Ostrowska Ewa Głupia jak wszyscy


Ewa Ostrowska

Głupia jak wszyscy

Wydawnictwo Skrzat Kraków 2010

Copyright O by Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski, Kraków 2009, 2010

Redakcja: Małgorzata Klich Korekta: Łukasz Libiszewski

Opracowanie graficzne: Agnieszka Kłos

ISBN 978-83-7437-346-3

Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski

31-202 Kraków, ul. Prądnicka 77 Tel. (012) 414 28 51 wydawnictwo@skrzat.com.pl

Odwiedź naszą księgarnię internetową: www.skrzat.com.pl

Właśnie wszedł Czarek, więc Irmina rzuciła się ku kolejnej ofierze, rozprawiając już chyba po raz dziesiąty o tym, jak Zenka Raczek przerobiła na szaro lub raczej na małpę samego Formułę.

W środy pierwsza a licealna rozpoczynała zajęcia od drugiej lekcji - fizyki z wicedyrektorem Formułą. Schodzono do pracowni, jak zwykle w środę, niespiesznie, przeważnie pojedynczo. Irmina każdego dorywała w drzwiach i z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała zdania, nieodmiennie rozpoczynające się od: „Ale draka, po prostu masakra, wiesz!"; zakończone podnieconym radośnie okrzykiem: „Ale heca, no nie?"; zaś to, co było zawarte między „draką, czyli masakrą" a „hecą", składało się na właściwą

5

opowieść o Zence i jej niebywałym, chociaż przypadkowym wyczynie.

Główna bohaterka opowieści jeszcze się nie pojawiła, toteż Irmina miała wolne pole do rozwinięcia niezwykłej jak na nią elokwencji. Pewnie przez długie godziny ćwiczyła układanie zdań złożonych, które zazwyczaj budowała mozolnie, wspomagając się gęsto „tentegowa-niem".

Bogna westchnęła z rezygnacją. Licząc wczoraj na tę wolną środową godzinę, zamiast połączyć pożyteczne z pożytecznym, czyli wyprasować bieliznę pościelową, wkuwając jednocześnie angielskie idiomy, bieliznę upchała do szafy, Adasia z Gośką wepchnęła do łóżek, a sama dała dyla do kina. Reklamowany szumnie film okazał się chałą, więc i dwie dychy wyleciały z kieszeni, a idiomy tkwiły nie w głowie, ale jako niemy wyrzut sumienia w podręczniku. Dzieciaki zamiast spać, dziko narozrabiały. Matka jak na złość wróciła z wieczorówki wcześniej, niż wynikało z jej rozkładu lekcji. Same klęski, a teraz w budzie ta beznadziejna Irmina ze swoją rozemocjonowaną tyradą o Zence! Żegnajcie

idiomy, brak warunków do wkuwania, jedyna nadzieja w tym, że może Anglik wyżyje się na kimś innym.

- Ale draka, po prostu masakra, Czaruś! - Irmina serwowała kolejne zdanie bez tradycyjnego „tentegowania". - Miałyśmy przerabiać fizę, ale starzy wyszli, łeb mi pękał, bo ja ani w ząb, co Zenka klaruje, to mówię do niej, Zenusia, kochana, rozerwijmy się trochę, wywalmy ten kawał z małpą, to ci heca dopiero, ten kawał z małpą, no nie, Czaruś? Bo tak: dzwonisz pod jakiś numer, facet odbiera, mówi: „halo?", a ty na to rąbiesz: „Czy to ogród zoologiczny?", wówczas facet cały w nerwach wrzeszczy: „Pomyłka!", wtedy ty pytasz: „A czemu małpa przy telefonie?". I zawsze draka! Wszyscy się spieniają, faceci i facetki! To ja, Czaruś, obdzwoniłam ze czterech Kowalskich, a Zenka wzięła się za Nowaków i dopiero heca, wiesz? Ale kto by przypuszczał, że coś tam w automacie przeskoczy i zamiast numeru Nowaka wybierze numer Formuły! To chyba w totolotka łatwiej trafić szóstkę, no nie, Czaruś? - trajkotała Irmina.

Czarek wpatrywał się w nią jak w niezwykłe, paranormalne zjawisko. Reszta obecnych

6

7

spadała z krzeseł w niewyczerpanych atakach śmiechu.

Co ich tak bawi? - pomyślała z niesmakiem Bogna. - Nawet Krysia Kołodziejska, uosobienie racjonalizmu, opluwa się ze śmiechu. Należało zostać w domu, przyjść na drugą lekcję. Uprasowałabym część bielizny, wkułabym część idiomów.

Jednak to środowe „okienko" Bogna zataiła przed matką i w każdą środę udając, że zaczyna lekcje normalnie, gnała o siódmej rano Adasia i Gosię do przedszkola, a potem - cała godzina dla siebie! Można i powłóczyć się ulicami bez celu, i przysiąść na ławce w parku albo udać się do budy, gdzie w pracowni cisza, nikt nie przeszkadza poczytać książkę czy swobodnie dłubać w nosie. Jedna, jedyna w tygodniu wolna godzina, dzisiaj stracona bezpowrotnie, bo Irmina już czatowała i natychmiast: „Ale draka, istna masakra, Bogna, no nie?".

- Heca kosmos, Czaruś! Zenka najspokojniej wali: „Czy to ogród zoologiczny?", na co Formuła, o którym Zenka myśli, że to zwykły Nowak, odpowiada: „Pomyłka", więc Zenka rąbie: „To czemu małpa przy aparacie?". Czaruś i ja widzę,

że Zenka nagle odrzuca słuchawkę, jakby ta słuchawka zamieniona w jadowitą kobrę ugryzła ją w ucho, i Zenka blednie, szepcze rozdzierająco: „Fohmuła". „Jaka formuła, co tobie, Zenka, gorzej?", pytam się jej. A ona się słania i zieleniejąc na twarzy, szepcze: „To nie TA fohmuła, lecz TEN Fohmuła". To ci heca, Czaruś, bo ja nadal nie załapuję, co jest grane, nie? Ta formuła, czyli rodzaj żeński, hahaha! Zenka, a niby jesteś dobra i z polaka! A Zenka osuwa się w fotel i bredzi dalej: „Męski, nie żeński!" I ON powiedział... powiedział: „Już ja cię zdemaskuję, mądhalo". To się też osuwam, ze strachu przed Zenką, bo ona tak wciąż wkuwa dniami, nocami i może dostała od tego wkuwania pomieszania zmysłów? A z wariatami lepiej nie zaczynać, co nie, Czaruś, ale draka kosmiczna! A tu Zenka jak nagle nie ryknie: „To był Fohmuła, Ihmina! Mianownik - kto? co? - Ten Fohmuła, nasz fizyk, wice-dyhek!". To ja czym prędzej myk! myk! za fotel i powtarzam: „Ależ oczywiście, Zenusiu kochana, mianownik, kto? co? Ten formuła...".

Wesołość obecnych w pracowni osiągnęła apogeum. Krysia kwiczała. Jolka spadła z krzesła,

9

inni wili się niczym w ataku padaczki, tylko Czarka nie ruszyło.

- Ej, Czaruś? Czemu ty wcale a wcale się nie śmiejesz? - zdumiała się Irmina. - Kochani? Widzicie? Jego to o Zence nie bawi! Zachowuje się zupełnie niczym ta purchawa, Bogusławska!

- Skończyłaś? - odezwał się zimno Czarek. Irmina zatrzepotała długimi rzęsami, coraz bardziej zdumiona. - Jeżeli tak, bądź uprzejma nie tarasować drzwi do pracowni, Gwiazdo.

- Taka draka kosmiczna, a ty... - rozżaliła się Irmina.

- Dla Zenki z pewnością okaże się kosmiczna w skutkach - zauważył Czarek.

- Czemu akurat dla Zenki? - Rzęsy Irminy trzepotały spłoszone.

- Ponieważ, Gwiazdo, skoro Zenka rozpoznała Formułę, to i on rozpoznał Zenkę. - Czarek popatrzył po konających ze śmiechu z politowaniem. - Czy wy wszyscy spadliście do poziomu umysłowego naszej Gwiazdy? Z czego tak rżycie? Należy raczej płakać. Nad Zenką. Nie chciałbym znaleźć się w jej skórze.

- Na jakiej podstawie tentegujesz, że Formuła rozpoznał Zenkę? - Irmina nadal wachlowała się rzęsami. - Jego łatwo roztentegować, bo on tak śmiesznie wymawia „er" i Zenka poznała go dopiero, gdy się odezwał „mądhalo" zamiast „mądralo".

- No właśnie - potwierdził Czarek. - I przestań mnie wachlować, Gwiazdo. Świetna z ciebie dziewczyna na upały, na dni mroźne jednak się nie nadajesz.

- No nie, kotki! Dość tego! - jęknęła Jolka z podłogi.

- Nasza Zenobia - oświadczył dobitnie Czarek - wymawia „er" identycznie jak Formuła, co z francuska nazywa się grasseyer, a polega na wymawianiu spółgłoski „r" dziąsłowo, z wibracją małego języczka. Powinnaś o tym fakcie wiedzieć, moja Gwiazdo, podobno pobierasz prywatne lekcje tego szlachetnego języka. A jeżeli nie wiesz, a co gorsza, nie potrafisz dziąsłowo, zacznij ćwiczyć. Profesora Formuły nie wypada prosić, żeby otworzył usta i pokazał, w jaki sposób wibruje małym języczkiem, natomiast Zenkę po koleżeńsku...

10

11

- Za chwilkę skonam! - zawyła Jolka. - Nie wytrzymam!

- Wyprawimy ci więc wspaniały pogrzeb. Prawda, koleżanki i koledzy? Jola! Już robić zrzutkę na twój żałobny wieniec?

Wyli. Ryczeli. Trzymali się za brzuchy. Czarek doprowadził wszystkich do histerii. Sam zachował kamienną powagę. Wyminął Irminę. Przeszedł między stolikami. Dosiadł się do Bogny

- Czego? - warknęła. Nikogo z tej klasy nie darzyła sympatią, a tego wypolerowanego gogu-sia wręcz nie znosiła. Od stóp po głowę obciągnięty w markowe ciuchy z najwyższej półki! Jezu! Żeby chociaż debil jak Irmina, lecz przeciwnie - geniusz matematyczno-chemiczno-hu-manistyczny. W ogóle wsio mu ryba, czy macha wypracowanko, czy wylicza funkcję. Po angielsku nawija jak Anglik. Camusa czyta w oryginale, a ostatnio uczy się hiszpańskiego. Poliglota, psia krew! A ty, dziewczyno, mordujesz się, wbi-jając w swoją zakutą pałę pięćdziesiąt nowych idiomów. Co wbijesz, zaraz wyparuje.

- Bogna...

12

Przez pierwsze miesiące nie zwracał na nią uwagi, jednak od niedawna ni z gruszki, ni z pietruszki zaczął się przystawiać. „Ty, Bogna, fajna z ciebie laska, ty mi się podobasz". „A ty mi bynajmniej!". Obraził się, zapewne sądził, że natychmiast rzuci mu się na szyję. Nie na długo, niestety. Znowu podszedł. „Bogna, zapraszam cię do kina". „Ja chodzę na filmy. Do kina zaproś Gwiazdę lub Jolkę, im wszystko jedno jaki film, byle z chłopakiem odzianym w jeansy". Odczepił się. Myślała, że na dobre. A teraz znowu przylazł, siedzi i udaje romantyka z zamglonym okiem. Kretyn.

- Nie dąsaj się, Bogna. Spójrz na te rechoczące idiotki. Ty jesteś od nich inna. Taka zawsze skupiona, odpowiedzialna.

To miał być komplement. Trafił nim jak kulą w płot.

Żeby on wiedział, jak ja nienawidzę swego skupienia i swojej odpowiedzialności! - pomyślała ze złością Bogna. - Jednak kiedy się ma dwójkę zasmarkanego wiecznie rodzeństwa oraz matkę harującą na dwóch etatach w dwóch szkołach; jednej dziennej, drugiej wieczorowej, to

13

nie można sobie pozwolić na luksus braku powagi. Codziennie należy pamiętać o tylu sprawach. O dziesiątkach spraw. Cały dom na głowie; matka wraca późnym wieczorem, nogi ma spuchnięte jak banie, twarz szarą od zmęczenia, więc trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzeństwo, za wszystko w ogóle, bo na kim oprze się moja biedna matka? Sama nie wyrobi, nie udźwignie...To niezmiennie: co na obiad, co na kolację, co na śniadanie? Zdrowo ma być, a przede wszystkim tanio. Jak najtaniej. Nie zapomnieć o kartoflach na zalewajkę i zielonej pietruszce, źródle witaminy C, do posypania zalewajki. O kilogramie pęczaku, bo to niesłychanie wydajna a równocześnie pożywna kasza. Z kilograma nagotujesz wielki gar, posypiesz tą witaminą C, wkroisz dwie parówki do smaku i masz żarcie na kilka dni. Nie zapomnieć i o tym, żeby się Adaś nie przegrzał, gdyż jest chorowity, i żeby Gosia miała zasłonięte dobrze prawe uszko, bo ono ją często boli. A kiedy raz na miesiąc zdezerteruję do kina, to film jest podły, matka wraca nagle wcześniej do domu i zamiast urządzić awanturę za brak odpowiedzialności, płacze

i tak ją zastaję po powrocie: płaczącą bezradnie. „Tyle, Boguniu, zwaliłam na ciebie obowiązków, że nawet do kina musisz się wykradać niczym złodziej". Wówczas trzeba się jeszcze zdobyć na uśmiech. Udać, że co tam, jakie obowiązki, mamo; fajnie jest, superowo, w dechę, cudownie, znakomicie, lepiej być nie może, tylko błagam cię, mamo, nie płacz.

