Jan A. Fręś KAROL WOJTYŁA OPOWIEŚĆ O ŚWIĘTOŚCI
Książka Karol Wojtyła - Opowieść o świętości, przedstawia obok faktów z niezwykłego życia Papieża-Polaka, także problemy współczesnego Kościoła katolickiego. Jan A. Fręś starał się w niej zachować równowagę pomiędzy popularną opowieścią biograficzną oraz zagadnieniami z dziedziny filozofii, teologii i nauki społecznej. Książka ta - jak pisze jej Autor - adresowana jest do szerokiego kręgu odbiorców, także tych, którzy nie czytają literatury religijnej, a być może nawet są daleko od bieżących spraw kościoła. Postać i znaczenie Papieża Jana Pawła II wykracza wszak znacznie poza ramy określone funkcją Najwyższego Kapłana. Jest on powszechnie postrzegany jako jedna z najwybitniejszych postaci tego stulecia, sumienie naszej współczesności - bez względu na wyznanie ludzi, dla których jest autorytetem". Opowieść o Ojcu Świętym - wbrew temu, co mógłby sugerować jej tytuł - nie ma charakteru biograficznego. Świętość rozumiana jest tu szerzej, odnosi się nie tylko do postaci samego Karola Wojtyły, lecz także do życia ludzkiego w ogóle, do wiary, pracy, miłości. Wartość prezentowanej publikacji podnoszą niewątpliwie liczne cytaty Papieża i jego biografów oraz wspaniałe zdjęcia Adama Bujaka. Jest wiele uśmiechów na ludzkich twarzach a każdy inny niepowtarzalny odbija cząstkę serca nawet w ciemności Choćby wszystkie miejsca zmieniły się w czarne rzeki to on wyjrzy z kącików oczu i w deszczu i w słońcu aby dać świadectwo prawdy Drzewa Życia Ujrzałam dziś ze szklanego ekranu Twój uśmiech który słałeś znad ołtarza jak piórko wesołego cherubina czekającym ludziom Anna Wernerowa WSTĘP Skąd wiesz, że na wadze świata przeważa człowiek? Kiedy wydawnictwo Videograf zwróciło się do mnie z propozycją napisania opowieści o życiu i dokonaniach Papieża Jana Pawła II, już po wstępnej kwerendzie bibliotecznej uświadomiłem sobie, jak trudne to zadanie i jak rozliczne pułapki czekają na tej drodze. Z wydawnictw poświęconych polskiemu Papieżowi, a także z jego własnych pism można dziś stworzyć wcale nie najmniejszą bibliotekę. Łatwo jednak zauważyć, że przeważają poważne naukowe opracowania, zwłaszcza papieskiego nauczania społecznego oraz pozycje dokumentacyjne, materiałowe. Oba te gatunki pisarstwa wywodzą się głównie z kręgów naukowych Kościoła i w dużej mierze do tychże kręgów są adresowane. Istnieje także znaczna liczba opracowań popularnych, których autorzy (jak choćby ksiądz Mieczysław Maliński), pragną zainteresować czytelnika głównie wydarzeniami z życia Papieża, mniejszą wagę przykładając do jego dorobku intelektualnego, w tak istotny sposób wpływającego na przemiany współczesnego Kościoła. Jest także monografia Tada Szulca, jak wiele dzieł tego rodzaju bardzo obszerna, ukazująca poza głównym wątkiem rozległe horyzonty zagadnień społecznych, a jeszcze bardziej może politycznych naszego świata. Pisząc tę książkę starałem się zachować równowagę między typową popularną opowieścią biograficzną zagadnieniami z dziedziny filozofii, teologii i nauki społecznej. Próba popularnego ich przedstawienia zmusza jednak do dokonywania skrótów i uproszczeń, które rażą specjalistów, lecz wielu czytelnikom pozwolą na zyskanie ogólnej orientacji w tej niełatwej problematyce. Moja opowieść adresowana jest do szerokiego grona odbiorców; także tych, którzy nie czytują literatury religijnej, a być może nawet są daleko od bieżących spraw Kościoła. Postać i znaczenie Papieża Jana Pawła II wykracza wszak znacznie poza ramy określone funkcją Najwyższego Kapłana. Jest on powszechnie postrzegany jako jedna z najwybitniejszych osobistości tego stulecia, "sumienie" naszej współczesności - bez względu na wyznanie ludzi, dla których jest autorytetem. Miał tę świadomość Vittorio Messori, autor znakomitego wywiadu-rzeki z Janem Pawłem II Przekroczyć próg nadziei: Tylko katolicy widzą w nim "Wikariusza Chrystusa", ale jego świadectwo o prawdzie i jego posługa miłości docierają dziś, jak zawsze w przeszłości, do każdego człowieka, czego dowodem jest niekwestionowany prestiż, jaki Stolica Apostolska zdobyła sobie w społeczności międzynarodowej. Istotna trudność, na jaką natrafia każdy niemal autor książki o treściach związanych z życiem religijnym, leży na płaszczyźnie języka. Autorzy wywodzący się z kręgów duchowieństwa, w naturalny sposób posługują się nie tylko jego terminologią czy frazeologią, lecz także charakterystyczną religijną stylistyką. Problem w tym, iż taki sposób mówienia o wierze rzadko daje się z sukcesem przenieść na płaszczyznę opowieści biograficznej, a jeszcze rzadziej - na język zagadnień społeczno-politycznych, mających wpływ na działalność Papieża. Jako autor wcześniejszych książek o teatrze czy biograficznych opowieści o "mieszkańcach masowej wyobraźni" naszych czasów, stanąłem zatem przed trudnością, o jakiej mówi rzecznik Episkopatu Polski, ks. Adam Schulz: Należy też zrozumieć, że trudno jest mówić o Kościele prostym, zrozumiałym językiem, ponieważ Kościół jest nie tylko rzeczywistością ziemską, ale i duchową. Stąd też czasami bardzo trudno jest opisać pewne rzeczy słowami; to, co istnieje w Kościele, czyli to, co kryje się pod jego zewnętrzną strukturą, i przekraczać je pięknym językiem czy też ciekawym obrazem. Dlaczego opowieść o świętości? Zapewne wszyscy jesteśmy zgodni, iż Karol Wojtyła jest postacią niezwykłą. Wielu z nas - Polaków (ale przecież nie tylko) chce widzieć w nim znacznie więcej: ideał współczesnego człowieka, niedościgniony wzór duchowej doskonałości, niepodważalny autorytet moralny. Świadczą o tym liczne stawiane mu pomniki, nazywanie jego imieniem ulic, placów, szkół, instytucji itp. Przygotowując się do napisania tej książki uświadomiłem sobie, że słowo "świętość" najpełniej odnosi się nie tylko do osoby Karola Wojtyły na przestrzeni całej jego biografii, lecz przede wszystkim do drogi życia, jaką nam jako kapłan, biskup i Papież zleca. Mówimy wszak "Ojciec Święty", nie zawsze zastanawiając się nad głębszym sensem tych słów. A przecież każda książka o Janie Pawle II staje się w naturalny sposób opowieścią o kandydacie na świętego - jak nazywali go nieraz koledzy gimnazjalni czy uniwersyteccy - ale także opowieścią o świętości wiary Chrystusowej, płynącej poprzez papieskie nauczanie bezpośrednio z Ewangelii, o świętości życia ludzkiego, które ma być świadectwem głębokiego, ufnego przyjęcia Prawdy Objawionej, o świętości pracy, której były robotnik Solvayu poświęcił jeden ze swych poematów i kilka encyklik, wreszcie o świętości uczucia - najpiękniejszego i najbardziej ludzkiego - miłości. Starając się możliwie najwierniej oddać refleksje papieskie, często posługuję się cytatami, które również (z dwoma wyjątkami) stanowią myśl przewodnią kolejnych rozdziałów. Jestem pewien, że można znaleźć obok nich także wiele innych fragmentów pisarstwa Jana Pawła II, być może celniej oddających przedstawiane w opowieści zagadnienia; chciałbym jednak zapewnić Szanownych Czytelników, iż wybierając właśnie te a nie inne cytaty starałem się być jak najdalej od szerzącej się niestety, w różnych publikacjach świadomej manipulacji. Książka ta nie odkrywa w życiu i działalności Karola Wojtyły niczego, co nie byłoby znane innym biografom. Zadaniem, jakie świadomie sobie postawiłem, jest zebranie w całości tego, co już o Papieżu wiadomo. Jeśli więc ta niewielka z założenia opowieść o najwybitniejszym z Polaków pozwoli Czytelnikowi nieco rozszerzyć posiadaną wiedzę o osobie i dokonaniach Głowy Kościoła Powszechnego, ale także o skomplikowanych uwarunkowaniach tych dokonań - cele wydawnictwa i autora zostaną spełnione. Pozostaję także z nadzieją, iż wszystkie niezamierzone usterki i uchybienia potraktowane zostaną z wyrozumiałością. Autor ROZDZIAŁ I "DO KOŚCIOŁA MIAŁ BLISKO" Tyś jest Mesjasz, Syn Boga żywego - Mat. 16, 16 Wyznanie to przyszło do mnie od chrzcielnicy i od ołtarza, z ambony i ze szkoły. Było spowite w całe życie chrześcijańskiej wspólnoty. To wyznanie tworzyło życie, tak jak tworzy życie chrześcijańskie na całym okręgu Ziemi. Przyszło do mnie to Piotrowe wyznanie jako dar wiary Kościoła. Życiu memu nadało ten kierunek, który ma swój początek w Ojcu, aby przez Syna otwierać się w Duchu Świętym na niezgłębioną tajemnicę Boga. Tajemnicy owej uczyły mnie ręce matki, która składając małe dziecięce dłonie do pacierza, pokazywała, jak kreśli się krzyż - znak Chrystusa, który jest Synem Boga żywego. [...] Jakże wdzięczny ci jestem, prastara wadowicka parafio! (Wadowice, 14.08.1991) Takimi właśnie słowami Papież Jan Paweł II określił, z całej głębi swego osobistego życia i doświadczenia, najwcześniejszy okres świadomości: lata dziecięce, spędzone w rodzinnych Wadowicach. Wojtyłowie nie mieszkali tu od pokoleń. Ojciec przyszłego Papieża, Karol, którego ze względu na tożsamość imienia nazwijmy seniorem, po raz pierwszy zobaczył Wadowice w 1900 roku jako świeżo wcielony do armii austriackiej żołnierz 56. Pułku Piechoty, który tam właśnie stacjonował. Ród Wojtyłów, z pokolenia na pokolenie przekazujących sobie rzemiosło krawieckie, wywodzi się z podbeskidzkiej wsi Czaniec. W 1968 roku zmarł w Czańcu, w wieku 90 lat stryj Karola Wojtyły - Franciszek, ostatni przedstawiciel rodu zamieszkały w tej miejscowości. Nabożeństwo pogrzebowe odprawił tam wówczas Karol Wojtyła, już jako kardynał i metropolita Krakowa. Dziadek przyszłego Papieża opuścił rodzinną wieś, przeniósł się do leżącego opodal Lipnika, i tam właśnie 18 lipca 1879 roku urodził się Karol-senior. Z nieznanych bliżej powodów przerwał naukę po III klasie gimnazjalnej i wybrał zawód krawca, lecz po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej zdecydował o pozostaniu w armii. W 1904 roku ożenił się z Emilią Kaczorowską, córką krakowskiego tapicera, pobożną wychowanką przyklasztornej szkoły. W latach 1906-1919 mieszkał z nią w Krakowie, pełniąc służbę kwatermistrzowską w sztabie wojskowym (specjalista od rachunkowości), a potem walcząc na frontach I wojny światowej, za co otrzymał Krzyż Żelazny z Wieńcem. W 1906 roku państwu Wojtyłom urodził się pierworodny syn Edmund, a później córka Olga, która jednak umarła w wieku niemowlęcym w 1914 roku. Kiedy pod koniec 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, Karol-senior wstąpił do Wojska Polskiego, w randze porucznika 12. Pułku Piechoty w Wadowicach. Po raz wtóry zatem Karol-senior, już jako odpowiedzialny mąż i ojciec rodziny, zamieszkał w tym podgórskim miasteczku, około 50 km na południowy zachód od Krakowa, niedługo przed narodzinami drugiego syna. Dom przy ówczesnej ulicy Rynkowej (dziś Kościelna 7) stanowił własność Żyda Chaima Bałamutha, prowadzącego na parterze sklep z wyrobami szklanymi i kryształami. Wojtyłowie zajmowali mieszkanie położone na piętrze, do którego wchodziło się z ganku-balkonu. Dziś odwiedza je wiele wycieczek, ale w niczym nie przypomina już ono domu Wojtyłów. Późniejsi lokatorzy zmienili w nim prawie wszystko. Sąsiadami Wojtyłów była żydowska rodzina Beerów, serdecznie z panem porucznikiem i jego bliskimi zaprzyjaźniona. Trzeba dodać, że siedmiotysięczne wtedy Wadowice były zapyziałym galicyjskim miasteczkiem, choć życie społeczne tej stolicy powiatu charakteryzowało się licznymi inicjatywami przełamywania prowincjonalnych schematów. Miasto bez przemysłu, wyróżniało się poziomem instytucji oświatowych, aktywnością kulturalną (3 biblioteki, 2 teatry amatorskie, grupa "Czartak" rozwijająca w latach międzywojennych działalność literacko-wydawniczą na skalę kraju, skupiona wokół Emila Zegadłowicza mieszkającego w pobliskim Gorzeniu Górnym) i nieznaną na innych terenach harmonią, panującą pomiędzy chrześcijańską większością a Żydami, stanowiącymi niemal jedną trzecią miejscowej społeczności. Poza tą grupą wyznaniową rytm życiu duchowemu w ówczesnych Wadowicach nadawał katolicyzm. Tuż naprzeciwko domu Wojtyłów znajdował się stary kościół parafialny. Inną ważną świątynią miasta był kościół i klasztor karmelitów "na Górce", ponadto działały tu zgromadzenia sióstr albertynek i nazaretanek, a najważniejszym "poza szkołami" ośrodkiem kulturalnym Wadowic był leżący w centrum Dom Katolicki: miejsce uroczystości narodowych, spotkań o charakterze religijnym, a także sala teatralna. Głęboka religijność panowała również w domu rodzinnym Wojtyłów. U wejścia do mieszkania znajdowało się naczynie z wodą święconą odróżniające je od sąsiednich pobożnych domostw żydowskich, gdzie do framugi przyczepione były zwyczajowo małe skrzyneczki z fragmentami Tory. W saloniku ważne miejsce zajmował domowy ołtarzyk i obrazy świętych, a do częstych obyczajów rodzinnych należało wspólne czytanie Pisma Świętego i modlitwa. W takim środowisku 18 maja 1920 roku przyszedł na świat drugi syn Karola i Emilii. Miesiąc później, 20 czerwca, w kościele naprzeciwko kapelan wojskowy ksiądz Franciszek Żak nadał chłopcu imiona Karol Józef. Ojcem chrzestnym był szwagier matki - Józef Kuczmierczyk, matką chrzestną siostra Emilii Wojtyłowej - Maria Wiadrowska. Dziś w księdze metrykalnej wadowickiej parafii obok wpisu o tym wydarzeniu widnieje nietypowy dopisek: Karol Józef Wojtyła... wybrany papieżem 16 października 1978 roku, przybrał imię Jana Pawła II. Wystrój kościoła wraz z chrzcielnicą niewiele się zmienił od tamtych czasów, natomiast dziś obok świątyni znajduje się muzeum, a w nim zbiory i wystawy zmienne, związane z życiem i działalnością Papieża. Wiosną 1998 roku można tam było obejrzeć dorobek Adama Bujaka - osobistego fotografa Jana Pawła II, ukazujący Ojca Świętego w różnych, także bardzo nieoficjalnych chwilach życia. Wielu świadków dzieciństwa Karola Wojtyły, przepytywanych przez biografów i dziennikarzy, podkreśla, że "Loluś" (tak pieszczotliwie nazywano go w domu) ...do kościoła miał blisko. Ten potoczny zwrot, najczęściej kojarzony przez rozmówców z faktycznym sąsiedztwem domu rodzinnego i wadowickiej parafii, może być jednak rozumiany znacznie szerzej; "bliskość" dotyczy tu stałej obecności Boga w rodzinie i sercu dziecka, od najwcześniejszych lat związanego z głęboko przeżywaną religijnością. Mimo różnowierczego sąsiedztwa Kościół i jego oddziaływanie były najbardziej naturalnym otoczeniem małego Karola, źródłem jego istotnych przeżyć i doświadczeń, kształtujących przyszłe zainteresowania. Wychodząc z posesji trafiało się prosto do świątyni, a tam ulubionym miejscem małego Karola była kaplica z obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, przed którym spędzał wiele czasu na gorących, dziecięcych modłach. Prosił o zdrowie dla matki, która często chorowała (właściwie chłopiec nigdy nie widział jej w pełni sił, zapamiętał ją jako cierpiącą, lecz godnie znoszącą swój krzyż), a mimo dręczących ją dolegliwości starała się jak najlepiej prowadzić dom i troskliwie opiekowała się synem; modlił się za ojca, również nie cieszącego się najlepszym zdrowiem - i za starszego o 14 lat brata, który wkrótce opuścił dom rodzinny, wyjeżdżając na studia medyczne do Krakowa. Wkrótce obok domu i kościoła ważnym miejscem kształtowania się postaw "Lolusia" stała się szkoła. We wrześniu 1926 roku rozpoczął naukę w pobliskiej szkole podstawowej, mieszczącej się w byłym gmachu wadowickiego magistratu. Karol był dobrym, a nawet bardzo dobrym uczniem, choć od początku bardziej interesowały go przedmioty humanistyczne niż przyrodnicze. W środowisku szkolnym miał okazję poznać bliżej żydowską część wadowickiej społeczności. Wspólne lekcje w klasie, wspólne odrabianie zadań domowych na przemian w domach żydowskich kolegów i własnym, wreszcie wspólne spędzanie czasu wolnego na łące za kościołem - nauczyły małego Karola szacunku dla różnowierców, tak ważnego w późniejszych działaniach ekumenicznych i ewangelicznych Jana Pawła II. Spokojne dzieciństwo wkrótce jednak przerwała rodzinna katastrofa - śmierć matki. 13 kwietnia 1929 roku Emilia Wojtyłowa zmarła na zapalenie mięśnia sercowego i niewydolność nerek, osierocając Edmunda, wówczas jeszcze studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, i niespełna dziewięcioletniego Karola, trzecioklasistę. Już kilka miesięcy wcześniej Karol-senior przestał pełnić obowiązki zawodowego żołnierza, przechodząc w wieku 49 lat na przedwczesną, skromną emeryturę, aby zająć się żoną i domem. Emilia nie doczekała nawet dnia Pierwszej Komunii św. Karola, choć - jak on sam dziś wspomina w rozmowie z André Frossardem - mając dwóch synów chciała, by jeden został lekarzem, a drugi księdzem. Ten szczególny "testament" matki miał zostać w przyszłości wypełniony, lecz zapewne nie do końca tak, jak sobie wyobrażała. W serdecznej pamięci swego wielkiego syna pozostała jednak na zawsze jako ta, która pierwsza prowadziła go ku Chrystusowi, co Papież zaznaczy w swym wadowickim przemówieniu, od którego rozpoczęliśmy ten rozdział naszej opowieści. Już jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego, Karol Wojtyła poświęcił matce po latach wzruszający wiersz: Nad Twoją białą mogiłą kwitną białe życia kwiaty - o, ileż lat to już było bez Ciebie - przed iluż to laty? Nad Twoją białą mogiłą, od lat tylu już zamkniętą - jakby w górę coś wznosiło - coś, tak jak śmierć, niepojęte. Nad Twoją białą mogiłą, o Matko, zgasłe Kochanie - za całą synowską miłość modlitwa: Daj wieczne odpoczywanie - Po utracie żony Karol-senior z wielką odpowiedzialnością przyjął na siebie nowe obowiązki. Mieszkając tylko z młodszym synem, dbał o jego wszechstronny rozwój umysłowy i fizyczny. Często odbierał Karola po lekcjach ze szkoły, by zjeść razem obiad w pobliskiej stołówce, a potem czuwał nad jego nauką domową i uprawianiem sportu. Jak niemal wszyscy chłopcy w tym wieku, Karol był zapalonym piłkarzem. Najbardziej odpowiadała mu pozycja bramkarza i wkrótce doszedł do takiej wprawy w łapaniu piłki, że nawet konkurencyjna drużyna żydowskich zawodników chętnie zatrudniała go na bramce podczas ważnych rozgrywek. Ulubionym zajęciem obu Karolów były długie spacery po okolicy, a potem także (wspólnie z Edmundem, który spędzał w domu rodzinnym wakacje i ferie) wędrówki górskie. Warto pamiętać, że choć dziś Papież bywa często niezbyt precyzyjnie nazywany góralem, którym faktycznie nie jest, to przecież ród Wojtyłów od pokoleń żył na Podbeskidziu, a Wadowice otoczone są malowniczymi, niezbyt stromymi wzniesieniami. Niedaleko też stąd zarówno w pasma Beskidu Żywieckiego, Sądeckiego, jak i w Gorce. Dlatego od najwcześniejszych lat mały Karol pokochał piesze wędrówki i nigdy ich nie zaprzestał, także jako Papież. Dawały mu one zawsze nie tylko powszechnie podziwianą kondycję fizyczną, lecz także jedyną w swoim rodzaju okazję do kontemplacji piękna świata oraz związanej z nią refleksji religijnej i osobistej. Już wtedy zapewne przekonał się, o ile łatwiej myśli się i mówi o Bogu, siedząc na szczycie, wśród pachnących łąk, skąd jakby bliżej do nieba, a sprawy ludzkie tam w dole stają się dziwnie małe wobec ogromu stworzenia. Wśród celów krótszych spacerów szczególne miejsce w sercu Karola znajdował klasztor karmelitański "na Górce". Po przyjęciu Pierwszej Komunii św. tam właśnie skierował swe kroki, a bracia obdarowali go pamiątkowym szkaplerzem, który - noszony przez całe późniejsze życie - odegrał ważną rolę w kształtowaniu się przyszłych losów młodego Wojtyły. Trzeba tu wspomnieć, że skromna sytuacja materialna, w jakiej rodzina znalazła się po przejściu ojca na emeryturę, nie pozwalała na wakacyjne wyjazdy synów, stąd długie spacery i wyprawy w okoliczne góry były dla Karola jedynymi możliwościami opuszczenia rodzinnego miasteczka. Wkrótce zresztą nadarzyła się okazja do pierwszego dłuższego wyjazdu. Powodem był dyplom lekarski Edmunda, zdobyty w 1930 roku. Ojciec postanowił wtedy uczestniczyć w uroczystości nadania mu tytułu i zabrał Karola do Krakowa, a potem odwiedził z synami Jasną Górę, by podziękować Czarnej Madonnie za szczęśliwe zakończenie edukacji pierworodnego i prosić o łaski na przyszłość. Pobyt w Krakowie, w sercu Akademii, Collegium Maius oraz w częstochowskim sanktuarium wywarły na dziesięcioletnim Karolu ogromne wrażenie. Ta pierwsza w jego życiu wyprawa w dużym stopniu wpłynęła na ukształtowanie się pierwszych pojęć chłopca o skali wartości. Uformowane w prowincjonalnym mieście przekonanie, że życie religijne oraz dążenie do wiedzy są wielkimi i ważnymi zadaniami człowieka, w Krakowie i Częstochowie zyskało wielkie potwierdzenie. Oto stolica polskiej nauki, kultury i historii oraz stolica Matki Boskiej Królowej Polski okazały się miejscami, gdzie przekonanie to można było dzielić z tysiącami innych Polaków. Zgodnie z ówczesną strukturą światową, w 1930 roku Karol rozpoczął drugi okres edukacji; po czwartej klasie szkoły podstawowej przeniósł się do 8-letniego gimnazjum klasycznego w Wadowicach. Szkoła ta właśnie w latach trzydziestych była niewątpliwie najważniejszą placówką dydaktyczną w mieście, choć konkurowały z nią inne szkoły średnie, zwłaszcza gimnazjum ojców karmelitów. Klasyczny profil nauczania z pewnością odpowiadał potrzebom umysłowym Karola: gimnazjum miało humanistyczny profil, obejmujący także naukę języków starożytnych. Z tym większym zapałem młody gimnazjalista kontynuował intensywne kształcenie, nie zaniedbując ani bogatego życia religijnego, ani zajęć sportowych. Zawsze wcześnie wstawał, by już o szóstej służyć do porannej Mszy św. w swoim kościele. Inni ministranci niechętnie stawiali się w świątyni o tak niedogodnej porze, Karolowi zaś zwyczaj ten bardzo odpowiadał. O głębokiej religijności chłopca świadczą także wspomnienia jego szkolnych kolegów, z którymi wspólnie odrabiał lekcje; po opanowaniu zadanego materiału z jednego przedmiotu Karol przerywał zajęcia na chwilę, by pomodlić się w sąsiednim pokoju, po czym z nowymi siłami duchowymi wracał do pracy. Zaprzyjaźnił się wtedy serdecznie z Żydem Jerzym Klugerem, z którym spędzał codziennie wiele godzin w szkole i poza nią, a przyjaźń ta przetrwała wszystkie burze historii i życiowe powikłania osobiste obu przyjaciół. Dość powiedzieć, że Jerzy prawdziwym cudem przetrwał holocaust (jest jednym z dziesięciu Żydów, którym udało się przeżyć spośród blisko 1,5 tysiąca przedwojennych wadowickich wyznawców tej religii), po wojnie zaś osiadł w Rzymie, ożenił się z angielską katoliczką Renee, a po konklawe Karol Wojtyła już jako Jan Paweł II udzielił im pierwszej w czasie swego pontyfikatu audiencji prywatnej, ochrzcił ich córkę, a potem często zapraszał na wspólne posiłki w Pałacu Apostolskim. Spokojny, przepełniony modlitwą i urozmaicony sportem świat Karola Wojtyły znowu zaznaczyła tragedia. 4 grudnia 1932 roku Edmund, etatowy lekarz miejskiego szpitala w Bielsku, zmarł na szkarlatynę, którą zaraził się od pacjenta w czasie epidemii. Cios ten, trzy i pół roku po śmierci matki, głęboko zranił dwunastoletniego chłopca i poważnie odbił się na zdrowiu i psychice jego ojca. Karol został jedynakiem. Poza coraz bardziej zamykającym się w sobie ojcem, nie miał żadnych bliskich krewnych. Doświadczenie cierpienia i wiążącego się z nim narastającego uczucia pustki rodzinnej spowodowało, że obaj Karolowie jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie, a jednocześnie do Boga, w którym upatrywali jedyne źródło pocieszenia i nadziei. Papież wspominał później, że nieraz budził się w nocy i widział ojca pogrążonego w żarliwej modlitwie. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale doświadczenie to pozostawiło trwały ślad w duszy chłopca. On sam zresztą, jak dawniej, wiele czasu poświęcał modlitwie w swoim kościele przed ukochanym obrazem Maryi, która w jakiś mistyczny sposób zastępowała mu utraconą matkę. W starszych klasach gimnazjalnych rozwinęły się humanistyczne zainteresowania Karola. W największej mierze przyczyniła się do tego najpierw pełna fascynacji znajomość, a potem przyjaźń z wadowickim polonistą i miłośnikiem teatru Mieczysławem Kotlarczykiem, wykładowcą literatury w gimnazjum ojców karmelitów, a także twórcą i opiekunem młodzieżowego teatru amatorskiego, w którego pracach Karol zaczął uczestniczyć około 1935 roku. Kotlarczyk jako znakomity pedagog-pasjonat potrafił rozbudzić w swoich wychowankach zamiłowania artystyczne. Pod jego kierunkiem Karol uczył się sztuki analizowania polskiej poezji, szacunku dla wagi każdego publicznie wypowiedzianego słowa i umiejętności budzenia emocji u słuchaczy. Z czasem kontakty młodego jeszcze wtedy nauczyciela (Mieczysław Kotlarczyk zmarł w 1978 - roku rozpoczęcia pontyfikatu swego najwybitniejszego ucznia) i utalentowanego gimnazjalisty, zacieśniły się. Karol często bywał teraz gościem w pełnym rodzinnego ciepła domu Kotlarczyków, gdzie nazywano go, jak niegdyś matka, "Lolusiem". Teatr Mieczysława Kotlarczyka był zawsze teatrem słowa; inne typowe dla sztuki scenicznej tworzywa liczyły się tylko o tyle, o ile były zdolne wzmocnić jego oddziaływanie brzmieniowe i znaczeniowe. Wadowicki polonista wprowadzał młodzież głównie w poezję wielkich polskich klasyków, romantyków i symbolistów (Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Wyspiański), mniej dbając o "nowinki" współczesnych poetów awangardowych. Ten rodzaj twórczości, z pisarstwem Cypriana Kamila Norwida na czele, najgłębiej zapisał się w osobowości Karola Wojtyły, który później także jako kapłan, biskup i Papież często nawiązywał do przesłań i stylu polskiej poezji romantycznej i poromantycznej. Nie obyło się także, rzecz naturalna, bez własnych pierwszych prób poetyckich. Niestety, najwcześniejsze utwory Karola Wojtyły nie zachowały się. Sam autor nie przywiązywał do nich wielkiej wagi, choć wiemy na przykład, że napisał wtedy poemat o legendarnym, zwłaszcza dzięki wierszom Emila Zegadłowicza, beskidzkim rzeźbiarzu ludowym - Wowrze. Wiemy także, że opuszczając Wadowice po maturze, Karol zabrał ze sobą do Krakowa część swoich wierszy, o czym opowiemy nieco później. Religijność młodego gimnazjalisty była zauważalna w jego środowisku szkolnym. Cenił go za to, a także za znakomite postępy w przedmiotach humanistycznych, dyrektor gimnazjum, profesor Królikiewicz, który już wówczas upatrywał w Karolu przyszłego kapłana; serdeczne stosunki łączyły go także z księdzem Kazimierzem Figlewiczem - gimnazjalnym katechetą i opiekunem koła ministrantów, któremu Karol przez wiele lat prezesował. Koleżanki i koledzy-katolicy, religijni raczej tradycyjnie, ze zrozumieniem przyjmowali postawę Wojtyły, choć nie obyło się bez dobrodusznych uwag o jego "świętości": Karol był zupełnym abstynentem, nie próbował palić papierosów, wreszcie nie interesował się dziewczętami, choć często przebywał w mieszanym towarzystwie. Świadkowie tego okresu wspominają jednak o dwóch wadowickich pannach, z którymi wiązało go coś więcej niż powierzchowna znajomość. Jedną z nich była córka dyrektora gimnazjum, Halina Królikiewiczówna, partnerka Karola na balu maturalnym i późniejsza koleżanka z krakowskich studiów; drugą miejscowa piękność - Ginka Beer, córka sąsiadów, którą łączyła z Karolem wspólnie dzielona pasja teatralna. Potwierdzeniem postawy religijnej młodego Wojtyły stało się wybranie go prezesem gimnazjalnej Sodalicji Mariańskiej (kwiecień 1936 - marzec 1938). Kiedy po wielu latach w rozmowie z André Frossardem wspominał lata dzieciństwa i młodości spędzone w rodzinnych Wadowicach, tak ocenił ten okres: Od pierwszych dni mojego życia znajdowałem się w klimacie wiary i środowisku społecznym mocno i głęboko związanym z obecnością i działalnością Kościoła. To cenne dla biografów Papieża sformułowanie stanowi jeszcze jedno potwierdzenie opinii, że do kościoła miał blisko. Ważnym wydarzeniem w życiu już abiturienta szkoły średniej stała się wizyta duszpasterska arcybiskupa metropolity krakowskiego, księcia Adama Sapiehy, który przybył do Wadowic w maju 1938 roku, udzielając młodzieży sakramentu bierzmowania. Karol został wyznaczony do powitania księcia arcybiskupa w murach gimnazjum jako przedstawiciel młodzieży. Jego pełne entuzjazmu religijnego i poetyckich sformułowań wystąpienie zwróciło uwagę dostojnego gościa, który dobrze go wtedy zapamiętał. Arcybiskup zainteresował się planami życiowymi Karola, a były one, wydawałoby się, całkowicie jasne: po maturze młody Wojtyła zamierzał studiować w Krakowie literaturę i nadal zajmować się teatrem. *** Studenckie plany Karola skomplikowały sytuację rodzinną. Nie chciał pozostawić ojca samego, a z drugiej strony sytuacja finansowa nie pozwalała na utrzymanie jednocześnie dwóch mieszkań: w Krakowie i w Wadowicach. Zresztą emerytowanego porucznika nic już w podbeskidzkim mieście nie zatrzymywało, wkrótce więc podjęli decyzję o wspólnym przeniesieniu się do Krakowa. W Krakowie, w dzielnicy Dębniki we wzniesionym przez siebie skromnym budynku blisko Wisły mieszkał brat matki Karola - Robert Kaczorowski. Tam właśnie, przy ulicy Tynieckiej 10 obaj Karolowie znaleźli swój ostatni wspólny dom. Wuj Robert, kawaler, mieszkał w nim z dwiema również niezamężnymi siostrami. Jedyne lokum, jakie mógł zaproponować przybyłemu szwagrowi, znajdowało się w suterenie i składało z dwóch małych pokoi, kuchni i łazienki. Po dokonaniu niezbędnych prac, przystosowujących te pomieszczenia do nowych celów mieszkalnych, w sierpniu 1939 roku Karol-junior stał się na dobre mieszkańcem królewskiego grodu, którego wtedy jeszcze prawie wcale nie znał. Gdy ojciec zajmował się likwidacją wadowickiego mieszkania, Karol poznawał miasto ze wszystkimi jego wspaniałościami. Wkrótce poczuł się w nim tak swobodnie, jakby żył tu od lat. Atmosfera Krakowa z wciąż obecną jego tysiącletnią historią i intelektualny klimat Uniwersytetu Jagiellońskiego dodawały skrzydeł młodemu humaniście, poecie i aktorowi, który bardzo cenił sobie fakt, że z jego domu widać Wawel, znajdujący się po drugiej stronie Wisły. Dwa pokolenia wcześniej ów widok wawelski z pracowni ojca także ogromnie sobie cenił inny wielki syn tej ziemi - Stanisław Wyspiański. Wuj Robert i ciotki, mimo bliskiego pokrewieństwa, nie dali jednak młodemu Karolowi choćby namiastki prawdziwego rodzinnego domu. Chłopiec nadal czuł się silnie związany wyłącznie z ojcem, a liczne kontakty towarzyskie i przyjaźnie nawiązał tuż po rozpoczęciu zajęć akademickich. Wkrótce także znalazł swoją świątynię; niedaleko domu w Dębnikach znajdował się kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, prowadzony przez ojców salezjanów. Szczególnie ważna dla Karola była także wawelska katedra - miejsce wielkie świętością wiary i narodowej historii. Szczęśliwie tam właśnie przed paru laty został przeniesiony z Wadowic ksiądz Kazimierz Figlewicz, dawny katecheta i spowiednik chłopca. Odtąd Karol regularnie odwiedzał tę najwspanialszą z polskich świątyń, w każdy pierwszy piątek miesiąca odprawiając sakramenty pokuty i Komunii świętej, a także tocząc rozmowy z księdzem Kazimierzem. Wraz z początkiem roku akademickiego młodego przybysza z prowincji wchłonęło bujne uniwersyteckie życie intelektualne i artystyczne. Fakultet polonistyczny przy ulicy Gołębiej 20 przeżywał wtedy jeden z okresów swej największej świetności; wielcy profesorowie o najwyższym w Polsce autorytecie naukowym potrafili rozbudzać w młodzieży zainteresowanie wiedzą, a jednocześnie głęboką świadomość historyczną i wrażliwość na piękno zawarte w słowie. Dla Karola było to rozwinięcie skrzydeł, naturalna kontynuacja rozwoju tak dobrze rozpoczętego w wadowickim gimnazjum. Mimo wielu godzin, spędzanych codziennie na wykładach, w bibliotekach i na lekturze ogromnej ilości książek, młody student znajdował czas na modlitwę, na własną twórczość poetycką i na pracę społeczną w studenckiej organizacji. W dodatku wszystkie te zajęcia traktował nie jako osobne cele, które mogły sobie przeszkadzać, lecz jako jedność. W liście do przyjaciela pisał: Sztuka jest towarzyszką religii i przewodniczką w drodze ku Bogu, ma wymiar romantycznej tęczy, od ziemi i od serca człowieczego ku Nieskończonemu. Już 15 października 1938 roku Karol Wojtyła zaistniał w Krakowie jako poeta. Na wieczorze literackim, zorganizowanym w ramach pracy studenckiego Koła Polonistów w Domu Katolickim (dziś gmach Filharmonii) odczytał przywiezione jeszcze z Wadowic i już tutaj napisane wiersze. Powstał wtedy cykl poematów pod tytułem Renesansowy psałterz, na który składały się poetyckie parafrazy psalmów, sonety i romantyczne ballady. Poezja Karola Wojtyły zawsze miała charakter liryki refleksyjnej, o tradycyjnej konstrukcji i młodopolskiej stylistyce. W ciągu pierwszego roku studiów powstał także pierwszy z tekstów dramatycznych Wojtyły - |Dawid, otwierający cykl młodzieńczych tekstów, pisanych z myślą o realizacji teatralnej, tematycznie związanych ze Starym Testamentem. Tekst ten, jak i wiele innych jego młodzieńczych prób literackich, zaginął. Równolegle ze studiami i pracą poetycką Karol z entuzjazmem kontynuował wyniesione z Wadowic zainteresowania teatralne. Zapisał się do powstającego właśnie studia dramatycznego, prowadzonego przez wybitnego znawcę rzemiosła i dziejów teatru, Tadeusza Kudlińskiego, prezesa tzw. Konfraterni teatralnej. Szkoła ta, pod nazwą "Studio 39", wiosną 1939 r. przygotowała poetycki spektakl Kawaler marcowy Mariana Niżyńskiego, na początku lata ośmiokrotnie wystawiany na dziedzińcu historycznego Collegium Maius. Karol, urodzony pod znakiem byka, ten właśnie znak zodiaku przedstawiał jako aktor. Nawał zajęć sprawiał, że niewiele czasu mógł poświęcić ojcu, zaniepokojonemu coraz groźniejszą dla Polski sytuacją międzynarodową. Karol, jak znaczna część jego rówieśników, nie zdawał sobie sprawy z grożącego krajowi niebezpieczeństwa, a przygotowania do wojny traktował jako "przejściową awanturę", która przecież nie może przekreślić tak wspaniale toczącego się życia. Choć nadal odróżniała go od reszty rówieśników postawa religijna i brak przesadnych zainteresowań płcią przeciwną, był jednak kolegą lubianym zarówno przez chłopców, jak i dziewczęta. Niektóre z nich znał jeszcze z Wadowic, inne spotykał na uniwersyteckich zajęciach i w teatrze. Jak określiła to jedna z jego ówczesnych koleżanek: Żeńskiego towarzystwa nie unikał, ale i nie szukał. Podczas pierwszego roku studiów Karol nawiązał szereg nowych przyjaźni, z których wiele przetrwało wojenne lata. W pierwszej kolejności trzeba tu wymienić kolegę ze studiów Juliusza Kydryńskiego, który często i chętnie zapraszał Wojtyłę do swego domu przy ulicy Felicjanek 10, gdzie traktowano go jak członka rodziny. Kydryński wprowadził Karola do salonu artystycznego w willi "Pod Lipkami" (ul. ks. Józefa 55a), prowadzonego przez Leona i Irenę Szkockich. Tam poznał Zofię Poźniakową i pobierał prywatne lekcje języka francuskiego u Jadwigi Lewaj. Wraz z Juliuszem Karol znalazł się potem w zespole prowadzonym przez wielkiego kreatora teatru polskiego - Juliusza Osterwę, dla którego tłumaczył m.in. Króla Edypa Sofoklesa i gdzie zaprzyjaźnił się z Danutą Michałowską, później wielką artystką sceny. Nie unikał także typowo studenckich imprez towarzyskich, nieraz "zakrapianych" alkoholem, sam jednak nigdy nie pił, co zyskało mu w środowisku rówieśniczym przydomek "przyszły święty". Gdybyż ci ludzie mogli wówczas wiedzieć, że ta żartobliwie wypowiadana opinia ziści się w niedalekiej przyszłości... Póki co, widziano go tańczącego z koleżankami na prywatce zorganizowanej przez jedną z nich z okazji pomyślnego zaliczenia pierwszego roku studiów polonistycznych w czerwcu 1939 roku. Biografowie Papieża twierdzą, że wówczas Wojtyła tańczył z kobietami po raz ostatni w swym życiu. Po zaliczeniu pierwszego roku polonistyki Karol i wszyscy jego koledzy lipiec 1939 roku spędzili w mundurach Legionu Akademickiego, pomagając w budowie polskiej szkoły we wsi niedaleko Lwowa. Było to obowiązkowe szkolenie wojskowe studentów, przebiegające jak co roku mimo coraz wyraźniejszych oznak zbliżającej się katastrofy kolejnej wojny. O tym, jak bardzo społeczeństwo polskie nieprzygotowane było do nadchodzącego wielkimi krokami nieszczęścia, świadczyć może fakt, iż student Wojtyła oddał swój wojskowy mundur do uniwersyteckiego magazynu dnia... 31 sierpnia 1939 roku, twierdząc, że nie będzie mu już teraz potrzebny. *** Pierwszy września wypadł właśnie w piątek, dzień comiesięcznej spowiedzi i Komunii św. Karola w wawelskiej katedrze. Wstał jak zwykle o świcie i poczuł się bardzo zażenowany, bo w zupełnie pustej świątyni zastał tylko księdza Figlewicza, strapionego, że nie ma dla kogo odprawiać porannej mszy. Szybko przygotował się w zakrystii i z radością służył swemu spowiednikowi w spełnieniu Eucharystii. Tymczasem nad Wawel nadlatywały już pierwsze hitlerowskie samoloty. Wielu mieszkańców Krakowa usłuchało wezwań polskich władz państwowych i wojskowych, by uciekać na wschód przed błyskawicznie nacierającą armią niemiecką. Tak zrobili także Wojtyłowie. Z niezbędnymi rzeczami osobistymi ruszyli drogą na Rzeszów, wkrótce jednak okazało się, że cała ta wyprawa nie ma sensu, a Karol-senior mógłby nie podołać jej trudom. Dotarli więc w okolice Kolbuszowej i podjęli decyzję o powrocie do Krakowa, teraz już stolicy Generalnej Guberni. Miasto na szczęście ocalało od zniszczeń, lecz z tygodnia na tydzień zmieniało oblicze. Zaczęli tu masowo zjeżdżać hitlerowscy urzędnicy, wyrzucając Polaków z lepszych i ładniejszych domów. Wawel zajął generalny gubernator Frank ze swoją świtą, zatem już pod koniec października całe wzgórze, łącznie z katedrą, zamknięto dla zwykłych mieszkańców. Ołtarz Wita Stwosza z Kościoła Mariackiego wywieziono do Rzeszy, w listopadzie zamknięto polskie instytucje kulturalne i artystyczne, zaś profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego podstępnie ujęto i wywieziono do obozów koncentracyjnych. Wszystkie te wydarzenia przekreśliły precyzyjne plany Karola, dotyczące przede wszystkim kontynuacji studiów. Do domu zajrzała bieda, gdyż skromna emerytura ojca - dotąd jedyne źródło utrzymania obu mężczyzn - okazała się teraz niepewna. Co prawda Karol-senior próbował już i wcześniej dorabiać krawiectwem, lecz nadszedł najwyższy czas, by Karol-junior znalazł jakąś pracę. Dzięki pomocy rodziny przez jakiś czas był gońcem w pobliskiej restauracji, lecz praca ta nie dawała poczucia bezpieczeństwa; tylko zatrudnienie w zakładzie produkującym na potrzeby wojenne III Rzeszy dawało ochronę przed wywózką do niemieckich obozów pracy. Kolejna szansa pojawiła się dopiero jesienią 1940 roku. Dzięki znajomościom i życzliwym przyjaciołom Karol został zatrudniony w kamieniołomie na Zakrzówku, należącym do dawnej belgijskiej firmy Solvay, produkującej sodę, obecnie przejętej przez Niemców. Dyrektorem tej fabryki był Polak, patriota i znakomity fachowiec, zatrzymany na dawnym stanowisku dzięki czemu ułatwiał otrzymanie nieźle płatnej pracy byłym krakowskim studentom. Praca Karola najpierw była bardzo ciężka: na wolnym powietrzu ładował wysadzone dynamitem skały wapienne na wagoniki, którymi dowożono je do właściwej fabryki w Borku Falęckim. Później udało się przenieść go do tej właśnie fabryki: nosił próbki produktu do laboratorium analitycznego, gdzie sprawdzano ich jakość. Pracował tam prawie przez cztery lata i dało mu to nowe doświadczenia, wynikające zarówno z nieznanego dotychczas trybu życia (np. nocne zmiany), jak i z nowego środowiska. Rok 1940 zapisał się w jego biografii nowym etapem pogłębiania życia religijnego. Uczestnicząc w rekolekcjach wielkopostnych u księży salezjanów w kościele pw. św. Stanisława Kostki, były student polonistyki poznał człowieka, który jego dotychczasowe doświadczenia duchowe skierował na zupełnie nowe tory. Był nim Jan Leopold Tyranowski, krawiec ze średnim wykształceniem, a jednocześnie zapalony filozof-mistyk i działacz katolicki. Człowiek ten organizował wokół siebie i kościoła grupy 15 chłopców i młodych mężczyzn, tworzących tzw. "Żywy Różaniec". Zadaniem każdego z członków takiej grupy było codzienne odmawianie tej spopularyzowanej niegdyś przez dominikanów modlitwy, jeden raz w tygodniu poświęcenie godziny na spotkanie indywidualne ze swoim przewodnikiem duchowym (zelatorem) i raz w miesiącu spotkanie całej piętnastki. Cykliczne spotkania Karola z Janem Tyranowskim miały na celu zbliżenie młodego człowieka do podbudowanej odpowiednią lekturą intelektualnej i religijnej refleksji nad dorobkiem wielkich twórców mistyki karmelitańskiej: św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila. Czytanie ich dzieł i rozmowy z zelatorem utwierdziły go w praktykowanej od dawna intuicyjnie modlitwie kontemplacyjnej. Pamiętamy wszak, iż mały Karol zawsze lubił wiele godzin spędzać na modlitwach, zastępujących potrzebę serdecznej komunikacji z kimś ważnym, a zarazem kochającym. Później, już jako Papież, wspominał jednak, że w młodzieńczych latach taka modlitwa wydawała mu się niedojrzałą, dziecinną formą życia wewnętrznego i próbował odszukać w niej nowe, "dorosłe" wartości. Kontakt z wielkimi wzorami modlitwy bardzo mu w tym dopomógł i jeszcze bardziej zbliżył go do karmelitów, których szkaplerz nosił na szyi od dnia swej Pierwszej Komunii Świętej. Spotkanie Jana Tyranowskiego przyniosło Karolowi także nowe znajomości i przyjaźnie z pozostałymi członkami grupy różańcowej, wśród nich z późniejszym księdzem Mieczysławem Malińskim, wtedy młodszym od niego uczniem zlikwidowanego przez Niemców gimnazjum. Przyjaźń ta nigdy nie wygasła, a zaowocowała między innymi serią popularnych książek księdza Malińskiego o Wojtyle. Mimo ciężkiej pracy w Solvayu i codziennej długiej wędrówki do pracy i z powrotem, Karol znajdował jednak czas na twórczość własną. Już w okupowanym Krakowie powstały dalsze wiersze, poematy i dramaty: po Dawidzie - Hiob z cyklu biblijnego, wreszcie Jeremiasz. Dramat narodowy w trzech dziełach poświęcony sławnemu jezuickiemu kaznodziei - Piotrowi Skardze. Nadal uczył się pilnie języka francuskiego i dużo czytał, pomagał też w nauce łaciny mającemu z nią kłopoty Malińskiemu. Także praca w wapiennym kamieniołomie na Zakrzówku stała się inspiracją do napisanego później poematu Kamieniołom. Oto jego fragment: Dłonie są krajobrazem serca. Dłonie pękają nieraz Jak wąwozy, którymi toczy się nieokreślony żywioł. Te same dłonie, które człowiek wówczas otwiera, Gdy nasycone są trudem - i widzi, że przez niego jednego inni ludzie spokojnie już idą. Nie zaniedbywał również kontaktów z teatrem Juliusza Osterwy i dawnymi członkami "Studia 39", choć oficjalnie sceny te nie istniały. Karol, pracując całymi dniami, nie mógł poświęcić wiele czasu ojcu, który czuł się coraz gorzej. Poważną chorobę serca i całodzienną samotność mogła pokonać tylko ucieczka w żarliwą modlitwę. Karol-junior starał się opiekować coraz bardziej zniedołężniałym ojcem, przynosił mu ciepłe posiłki z jadłodajni, lecz dawna zażyłość i pełnia porozumienia nie była już możliwa. 