Szanowni Państwo,
Przesyłam Część II Etosu Hebrajskiego.
Część pierwszą tegoż "Etosu" skomentował już wczoraj Dr Maciej Pokora z IBB PAN, przy okazji swego "listu ogólnego" do uczestników "Forum NH", w następujący sposób:
> Z wymiany maili w tych dniach na Forum pojawia się kilka wniosków:
> 1) nadeszły takie czasy, że wszelkie i s t o t n e zagadnienia
są uwarunkowane p o l i t y c z n i e , a to niestety oznacza,
że uczciwe wypowiadanie się w aktualnej tematyce wymaga nie tylko
w i e d z y , ale i n i e p r z e c i ę t n e j o d w a g i;
(...)
> A dla ilustracji, że można dokładniej zbliżyć się w analizie problemu
do jego sedna - przesyłam w załączeniu jeszcze ciepły, bo dzisiejszy,
tekst z Zakopanego. Jest to moim skromnym zdaniem jedno z lepszych
opracowań tego "knąbrnego" autora, bo jest zwięzłe, ma konkretny CEL i
PRZESŁANIE, oparte jest na starannie dobranych cytatach, i pozbawione jest
lamentowania, a także pustych frazesów o teoriach spiskowych itp. bzdurach
dystrakcyjno-przykrywkowych. Dr Marek Głogoczowski właściwie udziela dziś
wyjaśnień na niedawne dramatyczne wołanie jednego z młodszych uczestników
Forum NH, jak zrozumieć to, co się teraz wokół nas dzieje.
> Chyba każdy z nas chciałby to zrozumieć, ale czy każdy jest w stanie,
jeżeli już nie może, lub jeszcze wciąż nie potrafi
samodzielnie rozumować?
> Z serdecznymi pozdrowieniami dla Wszystkich NH,
> Maciej Pokora
---------------------------------------------------
HEBRAJSKI RAK POZNAWCZY „Pana Świata” Adon Olam (Część II z II)
Tutaj dochodzimy do istoty POZNAWCZEGO RAKA cywilizacji judeo-chrześcijańskiej. Według „teologii” rozpowszechnianej przez świętego Pawła (i rozpowszechnianej szerzej przez ukryte struktury rządzącej ówczesnym Izraelem teokratycznej mafii, stojącej za działalnością tego samozwańczego apostoła), samo-ofiara Chrystusa miała odkupić grzech Pierworodny Adama (Rz. 5, 12-18). Ten Pierwszy Człowiek ponoć skonsumował jabłko z „zakazanego drzewa wiadomości co złe i co dobre” i dzięki temu wyrwał się na wolność z przyrządzonego mu przez Pana „rajskiego ogrodu”, w którym nie musiał on w ogóle myśleć, kojarzyć faktów, uczyć się, ani nawet mówić, gdyż wszystkie możliwe wygody, łącznie z seksualnymi, miał pod nosem. Od strony psychologicznej ta „ucieczka z raju” w pozbawiony szpitali, dróg, hoteli oraz telefonów komórkowych świat przygody, pełen niebezpieczeństw i niewygód, to była najzwyklejsza `maskulinizacja' pierwszych ludzi, dzięki temu „zderzeniu” z pozornie wrogim światem `extra-muros' („poza świętym miastem”, poza termitierą) zaczęli oni myśleć i nawzajem się komunikować, wymieniając swe spostrzeżenia, nareszcie zaczęła się w nich rozwijać inteligencja i związana z tą „zoologiczną”, zwierzęcą (a więc „złą”) cechą dążność do poznawczej perfekcji. Według teologii „wypchanego miłością” apostoła Pawła, martwy Chrystus na krzyżu ma za zadanie odwrócić ten proces „maskulinizacji” naszego gatunku.
By zbliżyć się do sfeminizowanego, kapryśnego „boga ojca” Izraela (przypominającego swym zachowaniem grecką boginię Zazdrości i Sporu Eris/Discordia), chrześcijanie mieli „umrzeć dla świata”, czyli po prostu otępić swoje zmysły, starać się przestać dostrzegać popełniane przez nich, przeciw Naturze, obrzydliwości, chociażby w postaci samo-kastracji, której dopuścił się Orygenes i jemu podobni pierwsi chrześcijanie, starający się zachowywać jak pozbawione radości życia odseksualnione roboty-termity (patrz zalecenie auto-kastracji „dla królestwa bożego” - Mat. 19, 12; o propozycji samo-kastracji nie ma mowy w Ewangelii Łukasza, przeznaczonej dla hellenistów).
Interesującym jest skojarzenie apostolskiej misji Pawła z „antymaieutyką”, czyli specyficznie podłą nauką która ma za zadanie sterylizować ludzi z tkwiących w nich intelektualnych potencji. W maieutyce bowiem, czyli z grecka „sztuce akuszerskiej”, specjalizował się znienawidzony przez rozmaitych odmian „ibri” Sokrates, który w swym postępowaniu dążył, za pomocą dialektycznej metody pytań i odpowiedzi, do wyostrzenia precyzji poznawczej swych uczniów. „Hebrajczyk z Hebrajczyków” święty Paweł zaś dokładnie na odwrót, chciał chrześcijanom „zasłonić” świat zewnętrzny, spychając ich z powrotem na powrót w „szczęście” bezmyślnego życia w łonie (gr. hysterze) ich sztucznej matki zwanej Kościołem (niby) Powszechnym. W okresie ludzkiego życia płodowego nie potrzeba przecież używać organu wzroku, nie ma żadnej różnicy między Grekiem i Żydem, mężczyzną i kobietą, mędrcem i durniem, nie trzeba się uczyć żadnych języków, ani na niczym się znać. Mówiąc krótko, w okresie płodowym naszego życia są obecne wszystkie te cudowności, które zapowiadał w swych „Listach” Apostoł, panuje Szczęście bezwładnej wegetacji oraz biernego wzrostu, polegającego na dynamicznym, bezpłciowym rozmnażaniu się przez podział ludzkich komórek oraz tkanek, dokładnie tak jak zaplanował to „Bóg” opisany na początku Księgi Rodzaju. I to jest ten „plan Pana Świata” (ang. NWO - New Word Order), który ma przekształcić rozumny z natury gatunek ludzki w nie zróżnicowaną masę ślepych komórek oraz tkanek Gigantycznego Nowotworu bezwzględnie eksploatującego - a przy okazji eksterminującego - wszystkie inne, bardziej szlachetne odmiany istot ożywionych.
W rezultacie takiego „religijnego” nastawienia do świata, (lumpen) kultura hebrajska [1][1], poprzez programową niechęć do wykonywania jakichkolwiek wysiłków, czy to fizycznych czy umysłowych, musi prowadzić do samo-upodlenia się „ewangelizowanej” ludności, systematycznie przyzwyczajanej do „jeżenia się” na wieść o istotach bardziej rozgarniętych niż obdarowani „łaską” Pana Nowo-Starego Izraela przysłowiowi durnie i szubrawcy. Otóż to celne określenie „durnie i szubrawcy” ukuł w połowie XIX wieku angielski socjalista Robert Owen, obserwując komu w jego, dominującej już wtedy na wszystkich Oceanach ojczyźnie, stawia się pomniki. Z kolei inny Anglik, żyjący w drugiej połowie XX wieku i chętnie publikowany w czasach PRL pisarz John Berger, określił demokrację angielską przed dwustu laty jako „reżym małych gangsterów”. Oczywiście postęp w rozwoju technik oszukiwania oraz eksploatacji ludności trwa bezustannie i od lat 1990 mamy w Europie Wschodniej, a w szczególności w Polsce, ustrój „Wielkich Gangsterów” - jak to zauważył mój kolega, profesor psychologii z Genewy, Jacques Vonèche, gdy mu w 1992 roku opowiedziałem o sukcesach „reformy Balcerowicza”. Rolę „Ojca chrzestnego” (ang. Godfather) w tym Atlantyckim Nowotworze odgrywa grupa londyńskich finansistów związanych z nazwiskiem Georga Sorosa, współpracownika bankierskiej rodziny Rotszyldów, zarządzających majątkiem niby-arystokratycznej angielskiej Rodziny Królewskiej. Ortodoksyjni żydzi z „rosyjskiej” sekty Chabad Lubawicz, z centralą w nowojorskim Brooklynie, wydają się spełniać w tej globalizującej świat bandzie rolę usługową, bardzo podobną do tej, jaką w Europie Centralnej spełniają przedstawiciele Watykanu, oczywiście po cichu też współpracującego z „Panem Świata” zwanym po hebrajsku Adon Olam.
