JĘDRZEJ GIERTYCH
ROLA DZIEJOWA DMOWSKIEGO
(Fragmenty)
„Those who cannot remember
the past are condemned to repeat it”
Santayana
PRZEDMOWA AUTORA
Zapowiedź ukazania się niniejszej mojej książki, poświęconej roli dziejowej Dmowskiego, przyjęta została przez uderzająco liczny odłam polskiej czytającej publiczności reakcją, e książka ta, to będzie rozpamiętywanie sporów partyjnych. „Po co podtrzymywać te spory? Puśćmy je w niepamięć - a w najlepszym razie pozostawmy je ocenie historycznej, dokonanej przez przyszłe pokolenia wtedy, gdy ludzie co w tych sporach uczestniczyli, lub byli ich świadkami, już nie będą żyli”. Oto dosłownie wypowiedzi, z jakimi zdarzyło mi się spotkać.
A tymczasem, w istocie, spór o to, która polska polityka, Dmowskiego czy Piłsudskiego, wiodła i doprowadziła naród polski do niepodległości po 123 latach niewoli, jest jednym z podstawowych sporów w polskiej historii. Jeśli się istoty tego sporu nie zna i nie rozumie, nie może się mieć jasnego poglądu na przeszłość naszego narodu tak samo zupełnie, jak nie może się go mieć, jeśli się nie potrafi zająć określonego, będącego wyrazem dodatniej lub ujemnej oceny stanowiska w takich sprawach, jak chrzest Polski, unia z Litwą, sprowadzenie Krzyżaków, hołd pruski, czy odrzucenie reformacji. Bardzo się mylą ci, co sądzą, że zastanawianie się nad trafnością, lub błędnością polityki Dmowskiego lub Piłsudskiego jest grzebaniem się w przebrzmiałych rozbieżnościach partyjnych, albo że szukanie między tymi obu politykami wspólnego mianownika jako rzekomo między kierunkami, które oba różnymi drogami wiodły do wspólnego celu i przynosiły łącznie te same rezultaty, było wyrazem obiektywizmu. Krzyżaków można było sprowadzić, lub nie sprowadzać : była to sprawa decyzji, którą należało powziąć - i w decyzji tej nie było drogi pośredniej, o cechach chwalebnego złotego środka. Tak samo nie było bezpartyjnego złotego środka między przyjęciem chrztu i trzymaniem się nadal pogaństwa. Ocena tych faktów nie jest partyjnictwem, ale jest stwierdzaniem historycznej prawdy. Tak samo polityka Dmowskiego i Piłsudskiego to były dwie polityki wzajemnie się wyłączające; jedna była słuszna, a druga była błędna. Kto tego nie rozumie, ten nie rozumie jednego z najważniejszych faktów polskiej historii: bo przecież mało które z wydarzeń w naszych dziejach może się równać co do swego znaczenia z faktem odzyskania niepodległości po tak długiej niewoli. Kto się nie interesuje tym, po której stronie w tym wielkim, rozstrzygającym o losach narodu sporze była słuszność, albo komu na ten temat wystarczają płytkie, propagandowe frazesy, nieodpowiednie w czytankach dla małych dzieci, a tym bardziej niegodne ludzi u dojrzałym umyśle - ten okazuje brak zainteresowania przeszłością własnego narodu i brak troski o to, by w pojęciach narodu o tej przeszłości panowała prawda, a nie fałsz.
Ale tu nie tylko o prawdę historyczną chodzi. Chodzi także i o przyszłość. Bo położenie geograficzne Polski się nie zmieniło. A doświadczenia przeszłości nie są pozbawione wpływu na to co robimy dzisiaj i co będziemy robić jutro.
Nie należy także ostatecznych sądów o świeżych wypadkach historycznych zostawiać przyszłym pokoleniom. To złudzenie, że wiedza historyczna wszystkie spory historyczne z czasem sprawiedliwie rozstrzyga. Prawda bynajmniej nie zawsze sama na powierzchnię wypływa: kłamstwa, oszczerstwa, nieporozumienia, fałszywe legendy, formułki przewrotnej propagandy potrafią trwać wiecznie, o ile się ich w porę nie sprostuje. Czyż nie spieramy się po dzień dzisiejszy o sporne kwestie z historii starożytnego Rzymu? Czy nie popełniamy błędów w ocenie ludzi, pomarłych tysiące lat temu, których motywów nie znamy, bo nie zostawili po sobie pisanej spuścizny? - Pokolenie żyjące musi pozostawić przyszłym pokoleniom dostateczne materiały do historycznej oceny, musi spisać historyczne fakty, oraz, co więcej, musi ułatwić ich interpretację przez podanie uzasadnienia tego co myślano i robiono*.(* Wśród mych dociekań historycznych sporo uwagi poświęciłem postaci prymasa Andrzeja Olszowskiego, jednego z największych, moim zdaniem, i najbardziej zasłużonych mężów stanu Polski, który osadzając Michała Wiśniowieckiego i Jana Sobieskiego na polskim tronie i nadając polityce polskiej nowy kierunek zmienił bieg naszych dziejów i wprowadził Polskę na jedno pokolenie na drogę odrodzenia, niestety w następnym pokoleniu zwichniętego. Przez 300 lat o tym wielkim Polaku było w świadomości historycznej naszego narodu zupełnie głucho - bo nikt ze współczesnych nie postarał się o to, by działalność jego sumiennie opisać i należycie wytłumaczyć. Starałem się oddać jego dziełu sprawiedliwość moją dwutomową książką „Polityka Olszowskiego” i „Jan III Sobieski” (Londyn, nakładem własnym, 1953, 197 i 340 stronic). Ale czy zadanie spełniłem? Trzysta lat milczenia nie łatwo jest przełamać - i boję się, że wołanie moje pozostanie głosem wołającego na puszczy i grochem o ścianę).
Tak więc, nie wolno jest nie interesować się sporem Dmowski-Piłsudski. Każdy Polak, troszczący się o sprawy swojej ojczyzny, powinien spór ten studiować i starać się urobić sobie o nim sąd.
Muszę tu stwierdzić rzecz bardzo ważną.
Mam na spór Dmowski-Piłsudski pogląd ustalony od dawna. Odkąd zacząłem jako dziecko się wokół siebie rozglądać i interesować się sprawami Polski, a tym bardziej odkąd zacząłem o tych sprawach myśleć w sposób rozumny, wyznawałem poglądy narodowe. Co więcej, znałem później Dmowskiego osobiście - i nie ukrywam, że wywarł on na mnie wpływ przemożny i rozstrzygający. To wszystko nie znaczy jednak, bym w tym co piszę miał zajmować wobec niego jako postaci historycznej postawę adwokacką.
Jedynym i wyłącznym motywem jakim się powodowałem i powoduję, pisząc o nowoczesnej polskiej historii, jest dążenie do wykrycia historycznej prawdy. Opowiadam się po stronie polityki Dmowskiego - bo w wyniku dziesiątków lat dociekań i studiów i w wyniku doświadczenia dość długiego już życia nabrałem przekonania, lub raczej po prostu tylko ugruntowałem się w przekonaniu, że była to polityka słuszna. Zbyt mnie obchodzi Polska, bym mógł, pisząc o ważnym okresie jej dziejów, troszczyć się o co innego, niż tylko i wyłącznie o prawdę. W dążeniu do tej prawdy starałem się sumiennie, krok za krokiem, zbadać każdy sporny punkt. Niczego nie uważałem z góry za aksjomat; niczego nie pozostawiłem bez zastanowienia się czy nie zachodzi tu jaka wątpliwość. Jeśli doszedłem do tych wniosków, które w książce przedstawiam - to dlatego, że mi sumienie te właśnie wnioski dyktuje.
Książkę tę pisałem, powodując się pragnieniem wykrycia prawdy, przedstawienia prawdy i obrony prawdy. Nie bronię w niej Dmowskiego, bronię w niej prawdy. Bronię jej w imię tego, że szanujący się naród nie może opierać swego życia i swych pojęć na kłamstwie. Oraz w imię tego, że sprawiedliwość musi być oddana tym, którym naród winien jest wdzięczność. Zwłaszcza, że jeśli trzeba tu naprawić długie zaniedbanie i grzech niewdzięczności. Książka ta narastała mi w umyśle długie lata - i im więcej tych lat upływało, tym mocniej krystalizowało się we mnie poczucie, że adwokatem być mi nie wolno i że dążyć muszę do tego, by formułować werdykt historyczny jak najbardziej bezstronny. Oczywiście, to nie znaczy, by ten werdykt miał się przez to stać mniej stanowczy.
Ale napisanie książki stawiającej sobie za cel prawdę i tylko prawdę, ma także i swoją historię. Do prawdy doszedłem nie przez niewiedzę i szukanie w ciemnościach, ale przez sprawdzanie, czy to w co wierzę jest słuszne. Pragnąłem najpierw polityki Dmowskiego bronić. I dopiero potem doszedłem do wniosku, że lepiej zrobię - także i dla Dmowskiego lepiej - jeśli się postawy obrończej wyzbędę. Z publicysty politycznego, broniącego poglądów, od dawna wyznawanych, w badacza, stawiającego sobie za zadanie obiektywizm historyczny, przekształciłem się jedynie stopniowo.
Książka ta ma swoją historię - i warto, by historia ta została w przedmowie opowiedziana. Impulsem, który skłonił mnie do powzięcia zamiaru napisania tej książki był fakt bardzo dawny: była pewna rozmowa, jaką miałem kiedyś z samym Dmowskim.
Może napisałbym tę książkę i bez tej rozmowy: polityka Dmowskiego jest tak wielkim i ważnym faktem w polskiej historii, a tak mało jest dziś w narodzie polskim rozumiana, że temat tej polityki byłby zapewne prędzej czy później pociągnął mnie i tak.
Ale rozmowa ta sprawiła, że napisanie tej książki stało się spoczywającym na moich barkach obowiązkiem. W poczuciu tego obowiązku żyłem około lat trzydziestu, i żyję w nim nadal, gdyż książka moja nie jest skończona; to jest tylko pierwszy tom.