18 lutego 1941 roku po powrocie z pracy zastał ojca nieżyjącego - zmarł na atak serca. Od tego tragicznego dnia Karol Wojtyła stał się człowiekiem bez bliskiej rodziny. Pogrążonym w żałobie zaopiekował się przyjaciel Juliusz Kydryński i jego bliscy. Zaproponowali mu tymczasowe zamieszkanie w ich domu. Wojtyła zgodził się, nie zlikwidował jednak dawnego mieszkania na Tynieckiej, choć, jak twierdził, nie chciał już żyć tam samotnie, dręczony wspomnieniami tych, którzy odeszli. Ponadto z domu Kydryńskich miał znacznie bliżej na rakowiecki cmentarz, gdzie nad grobem ojca spędzał wiele chwil na modlitwie, lecz droga do Solvayu jeszcze się wydłużyła. Pewnego dnia Jan Tyranowski w czasie cotygodniowego spotkania "awansował" Karola na samodzielnego zelatora i jego własnej piętnastki różańcowej, złożonej z młodych chłopców. Było to pierwsze ważne zadanie duszpasterskie, jakie Wojtyła otrzymał. Teraz musiał podwoić swoje starania religijne, by własne doświadczenia i przemyślenia przekazać innym, nie zaniedbując własnego rozwoju duchowego. Prowadzenie "Żywego Różańca" wymagało przecież 15 następnych godzin tygodniowo, poświęconych indywidualnym rozmowom z podopiecznymi. Mieczysław Maliński wspomina, że Karol nie dysponując już wolnym czasem, spotkania te odbywał... w drodze do pracy i z powrotem, gdyż przejście w jedną stronę trwało właśnie około godziny. To "perypatetyczne nauczanie" naśladujące klasyczne wzorce filozoficzne, bardzo odpowiadało młodemu zelatorowi, gdyż potem jako kapłan wielokrotnie wybierał tę formę kontaktów z młodzieżą na przykład w czasie wspólnych wędrówek górskich. Opowiadając o zdarzeniach z życia 21-letniego Karola Wojtyły, teraz dopiero zbliżamy się do najistotniejszej przemiany, jaka dokonała się w nim w 1941 roku - poczucia kapłańskiego powołania. Sam potem w rozmowach na ten temat nie potrafił precyzyjnie wskazać momentu, kiedy podjął ostateczną decyzję. Z całą pewnością jedną z okoliczności jej sprzyjających była śmierć ojca i uczucie pełni osamotnienia, a także niezależne od woli Karola przerwanie studiów polonistycznych, oddalające go od wcześniej zaznaczonych celów. Być może praca z powierzoną mu przez Tyranowskiego grupą młodych chrześcijan odegrała znaczną rolę. Niektórzy biografowie wskazują także na wpływ spowiednika, księdza Figlewicza nadal opiekującego się katedrą i czasem, za zezwoleniem władz niemieckich, odprawiającego w niej Eucharystię, choć po zamknięciu wawelskiego wzgórza dla osób postronnych kontakt z dawnym katechetą był ogromnie utrudniony. Jeszcze w 1941 roku Karol bardzo zaangażował się w kolejną pracę teatralną. Otóż w Krakowie niespodziewanie pojawił się Mieczysław Kotlarczyk. Nie mogąc prowadzić działalności zawodowej i patriotycznej w maleńkich Wadowicach, odszukał pod Wawelem wielu swych dawnych uczniów - pasjonatów teatru i latem wystąpił z inicjatywą prowadzenia podziemnego, konspiracyjnego teatru, który mocą polskiego słowa, zwłaszcza w repertuarze romantycznym, wypełniłby treścią fragment hymnu narodowego: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Karol natychmiast zapalił się do tego pomysłu i zaoferował swemu dawnemu nauczycielowi opuszczone mieszkanie przy Tynieckiej, które ten przyjął z wdzięcznością, ale pod warunkiem, że wrócą tam razem. Tak więc, podziękowawszy za serdeczną gościnę u państwa Kydryńskich, Wojtyła przeniósł się z powrotem na Dębniki, by każdą wolną chwilę poświęcić wspólnie z Kotlarczykiem na tworzenie teatru. Trzeba tu nadmienić, że na terenie Krakowa niemal od samego początku okupacji hitlerowskiej pojawiły się rozmaite grupy ruchu oporu. Część z nich nastawiała się na zbrojną walkę z Niemcami, przygotowując swoich członków do działań partyzanckich; inne z kolei skupiały się na konspiracyjnym kontynuowaniu działalności naukowej o dydaktycznej (tajny uniwersytet) oraz kulturalno-artystycznej. Jedną z takich organizacji była Unia, która ponadto zajmowała się pomocą dla Żydów z krakowskiego Kazimierza, ukrywających się przed obozami śmierci. Teatr, który organizował Kotlarczyk, stanowił część Unii. Pierwsza konspiracyjna premiera nowej sceny polskiej miała miejsce w dniu Wszystkich Świętych - 1 listopada 1941 roku. Dla nielicznych, zaufanych widzów wystawiono fragmenty Króla-Ducha Juliusza Słowackiego ilustrowane muzycznie utworami Chopina. Karol Wojtyła grał postać Bolesława Śmiałego - mordercy św. Stanisława. Choć cała sympatia Karola była po stronie jego ofiary, próbował jednak wczuć się w emocje króla-zabójcy, bolejącego po fakcie. Podobno za wszelką cenę próbował nadać tej postaci ludzki wymiar, rozbudził w widzach choć ślad współczucia dla swego bohatera, nawet wbrew sugestiom reżysera i pozostałych wykonawców, wśród których znajdowała się dawna wadowicka koleżanka Karola - Halina Królikiewiczówna oraz jego partnerka ze "Studia 39" - Danuta Michałowska. Króla-Ducha wystawiono potem jeszcze trzykrotnie. Zespół Kotlarczyka w 1942 roku przyjął nazwę Teatr Rapsodyczny (został rozwiązany przez władze państwowe w 1967 roku) i wystawił w tym samym roku fragmenty Beniowskiego Słowackiego, Hymny Kasprowicza, sceny z Wesela i innych dramatów Wyspiańskiego oraz Pana Tadeusza Mickiewicza, w którym Karol Wojtyła kreował postać księdza Robaka. Jesienią 1942 roku, podczas przygotowań do kolejnej premiery Teatru Rapsodycznego - Samuela Zborowskiego, Karol Wojtyła oświadczył, że zamierza wstąpić do seminarium duchownego i w związku z tym nie zagra w sztuce. Dla wielu jego przyjaciół i znajomych decyzja ta była zaskoczeniem; próbowano nawet przekonać go, że służąc scenie polskiej i narodowi, lepiej wykorzysta swoje zdolności i pracowitość niż jako kapłan. Karol był jednak nieugięty. Pisał później: Im pełniej człowiek poznaje miłość Boga ku sobie, tym pełniej pojmuje te uprawnienia, jakie ma Bóg względem jego osoby i jego miłości. Pierwotnie zamierzał wstąpić do zakonu karmelitów z powodu dawnych kontaktów z wadowickim klasztorem i wzorców osobowych, zaszczepionych mu przez Tyranowskiego. Okazało się jednak, że w okresie okupacji zakon nie przyjmuje do nowicjatu, zatem Karol udał się do rektora konspiracyjnego diecezjalnego seminarium duchownego, księdza Piwowarczyka, a ten z kolei po zasięgnięciu opinii księcia metropolity Adama Sapiehy wyraził zgodę na rozpoczęcie studiów teologicznych. Seminarium miało charakter tajny, pozornie więc w życiu Karola nie zaszły istotne zmiany. Rano pojawiał się w pałacu arcybiskupów krakowskich, by asystować metropolicie przy porannej Mszy świętej, a następnie jak zwykle ruszał w drogę do Solvayu. Jeśli pracował na nocnej zmianie, kończył ją wizytą u arcybiskupa, po czym wracał do domu i zasiadał nad książkami. Lektura dzieł filozoficznych i teologicznych początkowo sprawiała Karolowi ogromną trudność. On, który wszak czytał wiele i chętnie, po raz pierwszy zetknął się z tekstami zawierającymi zupełnie nową terminologię, metaforykę, w dodatku ukierunkowanymi na myślenie mistyczne. Wspominał później, iż całe dwa miesiące zajęło mu usilne "przegryzanie się" przez podręcznik Ontologii, czyli metafizyki ogólnej ks. Kazimierza Waisa, kiedy się jednak z tym uporał, nagle otwarło się w nim owo specyficzne nowe myślenie, jakże odmienne od świata pojęciowego otaczającej go wokół rzeczywistości. Każda następna lektura wydawała się już łatwiejsza. Rozstanie z Teatrem Rapsodycznym, któremu do niedawna poświęcał wszystkie wolne chwile, nie odbyło się nagle. Za namową Kotlarczyka już jako kleryk uczestniczył jednak w przygotowaniach do wystawienia Samuela Zborowskiego, w którym grał tytułową rolę. Po raz ostatni stanął na scenie w marcu 1943 roku, żegnając się symbolicznie ze swoją dotychczasową drogą życiową, choć kontakty towarzyskie z członkami Teatru trwały jeszcze potem bardzo długo. Wiemy także, iż wybierając stan kapłański, nigdy nie przestał interesować się literaturą i sztuką, zwłaszcza teatrem, nie przerwał także twórczości poetycko-dramatycznej, a jako Papież podczas pielgrzymek wiele czasu poświęca zawsze na kontakty ze środowiskami twórczymi odwiedzanego kraju. Kolejne dwa lata upłynęły Karolowi na systematycznej nauce, praktykach religijnych i pracy w Solvayu. Chętnie godził się na pracę na nocnej zmianie, gdyż mógł wtedy uczyć się cały dzień. Koledzy robotnicy przyzwyczaili się już do widoku Karola nad książką, wiedzieli że studiuje, choć nie znali szczegółów; zbyt duża ciekawość w okupowanej Polsce była podejrzana i niebezpieczna, więc po prostu dali mu spokój, choć niektórzy pokpiwali otwarcie z pobożności Karola, widząc go czasem zatopionego w modlitwie między zbiornikami czyszczonej sody. Pod koniec lutego 1944 r. zdarzył mu się przykry wypadek. Wracając z pracy wpadł pod niemiecki samochód wojskowy i nieprzytomny znalazł się w rowie. Na szczęście wydarzeniem zainteresował się przechodzący tamtędy oficer, który zatrzymał ciężarówkę i kazał rannego przewieźć do szpitala. Okazało się, że oprócz rany szarpanej głowy Karol przeszedł wstrząs mózgu, więc spędził na leczeniu i obserwacji 20 dni, a potem jeszcze miesiąc nie mógł podjąć pracy. Na szczęście silny, młody organizm znakomicie poradził sobie z doznanymi urazami i wypadek ten nie spowodował dalszych komplikacji zdrowotnych Wojtyły. W kwietniu powrócił do zajęć seminaryjnych i pracy w Solvayu. Sytuacja kleryków tajnego krakowskiego seminarium zmieniła się radykalnie na początku sierpnia 1944 roku. W Warszawie wybuchło powstanie, zatem władze Generalnej Guberni podjęły zdecydowane działania zapobiegające ewentualnej walce w innych miastach. Organizowano masowe łapanki, wywożąc do obozów wszystkich ujętych młodych mężczyzn. Taka akcja w Krakowie miała miejsce 7 sierpnia i seminarzyści niemal cudem uniknęli wywózek. Dlatego arcybiskup Sapieha szybko podjął decyzję o zgrupowaniu wszystkich kleryków. Karol, powiadomiony i pilotowany przez przyjaciół na wypadek spotkania niemieckich żandarmów, dotarł pod bramę przy ulicy Franciszkańskiej 3, gdzie mieści się rezydencja biskupów krakowskich. Zamieszkał wspólnie z klerykami ze starszych i młodszych roczników i przebywał tam aż do wycofania się Niemców z Krakowa w styczniu 1945 roku. Zadaniem przyjaciół było jeszcze podanie dyrekcji Solvayu fikcyjnych przyczyn opuszczenia pracy przez robotnika Wojtyłę (aby go nie szukano jako zaginionego bez wieści) oraz powiadomienie krewnych na Tynieckiej i innych znajomych o rzeczywistych powodach zniknięcia Karola. W rezydencji biskupiej wszyscy klerycy natychmiast otrzymali sutanny i całe dnie zajmowały im wykłady, lektury i modlitwa, a krótki czas rekreacji spędzali na wewnętrznym dziedzińcu pałacu. Kleryk Wojtyła w listopadzie 1944 roku na własną prośbę otrzymał tonsurę (powszechnie wówczas stosowanie okrągłe wycięcie włosów na czubku głowy, będące zewnętrzną oznaką stanu duchownego). Arcybiskup spodziewał się już wtedy lada tydzień wkroczenia do Krakowa żołnierzy Armii Czerwonej, tymczasem nastąpiło to dopiero w styczniu 1945 roku. Mimo dokuczliwego zimna i wojennych zniszczeń budynek seminarium duchownego przy ul. Podzamcze 8 został natychmiast poddany pobieżnym pracom remontowym, by klerycy jak najwcześniej mogli rozpocząć regularne zajęcia w przeznaczonym dla tego celu gmachu. Seminarium funkcjonowało nadal jako część Uniwersytetu Jagiellońskiego (Wydział Teologiczny), zatem klerycy, jak wszyscy inni studenci UJ, brali udział w pracach organizacji uczelnianych. Przez krótki okres kleryk Karol Wojtyła pełnił nawet funkcję wiceprezesa przedwojennego jeszcze "Bratniaka", co miało tę dobrą stronę, że seminarzyści mogli korzystać z darów amerykańskiej pomocy UNRA (odzież i paczki żywnościowe), ale polityka nowych władz wkrótce miała doprowadzić do likwidacji wydziału teologicznego i studenci w sutannach coraz rzadziej byli tolerowani na terenie uczelni. Po zakończeniu pierwszego roku akademickiego klerycy zostali rozesłani na praktyki do rozmaitych parafii. Karol Wojtyła znalazł się w Raciborowicach, a przed Bożym Narodzeniem 1945 roku otrzymał niższe święcenia egzorcysty i akolity (zniesione przez Kościół w 1972 roku). W rok później, nie ukończywszy jeszcze studiów, Wojtyła odwiedził ponownie klasztor karmelitański w Czernej, pytając o ewentualne możliwości przyjęcia. Okazało się, że teraz przejście do zakonu byłoby możliwe tylko za zgodą krakowskiego ordynariusza, na co metropolita, od lutego 1946 roku kardynał Sapieha nie wyraził zgody, miał bowiem wobec swojego wychowanka zupełnie inne plany. Obserwując postawę religijną i postępy naukowe Karola, postanowił jak najszybciej wyświęcić go na kapłana i wysłać na dalsze studia do Rzymu. Prawdopodobnie już wtedy dostrzegł w nim duchową indywidualność i charyzmę, chciał zatem skierować młodego księdza na drogę szybkiej kariery w Kościele, któremu ten w przyszłości miał oddać tak wielkie przysługi. Drugim kandydatem kardynała wytypowanym do studiów rzymskich był Stanisław Starowieyski, w którego osobie Sapieha być może widział swego ewentualnego następcę na krakowskim stolcu biskupim, podczas gdy Wojtyle wróżył raczej przyszłość profesorską. Po zakończeniu czteroletnich studiów teologicznych w październiku 1946 roku Karol błyskawicznie przeszedł kolejne stopnie niższych święceń: subdiakonat, diakonat - również zniesione w 1972 roku. 1 listopada w kaplicy biskupów krakowskich kardynał Sapieha wyświęcił go na księdza. Nazajutrz, w Dzień Zaduszny ksiądz Karol Wojtyła odprawił trzy msze prymicyjne na ukochanym Wawelu: pierwszą w romańskiej krypcie św. Leonarda i dwie w nawie głównej katedry, przed konfesją św. Stanisława - tak bardzo przezeń czczonego i podziwianego. Oficjalną, publiczną mszę prymicyjną, połączoną z przyjęciem towarzyskim, odprawił również na Wawelu w najbliższą niedzielę. Po Eucharystii liczni znajomi i przyjaciele Karola udali się do mieszkania państwa Szkockich i Zofii Poźniakowej, którzy niegdyś mieszkali w willi "Pod Lipkami", a po wyrzuceniu ich stamtąd przez Niemców, znaleźli schronienie w pobliżu dawnego domu Wojtyły na Dębnikach, przy ulicy Szwedzkiej. Przyjęcie prymicyjne Karola było jednocześnie jego pożegnaniem, gdyż 10 dni później 26-letni ksiądz Wojtyła opuścił Polskę, aby w Rzymie kontynuować studia teologiczne. Kiedy z tej perspektywy spojrzeć wstecz na jego lata dziecięce i młodzieńcze, jeszcze raz nasuwa się skojarzenie z pozornie banalnym stwierdzeniem wadowickich przyjaciół: do kościoła miał blisko. Wydaje się, że cały splot okoliczności pierwszego etapu życia Karola Wojtyły, atmosfera miasteczka, rodzice, nauczyciele, Uniwersytet, Kotlarczyk i Tyranowski, śmierć najbliższych, okupacja i Solvay - wpłynął na ukształtowanie postawy młodzieńca, tak aby sutanna była jej naturalnym zwieńczeniem. Sam Papież ujął to następująco: Skoro Bóg jest Pierwszą Przyczyną, której wszystko, a więc i człowiek zawdzięcza istnienie, zatem właśnie człowiek jako istota zdolna do poznania tej prawdy, winien jej dać wyraz w swoim życiu wewnętrznym i zewnętrznym. Dodajmy jeszcze, że na Jasnej Górze w Częstochowie przed Domem Pielgrzyma im. Jana Pawła II został odsłonięty jedyny w swoim rodzaju pomnik - nie Papieża, ale jego rodziców. Jaki to piękny przykład myślenia o wielkości człowieka... ROZDZIAŁ II KAPŁAN, MYŚLICIEL, PRZEWODNIK Czyny nasze czyż zdołają ogarnąć, i to ogarnąć aż do dna, te wszystkie głębokie prawdy, nad którymi myśleć nam wypada? W życiu każdego człowieka są chwile spokoju, systematycznej pracy, gdy każdy następny dzień podobny jest do poprzedniego; i chwile gwałtownego przyspieszenia tempa, gdy ledwie nadążamy myślą za dziejącymi się wokół przemianami. Taki właśnie okres w życiu Karola Wojtyły nadszedł jesienią 1946 roku. Wtedy to, już jako ksiądz diecezjalny, został skierowany na studia teologiczne do Rzymu. Jeszcze niedawno rozważał przejście do zakonu karmelitów przed święceniami kapłańskimi, a teraz wysiadał z pociągu, by dwa następne lata spędzić daleko od ojczyzny, pracując nad teologicznym doktoratem. Był to jego pierwszy w życiu wyjazd za granicę, i od razu do stolicy katolickiego świata - Watykanu, a jednocześnie wyeliminowanego, tętniącego bujnym europejskim życiem Wiecznego Miasta. Przez pierwszy miesiąc Wojtyła mieszkał w klasztorze pallotynów przy via Petrinari, a potem już do końca pobytu w Kolegium Belgijskim przy via del Quirinale 26. W Rzymie istnieje kilka papieskich fakultetów teologicznych. Wojtyła znalazł się na Uniwersytecie Angelicum, prowadzonym przez dominikanów od 1557 roku. Uczelnia ta w środowisku naukowym miała opinię konserwatywnej, z wciąż królującym kierunkiem neotomistycznym. Nie był to już przedwojenny, skostniały tomizm z czasów Piusa XI, tym niemniej profesorowie Angelicum reprezentowali w metodologii teologicznej raczej nurt zachowawczy. Dla porównania - teologię opartą na doktrynach filozoficznych XIX i XX wieku: egzystencjalizmie, fenomenologii, personalizmie uprawiano w "konkurencyjnym" rzymskim Uniwersytecie Gregorianum, prowadzonym przez jezuitów, który uchodził wówczas za liberalny. O wyborze uczelni zdecydował kardynał Adam Sapieha, sam bliżej związany z doktryną św. Tomasza z Akwinu. Tematyka pracy naukowej Wojtyły stanowiła rozwinięcie i pogłębienie problematyki poznawanej w Krakowie pod kierunkiem Jana Tyranowskiego: "Doktryna wiary u św. Jana od Krzyża". Młodemu człowiekowi, który od najwcześniejszych lat wiele czasu poświęcał codziennej modlitwie, zawsze bliska była głoszona przez Doktora Karmelu koncepcja życia jako drogi ku mistycznemu zjednoczeniu duszy z Bogiem. Stan ten i cel zarazem, jak pisał autor "drogi na górę Karmel", polega na całkowitej przemianie duszy w wolę Bożą, tak by w niej nie było nic przeciwnego woli Bożej, ale żeby we wszystkim i zupełnie jej poruszenia były tylko wodą Bożą. Droga do tego celu prowadzi przede wszystkim przez pielęgnację elementarnych cnót: wiary, nadziei i miłości, a zwłaszcza tej ostatniej, gdyż tylko dusza pobudzona miłością zdolna jest do "patrzenia", a jej wiara ma charakter kontemplacji - szczególnej formy modlitwy (w odróżnieniu od modlitwy dyskursywnej - rozmowy z Bogiem). Jeśli dodać jeszcze, że wszystkie teksty św. Jana od Krzyża zawierają fragmenty pięknej liryki (jak choćby Strofy duszy z dzieła Noc ciemna), zainteresowanie Karola Wojtyły nauką tego właśnie Doktora Kościoła staje się oczywiste. Charakter tej książki nie pozwala nam rozwijać tematu jego zainteresowań teologicznych, nie narażając się przy tym na zarzut karykaturalnych uproszczeń, poprzestańmy więc na informacjach podstawowych. Młody doktorant intensywną pracę naukową jak zawsze łączył z wieloma innymi zajęciami. Przede wszystkim znalazł tu okazję do rozwinięcia wrodzonych talentów językowych. Poza dalszym doskonaleniem łaciny, pobyt w Kolegium Belgijskim stwarzał znakomitą okazję do uzyskania większej biegłości w posługiwaniu się językiem francuskim i angielskim, a codzienność w Rzymie nakłaniała do opanowania także języka włoskiego. Kolejna wartość pobytu to dobre poznanie samego Rzymu i jego najbliższych okolic. Zafascynowany dziejami cywilizacji europejskiej, tak ściśle powiązanymi z losami chrześcijaństwa, ksiądz Wojtyła pokonywał coraz to nowe granice swej wiedzy i refleksji historycznej. Jeszcze inną wartość miały nawiązane na uniwersytecie i poza nim kontakty z teologami i kapłanami ze wszystkich niemal krajów świata, którzy, podobnie jak on, przybywali do Rzymu na studia. Trzeba wreszcie wspomnieć o jeszcze innym doświadczeniu, nie związanym ze studiami czy znajomościami kościelnymi: oto Karol Wojtyła po raz pierwszy zobaczył, tzw. wolny świat. Rzym nosił jeszcze ślady wojennych zniszczeń, lecz szybko wracał do stanu sprzed dyktatury faszystowskiej, kiedy był jedną z najbogatszych stolic Europy, przesyconą klimatem wolności i demokracji. Obraz ten zapewne w przykry sposób kontrastował z wojennymi i powojennymi doświadczeniami młodego Polaka: okupacyjna wegetacja w warunkach brunatnego terroru, a wkrótce potem czerwonego totalitaryzmu w Polsce i beztroskie życie we Włoszech z bujną przyrodą, malowniczymi krajobrazami i zabytkami. W marcu 1947 roku Wojtyła odbył podróż do San Giovanni Rotondo koło Neapolu, by spotkać się z żyjącym tam kapucynem, ojcem Francesco Forgione Pio - sławnym na cały świat stygmatykiem i jasnowidzem. Według niepotwierdzonych opinii ojciec Pio w bezpośredniej rozmowie przepowiedział wtedy, że Wojtyła zostanie Papieżem, a pontyfikat swój okupi cierpieniem (obraz krwi na białej szacie). Do dziś niejasny jest przebieg tego spotkania. Następne wizyty w San Giovanni Rotondo miały miejsce dopiero wiele lat później, już po śmierci ojca Pio Papież zawsze oddawał się modlitewnej kontemplacji u jego grobu. Po pierwszym roku studiów Karol Wojtyła zdał z najwyższą oceną egzamin licencjacki z teologii, uprawniający go do nauczania tego przedmiotu w seminariach duchownych. Za pieniądze przeznaczone na ten cel przez kardynała Adama Sapiehę młody doktorant spędził wakacje, podróżując po Europie Zachodniej. Zwiedził Belgię, Holandię i Francję, w Paryżu zatrzymując się na dłużej w Seminarium Polskim przy rue des Irlandais. To kolejne ważne doświadczenie w życiu polskiego księdza, który po raz pierwszy miał poznać zjawisko kryzysu katolicyzmu w tym regionie świata. Zobaczył puste kościoły, co wywarło na nim ogromne wrażenie. Zapoznał się też z najnowszymi wtedy próbami reewangelizacji zachodnioeuropejskiego społeczeństwa - pracą tzw. księży-robotników, działających w środowiskach wielkoprzemysłowych Francji bez zewnętrznych oznak kapłaństwa. Masowe odchodzenie od praktykowania wiary dotyczyło przede wszystkim robotników i dlatego tam właśnie, przy wspólnych stanowiskach pracy w kopalniach, stalowniach i taśmach produkcyjnych księża prowadzili swą misyjną działalność. Obserwacje i wrażenia z tej podróży Karol Wojtyła zamieścił potem w obszernym tekście opublikowanym w "Tygodniku Powszechnym". Drugi rok studiów w Angelicum poświęcił na opracowanie swojej rozprawy doktorskiej pod kierunkiem profesora Reginaldo Garrigou-Lagrange'a, dominikanina specjalizującego się w teologii tomistycznej. W czerwcu 1948 roku, po publicznej obronie rozprawy o wierze św. Jana od Krzyża, Karol Wojtyła został wezwany do kraju. Tuż po powrocie do Krakowa 8 lipca otrzymał tzw. aplikatę (rodzaj skierowania do pracy duszpasterskiej) do parafii Niegowić koło Gdowa. Nie po raz pierwszy los zmienił bieg życia Karola Wojtyły. Oto znowu niemal z dnia na dzień władający płynnie kilkoma językami doktor teologii, przesycony słońcem południa Europy, znalazł się w roli skromnego wikarego na probostwie księdza Kazimierza Buzały w prowincjonalnej wsi małopolskiej, bez bieżącej wody, elektryczności i kanalizacji. Naprawdę, trudno o większy kontrast. Intencją księdza kardynała Sapiehy było jednak zahartowanie wspaniale zapowiadającego się kapłana, a może także ustrzeżenie przed grzechem zarozumialstwa, o który tak łatwo w sytuacji, w jakiej znalazł się wcześniej. Warto tu przytoczyć myśl Karola Wojtyły: Nie możemy być szafarzami inaczej, jak tylko służąc. Właśnie do owej służby parafia niegowicka (erygowana w 1949 roku!) z pewnością nadawała się znakomicie. Położona z dala od linii kolejowej i ważnych dróg, obejmowała aż 13 wsi i przysiółków, które wikary przemierzał piechotą w mrozy, słoty i upały, by katechizować uczniów w szkołach, udzielać sakramentów i pomagać wszędzie tam, gdzie jego wsparcie duchowe było potrzebne. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby i tu nie próbował przenieść swych krakowskich pasji: założył kółko różańcowe i teatr amatorski. Wyjeżdżał stąd do Krakowa, gdzie w tym samym czasie na Uniwersytecie Jagiellońskim toczył się proces nostryfikacji uzyskanych we Włoszech tytułów i stopni naukowych. W listopadzie 1948 roku uzyskał dyplom magistra teologii, a miesiąc później, tuż przed Bożym Narodzeniem - patent doktorski. Krótkie pobyty wykorzystywał także na nawiązanie bliższych kontaktów z redakcją "Tygodnika Powszechnego", na którego łamach wkrótce potem ukazał się jego debiut poetycki, poemat Pieśń o blasku wody, opublikowany pod pseudonimem Andrzej Jawień. Trzeba tu dodać, że wszystkie późniejsze dzieła poetyckie również opatrzone były różnymi pseudonimami; pod swoim nazwiskiem publikował tylko prace naukowe i publicystyczne, a gdy został Papieżem - teksty dramatów, aby odróżnić je od setek publikacji apostolskich. Oczywiście w seminarium duchownym, w czasie studiów rzymskich i w Niegowici nadal pisał wiersze i dramaty. Jeszcze jako kleryk stworzył poemat Pieśń o Bogu ukrytym, nawiązujący do mistyki św. Jana od Krzyża, a w latach 1945-1950 pisał i doskonalił swój pierwszy dojrzały tekst dramatyczny Brat naszego Boga, o zmarłym w 1916 roku malarzu i założycielu zakonu albertynów - Albercie Adamie Chmielowskim. Jak sam autor pisze we wstępie, jest to poetyckie studium będące próbą przeniknięcia człowieka. Prapremiera dramatu odbyła się 13 grudnia 1980 roku w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego. Praca wikarego w Niegowici nie trwała jednak długo. Ksiądz doktor był dla archidiecezji krakowskiej zbyt cennym kapłanem, by jego niepospolite zdolności wykorzystywać w niewielkim zakresie w prowincjonalnej wiejskiej parafii. Dlatego też już 13 marca 1949 roku kardynał metropolita przeniósł go z powrotem do Krakowa, na podobną w strukturze Kościoła, lecz jakże odmienną w rzeczywistości, pozycję wikariusza parafii św. Floriana, jednego z centralnych kościołów miasta, w którym mieściło się między innymi duszpasterstwo akademickie. Ksiądz Wojtyła znów znalazł się w swoim żywiole. Ponownie przyjęło go prastare królewskie miasto ze swoją niepowtarzalną akademicko-artystyczną atmosferą. Obciążony obowiązkami służby duszpasterskiej, znajdował zawsze czas, szczególnie dla gromadzącej się w kościele młodzieży studenckiej. Przypominało mu to lata, gdy jako zelator pod kierunkiem Jana Tyranowskiego prowadził ku Bogu swą pierwszą grupę "Żywego Różańca". Dzięki wykładom i rekolekcjom akademickim, prowadzonym na wysokim poziomie intelektualnym, a jednocześnie przepełnionym klimatem gorącej wiary i miłości, zdobywał coraz większą popularność w gronie młodych intelektualistów, którzy spędzali w jego towarzystwie nie tylko nabożeństwa, lecz także wolny czas w sobotnie popołudnia i w niedziele. Organizował wtedy spotkania i dyskusje z wybitnymi przedstawicielami życia umysłowego i duchowego Krakowa, wycieczki do sanktuariów maryjnych, Kalwarii Zebrzydowskiej, wreszcie założył przy kościele chór gregoriański, na którego występy zaczęli chodzić wierni także z innych parafii miasta. Mijał powoli trzeci rok pracy księdza Wojtyły u św. Floriana, gdy w lipcu 1951 r. zmarł człowiek, który z ojcowskim zaangażowaniem kierował dotąd jego karierą - książę kardynał Adam Sapieha. Administratorem archidiecezji krakowskiej został arcybiskup Eugeniusz Baziak - metropolita lwowski, który szybko dostrzegł wyróżniającego się osobowością i sukcesami duszpasterskimi wikariusza, i skierował go na dwuletni urlop naukowy, którego celem miała być praca habilitacyjna, umożliwiająca objęcie samodzielnego stanowiska naukowo-dydaktycznego. Zwolniony od czasochłonnych obowiązków parafialnych Karol Wojtyła przeprowadził się na ul. Kanoniczą 19, gdzie przez następnych 7 lat mieszkał u księdza profesora Ignacego Różyckiego. Nie zerwał jednak całkowicie ze swoją parafią, nadal prowadząc w niej rekolekcje i duszpasterstwo akademickie; kontakty z młodzieżą bardzo sobie cenił. Nie zrezygnował także z organizowania wycieczek, a z czasem ich trasy uległy znacznemu wydłużeniu i urozmaiceniu. Coraz częściej wybierał się w Beskidy i Bieszczady, zaś zimą wspólnie z przyjacielem, księdzem Mieczysławem Malińskim, posługującym wówczas w Rabce, robił wyprawy narciarskie w Tatry. Był doskonałym narciarzem i sport ten uprawiał później konsekwentnie także jako biskup, kardynał i Papież aż do 1994 roku, kiedy to w tajemnicy przed lekarzami i watykańskim otoczeniem po raz ostatni zjechał na nartach; miał wtedy 74 lata. Wyprawy na północ Polski organizował od 1953 roku, kiedy to po raz pierwszy z grupą studentów krakowskich pojechał na obóz kajakowy na rzece Brda, po drodze zwiedzając ze swymi podopiecznymi prastary Toruń. Ponieważ były to czasy szalejącego terroru stalinowskiego, Wojtyła w czasie tych wycieczek nie zakładał sutanny, a studenci przy obcych nazywali go po prostu wujkiem. Każda z tych wypraw obok radosnej rekreacji przynosiła ich uczestnikom także pogłębienie życia religijnego. Podobnie jak niegdyś w latach okupacji, gdy w drodze do Solvayu lub z powrotem odbywał rozmowy ze swymi podopiecznymi z "Żywego Różańca", teraz często pozostawał nieco w tyle za wędrującą grupą w towarzystwie jednej osoby, z którą prowadził bardzo prywatny dialog duszpasterski, by po chwili dołączyć do pozostałych i znowu zostać nieco za nimi z następnym rozmówcą. Każdy dzień zaczynał od Eucharystii - w plecaku miał zawsze wygniecioną sutannę i naczynia liturgiczne, a wieczorami często oddalał się od grupy studentów, by pod gołym niebem lub na wodzie oddać się żarliwej kontemplacyjnej modlitwie. Jako temat rozprawy habilitacyjnej wybrał stanowisko filozoficzne Maxa Schelera, niemieckiego myśliciela, zmarłego w 1928 roku. Tym razem przedmiotem jego naukowej analizy stała się fenomenologia, współczesny kierunek filozoficzny stworzony przez Edmunda Husserla, którego Scheler był uczniem i kontynuatorem. Metoda fenomenologiczna - znów rzecz ujmując w rażącym skrócie - bada zjawiska (fenomeny) jako elementy rzeczywistości dostępne postrzeganiu (w odróżnieniu na przykład od wspomnień lub wizji). Scheler podkreślał w tym badaniu rolę emocji, tworząc także podstawy personalistycznej etyki; zgodnie z jego stanowiskiem skala wartości była w pełni hierarchiczna i nienaruszalna. Karol Wojtyła po głębokiej analizie stanowiska Maxa Schelera odrzucił możliwość zaadaptowania jego skali wartości przez Kościół katolicki. Temat rozprawy habilitacyjnej, jaką przedstawił 12 grudnia 1953 roku, brzmiał: Ocena możliwości oparcia etyki chrześcijańskiej na założeniach systemu Maxa Schelera. Aczkolwiek kolokwium habilitacyjne odbyło się zgodnie z przepisami akademickimi na jeszcze istniejącym Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego nie zatwierdziło wtedy z przyczyn politycznych tytułu naukowego, a sam Wydział Teologiczny został zlikwidowany jako część UJ w 1954 roku i od tego czasu istniał jako Fakultet teologiczny, utrzymywany przez Episkopat i nie posiadający pełni praw akademickich. Centralna Komisja Kwalifikacyjna do spraw stopni i tytułów naukowych podjęła uchwałę o nadaniu doktorowi Karolowi Wojtyle tytułu docenta dopiero w cztery lata później, 21 listopada 1957 roku. Uzyskując prawo wykładania na uczelniach akademickich, a jednocześnie wobec likwidacji państwowego Wydziału Teologicznego, Karol Wojtyła stał się samodzielnym pracownikiem dydaktycznym w seminariach duchownych Krakowa, Katowic i Częstochowy, podjął także pracę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Zgodnie ze swym głównym kierunkiem zainteresowań naukowych, zajął się etyką. Kiedy w 1956 roku zwolniła się Katedra Etyki w KUL, władze uczelni zaproponowały objęcie jej Karolowi Wojtyle, który odtąd stał się etatowym pracownikiem lubelskiego uniwersytetu. Ponieważ jednak nie zrezygnował z zajęć w seminariach, przez następne trzy lata krążył między Krakowem a Lublinem. Wieczorem opuszczał Kraków, by rano w Lublinie odprawić mszę, zjeść śniadanie w klasztorze urszulanek, gdzie zaoferowano mu pokój, a następnie rozpocząć całodzienne zajęcia na uniwersytecie. Potem kolacja, zajęcia ze studiującymi w KUL urszulankami i nocny powrót do Krakowa. Mimo tych niedogodności docent Wojtyła ogromnie polubił pracę w Lublinie. Szczególnie odpowiadała mu prawdziwie uniwersytecka atmosfera, tak bardzo różna od panującej w seminariach duchownych. Wśród studentów lubelskich były przecież zarówno osoby duchowne, jak i świeckie. Tu Wojtyła czuł się otoczony realnym życiem swych studentów, a ponadto wiele satysfakcji sprawiały mu kontakty z wybitnym gronem profesorskim. Wszak ten jedyny we wszystkich krajach demokracji ludowej katolicki uniwersytet skupiał wówczas grono znakomitych uczonych o międzynarodowym autorytecie, których dorobek imponował młodemu uczonemu, tak jak ich serdeczna życzliwość wobec nowo zatrudnionego kolegi. We wspomnieniach jego ówczesnych studentów pozostał jako wykładowca bardzo trudny; niełatwo było nadążyć za myślą, wyrażaną często metaforycznie, pełną łacińskiej terminologii i przekazywaną w zawiłych zdaniach. Nic dziwnego, że studenci, mniej ambitnie traktujący swoje studia, nie chodzili na wykłady docenta Wojtyły, a na egzaminie nie zawsze orientowali się, jak on wygląda, co bywało źródłem zabawnych, anegdotycznych nieporozumień. Kobiety zdające u niego wiedziały, że należy koniecznie ubrać się na niebiesko; ulubiony kolor zmiękczał ponoć jego egzaminatorskie serce, na co, niestety, nie mogli liczyć studenci-księża, wobec których był bardziej wymagający. Mimo to wrodzona charyzma Karola Wojtyły powodowała, że na lubelskim uniwersytecie otaczało go zawsze grono studenckich przyjaciół, którzy chętnie odprowadzali swego profesora do krakowskiego pociągu. Karol Wojtyła nie zmienił ani na jotę swych krakowskich przyzwyczajeń. Msze święte odprawiał teraz, co prawda w Kościele Mariackim, gdzie też spowiadał, ale dni świąteczne spędzał jak dawniej z młodzieżą na bliższych i dalszych wyprawach. Nic zatem dziwnego, że w lipcu 1958 roku wiadomość wzywająca go do natychmiastowego powrotu do Krakowa w związku z nominacją biskupią, zastała go... w kajaku na północno-wschodnim krańcu Polski. Nominacja, podpisana 4 lipca przez Piusa XII, była dla środowiska krakowskiego i samego Karola Wojtyły ogromnym zaskoczeniem. Po pierwsze - sugestia powołania krakowskiego księdza wyszła nie od prymasa, kardynała Stefana Wyszyńskiego, jak to było dotąd w zwyczaju, a od administratora archidiecezji krakowskiej - arcybiskupa Baziaka. Wyszyński praktycznie nie znał wtedy Wojtyły, choć przelotnie widywali się w czasie rozmaitych uroczystości kościelnych, kiedy prymas odwiedzał Kraków. Wiadomo też było, iż kardynał lubi otaczać się dostojnikami bezwarunkowo wobec niego dyspozycyjnymi, uznającymi sztywną hierarchię stanowisk w Kościele, a Wojtyła był już na to zbyt mocno ukształtowaną osobowością, którą trudno byłoby podporządkować, także w sprawach pozakanonicznych. Po drugie - cały dotychczasowy przebieg kariery księdza Wojtyły wskazywał na to, że zostanie on wielkim katolickim filozofem-etykiem i wychowawcą młodzieży. Refleksyjna natura, łatwość przyswajania sobie bardzo trudnych zagadnień teologicznych, talent pisarski, wreszcie (przynajmniej na tym etapie) brak zainteresowania walką polityczną, jaką Kościół polski przez wszystkie lata powojenne toczył z partyjną władzą o przetrwanie - wszystko to utwierdzało jego samego i najbliższe otoczenie w poczuciu słuszności wyboru w Kościele drogi naukowej. 28 września 1958 roku przed głównym ołtarzem katedry wawelskiej odbyła się konsekracja biskupa Wojtyły. Dokonali jej: arcybiskup Eugeniusz Baziak, jego nowy bezpośredni zwierzchnik, w asyście biskupów Franciszka Jopa (Opole) i Bolesława Kominka (Wrocław). Na uroczystość przybyły tłumy ludzi, a wśród nich najbliżsi sercu Karola Wojtyły, starzy przyjaciele: wadowiczanie z jego pierwszej w życiu parafii (fundatorzy pastorału), Teatr Rapsodyczny z Mieczysławem Kotlarczykiem (fundatorzy szat), koleżanki i koledzy ze studiów polonistycznych, robotnicy z Solvayu, wreszcie kadra profesorska i studenci z Krakowa i Lublina. Obok stanowiska biskupa pomocniczego archidiecezji krakowskiej Wojtyła otrzymał od Papieża biskupstwo tytularne Ombii. Zatrzymał także etat w KUL, kierując nadal Katedrą Etyki. Oczywiście otrzymanie szaty biskupiej wiązało się z kolejną krakowską przeprowadzką, tym razem na ul. Kanoniczą 21, gdzie biskup Wojtyła po raz pierwszy w życiu otrzymał wygodne, duże i samodzielne mieszkanie, sprzyjające zarówno dalszej intensywnej pracy naukowej i modlitwie, jak i wypoczynkowi czy też rozmowom z przyjaciółmi. Jak się jednak łatwo domyślić, bardzo rzadko w nim przebywał. Kilka tygodni po konsekracji Karola Wojtyły umarł Pius XII, a jego następcą 28 października 1958 roku został kardynał Roncalli - Jan XXIII, którego pontyfikat, choć zaledwie pięcioletni, zaznaczył się w historii Kościoła istotnymi zmianami. Nowy krakowski biskup przyjął za swą dewizę słowa "Totus Tuus" (Cały Twój), zaczerpnięte z dzieła św. Ludwika Marii Grignion de Montfort Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Panny, wydanego około 1700 r. Traktat ten - jeden z najgłębiej przeżytych przez Wojtyłę tekstów teologicznych - na samym początku kariery duchownej utwierdzał go we wcześniej już uprawianym kulcie Maryjnym. Nowe obowiązki w życiu Karola Wojtyły nie oznaczały bynajmniej rezygnacji z poprzednich, zatem wiecznie zapracowany kapłan, myśliciel i przewodnik młodzieży miał teraz jeszcze mniej czasu wolnego. Jako biskup pomocniczy administratora apostolskiego archidiecezji krakowskiej musiał w dużej mierze zastępować swojego zwierzchnika, który był wtedy już starym i schorowanym człowiekiem. Do jego obowiązków należało teraz na przykład czasochłonne wizytowanie diecezjalnych parafii, wiążące się zawsze z głębokimi rozmowami na probostwach, odprawianiem nabożeństw, udzielaniem sakramentów (bierzmowanie), spotkaniami z aktywem katolickim. Wkrótce po objęciu stanowiska biskup Wojtyła zasłynął w Krakowie jako organizator wielu spotkań, sympozjów i seminariów z udziałem kościelnej i świeckiej elity intelektualnej i kulturalnej miasta. Już wcześniej prowadził na przykład cykle wykładów dla lekarzy; teraz tematyka spotkań poszerzyła się o historię, prawo, etykę, pedagogikę. Aktywności 38-letniego, najmłodszego w Polsce biskupa towarzyszyła myśl o moralnym obowiązku szerzenia prawdy w kraju, gdzie za sprawą marksistowskiego dyktatu zakłamywano obraz rzeczywistości przekazywanej młodemu pokoleniu przez dyspozycyjne wobec PZPR placówki naukowe i szkoły. Pisał później już jako Papież: Wolność wraz z prawdą, prawda wraz z wolnością stanowią o tym duchowym piętnie, które wyciska się na różnych przejawach życia i działania ludzkiego. [...] Tylko oparcie się na prawdzie umożliwia prawdziwie wolne zaangażowanie woli. Jeśli jednak prawda jest we mnie, musi wybuchnąć. Nie mogę jej odepchnąć, bo bym odepchnął sam siebie. Również i na tym etapie nie zaniedbuje pisarstwa naukowego i artystycznego. Druga połowa lat 50. to okres tworzenia pierwszej wielkiej rozprawy etycznej Miłość i odpowiedzialność (wydanej w 1960 roku), poświęconej sprawom małżeństwa i rodziny. Niejako na marginesie tych rozmyślań powstaje sztuka dramatyczna Przed sklepem jubilera, opublikowana w Wydawnictwie "Znak" (1959). Po powołaniu Wojtyły na Stolicę Piotrową, zakupiła ją jedna z hollywoodzkich wytwórni filmowych, by na jej podstawie zrealizować film (z Burtem Lancasterem w roli starego jubilera), który jednak nie okazał się ani intelektualnym, ani artystycznym wydarzeniem. Po kilku miesiącach tak intensywnej pracy biskup zaczął się źle czuć, był osłabiony, miewał napady gorączki. Sądzono najpierw, że to zwyczajne objawy przemęczenia i życia w nieustannym stresie, po szczegółowych badaniach lekarskich okazało się jednak, że Karol Wojtyła cierpi na rzadką chorobę - mononukleozę. Medycyna nie zna sposobu na szybkie wyleczenie tej wirusowej choroby; młody i silny organizm zwykle zwalcza ją sam, lecz wymaga to sprzyjających warunków. Niezależnie od kuracji objawowej lekarze zalecili pacjentowi spokojny tryb życia, a przede wszystkim dużo ruchu i świeżego powietrza oraz dwa razy w ciągu roku dłuższe okresy wypoczynku. Zalecenia te zostały z przyjemnością przyjęte przez chorego, bo cóż go bardziej mogło ucieszyć niż legalna możliwość ucieczki od wyczerpującego codziennego wysiłku latem nad wodę, a zimą w góry na narty? Po kilkutygodniowej kuracji poczuł się znacznie lepiej i mógł powrócić do swych obowiązków. W pierwszych latach biskupstwa Karol Wojtyła zetknął się ze wstrząsającymi Polską konfliktami między Kościołem a autorytarnym, ateistycznym aparatem władzy politycznej. Co prawda, czasy stalinowskiego terroru, których symbolem było uwięzienie prymasa Stefana Wyszyńskiego, już minęły, lecz po krótkim okresie tzw. "odwilży popaździernikowej" Władysław Gomułka podjął kolejną rundę otwartej i bezpardonowej walki z katolicyzmem w Polsce, a zwłaszcza z hierarchią kościelną. Już w marcu 1959 roku biskup Wojtyła ostro starł się z ówczesnym przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Krakowie - Wiktorem Bonieckim, a w sierpniu 1962 roku z I sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR - Lucjanem Motyką. Spór dotyczył obiektów należących do Kościoła, które miały zostać bezprawnie przejęte przez władzę. Szczególnym punktem zapalnym w Krakowie był gmach seminarium duchownego, stojący w centrum miasta, co budziło sprzeciw komunistów, od początku swej władzy nastawionych na ateizację mieszkańców. Trzeba tu przypomnieć, że sama idea wielkiej budowy socjalizmu - Huty im. Lenina oraz ogromnego osiedla robotniczego, włączonego w granice miasta Krakowa, by zmienić jego skład społeczny na robotniczo-inteligencki - była dalekosiężnym programem przezwyciężenia "fideistycznych miazmatów" poprzedniego systemu. Kolejnym polem wieloletniego konfliktu stała się teraz Nowa Huta, w której władze nie przewidywały żadnych możliwości postawienia kościoła. W 1960 roku udało się w pobliżu osiedla postawić duży krzyż, pod którym na wolnym powietrzu księża odprawiali niedzielne Msze św. dla mieszkańców tego "wzorowego socjalistycznego miasta". Jeszcze innym polem konfliktu politycznego było, wznowione na fali "odwilży", wycofywanie nauki religii ze szkół i w związku z tym walka o utrzymanie licznych sal katechetycznych w obiektach należących do Kościoła. Tak więc pierwsze lata posługi biskupiej Karola Wojtyły nie należały do łatwych. Tymczasem wielkimi krokami zbliżało się najważniejsze wydarzenie w życiu Kościoła katolickiego: Jan XXIII zwołał do Watykanu sobór powszechny, którego zadaniem miało być przystosowanie całego Kościoła do wyzwań stawianych mu przez współczesną cywilizację. Termin pierwszej sesji Soboru Watykańskiego II wyznaczono na jesień 1962 roku i wszystkie Episkopaty świata pracowały nad przesłanymi z Watykanu materiałami i projektami programu prac soborowych. Przygotowywał się także do tego wydarzenia młody biskup krakowski Karol Wojtyła. Kilka miesięcy przed inauguracją Soboru, 14 czerwca 1962 roku zmarł administrator apostolski archidiecezji krakowskiej, arcybiskup Baziak, nie doczekawszy się tytułu metropolity. Kapituła diecezjalna po krótkich naradach uczyniła dotychczasowego wikariusza generalnego, jakim był dotąd biskup Wojtyła, wikariuszem kapitulnym, a więc tymczasowym zarządcą archidiecezji do powołania nowego ordynariusza. 