Fanfiction
Nostalgia
Część I
15 Listopada 2008
Od tamtych wydarzeń minął prawie rok. Teraz czuję się lepiej, wróciłam do pracy. Cały czas jednak biorę immunosupresydy, czyli leki zapobiegające odrzuceniu obydwu przeszczepów. Jestem również pod stałą opieką lekarza kardiologa. Nie wolno mi się jeszcze zbyt męczyć, muszę unikać stresu. W mojej sytuacji to trudne.
Czasem sięgam do szuflady i wyciągam jego list. Można powiedzieć, że wyuczyłam się go niemal na pamięć. Pismo powoli zaciera czas a ja wciąż próbuje na nowo zrozumieć tamte zdarzenia.
Dokładnie pamiętam moment gdy dowiedziałam się prawdy. List upadł na podłogę a ja zaczęłam płakać. Kiedyś trudno było mi się przyznać do tego, że ja również mam uczucia i że mogę czasem uronić łzę. Dzisiaj wiem, że to normalna ludzka rzecz. Wtedy popłynęły strumienie łez, nawet większe niż w momencie kiedy dowiedziałam się, że mam białaczkę. Czytuję ten list raz po raz, zastanawiając się czy zasłużyłam na taki dar z jego strony. Pierwsze miesiące były istnym koszmarem. Nie mogłam pogodzić się z tym, że on dobrowolnie poddał się operacji. Ta myśl zatruwała życie, które dzięki niemu odzyskałam. Na szczęście była przy mnie Angela, która nie pozwoliła abym doszczętnie postradała zmysły.
Wreszcie udało mi się przyjąć ten fakt do wiadomości. Musiałam zacząć normalnie żyć. Seeley odszedł a ja zostałam. Chciałam żyć dla niego, by to co zrobił nie poszło na marne. Nie wolno mi go zawieść. Jakaś część mnie nadal go kocha i nie pozwala zapomnieć. Co więcej, ja nie chcę zapomnieć. Nie chce zapomnieć mężczyzny, który potrafił wzbudzić we mnie normalne, ludzkie uczucia. Dzięki niemu nauczyłam się kochać, choć sama o tym nie wiedziałam. Jemu zawdzięczam to, że dzisiaj jestem otwarta na ludzi i prościej jest mi nawiązać z nimi przyjazne kontakty. Przychodzi mi to dużo łatwiej niż kiedyś. Zmieniłam się i to widać. Angela mówi, że to dobrze. W duchu przyznaję jej rację. Teraz dopiero widzę co straciłam myśląc wyłącznie w kategoriach naukowych. Zaczęłam oglądać telewizję choć rok temu wyśmiałabym tego, który by mi powiedział, że jestem w stanie zmienić moje przyzwyczajenia. Dziś śmieję się z tamtej Temperance. Ona powoli przestaje istnieć, a ja patrzę na świat w ciepłych kolorach. A to wszystko dzięki niemu. Czasem zastanawiam się jakby wyglądała nasza wspólna przyszłość. Czy bylibyśmy szczęśliwi? Czy wytrzymalibyśmy ze sobą? Na te i wiele innych pytania już nikt mi nie odpowie. Tamto gwałtowne uczucie, które wybuchło dosyć nieoczekiwanie po trzech latach wzajemnego docierania się, bardzo mnie zaskoczyło. Nie żałowałam jednak ani jednej chwili, które nastąpiły później. Mogłabym powiedzieć, że byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. To szczęście niestety odeszło, ale pozostały piękne wspomnienia. Nadal noszę na palcu pierścionek, który od niego dostałam. Może i to trochę dziwne, ale dla mnie ten przedmiot stanowi jedną z niewielu pamiątek, które mi zostały. Angela mówi, że to odstrasza potencjalnych adoratorów, ale ja nie dbam o to. Jeśli kiedyś spotkam jeszcze mężczyznę, który będzie gotów na ten związek, będzie musiał zaakceptować to, że część mojego serca przeznaczona jest dla Seeleyego. Po prostu nie będzie miał wyjścia. To brzmi trochę egoistycznie, ale cóż ja na to poradzę.
W pracy układa mi się całkiem nieźle. Instytut Jeffersona nadal współpracuje z FBI, w sprawach gdzie zwykłe metody okazują się zawodne. Początkowo sprzeciwiałam się przydzieleniu mi nowego partnera, ale w końcu uległam namowo Cullena. I chyba nie mogłam zrobić gorszej rzeczy. Agent, który został mi przydzielony już w pierwszym dniu o mało nie przyprawił mnie o zawał. Wiedziałam, że drugiego Agenta Specjalnego Bootha z niego nie będzie, ale tego się nie spodziewałam. Brendan McMillan był z wykształcenia biochemikiem i myślał, że wyzjadał wszystkie rozumy. Na samym początku powiedział, że nie podobają mu się moje metody. Odparłam, że gdy jeszcze pracowałam z Seeleym, to wszystko było w porządku. Dla McMillana najwyraźniej nie. Po miesiącu czy dwóch, złożyłam pisemne odwołanie do dyrektora FBI. Czarno na białym napisała, że współpraca McMillana i moja nie układa się najlepiej i dobrze by było, gdyby przydzielono mnie innemu agentowi. Cullen najwyraźniej doszedł do wniosku, że lepiej będzie mi się pracowało z kobietą. Agentka Specjalna FBI Karen Hawk okazała się na tyle uprzejma, że nie wtrącała się w teren mojej jurysdykcji a ja nie właziłam z butami na jej terytorium. Z wykształcenia była prawniczką. Ona zajmowała się stroną prawną i przesłuchaniami, a ja tym co zwykle - kośćmi. Nasza współpraca układała się poprawnie, ale do czasu. Podobno ona sama zrezygnowała. Jakoś nie bardzo w to wierzę, ale nie mnie to osądzać. Dopiero gdy dowiedziałam się kto ma ją zastąpić zaczęłam składać elementy układanki. Różnie go nazywaliśmy - Orzeszek bądź Zardzewiały Miecz. Tak. Agent Specjalny Timothy „Sully” Sullivan został moim nowym partnerem. Za pierwszym razem myślałam, że się przesłyszałam. Niestety, moje marzenia się nie spełniły. W istocie mieliśmy razem pracować. Cullen był nieugięty, ale domyślam się, że to Sully pociągnął za pewne sznurki i dostał to czego chciał. Chyba dobrze pamiętał tamten ból złamanego nadgarstka bo się do mnie nie próbował przysta-wiać. Może chciał uchronić drugi przed poturbowaniem? Nigdy nie pytałam. Angela o mało nie spadła z krzesła gdy jej powiedziałam kogo mi przydzielili. Jej sceptyczne nastawienie pogłębiło tylko niechęć do nowego partnera. Męczę się z nim już drugi miesiąc. Powoli nabiera biegłości w tym czym ja się zajmuje. Może będę niesprawiedliwa mówiąc, że nigdy nie dorówna w tym Seeleyemu. Mam tylko nadzieję, że nie będzie próbował go zastępować na siłę.
Angela i Jack, po dosyć długim okresie narzeczeństwa, wreszcie postanowili wziąć ślub. Nie ukrywam, że bardzo cieszy mnie szczęście przyjaciółki. Nie widzą świata po za sobą. Nie życzę im tylko, aby byli zmuszeni do przejścia tego co ja i Seeley. Nie zasługują na to. Mam nadzieję, że będą potrafili się odnaleźć w tym zwariowanym świecie.
Zgodnie z życzeniem Seeleyego postarałam się o to aby Parker poznał mnie lepiej. Udało mi się z nim zaprzyjaźnić. To naprawdę bystry chłopak, zupełnie jak jego tata. Nawiązałam też jako taki kontakt z jego matką. Czasem gdy braknie jej czasu, podrzuca Parkera do mnie do laboratorium lub do mojego mieszkania. Bawimy się razem wyśmienicie. Kiedyś sądziłam, że nie mam podejścia do dzieci a dzisiaj marzę o własnym. Ale w mojej sytuacji to niebezpieczne. Ciągle jestem na lekach, a chemia mogłabym zaszkodzić dziecku. Cieszę się tym, że mogę trochę czasu spędzać z synem Seeleyego. Parker jest bardzo żywy i zadaje wiele pytań na które nie zawsze umiem odpowiedzieć. Zaczął też interesować się nauką. Mały bardzo polubił Angelę, która pilnie przygotowuje się do tego, że za jakiś czas na świat przyjdzie jej własny dzidziuś. Dwa dni temu mi powiedziała, że jest w czwartym tygodniu ciąży. Cieszę się, że wszyscy wokół są szczęśliwi. Ja nie muszę. Wystarczy mi uśmiech na twarzach przyjaciół.
Czasem zastanawiam się czy on jest gdzieś obok mnie. Nikt nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi. Wspominam go z pogodnym uśmiechem na twarzy i analizuję jego słowa: „Cieszę się, że życie nie jest wieczne, bo wiem, że kiedyś się jeszcze spotkamy. Na tamtym świecie lub w przyszłym wcieleniu.” - to mi daje nadzieję.
Tempe odłożyła długopis na biurko. Dużo czasu poświęciła na rozmyślania o tym co odeszło w przeszłość. Chciała się do końca oczyścić z tamtych wydarzeń. Wreszcie się udało. Praca znów przynosiła jej satysfakcję. Mimo, że jej współpraca z Sullym nie układała się czasem najlepiej starała się dostrzec pozytywne aspekty tego układu. Seeleyego nie było, a przed nią, choć tego nie chciała, otwierały się całkiem nowe drzwi. W tym momencie jednak nie chciała o tym myśleć. Zamknęła notatnik i wstała.
- Hej Słodziutka. - Angela wmaszerowała do gabinetu.
- Hej Angie. Stało się coś?
- Nic oprócz tego, że Jack już szaleje za tym dzieckiem, chociaż jeszcze się nie urodziło.
- Ja mu się nie dziwię. W końcu pierwszy raz zostanie ojcem.
- Już planuje czego go nauczy itp. Wymyślił już dla niego imię, jeśli okaże się, że to chłopiec.
- Jakie?
- Seeley.
Tempe zatrzymała się w pół kroku. Na chwilę zaszkliły się jej oczy.
- Myślę, że Seeley by nie protestował.
- Jack jest tego pewny. O której masz wizytę u kardiologa?
- O piętnastej.
- Jest trzynasta. Wybierasz się dokądś?
- Tak.
- Na cmentarz? - Angela popatrzyła ze współczuciem na przyjaciółkę.
- Po co pytasz skoro wiesz?
- Tempe ja ci się bronię tam chodzić, ale powinnaś wreszcie zacząć żyć. Zakochać się i być szczęśliwą.
- Angie, jeśli się zakocham dowiesz się o tym pierwsza.
- Ale kiedy to będzie?
- Przyjdzie odpowiedni moment. Uwierz mi.
- Wierzę.
- Cieszę się. Idź, przypilnuj Hodginsa, żeby nam z tej radości nie rozniósł Instytut na strzępy.
Tempe wyszła z gabinetu trzymają kluczyki do samochodu w dłoni. Niebo było szare i ponure. Nie wróżyło to nic dobrego. Cmentarz prezentował równie ponuro. Zszarzała trawa pokrywała ziemię. Na niektórych grobach można było spostrzec świeże kwiaty. Bones spotkała po drodze tylko kilka osób. On spoczywał po rozłożystym, dumnym dębem. Tempe w milczeniu przeczytała napis wygrawerowany na płycie nagrobkowej:
„Amor vincit omnia - miłość zwycięża wszystko”
Ilekroć tu przychodziła, zawsze żałowała, że nie było jej tu gdy go chowano. Uniemożliwił jej to stan zdrowia i śpiączka, w której utrzymywali ją lekarze.
W tym momencie zadzwonił jej telefon. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha. Po drugiej stronie linii słyszała dziwne trzaski i pocharkiwania. Zignorowałabym to gdyby nie fakt, że takie telefony powtarzały się coraz częściej a ona miała złe przeczucia.
Część II
- Powiedzieli mi, że cię tu znajdę - usłyszała znajomy głos. Sully stał jakieś trzy metry z nią.
Zmierzyła go ponurym wzrokiem.
- Jeśli cię to uspokoi nie przychodzę tu, żeby się kłócić.
- Jak miło. A po co przyszedłeś?
- Tęsknisz za nim? - odpowiedział pytaniem.
- Nie twój interes.
- Tylko pytam.
- Owszem, tęsknie. To coś złego?
- Nie. Mnie też go brakuje.
Milczeli przez chwilę.
- Dostaliśmy kolejną sprawę - powiedział bez ogródek.
- Mów.
Tempe zaczęła iść w stronę samochodu.
- Ciało znalazł administrator. Przedtem w tym mieszkaniu odbywały się jakieś całonocne im-prezki i balangi. Nagle cisza. Z dnia na dzień wszystko się uspokoiło. Sąsiedzi myśleli, że to tylko chwilowe i dopiero po jakimś czasie zawiadomili firmę opiekującą się budynkiem, że coś podejrzewają.
- Ile czasu zwlekali?
- Coś około miesiąca.
- Dosyć długo. Przywieź go do Jeffersonian.
- Nie jedziesz ze mną?
- Mam wizytę u lekarza.
* * *
Tempe przesunęła swój identyfikator przez elektroniczny czytnik i weszła na platformę. Hodgins i Cam zawzięcie o czymś dyskutowali. Nie było ani śladu po Angeli.
- Możemy zaczynać?
- Pani pierwszeństwo dr Brennan.
- Temu osobnikowi poodpadały pewne części ciała, a jedną z nich jest…
- Lepiej nie kończ, Jack. - Tempe się uśmiechnęła.
- Okej. Tę wisienkę z tortu zostawię na później.
- Mężczyzna. Od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. Widać uraz głowy. Wątpię aby on był przyczyną śmierci, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Sądząc po budowie czaszki i pozostałościach jego twarzy mógł być to przypuszczalnie Latynos. Popatrzcie tutaj. - wskazała na otwory w miejscu gdzie powinny być łokcie. - prawdopodobnie zostały przestrzelone na wylot. Może znajdą się jakieś ślady. Jedno ramię jest trochę poszarpane a na fragmentach skóry jest jakiś wzór.
- Tatuaż? - podsunęła Camille.
- Być może. Angela powinna go poskładać. A właśnie gdzie ona jest?
- Okupuje łazienkę - odparł Jack
- Domyślam się dlaczego.
- Jak tylko go zobaczyła od razu zniknęła.
- Nie martw się. To dopiero początek.
- Możemy wrócić do sprawy? - odezwała się dr Saroyan
- Oczywiście. Na skórze rąk i nóg są spore zasinienia. Możliwe, że został pobity. Same kości powiedzą mi trochę więcej, ale najpierw sekcja.
- Co on ma pod koszulą? - Jack pilnie przyglądał się ciału.
- Chyba klatkę piersiową.
- Nie o to mi chodzi.
- A o co?
- Sama zobacz.
Tempe rozłożyła poły niemal nietkniętej koszuli i aż zamarła. Cała pierś ofiary została rozorana. Między strzępami skóry i tkanki złowieszczo bieliły się kości.
- Co to ma być? - Cam była równie zdziwiona jak Tempe.
- Prawdopodobna przyczyna śmierci. Ostre narzędzie.
- Człowiek może zrobić coś takiego?
- Uwierz mi Jack. Ludzie są zdolni do gorszych rzeczy. - Cam powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Wygląda jak ślady pazurów, ale więcej będę mogła powiedzieć dopiero po oczyszczeniu kości.
- Być może sekcja coś wyjaśni.
- Coś mi się wydaje, że sekcja mało co nam powie.
* * *
Jakiś czas później…
- Angie, udało ci się złożyć ten obrazek?
- Brakuje mi niektórych elementów - przyjaciółka wyglądała jak siedem nieszczęść.
- Dobrze się czujesz?
- Powiedzmy. Nie za dobrze znoszę objawy swojego stanu.
- To minie - Tempe położyła dłoń na jej ramieniu. - Co z tym obrazkiem?
- To nie obrazek. To tatuaż.
- Tak jak mówiła Cam.
- Nie ma wszystkich fragmentów, ale to mi się udało z tego złożyć.
Na ekranie komputera widoczny był fragment nakrytej nietypowym hełmem czaszki pochylonej do przodu, niemal cała złowieszczo prezentująca się kosa i pięć czarnych szponów skierowanych ku dołowi. Brakowało centralnego środka tatuażu.
- Kto przy zdrowych zmysłach zrobiłby sobie taki tatuaż? - oczy Angeli rozszerzyły się ze zdumienia.
- Z antropologicznego punktu widzenia robienie sobie tatuażu ma na calu zaznaczenie pozycji społecznej jakiegoś osobnika lub jego przynależności do jakiejś grupy.
- Jakiej grupy? Przestępczej?
- Najczęściej.
- Mamy tu martwego gangstera?
- Nie koniecznie. Wydrukuj to.
W Małej Kościarni czekał na Tempe oczyszczony szkielet. Nagie, białe kości wyglądały posępnie i smutno. Nałożyła lateksowe rękawiczki i zabrała się do pracy.
Swoją uwagę skupiła głównie na torsie i kończynach górnych. Łokcie istotnie były przestrze-lone na wylot. Ślady na nich nie dawały co do tego najmniejszych wątpliwości. Klatka piersiowa pre-zentowała się kilkanaście razy gorzej. Kilka żeber było złamanych. Na większości z nich Tempe znala-zła głębokie nacięcia zrobione za pomocą czegoś ostrego. Ślady nie pasowały jednak do żadnego ze znanych jej przedmiotów, które mogłyby stanowić narzędzie zbrodni. Mostek był w równie opłaka-nym stanie, jeśli nie w gorszym. Równoległe do siebie nacięcia leżały pod kątek czterdziestu pięciu stopni do pionowych boków mostka. Śladów było pięć co potencjalnie pasowałoby do łapy drapież-nego zwierzęcia, jednak Tempe powątpiewała w tą wersję.
Zajęła się czaszką. Kość potyliczna była wgnieciona w jednym miejscu jakby ktoś uderzył ofiarę czymś twardym, ale uderzył tak aby nie zabić. Wewnątrz czaszki, na jej ściankach Tempe znalazła pozostałości po wewnętrznym krwotoku.
- Dr Brennan, możemy panią prosić?
- Oczywiście.
Tempe zdjęła rękawiczki i poszła za Camille.
- Nie mam zbyt dobrych wieści - zaczęła dr Saroyan wchodząc na platformę.
- To znaczy?
- Sekcja nic nam nie dała.
- Jak to nic?
- Po prostu. W jego krwi i tkankach nie było żadnego śladu, który mógłby wskazać nam po-tencjalne okoliczności śmierci.
- A Hodgins coś znalazł?
- Larwy, które delektowały się jego rozkładającym się ciałem. We włosach miał żwir i ziemię.
- Może był ciągnięty.
- Może. Etap rozwoju larw wskazuje, że on leżał tam około trzech tygodni.
Zapiszczał czujnik.
- Może ktoś wyłączyć to cholerstwo? - Sully był lekko zirytowany.
Tempe wykorzystała swój identyfikator żeby wpuścić agenta na platformę. W skrócie powiedziała mu co udało im się ustalić. Przygotowana była na stos pytań, ale nie usłyszała żadnego. Odwróciła się i zobaczyła jak Sully wpatruje się w tatuaż, który udało się poskładać Angeli.
- Stało się coś?
- Czy wy wiecie czyj to znak?
- Może nas oświecisz?
