2 Coma White


Coma White.

Przez chwilę panowała cisza, ale przerwałam ją parsknięciem śmiechu. Musieliśmy wyglądać przedziwnie: troje dorosłych ludzi stojących w małym kręgu i wpatrujących się w siebie jak w jakieś duchy. Już kelnerzy patrzyli na nas krzywo, a i z okolicznych stolików dobiegały zniesmaczone spojrzenia.

Na ekscentryczną pisarkę to jednak nie podziałało. Nadal patrzyła na mnie martwo, całą swoją sylwetką wyrażając szok.

Nie miałam pojęcia, co teraz powiedzieć, bo wszystko wydawało się nie na miejscu. Na szczęście Robert otrząsnął się z odrętwienia i przyszedł mi w sukurs.

Jak robot usiadła przy stoliku, a mnie na widok jej automatycznych gestów przeszedł dreszcz strachu. Fajnie, czeka mnie kolacja z szurniętą pisarką, która właśnie twierdzi, że jestem jedną z wymyślonych przez nią samą postaci, a ja mam zachować twarz, bo siedzi przy mnie mój sławny chłopak. Bomba. Też usiadłam.

Myślałam, że już nie może być dziwniej, ale wtedy Stephenie nagle poderwała się z miejsca i chwyciła mnie kurczowo za rękę. Nic przy tym nie powiedziała, tylko nie odrywała wzroku od moich oczu i ściskała moją dłoń w jakiś paniczny sposób. A potem... uśmiechnęła się szeroko! Zgłupiałam całkowicie.

Ten służalczo skinął głową i zmył się na zaplecze, a Stephenie puściła wreszcie moją rękę i usiadła na swoim miejscu. Teraz to Robert krzepiąco ujął moją dłoń i lekko ją uścisnął, jakby chciał mi dodać otuchy. Ale ja już się w sumie nie denerwowałam. Stres mi przeszedł, a zastąpiło go dziwne rozbawienie. Jakbym miała poczucie, że w porównaniu do zachowania pisarki, ja jestem całkowicie normalna i zbłaźnić się nie mogę.

Kelner przycwałował z naszą wodą i eleganckimi menu, ale Robert uświadomił mu, że potrzebujemy trochę czasu na decyzję i w razie potrzeby sami zawołamy. Kiedy facet zniknął z pola widzenia, mój wspaniały, troskliwy chłopak spróbował podać Stephenie szklankę i zmusić ją do przełknięcia choćby łyczka. Kiedy jednak i to nie zadziałało, wyjął ze swojej szklanki kostkę lodu i ostrożnie przytknął ją do nadgarstka pisarki. To chyba ją ocuciło, bo wreszcie oderwała ode mnie oczy i trochę nieprzytomnie na niego popatrzyła. Dopiero wtedy jakby zauważyła nasze zdziwienie.

Robert nic nie odpowiedział, tylko roześmiał się z ulgą i podał szklankę wody. Upiła łyczek i powachlowała się dłonią, po czym znowu spojrzała na mnie.

Znowu ja i Robert popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. Chyba Stephenie jednak nie znormalniała do końca.

Stephenie odetchnęła głęboko i zebrała się w sobie. Jednym haustem opróżniła połowę szklanki z wodą i wyglądała tak, jak chyba ja wyglądałam dziś w studio. Jakby panicznie usiłowała uporządkować swoje myśli i wypowiedzieć się w jak najbardziej składny sposób. Przez moment poczułam do niej sympatię i współczucie. Ale to, co u mnie było zrozumiałe, u autorki bestsellerów raczej dziwiło. Kto jak kto, ale ona nie powinna mieć problemów z właściwym doborem słów.

Po sekundzie milczenia ja i Robert roześmieliśmy się z ulgą. A więc o to chodziło! No tak, to rzeczywiście mogło trochę zaszokować pisarkę, bo nie codziennie widujemy w restauracji postaci z własnych snów. Ale wyglądało na to, że nie było w tym jednak szaleństwa ani nadprzyrodzonych mocy. Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.

