Coma white
Mijając kolejne drzwi, nie myślałeś o tym, co robisz.
Oczy powoli przyzwyczajały się do mroku.
Do końca nie byłeś pewny, kto i dlaczego cię tu przywiódł.
Nogi prowadziły cię tam, gdzie żaden dźwięk nie zakłócał spokoju.
Gdzie wybrany leżał pogrążony we śnie
Nie przeczuwając zbliżającego się końca.
(...)
Ręka uniosła się, błysnęła stal
(...)
Dzwon Ciszy bił na alarm.
Akurat „Dzwon ciszy”
Lato tego roku było bardzo chłodne i deszczowe. Ludzie zrzucali winę na zmianę klimatu. Przepowiadali już, że zima będzie wręcz ciepła. Harry uważał, że raz na jakiś czas po prostu zdarza się takie lato.
Od dwóch tygodni był pełnoletni i nie bardzo wiedział, co z tym zrobić. Kupił już mieszkanie w Londynie, niedaleko Pokątnej. Myślał, że po skończeniu siedemnastu lat, wstąpi do Zakonu Feniksa, ale został natychmiast pozbawiony złudzeń. Gdy tylko zjawił się pierwszego sierpnia w Kwaterze Głównej, został natychmiast z niej wygoniony, przez niezręcznie uśmiechającego się Lupina i wściekłą panią Weasley.
- Żadnych dzieci na wojnie! - krzyknęła mu na odchodnym i zatrzasnęła drzwi przed nosem.
***
Byli razem z Ronem i Hermioną w parku. Para zajadała hot-dogi, na które Harry patrzył krytycznie.
- W tym czymś jest za dużo parówki, by uznać to za jadalne - mruknął i odszedł na ławkę. Zakochani wzruszyli ramionami i odeszli w drugą stronę.
Harry został sam.
Ściemniło się zupełnie, zanim postanowił wrócić do mieszkania. Nie potrafił przebywać w starym domu Syriusza. Za każdym razem strasznie ściskało mu gardło i nie był w stanie powiedzieć nawet zwyczajnego "Dzień Dobry", bez łez, piekących go w oczy.
Jego mieszkanie było małe - w sam raz dla kogoś, kto nie chciał w nim przebywać. W salonie znajdowała się rozkładana kanapa, bo w żadnym pokoju nie zmieściło się łóżko.
Brzdęk przekręcanych kluczy poniósł się po pustej klatce schodowej. Harry ciężko powlókł się do kuchni i zapalił światło.
Rozległ się hałas tłuczonego szkła, gdy przerażony strącił szklanki z drewnianego blatu.
Na krześle ktoś siedział. Ciemne oczy patrzyły na niego z niemałym rozbawieniem.
- Dobry wieczór, Potter - szyderczy głos Severusa Snape'a przeciął ciszę.
***
Ocknął się. Bardziej to poczuł, niż zobaczył, bo otaczała go nieprzenikniona ciemność. Jęknął, a jego głos odbił się głucho od ścian.
Więc żył. Czuł ból w miejscu, gdzie Snape uderzył go krzesłem. Przegrał - był tego pewien - pamiętał łamaną na jego głowie tacę do krojeni. Była drewniana, twarda i solidna. Pamiętał, jak łamała się na pół, przy hałasie osuwającego się ciała.
"Ten stary nietoperz i zdrajca mnie gdzieś wywiózł. Może nawet do samego Voldemorta."
Ta myśl nim wstrząsnęła i usiadł gwałtownie.
Jego oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Wtedy to zobaczył. Promień nocnego światła, wpadającego przez szpary w murach oświetlił coś. Leżało w przeciwległym kącie. Wyglądało jak ciało.
- Jest tu ktoś? - zapytał niepewnie, a echo jego słów rozległo się w pomieszczeniu. Ciało nie poruszyło się. Harry pogrzebał w kieszeni i uzmysłowił sobie, że Snape zabrał mu różdżkę. Harry przestraszył się nie na żarty. Nie wiedział gdzie jest, jak się tam znalazł i co się z nim stanie. No i był sam.
Nie raz znajdował się w tarapatach, ale zawsze wtedy byli z nim przyjaciele i wspólnie znajdowali wyjście z sytuacji. A teraz był bez różdżki. No i był sam. Prawdopodobnie umrze tutaj i nie będzie nawet wiedział, kiedy to się stało. To była na tyle śmieszna i straszna zarazem myśl, że roześmiał się głośno.
Niepewnie ruszył, w stronę leżącego wśród kłębów ciała. Wtedy wyraźnie poczuł ból. Z niewiadomych przyczyn bolała go prawa ręka.
Przystąpił o krok i zrobiło mu się zimno. Rozejrzał się po lochu.
