Baśń jednej nocy Bollywood


Baśń jednej nocy Bollywood

Kokain, 6 Kwietnia 2010, 18:28

Wczorajszego wieczoru znalazłam odpowiedź na wiele pytań, jakie krążyły mi po głowie od dłuższego czasu. Dlaczego Wojciech Cejrowski woli chodzić boso przez świat niż w butach we własnym kraju? Dlaczego moją wykładowczynię geografii świata kultury dla kiego wschodu fascynowały tak bardzo, że dostawała wypieków na twarzy na hasło "Półwysep Indyjski" i z miejsca otwierała szufladę z przeźroczami ze swoich podróży? I jak to się dzieje, że kultury wschodu tak bardzo się od nas różnią, że nie potrafimy nawet zrozumieć najcieńszej warstewki ich zachowań a ich inność odbieramy jak coś nienaturalnego? I dlaczego mój dziadek zwykł mawiać: „dziwy Bombaju” na wszystko, czego nie był w stanie ogarnąć wyobraźnią.

Kilka dni temu miałam przyjemność zostać członkiem obsługi hinduskiego przyjęcia zaręczynowego córki  naszych aptekarskich znajomych z wioski w której mieszkamy.  Napisanie, że przeżyliśmy niesamowity wieczór nawet w dziesiątej części nie odda tego, co udało się nam tam doświadczyć. W niecałą godzinę po rozpoczęciu byłam w szoku, z każdą chwilą szok się pogłębiał a w połowie wieczoru przerodził się w stan totalnego oczarowania i zakochania w tym co widziałam.
0x01 graphic

REKLAMA

0x01 graphic
0x01 graphic

Państwo H. i M.to para pięćdziesięcioletnich Hindusów, którzy przyjechali do UK 32 lata temu. Nie znam ich dziejów od tego czasu, ale w chwili, kiedy poznaliśmy ich jako właścicieli wioskowej apteki dwa lata temu byli już właścicielami świetnie prosperującego interesu aptecznego, małego sklepu z pamiątkami, olbrzymiego domu w skład którego wchodzi apteka, ogrodu, dwóch czy trzech samochodów,maksymalnego luksusu mieszkania. Maja syna i córkę, którzy właśnie skończyli szkoły wyższe. Są parą miłych, spokojnych i ciepłych ludzi, którzy znają każdego klienta z imienia, dopytują się o zdrowie i uczestniczą w życiu społecznym wioski w pełnym tego słowa znaczeniu. Bawią się w letnich fetach, smażą i sprzedają swoje tradycyjne „samosas” po które mieszkańcy okolicznych wiosek ustawiają się w długich kolejkach kiedy tylko jest ku temu okazja.  I takich znałam ich do wczoraj.

Przyjęcie zaręczynowe odbyło się w Social Clubie na tyłach naczelnego pubu wioski,gdzie jak się okazało znajduje się sala balowa, przy której aula w moim liceum to komórka na drabinę. Zaproszono 400 gości i na tyle przygotowano obsługę,catering itp. Pani M. zatrudniła mnie do serwowania napojów, mojego partnera do pomocy w kuchnii oraz cztery Brytyjki  do obsługi stolików w Sali balowej.