5 października Wojtyła udał się wraz z całą delegacją polskich hierarchów na Sobór Watykański II już jako najwyższy godnością reprezentant Krakowa. Jechał z ogromną radością do niepowtarzalnej atmosfery Wiecznego Miasta, którą przecież tak dobrze znał i cenił jako źródło nieustającej inspiracji duchowej i twórczej. Teraz jednak doszła ważniejsza motywacja: nadzieja na własny aktywny udział w wielkim dziele odnowy Kościoła, której potrzebę widział i rozumiał. Przyświecające przygotowaniom do Soboru hasło Papieża Jana XXIII - aggiornamento (przystosowanie) obiecywało daleko idące reformy zarówno liturgii, jak i nauczania, do których Wojtyła był już wcześniej pod względem intelektualnym i duchowym przygotowany. Jechał teraz także jako przedstawiciel polskiej delegacji soborowej. Mając za sobą zaledwie cztery lata posługi biskupiej, Wojtyła dał się poznać jako aktywny uczestnik prac Episkopatu Polski, sprawny administrator diecezji, wybitny filozof i nauczyciel akademicki o znaczącym dorobku naukowym, wreszcie poeta i dramaturg, a także człowiek o otwartej osobowości, łatwo nawiązujący kontakty z obcymi i nie pozbawiony szczególnego poczucia humoru. Wzorowy kapłan, myśliciel i przewodnik młodzieży, tak definiujący swoje powołanie: Pasterzem być to znaczy umieć brać to wszystko, co wszyscy wnoszą. To jakoś koordynować, scalać, ażeby z tego rosło wspólne dobro. ROZDZIAŁ III TAM, SKĄD DALEJ WIDAĆ... Kościół, który jest ożywiony wiarą eschatologiczną, uważa troskę o człowieka, o jego człowieczeństwo, o przyszłość ludzi na ziemi, a więc o kierunek całego rozwoju i postępu za istotny dla swego posłannictwa, za nierozerwalnie z nim związany. Po przyjeździe do Rzymu Karol Wojtyła zamieszkał znacznie bliżej Watykanu niż za czasów swoich studiów - w gmachu Instytutu Polskiego. Rzym tuż przed Soborem i w trakcie jego trwania był niby taki sam jak zawsze, ale jednak inny. Wpływała na to z pewnością obecność tak wielu biskupów i teologów (katolików, ale także przedstawicieli różnych wyznań chrześcijańskich) z całego świata, którzy w wielu punktach miasta organizowali towarzyszące obradom spotkania, dyskusje, wykłady i nabożeństwa, służące wypracowaniu stanowisk wobec poruszanych w bazylice św. Piotra zagadnień teologicznych, liturgicznych i społecznych. Minął już niemal cały wiek od poprzedniego Soboru, także zwołanego w Watykanie (1869-1870), przerwanego jednak gwałtownymi wypadkami politycznymi: wojska Wiktora Emmanuela zaatakowały istniejące jeszcze wówczas Państwo Kościelne, a Papież, po klęsce zachowawszy zaledwie skrawek dawnego terytorium, ogłosił się "więźniem Watykanu" i trwał w sporze politycznym z odradzającym się, jednolitym państwem włoskim, nie próbując już powrócić do obrad soborowych. Teraz atmosfera była zupełnie inna. Katolicyzm, co prawda prowadził walkę polityczną "na zewnątrz", lecz dotyczyła ona głównie terenów zdominowanych przez ZSRR w Europie i poza nią, jednak najważniejsze spory toczyły się w łonie samego Kościoła. Wcześniej już wspomnieliśmy, że teolodzy z uporem dopatrywali się wówczas podziału na tzw. konserwatystów i progresistów: przeciwników i zwolenników daleko idących przemian w organizacji i nauczaniu Kościoła, mających przystosować go do współczesności; stąd także hasło Jana XXIII - aggiornamento. Nic zatem dziwnego, że obie strony zarówno podczas samych obrad, jak i poza nimi, próbowały odpowiedzieć na bardzo trudne pytanie: zmieniać - tak, ale co, i jak dalece? Wiemy, że Karol Wojtyła, jako człowiek niesłychanej pracowitości i rzetelności, przyjechał na Sobór Watykański II dobrze przygotowany. Na długo przed rozpoczęciem obrad zdążył zapoznać się z duchem i literą propozycji dokumentów, jakie to największe w dziejach Kościoła zgromadzenie biskupów miało opracować i uchwalić. Aczkolwiek nigdy nie wiązał się z progresistowskim nurtem myślenia, uznawał konieczność wprowadzenia licznych zmian, nie tyle wychodzących naprzeciw oczekiwaniom kościelnych liberałów, ile będących drogą powrotu do elementarnych prawd Ewangelii. Od samego początku bowiem przyszły Papież stał na stanowisku, że Kościołowi nie potrzebna jest żadna rewolucja, która może tylko osłabić jego działanie, lecz zwykły, jasny, przejrzysty powrót do Objawienia, który wobec ludzkości ma charakter uniwersalny zawsze i wszędzie. A jeśli powrót ten będzie nosił nazwę reformy, to taka reforma może Kościołowi i współczesnemu człowiekowi tylko pomóc w przezwyciężaniu problemów, jakie nasuwa zmieniająca się tak szybko w drugiej połowie XX wieku rzeczywistość. Dlatego też głęboko przejęty znaczeniem obrad soborowych, zaangażował się w nie z ogromnym entuzjazmem. Włączał się w redakcję podstawowych dokumentów, wielokrotnie zabierał głos w obradach plenarnych i w rozmowach kuluarowych, wyróżniając się znakomitym opanowaniem literackiej łaciny i głębokim przemodleniem wygłaszanych stwierdzeń; jako wzorowy kapłan stosował bowiem starą zasadę, iż każde publicznie wypowiedziane słowo powinno być poprzedzone kontemplacyjnym kontaktem z Bogiem w modlitwie. Na tle polskiej delegacji soborowej także się wyróżniał, zwłaszcza w porównaniu z kardynałem Wyszyńskim, który prawie nie znał języków obcych i najchętniej poprzestawał w Rzymie na kontaktach z własnym Episkopatem, a ponadto nie należał do wybitnych mówców, zaś problemy Kościoła poza Polską obchodziły go o tyle mniej, iż nie znał zachodnich realiów. Ta rozbieżność postaw prymasa i krakowskiego biskupa została zresztą wkrótce zauważona, co jednak martwiło Wojtyłę, gdyż absolutnie nie chciał uchodzić za konkurenta kardynała, a już sam fakt wyniesienia go do sakry biskupiej bez inicjatywy Wyszyńskiego rodził rozmaite komplikacje wzajemnych relacji, które miały się wkrótce jeszcze bardziej pogłębić. Karol Wojtyła wykorzystał soborowy czas także na nawiązanie licznych kontaktów z biskupami i teologami całego świata oraz na wznowienie dawnych znajomości. Wspomnieć tu trzeba o pracującym w Rzymie księdzu Andrzeju Marii Deskurze, młodszym o 4 lata od Wojtyły, z którym w 1945 roku studiował teologię w seminarium duchownym. Ten ponowny kontakt zaowocował wieloletnią przyjaźnią i częstymi spotkaniami aż do objęcia przez Wojtyłę Stolicy Piotrowej. Nowe, ważne znajomości zawarł w czasie Soboru z polskimi dostojnikami kościelnymi, pracującymi poza Europą: ówczesnymi arcybiskupami Janem Królem z Filadelfii (USA) oraz Stanisławem Kozłowskim (Afryka). Poznał także hierarchów i teologów Kościoła niemieckiego i austriackiego - kardynałów ?Königa z Wiednia, Döpfnera z Monachium i Hoffnerem z Kolonii oraz biskupów z Trzeciego Świata, działających w całkowicie odmiennym otoczeniu religijnym, społecznym i kulturowym. Rozmowy z nimi pozwoliły krakowskiemu biskupowi zobaczyć zupełnie nieznany świat wielkich kontrastów i różnorodności, a także wyrobić sobie opinię na temat zadań Kościoła w skali globalnej. Dwukrotnie zaskoczył dostojne grono obradujące w bazylice św. Piotra, używając słów, jakimi się dotąd w przemówieniach i dokumentach soborowych nie posługiwano. Pierwszym z nich była "tolerancja". Wojtyła pisał o niej w odniesieniu do polityki ekumenicznej współczesnego Kościoła; drugim zaś formuła, której użył, rozpoczynając jedno ze swych wystąpień: Czcigodni ojcowie, bracia i siostry! Wszak kobiety, choć nieliczne, również znajdowały się wśród zebranych, ale tylko młody biskup z Polski dał temu wyraz słowny. Jeszcze inną różnicą, pozornie tylko gramatyczną, było częste używanie słów "człowiek", "osoba" - właśnie w liczbie pojedynczej, podczas gdy większość mówców posługiwała się pojęciami ogólnymi: "ludność", "ludzie", "człowieczeństwo". To dostrzeganie znaczenia jednostki w życiu świata i nauczaniu Kościoła zostanie potem przez Papieża rozbudowane do rozmiarów kilku encyklik i listów apostolskich. Z przemówieniami i głosami w dyskusji w czasie obrad wystąpił łącznie aż 60 razy. Spośród czterech konstytucji, dziewięciu dekretów i trzech deklaracji, jakie stanowią dorobek dokumentacyjny II Soboru Watykańskiego, biskup Karol Wojtyła odcisnął swoje własne, autorskie piętno na tekstach kilku z nich: XIII rozdziale głównej konstytucji Gaudium et spes - O obecności Kościoła w świecie współczesnym, konstytucji dotyczącej m.in. kultu Maryjnego (Lumen gentium) oraz na deklaracji o wolności religijnej (Dignitates humanae). Wokół tych trzech tematów, zawsze mu bliskich, później skupiać się będzie jego twórczość filozoficzna i nauczanie. Po zamknięciu zaledwie pierwszej sesji soborowej w czerwcu 1963 roku zmarł inicjator Waticanum II, Jan XXIII. Konklawe szybko dostrzegło godnego następcę: kardynała Mantiniego, który był jednym z najbliższych współpracowników zmarłego Papieża w czasie przygotowywania Soboru, i swoją postawą gwarantował jego dalszy przebieg i rozwój w oczekiwanym kierunku. Gdy 30 czerwca nad Kaplicą Sykstyńską ukazał się biały dym, kardynał Mantini jako Paweł VI rozpoczął swój ponad 15-letni pontyfikat. I rzeczywiście, okazał się on godnym kontynuatorem dzieła swego poprzednika, realizując aggiornamento aż do zakończenia prac soborowych w 1965 roku. W grudniu 1963 roku, po drugiej sesji Soboru (sesje odbywały się corocznie jesienią), Karol Wojtyła udał się w towarzystwie innych biskupów na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a tuż po Bożym Narodzeniu dotarła do Krakowa kolejna zaskakująca wiadomość: wikariusz kapitulny doczekał się godności arcybiskupa i został jednocześnie mianowany na stanowisko metropolity. Tron metropolii już od dawna stał pusty; przez wiele lat po śmierci kardynała Sapiehy arcybiskup Baziak pełnił jedynie rolę apostolskiego administratora diecezji, a po jego śmierci z kolei biskup Wojtyła z wyboru kapituły pełnił funkcję sufragana. Powołanie nowego arcybiskupa ordynariusza wymagało propozycji Rzymu, zaakceptowanej następnie przez polskie władze państwowe. I tu właśnie jest źródło owego zaskoczenia. Propozycja ze strony Kościoła była o tyle nietypowa, że awansu miał dostąpić dawny biskup pomocniczy, czego z reguły nie czyniono. Jedną z zasad "polityki kadrowej" Watykanu jest bowiem powoływanie na stanowiska metropolitów ludzi z zewnątrz, nie znających dobrze miejscowego terenu, ale też nieskrępowanych więzami osobistych relacji. Tym razem uczyniono wyjątek. Być może zaważyła postawa Pawła VI, który, przewodnicząc jesiennej sesji Soboru, dostrzegł w Wojtyle godnego następcę księcia metropolity Sapiehy i przychylił się do jego awansu. Drugie zaskoczenie to warszawskie losy watykańskiej propozycji. Wiadomo było, że prymas Stefan Wyszyński z pewnością wolałby na krakowskim stolcu widzieć kogoś innego, zatem kandydatura Wojtyły, przedstawiona do akceptacji Zenonowi Kliszce (wówczas marszałkowi Sejmu), była dopiero siódmą z kolei. Kliszko zaś z premedytacją odrzucał wcześniejsze propozycje swego ideowego przeciwnika, nie chcąc dopuścić do sytuacji, w której drugi po prymasie dostojnik polskiego Kościoła (a za takiego uchodził każdorazowy metropolita krakowski) byłby człowiekiem Wyszyńskiego. Kiedy więc doszło do rozpatrywania siódmej już propozycji, Kliszko zaakceptował ją w nadziei, że nowo mianowany arcybiskup stanowić będzie przeciwwagę polityczną wobec prymasa i będzie bardziej niż on skłonny do współpracy z władzami państwowymi. Oficjalnie nominacja została ogłoszona w styczniu 1964 roku, a w marcu nastąpił kolejny uroczysty ingres arcybiskupa Karola Wojtyły do wawelskiej katedry. Pierwsze lata sprawowania władzy metropolitalnej upłynęły jednak nowemu ordynariuszowi przede wszystkim na intensywnej pracy soborowej. Powołany w czasie trzeciej sesji w skład komisji redakcyjnej podstawowych dokumentów, arcybiskup Wojtyła uczestniczył teraz już nie tylko w jesiennych obradach plenarnych, ale wiosną i latem wielokrotnie wyjeżdżał do Rzymu, by brać udział w pracach komisji. Okres ten sprzyjał stopniowemu zbliżeniu, a potem serdecznej przyjaźni z Pawłem VI, z którym w ciągu późniejszych lat spotykał się na audiencjach prywatnych znacznie częściej niż jakikolwiek inny dostojnik polskiego Kościoła. W kraju metropolita krakowski skupiał się na wdrażaniu dorobku soborowego w swojej diecezji. Organizował spotkania, wykłady dla księży i kleryków, popularyzował odnowę Kościoła wśród najszerszych rzesz wiernych. Brał też aktywny udział w pracach Episkopatu, będąc na przykład jednym z współredaktorów sławnego listu do biskupów niemieckich (Przebaczamy i prosimy o przebaczenie), podpisanego przez prymasa. List ten rozpętał kolejną falę walki politycznej w Polsce pomiędzy dyktaturą PZPR a Kościołem (listopad 1965 roku). Władze państwowe bardzo szybko przekonały się, że nie ma najmniejszych szans na konflikt między Wojtyłą a Wyszyńskim. Mimo swoistego napięcia między nimi, arcybiskup Krakowa okazał się absolutnie lojalny wobec swego zwierzchnika. Gorliwie wypełniał jego dyrektywy i w krótkim czasie dwukrotnie udowodnił, że nie zamierza stawać po innej niż prymas stronie. Kiedy w 1967 roku kardynał nie otrzymał zgody na wyjazd do Rzymu, aby wziąć udział w synodzie biskupów, arcybiskup krakowski, mając paszport w kieszeni, również zrezygnował z wyjazdu. Podobnie postąpił, nie przyjmując w Krakowie przebywającego wówczas z oficjalną wizytą prezydenta Francji Charlesa de Gaulle'a, gdyż władze PRL nie zgodziły się na jego spotkanie z prymasem. Wszelkie rachuby władz partyjnych, że metropolita krakowski nie będzie z nimi otwarcie walczył, także okazały się płonne. W sprawach rozbudowy instytucji życia religijnego w kraju i w archidiecezji Wojtyła był uparty i nieustępliwy. To on celebrował Mszę Tysiąclecia na Jasnej Górze w 1966 roku przed setkami tysięcy wiernych, dla których obchody milenium chrztu Polski były najistotniejszą treścią rocznicowych uroczystości, w przeciwieństwie do dętych akcji państwowych, w których usiłowano przedstawiać 1000-lecie państwa w oderwaniu od Kościoła. To on w grudniu 1971 roku zdecydował się odprawić uroczystą pasterkę pod krzyżem zastępującym kościół w Nowej Hucie, a tłumy uczestników tego nocnego nabożeństwa stały się groźną dla władz, choć w pełni pokojową demonstracją woli krakowskich robotników. To on w centrum Krakowa, przy bazylice franciszkańskiej wzniósł w 1976 roku pomnik - hołd dla swego byłego mistrza i opiekuna, kardynała Adama Sapiehy - wbrew zakazowi władz miejskich. Podobne boje toczył na co dzień w sprawie ośrodków katechetycznych, zezwoleń na budowę nowych świątyń, o nie wcielanie alumnów do wojska itd. Oczywiście musimy też pamiętać, że Karol Wojtyła w tym czasie nie zrezygnował z żadnej dotychczasowej działalności. Będąc arcybiskupem i ordynariuszem drugiej (co do ważności) archidiecezji w Polsce, aktywnym uczestnikiem prac Episkopatu Polski, był jednocześnie nadal wykładowcą etyki w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował naukowo i pisarsko nad wydanym w 1969 roku największym dziełem filozoficznym Osoba i czyn, i wciąż pisał poezję: opublikował wówczas poemat Wigilia Wielkanocna 1966. Z tego też okresu datuje się początek znajomości, która później przerodziła się w dozgonną przyjaźń, z księdzem Stanisławem Dziwiszem, góralem z Raby. Zrezygnował on z pracy w krakowskiej bibliotece archidiecezjalnej, by zostać kapelanem i sekretarzem arcybiskupa Wojtyły. Prowadząc tak wielostronną działalność, cztery lata po objęciu arcybiskupstwa metropolita Karol Wojtyła w wieku zaledwie 47 lat został podniesiony przez Pawła VI do godności kardynalskiej. I ten szybki awans, już po raz trzeci w jego karierze duchownej zaskoczył otoczenie. Oficjalna ceremonia odbyła się 26 czerwca 1967 roku w Watykanie. Polskie władze polityczne, które tym razem nie mogły mieć żadnego wpływu na to wyniesienie, przyjęły kardynalską godność Karola Wojtyły ze wzrastającym niepokojem i niechęcią. *** Tymczasem nowo powołany krakowski kardynał podejmował kolejne inicjatywy. Latem 1969 roku z towarzyszącymi mu ówczesnymi biskupami: Franciszkiem Macharskim i Szczepanem Wesołym oraz nieodłącznym księdzem Dziwiszem po raz pierwszy przekroczył Atlantyk, by spotkać się z amerykańską i kanadyjską Polonią. Wykorzystał tę podróż jak najlepiej, nie tylko pełniąc posługę religijną wobec rodaków, lecz także poznając różnorodne oblicza tych krajów. Kilka lat później, zaproszony na Kongres Eucharystyczny do Melbourne (Australia), odbył swą pierwszą podróż dookoła świata. Poznał wówczas w Indiach Matkę Teresę z Kalkuty; oboje bardzo przypadli sobie do serca. Podróżując po różnych krajach i dalekich kontynentach, kardynał Wojtyła na własne oczy ujrzał Kościół w jego globalnym wymiarze. Był to jakby dalszy ciąg "edukacji" zainaugurowanej czteroletnimi kontaktami soborowymi. Jak pisze Grzegorz Łęcicki: Udział w pracach Soboru, twórcza refleksja poświęcona obecności wspólnoty katolickiej i chrześcijańskiej w nowoczesnym społeczeństwie, ukształtowały w każdym z biskupów globalną wizję problemów Kościoła i świata, przewyższającą rangą i znaczeniem dotychczasowe lokalne dylematy diecezji, krajów, a nawet kontynentów. Można zaryzykować twierdzenie, że wtedy właśnie kształtowały się zręby jego późniejszego, tak nietypowego pontyfikatu. Czyż kapłan będący w nieustannym ruchu, mimo refleksyjnej natury wciąż ciekaw nowych ludzi i spraw, kapłan o prawdziwie góralskiej kondycji fizycznej i psychicznej, która pozwalała mu przez wiele lat na wytężoną kilkunastogodzinną aktywność - mógł stać się "więźniem Watykanu"? Zwróćmy ponadto uwagę na tę cechę osobowości, która mu jako kapłanowi, biskupowi czy kardynałowi - a więc człowiekowi coraz głębiej wkraczającemu w struktury instytucjonalne Kościoła - zawsze kazała pamiętać o wiernych. Niezależnie od tego, jak bardzo pochłaniały go problemy wewnątrzkościelne, zawsze był otwarty na kontakty z Kościołem pozainstytucjonalnym: przede wszystkim z młodzieżą licealną, akademicką, ale także i z uczonymi, artystami, a później politykami - tak właśnie rozumiał swoje posłannictwo. Lata siedemdziesiąte przyniosły kardynałowi Wojtyle nowe wyzwania. Pamiętając o znaczeniu Soboru Watykańskiego II, w 1972 powołał w swojej diecezji Synod Biskupów Krakowskich, który przez 7 lat miał tworzyć głęboką platformę przenoszenia dorobku intelektualnego i duszpasterskiego Soboru na codzienne życie polskich katolików. Trzeba bowiem przyznać, że po okresie entuzjazmu, z jakim w drugiej połowie lat sześćdziesiątych Kościół w myśl Soboru dokonywał zmian w widocznej dla wszystkich płaszczyźnie liturgicznej (kapłan sprawujący Eucharystię przodem do wiernych, użycie języków narodowych) i ekumenicznej - nastąpił niepokojący zastój w przetwarzaniu wewnętrznej, duchowej głębi dorobku soborowego. Paweł VI był wręcz oficjalnie oskarżany przez Episkopaty Europy Zachodniej o zaniedbywanie tego procesu, co na przykład w Kościele holenderskim doprowadziło do niezależnych i nieaprobowanych przez Watykan zmian grożących katolicyzmowi rzymskiemu schizmą. Ogromnie dużo uwagi metropolita krakowski poświęcał jak zwykle młodzieży. W trosce o przetrwanie tradycji katolickiego wychowania nie tylko w domach rodzinnych, wspierał nowe koncepcje pracy duszpasterskiej. Jedną z nich był ruch oazowy, spopularyzowany przez księdza Franciszka Blachnickiego, ideowo bardzo bliski doświadczeniom Wojtyły, który jako młody kapłan i wykładowca wędrował ze swymi studentami po Polsce, a jednocześnie odbywał z nimi rodzaj rekolekcji. Spotkania i obozy oazowe na terenie diecezji krakowskiej szybko stały się bardzo popularne, mimo prześladowań ze strony władz politycznych. Tej formie duszpasterstwa bardzo sprzyjała specyficzna muzyka, zawierająca treści religijne w nowoczesnych rytmach i aranżacjach. Początkowo wykonywana przez młodzież i księży w czasie oazowych wędrówek, z poparciem kardynała uzyskała formę organizowanego przez księdza Palusińskiego festiwalu "Sacrosong", skupiającego latem w miejscowościach letniskowych setki wykonawców i dziesiątki tysięcy słuchaczy. Podobnym celom służyły w kościołach, głównie w ośrodkach akademickich, tzw. msze beatowe, a w 1975 roku teatr dominikanów w Krakowie wystawił szokujący tradycyjnych katolików musical Jesus Christ Superstar, zanim doczekał się on premier na świeckich scenach jako spektakl muzyczno-teatralny o komercyjnym charakterze. Korzystając ze swych uprawnień, kardynał wydał polecenie ekshumacji spoczywających w wawelskiej katedrze szczątków św. Stanisława ze Szczepanowa, który był dla niego wielkim wzorem osobowym od czasów studenckich, gdy w Teatrze Rapsodycznym wystawiano fragmenty poematu Król-Duch. Teraz chodziło o naukowe potwierdzenie faktu zamordowania krakowskiego biskupa przez króla Bolesława Śmiałego w 1079 roku. Specjalistyczna komisja stwierdziła poważny uraz czaszki świętego, powstały od uderzenia toporem lub mieczem w potylicę (biskup został zaatakowany podstępnie od tyłu). Dodajmy, że św. Stanisław, św. Jadwiga i kardynał Hozjusz to trzy wielkie wzorce osobowe Karola Wojtyły, na które wielokrotnie powoływał się w swoich pracach i homiliach, przy czym postać biskupa krakowskiego jako ofiary bezbożnego władcy politycznego nabierała szczególnego, symbolicznego znaczenia w walce ideologicznej, jaką kardynał Wojtyła prowadził z władzami politycznymi. Okazją do mówienia o prawach człowieka do wolności politycznej i religijnej stawały się coroczne wielkie zgromadzenia wiernych. Metropolita krakowski uderzał w ton politycznej polemiki w kazaniach podczas procesji Bożego Ciała, a także w czasie tradycyjnych męskich pielgrzymek do sanktuarium Matki Boskiej w Piekarach Śląskich. Zaprzyjaźniony z katowickim ordynariuszem, biskupem Herbertem Bednorzem, często przebywał w górnośląskich parafiach, a od 1973 roku w cyklu wystąpień piekarskich otwarcie krytykował politykę ateizacji polskiego społeczeństwa, prowadzoną przez ekipę Edwarda Gierka. Apele kardynała były tym celniejsze, że wymierzone w śląsko-zagłębiowską "kolebkę" ówczesnego I sekretarza partii, ukazywaną przez oficjalną propagandę jako awangardowy "czerwony" region kraju. Do tysięcy śląskich i zagłębiowskich robotników zgromadzonych w piekarskim sanktuarium Karol Wojtyła mówił o prawie do katechizacji dzieci, o obowiązkach ich religijnego wychowania w domach rodzinnych, o religijności pracy ludzkiej, o świadomej degradacji ludzi wierzących przez władze państwowe, wreszcie ostro krytykował wprowadzany wtedy w śląskich kopalniach system czterobrygadowy, który praktycznie likwidował niedziele jako dni świąteczne. Jako ordynariusz krakowski, kardynał Wojtyła troszczył się także o poziom dwóch miejscowych ośrodków upowszechniania myśli katolickiej: "Tygodnika Powszechnego" i Wydawnictwa "Znak", z którymi był związany jako autor od końca lat czterdziestych. Ceniąc wysoko wartość słowa pisanego, przywiązywał wielką wagę do roli środków masowego przekazu. W 1977 roku pisał: Pragniemy, aby klimat prawdy stał się klimatem naszego życia społecznego. Pragniemy ujrzeć prawdziwy obraz nas samych w gazetach, w radiu, w telewizji. Nie chcemy prawdy sztucznie sfabrykowanej, manipulowania opinią publiczną. W imię tej prawdy kontynuował rozpoczęte wiele lat wcześniej, tuż po sakrze biskupiej, cykle kościelnych spotkań, seminariów, prelekcji i dyskusji o tematyce historycznej, społecznej, filozoficznej z udziałem wybitnych katolickich intelektualistów świeckich. W imię tej prawdy wspierał inicjatywę latającego uniwersytetu - podziemnej organizacji zawiązanej po 1976 roku przez tworzącą się świecką opozycję polityczną. Także w imię tej prawdy głośno domagał się dostępu Kościoła do publicznego radia i telewizji, co znalazło później odzwierciedlenie w sławnych gdańskich postulatach sierpniowych 1980 roku. Doprowadził wreszcie do zwycięskiego końca batalię o nowohuckie świątynie. W 1977 roku nastąpiło ceremonialne poświęcenie wielkiego, nowoczesnego kościoła w Bieńczycach, stanowiącego symbol klęski komunistycznej propagandy. Kapłan, myśliciel i przewodnik młodzieży okazał się także roztropnym, lecz nieustępliwym działaczem politycznym, choć "oficjalnie" ciężar walki z PZPR spoczywał na barkach kardynała Stefana Wyszyńskiego. Władze Polski Ludowej zaczęły się więc poważnie obawiać, że ten kapłan, w którym kiedyś upatrywały bardziej spolegliwego wobec partii "konkurenta" prymasa, może teraz stać się jego jeszcze bardziej niebezpiecznym dla nich następcą. Dlatego Gierek, składając w grudniu 1976 roku oficjalną wizytę w Rzymie, przyjęty także przez Pawła VI, prosił go, by wobec faktu, iż kardynał Wyszyński ukończył 75 lat życia i mógł odejść na zasłużony odpoczynek, Watykan przedłużył jego mandat sprawowania godności prymasa. Jak się okazało, była to kolejna porażka w partyjnych rachunkach. Lata siedemdziesiąte to także następny ważny etap watykańskiej działalności krakowskiego purpurata. Już w 1971 roku został wybrany do Rady Sekretariatu Synodu Biskupów, zwoływanego przez Papieża po Soborze co dwa lata. Wynik głosowania wszystkich członków Synodu: 115 głosów na 158, świadczy o dużej popularności polskiego biskupa wśród hierarchów światowego Kościoła. Odtąd regularnie pojawiał się w Rzymie, uczestnicząc w pracach Rady, a jednocześnie utrzymując przyjacielskie kontakty z Pawłem VI. Tylko w latach 1973-1975 kardynał Karol Wojtyła spotkał się z Jego Świątobliwością prywatnie aż 11 razy, co w kręgach Kurii Rzymskiej zyskało mu złośliwy przydomek pupila Papieża. W marcu 1976 roku spotkało Karola Wojtyłę ważne wyróżnienie: Papież poprosił go o przygotowanie rekolekcji wielkopostnych dla watykańskich dostojników Kościoła. Kardynał wygłosił wówczas 22 kazania na temat: "Chrystus - znak, któremu sprzeciwiać się będą". Część z nich poświęcona była sytuacji Kościoła w Polsce i innych krajach socjalistycznych, o czym biskupi rzymscy wiedzieli dotąd bardzo niewiele. Teraz krakowski purpurat dał im się poznać jako kapłan nie tylko znakomicie zorientowany w problematyce teologicznej, lecz także bliski praktyce duszpasterskiej i społecznej, a ponadto wyśmienity mówca. W czerwcu 1978 roku kardynał Wojtyła został przyjęty przez Papieża na ostatniej prywatnej audiencji. Paweł VI zmarł 6 sierpnia. Dwa tygodnie po jego pogrzebie konklawe wyniosło na Stolicę Piotrową kardynała Lucianiego, który przybrał imiona obu swych poprzedników: Jan Paweł I. Jednak wkrótce po wyborze stan zdrowia nowego Papieża uległ gwałtownemu pogorszeniu. Niektórzy komentatorzy tego niefortunnego pontyfikatu twierdzą, iż kardynał Luciani nie był silną osobowością i otrzymana najwyższa godność Kościoła po prostu go przerosła; pod wpływem silnego stresu ujawniły się wcześniejsze niedomagania organizmu i po symbolicznych 33 dniach zmarł. Historia Kościoła zna zresztą jeszcze krótsze, zaledwie kilkudniowe pontyfikaty. Kardynał Karol Wojtyła wyjechał ponownie do Rzymu już 3 października 1978 roku. Czas pozostający do rozpoczęcia konklawe (14 października) chciał wykorzystać na załatwienie kilku spraw w Kurii i spotkania z przyjaciółmi. Czy miał jakiekolwiek przeczucia, że tym razem po obradach nie powróci już do swej krakowskiej siedziby? Bardzo trudno odpowiedzieć dziś na to pytanie. Długoletni przyjaciel kardynała, ksiądz Mieczysław Maliński twierdzi, że jeszcze przed sierpniowym konklawe przekonywał go, że ma wielkie szanse na objęcie tronu papieskiego. Karol Wojtyła nie przyjmował tego jednak do wiadomości. A przecież musiał pamiętać o wizji białej szaty papieskiej, zbroczonej krwią, jaką miał 30 lat wcześniej ojciec Pio. Czesław Ryszka w książce Papież końca czasów zebrał wcześniejsze przepowiednie, dotyczące Polaka lub Słowianina na tronie Piotrowym. Najwcześniejszą z nich można odszukać w księdze proroka Malachiasza z XII wieku. Ten nabożny mąż wyliczył 111 następnych Papieży, każdego określając łacińskim kryptogramem. Z interpretacji tych kryptogramów wynika, iż następny po Janie Pawle I będzie Papież de labore soli (z pracy słońca), a więc ten, który pracował na otwartym terenie. Wielu znających życiorys Karola Wojtyły kojarzy ten kryptogram z okresem jego wojennej pracy w kamieniołomie. W późniejszych wiekach Polacy dwukrotnie byli bliscy objęcia tronu papieskiego. W 1417 roku jednym z najpoważniejszych kandydatów był arcybiskup Mikołaj Trąba, jednak w końcu przegrał z Włochem Oddone Colonną - późniejszym Marcinem V. W 1565 roku kardynał Stanisław Hozjusz - przewodniczący ostatniej sesji Soboru Trydenckiego - zrzekł się przyjęcia godności papieskiej na rzecz Antonia Grislieri - Piusa V. W okresie rozbiorów nasi romantyczni wieszczowie dwukrotnie doznali przykrego rozczarowania ze strony Watykanu, gdy starali się o poparcie walki narodowowyzwoleńczej Polaków. Grzegorz XVI w encyklice Cum primum z 1832 roku potępił powstanie listopadowe, zaś Pius IX w 1848 roku nie udzielił wsparcia Adamowi Mickiewiczowi, starającemu się o błogosławieństwo dla tworzonego przez siebie Legionu polskiego, który miał u boku armii włoskiej walczyć z monarchią austro-węgierską. Juliusz Słowacki w drugim akcie Kordiana w sposób karykaturalny przedstawił postać Grzegorza XVI (Niech się Polacy modlą, czczą cara i wierzą. [...] Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę), a w czasie starań Mickiewicza o pomoc dla Legionu, Słowacki napisał proroczy wiersz: Pośród niesnasków Pan Bóg uderza W ogromny dzwon. Dla słowiańskiego oto papieża Otwarty tron... Ten przed mieczami tak nie uciecze, Jako ten Włoch, On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze; Świat mu - to proch! [...] On rozda miłość, jak dziś mocarze Rozdają broń, Sakramentalną moc on pokaże, Świat wziąwszy w dłoń. 3 maja 1863 roku Bronisław Markiewicz, założyciel zgromadzenia michaelitów, usłyszał w Przemyślu głos z nieba, mówiący: Najwyżej zaś Pan Bóg was [Polaków] wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża. Należy dodać, iż data ta jest świętem Matki Boskiej Królowej Polski. Tak więc istniał cały szereg różnych świadectw, wizji i proroctw, z drugiej jednak strony szansa na wybór nie-Włocha przed pamiętnym konklawe 14 października 1978 roku była znikoma. Po raz ostatni przed Karolem Wojtyłą Papież spoza Italii panował 456 lat wcześniej, w latach 1522-1523. Był nim Holender z Utrechtu znany jako Hadrian VI. W wyniku przemian globalnego kościoła i tendencji posoborowych zmieniał się jednak skład osobowy konklawe. Spośród 111 elektorów, jacy zamknęli się przed światem w październiku 1978 roku, by wybrać nowego następcę św. Piotra, było tylko 28 kardynałów włoskich i zaledwie dwakroć tyle (56, czyli połowa) wszystkich elektorów z Europy. Drugą połowę kolegium elektorskiego stanowili kardynałowie z USA oraz Trzeciego Świata, znacznie mniej przywiązani do tradycji wyboru Włocha, którą uważali za mało uzasadnioną. Ponadto godność kamerlinga - kardynała zarządzającego Watykanem w przejściowym okresie przed wyborem nowego Papieża - pełnił Francuz Jean Villot. Choć obrady konklawe objęte są tajemnicą, na podstawie nieformalnych relacji możemy z grubsza odtworzyć przebieg poszczególnych głosowań. W pierwszym dniu poddano próbie dwie czołowe kandydatury włoskie. Giuseppe Siri z Genui (konserwatysta, przeciwnik reform soborowych) i Giovanni Benelli z Florencji (progresista) łącznie zdobyli nie więcej niż połowę głosów, pozostałe głosy oddano na trzy inne kandydatury (w tym na Karola Wojtyłę 10), podczas gdy Papież wybierany jest przez 2/3 elektorów + 1 głos - w tym wypadku potrzeba było 75 zgodnych opinii. Tak więc po pierwszym dniu konklawe biały dym nie ukazał się nad Kaplicą Sykstyńską. W kuluarach konklawe podjęto zatem intensywne rozmowy na temat oczekiwanych przez elektorów cech osobowości nowego Papieża. Uzgodnienia spowodowały odsunięcie wcześniejszych faworytów. Jeśli bowiem należało wybrać przede wszystkim dobrego duszpasterza, a nie urzędnika, nie wchodziła w grę kandydatura kardynała Benelliego, jeśli zaś przyszły Papież miał być stosunkowo młody i miał kontynuować dzieło soborowe, to należało odrzucić kandydaturę 72-letniego konserwatysty Siriego. W ten sposób po kilku kolejnych głosowaniach Karol Wojtyła otrzymał największą liczbę głosów, choć wciąż daleką od wymaganej większości. Tak skończył się drugi dzień konklawe. Teraz należało rozstrzygnąć podstawowy dylemat: czy nowy Papież może nie być Włochem? Ewentualna kandydatura kardynała ?Königa nie była rozpatrywana ze względu na jego podeszły wiek. Wówczas za wyborem Papieża-Polaka opowiedzieli się od lat zaprzyjaźnieni z Karolem Wojtyłą elektorzy niemieccy i austriaccy, a wreszcie pozostali kardynałowie amerykańscy i przedstawiciele Trzeciego Świata. W siódmym głosowaniu Wojtyła zdobył 73 głosy, w następnym uzyskał także poparcie części elektorów włoskich i po podliczeniu głosów okazało się, że jest ich blisko 100, a więc sporo ponad wymaganą większość. 16 października po południu z Kaplicy Sykstyńskiej popłynął w niebo biały dym, entuzjastycznie przyjęty przez 200 tysięcy wiernych, zgromadzonych na placu św. Piotra. Krótko potem w tzw. loggii błogosławieństw - na centralnym balkonie bazyliki ukazał się kardynał Pericle Felici, który obwieścił zebranym i całemu światu: "Habemus papam!", po czym wymienił nazwisko nowego Ojca Świętego, tak dziwnie brzmiące dla wiernych, że w pierwszym odruchu byli przekonani, iż następcą Jana Pawła I został Murzyn lub Azjata. Dopiero po chwili okazało się, że to papa-Polacco! Dziennikarze z całego świata rzucili się do telefonów, by tę sensacyjną wieść jak najszybciej przekazać swoim agencjom informacyjnym. Już po kwadransie cały świat wiedział, że kardynał Karol Wojtyła z Polski został Papieżem, przyjmując imię Jana Pawła II. Ten zaś ukazując się w loggii, w krótkim przemówieniu (po włosku oczywiście) przedstawił się zgromadzonym rzeszom wiernych, zapewniając, że uczyni wszystko, aby zasady i orzeczenia Soboru Watykańskiego II zostały jak najpełniej zrealizowane. Dewizą papieską - obok biskupiego motta "Totus Tuus" - stał się fragment Ewangelii św. Łukasza: Utwierdzaj braci w wierze. Stało się. Wikary z Niegowici, przemierzający osady pozbawione kanalizacji i elektryczności, profesor uniwersytecki, krakowski duszpasterz, publicysta, dramaturg i poeta, autor 5 książek, 44 esejów filozoficznych, 27 rozpraw teologicznych i niezliczonych artykułów; niestrudzony wędrowiec i narciarz, na szczytach Gorców odkrywający młodszym Prawdę Objawienia - został Papieżem. Gdy kilka dni później oficjalnie ukazał się wiernym przed bazyliką św. Piotra, wypowiedział słowa, które miały stać się myślą przewodnią całego pontyfikatu: Non abbiate pauro! - Nie lękajcie się! ROZDZIAŁ IV "TOTUS TUUS" Papież, jak każdy chrześcijanin, musi mieć szczególnie wyostrzoną świadomość tych zagrożeń, którym poddane jest życie człowieka w świecie i jego doczesna przyszłość, ale także jego przyszłość ostateczna, wieczna, eschatologiczna. Jednakże świadomość tych zagrożeń nie rodzi pesymizmu, tylko mobilizuje do zmagania się o zwycięstwo dobra w każdym wymiarze. Sześć dni, oddzielających wybór Karola Wojtyły na Papieża od uroczystej inauguracji pontyfikatu, to czas zbiorowego szoku, a potem narastającego entuzjazmu. Oczywiście najradośniej wybór ten przyjęli rodacy nowego Papieża. Miliony Polaków w kościołach i na ulicach dawały nie ukrywany wyraz radości i satysfakcji, na Wawelu bił dzwon Zygmunta. Władzom państwowym i partyjnym nie pozostało nic innego, jak w publicznych wystąpieniach również uznać ten fakt za pozytywny dla kraju, choć od samego początku było oczywiste, że Polak na Piotrowym tronie oznacza całkowicie nowy etap stosunków z Kościołem, i że z pewnością nie da się teraz uniknąć jego apostolskiej wizyty, tak jak udało się kiedyś nie wyrazić zgody na przyjazd Pawła VI w związku z uroczystościami 1000-lecia chrześcijaństwa w Polsce. Wizyta Jana Pawła II mogła zaś oznaczać początek końca władzy PZPR, zaczynającej tracić pełną kontrolę nad wydarzeniami po protestach robotniczych w Ursusie i Radomiu oraz wobec narastającego kryzysu gospodarczego i rosnącej w siłę opozycji. Wyrazem tych obaw mogą być słowa ówczesnego sekretarza KC PZPR Stanisława Kani, wypowiedziane w rozmowie z "przywódcą partii i narodu" - Edwardem Gierkiem: Polskę lepiej widać z bazyliki św. Piotra w Rzymie niż z wyżyn zamku wawelskiego w Krakowie. We wszystkich krajach tzw. bloku socjalistycznego wiadomość o wyborze Polaka przyjęta została również nie tylko jako fakt religijny, lecz także polityczny. Tam gdzie silna była tradycja katolicka - na Węgrzech, Słowacji czy Litwie - pojawiła się nadzieja na odrodzenie zdegradowanego przez komunistów życia religijnego i na osłabienie marksistowskiej dyktatury ideologicznej. Wybór Karola Wojtyły bardzo zaniepokoił władze na Kremlu, choć katolicyzm nie odgrywał tam przecież nigdy istotnej roli. Agencja TASS podała informację o wyborze nowego Papieża bez komentarza, lecz nastroje moskiewskie najlepiej chyba oddał publicysta włoskiej gazety "La Stampa", pisząc nazajutrz po wyborze: Rosjanie woleliby, żeby Sołżenicyn został sekretarzem generalnym ONZ, niż aby Polak został Papieżem. Nic dziwnego, że wiedeński kardynał Franz König określił ten historyczny moment jako psychologiczne trzęsienie ziemi dla całego wschodu Europy. W dniu inauguracji pontyfikatu (22 października) Jan Paweł II wygłosił orędzie, w którym mówił między innymi: Bracia i siostry, nie bójcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę, pomóżcie papieżowi i wszystkim tym, którzy pragną służyć Chrystusowi, służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie lękajcie się! otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i polityczne, szerokie obszary kultury! Do młodzieży zwrócił się zaś ze szczególnym naciskiem: Wy jesteście nadzieją Kościoła i świata - wy jesteście moją nadzieją. Już pierwsze dni nowego pontyfikatu przebiegały w tak nietypowy, niezgodny z wielowiekową tradycją sposób, iż stało się jasne, że ten Papież całkiem odmiennie niż jego poprzednicy postrzega swą rolę w Watykanie i w Kościele. Dzień po inauguracji Jan Paweł II wsiadł do odkrytego samochodu, by odwiedzić starego przyjaciela, biskupa Andrzeja Marię Deskura, leżącego w rzymskiej klinice Gemelli po wylewie krwi do mózgu. Widok Ojca Świętego, przemierzającego bez oficjalnej obstawy ulice Wiecznego Miasta w porze nasilonego ruchu, wywołał pełny entuzjazm przechodniów, którzy go rozpoznali, wywołał też poważny niepokój urzędników Kurii. W samej klinice zachowywał się jak osoba prywatna i dopiero towarzyszący mu monsignore Caprio (którego zadaniem było nauczenie nowego Papieża, jak powinien się zachowywać w miejscach publicznych) zwrócił mu uwagę, iż inni chorzy i cały personel szpitala oczekują na jego błogosławieństwo, co oczywiście niezwłocznie uczynił, żartując potem z własnego nieprzygotowania do nowej funkcji. Nietypowy przebieg miały także inauguracyjne spotkania Papieża z dziennikarzami i dyplomatami akredytowanymi przy Państwie Watykańskim: po przewidzianych protokołem przemówieniach obu stron Jan Paweł II po prostu podszedł do zebranych, by przywitać się ze znajomymi, wymienić prywatne opinie. Ten obyczaj bliskiego kontaktu ze wszystkimi uczestnikami spotkań i audiencji pozostał już na zawsze cechą jego stylu pracy, choć oczywiście stwarzał realne zagrożenie dla bezpieczeństwa i życia. Nowo wybrany Papież od razu zrezygnował z tradycyjnej tiary (potrójnej korony), stanowiącej symbol władzy nad światem. Z koronacji zrezygnowali także jego dwaj poprzednicy Paweł VI i Jan Paweł I. Innym rekwizytem papieskim, który poszedł na dobre do magazynu, była "sedia gestatoria" - lektyka, w której przenoszono Papieży w czasie ceremonii, dodatkowo wachlując ich piórami. Czasem, choć rzadko, lektyki używał jeszcze Paweł VI w ostatnich latach swego pontyfikatu ze względu na zły stan zdrowia; Jan Paweł II nie użył jej nigdy, nawet po zamachu na jego życie. W szóstym dniu po objęciu Piotrowego tronu Papież poleciał helikopterem do sanktuarium w Mentorelli, które często odwiedzał wcześniej w czasie pobytów rzymskich. Warto dodać, iż w tamtejszym klasztorze znajduje się wielu polskich zakonników, zatem odwiedziny w Mentorelli miały jeszcze i ten dodatkowy wymiar. Potem Jan Paweł II po raz kolejny opuścił Watykan, udając się do sanktuariów w Asyżu i Sienie. Ruchliwość Papieża szokowała pracowników Kurii, choć oczywiście przyczyniała się do dalszego wzrostu popularności papa-Polacco wśród mieszkańców Italii; dziś wiemy, że był to zaledwie początek nowego stylu sprawowania pontyfikatu. Nowe porządki zapanowały także w najbliższym watykańskim otoczeniu Papieża. Gospodarstwem domowym i przygotowywaniem posiłków w Pałacu Apostolskim zajęły się sprowadzone z Krakowa siostry sercanki. Drugim wikariuszem (sekretarzem osobistym) Jana Pawła II został ksiądz Stanisław Dziwisz, choć funkcję pierwszego wikariusza zachował arcybiskup Emery Kabongo - Afrykańczyk z Zairu. kolejne zmiany personalne nastąpiły także w urzędach watykańskich, co spowodowało tam złośliwe plotki o "polskiej pajęczynie" oplatającej Kurię i zastępującej "mediolańską mafię" Pawła VI. Sekcję polską w Sekretariacie Stanu (odpowiednik Ministerstwa Spraw Zagranicznych) objął biskup Józef Kowalczyk, a po powołaniu go na stanowisko nuncjusza papieskiego w Warszawie - Tadeusz Rakoczy. W sekretariacie pracował już także inny Polak - jezuita Stanisław Szłowieniec. W 1980 roku powstała polskojęzyczna edycja "L'Osservatore Romano" - oficjalnego dziennika watykańskiego, wydawanego w różnych językach i wersjach (po polsku jest to miesięcznik, a na przykład po angielsku - tygodnik), którego redaktorem został ksiądz Adam Boniecki, biograf Papieża. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że pogłoski o "polskiej pajęczynie", źle usposabiające do nowego Ojca Świętego urzędników watykańskich zasiedziałych w Kurii i korzystających od lat z różnych przywilejów, nie są uzasadnione. Wśród licznej rzeszy pracowników w Stolicy Apostolskiej w ciągu długich lat pontyfikatu Jana Pawła II Polacy stanowili grupę nie przekraczającą 40 osób, podczas gdy przed wyborem Polaka było ich w Watykanie około 30. Jeśli porównać to z typowymi sytuacjami w większości krajów świata, związanymi ze zmianą głowy państwa, zmiany personalne w otoczeniu Papieża należy ocenić jako nieznaczne. Były one jednak o tyle bardziej widoczne, że w biurach, urzędach i samym Pałacu Apostolskim zaczął rozbrzmiewać język polski, co pozornie robiło wrażenie jakiejś "rewolucji". Polskość Papieża zaznaczyła się w Watykanie także na inne sposoby. Jan Paweł II, wierny ojczystej tradycji, wznowił zarzucony już w Rzymie zwyczaj uroczystej procesji Bożego Ciała między dwiema papieskimi bazylikami w centrum miasta: od Santa Maria Maggiore do San Giovanni. W okresie Bożego Narodzenia na samym placu św. Piotra poza tradycyjną wysoką choinką, ofiarowywaną Papieżowi corocznie przez górali alpejskich, a teraz także i tatrzańskich - pojawiła się ogromna polska szopka, budząca spore zainteresowanie pielgrzymów z całego świata, gdzie obyczaj ten nie jest znany. Jeszcze innym akcentem polskim stały się uroczyste wieczerze wigilijne przy papieskim stole, ze śpiewaniem kolęd włącznie, co dla Włochów także stanowiło nowość. Zmianie uległy także obyczaje codzienne. Jan Paweł II od samego początku spożywał niemal wszystkie posiłki w towarzystwie zaproszonych gości. Jego poprzednicy jadali w odosobnieniu i tylko rzadko towarzyszyli im ważni dostojnicy; teraz codziennie od rana różni goście zaczęli pojawiać się na mszy i śniadaniu, potem na obiedzie i kolacji. Byli to często bliscy przyjaciele Karola Wojtyły z Polski (na przykład kolega szkolny Jerzy Kluger z rodziną, o którym wspominaliśmy we wcześniejszym rozdziale - pierwsza osoba przyjęta przez Papieża na prywatnej audiencji, później ksiądz Mieczysław Maliński w czasie każdorazowego pobytu w Rzymie itd.), wybitni naukowcy i ludzie kultury z całego świata, przebywający akurat w Rzymie świeccy teolodzy, wreszcie przedstawiciele mediów, których interesował styl życia Papieża. Wszyscy uczestnicy tych wspólnych posiłków zgodnie podkreślają ciekawe menu, będące nietypowym połączeniem tradycyjnej kuchni polskiej i włoskiej oraz wspaniałą atmosferę panującą przy stole. Papież uważnie słucha wtedy wiadomości i opinii swoich gości, żartuje z charakterystycznym poczuciem humoru. Już w ciągu kilku pierwszych dni pontyfikatu został ustalony typowy rozkład zajęć dziennych Jana Pawła II: - godz. 5.30-5.45 początek dnia, rozmyślania, - godz. 7.00 Msza św. w prywatnej kaplicy (wspólnie z zaproszonymi gośćmi), krótka audiencja poranna i śniadanie, - godz. 9.00-11.00 praca w osobistym gabinecie (tak samo jak wcześniej w Krakowie, choć tam Karol Wojtyła często nie opuszczał kaplicy, przy specjalnie skonstruowanym klęczniku przeglądając dokumenty i pisząc prace), - godz. 11.00-13.00 (a czasem dłużej) oficjalne audiencje przedpołudniowe, - godz. 14.00 obiad z zaproszonymi gośćmi, - godz. 15.00 brewiarz i odpoczynek, - godz. 15.30-18.30 praca w gabinecie ze współpracownikami i urzędnikami Kurii (omawianie i podpisywanie dokumentów papieskich, przyjmowanie sprawozdań), potem krótki odpoczynek i modlitwa, - godz. 20.00 kolacja, często także w towarzystwie, - godz. 21.00 powrót do samotnej pracy w gabinecie i modlitwa w kaplicy, - godz. 23.00-23.30 koniec dnia. Jak widać, Papież śpi przeciętnie 6 godzin (z wiekiem zaczął wstawać jeszcze wcześniej), intensywna codzienna praca zajmuje mu 8 godzin, posiłki i rozmowy przy stole --3 godziny, zatem aż 7 godzin to czas mszy, modlitwy i kontemplacji. Ta intensywność modlitwy charakteryzowała Karola Wojtyłę od najwcześniejszej młodości. Autor opublikowanych rozmów z Papieżem, André Frossard ujął to tak: Papież modli się - chciałoby się powiedzieć - tak jak oddycha. W opinii Ojca Świętego wszystko, co czyni kapłan, wyrasta z modlitwy: msza, praca, nauczanie i każda godzina dnia (brewiarz). Wiemy już, że pod wpływem młodzieńczej lektury pism św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila przyswoił w sobie formę modlitwy kontemplacyjnej, pozwalającej mu rozmawiać z Bogiem w każdych niemal okolicznościach: w przerwach między odrabianiem gimnazjalnych zadań domowych, w czasie nocnych zmian w Solvayu, w czasie oficjalnych nabożeństw i uroczystości kościelnych, a nawet w czasie audiencji. Później docenił także wartość modlitwy błagalnej, szczególnie praktykowanej już po papieskim wyniesieniu, kiedy obarczyły go wszystkie problemy współczesnego świata: wojny, rzezie, głód, niesprawiedliwość i brak wolności. Sam często i chętnie wypowiada się na temat modlitwy; przytoczmy zatem niektóre z jego wypowiedzi: Początkowo doświadczenie modlitwy uczy, że "ja" wydaje się tu wiodące. Potem przekonujemy się, że naprawdę jest inaczej. Wiodące jest "Ty", w którym bierze początek nasza modlitwa. [...] Człowiek jest kapłanem całego stworzenia, przemawia w jego imieniu, ale przemawia o tyle, o ile prowadzi go Duch. Modlitwę zawsze zaczynamy z myślą, że to jest nasza inicjatywa. Tymczasem jest to zawsze Boża inicjatywa w nas. [...] Modlitwa pomaga nam wierzyć, ufać i miłować nawet wtedy, gdy nasza ludzka słabość nam w tym przeszkadza. Z czasem poświęconym na modlitwę i pracę Ojca Świętego wiąże się ściśle zagadnienie jego papieskich lektur. Oczywiście, jak każda głowa państwa, ma on do dyspozycji biuro prasowe, które przygotowuje dla niego codzienny serwis informacyjny, zawierający także fragmenty nowo ukazujących się, ważnych publikacji, ale przecież nie wyczerpuje to jego potrzeby obcowania z książką. Nadal ważną pozycję codziennego rozkładu czasu stanowi lektura tekstów o tematyce teologicznej, filozoficznej i humanistycznej, natomiast lektura literatury pięknej schodzi na plan dalszy. Papież odrabia zaległości w tej dziedzinie podczas letniego wypoczynku w Castel Gandolfo, kiedy znajduje czas na czytanie poezji. Właśnie w letniej rezydencji, a także w dni świąteczne i w czasie krótkich, kilkudniowych wycieczek w góry, przedstawiony powyżej rozkład dnia ulega zmianom, co wcale nie znaczy, że są to dni biernego wypoczynku; Karol Wojtyła od dziecka nie umiał leniuchować, tym bardziej więc nie potrafi tego jako Papież. Jan Paweł II po powołaniu na Stolicę Piotrową nadal był zapalonym sportowcem. Dopiero poważna operacja stawu biodrowego w latach dziewięćdziesiątych uniemożliwiła mu uprawianie narciarstwa. Pożegnanie z nartami w 1994 roku wcale jednak nie oznaczało pożegnania z górami; Papież do dziś wykorzystuje każdą okazję na długie spacery po górskich szlakach. W lipcu 1998 roku zadziwił tym obserwatorów watykańskiego życia, co jakiś czas publikujących kasandryczne wieści o stałym pogarszaniu się jego