- Przyjrzyj się tej bandzie. Kiwnąć im palcem w bucie, a od razu konają ze śmiechu. - Czarek niby przypadkiem położył rękę na kolanie Bogny.

- Zabieraj łapę. I spływaj - warknęła. - Uczę się idiomów.

- Przyniosę ci jutro kasety z nagraniem. Anglika uczyłem się z nich zaledwie w trzy miesiące...

- Ale ty jesteś geniusz, a ja tępota.

- Ty? Skąd! Jesteś po mnie najzdolniejsza z tej bandy! A wiesz? Formuła nie daruje Zence małpy. Przekonasz się, że będzie z szanowną Zenobią pogrywał.

- Formuła? Pogrywał? Za przypadkową małpę? Formuła jest zasadniczy, lecz na poziomie.

14

15

- Stwarza takie pozory, Bogna. To tępy dok-tryner wyznający jedną jedyną teorię. O bezwzględnym autorytecie pedagoga. Nie zauważyłaś? - ręka Czarka czule powędrowała po plecach Bogny. - Znam się na takich. Mój ojciec powta-

rza.

- Wszyscy wiedzą, jak niesłychanie ważną osobistością jest twój ojciec - przerwała. - Wszyscy do niego niemal na kolanach... Zabieraj łapsko. Odwal się ode mnie.

Poskutkowało. Czarek szarpnął krzesłem, zmył się bez słowa. Przysiadł się do Beaty.

Zarozumialec - pomyślała Bogna. - Patrzcie go! Anglika wyuczył się samodzielnie w trzy miesiące! Zdał egzamin do tego przeklętego liceum z pierwszą lokatą, ale nawet gdyby zdał z ostatnią, nie ośmielili się, by mu powiedzieć jak mnie: ,Wypadłaś miernie, a nasze liceum szczyci się wysokim poziomem nauczania, przyjmujemy cię jednak, ponieważ twoje prace plastyczne, jakie nam przedstawiła twoja matka, świadczą o dużym talencie, my zaś popieramy talenty, poza tym jesteś córką pedagoga, co prawda z podrzędnego liceum, stąd robimy dla

córki pedagoga wyjątek. Bądź uprzejma wszak pamiętać, że twoje czesne pokrywają sponsorzy". Ja to jeden wyjątek, Zenka to drugi. Ja, córka nauczycielki z podrzędnego liceum, i ona, córka dozorcy. Cała reszta to markowe, wyższe półki. Potomstwo spłodzone przez mecenasów, lekarzy, docentów, profesorów wyższych uczelni. Taka Irmina... Ciekawe, w jaki sposób ona w ogóle zdała egzamin? Tajemnica poliszynela -przy pomocy mamusi, znanego chirurga i ordynatora w klinice. Irmina nie musi się obawiać, że obniża poziom; za to mnie i Zenkę, dwa wyjątki, mogą wywalić nawet po pierwszym semestrze. „Ponieważ musisz pamiętać, Bogusławska, że w naszym liceum panuje przykry zwyczaj dla wszelkiej miernoty - już po pierwszym semestrze przeprowadzamy selekcję i ci, którzy się nie sprawdzą, muszą poszukać dla siebie innej szkoły". Słowa wypowiedziane przez dyrektor Czapicką w obecności przynajmniej dziesięciu obcych nauczycieli były jak policzek. A biedna Zenka, chociaż zdała na szóstki, lecz ze względu na zawód rodzica jest wyjątkowo szczególnym wyjątkiem, tak bardzo obawia się obniżyć

17

poziom, że wszystko wkuwa na pamięć i chyba niedługo naprawdę ostatecznie zgłupieje.

Czy Zence coś teraz grozi? Formuła rzeczywiście sprawiał wrażenie doktrynera, jednak wydaje się być sprawiedliwy. Na swojej pierwszej lekcji od razu wyłożył, w co ma zamiar grać: od każdego wymaga, po pierwsze - dla siebie jako pedagoga - szacunku; po drugie - uczciwej nauki. Oceny stawia za wkład pracy swoich uczniów, gdyż zdolności to sprawa indywidualna, nie wszyscy muszą zostać wybitnymi fizykami. I chyba mówił prawdę. W każdym razie nikomu dotąd nie postawił pały za to, że nie załapuje i nawet nieszczęsną Zenkę traktował z pobłażliwą tolerancją, gdy ta, wyłamując palce, powtarzała: „Ja się tak uczę, panie profesorze, tak uczę...". Zjawiał się w pracowni zawsze równo z dzwonkiem, nie przedłużał lekcji ani o minutę, a co już wszystkich wprawiało w stan absolutnej grozy, odnosił się do uczniów z nieprawdopodobną uprzejmością. „Słucham", „Dziękuję ci", „Bądź taki dobry, postaraj się myśleć". Na pięć minut przed zajęciami z Formułą pracownia fizyczna stawała się obszarem

martwej ciszy, którą od czasu do czasu zakłócało czyjeś szczękanie zębami.

Pojawiła się Zenka. Przygnębiona, pobladła, przykurczona.

- Oj, kochani - jęknęła - wpadłam. I co się tehaz ze mną stanie?

- Zenusia, kotku, ja przez ciebie omal nie skonałam ze śmiechu! - rozchichotała się na nowo Jolka.

- On mnie poznał. Powiedział: „Zdemaskuję cię, mądralo".

Wibracyjno-języczkowe „er" Zenki spowodowało następny paroksyzm wesołości.

- Wam to dobrze. Was nie wywalą... - Zenka z opuszczoną głową powlokła się na miejsce.

Szkoda Zenki - pomyślała Bogna. - Lecz to jej żaba, nie moja.

18

Formuła wkroczył do pracowni jak zwykle punktualnie. Wyglądał też jak zwykle: ciemny garnitur, nieskazitelnie biała koszula, budząca respekt doskonałą obojętnością twarz. Jednak zamiast rozpocząć lekcję od wypowiedzenia sakramentalnego zdania powitalnego: „Phoszę otworzyć podhęczniki", powiedział:

- Zenobia Haczkówna.

Tu i ówdzie rozległ się przytłumiony, lecz wyraźny chichocik.

Zenka, słaniając się, wstała.

- Czy byłabyś uprzejma powiedzieć, czym zajmuje się twój ojciec?

- Mój tata?... Panie phofesorze... Ja nie chciałam...

Chichoty stały się odważniejsze. Formuła udawał, że ich nie słyszy, zajęty strzepywaniem niewidocznego pyłku z rękawa swojej marynarki.

- Nie pytałem cię o to, co chciałaś lub czego nie chciałaś. Pytałem o zawód ojca.

- Ja naphawdę, phoszę mi wierzyć... - Zence drżały wargi.

- To niegrzeczne, Haczkówna, unikać odpowiedzi - Formuła obmiótł obojętnym spojrzeniem coraz silniej rozbawioną klasę. Kuba ledwo zdążył opuścić kartkę z wypisanym czerwonym mazakiem hasłem: MAŁPA; Krysia bezczelnie trzymała rękę przy uchu tak, jakby to była słuchawka.

Co za głupcy - pomyślała Bogna. - Oni się bawią, a tu chodzi o Zenkę.

- W Pahyżu na przykład - ciągnął niewzruszenie Formuła - w każdym lepszym domu kon-sjehż, czyli odpowiednik naszego dozohcy, dysponuje służbowym telefonem. Czyżby twemu ojcu, Haczkówna, takowy założyli wdzięczni lokatorzy? A może nawet złożyli się na komóhkę? Przyznam, że nie słyszałem o podobnym przypadku. A wy, moi dhodzy?

20

21

- Czy wolno, panie profesorze? - Krysia uniosła palce.

- Phoszę - zezwolił Formuła i powściągliwie się uśmiechnął.

- O ile się orientuję, panie profesorze - zaczęła niepewnie Krysia, jakby oszołomiona uśmiechem Formuły - do wyposażenia dozorcy należą głównie miotła, kubeł tudzież ściera.

- Słusznie, Kołodziejska - potwierdził Formuła. - Czy pothawicie uzupełnić wypowiedź Kołodziejskiej?

Co on? - pomyślała z przestrachem Bogna. -W co on się tu zabawia?

Spojrzała na Zenkę. Na jej policzki wybiły dwie krwawe plamy.

- Oczywiście, także i szczota, panie profesorze! - rąbnęła już zupełnie pewnie Krysia.

- Oraz łopata i szufla! - wypaliła Jolka.

- Nie udzielałem ci głosu, Malewska - skarcił Formuła - lecz zgadzam się. Hównież łopata i szufla.

Teraz zarżało pół klasy. Czerwone plamy objęły szyję Zenki.

22

- Więc podsumujmy naszą dyskusję, moi dhodzy. W jednym punkcie zgadzamy się na pewno: Haczkówna, cóhka dozohcy, nie posiada w domu telefonu. Ani komóhki, ani stacjo-nahnego. Czy to się zgadza, panno Haczkówno?

Zenka chlipnęła. Kiwnęła głową. Na ustach Formuły wykwitł pogardliwy uśmieszek.

- Masz czwóhkę hodzeństwa, też się zgadza?

- Piątkę... - wymamrotała Zenka.

- Poghatulować tak licznej hodziny. Nic dziwnego, że nie stać was nawet na zwykły, sta-cjonahny telefon - powiedział Formuła z tak jawną pogardą w głosie, że słuchająca go Bogna przykurczyła się, jakby ta pogarda profesora dotyczyła jej osobiście.

- Jeśli wolno?... - podniósł się Czarek. -Chciałbym zauważyć, że wszelka analogia pomiędzy statusem społecznym konsjerża w Paryżu a statusem społecznym naszego pana Raczka wypada zdecydowanie na niekorzyść pana Raczka właśnie, w dodatku obarczonego tak licznym potomstwem, i wynika z przyczyn od pana Raczka niezależnych.

23

Wybuch śmiechu wstrząsnął szybami w szafkach, aż zadźwięczały zgromadzone w nich probówki i retorty. Zenka płakała otwarcie.

- Może jednak ciszej, moi dhodzy? - uprzejmość Formuły była nieskazitelna. - Dziękuję. Dziękuję hównież za słuszne wnioski. Stąd moja ostateczna konkluzja nie powinna nikogo zaskoczyć. Tylko jeszcze jedna ważna infohma-cja - poza Haczkówną, cóhką dozohcy, czynnego telefonu stacjonahnego nie posiada aktualnie Bogusławska, cóhka nauczycielki. Phóbowałem zadzwonić. Otrzymałem infohmację, że wyłączony z powodu niepłacenia hachunków. Od kogo więc dzwoniła do mnie Haczkówna ze swoim ohdynahnym kawałem? Wstać.

Czyjś chichot gdzieś od ściany; kogoś, kto go w porę nie wyhamował. Krysia trwała z paluchami w górze.

- Czyżby to ty, Kołodziejska?

- Słucham? - zachłysnęła się Krysia, jakby oblana wiadrem zimnej wody.

- Nie ty? - uprzejmie zdziwił się Formuła. -No phoszę, a już sądziłem, że mam wspólniczkę Haczkównej. Jej pochodzenie społeczne niejako

phedysponuje do urządzania chamskich kawałów, toteż ostatecznie potrafiłbym ją zrozumieć, lecz was? Uprzejmie pytam: kto z was bhał w tym udział? Phoszę mi tylko nie wmawiać, że Haczkówna dzwoniła z budki telefonicznej. Wyhaź-nie słyszałem czyjś bezczelny śmiech - Formuła zmrużył oczy, rozejrzał się po klasie. - Bhak odważnych? Haczkówna! Od kogo dzwoniłaś?

Zenka wyłamywała rozpaczliwie palce. Milczała. Irmina schowała się za plecami Konstancji.

- Jeśli się przyznasz, nie przeniosę cię karnie do innego liceum.

Zenka milczała.

- Panie profesorze... - odważyła się odezwać nagle Krysia.

- Więc jednak ty? Cóhka phacownika uni-wehsyteckiego? Poghatulować kultuhy.

- Nie, skądże, nie ja! Panie profesorze, jednak proszę pozwolić wytłumaczyć! One nie dzwoniły do pana...

