Historia pewnej szesnastolatki 2


Historia

pewnej

szesnastolatki

Aleksandra Górz
Piece, ul. Sportowa 18
44-293 Gaszowice
Tel. 660824169
e-mail : aleksandra.gorz@gmail.com

Dla Kseni, p. Danki,
p. Kasi i p. Małgosi
oraz
osób, które

W chwilach zwątpienia były

Przy mnie.
Dziękuję.

WSTĘP

- Zwolnij trochę - powiedziała kobieta, siedząca obok swego męża.
Umiarkowany ruch na głównej drodze pozwalał kierowcom nieco nagiąć przepisy.
- Eliz, proszę cię - rzucił jej błagalny wzrok.- Spójrz, tylko będę spowalniał ruch.

Pokręciła głową z dezaprobatą, ale się już nie odezwała. Lekki wiaterek bawił się kosmykami jej ciemnych włosów.

- Judi będzie się cieszyć, jak jej powiemy dokładnie, w który zakątek Grecji się wybieramy. Już widzę jej entuzjazm, jak leci ogłosić to wszystkim swoim przyjaciółkom - wyszczerzył się złośliwie chłopiec, siedzący na tylnim siedzeniu. Mimo to na jego twarzy było wyraźne podekscytowanie.
- Pewnie, a czemu nie? Przecież tak marzyła , żeby tam pojechać!- odparła równie entuzjastycznie kobieta, a jej mąż pokiwał głową uśmiechając się. Głównie to z tego powodu tak się śpieszył, by oznajmić swojej córce dobrą nowinę.

Zerknął w lusterko. Od pewnej chwili niepokoiło go zachowanie kierowcy tira.
-Jak na tak potężną maszynę, gościu stanowczo przekraczał dozwoloną prędkość.- pomyślał.
Odruchowo przycisnął pedał gazu.

- Steve, ten tir za nami…- kobietę też zaniepokoiło zachowanie samochodu ciężarowego.

- Spokojnie , kochanie, widzę.

- Tato, a wiesz co się dzisiaj wydarzyło w szkole?- chłopiec wyraźnie sobie coś przypomniał.- Wychowawczyni powiedziała, że organizuje wycieczkę dla najlepszych uczniów do wesołego miasteczka!
-Naprawdę?- mruknął, wciąż zerkając na tira.
I wiesz co? Ja też mam jechać! I to za darmo. Z Chrisem już nie umiemy się doczekać, bo wiesz, on też ma jechać ….

- Steve, uważaj!- krzyknęła nagle pasażerka. Jej twarz wyrażała strach.

Mężczyzna zbyt zapatrzony w lusterko, obserwując ciężarówkę, nie zwracał uwagi na drogę.

Przycisnął gwałtownie pedał hamulca. Samochód nadjeżdżający z naprzeciwka wprost na nich zjechał na bok, a tir wjechał w samochód rodziny.

Ogromny huk i zaraz po tym ból.

Kobieta w agonii usłyszała jeszcze trzy wystrzały..

Jakby z broni?

Coś czerwonego spływało na nią. Odwróciła głowę i syknęła z bólu- na krzyk nie miała siły.

Wiedziała już, że jej bliscy nie żyją. Jej rozpacz nie znała granic. Czuła to tak samo jak ból w klatce piersiowej i nogach. Nie mieli szans. To oni otrzymali pierwszy cios. Ale ona musi przeżyć, musi!- mówiła- Dla córki, dla Judith … - powtarzała zanim straciła przytomność.

… Wypadek ten miał miejsce około godziny 11.30 . Szybkość samochodu nie przekraczała zanadto ustalonej wartości…- reporterka przekazywała wiadomości na żywo z miejsca wypadku. A widok był przerażający: z ekskluzywnego samochodu została dosłownie puszka, wrak. Policjanci zabezpieczali ślady, chcąc ustalić, co spowodowało tak tragiczne wydarzenie; przesłuchiwanie zszokowanych świadków, które praktycznie w tym momencie nie miało sensu; zabezpieczanie zwłok ofiar w czarne worki …

- … Ofiary śmiertelne to: kierowca toyoty Corolli, 41 letni mężczyzna i 8 letni chłopiec, natomiast 39 letnia kobieta walczy o życie. Niestety, z tego co nam wiadomo są marne szanse na ratunek.
Dla Informacji - Mary Stone.

  1. Początek piekła

Warkot silników samochodów, odgłosy przechodniów, śpiew ptaków i upał wlewały się do klasy przez otwarte okno.

Do uczniów ledwo docierało, co mówi nauczyciel, każdy miał w głowie wakacje i co chwila niecierpliwie zerkali na zegarki, prosząc w duchu, aby lekcje się już skończyły. Cóż się dziwić, w końcu został tydzień nauki.

        Ale skupmy się na pewnej brunetce siedzącej w trzeciej ławce. Chyba tylko ona zdawała się rozumieć słowa nauczyciela. Obserwowała go swoimi szaro- niebiesko- zielonymi oczami od czasu do czasu notując coś w zeszycie. Zadzwonił dzwonek i wszyscy wybiegli na przerwę.

 - Judith, gdzie w końcu jedziesz na wakacje?- zapytała ową dziewczynę blondyna o niebieskich oczach. Najwyraźniej się przyjaźniły

 - Najprawdopodobniej do Grecji- odpowiedziała z uśmiechem.- Podejrzewam, że dzisiaj się dowiem.

 - Ale ci dobrze- powiedziała blondyna.- Ja jadę do babci do Szkocji.

 - Oj, Mandy- zaśmiała się Judith.- Za rok może się uda gdzieś dalej. Wiesz, próbowałam przekonać rodziców, żebyś mogła też jechać, ale mi się nie udało. Muszę się męczyć z ośmioletnim bachorem- dodała i zrobiła załamaną minkę.

- Hehe. Ale chyba ,masz rację, może uda się za rok, może rodzice dostaną wreszcie wolne.

 - Judith!- w stronę dziewczyn biegła nauczycielka geografii, zastępca dyrektora. Starsza pani z ciemnymi włosami spiętymi w kok.

Przeważnie miła i uśmiechnięta, teraz była przerażona.

 - Judith, chodź ze mną. Nie, nie, weź torbę i chodź. - dodała zdenerwowana, widząc, ze dziewczyna odkłada plecak. Brunetka posłała przyjaciółce spojrzenie mówiące: „ co jest grane?”.

 - Proszę pani, o co chodzi? Stało się coś?- zapytała nauczycielkę.

 - Zaraz się wszystkiego dowiesz, kochanie.

Weszły do sekretariatu, gdzie czekał już dyrektor.

-Usiądźcie-rzucił, grzebiąc w papierach. 
Jednak dłużej nie mógł już udawać, że czegoś szuka. Podniósł wzrok i dziewczyna mogła teraz dostrzec w jego oczach współczucie i żal.

- Judith, mam przykrą wiadomość- zaczął.

Poważny ton dyrektora dodatkowo podsycał napiętą atmosferę w gabinecie.

- Judi, nie wiem jak mam Ci to powiedzieć - rzekł smutno. -Twoi rodzice i brat mieli wypadek.

Nastało milczenie.

- Wy ..wypadek?- zająknęła się, niedowierzając.- Ale… Czy cos poważnego …?

- Judith, to … to był śmiertelny wypadek- powiedział w końcu.

Dziewczyna wpatrywała się z niedowierzaniem w dyrektora. „Co on gada? To nie może być prawda! To nie jest temat do żartów!”.

Te myśli toczyły się w jej głowie, ale nie była w stanie nic powiedzieć.

 - Twoja ciocia, siostra Twojej mamy zaraz tu będzie po ciebie- powiedział po chwili. Zajmie się wszystkim, co jest do załatwienia i prawdopodobnie się tobą zaopiekuje.

Kiwnęła tylko głową. Nie mogła wykrztusić ani słowa, to był dla niej szok.

 

 

             Ellen Mark była młodszą siostrą Elizabeth, która zginęła. Miała 27 lat i dwójkę dzieci. Jedno miało trzy lata, a drugie pięć. Córka i syn. Była bogatą panią domu.

***

 

             Dzień pogrzebu. Nie pozwolono Judith zobaczyć ciał najbliższych. Szesnastolatka z bólem spoglądała na trzy zamknięte trumny. W ciągu całej mszy poświęconej zmarłym w tragiczny sposób, była sztywna. Ciągle nie docierało do niej to, co się wydarzyło kilka dni temu.

             Nadszedł ten czas.

Dziewczyna drżącymi rękoma rzuciła na trumny trzy róże.

Wszystko się skończyło. Patrząc, jak powoli opadają na dno, wreszcie do niej dotarło. Zatrzęsła się i zapłakała. Dlaczego ona?- pytała siebie. - Czym do cholery zawiniłam?!
Margaret Grant przytuliła ją do siebie. Z Całego serca współczuła tej dziewczynie. Wiedziała, że teraz będzie jej trudno, ale wierzyła , że z pomocą bliskich dojdzie do siebie.

Jednak dziewczyna nie podzielała zdania nauczycielki. Ten najpiękniejszy czas jej życia właśnie się zamknął. Nie mogła być już taka jak dawniej. Nie potrafiła.

Już nigdy nie porozmawia z matką, ani z ojcem, którzy mimo pracy zawsze mieli czas dla niej i brata. Już nigdy nie spędzą wspólnie wakacji, nie zorganizują wycieczki.

Koniec.

 ***

         

             Trzy miesiące później:

Wakacje się skończyły. Październik dawał znać o swoim nadejściu kolorowymi liśćmi i krótszymi, chłodniejszymi dniami. Aż nieprawdopodobne było to, jak ten czas przemija.

 -Judith, zostań na chwilę- powiedziała nauczycielka, gdy zadzwonił dzwonek na przerwę. - Nie wiem co się z tobą dzieje- zaczęła, gdy wszyscy wyszli.- Nie możesz tak się przejmować śmiercią rodziców. Nie możesz się załamywać! To wcale nie ułatwi ci życia, wręcz przeciwnie!

 - Byłaś najlepszą uczennicą, a teraz? Chcesz sobie zmarnować całą przyszłość? Wiem, że jest ci ciężko. Chciałabym ci jakoś pomóc, wszyscy byśmy chcieli...

 - Ale ja nie chce pomocy! Nie chcę już nic! Nie potrzebuję niczyjej litości! Nie obchodzi mnie moja przyszłość, nic mnie już nie obchodzi!- wybuchnęła dziewczyna i wybiegła z klasy. Nauczycielka patrzała za nią. Tak bardzo chciała jej pomóc. Wiedziała, że Ellen się nią nie zajmuje, nawet nie próbuje z nią rozmawiać. Woli pozostawać w słodkiej niewiedzy, bo było to łatwiejsze, ale w końcu to ona chciała wziąć na swoje utrzymanie Judith, ona jest teraz za nią odpowiedzialna! Ta dziewczyna przecież nie jest z kamienia.

 

            Wieczorem Judith spotkała się ze swoimi nowymi „kumplami”. Był to jeden z miejskich gangów. „Zaprzyjaźniła się” z nimi na początku wakacji. Zaczęła pić, spróbowała narkotyków, ale uczucie jakie ją ogarnęło później było nie do zniesienia - wymioty, zawroty głowy.

"Sorry, to nie dla mnie."

"Heh, OK, nie to nie, pfffff... Miękka jesteś, nie wiesz co tracisz. Ale, Twój wybór.”

Teraz codziennie się spotykali wieczorem, by wyżywać się, zakłócając spokój miejski : rozbijali samochody, chodzili do klubów, pili, kradli, uciekali policji, itd.

Coraz częściej dopuszczała do siebie myśl samobójczą, ale była zbyt wielkim tchórzem, żeby sie na to zdecydować, jak to sama określiła. Nieraz chciała już skończyć z życiem. Bo po co istnieć biernie?
Zagubiła się ... 

Tak zaczęło się piekło. A był to dopiero początek.

2.
Zanim to się zdarzyło

Państwo Wright należeli do spokojnej ludności zamieszkującej na Castle Street na obrzeżach Aylesbury
Była to bardzo miła, gościnna rodzina, która przyprowadziła się w te okolice przed osiemnastoma laty. Mieli dwójkę dzieci, które nigdy nie sprawiały problemów wychowawczych.

Prawdziwa rodzina, co roku wyjeżdżali na wakacje w różne ciekawe miejsca, wynagradzając dzieciom wyniki w nauce i sobie czas owocnej pracy.

Zawsze znaleziono chwilę, żeby porozmawiać, wybrać się na niedzielny spacer, pobyć trochę razem.

     

            Jaka była matka dzieci?
Elizabeth była zawsze uśmiechniętą brunetką, w jej oczach zawsze widoczne były wesołe błyski. Spokojna, cierpliwa, opiekuńcza. Rozumiała problemy bliskich, pomagała ludziom, darzyła ich zaufaniem. Zawsze była obecna w czasie porażek, zawsze pocieszała, w czasie sukcesów cieszyła się razem z innymi. Dlatego też była ulubioną pielęgniarką w miejscowym szpitalu. Kochała malarstwo. W ich domu zawsze było mnóstwo obrazów, a sama też tworzyła w swojej małej pracowni na stryszku.

 

            Głowa rodziny - Steve był wysoko postawionym urzędnikiem, ale mimo to, zawsze miał czas dla rodziny. Opiekuńczy, wesoły i energiczny, jako tata puszczał z dziećmi latawce, uczył łowić ryby w pobliskim stawie... Wielu rówieśników Judith i Toma zazdrościło im takiego ojca.

 

            Syn państwa Wright, Thomas - wesoły, rozbrykany ośmiolatek. Należał do klubu Młodych Piłkarzy. Lubił dokuczać siostrze, ale to przecież wcale nie było złośliwe. Czasem dawał popalić, co kończyło się kłótniami rodzeństwa, ale mimo to był fantastycznym młodszym bratem- jak go określała ze śmiechem jego siostra.

 

            Judith. Jaka była? Była wzorową uczennicą. Miała najwyższą średnią, najlepsze wyniki w nauce. Zawsze pomocna, budząca zaufanie. Kochała bardzo swoją rodzinę. I zwierzęta. Była wolontariuszką w schronisku dla zwierząt, pomagała im znaleźć dom.

Podziwiali i chwalili ja nauczyciele, była lubianą wśród rówieśników. Lubiła spędzać czas z przyjaciółmi, chodzić do kina, czy na zakupy z kumpelami.

Nie interesowały ją dyskoteki, alkohol, czy narkotyki. Nigdy.

 

 **           

            Najlepszy czas na wspominanie tych cudownych lat, chwil. Leżała na plecach, wpatrując się w sufit. Z głośników wydobywała się piosenka Vanilli Ninja. Miała szlaban za włóczenie się po nocach z podejrzanymi typami, późne wracanie , olewanie szkoły.

Taak, ostatnio za bardzo zabalowała.

Rozmyślała nad dawnymi czasami.

Gdyby jej rodzice żyli, nie zachowywała by się tak.

Teraz nie radziła sobie.

Chciała umrzeć, ale bała się śmierci.

Może brzmiało to bezsensownie, ale tak właśnie czuła.

             Ellen się nią nie interesowała; „skoro była wzorowa, to taka pozostanie”, taki był właśnie tok myślenia ciotki. No cóż, niestety jej wymagania przerosły Jud.

Dawała jej kary za różne przewinienia- zgodnie z metodami wychowawczymi jej męża, ale bez większego zainteresowania.

Nic dziwnego, że Judith najlepiej czuła się w towarzystwie osób z grupy, oni ją rozumieli; przynajmniej tak jej się wydawało.

 

 

Nie wiem, co mam robić,

 Nie chcę już żyć.

 Boję się życia,

 Boję się śmierci.

 Co mam robić?

 Nie chcę pomocy,

 Przecież i tak to nic nie da.

 Spadam jak kamień,

 Na samo dno.

 Nadzieja nikła,

 Wiary już nie mam.

 Co mam robić?

 

3.

“Co się stało z wszystko wiedząca prymuską”

   - Judith, wstawaj! Mama woła na śniadanie!

,, Ruby, ciszej. Auć moja głowa. Chyba jednak trochę przesadziłam. `'

Otworzyła oczy i zobaczyła stojącą obok dziewczynkę o ciemnobrązowych włosach związanych w dwa kucyki. Tydzień temu owa osóbka obchodziła czwarte urodziny.

Wyglądało na to, ze Ruby już od dłuższego czasu męczy się nad zbudzeniem Judith, co w pewnym sensie wskazywała trzymana w małej rączce szklanka z wodą. Zapewne zimną.

Na sama myśl, nastolatka aż wstrząsnęło.

 - Już Ruby- próbując wydostać sie z pościeli.- Auć, moja głowa. Która godzina?

 - Siódma dziesięć- odpowiedziała wesoło mała.- Ale pamiętasz, obiecałaś, że pójdziesz z nami na plac zabaw- zapytała trochę zadziornie, ale i z niepokojem w orzechowych oczach.

 - No pewnie, że pójdziemy- odpowiedziała Judith.

 Jak mój stan fizyczny na to pozwoli- dodała juz w myślach.

 

              Po dziesięciu minutach zeszła na dół już kompletnie ubrana.

 - Ellen, masz coś przeciwbólowego?- zapytała zamykając apteczkę, która niemal świeciła pustkami.

 - Nie, wszystko wykończyłaś ostatnio.

Oj, trzeba po drodze wstąpić do apteki- pomyślała załamana.

 - Gdzie byłaś wczoraj?- zapytała Ellen, gdy Judi zabrała się za jedzenie.

 - Przejść się po mieście- odrzekła.

Jeszcze jej tego brakowało, żeby ciotka zaczęła węszyć, gdzie ona chodzi.

 - Musiałaś późno wrócić- stwierdziła.- Jak kładłam się spać, ciebie jeszcze nie było.

 - Spotkałam starych znajomych- odpowiedziała.- Zagadaliśmy się trochę. Dzięki - powiedziała jeszcze, wstając od stołu.

 - Już idziesz?

 - Zaraz.

 - O której będziesz?

 - Nie wiem, może około czternastej.

 

***

 

           

W drodze do parku, gdzie lubiła przesiadywać wstąpiła do apteki i od razu połknęła dwie tabletki nurofen.

Rozglądała się co chwile, czy nie ma gdzieś glin. Jakoś nie bardzo uśmiechało jej się przyłapanie na wagarowaniu, odwiezieniu do domu przez `' piękny policyjny wóz”, a tym bardziej rozmowie o tym z Ellen i Jeffreym i dyrektorem szkoły.

Usiadła na najbliższej ławce I upijając łyk kawy Latte zagłębiła sie w lekturze znanej amerykańskiej pisarki.

Czytanie należało do jednych z jej ulubionych zajęć, dzięki temu odrywała się na chwile od rzeczywistości i wyruszała przeżywać przygody wraz z bohaterami opowieści.

 

           Nagle rozległ się sygnał oznajmiający nadejście sms-a.

Od Samantha: 

Hej Jud, znowu wagarujesz? 

Co się stało z tą wszystkowiedzącą

prymuską? :D

Nauczyciele się o Ciebie pytali.

 Aa, bym zapomniała,

 Ze spr. Z biologii masz A.

Jak ty to robisz?

Tu olewasz szkołę,

A tu taka ocena :D Masakra!

 

Za dużo się naczytałam książek na ten temat- pomyślała zirytowana.

Odpisała i już chciała wrócić do książki, gdy jej uwagę przykuło czterech chłopaków, a szczególnie jeden blondyn.

Pomarzyć można- uśmiechnęła sie do siebie.

Przyglądała im się dyskretnie.

Skądś ich znała, ale nie wiedziała skąd.

 

***

 

  Po zjedzonym obiedzi, tak jak obiecała, wzięła Ruby i Nicka na plac zabaw.

Dzieci lubiły spędzać czas z Judith.

A ona z nimi.

 

***

 

           - Czy my tej dziewczyny już gdzieś nie widzieliśmy?- zapytał Mark. Miał kruczoczarne włosy, rysy twarzy nieco orientalne.

 - Tak, dzisiaj przed południem- odrzekł blondyn, ten sam, któremu wcześniej przyglądała się Judith.

 - Faktycznie, Jesse.

 - Czyżby się wagarowało?- zaśmiał się gościu w dredach. Zac.

 - Co się dziwisz, szkoła nudna- dodał Rex.- w połowie Hiszpan.

Przyglądali się jej przez chwilę, jak goni się z nimi, śmieje ...

Tylko czemu ta wesołość jest udawana?- zastanawiał się Jesse.

 - Ale podejście do dzieci ma- zauważył Zac.

Zgodzili się z nim.

 

"Bycie "

 

Udawać, że wszystko Jest Ok.?

Po co?

Przecież i tak wszyscy wiedzą jak jest.

Kłamać?

Po co?

Przecież i tak prawda kiedyś wyjdzie

 Na jaw.

 

Raz chcę być normalna,

 Raz wolna od ludzi,

Raz zakochana,

 Raz wolna od uczuć.

 Jaka chcę być?

 Samotna, niezależna?

A może w ogóle

Nie chcę istnieć?

 

4.

Przyjaciel

- Zaczynamy. Raz... dwa... trzy ...

 

We just came to the party

Them girls know how we do,

What's that look's kind of naughty,

Watch your step cause she's a bad bad girl,

She'll spend all of your money,

Leave you find the next guy

She's one hell of a shorty,

damn she's hot but she's a bad bad girl,

 

She will steal your soul and mind,

Then she'll leave you far behind

She's a crazy girl but she rocks my world,

She's .....

 

- Stop, stop, stop, jeszcze raz!

 - Okay, okay, nie denerwuj się Matthew- powiedział Mark.

 - Jak mam się nie denerwować?! Niedługo występujecie!- warknął facet nazwany Matthew.- Jeszcze raz.

 

 - To już wiem skąd ich znam, oni rozpoczynają dopiero karierę, no nie?- powiedziała Judith, która siedziała przy barku w jednej z angielskich knajpek razem z kumplami.

 - Ano. A spotkałaś ich już?- zdziwił się Morris. Dziewiętnastolatek ogolony na łyso.

 - Ostatnio w parku- uśmiechnęła się Judith.

 - Oj Jud, uważaj, żeby cię nie wzięło- zaśmiała się Lynn. Z tego co wiedziała brunetka, Lynn była narkomanką, ale nie wpadła jeszcze w ciąg. Morris uważał, że to tylko kwestia czasu.

Być może.

 - No a jak tam problemy z ciotką? Czepia się ciebie?- zapytała Tara, była na haju, z Lynn były dobrymi kumpelami. Razem ćpały, mieszkały.

 - Aktualnie mam karę, nie wolno mi wychodzić z domu- zaśmiała się z irytacją Jud.- Tylko do szkoły i nigdzie więcej.

 - Noo, nie wiedziałem, że szkoła jest od dwudziestej drugiej, haha- powiedział Hadley. Też był nieco przygrzany. Z całego towarzystwa tylko dwie osoby nie brały.

 - Oki, zbieramy się brygado- rzekł Morris zacierając ręce.

 - Gdzie dzisiaj robimy rozróbę?- zapytała Tara.

 - Zobaczysz- powiedział tajemniczo.

             Gdy wychodzili Judith obserwował Jesse.

 - Jesse!- warknął Matthew.- Teraz twoja kolej! Do jasnej cholery! Jeszcze raz.

 

 - Gdyby nie to, że jest facetem, pomyślałabym, że ma okres- powiedziała Karen do swojej koleżanki z pracy. Barmanki roześmiały się.

 

              

             Cisza. Jesienny wieczór, powiew zimna i dwanaście osób skradających się cicho pustą ulica. W domach ciemno, dochodziła północ. Nagle rozległ się trzask rozbitej szyby a po nim seria kolejnych trzasków. Któryś z domowników zadzwonił na policję, bo po chwili zjawił się patrol, mieszkaniec jednego z domów wyskoczył w szlafroku i celował z pistoletu w intruzów. Dwanaście osób rzuciło się do ucieczki do pobliskiego lasu. Słyszeli za sobą pościg. Znowu im się udało. Nie wpadli.

              To wydarzenie prześladowało ją jeszcze we śnie.

Wiedziała, ze nie powinna tego robić, ale co miała powiedzieć? Uznaliby ją przecież za tchórza. A może nim była?

 

***

 

                - Trzy, dwa jeden.... Judith była na imprezie w knajpce, w której lubiła przebywać. Był to ten sam budynek, co przed dwoma miesiącami słuchali próby zespołu Error.

Siedziała w kącie i przypominała sobie poprzednie lata. Czy jeszcze coś miało dla niej znaczenie?

 - Wszystkiego dobrego w Nowym Roku

 - I Tobie też- odpowiedziała nie patrząc na rozmówcę.

 - Jesteś tu z przyjaciółmi, czy sama świętujesz?

Wreszcie spojrzała na osobe, z ktora rozmawiala. Był to ów blondyn, którego nieraz juz spotkała.

 - Sama, ale raczej na świętowanie nie mam humoru- odrzekła.

 - Rozumiem. Może jednak zatańczysz?

 - Hmm, czemu by nie?- odparła zaskoczona i ruszyli na parkiet.

 

                      Usiedli przy stoliku i zaczęli rozmawiać o swojej przeszłości, teraźniejszości, o wszystkim, co akurat przyszło im do głowy.

Dziewczyna poczuła się jakby miała prawdziwego przyjaciela, osobe, ktora ja rozumie. Swietnie sie dogadywali I mieli mnostwo wspolnych tematow.

 - Proszę Państwa, teraz zespół wykona ostatnią piosenkę tej nocy.

 - Oj, muszę lecieć. Podaj tylko numer telefonu, to się kiedyś umówimy znowu pogadać- powiedział uśmiechając się.

 - Okay 7886090904.

 - Ok., na razie !

 

I wake up with blood-shot eyes

Struggled to memorize

The way it felt between your thighs

Pleasure that made you cry

Feels so good to be bad

Not worth the aftermath, after that

After that Try to get you back

 

I still don't have the reason

And you don't have the time

And it really makes me wonder

If I ever gave a f**k about you

 

[Chorus]

 

 Give me something to believe in Cause

I don't believe in you Anymore,

 Anymore I wonder if it even makes a difference to try

(Yeah)

 So this is goodbye

God damn, my spinning head

Decisions that made my bed

Now I must lay in it

And deal with things

I left unsaid I want to dive into you

Forget what you're going through

I get behind, make your move

Forget about the truth

 

 I still don't have the reason

And you don't have the time

And it really makes me wonder

If I ever gave a f**k about you

 …

So this is goodbye

So this is goodbye, yeah (x 3)

 

 - Dziękujemy zespołowi Error, że zgodzili się nam zagrać.

 - Ale to nie koniec zabawy!

 


***

                 Tego już Judith nie słyszała. Wracała pustymi ulicami, do domu. Nie mogła nie dać ponieść się marzeniom. Noc była cudowna. Dym z fajerwerków już zniknął. Śnieg mienił się srebrem od blasku księżyca. Wróciła myślami kilka godzin wstecz. Tak dobrze jej się z nim rozmawiało. Jakby się znali już dobre parę lat.

Nie myślała o Jessem jakby miał być jej chłopakiem, myślała o nim jak o dobrym przyjacielu.

Do miłości jej się nie śpieszyło, a już tym bardziej po tym jak gościu z grupy się do niej przystawiał. Był wtedy naćpany.

 

   W domu wzięła goracy prysznic i położyła się spać.

 

 ***

 

                    - Jess, co to była za laska, z którą tyle gadałeś?- zapytał Zac.

 - Zaraz, ej to nie była ta panna wagarująca?- zapytał Mark.

 - Tak, to ona- odrzekł Jesse.- Fajnie się z nią gadało.

 - Taa, pamiętasz w jakim towarzystwie się kręci? Nie wiem, czy to dobry pomysl, Jess.

 - Nie przesadzaj.

 - Nie przesadzam, pewnie z dobrego domu, bogatego, rodzice nie wiedzą, co robi...

 - Max uspokój się! Do jasnej cholery, jej rodzice zginęli w wypadku ponad pół roku temu!

Cisza.

 - Ten wypadek, o którym było tak głośno? Na początku czerwca?- zapytał po chwili Zac.

 - Tak- odrzekł ponuro Jesse.- Właśnie oni.

 - Przecież wypadek był spowodowany przez jedną z tych grup. I ona się z nimi zadaje, przecież to mogli być oni- powiedział z niedowierzaniem Mark,

 - No właśnie. Ona chyba nie wie, że ten wypadek był zaplanowany, że mieli zginąć.

- Ou. No to rozumiem- powiedział Zac, a Mark pokiwał głową.

- Idziecie jeszcze gdzieś na imprę? -zapytał Rex wchodząc do pokoju.

 - Nie- odpowiedzieli ponuro.

 - Ej no

 - Rex, ty lepiej też już zostań- powiedział Jess. I co się dziwić skoro Hiszpan był już dosyć wypity.

 - Chyba masz rację- powiedział zrezygnowany i poszedł do łazienki.

 - Dobranoc

I rozeszli się do swoich pokoi.

5.

“ W co ja się wpakowałam?”

Zmrok otulał powoli swoimi ramionami spokojne okolice Aylesbury. Płatki śniegu spadały na ciemne włosy dziewczyny spacerującej samotnie po parku.

Owa dziewczyna rozmyślała, co ostatnio często robiła. Rozmyślała nad swoim życiem, nad tym czy jest sens dalej istnieć na tym świecie ...

 

I'll always remember

It was late afternoon

It lasted forever

And ended so soon ....

 

Zanim wyciągnęła telefon, sygnał już się urwał.

Nieodebrane połączenie było od Jesse'ego. Uśmiechnęła się lekko mimo woli i rozejrzała się. Zobaczyła podążającego w jej stronę blondyna.

 - Cześć- powiedział uśmiechając się.- Myślałem, że już się nie zatrzymasz.

 - Hej. Trzeba było wołać- powiedziała ze śmiechem.

 - Co tam u ciebie?

 - U mnie? Nic ciekawego, zresztą wiesz . A jak wam idzie koncertowanie?

 - Ha, na razie jest super, coraz więcej ludzi przychodzi na koncerty. Myślę, że wkrótce będziemy występować w halach koncertowych jako gwiazdy- roześmiał się. - Idziemy się czegoś napić?- zapytał.

 - Czemu nie?

Weszli do knajpki, zamówili sobie czekoladę na gorąco z bita śmietaną i wiórkami czekolady- ulubiony napój Judith i jak się okazało, Jesse'ego też.

 - A jak tam w szkole ci idzie?- zapytał.

 - Jakoś zaliczyłam semestr- odpowiedziała patrząc w okno.

 - Jakie oceny?

 - Nawet nie pytaj- powiedziała ponuro.

 - Słyszałem, że byłaś najlepszą uczennicą- powiedział obserwując ją.

 - Masz rację, byłam.

 - A tam , nie przejmuj się ocenami- powiedział beztrosko.- Na co ci fizyka, czy chemia. Tylko po to, by później zdobyć zawód.

Uśmiechnęła się mimo woli.

Siedzieli w ciszy.

On obserwował ją cały czas. Podobała mu się, ale i zadziwiała charakterem. Raz była smutna, zamyślona, jakby nieobecna duchem, czasem widywał ją z bandą dziwnych typków. Rzadko się uśmiechała, ale wtedy jej uśmiech miał w sobie coś, czego nie potrafił określić, jakąś iskierkę.

Ona obserwowała ludzi. Ciągle roześmianych. Sama była kiedyś taka, teraz nie mogła się na nic takiego zdobyć. Nie miała powodów do śmiechu. Czasem uśmiechała się w towarzystwie, lecz był to wymuszony uśmiech. Tylko przy jednej osobie uśmiechała się tak sama od siebie, szczerze, niewiele i lekko, ale to było już coś.

 

              Poszli jeszcze na cmentarz. Judith dlatego, że chciała tam iść, a Jess dlatego, że chciał jej towarzyszyć.

 - Twoja mama była ładna- powiedział patrząc na zdjęcie na nagrobku.- Strasznie jesteś do niej podobna.

 - Tak. Wiele osób to mówiło- powiedziała smutno.

Milczeli.

Zobaczył jak jej oczy zaczynają się szklić. Objął ją delikatnie ramieniem.

 - Cały czas zastanawiam się dlaczego ja nie mogłam z nim wtedy jechać, dlaczego musiałam zostać sama. Dlaczego oni musieli zginać?- szepnęła przez łzy.

Nic nie odpowiedział.

Wypłakiwała się w jego ramię.

 - Przepraszam- powiedziała ocierając łzy.

Roześmiała się cicho.

Naprawdę warto mieć takiego przyjaciela.

 

 ***

 

          Tydzień później wydarzyło się coś, co było szokiem dla wszystkich. Banda, z którą trzymała się Judith została złapana razem z nią. Teraz brunetka była przesłuchiwana. Nie chciała nikogo wydać, nie chciała nic zdradzić. Próbowano różnych sposobów. Bezskutecznie.

Wyprowadzili ją w kajdankach na korytarz, później do radiowozu. Po drodze spotkali kolejnego policjanta prowadzącego Rogera- członka bandy, kolejnego z tych, który został złapany.

Gdy ją ujrzał zaczął wykrzykiwać:

 - To ona! Ona wszystko planowała, ona była wszystkiemu winna!

 - Widzisz- powiedział z ironią w głosie prowadzący ja policjant,- ty ich nie chcesz zdradzić, a oni całą winę zrzucają na ciebie.

Nic nie odpowiedziała. Była wściekła, przerażona i zrozpaczona. Dziwna mieszanka, która w każdej chwili mogła wybuchnąć.

 

             Ellen nie zrobiła Judith awantury, nie powiedziała nic. Milczenie, które było gorsze od krzyku.

 

Następnego dnia Jud nie poszła do szkoły. Została w domu. Wstała przed dziewiątą. Doprowadziła się do porządku i zeszła do kuchni zjeść śniadanie. Jeżeli myślała, że jest sama, to się myliła.

W salonie siedziała Ellen i Ruby.

 - Dzień dobry- powiedziała brunetka.

 - Cześć- powiedziała mała.

 - Dzień dobry. Judith, zostałabyś na półtorej godzinki z Ruby?- zapytała Ellen.

 - No pewnie, też pytanie- odpowiedziała Jud.- Zajmę się małą.

 - Huraaaa- krzyknęła Ruby i rzuciła się na szesnastolatkę.

 - Dzięki- powiedziała Ellen.- Na razie skarbie- pocałowała córeczkę w czoło i wyszła.

 - Cio robimy, Judith?- zapytała mała, którą Jud trzymała na rękach

 - Najpierw, to dasz mi zjeść - powiedziała i obróciła się wokół własnej osi ze śmiejącą się Ruby.

 

                Oglądały jakąś bajkę i układały puzzle, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

 - Idę zobaczyć, kogo przywiało- powiedziała Judith.

Otworzyła drzwi.

 - Cześć Jud.

W drzwiach stał Hadley.

 - Co ty tu robisz?- zapytała ostro.

 - Jest sprawa. Ty masz kontakty z tym, no jak on się zwie, no, oo z Jesse'm. Musimy się go pozbyć raz na zawsze, a ty się do tego wspaniale nadajesz.

 - Co?! Ty chyba zwariowałeś. Wynoś się stąd!- Krzyknęła.

 - Musisz to zrobić - powiedział uśmiechając się złośliwie.- Trzeba wykonywać zadania Morris'a. Czyżby cię nie uprzedził na początku?- roześmiał się jak wariat.

że Hadley stojąc na progu, dostał drzwiami w nos.

Judith odwróciła się i zobaczyła przed sobą wystraszoną Ruby.

 - Mała, nie bój się- powiedziała przytulając ja.

 - Czy on jeszcze przyjdzie?- zapytała.

 - Nie, nie przyjdzie- powiedziała przekonująco.

Wróciły do salonu.

Dziewczyna sama chciałaby w to wierzyć, że nie wróci, ale już ich za dobrze znała. Wiedziała, że nie powinno się im sprzeciwiać, bo wtedy źle się to kończyło.

„W co ja się wpakowałam?”- pomyślała zrozpaczona.- "Jeżeli naraziłam na niebezpieczeństwo rodzinę Ellen, to sobie tego nie daruję."

 

 

           Nie wiedziała jednak, że to zdarzenie było obserwowane przez dwie inne osoby. Widzieli, jak Judith rozmawia z Hadley'em, jak zatrzaskuje drzwi.

 - Chyba ma złamany nos- powiedziała kobieta.- Barwo Jud.

 - Będzie trzeba tam iść- powiedział mężczyzna siedzący za kierownicą czarnego auta - i z nią pogadać. Pewnie nie powiedziano jej, kto doprowadził do wypadku jej rodziców i brata.

Kobieta kiwnęła głową.

Myślała podobnie. I miała już plan. Tylko muszą dowiedzieć się, czego chciał ten typek.

6.

Bo tak miało być

  Słowa piosenki Nickelback unosiły sie lekko w powietrzu dochodząc do uszu leżącego na łóżku chłopaka. Czytał gazetę, ale tak naprawdę nie skupiał się na artykule, zastanawiał się jak też ona mogła się w to wpakować. Nie obwiniał jej. Stało się. Widocznie tak miało być.

Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Mieszkał nieco za miastem, więc nie było takiego ruchu o tej porze. Że też musiała być wtedy z nimi. Trzasnął pięścią o parapet. Rozejrzał się po pokoju bezwiednym wzrokiem.