fizycznej kondycji. Trzeba także pamiętać, że drugą pasją sportową Karola Wojtyły było zawsze pływanie i tego zajęcia nie porzucił nigdy, wykorzystując każdą wolną chwilę w zbudowanych specjalnie dla niego basenach w Watykanie i Castel Gandolfo. *** Do specyficznych cech pontyfikatu Jana Pawła II należy także uprawiany przez niego kult maryjny. W rozdziale dotyczącym dzieciństwa przedstawiliśmy małego "Lolusia", klęczącego w wadowickim kościele przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, do której osierocone tak wcześnie dziecko zwracało się jak do matki. Kult maryjny świadomie został przyjęty parę lat później przez młodego studenta teologii, który nocami w Solvayu intensywnie poznawał dzieło św. Ludwika Grignion de Montfurt. Autor ten zakłada, że ziemska obecność Maryi w czasach, gdy stała się matką Chrystusa, właśnie ze względu na Syna nie pozwoliła Matce objawić się ludziom w całej swej wspaniałości. Służąca Synowi, ukryta w Jego cieniu, z dala ciesząc się Jego działalnością i okrutnie cierpiąc nad Jego męczeństwem - nie doznała należnej Jej chwały. Zatem w czasach ostatecznych, przepowiedzianych w Objawieniu św. Jana, przyjdzie na świat ponownie, poprzedzając znowu swego Syna, lecz tym razem już jaśniejąc pełnią doskonałości, wielkości, chwały i miłości. Karol Wojtyła wtedy uwierzył, że ta epoka jest blisko, a jako Papież Jan Paweł II umocnił się w tym przekonaniu wskutek poznania tajemnic Objawienia Fatimskiego. Dlatego też właśnie w Fatimie, dziękując Maryi za uratowanie życia w czasie zamachu na placu św. Piotra, mówił: Poświęcić się Maryi to znaczy przyjąć Jej pomoc, bo oddać nas samych i ludzkość Temu, który jest święty, nieskończenie święty; przyjąć Jej pomoc - uciekając się do Jej matczynego serca, otwartego pod Krzyżem miłością do każdego człowieka, do całego świata - aby oddać świat, i człowieka, i ludzkość, i wszystkie narody Temu, który jest nieskończenie święty. Kult maryjny Jana Pawła II ma nie tylko wymiar osobistej pobożności Papieża, lecz także wymiar posoborowy. Jeden z najważniejszych dokumentów Vaticanum II - konstytucja Lumen genitium, wysoko ocenia kult Maryi, także Jej obrazów, wyraźnie przeciwstawiając się przedsoborowym tendencjom zachodnioeuropejskich progresistów, pod wpływem kontaktów z wyznaniami reformacyjnymi usuwającymi obrazy i rzeźby Maryi z kościołów. Konstytucja soborowa, podobnie jak św. Ludwik, wskazuje bowiem, iż kult Matki Bożej nie tylko nie jest przejawem jakiejś "nieewangelicznej" schizmy, lecz wręcz przeciwnie - ma charakter chrystocentryczny, gdyż odróżniając się od kultu Trójcy Świętej, ku Niej przecież prowadzi: Maryja, naśladując swego Syna, dzięki łasce Bożej wywyższona ponad wszystkich aniołów i ludzi, słusznie doznaje od Kościoła czci szczególnej, ponieważ jako Najświętsza Matka Boga uczestniczyła w tajemnicach Chrystusa. [...] Kult Maryi Panny, taki jak zawsze istniał w Kościele, choć zgoła wyjątkowy, różni się przecież w sposób istotny od kultu uwielbienia, który oddawany jest Słowu Wcielonemu na równi z Ojcem i Duchem Świętym, i jak najbardziej sprzyja temu kultowi. Swoje motto biskupie "Totus Tuus" Karol Wojtyła konsekwentnie wypełniał treścią i jako kardynał, i jako Papież. Wielokrotnie dawał temu wyraz w dokumentach apostolskich, przede wszystkim w encyklice Redemptoris Mater (Matka Odkupiciela) z 1987 roku i w liście apostolskim Mulieris dignitatem (O godności kobiety), ogłoszonym z okazji Roku Maryjnego 1988. Podróżując po całym świecie, zawsze dąży do miejsc szczególnego kultu Maryi, rozsianych na wszystkich kontynentach. Modli się tam gorliwie, jak niegdyś w Wadowicach, oddając siebie i swoją piotrową misję Jej Niepokalanemu Sercu. W każdym z takich miejsc dokonuje także aktów zawierzenia Maryi krajów i ludów, które w swych pielgrzymkach odwiedza. Spośród wszystkich tych sanktuariów najbardziej ukochał dwa: Częstochowę i Fatimę. Ikona Czarnej Madonny znalazła się w papieskiej kaplicy Pałacu Apostolskiego po prawej stronie górującego nad ołtarzem dużego metalowego krucyfiksu; znalazła się także na wprost łóżka w rzymskiej klinice Gemelli po pamiętnym zamachu. Obraz Matki Boskiej z Częstochowy ma dla Papieża także wymiar patriotyczny: jest obrazem Królowej Polski, symbolizującym dzieje i współczesne problemy narodu. Dlatego w czasie swych apostolskich pielgrzymek do ojczyzny Jan Paweł II właśnie w Częstochowie dokonuje aktów zawierzenia Maryi losów swego kraju i rodaków. Szczególnie doniosła była pierwsza wizyta nowo wybranego Ojca Świętego na Jasnej Górze. Stojąc przed milionowym tłumem zwrócił się wówczas do Matki Bożej następującymi słowami: O, jakże wiele byłoby spraw, które przy tym spotkaniu chciałbym wyrazić, nazwać po imieniu. O, jakże wiele byłoby ludów i narodów, o których chciałbym Ci tu powiedzieć, Matko, po imieniu! Zawierzam Ci je wszystkie w milczeniu. Zawierzam Ci je wszystkie, o Matko, tak jak Ty sama najlepiej je znasz i odczuwasz. Czynię to na miejscu wielkiego zawierzenia, skąd widać nie tylko Polskę, ale także Kościół cały w wymiarach krajów i kontynentów: cały w Twoim macierzyńskim sercu. Ten Kościół cały, w świecie współczesnym i przyszłym, Kościół postawiony na drogach ludzi, ludów, narodów i ludzkości, ja, Jan Paweł II, jego pierwszy sługa, oddaję tutaj Tobie, Matce, i zawierzam z bezgraniczną ufnością. Kult Matki Boskiej Fatimskiej ma dla Papieża również szczególny charakter. Czuje on na sobie nieustanną Jej opiekę. Jest najgłębiej przekonany, że wyzdrowienie po zamachu, jaki wydarzył się właśnie w święto Fatimskiej Madonny, zawdzięcza Jej osobiście. Ponadto czuje się odpowiedzialny za realizację treści fatimskiego objawienia z 1917 roku. Jednym z aktów tej realizacji było zawierzenie Rosji i całego świata Niepokalanemu Sercu Maryi, jakiego dokonał 25 marca 1984 roku w Watykanie przed przywiezioną specjalnie w tym celu z Fatimy figurą. Jest przekonany, iż wypełnienie fatimskiego objawienia zaowocowało wielkimi zmianami w politycznym świecie: w 1985 roku władzę w ZSRR przejął Michaił Gorbaczow (zapoczątkował reformę systemu politycznego), przełom lat 80. i 90. przyniósł upadek ustroju komunistycznego w centralnej i wschodniej Europie. Kult maryjny ma dla Jana Pawła II i wymiar osobisty polski i światowy. Nic jednak w naszej skomplikowanej rzeczywistości nie dzieje się jako przejaw wyłącznie dobra lub zła; przepojenie katolicyzmu maryjnością utrudnia jego porozumienie z wyznaniami reformacyjnymi w Europie Zachodniej, a także prowadzenie działalności maryjnej na kontynentach, gdzie pozycja kobiety jest całkowicie odmienna niż w Europie. Sprawa kultu maryjnego dodatkowo komplikuje także relacje Watykanu ze współczesnymi społeczeństwami Europy Zachodniej i Ameryki Północnej, gdy Papież wyprowadza z tego kultu bezpośrednie wnioski dotyczące sytuacji kobiet w ogóle, (jak w liście apostolskim Mulieris dignitatem) czym budzi - delikatnie mówiąc - zdumienie niektórych środowisk, prowadzące do powstania opinii o "średniowiecznym zacofaniu" Papieża. *** Nowością pontyfikatu Jana Pawła II jest także sposób pełnienia przezeń posługi kapłańskiej, biskupiej i prymasowskiej w Rzymie i Republice Włoskiej. Rzecz jasna, Ojciec Święty, jak każdy ksiądz, wypełnia obowiązki wynikające z przynależności do stanu kapłańskiego (brewiarz, udzielanie sakramentów, duszpasterstwo), choć robi to w sposób wykraczający poza długoletnią tradycję watykańską. Wkrótce po objęciu Piotrowego tronu, w lutym 1979 roku udzielił sakramentu małżeństwa ekspedientce Wiktorii Janni i elektrykowi Mario Maltese. No cóż, ślub jak ślub, można by rzec. A przecież nie zdarzyło się dotąd, by Papież wykonywał obowiązki wikarego czy proboszcza! Ten akt skromności był jednocześnie przypomnieniem wszystkim prałatom Kościoła, że są oni przede wszystkim kapłanami. Podobnie zdarzyło się, gdy Ojciec Święty w bazylice św. Piotra udzielił sakramentu chrztu dziecku towarzysza swego dzieciństwa - Jerzego Klugera. W każdy Wielki Piątek Jan Paweł II zasiada w jednym z konfesjonałów bazyliki św. Piotra, by udzielać sakramentu pokuty. Choć oczywiście liczba chętnych do spowiedzi u ojca Świętego jest limitowana, to przecież dba on o to, by przed jego konfesjonałem mogli znaleźć się zwykli rzymianie, nie zaś watykańska elita. Celebrując uroczyste Msze św. Papież zawsze jest jednym z kapłanów udzielających sakramentu Komunii św. Poza obowiązkami każdego księdza Jan Paweł II wykonuje zadania biskupa Rzymu. Należy do nich między innymi wyświęcanie księży (w ciągu 20 lat pontyfikatu wyświęcił ich ponad 2000!), bierzmowanie i wizytowanie kolejnych parafii diecezji. Dotąd wielu Papieży nie czuło się na siłach osobiście wypełniać rzeczone zadania, zlecali je więc odpowiednim zastępcom - delegatom apostolskim. Obecny Papież, może właśnie dlatego, że nie jest Włochem, a może po prostu ze względu na charakter swego powołania - od początku wypełniał obowiązki rzymskiego ordynariusza. Niecałe trzy miesiące po wyborze, 14 stycznia 1979 roku rozpoczął systematyczne wizytowanie kolejnych parafii; tyle, że w Rzymie są aż 323! Mógł na to poświęcić tylko jedną, rzadko dwie niedziele w miesiącu, w ciągu 20 lat swego rzymskiego biskupstwa zdołał jednak odwiedzić je prawie wszystkie, co nie udało się dotąd żadnemu Papieżowi. Na początku wizytacje odbywały się w godzinach przedpołudniowych; wkrótce jednak okazało się, że czas ten wypełniony jest watykańskimi obowiązkami, nie chcąc więc ciągle rezygnować ze swych planów, Papież przeniósł parafialne odwiedziny na świąteczne godziny popołudniowe kosztem własnego wypoczynku, i tak już zostało. Trzeba tu dodać, iż mieszkańcy Rzymu szczególnie za to pokochali polskiego Ojca Świętego, że na co dzień daje im odczuć, jak poważnie traktuje swoją biskupią posługę. A przecież to jeszcze nie koniec. Będąc biskupem rzymskim, Papież pełni także funkcję włoskiego prymasa, z czym wiążą się określone obowiązki wobec Episkopatu oraz wizytowanie poszczególnych diecezji. I tutaj Jan Paweł II stara się sprostać wymaganiom. Planuje swe wyjazdy tak, by wizytacje diecezji łączyć z odwiedzinami słynnych sanktuariów lub z trasami wyjazdów na odpoczynek, zwłaszcza w północnej części kraju (Alpy), ze spotkaniami z młodzieżą czy nabożeństwami ekumenicznymi. Przy wszystkich tych, wydawałoby się, nadludzkich obciążeniach, Jan Paweł II ani na chwilę nie zaprzestał aktywności pisarskiej. W marcu 1979 roku ogłosił swą pierwszą encyklikę Redemptor hominis, w której zawarł program swojego pontyfikatu. W książce Przekroczyć próg nadziei tak o tym wspomina: ...Pierwsza encyklika o "Odkupicielu człowieka" pojawiła się w parę miesięcy po moim wyborze. [...] Znaczy to, że jej treść przyniosłem właściwie ze sobą. Musiałem tylko niejako przepisać z pamięci i doświadczenia to, czym żyłem u progu pontyfikatu. [...] Encyklika chce być wielkim hymnem radości na cześć faktu, że człowiek został odkupiony przez Chrystusa. Napisana w oryginale po polsku i potem dopiero tłumaczona na łacinę encyklika, w której Papież, pisząc o sobie, konsekwentnie używa pierwszej osoby liczby pojedynczej, a nie mnogiej ("ja" zamiast majestatycznego "my", stosowanego przez poprzedników) - zawiera poglądy i opinie Ojca Świętego w kwestiach wiary oraz ogólnych problemów życia człowieka, zwraca uwagę na dzisiejsze zagrożenie życia i potrzebę budowania trwałego pokoju. Dalszym etapem rozważań nad rolą miłości i rodziny stał się przygotowany na jesień tego roku cykl wykładów podczas środowych audiencji generalnych, pod wspólnym tytułem Mężczyzną i niewiastą stworzył ich, wydanych w formie książkowej po polsku w 1986 roku. Tematyka ta w roku 1980 została przeniesiona na forum pierwszego zwołanego przez Jana Pawła II synodu biskupów (216 delegatów wszystkich Episkopatów świata - sesja miesięczna). W synodzie uczestniczyła także m.in. Matka Teresa z Kalkuty, przyjęta rok wcześniej na audiencji u Papieża, którego kilka lat przedtem poznała jeszcze jako polskiego biskupa. Dorobek synodu biskupów znalazł odzwierciedlenie w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio (O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym, 1981). Nowy Papież zadbał także o swego następcę w krakowskiej diecezji, tak niespodziewanie opuszczonej. Ówcześni rozmówcy wspominają, iż wyjeżdżając w 1978 roku do Rzymu dwukrotnie w ciągu kilku tygodni (dwa pogrzeby Papieży i dwa konklawe) kardynał Karol Wojtyła musiał przerwać swoje obowiązki i projekty. Mówił wtedy, że będzie się bardzo spieszył z powrotem do Krakowa, bo czeka go mnóstwo pracy. Aby teraz nie dopuścić do "osierocenia" swej byłej diecezji, już na początku 1979 roku podniósł biskupa Franciszka Macharskiego do godności arcybiskupiej i uczynił go ordynariuszem metropolitą krakowskim, a zaledwie pół roku później, podczas pierwszego zwołanego przez siebie konsystorza (zgromadzenia kardynałów) wręczył swemu następcy nominację kardynalską. W gronie 14 nowych kardynałów znalazł się wtedy jeszcze jeden Polak, pracujący poza krajem arcybiskup Stanisław Rubin. *** Kolejna nowość, jaką przyniosło wyniesienie Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, to zmiana optyki Watykanu w odniesieniu do kontynentu europejskiego. Do czasów pontyfikatu Polaka dyplomacja papieska patrzyła na Europę tak, jak dyplomacja zachodnioeuropejska: mówiąc najkrócej - Europa kończyła się na Łabie. Na wschód rozciągały się tereny podporządkowane Moskwie, wobec której sekretarze stanu starali się prowadzić tzw. ostpolitik, polegającą na próbach wywierania ostrożnego nacisku na przeciwnika, by zmniejszyć prześladowanie Kościoła rzymskiego i religii w ogóle. Wobec rządów poszczególnych państw tzw. obozu socjalistycznego Watykan nie prowadził odrębnych działań czy osobnej polityki, gdyż w przekonaniu Kurii i tak o wszystkim decydowała Moskwa i to z nią należało rozmawiać o Kościele. Wybór Polaka bardzo szybko doprowadził do zasadniczej rewizji dotychczasowego stanowiska. Papież z Krakowa od początku pojmował Europę w duchowym wymiarze chrześcijaństwa, obejmującego cały kontynent. Patrzył na Europę historycznie, dostrzegając w niej istotną jedność sprzed schizmy wschodniej 1054 roku (ekskomunikę Kościoła wschodniego zniósł Paweł VI), do której to jedności trzeba usilnie powracać. Używając metafory samego Papieża, Europa ma dwa płuca: zachodnie i wschodnie, a tylko oddychając oboma, można odzyskać zdrowie i zdolności dalszego rozwoju. Mało tego: w okresie nasilającego się w Europie Zachodniej konsumpcjonizmu, amerykanizacji życia społecznego i kulturalnego oraz uwiądu życia religijnego, właśnie Wschód był dla niego bardziej europejski niż Zachód, gdyż charakteryzował się głębszą duchowością i mniejszą swobodą obyczajową. Dlatego podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny, w czerwcu 1979 roku Jan Paweł II zwrócił się w Częstochowie do Episkopatu Polski ze słowami: Chrześcijaństwo musi podjąć na nowo swój udział w kształtowaniu duchowej jedności Europy. Same racje ekonomiczne i polityczne jej nie ukształtują. W 1964 roku Paweł VI ogłosił św. Benedykta patronem Europy, lecz zgodnie z ówczesnym punktem widzenia patronat ten obejmował jedynie jej demokratyczną część. Aby zmienić ten układ, Jan Paweł II już na początku swego pontyfikatu uczynił patronami Europy także św. Cyryla i Metodego, symbolizujących wartości chrześcijaństwa środkowo- i wschodnioeuropejskiego. Zawarł to w liście apostolskim Egregiae virtutis, opublikowanym w grudniu 1980 roku. Zmianie uległa także dotychczasowa praktyka dyplomatyczna Watykanu. Polski Papież dążył do przezwyciężenia tradycyjnej ostpolitik, gdyż widział w niej niebezpieczeństwo porozumienia Zachodu tylko z Rosją, poza państwami jej podporządkowanymi. Znając, jak żaden z jego poprzedników, stosunki w obozie socjalistycznym, dążył do zróżnicowania relacji Sekretariatu Stanu z poszczególnymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej, w tym szczególnie z Polską. Wspomnieliśmy, że Europa dla Ojca Świętego zawsze stanowiła jedność historyczno-kulturową. Przemawiając na forum parlamentu europejskiego w Strasburgu, stwierdził: Pragnieniem moim [...] jest to, by Europa suwerenna i wyposażona w wolne instytucje rozszerzyła się kiedyś aż do granic, jakie wyznacza jej geografia, a jeszcze bardziej historia. Podobnie podczas wystąpienia w maju 1980 roku w siedzibie UNESCO we Francji podkreślił, że tym, co łączy Europę, jest wspólnota kulturowa, a nie doraźne działania polityczne. Na przykładzie dziejów swej ojczyzny ukazał, że Polska przetrwała 123 lata niewoli wyłącznie dzięki zachowaniu kultury narodowej. Jedność duchową chrześcijańskiej Europy symbolizują rocznice historyczne, których obchodom Jan Paweł II zawsze nadaje wielką rangę. Obok celebrowanych także przez poprzedników rocznic związanych z dziejami Europy Zachodniej (np. 1600-lecie śmierci św. Bazylego, 600-lecie śmierci św. Katarzyny ze Sieny, 800-lecie urodzin św. Franciszka z Asyżu), za jego pontyfikatu obchodzi się również rocznice związane z "drugim płucem" kontynentu: - Polska: 900-lecie śmierci św. Stanisława (1979, list apostolski Ritulans agmen) - 600-lecie klasztoru jasnogórskiego (1982) - 600-lecie uzyskania przez św. Jadwigę zgody na otwarcie Wydziału Teologicznego Akademii Krakowskiej (1997) - Polska-Czechy: 1000-lecie męczeńskiej śmierci św. Wojciecha (1997) - Węgry: 750-lecie śmierci św. Elżbiety (1981) - 950-lecie śmierci św. Stefana (1988) - Litwa: 500-lecie śmierci św. Kazimierza (1984) - Bułgaria: 1100-lecie śmierci św. Metodego (1985, list apostolski Convenistis) - Ukraina: 1000-lecie chrztu św. Włodzimierza (1988), listy apostolskie Euntes in mundum oraz Magnum babtismi donum). Dzięki tym obchodom, nieraz towarzyszącym im ważnym pielgrzymkom Ojca Świętego oraz wydawanym dokumentom papieskim - nie tylko w Watykanie, ale w całej Europie Zachodniej zaczęto inaczej pojmować dzieje i teraźniejszość swego kontynentu. Pozornie nie związane z aktualnymi procesami politycznymi ceremonie rocznicowe miały ogromny wpływ na mentalność elit rządzących, a przede wszystkim milionów mieszkańców państw obozu socjalistycznego, co w dalszych latach pontyfikatu Jana Pawła II zaowocowało (choć oczywiście pośrednio) wielkimi przemianami w Europie Wschodniej. Dotykamy tu szczególnie ważnej i specyficznej cechy pontyfikatu polskiego papieża: działań społeczno-politycznych. Określenie to do dziś budzi liczne kontrowersje w środowiskach związanych z Kościołem; wielu ludzi jest zdania, iż podstawowym i wypełniającym definicję zadaniem Ojca Świętego jest duszpasterstwo. Warto jednak pamiętać, że po pierwsze, Państwo Watykańskie w XX wieku stało się suwerennym podmiotem prawa międzynarodowego, a po drugie Kościół słowo "polityka" rozumie na sposób Arystotelesowski - jako "etykę społeczną", "dobro wspólne", ewangeliczne zadanie przekraczania fizycznego bytu człowieka; stąd myśl Papieża wyrażona w motcie tego rozdziału. Dlatego Jan Paweł II do programu swego pontyfikatu włączył aktywne działanie na rzecz pokoju i praw człowieka. Już w encyklice Redemptor hominis pisał: Uprawnienia władzy nie mogą być rozumiane inaczej, jak tylko na zasadzie poszanowania obiektywnych i nienaruszalnych praw człowieka. Tylko wówczas bowiem owo dobro wspólne, któremu służy w państwie władza, jest w pełni urzeczywistnione, kiedy wszyscy obywatele mają pewność swoich praw. [...] Tak więc zasada praw człowieka sięga głęboko w dziedzinę wielorako rozumianej sprawiedliwości społecznej i staje się podstawowym jej sprawdzianem w życiu organizmów politycznych. W książce Przekroczyć próg nadziei znajdujemy zaś takie osobiste wyznanie: Zainteresowanie człowiekiem jako osobą było we mnie bardzo dawne. Może pochodziło także z tego, że nigdy nie miałem szczególnego zamiłowania do nauk przyrodniczych. Człowiek interesował mnie zawsze: naprzód - na studiach polonistyki - jako twórca języka, jako temat literacki, a z kolei, gdy odkryłem drogę powołania kapłańskiego, zaczął mnie interesować jako centralny temat duszpasterski. Działania na rzecz pokoju (Falklandy/Malwiny, Irak, Bośnia, Afryka, Kosowo) będą odtąd stale towarzyszyć pielgrzymkom i aktywności Papieża na forum różnych organizacji międzynarodowych. Walka o godność osoby ludzkiej i jej prawa, nierozerwalnie związane z toczącymi się na świecie konfliktami społecznymi i politycznymi, znalazła ukoronowanie w procesie wyzwolenia Europy od komunizmu. Na zakończenie tego przeglądu charakterystycznych cech, wyróżniających pontyfikat Jana Pawła II od wcześniejszych działań Papieży, wspomnijmy o jego nieustającej trosce o losy światowej cywilizacji, trosce wypełniającej zwłaszcza drugie dziesięciolecie jego watykańskiej misji, zbliżającej Kościół i człowieka ku trzeciemu tysiącleciu chrześcijaństwa. Poważny niepokój Papieża z Krakowa budzą obserwowane w ostatnich latach kierunki rozwoju cywilizacji europejsko-amerykańskiej, które poprzez wszechobecne środki masowego przekazu ukazują przeciętnemu, mieszkańcowi tego regionu świata wizje ziemskiego raju nieograniczonej konsumpcji i rozkoszy. Dlatego w Przekroczyć próg nadziei Ojciec Święty pisze: Ten świat, który ukazuje się jako wielka konstrukcja poznawcza, stworzona przez człowieka, jako postęp i cywilizacja, świat jako współczesny system środków przekazu, jako niczym nie ograniczona demokratyczna wolność - taki świat nie jest zdolny w pełni uszczęśliwić człowieka [...] Świat nie jest zdolny wyzwolić człowieka od cierpienia, nie jest w szczególności zdolny wyzwolić go od śmierci. Jak wynika z tego przeglądu wydarzeń i działań papieskich w pierwszych miesiącach i latach pontyfikatu Jan Paweł II od początku był przygotowany do wypełnienia swego powołania. Przybył z Krakowa jako szczególna w Kościele osobowość, z ustalonym programem zmian wewnętrznych i zewnętrznych, z najgłębszym przekonaniem, że zadane mu wraz z godnością papieską cierpienia są konieczne, aby prowadzić świat ku dobru. Przybył człowiek o niespożytych siłach, z modlitwy i kontemplacji czerpiący energię niezbędną do nadludzkiej aktywności. Przybył kapłan silnie oddziaływujący na otoczenie samą swą obecnością, zawsze otwarty na pojedynczego człowieka, zawsze gotów do żartobliwych uwag, a jednocześnie prosty i skromny ksiądz. André Frossard wspomina, iż kiedy po raz pierwszy ujrzał na placu św. Piotra nowego Papieża, z pastorałem pewnie kroczącego wśród wiwatujących tłumów, ze skupioną, lecz pełną wewnętrznego spokoju twarzą - wydawało mu się, że ten pasterz przybył do Rzymu nie z Krakowa, lecz... prosto z ewangelicznej Palestyny. Wrażenie to podzieliło potem wielu ludzi uczestniczących w bezpośrednich spotkaniach z Jego Świątobliwością - w tym także autor tej książki. I tylko jednego do dziś nie wiemy na pewno: czy w Pałacu Apostolskim po październiku 1978 roku zamieszkał także Wojtyła-poeta i dramaturg? Wszak jeśli pisał wiersze będąc już kardynałem, to może się okazać, że nie porzucił i tej ścieżki swojego życia... ROZDZIAŁ V PIELGRZYM Biskup, który odwiedza wspólnoty swojego Kościoła, jest autentycznym pielgrzymem przybywającym za każdym razem - do szczególnego sanktuarium Dobrego Pasterza. Tym sanktuarium jest sam Lud Boży, który uczestniczy w królewskim kapłaństwie Chrystusa. (z rekolekcji watykańskich 1976 roku) Czesław Ryszka w książce Papież końca czasów pisze, że na początku pontyfikatu Jana Pawła II jeden z dziennikarzy rzymskiego oddziału Agencji Reutera powiedział, iż Ojciec Święty powinien w swoim herbie umieścić... helikopter. Jego herb jest w rzeczywistości zmodyfikowaną wersją dawnego herbu biskupiego Karola Wojtyły: na tle insygniów papieskich (tiara, klucze Piotrowe) widnieje błękitna tarcza z wpisaną dużą złotą literą M (Maryja) pod złotym krzyżem. Helikoptera tam, rzecz jasna, nie ma, ale stanowić on może rzeczywiście jeden z symboli jego apostolskiej misji. W ciągu ubiegłego stulecia podróże papieskie należały do rzadkości. Po likwidacji Państwa Kościelnego przez Wiktora Emmanuela kolejni zwierzchnicy Kościoła katolickiego dobrowolnie izolowali się w murach Watykanu, ukazując się wiernym tylko z okazji wielkich ceremonii religijnych, i to wyłącznie z daleka. Katolicy przyzwyczaili się do faktu, że Papież jest niedostępny i z wysokości swojego tronu kieruje działalnością Kościoła - nikomu nie przyszło nawet do głowy, że mógłby na przykład podać mu rękę lub zaprosić do swojego domu. Z jednej strony likwidacja Państwa Kościelnego z pewnością była dla Kościoła i samych Papieży korzystna, sprzyjała bowiem skupieniu się Stolicy Apostolskiej na problemach globalnych i przede wszystkim religijnych. Odtąd ani Papieże, ani ich administracja nie musieli piastować świeckich funkcji rządowych. Z drugiej strony taka izolacja groziła całkowitym oderwaniem od problemów doczesności, którymi żyją wierni. Wielokrotnie w ciągu tego stulecia duchowni i świeccy formułowali opinie o poważnych rozbieżnościach między rzeczywistością doświadczaną przez miliony katolików, a wizją świata, obserwowanego z watykańskiego dystansu. Opinie te podważyły u wielu wiernych międzynarodowy autorytet Piusa XII w latach II wojny światowej i bezpośrednio po niej, gdy w wyniku układu jałtańskiego Europa uległa podziałowi na demokratyczny Zachód i totalitarny Wschód. Początek zmian to pontyfikat Jana XXIII - inicjatora Soboru Watykańskiego II. Następca Piusa XII żywo interesował się problemami współczesności, stąd nie tylko aggiornamento towarzyszące obradom soborowym, lecz także na przykład encyklika Pacem in terris (O pokoju w świecie). Jan XXIII kilkakrotnie opuszczał Watykan, kierując ceremoniami obchodów 750-lecia zakonu franciszkańskiego w Asyżu czy też modląc się w intencji Soboru w sławnym sanktuarium maryjnym w Loreto. Prawdziwym podróżnikiem był już Paweł VI, pierwszy Papież, który w czasie swego pontyfikatu odwiedził wszystkie kontynenty świata. Wkrótce po wyborze odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a w 1964 roku uczestniczył w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Bombaju. Przemawiał z trybuny Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku (1965) i Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie (1969). Był najważniejszą postacią II Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej w Medelin (Kolumbia, 1968) i Konferencji Biskupów Afryki w Ugandzie (1969), wreszcie w roku 1970 odwiedził Australię i Daleki Wschód Azji. Wspomnieliśmy wcześniej o jego zamiarze przyjazdu do Polski na jubileusz 1000-lecia chrześcijaństwa w 1966 roku, do czego nie doszło z powodu nie uzyskania zgody polskich władz politycznych. Papież ten, kierując się duchem ekumenizmu, zniósł ekskomunikę wobec Kościoła wschodniego i w 1967 roku odwiedził jego stolicę - Konstantynopol. Niestety, ze względu na pogarszający się stan zdrowia w drugiej połowie swego pontyfikatu Paweł VI przestał opuszczać Watykan na dłużej. Kiedy Karol Wojtyła jako nowo wybrany Papież Jan Paweł II zaczął zapoznawać się z bieżącą pracą administracyjną Stolicy Apostolskiej, wśród spraw po swym poprzedniku znalazł zaproszenie na III Konferencję Zgromadzenia Episkopatów Ameryki Łacińskiej (tzw. CELAM) w Pueblo w Meksyku. Natychmiast podjął decyzję o wyjeździe i pod koniec stycznia 1979 roku, a więc trzy miesiące od inauguracji pontyfikatu wybrał się na swą pierwszą apostolską pielgrzymkę do Ameryki. Obejmowała ona nie tylko Meksyk, lecz także Dominikanę (San Domingo) i Wyspy Bahama, trwała tydzień i liczyła blisko 24 tysiące km. Ameryka Południowa i Środkowa to odtąd jeden z najważniejszych kierunków podróży apostolskich Jana Pawła II. Istnieje wiele powodów, by właśnie ten rejon świata znajdował się w centrum zainteresowania Głowy Kościoła. Po pierwsze - żyje tam najwięcej katolików i wyznanie to wyraźnie dominuje we wszystkich państwach kontynentu. Z tego rejonu pochodziła też wówczas największa liczba powołań kapłańskich, a biskupi i kardynałowie stawali się coraz liczniejszą, widoczną w Watykanie grupą dostojników Kościoła. Już samo to wystarczyło, żeby ta właśnie grupa wyznawców znalazła się pod szczególną opieką Papieża. Po drugie - liczba ludności w Ameryce Łacińskiej zwiększa się o wiele prędzej niż w Europie czy Ameryce Północnej, zatem dotrzymanie wierności Kościołowi katolickiemu i aktywne uczestnictwo w jego praktykach religijnych z roku na rok mnoży liczbę tamtejszych wyznawców. Papież wielokrotnie potępiał politykę społeczną władz, dążących w tych krajach do ograniczenia płodności mieszkańców, i tą drogą do podniesienia poziomu ich życia. Ogromne obszary nieopisanej nędzy hamują wzrost gospodarczy państw Ameryki Łacińskiej, zatem ich rządy skłonne są do propagowania środków antykoncepcyjnych jako jednego ze sposobów ograniczenia przyrostu naturalnego, zwłaszcza wśród najbiedniejszych grup ludności: mieszkańców milionowych faweli - dzielnic nędzy otaczających bogate centra metropolii oraz przeciwników plantacji w interiorze. Jak wiadomo, Kościół popiera jedynie naturalną kontrolę urodzin, stąd zdecydowana postawa Papieża pochwalającego wielodzietne rodziny, a domagającego się od władz poprawy ich bytu przede wszystkim poprzez zmniejszenie ogromnych kontrastów między finansową elitą tych krajów a ogromną biedną większością. Po trzecie - tu właśnie, w różnych rejonach Ameryki Łacińskiej już od połowy stulecia zaczął szerzyć się ruch religijny zwany teologią wyzwolenia. Gustavo Gutierrez z Peru, Leonardo Boff z Brazylii i Enrico Dussel z Argentyny oraz ich europejski poplecznik Johann Baptista Metz - próbowali łączyć katolickie ideały sprawiedliwości społecznej z marksistowską teorią walki klas (bohater narodowy całego kontynentu - Che Guevara). Zgodnie z ich nauczaniem, zbrojna walka o sprawiedliwość społeczną jest drogą wiodącą do zbawienia, a aktywność duchowieństwa w tej sprawie jest dobrze widziana. Symbolem nowego świętego według teologii wyzwolenia stał się ksiądz Camillo Torres, który zginął w Kolumbii w 1966 roku z karabinem w dłoni jako partyzant. Na teologię wyzwolenia zaczęli się powoływać na całym kontynencie latynoamerykańskim także zwykli terroryści - zbrojne ramię najbardziej skrajnych, ślepo fanatycznych organizacji marksistowskich i maoistowskich w rodzaju Świetlistego Szlaku. Nic dziwnego, że od pierwszej wizyty apostolskiej na tym terenie Jan Paweł II ostro zwalczał teologię wyzwolenia. Na konferencji w Pueblo mówił: Usiłuje się udowodnić, że Jezus był działaczem politycznym, walczącym przeciw dominacji rzymskiej i władzom, a nawet zaangażowanym w walkę klas. Ale obraz Chrystusa polityka, rewolucjonisty, wywrotowca z Nazaretu, nie zgadza się z katechezą Kościoła. Podobne opinie powtarzał później wielokrotnie podczas pielgrzymek do krajów Ameryki Środkowej i Południowej. Zdecydowany sprzeciw Ojca Świętego wobec teologii wyzwolenia, w dodatku głoszony na miejscu, a nie z Watykanu, okazał się skuteczny. We wrześniu 1984 roku Kongregacja Nauki Wiary (kierowana przez kardynała Josepha Ratzingera) ogłosiła zatwierdzoną przez Papieża instrukcję Kościoła, skierowaną przeciw akceptacji walki klasowej i tzw. Kościołowi ludowemu w Ameryce Południowej i Środkowej. Dziś wpływ tego ruchu na Latynoamerykanów jest znacznie mniejszy, zwłaszcza po upadku ZSRR i jego sojuszników, tajnie wyposażających w broń i pieniądze tamtejszych partyzantów. Kolejnym celem częstych wizyt apostolskich Jana Pawła II w Ameryce Łacińskiej jest ewangeliczne wspieranie tych grup ludności, które tracą wiarę i nadzieję na skutek nędzy i prześladowań. Już podczas pierwszego pobytu w Meksyku Papież specjalnie spotkał się w Oaxaco z Indianami - potomkami pierwszych gospodarzy tych ziem, Inków i Majów. Podczas trzech przyjazdów do największego kraju na tym kontynencie - Brazyli, do programu wizyty włączał odwiedziny w fawelach (np. 2 lipca 1980 roku Vigidal w Rio de Janeiro), co wiązało się z dużym zagrożeniem życia, biorąc pod uwagę tłum, ciasnotę i desperację ich mieszkańców. Z niezwykłą odwagą brnął po błotnistych zboczach, wśród slumsów bez światła i kanalizacji, zbudowanych często z papy, blachy i kawałków tkanin, gdzie wegetują setki tysięcy niedożywionych analfabetów. Podobne fawele zwiedził w Limie (Peru) i Bogocie (Kolumbia). Mottem tych wizyt mogłoby być jedno ze zdań, jakie podczas takiego spotkania wypowiedział: Papież mówi za tych, którzy nie mogą mówić. I za nimi się ujmuje. Szczególną wymowę miała wizyta papieska w Recife (Brazylia), gdzie Ojciec Święty uściskał serdecznie arcybiskupa Heldera Camarę, żyjącego jak nędzarz wśród tysięcy nędzarzy. Podobny był cel wizyty Papieża w Kanadzie, gdzie spotkał się z Indianami i Eskimosami (wrzesień 1984), a także Papuasami na Nowej Gwinei (maj 1984) i aborygenami w Australii (listopad 1986). Wielokrotnie mówił o szacunku, jaki żywi dla pierwszych mieszkańców tych ziem, którym wysyłani przez katolickich władców biali najeźdźcy, często z imieniem Boga na ustach, odbierali tereny łowów, złoto i wreszcie godność ludzką. Wizyty im składane mają nieść nie tylko słowa otuchy, ale także zwrócić uwagę rządzących i opinii światowej na panującą do dziś niesprawiedliwość, mimo tradycji demokratycznych. Papież przypomina ewangeliczne błogosławieństwa z Kazania na Górze także wtedy, gdy jego słuchaczami nie są wyznawcy wiary chrześcijańskiej. Szczególną rangę wśród latynoamerykańskich wizyt apostolskich miała pielgrzymka na Kubę w styczniu 1998 roku. Ten jedyny na kontynencie kraj, w którym przetrwał - choć dziś już w karykaturalnej formie - ustrój komunistyczny, doczekał się Papieża najpóźniej, lecz z pewnością było to wydarzenie historyczne. Tak jak niegdyś poważnie obawiano się, że na przykład rezultatem pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Brazylii będzie rewolucja społeczna (a przecież nic takiego nie nastąpiło), tak i teraz, po doświadczeniach z europejskimi krajami demokracji ludowej, spodziewano się pogrzebania skompromitowanego systemu. Papież nie jest jednak sojusznikiem tych, którzy widzą w nim politycznego przywódcę; przybył na Kubę z Ewangelią, choć w homiliach mówił o wolności religijnych, prawach człowieka i pluralizmie, a do Fidela Castro zwrócił się z bezpośrednim apelem o uwolnienie wszystkich więźniów politycznych. Spośród 83 podróży apostolskich Jana Pawła II do połowy 1998 roku, aż 15 odbył do krajów Ameryki Łacińskiej. Odwiedził łącznie 39 państw tego regionu świata, przy czym aż trzykrotnie Brazylię, Meksyk i Dominikanę, a dwukrotnie Argentynę, Nikaraguę, Gwatemalę, Peru, Salwador, Urugwaj i Wenezuelę. Mimo szczególnych starań Papieża (pamiętajmy, że wyprawy te wiążą się nie tylko z długimi, męczącymi przelotami, lecz przede wszystkim z uciążliwym klimatem), w latach dziewięćdziesiątych liczba powołań kapłańskich w Ameryce Południowej i Środkowej zmniejszyła się, a część wyznawców odeszła od Kościoła rzymskiego do wspólnot protestanckich, których misje odnoszą na tym kontynencie liczne sukcesy. *** Drugim istotnym celem pielgrzymek papieskich jest Czarny Ląd. Tutaj sytuacja jest odmienna niż w Ameryce Łacińskiej; na dużej części kontynentu dominująca jest religia mahometańska, a wśród niektórych plemion Afryki Środkowej spotykamy pogańskie religie animistyczne, lecz liczba wyznawców katolicyzmu rośnie tutaj bardzo szybko - około 2 miliony nowych wiernych rocznie dzięki dużemu przyrostowi naturalnemu i sukcesom misyjnym. Systematycznie rośnie także liczba seminariów duchownych, powołań kapłańskich i czarnoskórych prałatów Kościoła, co było szczególnie widoczne w Rzymie w okresie Soboru, a dziś podczas okresowych synodów biskupich i konsystorzy. Podczas 13 wizyt apostolskich w Afryce Jan Paweł II odwiedził łącznie 48 krajów, w tym trzykrotnie Wybrzeże Kości Słoniowej, a dwukrotnie Benin, Kamerun, Nigerię i Zair (Kongo). Był także tam, gdzie zapraszający go katolicy znajdują się w mniejszości i są źle traktowani przez władze sprzyjające hasłom wojującego islamu. Problemem Kościoła katolickiego w Afryce jest także brak finansowej samodzielności; działa on głównie dzięki wsparciu Watykanu i Kościołów europejskich, gdyż ofiarność miejscowych wyznawców z uwagi na powszechne ubóstwo jest niedostateczna. Trzeba pamiętać, że duża część placówek duszpasterskich na Czarnym Lądzie to nie tylko kościoły, lecz także szkoły, szpitale, warsztaty itp. Jednym z ważniejszych celów wizyt papieskich w Afryce - poza głoszeniem Słowa Bożego - jest dążenie do przezwyciężenia tragicznego pokłosia rasizmu i nękających ten kontynent walk plemiennych. Jan Paweł II świadomie nie odwiedzał Republiki Południowej Afryki - najbogatszego państwa afrykańskiego - tak długo, jak długo prowadzono tam politykę apartheidu. Nawet gdy w czasie jednej z podróży samolot papieski ze względu na złe warunki pogodowe musiał przymusowo lądować na terenie RPA - Ojciec Święty nie przyjął zaproszenia miejscowych władz i pozostał w samolocie, a w czasie wizyty w Zimbabwe (1988) wyraźnie potępił apartheid. Kiedy Republika Południowej Afryki wkroczyła na drogę demokratycznych przemian społecznych, Papież odwiedził ten kraj w 1995 roku. Problemom Kościoła na kontynencie afrykańskim poświęcone zostało II Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów Afryki (Rzym, kwiecień - maj 1994) oraz adhortacja apostolska Ecclesia in Africa, ogłoszona we wrześniu 1995 roku w Jaunde (Kamerun). Jeśli już mowa o rasizmie, warto dodać, iż problem ten nie dotyczy wyłącznie Afryki i stosunku ludzi białych do kolorowych. Widać to było wyraźnie w czasie pielgrzymek papieskich do USA. Protest przeciwko rasizmowi zajął wiele miejsca w przemówieniu Jana Pawła II w stanie Luizjana, gdzie wciąż jeszcze odżywają resentymenty z czasów niewolnictwa, ale istnieje także zjawisko tzw. czarnego rasizmu - ruchu Afroamerykanów przeciwko białym. Podobne akcenty wystąpiły w czasie dwóch nowojorskich spotkań Papieża z przedstawicielami innych raz: z Murzynami w Harlemie i Latynosami w dzielnicy Bronx. Ważnym zagadnieniem pracy misyjnej i całego nauczania Kościoła nie tylko w Afryce, lecz także w Azji jest problem tzw. inkulturacji. Nurtował on i nurtuje nadal wszystkie wspólnoty katolickie w krajach, o klimacie, warunkach życia, tradycji i kulturze całkowicie odmiennych od europejskich. Warto pamiętać, że Kościół Chrystusowy rodził się i rozwijał najpierw na Bliskim Wschodzie, lecz już wkrótce został przeniesiony na kontynent europejski, gdzie czerpał obficie zarówno z tradycji judejskiej (dość bliskiej Europejczykom), jak i europejskiej starożytności (na przykład filozofii Arystotelesa). Spróbujmy teraz wyobrazić sobie wprowadzenie chrześcijaństwa w afrykańskiej dżungli czy indyjskich wioskach. Po pierwsze - przybywa biały człowiek, który przez kolor skóry budzi skojarzenia z najgorszymi momentami przeszłości: kolonizacją i niewolnictwem. Po drugie - ten biały człowiek buduje świątynię w stylu wzorowanym na przykład na renesansie czy baroku, nigdy tutaj nie spotykanych. Po trzecie - umieszcza w tym kościele organy, których dźwięk może raczej przestraszyć miejscową ludność, niż ją zachwycić: największe dzieła Bacha brzmią tu obco. Po czwarte - kościół wypełniają obrazy, na których Chrystus i jego apostołowie oraz wszyscy święci są biali, anioły są białe, a szatan czarny jak miejscowi wyznawcy! Trudno także zrozumieć Ewangelię i związany z nią rok liturgiczny: dlaczego na wiosnę wszystko się odradza (święta Wielkiej Nocy i metaforyka Zmartwychwstania), a jesienią zamiera, podczas gdy tutejsza ludność zna tylko pory suche i deszczowe? Dlaczego nie można mieć wielu żon, gdy cała struktura życia społecznego jest tu oparta na wielożeństwie i monogamia spowoduje rozpad plemienia? Wymienione tu tylko przykładowo dylematy wskazują na skalę trudności, jakie Kościół pokonuje w swej działalności ewangelizacyjnej na dalekich kontynentach. Inkulturacja miała być sposobem na zbliżenie Dobrej Nowiny do warunków miejscowych, tak aby mogła być ona przyjmowana bez oporów wynikających z różnic kulturowych. Za propagatora tego kierunku uważa się apostoła Chin - ojca Mateo Rici. W XVII i XVIII wieku jezuici-misjonarze w Azji czynili daleko idące ustępstwa na rzecz miejscowych tradycji, co przysparzało im wielu nowych wyznawców, lecz jednocześnie powodowało, że głoszonej przez nich religii prawie nie można było już nazwać katolicką. W Chinach na przykład całkowicie przemilczano postać i kult Maryi, która budziła zgorszenie nowych wyznawców, w Indiach zaś zniesiono obrzęd chrztu, a językiem Kościoła czyniono sanskryt lub chiński. Praktyki te zostały potępione bullą papieską w 1742 roku, co stanowiło ostrzeżenie dla następnych pokoleń misjonarzy, ale zaniechanie inkulturacji w ogóle powodowało utratę poprzednich sukcesów ewangelizacyjnych. Dlatego właśnie granice inkulturacji stanowią ważną część rozważań Papieża i dokumentów Kościoła, poświęconych Afryce i Azji. Wykorzystanie kultury określonego rejonu świata i wpisanie jej w teologię i liturgię katolicką bez naruszania istoty Ewangelii i dogmatyki - to dzisiejszy problem misji. Jan Paweł II w przemówieniu do Chińczyków na Filipinach w lutym 1981 roku powiedział: Orędzie chrześcijańskie nie jest wyłącznie własnością jednej grupy czy rasy, ale jest skierowane do każdego i należy do wszystkich. Sam zresztą w czasie swych apostolskich wędrówek wielokrotnie dawał przykłady zachowań inkulturacyjnych. Podczas Mszy św., odprawianej na stadionie w New Delhi w Indiach (1984) do ołtarza poprowadził Papieża korowód tancerek w rytualnych hinduskich strojach. Przed rozpoczęciem Ofiary tancerki nałożyły mu na ramiona wieniec z kwiatów lotosu, na czole wymalowały "trzecie oko Siwy" (patrzące do wnętrza człowieka), a Jan Paweł II zapalił rozłożone wokół ołtarza hinduskie kaganki liturgiczne. Inny przykład inkulturacji to nabożeństwo w Fort Simpson (Kanada), jakie Ojciec Święty odprawił we wrześniu 1987 roku dla około 20 tysięcy Indian północnoamerykańskich. Na nabożeństwo składały się modlitwy do czterech żywiołów (wody, ognia, ziemi i powietrza) i czterech stron świata, a Papież pocałował świętą dla Indian skałę. Te, być może gorszące europejskich konserwatystów religijnych, zachowania nie naruszyły żadnej z istotnych wartości Dobrej Nowiny, której szerzenie jest przecież elementarnym zadaniem Kościoła. Czasem jednak prowadzenie nawet najlepiej przemyślanej działalności misyjnej natrafia na zaskakujące problemy. W czasie jednej z pielgrzymek afrykańskich, po uroczystym nabożeństwie, odprawionym przez Papieża dla tysięcy czarnoskórych katolików przy ich nabożnym udziale, część wiernych udała się nieopodal, by z równym zaangażowaniem oddać hołd... świętym wężom w specjalnej świątyni. Dokumenty i wizyty papieskie w Afryce wskazują jeszcze na dwa charakterystyczne zjawiska, dotyczące ewangelizacji tego kontynentu. Jednym z nich jest istniejący tu wciąż animizm. Otóż, paradoksalnie, sprzyja on działalności misjonarzy, gdyż ważne w kościele "świętych obcowanie" jest dla wyznawców animizmu oczywiste i zrozumiałe, podobnie jak sfera związana z niebem, zbawieniem wiecznym, modlitwą oraz ingerencją Boga w dzieje świata. Poza Afryką misjonarze natrafiają na wielkie problemy ze zrozumieniem tych zagadnień. Drugą szczególną wartością Kościoła w Afryce jest wysoko cenione przez Papieża zdecydowane poparcie tamtejszych wyznawców i duchowieństwa dla niepodważalnych wartości chrześcijańskich. Afryka to dla Papieża kontynent nadziei, wciąż jeszcze nie skażony konsumpcyjnym materializmem, jak Europa Zachodnia i Ameryka Północna, i sowieckim ateizmem, jak Europa Wschodnia. Dlatego rosnący wpływ głębokiej duchowości Afrykanów na całość Kościoła może bardzo wspomóc jego odrodzenie u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Nadzieje Jana Pawła II, związane z katolicyzmem w krajach Trzeciego Świata, są jednak stale osłabiane przez powszechnie dziś obserwowany proces globalnej amerykanizacji życia. Międzynarodowe koncerny wywodzące się z USA natrafiają we wszystkich krajach globu na problemy znacznie mniejsze niż Kościół propagujący wartości duchowe; zaś profesjonalnie prowadzona ekspansja środków masowego przekazu, "pierze mózgi" Afrykanów, Hindusów czy Chińczyków w równie szybkim tempie. A przecież dziś blisko 60 procent katolików żyje w krajach Trzeciego Świata i stąd wywodzi się również większość biskupów. Dla uzupełnienia wcześniejszych danych dodajmy jeszcze, że podróże apostolskie Jana Pawła II do Azji, Australii i Oceanii, w których problemy z misją Kościoła i inkulturacją zostały przedstawione wspólnie z zagadnieniami afrykańskimi, to 6 wizyt w 23 państwach tego regionu; dorobek skromny w porównaniu z podróżami do Ameryki Łacińskiej i Afryki, lecz przecież imponujący, zważywszy, że w tym rejonie świata katolicyzm nie odgrywa istotnej roli. Jest to teren dominacji wielkich religii