Dmowski powiedział mi w owej rozmowie, że nie jest zadowolony ze swojej „Polityki polskiej i odbudowania państwa”. Pisał tę książkę będąc w złym sianie zdrowia i napisał ją bez werwy. Właściwie, by wyłożyć swój punkt widzenia, powinien był mocniej i wszechstronniej skrytykować swoich przeciwników, a także więcej powiedzieć o intrygach i przeciwdziałaniach, z którymi musiał walczyć. Nie mówiąc już o tym, że powinien był szerzej wyłożyć i uzasadnić politykę własną i opisać jej skutki.
Może jeszcze zdobędzie się na podyktowanie pamiętnika, zawierającego materiał anegdotyczny.* (* Przy tej okazji opowiedział mi o jakimś posunięciu Paderewskiego, w 1917 czy też 19138 roku, które miało charakter szkodliwej i nielojalnej intrygi politycznej. Nie pamiętam już jednak niestety istoty owej sprawy, nie mogę więc tego opowiadania przytoczyć.
Także i pamiętnika Dmowski już nie napisał, ani nie podyktował.) Ale nowej książki, analizującej dzieje polityki polskiej w erze wojny światowej, już nie napisze.
Powiedział mi wówczas, że powinienem się tym tematem kiedyś zająć i książkę taką spróbować napisać.
Książka niniejsza wyrosła jako próba, z pewnością nieudolna, spełnienia tego życzenia Dmowskiego.
Dmowski jednak za treść tej książki nie ponosi odpowiedzialności. Książka ta nie jest nowym źródłem historycznym, nie jest echem rozmów z Dmowskim. Z wyjątkiem kilku drobiazgów, gdy wyraźnie stwierdzam, że daną informacje czy opinię znam z własnych ust Dmowskiego, nie czerpałem do niej materiału wprost od niego. Korzystałem z jego książek i innych pism tak samo, jak z innych dostępnych materiałów historycznych - i wyciągałem z nich wnioski w ten sposób, jak to może uczynić człowiek, który patrzy z perspektywy historycznej 28 lat jakie upłynęły od jego śmierci i który ma za sobą doświadczenie drugiej wojny światowej i 22 lat pokoju po jej zakończeniu. Jeśli wniosłem nowe oceny - są one moje własne. Jeśli się ktoś ze mną nie zgadza, niech przypisuje ewentualne, nie przypadające mu do gustu, zawarte w tej książce poglądy mnie, a nie Dmowskiemu.
Nie należy sądzić, że wykonanie spełnienia życzenia Dmowskiego odłożyłem o trzydzieści lat umyślnie. Opóźnienie to wyniknęło po części z tego, że pierwotnie zabrałem się do spełnienia tego życzenia zbyt pochopnie.
Przebywając w latach 1939-1945 w obozach jeńców w Niemczech, ułożyłem sobie w głowie projekt książki, która, jak myślałem, będzie spełnieniem tego życzenia. Pisać takiej książki w obozie nie mogłem, ale napisałem ją niemal natychmiast po uwolnieniu, w roku 1946 w Londynie i wydałem ją w roku 1947 w Hanowerze pod tytułem „Pół wieku polskiej polityki. Uwagi o polityce Dmowskiego i polityce polskiej lat 1919-1939 i 1939-1947”.
Jest to książka nieudana. To nie taka książka była potrzebna dla szerszego przedstawienia polityki, która doprowadziła do odbudowania i zjednoczenia Polski. Siedząc w obozach, w których życie było kontynuacją gorączkowej atmosfery Polski przedwrześniowej, obmyśliłem sobie książkę, która była w istocie broszurą polityczną, polemizującą w dziennikarski sposób z propagandą, jaką narodowi polskiemu przed wrześniem narzucano. Nosi ona znamię chwili dla której była pisana - a która w roku 1946 była chwilą już dawno minioną. Nie ma w niej historycznej perspektywy, już nie mówiąc o naukowej dokumentacji, są także i niektóre myśli, które nie wytrzymują próby czasu i które podyktowała sytuacja przemijająca.* (* Trzy przyczyny przypadkowe sprawiły, że w kilku miejscach napisałem tę książkę niezupełnie tak, jakbym to uczynił dzisiaj.
Po pierwsze, siedząc w obozach w środowisku oficerskim, w którym przeważały poglądy obozu piłsudczyków, wiele z piłsudczykami dyskutowałem i chcąc ich przekonać, szedłem im naprzeciw we wszystkich sprawach, w których znalezienia wspólnej platformy wydawało się możliwe. Ta skłonność do pojednawczego dialogu i piłsudczykami wycisnęła na książce swoje piętno.
Po wtóre, w tym samym kierunku oddziałał fakt, że nie chciałem różnić się polityczną postawą z ówczesnym kierownictwem Stronnictwa Narodowego, na którego czele stał od czerwca 1939 roku p. Tadeusz Bielecki. Głosowałem w 1939 roku przeciw kandydaturze p. Bieleckiego na stanowisko prezesa Stronnictwa, ale spędziwszy przełomowe lata dziejowe drugiej wojny światowej w izolacji, odcięty od życia politycznego i od społeczeństwa polskiego i nawet ograniczony w możności regularnego czytania codziennej prasy, nie uważałem się za kompetentnego do posiadania własnego zdania w polityce i wobec zniknięcia rozstrzelanego przez Niemców, poprzedniego prezesa p. Kazimierza Kowalskiego i nie wyrośnięcia nikogo innego na jego miejsce, uznałem, że najrozumniejszą i najuczciwszą postawą będzie uznać bez zastrzeżeń fakt kierowania polityką obozu narodowego przez p. Bieleckiego i oświadczyłem mu w pierwszej odbytej z nim, dłuższej rozmowie, około lipca 1945 roku, że mimo różnic które nas dawniej dzieliły, oddaję się pod jego komendę. P. Bielecki szedł w czasie wojny i po wojnie w jednym szeregu z obozem piłsudczyków.
Po trzecie, z uwagi na to, że książkę treścią swoją rozciągnąłem na lata drugiej wojny światowej i jej likwidacji, które znałem jako były jeniec niejako z oddalenia, uznałem za stosowne dać rękopis mej książki przed wydrukowaniem komuś do oceny. Zwróciłem się z tym do p. J.M., z którym łączyły mnie przed wojną węzły bliskiej przyjaźni i który cieszył się wtedy zaufaniem zarówno Romana Dmowskiego, jak Kazimierza Kowalskiego, a który odgrywał w czasie wojny sporą rolę w ruchu podziemnym w kraju, a w latach 1946-47 wysunął się w Londynie do roli jednej z czołowych osobistości w aparacie politycznym p. Bieleckiego. Ulegając naciskowi p. J.M. i wbrew własnemu przekonaniu zgodziłem się porobić w rękopisie mojej książki, w sprawach dotyczących zarówno Piłsudskiego i piłsudczyków, jak Armii Krajowej, kilka skreśleń, a nawet, co gorsza, kilka zdań dopisać. Tendencje, jakie p. J.M. wtedy reprezentował, szły w tym samym kierunku co p. Bieleckiego, a nawet jeszcze dalej. Żałowałem mej ustępliwości niemal od pierwszej chwili ukazania się książki. Moje drogi już wkrótce potem zupełnie się rozeszły z p. J.M. i rozchodziły się potem coraz więcej w miarę upływu lat.
Dzisiaj, jestem niezachwianie przekonany, że do dialogu narodowców z piłsudczykami nie ma zgoła pola. Można uznawać dobre chęci piłsudczyków, ale niepodobna nie stać na stanowisku, że cała ich polityka była i po dziś dzień jest błędna w założeniu.
Skoro mówię tu o mojej książce „Pół wieku polskiej polityki”, chcę skorzystać z okazji, by dokonać tu pewnego odwołania. W obozie jeńców poinformowano mnie, że prof. Stanisław Kot pochodzi ze zgermanizowanej rodziny ze Śląska Cieszyńskiego, usposobionej antypolsko i, że jego znalezienie się w ośrodkach życia politycznego i kulturalnego polskiego było wynikiem przypadku. Informacji tej dałem wiarę. W chaotycznych warunkach życia polskiego w lalach 1946/47, zarówno jak w moich nieuregulowanych, ówczesnych warunkach osobistych, nie miałem możności jej sprawdzić. Na podstawie tej informacji wysunąłem na str. 117 mej książki wobec prof. Kota podejrzenie, że ,,świadomie Polski nienawidzi i życzy jej zguby”.
Informacjo moja była błędna: prof. Kot w ogóle nie pochodzi ze Śląska Cieszyńskiego. Uważam za swój obowiązek zarówno wycofać zacytowane wyżej słowa, jak za nie przeprosić.
To nie znaczy, bym zmienił mój krytyczny pogląd zarówno na politykę i postawę prof. Kota, jak na jego poglądy historyczne.) Nie jest to książka, wnosząca wkład w wiedzę historyczną, ale wystąpienie dziennikarskie.
Bardzo szybko zrozumiałem, że książkę o polityce Dmowskiego muszę napisać jeszcze raz - i napisać zupełnie inaczej. I że muszę się do tej książki gruntownie przygotować.
Musiałem przede wszystkim zapoznać się z bardzo obfitą, już istniejącą literaturą w różnych językach, na przykład pamiętnikarską, jaka mogła na politykę Dmowskiego rzucić światło; a warunki w jakich byłem nie zostawiały mi na tę lekturę zbyt wiele wolnego czasu. A po wtóre, musiałem odczekać, aż wypłyną na światła dzienne liczniejsze, nowe na ten temat materiały. W latach 1919-1939 polityka Dmowskiego to było świeże wydarzenie, to jeszcze nie była historia, ale bieżąca polityka. Natomiast po roku 1945 pierwsza wojna światowa odsunęła się w historyczną dal. Zaczęły się na jej temat sypać informacje, które dotąd były ukryte w archiwach, albo które przez ich posiadaczy traktowane były jako sekret. Zaczęły się także, coraz liczniej, ukazywać opracowania i analizy. Zwłaszcza ostatnich kilka lat przyniosło garść wydawnictw, w języku polskim i innych, bardzo z punktu widzenia mojego zadania cennych.
Cierpliwość, z jaką gromadziłem materiały, przetrawiałem zdobyte informacje w umyśle i odkładałem pisanie książki na później, opłaciła im się, bo doczekałem się chwili, gdy mogę korzystać z o wiele gruntowniejszej dokumentacji, a zarazem mogę się ustosunkować do ocen i poglądów które się w najnowszych czasach pojawiły.