- Niemożliwe - wyszeptał przerażony i stwierdził, że ma spuchnięte wargi. Nie mógł chyba przespać do grudnia! Był w lochu - to prawda. W lochach na ogół jest chłodniej. W Hogwarcie też tak było. Ale, na miłość Merlina, nie było tam lodu!
Ostrożnie wyprostował się i uderzył głową w sufit.
- Nisko tu - mruknął do siebie i dotknął postaci, leżącej przy ścianie. Odpowiedział mu dziwny odgłos. Człowiek poruszył się i światło księżyca oświetliło mu twarz. Była cała w zakrzepłej krwi, poszarzała od brudu. Zapewne kiedyś blond włosy, były posklejane i ubłocone. Harry znalazł większą bryłę lodu i ogrzał ją w rękach. Oblewał wodą twarz towarzysza i przemywał. Wyczuwał pod palcami rany, strupy i blizny. Spływające brud i krew odsłaniały jasną skórę. Harry dotknął szyi mężczyzny i rozpoznał ślady po cięciach. Delikatnie ułożył śpiącego i usiadł w kącie.
- Jestem w piekle - szepnął z szeroko otwartymi oczami i rozpłakał się.
Siedział cicho przez kilka godzin. Tak mu się wydawało. Czas tutaj był dziwnym zjawiskiem, płynął różnymi torami. Jedynie pokasływania towarzysza wyrywały go z letargu. Trzy kasłania temu ktoś zapukał w drzwi, pięć - jakieś głosy rozległy się zza ściany.
Postać poruszyła się i ciało, ubrane w grube skóry, ciężko wstało. Zatrzeszczały kości i stawy i człowiek stanął, schylając przezornie głowę. W ciemności błysnęły stalowoszare oczy.
- Potter... - ostry głos Malfoya Juniora przeciął ciszę.
W Harrym się zagotowało. Draco Malfoy - plugawy, szczurzy zdrajca, któremu zabrakło odwagi by zabić. Zrobił krok w stronę blondyna i uśmiechnął się szaleńczo. Wystrzelił jak z procy. Złapał Ślizgona za ramiona i popchnął na ścianę. Przeciwnik wydał z siebie cichy okrzyk bólu. Harry zamierzył się i zadał mocny, pewny cios w dolną część szczęki Malfoya. Chłopak zacharczał i uderzył czołem w stop. Gryfon go puścił, a agresja zalała mu umysł. Chciał zabić, zranić, zetrzeć na proch. Ślizgon bezwładnie opadł na posadzkę, a Harry kopnął go w żebra. Nie słyszał słabego jęku i syku, ani trzasku łamanych kości.
- Zatem spotykamy się znowu, tak? - Harry odetchnął, odgarniając włosy z czoła. Kto teraz jest górą? - spojrzał na leżąca bezwładnie postać.
Malfoy nie oddychał. Cała adrenalina odpłynęła. Agresja ustąpiła miejsca przerażeniu.
- Malfoy? - Harry szturchnął blondyna. Przyłożył mu dłoń do szyi.
Brak pulsu.
- Malfoy? - szturchnął go jeszcze raz. Nic, żadnej reakcji. Złapał chłopaka i potrząsnął nim.
- Malfoy! - krzyknął, łapiąc gwałtownie powietrze. Odruchowo przytulił martwe ciało wroga.
- Zabiłem go - szepnął w transie i słone łzy spłynęły mu po twarzy. Kiwał się chwilę w przód i w tył.
Był jak Voldemort - zaślepiony przez nienawiść, zdolny by zabić. Siedział teraz z martwym ciałem Draco Malfoya. Tego gnojka, który całe jego życie zamienił w piekło. Chciał jak nigdy, by Malfoy żył.
Otrzeźwiły go hałasy za drzwiami. Poderwał się i zaczął walić w drewno.
- Zabiłem go! - wrzeszczał, płacząc. Szepty ustały i Harry usłyszał szczęk zamka i hałasy metalowych łańcuchów. Dwie twarze, zakryte cieniem, wyłoniły się z korytarza.
- O co chodzi? - zapytał pierwszy, a brunet nie rozpoznał w nim żadnego ze Śmierciożerców. Nie mieli masek, ubrani byli w miękkie, brudne skóry i kaptury.
- On... - Harry bezradnie wskazał na Malfoya. Jedna z postaci podeszła do Gryfona i złapała za ręce, kierując w stronę ściany.
- Cholera, on chyba nie oddycha - jęknął niski, potulny głos. Mokre od łez policzki Harry'ego dotknęły zimnej ściany
- Zabierz go - burknął ze zdenerwowaniem grubszy głos. Harry usłyszał szuranie ciała po posadzce. Nic nie widział, co przyprawiało go o mdłości niepewności.
