Michał Karnowski - Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP
DZIENNIK - 2007-01-19
Michał Karnowski
Jarosław Kaczyński chce być żelaznym
kanclerzem IV RP
"Kaczyński nie jest mydłkiem sterowanym
przez doradców, ma wizję, która może brzmieć chropawo, ale przez
niedopowiedzenia staje się atrakcyjna" - pisze w DZIENNIKU publicysta
Michał Karnowski.
Na pokładzie niemal 100 miejscowego rządowego samolotu
TU 154 M jest - i to łącznie z załogą - zaledwie kilkanaście osób.
Lecimy kilka tysięcy metrów nad ziemią i czasem, gdy huk maszyny staje się głośniejszy,
zdanie trzeba powtarzać dwa razy, by zostać zrozumianym. Ale w zestawieniu z
szalejącą na ziemi, rozdzierającą płaszcze wichurą i tak jest tu
spokojniej. W saloniku przy dziobie starego tupolewa premier Jarosław Kaczyński
odpoczywa po kilkugodzinnej wizycie w Małopolsce. Wizycie, którą najlepiej
oddaje chyba stare i nieco złośliwe określenie "gospodarska". Kończy
się pierwsza od miesiąca wyprawa poza Warszawę. Ale Kaczyński myślami
wydaje się już być w swoim gabinecie. W krótkiej rozmowie z reporterem
DZIENNIKA stwierdza aluzyjnie, że nie wie, jak jego poprzednikom udawało się
tak dużo podróżować po kraju i zarazem solidnie pracować. Obecnemu
premierowi wydaje się to niemożliwe. "Tak dużo jak teraz pracowałem
tylko na początku lat 90. Czuję różnicę wieku. To ciężki urząd.
Rozumiem, dlaczego Piłsudski mówił, że tak można tylko przez rok robić. Ja
chcę oczywiście dłużej, ale zobaczymy" - mówi premier.
Z zegarkiem w ręku
Stewardessa podaje ciepły posiłek. Ale Jarosław Kaczyński
nie zdąży już go zjeść, zdąży połknąć tylko kilka kęsów. Za chwilę
samolot podchodzi do lądowania. Jest 18.40. Dla premiera to mniej więcej środek
dnia, który zakończy się dwie - trzy godziny po północy. Czeka go jeszcze
lektura wieczornych raportów dziennych, kilka spotkań i potwierdzenie
harmonogramu na jutro. Na sam koniec, już w domu, lektura dokumentów lub książki.
Następnego dnia premier wstanie dużo później niż większość z nas, w
kancelarii pojawi się około godz. 10 rano.
Wszystko niby jest tak samo, ale styl premierostwa Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie
zaczyna odróżniać się od jego poprzedników. Kalendarz napięty jak zawsze,
ale przestrzegany bardziej restrykcyjnie. Media są zapraszane jak zawsze, ale
trzymane na dystans dużo bardziej niż za Buzka, Millera, Belki czy
Marcinkiewicza. Świta asystentów i funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu
niewiele mniejsza, ale za to bardzo wyciszona, zdecydowanie w cieniu. Samochody
te same, ale unikające epatowania migającymi światłami i wyjącą
sygnalizacją. A na tym tle szef rządu świadomy swej siły i pozycji, raczej
nauczający i ogłaszający wolę swojej władzy niż zabiegający o sympatię
odbiorców. Słowa "mój rząd zamierza", "mój rząd opowiada się",
"mój rząd chce" wypowiada bardzo często. "Ważne, byśmy uświadomili
sobie, że kultura w Polsce na dużą skalę może być dziś wspierana tylko
przez mecenat państwowy. Mój rząd mówi to wyraźnie" - stwierdza w
czwartek 18 stycznia na zorganizowanej przez ministra kultury Kazimierza Michała
Ujazdowskiego konferencji "Europa szansą dla kultury, kultura szansą dla
Europy".
