Miró Asha Córka Gangesu 02 Dwie twarze księżyca


■ К^\ V>^V^^/^V1-NL b»IV^V2JIV/^V| IL

Ciąg dalszy hiszpańskiego

bestsellera Córka Gangesu

HA MIRO

ел Г"1

co З

о с>>

оа to

°0?

СГЭ4=— —» ОЭ

СО ,----•

■ ■ т> ■

crjta i-o en Г2

сл_жэ cr> oj «J™

сгэ

CO ГЧІ> З ГП

i^2 E=b?£=i

Щ

СП

СП

ZAKAZANE BIOGRAFIE

w Wydawnictwie AMBER

TEHMINA DURRANI

ttlój pan i władca

KATIE HlCKMAN

Kurtyzany

ASHA MIRO

Córka Gangesu dwie twarze księżyca

KENIZE MOURAD

Od zmarłej księżniczki

LAURA RESTREPO

Dom pod fioletową latarnią

ANA TORTAJADA

Kobiety pustyni

Kronika życia królowej

Zdławiony krzyk

w przygotowaniu ANDREA Dl ROBILANT

Kochankowie z Wenecji

CRISTINA MORATÓ

Królowe flfryki

EMILYW. LEIDER

filmowy kochanek

ZAKAZANE BIOGRAFIE

Dwie twarze księżyca

ASHA MIRO

Zrealizowano przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury

Przekład Ewa Błaszczyk

К

АИВЕК

Tytuł oryginału LES DUES CARES DE LA LLUNA

Redaktor serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK

Redakcja stylistyczna JOANNA ZŁOTNICKA

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta

RENATA KUK

MAGDALENA KWIATKOWSKA

Ilustracje wnętrza ANNA SOLER-PONT, MIKELE LÓPEZ, FRANCIS WAGHMARE

Ilustracja na okładce ANNA SOLER-PONT

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

http://www.amber.sm.pl

http://www.wydawnictwoamber.pl

Copyright © Asha Miro, 2004. AU rights reserved.

For the Polish edition Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-1813-6

5^3|04

Sitabai Sansare. To ona dała mi życie.

Radhu Ghoderao za to, że chciał dla mnie nadziei.

Moim siostrom, Sakubai Jagtap i Ashy Meherkhamb,

Z ogromną miłością.

Francisowi Waghmare'owi za jego wielką pomoc.

Moim rodzicom, Josepowi Miro i Elekcie Vedze.

Drugi powói do domu

Wracam znowu do Indii, o wiele szybciej niż się spodziewałam. Będzie to drugi powrót do kraju, w którym się urodziłam i który opuściłam prawie trzydzieści lat temu. Przyjechałam z Bombaju do Barcelony w 1974 roku. Miałam wtedy sześć lat, a na lotnisku El Prat czekali na mnie ci, którzy stali się moimi przybranymi rodzicami - rodzicami na całe życie - i Fatima, która od tamtego październikowego poranka stała się moją siostrą.

Zanim w 1995 roku odbyłam pierwszą podróż do Indii w poszukiwaniu moich korzeni, przez dwadzieścia lat ukrywałam rozmaite obawy i nie dzieliłam się z nikim nurtującymi mnie pytaniami. Zastanawiałyśmy się z Fatimą nad wieloma sprawami, ale ona -jak czasem bywa z ludźmi adoptowanymi - jeszcze nie czuła potrzeby powrotu, poznania miejsca, z którego pochodzimy. Zerwała z przeszłością i interesowało ją tylko nowe życie, które rozpoczęła pod skrzydłami naszych przybranych rodziców.

Dopiero kilka lat później zdałam sobie sprawę, że nie jestem osamotniona i nie tylko ja zadaję sobie podobne pytania.

7

W miarę jak poznawałam inne adoptowane osoby, odkryłam, że wiele z nich nurtuje to samo co mnie.

W dzieciństwie Fatima i ja byłys'my jedynym kolorowym akcentem w naszej rodzinie, szkole, dzielnicy. Teraz, w XXI wieku, rodzicom adoptującym dzieci jest znacznie łatwiej. Mogą liczyć na pomoc społeczną, dzielić się i wymieniać doświadczeniami z wieloma innymi rodzinami, mają dostęp do rozmaitych wydawnictw poruszających temat adopcji, mogą korzystać z licznych stron internetowych, uczestniczyć w spotkaniach przybranych rodziców z całego świata.

Najważniejsze jest jednak, że adoptowane dziewczynki i chłopcy przestają czuć się odmienni, różni. Wielu z nich spotyka się z dziećmi pochodzącymi z tego samego kraju, dzięki czemu dorastają, mając świadomość, że inni również przeżywają przygodę podobną do ich historii. Wydaje mi się, że jest im łatwiej, bo mogą dzielić z kimś swoją odmienność.

Nie można porównać sytuacji rodzin adoptujących dzieci dziś i przed kilkoma dekadami, kiedy nie było ani jednej książki dla dzieci mówiącej o dzielących ich różnicach, a rodzice polegali na własnej intuicji i byli prawdziwymi pionierami. Zawsze istnieją wyjątki, ale wydaje mi się, że nowe pokolenia adoptowanych dzieci od początku znają wszystkie szczegóły swojej historii. Dzięki temu są bardzo dobrze przygotowane na powrót do korzeni i nawet jeśli postanawiają, że nigdy nie wrócą do miejsca swego pochodzenia -czy to z obawy przed stawieniem czoła przeszłości, czy z jakiegokolwiek innego powodu -jest to decyzja świadoma.

Od mojej pierwszej podróży do Indii do tej, którą właśnie zaczynam, zmieniło się tyle, że przeraża mnie sama myśl o wyjeździe. Opowiedziałam moją historię w książce, ponieważ kilku osobom wydała się piękna i wzruszająca, ale

8

nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta opowieść wzbudzi takie zainteresowanie. Nie sądziłam, że po publikacji Córki Gangesu tak wielu ludzi zapragnie opowiedzieć mi o swoim życiu. Właśnie oni pomogli mi lepiej zrozumieć, kim jestem i co znaczy być osobą adoptowaną.

Teraz wracam do Bombaju i do Nasik, mojego rodzinnego miasta, bo historia, którą opowiedziałam, ma zostać przełożona na obrazy - powstanie film dokumentalny dla telewizji.

Doskonale pamiętam wszystkie pytania, jakie sobie zadawałam, zanim wsiadłam do samolotu, aby po raz pierwszy przemierzyć powrotną drogę mojej adopcji. Pamiętam strach, jaki czułam na myśl, że postawię stopy na ziemi, która widziała moje narodziny, niepokój przed ponownym spotkaniem z zakonnicami, które wychowywały mnie przez pierwsze lata, obawę, czy będę umiała mówić w języku marami, który był moim językiem ojczystym i to, z jakim przejęciem zastanawiałam się, czy w mojej pamięci pozostały jego dźwięki. Przede wszystkim jednak pamiętam, jak bardzo chciałam poznać początek mojej historii i dowiedzieć się, dlaczego mnie porzucono. Teraz nie mam już tylu pytań, przynajmniej tak mi się wydaje.

Kiedy człowiek po raz drugi wraca do miejsca pochodzenia, już przed wyjazdem wie, że zwróci uwagę na rzeczy, które za pierwszym razem mu umknęły, na drobne szczegóły, których nie zauważył.

Jadę do Indii, żeby nakręcić film dokumentalny na podstawie mojej książki, ale mam też inny, ukryty zamiar - chcę odnaleźć kogoś z mojej rodziny biologicznej.

Parę dni temu dostałam e-mail od Nirmali z Nasik. Nir-mala to jedna z zakonnic, które opiekowały się mną, kiedy

9

byłam mała. W wiadomości, napisanej łamanym hiszpańskim, wyjawia, że zna szczegóły mojego życia, o których nigdy mi nie wspomniała. Tak więc wyruszając w kolejną podróż do Indii, znów czuję ściskanie w żołądku. Nie jestem pewna, czy zdołam stawić czoło rzeczywistości i zmierzyć się z nowymi emocjami.

Podczas pierwszej podróży towarzyszyli mi cudowni ludzie, mogłam Uczyć na wsparcie licznej grupy wolontariuszy z organizacji pozarządowej. Teraz również mam wspaniałych towarzyszy. Jadę z Jordim Llompartem, który będzie reżyserem filmu, z Mikelem Lópezem i Grau Serrą, fantastycznymi kamerzystami, i z Anną Soler-Pont, moją agentką literacką i jedną z osób, które przyczyniły się do zmian, jakie zaszły w moim życiu po ukazaniu się Córki Gangesu.

Rozpoczynam podwójną przygodę: pracę nad filmem dokumentalnym i dalsze poszukiwania moich korzeni. Najwyraźniej jedno wyzwanie to dla mnie za mało.

Wszystko na smim miejscu

7ak jak poprzednio pierwszym przystankiem w mojej podróży jest Bombaj. Wtedy zatrzymałam się w domu hinduskiej rodziny Patilów. Fakt, iż wolontariusze mieszkali w hinduskich domach, bardzo mi odpowiadał, mogłam bowiem oswoić się z tutejszą rzeczywistością. Teraz zamieszkam w hotelu w dzielnicy Cołaba, nazywanej centrum miasta. Hotel znajduje się nad morzem, nieopodal Bramy Indii, jednego z zabytków, które pamiętają czasy kolonizacji brytyjskiej, i blisko luksusowego hotelu Tadż Mahal.

Nazajutrz po przyjeździe, wczesnym rankiem przekraczamy Bramę Indii, aby udać się do Regina Pacis, gdzie zaczniemy kręcić film. Zasadniczą różnicą między tą a poprzednią podróżą jest świadomość, że w 2000 roku zmarła matka Adelina. Dowiedziałam się o tym krótko przed wyjazdem i był to dla mnie ogromny cios. Matka Adelina na zawsze pozostanie jedną z najważniejszych osób w moim życiu. To dzięki jej staraniom moje największe marzenie stało się rzeczywistością - odnalazłam rodziców. Po trzech latach

11

spędzonych w przytułku prowadzonym przez zakonnice z klasztoru Repina Pacis wyjechałam do Barcelony. Miałam wtedy sześć lat.

Jordi, Mikele, Grau, Anna i ja jedziemy dwiema taksówkami. Klapy bagażników nie chciały się domknąć, więc trzeba je było powiązać sznurkami, a pod ciężarem skrzyni z obiektywami i statywami dachy starych samochodów dosłownie się uginają. Mijamy dwa kamienne lwy, które strzegą stacji kolejowej. Victoria Terminus. Okolice dworca, kopii angielskich budynków kolonialnych czy też jakiejś londyńskiej budowli, są zalane wędrownymi handlarzami. Chaotyczny ruch utrudnia jazdę, ale dzięki małej prędkości mogę obserwować wszystko, co się dzieje na uliczkach otaczających dworzec. Do szyby taksówki podchodzi dziecko. Podnosi rękę do ust, pokazując, że chce coś do jedzenia. Chapati to jedyne słowo, jakie rozumiem z tego, co mówi. Siedzę bez ruchu na tylnym siedzeniu samochodu i czuję się kompletnie bezsilna. Morze czarnych i żółtych taksówek, podobnych do barcelońskich, porusza się powoli, torując sobie drogę klaksonami. Morze hałaśliwe, niemożliwe do opisania. Z jednej strony nadjeżdża motocykl z całą rodziną. Prowadzi ojciec, przed nim siedzi siedmioletnie dziecko, kurczowo trzymające się kierownicy, a za nim matka w sari z obiema nogami po jednej stronie i niemowlęciem na kolanach. Pomiędzy ojcem i matką-dziewczynka, najwyżej czteroletnia. Żadne z nich nie ma kasku... Z drugiej strony zbliża się rower obładowany żywymi kurami. Na chodniku ustawione ciasno, jeden przy drugim, stragany ze wszystkim -sterty butów, przekrojone arbuzy oblepione muchami, trzcina cukrowa, syrop z trzciny cukrowej, zeszyty, koszulki z białej bawełny, kokosy, pirackie płyty... Równie typowe są stoiska z tytoniem na każdym rogu - spod ich dachów zwisają kosze z jajkami. Wszędzie powstają nowe domy, ale wielu

12

ludzi mieszka na terenie budów, między wznoszonymi budynkami. Palą ogniska, na których gotują za dnia i grzeją nocą.

Przemierzywszy bez mała pół miasta, pełna nowych wrażeń dostrzegam imponującą bramę z kutego żelaza. Po prawej stronie furty nadal widnieje tabliczka z nazwą, która dla mnie jest symboliczną granicą między byciem sierotą a posiadaniem rodziny: Regina Pacis. Taksówki zatrzymują się i zaczynamy wyładowywać sprzęt. Asfalt na jezdni jest popękany, pełen wyrw. Serce we mnie trzepocze. Anna wchodzi pierwsza, aby przywitać się z Margaret Fernandes, która teraz kieruje zgromadzeniem, sierocińcem, internatem dla dziewcząt bez środków do życia i nowo otwartą szkołą dla ubogich dziewczynek. Zakon został założony w Madrycie w 1876 roku przez Vincentę Marię López Vicunę, a w 1951 roku dotarły do Indii pierwsze cztery hiszpańskie zakonnice.

Kiedy tylko nadarza się sposobność, wymykam się i idę do sali, w której spałam jako dziecko. Pod sufitem wiszą te same wentylatory. Pamiętam, że gdy patrzyłam, jak się obracają, łatwiej mi było zasnąć.

Nic się nie zmieniło, z wyjątkiem nieobecności matki Adeliny. Kruki zerkają złowrogo z gałęzi drzew, tak jak przed laty. Na ich widok od razu przypominam sobie, jak kiedyś jeden mnie zaatakował. Ogród cieszy oczy wszystkimi możliwymi kolorami. Jest pora monsunów, pora ulewnych deszczy, upałów i kwitnienia kwiatów.

Wchodzę po stopniach do głównego budynku i angielszczyzną, którą mam nadzieję szybko poprawić, pytam o Margaret. Przedsionek przy wejściu, z meblami z ciemnego drewna i wentylatorami u sufitu, przywołuje wspomnienia z dzieciństwa - chwile, kiedy biegałam po tym holu na bosaka.

13

Nic się nie zmieniło. Nawet zapach jest ten sam: wszystko pachnie czystością.

Spotkanie z Margaret sprawia, że niektóre poukładane już szczegóły mojej historii zaczynają się chwiać. Margaret pochodzi z Goa, dawnej kolonii portugalskiej, poza portugalskim i angielskim biegle włada hiszpańskim. Była już w Regina Pacis, kiedy ja tam mieszkałam. Kilka miesięcy temu wysłałam jej moją książkę. Przeczytała od razu. Ucieszyła się, że przyjeżdżam i będziemy mogły porozmawiać, bo - jej zdaniem - w mojej książce jest mnóstwo błędów. Czuję mieszaninę wstydu i wściekłości. Błędy? Tak, potwierdza, i to poważne.

Owszem, przyjeżdżałam nastawiona na silne wrażenia, ale żeby mówiono mi, że w mojej książce są poważne nieścisłości?!

Po pierwsze, wyjaśnia Margaret, w Regina Pacis nigdy nie było dziewczynek bogatych i biednych. Tłumaczy, że wszystkie dziewczęta mieszkające w klasztorze, nawet te, które nie były sierotami - pamiętam wizyty ich rodziców -pochodziły z rodzin bez środków do życia. Niektóre były odwiedzane przez krewnych tylko raz do roku. Ponadto sieroty i dziewczęta z internatu zawsze jadły to samo. Jedzenie, które zbierałyśmy w hotelach z matką Adeliną, kiedy byłam mała, służyło na okrasę posiłków wszystkich dziewczynek, dodawano je do ryżu i soczewicy. Słucham jej spokojnie, nie chcę się spierać, ale moje wspomnienia są bardzo wyraźne. Czyż niewystarczającą różnicą jest to, że my spałyśmy na ręcznikach na podłodze, a one miały łóżka?

Gdyby chodziło tylko o to, nie zdenerwowałabym się. Zakonnica mówi jednak, że ojciec wcale mnie nie porzucił, tylko oddał siostrom, aby mieć pewność, że czeka mnie lep-

14

sza przyszłość niż ta, jaką on mógłby mi zapewnić. Hindusi nigdy nie porzucają dzieci: oddają je komuś, kto może się nimi zająć, gdy oni sami nie są w stanie zapewnić im opieki. Staram się pojąć, jaka jest różnica pomiędzy porzuceniem a oddaniem w obce ręce. Margaret mówi, że ojciec, Radhu Ghoderao, bardzo mnie kochał - do tego stopnia, że przyjechał do Regina Pacis, zanim zostałam adoptowana przez moich rodziców z Barcelony, ale ja go nie poznałam. „Kim jest ten pan?" - spytała mnie matka Adeliną. „Listonosz" -odpowiedziałam. Wydarzyło się to przy jednym ze stołów w sali, w której teraz siedzimy.

Dlaczego nikt nie powiedział mi tego wcześniej? Chce mi się śmiać i płakać jednocześnie.

Margaret nie było w Bombaju, kiedy po raz pierwszy wróciłam do Indii. Wtedy rozmawiałam tylko z matką Adeliną, która chętnie wspominała mój pobyt w Regina Pacis i opowiadała, jak znalazła dla mnie nowych rodziców, ale o moim pochodzeniu mówić nie chciała. Prosiła, abym nigdy więcej nie wracała do przeszłości, bo przeszłość może mnie jedynie poranić, a o życiu lepszym niż mam, mogłabym jedynie marzyć. Na nic zdał się mój upór, matka Adeliną nie chciała powiedzieć nic więcej na temat mojej przeszłości. Uważała, że tak będzie dla mnie lepiej, i musiałam się z tym pogodzić. Ta wspaniała kobieta tłumaczyła mi, że nieważne, gdzie się urodziłam ani kim byli moi rodzice. Liczy się tylko to, że miałam szczęście znaleźć nową rodzinę i że w Indiach byłam córką Gangesu. Nie zdołałam wyciągnąć z niej nic więcej.

Teraz, kilka lat później, trudno mi zrozumieć, dlaczego matka Adeliną ukryła przede mną tę historię. Nie potrafię stłumić żalu. Ojciec, mój ojciec, który odbywa daleką podróż do wielkiego miasta, aby po raz ostatni zobaczyć córkę, zanim ta wyjedzie do odległego kraju, gdzie adoptuje ją nowa rodzina - to obraz, którego nie znałam. Bardzo mnie wzrusza.

15

Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, co musiał czuć ten człowiek - biedny wdowiec podróżujący do wielkiego miasta, żeby pożegnać się na zawsze ze swą córką.

Dlaczego osoba, wychowująca się w sierocińcu, ma tracić swoją historię? Czy da się wymazać przeszłość, ot tak po prostu? Nie potrafię pojąć, że ktoś może uznać za konieczne wymazanie wszystkiego.

Margaret, gotowa mi pomóc, opowiada dalej. Radhu, mój ojciec, nosił biały turban, jak wielu mężczyzn ze wsi. Listonosz pewnie też i dlatego ich pomyUłam. Wyobrażam sobie, jak po długiej podróży z Nasik wchodzi pewnego ranka do tej sali. Wentylatory kręcą się pod sufitem, unosi się ten sam zapach starego drewna. Wie, że zobaczy córkę po raz ostatni, spodziewa się, że ona może go nie poznać. W oczach ma łzy, które lada chwila spłyną mu po policzkach.

Margaret mówi, że kiedy ojciec oddawał mnie zakonnicom w Nasik, miałam niewiele starszą siostrę, wtedy cztero-czy pięcioletnią. Sama wprawdzie nigdy jej nie widziała, ale Adelina i Nirmala tak. Tego dnia, gdy ojciec mnie oddawał, albo przy jakiejś innej okazji - Margaret nie pamięta dokładnie. Przebiega mnie dreszcz. Dziewczynka, która idzie z ojcem oddać swoją młodszą siostrzyczkę w obce ręce, bo nie mają wystarczających środków, aby ją wychować. To jeszcze smutniejszy i bardziej wstrząsający obraz.

Co wtedy myślała ta mała dziewczynka, moja siostra? I gdzie teraz może być? Czy przypomni mnie sobie, jeśli jeszcze żyje? Każde nowe zdanie Margaret wstrząsa mną i sprawia, że czuję się coraz mniejsza i mniej znacząca.

Ale na tym niespodzianki się nie kończą. Dowiaduję się, że nie pochodzę z Nasik, świętego miasta nad brzegami rzeki Godawari, miejsca pielgrzymek, które również dla mnie

16

stało się najważniejszym miejscem na wszystkich mapach świata, tylko z innej mniejszej miejscowości. Niestety, Margaret nie pamięta nazwy. Czuję się przytłoczona taką dawką nowości. Mimo że wentylatory kręcą się pod sufitem, skwar, który nigdy mi nie przeszkadzał, teraz mnie wykańcza. Przez kilka chwil jest mi niedobrze, mam wrażenie, że za chwilę się przewrócę.

Dlaczego Nirmala opowiedziała mi, że urodziłam się w Nasik? Mówiła też, że zanim ojciec przyniósł mnie do klasztoru, trzy razy próbował porzucić mnie na ulicy, aby ktoś mnie przygarnął. Skąd wzięła tę historię? Komu mam wierzyć?

Szklanka zimnej wody stawia mnie na nogi. Czuję, że czeka mnie odkrywanie wielu nowych rzeczy i że po raz pierwszy ktoś stara się przekazać mi prawdę. Chcę wiedzieć, co dokładnie wydarzyło się od chwili moich narodzin do dnia, kiedy ojciec powierzył mnie zakonnicom. Chcę wiedzieć, gdzie się urodziłam, co się stało z dziewczynką, która była moją siostrą. Chcę wiedzieć, dlaczego nas rozdzielono. Chcę wiedzieć, czy miałam więcej rodzeństwa i jak potoczyło się ich życie. Chcę poznać odpowiedzi na te pytania podczas tego pobytu w Indiach, ale jeśli mi się to nie uda, powrócę tu tyle razy, ile będzie trzeba. Uświadamiam sobie, że bardziej niż kiedykolwiek pragnę odtworzyć przeszłość i poznać biologiczną rodzinę. Nie wiem dlaczego, ale potrzebuję tego.

Proszę Margaret, aby pomogła mi odnaleźć wszystkie informacje. Za kilka dni pojedziemy do Nasik, a tam będzie Nirmala. Tym razem powiem jej, że chcę poznać całą historię mojego dzieciństwa, z najdrobniejszymi szczegółami. Margaret tłumaczy, że jestem jedyną dziewczynką adoptowaną z sierocińca, że upłynęło wiele lat i że nie sposób spamiętać

2 - Dwie twarze księżyca

l"0

??\L\b '

17

wszystkich szczegółów. Nikt nie bawił się w spisywanie wydarzeń z mojego życia ani nikt nie zajął się tym, by odnotować daty, imiona, fakty. A upływ czasu zamazuje wszystko, jeśli nie ma dokumentów, na których utrwalono informacje.

Boję się. Boję się, że nie spodoba mi się to, czego się dowiem. Od kilku lat żyłam w przekonaniu, że uporządkowałam moją przeszłość, że każda rzecz znalazła się we właściwym miejscu, i czułam się pogodzona z przeszłością. Opowiedziałam moją historię wielu ludziom, nawet ją opisałam. A teraz czuję się, jakbym stała nad przepaścią i miała skoczyć.

Myślę o moich przybranych rodzicach, Josepie i Elekcie, o tym, ile starań włożyli w to, aby zachować wszystkie dokumenty związane z moją adopcją. I o dzienniku, który pisała moja mama właśnie dlatego, bym - kiedy dorosnę -mogła odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Przynajmniej to, co przeżyłam od przyjazdu do Barcelony, kiedy miałam siedem lat, zostało dokładnie opisane przez moją mamę, sfilmowane i sfotografowane przez ojca, i teraz jestem im za to niewymownie wdzięczna.