Po chwili, która płynęła w nieskończoność, zakapturzona postać zwolniła jego ręce. Gryfon bezwładnie osunął się w kąt i szlochał cicho. Drzwi zamknęły się z łoskotem i dało się słyszeć wrzaski, dobiegające z korytarza.
Wspomnienia przesuwały się w umyśle Harry'ego jak zaczarowane. W zupełnie bezsensownej kolejności, zupełnie niezrozumiałym szyku. Zobaczył siebie, nurkującego po przypominajkę Neville'a. Widział Norberta - smoka Hagrida - ziejącego maleńkim strumieniem ognia. Przypominał sobie zlepki nic nie znaczących wydarzeń: pierwszy szlaban w Zakazanym Lesie, lekcje eliksirów, przemykanie się do Pokoju Wspólnego Śligonów. Przed oczami przebiegł mu obraz bladych, kościstych rąk, czyichś szkaradnych piegów i blond włosów, zaczesanych zawsze do tyłu.
Potem to wszystko ułożyło mi się w obraz Malfoya. Malfoya rzucającego przypominajkę, Malfoya podglądającego przez okno chatki Hagrida. Piszczącego w Zakazanym Lesie, podczas ich wspólnej kary, śmiejącego się szyderczo na lekcjach eliksirów. Malfoya, mówiącego mu i Ronowi, że nie jest Dziedzicem Slytherina.
- Nie był Dziedzicem - szepnął do siebie bez sensu Harry, a ze ścian spojrzały na niego twarze setki Malfoyów. Z bladą cerą i brzydkimi piegami. Śmiejącego się szyderczo, gdy Harry znów oblał test z eliksirów. Podrzucającego mu łajnobomby, podkradającego się, podsłuchującego, wyśmiewającego się. Martwego.
Malfoy był martwy.
On zabił Malfoya.
Był mordercą.
Szloch wstrząsnął nim na nowo i, gdy już ustał, Harry kiwał się przez długie chwile migotania światła. Jego szeroko otwarte oczy śledziły każdy ruch w lochu. Był pewien, że minęły dwa dni, wiecznego wyrywania sobie włosów i gryzienia warg do krwi, aż drzwi otworzyły się, a Draco chwiejnie wszedł do środka. Harry'emu zatrzepotało coś w żołądku, na jego widok.
Był czysty i opatrzony - Harry zauważył bandaże na szyi i dłoniach. Jakaś wielka ręka popchnęła chłopaka w jego stronę, a Malfoy - ten drobny, wychudzony Malfoy - odchrząknął i usiadł w drugim kącie. W rękach trzymał tacę z jedzeniem, którą podsunął Potterowi. Ten jednak tylko trącił jedzenie palcem i odsunął od siebie wyszczerbione półmiski.
Mijała godzina za godziną, zanim Harry odważył się jęknąć cicho:
- Przepraszam.
To było wszystko, na co go było stać. Malfoy spojrzał na niego jak na szaleńca i powrócił do kontemplowania swych bosych stóp.
Miał bose stopy. W lochu było zimno i miejscami leżał lód. Harry ściągnął swoje buty i skarpetki. Były już przepocone i nie pachniały najładniej. Nie były też przystosowane do zimowych warunków. To były zwykłe skarpetki i Harry rzucił je Malfoyowi.
- Proszę - mruknął, odwracając się do ściany. Minęła chwila, zanim usłyszał, jak blondyn sięga po skarpetki i z wielkim trudem zakłada je na zmarznięte, pokaleczone stopy.
- Dziękuję - burknął, a Harry usłyszał, jak bardzo zachrypnięty jest głos Ślizgona. Zaryzykował spojrzenie w jego stronę i świetle pochodni - którą przyniósł ze sobą blondyn - zobaczył jego rozpalone czoło i policzki. Wahał się tylko chwilę, a potem podszedł do niego.
- Jesteś rozpalony - stwierdził, dotykając jego skóry. Malfoy odtrącił jego rękę z wyrazem przerażenia na twarzy.
- Nie dotykaj mnie, Potter! - krzyknął, odsuwając się bardziej w kąt.
- Jesteś chory, chcę ci pomóc - odparł Harry, nie rozumiejąc zachowania towarzysza.
- O co ci chodzi? Wczoraj chciałeś mnie zabić, a dzisiaj bawisz się w jakąś Matkę Teresę? - wykrzyknął Malfoy, gwałtownie wstając. Uderzył głową w sufit i zachwiał się lekko. Gryfon w mgnieniu oka był przy nim.
