RÓŻNE OPOWIADANIA


ZŁOTA RYBKA - (Bajka z wyspy Mauritius)

Nad brzegiem Oceanu Indyjskiego siedział rybak. Niewielkie były jego połowy. Nie wzbogacił się, ale też dzięki jego cierpliwości rodzina nie była głodna. Rybak nie był leniwym człowiekiem i od rana do wieczora każdego dnia można było go widzieć, jak w ciszy i zadumie oczekuje na udany połów.
Pewnego dnia rybak złowił Złotą
Rybkę, która prosiła go o darowanie jej życia. Zapłatą za uwolnienie miało być spełnienie jednego jakiegokolwiek życzenia, które wypowie nazajutrz. Rybak uwierzył Złotej Rybce, wypuścił ją delikatnie do wody i zabrawszy pozostałe złowione rybki udał się do domu.
W drodze rozmyślał o swoim życiu, obowiązkach wobec swej matki i żony, o ciągłym przebywaniu poza domem. Zawsze pragnął więcej rozmawiać z nimi, cieszyć się słuchaniem ich. Przybywający w odwiedziny krewni nigdy nie zastali go w domu. Postanowił prosić Złotą Rybkę o
złoto. Więcej czasu będzie mógł spędzać w rodzinie, z matką i żoną. Jego dom stanie się szczęśliwym, wolnym od codziennej troski o posiłek. I on nie będzie musiał wciąż przebywać z wędką na morskiej plaży.

Wszedł do domu radosny i rozpromieniony ze szczęścia. Powiedział dobrą nowinę żonie. Ale ta kobieta nie była zadowolona z postanowienia swego męża i zaczęło robić mu wymówki:

- Chcesz złoto? Ale po co nam złoto, skoro nie mamy dziecka? Proś o macierzyństwo dla mnie, abyśmy mieli dziecko! abyśmy po latach wreszcie byli prawdziwą rodziną!! Co to za rodzina bez dziecka!!! Włączyła się do rozmowy matka rybaka.

- Synu, miej litość nade mną. Jeszcze nie widziałam mojej synowej. O wzrok dla mnie proś Złotą Rybkę. Miej serce dla swojej matki! Od dwóch dziesiątek lat już nic nie widzę. Przed śmiercią niech odzyskam wzrok i zobaczę ciebie i twoją żonę!

Rano, jak zwykle, rybak udał się nad brzeg morski. Złota Rybka na niego czekała. Rybak wypowiedział swoje życzenie:

.................................................................................................

O co prosił rybak: złoto? dziecko? wzrok matki?
A o co Ty byś poprosił Złotą Rybkę?


FIGLIK

W gorącym cieniu lipowych brzóz

Na drewnianym miękkim kamieniu

Usiadła młoda staruszka

i nic nie mówiąc rzekła:

"Cóż za upalny mróz".

A oto pewien młody staruszek.

Karzeł wysokiego wzrostu,

Z długą brodą bez zarostu

Wlazł na gruszkę, trząsł pietruszkę,

Cebula mu leciała.

A właściciel tego banana

Kazał mu zejść z kasztana.

A on sprzedawał te kalafiory

jako kapustę

A ludzie się dziwowali,

że to taka smaczna sałata.

I ten najuczciwszy spośród kłamców złodziej

doszedł do portu w środku pustyni,

Gdzie na nabrzeżu były trzy okręty:

Jeden cały, drugiego było pół,

Trzeciego nie było wcale.

Wsiadł na okręt trzeci,

popłynął dookoła świata

zawsze po Równiku. Powrócił.

Lewe ucho przemył czystym błotem

i zgasiwszy światło ujrzał,

jak analfabeta opisywał przygody,

które miały go jeszcze spotkać.

I wtedy...

Właśnie, co zrobił?

Napisz zakończenie! W tym samym stylu!

PREZENT
- (lepiej dawać, niż brać)

Zbliżało się Boże Narodzenie 1993 roku. W sobotę przed Czwartą Niedzielą Adwentu pewna radiostacja przeprowadzała wywiad z młodzieżą na temat: "jak spędzę Boże Narodzenie"? Młodzieży nie trzeba było zachęcać do chwalenia się oczekiwanym szczęściem, spodziewanymi prezentami, zapowiedzianymi spotkaniami, organizowanymi zabawami. Chciałem i ja włączyć się do dyskusji przez telefon, ale chyba pomyliłem miasta i nie dodzwoniłem się. Najpierw powiedziałbym, że trzynaście razy spędzałem Boże Narodzenie tam, gdzie młodzież i dzieci nie otrzymywały nawet najmniejszego prezentu i też były szczęśliwe. Przeciwnie, to najmłodsi ofiarowali prezent starszym, a było to przedstawienie przez nich przygotowane. Były tańce i czterogłosowe śpiewy. Były proste stroje i pełne ekspresji przedstawienia tego, czego na scenę nie dało się wprowadzić. Przecież jakoś trzeba było pokazać jazdę samochodem i to im też dobrze wyszło.
Nazajutrz powiedziałem o tym w kazaniu na Mszy Świętej dla dzieci. Jedna z moich dziewięcioletnich uczennic klasy drugiej po świętach pochwaliła mi się, że po powrocie z kościoła do domu poprosiła swoją mamę o 50 tysięcy złotych, gdyż chciałaby kupić prezenty dla domowników. Po rozmowie z mamą otrzymała sumę przeznaczoną na tegoroczne prezenty: 100 tysięcy złotych. Wtedy wszyscy byli milionerami. Mama była bardzo zadowolona z tego, że córka wyręczy ją w przygotowaniu prezentów pod choinkę. Zapytałem ją, co kupiła dla siebie. "Przecież ja sobie nie mogłam kupować prezentu" - powiedziała spokojnie, ale dobitnie. Już nie pytałem jej, czy coś otrzymała uszczęśliwiona przygotowaniem prezentów dla wszystkich pozostałych domowników.

* * * * * *

Są prezenty bardzo drogie, na które potrzeba wiele pieniędzy. Ale są prezenty, których nie kupuje się w sklepie. Nazwane są prezentami bez opakowań, do których nie używa się kolorowej wstążeczki. Przykładem takiego prezentu jest przedstawienie wykonane przez dzieci i młodzież w każdej parafii na Madagaskarze. A jakie prezenty bez opakowań mogą ofiarować polskie dzieci swoim rodzicom?

SYN - (bajka czeska)

0x01 graphic

Dziadek starowinka po długiej wędrówce odpoczywał przy studni, do której właśnie przyszły czerpać wodę trzy kobiety. Jedna z nich powiedziała:
- Mój syn jest zwinny i silny, nikt go nie pokona, sztuczkami dorównuje cyrkowcom.
- Mój zaś - pochwaliła się druga - śpiewa, jak słowik, nikt nie ma takiego głosu.
Trzecia milczała.

- Dlaczego ty nic nie powiesz o swoim synu? - zapytały.

- A co ja mam powiedzieć? Jest zwykłym młodym mężczyzną, jak wszyscy ludzie. Nic w nim nadzwyczajnego.

Napełniwszy wodą każda wzięła swoje dwa wiadra i ruszyły w kierunku wioski. Powstał też dziadek idąc powoli za nimi. W połowie drogi przysiadły, aby odpocząć i rozprostować zbolałe plecy. Z wioski wybiegli na spotkanie ich synowie. Pierwszy przeszedł kilkanaście metrów na rękach, wymachując nogami w powietrzu, drugi zaśpiewał, jak w operze, a trzeci założył nosidła z dwoma wiadrami pełnymi wody na kark i w milczeniu poszedł do domu nie oglądając się na nikogo. Uszczęśliwione matki powiedziały z zachwytem do nieznajomego:

- Oto nasi synowie!

- Wasi synowie? - zdziwił się dziadek staruszek - ja widziałem tylko jednego syna!


* * * *

Czy staruszek miał dobry wzrok? - oto moje dzisiejsze pytanie.

BOŻA NAGRODA

Dwaj sąsiedzi nie żyli w zgodzie, chociaż uważali się za gorliwych katolików. Często przystępowali do Komunii Świętej. W strojeniu kapliczek przed swoim domem prześcigali jeden drugiego. Nie skutkowały prośby krewnych starających się załagodzić ich spór. Nie pomagały modlitwy ich dzieci razem modlące się: jednego dnia przy kapliczce jednego, drugiego dnia przy kapliczce drugiego z zagniewanych. Zagniewanych do śmierci. Ich celem ziemskiego życia była zemsta. Skarżono się nawzajem w sądach. Aby tylko zniszczyć sąsiada bez względu na cenę, jaką miał zapłacić. Każdy z nich już kupiłby przynajmniej dwa gospodarstwa tak duże, jakie posiadał. Na nic się zdały wyroki sądowe i prośby ludzi życzliwych.

Wreszcie Pan Bóg wkroczył pomiędzy zagniewanych i do jednego z nich posłał swego Anioła. Anioł mu powiedział:

- Ojciec Niebieski ze swego Wysokiego Tronu widzi wszelkie zło, przykrości, krzywdy i cierpienia, jakich doznałeś od gniewliwego sąsiada. Przebrała się miarka. Dziś dobry Pan Bóg chce Ci za wszystko wynagrodzić. Proś Go, o co chcesz, a otrzymasz. Bóg jest cierpliwy, ale sprawiedliwy. Chce być dobrym i dla ciebie, i dla twego sąsiada. Jemu też wynagrodzi wyrządzone przez ciebie cierpienia udzielając mu w dwójnasób tego samego, o co poprosisz dla siebie.

- Dzięki Ci, Zwiastunie Pokoju. Dzięki stokrotne za radosną nowinę! Bardzo proszę Cię, Ojcze najlepszy, i Ciebie, Jego Wysłanniku, niech się stanę niewidomym na jedno oko do końca mego życia.

* * * * * *

Drogi Czytelniku, o co prosiłbyś Niebieskiego Wysłannika, gdybyś Ty znalazł się w takim położeniu?


POMÓŻ BLIŹNIEMU

0x01 graphic

Asyż jest uroczym miastem zamieszkałym przez dwa tysiące ludzi, w tym jeden tysiąc Franciszkanek i Franciszkanów. Już poza jego murami zbudowany został kościół świętego Damiana, który w końcu XII wieku popadł w ruinę. Wtedy Franciszek otrzymał polecenie od Pana Boga odbudować tę świątynię. Posłuszny Bożemu natchnieniu zabrał się do pracy. Ale murować nie umiał. Przechodzący murarz zobaczył, jak Franciszek "partaczy" robotę, a że był dobrym majstrem murarskim, pokazał Franciszkowi, jak się powinno murować. Do tego murarza przyłączył się drugi, inni nie pozostali obojętni na tę pracę i wkrótce kościółek tworzący całość z klasztorem został odnowiony. Po latach zamieszkała przy nim Klara, pierwsza siostra żeńskiego zakonu założonego przez Franciszka.
Ludzie zapomnieli o tych dzielnych i chętnych pomocnikach, zapamiętali tylko imię tego, który rozpoczął pracę przerastającą jego siły i zdolności. I dzisiaj można podziwiać ten kościół i klasztor, który we właściwym czasie naprawiony nie zamienił się w ruinę, nadal istnieje dzięki świętemu Franciszkowi, który znalazł pomocników.

* * * * * *

Czy łatwo jest pomagać? Czy łatwo wyręczyć mamę w odkurzaniu mieszkania, tacie wyczyścić buty, bratu pomóc w odrabianiu lekcji? Tak, to nie takie trudne. Trudniej już pomóc nieznajomemu zanieść walizkę na dworzec, zwłaszcza gdy koledzy grają w piłkę i do tej gry namawiają.

Ale jak wypełnić czwarte przykazanie człowieka szczęśliwego:
"Jeżeli widzisz kogoś odpoczywającego - pomóż mu"?
Czy można pomóc odpoczywającemu? Zapewniam Was, że tak! Wymyśl takie sytuacje, w których można pomóc odpoczywającemu. I znajdziesz wokół siebie okazję, aby pomóc drugiemu w odpoczywaniu, pod warunkiem, że masz oczy do patrzenia, a nie tylko do podglądania.
Drogie Dzieci, a co Wy myślicie o pomaganiu innym?


PRAWDA

0x01 graphic
W pociągu podmiejskim ze szkoły do domu wraca młodzież w doskonałych humorach. Najwidoczniej szczęśliwy to był dzień dla nich. Żartują, śmieją się, opowiadają o lekcjach tak, jak tylko porządna młodzież potrafi. W pewnej chwili ktoś rzucił problem:

- A dlaczego są zlodowacenia na biegunach Ziemi?
Pierwszy z młodzieńców, który kończył zajęcia szkolne katechezą, odpowiedział bez namysłu:

- Pan Bóg taką Ziemię stworzył.

Drugi wyjaśnił:

- Ponieważ promienie Słońca padają pod bardzo małym kątem, więc nie są w stanie rozgrzać wody powyżej 0°C.

Trzeci z technikum mechanicznego dodał:

- Aby oś ziemska się nie zagrzała.

* * * * *

Który z trzech młodzieńców miał rację?

Drogie Dzieci, a jakie jest Wasze zdanie na temat stworzenia świata?


PS. Wizytacja w katolickiej szkole prowadzonej przez zakonników.
Brat Wizytator z wymagającym Bratem Dyrektorem wchodzi do klasy na lekcję geografii. Uczniowie zupełnie onieśmieleni czekają, jak na wyrok. Brat Wizytator wywołuje Staszka do stołu profesorskiego, pokazuje globus i pyta:
- Dlaczego ten globus ma skrzywioną oś?

- Ja tego nie zrobiłem - krzyczy przerażony Staszek.

Brat Profesor broni ucznia:

- Tak, Bracie Wizytatorze, to prawda, ten globus był już taki od samego początku.
- A tyle razy mówiłem - zdenerwował się Brat Dyrektor - żeby nigdy niczego nie kupować u ateistów!!!

& & & & &

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:


Prawda jest to:



słowo, że na przykład osądzają jakiegoś mężczyznę i jest świadek, dają mu Biblię i musi mówić prawdę.

słowo uczynione przy wyznaniu uczuć do drugiej osoby.
może słowo, które powierzymy drugiej osobie i jest ono prawdziwe.
szczere słowo kierowane do kolegi. W naszych czasach prawdy wyjawiamy mówiąc to, co zaszło lub zdarzyło się.
wyjawianie faktów autentycznych, a nie zmienianie ich według własnego "widzi mi się" i zdobycie pieniędzy oraz sławy.
prawdomówność, czyli mówienie tak, jak jest, nie upiększając ani nie uszczuplając.
być uczciwym, nigdy nie kłamać.
takie coś, co nie jest kłamstwem. odwrotnością (do) kłamstwa..
słowo używane w rozmowie np. kolegów chwalących się. Niektórzy mówią prawdę, a niektórzy zmyślają. Prawda różni się od kłamstwa.
zgodność z myślami (to nie kłamstwo).
pojęcie, które oznacza przekazywanie zdarzeń, które się zdarzyły jakiś czas temu.
słowo, dzięki czemu można wyrazić zaprzeczenia nieprawdy.
Przez słowo prawda kojarzy mi się z tym, że trzeba zawsze mówić prawdę i z ludźmi, którzy nie zawsze mówią prawdę lub nigdy, tylko żyją kłamstwem, trzeba mówić prawdę, bo świat będzie w zakłamaniu. Mówiąc kłamstwa to tak, jakby się Bogu kłamało, a kto wierzy w Boga, nie powinien kłamać Boga i nikogo.
Prawda jest to coś takiego, co zawsze się mówi, to, co się stało i myśli. Np. Mama pyta się dziecka, co się stało z video, które się popsuło, a my mówimy, że to on popsuł video. Np. to ja zbiłem Stacha, a nie on. Nie wolno zwalać na innego kolegę lub koleżankę, tylko mówić prawdę. Bo dziecko powinno mówić prawdę.
trzeba mówiś prawdę, tak mówić i nie śmiać się.
mówić trzeba tak, aby nie kłamać, patrzeć się w oczy i mówić trochę przekonywująco.
Prawda kojarzy się na wiele sposobów, ale określa mówienie komuś szczerze. Ktoś np. woli najgorszą prawdę, niż najcudowniejsze kłamstwo. Lepiej mówić prawdę, bo jak się kłamie, to trzeba kłamać przez cały czas. Człowiek, który kłamie, to człowiek zły, obłudny, nieszczery, a nawet złodziej. Rodzice uczą nas mówić prawdę, tzn. być prawdomównymi, gdyż to ułatwi nam życie wśród ludzi.
Prawda moim zdaniem jest to mówienie szczerze nawet wtedy, kiedy się nie chce. Prawda jest potrzebna do życia. Czasem trzeba mówić prawdę wtedy, kiedy się nie chce. ale trzeba mówić ze szczerością, a jeśli trzeba kłamać, to lepiej wcale nie mówić.
Każdy człowiek powinien zawsze mówić prawdę i nigdy nie kłamać. Mimo, iż prawda może być najgorsza, nigdy nie powinniśmy kłamać, a zwłaszcza najbliższych nam osób. Czasem prawda jest lepsza, niż kłamstwo mimo, iż wydaje się nam, że powinniśmy składać.
Prawda jest to takie słowo, które używa się, jak ktoś mówi prawdę. Prawda polega na mówieniu komuś czegoś o osobie, ale prawda polega, by powtórzyć to samo, co ktoś powiedział, np. w kościele, gdy mama nie była w kościele i pyta się dziecka. o czym było kazanie, dziecko powinno powiedzieć prawdę, to znaczy powiedzieć to samo, co ksiądz.
Kiedy człowiek zrobi coś, co nie było mu dozwolone i zapiera się, że to nie jego sprawka, jest to kłamstwo, a jeśli przyzna się z honorem, jest to prawda.
Prawda to wypowiedź wydana zgodnie z faktami, jakie miały miejsce. Jest to przeciwieństwo fałszu czyli kłamstwa. Prawda nie przedstawia punktu widzenia jakiejś osoby, lecz jest autentyczna z omawianym zdarzeniem.
Słowo prawda kojarzy mi się ze szczerością. Człowiek może mówić prawdę, ale i również kłamie. Człowiek szczery nigdy nie kłamie, zawsze mówi prawdę.
Jest to tak, jak np. na rozprawie sądowej, że każdy, który mówi coś sędziemu, powinien mówić prawdę i tylko prawdę, "tak mi dopomóż Bóg". Jest to bardzo potrzebne. Ktoś kłamie, że czegoś nie zrobił i powinien powiedzieć wtedy prawdę.
Prawda, jest to rzecz, według której wszyscy powinni żyć. Zawsze powinno się mówić prawdę. Jest to człowiek, który zawsze mówi to, co myśli. Lepsza najgorsza prawda, niż kłamstwo.
Mówić prawdę, to znaczy mówić to, co serce mówi nam. Jeżeli np. rozmawiam z Bogiem przy modlitwie o złych czynach, które uczyniłam, to staram się mówić prawdę. Jeżeli rozmawiam z Bogiem o tym, co złego uczyniłam, to mówię to, co było.
Mało jest na świecie prawdomówiących. Prawda, to znaczy być dobrym.
Prawda to jest to, kiedy dziewczyna mówi mi prawdę.
Według mnie prawda polega na tym, że człowiek człowieka nie ma prawa oszukiwać. Powinien mówić tylko i wyłącznie prawdę, bo w końcu każde kłamstwo, to grzech. Mówić prawdę trzeba zawsze i wszędzie, nawet w najtrudniejszych sytuacjach.
Prawda - moim zdaniem jest wtedy, jeżeli ktoś mówi szczerze, z zaufaniem i miłością. Wtedy jeżeli ktoś nie kłamie, ale mówi tylko i wyłącznie Prawdę.
Mówić prawdę, nie kłamać, mówić tylko to, co się zdarzyło. Prawość, człowiek prawy, nigdy nie mówi tego, co ktoś mu narzucił, ale to, co się wyznaje i myśli. Gdy wierzymy w Boga, a koledzy się z nas śmieją, wyznajmy to, co naprawdę kochamy BOGA!
Jeśli ktoś kłamie, to obraża Pana Boga, a nie siebie. Prawda jest w życiu wszystkim. Dzięki niej zdobywamy przyjaciół. Prawda jest całym życiem. A zresztą kto lubi kłamać?
Według mnie prawda polega na tym, aby człowiek człowieka nigdy nie oszukiwał. Powinien zawsze mówić prawdę. Jeżeli nawet ta prawda może skomplikować wiele rzeczy, zerwać nawet koleżeńskość.
Prawda kojarzy mi się z czasopismem "Prawda", ale też kojarzy mi się, że powinno się mówić prawdę, a nie kłamać, bo kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze powinno się mówić prawdę.
Prawda jest to słowo, które powinno panować na świecie. Gdyby wszyscy ludzie podążali przez życie, to na pewno nie byłoby wojen, zła, a staliby się potulni, jak aniołki.
Prawda jest to ważna rzecz w życiu człowieka. W naszych czasach prawdę wyjawia się bardzo rzadko i to jest smutne. Wyjawić prawdę, do której się bało przyznać, to szlachetny czyn. Moim zdaniem prawda to szczerość do bliźniego i Pana Boga.
Prawda jest wtedy, kiedy jeden człowiek nie okłamuje drugiego, np. mówisz mamie, że idziesz do kościoła, a idziesz do lasu.
Według mnie prawdą jest mówienie tego, co się myśli i co się robi. Bardzo często w życiu codziennym słyszy się, jak kolega mówi do kolegi: Jak było wczoraj w górach? A ten drugi odpowiada, chociaż nie zawsze mówi prawdę: Było cudownie, żałuj, że nie pojechałeś. Ten drugi kolega wstydzi się często powiedzieć, że było źle, wstydzi się prawdy. Prawdę zawsze głosił Jezus Chrystus, a ludzie powinni brać z Niego przykład.
Prawda jest wtedy, gdy np. mamie się powie, że poszłam do sklepu do góry, a nie na dół i jak się poszło do góry, to to jest prawda. Prawda jest przeciwna do kłamstwa tak, jak niebo do piekło. Prawda to jest tak, jakby Jezus, bo szatan jest kłamstwo, a Jezus nigdy nie kłamie, tylko zawsze mówi prawdę.
Prawda jest to ważna rzecz w życiu człowieka. W naszych czasach prawdę wyjawia się bardzo rzadko i to jest smutne. Wyjawić prawdę, do której się bało przyznać, to szlachetny czyn. Moim zdaniem prawda to szczerość do bliźniego i Pana Boga. Prawda jest to słowo prawdziwe, a nie kłamstwo, jeżeli nawet jest się biednym, powinno mówić się prawdę. Prawdę głosił Jezus o Królestwie w niebie. Gdyby prawda istniała na świecie, nie byłoby wojen.
Prawda - jest to coś, co stworzył Bóg. On chciał, aby wszyscy ludzie mówili prawdę i słuchali prawdy. Bóg przy stworzeniu ludzi oczekiwał od Nich tego i oczekuje.
Moim zdaniem, jak ktoś mówi prawdę, oto mówi dobre słowo Jezusowi, wtedy człowiek jest bez grzechu i Jezus się cieszy w niebie.
Prawda - moim zdaniem jest to coś takiego, że np. zbiłem wazon i nie idę do mamy mówiąc, że siostra przez głupią zabawę go stłukła, tylko mówię prosto z mostu, że było tak a tak i niechcący zbiłem wazon. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
Prawda jest to coś, gdy jakaś osoba wyzna drugiej osobie całą prawdę o tym, że np. zbiła jej wazę, którą tak bardzo ta druga osoba lubiła, a nie poszła na łatwiznę i powiedziała, że to druga osoba zrobiła, która jest niewinna. Prawda jest rzeczą normalną w świecie ludzi i prawdę powinni mówić wszyscy ludzie.
Prawdą jest sam Jezus, nazywamy Go Prawdą, gdyż Jezus nigdy nie kłamał i był posłuszny swemu Ojcu w niebie.
Pod pojęciem słowa prawda rozumiem człowieka, który nie zna grzechu, nie kłamie, mówi zawsze prawdę: Jest to mówienie prawdy z myślami. Słowo prawda kojarzy mi się ze szczerością np. partnerów życiowych. Słowo to kojarzy mi się także z tym, by nikt ze wspom-nianych już wyżej partnerów życiowych nie kłamał drugiego.


A który z młodzieńców miał rację?

Każdy z nich miał rację, ponieważ Bóg stworzył wszechświat i poruszył machinę działania, drugi, ponieważ Słońce stworzone przez Boga nie jest zbyt doskonałe, trzeci, ponieważ oś nie może się zbyt ogrzać.
Mnie się wydaje, że chłopiec N° 1 powiedział prawdę dlatego, że Pan Bóg naprawdę stworzył ziemię.
Wybrałam pierwszą odpowiedź, a to dlatego, że Pan Bóg stworzył nas, ludzi i całą ziemię.
Pierwszy z młodzieńców miał rację. bo Pan Bóg stworzył ziemię.
Pierwszy miał rację dlatego, że Pan Bóg stworzył ziemię, ja też bym tak odpowiedział.
Rację miał ten, który mówił, że Bóg stworzył ziemię dlatego, bo naprawdę Bóg stworzył wszystko. A miał rację!
Z trzech młodzieńców rację miał pierwszy, bo Pan Bóg stworzył świat. Dwaj młodzieńcy mówili źle, bo ziemia nie mogła się stać sama.
Pierwszy miał rację, bo powiedział, że Pan Bóg stworzył taką ziemię.
Pierwsze jest najważniejsze, bo gdy Bóg widział nas, widzi i kto służy Jemu, jest taki, jak On.
Według mnie pierwszy miał rację, bo powiedział, że Bóg stworzył cały świat.
Pierwszy, bo wierzył w Boga, bo Bóg stworzył ziemię.
Rację miał ten 1° młodzieniec, bo Bóg stworzył taką ziemię, aby inne zwierzęta np. pingwiny mogły żyć, bo one potrzebują zimna.
Ja myślę, że pierwszy chłopiec miał rację, bo Pan Jezus stworzył ziemię i ludzi, to dlaczego miałby nie stworzyć biegun Pn, tam przecież żyją zwierzęta i ludzie.
Mi się wydaje, że 1°, bo Bóg stworzył cały świat roślinny, zwierzęta i nas.
Pierwszy, bo Bóg stworzył świat i biegun północny też.
Pierwszy chłopiec miał rację. Bóg stworzył wszystko i żeby nie była ziemia tylko stworzona z piasku i ziemi.
Pierwszy miał rację dlatego, bo Bóg stworzył ziemię, dlatego Bóg jest Stworzycielem ziemi.
Moim zdaniem 2° chłopiec miał rację dlatego, że tam cały czas jest zima i mróz i temperatura jest poniżaj 0°stopni.
Drugi miał rację, ponieważ powiedział, że promienie Słońca tam nie nagrzeją ziemi do +0°C.
Sądzę, że rację miał pierwszy młodzieniec, a drugi być może też.

Drogie Dzieci!

Wszyscy macie rację! Pierwszy młodzieniec odpowiadał na pytanie: kto stwarza zlodowacenia na biegunach, drugi młodzieniec odpowiadał na pytanie: w jaki sposób Pan Bóg stwarza zlodowacenia na biegunach, a trzeci będąc w dobrym humorze zażartował chcąc rozweselić towarzystwo i też miał rację, bo śmiać się trzeba często. Tak, na lekcjach przyrody też uczycie się religii, gdyż poznajecie stworzony przez Pana Boga świat, sposób stwarzania świata, piękno i celowość stworzenia, aby umieć podziwiać mądrość i dobroć Stworzyciela.

O. Jan, OMI

NA SPOTKANIE Z JEZUSEM

0x01 graphic

CHLEB

Adaś przygotowywał się do Pierwszej Komunii Świętej. Kiedy już zrozumiał, że w opłatku jest żywy Pan Jezus, chciał osobiście przygotować hostię, ten biały delikatny opłatek. Ale chciał to zrobić sam. Trwało to długo. Najpierw wybrał kilka dorodnych ziarnek pszenicy, zasiał je w ogródku i pielęgnował, aż kłosy stały się ciężkie, dojrzałe. Zerwał je, położył w przewiewnym miejscu, wymłócił, oczyścił z plew, a kiedy ziarno wyschło, długo tłukł w moździerzu, aż powstała mąka, którą też jeszcze trzeba było oczyścić. I do tej białej mąki wlał wodę, wymieszał, przygotowując rzadkie ciasto, które wylał na patelnię. Patelnię postawił na małym ogniu i pilnie uważał, aby nie przypalić. Udało mu się upiec białą hostię.
Czy w jego hostii jest Pan Jezus? Niestety, nie. Adaś był za mały, aby otrzymać Święcenia Kapłańskie. Ale gdyby dał kapłanowi swoją hostię i podczas Mszy Świętej kapłan trzymając w dłoniach jego hostię wymówił słowa: To jest bowiem Ciało moje" - w Komunii Świętej mógłby otrzymać swoją hostię przemienioną w Ciało Chrystusa. Nie żałował trudu włożonego w przygotowanie hostii. Zrozumiał, że oprócz hostii potrzebni są księża, którym Pan Jezus dał władzę przemieniania chleba=hostii w Ciało Chrystusa. Zrozumiał, że nie zabraknie Komunii Świętej tam, gdzie są kapłani.
Tyle hostii i komunikantów potrzeba każdego dnia. Wypiekający hostie nie sieją ziarna. Rolnicy przygotowują ziarno, które młynarz zamienia na mąkę. Z mąki hostie są wypiekane na specjalnych płytach podgrzewanych elektrycznie, wycinane okrągłym nożem. Ale dzięki pracy wielu ludzi mamy hostie, mamy pszenny chleb, który podczas Mszy Świętej staje się Ciałem Chrystusa.
Już widziałem hostie wypieczone przez dzieci. Spróbujcie, czy Wam też się uda. Nie musicie siać i młócić. Poproście Waszą Mamę o łyżkę pszennej mąki, wymieszajcie z wodą i upieczcie na patelni...

* * * * *

Dziś mam dwa pytania dla dzieci, które przygotowują się do Pierwszej Komunii Świętej: dlaczego chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej? Jak przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej?

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !


Listy dzieci do swego katechety


Nazywam się Barbara. Moi rodzice są wierzącymi i praktykującymi katolikami. Urodziłam się 01.06.1985, a 07.07.1985 przyjęłam Chrzest w parafii Świętej Teresy. Dnia 08.05.1994 chciałabym przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Ten Sakrament Święty daje mi możliwość bliższego kontaktu z Bogiem. Ja tego Boga bardzo kocham i pragnę, aby na stałe zamieszkał w moim sercu. Najpierw muszę się szczerze wyspowiadać. Wtedy dobry Bóg odpuści i daruje mi moje grzechy dotychczas popełnione, oczyści moją duszę. Włączy mnie do ludu Bożego i zjednoczy z Chrystusem. Pozwoli spożywać Ciało i Krew Pana Jezusa pod postacią chleba i wina podczas Mszy Świętej. Dzień Pierwszej Komunii świętej będzie dla mnie wielkim przeżyciem.

Basia


Chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, bo kocham Pana Boga i pragnę przyjąć Pana Jezusa do swojego serduszka i chcę być Panu Bogu posłuszna. Chcę kochać Pana Boga nie tylko słowem, ale i uczynkiem i całym sercem. Chcę kochać wszystkich ludzi.

Lucynka


A teraz opiszę, jak przebiega moje przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej. Przez uczestniczenie w katechezach szkolnych powiększyłam swoją wiedzę o Panu Jezusie. W domu utrwaliłam swoje wiadomości przez czytanie książki "Bóg z nami", też uczyłam się z małego katechizmu. Ale myślę, że to jest za mało, aby można było powiedzieć, że już jestem w stu procentach przygotowana. W tym pomoże mi dalsze uczenie się. Przez przystąpienie do Pierwszej Komunii Świętej będę mogła przy pomocy Bożej więcej zrobić, tj. bardziej pracować nad swoją postawą, nad charakterem, być lepszą, niż do tej pory. Przez pojednanie się z Bogiem otrzymałam dalsze błogosławieństwo i łaskę, której tak bardzo każde dziecko potrzebuje. Bóg daje dzieciom więcej siły i wytrwałości oraz jest z nimi w ciężkich chwilach dla nich. Pierwsza Komunia Święta będzie dla mnie wielkim przeżyciem, gdyż po raz pierwszy będę w pełni uczestniczyła w ofierze Mszy Świętej, gdyż Jezus zamieszka w moim sercu.

Oleńka

Moi rodzice są katolikami. Mając dwa miesiące zostałam ochrzczona. Od małego dziecka chodziłam z rodzicami na Mszę Świętą. Czasami chodziliśmy do kościoła w normalny dzień. Od piątego roku życia uczęszczałam na lekcje religii w przedszkolu. Przez dwa lata sypałam kwiaty jako bielanka na procesjach w kościele. Dalej chciałabym poznawać swoją wiarę w Jezusa. Chciałabym przyjąć Komunię Świętą, aby uczestniczyć w Sakramentach Świętych Kościoła. Przez Spowiedź i przyjęcie Pana Jezusa zostaną mi odpuszczone moje grzechy. Stanę się lepszym dzieckiem. Do Sakramentu Spowiedzi i Komunii Świętej przygotowuję się przez naukę katechizmu i modlitwę.

Ania

Mam na imię Irena, chodzę do klasy drugiej. Przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej. Umiem już cały pacierz i część małego katechizmu. Z wielką niecierpliwością oczekuję na ten dzień, kiedy to Pan Jezus przyjdzie do mojego serca. Najpierw przystąpię do Spowiedzi Św. Wtedy Pan Bóg przebaczy mi grzechy. Dusza moje będzie czysta. Kiedy przyjmę Pana Jezusa, będę bardzo szczęśliwa i bezpieczna. Wtedy nic złego mi się nie stanie, bo Pan Jezus będzie ze mną. Dużo myślę o tym dniu. Będzie to uroczystość dla całej mojej rodziny. Będę miała białą sukienkę i mały wianuszek. Będę zawsze przyjmowała Pana Jezusa, nawet gdy pojadę na wakacje.

Irenka

Proszę Księdza!
Ja pragnę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Aby przyjąć ten Najświętszy Sakrament, muszę się dobrze do tego przygotować. Przede wszystkim muszę umieć się modlić czyli rozmawiać z samym Panem Bogiem, uczyć się pilnie na lekcjach religii oraz chodzić na Mszę Świętą. Następnie trzeba zrobić Rachunek Sumienia, czyli przypomnieć sobie wszystkie grzechy. Teraz przystąpię do Spowiedzi, aby szczerze wyznać grzechy przed kapłanem. Po Spowiedzi mogę już przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, a potem dziękować Bogu za tę wielką łaskę.

Bronek

Do Pierwszej Komunii Świętej chciałabym przystąpić dlatego, że pragnę przyjąć do swego serduszka Pana Jezusa, ponieważ Komunia Święta jest to spożywanie Ciała i Krwi Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Przez cały rok szkolny ja przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej. Uczę się modlitw, rozszerzam swoją wiedzę o Bogu, Panu Jezusie przez nauczenie się wszystkich pytań z małego kate-chizmu. Przed Komunią Świętą przygotuję swoje ciało i duszę przez oczyszczenie jej z grzechów w Sakramencie Pokuty.

Gabrysia


Chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej dlatego, że chcę przyjąć Pana Jezusa do swego serca, bo jest dla mnie dobry, bardzo Go kocham i chcę odtąd być zawsze z Nim. Do Pierwszej Komunii Świętej przygotowuję się w ten sposób, że uczę się pilnie religii, powtarzam cały pacierz, chodzę na Mszę Świętą w każdą niedzielę i uczę się pytań z katechizmu.

Henio


Chcę przyjąć Komunię Świętą, aby otrzymać zmartwychwstanie i życie wieczne. Komunia Święta potrzebna jest mi po to, abym dotarł do Pana Boga i mógł żyć wiecznie z Panem Jezusem. Aby mi nie zabrakło sił w drodze do Ojca, chciałbym jak najczęściej posilać się Chlebem Bożym jako pokarmem. Ciało Pana Jezusa, które zamieszka w moim sercu, pozwoli mi na bycie lepszym dla rodziców, siostry, koleżanek i kolegów.