- Ten człowiek był członkiem jednego z największych gangów narkotykowych w Stanach. Przy jego tatuażu brakuje tylko szarfy z napisem „Demony Nocy”, co oznacza, że był nowicujeszem
Część III
- Ten człowiek był członkiem jednego z największych gangów narkotykowych w Stanach. Przy jego tatuażu brakuje tylko szarfy z napisem „Demony Nocy”, co oznacza, że był nowicjuszem.
- Gang narkotykowy?
- Dopiero co to powiedziałem. Ale wracając do sprawy. Demony działają od jakiś dziesięciu lat więc są stosunkowo młodym ugrupowaniem. Handlują głównie marihuaną, amfetaminą i kokainą. Ostatnio zaczęli też poszukiwać rynku zbytu na heroinę. To jest ich znak rozpoznawczy. - wskazał na tatuaż - Werbują w swoje szeregi głównie Latynosów i ludzi z biedniejszych dzielnic. Ten tutaj dopiero co został przyjęty do gangu. Najwyraźniej pomyślnie przeszedł próbę ognia.
- Kiedy otrzymałby pełne prawa?
- Jeśli zabiłby członka jednego z wrogich gangów. Adeptem zostaje się po zabiciu przypadkowego człowieka.
- Czyli nasz młody Demon zapłacił swoje wpisowe? - Cam uniosła brew.
- Na to wygląda. Chyba wiem co go zabiło.
- Co?
- Jakieś dwa lata temu wybuchło spięcie między Demonami a jednym z gangów. Poszło o bardzo opłacalny interes. Od tamtej pory tępią się nawzajem.
- Kim są ci drudzy?
- Wilki Cienia.
- Domyślam się, że aby wkupić się w łaski Demonów należy zabić jakiegoś Wilka.
- Owszem.
- Co jest takim dochodowym interesem, że oni eliminują się nawzajem?
- A jak myślisz? Czarny rynek organów.
- Zapachniało mi sprawą sprzed roku - stwierdził Hodgins.
- Nie tylko tobie. - Tempe posmutniała.
- Wilki kilka lat temu zaczęły opanowywać rynek organów we wszystkich północnych stanach. Na południu natomiast agentom obiły się o uszy echa ich działań. Nie mam jednak żadnych dowodów.
- A ci drudzy?
- Jak już mówiłem konflikt trwa już dwa lat. Rok wcześniej Demonom udało się wejść na rynek handlujący organami. Początkowo Wilki jako tako tolerowały ich obecność. Potem zaczęli się rozrastać i drapieżnicy ruszyli do ataku.
- Chcą wypchnąć Demony z rynku?
- Handel organami jest bardzo dochodowy. Bossowie Wilków Cienia czerpią z tego kupę kasy. Nie dziwię im się, że chcą to zachować tylko dla siebie.
- Czy ostatnimi czasy to się nasiliło?
- Owszem. Jest już kilka ofiar po jednej i po drugiej stronie barykady. Jednak ostatnio znacznie się uaktywnili.
- Jakie metody zabijania preferują Demony Nocy?
- Otrucie cyjankiem potasu lub arszenikiem.
- Skąd oni biorą truciznę?
- Mamy uzasadnione podejrzenia, że ich szeregi zasilają również nieźli chemicy.
- Coś jeszcze?
- Ciała pozostawiają nietknięte lub masakrują twarz by był problem z identyfikacją. Oczywi-ście priorytetem jest zniszczenie tatuażu.
- A Wilki?
- Dotkliwe pobicie. Również ślady na torsie. Póki co nie wiemy jak to robią, ale to wygląda tak jakby człowieka zaatakował prawdziwy wilk.
- Masz na myśli wilcze pazury?
- Dokładnie.
- Cóż, mamy niemal pewność, że nasz nieboszczyk padł ofiarą mafijnych porachunków.
- Módlmy się o to, żebyśmy nie weszli w sam środek tej wojny…
* * *
Ciepły kubek skutecznie ogrzewał jej zimne dłonie. Tempe siedziała w swoim gabinecie wpatrując się w ekran komputera. Myślała. Myślała o tajemniczym mężczyźnie i o tym co powiedział im Sully. Nagle odezwał się telefon.
- Halo?
Cisza.
- Halo? - powtórzyła.
Usłyszała skrobanie.
- Odczep się - rzuciła do słuchawki i rozłączyła się.
Do gabinetu weszła Angela.
- Udało mi się ustalić jego tożsamość.
- Opowiadaj.
- Juan Gonzales. Drobny złodziejaszek. Ostatni wyrok odsiadywał dwa lata temu za pobicie. Był na warunkowym. Miał dwadzieścia siedem lat. Latynos. Mieszkał w ubogiej dzielnicy z matką i młodszym o rok bratem.
- Niezbyt opłaciło mu się wchodzić na drogę bezprawia.
Brennan zamilkła.
- Trochę przeraziło mnie to co mówił Sully. - Angie wzdrygnęła się.
- Nie tylko ciebie. Trudno uwierzyć, że są na świecie tacy ludzie.
- I że być może spotykamy ich na ulicy.
- Dokładnie.
Tempe zaczęła się bawić swoim pierścionkiem. Angela zmierzyła ją bacznym wzrokiem.
- Wciąż o nim myślisz?
- Tak.
- Musisz zacząć żyć na nowo.
- Angie gdyby zabrakło Jacka przestałabyś o nim myśleć? Łatwo by ci było zacząć wszystko od początku?
- Wątpię. - artystka dotknęła ręką brzucha.
- Właśnie dla tego o nim myślę. On zawsze będzie żył we mnie. Dosłownie i w przenośni.
- Masz rację Tempe.
- Może kiedyś zacznę myśleć o nim w innych kategoriach.
Angela nic nie powiedziała. W drzwiach pojawił się Sully.
- Zbieraj się.
- Po co?
- Spotkanie z informatorem. To nasza wtyczka w szeregach Demonów. Zaczyna się robić ciekawie i niebezpiecznie.
Część IV
Pogrążone w mroku ulice rozświetlał jedynie mdły blask latarni. Sully zatrzymał auto w jed-nym z ciemnych, ślepych zaułków. Uważnie obserwował otoczenie.
- Na co czekamy?
- Informator powinien już tu być.
Nagle zobaczyli lekko przygarbionego mężczyznę z papierosem w dłoni i kapturem naciągniętym na głowę. Przybysz dał umówiony znak zapalając zapalniczkę.
- To on. Idziemy.
Tempe wszyła z samochodu i podążyła za Sullym. Obcy mężczyzna przyglądał jej się z zacie-kawieniem. Miła latynoskie rysy twarzy i trzydzieści parę lat.
- Kim ona jest? - zwrócił się do Sullyego
- Dr Temperance Brennan, współpracujemy razem - przedstawił ją - Agent Specjalny Eduardo Sanches, szerzej znany jako Eduardo Marcone.
- Domyślam się, że to pan jest ową wtyczką - powiedziała zanim ugryzła się w język.
- Nie myli się pani - uścisnął jej dłoń -
- Możemy wracać do sprawy?
- Mam nadzieje, że jest pani równie bystra jak piękna, bo to co powiem jest ważne i ma zo-stać tylko między nami.
- Słuchamy.
- Wśród Demonów zaczyna się robić nieprzyjemnie.
- Co masz na myśli?
- Każdy każdego podejrzewa. Nikt nie jest bezpieczny.
- Znałeś Juana Gonzalesa?
- Tak. To był nowicjusz. Facet nie miał żadnych skrupułów. Udało mu się wkupić w łaski jednej z większych szych.
- On nie żyje.
- O tym również słyszałem. Jego protektor jest wściekły. Nie daruje Wilkom, że zabili jego ulubieńca.
- Skąd wiesz, że to Wilki?
- Wszystkie mniejsze gangi się nas boją, jedynie z nimi prowadzimy cichą wojnę.
- Coś się szykuje? - Sully zmarszczył brwi.
- To pewne. Od jednego z chemików słyszałem, że zwiększyli produkcję cyjanku potasu. Nie objedzie się bez poważnych spięć. Wilki dopadły jednego z pomniejszych bossów. Facet zajmował się przemytem amfetaminy i ostatnio zaczął się babrać z organami.
- Dlatego go zabili?
- Wilki słyną z pazerności. Chodzą pogłoski, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w całych Stanach zniknęło kilku agentów, którzy za bardzo się zajęli śledztwami.
- Czy Demony maczały w tym palce?
- Sztandarową zasadą Demonów Nocy jest to, że starają się unikać styczności z FBI jeśli nie podejdzie na odległość dwóch kroków.
- A co jeśli podejdzie?
- Wtedy łapu-capu i po imprezie.
- Ty siedzisz w samym środku.
- Mnie na szczęście jeszcze nie wykryli.
- Jeszcze?
- W każdej chwili mogą mnie przyłapać.
- Nie wadzi ci takie niebezpieczeństwo?
- Nie. Będziemy w kontakcie - mężczyzna zgasił papierosa i odszedł znikając w ciemności.
Oni zaś wrócili do samochodu.
- Dlaczego on umyśle naraża się na coś takiego? - zapytała Tempe
- Eduardo?
- Mmm.
- Nie ma nic do stracenia. Jest samotnym strzelcem. Nie boi się zdemaskowania
Nie odpowiedziała.
- Z jego słów wynika, że Demony zamieszają wziąć odwet za śmierć Juana. Zanosi się na krwawą jatkę. Wpakowaliśmy się w sam środek wojny gangów.
- Myślisz, że nam też grozi niebezpieczeństwo?
- I to duże.
Milczała.
- Odwiozę cię do domu. Jutro rano zabiorę cię i przesłuchamy matkę Juana.
* * *
Tempe weszła do swojego mieszkania. Nastawiła wodę na herbatę i zajrzała do kalendarza. Następną wizytę u swojej pani kardiolog miała dopiero za dwa tygodnie. Lekarka powiedziała jej, że przeszczepione serce jest w wyśmienitym stanie i nie ma większych zastrzeżeń co do trybu życia pacjentki. Była dopiero szósta godzina a na dworze zapadła już głęboka noc. Tempe wyciągnęła z szafki leki. W tym momencie zadzwonił jej telefon.
- Halo?
- Pochwalony - odparł metaliczny głos.
- Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność?
- Nie mieszaj się do tej sprawy bo gorzko tego pożałujesz suko.
Usłyszała sygnał przerwanej rozmowy. Wzruszyła ramionami i odłożyła telefon. Po chwili zadzwonił ponownie. Zirytowała się.
- Masz mi do powiedzenia coś więcej? Czy okażesz się nic nie wartym monotematycznym dupkiem i znów mi powiesz, że jestem suką?
- Pożałujesz.
Cisza.
- Jakiś dzieciak się bawi - mruknęła do siebie i wyłączyła telefon. Usłyszała cichy szelest. Zaj-rzała do przedpokoju i zobaczyła przed drzwiami kopertę. Była biała i wyglądała podejrzanie niewin-nie. Była również za nadto opasła.
Tempe ostrożnie wzięła kopertę z podłogi i usiadła przy stole. Delikatnie rozerwała warstewkę kleju. To co zobaczyła w środku wprawiło ją w osłupienie. Na blat wysypały się zdjęcia. Jej zdjęcia. Z niemym przerażeniem uświadomiła sobie, że z pewnością jej obserwowana. Ostatnie zdjęcie było z dzisiejszego ranka, gdy stała nad grobem Bootha
Część V
Poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Zaczynało robić się niebezpiecznie. Tempe włożyła zdjęcie powrotem do koperty. W odruchu samoobrony sprawdziła drzwi i wszystkie okna. Stanęła na środku salonu i uważnie rozejrzała się dookoła.
- Cholera dlaczego ja nie mam broni? - zapytała sama siebie i natychmiast udzieliła odpowiedzi - Bo Seeley nie chciał żebym wyrządziła krzywdę sobie lub komuś innemu.
W zamyśleniu dotknęła pierścionka.
- Oh, Seeley gdybyś tu był - po jej policzku popłynęła łza.
* * *
- Szefie mam złe wieści.
- Mów.
- Psy zaczynają węszyć.
- Są blisko?
- Nawet bardzo. Prawdopodobnie mają wśród nas informatora.
- Jakim cudem?!
- Federalni włażą wszędzie. Są jak wrzód na dupie.
- Znajdź i zlikwiduj, ale najpierw przyprowadź do mnie.
- Tak jest szefie.
- W razie problemów nie patyczkuj się.
* * *
- Juan mieszkał na przedmieściach wraz z matką i młodszym o rok bratem
- Brat też należy do gangu? - zapytała Tempe
- Nie wiem. Nie był notowany.
- Co z ojcem?
- Nie żyje od kilku lat - Sully zatrzymał samochód - Jesteśmy.
Ulica była w opłakanym stanie. Wszędzie walały się różnego rodzaju śmiecie i papiery. Domy były w równie strasznym stanie. Prawdziwie uboga dzielnica. Zapukali do jednych z wielu drzwi. Otworzyła im lekko puszysta kobieta około pięćdziesiątki.
- W czym mogę państwu pomóc? - miała silny hiszpański akcent.
- Pani Esperanza Gonzales?
- Si.
- Agent Specjalny FBI Timothy Sullivan, dr Temperance Brennan. Chcielibyśmy z panią porozmawiać.
- Zapraszam do środka.
Wnętrze domu okazało się równie niesympatyczne jak całe jego otoczenie. Pani Gonzales zaprosiła ich do małego salonu.
- Co państwa sprowadza do mnie?
- Chcielibyśmy zapytać o pani syna.
- Którego?
- Juana.
- Dios Mio! Co tym razem nabroił?
- Nie popełnił żadnego przestępstwa. Chcemy zadać pani tylko kilka pytań.
- Słucham.
- Kiedy widziała go pani ostatni raz?
- Ostatni raz? Jakieś trzy lub cztery tygodnie temu.
- Nie zaniepokoiło to pani?
- Juan powiedział, że wyjeżdża na kilkanaście dni. Nie mówił na ile dokładnie, więc założyłam, że jeszcze nie wrócił.
- Czy syn miał częste kłopoty z prawem?
- Nie. Tylko raz odsiadywał wyrok, ale niesłuszny.
- Zadawał się z kimś podejrzanym?
- Jego koledzy, z którymi niedawno się zaprzyjaźnił byli nieco inni.
- To znaczy?
- No wie pan. Kolczyki gdzie tylko można, tatuaże z trupimi czaszkami.
- Tatuaże?
- Tak. Mało nie dostałam zawału jak Juan zrobił sobie taki na ramieniu.
- Rozumiem. Czy zachowywał się podejrzanie przed tym wyjazdem?
- Był trochę bardziej nerwowy.
- Tylko tyle?
- Tak.
- Czy słyszała pani kiedykolwiek nazwę Demony Nocy?
- Nie.
Gdzieś blisko trzasnęły drzwi. W progu pojawił się młody chłopak.
- Carlos dobrze, że już jesteś. To mój młodszy syn. Ci państwo są z FBI.
- Psy?
- Carlos, wyrażaj się kulturalnie. Pytali o Juana.
- A co oni do niego mają?
- Chcieli zadać kilka pytań.
- Pytań? Oni znowu chcą go przyskrzynić - powiedział z wyrzutem - A wam radzę nie mieszać się w te sprawy bo możecie pożałować - zwrócił się do Tempe i Sullyego.
- Carlos! - matka się zirytowała.
Chłopak zniknął na schodach.
- Mam nadzieję, że nie poczuli się państwo urażeni.
- Czy pani młodszy syn był zżyty z Juanem?
- Bardzo. Nie mieli przed sobą tajemnic.
- Czy Carlos znał kolegów brata?
- Często razem przesiadywali.
- On też ma tatuaż na ramieniu?
- Nie wiem. Nawet gdyby miał to raczej by się do tego nie przyznał.
- A obiła się pani o uszy nazwa Wilki Cienia?
- Nie. A ma to jakiś związek z moim synem?
- Owszem i to duży. Pani syn należał do wrogiego Wilkom ugrupowania i obawiamy się, że właśnie to przypłacił życiem. Przykro mi, ale znaleźliśmy ciało pani syna - na twarzy Sullyego nie widać było żadnych uczuć.
Kobieta zakryła dłonią usta i cicho zapłakała.
* * *
- Zeznania matki na nie wiele nam się zdadzą - Tempe wsiadła do samochodu.
- Juan musiał sporo przed nią ukrywać.
- Jego brat był chyba bardziej z nim związany.
- Po za tym istnieje ryzyko, że też jest w szeregach Demonów.
- Nie dowiemy się póki nie sprawdzimy.
- Sprawdzić może to jedynie poprzez uzyskanie nakazu, ale na razie nie mamy podstaw do tego.
- Za mało dowodów.
- Właśnie.
- Odwieź mnie do Instytutu.
- Okej.
* * *
Tempe spędziła niemal cały dzień zajmując się papierkową robotą. Ślęczenie nad raportami nie było jej ulubionym zajęciem, ale musiała to doprowadzić do końca. Od totalnego załamania ner-wowego uratowała ją Angela, która swoim szczęściem wypełniła cały gabinet.
- Słodziutka, poślij te papiery do wszystkich diabłów i rozerwij się.
- Jak mam się niby rozerwać? To fizycznie niemożliwe.
- Wiesz o co mi chodzi.
- W tym momencie nie.
- Czyżby obwody ci się przegrzały?
- Na to wygląda. - uśmiechnęła się. - Jak się czujesz?
- Całkiem nieźle biorąc pod uwagę mój stan. Pochłaniam tony słodyczy.
- Co na to Jack?
- Mówi, że robię się jeszcze bardziej słodka niż przedtem.
- Może ma rację.
- Tak na pewno. Może niekoniecznie jestem słodsza, ale cięższa o parę kilogramów.
- Po porodzie powinnaś szybko wrócić do dawnej wagi.
- Mam nadzieję. Urocze oponki nie są w modzie.
- Oj Angie, jestem pewna, że nawet z kilkoma małymi oponkami Jack patrzyłby na ciebie tym samym wzrokiem co teraz.
- Potrafisz przywrócić wiarę w człowiek. A jak ty się czujesz?
Tempe opowiedziała przyjaciółce o dziwnych telefonach i zdjęciach, które ktoś jej podrzucił. Ta z kolei najpierw rozdziawiła usta w niemym zdziwieniu a potem zatrzęsła się z przerażenia.
- Powiedz o tym Sullyemu. Niech coś z tym zrobią.
- Co mam mu powiedzieć? Że jakiś facet wydzwania do mnie i podsyła mi zdjęcia?
W tym momencie rozległ się dźwięk oczekującego połączenia.
Część VI
W tym momencie rozległ się dźwięk oczekującego połączenia. Tempe spojrzała na wyświe-tlacz i odetchnęła z ulgą.
- To tylko Russ.
* * *
Tempe wróciła wieczorem do domu i włączyła telewizor. Przed nią widniała perspektywa kolejnego samotnego wieczoru. Niezbyt jej się to uśmiechało. Zażyła leki i z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach zasiadła na kanapie. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- No nie… - podeszła do nich z zamiarem wygarnięcia wieczornemu gościowi co o nim myśli.
Z rozmachem pociągnęła za klamkę i stanęła jak wryta. Przed nią stał Booth. Taki z krwi i ko-ści. A co najważniejsze żywy. Cofnęła się kilka kroków do tyłu i zakryła usta dłońmi.
- O mój Boże…
- Pochwalony Tempe.
- Przecież ty nie żyjesz.