Ja i Robert popatrzyliśmy po sobie z niezrozumieniem. Mimo wszystko przeszedł mnie dreszcz, bo cała ta sytuacja wcale się nie wyjaśniała. Wręcz przeciwnie - robiła się coraz bardziej niesamowita. Trochę przerażające było słuchanie słów Stephenie, która raz wydawała się całkiem normalna, a znowuż chwilę potem mówiła coś zupełnie od rzeczy i jej pomysły brzmiały wariacko.

Bez dwóch zdań, wariatka.

To już było tak absurdalne, że aż westchnęłam. Kiedy coś piłam czy jadłam? Cały czas coś jem i piję, to śmieszne! Nikt nie notuje sobie dokładnych godzin posiłków i nie pamięta ich wszystkich. Po prostu w ciągu dnia coś tam podjadam i już. Przecież nawet teraz przyszłam tu na kolację. Popatrzyłam na Roberta z pobłażliwą nadzieją, że on uwolni mnie od odpowiedzi na tak głupie pytanie, ale jego wyraz twarzy mnie zaskoczył. Otóż Robert, zamiast z rozbawieniem dodawać mi otuchy, wpatrywał się we mnie z zastanowieniem.

Odruchowo spojrzałam na stojącą przede mną szklankę wody. Była całkowicie pełna, podczas gdy Stephenie i Robert już prawie opróżnili swoje. Podobnie talerzyk z zakąskami. Tylko na moim tkwiły wszystkie krakersy.

Czy mi się wydawało, czy Stephenie naprawdę uśmiechała się drwiąco? Patrzyła to na mnie, to na Roberta i robiła nam obojgu wodę z mózgu, prawdopodobnie świetnie się przy tym bawiąc. Ogarnęła mnie złość. Jakim prawem ta kobieta może robić z nas idiotów i wmawiać tak absurdalne teorie?!

Oparcie mojego ciężkiego, heblowanego krzesła z drewna hebanu zostało mi w dłoni...

Zerwałam się na równe nogi i panicznie rozejrzałam dookoła. Głosy tych wszystkich ludzi stały się nagle takie głośne, kolory tak jarząco wyraźne i nasycone, drobinki kurzu widoczne jak na dłoni, a zapachy drażniące. Obok mnie błyskawicznie przemknęła mucha, ale ja mogłam bez problemów śledzić ruch jej skrzydełek w locie. Zacisnęłam dłoń i pomiędzy palcami poczułam przepływające okruchy hebanowego drzewa, które z cichym szelestem osypały się na podłogę. Adrenalina?! Żeby tak było, musiałoby ją pompować do krwiobiegu serce, a ja nie byłam w stanie wyczuć jego bicia...

Z całej siły próbował ściągnąć mnie do pozycji siedzącej, a ja nawet nie poczułam jego dotyku. Równie dobrze mogłoby próbować mnie ruszyć dwutygodniowe dziecko.

Musiałam wyglądać nieszczególnie, bo zauważyłam pełne niepokoju spojrzenia z każdej strony. Ludzie zaczynali na mnie zwracać coraz większą uwagę i chyba dostrzegli to też Stephenie z Robertem, bo nagle mój ukochany przywołał kelnera niecierpliwym ruchem dłoni i poprosił o rachunek.

Byłam ciągle w stanie takiego szoku, że poruszałam się posłusznie i automatycznie. Bez zastanowienia podążyłam za Robertem do samochodu i wsiadłam po stronie pasażera, podczas gdy Stephenie zajęła miejsce z tyłu. Jeszcze nigdy nie miałam tak silnego poczucia, że Robert jedzie tak potwornie powoli...

Ale niedługo zaparkowaliśmy pod mieszkaniem, które zajmowaliśmy razem na czas pobytu w Nowym Jorku. Robert bez słowa otworzył przede mną drzwi samochodu i ruchem dłoni zaprosił Stephenie do budynku. Całą trójką weszliśmy do salonu i każde usiadło na fotelu, choć ja wcale nie miałam na to ochoty. Prawdę mówiąc, najchętniej pozostałabym w wygodnym bezruchu, stojąc...

Nie miałam siły protestować. Powoli, opornie rodziła się we mnie akceptacja. Zaczynałam godzić się z całą tą sytuacją, choć ciągle miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje. Obrazy i dźwięki mieszały się drażniąco, umysł pełen był chaosu i urwanych wspomnień, ale... mimo wszystko zaczynałam się uspokajać. Potrzebowałam odpowiedzi.

Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz przeanalizowałam jej słowa. Było to o tyle trudne, że wszystko w mojej głowie mieszało się ze sobą i nagle zostałam zbombardowana setkami urwanych myśli. Nie panowałam nad sobą, ale umiałam wyciszyć się na tyle, żeby nie zaatakować nikogo w tym pokoju. No właśnie...

Zapadła cisza, w której doskonale słyszałam pojedyncze głosy ludzi na ulicy, chociaż okna apartamentu były podobno dźwiękoszczelne. Przypominałam sobie swoje sny, o pędzie i naturze. Śniło mi się, że biegnę, że się ścigam. A potem to cudowne uczucie nasycenia... I zawsze na końcu ciepła, miła woda...

Wstałam gwałtownie z fotela i pobiegłam do łazienki. Ochlapałam twarz wodą, żeby choć trochę się orzeźwić i dopiero wtedy wróciłam do salonu.

To chyba w tamtej chwili całkowicie pogodziłam się ze swoją naturą. Wtedy, kiedy zrozumiałam, że najbliższy mi człowiek nie zauważył mojego ruchu. Taka drobna rzecz, a mi pomogła oswoić się z sobą samą. Nową sobą. Choć nadal nie miałam żadnych wspomnień i żadnych odpowiedzi...

Usiadłam na kanapie i ścisnęłam skronie dłońmi. To wszystko przytłoczyło mnie trochę za bardzo. Nie mogłam dłużej zaprzeczać faktom: moja siła, szybkość i wyostrzone zmysły nie były ludzkie i musiałam się z tym pogodzić. Ale jeśli nie byłam człowiekiem... to nie byłam już nikim. Nie pamiętałam nic z wampirzego życia, a historia Belli była dla mnie tylko świetnym pomysłem na powieść. Nie potrafiłam teraz utożsamić się z nią do tego stopnia, żeby myśleć o jej życiu jak o moim. Nie potrafiłam nawet przywyknąć do nowego imienia, choć też nie brzmiało ono całkiem obco...

Stephenie kiwnęła głową i spojrzała na mnie ze współczuciem.

Spojrzałam na niego z wdzięcznością. No tak! Jeśli za wszystkim stali Volturi, który nie widzieli gorszej rzeczy niż ujawnienie światu istnienia wampirów i doskonale znali moją historię, to jakim cudem nie powstrzymali Stephenie przed napisaniem, a potem wydaniem i zekranizowaniem takiego bestselleru?! O ile ludzie mogli do końca mamić się bajką, że to wszystko tylko literacka fikcja, to pozostałe wampiry musiały wiedzieć, że jest w tym zbyt dużo prawdy. Volturi nie mogliby pozwolić sobie na taką lekkomyślność.

To powiedziawszy, Stephenie wstała i podeszła do okna. Z niezrozumieniem patrzyłam na jej ruchy, gdy odsłaniała zasłony i otwierała okiennice, a potem wychyliła się lekko. Usłyszałam cichy gwizd, tak ulotny, że Robert na pewno nie mógłby go wychwycić. Zaraz potem pisarka cofnęła się z powrotem do środka i pokazała mi trzymany w ręku, mały srebrny gwizdek z rodzaju tych, którymi przywołuje się psy. Nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć, bo nagle w pokoju pojawiły się trzy uśmiechnięte osoby, które rozpoznałam natychmiast, zanim jeszcze uświadomiłam sobie własne wspomnienia, a przez drzwi wchodziły dwie następne postaci...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Coma white, Czytelnia, Yaoi
Alamare Coma white
No Longer White
Droga do Chrystusa E G White
pinkdolphin white
Magiczne przygody kubusia puchatka 26 I AM DREAMING OF A WHITE CHRISTMAS
H. White „Tekst historiograficzny jako artefakt literacki”, antropologia
white x dzikie
Coma
fukuro white
120209123333 ee 54 white
AL LO The White Council
White T H Był sobie raz na zawsze Król Wiedźma z Lasu
Swanwick Hunting the Great White
BLACK AND WHITE
White?ath
Czasy + wypracowania White Stork

więcej podobnych podstron