fritz miał manię na punkcie swojego samochodu, wyprodukowanego na
zamówienie, czarnego cadillaca ze złotymi ozdobami.
Wóz był jego dumą i radością. Detektyw zdążył zauważyć, że zaparkowany jest
z boku i niewidoczny z okien.
- Wracaj i powiedz Fritzowi, że jego wóz został skradziony - polecił.
Leo nerwowo przełknął ślinę. Nadszedł moment, w którym mógł się wreszcie
wykazać i zrehabilitować za swoje niegodne czyny.
- Zrobię to - wyszeptał z determinacją. - A co potem?
- Potem wycofaj się i trzymaj z daleka.
- I co taka porządna dziewczyna jak ty robi w takim miejscu? - zagadnął
Nicole Fritz.
- Już od kilkunastu minut zadaję sobie to samo pytanie - wymamrotała. - Po
prostu przyszłam tu na herbatę.
- Dobry moment wybrałaś sobie na sąsiedzkie pogawędki - zauważył
przestępca.
- Najwyraźniej. I nie przypuszczam, byś był skłonny mnie...
Odmownie pokręcił głową.
- Tak myślałam - westchnęła, usiłując jednocześnie rozluźnić pętle na
przegubach. Przydała się szkoła starszego braciszka, który w dzieciństwie ćwiczył
na niej harcerskie węzły. Nagle dosłyszeli, że wraca Leo.
Czas naglił.
- Fritz, ukradli twój samochód! - krzyknął od progu.
- Coo?! - Fritz odruchowo rzucił się do wyjścia, pragnąc przekonać się, czy
rzeczywiście zabrano mu ukochane cacko. Lecz Chase już czyhał za progiem.
W sekundę Fritz przekonał się, że stracił nie tylko wóz, ale i pistolet, który
wyfrunął mu z ręki, wytrącony nagłym ciosem. Silny chwyt osadził go w miejscu.
- Złamiesz mi rękę - zawył.
- Ciesz się, że nie złamię ci karku - wycedził przez zęby Chase. Za moment
pojawił się komendant Straud z policjantami.
Chase zostawił im pojmanego, by mogli mu zrobić wykład o przysługujących
mu prawach, a sam pobiegł do Nicole.
Uśmiechnęła się niepewnie na jego widok.
- Dużo czasu ci to zajęło, detektywie Ellisie - mruknęła.
Podbiegł ku niej i rzucił się na kolana, by rozwiązać sznury. W zapale nie
zorientował się nawet, że Nicole natychmiast powstała i otoczyła jego szyję
ramionami, odwzajemniając mu namiętny uścisk.
Odchylił się do tyłu, by przyjrzeć się jej dokładnie.
- Jakim cudem się uwolniłaś?
- Widać mam ukryte talenty.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską, badając wzrokiem jej twarz.
- Jak najbardziej - zapewniła go. - Trochę mi może niewygodnie ze
związanymi kostkami.
W mgnieniu oka uwolnił jej nogi. Teraz mogli już na dobre przytulić się do
siebie. Trzymał ją kurczowo, jakby nigdy już nie miał wypuścić i przymknąwszy
oczy kołysał w ramionach, gładził po włosach.
- Nigdy już nie rób mi tego - wyszeptał żarliwie.
- A co ci zrobiłam?
- Sprawiłaś, że zakochałem się w tobie. - Słowa popłynęły same, zanim zdążył
się zastanowić.
Odchyliła się i spojrzała mu w twarz, dostrzegając w niej napięcie, które sama
czuła. - Jesteś wytrącony z równowagi i mówisz nie przemyślane rzeczy.
- Naprawdę chcesz, żebym przestał mówić, co czuję? Wierz mi, naprawdę
wiem, o czym mówię.
Kocham cię, Nicole. Kocham twój charakter, twoją szlachetność, pasję
entuzjazm - nie mówiąc już o twoich cudownych nogach - zakończył
niespodziewanie, pragnąc rozproszyć napięcie.
- Kochałem cię już przedtem. Ale dopiero teraz zrozumiałem, co się czuje,
kiedy ukochana osoba jest w niebezpieczeństwie. Dlatego obiecuję ci, że nie będę,
tak jak kiedyś, podejmował niepotrzebnego ryzyka. Ale jestem policjantem, Nicole.
Czy zaakceptujesz ten fakt i zwiążesz się ze mną?