- One? - ożywił się Formuła. - Świetnie! Czyli chłopców mogę wykluczyć! Zostały same dziewczęta! To któha z was, moje dhogie panienki

z dobhych domów? Kołodziejska, przecież ty wiesz, któha. Słucham. Krysia zbladła.

- Nie powiesz?

- To był naprawdę żart, panie profesorze... One wydzwaniały do Nowaków...

- A wydzwoniły mój numeh? Jakiż szczególny zbieg okoliczności! Uważacie, że można dzwonić do swego pedagoga i wicedyhektoha, ubliżać od małp, a potem wmawiać mu omyłkę automatu? Czy przypadkiem nie za wiele tej bezczelności? Ahogancji? - Jednak Formuła wypadł z granej roli, podniósł głos i już nie wiadomo było, co gorsze, udawana, zimna obojętność czy powstrzymywana furia. - Do końca lekcji pozostało dokładnie dwadzieścia minut. Wychodzę. Będę czekał w swoim gabinecie na Hacz-kównę ze wspólniczką dokładnie dwadzieścia minut. Jeżeli obie się w tym czasie nie zgłoszą, wszystkie uczennice poza Bogusławską uznam za potencjalne uczestniczki tego haniebnego wybhyku i zostaną one odpowiednio ukahane. Na przykład nagannymi na piehwszy semesth. A jeśli nadal będziecie milczeć, ukarzemy was

i na końcowy semesth nagannymi. Co oznacza automatyczne powtarzanie klasy. Aha, szanowni panowie. Nie cieszcie się przedwcześnie. Wy hównież wiecie kto. Za skhywanie winnej naganne i was nie ominą.

Z głowy Bogny uleciały wszystkie myśli. To, co się wydarzyło, było jakby odrealnione, niemożliwe - poza logiką, podstawowymi zasadami wszelkiej sprawiedliwości, tak podłe, że nie do uwierzenia.

I chyba podobny stan przeżywała reszta klasy. Już dawno przebrzmiały stanowcze kroki Formuły w korytarzu, a nie poruszył się nikt, nikt nie westchnął głośniej, nie jęknął. Wszyscy skamienieli.

- Ale draka dopiero! Co, Gwiazdo? - rozległ się szyderczy głos Czarka.

- E? - wystękała z wielkim wysiłkiem tę jedną, jedyną samogłoskę Irmina.

Odzywka Czarka i stęknięcie Irminy przywróciły klasie utraconą zdolność działania. Pierwsza ruszyła do ataku Krysia.

- Ty kretynko! - zasyczała nad uchem Irminy.

26

27

- Tak nas wrobić, kotki! Tak wrobić! - krzyknęła Jolka.

- Zenka się przyznała, a ty!? - wrzasnęła Konstancja.

- Flaki z ciebie wypruję! Masz lecieć do Formuły, przyznać się, debilko! - Patrycja doskoczy-ła do całkowicie ogłupiałej Irminy.

Pozostałe dziewczyny również otoczyły wianuszkiem Irminę.

- Ty idiotko!

- Ty szmato!

- Ty podlizno!

- E, odtentegujcie się! Zwariowałyście? To Zenka nazwała Formułę małpą, nie ja! - zabeł-kotała przerażona Irmina.

- A nie mówiłem, że Formuła to wredny typ? - usłyszała Bogna, gdyż Czarek ponownie się przysiadł. - A popatrz na dzielne obrończynie sprawiedliwości: syczą niczym rozjuszone żmije. Jeszcze chwila i zlinczują naszą Gwiazdę. Jednak gdybyś to ty wskazała Formule Irminę, też by cię zlinczowały. Za donosicielstwo.

Rejwach wokół Irminy trwał. Wystraszeni wizją nagannych chłopcy przyłączyli się do dziewczyn.

- Leć natychmiast odszczekać!

- Nie wydałyśmy ciebie, lecz nie mamy zamiaru bekać za twój numer, debilko!

- Brzydzimy się donosicielstwem, żaden z nas nie poleci do dyrka, sama połykaj swoją żabę!

Czarek odął pogardliwie ładne usta.

- Banda sprawiedliwych idiotek, nie uważasz, Bogna?

- Czytałeś Kiplinga? - zapytała Bogna, myśląc: „nędzny szczurek".

- Bo co? - zdziwił się Czarek.

- Więc to, że ja i ty nie jesteśmy tej samej krwi.

- Nie rozumiem. Skąd wytrzasnęłaś tego jakiegoś Kiplinga?

- To angielski pisarz, znawco literatury. Laureat Nagrody Nobla. Autor Księgi dżungli. Przeczytaj ją sobie, wtedy zrozumiesz.

- Oj, nie udawaj, Bogna, intelektualistki. Ten twój szacowny noblista to z pewnością jakiś nie do strawienia dinozaur. I nie zmieniaj tematu. Przecież ty lekceważysz tę bandę idiotek.

- Między lekceważeniem a pogardą istnieje jednak pewna drobna różnica, nie uważasz?

29

- O czyjej pogardzie mówisz?

- O twojej. Do wszystkich.

- Z wyłączeniem ciebie, Bogna. Ty jedna, chociaż oczywiście co nieco ci jeszcze brakuje, reprezentujesz sobą jakiś poziom. Tych tam -ruch brody Czarka był urągliwy - przewyższasz o głowę.

Spojrzała na niego z odrazą.

- Ciebie na pewno przewyższam.

- Ciekawe, bardzo ciekawe - najeżył się Czarek. - Nie posądzałem cię o tak wysokie mniemanie o sobie.

- A ja ciebie o tak szczurze obyczaje. Czarkiem podrzuciło.

- Tę obelgę zapamiętam, Bogna - syknął.

- Już się boję - odpowiedziała. - Spływaj, szczurku. Nie napuścisz mnie na nikogo. Sam donieś, że to Irmina. Inaczej i ty otrzymasz naganny.

Zmrużył wściekle oczy. Odchodząc, rzucił:

- To również zapamiętam!

Tymczasem Krysia straciła resztki panowania. Potrząsała Irminą, wołając: „Do Formuły! Natychmiast! Póki nie jest za późno!".

- Zabierz te łapska i odtenteguj się! - Irmina chyba załapała, że żarty się skończyły. - Panika-rze! Ani myślę się przyznawać!

- Coś powiedziała? - groźnie zaczęła Konstancja. Odsłoniła rękawy swetra, pokazując zwały mięśni. Trenowała dżudo i podobno osiągała niezłe wyniki. - Zaraz tobą gruchnę o podłogę!

- Ciszej, dziewczyny - zajęczał błagalnie Kuba. - Bo wrzaskami zwabicie na dodatek dyr-kę!

- Kostka, o matko! Nie tenteguj! - Irmina zasłoniła się krzesłem. - Może i jestem idiotką, lecz wam powiem, że przyznawać się, to dopiero kretyństwo, masakra, totalna porażka! Przecież, jeśli ja się przyznam, to Formuła obie nas zniszczy, mnie i Zenkę. Irmina, zagrożona wizją gruchnięcia o podłogę, stała się nagle elokwent-na. - A jak się nie dowie, to tylko Zenkę karnie wywali do innej budy!

- Kostka, kotku, jednak nią gruchnij! - krzyknęła Jolka.

- Bo tentego, rozumiecie? Jak wszyscy razem, to może nam nadmuchać! A jak my tylko dwie,

30

31

to on nas, tentego... - Elokwencja Irminy jednak miała wyznaczone ściśle granice.

- Opowiadam się po stronie Gwiazdy - Czarek zbliżył się do rozwścieczonej grupy, wciąż lekko pobladły ze złym uśmieszkiem na ładnych ustach. - Wam nie chodzi ani o Zenkę, ani o Irminę. Obawiacie się o własne skóry. Naganny na pierwszy semestr, potem naganny na drugi, czyli szantaż pozostawienia nas wszystkich na drugi rok. To podpucha Formuły, kochani. Nasi rodzice nie dopuszczą do tego. Z naszymi rodzicami szanowna dyrekcja nawet tak elitarnego prywatnego liceum musi się liczyć. Nie ośmieli się z nimi zadrzeć.

- Może... - złagodniała Konstancja. Puściła Irminę.

- Więc milczeć? - zapytała Krysia.

- Oczywiście.

- W tym coś jest - zastanawiał się Jurek, którego stary był przewodniczącym Rady Miejskiej.

- Czarek gada niegłupio, kotki - wtrąciła Jolka. - Od małpy Formule wyszła żyła. Próbuje nas zaszantażować. Ale pamiętajmy, to zaledwie

wicedyrek. Nie wiemy, jak ustosunkuje się do małpy dyrka, rada pedagogiczna...

- E tam! Dla nas - pozytywnie! Nie ma innej opcji. Moi starzy to przecież główni sponsorzy, ha, ha, ha! Jakby co - odetną dyrekcję od kasy!

- Ale Zenkę wywalą... - słabo zaoponowała Beata.

- Bo to wszystko przez nią! - krzyknęła dziarsko Irmina. - Tak, przez ciebie, kretynko! Po jakiego grzyba powiedziałaś „apahat"? Jakbyś powiedziała „telefon", to by cię nie rozpoznał!

- Nie, dziewczyny! Nie tak! Trzeba sprawiedliwie! - zdobyła się na desperacki akt odwagi Beata. - Zenka! Ty zdecyduj. Irmina ma się przyznać czy nabrać wody w usta?

- Słusznie! Niech decyduje Zenka!

Zenka, która do tej pory siedziała z opuszczoną głową, podniosła się powoli, długo przyglądała się wzburzonym twarzom.

- Mam decydować? Ja? Cóhka dozohcy wyposażonego w miotłę, szuflę i ściehę?

- Co tobie, Zenusia, kotku? - zmieszała się Jolka.

- A nic. Tylko zastanawiam się, co tu w ogóle hobię pośhód was, tych panienek z dobhych domów? Ja, któhą już samo pochodzenie phedesty-nuje do urządzania chamskich kawałów.

- Narozrabiała i jeszcze się obraża - prychnęła Krysia. - A czas ucieka. Dziewczyny! Chłopaki! Postanówmy wreszcie. Gwiazda ma się przyznać?

- Ja głosuję, że nie - oświadczyła, czerwieniąc się Konstancja.

- No jasne, że nie, kotki! - roześmiała się z ulgą Jolka.

- Raczej nie... - powiedział Kuba.

- Raczej? Asekurant! - zawołała Krysia.

- Nie - zdecydował się Kuba.

- Pewno, że nie!

- W żadnym wypadku!

- Och, jacy wy jesteście tentego, kochani! - Irmina uroniła łezkę radości.

Zenka z torbą przerzuconą przez ramię zmierzała ku drzwiom.

- Dokąd to, intelektualna podporo wielodzietnej rodziny? - zapytał Czarek. - Lecisz paść na kolana przed Formułą? Czy donieść na Gwiazdę?

- Odetchnąć na korytarzu czystym powietrzem - ze spokojem odpowiedziała Zenka.

- Tentego! Ona nas obraża! - pisnęła Irmina. - Tentego! Na pewno doniesie!

- Ty byś na mnie doniosła, phawda, Ihmin-ko? Wy hównież, phawda? Kim ja w końcu jestem? Cóhką dozohcy - powiedziała Zenka, wychodząc.

- Tentego! A to świnia!

- No nie przesadzaj, kotku - spochmurniała Jolka. - Raczej to my...

- Hej, a co my tu wszyscy jeszcze robimy? -przerwał Czarek, wyskoczył na środek pracowni. - Utrzyjmy Formule nosa! Jemu się wydaje, że może nas szantażować? Ucieknijmy z pozostałych lekcji!

- Odbiło ci, Czarek? - przeraził się Kuba. -Wówczas jak amen w pacierzu wlepią nam naganne na semestr!

- Nie wlepią. Mam coś i na Formułę - oznajmił triumfująco Czarek. Wyciągnął komórkę. -Widzicie ją?

- Pogięło cię? Zwykła komóra. Każdy taką

ma.

34

35

- Fakt, pewnie każdy. Ale ja wyznaję zasadę Kartezjusza, niedouki. Myślę, więc jestem, tak ona brzmi. Gdy tylko Formuła rozpoczął przesłuchanie, włączyłem nagrywarkę. Rozumiecie?

Na moment zaniemówili z wrażenia.

- Niech spróbuje nam podskoczyć. Pozwolę mu posłuchać swego wystąpienia. Kochani. Będzie nam jadł z ręki.

- Czaruś, mnie się to nie podoba... - zastanawiała się Beata. - To też szantaż.

- Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie - roześmiał się Czarek. - Zwalimy na Formułę. Że on nas za małpę wyrzucił z budy. Mogliśmy tak zrozumieć jego wypowiedź. To logiczne.

- Formuła się wyprze...

- Ruszcie mózgami! Moje nagranie totalnie kompromituje Formułę. Wystarczy je udostępnić w kuratorium. Formuła natychmiast spada ze stołka i to jemu wlepiają naganę. Co najmniej naganę. To jak? Wiejemy?

Zastanawiali się. Niezbyt długo.

