NA WŁASNYCH ŚMIECIACH |
Andrzej Hołdys
Ziemia szybko zamienia się w wysypisko śmieci. Klocki LEGO, długopisy, szczoteczki do zębów, nawet zapalniczki są znajdowane w żołądkach ryb i ptaków morskich. Wyrzucamy, wyrzucamy, wyrzucamy...
Roznoszone przez prądy morskie śmieci czasami w nieoczekiwany sposób wpływają na życie zwierząt. Ten morski krab wędrujący po plaży na indonezyjskiej wyspie Celebes sprawił sobie nowe schronienie z plastiku. Naukowcy oceniają, że ponad 200 gatunków zwierząt morskich jest regularnie narażonych na kontakt z plastikiem i toksynami.
Wielkie zdumienie ogarnęło niedawno naukowców, którzy zebrali trochę piasku z plaż na odległych wysepkach Archipelagu Hawajskiego. Do analiz pojechały 22 wiadra o pojemności 20 l. Po odsianiu piasku pozostało w nich - jak skrupulatnie policzono - 19 100 kawałków plastiku o rozmiarach od 1 do 15 mm. W niektórych wiadrach plastik stanowił ponad połowę masy.
Także inne badania pokazują, że na wielu dziewiczych plażach wszystkich trzech oceanów zamiast piasku coraz więcej jest plastiku. Woda oddaje to, co do niej trafia z zaśmieconych przez nas lądów, często odległych o dziesiątki tysięcy kilometrów. Nawet tam, gdzie plaża wydaje się czysta, plastiku - jak pokazuje przykład Hawajów - może być w bród. Najwięcej unosi się go w północnej części Pacyfiku, pomiędzy równikiem a równoleżnikiem 40oN. Wyprawiający się tam co roku naukowcy z Algalita Marine Research Foundation, mieszczącej się w Long Beach w Kalifornii, szacują, że w tej części oceanu pływa około 100 mln ton śmieci wyprodukowanych przez człowieka.
Plastik przynoszą prądy morskie krążące zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zataczające wielką pętlę pomiędzy Ameryką i Azją. Zachowanie oceanu wewnątrz tej pętli idealnie pasuje do jego nazwy. Woda porusza się tu niemrawo, a silniejsze wiatry zdarzają się sporadycznie. Niejeden żaglowiec utknął na długo w tym miejscu. To samo dzieje się teraz z odpadami. Według badaczy z Algality, północny Pacyfik to największy na Ziemi worek ze śmieciami.
Rzeź albatrosów
Plastik jest prawie niezniszczalny - rozkłada się tysiące lat. Jednak wiatr, woda morska, a przede wszystkim promienie słoneczne rozbijają polimery na coraz mniejsze kawałki (zjawisko nosi nazwę fotodegradacji). Na środku północnego Pacyfiku tego drobiazgu jest sześć razy więcej niż planktonu zwierzęcego. Badacze mówią, że to taka plastikowa zupa, w której unoszą się większe fragmenty tworzyw. Czego tam nie ma! Długopisy, zapalniczki, zabawki, piłki, kawałki folii, klocki i oczywiście butelki. Kiedy "zupa" zbliży się do jakiejś wyspy, jej brzegi zostają pokryte plastikiem. Ponieważ jest on bardzo trwały, a prądy morskie przynoszą wciąż nowe śmieci, strefa brudów się powiększa. W tej chwili ma rozmiary dwukrotnie większe od Europy. Fakt ten ma, niestety, katastrofalne konsekwencje dla przyrody, np. dla albatrosów.
Albatrosy - wielkie morskie ptaki - żywią się rybami i innymi morskimi zwierzętami żyjącymi w północnym Pacyfiku. Przy okazji połykają mnóstwo plastiku, myląc go z pokarmem. Wiele z nich umiera w męczarniach z tego powodu. Podczas badań prowadzonych na atolu Midway oraz na wyspie Guadalupe we wschodniej części oceanu w żołądkach martwych ptaków znaleziono m.in. korki do butelek, strzykawki, sieci rybackie, guziki, zabawki, balony, okulary, flamastry, długopisy, szczoteczki do zębów i mnóstwo innych przedmiotów.