Nie żyjemy dziś w okresie gwałtownych zmagań politycznych i polemik, ale w innej epoce; temperatura sporów i dyskusji, nie tylko w Polsce ale w całej Europie, jest dziś dużo umiarkowańsza. Nie pisze się dziś broszur polemicznych, ale gruntownie udokumentowane studia historyczne, inna kwestia, że nie inaczej niż dawniej zabarwione indywidualnymi poglądami autorów, żyjemy w nowych, bardzo zmienionych czasach. Zachodzi potrzeba nowego studium o Dmowskim, metodą swoją i horyzontami odpowiadającego wymaganiom dzisiejszym.
Z drugiej strony, źle się stało, że czekałem z pisaniem za długo, bo przyłożyłem przez to ręki do wielkiego na temat Dmowskiego milczenia.
Przez dwadzieścia lat panowała na temat Dmowskiego przejmująca cisza. Nie ukazała się w tym czasie - poza jedyną książką Pani Wolikowskiej - ani jedna książka, poświęcona wyłącznie Dmowskiemu i ani jedna poza całkiem nową książką Kozickiego o Lidze Narodowej większa książka o zakresie ogólniejszym, która by jego polityce oddawała sprawiedliwość. A tymczasem zarówno piłsudczycy jak komuniści ogłaszali, dla uzasadnienia swoich poglądów historycznych, całe biblioteki.
Być może książka moja ukazuje się za późno. Nie tego się obawiam, że książką tą nie wywrę wpływu na poglądy jej czytelników. Obawiam się tego, że - co jest udziałem też i wielu innych moich książek - nie będzie ona czytana. Przeciwnicy polityki Dmowskiego tak dalece ugruntowali w opinii z jednej strony polskiego społeczeństwa emigracyjnego, a z drugiej strony społeczeństwa w kraju poglądy sprzeczne z poglądami o roli Dmowskiego, że bardzo wielu Polaków po prostu nie jest ciekawych wziąć książkę o Dmowskim do ręki.
Ogłaszam tę książkę w czasach tragicznych, i dla Polski niebezpiecznych. To nie tylko wrogowie obozu narodowego, ale także i wrogowie Polski sprawili, że o Dmowskim stało się w narodzie polskim tak głucho. W okresie międzywojennym większość polskiego narodu (choć nie większość ludności Polski) zdawała sobie z tego sprawę, że to Dmowski sprawił, iż Polska jest niepodległa i zjednoczona; imię Dmowskiego budziło uczucie gorącej wdzięczności zarówno wśród intelektualnej elity, jak wśród łódzkich czy poznańskich robotników i mazowieckich, kaszubskich, podhalańskich, tarnopolskich, wileńskich, wielkopolskich chłopów, zarówno wśród bogatych jak biednych, zarówno wśród starych, jak młodych i najmłodszych. Dzisiaj imię to zostało ogarnięte dziwnym zmierzchem zapomnienia i przemilczenia.
Wrogom Polski zależy na tym, by o Dmowskim zapomniano, bo Polska nie korzystająca z doświadczeń Dmowskiego i z dorobku jego myśli, jest Polską słabszą.
Rzecz ciekawa, że Dmowski i jego spuścizna zwalczane są ze szczególną zawziętością przez obóz komunistyczny w Polsce, a zarazem są metodycznie pogrążane w zapomnieniu przez siły polityczne, opierające się o świat anglosaski, panujące na polskiej politycznej emigracji.
Do zepchnięcia pamięci Dmowskiego w cień przyczynia się także i zmierzch obozu narodowego. Obóz ten więcej od innych obozów politycznych w Polsce fizycznie ucierpiał w czasie ubiegłej wojny, gdyż elita jego była szczególnie zawzięcie wymordowywana zarówno przez Niemców, jak przez Sowiety i komunistów. Ale nie małe znaczenie ma także i ta okoliczność przypadkowa, że obóz ten został w swym życiu sparaliżowany przez to, iż Stronnictwo Narodowe na emigracji niby istnieje, a w istocie jest fikcją.
Grupa, która, gdyby Dmowski był żył o kilka lat dłużej, byłaby z pewnością zrobiła rozłam i od obozu narodowego odeszła, stoi dziś formalnie na czele emigracyjnego Stronnictwa Narodowego. Sprawiła ona, że Stronnictwo to przeszło w praktyce, z rozwiniętymi sztandarami, pod komendę sukcesorów obozu Piłsudskiego.
Nie jest to nic szczególnie nowego, bo dzieje wewnętrzne obozu narodowego przez cały czas jego istnienia to było nieustające pasmo odszczepieństw i odchodzenia od Dmowskiego i jego polityki. Polityka Dmowskiego szła wbrew tradycji co najmniej 150 lat polskiej akcji politycznej i wbrew zakorzenionym w narodzie polskim instynktom. Co więcej, była to polityka w swoich założeniach rozumowych trudna, nie efektowna i nie przemawiająca do zapalczywej wyobraźni. Instynkt szerokiej masy patriotycznej polskiej, często także i instynkt młodzieży, buntował się przeciwko wielu jej postulatom i nakazom. Od dnia narodzin obozu narodowego po dzień dzisiejszy procesem nieustannym było odpadanie ludzi, którzy byli narodowcami nieraz nawet przez długie lata, ale potem się nagle buntowali w jakiejś nowej sytuacji, gdy nowych dyrektyw Dmowskiego, dostosowanych do tej sytuacji, nie potrafili zrozumieć. Wyrastali często z tych ludzi - ongiś długoletnich członków Ligi Narodowej czy innych narodowych organizacji i długoletnich, ofiarnych działaczy narodowych - nawet najzacieklejsi przeciwnicy Dmowskiego i jego polityki. To prawda, że byli to tylko poszczególni ludzie, a czasem, rzadko, oderwane gałęzie organizacji narodowej, takie, jak Narodowy Związek Robotniczy, czy niektóre organizacje młodzieżowe {np. duża cześć tajnego „Zetu”, lub grupa „Zarzewia” przed wojną, oraz „Zespól Stu”, „Obóz Narodowo-Radykalny” - ONR - i grupa pp. Stania i Hrabyka po wojnie). Nigdy się przedtem nie zdarzyło, by odpadło od związku z podstawowymi tradycjami polityki Dmowskiego Stronnictwo Narodowe jako formalna całość. Ale to prawda, że sytuacja obecna pojawiła się dopiero po śmierci Dmowskiego - gdy można się już co do tego spierać, co jest właściwą spuścizną Dmowskiego i interpretacją jego myśli i co by Dmowski zrobił, gdyby dzisiaj żył.* (* W istocie, odejście dzisiejszego formalnego kierownictwa Stronnictwa Narodowego od polityki Dmowskiego nastąpiło jeszcze za życia Dmowskiego, ale w chwili, gdy był on już umierający i w życiu politycznym nie mógł brać udziału. Jedna z ostatnich wypowiedzi politycznych Dmowskiego - uczynioną ustnie - było stwierdzenie, że „rzeczą równie dla nas ważną jak granica polsko-niemiecka jest nietykalność Czechosłowacji i jej granicy z Niemcami”. Jest jasne zarówno w świetle tej wypowiedzi Dmowskiego z końca 1937 roku, jak jego postawy przez cafe życie, że Stronnictwo Narodowe, o ile chciało być wierne Dmowskiemu, powinno było w roku 1939 rzucić wszystkie swoje siły do walki z polityką Becka, której celem był rozbiór Czechosłowacji. Tak rozumiał swoje zadania ówczesny zarząd główny Stronnictwa Narodowego, powołany do życia na wniosek Dmowskiego, którego prezesem był Kazimierz Kowalski i w którego skład także i ja wchodziłem. Fronda p. Bieleckiego (zresztą wiceprezesa Stronnictwa) wraz z jego grupą, sprawiła, że Stronnictwo zadania swego pod tym względem nie spełniło i pozostało w roku 1938 bierne. Dalszą konsekwencją tego było rozbicie zarządu p. Kowalskiego, przedterminowa dymisja tego zarządu i obiór w czerwcu 1939 roku nowego zarządu, zresztą lepiej pasującego do atmosfery ,,zgody narodowej” pod komendą istniejącego sanacyjnego rządu i dowództwa wojskowego w przededniu wojny, z p. Bieleckim jako prezesem na czele, obiór, skądinąd, osiągnięty w pierwszej fazie - na Komitecie Politycznym Stronnictwa - tylko jednym głosem większości. (Opisałem przebieg dramatycznych zmagań w Stronnictwie Narodowym w latach 1938-1939 w mej pracy „Stronnictwo Narodowe a kryzys dziejowy 1938 roku. Relacja pamiętnikarska”, Londyn, „Ruch Narodowy”, 1955, N° l, kwiecień-czerwiec, str. 29-124).
Nie potrzebuję przypominać, jaką katastrofą dla Polski było niedopisanie Stronnictwa Narodowego w roku 1938-ym. Wielokrotnie już o tym pisałem. Opozycja Stronnictwa Narodowego, gdyby się była w owej chwili naprawdę przejawiła, miała szanse zmieść politykę Becka z powierzchni ziemi. Naród polski byłby wówczas stanął — w myśl poglądów Dmowskiego - u boku zagrożonej Czechosłowacji. Czesi nie byliby wtedy uznali swej sprawy za z góry, beznadziejnie przegraną i byliby wytrwali w oporze. Konferencji w Monachium alboby nie było, albo Czesi by się jej uchwałom nie poddali. Jedno za dwojga: albo Hitler byłby się cofnął, co oznaczałoby załamanie całej polityki agresywnej niemieckiej, albo druga wojna światowa byłoby wybuchła o rok wcześniej. Nie bilibyśmy się wtedy sami, ale razem ze świetnie uzbrojoną Czechosłowacją oraz z jej sojusznikami Jugosławią i Rumunią. A Niemcy mieliby za sobą o rok mniej na zbrojenia i przygotowania. Cale dzieje byłyby się inaczej potoczyły. Państwa środkowoeuropejskie, składające się na „system wersalski”, byłyby się ostały jako samodzielny czynnik polityczny, zarówno niezależny od Sowietów, jak nie zdany wyłącznie na łaskę i przychylność mocarstw zachodnich. Klęska Niemiec byłaby zapewne nastąpiła dość szybko i „system wersalski”, który zapewniał Polsce i jej zakarpackim sąsiadkom pełną niezależność, byłby z wojny wyszedł zwycięsko.
