King Stephen Ostatni szczebel drabiny 2


tytuł: "Ostatni szczebel drabiny"
autor: Stephen King
tłum: Gambit
Wczoraj przyszedł list od Katriny, niecały tydzień po tym jak ojciec i ja wróciliśmy
z Los Angeles. Był zaadresowany do Wilmington w stanie Delaware, a ja od czasu,
gdy tam mieszkałem ju\ dwukrotnie się przeprowadziłem. W dzisiejszych czasach
ludzie ciągle przenoszą się z miejsca na miejsce, to śmieszne, \e te poprzekreślane
adresy i nalepki urzędów pocztowych wyglądają czasem jak milczące oskar\enia.
Koperta była pomięta i poplamiona, jeden róg złamał się gdzieś po drodze.
Przeczytałem ten list i nim zdą\yłem pomyśleć, stałem ju\ ze słuchawką telefonu w
ręku,
gotów dzwonić do Taty. Odło\yłem ją na widełki z uczuciem niemal przera\enia.
Ojciec jest ju\ stary, przeszedł dwa ataki serca. Miałem do niego zadzwonić
i powiedzieć mu o liście Katriny tak niedługo po tym, jak byliśmy razem w Los
Angeles?
Chyba by tego nie prze\ył. Więc nie zadzwoniłem. I nie miałem nikogo,
komu mógłbym powiedzieć... Taki list jak ten to zbyt osobista sprawa,
by rozmawiać o niej z kimś innym ni\ \ona albo bliski przyjaciel.
Nie nawiązałem wielu przyjazni w ciągu ostatnich lat, a z moją \oną Helen
rozwiodłem się jeszcze w 1971. Nasza korespondencja ogranicza się
do pocztówek na Bo\e Narodzenie. Jak się miewasz? Jak leci w pracy?
Szczęśliwego Nowego Roku. Nie dał mi zmru\yć oka przez całą noc - ten list.
Równie dobrze wystarczyłaby kartka. Pod nagłówkiem "Drogi Larry" było tylko
jedno zdanie. Ale jedno zdanie potrafi bardzo wiele znaczyć. Potrafi wiele zdziałać.
Myślałem o moim ojcu, takim jakim widziałem go wtedy w samolocie,
o jego starej i zniszczonej twarzy w ostrych promieniach słońca
na wysokości osiemnastu tysięcy stóp gdy kierowaliśmy się na zachód
od Nowego Jorku. Według słów pilota przelecieliśmy właśnie nad Omaha,
a Tata zauwa\ył: - To znacznie dalej ni\ się nam zdaje, Larry.
- W jego głosie brzmiał cię\ki ton smutku, który zaniepokoił mnie,
poniewa\ nie potrafiłem go wtedy zrozumieć. Zrozumiałem go dobrze,
przeczytawszy list od Katriny. Wychowaliśmy się jakieś osiemdziesiąt
mil na zachód od Omaha, w miejscowości, która nazywała się Hemingford Home
- ojciec, mama, moja siostra Katrina, którą wszyscy nazywali Kitty, i ja.
Byłem od niej dwa lata starszy. Kitty była pięknym dzieckiem i piękną kobietą,
nawet w wieku ośmiu lat - wtedy, gdy zdarzył się ten wypadek w stodole - było widać,
\e jej jedwabiste włosy nigdy nie pociemnieją i \e jej oczy na zawsze
zachowają ten ciemny, głęboki odcień skandynawskiego błękitu. Mę\czyzna,
który choć raz w nie spojrzał, był stracony dla świata. Mo\na pewnie powiedzieć,
\e byliśmy wieśniakami. Ojciec miał trzysta akrów płaskich, \yznych pól,
na których uprawiał kukurydzę i hodował bydło. W tamtych czasach wszystkie
drogi były piaszczyste z wyjątkiem autostrady numer 80 i Nebraska Route 96,
a na wypad do miasta czekało się po trzy dni. Obecnie jestem jednym
z najlepszych niezrzeszonych radców prawnych w Ameryce, tak mi w ka\dym
razie mówią - i uczciwie rzecz biorąc muszę przyznać, \e mają rację.
Kiedyś prezes powa\nego przedsiębiorstwa przedstawił mnie członkom zarządu
jako swego płatnego rewolwerowca. Noszę kosztowne garnitury, a skóra,
z której robią mi buty, jest w najlepszym gatunku. Zatrudniam trzech
asystentów na pełen etat, a w razie potrzeby mogę zwołać jeszcze tuzin.
