Pułk w bagnie
Mówią o sobie: klub z Ostroroga. Mieli latać z najważniejszymi osobami w państwie. I latali. A przy okazji fałszowali dokumenty i okradali armię. Dziś jeden z nich bada katastrofę smoleńską, a część nadal lata z VIP-ami.
Zeznania samolotowego technika: „Nie pamiętam, kto i kiedy wprowadził mnie w ten przestępczy proceder. Rozliczanie podróży zagranicznych na podstawie podrobionych faktur trwało wiele lat. O takich praktykach wiedzieli przełożeni łącznie z dowódcami". Żołnierz przyznał się do winy i został skazany. Cały czas obsługuje loty z prezydentem i premierem.
36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego jest nazywany elitą polskiego lotnictwa. My poznaliśmy jego ciemną i dotąd nieopisaną historię - przejrzeliśmy kilkadziesiąt tomów akt sądowych i rozmawialiśmy na ich temat z pilotami.
Większość wyroków, jakie zapadły w tych sprawach, uległa zatarciu. Skazani są dziś według prawa osobami niekaranymi. Dlatego nie podajemy imion i nazwisk bohaterów, a raczej antybohaterów tej historii.
Spryt pewnego radiotelegrafisty
- O co chodzi z tym Ostrorogiem? - pytamy żołnierza pułku, nawigatora Tu-154.
- Jeden z pilotów napisał donos. Nie podobało mu się, że koledzy dorabiają na delegacjach. Że kradną, mówiąc wprost. Żandarmeria Wojskowa, która ma siedzibę przy ul. Ostroroga, podjęła trop i zaczęła nas przesłuchiwać. Później śledztwo przejęła prokuratura wojskowa, ale nazwa została.
Klub z Ostroroga to 80 pilotów. 33 z nich zostało prawomocnie skazanych przez sąd, reszta miała postawione zarzuty, ale się wywinęła: prokuratura umorzyła ich śledztwa. Do winy przyznali się prawie wszyscy. Większość ma się dziś całkiem nieźle. Jeden zasiada w komisji badającej katastrofę smoleńską, drugi jest prominentnym urzędnikiem Urzędu Lotnictwa Cywilnego, wielu lata w prywatnych liniach.
W pułku zostało ich kilkunastu. Kiedy proceder miał miejsce, niektórzy z nich dopiero zaczynali służbę. Ci zawinili najmniej - część brała zły przykład z przełożonych, a część, autentycznie nieświadoma, dała się wykorzystać starszym oficerom. To bardziej ofiary degeneracji panującej w jednostce niż przestępcy. Losy tych najmłodszych potoczyły się tragicznie. Dwóch z nich zginęło w Smoleńsku. Jeden był skazany i czekał na zatarcie wyroku, a przeciw drugiemu toczyło się postępowanie.
Ostatni wyrok w sprawie klubu z Ostroroga zapadł w czerwcu 2010 r. Śledztwa wlekły się latami. W większości dotyczyły lat 1997-2002. Starzy piloci twierdzą jednak, że proceder tak naprawdę ciągnął się… jeszcze od lat 80. - Metodę wymyślił pewien sprytny radiotelegrafista. Podczas delegacji zawsze podprowadzał bloczek z logo hotelu, w którym spał. Wypisywał na tych kartkach zawyżone rachunki i pieniądze zwracane przez pułk lądowały w jego kieszeni.
Idźmy na całość, pułk bierze wszystko
Oszustwa były oczywiste. Świadczy o tym choćby pismo słowackiej żandarmerii wojskowej do polskich śledczych: „Dyrektor hotelu [Borik w Bratysławie - red.] oświadczył, że kopie faktur są fałszywe (…). Pracownicy hotelu nigdy nie wystawiają faktur na papierze promocyjnym, który zwykle załączany jest do planu miasta otrzymywanego przez gości. Faktury nie powinny zostać sporządzone odręcznie". Prowadząc śledztwo w pułku, polska żandarmeria korespondowała ze służbami wszystkich państw, w których nocowali piloci. Ewentualnie kontaktowała się z samymi hotelami. W ten sposób weryfikowała prawdziwość rachunków przedstawianych przez żołnierzy. Dla sądu były to kluczowe dowody. Na podstawie pisma w sprawie hotelu Borik skazany został między innymi jeden z techników pokładowych Jaka-40. Ten sam żołnierz ma na swoim koncie także posłużenie się rachunkiem, który w rzeczywistości był przerobionym kwitem za opłacenie taksy klimatycznej. Dowodem dla sądu znów okazała się korespondencja z zagranicznymi służbami.
