CUDOWNY PIELGRZYMKOWY SZLAK
- Na pewno wytrzymasz? - dopytywała się babcia, patrząc z troską na ukochanego wnusia.
- Tyle pokonaliśmy razem górskich szlaków, że i z tym, pielgrzymkowym, damy sobie radę - uspokajał ją tato.
- Ale tam wstaje się o piątej rano - uświadomiła swoim domowym śpiochom mama.
- Nie szkodzi - stwierdził mężnie Maciek. - Tata mówi, że jak intencje są poważne, to wszystko da się wytrzymać.
- A jakie to intencje? - zainteresowała się babcia.
- Pierwsza - o szczęśliwe narodzenie się Skrzacika. Druga - za dar Pierwszej Komunii świętej. Trzecia - za duszę dziadzia. Czwarta - o miłość w rodzinie.
- W takim razie idźcie - szepnęła mama - ale… i tu posypały się troskliwe rady, prośby i napomnienia, z których większość przyszli pielgrzymi beztrosko puszczali mimo uszu.
Maciek nigdy nie zapomni dnia, w którym ogromnym, rozmodlonym i rozśpiewanym tłumem wyruszyli z wawelskiego wzgórza. Mama z babcią i z Basią odprowadziły ich aż do granic miasta.
- Zapamiętaj synu nasz znak - przypominał tato. - Jeden, jedyny czarno-biały i prosty jak dominikański habit. Dziesięć lat temu szliśmy za tym znakiem razem z mamą, modląc się gorąco o Boże błogosławieństwo. Po powrocie z Częstochowy braliśmy przecież ślub.
- To tak jak planują teraz Gosia i Jurek - ucieszył się Maciek.
Tato zadumał się. Dłuższą chwilę szli w milczeniu. Z głośników płynęły słowa modlitwy. Maćka dobrze już zabolały nogi, gdy ogłoszono postój.
- Jasiu, to ty? - usłyszeli nagle.
- Zbychu! - ucieszył się tato na widok przyjaciela jadącego na wózku inwalidzkim. Wspomnieniom nie było końca. Okazało się, że tato i wujek Zbyszek poznali się w duszpasterstwie niepełnosprawnych, gdzie tato, jak to określił wujek, był "fizycznym", czyli użyczał siły swych mięśni tym, którzy tego potrzebowali.
Prawdę mówiąc, szczególnie wdzięczny Bogu za to spotkanie był Maciek, którego w chwilach słabości wujek brał na kolana, a tato pchał całe towarzystwo, śmiejąc się, że woli to, niż dźwiganie swego pierworodnego na barana.
- Mam teraz 572 braci i 643 siostry - cieszył się Maciek. Niezmiernie podobało mu się takie pielgrzymkowe zwracanie się do dorosłych.
Pięć dni, wypełnionych marszem, modlitwą śpiewem i serdecznymi rozmowami przeminęło jak sen.
Gdy wreszcie znaleźli się w kaplicy i spojrzała na nich swoim mądrym, spokojnym wzrokiem sama Matka Boska w swej cudownej ikonie Maciek poczuł, że chce mu się równocześnie płakać i śmiać się z radości. Doszedł, naprawdę doszedł!
- To za Skrzacika - powtarzał sobie cicho, za Komunię, za dziadzia, za Gosię i Jurka…
Tato klęczał obok i także patrzył w twarz Jasnogórskiej Pani. Pod starą jabłonią, w ogrodzie babci Marysi siedziała mama.
- Już chyba doszli - mówiła do babci. - Tak bardzo chciałabym być tam z nimi.
- I za mamę - dodał w myśli Maciek, wycierając nos w wielką tatową chustkę.
Ewa Stadtmuller
„Przypalona szarlotka”, Wyd. „M” Kraków
PROMYK JUTRZENKI 8-9/2002 s. 4