GRZEGORZ PLANETA
BANALIZM, CZYLI HONOROWE WYJŚCIE Z
SYTUACJI
Rynek literacki ma wiele wspólnego z przemysłem muzycznym. Wielkie światowe koncerny płytowe, mogące przeznaczyć miliony dolarów na reklamę, sprzedają z zasady artystów sprawdzonych, z nazwiskiem i dorobkiem. Zrozumiała tendencja do unikania ryzyka promocji debiutantów narasta przez ostatnie lata, odkąd na świecie razem z rewolucją punkrockową powstała sieć niezależnych wytwórni (tzw. indies). Tworzyli je ludzie zawiedzeni odrzuceniem swoich produkcji (z przyczyn artystycznych, często wręcz estetycznych) przez wielkie wytwórnie, wydając swoje płyty często po kosztach własnych, bez honorariów, w nadziei, że gdy osiągną sukces, będą zarabiali na nim bez pośrednictwa molochów, takich jak Polygram, EMI czy Warner Bros.
Tymczasem historia ostatnich lat pokazuje paradoks wynikły z tej sytuacji. Nikt bardziej nie zyskał na powstaniu konkurencji, jak same wielkie koncerny fonograficzne. Z sieci zarzuconych przez indies, rekiny show biznesu wyjmują najtłustsze węgorze i łososie i... tuczą je, ku obopólnej korzyści. Odpada ryzyko finansowe promocji, czarną robotę odwala kto inny, bogaci spijają śmietankę, stając się jeszcze bogatszymi. Tak było ostatnio chociażby z Nirvaną, czy Green Dayem - po tym, jak grupy te wybiły się przy pomocy niezależnych wytwórni (Sub Pop, czy Look-Out), zostały wchłonięte przez wielkie koncerny.
Podobnie, jak sklepy płytowe (klasyka, ale i dużo nowości), powinny wyglądać polskie księgarnie. Nie wyglądają.
Nie istnieje bowiem przepływ informacji pomiędzy małymi oficynami, które podejmują ryzyko wydawania debiutów, a dużymi wydawnictwami, które wydając nowych autorów w dużych nakładach i z odpowiednią promocją pozwoliłyby przejść im na zawodowstwo. Na półkach przeciętnej księgarni leżą Miłosz (Bob Dylan), Herbert (Mick Jagger), ks. Twardowski (James Brown), Szczypiorski (Elton John), Chmielewska (Doiły Parton), ewentualnie Nurowska (Tina Turner). Ich propozycję uzupełniają czasem młodo zmarli poeci, tacy jak Bursa (Jimi Hendrix), czy Poświatowska (Janis Joplin). Nie dość, że nie ma Green Day czy Oasis, to nie widać nawet trzydziestolatków z Guns'n'Roses czy The Cure. Ile trzeba było szumu, aby spowodować, żeby chyłkiem zaczęła się na nie wspinać ze swoją trzecią powieścią "Kabaret metaficzny" Gretkowska (Madonna?). To, że sam Bob Dylan napisał przedmowę do pierwszej - nie wystarczyło. Gretkowska nadal bynajmniej nie utrzymuje się z pisania powieści.
Polskie indies czekają w poczekalniach księgarń akademickich przy uniwersytetach Warszawy, Poznania i Białegostoku, jeżeli nawet wydawane za sprawą państwowych dotacji, to nie umiejące się sprzedać (przykład debiutu Tomka Tryzny opisał jego wydawca, właściciel firmy FIRET, na łamach dodatku "Plus-minus" do "Rzeczpospolitej" - nic nie zarobił i nie miał pieniędzy na duży nakład, nawet po życzliwych recenzjach Boba Dylana).