Margaret towarzyszy mi w spacerze po okolicach Regina Pacis. Chcę zobaczyć wszystko jeszcze raz. Mają wyburzyć jeden z budynków, najstarszy i najpiękniejszy ze wszystkich, w stylu kolonialnym, z okiennicami z rzeźbionego drewna i z przepięknymi kolumnami. Grozi zawaleniem, a nie ma funduszy, aby go wyremontować. Naprawdę szkoda. Rozbiórka zacznie się za parę dni, więc kilka zakonnic przenosi pudła z papierami i książkami i opróżnia pokoje.

Musimy nakręcić scenę z krętymi schodami. Znów wchodzę boso po drewnianych stopniach, tak jak przed laty. Muszę włożyć wiele wysiłku, aby nie przystanąć w połowie schodów i nie wybuchnąć płaczem. Każdy stopień skrzypi tak

18

samo jak w mojej pamięci. Dla mnie te schody zawsze będą symbolizowały początek mojego nowego życia. Siadam u szczytu schodów, na stopniu naprzeciwko kaplicy, tak jak tego dnia, gdy pierwszy raz czekałam, aż matka Adelina skończy modlitwy, i poprosiłam ją o rodziców.

Wchodzę do jednej z sal, w których odbywają się lekcje. Dziewczynki siedzą boso na podłodze, z zeszytami na kolanach. Buty stoją w równym rządku na zewnątrz. Najmłodsze dziewczynki śpiewają. Większość z nich to sieroty, inne mają rodziców w jakimś zakątku Indii, jednak nie są oni w stanie ich wyżywić, a tym bardziej zapewnić wykształcenia. Dziewczynki z rodzin uUcznych. Nie mogę powstrzymać wzruszenia. Jestem jedną z nich. Może któregoś dnia tak jak one śpiewałam piosenkę powitalną dla jakiegoś gościa, siedząc boso na podłodze, i patrzyłam na niego tak jak te dziewczynki na mnie w tej chwiU - spojrzeniem kogoś, kto wiele przeszedł. To nie są niewinne dziecięce spojrzenia - to spojrzenia, od których krew zastyga w żyłach i budzą się wspomnienia.

Gram na starym pianinie w Regina Pacis. Jestem przejęta, drżę, ale udaje mi się. To moja forma podziękowania za czas, jaki nam poświęcono. Pianino jest jednym z symboli mojego życia w Barcelonie, dziedzictwa u boku przybranych rodziców, dzięki którym zostałam nauczycielką muzyki.

Kończymy pierwszy dzień pracy nad filmem i idziemy do małej sali koło krętych schodów na herbatę i ciasteczka. Pożegnanie nie jest wcale bolesne. Wiem, że jeszcze tu wrócę. Zaczynam naprawdę czuć, że również należę do tego miejsca.

19

Odbywając na nom Bombaj

/Ihodzę po Bombaju i przyglądam się wszystkiemu inaczej w niż wtedy, gdy byłam tu po raz pierwszy. Już nie szukam siebie w spojrzeniach ludzi ani nie patrzę na kobiety, zastanawiając się, która może być podobna do mojej matki. Czuję się o wiele bardziej opanowana, a to, co widzę - choć ciężko przyglądać się biedzie, niesprawiedliwości, ogromnym różnicom między ludźmi - przyjmuję ze spokojem. Niepokoi mnie jedynie myśl o tym, czego dowiedziałam się od Margaret, wszystko to, co muszę na nowo odtworzyć w mojej historii. W kobietach, które widzę teraz na ulicy, nie szukam matki, ale siostry. Czy jestem do niej podobna? Jak potoczyło się jej życie? Może również została adoptowana przez rodzinę spoza Indii? A może przez rodzinę z Bombaju? Bardzo chcę ją odnaleźć, dlatego szukam jej wszędzie.

Sfilmowaliśmy sceny w dzielnicy Bandra i w innych zaułkach miasta. Jest niedzielne popołudnie, wracamy zmęczeni

20

po całym dniu pracy. Na jednej ulicy sąsiadują ze sobą ogromne sterty śmieci oblegane przez kruki, psy i szczury, stragany z ubraniami i butami, gabinety stomatologiczne, wytwórnie filmowe i wegetariańskie restauracje, gdzie można naprawdę dobrze zjeść. Jestem ubrana w hinduski strój w żywych kolorach, a w uszach mam wielkie kolczyki. Wiem, że choć z wyglądu przypominam Hinduskę, z daleka widać, że nią nie jestem. Moje ruchy, chód, a przede wszystkim spojrzenie, są całkowicie zachodnie. Teraz już to wiem i nawet nie próbuję udawać. Pierwszy raz upajam się przyjemnym wrażeniem, jakie daje spacer po ulicach Bombaju bez poczucia niepokoju. Już nie boję się tego miasta.

Jedziemy do Andheri, dzielnicy Bombaju oddalonej o czterdzieści kilometrów od Colaby. Przemierzamy tę odległość, bacznie obserwując życie w najczystszej postaci: ruch, akcja, przemieszczający się i pracujący ludzie. Większość ulic wylano asfaltem wiele lat temu, więc porobiły się ogromne dziury. Inne są piaszczyste, pełne kałuż. Przeważają motocykle, rowery i riksze z silnikiem, które w dzielnicach bliższych centrum są zakazane. Riksze obładowane są wszystkim - pudłami, skrzyniami i kartonami. Gdzieniegdzie widać wózek ciągnięty przez człowieka. Jest upał i ogromny ruch, klaksony dźwięczą nieustannie. Wielki plakat najnowszej amerykańskiej produkcji Matrix Reaktywacja dzieli miejsce z ogromną ręcznie malowaną reklamą mydła indyjskiego. Zwracam na nią uwagę, bo przy jej odświeżaniu pracuje tuzin mężczyzn. Tłoczą się z pędzlami i farbami na rusztowaniu, które na Zachodzie nie spełniałoby żadnych norm bezpieczeństwa: trzcina bambusowa i deski powiązane sznurkiem.

W Andheri spotykam się z rodziną Patii, która gościła mnie podczas mojego pobytu w 1995 roku. Nakręciliśmy

21

kilka scen w ich mieszkaniu, wspominając najbardziej intymne i wzruszające chwile, które wtedy przeżyłam.

Rodzice, Naresh i Kamal, nic się nie zmienili. Naresh nadal pracuje jako taksówkarz, poświęcając temu zajęciu wiele godzin każdego dnia, bo chce, aby jego trzy córki miały godne życie i mogły korzystać z wolności. Kamal, zawsze elegancka w sari, prowadzi dom. Przygotowanie każdego posiłku wymaga dużo pracy, sporo czasu zabierają też piesze wyprawy po zakupy. Przyrządzane przez Kamal warzywa z ryżem czy zupa z soczewicy, słynne dhal, nie mają sobie równych.

Nanda, najstarsza córka, ma już dwadzieścia pięć lat i pracuje jako recepcjonistka w hotelu nad morzem, chociaż skończyła dwa fakultety na uniwersytecie w Bombaju - psychologię i socjologię, i bardzo dobrze włada angielskim. Szuka lepszej pracy, ale nie może znaleźć. Ubiera się w zachodnim stylu. Nie lubi sari, bo krępuje ruchy. Nosi tylko salwar ka-meez, kiedy jest w domu i czasem gdy wychodzi. Nie spieszy się do zamążpójścia i założenia rodziny, choć wie, że jest to marzeniem rodziców. Tłumaczy mi, że wiele razy rozmawiali na ten temat i rodzice pozwolili jej wybrać, kogo będzie chciała. Mówi, że czasy się zmieniły i już nie można zmuszać dziewczyny do ślubu z mężczyzną wybranym przez rodziców. Dwudziestoletnia Nandini kilka miesięcy temu skończyła studia i codziennie kupuje „Employment News", aby znaleźć pracę, ale bezskutecznie. Chciałaby pracować w biurze. Najbardziej zmieniła się Ebuthi - poznałam ją jako małą dziewczynkę, a teraz jest nastolatką, która nadal marzy, aby zostać tancerką, i codziennie chodzi pieszo do szkoły.

Robi na mnie wrażenie świadomość, że w pięcioro żyją zgodnie w tym maleńkim ciemnym mieszkaniu. W pokoju, który w nocy jest sypialnią rodziców, a w dzień jadalnią, stoją tylko dwie kanapy, jest też mały pokój dziewcząt, kuch-

22

nia, w której znajduje się maleńki ołtarzyk na cześć Ganesza i Sai Baby, oraz maleńka łazienka.

Jem obiad z dziewczętami na podłodze w pokoju. Telewizor jest włączony, bo właśnie leci najpopularniejsza w Indiach telenowela, nadawana już od sześciu lat. Jemy rękami. Nie mam teraz żadnych oporów przed jedzeniem ryżu rękoma. Przypominam sobie, jak matka opowiadała mi, że gdy przyjechałam do Barcelony, nie umiałam posługiwać się sztućcami.

Myślę o tym, że moje życie również mogłoby tak wyglądać: prosta hinduska rodzina, która ciężko pracuje i żyje z dnia na dzień, ale jakoś wiąże koniec z końcem. A przede wszystkim godzi się z tym, że czasy się zmieniają i zwyczaje i potrzeby są inne.

Nagle spada lawina wody, jakby w niebie otwarły się tajemnicze okna. Ściana deszczu wściekle uderza w prowizoryczne namioty, zrobione z niebieskiej, czarnej i żółtej folii zamocowanej do ściany szpitala Jej a. Mieszka w nich kilka rodzin, które w dodatku muszą płacić za to, że zajmują skrawek terenu należący do miasta, choćby ich dachem był kawałek folii. Deszcz zaskoczył nas podczas filmowania. Mi-kele i Grau błyskawicznie rozkładają parasole i folie na środku ulicy. Ich poczucie humoru jest niezastąpione w chwilach takich jak ta. Dzieci biegają i mokną, kobiety nie przerywają wędrówki, milczące, eleganckie, pod tęczowymi parasolami. Słychać bicie puja dochodzące z maleńkiej świątyni przy szpitalu. Piętrowe czerwone autobusy jadą wypełnione po brzegi, ich szyby są straszliwie brudne. To dzielnica muzułmańska. Kozy panoszą się wśród niezmierzonych stert odpadków, ulicznych straganów i taczek. Na balkonach maleńkiego hotelu Parijath po drugiej stronie ulicy kilka osób obserwuje deszcz, który wprawdzie nie przestaje padać, ale

23

łagodnieje. Rowerzyści są całkowicie przemoknięci, pedałują w koszulkach przyklejonych do ciała.

Zadzwoniłam do Nirmali i do Maragret, aby spytać, czy udało im się dowiedzieć czegoś nowego. Nirmala ucieszyła się, że mnie słyszy. Już wie, że tym razem chcę poznać wszystkie szczegóły pierwszych lat życia. Ona również przeczytała moją książkę i doszukała się nieścisłości. Doskonale pamięta, że opowiedziała mi wszystko tak, jak było naprawdę, i nie pojmuje, dlaczego podaję inną wersję. Mówię, że wymyślanie nie miałoby żadnego sensu. Najwyraźniej nie rozumiemy się wzajemnie, jednak jest między nami wiele ciepła i chęć ponownego spotkania.

Przypuszczam, że moje poprzednie odwiedziny zaskoczyły ją - nie miała czasu przypomnieć sobie faktów, zastanowić się, przygotować informacji. Nawet ja nie byłabym w stanie spamiętać dokładnie historii tylu dziewczynek. Nirmala poprosiła kogoś, aby pomógł jej dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe na temat mojej siostry albo jakiejkolwiek osoby z rodziny biologicznej. Znów czuję ucisk w żołądku. Nie daje mi spokoju obraz małej dziewczynki mówiącej mi „do widzenia", zanim zostawi mnie nieznajomym.

Szkoła w dzielnicy Andheri, w której pracowałam jako wolontariuszka w 1995 roku, nie jest już taka, jak była. Nosi tę samą nazwę: Jewan Nirwaha Nirketan, co w marami oznacza „szkoła dla życia", ale mieści się w nowym, większym budynku. Dzięki temu na lekcje może przychodzić znacznie więcej dziewczynek i chłopców bez środków do życia - dzieci, które pracują po kilka godzin dziennie, a resztę czasu poświęcają nauce. Wiele dziewcząt mieszka w Sierocińcu

24

Świętej Katarzyny, znajdującym się w tej samej dzielnicy co szkoła i działającym od wielu lat. Wjeżdżamy przez główną bramę dwiema taksówkami, jak zwykle obładowanymi sprzętem. Strażnik każe nam się wpisać do zeszytu. Moją uwagę przykuwa jeden z wpisów, z tego poranka. Para Anglików lub Amerykanów - tak przynajmniej wynikało z nazwiska -w rubryce dotyczącej celu wizyty wpisała tylko jedno słowo: „adopcja".

Mikele i Grau nagrywają wywiady, jakie Jordi przeprowadza z kilkorgiem dziewczynek i chłopców wybranych spośród uczniów ze wszystkich szkolnych sal, a Anna i ja pogawędzimy z innymi dziećmi. Siedzimy na trawie na dziedzińcu, słuchamy ich opowieści i odpowiadamy na pytania. Większość z tych dzieci to sieroty. Niektóre zostały znalezione przez zakonnice pod bramą Sierocińca Świętej Katarzyny albo pobliskiego Sierocińca Bal-Bhavan. Mieszkają tu od zawsze. Inne straciły rodziców niedawno i trafiły do sierocińca, bo krewni nie mogli się nimi zająć. Zaskakujące jest, z jaką prostotą opowiadają nam swoje historie i z jakim zaciekawieniem słuchają mojej.

Jedna ze starszych dziewcząt, piętnastolatka Deepa znaleziona w niemowlęctwie przed drzwiami sierocińca, mówi mi, że miała przyjaciółkę, którą wiele lat temu zabrali europejscy rodzice i nigdy nie otrzymała od niej żadnej wiadomości. Deepa wiele razy widziała, jak ludzie przyjeżdżają po inne dziewczynki, i nie mogła pojąć, dlaczego nie po nią. Dlaczego jedne dziewczynki są zabierane i mogą mieć rodzinę, a inne nie? Pamięta wszystkie dziewczynki, które mieszkały w sierocińcu, i często się zastanawia, jak potoczyło się ich życie. Wie, że niektóre zostały adoptowane przez rodziny z Bombaju.

Usha uf świętym mieście

Podczas pierwszego pobytu w Indiach nie byłam w stanie dostrzec pewnych rzeczy, które widzę teraz. Nakręciliśmy kilka scen w najbiedniejszych dzielnicach Bombaju, odwiedziliśmy sierocińce i rozmawialiśmy z dziećmi, których historie były jedna smutniejsza od drugiej. Fakt, że miałam szczęście znaleźć rodziców, już tak nie ciąży jak za pierwszym razem. Ale nadal nie opuszcza mnie najważniejsze pytanie: dlaczego ja?

Widok dziecięcych prostytutek na uUcy rozdziera mi serce, ale patrzę na nie z większym dystansem. Dostrzegam nie tylko najbardziej okrutną, żałosną część tutejszego życia, ale również ludzi, którzy umieją walczyć. I udało mi się obserwować z bliska nowe pokolenie kobiet, które mają o wiele większe możliwości, jak choćby trzy córki Patilów. Dziewczynki ze szkoły w Andheri nie mają nic wspólnego z tymi, które poznałam podczas pierwszej podróży. U tamtych wyczuwało się tylko wolę przetrwania. Te mają znacznie większe ambicje, pragną zdobyć wykształcenie i atrakcyjną pracę.

26

Ja też się zmieniłam. Poznałam nowe szczegóły mojej historii i wreszcie przezwyciężyłam strach przed tym, czego jeszcze mogę się dowiedzieć. Teraz chcę zrobić kolejny krok, bo czuję, że zdołam stawić czoło wszystkiemu. Muszę być bardzo uparta, aby poznać całą prawdę o sobie. Ludzie, którzy mają informacje o przeszłości, prawdopodobnie pamiętają różne wersje zdarzeń. Nigdy nie ma tylko jednej wersji.

W drodze do Nasik kręcimy kilka scen na szosie, która prowadzi z Bombaju do Agry, miasta Tadż Mahal. W zaparkowanym na poboczu białym dżipie marki Toyota, wyładowanym po brzegi sprzętem filmowym i naszymi bagażami, Anna wydzwania z telefonu komórkowego, aby zaplanować kolejne dni pracy. W pewnej chwili podchodzi do mnie, uśmiechnięta, ale poważna. Z wyrazu jej twarzy wnioskuję, że coś się stało. Siadamy w białym ambassadorze, eleganckiej limuzynie w starym stylu, które Hindusi zwykle wypożyczają na długie trasy. Taki samochód cofa człowieka w czasie, wyrywa z rzeczywistości. Wynajęliśmy go, bo Jordi uznał, że będzie świetnie pasował do niektórych scen filmu. Podróżujemy dwoma samochodami - dżipem i ambassado-rem. Oba mają szoferów. Trzeba być bardzo zręcznym, żeby prowadzić auto po indyjskich drogach!

Anna właśnie rozmawiała z Margaret. Odnaleźli ją! Odnaleźli moją siostrę! Nirmala czeka na mnie w Nasik i wszystko dokładnie opowie. I najważniejsze: moja siostra mnie pamięta!

Nie próbuję nawet powstrzymać łez. Płaczę ze wzruszenia, strachu, zdenerwowania. Mija nas bardzo długi pociąg pełen ludzi. Przyglądam mu się jak zahipnotyzowana, dopóki nie zniknie za horyzontem.

Usha. Moja siostra ma na imię Usha. Żyje i mnie pamięta!

27

Wjeżdżamy do Nasik, miasta, które jeszcze przed kilkoma dniami uważałam za miejsce moich narodzin. Znam jego historię i związane z nim legendy. Tę najsłynniejszą, o Ramie i Sicie, przytoczyłam w mojej książce. Wiem, że wody rzeki Godawari są tak samo święte jak wody Gangesu - wyzwalają dusze zmarłych, kiedy wrzuci się do nich prochy. Choć okazało się, że nie urodziłam się w Nasik, czuję, że jestem stąd. Dla mnie Nasik zawsze będzie miejscem, gdzie rozpoczęłam życie.

Zostawiamy wszystko, co nie będzie nam dziś potrzebne w hotelu na przedmieściach i jedziemy dżipem do centrum, do ghats rzeki. Po obu stronach szosy widać warsztaty samochodowe, sklepy z częściami zamiennymi, nowoczesne bloki. TabUca przy drodze informuje nas, że za chwilę przejedziemy przez most na Godawari: Godawari Bridge. A na drugiej tablicy powitanie w świętym mieście po angielsku. Szosę przecina krowa, nie zważając na ruch samochodów. Z dala widzę rzekę. Podjeżdżamy bliżej i zatrzymujemy się przy ghats. Na balkonach okolicznych domów mnóstwo rozwieszonych ubrań. Przyglądam się dwóm kobietom w pomarańczowych sari gawędzącym w sieni domu.

Spędzamy popołudnie, filmując. Ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem; nie wiedzą, kim jestem ani dlaczego moje kroki śledzi kamera.

Schody ghats pełne są kobiet. Piorą ubrania, uderzając w nie drewnianymi palikami. Woda w rzece jest brudna i nie wiem, jakim cudem udaje im się uprać sari. Kobiety z aluminiowymi miskami na głowach nieustannie krążą z domu nad rzekę i z powrotem, pobrzękując bransoletkami u kostek. Panuje świąteczny nastrój. Ghats są otoczone małymi świątyniami i widok jest iście pocztówkowy. Kobiety piorą ubra-

28

nia, rozmawiając z ożywieniem, dzieci bawią się nago w wodzie. Trochę dalej kilkoro nastolatków zarabia rupie, myjąc motocykle i riksze. Wśród tego tłumu bez ładu i składu spacerują krowy. Wzdłuż nabrzeża stoją stragany z warzywami i owocami, a przy drodze można kupić wszystko prosto z drewnianych wózków: kuchenne narzędzia, szklane bransoletki, buty i kasety z różnego rodzaju muzyką.

Nasik przygotowuje się do obchodów Kumba Melah. Za kilka dni przybędą tu miliony osób - pielgrzymi i turyści zjadą się ze wszystkich zakątków Indii. Ogłaszają to plakaty, a wszyscy pytają nas, czy będziemy w Nasik, kiedy zacznie się Kumba Melah, jedna z masowych pielgrzymek, odbywająca się na zmianę w różnych miastach Indii. Co trzynaście lat odbywa się w Nasik i pobliskim Trimbak. W roku 2003, uznanym za szczególny z powodu układu planet, Kumba Melah będzie trwać przez cały rok, ale masowe pielgrzymki odbywają się tylko w pierwszych dniach.

O siódmej wieczorem, gdy zaczyna zapadać zmierzch, nastaje magiczna godzina - słychać bicie dzwonów Kala Ram Mandir, świątyni boga Ramy. Przed bramą sprzedawcy girland ze świeżych kwiatów głośno zachwalają swój towar, bo chcą pozbyć się go przed końcem dnia. Kwiaty są białe, pomarańczowe, żółte, różowe, czerwone... Mijam bramę i wchodzę na dziedziniec. Świątynia wznosi się na dużym kwadratowym placu. Wiodą do niej kamienne schody. Zdejmuję sandały, i zostawiam je u stóp schodów, wśród setek butów we wszystkich możliwych rozmiarach i fasonach. W głębi małej sali świątynnej wisi obraz Ramy z czarną twarzą. Zbliżam się do ołtarza za rodziną, która przybyła tu odprawić modły, i naśladuję ich: przesuwam dłonie nad płomieniem, nabieram wody z gUnianej miski i polewam nią

29

twarz, przesuwam dłońmi po włosach, a potem maluję czoło czerwonym pyłem leżącym na tacy.

Kiedy w niknącym dziennym świetle siadam na schodach przy wyjściu ze świątyni, podchodzą do mnie całe rodziny i pytają, kim jestem i skąd przybyłam. Mówią w marami, ale ledwie ich rozumiem. Wreszcie zjawia się dziewczyna znająca angielski i mogę opowiedzieć im moją historię i wyjaśnić, dlaczego wróciłam do Nasik. Mówię, że urodziłam się w pobliżu, a moimi rodzicami byli Radhu i Shevbai Ghoderao. Wszyscy komentują, ale nie mam pojęcia, o czym rozmawiają. Wygląda na to, że Radhu i Shevbai to imiona bardzo popularne. Z przyjemnością słucham, jak je wymawiają, podoba mi się też brzmienie mojego pierwszego nazwiska: Ghoderao. Shevbai wymawia się „Sheobai". Dwie starsze kobiety o miłych spojrzeniach przytulają mnie i na swój sposób życzą szczęścia, a także proszą bogów, aby mnie strzegli i wspierali. To naprawdę wyjątkowa chwila. Ludzie z Nasik pytają się nawzajem, czy komuś wydaje się znajome nazwisko moich rodziców, tak jak się pyta o sąsiada albo starego znajomego. Patrzą na mnie z uznaniem. Bardzo mnie to wzrusza.

Wreszcie nadszedł ten moment. Za chwilę poznam moją historię, sześć pierwszych lat mojego życia. Jestem zdenerwowana. Idę przez ogród klasztoru Dev-Mata (co wymawia się Deo-Mata), gdzie mieszkałam od niemowlęctwa. Pamiętam go dokładnie z pierwszej podróży. Nic się nie zmieniło. Ogród tonie w kwiatach i jest bardzo zadbany. Dzwonię do bramy i prawie od razu pojawia się Nirmala, która na mnie czekała. Ściskamy się na powitanie, obie bardzo poruszone. Uświadamiamy sobie, że Nirmala jest jedną z najbliższych mi osób. Prowadzi mnie do kaplicy znajdującej się tuż przy głów-

30

nym wejściu i odmawia modlitwę, mieszając angielski i hiszpański. Wtóruję jej w milczeniu. Dziękuje Bogu, że dojechałam szczęśliwie, i prosi Go, by sprawił, abym odnalazła to, czego szukam. Przechodzimy do przestronnego pokoju, którego okna wychodzą na ogród. Siadamy przy stole i Nirmala zaczyna opowiadać. Bardzo jej zależało, zapewnia, aby odtworzyć moją historię z największą precyzją, poprosiła więc o pomoc zaufanego człowieka. Za chwilę go poznam.