Krzyś

Drogi Ojcze! Ja, Roman, chcę w 1994 r. przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Już się nauczyłem pacierza. teraz będę coraz bardziej posłuszny. Będę się uczył z katechizmu. Codziennie wieczorem odmawiam wspólnie z rodziną pacierz. W każdą niedzielę chodzę do kościoła na Mszę Świętą. Od pierwszej Komunii Świętej oczekuję, iż będę wiernie dążył do przestrzegania całym sercem i duszą wszystkich nakazów Bożych. Przez Komunię Świętą Bóg ponownie zaprasza nas do Królestwa Bożego, obdarza nas swoim życiem, co czyni nas prawdziwymi dziećmi Bożymi.
Życzę księdzu dużo zdrowia i spełnienia wszystkich marzeń.

Romek

W tym roku w moim życiu i w życiu moich kolegów nastąpi wielkie wydarzenie. Wydarzeniem tym będzie przystąpienie do Pierwszej Komunii Świętej. Będzie to już drugi Sakrament, jaki otrzymamy ja i moi koledzy. Poprzez Chrzest staliśmy się dziećmi Bożymi i należymy do Królestwa Bożego. Został nam odpuszczony grzech pierworodny. Teraz przygotowujemy się do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej, czyli do spożycia Ciała i Krwi Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie podczas specjalnie dla nas przygotowanej Mszy Świętej. Z opowieści moich rodziców i z katechizmu wiem, że aby dobrze przygotować się do Komunii Świętej, należy przypomnieć sobie wszystkie popełnione grzechy (zrobić dokładny rachunek sumienia), powstrzymać się od jedzenia przez jedną godzinę, wyspowiadać się księdzu z grzechów. Po otrzymaniu rozgrzeszenia należy postanowić, że nie będziemy już popełniać grzechów, z których się spowiadaliśmy, w czasie modlitwy należy żałować za popełnione grzechy. Po przystąpieniu do Komunii Świętej należy podziękować Panu Jezusowi, że wstąpił do naszych serc gorąco się modląc. Należy także odprawić pokutę, którą wyznaczył nam spowiednik. Aby przygotować się odpowiednio do tego wielkiego wydarzenia, uczę się pacierza oraz odpowiedzi z katechizmu. Na lekcjach religii przygotowujemy się poznając prawdę o Bogu. Chcę przystąpić do Komunii Świętej, ponieważ wierzę w Boga i wiem, że Pan Jezus obiecał tym, którzy będą spożywać Jego Ciało, życie wieczne i że wskrzesi ich w dniu sądu ostatecznego. Pierwsza Komunia Święta będzie dla mnie dniem wielkiej radości, ponieważ po raz pierwszy w moim sercu i duszy zagości mój Wielki Przyjaciel - Pan Jezus.

Zygmuś

Piszę do księdza, bo chcę się podzielić radosną nowiną. Niedługo przystąpię do Pierwszej Komunii Świętej. Cieszę się bardzo z tego spotkania z Panem Jezusem. Przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej bardzo starannie dlatego, że chcę żyć w przyjaźni z Bogiem. Przygotowuję się długo: uczę się na religii i w domu z mojej książki do religii. Bardzo mi żal Jezusa, że umarł na Krzyżu, żebyśmy poszli do nieba i żyli wiecznie. Chcę przyjąć Jezusa do serca, ponieważ stworzył świat, dał nam duszę nieśmiertelną i życie wieczne. Ten dzień będzie dla mnie bardzo uroczysty.

Krysia

Dlatego chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, ponieważ Jezus w czasie Mszy Świętej ofiaruje swoje Ciało i Krew za moje grzechy. Po Komunii Świętej będę mógł sam żałować za swoje grzechy. Będę się modlił, przepraszał Pana Boga i wyznawał rachunek sumienia wobec samego Boga. Do Komunii Świętej przygotowuję się od początku drugiej klasy. Modlę się codzień do Boga, aby pozwolił mi przyjąć Pana Jezusa w Komunii Świętej do swojego serca. Najpierw pójdę pierwszy raz do Spowiedzi, wyznam swoje grzechy kapłanowi, a następnie odprawię zadaną pokutę i wtedy z czystym sercem będę mógł przyjąć Komunię Świętą. Będę odświętnie ubrany i będę świętował przez cały "Biały Tydzień".

Brunonek


Za kilka miesięcy przyjmę po raz pierwszy Komunię Świętą. Na ten dzień czekam z utęsknieniem, ponieważ będę mogła w pełni uczestniczyć we Mszy Świętej oraz zjednoczyć się z Jezusem Chrystusem. Gdy przyjmę do swojego serca Pana Jezusa, myślę, że stanę się kimś innym, kimś lepszym, a moje małe serduszko będzie wypełnione wielką miłością.

Helenka


Proszę Ojca Duchownego, jestem uczennicą drugiej klasy. Za dwa miesiące będę przystępować do Pierwszej Komunii Świętej. jeszcze nie zdałam egzaminu, którego bardzo staram się uczyć i zdać. Tak bardzo pragnę iść do Pierwszej Komunii Świętej i przyjąć ukochanego Pana Jezusa do siebie. I odtąd zawsze będę nosiła Pana Jezusa w moim serduszku. Będę starała się spełniać wszystkie warunki kościelne i być dobrą chrześcijanką.

Celinka

Bardzo kocham Pana Boga. I bardzo chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, ponieważ będę bliżej Boga i myślę, że to spotkanie będzie lepsze i Pan Bóg otoczy mnie większą opieką. Będę się starał być grzeczniejszy i pilniejszy na lekcjach, będę starał się być uczynny, posłuszny dla wszystkich. A Ojcu życzę dużo zdrowia i cierpliwości do nas. Przepraszam bardzo za wczorajsze zachowanie.

Tadzio


Nazywam się Elżbieta, mam osiem i pół lat i bardzo bym chciała przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Na Pierwszą Komunię Świętą będę się przygotowywała do przyjęcia Pana Jezusa do serca. Jestem spod znaku Barana, mieszkam w Siedlcach i mam wspaniałego brata, którego bardzo kocham!!!

Elżbietka


W tym roku będę przystępowała do Komunii Świętej. W związku z tym przygotowuję się do niej. Nauczyłam się już wszystkich pacierzy, które były wypisane na karteczce. Przeczytałem z mamą wszystkie pytania w katechizmie. Codziennie powtarzam wszystkie pacierze, uczę się po kilka pytań z katechizmu. Niektóre pytania są dla mnie niezrozumiałe i trudne do zapamiętania. Ciało Chrystusa chcę przyjąć z czystym sumieniem i godnie rozwijać swoją wiarę, chcę być czystą chrześcijanką dla Pana Jezusa i Matki Boskiej.

Ula

Do mojego księdza.
Ja do Pierwszej Komunii Świętej chcę przystąpić dlatego, gdyż chcę przyjąć Pana Jezusa do swego serca w Najświętszym Sakramencie podczas Mszy Świętej. A przygotowuję się tak. Codziennie rano i wieczorem odmawiam pacierz. Jestem grzeczna, bawię się z bratem, pomagam mamie przy sprzątaniu, zmywam naczynia. Chodzę w niedzielę i święta do kościoła. Pierwszą Komunię Świętą będę chciała przyjąć w kościele Świętego Józefa.

Hania

W uroczystości Pierwszej Komunii Świętej oczekuję na przyjęcie Pana Jezusa do swojego serca, aby w nim zamieszkał. Przygotowuję się ucząc się o Panu Jezusie, poznaję prawdy naszej wiary, modlę się oraz myślę często o Panu Jezusie i z radością oczekuję na spotkanie z Nim.

Franuś

Chcę iść do Pierwszej Komunii Świętej dlatego, bo chcę przyjąć Pana Jezusa do swego serca. Przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej przez poznawanie słów Boga czytając Katechizm, Pismo Święte, modlę się do Boga. Pragnę być bardzo blisko, słuchać, co mówi do mnie przez przykazania Boże i zachowywać je.

Grzesio

Dzień dobry, proszę Księdza!
Umiem już prawie całą książeczkę. Wiem, gdzie Pan Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament. Mam obrazek z Ostatniej Wieczerzy. Przepraszam, że byłem niegrzeczny. Obiecuję, że nie będę sprawiał kłopotów. Dziękuję za naukę. Życzę Księdzu dużo zdrowia.

Czarek


Bardzo się cieszę. że będę mogła przystąpić do Komunii Świętej, ponieważ bardzo kocham Pana Jezusa. Będę mogła już na zawsze w pełni uczestniczyć we Mszy Świętej. Będę mogła przyjmować Ciało Chrystusa. Myślę, że przez to stanę się lepsza dla moich rodziców, a także dla wszystkich ludzi.

Kasia

Chcę przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Pragnę po raz pierwszy uczestniczyć w pełnej Mszy Świętej. Po raz pierwszy do kościoła przynieśli mnie rodzice i rodzice chrzestni. To oni wyznali wiarę i poprzez Chrzest włączyli mnie do Dzieci Bożych. Do chwili obecnej do kościoła do Pana Jezusa chodziłam z rodzicami, siostrą lub bratem. Po raz pierwszy chciałabym przyjąć prawdziwe Ciało i Krew Pana Jezusa pod postacią chleba i wina. Jest to wielka radość być blisko Pana Jezusa, mieć Go z swoim serduszku, kochać Go, rozmawiać z Nimi dzielić się swoimi smutkami wielką radością. Postaram się jak najczęściej przyjmować Ciało i Krew Pana Jezusa.

Ewunia

Do Pierwszej Komunii Świętej chcę przystąpić, bo wtedy do mojego serca przyjmę Pana Jezusa. Za pomocą kapłana chcę się wyspowiadać i zostać dzieckiem Bożym. Przygotowując się do Pierwszej Komunii Świętej uczę się pacierza, przykazań Bożych i kościelnych i innych.

Antoś

Wielebny Ojcze!
Przygotowuję się, jak umiem najlepiej, do tego tak bardzo ważnego wydarzenia w moim życiu. Odmawiam codziennie wypisane na karteczce pacierze, chodzę w niedziele i święta na Mszę Świętą, uczę się wszystkich pytań w katechizmie. Niektóre pytania są dla mnie trudne do zapamiętania, ale myślę, że z czasem zrozumiem je i zapamiętam.

Waldek

Kochany Księże!
Nie mogę się doczekać Komunii Świętej, czyli spotkania z Panem Jezusem. Jestem zniecierpliwiony: pierwszy egzamin zdałem, ale nie mogę doczekać się następnych. Na egzaminy już się przygotowuję. Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia i dużo łask Bożych.

Wiesio


Urodziłem się w 1985 r. Moi rodzice są katolikami. Dnia 8 maja 1994 r. mam przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, aby przyjąć po raz pierwszy Pana Jezusa do swojego serca. Pragnę to uczynić, ponieważ kocham Pana Jezusa. Chcę, żeby On dzięki Komunii Świętej kierował moim życiem, a ja podziękuję Jezusowi za to swoimi dobrymi uczynkami.

Ignaś


Drogi Ojcze, Mam siostrę, która chodzi do trzeciej klasy. W tamtym roku przystępowała do Świętej Komunii. Ja również chcę przyjąć Pana Jezusa do mojego serca. Moja mama pracuje i jest zdrowa. Niestety, tata ostatnio zachorował. Będę się modliła za moją rodzinę i Ciebie, Ojcze, proszę o modlitwę za nas.

Zuzia


Pierwsza Komunia Święta jest Sakramentem, który pozwala wszystkim chrześcijanom przyjąć Pana Jezusa do swego serca. Ja chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, aby przyjąć Pana Jezusa do swego serca. Z całej duszy pragnę, aby Pan Jezus zamieszkał w moim sercu na stałe i odpuścił mi grzechy, które popełniłem, pragnę szczerze przygotować się do Spowiedzi i Komunii Świętej.

Tomek


Bardzo pragnę przystąpić do Komunii świętej. Z całego serca kocham Pana Jezusa i mam nadzieję, że moje serce będzie Jego stałym domem. Chciałabym dzielić z Chrystusem radości i smutki. Modlić się gorąco do Niego. Spowiadać się księdzu ze swoich grzechów. Lepiej poznać Pana Boga i Jezusa Chrystusa. Przeżywać z Nim moje trudności. Mam nadzieję, że dzięki Komunii Świętej będę lepszym dzieckiem. Proszę Cię, Jezu, pomóż mi wytrwać w tym postanowieniu. I dziękuję Ci za moich Rodziców, którzy pomagają mi przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej.

Zosia

Proszę księdza!
Jestem uczniem drugiej klasy i w tym roku chcę przystąpić do Pierwszej Spowiedzi Świętej i przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Przed kilkoma laty, kiedy byłem bardzo mały, w kościele otrzymałem Sakrament Chrztu Świętego. Poprzez szczerą Spowiedź świętą, do której się przygotowuję i uczę, która oczyści moją duszę z grzechów, będę mógł przyjąć Pierwsza Komunię Świętą. Aby zasłużyć sobie na miłość Pana Boga, muszę kochać bliźniego, to znaczy: rodziców, rodzeństwo, babcię, dziadka, kolegów i innych ludzi. Swoją duszę nie plamię brzydkimi słowami i rysunkami, nie palę papierosów i nie piję alkoholu. Do przyjęcia Komunii Świętej przygotowuję się: uczestniczę z uwagą i pobożnością we Mszy Świętej; szczerze modlę się; uczestniczę w lekcji religii; staram się odnosić z szacunkiem wobec dorosłych i pomagać im; swoich rodziców staram się nie okłamywać i zabierać im rzeczy; uczę się i uzupełniam wiadomości o Bogu. Obiecuję, że od tej Pierwszej Spowiedzi Świętej będę unikał grzechów i starał się być coraz lepszym.

Urbanek


Cieszę się bardzo, że zbliża się czas mojej Pierwszej Komunii Świętej. W szkole uczymy się, jak przyjmować Pana Jezusa. Bardzo chciałbym przystąpić do Komunii Świętej i przyjąć Boże Błogosławieństwo. Moja Komunia Święta odbędzie się w niedzielę 8 maja w kościele Świętej Teresy. Przybędzie na nią wiele osób. Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie.

Zygmuś

Ja przygotowywałam się do Pierwszej Komunii Świętej w taki Chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej dlatego, aby Pan Jezus odpuścił mi moje grzechy w Sakramencie Pokuty. W tym dniu Pan Jezus po raz pierwszy zagości w moim sercu. Do Pierwszej Komunii świętej przygotowuję się poprzez katechezę, codzienne modlitwy, rozmowy z rodzicami. Wiem, że często jestem niegrzeczny w domu i w szkole. Obiecuję, że będę starał się poprawić, abym mógł przystąpić do pierwszej Komunii świętej. Myślę, że Sakrament Pokuty i przyjęcie Przenajświętszego Sakramentu pomoże mi być lepszym.

Sylwek

Chciałabym zdać egzamin, aby móc uczestniczyć w uroczystości przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Trochę boję się egzaminu, bo wszystkiego jeszcze nie umiem. Będę starała się nauczyć. Cała moja rodzina - rodzeństwo, rodzice, dziadkowie są katolikami. Od najmłodszych lat uczyli mnie, że każdy katolik powinien wierzyć w to, co Pan Bóg ludziom objawił, a Kościół Katolicki naucza. Ja członkiem Kościoła Katolickiego zostałam z chwilą przyjęcia Chrztu Świętego. Rodzice i dziadkowie nauczyli mnie modlić się, ponieważ modlitwa jest to rozmowa duszy z Bogiem. Z nimi też od najmłodszych lat chodzę w niedzielę i święta do kościoła, by uczestniczyć we Mszy Świętej. Najpiękniejszą chwilą w życiu katolika jest przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej, bo przyjmujemy Pana Jezusa pod postacią chleba i wina. Podczas tej uroczystości dzieci odnawiają przymierze Chrztu Świętego, które w dniu Chrztu w ich imieniu zawarli z Bogiem rodzice chrzestni. Teraz dzieci same składają wyznanie wiary i obiecują, że według tej wiary będą żyć. Od dnia Pierwszej Komunii Świętej możemy codziennie posilać się tym Chlebem, który zapewnia nam zmartwychwstanie i życie wieczne. Dlatego też chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej.

Urszulka


Proszę Ojca, chciałbym podzielić się z Ojcem radosną nowiną. Przygotowuję się do Pierwszej Komunii Świętej. Chciałbym się jak najlepiej do tej radosnej chwili przygotować, więc proszę Ojca o pomoc. Pilnie uczyłem się wszystkich modlitw oraz pacierza. Uczę się pytań z katechizmu, które pomagają mi poznać wiarę oraz życie i nauki Pana Jezusa, który bardzo kocha wszystkich ludzi. Wierzę, że Pan Jezus w tym mi dopomoże, ponieważ przy każdym odmawianiu pacierza modlę się i proszę Pana Jezusa o pomoc. Nie mogę doczekać się tej chwili, kiedy będę mógł w pełni uczestniczyć w ofierze Mszy Świętej. Muszę się jeszcze wiele nauczyć i wierzę, że na lekcjach religii Ojciec nas dużo nauczy i bardzo dokładnie przygotuje. Bardzo jestem ciekawy, jak będziemy się spowiadać. Jest to dla mnie wielkie przeżycie. Wiara nasza kryje przede mną jeszcze wiele tajemnic, które chciałbym poznać. Bardzo interesuje mnie życie Pana Jezusa, który tak bardzo nas kocha i myślę, że dopomoże mi przygotować się do tej wielkiej i bardzo uroczystej chwili.

Pawełek

Szanowny Księże!
Pisząc do księdza list przesyłam serdeczne pozdrowienia. Ciekawy jestem, czy dopisuje księdzu zdrowie. Czy zadowolony jest ksiądz z obecnej pogody? Czy ksiądz lubi uczyć nas religii? Ja mam dużo nauki i nie mam czasu wyjść na dwór. Nauczyłem się całego pacierza. Chciałbym bardzo w tym roku przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Chciałbym bardzo chodzić do Spowiedzi Świętej i przystępować do Komunii Świętej. Chciałbym uczestniczyć w pełnej Mszy Świętej. Pragnę przeprosić księdza za to, że czasami byłem niegrzeczny na lekcji.
Z poszanowaniem

Rafałek


Mijają szybko dni, zbliża się dzień mojej Pierwszej Komunii Świętej. W oczekiwaniu na tę wspaniałą chwilę, w której będę mogła przyjąć do swego serca Pana Jezusa, modlę się o dobre przygotowanie do tego Sakramentu. Staram się być lepszą, uczę się rachunku sumienia, aby dobrze móc się wyspowiadać ze swoich grzechów. Zrozumiałam, że każdy grzech popełniony przeze mnie rani serce kochającego mnie Pana Jezusa. Nie opuszczam nigdy Mszy Świętej w niedzielę i święta. Codziennie rano i wieczorem odmawiam pacierz, modlę się i dziękuję Panu Jezusowi za miniony dzień, za przespaną noc, za to, że opiekuje się i czuwa nade mną.

Joasia


Dlatego chcę przyjąć Pana Jezusa do swego serca, bo Go kocham. Będę tak postępował, abym mógł na każdej Mszy Świętej przyjąć Komunię Świętą. Pragnę, aby przez Sakrament Pokuty i Komunię Świętą Jezus zaprowadził mnie kiedyś do nieba. Pan Jezus jest dobry, miłosierny, bardzo mnie kocha i oddał za mnie swoje życie.

Olek


Bardzo pragnę przyjąć do mojego serduszka pod postacią chleba w Komunii Świętej Pana Jezusa. W tym dniu Komunię Świętą przyjmą również moi bliscy: Mama, Tata, Brat, rodzice chrzestni, Babcie, Dziadkowie, Ciocie i siostry cioteczne oraz każdy, kto mnie kocha. Bardzo kocham Pana Jezusa i kiedy już zagości On w moim sercu, będę odtąd naprawdę Dzieckiem Bożym.

Paulinka

Drogi Ojcze! Bardzo chcę przyjąć Pierwszą Komunię Świętą, ponieważ to byłoby dla mnie największe wydarzenie w życiu. Wiem, że to jest przyjęcie Jezusa do serca, a przez Spowiedź Bóg Ojciec przebaczy mi grzechy. Przez Komunię Świętą chciałbym stać się lepszym człowiekiem i katolikiem. Cieszę się, że przy okazji tego święta spotkam całą moją rodzinę, chrzestną matkę, która mieszka daleko i rzadko przyjeżdża oraz ojca chrzestnego, z którym bardzo lubię rozmawiać.

Jacuś


W tym roku przystąpię do Pierwszej Komunii Świętej. Będzie to dla nie spotkanie z Panem Jezusem. Przyjmę po raz pierwszy Ciało i Krew Pana Jezusa. Będę mógł uczestniczyć we Mszy Świętej tak, jak starsi koledzy i dorośli.

Marcinek


Komunia Święta, to wielka uroczystość dla całej rodziny katolickiej. Jest tradycją chrześcijan, ja też chcę przyjąć i kontynuować tę tradycję, bo jestem osobą wierzącą. Pragnę dorównać swym rodzicom oraz starszym kolegom i koleżankom. Z całego serca pragnę przyjąć Komunię Świętą, czyli Pana Jezusa do swego serduszka i nosić Go tam zawsze. Chcę stosować się zawsze do Przykazań Bożych, aby Panu Jezusowi dobrze się mieszkało w moim serduszku. Chcę dać przykład małemu braciszkowi i małej siostrzyczce.

Kazia


Komunia Święta jest dla mnie progiem, przez który pragnę przejść. Wprowadzi mnie jako chrześcijankę do pełnego uczestnictwa we Mszy Świętej, obcowania z Bogiem i nabywania jeszcze większej wiedzy. Dzięki Świętemu Sakramentowi połączę się z Bogiem i będę mogła zrzucić z siebie grzechy. Sakrament Pierwszej Komunii Świętej da mi możliwość do ciągłego przyjmowania Ciała Chrystusa, abym zawsze mogła żyć z Bogiem.

Iza

W tym roku przystąpię do Pierwszej Komunii Świętej. Będzie to dla nie spotkanie z Panem Jezusem. Przyjmę po raz pierwszy Ciało i Krew Pana Jezusa. Będę uczestniczył we Mszy Świętej tak, jak starsi koledzy i dorośli.

Leoś

Cieszę się, że w tym roku po raz pierwszy przyjmę Pana Jezusa do swego serca. Już teraz myślę o tym dniu, uczę się modlitw. Pomaga mi w tym ksiądz opowiadając o Panu Jezusie, ucząc katechizmu. Staram się robić dobre uczynki, być lepszą. Staram się o dobre oceny w szkole, by rodzice się nie martwili. Będę szczęśliwa po Pierwszej Spowiedzi Świętej, że będę mogła mieć zawsze w sercu Pana Jezusa. Z niecierpliwością oczekuję dnia mojej Pierwszej Komunii Świętej.
Z pozdrowieniami.

Paulinka


"Umiłowany w Chrystusie Panu"!
Nazywam się Małgorzata. Przez pół roku przygotowywałam się do Pierwszej Komunii Świętej. Na lekcję religii chodzę już czwarty rok. Moim zdaniem Pierwsza Komunia Święta jest to najpiękniejszy okres mego życia. Przez ostatnie miesiące roku uczyłam się modlitw. Trudności sprawiała mi Modlitwa Pańska. Ale już umiem dużo modlitw i w najbliższym czasie mam zamiar nauczyć się wszystkich. Pierwszą Komunię Świętą chcę przyjąć dlatego, że kocham Jezusa Chrystusa i wiem, że jest to Jego Ciało.

Małgosia

Chcę przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej dlatego, żebym mogła wyspowiadać się z grzechów i przyjąć Pana Jezusa do serca, w postaci chleba. Chcę być jak najbliżej Pana Jezusa, przyjmować Komunię Świętą, jak moi rodzice i rodzeństwo oraz obchodzić pierwsze piątki miesiąca. Chciałabym być jeszcze lepszą i zawsze mieć Pana Jezusa w sercu.

Asia


Ja przygotowuję się do Komunii Świętej ucząc się na lekcjach nowych modlitw. Odmawiam rano i wieczorem wszystkie modlitwy. Słucham uważnie na Mszy Świętej Słowa Bożego. Staram się być grzecznym i posłusznym w domu i w szkole. Chcę przystąpić do Komunii Świętej, żeby przyjąć Pana Jezusa do swojego serca. Pragnę bardzo, żeby Pan Jezus gościł w moim sercu jak najczęściej, bo wtedy mi odpuszcza wszystkie moje grzechy. Myślę, że wtedy będę jeszcze bardziej grzeczny, lepszy i posłuszny.

Józek

Drogi Księże! Ja już wiem, że w Komunii Świętej jest Pan Jezus. Nie rozumiem tego, ale wiem, że rodzice mówią zawsze prawdę, a oni tego mnie nauczyli już dawno. Proszę o dopuszczenie mnie do Pierwszej Komunii Świętej nawet jak nie wszystko będę wiedziała.

Ola


Drogi Księże! W tym roku chcę przystąpić do Komunii Świętej dlatego, bo dwa serca zbliżają się do siebie: jedno małe serce, drugie duże serce. Małe serce, to serce człowieka, a to duże serce, to serce Pana Jezusa. Już się przygotowuję. Uczę się rozmawiać z Bogiem. Chcę dobrze poznać swoją wiarę. Korzystam z książeczki i katechizmu. Co kilka dni odmawiam Różaniec Święty. W swych modlitwach wieczornych proszę Boga, by mi dopomógł dobrze się przygotować do Pierwszej Komunii Świętej.

Oleńka

Chcę przystąpić do Komunii Świętej, bo chcę być dzieckiem Bożym. Poprzez Chrzest Święty zostałem oczyszczony z grzechu pierworodnego i grzechów popełnionych przed Chrztem Świętym i obdarzony łaską Bożą. Przed Komunią Świętą wyspowiadam się przed konfesjonałem wyznając swoje popełnione grzechy. Pragnę Spowiedzi szczerej i pokuty. I przyjęcia do duszy Pana Jezusa czyli Komunii Świętej. W czasie Mszy Świętej ludzie spożywają Ciało Pana Jezusa pod postacią chleba. W ten sposób lud jednoczy się z Jezusem i w pełni uczestniczy we Mszy Świętej. Chcę przyjąć Komunię Świętą, aby również uczestniczyć w ofierze Jezusa.

Przemek


Nazywam się Cecylia. Urodziłam się w marcu 1985 r. Sakrament Chrztu Świętego przyjęłam, gdy miałam 2 miesiące, w kościele Św. Stanisława. Już trzy lata uczęszczam na lekcje religii. W tym roku chciałabym przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Aby godnie przyjąć Pana Jezusa, należy przygotować swoje serduszko poprzez uczestnictwo w lekcji religii, we Mszy Świętej oraz gorącą modlitwę i Sakrament Pokuty. Na lekcji religii uczymy się o Panu Jezusie, we Mszy Świętej spotykamy się z Panem Jezusem, podczas modlitwy rozmawiamy z Panem Jezusem, a w Sakramencie Pokuty Jezus Chrystus przebacza nam grzechy.

Celka

Chciałbym zaliczyć wszystkie zadane pytania. Szczerze przygotuję się do Sakramentu Pokuty. Przypomnę sobie wszystkie grzechy, popełnione w moim życiu. Zrobię żal za grzechy. Mocne postanowienie poprawy to, że nie będę grzeszył i będę unikał okazji do grzechu. Pragnę zaprzyjaźnić się z Panem Jezusem. Godnie będę uczestniczył we Mszach Świętych i Nabożeństwach. Przystąpię do Sakramentu Pokuty razem z rodzicami i rodzeństwem. Dzień Pierwszej Komunii Świętej będzie dla mnie najważniejszym dniem w moim życiu, bo przyjmę do swojego serca Pana Jezusa.

Darek


Z pomocą rodziców uczę się pytań z katechizmu. Chciałbym przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, aby otrzymać łaskę Bożą i spożywać Najświętszy Sakrament w czasie Mszy Świętej, jak inni ludzie dorośli i wstąpić w życie wieczne, bo bardzo kocham Pana Boga.

Adaś


Chciałbym z pomocą Bożą, moich Rodziców i Księdza przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. Będę mógł wtedy przyjmować Pana Jezusa do serca i to mnie umocni w miłości do Niego. Wiem, że dzięki Panu Bogu nauka przychodzi mi łatwo, On ma nade mną opiekę i będę się starał, aby się na mnie nie zawiódł. Codziennie wieczorem, ze starszym bratem wspólnie dziękujemy Panu Bogu modlitwą za pomoc w nauce i za wszystko, co mamy.

Piotruś


Za miesiąc przyjmę Zbawiciela do swego serca. Nie pójdę po opłatek, bo wiem, że w Komunii Świętej jest Pan Jezus. Moi rodzice, ksiądz i pani katechetka mówią, że jestem już przygotowany na to wielkie i radosne spotkanie. Chcę Księdza zaprosić, ale wiem, że z Kanady ksiądz nie przyjedzie. Ale chcę, aby Ksiądz cieszył się razem ze mną w tym dniu.

Michaś

D O D A T E K


Ja w swoim wieku już przeżyłam Pierwszą Komunię Świętą, było to dla mnie coś niezwykłego i nigdy tego nie zapomnę. Przygotowałam się do tego długo i starannie, lecz teraz wiem, że na każde spotkanie z Chrystusem trzeba się przygotować. Trzeba Bogu zrobić miejsce w swoim sercu, by zawsze był ze mną. Choć minęło już kilka lat od pierwszego spotkania z Panem, to jednak zawsze uczucie mam takie samo, to znaczy: czuję się kimś bardzo ważnym, szczęśliwym człowiekiem. Moje serce bije mocniej i radośniej, bo odwiedził mnie Bóg.

Agnieszka




Kiedyś młodzieniec wychowany bez Boga zapytał swego kolegę:
- Powiedz mi, czy twój Bóg jest wielki, czy mały?
- Mój Bóg - odpowiedział - jest tak
wielki, że świat Go nie obejmie, ale też tak mały, że mieści się w moim sercu.


Dodajmy: Bóg mieści się w moim sercu także dlatego, że jest

wszechmogący i dobry.

AUTOBUS

0x01 graphic

W roku 1963 po katechezie dla klasy szóstej podchodzi do mojego stolika jedna z uczennic i mówi:
- Proszę księdza, ja już więcej nigdy nikomu miejsca nie ustąpię!
- A co ci się przydarzyło?
- Wczoraj siedziałam w autobusie, gdy weszła trzydziestoletnia pani, więc ja wstałam i powiedziałam do niej, aby usiadła na moim miejscu. Wtedy ta pani zdenerwowała się i na cały autobus krzyknęła: "Siedź, bo ja nie jestem stara!!!" Ta pani nie usiadła i ja już nie usiadłam, i to miejsce pozostało wolne.

* * * * * *

Tej dwunastoletniej dziewczynce z pewnością było bardzo przykro. Jak pocieszylibyście ją, gdyby ona Wam, Młodzi Dżentelmeni, opowiedziała tę historię? I czy wierzycie, że ona już nie będzie ustępowała miejsca?

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !


PS. Przed 26 laty w Kluczborku wsiadłem do autobusu. Gdy 10 minut później autobus zatrzymał się przed szkołą podstawową, weszła trzydziestka dzieci roześmianych, rozgadanych, rozbawionych. W autobusie nie było już ciszy. Obok mnie usiadł uczeń czwartej klasy i rozmawiał z kolegami z tyłu, z przodu i z boku. W takim gwarze autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku, więc wszyscy przygotowaliśmy się do wyjścia. Dzieci wciąż rozmawiały siedząc. Dwie osoby dorosłe zbliżyły się do wyjścia i wtedy siedzący obok mnie chłopiec wstał, cofnął się nieco w przejściu, aby mnie przepuścić. Gdy i ja byłem już blisko drzwi autobusu, wtedy wszystkie dzieci powstały przygotowując się do wyjścia bez pośpiechu, ale nie przerywając rozmowy. Przed starszymi wysiadać nie chciały. I nie czuły się nieszczęśliwe.
Podoba się Wam taki zwyczaj? Bo mnie bardzo podobały się te dzieci dlatego, że były radosne, rozbawione, wesołe i grzeczne, dobrze wychowane, szanujące starszych. Dziś mnie ciekawi, czy obecne dzieci postępują podobnie, jak tamte sprzed lat dwudziestu sześciu. Bo tamte dzieci dziś już dziećmi nie są.

& & & & & &

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:


Pocieszyłabym ją w ten sposób, że ta 30-letnia kobieta nie chciała, by uważano ją za starą osobę. Ona chce być młoda, a na pewno zdenerwowała się dlatego, że miała jakieś kłopoty i wcale nie ma się czym przejmować. A na pewno będzie ustępowała miejsca, np. kobiecie w ciąży czy osobie ok. 50, 60, 70 lat albo jakiejś sąsiadce, gdyby ją spotkała w autobusie albo tramwaju albo osobie, która jest chora na serce, a ona o tym wie. I ta kobieta się na nią zdenerwowała, bo ani nie jest w ciąży, ani chora i chciała na pewno odegrać nastolatkę, która się świetnie czuje i niepotrzebne jej to, żeby ktoś jej schodził z miejsca, może to raczej ta kobieta chciałaby ustąpić starszej od siebie kobiecie miejsce, a nawet nie raczej, tylko na pewno. A tak w ogóle, to tylko przypadek, który spotkał tam 12-letnią dziewczynkę.
Nie wierzę w to, bo spotkałem się z takim przypadkiem i on nadal ustępuje.
Ja bym jej powiedziała, żeby się nie gniewała na obcych osób i żeby zawsze była miła dla nich, bo kiedy ona będzie musiała potrzebować pomocy, to inni jej pomogą.
Powiedziałbym tej dziewczynce, żeby się nie przejmowała, ponieważ istnieją ludzie źli i ludzie dobrzy i żeby z powodu jednej kobiety nie zrezygnowała z ustępowania miejsca starszym ludziom, bo na pewno znajdą się tacy ludzie, którzy powiedzą dobre słowo, np. "dziękuję" albo jeszcze inne miłe słowo.
Ja bym jej powiedziała, że ta pani na pewno była czymś zdenerwowana albo przydarzyło się jej coś złego i stąd taka reakcja. Ta dziewczynka ustąpi jeszcze komuś miejsca, może nie w autobusie, ale na pewno.
"Nie martw się tym, ale innym starszym nadal ustępuj miejsca".
Powiedziałbym, że ta kobieta była bezczelna i nie umiała przyjąć czyjegoś uprzejmego gestu. Ta dziewczyna z pewnością jeszcze ustąpi niejednej osobie miejsca siedzącego czy to w autobusie, w pociągu, w tramwaju, w metrze, w samolocie, w windzie.
Ja tę dziewczynkę bym pocieszyła i powiedziałabym jej, żeby się nie przejmowała i że ona może, jak będzie w wieku tej pani, chciała, aby ktoś też tak zrobił, jak ona. A ja był jej radziła, żeby tak nie robiła, gdy będzie starsza. A teraz już może ona nie będzie ustępować miejsca ludziom do 30, ale starszym tak.
Ja bym tam 12-letną dziewczynkę uspokoiła w taki sposób, że bym jej powiedziała, że gdy 30-letnia pani nie chce usiąść, to niech nie siada, to jest jej strata. Na jej miejscu to ja bym pozostawiła to miejsce w spokoju i bym czekała, aż jakaś następna starsza pani przyjdzie i usiądzie.
Ja myślę, że ta pani będzie jeszcze raz w tym autobusie i jak ta dziewczynka by zeszła, to już by ta osoba się siadła, bo by już rozumiała, że źle zrobiła.
Ta dziewczyna będzie ustępowała miejsca, ponieważ są też starsze osoby.
Ja myślę, że któregoś dnia ta pani usiądzie, jak jej się ustąpi miejsca.
Ja bym jej powiedziała, żeby takiej pani odpowiedziała: "Jak pani nie chce siedzieć, to nie. Ja siadam". I nigdy nie proś takiej pani dwa razy, a sama zaraz siadaj.
"Nie martw się, bo ta pani była na pewno bardzo zła i zdenerwowana i po prostu wyładowała się na pierwszej lepszej osobie, a ty padłaś ofiarą".
Ja myślę, że ta 30-letnia pani była zdenerwowana albo może ktoś, kto ustąpił jej już kiedyś miejsca, mówił jej, że jest stara i to ją zdenerwowało. Jednak ja myślę, że ta 12-letnia dziewczynka wtedy też zdenerwowała się i dlatego tylko mówi, że już nikomu nie ustąpi.
Ta kobieta była postrzelona albo nie miała żadnych satysfakcji? Są, niestety, tacy niekiedy ludzie.
Po prostu powiedziałabym jej, że nie wszyscy ludzie są tacy, jak ona uważa, że oni jej podziękują za to, że ustąpiła miejsca i w ogóle tym się bym nie przejmowała, bo niektórzy ludzie mają zły charakter.
Powiedziałabym tej dziewczynce, by nie poddawała się w grzecznym zachowaniu i spróbowała pomyśleć, że oprócz tej pani są inni, lepsi i grzeczniejsi ludzie, do których powinna się zaliczać.