- Pozwól sobie pomóc, jak długo tu jesteś? - Harry posadził chłopaka na swoim kocu.
- Co cię to obchodzi? Nie dotykaj mnie, Potter, mówiłem Ci już! - wrzasnął Ślizgon, a w jego głosie zatańczyło przerażenie. Harry spojrzał na niego i ujrzał paranoiczny strach w jego oczach.
- Boisz się mnie - szepnął, po raz pierwszy bez złośliwej satysfakcji. Przejechał palcem po policzku chłopaka. Malfoy otworzył szeroko oczy i krzyknął cicho.
- Wszystko będzie dobrze - Harry wyciągnął rękę w jego stronę, na co blondyn odskoczył w inny kąt i zakrył sobie twarz rękami.
- Zostaw mnie Potter, na miłość Merlina, zostaw mnie - zduszony głos Ślizgona odbił się głuchym echem od ścian lochu.
Harry usiadł w najdalszym kącie i cicho zapłakał.
***
Minął tydzień. Harry dobrze to wiedział -dostawali jeden posiłek dziennie. Dostali ich już sześć, a dziś była pora na siódmy. To znaczyło, że pozostał tydzień wakacji. Chłopak nagle zatęsknił za ciepłym słońcem i parnym latem. Za brzęczącymi pszczołami i gryzącymi komarami. W lochach było zimno. Ciepło dwóch ciał i jedzenia roztapiało lód. To sprawiało, że dodatkowo było wilgotno.
- Za tydzień rozpocznie się Hogwart - mruknął sam do siebie. Nie oczekiwał odpowiedzi. Próbował już kilkakrotnie zagaić rozmowę, ale Malfoy udawał, że nie słyszy. Tym razem było podobnie.
Minęło kilka chwil ciszy i Harry zaczął grać w starą grę, której nauczyła go kiedyś pani Figg. Wskazywał na pochodnię i nos, mówiąc nazwy wskazywanych rzeczy. Z czasem nabierał prędkości i nagle okazywało się, że ma dwie pochodnie, zamiast nosa. W samotności i ciemności człowieka śmieszy nawet tak głupia rzecz.
Wskazywał więc: nos, pochodnia, pochodnia, nos, nos, pochodnia, nos, nos, pochodnia, nos... znowu się pomylił! Pochodnia, nos, nos, pocho...
- I tak bym tam nie wrócił - wychrypiał nagle Malfoy. Wciąż miał gorączkę i wyraźnie mu się pogorszyło, a jednak nie chciał jeść, skubał tylko jedzenie.
- Pochodnia! - krzyknął Harry, wskazując na Ślizgona. Zaczerwienił się i wydukał - Przepraszam, co mówiłeś?
- I tak bym tam nie wrócił - powtórzył cierpliwie Malfoy.
- Do pochodni? - zdezorientowany Harry spojrzał z konsternacją w stalowoszare oczy chłopaka. Błyszczały w świetle płomienia.
- Potter, ty nędzna podróbko człowieka. Do Hogwartu oczywiście.
- Ach... - westchnął Harry. Patrzył chwilę na ścianę, po czym zapytał:
- Dlaczego?
Chwila ciszy zaległa w lochu, aż niekontrolowany wybuch śmiechu Malfoy poniósł się po pomieszczeniu.
- Na Merlina, czy to takie trudne do zrozumienia? - wykrztusił z trudem, gdy wreszcie postanowił się opanować. - Wiesz, prawie zabiłem jednego z profesorów, ba, dyrektora. Jestem pewien, że czekają na mnie z otwartymi ramionami - dodał poważnie.
Harry schował czerwoną ze wstydu twarz w dłoniach. Nikt się nie odzywał, aż padło to przeklęte pytanie:
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Harry udał, że bawi się skrawkiem swojego ubrania, aby ukryć zdenerwowanie.