Ale w tamtych czasach nasza szkoła mieściła się w jednej sali. Chadzałem
do niej piaszczystą drogą, na ramieniu niosłem związane paskiem ksią\ki,
a obok mnie szła Katrina. Czasami, wiosną, chodziliśmy na bosaka.
Wtedy obsługiwano jeszcze klientów wchodzących bez obuwia do baru albo do
sklepu.
W jakiś czas potem zmarła moja matka - Katrina i ja uczyliśmy się wtedy
w szkole średniej w Columbia City - a dwa lata pózniej ojciec stracił farmę
i zajął się sprzeda\ą ciągników. Był to koniec naszej rodziny, chocia\ wtedy
nie wyglądało to a\ tak tragicznie. Tata radził sobie w pracy, wykupił salon
sprzeda\y, a\ w końcu, dziewięć lat temu, awansował na kierownicze stanowisko.
Ja otrzymałem stypendium sportowe na uniwersytecie stanowym w Nebrasce
i zdołałem nauczyć się czegoś więcej ni\ jak wyprowadzać piłkę spod bramki.
A Katrina? O niej właśnie chcę opowiedzieć.
To stało się - ta historia w stodole
- w pewną sobotę na początku listopada. Prawdę mówiąc, nie potrafię dokładnie
przypomnieć sobie roku, ale Eisenhower był jeszcze prezydentem. Mama pojechała
na targ pieczywa w Columbia City, a ojciec poszedł do naszych najbli\szych
sąsiadów (mieszkali siedem mil od nas) pomóc w naprawie \łobu.
Człowiek wynajęty do pomocy miał zastąpić ojca na farmie, ale tamtego dnia
nie pojawił się w ogóle i Tata zwolnił go niecały miesiąc pózniej.
Ojciec zostawił mi listę prac do wykonania (dla Kitty te\ znalazło się kilka)
i zabronił nam się bawić, dopóki wszystkiego nie skończymy. Nie zajęło nam
to jednak wiele czasu. Był listopad i mieliśmy ju\ za sobą krytyczny okres,
który decyduje o powodzeniu bądz ubóstwie farmerów. Tamtego roku znowu się
nam udało. Nie miało to być regułą. Bardzo dokładnie pamiętam ten dzień.
Niebo zasnuło się chmurami i chocia\ nie było zimno, czuło się, \e chce być zimno,
\e pogoda chce ju\ zająć się na dobre szronem i mrozem, m\awką i śniegiem.
Pola opustoszały, zwierzęta były leniwe i markotne. W domu panowały dziwne,
delikatne przeciągi, których nie było nigdy przedtem. W dzień taki jak ten,
jedynym naprawdę miłym miejscem była stodoła. Ciepła, przesiąknięta
przyjemną mieszaniną zapachu siana, sierści i gnojówki, pełna tajemniczych
cmokań i gruchania jaskółek na wysokim poddaszu. Zadarłszy głowę widziało się,
jak przez szpary w dachu wpada białe listopadowe światło i mo\na było próbować
napisać swoje imię. Taka zabawa była znośna jedynie w pochmurne jesienne dni.
Do przebiegającej pod sklepieniem belki przytwierdzona była drabina,
która kończyła się tu\ nad podłogą stodoły. Zabroniono nam się na nią wspinać,
bo była stara i chwiejna. Tata obiecywał Mamie setki razy, \e rozbierze
drabinę i wstawi nową, mocniejszą, ale zawsze gdy miał wolną chwilę,
pojawiało się coś wa\niejszego do zrobienia... na przykład naprawa
\łobu u sąsiada. A pomocnik nie na wiele się przydawał. Wspiąwszy się
na tę rozklekotaną drabinę - miała dokładnie czterdzieści trzy szczeble,
Kitty i ja liczyliśmy je wystarczająco wiele razy, \eby zapamiętać na całe \ycie
- docierało się do belki tkwiącej siedemdziesiąt stóp nad zaśmieconą słomą podłogą.
A kiedy pokonało się wzdłu\ niej dwanaście stóp, z mdlejącymi kolanami,
z nogami dr\ącymi w kostkach, czując w wyschniętych ustach smak przepalonego
bezpiecznika, docierało się nad głęboką stertę siana. Wtedy mo\na było
zeskoczyć z belki i spaść jak kamień całe siedemdziesiąt stóp przerazliwym,
komicznym, desperackim lotem nurkowym, prosto w miękkie objęcia soczystego
siana.