- Jak to nie? Jestem tutaj z tobą - zatopiła się w jego łagodnych oczach.
- Ale to nie możliwe.
- Nie jestem duchem - dotknął jej dłoni.
Poczuła przyjemne dreszcze i rozpłakała się. Nie mógł patrzeć na jej łzy. Przyciągnął ją do siebie i objął. Wtuliła się w niego jak ufne dziecko a jej słone łzy moczyły jego marynarkę.
- Cicho… - pocałował ją w czubek głowy.
- Gdzieś ty był przez ten cholerny rok?! - jej twarz zaczerwieniła się ze złości.
Uwolniła się z jego ramion i złożyła ręce na piersi. Z zacięciem spojrzała mu w twarz.
- Kochanie…
- Mów!
- Musiałem załatwić kilka spraw.
Zanim się zdążył zorientować otrzymał bolesny cios. Wściekłą Tempe wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Kilka spraw?! A co to za ważne sprawy! Myślałam, że nie żyjesz! Wyuczyłam się te cholernego listu na pamięć! Wariowałam na samą myśl o tym, że dobrowolnie poddałeś się operacji, żebym ja mogła żyć! Wiesz jakie to było dobijające?! Nie do cholery nie wiesz, bo nie odczułeś tego na własnej skórze!
- Uspokój się.
- Seeley, ty nie wiesz co ja czułam.
Przytuliła się niego. Czuła przyjemne ciepło sączące się przez materiał ubrania. Gdzieś blisko zaczął dzwonić telefon.
- Nie odbieraj.
Pochylił się żeby ją pocałować i nagle wszystko zniknęło a ona poczuła pieczenie policzka. Tempe obudziła się w pozycji twarzą w twarz ze stołem. Z całą mocą uświadomiła sobie, że to był tylko cholerny sens.
- Fuck! - powiedziała na głos.
Tak chciała żeby to była prawda.
* * *
Agent Specjalny FBI Jacob Ryan usiadł za biurkiem i rozłożył przed sobą akta sprawy nad którą ostatnio pracował. Przedmiotem dochodzenia była działalność pomniejszych gangów na rynku narkotykowym. Ryan miał przeczucie, że wpakował się w coś dużo większego. Żona ostrzegała go aby nie brał tej sprawy, ale on się uparł.
Na zegarku wybiła jedenasta. Dom pogrążył się niemal w całkowitej ciszy. Nagle usłyszał dziwny szelest jakby ktoś przechodził przez korytarz. Agent sięgnął po broń i odbezpieczył ją. Zbliżył się do drzwi gabinetu. Delikatnie je pchnął a one zaskrzypiały w proteście. Korytarz był pusty i bardzo cichy. Podejrzanie cichy. Ryan uniósł ramiona ustawiając broń na wysokości twarzy. Znów usłyszał ciche kroki tym razem za swoimi plecami. W następnej sekundzie głowa eksplodowała potężnym bólem i nastała ciemność.
Obudził rozdzierający ból w podstawie czaszki. Brakowało mu powietrza w płucach. Siedział na krześle. Nadgarstki i kostki u nóg miał ciasno związane. Nie mógł się ruszyć. Przed sobą zobaczył mężczyznę ubranego w czarny, kamuflujący strój. Nieznajomy wpatrywał się w agenta roziskrzonymi oczami w kolorze ciemnej czekolady. W palach obracał broń Ryana.
- Powiedz mi no ptaszku, czy opłacało ci się pakować w tę sprawę?
Agent milczał.
- Nie chcesz gadać? A szkoda.
Przybysz wyciągnął z kieszeni czarne rękawiczki. Z resztą bardzo dziwne. Każdy palec wykończony był elementem z czystego metalu. Agentowi przyszło na myśl tylko jedno skojarzenie. Imitacja wilczych pazurów a co za tym idzie Wilki Cienia. Już wiedział co go czeka.
- Domyślam się, że wiesz jaki będzie twój koniec. - mężczyzna zaśmiał się szyderczo.
Podszedł do agenta i rozpiął koszulę na jego torsie. Zaczął powoli wbijać metalowe pazury w ciało. Żaden mięsień na twarzy agenta nie drgnął. Tylko w jego oczach widać było ból. Mężczyzna głębiej wbił ostrza i pociągnął do dołu. Z ran na torsie trysnęła krew.
- Powiedz mi co wiesz na nasz temat.
- Odwal się. - agent splunął mu w twarz.
Oczy mężczyzny zapłonęły gniewem. Zamachnął się i metalowymi pazurami rozorał swej ofierze policzek.
- Pamiętaj, że z Wilkami Cienia się nie zadziera.
Nieznajomy chwycił za broń i wycelował. Ostatnim widokiem jaki ujrzał Ryan przed śmiercią była lufa mierząca prosto w jego głowę. Potem nie było już nic.
Część VII
19 listopada 2008
Jak to jest nie mieć przeszłości? Jak nauczyć się żyć z ziejącą pustką dziurą w pamięci? Cóż, ja wciąż się uczę. Straciłem pamięć. Moje wspomnienia obróciły się wniwecz. Czuję się tak jakby ktoś wyrwał cząstkę mojej duszy, jakbym wcześniej w ogóle nie istniał. Patrzę w lustro i nie wiem kim jestem. Rok temu wszystko się rozsypało. Lekarz orzekł niemal całkowitą amnezję. Ledwie pamiętałem swoje imię i nazwisko. Trudno mi jest funkcjonować bez jakichkolwiek, nawet zamglonych wspomnień. Na początku nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Pamięć może nigdy nie powrócić, a ja muszę nauczyć się z tym żyć.
Niemal dwanaście miesięcy temu jakaś kobieta znalazła mnie w lesie z poważnymi śladami pobicia. Wylądowałem w szpitalu w Montgomery. Ponoć byłem w stanie krytycznym. Miałem obrzęk mózgu wywołany silnymi ciosami w głowę. Lekarze powiedzieli, że cudem jest to, że w ogóle żyję. Miałem złamaną nogę, poważnie uszkodzone biodro i zwichnięty obojczyk. Do tego byłem mocno poobijany i trochę poobdzierany.
Ta kobieta, która mnie znalazła - Hester White - zaopiekowała się mną. Do dzisiaj nie wiem co nią kierowało. Pod jej czujnym okiem przez jakieś pół roku spokojnie wracałem do zdrowia. Ze względu na uszkodzone biodro musiałem wspierać się na kulach, a samo chodzenie sprawiało mi sporo trudności. Czasem przychodziły chwile załamania. Wtedy miałem ochotę umrzeć. Czułem się bezradny wobec tak obcego dla mnie świata. Nie pamiętam gdzie się urodziłem, kim są moi rodzice, gdzie pracowałem. Nie wiem nawet czy miałem żonę, dziecko. Nic nie wiem. Wokół mnie jest pustka. Od czasu do czasu pojawiają się nic nie znaczące strzępy wspomnień, z których ku mojej rozpaczy nie mogę nic wywnioskować a to wcale nie pomaga. Jednak wtedy doznaję czegoś dziwnego, czegoś w rodzaju deja vu. Jestem niemal pewien, że w moim życiu był ktoś, kogo darzyłem uczuciem. Jednak jest to tak mgliste i zagmatwane wspomnienie, że nie sposób się w nim rozeznać. Czasem nawiedzają mnie senne koszmary. Wtedy budzę się i czuję jakbym unosił się w piekielnej próżni.
Hester to bardzo miła osoba. Stara się pomagać mi jak umie. Jednak ostatnio coś zaczęło z nią dziać. Stale widzę smutek w jej zielonych oczach. Umyśle trzymam się od nie z daleka, by potem nie żałować czegoś czego nie da się odwrócić. Być może ranię ją tym, ale lepiej będzie dla nas obojga jeśli pozostaniemy w takim oto układzie. Co jeśli istotnie istniała w moim życiu jakaś kobieta, którą kochałem? Nie mam siły szukać na to odpowiedzi. Nie mam żadnego punktu zaczepienia. Niczego. Tylko fragment dowodu osobistego. Fragment z imieniem i nazwiskiem. Cała wiedza o mojej przeszłości ogranicza się do ledwie dwóch wyrazów: Seeley Booth. Tak się nazywam. Nie wiem jak znalazłem się w Montgomery, nie wiem skąd się w ogóle wziąłem, co robiłem, gdzie mieszkałem. To pozostaje w tym momencie jedną wielką zagadką, która w najbliższym czasie raczej nie znajdzie odpowiedzi. Ciężko mi z tym, ale wyjaśnienia poszukam kiedy zbiorę wystarczająco dużo siły na to aby nie bacząc na nic iść do przodu.
Jeśli chodzi o mój charakter, odkryłem kilka ciekawych faktów. Już wiem, że jestem człowiekiem nieustępliwym i upartym. Wiem również, że jestem niebywale czujny a moje zmysły nastawione są na odbiór bodźców zewnętrznych. Może to pozostałość po pracy w policji lub w innej organizacji zajmującej się ściganiem przestępców? Nie wiem skąd tak śmiały wniosek pojawił się w mojej głowie, ale stało się.
To, że być może pamięć wróci, daje mi nadzieje na odzyskanie dawnego życia.
Seeley zamknął notatnik i sięgnął po stojącą przy stole kulę. Chwycił ją i próbował wstać. Na jego twarzy malowały się oznaki wysiłku. Mięśnie napięły się. Zachwiał się niebezpiecznie ale zdołał utrzymać równowagę. Poczuł dotkliwy ból w prawym biodrze. Dopiero niedawno zaczął w miarę normalnie chodzić, ale co jakiś czas urazy dawały o sobie znać. Pokuśtykał do kuchni. Na stole znalazł kartkę od Hester. Pisała, że obiad jest gotowy w lodówce. Kartka powrotem wylądowała na blacie. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Seeley podążył w tamtą stronę. Gdy je otworzył ze zdziwieniem spostrzegł na progu dwóch kompletnie mu obcych mężczyzn. Obydwaj ubrani byli w czarne płaszcze.
- Kim panowie są?
- Seeley Booth? - odparł pytaniem jeden z nich.
- Tak to ja. W czym mogę pomóc?
- Możemy wejść? Chcielibyśmy z panem porozmawiać.
- Oczywiście.
Dwaj mężczyźni uważnie rozglądali się po wnętrzu małego domku.
- Co panów do mnie sprowadza?
- Agenci Specjalni FBI Andrew Lookwood i Steven Berkley, chcemy uzyskać od pana pewne informacje dotyczące sprawy sprzed roku.
- Jakiej sprawy? Przepraszam, ale ja nic nie pamiętam.
- Wiemy, że ma pan amnezję, ale lekarz powiedział, że to tymczasowe.
- A to dziwne bo mnie powiedzieli, że mogę już nie odzyskać pamięci.
- Chyba nie przyjechaliśmy tu po to aby rozpatrzyć ten medyczny przypadek - odezwał się drugi agent.
- Słusznie. Sądzimy, że jest pan w posiadaniu informacji, które mogą doprowadzić nas do rozbicia jednego z większych gangów w kraju.
- Ale na co ja wam się przydam skoro nic nie pamiętam?
- Ze względu na te informacje może być pan w poważnym niebezpieczeństwie.
- Jak poważnym?
- Prawdopodobnie nie udało się im zabić pana za pierwszym razem, więc mogą spróbować jeszcze raz.
- Próbowali mnie zlikwidować?
- W ciągu ostatniego roku zniknęło kilku agentów federalnych związanych z śledztwem. Wszyscy oprócz pana nie żyją.
To nie była zbyt przyjemna perpektywa.
- Byłem agentem?
- Tak. Przewidujemy, że był pan zbyt blisko odkrycia sedna sprawy i dlatego został pan sprzątnięty.
- Przecież przez ten rok mieli mnie jak na tacy.
- Może czekali aby sprawdzić co pan dokładnie pamięta.
- W każdym bądź razie - zaczął drugi agent - musimy panu zapewnić ochronę.
- I dostaliśmy polecenie aby sprowadzić pana do Waszyngtonu.
Booth milczał.
- Agenci, którzy mają na oku pańską partnerkę twierdzą, że ostatnio dostaje ona podejrzane telefony i paczki.
Tego było już za wiele.
- Kim jest ta kobieta?
- Antropolog sądowa dr Temperance Brennan.
- Nic mi to nie mówi.
- Dostaliśmy polecenie i musimy je wykonać. Kiedy będzie pan gotowy?
- Jutro.
- Przyjedziemy po pana rano.
Zatrzasnęły się drzwi. Umysł Bootha eksplodował od nadmiaru informacji. Czuł się bezradny. Przynajmniej wiedział kim jest. A raczej kim był. Była agentem federalnym. Miał nadzieje, że może dr Brennan będzie w stanie udzielić mu większej liczby informacji o jego osobie i o przeszłości, która nadal pozostawała wielką zagadką…
Część VIII
Dwa dni później Tempe obudziła się w podłym humorze. Wczorajszy sen tylko pogorszył jej i tak już zepsute samopoczucie. Śniadanie, herbata i leki. Każdy dzień zaczynał się zawsze od tych trzech rzeczy. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Tempe aż się wzdrygnęła. Gdzieś w jej sercu zrodziła się nadzieja, że tamten sen się spełni. Podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Psychicznie przygotowała się na szok, ale po drugiej stronie progu nikogo nie było. Wyjrzała na korytarz. Był pusty. Już miała zamknąć drzwi gdy zobaczyła kopertę na wycieraczce.
- No nie, tylko nie kolejne zdjęcia - Tempe wzięła ją i weszła do mieszkania.
Gdy otworzyła kopertę jej oczy rozszerzyły się z przerażenie. Złapała płaszcz i wzburzona wyszła z mieszkania.
Sullyego znalazła w biurze FBI gdy mordował się ze stosem papierów. Rzuciła mu na biurko kopertę.
- Co to jest? - agent był w lekkim szoku.
- Zobacz sam.
Sally rozłożył zdjęcia na biurku.
- Skąd to masz?
- Ktoś to dzisiaj podrzucił pod drzwi mojego mieszkania.
- Byłem tam gdzie zrobiono te zdjęcia.
- To znaczy gdzie?
Sully uważnie oglądał zdjęcia, na których ktoś uwiecznił niedawno popełnione morderstwo.
- Ten mężczyzna na zdjęciach to Agent Specjalny Jacob Ryan. Dwie noce temu razem z żoną został zamordowany we własnym domu.
- Zamordowany?
- Prawdopodobnie dlatego, że węszył wokół narkotykowego imperium.
- Sądząc po śladach załatwił go Wilk.
- Bardzo trafne spostrzeżenie.
Zadzwonił telefon. Sully podniósł słuchawkę. Tempe z niepokojem patrzyła jak na jego twa-rzy. Rzucił do słuchawki kilka niewybrednych przekleństw i rozłączył się.
- Stało się coś?
- Mamy poważne kłopoty.
- Jakie?
- Demony załatwiły nam informatora i możemy być pewnie, że wiedzieli z kim się wtedy spotkał.
- Delikatnie mówiąc oboje mamy przechlapane prawda?
- Prawda.
* * *
- Szefie, informator został zlikwidowany.
- Doskonale.
- Nie wiemy jednak dokładnie ile informacji zdołał przekazać federalnym.
- Lepiej się dowiedz.
- Wiemy, że spotkał się z dwójką ludzi parę dni temu. Jedną z nich był agent FBI.
- A druga?
- Na pewno nie pracuje dla federalnych. Kapuś powiedział, że jest antropologiem sądowym.
- Znajdź i zlikwiduj wszystkich, którzy mieli jakikolwiek związek z tą sprawą.
- Tak jest.
- I jeszcze jedno.
- Słucham.
- Czuję, że ci dwoje podpadną również Wilkom. A nie chcemy przecież by ktoś nas uprzedził, nieprawdaż?
* * *
- Angie, pomóż - Tempe usiadła w fotelu obok przyjaciółki, która zawzięcie rysowała coś na białej kartce.
- Kogo mam kopnąć w kostkę?
- Sully…
Angela głośno zaczerpnęła powietrza.
- Co ta kreatura ci zrobiła?
- Nic.
- No powiedz. Tknął cię? Pamiętaj, zły dotyk boli całe życie.
- Angie, uspokój się - cała chęć wyżalenia się wyparowała z Tempe jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- No dobra. Mów, a ja ci nie będę przerywać.
Tempe opowiedziała jej o zdjęciach i o tym co powiedział Sully.
- Nie wygląda to zbyt przyjemnie.
- Mam złe przeczucia.
- Nie lepiej żeby załatwili ci ochronę?
- Nie wiem Angie. Stanie się coś złego.
- Nie mów tak. Liczy się pozytywne myślenie.
- Ostatnio nie potrafię myśleć w jasnych barwach.
- Może powinnaś się trochę rozerwać? - Angie wzięła ją za rękę.
- W głowie mam taką pustkę jak wtedy gdy dowiedziałam się prawdy. Wiesz o Seeleym.
- Kochanie, nie możesz żyć tylko przeszłością. Tak już jest, że czasem ci którzy nas kochają i których my kochamy odchodzą. Czasem zbyt wcześnie, ale nic nie możemy na to poradzić. Jednak oni zawsze będą żyć w naszych myślach i sercach. On zawsze będzie przy tobie, nawet jeśli ty nie będziesz czuła jego obecności.
- Skąd ty bierzesz te pokłady optymizmu?
- Sama nie wiem, ważne że jest - uśmiechnęła się.
- Co tam rysujesz?
- To jak wyobrażam sobie twarz naszego dziecka.
- To ja nie będę ci przeszkadzać - Tempe zabrała torebkę i poszła do swojego gabinetu.
Po drodze złapała ją Cam. Wyglądała tak jakby zobaczyła ducha. Spojrzała Temperance prosto w twarz.
- Stało się coś?
- Módl się o to, żeby twoje serce wytrzymało to co zobaczysz w swoim gabinecie.
Odeszła. Pełna obaw Tempe podążyła we wcześniej obranym kierunku. Odważnie przekroczyła próg i stanęła jak wryta. Pierwsze co trafiło do jej świadomości to wpatrujące się w nią łagodne oczy o odcieniu ciemnej czekolady
Część IX
- dr Brennan?
- Tak - odparła trochę nieprzytomnie.
Przed nią stał cały i zdrowy Booth. Prawdziwy. Z krwi i kości. Co jak co, ale tego że nie śpi była pewna. Krew odpłynęła jej z twarzy.
- Ty, ty…
- Co ja?
- Przecież ty nie żyjesz.
- Gdybym nie żył, chyba bym o tym wiedział. Niech pani usiądzie bo bardzo pani zbladła.
Tempe bezwiednie klapnęła na krzesło obrotowe.
- Przecież ty nie żyjesz - powtórzyła.
- Żyje.
- Nie.
- Tak.
- Nie!
- Duchem przecież nie jestem - Seeley nie bardzo wiedział do czego ma prowadzić ta konwersacja. - Mogłaby mi pani odpowiedzieć na kilka pytań?
- Tak jasne. - wciąż była w szoku.
Dopiero teraz spostrzegła, że Seeley używa kuli przy chodzeniu.
- Co ci się stało?
- Uszkodzone biodro - usiadł naprzeciwko niej - Byliśmy partnerami prawda?
- Tak, ale to chyba wiesz.
- Przez jaki okres czasu współpracowaliśmy ze sobą?
- Prawie cztery lata. Zaraz, zaraz… Czy ty masz amnezję? - teraz pojęła wszystko.