Nie jestem w tym poglądzie odosobniony. To co na ten temat pisałem i mówiłem w latach 1938, 1939 i 1946 otrzymało potężny sukurs w postaci późniejszych wypowiedzi Winstona Churchilla, chyba kompetentnego tu rzeczoznawcy, że w interesie obozu alianckiego leżało, by wojna wybuchła była nie w 1939, lecz w 1938 roku.
To p. Bielecki ze swoją grupą sparaliżował Stronnictwo Narodowe w 1938 roku, nie dopuszczając do wykonania przez prezesa Kowalskiego i jego zarząd zamierzonej, a koniecznej i mającej warunki powodzenia akcji.
Istotą orientacji politycznej p. Bieleckiego było, że był on pojednawczo usposobiony wobec obozu piłsudczyków. Zaznaczył to w roku 1938, sprzeciwiając się opozycji wobec polityki anty-czeskiej Becka, a w czasie wojny oddając narodowe organizacje podziemne pod komendę A. K., prowadzącej politykę powstańczą. Na emigracji, założeniem jego polityki był i jest sojusz z obozem piłsudczyków i przynależność do założonego przez nich zgrupowania politycznego.
Poczynania, które stojąc poza formalną organizacją Stronnictwa Narodowego, moim zdaniem reprezentują na emigracji najautentyczniejszy kierunek rozwoju ruchu narodowego, kontynuującego spuściznę polityczną Dmowskiego, przeciwstawiają się dziś jedynie z trudem ewolucji, wiodącej rzesze ludzką dawnych stronników Dmowskiego do przybliżenia się ku prądom, nawracającym do tradycji polityki polskiej dziewiętnastego stulecia i polityki Piłsudskiego.)
Muszę zresztą stwierdzić, że różnice, dzielące dzisiejsze emigracyjne Stronnictwo Narodowe od spuścizny politycznej Dmowskiego, są mniejsze, niż te różnice które ongiś wyrastały między obozem Dmowskiego, a grupami rozłamowymi w rodzaju ONR czy nawet Narodowego Związku Robotniczego. Nawet ludzie stojący dziś na czele tego Stronnictwa nie mają pełnej świadomości, ze od Dmowskiego odeszli. Poczuwają się do tego, że są jego uczniami i następcami i mają dla niego sporo pietyzmu. Pracują w pewnym zakresie nad ugruntowaniem miejsca Dmowskiego w historii Polski, ogłaszają na temat jego roli przyczynki historyczne, nieraz bezsprzecznie cenne, drukują takie otrzymane z kraju rękopisy, poświecone dziejom polityki narodowej; choć co prawda, w postawie swojej raczej okazują chęć obrony „wkładu” Dmowskiego w dzieje odbudowania Polski, niż zrozumienie jego roli wyjątkowej. Robią także sporo pożytecznej roboty w szerzeniu na emigracji zrozumienia niebezpieczeństwa niemieckiego.
Trzeba także pamiętać, że w rozproszeniu emigracyjnym kontakt rzesz organizacyjnych z kierownictwem jest dość luźny i że w istocie wiele jest dziś w świecie ośrodków, gdzie narodowcy pozostali tym samym, czym byli dawniej i nie mają świadomości tego, że coś się w kierunku politycznym Stronnictwa Narodowego zmieniło. Idą oni za tym kierownictwem przez instynkt wierności - i w stosunkach lokalnych nieraz robią dużo pożytecznej roboty w duchu na wskroś narodowym.
Bywałem w konfliktach z kierownictwem emigracyjnego Stronnictwa Narodowego i jestem przez nie zwalczany, ale nie mam do niego urazy. Życzę temu kierownictwu i skupionej pod jego przywództwem dość licznej rzeszy ludzkiej, powadzenia w tym co robią pożytecznego i cieszę się z tego co w ich szeregach zostało z pierwiastków myśli narodowej i instynktu narodowego. (Życzę zresztą powodzenia także i temu, co się z instynktu narodowego przejawia w obozie piłsudczyków, w komunizmie i w szerokiej rzeszy apolitycznej). Wierzę, że z szeregów Stronnictwa Narodowego da się jeszcze uratować całkiem sporo i ludzi, i tradycji myślowej, i woli działania politycznego dla idei narodowej i dla dobra polityki polskiej w przyszłości.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że kierunek w jakim Stronnictwo Narodowe od roku 1938, a więc już blisko od lat trzydziestu idzie, powoduje stopniowe zanikanie postawy narodowej w narodzie polskim, a wiec i zrozumienia także i przeszłości polityki narodowej, czyli polityki Dmowskiego.
Tak więc książka moja ukazuje się w chwili trudnej. Bezsprzecznie, idzie ona pod prąd dość mocno już w społeczeństwie polskim ugruntowanych pojęć.
Wierzę jednak, że choć trochę się ona do wyprostowania tych pojęć przyczyni.
Muszę w niniejszej przedmowie poruszyć jeszcze jedną ważną sprawę, której omawiając rolę dziejową Dmowskiego nie można pominąć, mianowicie sprawę stosunku jaki zachodzi między rolą Dmowskiego, a rolą Paderewskiego. Urosła w polskiej świadomości historycznej swoista legenda Paderewskiego, wedle której w tym co Polska osiągnęła w rokowaniach wersalskich i w ogóle w akcji politycznej na zachodzie pod koniec wojny światowej i tuż po jej ustaniu zasługa Paderewskiego była jakoby równie wielka, a może i większa niż Dmowskiego. Do utrwalenia tej legendy usilnie się przyczynia obóz piłsudczyków: legenda ta ułatwia pomniejszenie roli Dmowskiego.
Legendzie tej się przeciwstawiam.
Rzecz prosta, jestem jak najbardziej daleki od kwestionowania zasług Paderewskiego, które są rzeczywiste i duże. Stwierdzam także skwapliwie, że choć nie związany z obozem narodowym, Paderewski szedł kilkakrotnie z wielką stanowczością w tym samym kierunku co Dmowski. Ufundowaniem pomnika grunwaldzkiego w Krakowie w 1910 roku przyczynił się on w sposób wybitny do ugruntowania w narodzie polskim postawy antyniemieckiej w przededniu wojny światowej; nic na to nie wskazuje, by ktoś go do tego kroku namówił, lub uprosił: był to czyn Paderewskiego, wysoce ofiarny, przedsięwzięty całkowicie z jego własnej inicjatywy.* (* Paderewski długie lat myślał o tej rocznicy i systematycznie odkładał na fundusz budowy tego pomnika stałe kwoty ze swoich dochodów. Było to wielkim uszczupleniem jego zasobów osobistych. Pisze o tym wszystkim w swoich pamiętnikach. (Ignacy J. Paderewski „Pamiętniki”, Spisała Mary Lawton. Tytuł oryginału: „The Paderewski Memoirs”, Londyn, Collins, 1939. Przełożyły Wanda Lisowska i Teresa Mogilnicka. Kraków 1967, Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Str. 496-502). A potem, w końcowym okresie wojny miał on postawę niezachwianie antyniemiecką i odegrał dzięki temu dużą rolę w polityce polskiej pod komendą Dmowskiego, zwłaszcza w tym, co robione było na terenie państw anglosaskich. Jego wkład w rokowania wersalskie i w umożliwienie rozwoju armii błękitnej jest rzeczywisty.
Stwierdziwszy powyższe, muszę jednak stwierdzić równocześnie, że nie można porównywać roli Paderewskiego z rolą Dmowskiego, bo zasługi Paderewskiego dotyczą tylko poszczególnych fragmentów politycznej akcji i politycznych rozgrywek, podczas gdy Dmowski stworzył cały system polityki w której się te fragmenty mieściły i polityką tą systematycznie kierował. Paderewski był kilkakrotnie wybitnie Dmowskiemu pomocny, ale to Dmowski prowadził kampanię, w której ramach się ta jego pomoc przydała.
A po wtóre, muszę stwierdzić, że Paderewski był przeciwnikiem Dmowskiego i że pomoc jaką Dmowskiemu okazał równoważyła się czasem i tym, co robił przeciwko Dmowskiemu i jego akcji.
Na przełomie lat 1918/19 przeszedł on w sposób stanowczy na stronę Piłsudskiego i w wielu decydujących momentach 1919 roku przechylał szalę rozstrzygnięć na niekorzyść tego co robił Dmowski. A co więcej, także i w końcowym okresie wojny poczynania jego nieraz się z akcją Dmowskiego krzyżowały. Niestety, w tym ostatnim punkcie bardzo mało da się już historycznie ustalić: tylko napisanie przez Dmowskiego pamiętników byłoby pozwoliło na odsłonięcie tu kulis, które prawdopodobnie nieodwołalnie utonęły już w historycznym mroku. Trzeba jednak zanotować przynajmniej tyle, że Dmowski niejednokrotnie o kłopotach jakie miał z nielojalnością Paderewskiego wspominał i że uważał on go za oponenta, który w niejednym przyniósł jego poczynaniom szkodę.* (* Dmowski posądzał Paderewskiego o przynależność do masonerii. Byłem kiedyś świadkiem rozmowy Dmowskiego z pewnym polskim księdzem z Ameryki, w której Dmowski wyrażał przeświadczenia, za Paderewski był masonem, a ów ksiądz się przypuszczeniu sprzeciwiał.)
Pragnę na zakończenie podziękować tym wszystkim, którzy mi w napisaniu tej książki dopomogli, którzy ułatwili mi gromadzenie materiałów, pożyczali mi różne książki itd. Szczególna moja podzięka należy się Komitetowi Wydawniczemu w Chicago, który z wielką ofiarnością i poświęceniem zajął się wydaniem tej książki. Znaczne sumy, wyłożone z własnych kieszeni członków tego Komitetu, ludzi ciężko pracujących na utrzymanie swoje i swoich rodzin w owej Ameryce, w której dolary wszak bynajmniej same z nieba nie spadają, są główną podstawą, która pozwoliła ruszyć sprawę wydania tej książki z miejsca. Poparcie tego Komitetu, obiecane mi z góry, jeszcze w okresie, gdy dopiero się do pisania tej książki zabierałem, było mi w mej pracy wielką zachętą, gdyż dawało mi pewność, że się książka w druku ukaże. Mówię o tym z wdzięcznością, a nawet wręcz ze wzruszeniem.