Kiedy potem pijemy herbatę w maleńkiej jadalni, z której korzysta tylko kilka zakonnic, zjawia się Francis Wagh-mare, aby osobiście przekazać mi wszystko, czego się dowiedział. Francis uczy marami w pobliskiej Szkole Świętej Filomeny. Jego żona jest pielęgniarką i pracuje w szpitalu. Mają córeczkę Aditi i synka Aditya, dziesięcioletnie bliźniaki. Francis zajmuje miejsce przy stole pod oknem, przy którym oprócz Nirmali i mnie siedzi Merlyn, matka przełożona z Dev-Mata. Merlyn przebywa w klasztorze od wielu lat i doskonale mnie pamięta.

Francis przygląda mi się uważnie, tak jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ja, albo próbował odgadnąć, o czym myślę. Mam nadzieję, że dostrzegł w moim spojrzeniu głęboką wdzięczność. Mówi, że poprosił w pracy o kilka wolnych dni i jeździł swoją vespą po okolicznych wioskach, szukając wszelkich informacji, które pomogłyby rozwiązać zagadkę mojego dzieciństwa. Nie przestając na mnie patrzeć, sięga po filiżankę z herbatą. Widzę, że jest bardzo przejęty. Z filiżanką w dłoni rozpoczyna swoją opowieść.

Z pierwszą żoną, Shevbai, Radhu Ghoderao miał syna i cztery córki. Kiedy Shevbai zmarła, Radhu ożenił się ponownie z kobietą o wiele od niego młodszą. Nazywała się Sitabai Sansare i pochodziła z wioski Balhegaon-Nagda.

31

Podobno była bardzo piękna, ale rodzice wydali ją za wdowca z dziećmi, bo ze względu na słabe zdrowie nikt inny jej nie chciał. Miała poważne problemy z sercem i astmę. Małżonkowie mieszkali w Shaha, maleńkiej wiosce siedemdziesiąt kilometrów od Nasik, z której pochodził Radhu.

Mimo wątłego zdrowia Sitabai urodziła dwóch chłopców i trzy dziewczynki. Obaj chłopcy zmarli w niemowlęctwie, najstarsza córka miała na imię Matura, s'rednia - Asha, a najmłodsza Usha. Usha to ja. Kiedy Usha miała trzy miesiące, Sitabai zmarła. Była już poważnie chora, a ostatni poród bardzo ją osłabił.

O Maturze Francis niewiele zdołał się dowiedzieć, tyle tylko, że zmarła przed kilkoma laty. Ale ludzie doskonale pamiętają, że Radhu został sam z kilkuletnią dziewczynką i trzymiesięcznym niemowlęciem. W tym samym czasie, kiedy przyszła na świat Usha, czyli ja, jedna z córek Radhu z pierwszego małżeństwa również urodziła syna. Ona miała na imię Sakubai, a jej syn - Balu. Radhu pojechał do córki i poprosił, by wykarmiła małą Ushę. Sakubai zgodziła się. Karmiła własnego syna i przyrodnią siostrę przez kilka miesięcy. Ale rodzinie jej męża nie podobało się, że dzieli mleko między niemowlęta. Nalegali, aby przestała karmić małą Ushę.

Radhu znalazł się w bardzo trudnej sytuacji: musiał pracować w polu, a z dwiema małymi córeczkami, nawet przy pomocy rodziny i przyjaciół, nie było to możliwe. W dodatku od kilku lat panowała susza i zbiory były skąpe. Pewnego dnia poszedł więc do sąsiedniej wioski Pathri i stanął w drzwiach domu katechetyMuralidhara Sakharama Wagh-mare, który słynął z tego, że zawsze chętnie pomaga ludziom. Ów katecheta był ojcem Francisa, tego samego Francisa, który teraz opowiada mi tę historię. Ciężko mi uwierzyć, że to opowieść o mnie, i nadal nie wiem, jak się skończy.

32

щ## щт тщтї...; чщ чс тНт

ШІШЩШШЛ

'*Й*

Gazeta „Sakal" opublikowała artykuł o naszym spotkaniu.

W każdy poniedziałek katechetę odwiedzali ksiądz i zakonnica z Nasik. Przywozili lekarstwa dla ludzi z okolicznych wiosek, odprawiali mszę, pomagali, w czym się da. Ksiądz pochodził z Madrytu i nazywał się Martin de los Rios. Zakonnica z Goa i nazywała się Nirmala Dias. Muralidhara opowiedział im o sytuacji Radhu i spytał, czy mogliby mu jakoś' pomóc. Francis nie wie, jak potoczyła się rozmowa, ale ustalił, że trzy lub cztery tygodnie później oddano mnie Nirmali i od tamtej pory zajmowały się mną zakonnice.

Nirmala kiwa potakująco głową, nie odzywa się jednak, więc Francis kontynuuje relację.

Radhu postanowił, że zanim odda młodszą córkę zakonnicom, zamieni imiona dziewczynek. Asha oznacza „nadzieję", a jego zdaniem mała Usha zasługiwała na nadzieję i szczęście w życiu. Usha znaczy „wschodzące słońce", świt, bogini poranka. I tak właśnie ja, Usha Ghoderao, pewnego poniedziałku 1968 roku (a może już 1969) zamieniłam się w Ashę. Otrzymałam imię, które zawsze mi towarzyszyło, dodając sił.

Trudno opisać, co czuję, słuchając opowieści Francisa. Nirmala jest nie mniej przejęta niż ja, bo ten fragment mojej historii umknął z jej pamięci. Nic dziwnego, w ciągu minionych lat miała pod opieką wiele dziewczynek, których losy były równie dramatyczne jak moje. Płaczę, nie próbuję nawet powstrzymywać łez. Udaje mi się opanować na tyle, żeby zapytać o siostrę. Gdzie Usha? Co się z nią dzieje?

- Wczoraj byłem u niej w domu - mówi Francis z błyskiem w oku. - Bardzo chce cię zobaczyć! Nie zapomniała o tobie i nawet próbowała cię odnaleźć, ale nie miała środków, aby tego dokonać.

Moja siostra nadal używa imienia Asha. Choć ojciec postanowił zamienić nam imiona, ją nadal nazywano Ashą.

3 - Dwie twarze księżyca

33

Może dlatego, że była na tyle duża, by wiedzieć, jak ma na imię, i nie chciała nosić innego.

Asha jest mężatką i ma czworo dzieci. Jutro do niej pojedziemy. Nie mogę się doczekać jutra!

Do jadalni wchodzi bardzo wzburzona zakonnica i mówi, że na zewnątrz czeka trzech mężczyzn, którzy chcą się zobaczyć z Nirmalą. Jeden to mąż mojej siostry, który przybył z Kolpewadi, małego miasteczka położonego osiemdziesiąt kilometrów od Nasik. Pozostali dwaj to jego kuzyni, którzy postanowili mu towarzyszyć.

Mój szwagier - zabawne, że mogę nazywać tak osobę, o której nie wiem nawet, jak ma na imię - przyjechał do Nasik, aby się przekonać, czy naprawdę istnieję. Nie mógł uwierzyć, że nagle pojawiła się siostra żony. Nirmala jest niespokojna, obawia się, że mężczyźni mogą chcieć pieniędzy. Mieszkańcy Indii nie są dobrze nastawieni do katolickich zakonnic, w niektórych stanach zdarzają się nawet ataki na klasztory. Wychodzimy na zewnątrz. Przed budynkiem stoi trzech mężczyzn, bardziej przerażonych niż my. Ich oczy napełniają się łzami, gdy podchodzę do nich i się przedstawiam. Jestem, to naprawdę ja, Usha. Jutro, jeśli nie mają nic przeciwko temu, przyjadę do Kolpewadi spotkać się z siostrą.

Anna robi nam grupowe zdjęcie: Nirmali, mnie, mojemu szwagrowi i jego kuzynom. Kuzyni nalegają, żebym wzięła ich adres i przysłała im odbitkę. Szwagier jeszcze dziś wraca do domu. Przykro mi, że musi powtórnie pokonać uciążliwą drogę, ale jemu nie sprawia to różnicy: jest zadowolony, że poznał nigdy niewidzianą krewniaczkę.

Kiedy mężczyźni odchodzą, Francis opowiada, że mąż Ashy nazywa się Bikhaji Balaji Meherkhamb i pracuje w fa-

34

bryce trzciny cukrowej w Kolpewadi. Mają dwóch synów i dwie córki. Dwudziestoletnia Sheetal jest już mężatką i nie mieszka z nimi, Savita, siedemnastolatka, wkrótce wychodzi za mąż, Bausaheb ma trzynaście lat, Rahul dwanaście.

Nirmala i Merlyn życzą mi szczęścia na jutro. Są szczerze wzruszone. Dziękuję im, ale nie znajduję słów, które mogłyby wyrazić moją wdzięczność. Jestem ją winna zwłaszcza Nirmali, bo to ona podjęła się opieki nade mną, gdy Ra-dhu poprosił ją o pomoc. Jest nieśmiałą i bardzo skromną kobietą i może dlatego podczas pierwszej wizyty w Nasik nie uświadomiłam sobie w pełni, ile dla mnie zrobiła. Zapewniła mi nie tylko opiekę, ale i obdarzyła miłością, a wiadomo przecież, jak ważne dla rozwoju dziecka jest bycie kochanym. To ona również postanowiła, że nie mogę na zawsze pozostać w Nasik. W tamtych czasach w Dev-Mata było niewiele dzieci. Pamiętam tylko Johnny'ego, mojego towarzysza zabaw. Nirmala mówi mi, że Johny już nie żyje. Adoptowała go rodzina hinduska, zmarł kilka lat temu po ciężkiej chorobie. Teraz w Dev-Mata przebywa ponad osiemdziesiąt dziewczynek - sierot w różnym wieku. Mieszkają w osobnym budynku, w którym znajdują się także klasy szkolne. Idę tam, bo chcę zobaczyć dziewczynki i chwilę się z nimi pobawić. Kiedy wybiegamy razem do ogrodu, mam wrażenie, że czas się cofnął i znów jestem dzieckiem.

Cofki Ąoiamti

l^ażdy człowiek ma osobisty kalendarz, w którym zazna-IV cza daty ważnych wydarzeń ze swego życia. Dla mnie taką datą jest sobota dwudziestego ósmego czerwca 2003 roku: dzień, w którym odzyskam moją biologiczną siostrę. Cieszę się na to spotkanie, a zarazem jestem pełna obaw. Czy będę miała z nią cokolwiek wspólnego?

Przychodzi mi do głowy, że gdybym znała kogoś, kto przeżył podobne doświadczenie, mógłby mi doradzić, co robić w takiej sytuacji, co powiedzieć; wyjaśniłby, czy to normalne, że czuję mieszaninę strachu i radości, pragnienia i niechęci...

Jedziemy do Kolpewadi - dwie godziny drogi białym dżi-pem toyotą. Samochód podskakuje w wyrwach dwupasmowej, źle wyasfaltowanej szosy. Siedzimy ściśnięci w osiem osób, wliczając kierowcę Akarama, który jedzie najszybciej, jak może. Poza Francisem towarzyszy nam Vinod Bedarkar, dziennikarz gazety „Sakal", wydawanej w marathi i dostępnej w całym stanie Mahashtra. Chce napisać reportaż o tym, co dziś się wydarzy. Vinod, wysoki, szczupły mężczyzna

36

o ciemnej twarzy, przygląda się nam z zainteresowaniem. Siedzi z tyłu, wśród sprzętu filmowego. Mam rozstrojone nerwy, ostatniej nocy spałam tylko dwie godziny.

Francis wyjaśnia nam, że okręg Nasik składa się z piętnastu talukas - tutejszych gmin. Po obu stronach szosy ciągną się pola uprawne, wszędzie widać pracujących ludzi. Mężczyźni orzą pola pługami zaprzężonymi w woły, a kobiety w barwnych sari noszą wodę w wielkich dzbanach. Mimo zachmurzonego nieba powietrze jest gorące i wilgotne. W mijanej po drodze wiosce Pangri trafiamy na procesję. W strojach ludzi podążających za przybranym girlandami i wstęgami ołtarzykiem dominuje kolor pomarańczowy. Jedziemy dalej. Mijamy stada kóz, bezdomne psy, motocykle, domy bez dachu, skromne knajpki i bary przy szosie z wielkim reklamami fanty albo coca-coli, które kontrastują z pustynnym krajobrazem. Prawie wszyscy wieśniacy z tej taluki noszą na głowach gandhi topi, białe czapeczki dawniej używane w marynarce, i są ubrani w również białe salwar kameezy.

Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu i Francis wskazuje wąską drogę wiodącą w lewo. Tędy jedzie się do Shaha, wioski, w której się urodziłam. Moja siostra Asha mieszka kilka kilometrów od naszej rodzinnej wioski, a ja - tysiące kilometrów stąd. Podziwiam krajobraz - rozległą równinę, brązowawe pola, drzewa o oryginalnych kształtach. Nazywają się babhool i przypominają akacje.

Powtarzam głośno nazwę mojej wioski. Shaha. Targają mną sprzeczne uczucia - z jednej strony ogromne przejęcie, z drugiej - całkowita obojętność. Ze wzrokiem utkwionym w drogę prowadzącą do Shaha zastanawiam się, czy rzeczywiście tak ważne jest, gdzie się człowiek urodził - w Shaha, w Nasik czy w jakimkolwiek innym zakątku świata. Dlaczego tak bardzo chcemy wiedzieć, skąd jesteśmy, a już nie aż tak bardzo, kim jesteśmy? Nie znajduję odpowiedzi.

37

Wjeżdżamy do Pathri, rodzinnej wioski Francisa. To tu mój biologiczny ojciec Rhadu Ghoderao powierzył mnie Nirmali \ i Martinowi de los Riosowi, bo wierzył, że zapewnią mi lepsze życie, niż on byłby w stanie. Zatrzymujemy się na ulicy, która wygląda na główną, ale nie jest wyasfaltowana. Gromadzi się wokół nas tłumek zaciekawionych mężczyzn i dzieci. Widok grupy obcokrajowców w samochodzie jest niecodziennym wydarzeniem. Niektórzy mężczyźni poznają Francisa (koledzy ze szkoły, sąsiedzi...) i pytają go, kim jesteśmy. Podchodzą tak blisko, że prawie nie możemy się ruszyć. Oddalają się trochę, kiedy Francis wyjaśnia im wszystko, co chcą wiedzieć. Możemy odetchnąć. Wszystkie domy w wiosce są malutkie, w tym samym brązowym kolorze co ziemia.

Idziemy za Francisem w stronę kamiennego domu, w którym mieszkał w dzieciństwie i w którym kiedyś mieściła się również przychodnia lekarska. Teraz dom stoi pusty, a że Francis zapomniał kluczy - wciąż ma je jego matka mieszkająca w Nasik - nie możemy wejść do środka. Siadamy na schodkach przed wejściem. W tym domu zaczęło się moje drugie życie. Gdyby ojciec mnie tutaj nie przyniósł, byłabym kimś zupełnie innym. W milczeniu przyglądam się domom na sąsiednich ulicach. Francis mówi, że przez trzydzieści kilka lat prawie nic się tu nie zmieniło. Przez ulicę przechodzi mleczna krowa w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Kobiety siedzą na ziemi i czyszczą aluminiowe dzbany. Ani one, ani ja, nie robimy nic, aby do siebie podejść. Kobiety -w odróżnieniu od mężczyzn, którzy otoczyli nas po przyjeździe do wioski - obserwują wszystko z daleka i dyskretnie. Przy domu Francisa wznosi się niewielka świątynia, która wygląda na zaniedbaną. Panuje spokój i cisza. W tym kamiennym domu zaczęła się moja podróż do nowego życia, moja droga do Barcelony.

38

Przejeżdżamy przez most nad rzeką, w której kobiety piorą ubrania, i już jesteśmy w Kolpewadi. Domy na przedmieściach, w większości gliniane, są bardzo proste. Na podwórkach stoją drewniane wozy z wielkimi kołami zaprzężone w woły o wydłużonych tułowiach i wystających żebrach. Na drodze jest ruch - mijamy samochody, motocykle i rowery. Kierujemy się do dzielnicy Kalgaon-Thadi na peryferiach miasta. Zatrzymujemy dżipa daleko od domu mojej siostry, na początku ulicy. Znowu otacza nas liczna grapa mężczyzn i dzieci. Podchodzą tak blisko, że nie możemy nawet otworzyć drzwi samochodu, aby wysiąść. Zaczyna padać. Jestem potwornie zdenerwowana. Nawet nie wiem już, co czuję.

Co mam powiedzieć Ashy? Co mówi się siostrze niewidzianej od tylu lat, od której dzielą morza i pustynie, religia i język, kultura i doświadczenia? A ona? Czy jest równie zdenerwowana jak ja?

Idę do jej domu piaszczystą drogą, w towarzystwie Francisa i Vinoda. Za nami podąża grupa ubranych na biało mężczyzn i dzieci w niebieskich szkolnych mundurkach. Wyglądamy jak procesja. Deszcz przestaje padać, zupełnie jakby niebo też chciało przyjrzeć się tej scenie.

Dom mojej siostry to typowy dom rodziny robotnika z fabryki trzciny cukrowej. Takie domy nazywają się vasti. Sześciokątna konstrukcja z cegły, z dachem z uralitu i małym gankiem. Nieopodal wejścia stoją dwie bawolice z bujnym porożem i trzy cielaki, wszystkie ciemnoszare, przywiązane u małego żłobu. I Asha, ubrana w różowe sari. Jest niska jak ja, ciemnooka jak ja i tak samo jak ja przejęta. Francis nas przedstawia. Widać, że również on - do tej pory tak opanowany - nie bardzo wie, jak się zachować ani co powiedzieć.

39

Asha i ja przytulamy się, płaczemy, śmiejemy... Nie jesteśmy w stanie mówić. Zresztą ja nie znam ani słowa w marathi, a ona posługuje się tylko tym językiem. Mam wrażenie, że wszystko toczy się w zwolnionym tempie. Bikhaji, mąż Ashy, patrzy na nas z uśmiechem. Jego żona jest szczęśliwa, więc on też. Dziś dla rodziny Meherknambów nastał wielki dzień.

Sheetal, najstarsza z moich siostrzenic, która jest mężatką i mieszka w innej miejscowości, nie mogła przyjechać, ale jest troje pozostałych dzieci. Bardzo się cieszą, że mnie widzą. Siadamy na ganku na krzesełkach z czerwonego plastiku i Francis przejmuje rolę tłumacza. Nagle nie tylko deszcz ustał, ale i czas się zatrzymał. Całkowicie.

My, dwie Ashe, siedzimy obok siebie i trzymamy się za ręce. Patrzymy na siebie, nie mogąc nic powiedzieć, jesteśmy w stanie tylko płakać. Nigdy na nikogo nie patrzyłam w ten sposób - tak jakbym chciała odnaleźć siebie samą w źrenicach jej oczu. Asha również przygląda mi się badawczo, ogromnie przejęta. Jak sobie mnie wyobrażała? Co o mnie myślała? Jakie wspomnienie o mnie nosiła przez wszystkie te lata?

Widać, że moja siostra jest starsza, i tak też mnie traktuje. Ociera mi łzy swoim sari i zwraca się do mnie słowami pocieszenia, których nie rozumiem.

Nie ma żadnej intymności, bo przygląda nam się prawie cale miasteczko. Mieszkańcy Kalgaon-Thadi, zwłaszcza mężczyźni i dzieci, otaczają dom, tłoczą się wokół wątłych drewnianych pali małej stajni. Kobiety stoją w zwartej grupie pod słomianym daszkiem. Zerkam na nie kątem oka i widzę, że niektóre wzruszyły się i podają sobie chusteczki. Wszyscy płaczą i śmieją się z nami, tak jakby historia Ashy była także ich historią.

40

Asha oprowadza mnie po domu, a Francis tłumaczy wszystko, co mówi. Na drzwiach wejściowych wisi girlanda z pomarańczowych kwiatów - Asha powiesiła je, by uczcić mój przyjazd. W domu jest tylko jeden pokój. Nieduży, prostokątny i bardzo skromnie umeblowany. W rogu przy oknie stoi łóżko, a pod przeciwległą ścianą szafa. U sufitu wisi lampion z chińskiego papieru, a na pomalowanych na seledynowo ścianach wieszak na ubrania, obraz Jezusa, trzy reprodukcje z pejzażami i plakat z alfabetem angielskim dla dzieci. Naprzeciwko drzwi do pokoju znajdują się drzwi prowadzące do łazienki. W kuchni, również ciasnej, panuje półmrok, bo przez małe okno wpada niewiele światła. Żeliwny zlew, kuchenka, drewniane półki, na których stoją słoje z mąką, herbatą i przyprawami oraz aluminiowe naczynia...

W całym domu jest tylko jedna żarówka. Aby ją zapalić, moja siostrzenica Savita musi wejść na plastikowe krzesło na ganku, rozwinąć kabel zwinięty wokół belki i podać ojcu. On z kolei zaczepia przewód o słupek w kształcie szubienicy i idzie do domu na drugą stronę ulicy, gdzie może go podłączyć.

Okna mają kraty, ale nie mają szyb. Obaj chłopcy i Savita śpią na matach na podłodze, a Asha i Bikhaji na łóżku. Również na podłodze dzieci odrabiają lekcje i bawią się, kiedy pada deszcz. Tam także wszyscy jedzą. Próbuję wyobrazić sobie ich codzienne życie, ale marnie mi to idzie. Wszystko jest takie małe i biedne, że opisywanie tego sprawia ból.

Do kuchni wchodzą dwie sąsiadki Ashy, które zaoferowały pomoc w przygotowaniu posiłku dla gości. Kobiety trą ziemniaki i zagniatają ciasto na cebulowe pączki. Obserwowanie Ashy, która, pogrążona w ożywionej rozmowie z sąsiadkami, miesza pączki we wrzącej oliwie, sprawia mi prawdziwą przyjemność. Widzę, że to ona jest duszą tego domu.

41

Jemy z aluminiowych półmisków, siedząc w pokoju na podłodze, między szafą a łóżkiem. Ludzie stłoczeni wokół domu cały czas bacznie nas obserwują przez okna i zza drzwi. Czuję się jak małpa w zoo. Prosimy gapiów, żeby odsunęli się od drzwi i okien, bo jest okropnie duszno i nie mamy czym oddychać. Asha sięga po pączek i wkłada mi go do ust, jak małemu dziecku. Trochę mnie to krępuje, ale posłusznie zjadam. Później dowiaduję się, że taka forma podawania gościowi jedzenia jest wyrazem czułości.

Moi siostrzeńcy, Bausaheb i Rahul, są bardzo do mnie podobni. Ktoś żartuje nawet, że z powodzeniem mogliby być moimi dziećmi. Takie same rysy twarzy, niemal identyczny sposób mówienia, jednakowe gesty - od razu widać, że jesteśmy bliską rodziną. Chłopcy, przesympatyczni i wyraźnie dumni z odzyskanej po latach ciotki, co i raz wychodzą przed dom, żeby opowiedzieć kolegom ze szkoły i z podwórka, jak przebiega rodzinne spotkanie. Sprawiają wrażenie bardzo bystrych, doskonale wiedzą, kim jestem i dlaczego zjawiłam się w ich domu. Przypuszczam, że chętnie i dobrze się uczą. Obserwują wszystko, nie umknie im najdrobniejszy szczegół. Powtarzają zdania, które są w stanie wypowiedzieć po angielsku, jakby chcieli pokazać, że rozumieją nas bez problemu.