Drogie Dzieci!

Jest tak, jak pięknie napisałyście: są ludzie zdenerwowani, wybuchną, obrażą się i Was obrażą, a potem tego żałują. Nie martwcie się, gdyby Was spotkała niezasłużona przykrość. Pan Bóg patrzy w nasze serca i chociaż tej dziewczynce było przykro, Pan Bóg był z niej bardzo zadowolony. Pasażerowie w autobusie z całą pewnością w duchu chwalili tę dziewczynkę tak samo, jak Wy ją chwalicie. Zasłużyła na pochwałę. Szkoda, że w autobusie nie jechał nikt odważny, kto był jej od razu to powiedział.
Kiedyś jechałem w zatłoczonym pociągu. Po dwudziestu minutach mieliśmy przesiadać się do innego pociągu, który miał zawieźć nas do Częstochowy. Obok mnie stał jedenastoletni chłopiec, też pielgrzym, o charakterze, który ja określam "grzeczny urwis". Prowadzący pielgrzymkę ksiądz proboszcz żartem zapytał, kto mu ustąpi miejsca. Stojący obok mnie Grzeczny Urwis odpowiedział poważnie: "ja mogę ustąpić". Wszystkich nas rozweselił.

O. Jan, OMI

OCZY

0x01 graphic

Piękno świata poznajemy dzięki naszym oczom. Piękno jest tam, gdzie jest światło, jasność. Na nic zdadzą się oczy w ciemności. Dzięki światłu widzimy piękne kwiaty i zwierzęta, dostrzeżemy radosnych i smutnych rodziców, przyjaciół w potrzebie. Niewinni patrzymy prosto w oczy, chowamy oczy ze wstydu przyznając się do winy. Strzeżemy swoje oczy, zwłaszcza źrenicę naszego oka. Nieszczęśliwi są niewidomi. Chociaż wielu niewidomych jest tak bardzo radosnych.
Właśnie Bóg nas strzeże, jak źrenicę oka opiekując się nami, Swoim ludem. Prowadzi wąską ścieżką sprawiedliwości, dostrzeże upadki w najbardziej ciemnych zakątkach. Nic nie jest zakryte przed okiem Boga. Sprawiedliwe oko Boga dostrzega wszystko, także dobro czynione przez człowieka. Przede wszystkim dobro, skoro On jest taki dobry. Jest wszechobecny i dlatego nie powinniśmy martwić się tym, że nikt nas nie pochwalił, że nikt nie zauważył naszego dobrego uczynku. Pan Bóg ma lepszą pamięć i lepszy wzrok, niż ludzie. A może przy spotkaniu z Nim zdziwimy się, że aż tyle dobrego zrobiliśmy? Bo ludzie wciąż przypominają nam, że powinniśmy być dobrymi, przypominają nam o naszych nieszczęsnych złych uczynkach, nawet o takich, które Pan Bóg już dawno nam odpuścił. Pan Bóg widzi skrytości naszego serca.
A jakie oczy ma Matka Boża? Oto mój dzisiejszy problem dla Was. Piękną odpowiedź dał Ks. Jan Twardowski w swojej książeczce "Zeszyt w kratkę": Matka Boża miała oczy spostrzegawcze. Tyle ludzi było na weselu, na którym nie Ona jedna usługiwała, a tylko ona zauważyła, co ludziom potrzeba do szczęścia. Ale zwróćcie uwagę, że moje pytanie jest postawione w czasie teraźniejszym. Dzisiaj ja nie pytam Was, jakie oczy miała Matka Boża, lecz jakie oczy ma Matka Boża teraz.

Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż nagrody na ziemi nie otrzymasz (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !


A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:


Matka Boża ma oczy niebieskie, bo jest w niebie.
Maryja ma oczy niebieskie, bo takie oczy są najpiękniejsze.
Matka Boska miała na pewno oczy błękitne, miłe, szczere, radosne, kochające wszystkich ludzi, pełne miłości, śliczne, pełne życia.
Matka Boża ma oczy błękitno-szczere, miłosierne, dobrotliwe, radosne, chwalebne, godne podziwu.
Matka Boża ma oczy pełne radości, kochające wszystkich.
Oczy Matki Bożej są: pełne miłości, dobroci, zrozumienia, kochające, miłosierne, piękne.
Matka Boże ma oczy niebieskie, pełne miłości dla wszystkich ludzi i dzieci.
Ja uważam, że oczy Matki Bożej są: bladoniebieskie, miłosierne, przebaczające, pełne godności, potrafiące uzdrowić jednym spojrzeniem.
Matka Boże ma oczy niebieskie, jak niebo.
Matka Boże ma oczy czarne - smutne, zapłakane, zmartwione.
Matka Boża ma oczy raz wesołe, raz smutne, zależy, na kogo patrzy.
Moim zdaniem teraz obecnie Matka Boża ma oczy szeroko otwarte na świat, a szczególnie na ludzi potrzebujących, bo przecież jest ich tak wielu, a nikt z ludzi nie umie lub nie chce ich zauważyć. Czasem, choć na pewno jest smutna i zmartwiona, to i tak wszystko nam wybacza.
Matka Boża ma oczy smutne, oczy za nasze nieszczęście i za zło na świecie, kradzież, którą popełniają ludzie. Przecież Matka Boska i Pan Bóg, Jezus Chrystus, opiekują się nami, dali nam życie, przyrodę, zwierzęta, rośliny, a lud za to tak odpłaca. Matka Boska ma dlatego takie oczy smutne za nasze nieszczęście i zło. Oni robią wszystko dla nas, a my nawzajem się zabijamy, kradniemy, kłamiemy, popełniamy grzechy i Matka Boska patrzy na nas. Widzi to.
Moim zdaniem Maryja jako Orędowniczka rodziny boleje nad rodzinami nieszczęśliwymi, pragnie ofiarować cierpiącym i chorym dobroć i pociechę. a samotnym bezinteresowną miłość, jeśli Jej zawierzą.
Matka Boska ma w tych czasach oczy smutne dlatego, że: tak mało na świecie jest dobra. Człowiek nie jest taki, jak niegdyś był. Tak mało jest teraz ludzi, którzy wierzą w to, że jeszcze na świecie są ludzie, którzy kochają, pomagają, mają szacunek.
Moim zdaniem Matka Boża ma oczy raz wesołe, a raz smutne, zależy, bo gdy widzi, że dzieci popełnili bardzo duży błąd, to się o nich martwi i jest smutna. A gdy wszyscy się razem bawią, to jest wesoła i ma oczy wesołe, jest po prostu zadowolona.
Oczy Matki Bożej są miłosierne, troskliwe i dobre.
Matka Boże ma oczy brązowe.
Matka Boska tak, jak i przed laty, tak i teraz, spogląda na niedolę ludzką.
Matka Boża ma teraz oczy smutne, ponieważ ludzie coraz więcej kradną, zabijają, dni święte nie święcą. Także ma oczy smutne, ponieważ starsi dają przykład młodszym i w przyszłości będzie więcej złodziei i morderców.
Matka Boże nie ma tylko oczu smutnych, ale i wesołe. Gdy widzi ludzi uczciwych, pobożnych, kochających bliźniego swego, również ma je wesołe, kiedy widzi bawiące się dzieci. Gdy my jesteśmy dobrzy dla matki i bliźnich, matka jest dobra także dla nas.
Matka Boża w oczach miała staranie się o zdobycie wina. Wiedziała, że jak zabraknie, to nikt się tym nie zainteresuje i ona widziała w oczach i wyobraziła sobie, jak to będzie wyglądało, gdy się skończy wino.
Matka Boża w czasie teraźniejszym ma oczy smutne i zapłakane, ponieważ teraz na świecie wyrządza się dużo krzywdy między ludnością, zabija się, kradnie, pije itp.
Matka Boża ma chyba niebieskie, kochające i troskliwe oczy, choć również zapłakane, co daje nam znać w dzisiejszych czasach.

Drogie Dzieci!

Już nic nie potrafię dodać do Waszych pięknych spostrzeżeń o oczach Matki Bożej. Postarajcie się pokazywać i Wy wasze oczy zawsze radosne i szczęśliwe, zawsze widzące dobro i szczęście Waszych bliskich.

O. Jan, OMI

ZAUFANIE

0x01 graphic

Stasio wrócił z katechezy. Ciocia zapytała go:
- Czego dziś dowiedziałeś się w szkole?
- Dzisiaj - rozpoczął Stasio - ksiądz opowiadał nam o Mojżeszu, jak uratował swój naród przed wojskiem Faraona. Kiedy Morze Czerwone zatrzymało Izraelitów, a goniące ich wojska egipskie już było widać, Mojżesz najpierw kazał zapalić tysiące świec dymnych, a saperzy zbudowali most pontonowy. Mojżesz sprawdził, czy most jest silny, potem laską dał znak Izraelitom, aby po tym moście przeszli na drugi brzeg morza. Po długim czasie wśród dymów wojska egipskie znalazły wreszcie drogę i weszły do opuszczonego obozu izraelskiego, a ujrzawszy ślady wskazujące drogę ucieczki Izraelitów, żołnierze puścili się w pogoń i weszli na most pontonowy. Wtedy Mojżesz kazał spowodować wybuch dynamitu wcześniej ukrytego przez saperów i most wyleciał w powietrze, a całe wojsko egipskie utopiło się w Morzu Czerwonym.
- Czy naprawdę ksiądz tak wam opowiadał?
- Nie, ciociu, trochę inaczej. Ale gdybym ja opowiadał tak, jak ksiądz, to nikt by mi nie uwierzył.

* * * * * *

Ciocia znała Pismo Święte i wiedziała, że Mojżesz przeprowadził Naród Wybrany z Egiptu przez Morze Czerwone do Ziemi Obiecanej. Ale dlaczego ciocia nie chciała uwierzyć Staszkowi? Jak trzeba mówić, aby ludzie nam wierzyli?
Napiszcie mi, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie otrzymacie (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

PS. A czy potrafisz uwierzyć, Drogi Czytelniku, że naprawdę miała miejsce katastrofa, w której samochód osobowy zderzył się z łodzią podwodną? Na szczęście, nikt nie odniósł obrażeń, ani nie zginął. Po prostu puściły hamulce zaparkowanego na pochyłości ulicy prowadzącej do portu samochodu osobowego, który uderzył w łódź podwodną stojącą przy nadbrzeżu portowym. Ten najdziwniejszy wypadek komunikacyjny miał miejsce w latach pięćdziesiątych w Sztokholmie.
A czy wierzysz, że można zjeść żyletkę? Żyletka naprawdę może znaleźć się w naszym żołądku, jeśli włożymy ją do pół szklanki octu, a potem po dwóch dniach odważylibyśmy się wypić ten ocet z rozpuszczoną żyletką. Nie radzę tego robić ze względu na własne zdrowie. A jeśli ktoś chce sprawdzić, czy ja piszę prawdę, niech tego nie robi w mieszkaniu ze względu na bardzo przykry zapach.

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:


Trzeba mówić prawdę i tylko wyłącznie prawdę. Trzeba dlatego mówić, ponieważ ludzie powinni wiedzieć, że nie wolno kłamać. Ja sądzę, że każdy człowiek nie powinien kłamać, bo jest to okropny grzech, z którego człowiek potem musi się spowiadać. Sądzę też, że nie każdy człowiek powie prawdę, ponieważ nie potrafi się do tej prawdy przyznać i dlatego okropnie grzeszy.
Należy mówić prawdę i nie koloryzować jej. Nie zmieniać faktów, mówić z przekonaniem. Jeżeli zawsze się mówiło prawdę, to ludzie nam szybciej uwierzą. Dobrze jest, gdy ma się argumenty popierające to, co mówimy.
Aby ludzie nam wierzyli w to, co do nich mówimy, powinniśmy sami w to wierzyć, mówić o tym z przekonaniem. mieć argumenty na to, co mówimy. mówiąc o czymś powinniśmy zachować taką postawę, aby uwiarygodnić słowa, które mówimy.

Dziecko Maryi


Zaufanie

Moim zdaniem nigdy nikomu nie można zaufać, tylko samemu sobie.
Zaufanie moim zdaniem jest to mówić komuś o swoich problemach z pewnością, że ta osoba nie wygada o nich innym. Zaufanie to jest wiara w słowa innych osób, jest to, gdy komuś zaufamy i żeby ta osoba nam zaufała.
Zaufanie - zaufać można każdemu, ale czy do końca? Prawdziwy chrześcijanin na pewno zaufa Bogu. Zaufanie jest w pewnym sensie wierzeniem, że ten ktoś, któremu zaufamy, mówi prawdę. Musimy być pewni tej drugiej osoby, czyli musimy mieć do niej zaufanie, czyli gdy się jej zwierzymy z naszych problemów, a ona nie wypapla innym.
Aby obdarzyć człowieka zaufaniem, powinniśmy najpierw dobrze go poznać. Obdarzyć człowieka zaufaniem, tzn. powierzyć mu wszystkie swoje najskrytsze tajemnice. Jeżeli człowieka obdarzymy zaufaniem, to ten człowiek powinien wiedzieć, że on też może nam się zwierzać. Powinniśmy dać mu do zrozumienia, że jeżeli on nie wyda naszych tajemnic, to my jego też nie.
Słowo zaufanie kojarzy mi się z prawdą, bez prawdy nie można mówić o zaufaniu. Zaufanie trzeba mieć do takiego człowieka, który jest dla ciebie bardzo miły, czuły, troskliwy no i właśnie żeby mówił prawdę. Zaufać możemy komuś, kto jest godny zaufania.
Zaufanie - może być na przykład do przyjaciela, możemy mu się zwierzać z najróżniejszych rzeczy wiedząc, że on tego nie rozpowie, wtedy darzymy go zaufaniem.
Kiedy człowiek ufa drugiemu, to znaczy, że jeszcze nigdy nie skłamał drugiego i zdobył zaufanie przez prawdomówność.
Jest to ufność drugiemu człowiekowi i wierzenie mu.
Jest to dotrzymywanie tajemnic powierzonych przez drugiego człowieka.
Zaufanie można mieć do: Przyjaciółki, Brata, Babci, Mamy i wielu innych osób, ale przede wszystkim do Pana Boga. Zaufanie idzie w parze z Prawdą, razem pokonują zło.
Zaufanie to wtedy, gdy się komuś ufa, tak na przykład jak powiesz coś koleżance, a ona tego nie powie nikomu, tak jak można zaufać księdzu przy Spowiedzi Świętej, a ksiądz tego nie powie, to jest zaufanie.
Zaufanie - jest to słowo, które powinno się dzielić z przyjaciółmi. Najbardziej można zaufać tylko Matce. Są ludzie, którym nie można zaufać.
Zaufanie jest to coś, że jak mąż zobaczy ładną dziewczynę, to zakocha się w niej i ożeni się z nią i to jest zaufanie.
Zaufanie, to wierzenie w bliźniego i Pana Boga jako wiernych ludzi dla innych. Zaufanie jest rzeczą moralną u ludzi dobrych i z czystym sumieniem.
Zaufanie jest ufaniem drugiemu człowiekowi, że mówi prawdę. Gdyby każdy człowiek ufał drugiemu, nie byłoby ludzi, którzy mają wrogów. Ufać powinno się każdemu, a najbardziej ludzie powinni ufać Jezusowi, który mówił o Królestwie Niebieskim.
Zaufanie, to wierność drugiej osobie. Zaufanie jest to ufność do człowieka, którego poznajemy. Najbardziej trzeba ufać Królestwu Niebieskiemu oraz Bogu.
Zaufanie, to wierność drugiej osobie. Zaufanie jest to ufność do człowieka, którego poznajemy. Najbardziej trzeba ufać Królestwu Niebieskiemu oraz Bogu.
Zaufanie moim zdaniem jest to mówić komuś o swoich problemach z pewnością, że ta osoba nie wygada o nich innym. Zaufanie to jest wiara w słowa innych osób, jest to, gdy komuś zaufamy i żeby ta osoba nam zaufała.
Zaufać można temu, kogo się dobrze zna i który nikomu nie powie. UF, UF.
Zaufanie, to uczucie, którym możemy darzyć długo i dobrze nam znaną osobę wiedząc, że to, co jej powierzymy, zatrzyma wyłącznie dla siebie.
Trzeba mówić prawdę i tylko prawdę, a żeby przekonać słuchacza, trzeba mówić przekonująco.
Zaufanie - np. jak komuś ufam, to mogę mu opowiedzieć coś, poradzić się, jak mam jakiś problem i wiem, że nikomu tego nie powie, jeżeli jednak ten ktoś komuś powie, to tracę do niego zaufanie.
Zaufanie jest to np. gdy ktoś kogoś obdarza zaufaniem, po prostu wierzy tej osobie, ufa jej, że ona nigdy jej nie zawiedzie.
Zaufanie to znaczy wierzyć komuś. Na przykład jeżeli mam przyjaciółkę i chcę jej powiedzieć w sekrecie, to wiem, że ona tego nikomu nie powie, bo wiem, że mogę jej ufać.
Trzeba mówić szczerze i prawdomównie, żeby ludzie nam uwierzyli, no bo gdyby my nie mówili prawdomównie, to byśmy kłamali, a jak gdyby my kłamali, to ludzie nam by nie wierzyli.
Zaufanie - słowo to znaczy ufać komuś, wierzyć komuś (drugiemu), drugiej osobie. W pewnym sensie łączy się to z prawdą. Prawdę mówi jeden człowiek, a drugi mu ufa, że mówi on to od serca, że nie oszukuje drugiego. Czasami można zaufać drugiej koleżance i zwierzyć się jej i to moim zdaniem jest zaufanie.
Zaufanie - to jest rzadkie słowo. Są takie osoby, które nikomu nie zaufają, gdyż w przeszłości zaufanie doprowadziło do bankructwa. Zaufać można osobie, która jest osobą dobrą dla społeczeństwa.
Zaufanie to wierzenie sobie nawzajem. Najczęściej traci się do kogoś zaufanie, gdy przyłapie się go na nieprawdomówności. Nie wie się wtedy, czy ta osoba mówi prawdę, czy kłamie. Wtedy nawet traci się czyjeś lub do kogoś zaufanie.
Trzeba mówić prawdę, bo ludzie czytają i umieją Biblię
Gdy będziemy kłamać, ludzie na pewno nam nie będą wierzyli.
Trzeba mówić prawdę nawet wtedy, jak ci nie wierzą.
Zaufanie - jak komuś zaufasz, to możesz mu powiedzieć nawet swoje najskrytsze marzenia, a on nie powie temu nikomu, tylko zatrzyma sobie to dla siebie, nie będzie tego specjalnie mówić nawet gdy się z tym kimś pokłócimy, nie powiemy tego, co mieliśmy tylko dla siebie zachować. Jeśli się komuś zaufa, to tak, jakby się kogoś pokochało, bo można mu powiedzieć o swoich skrytych marzeniach i problemach.
Zaufanie kojarzy mi się z powierzaniem komuś swoich tajemnic bez żadnej obawy, że ta osoba komuś je wyjawi.
Zaufanie, to wierność drugiej osobie. Zaufanie jest to ufność do człowieka, którego poznajemy. Najbardziej trzeba ufać Królestwu Niebieskiemu oraz Bogu.
Mówi się o niektórych ludziach, że są zaufani, ale co to znaczy? Człowiek zaufany jest to człowiek, do którego ludzie mają ZAUFANIE. Znaczy to, że można mu bez obaw powierzyć swoje najskrytsze sekrety. Taką wiarą w innego człowieka nazywa się zaufaniem.
Jeśli ktoś komuś ufa, to bardzo dobrze. Ale nie wszyscy ludzie są godni zaufania, to znaczy wierzyć na słowo drugiemu człowiekowi.
Zaufanie - słowo z reklamy "zaufaj wierności".
Zaufanie polega na tym, żeby nie zdradzić niczyich tajemnic. Gdy ktoś cię prosi, żeby tego nikomu nie mówić, trzeba to dotrzymać. Nie wolno zdradzać tajemnic, bo w ten sposób traci się zaufanie do siebie i przyjaciół.
Zaufanie - rozumiem to w ten sposób, żeby zaufać człowiekowi, to tak, jakby zaufać Jezusowi. Zaufanie w sercu samego człowieka powinno być dobre. Człowiek jednemu człowiekowi powinien ufać.
Zaufanie do kogoś to znaczy wierzyć mu i nigdy nie wątpić w jego słowa. Taki człowiek nigdy nie może zawieść, zrobić drugiemu zawodu, problemu i kochać go jak bliźniego.
Zaufanie oznacza, żeby ufać przyjaciołom i zdać się na swój los.
Zaufanie, to bardzo ważne słowo. Być bez zaufania, to jest niewyobrażalne.
Jest to np. że przyjaciel może polegać na przyjacielu.
Jeżeli możesz komuś naprawdę wszystko zdradzić, wszystkie sekrety.
Jak komuś się coś pożyczy, to mu trzeba zaufać, że ci to odda.
Jeśli się wierzy innemu człowiekowi, wiara w innego człowieka, nawet wtedy, gdy np. oskarżają, ktoś może na kimś polegać.
Znaczy to, że jak komuś ufamy, to powinien ten ktoś też zaufać, być mu wiernym i ten ktoś być wiernym mnie.
To powierzenie tajemnicy zaufanej osobie, czyli takiej, która nikomu nie powie tego, co usłyszała.
To coś takiego, co ma każdy z nas od kogoś innego.
Jest to wiara w mówienie prawdy przez innego człowieka. To, że się komuś ufa, że się go szanuje, wierzy się mu i popiera się jego zdanie.
Jest to słowo, że komuś ktoś ufa i wierzy, na tym polega zaufanie.

Ciocia nie uwierzyła Stasiowi, bo:

Staś cyganił, a trzeba mówić prawdę, żeby ci wierzyli.
Wtedy nie było dynamitu i nie można wybudować mostu na morzu, bo ciocia znała Ewangelię. Trzeba mówić prawdę i nie kłamać.
Ciocia znała dobrze opowieści Słowa Świętego.
Mojżesz nie kazał wybudować pontonu i ukryć dynamit, a jak źli ludzie będą wjeżdżać na ponton, to kazał zapalić dynamit, tylko rozsunął za pomocą Boską morze i ludzie przeszli na drugą stronę morza, a źli ludzie zatonęli. Żeby ludzie nam uwierzyli, trzeba nie kłamać i oszukiwać.
Mówił kłamstwo w napięciu jakby zdenerwowany. Bo jak się mówi prawdę, to nie jest się zdenerwowanym. Lepiej powiedzieć gorszą prawdę, niż kłamstwo.
Stasiowi mogłaby ciocia uwierzyć, ale on zmyślał, a trzeba mówić prawdę, jak się usłyszy.
Stach kłamał, ta opowieść była nieprawdziwa. A zawsze trzeba mówić prawdę.
Staś nie mówił całkowicie prawdy. Trzeba zawsze mówić całą prawdę, ponieważ gdy nawet trochę skłamiemy, to i tak prędzej czy później ten, kogo kłamiemy, dowie się prawdy.
Ciocia sama dobrze znała Pismo Święte, a Stasio trochę kłamał, a trochę mówił prawdę. Trzeba mówić prawdę, bo np. jak ksiądz mówi o Mojżeszu prawdę, a Stasiu to przekręcił i więcej kłamał, niż mówił prawdę. Tam nie było żadnego mostu, tylko Bóg wodę otworzył.
On mówił wszystko na odwrót, bo np. z pontonów był zbudowany most, a wcale tak nie było. Trzeba mówić prawdę, bo np. ktoś wie, co drugi chce powiedzieć i usłyszy, że on mówi kłamstwo.
Kłamał, a jak by mówił to, co słyszał od księdza, to by mu wierzyła. Żeby ludzie nam wierzyli, trzeba mówić zawsze prawdę, bo ludzie mówią prawdę i lubią prawdę. Nie wolno kłamać, ponieważ nikt później nie uwierzy.
Zawsze trzeba mówić prawdę nawet, jak się w to nie wierzy.
Ciocia znała Pismo Święte, a Stasio zmyślał. Trzeba mówić przekonywująco i przede wszystkim prawdę.
Jest to dotrzymywanie tajemnic powierzonych przez drugiego człowieka. Ciocia wiedziała, że Naród Izraelski został przeprowadzony przez Morze Czerwone za pomocą laski Mojżesza. Morze Czerwone się otworzyło.
Gdy raz skłamiemy, drugi raz nam już nie uwierzą.

Bo ksiądz mówił inaczej, a Staś inaczej i dlatego ciocia mu nie uwierzyła. Jak się mówi prawdę, to nam uwierzą.



Drogie Dzieci!

Macie rację, że trzeba zawsze mówić prawdę, aby nie wstydzić się, gdyby kłamstwo się wydało. Bo raz przyłapią Was na kłamstwie i potem nigdy nie wierzą. A starsi wiedzą, jak dziecko powinno opowiadać. Postępuj, jak nauczyciel w szkole: często pyta, chociaż sam wie wszystko najlepiej.
Oj, żyją w strachu kłamczuchy!

O. Jan, OMI

DYNGUS

0x01 graphic

Są tacy, którzy lubią uprawiać ten zwyczaj nie zawsze znając jego początek. A ten zwyczaj podobno powstał w pierwszą chrześcijańską Wielkanoc. Wieść o Zmartwychwstaniu Pana Jezusa szybko obiegła całą Jerozolimę i wszyscy mieszkańcy Świętego miasta pędem lecieli do ogrodu w pobliżu kalwaryjskiego wzgórza, aby na własne oczy zobaczyć pusty grób. Zaniepokoiło to najwyższą radę żydowską zwaną Sanhedrynem. Przecież ci wszyscy ludzie mogliby uwierzyć w zmartwychwstanie Pana Jezusa tak samo, jak już uwierzyli dwaj Apostołowie, Piotr i Jan, ujrzawszy grób pusty. Na pospiesznie zwołanym zebraniu uradzono, aby wezwać straż pożarną, która armatkami wodnymi rozpędzi ciekawski tłum zebrany przy Grobie Pańskim. Jak uchwalono, tak zrobiono. Ludzie dawniej tak samo, jak dzisiaj, nie lubią chodzić w zmoczonych ubraniach, więc się rozbiegli. Ale pamięć tego zdarzenia pozostaje: w drugi dzień Wielkanocy Polacy przypominają sobie tę akcję rozpędzania ciekawskich mieszkańców Jerozolimy i obficie oblewają się wodą.
Tak mi opowiadali ludzie bardzo starzy, kiedy ja byłem dzieckiem. A dlaczego tego nie ma w Ewangelii? Gdyby wszystko zostało napisane, jak wielką musiałaby być ta Święta Księga! Po prostu już nie zmieściło się to na zwoju. Bo dawniej księgi nie były składane, lecz zwijane. A zwój nie mógł być tak wielkim, jak nasze współczesne księgi.


* * * * * *

W związku z tą tradycją dla Was, Młodzi Czytelnicy, mam dwa pytania:
1. czy lubisz chodzić w zmoczonym ubraniu?
2. czy jesteś zadowolonym, gdy w Wielkanocny Poniedziałek nikt Cię nie zmoczy?

Odpowiedź z uzasadnieniem na każde pytanie oddzielnie prześlij do mnie, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie otrzymasz (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !



PS. Pięćset osób widziało Zmartwychwstałego Pana. Pięćset osób dawało o Nim świadectwo. Doszła ta wiadomość do Wielkiego Dygnitarza, który tak ją skomentował:
- Jeżeli pięćset osób widziało Jezusa po śmierci, to jest zupełnie możliwe, że On zmartwychwstał. Jeżeli pięćset ludzi widziało Go po śmierci żywego, to zupełnie możliwe, że On żyje. Ale ja słucham tego ziewając.
Tak, ziewanie przeszkadza, aby uwierzyć dawanemu świadectwu. Łaska nie jest dla śpiących, lecz dla czuwających.

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

W Lany Poniedziałek lubię być zmoczona, ponieważ moim zdaniem jest to bardzo fajna zabawa, nic nie szkodzi, że będę mocno zmoczona, to tylko raz w roku i warto się zabawić.
Nie lubię być mokra w Lany Poniedziałek dlatego, że myślę o tym, że to jest dziecinada. I co to za przyjemność chodzić w mokrym, przebierać się i znowu to samo, z powrotem będą znowu, poleją wodą.
Nie lubię być zmoczonym, ale za to lubię pokropić się perfumami odrobinę, a nie litrami, a nawet wiaderkami wody, jak to leją chłopcy. Gdy wyjdzie się z kościoła, czy gdzieś do rodziny pokropić innych, to zaraz ma się parę wiaderek wody na głowie, bo złapią chłopcy i mają taką zabawę, ale przecież to wcale żadna przyjemność być mokrym A gdy chcą lać, to niech leją perfumami, a nie wodą, którą biorą z rzek, która jest brudna i nieoczyszczona.
Jestem zadowolony, gdy w Wielkanocny Poniedziałek nikt mnie nie zmoczy dlatego, że nie lubię się przebierać, a nieraz to kończy się chorobą.
Ja jestem niezadowolony, bo jestem przynajmniej suchy i nie zachoruję na grypę. I nie muszę się przebierać na suche łachy, bo ich dużo nie mam. I dlatego nie chcę być mokry, chcę być zdrowy i suchy. I to mnie śmieszy, jak ktoś kogoś obleje. Ja uważam, że to jest głupie lać się wodą.
Myślę, że tradycja Lanego Poniedziałku upada. Lubię być trochę zmoczona, ale nie za dużo, bo przecież mogą być tego skutki - choroba. Ale gdyby nikt mnie nie zmoczył, to głupio bym się czuła, bo wtedy myślałabym, że ta tradycja powoli upada lub całkiem już upadła. A przecież to super być zauważoną i lubianą, a mogłabym się również poczuć samotna i nielubiana, gdyby nikt mnie nie polał.
Nie lubię być zmoczona, bo trzeba się przebierać.
Nie jestem zadowolona, gdy w Wielkanocny Poniedziałek nikt mnie nie obleje wodą. A jednak, żeby być mokrą, trzeba wyjść na podwórko, żeby chłopcy nas dziewczyny oblali. A jednak w tym roku byłam oblana we wtorek, a nie w poniedziałek. A powinno być na odwrót. Wystarczy mi, że ktoś w ogóle o mnie pamięta i mnie trochę zmoczy. Zresztą wszystko mi jedno, bo to tylko raz w roku. Super zabawa.
Lubię chodzić w pokropionym, ale nie zmoczonym ubraniu. Gdy mnie ktoś zmoczy, w pewnym sensie jestem zadowolona, ale nie do końca.


Nie jestem zadowolony(a), gdy w Wielkanocny Poniedziałek nikt mnie nie zmoczy dlatego, że:

tradycją Wielkanocnego Poniedziałku jest, aby chłopcy lali wodą dziewczyny tak, jak przy grobie Pana Jezusa. Gdy Jezus zniknął, tzn. zmartwychwstał i ludzie z ciekawości przybiegli, aby zobaczyć, czy to jest prawda. Od tego dnia w drugi dzień Świąt lejemy się wodą i to pozostało tradycją, trochę zmienioną.
gdybym nie była oblana, to wszyscy myśleliby, że jestem lalusiem. W ogóle to jest śmieszne i zabawne
wszyscy są oblani, a to by było później głupio, gdybym ja nie była oblana.
gdy nikt mnie nie zmoczy, nie mam tej atrakcji i jestem cały dzień zła patrząc przez okno, jak inni się bawią.
jak tradycja, to TRADYCJA.
to ja oblewam dziewczyny.


Czy lubisz chodzić w zmoczonym ubraniu?
Czasami tak, czasami nie. Dlatego, że to jest nieprzyjemne być mokrym i przyjść do domu mokrym.
Zależy, jaką wodą: zimną, czy ciepłą.
Zależy. W ciepły dzień: tak W zimny: nie.
Gdy jestem zmoczona, to mnie śmieszy, ale w pewnym momencie jestem wściekła. Ale to nic, bo ta złość zaraz znika. Przecież to tylko raz w roku.
Tego dnia tak, bo później ma się wspomnienia.
Lubię, jak ubranie jest mokre, ale na kimś innym.


Drogie Dzieci!
Dużo jest sprzeczności w pragnieniach człowieka: chciałby oblewać i nie być oblanym. Chciałby być suchym i zauważonym w Lany Poniedziałek. Chciałby być lepszym i też nie zawsze udaje mu się być dobrym. Takie mamy serce... niezdecydowane. Ale ważne jest to, abyśmy wierni tradycji umieli sprawiać radość i oblewać tych, którzy tego pragną.

O. Jan, OMI

OBRĄCZKA

0x01 graphic

Wspomina pewna siostra zakonna z Kamerunu, jak bardzo zdziwiła się, gdy przybyłe z Europy białe siostry misjonarki w białych habitach i białych welonach zaproponowały jej, aby wstąpiła do ich Zgromadzenia. Przecież ona nigdy nie widziała czarnej zakonnicy. Ale zgodziła się i wkrótce rozpoczęła czas próby w prenowicjacie i nowicjacie. Szybko minęły jej trzy lata. Przyzwyczaiła się do wkładania długiej białej sukni zakonnej, każdego dnia takiej samej i przykrywania głowy białym welonem. Wiedziała też, że w Europie siostry jej Zgromadzenia noszą czarne habity i welony. Przez czas nowicjatu dała dowód wytrwania w powołaniu i została dopuszczona do pierwszych rocznych ślubów zakonnych. Uczyniła to z radością. A potem pobiegła do swego pokoju, spojrzała w lusterko i... osłupiała ze zdziwienia. Była nadal czarna! A ona przez cały czas myślała, że od chwili wypowiedzenia ślubów zakonnych będzie biała, jak wszystkie siostry zakonne, które dotychczas znała. Tak bardzo się pomyliła.
Siostra ta była pierwszą czarną zakonnicą w Kamerunie. I dlatego murzyńskim dziewczętom potrafiła tłumaczyć, że Bóg kocha jednakowo wszystkich ludzi i że czarnych też przyjmuje do swojej służby. Siostry mogły pracować w nowopowstających placówkach, a pracowały czarne razem z białymi. Kościół Katolicki jest naprawdę powszechnym. Wszyscy mają takie same możliwości i obowiązki.

* * * * *

Ale tę historię napisałem dla Was, Młodzi Czytelnicy, aby Wam zadać pytanie, dlaczego siostry zakonne noszą obrączki?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :


Szczęść Boże !