Pomieszczenie było jasne, ściany białe. W rogu stało łóżko, obok biurko i jakieś papierki na nim, nagłówki gazet:

 „ Nowy boysband rusza, by podbić świat”, czy „Co sądzimy o zespole Error”.

Na lewo od okna stał kwadratowy stolik i dwa fotele. Zaś naprzeciw był drzwi, prawdopodobnie do łazienki.

Puk, puk!

          Do pokoju wszedł Marc.

 - Hej Jess, idziesz z nami na dysk?- zapytał.

 - Nie. Nie mam humoru.- odrzekł ponuro.

 - Ehh, fakt przypominasz chmurę gradową, ale chodź poszaleć- powiedział szczerząc się.

 - Idźcie beze mnie- rzekł obojętnie odwracając się do okna.

 - Ehhh, stary. Chodzi o tą dziewczynę, Judith?

Nic nie odpowiedział.

 - Nie możesz się nią tak zadręczać. Zrobiła to, co chciała i się doigrała- powiedział Mark.

 - Mark, mam pytanie

 - Jakie?

 - Czy chcesz mnie jeszcze bardziej wkurzyć? Jak nie, to please idź i daj mi spokój.

 - Okay. Na razie.

I wyszedł, a Jess opadł na łóżko.

 

***

 

          Pewna starsza kobieta o ciemnych włosach spiętych w kok zamartwiała się nad losem jednej z jej uczennic.

Tak się wpaść, to było nie do pomyślenia.

Kobieta siedziała przy stoliku i czytała po raz kolejny mały artykuł dotyczący przedwczorajszego wydarzenia.

„... kilka osób zostało złapanych, mieli siedemnaście, osiemnaście lat. Niektórzy będą mieli sprawę w sądzie...”

Niektórzy ..., ale nie Judith, dzięki Bogu.

 - Margaret, przyniosłem herbatę- do salonu wszedł wysoki mężczyzna o ciemnosiwych włosach i łysinką na środku głowy.

 - Dziękuję.

Podniosła filiżankę do ust i upiła łyk gorącej, gorzkiej herbaty.

 - Znów czytasz ten artykuł?- pokręcił z niedowierzaniem głową.- Dziewczyna się jakoś wywinęła od sprawy sądowej- powiedział.

 - Ale to się będzie ciągnąć za nią cały czas. Zresztą sam o tym dobrze wiesz.

Tak wiedział. W końcu był prawnikiem. I tak się złożyło, że on dostał tą sprawę. Miał nadzieję, że Judith zgodzi się współpracować.

Taak, mieli już plan związany z tą szesnastolatką.

 

 

***

 

          - Ellen, jesteś pewna, że chcesz ją dalej trzymać pod tym dachem? Przecież ona popełniła przestępstwo!

Evan, mąż Ellen krążył po kuchni tam i z powrotem. Nie chciał tej dziewczyny pod tym dachem. Oj nie.

 - A co chcesz zrobić? Do sierocińca oddać? Zwariowałeś?! Ona należy do naszej rodziny. Zresztą obiecałam to mojej siostrze.

      Dobrze pamiętała ten dzień.

Przyjechała do szpitala zaraz po tym jak się dowiedziała. Elizabeth leżała półprzytomna, w ciężkim stanie. Steve i Thomas zginęli na miejscu. Pamiętała dobrze słowa swojej siostry:

 - Proszę, zaopiekuj się Judith ...

I wtedy jej serce przestało bić. Akcja reanimacyjna trwała 10minut. Nie udało się.

 - Nie możesz złamać tej obietnicy?

 - Nie. Judith mieszka z nami. Koniec -powiedziała stanowczo.

Zadzwonił dzwonek do drzwi.

 - Dzień dobry. Nazywam się Emeline Javelin. Agentka. Zajmuję się takimi sprawami jak ta, która miała ostatnio miejsce.

 - Elllen Pattinson. Proszę wejść.

 - Chciałabym porozmawiać z Panią, a później, gdyby było to możliwe z Judith.

 - Oczywiście.

 

 

 ***

 

          W czasie, kiedy Ellen rozmawiała z Emeline, Jud przeglądała zeszyt, a właściwie pamiętnik, który zaczęła pisać po śmierci rodziny.

Czytała wpisy, ileż razy pojawiało się tam słowo „śmierć”.

Od czasu do czasu pojawiały się tam smutne, tragiczne wiersze.

Jej uwaga była teraz zajęta wpisem z dnia 12 sierpnia:

 

„ Byłam dzisiaj ze znajomymi. Mieli nową dostawę narkotyków.
Amfetamina. Dziwne uczucie .Byłam pełna energii- mogłabym nawet góry przenosić. Teraz kiedy przestało działać, mam wrażenie jakby mi ktoś walnął mocno w głowę. Nie, to nie dla mnie.
Spotykam znajomych ludzi, widzę jak patrzą na mnie z troską, współczuciem. Nie podoba mi się to. Chciałam o tym zapomnieć. Przecież to mi nie zwróci mojej rodziny.
Dzisiaj mama kończyłaby 38lat. Kończyłaby ... Cały czas zastanawiam się , czemu ja musiałam zostać, czemu nie mogłam wtedy jechać z nimi? Cały czas myślę o śmierci. Nie chce mi się już żyć. Tylko czemu nie mogę się zdobyć na śmierć?!”

 

          Ktoś zapukał do drzwi i zaraz do pokoju weszła Ellen i jakaś kobieta.

 - Jud, masz gościa- powiedziała.- Zostawię Was same.

 - Cześć Judith, nazywam się Emeline Javelin- przedstawiła się.- Chciałabym porozmawiać z tobą na pewien ważny temat.

Judith przyglądała się tej kobiecie. Wyglądała na ok 30 lat. Miała czarne, kręcone włosy i brązowe oczy.

 - Obserwujemy cię od tego pechowego dnia- zaczęła.

No pięknie- pomyślała brunetka.

 - Widzieliśmy , jak chłopak z tej grupy tutaj był i jak złamałaś mu nos drzwiami- uśmiechnęła się.

- Złamałam?

-Taak, to było genialne- dodała.- Wracając do sprawy, Judith, muszę wiedzieć, co on chciał od ciebie.

Dziewczyna przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Musi powiedzieć, inaczej oni pozbędą się Jessa.

 - Dobrze. Powiem pani, o co chodziło- zaczęła po chwili.- Chcą zabić Jesse'ego Watsona.

 - I co w związku z tym?- zapytała Emeline obserwując brunetkę. Widziała, że dziewczyna się denerwuje.

 - Chcieli, żebym ja , żebym to ja się go pozbyła - powiedziała.

 - Nie zgodziłaś się- powiedziała agentka.

 - Nie.

 - Czyli teraz członek zespołu Error jest zagrożony, Judith dziękuje i myślę, że można ci zaufać.

 Jud spojrzała na nią pytająco.

 - Potrzebujemy kogoś, na teraz. Stwierdziliśmy, że ty będziesz najodpowiedniejsza.

 - A wiec to było zaplanowane?

- Tak- przyznała Emeline.- Potrzebujemy cię. Cały czas szukamy gangu, który doprowadził do wypadku ze skutkiem śmiertelnym, twoich rodziców i brata

 - Słucham?!- zdumiała się Jud.

 - Nikt o tym nie mówił, ale że „zaprzyjaźniłaś” się z takimi ludźmi musieliśmy ci o tym powiedzieć. Chcemy, żebyś pomogła nam wytropić tych, którzy to zrobili ...

 - Znaczy się, że mam być przynętą?

 - Coś w tym stylu- uśmiechnęła się Emeline.- I jeszcze jedno. Często bywasz tam, gdzie występuje zespół Error, prawda?

 - No tak, to moi znajomi.

 - Właśnie. Chcemy, żebyś była ich ochroną. Są tam ochroniarze, ale nie zawsze widzą wszystko, a ty znasz niektórych członków tej bandy, potrafisz ich rozpoznać. Zgodzisz się?- zapytała.

Brunetka zamyśliła się na chwilę. Miała by być ochroną dla zespołu Error. Pomóc w odnalezieniu tej grupy, która doprowadziła do śmierci jej rodzinę... Doprowadziła do śmierci jej rodzinę.

 - Zgadzam się.

 - Dzięki. Ale pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć, że z nami współpracujesz. Ujawniasz się jedynie w nagłych wypadkach.- ostrzegła ją Kobieta.

 - Tak jest. 

 - A i powinnaś powiedzieć jednej osobie o tym, żeby nie było podejrzeń. Mam na myśli Jesse'ego.- odpowiedziała na pytający wzrok Jud.

 - Ok.

 - Jutro wszystko załatwimy.

 - Yyyy, co załatwimy?

 - Musisz się zgłosić do szefa.

 - Tzn?

 - Jutro po ciebie wpadnę, powiedzmy, około 14, ok.?

 - Ok. Pani długo już pracuje w tej branży? -zapytała Jud.

 - Po pierwsze: mów mi po imieniu. - uśmiechnęła się.

 -Siedzę już w tym pięć lat- odpowiedziała.

 - To już długo.

 - Dość trochę. Ja się zbieram. Do jutra, część.

 - Cześć.

 

          W drodze do biura, Emeline myślała o tej dziewczynie. Całkiem miła, tylko jakby nieco zagubiona. Zdała relację szefowi i wróciła do domu.

Nareszcie.

Postanowiła wziąć relaksującą kąpiel. W końcu mi się należy- pomyślała ze śmiechem.

 

 

"Nie ma już mnie"

 

Umarłam.

Nie ma już mnie.

Ciało pozostało,

Moja psychika nie.

Umarła.

Jestem obca, niezrozumiana,

Bezsilna, nieznana.

Coraz częściej odwiedzana

Przez Anioła Śmierci.

Czy to mój koniec?

Jeżeli pozwolę mu wejść,

Nie zostanie ze mnie juz nic ...

7.

Cała prawda o sobie

 - Jesteś pewna, że udźwigniesz taką odpowiedzialność?- zapytał, bacznie obserwując dziewczynę siedzącą przed nim.

O nie, to zdecydowanie nie był jego pomysł, żeby ta nastolatka brała udział w cały zamieszaniu.

Zgodził się za namową kilkunastu pracowników. Sądzili, że może pomóc, a poza tym na pewno chce pomścić swoją rodzinę.

Cóż, przystał na to.

 - Tak- odrzekła Judith.

Była zdecydowana, choć widziała, że szef wolałby, gdyby odpowiedziała „nie”. Widziała w oczach tego czterdziestolatka obawę i niepewność.

 - W takim razie, Emeline udzieli ci lekcji- powiedział Perry Louise.

Judith wstała i wyszła za wskazaną osobą.

Perry opadł na fotel.

Co z tego wyniknie? - myślał.

 - Niech się pan nie denerwuje, szefie. Zobaczymy, czy da sobie radę. Wygląda na silną- rzekła wysoka, blond włosa kobieta.

 - Dziękuję Susan.

 

 ***

 

           Tymczasem Jud siedziała w gabinecie Emeline i słuchała jej uwag, praw.

 - No, chyba wszystko- powiedziała uśmiechając się Jawelin.

 - Jak ci się przypomni coś jeszcze to zadzwoń- roześmiała się brunetka.

 - Nie no, wydaje mi się, że to wszystko. Dobra. Tu masz coś, co może ci się przydać, ale tylko w nagłych wypadkach- powiedziała kobieta przesuwając po blacie biurka skórzane, niewielkie pudełko.- Spróbuj użyć to w innym celu, niż nagły wypadek, a będzie z tobą źle- dodała groźnie.

 - Oj, będę się wystrzegać- przybrała powagę Judith.

 - No ja myślę. Tu masz jeszcze papiery. Przydadzą się.

 - Dzięki.- Schowała to wszystko do czarnego plecaka, który miała przy sobie.

 - Mogę cię podrzucić do domu. Jadę akurat tamtędy. Wiesz, trzeba odwiedzić strych znajomych

Roześmiały się

 

 

 ***

 

          Oglądała mały pistolet, który dostała. Nie lubiła sprzętów przemocy. Ale jak mus, to mus. Schowała go tak, by dzieciaki go nie znalazły. Przebrała się w czarne spodnie i bluzkę tego samego koloru i wyszła. 

Skierowała się do budynku trzy przecznice dalej z nadzieją, że Jesse będzie w domu.

Niestety.

Przy wejściu spotkała Marca.

 - Hej, jest Jesse?- zapytała uśmiechając się przyjaźnie.

 - Nie ma go i myślę, że nie chce cię widzieć- odrzekł ze złością. To ostatnie oczywiście nie było prawdą, ale Marc chciał „uchronić” kumpla przed kolejnymi zmartwieniami związanymi z Judith. - Nie rozumiesz, on się zamartwia, a ty takie numery wywijasz. Jesteście przyjaciółmi, tak? To ci coś powiem; prawdziwi przyjaciele nie zachowują się w ten sposób, nie zasługujesz na jego przyjaźń. Jesteś tylko przeklętą paniusią, która ma gdzieś uczucia wszystkich ludzi, których coś obchodzi! Jesteś niczym, rozumiesz? Niczym!

 

Wszedł do budynku, zatrzaskując drzwi.

Brunetka stała jeszcze chwilę, nie wiedząc, co robić. Odwróciła się i poszła w stronę parku, w którym lubiła przesiadywać, i w którym kiedyś obserwowała chłopaków z zespołu Error.

         Łzy napływały jej do oczu. A może to wszystko prawda? Może Mark ma rację? Nie zwracam uwagi na innych.

 - Cholera!- powiedziała ze złością.

Ale nie może ich unikać, ma przecież ich ochraniać. No cóż, skoro Jess nie chce mnie widzieć, nie chce ze mną gadać, nie będzie nic wiedział. Będę musiała działać dyskretnie i przed nim.

 

              Wróciła do domu. Wzięła prysznic i usiadła na łóżku z zeszytem i długopisem w ręku. Napisała kilka zdań, w których zawarła swoje odczucia.

 

Jestem przeklęta,

Nic nie warta,

Ranię uczucia innych.

 

Jestem egoistką,

Głupią smarkulą,

Która nie rozumie zupełnie nic.

 

Jestem przestępczynią,

Która dostała szansę, 

Z zastanowieniem:

„Czy dobrze ja wykorzysta?”

 

Czy naprawdę aż tyle wad

Może się mieścić

W jednej osobie?

 

8.

Okropny dzień

Spacer zawsze działał na nią uspokajająco. Wsłuchiwała się wtedy w szum drzew I śpiew ptaków. Pomagało jej to trzeźwiej myśleć. Przysiadła na jakieś ławce i zaczęła pisać.

Nie ma to jak przelać wszystkie swoje smutki na papier.

            Już miesiąc minął od czasu, gdy Marc wyjechał na nią przed budynkiem, w którym mieszkał.

Już ponad miesiąc nie rozmawiała z Jesse'm, choć widywała go na koncertach w pubach, nie miała odwagi by podejść i porozmawiać.

Telefon miała w naprawie już trzy tygodnie. Tak to jest, jak się nie patrzy, gdzie się coś daje.

 - Judith!

I już siedziała przy niej nastolatka o blond włosach.

 - Hej Mandy- uśmiechnęła się Jud.- Co tu robisz?

 - Spaceruję- wskazała na nowofunlanda, który właśnie obwąchiwał pobliskie drzewo.- Jeju, Jud, jak ja cię dawno nie widziałam. Co się z tobą dzieje?

 - Oj, dużo rzeczy, a o połowie nie chciałabyś nawet słyszeć- powiedziała ponuro brunetka.

 - Czemu do szkoły tak rzadko chodzisz?- zapytała Mandy.

Fakt, Judith do szkoły chodziła przynajmniej raz w tygodniu, albo rzadziej, mimo wszystko jakoś zaliczała przedmioty.

 Jud wyciągnęła dokumenty, które dała jej Emeline.

 - Wow, jak agentka- zdumiała się Mandy.- Ale jazz, a ja nic o tym nie wiem.

 - I NIKOMU nie powiesz- powiedziała Judith.

 - Nikomu- powtórzyła blondi.

- A u ciebie, co nowego?- zapytała brunetka.

 - Nic ciekawego. Chodzę z Kamilem.

 - Z tym przystojnym Polakiem?- zapytała Jud z błyskiem w oku.

Nie ma co ukrywać, ciacho z niego niezłe.

 - Taak, z nim- uśmiechnęła się rozmarzona Mandy.

Nic więcej nie zdążyły powiedzieć, bo blondynka dostała sms-a.

 - Oj, muszę lecieć. Na razie- powiedziała i odeszła.

 - Na razie- powiedziała cicho.

 

            

            Wróciła do domu. Na 20 miała iść na koncert z okazji pierwszego dnia wiosny. Prócz Error mieli tam grać Green Day i GirlBand- wschodzące gwiazdy.

 - Judith?- rozległ się niepewny głos z kuchni, gdy tylko Jud weszła do domu.

 - Hej- powiedziała brunetka.- Ellen, coś się stało?

Jej ciocia była blada, w jej oczach można było wyczytać przerażenie. Nic dziwnego, że Jud zareagowała.

 - Ktoś cały dzień kręci się koło domu- odpowiedziała.

 - Kto? Jak wygląda?- zapytała automatycznie.

 - Nie wiem, chłopak i chyba dziewczyna. Bluzy z kapturem, czapki.

 - Cholera- mruknęła pod nosem dziewczyna.- Zaraz wrócę- rzuciła w stronę Ellen.

 

             Wyszła na dwór. No pięknie, nie mają już co robić, tylko nachodzić rodzinę mojej ciotki- pomyślała. Była wkurzona.

 - Hadley, czego znowu tu szukasz?- zapytała Jud chłopaka odwróconego do niej tyłem.

 - Jak myślisz?- odpowiedział złośliwie.

 - Albo pozbędziesz się Watsona, albo my pozbędziemy się państwa Pattinson- podeszła do nich Lynn.

 - Hmm, warte zastanowienia- powiedziała Jud z ironią.- Ale nie zmusicie mnie żadnym szantażem. Wynocha stąd.

 - Taak? A bo czemu?- zapytał Hadley.

 - To jest teren prywatny. Nara!

Odwróciła się i poszła.

Musi zadzwonić do Emeline.

Jak ci idioci zrobią coś Pattinsonom ...

 

***

 

 - To co robimy?- zapytała Lynn.

 - Idziemy. Niech Morris się z nią rozprawi.

 

 ***

 

 

           Siedziała przy barku pijąc już trzeci tonic z lodem. Miała znakomity widok na scenę i jej okolice z tego miejsca.

           Zbliżał się czas występu zespołu Error. Nie żeby narzekała, bo lubiła Green Day. Wsłuchiwała się w słowa piosenki.

 

 

Don't wanna be an American idiot.

Don't want a nation that under

the new mania.

And can you hear the sound of hysteria?

The subliminal mindfuck America.

 

Welcome to a new kind of tension.

All across the alien nation.

Where everything isn't meant to be okay.

Television dreams of tomorrow.

We're not the ones who meant to follow.

For that's enough to argue

 

Maybe I'm the faggot America.

I'm not a part of a redneck agenda.

Now everybody do the propaganda.

And sing along in the age of paranoia.

 

Welcome to a new kind of tension.

All across the alien nation.

Where everything isn't meant to be okay.

Television dreams of tomorrow.

We're not the ones who meant to follow.

For that's enough to argue

 

Don't wanna be an American idiot.

Don't want a nation controlled by the media.

Information age of hysteria.

Calling out idiot america

 

Ostatniej piosenki.

 - A teraz przywitajmy zespół Error!

Rozległ się pisk dziewcząt.

Jud przewróciła oczami; nie cierpiała rozwrzeszczanych laleczek.

W ogóle wszystko ją dzisiaj drażniło.

Marzyła tylko o tym, by pójść do domu, wziąć prysznic i rzucić się na łóżko. Niestety musiała czekać do końca.

 

           Śpiewali trzecia piosenkę, gdy Judith zauważyła pewnego, podejrzanego typka z boku sceny.

 

You´re such a loyal friend and now

I know that I´ll never Songtexte

find sombody quite like you

I appreciate the day

you came and you stayed Songtext

 

Cholera! Ten gościu ma broń. Czy żaden ochroniarz tego nie widzi?- myślała Jud.

Podeszła niezauważona w miejsce, gdzie stał ... no pięknie. Hadley. Na dodatek celował w Jesse'go.

And after eerything that we´ve been

through I´m still here with you Lyrics

Cuz you´re still my lady

cuz you´re may lady Lyric

I swear I´m gonna make you happy

for the rest of our lives Liedertexte

Cuz you´re my lady and I´m your best Liedertext friend,

and I´m your best friend

 

Przyłożyła pistolet do jego głowy.

 - Radzę ci opuścić tą niebezpieczną zabawkę, chyba że chcesz skończyć tak, jak miał skończyć Jess- powiedziała groźnie.

W duchu modliła się, żeby wykonał jej polecenie, ponieważ właśnie zdała sobie sprawę, że celuje nie naładowanym pistoletem.

Rozległy się piski przerażenia.

Wreszcie ktoś dostrzegł, co się dzieje.

Ochrona już biegła w ich stronę.

Hadley opuścił broń. Zajęli się nim policjanci, którzy chwilę później się tam zjawili.

 - Skąd masz broń?- zapytał jeden z ochroniarzy patrząc groźnie na Judith.

Bez słowa podała mu dokumenty.

Tak miała robić, gdyby ktoś ją nakrył.

Ochroniarz zaniemówił przez chwilę. W końcu oddał jej papierek z kiwnięciem głowy.

Podszedł do niej policjant, by spisać co widziała, jak to się potoczyło.

W końcu była wolna, mogła iść.

Odwróciła się i zobaczyła podążającego w jej stronę Jess'a.

 

 

9

Szczęśliwe zakończenie, ale czy na pewno?

Odwróciła się i zobaczyła podążającego w jej stronę Jess'a.

 - Judith- zawołał.

 - Cześć- powiedziała niepewnie widząc, że już nie ma szans na ucieczkę.

 - Judith, co się z Tobą działo?- zapytał prowadząc ją do wolnego stolika, z czym akurat nie było problemu.- Telefon nie odpowiada, nie widziałem cię też na koncertach ...

 - Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć za to, co zrobiłam ...- powiedziała nie patrząc na niego.

Nie potrafiła spojrzeć w te niebieskie oczy blondyna.

 - Co?! Jak mogłaś tak myśleć, skąd ci to przyszło do głowy?- oburzył się.

 - Marc mi powiedział, że ... ale ty o niczym nie wiesz?- zdziwiła się.

Zwykle chłopcy mówili sobie o wszystkim, jak przyjaciele.

 - Nie wiem- odrzekł Jess.- Ale opowiedz mi.

 - Może to nie jest dobry pomysł- powiedziała cicho nadal nie patrząc na chłopaka.

 - Judi, proszę- powiedział chwytając ją za ręce.- To pozwoli wszystko wyjaśnić.

Wahała się chwilę.

Jeżeli miałaby zepsuć przyjaźń Marca i Jesse'ego, to lepiej nic nie mówić, ale ...

No właśnie , ale.

 - Po tym wszystkim miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie- zaczęła.- Chciałam ci powiedzieć coś ważnego, ale przed wejściem do budynku spotkałam Marca i dowiedziałam się, że nie chcesz mnie już więcej widzieć ....

 - Co?!

Jesse wstał. Zaczął szukać wzrokiem Marca.

Niech go tylko dopadnę ...

 - Jess!

 - Wybacz- opamiętał się.- Ale i tak będę musiał z nim porozmawiać. Wiem, że jest najstarszy, ale nie może cały czas udawać tatusia, wtrącać się w nasze życie.

 - Mam rozumieć, że wcale tak nie powiedziałeś?

 - Nie, nie powiedziałem- uśmiechnął się.- Czemu nie odbierałaś telefonu?- zapytał po chwili.

 - Jest w naprawie-odrzekła.

 - Ou.

Znowu cisza.

 - Jess

 - Hmm?

 - Chyba muszę ci coś jeszcze powiedzieć- spojrzała na niego niepewnie.

 - Czy to ma związek z dzisiejszym zamieszaniem?

 - Częściowo. Bo widzisz, pomagam - nie wiedziała za bardzo jak ubrać to w słowa- pomagam wytropić ten gang, który doprowadził do śmierci moich rodziców i teraz pilnuję, by nie mieli możliwości pozbyć się was, a dokładniej ciebie.

 - Znaczy, że teraz oni „polują” na mnie?- zdziwił się.

 - Tak.

 - Aha i ty chodzisz wszędzie gdzie ja jestem i celujesz z pistoletu w każdego, kogo podejrzewasz, że coś knuje, tak?- wyszczerzył się.

 - Mniej więcej- roześmiała się.

 - Byłaś na koncertach, które graliśmy w tym miesiącu?- zapytał.

 - Byłam.

 - Czemu cię nie widziałem?

 - Hmmm

No właśnie. Ukrywałam się przed tobą- mogłaby odpowiedzieć, ale zabrzmiałoby to głupio.

 - Jesse, chodź na chwilę- wołał go Matthew, menadżer.

 - Zaraz wrócę- powiedział.

Uff, wymigałam się. Ale z drugiej strony, czemu Marc mnie okłamał. Czułam, że odnosi się do mnie z dystansem, ale jaki miał w tym wszystkim cel?

Hmm, a może chciał uchronić Jesse'ego przede mną?- stłumiła w sobie śmiech. Taak, Marc świetnie nadawał się do roli tatusia.

 - Jestem- rzekł niebieskooki podchodząc do Judith.- Już dosyć późno. Może odprowadzę cię do domu?

 - Hmm - udała, że się głęboko nad czymś zastanawia.- Okay.

 

Gdy wychodzili Jess rzucił do Zaca:

 - Za chwilę wrócę.

 - Musisz się meldować?- powiedziała Jud patrząc na towarzysza z ukosa.

 - No wiesz, po tym, co się wydarzyło ...- powiedział.- Nie poradzili by sobie beze mnie- dodał.

Uśmiechnęła się.

Jess obserwował ją. Szła zamyślona patrząc przed siebie. W jej oczach odbijał się blask latarni oświetlających drogę.

 - Nad czym tak rozmyślasz- zagadnął.

Wróciła z powrotem na ziemię.

 - Nad życiem.

 - Masz je jeszcze przed sobą.

Uśmiechnęła się smutno.

Zatrzymał dziewczynę i spojrzał jej w oczy. Prawdę mówiąc Judith rozpływała się pod tym ciepłym, troskliwym spojrzeniem chłopaka.

 - Hej Judi, co jest?- zapytał.

 - Nic. Po prostu zastanawiam się ile jeszcze będę mogła tutaj mieszkać, nie narażając Ellen i jej rodziny.

 - Nie będzie aż tak źle. W razie czego masz jeszcze mnie- uśmiechnął się.

 - Dzięki. No to do zobaczenia- powiedziała i już miała odejść, gdy ten złapał ja za rękę i pociągnął do siebie. Jeszcze raz spojrzał jej w oczy, a ona wyczytała w nich uczucia, jakich wcześniej nie znała z własnego doświadczenia.

Ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją.

 - No, no, no, widzę że życie uczuciowe kwitnie.

Kilka metrów przed nimi stał Morris opierający się o drzewo i patrząc na nich z irytacją i rozbawieniem.

 - Co ty tu robisz?- zapytała niezbyt uprzejmie Judith.

 - Powiedzmy, że mam sprawę, której niestety ty nie załatwiłaś- tu spojrzał znacząco na blondyna.

 - Odczep się gościu- warknął Jesse.

 - Czyżby Jud Ci nie wspomniała, że to ona miała ciebie wykończyć?- zadrwił Morris.

 - Co?!

 - Nie słuchaj go, Jess on kłamie, to wcale nie tak miało być ...

 - Nie przyznasz się swojemu chłopakowi, co? Jak myślisz- zwrócił się do Jessa,- po co by miała ten pistolet, chyba nie dla zabawy. Najzwyklej w świecie cie okłamała. 

Watson spojrzał na Judith rozczarowany i wsciekly.

 - Nie spodziewałem się tego po tobie.

I odszedł.

 - I co, zadowolony? Tak cię to bawi?- chciała go uderzyć, ale złapał ją za ręce i przysunął do siebie.

 - Czyżbym ci zapomniał powiedzieć, że od nas już nie da się wycofać?

- Wynoś się stąd- warknęła wyrywając się z uścisku.
I uciekla do domu.

 

***

 

           Usiadła pod drzwiami w swoim pokoju. Nie mogła powstrzymać potoku łez spływających jej po policzkach. Dopiero co wyjaśniła się jedna sprawa, a tu znowu ...

Jest tylko jedno wyjście, żeby nareszcie z tym skończyć ... -pomyślała.

 

10.
Rozpacz, łzy i wyrzuty sumienia

   Podniosła sie z podłogi i cicho wymknęła się do kuchni. Miała plan, była pewna swojej decyzji, tego, co chciała zrobić.

W domu było spokojnie, cicho. Wszyscy już spali.

I dobrze-pomyślała. Przynajmniej nikt mi nie przeszkodzi.

Otworzyła apteczkę, wzięła kilka paczuszek tabletek, nalała wody do szklanki i wróciła do swojego pokoju.

 - Podobno bezbolesna śmierć- powiedziała do siebie oglądając pastylki. Zawahała się jeszcze przez chwilę.

Wreszcie połknęła kilkadziesiąt tabletek, nie liczyła dokładnie; popiła wodą i usiadła na łóżku.

Teraz tylko czekać aż zaczną działać.

Wyciągnęła zeszyt i napisała w nim kilka zdań:

 

No i zdecydowałam się na ten krok. Czuje, ze to jedyna możliwość, aby uwolnić się od Morrisa, Przynajmniej Ellen i jej rodzina będą bezpieczni. A Jess będzie miał święty spokój.

Taa, Marc będzie zadowolony.

No cóż.

Żegnaj świecie.
Przepraszam wszystkich.
Good bye.

 

Zeszyt wypadł jej z ręki. Straciła świadomość.

 

 

***

 

 

 - No jesteś- powiedział Marc.- Gdzie byłeś?

 - Nie twoja sprawa- odburknął Jesse.

 - Ej, co jest?

 - Słuchaj Marc, mam do ciebie ogromną prośbę, mógłbyś nie opowiadać

moim znajomym głupot?

 - O czym ty mówisz?

 - O Judith.

 - Ach o niej. Sam widzisz, że nie jest godna twojej znajomości. Ona jest niebezpieczna. Widziałeś, z kim się zadaje.

 - Do jasnej cholery, Marc- zdenerwował się blondyn- czy ja się wtrącam w twoje życie?

 

Usiadł przy barku i ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Miał ochotę wylać całą złość na kogoś innego. 

 - Jesse, idziesz z nami?- zapytał Zac podchodząc do blondyna.

Kiwnął głową.

Wyszli na chłodne powietrze.

 - Jess, coś taki cichy?- zapytał Rex obserwując kumpla. Niepokoił się o niego. Czemu? Bo nigdy jeszcze nie szedł taki cichy, zamyślony i ... smutny?

Tylko wzruszył ramionami.

 

 

***

 

Ellen obudzila sie nagle, przepelniona niepokojem, ktory niewiadomo skad sie wzial. Lezala przez chwile wpatrujac sie w sufit, po czym wstala I nalozyla na siebie bialy, puchowy szlafrok.

 - Ellen, gdzie idziesz?- rozległ się zaspany głos.

 - Idę sprawdzić, czy Judith już wróciła- odpowiedziała i wymknęła się z sypialni.

Evan zrezygnowany opadł na poduszki i po chwili znow rozległo się chrapanie.

 

             - Judith?

Ellen weszła do pokoju brunetki. Jej wzrok padł na nieprzytomną dziewczynę i na pudełka po lekach. Zatkała sobie usta dłonią żeby nie krzyknąć. Podbiegła do dziewczyny.

 - Judith, obudź się. Prosze!

Zrozpaczona sprawdziła jej puls. Ledwo wyczuwalny.

 

 - Evan!

Wbiegła do sypialni.

 - EVAN!

 - Cco?

 - Judith ... z Judith jest coś, wzięła tabletki z apteczki ...

Zerwał się z łóżka.

 - Dzwoniłaś na pogotowie?

 - Tak, zaraz będą.

 

             Przenieśli Jud do salonu. Wkrótce usłyszeli sygnał karetki.

 - Tutaj- powiedział Evan, który wyszedł przed dom.

 - Co się wydarzyło?- zapytał lekarz badając dziewczynę.- Dajcie nosze, szybko.

 - Poszłam zobaczyć, czy Judith już wrociła i zobaczyłam ją w pokoju, a na biurku było kilka rodzajów tabletek.

 - Proszę przywieźć je do szpitala- nakazał.- Jak ta dziewczyna się nazywa?

 - Judith Wright.

 - Dziękuję.

I wyszedł.

 

              Koło domu państwa Pattinson przechodziła właśnie grupa chłopaków.

 - Oj chyba coś się stało- powiedział Marc patrząc wynoszą na noszach dziewczynę.

Jesse spojrzał w tamtą stronę i serce w nim zamarło. Poznał tę dziewczynę.

 - Nie ...- szepnął.

 - Jess, co jest?- zapytał Zac.

Blondyn był biały jak kreda.

Zobaczył Ellen na progu i pobiegł w jej stronę.

 - Dobry wieczór- powiedział zdenerwowany - co się stało Judith?

 - Przepraszam kim pan jest?- zapytała kobieta.

Twarz jej lśniła od łez.

 - Jestem jej przyjacielem. Jesse Watson.

 - Judith próbowała popełnić samobójstwo- szepnęła. - Przepraszam- powiedziała.

Odwróciła się i zniknęła w drzwiach.

 - Zaraz, w którym ...- ale było już za późno.

Odwrócił się w stronę chłopaków.

Miał wyrzuty sumienia, że to przez niego tak się stało. Zachował się jak szczeniak, nie pomyślał, że ten gość, Morris mógł kłamać.

Musi znaleźć ten szpital. Musi i to jak najszybciej.

 

11.

Chodzący pech

  Biel sali, oślepiająca biel. I dziwny ból żołądka. Tak chyba nie wygląda śmierć.

Gdzie ja jestem, co tu robię?

Au, ja nie wytrzymam.

Boli...

Ponowiła próbę otworzenia oczu, które powoli przyzwyczajały się do jasności. Omiotła oczami pomieszczenie.

Zarejestrowała, tylko, że jest podłączona do kroplówki i elektrokardiogramu, z czego wywnioskowała, że znajduje się w szpitalu, ale czemu?

 - Dzień dobry- powiedziała pielęgniarka wchodząc do sali i uśmiechając się dobrodusznie.- Jak się czujesz?

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

          Chwilę później do sali weszła lekarka. Była to wysoka, dość młoda kobieta o czarnych włosach związanych w koński ogon, miłym uśmiechu i granatowo-szarych oczach patrzących zza prostokątnych okularów.

Sprawdziła wyniki, zbadała ją.

 - Boli cię coś? -zapytała patrząc na nią badawczo.

 - Żołądek- odpowiedziała.

 - I nic po za tym?- upewniła się.

No przecież mówię- nie podobała jej się ta troska, te upewnienia.

Ale cóż, chyba tak trzeba.

 - No, twoja rodzina się ucieszy, gdy się dowie, że się wybudziłaś- powiedziała pielęgniarka, sprawdzając kroplówkę.- I ten chłopak też będzie szczęśliwy.

 Biedak załamany siedział przy tobie.

 - Chłopak?- zapytała natychmiast.

 - No tak, taki przystojny blondyn o niebieskich oczach. Moja córka omal nie rozpłynęła się na jego widok- odrzekła wesoło.

Jesse tutaj?

Hmm, coś tu nie gra.

Przecież był na nią zdenerwowany. Czyżby myślał, że to przez niego do tego doszło? I skąd wiedział, że ona jest w szpitalu?

 - Jak długo tu jestem?- zapytała Judith, odrywając się na chwilę od swoich myśli.

W końcu warto wiedzieć ile się miało wolnego- dodała w myślach.

 - Trzy dni.

Trzy ... dni ....

 

 

***

 

 

          Czytała książkę, gdy do sali wszedł niepewnie blond włosy chłopak, trzymając w ręku czerwoną różę.

Podniosła wzrok znad kartek i uśmiechnęła się na widok gościa.

A jednak pielęgniarka mówiła prawdę.

Zrobiło jej się jakby cieplej na sercu na jego widok.

Podszedł do niej i dał jej kwiat po czym ucałował ją w policzek ... po przyjacielsku :).

 - Cześć- powiedział.

 - Hej- odrzekła wesoło.

 - No widzę, że humorek się poprawił od ostatniego spotkania.

 - Yyy, ostatniego?- zdziwiła się. -Ale chyba wtedy spałam, więc ...

 - Oj, nie łap mnie za słówka- roześmiał się.- A nawiasem mówiąc, skąd wiesz, że byłem?

 - Od pielęgniarki.

 - Aha.

Chwila ciszy.

 - Judith, czemu to zrobiłaś? Po co, dlaczego? Przecież masz jeszcze kupę lat przed sobą- wybuchnął nagle.

Uśmiech powoli zaczął znikać z jej twarzy.

Nie odpowiedziała od razu. Próbowała posklejać słowa tak, by wyszły z nich sensowne zdania.