- Skutek urazów sprzed roku.
- Cholera… - Tempe zakryła usta dłonią - Częściowa czy całkowita?
- Całkowita.
- Czyli nie pamiętasz kompletnie nic?
- Wiem tylko tyle ile powiedzieli mi dwaj agenci, którzy przywieźli mnie do Waszyngtonu.
- Czyli co ci powiedzieli? - stanęła przy oknie.
- Twierdzili, że byłem agentem federalnym i że współpracowałem z panię.
- Mówili prawdę. Byłeś jednym z najlepszych agentów, z którymi miałam okazję pracować.
- Chyba nie na tyle dobrym bo komuś udało się mnie usunąć z horyzontu na niemal cały rok.
- Ja swoje wiem i moje zdanie się nie zmieni.
- Czy mogłaby pani…
- Nie mów do mnie per pani, czuje się staro.
- To jak mam się do pani zwracać?
- Zwykle mówiłeś do mnie Bones lub Temperance - nie wspominając o innych pieszczotliwych zdrobnieniach, pomyślała.
- Bones?
- Dlatego, że zajmuję się badaniem kości. Nigdy tego nie lubiłam, a ty zawsze to ignorowałeś.
- Miło dowiedzieć się o sobie czegoś nowego.
Uśmiechnął się a Tempe powoli popadała w czarną rozpacz. Był tak blisko a jednocześnie tak daleko. Był jak całkowicie obcy człowiek. Dużo by dała, żeby móc się do niego przytulić.
- A więc Temperance - znowu ta miękka nuta - opowiesz mi o mnie?
Była to dość nietypowa prośba. Serce jej krwawiło, ale zgodziła się.
- Od czego mam zacząć?
- Może od rodziny? No nie wiem, żona, dzieci, rodzeństwo.
Mało się nie rozpłakała gdy wspomniał o żonie i dzieciach.
- Twoi rodzice mieszkają w Nowym Jorku. Delia i Tom Boothowie. Masz młodszego brata Ja-reda, który służy w Marynarce wojennej. Jesteś kawalerem, ale za to masz ośmioletniego, wspaniałego syna Parkera.
- Mam syna?
- Tak. Jego matka odrzuciła twoje oświadczyny.
Milczał. Ustawiła się tak aby jej twarz nie była widoczna. Po policzku spłynęła samotna łza.
- Później nie było w moim życiu żadnej kobiety?
- Wolałabym nie odpowiadać na to pytanie.
- Rozumiem. A praca?
- Zanim zasiliłeś szeregi FBI byłeś snajperem.
- Zabijałem?
- Musiałeś. A potem postanowiłeś złapać w swoim życiu tylu przestępców ilu ludzi straciło życie z twojej ręki.
- Czyli?
- Czterdzieści dziewięć - głos stawał się coraz bardziej zdławiony.
Zamilkli oboje.
- A my? Czy łączyło nas coś więcej niż praca? - nie wiedział ile bólu sprawia jej to pytanie.
Tempe znów usiadła naprzeciwko niego. Jej policzki były mokre od niechcianych łez. Zdjęła z palca szafirowy pierścionek i położyła na szklanym blacie.
- Pierścionek zaręczynowy?
- Dostałam go… - przełknęła ślinę - …od ciebie zanim dowiedziałam się, że jestem chora.
- Byliśmy zaręczeni?
- Kiedyś i tak bym musiała ci o tym opowiedzieć, więc nie widzę sensu by to ukrywać. Tak, byliśmy zaręczeni.
Widziała bezgraniczne zdumienie na jego twarzy. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, pomyślała. Posmutniała jeszcze bardziej.
- Dzień później dowiedzieliśmy się, że jestem chora na białaczkę.
- Po tym, że żyjesz wnioskuję, że miałaś przeszczep szpiku.
- Tak miałam i nie tylko szpiku.
- Co to znaczy?
- Dostałam też nowe serce. Do dzisiaj myślałam, że mam je od ciebie, ale skoro żyjesz to znaczy, że dawcą był ktoś inny, a ja nie mam pojęcia kto leży w twoim grobie
Część X
Dla niego było już za wiele. Wstał z krzesła. Popatrzył łagodnie na Tempe.
- Dziękuję, że poświęciłaś mi swój czas. - ruszył w stronę drzwi.
- Poczekaj - powiedziała - Masz się gdzie zatrzymać?
- Znajdę coś.
- Nie szukaj. Twoje mieszkanie nadal stoi puste.
Tempe zabrała swój notatnik z szuflady i wrzuciła go to torebki. Laboratorium opustoszało co poniekąd oszczędziło im pełnych zdziwienia spojrzeń.
Mieszkanie Bootha wyglądało tak jak rok wcześniej. Nic się nie zmieniło. Tempe kupiła je gdy tylko wyszła ze szpitala. Do tej pory nie wiedziała co nią kierowało.
- Tutaj mieszkałem?
- Tak.
Powoli obszedł całe mieszkanie. W tym czasie Tempe usiadła przy kuchennym stole ściskając w dłoni pęk kluczy. Była roztrzęsiona i znów zbierało jej się na płacz.
- To jest Parker? - Seeley wskazał na zdjęcie małego, uśmiechniętego chłopca o blond kę-dziorkach.
- Tak.
- Jaki on jest?
- To bardzo inteligentny i bystry chłopiec, zupełnie jak jego tata.
- A jego matka?
- Rebecca? To piękna kobieta, choć czasami sama nie wie, czego chce od życia.
- Kochałem ją? - poczuła ukłucie bólu.
- Nie wiem. O tym nigdy nie wspominałeś.
- A co z tobą?
- Siłę swoich uczuć do mnie musisz ocenić sam. - wyciągnęła z torebki notatnik a z niego ko-pertę.
- Co to?
- List.
- Czyj?
- Twój. Angel dała mi go tuż po przeszczepie. To była moja jedyna pamiątka po tobie. Chciałabym, aby choć trochę pomogła ci zrozumieć przeszłość.
Położyła list na stole i wyszła. Obok nie zostawiła kartkę ze swoim numerem telefonu. Seeley sięgnął po białą kopertę i po chwili wahania otworzył ją.
* * *
21/22 listopada 2008
Minęła północ a ja nadal tkwię jakby w transie. Nie mogę spać. Nie mogę przestać myśleć o nim. On żyje. Wrócił. Przez rok myślałam, że jest stracony na zawsze. A tu nagle ni z tego z ni owego znowu wkroczył w moje życie, które z trudem poskładałam w jako taką całość. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Gdy zobaczyłam go w moim gabinecie mało nie dostałam zawału. Potem chciałam się do niego przytulić a na końcu rozszarpać na strzępy. Jednak czułam, że coś się zmieniło. Pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak było to jak się do mnie zwrócił. Prawie nigdy nie mówił do po nazwisku. Uważał, że to zbyt oficjalne jeśli spędza się ze sobą niemal całe dnie. Potem powiedział, że stracił pamięć. Wtedy wszystko się zawaliło. Ta wiadomość jak nóż trafiła w samo serce. Jedyne co poczułam to przejmujący chłód przerażenia. Siedział przede mną cały i zdrowy a co najważniejsze żywy. Nie był jednak tym samym mężczyzną, który pokazał mi świat i który nauczył mnie kochać prawdziwie. A przynajmniej nie w pełni. Nie wiem co mam robić. Wszystko w nim jest mi tak dobrze znane, a jednocześnie takie obce. Chciałabym, żeby wszystko było tak jak dawniej. Chciałabym znaleźć schronienie w jego ramionach, zapominając o całym świecie, nie myśląc o tym, że ktoś poluje na nas poluje. To marzenie jest dalekie od realizacji. To mnie boli najbardziej. To, że nie mam wpływu na to czy odzyska pamięć. Boże, dlaczego nam to zrobiłeś? Dlaczego zabrałeś mu wszystkie wspomnienia, nawet te najgorsze? Co zrobiliśmy, że spotkało nas coś takiego? Czy nie dość wycierpieliśmy? Pytań są setki, a odpowiedzi brak. Większość z tych kwestii na zawsze pozostanie bez rozwiązania.
Nigdy nie byłam specjalnie uczuciowa, ale wydarzenia ostatniego roku całkowicie mnie zmieniły. Wypłakałam już niemal wszystkie łzy. Jestem bezradna. Nie wiem co mam robić i najgorsze jest to, że nikt mi nie może pomóc. Nikt. Jedynym ratunkiem dla znękanej duszy są wspomnienia. Jednak i one wkrótce zbledną, a ich kontury zamaże czas. Są chwile gdy mam ochotę po prostu umrzeć. Dzisiaj nastąpiła jedna z nich. Jak mam nauczyć się żyć ze świadomością, że Seeley nie pamięta mnie a ni tego co między nami zaszło? Czy będę potrafiła się do niego zdystansować podczas gdy serce chce czegoś więcej? Szczerze w to wątpię. Mogę się zaciąć i być dla niego tylko przyjaciółką, ale to pozostawi ślady w mojej duszy. Czy tego właśnie chcę? Nie. Chcę aby odzyskał pamięć, aby tak jak dawniej droczył się mną, polemizował z Hodginsem albo kłócił ze Sweetsem. Podobno nadzieja umiera ostatnia, a ja chcę z nadzieją patrzeć w przyszłość…
* * *
- Co jest?
- Mamy dobre wieści, jeśli tak to można nazwać.
- Słucham.
- Jeden ze współpracowników pani doktor wylądował w szpitalu.
- Żyje?
- Ledwie.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Jak do tego doszło?
- Przyczailiśmy się na niego gdy wychodził z pracy. Dopadli go kilka ulic dalej.
- Domyślam się, że poszło szybko i boleśnie.
- Chłopaki trochę mocniej go poturbowali.
* * *
Rano Tempe była trochę nieprzytomna. Nie spała prawie całą noc. Udało jej się usnąć dopiero nad ranem. Wtedy dopadły ją senne koszmary. Bez perspektyw na udany dzień i ze złymi przeczuciami zażyła leki i zjadła lekkie śniadanie. Zdzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Angela nie dawała za wygraną.
- Halo?
- Tempe? - głos Angeli był roztrzęsiony.
- Angie? Co się stało? - zaniepokoiła się.
- Tempe, stało się coś strasznego. - usłyszała cichy szloch.
- Ale co?
- Jack miał wypadek. Jest w krytycznym stanie - przyjaciółka zaczęła płakać.
Ta wiadomość zmroziła Temperance do szpiku kości.
Część XI
Ta wiadomość zmroziła Temperance do szpiku kości. Angie podała jej adres szpitala.
- Będę za chwilę. - wysłała smsa do Cam.
Wychodząc z mieszkania Tempe znalazła na wycieraczce kopertę. Nawet nie zaglądając do środka wiedziała co tam znajdzie.
Szczęściem było, że ulice Waszyngtonu wyglądały jak wymarłe. Nie bacząc na nic Tempe złamała z pół tuzina przepisów drogowych. Prowadząc samochód gorączkowo biła się z myślami. Kto mógł zaatakować Hodginsa? Komu zależało na tym by rozbić zespół? Czy to ma związek z tą sprawą? Pytania wciąż się piętrzyły a odpowiedzi nadal było niewiele.
Nie cierpiała szpitali. Wszystko w nich jest takie cholernie białe. Jej niechęć do ośrodków medycznych dodatkowo pogłębiła choroba sprzed roku. Od tamtej pory unikała ich jak ognia, a dziś znów musiała przekroczyć próg tejże instytucji.
W recepcji spytała o Hodginsa, a pielęgniarka dyżurna skierowała ją na oddział OIOM-u. Tempe znalazła tam też załamaną Angelę.
- Angie?
- Dobrze, że jesteś.
- Co się stało?
- Dzisiaj nad ranem zadzwonili ze szpitala, że Jack został potrącony przez auto. - głos przyja-ciółki był nabrzmiały od łez.
- Kiedy?
- Wczoraj wieczorem.
- Jaki lekarz się nim zajmuje?
- Nie wiem, nie pamiętam nazwiska.
Z sali obok wyszedł lekarz w białym kitlu.
- Porozmawiam z nim - Tempe wstała. - Panie doktorze?
- Nie tak oficjalnie Temperance. - lekarz uśmiechnął się do niej.
- Gary, oczekuje od ciebie konkretnych informacji.
Gary Cross był znajomym Tempe jeszcze z czasów studenckich.
- Udzielę ci ich, jeśli będę mógł.
- Ty zajmujesz się Jackiem Hodginsem?
- Tak.
- Jaki jest jego stan?
- Nie mam zbyt dobrych wieści.
- Mów.
- Stan pacjenta jest krytyczny. Wystąpił obrzęk mózgu najprawdopodobniej na skutek ude-rzenia głową o jakąś twardą powierzchnię. Wystąpiło złamanie otwarte lewej nogi. Prawa ręka jest złamana w dwóch miejscach i nie wiadomo czy będzie kiedykolwiek w pełni sprawna. Kręgosłup jest na szczęście nieuszkodzony. Oprócz tego ma złamane kilka żeber, a jedno z nich przebiło płuco.
- Domyślam się, że jest nieprzytomny.
- W jego stanie to nawet lepiej.
- Będziesz w stanie informować mnie na bieżąco?
- Jasne, ale nikomu ani słowa.
- Dzięki.
W głębi korytarza ukazała się postać Camille. Wyglądała na bardzo zaniepokojoną.
- dr Brennan oczekuje wyjaśnień.
- Oni na nas polują.
- Kto?
Tempe wzięła Cam pod rękę i odeszła kawałek od załamanej Angeli.
- Możesz mi to objaśnić.
- Rozmawiałam dzisiaj z Sullym. Informator, który przekazał nam wieści z gniazda Demonów, nie żyje. W tej chwili cały gang wie z kim się spotkał. Nikt nie jest bezpieczny.
- Sugerujesz, że grozi nam niebezpieczeństwo?
- Tak to właśnie sugeruje. Wypadek Hodginsa na pewno nie był przypadkowy.
- Wiesz, że w tym momencie zachowujesz się zupełnie jak Jack?
- To znaczy?
- Snujesz teorię spiskową.
- Widać, współpraca z nim mi służy. Tak czy inaczej muszę dopaść Sullyego i pogadać z nim o tym.
- A Booth? - Cam trafiła w czułe miejsce.
- Mimo, że stracił pamięć jemu też może grozić niebezpieczeństwo.
- Amnezja?
- Twierdzi, że to pozostałość urazu sprzed roku.
- Angela wie?
- Nie. Nie wie o powrocie Bootha i lepiej nie zaprzątać jej tym teraz głowy. Zostaniesz z nią?
- Jasne. A ty dokąd?
- Dopaść Zardzewiały Miecz.
* * *
Tempe siląc się na spokój weszła do gabinetu Sullyego. Agent grzebał w stercie papierów zalegających na jego biurku.
- Witam dr Brennan.
- Nie mam czasu na formy grzecznościowe Sully. Jak duże niebezpieczeństwo nam grozi?
- Bardzo duże.
- Przydzielicie mnie i moim współpracownikom ochronę?
- Próbuje coś wskórać u Cullena.
- To się pośpiesz. Członek mojego zespołu został wczoraj nieprzypadkowo potrącony przez auto.
- Skąd wiesz, że to nie przypadek?
Rzuciła mu na biurko kopertę. Ze środka wysunęła się płytka CD.
- Ta płyta powinna być wystarczającym dowodem. Nie wiem co na niej jest, ale na pewno nie komedia romantyczna.
Sully włożył płytę do napędu CD-ROM swojego komputera. Nagrany na niej metaliczny głos informował o tym co za chwilę się zdarzy. Filmik miał długość pięciu minut. Tempe z bólem serca obserwowała jak auto uderza w Hodginsa.
- Ktoś miał niezłą zabawę nagrywając ten wypadek.
Materiał dobiegł końca. Zwykle na końcu filmu pojawia się już kultowy napis „The end”. Na tej płycie tekst został zmieniony na „Dead end” a pod spodem podpis „Demony Nocy”.
- No to mamy przynajmniej konkretny powód.
- Przydzielicie nam ochronę?
- Mamy niezbity dowód na to, że to nie był przypadek.
- A co z Boothem?
- Booth jest pod ochroną już o co najmniej trzech miesięcy.
Spiorunowała go wzrokiem a Sully uświadomił sobie, że powiedział za dużo.
- Wiedziałeś, że żyje?
- Temperance…
- Nic mi nie powiedziałeś?
- Daj mi wytłumaczyć…
- Kto jeszcze o tym wiedział? Całe biuro? I pomyśleć, że miałam do ciebie zaufanie.
- Temperance...
Nim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej wyszła. Musiała zobaczyć się z Seeleym. Może od niego czegoś się dowie. Szczerze w to wątpiła, ale warto mieć chociaż cień nadziei. Po drodze kupiła jedzenie na wynos w tajskiej restauracji i ciasto jabłkowe.
Własnymi kluczami otworzyła drzwi jego mieszkania. Gdzieś w mieszkaniu trzasnęły drzwi.
- Kto tam?
- To ja. Przyniosłam ci coś do jedzenia, żebyś przypadkiem nie zszedł z tego świata.
Zobaczyła go w drzwiach. Wyglądał odrobinę lepiej niż wczoraj. Ubrany był w dżinsy i błękitną koszulę. Oczywiście była niezapięta. Serce Tempe wykonało coś na kształt fikołka.
- Tajskie?
- Tak. Takie jak zawsze lubiłeś.
Zbliżył się do niej. Ona zaś na widok jego niemal nagiego torsu mało nie dostała zawału.
- Skąd masz te szramy?
Wskazała na pięć podłużnych nacięć równoległych do siebie.
- Lekarze nie wiedzieli skąd to mam.
- O cholera…
- Co?
Tempe złapała torebkę i wyciągnęła z niej notatnik. Pokazała mu komputerowy wydruk zdjęcia.
- Czy kiedykolwiek widziałeś ten tatuaż?
Booth przyglądnął się wytatuowanej na ramieniu głowie wilka z obnażonymi kłami.
- Tak.
- Gdzie?
- Na ramieniu Hester
Część XII
- Na ramieniu Hester.
- A kim jest Hester?
- Opowiem ci wszystko.
Usiedli przy stole.
- Słucham.
- Hester White to kobieta, która rok temu znalazłam mnie w lesie. Można powiedzieć, że żyje dzięki niej.
- Co było potem?
- Gdy wyszedłem ze szpitala nie miałem się gdzie podziać. Zaopiekowała się mną. Pod jej czujnym okiem wróciłem do zdrowia.
- Co ci właściwie było?
- Zwichnięty obojczyk, złamana noga. Obrzęk mózgu spowodował zanik pamięci. Do tej pory dokucza mi ból w uszkodzonym biodrze i dlatego muszę poruszać się o kulach.
- Lekarze nie wiedzieli skąd masz te ślady?
- Przypuszczali, że zaatakowało mnie jakieś zwierzę.
- Kiedy zdołałeś zauważyć ten tatuaż na jej ramieniu?
- Przypadkowo. Zahaczyła o coś ostrego i rozdarła rękaw akurat w tym miejscu. Wyglądała na lekko przestraszoną tym, że to zobaczyłem.
Tempe zaczerpnęła powietrza.
- Słyszałeś kiedykolwiek nazwę Wilki Cienia?
- Nie, a nawet jeśli to nie pamiętam.
- To jeden z największych gangów narkotykowych w Stanach. Prawdopodobnie chcieli cię zlikwidować.