Już od wejścia otoczył mnie kolorowy tłum kobiet, biegających tu i tam pod dyrektywą pięknej Hinduski w krwisto-czerwonym sari wyszywanej złotem. Przywitała mnie jakbyśmy znały się od zawsze i przedstawiła jako siostra Pani M. i razem z resztą obsługi porozsyłała do pierwszych zadań.  Na wprost wejścia do Klubu postawiono dwa długie stoły na których rozłożono czerwony obrus i złote serwety na których stały tace z kieliszkami na szampana. Wzdłuż ścian nad stołami dla nowo przybywających powieszono girlandy kryształków we wszystkich odcieniach żółci i pomarańczy. Do dyspozycji stały dzbanki z długopisami oraz papier w ozdobne nadruki. Wszystko obsypane było płatkami róż, czerwonymi, okrągłymi szkiełkami,tu i ówdzie stały rzeźby hinduskiego boga pomyślności o ciele słonia- Ganeshy.  Na jednej ze ścian naklejono ok. 200 zdjęć członków (jak mi się wtedy zdawało) rodziny, z czego każde z nich podklejone było na innym papierze, z ozdobami, dopiskami, wstążkami i innymi dyndałkami. Ze ściany spoglądał na przybywających tłum uśmiechniętych twarzy w rożnych chwilach życia: z rodzeństwem w uścisku, z łyżką, na rowerze, z buzia umazaną tortem, z tatą dającym całuska, z dyplomem szkoły… W przejściu od drzwi do Sali balowej stało kilku Hindusów w nienagannie skrojonych garniturach,którzy witali spływające ze schodów fale członków rodziny. I tu zaniemówiłam po raz pierwszy- każdy Hindus w garniturze, prosto od fryzjera, wypachniony,trzymający pod rękę swoją żonę, która niezależnie od tuszy czy innych mankamentów uznanych w świcie zachodnim stanowiła obraz tak piękny, że momentami brakowało mi tchu. Czarne, lśniące, długie włosy, mocne makijaże oparte na czarnym tuszu, złotych cieniach do powiek, diamenciki i kółeczka na każdym czole. Ilość kolorów, wzorów i krojów noszonych przez nie sari był tak niewyczerpany, że do końca wieczoru chodziłam po obu salach i oglądałam każdą kreację niczym dzieło sztuki malarskiej wiszące na ścianie w muzeum. Ręce, czy stare czy młode z nienagannym manicure, bez pierścionków ale z dziesiątkami brzęczących bransolet, sandały i pedicure w ptaki, kwiaty, liście i abstrakcyjne wzory. Wszystkie ozdoby i dodatki ściśle dopasowane do odcienia sari. W towarzystwie swoich mężów wyglądały jak egzotyczne kwiaty a a jednak w całym swoim przepychu bez przesady i ostentacyjności. To jakby wejść do grodu z najpiękniejszymi kwiatami  na ziemi i narzekać, na straszny kicz. Puszczane przodem, obsługiwane jako pierwsze, mężczyźni starali się donosić im do stolików napoje i j
edzenie. 

Na początku przyjęcia pojawiło się około 100 osób, jak się okazało należących do ścisłej rodziny pary narzeczeńskiej. I wszyscy oni witali się po imieniu, ciepło,serdecznie, wiele osób rzucało się sobie w ramiona ściskając i całując jakby nie widzieli się latami. Grupa nastolatków i dwudziestolatków zebrała się szybko w duża grupę, kuzyni usługiwali kuzynkom, odsuwali im krzesła,dowcipkowali i śmiali się i mimo, że stałam 2 metry od nich, ani razu nie usłyszałam ani „fcuka” ani „boloksa” ani żadnego nieparlamentarnego wyrażenia.  Szybko podano zakąski o egzotycznych kształtach- np. pomarańczowo-różowe zawijaski migające krystalizowanym cukrem, smażone z czymś drobno posiekanym papryczki chilli, intensywnie zielone lub czerwone sosy w głębokich wazach, okrągłe, podłużne, prostokątne rodzaje pieczywa od miękkich bułek do kruchych i cienkich jak papier wafelków wielkości talerza. Na Sali było głośno ale obłędnie radośnie. Po pierwszym posiłku i powitaniach rodzina wstała i ustawiła się w wejściu do Sali, gdzie przez tłum dostrzegłam jak wprowadzono do Klubu najstarszą kobietę w rodzinie- zgarbioną, siwiutką starowinkę podtrzymywaną przez dwie kobiety, w białym sari z nakryciem głowy. Wprowadzono ją do środku kręgu, długo recytowano coś w hindi i z tłumu do stojącej z nią pary narzeczeńskiej popłynęły misy w kształcie łodzi upominkami popakowanymi w kolorowe papiery. Po ceremonii rodzina przeszła do Sali balowej i do pubu zaczęło zjeżdżać się pozostałe 400 osób. Każda nowa osoba podchodziła do ściany ze zdjęciami, i jak się potem okazało, wraz z potwierdzeniem  zaproszenia przysłali rodzicom panny młodej  jedno zdjęcia ze swoich archiwów na którym jest narzeczona lub narzeczony (w zależności od gałęzi z której pochodzą) w najśmieszniejszych ujęciach. Teraz, te same zdjęcia wiszące na ścianie i odnalezione, zdjęte ze ściany były podpisywane przez nich lądowały w wielkim koszu, który miał stanowić pamiątkę z przyjęcia. Do końca wieczoru na ścianie nie pozostało ani jedno zdjęcie, dzięki czemu łatwo też wywnioskować, że każda zaproszona rodzina stawiła się jak obiecała.