Dziękuję także wszystkim prenumeratorom tej książki. Także i bez ich poparcia książka nie mogłaby się ukazać w druku. Niektórzy zamawiali po więcej egzemplarzy niż jeden. Niektórzy ofiarowali nadwyżki na „fundusz wydawniczy” książki.
Domyślam się, że książka w chwili ukazania się w druku wciąż jeszcze będzie przedsięwzięciem deficytowym i że pozostanie po niej dług do zapłacenia. Bardzo proszę życzliwych ludzi o pomoc w dalszej jej rozprzedaży.
Żonie mojej dziękuję za sporządzenie Indeksu nazwisk i miejscowości. Bardzo to żmudna robota!
Drukarni „Narodowca” w Lens we Francji bardzo dziękuję za staranne wykonanie roboty.
Tak jak w książce mojej „Kulisy powstania styczniowego”, również i w książce niniejszej traktuję słowa „poseł” i „ambasador” jako synonimy; nie staram się ustalać, kto kiedy nosił który z tych dwóch tytułów.
Wreszcie, na samo zakończenie, pragnę zauważyć, że uważam to za fakt zaiste opłakany, iż główna książka o polityce Dmowskiego, jaką jest jego własna „Polityka polska i odbudowanie państwa” nie jest dotąd, mimo upływu 42 lat od ukazania się w druku jej pierwszego wydania, znana tym, co nie władają polskim językiem. Jakże inaczej przedstawiałaby się Polska oczom świata zachodniego, gdyby książka ta istniała przynajmniej w przekładach francuskim i angielskim!
Czyniłem wiele wysiłków, by doprowadzić do skutku wydanie tej książki w języku kraju w którym mieszkam, to znaczy po angielsku. Między innymi, w znacznym stopniu w tym celu, by móc tę książkę nie tylko wydać, ale i skutecznie w świecie mowy angielskiej rozprowadzić, doprowadziłem do założenia firmy wydawniczej „Polonica Publications Limited”. Niestety, firma ta nie doznała powodzenia i musiałem ją po kilku latach z dużymi stratami zwinąć, zanim jeszcze zdołałem doprowadzić wydanie książki Dmowskiego do skutku. Także i inne moje wysiłki idące w tym samym kierunku nie zostały uwieńczone powodzeniem.
Może podjąłby moją inicjatywę kto inny - i z lepszym skutkiem?
Jędrzej GIERTYCH
Londyn 1967.
WSTĘP
II
[...] Odbudowanie państwa polskiego było dziełem polityki, którą obmyślił i poprowadził - przy pomocy narzędzia, jakim była kierowana przez niego organizacja - Roman Dmowski. Szeroki ogół polski nie zdaje sobie z tego dzisiaj sprawy - choć na ogół w większości swojej zdawał sobie z tego dobrze sprawę zarówno około roku 1919, jak około roku 1939 - ale prawda historyczna tak w istocie wygląda.
Jest coś dziwnie tragicznego w zapoznaniu zasługi jednego z największych ludzi polskiej historii, któremu zawdzięczamy odrodzony byt państwowy i ponowne znalezienie się Polski w rodzinie wolnych europejskich narodów, a o którym przeciętny Polak nic nie wie, o którym dzieci polskie w szkołach niczego się nie uczą i o którym, co gorsza, krążą w narodzie plugawe i podłe w swej złośliwości oszczerstwa. Mniejsza o to, że on odbudowaną Polską nigdy nie rządził; że będąc głową rządu emigracyjnego „de facto”, stojącego po stronie, która w wojnie światowej odniosła zwycięstwo, że będąc negocjatorem i sygnatariuszem traktatu pokoju, który niepodległość Polski uznał za istniejący fakt i pozycję Polski pomyślnie określił, że będąc zwierzchnikiem armii polskiej, która walczyła po stronie alianckiej od pól Francji po Syberię i Murman i która z bronią w ręku do Polski wróciła, że wreszcie będąc głową największego w Polsce stronnictwa, które w wolnych wyborach w Polsce - wyborach powszechnych i proporcjonalnych - zdobywało mało co mniej mandatów niż suma wszystkich pozostałych polskich stronnictw w sejmie (obejmującym i mniejszości narodowe), że ten człowiek nigdy, nawet przez jeden dzień, nie był w Polsce premierem, a tylko przez kilka tygodni, w roku 1923, był - jako minister spraw zagranicznych - członkiem rządu, obalonego wkrótce wśród huku bomb i przy akompaniamencie krakowskiej strzelaniny ulicznej i to wszystko mimo, że żył do roku 1939-go, a więc przez dalszych 20 lat po traktacie wersalskim - a był w pełni sprawności umysłowej i uczestnictwa w życiu politycznym do końca roku 1937-go. To jest smutne, ale to da się zrozumieć: dwa mocarstwa nieprzyjazne Polsce - Niemcy i Wielka Brytania - postarały się wpływami swoimi w Polsce o to, by do jego rządów w Polsce nie dopuścić. Ale że nie tylko odsunięty on został w Polsce od władzy, lecz pozbawiony został należnego mu miejsca w świadomości zbiorowej polskiego narodu, to już jest coś gorszego. To jest zarówno akt głębokiej niewdzięczności, jak akt narodowego samooszukiwania się, a więc wypaczenia poczucia historycznego, wypaczenia, mogącego mieć groźne następstwa, bo poprzez nierozumienie mechanizmu przemian dziejowych w życiu polskim, mogącego wieść naród do nowych, wielkich dziejowych błędów w przyszłości.
Książka niniejsza ma za zadanie rzucić nieco więcej światła na rolę jaką Dmowski w dziejach Polski odegrał.
Książka ta nie rości sobie pretensji do roli wyczerpującej monografii o Dmowskim. Nad wyświetleniem wszystkich aspektów wpływu Dmowskiego na dzieje Polski powinna by pracować cała plejada polskich historyków, a jednym z głównych zadań jakie musieliby oni wykonać byłoby szczegółowe zbadanie, pod kątem widzenia roli Dmowskiego, owoców jego poczynań i przeszkód na jakie napotkał, wszystkich ważniejszych archiwów dyplomatycznych Europy i świata, z archiwami carskiej Rosji, Rzeszy Niemieckiej, Austro-Węgier, Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych na czele. Autor niniejszej pracy postawił sobie zadanie dużo skromniejsze. Na badania archiwalne warunki mu nie pozwalają. Nawet przeprowadzenie naprawdę gruntownych studiów nad materiałami już ogłoszonymi drukiem, dotyczącymi takich zagadnień jak kulisy dyplomatyczne wybuchu pierwszej wojny światowej, walka polityczna o to, by Rosja szeregów koalicji antyniemieckiej nie opuściła, rokowania wersalskie, tło dyplomatyczne rozrywki o Ziemię Czerwieńską, Litwę i polskie ziemie wschodnie, oraz przebieg wpływu obcych mocarstw na kierunek rozwoju sytuacji wewnętrzno-politycznej w Polsce przerasta możliwości autora, stanowiąc w istocie zadanie dla specjalisty, który by się wyłącznie tym zagadnieniom poświęcił i innych zadań pisarskich i badawczych się nie podejmował. Autor postawił sobie za zadanie - nie wchodząc w szczegóły i nie wdając się w dociekania okoliczności pobocznych - przestudiować rolę dziejową Dmowskiego w świetle tego co o półwieczu naszych dziejów na które działalność Dmowskiego przypadła dzisiaj z grubsza wiemy i w szczególności, w świetle najnowszej, polskiej i obcej, ważniejszej literatury, jaka o tym półwieczu została ogłoszona. Praca ta nie jest dociekliwą monografią, usiłującą punkt po punkcie wyświetlić szczegóły i okoliczności, ale rzutem syntetycznym, mającym za zadanie przedstawić główne problematy składające się na przebieg dziejowego procesu*. (* W artykule, w którym zapowiedziałem ogłoszenie niniejszej książki, pisałem o potrzebie szczegółowych badań nad rolą Dmowskiego co następuje:
„To prawda, że trzeba dziś o tym wszystkim mówić w innych całkiem słowach, niż zwykło się było mówić przed wojną. Wówczas, polityka Dmowskiego była wciąż jeszcze faktem chwili bieżącej. Uzasadniało się ją argumentami politycznymi. A jeśli się ją opisywało, to popierało się swoje twierdzenia argumentami typu raczej pamiętnikarskiego: między innymi, dokumentami pochodzącymi ze źródeł polskich, które ukazywały co polska polityka robiła. O tym jakie ta polityka przynosiła wyniki i jaki wywierała wpływ wnioskowało się tylko z zaobserwowanych skutków i z ogólnej oceny sytuacji. Dzisiaj, oddzieleni jesteśmy od tamtych czasów przegrodą II wojny światowej, żyjemy w innej epoce. Pierwsza wojna światowa jest już dla dzisiejszych ludzi historią. Otwarły się dzisiaj archiwa, cały szereg krajów europejskich ogłosił obfite, wielotomowe zbiory dokumentów, ukazał się szereg opracowań historycznych, oświetlających poszczególne wydarzenia z czasów pierwszej wojny światowej w ich całokształcie. Możemy dzisiaj nie tylko stwierdzać, jakie posunięcia polityka polska w danej chwili porobiła, oraz wnioskować, że fakty jakie nastąpiły, nie mogą być niczym innym, jak tylko skutkami tych posunięć. Możemy także zbadać w sposób konkretny, jaki te posunięcia wywarły bezpośredni wpływ, jak na nie zareagowano za kulisami polityki obcych państw, jak wygląda mechanizm oddziaływania tych posunięć na sytuację.
Popełniono pod tym względem ze strony narodowej ogromne zaniedbania. Ogromna robota była do zrobienia - ale roboty tej nawet nie rozpoczęto. O ile przed wojną kierunek narodowy co najmniej nie ustępował - raczej górował - dokumentacją swojego punktu widzenia nad wszystkimi innymi kierunkami w Polsce razem wziętymi, o tyle dzisiaj obóz ten jest właściwie w dyskusji historycznej nieobecny.
