Sam w wielkim mieście


Kolejny dzień kolejnej delegacji. Zmęczenie otaczające szczelnie jak pancerz całe ciało i duszę, zmęcze­nie po kolejnym dniu wypełnionym pracą. I wspomnienie, jedyne, które zdolne jest rozbić kokon znużenia i nu­dy. Wspomnienie kutasów, młodych i dojrzałych, nieodmiennie prężących się dumnie w paradzie bezwstydu. Wspomnienie zapachu, pełnego gorą­cej wilgoci i spoconych ciał. Zimne pi­wo lane w gardło prosto z butelki, podkręcone kolejnym już papierosem, zbyt często wyjmowanym z pudełka.

Fantom - sauna i bar, miejsce je­dyne i przeklęte. Tam więc kieruję swoje kroki, by w tym, zdawałoby się nieczystym miejscu, zmyć brudy całego dnia. Porzućcie jednakże na­dzieję, wy, którzy tu wchodzicie. Jest to miejsce pozbawione miłości, znajdziecie co najwyżej seks.

Irracjonalne przeżycie, jedno na milion. Lekkie muśnięcie dłonią mo­jego ramienia, napiętego teraz do granic możliwości. Nawet nie zda­wałem sobie sprawy, że mocno zaci­skam pięści, a ręce zgięte w łokciach napinają mocno moje wydatne bi­cepsy. Właśnie po takim stalowym bicepsie wędruje jego dłoń, pełznie pod ręcznik, którym nakryłem ra­miona. Powoli odwracam się. Tak, to on. Delikatnie biorę w obie dło­nie jego twarz. Szorstki, jednodniowy zarost lekko drapie. Patrzymy sobie prosto w oczy, chociaż trudno dostrzec cokolwiek w półmroku ka­biny. Twarze powoli zbliżają się do siebie. Głęboki, mocny pocałunek. Dobrze całuje, prawie tak dobrze, jak ja. Nasze ręce błądzą po torsach. Zwiadowcy rozpoznający przeciw­nika przed walką. Nigdy jednak nie zbłądzą poniżej pasa. Długi pocału­nek i równie długie rozpoznanie. W dole brzucha czuję mrowienie. Coś sztywnego kłuje mnie w bok.

Nadal całujemy się, jakby żaden z nas nie miał śmiałości przekroczyć tej umownej granicy, za którą wszystko się łamie. Zdejmuję ręcz­nik z ramion, wieszam go. Pochylam się. Ustami znajduję jego sutki. Po­woli zaczynam, zrazu delikatne, po­tem coraz bardziej namiętne ssanie, lekkie nagryzanie pęczniejących pączków. Wiem, że jestem w tym dobry, bardzo dobry. Trwa subtelna gra, stopniowe odsłanianie swoich możliwości. Schodzę do pępka. Sły­szę, jak cicho jęczy. Powoli rozplątu­ję ręcznik opasujący jego biodra. Na­prężony członek uderza mnie w po­liczek. Ale jeszcze nie pora. Językiem sunę wokół niego, schodzę do pa­chwin. Delikatny zapach dojrzałego faceta. Duża moszna nie daje się po­chłonąć w całości. Zaczynam więc ssanie jąder, każdego po kolei. Jego jęk staje się coraz głośniejszy. A więc teraz. Biorę go do ust. Trudno mi go wchłonąć aż do nasady. Jest dość długi i gruby, główkę otacza naple­tek. Zsuwam go wargami. Zaczynam obrabiać główkę językiem.

Jego dłonie, zaciskające się na moich ramionach, nakazują mi wstać. Znowu długie, głębokie po­całunki. Tym razem on zdejmuje mój ręcznik z bioder, on kuca przede mną. Z łatwością połyka mojego. Robi to dobrze, bardzo do­brze. Delikatnie, ale tak, że czuję każdy ruch jego warg, języka i pod­niebienia. Lądujemy na kozetce sto­jącej w kabinie. Raz on na mnie, raz ja na nim. Wzajemne pieszczoty, masturbacja. Nic więcej i aż tyle. Jest mi z nim dobrze. Dojrzały, a jednocześnie młodzieńczo wyglą­dający facet robi ze mną, co chce. Jest na tyle stanowczy i jednocze­śnie na tyle delikatny, ile trzeba w danej chwili. Tryskamy na siebie. Kładę się na nim. Ciałami rozciera­my naszą zmieszaną spermę. Długo po tym jeszcze się całujemy. Idzie­my pod prysznic, nawzajem myje­my sobie plecy.