Hebrajski Bóg-Podłość i „poprawiacz” jego teodycei Allach - Bóg bogów
Czy istnieje jakaś droga ucieczki od zjednoczenia tego świata pod symbolami Chrystusa oraz Banku Światowego, demonstrującymi symbiozę Boga i Mamona, jak to się wśród krakowskiej inteligencji powszechnie akceptuje? Otóż nie wszystkie ludy dały się - jak Naród Polski dzisiaj - doszczętnie shebraizować (czyli podporządkować „ibri”). Elementy rozumu zachowały się bowiem w niektórych, nie-chrześcijańskich kulturach, zwłaszcza tych, które przez setki lat pozostając w bliskich kontaktach z „ibri” („habiri”) grasującymi na Półwyspie Arabskim, wykształciły coś w rodzaju przeciwciał neutralizujących toksyny mózgu wydobywające się zarówno ze Starego jak i Nowego Testamentu. Dotyczy to w szczególności nauk Mahometa, który w młodości przez dłuższy okres czasu żył wśród arabskich chrześcijan. Temu to Prorokowi w sposób dość zręczny udało się powiązać żydo-chrześcijańskie Opowieści Biblijne ze światem, który Arystoteles nazwał rzeczywistym, w którym ludzie z natury dążą do wiedzy (i samo-wiedzy). Otóż w świecie rzeczywistym wszyscy mamy sny, częstokroć okropne, które są związane są z naszymi wcześniejszymi przeżyciami, ale które po przebudzeniu się okazują się być tylko senną marą. Według rozumującego jak homo sapiens Mahometa szlachetny przodek Arabów, zwany Abrahamem (a więc nie Abramem), miał tylko zły sen, będący historycznym wspomnieniem praktyk związanych ze starożytnym kultem Molocha (hebr. „króla”, „Pana”), że to Bóg kazał mu zabić i usmażyć na wolnym ogniu ukochanego syna Izaaka. (Inna sprawa, że młody, a więc jeszcze głupi Izaak, słysząc o śnie swego ojca, koniecznie chciał się poświęcić dla „Pana”. Tę jego masochistyczną zachciankę kochający go ojciec umiejętnie storpedował, dokonując ofiary z baranka, ponoć wskazanego mu przez Boga jako ofiara zastępcza.)
W podobny, inteligentny sposób opisane zostały w Koranie ostatnie ziemskie chwile wysłańca Boga, Jezusa syna Marii, którego „droga krzyżowa” według mahometan była tylko złudzeniem, chodziło bowiem tutaj o ukrzyżowanie kogoś zupełnie innego. W islamie Bóg nie jest - jak ten „nasz” - Osobą Podłą i litość dlań znaczy Litość, a nie perwersyjne, typowo hebrajskie, rozkoszowanie się widokiem własnego syna powieszonego na krzyżu z koroną cierniową na skroniach. Według tego co przekazali mi (internetem) muzułmanie, Allach widząc, że jego wysłannik został zagrożony, tak pomanewrował rzeczywistością (prawdopodobnie przy cichej kolaboracji nie chcącego się skalać niesprawiedliwym wyrokiem Piłata), że w rezultacie na krzyżu zawisł Judasz, a Jezus z Ogrójca gdzie spał wraz z uczniami i gdzie Judasz zamierzał go zadenuncjować rzymskim strażom, przez wschodnie okno, w asyście aniołów Gibrela, Micheasza i Ibrahima powędrował wprost do nieba. Czyż nie jest to piękna i umoralniająca historia, automatycznie robiąca z próbujących podbić świat, pod znakiem krzyża, chrześcijańskich wojowników (Krzyżowców, Krzyżaków, konkwistadorów, „misjonarzy USA” w Afganistanie i Iraku dzisiaj), najzwyklejszych durni oraz szubrawców, dumnie obnoszących się wszędzie z Judaszem na patyku?
A zatem nie ma w islamie sławnego, komercyjnego „grzechów, przez Mękę Chrystusa, odkupienia”, a nawet nie ma i Grzechu Pierworodnego, bajkami o którym raczą dzieci do dzisiaj chrześcijańscy księża. To właśnie z tego mitycznego, ponoć zakazanego przez „Boga” ludziom „spożywania owoców z drzewa poznania co dobre a co złe” (!), miał nas „wykupić”, przez swą chętną śmierć na krzyżu, Jezus Chrystus, jak to odkrył chrześcijanom święty Szaweł/Paweł i którą to bzdurę od czasów „soboru zbójeckiego” (a więc „soboru ibri”) w Efezie w roku 431 Ojcowie Kościoła, zarówno prawosławnego jak i katolickiego, uznają za religijny dogmat. Jak sprawdziłem w Koranie, prawdziwy Grzech Pierworodny polegał na ujawnieniu się wśród ludzi predylekcji do obłudy i hipokryzji. Ten grzech „pierworodny” spowodował, że ludzie utracili spokój ducha i sami się wydali na pastwę swych obsesji oraz znamionujących ich „zniewieścienie” histerii (np. nie znanego w ogóle antycznym Grekom strachu przed Końcem Świata, tak psychodelicznie opisanym w „Apokalipsie” św. Jana). Do podstępnego zachowania się hipokrytów „którzy co innego mówią, a co innego robią” nie są zdolne nie potrafiące mówić zwierzęta, a więc i ludzkie niemowlęta, nie jest to zatem grzech dziedziczny, tylko „kulturowo dziedziczony”. Ten grzech obłudy - którego to grzechu Jezus z Nazaretu obiecał nikomu nie odpuścić, także faryzeuszowi o imieniu Szaweł/Paweł - charakteryzuje li tylko kultury zniewieściałe, takie jak ta dominująca dzisiaj w Imperium Americanum zbójecka kultura „hebrajska”, w kleszczach której znalazła się dzisiaj Polska. W kulturze greko-rzymskiej, czyli „helleńskiej”, której resztki porzuciliśmy z entuzjazmem 20 lat temu, wraz z odrzuceniem niewygód „komuny”, ideałem był - i jest - człowiek mężny, potrafiący głosić niewygodne dla ludzi wierzących w Boga i Mamona prawdy nawet wtedy, gdy wie, że w ten sposób rujnuje on swą zawodową oraz społeczną karierę.
A więc osoby, którzy chcą wierzyć w jakiegoś szlachetnego „Boga”, wciąż mają przed sobą alternatywę ucieczki od „Boga Ojca Jedynego” (ang. Godfather), naszej judeo-chrześcijańskiej cywilizacji[2][2]. „Pana Świata”, który w swym podłym zniewieścieniu zezwolił, aby jego umiłowany „lud boży” specjalizował się w łupieniu innych narodów, nie wymagającą prawie żadnego męskiego, fizycznego wysiłku, pokojową metodą „zdzierstwa” (łac. usura), czyli lichwą, dzięki której powstała cała dzisiejsza „boska” potęga Wall Street i londyńskiego City. O ile mi wiadomo, Koran w przeciwieństwie do Biblii (V Moj. 23,21) w ogóle nie dopuszcza pożyczania na procent, w czym stosuje się do zalecenia nie lubianego przez protestantów Arystotelesa, że „bankierów, którzy się bogacą nic nie robiąc, należy znienawidzić”[3][3].