Takie monumentalne dzieła jak pamiętnikarska relacja Dmowskiego „Polityka polska i odbudowanie państwa”, czy jak znakomite opisanie przebiegu wydarzeń i zgromadzenie dokumentacji, jakim było grube dwutomowe opracowanie Seydy («Polska na przełomie dziejów»), pozostaną na zawsze w polskiej literaturze historycznej niezastąpionym źródłem. Także i cała seria publikacji fragmentarycznych, lub opisujących poszczególne aspekty procesu dziejowego, takich jak wczesny zbiór dokumentów dyplomatycznych, ogłoszony przez Filasiewicza, jak sprawozdania Zygmunta Wasilewskiego o sytuacji w rewolucyjnej Rosji («Na wschodnim posterunku» i «Proces Lednickiego») czy jak relacja brygadiera Mączyńskiego o walce o Lwów («Boje lwowskie») wniosły w zasób naszej wiedzy o zwrotnym okresie dziejów Polski bardzo wartościowy udział. Należy przypuszczać, że do tej samej kategorii źródeł należeć będzie praca śp. senatora i ambasadora Stanisława Kozickiego o Lidze Narodowej, napisana w Polsce w czasie wojny i ukończona bodaj już po wojnie, a oparta o materiały archiwalne Ligi [...] (Książka ta w międzyczasie ukazała się w druku - przyp. dzisiejszy). Ale opracowań historycznych opartych o świeżo publikowane materiały jest zupełnie brak. (Charakter opracowania na podstawie stopniowo wypływających na powierzchnię źródeł miał mój ogłoszony w 1936 r. «Tragizm losów Polski», ale był on w większym stopniu krytyką polityki obozu Piłsudskiego niż oświetleniem polityki obozu narodowego).
Tak na przykład dotąd nie pojawiła się w polskiej literaturze historycznej nawet najskromniejsza próba monografii o roli Polski - a więc przede wszystkim o roli Dmowskiego - na konferencji wersalskiej w 1918 - 1919 roku [...]
Monografia o traktacie wersalskim jest po prostu punktem honoru polskiej wiedzy historycznej, o ile nie ma ona być tylko wiedzą tendencyjną, umyślnie uwypuklającą jedne fakty, a zaciemniającą lub przeinaczającą inne.
Ale na traktacie wersalskim zaniedbania polskiej nauki historycznej się nie kończą.”
(Jędrzej Giertych, „Rola dziejowa Dmowskiego”, „Horyzonty”, Paryż, wrzesień 1964, Nr 100, str. 21-36. Cytaty ze str. 22-24 i 28).
STRATEGIA ODBUDOWY PAŃSTWA POLSKIEGO
Istotą polityki Dmowskiego było, że była to polityka na szczeblu strategicznym.
Tak jak na wojnie, tak i w działaniach politycznych rozróżniać trzeba między dwiema płaszczyznami na których się wydarzenia rozgrywają: między płaszczyzną strategii, a płaszczyzną taktyki.
Taktyka jest szczeblem niższym. Oczywiście nikt nie kwestionuje jej wagi. Gdy się buduje dom lub kościół, nikt nie kwestionuje wagi dobrego doboru gatunku cegły, oraz potrzeby układania cegieł w sposób umiejętny i staranny. To się rozumie samo przez się. I tego się od tych co budują kościół w sposób oczywisty wymaga. Ale na tym się troska o sprawy związane z budową kościoła nie kończy. Troską o wiele ważniejszą jest plan architekta, jest estetyka budowli, a także są sprawy finansowe. Gdy myślimy o zbudowaniu kościoła, myślimy przede wszystkim o tym, a nie o cegle i o układaniu jej przez mularzy.
Na wojnie, czym innym jest wygrywanie bitew, a czym innym wygranie samej wojny, a także będącego owocem tej wojny pokoju, Oczywiście, najnormalniejszą drogą do wygrania wojny jest wygrywanie bitew. Ale to nie jest prawidło ogólne. Także i przegrane bitwy mogą być etapem do wygrania wojny — i odwrotnie. Zjawiskiem bardzo częstym są na wojnie bitwy przegrane — i o których z góry było wiadomo że będą przegrane — ale które miały jakiś wyższy cel strategiczny i które przez sam fakt że się odbyły cel ten osiągnęły. Tak na przykład w działaniach opóźniających oddziały do działań tych wyznaczone nie mają za zadanie pobić nieprzyjaciela, ale tylko nieco opóźnić jego ofensywę. Oddziały te staczają same tylko bitwy przegrane, żołnierze tych oddziałów mają ciągle poczucie ponoszenia kieski — ale w istocie te przegrane bitwy nieraz niosą w sobie zadatek zwycięstwa, przygotowując cios rozstrzygający, który zadany zostanie we właściwym czasie przez inne formacje. — Sam pamiętam takie działania opóźniające ,,dywizji ochotniczej" w lipcu i sierpniu 1920 roku, w których brałem udział jako siedemnastoletni szeregowiec. Mieliśmy uczucie klęski. A jednak dzisiaj wiem, że nasze ówczesne przegrane bitwy i utarczki były drobnymi posunięciami taktycznymi przygotowującymi zwycięską bitwę warszawską.
Hitler wygrał uderzająco wiele bitew. A jednak wojnę przegrał. O Anglii zwykło się mówić, ze w swoich wojnach zazwyczaj przegrywa wszystkie bitwy z wyjątkiem ostatniej. Serbia w 1914 roku rzuciła się w awanturę, która z taktycznego punktu widzenia była awanturą szaloną: było do przewidzenia, że armia serbska zostanie zmiażdżona, a ziemia serbska spłynie krwią. Ale z punktu widzenia szerzej pojętej serbskiej strategii politycznej rzucenie się w tę awanturę było decyzją słuszną. Świadczy o tym ostateczny rezultat, którym było nie tylko uratowanie niepodległości, ale posunięcie granic aż pod mury Triestu. Polska poniosła w kampanii wrześniowej klęskę druzgocącą. Ale gdy spojrzymy na rezultaty do których stawienie Hitlerowi oporu Polskę przywiodło, musimy stwierdzić, że strategia jakiej wyrazem był ten akt oporu nie była przecież taka zła: zanim wojna wybuchła, Hitler mówił o „korytarzu", a tymczasem rozstrzygnięcie jakie w końcu zapadło, dotyczyło Wrocławia i Szczecina.
Gdy się druga wojna światowa kończyła, uczucia i myśli polskiego narodu zaprzątnięte były powstaniem warszawskim i bitwą pod Monte Cassino. A tymczasem to nie w tych operacjach — drugorzędnych nie tylko w skali całości drugiej wojny światowej, ale i w zestawieniu z kampanią wrześniową — rozstrzygały się losy Polski; rozstrzygały się one na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Jeśli miały one dla Polski jakieś dodatnie znaczenie inne niż satysfakcja uczuciowa i niż zaprawa bojowa, to tylko przez to, że wywierając niejaki — niewielki — wpływ na światową opinię publiczną zmuszały uczestników tych konferencji do Uczenia się choć trochę z aspiracjami polskiego narodu. O sprawie polskiej w końcu drugiej wojny światowej nie rozstrzygnęła taktyka polityczna wdania się w te bitwy, ale strategia polityczna : położenie sprawy polskiej, silą potencjalna polskiego narodu i wpływ jaki miał fakt istnienia Polski na interesy wielkich mocarstw.
Oczywiście, także i w pierwszej wojnie światowej losy nasze zależały nie od wydarzeń taktycznych, nie od tego, jakie wojska zajmowały chwilowo jakie miasta, albo gdzie kto ogłaszał jakie deklaracje, petycje, czy protesty, ale od rozstrzygnięć na szczeblu strategicznym, które zmieniały równowagę sił w układzie stosunków europejskich.
Sprawa polska jest sprawą tej skali, że można ją było rozwiązać tylko przez rozgrywkę na szczeblu politycznej strategii. Wielu Polaków tego dotąd nie rozumie. Nie rozumie zwłaszcza tego, że polityka — w strategicznym rozumieniu tego wyrazu— nie polega tylko na porozumiewaniu się, uzyskiwaniu zobowiązań i obietnic, oraz na demonstracjach (także operacjach zbrojnych tej skali, że nie są niczym więcej, niż demonstracjami), ale polega przede wszystkim na stwarzaniu faktów, na stwarzaniu takich sytuacji, w których zarówno partnerzy jak przeciwnicy zmuszeni są robić to, co jest w naszym interesie.
Dmowski był politykiem — czy mężem stanu — myślącym kategoriami strategicznymi. Widział on sprawę polską na szachownicy światowej, widział jej wpływ na położenie innych mocarstw, oraz jej zależność od siły i postawy owych mocarstw. Wiedział on, że do odbudowania państwa polskiego nie wystarczą poczynania i rozgrywki o skali politycznych potyczek, ale że potrzebne jest rozegranie partii na miarę wielkiej, zwycięskiej wojny.
(Nawiasowo mówiąc, nawet dzisiaj, po upływie pól wieku od pierwszej wojny światowej i po tylu doświadczeniach, ogół polski nie wdrożył się do myślenia o swoich sprawach kategoriami strategicznymi. W dziedzinie polityki, kategorie te są na ogół poza zasiągiem, jego rozumienia, l nawet w rzeczach wojskowych interesuje się on raczej taktyką niż strategią. Interesuje się więcej bitwą pod Monte Cassino i powstaniem warszawskim, ba l nawet więcej działaniami partyzanckimi A.K., niż kampanią wrześniową. Tak samo jak w roztrząsaniu polskiego udziału w epopei napoleońskiej bardzo często interesuje się więcej szarżą pod Somosierrą niż wojnami 1809 i 1812 roku).
Strategia — to jest wpływanie na to, w którą stronę płynie wielki prąd wydarzeń. Każdy wioślarz wie, że można płynąć łódką także i pod prąd; i że można łódź rozbić także płynąc z prądem. Ale aby prąd pokonać, trzeba niesłychanej siły. Spławiane drzewo pod prąd nie popłynie; ładowne berlinki popłyną pod prąd tylko jeśli weźmie je na linę bardzo mocny holownik, a więc gdy jest do dyspozycji silą mocniejsza od prądu. Natomiast z prądem — można płynąc. Są co prawda i tacy, co i tego nie umieją. Ale przeciętny flisak da sobie normalnie radę. Dla spławu drzewa potrzebni są, rzecz prosta, flisacy. Ale łatwiej o nich, niż o takie urządzenia, dzięki którym można w miarę potrzeby otwierać, lub zamykać tamy i stwarzać, lub gasić prąd potężnej masy wód.
Wielki strateg na polu bitwy stwarza sytuację w której prąd płynie w pożądanym kierunku. Gdy fala przewagi liczebnej, technicznej, komunikacyjnej, położenia topograficznego płynie w jedną stronę — taktycy, toczący walkę mają wolne pole do osiągnięcia swych celów. Kiepscy ci taktycy, którzy nie umieją wygrać bitwy czy wojny w dogodnych ramach położenia strategicznego. A bardzo trudne — najczęściej beznadziejne — jest zadanie nawet najświetniejszych taktyków, kiedy strategia jest przeciwko nim.
Dmowski był tym polskim mężem stanu, który widział strategiczne podstawy położenia Polski. Nie usiłował on płynąć małą łódką pod prąd; wiedział, że nie od takiego, bohaterskiego pływania przyszłość Polski zależy. Wiedział on natomiast jak otworzyć, albo zaryglować zapory, od których zależy K czy, i kiedy, i w którą stronę popłynie wielki nurt dziejów. Czasami, dla poruszenia lub unieruchomienia tych zapór wystarczało bardzo drobne przesunięcie : coś jakby naciśnięcie guzika. Ludziom się zdaje, że on zrobił tak mało : jego ruchy były tak niedostrzegalne, tak nieefektowne. Ale ruchy te miały wpływ rozstrzygający. A czasem większy heroizm,- większe napięcie woli, nawet większe poświecenie potrzebne jest do ruchu pozornie nic nie znaczącego, albo nawet do powstrzymania się od wszelkiego ruchu, niż do bohaterskiego gestu o teatralnej efektowności.
Na pojęciach strategicznych polskiego narodu zaważył bardzo silnie wpływ doświadczenia epoki napoleońskiej. Doświadczenie to polegało na tym, że Polska znalazła takiego sojusznika — czy też opiekuna — który po kolei pobił wszystkich trzech zaborców (Austrię, Prusy i Rosję), zbrojnie zajął trzy zaborcze stolice (Wiedeń, Berlin i Moskwę) i przystąpił do wyzwolenia Polski etapami. W roku 1S07 utworzył Księstwo Warszawskie, które objęło Warszawę, Poznań, Kalisz, Bydgoszcz, Toruń, Chełmno, Płock i Suwałki. W roku 1809 przyłączył do tego Księstwa Kraków, Lublin, Kielce, Sandomierz i Zamość. W roku 1812 wszczął wojnę, która w razie zwycięskiego przebiegu byłaby Polsce dała Wilno, Grodno, Kowno, Mińsk, Pińsk, Łuck, a może i Żytomierz, Mohylów, Witebsk, Dyneburg i Połock. Byłaby to już prawdziwa silna i niezależna Polska, choć mocno okrojona na rzecz państw niemieckich. Ale można było oczekiwać, że w tym procesie wyzwolenia i zjednoczenia nadszedłby i czwarty etap, którym byłoby wyzwolenie Gdańska, Kaszub, Warmii, Malborka, Lwowa, Rzeszowa, Tarnowa, Podhala i prawobrzeżnych przedmieść Krakowa.
To doświadczenie epoki napoleońskiej wraziło się niezmiernie mocno w świadomość polskiego narodu : Napoleon został pobity, akcja jego się zawaliła, ale rzecz która raz była możliwa, może się przecież powtórzyć po raz drugi. Instynktownie, naród polski wyciągnął z doświadczenia napoleońskiego trzy wnioski. Po pierwsze, nabrał przeświadczenia, że drogą do wyzwolenia jest zbrojne pokonanie zaborców; trzeba zaborców bić, bić i jeszcze raz bić. Po wtóre, że bijąc się z zaborcami nie musimy sami nad nimi odnieść zwycięstwa : mamy potężnych sojuszników, dla których jesteśmy strażą przednią; trzeba tylko spowodować, by ci nasi naturalni sojusznicy zechcieli się ruszyć, zechcieli nas wesprzeć i tak jak Napoleon główną robotę za nas — ale i przy naszej pomocy — wykonać. Po trzecie, że niepodległość można odzyskać etapami; tak jak małe Księstwo Warszawskie z 1807 roku zamieniło się w większe w 1809, a powinno było zamienić się w Polskę w roku 1812, tak niepodległe polskie państewko utworzone w przyszłości na jakimkolwiek skrawku polskiej ziemi będzie pierwszym krokiem do zbudowania Polski zakrojonej szerzej,
Z pojęciami tymi łączyły się i dalsze. Napoleon pobił Austrię i Prusy — i to jeszcze Polsce niepodległości nie dało. Na odbudowanie prawdziwej Polski zanosiło się dopiero w roku 1812-tym, A więc niepodległość Polski zależała od pobicia Rosji. Gdyby Napoleon zdołał był Rosję w 1812 roku pobić, oznaczałoby to ostateczne zwycięstwo naszej sprawy. Ponieważ jednak został przez Rosję pobity — sprawa nasza się zawaliła; zawaliło się nawet Księstwo Warszawskie. A więc głównym wrogiem Polski jest Rosja : kluczowym warunkiem odbudowania Polski jest pokonanie Rosji.
Wniosek ten zgadzał się z doświadczeniami polskiego narodu z końca wieku osiemnastego : wszak w powstaniu Kościuszki, w wojnie 1792 roku i w konfederacji barskiej głównym przeciwnikiem była Rosja, a w życiu wewnętrznym Polski najdokuczliwiej zaznaczyły się ingerencje ambasadorów rosyjskich, rosyjska okupacja i rosyjska gwarancja.
Wszystko to sprawiło, że w świadomości zbiorowej polskiego narodu wytworzył się instynktownie zespół pojęć, składających się na swoisty system prymitywnej strategii. Głównym wrogiem Polski jest Rosja; Prusy i Austria to są przeciwnicy drugorzędni. Rosję trzeba złamać siłą zbrojną, niekonieczne naszą, ale przy naszym współudziale. Naszym naturalnym sojusznikiem jest mocarstwo wrogie Rosji. — Tradycja wojen napoleońskich kazała uważać, ze tym mocarstwem jest Francja; ale stopniowo wytworzyło się w dużym odłamie narodu przekonanie, że na Francję nie ma co liczyć, a więc trzeba szukać sojuszników gdzie indziej. Zrodziło to najpierw orientację angielską, której klasycznym przedstawicielem był książę Adam Czartoryski, a potem orientację austriacką i pruską.
Strategia ta. była jednak całkowicie błędna.
Sytuacja polityczna epoki napoleońskiej była sytuacją wyjątkową i liczenie na to, że zjawi się ona ponownie było liczeniem na rzecz niemożliwą. Nie wszystko co się raz w dziejach zdarzyło, może się powtórzyć po raz drugi. Wiele zjawisk dziejowych jest niepowtarzalnych i do zjawisk takich należała ekspansja napoleońska.
Istotą położenia sprawy polskiej w erze napoleońskiej było, że znalazło się mocarstwo, które przedsięwzięło frontalny atak na wszystkich trzech naszych zaborców razem i odniosło w tym duże sukcesy, wyzwalając wielkie połacie ziem polskich. Trudno się było dziwić, że sytuacja ta rozpłomieniła wyobraźnie polskiego narodu, pokazując jaką drogą odbudowanie państwa polskiego mogło się było dokonać. Ale proste zastanowienie się nad tą sytuacją powinno było kazać dojść do wniosku, że strategii polityki polskiej nie można było na założeniu nowej takiej sytuacji budować. Nawet Napoleon nie zdołał pobić Rosji, mimo, że pobite przedtem Prusy i Austrię wprzągł w swoją służbę, mimo że jego osobisty talent wojenny i polityczny był zupełnie wyjątkowy i niepowtarzalny i mimo, że opierał się on nie tylko na potędze jednego mocarstwa, Francji, ale niesiony był na fali rewolucyjnej, ogarniającej właściwie całą Europę. I nawet Napoleon nie zbudował państwa polskiego, noszącego tę nazwę, sięgającego od gór aż do morza, mimo, że miał w swoim ręku Gdańsk i że mógł w 1809 roku z łatwością sięgnąć do Karpat i do Lwowa. Ba ! Podarował Rosji w 1807 roku odebrany Prusom Białystok, a w roku 1812 nie kwapił się z proklamowaniem niepodległości Polski i nie przyłączył do Polski ziem wschodnich. A przecież nie było żadnych podstaw do nadziei, że zjawi się nowe mocarstwo — i nowy w nim wódz w rodzaju Napoleona — które zbrojnie okupuje Wiedeń, Berlin i Moskwę i wkroczy do Polski, wyzwalając Poznań, Warszawę, Kraków, Gdańsk, Kowno i Wilno. Napoleon pobił wszystkich trzech zaborców razem. Jakoś nie przychodziło nam na myśl, że trudno na to liczyć, iż przyjdzie taka chwila, gdy znowu ktoś pobije trzech naszych zaborców razem. A przecież ci zaborcy — to były trzy wielkie mocarstwa. Jeśli były one z sobą solidarne, stanowiły one bezprzykładną potęgę. Nasza narodowa katastrofa z tego właśnie wyniknęła, że były one z sobą solidarne : mieliśmy potężnych trzech naszych sąsiadów łącznie przeciwko sobie. W chwili rozbiorów, trzy mocarstwa zaborcze stanowiły solidarną przeciw nam koalicję. A potem, mniej więcej przez całe dziewiętnaste stulecie, tworzyły one blok, chwilami noszący nazwę Świętego Przymierza, a chwilami żadnej wspólnej nazwy nie noszący i formalnymi węzłami nie związany, ale mimo to solidarny. A co więcej, blokowi temu patronowała Anglia.