niechrześcijańskich: islamu, hinduizmu, buddyzmu, konfucjanizmu i szintoizmu. O relacjach Watykanu wobec tych religii opowiemy w rozdziale ósmym tej książki. *** Spośród 83 podróży apostolskich Jana Pawła II, 43 przypadają na Europę. Nic dziwnego - w Europie leży ojczyzna Papieża, tu też, jak na żadnym innym kontynencie, skomplikowana jest sytuacja polityczna, religijna i społeczna. Ponadto jest to region, gdzie katolicyzm rzymski dominuje w wielu krajach, a w innych jest wyznaniem skupiającym 40-50 procent mieszkańców, zatem bardzo znaczącym. W poprzednim rozdziale wspominaliśmy, iż jednym z ważnych celów Papieża jest przekonanie samych Europejczyków (!), iż duchowo rejon ten stanowi jedność wyrastającą z kultury antycznej i chrześcijaństwa, a wszelkie podziały polityczne mają charakter sztuczny i krótkotrwały. Dlatego też Jan Paweł II robi wszystko, by jego pielgrzymki europejskie były odzwierciedleniem tezy o "dwóch płucach" kontynentu. W ciągu 20 lat pontyfikatu był obecnie w 20, czyli praktycznie wszystkich państwach Europy Zachodniej (poza Andorą i księstwem Monaco) oraz w 12 krajach Europy Środkowej i Wschodniej, do których - z wyjątkiem Polski - zaczął pielgrzymować dopiero po 1989 roku. Spośród krajów tej części kontynentu na wizytę czekają nadal mieszkańcy Bułgarii, Rumunii, Ukrainy, Białorusi i Serbii (dla części z nich istnieją już plany odwiedzin). Ze względu na osobiste związki Jana Pawła II, niewielkie odległości między Watykanem a państwami europejskimi, podobny klimat i minimalne zmiany czasu, pewne kraje europejskie gościły już Papieża wielokrotnie. Najwięcej ojczysta Polska i Francja - po sześć przyjazdów, Hiszpania - cztery, Niemcy, Portugalia, Szwajcaria, Austria i Czechy (te ostatnie łącznie z dawnym państwem czechosłowackim) - trzykrotnie, Belgia, Malta i Węgry - dwukrotnie. Papież dostrzega wyraźnie, pozornie przezwyciężone na początku lat dziewięćdziesiątych, "pęknięcie" Europy po układzie jałtańskim. Zupełnie inna problematyka życia społecznego i religijnego dominuje też w programie wizyt na Zachodzie i Wschodzie, nie mówiąc już o specyfice każdego z odwiedzanych państw. Dlatego pielgrzymki europejskie z pewnością należą do najtrudniejszych. Z jednej strony bowiem Głowa Kościoła katolickiego wypełnia tu swą podstawową misję ewangelizacyjną w warunkach ogromnej zewnętrznej presji cywilizacji konsumpcyjnej i nasilającego się rozluźnienia obyczajów, z drugiej - w sytuacjach wymagających naprawy Kościoła od wewnątrz. W wielu krajach zachodnioeuropejskich, zwłaszcza znajdujących się w kręgu oddziaływania licznych Kościołów protestanckich, kryzys katolicyzmu Karol Wojtyła mógł obserwować jeszcze w latach 40. Później, po Soborze Watykańskim II, zjawiska te jeszcze bardziej się nasiliły. Coraz częściej zdarzało się, że katolicy niemieccy wypisywali się z Kościoła, by nie płacić obowiązkowego w tym kraju podatku kościelnego. Zmniejszyła się radykalnie liczba wiernych uczestniczących w niedzielnych nabożeństwach i sakramentach, nastąpił kryzys powołań kapłańskich, a pod wpływem niektórych teologów katolickich rozpoczęły się niebezpieczne dla jedności Kościoła eksperymenty: zanikanie liturgii poza Mszami św. (nabożeństwa majowe, nieszpory, droga krzyżowa, roraty), zastąpienie spowiedzi indywidualnej - zbiorową (zniknięcie konfesjonałów), dopuszczenie żonatych księży do kapłaństwa itp. Do kryzysu Kościoła w tych państwach przyczyniła się ponadto zmiana postawy wierzących, którzy w dokumentach Vaticanum II dopatrzyli się tezy, iż najwyższe przykazanie życia to realizacja miłości Boga i bliźniego, a nie aktywne uczestnictwo w życiu instytucjonalnego Kościoła; działalność charytatywna, a nie modlitwa. Stąd krytyka sztywnego hierarchizmu w Kościele, podważanie roli Papieża jako najwyższego kapłana, żądanie większej kolegialności w podejmowaniu decyzji religijnych oraz zmniejszenia nakazów moralno-obyczajowych wobec wiernych. Przykładem tego procesu może być Kościół holenderski. Jeszcze w połowie lat 60. charakteryzował się on najwyższym wskaźnikiem uczestnictwa wiernych w niedzielnych nabożeństwach (64%), a Holendrzy stanowili 10 procent wszystkich misjonarzy świata. Tymczasem w kraju tym doszło do największego odejścia od katolickiej tradycji, a Synod Biskupów oficjalnie ujawnił swe poglądy antyinstytucjonalne, którym dał także wyraz w Katechizmie holenderskim z 1966 r. Przypomnijmy, iż Holandia jest państwem o najbardziej liberalnym prawie na kontynencie europejskim i nie tylko: możliwość zawierania związków małżeńskich przez pary homoseksualne, legalizacja "miękkich" narkotyków, aborcji i wszelkich środków antykoncepcyjnych - to obraz "awangardowych" przemian w postawach moralnych tego społeczeństwa, w 40 procentach katolickiego i 40 procentach protestanckiego. Papież wobec takiej sytuacji nie zawahał się podjąć decyzji precedensowej: już na początku 1980 roku zwołał do Rzymu I Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów Holenderskich, by wspólnie z dostojnikami watykańskimi wypracować program naprawy Kościoła w duchu rzymskiej interpretacji dorobku Soboru Watykańskiego II. W 1985 roku odwiedził Holandię, nawołując wiernych do wsparcia swych biskupów w dziele odnowy, choć atmosfera społeczna towarzysząca tej wizycie była dla niego bardzo niekorzystna. Podobnie trudne podróże apostolskie składał Ojciec Święty w Wielkiej Brytanii, - ogarniętej właśnie wojną z Argentyną o Falklandy, w katolickiej Irlandii, uwikłanej w konflikt religijny na północy wyspy, w Niemczech, Szwajcarii i Austrii, gdzie także często notuje się odejścia od katolickiej tradycji. W odniesieniu do całej Europy Zachodniej trzeba mówić o tzw. nowej ewangelizacji. Pierwsza ewangelizacja dokonała się w Europie za czasów św. Pawła, a potem w ciągu piętnastu wieków stopniowo rozszerzała na cały kontynent. Obejmowała ona następujące stopnie: pierwsze przepowiadanie wiary (kerygma), formowanie do wiary (katecheza) i zakładanie wspólnot chrześcijańskich. Dziś druga - nowa ewangelizacja oznacza powtórne przyjście Chrystusa do tych, którzy posiadaną wiarę porzucili. O potrzebie jej prowadzenia Jan Paweł II pisał w encyklice Redemptoris missio (O stałej aktualności posłania misyjnego), ogłoszonej w 1990 roku. Z optymizmem oczekuje on od Kościoła "nowej wiosny ewangelizacji", pisząc: Naprawdę, nie ma powodu do defetyzmu. Jeśli świat nie jest wyznaniowo katolicki, to z pewnością jest bardzo głęboko przeniknięty Ewangelią. Nowa ewangelizacja w wydaniu zachodnioeuropejskim oznacza przede wszystkim zwrócenie się do umysłowej elity narodów jako warstwy opiniotwórczej: do ludzi nauki, kultury, artystów, pracowników środków masowego przekazu - oraz do młodzieży. Papież jest przekonany, iż taka misja ewangelizacyjna stanowi najlepsze wsparcie nieustannie działającego w świecie Ducha Świętego. Znamy już życzliwość i otwarcie Karola Wojtyły wobec młodych ludzi na długo przed powołaniem na Stolicę Piotrową. "Żywy Różaniec", rekolekcje licealne i akademickie, wyprawy górskie i kajakowe, wykłady i towarzyskie spotkania ze studentami... Jako Papież Jan Paweł II w pełni kontynuuje te zainteresowania, właśnie w młodzieży całego świata upatrując przyszłe odrodzenie kościoła. Dlatego w programach pielgrzymek na stałe wpisane są spotkania z młodymi. Ojciec Święty wie, że dziś ludzie ci dorastają w zupełnie odmiennych warunkach niż niegdyś on sam: wzorce heroizmu i romantycznej walki o ideały w dużej mierze zostały zastąpione przez pragmatyzm; dzisiaj młode pokolenia bardziej krytycznie patrzą na świat, ale przecież młodzież zawsze pełna jest wiary w ideały i to jest płaszczyzną porozumienia. Trzeba ich uczyć miłości - wtedy pójdą za Chrystusem - mówi Papież. Gdy Organizacja Narodów zjednoczonych ogłosiła rok 1985 Rokiem Młodzieży, Papież podjął tę inicjatywę - od tego czasu co dwa lata zwołuje Światowe Spotkania Młodzieży, w których uczestniczy jako pielgrzym. Po pierwszym spotkaniu w Rzymie następne odbyły się w Buenos Aires (1987), Santiago de Campostella (1989), Częstochowie (1991), Denver (1993), Manili (1995 - około 5 mln uczestników!) oraz Paryżu (1997). Inny charakter mają papieskie pielgrzymki do krajów Europy Środkowej i Wschodniej, do niedawna jeszcze będącej w kręgu oddziaływań ZSRR. Poza Polska, której poświęcimy oddzielny rozdział, relacje Watykanu z częścią tych krajów do dziś pozostały bardzo skomplikowane. Największą trudność po 1917 roku sprawiała Papieżom polityka ZSRR. W kraju, gdzie od kilku pokoleń świątynie burzono albo zamieniano na magazyny, zainteresowanie społeczeństwa sprawami religijnymi spadło niemal do zera, a komunistyczna władza z ironią wyrażała się o katolikach w ogóle, a o Watykanie w szczególności. Do legendy przeszło pytanie Stalina: Papież? A ile on ma dywizji? W dodatku duchowieństwo ortodoksyjnego Kościoła prawosławnego nigdy nie stawało z ludem przeciwko przemocy władców, lecz raczej odwrotnie, z katolicyzmem zaś prowadziło walkę, zwłaszcza na terenach zamieszkałych przez tzw. unitów - wyznawców religii teologicznie i liturgicznie prawosławnej, lecz podporządkowanej Rzymowi. Postać Papieża-Polaka przedstawiał szczególnie negatywnie aparat propagandowy; widziano w nim zwolennika "zimnej wojny" i przeciwstawiano pokojowo nastawionemu Janowi XXIII i Janowi Pawłowi I. Władze radzieckie nie wyraziły zgody na przyjazd Ojca Świętego w czasie obchodów 600-lecia chrztu Litwy (1984, 1987) ani 1000-lecia chrztu Rusi (1988). Jan Paweł II zlikwidował w Kurii Rzymskiej praktykowaną przez swoich poprzedników ostpolitik, ale dążył do nawiązania kontaktów z twórcą pierestrojki Michaiłem Gorbaczowem, upatrując w tym wolę Ducha Świętego i działanie objawień fatimskich. 1 grudnia 1989 r. ponad pół miliarda ludzi oglądało w telewizji historyczną wizytę Gorbaczowa w Watykanie, po której obaj dostojnicy zaczęli mówić o "wspólnym europejskim domu", gdzie każdy naród wybierze "odpowiednie dla siebie mieszkanie". Rewizyta nie nastąpiła do dziś, a stosunki pomiędzy hierarchami obu Kościołów pozostają napięte mimo podejmowanych od czasu do czasu prób dialogu. Nieco inaczej przedstawiały się stosunki Watykanu z republikami bałtyckimi, a zwłaszcza z katolicką Litwą. Na Litwie życie religijne nie zamarło, jednak ludzie musieli ukrywać swoją wiarę. Papież nie mógł otwarcie domagać się od Gorbaczowa niezależności politycznej tych republik, gdyż państwo Watykańskie w 1975 roku stało się sygnatariuszem Porozumień Helsińskich, mówiących między innymi o nienaruszalności granic w Europie. Mógł więc tylko potajemnie wspierać litewskich katolików i czynił to od początku pontyfikatu. Swój kardynalski biret wysłał potajemnie do sanktuarium Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie i również potajemnie konsekrował biskupów, a Vincentasa Sladkewicziussa mianował kardynałem - pierwszym od XVI wieku. Pielgrzymkę na Litwie (a także do Łotwy i Estonii) podjął dopiero wtedy, gdy kraj ten był już wolny, w 1993 roku. Wówczas, w czasie nabożeństwa na sławnej Górze Krzyży w północnej części kraju, koło miasta Szaawle, mówił do milionowego tłumu: Przychodzimy tu - na Górę Krzyży - aby przypomnieć wszystkich synów i córki waszej ziemi, na których także wydawano wyroki, których skazywano na więzienia, na łagry, na Sybir czy na Kołymę - na śmierć... Wizyta ta była pierwszą i na razie jedyną, w czasie której Ojciec Święty stanął na ziemi byłego ZSRR. Inna sytuacja panowała na terenie dawnego państwa czechosłowackiego. Z historycznych powodów społeczeństwo czeskie, w dużej części protestanckie, nie darzyło sympatią ani katolickich Habsburgów, ani Polaków. Po objęciu Stolicy Piotrowej przez Polaka czeskie środki masowej propagandy w bardzo ostrym tonie przedstawiały osobę Jana Pawła II. Zupełnie też inaczej niż w Polsce - Kościół czeski nie popierał własnych opozycjonistów politycznych, a sygnatariusze Karty 77 spotkali się z krytyką kardynała Frantiska Tomaska. Z czasem jednak czeski prymas zaprzyjaźnił się z polskim Papieżem, a Vaclav Havel po objęciu urzędu prezydenta kraju ochrzcił się wraz z rodziną. Po kolejnych wizytach Jana Pawła II stosunki czesko-watykańskie bardzo się poprawiły. Jeszcze inny problem pozostał do rozwiązania na Węgrzech. Przed rządami komunistów Kościół w tym kraju zamarł w podobnym stopniu, jak w ZSRR, jeśli chodzi o działalność duszpasterską, natomiast Episkopat Węgierski godził się na wiele kompromisów z władzą polityczną, co powodowało pogarszanie relacji z Watykanem. Pontyfikat Jana Pawła II i jego dwie podróże apostolskie nad Dunaj po obaleniu ateistycznego reżimu doprowadziły do poprawy sytuacji. Do dziś natomiast nie zostały znormalizowane stosunki Kościoła rzymskiego z władzami Rumunii, gdzie za czasów dyktatury Causescu katolików rzymskich pozbawiono jakichkolwiek możliwości praktykowania życia religijnego poza swoimi domami, a unitów już w 1948 roku. Stalin przemocą "wcielił" do prawosławia podobnie jak na Ukrainie. Po likwidacji dyktatury rumuński Kościół unicki nawiązał ponownie kontakty z Watykanem, lecz problemy katolików nie zostały rozwiązane, podobnie zresztą jak w sąsiedniej Bułgarii. Nadal, mimo reform demokratycznych, niewielu jest chrześcijan w Albanii. Historycznie rzecz biorąc wyznanie to było niegdyś dominujące w tym kraju. Po prześladowaniach ateistycznej dyktatury Envera Hodży (od 1944) w ojczyźnie Matki Teresy z Kalkuty obecnie tylko około 10% mieszkańców uważa się za katolików, zaś cała struktura kościoła dopiero musi zostać zbudowana, czemu nie sprzyja dominujący teraz w tym kraju islam. Obok znanej nam już z pielgrzymek zachodnioeuropejskich nowej ewangelizacji, w części krajów europejskich niezbędna jest reewangelizacja - odrodzenie Kościoła, który zamarł wskutek ateistycznego totalitaryzmu. Proces ten należy do bardzo trudnych, na terenach zdominowanych historycznie przez prawosławie odbierany jest jako antyekumeniczny, a ponadto trzeba pamiętać o spustoszeniu duchowym, jakie dokonało się pod wpływem propagandy komunistycznej, ludziach w mieszkańcach tych rejonów określanych dziś przykrym mianem homo sovieticus. Papież mówi: Po upadku jednego muru, tego widzialnego, jeszcze bardziej odsłonił się inny mur, niewidzialny, który nadal dzieli nasz kontynent - mur, który przebiega przez ludzkie serca. [Mur ten] nie runie bez nawrotu ku Ewangelii. Na zakończenie relacji o Papieżu-pielgrzymie warto przypomnieć, iż wszystkie podróże apostolskie związane są ściśle z kultem maryjnym; w każdym kraju Ojciec Święty zawierza jego mieszkańców Niepokalanemu Sercu Maryi. Homilie i przemówienia papieskie wygłaszane w czasie pielgrzymek dają także praktyczny wyraz jego przekonaniom społecznym, zapisanym w encyklikach Laborem exercens (1981, Sollicitudo rei Socialis (1987) i Centesimus annus (1991). Od czasu wystąpienia na 68. Konferencji Międzynarodowego Biura Pracy w Genewie w czerwcu 1981 Jan Paweł II wielokrotnie podejmuje temat pracy, jej godności i uspołecznienia jej produktów. Jednocześnie przeciwny teoriom walki klasowej, dostrzega jednak niesprawiedliwość zachłannego kapitalizmu i broni przed nim ludzi pracy najemnej. Uważa, że właściwy sens ludzkiego życia wypełnia się także poprzez pracę, lecz pracę godną osoby ludzkiej. Dlatego popiera związki zrzeszające pracowników, które poprzez dialog i współdziałanie z pracodawcami dążą do podniesienia jej godności. Akceptacja Jana Pawła II dla polskiej Solidarności w 1980 r. nie wynikała zatem tylko z patriotycznej czy antykomunistycznej postawy Papieża-Polaka, była bowiem wpisana w całokształt jego poglądów społecznych. W Encyklice Silicitudo rei socialis Ojciec Święty zauważa także istotny konflikt globalny, dziś już oczywisty dla milionów ludzi: konflikt ekonomiczny nie między kapitałem a pracą, lecz między Północą a Południem świata, którego zażegnanie wymaga intensywnej współpracy międzynarodowej i temu celowi również służą papieskie pielgrzymki. Nie sposób pominąć tu wreszcie znamiennego faktu wykorzystywania w czasie podróży znajomości wielu języków. Przypomnijmy, że Karol Wojtyła opanował francuski i włoski jeszcze w latach studenckich, a potem jako prałat Kościoła nauczył się płynnie porozumiewać po angielsku, niemiecku, hiszpańsku i portugalsku. Potrafi zrozumieć rosyjski, czeski, bułgarski i słowacki, a wtedy gdy trzeba, po prostu uczy się poprawnie wymawiać napisany wcześniej tekst w dowolnym języku świata. Jakie wrażenie robi to na przybyłych do Watykanu pielgrzymkach, uczestniczących w modlitwie Anioł Pański na placu św. Piotra lub środowych audiencjach, możemy co tydzień przekonać się w telewizji. Jeszcze większe wrażenie wywołuje Ojciec Święty zwracając się na miejscu pielgrzymki do milionowych rzesz, często nie wykształconych - w ich własnym języku. Nie wspominając tu o wartościach samego ewangelicznego nauczania, osobista charyzma i talent językowy to najsilniejsze sposoby oddziaływania Papieża na zgromadzonych wiernych, często także wyznawców innych religii. Jan Paweł II w Japonii - kraju, gdzie katolicy stanowią niewielką część społeczeństwa - zyskał uznanie dla treści Ewangelii u wielu słuchaczy także dlatego, że przemawiał do nich... po japońsku. ROZDZIAŁ VI STRZAŁY NA PLACU ŚW. PIOTRA To drżenie ręki dodało Ci wyrazu nowego i stało się darem światła nie z tej ziemi Ono przez palce przenika do oczu drugiego brata Ten zaś jak porażony przez moc co w innej odmianie objawia mu sens ułomności ciała ujrzał dąb mocarny gdzie ból zakwitł wodą żywą niebieskiej studni Anna Wernerowa Opowieść o jednym z tych dni, jakie wstrząsnęły światem w XX wieku, powinna rozpocząć się nie 13 maja 1981 roku w Watykanie, lecz dużo wcześniej: 13 maja 1917 roku w Portugalii. Tam właśnie, w maleńkiej wiosce zwanej Cova da Iria (kolebka pokoju) troje małych pastuszków ujrzało nagle Maryję, która przekazała im orędzie nawrócenia i pokoju na świecie. Orędzie to, ledwo rozumiane, lecz dobrze zapamiętane przez dzieci, zawierało proroctwa przyszłych zdarzeń i tajemnice, które należało do określonego momentu zachować przed przekazaniem właściwej osobie. Najstarsza z trójki - Łucja Santos (ur. 1907) wzięła na siebie obowiązek wpisania Maryjnego orędzia i, wybierając drogę zakonną, najpierw w Zgromadzeniu Sióstr św. Doroty (1921), a od 1948 roku u sióstr karmelitanek, od lat pilnuje realizacji cudownego przekazu. W miejscu objawień powstała najpierw niewielka kaplica, a potem wokół cały kompleks sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej (Cova da Iria należała parafii w Fatimie) z dużą kaplicą Najświętszego Sakramentu w centrum. Do sanktuarium zaczęli przybywać pielgrzymi z całego świata, tu właśnie poszukujący nadziei na poprawę zdrowia i odzyskanie sił duchowych. W 30-lecie objawień legat papieski, kardynał Masella pobłogosławił koronę fatimskiej Królowej Pokoju, w której znajduje się 313 pereł i 2679 drogich kamieni. Siostra Łucja - ostatnia żyjąca z t rójki dzieci-świadków objawienia Matki Boskiej (jej kuzyni: Franciszek Marto i Hiacynta zmarli w wieku dziecięcym) w dojrzałym już wieku zawierzyła przekazane jej tajemnice orędzia Maryjnego Papieżowi Janowi XXIII. Wśród nich znajdowało się bardzo ważne przesłanie - akt zawierzenia Rosji i całego świata Niepokalanemu Sercu Maryi. To właśnie przesłanie miało się dokonać w Rzymie, a Papieżem odpowiedzialnym za ten akt poczuł się Ojciec Święty, który od najwcześniejszego dzieciństwa zawierzył siebie Maryi, a herb biskupi wpisał słowa "Totus Tuus, Jan Paweł II. W trzecim roku pontyfikatu miała nadarzyć się szczególna okoliczność sprzyjająca wykonaniu orędzia fatimskiego: na początku czerwca 1981 roku planowano w Watykanie uroczyste obchody jubileuszu 1600. rocznicy Soboru w Konstantynopolu oraz 1550. rocznicy Soboru w Efezie. Papież zaprosił wtedy do Rzymu przedstawicieli Konferencji Biskupów z całego świata oraz Patriarchów Konferencji Biskupów Kościoła Wschodniego. Jak twierdzi Czesław Ryszka w książce Papież końca czasów, wtedy właśnie, u progu 56. rocznicy objawień fatimskich, przekaz Maryjny miał się spełnić. Przygotowanie duchowe do aktu zawierzenia rozpoczynała środowa audiencja generalna na placu św. Piotra, która w tym roku wypadła dokładnie w rocznicę objawień. 12 maja, w przeddzień audiencji, Papież zwiedził pawilon medyczny w Watykanie. Wtedy po raz pierwszy zobaczył nową karetkę reanimacyjną, podarowaną mu kilka miesięcy wcześniej. Ponieważ na placu św. Piotra w tłumie pielgrzymów zawsze zdarzały się omdlenia czy drobne stłuczenia, gdy ktoś się przewrócił, doraźnie utworzono tam punkt opatrunkowy, który jednak nie był przygotowany do działania w wypadku poważniejszych urazów. Z lewej strony placu, za Bramą Dzwonów, dyżurowała więc karetka pogotowia ratunkowego, gotowa zawieźć chorego pielgrzyma do szpitala. Środę 13 maja 1981 roku przed południem Papież spędził na zwyczajnej pracy. Obiad spożył w miłym towarzystwie profesora Lejeune i jego małżonki, a następnie udał się na krótki wypoczynek przed audiencją generalną. W tym czasie plac św. Piotra, jak zawsze w środy po południu, wypełniał się wielotysięczną rzeszą pielgrzymów. Wśród licznych samochodów podjeżdżających w okolice pałacu, jeden zaparkował odpowiednio wcześniej tuż za przejściem pod kolumnadą Berniniego, a jego barczyści pasażerowie z miną strażników porządku stanowczo nie pozwalali innym pojazdom na taki postój, który mógłby spowodować zablokowanie ich auta. Nikt jednak wtedy nie zapamiętał jego marki, ani numerów rejestracyjnych. Dwaj młodzi mężczyźni, którzy przyjechali nim na plac św. Piotra, wmieszali się w tłum. Jednym z nich był 23-letni turecki terrorysta Mehmet Ali Agca. O jego przeszłości wiemy niewiele do dnia 1 lutego 1979 roku, kiedy to brał udział w zamordowaniu wydawcy liberalnego dziennika "Miliyet". Ujęty, okazał się bandytą wykonującym zadania zlecone przez najbardziej eksternistyczne organizacje prawicowe, których celem było przekształcenie Turcji z powrotem w kraj ortodoksyjnie mahometański, z prawem szariatu włącznie. W czerwcu 1979 roku Agca został skazany na karę śmierci i oczekiwał na wykonanie wyroku w tureckim więzieniu wojskowym. Tymczasem pięć miesięcy później niespodziewanie zniknął z dobrze strzeżonej placówki, co wskazuje jednoznacznie na udzielenie mu wydatnej pomocy z zewnątrz. Zapowiedział, że opuszcza więzienie, by wykonać wyrok śmierci na Janie Pawle II, który 28 listopada, trzy dni po zniknięciu Agcy zawitał z wizytą apostolską do Turcji. Sensacyjna ucieczka młodego terrorysty wywołała wiele niepokoju o życie Papieża wśród służb odpowiedzialnych za jego bezpieczeństwo, podjęto więc specjalne działania osłaniające. Chociaż przestępca był na wolności, nic groźnego dla zdrowia i życia Papieża się nie zdarzyło i jego dwudniowy pobyt w Konstantynopolu przebiegł spokojnie, w atmosferze ekumenicznej modlitwy. Być może wtedy Agca odstąpił od wykonania swego zamiaru, dochodząc do wniosku, że podjęte środki bezpieczeństwa uniemożliwią skuteczny zamach, a ponadto każdy funkcjonariusz turecki i watykański znał na pamięć jego twarz. Wiadomo, że potem przez kilkanaście miesięcy włóczył się po Europie Zachodniej i Wschodniej, kontaktując się z bliskimi mu ideowo organizacjami terrorystycznymi i służbami specjalnymi państw komunistycznych, lecz nie popełniając przestępstw. Bywał też we Włoszech, zwiedzał Rzym, profesjonalnie przygotowując teren swego przyszłego działania, organizował kontakty, pomoc w ucieczce i broń. Teraz był gotów. O godzinie 17.00 Jan Paweł II w swoim pojeździe ukazał się na placu. Jak zwykle podczas tych spotkań, samochód Papieża kilkakrotnie objeżdżał plac między szpalerami pielgrzymów, co jakiś czas zatrzymując się, i wtedy Ojciec Święty witał się z przybyłymi, czasem zamieniał z nimi kilka słów, brał na ręce dzieci. Kilkanaście minut po rozpoczęciu audiencji pojazd z Papieżem zatrzymywał się właśnie podczas drugiego okrążenia placu w pobliżu Spiżowej Bramy, a Jan Paweł II wychylił się z niego, wyciągając ręce do stojącej w pobliżu grupy dzieci, gdy padły dwa strzały. Była godzina 19.17 (inni świadkowie twierdzą, że 17.19) - dokładny czas pierwszego objawienia fatimskiego. Strzały spowodowały poderwanie się w górę gromady gołębi, które siedziały na kolumnadzie i fontannach. Część obecnych na placu pielgrzymów myślała, że to do nich ktoś strzela. Tymczasem Papież złapał się oburącz za brzuch i osunął na ręce stojącego za nim księdza Stanisława Dziwisza. Gdzie?, zapytał jego nieodłączny sekretarz. W brzuch, odpowiedział Ojciec Święty i dopiero wtedy na jego białym skraju pojawiły się plamy krwi, takie jak w wizji ojca Pio w 1947 roku. W tym samym czasie zamachowiec próbował oddać dalsze strzały. Dziś jedni świadkowie twierdzą, że nie strzelił więcej, gdyż zaciął mu się rewolwer, inni, że natychmiast po pierwszych dwu wystrzałach stojąca obok Agcy sporej postury zakonnica wykazała refleks, przewracając zamachowca na ziemię i przygniatając go własnym ciałem. Precyzyjnie opracowany plan ucieczki z placu, uwzględniający naturalną przecież w takich okolicznościach dezorientację tłumu, okazał się nieskuteczny; już po kilku sekundach Agca został ujęty. Pierwsza z kul o średnicy 9 mm uszkodziła wskazujący palec prawej ręki, a następnie przeszyła na wylot brzuch Papieża i upadła w samochodzie pod nogi księdza Dziwisza; druga, zraniwszy prawy łokieć, odbiła się od kości i rykoszetem trafiła jeszcze dwie inne osoby w pobliżu: Amerykankę polskiego pochodzenia Annę Odre w pierś, a czarnoskórą Rose Hall z Jamajki w łokieć. Tymczasem samochód papieski gwałtownie przyspieszając ruszył na drugą stronę placu, aby przez Bramę Dzwonów dotrzeć do dyżurnej karetki reanimacyjnej. W biegu wskoczył do papieskiego pojazdu brat Kamil - pielęgniarz Jana Pawła II i wraz z lekarzem dyżurnym, doktorem Buzzonettim oraz księdzem Dziwiszem przenieśli Papieża do karetki, która natychmiast ruszyła na sygnale do kliniki im. Agostio Gemelli z dzielnicy Ponte Mario - około 4 km od placu św. Piotra. Normalnie o tej porze ruch uliczny w centrum Rzymu jest tak duży, że przebycie tej trasy zajęłoby około pół godziny; karetka z Papieżem pokonała ją w 8 minut. Po drodze zepsuła się syrena karetki, więc samochód pędził na włączonych długich światłach drogowych i klaksonie. Po błyskawicznym zniknięciu samochodu papieskiego wielotysięczny tłum zorientował się, że coś złego stało się Ojcu Świętemu. Powstało ogromne poruszenie. Dopiero po chwili na podium z papieskim tronem weszła grupa biskupów, by poinformować zebranych o dokonanym zamachu. Nikt nie wiedział jeszcze, co się naprawdę stało, i w jakim stanie jest Jan Paweł II, lecz obecni na placu natychmiast rozpoczęli modły za jego zdrowie. Wśród uczestników audiencji znajdowała się jedna z pielgrzymek polskich, z Kościana. Członkowie tej grupy mieli przygotowany dar dla Papieża: kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, wykonaną z inkrustowanego drewna i ziaren zboża. Na wieść o zamachu delegaci podeszli z obrazem do podium i ustawili go na podłodze przy papieskim tronie. Powstał w ten sposób rodzaj ołtarza, przed którym wszyscy wznosili modły do Maryi o uratowanie ofiary terrorysty. Zadziwiającym zbiegiem okoliczności wiatr w pewnym momencie spowodował odwrócenie się ustawionego obrazu i ukazała się jego tylna strona z napisem: Matko Boska, opiekuj się Ojcem Świętym, broń go od złego, na której ktoś w ostatniej chwili dopisał jeszcze skrót rozpaczy: S.O.S. Obraz ponownie został ustawiony frontem do wiernych, ale już na samym tronie, a u jego stóp ludzie zaczęli szybko składać wiązanki kwiatów. Dziś obraz ten znajduje się w Rzymskim Ośrodku Pontyfikatu Jana Pawła II. W tym samym czasie karetka zbliżała się właśnie do szpitala. Ojciec Święty był cały czas przytomny: modlił się do Matki Boskiej, informował lekarza i księdza Dziwisza o potwornym bólu, który targał jego wnętrznościami; wewnętrzny i zewnętrzny krwotok czynił spustoszenie w jego ciele z każdą upływającą minutą. Klinika Gemelli została telefonicznie powiadomiona o nieszczęściu i cały zespół ratunkowy już czekał. Niestety, informacja, jaka dotarła do dyżurnego lekarza, była mocno nieprecyzyjna. Wyraz "colpito", użyty przez informatora, mógł oznaczać zarówno wypadek, jak i zawał serca lub wylew krwi do mózgu, więc personel medyczny w klinice nie wiedział aż do przyjazdu Papieża, do jakich konkretnych działań ratunkowych ma się przygotować. Na pacjenta czekał zarówno specjalnie dla niego przygotowany pokój na X piętrze, jak i blok operacyjny piętro niżej. Naczelny chirurg szpitala, profesor Crucitti, o tej porze znajdował się w innej klinice Uniwersytetu Katolickiego przy via Aurelia. Powiadomiony o zamachu, natychmiast wyruszył w drogę do szpitala Gemelli, do którego także miał około 4 km. Dotarł na miejsce w rekordowym czasie tylko dzięki przytomności umysłu jednego z policjantów, który, zorientowawszy się w sytuacji (wiedział już o zamachu), pilotował jego samochód na motocyklu z włączoną syreną i światłami. Po przyjeździe karetki rannego Papieża przeniesiono na szpitalne łóżko i wskutek zamieszania przewieziono windą najpierw do jego pokoju, a dopiero potem piętro niżej - do sali operacyjnej, gdzie wszystko już było przygotowane do zabiegu. Profesorowi Crucitti asystowali reanimator, kardiolog, internista i doktor Buzzonetti z Watykanu. Tuż przed operacją ksiądz Stanisław Dziwisz udzielił Janowi Pawłowi II sakramentu chorych, gdyż Papież stracił przytomność i wiele wskazywało na to, że może nie przeżyć zabiegu. Operacja trwała 5 godzin i 20 minut. W tym czasie zespół operacyjny musiał zatamować krwotoki, wyciąć pacjentowi 55 cm jelit, wyłączyć cały odcinek brzuszny z normalnego funkcjonowania przewodu pokarmowego (kolostomia) i opatrzyć wszystkie inne rany. Po otwarciu jamy brzusznej okazało się, że kula zamachowca prawdziwym cudem przeszła o milimetry od głównej tętnicy i kręgosłupa. Gdyby nie to, Papież najprawdopodobniej nie dotarłby żywy do szpitala. Fakt ten powszechnie przypisuje się Opatrzności. W końcowej fazie do operujących dołączył jeszcze rektor kliniki - Castiglione. Tuż obok bloku operacyjnego czuwał prezydent Republiki Włoskiej, Sandro Pertini. Kiedy poinformowano go, że są szanse na uratowanie życia Papieżowi, odjechał do domu, by po północy przybyć ponownie i utwierdzić się w nadziei. Jeszcze w trakcie operacji, około godziny 20.00 na placu św. Piotra ogłoszono pierwszy komunikat szpitala o pomyślnym przebiegu działań chirurgów (wydał go profesor Tresalti). Wtedy liczni Polacy zaintonowali hymn Boże, coś Polskę. W ciągu pierwszej doby od zamachu do Watykanu spłynęło 15 tysięcy telegramów od głów państw (nie tylko katolickich czy chrześcijańskich), rządów, instytucji międzynarodowych, organizacji społecznych i zwykłych ludzi, którzy po przeżytym wstrząsie życzyli Papieżowi powrotu do zdrowia. Jedyną ważną osobistością w Polsce, do której nie dotarła wtedy wieść o tragedii, był śmiertelnie chory prymas Stefan Wyszyński. Nie przekazano mu tej informacji, bojąc się, że szok przyspieszy jego odejście do Wieczności. Około północy, po kolejnym komunikacie szpitala na temat powodzenia operacji, prowadzący modły na placu św. Piotra kardynał Poletti zaproponował wciąż zgromadzonym tysiącom ludzi pójście na spoczynek i ponowne zgromadzenie się tu następnego dnia wieczorem. Odtąd codziennie około godziny 21.00 na placu gromadziło się 60-70 tysięcy wiernych, by wspólnie modlić się za Papieża. Podobnie działo się we wszystkich większych miastach świata. Po operacji Papieża przywieziono z IX piętra kliniki na oddział intensywnej opieki medycznej na III piętrze, gdzie przebywał przez kolejnych 5 dni. Cały czas rannemu towarzyszył ksiądz Dziwisz, czekając aż Papież ocknie się z narkozy. Kiedy następnego dnia Ojciec Święty odzyskał przytomność, zobaczył swego wiernego sekretarza i zapytał: Czy odmówiliśmy kompletę? (brewiarz). nie był jeszcze w stanie mówić więcej, lecz od tego momentu obecni przy nim kapłani czytali brewiarz na głos, by ranny mógł towarzyszyć im w myślach. Papież przyjął już wtedy także Komunię św., a następnego dnia koncelebrował mini Eucharystię przy łóżku! Kolejne dni to regularne komunikaty Polikliniki o stanie zdrowia pacjenta i rosnąca w świecie nadzieja na jego wyzdrowienie. Stan Jana Pawła II poprawiał się w zadziwiającym tempie. W niedzielę rano (4 dni po zamachu) Papież, leżąc w łóżku odmawiał przez radio z wiernymi, jak co tydzień, modlitwę Anioł Pański, której przez całe życie nigdy nie opuścił, a następnie wygłosił przemówienie. Wyrzekł wówczas słowa, które zadziwiły świat: Modlę się za brata, który strzelał do mnie i szczerze mu przebaczyłem. Chrześcijańska postawa Papieża głęboko poruszyła wówczas wiele serc, nie tylko chrześcijańskich. Jan Paweł II wielokrotnie przedtem podkreślał wartość przebaczenia, wpisanego w codzienną modlitwę Ojcze nasz, lecz jeszcze nigdy słowo to nie padło w tak dramatycznych okolicznościach. Papież mówił: Przebaczenie jest łaską, o której należy myśleć z głęboką pokorą i wdzięcznością. Jest ona tajemnicą serca ludzkiego, o której trudno jest mówić za wiele. Dlatego też pragnę poprzestać na tym, co powiedziałem. Leżąc na oddziale intensywnej terapii, Papież przyjął prezydenta Włoch Pertiniego, dziękując mu za czuwanie w noc operacji. Prezydent jeszcze kilkakrotnie odwiedzał Ojca Świętego w Poliklinice. Dzień 17 maja - niedziela, gdy Jan Paweł II po raz pierwszy po zamachu zwrócił się publicznie do swoich wiernych przez radio, był jednocześnie dla niego dniem wielkiego smutku. Wtedy właśnie w referendum obywatele Republiki Włoskiej ponownie opowiedzieli się za prawną legalizacją aborcji (67,9% głosujących potwierdziło ustawę z 1978 roku), przysparzając choremu Papieżowi cierpień moralnych. Następnego dnia konsylium medyczne Polikliniki stwierdziło na tyle dobry stan zdrowia dostojnego pacjenta, że odłączono go od aparatury reanimacyjnej i przewieziono do jego pokoju na X piętrze, gdzie przebywał do dnia wyjścia ze szpitala. Oddzielony od pozostałych pomieszczeń ze względów bezpieczeństwa apartament składał się z niewielkiego pokoju, gdzie leżał Papież, łazienki oraz drugiego pokoju, w którym przebywały osoby towarzyszące pacjentowi oraz gdzie odbywały się narady medyczne. Na wprost papieskiego łóżka zawisł obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, podarowany później szpitalowi przez opuszczającego go rekonwalescenta. Tymczasem włoskie władze prowadziły intensywne śledztwo w sprawie zamachu. Wielokrotnie przesłuchiwany Mehmet Ali Agca okazał się niezwykle trudnym oskarżonym; jego zeznania były mieszaniną politycznych bredni, fantazji i oskarżeń całego świata. Nie doprowadziły w żaden sposób na ślad organizacji odpowiedzialnej za zaplanowanie i zorganizowanie zamachu, choć od początku było oczywiste, że Agca nie działał sam, był tylko "ręką trzymającą broń". Mimo przesłuchania setek świadków zbrodni, nie zdołano odszukać partnerów zamachowca, którzy znajdowali się wówczas bądź na placu św. Piotra, bądź w jego najbliższym sąsiedztwie. Nie zidentyfikowano tajemniczego samochodu, który miał najprawdopodobniej służyć Agcy do szybkiej ucieczki. Spośród mnożących się domysłów i sprzecznych zeznań terrorysty wyłowiono jedynie jego nieokreślony związek z zastępcą dyrektora rzymskiego oddziału bułgarskich linii lotniczych Balkan Air, Siergiejem Antonowem, lecz dowody były tak wątpliwe, że do zatrzymania go przez włoską policję doszło ze skandalicznym opóźnieniem (25 listopada 1982), gdy wszelkie ewentualne ślady dalszych powiązań zostały dokładnie zatarte. Pewność, że zamach został profesjonalnie przygotowany, tylko pogarszała całą sprawę, gdy właśnie zawodowa organizacja przestępcza równie profesjonalnie potrafiła uniemożliwić rozszerzenie się śledztwa. W rezultacie Agca z dożywotnim wyrokiem został osadzony w rzymskim więzieniu Rebibia. 25 maja Jan Paweł II odbył ważną rozmowę telefoniczną z umierającym w Polsce 79-letnim prymasem Stefanem Wyszyńskim. Mimo przedstawionych wcześniej różnych zdarzeń, dzielących obu dostojników Kościoła, od objęcia Stolicy Piotrowej przez Karola Wojtyłę stosunki między nimi układały się wzorowo. W formie pomnika upamiętniono wzruszający moment, gdy podczas składania hołdu nowo wybranemu Papieżowi, kardynał ukląkł przed Ojcem Świętym, a ten ukląkł także, obejmując bratnim uściskiem swego niedawnego zwierzchnika. Obu dostojników łączył kult maryjny; prymas uwięziony przez stalinowców w latach 1953-1954 w Stoczku Warmińskim dokonał aktu osobistego oddania się Matce Najświętszej, układając jednocześnie powtarzany potem tekst aktu. Teraz, w ostatniej między nimi rozmowie, Papież pobłogosławił usta i ręce Prymasa Tysiąclecia, symbolicznie akceptując w ten sposób wszystkie słowa i czyny umierającego. Prawdopodobnie w czasie tej rozmowy kardynał wskazał na swego następcę Józefa Glempa. 28 maja prymas zmarł, a wieczorem Jan Paweł II odprawił w szpitalu Mszę św. za jego duszę. Rekonwalescencja Papieża przebiegała w zdumiewająco szybkim tempie. Odwiedziła go powracająca już do zdrowia, druga z ofiar zamachu, Amerykanka Anna Odre. Zbliżały się zaplanowane wcześniej uroczystości rocznic Soborów w Konstantynopolu i Efezie, w których zamierzał wziąć osobisty udział. Cały czas twierdził, że czuje się już dobrze i jest gotów do podjęcia obowiązków. Jedyne, na co się skarżył, to wyłączenie pracy jelit - wskutek operacji pozostałości procesu trawienia były usuwane sztuczną drogą, co przysparzało Papieżowi licznych kłopotów i uczucia skrępowania. Lekarze nie chcieli się zgodzić, lecz w końcu zaakceptowali wyjście Papieża ze szpitala na własne żądanie 3 czerwca 1981 roku. Pożegnanie było wzruszające; Ojciec Święty zdobył sobie ogromną sympatię całego personelu medycznego, nie dlatego, że jest Papieżem, lecz dzięki swej pokorze, wytrwałości w cierpieniu i ogromnej cierpliwości w spełnianiu zaleceń lekarskich. Miał opinię idealnego pacjenta, wszyscy jednak cieszyli się z postępów rekonwalescencji. Niestety, już kilka dni po powrocie do Watykanu, mimo troskliwej opieki medycznej i stosowania się do programu ograniczonego wysiłku, pojawiła się wysoka gorączka o charakterze napadowym. Kiedy personel watykański nie potrafił określić przyczyny tych niepokojących objawów, Papież zgodził się na powrót do kliniki Gemelli. Okazało się, że gorączkę powoduje wirus, jaki dotarł do organizmu chorego wraz z krwią wskutek stosowania dużych dawek transfuzji (od strzałów do rozpoczęcia operacji Papież utracił ponad jedną trzecią krwi). Cytomegalowirus nie jest przypadkiem częstym w medycynie, a walka z nim okazała się żmudna. Spowodował on zapalenie prawego płuca. Tym razem, choć choroba nie budziła bezpośrednich obaw o życie Papieża, proces leczenia musiał potrwać aż dwa miesiące, gdyż wycieńczonemu organizmowi nie można było zaordynować radykalnie działających medykamentów. Kiedy po kilku tygodniach agresywny cytomegalowirus wreszcie został pokonany i lekarze zaczęli wspominać o możliwości ponownego wypisania Papieża z kliniki, on zażądał od nich przeprowadzenia kolejnej operacji, której celem byłoby przywrócenie normalnego funkcjonowania jelit. Konsylium, zebrane w pomieszczeniu przylegającym do pokoju Papieża, nie wyraziło na to zgody, twierdząc, że pacjent jest jeszcze zbyt słaby, by dobrze znieść kolejny poważny zabieg chirurgiczny, a ponadto nie było pewności, czy pozszywane jelita podejmą już teraz normalną pracę. Wówczas do pokoju wkroczył sam chory i wygłosił przemówienie, które zdumiało lekarzy. Jego tematem był stosunek medycyny zachodniej do pacjenta, skłonnej do upatrywania w nim "przypadku", a nie istoty ludzkiej. Papież tłumaczył, że jako człowiek nigdy nie poczuje się zdrowy i nie będzie koncentrował całej swej psychicznej energii na procesie odnowy sił, jeśli skutki kolostomii nie zostaną usunięte. Wygłoszone z dużą siłą przekonywania żądanie przeprowadzenia zabiegu okazało się skuteczne i w sierpniu zespół najwyższej klasy specjalistów przeprowadził w pełni udaną, choć niełatwą operację. W połowie sierpnia, po 55 dniach hospitalizacji Papież ponownie opuścił klinikę i udał się najpierw do Watykanu, a potem na zwykły o tej porze roku, dłuższy wypoczynek do rezydencji Castel Gandolfo. W święto Wniebowstąpienia Matki Bożej ukazał się po raz pierwszy ponownie na placu św. Piotra, budząc zrozumiały entuzjazm zgromadzonych tam licznie wiernych. Już w czasie pobytu w szpitalu Jan Paweł II intensywnie pracował nad kolejną encykliką Laborem exercens (O pracy ludzkiej), która pierwotnie miała być ogłoszona w połowie maja, dokładnie w 90. rocznicę pierwszej wielkiej encykliki społecznej Leona XIII Rerum novarum i była poświęcona w całości zagadnieniu godności pracy, sojuszowi ludzi pracy i sposobom uzyskania porozumienia między kapitałem a pracą z wykluczeniem marksistowskiej teorii walki klas. Papież wskutek zamachu nie zdołał jej już wtedy przejrzeć i dopiero w połowie września w Castel Gandolfo podpisał ją, opatrzywszy uwagą, iż pobyt w szpitalu spowodował opóźnienie publikacji. W październiku 1981 roku, a więc po ponad pięciu miesiącach od zamachu, Jan Paweł II w pełni powrócił do wykonywania apostolskich obowiązków. Najbliższe otoczenie i miliony ludzi na całym świecie zobaczyły znowu zdrowego Papieża, choć rzecz jasna skutki wielomiesięcznych cierpień nie zostały całkowicie zlikwidowane. Mocno schudł, lecz to akurat z medycznego punktu widzenia było raczej zjawiskiem korzystnym (przed zamachem miał raczej skłonności do nadwagi), pozostał drobny niedowład zranionej dłoni, łatwo zauważalny przez wiernych. Poza tym jednak czuł się bardzo dobrze. Przypomnijmy tu, że sukces zdrowotny Papież w dużej mierze zawdzięczał swojej znakomitej zawsze kondycji fizycznej (narty, pływanie, dużo ruchu na świeżym powietrzu, brak skłonności do częstych przeziębień, organizm wolny od nikotyny i skutków nadmiernej ilości alkoholu) oraz niezwykłej sile ducha, mało docenianej przez zachodnią sztukę medyczną. Podejmując swój zwykły tryb życia Jan Paweł II wielokrotnie nawiązywał do przebytego cierpienia w różnych wymiarach. Już w czasie audiencji generalnej 7 października 1981 roku stwierdził, że zamach na niego okazał się korzystny dla Chrystusa, gdyż wywołał nie notowane wcześniej modły milionów ludzi wszystkich wyznań i religii, przez co zbliżył ich wszystkich wzajemnie do siebie i do Boga. Już dla osiągnięcia tak wzniosłego celu warto było - zdaniem Papieża - cierpieć. Przypomnijmy tu także, iż Papież wcześniej był przekonany o konieczności ludzkiego cierpienia, które, nie będąc, co prawda, starotestamentową karą za grzechy, przyczynia się do zwycięstwa nad grzechem. Przykładem tego był wszak sam Jezus z Nazaretu, okupując swą męczeńską śmiercią zło ludzkości. Przekonaniom tym Karol Wojtyła dawał wyraz dawniej także w swojej twórczości poetyckiej i dramatycznej (Hiob). W pierwszą rocznicę zamachu Jan Paweł II wybrał się z pielgrzymką dziękczynną do Fatimy. Jest najzupełniej pewien, że życie zawdzięcza właśnie Matce Bożej Fatimskiej, która w rocznicę swego objawienia i na krótko przed spełnieniem obecnego w Jej orędziu aktu zawierzenia Rosji i całego świata swemu Niepokalanemu Sercu, zachowała go, by spełnił Jej wolę. Odnaleziona w samochodzie kula, która przeszyła brzuch Papieża, została wcześniej przesłana do Fatimy i wmontowana w koronę Maryi, obok pereł i drogich kamieni. Pas sutanny zaś, przestrzelony na placu św. Piotra, znalazł się wśród darów wotywnych ofiarowanych Matce Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze. Papież ofiarował go osobiście rok później, podczas drugiej pielgrzymki do ojczyzny, 19 czerwca 1983 r. W czasie fatimskiej pielgrzymki omal nie doszło do powtórnego zamachu na życie Papieża. Wśród wiernych czekających na Ojca Świętego przy sanktuarium znajdował się niezrównoważony psychicznie, znany ze swej nieprzejednanej postawy integrystycznej, ksiądz Jan Fernandez Krohn z bagnetem ukrytym w szatach. Tuż przed przybyciem w to miejsce Papieża niedoszły zamachowiec został obezwładniony przez szefa watykańskiej ochrony. Ze względu na stan Krohna, sprawie nie nadano rozgłosu. Obyczaj składania dziękczynienia Matce Boskiej Fatimskiej w każdą następną rocznicę zamachu wszedł odtąd na stałe do watykańskiego kalendarza, a przesłanie orędzia zostało dokonane trzy lata po zamachu, o czym już pisaliśmy. Po świętach Bożego Narodzenia 1983 roku miało miejsce jeszcze inne ważne wydarzenie związane z zamachem: 27 grudnia Jan Paweł II odwiedził Mehmeta Ali Agcę w jego rzymskim więzieniu. Przez pewien czas znajdowali się sam na sam w celi i obaj nigdy nie powiedzieli nikomu, czego dotyczyła ta poufna rozmowa, bo przecież raczej nie był to akt spowiedzi (Agca jest mahometaninem). Wiadomo tylko, że doszło do