Nadal nie odzyskała pełni sił, mimo wszystko wyglądała lepiej niż poprzedniego dnia, po przebudzeniu.

 - Bo inaczej bym się od nich nie uwolniła- powiedziała cicho.

Dobry humor prysł. Wspomnienie wydało się zbyt bolesne, męczące.

Nie pytał już więcej, nie chciał wnikać głębiej widząc jej reakcję.

 - A jak kariera?- zapytała Jud zmieniając temat.

 - Mieliśmy jeszcze jeden koncert i kilka wywiadów- odrzekł.- Mamy wiecej ochroniarzy, normalnie jak jakieś gwiazdy- roześmiał się.

 - No widzisz, niedługo będziecie jeździć po całym świecie w trasy koncertowe.

 - No a jak.

Nagle drzwi się otworzyły i do sali weszło trzech chłopaków uśmiechających się szeroko do kompletnie zaskoczonych Judith i Jessa.

 - No co macie takie zdziwione miny?- zapytał Rex.

 - Odwiedzin nie widzieliście?- dodał wesoło Zac.

 - Cześć Judith- powiedział Marc, a brew brunetki uniosła się wysoko..- No przepraszam, że wyjechałem tak na ciebie. Źle cię oceniłem.

 - Wybaczysz mi?- dodał po chwili, szczerząc białe ząbki.

Wszyscy się roześmiali.

 - Jakie to wzruszające- pisnął dziewczęcym głosem Zac, udając, że ociera łzy, co wywołało jeszcze większą salwę śmiechu.

 - Jak się czujesz?- zapytał Rex, gdy przysunęli sobie krzesła.

 - Lepiej- odpowiedziała.

Cokolwiek była w szoku, że przyszli, przecież aż tak dobrze się nie znali. Chyba że, to Jess powiedział, żeby przyszli, ale chyba blondyn nie był aż tak dobrym aktorem. Nie, musieli przyjść z własnej woli.

Hmm.. fajnie- pomyślała.

 - W każdym razie, Jud co ci się potentegowało, żeby zrobić takie coś?- powiedział Zac załamując ręce.

Miał niesamowite poczucie humoru nawet w krytycznych sytuacjach.

 - Czy wiesz czym to groziło?- kontynuował.

Pokręciła przecząco głową.

 - Utratą takiej wspaniałej ochrony!- powiedział Zac, jakby to było oczywiste.- A myślałem, że jesteś inteligentniejsza- mruknął pod nosem.

 - Słyszałam- powiedziała zakładając ręce na piersi, udając obrażoną.

Wyszczerzył się do niej, a ona tylko pokręciła głową uśmiechając się pod nosem.

 - Dzień dobry- powiedzieli chórem chłopcy, gdy do sali weszła pielęgniarka.

 - Dzień dobry- odpowiedziała z uśmiechem.- No widzę, że można już wymienić- mruknęła i wyszła, by po chwili wrócić z nową buteleczka płynu dożylnego.

 - Eee.. Judith? Czy ty oprócz tych płynów dostajesz coś jeść?- zapytał Rex.

 - Nie- odrzekła uśmiechając się lekko na widok ich min.

 - Bez obawy, nie zagłodzimy koleżanki- powiedziała pielęgniarka wesoło i wyszła.

 - No, na nas też już czas, mamy próbę za godzinę a zdążyłaś już poznać Matthewa- powiedział Marc.

 - Ok. Pozdrowcie go.

 - No to na razie- powiedzieli.

 - Cześć.

Opadła na poduszkę.

Wzięła telefon, włożyła słuchawki do uszu i zamknęła oczy. Zabrzmiała piosenka Avril Lavigne „When you're gone”.

Leżała tak chyba z pięć minut. Po chwili usłyszała, że ktoś wchodzi. Otworzyła oczy i zobaczyła w drzwiach wysoką, blondwłosą kobietę.

 - Obudziłam cię?- zapytała przesłodzonym głosem.

 - Nie.

 - Chciałam z tobą porozmawiać- powiedziała tak samo słodko, siadając obok.- Nazywam się Natasha Thompson, jestem psychologiem.

Fantastycznie. Teraz zacznie się wypytywanie: dlaczego, co cię do tego skłoniło, itd.

 - Słyszałam, co chciałaś zrobić- powiedziała.

Oho, zaczyna się- prychnęła w myślach brunetka.

 - Jak ci się mieszka u twojej cioci? Jest ci tam dobrze?

 - Nie narzekam.- odrzekła.

Widać było, że ta odpowiedź nie zadowoliła Pani psycholog, bo dążyła dalej.

 - Łatwo dogadujesz się z rodziną?

 - Tak.

 - Wobec tego, co cię skłoniło do takiego czynu?- zapytała siląc się na spokój.

 Chyba nigdy nie miała takich problemów z dogadaniem się z pacjentem.

 - Pewne sprawy, o których powiedzieć nie mogę i o których Pani nawet nie chciałaby słyszeć.

Natasha Thompson zrezygnowała.

 - Cóż, przyjdę jutro, może będziesz bardziej rozmowna- powiedziała sucho.

 Hmm, nie wiązałabym z tym takich nadziei- pomyślała złośliwie Jud.

W tym samym czasie do sali weszła jeszcze jedna kobieta.

 - Dzień dobry- powiedziała.- Przeszkodziłam?

Nie no, co oni dzisiaj tak się schodzą, jakbym była na łożu śmierci- pomyślała, ale uśmiechnęła się do nowoprzybyłej.

 - Nie, właśnie skończyłyśmy- odpowiedziała słodko.- Ale proszę nie żywić wielkich nadziei na pogaduszki, dziewczyna nie jest zbyt skora do rozmów.

I wyszła.

Wredna baba- przemknęło się brunetce przez myśl.

 - Hej Emeline.

 - Cześć Judith. Kto to był?

 - Pani psycholog- odrzekła brunetka, a na jej twarzy pojawiło się znudzenie.- Myślała, że jej od razu powiem wszystko o sobie, cały życiorys- prychnęła.

 - Podejścia to ona widac nie ma- stwierdziła Emeline a Jud pokiwała głową.- Kto jej dał pozwolenie na ten zawód?

 - Nie wiem.

Roześmiały się.

 - Ok., teraz na poważnie- powiedziała Jawelin.- Czemu to zrobiłaś?

 - Czemu? Żeby się odczepić wreszcie od tego gangu.

 - To znaczy?

 - Oj, przecież wiesz, ze nie uwolnię się d nich aż do śmierci- wybuchneła.- Będą mi zatruwać życie do samego końca, wiem, wiem, mam to na własne życzenie.

 - Rozumiem- powiedziała spokojnie Emeline.- Wrócisz do pracy?

 - No pewnie- odpowiedziała brunetka.

 - To fajnie- uśmiechnęła się Jawelin.- A tak poza tym, jak się czujesz?

I tak minęła rozmowa, to o tym, to o tamtym.

 

          Podczas wieczornej wizyty, zapytała lekarkę, kiedy będzie mogła iść o domu.

 - Myślę, że pojutrze- odpowiedziała.

 

 

 ***

 

          Następnego dnia, do południa przyszła Ellen.

 - Lekarka mówi, że jutro mogę iść do domu.

 - Tak, słyszałam. Wpadnę po ciebie też tak do południa.

 - Okay.

 - Judith, twoja matka nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało. Dlaczego, Judith, dlaczego?- ukryła twarz w dłoniach.

 - Ellen, nie płacz. Wiem, że źle zrobiłam próbując uciec od problemów, ale nie mogę ci powiedzieć, dlaczego. Bynajmniej to się nie stało przez was.

Kobieta przytuliła Judith do siebie.

 - Jesteś tak bardzo do niej podobna- szepnęła Ellen.

Judith uśmiechnęła się smutno.

 - Muszę jechać po Ruby i Nicolasa do przedszkola- powiedziała po chwili osuszając oczy chusteczką.

 - Wyściskaj tych małych rozbójników- powiedziała wesoło Jud.

 - Do jutra- uśmiechnęła się Ellen i wyszła.

W tej radości czai się jeszcze smutek- pomyślała wychodząc ze szpitala.

Jakże ta osoba była jej bliska, tylko nie potrafila tego okazac!

 

          Około czternastej zajrzała do mnie Pani psycholog.

Niestety wyszła po dziesięciu minutach zrezygnowana.

Cóż, nie można być przygotowanym na same sukcesy, porażki też musza być, bo to one kształtują nasz charakter, uodparniają nas.

Nawet mi zagroziła, że jak nie zacznę z nią rozmawiać, to napisze, że mam problemy z głową, innym słowem, że jestem wariatką.

Apropo, czy tak zachowują się psycholodzy?

 

 - No jak Judith? Dobrze się czujesz?- zapytała lekarka wchodząc w momencie, gdy dziewczyna kończyła pisać.

 - Bardzo dobrze-odrzekła brunetka.

 - Prowadzisz dziennik?- zainteresowała się.

 - Eee ..- zawaha się.

Wiedziała, że czasem czytają zapiski, by stwierdzić powód takiego zachowania.

 - Tak piszę- zdecydowała się powiedzieć prawdę.

Po co znowu oszukiwać?

 - A prócz tego, piszesz coś jeszcze?

 - Wiersze.

 - No, no poetka z ciebie.

Judith uśmiechnęła się blado.

 - Jak długo piszesz?

 - Dziennik od śmierci rodziców, wiersze pisałam już wcześniej-odpowiedziała spokojnie. Nie wiedziec czemu, miała zaufanie do tej lekarki.

 - Aha.

Chwila ciszy.

 - Pani Thompson powiedziała mi, że nie mogła się z tobą dogadać. Nie chciałaś jej nic powiedzieć. Dlaczego?

A więc to jest prawdziwy powód tej wizyty. Mogła się domyślić, ze ta barbie się poskarży.

 - Bo nie mogę o tym mówić-odpowiedziała wymijająco nastolatka, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie.

 - Natasha jest po to, żeby móc z nią porozmawiać, nie zdradzi nikomu nic- w tonie lekarki zabrzmiała dziwna nuta.

Irytacja?

Widzę, ze nie jestem tu jedyną osobą, która nie darzy jakimś ciepłym uczuciem Pani psycholog- pomyślała Judith z satysfakcją.

 - Naprawdę, nie chciałaby Pani wiedzieć-powiedziała Judith.

 - No dobrze, nie będę naciskać.

 - Dziękuję.

 - Ale musisz mi coś obiecać, jutro mnie nie będzie, więc muszę to usłyszeć dzisiaj. Nigdy więcej nie posuniesz się do takiego czynu, obiecujesz?- powiedziała z groźnym błyskiem w oku.

 - Obiecuję.

 - No cieszę się . Przecież masz całe życie przed sobą, tyle możliwości.- rzekła.

 Jud nie miała serca wspominać, że była już notowana i wcale tak łatwo nie będzie.

 - Trzymaj się, do widzenia.

 - Do widzenia.

 

Ta babka jak najbardziej nadaje się na psychologa- westchnęła Jud.

 

Prawdę mówiąc, Anette słyszała już dużo takich opinii, nawet rodzice namawiali ja by poszła na ten kierunek, mimo to wybrała co innego. Bo chciała ratować ludzi.

A przecież psycholog także odratowuje ludzi, rozmową, przecież pokazuje im, że też są czegoś warci, niezależnie od przeszłości.

 

 

***

 

             Następnego dnia wzięła swoje rzeczy, odebrała wypis i opuściła białe sale, czyste korytarze i zapach domestosa.

Miała ogromną nadzieję, że nie będzie musiała już tu wracać.

Thompson nie napisała nic, nie spełniła swojej groźby. Czyżby ktoś ją powstrzymał?

 

             W drodze do domu odebrały rodzeństwo z przedszkola. Gdy tylko zobaczyli, kto stoi obok samochodu, rzucili się na brunetkę omal nie zwalając jej z nóg.

 - Hej, hej, spokojnie- roześmiała się nastolatka.

 - Judith, pobawimy się?

 - A pójdziemy do wypożyczalni po jakąś bajkę?

Ruby i Nicolas zaczęli się nawzajem przekrzykiwać.

 - Dzieci spokojnie, Judi musi jeszcze odpoczywać- powiedziała Ellen.

 - Niee, pójdziemy- powiedziała dziewczyna z uśmiechem.

 - Huraaa!

 - A teraz wsiadać do auta, rozbójnicy mali- dodała wesoło, ale stanowczo Ellen.

 

 

                 - Judith, a za ile pójdziemy?- zapytał Nicolas, gdy znaleźli się w domu.

 - Daj mi odetchnąć chłopcze- mruknęła Jud i poszła do łazienki zmyć z siebie wszystko, co szpitalne.

Później wypakowała te kilka rzeczy, które miała ze sobą.

I kiedy chowała zeszyt do szuflady, rozległ się sygnał telefonu.

 - Hej Judi, co robisz dzisiaj wieczorem?- usłyszała w słuchawce głos Jesse'ego.

 - Hmm, nie mam specjalnych planów.

 - To może spotkamy się w pubie, przyjdę po ciebie około 18:30, ok.?

 - Okay.

 - Do zobaczenia.

 

Zeszła na dół, do kuchni.

 - Idziemy?- zapytała Ruby.

 - Najpierw obiad.

 - Tak jest- mruknął kuzyn brunetki.

 - Nicolas, ty i tak nigdzie nie pójdziesz- powiedziała Ellen nalewając zupę pomidorową.

 - A ciemu?- zdziwił się chłopiec.

 - Bo po obiedzie jedziemy do lekarza, na kontrolę.

Nicolas zmarkotniał.

 

 

***

 

           Chodziła pomiędzy półkami. Ruby nie mogła się zdecydować, w końcu wzięły dwie bajki, tak żeby Nicolas nie czuł się urażony, że musi oglądać Calineczkę :P

 

            Judith też nie zrezygnowała z wypożyczenia jakiegoś filmu na odprężenie się. Wybór padł na „ Stowarzyszenie wędrujących dżinsów”. Czytała książkę o tym tytule i była ciekawa, jaki też jest film.

Przeglądała jeszcze kilka filmów, o czym są, gdy do wypożyczalni weszło dwóch chłopaków i dziewczyna.

Przez chwilę serce zamarło w Judith, gdy zobaczyła KTO to jest.

 - Widzę, że już cię częściej można zobaczyć- powiedział drwiąco Morris - Jednak cię odratowali.

Judith zignorowała ich.

Pociągła dziewczynkę za rękę w stronę kasy, gdy drugi typek popchnął ją na ścianę.

Judith wpadła na wysoką półkę z pudełkami z filmów, które zaczęły spadać na dziewczynę, a zaraz za nimi poleciał regał, przygniatając nastolatkę.

Kasjerka wrzasnęła.

Dziewczyna towarzysząca Morrisowi i temu drugiemu skoczyła ku przerażonej dziewczynce, która pisnęła i pobiegła do kasjerki, równie wystraszonej jak mała.

W tym samym momencie do budynku wpadło dwóch ochroniarzy.

 - Spadamy- mruknął przywódca gangu.

Odepchnęli mężczyzn i wybiegli z wypożyczalni.

Jeden z ochrony nadał szybką wiadomość o zbiegach.

 

Wszystko to działo się tak szybko.

 

Zaraz też rzucili się do zawalonej półki, chcąc wydostać spod niej dziewczynę. Odsuwali pudełka w największym pośpiechu a Ruby pochlipywała w kącie.         

          Wreszcie udało się podnieść nieco regał i Jud wyczołgała się spod niego.

 - Nic ci nie jest?- zapytała zaniepokojona kasjerka.

 - Chyba nie- odrzekła przez zaciśnięte zęby, podnosząc się z ziemi.

Mój kręgosłup ....

           Podeszła do Ruby i przytuliła ją.

 - Hej, już po wszystkim, nie płacz- uspakajała dzieczynkę.

 - Ale, ale ... oni... oni..,.ch ...chcieli ...ci... zrobić ...ccoś złego- chlipała dziewczynka.

 - A tam, ważne, że tobie nic nie jest- powiedziała cicho nastolatka.

 - Odwieziemy was do domu - powiedział ochroniarz.

 - Nie będzie takiej potrzeby. Emeline Jaweli z prokuratury- przedstawiła się kobieta, która przed sekundą pojawiła się w budynku.

 - Hej Emeline- powiedziała Jud.

 - Hej Judith, co tu się stało? Chodź, zawiozę cię do domu.

 - Moment- mruknęła brunetka.- Ruby, bierzemy te płyty?

Dziewczynka kiwnęła głową.

 - Nie musisz płacić- powiedziała natychmiast kasjerka.- Mogłabym tylko prosić kartę?

 

         W drodze do domu Judith opowiedziała co wydarzyło się w wypożyczalni.

 - Musisz być ostrożniejsza - powiedziała poważnie Emeline.- A może jednak zawieźć cię do szpitala, sprawdzić, czy wszystko w porządku?

 - Nie, wszystko ok. - powiedziała Jud. - Chodzący pech- dodała pod nosem.

 

12.
“Miły” powrót do szkoły

    - Spokoju ci nie dadzą- powiedział Jess, gdy Judith opowiedziała mu o wydarzeniach w wypożyczalni.

Uśmiechnęła się blado.

           Był chłodny wieczór. Przy oknie, w małej, ale przytulnej kawiarenki siedziało dwoje przyjaciół, popijając swoją ulubioną czekoladę na gorąco.

 - A co zamierzasz teraz robić?- zapytał po chwili.

 - Hmm, myślę, że trzeba by było jakoś zaliczyć ten rok- odpowiedziała.- Mimo wszystko, nie mam zamiaru powtarzać klasy.

 - Trzymam kciuki- wyszczerzył się blondyn.

 

 

***

 

 

      - ...Księżniczka raczyła wrócić do szkoły...

 - ... Co ty, przecież nie zda do następnej klasy...

 - ... Zostanie siedzieć ...

 - ... Wątpię, żeby jej się udało pozaliczać wszystko...

Szła pewnie korytarzem nie zwracając uwagi na złośliwe komentarze reszty uczniów.

Usiadła na parapecie, naprzeciwko klasy, w której miała teraz lekcje. Oparła czoło o okno, z którego spływały strumienie deszczu.

Prawdziwie wiosenna pogoda, prychnęła w myślach.

            Zadzwonił dzwonek. Zwlokła się z miejsca i poczłapała do klasy.

Gdy tylko usiedli w ławkach nauczyciel rozdał gotowe testy z chemii, wyjaśnił po krótce każde zadanie i mogli zaczynać.

 - Ej Wright, ciekawe jak napiszesz, myślisz, że uda ci się przejść do następnej klasy?- zapytał ironicznie ciemnowłosy chłopak siedzący za nią.

 - Martw się o swój tyłek, Stein- warknęła Jud.

 

           All right. Nie było tak źle.

Spakowała swoje rzeczy i wyszła na przerwę.

 - Judith!

Dogoniła ją Mandy.

 - Czemu nie powiedziałaś, że przyjdziesz do szkoły?- zapytała w drodze do drugiej części szkoły, gdzie znajdował się basen.

Brunetka wzruszyła ramionami. Prawdę mówiąc sama jeszcze nie była tego do końca pewna.

 - Jak ci poszła chemia?

 - Nie było tak źle- odrzekła Judith.- A tobie?

 - Pomyliłam się w czwartym zadaniu, złe obliczenie końcowe. Zapiszesz się na zawody pływackie?- zapytała blondynka wchodząc do szatni.

 - Yyy, zawody?- zdziwiła się Jud.

 - Oj, zapomniałam. Za tydzień są zawody. Whistle narzeka, że się nie staramy, nie ma kogo wziąć.

 

         Przebrały się w stroje kąpielowe i weszły na pływalnię.

 - Stone czepek na głowę i nie obchodzi mnie twoja fryzura- powiedziała wysoka, szczupła kobieta o jasnych, krótki włosach.

Sprawdziła szybko obecność.

 - Postarać mi się. No do wody. Rozgrzewka!

Judith uświadomiła sobie, jak jej tego brakowało. To był jej ulubiony sport, ale ostatnimi czasy nie miała możliwości go wykonywać.

 - Pod murek wszystkie! Będę wywoływać parami i mierzyc czas...

 - Na czas? Nieee- jęknęła Stone.

 - Nie przerywaj mi - powiedziała nauczycielka.-Pływacie kraulem. Stone i Taylor do mnie.

Dziewczyny stanęły na murku szykując się do skoku.

 - Start!

 - Wright i Corner!

Wyciszyła się całkowicie. Była w swoim żywiole. Na komendę wskoczyła do wody i wrzuciła swoje tępo. Dopłynęła do mety jako pierwsza.

 - No, no, Wright - mruknęła Whistle z podziwem. - Nowy rekord szkoły? Jestem naprawdę w szoku. McNeillie i Cope!

 

 - No, Wright ledwo wróciłaś i już zbierasz laury. Może nam powiesz, co robiłaś przez ten czas? - powiedziała zgryźliwie Tracy Stone, a jej przyjaciółki zachichotały.

 - Od kiedy to się interesujesz innymi?- zdziwiła się Judy.- Przecież ty nie patrzysz dalej, niż na czubek własnego nosa- w jej głosie zabrzmiała ironia.

 Dziewczyna zrobiła się czerwona ze złości.

 - Boisz się przyznać, że włóczyłaś się po nocach po pubach, z jakimiś facetami?- warknęła Tracy. Ucieszyła się widząc reakcję Judy.  

W Judith aż się zagotowało.

 - Moje prywatne życie nie powinno cię interesować- odpowiedziała siląc się na spokój i odpłynęła w stronę nauczycielki, gdzie zgromadziła się już większość dziewczyn.

 - Dziwka- powiedziała Tracy, patrząc za brunetką.

 

           Kilka metrów dalej Whistle ogłaszała, kto weźmie udział w zawodach.

 - Wright, będziesz za tydzień w szkole?

Judith kiwnęła twierdząco głową, kodując sobie w pamięci, że w przyszły poniedziałek żadnych wagarów nie będzie.

 - Dobrze, tak więc Wright, Stone, Cope i Mackerel za tydzień o ósmej widzę was tutaj w strojach kąpielowych, rozumiemy się? Koniec lekcji.

 

 

***

 

 

       - Żałosne- mruknęła Tracy patrząc jak dziewczyny pchają się do lustra, a sama trzymając w ręce małe lusterko i tusz do rzęs.

Jud suszyła swoje długie włosy myśląc o dzisiejszym wieczorze i modląc się by nie było dużo prac domowych. Kolejny koncert zespołu Error.

 

 

 ***

 

         - Szkoda, że nie mogę uczestniczyć w zawodach- powiedziała Mandy.

 - Będziesz kibicować- uśmiechnęła się Judith.

Usiadły w stołówce.

 - Nic nie jesz?- zdziwiła się Mandy widząc, że brunetka bierze tylko wodę.

 - Nie jestem głodna.

Blondyna wzruszyła ramionami i zabrała się za swoją kanapkę.

Jud wyciągnęła telefon i zdziwiła się widząc nie przeczytaną wiadomość:

 

Od Jesse:

Hej Jud, jak tam w szkole?

Mam nadzieję, że cię tam nie męczą

tak jak nas Matthew. Zwariować można.

Jak tak dalej pójdzie, to do wieczora

stracimy głos. Mamy nadzieję,

że przyjedziesz.  0x01 graphic
 

 

Roześmiała się.

No fakt, czasem Matthew przesadzał z próbami, ale co się dziwić, chciał by wypadli jak najlepiej. Już miała odpisać, gdy do stolika, przy którym siedziały podeszła Nora Corner oddając im sprawdziany z chemii.

 - Jak ty to robisz?- powiedziała z uśmiechem Nora dając jej kartkę.

Brunetka szybko zerknęła na ocenę i zrobiło jej się lżej.

Dostała A.

No, jak na tak długą nieobecność poszło jej znakomicie

 - Co masz?- zapytała Mandy.- No nie, jesteś niemożliwa- powiedziała, gdy zobaczyła stopień.- Ja mam A z minusem. Za to jedno zadanie.

 

 

***

 

      - A ty znowu tonik popijasz- uśmiechnął się Zac i cała bandą usiedli koło niej.

 - Wreszcie dał wam spokój?- zapytała Jud.

 - Wreszcie.

 - Jak tam wielki powrót do szkoły?- zapytał ze śmiechem Marc.

 - Nie tak źle, nowy rekord szkoły, dobra ocena ze sprawdzianu- wyszczerzyła się.

 - W pływaniu?

 - Of course.

 - Ocena jaka?

 - A

 - Jesteś niemożliwa.

 - Jesteś kolejną osobą, która mi to mówi.

 - Ja w całej mojej karierze miałem tylko jedno A i to z minusem- powiedział Rex.

Roześmiali się.

 - O kurczę, idziemy- powiedział Jess wskazując na przepychającego się w tłumie Matthewa.

 - Powodzenia.

Pomachali jej na pożegnanie.

 

        Koncert się zaczął. Dziewczyna wypatrywała kogoś z gangu, jednak nikogo podejrzanego nie zauważyła.

Mimo wszystko lepiej zachować czujność.

 

 

I can tell you nothing but the truth in fact

Everytime that you were down I had your back

I don´t even wanna see you act like that

Are you ready, let´s go… go

 

I have something you don´t want me to say

My faith in you has gone right down the drain

Why do you make me do things

I don´t even understand To be frank I´ve had enough

 

There was something right I once called you mine

But in this case

Going your way

Would be a big mistake

 

I don´t wanna be your friend no more

Stop calling, cause it´s all over

Girl I can´t take no more cause it eats me up inside

I don´t wanna be here waiting for the one I gave up long ago

You said that I´d never go oh girl I don´t think so

 

I thought that you´d be with me all my life

Now I want you to suffer day and night

I never thought that one day

I would see the day of light

Oh your time just wasn´t right

 

Girl I ain´t blind (blind)

I see right thought your eyes (eyes)

You don´t love, you betrayed me

And that was your mistake.

13.

17-nastka I szkolna harówka

 - I co o nich myślisz?- zapytał Matthew wskazując na scenę.

 - Myślę, że mają duże szanse stać się gwiazdami- odpowiedziała Judith.

 - Staram się ich jakoś wyprowadzić na ścieżkę prawdziwej sławy- powiedział dumnie menadżer,- często narzekają, ale kiedyś będą mi za to wdzięczni.

 - Na pewno- powiedziała z uśmiechem.

 

          Chwilę później zeszli ze sceny odprowadzani gromkimi brawami.

 - I jak było?- zapytał Jesse siadając obok niej i uśmiechając się.

Na czole lśniły mu kropelki potu, włosy miał mokre, a oczy błyszczały kolejnym sukcesem, kolejnym udanym koncertem.

 - Super- odrzekła Judith.- Naprawdę, jesteście świetni.

 - Wiemy- wyszczerzył się Zac, który razem z resztą podszedł do barku. Wyglądali podobnie jak Jess.

Roześmiała się.

 - Hej Zac- powiedziała jakaś dziewczyna zakładając mu ręce na szyję.

Miała kręcone, blond włosy do ramion, ubrana była w dżinsy i czerwoną bluzkę zapinaną na szyi.

 - Hej Becky- przytulił ją na powitanie.

 - Uuu, Zac- zawołali chłopcy i Judith.

 - I ty nam nic nie powiedziałeś?!- udał oburzonego Marc.

 - Nie ładnie syneczku, nie ładnie- powiedział Jess kręcąc z dezaprobatą głową.

 - Oj, psieplasiam mamusiu- seplenił dziecinnie Zac. - Cy teraz mogę jus iść?

 - Ha ha ha ha ...

 - Oczywiście syneczku, tylko wróć przed północą ...

 - Co?! Ale to za pięć minut!

 - Ha ha ha ha ...

Rex leżał na podłodze rycząc ze śmiechu; Judith i barmanki skręcały na krzesłach i płakały z rozbawienia; Marc siedział pod barkiem i trzymał się za brzuch śmiejąc się głośno; Becky oparła się łokciami o blat, żeby nie wylądować, jak Rex, i trzęsła się nie mogąc utrzymać powagi.

Zac i Jesse spojrzeli na nich, potem na siebie i znowu na nich.

 - Z czego wy się śmiejecie?- zapytał blondyn patrząc na nich podejrzliwie.

 - Chyba nie z nas?- oburzył się dred.

To wywołało kolejny ryk śmiechu. Teraz to już i Jess i Zac śmiali się głośno.

 - Jesteście ... ha ha... nie ...nie... ha ha... niemożliwi ...ha ha ...- wyjąkała brunetka.

 - Wiemy, ha ha- odrzekł Zac.- Żegnamy państwa- dodał i odszedł wraz ze śmiejącą się jeszcze eee „znajomą”.

 - Ok., my się ewakuujemy- powiedział Marc, gdy się trochę uspokoił.

Pociągnął za rękę Rexa pomagając mu wstać i obaj poszli.

 - No ja też będę się już powoli zbierać- powiedziała Jud ocierając łzy śmiechu.

 - I ty mnie zostawiasz?- mruknął załamany Jess.

 - Oj, chłopcze, do szkoły jutro- wystawiła język.

 - Uff,, dobrze, że mam to już za sobą- westchnął.- Ale cię odprowadzę- dodał z uśmiechem.

 - Hmm ...- udała, że się zastanawia.

 - Nie ma „ hmm”, nie pozbędziesz się mnie tak szybko.

 - Ehhh, okay.

 - No- powiedział Jess podnosząc się z miejsca.- Wpadnij jutro około 18.

 - Po co?

 - Zobaczysz.

Judith wzruszyła ramionami i ruszyła do wyjścia, a on za nią.

 

 

***

 

 

         Doping kibiców. Trema. Opiekunowie, którzy uspokajają gotowych do startu zawodników.

 Stone jest już w połowie, szybka jest. A za chwilę ona, Judith, jako ostatnia, od niej będzie jeszcze dużo zależeć.

 - Już!

Wynurzyła się, by nabrać powietrza i popłynęła kraulem.

Nie myślała o niczym; o konkurencji, o tym, co będzie, jeżeli nie dopłynie pierwsza; to się teraz nie liczyło.

I zwrot.

Dochodziły do niej coraz głośniejszy, ale zaraz tłumiony przez kolejne zanurzenie w wodzie, szum kibiców.

Koniec.

Judith wyszła z basenu wspomagana przez Leslie Mackerel.

 - Możecie iść się przebrać- powiedziała While i uśmiechnęła się.- Za 20 minut ogłoszenie wyników.

 

 

         - No Wright, dobrze ci poszło. Byłaś pierwsza. Gratulacje- powiedziała Tracy, gdy przebierały się w szatni.

 - No, no, Stone, naprawdę nie mogę uwierzyć, że słyszę takie słowa i to z twoich ust- odrzekła Jud, a Leslie wywróciła oczami.

No pięknie, dalej wojenna ścieżka- pomyślała z irytacją Yvonne Cope.

 - Ale dziękuję- dodała.- Wszystkie byłyśmy dobre.

 - Chodźcie zobaczyć wyniki- zawołała Mackerel.

 

 

          - To była bardzo zacięta rywalizacja- zaczął dyrektor.- Każdy dał z siebie wszystko. Trzecie miejsce zajmuje Millfield- rozległ się brawa.- Drugie miejsce szkoła im. Williama Crookes ...- dziewczyny rzuciły się sobie w ramiona.- Hura!

 - Dobrze się spisałyście- powiedziała z uśmiechem Whistle.

 - I pierwsze miejsce, naprawdę niewielką różnicą, zdobyła szkoła im Lorda Kelvina. Gratuluję wygranym. Pozostałe szkoły, którym się nie powiodło dzisiaj dostaną dyplomy i dodatkowe punkty za udział. Proszę o odebranie ich przez opiekunów za 15minut.

 

Wręczono puchar, dyplomy, zrobiono pamiątkowe zdjęcie.

Wszystkie zawodniczki szkoły Crookes wyszły z budynku w wyśmienitych humorach.

 

 

***

 

 

         - No, drugie miejsce, to nie tak źle- powiedziała Mandy, gdy szły do domu.- Wręcz super. O właśnie, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin- dodała uśmiechając się.

 - Dzięki- odpowiedziała myślami będąc gdzie indziej.

 

 

***

 

 

         Ubrała ciemne, wytarte dżinsy i czarną bluzkę zawiązywaną na szyi. Zastanawiała się chwilę, patrząc w lustro, czy spiąć opadające na łopatki, falowane włosy, czy zostawić, tak jak są.

Zdecydowała, że zostaną rozpuszczone. Złapała bluzę i wyszła.

W przedpokoju minęła się z Evanem, który właśnie wrócił z pracy.

 - O Judith, wszystkiego najlepszego- powiedział.

 - Dzięki.

 

 

***

 

 

           Było dwie minuty po osiemnastej, gdy weszła do pubu. Zdziwiła się widząc stół zastawiony dla kilkunastu osób; owoce, ciastka, itd.

Plus to, jej najbliższych znajomych: chłopaki z zespołu, Mandy i Kamil, Nora, Emeline i Leith, Matthew, Becky, Naomi- dziewczyna, która często przebywała na koncertach i, z którą Judith się zaprzyjaźniła.

 - Wszystkiego najlepszego, Jud!- zawołali, gdy ledwo zdążyła rzucić okiem na całe pomieszczenie. Wisiały tam balony, kolorowe serpentyny.

Zatkało ją. Była kompletnie zaskoczona.

 - Pomyśleliśmy, że zrobimy taką małą imprezkę urodzinową- powiedział Jess uśmiechając się.

Szczerze? Nie spodziewała się. Myślała, ze tak sobie w piątkę siądą przy coli, pośmieją się, pogadają i wszystko. A tu niespodzianka.

Zawsze lubiła niespodzianki; pamiętała jak rodzice kiedyś dali jej na 12 urodziny rower. Niebieski rower, dokładnie taki, o jakim marzyła. Wtedy też się nie spodziewała, bo mama mówiła, że nie mogą sobie pozwolić teraz na takie wydatki. To było zanim jej tata osiągnął taką wysoką pozycję w firmie i zaczął zarabiać dużo więcej.

 - Dziękuję- wyjąkała.

 - Nie masz nam tego za złe, mam nadzieję- upewniła się Nora, najwyraźniej źle odczytując wyraz na twarzy Judith.

 - No coś ty! Jestem mile zaskoczona. Dzięki- uśmiechnęła się.

 - Uff, siadaj- powiedział Jesse odsuwając jej po dżentelmeńsku krzesło.

Marc rozlał szampana do kieliszków, a gdy Courtney - kelnerka- przyniosła tort czekoladowym na którym był lukrowy napis:

 

Wszystkiego najlepszego

Z okazji

 17-tki

 0x01 graphic
 

 

 zaśpiewali jej „sto lat”.

 - Teraz życzenie- zawołał Zac.

„Zawsze mieć tak wspaniałych przyjaciół!”

I zdmuchnęła za pierwszym podejściem wszystkie świeczki.

 - Brawo!

Wzięła nóż i zaczęła kroić tort nakładając każdemu na talerzyk.

 

 - Twoje zdrowie Judith- zawołał Matthew wznosząc kieliszek w toaście.

Uśmiechnęła się i złapała swój kieliszek upijając łyk.

Marc włączył muzykę i zaczęła się impreza.

 - Zatańczymy?- zapytał Rex, gdy poleciała dosyć szybka melodia.

 - Pewnie.

 

        Dawno się tak dobrze nie bawiła, praktycznie nigdy jeszcze nie miała takiej imprezy urodzinowej. Zawsze grzecznie, kawa, ciastko, ewentualnie do jakieś restauracji na kolację. Na dyskoteki też nie chodziła, po prostu nie przepadała za muzyką techno, co zwykle tam puszczano, no i wtedy była grzeczną, rozsądną dziewczynką.

Tutaj były fajne pop kawałki, rock, tak, że łatwo można było wyczuć rytm. Tańczyli w parach, w grupie, i tak i tak.

 

      Po dwóch godzinach dołączył do nich szef lokalu osobiście składając jej życzenia i chwilę później podano kolację.

      

       - Proszę państwa, a teraz konkurs karaoke!- zawołał Marc, który zajmował się puszczaniem muzyki.- jako pierwsza zaśpiewa nasza solenizantka!

Judith zbladła. Nie chciała śpiewać. Nie lubiła swojego głosu.

 - Masz prawo wybrać sobie piosenkę- dodał.- Zapraszam.

 - Muszę?- zapytała zrezygnowana.

 - Tylko pierwsza zwrotka i refren. Nie bój się. Najwyżej zatkamy sobie uszy- wyszczerzył się.

Westchnęła i weszła na scenę.

Szepnęła Marcowi tytuł piosenki i zaraz zabrzmiały pierwsze tony melodii.

 Judith zamknęła oczy. Tylko spokojnie, to tylko zabawa. Kurczę, ja nie chcę! Otworzyła oczy i zaczęła śpiewać.:

 

I always needed time on my own

I never thought I'd need you there when I cry

And the days feel like years when I'm alone

And the bed where you lie is made up on your side

When you walk away I count the steps that you take

Do you see how much I need you right now

 

When you're gone

The pieces of my heart are missing you

When you're gone

The face I came to know is missing too

When you're gone

The words I need to hear to always get me

through the day and make it ok

I miss you

 

 Wreszcie- odetchnęła z ulgą.

Rozległy się brawa. Wszyscy byli zszokowani, wszyscy prócz Mandy, która uśmiechała się.