Nie wiem czy Rodzina (bo jak nazwać 400 osobową rodzinę z małej litery) należą do jakiejś elity kastowej ale ich status społeczny powalał na kolana. Pod koniec wieczora zauważyłam też kilka rodzin, które przyjechały w dżinsach i trampkach ale zostali powitani tak jakby przyjechali złota karetą . Reszta wprost biła wrażeniem bogactwa, wykształcenia, obycia i kultury, do jakiej przeciętny wyżeracz chleba nie jest przyzwyczajony. Ale ale! Żadnej tam „bułki przez bibułkę”, wystawionych małych paluszków i odgarniania włosów, żeby zaprezentować kolię.  Naturalne zachowania i niewymuszona autentyczność. Po kilku godzinach przebywania w tym niesamowitym tłumie zauważyłam również jak piękni są to ludzie.
  Harmonijne twarze, piękne, wyraziste oczy,lśniące włosy, 99% mężczyzn w nienagannej formie fizycznej. Część kobiet po40-tce z lekka lub większą nadwagą, ale noszące szaty z odkrytymi plecami ze swobodą i bez wstydu. Młode roczniki dziewczyn przyprawiłyby niejednego europejczyka o zawrót głowy. Nie gustuję w kobietach, ale przyznam, ze patrzyłam na nie z niezdrową fascynacją maniaka ciastek zamkniętego nocą w cukierni.  A może był to po prostu niekłamany podziw?

Koło 20:00 na Sali pojawili się kucharze w papierowych czapach, z twarzami ciemnymi jak noc.Rozstawili wielkie podgrzewane płyty, na których nieustannie gorące utrzymywano góry ryżu byriani (ostrego aż do zakochania), sosów z grzybami, tajemniczymi liśćmi,kulkami, kostkami, ziarnami przypraw i doda
tków. Każdy sos miał inną konsystencję i kolor. Na jednej z płyt, kucharz piekł wafle. Przecierał powierzchnię długim kijem obciągniętym miękkim materiałem unurzanym w oleju. W kontakcie z gorącym,olej zapalał się a kiedy tylko płyta wygasała, chochelką nakładał ciasto w kształt idealnego koła. Kiedy lekko się zesmażyło, odwracał a na środek rzucał pulpę z rozgotowanych ziemniaków z przyprawami, składał na pół i w postaci cieniuteńkiego wafla wielkości talerza nakładał je chętnym cisnącym się w kolejce do kolacji. Obiecałam, że prędzej padnę w udawanym akcie omdlenia niż wyjdę z stamtąd bez spróbowania wszystkich możliwych wiktuałów. Pachniało niesamowicie mieszanką dziesiątków przypraw nad którymi górował zapach raity (polecam, sprzedają w słoiczkach). Po posiłku, do którego podchodzono trzy,cztery razy skończyły się czyste talerze i Suseł utknął w kuchni myjąc i wycierając na bieżąco. W tym czasie skończyło się również 600 kieliszków jednorazowych do szampana, którego otwierałam na zapas, żeby odetchnął i 400szklanek soku z passiflory, który jak odniosłam wrażenie stanowi napitek narodowy.  Do końca wieczora rozlałam 30 butelek szampana, trzy zgrzewki passiflory, po trzy Coca-Coli i Fanty, a potem poszły soki pomarańczowe i 96 butelek wody. Pikantna kuchnia ma swoje konsekwencje.

Jak sama poradziłam sobie z napojami na 500 osób ( bo szybko zdano sobie sprawę z tego, że zjawiło się więcej gości niż przewidywano)? Bardzo prosto- ja lałam a kobiety z najbliższego otoczenia pomagały jak mogły. Jedne odnosiły naczynia kucharzom,inne zbierały i odnosiły szklanki, inne przynosiły czyste. Młodzi mężczyźni wynosili śmieci, donosili zgrzewki- każda poproszona osoba stawała na wysokości zadania i dawała z siebie wszystko. W pewnym momencie przysłano mi do pomocy cztery dziewczynki i załamałam ręce- jak ma iść na salę i zostawić napoje siedmio, ośmio, dziewięcio i dziesięciolatce?? Zapewniona, że sobie poradzą- poszłam. Wróciła po pół godzinie i przeżyłam kolejny szok- wszystkie cztery, uśmiechnięte i zaaferowane lały i serwowały ramię w ramię przy czym najmniejsza trzymała korki i zakręcała butelki. J Nikt nikogo nie poganiał, nikt nie miał pretensji, że brakuje kolejnych 500 szklanek, czekający cierpliwie patrzyli w swoją szklankę jak małe rączki przechylały 2l Coca-Coli. Nikt nie rzucał śmieci na podłogę, nikt nie krzyczał nad głowami innych. Alkohol ograniczył się właściwie do szampana i kilku szklanek piwa na 500 osób. Nikt się nie schlał jak świnia i nie trzaskał z bratem szwagra przed pubem. Żadna z kuzynek, sióstr i znajomych królika nie plotkowała o innej, nie robiła scen zazdrości ani nie szlochała w toalecie rozmazując sobie tusz do pach. A propos toalet- kiedy skończył się worek na zużyte ręczniki , któraś z ze szwagierek, która nie zdążyła mi dotąd mignąć przyszła sama, poprosiła o worek, zmieniła i poprosiła jakiegoś młodzika, żeby odstawił szklankę, poszedł i wyrzucił.