- Jesteś geniuszem, kotku! - Jolka rzuciła się Czarkowi na szyję.

- Mieliście jakiekolwiek pod tym względem wątpliwości? To do dzieła! Robimy rząd, idziemy stąd. Tylko... Tylko, co z tą zrobicie? - Palec Czarka wycelował w Bognę.

- Bogna! Kotku! Chyba nie okażesz się świnią?

- Owszem. Okażę - odparła zimno Bogna.

- Jeżeli Formuła kiedykolwiek się dowie, że to Irmina, będziemy wiedzieli od kogo - wycedził Czarek.

- Ty biedny szczurku - powiedziała Bogna.

Cisza pustej pracowni łomotała w uszach. Ręce drżały.

Żeby wszyscy? Aż do tego stopnia?

Bogna podeszła do okna. Przycisnęła płonący policzek do chłodnej szyby

- Rzucono Zenkę niczym ochłap na pożarcie, gdyż to „tylko" córka dozorcy. Poniżono ją. Wyjątkowa podłość. Lecz nie moja. Ich. Spryciarz Szczurek zdobył haka na Formułę? Mam współczuć Formule? Z jakiej racji? Formuła okazał się marnym człowiekiem. Nawet jeśli Szczurek swego haka nie wykorzysta, Formuła nie odzyska straconego szacunku. „Po pierwsze wymagam dla siebie jako pedagoga szacunku..." - przypomniało się Bognie. Uśmiechnęła się gorzko.

Szacunku, panie profesorze, nie wymaga się; na szacunek należy sobie zasłużyć.

- Szacunek - powtórzyła.

Nikt z tej klasy, poza Zenką, nie zasługuje na szacunek.

Za nikim stąd nie przepadałam, odcinałam się od nich, dając do zrozumienia, że wszystkich dokładnie lekceważę - pomyślała Bogna. - Głupie dziewczyny, durni chłopcy. Od słuchania waszych rozmów ogarniały mnie zawsze mdłości. Każdy przed każdym starał się jedynie szpanować. „Gdzie spędziłaś wakacje, Krysia? No, nie mów! W Grecji? Grecja nie na topie. Teraz jeździ się na Bali. Albo w szwajcarskie Alpy szusować. W lipcu byczyłam się na plaży, w sierpniu szusowałam w Alpach...". „Ty masz życie jak w puchu, kochana. Moja stara jest zaledwie profesorem uniwersyteckim. Nie stać jej na ani na Bali, ani na szusy w Alpach...". „Beata, ale bajerancka marynara! Gdzie ją kupiłaś?...". „Kochana, u samej Laury Guidi!...". Oto rozmowy moich koleżanek. Zero problemów lub problemy sprowadzające się do braku kasy na wyjazd w Alpy, bo kasa profesora uniwersyteckiego wystarcza.)

zaledwie na pobyt w niemodnej Grecji! Ratunku! Jak takich nie lekceważyć? Lekceważenie? Na pewno? A może to zwykła zazdrość? Przyznaj się, Bogna - zazdrościsz im. One nie wiedzą, co znaczy ścibolić forsę na kino. Mozolnie obliczać: dostałam od matki pięć stów, które muszą zaspokoić żywieniowe potrzeby naszej rodziny na całe dwa tygodnie. Boże drogi, a ja wiem z doświadczenia, że starczą ledwie na tydzień! Chyba że znowu ugotuję na obiad pierożki z kapustą. Ale one były wczoraj i przedwczoraj, i Adaś krzywi się żałośnie: „Znowu pierożki, Boguniu?". Więc ewentualnie pierożki zastosować wymiennie z kaszą jęczmienną. Albo tą zalewajką obsypaną pietruszkową witaminą C. Obiady - taniocha! Jednak na kolację należałoby wyrównać niedobór białka, machnąć dzieciom po dwa jajka na porządnej kiełbasie. My z matką zaspokoimy swój niedobór białka chudym, ohydnie trzeszczącym w zębach, serkiem. Najlepiej przedterminowym, czyli przecenionym. No a owoce? Jabłka koszmarnie drożeją... „Boguniu, dasz drugie?". I te ich proszące oczy Adasia, Gosi, którym trzeba odmówić. Zabierając dzieci z przedszkola,

gnam z nimi jak wściekła, odciągam siłą od wystaw sklepowych, bo: „O, Boguniu, winogron-ka... Och, Boguniu, mandarynki...". Te dziewczyny tutaj nie wiedzą, jak strasznie ściska się gardło, kiedy wrzeszczę: „Cieszcie się z tego, że w ogóle jecie jabłka!".

- Zazdrość - powtórzyła na głos Bogna.

Wróciła do stolika. Spakowała książki do torby. Spojrzała na swój zegarek made in China za dwadzieścia zeta. Minuta do dzwonka na przerwę.

- A gdybym poszła do Formuły i powiedziała: Pomylił się pan, panie profesorze. Już włączono nam telefon. To ode mnie dzwoniła Zenka... Karne przeniesienie do innej budy i tę parszywą, dla bogatych, miałabym z głowy.

Nie może tak być. W żadnym wypadku nie może.

Matka jest taka dumna, że jej córka chodzi do tego właśnie liceum.

40

- Mamo - powiedziała w maju. - Chciałabym zdawać do technikum.

- Co tobie, dziecko? Dlaczego? Ty musisz do liceum! Do dobrego liceum! Najlepszego! Córuchna. Kochana. Liceum, potem studia.

- Mamo, posłuchaj...

A tu na zmęczonej, przedwcześnie postarzałej twarzy matki taki bezgraniczny smutek. Jej ręce zaplatające się w drgający supeł. Usta jak u Adasia czy Gosi wygięte w podkówkę. Więc nie. Bo jak tej twarzy, tym dłoniom, tym ustom matki wytłumaczyć, że liceum jest bez sensu, ponieważ matura nie daje zawodu? Jak wytłumaczyć, że za pięć lat miałaby konkretny zawód i przyniosłaby do domu pierwszą pensję? Dość tej nędzy. Wiecznego liczenia: „Boguniu,

zobacz: w tym miesiącu kupimy Adasiowi ocieplaną kurtkę, lecz kozaczki dla Gosi dopiero w przyszłym, bo gdy popłacimy komorne, gaz, elektryczność. Mój Boże, Boguniu, mój Boże! Na telefon w żadnym wypadku nie starczy, ponieważ prąd podrożał... A tobie też pantofle się rozlatują".

Od śmierci ojca minęły trzy lata. Od trzech lat matka harowała na dwóch etatach. I nie starczało. Przydałaby się dodatkowa pensja, lecz pójść do technikum znaczyłoby odebrać matce jej marzenia. Prościutkie, zwyczajne marzenia zwyczajnej matki. O tym, że jej najstarsza córka po gimnazjum będzie się uczyć w liceum. Potem zda na dzienne studia. Nie na jakąś polonistykę. Do Akademii Sztuk Pięknych.

- Przecież od dziecka rysujesz i malujesz. Wszyscy twierdzą, że masz talent. Będziesz sławną malarką, Boguniu!

Talent?

Studia plastyczne należą do najdroższych. Farby. Płótna. Blejtramy. Co z talentu, skoro trzeba rodzeństwu wydzielać po jednym jabłku dziennie?

42

Lecz wyznać to matce, oznacza pogrzebać jej nadzieje.

To poszła do tego liceum. Otrzymała za swój „talent" upokarzające, litościwie fundowane stypendium dla zdolnych biedaków.

- Och, moja biedna mamo. Moja kochana mamo. - Bogna wyszła na pusty jeszcze korytarz szkoły. Zbiegła do szatni. Założyła płaszcz.

W ostatnie święta pod choinką okazała paka biła po oczach olbrzymim, jakby triumfującym napisem: BOGUNIA.

- Cieszysz się? Cieszysz się, Boguniu?

- O, dobry Boże. - Bognie krtań zacisnęła się boleśnie. Ten płaszczyk to istne cudo z brązowego flauszu, z kapturem obszytym futerkiem, kosztował matkę majątek! Pewno poświęciła całą trzynastkę!

- Piękny, prawda? - uśmiech oczekiwania na radość Bogny odmłodził twarz matki.

Płaszcz parzył w dłonie. Adaś przecież marzył o elektrycznej kolejce. Gosia o lalce Barbie.

- Zrozum, córuchna. Kończysz gimnazjum. Pójdziesz do najlepszego liceum... Wiem, jak dziś ubierają się dziewczęta. A ty, mój Boże, a ty... - nie dokończyła matka; jej uśmiech na moment przygasł, więc Bogna zawołała szybko:

- Cieszę się, mamo, bardzo, bardzo!

Adaś kiwał się nad trzema tandetnymi wagonikami.

- Nie ma lokomotywki? Nie ma? - dopytywał płaczliwie i wpełzł pod choinkę jej szukać.

- Nie ma... Dlaczego nie ma lokomotywki? Ileż zawodu w głosie brata, nie do zniesienia.

- Ach, Boguniu, a tak się bałam, że mnie wykrzyczysz - szept matki przy uchu. - Wiem, istne szaleństwo taki płaszczyk, jednak pragnę, córuchno, żebyś i ty zaznała trochę radości. Moja dzielna, moja mądra, moja dobra, moja ukochana.

Każde słowo matki zaciskało krtań szczelniej, boleśniej. Płaszcz zwisał z kolan - taki wspaniały, taki drogi i taki okrutny wobec zawodu w dziecinnym, drżącym głosiku Adasia.

Ich z tej super budy - pomyślała teraz Bogna -nic nie ściska, nie dławi. Naprawdę nie mam z nimi nic wspólnego. Co więcej, nie chcę mieć.

Wyszła na szkolny dziedziniec. Było mroźnie. I było pięknie: tyle wolnego czasu dla siebie. Tylko dla siebie.

46

Następnego dnia, w czwartek, pierwsza lekcja - historia - wypadała z Haliną Kowalczyk. Bogna omal się nie spóźniła: Adasiowi wpadł do oka paproch i nim go wyjęła, zrobiło się tak późno, że gnała z dziećmi do przedszkola galopem, a do pracowni wpadła dosłownie na minutę przed dzwonkiem.

Klasa ucichła na jej widok.

- Założę się, że doniosła! - usłyszała głos Czarka.

Papierowa „jaskółka" uderzyła w twarz. Czyjś urągliwy śmiech.

No cóż, trudno - pomyślała Bogna. Z udawanym spokojem zmięła papier, wsunęła do torby. Usiadła w ławce. Jolka odsunęła się od niej jak od zadżumionej.

No cóż, trudno.

- Twarda sztuka. Jej nic nie ruszy - ponownie głos Czarka.

- A ty lepiej milcz! - padł wzburzony okrzyk Kuby.

Milcz? Do Czarka? - zdumiała się Bogna. -Coś tu nie grało. Wszyscy wyglądali na głęboko wystraszonych. Tacy jacyś stłamszeni, bez wyzywającej pewności siebie. Wczoraj nawiali z budy, zbuntowani przez Szczurka, zwycięsko wymachującego swoją ful wypas komórą - hakiem na Formułę, więc dlaczego dziś brak im triumfu na twarzach? Powinni kwiczeć z radochy. A oni nosy zwiesili na kwintę. Ciekawe dlaczego? - zastanawiała się.

Wyjęła podręcznik, zeszyt. Lubiła mieć wszystko przygotowane do lekcji. Zwłaszcza do lekcji z profesor Haliną Kowalczyk.

Profesor Kowalczyk pojawiła się w liceum z początkiem października, zastępując dotychczasową historyczkę, która wzięła roczny urlop macierzyński. Profesor Kowalczyk zupełnie nie pasowała do tutejszego szacownego grona pedagogicznego. Młoda, niedoświadczona i pełna

żarliwej wiary w młodzież, w ludzi, w dobro. Naiwna i taka szczera. ,Wolałabym siedzieć razem z wami w ławkach niż stać przed wami w charakterze waszej nauczycielki i, co straszniejsze dla mnie, wychowawczyni - wyznała. - Okropnie się was boję, a najbardziej boję się pani dyrektor i reszty profesorów. Co będzie, jeśli dam plamę?". Gruchnął śmiech: profesorka używająca młodzieżowego slangu? „Na pewno pani nie da plamy! - zawołał Kuba. - Pani jest super!". Halina Kowalczyk speszyła się. „Nie zamierzałam was kokietować przy pomocy taniej zagrywki. Ja rzeczywiście się boję. Nawet przed egzaminem dyplomowym tak się nie bałam! Tamten, nie chwaląc się, zdałam na pięć, jednak ten, jaki właśnie zaczynam zdawać przed wami i będę zdawała przez najbliższe miesiące?..." - zamyśliła się, a oni przycichli, spoważnieli. Nikt z profesorów liceum nie potraktował ich tak po prostu, normalnie, każdy tylko „wymagam", „żądam", „domagam się", „ostrzegam", a jak nie - „to doczekacie się!". Tymczasem ta młoda nauczycielka rozmawia z nimi, jakby byli jej równorzędnymi partnerami. Trwali w ciszy, zdumieni. Halina Kowalczyk powiedziała:

50

„Obawiam się, że to mój najtrudniejszy egzamin. Jeśli mi pomożecie, może jednak i ten uda mi się zdać z pozytywnym wynikiem".