- Nie chciałem, po prostu nie chciałem - szepnął Malfoy i nagle potok słów wypłynął z niego. - Zagroził, że zabije mi matkę, jeśli tego nie zrobię. Nie miałem wyboru. Na Merlina, on był jedyną osobą, która mi ufała! - Harry nie wiedział, czy Ślizgon mówi o Voldemorcie, matce, czy może dyrektorze, ale postanowił nie przerywać. - To nie było proste. Chciałem zrezygnować. W ostatniej chwili byłem pewien, że nie tego chcę. Nie było glorii, chwały, fanfar. Była gorycz, strach i niezdecydowanie. Ale wtedy wpadł Severus i musiał to zrobić, musiał. On zabiłby mnie, gdybym tego nie zrobił. Czarny Pan nie zna litości - Malfoyem wstrząsnął szloch i Harry postanowił przysunąć się trochę bliżej. - A potem wróciliśmy i on powiedział, że świetnie się spisałem. Uwierzyłem mu, jak wszyscy. Powiedział, że wyśle mnie na kolejną misję. Severus wyjechał i ja mu uwierzyłem, zostałem w Anglii. A teraz tkwię tu, na tej wyspie, od dwóch miesięcy i on przychodzi i zadręcza mnie. - Malfoy z trudem powstrzymywał szloch, ale już pierwsza łza spływała mu po policzku. Harry nieśmiało dotknął jego ramienia. - Torturowali mnie i zmuszali do wielu rzeczy. Nie chciałem, ale musiałem to robić. Nienawidzę siebie! - ostatnie zdanie zostało wykrzyczane w pustą przestrzeń lochu. Ślizgon trząsł się w objęciach Harry'ego. Minęło wiele spazmatycznych wybuchów płaczu, zanim Malfoy zasnął, zmęczony łzami.
***
Początkowo odzywali się do siebie sporadycznie i Ślizgon unikał wzroku Harry'ego, ale to się zmieniło pewnego dnia, gdy osłabiony chorobą Draco nie chciał jeść.
- Umrzesz z głodu, Malfoy - mruknął Harry, podsuwając mu półmisek z chlebem i serem. Ślizgon tylko podniósł wzrok, ale od razu wrócił do drzemania. - Malfoy, słyszysz mnie? - Gryfon przysunął się do chłopaka z talerzem. Bo jak nie, to Cię nakarmię - zagroził palcem.
- Zostaw mnie, Potter - burknął Ślizgon, odwracając głowę w drugą stronę.
- Musisz jeść, jeszcze trochę i ta karykatura ubrania po prostu Cię zgniecie.
- Och, cóż za bohater - ironizował Malfoy, odwracając się w stronę ściany.
- Jako bohater muszę Cię nakarmić - ucieszył się Harry, biorąc kawałek chleba do rąk.
- Potter, do cholery... - blondyn odwrócił się ze złością.
- Samolocik leci, bum brum - Harry wepchnął jedzenie zaskoczonemu chłopakowi do ust. Malfoy zakrztusił się i łzy naszły mu do oczu. Gdy zdołał już przełknąć wszystko, zwrócił się do zadowolonego Pottera.
- Teraz pożałujesz.
Malfoy wskoczył na niego. Mimo osłabienia, choroby i ran, był bardzo silny. Przewrócił Harry'ego i usiadł na nim. Pochylił się tak, że ich nosy zetknęły się, a ciepły oddech Draco, owiał brunetowi twarz. Chłopak zarumienił się i próbował wyrwać, ale nadaremno. Poczuł usta chłopaka przy swoim uchu i z ledwością powstrzymał się, by nie jęknąć.
- Zobaczysz, co to prawdziwa zemsta - szepnął Draco ponętnie i odsunął się od Harry'ego wziął cały kawał chleba i wepchnął mu go w usta. - Smacznego! - krzyknął wesoło, schodząc z duszącego się jedzeniem Harry'ego.
Później przez wiele czasu obrzucali się nawzajem wyzwiskami, bardziej dla zabawy, niż czegokolwiek innego. Wieczorem zaczęli całkowicie swobodną rozmowę na temat ulubionego rodzaju herbaty. Harry cały czas starał się muskać dłonią dłoń Malfoya.
***
Chwile mijały im innym biegiem. Nie liczyli minut i godzin -nie mieli zegarka. Tylko zmieniające się światło, wpadające przez szpary, informowało ich o porze dnia.
Harry nie rozumiał, jak w jakimkolwiek miejscu na Ziemi może być tak zimno. Na początku, gdy Malfoy był chory, Harry miał problemy z sumieniem. Oddawał mu więc swoje ubranie. Potem już nie musiał - spali i siedzieli w kącie, wtuleni w siebie, chłonąc ciepło drugiego ciała.
Nie przyszli po Harry'ego - Voldemort chciał go nienaruszonego, chciał go zabić i torturować osobiście.
Znajdowali się na Półwyspie Labrador*, u wybrzeży Kanady, a to znaczyło - zimno i daleko od domu.
Draco opowiedział mu o torturach. Powiedział mu o sposobach znęcania się psychicznie i fizycznie. Zapewnił też, że po nich już nie przyjdą.
Nie powiedział dlaczego.
Gdy zostały już tylko cztery dni, do rozpoczęcia nowego roku w Hogwarcie, Draco wyciągnął jedną cegiełkę z muru. Twarz Harry'ego oświetliły promienie słoneczne i cieszył się tym, aż zasnął na kolanach Ślizgona.
