Artur Troncik przekazał do Muzeum Górnośląskiego pamiątki. Sprawa trafiła na policję
2011-06-24, Aktualizacja: 2011-06-27 20:19
Katarzyna Nylec
Oddał do Muzeum Górnośląskiego pamiątki i został potraktowany jak przestępca.
(© arc prywatne)
Przejechał tysiące kilometrów, zaglądał na giełdy staroci, gromadził pamiątki po pradziadach swoich znajomych. Gdy jego kolekcja rozrosła się do imponujących rozmiarów, bo około 250 eksponatów, postanowił przekazać je potomnym. Podarował je Muzeum Górnośląskiemu w Bytomiu. Dyrekcja instytucji z podzięce poinformowała ... organy ścigania!
W skład kolekcji weszło ok. 50 toporów bojowych, kilkanaście kordów rycerskich, kilkanaście buław, głowice mieczy, fragmenty uzbrojenia ochronnego. Dominik Abłamowicz, dyrektor muzeum powołuje się na polskie prawo, zgodnie z którym był zobowiązany powiadomić policję. - Zachodziło podejrzenie popełnienia przestępstwa, więc nie mogłem udać, że nic się nie stało - tłumaczy Abłamowicz. Dyrektor powołuje się na ustawę o zabytkach wedle której nie wolno prowadzić prac wykopaliskowych bez zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków. - Czym innym jest przekazanie jednej pamiątki, a czym innym 250 - dopowiada dyrektor i zastrzega, że nie chce wyrokować w sprawie pana Artura.
Pan Artur, zwany w środowisku poszukiwaczy Saperem, swoje młodzieńcze hobby zamienił na profesję i dziś jest znanym fachowcem w dziedzinie technik detekcyjnych. Na tym polu ma sporo sukcesów tj. odkrycia, które można podziwiać w muzeach i przeczytać o nich w opracowaniach naukowych. Sympatię i zaufanie części naukowców zdobył głównie poprzez niespotykaną dzisiaj bezinteresowną działalność. Polega ona na przekazywaniu do muzeów zabytków, które wynalazł na giełdach staroci, kupił bądź otrzymał od znalazców. Tym sposobem uratował m.in. unikalną średniowieczną kolczugę, która ma trafić do muzeum w Będzinie.
Ale nie tylko tym zaskarbia sobie sympatię archeologów. Artur Troncik od lat zajmuje się czymś, co wydaje się wprost bezsensowne i przypomina walkę z wiatrakami. Otóż za ciężko zarobione pieniądze odkupuje zabytki, które już wpadły w ręce poszukiwaczy i przekazuje je konserwatorom. Udało mu się nawiązać współpracę z archeologiem z Uniwersytetu Warszawskiego i ten służył radą w skatalogowaniu zbiorów.
- Zdarza się i tak, że otrzymuję informację o osobliwych znaleziskach, które trafiają na rynek kolekcjonerski. Jeśli mój budżet na to pozwala, odkupuję te przedmioty i przekazuję je odpowiednim instytucjom - zdradza swoje zamiary siemianowiczanin. Tym sposobem uratował m.in. unikalną średniowieczną kolczugę, która po wielu perturbacjach ma trafić do Muzeum w Będzinie.
Troncik odżegnuje się od grupy szabrowników nastawionych na zysk. - Poszukiwacze, których ja znam mają swoje zasady i nikt nie chodzi po stanowiskach archeologicznych. W takich miejscach kopią złodzieje, bo tak takich ludzi w naszym środowisku nazywamy i są tez przez nas tępieni - zdradza pan Artur.
Wspaniałomyślny gest siemianowiczanina traktowany jako obywatelski obowiązek nie znajdzie swojego finału w sądzie. Policja, gdzie przesłuchiwano kolekcjonera już zakończyła postępowanie. - Ze względu na brak cech popełnienia przestępstwa sprawa została zamknięta - poinformował asp.szt. Adam Jakubiak, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu.