JĘDRZEJ GIERTYCH
PO WYBORACH W ŁODZI
OBSERWACJE I WNIOSKI
I.
Gdy opuściłem Łódź i powróciłem do Warszawy - doznałem najwyraźniej tego uczucia, jakie się ma, wracając z frontu na tzw. „Hinterland”.
Zakisły światek warszawski, - cienka warstewka zimnej „skorupy”, okrywającej gorącą głąb „lawy” kraju, - żyje sobie swoim życiem, obojętny na to, co nurtuje milionowe masy narodu. Ploteczki, roztrząsanie „wielkich” problematów w rodzaju tego, co myśli i jak zamierza postąpić p. X. lub p. Y., albo jakie się snują intrygi w tej, czy innej sanacyjnej koterii, - no i partia bridża. Życie owadów na listku rzęsy, - życie, które lada zmarszczka na powierzchni stawu zatopi.
A tymczasem w kraju toczy się dramatyczna walka. W treści identyczna, choć w formach, jak dotąd, chwała Bogu jeszcze (i oby nigdy) nie tak ostra, jak w Hiszpanii. Walka Narodu - z ofensywą komunizmu, która u nas, w naszych specyficznych polskich warunkach, jest równocześnie jawną ofensywą żydostwa.
Wracam z frontu. Bo front wyborczy w Łodzi nie był (i nie jest) tylko frontem w znaczeniu przenośnym, ale był (i jest) frontem walki. Walki, w której się nawet leje krew.
By od razu wprowadzić czytelnika ,,in medias res”, pokażę mu parę łódzkich obrazków.
Oto sobota przedwyborcza. Późny wieczór. Chcę zobaczyć, co słychać na Widzewie, - odległym przedmieściu, uchodzącym za gniazdo komuny.
Uchodzącym zresztą niesłusznie. Jak wykazały wybory, w dzielnicy tej padło 9.143 głosy na Stronnictwo Narodowe (poza tym 1.443 na chadecję i 260 na Stow. właśc. nieruchomości - chrześcijan), a tylko 8.985 na listę Frontu Ludowego, na którą w dodatku padła lwia część miejscowych głosów żydowskich.
Reputacja Widzewa, jako gniazda komuny, wynika stąd, że pod opiekuńczymi skrzydłami p. Kohna (właściciela Widzewskiej Manufaktury), Front Ludowy czuje się tu szczególnie dobrze. Socjalistyczny „Łodzianin” wyraża się bardzo ciepło - i zapewne nie bez powodu - o „kierowniku pewnej wielkiej manufaktury”, pod którym nietrudno się p. Kohna domyślić.
Wysiadam, o jeden przystanek wcześniej, niżby należało, idąc wprost do miejscowego lokalu Stronnictwa. Nikt mnie tu nie zna, mogę więc sobie pozwolić na samotną przechadzkę po ulicach Widzewa.
Robię rozległy łuk przez puste, słabo oświetlone uliczki. Na każdym płocie, na każdym murze wielkie napisy czarną farbą, oraz naklejone ulotki i plakaty. Wszystko narodowe! Socjalistycznych prawie nie widać.
Rozklejali je w nocy robotnicy - narodowcy. Za dnia pracują w fabrykach (o ile nie są bezrobotni), w nocy uczestniczą w akcji propagandowej. Nie są to płatni „tapeciarze”! Pracują noc w noc, tylko z poczucia narodowego i organizacyjnego obowiązku. Jedyna zapłata, jakiej mogą się spodziewać, to są guzy i rany, zadawane przez komunistyczne bojówki, usiłujące „malarzom” i „rozklejaczom” narodowym przeszkadzać - oraz perspektywa utraty pracy, jeśli pracodawca - Żyd się dowie, że ma do czynienia z zorganizowanym narodowcem.
Okólną drogą, obok lokalu PPS, przez tor kolejowy, obok fabryki nici, poprzez jakieś ciemne, bezludne uliczki, zbliżam się do lokalu Stronnictwa Narodowego. Już z daleka widać na chodniku nieruchomo stojące postacie. To rozrzucone z dala od lokalu czujki, obserwujące ulicę. Komunistyczne bojówki nieraz próbują (grupami w kilkudziesięciu) napadać w nocy na nasze lokale, z zamiarem ich zdemolowania. Ani razu nie udało im się zamiaru tego urzeczywistnić... Nie udało im się dlatego, że umiano im w porę zgotować odpowiednie przyjęcie.
Przed lokalem stoi kilku mężczyzn. Pozdrawiam ich wyrazem „Czołem!”
- Czołem! - odpowiadają przyjaźnie, ale pytająco. Legitymuję się, kto jestem.
Wprowadzają mnie do środka. W dwóch pokojach kilkudziesięciu mężczyzn, przeważnie młodych, siedzi przy stołach i spożywa właśnie kolację. To „załoga” lokalu. Kilkanaście kobiet, - żon, sióstr, matek, córek, - podaje im do stołu.
- Co słychać?
- Wszystko w porządku. W całym Widzewie od wczoraj spokój.
- A co było wczoraj?
- Jeden napad.
- Na lokal?
- Nie. Na ulicy. W kilkunastu na jednego.
- Żyje?
- Żyje. Tylko pokrajany nożem. Z tyłu.
- Za co go napadli?
- Mieli go na oku. Śledzili go i po ciemku dopadli. Szedł sam. A mówiliśmy mu ciągle, aby sam nie chodził!
- Co to za ludzie, ci napastnicy?
- Bojówkarze. Zwerbowani z mętów, - złodziei i łobuzów. Socjalizm mieć z nich pożytku nie będzie. To tylko na wybory. Za pieniądze...
- Dużo dostają?
- Osiem złotych dziennie, wyżywienie i wódkę.
- Dobrze się biją?
- W kilkunastu na jednego - owszem. Ale już we dwóch na jednego - nie. To przeważnie tchórze.
Dodać trzeba, że oprócz płatnych bojówek, Front Ludowy ma też i silne bojówki „ideowe”. Te składają się wyłącznie z Żydów.
- Dam koledze dwóch ludzi jako osłonę. Bezpieczniej! Bo kolega wyszedł z naszego lokalu.
Tak wygląda Widzew. Od kilku tygodni noc w noc pilnuje narodowego lokalu liczny zastęp robotników. Nikt im za to nic nie płaci, - nikt ich do tego nie zmusza. Dobrowolnie spełniają to, co uważają za swój obowiązek. Spełniają z wielkim poświęceniem: wszak nie łatwo jest decydować się na niewygody czuwania przez noc w pustej sali po całodziennej, ciężkiej pracy. Nie widać u nich ani znudzenia, ani znużenia, - tylko zaciętość i jakiś niemal religijny zapał. Trudno uważać lokal Stronnictwa Narodowego na Widzewie za Alkazar - ale czuje się, że ci ludzie w razie potrzeby i w Alkazarze mogliby się znaleźć.
Takich lokali widziałem mnóstwo. W całej Łodzi. W lokalach tych ogniskuje się akcja - a dokoła nich toczy się walka.
Bywały noce, w których padało po kilkunastu lżej, lub ciężej rannych. Przed niektórymi lokalami staczane były istne bitwy.
Zgorszony warszawiak zapyta: a cóż na to policja? - Policja robiła, co mogła, by do starć nie dopuścić. Ale napięcie walki dwóch obozów jest już w Łodzi tak wielkie, że wylewa się poza granice tego, co na co dzień, zwykłym aparatem policyjnym można opanować.
W Łodzi toczy się wojna domowa, - podjazdowa, niejako pokątna, ale wojna. W tej wojnie narodowcy byli stale, nieprzerwanie zwycięscy.
Nie mogli jednak doszczętnie zmóc żydowsko - socjalistyczno - komunistycznej koalicji, gdy chodziło już nie o starcia, ale o głosy. 35 proc. ludności żydowskiej można w Łodzi w głosowaniu pokonać tylko wtedy, gdy znikną wskutek abstynencji wyborczej, albo się gruntownie rozbiją. Bo owo minimum 15 proc. głosów chrześcijańskich, potrzebne im do zdobycia większości, zawsze zdobyć mogą u Polaków i Niemców.
II.
Pisałem już o napięciu walki (w znaczeniu nie przenośnym, lecz fizycznym) między obozem narodowym w Łodzi a Frontem Ludowym. Do tego, co napisałem, dodam jeszcze parę szczegółów.
Lokale organizacyjne Stronnictwa Narodowego - i odbywane w tych lokalach „odprawy” - wywoływały wrażenie, że się jest w siedzibie dowództw odcinków frontu, albo, jeszcze dokładniej, dowództw akcji partyzanckiej.
Po pierwsze dlatego, że widziało się w nich mnóstwo ludzi obandażowanych, a czasem ludzi okrwawionych, którym jeszcze opatrunku nałożyć nie zdążono. (Muszę tu zresztą stwierdzić - ku zgorszeniu warszawiaków, dziwiących się opieszałości policji - że nigdy z ust tych ludzi nie słyszałem ani narzekań, ani wołań o policyjne represje. Ludzie ci raczej wstydzili się swych ran i guzów, aniżeli je męczenniczo obnosili. Wstydzili się w myśl zasady, że „skoro się już bijesz, to raczę bij, niż bądź bity”. I muszę tu stwierdzić - znowu ku zgorszeniu ludzi, siedzących w bezpiecznym zaciszu stolicy — że opatrunki okrywały w Łodzi nie tylko narodowe głowy. Że, skoro się już bito, to narodowcy raczej bili, niż byli bici. Aczkolwiek, co również podkreślić należy, narodowcy starali się wszczynania niepotrzebnych walk i starć unikać).
Po wtóre, dlatego, że cała technika akcji, którą się tam widziało, dziwnie akcję wojenną przypominała. Mówiło się tam nie o czym innym, jak o panowaniu nad określonym, zasięg danego lokalu stanowiącym, terytorium. Oczywiście, przede wszystkim o panowaniu propagandowym, - o dokładnym wykonaniu codziennej roboty rozklejania afiszów, o systematycznym rozpowszechnianiu ulotek i „numerków” itd., tak, aby się w ręku każdego Polaka znalazły, o planowym przeprowadzeniu agitacji ustnej, docierającej we wszystkie zakamarki.
Obok tego jednak mówiło się i o panowaniu fizycznym: tu a tu sygnalizowano pojawienie się bojówek przeciwnika, które usiłują naszej akcji przeszkadzać; bojówki te trzeba zwalczyć i usunąć. Tu a tu konstatowano istnienie trwałych gniazd akcji przeciwnej; gniazda te trzeba naszą akcją osaczyć, wpływ ich sparaliżować, ekspansję uniemożliwić.
Akcja wyborcza nie obracała się w próżni, - nie była rzucaniem ulotek i haseł w bezdenną i niezbadaną topiel nieprzerobionej masy ludnościowej, - ale była systematyczną robotą organizacyjną, mającą za przedmiot określoną ulicę, określony blok domów, określony dom, określonego człowieka.
Ale to wszystko, to tylko dalszy ciąg uwag poprzednich.
Chcę zwrócić uwagę na coś innego. Zacznę znowu od obrazka, zaczerpniętego wprost z życia:
Teren: Koło Stronnictwa Narodowego na przedmieściu Koziny. Normalne zebranie Koła. Wieczór sobotni 29 sierpnia.Obecnych z górą 200 osób, członków Koła. Przewaga mężczyzn, ale nie brak też i kobiet. Przewaga młodych, ale nie brak też i starych. Lud roboczy. Ręce twarde, spracowane, czasem pozbawione jednego, lub paru palców, poucinanych przez maszyny. Ubrania poniszczone. Kobiety przeważnie w chustkach, mężczyźni w dużym odsetku bez kołnierzyków i krawatów. Sami robotnicy. Twarze zacne, uczciwe, - jest w tych ludziach jeszcze coś z chłopów (wszak robotnik łódzki ze wsi wyszedł!), ale jest już i miejski pierwiastek inteligencji i obycia.
Nie będę mówił o treści referatu, ani o panującym na sali entuzjazmie i zaciętej woli walki i zwycięstwa. Ani o sprawności organizacyjnej, ujawnionej w metodycznym rozdzielaniu paczek ulotek między przedstawicieli poszczególnych obwodów. Chodzi mi w tej chwili o coś innego.
Przed trzema stolikami na sali u-stawiły się trzy długie kolejki. Jedna - to są ci, co zabierają ulotki i załatwiają różne sprawy, związane z propagandą w obwodach. Druga - to są ci, co składają podpisy pod listą kandydatów na radnych. (Listy Narodowe zgłoszono w Lodzi z dziesięciu tysiącami prawidłowo złożonych podpisów). Trzecia - to są ci, co płacą składki. Bo właśnie zbliża się pierwszy.
Długa kolejka prostych ludzi, z trudem zarabiających na chleb. Skarbnik pokrzykuje na nich, aby się nie pchali. Oni pokrzykują na skarbnika, aby się śpieszył, bo przed rozpoczęciem zebrania załatwić ich nie zdąży.
Płacą, jeżeli się nie mylę, po złotówce. Każdy trzyma w ręku monetę i legitymację. Skarbnik wystawia im kwit - i przykłada pieczątkę w odpowiedniej rubryce legitymacji.
Płacą. Z tych pieniędzy utrzymują lokal. Z tych pieniędzy pokrywają koszta propagandy. Z tych pieniędzy okazują pomoc swoim bezrobotnym, posyłają „wałówki” swoim aresztowanym, wypłacają zapomogi ich rodzinom. Z tych pieniędzy wysyłają poważne kwoty da Zarządu Okręgowego na ogólne koszta organizacyjne.
Stronnictwo Narodowe - to nie jest związek zawodowy. Robotnik nie ma z przynależności do Stronnictwa żadnych osobistych korzyści. A jednak płacą. Płacą chętnie - i płacą punktualnie.
To było przed rozpoczęciem zebrania. Na zakończenie zebrania przewodniczący oświadczył, że ponieważ są wybory - normalne fundusze na potrzeby Stronnictwa nie wystarczają. Trzeba złożyć składkę dodatkową.
Wyjęto talerz z pod karafki z wodą na prezydialnym stole. Młoda dziewczyna obeszła z tym talerzem salę. Nie było bodaj nikogo, kto by nie złożył datku. Byli tacy, co dawali po groszu, ale byli tacy, co dali znowu po złotówce.
Byłem w Łodzi na mnóstwie zebrań. Na każdym - zbierano pieniądze. Zbierano - spore kwoty.Akcja wyborcza obozu narodowego w Łodzi nie miała wielkich zasobów pieniężnych. Mimo to robiono dużo, - akcja ulotkowa i plakatowa na przykład budziły podziw prasy żydowskiej. Łódzki dziennik żydowski „Republika” kilkakrotnie rozpisywał się o „sugestywności” narodowej propagandy afiszowej i ulotkowej.
Akcja nasza z konieczności prowadzona była tanio. Obchodziła się bez płatnych pracowników, już nie mówiąc o płatnych bojówkach. Nasze plakaty rozklejane były ochotniczo przez członków Stronnictwa. Nie kupiono ani jednego kieliszka wódki.
Nikomu za nic w robocie przedwyborczej nie płacono. Ci narodowcy, którzy na czas wyborów przybyli do Łodzi z innych stron, korzystali z kwater darmowych, przeważnie w robotniczych rodzinach. Niektóre ulotki drukowane były - za darmo.
Ale mimo to - koszta akcji wyborczej były znaczne. I na koszta te pieniędzy na ogół nie zbrakło.Nie zbrakło, bo nie zawiodła ofiarność narodowców.
Ofiarność groszowo - złotówkowa. Płacili robotnicy, płaciło drobne mieszczaństwo łódzkie, płaciła uboższa inteligencja. Płaciły i inne ośrodki Stronnictwa Narodowego, - Warszawa, Pomorze i inne, - również z drobnych ofiar swe zasiłki składając. Zaledwie kilka, może kilkanaście nieco większych ofiar zamożniejszej łódzkiej inteligencji i mieszczaństwa zasiliło narodowy fundusz wyborczy.
Fundusze narodowe - to były - co się zowie - fundusze ludu. Z drobnych ofiar, z trudem zebrane, - oszczędnie i oględnie wydawane.
Fundusz wyborczy narodowy stanowił jaskrawe przeciwieństwo do funduszu PPS. Obfitość pieniędzy socjalistycznych rzucała się po prostu w oczy. Nie żałowano ich!
Jak wieść niesie, na akcję wyborczą w Łodzi sypnęli mocno groszem niektórzy fabrykanci żydowscy. Nie byłoby w tym nic dziwnego! Skoro mogli na PPS głosować (a że głosowali, to jest bezsporne), to mogli i na PPS. płacić. Czy płacili? Nie byłem przy tym, - udowodnić tego nie mogę. Ale nikt mnie nie przekona, że wieść ta nie zawiera w sobie prawdy.
W każdym razie, jedno jest pewne. Socjal - komuna miała od obozu narodowego pieniędzy nieskończenie więcej. W ogóle, jaskrawo się w Łodzi odwróciły role. Burżuazja (żydowska) ławą głosowała na PPS., - ławą o wiele bardziej zwartą, niż żydowski lud (który głosował w dużym odłamie na partie żydowskie). Biedota (polska) w znacznej większości głosowała na listę narodową.
Obóz narodowy stoi w Łodzi pracą, walką i ofiarnością - polskiego robotnika.
O wy, Bridżograjcy, polska inteligencjo! Gdybyście widzieli te spracowane ręce polskiego robotnika, rzucające złotówki na pracę obozu narodowego! Wy, którzy nic, nigdy na żadne cele narodowe nie płacicie lub opędzacie się 50-groszową jałmużną, wymawiając się, że na więcej was nie stać! (Sam widziałem w Warszawie listę składek na wybory w Łodzi, na której grupa zamożnej inteligencji, rzekomo narodowej, zebrała w sumie, zbiorowym wysiłkiem... dwa złote).
Jeślibyście kiedyś ginęli pod kulami czrezwyczajek - to nie bardzo by mi was było żal. Boście sobie na to zasłużyli.
Polska ostanie się i bez was. Ostanie się dzięki woli, dzięki pracy, dzięki wysiłkom, dzięki ofiarności, dzięki hartowi, - robotnika-narodowca, chłopa-narodowca, drobnego mieszczanina-narodowca - i tej nielicznej garści inteligencji narodowej, która razem z narodową masą ludową ponosi ofiary, - pracuje, walczy, boryka się z przeciwnościami, znosi prześladowania - i płaci.
Tak jest. I płaci.
III.
Wybory łódzkie 1936 roku interesowały opinię publiczną nie tylko ze względu na ich wynik bezpośredni, ale również i ze względu na pewną ich stronę szczególną: sprawę głosowania Żydów.
Jak wiadomo, obóz narodowy wysunął hasło, iż wybory do Rady Miejskiej mają być zarazem plebiscytem, dotyczącym praw politycznych Żydów. Równocześnie w prasie narodowej wysunięto postulat, iż dla nadania większej jasności wynikom plebiscytu byłoby rzeczą wielce wskazaną, by Żydzi - jako z natury rzeczy nie mogący mieć w podobnym plebiscycie głosu - wstrzymali się 27 września od głosowania.
Wstrzymanie się Żydów, lub ich części, od głosowania, miałoby zresztą znaczenie nie tylko z punktu widzenia zwiększenia przejrzystości wyników plebiscytu. Gdyby ono było doszło do skutku - również i same wyniki wyborcze uległyby radykalnemu przekształceniu.
Prosty, choć rzecz prosta, tylko przybliżony rachunek pozwala stwierdzić, że gdyby 30 proc. tych Żydów, którzy dnia 27 września głosowali, od głosowania się wstrzymało, to przy pozostaniu bez zmiany wszystkich pozostałych wyników głosowania, wynik ostateczny zmieniłby się o tyle, że Stronnictwo Narodowe otrzymałoby 31 mandatów, PPS. - 33, listy żydowskie - 7 i Niemiecki Związek Ludowy - 1.
Gdyby polowa Żydów wstrzymała się od głosowania - obóz narodowy otrzymałby 35 mandatów, PPS. - 31, Żydzi - 6 i Niemcy - 1.
Gdyby zaś wszyscy Żydzi wstrzymali się od głosowania - to obóz narodowy otrzymałby 50 mandatów, PPS. - 18, chadecy i sanacja - 2 i Niemiecki Związek Ludowy - 2.
Jest rzeczą jasną, że w interesie przeciwników obozu narodowego - nie tylko przeciwników żydowskich - leżało, by Żydzi się od głosowania nie wstrzymywali.
Szeptano wśród Żydów przed wyborami, że narodowcy noszą się z zamiarem zastosowania wobec Żydów terroru, a w każdym razie jakiejś blokady lokali wyborczych. Prasa żydowska ogłosiła (rzecz charakterystyczna, że nie przed wyborami, ale już po nich) tekst nielegalnej ulotki, rzekomo rozrzuconej w Łodzi, w której wzywano Żydów do nie wychodzenia w dzień wyborów na ulice.
Czy istotnie były wśród narodowców łódzkich jakieś czynniki, czy żywioły, gotowe siłą przeszkodzić Żydom w głosowaniu? Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć. W każdym razie jedno było pewne: z góry można było przewidzieć, że jeśli Żydzi będą głosować ławą (a w obecnej sytuacji politycznej w Polsce i w Łodzi nie mogą oni głosować inaczej, niż ławą), to Front Ludowy wraz z Żydami będzie stanowić w Radzie Miejskiej większość; jeśli natomiast Żydzi się w poważnym odsetku od głosowania wstrzymają - względną lub bezwzględną większość będzie mieć w Radzie Stronnictwa Narodowe.
To też sprawa głosowania, lub nie głosowania Żydów urastała do znaczenia zasadniczego politycznego problematu. Problematu, który decyduje o wyniku wyborczej rozgrywki.
Na kilka dni przed wyborami czuło się w Łodzi olbrzymie napięcie oczekiwania i niepokoju.
Żydowska prasa łódzka wiele miejsca poświęcała sprawie bezpieczeństwa wyborów, apelując do swych czytelników, by w imię zasadniczych interesów swojego narodu spełnili obowiązek wyborczy, - uspokajając ich, że władze zapewnią im pełne bezpieczeństwo - i w oględnej formie omawiając wytworzone obawami rzekomego terroru położenie. Równocześnie delegacje żydowskie udawały się do władz, prosząc o opiekę i zapewnienie im możności głosowania.
Ostatnie dni przed wyborami przyniosły rozstrzygnięcie. Rozplakatowana odezwa wojewody łódzkiego i inne publiczne enuncjacje władz wyjaśniły, że postawa aparatu państwowego będzie stanowcza i bezwzględna. Sprowadzono do Łodzi znaczne siły policyjne - w sumie wynoszące podobno 7.000 ludzi.
Już w sobotę było rzeczą jasną, że Żydzi będą głosować. To znaczy, za w wyborach zwycięży Front Ludowy.
Ranek niedzielny wstał słoneczny, lecz chłodny. Na ulicach w śródmieściu było raczej pusto.
Miasto robiło wrażenie obozu warownego. O ile na przedmieściach policji było niewiele, a miejscami (w czysto polskich okolicach) brak jej było zupełnie, o tyle w śródmieściu i na najczyściej żydowskim Starym Mieście, stały gęsto już nie posterunki, ale istne tyraliery posterunków policyjnych.
Każdy posterunek składał się co najmniej z dwóch ludzi. Na głowach hełmy szturmowe (francuskie, lub pruskie), na ramieniu karabiny, na karabinach lśniące w słońcu bagnety. Na plecach puszki z maskami gazowymi, u boku pałki gumowe. Takie dwugłowe, a czasem czterogłowe, marsowo wyglądające posterunki, stały gęsto obok siebie. Gdy się spojrzało w głąb którejkolwiek większej ulicy, widziało się ich długą linię, - istną tyralierę. Właściwie, nie jedną, ale dwie tyraliery, bo posterunki stały jednakowo gęsto na obu chodnikach.
Na pewnym, gęściej niż inne obstawionym odcinku ulicy Piotrkowskiej zmierzyłem krokami odległość od posterunku do posterunku. Było 16 kroków. To znaczy około 12 metrów.
Co 12 metrów dwóch uzbrojonych ludzi! A na przeciwległym chodniku - to samo!
Żydzi mogli się w tych warunkach czuć bezpieczni! Mimo to, samotnie chodzących po ulicach Żydów widziało się dość mało. Zwłaszcza starsi chodzili przeważnie gromadami. Widać było, że chcą tylko złożyć głos do urny - i spiesznie wracać do domu.
Za to młodzież żydowska wyległa na ulice - masowo. Także zresztą nie w rozsypce, - także gromadami. Ale gromadami zorganizowanymi, - mającymi postawę zaczepną, zawziętą, zaciekłą.
Co za typy! Krzywe nogi, - rude, kędzierzawe czupryny, - twarze brzydkie, piegowate jak indycze jaja, - krogulcze nosy, - ostre, drapieżne rysy. Na piersiach czerwone kokardy i kartki z cyfrą „2”. Istne postacie z antysemickiej karykatury. Ale nie było w nich nic śmiesznego. Brzydcy, odrażający, potworni, - czuło się w nich jednak siłę. I wolę i odwagę i żywiołowy rozmach. Nie jest to przeciwnik, którego można by lekceważyć! Mimo woli, na ich widok, przychodziła na myśl - Hiszpania. Z jaką rozkoszą podłożyliby żagwie pod katolickie, polskie kościoły! - Umieliby z pewnością za sprawę rewolucji, - za swoją sprawę, - i dzielnie walczyć i ofiarnie ginąć. Tych kilku Żydów, warszawskich i łódzkich, którzy zdołali dotrzeć do Hiszpanii, zaciągnąć się, jako ochotnicy, do ludowej milicji i zginąć na polu walki pod Irunem i Toledo (czytaliśmy ich nekrologi w żydowskich gazetach); wyglądali pewnie tak, jak oni. Ci zazdroszczą im pewnie zaszczytu udziału w hiszpańskiej wojnie - i przygotowują się do takiejże wojny w Polsce.
Zwycięstwo wyborcze Frontu Ludowego osiągnięte, było ponoć w lwiej części żydowskimi pieniędzmi. Na własne oczy stwierdziłem, że osiągnięte również zostało w lwiej części żydowską pracą i żydowskim wysiłkiem organizacyjnym.
Objechałem w dzień wyborów całe miasto wraz ze wszystkimi niemal przedmieściami. Nawet w czysto polskich dzielnicach widziałem, że rdzeń wszystkich grup socjalistycznych, rozdających numerki, obnoszących transparenty, rozrzucających ulotki, - stanowili młodzi Żydzi.
Na przedmieściach stanowili rdzeń - w śródmieściu stanowili niemal jedyną, działającą na rzecz PPS. siłę. Na Starym Mieście widziało się nawet Żydków w chałatach - z czerwoną kokardą i przypiętą na piersiach ,,dwójką”, - rozdających socjalistyczne „numerki”.
Wiem od szeregu przewodniczących komisji wyborczych i szeregu mężów zaufania (z którymi rozmawiałem), że żydowska burżuazja ławą głosowała na PPS, ostentacyjnie i zupełnie bez żadnego wyjątku wkładając Nr 2 do kopert. Najbogatsi fabrykanci nie stanowili tu wyjątku. Więcej: im zamożniejsi Żydzi - tym ostentacyjniej się po stronie PPS opowiadali.
Charakterystyczny jest wynik głosowania w XI obwodzie IX okręgu. Obwód to czysto żydowski: głosowało tam tylko 35 chrześcijan. Po obliczeniu głosów stwierdzono, że na Obóz Narodowy padły 32 głosy, a na PPS - 261 (reszta na Bund i inne listy żydowskie).
Jednym słowem: zwycięstwo Frontowi Ludowemu dali Żydzi. Po pierwsze przez to, jak głosowali. Po wtóre - i to przede wszystkim - przez to, że głosowali.
IV.
Kto zwyciężył?
Nie będę tu powtarzał wyliczeń cyfrowych. Sprawa ta jest wszechstronnie wyświetlona.
Jest rzeczą bezsporną, że obóz narodowy uzyskał przytłaczającą większość głosów polskich. Czy większość ta wynosi istotnie 70 proc., czy też o parę procent mniej (dokładnie rzecz tę obliczyć, oczywiście, nie sposób) - to istoty rzeczy nie zmienia. Faktem jest, że polskie głosy, które padły na PPS., łącznie ze zmarnowanymi głosami chadeckimi, sanacyjnymi i list lokalnych, wynoszą w sumie dużo mniej, niż głosy, które padły na obóz narodowy.
Jest również rzeczą niemniej bezsporną, że PPS. zawdzięcza swe zwycięstwo w lwiej części głosom żydowskim. Czy głosów tych padło na listę PPS. 68.000, jak obliczaliśmy w „Warszawskim Dzienniku Narodowym”? Czy też mają rację ci, którzy twierdzą, że liczba ta była mniejsza? - Faktem jest, że głosy żydowskie o zwycięstwie PPS. zdecydowały.
Nie przekreślą tego faktu żadne sztuczne wyliczenia „Robotnika” i prasy żydowskiej, nie biorące w rachubę wzrostu frekwencji żydowskiej w r. 1936 (w porównaniu do r. 1934) o jakieś 40.000 głosów oraz okoliczności, że w 1934 r. głosy żydowskie padały na unieważnioną listę komunistyczną, a także na listę P. P. S. - Bundu i listę sanacyjną.
Jest dalej rzeczą bezsporną, że sukces P. P. S. jest właściwie sukcesem komuny, - bo to nie kadry partyjne P. P. S. i nie atrakcyjność ideowa P. P. S., ale raczej konspiracyjne kadry oraz atrakcyjność partii komunistycznej były (obok żydostwa) głównymi motorami listy nr 2.
Jest wreszcie rzeczą bezsporną, że sromotną i bezprzykładną klęskę poniosła w Łodzi sanacja. I to pomimo takich trick'ów, jak wypuszczenie w sobotę przedwyborczą ulotki z napisem: „Każdy Polak - narodowiec (!) głosuje na listę Nr. 7”, co w mniej wyrobionych żywiołach narodowych o tyle mogło wywołać zamieszanie, że lista narodowa w każdym okręgu nosiła inny numer. Jest rzeczą nie ulegającą wątpliwości (rozmawiając z ludźmi na miejscu, wie się o konkretnych faktach pomyłek, oraz o istotnych nastrojach ludzi, którzy na 7-kę głosowali), że lwia część owych 11.512 wyborców siódemki, to nie byli autentyczni sanatorzy, lecz albo zdezorientowani narodowcy, albo żywioły, idące za hasłem chrześcijańskimi, albo wreszcie członkowie „chadeckich” związków zawodowych.
Na inne listy sanacyjne (Z. Z. Z., P. P. S. - Frakcja, „naprawiacze” itp.) padło łącznie 4.797 głosów.
Najmniej wyświetlona jest sprawa głosowania Niemców. „Huraganowy ogień” propagandy żydowskiej i socjalistycznej sprawił, że opinia publiczna istotnie zaczęła przypuszczać, iż część Niemców oddała swe głosy na listę narodową. A tymczasem tak nie było. Gdyby zresztą tak było - to nie byłoby w tym nic zdrożnego: Łódź, to nie jest ani Bydgoszcz, ani Katowice, ani nawet Poznań, by można tam było przywiązywać zbytnią wagę do niebezpieczeństwa niemieckiego i by nigdy i w żadnych okolicznościach nie można tam było wchodzić w sojusz z Niemcami (trochę już podpolszczonymi) przeciw wspólnemu wrogowi: Żydom i komunie.
Jeżeli twierdzenie o głosowaniu Niemców na listę narodową prostuję, to nie dla tego, bym się podobną możliwością gorszył, ale po prostu dlatego, że jest to twierdzenie nieprawdziwe. Niemcy prawicowi głosowali ławą na listy własne, Niemcy lewicowi na listę PPS., która wprowadziła do Rady kilku Niemców-socjalistów.
Obóz narodowy nic nie czynił, by niemieckie głosy ku sobie przyciągnąć - i głosów tych nie otrzymał. Adwokat Klikar, który według „Robotnika” i Żydów miał być Niemcem, a którego osobiście znam, jest w istocie Polakiem-narodowcem.
Tak wyglądają wyniki wyborów w świetle cyfr.
Ważniejsze jest jednak, jak wygląda kwestia zwycięstwa, lub przegranej, - nie tyle cyfrowo, co politycznie.
Pod jednym względem PPS. odniosła sukces, a obóz narodowy poniósł porażkę: nie mamy już większości w Radzie Miejskiej. W tych jednak warunkach, w jakich wybory się odbywały, było to do przewidzenia i nie było na to rady.
Wybory łódzkie nie były jednak tylko wyborami do Rady Miejskiej. Był to zarazem plebiscyt. Obóz narodowy ogłosił przed wyborami, że kto głosuje na jego listy, ten, tym samym opowiada się za odebraniem Żydom w Polsce praw politycznych. Ogłoszenie tego plebiscytu było podstawą żądania, aby Żydzi wstrzymali się od głosu. Już z góry jednak prasa narodowa oświadczyła, że jeśli Żydzi nie uznają za stosowne od głosu się wstrzymać, to głosy ich nie będą w plebiscycie liczone.
Wśród ludności polskiej obóz narodowy uzyskał większość - i to znaczną. Plebiscyt został więc przez obóz narodowy wygrany. Pod tym względem odnieśliśmy wyraźne zwycięstwo.
Ale przejdźmy do dalszej oceny: Wybory, to nie są tylko wybory. To jest także sprawdzian nastrojów społeczeństwa, - a więc sprawdzian owocności pracy organizacyjnej i propagandowej, prowadzonej przez poszczególne stronnictwa.
Walczy w Polsce obóz narodowy z Frontem Ludowym (którego kośćcem i rdzeniem są komuniści i Żydzi). Walka na razie toczy się głównie o dusze mas.
Kto w tej walce jest górą?
Jak się okazuje, w Łodzi górą jesteśmy my. Bo oczywiście, nie walczymy o dusze mas żydowskich. Walczymy o dusze mas polskich. A masy polskie ławą opowiedziały się po naszej stronie.
W roku 1934 otrzymaliśmy (do spółki z chadecją) 98.000 głosów, co było jednak wynikiem nieustabilizowanego nastroju, wywołanego znanymi wypadkami, zajściami w katedrze łódzkiej, aresztowaniem przywódców łódzkich z adw. Kowalskim na czele itd. Dwa lata wystarczyły nam, by tę masę zwolenników koniunkturalnych przekuć na stałą, wierną, ostatecznie zdobytą kadrę 78.000 (bez chadecji) zdecydowanych narodowców. Możemy być z tego wyniku zadowoleni. Choć straciliśmy (po odliczeniu chadecji) około 10,000 głosów - reprezentujemy dziś o wiele większą siłę. Bo mamy już nie tylko sypkie głosy, ale zorganizowanych, przywiązanych ludzi.
Walka przedwyborcza, to nie była zresztą tylko rywalizacja sprawności organizacyjnej i propagandowej. To była częstokroć walka fizyczna. - Z walki tej wyszliśmy zwycięsko.
Nie prowokowaliśmy starć - ale z chwilą, gdy nas do starć zmuszano, umieliśmy w tych starciach nad przeciwnikiem zapanować. W żadnym większym starciu nie zostaliśmy pokonani. Ani jednego lokalu nie pozwoliliśmy sobie rozbić. Nie daliśmy się sterroryzować „partyzantką” drobnych napadów na narodowców, chodzących w pojedynkę. Przez cały czas akcji przedwyborczej, oraz w sam dzień wyborów, mieliśmy stałą nad bojówkami komuny przewagę. Może nie przewagę uzbrojenia (nasi ludzie - bronili się najczęściej improwizowanymi „paragrafami”, podczas gdy bojówki komunistyczne nieraz okazały, że posiadają broń palną), ale przewagę „morale”, - przewagę duchową, która naszym ludziom nawet w niekorzystnych sytuacjach dawała zwycięstwo.
Gdyby policja nagle z Łodzi gdzieś znikła, z pewnością nie bojówki komunistyczne, ale my bylibyśmy panami położenia w mieście.
Stwierdzenie tego faktu może nas napawać uzasadnionym zadowoleniem.
V.
Z wyborów łódzkich wyciągnąć można wnioski, które dotyczą nie tylko Łodzi, ale całej Polski.
Istnieją w Polsce dwa obozy polityczne: obóz narodowy i obóz Frontu Ludowego, którego rdzeniem jest partia komunistyczna, a którego motorem i najwartościowszą kadrą są Żydzi (burżuazji żydowskiej nie wyłączając). Wszystko, co mieściło się między tymi dwoma obozami, - między dwoma kamieniami młyńskimi politycznej siły i politycznej aktywności, - zostało już właściwie zmielone na miazgę.
Nawet ludowcy, którym pewne odłamy prasy starają się robić reputację „trzeciego wielkiego obozu”, schodzą stopniowo z widowni, jako czynnik samodzielny. Duża ich część, - przeżarta przez komunistyczne jaczejki, - należy już po prostu do Frontu Ludowego. Część ta w szybkim tempie wzrasta i wzrastać będzie. A to, co do tej części nie ma możności należeć, to nieuchronnie zleje się z obozem narodowym, lub powlecze się w jego ogonie.