Nasze poczynania, stawiające sobie za cel niepodległość, nasze powstania 1830 i 1863 roku, nasze ruchy konspiracyjne, nasze ruchawki z lat 1833, 1839, 1846, 1848, 1905, nie miały podstawy strategicznej. Były one odruchami, — odruchami na szczeblu taktycznym, bohaterskimi i niekiedy efektownymi, ale strategicznie wiodącymi w próżnię. Było to jak budowanie kościoła bez architekta i bez planu. Jeśli chcieliśmy uzyskać niepodległość przy pomocy powstania, musieliśmy państwa zaborcze pobić. Otóż sami pobić ich nie byliśmy w stanie : jesteśmy liczebnie i gospodarczo za słabym narodem byśmy nie posiadając własnego państwa, a więc sprawnego aparatu wojennego i politycznego, mogli pobić naród rosyjski i naród niemiecki równocześnie. A liczyć na to, że ktoś inny z nami lub bez nas te narody i państwa frontalnym atakiem pobije, nie mogliśmy. Nasza pseudo-strategia powstańcza i romantyczna doprowadzić nas do niepodległości nie mogła. A wobec tego wszystkie nasze poczynania wolnościowe, w istocie o tę pseudo-strategie oparte, były bezpłodne. Tak samo bezpłodna w skutkach, bo oparta na błędnych wyobrażeniach strategicznych była idea, że możemy odbudować Polskę etapami, że można utworzyć małe, niepodległe państewko, do którego stopniowo przyłączane będą inne dzielnice. Droga taka byłaby możliwa, gdyby odbudowanie Polski miało być dziełem jakiegoś obcego, potężnego mocarstwa, któreby wzięło naszą sprawę w swoje ręce i stopniowo wywalczało dla nas coraz więcej wolności. Tak właśnie powstawała niepodległość Grecji, pod skrzydłami opiekuńczymi potęgi angielskiej wyrywana Turcji po kawałku. Tak właśnie odbudowywał nas Napoleon. Ale zważmy : on nas odbudowywał, lecz nie odbudował. Nie tylko dlatego, że nie mógł. Trochę także i dlatego, że nie bardzo chciał. Mocarstwa, które by naszą sprawę mogło i chciało wziąć w swoje ręce, w świecie nie było. A więc i program odbudowania Polski etapami był pozbawiony podstawy. Państewko w pełni niepodległe, powstałe w jakiejś szczęśliwej koniunkturze w wyniku udanego powstania lub obcej interwencji, zmierzające do odzyskania innych dzielnic, miałoby przeciwko sobie solidarny front wszystkich trzech zaborców- i byłoby przez nie prędzej lub później zmiażdżone. A państewko takie założone pod protektoratem jednego z zaborców mogłoby wieść do odbudowania prawdziwej Polski tylko wtedy, gdyby państwo-protektor tego pragnęło, gdyby gotowe ono było wystąpić przeciwko obu pozostałym zaborcom i gdyby zrzekło się ono własnego zaboru. Teoretycznie, byłoby to możliwe, gdyby Rosja utworzyła państewko polskie z ziem zaboru rosyjskiego i pozwoliła mu walczyć z Austrią i Prusami o pozostałe zabory; albo gdyby Prusy utworzyły państewko polskie w Poznańskiem i na Pomorzu i pozwoliły mu walczyć z Rosją i Austrią. Albo, gdyby Austria utworzyła państewko polskie w Galicji i pozwoliła mu walczyć nie tylko z Rosją, ale i z Prusami. Wiemy dobrze, że tylko pierwsza z tych trzech ewentualności była od biedy możliwa — i nawet się na jej urzeczywistnienie zarówno w 1815 roku jak około roku 1862 czy 1863 zanosiło — ale dwie pozostałe były zupełnie niemożliwe. I dlatego plan budowania Polski etapami, poprzez założenie na wzór Księstwa Warszawskiego małego państewka, był planem pozbawionym podstawy; zwłaszcza, gdy ostrzeni był zwrócony w pierwszym rzędzie przeciwko Rosji. Plan ten był sprzeczny z warunkami politycznej strategii.
Jeśli mieliśmy odbudować nasze państwo — nie jakiś okruch polityczny o cechach przemijającej efemerydy, ale rzeczywistą Polskę od gór aż do morza, oddzielającą Niemcy od Rosji i będącą poważnym, sporej skali państwem europejskim, — musieliśmy obmyślić strategię polityczną mającą podstawy w geograficznej i politycznej rzeczywistości i przeprowadzić politykę o tę strategię opartą.
Strategię taką obmyślił :. politykę taką wcielił w życie
Można przyjąć, że strategia jego opierała się na trzech założeniach.
Po pierwsze, że nie ma mowy o odbudowaniu państwa polskiego, gdy trzy państwa rozbiorcze są ze sobą solidarne. Warunkiem osiągnięcia naszych celów jest poróżnienie się zaborców ze sobą. Solidarny blok zaborców przytłacza nas jak kamień grobowy. Rozłupanie się bloku zaborców wyzwoli naszą sprawę tak, jak pęknięcie łupiny orzecha uwalnia jego jądro. Polityka polska, w istocie bynajmniej nie bezsilna, bo wywierająca wielki wpływ na postawę państw zaborczych, — winna pracować nad tym, by wytwarzać między zaborcami przeciwieństwo i konflikt, a natomiast winna unikać wszystkiego, co wiedzie do pogłębienia międ2y zaborcami solidarności i umocnienia systemu, będącego dalszym ciągiem Świętego Przymierza.
Po wtóre, że zjednoczenie jest ważniejsze od niepodległości, Małe państewko, nominalnie, a nawet faktycznie w pełni suwerenne i niezależne, nie jest bynajmniej etapem na drodze do Polski od gór aż do morza, a nawet może być faktem, który zbudowanie takiej Polski utrudni. Natomiast zjednoczenie wszystkich ziem polskich w obrębie jednego państwa automatycznie stworzy na nowo z Polski jeden organizm polityczny i organizm ten będzie tak silny, że stanie się nieuniknionym jego bądź stopniowe, bądź za jednym zamachem wyodrębnienie i jego przekształcenie się w państwo niepodległe. A więc trzeba odwrócić strategię : trzeba walczyć o zjednoczenie, a dopiero potem o niepodległość, a nie odwrotnie. Oczywiście, to nie znaczy, że oba cele nie mogą być osiągnięte jednocześnie : zwrócenie całego wysiłku ku zjednoczeniu może nadać sprawie polskiej taki impet i ciężar, że niepodległość złączonego w jedną całość organizmu stanie się od razu nieunikniona. Zważmy, że to właśnie się stało : sytuacja 1918 i 1919 roku polegała na tym, że ziemie polskie mogły się zjednoczyć i dało nam to taką siłę, że mogliśmy sięgnąć nie po fikcyjną, lecz po prawdziwą niepodległość.
Po trzecie, że głównym wrogiem naszego narodu nie jest Rosja, lecz jest naród niemiecki. Wszystkie nasze odwrotne oceny oparte były na złudzeniu i błędnej perspektywie. Rozbiory nie były dziełem polityki rosyjskiej, lecz jej klęską i załamaniem. Rosja, od czasów Piotra Wielkiego, miała wobec nas inne plany. Polegały one na nabraniu nam ziem wschodnich i na zamienieniu reszty Polski w rosyjskiego satelitę. Był o krok od urzeczywistnienia tych planów Aleksander I, a urzeczywistnił je Stalin. Nie można powiedzieć, by nam te plany odpowiadały; z chwilą gdy są one rzeczywistością, dążeniem naszej polityki jest ich przekreślenie. Ale to nie na tych planach oparte było położenie naszego narodu w latach 1795 — 1918. Oparte było ono na systemie rozbiorów, który był dziełem i zwycięstwem polityki pruskiej. Zarówno za czasów Katarzyny, jak na Kongresie Wiedeńskim Rosja swoją politykę wobec Polski przegrała i pogodziła się ze zwycięstwem programu pruskiego (względnie popie-rającego Prusy angielskiego). Także i w latach 1862 — 63 nieśmiałe próby stworzenia nowej polityki rosyjskiej zgodnej z tradycyjnym rosyjskim, programem zostały pokrzyżowane przez powstanie styczniowe i politykę Bismarcka i Falmerstona. Jeśli się chciało obalić system rozbiorów — trzeba było przede wszystkim bić Prusy, nie Rosję.
A jeśli się chciało złamać potęgę pruską i niemiecką, trzeba było wejść w sojusz z Rosją. Trzeba było się z tą Rosją doraźnie pogodzić, trzeba ją było wesprzeć i ośmielić, trzeba było umożliwić jej poróżnienie się z narodem niemieckim, wyzwolenie się z politycznej i psychicznej zależności od niego, wyzwolenie się z systemu Świętego Przymierza i w końcu wdanie się z Niemcami w śmiertelne starcie.
Politykę, opartą o te trzy założenia, obmyślił i przeprowadził Dmowski. Przyniosło to Polsce odbudowanie państwa. To znaczy zjednoczenie i niepodległość.
Polityka Dmowskiego, oparta o wyłuszczone w poprzednim rozdziale założenia strategiczne, przyniosła trzy ociągnięcia.
Po pierwsze, Dmowski odwrócił alians i sprawił że naród polski stanął w wojnie światowej po stronie Rosji. Twierdzenie, że legiony Piłsudskiego miały w roku 19:14 w tym narodzie jakiekolwiek znaczenie jest oparte na złudzeniu. Tylko bardzo drobny odłam Polaków szedł w roku 1914 za Piłsudskim i za krakowskimi stańczykami; legionowa piosenka, stwierdzająca, że legioniści byli w narodzie „osamotnieni"*), mówi prawdę. Naród polski w swojej przytłaczającej masie opowiedział się w 1914 roku przeciw Niemcom, a więc po stronie Rosji. Wyraziło się to w całym szeregu skutków praktycznych i stworzyło sytuację nie formalnego, ale faktycznego polsko-rosyjskiego sojuszu, co umożliwiło pozostanie Rosji w wojnie w obozie alianckim i wywarło wpływ rozstrzygający na sytuację światową i wynik wojny. Postawa narodu polskiego w roku 1914 była odwróceniem postawy zajmowanej przez naród polski przez ostatnie półtora stulecia, co było nie małym przewrotem w sytuacji europejskiej.
Po wtóre, Dmowski sprawił, że naród polski utrzymał się w obozie alianckim także i wtedy, gdy Rosja się — w wyniku rewolucji i pokoju w Brześciu — z wojny wycofała.