- Ekstra babka - podsumowała ją wtedy Jolka. - Dlatego bez żadnych wygłupów, kotki, bo zasługuje na pełne uznanie.

Halina Kowalczyk weszła do pracowni przygnębiona, z zaczerwienionymi powiekami jakby od długiego płaczu.

- Pani profesor? Co się stało? - wyrwała się Krysia.

- Siebie zapytaj - odpowiedziała Halina Kowalczyk, popatrzyła z ciężkim wyrzutem po swoich uczniach. - I dlaczego tak narozrabialiście? Nie dosyć, że dwie z was śmiertelnie obraziły dyrektora Formułę; nie dosyć, że ta druga dotąd się nie przyznała, to na domiar złego urządziliście sobie wagary. Co was napadło? Wczoraj odbyło się nadzwyczajne posiedzenie rady pedagogicznej. Uwierzcie mi, nic dla was nie mogłam zrobić. Zaraz tu przyjdą, o mój Boże, przyjdą pani dyrektor Czapicka i pan dyrektor Formuła, którzy oficjalnie poinformują o podjętych decyzjach a ja... - głos Haliny Kowalczyk załamał się. —A ja

50

51

zostałam upoważniona... Kazano mi przekazać swoim wychowankom, że o ile ta druga się przyzna, to jedynie Zenia i ona zostaną karnie przeniesione do innego liceum. Natomiast jeśli nie...

O mój Boże! Co was podkusiło, żeby nawiewać?

- Taka jedna podlizna, pani profesor kochana - odezwała się cicho Krysia.

- Krysia! Teraz nie czas na obarczanie dodatkowo winą jeszcze kogoś trzeciego. Uciekliście wszyscy! Wszyscy za wagary poniesiecie konsekwencje! Niezależnie od kar, jakie poniosą Zenia

i ta druga...

- Czy to znaczy, że naprawdę wlepią nam naganne na semestr? - zapytała Jolka.

- Naganne na semestr macie jak w banku. Możecie jednak uniknąć nagannych na koniec roku... Znacie zasady tego liceum. Podlega takim samym procedurom jak państwowe, jednak dyrekcja znajdzie sposób, aby pozbyć się niepożądanych uczniów.

- Przecież my płacimy takie wysokie czesne... -jęknęła Jolka. - Chyba nie rozwiążą całej klasy?

- To jakiś absurd, pani profesor - odezwała się Beata. - I pomyśleć, że one do jakiegoś

Nowaka, którego numer wybrały z książki telefonicznej, i przez zwykłą pomyłkę automatu czy czegoś tam na łączach Zenka połączyła się z profesorem Formułą...

- Dziewczyno! Zenia nie dzwoniła do pana dyrektora? Nie zamierzała go obrażać? Ani Zenia ani nikt? - niespodziewanie ucieszyła się profesor Halina Kowalczyk.

- Przysięgam, tentego... My tentegowałyśmy z Zenką tak sobie... - zaszlochała Irmina. - Ja najpierw obtentegowałam czterech Kowalskich, a Zence wybrałam Jana Nowaka...

- Więc to ty, Irmina, ta druga? Dlaczego nie powiedziałyście profesorowi, że zaszła pomyłka? Przecież by zrozumiał... - rozjaśniła się uśmiechem nauczycielka. - To wiele zmienia! Jesteście obie w porządku, nie zamierzałyście obrażać dyrektora! Pozostaje sprawa wagarów... Spróbuję w tej nowej, wyjaśniającej tak wiele sytuacji, jakoś was wybronić... Może chociaż naganne zamienią wam na nieodpowiednie...

Otworzyły się drzwi pracowni. Dyrektor Czapicka tradycyjnie uczesana w srogi kok, w ciemnym kostiumie przypominającym męski

52

53

garnitur, zatupała złowrogo czarnymi półbutami. Czapicka, postrach całego liceum, ochrzczona przez uczniów mało przychylną ksywką: Harpagon. Według powszechnej opinii dyrce brakowało jedynie szpicruty w dłoni. Obok dyrki Formuła. Istny głaz.

- Ach, proszę, proszę - radośnie, jakby witając oczekiwanych gości, odezwała się profesor Kowalczyk. - Tak się cieszę... Bo ja właśnie mam do zakomunikowania dobrą wiadomość, która rzuca zupełnie nowe światło na ten przykry incydent.

- Winowajczyni przyznała się? - Dyrektorka spojrzała z dezaprobatą na ucieszoną nauczycielkę. - Która to?

- Ach, nie, pani dyrektor, to nie o to chodzi! Właśnie dowiedziałam się od swoich uczniów, że...

- Koleżanko! - Głos dyrektor Czapickiej był zimny. - Oboje z panem dyrektorem Formułą rozumiemy, że niedopuszczalny wybryk tych uczniów może, a nawet powinien wywołać szok. Nie obwiniamy pani, koleżanko, chociaż Ów skandal dowodzi niezbicie, że brak pani

doświadczenia pedagogicznego. Prawda, dyrektorze Formuła?

- Tak - wycedził Formuła.

- Zamiast egzaltacji, prosimy przejść do meritum sprawy. Nasze liceum - teraz dyrektor Czapicka zwróciła się do klasy - szczyci się swoimi osiągnięciami. Jesteśmy z nich dumni, prawda, panie dyrektorze Formuła?

- Tak.

- Zajmujemy od lat nieodmiennie pierwsze miejsce w rankingu tak prywatnych jak i państwowych liceów. Prawda, dyrektorze Formuła?

- Tak.

- Nie chodzi nam o ilość. Chodzi nam o jakość.

- Tak.

- Ależ, pani dyrektor! Chciałam poinformować, że tu zaszło nieporozumienie! - nie poddawała się Halina Kowalczyk. - Dziewczęta nie zamierzały obrażać pana dyrektora. Połączenie było wynikiem technicznej omyłki!

- Przepraszam, koleżanko, lecz nie rozumiem. - Głos dyrektor Czapickiej był ostry jak brzytwa. - O kim pani mówi? Kto się omylił?

- To znaczy - powiedziała już niezbyt pewnie Halina Kowalczyk, a osiemnaścioro uczniów klasy pierwszej A zamieniło się w kamienne posągi - to znaczy, że wnioski pana dyrektora Formuły były słuszne, lecz teza fałszywa.

- Fałszywa, koleżanko? - Tym razem dyrektorski głos zaskrzypiał ironią.

- Pani dyrektor! Przecież się zdarzają pomyłki telefoniczne! To była ewidentna pomyłka w połączeniu!

- Doprawdy? Zwykła pomyłka w połączeniu? W ten sposób się tłumaczyły? Pani jest bardzo, bardzo niedoświadczona, koleżanko. Pani, co gorsza, nie potrafiła zdobyć autorytetu! Pozwala swoim uczniom na bezczelne konfabulacje!

- Tak - oznajmił Formuła.

- A wy sądzicie, że to uczciwe wykorzystywać naiwność swojej młodej pani profesor? Każda metoda dobra, jeśli prowadzi do celu? Tak? -Dyrektor Czapicka przygładziła sztywne klapy swego uniformu. - Do poprzednich, niewybaczalnych wybryków dorzuciliście jeszcze jeden. Okłamywaliście wychowawczynię! Dyrektorze Formuła!

- Tak - Formuła przyjął postawę „na baczność".

- W związku z powyższym uważam, że żaden akt tolerancji nie powinien być brany pod uwa-

gę-

- Tak.

- Nie znajduję słów potępienia.

- Tak.

Rumieńce zeszły z policzków profesor Haliny Kowalczyk. I jej oczy przestały się iskrzyć niestosowną, niedoświadczoną radością. Profesor Halina Kowalczyk opuściła głowę.

- To Irmina Barańska! - Czarek poderwał się z miejsca. - Proszę mi wierzyć, będę przedstawicielem całej klasy, gdy powiem, że zdajemy sobie sprawę, jak bardzo wczoraj zachowaliśmy się haniebnie, nie wydając Barańskiej, fałszywie interpretując pojęcie solidarności koleżeńskiej. A co do ucieczki ze szkoły, to rzeczywiście zasługujemy na naganne z zachowania. Chociaż to był pomysł... - Czarkowi najwyraźniej zabrakło pomysłu, na kogo zrzucić winę. Zaczerpnął głęboki haust powietrza i wypalił: - Oczywiście Zenobii Raczek!

56

57

- Świnia - rozległ się czyjś szept. I cisza. I czyjeś westchnienie ulgi.

- Zaszantażowała nas tą koleżeńską solidarnością właśnie - sapnął Czarek. - Sam nie pojmuję, dlaczego przystaliśmy na jej propozycję? Powiedziała... Powiedziała, że skoro wyłącznie ona ma ponieść konsekwencje wybryku Irminy, to... To powinniśmy uciec z lekcji, wtedy jakby sprawiedliwości stanie się zadość. Irmina będzie kryta, lecz cała klasa otrzyma karę. Coś nas opętało chyba... Pani dyrektor! Panie dyrektorze! Prosimy o wybaczenie!

Już nikt nie szepnął świnia.

- Cieszy nas fakt, że znalazł się wśród was przynajmniej jeden uczeń umiejący przyznać się do błędu - powiedziała dyrektor Czapicka i spojrzała oczekująco na Formułę, ten jednak tym razem nie potwierdził jej słów swoim sakramentalnym: „Tak". Wbił wzrok w podłogę.

- A więc ta druga, to panna Barańska? Panna Barańska i panna Raczkówna? Interesujące zestawienie. - Dyrektor Czapicka ponownie spojrzała na Formułę, ten jednak chyba namiętnie liczył klepki parkietu, ponieważ nadal milczał.

- Panno Barańska! Wstać! Raczkówna! Też wstać! - zaszczekał głos dyrektorki. - Decyzją rady pedagogicznej zostaniecie w najbliższym czasie karnie przeniesione do liceum, jakie odpowiada waszemu poziomowi! Do tego momentu zawieszamy was w prawach uczniowskich. Proszę spakować torby. Proszę opuścić nasze liceum. -Dyrektor Czapickiej widocznie zabrakło gorliwego przytakiwania Formuły, gdyż spojrzała na niego pytająco, a ponieważ ten wciąż liczył klepki w parkiecie, wyraźnie niezadowolona dokończyła: - Proszę zawiadomić rodziców. Mają stawić się jutro w moim gabinecie punkt siódma. Mogę im poświęcić zaledwie pół godziny swego cennego czasu. Potem wyjeżdżam na konferencję do kuratorium. Prawda, panie dyrektorze?

- Tak - odpowiedział dziwnie osłabłym głosem Formuła.

- Pozostali uczniowie za ucieczkę z zajęć otrzymają na pierwszy semestr naganne ze sprawowania. Nic ich nie usprawiedliwia.

- Jak to? - wyrwało się Czarkowi.

- Postąpiłeś odważnie, wskazując na winne oraz przyznając się w imieniu klasy do tego

58

59

godnego potępienia wybryku. Kara musi być niemniej dotkliwa. Kara musi również być przestrogą dla całego liceum, że podobne zachowanie tępimy ze szczególną surowością. Prawda, panie dyrektorze?

- Tak.

- Jednak w stosunku do ciebie, mój chłopcze... - po chwili namysłu oświadczyła dyrektor Czapicka - podejmiemy oddzielną decyzję. Osobiście uważam, że twoja odpowiedzialna postawa zasługuje na łagodniejszy wymiar kary. Mam rację, panie dyrektorze?

- Tak.

- A wy podziękujcie swemu koledze. Gdyby nie on, wyciągnęlibyśmy w stosunku do was o wiele dalej idące konsekwencje.

- Tak - potwierdził Formuła wciąż osłabłym głosem i całkiem nie po dżentelmeńsku, nie oglądając się na dyrektor Czapicką, pierwszy ruszył ku drzwiom. Tej nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim i opuścić pracownię.

Profesor Halina Kowalczyk została sama ze swoimi uczniami. Dwie, zupełnie jawne łzy, spłynęły po jej policzkach. Szybko, jakby przed

60

czymś uciekając, podbiegła do okna, odwracając się do klasy plecami.

Patrząc na nią, odnosiło się wrażenie, że nauczycielka po prostu wygląda przez okno, podziwiając ośnieżone drzewa na szkolnym dziedzińcu i jest tak tym podziwianiem zajęta, że nie słyszy histerycznego wybuchu śmiechu Irminy.

- To ci dopiero draka kosmiczna, kochani! Biedny Formuła! Dopiero wczoraj mama przyjęła na swój oddział jego żonę i nie dalej jak wczoraj Formuła przylazł do nas taki, tenetego, malutki, pokorniutki, tentego! „Pani docent wybaczy, że zakłócam domowy spokój, tentego... Tu dla pani docent kwiaty i koniaczek, tentego". Kwiaty i koniaczek. .. - Śmiech Irminy obrastał w pogardę. - A teraz mnie? Przenosić karnie? Wytentegować?