A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Siostra nosi obrączkę, ponieważ:

Przyjęła śluby zakonne i ma zaufanie do Pana Boga i poza tym siostra jest pobożna, a obrączka oznacza połączenie z Bogiem, że wierzy w Pana Boga.
Nasze siostry zakonne noszą obrączkę dlatego, że miały ślubowanie z Panem Bogiem.
Siostra nosi obrączkę, ponieważ zaręczyła się z Panem Bogiem i składała śluby, że będzie Mu posłuszna do końca swego życia.
Siostra nosi obrączkę dlatego, bo jak wstąpiła do klasztoru, to jest tak, jakby wzięła z Jezusem ślub.
Siostry noszą obrączki dlatego, że ślubowały Bogu wierność, wytrwałość i posłuszeństwo tak samo, jeżeli się żenią ludzie. Tylko że oni dostają na znak swojej miłości do siebie, a siostra zakonna do Pana Jezusa. Dopóki siostry nie dostaną obrączki, mogą się jeszcze wycofać i powrócić do rodziców.
Ja myślę, że w śnie do dziewczyn przychodzi Pan Jezus i się pyta, czy chce być siostrą. Dziewczyny myślą, a gdy się zdecydują i chcą być siostrami, to idą do kościoła i pytają się, czy mogą być siostrami i tam mają swoje śluby, tam dostają welon i obrączkę. To wygląda, jak siostra się żeni z Panem Bogiem. Tam z innymi siostrami modlą się, jedzą, siostra dostaje tam swój pokój z inną siostrą.
Obrączka kojarzy mi się ze ślubem, uważam, że obrączka jest to najważniejsza rzecz ślubu, kojarzy mi się z małżeństwem.
ślubowały Jezusowi miłość, wierność i że nie opuszczą Go aż do śmierci.
zawarła związek z Bogiem. Obrączka znaczy miłość, wierność dla swego wybranego.
bo brała śluby zakonne.
Obrączka, to znak tego, że "poślubiły się Bogu" - ofiarowały Jemu całe życie.
Złożyła śluby z Panem Bogiem.
Siostra złożyła śluby zakonne i zaufała Bogu.
To znak przyjaźni z Panem Jezusem. Siostra złożyła śluby z Panem Jezusem.
Siostra robiła ślub z Panem Bogiem.
To jest znak pojednania z Bogiem.
Siostra nosi obrączkę dlatego, bo siostra chciała oddać się cała Panu Bogu. Obrączka jest symbolem miłości, właśnie dlatego siostra bardzo kocha Pana Boga.
Myślę, że siostra nosi obrączkę dlatego, że złożyła śluby Panu Bogu. Obrączka znaczy to, że dwoje osób są złączeni świętym węzłem małżeńskim tak i siostra klasztorna złożyła ślub Bogu i jest z Nim złączona świętym węzłem miłości i wiary.
Moja siostra się ożeni i będzie miała welon, a mąż jej założy jej obrączkę. Siostra zakonna dostaje obrączkę od Pana Jezusa, a welon od starszych sióstr.
Siostra dlatego nosi obrączkę, bo się zaręczyła z Bogiem. Bo chciała być jak najbliżej Pana Boga. Siostra nosi obrączkę jako znak miłości. Obrączkę i welon nosi jeszcze dlatego, że tak noszą wszystkie siostry.
Ja myślę, że siostra nosi obrączkę, żeby było wiadomo, że brała śluby i to właśnie kojarzy mi się ze ślubem, bo welon i obrączka są do ślubu. To tyle mogę powiedzieć o siostrze.
Siostry zakonne noszą pierścionek, bo składają śluby. Ślubują Panu Jezusowi miłość i wierność. Są więc oblubienicami Pana Jezusa.
Siostry zakonne noszą obrączki, ponieważ są zaślubione Bogu. Na obrączce są dziesiątki Różańca.
Siostry zakonne noszą dlatego, bo jak panna młoda wychodzi za mąż, to są zaślubione, to tak samo siostry zakonne noszą ciągle obrączki.
Gdy siostra zakonna nosi obrączkę, to znaczy, że już się z kimś ożeniła, ale ożeniła się z Panem Bogiem.
Siostra nosi obrączkę dlatego, bo brała ślub z Panem Bogiem i przyrzekła, że nigdy Pana Boga już nie opuści.
Siostry zakonne noszą obrączki, ponieważ ślubowały Panu Bogu i są tylko Jego tak samo, jak żona ślubuje mężowi i odwrotnie. Jednym słowem można napisać, że siostry noszą obrączki, bo są "zajęte".
A obrączkę nosi dlatego, że siostra złożyła ślubowanie. I dlatego wszystkie siostry muszą nosić welon i obrączkę. Może wszystkie dzieci tak myślą, ale ja na pewno jestem upewniona, że tak jest.
Ja myślę, że siostra nosi obrączkę, ponieważ wstąpiła do zakonu i nie z chłopakiem się ożeniła, tylko zdecydowała się, że będzie służyć Panu Bogu. Też zgodziła się po swoim ślubowaniu, że będzie uczyć naszą klasę i klasy I, II i III.
Ja myślę, że siostra nosi obrączkę, bo jest siostrą zakonną i jest ożeniona z Panem Bogiem, bo jak by nie była ożeniona, to by nie była siostrą zakonną.
Siostra zakonna nosi obrączkę dlatego, bo zaręczyła się Panem Bogiem.


Drogie Dzieci!

Dziękuję Wam za piękne odpowiedzi. Macie rację, że obrączka, to znak zjednoczenia się z Panem Bogiem w miłości. Pan Bóg jest tak dobry, że pozwala się miłować wszystkim. Więcej, pragnie, aby miłowali Go wszyscy.

O. Jan, OMI

WELON

0x01 graphic

Krótko przed drugą wojną światową pewna młoda Włoszka modląc się o dobrego męża jednocześnie marzyła o tym, aby być matką licznej dziatwy. Jednakże nawet roku nie trwało jej szczęśliwie zapowiadające się małżeństwo. Najpierw umarł jej mąż, a zaraz potem umarło także jedyne dziecko. I nad mogiłą męża z ich dzieckiem nawiedziła ją myśl: "jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jestem młoda".
Na początku wojny zaczęła pracować w sierocińcu liczącym sześćset dzieci. Spełniło się jej marzenie. Dla tych młodych ofiar wojny stała się matką. Z biegiem lat związało się z nią kilka młodych panien i wdów, które utworzyły zgromadzenie zakonne opiekujące się przede wszystkim sierotami. Niektóre siostry pojechały do Meksyku i Kamerunu i w tych krajach pracują przede wszystkim wśród dzieci potrzebujących pomocy. Nie noszą zakonnych strojów, a ich znakiem wyróżniającym jest jedynie obrączka.
Na Madagaskarze jest Zgromadzenie Zakonne, w którym siostry noszą różne stroje zakonne i każda siostra sama wybiera, w jakim habicie będzie chodziła. Stało się tak z powodu pomyłki siostry przepisującej regułę, aby Stolica Apostolska zatwierdziła powstające Zgromadzenie. Sprawdzała tekst Matka Przełożona, ale poprawiła jedynie numerację. Dopiero po otrzymaniu zatwierdzonej przez Kościół reguł Zgromadzenia siostry zauważyły, że została opuszczona reguła o stroju zakonnym. Wtedy Matka Przełożona powiedziała: "Taka jest widocznie wola Boża, abyśmy nie miały jednakowego stroju". Co prawda, welony noszą przeważnie białe lub jasne, gdyż w tropikalnym klimacie byłoby trudno ubierać się na czarno.

& & & &

Ale tę historię napisałem dla Was, Młodzi Czytelnicy, aby Wam zadać pytanie, dlaczego siostry zakonne noszą welony, w dodatku w takim smutnym czarnym kolorze?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !
A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Siostra nosi welon dlatego, ze:

Welon oznacza połączenie też z Panem Bogiem dlatego, że siostra przyjęła śluby zakonne, że wierzy w Pana Boga.
Czarne welony odpowiadałyby białym welonom panny młodej. Dlatego noszą czarne stroje, żeby im było ciepło w zimie.
Ja myślę, że siostry noszą welony, bo chcą ukryć swoje piękno dla Pana Boga i chcą ukryć swoje jedwabiste włosy, swoją urodę.
Welony są noszone "chyba" na znak czystości Bożej.
Welon kojarzy mi się z czymś podobnym do obrączki, tylko bardziej do sukni ślubnej.
Ja myślę, że siostra brała ślub z Panem Bogiem i dlatego dostała welon.
Chcą zakryć swoją urodę, bo włosy są urodą kobiet.
Siostra nie może zawrzeć ślubu.
Ślubowały Jezusowi miłość, wierność i że nie opuszczą Go aż do śmierci. Jak pani młoda ma welon, tak i siostry też miały ślub z Panem Bogiem.
Żeby było widać, że jest w posłudze Panu Bogu. To chyba symbol pokory, posłuszeństwa, uniżenia, prostoty, ubóstwa, które powinny cechować każdego człowieka jako znak miłości do Boga i wierności Jemu.
Niektóre dziewczyny chcą się podobać włosami. A siostry nie chcą się podobać włosami, ale swoim sercem.
Są to smutki Pana Jezusa. A kiedy kobiety wychodzą za mąż, to też jest szczęście.
Włosy, to największy skarb kobiety, dlatego siostra nosi welon, aby nie spodobała się żadnemu chłopakowi, bo może spodobać się tylko Panu Bogu, nikomu więcej.
Siostry zakonne noszą obrączki i welony na znak szczególnej przynależności do Pana Boga, a ten czarny ich kolor wcale nie musi być smutny, skoro oznacza tylko ich ubóstwo, posłuszeństwo i czystość
Welony oznaczają (tak mi się wydaje) to, że nie piękno ciała jest ważne, ale duszy. Symbolika welonu - ubóstwo, pokora, posłuszeństwo.
Ja myślę, że siostra nosi welon dlatego, aby siostrze nie można było zobaczyć pięknych długich lub krótkich włosów. Też zgodziła się po swoim ślubowaniu, że będzie uczyć naszą klasę i klasy I, II i III. A dlatego siostra nosi welon, że się wstydzi pokazać włosy i że jest taka tradycja.
Welon nosi dlatego, bo jest Boga żoną, a w smutnym kolorze, bo Jezus umarł na krzyżu.
Gdy przyjęła śluby, przyrzekła Panu Bogu przez modlitwę, że zakryje welonem włosy, żeby jakiś Pan albo ksiądz nie zakochał się w siostrze.
Jeśli chce oddać się Panu Bogu, to musi ukrywać swoją urodę, bo najpiękniejszą urodą kobiety są jej włosy, a siostra oddała się Panu Bogu.
Siostra ożeniła się z Panem Jezusem tak samo, jak nosi welon, gdy żeni się pani młoda.
Żeby dzieci nie widziały włosów siostry.
Aby nikt nie wiedział, jakie siostra ma włosy i nie zakochał się.
Jak młoda pani wydaje się ze pana młodego, to panna młoda ma welon, tak i siostra.
Złożyła śluby zakonne, jest dzieckiem Bożym i Sługą Bożym.
Po prostu jest siostrą i tylko siostry noszą welon.
Maryja była święta, a siostra zaufała Jezusowi i stała się święta, jak Maryja.
Żeby nie grzało słońce na głowę; bo Maryja welonem otarła Panu Jezusowi twarz.
Maryja wycierała nogi i ręce, i rany Jezusa welonem.
Chce mieć zakryte włosy, bo jakby nie nosiła welonu, to by nie wyglądała na zakonnicę.
Kiedyś noszono welony.
Żeby nie wiało jej w głowę.
Żeby nikt nie wiedział, czy siostra ma włosy długie, czy krótkie.
Żeby siostry można rozróżnić, np. Elżbietanki od Jadwiżanek.
Żeby ludzie wiedzieli, że idzie siostra zakonna, że siostra zakonna robi to dla Pana Boga.
Musi całe życie żyć w pokorze i biedzie.
Siostra wstąpiła do świątyni Boga.
Welon jest znakiem, że siostra jest poślubiona z Panem Bogiem dla miłości i wierności.
Ma za męża Pana Boga.
Jest to znak ślubów wieczystych.
Można było rozróżnić, z jakiem parafii jest siostra i żeby można było poznać, że jest to siostra zakonna.
Siostra nie może ożenić się w jakimś panu lub księdzu, tylko w Panu Jezusie.
Siostra, bo kocha Pana Boga, a pani, że się ożeniła.
To znak miłości z Bogiem.
Oddała się Panu Bogu.
Zdecydowała się zostać siostrą zakonną i pójść do zakonu, aby oddać się cała Panu Bogu i dlatego nosi obrączkę.
Ślubowały Panu Bogu, że będą wszystkim biednym dzieciom pomagać.
One ślubują się z Bogiem, a nie tak, jak dorośli biorą ślub.
Pan Jezus umarł na krzyżu, a w żałobie chodzi się na czarno.
Siostra cierpi za Bogiem. Jak ktoś umrze z naszej rodziny, to idziemy na pogrzeb na czarno i tak umarł Pan Bóg, ale inaczej, bo oddał życie za nas na krzyżu.
Czarny to żałobny kolor, każdy się ubiera na czarno, gdy Jezus umarł, wszyscy płakali, dlatego siostry noszą czarne ubranie, w takim smutnym kolorze.
Czarny jest symbolem smutku, jaki mają ludzie, którym pomagają.
Żeby nie pobrudziła welonu.
Przypomina, że Pan Jezus niósł krzyż i został powieszony, ucierniony i zabity.
Codziennie Jezus umiera na krzyżu przez nasze grzechy.
Dlaczego w czarnym kolorze? Nie mam pojęcia. Ale przecież nie wszystkie siostry noszą czarne welony.
Nie wiem, ale myślę, że siostry ubierają się wszystkie tak samo.

Drogie Dzieci!
Starszych mogą śmieszyć Wasze wypowiedzi, ale myślicie poprawnie, rozumiecie problem i potraficie wypowiedzieć swoje myśli, chociaż w języku innym, niż mówią dorośli. A Was, Drodzy Chłopcy, proszę, abyście szanowali Dziewczęta, bo każda z nich może wybrać welon zakonny - czarny lub nie czarny - i stać się Oblubienicą Pana Jezusa.

O. Jan, OMI

POWOŁANIE KAPŁAŃSKIE

0x01 graphic

Mojżesz wyświęcił na Arcykapłana swego brata Aarona, na kapłanów zaś jego synów. Od tej pory wszyscy synowie kapłana byli kapłanami. Mieli specjalne obowiązki i przywileje. Nie mógł zostać kapłanem ten, kto nie pochodził z pokolenia Lewiego, z rodziny Aarona.
Pan Jezus nie zwracał uwagi, z jakiego pokolenia pochodzi powoływany na Apostoła. I teraz kapłanem może zostać każdy, kto: 1° szczerze pragnie tej godności i ma dobrą intencję, 2° komu Pan Bóg dał odpowiednie zdolności i 3° władza kościelna potwierdzi to powołanie. Otrzymawszy Święcenia Kapłańskie będzie mógł udzielać sakramentalnego rozgrzeszenia i odprawiać Mszę Świętą. W tych dwóch czynnościach nikt go nie zastąpi: ani najświętszy, ani najmądrzejszy, ani najsilniejszy człowiek. Dokonuje tego tylko ten, któremu Ksiądz Biskup namaścił jego ręce i włożył swoje ręce biskupie na jego głowę.

* * * * *


Dziesięcioletni chłopcy już przygotowywali się do Kapłaństwa. Byli pewni, że Pan Bóg ich powołał.
- Mnie ciocia powiedziała, że ja mam powołanie i księdzem zostanę.
- Ja codziennie modlę się, abym został kapłanem i jeździł na religię takim samochodem, jak nasz ksiądz.
- Teraz mój brat nie chce mnie w ogóle słuchać, ale jak zostanę księdzem, to nawet nie będzie mógł pisnąć, jak go będę uczył podczas niedzielnej Mszy Świętej. A kazania będę mówił specjalnie dla niego, wszystkie złośliwości mu przypomnę.
- Chcę być księdzem, bo ksiądz może jechać nawet do Australii, Ameryki i do Afryki, a ja lubię podróżować.
- A ja po prostu chcę być księdzem!
- Ale dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu chcę.

* * * * *

Dzisiaj mam takie pytania: czy chciałabyś, aby twój brat został księdzem?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :


Dzieci odpowiadają:


Tak, chcę, aby mój brat był księdzem.

Tak, bardzo chciałabym, żeby mój brat został księdzem, ponieważ nauczałby mnie. Mówiłby mi, czy robię dobre rzeczy, czy złe. Nie po to, żebym się pochwaliła koleżankom, że mam brata księdza, ale bym im mówiła, jak to dobrze jest, kiedy brat-ksiądz jest, jak Chrystus, który powołuje ludzi do robienia dobra oraz dobrych uczynków. Moja miłość do niego by się nie zmieniła, ale bardziej bym pokochała Jezusa Chrystusa.
Gdyby mój brat chciał zostać księdzem i gdyby miał powołanie, nie przeszkadzałabym mu w dążeniu do celu. Wręcz przeciwnie, modliłabym się za niego, aby Bóg przyjął go z otwartymi ramionami.
Mój kuzyn chce zostać księdzem, a ja bym mu nie zabroniła. Mój kuzyn chodzi już w habicie.
Dobrze byłoby mieć w rodzinie księdza. Gdyby jego marzeniem było zostać księdzem, to zachęcałabym go jeszcze bardziej.
Tak, bo w rodzinie byłby większy kontakt z Bogiem. Pod warunkiem że Pan Bóg by go wezwał.
Zostać księdzem, czyli mieć powołanie do służby apostolskiej, to szczególny dar Boży. Myślę, że jest to ogromne wyróżnienie być robotnikiem w wielkiej winnicy Kościoła. Bardzo bym chciała, aby mój brat został księdzem. Uważam, że to, iż on nim będzie, dotyczy również mnie i całej rodziny. Od jego decyzji też zależy przyszłość mojej rodziny. Ponieważ moja rodzina dzięki temu staje się bliżej Boga, więcej Go doświadcza bądź dostrzega w życiu swojego członka. Myślę, że jest to ogromna tajemnica. Może gdzieś każdy chciałby, aby ktoś z jego rodziny był księdzem. Myślę, że to nawet taki zaszczyt dostąpić takiej godności, ale nie umiem tego wyrazić słowami. Ja chyba też nie napisałam wyczerpująco na ten temat, ale akurat teraz tak myślę. Cieszę się również, że Bóg obdarza wielu ludzi takim powołaniem, wspaniałym powołaniem. I za to CHWAŁA PANU!!!
Chcę, żeby był księdzem, ponieważ słucha moich rodziców pomaga ludziom, mamie i tacie i dlatego, że będzie odprawiał Mszę Świętą. I nadaje się na księdza.
On by robił dobre uczynki, pomagał innym ludziom, też by mógł się modlić za wszystkich chorych i niepełnosprawnych, byłby bliżej Boga.
W naszej rodzinie pogłębiłaby się nasze wiara i ja bym codziennie chodził na Mszę Świętą z jego obecnością.
Mogłabym poznać nowych księży. Gdybym miała kłopoty z religią, mógłby pomagać mi w nauce. Nauczyłby się, jak być dobrym dla ludzi, miłym i często by się modlił, a jak przyszedłby do domu, to by mnie nie bił.
Mój brat lubi wszystko święte i wszystkie rzeczy poświęcone, lubi się modlić, lubi uczęszczać jako ministrant, słucha wszystkiego, co powie siostra na katechezie i nosi dużo rzeczy świętych do szkoły i wszędzie indziej, i długo się modli. Mój brat jest tego samego zdania.
Chciałabym, aby mój brat był księdzem dlatego, ponieważ mógłby odnaleźć nową drogę życia, wniósłby także do naszej rodziny miłość i zrozumienie. Mógłby nawrócić wielu ludzi niewierzących i oddać swe życie Bogu. Chociaż nie mógłby mieć ani żony, ani dzieci, jego rodziną byliby wszyscy wierzący ludzie. Mógłby otrzymać wiele łask. Mógłby znaleźć ukojenie w modlitwie.
Ja chciałabym, żeby mój kuzynek był księdzem, bo gdy nam się nudzi, no to bawimy się w kościół. Mój kuzyn jest księdzem, a ja jestem człowiekiem, który ma przyjść do Komunii Świętej. Kuzyn zawsze przynosi kieliszek z ogórkami i wtedy, gdy zjem wszystkie ogórki, to kończymy na tym zabawę.
W mojej rodzinie chcą mieć księdza i żebym ja mogła zwiedzić klasztor. Ale on się do tego nie nadaje.
Mało się uczy i jak zostałby księdzem, to by musiał chodzić na studia. Mój brat się nie modli, a tak by musiał modlić się codziennie dwie godziny. Gdy Pan Bóg modlił się na Górze Oliwnej, to tak samo mój brat przed krzyżem będzie cały dzień modlił się, dlaczego mnie bił i nie słuchał mamy i taty.
Chciałabym, żeby mój młodszy brat, który chodzi do pierwszej klasy, żeby był księdzem dlatego, że nareszcie będzie grzeczny i w kościele będzie dużo śmiechu!!! Także mój starszy brat Michał, który chodzi do klasy piątej, bo też by było dużo śmiechu i też byłby grzeczny.
W przypadku, gdybym miała brata, uważam, że jest to jego dowolny wybór. Na pewno nie byłabym przeciwna jego decyzji, lecz wspierałabym go modlitwą i pomagałabym mu w zależności od jego potrzeb. W pewien sposób czułabym się zaszczycona, iż Bóg wybrał tak kogoś bliskiego memu sercu do swojej służby.
Tak, chciałabym dlatego, bo mój brat jest bardzo niegrzeczny i coraz bardziej jest pyskaty, źle się uczy, a gdyby został księdzem, to chyba by się zmienił i nie doprowadzał mamy i taty do złości. Mama jest bardzo chora i często traci przytomność ze złości. Chciałabym, żeby to w końcu się zmieniło.
Ja bym chciał, żeby mój brat został księdzem dlatego, że by spowiadał, pomagał biednym ludziom, byłby znany w całym Kościele, byłby świętszy, mógłby nawet odprawiać Msze Święte. Dawałby swoje pieniądze, żeby kupić dla innych jedzenie i ubrania, nawet dla kościoła, żeby kościół był piękny, żeby było ciepło i przytulnie. Ale nie wiem, czy on chce być księdzem.
Chciałbym, żeby mój brat był księdzem, bo chcę, żeby mój brat był blisko Boga, bo czasami to się nie modli, a jak ja mu mówię, żeby się modlił, to on mi mówi, że jutro, a tak, jakby był księdzem, to by się modlił i był dobry dla wszystkich. Kocham go, ale czasami mnie denerwuje. Bardzo bym chciał, bo chyba ja też nim zostanę, ale na razie jestem ministrantem, kocham Boga i chcę, żebym był przy Nim blisko.
Mój brat jest ministrantem i z radością chodzi na Mszę Świętą. Ale on nie chce i nie wiem, dlaczego. I dlatego też, bo ksiądz idzie do nieba, a ja chciałbym, żeby on poszedł do nieba.
Byłabym pewna, że kroczy po drodze dobra. Na pewno mógłby mi dopomóc w różnych sprawach trudnych z wiarą. Miło wiedzieć, że ktoś z rodziny w szczególny sposób poświęca się Bogu.
Mogłabym zobaczyć, jakie jest życie księdza i poznać bliżej Pana Boga. Mój brat nie chciałby zostać księdzem, ale ja bym chciała, bo "kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie".
Mój brat chciałby zostać księdzem, ponieważ słucha rodziców, ma dobre serce, opiekuje się chorymi zwierzętami i pomaga starszym. Interesuje tylko kościół i ksiądz też mu powiedział, żeby został księdzem.
Chciałabym dlatego, że ksiądz jest dobry, a mój brat jest niegrzeczny, dużo przeklina, mnie wciąż bije. A tak byłby spokojny, by nie kłamał i oszukiwał, byłby świętym i nie był taki bezczelny i powiedziałby mi, jak żyje się, kiedy jest się księdzem.
Chciałabym, żeby mój brat został księdzem dlatego, że byłby grzeczny, nie biłby się, nie rozkazywał mi, nauczałby w kościele wszystkich ludzi, chodziłby do chorych i pomagał im. Chodziłby po kolędzie, dawałby śliczne obrazki. Tyle o bracie.
Mój brat jest pobożny, miły, fajny i kochany też, ponieważ kocha, jest posłuszny Panu Bogu i codziennie modli się rano i wieczorem. Także chodzi na zbiórki ministrantów i bardzo pomaga innym. I wierzy w Boga i Jezusa. Ksiądz go lubi i go chwali.
Jako ksiądz mój brat jeździłby do innych krajów nauczać religii. Dlatego zbliżyłby innych do Boga. Może bym tęskniła za nim, ale byłabym z niego dumna, że mój brat jest księdzem i pomaga ludziom.
Mój brat bardzo kocha Boga, chodzi do kościoła, spowiada się i regularnie chodzi na katechezę. Myślę, że może kiedyś zostanie księdzem. I ja mogłabym się wyspowiadać, udzieliłby mi ślubu i komunikował.
Ja kocham księdza i mojego brata, bo mój brat jest kochany, on tak kocha Pana Jezusa i nie opuszcza żadnej Mszy Świętej. Bo mi daje zawsze wszystko, co ma. Zawsze w niedzielę widziałabym go na Mszy i nie musiałby się zajmować dziewczynami.
Byłby blisko Boga. I pouczał całą moją rodzinę o Bogu. A również pocieszał bliskich w niedoli, pomagałby ludziom i głosił Ewangelię oraz po śmierci poszedł do nieba. A gdyby była wojna, to by pomagał ludziom.
Tak!!! Bo stałby się pobożniejszy, grzeczniejszy i zdobyłby wielką wiedzę religijną. Zacząłby ładniej odzywać się do rodziców. Uczyłby całą moją rodzinę religii.
Ja bardzo bym chciała, żeby mój brat był księdzem dlatego, że jakby przyszedł ze Mszy Świętej, to by mi wszystko opowiedział, co było na Mszy Świętej, a ja bym nie musiała chodzić do kościoła i bym się mogła wyspowiadać w domu.
Mój brat umie się modlić, chcę, żeby służył Bogu. Ksiądz jest dobry i uczy o Panu Bogu. I ksiądz wygłasza Mszę Świętą w kościele. Nauczyłby mnie różnych rzeczy i jak byłabym duża, mogłabym zostać zakonnicą.
Wtedy by mnie nauczył jakichś innych modlitw i jeszcze dużo, dużo modlitw. Lubi odprawiać Mszę w domu i marzy o tym. Chciałabym, żeby spełniło się jego marzenie.
Teraz mnie bije i jest nieznośny, mówi brzydkie słowa, dużo przeklina, a wtedy nie mógłby mówić i tam by się dobrze zachowywał, nie mógłby mnie bić i prowadziłby Mszę Świętą.



Nie, nie chcę, aby mój brat był księdzem.
Gdybym miał brata, to nie chciałbym, żeby był księdzem, bo by musiał wyjechać na misje. I nie wiadomo, w jakiej byłby parafii.
Teraz nie chcę, aby mój brat poszedł na księdza, bo bardzo moją rodzinę kocham. I bym musiał chodzić do kościoła.
Mój brat jest dzieckiem specjalnej troski, nawet gdyby był zdrowy, to i tak nie zgodziłabym się.
Nie chciałabym, aby mój brat został księdzem. Ale gdyby się już zdecydował, nie stawiałabym mu przeszkód.
Mając brata nie chcę, aby został kapłanem, ponieważ uważam, że go do tego nie ciągnie. Ale gdyby miał on powołanie, nie stawiałbym oporu.
Ja bym nie chciała, żeby mój brat był księdzem, bo ani nie może się ożenić, bo jak by był księdzem, to by musiał być całe życie księdzem. Ja bym już wolała, żeby mój brat był ministrantem, bo by się mógł ożenić.
Nie pomagałby mi w zadaniu i dlatego że ja bym się nudził. Nie grałby ze mną w gry, bo by nie miał czasu, bo by był samotny i ja również.
Jak bym chciał do niego jeździć, on byłby w kościele i dlatego, że też by mnie nie odwiedzał. Nie byłby wolny. Nie mógłby być razem z całą rodziną w domu, tylko w klasztorze razem z innymi księżmi i siostrami zakonnymi. A teraz ja nie miałbym się z kim bić.
Ja chcę, ale on się do tego nie nadaje i nie chce.
Niekiedy się kłócimy i bijemy, ale brakowałoby mi go. Nie miałabym się z kim bawić w domu i nie miałby mi kto pomagać i dawać ściągi. Rzadko bym go widywała, a jak bym była chora, a to by było w niedzielę, to on by był w kościele i by ciągle go nie było.
Na niedzielę musiałby przygotować Mszę Świętą, a on jest leniwy i lubi grzeszyć.
Bardzo bym chciała, żeby wyszedł za mąż i miał dzieci. Chciałabym być ciocią i bawić jego dzieci.
Nie chciałbym, żeby mój brat był księdzem, bo nie miałbym brata. Dlatego, że on jest fajny i kochany. Mój brat nie chciałby być księdzem, bo my byśmy się nie spotykali. A on chce być z bratem. Chce mieć kochanego brata. Mój brat chce być sportowcem, a wiem, że wierzy w Boga. Mój brat mówi, że będzie mnie kochał. Zapytam się go, czy chce być księdzem. Ale wiem, że się nie zgodzi.
Nie mogłabym się z nim czasem spotykać. I chodzić na spacery. I jak bym przyszła do niego, to bym nie miała co robić. I więcej bym go widziała w kościele, a nie w domu. I nie miałby rodziny. I przestałby chodzić na judo.
Ksiądz jest dobry, ale nie chcę, bo mój brat i tak może być dobry i nie musi być księdzem. Nie mógłbym go odwiedzać, a gdyby miał rodzinę, to mógłbym jeździć do niego, by zobaczyć jego dzieci. Byłbym też wtedy wujkiem. Mój brat także jest mało pobożny.
Mój brat nie chciałby zostać księdzem, bo nie ma tam miejsca dla niego.


Nie bardzo wiem, czy chciał(a)bym.

Do końca nie jestem pewna, ale chyba nie. Po pierwsze, bo kiedyś ja będę chciała zostać ciocią, a moi rodzice dziadkami, a że księża nie mogą mieć dzieci, byłoby to niemożliwe. A po drugie, sam mój brat w przyszłości chce założyć własną rodzinę. Gdyby jednak zmienił zdanie i chciał zostać księdzem, na pewno uszanowałabym jego decyzję.
W pewnym sensie chciałabym, aby mój brat został księdzem, a znowu z drugiej strony nie chciałabym, aby poszedł do zakonu. Mam tylko jednego brata i mimo, że czasem się bijemy i kłócimy, to w głębi duszy bardzo go kocham i nie wiem, co bym zrobiła, gdybym miała go stracić, a przecież gdyby poszedł do zakonu, to widziałabym go raz na jakiś czas. Widywałabym się z nim po prostu bardzo rzadko.
Gdyby mój brat chciał, nie odradzałabym mu, ale nie wiem, czy sama chciałabym, aby on został księdzem.
Jeśli on chciałby zostać księdzem, to czemu nie? To jest tylko i wyłącznie jego sprawa. Jeżeli zdecyduje się na takie życie, niech żyje. Tylko że on się do tego nie nadaje.
Chociaż nie mam brata, myślę, że jeżeliby miał tak głębokie powołanie, chęć, to z wielkim żalem przyjęłabym go na nowo do swego serca. Jeżeliby tego bardzo pragnął i chciał. Myślę, że tu potrzeba czasu.
Ja nie wiem, czy mój brat chce być księdzem. To już zależy wyłącznie od niego. jeżeli chce, nie mam nic przeciwko temu, ale do niego to niepodobne.
Gdybym pisał swoje nazwisko, to bym napisał, że chciałbym, aby mój brat był księdzem. Bo byłoby mi głupio, że napisałem tak, a nie inaczej. Przecież uczęszczam na religię, ale nie podpisuję się i nie chcę, aby mój brat był księdzem. Czuję, że każdy by się ze mnie śmiał.
W pewnym sensie tak, lecz nie wiem, jak będzie bez niego i jakby się rodzice zachowali. Dla mnie byłoby smutno, zawsze w domu słyszy się jego krzyki, ale gdy chciałby się oddać Kościołowi, nie miałabym nic przeciwko temu.
Ja bym chciała i nie chciała, żeby mój brat został księdzem. Bo gdyby był, to by miał większą wiarę. A gdyby nie był, to może i ja bym bawiła jego dzieci.



Drogie Dzieci!
Przed wielu laty, na Madagaskarze, spotkałem katechetę, który zachęcał młodzież do życia zakonnego i kapłańskiego, ale swojemu synowi nie pozwolił nawet wspominać o Seminarium. Wraz z malgaskimi siostrami zakonnymi napisaliśmy i daliśmy mu taką modlitwę, oczywiście w języku malgaskim:

Boże, który widzisz moją radość z uczestniczenia w uroczystościach święceń kapłańskich i ślubów zakonnych, pomnażaj wciąż tę moją radość licznie powołując młodych do swojej służby, tylko nie ukradnij mi mojego dziecka. O to Cię proszę przez Chrystusa, Syna Twego. Amen.

Ten katecheta był podobny do drogowskazu: pokazuje kierunek, ale sam stoi w miejscu. Dlaczego kapłanami mają zostać inni, a nie jego syn?

Dlaczego kapłanem ma zostać mój kolega, kuzyn, brat, a nie ja?

POWOŁANIE ZAKONNE

0x01 graphic

Do pracy (po maturze) nie chodzę, na prośbę mojej siostry zostaję rok w domu, aby przypilnować jej dzieci, gdy ona idzie do pracy. A dzieci są małe: 5 lat, rok i cztery miesiące, a trzecie zaledwie 8 dni, bardzo są zadowoleni, bo urodziła się im córeczka, tak jej pragnęli. Ja teraz jestem całymi dniami w domu. Co będzie za rok, to jeszcze nie wiem, może do pracy, a może do klasztoru, sprawy się ważą... Zawsze staram się trzymać blisko Pana Boga, chciałabym zawsze, ażeby tam, gdzie ja jestem, i On był, nasz Pan. Byłam w klasztorze na rekolekcjach dla młodzieży. Jest tam tak, jak sobie wyobrażałam klasztor. Rozmawiałam z siostrami i są bardzo szczęśliwe, opowiadały mi, jak się wybierały do klasztoru i jak im rodzice zabraniali, podobnie jak mnie, teraz dopiero to rozumiem, dlaczego rodzice zabraniają mi pójść do klasztoru. Na pewno jakbym chciała wyjść za mąż, to by mi nic nie mówili. Każda matka pragnie szczęścia swojej córki. Oni tego nie rozumieją, gdyż największym szczęściem jest poświęcić się Bogu i Matce Najświętszej. Oni mogą mi zabraniać, ale i tak wiedzą. że mi nie przeszkodzą, bo Bóg chce, żebym się poświęciła Jemu i tak będzie, jak On chce. Słyszałam już różne pogłoski, ja tylko wiem jedno, że Bóg mnie powołuje i dał mi tę łaskę do klasztoru, z czego jestem Mu bardzo wdzięczna.

* * * * *

Dzisiaj mam takie pytania: czy chciałbyś, aby twoja siostra została zakonnicą?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż stopnia ani nagrody na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

PS. Jeżeli chodzi o przeszłość, to muszę przyznać, ksiądz zastąpił mi rodzinę, z którą nie mogłam się porozumieć. Co do tego, czy miałam powołanie do życia w zakonie, nie jestem pewna, ale chyba nie. Byłam kiedyś na rekolekcjach. To, co zostało mi w pamięci po tych rekolekcjach, to nie żadne kazanie czy nauka, ale atmosfera tam panującą. Taki spokój i wyciszenie, to było to, za czym tęsknię i dzisiaj, chociaż od mojego ślubu minęło 17 lat.