- To samo powiedzieli mi ci dwaj agenci. Podobno posiadałem jakieś informacje, które mogły zaszkodzić narkotykowemu imperium.
- Pewnie, żyjesz ponieważ straciłeś pamięć.
- Sugerujesz, że jeśli ją odzyskam to mnie kropną?
- Miejmy nadzieje, że tego nie zrobią. - odparła - Trzeci raz twojej śmierci nie przeżyję - do-dała cicho.
- Trzeci raz?
- Mmm…
- Przeczytałem cały ten list, który mi wczoraj wieczorem zostawiłaś.
- I?
- Potrzebuję wyjaśnień.
- Pytaj. Jeśli będę w stanie to odpowiem.
- Co to była za sprawa, którą ci tak dopiekłem?
Tempe uśmiechnęła się.
- To długa historia. To był sierpień. Wszyscy moi współpracownicy…
- Zezulce?
- Tak. Zwykle tak o nich mówiłeś. Przypomniałeś sobie.
- To był tylko taki nic nie znaczący przebłysk pamięci. Nie zdążyłem uchwycić reszty. Po prostu się rozpłynęła.
Siedzieli blisko siebie. Tempe wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Po prostu nie mogła się powstrzymać. Znów napotkała łagodne spojrzenie brązowych oczu.
- Nawet taki nic nie znaczący przebłysk może pomóc ci odzyskać pamięć. - powiedziała cicho.
Szybko się zreflektowała i zabrała rękę.
- A wracając do tego o czym mówiłam. Wtedy wszyscy razem wybraliśmy się do takiej przy-tulnej restauracji. Mieliśmy uczcić rozwiązanie pewnej sprawy. Miałam zaśpiewać pewną piosenkę, ale…
- Potrzebowałaś atmosfery frywolności.
- Dokładnie. W końcu dałam się uprosić. Wtedy przyszła ta kobieta, Pam. Miała obsesję na twoim punkcie. Chciała mnie zastrzelić, ale dostało się tobie. Następnego dnia przyszła wiadomość, że nie żyjesz. Gdy okazało się, że pogrzeb był przykrywką nie odzywałam się do ciebie przeszło dwa albo trzy tygodnie.
- To był pierwszy raz.
- Drugi gdy otrzymałam twój list.
- Miejmy nadzieje, że trzeciego nie będzie.
Zadzwonił telefon Tempe.
- To moja szefowa - powiedziała enigmatycznie. - Halo?
* * *
Następny dzień miał obfitować w wiele niespodzianek. Tempe i jej współpracownicy otrzymali ochronę. Każde z nich dyskretnie obserwowało po dwóch agentów. Poprzedniego dnia gdy zostawiła Bootha sam na sam ze swoimi myślami, mało nie wylazła ze skóry załatwiając pozwolenie na ekshumacje zwłok człowieka, który spoczywał w grobie pod nazwiskiem Seeley Booth.
Tempe ubrała lateksowe rękawiczki i stanęła nad zapieczętowaną jeszcze trumną.
- Możecie otworzyć. - powiedziała do dwóch swoich studentów.
Obserwowała jak młodzi ludzie sprawie podważyli wieko ściągając je z wierzchu. Zajrzała do środka. Ciało było już niemal zeszkieletowane. Skóra na dłoniach i twarzy była poczerniała i pełniła rolę twardej skorupy. Ubranie zostało nadżarte zębem czasu a sterczące kości nie przedstawiały optymistycznego widoku. Kwasy tłuszczowe, którymi nasiąkł materiał wyściełający trumnę przypominał mieszankę zjęczałego tłuszczu, zgniłych jajek i świeżej, mokrej, niewyprawionej skóry.
- Trzeba go rozebrać. - powiedziała do studentów i po kilku minutach na sąsiednim stole wylądował ten sam nieboszczyk tylko już bez spodni i garnituru. Na platformę weszła Cam.
- To domniemany Booth?
- Tak tylko że ten Booth nie jest prawdziwym Boothem.
- Czyli?
- Mężczyzna. Wiek około dwudziestu siedmiu do trzydziestu lat. Prawdopodobnie Latynos.
- Uda się wyciągnąć z niego DNA?
- Myślę, że nie uległo całkowitej destrukcji. Nie ma żadnych śladów, tylko to nacięcie po transplantacji.
Tempe uważnie obejrzała jego tors.
- Ja bym chyba zwariowała badając nieboszczyka od którego dostałam serce.
- W tym momencie uczucia zostawiłam daleko za sobą. Inaczej nie mogłabym pracować.
- Podziwiam cię za to.
Temperance skierowała wzrok na prawe ramię i zamarła. Na poczerniałej skórze ledwie wi-doczny był wytatuowany łeb wilka.
Część XIII
- Co tam znalazłaś?
- Zobacz sama - Tempe przesunęła się by zrobić miejsce Cam.
- Tatuaż. Taki sam jak noszą Wilki.
- Dokładnie.
- A to oznacza…
- …rozkopanie sprawy sprzed roku… - Tempe zeszła z platformy. - Mogłabyś wykonać prześwietlenia szkieletu?
- Jasne.
* * *
Minionej nocy nad Waszyngtonem zawisły ciężkie śnieżne chmury. Rano całe miasto pokrywała skrząca się biała warstwa, która tworzyła iście bajkowy klimat. Śnieg niemal całkowicie sparaliżował ruch na ulicach. Chodniki też nie były w najlepszym stanie. Oblodzone stanowiły niebezpieczny teren. Był koniec listopada. Wszystkie sklepy, te mniejsze i te większe przygotowywały się do nadchodzących świąt. Na wystawach już można było zobaczyć uśmiechnięte bałwanki i świecące choineczki. Jednak pośród tych wszystkich radosnych aspektów czaiło się coś niedobrego. Coś co mogło zniszczyć życie wielu ludziom.
Tempe ostrożnie stawiała kroki na chodniku pokrytym w niektórych miejscach cienką warstwą lodu. Setki ludzi mijały ją obojętnie. Jedni roześmiani, inni zaś smutni. Każdy z nich miał swoją odrębną historię, swoją przeszłość. Każdy z nich był inny, na swój sposób wyjątkowy. Lawirując wśród szarej masy ludzkiego nieszczęścia i problemów życia codziennego, myślała o tym jak ułoży się jej życie. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza telefon i wystukała numer.
- Halo? - po drugiej stronie linii rozległ się głos Sullyego.
- Sully, mam do ciebie interes.
- Słucham.
- To nie jest sprawa na telefon. Spotkajmy się w Royal Dinner.
- O której?
- Za pół godziny.
- Dobra.
Gdy Tempe dotarła do kultowej knajpki agent już na nią czekał. Zamówiła herbatę z dzikiej róży i usiadła naprzeciwko niego.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Od jak dawna wiedziałeś, że Booth żyje?
- Od około pięciu miesięcy.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Cullen nam zabronił ze względu na informacje jakie może posiadać Seeley.
Zamilkli.
- To była jedna sprawa. Teraz druga.
- Słucham.
- Mógłbyś dla mnie sprawdzić jedną osobę? Potraktuj to jak przyjacielską przysługę.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo to ważne?
- No dobra. O co chodzi?
- Chciałabym, żebyś sprawdził Hester White pod kątem przynależności do jakiegokolwiek gangu.
- Gangu?
- Konkretnie do Wilków Cienia.
- Skąd przypuszczenia, że do nich należy?
- Pokazałam Seeleyemu zdjęcie tatuażu i zapytałam czy go kiedyś widział. Odpowiedział, że na ramieniu Hester.
- To ta kobieta, która go uratowała?
- Tak.
- Skoro gang na niego polował, to jaki sens miało ukrywanie go przez jedną z jego członkiń?
- Uwierz mi. Nie mam bladego pojęcia.
- Sprawdzę ją jak tylko wrócę do biura. Ta sprawa zaczyna coraz bardziej śmierdzieć. Słyszałem, że uzyskała pozwolenie na ekshumację jego grobu.
- Owszem. Już przeprowadziłam wstępne oględziny.
- I co z nich wynika?
- To, że niezbyt przyjemną sprawą jest posiadanie serca gangstera. - wstała - Muszę wracać do Instytutu. Zadzwoń jak się czegoś dowiesz.
Wyszła z Royal Dinner a za nią jak cień podążyło dwóch agentów.
* * *
Tempe przesunęła identyfikator przez czytnik i weszła na platformę. Nieboszczyk znów leżał na metalowym stole. Cam trzymała w dłoniach zdjęcia rentgenowskie. Była wyraźnie zaniepokojona.
- dr Brennan, co pani wie o operacjach plastycznych.
Niespodziewane pytanie całkowicie zaskoczyło Tempe.
- Całkiem sporo.
- A o tych pozwalających zmienić twarz?
- Zależy jak bardzo zmienić.
- Całkowicie.
- By uzyskać zadowalający efekt należy zmodyfikować strukturę kostną. Stosuje się do tego dwie techniki. Może być to szlifowanie kości mające na celu złagodzenie kształtu zbyt wystających elementów twarzy lub przeciwnie, przeszczepy kostne, które mają za zadanie uwypuklenie niektórych części.
- Jak można tego dokonać?
- Jeśli chodzi o szlifowanie, redukcję przeprowadza się pod skórą. Natomiast do przeszczepu pobiera się fragment kości np. z kości ciemieniowej i przenosi na z góry określone miejsce. Czasem stosuje się protezy.
- Czy to zostawia ślady?
- Praktycznie nie, bo wszystko przeprowadzane jest metodą endoskopową.
- Operacja nosa?
- Również endoskopowa. Najpierw pod znieczuleniem rozbija się chrząstki a potem odpowiednio je przesuwa.
- Godna podziwu wiedza.
- Dziękuję.
- A teraz proszę zobaczyć to.
Tempe wzięła zdjęcia rentgenowskie. Szkielet wyglądał w porządku. Widoczne było złamanie lewej ręki i stare pęknięcie żebra. Wreszcie doszła do głowy.
Zobaczyła popękaną, połamaną i doskonale połataną czaszkę. Linie czarne jak smoła wskazywały przeszczepy na czole, policzkach i podbródku. Nos był całkowicie zmieniony na co wskazywały duże uskoki w jego okolicach. Żuchwa była podtrzymywana metalowymi protezami. Takie same protezy Tempe znalazłam w okolicach skroni i oczodołów.
- On całkowicie zmienił twarz.
- Właśnie. Jednak nie dysponujemy żadnymi zdjęciami.
- Przydałaby się Angela.
- Na co mam ci się przydać? - Angie weszła na platformę.
- Ty nie w szpitalu?
- Jack się obudził i powiedział, żebym poszła do domu. Nie chciałam go słuchać, ale on się uparł. Stwierdził, że gra w skojarzenia z dwoma agentami może być całkiem przyjemnym zajęciem. No więc jestem. Co mam robić?
- Czy na podstawie tego zdjęcia i oczyszczonej czaszki jesteś w stanie zrekonstruować twarz?
Angel wzięła zdjęcie i przyjrzała mu się pod światło.
- Będzie trudno, ale postaram się.
Zadzwonił telefon Tempe.
- Halo?
- Cześć. Tu Sully.
- No hej. Masz to o co cię prosiłam?
- Mam.
- I co?
- To nie są zbyt pomyślne wiadomości.
- Mów.
- Hester White zmarła rok temu na raka.
- To kim jest kobieta, która zajmowała się Boothem?
- Na pewno nie tym za kogo się podaje
Część XIV
Kilka godzin później…
- O… Mój… Boże… - Angela ze zdziwieniem wpatrywała się w trójwymiarowy efekt swojej pracy.
Tempe akurat w tym momencie weszła do jej pracowni. W rękach trzymała jakieś papiery.
- Udało ci się zrekonstruować twarz?
- Tak i powiem ci, że tego się nie spodziewałam.
Brennan podniosła wzrok znad kartek. Dosłownie ją zatkało. Przed nimi unosił się trójwymiarowy obraz głowy samego Bootha.
- Co to do cholery ma być?
- No ja widać Booth. Czy ty go wykopałaś z grobu?
- Problem w tym Angie, że to nie jest Booth.
- Jak to nie Booth? Przecież widzę, że to on.
- Mówię ci, że nie.
- Nie wciskaj mi kitu. Booth nie żyje od niemal roku, a ty mi kazałaś zrekonstruować jego twarz na podstawie czaszki.
Tempe nagle olśniło.
- Ty nic nie wiesz.
- Czego nie wiem.
- Siadaj.
Gdy Angie usiadła na kanapie, Brennan zaczęła swoją opowieść.
- Booth żyje.
- Bez serca to raczej niemożliwe.
- Tak naprawdę on nie poddał się transplantacji. Pamiętasz wieczór, w który rysowałaś twarz swojego dziecka?
- Tak.
- Poszłam wtedy do swojego gabinetu i zobaczyłam tam Seeleyego. Na początku myślałam, że śnię, ale to działo się naprawdę.
- Wielki come back?
- Na to wygląda.
- I co było dalej? Wino, tanieć i sypialnia?
- Angie, wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że on stracił pamięć.
- Co zrobił?
- Stracił pamięć. I nie rób takie zdziwionej miny.
- Skoro Booth żyje to od kogo masz serce i kim jest ten facet z trumny?
- Tego próbuję się dowiedzieć. Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę. Właściwie dwie.
- Słucham.
- Uda ci się zrekonstruować twarz sprzed operacji?
- Będzie ciężko, ale może uda mi się to zrobić. A druga sprawa?
- Narysujesz portret pamięciowy.
- Czyj?
- Kobiety, która opiekowała się Boothem.
* * *
Tempe otworzyła drzwi do jego mieszkania. Angela ciekawie zerkała jej przez ramię. Nigdzie nie było śladu Bootha.
- Poczekasz tutaj?
- Jasne. - Angie usiadła przy stole.
Tempe zajrzała do łazienki. Byłą pusta. Lekko uchyliła drzwi do sypialni. Seeley spał w najlepsze na swoim własnym łóżku. Na jego twarzy malował się niczym nie zmącony spokój. Nie wiele myśląc Tempe podeszła do niego najciszej jak umiała. To zadanie znacznie ułatwiał miękki dywan. Ostrożnie pochyliła się nad nim. Za nim się zdążyła zorientować, złapał ją za rękę i wykonał złożony manewr wskutek czego oboje leżeli na środku łóżka, z tym że Tempe znalazła się pod nim. Taki niespodziewany obrót sytuacji obudził w jej dawno zapomniane uczucia. Oddychała szybko i płytko.
- Nie zadzieraj z agentem FBI - wyszeptał.
Jego łagodne brązowe oczy powoli prześlizgiwały się po jej twarzy. Ciepły oddech przyjemnie owionął wysuszone wargi Tempe. Czuła dreszcze rozchodzące się po ciele. Jeszcze rok temu z furią w głosie kazała by mu z siebie zejść, ale teraz nie mogła lub po prostu tego nie chciała. Czuła ciepło sączące się przez materiał ubrania. Serce waliło jej jak oszalałem. Niemal czuła iskierki pożądania tańczące w powietrzu. Nagle poczuła na ustach delikatny pocałunek. Po jej ciele przeszła fala gorąca. Chciała żeby ta chwila nigdy się nie skończyła. Nagle przypomniała sobie, że w mieszkaniu jest ktoś jeszcze. Cała magia rozpierzchła się w jednej chwili.
- Seeley, ja nie przyszłam sama.
- A z kim?
- Z przyjaciółką.
- Angelą?
- Tak. Chciałabym, żebyś opisał jej twarz Hester.
- Jasne.
- No to zejdź ze mnie wreszcie.
Booth niechętnie wypuścił ją z łóżka. Tempe wróciła do salonu. Angela nadal siedziała przy stole i wspominała tamten wieczór, który był przez nią zaaranżowany. To wtedy Booth oświadczył się Temperance.
- Booth zaraz przyjdzie.
- Ciekawa jestem co was zatrzymało.
- Mały wypadek - odezwał się głos z głębi mieszkania. Po chwili Seeley przykuśtykał do kuchni. - Domyślam się, że to ty jesteś Angela.
- Tak. I jedna uwaga. Nie do twarzy ci w czerwonej szmince.
Tempe uświadomiła sobie znaczenie tego zdania i spłonęła rumieńcem. Seeley pośpiesznie starł szminkę ze swoich ust.
- Czy możemy wracać do sprawy?
- Jasne.
Booth usiadł naprzeciwko Angeli. Zaczął jej opisywać twarz domniemanej Hester. Wszystko poszło szybko i sprawie. Po jakiejś godzinie portret pamięciowy był gotowy.
- Całkiem ładna ta Hester - stwierdziła Angela. - Bren, masz powody do zazdrości.
Tempe wzięła rysunek do ręki.
- Muszę to pokazać Sullyemu.
- Teraz? - Angela zrobiła zdziwioną minę.
- Im szybciej tym lepiej.
- Już mnie zostawiacie?
- Jak wszystko pójdzie dobrze, wpadnę wieczorem z tajskim jedzeniem. - Tempe położyła dłoń na klamce.
- Wobec tego czekam.
* * *
Tempe podrzuciła Angelę do szpitala a sama pojechała do biura FBI. Szybko znalazła agenta. Odniosła wrażenie, że Sully chyba przyrósł do swojego fotela. Za każdym razem gdy tu była zawsze w nim siedział. Ludzie są różni. Bez wstępnych ceregieli rzuciła mu na biurko rysunek Angeli.
- To jest kobieta, która podawała się za Hester.
- Niezły rysunek. - włożył kartkę do skanera i po chwili na jego komputerze ukazał się obraz.
- Mam nadzieje, że jest w waszej bazie.
- Zobaczymy.
Po chwili komputer wydał z siebie serię dźwięków oznajmiając trafienie.
- O… Mój… Boże… - Sully był zaskoczony.
Część XV
- O… Mój… Boże… - Sully był zaskoczony.
- Znalazłeś coś?
- Więcej niż tylko coś. - odwrócił w jej stronę monitor komputera.
Zdjęcie, które tam zobaczyła mało przypominało tą Hester z rysunku, ale jednak można było zauważyć drobne podobieństwa.
- To jest ta domniema Hester?
- To nie Hester. To Melinda Rochester. Kobieta - szpieg. Narkotykowa Mata Hari. Kobieta o stu twarzach. Ma na sumieniu paru ludzi.
- Macie ją w bazie i nie możecie jej złapać?
- Zniknęła z areny jakiś rok temu. Nikt nie wiedział gdzie jest. Odciski zostały pobrane kilkanaście lat temu. Pewnie za jakieś drobne wykroczenie. Gdyby już wtedy należała do Wilków, to byśmy jej tak łatwo nie puścili.
- Musi być sprytna.
- Za każdym razem gdy się gdzieś pojawia zmienia twarz. Blondynka, brunetka, ruda. Za każdym razem inna. Po za tym jest piekielnie inteligentną kobietą.
- Czym się zajmuje?
- Głównie szpiegowaniem dla Wilków. Między innymi dzięki niej są taką potęgą. Można powiedzieć, że to taka Pierwsza Dama narkotykowego podziemia.
- Wiedziała jak się w życiu ustawić.
- Miejmy nadzieje, że teraz nam się nie wymknie.
- W końcu macie jej mniej więcej aktualną twarz.
- Bądź pewna, że tym razem dopniemy swego, a my już tak zadziałamy, że otworzy nam drzwi do samego serca watahy Wilków. Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość.
- Jaką?
- Być może dzisiaj uda nam się przechwycić przesyłkę z towarem dla Wilków.
- Chcecie złapać kuriera?