Fenomenem naszego kraju jest fakt, że powszechnie wychwalany młody (obecnie w wieku Chrystusowym) poeta Świetlicki (Bono?) odnosi sukces, bo sprzedał swój drugi tom wierszy w... 2 tysiącach egzemplarzy. Tak pamiętają ją jako autorkę błyskotkliwych obrazków z Paryża. Teraz, aby się sprzedać, Gretkowska musi dla pretekstu wymyślać fabuły - ale taka jest cena sukcesu. Szkoda tylko, że ci, którzy piszą o niej z drugiej ręki (np. w "Twoim Stylu") jako o pisarce poko!enia "bruLionu" oddającej duch czasu, nie pamiętając o skądinąd trafnym samookreśleniu Manueli G.: Piszę harlequiny dla intelektualistów, l taka jest o tej pani prawda.
Licytacja trwa. Poddał się jej także Red Vonnegut (duchowy syn Kurta, właść. Roman Praszyński), autor powieści "Na klęczkach". Jako jedyny ze swoich rówieśników podjął się pisania współczesnej powieści dziejącej się w Polsce i dzieła dokonał. Książka, osadzona mocno w realiach wrocławskiego "pomarańczowego" undergroundu - próbującego się odnaleźć w 1991 roku, została mocno "podrasowana" mocnymi i antyklerykalnymi scenami, choć naprawdę mogłaby się i bez nich z powodzeniem obronić.
Przy okazji "Na klęczkach" wychodzi druga metoda twórcza najnowszej prozy polskiej, czyli krzyżowanie. Słowo postmodernizm pojawiło się w porę, stało się słowem - kluczem, słowem - wytrychem i kołem ratunkowym.
Yonnegut/Praszyński pisze stylem duchowego ojca, zapożyczając oczywiście i z innych autorów, by dwie strony potem przypomnieć czytelnikowi wprost do kogo nawiązuje. Gretkowska uprawia namiętny surfing po filozofii i współczesności i wrzuca wszystko do jednego kotła. Dla autorki zbioru opowiadań "Fractale", Nataszy Goerke im bardziej wszystko jest skrzyżowane narodowo i kulturowo - tym lepiej. Na szczęście krzyżuje w małych formach i nie zmusza się do pisania powieści. Paweł Dunin-Wąsowicz, autor hermetycznej powiastki "Rewelaja", przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że w pierwszym rozdziale narrator jest praczłowiekiem żyjącym w kopalnej jamie, w piątym - generałem Wehrmachtu, a w ostatnim - najprawdopodobniej alter ego autora. Artur Kudłaty Kozdrowski napisał "Tomka w poszukiwaniu Tomka na piętach Smugi" jako powieść o kultowych powieściach swego dzieciństwa, w którą weszli nieznani bohaterowie i sam autor. Bardzo podobna do "Tomka" jest zresztą główna nowela z nierównego skądinąd tomu Jana Sobczaka "Powieść i inne opowiadania". Czarowne słówko P pozwala na sklejenie wszystkiego ze wszystkim. Wszyscy zjedli ciastko i mają ciastko. A to ciastko jest w ogóle bajaderką sklejoną z odpadów. Nie ma się co dziwić - skoro wychwalany przez Parnas l ostatni głośny debiutant prozatorski Paweł Huelle swojego "Weisera Dawidka" sam zbudował jako glossę do "Kota i myszy" Guenthera Grassa.
Można wreszcie wyłożyć wszystkie karty na stół. Nie ma sensu zabijać nudy, trzeba się z nią pogodzić. Piszmy o rzeczach zwykłych, nudnych, trywialnych zdają się wołać, ci którzy zdecydowali się na honorowe wyjście z sytuacji -banalizm.
Niemiecki slawista, prof. Michael Fleischer z Bochum, jest na razie jedynym (!) uczonym, który podjął się sklasyfikowania najmłodszej polskiej literatury. Poświęcił jej książkę "Overground" wydaną w zeszłym roku w Monachium. Jego zdaniem literaturę polskiego undergroundu cechuje m.in. skłonność do używania potocznego, często wulgarnego języka młodzieżowego, ignorowanie władzy, oszczędne stosowanie środków artystycznych, gra językowa, oraz brak rozprawiania się z tradycją. O tej ostatniej Fleischer pisze tak: Jest to cecha, która prawie że nie występuje w dotychczasowej polskiej kulturze i literaturze.
