Trzy pomarańcze miłości Bajki Hiszpańskie Carmen Bravo Villasante


Carmen Bravo - Villasante

Trzy pomarańcze miłości

Sajki hiszpańskie

lumaczył Marceli Minc

lustrowała Małgorzata Piotrowska-Drab

Lsiążka i Wiedza Warszawa 1987

Tytuł oryginału

Tres naranjas de amor

La hermosura del mundo

Redaktor

Anna Wojciechowska

Redaktor techniczny Piotr Szymczak

Korektor Małgorzata Prorok

© Copyright by Carmen Bravo-Villasante, 1980

© Copyright for the Polish edition by „Książka i Wiedza", RSW „Prasa-Książka-Ruch", Warszawa 1987

Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch" Warszawa 1987

Wydanie I. Nakład 99.650+350 egz.

Obj. ark. wyd. 6,1, obj. ark. druk. 4,5 (6,0)

Papier offset, ki III, 100 g, BI

Oddano do składu w marcu 1987 r. Podpisano do druku w listopadzie 1987 r. Druk ukończono w grudniu 1987 r. Skład: Prasowe Zakłady Graficzne w Ciechanowie, ul. Sienkiewicza 49 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne w Łodzi, ul. PKWN 18 Zam. 346/11/87 K-29

ISBN 83-05-11804-5

Dwanaście tysięcy sześćset trzydziesta pierwsza publikacja „KiW"

L ' 1

Był sobie król, który miał ładną córkę. Bardzo ją kochał i starał się jej we wszystkim dogadzać. Ponieważ królewna lubiła wieś, zbudował dla niej dom, w którym często mieszkali. Pewnego dnia spadł wielki śnieg i pola okryły się bielą, aż przyjemnie było na nie patrzeć..Zdarzyło się raz, że królewna wyszła na balkon właśnie w chwili, kiedy pasterz zabijał osiołka. Krew kapała na ziemię i barwiła śnieg. Młody parobek, który przyglądał się temu, zapatrzony, jak krew mocno odznacza się na śniegu, powiedział:

Purpura wraz z bielą

tak się mają dobrze

jak król, który zasnął ':

i który się ocknie

aż dopiero z rana

na Świętego Jana.

Słowa, które wypowiedział młodzieniec, zaciekawiły królewnę. Kazała go więc zawołać. Kiedy przyszedł, odezwała się do niego:

— Możesz powtórzyć to, co powiedziałeś przed chwilą o purpurze i bieli? Chłopiec powtórzył:

Purpura wraz z bielą tak się mają dobrze jak król, który zasnął i który się ocknie aż dopiero z rana na Świętego Jana.

— A co to znaczy? — spytała królewna.

— To historia, którą opowiedziała mi matka.

— Opowiedz ją!

— Matka mówi, że w pewnym zamku, który znajduje się daleko stąd, mieszka zaklęty król. Jest bardzo piękny, ale przez cały rok śpi. Budzi się tylko o świcie na Świętego Jana. Jeżeli po przebudzeniu nie zobaczy nikogo, przesypia następny rok. Będzie tak, dopóki jakaś królewna nie uda się do zamku, nie usiądzie u wezgłowia łoża i nie zaczeka tam, aż nadejdzie dzień Świętego Jana, żeby król zbudziwszy się, mógł ją zobaczyć. Matka mówi także, że kiedy to się stanie, pryśnie czar i król ożeni się z królewną.

— A gdzie jest ten zamek?

5

— Nie potrafię tego powiedzieć, Wasza Wysokość, ale chyba bardzo dalA ko, skoro mówi ona, że trzeba zedrzeć buty z żelaza, żeby się tam dostać.

Królewna umilkła; ponieważ jednak lubiła przygody, postanowiła odsz\M zamek. Jej ojciec nigdy by na to nie pozwolił, dlatego też nic mu nie powiedzM ła, lecz poleciła zrobić dla siebie buty z żelaza. Kiedy je zrobiono, opuściłanoc^ pałac. Król rozkazał szukać królewny wszędzie, lecz nikt nie umiał jej odrwkit, toteż uznał, że albo królewna nie żyje, albo ją ktoś porwał.

Natomiast dziewczyna, żeby \e\ nie odnaleziono, wiekowałaЬех&\отаяв\ А^ uparcie posuwała się naprzód. Kiedy widziała jakiś oddział wysłany na jejposzukiwanie, czekała, aż ją minie, i w ten sposób, nie zauważona, wydostała sie ze swojego królestwa.

Szła sobie i szła, aż zagłębiła się w bór, w którym z daleka zobaczyła samotnie stojącą chatkę. Zapukała i w drzwiach pojawiła się staruszka, która zapytała, czego chce.

— Ach, proszę pani! Czy zechce mnie pani przyjąć do siebie? Zapada noc, a w pobliżu nie ma innych domostw.

— Biedne dziecko, dokąd idziesz? Daleko?

— Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się o świcie na Świętego Jana.

— Nie wiem, córko, gdzie jest ten pałac, ale być może wie to mój syn Słońce. Boję się jednak, że zrobi ci krzywdę, gdy cię tu spotka.

Staruszka wpuściła królewnę do środka i ukryła ją w jednym z pokoi. Wkrótce nadszedł syn Słońce i zawołał:

— Matko, czuję ludzkie mięso, jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję.'

— Ach, synku, nie obrażaj się, przygarnęłam biedną dziewczynę; szuka pałacu króla, który śpi i obudzi się dopiero o świcie w dzień Świętego Jana. Powiedziałam jej, że może wiesz, gdzie jest ten pałac.

— Nie słyszałem o nim, ale może go widziały moje siostry Gwiazdy, są przecież tak liczne.

Kiedy nastał dzień, królewna znowu wyruszyła w drogę i wędrując, wędrując doszła do innej chaty. Poprosiła staruszkę, która tam mieszkała, by udziehła jej schronienia. Staruszka zgodziła się i zapytała królewnę, czego szuka.

— Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się rano na Świętego Jana.

— Nie słyszałam o tym pałacu, ale może go znają moje córki Gwiazdy.

Królewna przenocowała w tej chacie. Rankiem staruszka pytała przybywające kolejno Gwiazdy o pałac. Żadna z nich nie wiedziała, ale wszystkie twierdziły, że na pewno będzie go znał ich brat Wiatr, który wszędzie wieje.

Biedna królewna rusza w dalszą drogę, idzie i idzie, aż po wielu dniach przybywa do chaty Wiatru. Wyszła z niej staruszka i zapytała:

— Któż cię tak nie lubi, że kazał ci przyjść aż tutaj?

— Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się rano na Świętego Jana.

— Nie wiem, dziecko, gdzie jest ten pałac; mój syn Wiatr może będzie wiedział, ale nie śmiem cię namawiać, żebyś została, bo może ci się przytrafić jakieś nieszczęście. Mój syn nikogo nie poważa i wszędzie sieje spustoszenie.

Królewna tak długo prosiła staruszkę, aż ta zgodziła się ją ukryć. Wkrótce nadleciał z rykiem Wiatr i zawołał:

6

— Matko, czuję ludzkie mięso; jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję!

— Nikogo tu nie ma, synku. Niedawno była u nas młoda dziewczyna. Pytała o pałac króla, który śpi i obudzi się dopiero w ranek Świętego Jana.

— Ten pałac znajduje się daleko, ale jeśli pójdzie się drogą, która zaczyna się za naszymi drzwiami, dojdzie się do niego.

— W takim razie trafi, bo właśnie poszła tą drogą.

— Niepotrzebnie tam idzie, nie uda się jej wejść do pałacu.

— Dlaczego?

— W bramie siedzą lwy, które pożerają każdego, kto stara się to uczynić.

— Nie można więc wejść do tego pałacu?

— Można, ale ten, kto chce wejść, musi zabrać ze sobą kęs strawy, którą miałem w ustach. Kiedy już tam dotrze, musi podzielić ten kęs i rzucić lwom. Gdy będą zajęte jedzeniem, trzeba wbiec do pałacu, nie oglądając się za siebie.

I Wiatr zabrał się do jedzenia. Kiedy miał pełne usta, matka powiedziała:

— Wypluj to jedzenie, bo jest w nim włos.

Wiatr wypluł wszystko, co miał w ustach. Staruszka zebrała resztki, żeby je wyrzucić, nie zrobiła tego jednak, tylko ukryła. Po skończonym posiłku Wiatr poszedł się położyć. Wtedy staruszką podreptała do królewny,.wręczyła jej ukryte resztki jedzenia, pokazała drogę i wytłumaczyła, co ma robić.

Królewna wyruszyła w podróż. Po wielu dniach spostrzegła, że zdarła buty. Wówczas zaczęła się rozglądać i zobaczyła wieże jakiegoś pałacu.

— To na pewno ten pałac — powiedziała i skierowała się w jego stronę. Kiedy była już blisko, zobaczyła przy bramie dwa lwy. Na jej widok lwy zary-

czały i rzuciły się wściekłe, z nastroszonymi grzywami. Wtedy wyjęła kęs jedzenia, które podarowała jej staruszka, podzieliła na dwie części i rzuciła zwierzętom.

Gdy były zajęte jedzeniem, królewna puściła się biegiem i nie oglądając się pokonała bramę, która sama się otworzyła i sama zamknęła, gdy dziewczyna znalazła się w środku.

Pałac był przepiękny; królewna przechadzała się po jego komnatach i na każdym kroku napotykała posągi kobiet i mężczyzn, które, choć stały w bezruchu, wyglądały jak żywe. Były tam także cudowne salony z draperiami i aksamitnymi dywanami i wspaniałe ogrody, słowem, największe bogactwa, jakie tylko

może mieć król. Najbardziej dziwiło jednak królewnę, Że prócz posągów ПІЄ dostrzegła żadnej ludzkiej postaci ani nie usłyszała żadnego dźwięku, a wnętrze pałacu lśniło czystością. Kiedy królewna wszystko obejrzała, weszła do alkowy, w której znajdowało się okazałe łoże ze srebrnymi i złotymi zasłonami; leżał na nim przepiękny młodzieniec pogrążony we śnie.

„To chyba król" — pomyślała królewna i usiadła u wezgłowia łoża.

Każdego dnia, nie wiadomo skąd, pojawiał się stolik pełen wyśmienitych potraw i po skończonym posiłku znikał. Królewna nie odchodziła od wezgłowia, obawiając się, że król się zbudzi i jej nie zobaczy.

Minęło kilka miesięcy. Dobrze było królewnie, ale zaczęła jej doskwierać samotność. Aż pewnego dnia usłyszała głos dochodzący z pola:

— Kto kupi niewolnicę?

Wyjrzała przez okno i zobaczyła człowieka, który sprzedawał Murzynkę.

8

Zawołała go i kupiła czarną niewolnicę, chociaż nie miała dla niej żadnych poleceń, ponieważ wszystko było już zrobione. Cieszyła się, że ma kogoś, kto będzie jej towarzyszył i z kim będzie mogła porozmawiać.

Traf chciał, że niewolnica była bardzo zazdrosna. Wciąż prosiła królewnę, żeby pokazała jej pałac, ale ta nie chciała odejść od łoża ani we dnie, ani w nocy.

„W tym musi się kryć jakaś tajemnica — pomyślała. — Nie będę sobą, jeżeli jej nie zgłębię".

Nadeszła noc Świętego Jana, ale królewna o tym nie wiedziała. Siedziała właśnie na krześle, kiedy weszła Murzynka.

— Niech pani wyjdzie na taras, usłyszy pani wspaniałą muzykę, ja tymczasem tutaj posiedzę.

Królewna nie chciała odejść, ponieważ jednak od czasu gdy przybyła do pałacu, nie słyszała muzyki, wyszła zamierzając jak najprędzej wrócić.

Kiedy stanęła na tarasie, usłyszała melodię tak pełną harmonii, jakby grali ją sami aniołowie; zapomniawszy o świecie, zaczęła się przysłuchiwać.

Murzynka natomiast usiadła na krześle. Kiedy wybiła dwunasta, król się obudził. Wyciągnął rękę i dotknąwszy niewolnicy powiedział:

— Dzięki Bogu, że czar się skończył! Czuwałaś przy mnie, gdy spałem, zostaniesz więc moją żoną.

Niewolnica nie posiadała się wprost ze szczęścia słysząc te słowa. Król usiadł na łóżku i zobaczył Murzynkę. Bardzo się zmartwił, ale nie pozostało mu nic innego, jak wypełnić czarodziejski nakaz. Pogodził się więc ze swoim losem. Pewnego dnia muzyka jednak umilkła i królewna, otrząsnąwszy się z tego stanu zapomnienia, chciała znowu znaleźć się przy boku króla. Zdziwił ją ruch, jaki dawał się zauważyć w całym pałacu. Widziane przez nią kiedyś posągi, które zdawały się śpiącymi ludźmi, teraz odzyskały życie i chodziły sobie tu i tam.

Królewna była tak oszołomiona, że nie mogła trafić do sypialni. Nagle ujrzała króla idącego pod ramię z Murzynką i wszystko zrozumiała. Pomyślała sobie: „Ta szelma oszukała mnie! Jakże udowodnię, że to ja siedziałam u wezgłowia, a ona jest tylko moją niewolnicą. Muszę być cierpliwa i niech się dzieje, co chce".

Królewna była tak piękna, że król widząc ją, zapytał Murzynkę, kto to jest.

— To jedna z moich dam — odpowiedziała.

Tymczasem szykowano wszystko do śmbu, chociaż Murzynka niezbyt się podobała królowi. Kiedy wyruszał do stolicy, żeby kupić prezenty ślubne, pytał dworzan, co chcieliby dostać. Każdy prosił o to, na co miał ochotę, a kiedy przyszła kolej na królewnę, ta powiedziała:

Służka Waszej Miłości tylko sobie życzy twardy, twardy kamień i szczyptą goryczy.

Król odjechał. Kupił wszystko, o co go proszono, z wyjątkiem podarunku dla królewny, którego nigdzie nie mógł znaleźć. W końcu znalazł go w domu pewnego chemika. Zapytał go:

— Niech mi pan powie, do czego to służy?

— Kupują to tylko ludzie zmęczeni życiem, którzy chcą się zabić.

9

Król wrócił do pałacu, a kiedy tam się znalazł, dał każdemu kupiony dla niego prezent, a królewnie dał ten, o który prosiła. Poszła wtedy do swojego pokoju i zamknęła drzwi, ale król ją podglądał przez dziurkę od klucza. Zobaczył, jak usiadła i zapatrzyła się na kamień, a potem pytała, a kamień odpowiadał.

— Twardy, twardy kamieniu — mówiła — pamiętasz, jak parobek opowiedział mi o królu, który śpi i obudzi się dopiero o świcie w dniu Świętego Jana?

— Tak — odrzekł kamień.

— Pamiętasz, jak mi powiedział, że trzeba zedrzeć buty z żelaza, by dojść do jego pałacu?

— Pamiętam.

— A pamiętasz, jak po wielu trudach odnalazłam pałac i usiadłam u wezgłowia łoża, na którym spał król?

— Pamiętam.

— Pamiętasz, jak kupiłam czarną niewolnicę, żeby mieć towarzystwo?

— Tak.

— Pamiętasz, jak ta szelma oszukała mnie w noc świętojańską, każąc słuchać muzyki, a sama usiadła na krześle, żeby król ją zobaczył, gdy się obudzi?

— Pamiętam.

— Próżne są wszystkie moje wyrzeczenia. Król żeni się z inną. Cóż mi zostało — tylko śmierć! — I wzięła szczyptę goryczy, żeby się otruć.

Kiedy król to usłyszał, pchnął drzwi i wpadłszy do pokoju, zawołał:

— Nie umrzesz, ponieważ to ty czuwałaś przy mnie, a odeszłaś na chwilę, tylko dlatego, że cię oszukano! Ty jesteś moją żoną, a nie ta szelma Murzynka!

wówczas król і królewna polecili zabić niewolnicę, a sami wzięli ślnh Pnf^m

wziął tysiąi

przez dwa uf

szcie zobacz-

Кіеф ріщ

- Nadsai

dawało piej

stajni i osiodła

kłaki wina, chi

podróż.

Tak też ucz czym wsiedli n krain, aż zobi

— Widza*!

— Tak. pat

— To zame

— Tak. pan Rycerz spiął

dzie, jakby szed Gdy postawił

— Tera/ mu

— W jaki ą*

ж>

Ciif , ^

vr

Świata

Był niegdyś król, który miał niedobrego syna. Chociaż często go strofował, nie potrafił dać sobie z nim rady. Kiedy król umarł, królewicz odziedziczył po nim koronę. Był teraz panem samego siebie, bez reszty oddał się więc hazardowi i przepuścił cały majątek. Miał przy tym takiego pecha, że tracił zawsze to, o co grał. W końcu nie mając już niczego, zagrał o koronę, ale i ją stracił, tak że przyszło mu żyć z jałmużny.

Był tam także rycerz, który trawił cały czas na hazardzie i prawie zawsze wygrywał. Kiedy zobaczył zmartwionego królewicza, zaproponował, żeby towarzyszył mu w podróży, za co dostanie każdą sumę, jakiej tylko będzie potrzebował do gry. Postawił przy tym warunek: królewicz będzie musiał wykonać każdego roku jedną pracę, jakakolwiek by ona była.

Ponieważ królewicz nie miał nic do stracenia, natychmiast przyjął propozycję. Sądził bowiem, że praca, którą miał wykonać raz w roku, nie będzie zbyt ciężka.

Rycerz dał mu skrzynię pełną złota, którą mógł rozporządzać. Królewicz wziął tysiąc reali i przegrał je. Następnego dnia wziął dwa tysiące reali i znowu je stracił. Co dnia grał, zwiększając zawsze sumę o tysiąc reali. Tak działo się przez dwa miesiące, a ponieważ ciągle przegrywał, skrzynia pustoszała, aż wreszcie zobaczył jej dno.

Kiedy pieniądze się wyczerpały, rycerz rzekł:

— Nadszedł dzień, w którym będziesz musiał popracować. Tak szybko wydawałeś pieniądze, że się już skończyły i musimy wybrać się po nowe. Idź do stajni i osiodłaj dwa konie. Włóż do sakw dwie szynki, dwie polędwice, dwa bukłaki wina, chleb, ser i oliwki na deser, gdyż wyruszamy w czterdziestodniową podróż. f

Tak też uczynił królewicz, przygotował wszystko, jak mu nakazał rycerz, po czym wsiedli na konie i ruszyli w drogę... Jechali, jechali, przemierzyli wiele krain, aż zobaczyli morze. Wtedy rycerz wskazał palcem horyzont i powiedział:

— Widzisz ów kształt, który wyłania się z oddali?