Część rachunków przedstawianych przez żołnierzy była podrobiona bardzo nieudolnie. „W kopii rachunku są błędy („enhaltene" zamiast „enthaltene" oraz „abz ügliht" zamiast „abz üglich”). Nasz program drukuje te słowa automatycznie i bez błędów. (…) Wymieniona cena nie odpowiada naszym ówczesnym cenom, a poza tym pokój 122 w naszym hotelu nie istnieje” - wyjaśniała w piśmie do ŻW pracownica niemieckiego hotelu Silbermove. Jednym z pilotów przyłapanych na posługiwaniu się tym dokumentem był dzisiejszy członek komisji wyjaśniającej smoleńską katastrofę.
Piloci czuli się bezkarni i szli na całość. Księgowi w pułku przyjmowali od nich wszystko. Nie tylko faktury wypisane na bloczkach reklamowych czy przerobione kwity taks klimatycznych, ale nawet rachunki za hotele nieistniejące lub nieczynne. Kilku pilotów wpadło na przykład na tym, że w 2002 r. przynieśli fakturę z Bucharest Airport Hotel. Traf chciał, że hotel od kilku miesięcy miał inną nazwę. „Od listopada 2001 nosimy nazwę Sky Gate Hotel" - pisał do żandarmerii pracownik rumuńskiego hotelu. Jeszcze większego pecha mieli piloci, którzy w 2001 r. rzekomo byli w Tbilisi. „Nasz hotel był w tym czasie nieczynny z powodu remontu" - stwierdzili Gruzini. Był z to resztą jeden z najbardziej bezczelnych numerów w historii pułku. Jedna z hipotez śledczych mówi, że wylot do Tbilisi został w ostatniej chwili odwołany i że piloci nie wylecieli nawet z Warszawy. Jednemu z żołnierzy nie przeszkodziło to jednak w rozliczeniu tego wyjazdu na papierze. Co więcej, przeprowadził całą akcję w pojedynkę, dzięki czemu miał zainkasować zwrot za noclegi całej załogi.
Pułkownik śpi w samolocie
W przygniatającej większości przypadków piloci działali jednak „wspólnie i w porozumieniu" - tak wynika z wyroków. Fragment przesłuchania byłego pilota w stopniu kapitana, który został skazany za posłużenie się lewym rachunkiem za pobyt w holenderskim hotelu: „Ta faktura została zrobiona na komputerze. To był wspólny pomysł całej załogi. (…) Mogliśmy spać na terenie bazy wojskowej NATO, to był bezpłatny nocleg. Pomysł posłużenia się podrobioną fakturą padł podczas spotkania w jednym z pokojów. Nie wiedziałem, że istniała taka możliwość. Zgodziłem się jednak na to. Wszyscy się zgodzili. Nikt nie protestował, więc i ja nie protestowałem. Podrobioną fakturę wręczył mi kpt. … [tu pada nazwisko oficera - red.]. Wręczając ją, powiedział, żebym nie pytał, skąd ją ma".
Czerwiec 2002 r. Trzeba było czekać 26 lat, ale jest, udało się. Polska wreszcie awansowała do finałów mistrzostw świata w piłce nożnej. Pierwszy mecz gramy w Busan z gospodarzami imprezy, Koreą Południową. Naszych dopingować ma sam prezydent Aleksander Kwaśniewski. Leci oczywiście polskim Air Force One. Za sterami siedzą najlepsi z najlepszych: dowódca 36. pułku i jego ludzie.
Ostatecznie przegrywamy 0:2, szybcy Koreańczycy nie dają nam szans. Piloci wracają jednak w dobrych humorach, w ich meczu to oni byli górą. Księgowi w pułku rozliczyli im czterokrotnie zawyżoną fakturę za hotel Utopia. Lotnicy byli 2,5 tys. zł do przodu.