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:


Chcę mieć siostrę zakonnicę.
Uważam, że każdy może zostać tym, kim chce być w przyszłości, jeżeli jest do tego powołany lub powołana. Ale moim zdaniem cieszyłabym się z tego, że brat mój lub siostra zostaną zakonnicą lub księdzem.
Siostra mogłaby zostać zakonnicą, ponieważ spodobało się jej to powołanie.
Gdyby miała powołanie, to niech zostanie zakonnicą. Jeżeli już zostanie, będę się za nią modliła przy każdej wieczornej modlitwie.
Gdyby siostra miała powołanie, pozwoliłbym jej. Pod warunkiem że Pan Bóg by ją wezwał.
Chciałbym, aby moja siostra została siostrą zakonną, ponieważ to jest piękne powołanie, a ludzie potrzebują serca i pomocy.
Moja siostra bardzo lubi się opiekować innymi, a gdy teraz jest mała, zabawkami, które w jej oczach są chore. Bardzo lubi opiekować się zwierzętami swoimi i innych ludzi. I mówi często, że chciałaby zostać zakonnicą - misjonarką.
Gdyby chciała zostać zakonnicą, modliłabym się za nią, aby nie zwątpiła i wytrwała w swym powołaniu. Mogłaby pomagać ludziom z innych krajów. A gdybym ja była na tym miejscu, pomogłabym jej z całych sił.
Chciałbym, aby moja siostra została siostrą zakonną, ponieważ ludzie potrzebują serca i pomocy.
Chciałbym, aby moja siostra była w zakonie, bo nauczyłaby się prawd wiary. Gdyby moja siostra chciała zostać zakonnicą, nie miałabym nic przeciwko temu, bym jej nie odradzała, a nawet bym jej w tym pomogła przez modlitwę.
Gdybym miała siostrę, to chciałabym, aby została zakonnicą. A gdyby jej powołaniem było życie zakonne, to zachęcałabym ją do tego jeszcze bardziej.
Chciałbym też, aby moja młodsza siostrzyczka została siostrą zakonną, ponieważ nie jest zbyt grzeczna i czasami nie słucha rodziców. Stałaby się mądrą i pobożną kobietą oraz byłaby lepszym człowiekiem. Wiedziałabym, do kogo mam się zwrócić o pomoc, gdy zostanę sama. Moja siostrzyczka pouczałaby mnie i całą moją rodzinę.
Chciałbym, aby moja siostra została zakonnicą. Byłbym z tego dumny, że Bóg wybrał spośród tylu kobiet na świecie akurat moją siostrę. Na pewno mógłbym się od niej dużo rzeczy nauczyć. Wydaje mi się, że przez to stałbym się lepszym, bo próbowałbym jej dorównać we wszystkim. Szczególnie dlatego chciałbym, aby moja siostra była siostrą zakonną, bo moglibyśmy dużo ze sobą rozmawiać na najprzeróżniejsze tematy związane z życiem duchowym - w końcu z rodzeństwem rozmawia się najlepiej i są ze sobą niesamowicie zżyci.
Ja chciałabym, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, że chociaż jedna osoba z rodziny byłaby pobożna i pomagałaby innym ludziom. Ona jednak nie chce zostać zakonnicą.
Ja bym chciała, żeby moja siostra była siostrą zakonną, ponieważ siostra zakonna, która naprawdę kocha Boga, jest naprawdę kochana i chroniona przez Boga, a różne nieszczęścia chodzą po ludziach i gdyby moja siostra miała pecha, to jej mąż mógłby przed ślubem być kochanym chłopakiem, a po ślubie "potworem". Ale bycie siostrą ma też złe strony takie, jak: gdyby moja siostra była siostrą zakonną i uczyłaby w szkole religii i trafiłoby jej uczyć najgorszą klasę taką, jak nasza, to często by chorowała i musiałaby kupować nowe długo-pisy co miesiąc, aby wpisywać uwagi i jedynki.
Siostra - Ja chciałabym, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, że pomagałaby małym dzieciom z domu dziecka.
Tak, chciałabym, ponieważ jest pobożna i chodzi co niedzielę do kościoła, modli się rano i wieczorem. Niekiedy zdarzy się jej nie pójść do kościoła, ale pójdzie do spowiedzi. Chodzi do niej co miesiąc. Nie kłóci się ze mną, chociaż niekiedy, ale tylko, gdy się bardzo zdenerwuje. Zawsze słucha mamy i taty. Jeszcze nigdy ją mama ani tata nie skrzyczał.
Tak, chciałabym. Bo wtedy mogłaby naszej rodzinie pomóc i pogłębić wiarę, i pokazać młodszym kuzynom, jak mają żyć z Panem Bogiem. Ale myślę, że życie z Bogiem przykładne nie zależy od stanu, w jakim jest dana osoba (czy to jest zakonnica, czy żona, czy stara panna). Też dlatego bym chciała, aby została zakonnicą, bo by miała lżej beze mnie. Ale nie chciałabym, aby ktoś jej kazał iść na zakonnicę, chciałabym, aby to była jej decyzja, bo życie w zakonie jest trudne. Ona mogłaby pomóc innym potrzebującym ludziom.
Ja bym chciał, żeby moja siostra poszła na zakonnicę. Ale myślę, że ona nie chce iść na zakonnicę, bo ona chce iść na policje lub na detektywa. I dlatego nie chce iść na zakon.
Ja bym chciała, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, bo moja siostra za mało oddaje się Bogu, a jak by była zakonnicą, to pojechałaby na misje święte, oddawałaby się całą duszą Bogu, uczyłaby dzieci katechezy, byłaby bardziej pobożniejsza.
Chciałbym, żeby moje dwie siostry zostały zakonnicami, bo wtedy miałbym spokój i nie biłyby mnie i zostałbym sam.
Chciałabym też, żeby moja starsza siostra została w życiu siostrą zakonną, ponieważ mniej by zaczęła przeklinać i dłużej się modlić. Czasami jest niegrzeczna i chciałabym, żeby przez to wstąpienie do zakonu poprawiła się na lepsze. Żeby zmądrzała i tak, jak mój brat, pouczała nas o Piśmie Świętym. By była bardziej szczęśliwsza w tym nowym życiu i by przez to częściej chodziła do kościoła i modliła się pobożnie.
Ja bym chciała, żeby moja siostra była zakonnicą, bo co trzeba iść do kościoła na Mszę Świętą, to idzie do kościoła, a gdy jest spowiedź, to idzie. Ale gdy trzeba chodzić na Mszę szkolną, to też idzie.
Ja bym chciała, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, bo zakonnica jest zawsze przy Bogu i że jeszcze ciągle modli się.
Ja chciałabym, aby moja siostra została zakonnicą, bo służyłaby samemu Panu Bogu, a ja bym mogła ją odwiedzać co niedzielę.
Tak! Ponieważ by uczyła katechizmu, śpiewu mnie i inne dzieci.
Ja chciałbym, żeby moja siostra została zakonnicą i żeby z księdzem proboszczem połączyła dwie dusze: moją i moją dziewczynę.
Ja chciałabym, aby moja siostra została siostrą zakonną. Dlaczego, to nie wiem, ale mam takie przekonanie.
Siostrę akurat mam. To zależy tylko i wyłącznie od "Niej" - mojej siostry.
Mogłabym zwiedzić klasztor i dlatego, żebym widziała siostry zakonne bez welonu.


Nie chcę mieć siostry zakonnicy.

Nie chciałbym, aby moja siostra poszła na zakonnicę, bo ją bardzo kocham.
Nie chciałbym, aby moja siostra została siostrą zakonną, ponieważ: nie można by było wyjeżdżać z nią na wakacje, zapraszać ją na urodziny. Gdyby musiała wyjechać do parafii, która znajduje się gdzieś daleko, to bym mógł ją bardzo rzadko widywać, a poza tym czułbym się samotnie, gdybym mógł ją widywać np. tylko 5 razy w roku.
Nie chciałbym, żeby moja siostra była zakonnicą, bo jest za ładna na zakonnicę. Moja siostra też nie chce być siostrą zakonną, tylko modelką.
Nie chciałbym, żeby moja siostra była zakonnicą, bo bym nie mógł odwiedzać jej dzieci i nie widziałbym jej męża, Nie widziałbym jej domu, a jak by była siostrą, to nie mógłbym odwiedzić jej pokoju.
Gdyby moja siostra miała powołanie albo by chciała, to bym jej nie przeszkadzał, ale bym nie chciał.
Ona się do tego nie nadaje.
Nie miałabym z nią kontaktu.
Nie wiem, czy by się do tego nadawała.
Nie mam siostry, a nawet gdybym miała, to bym się nie zgodziła, bo by mi jej bardzo brakowało i nie wiadomo, gdzie by mieszkała.
Nie chciałabym, aby moja siostra została zakonnicą, ponieważ mam tylko jedną siostrę i nie chcę jej stracić nawet pod względem zakonu.
Ja chciałbym, żeby moja siostra się ożeniła, bo ona ma już chłopaka.
Nie chcę mieć siostry zakonnicy dlatego, że nie wiem.
Tak szczerze mówiąc, chciałabym, aby moja siostra została zakonnicą, gdyż miałabym swój własny pokój. Nie kłóciłybyśmy się. Lecz w pewnym sensie nie, gdyż byłoby mi smutno, gdyż byłoby cicho w domu. Mam jeszcze jedną siostrę, ma 2 i pół roku oraz miałam siostrę I., lecz ta zmarła jeszcze przed urodzeniem się. Bardzo często rozmawiamy na ten temat. I nie wiem, czy chciałabym, lecz gdyby ona chciała.
Ja nie chcę, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, że jest roztrzepana.
Nie chcę się z nią rozstawać, bo jest bardzo miła, dobra, życzliwa, kochający i za bardzo ją kocham, żeby została zakonnicą. Jest dla mnie najlepszą osobą.
Nie, bo się z nią nie będę widzieć, nie mógłbym jej zobaczyć, jak by szła do ślubu, a wtedy dzieci nie mówiłyby do mnie "wujku" lub "dziadku".
Mojej siostrze nie pasuje rola zakonnicy. Źle się odzywa do brata i rodziców. Moja siostra jest poza tym chytra, niesprawiedliwa, ma czasami nieczyste sumienie, przeklina i wszystko niszczy. I jak się ją zawoła, to nie przychodzi i że jest nieposłuszna.
Wyjechałaby na dość długo, a ja bym za nią tęskniła, nie przyjeżdżałaby tak często i nie bawiłaby się ze mną, a w ogóle to ona ma już męża i jest w ciąży.
Moje dzieci nie miałyby kuzyna lub kuzynki, albo kuzyna i kuzynkę.
Nie mogłabym się z nią widywać i dlatego, bo to moja jedyna siostra, ją bardzo kocham i ponieważ ona jest bardzo kochana i mnie kocha, nie chcę się z nią rozstawać.
By mi nie pomagała w zadaniach, byłbym sam i byłbym bardzo smutny.
Ja bym nie chciała, żeby moja siostra została zakonnicą, ponieważ ona kiedyś założy rodzinę. Wiem, że jak by była zakonnicą, to by uczyła religii i by dawała szczęście, ale niech korzysta z życia.
Nie chciałbym, żeby moja siostra była zakonnicą. Dlatego, że musi być w zakonie 6 lat i nie może wychodzić i bym jej nie widział.
Przepraszam za braci, ale oni swoich starszych sióstr na siostry zakonne by nie oddali, gdyż - jak stwierdzili - im w takim stroju byłoby nieładnie i straciliby przez to wspaniałych szwagrów. I więcej swych wywodów nie chcieli udowodnić. Może więc innym razem wymyślą coś mądrzejszego.



Nie wiem, czy chcę mieć siostrę zakonnicę.
Ja nie chciałabym, żeby moja siostra została zakonnicą dlatego, że musiałaby wyjechać z naszego miasta, ale i także chciałabym, bo uczyłaby mnie o Bogu i Jezusie. Chyba też nudno byłoby bez niej, bo bardzo kocham ją i nie lubię, jak ona wyjeżdża.
Ja osobiście nie chcę, żeby moja siostra była zakonnicą. Po pierwsze wyjedzie gdzieś np. nad Morze Bałtyckie: nie będę jej mogła często widywać. Drugi powód: bardzo ją kocham i nie chcę jej utracić.
Mogłaby zostać zakonnicą, ale nie wiem, czy by chciała nią zostać. A nie wiem, czy zdałaby ona maturę.
Mam jedną siostrę, ale nie wiem, czy ona by chciała być zakonnicą. Jeśli tak, to byłaby misjonarką. To już od niej zależy.
Raczej bym nie chciała, żeby moja siostra była zakonnicą, ale gdyby już została zakonnicą, to bym to zaakceptowała. Nie chciałabym dlatego, ponieważ byłoby mi jej brak, chociaż często się kłócimy, ale jednak brak jej w mojej rodzinie... nie, stanowczo nie. Oczywiście, gdyby oddała się Bogu... jej życie, do jej życia nie należałoby się wtrącać, może Pan Bóg już jakby postanowił, to musiałoby tak być. Chociaż mam jeszcze jedną siostrę, tęskniłabym, ponieważ ją bardzo kocham.
Moja kochana siostrzyczka z jej zabójczym charakterem nigdy nie pójdzie do zakonu. Ale gdyby już tak było, to nie chciałabym, ponieważ mam tylko jedną siostrę i gdyby ona poszła do zakonu, to zostałabym sama na świecie. Wiem, że to egoizm, ale tak jest. Wiem, że gdyby tam poszła, to bym ją rzadko widziała, a ona jest moją najlepszą przyjaciółką.
U sióstr jest fajne życie, ale szkoda, że nie mogą się ożenić. Dlatego też że muszą chodzić przez całe pory roku w ubraniu dla sióstr, a welon w lato przeszkadza, dlatego nie chciałbym, żeby moja kuzynka była siostrą.
Ja nie chciałbym, aby moja siostra została zakonnicą, ponieważ ja ją bardzo kocham. Ale trochę bym chciał, aby moja siostra poszła do zakonu, ponieważ tam by przestała palić, przeklinać i ganiać za chłopcami. I jeszcze bym chciał, żeby poszła do zakonu, bo może by przestała mnie bić i brzydko o mnie mówić.
Naprawdę nie wiem, czemu nie chcę, żeby moja siostra była zakonnicą, ale z drugiej strony, to czemu nie?

* * * * *




I jeszcze fragment listu polskiej siostry karmelitanki z Islandii.


Dnia 28.11.1997

Uśmiecham się, że co jakiś czas, myśląc o Ojcu, muszę odwracać się w inną stronę świata. Ale takie są już "misyjne drogi".
Dla mnie Rok Chrystusa był rokiem ogromnej łaski - spotkaniem Go na nowo. Z tym łączy się także zmiana w moim imieniu - nie dlatego, że tak uczyniła Teresa, ale ponieważ nigdy nie chcę zapomnieć o odkryciu, że Oblicze Jezusa w Męce jest moim odbiciem grzesznika, że
już jestem podobna do Jezusa, bo On stał się podobny do mnie i tak Ojciec Niebieski, Maryja, nie mogą widzieć we mnie twarzy grzesznika, ale Oblicze Jezusa. Chodzi teraz o to, bym do końca się zgodziła na tę prawdę o sobie: że aż tak wyglądam i że aż tak kocha mnie Bóg! Łatwiej to zobaczyć, niż opisać. Dla mnie to nowa ziemia, powiem nawet: Niebo na ziemi. O, do jakiego stopnia powinno się posunąć ufność w to umiłowanie! Bóg sam chce dać WSZYSTKO, mam Mu tylko POZWOLIĆ. Dziękuję Mu za tę miłość i proszę o WSZYSTKO dla wszystkich, których kocham i których oni kochają!


Drogie Dzieci!
Małej wiary są ludzie, którzy uważają za stracone dziecko służące najlepszemu Bogu. Współczujcie takim Rodzicom! Ale też starajcie się zrozumieć, że rodzice szczerze pragną szczęścia swoich dzieci. Sami nie poznali radości ofiarowania się Panu Bogu i boją się, że śluby zakonne unieszczęśliwią ich dziecko. Tymczasem to "inne" życie powołanym daje naprawdę dużo radości. Spotkałyście kiedyś smutne siostry zakonne?

O. Jan, OMI

NAUKA

0x01 graphic

Bartuś dorastał. Nadszedł czas, aby wyuczył się zawodu. Bartusiowi najbardziej podobała się praca kowala. Kuźnia pełna iskier, młot z trzaskiem uderza w rozżarzone żelazo, a silny kowal z dumą pokazywał wyprodukowane przedmioty. Podziwiali go ludzie wdzięczni za wykonane zamówienia.
Umówionego dnia tata zawiózł Bartusia
do kuźni. Przywiózł ulubiony przez chłopca wygodny fotel, który z kowalem umocowali wysoko w takim miejscu, z którego Bartuś wszystko dokładnie widział, a jednocześnie nie przeszkadzał pracującemu kowalowi. Przez 12 godzin dziennie kowal pracował i przez 12 godzin dziennie Bartuś siedząc w fotelu obserwował pracę kowala. Nie przerywał tej nauki jedząc przynoszone kanapki.
W tym samym czasie tata Bartusia budował kuźnię i gromadził potrzebne narzędzia. Po sześciu miesiącach kuźnia była gotowa, a Bartuś uznał, że już wszystko zobaczył i jest gotowy do rozpoczęcia pracy. Tego dnia tata sam pojechał po fotel, a Bartuś w swojej kuźni czekał cierpliwie, aż tata powróci.
- Tato - powiedział - zrobię ci kosę.
Wziął kawał żelaza, rozgrzał w palenisku, spocił się kręcąc koło napędzające powietrze do paleniska. Potem położył żelazo rozgrzane do czerwoności na kowadle i uderzył kilka:
- Kosa wymaga długiego kucia. Dziś zrobię ci siekierę.
Ale siekiera też mu nie wyszła.
- Siekiera jest za ciężka, trudno mi wciąż przenosić tak ciężki kawał żelaza. Zrobię ci, tato, nóż. Mały, ładny nóż.
Ale po chwili znów miał trudności.
- Tato, ten kawałek żelaza wciąż się wygina, wykrzywia, zrobię ci, tato, bzika. Kowal też mnie tego nauczył.
Rozpalił kawałek żelaza, włożył do zimnej wody, która aż zasyczała .
Bzik się udał.

* * * * *


Basia miała chęć na ciasto proszkowe. Postanowiła upiec je sama. Przecież widziała wiele razy, jak to robi mamusia. To takie proste. Mamusia zgodziła się, nawet wyjaśniła, czego Basia nie wiedziała. Basia chciała upiec olbrzymi placek, ale mamusia dała jej maleńką brytfankę.
- Mamusiu - powiedziała rozżalona nieco Basia - ja chcę, żebyście się i wy wszyscy najedli.
Mamusia sama wymierzyła potrzebną mąkę, Basia dobrała resztę. Upiekła swój pierwszy placek i uroczyście sprezentowała rodzicom i rodzeństwu przepraszając, że każdy otrzyma tylko odrobinkę. Na przyszły raz upiecze już większy. Basia sama przekrajała placek i... zawstydziła się: zrobił się zakalec.
Na drugi dzień już sama pracowała. Placek był lepszy, ale jeszcze nie smakował jej tak, jak placki upieczone przez mamę.
A kiedy po tygodniu wszyscy jedli smakowite ciasto drożdżowe, Basia powiedziała:
- Dziękuję ci, mamo, że nie pozwoliłaś mi od razu upiec dużego placka. Ile mąki bym zmarnowała! Ale teraz, to już chyba mogę upiec wielkie ciasto, prawda?

* * * * *

Bartuś tak mało nauczył się u kowala. Basia nauczyła się szybciej. Mój problem dla Was na dziś: Jak trzeba się uczyć?

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Uczyć się należy dobrze, aby w życiu dojść do dobrego. Aby dostać w przyszłości jakąś pracę z dobrym zarobkiem, aby w przyszłości, jeżeli założymy rodzinę, zapewnić im dach nad głową i wyżywienie.
Ja myślę, że trzeba uczyć się w ciszy, w spokoju i tak, aby się nauczyć czegoś. Dużo jest młodzieży zdolnych do nauki, ale często są oni bardzo leniwi. Dlatego też jest tak dużo słabych i leniwych uczniów. Uczyć trzeba się dużo, jeżeli chcemy iść do dobrej szkoły oraz także musimy się uczyć, jeżeli chcemy coś w życiu osiągnąć. I musimy się uczyć tak, aby coś wiedzieć, na pewno tyle uczniów chce dojść do czegoś i kimś w życiu być.
Ja myślę, że uczyć się trzeba w spokoju, ciszy, głośno i nie myśleć o innych sprawach, ale o tym, co się czyta. Aby się nauczyć, trzeba czytać. Aby się czegoś nauczyć, trzeba czytać lektur, książek, Pismo Święte itp. Dlatego też trzeba się uczyć, bo jak się nie nauczy, to nie będzie umiał, będzie leniwy. Dzieci chodzą do szkoły, by się uczyć i dostać dobrą pracę. Aby się nauczyć, trzeba chcieć, bo jak się nie chce, to się nie nauczy.
Uczyć się trzeba dobrze, aby w przyszłości służyć pomocą innym i żeby być dobrym człowiekiem. Wspomagać naród dobrą pracą i swoją mądrością.
Bartuś nauczył się tak mało dlatego, że tylko siedział w fotelu i patrzył, jak inni pracowali. Jak chce się nauczyć, to trzeba samemu spróbować. Gdy ktoś się uczy, to nie wystarczy się tylko przyglądać, trzeba pomagać albo zrobić to samodzielnie.
Uczyć trzeba się tak: trzeba robić tak, jak ten, co nas uczy, w ten sposób dużo się nauczy.
Ja bym pracował razem z kowalem, a nie siedział 12 godzin dziennie i wpatrywał się w robotę kowala, bo inaczej nie nauczyłbym się prawie niczego.
Nauczysz się szybko wszystkiego, jeśli patrzysz na tę pracę, potem spróbujesz i potem możesz się szybko nauczyć i potem wszystko umieć. Trzeba próbować samemu, z pomocą mamy, cioci lub taty, bo nie można uczyć się tylko wzrokowo. W życiu trzeba wszystkiego próbować dlatego, że człowiek się zawsze uczy.
Należy uczyć się cierpliwie i pilnie. Trzeba się uczyć tak długo, aż się nauczy wszystkiego, co się chce wiedzieć z pracy kowala. Gdyby on co dzień próbował coś zrobić, to może nauczyłby się coś zrobić, a nawet mógł zostać kowalem.
Trzeba się uczyć dokładnie i starannie i trzeba patrzeć do zeszytu. Trzeba się przygotować na lekcje.
Żeby czegoś się nauczyć, trzeba nie tylko patrzeć, ale można raz po raz spróbować, aby wiedzieć, jak się to robi, czy dobrze i czy nie ma źle zrobione. Jak się przygląda, to tak zaraz tego się nie musi umieć, też się trzeba trochę popróbować, a jak się nauczy, to może zrobić to starannie. Jak się spróbuje, to się tam każdy może nauczyć.
U kowala trzeba się uczyć, bo jak się nie uczy, to po co mu taki pracownik, jeżeli on nic nie potrafi. Bartuś nie próbował samemu wytapiać z żelaza różnych rzeczy, jak np. robienie noża, siekiery, kosy.
Bartuś mało nauczył się, bo się przypatrywał tylko przez 12 godzin, a potem wszystko zapominał. Trzeba robić z kowalem, a nie tylko się przypatrywać. Trzeba to robić dobrze i myśleć, co się robi.
Uczyć się trzeba tak: trzeba dużo ćwiczyć, a nie tylko patrzeć. Trzeba się uczyć razem z tym, kto to umie i rozumie. Nie idzie się nauczyć tylko patrząc. Uczyć się trzeba dobrze i przyglądać się wszystkiemu, co robi nauczyciel. Trzeba próbować robić to, co robi nauczyciel.
Bartuś nie był przekonany, bo nigdy nie próbował. Trzeba ćwiczyć, a nie tylko patrzeć, trzeba przyglądać się, potem zaraz próbować robić i trzeba, żeby coraz więcej i więcej uczyć się i rozwijać.
Najpierw trzeba skończyć podstawówkę, a potem szkołę ponadpodstawową, i iść na studia kowalskie, a nie, ino patrzeć, jak ktoś coś robił.
Uczyć się trzeba tak: słuchać kogoś, zapamiętać coś i spróbować to robić. W kuźni trzeba się patrzeć, jak kowal kuje, a potem trzeba tak długo robić z kowalem, aż się tak wyćwiczy, żeby mógł to sam dobrze zrobić, jak kowal. Bartuś nie próbował nawet wziąć do ręki młotka. Trzeba przynajmniej próbować, chociaż zrobić nóż.
Kowal nie chciał, by Bartuś próbował, bo mógłby się skaleczyć i żelazo mogłoby mu do oczu wpaść i mógłby nie widzieć.
Uczyć się trzeba pilnie tak, że trzeba coś z tym kowalem robić. Trzeba uważać, co pokazuje nauczyciel, i pracować z nim.
Trzeba robić to, co kowal, a kiedy raz Bartusiowi coś cię uda, to wtedy to będzie umiał na pamięć, a zawsze trzeba się dobrze uczyć.
Trzeba się uczyć "czynnie", a nie "biernie", bo do nauki oprócz informacji potrzebne są doświadczenia, co raczej brakowało Bartusiowi i Basi.

Drogie Dzieci!

Dziękuję Wam za wszystkie mądre odpowiedzi. Macie rację, że samo patrzenie nie wystarczy, trzeba wziąć do ręki materiał i narzędzia, aby nauczyć się zawodu. Najpierw odrobić lekcje, potem trzeba wziąć do ręki szczotkę lub odkurzacz, aby w czystym mieszkaniu się bawić. Wtedy Wam jest przyjemnie i rodzice będą zadowoleni. Spróbujcie!

O. Jan, OMI

BEZ BUTÓW

0x01 graphic

Nie zawsze dzieci miały szczęście uczyć się w szkole. Dawniej nieraz całkiem małe dzieci pomagały rodzicom oddając im zarobione pieniądze. I bywało, że te dziecięce drobne zarobki pomagały biednej rodzinie w rozwiązywaniu codziennych problemów.
Pomagał rodzicom pewien chłopiec, który przeszukiwał wysypiska śmieci i wybierał wszystko, co jeszcze nadawało się do wykorzystania. Z tych wyrzuconych odpadów robił różne pożyteczne rzeczy. Pewnego razu wyszukał kółka od starych wózków dziecięcych, różne rurki, dopasował kawałki desek i zrobił wózek dla inwalidy. Nie spojrzałby nań człowiek bogaty, bo wózek nie był pięknym, nie był też zbyt wygodnym, ale był mocny i miał tę zaletę, że był bardzo tani i nawet bardzo biedni mogli kupić. Zresztą zrobił już kilka takich wózków i pewien sklepikarz zgodził się pomagać chłopcu w sprzedawaniu. Tym razem było podobnie.
Zarabiała też Stasia, która sprzedawała gazety. Gdy jej tata zmarł, zarobki mamy piorącej bieliznę wystarczały na codzienne życie i opłaty, ale już nic nie zostawało na lekarstwa dla młodszej siostrzyczki, która chora na nogi od dwóch lat nie opuszczała łóżka. Mama wracała późno, Stasia do popołudnia sprzedawała gazety przebiegając ulicami dużego miasta. I właśnie te drobne pieniądze zarobione przez Stasię pozwalały na kupno koniecznych lekarstw dla siostrzyczki, która przez cały dzień przebywała sama w domu nudząc się. Dopiero powracająca Stasia wnosiła radość.
Trzeba przebiec wiele ulic, aby sprzedać wszystkie gazety i nic dziwnego, że buty szybko się zdzierają, a na nowe pieniędzy nie miała. Za zgodą swej mamy wzięła buty tatusia, strasznie wielkie, ale wypchane papierami trzymały się na nogach, tylko strasznie klapały. Przykro jej było, bo i chłopcy gazeciarze trochę podśmiewali się z niej. Stasia wiedziała, że chłopcy mają dobre serca, tylko nie zawsze potrafią utrzymać języki za zębami.
Wiosną zaczęła uczyć się katechizmu w kościele, a potem sama tego samego uczyła siostrę w domu. Wymyśliła nowy sposób zarobienia pieniędzy, za które będzie mogła kupić buty jeszcze przed uroczystością Pierwszej Komunii Świętej: codziennie rano wychodziła poza miasto i na łąkach zbierała kwiatki, przynosiła do domu, z siostrą robiły małe bukieciki i kupujący gazety nie mogli oprzeć się chęci posiadania małych bukiecików. W ten sposób zarobiła pieniądze na buty do Pierwszej Komunii Świętej.
Teraz idzie do znajomego szewca, który sprzeda jej nowe piękne buty trochę taniej współczując tej dzielnej dziewczynce. Stasia ogląda wystawy, tyle pięknych rzeczy, ale dla niej tylko do oglądania. Pieniędzy starczy tylko na buty. Nie może kupić nawet czekoladek. Szkoda.
I nagle poprzez szybę zobaczyła wózek i przeczytała cenę. Ten wózek kosztuje tyle, ile kosztują jej buty. Od razu przebiegła przez jej głowę myśl: "a to by się siostrzyczka ucieszyła! Mogłaby na tym wózku wyjechać z domu na spacer". Ale wtedy nie kupi butów, a Pierwsza Komunia Święta już za cztery dni. Mama tak bardzo prosiła ją, aby nie zgubiła żadnego pieniążka, bo nie ma więcej. A takiego wózka może już nie znaleźć później, ale jak kupi wózek, będzie klapać tatusiowymi butami w kościele. I co ma zrobić?

* * *

Właśnie. Co ma zrobić Stasia: kupić wózek, czy buty? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Ja też chodzę do klasy drugiej i przystąpię do Pierwszej Komunii Świętej. Nie mam siostry tak, jak Stasia, ale mam dwóch braci i jeżeli miałabym wybrać tak, jak Stasia, na pewno wybrałabym wózek. Sprawiłoby to radość w sercu nie tylko mnie, lecz bratu i Panu Jezusowi. I byłabym szczęśliwa, że mogę mu pomóc.
Stasia powinna kupić sobie buty, bo nie miałaby w czym pójść do Pierwszej Komunii Świętej.
Proszę drogiego księdza, ja bym proponowała tej dziewczynce kupić wózek dla siostry, ponieważ wtedy ona mogłaby na tym wózku zobaczyć, co się dzieje na świecie. A buty mogłaby pożyczyć od kogoś, kto był już u Komunii Świętej.
Dziewczynka na Komunię chciałaby buty, ale ważniejszy powinien być dla niej Pan Jezus, który ma przyjść do jej serca.
Gdybym był na miejscu tej dziewczynki, kupiłbym wózek dla młodszej siostry, bo Pan Jezus wchodzi do każdego serca nie zważając na ubiór.
Dziewczynka z opowiadania powinna kupić buty, ponieważ wózek był spróchniały i z chasioka.
Jeśli byłabym na miejscu Stasi, to kupiłabym wózek dlatego, że bardziej zależałoby mi na innych dzieciach, choćbym była biedna, a nie na butach, bo Pan Bóg nie patrzy, czy jesteśmy ładnie czy brzydko ubrani, ale na to patrzy, że przystąpiliśmy do Pierwszej Komunii Świętej z godnością i czy chodzimy na Msze Święte i szkolne oraz czy kochamy Pana Boga, Jezusa, Maryję i wszystkich Świętych, którzy mieszkają w niebie.
Zważając na szlachetność Stasi, powinna kupić raczej wózek dla swej siostry, bo zrobiłaby tym czynem Panu Jezusowi, który ma przyjść do jej serca w Pierwszej Komunii Świętej, wielką radość (nie wspominając o jej siostrze) i w tym uroczystym dniu byłaby bardziej miłą Jezusowi, choć nie udało się jej zdobyć tych pięknych butów.


Dodatek.
BOŻE CIAŁO. Nie wszyscy kierowcy zauważyli informację o drodze objazdowej poza domami wioski i ci musieli czekać, aż długa procesja przejdzie obok ich pojazdów. Co robią? Jeden zapala papierosa, drugi włącza kasetę, trzeci udaje opanowanego bębniąc palcami po kierownicy, czwarty otwiera książkę, piąty gasi motor, szósty wychodzi i klęka obok samochodu. Uczestniczyłem w tej procesji w 1993 roku. I tu mam dzisiejsze pytanie dla Was, młodych: Co sądzicie o tych kierowcach przyjmując, że wszyscy byli ochrzczeni?

W Siedlcach odwiedzałem chorych w pierwszy piątek miesiąca. W parafii siedmiotysięcznej jest 50 osób, które korzystają z naszych comiesięcznych odwiedzin. Niestety, mając do odwiedzenia ponad dwadzieścia osób niesposób pozostać dłużej w domu, a wszyscy chcą porozmawiać. Nigdy nie udało mi się powrócić do domu wcześniej, niż po trzech godzinach, przeważnie jest to prawie cztery godziny. A każdy narzeka, że u niego nie chcę usiąść. Jednakże nie pytając o radę przełożonych postanowiłem odprawiać Mszę Świętą w domach niektórych z tych chorych, którzy już przynajmniej od kilku lat nie byli poza mieszkaniem. Byłem też u innej chorej i po udzieleniu jej Sakramentów Świętych poproszono mnie do innego pokoju, gdzie od ponad ośmiu lat leży dziesięcioletnia: miała półtora roku, gdy zachorowała i pozostała na takim poziomie intelektualnym, chociaż ciało jej urosło, z łóżka jednak wyjść nie może, a gdy ma usiąść, ktoś musi siedzieć obok niej. Jej młodsza siedmioletnia siostra była bardzo skupiona, ale widać było, że los siostry nie jest jej obojętny.
Jaki stąd wniosek? Że
może mnie jest nienajgorzej, innym też jest trudno.

O. Jan, OMI

ZGRZYTAJĄCA MIŁOŚĆ

0x01 graphic

W sobotnie popołudnie starszy brat dał się namówić przez młodszego do zabawy w chemików. Do pudełeczka po paście do butów naleli po trochu z różnych buteleczek perfum mamy, postawili przy schodach na pierwszym piętrze i podpalili. Iskry strzelały wesoło i wysoko, aż któraś wzleciała do piersi starszego i pulower zapalił się. Chłopak stał się żywą pochodnią, która zleciała ze schodów wpadając w ręce babci. Babcia była zawodową pielęgniarką i fachowo udzieliła pierwszej pomocy, zanim karetka pogotowia przewiozła chemika do szpitala. Tutaj dziesięciolatek oprzytomniał z wrażenia przypisując całą winę swemu siedmioletniemu bratu. Na drugi dzień braciszek miał go odwiedzić. Poparzony przygotowywał całą litanię wyzwisk i obelg, którymi chciał go przywitać. Miał słuszne pretensje, bo zawinił młodszy brat.
W niedzielę pod wieczór chory spokojnie leżał na łóżku.
- Odwiedził cię braciszek?
- Tak, widziałem go.
- I bardzo go skrzyczałeś?
Poparzony machnął zdrową ręką dodając z rezygnacją:
- On jeszcze więcej cierpi ode mnie.

Pięcioletni o swoim trzyletnim bracie powiedział:
- Nasz mały strasznie śmieci i ja nie mam chwili spokoju, bo wciąż muszę sprzątać, aby na niego mama nie krzyczała.

Nie lubiły się dwie siostrzyczki, skoro jedna o drugiej tak napisała:
"Moja kochana siostrzyczka z jej zabójczym charakterem nigdy nie pójdzie do zakonu. Ale gdyby już tak było, to nie chciałabym, ponieważ mam tylko jedną siostrę i gdyby ona poszła do zakonu, to zostałabym sama na świecie. Wiem, że to egoizm, ale tak jest. Wiem, że gdyby tam poszła, to bym ją rzadko widziała, a ona jest moją najlepszą przyjaciółką".

A czy to prawda, że najlepszą siostrą jest ta, która mieszka w internacie i przyjeżdża do domu raz na kwartał?

Będąc na Madagaskarze podarowano nam (na naszą prośbę) pieska. Koty nie zaakceptowały go od razu i przez cały miesiąc nawzajem na siebie warczały, parskały, drapały, dąsały się, słowem żyły naprawdę, jak pies z kotem. W tym czasie wieczorem przyszedł na misję pies i chciał zaatakować naszego Reksa. Koty wiedziały, że pies nie da sobie rady, jest za mały, więc solidarnie zaatakowały silniejszego przybłędę skutecznie przeganiając go z naszego terenu. Wtedy pomyślałem sobie, że w polskich rodzinach jest podobnie. Rodzeństwo kłóci się, dąsa, warczy, drapie, wyzywa na siebie, ale biada obcemu, kto próbowałby skrzywdzić tego złośliwego waszego brata lub brzydką waszą siostrę.
Ale i pies potrafił się odwzajemnić. Pozwalał kotom spać razem z nim w jego kartonie, zawsze kot spał na psie. Raz, gdy kocica chciała zabrać coś z jedzenia rzucone dla małego kotka, Reks zaatakował kocicę. Gdy leżał, kurczaki mogły chodzić po nim, nie poruszył się, aby nie przestraszyć maleństwa.