— Tak, panie.

— To zamek pełen złota i srebra. Odważysz się tam pójść?

— Tak, panie, jeżeli będziecie szli przede mną.

Rycerz spiął konia ostrogami, który wiodąc za sobą drugiego, ruszył po wodzie, jakby szedł po ziemi, aż zbliżyli się do skały, na której wznosił się zamek. Gdy postawili stopę na lądzie, rycerz rzekł do królewicza:

— Teraz musisz dostać się do zamku.

— W jaki sposób? Przecież nie ma bramy.

11

— Zaraz się przekonasz — odparł rycerz. — Weź cztery worki, które przywieźliśmy. Gdy dostaniesz się na górę, dostrzeżesz stos monet. Napełń worki i mocno je zawiąż, żeby się nie rozwiązały.

Potem rycerz wyjął książkę, którą miał w kieszeni, otworzył ją i w tej samej chwili młodzieniec poczuł, że się unosi, jakby coś ciągnęło go za włosy. Zanim zdał sobie z tego sprawę, znalazł się u stóp zamku. Zobaczył tam rzeczywiście wielki stos złotych monet, którymi napełnił worki, nie uroniwszy ani jednej.

Kiedy worki były już pełne, dał znak rycerzowi, a ten otworzył książkę i sprawił, że znalazły się one same na dole.

Gdy opuszczono ostatni worek i wszystkie były przytroczone do koni, rycerz zamknął książkę i zwrócił się do królewicza:

— Odpłaciłeś mi za wyświadczoną przysługę; teraz radź sobie w życiu sam. Od twojego postępowania zależy, czy będziesz szczęśliwy, czy zginiesz.

Po czym wsiadł Ha-konia i odjechał z workami złotych monet, nie zważając na okrzyki królewicza, który prosił, żeby go sprowadzić na dół. Kiedy królewicz stracił rycerza z oczu, zamyślił się nad swoim smutnym położeniem: „Matko najdroższa, co się ze mną stanie w tym odludnym miejscu! Skończę śmiercią głodową na tym pustkowiu, otoczony ze wszystkich stron wodą".

Rozejrzał się dokoła, ale nigdzie nie zauważył miejsca, w którym mógłby zejść, więc w końcu pogodził się ze swoim losem i zdał na niego. Zanim dostał się na skałę, najadł się do syta, nie odczuwał więc głodu, jedynie straszne pragnienie. Rozejrzał się wokoło, ale nie zauważył ani kropelki wody, którą mógłby je ugasić.

Rozglądając się tak, natrafił na miejsce, w którym piasek był wilgotny i wydawał się świeżo rozkopany. Ponieważ przypuszczał, że pod spodem może się znajdować źródło słodkiej wody, zaczął z zapałem grzebać. Piasek, mimo że wilgotny, był mocno ubity; biedak poranił sobie ręce, a do wody nie dotarł. Kiedy czuł się zmęczony, siadał i odpoczywał chwilę, a później rozpoczynał pracę z nowymi siłami, gdyż z godziny na godzinę pragnienie doskwierało mu coraz bardziej .

Pracował zapomniawszy o całym świecie, kiedy nagle zauważył, że piasek się skończył i odsłoniła brama. Zajrzał przez maleńką dziurkę i zobaczył, że w środku jest jasno. Nabrał otuchy i kopał nadal, aż udało mu się podnieść bramę, za którą odkrył schody. Ponieważ pragnienie dawało mu się we znaki, nie myślał, co może być wewnątrz, i nie poleciwszy się ani Bogu, ani diabłu — zszedł po schodach.

Z niemałym zdziwieniem spostrzegł, że znalazł się w wielkiej sali. Na środku znajdowało się źródło, a obok stał wspaniały stół. Na nim stały najrozmaitsze potrawy, jedne smaczniejsze od drugich. Królewicz najpierw się napił, a ponieważ na stole było tyle dobrych rzeczy, jadł więc to, na co miał ochotę. Odczuwał mimo to pewien niepokój — w sali nikt się nie pojawiał i panowała całkowita cisza. Nie odbierało mu to jednak apetytu; pomyślał: „Raz kozie śmierć. Jedzmy, a później niech się dzieje, co chce". Najadł się do syta, a potem poszedł oglądać komnaty.

Przemierzył cały pałac (a był to bardzo piękny pałac), mimo to nie napotkał

i 12

żywej duszy. Zaszedł do kuchni i natknął się tam na staruszkę, która spojrzała na niego ze zdziwieniem i zapytała:

— Któż tak bardzo cię nie lubi, że kazał ci przyjść aż tutaj, panie?

— Moje nieszczęście.

I usiadłszy, opowiedział jej o wszystkim, co mu się przytrafiło.

— Przybywając tutaj, zrobiłeś najgorszą rzecz, jaką mogłeś zrobić — powiedziała staruszka. — Ten zamek jest zaczarowany i nikt nie może tu wchodzić; zamku strzeże Murzyn, który zabija każdego, kto się ośmieli tu wejść. Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony, może więc zdołam ułagodzić gniew Murzyna, ale musisz mi przyrzec, że będziesz posłusznie wykonywać jego polecenia.

Królewicz przyrzekł, że tak się stanie. Wtedy staruszka powiedziała mu, żeby się ukrył w innym pokoju, bo nadchodzi Murzyn. Jeśli zobaczy królewicza, zanim ona zdąży z nim porozmawiać, na pewno go zabije. Ledwie ukryła młodzieńca, wszedł okropny Murzyn, którego wygląd mógłby przerazić samego diabła. Rozejrzał się na wszystkie strony i obróciwszy się do staruszki krzyknął:

— Czuję ludzkie mięso, jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję!

— Ach, posłuchaj — odpowiedziała staruszka. — Jest tutaj pewien biedaczyna, którego szelma czarodziej przywiózł do zamku i zostawił. Ponieważ chłopiec nie mógł odjechać, odszukał bramę i wszedł do środka.

— W porządku, niech się pokaże — powiedział Murzyn. Gdy królewicz wyszedł z ukrycia, Murzyn odezwał się znowu:

— Opowiedz, jak się dostałeś do zamku.

Królewicz powtórzył to wszystko, co wcześniej opowiedział staruszce. Kiedy Murzyn przekonał się, że mówi prawdę, rzekł:

— Dobrze wiesz, że ten, kto tu wejdzie, musi nieodwołalnie zginąć. Żal mi ciebie, bo jesteś młody. Jeżeli przyrzekniesz mi, że będziesz wykonywał wszystko, co ci rozkażę, daruję ci życie. Ale ostrzegam: nie próbuj uciekać. Zgódź się na moją propozycję, a będziesz szczęśliwy, nie będzie ci niczego brakowało prócz wolności. Nie zapominaj, że przy pierwszej próbie ucieczki zginiesz.

Królewicz, widząc, że wyszedł cało z opresji, i uważając, że nie ma innego wyboru, przyjął propozycję Murzyna i podziękował za nią. Wtedy Murzyn wziął pęk kluczy i pokazał królewiczowi komnaty zamku. Jedna była pełna grochu, druga słoniny, trzecia kaszanki, czwarta kiełbas, jeszcze inna polędwicy, a pozostałe wina. Były tam wszystkie rodzaje potraw. Potem Murzyn pokazał komnatę ze złota, komnatę ze srebra i komnatę z miedzi. Na koniec zostały jeszcze ostatnie drzwi. Murzyn wręczył królewiczowi klucze, mówiąc:

— Weź je, czynię cię panem tego wszystkiego, nie powinno ci niczego zabraknąć. Nie wolno ci jednak otwierać tych drzwi, bo spotka cię nieszczęście. W tamtych komnatach przebywa zaklęta Piękność Świata i jest tak dobrze strzeżona, że nie sposób się do niej zbliżyć. Za drzwiami, które widzisz, są dwa lwy. Rzucą się i rozszarpią każdego, kto nierozważnie będzie chciał tam wejść. Gdyby jednak komuś udało się umknąć lwom, musiałby otworzyć drzwi, za którymi uderzają bez ustanku dwa młoty. Kto zechce przejść, zostanie zmiażdżony. Dostępu do innych drzwi broni kamień młyński, który obraca się nieustannie i

13

ш

Lwy Н

рпя

trzvn

rozmai W odki który dzot

uniemożliwia przejście. Ostatnie drzwi są strzeżone przez jadowitego węża. Teraz widzisz, na ile niebezpieczeństw wystawia się ten, kto chce tam wejść.

Królewicz przyrzekł, że będzie dbał o wszystko i zdołał sobie zaskarbić takie zaufanie Murzyna, że spędzał on całe dni poza pałacem. Młodzieniec przyzwyczaił się jednak, kiedy był królem, robić to, na co miał ochotę; nie przywykł do takiego życia i tajemnic. Postanowił przekonać się, co kryje się za zamkniętymi drzwiami i stawić czoło wszelkim opisanym przez Murzyna niebezpieczeństwom.

Wziął klucz i otworzył drzwi komnaty. Gdy tylko to zrobił, dwa wściekłe lwy nadbiegły z rozwartymi paszczami. Cisnął w nie zdjętym z głowy kapeluszem. Lwy rzuciły się na kapelusz i tak zaczęły o niego walczyć, że porozszarpywały siebie na kawałki. Wtedy królewicz dobił bestie i otworzył następne drzwi. Zobaczył dwa młoty, które uderzały z taką szybkością, że nie sposób było tamtędy przejść i nie zostać zmiażdżonym.

Królewicz zdjął marynarkę i rzucił ją między młoty, które się zaplątały i zatrzymały.

Wtedy poszedł dalej i otworzył następne drzwi. Ujrzał kamień młyński, obracający się z taką mocą, że wydawało się nieprawdopodobne, by ktoś mógł przejść koło niego i nie został wciągnięty. Młodzieniec zdjął kamizelkę i rzucił ją na kamień. Kamień zwinął kamizelkę, lecz nie mógł jej zetrzeć, toteż stępił się i zatrzymał. Królewicz ucieszył się bardzo, przeskoczył przez kamień i zaczął rozmyślać, jakby ustrzec się ostatniej przeszkody.

W końcu zdobył się na odwagę, otworzył drzwi i zobaczył ogromnego węża, od którego syku drżał w posadach cały zamek. Zdjął buty i rzucił nimi w węża, który skoczył i w okamgnieniu je połknął. Ponieważ buty były skórzane i bardzo twarde, nie mógł ich przełknąć i się udławił. Wtedy królewicz wyjął nóż i go zabił. Przezwyciężywszy tę ostatnią przeszkodę, otworzył drzwi i znalazł się w pięknej sali, ozdobionej złotem, jedwabiem i szlachetnymi kamieniami. W jej rogu stało łoże, na którym spoczywała niezwykłej urody dziewczyna. Była to zaczarowana Piękność Świata.

Kiedy królewicz ją zobaczył, nie wiedział, co mu się stało: on, który nie bał się żadnego z niebezpieczeństw, teraz przestraszył się, że może ją zbudzić. Wstyd mu się zrobiło własnego tchórzostwa, począł więc przypatrywać się Piękności; nie mógł się też powstrzymać i pocałował ją.

Wtedy obudziła się i powiedziała:

— Dobrze zrobiłeś, że zdjąłeś ze mnie czar. Teraz jednak muszę odejść. Jeśli zechcesz mnie odszukać, czeka cię jeszcze długa droga. Za godzinę odlecę przemieniona w gołębicę i spędzę parę dni przy źródle w sadzie Trzech Pomarańczy. Weź tę chusteczkę, żebym mogła ciebie poznać — jeżeli zechcesz mnie odszukać.

Powiedziawszy to, podarowała mu wytworną chusteczkę z wyhaftowaną koroną królewską.

Po godzinie rozległ się straszliwy huk, który ogłuszył królewicza. Kiedy doszedł do siebie, zobaczył, że znajduje się sam na wzgórzu. Zamek i morze zniknęły. Zamyślił się więc nad sytuacją i zastanawiał, którą z dróg powinien wy-

15

brać, aby dotrzeć do sadu Trzech Pomarańczy. W końcu zdecydował zdać się na los szczęścia i ruszył bez żadnego określonego kierunku.

Szedł, szedł i szedł, aż po trzech dniach zobaczył sad. Ponieważ odczuwał pragnienie, zaszedł tam, żeby poprosić o wodę. Ogrodnikiem był Murzyn, ten sam, którego spotkał w zamku; na szczęście nie poznał królewicza. Młodzieniec poprosił o wodę i Murzyn go poczęstował.

— Proszę mi powiedzieć, co to za sad?

— To sad Trzech Pomarańczy — odpowiedział Murzyn.

— Proszę mi powiedzieć, czy przylatują do niego gołębie, żeby ugasić pragnienie przy źródle?

— Tak, od trzech dni. Ale można je zobaczyć dopiero jutro, gdyż przylatują między jedenastą a dwunastą.

— Pozwoli pan, że zostanę. Zgubiłem jedną gołębicę i chciałbym zobaczyć, czy nie ma jej między nimi.

— Proszę zostać — odparł Murzyn. — Jutro będziemy mogli im się przyjrzeć.

Królewicz spędził tam noc, a nazajutrz o uzgodnionej porze udali się do źródła. Murzyn jadł figi i częstował nimi królewicza. Młodzieniec zjadł kilka i zasnął. Przyleciały gołębice — kąpały się, piły wodę, kiedy jednak królewicz się obudził, już odfrunęły. Zapytał o nie ogrodnika, na co ten odpowiedział, że gołębice były bardzo długo, nie chciał mu jednak przerywać tak smacznego snu.

Minęły cztery dni i nazajutrz gołębice miały przylecieć po raz ostatni. Młodzieniec powziął silne postanowienie, że nie zaśnie. Wieczorem wyszedł na spacer i nagle spostrzegł, że do jego stóp spadł list. Otworzył go i odczytał: „Nie ufaj ogrodnikowi".

Chociaż nie wiedział, że list jest skierowany do niego, i nie miał powodów do nieufności, postanowił być czujny. Nadszedł nowy dzień i wspólnie z Murzynem udali się do źródła. Gdy szli rozmawiając, Murzyn wyjął kilka cygar i poczęstował jednym młodzieńca. Zaledwie zapalił cygaro i zaciągnął się dymem, zmorzył go kamienny sen. Przyleciały gołębice i wszystko potoczyło się jak dawniej; minęła godzina, nim się obudził.

Wtedy królewicz zrozumiał, że to była sprawka Murzyna. Gołębice jednak odleciały, minęło bowiem pięć dni. Królewicz pożegnał się i odszedł. Kiedy opuszczał sad zobaczył spadający list. Podniósł go, otworzył i przeczytał: „Dałeś się oszukać ogrodnikowi, tym samym uczyniłeś dłuższą moją nieobecność. Jeżeli chcesz mnie odnaleźć, szukaj w pałacu Trzech Złotych Gronostajów".

„Gdzie ja znajdę ten przeklęty pałac? — zadumał się młodzieniec. — Nie wiem, dokąd mam pójść. No cóż, muszę go znaleźć; wszystko, co wartościowe, drogo kosztuje. Skoro jednak odnalazłem sad, odnajdę i pałac.

Wyruszył w drogę, szedł i szedł, czasem gościńcem, czasem ścieżynkami, aż zabrnął na zarośnięte chaszczami skaliste pustkowie. Kiedy myślał, że już po nim, ujrzał dom. Poszedł tam i poprosił o nocleg.

Gospodyni zaczęła wypytywać młodzieńca, co go sprowadza w takie strony, gdzie nie ma żywego ducha.

— Ach, proszę pani — odpowiedział. — Idę do pałacu Trzech Złotych Gro-

16

nostajów, a nie wiem, gdzie się on znajduje. Wędruję, dokąd mnie oczy poniosą, i czekam, aż szczęśliwy traf pozwoli mi go odnaleźć.

— Mój panie, w tym domu zbierają się wszystkie ptaki świata, na pewno któryś z nich będzie wiedział, gdzie jest ten pałac, jeśli tylko istnieje, choćby krył się w głębi ziemi.

Kiedy się ściemniło, przyleciały gołębie. Gospodyni zapytała je o pałac, lecz nie wiedziały. Zlatywały się inne ptaki, lecz nie mogły podać żadnej wskazówki. Przyleciały także orliki, ale żaden z nich nie wiedział. Brakowało tylko jednego. Trzepot jego skrzydeł dał się słyszeć późnym wieczorem. Frrr — i wylądował spasiony niczym cielę, co ssie dwie matki.

— Dlaczego przyleciałeś tak późno? Gdzie byłeś?

— Wracam z pałacu Trzech Złotych Gronostajów. Najadłem się tam kurzych podrobów, tak że mam niebo w dziobie. Jutro w pałacu wielkie święto, bo córka króla wychodzi za mąż.

— Zaniósłbyś tego młodzieńca do pałacu?

— Dobrze, ale niech weźmie baraninę, na wypadek gdybym zgłodniał, bo to bardzo daleko.

Tak też zrobili. Zabili barana i następnego dnia wczesnym rankiem orlik, zabrawszy ze sobą królewicza i barana, poleciał. Kiedy pokonali już szmat drogi, orlik obrócił dziób i poprosił o jedzenie. Młodzieniec dał mu kawałek baraniny i ptak leciał dalej. Po pewnym czasie znowu poprosił o mięso — i trwało to tak długo, aż się skończyła baranina. Wtedy królewicz powiedział:

— Nie ma już mięsa. Jeżeli jesteś głodny, zjedz kawałek mojego pośladka, ale zanieś mnie do pałacu.

— Nie — odpowiedział orlik. — Postaram się dolecieć. Już widzę pałac. Lądowanie na szczęście nie jest tam trudne.

Leciał dalej, a po krótkiej chwili ujrzeli wieże. Orlik obniżył gwałtownie lot, po czym postawił na ziemi młodzieńca i powiedział:

— W samą porę, jeszcze chwila, a nie dolecielibyśmy. Brakowało mi już sił. W pałacu będzie jednak czym się wzmocnić.