 - Było aż tak źle?- zapytała wystraszona

. - Żartujesz?! Czemu nam nie powiedziałaś?- zawołał Jess.

 - O czym?

 - Dziewczyno masz super głos!- reszta pokiwała głowami z uznaniem. Dziewczyna skrzywiła się.

 - Teraz zapraszamy Kamila!

 

 - Judith, mogę ci załatwić koncerty, reklamę, tylko powiedz!- powiedział Matthew, gdy usiadła.

 - Nie, raczej nie będę potrzebować.

- Ale dlaczego? Masz wspaniały głos, szybko się wybijesz- zawołał popijając drinka.

 - Trudno- wzruszyła ramionami.

 - Zastanów się dobrze i daj mi znać.

 - Okay.

Odszedł w stronę sceny.

 

 - Hej Jud, napijesz się czegoś?- zawołała Courtney zza barku.

 - A co proponujesz?

 - Whisky, Campari, Martini - wyliczała.

 - Martini, ale słabsze, ok.?

 - Okay.

 - Napijesz się ze mną?- zapytała Judith podchodząc do barku.

Courtney spojrzała na szefa, który kiwnął głową.

 - Nie wypada odmówić solenizantce- uśmiechnęła się barmanka.

Usiadły przy stole akurat wtedy, gdy Marc zawołał Mandy na scenę.

 - Zastanawiałaś się nad karierą piosenkarki?- zapytała Courtney.

 - Nie. Nie interesuje mnie to.

 - A czym chcesz się zajmować?

 - Chyba Ratownictwo Medyczne. Albo grafika.

 - Dasz radę?

 - Myślę, że tak.

 - Uff, dla mnie by było ciężko.

 

 

         - Dziękuję wszystkim uczestnikom karaoke. Płyta będzie dostępna w przyszłym tygodniu...

 - Co?!- oburzyli się wszyscy.

 - Eee... no... tego... płyta- wyjąkał Marc.

 - Nie waż się- zagroziła Emeline.

Marc wystawił język i zaraz musiał dać nogę, by nie oberwać od Jawelin, która ruszyła za nim w pościg.

 

 - Zatańczysz?- zapytał Jess, gdy z głośników poleciała wolna piosenka.

 - Oki.

Wstała i wyszła z nim na parkiet, gdzie już tańczyli Naomi z Rexem i Mandy z Kamilem.

Położył ręce na jej biodrach, a ona objęła jego szyję.

Poruszali się powoli w rytm muzyki.

 - Podoba ci się niespodzianka?

 - Bardzo, dzięki- uśmiechnęła się.

 - Cieszem się- roześmiał się Jesse.

 

    

         O w pół do drugiej, gdy wszystko zostało posprzątane, jedni w lepszym stanie, drudzy w gorszym, rozeszli się do domów.

 

 

***

 

 

        Judith codziennie ślęczała nad książkami do późnej nocy, żeby tylko zdołać jakoś zaliczyć ten rok. Coś ją zmobilizowało do tego i nie była pewna, czy to przypadkiem nie ta ostatnia rozmowa z Margaret Grant, która dała jej taką reprymendę, że brunetkę zatkało.

Zwykle to taka miła i spokojna nauczycielka, z którą fajnie się rozmawia.

W czwartek, podczas jednej z przerw, Judith chciała się poddać - "niech się dzieje, co chce."

Grant będąc świadkiem chwili słabości dziewczyny, w której to ze złością rzucała książki do torby, zawołała ją na rozmowę do swojej sali.

 - Judith, chcesz się jednak poddać?- zapytała patrząc uważnie na nią.

Wzruszyła ramionami.

 - A mam jakąś szansę, żeby to zaliczyć? -odpowiedziała pytaniem brunetka.

 - Zachciało ci się skosztować tak zwanej „wolności”, no i teraz masz- powiedziała nauczycielka.- Sama sobie do tego doprowadziłaś, to teraz to napraw. Zaczęłaś walczyć, fakt faktem, trochę za późno, ale nie poddawaj się. Z tego, co pamiętam, nie należałaś do osób rezygnujących z dalszego działania. Zastanów się Wright.

Judith wpatrywała się w kobietę, niegdyś przyjaciółkę Elizabeth Wright; badając sens dopiero co wypowiedzianych słów.

Zadzwonił dzwonek ogłaszając początek lekcji.

 - Zastanów się, Wright- powtorzyla i odwróciła się do biurka kończąc rozmowę.

 

          Wzięła się w garść. Naprawdę nie należała do osób poddających się tak szybko. Ellen była zaskoczona tą nagłą zmianą. Dziewczyna przychodziła kilka godzin później niż normalnie, nie wychodziła też tak często wieczorami. Na pytanie: „gdzie byłaś?” Judith odpowiadała w: „w szkole”. Kobieta nie uwierzyła za pierwszym razem, o nie! Dopiero, gdy pewnego dnia weszła do jej pokoju i zastała ją siedzącą przy biurku, zasypaną książkami, uwierzyła.

         Nauczyciele też byli zszokowani ocenami z ostatniego miesiąca, no i faktem, że dziewczyna chodzi do szkoły już cztery tygodnie, nie opuściwszy żadnej godziny.

        Samej Judith nie było łatwo. Musiała naprawdę się namęczyć, by nauczyciele zgodzili się na pisanie sprawdzianów, które klasa pisała pod koniec stycznia.

 

 

    

14.

Inne życie

Uff ...
Zatrzasnęła ostatnią na dziś książkę. Rozglądnęła się po pokoju, zastanawiając się, czy ma coś jeszcze do zrobienia.

Wstała, przeciągnęła się i spojrzała w okno zamyślonym wzrokiem. Nie było jeszcze tak późno - pół do ósmej.

Przebrała spodnie, złapała koszulę dżinsową, która leżała na łóżku, i rzucając jeszcze jedno spojrzenie na panujący w pokoju nieład, wyszła na chłodne, wieczorne powietrze.

 

        Szła powoli ulicą, gdzie niegdzie dzieci biegały po dworze, a to grały w piłkę, a to jeździły na rowerach, śmiejąc się. A tam, kawałek przed nią jakaś nastolatka krzyczała na młodszego braciszka wskazując na coś, czego brunetka dostrzec nie mogła. Chłopiec śmiał się od ucha do ucha, a po chwili i owa dziewczyna śmiała się z nim; wolnym krokiem skierowali się do domu. Judith uśmiechnęła się pod nosem.

Znała to bardzo dobrze i szczerze powiedziawszy brakowało jej tego. Oj, bardzo.

 

        Przeszła obok kościoła i weszła do następnej bramy, za którą znajdował się cmentarz. Szła między grobami kierując się do ostatniego rzędu.

Przyklęknęła przy jednym z nagrobków obrośniętych bluszczem, na którym pisało: „S.P. Elizabeth Wright , Kochająca żona i matka”.

I zdjęcie uśmiechającej się kobiety.

Judith patrzała na fotografię.

Tak bardzo brakowało jej osoby, z którą zawsze mogła porozmawiać, poradzić się jej, osoby, która by ją wspierała, pomagała jej podnieść się, gdy upadnie, powiedziała jej, że ma nie odtrącać tego, co w życiu ważne.

Brakowało jej matki; wieczorów, w które siedziały naprzeciw siebie, popijając kakao, opowieści o przygodach, o śmiesznych sytuacjach, jakie spotkały Elizabeth ...

 

Łzy spływały jej po policzkach, gdy przypominała sobie spędzony czas z mamą, z rodziną.

          Podeszła do następnych grobów; grobu ojca i Thomasa. Tak bardzo było jej przykro, że często narzekała na brata, ze zachowywała się wobec niego bezczelnie. Wspominała momenty spędzone z Timmy'm, te wesołe, nad jeziorem, gdy gonili w parku szczeniaka, który im uciekł ...

          Tata tak się starał, by ten wyjazd do Grecji wypalił, zawsze mówił, że chciałby poleniuchować nad brzegiem morza śródziemnego ...

 

Dość!

Wstała, otarła łzy. Musi wziąć się w garść, nic nie przywróci jej rodziców, nie może ciągle się załamywać.

Musi wziąć się za siebie, zacząć coś robić, zacząć inne życie.

        Ruszyła pewnie ciemną już ścieżką w stronę parku. Była to okrężna droga do domu, ale spacer jej nie zaszkodzi.

Nie obawiała się bandy Morrisa, słyszała, że była walka między gangami, więc pewnie teraz liżą rany, zresztą nie ważne, cieszyła się, że ma spokój.

 

 

***

 

        Rex zerkał na siedzącą naprzeciw niego dziewczynę. Starał się zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Delikatne rysy, ciemniejsza karnacja, kasztanowe włosy.

W duchu przeklinał sam siebie. Zawsze umiał rozwinąć temat, nigdy mu się buzia nie zamykała, a teraz? Uff, nie wiedział, co powiedzieć!

       Obejmowała dłonią szklankę z napojem wpatrując się w stół. Zawsze była trochę nieśmiała, jeżeli chodzi o chłopaków. Zastanawiała się, czy wreszcie coś powie, czy czeka, aż ona się odezwie.

Hmm, jeśli tak, w takim razie będziemy cały czas milczeć- pomyślała ponuro.

 - Planujesz już jakieś wakacje?- zapytał.

 - Hmm, myślę, że pojadę do babci, ona prowadzi sklep z ciuchami, a trochę kasy by mi się przydało- odpowiedziała Naomi. „Wreszcie”- przemknęło jej się przez myśl”. - A wam uda się gdzieś wyjechać, odpocząć?

 - Zobaczymy, co Matthew wymyśli. Nieźle nam daje w kość, ale wiemy, że chce, żeby nam się udało- odrzekł z uśmiechem.

 - Taak, ...- resztę wypowiedzi przerwał łoskot przy wejściu, gdzie stało kilka osób ubranych na czarno.

Niektórzy mieli broń.

 - Co do ...- zaczął Rex.

Wstał i podszedł szybko do dziewczyny, żeby w razie czego ją chronić.

Przybysze podeszli do barku, przy którym stały dwie przerażone kelnerki i szef. Jeden z nich zażądał kasy od szefa.

Wyglądało na to, że mu zagroził, bo chwilę później dostał to, czego chciał.

       W tym samym czasie pozostali chodzili miedzy przerażonymi gośćmi, zagrażając im i napawając się ich strachem.

Właściciel dziękował w duchu, że teraz ma tak mało klientów.

Jeden gościu podszedł do Rexa i Naomi.

Chłopak ukradkiem poszukał dłoni swojej towarzyszki i uścisnął ją, chcąc dać jej do zrozumienia, że wszystko będzie OK.

Czarny odwrócił się i Rex już miał odetchnąć z ulgą, gdy ten zawołał do swojego kumpla:

 - Mor! Chodź na chwilę.

 - Co jest?

 - Znasz go, prawda?

Morris spojrzał na Rexa i uśmiechnął się.

„Teraz się odegramy”- pomyślał z satysfakcja.

 - No, no Rex Black, a gdzie reszta twojego zespołu?- zapytał z ironią.

 - Nie powinno cię to interesować- odrzekł.

 - Hmm, ciekawe, co by było, gdybyśmy podziurawili trochę Blacka, co?- zapytał udając zastanowienie.

 - Zamiast Watsona?- zapytał towarzysz Morrisa.

 - O nie, tamtego też w końcu dopadniemy.

Rozległ się głos syren policyjnych.

Banda rzuciła się do ucieczki, ale w ciągu tych kilku sekund, na odchodnym, rozległ się strzał. I krzyk kilku kobiet znajdujących się w kawiarni.

        Chłopak, w połowie Hiszpan, złapał się krawędzi stolika, wykrzywiając się w grymasie bólu.

Dziewczyna zatkała sobie usta dłonią, a potem złapała go, żeby nie upadł. 

Chwilę później do środka weszli policjanci i sanitariusze.

 - Pani go zna?- zapytał jeden z nich, wskazując na chłopaka, którego bluza przesiąkała już krwią.

 - Tak- odpowiedziała Naomi.

 - Zabierzemy go do szpitala ...

 - Czy mogę jechać z nim?- zapytała szybko.

Sanitariusz zmierzył ją spojrzeniem.

 - Myślę, że tak.

 

 

 ***

 

 

        Koło łóżka Rexa zebrali się już jego kumple z zespołu. Chłopak leżał w białej pościeli, bez koszulki, poniżej żeber miał założony opatrunek.'

 - Miał Pan szczęście- powiedział lekarz.- Kula musnęła tylko lewy bok, szybko Pan wydobrzeje. Zostanie Pan na obserwacji do jutra.

 - Dziękuję- powiedział Black.

 - Nie ma za co- uśmiechnął się lekarz i wyszedł.

 - Wiecie, kto to był?- zapytał Matthew Rexa i Naomi.

 - Jakiś facet... Mor ...- powiedziała Grant.

 - Mor?- zdziwił się Marc.

 - Morris ... - powiedział cicho Jesse.

 - Kto?

 - Morris i jego banda.

Zaległa cisza.

 - No pięknie- powiedział Zac.

Będzie trzeba się stąd wyprowadzić, zacząć od początku, bo tak nie może być, najpierw Jesse, teraz Rex- pomyślał Matthew.

 

15.

Makrela I wiadomość o nadchodzącej przeprowadzce

Był ciepły, słoneczny poranek. Promyki oświetlały dębowe drzwi domu pod numerem 213, który już od dobrej godziny tętnił życiem:

 

-          Judith, wstałaś?- rozległ się głos Ellen z dołu.

 

-          Zaraz przyjdę- odkrzyknęła dziewczyna.

 

Zapięła ostatni guzik bluzki, popryskała się perfum i weszła do swojego pokoju, by przejrzeć się w dużym lustrze wiszącym na drzwiach szafy.

Czarna, plisowana spódnica do kolan, biała bluzka z rękawem ¾ , wszystko to leżało na niej idealnie, całość wypełniały czarne buty na niewielkim obcasiku i ściągnięte do tyłu w koński ogon włosy podkreślały jej delikatną twarz.

Złapała teczkę i zbiegła do kuchni na śniadanie.

 

-          Mamo, ale dlaczego Judith nie może z nami jechać?- pytała już po raz setny Ruby.

-          Bo Judith musi iść do pracy- powiedziała wesoło brunetka siadając przy stole.

-          Ale czemu?- drążyła dalej dziewczynka.

-          Żeby zarobić pieniądze i coś wam kupić- odrzekła Jud puszczając oko do Nickolasa.

-          Ale przecież nie musisz teraz, możesz jak przyjedziemy...

-          Ruby, ja po prostu muszę zostać, a wy musicie trochę ode mnie odpocząć- zniecierpliwiła się.

Mała spuściła głowę.

-          Jeszcze będzie dużo okazji, żeby gdzieś jechać razem, nie smuć się- powiedziała Ellen, wyręczając Judy, która właśnie ugryzła kawałek tosta.

-          Okay, ja idę- powiedziała Judith dopijając herbatę.

-          Podwieźć cię?- zapytała Ellen.

-          Nie, poradzę sobie, na razie- powiedziała.

-          No jedzcie, bo się spóźnimy- ponagliła swoje dzieci.- Judith, poczekaj chwilkę- zawołała.

 

Stanęły w hallu.

-          Zmieniłaś się ostatnio. Na lepsze- powiedziała Ellen z uśmiechem.

-          A co mi z tego, że będę chodzić cały czas ponura i mieć wszystko w głębokim poważaniu. Wiesz i chyba mi teraz lepiej- odrzekła dziewczyna uśmiechając się.

-          Cieszę się, że wzięłaś się w garść- powiedziała kobieta przytulając ją.

-          Ja też- roześmiała się.- Spóźnię się na rozdanie świadectw- wykrzywiła się.

-          Ou, też fakt.

 

 

 

***

 

Idąc korytarzem słuchała rozmów koleżanek i kolegów, na temat wakacji. Tu na jakiś obóz odchudzający, wypad w góry, za granicę, itp.

-          Judith, wyjeżdżasz gdzieś?- zapytała Leslie.

-          Yhym, tą granicą jest przekroczenie progu księgarni- mruknęła.

-          Uff, nie zazdroszczę- odezwała się Mandy, zjawiając się nagle z drugiej strony brunetki.

-          Za to przyślecie mi pocztówkę z Meksyku i z Egiptu- powiedziała Judi uśmiechając się.

-          Oczywiście- zgodziła się Leslie.- Ale wiesz, kartki są drogie ...

-          O ty...!- roześmiały się.

-          Hej Wright!

Dziewczyna odwróciła się. Kilka metrów przed nią stał wysoki, czarnowłosy chłopak z szarmanckim uśmiechem przyklejonym na twarzy o południowej karnacji. Należał do pierwszej trójki NFWS ( Najseksowniejszych Facetów W Szkole) i chodził już chyba z połową szkolnych dziewczyn. Kobieciarz.

-          Czego dusz pragnie, Scott?- zapytała drwiąco.

-          Jak zwykle z poczuciem humoru- powiedział uśmiechając się.- Może pójdziemy na kawę? Znam tu fajną knajpkę ...

-          Mam inne plany, więc niestety musze ci odmówic.- odpowiedziała.

-          A kiedy masz czas?- dążył.

-          Muszę sprawdzić w terminarzu - udała zastanowienie.- Ale w najbliższym czasie nic z tego. Udanych wakacji!- pomachała mu na pożegnanie i odwróciła się.

-          Czemu nie dasz mu szansy?- zapytała Leslie.

-          Przecież ci się kiedyś podobał- dodała Mandy.

-          Masz rację, kiedyś- powiedziała Jud.- A teraz się odwróćcie.

 

Scott z naburmuszoną miną, dawał swoim kumplom, którzy pękali ze śmiechu, kasę.

-          Zakład?- zdziwiła się Mandy.

-          Aha.

-          Ale skąd wiedziałaś?- zdziwiła się Leslie.

-          Zawsze tak robią- powiedziała brunetka,- potem Scott startuje do danej dziewczyny ...

-          ... i rzuca ją po kilku dniach- skończyły za nią.

-          No właśnie.

-          Swoją drogą, mogłabyś coś pomyśleć, wiesz, że chłopaki by zwrócili na ciebie uwagę- powiedziała ostrożnie Mandy.

-          A tam.

-          No co? Masz szansę wyrwać jakiegoś faceta- zrobiła przerwę, a gdy brew brunetki podniosłą się wysoko w geście pytania, dodała:

-          W księgarni możesz spotkać wielu facetów ...

-          ... Kujonów...- roześmiały się.

-          Taak, będę musiała uważać, żeby nie pomylić się na kasie.

-          Ale nie no, może z tego Scotta udało by ci się zrobić normalnego faceta?

-          Brak zainteresowania- mruknęła Leslie patrząc jak Judith patrzy w niebo, jakby w ogóle tego nie słyszała.

-          Z tego zarozumialca, aroganta i....

-          Dobra Jud, nie kończ, fakt, fatalny pomysł- powiedziała Taylor.- A Jesse?

-          MANDY?! Zajmij się Kamilem, a nie swataniem mnie z jakimiś kolesiami- zawołała Judth.

-          Okay, okay, ja tylko pytam ...

-          Kto pyta, nie błądzi ...- powiedziała Leslie.

-          Makrela daruj sobie- mruknęły dziewczyny.

-          Ej, tylko nie Makrela!- oburzyła się.

-          Dobra nie stresuj się …

-          Ha ha ha ha ha ....

 

Śmiejąc się i drocząc weszły do pubu.

 

-          Cześć dziewczyny!- zawołał Jesse, który siedział przy stoliku razem z chłopakami z zespołu i Kamilem.

-          Cześć chłopaki- zawołały i podeszły do stolika.

-          Co wam tak wesoło?- zapytał Kamil, gdy już przywitał się z Mandy.

-          Koniec roku szkolnego...

-          Początek pracy...

-          Egipt...

-          Wakacje...

-          Meksyk...

-          Księgarnia...

-          Ou, Judith też nie masz gdzie przesiadywać tylko wśród książek?- skrzywił się Rex.

-          Ha ha ha....

-          Wiesz Rex, już dawno zauważyłam, że twój móżdżek nie wszystko pojmuję, więc wytłumaczę ci to tak, jak Ruby i Nickowi- uśmiechnęła się.- Muszę iść do pracy, żeby zarobić pieniążki, żeby mieć za co kupić tobie coś na urodzinki.

-          Ha ha ha ...

-          Aha, ale dlaciego?

-          Żeby było śmiesznie

-          Ha ha ...

-          A bo czemu?

-          A bo temu.

-          ....

-          ....

-          Okay, poddaję się, brakło mi słów- powiedział Rex.

-          Ha ha...

-          Chcecie coś do picia?

-          Tonik.

-          Jak zwykle. Mandy?

-          Pepsi light.

-          Leslie?

-          Sprite.

-          Ok.

 

I rozwinął się temat: wakacje, koncerty, praca ...

-          Jak długo będziesz tam pracować?- zapytał Marc.

-          Cały lipiec.

-          Uff,

-          Ano.

-          Judith?- odezwał się Jess.

-          Słucham cię?

-          Chyba muszę ci coś powiedzieć.

-          Jess...- mruknął ostrzegawczo Marc.

-          Prawdopodobnie się będziemy przenosić do Szkocji. W Lipcu, albo w sierpniu.

 

Brunetka spojrzała na niego, potem na Marca, jakby sobie żarty z niej robili.

 

-          Czemu?

-          Matthew nie chce igrać z Morrisem. Najpierw „polował” na mnie, a potem dostało się Rexowi.

-          Ale oni was tam też mogą znaleźć...

-          Na razie chcemy utrzymywać w tajemnicy miejsce zamieszkania- powiedział Marc.- Przynajmniej na chwilę.

-          Judith, ty też powinnaś wyjechać stąd...

-          Na razie się ode mnie odczepili.

-          Mimo wszystko, zawsze możesz przyjechać, możesz na nas liczyć.

-          Dzięki, ale Matthew nie wiem jakby na to zareagował.

-          Matthew sam powiedział, że w razie czego, możesz przyjechać.

-          Ok. Ale mam nadzieję, ze dali mi już spokój.

-          Też mamy taką nadzieję. Ale i tak, adres dostaniesz, przed wyjazdem- uśmiechnął się Jess.

-          Okay.

-          No a co Ellen? Nie wybiera się na wakacje?

-          Jedzie z dzieciakami na dwa tygodnie do Hiszpanii.

-          A ty z nimi nie jedziesz?

-          Proponowała mi to, ale nie chciałam. Poza tym jadą za tydzień, a ja zaczynam pracę w księgarni.

-          Aha. I będziesz opiekować się domem?

-          Dokładnie.

16.

Pierwszy dzień pracy & wieczorek filmowy

Piękny, słoneczny dzień, lekki wiaterek rozwiewał długą grzywkę brunetki, która nie została związana w kucyk. Szła nieśpiesznie zatłoczoną ulicą, zastanawiając się jak sprawdzi się w pierwszej swojej pracy.
Uff, to tu.
Przeczytała żółty napis nad oszklonymi drzwiami w ciemnej oprawie i poprawiając swój wygląd, weszła do księgarni.
 - Ty pewnie jesteś  Judith Wright?- odezwała się dziewczyna nieco starsza od niej. Miała rude włosy oplatające pyzatą, piegowatą twarz i uderzająco zielone oczy.

Irlandka - pomyślała Jud.

 - Wynne Hewson- przedstawiła się.
 - Miło mi- uśmiechnęła się brunetka.
 - Okay, koniec pogaduszek, zaraz otwieramy- powiedziała Wynne.- Na końcu tej sali są drzwi po prawej stronie. tam masz swoją szafkę, tą otwartą i chyba podpisaną , zostaw rzeczy, załóż fartuch i przyjdź, bo za chwilę przywiozą towar.
 - Okay.

Owe pomieszczenie "dla pracowników" było bardzo małe, ledwo mieściło się tam sześć wąskich szafek, dwa krzesła i mały stolik wbudowany w ścianę, tak, że kiedy się go opuściło w dół, pomieszczenie jeszcze bardziej się zmniejszyło.

Schowała swoje rzeczy do szafki opatrzonej jej imieniem, założyła niebieską koszulę z krótkim rękawem  z nazwą księgarni : FELIX , na białą bluzkę, zawiesiła na szyi przypięty na smyczy, jaką zwykle używa się do noszenia kluczy, czy telefonu, identyfikator i wróciła na sklep.

 - Trafiłaś?
 - Jak widać.
  - O przywieźli towar. Uff znowu pięć minut przed otwarciem- westchnęła.- Chodź, pokażę ci, jak obsługiwać kasę.

     Nie było tak źle. W ciągu całego dnia porozkładała nowe książki na półki, pomagała klientom w znalezieniu czegoś odpowiedniego dla niech, nauczyła się obsługiwać kasę, a po siedemnastej. razem z Wynne policzyły pieniądze i oddały je szefowej, która o pół do szóstej zjawiła się , by dowiedzieć się, jak sprawuje się nowa pracownica i  oczywiście wziąć kasę.

Judith odetchnęła z ulgą, gdy powiedziano jej, ze wszystko jest dobrze wykonane. Nie chciała podpaść pierwszego dnia.

 - Judy, podwieźć cię?- zapytała Wynne, gdy księgarnia została dokładnie zamknięta.
 - Ee, nie. Przespaceruję się.

Hewson wzruszyła ramionami;  zapaliła papierosa i zaciągając się, wsiadła do auta.

***


      - I jak tam w nowej pracy? -zapytał Jesse siadając na chwilkę przy barku, gdzie siedziała Judith popijając ...
Jak myślicie?
Tonik?
Ha, tu was mam!
Nasza bohaterka  zażyczyła sobie dzisiaj ... Sok pomarańczowy :-D.

 - Dobrze. Pierwszy dzień był znakomity- odpowiedziała.
 - Uff, czyli nie masz wrednej szefowej i wrednej towarzyszki?
 - Są całkiem miłe - powiedziała i upiła łyk.
 - Fajnie, a my ...
 - WATSON! NA SCENĘ, ALE JUŻ!
 - O cholera- mruknął pod nosem. - Matthew jest dzisiaj marudny. Lecę.
 - Leć, he he.

I odszedł na scenę. Widziała jak rozmawia z Matthew'em, gestykulując przy tym. I nagle dotarł do niej głos Mattha:

 - Do jasnej cholery, co ty sobie myślisz?! Jest próba i masz być TUTAJ! Myślisz, że mam ochotę ślęczeć tutaj cały dzień?! Uwierz, że nie ! A teraz do roboty!

Uff, faktycznie był dzisiaj nie w sosie - pomyślała Judith wcale im nie zazdroszcząc.
Zapłaciła, pomachała chłopakom na pożegnanie i wyszła na chłodny już wieczór.

***


      Usiadła na łóżku i zastanawiając się, co by tu robić, sięgnęła  po kartkę i długopis.
Już od pewnego czasu plątała jej się po głowie pewna historia i najwyższy czas by przelać ją na papier:

     
Gorący powiew wiatru, złocista plaża i szum wody. Lazurowe Wybrzeże. Wspaniałe miejsce na wypoczynek.
Był  środek czerwca, plaże powoli się zapełniały, zaczął się sezon wakacyjny.

 - Aimee, spójrz tylko- powiedziała brunetka o czekoladowych oczach rozglądając się po plaży w poszukiwaniu jakiegoś obiektu zainteresowań.
 - Hmm?- szatynka o szaro-granatowych oczach nazwana Aimee podniosła się na łokciach i podążyła wzrokiem za swoją przyjaciółką. - No, Keira- powiedziała uśmiechając się.

Z wody wyszło dwóch dobrze zbudowanych, opalonych chłopaków.
Jeden z nich odgarnął blond grzywkę sprzed niebieskich oczu mówiąc coś do swojego kumpla, który w przeciwieństwie do niego był brunetem o ciepłych, orzechowych oczach, śmiał się z czegoś, a blondyn uśmiechnął się krzywo.
 
 - Ale ciacha, no nie?- rozmarzyła się brunetka.
 - Mhym- uśmiechnęła się.- Zagadasz?
 - No coś ty. Poczekam, aż  sami podejdą- odrzekła Keira.

Obie roześmiały się i poprawiły swój wygląd.

     - Scott? Zobacz tylko- powiedział blondyn wskazując na dwie szczupłe dziewczyny leżące niedaleko nich na kocu, z ciemnymi okularami na oczach.
 - Uuu ... Ta szatynka będzie moja- powiedział i ruszył w stronę Aimee i Keiry.
 - A proszę bardzo- mruknął.- Ta druga jest śliczna- orzekł Andrew i podążył za przyjacielem.

Aimee poczuła, że coś przysłoniło jej słońce. Przecież nie było żadnej chmurki- pomyślała i otworzyła oczy.
o pierwsze, to nie żadna chmurka, po drugie nie "coś", tylko "ktoś" przysłaniał jej słońce. Owym ktosiem był brunet, którego razem z Keirą obserwowały kilka chwil wcześniej.

 - Ehem, mógłbyś się troszeczkę przesunąć?- poprosiła.

Chłopak z szarmandzkim uśmiechem wpatrywał się w dziewczynę w skąpym bikini.
Aimee ściągnęła okulary i spojrzała w stronę przyjaciółki z wpisanym w oczach słowem HELP!
Dopiero po kilku minutach dotarło do niej co zobaczyła:
Otóż  Keira gawędziła sobie wesoło z owym blondynem, nie zwracając na nic uwagi.

 - Halo?!- zamachała brunetowi ręką przed nosem
 - Masz piękne ciało- powiedział z uśmiechem, odsuwając się.- Scott Worrner.
 - Aimee Winslet- przedstawiła się siadając na kocu.
 - Co robisz dziś wieczorem? Może pójdziemy gdzieś?- zapytał sadowiąc się obok niej i chcąc objąć ją ramieniem, ale z nieudanym skutkiem.

Odsunęła się i uśmiechając się szelmowsko, odpowiedziała:

 - Na dzisiaj mam inne plany, przykro mi, poszukaj innej towarzyszki.

Jeszcze żadna, ale to żadna mu nie odmówiła. Czuł się zirytowany. co ona sobie myśli, ze zostawi ją w spokoju?
O nie, tak dobrze nie będzie. Niedostępne tym bardziej go kręcą.

 - Może pójdziemy popływać?- zaproponował.- Umiesz?
 - No pewnie.
 - Udowodnij- powiedział wstając.
 - Pff i co jeszcze?- prychnęła, ale wstała nie korzystając z wyciągniętej ręki Scotta.
 - Aimee, dokop mu, pokaż mu gdzie jego miejsce- zawołała ze śmiechem Keira.

***


      Spojrzała na zegar stojący na szafce. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Przeciągnęła się i odłożyła zeszyt i długopis.
Plany na najbliższy czas?

  1. Wziąć gorący prysznic.

  2. Siąść z sokiem i paluszkami przed telewizorem.

  3. Włączyć wypożyczony przedwczoraj film.


      
      Usiadła na kanapie- błąd - rozwaliła się na kanapie w salonie, naciskając szary przycisk pilota: PLAY.

Ostrzeżenie:
Film nadaje się do użytku domowego, kopiowanie ...
bla bla bla bla ...

DIN DON!

Podniosła głowę i powoli zsunęła się stając na nogi.

 - Hej Jud!

Na progu stały Mandy i  Makrela ... yyy ... znaczy Leslie.

 -  Hej. Co tu robicie?- zapytała patrząc na plecaki, które miały ze sobą.
 - No jak to co?- zdziwiła się Makrela.-  Imprezka miała być, nie?
 - ... ?
 - Mandy! Ty łosiu jeden, nie mówiłaś jej nic?!
 - Yyy ... Zapomniałam - Taylor zrobiła niewinną minkę.
 - Zapomniałaś?! Boże, dopomóż, bo ja jej coś zaraz zrobię- powiedziała Leslie i zdzieliła ją w głowę.
 - Auu, Makrela!
 - Tylko nie Makrela!
 - Ehem, dziewczyny...- próbowała je przekrzyczeć.
 - Jeszcze raz powiesz na mnie Makrela, to ... to ...
 - To co? zaczniesz się jąkać?- zaśmiała się Mandy.
 - Taylor, ty ... ty ... Brak mi słów na ciebie- zrezygnowała.
 - Do jasnej ciasnej, może wreszcie wejdziecie do środka, co?

 - Ou, nie choleruj Jud, już wchodzimy.
 - Ooo, film- ucieszyła się Mandy, patrząc na ekran telewizora.
 - Coś ty  taka uhahana? Trzeba najpierw wyrka rozłożyć, potem film,  matole- ściągnęła ją na ziemię Judith.

***


       - Fajny film- powiedziała Makrela dwie godziny później, gdy leżały na jednej kanapie popijając Redd'sa.
 - Noo, Jud, dobry wybór.
 - Wiem- wyszczerzyła się.
 - Co za skromność- mruknęła Mandy.- Au, za co?- zawołała, kiedy oberwała poduszką od brunetki.
 - Tak sobie, bo dawno ode mnie nic nie dostałaś- wystawiła język.
 - ...
 - ...
 - ...

Uwaga! Kryć się! Poduszki atakują!

17.

Czas pożegnania

Obudził ją promień słońca wpadający przez okno prosto na jej twarz. Niechętnie otworzyła jedno oko, później drugie, rzucając krótkie spojrzenie na salon, zamknęła je z powrotem.

To nie może być prawda- pomyślała z rezygnacją.

Otworzyła ponownie oczy.

Poduszki i koce porozrzucane po całym pomieszczeniu, stolik przestawiony z właściwego miejsca, a pod nim leżały puszki po Redds'ie i gdzieniegdzie rozsypany był popcorn i paluszki. Jednym słowem: Istny bałagan!

 

Próbując się podnieść poczuła jakiś ciężar na swoich nogach; zauważyła ciemną czuprynę swojej przyjaciółki. Nieco dalej, na podłodze, dostrzegła leżącą w dziwnej pozycji Mandy.

Wyswobodziła się , przekładając głowę Leslie na poduszkę, a ta nawet nie otwierając swoich patrzałek, odwróciła się na drugi bok i spała dalej.

 

Judith sięgnęła po telefon, który jakimś cudem znalazł się w doniczce obok kanapy.

Ósma dziesięć.

Przeciągnęła się i wstała uważając by nie nadepnąć na blondynkę, czy na coś innego, poszła do łazienki, wziąć orzeźwiający prysznic.

Wciągnęła dżinsy, czarną bluzkę ze srebrną czaszką z przodu i związawszy włosy w kucyk, wróciła do salonu obudzić dziewczyny.

-          Mandy, wstawaj!

Brak reakcji.

Hmm...

-          Taylor, spóźniłaś się! Samolot do Egiptu odleciał bez ciebie!

Brak reakcji.

-          Mandy! Kamil przyszedł z tym przystojnym Max'em!

I to uratowało blondynkę przed prawdopodobnym oblaniem zimną wodą.

-          Czo? Gdzie?- dziewczyna zerwała się na równe nogi rozglądając się po pomieszczeniu.- Ty...!

-          Ha, ha, ha ...!

-          Idę do łazienki- mruknęła , patrząc spod łba na Judith.

 

Brunetka zaśmiała się i ruszyła budzić Leslie, której nawet nie ruszyły krzyki Mandy.

-          Mackrel! Dostałaś F z wypracowania o Sokratesie! MAKRELA!

-          Co, niee!

Otworzyła oczy i zobaczyła Jud ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

-          Tylko ...Nie ...Makrela!- powiedziała przez zaciśnięte zęby.

 

 

 

***

 

 

-          O cholera- mruknęła Jud, gdy zbierały się do wyjścia.- Pół do dziesiątej!

-          Masz na dziesiątą?- zapytała Leslie zakładając kurtkę.

-          Mhym.

-          Oj, no to do zobaczenia za dwa tygodnie- powiedziała Mandy.

Pożegnały się i poszły w swoją stronę.

Judith jeszcze raz zerknęła na zegarek. Za piętnaście.

Biegiem przemierzała ulice lawirując między ludźmi, którzy przyglądali jej się z zainteresowaniem.

Jakbym miała zielone włosy i nie wiem, co jeszcze- zdenerwowała się.

Wpadła do księgarni za dwie dziesiąta, rzucając zadyszane „cześć” i kierując się do pokoju „dla pracowników”.

 

***

 

-          Marc, zawołaj Jesse'go i Zaca -powiedział Matthew krążąc po pokoju.

 

-          Co jest?- zapytali siadając na kanapie, obok Rexa

 

-          W piątek wyjeżdżamy- odrzekł Matthew nie patrząc na nich.

 

-          W ...Piątek?!- wyjąkał Jesse

 

Była środa.

 

-          Tak. Im szybciej tym lepiej, więc załatwiajcie szybko swoje sprawy i Good Bye.

-          Czyś ty zwariował? - wrzasnął Zac.- Dwa dni na załatwienie wszystkiego?!

-          Jak ci się nie podoba, możesz zrezygnować, znajdziemy szybko kogoś na twoje miejsce, o to się nie martw- warknął Matth.

Dred obrzucił go wściekłym spojrzeniem i wyszedł trzaskając drzwiami.

-          Matth, trzeba mi adres tam, gdzie się wynosimy- powiedział Jess, gdy reszta wyszła.

-          Po co?

-          Muszę komuś dać.

Zerknął na niego podejrzliwie.

-          OK.