To siano pachnie zawsze tak słodko... I mogłeś spocząć wśród tego aromatu
odrodzonego lata, podczas gdy twój \ołądek wisiał jeszcze wysoko w powietrzu,
i czułeś się... tak, jak chyba musiał się czuć Aazarz. Skoczyłeś i prze\yłeś
ów upadek, \eby opowiedzieć o tym innym ludziom. Oczywiście był to sport
surowo zakazany. Gdyby nas przyłapano, matka dostałaby spazmów z przera\enia,
a ojciec spuściłby nam lanie mimo, \e nie byliśmy ju\ tak zupełnie mali.
To z powodu drabiny i jeszcze dlatego, \e gdyby straciło się równowagę
i odpadło od belki nie zdą\ywszy dotrzeć nad górę luznego siana,
nie było ratunku od śmierci w zderzeniu z twardymi deskami podłogi.
Jednak pokusa była nieodparta. Gdy kota myszy nie czują... sami wiecie,
co jest dalej. Ten dzień zaczął się jak wszystkie inne, od cudownego uczucia
strachu pomieszanego z niecierpliwością. Staliśmy u stóp drabiny, spoglądając
jedno na drugie. Kitty miała na twarzy rumieńce, a jej oczy wydawały się
ciemniejsze i bardziej lśniące ni\ zwykle. - Boisz się? - spytałem zaczepnie.
Kitty, bez wahania - Ty pierwszy, to twój pomysł.
Ja, bez wahania
- Dziewczyny mają pierwszeństwo.
- Nie jeśli coś jest niebezpieczne - odparła,
spuszczając skromnie oczy, jakby nikt nie wiedział, \e jest największym zawadiaką
wśród dziewczyn z Hemingford. Ale taka właśnie była: szła zawsze,
ale nigdy jako pierwsza. - Dobra - powiedziałem. - No to idę.
- Miałem wtedy dziesięć lat i byłem chudy jak szczapa, wa\yłem dziewięćdziesiąt
funtów.
Kitty miała osiem lat i była o dwadzieścia funtów l\ejsza. Jak dotąd drabina
zawsze utrzymywała nasz cię\ar i dlatego myśleliśmy, \e zawsze utrzyma
- a taka filozofia nie raz ju\ mściła się na ludziach i narodach.
Tamtego dnia czułem, wspinając się coraz wy\ej, jak drabina zaczyna chwiać się
nieznacznie w zapylonym powietrzu stodoły. Jak zawsze, mniej więcej w połowie
drogi,
z upodobaniem wyobraziłem sobie, co zostałoby ze mnie, gdyby drabina
któregoś razu nie wytrzymała i wyzionęła ducha. Ale wspinałem się dalej,
a\ wreszcie zacisnąłem ręce wokół drewnianej belki, podciągnąłem się
i spojrzałem w dół. Twarz wpatrzonej we mnie Kitty wyglądała z góry jak mały,
biały owal. W wyblakłej kraciastej koszulce i niebieskich d\insach moja siostra
przypominała lalkę. Nade mną, wy\ej ni\ mogłem wejść, w zakurzonych
zakamarkach strzechy słodko szczebiotały jaskółki. I znowu, jak zawsze
- Hej, tam w dole! - zawołałem, a mój głos popłynął do niej przez słomiany pył.
- Hej, tam na górze!
Wstałem. Zakołysałem się lekko. Jak zawsze wydało mi się,
\e wokół unoszą się dziwne powietrzne prądy, których nie ma na dole.
Słysząc bicie własnego serca, cal po calu posuwałem się po belce z rękoma
rozpostartymi dla równowagi. Kiedyś podczas tego właśnie etapu przygody
tu\ obok mojej głowy przefrunęła jaskółka i uchylając się odruchowo,
nieomal straciłem równowagę. Od tamtej pory \yłem w strachu, \e mo\e się
to powtórzyć Nie tym razem. Wreszcie stanąłem nad bezpieczną otchłanią siana.
Teraz widok w dół był nie tyle przera\ający, co zmysłowy. Moment oczekiwania...
W końcu dałem krok przed siebie, w pustkę, zaciskając dla efektu nos -
i tak jak zawsze, nagły uścisk grawitacji, ciągnącej mnie brutalnie do ziemi,
zmuszającej do upadku, sprawił, \e miałem ochotę wrzasnąć: Przepraszam,
ja nie chciałem, pozwólcie mi wrócić! I wpadłem w odmęty siana, drąc je jak pocisk,
ogarnięty słodkim, suchym zapachem, zanurzałem się w nim coraz głębiej,
niby w gęstej wodzie, a\ w końcu zatrzymałem się głęboko pod powierzchnią.