Addendum:
Synagoga Szatana oraz Kościół Zombies
- czyli o zrozumieniu przez kler katolicki sensu „miłości bożej”
Dokładnie rok temu wpadła mi w ręce książeczka „Co każdy winien wiedzieć o judaizmie” (praca zbiorowa, tłum. M. Ruta, WAM, Kraków 2007), teksty z której omawiałem następnie w trakcie seminarium z zakresu religioznawstwa na Akademii Pomorskiej, gdzie pracowałem, przed przejściem na emeryturę, do ostatniego lata. Niemieccy ewangelicy, autorzy tekstów tej „ekumenizującej” książeczki, utrzymują że zarówno żydowski Talmud jak i Nowy Testament są „siostrzanymi” rozwinięciami podstawowych idei religijnych zawartych w Testamencie Starym i że oczywiście przez wszystkie te trzy teksty sakralne przemawia ten sam Bóg Jedyny. W katolickiej Polsce jest to teza mało popularna i w połowie lat 1990, gdy z podobnie „protestanckimi” stwierdzeniami o naszym wspólnym Bogu ze „starszymi braćmi w wierze”, wystąpili publicznie przedstawiciele Episkopatu, to co bardziej czuli na sprawy religijne mieszkańcy Polski zaczęli się burzyć. Mój znajomy, emerytowany obecnie profesor filozofii, który w młodości był księdzem, ale potem zrezygnował ze święceń i ożenił się, opowiadał mi że jego żona, gdy się dowiedziała o oficjalnych poglądach Episkopatu na „wspólnego boga” katolików i żydów, to mu zagroziła, że jeżeli nie zerwie wszelkich kontaktów z tą „bandą” (a więc „ibri”), wśród których spędził swą studencką młodość, to go więcej nie wpuści do domu.
Wbrew wciąż dość powszechnemu w Polsce przekonaniu, że żydzi czczą innego boga niż wyznawcy Chrystusa, osoby zawodowo zajmujące się badaniem różnic między głównymi kulturami świata potwierdzają opinię funkcjonariuszy Watykanu[4][4]: bezpośrednio po ataku USA na Irak w roku 2003, gdy „demokratyzacja” tego kraju zaczęła „koalicji chcących” (Coalition of Willing) iść jak po grudzie, do Waszyngtonu został zaproszony znany francuski kulturoznawca, profesor Alain Besançon, by wytłumaczyć przyczyny braku entuzjazmu Irakijczyków dla „amerykanizacji” ich kraju. I rządzący przez ostatnia dekadę w USA tak zwani „neo-cons”, w znacznym stopniu pochodzenia polsko-żydowskiego, dowiedzieli się, że chrześcijanie wyznają tego samego boga co żydzi, ale robią to w zupełnie odmiennym zewnętrznym „przybraniu”. Natomiast muzułmanie czczą boga innego od tego „naszego”, ale za to w „przybraniu” w znacznej mierze podobnym do tego charakteryzującego ortodoksyjny judaizm. Różnice kulturowe między wielkimi religiami w okresie istnienia ZSRR były uważane za mało istotne, na przykład w komunistycznej Jugosławii, szczególnie w Bośni, udawało się przez całe cztery dekady utrzymać w miarę zgodne współżycie przedstawicieli wszystkich trzech, czy nawet czterech, wielkich religii „abrahamicznych”. Po upadku „komuny” to wszystko zaczęło się rozsypywać, z USA nadeszła zaraza „zderzenia cywilizacji” i nawet wyznawcy „tego samego boga” zaczęli się znowu nawzajem nienawidzić, tak jak to było w Europie Środkowej bezpośrednio przed, jak i w trakcie II Wojny Światowej.
Dlatego gdy w księgarni wydawnictwa „Wam” w Krakowie przy ulicy Krupniczej zobaczyłem tytuł książki „Gwiazda i Krzyż” (wyd. Wektory, 2007), w dodatku książki autorstwa amerykańskiego, katolickiego pisarza Michaela Jonesa, który latem 2007 roku odwiedzał mnie w Zakopanem, to się ucieszyłem, że szerszy opis wzajemnych relacji żydów i chrześcijan w ciągu ostatnich kilku stuleci zaczął być dostępny dla polskiego czytelnika. Z oryginałem tej sumiastej (450 stron) książki, zatytułowanej „The Rewolutionary Jew and His Impact on World History” zapoznałem się już latem 2008 roku, w trakcie mej wizyty w Szwecji u innego pisarza o zacięciu (obecnie) chrześcijańskim i anty-żydowskim, Izraela Adama Szamira. Już wówczas wertując książkę Jones'a zauważyłem, że trochę zbytnio on gloryfikuje (jak na mój gust) chrześcijaństwo, zwłaszcza katolickie, jako jedyną alternatywę dla „szatańskiego” judaizmu i jego pochodnych[5][5], w formie sekretnych ruchów masońskich (ruchów powstałych przed kilku stuleciami właśnie w Anglii oraz Szkocji, skąd rodzina Jones'ów się wywodzi).
Ponieważ tytuł pierwszego rozdziału „Gwiazdy (Syjonu) i Krzyża (Golgoty)” brzmi „Synagoga Satana”, więc odruchowo zacząłem szukać - jako zaangażowany, od czasów lektury w roku 1981 encykliki „Laborem exercens”, anty-judeo-chrześcijanin - jaka to, symbolizowana przez Krzyż, instytucja mogłaby dopełnić negatywny wizerunek Synagogi Szatana, na której frontonie jest obowiązkowo wyryty Dekalog. I od razu do głowy przyszło mi określenie „Kościół Zombies”. To nie ja go wymyśliłem, ale zrobiła to kilka miesięcy temu kanadyjska pisarka Ann Diamond, która po dłuższej nieobecności w kościele uczestniczyła w mszy celebrowanej przez Kandyjski Kościół Jedności w Vancouver. Szczególnie zirytowało ją odgrywane mechanicznie pod koniec mszy, obecnie także w kościołach katolickich, „przekazywanie sobie znaku pokoju”, co autorka oceniła jako wyraźnie „phoney” (fałszywe), wzajemne się pozdrawianie uśmiechniętych manekinów, „których usta powtarzały zrytualizowaną formułkę, podczas gdy oczy mówiły coś zupełnie innego. Były to oczy których instynktownie bym się wystrzegała, wypełnione chłodem, strachem oraz skrytością”.
Otóż „zombie” (słowo pochodzenia kreolskiego) to są „powracające na ziemię ożywione trupy”, figuratywnie „osoby, pozbawione swej woli, którymi można dowolnie manipulować”, a zatem osoby które wyrażają poglądy, które nie są ich własnymi, tak jak ta cytowana na wstępie „Zosia” z portalu neopoganstwo.pl, która stwierdziła ”wierzę w Boga, o którym mówi Biblia; w Chrystusie uznaję Drogę, Prawdę i Życie, w Kościele Katolickim znajduję to, co mi do zbawienia niezbędne.”. Taki brak jakichkolwiek krytycznych skojarzeń, odnośnie głoszonych „na zewnątrz” wyuczonych na pamięć formułek, jest prawdziwą plagą wszelkich religii typu fundamentalistycznego i aż się przeraziłem, gdy stwierdziłem, że taki brak jakiegokolwiek zastanowienia się nad wypowiadanymi przez siebie zdaniami cechuje także wysokich urzędników Kościoła: przy okazji mej niedawnej wizyty w ekumenicznej księgarni „Wam” w Krakowie, kupiłem w niej także książkę pod zachęcającym tytułem „Gwiazdy, ludzie i zwierzęta” (W drodze, 2009), napisaną przez profesora teologii dogmatycznej, dominikanina Jacka Salija OP. Wcześniej czytane przeze mnie teksty ojca Salija wydawały mi się być interesujące, ale tym razem mnie zaskoczyło, że ksiądz profesor najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że przez jego dziełko przemawia nie Bóg, tylko wrogi gwiazdom, ludziom oraz zwierzętom … DEMON.