Napisał kilka słów na kartce i wręczył ją Watsonowi.

-          Dzięki.

-          A co z Judith?

-          Mówi, ze na razie ma spokój. Nie chce nigdzie wyjeżdżać.

-          Aha.

Jesse wyszedł, a Matth odwrócił się zamyślony do okna.

Spodziewał się takiej reakcji chłopaków. Ale co mógł poradzić. Przychodziły anonimowe groźby, nie mógł ich zlekceważyć.

Martwił się też o Judith, miał nadzieję, że to, co powiedział blondyn, było prawdą.

Westchnął i usiadł przy biurku zabierając się za przeglądanie papierów.

 

 

 

***

 

-          Ten gościu jest nienormalny!

Siedzieli w pokoju Jesse'go wyładowując swoją złość na menadżera.

Jak on mógł nam coś takiego zrobić! Tak ma być i koniec, ale jak do cholery mają załatwić swoje sprawy w praktycznie jeden dzień?!- zadawali sobie to samo pytanie.- Jak?!

 

Dochodziła dwudziesta druga. Marc stał przy oknie gapiąc się w jakiś odległy punkt. Jesse siedział przy biurku bawiąc się długopisem wpatrując się jak zahipnotyzowany w blat, a Zac krążył po pokoju wściekły na wszystko i wszystkich.

Drzwi otworzyły się i oczy całej trójki zwróciły się w stronę Rexa.

-          A wy tutaj- powiedział patrząc na kumpli, którzy wrócili do swoich poprzednich czynności.

-          Yhym- mruknęli.

-          Mam pytanie.

-          Mów.

-          Może się z nami zabrać Naomi?- zapytał, a widząc ich pytające spojrzenia, dodał: Właśnie byłem u niej. Wyjeżdża też do Szkocji, do babci.

Wzruszyli ramionami.

-          Jak Matthew nie będzie miał zastrzeżeń ... Nam to nie przeszkadza.

-          Okay, dzięki- powiedział i wyszedł.

-          Jemu to dobrze, będzie miał ją blisko siebie- westchnął Jess.

-          Aż za dobrze- mruknął Zac, a Marc pokiwał głową.

Zaraz, Marc?

W normalnych warunkach zwrócili by na to uwagę, Marc ma jakąś sympatię? Od czasu, gdy pewna dziewczyna go wykorzystała, odnosił się z dystansem do przedstawicielek płci pięknej.

W tym momencie nie zauważyli nic, pogrążeni we własnych myślach.

-          A ty gdzie?- zapytał Jesse widząc, ze Zac rusza w stronę drzwi.

-          Przejść się.

-          Aha.

-          Idę spać. Do jutra- mruknął Marc i wyszedł.

Blondyn wstał i ruszył do łazienki.

Odkręcił wodę pod prysznicem i pozwolił by ciepła woda spływała po jego umięśnionym, ale szczupłym ciele.

 

 

***

 

Szedł zamyślony pustą ścieżką parku, albo prawie pustą. Kilka metrów dalej zauważył całującą się parę i nawet z tej odległości poznałby długie, proste blond włosy i sylwetkę swojej dziewczyny.

Poczuł, ze się w nim gotuje. To była kropla, która przepełniła czarkę. Podszedł kilka kroków bliżej i oparł się o drzewo krzyżując ręce na piersi czekając aż skończą.

Para oderwała się od siebie, a perlisty śmiech dziewczyny, gdy chłopak coś do niej szepnął, rozniósł się w nocnym wietrze.

 

-          Zac? Co ...Co ty tu robisz?- przestraszyła się blondynka, gdy zauważyła swojego ... hmm ... chłopaka?

-          Cześć Skarbie, widzę, że dobrze się bawisz- powiedział głosem drżącym z gniewu.

-          Ja... Nie...

-          Kto to jest?- zdziwił się towarzysz Becky.

-          Ja bym powiedział, ze jestem jej chłopakiem, ale wygląda na to, że nie jednym- warknął Lawson.

-          Zac, to nie tak, ja....- próbowała się tłumaczyć.

-          Jak to chłopakiem? O co tu chodzi?

-          Zapytaj swojej dziewczyny, aktualnie już mojej eks, może ci wyjaśni- powiedział z irytacją.- Życzę miłej nocy.

 

Odwrócił się i odszedł. Jeszcze długo towarzyszyły mu krzyki Becky i jej towarzysza.

Wszedł do najbliższego pubu i usiadł przy barku zamawiając whisky.

Miał gdzieś, co powiedzą jego przyjaciele, miał wszystko w głębokim poważaniu.

 

 

***

 

 

 

-          Gdzieś ty był?- zawołał Marc nazajutrz rano, widząc Zaca w opłakanym stanie.

-          Utopić problemy- mruknął i pochylił się nad miską.

-          O, stary, widzę, że ci się udało ...

-          Yhym.

-          ... Je zwrócić

-          Bardzo śmieszne- warknął.

-          Co się stało?- zapytał Harper siadając bok niego.

-          Mamy nienormalnego menadżera, moja dziewczyna obściskiwała się z innym, wszystko jest do ****!

-          Wierzę- poklepał go ze współczuciem po plecach.- Idziesz później z nami do księgarni?

-          Po co?

-          No jak to, po co? Pożegnać się z Judith.

-          Postaram się doprowadzić do stanu używalności- odparł i znowu pochylił się nad miską

-          Okay, na razie- odwrócił się do wyjścia.

-          Marc?

-          No?

-          Masz aspirynę?

Chłopak uśmiechnął się.

-          Mam.

-          Niech ci to Bóg w dzieciakach wynagrodzi. Dasz dwie tabletki?- wyszczerzył się Zac.

-          Pewnie.

 

 

 

***

 

 

        Układała książki nucąc sobie piosenkę pewnego, polskiego wokalisty, Szymona Wydry

„Gdzie jesteś dziś”, która ostatnio wpadła jej w ucho, gdy do księgarni weszło czterech przystojniaków, w których pewna rudowłosa osoba utkwiła swe zielone oczęta.

Podeszli do Wynne, która omal nie rozpłynęła się słysząc miękki, ciepły głos Rexa:

-          Cześć, gdzie znajdziemy Judith Wright?

-          Tam, przy końcu te półki powinna być- odpowiedziała patrząc w te „piękne, ciemne oczy”- jak później mówiła brunetce.

-          Dzięki.

 

-          No, masz wielbicielkę- mruknął Jesse do Blacka, gdy szukali panny Wright.- Te spojrzenie...

 

-          Przykro mi, jestem zajęty- uśmiechnął się.

 

-          Hej Jud!- zawołali chórem stając za nią.

 

-          Jeju!- aż podskoczyła wypuszczając z rąk ostatnią książkę.- Nie straszcie mnie tak- powiedziała, ale uśmiechnęła się.

 

-          Wybacz nam- powiedzieli szczerze.

 

-          Okay- położyła książkę na miejsce i wyprostowała się patrząc na nich z uśmiechem, w końcu dawno się nie widzieli ( jakieś dwa dni- dop. autorka)- Co u was?

 

-          Prawdę mówiąc, wyjeżdżamy jutro rano- odpowiedział Jesse i spuścił głowę.

 

Poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowato zimnej wody.

-          Jak to? Gdzie?

-          Nie możemy powiedzieć, bo sami nie wiemy, ale wynosimy się stąd- rzekł smutno Marc.

-          Dlaczego wcześniej nie powiedzieliście?

-          Bo sami dowiedzieliśmy się wczoraj wieczorem- mruknął Zac.

Judth posmutniała. Miała stracić swoich najlepszych przyjaciół, ludzie, dzięki którym się opamiętała.

-          Hej, Judi, nie smuć się- powiedział Rex.- Przecież się jeszcze zobaczymy.

-          Pamiętaj, jak coś, to wal do nas- dodał Zac.

 

Wszyscy trzej po kolei pożegnali się z nią i ruszyli do wyjścia.

Jesse podszedł do niej i przytulił ją. Łzy spływały jej po policzkach, a najgorsze było poczucie winy, że gdyby nie ona, mogliby zostać ...Co oczywiście nie było prawdą.

-          Obiecaj mi coś- szepnął; - Jeżeli cokolwiek by się stało, przyjedź do nas, dobrze?- podał jej kawałek kartki z adresem.- Schowaj.

Kiwnęła głową, zapłakana.

-          No nie płacz. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. Trzymaj się -pocałował ja w policzek i odszedł.

Stała przy półce ze spuszczoną głową, a łzy spływały jej po policzkach.

Najbliższe jej osoby właśnie ja opuszczały ...

18.

Nieszczęścia chodzą … czwórkami?

Miasteczko Duddingston, położone niedaleko Edynburgu, słynące z kilkunastu zabytków i jedynego, wielkiego, naturalnego zbiornika wodnego, było bardzo miłym i przytulnym miejscem, mimo swej gotyckiej architektury.

Z budynku, w którym zatrzymali się, prawdopodobnie na dłuższy okres czasu chłopaki z zespołu Error, był znakomity widok na owe, słynne jezioro, które było położone kilka przecznic dalej.

Od rana zabiegani, Matthew gonił ich do studia nagrań, do organizatorów koncertów dla debiutantów, wszędzie. I dzięki temu chyba zdążyli już przejść przynajmniej pół Edynburgu i Duddingston.

Jedynie wieczór mieli wolny, dla siebie.

Każdy wykorzystał go na swój sposób.

 

 

***

 

Zac usiadł przy barku jednej ze Szkockich dyskotek. Miał ochotę się zabawić; zawsze tak miał kiedy był zdołowany.

Dziś wyjątkowo nic mu nie wychodziło, w dodatku pokłócił się z Jesse'm.

Wiedział, że blondyn zawsze zamykał się na wyładowania złości kumpla.

Mimo wszystko czuł, że Jesse'mu było przykro, zadał mu ból, wiedział, że powiedział za dużo, ba nawet o dużo za dużo; nie potrafił sobie tego wybaczyć.

Jak mógł być tak głupi; wejść na ten temat, widział, jak Watson próbuje ukryć swój żal do kumpla, udawać, że go to nie interesuje, ale do cholery, jak mógł to olewać, skoro Zac dał mu do zrozumienia, że jest nieudacznikiem i nawet nie potrafi przekonać do siebie laski, którą kocha!

Miał wyrzuty sumienia, ogromne wyrzuty sumienia.

Chciał go przeprosić, tylko, czemu słowa skruchy tak ciężko przechodzą przez gardło?

Upił łyk piwa i zapatrzył się w ciemnowłosą dziewczynę szalejącą na parkiecie.

Czemu właśnie ona, wśród tylu piękności wzbudziła jego zainteresowanie, tego nie wiedział.

 

 

 

***

 

 

Marc leżał na łóżku ze słuchawkami w uszach, wpatrując się tępo w sufit.

Ledwo co poznał dziewczynę swoich marzeń, musiał wyjechać.

Życie jest jednak niesprawiedliwe- pomyślał i zamknął oczy wsłuchując się w spokojne tony muzyki.

Natychmiast ujrzał wyobraźnią tą piękną twarz, ciemne, czekoladowe oczy, kształtne usta i rumiane policzki oplatane brązowymi, błyszczącymi falami.

I ten uśmiech, delikatny, a zrazem szczery.

Mimo, że znali się krótko, poczuł do niej miętę. Szybko się dogadali, mieli podobne zainteresowania ... .

Ogarnęło go uczucie bezradności i zdruzgotania, jedne z najgorszych emocji, jakie dopadają człowieka, tym bardziej tak wrażliwego, jakim był Marc.

Przejmował się wieloma rzeczami, chciał, żeby najbliżsi mu ludzie mieli dobrze, choć czasem bardziej namieszał, niż pomógł, tak jak w przypadku Jessa i Judith, później ciężko mu było wybaczyć sobie to, co zrobił.

Tak, Marc był wrażliwym chłopakiem.

 

 

 

 

 

 ***

 

 

 

W tym samym czasie Jesse wybrał się na przechadzkę po okolicy. Był wkurzony na Zaca.

Co on sobie myśli, ja go nie obrażam, poza tym, to jego laska obściskiwała się z innym, wiec, kto tu jest nieudacznikiem?!

 

Z drugiej strony, rozumiał, jego kumpel miał doła, było mu ciężko i musiał się na czymś lub na kimś wyżyć.

 

Słowa bolą bardziej, niż tortury fizyczne- powiedziała mu kiedyś Jud.

 

Usiadł na skraju jeziora, wsłuchując się w śpiew nocnych ptaków. Rzucił kamień daleko w wodę i wbił wzrok w poszukiwaniu Duddingston Kirk, świeckiej budowli, która znajdowała się na przeciwległym brzegu.

 

Jego myśli znowu powróciły do Judith. Tak bardzo zależało mu na tej dziewczynie, ale ona zdawała się niczego nie zauważać. Rozpamiętywał spotkania i ich pierwszy pocałunek, który przerwał im Morris i wszystko potoczyło się tak beznadziejnie, z równie beznadziejnymi skutkami.

 

Pewnie już tego nie pamięta- pomyślał ze smutkiem i ruszył w stronę domu.

 

Noc była mglista, a światło księżyca dodawało jej tajemniczy a zarazem mroczny charakter.

 

 

 

 

***

 

 

Jedyną osobą, która nie snuła się jak cień, był Rex. Przyglądał się śpiącej obok niego dziewczynie, której czarne włosy opadały na nagie ramiona i plecy.

Gdy patrzał na nią i słyszał jej ciepły, miły głos, robiło mu się cieplej na sercu, a na twarzy pojawiał się lekki uśmiech.

Chyba jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego do żadnej dziewczyny, rozumieli się bez słów.

Był szczęśliwy.

Odgarnął jej włosy z policzków. Dla niego była najpiękniejsza na świecie, niczego więcej nie potrzebował.

Naomi poruszyła się czując ciepłą dłoń na swojej twarzy i spojrzała na niego a w jej oczach pojawiły się radosne iskierki.

I ona była szczęśliwa. Znała jego przeszłość i na pewno nie była z nim z litości, kochała go całym sercem.

Przytulił ją do siebie i całują ją w czoło zamknął oczy.

I czego mi więcej trzeba?- pomyślał.

 

Zdecydowanie Rex był dzisiaj najszczęśliwszy z całej czwórki, ale należało mu się; w przeszłości nie miał wielu chwil radości, jego matka zmarła na raka wątroby, gdy miał dziesięć lat, musiał przytrzymywać ojca z dala od alkoholu, pilnował go, bowiem całkowicie się załamał. Półtora roku później popełnił samobójstwo, a chłopak zamieszkał u dziadków.

Długo trwało zanim doszedł dość siebie i uśmiech znów zagościł na jego twarzy.

 

 

 

***

 

Kilka tysięcy kilometrów od tego miejsca, była jeszcze jedna osoba, dla której ten dzień wcale nie był szczęśliwy.

Blond włosa dziewczyna krążyła po swoim pokoju w Egipcie cała roztrzęsiona, trzymając telefon przy uchu i krzycząc do niego:

-          Jak to zrywasz ze mną?!

-          Taylor, nie denerwuj się, złość piękności szkodzi- rozległ się drwiący głos w słuchawce.- Po prostu nigdy nic do ciebie nie czułem.

-          To czemu ze mną byłeś?!- krzyknęła zrozpaczona.

-          Z litości, bo było mi ciebie żal- mówił Kamil znudzonym głosem.

-          Z litości? -prychnęła.- Może lepiej powiedz, że byłam twoją zabawką!

-          Trafiłaś. A teraz wybacz, nie mam czasu na wysłuchiwanie rozhisteryzowanej nastolatki. Miłych wakacji. Żegnam.

-          Pożałujesz tego- warknęła przez zaciśnięte zęby, ale on już się rozłączył.

19.

Listy

22,07,2005 ; Cacun

Kochana Judith,

 

Tu jest cudownie! Mieszkam w pięknej miejscowości Cacun

( jak już zauważyłaś wyżej); plaże, woda, dużo imprez i oczywiście ciacha,

ale Jud, jakie! Opalone, ciemne, przystojne...

Ale się rozmarzyłam ...

Wiesz, poznałam pewnego chłopaka, miejscowy, ma na imię Elias

i jest naprawdę miły, zna angielski, więc łatwo się dogadujemy,

mamy naprawdę mnóstwo wspólnych tematów!

Zwiedzam dużo miejsc; ostatnio byłam w La Venta, tam są zebrane

zabytki i rzeźby jednej z najstarszych kultur Meksyku, zwanej Olmekami,

powstałej ok. roku 1200 p. n. e. na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej ...

Te rzeźby głów plemienników ze złota ważą około 20 ton, poważnie!

Jest jeszcze jedne miejsce, o którym chciałabym Ci napisać,

bo wiem, że takie lubisz. Miasteczko Tukim, położone na klifie

nad Morzem Karaibskim, jest zwane miastem Majów. Znajduje się tam zamek,

w późniejszych czasach przekształcony w świątynię.

Jest tam cudnie, po prostu cudnie, tylko ma jedna wadę:

kręci się tam dużo ludzi, turystów, więc szybko byś zrezygnowała

z odpoczynku tam. Znam Cię.

Trochę się rozpisałam, ale pewnie by mi się oberwało, gdybym

Napisała krócej, więc wolę nie ryzykować.

Czas kończyć i zacząć się zbierać. Idę z Eliasem na imprezę

na plaże, muszę jakoś wyglądać, no nie? :-D. Tylko nie mów , że mnie

nie poznajesz! He, he, wiesz, ja sama siebie nie poznaję.

Chyba jestem bardziej śmiała ...

A teraz, co u Ciebie? Jak tam praca w księgarni?

No i przede wszystkim, jak Jesse? Wiem, wiem, jesteście przyjaciółmi,

ale spójrz na to z innej strony! Jemu na Tobie zależy i to bardzo!

Zresztą, co ja Ci będę pisać, sama zrozumiesz.

 

Do zobaczenia niedługo.

Pozdrowionka,

Leslie.

PS. Dołączam zdjęcia, te najfajniejsze według mnie.

 

 

 

  

 

 

 

      Dziewczyna odłożyła długopis, ogarniając jeszcze raz treść listu i uznawszy, że jest ok., włożyła razem z fotografiami do białej koperty zaadresowanej:

 

 

Judith Wright

213 Mount St.

HP 21 7U Aylesbury

GB

 

 

Pozostało tylko kupić znaczek i wysyłać, ale to jutro.

Wyjęła z szafy zwiewną, jasną, zielono- żółtą sukienkę na ramiączkach, do kolan. Włosy zostawiła spływające lśniącą kaskadą na opalone ramiona i plecy. Lekki makijaż i jasne, wygodne sandały dopełniały całość. Była gotowa do wyjścia.

Zeszła przed hotel, gdzie czekał już na nią Elias ubrany w jasne dżinsy i lekką koszulę z krótkim rękawem. Czarne włosy postawił na żelu, tak, że zdawał się jeszcze wyższy i przystojniejszy w oczach dziewczyny.

-          Hej- uśmiechnął się do niej ukazując białe, równe zęby.- Ślicznie wyglądasz.

-          Dzięki- zarumieniała lekko.- Idziemy?

-          Pewnie- ujął ją delikatnie za rękę i wyszli na plaże, która wyglądała pięknie w blasku zachodzącego słońcai spokojnej muzyce mieszającej się z szumem fal.

-          Co myślisz o tym miasteczku, kraju?- zapytał po chwili.

-          Bardzo mi się tu podoba i jest dużo zwiedzania, tylko żałuję, że nie ma tu moich przyjaciółek, Judith i Mandy.

-          Hmm, następnym razem możesz je tu zabrać.

-          Pewnie, tym bardziej Judith, tylko ona z nas trzech pracuje w te wakacje.

-          A ta druga, Mandy?

-          Jest w Egipcie.

-          Aha.

 

Usiedli przy jednym z wolnych stolików, a Elias przyniósł coś do picia, kilka chwil później już szaleli na parkiecie, wśród innych par.

Nawet się nie spojrzała, a już musiała wracać do hotelu, mama jej ufała, mimo wszystko byli tu rodziną, Pani Mackrel nie chciała, żeby stało się coś jej jedynej córce.

-          Dzięki za miły wieczór- powiedział, gdy wracali brzegiem morza.

 

Chciałaby jeszcze to powtórzyć, miała nadzieję, że będzie jeszcze okazja.

-          I ja tobie dziękuję. Pojutrze też jest impreza, możemy się wybrać- powiedział uśmiechając się czarująco.

-          Zobaczymy- w duchu jednak wiedziała, że postara się pójść. Hmm, postanowiła poczekać z odpowiedzią, po prostu zobaczymy.

 

 

 

***

 

 

Chłodny, bezchmurny wieczór, Judith Wright weszła właśnie do bramy swego aktualnego lokum rozglądając się wokół. Zadzwoniły klucze i po chwili rozległ się szczęk zamku.

Podniosła koperty leżące na wycieraczce i przeglądając je weszła do domu kierując się do kuchni. Rzuciła torbą w kąt, siadając przy stole.

Pierwsza koperta była do Evana;

Pewnie jakieś papierki biurowe- pomyślała krzywiąc się mimowolnie.

Następnie kartka pocztowa z pozdrowieniami z Hiszpanii od Pattinsonów, druga koperta, poznając po charakterze pisma był to list od Mandy. Czyli niedługo powinno przyjść coś od Leslie.

Rozłożyła kartkę A4, na której blondynka opisała swoje wakacje w Egipcie:

 

 

17,07,2005; Aleksandria

Hej Jud,

Piszę tak jak obiecałam o pobycie tutaj. Na początku było do kitu i nudno,

no jeżeli rozmowa ze swoim eks- chłopakiem może być interesująca ..

 

-          Ooo, eks- chłopakiem?- zdziwiła się na głos brunetka.

 

 

... Wiesz, co ten idiota zrobił? ( Jeżeli się nie domyślasz,

o kogo chodzi, to Ci napiszę: o Kamila, tylko, żebyś teraz nie pomyślała,

że kiedykolwiek wątpiłam w Twoją inteligencję :-P).

Zadzwonił do mnie i powiedział tak po prostu, że ze mną zrywa,

że byłam jego zabawką!

Jak go spotkasz , to przywal mu ode mnie, albo nie,

chcę mieć tą przyjemność, sama to zrobię, jak wrócę.

Nie powiem, ze nie byłam zdołowana, byłam wściekła!

Już on mnie popamięta!

Dużo zwiedzam, byłam w Muzeum Sztuki Grecko- Rzymskiej ...

 

Co?! Mandy w muzeum?! Nie wierzę!

 

... Tak, wiem, myślisz, ze to niemożliwe, ale to prawda!

Nudziłam się przez dwie godziny, póki nie zauważyłam pewnego,

przystojnego bruneta, mmm ;-) ).

Byliśmy też w Pałacu Ras at Tin i w Katakumbach- tam mi się najbardziej

podobało, wiesz, te mroki, tajemnicza atmosfera.

Poza tym zwiedziliśmy też jakieś Piramidki ...

 

Piramidki- prychnęła Judith. No cóż, Mandy ma czasem zadziwiające poczucie humoru.

 

... No a tak to głównie leżę sobie na plaży, opalam ciałko,

kąpię się w Morzu Śródziemnym i staram się poderwać jakieś ciacho ...

 

He, he, wiedziałam!

 

.... I chyba mi się udało. Ma na imię Maddox; jest w połowie

Francuzem. Mieszka w Londynie! Jest tu na wakacjach, tak, jak ja.

Zastanawiasz się, jak wygląda?

Nie?

No cóż i tak Ci napiszę:

Szczupły, wysoki szatyn o zielono-niebieskich oczach.

Bardzo fajny i z charakteru też nie najgorszy.

Jutro idziemy razem na imprezę.

Poza tym, są tu fajne knajpki i nawet jedzenie nienajgorsze.

Z hotelu mam widok na morze i w ogóle jest super.

Wiesz, zastanawiam się, co u Ciebie, czy wyrwałaś jakiegoś

fajnego faceta, a może coś z Jessem ten teges?

Wiesz, ja bym nim nie pogardziła... .

 

„ Co one tak z tym Jessm?! Uff, zmówiły się, czy jak?”

 

...

Kończę, trzymaj się.

 

Pozdrowienia

Mandy

 

20.

Burza

Drzewa uginały się pod wpływem wiatru, błysk za błyskiem, grzmot za grzmotem i wielkie krople deszczu uderzające raz po raz, w tylko sobie znanej melodii, w szybę, za którą siedziała siedemnastoletnia dziewczyna, z oczami utkwionymi w ciemne niebo.

 

Lubiła taką pogodę, wtedy wyzbywała się wszelkiej złości i strachu; czuła, jakby to jej uczucia uderzały w ziemię wywołując głośny huk.

Burza przynosiła jej ukojenie i spokój.

 

Kolejna błyskawica rozdarła niebo. Grzmot był tak potężny, że zatrzęsło podłogą. Pstryknęło cicho i pogrążyła się w mroku.

Nie na długo; zapaliła świeczkę i wróciła do poprzedniej pozycji na parapecie okna, a płomień rzucał migotliwe, tajemnicze cienie wokoło.

Następny błysk oświetlił przez ułamek sekundy twarz Judith. Dzisiejsza pogoda wspaniale odzwierciedlała humor brunetki.

Była w pubie, rozmawiała z Courtney, gdy zjawił się Scott ze swoimi kumplami; hmm, jakby nie mogli pójść gdzieś indziej.

Ten chłopak ją irytował, budził w niej obrzydzenie.

Uważał się za wielkiego gieroja, że wszystko mu wolno.

Niedoczekanie.

Mruknął coś do dwóch chłopaków i Wright była pewna, że ją zauważył.

 

-          Cześć Jud- przywitał się z szarmanckim uśmiechem na twarzy.- Jak wakacje?

-          Znakomicie- mruknęła dopijając tonik- A u ciebie?

-          Za półtora tygodnia wyjeżdżam. Postawię ci drinka- zaproponował.

-          Nie dzięki- zapłaciła i zaczęła się zbierać.

-          Hej poczekaj!- zawołał za nią.

 

Udała, że nie słyszy.

Dogonił ją, gdy była przy drzwiach.

Nie był z tych co łatwo odpuszczają.

-          Słucham?- odwróciła się.

 

Wtedy wydarzyło się coś, co doprowadziło ją niemal do furii, a jego usatysfakcjonowało ... Ale nie na długo.

Przycisnął ją do ściany łapiąc ją za nadgarstki i pocałował.

-          Trzymaj łapy przy sobie- warknęła szamocząc się.

-          A to dlaczego?- zapytał z drwiącym uśmieszkiem.

-          Bo jesteś zapatrzonym w siebie idiotą!- odrzekła i kopnęła w czułe miejsce.

-          Au, wariatka!- wysyczał zwinięty w pół i trzymając się za bolące miejsce.

 

Osoby, które widziały całe zajście, śmiały się teraz z czerwonego ze złości i upokorzenia chłopaka.

Pochyliła się nad nim:

-          I nie radzę tego powtarzać, bo może być jeszcze boleśniej.

 

Wyprostowała się i wyszła.

Już wtedy zbierało się na burzę. Z południa nadchodził mrok, gęste powietrze było przesycone głuchą ciszą.

 

 

 

***

 

           -          Będzie burza- mruknął Jesse patrząc w okno obserwując zbliżający się mrok.

-          Taak- zgodził się Marc.- Jess, co jest grane?

-          Zmiana pogody- odrzekł obojętnie.

-          Wiesz, że nie o to pytam.

-          Po prostu nie mam humoru.

-          Już drugi tydzień, odkąd tu jesteśmy, ty jesteś taki przymulony.

-          Wydaje Ci się- mruknął, choć wiedział, że Marc ma rację.

-          Chodzi o dziewczynę? O Judith- zapytał bez dalszych wstępów.

 

Blondyn odwrócił się.

-          Tak, o nią.

 

Cholernie za nią tęsknił! Przeklinał Mattha, ze nie daje im chwili wolnego; wtedy mógłby do niej pojechać, porozmawiać.

 

-          No to jedź do niej, gdy tylko Matthew rzuci hasło: wolne.

-          Czyli nieprędko- powiedział i rzucił się na łóżko podkładając ręce po głowę.

 

Harper spojrzał na niego, jakby chcąc coś jeszcze dodać, po chwili jednak wyszedł z pokoju blondyna.

 

 

 

***

 

 

Dzień był ponury i zimny. Judith otuliła się szczelnie kurtką, poprawiła plecak na ramieniu i ruszyła przed siebie. Miała dziś dzień wolny i postanowiła go wykorzystać na basen i zakupy, bo lodówka zaczynała świecić pustkami.

 

Przyspieszyła kroku widząc, ze czerwony autobus właśnie podjeżdża na przystanek. Usiadła przy oknie i wpatrzyła się w osoby wsiadające do pojazdu.

I nagle serce w niej zamarło na widok wysokiego, przystojnego bruneta.

Morris, albo Anioł Ciemności, jak bywał nazywany, ze względu nas swój wygląd i czarny charakter.

Jego zimne, czarne oczy omiotły pasażerów i na moment zatrzymały się na niej.

Uśmiechnął się drwiąco i ruszył do wolnego miejsca, które było obok NIEJ.

-          Przepraszam, tu wolne?- zapytała jakaś kobieta około 40.

Judith spojrzała na nią i kiwnęła głową, a ta usiadła.

Zadrżała, gdy Morris przeszedł obok niej kierując się na piętro autobusu.

-          Ja Panią skądś znam- powiedziała przyglądając się brunetce.

-          Nie wątpię.

-          Zaraz, byłaś chyba na pogrzebie Państwa Wright rok temu?

 

Oho, pięknie.

 

-          Tak byłam- Odpowiedziała.

 

A co Cię to interesuje, tematów plotkarom nie mam zamiaru dostarczać!

Jednak chwilę później pożałowała swoich myśli.

 

-          Łączyło cię coś z nimi? Słyszałam, że byli to wspaniali ludzie. Ta kobieta niemal umarła mi na rękach- zakończyła smutno.

-          Pani była wtedy w szpitalu?- zdziwiła się Jud.

-          Miałam dyżur akurat wtedy, gdy ją przywieźli. Nie było szans na uratowanie jej. Znałaś ją?

-          Bardzo dobrze- odpowiedziała dziewczyna rzucając krótkie spojrzenie na zewnątrz.- To była moja mama. Nazywam się Judith Wright.

-          Ach, no tak. Przepraszam, pewnie to sprawia Ci to ból- zmieszała się.

-          Nic nie szkodzi- uśmiechnęła się lekko.

-          Przykro mi, ze nie udało jej się uratować ...

-          Sama Pani mówiła, ze nie było szans, proszę się nie winić ...

 

Autobus zatrzymał się i Judith pożegnawszy się z lekarką skręciła w uliczkę, przy której znajdował się basen, odprowadzana przez parę zimnych, czarnych oczu

21.

Cisza przed burzą

Cicho grająca muzyka, szmer osób przesuwających się wzdłuż półek; wszystko to mieszało się, z co chwila nasilającym się deszczem, którego krople uderzały o brudne szyby i parapet.

Judith siedziała przy kasie znudzona, podpierając głowę ręką, obserwując nieduży ruch w sklepie i błagając by ta ostatnia godzina jej pracy minęła jak najszybciej,

Chciała już stąd wyjść. Powód? Oprócz tego, że będzie mogła się obijać oczywiście, była pewna niebieskooka dwudziestolatka o długich, mahoniowych włosach aktualnie spiętych klamrą. Camille Brown, nowa pracownica.

Brunetka już współczuła Wynne, która aktualnie była na wczasach, bo ta Camille była nie do zniesienia.

„Zarozumiała paniusia”- jak ją Jud nazywała od momentu przekroczenia progu księgarni.

Westchnęła na widok rozmawiającej dziewczyny z jakimś ciemnym przystojniakiem.

Mogłaby przynajmniej wytrzeć podłogę- pomyślała zrezygnowana widząc mokre ślady na jasnych płytkach. Ach, no tak, ta czynność była poniżej godności Panny Brown. No cóż.

-          Dzień dobry- powiedziała jakaś kobieta podchodząc do kasy.

 

Judith wyrwana z zamyślenia spojrzała na owa osobę i łapiąc po chwili, kto przed nią stoi, wykrzyknęła:

-          Emeline! Cześć!

-          Hej Jud. Jak tam praca?

-          Ostatni dzień, wreszcie- odpowiedziała nabijając kod kreskowy na kasę.- ­ £7, 20

-          Aż tyle? Nie spuścisz troszkę znajomej?- zaśmiała się Emi podając dziewczynie banknoty.

-          Przykro mi, nie mogę- odrzekła tonem osoby przestrzegającej wszelkie reguły.

-          Wpadnij dziś koło siódmej, masz czas?

 

Judith zastanowiła się. Co miała do roboty w domu? Nic. Porządek był i tak Ellen przedłużyła sobie urlop o kilka dni, więc czemu nie?

-          Okay, przyjdę.

-          Fajnie. Pogadamy sobie. To do później.

-          Do zobaczenia.

 

Czyli plany na wieczór już miała.

Przynajmniej nie będę umierać z nudów- pomyślała i z uśmiechem przywitała kolejnego klienta.

 

- Nie można rozmawiać ze znajomymi całe wieki, tym bardziej, że ustawia się taka kolejka do kasy - powiedziała Camille bezczelnie przyglądając się, jak brunetka myje podłogę mopem.

- I kto to mówi - prychnęła.

- Jeżeli chodzi ci o tego bruneta, ja mu tylko doradzałam przy wyborze książki…

Jeżeli trzepotanie ciężkimi od tuszu rzęsami, bawienie się włosami i posyłanie słodkich uśmiechów było doradzaniem - Wright szczerze w to wątpiła. Już prędzej nazwała by to kokietowaniem.

- … a ty sobie rozmawiałaś zamiast pracować, będę musiała powiedzieć szefowej - zakończyła ze złośliwym uśmieszkiem.

Judith wyprostowała się, wzrostem były niemal równe - pełne 170 cm - i spojrzała w oczy Camille marszcząc czoło.

- Ciekawe było to, co powiedziałaś, ale pamiętaj, że ja też mogę jej powiedzieć o twoich ciągłych wyjściach w celu rozmowy telefonicznej, czy olewanie obowiązków, a propos mogłabyś pójść obsługiwać kasę, bo TERAZ dopiero robi się kolejka - powiedziawszy to wróciła do przerwanej roboty, a Brown z wymalowanym oburzeniem na twarzy odwróciła się na pięcie i poszła.

***

- Jestem zadowolona z twojej pracy - mówiła 35-letnia kobieta o krótkich postrzępionych blond włosach i stalowym spojrzeniu.

Nie była to osoba, z której można było sobie ot tak zadrwić. Surowy wyraz twarzy oznajmiał, że jest wymagająca i nie daje sobie grać na nosie.

- Jutro około 10-11 będziesz mogła odebrać wypłatę.

- Okey, dziękuję - odpowiedziała Jud zbierając swoje rzeczy.

- Nie ma za co. A tak nawiasem mówiąc, jak się sprawuje ta nowa? - zapytała przyglądając się badawczo dziewczynie przy kasie.

- Niedługo wszystkiego się nauczy - odrzekła wymijająco nie patrząc w tamtą stronę. Nie miała zamiaru mówić, jak było naprawdę, nie chciała być złośliwa, żywiła tylko cichą nadzieję, że Brown naprawdę wszystkiego się nauczy. - Dowidzenia.

- Do jutra.

Opuściła księgarnie do której w najbliższym czasie nie wróci…

Przełożyła torbę przez ramię, schowała dłonie do kieszeni bluzy i ruszyła mokrą ulicą, mijając zabieganych ludzi, śpieszących do swoich domów, rodzin po ciężkim dniu pracy…

 

***

Nacisnęła na dzwonek numeru 730 przy Rickford's Hill rozglądając się niepewnie po ulicy, którą powoli otulał zmierzch.

Usłyszała kroki i już po chwili światło padło na jej twarz.

- Cześć Jud - powiedział mężczyzna o ciemnej karnacji i ciemnych oczach - wejdź.

- Hej Leith - odrzekła ściągając kurtkę.

- Cześć Judi - powiedziała wesoło Emeline pojawiając się w drzwiach hallu. - Chodź, chodź.

Weszła do salonu, w którym siedziała już ciemnowłosa kobieta popijając jakiś parujący płyn, prawdopodobnie herbatę i na której widok brunetkę nieco zatkało. Niespodziewana się tej osoby TUTAJ.

- Dobry wieczór - przywitała się otrząsając się z lekkiego szoku.

Anette Phelps uśmiechnęła się na widok znanej jej dziewczyny.

- Cześć Judith - odrzekła. - Jak tam?

- W porządku - odpowiedziała automatycznie, siadając w fotelu.

Zastanawiała się co do cholery robi tu pani doktor.

- Jud, to jest Anette Phelps, siostra Leitha - powiedziała Emi stawiając przed brunetką filiżankę z herbatą.

Ach, wszystko jasne. CUDNIE - pomyślała z chęcią walnięcia głową w ścianę.

- My już się znamy - przerwała jej Anette.

- Znacie się? - Jawelinn była szczerze zaskoczona.Po chwili na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.

- Czyżby to Ciebie pani doktor dostała pod swoje skrzydła, gdy wylądowałaś z zatruciem? - zaśmiała się.