***
W pewnym momencie zaczęli zwracać się do siebie po imionach i Harry uznał to za miłą odmianę. Draco nadal nie chciał jeść, ale brunet nie ustępował. Wpychał w niego kęs po kęsie, aż przynajmniej połowa znikała z wyszczerbionego półmiska.
Któregoś dnia leżeli, wyciągając twarze w stronę cienkiego strumienia ciepła.
- Jak to się stało? - powiedział nagle Harry. - W jednej chwili najwięksi wrogowie, a teraz siedzimy, podziwiając razem ostatnie dni lata...
- Nie doceniałeś wcześniej mojego uroku - mruknął sennie Malfoy, opatulając się szczelniej skórami. Kichnął niespodziewanie i Harry obrócił się gwałtownie.
- Jak się czujesz? - zapytał zaniepokojony, dotykając policzków chłopaka.
- Jak przystało na porządnego więźnia, Potter - Draco strącił jego rękę i ułożył się wygodniej. Nie potrwało to długo, gdyż znowu kichnął. - Nie waż się mnie przytulać, Potter! - krzyknął, odwrócił się w stronę ściany i udawał, że śpi.
- Draco, nie zachowuj się jak przedszkolak - burknięcie spod stosu skór. - Musisz coś zjeść. Zapytam strażników, czy mają coś do jedzenia. Może ciepła herbata, czy coś...
- Potter, kto tu jest przedszkolakiem? - Malfoy uniósł głowę. - Panowie, nie macie może ciepłej herbaty na składzie? - krzyknął donośnie, naśladując głos Harry'ego. Śmiali się chwilę, a Gryfon okładał Draco starym, brudnym kocem.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do lochu wpadło dwóch rosłych mężczyzn.
- Jeszcze chwila i pożałujecie - warknął jeden i zwrócił się w stronę Draco, ale Harry stanął mu na drodze.
- Mamy nienaruszeni trafić do Voldemorta! - powiedział szybko. - Lepiej uważajcie...
- Mamy uważać? - zaśmiał się drugi, podchodząc bliżej Gryfona. - Dzisiaj drugi września, południe - zarechotali paskudnie i podeszli jeszcze bliżej. Draco zbladł. Jeden z mężczyzn złapał Harry'ego za koszulę, drugi próbował złapać Malfoya. Ślizgon był zwinny, ale nie miał szans w tym układzie. Mógł zostawić Harry'ego i wiać, ale to nie tak miało być. Poza tym, drugi września... Ta data.
Strażnik przyskoczył do Draco i próbował mu wykręcić rękę, ale Malfoy się wyrwał.
- Oż Ty! - krzyknął mężczyzna i uderzył Draco w policzek otwartą ręką. Chłopak zatoczył się i schował twarz w dłoniach.
- Draco! - Harry zręcznie wywinął się przeciwnikowi i skoczył do Ślizgona. W jednej chwili strażnicy cofnęli się. Ogromna furia, jaka płonęła w oczach Pottera stwarzała wokół niego aurę. A oni nie chcieli z tym zadzierać. Zamknęli szybko drzwi, trzaskając i hałasując łańcuchami.
- Draco, nic ci nie jest? - Gryfon delikatnie dotknął zakrwawionej dłoni Malfoya. Poczuł, jak palce Ślizgona zacisnęły się na jego dłoni.
- Nie nienawidzisz mnie, prawda? - nagle głos Draco zabrzmiał jakby z oddali. Odwrócił swoją twarz do Harry'ego i chłopak zobaczył powstrzymywane łzy bólu w oczach.
Wahał się tylko chwilę.
- Nie nienawidzę Cię - odszepnął i przytulił go do siebie.
***
- Musisz coś zjeść, Draco - Harry nie dawał za wygraną, podsuwając blondynowi pod nos kawałki chleba.
- Nie chcę - oburknął mu chłopak i zacisnął pięści. Był blady, miał sine usta, nawet piegi jakby... wyblakły. Zaczerwienione usta, nieładnie kontrastujące z jasną cerą, i krople potu na czole wskazywały, że był zdenerwowany. Nerwowo przygryzał wargę, która mocno spuchła. Zaschło mu w gardle i bardzo niewyraźnie chrypiał.
Kiedy daleko w korytarzu rozległy się głosy, Draco poderwał się tak, że prawie uderzył głową w sufit. Trząsł się jak w febrze.
- Musimy uciekać! - powiedział nerwowo, a ręce mu drżały, gdy łapał Harry'ego za ramiona.
- Ale...
