Na skraju zielonego lasu, w dużej, pięknej norze pod korzeniami starego dębu, mieszkał borsuk.
- Jestem sam - zwykł mawiać - i nikogo nie potrzebuję do szczęścia. Doskonale radzę sobie ze wszystkim.
I rzeczywiście. W jego norze niczego nie brakowało.
Pewnego dnia do mieszkania borsuka zapukał niedźwiedź.
- Mój sąsiedzie, pomóż w biedzie. W tym roku pani misiowa urodziła bliźniaki i zabrakło nam suchego mchu na kołderki. Wiem, że ty zawsze masz go pod dostatkiem...
- Mam, ale dla siebie - burknął niegrzecznie borsuk. - Musisz sobie, mój sąsiedzie, sam poradzić w swojej biedzie.
Na szczęście rozmowę tę usłyszał usłużny szaraczek i zaprowadził misia do zajęczej kotlinki. Tam, w miejscu osłoniętym od deszczu, znalazło się jeszcze trochę suchego mchu. Innym razem do borsuczej nory zawitała wiewiórka.
Stuku-puku, stuku-puku, otwórz sąsiedzie borsuku! Nieszczęście mnie spotkało. Zapomniałam, gdzie zakopałam cały zapas orzechów i żołędzi, a tu na kolację pora, wiewiórczęta głodne, że aż strach. Proszę, pożycz mi garsteczkę żołędzi. Oddam na pewno.
Nie tak gładko, ma sąsiadko - mruknął borsuk. - Gromadziłem te zapasy całe lato i nie myślę tak łatwo się ich pozbywać. Idź do kogoś innego.
Na szczęście rozmowę tę usłyszała przechodząca akurat koło borsuczej nory śpioszka popielica - kuzynka wiewióreczki.
- Nie martw się! - zawołała wesoło. - Zapraszam cię razem z dziećmi na kolację, a jutro razem poszukamy twej spiżarni.
Dni mijały. Do nory borsuka coraz rzadziej ktoś pukał.
- Przynajmniej mam święty spokój - mruczał do siebie leśny sobek. Czasem jednak smutno mu było tak siedzieć samemu, gdy z dziupli wiewiórki dobiegały radosne śmiechy i rozmowy, a z nory misia wesoła muzyka.
- Nie mogę przecież tak po prostu iść do nich z wizytą - przekonywał sam siebie i coraz głębiej zapadał w swój wygodny fotel. Tak, święty spokój to podstawa - myślał, nie wiedząc, jak bardzo się myli. Przekonał się o tym niebawem.
Nad rzeczką, która płynęła pod lasem, osiedlił się sympatyczny pan bóbr - znany budowniczy. W krótkim czasie wzniósł wspaniałą tamę i utworzył pokaźne jeziorko. Nie przewidział tylko, że tym sposobem zaleje pole starego Macieja - gospodarza.
A to łobuz! - zdenerwował się gospodarz. Zwołał sąsiadów i wspólnymi siłami rozbili tamę... Rety! Co się działo! Uwolniona nagle woda chlusnęła z impetem i zalała polanę pod lasem, a wraz z nią norę borsuka, który ledwo uszedł z życiem.
Ratunku, pomocy - krzyczał jak mógł najgłośniej. - Gdzie ja się teraz nieszczęsny podzieję - zawodził żałośnie.
Wołanie to usłyszeli jego sąsiedzi. Pierwszy nadbiegł niedźwiedź. Gdy zobaczył, co się stało, podrapał się zakłopotany za uchem.
- No cóż - mruknął - wprawdzie moje bliźniaki to straszne łobuziaki, ale jak śpią, to są całkiem grzeczne. Jeśli nie pogardzisz mą skromną norą, sąsiedzie, to zapraszam cię do siebie.
Borsuk przystał na to z wdzięcznością i już po chwili grzał się przy kominku, popijając herbatę z lipy, żeby się nie przeziębić, i patrzył jak pani misiowa szykuje mu z gałęzi i suchych liści wygodne posłanie.
Nazajutrz zjawiła się wiewiórka z woreczkiem orzechów i żołędzi.
- Słyszałam, że wszystkie twoje zapasy zalała woda - chrząknęła niepewnie, więc przyniosłam ci trochę swoich z odnalezionej spiżarni...
Gdy woda opadła, misie, wiewiórki i zajączki wraz z borsukiem zabrały się do czyszczenia nory z rzecznego mułu i szlamu. Pod wieczór wyglądali okropnie - zmęczeni, ubłoceni - ale za to nora borsuka lśniła jak nowa.
- Zapraszam wszystkich na herbatę! - zawołał uszczęśliwiony borsuk, zapominając oczywiście, że całe zapasy herbaty odpłynęły w siną dal.
Na szczęście sytuację uratowały zajączki, przynosząc na przyjęcie koszyk pełen różnych przysmaków, wśród których była i herbata.
Bóbrrrr obrrrraził się na starrrrego Macieja i wyprrrrowadził się do sąsiedniego lasu - doniosła skrzekliwie sroka - plotkara.
To znaczy, że już nie musisz obawiać się powodzi, sąsiedzie - uśmiechnęła się wiewióreczka.
Borsuk spojrzał na swych gości ze wzruszeniem.
- Widać była mi ona potrzebna - stwierdził. - Dzięki niej zrozumiałem, że nie
jestem i wcale nie chcę być sam.
Ewa Stadtmiiller
Jaś 27-28 (2006) s. 22-25