Otóż ojciec Salij nie ma wątpliwości - takich jakie miał w starożytności na przykład Marcion - że „bóg” Starego Testamentu jest tym samym, równym Przedwiecznemu Ojcu, Synem Bożym, przez którego świat został stworzony” (s. 235). W związku z czym budzące przerażenie ludzi prostych zjawiska atmosferyczne (burze, ogień błyskawic), które w Starym Testamencie towarzyszyły pojawianiu się mojżeszowego „boga”, zostały także zaplanowane, jako oprawa świetlno-akustyczna, Powtórnego Przyjściu Chrystusa na ziemię: „On sam zapowiedział, że w jego przyjściu ostatecznym ujawni się cała Jego boska potęga i chwała; `Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a jaśnieje aż na zachodzie, tak będzie z przyjściem syna Człowieczego - Mt. 24, 27'”. Według słów księdza profesora Salija „Ogień - rzecz jasna ogień miłości bożej - tak wielkiej, że dla nas jeszcze nie do zniesienia - cechuje również aniołów, którzy jako słudzy Chrystusa Zmartwychwstałego przychodzą do ludzi z nowiną, że On żyje … Odnotujmy, że grecki wyraz określający l ś n i ą c e szaty tych aniołów (serafinów - z hebrajskiego `istot `płonących') ukształtowany jest od słowa astrapé (błyskawica) … Podkreślmy ten szczegół, bo również my - jeśli wytrwamy w rozkochanym wpatrywaniu się w Boskie Oblicze Chrystusa - zostaniemy w końcu do Niego upodobnieni i wypełnieni miłością …” (s. 236-237).
Analizując te uduchowione bzdety księdza profesora, najzupełniej szczerze wypada mu zaproponować, aby swe wykłady o „miłości bożej” prowadził on raczej w zakładzie zamkniętym w Tworkach koło Ursusa, a nie w ogólnodostępnych pomieszczeniach Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w centrum Warszawy. Czymżesz bowiem jest miłość? Jest to, jak przypomniał na trzy wieki przed Chrystusem Sokrates, cytowany przez Platona w dialogach „Fajdros” oraz „Uczta”, pożądanie przebywania jak najbliżej umiłowanego obiektu. Gdy zaś ten przedmiot pożądania będzie anonsował swą obecność za pomocą płonących aniołów, grzmotów i błyskawic, to miłujący Boga ludzie z konieczności ogłuchną i oślepną, względnie nawet doszczętnie ulegną spaleniu „z miłości”. Ta charakterystyczna „chrześcijańska” patologia niezrozumienia co (kto) to jest Eros, wywodzi się bezpośrednio z rozpowszechnianej przez kościelnych „durni i szubrawców” wiary, że Bóg Starego Testamentu to ten sam, który przemawiał ustami Jezusa, gdy do „wierzących weń żydów” zwrócił się on odnotowanymi przez św. Jana słowami „Waszym ojcem jest diabeł”. (Skądinąd jest to interesujący problem do rozwiązywania przez studentów religioznawstwa w trakcie ćwiczeń z logiki: otóż Jezus był Żydem z Galilei, a zatem pytanie brzmi: wierzył On w Siebie - czyli w swoją misję na Ziemi - czy też nie wierzył? Bo jeśli wierzył… .)
Ale przejdźmy do konkretów dotyczących starotestamentowego „Pana”. Jak to celnie zauważył historyk antyku Tadeusz Zieliński w książce „Hellenizm i judaizm” (Mortkiewicz, Warszawa, 1927), określenie `bóg w dom' oznacza w ST „pożar domu, śmierć pierworodnych, oraz inne egipskie plagi”, zaś `upodabnianie się do boga' pobożnych izraelitów polegało na psychopatycznym rozkoszowaniu się udrękami jakich doznają, wskutek mściwej intrygi boga, ich wrogowie. Takie bowiem zrozumienie „boga” jako Najwyższego Władcy, demonstrującego wiernym swą Morderczą Potęgę, było pochodną lumpen-kulturowego otoczenia pogranicza („kresów”) Egiptu oraz Mezopotamii, w których rejonie pojawiła się antyczna religia Hebrajczyków. Zgodnie bowiem z Zasadą Poznania, po raz pierwszy zwerbalizowaną przez Arystotelesa „nihil est In intellectu quo prius fuerit in sensu”, człowiek po prostu nie jest sobie wyobrazić czegoś, czego choćby tylko w zalążku, nigdy nie widział. A to oznacza, że spisujący swe proroctwa hebrajscy kapłani byli zdolni do tworzenia wizerunku „boga jedynego” tylko na obraz i podobieństwo zachowania się swych, nie znających ani litości, ani żadnych innych bardziej wysublimowanych uczuć, plemiennych przywódców-gangsterów, o których Jezus z Nazaretu twierdził, że to byli „złodzieje i zbójcy”.
Uznanie zatem mającego cechy psychopaty „boga” Starego Testamentu za „ojca” Jezusa z Nazaretu, który to logicznie wynikający z treści „Listu do Rzymian” dogmat, „rozmnożeni jak gwiazdy na niebie”, po legalizacji w Rzymie chrześcijaństwa w 313 roku, kościelni „durnie i szubrawcy” przegłosowali na kolejnych Soborach w IV i V wieku, logicznie doprowadziło do przejęcia przez chrześcijan najbardziej podłego dziedzictwa starożytnych ibri, czyli Hebrajczyków. Jak to postuluje w swej „La doctrina Christiana” święty Augustyn, zaczęto na serio sobie wyobrażać, że to sam Chrystus był obecny przy tym, jak Mojżesz kazał swej zgrai ibri - czyli „bandytów Pana” (`rabów bożych') - okraść swych egipskich sąsiadów, wśród których potomkowie Jakuba żyli przez lat 400 (Wj. 3, 22). No i jeśli z wrogiej judaizmowi, tak zwanej „herezji marcjońskiej” Kościół zachował li tylko przekonanie, iż Jezus z Nazaretu jest symbolem Erosa, to przez wzgląd na swego starotestamentowego „ojca chrzestnego”, Jezus Chrystus stał się w ukryciu ucieleśnieniem EROSA CIEMNEGO, symbolizującego wszystkie okrucieństwa oraz patologie społeczne do jakich ludzie religijni są zdolni.
Przecież to bezustanne celebrowanie przez Kościół Męki Pańskiej musi zostawiać w duszach oglądających Drogę Krzyżową ludzi taki sam wstrętny osad, jak bezustanne celebrowanie Holokaustu przez współczesnych Żydów: pod wpływem widoku tych okrutnych scen, które znają oni tylko w sposób bierny z opowiadań i obrazów, normalni obywatele zamieniają się w „mścicieli” pragnących spontanicznie wyrównać krzywdy, jakich doznały ich idole. Wskutek tego efektu psychologicznego sami bezwiednie zamieniają się w psychopatów-oprawców, jak to kilka miesięcy temu zademonstrował Święty Izrael bezlitośnie bombardując palestyński „bantustan" o biblijnej nazwie Gaza. Odnosi się ta uwaga także do historii Świętego Kościoła Powszechnego, którego zasada „płomiennej miłości”, przypomniana polskim czytelnikom przez Jacka Salija, w późnym Średniowieczu i w Renesansie zaowocowała tysiącami płonących stosów, na których „zbliżano do Chrystusa” innowierców oraz heretyków. Nie wolno przy tym zapominać, że w Kościele Katolickim w tej akcji „oczyszczania ziemi ogniem z plugastwa” celowali, stanowiący trzon Świętej Inkwizycji, ubrani w białe habity ojcowie Dominikanie, którego to Zakonu reprezentantem jest nasz (?) profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Kard. Wyszyńskiego w Warszawie.