I tego właśnie nie rozumiem. Tyle narzekania na brata i siostrę, a jednocześnie poczucie odpowiedzialności za to znienawidzone rodzeństwo. Napiszcie więc mi,
czy zły brat i zła siostra zasługują na waszą miłość? Oto mój dzisiejszy problem dla Was, drogie Pieski i Kotki, nienawidzące się i kochające jednocześnie.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

O. Jan, OMI

WRAŻLIWA

0x01 graphic

W różny sposób rozwiązują swoje problemy starsi. Kiedyś robotnik chciał iść na międzynarodowy mecz piłki nożnej, ale kierownik budowy nie chciał go zwolnić, więc kibic sportowy zgłosił się do stacji krwiodawstwa, oddał 300 ml krwi i otrzymał zwolnienie z pracy na ten właśnie dzień. Swego dopiął. Wszystko było zgodne z prawem. Inny robotnik potrzebował 3 dni na skoszenie żyta, a kiedy odmówiono mu urlopu, poszedł do nieuczciwego lekarza i za pieniądze otrzymał druk L4. Starsi mają swoje sposoby, aby osiągnąć zamierzony cel. Nie jesteśmy powołani do sądzenia ich, zresztą Pan Jezus zabronił sądzenia, więc my zajmijmy się problemami dzieci. A było raz tak:

Było to w czasie, kiedy polskie dzieci nie znały polskiego słowa "kieszonkowe", po prostu nie było zwyczaju dawania dzieciom pieniędzy. Rodzice woleli od razu dawać prezenty, o ile to robili. I dzieci pieniędzy nie miały. A pewna dwunastoletnia dziewczynka bardzo pragnęła wręczać prezenty swoim rodzicom w dniu imienin. I zawsze starała się zdobyć pieniądze, aby kupić jakiś drobiazg dla rodziców. Jednak pewnego razu zrobiła staranniej rachunek sumienia i na lekcji religii postawiła księdzu problem następujący:
- Proszę księdza, czy ja mam grzech, jeśli po zrobieniu zakupów nie oddaję mamie całej reszty, a za zatrzymane pieniądze kupuję prezent dla rodziców?
Ksiądz był zaskoczony takim pytaniem i nie rozwiązując problemu powiedział:
- W takim wypadku ty nie dajesz prezentu, tylko zwracasz zaciągnięty dług. Jeśli chcesz zrobić prezent, zrób coś, co będzie twoje, na przykład wyhaftuj serwetkę lub chusteczkę.

* * * * * *

Jednakże dziś ja chciałbym rozwiązać do końca ten problem, dlatego proszę Was, drogie dzieci, abyście mi odpowiedzieli, czy ta dziewczynka miała grzech? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !


A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Choć to pytanie, czy ta dziewczynka ma grzech, jest dość trudne, wydaje mi się, że nie powinna go mieć, skoro robiła wszystko w dobrej wierze, co nie oznacza, że pochwalam jej nie zwracanie pieniędzy na przyszłość. Może powinna zapytać rodziców o te sprawę i zmienić swoje postępowanie.
Dwunastoletnia dziewczynka zrobiła trochę źle, po prostu mogła coś zrobić na imieniny mamy i taty, a nie brać pieniędzy. Więc ksiądz miał rację, że mogła coś podarować od siebie, a nie brać z reszty zakupów. Ale uważam, że grzechu nie miała. Ta dziewczynka zrobiła dobrze, że oddała swój dług kupując prezenty.
Ja myślę, że ta dziewczynka miała tylko trochę taki lekki grzech, że nie oddawała mamie i tacie pieniędzy, bo wtedy kupowała prezenty za ich pieniądze.
Biorąc pieniądze z zakupów ta dziewczynka robiła źle, ale chciała dobrze dla rodziców. Moim zdaniem robiła i dobrze, i źle.
Ta dziewczynka była nieszczęśliwa, nie miała grzechu, ale bała się, że jak ją tata albo mama zapyta, skąd miała pieniądze, to chyba musiała kłamać, że dostała od kogoś.
Ta dziewczynka była dobra, bo chciała kupić rodzicom prezent, ale nie miała pieniędzy. I chciała wziąć od mamy z zakupów z tych pieniędzy. Ona bardzo chciała kupić prezent, ale nie wiedziała, że to grzech.
Ta dziewczynka nie miała grzechu, ponieważ chciała jakby oddać, tylko że chciała coś innego za to kupić i dać rodzicom, ale nie pieniądze, tylko coś innego. A poza tym ona nie wiedziała, że to grzech.
To nie był ani dobry uczynek, ani grzech dlatego, że brała tyle samo i oddawała tyle samo, tylko nie w pieniądzach, a w jakiejś rzeczy.
Ona nie ukradła tych pieniędzy, tylko jak zawsze szła na zakupy, to zostawiała sobie resztę. Ale mogła zrobić prezent własnoręcznie, na przykład wyhaftować coś lub wyszyć.
Ona zwracała te pieniądze rodzicom w prezencie na imieniny.
ona brała pieniądze nie dla siebie, lecz wtedy dzieci nie mogły mieć pieniędzy. Ale rodzice na pewno cieszyli się jak najbardziej z czegoś takiego, jak wyhaftowana bluzka lub inny prezent.
Ona chciała i musiała dać swój prezent.
Wychodzi na to, że ona jednak oddawała rodzicom ich pieniądze.
Ona nie wiedziała, że nie wolno brać pieniędzy od kogoś z domu, ale bo jak inaczej mogła kupić prezent rodzicom, nawet i siostrze?
Robiła to z dobroci, żeby zdobyć dla rodziców jakiś prezent. Szkoda tylko, że nie myślała o tym, żeby zrobić coś swoją własną pracą.
Ona chciała zrobić niespodziankę i przyjemność rodzicom, a nie miała pieniędzy i nie wiedziała, co ma zrobić, więc za pieniądze z zakupów kupiła prezent rodzicom.
Chciała kupić prezent za resztę z zakupów i złożyć życzenia. Ta dziewczynka chciała kupić prezent, ale mogła zrobić też ten prezent, np. z kory wystrugać parę kwiatków lub zrobić z papierów.


Dziewczynka miała grzech dlatego, że:

... powinna sama zrobić prezent. Mama by się bardziej ucieszyła zwrotem pieniędzy, niż kupowanymi prezentami.
... nie oddając pieniędzy z zakupów oszukiwała rodziców. A kupując prezent oddawała dług, w tych czasach, kiedy była bieda, ona marnowała pieniądze na jakieś drobiazgi, gdy rodzice np. oszczędzali.
... nie oddawała reszty z zakupów. A rodzice by się bardziej ucieszyli, jakby ona sama coś zrobiła.
... brała pieniądze i kupowała bez pozwolenia duperele.
... dziewczyna nie oddawała pieniędzy, a powinna oddać wszystkie pieniądze. A rodzice bardziej by się cieszyli, gdyby była uczciwa i szczera i sama coś zrobiła.
... pieniądze były rodziców i to tak, jakby kradła te pieniądze. A prezent, to strata pieniędzy. A może te pieniądze były rodzicom potrzebne?
... powinna zawsze oddać wszystkie pieniądze rodzicom.

Ta dziewczynka nie miała grzechu dlatego, że:

... zawsze kupowała prezenty dla mamy albo taty, jak mieli imieniny. A dla siebie nic nie miała, tylko pieniądze na prezenty.
... ona nie wiedziała, czy dobrze, czy źle zrobiła i dlatego pytała księdza.
... brała pieniądze rodzicom, ale zawsze oddawała im w kształcie prezentu imieninowego.
... chciała zrobić niespodziankę rodzicom nie wiedząc, że mogła zrobić coś innego, np. haft.
... dziewczynka chciała zrobić prezent rodzicom na imieniny, ale za pieniądze, które zostawały jej za zakupy, to nie był grzech. Ale mogła też zrobić coś własnoręcznie.



Drogie Dzieci!

Mnie się wydaje, że dziewczynka nie miała grzechu, nie kradła, kochała swoich Rodziców, ale nie była roztropna. Przecież jej Mama przyjmując prezent mogła zapytać ją, skąd miała pieniądze. I co wtedy? Oj, byłby wstyd. I straciłaby zaufanie, a może od tych imienin Mamy byłaby już bardziej kontrolowana. Niepełna szczerość zniszczyłaby jej szczęście.
Dobrze, że Rodzice o wszystko nie pytają, prawda?

O. Jan, OMI

SŁUŻBA

0x01 graphic

Krzysiek narzekał na brak czasu. Tyle obowiązków, tyle lekcji, jeszcze zespół, jeszcze kółko językowe. Nie ma czasu na robienie tego, co lubi. Tacie sprzykrzyło się słuchanie tych narzekań i kazał synkowi wypisać wszystkie zajęcia obowiązkowe. Synek zrobił to.
- Teraz - mówi tata - weź czerwony pisak i podkreśl te zajęcia, które są obowiązkami, a niebieskim pisakiem podkreśl te, które ci dają przyjemność.
Krzysiek chwycił dwa pisaki, ale już przy pierwszym słowie miał problem. Pierwsza lekcja w poniedziałek, to przyroda. On tak lubi tę lekcję, więc należałoby podkreślić na niebiesko, ale to lekcja obowiązkowa, więc powinien użyć pisaka czerwonego. I co zrobić?

* * * * *

Zabawa w szkole. Zabawa udana, nie ma nikogo smutnego, nikt nie czuje się samotnym. Rzadko udaje się stworzyć taką atmosferę, aby wszyscy czuli się naprawdę szczęśliwi. I wszyscy chcieliby, aby ta zabawa trwała jak najdłużej. Ale Pani Dyrektor szkoły pozwoliła bawić się tylko do godziny 21-ej. Na razie nikt o tym nie myśli, bo zbliża się dopiero godzina 18-a. Wtedy Ela opuszcza szkołę, przebiega przez dziedziniec i mknie do domu. Powróciła po godzinie.
- Co ci się stało? - pytają koleżanki - Taka wspaniała zabawa, i ty uciekasz. Nie podoba ci się, źle ci z nami?
- Zabawa dziś jest wspaniała, ale ja musiałam zrobić babci kolację.
- Mogłaś zrobić później. Babcia wytrzymałaby te dwie godziny i nie umarłaby z głodu.
- Tak wam łatwo mówić, ale ja naprawdę musiałam to zrobić, bo dziś rodziców nie ma w domu, a Zosia jest jeszcze za mała.
- Oj, to ty jesteś strasznie nieszczęśliwa, skoro musisz tyle robić.
- Dlaczego? Ja się bardzo cieszę, że mogę przygotować kolację dla babci, a teraz znów jestem z wami. Nie stójcie tutaj pod ścianą, chodźmy tam, gdzie są tańce.
- I ty naprawdę tak myślisz? Mnie by się nie chciało teraz opuścić zabawy, aby stać przy garach.

* * * * *

Zdzisiek lubi miód. Złapał pszczołę i zamknął w słoiku.
- Musisz mi dać pół słoika miodu, wtedy cię wypuszczę.
Czy Zdzisiek długo będzie musiał czekać?

* * * * *

- Co dziś robisz po szkole?
- Mama kazała mi bawić się z braciszkiem.
- Ty masz szczęście! To taki miły bobas. I musisz być szczęśliwy.
- Niestety, muszę. Nie mam innego wyjścia.

* * * * *

Wychodząc z salki katechetycznej rozmawiają dwie nierozłączne koleżanki z klasy szóstej:
- Na jutro potrzebna mi jest książka, którą ci pożyczyłam przed tygodniem.
- Jak dziś wieczorem będę szła na majowe, to po drodze wstąpię do ciebie i przyniosę ci ją.
- Ale czy na pewno dziś pójdziesz na majowe?
- Oczywiście, że pójdę, bo muszę chodzić codziennie.
Przechodzący obok ksiądz rzuca uwagę:
- A ja myślałem, że ty
chcesz, a nie musisz chodzić na majowe.
- Tak - odpowiada nieco speszona - ja chcę chodzić codziennie do kościoła. Ale ja też muszę chodzić. Po prostu muszę.
- Więc w końcu zdecyduj się i powiedz nam jasno: ty
chcesz, czy musisz chodzić na majowe?
- Ja chcę, ale też i muszę.
- Kto cię zmusza?
- Nikt. Ja sama chcę i dlatego muszę.

* * * * *

Nie jest łatwo po polsku powiedzieć, czy ktoś chce, czy musi modlić się, odrabiać starannie lekcje, sprzątać, przygotować herbatę lub deser. A czy obowiązek może stać się prawdziwą przyjemnością? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Z SERCEM

0x01 graphic

Nastała godzina. Przez trzy lata wielotysięczne rzesze słuchały nauk Zbawiciela. Teraz należy wybrać uczniów. Najlepszych. Jezus postanowił urządzić igrzyska olimpijskie, w których zwycięzcy zostaną Jego uczniami, Jego Apostołami. Reklama w telewizji, radio i prasie okazała się skuteczna. Na oznaczony dzień przybyli kandydaci: tysiące najlepszych sportowców. Rozpoczęły się zawody. Sam Jezus jest Sędzią.

Pierwszą konkurencją była modlitwa. Sportowcy prezentują piękne gesty, wystudiowane pozy, starannie dobrane słowa, wyszukane wyrażenia, wypracowane w szczegółach gesty twarzy i układ dłoni, nawet każdego paluszka. Wrażenie robiły nawet księgi modlitewne, przeważnie złocone. Jednak Boski Sędzia nie dostrzegłszy serca u zawodników modlących się ogłasza:
- W tej konkurencji nie ma zwycięzcy.

Drugą konkurencją była LITURGIA
. Tym razem zawodnicy wystąpili w najwspanialszych strojach. Ich ubiory są ręcznie haftowane, przetykane złotem, ozdobione perłami. Błyszczały wszystkimi kolorami tęczy kadzielnice inkrustowane szlachetnymi kamieniami. Na ołtarzach zbudowanych specjalnie do tych zawodów cieszyły oczy widzów naczynia o wyjątkowej wartości i pięknie. Długo trwała konkurencja, w której zawodnicy wykazali najwyższe opanowanie każdego gestu, każde ogniwko łańcuszków było posłuszne woli zawodnika. Widzowie byli zachwyceni. Jednak Boski Sędzia nie dostrzegłszy serca u zawodników sprawujących liturgię ogłasza:
- W tej konkurencji nie ma zwycięzcy.

Trzecią konkurencją była KATECHEZA. Ustawiono ekrany telewizyjne i kinowe, przyniesiono najnowocześniejsze rzutniki i komputery, a sami zawodnicy wykazali się najwyższą znajomością informatyki, psychologii, katechetyki, dykcji, historii, liturgii, Pism Świętych i literatury światowej. Widzowie byli oszołomieni. Jednak Boski Sędzia nie dostrzegłszy serca u zawodników nauczających ogłasza:
- W tej konkurencji nie ma zwycięzcy.

Zawody skończone. Nie ma zwycięzców, nie ma Apostołów. Zmęczony i zniechęcony Boski Sędzia udał się nad Jezioro Galilejskie, aby odpocząć. Tam ujrzał rybaków, którzy łowiąc wkładali serce w tę zwykłą codzienną pracę.

I TYCH WYBRAŁ.

* * * * *

Ale co to znaczy widzieć sercem? pracować sercem? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

O. Jan, OMI

A jedną odpowiedź już otrzymałem.
Twoja będzie druga.


Widzieć sercem, to znaczy kochać tych, których się widzi i szukać wzrokiem sposobu, aby im pomóc. Pracować sercem, to znaczy kochać swoją pracę i starać się ją jak najlepiej wypełnić. Jest to jeszcze coś, na co brak słów, ponieważ wszystko, co czyni się sercem, jest najwspanialsze, choć czasami wydaje się zwyczajne.

ZŁODZIEJ

0x01 graphic

O poranku w dniu 15 stycznia 1993 roku, będąc jeszcze na Madagaskarze, przeczytałem krótki wierszyk we włoskim tłumaczeniu brazylijskiego, poety który przypomniał mi pewną tragedię z Madagaskaru. I zaraz opisałem historię pewnego malgaskiego młodzieńca. A takich, jak on, w wielkich miastach żyje dużo. Poczytajcie.
Był chłopiec, który po powrocie ze szkoły dostawał smaczny obiad, miał ładne książki i zabawki, bo był ukochanym przez dobrych rodziców tak bardzo, jak wszyscy rodzice kochają swoje dzieci. Ale nikt nie zna liczby lat swego życia.
Pewnego styczniowego dnia zmarł mu ojciec, a jego matka cztery miesiące później. Dwunastoletniemu trudno obronić się przed sąsiadami chciwymi jego rzeczy. Rozkradziono mu wszystko. Zamieszkał u niego bezdomny, który solennie obiecał mu pomagać, ale po trzech tygodniach wygnał go z domu, który był domem zbudowanym przez jego rodziców. Nie miał ani babci, ani dziadka. Jego krewni mieszkali daleko, 700 km, nigdy ich nie widział, a nie miał też pieniędzy na podróż. Nie miał wujka ani cioci, w których mógłby znaleźć obronę i schronienie. Nie widziano go więcej w szkole.
Jego troską było już tylko zdobyć coś do jedzenia. Pukał do mieszkań, stawał przed sklepami, prosił, błagał, żebrał, szukał na śmietnikach. W biurze parafialnym dostał "kartę biedaka" i raz w tygodniu chodził po "danie": ryż z sosem i jarzynami. Raz w tygodniu jadł coś gorącego. I wciąż miał uczucie głodu. I ten głód skłonił go do szukania jedzenia za wszelką cenę. Zaczął kraść. Czyż było zbrodnią ratować swoje życie? Nauczył się kraść. Stał się
ZŁODZIEJEM.
Lata mijały. Jadł byle co, spać byle gdzie, ubierał się byle jak. I nikt już nie chciał mu zaufać, dać pracę, przyjąć do swego mieszkania. Nikt już nie pozwolił mu spać pod schodami swego domu. Prowadził życie bez celu, bo jaki cel może mieć wiecznie głodny młody złodziej? Tylko więzienie, gdyby został złapany.
I raz ukraść mu się nie udało. Przyłapano go. Aresztowano. Przyprowadzono do sądu, który miał zadecydować, ile lat spędzi ten
wyrzutek spoŁeczeństwa w więzieniu, które stanie się dla niego domem: jego koszmarnym domem po pięciu koszmarnych latach.
Rozpoczęła się rozprawa. I sędzia go zapytał:
- Jak się nazywasz?
A on odpowiedział:
- Na imię mi
Jezus.

* * *

Dla wyjaśnienia polskim czytelnikom dodam, że w krajach Ameryki Południowej i Środkowej oraz mieszkańcy półwyspu Iberyjskiego często noszą imiona Jezus czy Boże Narodzenie. I temu młodzieńcowi sędzia ziemski wymierzył ziemską sprawiedliwość biorąc pod uwagę jego nędzę: na kilka miesięcy musiał zamieszkać w więzieniu. Po odbyciu kary więzień na Madagaskarze nie otrzymuje pieniędzy ani na podróż do domu, ani na jedzenie w drodze. Oblaci ze Stanów Zjednoczonych przysyłali nam pieniądze dla nich. Siostra zakonna pracująca w więziennej izbie chorych kupowała bilet na podróż do domu i posiłek w dniu wyjścia z więzienia. Ale dokąd ma pojechać ten młodzieniec? Co ma robić po wyjściu z więzienia?
W podobnej sytuacji znalazła się 14-letnia uczennica katolickiej szkoły. Przez tydzień spała na werandzie naszego domu. Potem zaopiekowała się nią pewna siostra zakonna, bezhabitowa, ale ta dziewczynka nie chciała mieszkać u sióstr (czy raczej razem z siostrami) i po kilkunastu godzinach uciekła. Noc spędziła na posterunku policji, rano została odprowadzona do sierocińca. Ona miała więcej szczęścia. Nie wszyscy zmieszczą się w domach dziecka. Nie spotkał dobrych ludzi ten, który stał się złodziejem i odbył karę.
I tu mam problem dla Was. Kim jest naprawdę ten oskarżony: Jezusem, czy złodziejem? Czy należy go ukarać? Czy zwolnić go wiedząc, że będzie dalej kradł? Jak
osądzilibyście tego młodzieńca, gdybyście Wy byli sędziami? Napiszcie mi, proszę.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże!
O. Jan, OMI

A jedną odpowiedź już otrzymałem:

Nie pozwoliłabym, by ten chłopiec wrócił do złodziejstwa, więc w pewien niezbyt surowy sposób ukarałabym go (chociaż tak naprawdę, to nie jego wina) i zajęłabym się jego resocjalizacją, czyli poprawą, co jednak jest trudne. Chciałabym, by wrócił do godnego życia.

WIARĄ SILNI

0x01 graphic

W październiku 1961 roku podczas drugiej przerwy między lekcjami kilku łobuziaków z piątej klasy otworzyło szafę stojącą na szkolnym korytarzu. Ujrzeli krzyże, które za lepszych czasów wisiały w każdej klasie. I chociaż sami nie byli zbyt gorliwi w nauce religii, stwierdzili, że te przedmioty powinny znajdować się na widocznym miejscu, a nie leżące zamknięte w szafie. Zabrali jeden z krzyży i umieścili na ścianie w swojej klasie. Uczniowie klasy szóstej i siódmej nie chcieli być gorszymi i też w swoich klasach krzyże zawiesili. Powiadomiony o zdarzeniu dyrektor szkoły natychmiast wszedł do klasy piątej i zawołał: "Dyżurny!" Wstała przestraszona dziewczynka. "Zdejmij to ze ściany!" Ona zaczęła płakać, ale do krzyża nie doszła. I taj pozostała zapłakana z głową opartą na rękach przy pulpicie ławki do końca trzeciej lekcji. Podczas następnej przerwy wzięła rower i pojechała 2 kilometry do domu w sąsiedniej wiosce, aby powiedzieć o zdarzeniu rodzicom. Ojciec dziewczynki, aktywista w gminie i w parafii, przybył do szkoły natychmiast, zrobił awanturę dyrektorowi szkoły, a córkę publicznie pochwalił za roztropną decyzję.
Dyrektor chciał dowiedzieć się, kto był pierwszym w tej całej historii. Dzieci miały pozostać w szkole do chwili przyznania się, albo wydania winnego. Jedzenia ze sobą nie miały. W klasie piątej podstępnie zapytano, kto wbił gwóźdź w ścianę. "Każdy z chłopców uderzył młotkiem jeden raz".
O godzinie 4-ej po południu uczennica klasy szóstej nie wytrzymała nerwowo i powiedziała: "Ja krzyż zawiesiłam, ale nie pozwolę, aby się poniewierał. Wezmę go do domu. Ile mam zapłacić?" "Takich rzeczy się nie sprzedaje" - odpowiedział dyrektor szkoły. Jeszcze tego samego dnia krzyż został powieszony w rodzinnym domu tej odważnej i roztropnej dwunastolatki.
Na drugi dzień dzieci znów pozostały do późnego popołudnia. W klasie piątej i siódmej znaleźli się odważni, którzy chcieli zakończyć tę historię, zdjęli krzyże i poszli z nimi do gabinetu dyrektora szkoły. Chcieli zrobić tak samo, jak ich koleżanka z klasy szóstej. Ale tym razem dyrektor szkoły już nie był zaskoczony i krzyży zabrać nie pozwolił. Zostały zamknięte w szkolnej szafie. Problem krzyża w szkole został "rozwiązany". Można było nadal spokojnie pracować.

* * *

W tamtych czasach "walki o krzyże" dzieci udowodniły, że mają szacunek dla tego, co święte. Zachowały się godnie. Kto je tego nauczył? Oto mój dzisiejszy problem dla Was. Odpowiedź z uzasadnieniem prześlijcie do mnie, chociaż nagrody ani stopnia na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1). Mam jeszcze drugi problem, ale już nie odpowiadajcie głośno, tylko po cichu, w swoim sercu: czy wy dziś zrobilibyście podobnie, jak tamte dzieci mieszkające 45 km od Warszawy?

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże!
O. Jan, OMI




A jedną odpowiedź już otrzymałem:


Sądzę, że tego wspaniałego zachowania dzieci nauczyli rodzice, rodzina, którzy ich wychowywali wiarą ojców" i posyłali na katechezę, do kościoła, gdzie księża i inni pobożni ludzie umacniali ich wiarę.

ARGUMENT (wspomnienie z biwaku
- opowiada kapłan towarzyszący młodzieży)

0x01 graphic

Andrzej miał do rozgryzienia poważne problemy. Właściwie już się zdecydował, ale wciąż wracały wątpliwości, czy dobrze rozstrzygnął. Od lat rosło w nim przekonanie, że Bóg chce, aby został kapłanem. Był bardzo zdolny, rodzina jego stała również na wysokim poziomie moralnym i intelektualnym. Matka, mimo obowiązków zawodowych i rodzinnych, kończyła zaocznie studia wyższe. Obie siostry Andrzeja również studiowały. Sądził, że najpierw powinien skończyć jakiś wydział, na przykład polonistykę, która go bardzo interesowała, a dopiero później iść do Seminarium. Taki był również sąd rodziny. Nie był jednak spokojny, choć złożył już papiery na Uniwersytecie. Teraz wrócił do tego zagadnienia. Prosił, bym szczerze wyraził swoje zdanie.
Powiedziałem mu wtedy takie banalne słowa. Że najważniejsze jest jego osobiste przekonanie, że znam wypadki, gdy po ukończeniu studiów ktoś wstępował do Seminarium i był bardzo dobrym klerykiem, a później kapłanem. Pamiętam jednak, że wyraziłem też pewne zdziwienie co do takiego planu działania i takiego powołania. Bardziej jest dla mnie zrozumiałe takie zafascynowanie się Bogiem, że wszystko na świecie wobec Jego wezwania staje się już mało ważne. Mówiłem, że łaska powołania jest tak wielką szansą i takim wielkim miłosierdziem, że trzeba wszystko czynić, by jej nie utracić, by odpowiedzieć wezwaniu. Pan Jezus powołuje uwzględniając naszą wolę: "jeśli chcesz... pójdź za Mną" - tak powiedział kiedyś do młodzieńca, ale ten nie zdecydował się i odszedł smutny. To się nieraz powtarza. I teraz Boże wezwania bywają daremne, zaniedbane i nie wyzwolone.
Zauważyłem, że moje słowa trafiły do Andrzeja. Na końcu rozmowy wyraziłem przekonanie, że co do niego moje obawy są raczej bezpodstawne i że potrafi ustrzec na studiach i pogłębić tajemnicze wezwanie Chrystusa.
Najbliższej nocy spać nie mógł. Postanowił nie zwlekać z pójściem do Seminarium.
Po powrocie z wędrówki poinformował rodziców o swej decyzji. Odbyła się istna batalia rodzinna. Po jednej stronie Andrzej, po drugiej stronie rodzice i siostry. Tłumaczono mu, że bardzo się cieszą z jego decyzji, że nikt mu nie będzie przeszkadzał w realizacji jego postanowień, że od dawna przecież domyślali się tego. Ale twierdzili, że lepiej będzie, gdy jego pragnienie zostanie poddane próbie.
- Przecież jeśli masz powołanie - mówili - to nie powinieneś go stracić, gdy jeszcze kilka lat z nami pozostaniesz. Zresztą zostaniesz jeszcze lepszym kapłanem, gdy poznasz teraz życie studenckie, gdy najpierw zdobędziesz magisterium...
To takie logiczne, rozsądne argumenty. Wydawało się, że trudno coś na nie odpowiedzieć. Gdy już byli pewni swej wygranej...

Nie jest łatwo przekonać najbliższych, którzy pragną szczęścia Andrzeja.
Czy Andrzej może ich przekonać? Jakich argumentów powinien użyć? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, chociaż nagrody ani stopnia na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

PRAWDZIWA MIŁOŚĆ

0x01 graphic

Wezwanie do chorego. Ktoś z rodziny informuje księdza, że chora jest staruszka, że w opinii lekarzy są to już ostatnie chwile. Zawiadomiono rodzinę. Wszyscy bardzo kochają swoją matkę i babcię. Przyjechało sporo osób. Ten rodzinny zjazd tłumaczą chorej zbliżającymi się jej imieninami. Wspólnie zdecydowano, by prosić księdza o przyniesienie chorej Komunii Świętej. Są zdania, że to również trzeba motywować zwyczajem przyjmowania Komunii Świętej z okazji imienin. Nic nie mówić o jej ciężkim stanie! Broń Boże! Babcia by się przestraszyła, mogło by to przyśpieszyć jej śmierć. Wszyscy w domu mówią babci, że lepiej wygląda, że jest zdrowsza, że wkrótce wstanie. Tam na familijnej naradzie zdecydowali, że trzeba prosić księdza, by nie udzielał Namaszczenia, bo to byłoby dowodem zbliżającej się śmierci. Niby to proszą, ale wygląda to na kategoryczny warunek. Ksiądz próbuje tłumaczyć, że to niekoniecznie "ostatnie" Namaszczenie, że wiele osób po tym Sakramencie żyje, że można w nowej chorobie przyjmować ponownie. Wszystko na nic.
- Jeżeli ksiądz nie zgodzi się na nasze warunki, to trudno. Nie możemy narażać babci na tak ciężkie przeżycie. To jest wola całej rodziny. Ja nie mogę tu nic innego załatwić, jak tylko to, do czego mnie upoważniono.
Zbyteczne było dalsze argumentowanie, wyjaśnianie. Ksiądz wziął ze sobą Pana Jezusa oraz Oleje Święte licząc, że może na miejscu sytuacja się jakoś odmieni.
Chora mieszkała w zamożnym domu. Od progu widać było ze smakiem urządzone wnętrze. Już w przedpokoju kilka osób z rodziny. Ktoś przypomniał:
- Ale niech ksiądz pamięta: nic o śmierci, o jej ciężkim stanie.
- Klęknijcie - rzekł kapłan łagodnie - przyniosłem Pana.
Chora czekała na kapłana. Wszystko w pokoju było świeże, błyszczało czystością, bielą. Lekarstwa i kwiaty na stoliku. Osobne miejsce przygotowano na przyjęcie Pana Jezusa.
Gdy pielęgniarka opuściła pokój i zamknęła drzwi, babcia uniosła się na poduszkach i szeptem wtajemniczyła kapłana pokazując na drzwi oczyma:
- Oni nic nie wiedzą. Ale ja wiem na pewno, że to już koniec. Nie chcę ich martwić, ale z każdym dniem jestem słabsza. Niech im ksiądz nic nie mówi, ale to chyba ostatnie dni.
Prosiła, by jej udzielić Sakramentu Ostatniego Namaszczenia, ale może przy drzwiach zamkniętych, by nie przestraszyć ich dzieci.
Kapłan pocieszał babcię, że najpierw wyjaśni, że tego Sakramentu udziela się jako pomoc w chorobie, że przyjęcie jego daje siły do znoszenia cierpień, a niekiedy i pomoc do zwalczania choroby.

* * * * *

Wszyscy w tej rodzinie mówili dużo o miłości dla ich babci. Czy w tej rodzinie chora i zdrowi naprawdę się miłowali?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlijcie do mnie. Nagrody ani stopnia na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

ZADOŚĆUCZYNIENIE (z bardzo dawnej czytanki szkolnej)

0x01 graphic

Maciek miał wtedy dwanaście lat, gdy rozczytywał się w książkach o Dzikim Zachodzie. Razem z kilku kolegami bawił się w Indian o marzył o tym, by kiedyś rzeczywiście zaznać podobnych przygód. Szczególnie często rozmawiał o tym ze swoim trochę starszym kolegą, Romkiem.
Początkowo "bawili się" tymi projektami, niebawem nie mogli już myśleć o niczym innym. W domu, w szkole, to jedno mieli w sercu i w głowie wyrwać się w świat! Na Dziki Zachód! Zaczęli zbierać suchary, odkładać pieniądze. Wyostrzyli swe wielkie scyzoryki, ćwiczyli się w rzucaniu do celu lassem ze sznura. Codziennie uprawiali gimnastykę, by mieć jak najlepszą kondycję. Pływali zapamiętale w basenie szkolnym. Oczywiście, to wszystko odbiło się wkrótce na wynikach w szkole.
Maciek miał pięcioro rodzeństwa, dwoje starszych od siebie. Rodziców kochał bardzo. Widział ciężką pracę ojca, urzędnika, i matki. Bolało go to, że tak im się odwdzięcza. Wtedy właśnie przeczytali książkę o poszukiwaczach złota.
Któregoś kwietniowego ranka, skoro świt, wymknęli się z domu. Mieszkali w tej samej kamienicy. Woreczki z sucharami i plecaki z osobistymi rzeczami ukryte mieli już wcześniej w ogrodzie Maćka, w starej szopie. Wstąpili jeszcze do kościoła. Modlił się Maciek, by Matka Boża pocieszyła jego matkę i by pomogła mu wrócić do domu z wielkim skarbem.
Przez dobrze znaną im dziurę w parkanie dostali się na tory. Niezauważeni przez nikogo wślizgnęli się do ostatniego, pustego wagonu. Wyruszyli w świat. W ciągu drogi raz jeden musieli wciskać się pod ławki, by uniknąć spotkania z konduktorem. Przeszedł tylko przez pusty wagon i nic nie zauważył.
Wśród pustych pak nagromadzonych w jakimś składzie portowym urządzili sobie legowisko. Wkrótce mieli wśród marynarzy przyjaciół. Skupili swe zainteresowanie na dwóch statkach handlowych. Jeden należał do marynarki duńskiej, a drugi był pod banderą szwedzką. Oba miały wyruszyć wkrótce przez Atlantyk. Maciek z jednym z marynarzy udał się do marynarskiej knajpki i postawił rozbawionemu marynarzowi piwo. Sam ostrożnie pił lemoniadę. Po trzecim kuflu wyjawił przyjacielowi, o co chodzi. Ten przyrzekł skwapliwie swą pomoc.
Następnego dnia marynarz sprowadził kolegę i zapoznał go z obu chłopcami. Rechocąc ze śmiechu, w swoim języku zapewnili chłopców, że wszystko da się zrobić. Ustalili godzinę, gdy pomogą im wejść po cichu na statek. Tam mieli ich ukryć w pustej skrzyni i pomóc im do przetrwania w ten sposób w długiej podróży. Ze szczęścia i podniecenia nie spali przez całą noc. Rankiem obładowani bagażami ostrożnie udali się na miejsce, gdzie stał statek. Straszny zawód: miejsce było puste! Szwedzi odbili od brzegu już wieczorem poprzedniego dnia.
Został jeszcze statek duński. Tym razem wszystko zdawało się im sprzyjać. Znajomi marynarze wpuszczali chłopców na statek i chętnie z nimi rozmawiali. Poznali nawet jednego oficera, który pokazał im fotografie swoich duńskich synków. Planowali, aby najpierw ukryć na statku bagaże, zostawiając ich część za każdą wizytą.
Ostatniej nocy Maciek zbudził się może z zimna, a może z powodu dziwnego snu. Widział jak żywą swą matkę ukochaną z twarzą mokrą od łez. Do rana nie mógł już spać. O świcie zgorszonemu koledze powiedział, że wraca. Pożegnali się, bo Romek nie chciał zrezygnować.
Po dziesięciu dniach trochę legalnie, trochę na gapę powracał Maciek do rodzinnego domu. Nie czuł wstydu, że się załamał, jak mówił Tomek. Jakby nagle otrzeźwiał i uświadomił sobie, co przeżywali w tych dniach jego rodzice. Był gotów przyjąć każdą karę. Całą drogę myślał, co im powie, jak przeprosi, wytłumaczy.

* * * * *

Pomóżcie Maćkowi, jak ma wynagrodzić rodzicom za takiego psikusa? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlijcie do mnie. Nagrody ani stopnia na ziemi nie będzie (por. Mt. 6,1).