Czułem przemo\ne łaskotanie w nosie. Słyszałem, jak jakaś spłoszona mysz,
mo\e dwie, umykają w bardziej zaciszne miejsce. I miałem wra\enie,
jak\e niezwykłe, \e oto narodziłem się na nowo. Pamiętam, jak Kitty
powiedziała mi pewnego razu, \e po nurkowaniu w to siano czuje się świe\o
i rześko jak niemowlak. Wzruszyłem wtedy tylko ramionami - na poły rozumiejąc,
na poły nie mając pojęcia o czym mówi - ale odkąd przeczytałem jej list,
jest to jedna z rzeczy, o których tyle ostatnio myślę. Wygramoliłem się z siana,
jakbym wypływał na powierzchnię wody, a\ udało mi się zeskoczyć na ziemię.
Miałem siano w spodniach i pod koszulą. Lepiło się do moich butów i łokci.
Ziarna we włosach? Jeszcze ile! Kitty tymczasem była ju\ w połowie wysokości
drabiny,
złociste warkocze podrygiwały jej na ramionach, gdy wspinała się w snopie światła,
pełnym drobin kurzu. O innej porze roku światło miałoby prawie kolor jej włosów,
ale tego dnia nie musiała obawiać się konkurencji - jej warkocze stanowiły
niewątpliwie najbardziej kolorowy punkt tam, na wysokości. Pamiętam,
\e zaniepokoiło mnie to, jak drabina się chybocze. Wydało mi się,
\e nigdy przedtem nie była tak zdradliwa. Chwilę pózniej Kitty była
ju\ na szczycie, wysoko nade mną - to ja byłem teraz mały, to moja
twarz wyglądała jak zwrócony ku górze owal, podczas gdy jej głos płynął
do mnie na zbłąkanych pyłkach kurzu wznieconych moim upadkiem:
- Hej, tam w dole!
- Hej, tam na górze!
Przesuwała się wolno po belce
i odetchnąłem głębiej dopiero, gdy oceniłem, \e dotarła w bezpieczne
miejsce nad stertą siana. Zawsze bałem się o nią trochę, mimo,
\e była ode mnie zwinniejsza i lepiej umięśniona - jeśli mo\na
tak powiedzieć o młodszej siostrze. Wstała, utrzymując równowagę
na palcach stóp w znoszonych tenisówkach, z rękoma wyciągniętymi
przed siebie. Potem skoczyła w przepaść. Czy są rzeczy niezapomniane,
nieopisane? Myślę, \e potrafię to opisać... do pewnego stopnia.
Ale nie tak, \ebyście pojęli, jakie to było piękne, jakie doskonałe,
jedna z niewielu rzeczy w moim \yciu, które wydają się całkowicie
rzeczywiste, absolutnie prawdziwe. Nie, w taki sposób nie umiem tego opisać.
Brak mi na to talentu i w mowie, i w piśmie. Przez krótką chwilę wydawało się,
\e zawisła w powietrzu, jakby unoszona jednym z tych tajemniczych prądów,
które istniały wyłącznie tam, na poddaszu - jasna, złoto upierzona jaskółka,
jakiej od tamtej pory nikt w Nebrasce nie oglądał. A to była Kitty,
moja siostra, z ramionami odrzuconymi do tyłu, wyprę\ona w locie
- jak\e ją kochałem przez to jedno drgnienie serca! Spadła,
zanurzając się głęboko w sianie, znikła mi z oczu. Z leja,
który utworzył się po jej upadku, uniosła się eksplozja słomianych pyłków
i chichotu. Zapomniałem, jak chwiejna wydała mi się drabina, gdy Kitty
wspinała się po jej szczeblach i zanim wydostała się ze stosu siana,
sam byłem ju\ w połowie drogi na górę. Te\ spróbowałem dać nurka,
ale, jak zawsze ogarnięty strachem, zwaliłem się w dół jak kamień.
Chyba nigdy nie wierzyłem w istnienie tej sterty siana pod sobą tak głęboko,
jak wierzyła Kitty. Jak długo trwała ta zabawa? Trudno powiedzieć,
ale dziesięć czy dwanaście skoków pózniej zauwa\yłem, \e światło zmieniło barwę.