Idąc dalej śladem wskazanym przez tego Pryncypialnego Duchownego, jesteśmy w stanie zrozumieć genezę zachowania się natchnionych Biblią Anglosasów w ciągu ostatniego stulecia. Przecież całopalenia Hamburga, Drezna, Tokio, Hiroszimy i Nagasaki to były akty Miłości Bożej - czyli Bożej Łaski - kiedy to Pan przyszedł, tak jak zapowiedział to prorok Izajasz, do ludów pogańskich w asyście płonących „aniołów” spadających na te bezbożne miasta wprost z nieba. Także trwające dziesięć lat temu przez trzy miesiące „przyjacielskie bombardowania” Jugosławii przez lotnictwo NATO, to było nic innego jak powrót Chrystusa - w formie hebrajskiego Mesjasza-Mściciela - do uparcie bezbożnego, przez ostatnie półwiecze, zakątka Europy na Bałkanach, zaś spektakularne, oglądane przez nas w telewizji, wybuchy wielotonowych bomb na obrzeżach Bagdadu w roku 2003, a w styczniu br. w Gazie, to był spektakl „Shock and Awe” (`Szoku i przerażenia') kiedy to Płomienista Miłość Hebrajskiego Boga (po którego Prawicy siedzi jego Syn Jedyny) do Izraela, została dobitnie zademonstrowana światu całemu.
Te niedawne telewizyjne pokazy „światło i dźwięk” bynajmniej jeszcze nie miały jeszcze swego happy endu. Jakby ktoś nie wiedział jeszcze, co oznacza ten zapowiadany przez księdza profesora Salija Powrót Syna Człowieczego, kiedy to „błyskawica przetnie niebo od wschodu do zachodu”, to przypominam, że będzie to Koniec Świata, wybuch nuklearnej super-bomby, której pierwsze, miniaturowe jeszcze egzemplarze wyprodukowano w USA 64 lata temu. Tego cudu techniki dokonano wspólnym wysiłkiem pokojowo nastawionych (jak Einstein) „zniewieściałych” Żydów, oraz prawie totalnie „zhebraizowanych”, uwielbiających łatwość życia (w tym i łatwość zabijania wrogów `na odległość', tak jak w grach komputerowych), pobożnych i pracowitych amerykańskich chrześcijan. (Patrz plakat „Vote Bush, Trust Jesus” z wizerunkiem bomby atomowej, noszonych przez entuzjastów anty-islamskiej krucjaty w trakcie wyborów prezydenckich w USA w 2004 roku.)
I z tego właśnie powodu, gdy chrześcijanie obowiązkowo głupawo się radują (ja też to robiłem, jeszcze kilka lat temu) w Niedzielę Paschalną, że trup Jezusa zmartwychwstał w trzy dni po jego uśmierceniu, to ja obecnie się martwię, że to celebrowane niedawno Zmartwychwstanie to etap poprzedzający zapowiadane przez proroków „ibri” - w tym przez Jacka Salija - Drugie Przyjście Syna Człowieczego. Chrystus bowiem ma powrócić, ale już w swej Postaci Przemienionej, o zarysie sygnalizowanym przezeń na Górze Tabor, kiedy to widząc Go uczniowie „upadli na twarz i bardzo się zlękli” (Mt. 17, 6). Chrystus - czyli „boży pomazaniec” - odrzuci przecież przy swym Drugim Przyjściu swoje pogańskie, sympatyczne przybranie pożyczone od Erosa, który „cieszył się śpiewem ptaków niebieskich, które ani sieją ani orzą”, oraz radował swe oczy widokiem „lilii polnych, które nie pracują i nie przędą, a przecież są odziane lepiej niż sam król Salomon”. W momencie swego Drugiego Przyjścia Syn Boży powróci do swego „przedwiecznego” kształtu hebrajskiego Zombie, Boga-Trupa, czyli Mesjasza-Mściciela, który zionącym zeń ogniem, jak zapowiada Pismo Święte, spali ziemię. Tę Ziemię. Alleluja!
I Amen
M.G.
[1][1] Fakt, że „hebraizm” danej kultury automatycznie się łączy z usztywnieniem poznawczym tej kultury uczestników, wywodzi się logicznie z „etyki biznesu” i to biznesu nie tylko religijnego, ale i czysto naukowego. Po prostu starający się ukryć swą prawdziwą naturę „ibri” - czyli „pokojowi bandyci” - starają się, poprzez wyprodukowane przez nich toksyny myśli, do zablokowania podstawowych procesów skojarzeniowych kory mózgowej. Bowiem możliwie jak najszersze kojarzenie faktów jest niezbędne, aby wiruso-podobne „pasożyty mózgu” rozpoznać i unieszkodliwić. Stąd właśnie „nasza” kultura judeo-chrześcijańska specjalizuje się od wieków w wytwarzaniu odpowiednich dogmatów, dzięki działaniu których „ibri” nie tylko religijni ale i naukowi, mogą bezpiecznie prosperować. W biologii na przykład, około 50 lat temu, pojawił się Dogmat Centralny Biologii Molekularnej, na którym tak zwani „genetycy” zarobili fortuny, kosztem szeroko pojętego zdrowia przeciętnych obywateli; w nauce historii około 30 lat temu pojawił się Dogmat Sześciu Milionów Ofiar Holocaustu, przy pomocy którego sprytni „inwestorzy” w biznes Holocaustu zarobili miliardy, budując z zapałem wyposażoną w broń atomową „Twierdzę Izrael” na Bliskim Wschodzie, eliminując przy okazji w Europie wszystkich uczonych, pragnących dokładniej poznać historię II Wojny Światowej.
[2][2] Interesującego przykładu, jak się zmienia poglądy oraz religie, starając się osiągnąć poznawczą perfekcję, dostarczył obecnie już dobrze ponad 90-letni filozof francuski Roger Garaudy. Przed II Wojną Światową był on aktywnym w „Action Francaise” katolikiem. Po II Wojnie został sławnym na całym świecie komunistą, a w latach 1980 formalnie przeszedł na islam, twierdząc, że Jezusowi z Nazaretu udało się tylko „naszkicować” program religii zapewniającej sprawiedliwość społeczną, ale nie udało mu się go zrealizować, czego dokonał dopiero jego następca Mahomet. W związku z tą swą konwersją filozoficzno-religijną Garaudy opublikował pod koniec XX wieku dwie książki „Mit założycielski islamu”, oraz „Mit założycielski nowoczesnego Izraela”, w którym oczywiście zakwestionował liczbę 6 milionów Żydów poległych w trakcie II Wojny. Za publikację (w Szwajcarii) tej drugiej książki został on ukarany (we Francji) w roku 1992 grzywną 100 tysięcy franków oraz „wykasowany” z tak zwanych publikatorów, po prostu przestał istnieć jako francuski filozof - w UE istnieje zmowa, że tekstów Garaudy'ego nie wolno publikować. By uniknąć dalszych represji, Garaudy dożywa swych lat na wygnaniu w Hiszpanii.
[3][3] Warto w tym miejscu przypomnieć, że to właśnie filozofowie islamu, tacy jak Averroes, zachowali dla potomności pamięć o naukach Arystotelesa, które dzięki nim „zmartwychwstały” dla chrześcijan Zachodu w XII wieku, w rządzonej podówczas przez Maurów Hiszpanii.
[4][4] Korespondujący często z Izraelem Szamirem znawca Biblii z Australii, ewangelista Anthony Grigor-Scott (ags@biblebelievers.org.au) utrzymuje, że wszystkie istotne nauki Mojżesza zostały przeniesione do Nowego Testamentu za pomocą „Listów” św. Pawła. Ta sprawa jest, jak to zauważyłem czytając publikowane we francuskim periodyku o.o. Jezuitów „Etude” teksty, dobrze znana osobom zajmującym się na serio Pismem Świętym. Według nich św. Paweł wierzył w tego samego „boga” zarówno przed jak i po swym nawróceniu się na chrześcijaństwo. A ponieważ dla starotestamentowych Mesjasz był nie tylko „Wybawicielem” ale i „Odkupicielem” w sensie wykonawcy Bożej Zemsty , to św. Paweł „sprzedał” nam hebrajskiego Wybawiciela/Mściciela, w atrakcyjnym dla gojowskiej hołoty „ubranku” wypożyczonym od platońskiego Erosa.