Pomoc płynęła od nich naturalnie. Jeśli coś trzeba było zrobić i wyglądało na to, że będzie lepiej,jeśli zostanie zrobione- ktoś z gości już się tym zajmował. Niektóre kobiety przechodziły do kuchni, w swoich szałowych szatkach wyszywanych cekinami i pytało, w czym może pomóc.

Po trzeciej dokładce, cała sala wypełniła się po brzegi na część rozrywkową. Najpierw w hindi zaśpiewała młoda dama, potem przez 40 minut pokazywano przeźrocza rodzinne a sala klaskała i wiwatowała. Para narzeczeńska dziękowała i wykonywała jakieś celebracje na środku Sali, ale szampan mi parował, więc to mi umknęło. Potem poszli w tany- w wielkich koncentrycznych kołach, jak warstwy cebuli tańczyli wszyscy, którzy nie chodzili o lasce, drepcząc w lewo lub w prawo , jak nakazywało kółeczko. Machali rękami, bransoletkami, klaskali i śmiali się do rozpuku. Na początku ekipa grała tradycyjne hity z Bollywood, potem był Michael Jackson i młody Hindus w skarpetkach odstawiający moonwalka. Nikt nie wzgardził wspólną zabawą, sala nie opustoszała na „nudną część” i nikt nie wypłynął, żeby pociągnąć fajkę na ulicy. Palili głownie starsi Hindusi ale Suseł nie zauważył ani jednej palącej kobiety.

W tym czasie zabrano nam z rąk szmatki i szklanki i kazano iść jeść. Ooooo…. Gdyby nie to,że w lokalu było już niebezpiecznie mało napojów do gaszenia pożarów- zjadłabym chyba wszystko o się dało. Byriani było bogate w dodatki i tak ostre, że tylko sok pomagał, ale warto było. Wafel z pulpą ziemniaczaną bym cudownie chrupki i delikatny a sos z liśćmi nie przypominał nic co dotąd jadłam.  Jako przekąskę zaserwowano coś tak dziwnego,że przez chwilę miałam wrażenie, że mamy Boże Narodzenie- stożek ze zwiniętego  zielonego mokrego liścia,oklejony sreberkiem (no choinka jak nic) przebity wzdłuż osi wykałaczką zakończoną kandyzowaną wisienką. Po rozwinięciu- w środku znalazłam co najmniej10 składników nieznanego pochodzenia upakowanych ciasno w kształcie mieszczącym się w dłoni. Rozpoznałam kandyzowaną skórkę pomarańczy, szafran i wiórki kokosowe. Okazało się, że rzecz nazywa się „pan” i jest forma poobiedniego odświeżacza, niczym miętówki After Eight . Ale smak- nie wiem, do czego go przyrównać- słodki, aromatyczny, pachnący miodem, migdałami, olejkiem różanym i jeszcze czymś tam! Przy tym czymś After Eight jest jak wafel ryżowy.

Przez cały wieczór nie dostrzegłam w tłumie niezadowolonej twarzy, grymasu złości czy jakiegokolwiek negatywnego uczucia. Lekko uśmiechnięci, grzeczni, łagodni w obyciu, nie skąpili słów „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Nie widziałam również większych zgromadzeń mężczyzn, kobiet czy grup wiekowych- tłum wędrował, siadał, wstawał, wymieniał osobami w rozmowach na równi, bez znaczenia dla wieku czy płci. Zauważyłam, że małe dziewczynki były bardzo uczepione swoich starszych braci, a chłopcy nie biegali, nie rozrabiali choć byli pełni życia i werwy. Odważni, rozmawiali i żartowali ze mną jak z równą, małe dziewczynki od butelek czepiały się mojej spódnicy i szeptały co mam im przynieść z kuchni. Mały, może siedmioletni gentleman w okularach w ciemnych oprawkach podszedł do stolika i spytał mnie „Czy nie sprawiłoby to dużego problemu gdyby poprosił mnie uprzejmie o szklankę wody?” z nienagannym akcentem
royal english. Umarłam i poszłam do nieba.