Rodzice mieli wkrótce wrócić, a my byliśmy cali obsypani drobinami siana;
nasz wygląd wystarczyłby za uroczyście podpisane wyznanie winy.
Umówiliśmy się, \e wykonamy jeszcze po jednym skoku. Wchodząc pierwszy
poczułem,
\e drabina kołysze się pode mną i usłyszałem leciutkie pojękiwania
starych gwozdzi, coraz luzniej siedzących w drewnie. Pierwszy raz ogarnął
mnie prawdziwy, przejmujący lęk. Myślę, \e gdybym nie był ju\ tak wysoko,
zszedłbym natychmiast na dół i na tym wszystko by się skończyło
- ale teraz belka pod dachem była bli\ej i wydawała się bezpieczniejsza.
Gdy zostały mi do pokonania ostatnie trzy szczeble, przeciągły jęk gwozdzi
stał się głośniejszy i nagle zmroziło mnie przera\enie i przekonanie,
\e tym razem przeciągnąłem strunę. Ale wtedy zaciskałem ju\ dłonie
na szorstkim drewnie belki, odcią\ając drabinę; poczułem na czole chłodny,
nieprzyjemny pot i przyklejone zdzbła słomy. Znikła cała przyjemność z zabawy.
Jak najszybciej dotarłem nad górę siana i zeskoczyłem. Nawet upadek
nie przyniósł ju\ radości. Spadając wyobraziłem sobie, co czułbym,
gdybym uderzył o twarde klepki podłogi zamiast o miękkie, poddające się siano.
Wygramoliłem się na środek stodoły i zobaczyłem, \e Kitty pospiesznie
wchodzi na drabinę. Zawołałem do niej: - Hej, zejdz! To niebezpieczne!
- Mnie utrzyma! - odkrzyknęła z pewnością siebie w głosie.
- Jestem l\ejsza od ciebie! - Kitty...
Ale nie dokończyłem zdania,
bowiem w tym momencie drabina puściła. Dzwięk pękającego spróchniałego drewna.
Krzyknąłem, a Kitty wrzasnęła ze strachu. Była mniej więcej tam,
gdzie ja byłem właśnie gdy ogarnęło mnie przekonanie,
\e tym razem posunąłem się za daleko. Szczebel, na którym stała,
pękł, po czym drabina rozdzieliła się na dwoje. Ta jej część,
która zwisała całkiem luzno poni\ej Kitty, przypominała olbrzymią
modliszkę albo patyczaka, który nagle postanowił odejść. W końcu
drabina zawaliła się i upadła na podłogę z suchym klapnięciem,
od którego kurz uniósł się w powietrze, a krowy zaczęły muczeć ze strachu.
Któraś z nich kopnęła w drzwi swojej przegrody. Kitty wydała wysoki,
przeszywający krzyk:
- Larry! Larry! POMÓś MI!
Wiedziałem, co nale\y zrobić,
zorientowałem się natychmiast. Byłem śmiertelnie przera\ony,
ale strach nie odebrał mi przytomności umysłu. Kitty znajdowała
się ponad sześćdziesiąt stóp nade mną, jej nogi w niebieskich
d\insach kopały dziko puste powietrze, nad nią kwiliły jaskółki.
Byłem przera\ony, o tak. I wiecie, do dziś nie mogę oglądać cyrkowych
akrobacji na trapezie. Ani na \ywo, ani w telewizji. Robi mi się słabo
na taki widok. Ale wiedziałem, co nale\y zrobić.
- Kitty - wrzasnąłem do niej
- tylko się nie ruszaj! Nie ruszaj się! Usłuchała mnie natychmiast.
Przestała wierzgać i zawisła nieruchomo, zaciskając drobne dłonie
na ostatnim ocalałym szczeblu drabiny, jak akrobata, kiedy trapez
zatrzyma się w locie. Pobiegłem do sterty siana, chwyciłem oburącz,
ile tylko mogłem udzwignąć, wróciłem i upuściłem siano na podłogę.
Pobiegłem po następną porcję. I znowu. I jeszcze raz.
Więcej właściwie nie pamiętam - poza tym, \e góra siana urosła
do wysokości mojego nosa i nie mogłem pohamować kichania.
Biegałem tam i z powrotem, układając nowy stóg w miejscu,
gdzie przedtem zwisała drabina. Ale mój stóg był mały.