- Nie ma czasu, idą po nas! - jęknął zdenerwowany Draco, dotykając policzka Harry'ego. Chwycił jego rękę i poprowadził do ściany. Głosy zbliżały się. Malfoy nerwowo pogładził cegły, aż trafił na odpowiednią i stuknął w nią trzy razy. - Znam ten loch, sam wybierałem ten zamek jako twierdzę dla Czarnego Pana. Widzisz to przejście? - wskazał na ścianę. Harry przyjrzał się, ale nic nie zobaczył. Teraz wyraźnie dało się rozpoznać głosy dwóch mężczyzn. To byli ci sami strażnicy, co ostatnio.
- Nie? - Harry spojrzał na Draco zrezygnowany i przerażony - Co masz na myśli mówiąc, że idą po nas?
- Tu jest przejście - odsapnął Draco. - Nie widać go, ale gdy tam wejdziesz, znajdujesz się jakby za... weneckim lustrem. Zamiast lustra są mury. Ty wszystko widzisz, oni nie widzą nic. Musimy uciekać.
- Wchodź - Harry popchnął go w stronę muru, ale Draco się zaparł.
- Idź pierwszy, zatrzymam ich. Nie będą mogli wszcząć alarmu i będziemy mieli trochę czasu. Mam różdżkę - wyjął coś zza pazuchy. W niewyraźnym świetle, w promieniach wpadających przez szpary w murze Harry widział zarys różdżki. - Dojdę do Ciebie - popędził go ręką.
- Obiecujesz? - Harry złapał go za rękę i przytrzymał. Nie chciał puszczać. Głosy były tuż za drzwiami.
- Na Merlina, obiecuję, idź już.
Harry wszedł w mur. Wszystko stanęło. Odwrócił się i uderzył w szklaną tafle.
Nie mógł wrócić.
Widział teraz dokładnie, jak Draco odrzuca różdżkę na ziemię.
To był zwykły patyk.
Drzwi otworzyły się. Nastała wieczność.
Harry krzyczał i walił pięścią w szybę, ale nikt go nie słyszał. On za to doskonale znał szczegóły spotkania Draco ze strażnikami.
-Draco! - wrzeszczał, ale to było bez sensu. Zamiast tego zaczął błądzić po ścianie, szukając wyjścia. Słyszał przekleństwa Draco i jego okrzyk bólu, gdy strażnik kopnął go w kostkę.
Wtedy Harry natrafił na wystający pręt. Złapał go i po chwili trzymał w rękach list i różdżkę.
- Lumos! - krzyknął, wiedząc, że i tak nikt go nie usłyszy.
Rozwinął rulonik.
Ty, który to czytasz, wiedz, że dana Ci jest ucieczka. Zaprojektowałem ten loch specjalnie dla więźniów Czarnego Pana. Jeśli odnalazłeś to przejście, to znaczy, że dużo czasu szukałeś. Analogicznie - niewiele Ci zostało.
Gdy to czytasz, ja jestem już martwy, więc te rzeczy mi się nie przydadzą. Masz tu więc moją różdżkę, mapę i amulet aportacji. Dzięki niemu nie musisz znać tej sztuki i możesz przenosić wiele osób naraz. Na mapie zaznaczony jest punkt aportacyjny.
Jestem tu od drugiego lipca. Nie byłem w stanie zabić Albusa Dumbledore'a i Czarny Pan wtrącił mnie do tego lochu. Mógłbym uciec, ale nie chcę. Moją matkę zabito wiele dni temu i nie mam dokąd wrócić. Gdybym uciekł - również Severus miałby problemy. Nie chcę tego.
Stracą mnie wieczorem, drugiego września. Ty, który to czytasz, proszę, usyp mi choć prowizoryczny grób przy Hogwarcie.
I przekaż Harry'emu Potterowi moje "Powodzenia", bo tylko on może ocalić Ciebie i całą resztę tego pieprzonego świata.
Draco Malfoy
Harry uniósł głowę akurat, by zobaczyć, jak jeden ze strażników kopnął Draco w żebro. To samo, które Harry mu złamał, dwa tygodnie temu. Ten moment był tak odległy, prawie nierzeczywisty. Tylko bezwładnie leżące ciało Draco tamtego dnia przysłoniło mu umysł.
Drugi września.
Drugi września.
- EVI MURUS!** - ryknął Harry i cegły posypały się na ziemię. - CRUCIO - wrzasnął, wskazując na człowieka, który właśnie miał uderzyć Draco drugi raz w żebro. Mężczyzna wrzasnął z bólu. - EXPERIALLMUS! - różdżka w dłoni Harry'ego zatrzęsła się od siły zaklęcia, które odrzuciło drugiego ze strażników na ścianę. Blondyn ledwo stał i Harry w mgnieniu oka był przy nim.
- Cholera, Potter, coś Ty narobił?! - wrzasnął Draco.