- Kurierzy mogą posiadać cenne informacje.
* * *
Tempe wstąpiła po drodze do laboratorium. Znalazła Cam w jej gabinecie przeglądającą jakieś papiery.
- Cam?
- Tak?
- Udało ci się wyciągnąć DNA z ciała?
- Owszem.
- I co? Jest trafienie?
- Tak.
- Pokaż.
Cam obróciła monitor komputera tak, aby Tempe mogła zobaczyć zdjęcie.
- Jose Antonio Gureira. Dwadzieścia dziewięć lat. Kilka lat temu aresztowany za napad z bronią w ręku. Ciekawy życiorys. Wciąż jednak nie rozumiem dlaczego poddał się operacji.
- Może dlatego, że był chory?
- Chory?
- Gdyby wtedy nie poddał się operacji to pożyłby najwyżej dwa, trzy miesiące. A tak to chyba przysłużył się gangowi.
- Ale jak to możliwe? Przecież chorego człowieka nie można zakwalifikować do transplantacji.
- A mi przyszła na myśl hipoteza dotycząca tych operacji plastycznych.
- Słucham.
- Te operacje miały na celu upodobnienie się do Bootha. Twój rycerz zapewne przeszedł wszystkie niezbędne badania i gdy okazało się, że jest zdrowy zakwalifikowano go do przeszczepu. To nie papiery zostały podmienione tylko osoba. Mógł wyglądać jak Booth, mógł mieć podrobiony dowód osobisty. Badania były zrobione wcześniej, więc nie było problemów z podmianą.
- To wtedy Seeley zniknął.
- Dokładnie.
- Nadal nie rozumiem, po co tyle zachodu?
- Informacje jakie on posiada mogą być zbyt cenne by narazić je na stracenie.
- W sumie masz rację.
- Radziłabym ci iść na badania. Lepiej zapobiegać niż leczyć.
- Dzięki Cam.
- Nie ma za co.
* * *
W głowie Tempe zaroiło się od tysięcy pytań. Po co, dlaczego, kiedy i w jakim celu. Na większość z nich nie było jednoznacznej odpowiedzi. Ta sprawa była coraz bardziej pogmatwana. Nowe informacje bardziej zamazywały obraz niż go rozjaśniały. I pomyśleć, że zaczęło się do rutynowego badania kolejnego ciała znalezionego w zaawansowanym stanie rozkładu. W restauracji wzięła tajskie jedzenie dla Bootha i podwójną, niskokaloryczną sałatkę dla siebie. Trochę się bała wracać do jego mieszkania po tamtym incydencie. Chociaż był to incydent bardzo przyjemny. Na samą myśl o tym zaczęła się uśmiechać. Gdyby nie Angela, nie wiadomo co by z tego wynikło. Może było jeszcze za wcześnie na cokolwiek?
Otworzyła drzwi, weszła do środka, a tam
Część XVI
Otworzyła drzwi, weszła do środka, a tam zaskoczyła ją podejrzana cisza. Zamknęła za sobą drzwi i dopiero wtedy powiodła wzrokiem po mieszkaniu. Zamarła. Mieszkanie wyglądało jakby przeszło po nim tornado. Szklany wazon stojący na szafce został rozbity na tysiące drobnych kawałków. Małe fragmenty szkła połyskiwały na panelach. Z talerzy zostały tylko większe fragmenty. Wszystko co znajdowało się w szufladach zostało wywleczone na wierzch. Nie uchowały się nawet kuchenne krzesła. Tempe była przerażona. W pierwszej chwili przyszło jej na myśl, że pomyliła drzwi, ale klucze miała w porządku. Ostrożnie stawiała kroki pomiędzy tym co zostało z przedmiotów znajdujących się w mieszkaniu. Jednak tym co dosłownie zmroziło ją do szpiku kości była rozmazana plama krwi na podłodze. Od razu pomyślała o najgorszym.
- Fuck…
Lawirując między przedmiotami sprawdziła sypialnię. Nigdzie nie było Seeleyego.
- Tylko nie znowu.
Już nie wiedziała co ma robić. Gdzie do cholery byli agenci, którzy mieli go pilnować?! Tysiące myśli tłukły się niemiłosiernie w głowie Tempe. Pierwszą z nich było zadzwonienie do Sullyego. Już miała wystukać numer gdy coś usłyszała. Coś jakby niewyraźny szelest połączony z szuraniem i stłumionymi jękami. Bała się pomyśleć co to może być. Dźwięk znów się powtórzył.
* * *
- Szefie? Wszystko już gotowe.
- Na pewno?
- Tak. Wszystko jest sprawdzone.
- Chcę mieć pewność, że plan się powiedzie.
- Mamy pewność szefie. Nie mamy najmniejszych wątpliwości co do powodzenia akcji.
- To dobrze, bardzo dobrze. To będzie bolesne?
- Jak najbardziej.
- Co słychać w szerszym świecie?
- Pyta pan o federalnych?
- A o kogo?
- Zaczynają panoszyć się coraz bardziej.
- Co najlepiej zrobić?
- Zlikwidować.
- Oczywiście.
- Co mamy zrobić z tą kobietą?
- Na razie ją zostawcie w spokoju, ale dajcie jej odczuć, że żarty się skończyły. Zostawimy ją na
koniec.
- Tak jest.
* * *
Tempe stanęła w bezruchu. Jęk był trochę głośniejszy. Obawiała się, że tajemniczy rozrabiaka nadal przebywa w mieszkaniu. Jedynym pomieszczeniem, którego nie sprawdziła była łazienka. Nagle usłyszała znajomy głos.
- Od dwóch lat zamierzam naprawić ten zamek i jeszcze tego nie zrobiłem. Skandal!
Seeley!
Niemal rozpłakała się ze szczęścia. Ostrożnie przeszła między leżącymi na podłodze przedmiotami. Złapała za klamkę o drzwi i pociągnęła. Lekko drgnęły. Szmery po drugiej stronie ucichły.
- Kto tam jest? - pytanie było jak najbardziej na miejscu.
- To ja - przytuliła policzek do zimnej powierzchni drzwi.
- Tempe?
- Tak.
- Pomożesz mi stąd wyjść, czy będziemy tak stać przez następną godzinę?
Jego głos był z rodzaju tych nie znoszących sprzeciwu. Wreszcie rozpoznała w nim Bootha z dawnych czasów.
- Drzwi się zablokowały - odparła.
- Chwila niech pomyślę. A może ruszysz tą napakowaną, śliczną główką i znajdziesz klucz?
- Gdzie? W tym bajzlu? - zaczynał ją irytować.
- Nie, w ogródku.
- Wiesz, że w tym momencie mocno mnie zirytowałeś?
- Jak za dawnych czasów. - odburknął - Pośpiesz się.
- A powiem ci tak. Percepcja mojej mentalności nie obliguje do dalszej konwersacji z tobą - i ruszyła na poszukiwanie zagubionego klucza.
Wbrew pozorom znalazła go dosyć szybko. Leżał pod na podłodze koło komody. Drżącymi z przejęcia palcami niemal wepchnęła go w zamek. Przekręciła klucz i otworzyła drzwi.
Seeley wyglądał żałośnie. Na prawym policzku rozmazana była czerwona ciecz a bok głowy był zakrwawiony. Dziwiła się, że w ogóle miał siłę z nią rozmawiać.
- Co ci się do cholery stało?
Nie mniej jednak odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że był jeszcze lekko ogłuszony.
- Dostałem czymś w głowę.
- Ale jakim cudem?
- Nie wiem. Ktoś musiał zajść mnie do tyłu. Myślałem, że to ty więc nie reagowałem. Potem obudziłem się w łazience.
- Ktoś czegoś tutaj szukał.
- Tylko czego?
- No nie wiem. Nie prowadziłeś dziennika, notatnika czy czegoś w tym rodzaju?
- Miałem swój notes, ale nie był tam nic ważnego.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Będę musiała pogadać z agentami, którzy mieli mieć cię na oku. Póki co zabieram cię ze sobą. Potrzebna mi apteczka, a twoja już dawno straciła ważność.
- Dokąd mnie zabierasz?
- Do mnie, oczywiście - uśmiechnęła się figlarnie. Na stole jednak znalazła podejrzaną kartkę…
Część XVII
- Do mnie, oczywiście - uśmiechnęła się figlarnie. Na stole jednak znalazła podejrzaną kartkę. Podniosła ją i przeczytała przesiąknięty złem tekst.
- „Gdziekolwiek będziesz, my cię dorwiemy i dostaniemy to czego chcemy…” - przeczytała po cichu. Zdecydowała się nie pokazywać tego Boothowi. Schowała kartkę do kieszeni.
Wychodząc z mieszkania zauważyła znany sobie samochód. W środku siedziało dwóch mężczyzn. Podeszła do auta z zamiarem uczynienia agentom wyrzutów, ale to co zobaczyła przeraziło ją. Jednym ruchem wyciągnęła telefon i wystukała numer.
- Pogotowie ratunkowe? Chcę zgłosić…
* * *
- Co się stało tym dwóm agentom, którzy mieli mnie pilnować? - zapytał Booth pochylając się nad swoją porcją tajskiego.
- Otrucie tlenkiem węgla. Jednego z nich nie udało się uratować.
- Otruli się w we własnym samochodzie?
- Nie wiem jak to możliwe. W Jeffersonian się tym zajmą. - wbiła widelec w pomidora wystającego spomiędzy płatków sałaty.
- Nie możesz zjeść czegoś normalnego?
- To jest normalne jedzenie.
- No nie powiedziałbym. Sama zielenina niewiele ci da.
- Jestem na ścisłej diecie.
- Z czego ty chcesz się odchudzać? Z kości na ości?
- Nie chodzi o odchudzanie.
- A o co?
- Od czasu przeszczepu muszę przestrzegać diety. Pewnych rzeczy po prostu nie wolno mi jeść.
- Tajskiego też?
- Między innymi. - lekko się zirytowała. - Kawy też nie pije.
- Ty? Zrezygnowałaś z kawy?
- A co cię tak dziwi?
- Zwykle wypijałaś co najmniej dwa kubki dziennie, albo nawet trzy.
- Pamiętasz to? - zapytała z ożywieniem.
- Tak mi jakoś wpadło do głowy. Może od tego uderzenia?
- Chyba wyszło ci to na zdrowie. Może poprawić z drugiej strony?
- Nie dzięki. Wolę bardziej humanitarne sposoby - zaśmiał się serdecznie.
Tempe aż zadrżała. Tak dawno nie słyszała jego beztroskiego śmiechu. Bardzo jej tego brakowało. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Mogło się wydawać, że temperatura podniosła się o kilka stopni.
- To ja… posprzątam - powiedziała z wahaniem. Zebrała ze stołu wszystko i położyła na kuchennym blacie. Wyjęła z szafki szklankę, a z drugiej leki.
- Co tam łykasz?
- Drugą dawkę leków.
W zamyśleniu oparła ręce o blat i przymknęła na chwilę oczy. W jej głowie znów trwała szalona gonitwa myśli. W tym momencie była całkowicie bezbronna.
Słyszała jak wstaje od stołu. Słyszała jego kroki na drewnianej podłodze. Czuła jego wzrok na sobie. Był tuż za nią. Wyprostowała się. Wtedy Seeley zamknął ją w żelaznej obręczy swoich ramion delikatnie przyciskając ją do siebie. Tempe aż zadrżała gdy ciepły oddech owionął jej szyję. Czuła siłę emanującą z jego ciała. Westchnęła i znów przymknęła oczy.
- Pamiętam cię - wyszeptał - Pamiętam tamten wieczór. Kolacja, wino i świece. Pamiętam ciebie w czarnej sukience, która dodawała ci dziewczęcego uroku - delikatnie pocałował ją w płatek ucha. - Widzę, ten obraz jakby to było wczoraj.
- Przypomniałeś sobie. - jej głos był nabrzmiały od emocji.
- Tylko niektóre fragmenty. Potrzebuję twojej pomocy, żeby poskładać to w całość. Teraz to wiem, jesteś częścią mnie i mojego życia, które chciałbym odzyskać.
Atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Tempe powoli odwróciła się i przytuliła do Seeleyego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Delikatnie pocałował ją w chłodne czoło. Widział, że drży. Niemal czuł targające nią wątpliwości. Jedną ręką łagodnie masował jej plecy. Usłyszał cichy szloch. Płakała.
- Stało się coś? Skrzywdziłem cię? - zapytał a w jego oczach pojawiła się troska.
- Nie. Nic mi nie zrobiłeś. - powiedziała pociągając nosem.
- To co się stało?
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że znów jesteś przy mnie. Myślałam, że odszedłeś na zawsze. Pogrzebałam cię wraz z przeszłością.
- Chyba musisz mnie odkopać bo ja tu jestem i nigdzie się nie wybieram. - pocałował ją i w tym zawarł obietnicę cudownego wieczoru…
Część XVIII
26 listopada 2008
Jest druga w nocy. Siedząc przy biurku wspominam co zdarzyło się poprzedniego dnia. Nawiasem mówiąc nie pozwala mi o tym zapomnieć boląca głowa. Pamiętam tylko, że coś robiłem potem był rozdzierający ból i ciemność. Obudziłem się dużo później. Z trudem rozpoznałem kontury umywalki i wanny. Byłem we własnej łazience. Miejsce, w które oberwałem było zakrwawione. Byłem trochę zamroczony. Nie miałem siły się odezwać. Wtedy za drzwiami usłyszałem szybkie kroki i stłumione przekleństwo. Z trudem stanąłem na nogi. Złapałem za klamkę ale drzwi ani drgnęły. Nieoczekiwanie wyrwało mi się to zdanie o zamiarze naprawienia drzwi. Niemal wgniotło mnie to w podłogę. Stopniowo wracały do mnie strzępy wspomnień. Ale już nie takie nic nie znaczące, tylko konkretne prawdziwe wspomnienia.
Dźwięk za drzwiami ucichł. Na dźwięk jej głosu odetchnąłem z ulgą. To była Temperance, moja Temperance. Wraz z tym jednym słowem wróciło do mnie wspomnienie tamtego wieczoru i tamtej kolacji. Poczułem się jak rażony piorunem. Podobnego uczucia doświadczyłem kilka godzin wcześniej gdy nasze usta zetknęły się w delikatnym pocałunku. Teraz miałem pewność, że faktycznie coś między nami było, coś czego za nic nie chciałbym zapomnieć. Tylko, że… ja tego nie pamiętałem. W tym momencie jeszcze mocniej zapragnąłem tego by odzyskać przeszłość i przede wszystkim ją. Gdy ją pierwszy raz zobaczyłem po powrocie urzekła mnie jej siła i wewnętrzny spokój. Stwierdziłem, że musi twardo stąpać po ziemi. Wydawała się być mocno zaskoczona moją wizytą. Kilka minut rozmowy pozwoliło mi na obiektywną ocenę. Nie była to kobieta, którą można zadrzeć i po prostu odejść. Potem zobaczyłem jej łzy. Wyraźny był w jej oczach ból gdy mówiła o zaręczynach, kładąc pierścionek na blacie. Ogrom informacji mnie przytłoczył. Dusiłem się. Chciałem uciec. Jak najszybciej i jak najdalej. Gorzej, że nie miałem się gdzie podziać. Jakby czytała w moich myślach.
Powiedziała, że to mieszkanie było kiedyś moje. Może i było, ale ja tego nie pamiętam. Kolejny raz zaczął mi doskwierać brak pamięci. Zapytałem ją o to co było między nami. Wtedy dała mi ten list, który po części stanowił bramę do tego co się wydarzyło rok wcześniej. Wyszła a ja zostałem sam na sam z moimi myślami. Z wahaniem i domieszką obawy otworzyłem kopertę. Rozpoznałem swoje pismo. Nie potrafię nazwać tego uczucia, które towarzyszyło mi wraz z odczytywaniem każdej kolejnej linijki. Potem leżąc w łóżku zadawałem sobie setki pytań. Czy naprawdę ją kochałem? Czy kochałem ją na tyle mocno by poświęcić siebie? List był dowodem na potwierdzenie moich domysłów. Teraz wiem, że odczucie tego, że był ktoś mi bliski, które towarzyszyło mi przez ostatni rok było prawdziwe. Może nie pamiętam wszystkiego. W tym momencie to dla mnie nieważne. Chcę nadrobić stracony czas. W moim umyśle pojawiło się wspomnienie związane z Parkerem. Wprawiło mnie to w radosny nastrój. Chciałbym go zobaczyć, ale nie teraz. Nie dziś.
Patrzę na fosforyzujące wskazówki zegara. Trzecia w nocy. Cały czas gdy trzymałem Tempe w ramionach, czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Jakbym znalazł swoje miejsce na ziemi. Ufam, że tak jest. Gdy patrzę na jej śliczną twarz i niebieskie oczy zastanawiam się co za zdarzenie odebrało mi wspomnienia o tak cudownej kobiecie. Chcę się tego dowiedzieć i nie spocznę póki tego nie zrobię.
Seeley odłożył długopis na blat. Wstał i skierował swoje kroki do jej sypialni. Rozsypane na białej poduszce włosy Tempe połyskiwały brązem w smudze księżycowego światła wpadającej przez okno. Wyglądała tak słodko i niewinne, że nigdy nie powiedział, że potrafi być stanowcza i bardzo surowa. Dokuśtykał do łóżka i zajął już wystygłe miejsce obok niej. Delikatnie objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Tempe przeciągnęła się jak kotka.
- Gdzie byłeś? - zapytała cicho?
- Musiałem coś załatwić.
- A co?
- Gdybym ci powiedział musiałbym cię zabić - pocałował ją w czoło.
- Nie zrobiłbyś tego. - popatrzyła niego lekko zaspanymi, ale roziskrzonymi oczami.
- Masz rację - pocałował jej spragnione wargi.
- Nie zaczynaj czegoś, czego być może nie skończysz - odparła.
- A skąd wiesz, że nie skończę?
Zaczął obsypywać jej twarz i szyję delikatnymi pocałunkami. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Jedna ręka Seeleyego sunęła łagodnie sunęła wzdłuż jej kręgosłupa a druga rozgrzewała lekko zziębniętą skórę w okolicach talii. Tempe oparła dłonie na jego muskularnej klatce piersiowej dając upust uczuciom, które tak długo pozostawały w uśpieniu.
W tym momencie nie było nikogo oprócz nich. Każde z nich dawało i brało z jednakową pasją na nowo poznając swoje ciała. Łagodna namiętność i dzikie pożądanie zlały się w jedno. Czuła ogień, który w niej płonął i rozpaczliwie domagał się uwolnienia. Zamknęła oczy.
Gdzieś w oddali zadzwonił telefon. Zignorowali to. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie dzwoni o tej porze. Gorąca atmosfera prysła gdy włączyła się automatyczna sekretarka.
- Tempe? Wiem, że tak jesteś. - głos Angeli był nienaturalnie nabrzmiały - Proszę cię podnieść słuchawkę. Mam złe informacje. Chodzi o Camille. Dopadli ją, a lekarze nie dają szans na to, że przeżyje do rana
Część XIX fr. I
- Angie?
- Dobrze, że przyjechałaś.
Była czwarta nad ranem.
- Co się stało?
- W nocy miałam telefon. Zdziwiłam się gdy wyświetliło mi się, że dzwoni Cam. Ledwie ją słyszałam. Mocno się zaniepokoiłam i pojechałam do niej. Znalazłam ją w kałuży krwi i zadzwoniłam do szpitala, a potem do ciebie.