Gdy patrzyłem na niego, a potem na Kitty zawisłą tak strasznie wysoko,
przypominały mi się te filmy rysunkowe, w których z niebotycznej
wysokości ktoś wskakuje do szklanki z wodą. Tam i z powrotem.
Tam i z powrotem.
- Larry, nie utrzymam się dłu\ej!
- Jej głos był wysoki i rozpaczliwy. - Kitty, musisz!
Musisz się utrzymać!
Tam i z powrotem. ydzbła siana pod koszulą.
Tam i z powrotem. Moja sterta sięgała mi ju\ pod brodę, ale ta,
w którą zawsze skakaliśmy, była głęboka na dwadzieścia pięć stóp.
Pomyślałem, \e jeśli Kitty upadając połamie tylko nogi, to i tak
będzie to szczęśliwy koniec. Wiedziałem te\, \e jeśli nie trafi
w siano, to zginie.
Tam i z powrotem.
- Larry! SZCZEBEL PKA!
Słyszałem narastający, suchy trzask szczebla, który poddawał się
pod jej cię\arem. Znowu zaczęła wierzgać nogami w panice, wiedziałem,
\e jeśli nie przestanie, na pewno nie trafi w stertę siana.
- Przestań! Przestań! Puść szczebel! Po prostu puść, Kitty!
Uczyniła to w tej samej sekundzie. Spadła prosto, jak cię\ki nó\.
Wydawało mi się, \e trwa to wieczność, złote warkoczyki ponad jej głową,
zamknięte oczy, twarz biała jak porcelana. Nie krzyczała.
Zakryła usta dłońmi, jakby w modlitwie. I uderzyła w sam środek sterty.
Zniknęła mi z oczu, siano prysnęło na boki jakby od wybuchu,
jej ciało uderzyło głucho o deski podłogi. Ten dzwięk przeszył
mnie lodowatym dreszczem. Był za głośny, stanowczo za głośny.
Ale musiałem zobaczyć. Ju\ płacząc, rzuciłem się rozgrzebywać siano,
odrzucałem za siebie całe jego kłęby. Najpierw pokazała się nogawka d\insów,
potem kraciasta koszula... w końcu twarz Kitty. Była śmiertelnie blada,
miała zamknięte oczy. Nie \yła. Spojrzałem tylko raz i byłem tego pewien.
Listopadowa szarość ogarnęła nagle cały świat. Tylko jej złociste warkocze
zachowały własny kolor. A potem głęboki błękit jej oczu, gdy podniosła powieki.
- Kitty? - Mój głos brzmiał szorstko, ochryple, z niedowierzaniem.
W gardle drapał mnie słomiany pył. - Kitty? - Larry? - zapytała, oszołomiona.
- Ja \yję?
Uniosłem ją i przytuliłem do siebie, a ona zarzuciła
mi ramiona na szyję i oddała uścisk. - śyjesz. śyjesz, Kitty.
Lewą nogę miała złamaną w kostce, to wszystko. Kiedy doktor Pedersen,
nasz lekarz rejonowy z Columbia City, wszedł z ojcem i ze mną do stodoły,
długo nie odrywał wzroku od ciemnych zakamarków poddasza.
Ostatni szczebel drabiny wcią\ zwisał, ukośnie, na jednym gwozdziu.
Doktor patrzył, jak powiedziałem, przez długi czas.
- Cud - powiedział do ojca, a potem kopnął pogardliwie uło\oną
przeze mnie stertę siana. Potem wsiadł do swego zakurzonego DeSoto i odjechał.
Poczułem rękę ojca na ramieniu. - Idziemy teraz do komórki,
Larry - powiedział bardzo spokojnie. - Myślę, \e wiesz, po co.
- Tak jest - wyszeptałem.
- Za ka\dym uderzeniem masz dziękować Bogu,
\e twoja siostra \yje. - Tak jest.
I poszliśmy. Długo to trwało,
tak długo, \e przez tydzień jadłem na stojąco, a przez następne
dwa musiałem siedzieć na poduszce. I za ka\dym razem, gdy czułem
uderzenie cię\kiej, czerwonej, spracowanej ręki ojca, dziękowałem Bogu.
Głośno, bardzo głośno. Pod koniec byłem ju\ właściwie pewien, \e Bóg mnie słyszy.
Pozwolili mi zobaczyć Kitty przed pójściem do łó\ka. Za oknem na parapecie
siedział drozd, pamiętam to dobrze. Le\ała ze stopą całą w banda\ach,
opartą o deskę. Patrzyła na mnie tak długo i z taką miłością,
\e poczułem się zakłopotany. W końcu powiedziała: - Siano.