Krótkie, ale twarde przemówienie. Wyraźny polityczny
komunikat. I charakterystyczna reakcja sali, artystów i menedżerów kultury:
postawa stojąca, gdy premier wchodzi, mocne oklaski, absolutna cisza i bezruch
w czasie 10-minutowego wystąpienia. Dająca się wyczuć, tu i na innych
spotkaniach, świadomość spotkania z politykiem, który jest w stanie narzucić
innym swoją wolę. I nie ma w tym żadnej wielkiej sympatii, uczucia, zachwytu
z widoku na żywo celebrities z telewizji. Nie ma też chyba, tu akurat,
politycznej miłości.
To nowy ton w polskiej polityce. Wyraźnie różny od emocji, jakie budzili
Aleksander Kwaśniewski czy Kazimierz Marcinkiewicz. Różny od miękkiej
charyzmy Jerzego Buzka czy Józefa Oleksego. Jeśli już szukać podobieństw,
to w intencjach podobny jest on do wrażenia, jakie chcieli wywoływać Leszek
Miller czy Włodzimierz Cimoszewicz. Ale od Kaczyńskiego różniła ich ociekająca
pompą oprawa.
Twardy administrator
Jednak ambicje Kaczyńskiego wydają się wykraczać poza
budowanie nowego wizerunku. Zresztą ten wizerunek to raczej uboczny efekt stylu
rządzenia, jaki wybrał. Stylu kanclerskiego, gabinetowego, trochę z epoki
przedtelewizyjnej. Modelu, w którym centrum władzy jest kancelaria premiera, i
tam najczęściej, a nie w podróży czy telewizyjnym studiu, można spotkać
szefa rządu. Tam odbywają się najważniejsze narady, tam zapadają kluczowe
decyzje. Na to miejsce orientuje się cały aparat władzy, który nie ma zresztą
wyjścia, bo jest kontrolowany i poddawany ocenie. Jeden ze współpracowników
premiera zdradza DZIENNIKOWI, iż szef rządu założył każdemu z ministrów
teczkę. - Cały ich stos leży na specjalnej półce w gabinecie Kaczyńskiego.
Każda inaczej oznaczona: MF - Ministerstwo Finansów, MT - Ministerstwo
Transportu, MZ - Ministerstwo Zdrowia. Gdy przychodzi któryś z szefów
resortów, premier otwiera i sprawdza: o czym rozmawiali ostatnio, do czego
zobowiązał się minister, co z tego zrobiono - mówi nasz rozmówca. A Jarosław
Kaczyński to potwierdza, choć unika słowa "teczki", mówiąc raczej
o "dokumentacji poszczególnych ministerstw". Ale najlepiej charakter
tej dokumentacji oddaje porównanie ze szkolnym dzienniczkiem.
Właśnie dlatego trwający właśnie przegląd resortów wywołuje u członków
Rady Ministrów tak wielkie emocje i strach, jakby byli przed egzaminem. Bo
rozmowa jest straszliwie konkretna. Nie o chęciach, programach, zamierzeniach,
ale przygotowanych zmianach kadrowych czy w prawie. W rządowych kuluarach można
usłyszeć opowieści o dzieleniu się przez ministrów radami, jak sobie
poradzić na tym sprawdzianie. - Niektórzy, właściwie wszyscy z wyjątkiem
Dorna, Ziobry i Gilowskiej pocą się przed tymi spotkaniami - opowiada wysoko
postawiony informator z kręgów rządowych. Premier, szef komitetu stałego
Rady Ministrów, Przemysław Gosiewski i pozostający nieco w cieniu, ale zyskujący
na znaczeniu, Marcin Błaszczak potrafią być niemili. A to ta trójka
przepytuje ministrów. A dalej też będzie ciężko: "Teraz będą
dodatkowe odprawy, każdy dostanie dodatkową instrukcję, bo tam nie wszystko
dobrze idzie" - mówi premier. Ma to być pisemna ocena i podsumowanie, z
którego minister będzie rozliczony w czasie kolejnego przeglądu, który odbędzie
się za pół roku. Ci, którzy dostaną wytyczne i tak będą zadowoleni. Bo
choć ministrowie koalicjantów są raczej wyłączeni z grupy, którą może
spotkać dymisja, to dla nominowanych przez PiS jest ona realną groźbą. W
wypowiedzi premiera na ten temat uderza ton technokratyczny. Podkreślanie, że
to nic osobistego ani nawet politycznego. "Spór dotyczy tego, czy w ramach
wzmocnionej, ale wciąż tej samej struktury można przeprowadzić tak ogromne
zmiany, czy jednak trzeba odrzucić związany z nimi układ społeczny" -
tak premier odpowiada na pytanie o przyszłość ministra transportu Jerzego
Polaczka. Potwierdza w ten sposób realną możliwość jego dymisji. I dodaje,
że w jego ocenie minister "uruchomił martwe ministerstwo", robi dużo,
ale cele są jeszcze większe.