Jest w tym coś dziwnego, nieco­dziennego. Zazwyczaj szybka, kabi­nowa miłość kończy się w Fantomie razem z wyjściem z darkroomu. Dwa samce ukradkiem rozchodzą się w dwie strony, pilnie bacząc, by pod prysznicem wyglądać, jakby spotkali się dopiero przed chwilą i nie widzieli się nigdy w życiu. Teraz jest inaczej. Rozmawiamy, idziemy do baru na piwo. Spoglądając na ze­gar stwierdzam, że w kabinie spę­dziliśmy godzinę. Tak szybko minęła.

Rozmowa powoli rozkręca się. Drobne szczegóły z życia, z pracy. Imiona. Marek. Tadeusz. Szybko po­dążam tym tropem, on bowiem nie może być, ot tak sobie, tylko Tade­uszem - jakich wielu. Tadzio, Tadzik, Dzik, Dziku. Będziesz Dziku, myślę, na pewno nikt tak do ciebie nie mó­wi, imię Dziku będzie tylko dla mnie.

Nie wiem, skąd ciśnie mi się do głowy ten bełkot, jakie "będziesz", przecież to tylko kabinowa znajo­mość. Ale ile z nich kończyło się wspólnym piwem w barze? Tylko kilka. Właśnie, co z tego, co było da­lej? Nic. No właśnie.

Jednak siedzimy nadal razem. Tu­limy się. Od czasu do czasu któryś z nas muska drugiego wargami. W kark, w ucho, w ramię. Nie, tutaj jeszcze z nikim nie piłem tak piwa.

Przyznaję się, że mam własną ka­binę. Patrzy na mnie z politowaniem, no tak, po co się było gnieść w darkroomie. Idziemy do mnie. Jest jeszcze lepiej i trwa to jeszcze dłużej.

Dziku wychodzi na ostatni auto­bus. Ja przechodzę na drugą stronę, do klubu. Krążę jeszcze przez trzy godziny, szukam jak zwykle okazji, ale jakby w taki sposób, by nikogo nie znaleźć. Mimowolnie porównuję każdego z Dzikiem i stwierdzam, że nie warto. Skąd mi się to wzięło? Nie robi na mnie wrażenia nawet ostat­nia godzina przed zamknięciem - go­dzina tygrysa. Wszyscy szukający okazji miotają się wzdłuż korytarzy i zakamarków darkroomów jak tygrysy w klatce, nerwowo omiatając wzrokiem współtowarzyszy. Rzadko kto w tej godzinie znajduje godziwą satysfakcję, częściej szybki, mało sa­tysfakcjonujący seks, gówniany erzatz. Dzisiaj mi to nie przeszkadza. Spokojnie wracam do hotelu.

Następny dzień kolejnej delega­cji. Zmęczenie otaczające znów szczelnie jak pancerz całe ciało i du­szę, zmęczenie po kolejnym dniu wypełnionym pracą. I wspomnienie, jedyne, które zdolne jest rozbić ko­kon znużenia i nudy. Wspomnienie... Idę. Brama, dzwonek, schody w dół, wszechogarniający zapach sauny.