zdumiewającej bliskości między zamachowcem a jego ofiarą; Papież przytulał do piersi swego niedoszłego mordercę. Fakt ten zbulwersował część opinii publicznej, gdyż został uznany za zbyt daleko idący akt miłosierdzia; tym bardziej, że skrucha ze strony Agcy wcale nie musiała być szczera - człowiek ten bowiem zachowuje się w sposób mało logiczny i często błaznuje bądź urządza "przedstawienia" dla dziennikarzy, udając rozmaite stany uczuciowe. Jan Paweł II później dwukrotnie przyjął na audiencjach prywatnych matkę Agcy, o imieniu Muzeyen. Pierwszy raz przybyła do Rzymu w 1987 roku w towarzystwie drugiego syna, swego brata oraz dwóch tureckich dziennikarzy; drugi raz w 1996 roku uzyskała od Papieża zapewnienie, że wciąż myśli o niej w swych modlitwach. Mimo upływu ponad 17 lat od strzałów na placu św. Piotra, śledztwo w tej sprawie nie doprowadziło do żadnych mocodawców zamachowca. Przypomina to inną, tragedię - śmierć prezydenta USA - Johna Kenedy'ego z 1963 roku, o której do dziś wiemy równie mało. Stwarza to pole do rozmaitych, mało przekonywających hipotez. Część opinii skłania się ku przypuszczeniu, iż za zamachowcem stały ówczesne władze Kremla. Nie chcąc w razie niepowodzenia zamiaru dopuścić do międzynarodowej kompromitacji Moskwy, posłużyły się tajnymi służbami bułgarskimi, które - jak twierdzi m.in. generał Oleg Kaługin - były w całym obozie komunistycznym najbardziej uległe wobec żądań KGB i najbardziej odległe w sensie kulturowym od chrześcijaństwa. Z drugiej strony trzeba jednak powiedzieć, że udany zamach na polskiego papieża groził wybuchem wojny w Polsce, już wówczas przecież wstrząsanej wewnętrzną walką polityczną między PZPR a Solidarnością, a to z pewnością nie byłoby wtedy na rękę Moskwie, uwikłanej już w wojnę w Afganistanie. Innego zdania jest na przykład Czesław Ryszka, autor książki Papież końca czasów który, analizując polityczne i ideologiczne aspekty zamachu, twierdzi, że stała za nim nie Moskwa, lecz bliżej nieokreślone siły antykatolickie, które miały kierować Agcą zarówno ze Wschodu, jak i Zachodu, pragnąc za każdą cenę nie dopuścić do ożywienia ducha katolickiego w świecie wysokiego międzynarodowego autorytetu Papieża-Polaka. Na zakończenie opowieści o tym wstrząsającym wydarzeniu pozostańmy jeszcze na chwilę przy temacie stanu zdrowia Papieża. Jak już wspomnieliśmy, zamach i wszystkie będące jego skutkiem komplikacje zostały przez organizm Jana Pawła II zwalczane w zdumiewająco szybkim tempie. Ten niemłody już przecież człowiek (w dniu zamachu miał niemal dokładnie 61 lat) odzyskał siły i nadal każdy swój dzień znaczył kilkunastogodzinną pracą i modlitwą, kontynuując pielgrzymowanie po świecie. Na pierwszą po zamachu, tygodniową pielgrzymkę do Afryki Równikowej bardzo uciążliwą ze względu na klimat (Nigeria, Benin, Gabon, Gwinea) wyruszył już w lutym 1982 roku, trzy miesiące od powrotu z rekonwalescencji. W tym samym roku pobił własny "rekord" odbywając 7 zagranicznych podróży apostolskich i odwiedzając łącznie 11 państw, w tym 6 pozaeuropejskich! A przecież nie mógł, z ludzkiego i medycznego punktu widzenia, czuć się równie dobrze, jak przed zamachem. Nie zmienił przy tym swych obyczajów: nadal wychodził do rzesz wiernych na trasach swoich wędrówek, podając im ręce itd. Nikt chyba nie chciałby zamienić się z dowódcą papieskiej ochrony... Dopiero po jedenastu latach Jan Paweł II ponownie zawitał do Polikliniki Agostino Gemelli. Tym razem przyczyną okazał się mało groźny nowotwór fragmentu jelita, zwanego esicą, który osiągnął wielkość jabłka i został chirurgicznie usunięty. W czasie tej operacji wycięto Papieżowi także wypełniony kamieniami woreczek żółciowy. Nie obyło się jednak bez ponownej narkozy i rozcinania powłok brzusznych, już raz poważnie uszkodzonych, a wszyscy wiemy, czym grożą takie zabiegi u 72-letniego wówczas człowieka. Hospitalizacja w sierpniu 1992 roku trwała 16 dni i również zakończyła się pomyślną rekonwalescencją w Castel Gandolfo. Rok później Papież udał się jeszcze raz do szpitala na krótkie badanie kontrolne, które nie wykazało przerzutów ani innych komplikacji. W listopadzie 1993 roku Ojciec Święty upadł w czasie audiencji, doznając zwichnięcia stawu biodrowego. Przewieziono go natychmiast do kliniki i nałożono opatrunek gipsowy; tym razem również obeszło się bez dłuższego zajmowania apartamentu na X piętrze. Poważniejszy wypadek zdarzył się pod koniec kwietnia 1994 roku. Papież pośliznął się na mokrej podłodze we własnej łazience i upadł tak niefortunnie, iż doznał złamania szyjki prawej kości udowej. Kolejny pobyt w Poliklinice Gemelli trwał tym razem prawie cały miesiąc: Papież przeszedł następny poważny zabieg chirurgiczny, polegający na wstawieniu protezy szyjki, po czym przez dłuższy czas musiał być unieruchomiony w łóżku, co energicznemu z natury człowiekowi sprawiało szczególną przykrość. Po wyjściu ze szpitala zaczął używać laski i musiał pożegnać się na zawsze z ukochanymi nartami. Pozostało mu tylko pływanie, wręcz zalecane przez lekarzy. Dwa lata później Jan Paweł II jeszcze raz znalazł się na stole operacyjnym; teraz przyczyną był stan zapalny wyrostka robaczkowego. Zabieg, traktowany dziś jako banalny zarówno przez lekarzy, jak i pacjentów, dotyczył przecież jednak już 76-letniego pacjenta ze wszystkimi poprzednimi urazami, nie był więc tak prosty i bezpieczny, jak mogło się wydawać. Podczas tego pobytu Ojciec Święty żartobliwie nazwał Poliklinikę Gemelli "trzecim Watykanem" - stałą rezydencją Papieża, tak jak Pałac Apostolski i bazylika św. Piotra ("pierwszy Watykan") oraz Castel Gandolfo ("drugi Watykan"), choć jeszcze w tym samym roku znalazł się na krótko jako pacjent w innej placówce medycznej - Szpitalu Królowej Apostołów w Albano, gdy zmogła go grypa. Przy tak licznych i poważnych zagrożeniach stan fizyczny Jana Pawła II jest fenomenalnie dobry. Pogłoski, jakie zaczęły rozchodzić się w 1995 roku, w związku z ukończeniem przez Ojca Świętego 75 lat życia (w kościele wiek ten jest przyjętą granicą przechodzenia na emeryturę) jakoby zamierzał on przejść w stan spoczynku, okazały się nieprawdziwe. Jedyne objawy późnego wieku, drżenie rąk i głosu - odczytywane zresztą przez część świata medycznego jako nie potwierdzone oficjalnie objawy choroby Parkinsona - nie przeszkadzają mu prowadzić w pełni aktywnego życia, o czym najlepiej świadczyć mogły wakacje letnie w 1998 roku, spędzone przez niego na wielogodzinnych spacerach po alpejskich ścieżkach. Jan Paweł II jest najgłębiej przekonany, że Bóg powierzył mu misję wprowadzenia światowego chrześcijaństwa w trzecie tysiąclecie i przygotowuje się do tych wydarzeń z typową dla niego skrupulatnością i rzetelnością. Z wiekiem nieco zmienił się jego stały rozkład dnia: wstaje o pół godziny wcześniej... ROZDZIAŁ VII "PRAWDA WAS WYZWOLI" Właśnie w tych ostatnich dziesięcioleciach Kościół w Polsce nabrał szczególnego znaczenia w wymiarach Kościoła Powszechnego i w wymiarach chrześcijaństwa. Stał się również przedmiotem wielkiego zainteresowania z uwagi na szczególny układ stosunków, który dla poszukiwań, jakie współczesna ludzkość, różne narody i państwa podejmują w dziedzinie społecznej, ekonomicznej, cywilizacyjnej, ma doniosłe znaczenie. Kościół w Polsce nabrał nowego wyrazu, stał się Kościołem szczególnego świadectwa, na który zwrócone są oczy całego świata. (I list do Rodaków w Ojczyźnie i poza Ojczyzną, 28 X 1978 R.) Jan Paweł II w rozmowie z André Frossardem zapytany, jakie przesłanie Ewangelii uważa za szczególnie dla siebie bliskie, odpowiedział: Prawda was wyzwoli. Słowa te zrobiły ogromną karierę, pojawiając się na kartach wielu książek biograficznych, przede wszystkim w kontekście wstrząsów społeczno-politycznych w Polsce i całej Europie Środkowo-Wschodniej przełomu lat 80. i 90. Dlatego dziś jeszcze raz warto przypomnieć ten ewangeliczny cytat przy okazji omawiania szczególnych związków, jakie łączą osobę Papieża-Polaka z jego ojczyzną. Związki te bowiem, niezależnie od wspomnianych już kilkakrotnie i omówionych relacji, jakie każdego człowieka łączą z miejscem jego urodzenia, rodziną czy latami młodości - niezależnie również od głębokich relacji patriotycznych i emocji związanych z praktyką religijną w Polsce - mają także charakter polityczny, choć sam Papież nigdy tego bezpośrednio nie deklarował. Przeświadczenie o istotnym wpływie działalności apostolskiej Papieża na załamanie się europejskiego systemu komunistycznego jest bardzo często zarówno w samej Polsce, jak i Europie Zachodniej. Bernard Lecomte swojej książce o Janie Pawle II zdecydował się nawet nadać podtytuł Jak papież pokonał komunizm - co można uważać za polityczną nadinterpretację jego pontyfikatu, ale przecież myślenie takie jest symptomatyczne. Wisława Szymborska w tomiku Ludzie na moście umieściła wiersz Dzieci epoki, w którym powiada: Jesteśmy dziećmi epoki, epoka jest polityczna. Wszystkie twoje, nasze, wasze dzienne sprawy, nocne sprawy to są sprawy polityczne. Polska jest więc takim krajem, gdzie nawet oddychanie jest polityczne. A jeśli poezja jest "walką o oddech", przeto jej zaangażowanie w protest wobec dyskryminującego demokratyczne swobody systemu staje się naturalnym stanem słowa. Analogicznie więc można przyjąć, iż jeśli podstawową misją Kościoła jest głoszenie Prawdy Objawionej, musi ona wcześniej czy później doprowadzić do konfliktu z każdą władzą polityczną, która głoszenie tej Prawdy poważnie utrudnia, a nawet uniemożliwia. Trudno dziś, nawet po dwudziestu latach pontyfikatu Jana Pawła II orzec, na ile decyzja konklawe z 1978 roku wiązała się także z nadzieją kardynałów na to, że Papież-Polak dokona przełomu w represyjnej polityce państw tzw. obozu demokracji ludowej wobec Kościoła. Można przypuszczać, że stanowiskiem takim kierowało się wówczas niewielu elektorów, przyzwyczajonych wszak do wcielonej strategii watykańskiej ostpolitik, w wyniku której uzyskiwano zgodę na funkcjonowanie obiektów sakralnych, działalność księży, seminariów duchownych. Z drugiej strony wiadomo, że ideologia komunistyczna i jej społeczno-polityczne konsekwencje dla jednostek i całych narodów - była potępiana przez Papieży od czasu encykliki Leona XIII Rerum novarum z 1891 roku. W tym dokumencie Kościoła Leon XIII nazywa komunizm lekarstwem groźniejszym od samej choroby: dostrzegając niesprawiedliwość społeczną, jaka dotykała masy robotnicze w okresie gwałtownie akumulującego nadmierne zyski kapitału. Papież ten dalekowzrocznie dostrzegł też, iż program ateistycznej, bezpardonowej walki z burżuazją może w rezultacie doprowadzić do katastrofy zgoła bardziej niebezpiecznej dla ludzkości, gdyż obok wymuszonego zrównania (w dół) sytuacji ekonomicznej nastąpi równie radykalne i wymuszone ograniczenie wolności duchowej. Kolejno w encyklikach Pius XI Divini Redemptaris z 1937 roku czytamy, iż komunizm to wynaturzony w samym założeniu, a w dekrecie Świętego Officium z 1 lipca 1949, ogłoszonym za pontyfikatu Piusa XII, znajdziemy określenie, iż ideologia komunistyczna ma charakter antychrześcijański, zatem Kościół dokonuje wykluczenia (ekskomuniki) członków partii komunistycznych ze społeczności wiernych. Duża część kardynałów uczestniczących w konklawe miała dwa lata wcześniej możliwość poznania realiów życia w krajach bloku wschodniego i "walki o oddech", jaką Kościół prowadził w powojennej Polsce. Stało się tak za sprawą kardynała Karola Wojtyły, prowadzącego wtedy w Rzymie rekolekcje wielkopostne z inicjatywy Pawła VI. Tak więc Jan Paweł II przejmując ster Kościoła, przejął również i to szczególne zadanie, tym bardziej, iż ze wszystkich chrześcijańskich wspólnot w krajach komunistycznych - katolicy polscy cieszyli się największą wolnością wyznania. Pisaliśmy już, z jak wielką niechęcią władze Kremla przyjęły wiadomość o wyniesieniu Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. W lakonicznych informacjach prasowych wspominano iż nowy rimskij papa jest polskiego pochodzenia i dodawano także, że jest on wielkim przyjacielem Zbigniewa Brzezińskiego, co w języku propagandy oznaczało, że jest najgorszym wrogiem ZSRR. Władze polityczne w Polsce przyjęły fakt wyboru Polaka na Papieża nieco inaczej. Z jednej strony uznano, że należy to wydarzenie wykorzystać dla poprawy coraz gorszej międzynarodowej pozycji Edwarda Gierka, i jednocześnie jawną niechęcią nie pogarszać i tak już fatalnych stosunków wewnętrznych, zwłaszcza po buntach czerwca 1976 roku. Z drugiej strony nie można było pozwolić na zbyt jawne manifestowanie radości milionów Polaków i wyraźnie wiążące się z tym odrodzenie nadziei narodu na demokratyzację życia społecznego. Dlatego w listopadzie 1979 roku Komitet Centralny PZPR przyjął Decyzję mającą przeciwdziałać polityce Watykanu wobec krajów socjalistycznych, która zobowiązywała wszystkie ogniwa partyjne do zdecydowanego osłabiania wpływu, jaki w skali polskiej i międzynarodowej miała pierwsza pielgrzymka Papieża do ojczyzny. Samej wizycie Jana Pawła II w Polsce nikt nie był w stanie się przeciwstawić. Już w momencie wyboru stało się oczywiste, że Papież przyjedzie i trzeba go będzie przyjąć z całą rewerencją, jaką nakazuje prawo międzynarodowe i zasady dyplomacji. I rzeczywiście, wkrótce po inauguracji pontyfikatu Episkopat rozpoczął negocjacje z władzami państwowymi PRL na temat terminu i przebiegu wizyty. Znakomitą okazją była przypadająca na kwiecień 1979 roku 900. rocznica śmierci św. Stanisława, zamordowanego na Skałce z inicjatywy króla Bolesława Śmiałego. Dla Jana Pawła II postać tego świętego miała charakter symboliczny, dla władz polskich również, tyle że na odwrót. Ówczesny sekretarz KC PZPR Stanisław Kania, odpowiedzialny za sprawy ideologiczne, w wywiadzie udzielonym Bernardowi Lecomte w 1990 roku powiedział o tamtych dyskusjach: Pierwsza wizyta papieża w Polsce miała się odbyć w celu upamiętnienia najostrzejszego konfliktu między Kościołem a państwem w całych dziejach Polski - było to nie do przyjęcia! Po styczniowych rozmowach na najwyższym szczeblu - prymasa Stefana Wyszyńskiego z Edwardem Gierkiem (przypomnijmy tu, że w 1977 roku spotkał się on w Watykanie z Pawłem VI) została powołana mieszana komisja państwowo-kościelna, która w wyniku bardzo trudnych układów ustaliła termin wizyty papieskiej nie na kwiecień, lecz na czerwiec. Trasa ośmiodniowej pielgrzymki poza Warszawą obejmowała Gniezno, Częstochowę, Oświęcim i Kraków, a więc miejscowości, z wyjątkiem Częstochowy i Krakowa - z niewielką liczbą mieszkańców, co (łącznie z restrykcjami urlopowymi w dużych zakładach pracy np. na Śląsku, we Wrocławiu czy Poznaniu) miało wpłynąć na zmniejszenie liczby wiernych uczestniczących w bezpośrednich spotkaniach z Papieżem. Rachuby te, jak się wkrótce okazało, zawiodły całkowicie. *** Drugiego czerwca 1979 roku, gdy Papież-Polak po niemal roku nieobecności ponownie ukląkł na polskiej ziemi, cały kraj zamarł w oczekiwaniu na każde słowo i gest następcy św. Piotra. Mimo wszystkich możliwych utrudnień na warszawskim Placu Zwycięstwa pojawiły się setki tysięcy Polaków: modlących się, krzyczących, płaczących z radości i wzruszenia, śpiewających, a jednocześnie odpowiedzialnie zdyscyplinowanych, przestrzegających wszystkich poleceń służb porządkowych, wzajemnie życzliwych i pomocnych. Niezależnie od ocen religijnych manifestacja warszawska była swego rodzaju fenomenem socjologicznym; wszak wszyscy wiemy, jacy potrafimy być dla siebie na co dzień. A Papież mówił: Wszystko, co Polskę stanowi. To wszystko w rękach Bogurodzicy - pod Krzyżem Kalwarii i w Wieczerniku Zielonych Świąt. To wszystko: dzieje ojczyzny, tworzenie przez każdego jej syna i każdą córkę od tysiąca lat - i w tym pokoleniu - i w przyszłych - choćby to był człowiek bezimienny i nieznany, jak ten żołnierz, przy którego grobie stoimy... To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta. To wszystko w tej Eucharystii ogarniam myślą i sercem, i włączam w tę jedną, jedyną Najświętszą Ofiarę Chrystusa na Placu Zwycięstwa. I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II, papież, wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z Wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi! Tłumy wypełniające stołeczny plac i miliony ludzi obserwujących historyczne wydarzenie na ekranach telewizorów - to zjawisko daleko wykraczające poza kontekst religijny. Rzecz jasna, większość z nich to praktykujący katolicy, dla których Eucharystia na Placu Zwycięstwa była wielkim przeżyciem. Ale przecież byli tam i ludzie na co dzień dość odlegli od religii; przyszli, by zamanifestować swoje poparcie dla wolności i prawdy, jakie symbolizował ówczesny Kościół w Polsce. Ludzie z radosnym niedowierzaniem patrzyli na siebie: więc to jest możliwe? Tu w sercu Warszawy? Pierwszy dzień papieskiej wizyty można dziś nazwać przełomowym w duszach bardzo wielu Polaków. Naród po raz pierwszy od wielu lat poczuł się silny i solidarny. Ci, do których Jan Paweł II miał dopiero później przyjechać, patrząc w telewizory, utwierdzali się w swojej decyzji o wzięciu osobistego udziału w kolejnym nabożeństwie. Fala uczestników spotkań z Papieżem-Polakiem rosła, by osiągnąć kulminację na krakowskich Błoniach: ich liczbę określa się na 1,5-2 miliony ludzi. Jakże nędznie w porównaniu z tymi tłumami wyglądały wcześniej z ogromnym nakładem sił organizowane manifestacje partyjne, przez propagandę zwane wielkimi... Wtedy chyba po raz pierwszy inteligentniejsi przywódcy polityczni zdali sobie sprawę, że oto są świadkami krachu swych działań: po trzydziestu latach intensywnego tworzenia "rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego", hasło to okazało się puste. W kontekście tych wydarzeń warto zadać pytanie, na ile sam Jan Paweł II miał wówczas świadomość dokonywania przełomu także w postawach politycznych swych rodaków? Jako biskup i kardynał krakowski przez wiele lat stykał się bezpośrednio z działaczami PZPR i dobrze znał mechanizmy sprawowania przez nich władzy. Wiedział jednak także, iż od samego początku Polska różniła się znacznie od innych państw obozu komunistycznego: indywidualnym rolnictwem, tzw. prywatną inicjatywą i w miarę normalnie działającymi instytucjami religijnymi. Inaczej zawsze wyglądał tu także stosunek partii komunistycznej do spraw religijnych: mimo zdecydowanego głoszenia tego na zewnątrz, nie egzekwowano ściśle wymaganego przez statut PZPR tzw. "naukowego światopoglądu" nowo wstępujących członków, wielu nie tylko szeregowych działaczy partyjnych, ale i aktywistów różnego szczebla zawierało związki małżeńskie przed ołtarzem, chrzciło swoje dzieci, a potem wysyłało potomstwo do krewnych, by w innej miejscowości przystąpiły do Pierwszej Komunii Świętej. Pod koniec lat 70. relacje państwo-Kościół układały się w miarę poprawnie. Dlatego należy przypuszczać, iż wybierając się w swą pierwszą apostolską podróż do Polski Jan Paweł II nie chciał konfrontacji z jej władzami. Tak jak niemal wszyscy jego rodacy nie liczył się z rychłym upadkiem represyjnego systemu; wiedział, iż żadna przemiana nie dokona się bez akceptacji moskiewskiej, a wówczas nic jeszcze nie wskazywało na to, że zajdą tam jakiekolwiek zmiany. Zgodnie ze swoimi poglądami społecznymi wierzył jednak w możliwość ewolucyjnego poszerzania zakresu wolności jednostki i tylko w takim kontekście warto dziś odczytywać pamiętne słowa, jakie padły wtedy na Placu Zwycięstwa. Padły tam zresztą także i słowa inne, kierowane poza granice polskiego państwa. Jan Paweł II apelował bowiem również o jedność narodów słowiańskich i Litwy, mówiąc: Trzeba otworzyć granice. Występował tu już nie z pozycji Polaka, lecz głowy światowego Kościoła, upominającego się o swe prawa do działalności duszpasterskiej wszędzie tam, gdzie są oczekujący na nią wyznawcy. Wiedział, że wśród milionów uczestników spotkań są także, choć bardzo nieliczni, Czesi, Węgrzy, Litwini, którzy jego słowa zaniosą do swych ojczyzn jako dowód, że Papież-Polak w Polsce także i o nich nie zapomniał. Ten międzynarodowy akcent wypowiedzi papieskiej szczególnie rozsierdził działaczy komunistycznych, którzy odczytali apel Ojca Świętego jako wezwanie do buntu w skali całego obozu. Widać już teraz jasno, że nawet przy braku postawy konfrontacyjnej ze strony samego Jana Pawła II i polskiego Kościoła, pierwsza pielgrzymka papieska do ojczyzny musiała przybrać charakter polityczny. Na tym tle wspominana wcześniej instrukcja Komitetu Centralnego PZPR okazała się jeszcze jednym propagandowym niewypałem. W rok po wyjeździe Papieża krajem wstrząsnęła fala strajków kolejarzy, górników i stoczniowców, zakończona na przełomie sierpnia i września 1980 roku zgodą władz państwowych m.in. na powstanie wolnych związków zawodowych i zmianą na stanowisku I sekretarza partii (Stanisław Kania). Wydarzenia te w istotny sposób różniły się od wcześniejszych prób zmniejszenia wpływów autorytarnej władzy. Po pierwsze - miały charakter ogólnokrajowy, co w zdecydowany sposób ograniczało możliwości zdławienia ich siłą przez milicję czy ORMO, po drugie - strajki przybrały formę okupacji zakładów pracy, nie dając wielkich szans (jak w 1956, 1968, 1970 czy 1976 roku) na rozpędzenie demonstracji ulicznej i oskarżenie demonstrujących o wandalizm, po trzecie - protest robotniczy po raz pierwszy uzyskał pełne poparcie inteligencji, funkcjonującej w strajkujących przedsiębiorstwach na prawach ekspertów, po czwarte wreszcie - działania opozycyjne przebiegały w ścisłej łączności z Kościołem; stała obecność księży w strajkujących zakładach, codzienne Msze na wolnym powietrzu przed wykonanymi na miejscu krzyżami i ołtarzami, masowe uczestnictwo w sakramentach - wszystko to w dużym stopniu paraliżowało ewentualne próby siłowego rozwiązania. Poza tym trzeba pamiętać, iż głównym wysuwanym wówczas postulatem była nie likwidacja systemu komunistycznego, lecz walka o "socjalizm z ludzką twarzą": protestujący akceptowali ustrój, dążąc do jego zreformowania, nie mogło być więc mowy, przynajmniej oficjalnie, o jakiejś kontrrewolucji. Papież Jan Paweł II z ogromną uwagą śledził przebieg lipcowych i sierpniowych wydarzeń w Polsce. Kanałami niezależnymi od oficjalnej propagandy otrzymywał precyzyjne informacje o przebiegu, celach i formie protestu, z którym się przecież tak bardzo solidaryzował, choć jako Papież zachował spokój, nie poruszając tego tematu w czasie ówczesnych publicznych wystąpień; nie było ich zresztą wiele, gdyż polskie przesilenie polityczne przypadło na tradycyjny pobyt Ojca Świętego w letniej rezydencji poza Rzymem. Biografowie zanotowali jeden tylko znamienny fakt z tego gorącego okresu. Gdy prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński 26 sierpnia (a więc zaledwie na kilka dni przed podpisaniem porozumień w Szczecinie, Jastrzębiu i Gdańsku) wygłosił w Częstochowie apel do robotników o zaprzestanie protestu - Papież bardzo się tym wystąpieniem zirytował. Według Tada Szulca powiedział wówczas w przerażeniu: Co ten starzec robi? Rzeczywiście, zbliżający się wtedy do osiemdziesiątki Prymas Tysiąclecia nagle jakby stracił zdolność perspektywicznego oglądu rzeczy, chciał być lojalny wobec władz państwowych, z którymi wielkim wysiłkiem dopracował się poprawnych relacji, lecz tym przemówieniem utracił część swego ogromnego autorytetu społecznego. 19 października 1980 roku prymas przyjął oficjalnie delegację powstającego właśnie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" z Lechem Wałęsą na czele, a kilka tygodni później Jan Paweł II po raz pierwszy publicznie wyraził radość z powstania tej organizacji, lecz jednocześnie apelował o dojrzałość po obu stronach, słusznie przewidując, iż tryumfalizm wyłaniającej się ekipy opozycji politycznej, doprowadzi wcześniej czy później do zaognienia konfliktu. Pod koniec listopada Ojciec Święty ogłosił swą drugą encyklikę Dives in misericordia (Bogaty w miłosierdzie), opatrzoną inwokacją "Totus Tuus ego sum", w której to encyklice poza teologiczną wykładnią miłosierdzia znalazły się spore fragmenty o treści społecznej, nawiązujące także do bieżącej sytuacji gospodarczej i politycznej świata. Dopiero 10 lat później, w encyklice Centesimus annus (W setną rocznicę encykliki "Rerum novarum") Jan Paweł II umieścił następujące zdanie: Nie można zapominać, że zasadniczy kryzys ustrojów, które chcą uchodzić za formę rządów czy wręcz dyktaturę robotników, rozpoczął się wielką akcją protestu, podjętą w Polsce w imię solidarności. W połowie stycznia do Watykanu przybyła oficjalna reprezentacja władz krajowych "Solidarności", w składzie której znajdowali się między innymi Lech Wałęsa, Karol Modzelewski, Kazimierz Świtoń, Tadeusz Mazowiecki i Anna Walentynowicz. Papież w obecności dziennikarzy z całego świata w pełni poparł program społeczny związku, z samym przewodniczącym odbywając dwie długie, poufne rozmowy. Jak wiemy, tragiczne wydarzenia na placu św. Piotra i ich konsekwencje na wiele miesięcy przerwały "wątek polski" w Watykanie, lecz po powrocie do zdrowia Jan Paweł II z całą intensywnością i wzrastającym niepokojem odbierał napływające z Polski wiadomości. 18 października 1981 roku przyjął na audiencji powołanego w lipcu nowego prymasa Polski, arcybiskupa Józefa Glempa, przedtem ordynariusza diecezji warmińskiej. Prymas twierdził wówczas stanowczo, że nie należy obawiać się interwencji wojskowej przeciw "Solidarności". Jeszcze w trakcie wizyty arcybiskupa w Watykanie nastąpiło kolejne przesilenie w PZPR, na czele której stanął premier; generał Wojciech Jaruzelski. Papież prosił wtedy Józefa Glempa o aktywną mediację między zbliżającymi się do otwartego konfliktu siłami politycznymi w Polsce. Według Bernarda Lecomte'a Ojciec Święty w czasie rozmowy z kardynałem Bertolim miał powiedzieć: Jeśli Rosjanie wejdą, to pojadę tam i zastąpię drogę czołgom. Prymas Polski wykazał się w następnych tygodniach wielką inicjatywą i odpowiedzialnością. Jeszcze na początku września w Gdańsku-Oliwie zaapelował do członków "Solidarności" o zaprzestanie wyniszczających kraj strajków, zgodnie z propozycjami strony rządowej prosił o miesiąc spokoju i pracy. Czwartego listopada zorganizował szczyt ostatniej szansy: spotkanie u siebie Wojciecha Jaruzelskiego i Lecha Wałęsy, które jednak nie doprowadziło do przełomu. W pierwszych dniach grudnia prymas trzykrotnie przyjmował wizyty przywódców "Solidarności", zachęcając ich do pojednania z władzami państwowymi, na próżno. Gdy rankiem w niedzielę 13 grudnia cały świat obiegła wieść o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, Ojciec Święty w czasie modlitwy Anioł Pański na placu św. Piotra apelował: Nie może być przelewana polska krew, bo zbyt wiele jej wylano! W tydzień po ogłoszeniu stanu wojennego i trzy dni po masakrze górników w katowickiej Kopalni "Wujek" Jan Paweł II wysłał do Warszawy swego nuncjusza Luigi Poggi z listami do arcybiskupa Józefa Glempa, Lecha Wałęsy i Wojciecha Jaruzelskiego. Możemy się domyślić, że zawierały one gorący apel Papieża o złagodzenie restrykcji wobec uwięzionych i internowanych patriotów. W następną niedzielę wzniósł modły za aresztowanych, za wszystkich oderwanych od rodzin, a w czasie przemówienia potwierdził prawo narodu polskiego do życia własnym życiem, w pokoju i poszanowaniu ludzkich praw. Nazajutrz z najnowszymi informacjami (przypomnijmy, że Polska była objęta całkowitą blokadą, a telefony nie działały) przybył do Watykanu wysłannik prymasa, biskup Bronisław Dąbrowski. Trzy dni później - w wigilijny wieczór - w oknie apartamentu papieskiego w Pałacu Apostolskim zapłonęła "polska świeca", znak międzynarodowej akcji solidarności przeciwko stanowi wojennemu w Polsce. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że tak wielkie zainteresowanie Ojca Świętego wydarzeniami w ojczyźnie nie budziło zrozumienia w rzymskiej Kurii, której dostojnicy niechętnie patrzyli na papieski brak dystansu do wydarzeń w jakimś niewielkim państwie na skraju Europy, o którym niewiele wiedzieli. Przez cały okres stanu wojennego podczas środowych audiencji generalnych Jan Paweł II wznosił modlitwę do Matki Boskiej Jasnogórskiej w 600. rocznicę powstania klasztoru. Oddawał w tej modlitwie Królowej Polski pod opiekę cały naród, a na zakończenie audiencji zwykle wygłaszał kilka zdań po polsku na temat aktualnej sytuacji w ojczyźnie, adresując te informacje do obecnych w Rzymie Polaków, którzy nie mogli wrócić do kraju ani skontaktować się w nim z rodzinami. Mówił: Czuję tę solidarność polską, solidarność wszystkich moich braci i sióstr mówiących tym samym językiem i noszących w sobie to samo historyczne doświadczenie. [...] Ja mam głęboką świadomość tego, czym jest Polska, noszę w sercu całe jej tysiąclecie i noszę w sercu zwłaszcza epokę, do której wspólnie należymy i którą wspólnie tworzymy. Niezależnie od systematycznej wymiany informacji z Episkopatem Polski, Papież nawiązał pośredni, nieoficjalny kontakt z Wojciechem Jaruzelskim. Kontakty te odbywały się kanałami dyplomatycznymi poprzez Bogdana Lewandowskiego, ówczesnego zastępcę sekretarza generalnego ONZ w Nowym Jorku. Ojciec Święty dążył do zrozumienia postaw i racji przywódcy znienawidzonej przez światową opinię publiczną Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON), która rządziła krajem. Kiedy więc spotkał się później po raz pierwszy bezpośrednio z Wojciechem Jaruzelskim w czasie następnej wizyty duszpasterskiej w Polsce - obaj uczestnicy spotkania wiedzieli o sobie wzajemnie znacznie więcej, niż można było przypuszczać. Siódmego czerwca 1982 roku Jan Paweł II przyjął prezydenta USA Ronalda Reagana. Według Carla Bernsteina, dziennikarza nowojorskiego "Time'a", znanego z tropienia nieoficjalnych kontaktów Białego Domu - podczas tego spotkania zawiązane zostało tajne przymierze obu mężów stanu przeciw władzy komunistów w Polsce. Obaj zdecydowanie zaprzeczyli określeniu "tajne przymierze", natomiast mówili o naturalnym porozumieniu w tej sprawie. Niezależnie od nazwy warto pamiętać, iż większa część pomocy dla polskiej opozycji politycznej lat 80. płynęła różnymi kanałami właśnie z USA, które jednocześnie nieoficjalnie kierowały międzynarodowymi restrykcjami gospodarczymi wobec polskich władz. *** Pierwotnie termin kolejnej podróży apostolskiej Ojca Świętego do ojczyzny wyznaczony został na sierpień 1982 roku. Kontakty z Wojciechem Jaruzelskim wskazywały na to, że bardzo zależy mu na tej wizycie, gdyż pozwoliłaby ona na przełamanie międzynarodowej izolacji dyplomatycznej Polski, a jednocześnie zatarłaby choć częściowo fatalny wizerunek Jaruzelskiego jako dyktatora. Strona watykańska postawiła jednak twarde warunki: zniesienie do dnia wizyty stanu wojennego, uwolnienie internowanych i innych więźniów politycznych, amnestia dla więźniów kryminalnych skazanych w związku ze stanem wojennym. Być może przewodniczący WRON osobiście byłby skłonny przyjąć te warunki, ale należy pamiętać, że potrzebował do tego akceptacji pozostałych przywódców wojskowych oraz władz partyjnych, dla których żądania Papieża były absolutnie nie do przyjęcia. Okolicznością religijną, mającą stanowić główną przyczynę pielgrzymki, były wspomniane już obchody 600-lecia klasztoru jasnogórskiego. Wobec niemożności realizacji przyjazdu Papieża w 1982 roku Episkopat Polski podjął salomonową decyzję o przedłużeniu obchodów tej rocznicy do sierpnia 1983 roku, dając tym samym władzom państwowym czas niezbędny do spełnienia warunków Ojca Świętego. I rzeczywiście - w grudniu stan wojenny został zawieszony, a wielu internowanych zwalniano stopniowo prawie w każdym następnym miesiącu. W lutym prymas Polski, arcybiskup Józef Glemp został podniesiony do godności kardynalskiej. Kiedy Papież 16 czerwca 1983 roku ponownie stanął na polskiej ziemi, prawa stanu wojennego wygasły, lecz w ośrodkach odosobnienia przebywało wciąż jeszcze 656 internowanych opozycjonistów. Wolny już jednak był Lech Wałęsa, który jako "osoba prywatna" (ironiczne określenie Jerzego Urbana) przebywał w swym domu w Gdańsku. Ponieważ oficjalny program wizyty nie obejmował tego miasta, Jan Paweł II spotkał się z przywódcą zdelegalizowanej "Solidarności" prywatnie w tatrzańskim schronisku w Dolinie Chochołowskiej, dokąd jak zwykle udał się na krótki wypoczynek w trakcie męczącej podróży. Owacjom, łzom radości i wzruszenia nie było końca na całej trasie papieskiej pielgrzymki. Oto Polacy witali swego rodaka nie tylko jako głowę Kościoła, lecz także cudem ocalałego z zamachu męczennika, a także patrona swego narodu i niezawodnego przyjaciela, niosącego pomoc w cierpieniach stanu wojennego. Podobnie jak za pierwszym razem, ogromne tłumy przyszły na spotkania i, nie licząc się zupełnie z ostrymi zakazami władz, niosły ze sobą zakazane hasła i transparenty z napisem "Solidarność". Operatorzy polskiej telewizji nie wiedzieli jak kierować obiektywami, aby w miarę rzetelnie oddać przebieg transmitowanych uroczystości religijnych, a jednocześnie nie pokazać tysięcy "antypaństwowych" napisów i symboli, także w postaci dwu palców ułożonych w literę V (victoria), wyciągniętych w ich stronę. W rezultacie powstały nagrania zupełnie kompromitujące racje państwowej propagandy. Dodatkowym atutem po stronie opozycji był masowy udział młodzieży, zwłaszcza na terenie Częstochowy, choć władze stanu wojennego ułożyły plan pielgrzymki tak, aby przypadł na "najgorętszy" okres roku szkolnego (wystawianie ocen) i akademickiego (sesja egzaminacyjna nasilona w dniach pielgrzymki). Największe liczebnie i najważniejsze ze społecznego punktu widzenia było jednak spotkanie w Katowicach na lotnisku Muchowiec. Papież wykorzystał swe pierwsze po objęciu Stolicy Piotrowej odwiedziny na Śląsku, by przypomnieć dawne, serdeczne związki z tą ziemią (zwłaszcza spotkania z pielgrzymkami mężczyzn do Matki Boskiej Piekarskiej), a jednocześnie miał świadomość, że przemawia do rzesz robotniczych. Już sam milionowy udział "awangardy socjalistycznej wielkoprzemysłowej klasy robotniczej Śląska i Zagłębia" (ulubione wyrażenie Edwarda Gierka) dostatecznie kompromitował marksistowską ideologię na tym terenie. Jakkolwiek głównymi hasłami całej pielgrzymki były: prawda, solidarność, zwycięstwo, w Katowicach po raz pierwszy oficjalnie na polskiej ziemi Papież opowiedział się za prawami ludzi pracy do zakładania wolnych związków zawodowych. Tutaj też w najostrzejszych słowach potępił stan wojenny i jego fatalne skutki społeczne. Przypomniał, że porozumienia szczecińskie, jastrzębskie i gdańskie, podpisane w sierpniu 1980 roku obowiązują nadal i wezwał stronę państwową do ich wypełniania. Zwrócił także uwagę rządzącym, że od zniesienia stanu wojennego i wszystkich restrykcji z nim związanych uzależniona jest poprawa międzynarodowej pozycji Polski, w tym tak bardzo potrzebnej Polsce pomocy ekonomicznej z Zachodu. Religijnym motywem przewodnim wielu homilii było osiem ewangelicznych błogosławieństw, spośród których Jan Paweł II szczególnie akcentował to o łaknących i pragnących sprawiedliwości, w mniemaniu wielu słuchaczy błogosławiąc w ten sposób polską opozycję polityczną. Podkreślał również głęboki związek protestujących przeciwko stanowi wojennemu z ich postawami religijnymi, bo walka o prawdę i prawa człowieka dla Papieża była zewnętrzną manifestacją prawdziwego chrześcijaństwa. Niestety, Papież nie dostrzegł jeszcze wtedy faktu, iż część środowisk intelektualnych, od lat walczących z systemem i mających za sobą wieloletnie wyroki, to ludzie religijnie obojętni (zwłaszcza w KOR). Miesiąc po zakończeniu papieskiej wizyty stan wojenny w Polsce został zniesiony, a internowani opozycjoniści powrócili do domów. Jak tu nie kojarzyć obu tych zdarzeń w kategoriach przyczyny i skutku? I tak zresztą będzie odtąd stale: kolejne podróże apostolskie Papieża do ojczyzny kojarzone są przez polską i międzynarodową opinię publiczną z kolejnymi zwrotami politycznymi w Polsce. Tym razem w ciągu kilkunastu miesięcy po wizycie Jana Pawła II miały miejsce dwa bardzo ważne wydarzenia: pokojowa Nagroda Nobla dla Lecha Wałęsy (październik 1983) i męczeńska śmierć księdza Jerzego Popiełuszki (październik 1984). Zwłaszcza ta ostatnia zbrodnia absolutnie skompromitowała aparat polityczny rządzący krajem. Choć w latach stalinowskiego reżymu i później niejeden stawał się ofiarą politycznych prześladowań, tym razem nie udało się już ukryć sprawców i zbagatelizować całego zdarzenia, co dzięki monopolowi władzy było przedtem możliwe. Przebieg śledztwa i rozprawy - niezależnie od moralnej oceny zapadłych wyroków - ujawniły całemu narodowi i światu normalną ohydę panującego systemu i żadne działania propagandowe nie zdołały już do końca zatrzeć śladów hańby. Na marginesie tej sprawy warto nadmienić, iż antykomunistyczna działalność księdza Jerzego Popiełuszki budziła odmienne reakcje prymasa kardynała Józefa Glempa, który starał się wyciszać jego demonstracyjne akcje, i Papieża, który go moralnie wspierał. Rok później grono polskich kardynałów powiększyło się o dwie osoby: metropolitę wrocławskiego arcybiskupa Henryka Gulbinowicza i arcybiskupa Andrzeja Marię Deskura, serdecznego rzymskiego przyjaciela Papieża od lat młodości. Nigdy jeszcze w historii Kościoła grono polskich kardynałów nie było tak liczne (z Papieżem 6 osób), co wzbudziło kolejną falę zdumienia dostojników rzymskiej Kurii. Tymczasem na wschód od Polski rozpoczęły się procesy zapowiadające niesłychane zmiany w radzieckim imperium: nowy sekretarz generalny KPZR Michaił Gorbaczow rozpoczął pierestrojkę, która pod hasłami reformowania systemu komunistycznego w miarę rozwoju tego procesu zaczęła ten system nie tyle udoskonalać, co rozkładać. Coraz mniejsze niebezpieczeństwo wojskowej interwencji Armii Czerwonej w zbuntowanej Polsce, głoszone przez Gorbaczowa hasła o wspólnym europejskim domu dawały asumpt do stopniowego zbliżania się ku sobie dwóch dotąd wrogich sił w Polsce: przywódców zdelegalizowanej "Solidarności" i reformatorskiego skrzydła we władzach PZPR (między innymi Wojciech Jaruzelski, premier Mieczysław Rakowski, Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller). Ta zupełnie nowa dla Polski sytuacja stwarzała perspektywę porozumienia walczących i znowu Jan Paweł II okazał się tym, który potrafił tę szansę dojrzeć i wykorzystać dla dobra narodu i Kościoła. Oto już we wrześniu 1986 roku Episkopat Polski wydał oświadczenie, iż zaprasza ponownie Ojca Świętego do kraju w czerwcu 1987 roku w związku z odbywającym się wtedy Kongresem Eucharystycznym. Ogłoszono jednocześnie, że tym razem Papież może przyjechać do Polski, w której nie będzie już nie tylko osób internowanych (jak w 1983), lecz także jakichkolwiek więźniów politycznych. Wojciech Jaruzelski zareagował na kolejną szansę podniesienia swego wizerunku politycznego i dosłownie kilka dni później więźniowie odzyskali wolność, a 13 stycznia Jan Paweł II przyjął generała na specjalnej audiencji w Watykanie, której celem było ustalenie podstaw ideowych, organizacyjnych i programowych podróży papieskiej. Rozmowa w cztery oczy, zaplanowana na niecałe pół godziny, trwała blisko 80 minut. Generał, pamiętając o katowickim przemówieniu Papieża, próbował zawrzeć z nim pewien układ: jeśli Ojciec Święty nie będzie publicznie potępiał polskich władz państwowych, to Jaruzelski skieruje partię komunistyczną na drogę radykalnych reform politycznych, których rezultatem może być wprowadzenie w przyszłości pluralizmu ideologicznego, a zatem również pełnej wolności religijnej. Papież zaś w zamian za uznanie dobrej woli głębokiego reformowania systemu przez władze oczekiwał korzystnych dla Kościoła zmian już zaraz. Rozmowy te z pewnością były bardzo trudne dla obu stron, ale też zarówno generał, jak i Papież mówili publicznie o wyższości dobra narodu, a Jan Paweł II pozostawał wierny myśli wypowiedzianej już podczas poprzedniej pielgrzymki: Uwzględniając interesy różnych grup, można doprowadzić do pokojowego porozumienia przez dialog, przez demokratyczne przestrzeganie wolności i wypełnianie obowiązków przez wszystkich, dzięki strukturom zapewniającym współuczestnictwo oraz dzięki wielorakim instytucjom rozjemczym. Tym razem na trasie blisko tygodniowej pielgrzymki znalazła się kolebka "Solidarności" - Gdańsk (modlitwa przed bramą Stoczni, Westerplatte), Gdynia i Szczecin, a także Lublin, Toruń, Łódź, Częstochowa, Warszawa i Kraków. Szczególnie pamiętna była wizyta na dawnym gdańskim lotnisku, a obecnie wielkim osiedlu mieszkaniowym - Zaspie, gdzie Papież z ołtarza w kształcie Piotrowej łodzi ponownie wezwał władzę do wypełnienia porozumień z 1980 roku, a naród do oporu wobec ideologicznej dyktatury: Proszę, abyście przeciwstawiali się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności i poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa; co czasem może aż zagrażać jego egzystencji i dobru wspólnemu, co może umniejszać jego wkład do wspólnego skarbca ludzkości, narodów chrześcijańskich, Chrystusowego Kościoła. Papież w Gdańsku oficjalnie już spotkał się z Lechem Wałęsą i podczas Eucharystii na Zaspie udzielił mu wraz z rodziną Komunii św. W Warszawie zaś modlił się u grobu ks. Jerzego Popiełuszki, obiecując wszczęcie postępowania beatyfikacyjnego. Po dokonaniu beatyfikacji Królowej Jadwigi w Krakowie w czasie pierwszej pielgrzymki, a Urszuli Ledóchowskiej w Poznaniu w 1983 roku, teraz nastąpiły dwie kolejne: Karoliny Kózkówny w Tarnowie i biskupa Michała Kozela w Warszawie, a tuż po powrocie do Watykanu - arcybiskupa Jerzego Matulewicza. Dodajmy, iż 10 października 1982 roku w Watykanie Jan Paweł II kanonizował ojca Maksymiliana Marię Kolbego oraz Brata Alberta - Adama Chmielowskiego. Liczba Polaków beatyfikowanych i kanonizowanych będzie odtąd stale rosła, do czego powrócimy w zakończeniu tej opowieści. Nieprzejednana postawa Ojca Świętego wobec polskich władz komunistycznych i tym razem przykro zaskoczyła Wojciecha Jaruzelskiego, który spodziewał się po styczniowych rozmowach w Watykanie większego umiarkowania papieskich ocen. Dlatego poprosił teraz Jana Pawła II o dodatkową rozmowę poufną przed zakończeniem pielgrzymki w Warszawie, w pożegnalnym przemówieniu postulując złagodzenia oskarżeń komunistycznego rządu, lecz zdziałał bardzo niewiele. Był to dzień upokorzenia dla generała, chyba najgorszy w dziejach jego kontaktów z polskim Papieżem, gdyż następne spotkania przebiegały już w innej atmosferze. Następny rok po trzeciej pielgrzymce polskiej Jana Pawła II obfitował w ważne i niosące nadzieję wydarzenia. Radziecki przywódca Gorbaczow w czasie wizyty w Polsce nie zajął po raz pierwszy arbitralnego, dogmatycznego stanowiska wobec perspektywy głębokich reform polityczno-ekonomicznych w naszym kraju, coraz częściej zaczęły się pojawiać terminy "pluralizm" i "porozumienie", a także dyskusje na temat powtórnego zalegalizowania NSZZ "Solidarność, Lech Wałęsa przestał być "prywatną osobą", przez Polskę przeszła kolejna fala strajków. W lutym 1989 roku władza i opozycja zasiadła do "okrągłego stołu", by wypracować pionierski w historii świata model pokojowego podzielenia się władzą w kraju. 9 kwietnia Lech Wałęsa wraz z kierownictwem dawnej "Solidarności" został ponownie przyjęty w Watykanie, a w tydzień później związek zawodowy uzyskał ponownie status legalności. Dalej wydarzenia potoczyły się już lawinowo: opozycja weszła w skład parlamentu, Tadeusz Mazowiecki został premierem, Wojciech Jaruzelski - pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem III Rzeczypospolitej, a 17 lipca Polska i Watykan nawiązały stosunki dyplomatyczne. 