- Dzięki, że zadzwoniłaś. Co z nią?
- Ten twój znajomy określił stan jako krytyczny. Nie wiem czy przeżyje do rana. - głos Angeli drżał.
- Kto ją zaatakował?
- Zadzwoniłam też do Sullyego. Rano mam iść do biura. Chcą mnie przesłuchać.
- Będę musiała pogadać z Garym. - Tempe zamyśliła się. - Jak już wie?
- Na razie nic mu nie powiem. Nie chce, żeby się denerwował. Przepraszam za to, że cię obudziłam.
- Ja wcale nie spałam.
- To coś ty robiła o trzeciej w nocy?
- Pogadamy o tym kiedy indziej.
- Domyślam się, że nie byłaś sama.
- Angie, to nie miejsce na tego typu rozmowy.
- Okej.
Przyjaciółka wyglądała na mocno zmęczoną. Ciemne cienie pod oczami nie wyglądały zbyt zachęcająco.
- Odwieźć cię do domu?
- Jakbyś mogła.
- Tylko dowiem się co z Camille.
Angela wskazała jej kierunek. Tempe znalazła przy łóżku szefowej znajomego lekarza.
- Gary?
- Temperance? Ty znowu tutaj?
- Niestety.
- Ale o tej porze?
- Nagły wypadek.
- Domyślam się, że o nią chodzi.
- To moja szefowa.
- Acha, rozumiem.
- Co jej jest?
- Zatrucie glikolem etylenowym. Nie wygląda to zbyt dobrze. Podaliśmy jej już alkohol etylowy na odtrutkę, ale jej stan nie poprawił się ani odrobinę. Rozważamy zastosowanie hemodializy.
- Jakim cudem się zatruła?
- Mogła coś wypić.
- Cam jest patologiem. Dużo wiedziała o truciznach i uwierz mi świadomie by żadnej nie wypiła.
- Sugerujesz, że ktoś jej podłożył?
- Wolałbyś nie wiedzieć kogo mamy na karku.
- Masz rację. Lepiej nie mów.
- Jakie są szanse?
- Bliskie zeru. Prawdopodobnie dostała dawkę większą niż śmiertelna.
- Dlatego odtrutka nie działa?
- Być może.
- Czemu nie podacie drugiej?
- Musimy odczekać jakiś czas.
- Jak duże są szanse na przeżycie.
- Małe, ale bądźmy dobrej myśli.
Część XIX fr. II
Tempe wróciła po Angelę. W milczeniu ruszyły do auta. Zaczął sypać śnieg. Biały puch pokrył wszystko dookoła. Białe śnieżynki wesoło wirowały w powietrzu. Temperance czuła chłodny powiew nocnego wiatru na twarzy.
Podczas jazdy Angela niewiele mówiła. Brennan też nie zaczynała rozmowy. Widziała, że przyjaciółka jest zmęczona więc nie chciała jej dodatkowo forsować. Wreszcie zatrzymała auto.
- Może wejdziesz? Napijemy się kawy.
- Kawa? Ja nie piję kawy.
- No tak. To herbata.
- O piątej nad ranem?
- Każda pora jest dobra.
Angela poszła przodem a Tempe ostrożnie przedzierała się przez śnieg sięgający jej kostek. Ulica była pusta i cicha. Przynajmniej tak im się wydawało. Zajęta brnięciem przez biały puch Brennan nie zauważyła mężczyzny zbliżającego się w ich kierunku. Ubrany na czarno wyglądał dosyć złowrogo. Zanim Temperance się zorientowała chwycił ją od tyłu i przycisnął do jej nosa wilgotną szmatkę. Nim straciła przytomność zobaczyła tylko jak Angelę atakuje ktoś, kto do tej pory krył się w cieniu.
Nie wiedziała jak długo była nieprzytomna. Obudził ją dopiero ostry, nieprzyjemny zapach. Po chwili dotarło do niej, że to mocno stężony amoniak. Powoli odzyskiwała świadomość. Przypomniała sobie co wydarzyło się przed budynkiem, w którym mieszka Angela.
Policzek Tempe ciasno przytulał się do betonowej podłogi. Spróbowała się ruszyć. Nadgarstki były ciasno związane z tyłu pleców. Próbowała poruszać nogami. Nie były związane. Jakoś zdołała podnieść się do pozycji siedzącej. Głowa bolała ją jakby miała kaca. Nic przyjemnego. Rozejrzała się dookoła. Z przerażeniem zobaczyła na podłodze nieprzytomną Angelę. Próbowała się pochylić w jej stronę.
- Angie? Angie, słyszysz mnie? - powiedziała błagalnie - Proszę obudź się.
- Nie obudzi się. Przynajmniej na razie. - odezwał się obcy głos gdzieś z boku.
- Co jej zrobiliście?
- Dostała Rohypnol i leki nasenne. Długo się nie obudzi.
- Nie możecie faszerować jej lekami.
- Tyle, że to najskuteczniejszy sposób na to by siedziała cicho.
- Ona nie może brać żadnych leków!
- Więc wolałabyś żebyśmy ją zabili?
Nie odpowiedziała tylko popatrzyła na przyjaciółkę ze łzami w oczach. Mężczyzna wyszedł z cienia.
- Witamy w naszym małym królestwie.
Tempe hardo spojrzała w jego twarz. Nieznajomy miał błękitne oczy i czarne włosy. Jedno niebieskie oko byłe żywe i bardzo aktywne. Drugie było dziwnie nieruchome. Z boku głowy widoczne były cieniutkie białe blizny. Szklane oko. Po operacji wyglądało niemal jak prawdziwe. Zradzało je jedynie to, że się nie poruszało.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz?
- Twoje szklane oko jest niezwykle interesujące. - odparła sarkastycznie.
- Mam je dzięki twojemu partnerowi.
- Słucham?
- Żaden federalny pies tanio skóry nie sprzeda. Agent Booth był godnym przeciwnikiem. Udało mu się pozbawić mnie oka, ale moje macki sięgają dużo głębiej. To była szybka przegrana.
- Co mu wtedy zrobiliście?
- To chyba sama mogłaś ocenić.
- Ty draniu.
- To chyba jedne z najmilszych słów jakie słyszałem.
Nie odezwała się.
- Rok temu tylko go boleśnie ukłułem. On mnie niemal zabił. Teraz czas na zemstę. Trafię w samo jego pieprzone serce.
- Jesteś chory.
- Tylko rządny zemsty. Odbiorę mu coś co jest dla niego najcenniejsze.
- Czyli?
- Ciebie.
Część XX
Booth zaczynał się poważnie martwić przedłużającą się nieobecnością Temperance. Teraz żałował, że nie postawił na swoim i nie pojechał z nią. Niemal chodził po ścianach bijąc się z myślami. Gdzie była? Co ją zatrzymało? Mogła przecież zadzwonić. Telefon milczał jak zaklęty. Nagle rozległ się jeden krótki dzwonek do drzwi. Seeley popatrzył na zegarek. Była niemal siódma rano. Kto normalny dobija się do drzwi o tej porze? Starając się zachować jako taką równowagę doszedł do drzwi i otworzył je. Mocno się zdziwił bo za nimi nie zastał nikogo. Na wycieraczce leżała biała koperta. Mając złe przeczucia Booth wziął ją do środka.
Otworzył kopertę a na stół wysypały się zdjęcia. Ze zgrozą sięgnął po fotografie, na których była Temperance. Nieprzytomna i związana. Spomiędzy zdjęć wysunęła się kartka.
Rok temu podszedłeś zbyt blisko. Ja ukłułem cię dosyć boleśnie. Ty mnie o mało nie zabiłeś. Teraz ja rozerwę cię na strzępy. Pożegnaj się z dr Brennan.
Ten, którego pozbawiłeś oka
Nagle Booth poczuł jakby trafił w niego piorun. Po chwili oszołomienia do głosu doszedł umysł. Przez kilka minut stał nieruchomo, próbując poskładać do kupy wspomnienia, które szerokim strumieniem zalewały jego głowę. Wszystko wróciło. Seeley potrzebował bodźca by odzyskać pamięć. I ten moment właśnie nadszedł. Obrazy przewijały się przed jego oczami jakby oglądał film w przyśpieszonym tempie. Zrobił głęboki wdech by uspokoić rozszalałe myśli. Pamiętał wszystko. Tempe, Angel, Hodgins a nawet Sweets. Wspomnienie wszystkich tych, których znał wydobyło się z najgłębszych odmętów jego świadomości. Naraz po chwili euforii przyszło otrzeźwienie.
- Zabiję drania…
Sięgnął po telefon. Zeszyt Tempe z numerami leżał koło aparatu stacjonarnego. Dokładnie tam gdzie zapamiętał. Booth szybko znalazł numer Sullyego. Zaczął stukać w klawiaturę komórki. Zirytowała się.
- Już wiem, dlaczego tak nie lubiłem tego telefonu - wymruczał - To do cholery nie jest moja Motorola!
W słuchawce rozległ się sygnał oczekującego połączenia. Booth nerwowo przestępował z nogi na nogę.
- Halo?
- Sully?
- Booth?
- Nie. Święty Mikołaj. Jasne, że to ja.
- Miło cię słyszeć.
- Mnie ciebie również. Ale ja nie o tym.
- Wobec tego słucham.
- To nie jest rozmowa na telefon.
- Gdzie jesteś? Przyjadę i pogadamy.
- Chyba jeszcze pamiętam, które to twoje biuro.
- Pamiętasz?
- Wszystko ci wytłumaczę na miejscu.
- Dobra. To czekam.
* * *
Booth był tak zdenerwowany, ze nawet nie zauważał zdziwionych spojrzeń innych agentów gdy przemierzał korytarze siedziby FBI. Był zbyt zaabsorbowany tym co się stało. Martwił się o Tempe i modlił się by ten szaleniec nic jej nie zrobił. W istocie owy człowiek był szaleńcem. Miła na sumieniu więcej ludzi niż jego poplecznicy razem wzięci.
Sullyego zastał w jego biurze. Agent wyglądał jakby nie spał od co najmniej kilku dni.
- Czy ty w ogóle sypiasz?
- Nie. Od trzeciej w nocy jestem na nogach.
- Domyślam się, że chodzi o dr Saroyan.
- Skąd wiesz?
- Nie twój interes.
Sullivan sam się domyślił.
- Mniejsza o to. Co cię do mnie sprowadza?
Booth rzucił mu na biurko zdjęcia. Jego towarzyszowi aż opadła szczęka.
- Dostałem to godzinę temu i wiem, kto ją przetrzymuje.
- Skąd?
- Powiedzmy, że potrzebowałem silnego kopa, żeby odzyskać pamięć?
* * *
Temperance wiedziała, że znalazła się w dużym niebezpieczeństwie. I wcale nie było jej do śmiechu. Angela nadal była nieprzytomna. Co jakiś czas przychodził drugi mężczyzna i podawał jej kolejną dawkę Rohypnolu. Miała tylko nadzieje, że to nie zaszkodzi ani przyjaciółce ani jej dziecku. Było to lekko naiwne myślenie, ale nie pozostawało jej nic innego. Ostrożnie wodziła wzrokiem za Szklanookim. Oceniła go na jakieś czterdzieści parę lat.
- Jak straciłeś oko?
- Co cię to obchodzi?
- Jestem z natury ciekawska.
- Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? A jeśli się zdenerwuję, trafisz tam w ciągu pięciu minut.
- Jeśli mnie zabijesz stracisz kartę przetargową - powiedziała hardo - Zdaje mi się, że informacje, które posiada Booth są bardzo ważne.
- Suka…
- No więc dowiem się?
- Twój cholerny partner strzelił mi w twarz z odległości dziesięciu metrów.
- Na pewno miał powód by otworzyć ogień.
- Pozwól, że opowiem ci jak to było. Z wszystkimi krwawymi szczegółami
Część XXI
- Agencie Sullivan? Udało nam się złapać Melindę Rochester.
- Tak szybko? Przecież dopiero kilka dni temu rozesłano list gończy.
- Sami byliśmy zaskoczeni. Ukrywała się w Waszyngtonie niedaleko mieszkania dr Brennan.
- Myślisz, że miała coś wspólnego z jej porwaniem? - Booth spojrzał na Sullyego.
- Nie wiem. Musimy ją przesłuchać.
- Musimy?
- Tylko trzeba przekonać Cullena, żeby cię przywrócił do służby w trybie natychmiastowym.
- Człowieku, w tym stanie?
- Powiedzmy, że na specjalnych warunkach.
* * *
Cullen trochę się opierał namowo Sullivana, ale w końcu uległ pod naporem słusznych argumentów. Odznaka i broń Bootha czekały na niego odkąd FBI namierzyło go w Montgomery. Raczej nikt nie wyobrażał sobie, że nie zdecyduje się wrócić do pracy. Na prośbę Sullyego, został oficjalnie przyłączony do śledztwa związanego z narkotykowym imperium.
- Myślisz, że ona coś wie? - Booth przez szybę przyglądał się kobiecie, którą jeszcze do niedawna znał pod nazwiskiem Hester White.
- Może. Zależy od tego jak dużo nam powie.
- Cholera…
Booth był bardzo poważny. Znikł uśmiech z jego twarzy a mięśnie co chwilę napinały się lekko drgały ze zdenerwowania. W jego oczach zagościły hardość i determinacja. Nie było już w nich troski i czułości. Nie teraz. Nie w tym momencie. Jego czarne jak węgiel źrenice ciskały pioruny na wszystkie strony. To był Booth jakiego mało kto znał. Człowiek, który skutecznie maskował swoje uczucia pozwalają wypłynąć na wierzch czystej złości.
Kobieta za szybą rozsiadła się wygodnie jakby przebywała w jakimś klubie i czekała na kogoś. Ciekawie rozglądała się po pomieszczeniu. Jej zielone oczy były zimne i pozbawione jakichkolwiek ludzkich uczuć.
- Idziemy?
- Jasne.
- Booth?
- Tak?
- Może nie powinienem tego mówić w takim momencie. Ale widziałem, co się działo z Temperance przez ostatni rok. W związku z tym mam do ciebie prośbę.
Cisza.
- Jeśli ją kochasz, nie zostawiaj jej więcej samej. Ona na to nie zasługuje. - odwrócił się.
- Sully? Ty ją nadal kochasz?
- Widzę, że łatwo mnie rozszyfrować. Tak, kocham ją, ale szanuje to, że ona wybrała ciebie. Może w innym wcieleniu mi się poszczęści.
- Zapomnij - Booth uśmiechnął się do agenta, ale jego oczy nie zmieniły wyrazu.
- Zawsze mogę mieć nadzieje.
Uścisnęli sobie dłonie w geście pokoju.
- Najwyższy czas zdobyć trochę informacji. - Sully otworzył drzwi i wszedł do pokoju a za nim podążył Booth.
* * *
- Nie boję się krwi.
- To chyba dobrze. Bo ktoś kto zajmuje się umarlakami powinien mieć z nią do czynienia na co dzień.
- Dla ciebie to chyba też nie nowość.
- Lubię zabijać. To pozwala mi poczuć się jak bóg. Jak ktoś kto ma władzę nad innymi. Jak ktoś kto jest panem życia i śmierci. Zabiłaś kiedyś człowieka?
Cisza.
- Tak czy nie?
- Tak.
- I co wtedy czułaś? Euforię? Radość? Może poczułaś jak gdzieś w tobie odzywają się najgłębsze pokłady zła?
- Czułam obrzydzenie do samej siebie.
- Oj, niedobrze. To znaczy, że nie masz predyspozycji do sprawowania władzy.
- Czy ty siebie słyszysz? Mówisz o tym, jakby odebranie człowiekowi życia było czymś najzwyklejszym na świecie.
- Bo dla mnie jest. Uwielbiam gdy burgundowa krew spływa po moich palcach. To takie przyjemnie uczucie. Najlepiej gdy jest jeszcze ciepła. Zawsze chciałem spróbować kąpieli w świeżej krwi. To podobno odmładza. A bogowie są przecież wiecznie młodzi.
- Ty sadysto.
- Miło mi. A teraz słuchaj. Rok temu czułem się bezkarny. Z resztą nadal tak się czuję. Gdyby nie twój partner wszystko poszłoby zgodnie z planem. Jednak on musiał się wpieprzyć tam gdzie nie powinien. Udało mu się zdobyć informacje wielkości ładunków, miejscach przechwytu. Dorwał listę nazwisk dilerów. Odkrył również tożsamość kilku bossów. W tym mnie.
Tempe zaczęła szybciej oddychać.
- Więc zdecydowaliśmy się go zlikwidować. Jak już ci powiedziałem, żaden federalny pies tanio skóry nie sprzedaje. Więc obeszliśmy się z nim nieco brutalnie. Zastawiliśmy pułapkę. Jednak skurwysyn się zorientował. Zabił jednego z Wilków. Oddałem strzał w jego stronę, ale chybiłem. On również strzelił. Trafił w mój pistolet, który po prostu się rozpadł. Siła odrzutu poszczególnych elementów była duża. Jeden z nich pozbawił mnie oka. Chciałem się na nim zemścić.
- Jesteś potworem.
- Jakiś czas go przetrzymywaliśmy. Gdy już doszedłem do siebie postanowiłem się trochę zabawić. Poddałem go wymyślnym torturom.
- Torturowanie ludzi sprawia ci przyjemność?
- Nawet nie wiesz jaką. Nie wyobrażasz sobie nawet jak przyjemnie było zatopić pazury w jego torsie, rozrywając mięśnie na strzępy. Jednakże byłem trochę niezadowolony. Pies nie wydał z siebie ani jednego pisku.
Serce Tempe zaczęło bić mocniej. Ogarnęło ją przerażenie w najczystszej postaci.
- Tu i ówdzie złamaliśmy mu parę kości. Pomijając fakt, że nie wył z bólu to sam trzask pękania części szkieletu był niczym symfonia dla mych uszu.
- Jak można być tak zepsutym?
- Widocznie można złotko. Uszkodzenie obojczyka i biodra wcale nie było takie trudne. Wystarczyło go trochę mocniej poturbować.
- Przestań.
- Hm… Po co będę ci opowiadał resztę skoro niebawem sama przekonasz się o tym jak to jest być torturowanym przez Wilki Cienia. Tyle, że dla kobiety mamy nieco inny repertuar
Część XXII
Sully usiadł na metalowym krześle. Booth oparł się o ścianę. Przez chwilę wszyscy troje milczeli.
- Melindo Rochester, wiesz dlaczego tu jesteś?
- Je ne sais pas.
- Jeśli już chcesz powiedzieć „Nie wiem”, to proszę po angielsku.
- Okej. Nie wiem dlaczego tu jestem - odparła zaczepnie.
- Lepiej żebyś sobie przypomniała. Twoja działalność kosztowała życie kilka osób.
- I co w związku z tym?
- Jeśli będziesz współpracować dostaniesz mniejszy wyrok.
- A jeśli nie?
- Wtedy dostaniesz dożywocie, a więzienia dla kobiet są gorsze niż dla mężczyzn.
- Kuszące wyzwanie.
- No więc?
- Non.
- Odmawiasz współpracy?
- Posłuchaj koleś. Żaden Wilk nigdy nie zdradził drugiego i ja też tego nie zrobię.
- Podejrzewam, że jeśli by coś zagrażało interesom twoich współziomków, wydali by cię FBI szybciej niż zdążyłabyś powiedzieć „heroina”.
- Nie wierzę.