Moja siostrzenica Savita nie przestaje się uśmiechać. Jest bardzo serdeczna i na wszystko ma baczenie: to pomoże matce, to przyniesie komuś krzesło, a komuś innemu herbatę.

Wiele razy wyobrażałam sobie moje spotkanie z biologiczną rodziną i zastanawiałam się, czy będę do nich podobna. Zawsze obawiałam się, że nie będziemy mieć ze sobą nic wspólnego, uważam bowiem, że o tym, jacy jesteśmy, decyduje nie pochodzenie czy więzy krwi, ale kultura, w której się wychowujemy. Teraz jednak już nie wiem, co myśleć.

42

Bo choć niewątpliwie więcej nas dzieli, niż łączy i musimy rozmawiać za pośrednictwem tłumacza, co utrudnia kontakt, w jakiś sposób czuję się tu jak w domu.

Mam natomiast świadomość, że nie umiałabym tutaj żyć. I przykro mi się do tego przyznać. Patrzę na Ashę, na jej męża i dzieci i wiem, że oni również są moją rodziną i zrobiliby dla mnie wszystko. Nic o sobie nie wiemy, a mimo to łączą nas silne uczucia. Tak bardzo bym chciała, żeby pojawili się tu moi rodzice z Barcelony i mogli zobaczyć, co teraz przeżywam.

Moi siostrzeńcy nalegają, żebyśmy zrobili sobie razem zdjęcie, dużo zdjęć. Każdą scenę przeżywam tak, jakby to był film.

Nie mogę do końca w to wszystko uwierzyć, zaczynam się zastanawiać, co mogłabym dla nich zrobić: szkoła, przychodnia lekarska, centrum kultury... Nawet bez dużego wysiłku finansowego mogłabym ogromnie pomóc ludziom z Kolpewadi. Ta myśl coraz bardziej mi się podoba. Najchętniej od razu zabrałabym moich dwóch siostrzeńców do Barcelony, aby pokazać im, gdzie mieszkam. Wyobrażam sobie Ashę w moim domu; jak gotuje, przegląda albumy ze zdjęciami, jak przedstawiam ją moim rodzicom.

W pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że kieruję się typowo zachodnimi kryteriami pomocy, i trochę mi wstyd. Szkoła? Już ją mają! Przychodnia? Centrum kultury? Może wcale nie są im potrzebne! Pewnie wolą, żebym często ich odwiedzała. Może czuliby się niezręcznie, że Asha, którą los zawiódł aż do Europy i która żyje w sposób niemieszczący im się w głowie, zrobiła rewolucję w miasteczku. Muszę się nad tym spokojnie zastanowić. Wiem jedno: odnalazłam siostrę i wszystko, co się od tej pory wydarzy, jest jednym wielkim znakiem zapytania zarówno dla niej, jak i dla mnie.

43

- Często się modliłam, żeby cię odnaleźć. Wiedziałam, że cię odnajdę, że pewnego dnia znów cię zobaczę - mówi do mnie Asha w drodze do Shaha, wioski, w której obie się urodziłyśmy. - Tyle mam ci do powiedzenia!

Milknie jednak i dopiero po dłuższej chwili wyjaśnia, że choć zwykle jest rozmowna, teraz trudno jej znaleźć odpowiednie słowa, by wyrazić to, co czuje.

- Szkoda, że nie znasz marathi! - wzdycha.

Tak, szkoda. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Indii, miałam cichą nadzieję, że zrozumiem marathi, język mojego dzieciństwa. Byłam przekonana, że język, którego człowiek raz się nauczył, zostaje na zawsze wyryty w mózgu. Niedokładnie tak jest. Dziecko może zapomnieć język w ciągu zaledwie sześciu miesięcy, jeżeli go nie używa ani nigdzie nie słyszy. Często jednak wykazuje wyjątkową zdolność do nauki owego zapomnianego języka, bo jego dźwięki zostają zachowane w jakimś zakamarku pamięci. Chciałabym kiedyś nauczyć się marathi i móc rozmawiać z siostrą bez tłumaczy. Francis jest doskonałym tłumaczem, najlepszym, jakiego mogłyśmy mieć. Czasem trudno mi zrozumieć jego angielski, bo mówi z silnym akcentem, ale cierpliwie powtarza poszczególne słowa czy nawet zdania. Jest nie tylko świadkiem, ale i bohaterem naszej rozmowy.

Asha i ja siedzimy na przednim siedzeniu dżipa, obok Akarama, który prowadzi. Za nami siedzą Jordi, Francis i dziennikarz, a całkiem z tyłu, wśród kamer i bagażu, Mike-le, Anna i Grau.

Kiedy wyjeżdżaliśmy z Kalgaon-Thadi, mąż Ashy chciał zabrać się z nami, ale nie było już miejsca. Został bardzo niespokojny. Chyba bał się, że zabieramy mu Ashę!

Jedziemy bardzo wąską, krętą drogą... Troje dzieci załatwia się przy szosie. Zachowują się, jakby to było idealne miejsce do załatwiania potrzeb fizjologicznych - rozmawia-

44

ją, przyglądają się przejeżdżającym samochodom, wozom i rowerom. Machają do nas energicznie, siedząc w kucki ze spuszczonymi spodniami.

Przyglądam się ubranym na biało mężczyznom, którzy orzą ciemną pylistą ziemię. Tak samo pracował przed laty mój ojciec Radhu, myślę. Mijamy kolejne wioski, skupiska chat ze słomianymi dachami, wśród których tu i ówdzie widać daszki z cegły. Patrzę na spalone słońcem pola, na drzewa o nieznanych mi kształtach konarów i liści... Wyjeżdżamy z bocznej drogi na główną szosę, trochę mniej dziurawą od tej, która prowadzi z Shridi (miasta, w którym znajduje się wielka świątynia Sai Baby) do Nasik. Asha i ja cały czas trzymamy się za ręce, jakbyśmy w ten sposób chciały przekazać jedna drugiej, co myślimy i czujemy. Są takie chwile w życiu, kiedy słowa nie są potrzebne.

Shaha należy do taluki Sinnar, regionu bardzo biednego i trudnego w uprawie. Asha mówi mi, że dość często - mniej więcej co dwa miesiące - przyjeżdża tu odwiedzić rodzinę. Skręcamy na boczną drogę, wąską i wyboistą. Podróż bardzo mi się dłuży, monotonia przepięknego surowego krajobrazu zamiast odprężać, denerwuje mnie. I kiedy najmniej się tego spodziewam, docieramy do Shaha. Ale przez wioskę tylko przejeżdżamy, bo okazuje się, że urodziłyśmy się w miejscu zwanym Chari Kramanka Athara - co w tłumaczeniu znaczy „subkanał Shaha numer 18" - na trakcie irygacyjnym, który dostarcza wodę z Godawari. Jesteśmy córkami Godawari.

Mijamy czerwony traktor. Mężczyzna za kierownicą i siedząca obok niego kobieta uśmiechają się do nas. Po obu stronach drogi ciągną się pola kukurydzy i pastwiska, na których widać krowy i stada kóz. Wjeżdżamy do subkanału numer 18. Dwaj chłopcy na rowerach wskazują nam drogę.

45

Są wyraźnie przejęci, bo dżip, w dodatku pełen obcokrajowców, to dla nich niecodzienny widok.

Zatrzymujemy się przed jednym z glinianych domów i wysiadamy z samochodu. Ziemia jest nagrzana. Wieje gorący wiatr. Panuje cisza. Po chwili zaczynają nadchodzić kobiety w sari, mężczyźni i dzieci. Właściwie nie wiem, skąd, bo wioska wydawała się prawie opustoszała, a domki są maleńkie. Wygląda na to, że Asha wszystkich zna - wymienia imiona kolejnych osób. Usiłuję wyobrazić sobie, co czuje, przedstawiając mieszkańcom rodzinnej wioski siostrę, która na tyle lat zniknęła z jej życia. Ja czuję ściskanie w żołądku i zastanawiam się, czy to, co przeżywam, na pewno nie jest snem.

■ .

Bierzemy się za ręce i idziemy na pole, z którego widać nasz dom. Dom, w którym się urodziłyśmy. Ona, Asha, czterdzieści lat temu. Ja, Usha, trzydzieści pięć. Mam wątpliwości co do mojej daty urodzenia, ale nie zależy mi na tym, aby to sprawdzić. Poza tym niemożliwe jest odnaleźć kogoś, kto wiedziałby dokładnie, którego dnia Sitabai urodziła Ushę. Asha proponuje, żebyśmy do naszego dawnego domu poszły pieszo przez pole. Chciałabym, ale jestem zbyt zmęczona, nie mam siły na marsz, nie mam siły patrzeć, czuć... Spałam zaledwie dwie godziny, nagromadziło się we mnie tyle wrażeń, nie jestem w stanie zrobić ani kroku. Na razie wystarczy mi popatrzeć na dom z daleka.

Stoimy więc, trzymając się za ręce, i wpatrujemy się w pola, słuchamy szumu drzew, którymi targa wiatr. W oddali dwóch mężczyzn orze ziemię pługiem zaprzężonym w woły. Na tych polach przed laty pracował nasz ojciec Radhu. Tu rozrzucono

46

także prochy naszej matki Sitabai. Powtarzam w myślach jej imię. Sitabai. Sita. Imię bogini. Imię moich początków.

Czuję pod stopami żar bijący od ziemi. Myślę o Sitabai i wyobrażam sobie, że patrzy teraz na mnie i Ashę. Nierozłączne już na zawsze.

Ludzie z Shaha przyglądają się nam. Wiem, że z wieloma łączą mnie więzy krwi. Ale znacznie więcej nas dzieli. Asha przedstawia mi żonę naszego przyrodniego brata (syna Radhu i Shevbai) i ich dwóch synów. Jeden jest podobny do mnie, tak jak synowie Ashy. Widać, że łączy nas pokrewieństwo. Nieustannie dostrzegam moją twarz w twarzach ludzi z Kolpewadi i Shaha. Ja, która zawsze czułam się tak inna niż wszyscy! Niesamowite uczucie! Anna i Mikele żartują: „Patrz, tam idzie następny Miro!" Czuję, że są mi bliscy, a zarazem tak bardzo dalecy. Zrozumie mnie tylko ten, kto przeżył podobne doświadczenie.

Wracamy do Kolpewadi. Bikhaji rozpromienia się na nasz widok. Savita, Bausaheb i Rahul również promienieją. Mówią, że szkoda, że tak szybko musimy wracać do Nasik -jeszcze dziś. Że muszę przyjechać jeszcze raz, żeby dłużej z nimi pobyć, że wielu ludzi chciałoby mnie poznać - kuzynowie, dzieci kuzynów... Wokół domu rodziny Meherkham-bów nadal tłoczą się ciekawscy, komentując wydarzenia.

Zastanawiam się, jak długo wytrzymałabym w małym domku w Kalgaon-Thadi. I na nowo stwierdzam, że jestem Europejką, przynależę do innego świata. Przyzwyczaiłam się do wygód i teraz nie potrafiłabym spać na podłodze w maleńkim pokoju, tłocząc się z innymi, dosłownie przyklejona do nich, słuchając ich oddechów. Być może byłabym w stanie

47

spędzić tu dzień, ale nie więcej. W ich łazience nie miałabym pojęcia, jak zacząć się myć, poza tym nie zmieściłaby się tam nawet połowa moich kosmetyków. I wydaje mi się, że umarłabym z głodu, bo ciągle nie mogę przyzwyczaić się do hinduskiego jedzenia. I do wody, do której nasze organizmy nie są przystosowane (i mimo zachowania ostrożności od pierwszego dnia zauważam tego skutki) i do herbaty z mlekiem, którą mogę wypić tylko z ogromną ilością cukru... Wiem, że bardzo bym się męczyła. Wstydzę się do tego przyznać, ale tak jest.

Asha i Savita pokazują mi rodzinne zdjęcia. Chłopcy, bardzo ożywieni, opowiadają, co przedstawia każde z nich. Nie rozumiem, co mówią, ale nie muszę. Język fotografii jest uniwersalny. Siedzimy sobie na ganku i oglądamy zdjęcia - z przedstawienia szkolnego dzieci, z balu przebierańców, z wycieczki do świątyni... Teraz czuję się swojsko, jak w rodzinie. Oni również. Chciałabym, żeby ta chwila się nie skończyła. Chciałabym móc przyjechać tu ponownie z moimi zdjęciami, aby pokazać im na obrazkach wszystko, co przeżyłam, odkąd zostawiono mnie u zakonnic, aż do tej chwili. Być może wkrótce tak zrobię.

Ashy, dziewczynce, która nagle musiała zostać bez swojej młodszej siostrzyczki, należy się wyjaśnienie. Zasługuje na to, bym wróciła z odpowiedziami na wszystkie jej pytania. A skoro nie mogę odpowiedzieć słowami, zrobię to za pomocą obrazów. Ja również mam wiele pytań, ale czekam na odpowiedni moment, aby spokojnie móc jej je zadać. Dziś obie jesteśmy zanadto poruszone.

Zawiadomiono miejscowego fotografa i zaczyna się sesja zdjęciowa. Na ganku pojawiają się kolejni krewni, żeby uwiecznić się obok mnie.

48

W ogrodzie klasztoru w Nasik z Josefą i Dolores

(zakonnicami, które opiekowały się mną, kiedy byłam mała),

Ashą i Bikhajim.

Asha ofiarowuje mi dwie fotografie, abym zabrała je do Barcelony i o niej nie zapomniała. Ma też salwar kameezy dla mnie i dla Anny. Do domu wchodzi kilka sąsiadek i upierają się, byśmy przymierzyły ubrania w kuchni. Zanoszą się przy tym od śmiechu i dowcipkują - niestety, nie rozumiemy z czego. Rozbierają nas i wciskają nas w salwar kameezy, w których jeszcze bardziej się pocimy.

Nadszedł moment odjazdu. Asha płacze. Idzie, trzymając mnie za rękę, aż do dżipa. Kiedy siedzę w samochodzie, już po pożegnaniach bez słów, uściskach i pocałunkach, ujmuje moją twarz w dłonie i odciska po obu stronach czerwoną kropkę, którą ma na czole. Gestem bardzo szybkim, dokładnym, który powtarza kilka razy. Savita żegna się ze mną w ten sam sposób. Muszę spytać, co oznacza ten gest.

Na zawsze zapamiętam dłoń Ashy na szybie samochodu i jej oczy pełne łez. Oczy przepełnione żalem, których spojrzenia nie mogę udźwignąć. Patrząc na nią, mogę wyobrazić sobie małą Ashę, Ashę, która została bez siostry prawie trzydzieści lat temu. Nie chcę, żeby to był ostatni obraz, jaki zachowam w pamięci. Wiem, że niedługo tu wrócę. Chcę ją jeszcze zobaczyć. Trzeba będzie wymyśUć jakiś sposób komunikacji, bo nie możemy przez następne kilka lat nie wiedzieć nic o sobie. Proszę Francisa, aby jeszcze raz powtórzył, że wrócę, że nigdy jej nie zapomnę, że będę wysyłała wiadomości i żeby ona za jego pośrednictwem przekazywała informacje mnie. Cała wioska macha nam na pożegnanie, kilkoro dzieci biegnie za samochodem, kiedy ruszamy. Już nie mogę się oglądać. Również płaczę.

4 - Dwie twarze księżyca

49

Fakt, że obie nosimy to samo imię, wzbudza we mnie myśl o podwójnym życiu jednej osoby, o dwóch twarzach księżyca, dwóch stronach medalu, o lustrzanym odbiciu. Asha, która mieszka w Kolpewadi, mogłaby być Ashą, która mieszka w Barcelonie. A ja mogłabym być nią. Gdyby Ra-dhu uznał, że trudniej opiekować się dziewczynką kilkuletnią niż kilkumiesięczną, moje życie byłoby całkiem inne i pewnie bardzo podobne do tego, jakie wiedzie Asha. Może teraz miałabym czworo dzieci z mężem takim jak Bikhaji. A życie Ashy mogłoby być bardzo podobne do mojego. Może adoptowaliby ją moi rodzice i teraz ona byłaby Katalonką, a ja mówiłabym tylko jednym z dialektów marathi. A może byłaby Szwedką, Włoszką, Francuzką... Niewiadome nigdy się nie skończą i nie ma na nie odpowiedzi.

We wszystkich historiach adopcji jest jakiś element magii, losu, przeznaczenia - zgodnie z tym, w co wierzymy -który sprawia, że każda z nich jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Dziś po raz pierwszy zbliżyłam się do życia, które mogłoby być moim życiem, gdyby ojciec mnie nie oddał i nie zostałabym adoptowana. Byłam tak blisko, tak bardzo blisko, że widziałam się tutaj, żyjącą w Indiach.

Asha oznacza „nadzieję" i może moja siostra uchwyciła się tego imienia, aby i ona mogła zachować nadzieję.

Po powrocie do Nasik żegnamy się z Francisem i jego przyjacielem dziennikarzem, który musi szybko napisać artykuł, aby jutro mógł zostać opublikowany. Pomoc Francisa okazała się nieoceniona i zawsze będę mu ogromnie wdzięczna.

Znów jesteśmy w klasztorze Dev-Mata i przechodzimy przez ogród, który mnie wydaje się oazą spokoju. Nirmala i Merlyn witają nas z radością, spragnione opowieści o tym, co przeżyliśmy w Kolpewadi. Częstują nas herbatą i bisz-

50

koptami, które same upiekły. Nirmala jest szczęśliwa, ze widzi mnie szczęśliwą, i teraz rozumie, jak ważne dla mnie było odtworzenie przeszłości.

Idziemy do Kaplicy Świętej Anny, która znajduje się w pobliżu klasztoru. To tu mnie ochrzczono. Towarzyszą nam Nirmala i Merlyn. Młody ksiądz - kiedy przyszUśmy, grał na podwórku w piłkę z gromadką dzieci - podaje nam rejestr, w którym znajduje się mój akt chrztu. To ogromna księga i widziałam ją już przed kilku laty, kiedy tu dotarłam. Ale zadowoliłam się tym, że ojciec Prakaast, który wtedy sprawował opiekę nad kaplicą, przeczytał mi informacje. Teraz sama pochylam się nad pożółkłymi stronicami pokrytymi starym angielskim pismem. Czytam kolejne rubryki. Numer chrztu: 776. Data: siódmy maja 1969 roku. Imiona: Asha Mary. Data urodzenia: siódmy listopada 1967 roku. Imię ojca: Radhu Kasinath Ghode-rao. Imię matki: Shevbai Ghoderao. Tu się zatrzymuję. Dlaczego napisano: Shevbai, skoro to nie ona była moją matką? W tamtych latach w tego rodzaju rejestrach figurowała tylko pierwsza żona mężczyzny. Prawdopodobnie z tej przyczyny Sitabai, moja biologiczna matka, nie pojawia się w żadnym miejscu. Do tej pory pamiętam wzruszenie, jakie mnie ogarnęło, kiedy po raz pierwszy przeczytałam imię Shevbai, myśląc, że tak miała na imię kobieta, która dała mi życie. W ciągu ostatnich lat myślałam nawet, że jeśli kiedyś będę miała córkę, dam jej na imię Shevbai. Teraz już wiem, że to nie She-vbai mnie urodziła. Ale urodziła moją przyrodnią siostrę Sa-kubai, która karmiła mnie, kiedy zmarła moja matka. Więc w pewien sposób również ona stanowi część mojego drzewa genealogicznego, wyjątkowego i pełnego niespodzianek.

Wracam do czytania aktu chrztu. Miejsce urodzenia: Sha-ha. Przebiega mnie dreszcz. Wszystkie części łamigłówki

51

pasują do siebie! Gdybym w 1995 roku nalegała, żeby samodzielnie przeczytać tę stronę księgi, znalazłabym nazwę mojej rodzinnej miejscowości i nie przeżyłabym ostatnich lat w przekonaniu, że urodziłam się w Nasik. Kończę przemierzanie rubryk stronicy. Zawód ojca: rolnik. Rodzice chrzestni: Stanislaus Gonzalves (Nirmala wyjaśnia, że to był ojciec Meeny, jednej z zakonnic Dev-Mata) i Maria Angela Diaz (kuzynka Nirmali). Kapłan: Martin de los Rios. Oddycham z ulgą. Wygląda na to, że teraz wszystko przyjęło ostateczne kształty i już nie ma miejsca na pomyłki.

Dzień się kończy, obejmuję Nirmalę po raz ostatni. Płacze, wszyscy płaczemy. Nie wiem, co jej powiedzieć, nie wiem nawet, czy umiałam znaleźć odpowiednie słowa podziękowania. Za to, że poprosiła Francisa, by dowiedział się wszystkiego o mojej przeszłości. Za to, że pomogła mi odnaleźć siostrę. Ale przede wszystkim za to, że spełniła prośbę Radhu i ojca Francisa i zajmowała się mną przez kilka lat w Dev-Mata, a później nalegała, aby przeniesiono mnie do Regina Pacis w Bombaju, abym mogła zdobyć wykształcenie. Wiedziała, że jeśli wyśle mnie do Bombaju, będę miała większe szanse na lepszą przyszłość. Tyle ważnych rzeczy w moim życiu stało się dzięki kobiecie, którą teraz przytulam!

Nirmala zostaje z Merlyn, dopiero jutro wraca do Bombaju, gdzie teraz przebywa. Narzeka na zdrowie, ale jest silna i mam nadzieję, że zobaczę ją jeszcze wiele razy. Wychodzę z klasztornego dziedzińca przez żelazną bramę, zalana łzami i z głębokim poczuciem wdzięczności, przekonana, że tutaj też zawsze będzie mój dom. Merlyn powiedziała mi to jako nowa przełożona zakonu. Wierzę jej.

52

Kiedy dojeżdżamy do hotelu na przedmieściach Nasik, zapada zmierzch. W recepcji pytają mnie, czy jestem Ashą Ghoderao. Po raz pierwszy ktoś zadaje mi takie pytanie i robi to na mnie piorunujące wrażenie.

- Tak, to ja. O co chodzi?

Jeden z recepcjonistów podaje mi arkusz, na którym zapisuje się wiadomości dla gości hotelowych. Dzwonił ktoś, pytając o Ashę Ghoderao. Od tej pory zaczynają się telefony od kuzynów i różnych krewnych mieszkających w Nasik, którzy dowiedzieli się, że zatrzymałam się w tym hotelu, i znają już wszystkie szczegóły spotkania dwóch Ash. Zarówno ich, jak i mój angielski są kulawe, a rozmowy nie mogą ciągnąć się w nieskończoność. Jeden podaje mi adres mailowy, abym do niego pisała, inny prosi, żebym odwiedziła go jutro, bo jego rodzina chce mnie poznać... Odpowiadam wszystkim, że wkrótce wracam do Bombaju, a stamtąd do Barcelony. Nie rozumieją. Skoro już odnalazłam rodzinę, po co chcę wracać do Barcelony? Uświadamiam sobie, że wielu z nich sądzi, że to, iż musiałam mieszkać z dala od Indii, jest ogromnym nieszczęściem. We mnie nadal kłębią się sprzeczne uczucia: wiem, że jestem stąd i chciałabym lepiej poznać ten kraj, ale jestem Europejką i bardzo trudno byłoby mi się przystosować.

To nie był sen. Budzę się w Nasik i zdaję sobie sprawę, że wszystko, co wczoraj przeżyłam, zdarzyło się naprawdę. Asha i Usha, dwie Ashe, spotkałyśmy się po wielu latach kroczenia różnymi ścieżkami, które przeznaczył nam los. Pracownicy hotelu witają mnie promiennymi uśmiechami. W gazecie „Sakal" ukazał się artykuł Vinoda Bedarkara o dwóch Ashach z naszym kolorowym zdjęciem na pierwszej stronie. Tysiące czytelników poznają naszą historię.