22 grudnia 1989 roku, trzy tygodnie po audiencji w Watykanie sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa Jan Paweł II w przemówieniu poprzedzającym Nowy Rok nawiązał do jego stylistyki politycznej: Europa musi stać się "domem", w którym każdy naród znajdzie akceptację dla swej tożsamości. [...] Należy więc życzyć wszystkim narodom mieszkającym w "europejskim domu", by każdy z nich miał odpowiednie dla siebie "mieszkanie", harmonijnie wkomponowane w układ "mieszkań" zajmowanych przez inne narody. Słowa te jakże dobitnie określają największe wydarzenie historyczne w Europie końca XX wieku "jesień ludów" i zbliżający się upadek zarówno ZSRR, jak i całego tzw. obozu socjalistycznego. Na marginesie zaznaczmy, iż po 1986 roku Wojciech Jaruzelski nieoficjalnie pośredniczył w kontaktach Jana Pawła II z Gorbaczowem, który w rok po pierwszej wizycie u Ojca Świętego zawitał tam ponownie, już jako prezydent. W ciągu kilkunastu miesięcy Polska i cała Europa Środkowo-Wschodnia stały się wolne od komunizmu. Czy sprawił to Jan Paweł II jako narzędzie Boskiej Opatrzności? On sam odpowiada rzeczowo na to pytanie: Byłoby więc uproszczeniem powiedzieć, że Opatrzność Boża obaliła komunizm. Komunizm jako system upadł w pewnym sensie sam. Upadł w konsekwencji swoich własnych błędów i nadużyć. Okazał się "lekarstwem groźniejszym od samej choroby". Nie dokonał prawdziwej reformy społecznej, choć stał się dla całego świata potężną przestrogą i wyzwaniem. Ale upadł sam, z własnej immanentnej słabości. *** Prawda was wyzwoli - to tak bliskie sercu Papieża przesłanie Ewangelii spełniło się w Polsce właśnie za jego pontyfikatu i odtąd zawsze będzie z Janem Pawłem II związane. Obalenie znienawidzonego systemu nie doprowadziło do stanu, który polskiemu Papieżowi pozwoliłby odetchnąć. Zwycięstwo demokracji nad autorytaryzmem, wolności nad zniewoleniem, prawdy nad kłamstwem, wiary nad ateizmem - nie uwolniło Polski od problemów i konfliktów. Stając się jednym z państw europejskich, kraj nasz przeżywał i przeżywa nadal je, zmagając się jednocześnie z ogromnymi zapóźnieniami gospodarczymi, a co gorsza - ze spustoszeniami w ludzkiej psychice, jakich dokonało ponad 40 lat bolszewizacji. Papież ma pełną świadomość, iż wolna, demokratyczna Polska jest obecnie narażona na innego rodzaju niebezpieczeństwa, przede wszystkim w sferze mentalności i postaw moralnych. Dlatego trzy kolejne pielgrzymki Jana Pawła II do suwerennej III Rzeczypospolitej generalnie zostały poświęcone tematyce religijno-obyczajowej, podobnie jak w wielu innych wizytowanych krajach. Najdłuższa, szesnastodniowa i dwuczęściowa odbyła się w czerwcu i sierpniu 1991 roku; krótka, symboliczna zaledwie wizyta w Bielsku-Białej, Żywcu i Skoczowie 22 maja 1995 przy okazji podróży apostolskiej na czeską część Śląska i Moraw w związku z beatyfikacją Jana Sarkandra oraz ponownie długa, jedenastodniowa, w czerwcu 1997 roku. Szczegółowe referowanie ich przebiegu nie mieści się w ramach opowieści o wyzwoleniu Polaków; wspomnijmy tylko, że dziesięć dni pierwszej części podróży apostolskiej w 1991 roku, odbywającej się pod hasłem "Bogu dziękujcie, ducha nie gaście" (druga część wizyty skupiała się wokół wystąpienia Papieża podczas VI Światowego Dnia Młodzieży w Częstochowie) - to 10 przykazań, które miały służyć nowej ewangelizacji narodu polskiego. Poza wcześniej wymienionymi już miastami Ojciec Święty odwiedził tym razem Koszalin, Rzeszów, Przemyśl, Lubaczów, Kielce, Radom, Łomżę, Białystok, Olsztyn, Włocławek i Płock, w każdym z miast skupiając się nad współczesną interpretacją kolejnych punktów Dekalogu, a zamykając ten cykl homiliami o największym przykazaniu Bożym - przykazaniu miłości. Taki religijny program odnowy moralnej Polaków był naprawdę bardzo potrzebny. Nie tylko dlatego, że w oczach Papieża proradziecka mentalność i zachodni liberalizm grożą spłyceniem tradycyjnej chrześcijańskiej obyczajowości; także dlatego, że Polacy zobaczyli w osobie Ojca Świętego przede wszystkim światowy autorytet religijny, następcę św. Piotra i głowę Kościoła powszechnego, a nie politycznego przywódcę i zręcznego dyplomatę, jak to często bywało wcześniej, z wolą czy bez woli samego Papieża. Teraz rola ta jest zresztą o wiele trudniejsza: Jan Paweł II już nic nam nie "załatwi", nie "da" - poza Prawdą Objawienia i przypomnieniem o naszych własnych powinnościach wobec Chrystusa i bliźnich; przypomnieniem nieraz dokonywanym z całą ojcowską surowością, zwłaszcza w kwestiach małżeństwa, rodziny i aborcji, do których to kwestii powrócimy w ostatnim rozdziale książki, gdyż zagadnienia te mają charakter uniwersalny. Przy okazji tej wizyty (część druga - sierpniowa) Papież miał wreszcie okazję odwiedzić na krótko rodzinne Wadowice, w których poświęcił nowy kościół, a w przemówieniu z głęboką wdzięcznością i miłością powrócił do lat swego dzieciństwa i wczesnej młodości. Pielgrzymka 1997 roku wiązała się z ważnymi wydarzeniami życia religijnego: zakończeniem 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu, odbywającego się pod hasłem "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus", obchodami 1000-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha (Poznań) orz 600-lecia fundacji Uniwersytetu Jagiellońskiego (Kraków). W czasie tej pielgrzymki miały miejsce aż dwie kanonizacje: św. Jadwigi, która w styczniu 1397 roku otrzymała zgodę Papieża Bonifacego IX na otwarcie Wydziału Teologicznego w Akademii Krakowskiej, wskutek czego uczelnia ta uzyskała pełnię praw uniwersyteckich (beatyfikację tej świętej Jan Paweł II przeprowadził u początku swego pontyfikatu) oraz św. Jana z Dukli - franciszkanina żyjącego w XV w. W Poznaniu poza ceremoniami rocznicowymi, w których uczestniczyli prezydenci 7 środkowoeuropejskich państw, bardzo doniosłe było spotkanie z polską młodzieżą. Papież przypomniał przemówienie, jakie w 1980 roku wygłosił na forum UNESCO w Paryżu: Pierwszym i zasadniczym zadaniem kultury jest wychowanie człowieka, aby stawał się coraz bardziej człowiekiem - ażeby bardziej "był", a nie tylko więcej "miał" - ażeby poprzez wszystko to, co ma, co posiada, umiał bardziej i pełniej być człowiekiem - to znaczy, żeby również umiał bardziej "być" nie tylko "z drugimi", ale także i "dla drugich". Podobnie jak w trakcie poprzednich wizyt apostolskich, Jan Paweł II potrafił w nawale męczącej podróży znaleźć choć kilka godzin na odwiedzenie ukochanych Tatr. Górale powiadają, iż te jego wizyty w Zakopanem i okolicy są dla nich najprzyjemniejsze ze wszystkich w kraju, bo gdzie indziej Papież przybywa, bo musi, a w Tatry tylko dlatego, że chce. Tym razem Ojciec Święty odwiedził sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach. Będąc w Krakowie, znalazł także chwilę na modlitwę u grobu swojej rodziny (ojca, matki i brata), wspólnie pochowanej w grobowcu Wojtyłów i Kaczorowskich w szóstej kwaterze cmentarza Rakowickiego. W czerwcu 1999 roku Jan Paweł II odbędzie swą siódmą polską pielgrzymkę. Niezależnie od szczegółowego programu wizyty, przyjedzie jak zawsze teraz z apostolską misją ewangelizacyjną, mając świadomość, jak wiele jeszcze w Polsce jest do zrobienia. Świadczą o tym fragmenty przemówienia, wygłoszonego 25 marca 1998 roku w Watykanie przy okazji wejścia w życie konkordatu, podpisanego z Polską jeszcze w 1993 roku: Polska wraz z innymi krajami tego regionu weszła na drogę pluralizmu, stając się ponownie państwem demokratycznym. Nie jest to jednak proces zakończony, bo rany, jakie pozostały w sercach, umysłach i sumieniach ludzkich, nie goją się tak szybko. Spustoszenie, zwłaszcza w dziedzinie etycznej, jest ogromne. Społeczeństwo polskie potrzebuje odnowy moralnej, przemyślanego programu przebudowy państwa w duchu solidarności i poszanowaniu godności osoby ludzkiej. [...] Stajemy w obliczu nowych zagrożeń i nowych wyzwań, jakie niesie zmieniona sytuacja społeczno-polityczna. Konieczna jest więc współpraca wszystkich ludzi dobrej woli, wszystkich, którym zależy na losach naszej Ojczyzny, potrzebna jest pomoc Kościoła. Jest on, powiedziałbym, niezbędny w tym procesie budowy przyszłości, kładzenia fundamentów pod demokratyczne państwo, w którym każdy czuje się dobrze i bezpiecznie, gdzie są chronione podstawowe wartości ludzkie i chrześcijańskie, gdzie troska o dobro wspólne zajmuje pierwszorzędne miejsce. ROZDZIAŁ VIII KU JEDNOŚCI WIARY Tu, na tym miejscu, pragnę powiedzieć: nie wystarcza tolerancja! Nie wystarcza wzajemna akceptacja. Jezus Chrystus, Ten, który jest i który przychodzi, oczekuje od nas czytelnego znaku jedności, oczekuje wspólnego świadectwa. [...] Kościół, jako Ciało mistyczne Chrystusa, przenika nas wszystkich i wszystkich ogarnia. Jego duchowa, mistyczna pojemność jest o wiele większa, aniżeli potrafią to ukazać jakiekolwiek socjologiczne statystyki. U progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, do którego Kościół intensywnie przygotowuje się już od kilku lat, coraz większego znaczenia nabiera jego działanie ekumeniczne. Jednym z kierunków wyznaczających aktywność hierarchii jest planowane powitanie nowego milenium na Ziemi Świętej, gdzie schodzą się drogi trzech wielkich religii Biblii: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. W samym chrześcijaństwie analogie milenijne narzucają się mimowolnie: pierwsze tysiąclecie było wszak okresem jedności wiary, drugie to okres podziałów (od 1054 r.), trzecie mogłoby zatem stać się za sprawą Planu Bożego okresem ponownego zbliżenia, odradzającego każde z obecnych wyznań w nowym, pluralistycznym kształcie. Myśl o powrocie ku jedności wiary chrześcijańskiej zagościła w Kościele już pod koniec XIX wieku. Oczywiście myślimy tu o współczesnej formie ekumenizmu, wyłączającej stosowane w dawnych wiekach metody walki z innowiercami. Papież Leon XIII w 1895 roku ogłosił - pionierską jak na tamte czasy - Nowennę do Ducha Świętego o jedność chrześcijan. Ksiądz Paul Couturier zainicjował w 1936 roku w Lyonie Tydzień Modłów o Jedność Chrześcijan. Od 1982 roku ten Tydzień Modłów odbywa się corocznie w rzymskiej Bazylice św. Pawła za Murami. Tematyka ekumeniczna stała się jednym z podstawowych wątków Soboru Watykańskiego II, w dorobku którego znajdują się m.in. Deklaracja o wolności religijnej oraz dekret o ekumenizmie Unitatis redintegratio. Paweł VI zniósł ekskomunikę Kościoła wschodniego z 1054 roku, a część swej encykliki Ecclesiam suam poświęcił tematyce ekumenicznej. Jan Paweł II obejmując Stolicę Piotrową zdawał sobie sprawę, iż przyjęty przez niego program rozważnego, a zarazem stanowczego działania na rzecz dokładnej realizacji zasad i orzeczeń Soboru Watykańskiego II obejmuje także zagadnienia ekumeniczne, które nie były mu obce już od najwcześniejszego dzieciństwa. Wychował się wszak w miasteczku, którego czwartą część mieszkańców stanowili Żydzi, od początku przyjaźnił się z nimi w sąsiedztwie, w klasie i na piłkarskim boisku. Wadowicka synagoga obok gimnazjum była dla wszystkich taką samą oczywistością, jak niedaleki kościół katolicki. Brak konfliktów na tle wyznaniowym sprawił, że współistnienie obu religii wydawało się rzeczą najzupełniej naturalną i nikomu nie przynoszącą szkody. Dlatego też Ojciec Święty w książce Przekroczyć próg nadziei napisał: Wybrany na Stolicę Piotrową kontynuuję tylko to, co w moim życiu ma bardzo głębokie korzenie. Papież uważa, że świat trzeciego milenium będzie okresem szczególnego oddziaływania Ducha Świętego w kierunku zbliżenia nie tylko między poszczególnymi wyznaniami chrześcijaństwa, lecz także między wielkimi światowymi religiami, stąd obowiązkiem następcy św. Piotra jest tworzenie wszelkich warunków ułatwiających kontakty różnowierców, akcentowanie wobec nich woli zjednoczenia i poszukiwania takich pól aktywności religijnej, które już dziś pozwalają na osiągnięcie wspólnoty. Tego rodzaju kontakty notujemy wielokrotnie w działalności Jana Pawła II wobec wyznawców judaizmu, których nazywa on starszymi braćmi w wierze. Podkreśla wspólne starotestamentowe korzenie obu religii, monoteizm, wspólnotę oczekiwania na przyjście Mesjasza, bliskość form modlitewnych (psalmy), wreszcie powołuje się na proroctwo Izajasza, który powiada: Bo Prawo wyjdzie z Syjonu i Słowo Pańskie z Jeruzalem. W 1985 roku przyjął delegację Żydowskiego Komitetu Amerykańskiego, a dwa miesiące później uczestników międzynarodowej konferencji na temat stosunków katolicko-żydowskich. W następnym roku również przyjął uczestników żydowsko-katolickiego kolokwium teologicznego oraz po raz pierwszy w historii papiestwa złożył wizytę w rzymskiej Synagodze Większej. Po audiencjach udzielonych Szymonowi Peresowi, ministrowi spraw zagranicznych Izraela (październik 1992 r.) oraz Meirowi Lauowi, głównemu rabinowi tego państwa (wrzesień 1993), nastąpiło oficjalne nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Stolicą Apostolską a Izraelem. Odtąd kontakty z jego przywódcami państwowymi i religijnymi są bardzo częste i prawdopodobnie ich intensywność wzrośnie jeszcze przed planowanymi na rok 2000 obchodami w Jerozolimie. W lutym 1981 roku oraz w kwietniu 1996 roku został także przyjęty przez Papieża główny rabin Rzymu - Elio Toaff wraz z delegacją rzymskiej gminy żydowskiej. Na marginesie wspomnianych wizyt warto opowiedzieć pewną zdumiewającą historię z pierwszych lat kapłaństwa Karola Wojtyły. Otóż w 1948 roku w Krakowie pewna katoliczka przyprowadziła do kościoła św. Floriana kilkuletniego żydowskiego chłopczyka - sierotę, którym się opiekowała po wojnie. Zgłosiła się do wikarego Wojtyły w sprawie udzielenia dziecku sakramentu chrztu, tłumacząc, że nie ma ono już nikogo z bliskich, powinno zatem zostać wychowane w wierze katolickiej jako Polak. Wikary po zadaniu szczegółowych pytań o dane dziecka, odmówił ochrzczenia go. Twierdził, że ani on, ani ona nie mają do tego moralnego prawa, gdyż chłopiec pierwsze lata swego trudnego życia spędził w środowisku judaistycznym i należy go przekazać odpowiedniej organizacji żydowskiej, zajmującej się opieką nad ofiarami holocaustu, a nie próbować formalnie czynić go chrześcijaninem. Po czterdziestu pięciu latach Karol Wojtyła i żydowski chłopczyk spotkali się w Rzymie ponownie: jako Papież Jan Paweł II i... główny rabin Izraela, Meir Lau. W przypadku relacji katolicyzm - judaizm, nawet przy tak wielu wspólnych źródłach pisanych i tradycjach, droga do ewentualnej przyszłej jedności jest ogromnie daleka i złożona. Po obu stronach działa wciąż mechanizm zadawnionych stereotypów, urazów i kompleksów, na który w XX wieku - zwłaszcza po holocauście - nałożyły się nowe. Czym innym bowiem są pełne wzajemnego szacunku i dyplomatycznej elegancji głębokie rozmowy dostojników obu Kościołów czy też przywódców politycznych, a czym innym wzniecana co rusz antychrześcijańska i antysemicka histeria w środowiskach ortodoksów obu stron; za przykład niech służy "walka" o krzyże na żwirowisku obok muzeum-obozu Auschswitz. Współczesna Polska także na tym tle dostarcza polskiemu papieżowi cierpień, gdy skrajnie prawicowe organizacje, sztandarowo jakoby katolickie, manifestacyjnie oskarżają Żydów o całe zło świata, niwecząc w ten sposób wysiłki Ojca Świętego. Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja wewnątrz samego chrześcijaństwa, przede wszystkim w krajach europejskich. Mamy tu bowiem do czynienia z pewnym paradoksem: im płytsze są granice podziałów wyznaniowych na płaszczyźnie teologicznej i liturgicznej, tym większe różnice mentalnościowe i kulturowe, które nie pozwalają na konsekwentne zbliżenie stanowisk. Tak przedstawia się na przykład relacja Kościołów katolickiego i prawosławnego. Tysiącletnie rozdzielenie nie wpłynęło zasadniczo na warstwę dogmatyczną obu wyznań, natomiast ukształtowało postawę niechęci wobec prób zjednoczenia. Widać to szczególnie na terenach dawnego polskiego wschodniego pogranicza, gdzie historycznie ukształtowany Kościół unicki stanowił i stanowi nadal zarzewie konfliktów katolicko-prawosławnych. Członkowie tych społeczności oskarżają się wzajemnie o chęć zagarnięcia pod swoje skrzydła zbliżonych kulturowo grup wyznaniowych; stąd aktywność papieska w kontaktach z patriarchą Moskwy i całej Rusi natychmiast powoduje pogorszenie się stosunków z Kościołem unickim i na odwrót. To bardzo trudne i bolesne rozdzielenie wyznawców Chrystusa Zmartwychwstałego powoduje, że Papież nie odpowiedział dotąd pozytywnie na propozycje przyjazdu do Moskwy, składane mu przez Michaiła Gorbaczowa, Wiktora Czernomyrdina i Jewgienija Primakowa. Elementem utrudniającym relacje ekumeniczne katolicyzmu i prawosławia są także inicjatywy misyjne Kościoła rzymskiego na terenie Federacji Rosyjskiej, a nawet erygowanie w kwietniu 1991 roku diecezji katolickich w Rosji, Kazachstanie i na Białorusi, a więc tam, gdzie katolicy już od dawna mieszkają. Pewną niezręcznością można nazwać delegowanie na tereny Białorusi kapłanów narodowości polskiej (ze względu na wciąż dość liczną katolicką polską społeczność w tym rejonie), powodujące oskarżenia pod adresem zarówno Polski, jak i Watykanu o próby polonizacji tych ziem, na co władze białoruskie, zarówno państwowe, jak i tamtejsza hierarchia prawosławna, są niesłychanie wyczulone. Od 1979 roku działa jednak stale specjalna komisja papieska do spraw dialogu z Kościołami prawosławnymi. Zupełnie inaczej przedstawiają się relacje ekumeniczne Watykanu z Kościołami wschodniokatolickimi obrządku bizantyjsko-słowiańskiego, ukraińskiego, ormiańskiego oraz prawosławnym patriarchatem konstantynopolskim. Już w trakcie pierwszej podróży apostolskiej (a czwartej w ogóle) do Turcji - kraju, w którym katolicy nie stanowią większości obywateli, Jan Paweł II spotkał się z patriarchą Dimitriosem I. Przybył tu także na zaproszenie delegacji tego Kościoła, którą przyjął jeszcze w czerwcu 1979 roku. Odtąd stosunki na linii Watykan - Konstantynopol należeć będą do wzorowych: częste wzajemne odwiedziny hierarchów (co roku delegacja patriarchatu przybywa do Rzymu na uroczystości św. Piotra i Pawła - 29 czerwca), życzliwość wyznawców, wspólne modły i nabożeństwa, wreszcie w czerwcu 1995 roku podpisanie w Watykanie z patriarchą Bartłomiejem I wspólnej deklaracji podsumowującej dotychczasowe dokonania na drodze ekumenicznego zbliżenia między katolicyzmem a prawosławiem i wskazującej kierunki współdziałania w perspektywie początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. W maju 1996 roku Papież utworzył w Polsce metropolię obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, co przyczyniło się do zacieśnienia więzi z wyznawcami tego obrządku, choć, niestety, wywołało protesty radykalnych środowisk rzymskokatolickich w południowo-wschodniej części kraju. Relacjom ekumenicznym z Kościołami Wschodu Jan Paweł II poświęcił między innymi encyklikę Salvorum Apostoli (w 1100. rocznicę ewangelizacji Europy Południowo-Wschodniej przez św. Cyryla i Metodego, 1985) oraz listy apostolskie Egregiae virtutis (1980), Europae Orientalis (1993), Orientale lumen i Na 400-lecie Unii Brzeskiej (1995). Wspomniana wcześniej, paradoksalna sytuacja w ekumenicznej aktywności wyznań chrześcijańskich ma także swój odpowiednik w Europie Północno-Zachodniej, która w dużej części zdominowana jest przez Kościoły reformacyjne: luterański, anglikański, kalwiński, metodystyczny i inne. Papież pisze: Granica rzeczywistego podziału w wierze pomiędzy Kościołem katolickim a prawosławnym nie sięga głęboko, natomiast w stosunku do Kościołów i wspólnot, które wyszły z reformacji, sięga ona daleko dalej, gdyż dokonało się tutaj naruszenie pewnych podstawowych elementów Chrystusowego ustanowienia. Mimo to kontakty ekumeniczne z tymi wyznaniami chrześcijańskimi mają bogatą tradycję, opartą na braku różnic mentalnościowo-kulturowych i poczuciu wzajemnego szacunku. I tu, podobnie jak w wypadku prawosławia, symbol Krzyża i wspólna modlitwa ułatwiają zrozumienie wzajemnych postaw i dążeń, choć dogmatyka i organizacja tych Kościołów powodują, iż droga ku zjednoczeniu jest równie daleka. W 1982 roku Papież powołał komisję mieszaną do spraw dialogu z Kościołem Anglikańskim, a w listopadzie 1983 roku odwiedził w Rzymie kościół ewangelicki, gdzie uczestniczył we wspólnym nabożeństwie ekumenicznym i wygłosił kazanie. W następnym roku przyjął członków komitetu organizacyjnego międzynarodowej sesji naukowej, poświęconej Marcinowi Lutrowi z okazji 500. rocznicy jego urodzin. Papieska ocena działalności Lutra mocno odbiegała od stosunku Kościoła do tej postaci; Ojciec Święty starał się dojrzeć w jego osobie przede wszystkim chrześcijanina zatroskanego o losy Kościoła, a potem dopiero twórcę rozłamu. W 1986 roku u Papieża pojawili się działacze ekumeniczni z Holandii, próbujący na swoim terenie nawiązać dialog z wyznawcami różnych odmian chrześcijaństwa. Wiemy jednak, że właśnie w tym kraju biskupi Kościoła katolickiego dokonywali niezgodnych z jego zasadami i prawami zmian, upodabniających religię katolicką do luterańskiej, co spowodowało protest Papieża. Dwa lata później Jan Paweł II przyjął delegację międzynarodowej komisji mieszanej do spraw dialogu między Kościołem katolickim a Światowym Aliansem Kościołów Reformowanych oraz delegację Światowej Federacji Luterańskiej, z którą rozmawiał powtórnie w 1992 roku, podobnie jak z przedstawicielami Światowej Rady Metodystów. Szczególnie żywe kontakty łączą osobę Jana Pawła II ze Światową Radą Kościołów w Genewie. W 1984 roku przybył tam, wygłosił przemówienie i spotkał się z przewodniczącym Rady - Philipem Potterem. Warto dodać, że niemal wszystkie wyznania reformacyjne nie posiadają jednego centralnego ośrodka dyspozycyjnego, jakim dla katolików rzymskich jest Papież. Dlatego w sprawach ekumenicznych można porozumiewać się albo na płaszczyźnie lokalnej (w ramach określonej gminy wyznaniowej), albo też poprzez kontakt z dobrowolnymi zrzeszeniami gmin czy wspólnot, które nie posiadają władzy nad całym zgromadzeniem, lecz niejako reprezentują je na zewnątrz. Genewska Światowa Rada Kościołów zrzesza blisko 300 milionów chrześcijan-niekatolików, jest zatem jedną z najliczniejszych reprezentacji religijnych na świecie. W kwietniu 1995 roku Ojciec Święty spotkał się z kolejnym sekretarzem generalnym Światowej Rady Kościołów - pastorem Konradem Raiserem. Do częstych należą także audiencje udzielane przez Papieża hierarchom różnych kościołów reformacyjnych w danych krajach; z większością z nich właśnie za pontyfikatu Jana Pawła II nawiązane zostały stosunki dyplomatyczne, co znacznie ułatwia bieżącą współpracę. Trzeba jednak przyznać, iż wszystkie te spotkania, audiencje, wspólne nabożeństwa i wieloletnie prace różnych papieskich komisji mieszanych, niewiele dotąd dały. Z jednej strony można się cieszyć, że Papież rozumie konieczność zajmowania aktywnej, otwartej postawy wobec wszystkich wyznań chrześcijańskich i innych wielkich religii świata, co wyraźnie widać w jego działalności, z drugiej jednak strony zdumiewająca jest nikłość efektu tych wszystkich usiłowań na przestrzeni 20 lat pontyfikatu. Należałoby wyciągnąć wniosek, że aktualna sytuacja w Kościołach, zwłaszcza europejskich, nie dojrzała jeszcze do bardziej radykalnych rozwiązań. Część obserwatorów tego procesu sądzi jednak, iż do takich działań nie jest przygotowany także sam Kościół rzymskokatolicki. Jak bowiem można wyobrazić dziś sobie ekumeniczne zjednoczenie wyznań, które dzieli kilka (co najmniej) stuleci wzajemnej nietolerancji, a nawet wojen i rzezi religijnych? Powrót do stanu sprzed tych stuleci jest przecież niemożliwy; nie można cofnąć koła historii. A każde inne rozwiązanie musiałoby stać się kompromisem po obu stronach: do jakiego kompromisu doktrynalnego gotów jest Kościół rzymski? Za pontyfikatu Jana Pawła II właśnie w Europie Zachodniej, na styku katolicyzmu i reformacji, powstało wiele konfliktów wewnątrzkatolickich, o których będzie mowa w kolejnym rozdziale, a które powstały - i były w jednoznaczny sposób przez Watykan zwalczane także dlatego, że zbliżały funkcjonowanie Kościoła katolickiego na tych terenach do działań innych Kościołów chrześcijańskich. Dlatego raczej należałoby uznać, że ekumeniczne wizje jedności wiary są procesem długotrwałym i nawet najbardziej otwarty na zewnątrz Kościoła Papież nie może zdziałać więcej, niż pozwala mu na to aktualna sytuacja. Jan Paweł II nadal jednak widzi wielką potrzebę zjednoczenia: Naszej wiary, żywej i głębokiej, potrzebuje bardzo Zachód na historycznym etapie budowania nowego systemu wielorakich odniesień. Mocnego znaku zawierzenia Chrystusowi potrzebuje również Wschód, duchowo spustoszony przez lata programowej ateizacji. Europa potrzebuje nas wszystkich zebranych solidarnie wokół Chrystusowego Krzyża i Ewangelii. *** Dokumenty ekumeniczne II Soboru Watykańskiego (zwłaszcza deklaracja Nostra aetale) zobowiązuje Kościół do dialogu przede wszystkim z religiami monoteistycznymi i religiami Biblii. Należy do nich także mahometanizm - religia młodsza od chrześcijaństwa, lecz sięgająca korzeniami starotestamentowych proroków, także proroka Jezusa i Jego świętej Matki. Trzeba pamiętać, że w Jerozolimie, obok świętych miejsc chrześcijan, obok Ściany Płaczu - świętego miejsca judaizmu - znajduje się meczet Al. Aksa, najświętsze po Mekce miejsce muzułmańskiego świata. A więc blisko nam do wyznawców Allacha czy daleko? Jan Paweł II pisze tak: Kościół spogląda z szacunkiem również na mahometan, oddających cześć jedynemu Bogu, żywemu i samoistnemu, miłosiernemu i wszechmocnemu. Stwórcy nieba i ziemi. Islam nie jest religią odkupienia. Nie ma w nim miejsca dla krzyża i zmartwychwstania, chociaż wspomniany jest Jezus, ale jedynie jako prorok przygotowujący na przyjście ostatecznego proroka Mahometa. Wspomniana jest Maryja, jako dziewicza Matka. Ale tylko tyle. Nie ma dramatu odkupienia. Nie tylko teologia, ale także i antropologia islamu tak bardzo różni się od antropologii chrześcijańskiej. Kontakty z przedstawicielami Kościoła muzułmańskiego są bardzo nikłe. W 1993 roku Papież przyjął delegację Światowej Ligi Islamskiej i dwukrotnie spotkał się z przewodniczącym Organizacji Wyzwolenia Palestyny Jasirem Arafatem, politycznym przywódcą muzułmańskiej społeczności zamieszkującej Ziemię Świętą. Te dwie wielkie religie, współistniejące także w Europie (Turcja, Bośnia-Hercegowina, Albania) nie tylko różnią się doktrynalnie w sposób istotny, lecz na dodatek są w stanie trudnego do przezwyciężenia paraliżu dobrej woli. Trzeba pamiętać, iż wiele ważnych wydarzeń w historii naszego kontynentu, jak choćby chrystianizacja Półwyspu Iberyjskiego, wyprawy krzyżowe, bitwy pod Wiedniem czy Legnicą to przecież nic innego, jak wielkie starcie wojenne chrześcijaństwa i islamu, dążących w przeszłości do objęcia hegemonii w skali ówczesnego świata. W obu religiach tkwi (wygasły już od dawna po chrześcijańskiej stronie) historyczny bodziec do nawracania wiernych ogniem i mieczem oraz obietnica zbawienia duszy w przypadku śmierci za wiarę, napędzająca co jakiś czas islamskie "święte wojny". Jeśli ktoś sądzi, że mówimy tu o zamierzchłej przeszłości, niech przypomni sobie tragedię Bośni, rozpalające się zarzewie wojny w Kosowie czy odnawiające się co rusz na terenach palestyńskich hasło dżihadu - świętej wojny religijnej, o Iraku czy Iranie nie wspominając. W tej sytuacji Papieżowi pozostaje tylko boleć nad śmiercią i cierpieniem tysięcy niewinnych ludzi, wołać o opamiętanie się i nieść między zwaśnione strony gałązkę oliwną jak w Sarajewie w kwietniu 1997 roku, zawierzając w pokorze Bogu i Maryi zakrwawioną i zrujnowaną ziemię. Tam także Ojciec Święty spotkał się z przedstawicielami miejscowych wspólnot religijnych: prawosławia, judaizmu i islamu. Na zakończenie tego przeglądu działań ekumenicznych Jana Pawła II trzeba wspomnieć o wielkich religiach Azji: buddyzmie, konfucjanizmie, hinduizmie i szintoizmie. Te skupiające miliony wyznawców religie są bardzo odległe od chrześcijaństwa i innych religii monoteistycznych. Po pierwsze - oparte na wierze w wielu, czasem nawet nieskończenie wielu bogów i bóstw, często wzajemnie się zwalczających. Po drugie - mają w większości charakter panteistyczny; bóg jest w całej otaczającej rzeczywistości: w wodzie, ziemi, drzewach i powietrzu. Po trzecie wreszcie - zalecana droga wyzwolenia się człowieka od otaczającego go zła polega głównie na ucieczce od złego świata, na indywidualnym osiągnięciu najwyższego oświecenia i rozpłynięcia się w niebycie, który także jest czymś w rodzaju bóstwa. Religie te nie znają pojęcia cywilizacji i miłości, tak usilnie propagowanego przez Jana Pawła II na całym świecie, a część z nich nie postuluje jakichkolwiek zbiorowych form wyznawania wiary. Mimo tak istotnych różnic między chrześcijaństwem a religiami Dalekiego Wschodu istnieją także zaskakujące punkty wspólne, jak czczony przez hinduistów grób apostoła Tomasza, który zginął pod Madrasem (Indie), czy domniemany, a według tutejszej ludności rzeczywisty grób Jezusa, który zgodnie z miejscową tradycją po zakończeniu swojej misji na Bliskim Wschodzie powrócił na subkontynent indyjski, skąd kiedyś wyruszył, aby rozpocząć nauczanie po otrzymaniu wcześniej starannej edukacji religijnej w bramińskich klasztorach. Niektórzy hinduscy teologowie zadają chrześcijanom pytanie: co robił Chrystus między dwunastym (spotkanie w świątyni) a trzydziestym (rozpoczęcie nauczania) rokiem życia? Przy takiej rozbieżności doktrynalnej szanse tradycyjne rozumianego ekumenizmu są praktycznie równe zeru. Istnieje przecież jednak droga, która pozwala Papieżowi wciąż ponawiać wysiłki i nie ustawać w ekumenicznych kontaktach ze wszystkimi religiami. Drogę tę wskazują zarówno dokumenty II Soboru Watykańskiego, jak i encykliki Jana Pawła II Redemptoris missio (1990) oraz Ut unum sint (Aby byli jednością, 1995). Otóż Sobór zaleca poszukiwanie w innych religiach świata tego, co określa jako "semina Verbi" (nasiona Słowa), poprzez które Duch Święty działa także poza widzialnym organizmem Kościoła. Owe "semina Verbi" to najgłębsza istota wszelkich religijności, ukazująca człowieka jako stworzenie Boże, a jego życie i działalność pojmująca w kategoriach transcendentalnych, ponadrzeczywistych oraz celowościowych (zbawienie), odwołująca się do skali podstawowych wartości, jak byt duchowy i nieśmiertelność ponad bytem materialnym, fizycznym, świętość samego życia, pokój i miłosierdzie, wreszcie nadzieja. Poszukiwanie takich śladów Planu Bożego w sercach i duszach wszystkich wierzących ludzi świata to najbardziej nowocześnie rozumiana polityka ekumeniczna Kościoła, dzięki której wiele może on zyskać, niczego jednocześnie nie tracąc. Jan Paweł II po spotkaniu w Republice Togo (Afryka 1985 roku) z najwyższym kapłanem Lasu Mawu (religia animistyczna) orzekł dobitnie: Nie można nikogo nawrócić mówiąc mu, że jego religia jest złą. A zatem działalność misyjna Kościoła na kontynencie afrykańskim czy azjatyckim nabiera nowego wymiaru: głosiciele Objawienia mają za zadanie wzbogacenie życia duchowego i kultury innych ludów, a nie ich zniszczenie, by zrobić miejsce dla Chrystusa. Papież zwrócił jednocześnie uwagę na fakt, że misjonarze różnych wyznań chrześcijańskich, działający w otoczeniu innych religii, są ekumeniczni z natury, gdyż wobec niechrześcijan występują jako reprezentanci jednego Kościoła; jaką bowiem korzyść odnieśliby, tłumacząc mieszkańcom na przykład Afryki Równikowej różnice między anglikanizmem a katolicyzmem? Poszukiwanie nasion Słowa i nastawienie na wzbogacenie zastanej religii i kultury o chrześcijańską wiarę, nadzieję i miłość pozwala także na zmniejszenie naturalnego na dalekich kontynentach, historycznie motywowanego dystansu miejscowej ludności wobec białych z Europy, kojarzących się im ze znienawidzonym niewolnictwem, kolonizacją i wyzyskiem ekonomicznym. Zatem mimo niewielkich szans na wyrażane w statystykach zbiorowe nawrócenie, działalność misyjna Kościoła nie ustaje, gdyż obowiązek niesienia Dobrej Nowiny każdemu mieszkańcowi ziemi jest jego elementarną powinnością. Można w tym nowoczesnym myśleniu o ekumenizmie iść jeszcze o krok dalej: zadaniem chrześcijanina wśród Żydów jest także pomaganie im być dobrymi Żydami, wśród muzułmanów, pomagając im być dobrymi muzułmanami, wśród buddystów - dobrymi buddystami, gdyż dzięki temu rośnie ilość dobra i miłości; wspólne odnalezienie wtedy ziaren Słowa będzie łatwiejsze i bardziej radosne. Takim przesłaniem kieruje się Jan Paweł II w swych podróżach apostolskich do niechrześcijańskich regionów świata, same podróże także traktując jako działalność ewangelizacyjną i ekumeniczną zarazem; jest bowiem zdania, iż biskupi Rzymu powinni naśladować nie tylko św. Piotra, lecz i św. Pawła - niestrudzonego wędrownika i głosiciela Ewangelii po wszystkich ziemiach znanego mu świata. Z działalnością ekumeniczną i misyjną Kościoła wiąże się także niełatwe zagadnienie zbawienia dla wyznawców religii innych niż chrześcijańska. I tutaj Sobór Watykański II podsuwa nowatorską, ciągle mało jeszcze spopularyzowaną w świecie interpretację. Konstytucja soborowa Lumen gentium, podtrzymując zasadę, iż zbawienie poza Kościołem nie istnieje, nadaje pojęciu "poza Kościołem" znacznie głębszy sens. Mówi się tutaj bowiem o przynależności do Kościoła - co oczywiste, ale także o przyporządkowaniu do Kościoła - a więc także o możliwości przyjęcia poza chrześcijaństwem chrześcijańskiej drogi zbawienia. Papież Paweł VI w encyklice Ecclesiam suam mówi także o różnych kręgach dialogu zbawienia, a Jan Paweł II powiada jeszcze wyraźniej: Obszarem zbawienia może być nie tylko formalna przynależność, ale i owe formy przyporządkowania. Nie jest nam dane bowiem przejrzeć rosnącą aktywność Ducha Świętego w planie Bożego zbawienia; jedyne co możemy uczynić, to planowi temu "nie przeszkadzać". Takie przesłanie towarzyszyło w 1986 roku organizacji największego w skali światowej nabożeństwa ekumenicznego, jakie z inicjatywy polskiego Papieża i z jego udziałem odbyło się w wielkim sanktuarium św. Franciszka we włoskim Asyżu. 27 października 150 przywódców i przedstawicieli trzynastu największych religii świata, Kościołów i wspólnot chrześcijańskich pościło i modliło się wspólnie o to, co żadnej religii nigdy nie dzieliło - o pokój. Wśród 150 delegatów wyznań świata aż 63 reprezentowało religie pozachrześcijańskie. Mieszkańcy tego niewielkiego, lecz przyzwyczajonego do wielotysięcznych rzesz katolickich pielgrzymów miasteczka ze zdumieniem obserwowali nigdy dotąd nie widzianych tu kapłanów Bliskiego i Dalekiego Wschodu czy Afryki, w skupieniu, w duchu pobożności i ufności, razem z Ojcem Świętym i prałatami Kościołów Europy, obu Ameryk, Australii i Oceanii wznoszących modły do Istoty Najwyższej w opromienionej freskami Giotta katolickiej świątyni. Kontynuacją tego historycznego wydarzenia stały się coroczne Światowe Dni Modlitwy o Pokój, które już w następnym roku zostały zorganizowane na górze Hiei w Japonii, a potem w różnych miastach Europy, w tym także 1 września 1989 roku w Warszawie z okazji 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Szczególnie uroczysty i ekumeniczny charakter miały jubileuszowe, Dziesiąte Światowe Dni Modlitwy w 1996 roku w Rzymie, stanowiące bezpośrednie przedłużenie pierwszego spotkania z Asyżu. ROZDZIAŁ IX WOBEC ZAGROŻEŃ KOŚCIOŁA I CZŁOWIEKA Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza człowiecze z końca wieku? Kazimierz Przerwa-Tetmajer Pontyfikat Jana Pawła II można określić różnymi słowami, lecz z pewnością nie pasuje do niego przymiotnik "spokojny". Wielu następców św. Piotra sprawowało swą apostolską misję w atmosferze spokoju na świecie, pozostając za murami Watykanu, przez które z trudnością docierał zgiełk doczesności, a o niej nie musieli, i może nie chcieli wiedzieć zbyt wiele, zapatrzeni w Boga i wielowiekowe, niewzruszone trwanie Kościoła-opoki. Papieżowi z Polski przyszło kierować Kościołem powszechnym w warunkach, które obrazowo można by porównać do wzburzonego morza, a on jak kapitan, dowodzący statkiem pełnym pasażerów, walczy o ocalenie w czasie morskiej nawałnicy, gdy wokół we wzburzonej topieli co rusz czyhają ostre skały, a część załogi nie bardzo chce słuchać rozkazów z mostku. Wielokrotnie wspominaliśmy o tym, że Papież zmuszony był do podejmowania zdecydowanych działań dyscyplinujących własną hierarchię w imię zachowania jedności Kościoła. Tak było na początku pontyfikatu z szerzącą się w Ameryce Łacińskiej teologią wyzwolenia. Walka z tym odstępstwem od ducha Ewangelii zrodziła konflikt z wikariuszem generalnym zakonu jezuitów, ojcem O' Keefe'em, tolerującym poparcie braci dla partyzantów latynoamerykańskich powołujących się na Boga i autorytet Kościoła. W 1981 roku Papież doprowadził do odwołania ojca O' Keefe'a ze stanowiska i przez pewien czas, poprzez Kongregację Nauki Wiary (pod przewodnictwem kardynała Josepha Ratzingera) oraz Papieską Komisję do spraw Ameryki Łacińskiej (przewodniczy jej kardynał Bernardin Gantin) kontrolował dalszy rozwój wydarzeń w tym rejonie świata oraz w samym zakonie. Najwięcej tego rodzaju przypadków zdarzyło się jednak w Europie Zachodniej i USA, gdzie przeciw ustaleniom Watykanu występowali teologowie, profesorzy katolickich uniwersytetów, a nawet prałaci Kościoła. Jednym z pierwszych wykładowców, usuniętych ze swych uniwersyteckich i seminaryjnych katedr, był w 1980 roku profesor Hans Kung, teolog w Tubingen (Niemcy), który publicznie kwestionował doktrynę o nieomylności Papieża w kwestiach wiary. Inny teolog niemiecki, profesor Eugen Drewermann został ukarany nie tylko odebraniem mu prawa wykładania, lecz także zawieszeniem w czynnościach kapłańskich (1992) za otwartą krytykę hierarchicznej struktury Kościoła, którą porównywał z systemem totalitarnym, prowadzącym do niszczenia osobowości kleru niższych szczebli, od seminarium duchownego poczynając. Pojawił się także zarzut niewłaściwej interpretacji Pisma Świętego, które prof. Drewermann analizował na równi ze zbiorami starożytnych mitów. Kara kościelna spotkała holenderskiego dominikanina, ojca Edwarda Schillebeekxa, który twierdził, iż w pewnych okolicznościach ludzie świeccy mają prawo odprawiać Msze św. Większy rozgłos spowodowało odebranie w 1986 roku prawa nauczania na katolickich uniwersytetach amerykańskiemu teologowi, profesorowi Charlesowi Curranowi z Waszyngtonu. Protestował on przeciwko sztywnemu zakazowi stosowania środków antykoncepcyjnych, a także dopuszczał do współżycia seksualnego przed zawarciem sakramentu małżeństwa (chodziło mu rzecz jasna nie o rozwiązłość obyczajową, lecz o upewnienie się par narzeczeńskich co do zdolności spłodzenia potomstwa), nie uważał homoseksualizmu za chorobę lub zboczenie, a także uznawał prawo do powtórnego zawarcia małżeństwa sakramentalnego przez osoby rozwiedzione. Zarówno profesor Cuirran, jak i inni teolodzy z Europy Zachodniej wielokrotnie opowiadali się za oddzieleniem teologii jako jednej z gałęzi nauki (odpowiednie wydziały czy katedry uniwersyteckie) od struktury Kościoła, skierowanej na pracę duszpasterską. Watykan nie widzi takiej możliwości, stojąc na stanowisku jedności teologii i duszpasterstwa, co owocuje powtarzającymi się, mniejszymi lub większymi sporami między Watykanem (zwłaszcza Kongregacje: Nauki Wiary i Wychowania Katolickiego) a wolnymi uniwersytetami. Pisaliśmy już także, że w latach poprzedzających objęcie Stolicy Piotrowej przez Karola Wojtyłę hierarchia Kościoła posoborowego była podzielona na tzw. konserwatystów i progresistów. Ci ostatni, powołując się na dokumenty soborowe, w niektórych krajach zachodnioeuropejskich kierowali oskarżenia pod adresem Pawła VI, a potem jego następców, o hamowanie wewnętrznych przemian w Kościele. Zbiorowy protest wystosowali na przykład do Pawła VI, któremu zarzucali zaniechanie uchwalonej na Soborze zasady większej kolegialności w podejmowaniu decyzji o życiu Kościoła (1976), potem podobne protesty kierowali również pod adresem Jana Pawła II, zarzucając mu jeszcze głębsze niż za czasów Pawła VI odrzucenie zasady kolegialności. Trzeba przyznać, że protesty te stosunkowo łatwo można było uzasadnić; Ojciec Święty wkrótce po inauguracji pontyfikatu (1979) rzeczywiście doprowadził do likwidacji niektórych gremiów, wprowadzając zasadę jednoosobowego kierownictwa zarówno rzymską Kurią, jak i kościołem. Trzeba też jednak pamiętać, iż w latach następnych Jan Paweł II powołał do życia wiele ciał doradczych, komisji i komitetów, których opinie nie są dlań wiążące, ale których w skupieniu wysłuchuje. Tzw. progresiści zyskali popularność, głosząc koncepcje "unowocześniania" Kościoła posoborowego (bez oglądania się na konserwatywnego Papieża) głównie w krajach, gdzie katolicy rzymscy stanowią mniej więcej połowę wyznawców chrześcijaństwa, zaś drugą połowę - wspólnoty reformacyjne: w Holandii, Niemczech, Szwajcarii i Austrii. Pod wpływem praktyk tych właśnie wspólnot i w imię postulowanego przez Sobór ekumenizmu całe dekanaty, a nawet diecezje (na przykład Chur w Szwajcarii czy Sankt Pölten w Austrii) zaczęły bojkotować kościelny centralizm, upowszechniając zwyczaj odrzucenia sutann, całkowitego usunięcia łaciny, włączając kobiety do ważnych prac parafialnych, udzielając późnych (świadomych) chrztów, a nawet doprowadzając do rezygnacji z zasady indywidualnego sakramentu pokuty. W wielu innych kościołach, zwłaszcza holenderskich, dążono do likwidacji kultu maryjnego, usuwając ze świątyń figury i obrazy Matki Bożej. Papież Jan Paweł II od początku pontyfikatu walczył z nieszczęśliwym dla Kościoła podziałem na konserwatystów i progresistów. Kiedy trzeba było zdecydowanie działać, jak w przypadku Kościoła holenderskiego, nie wahał się podjąć dzieła naprawy. W innych przypadkach działania dyscyplinujące szły głównie w kierunku powoływania na stanowiska ordynariuszy biskupów przeciwnych progresizmowi i lojalnych wobec Rzymu. Ci z kolei nie cieszyli się autorytetem na swoim terenie, gdyż byli nazywani "policjantami Rzymu", często jednak potrafili skutecznie przeciwstawiać się najbardziej zbuntowanym proboszczom. Każda kolejna nominacja biskupia na tych terenach do dziś budzi liczne kontrowersyjne opinie i oskarżenia Papieża jako "doktrynalnego obrońcy starych bastionów", hamującego procesy odnowy Kościoła i działalność ekumeniczną. Najbardziej spektakularny konflikt wewnątrzkościelny wybuchł pod koniec lat 80. we Francji i dotyczył dwóch wysoko postawionych w hierarchii dostojników: arcybiskupa Marcela Lefebvre'a z Lille oraz arcybiskupa A. de Castro Mayra, oskarżonych o założenie schizmy. Lefebvre (zmarły w 1990 roku) od dawna występował jako zwolennik skrajnego konserwatyzmu; był przeciwnikiem odnowy Kościoła w duchu soborowym oraz polityki ekumenicznej, wreszcie na znak protestu przeciw Watykanowi wraz z arcybiskupem de Caastro Mayorem posunął się do samowolnego konsekrowania biskupów spośród księży o podobnych poglądach, wbrew stanowisku Papieża. Zbuntowani biskupi zdobyli jednak dużą popularność i poparcie wśród francuskich katolików, którzy nie przyjmowali do wiadomości ostrzeżeń i nawoływań Papieża do zmiany stanowiska. Wreszcie 2 lipca 1989 roku Jan Paweł II ekskomunikował obu arcybiskupów, tworząc jednocześnie specjalną komisję do spraw kontaktów z tymi ich zwolennikami, którzy pragnęli powrócić do jedności z Kościołem rzymskim. Ekskomunika i działalność tej komisji doprowadziły do poważnego rozłamu wśród katolików francuskich, których duża część nie uznała do dziś za słuszną największej kary, nałożonej na ich duszpasterzy i w rezultacie sama poniekąd ustawiła się poza wspólnotą Kościoła. Jak widać z tego bardzo lakonicznego wyliczenia, zagrożenie wewnętrznej jedności Kościoła jest stałe, a w dodatku pojawia się w rozmaitych miejscach, z różnych, lecz zawsze skrajnych stanowisk: czy to fundamentalistycznych, czy ekstremalnie postępowych. Trzeba tu jasno powiedzieć, że owe akty kontestacji polityki papieskiej nie są tak naprawdę groźne dla liczącego ponad 700 milionów wyznawców Kościoła, lecz - przynajmniej na terenie Europy i USA - obniżają jego autorytet, a nawet niewielkie konflikty stają się bardzo głośne za sprawą mass mediów. Dlatego też Jan Paweł II przywiązywał zawsze wielką wagę do roli środków masowego przekazu, dbając o odpowiednią politykę informacyjną oraz rozbudowując prasowe i radiowe agendy Watykanu. Czasy jego pontyfikatu to okres bujnego rozwoju zarówno Radia Watykańskiego (na przykład nowe programy w językach narodowych dla słuchaczy w krajach postkomunistycznych), jak i "L' Osservatore Romano" - dziennika oficjalnie naświetlającego życie Kościoła i decyzje Watykanu. Pismo to zyskało w ostatnich latach wiele nowych różnojęzycznych mutacji, w tym polską jako miesięcznik od 1980 roku. Papieża wspiera w tym zakresie Rada do Spraw Środków Społecznego Przekazu, której przewodniczy arcybiskup John Patrick Foley, a której wieloletnim, potem honorowym przewodniczącym był kardynał Andrzej Maria Deskur. Funkcjonuje także Biuro Prasowe z rzecznikiem Watykanu, dr. Joaquinem Navarro-Vallsem na czele. Zagrożenie wewnętrznej jedności Kościoła przychodzi czasem z zupełnie nieoczekiwanej strony. Wiadomo, iż lata 90. w USA charakteryzuje doprowadzona niekiedy do granic absurdu tendencja, zwana poprawnością polityczną (political corectuess). Wszystkie autorytety społeczne, naukowe i oświatowe głoszą, iż należy za wszelką cenę usunąć z potocznego języka Amerykanów wszystkie te określenia, które w jakikolwiek sposób mogłyby sugerować dyskryminację rasową, płciową, wyznaniową, narodową i każdą inną. Nie można na przykład oficjalnie mówić "Murzyn" lub "Czarny", lecz "Afroamerykanin"; słowa "gej" lub "lesbijka" należy zastąpić określeniem "kochający inaczej" itd. W ten sposób skądinąd słuszna, głęboko demokratyczna inicjatywa często przeradza się w dziwacznie humorystyczny, sztuczny język, otwarcie wykpiwany przez satyryków. Dlaczego jednak o tym piszemy? Otóż w 1994 roku w USA