Najciekawsze jest jednak inne spostrzeżenie Fleischera: To co codzienne, banalne i trywialne, stanowi centrum wielu tekstów, "banalne" są zarówno tematy i poruszane problemy, jak i zastosowane środki, które służą do osiągnięcia tego celu (...) W odniesieniu do metod należy jeszcze wspomnieć pewną szczególną właściwość tekstów. Jest to, jak ja to nazywam, stosowanie metody zerowej na różnych płaszczyznach tekstu, a zatem zarówno pod względem motywów, metaforyki, budowy zdania, jak również pod względem budowy tekstu oraz takich elementów, jak napięcie, zaskoczenie czy pointa. Postępowanie to polega na budowaniu każdorazowo odpowiedniego -specyficznego dla tej metody - wyczekiwania lub też na jego rozbudzaniu, jeżeli istnienie owego wyczekiwania u odbiorcy można założyć na podstawie jego tekstualnej kompetencji, a następnie na braku jego spełnienia; rozładowanie napięcia, oczekiwania, nie następuje. Proponowane są elementy napięcia, napięcie jest budowane, rozładowywane jest ono jednak nie poprzez -wyczekiwaną - pointę, lecz poprzez trywializowanie. Tekst kształtowany jest jako nieinteresujący, pozbawia się go takich cech, które zwyczajowo wyróżniają go jako tekst literacki, artystyczny, wartościowy itd., względnie nie jest on w te cechy wyposażony, jednak w taki sposób, który sprawia, iż staje się on ponownie interesujący, jednakże dla kogoś, kto należy do danej subkultury, a zatem zna powyższą metodę.
Gdzie oni są? Przede wszystkim ciągle w undergroundzie, wsysanym (TotArt), ale i tym nie wessanym jeszcze przez "brulion", "Frondę" i "Czas Kultury". W art zinach ciągle robionych przez ludzi urodzonych na przełomie lat 60. i 70., jak warszawska "Lampa i Iskra Boża", częstochowski "Exkluziv", wrocławska "Europa x" czy lubelskie: "Mała Ulicznica" i "Rewia Kontrsztuki"- kilkunastu pismach na skraju, pomiędzy wegetacją w ciągle niezależnym obiegu, a powolnym legalizowaniem się i wchodzeniem na półki akademickich księgarń.
Banalizm rozgrywa się na kilku poziomach. Proza - z natury rzeczy krótkie formy - publikowana w artzinach, ma takie same cechy, co ta wydawana już w postaci książek. "Rewia Kontrsztuki" wiąże banał z szokowaniem przemocą. "Exkluziv" i "Lampa" raczej krzyżują banały postmodernistycznie i ahistorycznie. Redaktor tej ostatniej, Paweł Dunin-Wąsowicz, autor wzmiankowanej już "Rewelaji", naszpikował swoje dzieło świadomym banałem na poziomie stereotypów etnicznych i historycznych, wzorując się zresztą na opowiadaniu "Lorelei ze Stradomia", drukowanym wcześniej w "Exkluzivie". Marcin Wroński z Lublina, autor powieści "Obsesyjny motyw babiego lata", parodiuje w banalistyczny sposób powieść drogi. W odcinkowym "Neverending story", pisanym na zmianę przez redaktorów lubelskiej "Małej Ulicznicy", oprócz świadomie kreowanej nudy na poziomie narracji, pojawia się coś na kształt banalistycznej dygresji, próby budowy powieści szufladkowej. Jeden z bohaterów opowiada o najlepszym filmie, który widział. Film jest o dwojgu młodych ludzi, którzy poszli... na film do kina. Cała ta dygresja opowiedziana jest po angielsku, a dialogi nudzących się na filmie Joe Santabarbara i Marylin pisane są świadomie debilnym, podręcznikowym językiem. The garden is beatifull and the roses arę growning in the wonder way -tak mniej więcej Marylin odzywa się do Joe. Pisane w tej konwencji dialogi kończy niespodziewany okrzyk Marylin - Don'f worry, fuck the system! -odwołujący się do kontrkulturowego doświadczenia autora - jak i oczekiwanego czytelnika.