Młodzieniec zbliżył się do pałacu i chciał tam wejść. Ponieważ jednak w podróży podarł ubranie, Odźwierni wzięli go za biedaka i nie chcieli wpuścić. Odszedł rozgniewany i usiadł przy wejściu do kościoła, który znajdował się blisko pałacu. Myślał, że księżniczka może przypadkiem wyjrzy przez okno i go zobaczy, wtedy będzie się z nią mógł rozmówić.

Niedługo tam siedział, kiedy spostrzegł, że z pałacu wyszedł orszak i skierował się do kościoła. Pośrodku orszaku szli państwo młodzi, a w pannie młodej nasz bohater rozpoznał bez trudu Piękność Świata.

Bardzo chciał zamienić z nią kilka słów, ale nie było to łatwe w takim tłumię. Pomyślał, że powinien stanąć blisko, kiedy będzie przechodziła, ale w łachmanach nie mogłaby go rozpoznać. Wtedy przypomniał sobie o chusteczce. Wyjął ją z kieszeni i rozwinął, kiedy mijali go państwo młodzi. Zrobił to tak, żeby można było zobaczyć wyhaftowaną koronę.

Królewna poznała chusteczkę od pierwszego spojrzenia, ale nic nie powie-

17

działa i wszyscy weszli do kościoła. Kiedy ksiądz miał już zaślubić nowożeńców, królewna odezwała się:

— Dałam pewnemu mężczyźnie, jako znak narzeczeństwa, chusteczkę z wyhaftowanym moim inicjałem i koroną. I tylko jemu oddam rękę. Jeżeli ktoś z obecnych ma tę chustkę, niech ją pokaże.

Wszyscy spojrzeli po sobie, ale nikt nie wyjął chusteczki. Wówczas królewna powiedziała do swojego ojca:

— Panie, przy wejściu stoi żebrak, który ma tę chusteczkę. To on uwolnił mnie od zaklęcia i tylko za niego wyjdę za mąż.

Wtedy wszyscy wyszli, żeby odszukać młodzieńca. Pokazał im chusteczkę i ożenił się z królewną. A później dzięki pomocy ojca królewny odzyskał swoje królestwo i wszyscy żyli szczęśliwie.

Żył raz książę, który uwielbiał hazard. Wszystko, co miał, utracił w grze i zaciągnął wiele długów. Pewnego dnia siedział zasmucony, kiedy to pojawił się przed nim rycerz i spytał o przyczynę jego kłopotów. Książę opowiedział mu o nich, a wtedy rycerz rzekł, że obdarzy go zdolnością wygrywania we wszystkich grach, pod jednym wszakże warunkiem: w dniu, kiedy w stajni królewskiej pojawi się obcy koń, książę wsiądzie na niego i pojedzie na poszukiwanie rycerza do zamku, który się nazywa Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz. Książę przystał na to i rycerz zniknął.

Minęło wiele czasu; uradowany sprzyjającym szczęściem, książę zapomniał o danym przyrzeczeniu.

Pewnego dnia zaszedł do stajni i natknął się tam na obcego konia; zapytał o niego koniuchów, ale żaden z nich nie wiedział, jak on się tam znalazł. Wtedy książę przypomniał sobie o zawartej umowie, wskoczył na grzbiet konia i pojechał przez pola, pozwalając się wieźć zwierzęciu.

Koń sam obrał drogę, jechali i jechali, aż dojechali do zamku, z którego wyszła staruszka i zapytała:

— Czego szukasz, młodzieńcze?

— Proszę mi powiedzieć, gdzie jest zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz?

— Nie znam tego zamku. Ten należy do mojego syna Księżyca, on na pewno będzie wiedział. Poczekajcie, panie, aż wróci.

Książę udał się na spoczynek, a w chwilę potem przybył Księżyc.

— Matko! Czuję ludzkie mięso, zabiję cię, jeżeli mi go nie dasz!

— Ach, synku, to biedny młodzieniec, który przyszedł się zapytać, czy nie wiesz, gdzie jest zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Nie znam tego zamku, ale mój brat Słońce chyba będzie o nim wiedział. Książę wskoczył na konia i znowu jechał i jechał, aż dojechał do innego zamku, z którego również wyszła staruszka i zapytała, czego szuka.

— Szukam zamku Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Nie wiem, gdzie on się znajduje, ale mój syn Słońce może będzie wiedział. Książę wszedł do środka. Wkrótce ujrzał zbliżającą się wielką poświatę.

Była tak silna, że całkowicie go oślepiła. Wszedł syn Słońce i zakrzyknął:

— Czuję ludzkie mięso, jeżeli mi go nie dasz, zabiję cię!

— Synku, ten biedny młodzieniec szuka zamku Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Nie słyszałem o tym zamku, ale może mój brat Powietrze będzie o nim wiedział, jako że wszystko przenika.

Książę odszedł i wędrował dalej, aż przyszedł do innego zamku. Zapukał: wyszła staruszka, która spytała, czego sobie życzy.

19

r~

— Szukam zamku Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Poczekajcie, panie, aż wróci mój syn Powietrze, może on wie. Wkrótce książę poczuł wielki chłód — to zbliżał się Powietrze. Kiedy nadszedł, krzyknął do staruszki:

— Matko, czuję ludzkie mięso; zabiję cię, jeżeli mi go nie dasz!

— Nie denerwuj się, jest tutaj biedny młodzieniec, który pyta o zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Nie znam go, ale niech się uda do domu mojego brata Huraganu, może on potrafi mu go wskazać.

Książę wsiadł na konia, jechał, jechał, aż dojechał do zamku, gdzie inna staruszka spytała go, dokąd zmierza.

— Szukam zamku Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Poczekaj, panie, może mój syn go zna.

Książę wszedł do środka, a po chwili usłyszał straszny huk, który go przeraził. To nadchodził Huragan, rycząc i robiąc piekielny hałas. Kiedy przybył, zwrócił się do matki:

— Matko, czuję ludzkie mięso; zabiję cię, jeśli mi go nie dasz!

— Ach, synku, jest tu biedny młodzieniec, którego przysłał twój brat Powietrze. Chce się dowiedzieć; gdzie się znajduje zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Właśnie stamtąd wracam. Wiele osób przychodzi do tego zamku, lecz niewiele powraca. Idąc przed siebie tą drogą, napotkasz rzekę, a w niej trzy stroje. Wybierz jeden z nich, wówczas dowiesz się, jak tam trafić. Poradzę ci jednak: nie bądź chciwy, bo od tego wyboru zależy twój los.

Książę zawrócił konia, tak jak powiedział Huragan staruszce, i jechał drogą, aż napotkał rzekę. Na powierzchni wody pływały dwa duże ubrania i jedno małe. Książę pamiętał, co mu powiedział Huragan, i wybrał najmniejsze.

Gdy tylko wziął ubranie, ukazała się piękna dziewczyna i zapytała:

— Czego chcesz ode mnie?

— Chcę się dowiedzieć, gdzie jest zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz.

— Ten zamek należy do mojego ojca, czarownika. Jeżeli wejdziesz do środka, zginiesz, bo kto tam wchodzi, nie wraca — dlatego zwą ten zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz. Alenie martw się, ja cię uratuję. Nazywam się Blanka-Flor, jestem najmłodszą z trzech córek. Patrz — tam daleko widać zamek. Kiedy do niego wejdziesz, wszyscy cię będą chcieli uściskać, ale ty nie pozwól na to; a jeżeli będą cię chcieli posadzić na krześle ze złota, nie siadaj, bo w mgnieniu oka spłoniesz. Jeżeli będziesz w kłopocie, zawołaj: „Blanko-Flor, ratuj mnie!" A gdybyś mnie spotkał w zamku, nie dawaj po sobie poznać, że mnie znasz.

I powiedziawszy to, zniknęła.

Książę udał się do zamku, pamiętając, że ma tak postępować, jak mu powiedziała Blanka-Flor.

Kiedy tam dotarł, ojciec, matka i trzy córki wyszli mu na spotkanie. Wszyscy chcieli go serdecznie uściskać, ale zdołał się od tego wymówić. Później przyniesiono mu krzesło ze złota, lecz książę powiedział, że jest ono zbyt kosztowne dla niego i wolałby siedzieć na krześle z drewna.

20

Pan zamku widząc, że książę odrzuca wszystkie jego propozycje, spoglądał cały czas na Blankę-Flor, która stała obok sióstr, i powtarzał:

— Blanko-Flor, Blanko-Flor, stań pośrodku!

Ale Blanka-Flor nie przesunęła się i wciąż stała z boku. Widząc, że tym sposobem niczego nie osiągnie, czarownik przywołał księcia i zwrócił się do niego:

— Będziesz mógł pokazać, co potrafisz. Widzisz tamto wzgórze? W ciągu doby musisz je zaorać, obsiać, zebrać zboże i upiec chleb. Jeżeli tego nie zrobisz, stracisz życie.

Książę nic nie powiedział, tylko poszedł na pole. Kiedy się tam znalazł, zawołał:

— Blanko-Flor, ratuj mnie!

W tej samej chwili ukazała się Blanka-Flor i zapytała:

— Czego chcesz?

— Twój ojciec nakazał mi w ciągu doby zaorać wzgórze, obsiać je, zebrać zboże i upiec chleb.

— Dobrze, nie martw się; idź spać, do jutra będzie wszystko gotowe.

Tak też się stało. Kiedy książę wstał, była już tam Blanka-Flor z upieczonym chlebem, a wzgórze wyglądało jak po żniwach. Dziewczyna odezwała się:

— Masz chleb, zanieś go mojemu ojcu, ale uważaj, żebyś się nie wygadał, że mnie widziałeś.

Książę zaniósł chleb czarownikowi, a ten, nie chcąc, żeby mu książę umknął, powiedział:

— Dobrze, a teraz obsadzisz wzgórze winną latoroślą. Jutro rano przyniesiesz mi świeże winogrona i pucharek wina.

Książę wyszedł na pole i zawołał:

— Blanko-Flor, ratuj mnie!

Dziewczyna pojawiła się jeszcze piękniejsza niż wczoraj.

— Co ci teraz polecił mój ojciec? — zapytała.

— Kazał mi obsadzić to wzgórze winną latoroślą i przynieść pucharek wina.

— Nie martw się, idź spać, ja się tym zajmę.

Tak też się stało: Blanka-Flor przygotowała wino, a całe wzgórze porośnięte było winoroślą. Książę wziął wino i zaniósł je władcy zamku. Czarownik coraz bardziej podejrzewał swoją córkę; spojrzał na nią i powiedział:

— Blanko-Flor, Blanko-Flor, stań pośrodku!

Ale Blanka-Flor udawała, że nie słyszy, i zawsze stawała z boku. Widząc to ojciec dziewczyny postanowił przechytrzyć księcia. Powiedział:

— Kilka lat temu wpadł mi do morza pierścień, musisz go odnaleźć. Książę poszedł na pole i przywołał Blankę-Flor, która zjawiła się natychmiast i spytała, czego sobie życzy.

— Twój ojciec rozkazał mi odnaleźć pierścień, który wpadł w głąb morza.

— To jest najtrudniejsza z rzeczy, o jaką cię dotychczas poprosił. Wiem, że mnie podejrzewa, ale jeżeli mi pomożesz, uda nam się tego dokonać.

— Co mam zrobić? — zapytał książę.

— Musisz wziąć nóż i mnie zabić.

21

»

11№

k

\\Д\л

- ■ Ws;

rękę, oj

oszukują'. Wtedy]

miasmsfc zawiaiał

- Ta-I ztom

— Słysm Książi

ła trzyk J szy niż Wfl

В ki ■. Fkj

— Jestem —

- Kied^E WskoczjH

znowu zapytał

— Ii:. I "''i.

— Jestem Po chwili

zapyta! jeszcz

— J ida; a Wszo ' 'pokojs

Kiedy ЩІА.ИЩ

— Podli, zakpij Zszedł dosiamiii

Wiedziałem, ■

\зШ

rękc,( oszukujel Wic

-SluctA

miast uo|

zawiadom!

-Blai

-Tak

Izwróc

-Sty!

Książę

la trzyk

— Nie zrobię tego.

— Musisz to zrobić. Jeżeli tego nie uczynisz, mój ojciec zabije cię i nie ożyjesz, tak jak ja ożyję. Weź nóż i zabij mnie, potem zbierz krew do butelki, żebyś nie uronił ani kropli i wlej ją do morza.

Książę zrobił tak, jak mu powiedziała Blanka-Flor, ale ponieważ drżały mu ręce, jedna kropla upadła na ziemię. Kiedy wrzucił butelkę do morza, z morskiej piany wypłynęła dziewczyna, trzymając w ręku pierścień. Ale gdy go podawała księciu, spostrzegł, że jeden z jej palców krwawi.

— Co się stało? — zapytał.

— Zadrżała ci ręka i uroniłeś jedną kroplę, stąd ta rana.

Gdy książę przyniósł pierścień, czarownik popatrzył na córki i rzekł:

— Blanko-Flor, stań pośrodku!

Blanka-Flor jednak tego nie uczyniła. Chociaż starała się ukryć zranioną rękę, ojciec dojrzał krew i zawrzał z wściekłości. Odgadł bowiem, że córka go oszukuje i pomaga księciu.

Wtedy Blanka-Flor powiedziała do księcia:

— Słuchaj, ojciec odgadł, że ci pomagam, i chce nas zabić. Musimy natychmiast uciekać. Wejdź do stajni, są tam dwa konie: Wiatr i Żywioł. Weź Wiatra i zawiadom mnie, jak będziesz gotów.

— Blanko-Flor, jesteś tam? — zapytał ojciec.

— Tak — odpowiedziała.

I zwróciwszy się do księcia dodała:

— Słyszysz? Czeka, aż zasnę, żeby mnie zabić. Biegnij i rób, co ci każę. Książę wyszedł, osiodłał konia i wrócił po Blankę-Flor. Blanka-Flor splunęła trzykrotnie i wybiegli. Kiedy podeszli do konia, zawołała:

— Jesteśmy zgubieni, pomyliłeś się i wziąłeś Żywioła, a on jest powolniejszy niż Wiatr.

— Pozwól, zaraz je zamienię.

— Nie, nie mamy czasu do stracenia.

— Blanko-Flor, jesteś tam? — usłyszeli głos czarownika.

— Jestem — odpowiedziała pierwsza ślina.

— Kiedy odpowiedzą dwie pozostałe, ojciec zacznie nas szukać. Wskoczyli na grzbiet Żywioła i odjechali jak najszybciej. Po chwili ojciec

znowu zapytał:

— Blanko-Flor, jesteś tam?

— Jestem — odpowiedziała druga ślina.

Po chwili czarownik znowu zawołał i odpowiedziała mu trzecia ślina. Kiedy zapytał jeszcze raz, nie było odpowiedzi. Wtedy rzekł:

— Już usnęła; nie będzie mogła obronić siebie ani księcia.

Wszedł do pokoju gościa, ale go nie zastał. Wtedy udał się do pokoju córki. Kiedy ujrzał, że jej nie ma, zawołał:

— Podli, zakpili sobie ze mnie!

Zszedł do stajni i widząc, że brakuje jednego konia, krzyknął:

— Wiedziałem, że uciekliście, ale dogonię was, bo zostawiliście Wiatra! Wskoczył na konia i pomknął za uciekinierami jak błyskawica.

23

Rączy koń czarownika prędko dogonił uciekinierów.

— Jesteśmy zgubieni! — zawołała Blanka-Flor. — Ojciec jest już za nami i niedługo nas dopadnie. Może uda mi się go oszukać.

I zerwawszy z głowy grzebień, rzuciła go na ziemię. Natychmiast koń przemienił się w ogród, książę w ogrodnika, a dziewczyna w kapustę. W chwilę potem nadjechał czarownik i zapytał:

— Ogrodniku, nie widziałeś przejeżdżających tędy dwojga młodych ludzi?

— Jeżeli chcecie, panie, kapusty, to została mi tylko ta jedna.

— Nie mówię o tym, pytam, czy widziałeś dwoje młodych ludzi.

— Została mi tylko ta jedna, a mam ją na nasiona.

Przekonawszy się, że ogrodnik jest głuchy, i nie widząc żadnej drogi, która prowadziłaby dalej, czarodziej wrócił do zamku. Kiedy tam przybył, opowiedział o wszystkim, co widział, żonie, a ona mu wyjaśniła:

— Dałeś się oszukać: ogród to był koń, ogrodnik — książę, a kapusta — Blanka-Flor. Jedź tam i jeżeli ją dogonisz, sprowadź tutaj.

Czarownik ponownie wyruszył w drogę, ale nie odnalazł ogrodu, gdyż uciekinierzy już odjechali. Niedługo jednak ujrzeli go znowu. Już ich prawie doganiał, kiedy Blanka-Flor rzuciła za siebie nóż. Wtedy koń przemienił się w pustelnię, książę w pustelnika, a dziewczyna w lampkę oliwną. Nadjechał jej ojciec, rozpytywał o nich pustelnika, ale ten tylko prosił:

— Daj mi oliwy do lampki, bracie.

Czarodziej zawrócił, nie spotkawszy nikogo, ale jego żona objaśniła mu, że gdyby wziął lampkę, odnalazłby córkę. Wtedy czarownik wyruszył znowu, zaklinając się i przysięgając, że przyprowadzi ją do domu, w cokolwiek by się zmieniła.

Uciekinierzy oddalili się znacznie, ale dzięki Wiatrowi czarownik znów ich dopędził. Wtedy Blanka-Flor, wiedząc, że będzie zgubiona, jeżeli zostaną pojmani przez ojca, rzuciła za siebie garść soli. Między nimi rozlało się tak szeroko morze, że czarownik nie odważył się go przekroczyć. Wówczas krzyknął:

— Żegnaj, Blanko-Flor! Niechaj tak się stanie, żeby książę ciebie zapomniał, gdy tylko ktoś weźmie go w ramiona. — I zawrócił do swojego zamku.

Wędrowali dalej, a gdy byli blisko miasta, książę zwrócił się do dziewczyny:

— Chcę, abyś wjechała do mojego królestwa w godny ciebie sposób. Poczekaj na mnie, ja tymtzasem sprowadzę powozy i niezbędne stroje.

— Boję się — powiedziała Blanka-Flor — że o mnie zapomnisz.

— Bzdura! — zakrzyknął książę. — Nawet o tym nie myśl!

— Przypomnij sobie klątwę mojego ojca. •

— Nie martw się, nikt mnie nie uściska.

