Lew Szestow, Ateny i Jerozolima, tłum. C. Wodziński, Kraków 1993
Unde malum? Pytają: skąd się wzięło zło? Liczne, choć dosyć jednostajne teodycee dają odpowiedzi na to pytanie, ale odpowiedzi, które zadowalają jedynie autorów teodycei (i czy rzeczywiście zadowalają?) oraz miłośników interesującej lektury. Pozostałych teodycee drażnią i rozdrażnienie jest wprost proporcjonalne do stopnia stanowczości, z jakim pytanie o zło pojawia się u człowieka. Kiedy stanowczość pytania osiąga najwyższy stopień, jak na przykład u Hioba, wówczas myśl o teodycei zaczyna wydawać się bluźniercza. Wszelkie „wyjaśnienie” jego nieszczęścia jest dla Hioba jedynie zwielokrotnieniem rozpaczy. Nie potrzeba żadnych wyjaśnień, żadnych odpowiedzi. Niepotrzebne są też i pocieszenia. Hiob przeklina przyjaciół, którzy przyszli do niego, a przeklina ich właśnie dlatego, że są jego przyjaciółmi i jako przyjaciele chcą mu „ulżyć” — jeśli jeden człowiek może ulżyć drugiemu. Dla Hioba najgorsze ze wszystkiego jest owo „jeśli”. Skoro już pomóc nie sposób — to i pocieszać nie trzeba. Inaczej mówiąc, można spytać (niekiedy, jak w wypadku Hioba, pytanie jest koniecznością): skąd pochodzi zło? Ale odpowiadać na to pytanie nie wolno. I tylko wówczas, kiedy filozofowie zrozumieją, że ani na to pytanie, ani na wiele innych pytań odpowiadać nie wolno, uznają jednocześnie, iż nie zawsze stawia się pytania po to, by na nie odpowiadać, że są pytania, których cały sens na tym polega, że nie dopuszczają żadnych odpowiedzi, gdyż odpowiedzi je zabijają. Niezrozumiałe? Więc — pocierpcie: nie do takich rzeczy człowiek się przyzwyczaja.
(ss. 412-413)