[5][5] We wstępie do rozdziału I „Synagoga Szatana” Michael Jones przypomina opinię zawartą w książce „Historia Żydów” Heinricha Graetza z początku XX wieku, że „Judaizm, aby od wewnątrz podbić Rzym, musiał ulec modyfikacji, w toku owej przemiany (sekta chrześcijan) zerwała z nim, i stała się nader wrogą wobec własnego źródła”. Na tej historycznej podstawie wielu krytyków chrześcijaństwa (Karol Marks w wieku XIX, Acharya obecnie) utrzymuje, że wskutek swego „obciążenia dziedzicznego” chrześcijanie są z konieczności forpocztą rządów judaistów i że to chrześcijanie w sposób automatyczny, zgodnie z instrukcjami jakie zostały wmontowane w ich księgi kanoniczne (ST + NT), muszą dążyć do budowy NWO, czyli Zunifikowanego Światowego Imperium, w którym będzie „Jeden Pasterz (kapłani Izraela) i Jedna Owczarnia (zglajszachtowane światowe, beznarodowe `człowiekowisko')” - patrz ewangelista Jan 10, 16 i wcześniejsi prorocy Izraela, np.Ezech. 34,23.
JAK ZOSTAĆ ANTYSEMITĄ albo piachem w oczy gojów.
Nic nie lansuje antysemityzmu skuteczniej niż oszczercze kalumnie, oczywiste łgarstwa, wydumane żądania oraz stek antypolonizmów lejących się z ust ludzi złych, obarczających Polaków odpowiedzialnością za Shoah.
W kwietniu 1996 roku, Israel Singer, ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów, zagroził, że jeśli Polska nie zrealizuje żądań finansowych społeczności żydowskiej w geście zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym, to będzie upokarzana na arenie międzynarodowej (19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: „Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum”).
I tak właśnie się dzieje. Niektórzy Żydzi usiłują utytłać w szambie kłamliwych pomówień swych niegdysiejszych dobroczyńców, powiadając im między wierszami: zapłaćcie, albo będziemy pluć tak długo, aż zapłacicie.
Dla przykładu kilka próbek licznych antypolonizmów: „W czasie II wojny światowej Polacy eksterminowali trzy miliony Żydów, jako projektodawcy i wykonawcy Endlosung”. „Oświęcim jest symbolem ludobójczego barbarzyństwa Polaków, którzy mordowali Żydów”. „Polacy robili to jako alianci nazistów.” „Armia Krajowa, na rozkaz polskiego rządu emigracyjnego, systematycznie mordowała Żydów”. „Polacy wymordowali więcej Żydów niż naziści”. „Po wojnie [Polacy] biegali za Żydami z kamieniami, marząc o tym, żeby jak najszybciej ich dobić”. „Ludobójstwo dokonane na Żydach Polacy usprawiedliwiają racjonalizując je, i w ten sposób całkowicie wyzbywają się poczucia winy”.
Z tego rodzaju bredni świat czerpie wiedzę o polskim antysemityzmie. Słucha tych bzdur, zapamiętuje je - i głupieje, w rezultacie akceptując przekonanie, iż skoro Niemcy usytuowali obozy koncentracyjne nad Wisłą, znaczy to, że rząd polski wyraził zgodę na ich budowę, zatem w pełni uprawnione są twierdzenia o „polskich obozach koncentracyjnych”, a co za tym idzie, każdy Polak na widok mordowanego Żyda pęka z satysfakcji, bo Polak, wiadomo, to szuja, łajdak, łotr i w ogóle podła kanalia.
METODA „NA GROSSA” (I "NA BARBURA")
Podobne oszczerstwa rozpowszechnia się wszerz, wzdłuż i w poprzek ziemskiego globu, od kilkudziesięciu lat wmawiając światu, że naród polski jest narodem zbrodniarzy. Jednak po 1996 roku mamy do czynienia z wyraźną intensyfikacją zniesławień. I choć kłamstwo ma krótkie nogi, ma ich mnóstwo. Są zatem i tacy, którzy przekonują, że Mojżesza, wiodącego Naród Wybrany przez pustynię, z antysemickich proc ostrzeliwały zza wydm polskie dzieci.
W proces oczerniania Polaków znakomicie wpisuje się również twórczość Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza szeroko reklamowana książka „Strach. Antysemityzm w Polsce po Auschwitz”. Przy czym główna teza Grossa: Polacy mordowali Żydów po wojnie z poczucia winy, ponieważ wraz z Niemcami zabijali Żydów w czasie wojny, w moich uszach zabrzmiała równie horrendalnie, jak brzmiałoby twierdzenie, iż niektórzy z ocalałych Żydów oczerniają Polaków wyłącznie dlatego, by uniknąć odpowiedzi na pytanie co uczynili, żeby ocaleć. Albo czego nie uczynili, by ocalić swoich braci.
Gdybym dokumentował żydowski terroryzm w Palestynie po II wojnie światowej, po czym w ramach wnioskowania pozwoliłbym sobie na wyrażenie opinii, iż większość Żydów to bezlitośni mordercy, postąpiłbym dokładnie metodą Grossa.
(Istnieje też jej łagodniejsza literacko, a przy tym absolutnie pozamerytoryczna, "salonowa" odmiana, pt. "na Barbura", kiedy to prezentuje się światu tak zwaną inteligencję alternatywną. Oponentowi przypina się wówczas łatkę „showmana”, a następnie wali po oczach: "Showmanem" rzygam już od dawna - wyjątkowo ohydne zjawisko". Ale zostawmny Barbura barburolizom w ich barburościeku, bo to w istocie zjawisko wyjątkowo ohydne - choć przez Adminów Salonu24 dla klikalności hołubione doprawdy bezwstydnie.)
Gross, klecąc antypolskie paszkwile (pierwszym byli „Sąsiedzi”), usiłował widocznie leczyć jakieś ukryte kompleksy. Szkoda czasu na ich roztrząsanie, niech zajmą się tym lekarze psychiatrzy. Jednak w kontekście rozlewającej się coraz powszechniej nienawiści do Polaków, warto przypomnieć, jak wyglądały relacje polsko-żydowskie na przestrzeni wieków. Ostatecznie Żydzi przez stulecia odgrywali nad Wisłą olbrzymią rolę, rolę na tyle poważną, że właściwie niemożliwe jest przedstawienie historii Polski z pominięciem stosunków polsko-żydowskich. Zaś Polacy mogą na tej historii oprzeć się z dumą.
ŻYDOWSKI RAJ
Przed wiekami Żydów prześladowano w całej Zachodniej Europie. Wyrzucano ich z Portugalii i Hiszpanii, przeklinano w Anglii, dyskryminowano we Francji, gnębiono w Niemczech i na półwyspie Apenińskim. Pogromy zdarzały się powszechnie, więc kto tylko mógł, uciekał daleko, jak najdalej, niechby i tam, gdzie rósł przysłowiowy pieprz.
Dla Żydów rósł i owocował on nad Wisłą. Tylko tu oferowano im schronienie, przyjmowano przyjaźnie, życzliwie, serdecznie. W latach 1340-1772, populacja Żydów w Polsce wzrosła 75-krotnie, a w wieku XIX Polska stała się kolebką jednej trzeciej światowej populacji Żydów. Słynny myśliciel żydowski Isserless zanotował: „Jeśliby Bóg nie dał nam takiego kraju za schronienie, los Izraela byłby nie do zniesienia”.