- Trafiłaś - tym samym uśmiechnęła się.

 

***

 

We just came to the party
Them girls know how we do,
What's that look's kind of naughty,
Watch your step cause she's a bad bad girl,
She'll spend all of your money,
Leave you find the next guy
She's one hell of a shorty, damn she's hot but she's a bad bad girl,


She will steal your soul and mind,
Then she'll leave you far behind
She's a crazy girl but she rocks my world,
She's so very naughty


Shorty's just a bad girl a bad girl I adore,
She's a crazy wild man-eater,
Shorty's just a bad girl my girl is the baddest of them all


My girls likes to get rowdy,
She's one of a kind,
My friends they always warn me,
Boy what's up you better change your mind,
It's just not getting to me her love made me go blind,
Clip that time to get naughty damn she's hot,
But she's a bad bad girl

 

Matthiew spoglądał niepewnie, z obawą na marszczącego w zamyśleniu czoło czterdziestolatka w beżowej koszuli.

Mężczyzna podniósł głowę, gdy czterech chłopaków zeskoczyło ze sceny stając obok i niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

-          Hmm, no cóż… - zaczął spoglądają na każdego z nich, - jeżeli będą jakieś koncerty, czy po prostu będzie ktoś potrzebny do zaśpiewania na jakiejś uroczystości, damy znać - uśmiechnął się mimo woli na widok radosnych twarzy nastolatków.

-          Czyli podpisujemy umowę?- rozjaśnił się Matth.

-          Oczywiście!

 

Odetchnął z ulgą. Czyi jednak zrobił z nich „ludzi”.

Usiedli przy wolnym stoliku, przeglądając papiery.

Ken Nelson* był znanym producentem i organizatorem różnych imprez. Wyprowadził wiele gwiazd na właściwą drogę.

Chłopaki Z Error zachwycili go swoimi głosami, tańcem i co najważniejsze: sami pisali teksty piosenek i układali melodię.

Czuł, że kiedyś będzie o nich głośno, choć jeszcze dłuuuga droga przed nimi, pełna załamań, rezygnacji i bulwersacji, ale wierzył w nich , wierzył, że im się uda dojść do szczytu.

A Ken Nelson w tej sprawie jeszcze nigdy się nie mylił!

 

Wytrwałością osiągniesz powodzenie,

Nawet, gdybyś długo musiał czekać”.

 

 

 

***

 

 

Było pół do dwunastej , Judith wracała pustą, ciemną uliczką do domu.

Miała dziwne wrażenie, że jest obserwowana, każdy szelest sprawiał, że włosy jeżyły jej się na karku.

Skuliła się w sobie wkładając ręce do kieszeni.

Mimowolnie przyspieszyła kroku.

-          No, komuś się spieszy. Nie za późno na spacerki?

 

Odwróciła się gwałtownie, słysząc tak dobrze jej znany, drwiący głos. Serce zaczęło jej się tłuc jak opętane ...

22.

Powrót koszmaru

Kilka dni wcześniej:

 

Noc zamknęła już oczy większości mieszkańców, gdy mgła otuliła swymi skrzydłami rzadko odwiedzane miejsce.

Nikt się tam nie zbliżał, wiadomo było, że kiedyś w tym odległym od reszty budynków domu doszło do straszliwego morderstwa.

Starsi ludzie lubili opowiadać młodszym pokoleniom te wydarzenie, twierdząc, ze teraz duchy byłych domowników zjawiają się tam, co pełnię księżyca, a spotykająca je osoba umiera w nieznanych okolicznościach.

Tak, więc, nie zbliżano się z własnej woli do otoczonej fatum budowli.

Oczywiście byli i tacy, co nie wierzyli w te gadania.

Codziennie właśnie tam spotykali się pewni ludzie, zawsze ubrani na czarno, przemykając nocą ciemną ścieżką z dziwnym wyrazem na twarzy, jakby zadumy i oczekiwania na coś specjalnego; niektórzy mogliby pomyśleć, ze to jakaś sekta spotyka się tam, ale nikt nie kwapił się, by powiadomić policję.

Dlaczego? Ta sprawa nie została wyjaśniona.

 

Wielkie pomieszczenie, prawdopodobnie niegdyś salon, o ścianach, z których farba zdążyła już w wielu miejscach poodpadać, choć gdzieniegdzie tkwiły ciemno czerwone zaschnięte plamy, znów poczuło jak to jest gościć w swoich kątach ludzi. Około piętnastu osób porozsiadało się na zniszczonych kanapach, fotelach, czy krzesłach utkwiwszy wzrok w postaci stojącej przy oknie.

-          Zniknęli, nie ma ich nigdzie- mruknął Hadley bawią się scyzorykiem i zerkając od czasu do czasu na ciemnowłosego dwudziestopięciolatka.

-          Znajdą się, teraz zajmiemy się naszą starą znajomą- powiedział Morris niemal szeptem, który odbił się od wilgotnych ścian ze zdwojoną siłą.

-          Masz na myśli Judith?- zapytała Tara i zaciągnęła się papierosem.

-          Pracuje teraz w księgarni Felix- mówił dalej jakby nie dosłyszał słów dziewczyny- Silas - zwrócił się do jasnowłosego chłopaka, który na dżwięk jego głosu aż podskoczył -dowiesz się, o której kończy, może będzie coś mówiła o planach na później ...

-          Mam się kręcić wśród półek z książkami i ja obserwować?- skrzywił się na samą myśl o tym.

 

Morris rzucił w jego stronę spojrzenie, pod wpływem, którego chłopak natychmiast zmienił zdanie:

-          OK.

-          Codziennie będziesz mi mówił, co i jak , wreszcie ją dopadniemy i zrozumie, że NAM się NIE sprzeciwia- zaśmiał się cicho śmiechem, w którym nie było ani nutki wesołości ....

 

W głowach zgromadzonych kłębiła się tylko jedna myśl:

„Wreszcie będzie się coś działo, a wykończenie Wright jest najlepszą rozrywką ...”

 

 

***

 

 

Odwróciła się gwałtownie, przerażona, słysząc ta dobrze jej znany, drwiący głos.

Z mroku wyłoniło się pięć postaci, których oświetlone mdłym światłem latarni twarze, wykrzywione były w złośliwych uśmiechach.

A miała nadzieję, że dali już sobie z nią spokój.

Ehh, a jednak nie.

-          Dawno nas nie odwiedzałaś. Zapomniałaś o nas?- zapytała drwiąco Tara.

-          No co ty? O was nie można zapomnieć- odrzekła Judith, ale wzrok utkwiony miała w Morrisie, stojącym kilka metrów przed nią.

-          No pewnie, że nie można- warknął Roger.

 

O proszę, już go wypuścili z pudła?

-          Ale takie małe spotkanko nie zaszkodzi, no nie?- dodał Hadley.

Zaśmiali się, z nutką groźby.

-          Powiem ci, ze nie jest mi to na rękę- odrzekła starając się, by jej głos zabrzmiał obojętnie, co nie było takie łatwe.

-          Pyskata jak zwykle- odezwał się Morris, który od jakieś chwili stał zamyślony wpatrując się czarnymi jak węgiel oczami w Judith,- ale my cię troszeczkę przyciszymy.

 

Brunetce bardzo nie spodobał się groźny błysk w jego oczach.

Zastanawiała się, co też jej zgotowali, sądząc po ich minach wyrażających zadowolenie, nic przyjemnego.

Nagle poczuła, że ktoś wykręca jej ręce do tyłu i wbija łokieć między łopatki.

-          Au, puszczaj!- warknęła szamocząc się.

-          Uspokój się!

W następnej chwili zgięła się w pół na tyle, na ile pozwalała jej osoba trzymająca ją.

Z trudem powstrzymywała łzy bólu, wściekłości i upokorzenia. Nie wiedziała, kto to zrobiła, ale była pewna, że to któraś z dziewczyn kopnęła ja w brzuch.

-          No, Wright, co jest? Mowę ci odjęło?- zadrwił Morris, kucając przy niej i ujmując jej brodę, tak, ze teraz patrzeli sobie w oczy.

-          Chciałbyś- syknęła prostując się.- Myślisz, że jeżeli masz przy sobie garstkę osób, które są na tyle tępe, że wykonują to, co im każesz, to jest kimś ...?

 

TRZASK!

 

Poczuła ból na lewym policzku, pewna była, że został na nim ślad dłoni Morrisa.

Mimo to uśmiechnęła się drwiąco.

 

-          Na tyle tylko cię stać? Gdzie się podziała twoja okrutność? Zwykle tłukłeś swoje ofiary do miazgi.

Wiedziała, że nie powinna tego mówić, bo mogło ba , bo to się na pewno skończy dla niej źle. Bardzo źle. Cóż, wściekłość wzięła nad nią górę.

Oberwała jeszcze jednego kopniaka i kolejne, tym razem mocniejsze.

Zacisnęła zęby z bólu, ale nie miała zamiaru okazywać słabości.

 

Morris przyglądał ej się badawczo.

Odważnie sobie pogrywała... Już na początku, gdy ją poznał, zaimponowała mu swoim temperamentem, ale nie myślał, że będą z nią aż takie problemy. Owszem, uważał na nią, obserwował ją, śledził każdy jej ruch.

Poza tym, każdy mu się podporządkowywał, zawsze; jeszcze nie było osoby, która by mu się sprzeciwiła, każdy odczuwał do niego respekt, a nawet, był tego pewien, strach.

Dopóki nie pojawiła się ona.

Chaos, jaki wprowadziła, no może nie od samego początku, był nie do zniesienia.

O nie, nie pozwoli, by jego reputacja spadła, nie pozwoli się poniżać tej dziewczynie.

-          Okay, dość- powiedział wreszcie, reszta odsunęła się.

-          Nie masz jeszcze dość?- zdziwił się, widząc, że Judith podnosi się na nogi, z trudem, ale jednak.

Podziwiał ja za wytrzymałość i żywił do niej swego rodzaju szacunek. Ale to i tak nic nie zmienia.

-          Zdziwiony?- syknęła.

 

Starała się utrzymać równowagę. Wszystko ją bolało, wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec „zabawy”.

 

-          Zdziwiony?- powtórzyła.- Czyżby ktoś okazał się wytrzymalszy od ciebie?- powiedziała z pogardą.

 

Morris z wściekłością wymalowana na twarzy, złapał ją gwałtownie i wyszarpawszy nóż z paska, przyłożył jego ostrze do gardła dziewczyny.

Czuł jak Judith sztywnieje ze strachu, słyszał głośne uderzenia jej serca i nierówny oddech.

Ogarnęła go satysfakcja, wreszcie mógł się jej odwdzięczyć za wszystkie problemy, jakie mu sprawiała, to, że inni naśmiewali się z niego, że jakaś zbuntowana nastolatka wywiodła go w pole, czy za osoby, które wylądowały przez nią w pudle, czy jeszcze, za to, że gliny, przez dłuższy czas tak gorliwie szukali jego i reszty, musieli się ukrywać, zmieniać miejsca spotkań i nie mogli jej dopaść, dopiero, gdy wszystko nieco przycichło, mogli zaatakować.

Napawał się jej strachem.

-          Nic nie powiesz?- zapytał i zaśmiał się cicho.

 

Judith nie miała zamiaru odpowiedzieć, ani się ruszyć.

Czuła jego oddech na swojej szyi, tak samo jak zimne ostrze noża, które delikatnie przesuwało się po jej skórze.

-          Hej? Wright, boisz się?- zadrwił Morris, a reszta zaśmiała się zimno, cały czas obserwując każdy ruch, czy gest.- To do Ciebie nie ...

 

Urwał w pół zdania.

Nagle poczuła jak ręka Morrisa zadrżała i ostrze wbiło się w jej skórę.

Czuła jak ciepła strużka krwi wolno wypływa z rany.

W następnej chwili została odrzucona na ziemię a reszta rzuciła się do ucieczki

Zastanawiając się, co ich tak wystraszyło, a jednocześnie dziękując za taki obrót sprawy, nasłuchiwała.

Dobiegł do jej uszu tupot kilku stóp.

Czyżby wracali?

Zadrżała.

Spróbowała się podnieść, z trudem, bo wszystko, nawet najmniejszy skrawek ciała palił ją bólem.

Oparła się o drzewo jednocześnie starając się zetrzeć czerwoną substancję ręką, gdy ...:

-          Judith!

 

Jeszcze nigdy nie sprawiło jej takiej ulgi usłyszenie głosu Emeline, która po chwili znalazła się przy niej.

-          Judith, co ...?

 

Urwała i zakryła sobie usta dłonią.

-          Zadzwonię po pogotowie- powiedział jakiś mężczyzna.

-          Nie- powiedziała szybko Jud. -Nic mi nie będzie, naprawdę.

-          Ale dziewczyno, jak ty wyglądasz?!- zawołał równie przerażony stanem dziewczyny, Leith.

-          Emi, ja nie mogę tutaj zostać...- powiedziała cicho.

-          A gdzie możesz iść?- zapytała bezradnie.

-          Wiesz, gdzie.

-          A będziesz w stanie? To dosyć daleko, poza tym, mogą cię dorwać na dworcu, no i co na to powie Ellen?

-          I Ellen będzie miała spokój, mam nadzieję- powiedziała cicho.- Pomożesz mi?

 

Emeline westchnęła cicho.

-          Pomogę. Ale teraz podrzucimy cię do domu, ok?

-          Ok., dzięki.

 

Podparła się na Emi i ruszyli z powrotem.

-          Ale powiedzcie mi, skąd wiedzieliście...?

-          Gdy Anette wychodziła, to było chwilę po tobie, sąsiad - tu Leith wskazał na mężczyznę idącego obok,- ostrzegł nas, że jakieś typki się tu kręcą, no i żebyśmy uważali. Emeline rozpoznała gostka kręcącego się niby ot tak, koło wejścia do parku, jako jednego z tej całej bandy, no to przyszliśmy szybko tutaj.

-          Stokrotne dzięki- powiedziała.- Gdyby nie wy, no to nie wiem.

-          Ehhh

 

 

 

***

 

 

 

Jesse krążył po pokoju zdenerwowany, irytując przy tym swoich kumpli, którzy nie potrafili się skupić na oglądaniu programu, czy jak w przypadku Rexa i Zaca w graniu w karty.

-          Do cholery, Jess, przestań tak łazić, tylko powiedz, co jest grane, albo po prostu znajdź sobie jakieś twórcze zajęcie- wybuchnął Zac, gdy po raz któryś tego wieczoru przegrał w Pokera.

-          Tylko cholera, nosi mnie, no!

-          Stary, co jest?- zapytał Rex zerkając na niego znad kart, które właśnie tasował.

-          Nie wiem, mam jakieś niejasne przeczucia, że coś jest nie tak ...

-          No to zadzwoń do niej, cholera i spytaj, co tam u niej- powiedział dred i spojrzał w swoje karty.- Gorzej już tego przemieszać nie mogłeś?

 

Watson westchnął i wyszedł.

Próbował do niej zadzwonić, ale nie odbierała, bał się, że mogło się coś stać ...

 

 

 

***

 

 

 

Morris był wściekły. Bardzo.

Nie dość, że nie wykończył Judith, to jeszcze Haddley zamiast dać znać, że ktoś idzie, to rozmawiał sobie w najlepsze przez telefon.

I jak tu taką osobę postawić na czatach?!

Spojrzał z pogardą na chłopaka kulącego się pod ścianą, nie miał nawet odwagi zetrzeć krwi, która spływała mu po twarzy.

Ze strachem wpatrywał się w Morrisa.

-          To już się nigdy nie powtórzy- wyjąkał Haddley.

-          No pewnie, że nie- prychnął.- Chyba nie myślisz, że będę cię wystawiał na jakieś akcje!

-          Ale, przecież ...

 

Jęknął z bólu, gdy Morris podszedł do niego i z całej siły kopnął go w twarz.

 

Lubił się wyładowywać na innych, ale tu nie chodziło tylko o to, po prostu sobie zasłużył, a każdy, kto nie wykonał polecenia „szefa”, kończył tak samo, albo jeszcze gorzej.

Podobny los spotkał po części Judith, tylko, że nie zdążyli dokończyć swojego dzieła, dziewczyna mogła tylko w duchu dziękować Haddley'owi, bo gdyby nie jego nieuwaga, już by jej nie było ...

23.

„Przed problemami nie uciekniesz, ale we dwoje zawsze raźniej”

Samotnie pośród drzew,

Szumiące liście i co chwila

Chmury przysłaniające słońce,

Nadają przeczucia, że jest się obserwowanym.

 

Biegam w koło, szukając wyjścia ...

Wydostaję się nad brzeg jeziora;

Udało się ...!

Nie ... Wokół też las ...

 

 

     Ręce jej drżały, gdy próbowała wlać sobie w kanał działkę. Złoty Strzał ...

Gdyby tylko potrafiła trafić w żyłę, gdyby mogła powstrzymać te drgania!

Odrzuciła ze złością napełnioną strzykawkę, która rozbiła się na przeciwległej ścianie, a zawartość spłynęła po zimnym murze. Ukryła twarz w dłoniach.

     Czemu on jej to zrobił? Czemu? Nie potrafiła zrozumieć ...

Przecież starała się, dawała wszystko, co mogła dać, a on jej najzwyklej w świecie mówi, że mu się znudziła ...  I kazal jej wyjść! Po tym wszystkim, co razem przeżyli, co ich łączyło.

      Do tego, nie była pewna, czy ...  Czy ... Uh! Nie mogła o tym myśleć! jak ma mu o tym powiedzieć ?!

      Cisza w pustym zaułku tej dzielnicy przerywana była, co chwila łkaniem Lynn. 

      Wiedziała, że mszczą się teraz na Judith. Ona nie chciała iść, choć pamiętała, że to może sie źle skończyć, ale w tym momencie było ważniejsze coś innego niż " rozrywka ".

Niedługo nie będzie mogła tego ukryć. Już została odrzucona, a co dopiero będzie, jeżeli powie mu o tym ?!

       Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, tak się bała ...

Zapomniała tylko o jednym : Morris nie potrafił kochać ...

 

***

        Spojrzała w lustro. Emeline miala rację, wyglądała okropnie. Posiniaczona twarz, rozcięta warga i szrama pod okiem i na szyi wciąż krwawiły.

Odkręciła wodę i ochlapała nią twarz.

To było straszne. Czuła, że to nie koniec " zabawy ", że nie może tu zostać ...  Ale, czy na pewno powinna zwalać im się na głowę ?

Sięgnęła po telefon słysząc sygnał sms-a:

 

Judith, co się z Tobą dzieje?

Nie odbierasz telefonu, nie odpisujesz!

Napisz szybko, co jest grane!

Jesse.

 

A może jednak powinna ...

 

         Wzięła prysznic i dopiero wtedy  zabrała się za wyciąganie potrzebnych rzeczy, których ... hmm, nie było tak mało. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać ... Byle uciec, jak najdalej ... Od problemów ... Które i tak zawsze znajdą właściciela ...

 

 

***

           

         Dwie godziny później siedziała na ławce przy peronie 9.

Była czwarta czternaście rano, do odjazdu zostało czterdzieści minut ... Czterdzieści minut rozmyślania o tym wszystkim, o wydarzeniach sprzed kilku godzin.

Chciałaby, gdyby tylko mogła, cofnąć czas do momentu, gdy ich poznała ...

Niestety takiej możliwości nie było.

 

Jej refleksje przerwała starsza pani, ubrana w stare szmaty, wpatrując się jasnymi oczyma w dziewczynę.

Judith uśmiechnęła się przyjaźnie i dała kobiecie  3 funty , jakie znalazła w kieszeni kurtki.

Przyjęła je z pełnym wdzięczności wyrazem  i nadal przyglądała się badawczo brunetce, którą zaczęło już to troszkę irytować.

   - Przed problemami nie uciekniesz, ale we dwoje jest zawsze raźniej- powiedziała i poczłapała w stronę budki z jedzeniem.

 

" Przed problemami nie uciekniesz ... We dwoje zawsze raźniej" ? Czyżby ta kobieta coś wiedziała? Niee, to niemożliwe.

Nie miała więcej czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo w megafonie rozległ się kobiecy głos oznajmiający, że:

   - Aylesbury- Duddingston, odjazd za pięć minut.

Złapała torbę i stanęła przy torach, gdzie właśnie zatrzymywał sie pociąg.

Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie za siebie, zastanawiając się kiedy tu wróci, wsiadła do wagonu rozglądając się za pustym przedziałem.

 

 

       Położyła plecak turystyczny na półce bagażowej; usadowiła się obok okna; patrząc na zaspanych ludzi śpieszących do pracy, na migające latarnie, ławki, kołyszące sie pod wpływem wiatru drzewa.

Pociąg ruszył, nabierając szybkości.

 

Powoli zostawiała rodzinne miasteczko za sobą, jadąc w nieznane ...

24.

„I miss you …”

  Gdy Judith otworzyła oczy słońce wisiało już wysoko na błękitnym niebie, po którym, od czasu do czasu sunęły białe obłoki.

Przeciągnęła się i rozejrzała po pustym przedziale, jakby sprawdzając, czy podczas jej snu nikogo nie było.

         Snu... Scen, które wciąż przesuwały się w jej świadomości, jak film, którego nie można wyłączyć.

         Zapomnieć... Tego nie można zapomnieć, pozostaje świadomość, że prędzej, czy później i tak Cię znajdą. ni szybko nie zapominają...

         Strach ...  Przed czym? Przed rozczarowaniem. " Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"; tak ich poznała, pomogli jej nie raz, ale czy będą chcieli znowu wyciągnąć do niej pomocną dłoń, wiedząc, co się z tym wiąże?

Nie chodzi o utrzymanie, bo pieniądze miała, zawsze jeszcze mogła iść do pracy.

Czy przyjmą ja pod swój dach?

Nie chciała znowu ściągać na nikogo problemów, jak to zwykle wiązało się z jej osobą; zaczęła żałować, ze wsiadła do tego pociągu, ale tam też nie mogła zostać!

Do przedziału wszedł średniego wzrostu mężczyzna z miły uśmiechem na twarzy, ubrany na granatowo.

   - Dzień dobry, jak się spało? Proszę bilet.

   - Dzień dobry- odpowiedziała jednocześnie szukając biletu w portfelu.- Spało się świetnie, dziękuję.

  - Za pół godziny będziemy w Duddingston, miłego dnia- i wyszedł.

  - Dziękuję- mruknęła cicho i spojrzała w okno.

Mijali właśnie pola, drogę otoczoną drzewami, po której poruszały się od czasu do czasu samochody, spokojnie, nieśpiesznie.

         Po krótkiej chwili zdecydowała się wyciągnąć brązowy brulion, by pozbyć się natłoku myśli:

 

         Przespałam prawie całą podróż. Teraz jestem przerażona;

jak będzie wyglądało moje życie?

Jak chłopaki zareagują na mój przyjazd? Nie mam się  

gdzie podziać ...

Ale przecież tam też nie mogłam zostać!

Boję się ... A jeżeli na nich ściągnę  kłopoty?!

        Mam wrażenie, że pogoda kpi sobie ze mnie;

ostatnie kilka dni deszczowe, pochmurne, dzisiaj,

po tym wszystkim słonecznie.

         Wszystko jest beznadziejne ...

A c jeżeli zatrzasną przede mną drzwi?!

STOP! Robię z nich potworów. Bez sensu!

         Ehh, chyba dojeżdżamy, czas się zbierać.

 

Pociąg zaczął zwalniać.

Zatrzasnęła zeszyt, pozbierała swoje rzeczy i z mocno bijącym sercem wyszła na wale nie taki pusty korytarz.

 

          Rozglądając się po nowym miejscu, stanęła z boku rozwijając karteczkę, którą kiedyś dał jej Jesse:

113 Meadowfield Gardens Street

Duddingston

 

Gdzie to jest?

Jej wzrok padł na mapę stojącą na lewo od niej.

Dworzec jest zaznaczony- teraz jest tutaj ...

Powoli studiowała każdy zakątek natrafiając wreszcie na poszukiwaną ulicę.

Dosyć długi kawałek.

Nie było innego wyjścia, podeszła do jednej z taksówek stojącej na poboczu, wciąż rozglądając się nerwowo w obawie, że nagle zobaczy kogoś z bandy Morrisa.

Po krótkiej rozmowie z kierowcą wpakowała swoje rzeczy i siebie na tylne siedzenia.

Jak zareagują na jej widok?

 

 

***

 

 

       Słoneczny, ciepły dzień zachęcający mieszkańców spokojnego i cichego zakątku Duddingston do spacerów, czy choćby wypicia kawy przed domem, pozwalając promykom łaskotać twarz, a ptakom umilać popołudnie śpiewem miłym dla ucha.

Rex wszedł w jedną z furtek otoczonej zielonymi drzewami i krzewami, zadzwonił do drzwi w międzyczasie sprawdzając swój wygląd w szybce.

Usłyszał kroki, a następnie drzwi otworzyła my starsza kobieta z miłym uśmiechem na twarzy.

   - Dzień dobry Pani Frank- przywitał się

  - Witaj Rex, wejdź- odpowiedziała.

Lubiła tego chłopaka, uważała, że jest wprost stworzony dla jej wnuczki, aczkolwiek ideałem nie był. W każdym razie przewyższał pozostałych kandydatów.

  - Jak się Pani miewa?- zapytał idąc za starszą kobietą.

  - A w porządku. dziękuję- odrzekła zatrzymując się przy wejściu na taras.- Tam jest- wskazała w stronę ogrodu.

Wyszedł na zewnątrz i usiadł na schodkach.

Serce zabiło mu mocniej, gdy ją zobaczył.

Siedziała na trawie przy małym stawku, który obejmowała też działka, grając na gitarze i podśpiewując tak dobrze znaną mu piosenkę.

Wiatr bawił się jej ciemnymi włosami umożliwiając słońcu odbijać się w nich w różnobarwnych refleksach.

Mógłby patrzeć na nią godzinami, byleby tylko była bliska niego.

Po cichu usiadł obok niej.

     Miała zamknięte oczy, tą piosenkę znała na pamięć, wiedziała, jak grać, śpiewać.

Ta melodia wypływała wprost z jej serca.

 

When you're gone pieces of my heart are missing you

When you're gone

The face I came to know is missing too

When you're gone

The words I need to hear to always get me

Trough teh day and make it ok

 

  -"... I miss you"

Jej serce wykonało kilka piruetów słysząc obok siebie ciepły, miękki, tak ważny dla niej głos.

Otworzyła oczy i spojrzała w uśmiechniętą twarz najbliższej jej osoby.

  - Cześć- powiedziała wesoło Naomi odkładając gitarę. 

  - Hej mała!

Pochylił się i musnął swoimi ustami jej usta.

Uśmiechnęła się lekko/

  - Napijesz się czegoś?- zapytała wstając. 

  - Chętnie.

  - Ok, poczekaj tutaj.

I odeszła w stronę domu.

 

Było to chyba najbardziej zaciszne miejsce w całym Duddingston.

Ogród był duży, a zaraz za nim znajdowały się pola i wrzosowiska, które jesienią wyglądały wprost cudownie!

 

Wróciła Naomi trzymając w ręku dwie szklanki z sokiem pomarańczowym.

Rex spojrzał krzywo na dziewczynę i gdy usiadła, sięgnął do jej włosów i ściągając klamrę, którą nie wiedział czemu, były spięte.

   - Co robisz? - roześmiała się, gdy przyciągnął ja do siebie i zaczął łaskotać. - Hej ... prze ... Przestań!- zawołała śmiejąc się  odwzajemniając się tym samym.

 

Pani Gabriella Frank uśmiechnęła się na widok  turlających się po trawie nastolatków. Miło było widzieć swoją wnuczkę tak uśmiechniętą, słysząc jej radosny śmiech i widząc często rozmarzoną minę. Dobrze pamiętała , jak to było w jej przypadku i tego samego życzyła dziewczynie, choć sama chciałaby znowu wrócić do tego wieku, tak zróżnicowanego, a jednak szczęśliwego.

Odwróciła się i odeszła w głąb domu zostawiając ich samych.

 

***

 

        - Dziękuję, do widzenia- powiedziała i zamknęła drzwi samochodu.

Skierowała wzrok na stojący przed nią, otoczony drzewami, jasny, piętrowy dom.

Czy dobrze zrobiła? A co będzie, jeżeli faktycznie ściągnie i na nich problemy?

Spojrzała na drogę, chcąc wrócić, ale taksówka zniknęła już za rogiem ulicy. Nie miała wyjścia, chyba, że na piechotę wrócić na dworzec.

Oparła się bezsilnie o murek.

 

 

           Właśnie w tym domu trwało niemałe zamieszanie. Wynoszenie pudeł do hallu, torby, aż zadziwiające było to, ze jedna osoba w ciągu tak krótkich odstępów czasu mogła nagromadzić aż tyle rzeczy.

Tajemnica tkwiła w tym, że ten dom był i jest własnością tego mężczyzny.

   - Matthew, serio, musisz się już dzisiaj wyprowadzać?- zapytał Jesse odkładając kolejne pudło.

  - Muszę. Moja żona by mnie udusiła, gdybym złamał obietnicę- odrzekł ze śmiechem.- No, wszystko- dodał lustrując całość.

  - No coś ty? Nora? Przecie ona jest taka spokojna, opanowana i w ogóle- zdziwił się Zac szczerzą zęby.

  - Chyba jak śpi...- mruknął i udał przerażonego.- A gdzie Rex?- zapytał po chwili.

Chłopaki zaczęli się rozglądać, jakby przekonani, że zobaczą Blacka siedzącego w fotelu.

  - Eee, Chyba u Naomi- mruknął Zac i opadł na kanapę.

Matthew spojrzał na zegarek:

  - Pół do drugiej, cholera, spóźnia się ...

  - Jesse- powiedział cicho Marc stojący przy oknie.

  - No?

  - Chodź, zobacz- wskazał na drogę.

  - Co jest?- zapytał zdezorientowany.

Najpierw jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia, a następni rozjaśniła się w uśmiechu. Odwrócił się i wybiegł z pokoju.

Matth i Zac spojrzeli po sobie i w końcu na Marca.

  - Co się stało?

  - Judith- odrzekł uśmiechając się lekko.

25.

Prawdziwe oblicze

 

 

Krążyła po pokoju, nie mogąc się uspokoić. Nie dość, że lot opóźniony był o prawie dziewięć godzin, to jeszcze po powrocie do domu zastaje taką sytuację.

-         Mamo, gdzie jest Judith?- Ruby szarpała ją za rękę.

-         Mówiłam ci, że masz iść spać, już! Evan, zaprowadź dzieciaki do łóżek!

Nie mogą mi nerwy puścić przez jakaś smarkulę, nie mogą!

-         Ellen, uspokój się. Jestem pewna, że dotarła szczęśliwie i przez jakiś czas będzie miała spokój.

-         Spokój?! Przez pięć minut, nie więcej! Cholera, zawsze musi się w cos wpakować! Zawsze…

BUM!

-         Cholera!

-         Co jest? Emeline?

-         Idź na górę …

-         Co jest?

-         Ellen! Proszę …

 

Gdy zobaczyła w jej ręku broń, kiwnęła głowa i czym prędzej pobiegła do pokoju dzieci.

-         Mamusiu, cio sie dzieje? Cio to źa huk?- zapytał Nicolas sepleniąc.

Pokręciła tylko głową i usiadła na skraju łóżka.

-         Ellen …?

-         Cholera! Czemu ja się podjęłam opieki nad tą smarkulą?!- wybuchła nagle wstając.- Co mnie podkusiło?! Jak mogłam być taka głupia i myśleć, że jeżeli się nią zajmę, to coś zmieni, że zacznę wierzyć, że jednak moja siostra była kimś normalnym!

-         Na twoim miejscu, zastanowiłabym się nad tym, co mówię- Emeline weszła do pokoju.

-         A co ty możesz o tym wiedzieć?!- prychnęła.

-         Więcej, niż ci się wydaje. Zastanów się, ile razy ci pomogła, ile razy mogłaś się jej wyżalić?

-         Może się Pani nie wtrącać?- zapytał Evan siląc się na spokój, choć głos drżał mu z gniewu.

Rzucił wściekłe spojrzenie Ellen.

-         Oczywiście. Policja będzie patrolować okolicę. Dobranoc.

 

I wyszła. Wyglądała na całkiem spokojną, ale w rzeczywistości gniew targał jej ciałem. Jak mogła?! I jeszcze kłamać. Bezczelna …

Znała Elizabeth wprawdzie nie aż tak dobrze, jak jej matka, ale miała „przyjemność” widzieć zachowanie sióstr …

Oby tylko Judith znowu nie wpakowała się w jakieś bagno …

 

***

Uśmiecha się na widok blondyna wychodzącego zza drzwi. Biegnie w jego stronę przywitać się, ale nagle , zamiast Jesse'go stoją przed nią Morris i jego banda.

Znowu jest ciemno … Park … Krzyki … Nóż … Krew …

 

Obudziła się nagle. Krople potu spływały po jej czole. Zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie … Dlaczego?

Dopiero po kilku minutach pojęła, że ten koszmar wrócił we śnie.

Zerknęła na zegarek, stojący na szafce obok łóżka.

Pół do drugiej w nocy.

Czując, że na razie nie zaśnie, wstała i zeszła do kuchni, w drodze nakładając na ramiona sweter.

Zdziwiła się widząc zapalone światło i siedzącego przy stole z kubkiem w ręku Rexa.

Uśmiechnął się na jej widok.

-         Nie możesz spać?- zapytał.

-         Ano … Mogę się dosiąść?

-         Pewnie. Napijesz się kakao? Dobrze robi na sen.

-         Chętnie.

Obserwowała, jak wyjmuje kubek, sypie kakao i zastanawiała się, jak on uniknął problemów, przecież też stracił rodziców, jeszcze wcześniej niż ona, ale jakoś sobie poradził- nie wpadł w nieciekawe towarzystwo.

-         Proszę- postawił przed nią dymiący kubek i usiadł naprzeciw.

-         Dzięki- uśmiechnęła się. - A ty czemu nie śpisz?

-         Hmm … Chyba z tego samego powodu, co ty- odrzekł powoli. - Dręczą cię koszmary, to, co się wydarzyło?

-         Skąd wiesz?- zdziwiła się, ale zaraz zdała sobie sprawę, że było to głupie i nie na miejscu.- Tobie, też to wracało w snach?

-         Nadal wraca … Ale nie można ciągle się tym zadręczać. Było, minęło, trzeba patrzeć w przyszłość, w to , co jest teraz, doceniać drobiazgi …

Może cos w tym jest …

- Wiesz co? - zagadnął po krótkiej ciszy;- fajnie, że przyjechałaś. Jesse już tu wariował, co chwila pytał się Mattha, kiedy będziemy mieć kilka dni wolnego … Chłopak fiksował. Dosłownie.

Uśmiechnęła się blado.

Bardzo lubiła blondyna, ale nie była pewna, czy cos więcej. Po prostu był dla niej najlepszym przyjacielem.

-         Idę spać, ty też za długo nie siedź. Kolorowych snów, dobranoc- pomachała jej i wyszedł.

-         Dobranoc.

Dopiła kakao, umyła kubek i wróciła do swojego aktualnego pokoju, rozmyślając. Nie trwało to długo, jak zmorzył ją sen.

 

***

Poranne promienie słońca przedostawały się przez okno do kuchni, w której siedziała Emeline prowadząc dyskusję ze swoją matką- Matrgaret.

-         … Może po prostu była zdenerwowana i dlatego tak powiedziała …

-         Mamo, przecież ja znasz, zresztą sama nie wierzysz w to, co mówisz! Ellen jest fałszywa!

Margaret westchnęła cicho. Czasem, naprawdę wolałaby, żeby Emeline była nieco mniej inteligentna.

-         Nie rozumiem, kto w ogóle wpadł na ten pomysł, żeby Judith zamieszkała z nią.

-         Dobrze wiesz, ze inaczej nie można było. Dziadkowie mieszkają daleko, no a poza tym, wyglądało na to, ze tak by było najlepiej.

Emeline prychnęła.

-         Cześć dziewczyny- zawołał wesoło Jeffrey wchodząc do kuchni.

-         Cześć.

-         Zaraz zrobię ci kawę- powiedziała Pani Grant.

-         Stokrotne dzięki- odrzekł siadając przy stole.- Jak tam?- zwrócił się do Emi.

-         W porządku- uśmiechnęła się.- No, a ty? Słyszałam, ze masz znowu jakieś problemy z sercem ...

-         Ehh, wszystko ci wygadała- mruknął zrezygnowany.- Pewno masz mnie namówić na wizytę u lekarza ... Nie ma mowy!

-         Oj, Jeffrey- dziewczyna pokręciła głową śmiejąc się.

 

Zawsze dobrze dogadywała się z ojczymem, nie maiła żadnych problemów. Może dlatego, że nigdy nie udawał kogoś innego, zawsze był sobą, otwarty na zwierzenia, ale i nie pozwalał sobie wchodzić na głowę.

Traktowała go, jak dobrego przyjaciela ...

Uśmiechnęła się na myśl o czekającej ich „konwersacji zdrowotnej”. Będzie musiała użyć naprawdę mocnych argumentów, w końcu Jeffrey jest prawnikiem!

26.