Książę odszedł, a kiedy dotarł do pałacu, wszyscy cieszyli się z jego powrotu. On jednak nie pozwalał, żeby ktokolwiek brał go w ramiona. Jedynie niania księcia podeszła do niego od tyłu i nieoczekiwanie uścisnęła. W jednej chwili książę zapomniał o wszystkich wydarzeniach z przeszłości i o Blance-Flor.

Tymczasem Blanka-Flor czekała, a ponieważ nie nadchodził, zrozumiała, co się stało. Postanowiła zamieszkać w mieście, z dala od pałacu.

Wkrótce książę miał się żenić. Przygotowano uroczystość weselną. W dniu, w którym miał wziąć ślub, powiedziano mu, że pewna młoda sztukmistrzyni

24

prosi, by pozwolono jej wejść i zabawić gości. Książę zgodził się, a wtedy weszła pięknie ubrana Blanka-Flor. Kiedy ją ujrzał, wydało mu się, że gdzieś już widział tę dziewczynę, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie.

Blanka-Flor zaczęła pokazywać różne sztuczki. Potem stanęła pośrodku, okręciła się i przemieniła w fontannę, wprawiając wszystkich w zdumienie. Pływały po niej kaczor i kaczka. Kaczka zadawała pytania, a kaczor odpowiadał:

— Kaczorku, czy pamiętasz, jak wyruszyłeś na poszukiwanie zamku Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz, jak znalazłeś trzy stroje na rzece, a kiedy dotknąłeś jednego z nich, ukazała się dziewczyna?

— Nie.

— Czy pamiętasz, jak dziewczyna powiedziała, że ustrzeże cię przed wszystkimi niebezpieczeństwami, które czyhały na ciebie ze strony jej ojca?

— Nie.

— Czy pamiętasz, jak kazał ci zaorać wzgórze i zebrać zboże, posadzić winną latorośl i przynieść wino, a na koniec odszukać jego pierścień w morzu?

— Nie.

— Czy pamiętasz, jak uciekałeś z jego córką i jak was ścigał?

— Nie.

— Czy pamiętasz, że gdy was ścigał po raz ostatni, ona rzuciła garść soli i między wami rozlało się morze?

— Nie.

— Czy pamiętasz, jak ojciec, widząc, że mu uciekliście, rzucił na was klątwę: miałeś zapomnieć o dziewczynie, gdy tylko ktoś weźmie cię w ramiona.

Kaczor zamilkł i w tej samej chwili książę uderzył się ręką w czoło. Fontanna znikła, a na jej miejscu pojawiła się dziewczyna. Wtedy książę zbliżył się do niej i biorąc za rękę powiedział:

— Ty jesteś Blanka-Flor.

I zwracając się do zebranych oświadczył, że bierze ją za żonę. Opowiedział następnie o swoich przygodach, a potem się pobrali i żyli długo i szczęśliwie. Tu kończy się bajka, bo mi zgasła fajka.

■ '-їшШШШшШііі'-''

. .■ Ж. шШ.і

о Konopne Mstonko

Było sobie małżeństwo wieśniaków, które nie miało dzieci, prosiło więc Boga, żeby darował im choć jedno.

Mąż i żona byli tak niscy, że z powodu wzrostu nazywano ich Konopnymi Nasionkami. A kiedy żalili się przed swoimi krewniakami czy zaufanymi przyjaciółmi, ci powiadali:

— Po co chcecie mieć dziecko, przecież to będzie istne nasionko konopi! Wtedy żona mówiła:

— Choćby było jak nasionko, chciałabym je mieć!

I Bóg dał im syna tak malutkiego jak nasionko konopi. Nadano mu imię Piotr, chociaż przez cale życie wołano na niego Periquillo.

Był maluśki, nie potrzebował więc jadać częściej niż co piętnaście dni. Potem urósł i nabrał ciała, ale nigdy nie stał się większy od grochu.

Pewnego dnia Periąuillo powiedział matce, żeby przyszykowała oślicę, to zawiezie jedzenie ojcu, który jest w polu.

— Jak tam pojedziesz, przecież jesteś taki mały?

— Daj matko jedzenie, a zobaczysz, że je zawiozę.

Matka przyszykowała oślicę, przytroczyła do niej kosz, do którego włożyła worek z jedzeniem. Periąuillo skoczył, wspiął się po koszu, przebiegł po karku oślicy, wskoczył do jej ucha i krzyknął:

— Wio!

Oślica ruszyła przed siebie. W połowie drogi natknęli się na trzech złodziei, z których jeden powiedział:

— Schwytajmy tę bezpańską oślicę. Periąuillo, kiedy to usłyszał, wrzasnął na cały głos:

— Zabiję każdego, kto się do niej zbliży! Wio!

Złodzieje oniemieli, rozejrzeli się wokół, ale nikogo nie dostrzegli. Periąuillo dojechał do miejsca, w którym pracował ojciec, i zawołał:

— Ojcze, przywiozłem ci jedzenie.

— A gdzie jesteś, bo cię nie widzę?

— Tutaj, w uchu oślicy.

Periąuillo wyszedł z ucha i jednym skokiem znalazł się na ziemi. Potem zapytał ojca:

— Chcesz, żebym trochę poorał, gdy będziesz jadł?

— Ty jesteś za mały do pracy. Nie dasz rady wołom.

— Zobaczysz, że poradzę.

I później, kiedy ojciec jadł, Periąuillo wspiął się na jarzmo i zaczął pokrzykiwać na woły.

26

— Nuże, Bizarro! Dalej, Macareno!

Woły ruszyły, zrobiły jedną bruzdę, wówczas Periąuillo zawołał:

— Wracaj, Bizarro! Nazad, Macareno!

Woły wróciły same i znowu zrobiły jedną bruzdę — i tak zachęcane przez Periąuilla zrobiły oprócz tego jeszcze cztery.

Chłopiec spędził na polu całe popołudnie i wrócił po zachodzie słońca razem z ojcem, wołami i oślicą.

Zaprowadzili woły do stajni, Periąuillo wspiął się na żłób Macarena, a ponieważ był utrudzony podróżą i pracą, zasnął. Wół zaczął jeść i nawet nie zauważył, kiedy połknął Periąuilla.

Kiedy nadeszła pora kolacji, wołano chłopca, ale ten się nie zjawiał. Ojciec nawołując obszedł cały dom, aż wreszcie wszedł do obory i usłyszał, jak Periąuillo krzyczy ze środka wołu:

— Ojcze, zabij Macarena, który mnie zjadł!

Wieśniak zaprowadził wołu na pole i tam go zabił, ale chociaż przejrzał jego wnętrzności, nie odnalazł Periąuilla.

Owej nocy wilk pożarł wnętrzności; chłopiec znalazł się w jego brzuchu.

Następnego dnia drapieżca wyruszył na polowanie, ale kiedy tylko zbliżył się do bydła, Periąuillo zawołał:

— Pasterze, idzie wilk!

Gdy pasterze to usłyszeli, zasadzili się na wilka i go zabili. Wówczas Periąuillo poprosił ich, żeby ostrożnie otworzyli zwierzakowi brzuch, co też zrobili. Ale choć pilnie szukali, nie zobaczyli chłopca.

Jeden z pasterzy z wnętrzności wilka zrobił bęben, w którym znalazł się Periąuillo. Zostawił bęben wśród kamieni, żeby wysechł, i poszedł doglądać bydła. Tymczasem Periąuillo zaczął drapać i drapać paznokietkami skórę, aż zrobił w niej dziurkę, przez którą mógł wyjść. W tej samej chwili spostrzegł dwóch mężczyzn. Byli to złodzieje. Schowali worek w dziupli dębu, a kiedy odchodzili, Periąuillo usłyszał, jak mówią:

— To bezpieczna kryjówka. Jutro wrócimy po worek i podzielimy się.

Wtedy Periąuillo pobiegł do domu, w którym zastał opłakujących go rodziców. Kiedy zobaczyli chłopca, bardzo się ucieszyli, a on opowiedział im o wszystkim, co się stało od czasu, gdy zjadł go wół, i co usłyszał od złodziei. Periąuillo razem z ojcem poszli do dębu, w którym ukryty był worek, wzięli go i przynieśli do domu. Tam zobaczyli, że jest wypełniony złotymi monetami.

Ojciec kupił za nie dużo lepszego wołu niż Macareno i zostało mu jeszcze mnóstwo pieniędzy.

Było sobie małżeństwo, które miało syna i córkę. Syn nazywał się Periąuito, а córka Mariquita. Małżeństwo było tak biedne, że nie miało co dać dzieciom do jedzenia, toteż często płakały i głośno domagały się chleba. Pewnego dnia zmęczony tym wszystkim mąż powiedział do żony:

— To już jest nie do wytrzymania. Jeżeli nic się nie zmieni, dzieci umrą z głodu. Kiedy będę szedł w pole, wezmę je ze sobą, zaprowadzę w góry, w okolicę, której nie znają, zostawię je same i wrócę. Na pewno spotkają jakąś litościwą duszę, która je przygarnie i nakarmi.

Żonie niezbyt podobał się ten pomysł, wiedziała jednak, że mąż ma sporo racji; zgodziła się więc i pozwoliła mu działać. Tak się złożyło, że Periąuito podsłuchał tę rozmowę. Kiedy na drugi dzień rano ojciec powiedział, że pójdą po drzewo, Periąuito natychmiast napełnił sobie kieszenie otrębami. I kiedy szli, rozsiewał otręby przez całą drogę, tak żeby nie zauważył tego ojciec.

Kiedy byli już w górach, ojciec zaczął rąbać drzewo, a dzieciom kazał zbierać ptasie gniazda. Widząc, jak bardzo są tym zajęte, wziął drewno i odszedł. Dzieci przybiegły, żeby pokazać znalezione gniazdo, ale chociaż szukały ojca i krzyczały ze wszystkich sił, nie mogły go odnaleźć. Zrozpaczona Mariauita rozpłakała się, wtedy Periąuito powiedział:

— Nie płacz, sami odnajdziemy drogę do domu.

— Przecież jej nie znamy.

— Znamy, zaraz się o tym przekonasz.

I odszukał otręby, a potem szedł za nimi, aż dotarł do celu.

Przyszli w samą porę, bo ojciec sprzedał przyniesione drewno, a za otrzymane pieniądze matka przyrządziła dobrą kolację. Stęskniła się za dziećmi, toteż kiedy zobaczyła, że powróciły, bardzo się'ucieszyła.

Minęło kilka dni i wszystko potoczyło się jak przedtem. Ojciec znowu zaprowadził dzieci w góry, ale Periąuito, który zawsze czuł pismo nosem, przejrzał jego zamiary. Nie mogąc znaleźć otrąb, napełnił sobie kieszenie grochem i rozrzucał przez całą drogę, tak by nie spostrzegł tego ojciec. Kiedy dzieci zostały same, Periąuito odszukał ziarnka grochu i kroczek za kroczkiem rodzeństwo wróciło do domu.

Matka ucieszyła się na ich widok, ale ojciec zawołał:

— Nie wiem, jak te diabelskie dzieciaki znalazły drogę! Przecież zaprowadziłem je w jeszcze większą głuszę niż przedtem!

Rodzice wypytywali Periąuita, jak zdołał trafić do domu, ale się nie wygadał. Był bowiem przekonany, że ojciec znowu zaprowadzi ich w góry — gdyby więc opowiedział o wszystkim, byłby zgubiony.

29

Po upływie kilku dni ojciec ponownie zabrał dzieci ze sobą, powiedziawszy przedtem matce:

— Teraz już nie wrócą. Zaprowadzę je w takie miejsce, którego nie znają.

Nie przewidział jednak, że Periąuito, którego uwagi nic nie uchodziło, podsłuchał go i tym razem. A ponieważ nie miał otrąb ni grochu wsunął do kieszeni kilka suszonych fig, które trzymała w schowku jego matka. Idąc za ojcem wyjmował figi, tak by on tego nie zauważył, i rzucał je na pobocze drogi. Zaszli wysoko w góry i Periąuito z Mariąuitą, jak to dzieci, zaczęli się bawić. Wykorzystał to ojciec i kiedy zauważył, że są pochłonięci zabawą, odszedł, pozostawiając rodzeństwo samo. Dzieci spostrzegły, że go nie ma, i rozpoczęły poszukiwania; kiedy jednak długo się nie pojawiał, Mariąuitą wybuchnęła płaczem.

— Nie płacz — powiedział brat. — Odnajdę drogę i wrócimy do domu. Chciał znaleźć porzucone figi, ale chociaż wypatrywał oczy, nie dostrzegł ani

jednej i już tracił nadzieję.

Wówczas Mariąuitą zapytała:

— Periąuito, czego szukasz?

— Szukam fig, które rzucałem przez całą drogę. One mają nas zaprowadzić do domu.

Na te słowa Mariąuitą zaszlochała jeszcze mocniej. Gdy zaś brat chciał ją pocieszyć, mówiąc, żeby nie płakała, bo na pewno znajdzie figi i wrócą do domu, powiedziała:

— Nie znajdziesz! Przez całą drogę szłam za tobą, a ponieważ byłam głodna, za każdym razem, gdy ty rzucałeś figę, podnosiłam ją i zjadałam.

— Zgubiłaś nas — zmartwił się Periąuito. — Nie znam drogi i nie będziemy mogli trafić do domu. Ale nie możemy przecież spędzić tutaj nocy. Zejdziemy z gór, może tam ktoś przygarnie nas do swojej chaty.

Ruszyli w drogę, szli i szli, a przed zapadnięciem zmroku, kiedy byli już bardzo zmęczeni, zobaczyli w oddali światełko.

Skierowali się w tamtą stronę i spostrzegli, że jest to dom. Ponieważ drzwi były otwarte, weszli do środka, a kiedy znaleźli się w kuchni, ujrzeli staruchę smażącą pączki.

Od dłuższego czasu nic nie jedli i byli bardzo głodni, toteż Mariąuitą szepnęła bratu:

— Periąuito, mam ochotę na pączki; spróbuj zabrać jednego.

Periąuito podszedł z tyłu i wziął jeden pączek, a widząc, że starucha nic nie mówi, zabrał ich jeszcze więcej, po czym podzielili się nimi i zjedli. Wziął jednak tak dużo pączków, że starucha spostrzegła ubytek i zaczęła utyskiwać:

— Te pączki chyba rozpływają się w powietrzu, im dłużej je smażę, tym ich mniej! Cóż to może być?

Nie widziała Periąuita, ponieważ była ślepa na jedno oko, właśnie z tej strony, z której on stał. Dzieci, przekonawszy się, że ich nie widzi, śmiały się ze staruchy, a Periąuito wziął jeszcze dwa pączki.

— Teraz moja kolej — oświadczyła Mariąuitą. I podeszła z drugiej strony, żeby wziąć pączka.

30

Ale z tej strony starucha miała zdrowe oko i zobaczyła Mariąuitę. Wypuściła z rąk patelnię, przypatrzyła się dzieciom i zakrzyknęła-:

— A tuście mi, chytrusy! To wy zjedliście pączki! Mówiłam, że coraz ich mniej. No dobrze, a skąd przyszliście?

Dzieci opowiedziały, kim są i skąd przychodzą, na co starucha oświadczyła:

— Zostańcie ze mną, niczego wam nie zabraknie.

Mariąuita i Periąuito ucieszyli się bardzo, zjedli kolację i uszczęśliwieni poszli spać.

Ale starucha była złą kobietą. Zjadała wszystkie dzieci, jakie tylko zachodziły do jej domu. Kiedy zobaczyła, że tym razem jest ich aż dwoje, nie posiadała się z radości. Na początek chciała zjeść Periąuita, poszła obejrzeć pogrążone we śnie dzieci, ale wydały się jej tak chude, że pomyślała: „Nie, teraz mają same kości; będę je karmiła i kiedy utyją, dopiero wtedy..."

Wzięła Periąuita i zaniosła do ciemnej piwnicy. Tam wsadziła go do dużego glinianego dzbana, żeby nie uciekł. Później przez cały czas znosiła mu dobre kąski, żeby go utuczyć. Periąuito siedział w dzbanie i nie miał nic do roboty. Pewnego razu zajrzała tam mysz; schwytał ją, żeby mieć jakąś rozrywkę. Minęło kilka tygodni, starucha przyniosła mu jedzenie i powiedziała:

— Periąuito, wystaw palec przez otwór.

Chłopiec od razu zwietrzył, o co jej chodzi, i zamiast palca wytknął mysi ogonek. A ponieważ w piwnicy było ciemno, starucha pomacała ogon i przekonana, że to palec, pomyślała: „Jest bardzo chudy, zostawię go jeszcze parę dni".

Po kilku dniach starucha znów zeszła do piwnicy, a razem z nią kot. Kot wyczuł mysz, wskoczył do dzbanka i ją zjadł. Zmartwiło to Periąuita, gdyż nie miał niczego, co mógłby wystawić przez otwór, gdyby starucha tego zażądała.

Kiedy zdaniem staruchy minęło już wystarczająco dużo czasu, zeszła do piwnicy i powiedziała chłopcu, żeby wystawił palec. Ponieważ nie miał myszy, nie zostało mu nic innego, jak pokazać własny palec. Starucha pomacała go i orzekła:

— Jesteś już tłuściutki, wypuszczę cię z dzbanka, żebyś ze mną zamieszkał. Wyjęła Periąuita i posłała go po drewno na opał. Dała mu szczelnie zakryty

dzbanuszek z wodą i bochenek chleba, nakazując, żeby wrócił pod wieczór z pełnym dzbankiem i nie naruszonym bochenkiem.

I oto wyruszył w drogę Periąuito, а kiedy przyszedł w góry, zaczął ścinać drzewo. Po skończonej pracy poczuł wielki głód; ponieważ starucha nakazała mu przynieść cały bochenek, nie śmiał go napocząć, tylko się rozpłakał.

Wówczas pojawił się staruszek, który zapytał:

— Czemu płaczesz, dziecko?