To w Polsce od nowa budowali Żydzi swój świat, nazywając przyjazny im kraj „żydowskim rajem”. Nadzwyczaj celnie. W Rzeczypospolitej dysponowali niespotykaną w owych czasach wolnością. Przywileje gwarantowały im władze. Mieli możliwość praktycznie nieograniczonego rozwoju społecznego. Dysponowali własnym samorządem terytorialnym, instytucjami kulturalnymi, funkcjonował żydowski sejm, reprezentujący interesy narodu żydowskiego wobec państwa polskiego (z siedzibą w Lublinie).
Nie będzie twierdzeniem na wyrost, że w dużym, być może nawet decydującym stopniu, to właśnie dzięki polskiej gościnności, dzięki Polakom, Żydzi zachowali swą kulturę oraz religijną i narodową tożsamość. Przyznają to także żydowscy historycy (Lewin, Lotvinoff i inni), którzy oceniali, że polskie ustawodawstwo wobec Żydów mogłoby stanowić wzór dla ustawodawstwa czasów nowożytnych, oraz że „Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia”.
DZIEL I RZĄDŹ
Pokojowe współistnienie trwało kilkaset lat, póki rozdrapujący Polskę zaborcy nie wcielili w życie zasady „dziel i rządź”. Wzajemne układy popsuły się, gdy Polacy zaczęli głośno artykułować niechęć w stosunku do tych Żydów, którzy kolaborowali z wrogiem podczas wojen napoleońskich oraz przy tłumieniu narodowych powstań (w owym czasie grupy antypolskich Żydów cechowała szczególna agresywność, na przykład często obejmowali oni majątki rekwirowane powstańcom przez zaborców).
W Polsce międzywojennej antysemityzm istniał, jak wszędzie, lecz antyżydowskie wystąpienia były znacznie rzadsze niż gdziekolwiek w ówczesnej Europie. Antoni Zambrowski: „Żydzi mieli w Polsce szkoły religijne i świeckie z językiem żydowskim i hebrajskim, swój teatry, kluby sportowe, nawet kinematografię. Działały swobodnie różne żydowskie stronnictwa polityczne, które miały własnych posłów w Sejmie. Wydawały one gazety po polsku i żydowsku”.
Rzekomo antysemicka Polska przyjęła w tym okresie (nadała obywatelstwo) tysiącom żydowskich imigrantów z hitlerowskich Niemiec oraz bolszewickiej Rosji. Działo się tak mimo nacjonalizmu zwolenników „Judeopolonii”*), mimo obojętności czy wręcz wrogości Komunistycznej Partii Polski wobec dążeń niepodległościowych Polaków (organizację w większości tworzyli działacze pochodzenia żydowskiego), mimo pamięci o 1920 roku, o Żydach nawróconych na marksizm, najpierw entuzjastycznie witających wkraczających na polskie ziemie Sowietów oraz udzielających wsparcia najeźdźcom, a później przez lata śniących o „Polskiej Republice Rad” (w 1937 roku warszawska organizacja komunistyczna w 65. procentach składała się z Żydów).
A potem przyszedł rok 1939, druga wojna światowa, siedemnasty dzień września, kolaboracja Żydów z Sowietami na Wileńszczyźnie i we Lwowie. I przyszło zadekretowane przez Niemców „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”.
Nie wolno przy tym zapominać, że o ile rządy państw EuropyZachodniej kolaborowały z Niemcami przy eksterminacji Żydów, zaś jednostki pomogły przetrwać niewielkiej ich liczbie, to w Polsce, bez pomocy Polaków, bez zaangażowania struktur polskiego państwa podziemnego, nie ocalałby żaden Żyd. Ocalało wielu, choć za ich ukrywanie groziła w Polsce kara śmierci, wymierzana przez Niemców całym rodzinom. Rozstrzeliwano bądź wieszano jak leci: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców, nawet niemowlęta (casus rodziny Ulmów). Za ratowanie Żydów Niemcy egzekwowali odpowiedzialność zbiorową, dlatego Polacy złożyli tak potworną daninę krwi. Według różnych źródeł, za pomoc Żydom zginęło od 120-180 tysięcy Polaków; za ukrywanie Żydów palono całe wsie, mieszkańców wyrzynając w pień.
NIENAWIŚĆ ZMANIPULOWANA
Z zagłady zgotowanej przez Niemców ocaleli nieliczni polscy Żydzi, lecz dzięki poparciu PKWN uzyskali oni możliwości szybkiego zwrotu mienia. Na przykład w rejonie Kielc ponad 90 procent roszczeń rozpatrzono pozytywnie, a podobnie było w innych częściach kraju (ministrem ds. odszkodowań w pierwszym rządzie PKWN był Emil Sommerstein, w Izraelu chwalony za pozytywny stosunek do roszczeń żydowskich).
Jednak należy przyznać, że po wejściu wojsk sowieckich i proklamowaniu rządu lubelskiego stosunek do Żydów uległ diametralnej zmianie. Faktycznie ich znienawidzono, lecz powody tej niechęci nie wynikały bynajmniej ze względów rasowych.
To nie kto inny jak Żydzi, wbrew Polakom, propagowali w Polsce ustrój komunistyczny. To Żydami obsadzono aparat śledczy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wyłączając stanowisk decyzyjnych krwawego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wysoki odsetek Żydów w aparacie komunistycznych represji potwierdził między innymi żydowski historyk John Sack - według jego badań, w 1945 roku wszyscy komendanci UB na Górnym Śląsku i trzy czwarte ich podwładnych było Żydami.
Pod datą 17 czerwca 1947 Maria Dąbrowska napisała w dzienniku: „UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”.
To Żydzi wydawali polecenia i dokonywali aresztowań, torturowali więźniów i zabijali ich. To rękoma Żydów Sowieci eksterminowali ocalałych z wojennej zawieruchy patriotów, w tym resztki elity intelektualnej Drugiej Rzeczypospolitej. Osoby żydowskiego pochodzenia znalazły się w ministerstwach, na stanowiskach kierowniczych w fabrykach, w urzędach, w wojsku. Komunistyczny totalitaryzm zaszczepiono Polsce przede wszystkim przy wsparciu zsekularyzowanych Żydów, których kolaboracja z sowieckim okupantem miała charakter ideowy.
TRUDNA PRAWDA
Praca „Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza 1944-56" (IPN 2005) udowadnia, że w kierownictwie ówczesnej bezpieki, sądownictwie i służbie więziennej, Polacy nie stanowili nawet połowy kadr, zaś blisko czterdzieści procent stanowisk, w tym najwyższe, piastowali Żydzi, głównie absolwenci kursów NKWD.
Po zajściach antyżydowskich czwartego lipca 1946 roku w Kielcach, ordynariusz kielecki biskup Czesław Kaczmarek pisał do amerykańskiego ambasadora w Polsce, Arthura Bliss Lane´a („Wokół pogromu kieleckiego”, IPN, Warszawa 2006): „Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia”.
W książce „Umarły cmentarz” Krzysztof Kąkolewski tak podsumowuje kieleckie wypadki: „Pogrom kielecki miał przekonać opinię publiczną, ale także rządy wolnych krajów, że zwycięstwo radzieckie i okupacja Wschodniej Europy ma głębokie uzasadnienie, a pozostawienie Polski jako państwa niepodległego, a co gorsze - pozwolenie by wróciła armia polska z Zachodu, doprowadziłoby do odrodzenia nazizmu w Niemczech i w Polsce. Oblicze Polaków zostało po 4 lipca dokładnie odmalowane, a obraz ten zachowany jest do dziś i, co pewien czas, przypominany światu”.