53

Artykuł o naszym spotkaniu krąży po stanie Maharashtra, natomiast gazety anglojęzyczne informują o rozmowach między hindusami a muzułmanami na temat odbudowy świątyni, o zaskakującym rozwoju wyższej klasy hinduskiej, o śmierci setek osób w nocnej katastrofie pociągu jadącego z Karwaru do Bombaju, o konsekwencjach marcowej inwazji na Irak. „Inwazja" - tego słowa używają. Wśród informacji z całego świata znajdują się dwie strony ogłoszeń rodziców szukających idealnych mężów i żon dla swoich córek i synów. Zaskakuje mnie fakt, że najbardziej poszukiwani są NRI {non-resident indians), Hindusi, którzy nie mieszkają w Indiach. Indie to kraj ogromnych kontrastów; ludzie niezmiernie bogaci i o zachodnim sposobie myślenia mieszkają nieopodal tych, którzy nie mają praktycznie nic. Kraj postępu, który ma wielkich intelektualistów, największy przemysł kinematograficzny na świecie, a mimo wszystko nadal rządzi się zwyczajami kast, a małżeństwa uzgadniane są przez rodziców.

Zostawiam inne gazety i zabieram „Sakal". Dziwnie się czuję, widząc nasze zdjęcie na pierwszej stronie. Proszę, aby przetłumaczyli mi tekst, i śmiać mi się chce, kiedy po raz kolejny słucham opowieści.

Po śniadaniu idę się przejść po centrum Nasik i kupuję kilka egzemplarzy „Sakal" w maleńkim ulicznym kiosku. Obok przechodzi wielki słoń; daję mu parę monet, które chwyta trąbą i podaje właścicielowi siedzącemu na jego grzbiecie. To niedzielna rozrywka uliczna. Spaceruję po mostach i wąskich zaułkach. Czuję się jak u siebie. Nasik mogłoby być moim miastem. A właściwie -jest moim miastem.

Sitabai i Sakubai

ad spotkania z Ashą minęło kilka dni. Straciłam poczucie czasu, wydaje mi się, że upłynęło go o wiele więcej. W Indiach czas płynie inaczej, tak jakby ulatniał się w dziwny sposób. Nie wiem również, co czuję, bardzo trudno to opisać. Nie zadałam Ashy tylu pytań! Wszystko stało się za szybko, muszę ponownie się z nią spotkać. Muszę dowiedzieć się od niej więcej. Przypuszczam, że i ona ma do mnie mnóstwo pytań.

Proszę Francisa, aby pomógł mi jeszcze raz. Potrzebuję go jako tłumacza, bo chcę zbadać moją historię dokładniej, odnaleźć te małe fragmenty, których brakuje, bym mogła w pełni zrozumieć, co wydarzyło się w mojej rodzinie. Francis zgadza się bez namysłu. Prosi dyrektorkę szkoły, w której pracuje, aby pozwoliła mu na kolejny objazd wiosek. Tym razem już bez kamer, tylko z Anną i ze mną, w innym wynajętym dżipie. Nowy kierowca nazywa się Kumar.

Wyjeżdżamy do Kolpewadi wczesnym rankiem. Nikt nie wie, że się tam wybieramy. Jest gorąco. Kierowca zręcznie

55

wymija ciężarówki, rowery, psy i niezliczone dziury w szosie.

- Gdybys'my uprzedzili o twoim przyjeździe, czekałoby na ciebie co najmniej pięćset osób - uznał Francis. - Zwłaszcza po artykule w „Sakal", który bardzo wzruszył czytelników.

Dlatego nic nikomu nie powiedzieliśmy. Chcę spotkać się tylko z Ashą!

Opowiadamy sobie różne historie, aż nagle Francis mówi, że niedaleko znajduje się dom Sakubai, która mnie wykar-miła, kiedy zmarła moja matka.

- To ona jeszcze żyje?

- Jasne, i w dodatku bardzo się oburzyła, że nikt jej nie powiadomił o twojej wizycie!

Proszę Kumara, żeby skręcił w piaszczystą drogę prowadzącą do Ujani. Tak nazywa się wioska, w której mieszka Sakubai.

Zatrzymujemy dżipa i Francis, Anna i ja idziemy do domku ze słomianą strzechą, który stoi samotnie w szczerym polu. Wśród sadzonek bajra (to rodzaj kukurydzy, węższej niż ta, którą znamy) widać starszego mężczyznę ubranego na biało, który wyrywa chwasty. Francis wyjas'nia mi, że to Hari Jagtap, mąż Sakubai. Podchodzimy do niego. Hari przypatruje się nam i czeka. Kiedy Francis nas przedstawia, nie potrafi ukryć przejęcia. Z bliska jego koszula i spodnie nie są już tak białe, jak wydawały się z daleka. Ma bardzo ciemną karnację i wygląda na starca, choć ma nie więcej niż sześćdziesiąt lat.

Hari mówi, że Sakubai nie ma w domu. Najpierw zrozumieliśmy, że jest w szpitalu w Shridi z powodu problemów z oddychaniem. Później okazuje się, że jest w wiosce na przedmieściach Shirdi, w domu jednej z córek, bo cierpi na ciężką astmę i potrzebuje leczenia. Codziennie chodzi do

56

szpitala i musi mieszkać w pobliżu. Postanawiamy ją odwiedzić. Hari chce nam towarzyszyć. Nie zamyka drzwi ani nic ze sobą nie zabiera, opuszcza tylko podwinięte rękawy koszuli. Bierze mnie za rękę i idziemy przez pole do dżipa zaparkowanego na piaszczystej drodze. Czuję skórę jego dłoni, szorstką i suchą, i wiem, że ten człowiek czuje do mnie coś wyjątkowego.

Jedziemy do Kolpewadi zobaczyć się z Ashą, a stamtąd z nią pojedziemy odwiedzić Sakubai. Droga z Ujani do Kolpewadi upływa nam na rozmowie. Francis tłumaczy wszystkie pytania i odpowiedzi. Hari ma doskonałą pamięć. Powrót ścieżkami życia trzydzieści kilka lat wstecz nie stanowi dla niego najmniejszego problemu. Pamięta doskonale, jak Sakubai karmiła mnie wraz z ich synkiem Balu.

Pytam go, jaki był mój ojciec, co o nim wie. Wydaje mi się, że Hari wie wszystko, bo zastanawia się, od czego zacząć. Opowiada, że Radhu nie był bogaty, ale mógł wyżywić całą rodzinę. Miał trochę ziemi, kilka krów i wołów oraz konia. Zarówno on, jak i mój dziadek Kasinath Ghoderao bardzo lubiU konie. Ghoderao znaczy „jeździec".

Z pierwszą żoną, Shevbai, Radhu miał pięcioro dzieci. Hari nie mówi tego w ten sposób. Tak jak wszyscy tutaj, wymienia synów i córki osobno. Więc Radhu miał jednego syna i cztery córki. Synów zawsze wymienia się w pierwszej kolejności, choćby byli najmłodsi. Syn miał na imię Janardan. Dziewczynki: Kamla, Vimal, Sakubai i Yamuna. Janardan był trzeci z kolei, Sakubai czwarta. Radhu uprawiał ziemię razem z synem, ale gdy Janardan wpadł w alkoholizm i nie pracował tyle, ile było trzeba, sam ze wszystkim nie mógł sobie dać rady. Janardan sprzedawał ziemię po kawałku, aż w końcu stracili ją całą. Hari twierdzi, że mój ojciec umarł w Shaha, w tym samym domu co matka. Ją, Sitabai, również doskonale pamięta. Miała skórę bielszą niż ja i była

57

około trzydziestu lat młodsza od ojca. Pobrali się, kiedy miała dwadzieścia lat. Mieli dwóch synów i trzy córki. Najstarsza była Matura. Chłopcy, Dingar i Ananda, zmarli w dzieciństwie. A później urodziłyśmy się Asha i ja.

Docieramy do Kolpewadi. W rzece, pod mostem, kobiety piorą ubrania. Uderza ogromna liczba rowerów i maleńkich warsztatów krawieckich. Kobiety szyją na czarnych maszynach, obserwując, kto przyjeżdża i wyjeżdża z miasteczka. Poznaję każdy szczegół po drodze do ulicy, przy której mieszka rodzina Meherkhambów. Dziś nie pada i wszystko jest skąpane w słońcu. Nie ma ruchu, nikt na nas nie czeka.

Nagle rozlega się krzyk:

- Maushil Maushil

To Savita, która dostrzegła mnie pierwsza i biegnie na spotkanie. Ubrana w żółte sari, moim zdaniem bardzo eleganckie, choć dziewczyna zajmowała się pracami w domu, bo ma mokre ręce. Maushi znaczy „ciocia".

Przedstawia mi Sheetal, starszą siostrzenicę, która właśnie wczoraj przyjechała z córkami na dwa dni. Rahul również jest w pobUżu, bo dziś nie poszedł do szkoły. Ale nikogo więcej nie ma. Asha jest w polu, Bikhaji w fabryce, Bau-saheb w szkole. Siadamy na plastikowych krzesłach na ganku. Zaczynają pojawiać się sąsiadki, którym ciekawość nie daje spokoju. Bardzo się cieszą, że znów nas widzą. Jedna z kobiet rozpala ogień przy ganku, żeby zagrzać wodę na herbatę z mlekiem.

W końcu zjawiają się Asha i Bikahji na motocyklu. Asha w liliowym sari siedzi bokiem. Witamy się przed domem. Asha jest zaskoczona. Myślała, że wiele czasu upłynie, zanim znów mnie zobaczy! Ale bardzo się cieszy. Patrzę na nią z podziwem. Moja siostra. Nie mogę sobie wyobrazić, że w tak pięk-

58

nym sari pracuje w polu. Ciągle zaskakuje mnie kontrast między elegancją hinduskich kobiet a ich stylem życia.

Siadamy na ganku i pijemy herbatę. Poznaję teściową Ashy i chwilę rozmawiam z siostrzeńcami przy nieodzownej pomocy Francisa. Potem Asha i jej mąż wsiadają do dżi-pa i wszyscy razem udajemy się w podróż do Shirdi, aby spotkać się z Sakubai.

Mijamy świątynię Sai Baby i wjeżdżamy na wąską drogę prowadzącą na przedmieścia, do miejsca zwanego Nandur-khi. Hari wskazuje dom i zatrzymujemy się. Dom jest z surowej cegły, maleńki, podobny do domu Ashy, z dachem z ura-litu i cementową podłogą. Sakubai i jej córka Suman wychodzą nam na spotkanie, a raczej zobaczyć, co się dzieje i z kim pojawił się Hari. Nie odzywają się. Widać, że jesteśmy bardzo daleko od kultury śródziemnomorskiej. Tu wszyscy raczej skrywają emocje. Ale spojrzenie i wyraz twarzy mówią wszystko! Sakubai od razu wie, kim jestem. I pierwsze, o co prosi Francisa, to żeby przetłumaczył, że ta wizyta jest dla niej wielkim darem. Mówi to, ściskając moją dłoń. Było jej bardzo przykro, kiedy dowiedziała się, że wyjechałam od Meherkhambów w Kolpewadi i nie mogła się ze mną zobaczyć. Nie wiem, ile lat ma Sakubai, ale pewnie jest dużo młodsza, niż wskazywałby wygląd. Ma na sobie bladoróżowe sari, a pod spodem liliową bluzkę. Nosi okulary i mnóstwo szklanych bransoletek na obu nadgarstkach. Patrzy na mnie w szczególny sposób. Niemożliwe, żeby mnie poznawała, ostatnio widziała mnie, kiedy miałam kilka miesięcy. Ale wyczuwam, że w mojej twarzy dostrzega rysy Sitabai i Radhu, moich rodziców. I na to we mnie patrzy, tego szuka - szuka ich.

59

Siadamy we trzy na łóżku w jedynym pokoju. Oprócz łóżka stoją tu tylko dwa białe plastikowe krzesła, jest też wieszak, na którym wisi kilka par spodni, dwie koszule i turkusowe sari. Nad łóżkiem girlandy z pomarańczowych kwiatów, a obok mnóstwo siana. Hari siada na podłodze, obok tuzina osób, które zgromadziły się w pokoju. To synowie i córki Hariego i Sa-kubai, wszyscy bardzo poważni i milczący. Sakubai ujmuje moje ręce, dotyka twarzy, przygląda mi się. Płacze.

- Kobieta, która karmiła piersią nie swoje dziecko, pamięta je zawsze - mówi, ocierając łzy rąbkiem sari.

Zadaję jej tysiące pytań, a ona odpowiada, nie zastanawiając się ani sekundy. W jej pamięci wszystko jest s'wieże, jakby wydarzyło się wczoraj. Moja matka Sitabai była jej macochą, drugą żoną jej ojca, który również był moim ojcem. Dzieci mężczyzny, który ponownie się żeni, mają nowej żonie okazywać szacunek, zarówno w sposobie odnoszenia się do niej, jak i w gestach. Sitabai poprosiła pasierbice, aby traktowały ją bez formalizmów. Była tylko o kilka lat młodsza od Sakubai. I bardzo się zaprzyjaźniły. Dzieliły wszystkie swoje radości i troski. Gdy Sakubai urodziła Balu, zdrowie Sitabai bardzo się pogorszyło. Ja miałam wtedy trzy miesiące.

Liczby i lata tańczą mi w głowie. Wydaje mi się, że poza Anną żadna z obecnych tu osób nie zna dokładnie dnia ani roku swoich urodzin.

Sitabai zawieziono do lekarza w Kolpewadi, ale była już tak chora, że nie można było nic dla niej zrobić. Problemy z astmą nasiliły się, miała ogromne trudnos'ci z oddychaniem, dusiła się. Nigdy dokładnie się nie dowiem, co jej dolegało ani na co umarła.

- Umarła w swoim domu w Shaha - mówi Sakubai. -Siedziałam przy niej na łóżku i do końca głaskałam ją po głowie.

60

Wszyscy płaczemy. Sakubai ściska moją rękę. Trzydzieści pięć lat po śmierci przyjaciółki, mojej matki, płacze, dając wyraz uczuciu, które mnie poraża. Sięgam po rąbek jej sari, a ona zdejmuje okulary i pozwala mi otrzeć łzy. Łkając, mówi mi, że podczas jednego z ich ostatnich spotkań długo rozmawiały. Sitabai powiedziała jej, że wie, że wkrótce odejdzie, i prosiła, żeby zajęła się mną, żeby nie dała mi umrzeć.

- Obiecałam jej, że się tobą zaopiekuję, że nie pozwolę ci umrzeć.

Moja matka została skremowana na palenisku w Shaha, a jej prochy rozrzucone na polach. Asha wyjaśnia, że już tam razem byłyśmy i pokazała mi to miejsce i wioskę.

Tego samego dnia, kiedy zmarła Sitabai, Hari i Sakubai zabrali mnie do swojego domu w Ujani. Radhu nie miał pojęcia, co zrobić z kilkumiesięcznym niemowlakiem, którego można karmić tylko piersią. Cztery kilometry dzielące Shaha od Ujani przemierzyli pieszo. Sakubai niosła mnie na rękach, jednocześnie karmiąc, a Hari niósł małego Balu, który miał ze dwa miesiące. Dla Sakubai zawsze było oczywiste, że jeśli Sitabai umrze, ona zajmie się jej najmłodszymi córkami. O to poprosiła ją przyjaciółka. Po Ashę poszli następnego dnia, ale mieszkała trochę tu, trochę tam. Mną opiekowali się przez trzy miesiące. Uzgodnili to z Radhu - mała Usha zostanie u nich, dopóki nie będą mieć pewności, że przeżyje, a może i na zawsze. Hari i Sakubai byU o wiele młodsi od Radhu i mieli więcej energii, żeby zaopiekować się dziećmi.

W ciągu kilku miesięcy, które spędziłam w domu Sakubai, przywykła do myśli, że urodziły jej się bliźnięta; karmiła nas oboje i traktowała jednakowo. Hari dbał, by jego żona jadła wszystko, co potrzeba, żeby miała wystarczająco mleka dla dwóch maleństw.

61

-1 nie pozwalałem jej pracować. Chciałem, żeby dobrze je wychowała i nie przemęczała się - wyjas'nia.

Ale pewnego dnia ojciec Hariego, Kasinath Jagtap, zakazał Sakubai dalszego karmienia mnie. Powiedział, że to Balu jest ich prawdziwym dzieckiem, a w dodatku jako chłopiec jest ważniejszy. Sakubai nie będzie miała dość mleka dla obojga i ryzykuje życie dziecka, które tak naprawdę się liczy. Zarówno Hari, jak i Sakubai starali się przekonać Ka-sinatha, że małemu Balu nic nie grozi. On jednak był nieugięty. Hari tłumaczy mi, że jego ojciec nie znosił żadnego sprzeciwu i wszystkim narzucał swoje zdanie. Gdyby nie on, adoptowaliby mnie i staliby się moimi rodzicami na zawsze.

Hari siedzi na podłodze u stóp łóżka, na którym siedzimy my - trzy siostry, i płacze. To ja jestem dziewczynką, która mogła być jego córką. Która była nią przez kilka miesięcy. Ociera łzy i stwierdza z przekonaniem, że dzięki jego ojcu spotkało mnie lepsze życie. Wtedy bardzo go bolało, że musiał mnie oddać. Ale teraz jest zadowolony.

- Gdyby nie on, teraz żyłabyś tak jak my. A na pewno żyjesz o wiele lepiej i dlatego się cieszę.

Wzrusza mnie, że prosty człowiek, który żyje na krańcu świata,-bez dostępu do wiadomości, gazet, telewizji, jest tak mocno przekonany, że życie, jakie wiodę, jest lepsze niż to, jakie on mógłby mi zapewnić. Teraz ja zaczynam płakać. To, co przeżywam i co czuję, jest w równym stopniu błogie, jak trudne do zaakceptowania. Jestem z ludźmi, którzy mogli być moimi rodzicami. Jestem bliżej matki niż kiedykolwiek. Sitabai i Sakubai były do siebie podobne, były prawie w jednym wieku, przyjaźniły się. Chcę na zawsze zapamiętać ciepło i dotyk dłoni Sakubai. Czuję się, jakbym zawisła pomiędzy przeszłością, o której mi opowiadają, a chwilą obecną. Jakby czas nie miał znaczenia. Trzymając za rękę

62

moją pierwszą przybraną matkę, moją siostrę, czuję się spokojna.

Posłuszni nakazowi ojca, Hari i Sakubai zaczęli się zastanawiać, co zrobić z małą Ushą, co zrobić ze mną. Radhu i Hari słyszeli o katechecie z Pathri, poszli więc do niego we dwóch. Radhu poprosił go o pomoc dla swoich dwóch małych córeczek - Ashy i Ushy. Chciał oddać je zakonnicom, które przyjeżdżały do Pathri co poniedziałek. Katecheta, ojciec Francisa, wysłuchał Radhu, a kilka dni później udał się do Shaha, aby zobaczyć Ashę i mnie. I wtedy uznał, że dla zakonnic opieka nad dwiema dziewczynkami byłaby zbytnim obciążeniem. Starsza, Asha, umiała już chodzić i mogła jeść wszystko. Mała, Usha, miała kilka miesięcy i była bardzo słaba. Trzeba było karmić ją mlekiem i starannie pielęgnować, bo inaczej nie przeżyłaby. Powiedział zakonnicom tylko o Ushy, o mnie.

Wszyscy uważnie słuchamy opowieści, nawet powietrze zamarło. Ani Francis, ani moja siostra nie znali tego szczegółu i są bardzo zmieszani. Wreszcie Asha przerywa milczenie. Stwierdza, że ojciec Francisa podjął słuszną decyzję, bo w przeciwnym wypadku ona nie mogłaby żyć z Bikhajim! Wszyscy wybuchamy śmiechem. Bikhaji patrzy z miłością na żonę.

W następny poniedziałek Radhu i Hari ponownie udali się do Pathri, tym razem ze mną na rękach. Poznali Martina de los Riosa i Nirmalę. Owszem, byli gotowi się mną zaopiekować, ale nie od razu - musieli poczekać na zgodę przełożonych. Kiedy otrzymaU pozwolenie, Sakubai i mój ojciec pojechali autobusem do Nasik. Dla Sakubai była to pierwsza

63

podróż do miasta. Przez całą drogę trzymała mnie na rękach, a mój ojciec niósł Balu. Sakubai karmiła nas na zmianę. Podróż trwała około czterech godzin. Do klasztoru Dev-Mata weszli przez bramę z kutego żelaza, która przetrwała do tej pory. Sakubai bardzo dobrze pamięta rozmowę Radhu z Nirmalą. Radhu chciał zostawić mnie tylko na jakiś czas i odebrać, gdy zacznę chodzić i będę mogła jeść wszystko. Ale Nirmala powiedziała mu, że to niemożliwe. Że jeśli zostawi tu dziewczynkę, to już na zawsze. Sakubai i Radhu spędzili noc w klasztorze, bo było już za późno na powrót. Następnego ranka Radhu podpisał kilka dokumentów. Podpisał, chociaż właściwie pisać nie umiał. Doszli z Nirmalą do porozumienia - zakonnice miały czasem przywieźć małą Ushę do wioski i regularnie informować go o córce.

Sakubai podała mnie Nirmali. Później Radhu, ona i malutki Balu wrócili autobusem do wioski.

- Co innego mogliśmy zrobić? Nie mieliśmy wyboru. Byliśmy biedni, nikt nie mógł się tobą zająć... Twoja matka pragnęła, żebyś przeżyła. Oddanie cię do klasztoru w Nasik było jedynym wyjściem.

Słucham Sakubai, myślę o Nirmali i przypominam sobie, że mówiła mi coś innego. Wiem, że nie można dokładnie wszystkiego spamiętać, ale te cząstki przeszłości, które odkrywam teraz, idealnie do wszystkiego pasują. Wiem, że dla Sakubai oddanie mnie było bardzo bolesne, na pewno więc dobrze pamięta tę chwilę. Najbardziej uspokaja mnie, że Asha nie była obecna przy oddawaniu mnie zakonnicom, jak wynikało z opowieści Margaret.

Trudno nam się rozstać. Sakubai nie przestaje opowiadać mi o matce. Mówi, że była bardzo dobrą kobietą, tolerancyjną, serdeczną, otwartą, najlepszą przyjaciółką, jaką

64

»

Asha ofiarowuje mi dwie fotografie, abym zabrała je do Barcelony i o niej nie zapomniała. Ma też salwar kameezy dla mnie i dla Anny. Do domu wchodzi kilka sąsiadek i upierają się, byśmy przymierzyły ubrania w kuchni. Zanoszą się przy tym od śmiechu i dowcipkują - niestety, nie rozumiemy z czego. Rozbierają nas i wciskają nas w salwar kameezy, w których jeszcze bardziej się pocimy.

Nadszedł moment odjazdu. Asha płacze. Idzie, trzymając mnie za rękę, aż do dżipa. Kiedy siedzę w samochodzie, już po pożegnaniach bez słów, uściskach i pocałunkach, ujmuje moją twarz w dłonie i odciska po obu stronach czerwoną kropkę, którą ma na czole. Gestem bardzo szybkim, dokładnym, który powtarza kilka razy. Savita żegna się ze mną w ten sam sposób. Muszę spytać, co oznacza ten gest.