Niedawne udręki, jakie przeżywała na myśl, że może już go nie zobaczyć,
zmusiły ją do stawienia czoła własnym lękom. Sytuacja zagrożenia uświadomiła
Nicole odwieczną grę życia i śmierci, uwalniając jej myśli od zbędnego bagażu
emocji. Tym samym pokonała dręczący strach przed przyszłością, uznając radość
chwil przeżywanych tutaj i teraz - z Chase'em.
Życie nie trwa wiecznie, więc bezsensem jest dopuszczać, by zatruwał je
wieczny lęk, który nie pozwala cieszyć się chwilą.
- Spróbuję - oświadczyła z mocą. - Tylko obiecaj mi, że wreszcie zaczniesz
postępować rozważnie.
- Obiecuję. I oczekuję takiego samego zobowiązania z twojej strony.
- Tak.
- Pięknie brzmi to słowo - zamruczał, całując ją.
- Chciałbym jeszcze raz usłyszeć je z twoich ust - kiedy ubrana w ślubną
suknię staniesz przed ołtarzem I wobec kościoła pełnego ludzi powiesz „tak".
- Och, zależy, kto będzie panem młodym - zażartowała, z trudem kryjąc
dreszcz oczekiwania.
- Ja! Czy dobrze słyszałem? - Czule przeczesywał palcami jasne włosy Nicole.
- Naprawdę chcesz wziąć za męża tego glinę... na dobre i na złe, w zdrowiu i w
chorobie, w szczęściu i radości?
- Chcę!
Chase przerwał jej radosny śmiech pocałunkiem, który obiecywał wszystko,
czego tylko zapragnie. I nieważne było, że po pokoju kręcili się policjanci, a
nieszczęsny Eddie nadal tkwił w więzach, zakneblowany własną chusteczką do
nosa. Serce Nicole biło mocno, przepełnione miłością do człowieka, który
uwielbiał flirtować z własnym losem.
- Nie mogę uwierzyć, że Bruce Query, bratanek szacownego członka naszej
rady nadzorczej, był pośrednikiem szajki w bibliotece - kręciła głową Nicole.
Oboje z Chase'em leżeli przytuleni w ogromnym łożu, ciągle nie mogąc się sobą
nacieszyć, choć zdążyli się już dwa razy pokochać. - Stary Query nie będzie
zachwycony. A powiedz mi, co z Leo?
- Najprawdopodobniej dostanie wyrok w zawieszeniu i sporą ilość godzin do
odpracowania na rzecz miasta. Zasugerowałem, by oddelegowano go do biblioteki.
- Jak to miło z twojej strony!
- Bo ze mnie w ogóle jest miły chłopak - zachichotał.
- Wiem - odpowiedziała dziwnie poważnym tonem, muskając wargami
miejsce, gdzie mocno uderzało jego serce. - Dlatego między innymi cię
pokochałam.
- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi, że mnie kochasz? - nadąsał się.
- Czekałam, aż ty mi to powiesz.
- A nie przyszło ci do głowy, że ja czekam na ciebie?
- Panie mają pierwszeństwo, co?
- Zawsze - zamruczał, czyniąc niedwuznaczną aluzję do niedawnych chwil
miłości.
- Jest coś, co powinieneś o mnie wiedzieć - powiedziała, przesuwając rękę z
jego piersi w dół, poniżej pępka, ruchem wirtuoza doskonale świadomego, którą
ma poruszyć strunę. - Nie zawsze bywam damą.
- Wiem. I dlatego między innymi cię pokochałem.
Ty również powinnaś coś o mnie wiedzieć. Coś, co wiedzą tylko trzy osoby na
świecie... - tajemniczo zawiesił głos.
- Co?
- Moje prawdziwe imię nie brzmi Chase. Tak tylko nazywała mnie w
dzieciństwie mama. W świadectwie urodzenia mam wpisane... Alvin. Mam
nadzieję, że ta wiedza nie zmieni twoich zamiarów co do poślubienia mnie... -
stwierdził z heroicznym spokojem.
- Cóż, Alvinie Chasie Ellisie, nic nie odwiedzie mnie od moich zamiarów. Nie
myśl, że tak łatwo się mnie pozbędziesz.
- Nie mam najmniejszej ochoty - szepnął. - Ani teraz, ani kiedykolwiek!