Opowieść o przeglądzie ministerstw - traktowana przez część mediów
jedynie jako zabieg marketingowy - jest dla Kaczyńskiego przedsięwzięciem
naprawdę ważnym. I dobrze pokazuje, w jaki sposób zamierza używać władzy
- wchodząc w szczegóły, egzekwując zobowiązania, popychając bezwładną
z natury administrację. Ręcznie, dzień po dniu, z przekonaniem, iż
odpowiedni człowiek plus wola polityczna i determinacja są kluczem do sukcesu.
Unika więc premier podejmowania zobowiązań do przeprowadzenia systemowych
reform. Nie mrugnął nawet okiem, kiedy szef MSWiA Ludwik Dorn wycofał się z
zapowiedzi reformy kosztownego i niewydolnego systemu emerytalnego (a właściwie
płatności z budżetu państwa) dla wszystkich, także cywilnych, pracowników
policji. Nie słychać też o innych takich zamierzeniach. Wszędzie raczej
korekty, usprawnienia, szukanie prostych rezerw. Nikt tego nie mówi wprost, ale
wydaje się, że zapadła decyzja, iż jedynym większym projektem będzie
reforma finansów wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej. A kolejna
fala zmian na stanowiskach wojewodów wypchnie z urzędów tych nielicznych
zwycięzców konkursów, którzy - jak młody prawnik Tomasz Pietrzykowski na
Śląsku - byli z dumą pokazywani jako dowód na otwartość rządzącej
formacji. Nacisk aparatu partyjnego, by to z tego grona wywodził się wojewoda
i w tym regionie, i w innych jest jednak coraz silniejszy.
Premier zwykłej Polski
A premier nie chce konfliktów. Tnie w kalendarzu czas na
wszystko, co odrywa go od urzędowania. "Każde działanie marketingowe
wymaga wielokrotnych namów. Premierowi szkoda po prostu czasu, powtarza, że
sukces PiS nie zależy od częstotliwości jego wyjazdów, ale od skuteczności
jego pracy" - przyznaje Adam Bielan, rzecznik partii. Podobne doświadczenia
ma rzecznik rządu Jan Dziedziczak: "Bardzo często słyszę: Panie Janku,
ja tu nie jestem, by wizytować, ja tu jestem, by jeździć" - opowiada.
Ale kto wie, czy po ostatniej wizycie w Wojniczu w Małopolsce premier nie
zmieni zdania. Ciepłe przyjęcie przez radnych tej miejscowości, która w
styczniu tego roku otrzymała prawa miejskie, wielki kosz lokalnych smakołyków
i radosne gaworzenie z babciami i wnukami wspólnie uprawiającymi sztuki
plastyczne w miejscowym domu kultury wyraźnie dobrze nastroiły premiera.
I chyba w akcie wdzięczności za ciepłe przyjęcie, chwilę później na
konferencji prasowej zorganizowanej w jednej z wojnickich fabryk wśród pachnących
farbą, dopiero co wyprodukowanych maszyn drukarskich, wygłosił, po raz
pierwszy tak szczerze, swoje credo: Postawiliśmy na zwykłą Polskę. W natłoku
pytań o Wachowskiego i Leppera mało kto zwrócił na nie uwagę, a kto wie,
czy nie jest to jedno z celniejszych określeń projektu politycznego Kaczyńskiego.