- Milcz - padło od okna. -I wyjdź z pracowni. Natychmiast.

- Niby do mnie pani, tentego? - parsknęła Irmina. - Do mnie?

- Dokładnie. Do ciebie. Wyjdź.

- Jeszcze pani pożałuje, tentego! Jeszcze zobaczymy, czy Formuła ośmieli się mnie wytentegować!

61

- Czekam.

Irmina zatrzepotała rzęsami, chwyciła torbę i wyszła, odgrażając się, że jej mama, tentego, usadzi nie tylko Formułę, tentego.

- Zenia... - profesor Halina Kowalczyk odwróciła się od okna. Już nie płakała. Jej błękitne oczy przypominały lodową taflę.

Zenka kończyła pakować torbę.

- Ja nie mam takiej szansy jak Ihmina? - odezwała się - phawda, pani phofesoh? Bo niby skąd? Miotła, łopata, ścieha...

- Przykro mi, Zenia, lecz naprawdę muszę rozpocząć lekcję.

Zenka zaciągnęła suwak przy torbie.

- Szkoda, pani phofesoh - powiedziała i mogłoby się wydawać, że Zenka mówi o sobie. O tym, że nie ma takiej szansy, bo jest córką dozorcy, lecz Zenka dokończyła: - Szkoda, na-phawdę, że musi pani hozpocząć swoją lekcję.

W pracowni nic poza ciszą. Kroki Zenki, zmierzającej ku drzwiom, załomotały gromem.

Z ręką już na klamce, Zenka spojrzała na klasę. Uśmiechnęła się lekko.

62

- Wygodnie mieć taką cóhkę dozohcy, phawda, kochane koleżanki i koledzy? Za jednym zamachem i chamski dowcip i wagahy bahdzo wygodnie. Ghatuluję czystych łapek i jeszcze czystszych sumień.

- Raczkówna!

- Już się wynoszę, pani phofesoh. Szczęknęły drzwi.

Można oszaleć od tej ciszy.

- Proszę otworzyć podręczniki - przerwała ją sucho profesor Halina Kowalczyk, której błękitne oczy wciąż przypominały lód.

Bogna przyglądała się matce, pospiesznie łykającej kęsy chleba z margaryną. Powiedzieć czy nie powiedzieć o swoim postanowieniu? Matka na jej wzburzoną opowieść o wydarzeniach w klasie zareagowała nerwowo.

- Nie wierzę, Boguniu, żeby aż tak! Wiem, wiem, niektórzy nauczyciele są przewrażliwieni na swoim punkcie, lecz nie do tego stopnia! Zapewne przesadziłaś! Natomiast wy zachowaliście się obrzydliwie. Powinniście teraz wszyscy, solidarnie wystąpić w obronie koleżanki. Sprawiedliwość jest przecież jedna! Taka sama i dla córki pani docent, i córki dozorcy! Dlaczego zmilczałaś, że ten, jak go nazywasz, Szczurek zrzucił całą winę na tę nieszczęsną dziewczynę? Byłaś świadkiem, jak manipulował klasą! To klasyczny okaz

tchórza! Nigdy nie ośmieliłby się wykorzystać podobnego nagrania przeciwko dyrektorowi! Wprost ciężko mi uwierzyć, że ty - mądra, dobra, uczciwa - nie zaprotestowałaś. Że to głupie takie wagary! W każdej szkole za podobny incydent należy spodziewać się konsekwencji.

- Mamo, tłumaczyłam ci. Czarek chciał się odegrać na mnie. Wiedział, że się do nich nie przyłączę.

- Do nich? O kim wyrażasz się z taką pogardą? - oburzyła się matka. - To przecież twoje koleżanki i koledzy!

- Oj, mamo. Czepiasz się słówek.

- Boguniu, doskonale wiesz, że mam rację.

- Mamo. Oni są inni niż ja.

- Przestań się usprawiedliwiać. Inni! Inni!

- Bo inni - upierała się Bogna. Matka wygłasza durne slogany o rzekomej sprawiedliwości równej dla wszystkich, broni nauczycieli, nie wierząc, żeby „aż tak"; niczego nie rozumie! A gdyby jej opowiedzieć o tym, jedynym zresztą, wypadku, kiedy wybrała się z nowymi koleżankami na lody? Wybrała się, ponieważ sądziła, że „pójście na lody" oznacza kupienie sobie porcji

64

w cukierni. Czemu nie? Na najmniejszą kulkę loda ją stać. Będzie sympatycznie. Z lodami siądą na ławce w pobliskim skwerku, pogadają sobie, zjedzą te lody, pochichoczą. Tymczasem dziewczyny uderzyły do pubu. Ratunku, ale jakiego! W życiu nie była w żadnym pubie, lecz ten - cały w ciemnym drzewie, z kelnerkami wyglądającymi niczym modelki i odstrojonymi jak modelki - przeraził Bognę, bo ile w takim pubie mogą kosztować lody? Za późno, żeby się wycofać. Zawstydziła się swego nieobycia. A głównie tej swojej biedy... Dziewczyny zamawiały bez zaglądania w kartę jakieś ambrozje, kasaty, kremy, soki...

- Na koniec strzelimy sobie po kawce, kotki -oświadczyła Jolka.

Bogna udawała, że studiuje kartę. Ratunku -najtańsze lody za dwie dychy! Owszem, ma przy sobie dwie dychy, przeznaczone na kupno kilograma mielonego, jabłka i kartofle.

- Co ty tak, Bogna, medytujesz? - usłyszała pytanie Krysi.

- Nad mizernością mojej portmonetki - odpowiedziała.

- Nad czym? - zdumiała się Konstancja.

- Nie stać mnie na żadne lody - oświadczyła wyzywająco.

Irmina zatrzepotała rzęsami.

- Co ty się tentegujesz? Jak to nie stać?

- Zwyczajnie. Nie stać - powtórzyła.

- Ej, nie łam się, kotku. Jeśli dziś nie jesteś przy kasie, to ci postawię - zaoferowała się Jolka.

- Ja tobie dziś, ty mi jutro - zaśmiała się Beata.

Miała ich dosyć. Wstała.

- Sorki. Nigdy niczego żadnej z was nie postawię, ponieważ nigdy nie jestem przy kasie. Właśnie wybieram się do sklepu po mielone. Wiecie, co to takiego - mielone? To najtańsze mięso. Kiedy się doda do niego sporo cebuli, ze dwie bułki, wychodzi kilkanaście kotletów! - Pogonił ją śmiech. Oczywiście, dziewczyny potraktowały jej słowa jak głupi żart.

Następnego dnia Jolka, kuksając Beatę, rozdarła się:

- To ile ci wyszło kotletów, kotku? Mielone, ha, ha, ha! Mielonym u nas karmi się naszego doga!

- Ty, Bogna, masz szczególne poczucie humoru. Mielone, ha, ha, ha! - rozdarła się Beata.

Więc co te dziewczyny wiedzą o sprawiedliwości?

Wczoraj, gdy skończyła się lekcja z profesor Haliną Kowalczyk, której oczy zamieniły się w lód, nikt nawet nie wymówił imienia Zenki. Przez wszystkie kolejne przerwy ani razu nie padło to imię, jakby w ogóle nigdy w tej pracowni nie było żadnej Zenki Raczek. Jolka jedynie powiedziała: -No, nasza Irmina się wykpi od nagannego, kotki. Krysia dodała: - Podobnie jak ta świnia, Czarek. Na co Jolka: - Czaruś, kotku, w akcie podzięki mamy bić ci pokłony czy drapać po piętach?

- Odczepcie się! - zaperzył się Czarek. - Czy to moja wina, że ukradli mi komórę z nagraniem?

I tyle rozważań na temat sprawiedliwości. A matka nawijała dalej swoje:

- Znam młodzież. Wierzę, że jest dobra. Twoja klasa na pewno opowie się za tą biedną dziewczyną. Ty też jesteś dobra. Nie wolno ci przejść obojętnie obok czyjejś krzywdy. Musisz zająć stanowisko.

Więc jak powiedzieć tej swojej po prostu naiwnej matce, że jest właśnie głupia? Ach, niech

sobie zachowa swoje złudzenia, niech sobie wierzy w dobrą młodzież! Stąd, że jest taka głupia i wierzy w to, co nie istnieje, ciągle haruje na dwóch etatach, ponieważ nie potrafi komu trzeba ani się podlizać, ani nikogo podkablować. Jest świetną polonistką. I co z tego? Skoro wiecznie popada w obronie tejże młodzieży w konflikt; a to ze swoją dyrekcją, a to zadziera nawet z kuratorium. Dwa lata temu otrzymała propozycję awansu. Na wicedyrkę. Luksus. Mniej godzin, większa pensja. Ale nie przyjęła. Uważała, że aktualna wicedyrka jest okay, tyle że podpadła dyrkowi, bo sprzeciwiła się jakiejś jego machlojce. Podobno przyjmował od co poniektórych „wdzięcznych" rodziców prezenty...

Zajmę stanowisko, mamo - pomyślała Bogna. - Masz to jak w banku. Odcinając się od reszty klasy, której wygodnie udawać, że nic się nie stało, pójdę do Formuły. Powiem: sprawiedliwość powinna być identyczna. Taka sama dla córki pani docent, jak i córki dozorcy. A ja sądzę, że nie będzie. Miotła, ściera i szufla dozorcy nie wygra przed pana osobistą Temidą z panią docent, na której oddziale leczy pan swoją żonę.

Szkoda, panie dyrektorze, że nie widział pan swojej twarzy, dowiadując się tak nieoczekiwanie dla siebie, że ta druga to Irmina. Minę miał pan mocno nietęgą. Bo jak teraz wybronić Irminę, córkę pani docent?

- Boguniu, czy ty mnie słuchasz? - zdenerwowała się matka.

- Ależ słucham, słucham.

- Bo widzisz, Boguniu, w tej sprawie chodzi też i o was. O wasze sumienia. Źle się żyje z brudnymi sumieniami, Boguniu. - Matka odsunęła kubek po herbacie, spojrzała na zegarek. -

O Boże, niedługo siódma! Ale się zagadałam! Żebym tylko złapała tramwaj!

Mocując się z suwakiem przy kozaku, wysapa-

ła:

- A dzieciom załóż kaloszki. Jest odwilż.

I uważaj na Adasia, żeby się nie spocił. Aha, Boguniu! Porozmawiam z moją panią wicedyrektor o tej biednej dziewczynie. Jeśli rzeczywiście zechcą ją karnie przenosić do innego liceum, w naszym otoczylibyśmy ją serdecznością. Aha, Boguniu! Szalików dzieciom nie zawiązuj! Naprawdę bardzo się ociepliło!

Rzeczywiście, po wczorajszej mroźnej zimie pozostały na ulicach łachy brudnego, topniejącego śniegu. Nim Bogna doprowadziła dzieci do przedszkola, Adaś się spocił i natychmiast rozka-słał.

Jak nic, będzie chory. Nowe zmartwienie. Nowe wydatki na leki - myślała Bogna, gnając w dzikim pośpiechu, ponieważ jej zegarek stanął na amen i sądziła, że jest okropnie spóźniona. Dopiero Jolka zatrzymała ją okrzykiem:

- Bogna, kotku, goni cię wilkołak? I tak chyba będziemy pierwsze w budzie. O cholerka, na śmierć zapomniałam, że uradziliśmy z tobą nie gadać.

- Nikt cię nie zmusza - odparła zimno Bogna.

- Ach, kotku, jakaś ty dziwna! Zupełnie cię nie da się skapować. Z nami nie nawiałaś, lecz z budy sobie poszłaś w siną dal i też masz prze-chlapane. Jak my wszyscy.

- Wszyscy? Czarkowi dyrka obiecała wspaniałomyślną abolicję - uśmiechnęła się złośliwie Bogna.

- Cóż - westchnęła Jolka - Czarek to wyjątkowa świnia, ale rozumiesz, gdyby nie on, to

70

kretynka, Irmina nie przyznałaby się do końca życia. Kretynka zjawiskowa. Długo pracował jej móżdżek, że może być kryta przez matkę. A co do Czarka - Jolka znowu westchnęła. - Świnia niebotyczna. Fakt, kotku.

- Fakt, Jolka - zgodziła się Bogna. - Powinniśmy być Czarkowi wdzięczni do grobowej deski. Bo chociaż taka niebotyczna z niego świnia, to super, że on wsypał Irminę, przy okazji zwalając wszystko na Zenkę. On jest świnią. Ale nie ja ani ty. Co, Jolka? Ekstra mieć taką świnię w klasie.

- No nie! Doprawdy, kotku! - obruszyła się Jolka. - Z tobą nie można pogadać jak z człowiekiem!

- Zgadza się - stwierdziła Bogna. - Przynajmniej w tej kwestii.

- Też jesteś świnia i tyle! Z tobą również nie życzę sobie mieć nic wspólnego! - Jolka wyrwała do przodu.