Zarobiliśmy na wieczorze pięknie. Pani M. kazała mi iść do domu kiedy tylko poczuję się zmęczona, co grzecznie uczyniłam o 23:20. Mój towarzysz wrócił do domu o 00:30 z premią za wykonanie. A wrażenia? Bezcenne.

Czy możliwe, że 500 osób zmówiło się, żeby tego wieczora być miłymi? Wątpię. Dlatego są tacy jacy są- związani z rodziną na którą można liczyć w każdych okolicznościach,która pomoc uznaje za naturalną rzecz, niczym instynktowną odpowiedź na potrzebę, gdzie nikt nikomu nie próbuje wbić szpili, udowodnić swojej wyższości, bogactwa czy innych wątpliwej ważności walorów bo nie o to chodzi-mamy cieszyć się szczęściem młodych i dzielić się tym szczęściem wspólnie.

Obraźcie się na mnie, ale społecznie i kulturowo ta 500 osobowa próbka statystyczna jest dla nas wzorem nie do osiągnięcia. Kultura zachodnia to płaska, plastikowa tandeta,seryjność i nieoryginalność, brak więzi rodzinnych, brak szacunku dla siebie,młodszych i starszych. Jedyną nieładną minę jaką widziałam tego wieczora, kiedy jedna z kelnerek Brytyjek z obrzydzeniem żuła placka fasolowego z kminkiem nie kryjąc przed kobietami tego co sądzi o kuchni hinduskiej i druga, która pazernie wgryzała się w słodkie zawijaski, jakby świat miał się skończyć a trzeba było jeszcze roznieść plotkę po sąsiadkach. I towarzystwo z zamkniętego dla intruzów pubu w końcu korytarza skąd czasami jakiś Anglik lampił się bezczelnie z pogardą patrząc jak się zjechało pół Bombaju w sukienkach- Pakole pewnie jedne.

Jak już wspomniałam, nikt się ni bił, nie awanturował, nikt nie rymsnął na parkiecie i żaden kamerzysta nie próbował w tym momencie kręcić  scenki z poziomu podłogi. Nie było krzyków,dominacji. Nikt nikogo nie zgwałcił na sianie ani nie wybełkotał w pijackim zwidzie żali ostatnich dwudziestu lat. Żadna rycząca czterdziestka tuż po rozwodzie nie tańczyła w pończochach na stole. Bez wymysłów i fanaberii, skarg,fochów, zażaleń, pchania się w ogonku po darmowe żarcie ani zajmowania sobie kolejki w WC. Obowiązywała kolejność według wieku, gdzie najmłodsze i najstarsze osoby szły pierwsze.




Jesteśmy pod niewypowiedzianym wrażeniem. W takiej kulturze można się zakochać. Taką kulturę trzeba szanować i zachować. Bo dzięki temu są szczęśliwi, bogaci i spełnieni. Jeśli brakuje jednemu, reszta jest gotowa pomóc. Ufają sobie nawzajem i dzięki temu się rozwijają.
Są mieszkańcami obcego kraju a jednak nie muszą pracować w fabrykach ani spać na kupie pod jednym dachem. Cokolwiek robią, kimkolwiek są, mają za sobą wsparcie tłumnej rodziny a w ojczyźnie nikt ich nie traktuje jak psy do poniżania. Uczmy się więc od innych tego czego nie nauczy nas nasza technologia ani upadająca kultura upadających społeczeństw. Jeszcze nie jest za późno iść na wesele i nie zazdrościć pannie młodej narzeczonego, fryzjera i obcasów od Lasockiego.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kwiat jednej nocy
Czy możliwe jest stać się lepszym w ciągu jednej nocy, ! PSYCHOLOGIA PSYCHIATRIA, 0 0 NA DOBRY POCZĄ
Ksiega Tysiaca i Jednej Nocy
Kwiat jednej nocy
Moore Margaret Tajemnica jednej nocy
Meri Veijo Opowiesci jednej nocy
Radley Tessa Rozkosze jednej nocy(1)
0999 Radley Tessa Rozkosze jednej nocy
Cantrell Kat Zasada jednej nocy
Kasprowicz Jan Basn nocy swietojanskiej
Wykład Dodat Widocz w nocy
Antologia SF Na krawędzi nocy
5 Rachunek różniczkowy funkcji jednej zmiennej
4 pochodna funkcji jednej zmiennej
13 Muzyk nocy
Działanie żołnierza na polu walki w dzień i w nocy - konspekt, Konspekty, SZKOLENIE TAKTYCZNE
Baśń o trzech braciach i królewnie

więcej podobnych podstron