Na zawsze zapamiętam dłoń Ashy na szybie samochodu i jej oczy pełne łez. Oczy przepełnione żalem, których spojrzenia nie mogę udźwignąć. Patrząc na nią, mogę wyobrazić sobie małą Ashę, Ashę, która została bez siostry prawie trzydzieści lat temu. Nie chcę, żeby to był ostatni obraz, jaki zachowam w pamięci. Wiem, że niedługo tu wrócę. Chcę ją jeszcze zobaczyć. Trzeba będzie wymyślić jakiś sposób komunikacji, bo nie możemy przez następne kilka lat nie wiedzieć nic o sobie. Proszę Francisa, aby jeszcze raz powtórzył, że wrócę, że nigdy jej nie zapomnę, że będę wysyłała wiadomości i żeby ona za jego pośrednictwem przekazywała informacje mnie. Cała wioska macha nam na pożegnanie, kilkoro dzieci biegnie za samochodem, kiedy ruszamy. Już nie mogę się oglądać. Również płaczę.

4 - Dwie twarze księżyca

49

Fakt, że obie nosimy to samo imię, wzbudza we mnie myśl o podwójnym życiu jednej osoby, o dwóch twarzach księżyca, dwóch stronach medalu, o lustrzanym odbiciu. Asha, która mieszka w Kolpewadi, mogłaby być Ashą, która mieszka w Barcelonie. A ja mogłabym być nią. Gdyby Ra-dhu uznał, że trudniej opiekować się dziewczynką kilkuletnią niż kilkumiesięczną, moje życie byłoby całkiem inne i pewnie bardzo podobne do tego, jakie wiedzie Asha. Może teraz miałabym czworo dzieci z mężem takim jak Bikhaji. A życie Ashy mogłoby być bardzo podobne do mojego. Może adoptowaliby ją moi rodzice i teraz ona byłaby Katalonką, a ja mówiłabym tylko jednym z dialektów marathi. A może byłaby Szwedką, Włoszką, Francuzką... Niewiadome nigdy się nie skończą i nie ma na nie odpowiedzi.

We wszystkich historiach adopcji jest jakiś element magii, losu, przeznaczenia - zgodnie z tym, w co wierzymy -który sprawia, że każda z nich jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Dziś po raz pierwszy zbliżyłam się do życia, które mogłoby być moim życiem, gdyby ojciec mnie nie oddał i nie zostałabym adoptowana. Byłam tak blisko, tak bardzo blisko, że widziałam się tutaj, żyjącą w Indiach.

Asha oznacza „nadzieję" i może moja siostra uchwyciła się tego imienia, aby i ona mogła zachować nadzieję.

Po powrocie do Nasik żegnamy się z Francisem i jego przyjacielem dziennikarzem, który musi szybko napisać artykuł, aby jutro mógł zostać opublikowany. Pomoc Francisa okazała się nieoceniona i zawsze będę mu ogromnie wdzięczna.

Znów jesteśmy w klasztorze Dev-Mata i przechodzimy przez ogród, który mnie wydaje się oazą spokoju. Nirmala i Merlyn witają nas z radością, spragnione opowieści o tym, co przeżyliśmy w Kolpewadi. Częstują nas herbatą i bisz-

50

koptami, które same upiekły. Nirmala jest szczęśliwa, że widzi mnie szczęśliwą, i teraz rozumie, jak ważne dla mnie było odtworzenie przeszłości.

Idziemy do Kaplicy Świętej Anny, która znajduje się w pobliżu klasztoru. To tu mnie ochrzczono. Towarzyszą nam Nirmala i Merlyn. Młody ksiądz - kiedy przyszliśmy, grał na podwórku w piłkę z gromadką dzieci - podaje nam rejestr, w którym znajduje się mój akt chrztu. To ogromna księga i widziałam ją już przed kilku laty, kiedy tu dotarłam. Ale zadowoliłam się tym, że ojciec Prakaast, który wtedy sprawował opiekę nad kaplicą, przeczytał mi informacje. Teraz sama pochylam się nad pożółkłymi stronicami pokrytymi starym angielskim pismem. Czytam kolejne rubryki. Numer chrztu: 776. Data: siódmy maja 1969 roku. Imiona: Asha Mary. Data urodzenia: siódmy listopada 1967 roku. Imię ojca: Radhu Kasinath Ghode-rao. Imię matki: Shevbai Ghoderao. Tu się zatrzymuję. Dlaczego napisano: Shevbai, skoro to nie ona była moją matką? W tamtych latach w tego rodzaju rejestrach figurowała tylko pierwsza żona mężczyzny. Prawdopodobnie z tej przyczyny Sitabai, moja biologiczna matka, nie pojawia się w żadnym miejscu. Do tej pory pamiętam wzruszenie, jakie mnie ogarnęło, kiedy po raz pierwszy przeczytałam imię Shevbai, myśląc, że tak miała na imię kobieta, która dała mi życie. W ciągu ostatnich lat myślałam nawet, że jeśli kiedyś będę miała córkę, dam jej na imię Shevbai. Teraz już wiem, że to nie She-vbai mnie urodziła. Ale urodziła moją przyrodnią siostrę Sa-kubai, która karmiła mnie, kiedy zmarła moja matka. Więc w pewien sposób również ona stanowi część mojego drzewa genealogicznego, wyjątkowego i pełnego niespodzianek.

Wracam do czytania aktu chrztu. Miejsce urodzenia: Sha-ha. Przebiega mnie dreszcz. Wszystkie części łamigłówki

51

pasują do siebie! Gdybym w 1995 roku nalegała, żeby samodzielnie przeczytać tę stronę księgi, znalazłabym nazwę mojej rodzinnej miejscowości i nie przeżyłabym ostatnich lat w przekonaniu, że urodziłam się w Nasik. Kończę przemierzanie rubryk stronicy. Zawód ojca: rolnik. Rodzice chrzestni: Stanislaus GonzaWes (Nirmala wyjaśnia, że to był ojciec Meeny, jednej z zakonnic Dev-Mata) i Maria Angela Diaz (kuzynka Nirmali). Kapłan: Martin de los Rios. Oddycham z ulgą. Wygląda na to, że teraz wszystko przyjęło ostateczne kształty i już nie ma miejsca na pomyłki.

Dzień się kończy, obejmuję Nirmalę po raz ostatni. Płacze, wszyscy płaczemy. Nie wiem, co jej powiedzieć, nie wiem nawet, czy umiałam znaleźć odpowiednie słowa podziękowania. Za to, że poprosiła Francisa, by dowiedział się wszystkiego o mojej przeszłości. Za to, że pomogła mi odnaleźć siostrę. Ale przede wszystkim za to, że spełniła prośbę Radhu i ojca Francisa i zajmowała się mną przez kilka lat w Dev-Mata, a później nalegała, aby przeniesiono mnie do Regina Pacis w Bombaju, abym mogła zdobyć wykształcenie. Wiedziała, że jeśli wyśle mnie do Bombaju, będę miała większe szanse na lepszą przyszłość. Tyle ważnych rzeczy w moim życiu stało się dzięki kobiecie, którą teraz przytulam!

Nirmala zostaje z Merlyn, dopiero jutro wraca do Bombaju, gdzie teraz przebywa. Narzeka na zdrowie, ale jest silna i mam nadzieję, że zobaczę ją jeszcze wiele razy. Wychodzę z klasztornego dziedzińca przez żelazną bramę, zalana łzami i z głębokim poczuciem wdzięczności, przekonana, że tutaj też zawsze będzie mój dom. Merlyn powiedziała mi to jako nowa przełożona zakonu. Wierzę jej.

52

Kiedy dojeżdżamy do hotelu na przedmieściach Nasik, zapada zmierzch. W recepcji pytają mnie, czy jestem Ashą Ghoderao. Po raz pierwszy ktoś zadaje mi takie pytanie i robi to na mnie piorunujące wrażenie.

- Tak, to ja. O co chodzi?

Jeden z recepcjonistów podaje mi arkusz, na którym zapisuje się wiadomości dla gości hotelowych. Dzwonił ktoś, pytając o Ashę Ghoderao. Od tej pory zaczynają się telefony od kuzynów i różnych krewnych mieszkających w Nasik, którzy dowiedzieli się, że zatrzymałam się w tym hotelu, i znają już wszystkie szczegóły spotkania dwóch Ash. Zarówno ich, jak i mój angielski są kulawe, a rozmowy nie mogą ciągnąć się w nieskończoność. Jeden podaje mi adres mailowy, abym do niego pisała, inny prosi, żebym odwiedziła go jutro, bo jego rodzina chce mnie poznać... Odpowiadam wszystkim, że wkrótce wracam do Bombaju, a stamtąd do Barcelony. Nie rozumieją. Skoro już odnalazłam rodzinę, po co chcę wracać do Barcelony? Uświadamiam sobie, że wielu z nich sądzi, że to, iż musiałam mieszkać z dala od Indii, jest ogromnym nieszczęściem. We mnie nadal kłębią się sprzeczne uczucia: wiem, że jestem stąd i chciałabym lepiej poznać ten kraj, ale jestem Europejką i bardzo trudno byłoby mi się przystosować.

To nie był sen. Budzę się w Nasik i zdaję sobie sprawę, że wszystko, co wczoraj przeżyłam, zdarzyło się naprawdę. Asha i Usha, dwie Ashe, spotkałyśmy się po wielu latach kroczenia różnymi ścieżkami, które przeznaczył nam los. Pracownicy hotelu witają mnie promiennymi uśmiechami. W gazecie „Sakal" ukazał się artykuł Vinoda Bedarkara o dwóch Ashach z naszym kolorowym zdjęciem na pierwszej stronie. Tysiące czytelników poznają naszą historię.

53

Artykuł o naszym spotkaniu krąży po stanie Maharashtra, natomiast gazety anglojęzyczne informują o rozmowach między hindusami a muzułmanami na temat odbudowy świątyni, o zaskakującym rozwoju wyższej klasy hinduskiej, o s'mierci setek osób w nocnej katastrofie pociągu jadącego z Karwaru do Bombaju, o konsekwencjach marcowej inwazji na Irak. „Inwazja" - tego słowa używają. Wśród informacji z całego świata znajdują się dwie strony ogłoszeń rodziców szukających idealnych mężów i żon dla swoich córek i synów. Zaskakuje mnie fakt, że najbardziej poszukiwani są NRI {non-resident indians), Hindusi, którzy nie mieszkają w Indiach. Indie to kraj ogromnych kontrastów; ludzie niezmiernie bogaci i o zachodnim sposobie myślenia mieszkają nieopodal tych, którzy nie mają praktycznie nic. Kraj postępu, który ma wielkich intelektualistów, największy przemysł kinematograficzny na świecie, a mimo wszystko nadal rządzi się zwyczajami kast, a małżeństwa uzgadniane są przez rodziców.

Zostawiam inne gazety i zabieram „Sakal". Dziwnie się czuję, widząc nasze zdjęcie na pierwszej stronie. Proszę, aby przetłumaczyli mi tekst, i śmiać mi się chce, kiedy po raz kolejny słucham opowieści.

Po śniadaniu idę się przejść po centrum Nasik i kupuję kilka egzemplarzy „Sakal" w maleńkim ulicznym kiosku. Obok przechodzi wielki słoń; daję mu parę monet, które chwyta trąbą i podaje właścicielowi siedzącemu na jego grzbiecie. To niedzielna rozrywka uliczna. Spaceruję po mostach i wąskich zaułkach. Czuję się jak u siebie. Nasik mogłoby być moim miastem. A właściwie -jest moim miastem.

Sitahi i Sakubai

ad spotkania z Ashą minęło kilka dni. Straciłam poczucie czasu, wydaje mi się, że upłynęło go o wiele więcej. W Indiach czas płynie inaczej, tak jakby ulatniał się w dziwny sposób. Nie wiem również, co czuję, bardzo trudno to opisać. Nie zadałam Ashy tylu pytań! Wszystko stało się za szybko, muszę ponownie się z nią spotkać. Muszę dowiedzieć się od niej więcej. Przypuszczam, że i ona ma do mnie mnóstwo pytań.

Proszę Francisa, aby pomógł mi jeszcze raz. Potrzebuję go jako tłumacza, bo chcę zbadać moją historię dokładniej, odnaleźć te małe fragmenty, których brakuje, bym mogła w pełni zrozumieć, co wydarzyło się w mojej rodzinie. Francis zgadza się bez namysłu. Prosi dyrektorkę szkoły, w której pracuje, aby pozwoUła mu na kolejny objazd wiosek. Tym razem już bez kamer, tylko z Anną i ze mną, w innym wynajętym dżipie. Nowy kierowca nazywa się Kumar.

Wyjeżdżamy do Kolpewadi wczesnym rankiem. Nikt nie wie, że się tam wybieramy. Jest gorąco. Kierowca zręcznie

55

wymija ciężarówki, rowery, psy i niezliczone dziury w szosie.

- Gdybyśmy uprzedzili o twoim przyjeździe, czekałoby na ciebie co najmniej pięćset osób - uznał Francis. - Zwłaszcza po artykule w „Sakal", który bardzo wzruszył czytelników.

Dlatego nic nikomu nie powiedzieliśmy. Chcę spotkać się tylko z Ashą!

Opowiadamy sobie różne historie, aż nagle Francis mówi, że niedaleko znajduje się dom Sakubai, która mnie wykar-miła, kiedy zmarła moja matka.

- To ona jeszcze żyje?

- Jasne, i w dodatku bardzo się oburzyła, że nikt jej nie powiadomił o twojej wizycie!

Proszę Kumara, żeby skręcił w piaszczystą drogę prowadzącą do Ujani. Tak nazywa się wioska, w której mieszka Sakubai.

Zatrzymujemy dżipa i Francis, Anna i ja idziemy do domku ze słomianą strzechą, który stoi samotnie w szczerym polu. Wśród sadzonek bąjra (to rodzaj kukurydzy, węższej niż ta, którą znamy) widać starszego mężczyznę ubranego na biało, który wyrywa chwasty. Francis wyjaśnia mi, że to Hari Jagtap, mąż Sakubai. Podchodzimy do niego. Hari przypatruje się nam i czeka. Kiedy Francis nas przedstawia, nie potrafi ukryć przejęcia. Z bliska jego koszula i spodnie nie są już tak białe, jak wydawały się z daleka. Ma bardzo ciemną karnację i wygląda na starca, choć ma nie więcej niż sześćdziesiąt lat.

Hari mówi, że Sakubai nie ma w domu. Najpierw zrozumieliśmy, że jest w szpitalu w Shridi z powodu problemów z oddychaniem. Później okazuje się, że jest w wiosce na przedmieściach Shirdi, w domu jednej z córek, bo cierpi na ciężką astmę i potrzebuje leczenia. Codziennie chodzi do

56

szpitala i musi mieszkać w pobliżu. Postanawiamy ją odwiedzić. Hari chce nam towarzyszyć. Nie zamyka drzwi ani nic ze sobą nie zabiera, opuszcza tylko podwinięte rękawy koszuli. Bierze mnie za rękę i idziemy przez pole do dżipa zaparkowanego na piaszczystej drodze. Czuję skórę jego dłoni, szorstką i suchą, i wiem, że ten człowiek czuje do mnie coś wyjątkowego.

Jedziemy do Kolpewadi zobaczyć się z Ashą, a stamtąd z nią pojedziemy odwiedzić Sakubai. Droga z Ujani do Kolpewadi upływa nam na rozmowie. Francis tłumaczy wszystkie pytania i odpowiedzi. Hari ma doskonałą pamięć. Powrót ścieżkami życia trzydzieści kilka lat wstecz nie stanowi dla niego najmniejszego problemu. Pamięta doskonale, jak Sakubai karmiła mnie wraz z ich synkiem Balu.

/Pytam go, jaki był mój ojciec, co o nim wie. Wydaje mi się/ że Hari wie wszystko, bo zastanawia się, od czego zacząć. Opowiada, że Radhu nie był bogaty, ale mógł wyżywić cał^ rodzinę. Miał trochę ziemi, kilka krów i wołów oraz konja. Zarówno on, jak i mój dziadek Kasinath Ghoderao bardzo lubili konie. Ghoderao znaczy „jeździec".

Z pierwszą żoną, Shevbai, Radhu miał pięcioro dzieci. Hari nie mówi tego w ten sposób. Tak jak wszyscy tutaj, wymienia synów i córki osobno. Więc Radhu miał jednego syna i cztery córki. Synów zawsze wymienia się w pierwszej kolejności, choćby byli najmłodsi. Syn miał na imię Janar-dan. Dziewczynki: Kamla, Vimal, Sakubai i Yamuna. Janar-dan był trzeci z kolei, Sakubai czwarta. Radhu uprawiał ziemię razem z synem, ale gdy Janardan wpadł w alkoholizm i nie pracował tyle, ile było trzeba, sam ze wszystkim nie mógł sobie dać rady. Janardan sprzedawał ziemię po kawałku, aż w końcu stracili ją całą. Hari twierdzi, że mój ojciec umarł w Shaha, w tym samym domu co matka. Ją, Sitabai, również doskonale pamięta. Miała skórę bielszą niż ja i była

57

około trzydziestu lat młodsza od ojca. Pobrali się, kiedy miała dwadzieścia lat. Mieli dwóch synów i trzy córki. Najstarsza była Matura. Chłopcy, Dingar i Ananda, zmarli w dzieciństwie. A później urodziłyśmy się Asha i ja.

Docieramy do Kolpewadi. W rzece, pod mostem, kobiety piorą ubrania. Uderza ogromna liczba rowerów i maleńkich warsztatów krawieckich. Kobiety szyją na czarnych maszynach, obserwując, kto przyjeżdża i wyjeżdża z miasteczka. Poznaję każdy szczegół po drodze do ulicy, przy której mieszka rodzina Meherkhambów. Dziś nie pada i wszystko jest skąpane w słońcu. Nie ma ruchu, nikt na nas nie czeka.

Nagle rozlega się krzyk:

- Maushil Maushil

To Savita, która dostrzegła mnie pierwsza i biegnie na spotkanie. Ubrana w żółte sari, moim zdaniem bardzo eleganckie, choć dziewczyna zajmowała się pracami w domu, bo ma mokre ręce. Maushi znaczy „ciocia".

Przedstawia mi Sheetal, starszą siostrzenicę, która właśnie wczoraj przyjechała z córkami na dwa dni. Rahul również jest w pobUżu, bo dziś nie poszedł do szkoły. Ale nikogo więcej nie ma. Asha jest w polu, Bikhaji w fabryce, Bau-saheb w szkole. Siadamy na plastikowych krzesłach na ganku. Zaczynają pojawiać się sąsiadki, którym ciekawość nie daje spokoju. Bardzo się cieszą, że znów nas widzą. Jedna z kobiet rozpala ogień przy ganku, żeby zagrzać wodę na herbatę z mlekiem.

W końcu zjawiają się Asha i Bikahji na motocyklu. Asha w liliowym sari siedzi bokiem. Witamy się przed domem. Asha jest zaskoczona. Myślała, że wiele czasu upłynie, zanim znów mnie zobaczy! Ale bardzo się cieszy. Patrzę na nią z podziwem. Moja siostra. Nie mogę sobie wyobrazić, że w tak pięk-

58

nym sari pracuje w polu. Ciągle zaskakuje mnie kontrast między elegancją hinduskich kobiet a ich stylem życia.

Siadamy na ganku i pijemy herbatę. Poznaję teściową Ashy i chwilę rozmawiam z siostrzeńcami przy nieodzownej pomocy Francisa. Potem Asha i jej mąż wsiadają do dżi-pa i wszyscy razem udajemy się w podróż do Shirdi, aby spotkać się z Sakubai.

/Mijamy świątynię Sai Baby i wjeżdżamy na wąską drogę prowadzącą na przedmieścia, do miejsca zwanego Nandur-]фп. Hari wskazuje dom i zatrzymujemy się. Dom jest z surowej cegły, maleńki, podobny do domu Ashy, z dachem z ura-lira i cementową podłogą. Sakubai i jej córka Suman wychodzą nam na spotkanie, a raczej zobaczyć, co się dzieje i z kim pojawił się Hari. Nie odzywają się. Widać, że jesteśmy bardzo daleko od kultury śródziemnomorskiej. Tu wszyscy raczej skrywają emocje. Ale spojrzenie i wyraz twarzy mówią wszystko! Sakubai od razu wie, kim jestem. I pierwsze, o co prosi Francisa, to żeby przetłumaczył, że ta wizyta jest dla niej wielkim darem. Mówi to, ściskając moją dłoń. Było jej bardzo przykro, kiedy dowiedziała się, że wyjechałam od Meherkhambów w Kolpewadi i nie mogła się ze mną zobaczyć. Nie wiem, ile lat ma Sakubai, ale pewnie jest dużo młodsza, niż wskazywałby wygląd. Ma na sobie bladoróżowe sari, a pod spodem liliową bluzkę. Nosi okulary i mnóstwo szklanych bransoletek na obu nadgarstkach. Patrzy na mnie w szczególny sposób. Niemożliwe, żeby mnie poznawała, ostatnio widziała mnie, kiedy miałam kilka miesięcy. Ale wyczuwam, że w mojej twarzy dostrzega rysy Sitabai i Radhu, moich rodziców. I na to we mnie patrzy, tego szuka - szuka ich.

59

Siadamy we trzy na łóżku w jedynym pokoju. Oprócz łóżka stoją tu tylko dwa białe plastikowe krzesła, jest też wieszak, na którym wisi kilka par spodni, dwie koszule i turkusowe sari. Nad łóżkiem girlandy z pomarańczowych kwiatów, a obok mnóstwo siana. Hari siada na podłodze, obok tuzina osób, które zgromadziły się w pokoju. To synowie i córki Hariego i Sakubai, wszyscy bardzo poważni i milczący. Sakubai ujmuje moje ręce, dotyka twarzy, przygląda mi się. Płacze.

- Kobieta, która karmiła piersią nie swoje dziecko, pamięta je zawsze - mówi, ocierając łzy rąbkiem sari.

Zadaję jej tysiące pytań, a ona odpowiada, nie zastanawiając się ani sekundy. W jej pamięci wszystko jest świeże, jakby wydarzyło się wczoraj. Moja matka Sitabai była jej macochą, drugą żoną jej ojca, który również był moim ojcem. Dzieci mężczyzny, który ponownie się żeni, mają nowej żonie okazywać szacunek, zarówno w sposobie odnoszenia się do niej, jak i w gestach. Sitabai poprosiła pasierbice, aby traktowały ją bez formalizmów. Była tylko o kilka lat młodsza od Sakubai. I bardzo się zaprzyjaźniły. Dzieliły wszystkie swoje rados'ci i troski. Gdy Sakubai urodziła Balu, zdrowie Sitabai bardzo się pogorszyło. Ja miałam wtedy trzy miesiące.

Liczby i lata tańczą mi w głowie. Wydaje mi się, że poza Anną żadna z obecnych tu osób nie zna dokładnie dnia ani roku swoich urodzin.

Sitabai zawieziono do lekarza w Kolpewadi, ale była już tak chora, że nie można było nic dla niej zrobić. Problemy z astmą nasiliły się, miała ogromne trudności z oddychaniem, dusiła się. Nigdy dokładnie się nie dowiem, co jej dolegało ani na co umarła.

- Umarła w swoim domu w Shaha - mówi Sakubai. -Siedziałam przy niej na łóżku i do końca głaskałam ją po głowie.

60

Wszyscy płaczemy. Sakubai ściska moją rękę. Trzydzieści pięć lat po śmierci przyjaciółki, mojej matki, płacze, dając wyraz uczuciu, które mnie poraża. Sięgam po rąbek jej sari, a ona zdejmuje okulary i pozwala mi otrzeć łzy. Łkając, mówi mi, że podczas jednego z ich ostatnich spotkań długo ro/zmawiały. Sitabai powiedziała jej, że wie, że wkrótce odejdzie, i prosiła, żeby zajęła się mną, żeby nie dała mi umrzeć.

- Obiecałam jej, że się tobą zaopiekuję, że nie pozwolę c\ umrzeć.

\ Moja matka została skremowana na palenisku w Shaha, a jej prochy rozrzucone na polach. Asha wyjaśnia, że już tam razem byłyśmy i pokazała mi to miejsce i wioskę.