Niezwykłość dnia zwykłego




       Przez następne tygodnie nie było możliwości chociaż przez chwile pogadać z Jesse'm; oni ciągle zajęci załatwianiem spraw dotyczących ich kariery, Judith szukała pracy, a poza tym musiała załatwić sobie szkołę, w której mogłaby kontynuować naukę.
Nie było to wcale takie proste, jakby się mogło wydawać. Potrzebne były podpisy PRAWNEGO opiekuna , a przecież nie mogła wysłać papierów do Ellen, nie po tym, jak ciotka oznajmiła jej przez telefon , ze nie ma czego szukać w Aylesbury.
      Dziewczyna nie chciała plątać sie w sprawy. Podrabiała wszystkie podpisy twierdząc, ze Ellen ciągle pracuje i musi brać papiery do domu. Nie było to może najsłuszniejsze  rozwiązanie, ale akurat najlepsze według niej.
      Był sobotni poranek. Pogoda nie zapowiadała sie najlepiej- ciężkie, deszczowe chmury wisiały nad miasteczkiem, czekając na odpowiednia chwile, by wyląc swoje łzy. Judith wykonała poranne czynności i całkowicie gotowa do wyjścia zeszła do kuchni, gdzie panowało istne zamieszanie.
   - Hej chłopaki!- Zawołała i zaczęła przygotowywać sobie  muessli.
   - Hej Judi. Rex gdzie dałeś ta płytkę?
   - Powinna być na polce.
   - Gdzie?
   - Kolo Judith.
   - Judi, jest tam płyta CD.
   - Nie.
   - Tak.
   - Cholera, Rex!
   - Na co? Przecież ja tam położyłem!
   - No super!
   - Ja zmykam, na razie.
   - Pa!

Zabrała torbę i wyszła na ulice.
Za pol godziny miała być na  Duddingston Mills Road. Pracowała tymczasowo  u starszej, niepełnosprawnej kobiety - sprzątała, robiła zakupy, płaciła rachunki, itd.


   - Hej Amy- zawołała do dziewczyny stojącej na przystanku.
Murzynka odwróciła sie , a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Mieszkała naprzeciw Judith i nastolatki zaprzyjaźniły się juz kilka dni po przyjeździe brunetki.
  - Cześć! Jak tam? Wszystko załatwione? Gdzie sie wybierasz?
  - W porządku. Trzeba trochę kasy zarobić.
  - Aha. pracujesz dalej u tej babki?
  - Tak. Całkiem mila, no i nie ma jakichś wygórowanych  wymagań.
  - To fajnie.
  - A ty, gdzie jedziesz?
  - Do babci. Mieszka kawałek za Edynburgiem. Żeby nie było, ze wnuczka ja ,, olewa'' i zapomniała o niej , to znalazłam trochę wolnego jeszcze przed początkiem szkoły.
  - Kilka dni , nie wiem, może tydzień, zobaczę.
  - Aha.
  - O, mój autobus, no to razie, trzymaj się.
  - Ty też, pa.
Piętrowy autobus odjechał robiąc miejsce kolejnemu, na który właśnie czekała.

***


       - Przydałaby sie jakąś dziewczyna do zaśpiewania czegoś. Wiecie, taki duet ...
   - Przecież to my mamy śpiewać jako boysband- oburzył sie Zac.
   -Tak, tak. ale oni zażyczyli sobie , żeby było i tak i tak ...
   - Dzięki, rezygnujemy!
Mike spojrzał pytająco na Matthew'a . Widząc to spojrzenie, zabrał sie do tłumaczenia czegoś Zacowi, choć w rzeczywistości całkowicie sie z nim zgadzał.
   - Matth! Przecież inny był projekt, nie ma, ze teraz wrzuca nam jakąś laskę, bo tak sobie ktoś ubzdurał. Sorry, nie jesteśmy zainteresowani.- powiedział spokojnie, ale stanowczo Jess.
Chłopaki spojrzeli na niego nieco zaskoczeni , ale kiwnęli głowami.
   - Okay, zostawmy to- Mike próbował szybko ratować sytuacje.- Jest inna sprawa; za dwa tygodnie jest party, organizuje je jakąś nastolatka, która koniecznie musi mięć boysband na swoich urodzinach. Dobrze płatne: 1000 funtów na osobę ...
   - Okay.
   - Świetnie! Tu macie papiery, przejrzyjcie to ...

***


            Sprzątała właśnie salon, gdy usłyszała wołanie. Wyłączyła pospiesznie odkurzacz i odwróciła sie  do kobiety na wózku inwalidzkim. Miała około 50 lat i mimo przeżyć, na jej twarzy zawsze gościł miły uśmiech.
   - Zrób sobie przerwę, chodź pogadamy- powiedziała i odjechała w stronę kuchni.
Judith poszła za nią.
   - Zrób , prośże, kawę- poleciła w tym samym czasie wyciągając ciastka.
Usiadły przy dużym stole rozkoszując sie zapachem gorącej kawy.
   - Jak ty właściwie tu trafiłaś?- Zapytała kobieta.
   - Mam tu przyjaciół - odpowiedziała wymijająco.
Nadal przyglądała się jej sie badawczo, czekając na jakieś szczegóły.
   - A Twoi rodzice?- zapytała w końcu.
   - Nie żyją.
   - Przykro mi. No a Twoi opiekunowie? Tez tu sa?
   - Mieszkają w Aylesbury. Tam pracują.
   - Aha.
Chwila milczenia.
   - Czy ty przypadkiem nie uciekłaś od jakiś problemów.? Od domu?- Zapytała nagle, uważnie obserwując brunetkę.
   - Dlaczego tak Pani myśli?- zdziwiła się.
   - Wiesz, wydaje mi sie, ze na początku, na start powinnaś mięć jakieś środki do życia , czas  do zapoznania sie z okolica, a poza tym dziwne dla mnie to , żeby przenosić sie przed ostatnia klasa do innej szkoły i to az do Szkocji, tym bardziej sama. I mów mi Eve- zakończyła.
Judith na chwile zaniemówiła.
   - Jeżeli nie chcesz, nie musisz mówić wszystkiego - dodała po chwili.
Brunetka próbowała zebrać myśli. Nie bardzo chciała mówić o swoich problemach, jednak z drugiej strony, skoro juz  ten temat został poruszony, to wypadałoby cos powiedzieć.
   - Tak, mam kilka problemów, masz racje. Ale ten wyjazd to było jedyne wyjście, żeby, chociaż na chwile oderwać sie od tego i nie narażać bliskich.
Eve pokiwała głową.
   - Rozumiem , ja tez mieszkałam kiedyś  w Anglii. Po wypadku przeprowadziłam się z córka  tutaj. Później zaczęły się komplikac
je i wylądowałam na wózku.
   -Kiedy to
się stało?
   - Wypadek- dwanaście lat temu, paraliż- dwa lata później. Wtedy musiałam sobie radzić sama.
    - A twoja córka?
    - Umarła. Wykryto u niej raka. Niestety za późno- w oczach Eve pojawił się smutek i tęsknota za zmarłą.- Ale życie toczy się dalej i trzeba czerpać z niego jak najwięcej.
Uśmiechnęła się do Judith.
            Dziewczyna targały różne uczucia: od współczucia i podziwu dla tej kobiety, po obrzydzenie do siebie, za to, ze ona nieraz miała już dość i uciekała
 się do różnych środków, które w niczym jej nie pomagały.

***

            
              Wieczór był pogodny. Wszystkie chmury rozwiały sie juz dawno, a spokój ogarnął nawet mieszkańców domu nr 113.
Zac rozwalił sie na kanapie przełączając kanały telewizyjne bez większego zainteresowania, Jesse przygotowywał jakiś napój orzeźwiający w kuchni, Judith czytała książkę przy stole, a resztę gdzieś wywiało- wolny wieczór.
    - Proszę, oto specjalność  dzisiejszego dnia- powiedział stawiając przed nią szklankę z pomarańczowym płynem.
    - Dzięki.
Uśmiechnął się i wyszedł.
Spojrzała w stronę blatu.
Z westchnięciem  odłożyła książkę i zabrała się za sprzątanie tego małego bałaganu.
    - Hej, co robisz?- zapytał  blondyn wchodząc do kuchni.- Zostaw to.
Zakręcił wódę.
    - Przestań, został mi tylko ten jeden kubek do umycia ...
    - Judi. ... Co ci się stało?- zapytał patrząc na jej rękę.
    - Nic- odpowiedziała szybko i odwróciła się, wracając do przerwanej czynności.
    - Judi, zostaw to, proszę- w jego glosie zabrzmiała  troska.- Chodź.
Wziął szklanki z napojem i wyszedł na ogród.
Usiedli na  schodkach.
     - Judi,czemu to zrobiłaś? Przecież zawsze mogłaś przyjść pogadać, zadzwonić, czy napisać sms-a, przecież wiesz, ze zawsze jestem.
    - Przepraszam ... - powiedziała cicho.
    - Hej, nie przepraszaj, nie masz za co. To nie twoja wina, ze tak sie dzieje, a nie inaczej ... tak musi być. I pamiętaj, masz jeszcze nas. Mnie.
Oparła głowę na jego ramieniu.
Podwinął rękaw jej lewej reki i rzucił krótkie spojrzenie na czerwone sznyty.
    - Obiecaj m cos, nie rob tego więcej, a jak cos jest nie tak, to przyjdź do mnie, pogadamy.
Łza spłynęła po  jej policzku.
Przytulił ją do siebie delikatnie.
    - Nie płacz ...

27.

Spotkanie po latach & Imprezka

  - Jess, Judi, chodźcie!
Wolanie dochodziło z salonu. Chcąc nie chcąc, wstali  i wrócili do domu.
Okazało sie jednak, ze dom nie jest juz taki pusty jak był, zanim wychodzili. W salonie siedzieli teraz Zac, Rex, Naomi, Marc, Kate, jakąś blondwlosa dziewczyna ubrana w jeansy i czerwony T-shirt z kolorowym napisem "I'm sexy" oraz czarnoskóry chłopak o wesołych oczach w jasnych jeansach i białej koszulce "New York".
 - Chris?!- zdziwił sie Jess.
 - Cześć stary! - powiedział wesoło.
Po chwili obaj uścisnęli sie jak bracia.
 - Tyle czasu!
 - Noo... Wpadłem na miesiąc  no i myślę sobie , czemu was nie odwiedzić- zaśmiał się.
 - Jak nas znalazłeś?- zapytał Rex.
Judith rzuciła zaniepokojone spojrzenie Jesse'mu. Widziała, ze on tez jest trochę zdenerwowany.
 - Nie łatwo was znaleźć, ale skombinowałem numer Mattha, fakt, ze nie wierzył na początku, ze to ja. Ukrywacie sie? Czemu?- zdziwił się.- Chyba nic nie narozrabialiście?- zażartował.
Dziewczyna odetchnęła z ulga. Czyli to jednak Matthew...
 - Można tak powiedzieć- odrzekł Marc. Wszystkim jakoś ulżyło na myśl, że Morris być może jeszcze nie zna ich miejsca pobytu.- Tylko, please, nie podawaj NIKOMU naszego adresu.
 - Okay, nie ma sprawy- zapewnił.- Ale, co jest?
 - Długa historia- mruknął wymijająco Zac- To co? Imprezka?
 - No a jak!

      Zac  i Rex skoczyli do sklepu po jakieś trunki i przekąski, włączono muzę i zaczęło się!
Wszyscy tańczyli. Zac, co chwile wyrywał dziewczyny , jako, ze był sam.
Później zamówili pizze i bawili sie dalej.
Po kilkunastu przetańczonych kawałkach Judith wyszła na dwór odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Usiadła na murku popijając 7up'a. Noc była jasna mimo  ze nie świecił księżyc, niebo było usłane gwiazdami. Lekki, ciepły wiaterek od czasu do czasu poruszał liśćmi drzew.
 - Hej, gdzie zwiałaś?- Jesse stanął za nią.
 - Odetchnąć.
 -Aha.
 - Skąd sie znacie z Chrisem?- zapytała po chwili.
 -Ze szkoły. Jest rok starszy ode mnie, ale poznaliśmy sie na zajęciach muzycznych. Cztery lata temu wyjechał do Kanady z rodzinką i tam juz został.
...
 - Patrz- powiedział nagle wskazując na niebo.
Spadająca gwiazda, czy jak kto woli- kometa przecięła granatowe niebo.
 - Jest Twoja- uśmiechnął się i przytuli ja ostrożnie bojąc się , ze znowu mu sie wyrwie.
 
- A zasłużyłam? -zażartowała.
 - Pewnie.

 I'm standing on a bridge
I'm waiting in the dark
I thought that you'd be here by now
There's nothing but the rain
No footsteps on the ground
I'm listening but there's no sound

Isn't anyone tryin to find me?
Won't somebody come take me home
It's a damn cold night
Trying to figure out this life
Wont you take me by the hand
Take me somewhere new
I don't know who you are
But I... I'm with you
I'm with you

I'm looking for a place
Searching for a face
Is anybody here I know
'Cause nothing's going right
And everythigns a mess
And no one likes to be alone


***

    - Co TY sobie myślałaś?!- krzyczała kobieta. Ta wiadomość była kroplą , która przepełniła czarę.- Ze, przyjmiemy pod swój dach ... Kryminalistkę i narkomankę  w dodatku w ciąży?!
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. W jej oczach zaszkliły sie łzy.
 - Tak bardzo chciałaś być wolna, niezależna! Masz ta swoja "wolność"- drwina zadrgała w glosie kobiety.- Wynos się.
Nastolatka podniosła wzrok pelę niedowierzania i smutku na swoja matkę. Chyba nie mówiła poważnie ...?
 - Wynos sie!- powtórzyła tym razem głośniej.- Nie masz tu czego szukać, skończyło sie, wynocha!
Zatrzasnęła drzwi własnej córce.
 - Dobrze zrobiłaś- wybełkotał mężczyzna, od którego unosił się odór dużej ilości spożytego alkoholu. przytulając ja.- Jej nic nie pomoże, jest kompletnym zerem.
Kobieta nie odpowiedziała. Czuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia.

***

     Nie spal juz od jakieś chwili, ale nie chciał tez otwierać oczu- bal sie wygładu pomieszczenia po imprezie, która skończyła sie gdzieś około 3-4 nad ranem? Nie wiedział.
Przeciągnął sie lekko, czując czyjąś głowę na swoich nogach.
Otworzył oczy. Na jego kolanach spala Naomi z rozsypanymi wokół twarzy włosami, na przeciwnej kanapie leżały Lena i Kate, na podłodze pod kanapa Marc, po oknem chrapał Chris, Zac w fotelu z przewieszonymi przez oparcie nogami- Rex pokręcił głową: Jakim cudem dred tak zasnął?! Heh...
Kolo drzwi Jesse leżał na plecach a Jud z jego klatki piersiowej zrobiła sobie poduszkę. Wokół walały się puszki, butelki, papiery, ogółem: śmieci.
Ostrożnie przełożył głowę dziewczyny na tapczan i podszedł do drzwi tarasowych otwierając je na oścież.
Słońce grzało promykami  powietrze , żadnej chmurki na błękitnym niebie.
Westchnął i ruszył do łazienki.

    Wspólnymi silami doprowadzili  salon do porządku i dziewczyny zaszyły się w ogrodzie rozmawiając i opalając się.
Lenka okazała się fotomodelka. Z Chrisem byli razem prawie dwa lata. Blondyna była bardzo sympatyczna i wszystkie przypadły sobie do gustu; rozprawiały o modzie, chłopakach, plotkach dotyczących gwiazd ...
 - ... No nie wiem, wydaje mi się , że oni robią to tylko na pokaz, bez większego zainteresowania.
 - I to właśnie w tym wszystkim jest najbardziej bezsensowne...
 - O cholera! Występ!- dobiegło z domu.
\nastolatki spojrzały po sobie niepewnie.
 - Marc?- mruknęła pytająco Kate.
 - Chyba...
Zaskoczone wybuchem zwykle spokojnego  Harpera. poszły sprawdzić, co jest grane.
Co się okazało? Ze chłopaki zapomnieli o dzisiejszej imprezie, na której mieli występować.
O czwartej po południu mieli być w Edynburgu. Mieli nieco ponad godzinę na doprowadzenie się do stanu używalności  ( 9osob) i godzinkę na dojechanie na miejsce.

28.

„Dwa różne światy”

Pogodny, spokojny wieczór, tylko od czasu do czasu, lekki wiaterek szeleścił śmieciami, które przesypywały się z kontenerów na małym placyku klubu.

Ostatnie dni sierpnia. Kto wie, czy to również nie są ostatki słonecznych, ciepłych dni? Pogoda lubi płatać figle.

Dwie postacie wymknęły się przez drzwi i oparły o nie wystygły jeszcze mur. Jedną trudno było rozróżnić w mroku nocy, pobliska latarnia też nie poprawiała ostrości. Drugą dziewczynę łatwiej było dostrzec po jasnych, blond włosach.

- Wreszcie powietrze- powiedziała Lena wdychając zapach lata.- Która godzina?

- Piętnaście po pierwszej- odrzekła cicho Judith patrząc w ugwieżdżone niebo.

- Ładnie tu jest, taki spokój. Zupełnie coś innego! żałuję, że już jutro musimy wracać do Stanów…

- W tym tkwi urok- uśmiechnęła się Jud.- Wpadniecie znowu, mam nadzieję?

- No pewnie! W końcu brytyjski spokój, to marzenie w porównaniu z Nowym Jorkiem. Tam życie toczy się 24h! Ale i tak kocham to miasto!

- Mmm, jak tak opowiadasz, to coraz bardziej marzy mi się weekend w Nowym Jorku- roześmiała się.

- Czemu nie? Pakuj się do samolotu i po 6 godzinach odbieramy cię w USA!

- ha ha, pewno!

    Bury kot wskoczył na murek , obok koszów, przygotowując się do nocnego koncertu.

***

        W środku panował zaduch i tłok. DJ puszczał znane kawałki, wyrywając tym samym wiele osób na parkiet.

Znalazły swój stolik, przy którym siedział tylko Rex.

- Nie tańczysz?- zdziwiła się Lena.

- Ktoś mi porwał partnerkę i jestem uziemiony- wyszczerzył się.- Niedługo będziemy się zbierać, bo ty i Chris musicie jeszcze przespać się przed podróżą- dodał poważniej.

- OK.

- To co? Idziemy jeszcze chwile poszaleć?- zawołała Judith.

- Pewno!

      Całkowite poddanie się dźwiękom muzyki, nie ważne, co Cię otacza, nie ważne kto , ważny rytm i ta chwila prawdziwej wolności.

- Hej, zbieramy się!

 

Wyszli tylnym wyjściem, gdzie czekał na nich bus. 

- Hey Mr. DJ some you repley, come Mr. DJ... - śpiewali wraz z taśmą puszczaną w klubie. Jak zawsze, najlepsza zabawa jest, gdy trzeba się zbierać.

- Hej, a może zatrudnimy dziewczyny jako tancerki na naszych koncertach- zawołał Zac.- patrzcie jak się ruszają ...

- To wcale nie taki zły pomysł- stwierdził Jess, udając zamyślenie, co doprowadziło do śmiechu.

- Jess, nie do twarzy Ci z miną myśliciela- roześmiała się Kate.

- Czy to jakaś aluzja?

- Ależ skąd!           

- Dzisiejszy dzień można zaliczyć do udanych- powiedział Zac, gdy samochód ruszył.

- No pewnie! Wszyscy bawili się przy naszej muzyce, o to chodziło nie?

- A no.

Rozmowa przycichała w miarę upływu czasu. Oddechy podróżnych stały się miarowe i głębokie.

Lena po raz ostatni przyglądała się mijanym pejzażom Szkocji. „ Ameryka i Wielka Brytania, to dwa różne światy …”. Zasnęła.

29.

Kulisy dorosłego życia

 

  Deszcz bębnił w szyby jej pokoju, wystukując rytm. W połączeniu z grą Judith na gitarze (pożyczonej od Rexa), powstaje całkiem przyjemna dla ucha melodia. Komuś , kto byłby bardzo nabuzowany, pewnie ukoiła by nerwy.

Przestała na chwilę, nasłuchując, bo zdawało jej się, że ktoś trzasnął drzwiami. Jednak usłyszawszy głosy chłopaków, uspokojona wróciła do przerwanego zajęcia.
Teraz często bywała sama,bo chłopaki mieli koncerty, nagrania, czasem wyjeżdżali też w jakieś dłuższe trasy..

     Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Jesse.

 - Hej Jud, zjesz pizze?- zapytał zmęczonym głosem.

Ilość pracy odbijała się na jego twarzy: blada cera, podkrążone oczy...

Przydałby im się odpoczynek -pomyślała.

 - Nie dzięki, już jadłam- odpowiedziała, odkładając gitarę na bok i siadając wygodniej.- Jak tam próby?

 -  Echhh... Wykończeni na maksa- usiadł obok niej.- Jutro jeszcze przed samym koncertem i mam nadzieję, że czwartek będzie woooolny- ostatnie słowo zagłuszyło ziewnięcie.

Opadł na poduszkę.

 - Przydałby się Wam dłuższy odpoczynek, tak myślę- powiedziała, przyglądając mu się z troską.

 - Pewnie, ale na razie nie mamy na to czasu, niestety.

 - No, ale teraz powiedz mi, jak to już masz załatwione z tą pracą, szkołą ... Echhh, przez cały miesiąc nie było okazji pogadać ... Sorry...

 -  Spoko, przecież wiem, ze nie specjalnie- uśmiechnęła się lekko i pogładziła dłonią jego policzek.

Tak naprawdę zmieniło się jej nastawienie do Jesse'go, chyba przez to, ze było tak mało czasu na rozmowy, na przebywanie ze sobą. Brakowało jej tego... Byli przyjaciółmi, ona nie chciała na razie niczego więcej... Tak było.
Ale teraz nie była tego do końca pewna.

 - No więc, we wtorki nie idę w ogóle do szkoły, w czwartek zwalniam się z pierwszych dwóch lekcji, w poniedziałek i środę rano zajęcia, po południu praca, w piątek- rano praca, później zajęcia.

 - Wow, taka gonitwa. Tylko nie przemęczaj się , proszę...

 - W porównaniu z Wami, to mam super! Wolne soboty i niedziele...

 - No bez przesady, masz jeszcze naukę, do tego zajmujesz się domem. Ale nieźle sobie radzisz. Jesteś wielka!

 - A skądże znowu, 1, 68 cm- powiedziała śmiejąc się.

 - Nie no, nawet nie mam sił Ci podokuczać - udał załamanego i z powrotem przyłożył głowę do poduszki.

 - Ale nie myśl, że odstąpię ci moje wyrko! Nie ma szans!

 - ha , ha...!

 

 

***

 

   Ponure światło poranka wpadało do kuchni, w której siedziała Judith, popijając swoją ulubioną herbatę earl-grey. Wpatrywała się w szybę, na której pojawiało się coraz więcej kropel jesiennego deszczu i rozmyślała o nadchodzących świętach ... Mimo, że jeszcze miesiąc do tego czasu to już zaczynały się pojawiać reklamy i ozdoby bożonarodzeniowe. Czy wysłać kartkę do Ellen i jej rodziny?
Dawno nie kontaktowała się z  Mandy, Leslie i Emeline.
Obiecała sobie, że jutro po wizycie Jasmine pożyczy laptopa Jesse'ego i napisze do nich.

Akurat w tym momencie wszedł zaspany blondyn.

 - Hej Malutka - powiedział wstawiając wodę- jak tam? wyspana?

 - Pewnie- uśmiechnęła się znad kubka.- A ty?

 - Niezbyt - ziewnął.- Twoje łóżko było wygodniejsze- wyszczerzył się.

 - Hehe , jaaasne , nie oddam Ci mojego wyra! nawet o tym nie marz! - roześmiała się.

 - co za... Zero zrozumienia... echhhhh...

 - Oho, Jess marudzi, to znaczy, że trzeba zatyczki do uszu - mruknął Zac.

 - Inaczej będzie nie do wytrzymania. Amen- dodał Rex wchodząc za dredem do kuchni.

 - No , nie zazdroszczę wam, chłopaki- powiedziała Judith.- Ale cieszę się, że to nie ja tego będę słuchać- wyszczerzyła się do blondyna.

 - Szczęściara!- mruknęli, a Jesse obrzucił ich spojrzeniem typu: "uduszę!"

 - Cześć Wam!- razem z Naomi wpadł cały jej optymizm, wnosząc trochę jaśniejszego światła do ponurego miejsca zgrupowania.- oj, aleście zmarnowani! Jud, za ile wychodzisz? - zapytała nalewając sobie świerzo zaparzonej kawy do kubka.

 - Za jakies 10 minut - odparła z usmiechem.- Idziesz ze mną?

 - Pewnie! Dzis moja kolej na zakupy. A mam dzisiaj wolne, więc odciążę Cię w uzupełnianiu zapasów lodówki.

 - Dzięki Kochanie!- odrzekła z ulgą brunetka.

 - Ależ nie ma za co Skarbie! - wyszczerzyła się czarnowłosa.

 - No patrz, Jess, czy Jud też się do ciebie zwraca typu: Kochanie?- zapytał Rex poirytowany.

 - Nie - naburmuszył się blondyn.- A Naomi nazywa Cię swoim "Skarbem"?

 - Hmm... Rzadko ...

 - No ja i dam rzadko! - odgryzła się dziewczyna. - Słodkich słówek się chłoptasiowi zachciało...

 - No stary, to sobie przekichałeś - mruknął Marc, opierając się o szafkę.

 - O cześć Marc! Eee... kiesy się zjawiłeś?- zapytał nieco zakłopotany dred.

 - Chwilę temu- odrzekł.- Cóż za spostrzegawczość- pokręcił z niedowierzaniem głową.

Uśmiechnęli się.

 - OK, to co Mia , zbieramy się?- orzekła Judith ubierając kurtkę.

 - No, wypadałoby- uśmiechnęła się Naomi.- na razie! - cmoknęła Rexa.

 - Powodzenia, pa - pomachała im na pożegnanie Judi i dziewczyny wyszły razem.

 - echhhhhh... idę spać - mruknął Jess odstawiając kawę.

 - Tak zrób. Masz dwie godziny na pozbycie się marudnego nastroju- powiedział i Zac i pomachał mu przed nosem ręką.

 - No dzięki za hojność - wyszczerzył się blondyn.

 - Cała przyjemność po mojej stronie- odparł dred również z uśmiechem.

Echhhh...

Trema przed dzisiejszym koncertem powoli dawała się we znaki...

 

 

***

 

     - Nikogo nie interesuję. Wszyscy mnie nienawidzą. A ja najbardziej. Nienawidzę siebie, nienawidzę ludzi. Oni mnie nie rozumieją, chociaż wmawiają mi, że to ja nie rozumiem ich. Jestem egoistką. Jestem szmatą!
Ona nienawidzi mnie za to, że jestem taka jak ona. Może nienawidzi też siebie? Nie chciała mnie. Wpadła. Tak jak ja teraz. Nienawidzę tego dziecka. Ale skoro ja żywię do niego takie uczucia, to matka pewnie czuła to samo.

W przypływie wściekłości udało jej się wkłóć, mimo trzęsących się rąk.

 - Nikt nie będzie płakał. Nikt nawet nie zauważy, ze zniknę!
Dla dziecka też będzie lepiej jeżeli się nie narodzi ...
      Czuję, jak płyn rozchodzi się po moim ciele. Odpływam w swój świat ... W swój własny, nieprzenikniony świat ...
Słyszę jakieś wołania ...?  Zdziwione ...?

 - Lynn! Lynn! Słyszysz mnie?

Ktoś szarpie mną. Po co?
Nie widzi, ze odchodzę?
Daj mi spokój!- nie potrafię krzyczeć. Mam nadzieję, że usłyszy moje myśli...

Chcę odejść! Nic nie rozumiesz! Chcę odejść ...

 

 

***

 

/ Kilka godzin wcześniej /

 

      Dochodziło pół do dwunastej w nocy. Listopadowy spokój nie zapowiadał żadnych poważnych zdarzeń, które po cichu miały się wkradać w życie mieszkańców Duddingston.

  - Dzięki Judith - powiedziała Kamila- trzydziestoparoletnia Polka, odbierając od brunetki kasę i kartkę z ilością pieniędzy.- Możesz iść, David powinien się gdzieś tam kręcić, także Cię wypuści.

 - OK! - odrzekła zbierając torbę i kurtkę.- Do jutra!

 - No, pa!

Na dziś koniec. Teraz marzył jej się tylko kubek gorącej herbatki z sokiem malinowym i łóżko ...

Ale najpierw musi dojechać do domu ... Włożyła słuchawki do uszu, puszczając cicho muzykę i oparła się o ścianę przystanku. 

Jak na złość, autobus, którym miała dojechać do domu, nie chciał jechać.
Przypomniała sobie o wypracowaniu z angielskiego, które miała przygotować na jutro i westchnęła cicho ... Co można napisać na temat :  " Nadzieja - jest warta istnienia, czy zbyteczna? ".

Hmmm ... Może ... Gdyby nie nadzieja i wiara we własne możliwości nie byłoby dyscyplin sportowych... Tak , to może być pierwsze.

Może coś z moich doświadczeń ? Gdyby nie nadzieja nie byłoby mnie tutaj... Jesse by mi nie wspierał, gdyby nie nadzieja na to, ze będzie lepiej.
Dlaczego bliscy ludzie osób, które są ciężko chore, szukają sposobów, żeby im pomóc? Bo mają nadzieję, że będzie lepiej. Nadzieja na cud.

...

Aż podskoczyła, gdy na lewo od niej coś trzasnęło. Odwróciła się powoli, bojąc się, co ( lub tez kogo) może zobaczyć.

Cisza.

Judith wstrzymała oddech. W jej wyobraźni rodziły się juz przerażające sytuacje, które mogłyby teraz nastąpić.

Ale nie nastąpiło nic.
Usłyszała tylko szmer, jakby coś przesunęło się. I jęk.

Znowu cisza.

Przerażona powoli ruszyła w tamtą stronę.

Ktoś inny na jej miejscu pewnie nie ruszałby się i czekał w napięciu na upragniony autobus.

No pod warunkiem, ze osoba nie byłaby tak ciekawa i niemądra, żeby narażać się na prawdopodobne niebezpieczeństwo.

Żołądek wykonał salto, gdy w bladym świetle, jakie rzucała latarnia, zobaczyła ciało nieprzytomnej osoby. Podeszła ostrożnie do niej, rozglądające się niepewnie.
Długie włosy wskazywały na to, że to dziewczyna.

Przyklęknęła, chcąc sprawdzić puls.

 - cholera!

Gdy spojrzała na twarz nieprzytomnej, uderzyła w nią fala gorąca. Nerwowo zaczęła sie rozglądać.

 Tylko nie panikuj. Nie panikuj! - powtarzała w myślach.

Wybrała nr pogotowia ratunkowego.

 - Nieprzytomna dziewczyna w zaawansowanej ciąży. Own Road, obok przystanku. Dobrze, dziękuję.

Schowała szybko telefon i próbowała ją ocucić.

 - Lynn! Lynn! Słyszysz mnie?!

Żadnej reakcji.  
 - O nie, tylko nie Złoty strzał ...- szepnęła na widok strzykawki. - Lynn!

Odetchnęła, gdy usłyszała nasilający się sygnał pogotowia.

 

30.

Niepokój przed nadchodzącym dniem

Po wszystkich rozmowach z lekarzem i policją, opowieściach o tym co się wydarzyło i jak ją znalazła, o pół do czwartej wróciła do domu. Myśląc o tym, że wszyscy jeszcze śpią, po cichu przeszła przez hall do kuchni. Zdziwiła się widząc siedzące go przy małej lampce Jesse'go, który czytał gazetę.

Położyła torbę na krześle i spojrzała na niego?

 - Czemu nie śpisz?- zapytała.

 - Czekam na Ciebie. Co dzisiaj tak późno? Co jest?- zaciekawił się.- Siadaj, zrobię Ci gorącej czekolady, ok?

 - Dzięki Jesse- opadła na krzesło. Poczuła, jakby wszystkie siły nagle z niej opadły. Emocje.

 - Spoko, Mała - uśmiechnął się.- Jesteś głodna?

 - Nie, dzięki, czekolada wystarczy.

Obserwowała go , jak krząta się po kuchni, a gdy postawił przed nią parujący kubek i usiadł naprzeciw, powiedział:

 - No to mów, co się stało.

 - Echhh... No więc ...

I opowiedziała wszystko co się wydarzyło.

 - ... Teraz jest w ciężkim stanie, ale powoli wierzą, że przeżyje. Tylko dziecko juz nie.- Zakończyła.

Zaległa cisza.

 - Myślisz, że oni tu gdzieś się kręcą?- zapytał w końcu blondyn.

Kiwnęła głową.

 - W takim razie jakoś damy radę, kochana- uśmiechnął się do niej i uścisnął jej dłoń.

Ale nie potrafił ukryć, że i on jest zaniepokojony tą sytuacją.


 

***

 

    Następnego dnia nie wstała do szkoły. Po prostu nie byłaby w stanie skupić się na czymkolwiek. Około jedenastej zwlekła się z łóżka i doprowadziwszy się do stanu używalności, zeszła do kuchni.

 - Cześć wam- powiedziała na widok Zac'a, Rexa i Naomi, po czym wzięła się za przygotowanie płatków.

 - Jesse powiedział nam co się wydarzyło- zaczął Rex, gdy usiadła obok. - Stwierdziliśmy, że nie będziemy znowu wyjeżdżać, bo to nie ma sensu.

 - Damy im jakoś radę - dodała Naomi uśmiechając się niepewnie do brunetki.

 - Ale myślę, że trzeba zawiadomić policję i przedstawić mniej więcej, jak sprawa wygląda.- powiedział Zac, nerwowo wymachując łyżeczką, którą wcześniej mieszał kawę.

 - Zadzwonię do Emily- odrzekła- ona będzie wiedzieć co robić.

 - Tak chyba będzie najlepiej.

 

***

 

  Po południu zadzwoniła do Emeline.

 - Nic sie nie martw, załatwię to. 

 - OK, dzięki!

 - Spoko, trzymaj się i proszę, uważaj na siebie! - dodała Emily i rozłączyła się.

 

 

***

 

    Następne dwa tygodnie minęły dość spokojnie. Jednak każde z nich rozglądało się nerwowo za każdym razem, idąc ulicą, jakby się spodziewało, że nagle zza rogu pojawi się ktoś z bandy Morrisa.

Przy śniadaniu dokładnie przetrząsali prasę, starali się być na bieżąco z nowościami z życia.

 

    Kiedy pewnego dnia, wychodząc z klasy na przerwę, Judith usłyszała strzępek rozmowy, który sprawił, że zamarła na chwilę:

 - ... Kręcą się tu jacyś kolesie i wypytują. Widziałam jak jeden facet najechał na jednego z nich, za to. Chłopak chciał go zgnieść wzrokiem.

 - Mama mi wspominała, ze córkę jej znajomej napadali i przyłożyli nóż do gardła, bo nie chciała powiedzieć , gdzie mogą znaleźć ekipę zespołu Error- odrzekła Nancy.

 - Kurcze, a było tak spokojnie. Teraz boję się gdziekolwiek wyjść sama -  potrząsnęła długimi, czarnymi włosami.

 - ... No więc, idziemy na tą imprezę do Aimee? Halo ?! Judith, mówię do Ciebie! - potrząsnęła jej ramieniem i spojrzała w twarz. - Jud, wszystko OK? - zapytała. Nicole była przerażona nagłą bladością koleżanki.

 - Tak, tak, ok- odpowiedziała otrząsając się i próbowała się uśmiechnąć.- Kiedy ta impreza?

 - Pojutrze -  odparła szatynka, wciąż nie do końca przekonana.- Będziesz? - i spojrzała błagalnie na Jud.

Analizowała szybko informacje na temat czwartkowego dnia.

 - Przepraszam cię, ale nie dam rady- odpowiedziała.

 - Echhh... szkoda- westchnęła Nicole i ruszyła na ostatnią lekcję, a Judith za nią, pogrążona w ponurych myślach.

 

 

***

 

Parszywa pogoda powodowała, że ciężkie powietrze wdzierało się przez szczeliny do domu, tworząc przytłaczającą atmosferę.

Gdy Judith wróciła, zastała w salonie Naomi, przeglądającą jakąś gazetę, od czasu do czasu zerkając na telewizję.

 - Hej- zawołała, ściągając kurtkę.

 - Czołem!- odparła czarnowłosa, nawet nie podnosząc wzroku znad artykułu.

Dopiero, gdy dziewczyna usiadła obok niej z kubkiem herbaty, podniosła głowę, napotykając jej wzrok.

Odłożyła gazetę.

 - Co jest? - zapytała.

 - Oni nas szukają. Są tutaj w Szkocji - powiedziała bezbarwnym głosem.

31.

Świąteczny czas

Supermarkety przepełnione ludźmi, kolędy grające z głośników każdego sklepu, obok którego , przechodzono, błyszczące, śpiewające ozdoby, fundacje zbierające datki dla potrzebujących- wszystko to wskazywało, że zbliżają się święta Bożego Narodzenia.
Tydzień przed wigilią dziewczyny buszowały po sklepach w poszukiwaniu prezentów dla najbliższych osób.
 - Hej Judith, a co powiesz na to?- zawołała Naomi, machając pluszową żabą.
Zatrzymały się przy stoisku z maskotkami; przebierały w koszach, co chwila rzucając jakieś uwagi.
 - Nie- pokręciła głową.- Lepsze byłoby to- dodała wyciągając różowego prosiaka.
 - Ha ha ha ...!