Niech się nie łudzą ci, którzy chcą znaleźć lekarstwo na nie dającą się pogodzić przeciwstawność dwóch obozów krańcowych w tworzeniu „centrum”, mającego stanowić watę, łagodzącą bezpośrednią walkę obozu narodowego z żydo-komuną. Centrum takie, - gdyby zaczęta po wyborach łódzkich, ożywiona krzątanina około jego zmontowania doprowadziła istotnie do czegoś w rodzaju jego narodzin, - może co najwyżej na czas pewien zamącić przejrzystość sytuacji. Zmienić jej jednak nie zdoła. Istnieją w Polsce (poza Rusinami i Niemcami - na wschodnich i zachodnich kresach) dwa tylko wielkie obozy polityczne - i na to nie ma rady.
Między tymi dwoma obozami toczy się walka. Walka ta będzie przybierać na sile - i będzie się toczyć tak długo, dopóki jeden z tych obozów nie osiągnie nad drugim zwycięstwa.
Nie zmieni tego stanu rzeczy również i to, że aparat państwowy, będący w ręku sanacji (która w społeczeństwie skurczyła się niemal do nicości) zajmować chce, czy chcieć będzie, pozycję neutralnego i łagodzącego ostrość tarć mediatora między obu walczącymi obozami.
Na to, aby być podobnym mediatorem, trzeba mieć samemu budzącą respekt siłę. Czy sanacja tę siłę posiada? Z całym spokojem odpowiedzieć możemy, - że nie!
W czasach, gdy rządy opierały się na odrębnej, a mocnej warstwie, czy kaście, - na szlachcie, czy na starej, wyrobionej, ożywionej duchem korporacyjnym biurokracji, - mógł monarcha czy kanclerz nawet przez czas długi rządzić wbrew głównej masie ludności. Ale dzisiejsze warunki, zwłaszcza w Polsce, są zupełnie inne.
Nasz obóz stoi w Polsce oko w oko z komuną i Żydami. Przyszłość Polski zależy od tego, czy w zmaganiu naszym obóz narodowy Żydów i komunę zwycięży - czy też zostanie przez nich pokonany. Nie istnieją w kraju siły polityczne, które by odpowiedzialność za przyszłość kraju na serio z nami dzieliły. Odpowiedzialność ta obciąża tylko i wyłącznie nas.
Odpowiedzialności tej się nie boimy. Atak żydo - komuny na Polskę gotowi jesteśmy odeprzeć, licząc na siły własne, oraz na to, że w decydującej chwili wszystkie czynniki szczerze polskie, jeśli nie w całości, to w przeważnej części, opowiedzą się także po naszej stronie.
Wiele oznak „na niebie i ziemi” wskazuje, że główny atak Kominternu, po nie udaniu się próby bolszewizacji Hiszpanii i innych niepowodzeniach na Zachodzie, zwrócony zostanie na naszą część Europy, a przede wszystkim - na Polskę. Czekają nas zadania wielkie i trudne.
Jeśli chcemy atak żydo - komuny odeprzeć od razu i w zarodku zdusić, - jeśli chcemy uniknąć rozdarcia i zniszczenia, związanego z wojną domową na wzór hiszpański - musimy być silni. Tak, aby wróg nie odważył się nas zaczepić. Zasada ,,si vis pacem, para bellum” ma wartość zarówno w polityce zewnętrznej, jak i wewnętrznej. To też wzmacnianie obozu narodowego - a wzmacnianie bezpieczeństwa wewnętrznego Polski - to są dziś synonimy.
Nie da się zresztą zaprzeczyć, że siły naszego przeciwnika są duże. Po pierwsze, dysponuje on trzy, czy nawet czteromilionową masą, skupionych w miastach, a więc w ośrodkach nerwowych kraju, urodzonych zwolenników Frontu Ludowego: Żydów. Po wtóre, dysponuje dużą częścią ludności ruskiej. Po trzecie, dysponuje wcale poważnymi zgrupowaniami ludności polskiej, zarówno w mieście, jak na wsi.
Nie ukrywajmy prawdy: nawet w Łodzi, będącej jedną z naszych twierdz, wśród rdzennie polskiej ludności ujawniona została obecność wcale mocnych ośrodków komunistycznych i socjalistycznych, - będących w mniejszości, ale istniejących.
Musimy tym siłom przeciwstawić mocny opór. Musimy, pomimo, że znajdujemy się w warunkach trudnych - i że aparat państwowy mamy dzisiaj raczej przeciw sobie.
I wiemy o tym, że radę sobie damy. Mając masy - i to takie masy, nie tylko ilościowo, ale jakościowo, - mając coraz tęższą warstwę przywódców, w której wybijają się w młodym pokoleniu jednostki tej miary, co przywódca narodowej Łodzi, adwokat Kazimierz Kowalski, - mając wielką ideę i kapitał wielkich zasług i doświadczeń, uosobiony w Romanie Dmowskim i jego generacji, - mając jasny plan działania i ścisłe polityczne wytyczne i cele, nie zmierzające tylko do odparcia wrogiego ataku, ale pozytywnie zwrócone ku wszechstronnej przebudowie i odrodzeniu Polski, - mając wreszcie po swojej stronie prawie wszystko, co najlepsze i najwartościowsze w narodzie, - nie boimy się ani odpowiedzialności, którą niesie z sobą wielka rozgrywka, ani odpowiedzialności, którą włoży na nas zwycięstwo.
Jesteśmy gotowi zarówno do wzięcia na siebie zadania obronienia Polski przed grożącymi jej dziś niebezpieczeństwami, jak i zadania pokierowania sterem Polski na przyszłość.
Łódź wyświetliła położenie. I nam, i krajowi pokazała, jaka odpowiedzialność cięży na naszym obozie - i wykazała, że w naszym obozie leży zbawienie kraju.
nakładem własnym, Warszawa 1936