Tego samego dnia, kiedy zmarła Sitabai, Hari i Sakubai zabrali mnie do swojego domu w Ujani. Radhu nie miał pojęcia, co zrobić z kilkumiesięcznym niemowlakiem, którego można karmić tylko piersią. Cztery kilometry dzielące Shaha od Ujani przemierzyli pieszo. Sakubai niosła mnie na rękach, jednocześnie karmiąc, a Hari niósł małego Balu, który miał ze dwa miesiące. Dla Sakubai zawsze było oczywiste, że jeśli Sitabai umrze, ona zajmie się jej najmłodszymi córkami. O to poprosiła ją przyjaciółka. Po Ashę poszli następnego dnia, ale mieszkała trochę tu, trochę tam. Mną opiekowali się przez trzy miesiące. Uzgodnili to z Radhu - mała Usha zostanie u nich, dopóki nie będą mieć pewności, że przeżyje, a może i na zawsze. Hari i Sakubai byli o wiele młodsi od Radhu i mieli więcej energii, żeby zaopiekować się dziećmi.

W ciągu kilku miesięcy, które spędziłam w domu Sakubai, przywykła do myśli, że urodziły jej się bliźnięta; karmiła nas oboje i traktowała jednakowo. Hari dbał, by jego żona jadła wszystko, co potrzeba, żeby miała wystarczająco mleka dla dwóch maleństw.

61

-1 nie pozwalałem jej pracować. Chciałem, żeby dobrze je wychowała i nie przemęczała się - wyjaśnia.

Ale pewnego dnia ojciec Hariego, Kasinath Jagtap, zakazał Sakubai dalszego karmienia mnie. Powiedział, że to Balu jest ich prawdziwym dzieckiem, kw dodatku jako chłopiec jest ważniejszy. Sakubai nie będzie^miała dość mleka dla obojga i ryzykuje życie dziecka, które tak naprawdę się liczy. Zarówno Hari, jak i Sakubai starali się przekonać Ka-sinatha, że małemu Balu nic nie grozi. On jednak był nieugięty. Hari tłumaczy mi, że jego ojciec nie znosił żadnego sprzeciwu i wszystkim narzucał swoje zdanie. Gdyby nie on, adoptowaliby mnie i staliby się moimi rodzicami na zawsze.

Hari siedzi na podłodze u stóp łóżka, na którym siedzimy my - trzy siostry, i płacze. To ja jestem dziewczynką, która mogła być jego córką. Która była nią przez kilka miesięcy. Ociera łzy i stwierdza z przekonaniem, że dzięki jego ojcu spotkało mnie lepsze życie. Wtedy bardzo go bolało, że musiał mnie oddać. Ale teraz jest zadowolony.

- Gdyby nie on, teraz żyłabyś tak jak my. A na pewno żyjesz o wiele lepiej i dlatego się cieszę.

Wzrusza mnie, że prosty człowiek, który żyje na krańcu świata, bez dostępu do wiadomości, gazet, telewizji, jest tak mocno przekonany, że życie, jakie wiodę, jest lepsze niż to, jakie on mógłby mi zapewnić. Teraz ja zaczynam płakać. To, co przeżywam i co czuję, jest w równym stopniu błogie, jak trudne do zaakceptowania. Jestem z ludźmi, którzy mogli być moimi rodzicami. Jestem bliżej matki niż kiedykolwiek. Sitabai i Sakubai były do siebie podobne, były prawie w jednym wieku, przyjaźniły się. Chcę na zawsze zapamiętać ciepło i dotyk dłoni Sakubai. Czuję się, jakbym zawisła pomiędzy przeszłością, o której mi opowiadają, a chwilą obecną. Jakby czas nie miał znaczenia. Trzymając za rękę

62

moją pierwszą przybraną matkę, moją siostrę, czuję się spokojna.

Posłuszni nakazowi ojca, Hari i Sakubai zaczęli się zastanawiać, co zrobić z małą Ushą, co zrobić ze mną. Radhu i Hari słyszeli o katechecie z Pathri, poszli więc do niego we dwóch. Radhu poprosił go o pomoc dla swoich dwóch małych córeczek - Ashy i Ushy. Chciał oddać je zakonnicom, które przyjeżdżały do Pathri co poniedziałek. Katecheta, ojciec Francisa, wysłuchał Radhu, a kilka dni później udał się do Shaha, aby zobaczyć Ashę i mnie. I wtedy uznał, że dla zakonnic opieka nad dwiema dziewczynkami byłaby zbytnim obciążeniem. Starsza, Asha, umiała już chodzić i mogła jeść wszystko. Mała, Usha, miała kilka miesięcy i była bardzo słaba. Trzeba było karmić ją mlekiem i starannie pielęgnować, bo inaczej nie przeżyłaby. Powiedział zakonnicom tylko o Ushy, o mnie.

Wszyscy uważnie słuchamy opowieści, nawet powietrze zamarło. Ani Francis, ani moja siostra nie znali tego szczegółu i są bardzo zmieszani. Wreszcie Asha przerywa milczenie. Stwierdza, że ojciec Francisa podjął słuszną decyzję, bo w przeciwnym wypadku ona nie mogłaby żyć z Bikhajim! Wszyscy wybuchamy śmiechem. Bikhaji patrzy z miłością na żonę.

W następny poniedziałek Radhu i Hari ponownie udali się do Pathri, tym razem ze mną na rękach. Poznali Martina de los Riosa i Nirmalę. Owszem, byli gotowi się mną zaopiekować, ale nie od razu - musieli poczekać na zgodę przełożonych. Kiedy otrzymali pozwolenie, Sakubai i mój ojciec pojechali autobusem do Nasik. Dla Sakubai była to pierwsza

63

podróż do miasta. Przez całą drogę trzymała mnie na rękach, a rnój ojciec niósł Balu. Sakubai karmiła nas na zmianę. Podróż trwała około czterech godzin. Do klasztoru Dev-Mata weszli przez bramę z kutego żelaza, która przetrwała do tej pory. Sakubai bardzo dobrze pamięta rozmowę Radhu z Nirmalą. Radhu chciał zostawić mnie tylko na jakiś czas i odebrać, gdy zacznę chodzić i będę mogła jeść wszystko. Ale Nirmala powiedziała mu, że to niemożliwe. Że jeśli zostawi tu dziewczynkę, to już na zawsze. Sakubai i Radhu spędzili noc w klasztorze, bo było już za późno na powrót. Następnego ranka Radhu podpisał kilka dokumentów. Podpisał, chociaż właściwie pisać nie umiał. Doszli z Nirmalą do porozumienia - zakonnice miały czasem przywieźć małą Ushę do wioski i regularnie informować go o córce.

Sakubai podała mnie Nirmali. Później Radhu, ona i malutki Balu wrócili autobusem do wioski.

- Co innego mogliśmy zrobić? Nie mieliśmy wyboru. Byliśmy biedni, nikt nie mógł się tobą zająć... Twoja matka pragnęła, żebyś przeżyła. Oddanie cię do klasztoru w Nasik było jedynym wyjściem.

Słucham Sakubai, myślę o Nirmali i przypominam sobie, że mówiła mi coś innego. Wiem, że nie można dokładnie wszystkiego spamiętać, ale te cząstki przeszłości, które odkrywam teraz, idealnie do wszystkiego pasują. Wiem, że dla Sakubai oddanie mnie było bardzo bolesne, na pewno więc dobrze pamięta tę chwilę. Najbardziej uspokaja mnie, że Asha nie była obecna przy oddawaniu mnie zakonnicom, jak wynikało z opowieści Margaret.

Trudno nam się rozstać. Sakubai nie przestaje opowiadać mi o matce. Mówi, że była bardzo dobrą kobietą, tolerancyjną, serdeczną, otwartą, najlepszą przyjaciółką, jaką

64

kiedykolwiek miała. Zawsze chodziła ubrana w sari i było jej do twarzy we wszystkich kolorach. Nie jadła mięsa, a jedyną jej praktyką religijną był ekadashi; niektórzy Hindusi nadal zachowują ten rytualny post jedenastego dnia po pełni księżyca i jedenastego dnia po nowiu, aby oczyścić się przed bogami.

Wychodzimy z domu i objęte idziemy do samochodu, ciesząc się ostatnimi minutami spotkania. Będąc przy Sakubai, jestem najbliżej mojej matki.

Pytam o Balu, mojego mlecznego brata. Okazuje się, że jemu powiodło się najlepiej. Sakubai i Hari mieli sześcioro dzieci, czterech synów i dwie córki. Balu, dragi z kolei, mieszka w Sinnar i prowadzi niewielką kantynę naprzeciwko fabryki, gdzie stołuje się około pięćdziesiąt osób dziennie. Kupił kawałek ziemi przed fabryką i tam wybudował dom. Bardzo dobrze zarabia. Pracuje razem z żoną i jeszcze nie ma dzieci. Do Sinnar jest niedaleko, więc postanawiamy odwiedzić Balu.

Jest zaskoczony wizytą. Hari, który przyjechał z nami, zostanie u syna na noc. Pytam Balu, kiedy się urodził. Mówi, że w dokumentach ma wpisane trzeci lipca 1968 roku, ale datę tę wymyślił urzędnik, kiedy rodzice poszli zapisać go do szkoły.

W kantynie Balu pijemy herbatę i jemy pakoras. Wpatrując się w chmurę dymu unoszącą się z wielkiego komina fabryki, myślę, że ja zaszłam o wiele dalej niż on. Ale Balu jest szczęśliwy, a w oczach całej rodziny uchodzi za człowieka sukcesu.

Hishńa mojej siostry fl$hy

LjłNasik jest dziś piękna pogoda, ani siadu deszczu. Sie-f w dzimy z Ashą w ogrodzie klasztoru Dev-Mata. Wreszcie znalazłyśmy idealne miejsce, żeby spokojnie porozmawiać, opowiedzieć o naszym życiu. Merlyn służy nam za tłumacza. Zaprosiłam Ashę, żeby spędziła ze mną kilka dni w klasztorze. I teraz siedzimy na kamiennej ławce w ogrodzie, wśród kwiatów. Dziewczęta z internatu siedzą trochę dalej pod drzewami i powtarzają materiał do egzaminu.

- Nie możesz sobie wyobrazić - mówi Asha - ile dla mnie znaczy, że mam cię przy sobie! Przez tyle lat nie pamiętałam o tobie. Ale odkąd się pojawiłaś, nie przestaję o tobie myśleć, pamiętam każdą minutę, którą spędziłyśmy razem. Teraz siedzimy w ogrodzie klasztoru, w którym mieszkałaś jako dziecko i w którym mogłam mieszkać również ja. Wszystko wydaje mi się snem. Nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna, że spędzasz ze mną czas. Przypuszczam, że w twoim kraju jesteś bardzo zajęta. Cudownie być tu z tobą przez kilka dni. Nie pamiętam, kiedy spałam tak długo co tej nocy, w klasztorze,

w jednoosobowym pokoju i w łóżku z moskitierą! Od kiedy wyszłam za mąż, rzadko wyjeżdżam z wioski. Nigdy nie byłam daleko od Kolpewadi. A do wczoraj nigdy nie byłam na ghats w centrum Nasik! Zabawne, że właśnie tym mnie tam zawiozłaś, a przecież to ja tutaj mieszkam!

Kiedy moja siostra czuje się swobodnie, nie ma oporów przed mówieniem. Mam do niej wiele pytań. Wiem, że wszystko, co mi opowie, mogłoby być i moją historią. Ona jest drugą twarzą księżyca, drugą stroną mojego życia. Merlyn ledwo nadąża z tłumaczeniem, bo Asha mówi bardzo szybko.

- Tak bardzo chciałam jeszcze raz cię zobaczyć! Powiedziałam ci, że przez wiele lat o tobie nie myślałam. Moja rodzina, codzienne sprawy oddaUły cię z mojej pamięci. Przez pewien czas żyłam w przekonaniu, że mieszkasz w Goa. Wiedziałam, że wiele zakonnic z klasztoru w Nasik pochodzi z Goa. A Goa to było najodleglejsze miejsce jakie mogłam sobie wyobrazić. Raz, kiedy już byłam dorosła, dałam moje zdjęcie znajomemu kierowcy, który jeździł ciężarówką do Goa. Poprosiłam, żeby się rozejrzał, a jeśU zobaczy podobną kobietę, spytał ją, czy jest moją siostrą. Tylko to przyszło mi do głowy. Ale wrócił bez żadnych wieści. Nie mam pojęcia, gdzie jest twoje miasto, Barcelona. Powiedziałaś, że o wiele dalej niż Goa, że trzeba wielu godzin lotu samolotem. Ale nie mogę sobie tego wyobrazić. Teraz, kiedy zobaczę samolot, będę myśleć o tobie.

Asha patrzy na bramę wejściową do klasztoru. Przypuszczam, że wyobraża sobie tę samą scenę co ja - Sakubai i naszego ojca wchodzących przez tę bramę z maleńkim Balu i ze mną w ramionach...

- Byłam bardzo mała, kiedy ojciec oddał cię zakonnicom, nie pamiętam tego. Ale za to bardzo dobrze pamiętam dzień, kiedy przywieźli cię do Shaha. Miałam siedem lat. Byłam na

67

polu, kosiłam trawę z ojcem. Mówiłam na niego Baba albo Baba Radhu. Ktoś przybiegł po nas, wołając, że jesteś w wiosce. Miałaś ze trzy lata. Nie wiem, ile lat różnicy jest między nami. Dwa? Trzy? Cztery? Nie wiem, ile mam lat. Nigdzie nie jest to zapisane. Na początku płakałaś i krzyczałaś: sister! si-ster!, bo chciałaś wrócić z zakonnicami. Później się uspokoiłaś. Cała rodzina przyszła cię zobaczyć. Baba Radhu też płakał. Nie bardzo rozumiałam, co się dzieje. A teraz wiem, że to był dzień naszego pożegnania. Kilka dni później zawieziono cię do Bombaju. Poszliśmy do miejsca, gdzie skremowano naszą matkę, i wszyscy się modliliśmy. Usiadłyśmy też pod drzewem i zaśpiewałaś piosenkę. Ktoś zrobił nam zdjęcia, może jedna z zakonnic: Baba Radhu i jego dwie córeczki, ty i ja. Nigdy tych zdjęć nie widziałam. Spędziłyśmy razem może ze trzy godziny. Później zakonnice zabrały cię do dżipa.

Pytam, jakie było jej dzieciństwo. Ja doskonale pamiętam moje w Barcelonie - weekendy i wszystkie święta spędzane w Vilanova de Prades, wiosce mojego ojca, gdzie nauczyłam się jeździć na wrotkach, bawiłam się pierwszymi lalkami wspólnie z Fatimą...

- Nie za dobrze wspominam dzieciństwo. Baba Radhu i ja mieszkaliśmy z rodziną Janardana, jedynego syna, który został ojcu. Z pierwszego małżeństwa miał tylko jednego syna i cztery córki. Z drugiego małżeństwa z naszą matką miał dwóch synów, Dingara i Anandara, ale umarli w dzieciństwie, i trzy córki: Maturę, ciebie i mnie. Baba Radhu był już w podeszłym wieku, zawsze chodził smutny i musiał pracować na roli. Jedzenie dostawałam, tylko jeśli się o nie upomniałam. Byłam kulą u nogi dla mojego przyrodniego brata i jego rodziny. Ja-nardan dużo pił, był bardzo porywczy, jego sześcioro dzieci bardzo się go bało. Na mnie nie zwracał uwagi, a Baba Radhu mnie chronił. Właściwie nic nie chciałam robić bez niego.

68

- Nie masz żadnego miłego wspomnienia z dzieciństwa? - pytam.

- Jedno z niewielu miłych wspomnień to zabawa gliną i miękką trawą, która wyrastała po deszczu, z innymi dziewczynkami z wioski. Robiłyśmy z błota figurki, talerze i dzbanki i zostawiałyśmy je do wyschnięcia na słońcu. Jeżeli nie wołano nas do pomocy w pracach w domu, spędzałyśmy całe godziny na tych zabawach. Lubiłam bardzo ciepło wilgotnej ziemi. Pamiętam również święta Diwali. I Boże Narodzenie, bo jezuici i zakonnice, którzy przyjeżdżali do wiosek z lekarstwami, opowiadali nam o swoich świętach. Zawsze wzruszali mnie księża i zakonnice, którzy przyjeżdżali do naszej wioski i leczyli nas, i pomagali, choć wcale nas nie znali. Bardzo miło odnosili się do biednych ludzi, takich jak my... W naszej wiosce nikt nie był chrześcijaninem, ale byliśmy wdzięczni, że przyjeżdżają pomagać. Nigdy nie zostałam ochrzczona, ale od dzieciństwa czuję pragnienie modlenia się do Boga tamtych dobrych ludzi.

Asha opowiada, Merlyn tłumaczy z marathi na kastylij-ski, a ja słucham i pytam, pytam i słucham.

- Czasami Baba Radhu zaprowadzał mnie do domu mojej starszej siostry Matury. Ale ona musiała dużo pracować, ciągle nosiła drewno i chodziła po wodę... Byłam bardzo mała, kiedy wyszła za mąż i wyprowadziła się bardzo daleko, koło Bombaju. Niewiele czasu spędziłyśmy razem. Zostały mi po niej na pamiątkę dziurki w uszach i w nosie, do noszenia kolczyków. Zmarła wiele lat temu. Czasami spędzałam też kilka dni u wujków, braci naszej matki - Pandita i Murlindera Sansare. Bardzo mi się podobało w ich domu, a ich żony bardzo mnie kochały. Nasza przyrodnia siostra Sakubai i jej mąż również bardzo mnie kochali, mieszkałam u nich czasem nawet kilka miesięcy, zwłaszcza w żniwa.

69

Pamiętam, że w dzieciństwie ciągle wędrowałam z jednego miejsca do drugiego. Zwykle nie wiedziałam, gdzie będę spać i ile dni zostanę w tym czy innym domu.

- A chodziłaś do szkoły?

- Nie, nigdy. Byliśmy biedni, a w tamtych czasach za szkołę trzeba było płacić. A ja, jeśli nie pomagałam w domu, nie miałam prawa jeść. Umiem tylko napisać moje imię w marami, Savita mnie nauczyła. Bikhaji też nauczył się podpisywać od dzieci. Ale nie umie nic więcej. Wujowie chcieU zabrać mnie do szkoły, ale nie zgodziłam się, bo to oznaczało wyjazd z wioski, mieszkanie z nimi i opuszczenie ojca. A on był jedynym, co należało do mnie tak naprawdę.

- Baba Radhu miał dwa hektary ziemi, które odziedziczył po rodzinie. Ta ziemia musiała nas wyżywić. Miał konia, na którym jeździł od wioski do wioski, i trzy krowy. Przy ziemi jest dużo pracy i nie można jej zaniedbać. Ja pomagałam na tyle, na ile mogłam. Ale Janardan dużo pił i nie pracował wystarczająco. A Baba Radhu nie był w stanie sam sobie dać rady. Były czasy suszy. Janardan wyprzedawał ziemię po kawałku i w końcu zostaliśmy bez niczego. Baba Radhu był spokojnym człowiekiem. Na mnie nigdy się nie zdenerwował. Bardzo się o mnie troszczył, prawie tak jak robiłaby to matka. To jedyny mężczyzna, jakiego widziałam opiekującego się dziewczynką. Tutaj nie jest to normalne. Mężczyźni nie umieją zajmować się dziećmi, a nasz ojciec umiał. Ty jesteś bardzo do niego podobna, masz taki sam odcień skóry, te same oczy. Od razu widać, że jesteś jego córką. Mój syn Rahul też jest bardzo podobny do dziadka i do ciebie. Naszej matki w ogóle nie pamiętam. Wiem tylko to, co mi o niej opowiedzieli. Baba Radhu zaczął mieć problemy z nogami, bardzo mu puchły i nie mógł chodzić. Zaprowadziłam go do lekarza, ale nie wiedział, jak mu pomóc.

70

Któregoś dnia zmarł i zostałam sama. Całkiem sama. Widziałaś, jak jest w Shaha. Baba Radhu został spalony na polu. W tym samym miejscu, gdzie matka. Prochy są rozrzucone na tej samej ziemi.

Jestem ciekawa, j ak poznała swojego męża i jak im się układało w pierwszych latach małżeństwa. Zadaję pytania, a Asha zaczyna się śmiać, gdy Merlyn je tłumaczy. Krępuje się rozmawiać na pewne tematy, ale odpowiada na moje pytania.

- Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy moi wujowie, Pandit i Murlinder, zaczęli szukać dla mnie męża i rozważać składane propozycje. Byłam bardzo biedna, więc nie mogli zaoferować posagu. Mężczyzna, którego dla mnie znaleźli, nazywał się Bikhaji Meherkhamb, pochodził z Kolpewadi, wioski większej niż moja, której nie znałam, ale wiedziałam, że leży niedaleko. Również był bardzo biedny i też nie umiał czytać ani pisać. Żadne z nas nie chodziło do szkoły. Byliśmy na jednakowym poziomie i wszystkim wydawało się, że tak jest najlepiej. Zobaczyliśmy się po raz pierwszy w przeddzień ślubu. Prezentacja miała miejsce w Shaha, w domu Janardana. Pamiętam zaskoczenie na twarzy Bikha-jiego, kiedy mnie zobaczył. Przy nim wyglądałam jak dziecko! Bo właściwie nim byłam i nie umiałam ukryć, że czuję odrazę. Jest o jakieś siedem, osiem lat starszy ode mnie. Ani on, ani ja nie wiemy dokładnie, kiedy się urodziliśmy. Nie mamy żadnego oficjalnego dokumentu, przypuszczam, że figurujemy w jakimś rejestrze, ale pewności nie mam. W tamtych czasach różnica wieku między mną a Bikhajim bardzo rzucała się w oczy. Od razu widać było, że jest dużo starszy. Do ślubu poszłam w różowym sari, które kosztowało sto rupii. Wtedy to był majątek! Ślubnym naszyjnikiem zajęli się wujowie, wtedy nie był złoty. Dopiero kilka lat później zamieniłam go na prawdziwy. Ceremonia odbyła się tak jak

71

wszystkie hinduskie ceremonie: mnóstwo kwiatów, ryż, jedzenie i muzyka. Zamieszkaliśmy w jego miejscowości, Kolpewadi, w domu jego matki. Moja teściowa była okropna. Ciągle na mnie krzyczała i biła mnie za wszystko. Bardzo cierpiałam. Bikhaji zawsze był dla mnie bardzo dobry i traktował mnie jak siostrę. Nie mógł nic zrobić, kiedy jego matka mnie maltretowała, bo to ona rządziła, no i mieszkaliśmy w jej domu. Teraz moja teściowa jest już staruszką i wszystko to odeszło w zapomnienie.

Nagle Asha poważnieje i mówi, że dziwnie się czuje, opowiadając tyle o sobie.