Trudno było znaleźć cokolwiek na prezent, co by spełniało oczekiwania nastolatek. Wreszcie stanęło na tym, że Judith zdecydowała się na takie  rzeczy:
  dla Marca: książka o siłach podświadomości.
  dla Zaca : T-shirt z jego ulubioną kapelą i fragmentem refrenu wydrukowaną na tyle;
  dla Rexa: perfum i zestaw kosmetyków o powalających zapachach;
  dla Jesse'go : płyta z jego ulubionym zespołem.
No i do tego oczywiście jakieś słodkości.

Z prezentów przeszły do produktów żywnościowych . W  święta mieli zostać w czwórkę, bo Zac i Marc wyjeżdżali do swoich rodzin, a babcia Naomi wyjechała do swojej kuzynki do Norwegii.
  - Ok, to chyba wszystko- powiedziała czarnowłosa, sprawdzając jeszcze raz listę zakupów i zawartość koszyka.
 - Mam nadzieję.. Już nie mam sił - westchnęła Jud.-Teraz tylko zapłacić i do domu ...
 - No właśnie- zapłacić - wyszczerzyła się Naomi.
       Wyszły przed sklep, rozglądając się za zamówionym wcześniej przez Judith  mini cab'em.
Był zimny wieczór, a z nieba sypały drobne płatki śniegu.
Za dwie godziny były zaproszone na przedświąteczny koncert Error.

***

       Światła latarni i przyprószony bielą krajobraz przesuwał się szybko za oknami pociągu. Marc wpatrywał się w te widoki jednocześnie słuchając muzyki z mp3. Rozpamiętywał miniony czas spędzony z rodziną i zastanawiał się jak będą wyglądać te święta.
       O dziewiętnastej wysiadł na zaśnieżonej stacji Glassgow. Do domu miał kilkanaście kroków. Zarzucił torbę na ramię i pięć minut później stał przed ładnie oświetlonym kolorowymi lampkami domem.
Drzwi otworzył wysoki, siwy mężczyzna, nieco przygarbiony, na którego twarzy pojawił si e szeroki uśmiech , gdy zobaczył kto stoi naprzeciw niego.
 - Cześć dziadku- powiedział wesoło chłopak.
 - Marc! Witaj. witaj! Chodź do środka powiedział starszy pan i uścisnął wnuka.- Sue, zobacz kto do nas zawitał- zawołał w stronę salonu, z którego po chwili wyszła siwa kobieta z włosami spiętymi w kok i dobrotliwym uśmiechem na twarzy.
 - Witaj kochanie!- powiedziała.
 - Cześć babciu- pocałował ją w policzek.- Świetnie wyglądasz!- dodał szczerze.
 - Dziękuję. Chodź, pewnie jesteś głodny- i zaprowadziła go do salonu.
 - A gdzie rodzice?-zapytał.
 - Pojechali na ostatnie zakupy, ale niedługo powinni być . Stęskniliśmy się bardzo za tobą!
 - Ja za wami też!
 - Cześć bracie!- do pokoju wpadła czarnowłosa siedemnastolatka o ciemnych, roześmianych oczach w kształcie migdała.
 - Witaj siostrzyczko!- odrzekł, przytulając ją.- Jak tam?
 - Dobrze. Nadal czekam na ten  cholerny autograf i nie wiem , czy się doczekam- odparła wesoło.
 - Doczekasz się- mrugnął.

         Godzinę później wszyscy siedzieli przed kominkiem, popijając grzańca i wspominali  minione czasy.
"Dobrze być znowu tutaj"- pomyślał Marc. Tylko w tym domu ogarniał go spokój.

***

         Chociaż wydawałoby się, że ta doba jest w miarę spokojna i radosna dla większości osób, to było tylko złudzenie.
Dziewczyna, którą Judith miesiąc temu odratowała od śmierci w jednej z zaśmieconych uliczek, nie mogła znieść myśli, że zabiła własne dziecko. Miała do siebie żal, że postąpiła podobnie jak jej matka. A przecież nie chciała upodabniać się do niej!
Mimo, że otrzymała pomoc od ludzi, nie chciała żyć. Nie z tą świadomością. Pamiętała, że to dziecko było wynikiem gwałtu, ale nie przyczyną!
Tym razem zostawiła list z wyjaśnieniami i prośbą.
Połknęła wszystkie tabletki, jakie przepisał jej psychiatra.
Rano młoda wolontariuszka Domu Pomocy uderzyła w krzyk, zobaczywszy siną dziewczynę powieszoną na prysznicu

32.

Historia Naomi

 

 

      - Mamo, kiedy Judith wróci?- zapytała Ruby, przyglądając się jak Ellen przygotowuje świąteczny pudding.

Kobieta przerwała wykonywaną czynność i usiadła przy córeczce. Zastanowiła się chwile nad odpowiedzią, poprawiła dziewczynce błękitna piżamkę w różowe słoniki i powiedziała:

 - Wiesz, Judith na razie nie przyjedzie, jest daleko i nie ma tej możliwości.

 - A dlaczego my nie mozemy do  niej pojechać?- Ruby bardzo brakowało kuzynki i chciałaby spędzić z nią choć troszeczkę czasu.

 - Babcia z dziadkiem przecież przyjechali, więc jak moglibyśmy zostawić ich samych teraz? Poza tym, święta powinno się spędzać we własnym domu.

 -A Judi tutaj nie ma! Przecież tu jest jej dom!- zdenerwowała się dziewczynka.

 - Judith ma inny dom- ucięła Ellen.- Kochanie, idź już spać, bo rano zaśpisz i co będzie z prezentami?- ucałowała ją w czoło.

 - Dobranoc mamusiu- powiedziała i wyszła z kuchni.

Kobieta powróciła do swojego zajęcia, gdy po chwili wszedł jej mąż.

 - Kończysz już?- zapytał obejmując ją w pasie.

 - Jeszcze chwilka- odrzekła.- Ruby i Nick wypytują o Judith- powiedziała.

 - Mówiłaś im o tej paczce od niej?

 - Nie, ale jutro przecież będę musiała im to dać.

 - Wiesz, że nie muszisz, można to zataić ...

- Nie, nie chciałabym tak zrobić- powiedziała.- Mimo wszystko, to byłoby nie fair.

 - Jak chcesz. Moze u masz rację- pocałował ją w szyję i usiadł przeglądając gazety leżące na ławie.

 

 

***

 

      Naomi wstała wcześnie, aby przygotować stół, aby gdy już wszyscy wstaną, mogli zasiąść do świaąecznego śniadania. Ustawiła paczki z prezentami pod choinką w salonie. Wróciła na piętro, by wziąć prysznic i coś ją podkusiło, żeby zajrzeć do pokoju Judith. Zapukała lekko, nie usłyszawszy jednak odpowiedzi uchyliła drzwi pokoju.

Dziewczyny nie było na łóżku.

Zaniepokojona weszła do środka i ujrzała ją siedzącą na parapecie z twarzą zalaną łzami.

 - Jud, co się dzieje?- zapytała podchodząc do niej.

Brunetka wpatrywała się jeszcze we mgłę powoli zanikającą za oknem. Dopiero po chwili odwróciła głowę w stronę Naomi.

 - Nie martw się. To nic takiego- odpowiedziała cicho.- Wspomnienia.

 - Jud, pamiętaj, że masz nas i zawsze możesz się do nas zwrócić. Pamiętaj o tym, proszę Cię!- przytulił ją mocno.

 - Ja... Ja po prostu... Ciężko mi, że nie mogę spędzić z nimi kolejnych  świąt , że nie ma ich tutaj, przy mnie -mówiła, szlochając. - Brakuje mi ich bardzo.

 - Wiem. Ale  jesteśmy jeszcze my. I uwierz mi, ze oni są przy Tobie zawsze, gdy jest ci ciężko. Czuwają.

 - Często mam ochotę zniknąć, zabić się. Chciałabym móc ich przytulić i przeprosić za wszystko. Bardzo bym chciała spotkać się i zostać juz z nimi na zawsze.

Płakała. Mówiła to, co ciągle w sobie tłumiła: ból i żal oraz myśli samobójcze.

 - kiedyś się z nimi spotkasz, Judi- powiedziała Naomi.- Ale tylko , gdy nadejdzie twój czas. Jezeli to przyspieszysz, nigdy ich nie zobaczysz. Naprawdę.

Przerwała na chwilę, głaskając ja troskliwie po głowie.

 - Nawet Ellen nie chce mnie znać. Uważa , że to moja wina. Nienawidzi mnie. Nienawidzi za to, że jestem!- szepnęła z bólem.

Czarnowłosa chwyciła ją za ramiona i spojrzała jej w twarz.

 - Ty wiesz, że to nie twoja wina. Teraz musisz żyć, słyszysz? Musisz! Pokażesz jej! Pokażesz im wszystkim, bo jesteś naprawdę wartościową i wspaniałą osobą! Może kiedyś to zrozumie, może nie. Ale TY będziesz żyła, spełnisz swoje marzenia, będziesz miała szczęśliwą rodzinę i nie pozwolisz, żeby coś jej się stało, rozumiesz?

Kiwnęła głową, a łzy znowu spłynęły jej po policzkach.

Naomi przytuliła ją mocno.

 - Dziękuję- wyszeptała Jud.

 - Nie dziękuj. Po prostu żyj.

 

***

 

 

               - Mmm.. Ale pachnie- mruknął Jess do Rexa , który stał przy oknie, wpatrując się bezwiednie w zimowy krajobraz. Rozpamiętywał te święta, które spędził z dziadkami. O rodzicach nie chciał myśleć-zbyt bolesne. Oni nie liczyli się z nim, nie interesował ich.

Tylko Paul był dla nich ważny, robił to co chcieli, nie sprzeciwiał się. Zmarł z powodu przedawkowania alkoholu w wieku pięciu lat.

Chłopak wtedy dziewięcioletni utracił brata i matkę, trzy lata później ojca. Wciąż nie mógł sobie wybaczyć tego, że  nie mógł z tym nic zrobić, nie potrafił tego powstrzymać. Mimo, że przez jakiś czas przebywał na oddziale- leczył się z depresji, nie potrafił wymazać z pamięci tamtych wydarzeń.

Poczuł delikatne dłonie, oplatające jego talię i głowę opierającą się na jego ramieniu.

 - Kochany, to juz było, nie zmienisz tego, ale masz wpływ na to co będzie- powiedziała Naomi. Dała mu buziaka w policzek, a on przytulił ją mocno.

 - Kocham Cię, wiesz?- szepnął jej do ucha.

           Usiedli do stołu, gdy Judith ułozyła na stole ostatnie potrawy. Odgarnęła proste włosy opadające jej na oczy.

 - Chyba możemy juz zacząć- powiedziała niepewnie.

Miała na sobie czarną tunikę z rękawem 3/4, odsłaniającą ramiona i przewiązaną srebrnym paskiem oraz czarne spodnie- rurki.

         Złożyli sobie życzenia. Jesse długo trzymał w objęciach szlochającą brunetkę.

 - Damy radę. Wiesz, że cię bardzo kocham- powiedział , ocierając jej łzy.

Kiwnęła głową i pocałowała go w policzek.

 - Dziękuję- szepnęła.

 - Ok, to co, może zaczniemy juz jeść, bo będziemy musieli znowu to odgrzewać- powiedziała Naomi, uśmiechając się lekko.

Z każdą chwilą nastrój stawał się coraz weselszy, tym bardziej przy rozpakowywaniu prezentów.

 - To kto najpierw?

 - Jak to kto? Wszyscy!

Judith rozpakowała najpierw prezent od Naomi, którym był pachnący maliną zestaw do pielęgnacji ciała; od Rexa dostała książkę " Przerwana lekcja muzyki", o której marzyła od tak dawna, a nie mogła jej juz nigdzie znaleźć; dlatego też wyściskała go , dziękując raz po raz.

Zac zostawił dla niej pełno jej ulubionych słodyczy oraz plytę zespołu Simple Plan, który bardzo lubiła. Marc obdarzył ją filmem dvd " Step up" oraz cudownie pachnącym perfum.

 - Jej Judith, ta tunika jest cudowna!- zawołała Naomi, trzymając w reku ciemnofioletową tunikę z krótkim rękawem i srebrnym paseczkiem pasującym do napisu.

Uścisnęła ją mocno.

 - Ciekawe dla kogo ten prezent- zastanowił się Rex spoglądając na ok półmetrową paczkę.

 - Hej Jud, to dla ciebie jest!- zawołała Naomi, przyklękając obok pakunku.

Z ogromna ciekawością zaczęła rozpakowywać prezent z pomocą pozostałych.

W środku był jasnobrązowy, mięciutki miś, na którego widok łzy wzruszenia zaszkliły się nie tylko w oczach brunetki, ale i Naomi.

 - Zobacz, tu jest jeszcze coś!

Sięgnęła po błyszczące , granatowe pudełko, które było przyczepione pod czerwoną kokardką. Drżącymi rękoma otworzyła je i jej oczom ukazał się srebrny łańcuszek z przywieszką w kształcie błyszczącej cyrkonią łezki.

Ze wzruszenia po jej policzkach popłynęły łzy. Podobną przywieszkę dostała na 14 urodziny od ojca. Niestety , niedługo po ty zgubiła ją na basenie. Pamiętała jak bała się przyznać, jak płakała., ale on  wcale się nie złościł, wręcz kupił nową , tym razem w kształcie słoneczka.

 - Od kogo to?- zastanawiała się , patrząc po kolei po twarzach reszty, bowiem nie znalazła żadnej karteczki.
Jej wzrok zatrzymał się na Jesse'm, który uśmiechnął się i mrugnął do niej.
Rzuciła mu się na szyję, szlochając z radości.
 - Podoba ci się?- zapytał.

 - Bardzo! Dziękuję!- zawołała i pocałowała go.

Naomi i Rex wymienili zadowolone spojrzenia.

 

 

***

 

              Późnym popołudniem wybrali się wszyscy na spacer. Mieli takie swoje miejsce, niedaleko. Była to niewielka polanka, ukryta za kilkoma rzędami świerków.

Usiedli na powalonej kłodzie i wsłuchiwali się w ciszę zimowego wieczoru. Śnieg iskrzył się pod wpływem blasku księżyca.

 - Naomi, czemu nie chciałaś jechać do swoich rodziców na święta?- zapytała nagle Jud, przypominając sobie przerwaną rozmowę sprzed kilku dni.

Dziewczyna upiła łyk gorącej herbaty z cytryną, którą przynieśli ze sobą w termosie.

Nie widzieli tej walki, jaką w tej chwili toczyła sama ze sobą: powiedzieć prawdę?

 - Ponieważ moja matka jest w Kanadzie od kilku ładnych lat, a ojciec przed dwoma laty wrócił do rodzinnych Włoch, a z ojczymem nie utrzymuję kontaktu- powiedziała.- A poza tym, chciałam te święta spędzić z wami- uśmiechnęła się.

Nastała cisza. Pierwszy raz słyszeli o tym i byli szczerze zaskoczeni.

 - To kim była ta kobieta, u której mieszkałaś w Aylesbury?- zapytała Judith.

 - Wynajmowałam u niej pokój- odparła.

 - Naomi, czemu nigdy nam nie powiedziałaś?- zapytał Jess, ale nie usłyszawszy odpowiedzi, zwrócił się do Rexa- Ty o tym wiedziałeś?

Kiwnął twierdząco głową.

 - Naomi, opowiesz nam?- poprosiła cicho Judi, patrząc na nią.

Wzięła głęboki oddech. Emocje tłumionych w sobie wspomnień szarpały nią, kiedy myślała od czego zacząć.

 - Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 10 lat. Po prostu od początku się nie dogadywali.- zrobiła przerwę.- Moja mama jeszcze w czasie małżeństwa miała innych facetów. Chyba przez to ojciec wpadł w nałóg pijaństwa.

Zamieszkałam z mamą i ojczymem, z którym się zupełnie nie dogadywałam. Mama uciekła do Kanady, bo nie wytrzymywała psychicznie awantur ojczyma. Teraz ma tam rodzinę i pewną stabilizację,a ja fantastycznego braciszka- uśmiechnęła się na koniec.

 - Ile miałaś lat, gdy Twoja mama wyjechała?- zapytał Jesse.

 - 15.

 - To z kim mieszkałaś?!

 - Chwilę z ojczymem, a później już sama.

Miała nadzieję, że to juz wszystkie pytania, gdy padło ostrożnie to zdanie:

 - Co to znaczy, że nie dogadywałaś się z ojczymem?

Wspomnienia zaczęły przytłaczać ją.

 - Echhh... wyzywał się na mnie psychicznie i tyle.

Tyle.

 - Naomi, te blizny na rękach i nogach to przez to? Przez okaleczanie się?- zapytał Rex.

Kiwnęła tylko głową.

 - Miałam depresję -powiedziała w końcu-Narkotyki, lekomania, próby samobójcze.Ale wygrałam z tym. Z pomocą wspaniałych ludzi wygrałam.

Uścisnęli ją mocno, ale nie mogli do siebie dopuścić, że tak mało o niej wiedzieli. Zawsze uśmiechnięta i pomocna, zawsze można było na nią liczyć.
Nigdy nie przyszło im do głowy, że tyle przeszła. 

 

33.

"Dziwne wypadki"

 

       Wracali w ciszy. Wciąż było dla nich zaskoczeniem to co usłyszeli.

Śnieg chrzęścił pod ich stopami.

Zbyt zamyśleni by coś dostrzec.

Zbyt zamyśleni by coś usłyszeć.

Z tego zamyślenia  wyrwał ich wreszcie dźwięk telefonu Judith.

 - Słucham? Halo? ... Halo?

Wyłączyła się.

 - Kto dzwonił?- zapytał Rex.

 - Nie wiem- wzruszyła ramionami.- Nikt się nie odzywał- odrzekła.- Poza tym numer zastrzeżony...

 - Naomi!- zawołał Jesse.

Reszta odwróciła się zdziwiona. Blondyn odciągnął dziewczynę w ostatniej chwili sprzed maski nadjeżdżającego z nadmierną szybkością samochodu.

 - Co za idiota!- zdenerwował się Rex.- I jeszcze bez świateł! Naomi, wszystko ok?

Czarnowłosa stała , jakby nasłuchując jakiś odgłosów.

Powoli spojrzała na Jud.

 - To nie przypadek- powiedziała.- To do cholery nie jest przypadek!

Jess rozejrzał się.

 - Ok, idziemy tędy.

I poprowadził ich wąską dróżką, która znikała za rogiem jakiegoś budynku.

 

 

        Gdy tylko znaleźli się w domu , zaparzyli sobie herbatę z sokiem malinowym i zaczęli się zastanawiać co dalej.

 - Nie pozostaje nic innego, jak tylko uważać na siebie- powiedział wreszcie Jesse.

 - Dokładnie!- potwierdził Rex.- Nie ma co się martwić na zapas!

I w sumie było w tym trochę prawdy.

 - Wybieracie się gdzieś jutro?- zapytał Jess uprzednio upijając łyk herbaty.

 - Być może Edynburg.-powiedział Rex - Rozumiem, że Wy też macie jakies plany na drugi dzien swiąt.

Jesse mrugnął porozumiewawczo.

 

 

***

 

        Kolejny poranek pokazał, ze noc znowu obdarzył jakąś część Szkocji czapą śniegu. Cichym krokiem Jesse wszedł do pokoju Jud. Spojrzał na nią jak śpi, by napawać się tym widokiem, aż stwierdził, że najwyższy czas pobudki.- mimo , że była ósma rano i dzień wolny od pracy.

 - Judith, Słońce, wstawaj- powiedział delikatnym tonem, lekko nią potrząsając.

Przeciągnęła się troszkę i uchyliła oko.

 - Co jest?- zapytała zaspana.

 - Nic, zapraszam panią na śniadanie i małą wycieczkę- powiedział, uśmiechając się tak, jak ona lubiła.

 - Wycieczka?- zdziwiła się.

 - Aha. Ubierz się ciepło, o poł do dziesiątej mamy pociąg- dodał.

 - Tak jest szefie!- odpowiedziała, siadając na łóżku, w krótkich szarych spodenkach i bluzce z krótkim rękawem.

Przez chwilę zastanawiał się , czy ponowić próbę, która najczęściej kończyła się kompletną klapą.

Dziewczyna nachyliła się i pocałowała go, po czym czmychnęła do łazienki.

Jess zaskoczony, ale i zadowolony, zszedł do kuchni, gdzie śniadanie przygotowane przez niego , było juz do połowy zjedzone przez Rexa i Naomi.

 - Ej! -zawołał Jess.

 - Co?

 - No śniadanie!

 - Co z nim?- zapytał Rex przerażony połkniętym kęsem, ze mogło tam być coś niezjadliwego.

 - Oj, Rex, przestań- ofuknęła go Naomi- to chyba było śniadanie dla Judith!

 - Black, ciesz się, że ktoś za ciebie może myśleć- mruknął Jess.

 - Ok, pomogę Ci to przygotować z powrotem- powiedziała Naomi.

 - Dzięki!

W tempie ekspresowym wszystko było sporządzone jak wcześniej.

 

 

***

 

      Wysiedli na stacji  Dunbar , która, mimo, że znajdowała się w małej miejscowości, prezentowała się świetnie.

 - Jesse, co my tu robimy?- zapytała niepewnie, nie wiedząc, gdzie się znajduje.- Gdzie jesteśmy? Pomijając to, ze bardzo ładna okolica.- pytała gdy szli.

 - Zobaczysz Skarbie- odrzekł.

      Powoli schodząc w dół wydm, wyszli zza zakrętu. Ich oczom ukazała się nieco przyprószona plaża morze - które pod wpływem bryzy, wyrzucało z siebie białe bałwany wody.

Cisza przerywana  szumem fal  i od czasu  do czasu krzykiem morskich ptaków.

Blondyn objął zdumioną dziewczynę w pasie i oparłszy brodę na jej ramieniu, szepnął:

 - I co o tym myślisz?

Przez chwilę wydawało się, jakby nie dosłyszała, zamyślona, skupiona na sobie...

 - Tu jest pięknie!- odszepnęła.- Cudowne miejsce.- i wzięła kilka głębszych oddechów.

Przeszli kawałek i usiedli na większym głazie. Jesse nalał do dwu kubków gorącej herbaty z termosu.

 - Trzymaj- powiedział, podając jej ciepły płyn.

Kiwnęła głową nadal wpatrzona w odległy horyzont.

Myślała nad całą przeszłością; strata, ciągle ucieczki, a teraz osoba, na której jej zależy. Czy warto to znowu marnować?

Oparła głowę o jego ramię.

 - Co tam malutka?- zapytał.

 - Dziękuję - pocałowała go.

 - Czy mogę to uznać za odpowiedź na dawno temu zadane pytanie?- w jego oczach zabłysły iskierki nadziei.

Kiwnęła głową.

Przytulił ją mocno.

 - Kocham cię słonko, wiesz?

 - I wzajemnie- odpowiedziała, wtulając się mocniej w jego ramiona.

 

 

***

 

 

       Zbliżała się dziewiętnasta. Styczniowy woeczór była mieszanką  zimy i jesieni- chociaż wiatr nie wiał już tak mocno jak poprzedniego dnia.

 - Judith, tylko uważaj na siebie. Słyszałaś o tych opryszkach, a oni są do wszystkiego zdolni- powiedziała Kamila, zaniepokojona o swoich pracowników.

 - Spokojnie, poradzę sobie- powiedziała uspokajająco, zawiązując szal.- Do jutra!

 - Cześć!

 

Zaraz po wyjściu zadzwonił telefon.

 

 - Słucham?

 - Zaraz masz bus. Do 15 minut masz być obok parku na Old road. Inaczej blondas zniknie , jak Twoi rodzice.

Zanim te słowa dotarły do świadomości Jud, połączenie zostało przerwane.

Dziewczyna nie wiedziała co robić. Starała się zapanować nad ogarniającą ją paniką.

 

Stanęła na przystanku oczekując tym razem na inny autobus niż zazwyczaj.

Drżącymi rękoma wykręciła numer do Jesse'go.

 - Jess, halo Jess? Gdzie jesteś? Proszę nie wychodź nigdzie, oni cię zabiją!

Połączenie zostało przerwane.

34.

 " Ostateczne starcie"

 

     Z powodu remontów, które powodowały objazdy, czas przejazdu  autobusem trwał dłużej niż zazwyczaj. Była pewna , że oni dobrze to przemyśleli , że się spóźni; mimo wszystko liczyła na jakąś ulgę.

Wysłała sms-a do Naomi i Emeline o obecnej sytuacji i wysiadła na wskazanej stacji.

Ciemność osłaniała większą część parku. Niepewnie usiadła na murku, który otaczał to miejsce.

Rozejrzała się trochę ze strachem, ale i czuła w sobie taką złość, którą chciałaby na nich wyładować.

 - Widzisz to auto?- rozległ się syk za nią - widzisz to szkło?

Samochód stał niedaleko drzewa , wokół , w świetle lampy odbijało się szkło i ciemne plamy...

Poczuła dziwny skurcz w żołądku.

 - Tak samo mogła skończyć Naomi Grand.

 - Ale nie skończyła i nie skończy!- warknęła.- I jemu też się nic nie stało, na pewno!

 - Tego nie wiesz. Może , gdybyś nie dzwoniła do Watsona , to jego by to nie spotkało- powiedział , podchodząc coraz bliżej niej.

Powoli wszystkie brakujące elementy układanki zostały dopasowane.

 - Co z tego  macie? Co osiągniecie tym faktem , ze kogoś zranicie, zabijecie?!- nie wytrzymała napięcia.

 - Chociażby oglądanie takich scen jak ta- powiedziała szyderczo Tracy.

 - Idiotka! Aż się dziwię, ze jeszcze żyjesz. Chociaż Lynn była mądrzejsza, w przeciwieństwie do Ciebie!

...

Tracy uderzyła ją  twarz, co było dopiero początkiem zemsty. Kopniaki otrzymywała wszędzie, a im bardziej starała się bronić, tym ciosy były boleśniejsze. Morris przyklęknął przy niej , odsłaniając powoli jej brzuch i resztę ciała.

 - Zostaw mnie! Jeszcze Wam mało?- wykrzyknęła ze złością.

 - Nie, to Ty nie masz dość- uśmiechnął się ironicznie i uderzył ją w brzuch , doprowadzając do tego , ze po raz kolejny straciła oddech.

Tym razem agresywniej podszedł do zrywania z niej ubrań. Mimo, ze była tak obita, nadal się szarpała utrudniając mu dojście do celu.

 - Uspokój się mała, to wszystko pójdzie bezboleśnie- zadrwił mężczyzna. - Trzeba było trzymać się z nami i wykonywać polecenia, a wszystko skończyłoby się prawie happy end' em- dodał zbliżając swoją twarz do jej twarzy.

Splunęła mu w oczy i przeturlała się dalej, jednak sekundę później otrzymała potężny cios w twarz.

 - Sama tego chcesz- zawołał a w jego oczach widziała gniew.

Przerażona czekała.

 - Myślisz, ze jestem taki okrutny, zlecając zabicie kogoś? To wcale nie jest przyjemne ...

 - Więc po co to robisz?- zdziwiła się.

 - Żeby się zemścić, za to , co mnie spotkało! Zemścić się!- zawołał tonem szaleńca i odwrócił się.

Judith podniosła się chcąc uciec, ale ten to dobrze przewidział.

Kopnął ją silnie i gdyby ktoś z tyłu nie zawołał, być może nie przerwałby tej czynności.

 - Ej, Morris!

Czarnowłosy został powalony na ziemię przez dwóch policjantów,  wciąż nie dawał za wygraną, puki nie otrzymał ciosu między łopatki.

Judith zajęli sie pracownicy pogotowia, którzy zjawili się w niedługim czasie. Otulili ją kocem i zabrali do szpitala, mimo jej zapewnień, ze nic takiego  jej sie nie stało.

 

 

 

***

 

 

      Weszła cicho do pokoju blondyna, który leżał z jedną ręką w gipsie, drugą podłączoną do kroplówki i sińcem koło oka.

 - Jak się czujesz skarbie?- zapytała siadając na brzegu łóżka.

 - Dobrze, jutro wychodzę. Ale jak z Tobą?- zapytał dotykając jej policzka.- Boże, jak Ty wyglądasz!- przeraził się jej siną twarzą.- To oni ...?

 - Rozmawiałeś z Naomi i Rexem?

Kiwnął głową.

 - Jestem wściekły, że nie mogłem Cię jakoś powstrzymać, no ale tak to jest jak się przechodzi przez ulicę i nie patrzy co się dzieje.

 - Głupek!- zawołała.- Nawet nie wiesz jak mnie przestraszyłeś!

- Przepraszam słonko.

 - Przestań.- odwróciła głowę.

 - Przepraszam, Pani powinno juz tu dawno nie być- odezwała się pielęgniarka, która zajrzała do sali Jesse'go.- Poza tym pani też powinna wypocząć! 

 - Już idę, siostro!- zawołała Jud.

 - Ma pani trzy minuty.

 - Dziękuję.

 - Ok. Lecę. Trzymaj się !

 - Ty tez Judi. Proszę cię, nie bądź sama dzisiaj, bo dalej jesteś roztrzęsiona.

 - Dostałam uspokajacze, także dam radę. Jakoś ...

Pocałował ją.

 - Mam nadzieję. Do jutra!

 - Do zobaczenia.

 

***

 

 

    Następnego dnia , po wyjściu Jesse'go ze szpitala, udali się na komendę policji, gdzie mieli opowiedzieć całą historię.

Po zapewnieniach, ze sprawa jak najszybciej będzie załatwiana, zostało im czekać na wezwanie do sądu. Morris i jego kompani zostali zamknięci w areszcie.

 

***

 

       W przeddzień wyjazdu Marca wybrali się w piątkę na miejsce, w którym spędzili wieczór bożonarodzeniowy. Siedzieli tak dłuższy czas w ciszy, puszczając kaczki na wodzie.

 - Przepraszam, ze Was w to wszystko wplątałam- odezwała sie Judith.

Ostatnio stała się bardziej milcząca i jakby zamknięta w sobie. Bali się, ze ten smutek, który gości w jej oczach od dawna już ich nie opuści.

 - To był nasz wybór.- Powiedział Rex.

 - I nadal będziemy przy Tobie, bo tak chcemy, no chyba, ze powiesz nam : "spadajcie"- dodała Naomi, ściskając jej dłoń.

 - Dziękuję- powiedziała cicho i wpatrzyła się w przeciwległy brzeg.

 - I proszę, nie myśl w ten sposób o tym. Nie wiń się.- poprosił Marc.

Jesse przytulił ją mocno.

 - Dziękuję wam...

Ogromna wdzięczność dla tych- jeszcze niedawno całkiem obcych osób, wypełniała ją , a w oczach zaszkliły się łzy.

35.

„Bo kiedyś musi wyjrzeć słońce”

Zimny wiatr dmuchał poza murami domu. Naomi i Rex wyprowadzili się kilka ulic dalej do babci dziewczyny, decydując się na studia farmaceutyczne i fizjoterapeutyczne w stolicy Szkocji.

Marc wyjechał do Liverpoolu by zamieszkać z rodziną i wrócić na studia prawnicze, które przerwał ze względu na karierę muzyczną.

Rozmowę z Zac'kiem, Judith i Jess'em na temat dalszego mieszkania w Duddingston, Matthew postanowił rozpocząć na początku lutego. Z racji tego, ze brakowało mu funduszy na rozpoczęcie nowego projektu, musiał sprzedać dom- niegdyś należący do zespołu Error.
Zasiedli w salonie przy gorącej herbacie; Matth odetchnął ciężko kilka razy i zaczął:

- Przykro mi to mówić, ale niestety musicie się stąd wyprowadzić- powiedział , nie owijając w bawełnę.- Naprawdę nie chciałem Was wyrzucać, ale biznes do tego zmusza.
- Matth, przecież to nie pierwszy raz jak Twój zespół musi opuścić jakieś miejsce - powiedział Jess uśmiechając się. - My to rozumiemy i rozmawialiśmy już na ten temat między sobą.
- Ale z Wami najwięcej przeżyłem- odrzekł.- Jeżeli potrzebujecie pomocy, to nie bójcie się o nią prosić, na pewną ją otrzymacie!
- Dzięki bardzo- odparł Zac.- Ale ja spadam do Anglii , tam mam lokum i studia.
- Ty ?! Studia? - zdziwił się Matthew.
- No a jak. Dziennikarstwo, więc nie zdziwcie się , jak pewnego pięknego dnia usłyszycie mnie w radio- powiedział ze śmiechem.
- Gratulacje! - zawołał z uznaniem Matth. - No ale co z wami?- zwrócił się do Jesse'go i Judith.
- My w najbliższym czasie też się przeprowadzamy do jednej z dzielnic Edynburgu. Jud zda maturę, a później idziemy na wybrane studia. No i kontynuacja psychologiczna.
- Skąd taki pomysł?- zdziwił się Matth, po raz kolejny podczas tej rozmowy.
- Propozycja moich rodziców, żebyśmy zamieszkali u nich. Mają jedno piętro wyposażone, które zwykle wynajmowali. I teraz będzie dla nas.
- No to super! - powiedział nie kryjąc ulgi.- Bałem się , że kogoś będę musiał wysłać pod most.
- Spokojnie, damy radę.



***

Niecałe pół roku później, w towarzystwie Jesse' go, Judith przyjechała na uczelnię sprawdzić wyniki matury, które miały zadecydować o jej losie. Z duszą na ramieniu weszła do gabinetu wychowawcy po odbiór tak bardzo cennej koperty.

- Pani Wright- powiedziała z groźną miną, że brunetka przeraziła się, że coś poszło nie tak;- myślę, że będzie mogła Pani zająć się grafiką.

Całe napięcie spłynęło z niej, ustępując miejscu euforii.

- Dziękuję bardzo!- powiedziała Jud, szeptają sobie w duchu: „ jest OK.!”
- Powodzenia Judith- uścisnęła ją.- Trzymaj się!
- Dziękuję! - powiedziała.- Do widzenia!

I brunetka wybiegła z pokoju niemal w podskokach.

Kolejną wspaniałą uczennicę mogła wysłać na dalsze uczelnie, wiedząc, że się co do niej nie myliła.

- Zdałaś? - uśmiechnął się szeroko, opierając się o maskę samochodu, do którego prawko zdał parę miesięcy temu.

- Czekaj- i zajęła się odczytywaniem.

J. angielski - A

Biologia - A

Matematyka - B

Technika - A

Wiedza o kulturze - A

Bez słowa rzuciła mu się Jesse' mu na szyję.
- Zdałam wszystko super! - zawołała, a radość rozpierała ją ogromnie.

Teraz tylko zostało czekać na decyzję co do studiów i tak jak Jess zdać prawo jazdy.

- Mówiłem Ci, że się uda! - powiedział ściskając ją.
- Dziękuję!
- Wskakuj, jedziemy- dodał całując ją uprzednio.
- Gdzie?
- W nasze Miejsce - uśmiechnął się.

***

Losy bohaterów potoczyły się różnie- mniej bądź bardziej pozytywnie, ale już bez problemów z jakimkolwiek gangiem.
Zac zmienił fryzurę z dredów na Emo, a Judith przefarbowała włosy na ciemną czerwień.

Często korespondowali ze sobą, rzadziej mieli możliwość spotkać się i pogadać, ale często wracał temat wskrzeszenia zespołu. Mimo wszystko, ten plan jak na razie nie wchodził w grę.
A co będzie po zakończeniu studiów? Nie wiadomo.

THE END

Studia, na które wybrali się bohaterowie:

Judith Wright - dekoracja wnętrz, artysta grafik

Jesse Watson - Informatyka
Marc Harper - Prawo

Naomi Grand - Farmaceuta

Rex Black - Fizjoterapia

Zac Lawson - Dziennikarstwo

Kilka słów od autorki :

Być może wygląda to, jakby każda z osób, która ma za sobą ciężkie przeżycia, wyszła na prostą. Często tak jest. I wiecie co? Pisząc to teraz jeszcze nie wygrzebałam się z depresji, ale mam zamiar i bardzo bym chciała dążyć do swoich celów, tak jak moi bohaterzy. Czy starczy mi sił? Zobaczymy.
Chciałabym podziękować i życzyć dużo wiary i słonecznych dni Wam, moi czytelnicy oraz osobom, które poznałam na oddziale i które wciąż mnie wspierają!
Dziękuję.

Opowiadanie rozpoczęte w czerwcu 2007r.
Zakończono: 8 października 2008r.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI (2)
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI
HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI
historia pewnej miłości
Historia pewnej przywry
Historia pewnej Wigilii montaż
45 minut prawie cała historia pewnej lekcji
Historia pewnej dziewczyny Zarr Sara
Aimee Carson Historia pewnej namiętności
1074 DUO Carson Aimee Historia pewnej namiętności
Historia pewnej znajomości Czerwone Gitary
HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI
Historia pewnej znajomości Shaza

więcej podobnych podstron