Periąuito opowiedział mu o wszystkim, a on rzekł:

— Nie płacz, jedz i pij, ile tylko chcesz, nic ci się nie stanie. Kiedy wrócisz do domu, chleb będzie cały, a dzbanuszek pełny. Starucha jest bardzo złą kobietą: to drewno posłuży do rozpalenia ognia w piecu, w którym cię upiecze. Pamiętaj, kiedy piec będzie już gorący, powie ci, żebyś potańczył sobie na łopacie od chleba, ale ty udawaj, że nie umiesz, i poproś, żeby ci pokazała, jak to się

32

robi. Kiedy zacznie tańczyć, pchnij ją i wrzuć do pieca; popchnijcie ją jeszcze pogrzebaczem i łopatą, żeby nie wylazła. Krzyczcie przy tym: — Tu święty Jan, a tu święty Piotr, ty pogrzebaczem, a ja łopatą! — Kiedy starucha się spali, z pieca wyjdą dwa charty. Pogłaszcz je, bo dzięki nim — jako że świetnie polują — zarobisz na życie.

Periąuito usłuchał staruszka. Kiedy przyszedł z powrotem, chleb był cały, a dzbanuszek pełny. Podczas gdy starucha rozpalała w piecu, Periąuito opowiedział o wszystkim siostrze; razem przybiegli pędem, kiedy ich zawołała.

— Periąuito — powiedziała starucha — chciałabym, żebyś trochę potańczył na łopacie przed kolacją.

— Nie umiem tańczyć — odpowiedział chłopiec. — Niech mi pani pokaże, jak to się robi, a ja się nauczę.

— Ach, to bardzo proste — odpowiedziała starucha. — Zaraz zobaczysz. Wlazła na łopatę i zaczęła tańczyć na jednej nodze.

Periąuito nie zasypiał gruszek w popiele i dał jej takiego szturchańca, że wpadła głową do pieca. Chciała uciec, ale brat i siostra wepchnęli ją łopatą i pogrzebaczem do środka, krzycząc:

— Tu święty Jan, a tu święty Piotr, ty pogrzebaczem, a ja łopatą! Starucha krzyczała, aż w pewnej chwili rozległ się wielki huk i ogień zgasł.

Z pieca wyszły dwa piękne charty i zaczęły się łasić do Periąuita i Mariąuity.

Chłopiec i dziewczynka uwolnili się od staruchy, ale nadal mieszkali w jej domu. Psy były tak łowne, że codziennie przynosiły zdobycz, którą Periąuito i Mariąuita się żywili lub sprzedawali; na niczym im nie zbywało. Ale wrogowie zawsze się znajdą — dwóch myśliwych zazdrościło Periąuitowi, że wraca z łupem z polowań, kiedy oni nie mogą niczego złowić; wówczas postanowili zgładzić Periąuita. Psy jednak były bardzo groźne i nie odstępowały chłopca. Myśliwi zastanawiali się, w jaki sposób mu je odebrać, wreszcie przyszli i powiedzieli Mariąuicie, że jeżeli nie odda im psów, jej brat zginie.

Biedna Mariąuita bardzo się wystraszyła. Poprosiła Periąuita, żeby nie zabierał psów, gdyż boi się zostawać sama w domu.

Periąuito postąpił tak, jak go prosiła siostra, i poszedł sam na polowanie.

Kiedy przyszli dwaj myśliwi, Mariąuita oddała im charty, chcąc w ten sposób uchronić brata. Mężczyźni zabrali psy i zamknęli, zatkawszy im przedtem uszy watą, by nie słyszały nawoływań swojego pana. Następnie wyruszyli po Periąuita, złapali go i kazali gotować się na śmierć.

Periąuito poprosił myśliwych, żeby pozwolili mu trzykrotnie zawołać. Ponieważ myśleli, że chce zawołać psy, a wiedzieli, że mają zatkane uszy, nie obawiali się dać mu pozwolenia.

Wtedy Periąuito zakrzyknął:

— Tu święty Jan, a tu święty Piotr, ty pogrzebaczem, a ja łopatą! Myśliwi wybuchnęli śmiechem, ale w tej samej chwili pojawiły się dwa psy,

które powaliły ich na ziemię i zagryzły, uwalniając chłopca.

Periąuito poszedł do domu poskarżyć się siostrze. Wówczas Mariąuita opowiedziała mu, co się stało. Brat, widząc, że nie jest to jej wina, wziął siostrę w ramiona i odtąd żyli szczęśliwie.

Był sobie wieśniak, który bardzo kochał swoją córkę. Kiedyś znalazł w polu trzy goździki i, chcąc sprawić uciechę dziewczynie, uciął je i przyniósł do domu.

Pewnego dnia, kiedy córka była w kuchni i przyglądała się goździkom, jeden z nich wpadł do ognia i spłonął. A przed dziewczyną niespodziewanie pojawił się młodzieniec, który spytał:

— Co cię gnębi? Czemu to zrobiłaś? Ponieważ dziewczyna milczała, dodał:

— Nie odzywasz się? To będziesz mnie szukać wśród kamieni całego świata! I znikł.

Wtedy córka wieśniaka wzięła następny goździk i wrzuciła go do ognia. W tej samej chwili pojawił się przed nią przystojny młodzieniec, który spytał:

— Co cię gnębi? Czemu to zrobiłaś? _, Ponieważ milczała, powiedział:

— Nie odzywasz się? Będziesz mnie szukać wśród kamieni całego świata! I też znikł.

Marysia — gdyż tak było dziewczynie na imię — wzięła do ręki trzeci goździk i cisnęła go do ognia. W tej samej chwili ukazał się młodzieniec jeszcze piękniejszy od poprzednich, który zapytał:

— Co cię gnębi? Czemu to zrobiłaś? Ponieważ milczała, powiedział:

— Nie odzywasz się? Będziesz mnie szukać wśród kamieni całego świata! I przepadł.

Marysia zdążyła się w ostatnim młodzieńcu zakochać, więc kiedy zniknął, zrobiło się jej tak smutno, że postanowiła poszukać go wśród kamieni całego świata.

Opuściła dom i zdając się na los szczęścia dotarła do miejsca, w którym znajdowały się trzy duże głazy. Biedna dziewczyna usiadła zmęczona na ziemi i zapłakała. Nagle przez łzy spostrzegła, że jeden z kamieni otwiera się i wychodzi z niego młodzieniec, którego pokochała, i pyta:

— Marysiu, co cię gnębi? Czemu płaczesz? — Widząc, że nie przestaje płakać, dodaje: — Nie martw się, wejdź na tę górę, a z niej zobaczysz wiejską chatę. Pójdź do tej chaty i poproś gospodynię, żeby przyjęła cię na służbę.

Dziewczyna usłuchała młodzieńca. Wspięła się na wzgórze, a stamtąd zobaczyła ładny wiejski domek. Weszła do środka i poprosiła gospodynię, żeby przyjęła ją na służbę. Gospodyni zrobiło się żal tak młodej i pięknej dziewczyny, zgodziła się więc i przyjęła Marysię jako pokojówkę. Ponieważ Marysia była pracowita, a w dodatku ładna, szybko została ulubienicą pani domu. Gos-

34

rv

* f

podyni tak bardzo ją pokochała, że inne służące nie mogły na to patrzeć. Znienawidziły dziewczynę do tego stopnia, że postanowiły oczernić ją przed gospodynią.

Zastanawiały się, jak tego dokonać, aż pewnego dnia powiedziały do gospodyni:

— Wie pani, co mówi Marysia?

— A cóż mówi?

— Że nie wie, po co trzyma pani tyle służby, skoro ona sama potrafi wyprać całą brudną bieliznę przez jeden dzień!

— Chodź tu, Marysiu. Czy powiedziałaś, że zdołasz wyprać całą bieliznę w jeden dzień?

— Nie, proszę pani — zaprzeczyła Marysia. — Nie mówiłam niczego takiego.

— Ale dziewczęta mówią, że powiedziałaś. Nie masz innego wyjścia: albo to zrobisz, albo opuścisz dom.

I gospodyni kazała zanieść służącym całą brudną bieliznę nad rzekę. Biedna Marysia nie wiedziała, co ma robić; poszła tam, gdzie leżały kamienie, i zapłakała.

Natychmiast jeden z kamieni otworzył się, wyszedł ten sam młodzieniec i zapytał:

— Co cię gnębi? Czemu płaczesz? Marysia nie odpowiadała i szlochała nadal. Wtedy młodzieniec odezwał się:

— Nie martw się z powodu bielizny, którą moja matka kazała ci wyprać. Pójdź nad rzekę i powiedz ptakom: „Ptaszki całego świata, przybywajcie pomóc mi w pianiu".

Marysia poszła nad rzekę. Jak tylko wypowiedziała słowa, które usłyszała od młodzieńca, zewsząd zleciały się rozmaite gatunki ptaków i wzięły się do prania bielizny. Nie minęły trzy pacierze i bielizna została wyprana, a do wieczora, kiedy przyszli służący, zdążyła już wyschnąć.

Gospodyni ucieszyła się bardzo i jeszcze bardziej polubiła swoją nową pokojówkę. Złościło to niezmiernie służące, które starały się różnymi sposobami, żeby gospodyni skrzyczała Marysię.

Pani domu chorowała na oczy. Zapadła na tę chorobę od czasu, kiedy jej synowie wyszli pewnego dnia na polowanie i zostali zaczarowani. Nie powrócili do domu i ślad po nich zaginął. Biedna matka bardzo to przeżyła, ciągle szlochała, a od nieustannego płaczu jej oczy osłabły.

Służące, które cały czas szukały pretekstu, żeby oczernić Marysię, przyszły do gospodyni i powiedziały:

— Czy wie pani, co mówi Marysia?

— Co mówi?

— Że wie, gdzie znajduje się woda, która uzdrawia oczy.

— Tak? — zdziwiła się pani. — Chodź tu, Marysiu. A więc wiesz, gdzie znajduje się woda, która uleczy moje oczy, i nie mówisz?

— Nie, proszę pani — odpowiedziała Marysia. —- Nigdy nie mówię tego, czego nie wiem.

36

— Ale skoro one tak mówią — odparła gospodyni — to znaczy, że im tak owiedziałaś. Same nie wymyśliłyby tego. Albo przyniesiesz mi tę wodę, albo ie wracaj więcej.

Biedna Marysia wyszła na pole, a ponieważ nie wiedziała, gdzie znajduje się roda, usiadła koło trzech kamieni i zapłakała. Na dźwięk płaczu z kamienia у szedł młodzieniec i spytał:

— Co cię gnębi? Czemu płaczesz?

Marysia opowiedziała mu wszystko, a on rzekł:

— Nie trap się tym, że moja matka poprosiła cię o wodę, która uzdrawia czy. Weź kubek, idź na brzeg rzeki i krzyknij: „Ptaszki całego świata, płaczcie izem ze mną". Kiedy już przylecą, ostatni z nich upuści piórko. Umoczysz iórko w kubku, przeciągniesz po oczach gospodyni i zobaczysz, że wyzdrowie-

Tak też Marysia uczyniła. Poszła nad rzekę i krzyknęła:

— Ptaszki całego świata, płaczcie razem ze mną!

I znowu zewsząd zleciały się stada ptaków, a każdy z nich przyniósł w dziób-u po kropelce wody, aż się napełnił cały kubek. Ostatni ptaszek potrząsnął crzydełkami i upuścił piórko. Marysia wzięła kubek oraz piórko i udała się do omu. Kiedy przyszła, umoczyła piórko w wodzie i przetarła nim oczy swojej ani. Po kilku dniach gospodyni była już zupełnie zdrowa i bardzo szczęśliwa — ie mogła się wprost nachwalić nowej pokojówki. Ale inne służące były wście-łe jak diabli, bo nie wiedziały, jak się pozbyć Marysi. Pewnego dnia podeszły o gospodyni i zapytały:

— Czy wie pani, co mówi Marysia?

— Co mówi?

— Że potrafi zdjąć czar z pani synów!

— Tego nie potrafi zrobić!

— Tak, proszę pani, tak powiedziała!

Gospodyni zawołała Marysię i zapytała, czy to prawda.

— Nie, proszę pani — odrzekła Marysia. — Nie mówiłam tego.

— Ale służące twierdzą, że powiedziałaś; musisz tego dokonać, tak jak do-onałaś dwóch poprzednich rzeczy.

Biedna Marysia poszła na pole, tam gdzie leżały kamienie, i zapłakała. Pojadł się młodzieniec i spytał:

— Co cię gnębi? Czemu płaczesz? — a kiedy płakała nie odpowiadając, dezwał się: — Znam ja tego przyczynę. Moja matka powiedziała, żebyś nas dczarowała. Nie martw się. Idź i powiedz jej, żeby zwołała wszystkie okoliczne anny. Niech przyjdą w orszaku z zapalonymi świecami i trzykrotnie okrążą te amienie, ale niech uważają, żeby nie zgasła im żadna świeca.

Marysia poszła i opowiedziała o wszystkim swojej gospodyni. Wówczas poidła ona, aby zebrały się wszystkie młode panny, i rozdała im świece; jedną wiece dała Marysi. Poszły w orszaku tam, gdzie były kamienie, okrążyły je wukrotnie, a kiedy okrążały kamienie po raz trzeci, nagły podmuch wiatru gasił świecę Marysi. Przypomniała sobie zalecenie młodzieńca i krzyknęła:

— Ach, zgasła mi świeca!

37

Wteóy рск)у кзшепїе } wrsztiznich żrzcj bracia. Najmłodszy zwróci? sic do Marysi:

— Dzięki Bogu, że się odezwałaś!

Wówczas kamienie zniknęły i młodzieńcy opowiedzieli, jak rok wcześniej przechodził tamtędy czarodziej i przemienił ich w goździki. Nie mogli zostać odczarowani, dopóki ten, kto je spali, nie odezwie się w pobliżu głazów.

Synowie i matka bardzo się cieszyli. Najmłodszy z nich spytał Marysię, czy zechciałaby zostać jego żoną. Marysia go kochała i z ochotą się zgodziła. Pobrali się i żyli szczęśliwie. Kiedy służące zobaczyły, że Marysia została panią, bały się już z nią zadzierać. Poprosiły o przebaczenie i Marysia im przebaczyła.

um diabeł

Był sobie pewnego razu, który nie zdarzył się ani razu, biedak. Za kuma liał wielkie panisko, bogate i wyniosłe, ni mniej, ni więcej, tylko samego dia-ła. Biedak prawie go nie znał, za to diabeł, który dzierży klucze od wszystkich rzęchów, otworzył bramę grzechowi chciwości i skierował swe kroki do chaty isiada. Przybywszy tam, obłudnik odezwał się tymi słowy:

— Człowieku, nie mogę patrzeć na twoją biedę, będąc sam tak bogaty. Żal ii ciebie, dlatego przyszedłem zaproponować ci dobry interes. Mam piękną zie lię, którą możesz zabrać i obsiać, czym tylko zechcesz. Pod jednym wszakże 'arunkiem: twoje będzie to, co nad ziemią, a ja wezmę to, co w ziemi. Odpo-dada ci taki układ?

— Tak, panie — odpowiedział wieśniak i podejrzewając, że kum chce go szukać, postanowił go w tym uprzedzić. Posiał pszenicę, która pięknie wzrosła bardzo ładnie się wykłosiła.

Wieśniak zżął ją, wymłócił, odwiał plewy i zwiózł do spichrza. Zawołał uma, który przybiegł pędem, ocierając sobie kopytem pot z rogów. Spojrzał a oczyszczone zboże i wykrzyknął:

— Ach, co za piękny widok. Duchem, kumie, przynieście sagan, żebyśmy dmierzyli każdy swoją część!

— Powoli, przyjacielu, nie mówiliście, że to, co będzie nad ziemią, jest loje, a to, co w ziemi, wasze? Pogrzebcie, panie, w polu, macie tam wyschłe orzenie pszenicy; nic się wam więcej nie należy. Układ jest układem.

— Do licha, do licha! Masz rację, ale gdybyś teraz chciał uprawiać moją zie-dę, musi być na odwrót. To, co wyrośnie nad ziemią, jest dla mnie, a korzenie la ciebie.

— W porządku.

Diabeł odszedł z podkulonym ogonem, a wieśniak zaczął przygotowywać emię pod nowy zasiew. Nie wiedział, co posiać, poradził się więc żony. Powie-ziała, żeby posadził cebulę. Tak też uczynił. Wyrosła nad podziw pięknie; gdy ę jakąś wyrwało, była większa od talerza, trzeba się było dobrze nadźwigać, jby je wszystkie zebrać.

Kiedy przybiegł diabeł, zawołany przez swojego kuma, zdumiał się na ten idok i zatarł kopyta z zadowolenia. Wieśniak wskazał mu suche pędy, mówiąc:

— Kumie, oto wasza część. Co wy na to? Diabeł wściekł się i zahuczał jak grom.

— Jak to rozumieć? Znowu chcesz sobie ze mnie zakpić? Jeszcze się policzyły, zobaczymy, czyje kopyta silniejsze i do kogo będzie należała cebula. Przy-atuj się, za trzy dni wrócę i będę się z tobą bić.

39

SU A.*SJ

Wtedy wieśniak zrozumiał, kim jest jego przeciwnik, i cały zmartwiał ze trachu. Ale jego żona, która była bardzo przebiegła, uspokoiła go, mówiąc:

— Nie przejmuj się, zostaw to mnie; ja nie boję się jego rogów ani kopyt. Na trzeci dzień wieśniak ukrył się w pomieszczeniu na słomę, tymczasem

ego żona zabiła kurę i krwią namalowała na ręku ciężką ranę. Usiadła w kuchni cierpliwie czekała na kuma diabła, który nadszedł rycząc z wściekłości i zaczął ralić w drzwi:

— Wyjdź, kumie tchórzu! Wyjdź na ulicę, a zobaczymy, czyja jest cebula! Żona podeszła do drzwi i zapytała:

— To wy, kumie? Nie krzyczcie tak, wystraszycie mi kota, którego bolą ęby. Wejdźcie do domu, pogadamy, zanim wróci mąż. Nie ma się co tak denerwować. Krzyczycie, jakbyście chcieli zagłuszyć wasz strach przed pazurami :ota. Właśnie poszedł je sobie naostrzyć przed walką, mimo że wcale tego nie iotrzebuje. Ach, drogi kumciu, nie chciałabym być w waszej skórze. Spójrzcie ylko, jakie mi zrobił zadrapanie, kiedy próbował swoich pazurów przed na-istrzeniem.

I przebiegła wieśniaczka podwinęła rękaw koszuli, żeby pokazać diabłu rze-:omą ranę z na wpół skrzepłej kurzej krwi.

Kum diabeł na ten widok podwinął ogon i dał drapaka dzwoniąc zębami ze trachu. Wieśniak wyszedł z kryjówki, uścisnął z radości żonę i odtąd żyli szczeliwie przez długie lata.

dziewczynie, co miała

m* irmk mężom

Był sobie ojciec, który miał kapryśną i upartą córkę. Trzech kandydatów na męża, każdy jak malowany, poprosiło o jej rękę. Ojciec odpowiedział, że wszyscy mają jego zgodę, lecz musi zapytać córkę, którego z nich woli.

Kiedy to zrobił, dziewczyna odpowiedziała, że chce wszystkich trzech.

— Ależ, córko, tak nie można.

— Wybrałam trzech — odpowiedziała dziewczyna.

— Mów do rzeczy — odezwał się ponownie ojciec. — Któremu z nich mam powiedzieć „tak"?

— Trzem.

I nie było na nią rady.

Ojciec odszedł markotny i powiedział młodzieńcom, że córka kocha ich wszystkich trzech. Ponieważ tak być nie może, postanowił wysłać ich w świat na poszukiwanie rzadkich i dziwnych przedmiotów. Który z nich przyniesie ciekawszą rzecz, ten ożeni się z jego córką.

Wyruszyli w drogę, każdy w swoją stronę; po upływie długiego czasu spotkali się nad brzegiem morza w odległej krainie. Żaden z nich nie znalazł jednak pięknego i przedziwnego przedmiotu.

Ten, który przybył pierwszy, choć zmartwiony, nie zaprzestawał poszukiwań. Spotkał staruszka, który zapytał, czy nie kupi zwierciadełka.

Odpowiedział mu, że nie, gdyż takie małe i brzydkie zwierciadelko nie jest mu do niczego potrzebne.

Wówczas staruszek oświadczył, że zwierciadelko ma cudowną właściwość: jego posiadacz może zobaczyć w nim, kogo zapragnie. Pierwszy młodzieniec, upewniwszy się, że to prawda, kupił zwierciadelko za żądaną cenę. Ten, który przybył drugi, przechodząc ulicą napotkał tego samego staruszka, który zapytał go, czy nie kupi puszeczki z balsamem.

— A do czego mi on? — zapytał młodzieniec.

— Tego nie wiem — odparł staruszek. — Ale balsam ten ma cudowną moc, potrafi wskrzeszać umarłych.

Zdarzyło się, że właśnie przechodził tamtędy pogrzeb. Staruszek podszedł do trumny i upuścił kropelkę balsamu na usta nieboszczyka. Ten wstał zdrowy i rześki, zarzucił na plecy trumnę i poszedł do domu. Kiedy ujrzał to drugi młodzieniec, kupił balsam za żądaną cenę.

Kiedy trzeci konkurent przechadzał się brzegiem morza, rozmyślając o swoich kłopotach, zobaczył unoszoną przez fale wielką skrzynię. Skrzynia zbliżyła się do brzegu, otworzyła, a z jej wnętrza wysiadło mnóstwo pasażerów.

0

42

Ostatni był staruszek, który podszedł do młodzieńca i zapytał, czy nie kupiłby skrzyni.

— A na co mi ona? Chyba tylko na opał.

— Nie, panie — odrzekł staruszek. — Ma ona tę cudowną właściwość, że szybko przenosi posiadacza i tych, którzy się z nim zabiorą, dokąd sobie życzą. To prawda, możecie się, panie, przekonać patrząc na tych pasażerów, którzy jeszcze parę godzin temu byli na plażach Hiszpanii.

Młodzieniec sprawdził to i kupił skrzynię za żądaną sumę.

Następnego dnia zebrali się kandydaci na mężów i każdy, zadowolony, pochwalił się, że znalazł to, czego szukał, i że może już wracać do Hiszpanii.

Pierwszy z nich opowiedział, że kupił zwierciadełko, w którym można ujrzeć każdą nieobecną osobę, jaką się tylko zechce. I żeby to udowodnić, pokazał zwierciadełko, sądząc, że zobaczy w nim dziewczynę, o którą się wszyscy trzej ubiegali.

Jakie było jego zdumienie, kiedy ujrzał ją martwą w trumnie!

— Ja mam — zawołał drugi — puszeczkę z balsamem, który wskrzesza zmarłych! Ale zanim przyjedziemy, będzie już pewnie pogrzebana.

— A ja mam — powiedział trzeci — skrzynię, która prędko zaniesie nas do Hiszpanii.

Pędem wskoczyli więc do skrzyni i po paru godzinach znaleźli się na brzegu. Skierowali się do miasteczka, w którym mieszkał ojciec ich wybranki.

Znaleźli go pogrążonego w rozpaczy po śmierci córki, która jeszcze nie była pogrzebana.

Poprosili, żeby ich do niej zaprowadził. Kiedy znaleźli się w pokoju, w którym leżała dziewczyna, młodzieniec, który miał balsam, podszedł do zmarłej i upuścił kilka kropel na jej wargi. Dziewczyna podniosła się z trumny żywa i roześmiana. Obróciła się do ojca i powiedziała:

— A nie mówiłam, ojcze, że są mi potrzebni wszyscy trzej!

iśsi

zezłoi^st&tek ze srebra, statek zjedwabĘĘ^t,

Pewien ojciec miał trzech synów. Najstarszy z nich postanowił szukać szczę-ia w świecie, chociaż ojciec tłumaczył mu, że jest bogaty, i odradzał podróż.

Syn poprosił go jednak o błogosławieństwo i powiedział, żeby zbudował sta-k ze złota. Natychmiast spuszczono taki statek na wodę i najstarszy syn odpły-(ł. Kiedy dotarł do pewnego miasta, kazał kilku młodzieńcom wydobyć statek przenieść go do alkowy. Potem poprosił gospodynię o kosz i poszedł na targo-isko kupić sobie mięsa.

Kiedy mijał pałac królewski, zobaczył na bramie ogłoszenie. Było tam napi-ле, że w pałacu jest ukryta księżniczka i że ten, kto ją znajdzie, zostanie zię-em i następcą króla. Najstarszy brat wszedł do środka, żeby odnaleźć księżni-:kę, król ostrzegł go jednak, że musi tego dokonać w ciągu trzech dni, inaczej «tanie uwięziony. Nie przestraszyło to młodzieńca, ale kiedy minęły trzy dni i e udało mu się odszukać księżniczki, król wtrącił go do więzienia.

Kiedy średni z braci przekonał się, że najstarszy nie wraca, postanowił sam yruszyć na poszukiwanie. Powiedział ojcu, żeby zbudował mu statek ze sre-'a. Jak tylko był gotów, wsiadł na pokład i odpłynął. Zatrzymał się w tej samej >spodzie, a po statku, który zobaczył w komnacie, poznał, że przebywał tam arszy brat. Wziął kosz na mięso i poszedł na targ, a kiedy przechodził obok iłacu, zobaczył to samo ogłoszenie. Chciał wejść do środka, ale król powie-aał, że był już tam bardzo podobny młodzieniec i został uwięziony — uparł się wiem, że odnajdzie księżniczkę, ale jej nie odnalazł. Król ostrzegł średniego ■ata, że czeka go ten sam los, ale młodzieniec postanowił podjąć się tego zada-a. Nie powiodło mu się i po trzech dniach król wtrącił go do więzienia.

Wtedy najmłodszy z braci oświadczył, że chce wyruszyć na poszukiwanie arszych. Ojciec widząc, jak giną jego dzieci, nie chciał się zgodzić. Najmłodszy загі się jednak i poprosił, żeby zbudować mu statek z jedwabiu; wsiadł na nie-) i odpłynął. Przybył do tej samej gospody co jego bracia i zobaczył tam statek : złota i statek ze srebra.

Pomaszerował na targowisko, aby kupić żywność. Zobaczył to samo ogło-enie na pałacu królewskim, a naprzeciwko pałacu — kamień. Usiadł na nim i iczął się zastanawiać: wejść czy nie. Wówczas podeszła do niego starucha i zastała, czemu się tak martwi. Odpowiedział, że to nie jej sprawa, ale ona nale-iła, żeby wyjawił jej powód zmartwienia, to może będzie mogła temu zarazić. Kiedy opowiedział o wszystkim, spytała, czy jest bogaty. Odrzekł, że ma wa statki: jeden ze złota, drugi ze srebra. Wtedy starucha poradziła, żeby ka-ił odlać złotą papugę wielkości człowieka, na srebrnym piedestale. Najmłod-

45

mu doi odsi śród dół. księżna

już |

nić. także je ki będą| Nad wit Щ dwóch! podob сЬоч ciego ( Odciąg do po" miat żeby znali

na gc mógti

:$;-*г

■>м

у brat zlecił tę pracę złotnikowi, po czym wszedł do środka posągu ze szklanką ody i plastrem miodu. Klatkę z papugą ustawiono naprzeciw pałacu.

Król rozkazał wnieść pięknego ptaka, który zwrócił jego uwagę — chciał się u bowiem przyjrzeć. Sześciu mężczyzn z trudem podźwignęło posąg i wniosło з pałacu. Najmłodszy brat zauważył, że wyjęto z posadzki kamienną płytę i Isunięto żelazny rygiel. Wszyscy zeszli po schodach na wielkie podwórze. Po-odku znajdowała się zakryta studnia. Otworzono ją i wszyscy znowu zeszli na SI. Było tam też piękne podwórze i drzwi. Otworzono je; za nimi ukrywała się iiężniczka z dwiema dworkami. Dla niepoznaki, gdyby ktoś je odnalazł, wszys-ie były jednakowo ubrane. Księżniczce tak się spodobała papuga, że kazała ją )stawić w swojej sypialni. Co noc przynoszono tam chleb i szklankę wody. iedy spragniony młodzieniec wyszedł z ukrycia, żeby się napić, traf chciał, że iiężniczka w tym samym momencie wyciągnęła rękę po szklankę. Przerażona, ż chciała krzyknąć, ale najmłodszy brat wytłumaczył, że przychodzi ją uwol-ć. Księżniczka uspokoiła się i powiedziała, że nocą ona i jej dworki ubrane są kże jednakowo. Dlatego obwinie wokół palca szkarłatną wstążkę, a jej dwór-będą miały wstążki błękitne — wtedy łatwiej ją będzie rozpoznać.

Nazajutrz wyniesiono papugę. Młodzieniec przywdział strój rycerski i poja-ił się w pałacu, aby odnaleźć księżniczkę. Król ostrzegł go, że uwięził już люсгі mężczyzn, którzy są niewątpliwie jego braćmi — tak bardzo jest do nich zdobny. On jednak nalegał. Udawał przy tym głupiego: pierwszego dnia za-lowywał się, jakby o niczym nie wiedział, drugiego — to samo, dopiero trze-ego dnia odsunął łóżko i z pozornym zdziwieniem podniósł kamienną płytę, dciągnął rygiel i zszedł na dół wraz z paziem i królem. Potem poprosił o klucz з pokrywy, która zamykała wejście, i zszedł do kryjówki księżniczki. Król lał nadzieję, że jej nie odróżni od stojących rzędem dworek. Nakazał nawet, :by obróciły się dwa razy i stanęły. Mimo to najmłodszy brat od razu rozpo-mł księżniczkę. Wtedy król powiedział:

— Nie ma rady, muszę ci ją dać za żonę, ale niech obrócą się jeszcze raz!

Najmłodszy brat rozpoznał księżniczkę tak szybko, że niezwłocznie wrócili ł górę, gdzie młodzieniec poprosił króla o uwolnienie jego braci i o to, żeby iógł zawiadomić ojca. Przybył ojciec, braci zwolniono i wyprawiono wesele, na tórym ja byłem, miód i wino piłem.

OJyrena

Żyło kiedyś małżeństwo, które miało syna. Ojciec był rybakiem i całe dni spędzał na połowach. Pewnego razu poczuł, że sieć stała się ciężka i z trudem daje się wybierać; kiedy już ją wyciągnął, zobaczył w środku wielką rybę.

— Zjem cię — rzekła -— jeśli nie ofiarujesz mi tego, kto pierwszy wyjdzie ci na spotkanie.

Rybak pomyślał, że będzie to jego suczka, która zazwyczaj wybiegała go powitać. Ryba zanurzyła się w wodzie, a rybak ruszył z powrotem do domu. Tym razem jednak zamiast suczki naprzeciw niego wyszedł syn.

Zapytany, czemu to zrobił, odpowiedział, że niepokoił się, dlaczego ojciec nie wraca. Wtedy rybak opowiedział o tym, co mu się przytrafiło: złowił syrenę, która zażądała, by ofiarował jej tego, kto pierwszy wyjdzie go powitać.

Syn zrozumiał, że ojciec musi dotrzymać danego słowa. Przedtem jednak chciał się pożegnać z przyjaciółmi, którzy mieszkali w pobliskim miasteczku. Idąc drogą spotkał mrówkę, wilka i orła; we troje jedli padłego osła. Ponieważ każdy z nich chciał zagarnąć dla siebie najlepszą część, nie mogli dojść do porozumienia. Kiedy zobaczyli wędrowca, zawołali go i poprosili, żeby dokonał podziału. Syn rybaka obdzielił orła mięsem, wilkowi dał kości, a skórę — mrówce. Miał już odejść, gdy zawołali go znowu. Przestraszył się, że chcą go zjeść, ale oni powiedzieli, że pragną mu podziękować i dać coś na pamiątkę za dobry uczynek. Wilk dał mu ucho, które miało tę moc, że kiedy ktoś wymówił słowa: „Biada mi, wilku!", przemieniał się w wilka. Orzeł dał mu pióro. Miało ono tę moc, że słowa: „Biada mi, orle!" przemieniały mówiącego w orła. Mrówka dała mu jedną nóżkę, która po słowach: „Biada mi, mrówko!" przemieniała tego, kto to wyrzekł, w mrówkę.

Syn rybaka powrócił z podarkami do domu i powiedział ojcu, że może go ofiarować syrenie. Rybak zawiódł młodzieńca na miejsce i już miał go wrzucić do wody, gdy ten dotknął pióra mówiąc: „Biada mi, orle!" i przemienił się w orła. W swój pierwszy lot wzbił się nad pałacem; kiedy królewna ujrzała tak pięknego ptaka, kazała go schwytać i przywiązać za nogę do łóżka.

W nocy młodzieniec stał się znowu człowiekiem, co wystraszyło królewnę, ale on ją uspokoił i opowiedział swoją historię. Król prosił syna rybaka, żeby pozostał w pałacu; wszyscy bardzo go polubili. Co wieczór młodzieniec udawał się na przejażdżkę powozem w towarzystwie króla i jego córki, to znowu wypływał dla przyjemności łódką w morze.

Pewnego razu zobaczyła go syrena, schwytała i zjadła na oczach króla i królewny. Król powiedział, że zna sposób, w jaki można by uwolnić młodzieńca. Ponieważ syreny lubią szlachetne kruszce, nakazał odlać wiosło ze srebra. Wy-

48

°ОчІ

* #

ruszono na poszukiwanie syreny, a kiedy ją odnaleziono, powiedziano jej, że dostanie wiosło, jeżeli pokaże młodzieńca, choćby do połowy. Syrena pokazała tylko jego głowę, nie mógfc się więc uwolnić, ale królewna obiecała, że jeżeli pokaże go do połowy, dostanie za to drugie wiosło, ze złota. Syrena zgodziła się i następnego dnia przywieziono jej złote wiosło, a ona pokazała młodzieńca. Jak tylko zobaczył, że jest wolny, przybrał postać orła i wzleciał w powietrze. Syrena zawołała:

— Ach, szelmy, okłamaliście mnie, ale ja się jeszcze zemszczę!

Kiedy królewna wracała do pałacu, pochłonęła ją ziemia. Wtedy orzeł, który to widział, krzyknął:

— Muszę uwolnić królewnę!

I przemieniwszy się z powrotem w człowieka, poprosił murarzy, żeby tam, gdzie zniknęła, zrobili malutką dziurkę w ziemi. Wówczas wyjął nóżkę mrówki i pomyślał: „Zmienię się w mrówkę". Potem jako mrówka wszedł do podziemnego zamku i przedzierzgnął się w orła. Królewna natychmiast go rozpoznała, a kiedy wyszedł olbrzym, który jej pilnował, młodzieniec powiedział, żeby uciekali razem przemienieni w mrówki.

Tak też uczynili i udali się do pałacu; na ich widok król wpadł w tak dobry humor, że pozwolił młodzieńcowi, żeby się ożenił z jego córką.

Żyli bardzo szczęśliwie, ale nie odważali się wypuszczać na przejażdżki po morzu obawiając się, że spotkają syrenę.

]mok

W pobliżu pięknego miasteczka, w którym mieszkał król, w wielkim wzgó-m zagnieździł się siedmiogłowy wąż, zwany smokiem. Pożarł on tak wiele idzi, że miasteczko zawarło z nim umowę: co roku dostarczano mu dziew-zynę na pożarcie, a on w zamian za to zostawiał innych mieszkańców w spo-oju.

Gospodarze — zgodnie z utartym zwyczajem — ciągnęli losy, którą dziew-zynę mają oddać smokowi, aż zdarzyło się pewnego razu, że los padł na córkę rola. Wtedy monarcha ogłosił w całym królestwie, że uczyni swoim zięciem i astępcą tego, kto uwolni królewnę od smoka.

Kiedy nastał wyznaczony dzień, przywiązano dziewczynę do pnia, a na po-liskie drzewa wdrapało się wielu gapiów, których sprowadziła tam ciekawość, likogo jednak nie było na ziemi. Tuż przed pojawieniem się smoka przechodził imtędy pasterz z psem. Zapytał dziewczynę:

— Co tu robisz?

A kiedy dowiedział się, co się stało, usiadł za drzewem, trzymając blisko sa. Nagle z rumorem nadszedł smok. Wtedy pasterz zawołał:

— Cezar, bierz go!

Pies rzucił się na drapieżcę i rozszarpał go na kawałki, a pasterz szybko uwo-lił dziewczynę z więzów. Wówczas słudzy królewscy zeszli z okolicznych drzew ubrali swoją młodą panią w siedem spódnic. Jakiś człowiek uciął siedem smo-zych łbów i zabrał je w wielkim worku do domu. Zanim to się stało, pasterz wyrwał każdej głowie język oraz udarł po kawałku z każdej ze spódnic, jakie ńała na sobie królewna.