Skoro jesteśmy przy filmie - może zachowania takie są wywołane nie tylko nudą krajową, ale i banalizmem zagranicznym =- dotarły do nas w końcu filmy Jima Jarmusha, których scenariusze równie dobrze mogłaby drukować "Mała Ulicznica". Inna sprawa, że najmłodsza polska literatura powstaje w absolutnej izolacji od działań rówieśników ze Wschodu i Zachodu. Nie ukazała się w Polsce chyba żadna książka dwudziestoparoletnich autorów z Niemiec, Anglii czy Czech, Litwy albo Ukrainy, przekłady kontrkulturowych autorów angielskojęzycznych (Kate Acker), japońskich (Hiromi Ito) pojawiają się praktycznie tylko w "Rewii Kontrsztuki". l te są spóźnione o co najmniej jedną falę generacyjną - wyjąwszy może Czeszkę, Verę Chase (ur. 1970 ?) i jej wpasowujące się zresztą w nurt szokujący "Ocze jagody", zaczerpnięte z praskiego, anglojęzycznego "Yazzyka" ("Gazeta Wyborcza" charakteryzowała przed rokiem to pismo, jako drukujące dużo złej literatury, przeciwstawiając mu inny angielski periodyk literacki, stworzony przez amerykańską kolonię w Pradze).
Fleischer podsumowując swoją książkę, wyróżnia trzy prądy najnowszej polskiej literaturki: prowokujący, spokojny i awangardowy. Pisząc o tym trzecim, zauważa, że: Obok typowych, jako awangardowe zakwalifikowanych środków, występują jednakże i inne metody, w szczególności takie, które nie zaczynają się na płaszczyźnie słów i motywów, lecz są raczej zorientowane na tekst, sięgają do płaszczyzny całego tekstu. Myślę tu w szczególności o stosowanej w wielu tekstach metodzie tworzenia nieinteresujących tekstów. Zwyczajowo uważa się za awangardowe coś, co odbiega od poziomu normalnego w górę, przedstawia wyróżnienie bazujące na przesadzaniu. Obowiązuje tu zasada zabrania tego, co było dane, stosuje się możliwie najmniej środków i w ten sposób powstaje wrażenie, iż nie ma się przed sobą tekstu literackiego, a z drugiej strony generowane są teksty, które zwyczajowo uważane są za "nieinteresujące" (por. np. tekst "Jak byłem" z z/na "Gorycz"). Ponieważ metoda ta pojawia się w różnych centrach i różnych zinach, nie może być raczej mowy o przypadku. Do rangi zasady awangardowej wyniesione zostaje to, co bez znaczenia; to, co nieinteresujące (należałoby spytać: dla kogo i w odniesieniu do czego nieinteresujące): to, co z życia codziennego i to, co uważa się za niezdolne do bycia literaturą. **
Warto tu przy okazji przypomnieć jeszcze o banalistycznej poezji i mechanice jej powstawania. Utwory grupy "Zlali mi się do środka" powstawały bardzo często pod wpływem marihuany (porównaj powstały niezależnie i w podobnym czasie tomik wierszy Muńka Staszczyka z "Gandżą", którego autor otwarcie przyznaje, że tworzył po wpływem THC). Powszechnie znany jest fakt, że osoba upalona często wpada w trans poetycki i wydaje się jej, że tworzy
genialne dzieła. Zapisane, dla postronnego czytelnika są często trywialnym bełkotem. Jednak publikacja wierszy Sajnóga czy Brzóski w "bruLionie" oraz "Tygodniku Literackim" podniosła ten bełkot do miana poezji.
W latach 80. w subkulturach punkowych modne było klejenie fanzinów z wycinków oficjalnych gazet i odbijanie surrealistycznych zestawień gazetowych tytułów na ksero. Druk był czymś naznaczonym przez kulturę oficjalną, należał do tzw. Bablionu. Dziś takich "gazetek " nikt nie robi, albowiem zaszły dwa procesy. Po pierwsze, upadek totalitarnego systemu odblokował dojście do druku; po drugie, nastąpił rozwój technologii, umożliwiającej posiadaczowi domowej drukarki laserowej naśladowanie profesjonalnych wydawnictw. Publikacja "Flupów z pizdy" Sajnóga była ostatnim akordem odczarowania druku, dopełnieniem procesu pierwszego, zanim nastąpił proces drugi.