- Mam Cię - Harry szepnął mu do ucha. Spojrzał w jego oczy i zaborczo pocałował w splamione krwią usta. Pocałunek był mocny i szybki, blondyn jęknął pod naporem ciężkiego ciała, wbijającego go w ścianę. Zęby Harry'ego raniły mu obolałe wargi. Ale Ślizgon nie opierał się. Język Harry'ego gwałtownie wtargnął w jego usta i Draco przestał nad sobą panować. Zarzucił Gryfonowi ręce na szyję i oddawał namiętny pocałunek.
- Nie nienawidzę cię - sapnął mu Harry do ucha, całując jego szyję.
- Ja ciebie też. - odpowiedział Draco, wyginając się po więcej. Ale Harry tylko złapał go za rękę i pociągnął w stronę muru.
- Nie mamy czasu, wiejemy - sapnął Gryfon, podbiegając do ściany.
Potrącił po drodze ciało jednego ze strażników.
Był martwy.
- To mugole, na nich inaczej działają zaklęcia - Draco mocniej ścisnął jego dłoń i sięgnął po różdżkę. Weszli w lustro, które teraz było widoczne.
- Reparo murus*** - blondyn wskazał na mury i pociągnął Harry'ego w dół długiego korytarza.
***
Draco miał mocno pokaleczoną nogę. Jeden ze strażników wbił mu nóż pod kolano i chłopak nie mógł chodzić. Harry wziął go na ręce. Blondyn był tak lekki i wychudzony... Gryfon policzył mu wszystkie żebra.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś - jęknął Harry. - Mogliśmy uciec wcześniej.
- Nie chciałem - odpowiedział mu cicho Malfoy. - Nie chciałem umierać sam, ale to nie było w porządku wobec ciebie.
- Dlaczego nie uciekłeś ze mną, Draco? - Harry postawił go na nogach i spojrzał mu głęboko w oczy.
- To nie byłoby... po mojemu, Harry. Nie chciałem Ci mówić, nie poszedłbyś wtedy, prawda? - pytanie zawisło nad nimi i dopiero dziwne odgłosy sprawiły, że ruszyli dalej.
***
Do punktu aportacyjnego szli długo. Znajdował się przy samym wybrzeżu, ale Harry i Draco byli bardzo osłabieni. Praktycznie czołgali się, gdy amulet Draco zamrugał.
- To tutaj - wycharczał Draco, wykrzywiając twarz w grymasie bólu. Noga zaczynała go piec i stracił dużo krwi. - Daj, założę ci go na szyję, aportujemy się do Hogwartu.
- Nie zostawisz mnie? - Harry chwycił go mocno za nadgarstki i przytrzymał. - Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie chcę tam być bez ciebie.
Draco wahał się chwilę i powiedział w końcu:
- Nie, nie zostawię cię, słowo Malfoya, Harry - złapał go za rękę, a w drugiej ścisnął amulet. - Aparto!****
Nic się nie stało.
Stali wciąż w małej zatoczce, u wybrzeża morza i nic się nie działo.
- Może źle wypowiedziałeś zaklęcie? - Harry spojrzał na Draco ze strachem.
- Możliwe, spróbuję jeszcze raz. Aparto! - ścisnął amulet.
Nic się nie stało.
Rzucili sobie przerażone spojrzenia. Nagle Harry krzyknął i Malfoy obrócił się.
W ich stronę podążał korowód aportujących się Śmierciożerców, a cztery metry za Malfoyem stał Glizdogon, wyciągając swoje brudne łapska w stronę Draco.
Harry szybko sięgnął do dłoni Ślizgona i wyrwał mu amulet.
- APARTO! - wrzasnął, myśląc o ciepłym łóżku w Hogwarcie, Hogsmegade i dużym jeziorze.
Palce Petera tylko musnęły delikatną skórę Draco.
Oni byli już w Hogsmeade, gdzie zapadał zmrok i ostatni letni zachód słońca malował się na horyzoncie.
- Wiesz, - burknął Draco - rozważę Twoją metodę rzucania zaklęć z wrzaskiem.
Harry zaśmiał się, pocałował chłopaka w czoło i oboje powlekli się do bram Hogwartu, trzymając się kurczowo za ręce.
//
* Półwysep Labrador położony we wschodniej Kanadzie, Został odkryty w 1498 roku przez Giovanni Caboto.
** Evis Murus - z łaciny, Evis - niszczyć, burzyć; murus - mury. Zaklęcie niszczy mury i ściany budynków.
*** Reparo murus: analogicznie do poprzedniego, w tym wypadku efekt jest odwrotny, zaklęcie naprawia, układa.
**** Aparto: zaklęcie do użycia amuletu, przenosi osoby, na których szyi wisi amulet.