Taką plastikową dietą, złowioną w oceanie, dorosłe osobniki karmią też potomstwo przebywające w gniazdach na lądzie. Z żołądka rodzica do dzioba dziecka zamiast częściowo strawionej karmy płyną niestrawne śmieci. Blokują one przewód pokarmowy, zatruwając go toksycznymi związkami. Młody traci apetyt, siły i masę ciała. W końcu zdycha z odwodnienia i zagłodzenia. Wiele piskląt nigdy nie opuści wyspy. Stosy ich kości znaleziono m.in. na Midway. Raport UNEP (Program Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska) z 2006 roku podaje, że plastikowe odpadki, które zwierzęta mylą z posiłkiem, są co roku przyczyną śmierci ponad miliona ptaków morskich i blisko 100 tys. morskich ssaków. Według tego samego raportu na każdym kilometrze kwadratowym północnego Pacyfiku unosi się przeciętnie kilkanaście tysięcy syntetycznych drobin.
Jeszcze groźniejsze jest to, że plastik działa jak magnes dla dostających się do wody substancji toksycznych, także wyprodukowanych przez nas. Przyczepiają się do niego cząsteczki pestycydów, m.in. DDT, oraz polichlorowanych bifenyli (PCB), rtęci i wielu innych trucizn, które nie rozpuszczają się w wodzie, za to łatwo przenikają do organizmów ryb i innych zwierząt morskich, następnie wyławianych i podawanych nam na stół. Część plastiku wraz z toksycznym transportem opada na dno, zanieczyszczając żyjące tam organizmy. Kiedy geolog w odległej przyszłości będzie badał osady morskie z naszego okresu, odnajdzie w nich warstwę wzbogaconą syntetycznymi materiałami. Nie tylko w północnym Pacyfiku. Tam jest najgorzej, ale podobne strefy brudów tworzą się też w pozostałych oceanach i przyległych do nich morzach.
Bocian w torebce foliowej. Plastikowe jednorazówki to zmora dla przyrody i krajobrazu. Produkujemy rzeczy, które będą istnieć przez tysiące lat, choć korzystamy z nich przez parę minut.
Parszywa dwunastka
Związki DDT i PCB zaliczone zostały do "parszywej dwunastki", czyli grupy silnie toksycznych substancji, które łatwo rozprzestrzeniają się po całej planecie, a ponieważ są bardzo trwałe, stopniowo gromadzą się w tkankach ludzi i zwierząt. Wywołują wiele szkód zdrowotnych. Podpisana w 2001 roku Konwencja Sztokholmska nakazuje zatrzymanie lub poważne ograniczenie produkcji tych związków, jednak to, co do tej pory zdołaliśmy wytworzyć, będzie jeszcze przez wiele dekad zanieczyszczało planetę. W tym dość paskudnym towarzystwie przeważają pestycydy, takie jak aldryna, chlordan, dieldryna czy DDT, ale znajdziemy tu również trzy rodziny zabójców, których źródłem są rozmaite odpady stałe, z plastikiem włącznie. To PCB, dioksyny i furany.
PCB opracowano w latach 30. Wypełniano nimi transformatory i kondensatory, wymienniki ciepła. Układy hydrauliczne, dodawano do olejów smarowych, atramentów, tuszów, farb i lakierów, tworzyw sztucznych, impregnatów czy też pestycydów. W latach 70. zorientowano się, że liczne odmiany PCB są bardzo toksyczne i zaczęto szukać zamienników ale na przykład w transformatorach stosuje się je nadal. Szacuje się, że z wyprodukowanych dotychczas 2 mln ton tych związków tylko ¼ przedostała się do środowiska. Reszta wciąż znajduje się w produktach i urządzeniach, które leżą porzucone gdzieś w magazynach albo wciąż pracują.
Nawet dobrze przygotowane wysypisko nie stanowi dostatecznej bariery dla tych groźnych cieczy. Co gorsza, duża część zużytego sprzętu, który je zawiera, trafia na dzikie wysypiska lub jest porzucana w lesie. Nic więc dziwnego, że PCB krążą w przyrodzie. Znaleziono je na dnie mórz, m.in. w Bałtyku, oraz organizmach dzikich zwierząt, także w Polsce. Mogą być obecne w żywności i akumulować się naszych ciałach. Laboratoryjne badania na zwierzętach pokazały, że związki te zaburzają wydzielania hormonów, wpływając negatywnie m.in. na pracę mózgu, tarczycy, układu odpornościowego i rozrodczego (obniżają jakość plemników). Podejrzewa się je również o działania rakotwórcze. Ponieważ przenikają przez barierę krew-łożysko, mogą być szkodliwe dla płodu.
Dawniej sądzono, że sposobem na pozbycie się PCB może być ich spalenie. Okazało się jednak, że wtedy w powietrze wędrują jeszcze groźniejsze dla zdrowia trucizny - dioksyny i furany, w tym związek zwany TCDD, który jest tysiące razy silniejszy od cyjanku potasu. Dioksyny powstają również podczas spalania wielu tworzyw sztucznych, a także przy produkcji pestycydów i innych chemikaliów. Tak samo furany. Jedne i drugie również są trudne do zlikwidowania, docierają do najdalszych części świata i akumulują się w ciałach zwierząt i ludzi.