Projektu zakładającego polepszenie losu grup, które dotychczas na wzroście
gospodarczym i reformach zyskiwały najmniej. "Oglądałem tę konferencję
i też mnie uderzyło to sformułowanie" - mówi politolog z Uniwersytetu
Śląskiego dr Marek Migalski. Jak twierdzi, to poniekąd odpowiedź na pytanie,
co ma być paliwem rządu PiS po zrealizowaniu pakietu podstawowego związanego
z bezpieczeństwem wewnętrznym. "Każda partia ma jakiś fetysz: LPR -
naród, PO - społeczeństwo, Kaczyńscy - państwo. Uchwycili przyczółki
władzy, premier skupia się więc na naoliwieniu instrumentarium państwowego.
Ale nie po to, by wdrażać wielkie reformy, ale by już istniejące mechanizmy
zaczęły pracować, by jego wyborcy odczuli choć minimalną poprawę wokół
siebie, by pojawiło się poczucie stabilności" - ocenia Migalski.
Anty-Marcinkiewicz
Czy to plan możliwy do zrealizowania? Bo to samo można
przedstawić jako zwykłe konsumowanie władzy, korzystanie z niej bez myślenia
o budowie tego, co było sztandarem jeszcze Porozumienia Centrum - nowego państwa,
zrywającego dominantę ciągłości z PRL. Coraz częściej na zapleczu rządu
słychać głosy, że to nadal cel główny, ale nie w tej kadencji. Że
najpierw należy się zająć tym, co da się zrobić w samym rządzie. Co równie
dobrze, jak podpowiada doświadczenie innych ekip, może znaczyć, że szans na
inne, większe zmiany, ta grupa nie dostanie już nigdy. Tym bardziej że i
teraz politycy PiS, w tym premier, czasami nie potrafią wytłumaczyć, po co i
co dokładnie w danym momencie robią. "Jest twarda ręka i to widać"
- mówi politolog dr Robert Sobiech z Uniwersytetu Warszawskiego. Ale zaraz
dodaje, że kontrastuje to z brakiem zasady rozliczalności rządu jako całości.
"Brakuje czegoś, co nazwałbym spowiadaniem się przed wyborcami,
konsekwentnego rozliczania, co jest przecież jedną z podstaw demokracji"
- mówi Sobiech. Jego zdaniem sposób przeprowadzenia przeglądu ministerstw
jest jednym z dowodów na tę tezę. "Bo premier ocenia poszczególnych
ministrów, ma do tego prawo. Ale nie mówi Polakom, jaki jest stan budowy
autostrad, jaka jest sytuacja służby zdrowia, co obiecuje zmienić. I powody
mogą być dwa: albo nie ma koncepcji, albo uważa, że wyborcom nic do
tego" - mówi politolog.
Wydaje się, że jeśli już, to to drugie. A właściwie coś jeszcze innego
- niezdolność do przekazania precyzyjnego komunikatu ogółowi wyborców.
Bo kiedy Jarosław Kaczyński stoi przed wąską grupą, doskonale wie, co
powiedzieć. Biznesmenom z Wojnicza dał krótki i treściwy wykład na temat
sposobów zdobywania unijnych pieniędzy i konieczności rozważenia wydzielenia
Warszawy z województwa mazowieckiego - by to ostatnie spadło w rankingu zamożności
i dzięki temu było w stanie konkurować o unijne środki. Prezesowi Instytutu
Pamięci Narodowej w Bochni, gdzie pojechał po zakończeniu spotkania w
Wojniczu, treściwą definicję własnego stosunku do lustracji. Plus
napomnienie, by IPN realizował ją "odpowiedzialnie". "I tak właśnie
pracujemy" - odpowiedział Kurtyka.
Wszędzie ten sam ton: Ja jestem premierem, ja wytyczam kierunki, ja rządzę.
"Chce być jak Nicolas Sarkozy, kandydat prawicy francuskiej na
prezydenta. Tak jak on zamierza być przywódcą silnym, dającym poczucie, iż
ogarnia całość spraw, wie, co robić i ma wolę do przeprowadzenia
zmian" - ocenia Eryk Mistewicz, doradca wielu polskich polityków.
Zdaniem Mistewicza w tę strategię wpisana została pewna niemedialność.