Druk wierszy marihuanowych zakłada ponadto skierowanie ich do uczestników tej samej subkultury, nastawienie, że czytelnik sam przypala, więc wie o co chodzi. Rosnący odzew społeczny jest świadectwem tego, że dla dwudziestoparolatków w Polsce marihuana jest już używką nie tylko kultową, łączącą środowisko - ale i powszechną. Nikt jej nie traktuje jako "narkotyk". Jako coś normalnego występuje ona już w prozie "Europy * - w opowiadaniu Marcina Popielą "Stary George". Jest to reinterpretacja Orwella, ukazująca przyszłość jako świat, w którym obowiązkowe będzie palenie jointów na przerwach w szkole pod okiem nauczyciela, a młodzi kontestatorzy anarchistycznego systemu (!) warzyć będą w domu zakazane piwo. Znamienne jest, że tak traktowane są wyłącznie używki pochodzące ze źródeł naturalnych (marihuana, haszysz, grzyby), w odróżnieniu od np. heroiny. Rytuał wstrzykiwania tego produktu jest już częścią nie świata normalnego, ale systemu szoków w "Extremiście" Złośnika.
Jak więc mają odnosić powszechne sukcesy komercyjne dzieła
generacji, która ma zupełnie inne zainteresowania, używki, modę, muzykę?
Która nawet wobec wzorców masowych tej ostatniej przejawia rezerwę,
preferując hermetyczne odnośniki:
Jim Morrison nie żyje
John Lennon nie żyje
łan Curtis nie żyje
Freddie Mercury nie żyje
Prof. Kotarbiński nie żyje
Kurt Cobain nie żyje
...ale Dada Rzyje....***
Być może dopiero literatura kolejnego pokolenia, które czasy PRL pamiętać będzie jedynie jako wspomnienia z dzieciństwa, przyniesie odmianę. Jak doniósł jesienią 1994 r. tygodnik "Wprost": Janusz Noniewicz, nauczyciel w jednym z warszawskich liceów, poprosił grupę swoich uczniów, by oprócz pop kultury wskazali inne ważne elementy ich życia. Z największym entuzjazmem spotkało się słowo "sen". Spanie nie było traktowane jako ucieczka od rzeczywistości, ale czysta i prosta przyjemność: "Jeśli wiadomo, że nic specjalnego cię dzisiaj nie czeka, to lepiej już spać". Drugim ważnym słowem było "patrzeć".
Ciekawe, co im się przyśni, co zobaczą, czy będą to opisywać i czy ktoś to kupi. Na razie wiadomo, że na głównej drodze nie widać nic ciekawego, lepiej pić wódkę, żeby czas szybciej zleciał.
Grzegorz Planeta
PRZYPISY:
* Poezja też powinna być inna. W latach 90-tych nie ma już miejsca dla politycznego
Barańczaka, Kornhausera, Po/kowskiego, sztywnego Miłosza i Herberta. - (manifest Smrót
wbutońerce, Fenactil 1991)
** Tekst pochodzi z książki Michela Fleischera "Overground - Die Literatur der polnischen
alternativen Subkulturen der 80er und 90er Jahre", Yerlag Otto Sagner, Munchen 1994.
Podsumowanie zostało przedrukowane w antologii "Xerofuria", Staromiejski Dom Kultury,
Warszawa 1995, w tłumaczeniu Mateusza Jakuba Jaworowskiego
*** Wiersz R. Almanzora z nr 6 "Exkluziva", Częstochowa 1994. "Dada rzyje" to tytuł art
zina z Zielonej Góry ukazującego się w latach 1988-92. Jego twórcy orgaznizowali
spotkania twórców art zinów - Art Zine Galleries i Art Zine Kongresy.