Patrząc na oddalającą się w popłochu koleżankę, Bogna uśmiechnęła się drwiąco.

- Szkoda, że tego nie widzisz, mamo. Jakie szczególne poczucie własnej godności.

Jakaś wypasiona bryka zbyt szybko i zbyt blisko przejechała obok krawężnika. Chlapnęła spod kół śniegowym błockiem. Bogna nie zdążyła uskoczyć. Cholera! Cały przód płaszcza, kupionego za marzenia Adasia, ochlapany!

- A to cię pani docent urządziła! - Obok Bogny, strzepującej z płaszcza błoto, zatrzymała się Krysia. - Zostaną plamy, trzeba do pralni. Ona tak zawsze rajdówa Wredny babsztyl.

- Kto? - zapytała wściekle Bogna.

- Matka Irminy, nie przyuważyłaś? - zdziwiła się Krysia. - O, spójrz na nie... - ruchem brody wskazała na parkujące przed szkołą bmw z przyciemnionymi szybami. - Już wysiadają. Nasza Gwiazda ze swoją szykowną mamuśką. Ale ma kurtkę z norek, cholera - stwierdziła ponuro.

- A twoja nie ma? Też jest panią docent.

- Lecz zaledwie uniwersytecką, nie chirurgiczną - odparowała Krysia. - Na uniwersytecie kopertówki nie wpadają do kieszeni.

- A gdyby wpadały?

Krysia przystanęła. Zabiła Bognę wzrokiem.

- Świnia z ciebie! Moja mama jest uczciwa i w ogóle czego się czepiasz? Odwal się!

72

- Proszę, droga wolna. To ty osobiście zaczepiłaś świnię. Ja bym świnię omijała z daleka.

- Naprawdę świnia! - rzuciła Krysia i zawołała: -Jolka! Poczekaj! Widzisz, jaką kurtkę nosi szanowna pani docent?

- Hej, dziewczyny! - Konstancja udała, że nie widzi Bogny. - Hej! Wiecie, ta idiotka, Irmina, dzwoniła wczoraj do mnie.

Szły teraz w trójkę przed Bogną, wymachując torbami.

- Do mnie też dzwoniła - powiedziała Kry-

sia.

- I czego chciała, kotki? Bo mnie uprzejmie oszczędziła - zapytała Jolka. - Pewno uraczyła was opowieścią o tym, jak to jej mamusia jednym telefonem zgasiła Formułę. Zgadłam?

- Bingo! Formuła przysiągł, że wycofa karę. Irminka zostanie - potwierdziła Konstancja.

- Pani docent natomiast osobiście wyrazi swoje oburzenie przed dyrką. Za zniewagę, wyrządzoną jej córce. Do której by nie doszło, gdyby stypendia dla zdolnych biedaków były brane pod lupę. Trzeba wiedzieć, komu się je przyznaje! A tu się przyznało niepożądanemu

elementowi. Świństwo ostateczne, dziewczyny -orzekła z oburzeniem Krysia.

- A coś myślała, kotku? - odezwała się Jolka. - Od wczoraj po prostu rzygać mi się chce.

- Mnie również, ale takie jest życie. Nic się nie poradzi - podsumowała z jeszcze większym oburzeniem Krysia.

- Bo co mogłybyśmy zrobić? - zastanawiała się Konstancja. - Przecież już po ptakach. Przecież nie powiemy Formule, że jest podlizna. Ani Harpagonowi nie podskoczymy.

- Zenkę i tak by wywalili. Za wagary, cholera! - Nadal oburzała się Krysia.

- Chciałaś powiedzieć, kotku, za niewinność. To Czarek ją wrobił. Przy okazji nas. Cholera, tak dać się podpuścić!

- Czarek, wrabiając Zenkę, bronił własnej skóry. Rzeczywiście, można rzygnąć. Niestety zgadzam się z Bogną, to nędzny szczurek -prychnęła Konstancja.

- A my, kotki?

- Jolka! Co my!? — zdenerwowała się Konstancja.

- Sama doskonale wiesz, co, kotku...

74.

75

- Dziewczyny! Poczekajcie! - Zasapany Kuba biegnąc, potrącił Bognę. - Wiecie, wczoraj do mnie dzwoniła Irmina i...

- Wiemy, wiemy - odpowiedziały chórem.

- Okropne świństwo! - Kuba był roztrzęsiony. - Aż mną podrzuca!

- Nami też, kotku.

- A Czarka warto by opluć! - ciągnął Kuba.

- Tylko Czarka, kotku? A nas?

- Nas też. My milczeliśmy, kiedy gnoił Zen-kę - szepnął Kuba.

- No właśnie, kotku.

- Milczeliśmy... - powtórzyła jak echo za Jolką Krysia.

Wpadli do szatni. Bogna wlokła się za nimi.

Czyżby budziło się w nich sumienie? - rozmyślała. - E tam. Jakie tam sumienie? Tak sobie ględzą, chcąc się wybielić we własnych oczach.

Przed drzwiami do gabinetu Formuły stała matka Zenki. Otyła kobieta ubrana w nędzny paltocik, znoszone kozaki. Oczy miała zaczerwienione, podpuchnięte. W dużych dłoniach miętosiła nerwowo torebkę.

Drzwi otworzyły się. Na korytarz wyszła pani docent Barańska, w nonszalancko narzuconej na ramiona kurtce z norek, oraz triumfująca Irmina i Formuła.

- Phoszę, pani pozwoli tędy, pani docent -głos Formuły brzmiał przyciszoną kurtuazją.

Matka Zenki postąpiła jeden nieśmiały kroczek w kierunku wychodzących.

- Panie dyrektorze - zaczęła, lecz Formuła, jakby się oganiając od uprzykrzonej muchy, wykonał niedbały ruch ręką i rzucił krótkie: - Później! Czekać! - po czym cała trójka ruszyła do gabinetu dyrektor Czapickiej.

- Zaczekajmy i my. Przekonajmy się, co dalej - zaproponował Kuba.

- A po co, kotku? - zaśmiała się nerwowo Jolka. - Ciąg dalszy wiadomy. Happy end, aż rzygać się chce.

- Szkoda, moja naiwna mamo, że tego nie słyszysz. - A jednak Bogna poczuła żal. Mimo wszystko wolałaby, żeby matka miała rację. Żeby te dziewczyny, którymi teraz głęboko pogardzała, okazały się inne. Lepsze. Uczciwsze. Niestety nie może liczyć na niczyje wsparcie. Sama

77

pójdzie do Formuły. Ten wyrzuci ją za drzwi. Potem łatwo przewidzieć zakończenie. Za tak zwaną bezczelność przeniosą ją karnie do innej budy. I bardzo dobrze. Matka oczywiście będzie protestować. Że jak to? Za prawdę? Biedna matka. Stoi na straconych pozycjach. Nawet jej argumenty, że córka otrzymała stypendium jako wybitnie utalentowana plastycznie, psu na budę warte.

Jezu, jak ja nie znoszę tej budy! Bo, Jezu, wiem, że jedynie się odgrażam. Nie pójdę do Formuły. Nie wolno mi narażać matki na następne upokorzenia - myślała Bogna, zmierzając do pracowni geograficznej. - Dość się poniżyła, błagając Har-pagona o stypendium dla mnie. Gdyby nie matka... A jeśli się zasłaniam matką? Nie, nie! Nie zasłaniam! Stać mnie na odwagę... Czy aby na pewno? Cholera, mam to w pięcie! Stać nie stać? Lepiej wkuj na blachę idiomy, kretynko. Z anglika grozi ci zaledwie dostateczny!

W pracowni wrzało.

Jurek z wyżyn ławki wrzasnął do wchodzących:

- A wiecie, że Irmina się wykpiła?

- Och! - krzyknęła ze złością Krysia - tę płytę znamy, możesz ją wyłączyć?

- Ale taka jest prawda! - upierał się Jurek.

- Trzeba ją było wywalić wczoraj! Przed dyrekcją!

- Niby dlaczego ja? - spłoszył się Jurek.

- A niby dlaczego nie ty? Skoro teraz takiś chojrak, kotku? - zapytała Jolka. - Nikt z nas się nie postawił. Każdy milczał. Poza Czarkiem, oczywiście. On potrafił wygłosić płomienną przemowę. W imieniu nas wszystkich. Bohaterski facet. Za swoją godną pochwały postawę doceniony został przez dyrków.

- Kpisz sobie czy pytasz o drogę? Czarek to wyjątkowa świnia! W życiu nie podam mu ręki! -Jurek zeskoczył z ławki. - A ty, Jolka, w takim razie też jesteś świnia!

- Wszystko, co teraz potrafimy, to obrzucać się nawzajem świniami, kotki - stwierdziła Jolka.

- Jednak jeżeli człowiek logicznie rozumuje -od mapy Polski, zawieszonej na tablicy, odwrócił się bardzo blady Czarek - to wniosek jest oczywisty i tylko jeden. Ów cały obrzydliwy, chamski wygłup z małpą był na poziomie Zenki, nie Irminy.

78

79

- Zamknij się - powiedziała złowieszczo Konstancja.

- Czy tym logicznie rozumującym człowiekiem jesteś ty, kotku? - Jolka podeszła do Czarka z takim wyrazem twarzy, że Czarek czym prędzej cofnął się pod tablicę. - Kształty masz człekopo-dobne i podobno jesteś geniuszem, jednak człowieka mi całkiem nie przypominasz.

- Uważaj, Jolka, nie zaczynaj ze mną. Mam za sobą dyrekcję.

- Świnia! - krzyknął Kuba.

- Ach, kotku, jaka tam z niego świnia? - roześmiała się Jolka. - Nie obrażajmy zwierząt. Ten tu to gnida. Albo wesz. Albo jakiś inny insekt.

- Zapamiętam ci to, Jolka - zagroził Czarek, rozglądając się na boki.

Biedaczyna, drogi ucieczki zamknięte. Z jednej strony ściana z tablicą, z drugiej - Jolka, Krysia i Kuba.

- Musowo zapamiętaj. Najlepiej nagraj na swojej komórze! - rozdarł się Kuba.

- I pognaj z pokłonami do dyrków, może ci więcej odpuszczą! - krzyknął Jurek.

80

- Albo założą ci na skronie wieniec laurowy. To będzie widok! Gnida w wieńcu laurowym! -roześmiała się Krysia.

- Wiecie - zawołała, wpadając z impetem do pracowni Kaśka - przed sekundą spotkałam Halinę. Ja do niej: „dzień dobry", a ona mi ledwo kiwnęła głową. Matko, co się z nią stało?

- Może jeszcze nie stało, a dzieje - zamyśliła się smutno Krysia. - Najprawdopodobniej nasza Halina się skończy, natomiast odtąd zacznie się pani profesor Halina Kowalczyk. Cóż, nie należy się jej dziwić. Ona również musi dokonać wyboru. Szkoda, jak powiedziała na pożegnanie Zenka.

- Powiedziała także, kotki, że dobrze w klasie mieć córkę dozorcy - szepnęła Jolka.

W pracowni nagle się wyciszyło. Bogna, niezaczepiana przez nikogo, zajęła miejsce.

Coś do nich dotarło, zdumiewające po prostu - pomyślała. - Lecz co z tego? Na nic więcej, niż na pokrzykiwanie się nie zdobędą. Za dużo mają do stracenia. Jak ja. Z tą różnicą, że im nie chodzi o smutek matki... Och, do diabła z nimi!

Hi

Do pracowni wsunęła się zadyszana Mariola.

- Wiecie, spotkałam przed budą mamę Zen-ki. Płakała.

- Naprawdę, kotki, rzygać się chce. Rozprawiono się z panią Raczek krótko i zwięźle.

W tym momencie wbiegła, a raczej wfrunęła radosna niczym szczygiełek Irmina.

- Ale kosmiczna draka, co nie, kochani? Ten-tego! Co wam? Pogrzeb czyjś czy jak? Nie cieszycie się, że się mnie udało?

- Och, Irmina, kotku - powiedziała tylko Jolka.

- Co kotku? Co? Czemu wy się do mnie przy-tentegowujecie? - zatrzepotała rzęsami Irmina. -Żebyście, tentego, wiedzieli, jak mnie stara wczoraj obtentegowała! Że w ogóle! Bo zadawałam się z kimś takim jak Zenka! Zapraszałam ją do domu! A ona, tentego, nawet okraść nas mogła!

Teraz w pracowni już nawet nie cisza. Teraz w pracowni jakby ucichło nawet wszystkim bicie serc.

Rzęsy Irminy znieruchomiały.

- Tentego... Kochani... No, przecież mogła...

Jezu, jak cicho... - pomyślała Bogna. - Chyba jednak pójdę do Formuły... Robić z Zenki złodziejkę?

- Słyszeliście? - pierwsza przerwała tę przejmującą ciszę Krysia. - Jasne, Irminko, że mogła. Czego tu się spodziewać po córce dozorcy? Ale zżynać od niej matmę, fizę, od tej córki dozorcy, hipotetycznej złodziejki, było można?