Snuję się po korytarzach, pocę się w saunie. Nastrój, jak wczoraj w klu­bie. Patrzę na kolejne ciała i nie mam wcale ochoty na rozpoczynanie ja­kiejkolwiek gry. Wchodzi kolejny klient. Nie wierzę własnym oczom ­Dziku. Promienny uśmiech na mój widok i już jest mi dobrze. Gdybym zobaczył cię z kimś w tej chwili, wy­szedłbym - stwierdza. Nie wierzę własnym uszom, to tak jakby mu na mnie zależało. Obserwuję, jak roz­biera się powoli, biorę do swojej ka­biny - na wieszak - jego spodnie. Idziemy na piwo - proponuję. Pije­my. Ja - piwo, on - colę Jest dzisiaj samochodem, wpadł prosto z pracy). Rozmawiamy o wszystkim i niczym, przedłużamy chwilę spotkania sam na sam, tak jakbyśmy chcieli się nią bardziej nacieszyć. Najprzyjemniej­sze jest oczekiwanie. Wreszcie idzie­my do kabiny. Znowu długa gra wstępna, poznawanie ustami naszych ciał-sutków, członków, naszych róż. Stało się. Ja, zatwardziały men, biorą­cy po kolei wszystko, co było w życiu do wyrwania, nawet zatwardziałych, zdawałoby się, heteryków, ulegam. Nie tak wyobrażałem sobie swój pierwszy raz. O ile w ogóle dopuszczałem, że to się stanie, myślałem, że wybiorę chłopaczka z niewielkim ku­tasem, który sprawnie mnie rozdzie­wiczy. Zdecydowałem się nagle. Chciałem, żeby zrobił to właśnie on, choć patrząc na jego gruby człon, mogłem spodziewać się tylko bólu.

Nie wszedł od razu. Delikatnie napierając, powoli zagłębiał się co­raz bardziej i bardziej. Pieczenie, ból, pieczenie, ból, rozpieranie, a nade mną uśmiechnięta twarz Dzi­ka. To nieprawda, że ból od razu przechodzi w rozkosz, nie za pierw­szym razem. Oddawałem mu się pokornie, ja - krnąbrny byczek, kła­dący podobnych sobie na łopatki i rozdzierający ich pośladki pewnymi sztosami. Dzisiaj to właśnie ja, w po­korze, oddawałem się Dzikowi.

Dziwne, bo patrząc na jego uśmiech, gdy to robił, sam napina­łem się i poddawałem, chcąc, by wszedł głębiej i głębiej. Nie wytry­snął w środku. Zdjął gumę i znowu zaczęliśmy nasz obłędny taniec. To już wymykało się spod jakiejkolwiek kontroli. Jak w amoku lałem na jego tors. Jak w amoku ssałem mu jądra, gdy spuszczał się na mój. Znowu długi wypoczynek. Leżałem na nim, czekaliśmy, aż zmieszaną spermę wchłoną nasze ciała.

Rozmowa w barze, ponowna wi­zyta w kabinie. Dziku musi już wy­chodzić, ja przechodzę do klubu. Znowu nic, jak wczoraj wieczorem. Nie mogę.

Powrót do domu, tylko na dwa dni. Wyjazd do Warszawy. Hotel. Prysznic. Fantom.

Wiedział, że za dwa dni będę z powrotem. Czekam. Piwo, drugie piwo, dziesiąty papieros. Nic. Nikt. Nie, żebym bał się, że wejdzie, zo­baczy mnie z kimś i wyjdzie. Chodzi o to, że ON wyjdzie. I nie wróci.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bushnell?ndace Sex w wielkim mieście
Sparks Kerrelyn Love At Stake Wampiry w wielkim mieście
Cabot Meg Papla Papla wielkim mieście(1)
Śpiewnik - Samotna w wielkim mieście, Śpiewnik
Życie psa w wielkim mieście „Sztuka dorastania”
Bushnell Candace Sex w wielkim mieście
Wakacje w wielkim mieście Barcelona
Niezbednik karierowicza czyli jak zrobic blyskotliwa kariere w wielkim miescie kajkar
Kerrelyn Sparks Wampiry w wielkim mieście Rozdział 7
Seks w wielkim mieście
Sparks Kerrelyn Love At Stake 02 Wampiry w wielkim mieście
Safier David Mrówka w wielkim mieście
Niezbednik karierowicza czyli jak zrobic blyskotliwa kariere w wielkim miescie kajkar 2
Niezbednik karierowicza czyli jak zrobic blyskotliwa kariere w wielkim miescie kajkar
Kerrelyn Sparks Wampiry w wielkim mieście Rozdział 4
749 Hart Jessica Uroki przyjazni W wielkim mieście3

więcej podobnych podstron