To standardowa suma, jaką można było wyłudzić na jednym wyjeździe. Choć oczywiście zdarzały się i lepsze kąski. Ten sam dowódca w 2001 r. spędził na przykład dwa dni w Słowenii. Po powrocie jego pięcioosobowa załoga przedstawiła fakturę za nocleg opiewającą na 6 tys. zł! Do tego dorzucili jeszcze lewy rachunek za taksówkę na, bagatela, 1,2 tys. zł. Księgowi to przyjęli. Najlepsi z najlepszych skasowali ponad 7 tys. zł. W hotelu oczywiście nikt ich nie widział. Gdzie nocowali? To już ich tajemnica - podczas przesłuchań cała piątka nagle straciła pamięć.
Lotnik, służy w pułku od kilkunastu lat: - Jeśli nie spali gościnnie, w bazie wojskowej u Słoweńców, to mogli wynająć jakiś hostel. Nie można też wykluczyć, że nocowali w samolocie. Tak zrobił kiedyś inny z dowódców. Podczas pobytu w Tel Awiwie nie wyszedł nawet z lotniska, przespał się w tupolewie.
Ten ostatni bardzo lubił egzotyczne wyjazdy - sąd skazał go między innymi za rzekome noclegi w hotelach Sheraton Kuwait oraz Bozorg Teheran. Tylko na tych dwóch eskapadach armia straciła 8,3 tys. zł. Pułkownika i jego żołnierzy w tych hotelach oczywiście nie widziano, a w fakturach figurowały zawyżone stawki oraz numery nieistniejących pokojów. Gdzie tym razem spał pułkownik, nie wiadomo. Podczas przesłuchań piloci nie przedstawili wiarygodnego wytłumaczenia. Zasłaniali się niepamięcią.
Nawet wódkę mi polali
Rok 2006, przesłuchanie technika samolotowego (tego samego, który opowiadał o „przestępczym procederze"): „ Dowódcy pułku dobierali sobie do załóg ściśle określone osoby. W jednostce były osoby, którym nie podobała się ta sytuacja. Po jakimś czasie służby zostawali delegowani do składów załóg, którym wyznaczano wyloty krótkie, mało płatne i uciążliwe. Przypominam sobie, że chor. … [nazwisko żołnierza - red.] miał pod koniec swojej służby zatarg z pułkownikiem, dowódcą eskadry. Mówił mi, że ma już dość wylotów z nim. Domyśliłem się, że chodzi o to, że musiał posługiwać się podrobionymi fakturami.
Dowódcy załóg … [nazwiska dwóch oficerów: kapitana i majora - red.] powiedzieli mi, że chor. Iwon obciążył swoim zeznaniami dowódcę jednostki płk. … [chodzi o tego pilota, który spał w samolocie - red.]. Jeden z nich powiedział mi, że nie chce mieć nic wspólnego z Iwonem. Na ten temat rozmawiałem też z chor. Iwonem. Powiedział mi, że obawia się, że płk [ten, którego obciążył - red.] nie przedłuży mu kontraktu. Chor. Iwon został wtedy odsunięty od wylotów zagranicznych".
Były pilot Jaka-40: - Ten pułkownik rzeczywiście gnębił Iwona. A miał takie możliwości, bo był dowódcą jednostki. Iwon odżył dopiero po jego odejściu do rezerwy. Kilka miesięcy temu sam poszedł na emeryturę. Wytrzęsło go podczas jakiegoś lądowania i się wystraszył. Powiedział, że jest już za stary na takie ryzyko.
Bywało też, że starsi oficerowie wykorzystywali niedoświadczenie młodych lotników. - Byliśmy ich słupami. Kazali nam rozliczać wyloty i podtykali podrobione faktury. Za pierwszym razem nawet się nie zorientowałem, że coś jest nie tak. Byłem oszołomiony: pierwszy lot w życiu z premierem, pułkownik zabrał mnie do samolotu, poklepał po plecach, nawet polał wódkę w hotelu - twierdzi jeden z poruczników. Po powrocie do Warszawy oficer kazał mu podpisać rozliczenie kosztów in blanco, wypełnił je sam i zaniósł do kasy. Młody żołnierz dopiero wtedy się zorientował, że został wkręcony. Wyłudzonych pieniędzy nawet nie zobaczył.