- Nie mogłam zajść w ciążę, bo jeszcze nie miesiączkowałam - wyznaje, patrząc mi w oczy i lekko się uśmiechając. - Teściowa wygrażała mi, mówiąc, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci, jakby chciała rzucić na mnie przekleństwo. Ale trzy i pół roku po ślubie zaszłam w ciążę. Sama policz, ile mogłam mieć lat, ja się gubię w tych datach. Bikhaji i ja byliśmy bardzo szczęśliwi. Wszyscy mieli nadzieję, że urodzi się chłopczyk, bo tutaj nikt nie chce dziewczynki. Kiedy kobieta rodzi po raz pierwszy, wszystkim zajmuje się jej rodzina. Więc zabrano mnie do domu mojego wuja Murlindera w Balhegaon-Nagda, miasteczku, skąd pochodzi rodzina Sansare, rodzina naszej matki. Żona Murlindera i żona Pandita przygotowały na podłodze posłanie z koców. Nie przyszedł żaden lekarz, w ogóle mało chodziłam do lekarzy, nie lubię. Ale położna nie przewidywała żadnych komplikacji. Po raz pierwszy rodziłam tak jak wszystkie kobiety w naszej rodzinie: na podłodze wśród kobiet. Bez żadnego znieczulenia, bez rozcinania i zszywania, jak słyszałam, że robią w szpitalu. Bikhaji nie był przy porodzie. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby zobaczył mnie taką! I urodziła się Shee-tal. Byliśmy szczęśliwi, że mamy córkę. Za to nie cieszyła

72

się moja teściowa. Wkrótce znowu zaszłam w ciążę. Drugi poród również odbył się w domu Murlindera i urodziła się Savita. Wtedy ani teściowa, ani Bikhaji nie ucieszyli się wcale. Trzeci raz zaszłam w ciążę dopiero po kilku latach. I w końcu urodził się syn! Bausaheb urodził się na podłodze naszego domu w Kolpewadi, tego, w którym byłaś. Słyszała to cała wioska. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że słychać krzyki rodzącej, hałasy dochodzące z domów. W oknach nie ma szyb, wszyscy bierzemy udział w życiu innych. Trudno cokolwiek zrobić, żeby inni się nie dowiedzieli. Po kilku latach urodził się Rahul. Również na podłodze w domu. Nie chciałam iść do lekarza. Jestem szczęśliwa, że mam dwie córki i dwóch synów.

- Bikhaji pracuje w fabryce trzciny cukrowej w Kolpewadi, nosi worki. Wcześniej pracował na polu. Teraz zarabia więcej, dwa i pół tysiąca rupii miesięcznie. Prowadzimy bardzo skromne życie, ale nie jesteśmy biedni. Zawsze będę wdzięczna moim wujom, Panditowi i Murlinderowi, że mnie za niego wydali. To najlepszy mąż, jakiego mogliby dla mnie znaleźć. Pobraliśmy się bardzo młodo, nie znaliśmy się wcale. Ale teraz bardzo się kochamy i nie moglibyśmy żyć bez siebie.

Mnie również Bikhaji wydaje się najlepszym mężem dla mojej siostry. Jest bardzo miły i zawsze będę mu wdzięczna, że pozwolił mi spędzić te wszystkie chwile z Ashą. Wiem, że gdyby się sprzeciwił, nie udałoby mi się tak zbliżyć do mojej siostry. Na wsi w Indiach rządzą mężowie. I nawet jeśli relacja między mężem a żoną jest dobra, to do męża zawsze należy ostatnie słowo.

- Od pięciu lat mamy dwie bawolice. Niedawno urodziły się trzy cielaki. Sprzedajemy mleko do fabryki, w której pracuje Bikhaji, i to pozwala nam zarobić kilka dodatkowych

73

rupii. Bikhaji do tej pory jest zaskoczony twoim przyjazdem. Wprawdzie mówiłam mu kiedyś, że miałam młodszą siostrę, która nazywała się Usha, ale nie przypuszczaliśmy, że pojawisz się po trzydziestu latach! Wszystkie te wyjazdy, te dni, które spędzam z tobą w Nasik, są dla niego trudne. Ale wiem, że jest zadowolony, bo ja jestem zadowolona.

- Nasza córka Sheetal chodziła trochę do szkoły w Kol-pewadi, ale prędko wydaliśmy ją za mąż. ProsiUśmy krewnych i znajomych, aby rozejrzeli się za odpowiednim kandydatem. Znalezienie męża dla córki to ogromna odpowiedzialność. Mąż, którego jej wybraliśmy, jest młody, ale skończył szkołę. Mieszkają w jego rodzinnej miejscowości, niedaleko Pune. Mają dwie małe córeczki, dwuletnią Kumali i dziesięciomiesięczną Khushyę. Widziałaś je, są zdrowe i śliczne. Sheetal rodziła w szpitalu i obie dziewczynki urodziły się przez cesarskie cięcie. Nie rozumiem tego. Savita chodziła do szkoły trochę dłużej, do piętnastego roku życia. Teraz pomaga nam w domu - doi bawolice, sprzedaje mleko w fabryce, gdzie pracuje Bikhaji. Pomaga mi też przy szyciu ubrań, koszeniu trawy... Szukamy dla niej dobrego męża. Chcielibyśmy wydać ją za mąż jak najszybciej, za kilka miesięcy. Poznaliśmy już trzech mężczyzn, którzy złożyli nam niezłe propozycje. Teraz musimy się zdecydować na jednego z nich. Savicie jest wszystko jedno, kogo dla niej wybierzemy. Nie skończyła szkoły, nie zarabia, więc nie ma nic do gadania. Nie możemy pozwolić sobie, żeby została starą panną, i musimy wydać ją teraz, kiedy jeszcze dostajemy propozycje.

- A chłopcy?

- O synów się nie martwię, choć wiem, że przyszłość Bikhajiego i moja zależy całkowicie od nich. Są bardzo zdolni

74

i uwielbiają chodzić do szkoły. Mamy nadzieję, że im się w życiu poszczęści, że znajdą dobrą pracę. Teraz, gdy się pojawiłaś, chcą nauczyć się jeszcze więcej. Mówią, że pragną być tacy jak ty, że chcą mieszkać tam, gdzie ty mieszkasz, nauczyć się twojego języka. Już szukali na mapie twojego miasta i obliczyli odległość, jaka nas dzieli. Wszystkie moje dzieci są posłuszne i dobre. Jesteśmy szczęśliwą rodziną. Najstarsza córka ma już własne dzieci i już mnie nie potrzebuje. Ale lubię od czasu do czasu odwiedzić wnuczki.

Asha opowiada, a ja coraz lepiej rozumiem, jak wyglądałoby moje życie tutaj. Trudno opisać to wrażenie, nie daje mi spokoju i paraliżuje mnie.

- Nasze życie jest bardzo monotonne. Wstajemy o piątej lub o szóstej rano i zajmujemy się porannymi obowiązkami: myjemy się, idziemy po drewno, jemy śniadanie, poimy i do-imy bawolice, ja przygotowuję jedzenie dla Bikhajiego do pracy i dla dzieci do szkoły. Nasze codzienne pożywienie składa się z chapatis z warzywami i owoców, które kupujemy na rynku w wiosce, z ryżu i zbóż (przede wszystkim baj-ń ijawri)... Nie jemy mięsa, jesteśmy wegetarianami. Bikhaji i chłopcy wracają po południu. Savita i ja spędzamy wiele godzin, pracując w domu i na polu. Obiad zawsze jemy razem i nie mamy sjesty. Ubrania pierzemy w rzece, a wodę do picia dla nas i dla zwierząt czerpiemy ze studni. W domu nie mamy bieżącej wody. Na szczęście woda w studni jest za darmo i możemy nabierać tyle, ile chcemy. Mamy nawet prąd, kiedy podłączymy kabel do domu sąsiada. Ale chcemy wkrótce zainstalować gniazdko u siebie i mieć więcej niż jedną żarówkę. Sąsiedzi mają telewizor i czasem zapraszają nas na film. Dzięki telewizji dowiedziałam się wielu rzeczy, zobaczyłam, jak się żyje poza naszą wioską. Teraz będę oglądać

75

częściej i bardziej uważać. Może któregoś dnia pokażą twoje miasto!

Muszę zadać jeszcze jedno pytanie: co czuła, gdy dowiedziała się, że istnieję.

- Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy Francis Waghmare przyjechał do nas swoim motocyklem i stanął w drzwiach w granatowej marynarce i srebrnym kasku. Wyglądał jak jakiś złodziejaszek. Bikhajiego nie było i bardzo się bałam. Myślałam, że ten człowiek chce nas okraść, choć on z uporem tłumaczył/że ma uczciwe zamiary. Gdy zaczął opowiadać historię mojej rodziny, wymieniając imiona osób i nazwy miejscowości, jeszcze bardziej się przeraziłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił: że moja mała siostra Usha jest w Na-sik, chce się ze mną zobaczyć i następnego dnia przyjedzie do Kolpewadi. Kazałam Bausahebowi pobiec po ojca. Bi-khaji pojawił się natychmiast. Wysłuchał opowieści Francisa, ale i jemu wydała się nieprawdopodobna. Stwierdził, że to niemożliwe, aby nagle pojawiła się dziewczynka, którą zostawiono zakonnicom jako niemowlę. Kiedy Francis odjechał, długo rozmawialiśmy. Dzieci przysłuchiwały się nam z niepokojem. Następnego dnia Bikhaji wybrał się autobusem do Nasik, by sprawdzić, czy to prawda, czy też z jakiegoś powodu ktoś chce nas oszukać. Z kuzynem i jeszcze jednym dalszym krewnym poszedł do klasztoru, w którym mieszkałaś jako dziecko i w którym -jak twierdził Francis -zatrzymałaś się. Tam cię zobaczył i przekonał się, że to prawda. Zanim ponownie wsiadł do autobusu, by wrócić do domu, zadzwonił z ulicznego automatu do naszych sąsiadów. Przybiegli po mnie. Kiedy z nim rozmawiałam, nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę! Jesteś! Właśnie cię widział! Powiedział mi, żebym posprzątała dom, bo następnego dnia przyjedziesz

76

.

do nas ze swoimi towarzyszami. I żebym kupiła herbatę, ciastka i wszystko, co potrzeba, a jeśli nie mam pieniędzy, to mam poprosić tych, którzy są nam winni za mleko. Tak też zrobiłam, a gdy już miałam pieniądze, poszłam kupić pakoras, składniki na pączki, herbatniki i herbatę.

Mówię Ashy, że teraz, gdy ją poznałam, moje życie nie będzie już takie samo jak przedtem. Merlyn otwiera usta, gotowa do tłumaczenia, ale w tej samej chwili siostra bierze mnie za rękę i mówi dalej w swoim języku. Przytakuję od czasu do czasu, udając, że rozumiem.

- Nigdy nie miałam wielkich marzeń ani wielkich oczekiwań, ale teraz nagle wszystko się zmieniło. To, że cię odzyskałam, odmieniło wszystko. W wiosce nigdy się nie wyróżniałam, a teraz wszyscy o mnie mówią, o moim szczęściu, chcą wszystko o tobie wiedzieć, chociaż im powiedziałam, że sama niewiele wiem. Niektórzy krewni pytają mnie o twój adres i telefon, bo chcą do ciebie napisać albo zadzwonić i poprosić, żebyś pomogła ich dzieciom dostać wizę i pracę w Hiszpanii. Rozumiem, że wszystkim nie możesz pomóc, ale nie wiem, co im odpowiadać. Teraz marzę tylko o tym, żeby znów cię nie stracić. I żebyś nauczyła się marami, żebyśmy się rozumiały. Nie chcę, żebyś mieszkała w Indiach, tam, gdzie jesteś, na pewno będzie ci lepiej, o wiele lepiej niż tutaj. Nasze życie jest bardzo ciężkie. Zostań tam, gdzie jesteś. Proszę cię tylko o jedno, zadzwoń od czasu do czasu do mojego szwagra, brata Bikhajiego, który mieszka kilka domów od nas. Zawiadomią nas natychmiast. Ty mów po swojemu, bo chociaż cię nie zrozumiem, sam dźwięk twojego głosu wystarczy mi, żeby poczuć, że jesteś bUsko.

дшді pomół do domu

Ł|#racamy do Bombaju białą toyotą, z Akaramem za kie-щ w równicą, w ulewnym monsunowym deszczu. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, bo przeżycia ostatnich dni wyczerpały nas. Mało mówimy. Droga biegnie wśród zielonego krajobrazu, po obu stronach ciągną się tarasowe uprawy. Od czasu do czasu przejeżdża pociąg wyładowany ludźmi, tyloma ludźmi, że wydaje się, że za chwilę ktoś wypadnie przez okno albo drzwi otwarte na oścież.

Oddalam się od ziemi, która widziała moje narodziny, od Ashy, Sakubai, od moich siostrzeńców, od wszystkich krewnych, którzy przejęli się wieścią, że wróciłam, że ich odnalazłam. Deszcz rozbryzguje się pod kołami pędzącego samochodu. Akaram wyprzedza ciężarówki, wymija rowery, riksze, psy, kozy i ludzi, którzy idą poboczem pod parasolami.

Spotkanie z biologiczną rodziną to nie była zwykła podróż. To podróż w głąb siebie, to doświadczenie, które trzeba

78

przetrawić. Wiem, że dla mnie nic już nie będzie takie jak dawniej - zanim szłam z moją siostrą przez pole, na którym spoczywają prochy naszych rodziców, i zanim dowiedziałam się, że moją matką nie była kobieta, którą za nią uważałam. Nic nie będzie takie samo po tym, gdy dowiedziałam się, że ojciec mnie nie porzucił, tylko oddał osobom, które jego zdaniem mogły zapewnić mi lepsze życie. Było to jedyne wyjście, bo teść zabronił Sakubai mnie karmić.

Teraz razem z Sakubai opłakiwałyśmy moją matkę, a jej przyjaciółkę. Bardzo mnie poruszyło, że moja matka Sitabai nie figuruje w żadnym rejestrze, w żadnym dokumencie i żyje tylko w pamięci osób, które ją znały. Miałam szczęście z nimi porozmawiać i usłyszeć, co o niej mówią.

Naprawdę nie spodziewałam się, że odnajdę biologiczną siostrę i spotkam się z kobietą, która karmiła mnie własnym mlekiem po śmierci mojej matki. Nie zdawałam sobie sprawy, jak silne emocje towarzyszą takim spotkaniom. Rzuciłam się na głęboką wodę w przekonaniu, że dam sobie radę. Teraz myślę, że nie zaszkodziłoby przygotować się do nich zawczasu, bo wracam do domu przytłoczona ogromem wrażeń, myśli i sprzecznych emocji.

Wracając z pierwszej podróży do Indii, uświadomiłam sobie, że mogę pomóc wielu rodzicom, którzy zdecydowali się na adopcję. Gdy poznają moją historię, łatwiej im będzie zrozumieć, co przeżywają ich dzieci. Właśnie z myślą o nich napisałam Córkę Gangesu. Teraz znów wracam do domu i myślę przede wszystkim o ludziach takich jak ja - urodzonych w jednym zakątku świata, a wychowanych w innym, w innej kulturze, w innym środowisku. Każdy z nich w pewnym momencie zadaje sobie pytanie, skąd pochodzi i co sprawiło, że znalazł się u nowych rodziców, daleko od miejsca

79

urodzenia. To im chcę opowiedzieć historię o powrocie do Godawari. Pragnę dodać im sił i zachęcić do szukania fragmentów układanki o wiele wcześniej, niż ja to uczyniłam.

Jeśli zbyt długo zwleka się z pokonaniem drogi powrotnej adopcji, wszelkie ślady mogą być zatarte. Może się okazać, że osoby, które znały fakty, albo już nie żyją, albo też niewiele pamiętają.

Wszyscy ci, którzy myślą, że nie warto powracać do kraju pochodzenia, bo i tak nie odnajdą żadnej informacji, powinni odbyć tę podróż. Warto choćby iść na ulicę, na której znaleziono was w kartonie czy koszyku, lub siąść na schodach szpitala, w którym was zostawiono. A gdy już się tam znajdziecie - podziwiajcie krajobraz, słuchajcie dźwięków, których słuchaliście jako maleńkie dzieci, obserwujcie światło w tym miejscu w różnych momentach dnia i wyobraźcie sobie, że ojciec czy matka, którzy bardzo was kochali, ale nie mogli się wami zająć z jakichkolwiek powodów - na ogół takich samych - zostawili was, mając nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zapewni wam lepsze życie. I nie pomylili się, bo tak się stało.

Warto pójść do sierocińca, w którym spędziło się pierwsze miesiące czy lata życia, i zapytać, czy jeszcze pracuje jakaś opiekunka, która może was pamiętać albo pamiętać, jak to było, kiedy tam mieszkaliście.

Deszcz wciąż pada, kiedy wjeżdżamy do Bombaju. Patrzę przez okno i uświadamiam sobie, że teraz czuję się Hinduską bardziej niż kiedykolwiek, a jednocześnie bardziej niż kiedykolwiek Katalonką. Trudno to wytłumaczyć, nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Podejrzewam, że zrozumieć, co czuję, mogą tylko osoby, które odbyły podróż podobną do mojej: odnalazły członków swojej biologicznej

80

rodziny i mogły przyjrzeć się z bliska, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nie zostały adoptowane, a jednocześnie są dumne ze swoich przybranych rodziców. I wracają do domu z podwójnym uczuciem przynależności.

Po zmierzchu na ulicach dzielnicy Colaba panuje wielki ruch. Sprzedawcy girland ze świeżo ściętego jaśminu chodzą między stojącymi w korku samochodami i oferują towar. Wielu kierowców kupuje kwiaty, aby odświeżyć zapach w samochodzie albo zawieźć je do domu.

Wróciłam do Indii przed upływem kolejnych dwudziestu lat, tak jak planowałam, kończąc pisać poprzednią książkę. I wiem, że wkrótce znów ujrzę swoje odbicie w wodach Godawari, tak samo świętych jak wody Gangesu.

Bombaj-Nasik-Barcelona Czerwiec-paździemik 2003

Od auterki

Wszelkie nieścisłości mogące pojawić się w tej opowieści są skutkiem upływu czasu, który zaciera pewne ślady w pamięci. Odtwarzając wydarzenia sprzed lat, opierałam się na relacjach ich uczestników, a gdy były sprzeczne, wybierałam wersję, która wydawała mi się bardziej prawdopodobna, zawsze z najlepszymi intencjami.

Щкаг terminów

Baba - sposób zwracania się do ojca lub starszego mężczyzny, którego się szanuje.

Chapati - rodzaj hinduskiego chleba zagniecionego z mąki i wody i parzonego na ogniu, który spożywa się do wszystkich posiłków.

Dhal - typowe danie kuchni hinduskiej, jadane w całym kraju, na bazie soczewicy z przyprawami. Dhal je się jak zupę. Ubogie rodziny odżywiają się głównie dhal i chapati.

Diwali - jedno z najważniejszych świąt w Indiach, obchodzone przez pięć dni na przełomie października i listopada; podczas Diwali zapala się min. lampiony na ulicach, w świątyniach i przed domami.

Gandhi topi - białe nakrycie głowy hinduskich mężczyzn, przede wszystkim w wioskach i strefach rolniczych. Dawniej wyróżniał naśladowców Gandhiego i przeciwników kolonizacji brytyjskiej. Nadal stanowi symbol nacjonalizmu, ale jest powszechnie używany jako o wiele prak-tyczniejszy i wygodniejszy niż pheta (turban).

83

Ganesz - hinduski bóg z głową słonia, opiekun codziennego życia.

Ghats - kamienne schody prowadzące do s'więtych rzek Indii.

Pakoras - hinduska przekąska; mogą to być pączki, samo-sas (małe zapiekanki albo krokiety), szaszłyki z mięsa lub warzyw z ryżem i inne dania łatwe do przyrządzenia.

Pheta - mały turban z wąskiego pasa materiału, dawniej noszony przez wszystkich wieśniaków. Zwykle biały, rzadziej bladoróżowy lub żółty.

Puja - modlitwy odmawiane kilka razy dziennie.

Rupia - waluta Indii. W 2003 roku pięćdziesiąt rupii było równowartością jednego euro.

Saddhu - człowiek poświęcający się medytacji. Większość saddhu chodzi prawie nago, noszą długie brody i naszyjniki. Żyją z jałmużny.

Sai Baba - hinduski święty uważany przez najbiedniejszych ludzi w Indiach za bóstwo. Jego wyobrażenie (starszy mężczyzna z siwą brodą) można znaleźć wszędzie - w samochodach, domach, biurach.

Sal war kameez - ubiór typowy dla krajów subkontynentu indyjskiego (Indie, Pakistan, Bangladesz), który składa się ze spodni i koszuli długiej do ziemi. Mężczyźni noszą zwykle gładkie, bawełniane salwar kameez, kobiety - wzorzyste i z bardziej wyszukanych tkanin.

Sari - odświętny strój hinduski, udrapowany z sześciu do dziewięciu metrów tkaniny (zależnie od stylu sari). W każdym regionie sari upina się w inny sposób.

Shiwar - osiedle na peryferiach miejscowości. Sihismo - religia hinduska, której wyznawcy noszą ogromne turbany skrywające ich długie, nigdy niestrzyżone włosy.

Taluka -jednostka podziału administracyjnego obejmująca około dwustu miejscowości. Około piętnastu taluk tworzy dystrykt.

Vasti - mały, prowizoryczny dom, w którym mieszkają pracownicy rolni lub robotnicy w regionach wiejskich. Zwykle vasti są zbudowane przez samą rodzinę, czasem z pomocą sąsiadów.

Podziękowania

Pragnę podziękować przede wszystkim Francisowi Waghma-re 'owi. Zawsze będę mu niezmiernie wdzięczna za to, że podjął się odszukania mojej biologicznej rodziny i poświęcił temu wiele czasu i wysiłku.

Dziękuję Annie Soler-Pont, mojej przyjaciółce i agentce literackiej, która towarzyszyła mi w podróży do Godawari i dodawała otuchy w trudnych chwilach. Jestem jej wdzięczna także za pomoc przy pisaniu tej książki.

Pragnę podziękować Jordiemu Llompartowi, Mikele Lópezo-wi i Grau Serra, którzy nie tylko rejestrowali na taśmie filmowej najważniejsze momenty tej magicznej podróży, ale i przeżywali je wraz ze mną. Dziękuję Mikele i Grau za to, że pozwolili mi zamieścić kilka swoich zdjęć w tej książce.

Jestem wdzięczna za pomoc i wsparcie Nirmali Dias, Merlyn Villoz i Margaret Fernandes oraz innym zakonnicom z klasztoru Dev-Mata w Nasik: Josefie, Zoe, Meenie, Elsy, Stelli i Kancie.

Dziękuję wszystkim moim krewnym z Shaha, Kolpewadi i VJani, którzy przyjęli mnie tak ciepło i serdecznie po tylu latach.

86

Dziękuję Fredericowi Sopena za udzielenie gościnności w Bombaju i za cenne rady.

Dziękuję moim rodzicom, Josepowi Miro i Elekcie Vedze, których bezgraniczna miłość pomogła mi stać się tym, kim jestem.

Jestem głęboko wdzięczna przyjaciołom i znajomym, którzy okazywali mi życzliwość i zrozumienie, ilekroć dzieliłam się z nimi moimi wątpliwościami i obawami. Pragnę podziękować za cierpliwość Afoaro, Fatimie, Ricardo, Marinie i Bernatowi.

Dziękuję również wszystkim adoptowanym osobom, które zechciały opowiedzieć mi swoje historie i tym samym pomogły mi lepiej zrozumieć własną.

.''"';

:

WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.

00-060 Warszawa, ul. Królewska 27, tel. 620 40 13, 620 81 62

Warszawa 2004. Wydanie I

Druk: Finidr, s.r.o., Ćesky Teśin



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miró Asha Córka Gangesu 01 Córka Gangesu
dwie twarze
Edigey Jerzy Dwie twarze Krystyny
Dwie twarze Krystyny
02 Instrukcja dla ksiezy dotyczaca malzenstw konkordatowych
2011 02 28 Amerykańska księżyca prosi o wybaczenie
Edigey Jerzy Dwie twarze Krystyny
Troisi Licia Wojny Świata Wynurzonego 02 Dwie Wojowniczki
Edigey Jerzy Dwie twarze Krystyny
J Konik Dwie twarze islamu przypadek średniowiecznej Sycylii
0684 Fielding Liz C&F Wspólnicy 02 Dwie księżniczki
Jerzy Edigey Dwie twarze Krystyny
dwie twarze
6 Dwie twarze
Angelsen Trine Corka Morza 02 Wrog Nieznany
Dwie twarze Krystyny Jerzy Edigey
(Córka morza 02) Wróg nieznany Trine Angelsen
Edigey Jerzy Dwie twarze Krystyny

więcej podobnych podstron