- Nie przytengowuj się, Kryśka! - zdenerwowała się Irmina. - A kto wczoraj tentegował przed Formułą o tych miotłach, szczotach, ścierach i innych tentego?

- To prawda. Ja - przyznała Krysia. - Zachowałam się parszywie. Na twoim poziomie, Gwiazdo. Teraz jednak zamierzam to odszcze-kać.

- Ciekawe przed kim? Wybierzesz się z kwiatami do szanownych państwa dozorców? - zjadliwie zapytał Czarek.

- Właśnie przed kim? - zawtórowała Irmina.

- Przed tymi, co trzeba - spokojnie odpowiedziała Krysia.

- Przed jakimi „tymi", kotku? - przestraszyła się Jolka.

- Przed dyrkami. Zaraz po dzwonku wkroczą tu do nas ponownie, obwieszczą: „Po dogłębnej analizie i wyjaśnieniu wszystkich okoliczności ze wszech miar obiektywnych...

- ...stwierdziliśmy, że uczennica Irmina Barańska" - podjęła za Krysię wątek Konstancja, lecz Jolka przerwała:

- Ależ, kotki! Nie tak!

- A jak? - zapytała Konstancja.

- A tak: „z całą mocą stwierdziliśmy, że uczennica Irmina Barańska..."

- Słusznie, Jolka, oni zawsze stwierdzają z całą mocą. Albo z całą stanowczością - zgodziła się Konstancja i ciągnęła dalej - „że to nie uczennica Irmina Barańska obraziła dyrektora Formułę... Co więcej, zabroniła korzystać Raczkównej z telefonu. Uznała bowiem ten rzekomy dowcip za wulgarny, niezależnie do kogo się dzwoni...

- „I dlatego - przechwyciła pałeczkę Krysia -w stosunku do uczennicy Barańskiej decyzja o karnym przeniesieniu zostaje uchylona jako niezasadna".

Powinni rechotać, chichrać się, a byli wyciszeni, skupieni, poważni.

- Oni naprawdę? - spłoszyła się Bogna. -Niemożliwe. Przecież ich znam. Wiem, jacy są.

- Jakaś masakra chyba? Co wy tentegujecie? No, tentego, kapujecie, moja stara musiała nakręcić przed dyrką. Bo przed Formułą nie musiała. Kochani, żebyście słyszeli Formułę, jak się kajał przed dyrką, tentego! A jak go moja mama obtentegowała wczoraj przez telefon! Totalnie faceta zniszczyła! Totalnie, tentego!

- Zamknij się, dobrze ci radzę, kotku.

- Kochani? A co niby takiego zrobiłam, że wy mnie tentegujecie? - Rzęsy Irminy trzepotały z szybkością kolibra.

- Tak powiedzą, kotki. Dokładnie. Z całą mocą swego niepodważalnego autorytetu pedagogów. Nie oczekujmy od nich dla Zenki, córki dozorcy, jakiejkolwiek sprawiedliwości. Żeby była chociaż córką urzędniczki pocztowej! Od razu wyższy poziom! - Jolka zignorowała Irminę.

- A nasza Halina? - cicho zapytał Kuba. -Nie zaprotestuje?

- A cóż ona może? Tyle samo, co my, kotki...

84

85

- E tam, takie! - oburzyła się Irmina. - Ten-tego, kochani. Aleście się rozkleili! Tentego, bo jakaś głupia sprawiedliwość?

Zignorowali ją.

- Nie zgadzam się z tobą, Jolka! - powiedziała stanowczo Konstancja. - Krysia ma rację. Trzeba odszczekać.

- Ale Zence odszczekiwaniem w niczym nie pomożemy. Klamka zapadła - wtrąciła Beata.

- Bo tu już nie chodzi tylko o Zenkę - odparła Konstancja.

- To o kogo? - zapytała Beata.

- Po prostu o nas. - Konstancja wzruszyła ramionami. - Krysia, ja dołączam do ciebie. Będziemy we dwie odszczekiwać, inaczej aż do matury nie pozbędę się mdłości.

- Dlaczego we dwie? A ja to pies, kotki? - zaśmiała się nerwowo Jolka. - Zawyję trzecia w waszym chórze, mimo że łydki dygocą mi ze strachu. Masakra murowana.

- Ubóstwiam cyfry parzyste, podobno przynoszą szczęście - dowcip Kuby wypadł blado. -Więc wspólnie ze mną wypadnie szczęśliwa czwórka.

- Trzeba jednak grzecznie, rozważnie, bez szcze-niactwa tym razem - zastanawiała się Mariola.

- Czy to oznacza, że ty z nami, kotku?

- Widziałam płaczącą mamę Zenki. Mam w jej płaczu swój udział - odpowiedziała Mariola.

- I mnie zapiszcie na czarną listę, bo będziecie mi wypominać, że moje sumienie znajduje się w żołądku. Albo w piętach - oświadczyła Kaśka. - Ciężko zapomnieć lodowate oczy Haliny.

- Co ma do tego Halina, kotku? - zdziwiła się Jolka.

- A ma! Zapomniałaś, jak na swojej pierwszej z nami lekcji mówiła, że teraz zacznie zdawać swój najtrudniejszy egzamin w życiu? I prosi nas o pomoc? A my jej odpowiedzieliśmy, że tak. „Pani profesor, powiedzieliśmy, równa z pani babka, pomożemy". To należy pomóc, prawda?

- Ten egzamin będziemy zdawać dziś wspólnie z naszą Haliną - zauważyła Krysia.

- Oby nie za późno. Harpagon wczoraj jej przypakował. Niekiepsko upokorzył, kotki.

- W każdym razie warto dać Halinie szansę, Jolka. Ja w nią ciągle wierzę. - Kasia podejrzanie chlipnęła.

86

87

- Ożenię się z tobą, wiesz? - Kolejny dowcip Kuby. Kiedy indziej gruchnęliby dzikim śmiechem, bo byłaby z nich para super ekstra: Kaśka chuda, wysoka, a Kuba pulchniutki, nawet jej do ramienia nie sięgał; teraz zaledwie rozciągnęli wargi.

- Hej, wykupiliście dla siebie patent na grupę jedynych sprawiedliwych? - odezwał się Jurek. -Pozostali osobnicy płci męskiej! Spójrzcie: oto siedmioro wiodących tragików z pierwszej A. Zostały dla nas jakieś role w tym dramacie?

- Duża buźka, kotki - ucieszyła się Jolka. -Jesteście ekstra!

- Czarek, tentego! - rozpaczliwie trzepocząca rzęsami Irmina doskoczyła do Czarka, tkwiącego przed tablicą. - Powiedz coś! Co oni tu tentego? Poszaleli? Chcą nowej draki?

- Odwal się! Ani z tobą, ani z nimi; ja w ogóle z tym wszystkim nie mam nic wspólnego! -krzyknął piskliwie Czarek.

Odpowiedział mu wybuch śmiechu. Czarek posiniał.

- Nie mam! Nie mam! - zapiszczał.

- I nie musisz, kotku.

Znowu śmiech.

- To szczeniactwo, wiecie? - Czarkowi pot spływał po czole. Oczy miał rozbiegane jak ktoś, kto w panice szuka drogi ucieczki. - Kretyństwo! Chyba poszaleliście! Co wam odbiło?

- Sumienie, nasz geniuszu - powiedziała Krysia.

- No i trzeba je mieć, bohaterski bohaterze -dodał Kuba.

- Oraz w coś wierzyć, kotku.

- Ciekawostka, w co? - pocił się Czarek.

- W coś takiego, co ci obce, nieznane i co z pewnością nigdy nie dotrze do twego wrednego łba. To się nazywa po prostu godność, kotku.

- Również sprawiedliwość - odezwała się Konstancja.

- Idiotyzmy raczej! Godność! Sprawiedliwość! Naiwne bajeczki dla grzecznych przedszkolaków! Święty Mikołaj wam się kłaniał! Oni was zniszczą.

- Może tak, może nie - odpowiedziała ze spokojem Krysia. - A ty jesteś szczurek. Gnida.

- Inwektywy, oto wasz poziom. Ukłony dla Raczkównej! - Czarek doskoczył do ławki.

88

89

Jednym ruchem zgarnął do torby szkolne mane-le. - Wychodzę! Natychmiast! Wolę przyjść na drugą lekcję niż uczestniczyć w waszym wygłupie! Kto mądry, niech postąpi podobnie! No, czy w tej klasie są sami głupcy?

Odsunęli się od niego. Stał pośrodku pracowni. Spocony, blady, poszukujący wzrokiem tego jednego - mądrego.

- Jednak sami głupcy. Trudno. Gwiazdo! Może chociaż ty nie okażesz się taką idiotką? Spadasz ze mną?

Biedna Irmina zatraciła się kompletnie.

- Gwiazdo! Ostrzegam cię, że jeśli zostaniesz z nimi, wtedy już i twoja stara, ważna pani docent, niczego nie wskóra.

- Ale tentego... Przecież Formułowa leży na oddziale mamy... O Boże, kochani, poradźcie i co ja mam tentegować?

- Najlepiej, kotku, wytenteguj się razem z Czarkiem za drzwi. Świetnie się uzupełniacie. On geniusz, ty idiotka.

- Świnia! - krzyknęła Irmina i chwyciła torbę. - Czaruś, poczekaj! Mama powiedziała, że jeśli jeszcze raz wytenteguję, to ona mi...

90

Ale nie dowiedzieli się, co by się stało, gdyby Irmina ośmieliła się ponownie wytentegować, ponieważ ta pogoniła za czmychającym Czarkiem.

- Tak więc, kotki - odezwała się Jolka - zostali tu sami głupcy.

- Nie sami - stwierdziła Krysia. - A Bogna? Bogna poczuła na sobie surowe spojrzenia.

- Jesteś, kotku, mądra jak tamtych dwoje? Czy głupia jak my wszyscy?

Jakby ją wyrwano do odpowiedzi z nieprzygotowanego tematu, Bogna wstała. Z trudem przełknęła ślinę. W gardle tak bardzo dławiło, tak dławiło.

- Ja - zaczęła niepewnie - muszę... Zamierzała im powiedzieć, że musi, musi

koniecznie usprawiedliwić się przed nimi, ponieważ tak źle ich osądzała i to jej matka miała rację, nie ona. Że dopiero teraz zrozumiała, że nic ją nie dzieli. Że nie jest wcale ta lepsza. Że stała sobie z boku, obserwując jedynie, w niczym nie biorąc udziału, a to wygodna postawa. Stać z boku, mieć innym wszystko za złe. O tym powinna powiedzieć, nawet wykrzyczeć. I o tym ściśniętym gardle również.

91

- No cóż, kotki. Szkoda - powiedziała Jolka. Więc pospiesznie, gwałtownie Bogna krzyknęła:

- Ależ nie! To znaczy: tak! Tak! Głupia jak wszyscy!

Jolka podeszła. Zajrzała w oczy.

- Świetnie, kotku. Im więcej nas głupich, tym lepiej.

W tym momencie dzwonek oznajmił początek zajęć lekcyjnych w liceum.

Anka czuje się osamotniona, nie potrafi zaakceptować samej siebie, z nikim się nie liczy, nieustannie się buntuje, nie radzi sobie z narastającymi problemami i postępującą chorobą. Rafał i Kaśka chcą jej pomóc, ale czy ona chce, aby ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń?

Piękna i wzruszająca opowieść dla nastolatków

o niełatwej walce z anoreksją, gniewie i buncie, skomplikowanych relacjach rodzinnych, przyjaźni

i pierwszych fascynacjach. To książka o sprawach ważnych i trudnych.

Julka, utalentowana muzycznie jedynaczka, po rozwodzie swoich rodziców przeprowadza się. W nowym miejscu czuje się samotna, nie ma przyjaciół, a jej zapracowani rodzice nie znajdują dla niej wystarczająco dużo czasu. Dziewczyna staje przed koniecznością uporządkowania swojego świata. Jak poukłada sobie skomplikowane relacje z rodzicami? Czy znajdzie pokrewną duszę, przyjaźń i wsparcie?

Julka to przejmująca i mądra opowieść dla nastolatków o samotności, potrzebie akceptacji i problemach rodzinnych. To książka o sprawach ważnych i trudnych.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ostrowska Ewa Glupia jak wszyscy
Ostrowska Ewa Abonent chwilowo niedostepny
Twoje podejscie do pieniedzy Czy zachowujesz sie tak jak wszyscy inni pienie
Ostrowska Ewa Ksiezniczka i wszy
Ostrowska Ewa Owoc żywota twego
Adopcja Teoria i praktyka Krystyna Ostrowska, Ewa Milewska
Ewa Wolańska Jak pisać i redagować (konspekt)
Jak zrozumieć agresję Ewa Słowik
EWA OSTROWSKA Bogurodzica (oprac )
Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry
Ewa Ostrowska Pod biala roza Wspomnienia Kpt Borchardt
Jak walczyć z agresją warsztaty Ewa Walkowiak 2

więcej podobnych podstron