Niemal identyczną przygodę miał członek załogi Jaka-40, który 10 kwietnia poleciał do Smoleńska. Fragment jego przesłuchania: „Był to mój drugi wylot zagraniczny. Udział w nim traktowałem jako wyróżnienie. (…) Na rachunku kosztów podróży jest mój podpis, ale treść jest wypisana nie moim charakterem pisma. Miałem rozliczyć to po raz pierwszy w życiu i kpt. … [nazwisko oficera - red.] jako starszy kolega zaoferował mi swoją pomoc (…). Nie wykluczam, że pieniądze mógł przywłaszczyć jeden z członków załogi, gdyż dokumenty i pieniądze nie były cały czas w moich rękach".
Szlak jest przetarty, proszę siadać
Tak szczerych przesłuchań było niewiele. Większość pilotów odmawiała składania zeznań lub zapewniała, że wszystko było w porządku. Jeden z oficerów, któremu zarzucono wyłudzenie pieniędzy za wylot do Brukseli, nie szczędził prokuratorom szczegółów: „na recepcji przyjmował nas mężczyzna z wąsikiem, w obsłudze pracowała Azjatka, a na parapetach leżało dużo ptasich odchodów". Dyrektor hotelu w liście do żandarmerii obalił jednak jego wersję: „w tym dniu nie nocował u nas żaden Polak".
Postępowania w tych sprawach ciągnęły się od sześciu lat, a śledczy w kolejnych tomach akt skarżyli się, że największym problemem jest „bardzo powściągliwa i nieprecyzyjna treść zeznań". Dość mieli już także piloci, którym postawione zarzuty blokowały kariery - nie mogli awansować, nie dostawali też dodatków, bez których pensje wyglądały mizernie. - Piloci nie mieli źle, dostawali ok. 5 tysięcy gołej pensji. Gorzej było z technikami, którzy zarabiali po trzy tysiące. Żołnierze byli wzywani po kilka razy na ul. Ostroroga i do prokuratury- do winy przyznało się jednak zaledwie kilka osób.
Przełom nastąpił pod koniec 2008 r. Wyjście z sytuacji znalazł prokuratur wojskowy Tomasz Mackiewicz (dziś zajmuje się katastrofą w Smoleńsku). Były pilot Tu-154: - Wchodzę na przesłuchanie i słyszę: „Jeśli przyzna się pan do wszystkiego i odda wyłudzone pieniądze, to sąd skaże pana bez rozprawy. Odstąpi od wymierzenia kary i każe zapłacić kilkaset złotych na cel charytatywny. Wyrok zatrze się po roku i będzie pan miał to z głowy. To co, siadamy? Ja już zacznę pisać protokół, szlaki są przetarte. Nie jest pan pierwszy, wszyscy na to idą". Pomyślałem, że tylko idiota by się nie zgodził. Usiedliśmy i zaczął pisać.
Szlak rzeczywiście został przetarty. W ciągu kilkunastu miesięcy ci, którzy jeszcze do niedawna wszystkiego się wypierali, nagle zaczęli składać identycznie brzmiące zeznania: „Przyznaję się do stawianych mi zarzutów. Bardzo żałuję tego, co się stało. Chcę dobrowolnie poddać się karze. Żałuję swojego zachowania, to było bardzo dawno temu. Byłem wtedy młodym żołnierzem". Każde z tych przesłuchań trwało 20 minut, a niektóre zeznania nie różniły się nawet przecinkami.
Inni dostali jeszcze lepszą ofertę. - Prokurator Mackiewicz powiedział mojemu klientowi, że jeśli przyzna się do winy, to śledztwo zostanie umorzone. Zgodził się - opowiada mec. Krzysztof Szwedowski, pełnomocnik jednego z byłych dowódców jednostki. Pułkownik się przyznał i Mackiewicz zamknął sprawę.
Doceniamy pracę tego pana
Pilot, który dziś zasiada w komisji badającej katastrofę smoleńską, zgodził się na układ „przyznaj się, a dostaniesz łagodny wyrok". Oferta była korzystna, bo w wyniku jego eskapad z pułku wyprowadzono ok. 25 tysięcy złotych. Sąd skazał go za dziewięć fałszywych faktur i zgodnie z umową odstąpił od wymierzenia kary. Kazał mu wpłacić 3,5 tys. zł na cele charytatywne.