- Lepiej uwierz - wtrącił Booth.
- Oh, wreszcie Pan Niedostępny się odezwał.
- Nie kpij ze mnie. Zacznij współpracować to pogadamy inaczej.
- Nie będę sypać.
Booth zaczynał tracić cierpliwość. Sully położył przed nią zdjęcia związane Temperance.
- Czy wiesz coś na ten temat?
- To ta paniusia z Instytut?
- Dla ciebie dr Brennan - wycedził Booth.
- Widzę, że wreszcie ją dopadli. Obawiam się, że tego nie przeżyje - powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Tego już było za wiele. W żyłach Seeleyego zawrzała krew. Starając się zachować spokój, oparł dłonie na blacie stołu i pochylił się ku Melindzie.
- Jeśli coś jej się stanie… - powiedział cicho - …ty zginiesz jako pierwsza.
- Czy ty naprawdę nie widzisz żadnych korzyści w tym, że proponujemy układ? Informacje za mniejszy wymiar kary?
- No dobra. Ile dostanę, jeśli znaczne sypać?
- Do dwudziestu pięciu lat jeśli informacje będą istotne.
- To mogłoby być dla mnie satysfakcjonujące. Co chcecie wiedzieć?
* * *
- Inny repertuar?
- No wiesz, nie mogę zastosować takich samych tortur wobec ciebie jak wobec twojego partnera bo nie przeżyłabyś nawet pięciu minut.
- A co składa się na ten inny repertuar?
- Zobaczysz.
Szklanooki pstryknął palcami. Dwóch mężczyzn wyłoniło się z cienia. Postawili Tempe na nogi i posadzili ją przy metalowym stole. Rozsupłali sznury. Ręce zostały przywiązane do stołu w taki sposób, że były całkowicie unieruchomione. Dłonie płasko spoczywały na blacie. W tym czasie Szklanooki zapalił papierosa. Dwa Wilki znów wtopiły się w cień.
- Gotowa?
- Co ty chcesz mi zrobić?
- Och nic takiego złotko.
Zbliżył się do niej z papierosem w dłoni. W jego oczach czaiło się zło. Tempe ogarniało coraz większe przerażenie. Mężczyzna podniósł papierosa i tlącą się końcówkę przyłożył do skóry w zgięciu jej łokcia. Tam warstwa naskórka jest cienka i silnie unerwiona. Zacisnęła powieki. Receptory nerwowe eksplodowały bólem.
- Podoba się? - pokręcił papierosem, głębiej wwiercając się w miękką skórę.
Temperance mocniej zacisnęła szczęki. Nie chciała dać mu tej satysfakcji. Facet się nią bawił. Jej mięście napinały się i rozprężały na zamianę. Gdy wreszcie zerwał kontakt papierosa z jej skórą, w miejscu gdzie był przyłożony wykwitła szpetna plama po oparzeniu. Po chwili zrobił to samo nieco niżej. Sprawiało mu to dużą przyjemność. Do jej oczu zaś napłynęły łzy. Robiła wszystko byle by tylko nie wydać żadnego dźwięku. Po jakimś czasie ręce były upstrzone sczerniałymi oparzeniami.
- Widzę, że to na ciebie nie działa, więc może przejdziemy do kolejnego punktu.
Tempe odetchnęła. Ale tylko na chwilę. Mężczyzna wysypał na stół cieniutkie szpilki. Małe przedmioty pobłyskiwały w półmroku jakby naśmiewały się z ludzkiego nieszczęścia.
- Zastosujesz na mnie akupunkturę?
- Coś o wiele lepszego.
Przez chwilę obracał w palcach jedną z srebrnych szpilek, a potem spojrzał na Tempe oczami pełnymi mordu i rządzy krwi. Niespodziewanie wstał i przycisnął jej prawą dłoń do blatu stołu, tak że niemal całkowicie straciła czucie w palcach. Z obleśnym uśmiechem na twarzy pochylił się do przodu przykładając szpilkę do opuszka palca serdecznego. Potem zaczął powoli wbijać ostry koniec w miękką skórę pod paznokciem. Nerwy znowu eksplodowały bólem wysyłając do mózgu rozszalałe bodźce. Tempe krzyknęła nie mogąc dłużej powstrzymywać łez. Po jej policzkach spłynęły srebrne krople. Mężczyzna widząc to co osiągnął, wbił szpilkę głębiej i sięgnął po następną.
- Boli?
- Proszę przestań.
- Ale dlaczego mam przestać złotko? Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to przyjemne. - odparł wpychając kolejną szpilkę pod następny paznokieć.
- Przestań o cholery!
- To zbyt satysfakcjonujące.
- Ty chory sadysto! Co mam zrobić, żebyś przestał?! - ból był nie do zniesienia.
- Musisz mi coś dać.
- Oddam ci wszystko, ale przestań.
- Nawet siebie?
Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Nie…
- Ale taka jest moja cena złotko… - sięgnął po następną szpilkę.
Część XXIII
- Mów co wiesz. Byle by to miało jakieś znaczenie. - Sully położył ręce na blacie.
- Wiesz coś na temat tego porwania? - wtrącił Booth
- Owszem. W końcu sama ich do niej doprowadziłam. Co z kolei nie było takie trudne. Jednak gdy przyszło co do czego sprawa się trochę skomplikowała.
- To znaczy?
- Była z nią jeszcze jedna kobieta. Nie mieli wyboru i zabrali też ją.
- Kim ona była? - na czole Bootha pojawiła się pionowa zmarszczka.
- Z informacji jakie udało mi się zebrać wynika, że to niejaka panna Montenegro.
- Angela?
- Tak, chyba tak. Założę się, że faszerują ją Rohypnolem albo innym świństwem, żeby siedziała cicho.
- Ona nie może brać leków - Booth niemal wybuchnął.
- To już nie moja sprawa. Tak czy inaczej, głowa całego tego kramu ma je obie.
- Głowa? Czyli?
- Przedtem Wilczy Pazur, a od roku Jednooki Bandyta.
- Możesz jaśniej?
- Julio Gureira - Booth i Melinda wymówili to w tym samym momencie.
- Julio Gureira? Ten Julio Gureira?
- Tak, ten sam, który w ciągu ostatnich kilku lat zabił więcej osób niż zdołacie policzyć. Sądzę, że jest wam znany. Zawsze zostawia po sobie ślad.
- Może wreszcie uda nam się go przyskrzynić.
- Julio nie jest taki głupi. Wie, że będziecie go szukać. Teraz siedzi w cieniu a całą brudną robotę wykonują inne Wilki.
- Czego celem było porwanie dr Brennan.
- Pewnie zemsty. Pozbawiłeś go jednego oka. Właściwie wszystko było przygotowane od bardzo dawna. Jego brat, Jose Antonio poddał się serii operacji plastycznych, które miały na celu upodobnienie się do Bootha. To on poddał się później transplantacji.
- Tak po prostu poddał się operacji?
- Był chory. Zostało mu wtedy co najwyżej kilka miesięcy życia. Więc wolał odejść z hukiem niż zostać zapomnianym. Julio nadal nie może pogodzić się z dobrowolną śmiercią brata. Ubzdurał sobie, że to wszystko przez ciebie. - spojrzała an Bootha.
- A gdzie tu miejsce dr Brennan? - kontynuował Sully.
- Brennan ma serce Jose Antonia. To w pewnym sensie pomogło Juliowi zbliżyć się do brata. No ale jest problem. Ona jest związana z tobą a Julio nienawidzi cię bardziej niż najgorszego wroga.
- Zabiję drania jeśli jej coś zrobi.
- O ile on szybciej nie zabije ciebie. Więc radziłabym się pośpieszyć.
- Wiesz gdzie one są?
- Wiem.
- No to gadaj!
- A co będzie jak nie powiem?
* * *
Ból, choć zelżał nadal był nie do zniesienia. Dłonie Tempe były paskudnie spuchnięte i obolałe. Skóra pod paznokciami paliła żywym ogniem. Szpilki zostały wyciągnięte dopiero wtedy, gdy nie dało się ich wsunąć dalej. Spod płytek tworzących paznokcie wypływała czerwona krew. Oparzenia na rękach piekły niemiłosiernie.
- Dlaczego to robisz?
- Bo masz coś co należało do mojego brata.
- Czyli?
- Serce.
- Jose Antonio Gureira była twoim bratem?
- Istotnie.
- Kim ty do cholery jesteś?
- Julio Gureira, miło mi.
- Rychło w czas - wymruczała.
- W pewnym sensie twój partner pozbawił mnie również mojego młodszego braciszka. Teraz ty płacisz za głupotę tego agenta.
- Znajdą cię.
- Nie byłbym taki pewien. Moim poplecznicy mnie kochają.
- Zawsze znajdzie się ktoś zdolny do zdrady.
Poruszyła palcami i aż syknęła z bólu.
- Jak się podobał zestaw tortur numer jeden?
- Numer jeden?
- Tak, jest jeszcze dwa i trzy. W zestawie drugim oferujemy podcinanie żył i oblewanie kwasem chlorowodorowym.
- Wolę nie wiedzieć jaki jest zestaw trzeci.
- To co wybierasz najpierw? Podcinanie czy oblewanie?
- Odpieprz się.
- Tak, też tak myślę. Podcinanie spowoduje, że nie będziesz miała siły krzyczeć przy kontakcie z kwasem.
Tempe była zbyt wyczerpana bólem by protestować, gdy Gureira zbliżył się do niej z ostrym jak brzytwa nożem. Najpierw przyłożył zimne ostrze do jej policzka.
- Jestem ciekaw jak smakuje twoja krew.
- Mam nadzieje, że się nią zachłyśniesz.
Dopiero teraz zauważyła, że blat stołu był wykonany w taki sposób, środek stołu był nieco niżej niż jego krawędzie. Centralnym punktem był mały okrąg z uchwytem. Dopiero teraz zrozumiała po co to jest. Szklanooki pociągnął za uchwyt odsłaniając mały otwór.
- Już wiesz po co to jest?
- Domyślam się - przełknęła ślinę.
- Twoja krew wypłynie z żył a następnie dzięki sile grawitacji spłynie do naczynia, które znajduje się pod stołem. Co ty na to?
- Jesteś chory.
- Uznać to za komplement? - mocniej przytrzymał jej dłoń nacinając skórę tuż pod nadgarstkiem. To samo zrobił z drugą ręką. Sprawdził czy nie istnieje ewentualność, że mogłaby się uwolnić.
Minuty mijały a plama krwi na metalowym blacie powiększała się coraz bardziej. Temperance zaczęła blednąć. Powieki coraz bardziej jej ciążyły, a umysł spowijał całun senności. Nie tak wyobrażała sobie swoją śmierć. Nie chciała umierać. Ostatkiem sił chwytała się myśli, że on ją znajdzie.
Gdy już powoli zaczynała tracić przytomność, drzwi do ciemnego pomieszczenia rozwarły się z hukiem i po chwili padły pierwsze strzały…
Część XXIV i ostatnia
Kilkanaście ciemnych postaci bezszelestnie poruszało się wokół kompleksu budynków, które kiedyś były częścią poligonu wojskowego. Nocne niebo było czyste a księżyc wisiał wysoko nad ziemią. Agenci dosłownie stapiali się z mrocznym krajobrazem. Sully sprawdził magazynek i odbezpieczył swoją broń. Obok niego stał Booth, którego mina była co najmniej przerażająca. Obaj mieli na sobie kamizelki kuloodporne.
- Gotowy?
- Jak najbardziej - odparł Booth.
Sully dał znak ludziom ukrywającym się w cieniu. Wejścia do budynku zostały obstawione. W jednym z okien paliło się mdłe światło. W żyłach Seeleyego buzowała rozszalała krew. W uszach czuł jej głuche dudnienie, a serce gwałtownie przyśpieszyło.
- Wchodzimy - Sully posłał kolejny umowny znak w eter.
Dwóch uzbrojonych mężczyzn stanęło przy drzwiach. Agent skinął głową i wtedy pociągnęli za uchwyty, otwierając dwuskrzydłe drzwi.
- FBI! Nie ruszać się i ręce do góry! - Sully nie oszczędzał gardła.
Kilku gangsterów wysunęło się z cienia i zaczęło ostrzeliwać agentów. Jeden z komandosów oberwał i upadł na ziemię. Booth co tylko wycelował i strzelił. Jeden z bandytów osunąć się na kolana a z jego przestrzelonej tętnicy szyjnej trysnęła krew. Druga kula minęła głowę Bootha o cale. Seeley z kamienną twarzą strzelił do napastnika.
- Znowu się spotykamy agencie Booth - Gureira wyszedł z cienia.
Za jego plecami Seeley dostrzegł śmiertelnie pobladłą Tempe. Plama krwi na metalowym stole nie wróżyła nic dobrego.
- Tak. I to nie będzie wesoła pogawędka. - podniósł broń na wysokość ramion.
- Chcesz mnie zastrzelić?
- Rok temu mi się nie powiodło więc może teraz się uda.
- Nie można strzelać do nieuzbrojonego człowieka.
- Założę się, że masz broń.
- Agencie Booth, czy naprawdę chcesz grać na zwłokę? Spójrz na nią. - wskazał za siebie - Jeszcze kilka minut, a nic jej nie uratuje.
- Na kolana i ręce na kark!
Gureira ukląkł.
- Brać go.
- Nie chcę zostać zapomniany, więc umrę jak prawdziwy Wilk. - z kieszeni wyciągnął fiolkę z białawym płynem. Patrząc Boothowi w oczy, wypił zawartość flakonika. W jednej chwili zdrowe oko rozwarło się szerzej i zastygło bez ruchu, a bezwładne ciało upadło na posadzkę.
- Co to do cholery było? - zapytał Sully badając puls Gureiry. Nie wyczuł go.
- Cyjanek potasu - dobiegł ich słaby głos.
Temperance znalazła w sobie na tyle siły by odwrócił głowę i spojrzeć na otaczających ją mężczyzn. W chwilę potem Booth znalazł się tuż przy niej. Przeraził go widok jej zakrwawionych dłoni i kredowobiała skóra.
- Tempe? Słyszysz mnie?
- Tak…
Zaczęła tracić przytomność. Ktoś uwolnił jej ręce. Ostatnią rzeczą, która dotarła do jej świadomości to czyjeś silne ramiona podnoszące ją do góry i błogie poczucie bezpieczeństwa.
* * *
Straciła orientację. Czuła jak jej ciało unosi się w próżni, a myśli są lżejsze niż piórko. Nie bardzo wiedziała, gdzie się znajduje. Jej umysł był czysty jak biała kartka. Dopiero po chwili zaczęły stopniowo wracać wspomnienia. Strzępy zdarzeń zalały jej świadomość. Przypomniała sobie porwanie, zakrwawione szpilki i szyderczy śmiech. Z trudem podniosła powieki. Jej oczy poraziła wszechobecna biel. Po chwili zamazane kontury nabierały ostrości. Wyczuła czyjąś obecność. Nie wiedziała tylko czyją. Ostrożnie obróciła głowę i wtedy go zobaczyła. Jej własny rycerz w lśniącej spełniającej standardy FBI zbroi spał na krześle w niebyt wygodnej pozycji siedzące. Do pokoju cicho weszła pielęgniarka.
- Widzę, że się pani obudziła. - powiedziała z uśmiechem - To dobrze. Tu mam dla pani lekarstwa. Proszę je za chwilę zażyć.
- Dobrze. Czy on długo tutaj jest? - wskazała na Bootha.
- Odkąd tylko panią przywieźli. To już będzie jakieś dwa dni. Praktycznie w ogóle stąd nie wychodzi. W końcu lekarz zagroził, że go więcej tutaj nie wpuści. Wtedy wyszedł, ale tylko na trzy godziny.
Tempe oparła głowę o poduszkę i zamknęła oczy. Usłyszał jak pielęgniarka wyszła. Booth musiał być wyczerpany skoro jego czujność w tym momencie go zawiodła. Temperance wyciągnęła dłoń i wciąż obolałymi palcami pogładziła wierzch jego dłoni spoczywający na podłokietniku krzesła.
Dopiero wtedy Seeley się ocknął. Otworzył zaspane oczy. Wyglądał dosłownie jak siedem nieszczęść. Dwudniowy zarost pokrywający szczękę nadawał mu charakteru. Wtedy spojrzał na nią, a jego oczy nabrały tego swoistego ciepłego blasku.
- Obudziła się wreszcie.
- Na to wygląda.
- Jak się czujesz?
- Tak jakby mnie torturowano. - aż syknęła z bólu gdy poruszyła opuchniętymi palcami.
- Nie zdążyłem zabić drania. Powinien zawisnąć za to co zrobił tobie i Angeli.
- Właśnie co z nią?
- Nie najlepiej. Dawki Rohypnolu były bardzo duże. Była w śpiączce. Dzisiaj nad ranem się wybudziła. Lekarz powiedział, że wróci do zdrowia.
- A co z dzieckiem?
- Niestety.
- Biedna Angie. Jak to zniosła? - w oczach Tempe zalśniły łzy.
- Hodgins cały czas jest z nią.
- Chociaż tyle. A co z Cam?
- Odtrutka zaczęła działać. Stan znacznie się poprawił.
Popatrzyła na niego błękitnymi oczami.
- To już koniec?
- Złapaliśmy większość tych gniotków ze świty Gureiry i innych bossów. Gureira się otruł. Dzięki informacjom uzyskanym od Melindy Rochester udało nam się rozbić serce gangu.
- Rochester? Domniemana Hester White?
- Tak.
- Domyślam się, że dostanie mniejszy wyrok za współpracę.
- Caroline nie odpuści jej tak łatwo.
- Wiadomo.
- Informacje, które ja miałem pomogły nam udaremnić kilkanaście przerzutów heroiny przez granicę z Kanadą i zamknąć kilkudziesięciu dilerów, działających w Waszyngtonie, Filadelfii i Nowym Jorku.
- Odzyskałeś pamięć.
- Tak. Wszystko wróciło, gdy dotarło do mnie, że zostałaś porwana.
Pocałował wierzch jej dłoni.
- Nie masz pojęcia jak się bałem, że ten psychopata ci coś zrobi.
- Nie wyszłam z tego bez szwanku.
- Lekarz powiedział, że niedługo cię stąd wypiszą.
- A propos lekarza. Podobno nie chciałeś go słuchać.
- Jeszcze lepiej. Ja się z nim pokłóciłem. Chyba pół szpitala to słyszało.
Uśmiechnęła się. Chwilę potem jednak posmutniała.
- Skarbie? Stało się coś?
- Seeley, obiecaj mi coś.
- Co tylko zechcesz.
- Nie zostawiaj mnie więcej. Nie chcę być dłużej sama.
Teraz to w jego ciepłych, brązowych oczach zalśniły łzy.
- Nie zostawię cię. Nie ma takiej opcji. Nigdy. - pocałował ją i poczuł się jak najszczęśliwszy facet pod słońcem. - Kocham cię, Tempe i już nigdy nie odejdę.
- Też cię kocham - popatrzyła na niego roziskrzonymi oczami.
- Posuń się kawałek.
- Słucham?
- No posuń się.
- Dlaczego? To moje łóżko.
- Kochanie, chciałbym przytulić swoją narzeczoną. Czy coś w tym dziwnego?
- Nie, a ja nie mam chyba nic przeciwko.
Chwilę potem zasnęła głową na piersi Seeley, ciasno otulona jego silnymi ramionami. Koszmar wreszcie się skończył.
KONIEC
56