ukazało się nowe tłumaczenie Pisma Świętego, w którym próbowano zastosować, przynajmniej częściowo, zasady językowej poprawności politycznej. Tekst ten uzyskał aprobatę Konferencji Biskupów Katolickich USA, po czym został... unieważniony przez Kongregację Nauki Wiary i oczywiście przez Jana Pawła II. Przyczyną unieważnienia wydanej już w milionach egzemplarzy książki (Pismo Święte w USA zajmuje szczególne miejsce, znajdując się nie tylko w każdym amerykańskim domu, lecz także w każdym pokoju hotelowym, szkole, miejscach użyteczności publicznej, środkach publicznego transportu itp.) były istotne zmiany jego treści: dzięki poprawności politycznej języka znacznie złagodzono przywódczą i nadrzędną rolę mężczyzny wobec kobiety, szczególnie widoczną w Starym Testamencie, do czego w imię tradycji Watykan nie mógł dopuścić. Tłumaczom jakoś dziwnie nie przyszło do głowy, iż tekst powstały w miejscu i epoce męskiej dominacji nie kwalifikuje się do rzetelnego oddania go za pomocą pojęć wówczas nie istniejących. Dyskusja, jaka rozpętała się w środkach masowego przekazu po tej decyzji, także nie przysporzyła popularności Kościołowi katolickiemu, którego stanowisko uznano za antyfeministyczne. Dochodzimy tutaj do kolejnego zagadnienia pontyfikatu Jana Pawła II: do problematyki kobiet i rodziny. Temat "kobieta w Kościele" ma wiele rozmaitych wątków. Przypomnijmy, że to właśnie ówczesny kardynał Karol Wojtyła, przemawiając na Soborze Watykańskim II po raz pierwszy oficjalnie zwrócił się do obecnych w bazylice kobiet, co zostało przez wielu odebrane jako wielka nowość. Jako Papież często zajmował się problematyką kobiecą i dawał temu wyraz w różnych dokumentach, jak choćby w listach apostolskich Mulieris dignitatem (O godności i powołaniu kobiety, 1988) i List do kobiet (1995). Wyrażając się z najwyższym szacunkiem i czcią o żeńskiej połowie ludzkości, Papież nie wychodzi jednak poza dawne stereotypy, wiąże płeć ze szczególnym powołaniem macierzyństwa, stawiając Maryję jako symbol i najwyższy wzór kobiecości. Z tematem "kobieta w Kościele" wiąże się jeszcze jedno zagrożenie współczesnego katolicyzmu: kapłaństwo kobiet, coraz częściej dopuszczane w wyznaniach reformacyjnych Europy Zachodniej. Tu jednak zdecydowanie negatywne stanowisko Papieża znajduje silne i jednoznaczne oparcie w Ewangelii, z którą Kościół nie dyskutuje: Jezus w Wieczerniku przekazał prawo i obowiązek sprawowania Eucharystii wszystkim wówczas obecnym, a byli tam wyłącznie mężczyźni, zatem sprawa jest jasna i nie ma możliwości innej interpretacji, zaś wierność Słowu Objawionemu jest fundamentem katolicyzmu. Czymś całkowicie innym jest życzliwe spojrzenie Papieża na rolę kobiet w Kościele (klasztory), czy nawet świecką ich aktywność w sferze działalności społecznej i kulturze. Nieco inaczej wygląda sprawa utrzymania zasady celibatu kapłanów, której Papież broni, opierając się na niemal tysiącletniej już tradycji i doświadczeniach Kościoła w tej mierze. Następna sprawa dotyczy tematu rodziny. Rodzinie Papież poświęcił bodaj najwięcej swych starań. Jeszcze za czasów krakowskich wielokrotnie poruszał te kwestie w swych kazaniach i rekolekcjach, sakramentowi małżeństwa poświęcbony jest dramat Przed sklepem jubilera, a cykl wystąpień na ten temat stanowił pierwsze nauczanie społeczne nowo wybranego Papieża w czasie środowych audiencji generalnych. Jan Paweł II przez cały okres swego pontyfikatu przykłada szczególną wagę do odnowy moralnej rodziny, w której słusznie dostrzega najmniejszy Kościół Chrystusowy. Konsekwentnie dąży do moralnego odrodzenia ludzkości, a wszak najskuteczniejsza droga do tego celu prowadzi przez rodzinę i wychowanie następnych pokoleń. W patologiach współczesnej rodziny Ojciec Święty dostrzega wielkie zagrożenie przyszłości. W wielu krajach świata obserwuje upadek autorytetu moralnego małżeństwa (w USA, podobnie jak w Rosji, rozpada się co trzeci związek), postawy konsumpcyjne prowadzące do świadomej rezygnacji z posiadania potomstwa w ogóle (bo dzieci kosztują i zabierają czas), bądź ograniczające się do posiadania jednego dziecka (bo wystarczy). Z kryzysem rodziny wiąże się także oczywiście problem aborcji, stosowania sztucznych metod zapobiegania niechcianej ciąży, akceptacji społecznej dla zdrad i rozwodów, prawnej akceptacji par homoseksualnych itd. Spośród wielu dokumentów Jana Pawła II, poświęconych tym sprawom najważniejsze to: encyklika Evangelium vitaei (O wartości i nienaruszalności życia ludzkiego, 1995), adhortacja apostolska Familiaris consortio (1981) i listy apostolskie Familia a Deo instituta oraz List do rodzin z okazji Roku Rodziny 1994. Porusza te problemy także wydany w formie książkowej cykl katechez wygłoszonych w Watykanie podczas środowych audiencji generalnych Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Rodzinie chrześcijańskiej poświęcone zostało V Nadzwyczajne Zgromadzenie Generalne Synodu Biskupów w 1980 roku, w wyniku którego powołano do życia Papieską Radę do spraw Rodziny oraz Międzynarodowy Instytut Studiów nad Małżeństwem i Rodziną. W 1983 roku Stolica Apostolska przekazała rządom poszczególnych państw oraz organizacjom międzynarodowym Kartę Praw Rodziny. Najsilniejszy sprzeciw Jana Pawła II rodzi aborcja, która jest w Kościele absolutnie niedopuszczalna w myśl V przykazania. Stanowi ona jedno z tych nielicznych zjawisk społecznych, w stosunku do których nie nastąpiła zmiana stanowiska Kościoła od I wieku naszej ery. W encyklice Evangelium vitae Papież nazywa prawną akceptację aborcji w wielu współczesnych państwach nowym totalitaryzmem. Pisze on: Wiek dwudziesty zapisze się jako epoka masowych ataków na życie, jako niekończąca się seria wojen i nieustanna masakra niewinnych istot ludzkich. [...] Prawo do życia jest dla człowieka prawem najbardziej podstawowym. "Dopóki żyję, mam prawo żyć" Nie ma mowy o prawie wyboru wówczas, gdy chodzi o wyraźnie zło moralne, gdy chodzi po prostu o przykazanie "Nie zabijaj!". Przykazanie to nie przewiduje żadnych wyjątków. Hipoteza <słusznej obrony> odnosi się zawsze do niesprawiedliwego agresora. Zasada dopuszczalnej obrony: żeby obrona była słuszna, powinna być podjęta tak, by wyrządziła najmniej szkód i o ile możności oszczędziła życia agresora. Dziecko poczęte w łonie matki nie jest nigdy niesprawiedliwym agresorem!!!. Jakkolwiek wszyscy poprzednicy Jana Pawła II byli tego samego zdania, Ojciec Święty zmodyfikował nieco argumentację antyaborcyjną: aby uczynić ją niepodważalną, nie sięga do argumentów Kościoła, lecz bezpośrednio do Objawienia. W trakcie swojego pontyfikatu uczynił bardzo wiele, by doprowadzić do absolutnego prawnego zakazu aborcji. Wymieńmy tylko ważniejsze działania. Do obradującej w Meksyku międzynarodowej konferencji ludnościowej ONZ (1984) wysłał specjalną depeszę, apelując o zaniechanie polityki podnoszenia poziomu ekonomicznego krajów Trzeciego Świata poprzez redukcję płodności w rodzinach. Uczestnicząc w międzynarodowej konferencji "Europa a prawo do życia" (1987) publicznie potępił państwa, których system prawny dopuszcza zabicie nienarodzonych. Na kolejną konferencję ludnościową w Kairze (1994) wydelegował arcybiskupa Renato Martino z zadaniem przekonania uczestników o nielegalizowaniu związków homoseksualnych jako rodzin oraz wpisania do dokumentów końcowych konferencji, iż aborcja nie jest jedną z metod kontroli urodzeń. Legat papieski wykonał oba zadania, lecz nie bez oporów i oskarżeń o wstecznictwo ze strony części delegacji krajowych. Szczególnie ważną batalie Jan Paweł II stoczył wobec uczestniczek Światowej Konferencji Kobiet ONZ w Pekinie (1995), na którą wydelegował profesor Mary Ann Glendon z Uniwersytetu Harvarda (USA). Wtedy także autorytet Stolicy Apostolskiej zdecydował o złagodzeniu sformułowań dotyczących aborcji i antykoncepcji. Tematyka rodzinna i antyaborcyjna pojawia się w homiliach i przemówieniach papieskich także podczas kolejnych podróży apostolskich do Polski. W czasie IV pielgrzymki (Radom, 1991) interpretując piąte przykazanie Boże, skupił uwagę słuchaczy głównie na zabijaniu nienarodzonych, ostro potępiając nie tylko wciąż obowiązującą w kraju prawną legalizację aborcji z 1956 roku, lecz także zamiary przeprowadzenia na ten temat narodowego referendum. Jak wiemy, w roku następnym dotychczasowa ustawa została znowelizowana, ograniczając możliwość dokonywania aborcji tylko w niezwykle trudnych dla matki okolicznościach. Do jej tematyki powrócił w czasie pielgrzymki 1997 roku, kiedy to w Kaliszu przypomniał wygłoszone wcześniej i powszechnie już znane gorzkie hasło: Naród, który zabija własne dzieci, staje się narodem bez przyszłości. Cywilizację, która dopuszcza zabijanie niewinnych, nazywa cywilizacją śmierci i przeciwstawia ją wizji Chrystusowej cywilizacji miłości. Kobietom, które już dokonały aborcji, doradza oddanie się miłosierdziu Bożemu i odkupienie grzechu poprzez walkę o likwidację ustaw proaborcyjnych. Zagrożenie dla człowieka Papież upatruje również w stosowaniu środków antykoncepcyjnych. Działanie niektórych z nich zrównuje on fizjologicznie z aborcją, tyle że dokonywaną tuż po zapłodnieniu, a niedopuszczenie do samego zapłodnienia (środki mechaniczne lub hormonalne) traktuje jako przeciwne naturze zabijanie szansy życia. Jedyną dopuszczalną przez Kościół metodą regulacji poczęć jest okresowa wstrzemięźliwość seksualna małżonków, która, niestety, wciąż jest metodą trudną i często mało skuteczną. Mimo przedstawionych tu wysiłków Papieża, w ciągu dwudziestu lat jego pontyfikatu udało się osiągnąć w sprawie aborcji sukces bardzo niewielki, a w sprawie antykoncepcji praktycznie żaden. Natomiast nie do przecenienia jest fakt dotarcia dzięki tak licznym przemówieniom i dokumentom do milionów ludzi, i uświadomienia im, jak ogromnej wagi jest to sprawa. Co prawda, w Polsce i Irlandii zaostrzono ustawy antyaborcyjne, podobnie jak w niektórych stanach USA, lecz w wielu krajach w tym samym czasie prawa te złagodzono lub ponownie potwierdzono w ogólnonarodowych referendach. Za przykład służyć mogą Włochy - kraj z ogromną przewagą ludności tradycyjnie katolickiej, w którym ustawę legalizującą dokonywanie aborcji wprowadzono w tym samym roku, w którym Karol Wojtyła zasiadł na Stolicy Piotrowej, a trzy lata później blisko 70 procent mieszkańców Italii wypowiedziało się za jej podtrzymaniem w dotychczasowym kształcie prawnym. Argumentacja papieska najtrudniej dociera do świadomości narodów postradzieckich, gdzie całe pokolenia kobiet przekonane są o prawie decydowania o losie swego ewentualnego potomstwa, a więc także i o swoim losie. Szczególny dramat tych krajów polega na różnicy w moralnej ocenie aborcji; dla kobiet Europy Zachodniej i Środkowej jest to zawsze dylemat bardzo poważny, nikt tam nie uważa, by aborcja była czymś normalnym, a wyrzuty sumienia po jej dokonaniu powodują liczne depresje. W Europie Wschodniej (zwłaszcza w Rosji) spotkać można kobiety, które o wielokrotnie dokonywanych aborcjach mówią swobodnie, nie widząc w tym niczego złego. Warto także pamiętać o zasadniczej różnicy w poziomie ekonomicznym rodzin na Zachodzie i Wschodzie: w żyjących na skraju nędzy społeczeństwach poradzieckich decyzja o usunięciu kolejnej ciąży bywa motywowana jako zło konieczne, by utrzymać przy życiu dzieci już narodzone. Zupełnie natomiast Kościół nie notuje postępu w sprawie zakazu stosowania sztucznych metod antykoncepcyjnych: ogromna większość kobiet i mężczyzn nie dostrzega w nich moralnego zagrożenia i stosuje je powszechnie mimo deklaracji o przynależności do Kościoła. *** Ważne miejsce w uświadamianiu wiernym zagrożenia moralnego ze strony współczesnej cywilizacji liberalnej zajmuje w działalności Jana Pawła II problem życia seksualnego, oderwanego od małżeńskiej prokreacji. Papież pisze: Jeżeli "miłość" pozostanie samą zmysłowością, samym sex-appealem, to zupełnie nie będzie sobą, ale tylko używaniem osoby przez osobę, ewentualnie używaniem wzajemnym. Kiedy zaś pozostanie samą uczuciowością, wówczas miłość nie będzie jeszcze miłością w dojrzałym znaczeniu tego słowa. [...} Rozkosz seksualna związana ze współżyciem młodzieńskim nie może być pojmowana jako oddzielny cel działania. Papież i Kościół niezmiennie stoją na stanowisku, iż współżycie seksualne poza instytucją małżeństwa jest niedopuszczalne i potępiają współczesną cywilizację za liberalne traktowanie złych obyczajów w tej dziedzinie. W Przekroczyć próg nadziei odnajdujemy interesującą refleksję papieską na temat szerzącego się relatywizmu moralnego. Mówi się, powiada Ojciec Święty, że świat rozwija się w kierunku swobód obyczajowych, a przecież nie jest to żaden rozwój, a wręcz odwrotnie - cofanie się ku barbarzyństwu, na które Kościół nie może wyrazić zgody. Stąd tak zdecydowane działania przeciwko wspomnianym wyżej teologom i kapłanom, którzy pragnąc "dogonić" współczesne przemiany obyczajowe, zaczęli je akceptować. To, iż bardzo wielu ludzi grzeszy, nie znaczy jeszcze, że grzech przestał istnieć. Postulat walki ze wzrostem swobód obyczajowych Papież kieruje przede wszystkim do młodzieży. Pisze: Obecne pokolenie żyje w wolności, która została im dana, ulegli w znacznej mierze cywilizacji konsumpcji. Młodość to czas dany każdemu człowiekowi i jednocześnie zadany mu przez Opatrzność. W tym czasie szuka odpowiedzi na pytanie o sens życia, ale szuka konkretnego projektu, wedle którego to swoje życie ma zacząć budować. Młodzi potrzebują przewodników i to potrzebują przewodników tych bardzo blisko. Życie ma sens, o ile staje się darem bezinteresownym dla drugich. Młodzieństwo jest powołaniem, jest darem dla Boga. Młodych trzeba przygotować do małżeństwa, trzeba ich uczyć miłości. Nauczyć się miłować ludzką miłość. W młodych ludziach jest olbrzymi potencjał dobra i twórczych możliwości. Jan Paweł II znakomicie potrafi trafiać do serc i umysłów młodego pokolenia, gdziekolwiek się znajduje: na placu św. Piotra, na brazylijskim stadionie czy na poznańskiej ulicy. Fenomenem jego spotkań z młodzieżą jest fakt, że zyskuje on za każdym razem ogromną aprobatę swego przesłania, mimo iż oferuje młodym trudną drogę życia: Ewangelia nie jest obietnicą łatwych sukcesów. Nie obiecuje też nikomu łatwego życia. Stawia wymagania. Równocześnie jest ona Wielką Obietnicą; obietnicą życia wiecznego - dla człowieka poddanego prawu śmierci, obietnicą zwycięstwa przez wiarę - dla człowieka zagrożonego tylko klęskami. Zawiera się w Ewangelii jakiś podstawowy paradoks: żeby znaleźć życie, trzeba stracić życie; żeby się narodzić, trzeba umrzeć, żeby się zbawić, trzeba wziąć krzyż. W tym zakresie rezultaty nauczania apostolskiego są wyraźnie widoczne. Rozwija się młodzieżowy ruch doskonalenia duchowego w postaci setek różnego rodzaju organizacji, grup czy wspólnot, pod kierunkiem i opieką kapłanów-przewodników, wybierających cel i sposób życia odmienny od tego, który atakuje młodzież ze środków masowego przekazu i reklam. To zjawisko pocieszające, choć może jego skala (w sensie statystycznym) nie jest jeszcze tak wielka, jakby życzył sobie tego Papież. Ziarno zasiane w młodych sercach przynosi jednak coraz lepszy zbiór. Zresztą oczekiwania Jana Pawła II wobec jego nauczania społecznego i ewangelizacji nie są zbytnio wygórowane. Zna on doskonale naturę ludzką i nie potępia słabości jej struktury, szanując wolność, jaką Bóg obdarzył człowieka, kiedy go stworzył. Poza tym uważa, iż dawny model katolicyzmu był ilościowy (statystyczny), podczas gdy obecnie preferuje on model jakościowy: wspólnoty i ruchy chrześcijańskie nastawione na odnowę osoby ludzkiej, a nie całej zbiorowości. Zagrożenie dla życia duchowego młodego pokolenia Jan Paweł II dostrzega nie tylko w propagowanej przez liberalną cywilizację pełnej swobodzie obyczajowej. Dostrzega je także w szerzących się na młodzieży całym świecie pseudoreligiach - sektach, żerujących przede wszystkim na poszukującej ideału, autorytetu i klarownej skali wartości. Wielkość tego zagrożenia jest dziś spora: oblicza się, iż światowe sekty gromadzą około stu milionów wyznawców. Podczas trzeciej pielgrzymki papieskiej do Brazylii w 1991 roku Jan Paweł II w swych wystąpieniach wiele miejsca poświęcił sektom, do których należy w tym państwie około 12 milionów ludzi. Pokrewne, choć może statystycznie mniejsze zagrożenie dostrzega Ojciec Święty w ruchach neopogańskich spod znaku New Age, które religię całkowicie odrywają od pojęcia Boga, a znajdują zwolenników nawet wśród części kapłanów (jak ojciec Matthew Fox) i teologów (Anthony de Mello). Organizacją zagrażającą cywilizacji miłości jest również światowa masoneria, z którą Kościół katolicki walczy zdecydowanie od XVIII wieku, ekskomunikując ujawnionych członków lóż masońskich. Kiedy jednak Namiestnik Chrystusa w sierpniu 1993 roku ogłosił encyklikę Veritatis splendor (O niektórych podstawowych problemach nauczania moralnego), w której wyłożył jasno całość poglądów Kościoła na problem moralnej odnowy społeczności katolickiej, tekst ten spotkał się z krytyką zarówno ze strony progresistowskiej części duchowieństwa, jak i środków masowego przekazu. Czesław Ryszka przytacza opinię włoskiej gazety "La Stampa": Z encykliki widać, iż dla Papieża zbawienie dusz jest mniej ważne niż trwałe ustanowienie katolickiego ducha w społeczeństwie. Powtórzono stare argumenty o hamowaniu przemian, o skrajnym konserwatyzmie obyczajowym Papieża itd., a wszak encyklika ta - jak i wszystkie pozostałe - została skonstruowana na silnym fundamencie Ewangelii, a nie na prywatnych poglądach głowy Kościoła; z jaką trudnością ten prosty fakt dociera do zacietrzewionych w swojej walce liberałów. Inna rzecz, że ten sposób myślenia nieobcy jest także części duchowieństwa. Oddajmy na chwilę głos znanemu w Polsce zakonnikowi, ojcu Jackowi Salijowi: Najbardziej niepokoi mnie natrętne i pustosłowne odwoływanie się do Jana Pawła II z naszych ambon. Na autorytet Ojca Świętego, który jest tak cudownie przezroczysty na Ewangelię, niekiedy my, księża powołujemy się w taki sposób, jakby on był autorytetem sam w sobie, niezależnie od Ewangelii. Otóż nie wolno tak nadużywać jego pasterskiego autorytetu. Nie wolno pustym robieniem kadzidlanego dymu wokół osoby Papieża klajstrować swojego nic-nie-mam-do-powiedzenia. Jeśli imię Jana Pawła II będzie się zbyt często pojawiało w wypowiedziach, świadczących przede wszystkim o naszym duchowym lenistwie, w końcu zmarnujemy ten kapitał bezcenny, jakim jest jego autorytet jako głosiciela Ewangelii. Niepokój Jana Pawła II budzą także etyczne konsekwencje rozwoju współczesnej nauki i techniki: manipulacje genetyczne (sztuczne zapłodnienie) klonowanie zwierząt prowadzące wprost do eksperymentów z klonowaniem ludzi, eutanazja zalegalizowana prawnie w Holandii w 1993 roku i mająca sporo zwolenników w wielu katolickich krajach. Problem polega także na tym, iż te zjawiska zostały zaaprobowane przez niektóre Kościoły reformacyjne w Europie Zachodniej i USA (banki spermy, narodziny in vitro), zatem chrześcijanie i tu nie mówią jednym głosem. Papież pisze: Człowiek jest kapłanem stworzenia. Chrystus potwierdził mu tę godność i to powołanie. Stworzenie spełnia swoje opus gloriae (dzieło chwały Bożej) przez to, że jest, czym jest i czym się staje. Nauka i technika też w pewien sposób służą temu samemu celowi. Jednakże o ile są dziełem rąk ludzkich, mogą od tego celu odwodzić. Zachodzi obawa, że współcześnie nasila się to w naszej cywilizacji, dlatego tej cywilizacji tak trudno być cywilizacją życia i miłości. Brakuje w niej właśnie tego opus gloriae, podstawowego przeznaczenia wszystkich stworzeń, a zwłaszcza człowieka... Pontyfikat Jana Pawła II z pewnością można zaliczyć do najtrudniejszych i najbardziej niespokojnych w dziejach papiestwa. Wbrew pozorom nawet w okresie wielkich światowych konfliktów i tragedii wojennych Stolicy Piotrowej wcale nie było trudniej, sytuacja obligowała do opowiedzenia się zwykle po jednej z dwu walczących stron i podejmowania wysiłków na rzecz pokoju, bądź w sferze działań realnych (na przykład dyplomatycznych), bądź w sferze modlitwy. Teraz jednak, choć ludzkości jako takiej nie zagraża globalny kataklizm, Kościół i każda osoba ludzka borykać się musi z niezwykle skomplikowaną problematyką zagrożeń społecznych, moralnych i kulturowych, pojawiających się z wielu stron równocześnie. Przypomina to sytuację człowieka, który musi przejść przez równikową dżunglę nie będąc do tego celu odpowiednio przygotowany i uzbrojony. Dlatego tak wielki podziw i szacunek budzi Jan Paweł II, idący powoli, lecz pewnie i spokojnie, z pogodną twarzą i uśmiechem na ustach, z pastorałem - wśród rzesz ludzkich wyciągających ku niemu ręce - przez plac św. Piotra i wszystkie place świata: pasterz, pielgrzym, filozof i poeta zarazem... ZAKOŃCZENIE Wbrew głosom proroków pesymizmu, chciałbym to jeszcze raz z naciskiem powtórzyć: u progu trzeciego tysiąclecia Odkupienia Bóg przygotowuje wielką wiosnę chrześcijaństwa, której początek można już dostrzec. Dwadzieścia lat pontyfikatu to nieczęsty jubileusz w dziejach papiestwa. Pamiętajmy, iż konklawe wiele razy wskazywało na starszych wiekiem kardynałów, a Jan Paweł II zostając Papieżem miał zaledwie 58 lat i już wcześniej był w Polsce najmłodszym biskupem, arcybiskupem i kardynałem. Spośród 9 Papieży kierujących Kościołem w XX wieku jest to (po Leonie XIII 1878-1903) najdłuższy i najbardziej bogaty w dokonania pontyfikat końca drugiego milenium chrześcijaństwa. Wspomniany już wcześniej Georg Weigel proponuje, by do obranych przez Karola Wojtyłę imion dodać jeszcze jedno określenie: Wielki, stosowane dotąd wobec zaledwie dwu jego poprzedników: Leona z V i Grzegorza z VI wieku. Uzasadnień znalazłoby się aż nadto, a wszystkie one zawierają się w jednym pojęciu: odnowa Kościoła. Realizując program Soboru Watykańskiego II, a jednocześnie jak najściślej wiążąc go z przesłaniami Ewangelii, Jan Paweł II w istotny sposób zmienił zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne oblicze światowego katolicyzmu, a jeszcze bardziej radykalnie sposób pełnienia papieskiej posługi. Wyliczenie wszystkich znamion tej odnowy wielokrotnie przekraczałoby ramy naszej opowieści, ograniczmy się więc do spraw o znaczeniu fundamentalnym. Wewnętrzna odnowa Kościoła jest bezpośrednią kontynuacją hasła Jana XXIII - aggiornamento: przystosowanie do czasów współczesnych. Celowi temu służy 12 encyklik (kolejna, pod tytułem Fides et raito - Wiara i rozum ma zostać ogłoszona w październiku 1998 roku) i tyleż konstytucji, 9 adhortacji i dziesiątki listów apostolskich, a także nowy Kodeks Prawa Kanonicznego, ogłoszony w 1983 roku (poprzedni, z inicjatywy Benedykta XV, obowiązywał od 1917 roku) oraz nowy Katechizm Kościoła Katolickiego, opublikowany po 6 latach pracy Komitetu Redakcyjnego w 1992 roku. Podstawowe problemy odnowy wewnętrznej Kościoła podejmowane były także kolegialnie w czasie zwoływanych przez Papieża konsystorzy (zgromadzeń kardynałów) zwyczajnych (mniej więcej co 3 lata) i 5 nadzwyczajnych (dla omówienia jednej konkretnej sprawy) oraz synodów biskupów. Synody, powołane do życia przez Pawła VI w 1965 r. dzielą się na zwyczajne i nadzwyczajne (jak konsystorze, w tym jeden nadzwyczajny na temat kolegialności Episkopatu), lecz Jan Paweł II rozszerzył tę formułę także o synody specjalne (partykularne), gromadzące Episkopat tylko jednego regionu świata. W okresie 20 lat jego pontyfikatu to najszersze kolegium hierarchów Kościoła zebrało się 11 razy: pięć zwyczajnych zgromadzeń generalnych, jedno nadzwyczajne oraz 6 specjalnych, poświęconych problemom Kościoła w Holandii (Styczeń 1980), Europie (listopad - grudzień 1991), Afryce (kwiecień - maj 1994), Libanie (listopad -grudzień 1995), Ameryce (listopad - grudzień 1997) oraz Azji (kwiecień - maj 1998). W czasie konsystorzy Ojciec Święty kreował 137 kardynałów, w tym 5 Polaków. Do szczególnych cech pontyfikatu Jana Pawła II zaliczyć też trzeba niezwykle liczne kanonizacje i beatyfikacje. Pod tym względem stał się on absolutnym "rekordzistą", wielokrotnie pomnażając dokonania swych poprzedników: beatyfikował w omawianym okresie blisko 800 Sług Bożych, a kanonizował 276. Te imponujące liczby mają ścisły związek zarówno z powoływaniem licznych błogosławionych i świętych, działających na obszarach dzisiejszych krajów postkomunistycznych, jak i z dziesiątkami podróży apostolskich, zwykle łączonych z beatyfikacją miejscowych Sług Bożych, często - jak w krajach Trzeciego Świata - pierwszych w historii tych narodów. W gronie beatyfikowanych i kanonizowanych jest aż 39 Polaków! Wymieńmy tylko nowych polskich świętych: - św. Jadwiga (1374-1399), królowa Polski, kanonizacja w Krakowie, - św. Maksymilian Maria Kolbe (1894-1941), kanonizacja w Rzymie, - św. Adam Chmielowski (1845-1916), kanonizacja w Rzymie, - św. Rafał od św. Józefa - Józef Kalinowski (1835-1907), kanonizacja w Rzymie, - św. Jan Sarkander (1576-1619), kanonizacja w Ołomuńcu (Czechy), - św. Melchior Grodziecki (1584-1619), kanonizacja w Koszycach, - św. Jan z Dukli (1414-1484), kanonizacja w Krośnie. Do ważnych dokonań papieskiego aggiornamento wewnątrz Kościoła zaliczyć trzeba dokonaną w latach 1979-198 reformę Kurii Rzymskiej i finansów Stolicy Apostolskiej, a także decyzje o erygowaniu licznych nowych diecezji i metropolii kościelnych, w tym ustanowienie nowej struktury organizacyjnej Kościoła w Polsce (1992). Dzięki działalności Jana Pawła II bardzo zmienił się także obraz Watykanu: nie tylko religijnego centrum, lecz także suwerennego państwa. Pamiętamy, że Karol Wojtyła od początku swej kariery duchownej zawsze był w jakiś szczególny sposób nastawiony na oddziaływanie na zewnątrz instytucjonalnego Kościoła, prezentował zawsze postawę otwarcia na wszystko, co ważne w laikacie, ale i w świecie. Przejmując Stolicę Piotrową przyjął więc na siebie i obowiązki głowy państwa. W omawianym okresie pontyfikatu aktywność dyplomatyczna Watykanu niepomiernie wzrosła, budząc zrozumiały stosunek społeczności międzynarodowej. Do historii świata przeszły więc zaskakujące wielu audiencje, udzielone: Michaiłowi Gorbaczowowi, Jasirowi Arafatowi, premierom i ministrom Izraela, Wojciechowi Jaruzelskiemu, Fidelowi Castro czy Wiktorowi Czernomyrdinowi. O niezwykłej aktywności świadczy także nawiązanie stosunków dyplomatycznych z wieloma nowymi państwami świata (łącznie 151 państw), spotkania - także w czasie pielgrzymek - z blisko tysiącem przywódców politycznych (królami, prezydentami, premierami) oraz kilkanaście oficjalnych wystąpień na zgromadzeniach plenarnych wszystkich wielkich organizacji międzynarodowych świata (ONZ, UNESCO, FAO, Międzynarodowa Organizacja Pracy, organy Wspólnoty Europejskiej). Zasadniczym motywem wielu spotkań dyplomatycznych i kontaktów międzynarodowych jest troska o światowy pokój. Jan Paweł II nie zawahał się osobiście zaangażować, stając się mediatorem w wojnie o Falklandy, nieustannie nawoływał i nawołuje do zaprzestania wojen lokalnych w Afryce, na Bliskim Wschodzie oraz w dawnej Jugosławii. Popadł w konflikt z prezydentem USA, protestując przeciw wojnie w Iraku ("Pustynna Burza"). Do stałych działań w tym zakresie należą orędzia noworoczne na Światowe Dni Pokoju (1 stycznia), zapoczątkowane w 1968 roku przez Pawła VI, a podpisywane przez Jana Pawła II zawsze 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Niezwykłą moc oddziaływania miały także przemówienia oraz listy papieskie, ogłaszane bezpośrednio w miastach-symbolach tragedii wojennej: Hiroszimie, Warszawie i Sarajewie. Żywo obserwowaną, a na początku pontyfikatu wręcz szokującą zmianą w sposobie pełnienia posługi papieskiej Jana Pawła II są podróże. I te bliskie, jak wizytacje ogromnej większości parafii Rzymu; i te "średnie" - wizytacje kolejnych włoskich diecezji (jako prymas Italii) oraz sanktuariów; wreszcie te największe - do września 1998 roku 83 pielgrzymki papieskie do 121 krajów na wszystkich kontynentach. Podróże zagraniczne trwały łącznie ponad 500 dni, a więc Papież przez 1 rok i ponad 4 miesiące pełnił swą posługę apostolską poza Włochami. Ten fenomen, podobnie jak liczbę beatyfikowanych i kanonizowanych, będzie bardzo trudno w przyszłości powtórzyć. Dodajmy kolejne, charakterystyczne cechy tego pontyfikatu: otwarcie na środki masowego przekazu, udzielenie wywiadu-rzeki Przekroczyć próg nadziei, który stał się światowym bestsellerem podobnie jak autobiografia Dar i Tajemnica (1996) - by zobaczyć, jak zasadniczo zmieniło się postrzeganie Watykanu i samego Namiestnika Chrystusa pod koniec XX wieku. George Weigel pisze: Era papieża jako najważniejszego biurokraty Kościoła dobiegła końca. Rozpoczęła się era papieża jako głównego głosiciela Ewangelii oraz obrońcy godności ludzkiej. Ludzie, którzy zarzucają mu skrajny konserwatyzm, nie chcą tego dostrzegać, ograniczając się do ataków na surowość w ocenie liberalizmu moralnego. Do wielkich sukcesów tego pontyfikatu zaliczana jest również światowa modlitwa przedstawicieli wszystkich religii świata o pokój w Asyżu oraz jej późniejsze kontynuacje, chociaż, jak już pisaliśmy, liczne i odważne inicjatywy ekumeniczne Jana Pawła II przyniosły, póki co, skutek umiarkowany. Niepokój milionów chrześcijan budzi pogarszający się z wiekiem stan zdrowia Ojca Świętego; każdy kolejny komunikat, nawet o drobnym przeziębieniu, rodzi obawy o dalszą możliwość wypełniania jego ziemskiej misji. Z drugiej jednak strony imponująca, ponad ludzką miarę jest siła jego organizmu, wzmacniana niezłomną wolą przeprowadzenia chrześcijańskiego świata w trzecie tysiąclecie Odkupienia. Symptomatyczne pod tym względem wydarzenie miało miejsce w czasie wielkopiątkowej Męki Pańskiej w kwietniu 1998 roku. Oddajmy głos Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu: Dwie godziny w deszczu lejącym z nieba jak z cebra. Na 14 stacji Męki Pańskiej Papież przeszedł z krzyżem dwie. Po pierwszej zatrzymał się, widać go było rozmawiającego krótko z jakimś dostojnikiem kościelnym z otoczenia, po czym ruszył dalej. [...] Nie była to droga Męki Pańskiej, była to droga Męczarni Papieskiej. Stawiał maleńkie kroczki, szedł z opuszczoną nisko głową, cała jego postać stała się obrazem cierpienia starego i chorego człowieka. [...] Gdy Eurowizja zamknęła program, rozległy się telefony od włoskich przyjaciół. Przewijał się w nich, różnie formułowany, jeden motyw: "Czy komuś zależy na tym, by skrócić ten Wielki Pontyfikat?" Tymczasem Papież z wielką mocą przygotowuje Kościół do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Centralny Komitet Organizacyjny tych obchodów pracuje już od listopada 1994 roku, a na czele Rady Prezydium tego komitetu stanął kardynał Roger Etchegaray. Pod koniec 1996 roku w Watykanie oficjalnie ogłoszono rok 1997 pierwszym rokiem przygotowań Kościoła do jubileuszu, przebiegających równolegle na różnych płaszczyznach: pracy z młodzieżą, podniesienia rangi sakramentu chrztu, walki z dechrystianizacją w postkomunistycznych państwach Europy Wschodniej i nowej ewangelizacji Europy Zachodniej. Papież głęboko wierzy, że Bóg pozwoli mu ukończyć to wielkie dzieło; w listopadzie 1997 roku rozpoczął długi cykl katechez na ten temat w czasie środowych audiencji generalnych. Można przypuszczać, iż Wielki Jubileusz okaże się także ważnym przedmiotem papieskiego nauczania w czasie następnej podróży apostolskiej Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1999 roku. Z radością, pokorą i czcią czekamy na to wielkie wydarzenie. Katowice, Korbielów, sierpień 1998 roku KALENDARIUM ŻYCIA I DZIAŁALNOŚCI KAROLA WOJTYŁY - JANA PAWŁA II 18 maja 1920 - narodziny w Wadowicach 20 czerwca 1920 - chrzest w kościele parafialnym wrzesień 1926 - rozpoczęcie nauki w szkole powszechnej 13 kwietnia 1929 - śmierć matki wrzesień 1930 - rozpoczęcie nauki w Państwowym Męskim Gimnazjum im. Marcina Miechowity (profil neoklasyczny) 5 grudnia 1932 - śmierć brata maj 1938 - egzamin dojrzałości, bierzmowanie sierpień 1938 - przeprowadzka z ojcem do Krakowa październik 1938 - rozpoczęcie studiów polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim marzec - październik 1940 - praca gońca restauracyjnego październik 1940 - początek pracy w Zakładach Solvay 18 lutego 1941 - śmierć ojca 22 sierpnia 1941 - inauguracja działalności tajnego Teatru Rapsodycznego, udział w przedstawieniach październik 1942 - początek studiów teologicznych w konspiracyjnym Seminarium Duchownym marzec 1943 - pożegnanie z pracą w Teatrze Rapsodycznym 1 listopada 1945 - praca na Wydziale Teologicznym UJ (stanowisko młodszego asystenta) 1 listopada 1946 - święcenia kapłańskie 10 listopada 1946 - wyjazd na studia doktoranckie do Rzymu czerwiec 1948 - doktorat z teologii (Angelicum) lipiec 1948 - początek pracy duszpasterskiej (wikariat w Niegowici) grudzień 1948 - doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim marzec 1949 - wikariat w parafii św. Floriana w Krakowie 1 września 1951 - początek urlopu naukowego na przygotowanie pracy habilitacyjnej grudzień 1953 - habilitacja na Uniwersytecie Jagiellońskim 1954 - rozpoczęcie pracy wykładowcy katolickiej nauki społecznej w seminariach duchownych oraz kontraktowego wykładowcy historii doktryn etycznych na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim 1956 - etat zastępcy profesora KUL listopad 1957 - objęcie kierownictwa Katedry Etyki KUL lipiec 1958 - sakra biskupia w Krakowie czerwiec 1962 - wybór na wikariusza kapitulnego archidiecezji krakowskiej 11 października 1962 - wyjazd na I sesję Soboru Watykańskiego II 5-15 grudnia 1963 - pielgrzymka do Ziemi Świętej 30 grudnia 1963 - nadanie godności arcybiskupa metropolity krakowskiego maj 1967 - nadanie godności kardynalskiej lato 1969 - pobyt w Kanadzie i USA luty 1973 - udział w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Melbourne; pobyt w Australii, Nowej Zelandii, Nowej Gwinei oraz na Filipinach wrzesień 1974 - pobyt w RFN luty 1975 - udział w Międzynarodowym Kolokwium Fenomenologicznym w Szwajcarii wrzesień 1975 - pobyt w NRD 16 października 1978 - wybór na Papieża 22 października 1978 - uroczysta inauguracja pontyfikatu styczeń 1979 - pierwsza podróż apostolska i udział w III Konferencji CELAM w Meksyku 4 marca 1979 - encyklika Redemptor hominis 2-10 czerwca 1979 - pierwsza pielgrzymka do ojczyzny październik 1979 - przemówienie w siedzibie ONZ (Nowy Jork) 29 listopada 1979 - spotkanie z patriarchą Dimitriosem I w Konstantynopolu czerwiec 1980 - przemówienie na sesji UNESCO (Paryż) 1 września 1980 - list do państw-sygnatariuszy Aktu Końcowego DBWE w Helsinkach w sprawie wolności religijnej 30 listopada 1980 - encyklika Dives in misericordia 9 maja 1981 - powstanie Papieskiej Rady do Spraw Rodziny 13 maja 1981 - zamach na placu św. Piotra 14 września 1981 - encyklika Laborem exercens 16 października 1981 - pielgrzymka dziękczynna do Fatimy 20 maja 1982 - powstanie Papieskiej Rady do spraw Kultury czerwiec 1982 - mediacja w wojnie o Falklandy; podróż do Wielkiej Brytanii i Argentyny 15 czerwca - przemówienie w siedzibie Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie 10 października 1982 - kanonizacja o. Maksymiliana Kolbego 3 lutego 1983 - prezentacja nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego 16-23 czerwca 1983 - druga pielgrzymka do ojczyzny 11 grudnia 1983 - wizyta i kazanie w kościele ewangelickim (Rzym) 27 grudnia 1983 - spotkanie z Ali Agcą w rzymskim więzieniu 25 marca 1984 - zawierzenie świata Matce Bożej 31 marca 1985 - list apostolski do młodzieży całego świata 2 czerwca 1985 - encyklika Slavorum Apostoli 23 marca 1986 - I Światowy Dzień Młodzieży (organizowany z inicjatywy Papieża) 13 kwietnia 1986 - wizyta w rzymskiej Synagodze Większej 18 maja 1986 - encyklika Dominum et vivificantem 27 października 1986 - Światowy Dzień Modlitwy o Pokój (Asyż) 25 marca 1987 - encyklika Redemptoris Mater 7 czerwca 1987 - ogłoszenie Roku Maryjnego 8-14 czerwca 1987 - trzecia pielgrzymka do ojczyzny grudzień 1987 - podpisanie wspólnej deklaracji ekumenicznej z patriarchą Konstantynopola - Dymitriosem I 30 grudnia 1987 - encyklika Sollicitudo rei socialis październik 1988 - przemówienie w Parlamencie Europejskim (Strasburg) 1 marca 1989 - wprowadzenie w życie reformy Kurii Rzymskiej 17 lipca 1989 - wznowienie stosunków dyplomatycznych z Polską 12 listopada 1989 - kanonizacja brata Alberta - Adama Chmielowskiego 1 grudnia 1989 - spotkanie z Michaiłem Gorbaczowem styczeń - czerwiec 1990 - nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Węgrami, Czechosłowacją, Rumunią i ZSRR 7 grudnia 1990 - encyklika Rdemptoris missio 1 maja 1991 - encyklika Centesimus annus 1-9 czerwca 1991 - czwarta pielgrzymka do ojczyzny - część I 13-16 sierpnia 1991 - czwarta pielgrzymka do ojczyzny - część II 8 lutego 1992 - nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Chorwacją, Słowenią i Ukrainą 25 marca 1992 - ustanowienie nowej struktury Kościoła w Polsce 13 maja 1992 - ustanowienie Światowego Dnia Chorych 21 sierpnia 1992 - nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Bośnią 31 października 1992 - rehabilitacja Galileusza 7 grudnia 1992 - prezentacja nowego Katechizmu Kościoła Katolickiego 28 lipca 1993 - podpisanie konkordatu z Polską 6 sierpnia 1993 - encyklika Veritatis splendor 30 grudnia 1993 - nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem 11 lutego 1994 - utworzenie Papieskiej Akademii Obrony Życia 13-14 czerwca 1994 - inauguracja przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 15 listopada 1994 - utworzenie centralnego komitetu jubileuszowego i Rady Prezydium grudzień 1994 - tytuł "Człowieka Roku" tygodnika "Time" (Nowy Jork) grudzień 1994 - książka Przekroczyć próg nadziei 18 lutego 1995 - prezentacja zbioru wszystkich wierszy Karola Wojtyły 25 marca 1995 - encyklika Evangelium vitae 22 maja 1995 - pobyt na ziemiach polskich (Żywiec, Skoczów, Bielsko-Biała) 25 maja 1995 - encyklika Ut unum sint 20 sierpnia 1995 - udział w sympozjum "Zjednoczenie Europy a problemy słowiańskie" listopad 1996 - obchody złotego jubileuszu kapłaństwa 30 listopada 1996 - rozpoczęcie pierwszego roku przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 grudzień 1996 - wydanie autobiografii Dar i Tajemnica 12-13 kwietnia 1997 - pielgrzymka do Sarajewa 31 maja - 10 czerwca 1997 - piąta pielgrzymka do ojczyzny 19 listopada 1997 - inauguracja cyklu katechez o Jubileuszu Roku 2000 21-26 stycznia 1998 - podróż apostolska na Kubę 19 marca 1998 - sakra biskupia dla ks. inf. Stanisława Dziwisza 25 marca 1998 - wymiana dokumentów ratyfikacyjnych konkordatu z Polską 14 września 1998 - trzynasta encyklika papieska "Fides et ratio" 15 października 1998 - audiencja dla prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego w przeddzień 20-lecia pontyfikatu 16 października 1998 - 20-lecie pontyfikatu Jana Pawła II, spotkanie na Placu św. Piotra z 20 tysiącami Polaków 29 listopada 1998 - bulla "Incarnationis mysterium" - ogłaszająca Wielki Jubileusz Roku 2000 5-17 czerwca 1999 - szósta pielgrzymka do ojczyzny Uwaga: Kalendarium nie obejmuje systematycznego wykazu podróży apostolskich, udziału w synodach i konsystorzach oraz konstytucji, adhortacmi i listów apostolskich. Szczegółowe wykazy tychże zawarte są m.in. w książkach G. Łęcickiego i A. Witkowskiego, ujętych w "Wykazie źródeł". SKRÓCONE KALENDARIUM PODRÓŻY APOSTOLSKIEJ JANA PAWŁA II DO POLSKI 5-17 CZERWCA 1999 ROKU 5 czerwca (sobota) - przylot Papieża do Gdańska 6 czerwca (niedziela) - wizyty, nabożeństwa i spotkania z wiernymi w Pelplinie, Elblągu i Licheniu: poświęcenie Sanktuarium Matki Bożej i pozdrowienie pielgrzymów 7 czerwca (poniedziałek) - wizyta w Bydgoszczy i Toruniu: spotkanie z rektorami szkół wyższych z okazji rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika 8 czerwca (wtorek) - pobyt w Ełku i Wigrach 9 czerwca (środa) - dzień odpoczynku w klasztorze nad jeziorem Wigry 10 czerwca (czwartek) - wizyta w Siedlcach i Drohiczynie, przelot do stolicy 11 czerwca (piątek) - Warszawa: spotkanie w parlamencie z członkami Zgromadzenia Narodowego RP (Sejm i Senat), z korpusem dyplomatycznym, Premierem i Rządem RP, modlitwa w intencji ofiar Holocaustu na Umschlagplatz, modlitwa przy Pomniku Sybiraków, przemówienie na zakończenie II Synodu Plenarnego Biskupów 12 czerwca (sobota) - wizyty w Sandomierzu i Zamościu 13 czerwca (niedziela) - Warszawa: beatyfikacja i poświęcenie kamienia węgielnego pod Kościół Opatrzności Bożej, wizyta w Radzyminie - modlitwa na cmentarzu Ofiar wojny 1920 r. 14 czerwca (poniedziałek) - wizyty w Łowiczu i Sosnowcu, przybycie do Krakowa 15 czerwca (wtorek) - msza na krakowskich Błoniach z okazji 1000-lecia Diecezji Krakowskiej, wizyta w Gliwicach, powrót do Krakowa 16 czerwca (środa) - Stary Sącz - kanonizacja bł. Kingi, wizyta w Wadowicach 17 czerwca (czwartek) - Kraków: nawiedzenie grobu Rodziców Ojca Świętego, uroczystość pożegnalna i odlot do Rzymu WYKAZ WAŻNIEJSZYCH ŹRÓDEŁ 15 lat pontyfikatu Jana Pawła II. Wydarzenia, dokumenty, Red. Maria Filipiak, Karol Klauza, Lublin 1993, KUL. IV pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. Red. Jan Górny, Olsztyn 19991. Berberyusz Ewa: Papież Polaków. Kraków 1984. Boniecki Adam: Kalendarium życia Karola Wojtyły. Kraków 1983. Cały Twój. Modlitwy i rozważania Maryjne Jana Pawła II. Wybrał i opracował Andrzej Polkowski, Warszawa 1983. Czwarta pielgrzymka Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny 1-9 czerwca 1991. "Bogu dziękujcie, ducha nie gaście". Red. Ewa Czumakow, Dariusz Sobkowicz, Warszawa 1991. Frossard André: Rozmowy z Janem Pawłem II. Tłum. Anna Turowiczowa, Rzym 1982. Frossard André: Portret Jana Pawła II. Tłum. Maria Tarnowska, Kraków 1990. Henze Paul B.: Spisek na życie Papieża. Warszawa 1991. Jan Paweł II do narodu. Wyboru tekstów dokonali Leszek Cichochładziński, Karol Klauza, Częstochowa 1994, Biblioteka "Niedzieli" nr 8. Jan Paweł II w Polsce: 2-10 VI 1979, 16-23 VI 1983, 8-14 VI 1987. Przemówienia i homilie. Red. Adam Wieczorek, Warszawa 1989, PAX. Jan Paweł II w Polsce 31 maja 1997 - 10 czerwca 1997: przemówienia, homilie. Kraków 1997, "Znak". Labo Sebastian: Zamach na Papieża w świetle Fatimy i w cieniu jednej rewolucji. Rzym [1983]. Laconte Bernard: Prawda zawsze zwycięży. Jak Papież pokonał komunizm. Warszawa 1997, PWN. Lewandowski Bogumił: Zawierzyć Maryi. Antologia wypowiedzi i aktów zawierzenia Maryjnych Jana Pawła II. Rzym 1991. Listy pasterskie Ojca Świętego Jana Pawła II. Kraków 1997, "Znak". Łęcicki Grzegorz: Jan Paweł II - pielgrzym nadziei. Zarys biografii i kalendarium pontyfikatu. Wrocław 1997, "Haleeis". Maliński Mieczysław: Droga do Watykanu. Kraków 1991. Maliński Mieczysław: Nasz Papież. Kraków 1986, "Michalinum". Maliński Mieczysław: Papież, jakiego dotąd nie było. Warszawa 1997, "Palabra". Maliński Mieczysław: Pielgrzym wielkich nadziei. Warszawa 1985. Maliński Mieczysław: Przewodnik po życiu Karola Wojtyły. Kraków 1997, "Znak". Modlimy się z Papieżem. Wyboru tekstów dokonał ks. Antoni Joroch SAC, ks. Eugeniusz Weron SAC. Poznań 1983, "Pallotinum". Myśli Jana Pawła II w wyborze Jerzego Klechty. Katowice 1998. Niezwykły pontyfikat. Z o. Maciejem Ziębą rozmawia Adam Pawłowicz. Kraków 1997. "L' Osservatore Romano" - edycja polska 1980-1998. Pielgrzymki do Ojczyzny 1979, 1983, 1987, 1991, 1995, 1997: przemówienia i homilie. Kraków 1997, "Znak". Płatek Piotr: Życiorys Jana Pawła II. Kraków 1994. Przekroczyć próg nadziei: Jan Paweł II odpowiada na pytania Vittoria Messoriego. Lublin 1994, KUL. Przemówienia i homilie Ojca Świętego Jana Pawła II. Kraków 1997, "Znak". Ryszka Czesław: Papież końca czasów. Bytom 1995, 4K. Szczypka Józef: Jan Paweł II. Rodowód. Warszawa 1991, PAX. Szulc Tad: Papież Jan Paweł II. Biografia. Tłum. S. Uhrynowska-Hanasz, M. Wroczyński. Warszawa 1996. Wieczorek Adam: Apostoł pokoju. Podróże apostolskie Jana Pawła II. Wyd. 2, Warszawa 1991. Weigel George: W 16. rocznicę pontyfikatu "Los Angeles Times". "Tygodnik Powszechny", 6 XI 1994. Witkowski Andrzej: Jan Paweł II. Pontyfikat: Fakty - osoby - wydarzenia. Częstochowa 1997, Biblioteka "Niedzieli" nr 52. Wernerowa Anna: W redyku owiec na hali modlitwy. Jan Paweł II w Polsce. Katowice 1997, Towarzystwo Zachęty Kultury. Wojtyła Karol: Dar i Tajemnica. Kraków 1996. SPIS TREŚCI Wstęp Rozdział I "Do kościoła miał blisko" Rozdział II Kapłan, myśliciel, przewodnik Rozdział III Tam, skąd dalej widać Rozdział IV "Totus Tuus" Rozdział V Pielgrzym Rozdział VI Strzały na placu św. Piotra Rozdział VII "Prawda was wyzwoli" Rozdział VIII Ku jedności wiary Rozdział IX Wobec zagrożeń Kościoła i człowieka Zakończenie Kalendarium życia i działalności Karola Wojtyły - Jana Pawła II Wykaz ważniejszych źródeł
1/ 1