Żółwie też w toksycznej pułapce
Oczywiście wytworzonych przez nas toksycznych związków, które następnie mogą uderzyć rykoszetem w nas i środowisko, jest znacznie więcej. W lutym tego roku, podczas konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Wspierania Nauki (AAAS) badacze podali, że spośród około 30 tys. znanych substancji syntetycznych blisko 400 może trwale zatruwać środowisko i akumulować się w organizmach zwierząt i ludzi. John Incardona i Nathaniel Scholz z National Oceanic and Atmospheric Administration opisywali jak policykliczne węglowodory aromatyczne (PAH) pozostałe po katastrofie tankowca Exxon Valdez w pobliżu Alaski w 1989 roku nadal uszkadzają układ krążenia młodych łososi i śledzi z Pacyfiku. Ich serca, zatkane trucizną przenikającą przez skórę biją coraz wolniej, aż w końcu przestają pracować. Związki z grupy PAH znajdują się również w spalinach samochodowych, a ich stężenie w wielkich miastach bywa na tyle duże, że - zdaniem Incardony - mogą one inicjować choroby serca także u ludzi. Substancje te mają działanie rakotwórcze.
Do jezior i mórz płyną też coraz szerszą strugą leki, w tym środki hormonalne, których nie zatrzymują oczyszczalnie ścieków komunalnych. Czym to się może skończyć? Zagładą. W 2001 roku kanadyjscy badacze zaczęli wprowadzać do małego jeziorka niewielkie dawki estrogenów. Rok później samce niektórych ryb zaczęły wytwarzać… komórki jajowe, a samice nawet stukrotnie zwiększyły produkcję hormonów płciowych. W rezultacie jeden z gatunków ryb podtrzymujący drabinę pokarmową w jeziorku prawie przestał się rozmnażać - w ciągu dwóch lat liczebność drapieżników spadła o połowę.
Podobnych doniesień naukowcy dostarczają coraz więcej. Można je liczyć tysiącach. Niedawno w „Science” zespół pod kierunkiem Bena Halperna z University of California w Santa Barbara opublikował mapę pokazującą, że nie ma już na Ziemi takiego fragmentu oceanu, który byłby wolny od wpływu człowieka, a w przypadku 41% ziemskich mórz nasz wpływ określono jaki silny.
W pobliżu Karaibów i Florydy w ciałach wielkich, ważących ponad 100 kg żółwi morskich karetta znaleziono znaczne ilości perfluorowęglowodorów (PFC). Związki te stosuje się w wielu procesach technologicznych. Są wyjątkowo trwałe. Ze skażonego lądu wędrują rzekami do mórz, gdzie opadają na dno i przenikają do ciał filtrujących wodę mięczaków. Te z kolei są zjadane przez żółwie wraz z truciznami. PFC uszkadzają gadom wątroby, obniżają płodność i odporność. Autorka tych obserwacji Jennifer Keller zwraca uwagę, że ludzki system immunologiczny jest podobny do gadziego, zatem jeśli związki te wylądują w naszym ciele, a nie można tego wykluczyć, mogą być dla nas równie szkodliwe, jak dla żółwi. Wrogiem żółwi jest też plastik - zwierzęta mylą torebki foliowe z meduzami. W rezultacie podobnie jak albatrosy giną z głodu, ponieważ ich żołądki zapychają się kawałkami z tworzyw sztucznych. Według raportu organizacji ekologicznej Ocean Conservancy ponad 250 gatunków morskich zwierząt narażonych jest na regularny kontakt z plastikiem lub toksynami.
Zaśmiecamy planetę intensywnie, a zjawisko to nabrało tempa w drugiej połowie XX wieku. Nie tylko dlatego, że jest nas coraz więcej, a nasz apetyt na dobra konsumpcyjne szybko rośnie. Także z tego powodu, że w wyniku szybkiego rozwoju nowych technologii przedmioty, które nabywamy, szybko się starzeją lub tracą zastosowanie. Wyrzucamy je więc na śmietnik i kupujemy nowe. Z każdym rokiem rośnie góra odpadów. Moglibyśmy je wykorzystać ponownie - naukowcy wciąż wymyślają nowe sposoby pozbywania się śmieci. Ale te pomysły w większości krajów, w tym w Polsce, są wprowadzane opornie. Na razie wykazujemy znacznie większe zainteresowanie nabywaniem towarów, niż ich likwidacją, kiedy już staną się zbędne.