Podło\yłeś siano.
- Pewnie - wyrwało mi się. - Co innego mogłem zrobić?
Kiedy drabina pękła, nie mo\na było wejść po ciebie na górę.
- Nie wiedziałam, co robisz - powiedziała.
- Jak to, musiałaś wiedzieć!
Przecie\ wisiałaś prosto nade mną! - Bałam się patrzeć w dół.
Strasznie się bałam. Przez cały czas miałam zamknięte oczy.
Patrzyłem na nią, jak ra\ony piorunem.
- Nie wiedziałaś? Nie wiedziałaś, co robię?
- Potrząsnęła głową. - I kiedy ci powiedziałem, \ebyś puściła ten szczebel...
puściłaś go, tak po prostu? Skinęła głową.
- Kitty, jak mogłaś to zrobić?
Spojrzała na mnie tymi głęboko niebieskimi oczyma.
- Wiedziałam,
\e na pewno coś robisz, \eby mi pomóc. Jesteś moim starszym bratem.
Byłam pewna, \e mnie uratujesz. - Och, Kitty, nawet nie wiesz,
jak niewiele brakowało.
Zakryłem twarz dłońmi. Kitty usiadła na łó\ku
i wzięła mnie za ręce. Pocałowała mnie w policzek. - Nie - powiedziała.
- Ale wiedziałam, \e jesteś tam na dole. O jejku, ale jestem śpiąca.
Doktor Pedersen mówi, \e wło\ą mi nogę w gips. Le\ała w gipsie przez
niecały miesiąc, a wszyscy koledzy i kole\anki Kitty podpisali się na nim.
Zmusiła nawet i mnie. A kiedy wreszcie go zdjęto, wypadek w stodole
odszedł w przeszłość. Ojciec wymienił drabinę na nową, mocniejszą,
ale ja ju\ nigdy więcej nie wspinałem się na nią i nie skakałem w siano.
I o ile wiem, Kitty tak\e nie. Więc tak skończyła się ta historia,
ale w pewnym sensie nie był to jeszcze koniec. Koniec miał nadejść
dopiero dziewięć dni temu, kiedy Kitty rzuciła się z okna na najwy\szym
piętrze biurowca agencji ubezpieczeniowej w Los Angeles. Mam w portfelu
wycinek z Los Angeles Times. Pewnie zawsze będę go nosił przy sobie,
ale nie tak, jak się nosi zdjęcia ludzi, których chce się pamiętać,
albo bilety z wyjątkowo udanego wieczoru w teatrze, albo program
piłkarskich mistrzostw świata. Noszę ten skrawek papieru jak coś bardzo cię\kiego,
bo noszenie go to moja praca. Nagłówek głosi:
ŚMIERTELNY SKOK EKSKLUZYWNEJ PROSTYTUTKI. Dorośliśmy.
To jedno co wiem - poza faktami, które są bez znaczenia.
Kitty miała wstąpić do szkoły biznesu w Omaha, ale latem,
zaraz po tym jak ukończyła szkołę średnią, wygrała konkurs
piękności i wyszła za jednego z jurorów. Brzmi to jak nieprzyzwoity dowcip, co?
Moja Kitty. Podczas gdy ja studiowałem prawo, Kitty rozwiodła się
i przysłała mi długi list, chyba ponad dziesięć stron, o tym co prze\yła,
jak nieudane było jej mał\eństwo, i o ile łatwiej byłoby jej,
gdyby mogła mieć dziecko. Pytała, czy mógłbym do niej przyjechać.
Ale opuścić tydzień zajęć na prawie to jak stracić cały semestr
na wydziale sztuk pięknych. Tam wszyscy są jak charty.
Jeśli raz stracisz z oczu mechanicznego króliczka,
ju\ nigdy go nie dopadniesz. Przeprowadziła się do Los Angeles
i ponownie wyszła za mą\. Kiedy i to mał\eństwo się rozpadło,
miałem ju\ dyplom. Przyszedł kolejny list, krótszy, bardziej gorzki.
Nie zamierza spędzić \ycia na takiej karuzeli, pisała.
To było tylko tymczasowe rozwiązanie. śeby pochwycić mosię\ne kółko,
trzeba było najpierw spaść z drewnianego konia i rozbić sobie głowę.