SZPILKA

0x01 graphic

Dom mój jest domem modlitwy
(Mk XI,17)


Zawsze były problemy z okazywaniem szacunku dla miejsca świętego. Pana Jezusa też oburzało zachowanie się niektórych ludzi w kościele. Gdy sumienie człowieka przestaje reagować, pomagają środki "doraźne", jak bicz. Pewnemu chłopcu pomogła szpilka bardzo długa, ale dłuższe były konsekwencje tej dobrze użytej szpilki babci. Było tak.
Pewnego niedzielnego poranka babcia poprosiła wnuczka, aby przyniósł jej długą szpilkę do włosów. Kiedy babcia chowała do torebki ten ostry przedmiot, siedmiolatek okazał zdziwienie, po co babci szpilka w kościele.
- Bo ty się zawsze kręcisz, zamiast się modlić. Jak będziesz niegrzeczny, to cię ukłuję. - wyjaśniła babcia z uśmiechem.
Wnuczek chodził na Mszę Świętą razem z babcią i rodzicami. Nieraz "rozrabiał" z sąsiadem w jego wieku. Podczas tej Mszy Świętej babcia była zmuszona wyjąć szpilkę z torebki i pokazała ją wnukowi. Wtedy ten z całym spokojem wyszeptał:
- Babciu, ja chcę usiąść z drugiej strony, bo ten chłopak mi przeszkadza.
I usiadł. Od tej pory siedział zawsze między babcią, a mamą.
Wnuczek dorósł. Trójka jego dzieci siedziała zawsze między rodzicami. Kiedy córeczka rozpoczęła naukę w szkole, postanowiła modlić się razem z koleżankami. Siadała w pierwszej ławce, tuż przed ołtarzem. Po trzech tygodniach wróciła do rodziców, "bo one gadają przez całą Mszę".
Jej dwaj bracia siedzieli też pomiędzy rodzicami, dopóki starszy nie postanowił zostać ministrantem. Ten mając lat 12 któregoś dnia w szkole poprosił kolegów, aby wygadali się na lekcjach poprzedzających religię: siostra katechetka musi być zadowolona w ich klasie. Może i trudno pochwalić taki pomysł, ale świadczy, że dowcipny chłopak ceni sobie "to, co do Pana Boga należy". I chciał pomóc siostrze katechetce.
Trudno opisać wszystkie interesujące i humorystyczne zdarzenia rodziny, w której dzieci mądrze rządzą rodzicami, decydując nawet o czasie wyjścia z domu. Kiedyś weszli do kościoła "razem z księdzem" i nie znaleźli miejsca w jednej ławce. Dzieci siedziały w ławce przed rodzicami. Po tygodniu córka prosiła, aby wyszli z domu "przynajmniej 5 minut wcześniej", bo ona "nie chce siedzieć w innej ławce".
Przed Pierwszą Komunią Świętą napisała do mnie taki list:
Proszę Księdza!
Bardzo pragnę przyjąć do mojego serduszka pod postacią chleba w Komunii Świętej Pana Jezusa. W tym dniu Komunię Świętą przyjmą również moi bliscy: Mama, Tata, Brat, rodzice chrzestni, Babcie, Dziadkowie, Ciocie i siostry cioteczne oraz każdy, kto mnie kocha. Bardzo kocham Pana Jezusa i kiedy już zagości On w moim sercu, będę odtąd naprawdę Dzieckiem Bożym.
A jej starszy brat nadal modli się przy ołtarzu. Mama zadowolona, gdyż "dobrze się tam zachowuje".
Oto, czego dokonała bardzo długa, bardzo ostra i bardzo dobrze użyta szpilka bardzo mądrej babci.
Ale ja mam dzisiaj taki problem dla Młodych Myślicieli.
Co zrobić, aby dziś obecni na Mszy świętej modlili się nie przeszkadzając swoim sąsiadom? Napiszcie mi waszą radę.

Napiszcie do mnie :

Szczęść Boże !

A niektóre dzieci już mi odpowiedziały.

Sądzę, że chłopcy i dziewczynki powinny siedzieć lub stać między rodzicami.
Ja myślę, że jeżeli ktoś przeszkadza mi w modlitwie, to mogę na niego groźnie spojrzeć, albo grzecznie poprosić, żeby się uspokoił, bo to, że on nie chce rozmawiać z Panem Bogiem, to nie znaczy, że ma przeszkadzać innym. Można też nie zwracać uwagi, tylko skupić się na modlitwie, ale wtedy ten ktoś będzie myślał, że wcale nie przeszkadza.
Ja bym wysłał ich na chór blisko organ, żeby nie było ich słychać. Organista będzie grać na organach i będzie zagłuszać głośne dzieci.
Ja myślę, że ksiądz często powinien mówić bajkę o szpilce i może dzieci by się wystraszyły i pomyślały, że jak one nie posłuchają, to ktoś ich ukłuje szpilką.

Drogie Dzieci!
Dziękuję Wam za rady. Cieszę się, że w kościele pragniecie się modlić. I tak być powinno. Jednakże ja nie chcę nikogo straszyć szpilką, jak to zrobiła babcia przed wieku laty. Ja chciałbym, abyście wszystkie rozumiały, że rozmawiać można przed wejściem i po wyjściu z kościoła. Bo przecież nasz Bóg jest naszym najlepszym Ojcem, dlatego nie ze strachu mamy być dobrymi, ale z miłości. On też nas miłuje. Nawet wtedy, gdy rozmawiamy w miejscu świętym. Czy my Pana Boga wtedy też miłujemy?

O. Jan, OMI

RADZĄ SOBIE

0x01 graphic

Oto kilka obrazków z życia, większość z nich zdarzyła się przed kilkudziesięciu laty. Mam nadzieję, że bohaterowie" tych historyjek nie rozpoznaliby siebie, już dawno zapomnieli o tych przeżyciach, a nawet nie wszyscy z nich zauważyli, że ich widziałem. Prawdę pisząc, tylko jedna z tych osób mnie znała w trakcie zdarzenia, które opisuję.
1. Chłopcy poszli do lasu i bawili się w małpy. Gonili się po drzewach. Warunkiem zabawy było "nie dać się złapać, ale nie wolno zejść na ziemię". W pewnej chwili jeden z nich chwycił się uschłej gałęzi i usiadł na ziemi. Bolało go, ale jeszcze bardziej był przerażony obrazem mamy patrzącej na rozdartą koszulę. Koledzy pomogli. Jeden z nich wiedząc, że nie ma jego rodziców w domu, zaproponował mu, że koszulę mu zeszyje i mama nie zauważy. Ale w drodze do domu poszkodowany i przegrany pomyślał, że dziś mama może nie zauważyć zszytej koszuli, jednak będzie ją prała i prasowała. Co wtedy? Lepiej od razu przyznać się. I powiedział. Lania nie było.
2. Gosia zjadła u cioci dużą porcję ryżu ze śmietaną. Nie bardzo jej to smakowało, ale chcąc okazać się dobrze wychowaną, cioci bardzo serdecznie podziękowała. Mamusia zauważyła to i od tej pory co niedzielę Gosia miała największą porcję ryżu ze śmietaną. Jadła, jak u cioci. Dziękowała, jak u cioci. I udawała zadowoloną, jak u cioci. I tylko mama zauważyła, że dziękując Gosia jakoś nie patrzy nigdy na mamę. Mamie było przykro, chociaż Gosia chciała być dobrą.
3. Panna 18-letnia, a więc dorosła i "odpowiedzialna", polubiła cukierki miętowe i od rodziców często dostawała pieniądze na te słodycze. Mama witając córkę wracającą ze domu czuła odświeżający zapach mięty wychodzący z jej ust. Cieszyła się, że uszczęśliwia córkę. Była dorosłą, ale przecież nie przestała być jej dzieckiem. Córce zależało, aby mama była z niej zadowolona. Nie chciałaby sprawić najmniejszego bólu. Dlatego właśnie potrzebne jej były te cukierki. Bo lubiła papierosy i poza domem czasami paliła. Zadbała też o to, aby nie musiała trzymać papierosów przy sobie. W domu ona jedna paliła, więc rodzice i starszy brat od razu wyczuliby zapach tytoniu. Miała nadzieję, że po zdaniu matury zmieni towarzystwo i nie będzie paliła, więc problem sam zniknie.
4. 11-letnia córka uczy się bardzo dobrze, rodzice nie mają problemów. Z wyjątkiem jednego. Jej mama tak bardzo chciałaby posłuchać, co ona robi w szkole, kiedy odpowiada, jakie ma koleżanki... Ale dziewczynka ma takie wytłumaczenie:
- Mamo, wiesz przecież, że ja uczę się dobrze. Mam same szóstki, piątki i czwórki. Jak dostanę zły stopień, to ci powiem. Ja nie chcę przecież kryć czegokolwiek przed tobą.

* * * * *


Co powiecie o miłości tych dzieci do swoich rodziców. Czy w każdym z opisanych zdarzeń była to miłość? Oto mój dzisiejszy problem dla Was.

Kim jest Bóg dla mnie?
Wypowiedzi uczniów polskiej szkoły w Ottawie

0x01 graphic

Klasa V
Bóg jest we wszystkim. Bóg daje tylko dobro, ale daje wybierać. Bóg jest z nami. Bóg jest moją rodziną i kolegami. Wszystkim jest dla mnie Bóg.
Bóg jest miłością, bo ja wiem, że jest w moim sercu. Ja wierzę w Boga, który czeka na mnie.
Myślę, że Bóg jest miłością, może najmilszy człowiek na świecie to Bóg "in descised" albo po prostu wielka gwiazda albo duch. Bóg dla mnie to cały świat. Wszystko co widzę i wszystko co ja mam.
Bóg jest miłością, żyje we wszystkich. On jest najmilszy.
Bóg jest we wszystkich rzeczach naturalnych, jak: drzewa, kamienie, powietrze, we mnie itc... Pan Bóg jest wszędzie!
Dla mnie Bóg jest stworzycielem życia. Najlepszy człowiek na całym świecie. On daje nam wolność i On będzie w moim sercu zawsze.
Bóg jest moim hero. On mówi mi, co jest dobrze i co źle. Jak Jego by nie było, to bym nie żyła. Ja wierzę, że jak ja umrę, Bóg będzie na mnie czekał.
Bóg jest miłością!! Jest bardzo dobry!! Ja kocham Boga!!
Bóg jest miłością!!! On jest najlepszy!!!

Klasa VI
Pan Bóg to Jezus dla mnie. Bóg prowadzi mnie do nieba. Bóg stworzył cały świat, jest dawcą życia dla mnie.
Bóg jest miłością, bo zawsze myślę o miłości. Codziennie mówię o Bogu i czuję się bardzo dobrze.
Dla mnie Bóg to jest prawdziwy Ojciec. Bóg jest moim sercem i ciałem i głową, ale Bóg jest najbardziej moim leaderem.
Bóg dla mnie jest wszystko. Bez Boga nie byłoby nic. Bóg jest dawcą życie, On zawsze słucha nas, On jest wszędzie. Jest to Ktoś, kto mi pomaga, kto daje nam życie i stworzył świat. On ma dużo miłości do wszystkich. On jest wszędzie i słucha wszystkich. Wszyscy są pod opieką Boga. To czuję, że Bóg jest we wszystkich.
Bóg jest Tym, którego ja kocham. Om jest moim kolegą i bardzo Go kocham.
Dla mnie Bóg jest dawcą mojego życia. On mnie stworzył specjalnie. Jest wszędzie i zawsze słucha moich modlitw. Bez Boga, to nie byłoby życia, to nie byłoby mnie. Dla mnie Bóg to mój kolega, mój przyjaciel.
Bóg jest Stworzycielem świata. Jest dawcą życia. Wysłuchuje żale, On jest opiekunem świata.
On jest dla mnie tak, jak Ojciec. On dał mi życie i On jest ktoś, kto słucha mnie. Opiekuje się mną, tak jak ja jestem jego małą różą.
Dla mnie Bóg jest ktoś, kto mi może pomagać. On jest ktoś, kogo ja mogę zapytać i On mi odpowie. Gdy nie wiem, co zrobić, to mogę Go zapytać. On mi nie powie, co zrobić, ale natchnie, co wybrać.
BÓG JEST BARDZO WAŻNY!!!
Bóg dla mnie jest to mój ojciec, kolega i matka. Wszystko, co się dzieje, to przez Boga. Wszyscy są na świecie to na życie wieczne. Nikt na świecie nie jest przez pomyłkę. Wszyscy są na świecie po coś. Bóg to Pan, który daje mi miłość i przeprowadza mnie przez życie. Bóg też opiekuje się mną i pomaga mi.
Bóg jest Ten, który dał nam serce i Bóg to jest wszystko, wszędzie i miłość! Bóg jest dla mnie światłem.
Dla mnie Bóg jest jak wszyscy, którzy mnie kochają. Myślę, że Bóg, to jest miłość, że wszyscy, którzy kochają, mają Boga w sobie, tak jak Mama, Tata, bracia. Ale Bóg też jest Stworzycielem ziemi, dawcą życia, Bóg wybacza nasze grzechy i daje nam życie w niebie. Dla mnie Bóg, to Ktoś, który kocha i opiekuje się nami, ktoś, kto nigdy nie zapomni nas.
Bóg jest najlepszym człowiekiem na świecie. Jak jestem smutny, albo mi się stało, jak się pomodlę, to już czujesz się lepiej i przyjemniej. Bóg jest dla mnie miłością. Uczy ludzi, żeby się kochali i szanowali. Tak Bóg by nie stworzył tego pięknego świata, to nas tu wszystkich by nie było. Bóg jest dla mnie wszystkim.

Klasa VII
Bóg jest to ktoś, kogo wołam na pomoc, kiedy ja czuję się wściekły albo znużony. To ktoś, kto może być tam, gdzie ja Go potrzebuję. Bóg jest dla mnie kimś, komu mogę zaufać i mogę z Nim porozmawiać, jak o coś się boję albo jak mam jakiś problem, jak jestem. Bóg jest moim najlepszym przyjacielem.
Dla mnie Bóg jest miłością, która pochodzi z kolegów, rodziców i wszystkich ludzi. Jak jestem zły, to On mi mówi, co mam zrobić, żeby być wesołym.
Bóg dla mnie jest przyjacielem, który zawsze jest przy mnie. Jest On jak rodzice, który podniesie mnie, kiedy spadam. Jest jak powietrze, które pozwala mi oddychać. I miłość, która pozwala mi żyć. Dla mnie Bóg jest wszystkim. Gdyby Bóg nas nie stworzył, to by nic nie było. Wszystko na świecie jest częścią Boga.
Bóg jest dla mnie kolegą, do którego mogę wszystko po-wiedzieć i On mnie będzie rozumiał. Bóg jest moim bohaterem, jest zawsze ze mną. Kiedy potrzebuję z kimś porozmawiać, to Bóg jest zawsze tam. Pomaga mi we wszystkim, co robię.
Dla mnie Bóg jest moim bohaterem, ja mam zaufanie. Wierzę, co On mi chce mówić. Wiem, że Bóg nigdy nikomu nie powie, co ja Mu powiedziałam, bo Bóg jest moim przyjacielem i Ojcem. Wierzę, że to, co On mówi, to jest prawda, bo Bóg wie wszystko. To jest, co ja myślę o Bogu.
On jest tak jakby Ten, który jest Ojcem wszystkich ludzi. I wszystkich kocha, jak swojego syna. I nigdy nie opuszcza nas. Nawet tych, którzy się zgubili. On kocha wszystkich. I ja wiem, że każdy człowiek jego kocha na swojej własnej drodze. I ta droga jest jakby labirynt. I kiedy robi się coś dobrego, wtedy idziesz w dobrą stronę, a Bóg jest tym, który cię prowadzi.
Bóg dla mnie jest życiem. Bóg jest moim zaufaniem, że dobrze komuś zrobię dzisiaj, że będę pomagać. Bóg chce dla mnie, żebym coś dobrego zrobiła w życiu, żebym znalazła cel i żeby się nauczyć coś z tego. Bóg jest miłość dla ciebie i dla innych ludzi, bo wszyscy potrzebują miłości, żeby żyć, a Bóg nas miłuje, żeby nam pomóc. Bóg jest w naszych sercach, a nieraz potrzebujemy je rozćwiczyć.
Dla mnie Bóg jest ten głos, co słyszę, jak mówię pacierze. Jak poproszę Pana Boga o zdrowie dla rodziny i innych i to się spełni, to wiem, że Bóg jest. Mój Bóg to bohater, pomaga mi i daje zdrowie. Bóg, to mój kolega, ale też moim ochraniarzem, to jest dlaczego ciągle żyję w zdrowiu. Ja mam zaufanie do Boga, mogę Mu powiedzieć to, co myślę, wszystkie moje sekrety. Bóg jest Tym, który kieruje mnie na dobrą drogę w życiu.

Klasa VIII
Bóg dla mnie jest jakby drugim ojcem, mamą, siostrą, bratem, jakby wszystkie moje koleżanki i koledzy. Bo Bóg jest wszędzie, to znaczy że Bóg jest we wszystkich ludziach. Bogiem jest dla mnie każdy kościół, życie, to wszystko jest Boże dla mnie. Bóg jest moim bohaterem, największym w życiu. On jest moim Stwórcą.
Bóg to jest Ten, który dał nam życie. To jest Ten, który stworzył ziemię. On jest miły i dobry dla wszystkich. Nie wiem, jak napisać to wszystko, bo On jest taki duży. On jest Ojcem wszystkich ojców. On też jest Synem i Duchem Świętym.
Dla mnie Bóg jest tak, jak ktoś w mojej rodzinie. Zawsze czuję, że mogę zwrócić się do Boga. Na przykład jeżeli jestem nieszczęśliwa albo gdy potrzebuję pomocy, mówię pacierz. Albo gdy myślę, że zrobiłam coś złego, proszę Pana Boga o wybaczenie. Dla mnie Bóg, to jest Ten, który zawsze mnie słucha i zna moje potrzeby.
Dla mnie Bóg jest Ojcem, Matką, całą moją rodziną, która mnie kocha i pomaga w życiu. Pomaga mi znaleźć drogę w życiu. Dla mnie Bóg jest Ten, kto stworzył życie. Ja myślę, że Bóg siedzi w niebie i kiedy wszyscy pójdą do nieba, to spotkają Boga. Bóg też jest u Ciebie. On kieruje Cię na dobrą drogę. Żebyś był dobrym chrześcijaninem.
Dla mnie Bóg jest kolegą, nauczycielem, Ojcem... To jest Osoba, na którą zawsze mogę liczyć. Może dawać mi rady, pomagać mi, kiedy potrzebuję pomocy. To jest osoba idealna, wzór dla ludzi. Wiem, że jeżeli mam jakieś problemy, to zawsze słyszy moją prośbę. Dla mnie Bóg, to miłość.
Dla mnie Bóg, to jest mój Król, który nas kocha i opiekuje się nami. Bóg kocha wszystkich, nawet jeśli nie jesteś katolikiem, bo Bóg kocha cały świat. On chce najlepiej dla nas. On jest też mój przyjaciel i wybacza mi, kiedy robię błędy.
Dla mnie Bóg nie żyje na ziemi. Nie wiem, czy Bóg nawet się śmieje. Ale dobrze się czuję, jak się modlę - i wtedy myślę, że Bóg jest na ziemi ze mną.
Bóg stworzył świat i ziemię. Jak my robimy coś złego, Bóg nam przebacza i da nam inną szansę. Bóg to jest ktoś, kto będzie ze mną przez cały czas i będzie kochał mnie. On będzie prowadził mnie do siebie, do Boga.

Gdzie czuje sie najblizej Pana Boga?
Wypowiedzi uczniów polskiej szkoły w Ottawie

0x01 graphic

Klasa V
Ja czuję się blisko Pana Boga w kościele, bo jestem w Bożym domu. Bo są duże obrazki Boga i Jezusa i ja modlę się tam.
Ja czuję się blisko Pana Boga, jak ja czytam Biblię, bo mówi dużo o Panu Bogu.
Ja czuję się blisko Pana Boga, jak modlę się w kościele i nie wiem, dlaczego.
Ja zawsze czuję się blisko Pana Boga, w sercu i najbardziej w kościele. Bóg wszystko stworzył, to dlatego zawsze o nim myślę.
Ja czuję się najbliżej Pana Boga, jak się modlę i jak widzę zmiany czterech pór roku, bo wiem, że Pan Bóg tak stworzył świat. Czuję Pana Boga w moim sercu, jak patrzę na zmiany pór roku.
Ja czuję się blisko Pana Boga na dworze albo jak jestem sama w moim pokoju, bo ja modlę się dużo w pokoju, jest tam bardzo cicho.
Ja czuję się blisko Pana Boga, jak jestem z rodziną, bo wszyscy są bardzo dobrzy dla mnie i przypominają mi historię o Jezusie Chrystusie, jak był na świecie i jakie rzeczy robił.


Klasa VI
Najbliżej Boga czuję się w kościele, bo tam żyje i modli się z nami i pomaga nam. Też czuję się najbliżej Boga w modlitwie i w pacierzu, bo mówimy do Niego i uczymy się od Niego.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, jak się modlę wieczorem i jak z rodzicami chodzę do kościoła, tam Bóg mieszka, bo tam dużo ludzi modli się razem. Jak na lekcji w szkole rozmawiamy o Panu Bogu, to też się czuję blisko Boga.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, jak jestem w kościele. Mogę Mu powiedzieć wszystkie moje problemy. Tam ja mogę zmówić pacierz. Ja mogę porozmawiać z Biskupem o Bogu. Ja oglądam wszystkie obrazy i czuję Boga.
W sercu. Bóg mi tam zrobił miejsce i ja używałem. Bo teraz serce jest już duże i ja mam miejsce dla Pana Boga i inne rzeczy. Serce, to jest taki mieszek, gdzie się kocha i ja kocham Pana Boga.
Jak jestem w kościele, słucham pacierze i pana organistę. Ja też śpiewam piosenki, które ja znam. Dlaczego? Bo jest interesujące i ja lubię słuchać i mam dobre uczucie. Ja lubię być na chórze, ja lubię słuchać Pana Organistę, bo on jest bardzo fajny.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga w kościele albo przy Papieżu. Ja nigdy nie byłem przy Papieżu, ale widziałem w telewizji. Ja czuję się najlepiej przy Papieżu, bo On jest najwyższy, jest Polakiem.
Najbliżej się czuję do Boga, jak mówię pacierz albo jak jestem w kościele, bo jak mówię pacierz, to rozmawiam i słucham Boga i z Bogiem, a jak jestem w kościele, ja jestem z Panem Bogiem i z Jezusem i z Matką Boską. Najbardziej myślę o Bogu, jak spożywam Ciało Pańskie.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga w kościele, ponieważ mogę się lepiej koncentrować nad modlitwą i nie ma dużo hałasu. Jak wchodzę do kościoła, dostaję dobre uczucie i od razu czuję
się bliżej Boga. Jak się modlę, też czuję się bardzo blisko Boga.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, kiedy widzę, że ktoś jest ranny i płacze. Czuję się wtedy bliżej Boga. Bo wiem, że mogę pójść i pomóc. O, jak pomagam, to wiem, że Bóg się cieszy. I nie tylko Bóg się cieszy, ale też ten, który był ranny i ja się czuję blisko do Boga.
Jak ja uczę się o Bogu, ja czuję się najbliżej Boga i też ja się czuję dobrze, bo ja wiem, że Bóg jest blisko i Bóg jest zawsze dla mnie i tam, gdzie jest miłość. Bóg chce, żebym był miłym i jak ja jestem miłym, to i Bóg jest miły dla mnie.
W kościele mogę się modlić, rozmawiać i dostawać Boga w postaci chleba. Wiem, że każdy raz, kiedy pójdę do kościoła, mogę wyjść z dobrym uczuciem znając, że Bóg mnie kocha.
W moim pokoju ja mam portrecik Matki Bożej i mały krzyżyk, który wisi na portrecie. Każdym razem, jak się pomodlę, to dostaję dobre uczucie, bo ja wiem, że Pan Bóg mnie słucha. A w kościele, bo to jest dom Boga. Tam mogę się modlić z wszystkimi i nikt nie może mi mówić, żeby nie modlić się.
Klasa VII
Ja zawsze czuję się blisko Boga, bo Bóg jest wszędzie i jest zawsze z tobą, kiedy ty chcesz być z Nim.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga w kościele, bo są figurki i obrazy Pana Chrystusa. To znaczy pomagają mi w modlitwie do Boga. Kiedy dobrze się modlę, czuję się blisko Pana Boga.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, jak ja idę na spacer w naturze, kiedy nikogo nie ma albo jak ja jestem na moim ulubionym drzewie i ja oglądam zwierzęta. Ja się czuję najbliżej Pana Boga wtedy, bo jest cicho i ja mogę się skoncentrować na jedną rzecz.
Bóg jest ze mną codziennie, żeby mi pomagać i wierzę całym moim sercem, że Bóg nigdy nie zostawi mnie samej.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, kiedy się modlę w moim pokoju wieczorem. Ja to lubię, bo wtedy czuję się, że mogę być sama z Bogiem i powiedzieć Mu moje sekrety dnia, nawet kiedy On już je zna. Czuję się bardzo dobrze, jakby Bóg trzymał moją rękę i mówił do mnie. Ale ja wiem, że tak się dzieje z każdym momentem mego życia i życia każdego człowieka.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga z rodziną i ludźmi, których ja kocham, bo wszyscy mają Boga w sobie. Kościół nie jest zrobiony z drzewa, jest zbudowany z tych kochanych ludzi, co razem są i wierzą, że Bóg im pomoże, że ich kocha.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, gdy jestem w kościele, bo tam najbardziej moja dusza się powiększa, tam najlepiej się czuje, bo wiem, że Bóg przebaczy mi wszystko to, co zgrzeszy-łam. Też bo wierzę, że Pan Jezus jest w moim sercu. Tam jest radość, której szukałam przez wiele lat.
Jak ja się modlę, to czuję, że Bóg jest tuż przy mnie. Czuję, że Bóg mi pomaga, jak wierzę, że coś mogę zrobić. Myślę, że Bóg jest zawsze tam, gdzie ja, a najbardziej jak o Nim myślę. Jak jestem u Niego w domu, w kościele, to czuję, że nic złego nie może się stać, bo Bóg nade mną czuwa.

Klasa VIII
Ja się czuję najbliżej Pana Boga jak śpię. To bardzo dziwne, ale jak śpię, to myślę, jak będzie z Nim, jak On wygląda, gdzie jest. Mówię, co się działo dzisiaj. Pytam Go, żeby mi pomógł. A też czuję się najbliżej Boga, jak śpię, bo jestem zrelaksowany.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga w kościele, kiedy mówię pacierz, kiedy czuję się szczęśliwa i wesoła, że mam taką kochaną rodzinę. Czuję się najbliżej Pana Boga, kiedy się modlę, bo ja naprawdę mówię do Pana Boga, dziękuję za wszystko, za rodzinę, za życie i że dziękuję że Babcia jeszcze jest zdrowa. Kiedy czuję się wesoła, to też wiem, że Bóg jest blisko mnie i że mnie kocha, a ja właśnie to Mu pokazuję, że idę do kościoła każdej niedzieli.
Gdy idziemy do kościoła zawsze czuję się i wiem, że Pan Jezus jest ze mną. Jeszcze jedno miejsce, gdzie czuję się najbliżej Pana Boga, jest u babci w Polsce. Moja Babcia zawsze była i jest bardzo religijna. Zawsze mówi nam: "Bez Boga ani do proga". Myślę, że to jest bardzo dobre zdania. Kiedy jestem u babci, zawsze bierze mnie do kościoła, żeby poznać księży. To ona mnie nauczyła, jak odmawiać Różaniec. To są moje dwa miejsca, gdzie ja się czuję najbliżej do Boga.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga w kościele, bo ksiądz mówi rzeczy, co się stały w życiu Jezusa i modlimy się do Niego. To jest Jego dom. Tam się mówi o Bogu i się modli do Boga. Można też brać Komunię i Bóg może ci przebaczyć. Tu też się spowiada. To jest też rozmowa z Bogiem. W kościele my się czujemy bezpieczni, bo jesteśmy w rękach Boga.
Ja się czuję najbliżej Pana Boga, jak mówię pacierz albo idę do kościoła. Ja myślę, że w tym czasie czuję się blisko, bo mogę mówić do Boga. Czuję, że jestem blisko Pana Boga w każdym momencie w moim życiu, bo wiem, że Bóg jest zawsze ze mną i zawsze do mnie mówi, ja zawsze z Nim rozmawiam, bo Bóg jest wszędzie.
Czuję się blisko Pana Boga, kiedy jestem sama. Obojętnie, czy na dworze przy temperaturze -30°C, czy na plaży. Natura mnie przybliża do Boga i zawsze czuję się bardziej pewna siebie i o wiele szczęśliwsza. Kiedy jestem sama, mogę się zastanowić nad moim życiem, jakie decyzje powzięłam i dlaczego. Bardzo lubię chociaż przez parę minut codziennie przejść się gdzieś sama.
Ja czuję się najbliżej Pana Boga, gdy mam trudności, gdy mam jakieś pokusy. To dziwne, ale zaraz po grzechu czuję, że Bóg jest przy mnie, że chce mi przebaczyć, pomóc. I jakby mnie prosił, abym na drugi raz tego nie robił.

MYŚLĘ

0x01 graphic

Przechwalają się na wszystkich przerwach i lekcjach dzieci klas drugich w poniedziałek Białego Tygodnia. W szkole aż huczy. Przecież wszyscy coś otrzymali i nie każdy wie, co z prezentami zrobić, na co wydać ICH PIENIĄDZE. Niektórzy nie pozwolą dotknąć nawet swoim rodzicom pilnując, czy wszystkie papierki leżą w ich szufladzie nieporuszone. Licytują się, kto jest większym milionerem. Otrzymali dużo, a ile dali, na przykład swoim Rodzicom, aby pokryć koszty obiadu, zdjęcia, pamiątek... Skoro już mają pieniądze, może powinni podziękować Rodzicom za opiekę i troskę, a przy okazji dając Im tyle pieniędzy, ile podpowie serce?
Dorośli mają pieniądze i chcą sprawić radość. W Piśmie Świętym są dziwne słowa: "lepiej dawać, niż brać". Tak mówił też pewien bokser. Ale każdy myślący człowiek przyzna rację, że obdarowujący inaczej, niż bokser. Dziwna to tajemnica
w naszej religii: dający cieszy się tak samo, jak obdarowany. Kto nie wierzy, niech spróbuje, sprawdzi, przekona się. Daj cukierka koledze i już będziesz wiedział. Właśnie dlatego starsi dają, że to im sprawia przyjemność. A co powinien zrobić otrzymujący? Koniecznie podziękować. I nie jeden raz. Bo po raz pierwszy dziękujemy z obowiązku, z grzeczności, bo wypada, bo coś trzeba powiedzieć, więc mówi się to słowo "dziękuję", niektórzy "bardzo dziękują", inni wymyślają nawet długie i kwieciste podziękowania. Ale ja uważam, że pierwsze nawet najpiękniejsze podziękowanie jest niewystarczające i trzeba podziękować po raz drugi. Najlepiej na piśmie po dwóch tygodniach. Przez ten czas przekonacie się, ile radości sprawia Wam dany prezent, jak korzystacie z niego przy zabawie lub przy pracy. I to trzeba napisać. Zrobicie niespodziankę takim listem, a jednocześnie udowodnicie, że jesteście naprawdę wdzięczni. Wdzięczni z całego serca. Pamiętacie o osobie, którą przypomina Wam podarunek.
Ale prezenty otrzymane z okazji Pierwszej Komunii Świętej przypominają Wam to wielkie i dziwne spotkanie Waszego małego serca z Wielkim Sercem Pana Jezusa. I to jest Wasz największy prezent w tym dniu. Prezent bardzo dziwny, bo Wasze serce, a właściwie serduszko jest zdolne przyjąć Wielkie Serce Boga. Czy można to zrozumieć? Można pod warunkiem, że rozumiecie, co to jest i jak wielka jest miłość Pana Jezusa do Was. A że po raz pierwszy łączycie się z Panem Jezusem, Wasi bliscy do Bożego Prezentu dodają swoje, małe prezenciki. Te prezenty dla Was i dla Waszych Bliskich są wielkie i drogie, ale przecież Pan Jezus jest droższy i większy.
I tutaj zaczyna się mój problem. Czy te prezenty otrzymane od kochających Was bliskich mogą Wam przypominać Pana Boga i Jego naukę? Spróbujcie pomyśleć o prezentach, które Wy sami albo inne dzieci otrzymują. Na przykład.
Pewna rozgadana dziewczynka zapytała mnie, co może przypominać magnetofon? "że każde twoje słowo Pan Bóg zapamięta" - odpowiedziałem. I ta gaduła przez dwie najbliższe lekcje wytrzymała bez słowa. "A radio?" "głos Pana Boga dociera wszędzie". A komputer... kolczyki... rower... Pismo Święte... łańcuszek... i wszystkie inne prezenty? Napisz mi więc, o czym przypomina Tobie każdy z otrzymanych prezentów pierwszokomunijnych ?
Odpowiedź z uzasadnieniem prześlij do mnie, ale nie podziewaj się nagrody na ziemi - poza radością, którą Ci sprawi napisanie liściku do mnie. Ta radość będzie początkiem nagrody, którą Pan Bóg wlewa w nasze serce natychmiast, a uzupełni w niebie.
Szczęść Boże !
PS. Pewnego razu mama przyprowadziła swego chłopaka na egzamin do Pierwszej Komunii Świętej. Był to chłopiec nieszczęśliwy. Często opuszczał lekcje w szkole, rzadko bywał na religii i uczący go ksiądz nawet nie wiedział, co ten zaniedbany chłopiec potrafi. Teraz w obecności jego Mamy ksiądz egzaminował go. Ksiądz wiele o nim słyszał, wiedział też, że chrzestny już mu obiecał rower, a chrzestna gry komputerowe. Pierwsze pytanie brzmiało:
- A dlaczego chcesz przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej?
- Bo dostanę rower i komputer.
Taka odpowiedź... oj, jakie to przykre. Musiała być poprawka.
& & & & &
A niektóre dzieci już mi odpowiedziały:

Ja dostałem pieniądze, a za te pieniądze pojechałem nad morze.
Pieniądze dobrze wykorzystałem, bo kupiłem sobie rzeczy do pokoju.
Pierwszym najważniejszym prezentem jest przyjęcie Pana Jezusa do serca. Drugi prezent, to pieniądze, za które kupiłem motorower. Trzeci prezent, to bombonierki.
Moje prezenty z Komunii Świętej przypominają mi o Bogu, dostałam pieniądze, aparat, komputer, bomboniery i złoty łańcuszek, znaczy dla mnie wartość. Te prezenty znaczą dla mnie miłość rodziców i Boga.
Prezenty dla mnie nic nie znaczą, ważne jest to, co jest napisane na kartce i to, co mi bliscy życzą.
Prezenty z Komunii Świętej przypominają mi Pana Jezusa, jak przyjąłem Go do serca i mój rower, forsa i bombonierki i jeszcze magnetofon, to wszystko.
Mnie te prezenty znaczą bardzo dużo, a także miłość, a ta miłość ma dla mnie bardzo dużą wartość, bo wiem, że mnie wszyscy kochają, a szczególnie ja ich.
Moje prezenty komunijne przypominają mi, że moja rodzina mnie kocha i jest dla mnie dobra. Przypominają mi miłość tych, którzy mi je dali, na przykład ciocię lub wujka.
Dla mnie Pierwsza Komunia Święta była bardzo ładna. Dostałam pieniądze, dałam je rodzicom, ponieważ oni mi wszystko dali. A złoty łańcuszek komunijny, to wielka wartość.
Ja dostałam trzy pierścionki i pieniądze. Za pieniądze kupiłam sobie do swojego pokoju meble, a resztę dałam rodzicom. Te pieniądze dałam razem z siostrą z serca. Bo my kochamy rodziców.
Prezenty znaczą dla mnie dużo uciechy. Szczęść Boże! Aha, i za zebrane pieniądze kupił tata samochód. Szczęść Boże! Aha, i jeszcze dostałem bombonierki i się nażarłem, jak świnia, przepraszam, najadłem, jak prosiątko.
Dla mnie moje prezenty z Pierwszej Komunii Świętej znaczą, że mama i tata mnie kochają i że Pana Boga wziąłem do serca. Moje prezenty przypominają mi miłość od rodziny i od Pana Jezusa. Moje prezenty, które dostałem na Komunię, są dla mnie wielkim prezentem od mojej całej rodziny.
Te prezenty, które otrzymuję od rodziców, znaczą dla mnie bardzo dużo, bo wiem, że rodzice dają mi te prezenty z miłości do mnie. I że mnie bardzo kochają. W prezentach był Pan Jezus.
Np. jeżeli ja dostanę pamiątkę pierwszej Komunii Świętej od mamy lub taty albo kogoś bliskiego, to znaczy, że oni mnie kochają.
Moje prezenty przypominają mi tych, którzy mi je dali. Przypomina mi każdy prezent, jak bardzo każdy mnie kocha.
Prezenty, które dostałam na I Komunię Świętą, przypominają mi dar od Pana Jezusa, a także dalszą rodzinę.
Prezenty przypominają mi to, jak po raz pierwszy przyjęłam Pana Jezusa do serca.
Mój aparat fotograficzny przypomina mi zdjęcia, które zrobiłem na wsi kuzynom, koleżankom, kolegom i kuzynkom.
Prezenty Pierwszej Komunii Świętej przypominają mi rodzinę, która mieszka daleko i Pana Jezusa, którego przyjęłam do mego serca.
Te prezenty komunijne mi przypominają to że mnie cała rodzina kocha no i też chrzestny chrzestna oraz Pan Buk mnie również kocha na świecie.
Mi się przypomina coś bardzo cennego: Biblia Święta, a nawet może coś o Panu Jezusie, może jakieś pieniądze albo i co innego.
Przypominam sobie, jak ja miałam Pierwszą Komunię Świętą i przyjąłem pierwszy raz Pana Jezusa do swego serca i chciałbym jeszcze raz.
Mi przypomina się Biblia, którą dostałam na Komunię, przypomina mi cały czas, że mam książkę, nie zwykłą książkę z pięknymi obrazkami. Zdjęcie I Komunijne. Sukienkę, którą ma moja siostra.
Dostałam na Komunię pieniądze i nie tylko, dostałam też złoty łańcuszek, który na pewno bardzo dużo kosztował. Pieniądze pożyczyłam trochę mamie, a resztę zostawiłam dla siebie.
Te prezenty znaczą dobroć od mamy i taty, organy do grania, Biblia przypomina mi Boga.
Dla mnie prezenty pierwszokomunijne znaczą, że przyjąłem Pana Jezusa, że mama i tata mnie kochają, a za pieniądze kupiłem ubrania.
Każdy z otrzymanych prezentów pierwszokomunijnych przypomina mi ten uroczysty dzień, gości, którzy mnie nimi obdarowali i samego Pana Jezusa, który jest najważniejszy.