Jej ojciec, król, wydał przed ślubem wspaniałe przyjęcie, na którym na ho-orowym miejscu zasiadł wraz z córką i jej narzeczonym — tym samym człowie-iem, który zabrał w worku smocze głowy. Nikt, żaden z dworzan, nie zaprosił a ucztę pasterza. Gdy przyjęcie dobiegało końca, pasterz, nie zwracając niczy-i) uwagi, pojawił się wraz z psem. Trzykrotnie posyłał Cezara, żeby przyniósł ш coś do jedzenia.

Kiedy córka króla zobaczyła psa, rozpoznała go i bardzo się przestraszyła. Vidząc to król kazał sługom przywiązać zwierzaka, ale ten podbiegł do swojego ana. Wtedy pasterz stanął przed królem i tak powiedział:

— Mój pies zabił smoka. Zgodnie z obietnicą królewską to ja powinienem żenić się z Waszą córką.

51

Na stoYe.

-Тод — "tyl

ków, kt

ki.

I wtedy

oic ra\wr

Na te słowa podniosła się wielka wrzawa. Narzeczony, który siedział przy ole, pokazał na tacy siedem smoczych łbów i rzekł:

— To ja zabiłem smoka.

— Tym głowom czegoś brakuje — odezwał się pasterz. — Oto siedem języ->w, które im wyrwałem i zawinąłem w siedem kawałków spódnic Waszej cór-

I wtedy został mężem królewny oraz następcą króla.

"1

■■■■■у ^Ші\.Ш

/

,......

Żyło kiedyś bezdzietne małżeństwo. Pewnego dnia kobieta powiedziała w rozdrażnieniu do swojego męża:

— Chciałabym mieć dzieci, nawet gdyby przemieniły się w żaby i żmije. Ledwie rok minął, jak wyraziła to nierozumne życzenie, a urodziła żabę i

żmiję. Żmija zamieszkała w morzu, a żabą opiekowali się troskliwie rodzice. Pewnego dnia, kiedy żaba skakała po domu, matka powiedziała do niej:

— Niewiele mam z ciebie pociechy. Widzisz, jak się spieszę, żeby rozpalić ogień i napiec chleba, a nie chcesz mi pomóc. Nawet nie nadajesz się do tego, żeby zanieść jedzenie ojcu, który poszedł w góry i jest głodny.

— Nie nadaję się, żeby zanieść jedzenie ojcu? Włóż je, matko, do koszyka, a przekonasz się, czy je zaniosę.

I żaba zaniosła jedzenie. W powrotnej drodze, widząc, że przydała się wreszcie, cały czas podśpiewywała. Śpiewała zaś nad podziw pięknie.

Pewien myśliwy zakochał się w jej głosie i odprowadził ją do samego domu. Matka myślała, że myśliwy uczynił to, by zakpić sobie z jej córki. Ruszyła za nim z łopatą do pieczenia chleba i krzyknęła:

— Nikt nie będzie się naigrawał z mojego dziecka!

Myśliwy przyszedł następnego dnia do żaby i wtedy się zaręczyli. Narzeczony był synem króla i miał brata bliźniaka.

Król martwił się, ponieważ trudno mu było zadecydować, który z bliźniaków powinien odziedziczyć tron; kiedy się rodzili, nikt nie zadbał o to, żeby zanotować, który z nich przyszedł na świat pierwszy.

Pewnego dnia król zawołał synów i zwrócił się do nich:

— Dobrze wiecie, że nie jestem w stanie powiedzieć, który z was jest następcą tronu. Żeby rozwiązać ten problem, rozkazuję, aby każdy z was przyniósł mi trzy rzeczy i żeby w ich zdobyciu pomogła mu jego narzeczona. Pierwszą rzeczą, jaką macie mi przynieść, jest kubek, który nie ma sobie równego w świecie. Idźcie go szukać.

Młodzieniec, który zalecał się do żaby, powiedział:

— Mój brat jest narzeczonym córki złotnika królewskiego i pewno przyniesie lepszy kubek ode mnie. Biedna żaba, cóż ona może mi pomóc? Opowiem jej, co mi się przytrafiło.

Kiedy żaba dowiedziała się o całej sprawie, powiedziała narzeczonemu:

— Osiodłaj mi koguta!

A kiedy to uczynił, dosiadła ptaka i pojechała na nim nad brzeg morza. Tam zawołała:

— Żmij ko moja!

54

— Kto mnie woła?

— Twoja siostrzyczka, żaba.

— Czego chcesz?

— Kubka tak pięknego, żeby nie miał sobie równego w świecie. Prosi mnie niego mój narzeczony dla swojego ojca, króla.

— Dam ci kubek, z którego piją moje kury.

Żmija wynurzyła się z fal i wręczyła siostrze przepiękny kubek. Żaba skoczyła na koguta i pomknęła, żeby jak najprędzej wręczyć go narzeczone-u.

— Teraz — powiedział król do synów, kiedy dali mu kubki — przynieście i jedwabny gobelin wyszywany złotem.

I synowie wyruszyli na poszukiwanie.

— Mój brat — powiedział narzeczony żaby — przyniesie kosztowniejszy go-;lin niż ja. Córka złotnika umie bardzo pięknie wyszywać, a jej ojciec ma dużo atych nici. Powiem o tym wszystkim żabie.

Poszedł do niej i opowiedział, dlaczego trudno spełnić mu życzenie króla. A żaba odezwała się:

— Nie martw się. Osiodłaj mi koguta.

Kiedy kogut był już osiodłany, wskoczyła na jego grzbiet i przybyła na brzeg orzą. Tam zawołała:

— Żmij ko moja!

— Kto mnie woła?

— Twoja siostrzyczka, żaba.

— Czego chcesz?

— Jedwabnego gobelinu wyszywanego złotem, tak pięknego, żeby nie miał bie równego w świecie. Prosi mnie o niego mój narzeczony, dla swojego ojca, óla.

— Dam ci szmatkę, którą czyszczę moje kaganki.

Rozstąpiły się fale i wypłynął przepiękny gobelin z wyhaftowanym pośrodku ólewskim herbem. Żaba dała gobelin narzeczonemu, a ten pobiegł wręczyć go cu.

Tym razem król powiedział synom:

— Czeka was jeszcze ostatnia próba. Przyprowadźcie do pałacu wasze na-xzone, żeby można się było przekonać, która z nich jest ładniejsza.

Bliźniak, który starał się o względy żaby, pomyślał: „Nie mam odwagi przy-owadzić mojej narzeczonej do pałacu, ale skoro wybawiła mnie ona już z /óch kłopotów, wybawi i z trzeciego".

I powiedział do żaby:

— To jest trzecie życzenie mojego ojca. Mam przyprowadzić moją narze-oną do pałacu — by się można przekonać, czy jest ładniejsza od narzeczonej ata.

— W takim razie już mnie nie kochasz.

— Ależ skąd, kocham cię!

— I ożenisz się ze mną?

— Tak!

55

4^4

— Osiod

Kiedy tan

— ІтцЩ

— к*Г

— Tvjo^

— dego $

— Cztools cie. Chcę піпц

W tej samej nej złotem upi dły do niego.

Syn króla już dojeżdżał

Jej narzec wręczyć chus dziewczyna.

— Me M powodu przeklt dopóki nie zna$ wróciłeś m\ to ria. A teraz nią

Kiedy hólń dła z niego tak p dować, któr^p

Wydane do niej:

— МаЛ Maria przi

samo robiła cóii jedzenie, które ci, a onopn

Córka zlo stałe osób

Poten scy zgod tego też i

Jedefif szedł więc na

— ІщШ

— Kto Л

— KrriH

— Żebtf

_IC

— Taj

— Osiodłaj koguta, a jak go osiodłasz, idź za mną na brzeg morza. Kiedy tam dotarli, żaba zawołała:

— Żmij ko moja!

— Kto mnie woła?

— Twoja siostrzyczka, żaba.

— Czego chcesz?

— Czterokonnego powozu, który nie miałby sobie równego w całym świe-e. Chcę nim pojechać do pałacu króla, a ty będziesz nam towarzyszyć.

W tej samej chwili parskając wyłoniły się z morza cztery białe konie w zdob-sj złotem uprzęży, które ciągnęły powóz z kości słoniowej. Żaba i żmija wsia-ty do niego.

Syn króla siadł na koźle, ujął lejce w dłonie i ruszyli w stronę pałacu. Kiedy iż dojeżdżali, żaba upuściła chusteczkę.

Jej narzeczony powstrzymał konie i zszedł, żeby ją podnieść; ale kiedy miał ręczyć chusteczkę żabie, ujrzał ze zdumieniem, że w powozie siedzi piękna ziewczyna.

— Nie bój się — powiedziała. — Po narodzeniu przemieniłam się w żabę z awodu przekleństwa rzuconego przez moją matkę. Miałam być zaczarowana, apóki nie znajdzie się mężczyzna, który chciałby się ze mną ożenić. Ty przy-róciłeś mi dawną postać. Pragnę, żeby mnie ochrzczono i nadano mi imię Ma-a. A teraz niech moja siostra wraca do morza.

Kiedy król zobaczył, że przed jego pałac zajechał tak piękny powóz i wysiała z niego tak piękna dziewczyna, nakazał się zebrać całemu dworowi i zadecy-awać, który z synów spełnił lepiej jego trzy życzenia.

Wydano ucztę. Gdy zasiedli przy stole, narzeczony córki złotnika powiedział з niej:

— Masz robić dokładnie to samo, co narzeczona mojego brata.

Maria przez cały czas rzucała po łyżeczce każdego dania w fałdę sukni. To imo robiła córka złotnika. Kiedy uczta dobiegła końca, Maria wzięła w garść ;dzenie, które rzucała na suknię, i cisnęła nim w króla oraz zaproszonych goś-, a ono przemieniło się w kwiaty.

Córka złotnika uczyniła to samo, ale kiedy rzuciła jedzeniem w króla i pozo-ałe osoby, tylko poplamiła im stroje.

Potem król pokazał dworzanom rzeczy, o jakie prosił swoich synów, i wszy-:y zgodnie orzekli, że piękniejsze są te, które przyniósł narzeczony Marii. Dla-:go też następnego dnia wziął z nią ślub i został następcą tronu.

Jeden z zaproszonych książąt powiedział, że chce się ożenić ze żmiją. Po-:edł więc na brzeg morza z Marią, która zawołała:

— Żmij ko moja!

— Kto mnie woła?

— Królowa, twoja siostra.

— Czego chcesz?

— Żebyś na zawsze opuściła morzę, bo książę chce się z tobą ożenić.

— Kochasz mnie naprawdę?

— Tak.

57

— Ale ja jestem tylko żmiją.

— To nic; kocham cię taką, jaką jesteś.

— Dzięki ci, panie. Zdjąłeś ze mnie czar, w którym trzymało mnie przekleństwo matki.

Powiedziawszy to, przemieniła się w tak piękną dziewczynę jak jej siostra i książę się z nią ożenił.

I wszyscy byli szczęśliwi.

lawendy

Był sobie wdowiec, który miał piękną córkę. Bardzo ją kochał i dlatego nie iciał się ponownie ożenić — żeby nie miała macochy. Naprzeciwko mieszkała dowa z dwiema córkami, która wprost wyłaziła ze skóry, żeby wyjść za niego i mąż, ale ponieważ nie mogła mu o tym powiedzieć, przymilała się do jego >rki. Zawsze gdy ta przechodziła, zapraszała ją do siebie i częstowała słodycza-d, tak że dziewczyna nie mogła się jej wprost nachwalić.

Kiedy wdowiec zobaczył, jaka dobra jest jego sąsiadka dla córki i jak ją lubi, im się w niej zakochał. Uwierzył, że będzie dla niej zawsze taka sama, i prze-зпапу, że jest to najlepsza matka, jaką po stracie rodzonej może dać córce, zastał wdowę, czy wyszłaby za niego za mąż.

Sąsiadka tylko na to czekała. Natychmiast się zgodziła i zapewniła wdowca, I będzie traktować przybraną córkę lepiej niż własne — tak ją kocha, a poza m jest tego warta.

Tak więc wdowiec i wdowa pobrali się i przez pierwsze miesiące wszystko :ło dobrze. Pasierbica była jednak ładniejsza od wdowich córek, ludzie bar-ziej ją lubili, toteż macocha zaczęła dokuczać dziewczynie. Kiedy spostrzegła na tę odmianę, przeniosła się do ciotki, która była czarownicą.

Pewnego dnia ojciec zamierzał pójść na jarmark, przyszła się więc z nim po-5gnać.

Zanim odszedł, zapytał swoje pasierbice:

— Co chcecie, żebym wam przyniósł z jarmarku?

— Mnie — powiedziała jedna z pasierbic — przynieś chustę za czterdzieści eset.

— Mnie — powiedziała druga — jedwabną suknię.

— A ty czego chcesz? — zapytał córkę. Wtedy ona, idąc za radą ciotki, odpowiedziała:

— Kwaterkę nasienia lawendy.

— Nie bądź głupia. Czemu nie poprosisz o coś innego?

— Mnie to wystarczy.

— No dobrze — powiedział ojciec i poszedł na jarmark.

Kiedy wrócił, podarował pasierbicom chustę i jedwabną suknię, a one zaczę-/ się pysznić nowymi strojami. Córka wdowca tymczasem zasiała nasiona w do-iczce; wkrótce wyrosła w niej tak piękna lawenda, że aż zazdrość brała na nią atrzeć. O północy dziewczyna stawiała doniczkę na oknie i mówiła:

Bywaj, królewiczu, bywaj,

bo już moja lawenda

kwieciem się okryła.

59

Na te słowa przylatywał piękny ptak, trzepotał się w doniczce i zamieniał w cudnego młodzieńca. I to jakiego! Wchodził do pokoju, siadał obok dziewczyny i rozmawiali przez całą noc. A kiedy odchodził, zostawiał zawsze trzos z pieniędzmi. Działo się tak przez wiele nocy, aż nazbierało się ich dużo i ciotka mogła kupić siostrzenicy, czego tylko zapragnęła. Córka wdowca żyła w przepychu jak żadna inna panna w miasteczku.

A macocha nie mogła na to spokojnie patrzeć, ciągle rozmyślała, aż wreszcie powiedziała do starszej córki:

— W domu twojej przybranej siostry zaszło coś tajemniczego. Żyje ona w zbytku, na który jej ciotka nie mogłaby sobie pozwolić. Pójdziesz tam i zostaniesz na noc; może wybadasz, co się u nich dzieje.

Tak też się stało. Starsza córka pojawiła się wieczorem i powiedziała, że chce trochę pobyć u siostry, jako że nie przychodzi ona do domu ojca.

Spędziły jakiś czas na rozmowie, zrobiło się późno i córka macochy oświadczyła, że boi się sama wracać, wobec tego zanocuje. Ponieważ nie wypadało wyrzucić jej na ulicę, posłano łóżko i została. Noc mijała, nic się nie działo; córka macochy, która była przyzwyczajona wcześnie kłaść się spać, przed północą, usnęła i niczego nie zauważyła. Wróciła do domu i opowiedziała o wszystkim matce.

— Niczego nie dostrzegłaś, bo pewnie przespałaś całą noc — odezwała się jej siostra. — Tej nocy ja tam zostanę i zobaczysz, że nie zasnę.

I rzeczywiście poszła tego wieczora do córki wdowca i powiedziała, że tak samo jak siostra chce dotrzymać jej towarzystwa w nocy, gdyż już od bardzo dawna nie były razem.

— Proszę — odpowiedziała córka wdowca — zostań u mnie.

0 zwykłej porze położyły się do łóżek, ale młodsza córka macochy dobrze pilnowała, żeby nie zasnąć, i tylko udawała, że śpi. Kiedy wybiła północ, córka wdowca wstała, wzięła doniczkę i stawiając ją na oknie, powiedziała:

Bywaj, królewiczu, bywaj, bo już moja lawenda kwieciem się okryła.

Tylko wymówiła te słowa, a przyleciał ptak. Przemienił się w człowieka, usiadł obok niej i rozmawiali przez całą noc. Nad ranem odleciał, zostawiwszy mieszek z pieniędzmi.

Ponieważ młodsza siostra nie spała, dowiedziała się o wszystkim i powiedziała w domu siostrze:

— A widzisz, że spałaś! W przeciwnym razie zobaczyłabyś to, co ja.

1 opowiedziała matce o wszystkim, co się wydarzyło.

— Patrzcie ją! — wykrzyknęła matka. — Już ja dobrze wiedziałam, że ten zbytek musi pochodzić od kogoś, ciotka nie mogłaby sobie na to wszystko pozwolić. Ale nie martw się, nie potrwa to długo.

Poszła w głąb domu, a kiedy wróciła, powiedziała do córki:

— Weź to, idź jeszcze raz do ciotki i postaraj się wetknąć w doniczkę te stalowe nożyki ostrzem do góry. Zrób to ukradkiem i wracaj do domu.

60

ш

Młodsza z sióstr wzięła nożyki i udała się do przyrodniej siostry. Kiedy tam zaszła, powiedziała:

— Przyszłam zobaczyć, czy nie zostawiłam kolczyka. Po powrocie zobaczyłam, że go nie mam.

Zaczęły obie szukać i wtedy córka macochy, wykorzystując nieuwagę przyrodniej siostry, wetknęła nożyki w doniczkę. Potem wyjęła kolczyk, który trzymała w ukryciu, i zawołała:

— Jest tutaj, znalazłam go!

Nie miała już tam nic więcej do roboty, wróciła więc do domu i opowiedziała matce, czego dokonała.

Nadeszła noc, wybiła dwunasta. Córka wdowca wzięła doniczkę, postawiła na oknie, po czym powiedziała:

Bywaj, królewiczu, bywaj, bo już moja lawenda kwieciem się okryła.

Przyleciał ptak, zatrzepotał się w doniczce, lecz ledwie to uczynił, krzyknął, a córka wdowca usłyszała, jak zawołał:

— Ach, zabiłaś mnie! I odleciał.

Wtedy dziewczyna rozpłakała się, ponieważ nie rozumiała, co mu się stało. Wkrótce kwiat zaczął więdnąć i kiedy opadły liście, ciotka i dziewczyna zobaczyły nożyki w doniczce, które wetknęła tam przyrodnia siostra. Ponieważ ich ostrza były zakrwawione, pojęły przyczynę owego krzyku.