A jeśli taka ma być cena darmowej przeja\d\ki, to komu nie
odeszłaby ochota? P.S., Mo\e mnie odwiedzisz, Larry? Sporo czasu minęło.
Odpisałem, \e bardzo chciałbym do niej przyjechać, ale nie mogę.
Dostałem pracę w wymagającej firmie, byłem najni\ej w hierarchii
- najwięcej roboty, \adnej satysfakcji. Jeśli kiedykolwiek miałem
zrobić krok wzwy\, mogło mi się to udać tylko tamtego roku.
Taki był mój długi list, od początku do końca poświęcony karierze.
Odpisałem na wszystkie jej listy. Ale do końca nie mogłem uwierzyć,
\e pisze je Kitty, tak samo jak nie wierzyłem, \e w stodole
pode mną było dość siana... a\ do chwili, w której wpadałem w nie,
a ono ratowało mi \ycie. Nie mogłem uwierzyć, \e moja siostra
i ta znękana kobieta podpisująca listy imieniem "Kitty" wziętym
w kółko, to naprawdę ta sama osoba. Moja siostra była małą
dziewczynką z warkoczykami, i jeszcze bez biustu.
Ona pierwsza przestała pisać. Na Gwiazdkę i na urodziny
dostawałem jeszcze pocztówki, na które odpowiadała moja \ona.
Potem rozwiodłem się, wyprowadziłem i zapomniałem.
W następne Bo\e Narodzenie i na kolejne urodziny kartki
nadeszły dzięki temu, \e zostawiłem swój nowy adres
w poprzednim miejscu zamieszkania. Pierwszy adres.
Mówiłem sobie: Jezu, muszę zaraz napisać do Kitty i dać jej znać,
\e się przeprowadziłem. Ale nie napisałem. Jednak, jak ju\ wspomniałem,
to są fakty bez znaczenia. Liczy się tylko to, \e dorośliśmy,
a ona rzuciła się z tego wie\owca, i \e Kitty zawsze wierzyła,
\e na dole czeka bezpieczne siano. To ona powiedziała wtedy:
"Wiedziałam, \e na pewno coś robisz, \eby mi pomóc.
" Takie rzeczy mają znaczenie. Tak jak list od Kitty.
W dzisiejszych czasach ludzie ciągle przenoszą się z miejsca
na miejsce, to śmieszne, \e te poprzekreślane adresy i nalepki
urzędów pocztowych wyglądają czasem jak milczące oskar\enia.
W rogu koperty wpisała adres zwrotny - adres miejsca,
gdzie mieszkała a\ do końca. Elegancki blok na Van Nuys.
Pojechaliśmy tam z Tatą zabrać jej rzeczy. Dozorczyni była uprzejma.
Lubiła Kitty. List był datowany na dwa tygodnie przed jej śmiercią.
Dostałbym go o wiele wcześniej, gdyby nie ten adres.
Musiało zmęczyć ją czekanie. Drogi Larry,
Ostatnio wiele o tym myślałam...
i doszłam do wniosku, \e byłoby lepiej dla mnie,
gdyby ten ostatni szczebel drabiny pękł, zanim zdą\yłeś podło\yć siano.
Twoja Kitty.
Tak, pewnie zmęczyło ją czekanie.
Wolę wierzyć w to ni\ wyobra\ać sobie, \e Kitty stwierdziła,
i\ widocznie o niej zapomniałem. Nie chciałbym, \eby tak myślała,
bo to zdanie było chyba jedyną rzeczą na świecie, która mogła sprawić,
\e rzuciłbym się jej na pomoc. Ale nawet nie to jest przyczyną,
dla której tak trudno mi zasnąć. Kiedy zamykam oczy i ogarnia mnie senność,
widzę jak spada spod strychu stodoły, z szeroko otwartymi,
niebieskimi oczyma, z ciałem wygiętym w łuk, z rozpostartymi ramionami.
Kitty zawsze wiedziała, \e na dole czeka na nią bezpieczne siano.
KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stephen King Ostatni szczebel drabiny
ostatni szczebel drabiny
King Stephen Ktoś na drodze 2
King Stephen Pole walki
King Stephen Poranna Dostawa
King Stephen Bunt Kaina
King Stephen Sorry
King Stephen Gzyms 2
King Stephen Człowiek, który kochał kwiaty 2
King Stephen Człowiek, ktory kochał kwiaty
King Stephen Poranna dostawa
King Stephen Szkoła przetrwania

więcej podobnych podstron