Wyrok pokazaliśmy karniście prof. Piotrowi Kruszyńskiemu. - Za coś takiego zwykły Kowalski dostałby wyrok w zawieszeniu albo nawet poszedłby siedzieć. Nie rozumiem, dlaczego sąd potraktował tego oficera tak łagodnie. To oburzający i demoralizujący wyrok - uważa.
Skazanie dziś jest już zatarte, ale położenie pilota i tak jest dwuznaczne. Kiedyś wyprowadzał pieniądze z pułku, a dziś bada przestrzeganie panujących w nim procedur. Kiedyś był oskarżony przez prokuratora Mackiewicza, a dziś razem z nim wyjaśnia przyczyny smoleńskiej katastrofy. - Nie widzi pan w tym niezręczności? - pytamy go. - Widzę, ale sprawa jest już zamknięta i nie ma sensu do niej wracać. Zresztą może to i lepiej, że to akurat ja jestem w tej komisji. - Bo wie pan, jak naprawdę wygląda sytuacja w pułku? - zgadujemy. - Nie odpowiem na to pytanie.
Z obecności tego pilota cieszy się także wiceszef komisji Maciej Lasek. - Wyrok jest zatarty i nie ma sprawy. To jeden z naszych najlepszych dochodzeniowców. Wielka wiedza poparta ogromnym doświadczeniem. Trudno dziś o takich ludzi, doceniamy jego pracę - mówi w rozmowie z „Wprost".
Członek komisji smoleńskiej nie jest jednak rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę lewych delegacji. Rekordzista ma ich czternaście. Zaraz za nim plasuje się były dowódca pułku, który przyznał się do dwunastu przekrętów (taki sam wynik na swoim koncie ma jeszcze trzech byłych oficerów). Dalej jest kolejny były dowódca z dziesięcioma wyłudzeniami. W przypadku wszystkich sąd odstąpił od wymierzenia kary i orzekł środek karny w postaci wpłaty niewielkich kwot na cel charytatywny.
Wszyscy mają już zatarte wyroki i dziś radzą sobie całkiem dobrze. Jeden z byłych dowódców do niedawna zajmował eksponowane stanowisko w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego (odszedł, ale dziś i tak pracuje tam jeszcze jeden oficer z zatartym wyrokiem).Większość lata w prywatnych liniach, także w barwach państwowego PLL LOT.
W całej sprawie jest jeszcze jedna zadziwiająca rzecz. Wśród 33 skazanych jest tylko jeden żołnierz, wobec którego sąd nie odstąpił od wymierzenia kary. W tym jednym przypadku okazał się bardzo surowy: skazał go na dwa miesiące w zawieszeniu na rok, prace społeczne oraz grzywnę. To o tyle dziwne, że oficer dopuścił się tylko jednego wyłudzenia.
Chcieliśmy się wykupić
W samym pułku zmieniło się niewiele. Głównym księgowym jest ppłk Paweł Toczko, ten sam człowiek od kilkunastu lat. Nie zgodził się na rozmowę z „Wprost". Odesłał nas do rzecznika sił powietrznych, który także nie odpowiedział na nasze pytania.
Piloci, którzy nie odeszli do cywila, przyznali się do winy. Zarówno ci z dużą liczbą przekrętów na koncie, jak i ci, którzy popełnili pojedyncze błędy lub dali się wmanewrować starszym pilotom. - My to nazywamy wykupieniem. Przyznaliśmy się na odczepnego nawet do rzeczy, których nie popełniliśmy. Chodziło o szybki wyrok, zatarcie i odblokowanie możliwości awansów - tłumaczy nasz rozmówca. Jeden z pilotów w ciągu dwóch lat po zatarciu awansował z kapitana na majora i z majora na podpułkownika. Został też dowódcą eskadry. Jak na armię to tempo zawrotne.
Wyrok na swoim koncie miał także jeden z pilotów tupolewa, który roztrzaskał się w Smoleńsku. Był skazany za udział w jednym lewym wylocie. Bardzo chciał awansować i już sześć miesięcy po wyroku wnioskował o zatarcie skazania. Sąd kazał mu poczekać jeszcze pół roku - zatarcie miało nastąpić w maju. W kwietniu zginął. Awans dostał pośmiertnie.
Autor tekstu Michał Krzymowski przygotowuje wraz z Marcinem Dzierżanowskim książkę „Smoleńsk. Zapis śmierci", która ukaże się w marcu 2011 r.