PIACH W OCZY GOJÓW
Opisując społeczność żydowską w USA, historyk Jan Marek Chodakiewicz podkreśla, że właściwie nie ma w USA organizacji żydowskiej, której stanowisko wobec Polaków nie wpisywałoby się w paradygmat: polski antysemityzm - prześladowania Żydów - Holocaust. Ów paradygmat zakłada bezdyskusyjną winę Polaków za Shoah. „W tym sposobie widzenia dziejów niemieccy narodowosocjalistyczni oprawcy stają się zbędni, znikają. Zostają Polacy” - reasumuje Chodakiewicz, nie tając, iż w jego ocenie właśnie stąd biorą się żydowskie wymagania co do nieustannego uderzania się w polskie piersi.
Na przykład za Jedwabne, mimo dowodów, że tamten mord na Żydach był jednym z tysięcy krwawych incydentów antyżydowskich w czasie ofensywy Wehrmachtu na Związek Sowiecki w 1941 roku. „Wystarczy wymienić najbardziej głośne pogromy miejscowych Żydów w litewskim Kownie lub ukraińskim wówczas Lwowie, gdzie ofiary szły w tysiące, a nie w setki, jak w Jedwabnem” - pisze Antoni Zambrowski, po czym zauważa: „Wybrano do obchodów wyłącznie Jedwabne, pomijając miejscowości, gdzie Żydzi padali bezpośrednio ofiarą mordu ze strony Niemców” („Maczuga jako narzędzie tolerancji”, Niezależna Gazeta Polska, lipiec 2006).
W swym tekście Zambrowski przywołuje również nieżyjącego już prof. Tomasza Strzembosza, który pytał wtedy, czym gorsi są Żydzi białostoccy, w liczbie 800 spaleni przez Niemców w miejscowej synagodze, od Żydów z Jedwabna, że nie chce się uczcić rocznicy również i ich męczeńskiej śmierci. Zambrowski rekapitulował wprost: „Chodziło o zaakcentowanie ewidentnie polskiego sprawstwa mordu na Żydach”.
Najwyraźniej niektórych Żydów przeraża zbyt duża dawka prawdy. Kiedy przerasta ich ona również intelektualnie, wówczas fałszują rzeczywistość, żeby nie oszaleć. Jak to ujmował Rafał Wojaczek: „Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku / By nie powiedział kto, że widzi jasno”.
KWINTESENCJA NIEPRAWOŚCI
Ludzi pokroju Grossa czy Singera oraz odrażające insynuacje innych Żydów i nie-Żydów znakomicie scharakteryzowały trzy znaczące postacie. Nota bene - żydowskiego pochodzenia.
Pierwszą była jedna z najwybitniejszych żydowskich intelektualistek, Hannah Arendt. W swoich pracach wykazała ona, iż bez żydowskiej współpracy Holocaust byłby niemożliwy: „Eichmann [główny planista „ostatecznego rozwiązania” - dop. K.L.], rzecz prosta, nie spodziewał się, iż Żydzi wyrażą entuzjazm dla własnej zagłady, ale pragnął, by wykazali coś więcej niż uległość. Pragnął ich współpracy w ludobójstwie. I, co jest doprawdy osobliwe, Żydzi nie zawiedli go! Bez ich pomocy nie miał szans na gładką realizację Shoah. (...) Żydzi w każdym zamieszkiwanym przez siebie miejscu mieli lokalnych przywódców, i wszędzie, nieomal bez wyjątku, ci przywódcy chętnie poszli na współpracę z hitlerowcami, formując Rady Żydowskie (Judenraty), które kierowały wywózką. (...) Bez daleko posuniętego współdziałania Rad Żydowskich zamordowanie tak wielkiej liczby Żydów byłoby niemożliwe” (Hannah Arendt, „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”).
Druga postać to amerykański Żyd urodzony w Polsce, pisarz, noblista, Isaac Bashevis Singer, który w rozmowie z Richardem Burginem prawdę o Żydach wyraził następująco: „Kiedy [Żyd] wbije sobie do głowy jakąś ideę, opanowuje go ona do tego stopnia, że człowiek ten zapomina o wszystkim innym. Weźmy Żyda, który walczy z antysemityzmem. Odnajdzie on ten antysemityzm wszędzie, nawet na bezludnej wyspie czy Saharze. Człowiek mający obsesję jest śmieszny, bo tworzy nie istniejące zasady”.
I wreszcie trzecia osoba, bezkompromisowy krytyk „Przedsiębiorstwa Holocaust”, Norman G. Finkelstein, większość żydowskich oskarżeń o antysemityzm nazywając bez ogródek „hucpą”.
WSZYSCY JESTEŚMY ANTYSEMITAMI
„Jeśli chcemy ocalić Polskę, moja rada brzmi, by chwycić za nóż i uderzyć tam, gdzie ich zaboli” - parsknął swego czasu Marek Edelman, udzielając wywiadu dla „The Daily Telegraph”. Do dziś nie umiem określić, jak traktować jego słowa i co to właściwie było. Czy uległ manipulacji, ukartowanej przez kolegów ze Światowego Kongresu Żydów? Może wzywał do bliższego zapoznania się z sekretami koszernej moralności? A może nawoływał do nienawiści i przemocy?
Tak czy siak udowodnił, iż rzeczywiście wiek mało kogo oszczędza. Ale są granice tępoty, za którymi rozpościera się ocean krzywdy i kto jak kto, lecz Edelman powinien zdawać sobie z tego sprawę, starcza demencja go nie usprawiedliwia. Jeśli bowiem krytyka żydowskiej nieuczciwości nazywana jest antysemityzmem, jeśli podobnie traktuje się obronę przed kłamstwami oszczerców oraz starania o przywrócenie Polakom tożsamości i pamięci historycznej, to oczywiście każdy Polak, więcej, każdy uczciwy człowiek (w tym Żyd), z konieczności musi wybrać antysemityzm. I jego żona także. I na antysemitów winni oni wychować swoje dzieci.
Wolno nam oceniać negatywnie Żydów, którzy żyjąc wśród nas nie nasze, lecz własne dobro mają na względzie (co w sumie należy uznać za objaw świadczący o zdrowym podejściu do rzeczywistości), skoro przy tym kręcą, starając się powyższe zafałszować. Ostatecznie nie mieszkamy nad Gangesem, a i Żydom daleko do świętych krów. Bezpodstawnie oskarżani, powinniśmy też pamiętać, że Żydzi nad podziw swobodnie używają określenia „antysemityzm”, przywołując ów termin zwłaszcza wtedy, gdy wytknąć im przejawy antypolonizmu (wówczas bez zahamowań przypinają Polakom etykietkę ksenofobów i szowinistów, imputując nam agresywny nacjonalizm).
W obliczu podobnych reakcji powinniśmy krzyczeć, głośno oprotestowując nikczemność. A czyniąc to, możemy też z czystym sumieniem rzucić w twarze polakożerczym rasistom, cynicznie rozpętującym antypolską fobię, czytelne ostrzeżenie: nie siejcie wiatru!
Już dość!
----------
*)
Koncepcję „kawałka Polski dla Żydów” wysunął w XVIII stuleciu Jakub Franck. Podług planów „Niemieckiego Komitetu Wyzwolenia Żydów Rosyjskich” z 1914 roku, Judeopolonia miała być buforowym państwem satelickim, podporządkowanym Niemcom, utworzonym po części z ziem polskich zaboru rosyjskiego, a rozciągającym się od Bałtyku po Morze Czarne. Komitet przestrzegał przed wskrzeszaniem państwa polskiego, sugerując powołanie organizmu państwowego z Hohenzollernem jako księciem oraz niemieckim jako językiem urzędowym. Stolicą Judeopolonii miał zostać Lublin. W opinii historyków, ów twór na stałe odizolowałby ludność polską zaboru rosyjskiego od Polaków z zaborów niemieckiego oraz austriackiego, tym samym uniemożliwiając odrodzenie niepodległej Rzeczypospolitej. Historyk Feliks Koneczny komentował: „Nie ma pomiędzy Żydami w Polsce ani jednej partii, ani jednego takiego związku, w ogóle żadnej takiej grupy, która by nie zmierzała do Judeopolonii”.