"Chodzi o pokazanie, że nie jest mydłkiem sterowanym przez doradców, że
ma wizję, która może brzmieć chropawo, ale przez niedopowiedzenia staje się
atrakcyjna. Na razie to dość skuteczna strategia, być może dlatego, że
dopasowana do charakteru premiera Kaczyńskiego" - ocenia. I mówi, że
jego zdaniem Kaczyński medialnie chce być takim "anty-Marcinkiewiczem".
Co to znaczy, staje się jasne, kiedy przejeżdżamy obok kopalni soli w
Wieliczce. - Za Marcinkiewicza nie byłoby możliwe być tak blisko tak
atrakcyjnego miejsca i nie zorganizować konferencji prasowej głęboko pod
ziemią z premierem w kasku w roli głównej - stwierdza jedna z osób z obsługi
szefa rządu. I choć jest to zdanie nieco złośliwe, to trudno powiedzieć, by
było nieprawdziwe.
Gabinet przede wszystkim
Już w samolocie z Krakowa do Warszawy rzecznik rządu
zastanawia się, kiedy znowu premier da się namówić na wyjazd w Polskę.
"Pewnie nieprędko, znowu będzie pytał, po co, jak daleko, i narzekał,
że chcę marnować jego czas" - martwi się Dziedziczak. I głośno myśli:
Może za miesiąc?
Ale może premier da się przekonać? Panie krzyczące zza płotu liceum w
Wojnowie, że "jesteśmy z panem" czy rzucone przez szefa rządu
zdanie, iż "czasem podczas takich wizyt musi udawać, że było
sympatycznie, ale tu naprawdę tak było" mogą świadczyć o możliwości
zmiany stylu. "Wątpliwe, lubi jeździć, ale władzę gabinetową kocha
bardziej" - mówi Dziedziczak.
Na razie wróciła codzienność. Herbata w ulubionej szklance. Narady z
Gosiewskim i Błaszczakiem. Mało efektowne, wręcz skryte w cieniu rządzenie.
Oszczędne wypowiedzi, rzadko udzielane wywiady. Czy skuteczne - tego jeszcze
nie wiemy. Ale jednego możemy być pewni - to potrwa dłużej, niż się
opozycji wydawało. I nie ma mowy o żadnych wcześniejszych wyborach. Po
pierwsze, dlatego, że cena tej władzy była zbyt duża, by ryzykować jej
oddanie. Po drugie, bo przedterminowe wybory oznaczałyby dziś niemal pewne
oddanie rządów, nawet wygrany PiS odda rząd koalicji PO - PSL, a być może
także SLD. I po trzecie, bo jak mówią wtajemniczeni, Jarosław Kaczyński nie
po to przeprowadzał siebie i mamę do rządowej willi na ulicy Parkowej, by
teraz zmuszać rodzinę do kolejnych zmian. Po czwarte - polubił tę pracę,
czuje się - jak nazywa to Marek Migalski - zadomowiony. A ulubiony kot też
ma się na Parkowej nieźle.
No i blisko do gabinetu. Dosłownie trzy minuty. Można urzędować niemal bez
przerwy.
Co zostało po IV RP
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Administracja wodna II RP kopia U W II RP3 05 Drugi i trzeci rozbiór RPPrezydent RP Andrzej Duda Polska narodziła się z wód chrzcielnychZelazny, Roger The Second Chronicles of Amber 01 Trumps of Doom PrologueKrzyż Rycerski Żelaznego Krzyża z liśćmi dębuRP 2026 Czytanie w szkole powszechnejDossier Tomasz Kijewski Perspektywy wykorzystania biopaliw w kontekscie?zpieczenstwa energetycznegoMontaż filmowy czyli żelazne zasady dramaturgiiKrzyż Rycerski Żelaznego KrzyżaKonstytucja RP z 1997 Konstytucja9Formy ochrony cudzoziemcow na terytorium RPustawa o funkcjach konsulow RP z 1984 rfunkcje prezydenta rpMiro” miał rację, III RP to „Dziki KrajSBN RPZelazny, Roger The Shroudling and the Guiselrpwięcej podobnych podstron