Wtedy ciotka powiedziała:

— Nie płacz, przebierz się za lekarza, weź ten flakonik z balsamem i idź do pałacu. Gdy tam przybędziesz, powiedz, żeby ci pozwolono obejrzeć chorego królewicza. Zbadasz go i posmarujesz rany balsamem, używając piórka. Kiedy już wyzdrowieje, odejdziesz, nie mówiąc, kim jesteś, i nie biorąc żadnej zapłaty-

Tak też córka uczyniła. Nałożyła ubranie przyniesione przez ciotkę, po czym

opuściła miasteczko. Szła i szła, aż doszła tam, gdzie mieszkał król. Powiedziała, że wie o chorobie królewicza i że chciałaby się przekonać, czy go wyleczy balsamem, który pomaga na wszystko.

Pozwolono jej wejść. Gdy tylko spojrzała na królewicza, od razu go poznała, chociaż był tak poraniony, że aż żal było patrzeć.

Przemyła królewiczowi rany i namaściła piórkiem umoczonym w balsamie. Natychmiast poczuł się lepiej, a po kilku dniach całkowicie wyzdrowiał.

Kiedy córka wdowca zobaczyła, że królewicz czuje się dobrze, powiedziała, że odchodzi. Ani on, ani król i królowa nie chcieli jej puścić; ponieważ jednak twierdziła, że musi odejść, dali jej mnóstwo prezentów. Nie przyjęła niczego, a odchodząc powiedziała tylko królewiczowi:

— Pamiętaj, kto cię wyleczył!

I ruszyła z powrotem do domu. Kiedy tam dotarła, spostrzegła, że lawenda

62

ikwitła i znowu pięknie wygląda. Opowiedziała o wszystkich wydarzeniach otce, a gdy zapadła noc, postawiła doniczkę na oknie i powiedziała:

Bywaj, królewiczu, bywaj, bo już moja lawenda kwieciem się okryła.

Zaledwie wypowiedziała te słowa, do pokoju wszedł królewicz z mieczem w oni i zakrzyknął:

— Nikczemna, gotuj się na śmierć!

I już miał opuścić wzniesiony miecz, kiedy córka wdowca powiedziała:

— Pamiętaj, kto cię wyleczył!

Wtedy królewicz rozpoznał w niej swego lekarza. Odrzucił miecz i wziąwszy iewczynę w ramiona zapytał, kto wetknął nożyki w doniczkę, tak żeby się o e poranił. Córka wdowca opowiedziała mu o wszystkim, a on przekonał się,

jest niewinna. Ponieważ cierpienie sprawiło, że został odczarowany, zabrał :iewczynę do pałacu, ożenił się z nią i byli najszczęśliwszymi z ludzi.

Był sobie biedny rybak, który miał dwie córki. Łowił tak mało ryb, że nieszczęśnicy przymierali głodem. Widząc, że połowy są marne i że nie ma nic do jedzenia, postanowił pójść na pole i nazbierać tymianku, który zamierzał później sprzedać i kupić za niego choćby chleba.

Wziął motykę i sznurki, poszedł na pole i zabrał się do pracy. Kiedy tak pracował z zapałem, ujrzał ropucha, który wylazł spod wyrwanego tymianku.

— Dlaczego zniszczyłeś mój dom? — zapytał.

— Proszę mi wybaczyć — odpowiedział rybak. — Przyszedłem nazbierać tymianku, gdyż ani ja, ani moje córki nie mamy co jeść.

— Nie martw się — odrzekł ropuch. — Jeżeli chcesz, będziecie szczęśliwi. Ożeń mnie z twoją najmłodszą córką, a dam ci kwartę złotych monet; gdybyś jednak nie chciał tego uczynić, zabiję cię.

Biedny rybak znalazł się w tak trudnej sytuacji, że nie widział innego wyjścia, jak przystać na tę propozycję. Uzgodnili, że powie o wszystkim córce i przekaże z powrotem jej odpowiedź.

Kiedy wrócił smutny do domu, najmłodsza córka, która go bardzo kochała, zaczęła wypytywać, co mu się przydarzyło. Nie miał odwagi wyjawić jej przyczyny swojego smutku, ale Luiza, bo tak się nazywała, nie dawała za wygraną. W końcu ojciec opowiedział o ropuchu i o tym, że zagroził mu śmiercią, jeżeli nie dostanie jego najmłodszej córki za żonę.

Wtedy Luiza powiedziała:

— Życie, ojcze, jest wiele warte, dlatego jestem gotowa ponieść dla ciebie każdą ofiarę. Wracaj jutro na pole i przekaż moją zgodę ropuchowi — niech się dzieje wola boska!

Ojciec uściskał córkę popłakując, a nazajutrz udał się na miejsce, w którym spotkał ropucha, i zaniósł mu odpowiedź. Ropuch dał rybakowi kwartę złotych monet i powiedział, żeby w ciągu sześciu miesięcy przygotował wszystko do ślubu, bo po tym terminie zamierza zjawić się u niego.

Rybak odszedł zadowolony; zakupił ziemię i zaczął ją uprawiać. Jak tylko zobaczono, że się wzbogacił, zaczęto na niego inaczej patrzeć i wybrano go wójtem.

Ostatniego dnia przed upływem sześciu miesięcy ojciec Luizy przygotował wszystko do uczczenia swojego wyboru i zaślubin córki; jedzenia i trunków było pod dostatkiem.

I oto owej nocy ropuch brnąc z chlupotem przez kałuże dotarł do domu rybaka. Kiedy przyszedł, wszyscy zaproszeni już spali z wyjątkiem wójta, księdza, pisarza i panny młodej.

64

та

.W"':^jp

-

Vi

і*

Odbył się ślub, a gdy goście się obudzili, ropucha już nie było. Odjechali więc, a domownicy udali się na spoczynek; wtedy ropuch pojawił się znowu. Wskoczył na łóżko żony i przemienił się w młodzieńca. Był to młodzieniec, co się zowie! A kiedy nastał świt, przybrał znowu postać ropucha.

Luizie było z nim jak w niebie; zawsze nosiła zwierzątko w spódnicy, gdyż nie chciała, żeby przytrafiło mu się coś złego. Siostra naśmiewała się z dziewczyny:

— O Jezu, co za obrzydliwy ropuch! Nie wstyd ci, że zawsze trzymasz w spódnicy tak szkaradnego zwierzaka? Ja bym go roztrzaskała o ścianę.

Luiza nic się nie odzywała i opiekowała się ropuszkiem.

Ale jej siostra, która była bardzo zawistna, zaczęła się zastanawiać: „W tym coś się kryje. Ropuch musi być kimś innym, inaczej moja siostra nie dbałaby o niego, tak jak dba, ani nie byłaby tak zadowolona. Już ja to wypatrzę!"

Poszła — i co zrobiła? — kazała wykonać klucz z drewna. Pewnej nocy, kiedy Luiza spała, otworzyła drzwi, podeszła do łóżka i zdumiona spostrzegła, że siostra śpi z urodziwym młodzieńcem. Wyszła prędko bojąc się, że ją zobaczą, a rankiem powiedziała ojcu, żeby koniecznie poszedł na pole i przyniósł takiego samego ropucha, jakiego ma siostra.

Ojciec chodził po polu przez parę dni, ale gdzie tam, nie mógł znaleźć żadnego. Córka tymczasem szalała ze złości. Pewnej nocy, posłużywszy się dorobionym kluczem, weszła ze świecą do pokoju Luizy. Ropuch, przemieniony w człowieka, spał, a jego ubranie leżało na krześle stojącym u wezgłowia łóżka. Starsza siostra zaczęła się zazdrośnie przyglądać młodzieńcowi i tak się zapatrzyła, że strąciła kropelkę roztopionego wosku ze świecy. W tej samej chwili młodzieniec zniknął pozostawiając ubranie. A wtedy ona w obawie, że zbudzi siostrę, wyszła z pokoju.

Kiedy Luiza wstała, ropucha nie było. Zaczęła rozpaczać: nie chciała jeść ani pić, szukała go wszędzie, ale nie mogła znaleźć. Z ubrania młodzieńca zrobiła zawiniątko, które zawsze nosiła przy sobie. I ciągle płakała z tęsknoty.

Siostra naśmiewała się z niej i chociaż dobrze wiedziała, kogo opłakuje, mówiła:

— Co za kobieta! Czy nie wstyd ci płakać z powodu ropucha? Warto było się pysznić takim obrzydlistwem!

Biedna Luiza stale płakała i ojciec, żeby ją rozerwać, zaproponował przejażdżkę na jarmark do pobliskiego miasteczka.

Przygotowano wszystko do podróży i wyruszyli. Luiza jechała w specjalnym siodle dla kobiet i wiozła zawiniątko z ubraniem męża, które było jej jedynym pocieszeniem i z którym nigdy się nie rozstawała.

Jechali przez pole i oto kiedy przejeżdżali obok miejsca, w którym ojciec zbierał tymianek, usłyszeli głos:

— Luizo! Luizo!

Luiza rozglądała się na wszystkie strony, ale niczego nie dostrzegła. Wtedy głos odezwał się:

Patrz, tam oleandru krzak. ,A kto się kryje za nim tak?

66

Spojrzała Luiza na krzak oleandra i zakrzyknęła:

— Ach, mój ropuszek! I znowu usłyszała głos:

— Rzuć mi ubranie, jadę z tobą.

Rzuciła zawiniątko z ubraniem i po chwili wyszedł młodzieniec. Był to jej t, który został kiedyś zamieniony w ropucha, ale teraz już czar się skończył, koczył na konia Luizy i pojechali na jarmark. A później żyli szczęśliwie.

Ж

ҐТ^ lajtAJAl £% Maam _Піл_іІІІ._

ńczermimi

Żył raz książę, który nigdy się nie śmiał. Aż kiedyś pewna kobieta powiedziała:

— Ja sprawię, że książę się roześmieje i zapłacze.

Wdziała na siebie strój z glinianych skorup nanizanych na sznurki, rozpuściła włosy i przy wtórze tamburynu zatańczyła przed księciem, który właśnie wyszedł na balkon.

Tańcząc skakała, aż pękły sznurki ze skorupami i kobieta stanęła naga pośrodku ulicy. Wówczas książę roześmiał się na całe gardło.

Kobieta nie spodziewała się, że spadnie z niej strój, kiedy więc zobaczyła śmiejącego się księcia, zawołała:

— Niech los tak sprawi, żebyście panie nie roześmieli się, póki nie odnajdziecie trzech pomarańczy miłości.

Od tamtego czasu książę chodził smutny, aż wreszcie powiedział:

— Nie wytrzymam dłużej bez radości i śmiechu. Pójdę i odnajdę trzy pomarańcze miłości, choćby nie wiem gdzie się znajdowały.

I wyruszył na poszukiwanie. Szedł piechotą od wsi do wsi, aż w końcu napotkał ową kobietę, która rzuciła na niego przekleństwo, lecz tym razem jej nie poznał.

— Dokąd idziecie, panie? — zawołała.

— Szukam trzech pomarańczy miłości.

— To daleko stąd. Znajdują się one w pieczarze, a strzegą ich trzy psy. Kierujcie się, panie, na północ, a odnajdziecie tę pieczarę wśród skał.

Książę kupił trzy chleby i ruszył w dalszą drogę. W końcu przybył do skał, w których była pieczara. Już miał do niej wejść, gdy nagle warcząc podbiegł do niego pies. Książę dał mu chleb i poszedł dalej.

W chwilę potem pojawił się inny pies: także dostał chleb od księcia i pozwolił mu przejść. Później drogę zastąpił trzeci pies. Książę obdarzył go takim samym podarunkiem jak poprzednie i poszedł dalej. Kiedy psy jadły, książę dotarł do sali, w której stał zloty stolik, a na nim leżały trzy pudełka. Chwycił je i wybiegł — gdyż każde zawierało pomarańczę miłości.

Minęło kilka godzin od czasu, gdy książę wyruszył w podróż; usiadł teraz pod czereśnią i pomyślał: „Otworzę jedno pudełko".

Ledwie je otworzył, pomarańcza krzyknęła:

— Wody, wody, bo umieram!

A ponieważ książę nie miał wody pod ręką, pomarańcza umarła. Ruszył książę w dalszą drogę, aż dotarł do zajazdu; zamówił w nim jedzenie, dzban wina i dzban wody.

68

Otworzył drugie pudełko, a wtedy pomarańcza krzyknęła:

— Wody, wody, bo umieram!

Książę przez pomyłkę pochwycił dzban wina zamiast wody i wlał zawartość do pudełka. Pomarańcza jednak umarła.

Książę podróżował niezmordowanie. Pokonawszy wzgórze napotkał rzekę i nad jej brzegiem otworzył trzecie pudełko. Pomarańcza zawołała:

— Wody, wody, bo umieram!

— Z braku wody nie umrzesz! — krzyknął książę i zanurzył pudełko w rzece.

Nagle nad wodę wystrzelił słup piany, a z niego wyszła księżniczka piękniejsza niż słońce.

Książę zabrał ją ze sobą i pobrali się w najbliższym miasteczku.

Rok potem księżniczka urodziła syna, który uczynił to małżeństwo jeszcze szczęśliwszym.

Pewnego dnia książę odezwał się do żony:

— Odwiedzimy moją rodzinę; dawno temu opuściłem dom i do tej pory nie powiadomiłem mojego ojca, króla, co przez ten czas robiłem.

Wyruszyli w drogę, a kiedy znaleźli się w pobliżu miasta, w którym mieszkał król, książę powiedział do księżniczki:

— Poczekaj na mnie pod tym drzewem, przy źródle, ja tylko pójdę powiadomić króla o naszym przybyciu i natychmiast wracam po ciebie.

Księżniczka usiadła pod drzewem; na kolanach trzymała śpiącego syna. A przechodziła właśnie tamtędy owa kobieta, która rzuciła przekleństwo na księcia. Podeszła do źródła, żeby się napić, i zobaczyła odbite w wodzie oblicze jaśniejące urodą.

Cofnęła się i powiedziała:

— Jestem bardzo piękna!

I znów zbliżyła się powoli do źródła, a wówczas odbita w wodzie twarz wydała jej się jeszcze piękniejsza niż przedtem. Cofnęła się i powtórzyła:

— Jestem bardzo piękna!

Zbliżyła się po raz trzeci do źródła i wtedy zobaczyła, że odbita twarz należy do księżniczki. Zapytała więc:

— Co pani tutaj robi?

— Czekam na mojego męża, księcia.

— Ach, jakie to ładne dziecko! Proszę pozwolić mi je potrzymać. Zajmę się nim trochę, a pani odpocznie.

Księżniczka niechętnie dała kobiecie dziecko. A wtedy ta zawołała:

— Jakże piękne ma pani włosy, księżniczko! Pewnie są delikatniejsze niż jedwab! Ale trochę się potargały.

I udając, że chce upiąć je w kok, wbiła księżniczce szpilkę w głowę. I księżniczka przemieniła się w gołębicę.

Wtedy to kobieta, która była czarownicą, przybrała postać księżniczki, posadziła sobie dziecko na kolanach i usiadłszy pod drzewem czekała na księcia.

Kiedy nadszedł, powiedział do tej, która, jak sądził, była jego żoną:

70

— Wydaje mi się, że zbrzydłaś.

— To słońce mnie spaliło. Ale wszystko minie, gdy tylko odpocznę po tru-ch podróży. Chodźmy!

I poszli do pałacu. Wkrótce umarł król, a tron po nim objął jego syn; czaro-lica stała się więc królową.

W owym czasie każdego ranka do pałacowego ogrodu przylatywała gołębi-, sadowiła się na drzewie, jadła owoce i mówiła:

— Ogrodniku króla!

— Słucham panią.

— Jak król i królowa-Cyganka się bawią?

— Jedzą, piją, przesiadują w cieniu.

— A jak czas mija miłemu dziecięciu?

— To sobie śpiewa, to znów popłakuje.

— Biedna jego matka wśród gór zamieszkuje.

Pewnego razu ogrodnik opowiedział królowi o rozmowie, jaką prowadzi żdego ranka z gołębicą. Wtedy król rozkazał ją pochwycić i podarować dziec-. Kiedy wreszcie pochwycono ptaka, królowa chciała go zabić.

Dziecko często bawiło się z gołębicą. Pewnego wieczora zauważyło, że bez-:annie drapie się ona nóżką w głowę. Miała tam bowiem szpilkę. Dziecko rwało ją i gołębica przemieniła się w królową. Wtedy przestraszone zaczęło ikać, lecz ona je uspokoiła:

— Nie płacz, synku, jestem twoją matką!

Chwyciła dziecko i obsypała pocałunkami. W tym momencie nadszedł król i wycił królową w ramiona, a ona opowiedziała mu, jak u źródła została prze-eniona przez czarownicę.

Potem czarownicę spalono na placu, a król z królową żyli w szczęściu przez igie lata.

71

Spis rzeczy

Śpiący król 5

Piękność Świata 11

Zamek Pójdziesz, Lecz Nie Wrócisz 19

Periquillo Konopne Nasionko 26

Brat i siostra 29

Trzy goździki 34

Kum diabeł 39

O dziewczynie, co miała trzech mężów 42

Statek ze złota, statek ze srebra, statek z jedwabiu 45

Syrena 48

Smok 51

Żaba i żmija 54

Kwiat lawendy 59

Ropuch 64

Trzy pomarańcze miłości 68

4fl

II

Cena zł 240,-



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TRZY RODZAJE MIŁOŚCI
2004 19 Palmer Diana Trzy razy miłość Long Tall Texans16
Trzy rodzaje miłości
Palmer Diana Long tall Texans series 16 Trzy razy miłość
Palmer Diana Long Tall Texans 16 Trzy razy miłość (Harlequin Special)
Miłośc jako trzy zasadnicze składniki
Cronin A J Trzy milosci (rtf)
Trzy miłości
Trzy drzewa, S E N T E N C J E, Bajki
Trzy bajki terapeutyczne J. Piecyk, Bajki psychoedukacyjne i terapeutyczne
Trzy milosci
084 Street Kelly Miłość jak z bajki 04 Dziewica i jednorożec
074 Neggers Carla Miłość jak z bajki 02 Nocna straż
Biłas Henne Aksjomaty społeczne i style miłości w Hiszpanii i w Polsce
Jadwiga Courths Mahler Trzy miłości Martiny
Michaels Lynn Miłość jak z bajki Wewnętrzne światlo
098 White Tiffany Miłość jak z bajki 08 Czego naprawdę oczekują kobiety
Michaels Lynn Miłość jak z bajki Wewnętrzne światło

więcej podobnych podstron