Drogie Dzieci!
To dobry znak, że tylu ludzi Was kocha i tę miłość udowodniło podarunkiem. Piękne jest także to, że w sposób rozsądny wykorzystaliście otrzymane pieniądze. Szkoda tylko, że nie zrozumieliście mojego pytania, gdyż mnie nie chodziło o wyliczenie Waszych prezentów, lecz o ich religijne znaczenia. Także Pan Jezus mówiąc przypowieści o wsiewanym w glebę ziarnie czy wyrosłym kąkolu nie chciał nas uczyć rolnictwa, ale uczył o prawdach wiary. Podobnie ja myślałem, że mi pomożecie znaleźć myśl religijną związaną z każdym Waszym prezentem. A może w domu przy pomocy kochających Was Braci i Sióstr odpowiecie mi jeszcze raz na to pytanie? Weźcie kartkę i z lewej strony napiszcie wykaz Waszych prezentów: komputer, łańcuszek, radio, pieniądze, pierścionek... Potem obok napiszcie, co dany prezent powinien Wam przypominać. Jak w moim problemie:
magnetofon: Pan Bóg pamięta każde nasze słowo;
radio: Głos Pana Boga dociera wszędzie...

ILU KŁAMCÓW?

0x01 graphic

W Tabir zaprowadzono mnie do poczekalni i po wzajemnym zapoznaniu się kierowniczki pozostawiły mnie w samotności, abym mógł dokonać ostatnich przygotowań dla koła Ligi Kobiet. Odsunąć szogi i znalazłem się w obliczu morza. Było tak intensywnie błękitne, że cały krajobraz wydawał się zabarwiony na niebiesko. Moje myśli fruwały to tu, to tam, gdy melodyjny głos przywołał mnie do rzeczywistości.
- Czy wypiłby pan herbaty, panie doktorze?
Obejrzałem się: przede mną stała uśmiechnięta młoda dziewczyna w nowiuteńkim bawełnianym kimonie.
- Cóż to, królowa wróżek? powiedziałem machinalnie.
"Królowa wróżek" mocno się zaczerwieniła, wahała się przez chwilę, po czym złożyła głęboki ukłon i opuściła pokój. Filiżanka zielonej herbaty i pełny talerz naleśników (maru-boro) pozostały jedynymi świadkami jej krótkiego pobytu. Gdy miałem zabrać się do drugiego... gdy pomyślałem o moich dzieciach czekających mnie w Nagasaki. Ukradkiem otworzyłem torbę i wypchałem naleśnikami bambusowe pudełko. Jednak przez grzeczność zostawiłem dwa na półmisku...
Po skończonym odczycie trzy kierowniczki odprowadziły mnie na dworzec.
- Doktorze, bardzo ucieszyłyśmy się, że podobały się panu nasze maru-boro.
- Tak - moja torba zaciążyła mi raptem - od dawna już nie kosztowałem czegoś tak dobrego... Uraczyłem się nimi nadmiernie, Zapewne jestem pierwszym z waszych gości, który aż tyle potrafił ich sprzątnąć.
- Tym lepiej, doktorze. Lecz czasami zadajemy sobie pytanie...
- Słucham?
- Jak sobie radzą tam, w Nagasaki, z podwieczorkami dla dzieci?
- Och, zawsze udaje mi się wynaleźć coś dla moich małych.
- Powinnyśmy ofiarować doktorowi kilka maru-boro dla jego dzieci - zaproponowała skarbniczka - przyniosę je za chwilę.
I pomknęła w kierunku miasta.
- Doktorze - powiedziała przewodnicząca między dwoma wybuchami śmiechu - jak podobała się panu królowa wróżek?
- Jest bardzo piękna. Wyobrażałem sobie, że wyłoniła się z błękitnego morza... Lecz prawdopodobnie mieszka w tym mieście?
- Tak, należy do starożytnego rodu. Prawdę mówiąc, doktorze... - obydwie kobiety znowu zaczęły się śmiać - Otóż posłałyśmy ją do pana z myślą, że mogłaby z czasem stać się dobrą żoną dla pana...
Teraz ja zacząłem się śmiać.
- Czy nie zauważyły panie moich siwych włosów?
Przyszliśmy do miasta. W pewnym sklepiku skarbniczka pakowała naleśniki. Przewodnicząca zawołała do niej.
- Wyznałyśmy wszystko doktorowi... Prysły nasze nadzieje, aby sprowadzić go na stałe do naszego miasta.
I w tej chwili powinienem i ja również "przyznać się". Zamierzałem nawet to uczynić, kiedy skarbniczka wyszła ze sklepu z dobrze obwiązanym pakunkiem i powiedziała mi prostu z mostu.
- Ach, pan ma torbę, doktorze, włożymy do niej naleśniki, jeżeli pan pozwoli... Proszę mi ją dać... W ten sposób będzie pan miał tylko jeden pakunek.
Minęła sposobność przyznania się, pozostawało mi tylko nakładać jedno kłamstwo na drugie. Uczyniłem to z rozpaczą.
- O, dziękuję, torba jest zbyt małą, paczka się w niej nie zmieści.
- Nie wypada, aby doktor spacerował z paczką owiniętą w papier.
- Ale nie, nie! W naszych czasach pozory nie mają znaczenia. Proszę mi dać paczkę tak, jak jest.
Oblewałem się zimnym potem: w grę wchodził honor lekarza. Gdybym zatrzymał torbę w prawej ręce, przewodnicząca usiłowałaby odebrać mi ją; gdybym przerzucił ją do lewej, czekała na nią wiceprzewodnicząca, a skarbniczka stała przede mną na czatach, jak kot przed swoją zdobyczą. Schować torbę za plecami byłoby śmieszne...

* * * * *

Tę historyjkę napisał lekarz japoński, Paweł Nagay (w książce "Dzwony Nagasaki"). Pomyślcie, czyje kłamstwo jest największe? Czyli: kto tu jest największym kłamcą?

Materiały katechetyczne na Boże Narodzenie

0x01 graphic

Spis Treści :

O symbolach i obyczajach bożonarodzeniowych

Jolanta Baszyńska

Większości świąt towarzyszą wyrosłe z tradycji obyczaje, rytuały. Zwykle są pielęgnowane przez dziesiątki lat, nawet przez wieki. Przekazywane kolejnym pokoleniom ulegają pewnym zmianom, najczęściej wynikającymi z przeobrażeń cywilizacyjnych.
Jakie obyczaje towarzyszą od dawna Świętom Bożego Narodzenia i w jakim pozostają związku z religijnym przeżywaniem narodzin Bożego Syna? Wiele zwyczajów przesłoniło ten sens, ponieważ są to dość często tradycje o świeckim charakterze. Dla niektórych wierzących pasterka staje się tak samo ważna jak odświętne przygotowanie mieszkania, ubieranie choinki, układanie pod nią prezentów, nakrywanie stołu itd.
Czy od zawsze znane były te same obrzędy towarzyszące Wigilii i czy miały ten sam sens i tę samą wymowę? Boże Narodzenie jest i pewnie jeszcze długo pozostanie najpiękniejszym i najbardziej polskim świętem, do którego z jednakowym zapałem przygotowują się nawet ateiści, ponieważ jest to święto rodzinne, gromadzące ludzi niekiedy dalekich sobie.
Zwyczaj dzielenia się opłatkiem jest niezbyt jasny dla katolików z innych krajów, zapalanie świateł na choince ma pogańskie korzenie, niektóre piękne kolędy mają charakter bardziej ludowy niż kościelny.
Wigilia dawniej uważana była za uroczystość nie tylko radosną, ale i zarazem tajemniczą. Przy stole gromadzili się żywi i symbolicznie - jak wierzono - uczestniczyli zmarli. Dodatkowe puste naczynia przeznaczone były dla nich, z nimi dzielono się podpłomykiem. Towarzyszyły temu życzenia "do siego roku" (tzn. szczęśliwego, nowego roku).
Chętnie zapraszano do stołu biednych, żebraków, bo miano ich za pośredników ze światem umarłych. I dziś na świątecznym stole stawiamy dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa.
Wśród potraw znajdowały się ziarna zbóż, kasza, pod obrusem siano - co miało symbolizować dostatek, urodzaj. Dzisiaj siano pod obrusem kojarzy nam się bardziej ze stajenką betlejemską.
Przywiązywano wielką wagę do tego, żeby na stole nie zabrakło grzybów, bo uważano je za pokarm wykradziony zmarłym. Mak, który stosowano jako środek nasenny, uznawany był jako ułatwienie pokonania granicy między dwoma światami; ziemskim i pozaziemskim. Sądzono też, że suszone owoce i orzechy nie pochodzą z tego świata. Miód - dawny napój bogów - miał chronić ciało przed zepsuciem.
Czy dzisiaj, przygotowując świąteczne potrawy, wiemy o tych dawnych, mitycznych znaczeniach? Najczęściej nie, naśladujemy naszych dziadków, rodziców nie zawsze świadomi pradawnych sensów.
W literaturze polskiej dość często znajdujemy opisy Wigilii. Jednym z ciekawszych jest zawarty w II cz. "Chłopów" W.S.Reymonta
"W każdej chałupie, zarówno u bogacza, jak i u komornika, jak i u biedoty ostatniej, przystrajano się i czekano z namaszczeniem, a wszędy stawiano w kącie od wschodu snop zboża, okrywano ławy czy stoły płótnem bielonym, podścielano sianem i wyglądano oknami pierwszej gwiazdy.
... tuż nad wschodem jakby się rozdarły bure opony, a z głębokich granatowych głębin rodziła się gwiazda i zda się, rosła w oczach, leciała, pryskała światłem, jarzyła się coraz bystrzej, a coraz bliżej była ...
- Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało! - rzekł Roch. ...
Boryna się przeżegnał i podzielił opłatek pomiędzy wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chleb Pański.
- Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym! - powiedział Rocho. ...
Najpierw był buraczany kwas gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprażone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego.
Niezwykłe było także przekonanie chłopów o jedności wszystkich istot żywych w tę noc.
W tę noc Narodzenia i każde bydlątko rozumie człowieczą mowę, i przemówić jest zdolne, że to między nimi Pan się narodził, kto ino bezgrzeszny zagadnie - ludzkim głosem odpowiedzą; równe są dzisiaj ludziom i społecznie z nimi czujące, więc i opłatkiem trza się z nimi podzielić...
W opisie tym widoczny jest wielki szacunek chłopów z końca XIX w dla Świąt Bożego
Narodzenia oraz kult, którym otaczali religijne nakazy i obrzędy odziedziczone po przodkach.
Jakie ludzkie potrzeby zaspokaja ponawiany przez wieki rytuał? - zastanawiają się socjologowie, historycy kultury. Odpowiedź wydaje się być oczywista. Pragniemy przeżywać niezwykłą atmosferę uniesienia, poddać się tradycji, dzięki której mamy poczucie ciągłości.
Pragniemy co roku przeżywać czas wielkiego optymizmu, zapomnieć o szarzyźnie i kłopotach codziennego dnia a także, co najważniejsze, puścić w niepamięć urazy, wyciągnąć rękę do nielubianych ludzi, choćby tylko w te świąteczne dni, po których znowu świat zobaczymy w szarych barwach.
Nawet ci, dla których Boże Narodzenie nie ma wymiaru religijnego, starają się być lepsi, życzliwsi wobec siebie. Ludzie potrzebują świąt, dlatego pielęgnują tradycje - nawet w ciężkich czasach. Bronią jej szczególnie mocno, gdy jest zagrożona.
Dla ludzi wierzących są to święta szczególne. Pięknie powiedziała o nich prof. Anna Świderkówna, autorka "Rozmów 0 Biblii": "Są pamiątką niezwykłego zdarzenia, z którego wynikła cała Ewangelia. Bóg urodził się jako człowiek. Stało się coś tajemniczego, niezwykłego, niemożliwego". Dzięki temu - zdaniem autorki - wszystkie nasze starania, pracę nad przygotowaniem świąt, zabiegi, krzątanina, cały ten trud, który na pozór przesłania istotę tego święta - nabiera "niewymiernie wielkiego znaczenia, wartości i sensu".

WIGILIA


W chałupie Błażeja Szczypty panuje jakiś świąteczny nastrój. Wprawdzie nic się tu nie zmieniło od wczoraj - te same czarne, odrapane ściany, te same sprzęty w izbie, może nawet więcej śmiecia leży na glinianej podłodze. Widać jednak z powszechnej "uwijaczki", a radosnego oczekiwania, malującego się na twarzach dzieci, że ma nastąpić jakaś ważna chwila, jakieś wielkie święto... I te widoczne, zapowiedziane znaki czynią ten dzień niepowszednim, różnym od szarych dni całego roku. To dzień Wigilii Bożego Narodzenia...
- Teresko - zwróciła się mama do dziewczynki, która z za-giętymi po łokcie rękawami lnianej koszuli miesiła ciasto w nieckach - umyj sobie ręce i zabierz się do innej roboty. Ja to już sama skończę. Przynieś karpiele (
rodzaj brukwi) z piwnicy, obierz je, a potem przygotuj grzyby i kapustę.
- Dyć to jeszcze czas... - zauważyła Tereska, nie chcąc przerywać miłej roboty. Lubiła patrzeć, jak się jej ciasto wymykało spod drobnych paluszków.
- Nie czas, nie, bo wieczór na ramieniu. Kiedyż się uwarzy?... A groch trzeba długo gotować, aby zawrzał.
Tereska, rada nierada, musiała słuchać. Wyjęła leniwie ręce, opłukała w ciepłej wodzie, odwinęła rękawy i poszła z koszykiem do piwnicy.
Matka tymczasem wymiesiła do reszty ciasto, zarobiła drożdże i ustawiła niecki na piecu.
- W cieple może prędzej się ruszy... - szepnęła do siebie i zabrała się do gniecenia bryndzy na szerokiej misce, lejąc mleko słodkie i bijąc pół kopy jaj.
Dwaj chłopcy przybliżyli się do niej.
- Mamusiu, co to będzie? - zapytał nieśmiało młodszy.
- Kołacze będą. Nie wiesz o tym? Dziś wilja...
- To nic jeść nie będziemy, bo mamusia powiedziała do Tereski, że dopiero na wieczór ugotuje.
- Na wilję - oświadczyła matka.
- To dopiero wieczorem wilja? - pytał żałośnie młodszy.
- Cały dzień wilja, a je się dopiero wieczorem.
- Na wieczór! - szeptali smutno chłopcy i spojrzeli ku garnkom, stojącym na nalepie.
Niedługo wróciła Tereska i jęła się łupania kartofli. Matka pokończyła swoje, zapaliła w piecu i szła po robocie, raźno, wartko...
Niebawem wrócił także Błażej. Zmarzł, jak sęk, bił kierpcami o ziemię i pchał się ku piecowi.
- Mróz jak sto...
- Cyt! - pogroziła mu żona - wilja dzień święty... Nie obrażaj Boga i ku piecowi się nie pchaj, boś nie piecuch. Jeszcze mi do ciasta naprószysz, w izbie nie zmarzniesz...
Błażej, zbity z tropu, łypnął oczyma, jeszcze raz kierpcem o ziemię uderzył, aż jęknęło, i pognał do stajni wrzucić wołom garść siana. O woły dbał, jak każdy chłop.
- Tereska! - przypomniała sobie matka - leć no za ojcem, niech zrzuci drobnego siana.
- Na stół, prawda? - klasnęła w dłonie i pobiegła za ojcem na boisko.
- Niech będzie pochwalony - rozległo się w sieni.
- Na wieki wieków - wypadło od polepy. Błażejowa przetarła oczy, nachylając się, by dojrzeć, kto to taki. Na progu zarysowała się ciemno, jak we mgle, chuda postać.
- A to ty, Agnieszka. Pójdźże dalej, ale tu dym.
- A tam mróz, sto razy gorszy od dymu - odpowiedziała i przypadła do nóg gospodyni.
- Nie schylaj się, nie... Skądże idziesz?
- Pytajcie się, dokąd idę, bo sama nie wiem.
- No, siądźże tutaj, nie narzekaj - mówiła łagodnie gospodyni Błażejowa - Zostaniesz na wilję tutaj. Niedużo nas, to się zmieścisz.
- O moja gosposiczko! - drugi raz pochyliło się do nóg gospodyni. U ludzi wilja, u mnie zawsze post, myślała. Nie miała podzięki. Ona, biedna komornica, raz będzie na porządnej wilji, w cieple, przy pełnych miskach. Zdumiona nieoczekiwanym szczęściem siadła nieśmiało na ławce.
- Cóż u ludzi słychać? - zapytała po małej chwili gospodyni.
Agnieszka nie odpowiedziała, rozbierając w myśli zaprosiny, nie dowierzając jeszcze. Gospodyni powtórzyła zapytanie.
- U ludzi, u ludzi, pytacie? Jak zwyczajnie w wilję. Każdy ciągnie do chałupy i znosi, co może.
- Rusza się, rusza! - wołał wesoło mały Józuś, który już wpadł do izdebki i wskazywał palcami na niecki.
- Bez uroku! piękne ciasto. Będą darzyć się kołacze.
- Och, już czas, a ja się zagadałam! - karciła sama siebie gospodyni. Zdjęła z pieca miski i przyklaskiwała z dumą ciasto.
Błażej wszedł do izby, a za nim wbiegła Tereska.
Komornica schyliła się z bojaźnią do kolan gospodarza pytając nieśmiało, czy może mu nie będzie markotno, że ją gospodyni zaprosiła na wilję... Chłop roześmiał się dobrodusznie. Bardzo więc rada, usiadła jak w kłębek zwinięta w kącie, aby jak najmniej miejsca zajmować.
Tereska zawinęła się koło nalepy, podnieciła ogień. Z garnków buchnęła para na izbę, z której już dym ustąpił drzwiami i okiennicą. Matka układała placki, kładąc na wierzch bryndzę, sadziła do pieca, żegnając je krzyżem świętym, by się lepiej darzyły. Kołacze rumieniły się w piecowym żarze, rosły, a dzie-ci miały z tego okrutną uciechę, tylko że o mało im się bicia nie dostało, bo podlazły matce pod łopatę.
Matka już powsadzała placki, zatkała piec i zajęła się przystrojeniem wieczerzy.
Mrok zapadał powoli... Nadchodził wieczór wigilijny.
Cztery duże miski stały na skrzyni. Rozmaite warzywo z garnków wypełniło je po brzegi. Podczas gdy się to jedzenie chłodziło, zaścielano w izdebce stół drobnym sianem i przy-kryło lnianą paruchą (
płótno grube, lniane lub konopne).
Wszyscy przeszli do izdebki i poklękali na ziemi.
- Pobłogosław, Panie, te dary... - mówił z przejęciem Błażej, a inni powtarzali za nim. Potem wspólnie odmówili cały, długi pacierz.
Obsiedli stół, a gdy gospodyni pownosiła jadło i zajęła swe miejsce, poczęli łamać się opłatkiem. Łamali się wszyscy po dwa, po trzy razy. Komornica łzy miała w oczach. Powaga chwili rysowała się na twarzy Błażeja i jego żony. Ręka mu drżała, gdy jej dawał opłatek.
- Niech Pan Bóg dobry pozwoli dożyć... doczekać do drugiej wilji w szczęściu... w zgodzie... - pocałował krucze włosy żony.
Komornica nażyczyć się nie mogła, że tak ją przygarnęli...
Wesołość powróciła, gdy matka podała pierwszą miskę. Rzucili się głodni i wyławiali drewnianymi łyżkami okrągły groch w brunatnej wodzie. Potem szła kapusta z grochem i z suszonymi grzybami, polewka śliwkowa z ziemniakami, na ostatku karpiele ze słodkim mlekiem.
Matka pozlewała resztę jadła bydłu na polanie.
- Przecież i ono czuje, że dziś o północy zjawi się Zbawiciel świata - mówił Błażej - niech zje i niech i ono ma wilję, jak się patrzy.
Po wieczerzy ojciec wniósł choinkę do izdebki, siadł przy stole i począł wycinać nożyczkami kółka z kolorowych opłatków. Dzieci przysunęły się ku niemu, zapatrzone, szczęśliwe, jak nigdy...
I wieczór prędko zleciał. Przed północkiem wpadł Wojtek z Doliny, zmarźnięty jak kołek nie mogąc rozprostować nawet palców, w których dzierżył zadymioną latarkę.
- Idziecie na Jutrzenkę (
Pasterkę)?
- Idziemy...
- To się zbierajcie.
Wnet się zebrali i poszli na jutrznię.

(Władysław Orkan)

Rozmaitości Wigilijne

* * * * *

Siedmioletni Zbyszek rozpłakał się w czasie wieczerzy. Zatroskana mama pyta:
- Co ci się stało, synku?
- A bo na stole jeszcze tyle jedzenia, a ja już nie mogę.
- Ależ, Zbyszku, jedz, ile chcesz.
- Kiedy ja nie mogę jeść tyle, ile chcę,

* * * * *

A zwierzęta w wieczór wigilijny mówią naprawdę. Bo przez cały rok ludzie się wyzywają, gryzą, małpują, gwiżdżą, drapią, oszczekują, słowem postępują podobnie do zwierząt. Ale w wigilijny wieczór, z opłatkiem w ręku, wypowiadają życzenia naprawdę ludzkim głosem. Gdy Dzieciątko się rodzi, do ludzi przychodzi, ludzie z życzeniami i sercem idą do ludzi i ludzie po ludzku odpowiadają.
Czyż to nie jest prawdą? A może należałoby przedłużyć ten wigilijny wieczór przynajmniej na 365 dni w roku?

* * * * *


Wigilijne zwyczaje wiążą się z jednym z najuroczyściej w Polsce obchodzonych dni, wilją Bożego Narodzenia. Najważniejszą wśród nich rolę odgrywa uczta postna, skupiająca dookoła stołu, zasłanego dawniej powszechnie a i dziś jeszcze dość często u ludu sianem pod obrusem, możliwie wszystkich członków rodziny. Rozpoczynano ją z chwilą pojawienia się pierwszej gwiazdy na niebie łamaniem się opłatkiem i wzajemnem składaniem życzeń. Ilość i jakość podawanych potraw jest tradycyjnie uświęcona; u ludu jest ich zazwyczaj 12. Po spożyciu wieczerzy wigilijnej uczestnicy jej, a w domach przechowujących tradycję również i domownicy spędzają resztę wieczoru razem, zgromadzeni dookoła szopki, a od czasu wprowadzenia drzewka (świerku lub jodły, przystrojonego rozmaitemi ozdobami, słodyczami i oświetlonego świeczkami) koło niego śpiewając kolędy. Wtedy też zazwyczaj następuje wzajemne obdarowywanie się rozmaitemi upominkami. U ludu spotyka się prócz tego szereg zwyczajów, wykazujących duże wpływy dawnych obrządków ku czci słońca w czasie przesilenia zimowego, jak np. rzucanie garściami słomy, ze snopków, stawianych na czas wieczerzy wigilijnej w kątach izby na obrazy i wróżenie z ilości zaczepionych źdźbeł o urodzaju na rok przyszły, obwiązywanie drzew powrózłami z tej słomy, by lepiej rodziły it. p. Por. Kutja, Pasterka. 


Vigilia (łac. czuwanie), pierwotnie straż nocna, czuwanie nocne; noc dzieliła się na cztery straże, t.j. wigilje. W j ęzyku kościelnym dzisiaj w i g i l j  ą,  w i l j  ą zwie si ę dzień poprzedzający większe święto. Dawniej każda w. była dniem postu; dzisiaj połączone są z postem tylko cztery: w.Bo żego Narodz.; w.Zielonych  Świąt; w.Wniebowzi ęcia M.Boskiej; w. Wszystkich  Świętych.


Szopka, mały przenośny teatrzyk z ruchomemi figurkami i sceną Bożego Narodzenia, obnoszony przez chłopcówkolędników od św. Szczepana aż do M.B. Gromnicznej, a niekiedy a ż do postu. S. w różnych okolicach Polski posiada charakterystyczne dla nich cechy; najbogatszą jest s. krakowska. Ob. J a s e  łk a  oraz art. i tabl. Sztuka (ludowa). Naukowe opracowanie tekstu szopki krakowskiej pr zez dra J. Krupskiego w "Bibl. Krakowskiej" (1904).

Jasełka, w odróżnieniu od szopki (ob.) są nazwą ogólną figurek, wyobrażających sceny z Narodzenia Pańskiego. Początkiem ich były misterja, grywane w średniowieczu w okresie Bożego Narodzenia po kościołach. Szczególniejszemi propagatorami j. były i są po dzień dzisiejszy zakony św. Franciszka. W przedstawionych plastycznie w j. scenach wprowadzono w miarę ich rozwoju zmiany, zmieniano je także zależnie od okresu, układając sceny odpowiednio do danego święta, tak n.p. na Trzech Kr óli przedstawiano hołd ich Dzieciątku. Pompa teatralna pojawia się w j. w XVII. i XVIII.w.   Od czasu wchłonięcia tekstów "herodów" i zmian z czysto plastycznych scen w sceny mówione, stały się j. przez dostosowywanie się do chwili i miejsca najżywszym i najciekawszym tworem teatru ludowego. Najlepszem literackiem opracowaniem j. jest "Betleem Polskie" L.Rydla (1905). Poza tem j. wp łynęły na literaturę polską, n.p. na Wyspia ńskiego ("Wesele"), w związku zaś z wpływem misterjów i na jego "szkołę" (K.H. Rostworowski, E. Zegad łowicz).

Kutja (kucja), potrawa z pszenicy, ryżu lub kukurydzy, z rodzynkami i miodem, podawana w czasie wilji i stypy; spotyka się ją głównie u Greków i prawosławnych Słowian.







EMMANUEL





Wprowadający:

Emmanuel, to imię, które znaczy: Bóg z nami. Czekamy na Boże Narodzenie, czekamy na przyjście Zbawiciela. Tęsknimy za spotkaniem z Panem Jezusem. Czy Go znajdziemy? I gdzie możemy Go znaleźć?



Czekamy na Zbawiciela


(Zwrotki jedno dziecko, refren grupa)

1. Przybądź, Panie, bo czekamy,
Twego przyjścia wyglądamy,
Bo źle nam żyć bez Ciebie.

Gotujmy drogę Panu
Prostujmy ścieżki Jego,
Przemieńmy swoje życie
Odwróćmy się od złego.

2. Noc minęła, dzień już blisko
W jasnym świetle czyńmy wszystko
Ze snu już powstać pora.

Gotujmy drogę Panu
Prostujmy ścieżki Jego,
Przemieńmy swoje życie
Odwróćmy się od złego.

3. Pan jest blisko, między nami,
W tłumie ludzi gdzieś wmieszany
Czy umiemy Go zobaczyć?

Gotujmy drogę Panu
Prostujmy ścieżki Jego,
Przemieńmy swoje życie
Odwróćmy się od złego.

4. Pan jest blisko i też czeka,
Czy przyjść może do człowieka.
Czy kocham Go prawdziwie?

Gotujmy drogę Panu
Prostujmy ścieżki Jego,
Przemieńmy swoje życie
Odwróćmy się od złego.





Scenka pierwsza


Pokój. .Na stoliku Pismo Święte. Przy stoliku klęka do porannej modlitwy człowiek pobożny, oczekujący Zbawiciela. Modli się słowami pieśni:

Oczekujący: Czekam na Ciebie. mój Jezu mały,
Ciche błaganie ku niebu ślę.
Twojego przyjścia czeka świat cały,
Sercem gorącym przyzywa Cię.

Spójrz, tęskniony na tej ziemi,
Przybądź, Jezu, pociesz nas.
Szczerze kochać Cię będziemy,
Przyjdź, o Jezu, bo już czas.

zjawia się Anioł

Anioł: Zwiastuję ci radość wielką
Ja, wysłannik Zbawiciela!
Dziś nawiedzi cię Chrystus,
Już dziś do twoich drzwi zapuka.

W hołdzie pokornej modlitwy
Czoło chyliłeś przed Panem.
Latami czekałeś na Zbawiciela.
Otwórz Mu drzwi, gdy dziś zapuka.

Oczekujący: Dzisiejsze światło poranka
Przenika me serce weselem.
Prawdziwe Twe Imię: Emmanuelu!
Z nami Bóg jesteś prawdziwy.



Grupa dzieci:
Przyjdź, Dzieciątko, przyjdź, kochane
Zaświeć jasną zorzą.
Bo czekają na Twe przyjście
Wszystkie dzieci Boże!


Scenka druga


Oczekujący Pana Jezusa układa na stole jedzenie i prezenty dla Pana Jezusa. Stawia talerz, szklankę, ustawia krzesło. Wiele razy poprawia głośno się pytając:
Panie, czy tak będzie lepiej? Czy teraz Ci się podoba? Wreszcie zadowolony siada na krześle stojącym obok stołu. Wtedy słyszy dzwonek.

- Panie Jezu! Już Ci otwieram! dobrze, że już jesteś!

Zrywa się i biegnie. Wchodzi sąsiadka.

- Sąsiedzie, pożyczcie mi chleba! Mam gościa niespodziewanego, brat przyjechał zmarźnięty, a ja nie ma mu co dać do jedzenia. Sklep daleko, a on głodny.
- Sąsiadko, nie mogę ci dać! Zaraz tu będzie Pan Jezus.
- Ale ja tak bardzo proszę.
- Widzi pani, że tu wszystko jest przygotowane dla najważniejszego Gościa!
- Dobry panie, daj mi połowę chleba! Daj chociaż kawałek! Ja przygotuję bratu mały posiłek i zaraz pobiegnę do sklepu. Odkupię i dla pana, oddam dwa razy więcej.
- Nie dam nic z tego, co jest dla Najważniejszego Gościa! Ani okruszyny!
- Mój brat zmarźnięty i głodny...
- Mój Gość ważniejszy.
- Błagam pana.
- Nie, nie , nie! Nie naprzykrzaj mi się, kobieto, bo dziś u mnie nic dla ludzi, dziś wszystko w moim domu tylko dla mojego Zbawcy! Obiecał, że przyjdzie do mnie, a On nigdy nie zawodzi.

(
Sąsiadka odchodzi smutna, płacząca. Oczekujący znów siada przy stole. Mówi zadowolony:)

- Panie Jezu, obroniłem chleb dla Ciebie! Nie będziesz głodny, mój najmilszy Gościu! Będziesz dumny ze mnie!



Grupa dzieci:
Przyjdź, Dzieciątko, przyjdź, kochane!
Zaświeć jasną zorzą.
Bo czekają na Twe przyjście
Wszystkie dzieci Boże!


Scenka trzecia


Dwonek. Radosne wstanie. Oczekujący pospiesznie otwiera drzwi.

- Dobry Jezu! Już otwieram! Czekam od rana na Ciebie!

Wchodzi dziewczynka


- Prosze pana, czy ma pan telefon? Wypadek na ulicy. Dziecko jest ranne. Trzeba natychmiast zawołać pogotowie.
- Telefon? Tak, mam telefon... Ale ja nie mogę telefonować. Ja nie mam czasu. Dziecko, zapukaj do sąsiadów.
- Ale ta dziewczynka cierpi, leży na śniegu.
- Nie mam czasu! Czekam na Najważniejszego Gościa.
- Ja umiem telefonować. Pan nie straci ani minuty.
- Nie, nie, nie! Nie chcę, aby mój Gość widział tu kogokolwiek. Czekam na mojego Gościa.
- Proszę, bardzo pana proszę.
- Dziecko, pukaj szybko do sąsiadów, bo ranna dziewczynka cierpi. Niech zatelefonują jak najszybciej! A ty, dziecko, już wyjdź! Ja naprawdę nie mam czasu, ja muszę być gotowy na spotkanie z Panem! Co sobie mój Pan pomyśli, gdy zobaczy, jak rozmawiam z tobą, a nie czekam na Niego?

Dziewczynka smutna wychodzi. Oczekujący mówi zadowolony:

- Panie Jezu, znów jestem gotowy Cię przyjąć. Nie straciłem wiele czasu na rozmowę z nieznajomą.



Grupa dzieci:
Przyjdź, Dzieciątko, przyjdź, kochane!
Zaświeć jasną zorzą.
Bo czekają na Twe przyjście
Wszystkie dzieci Boże!







Scenka czwarta

Dzwonek. Oczekujący podrywa się i krzyczy:

- Panie Jezu! Już Ci otwieram!

Wchodzi starzec i prosi:

- Dobry Panie, czy ma pan zapałki? U mnie zimno w mieszkaniu, a zapałki skończyły mi się rano. nie mam czym podpalić w piecu.
- Tak, oczywiście, że mam zapałki, całe pudełko, ale przygotowane dla mojego Gościa. Czym zapalę ogień, aby podgrzać herbatę, gdy wejdzie w progi moje?
- Ja mam pudełeczko. Niech mi pan da chociaż dwie zapałki.
- Nie mogę! Mój Gość zaraz przybędzie!
- Ja tak bardzo proszę, chociaż jedną, jedyną!
- Nie, nie, nie! Nie mogę! Muszę być gotowy na spotkanie z moim Najważniejszym Gościem!
- Panie, użycz mi jedną zapałkę, a ja ci zapłacę za całe pudełeczko.
- Dziś wszystko mam tylko dla mojego Pana, nic dla ludzi. Co sobie pomyślałby mój Gość, gdyby spostrzegł, że nie ustrzegłem wszystkich zapałek? Dziś wszystko musi być kompletne i pełne, niech się cieszy ten Najważniejszy, który zechce mnie odwiedzić.

Po odejściu starca Oczekujący mówi zadowolony:

- Panie Jezu! znów jestem gotowy Cię przyjąć. Nie straciłem nawet jednej zapałki przeznaczonej dla Ciebie!




Grupa dzieci:
Przyjdź, Dzieciątko, przyjdź, kochane!
Zaświeć jasną zorzą.
Bo czekają na Twe przyjście
Wszystkie dzieci Boże!


Scenka piąta


Wieczorem Oczekujący klęka do modlitwy.

- Panie Jezu! Czekałem na Ciebie, a tyś mnie oszukał! Miałeś mnie odwiedzić! Pilnowałem tego, co było najlepsze, aby Tobie ofiarować! Ustrzegłem wszystkiego! Jezu, dlaczego mnie oszukałeś?

Anioł: Dziś Zbawiciel nawiedził cię trzykrotnie.

Oczekujący: O mój Aniele najdroższy! Dziś naprawdę Zbawiciel chciał przyjść do mnie? Kiedy zapukał do moich drzwi? Ja od rana nie wychodziłem z mieszkania, czekałem przez cały dzień, broniłem darów dla Niego przygotowanych, nikomu nie pozwoliłem ich nawet dotknąć, wsłuchiwałem się w każdy odgłos, usłyszałbym nawet najcichszy dźwięk, ale pukanie usłyszałem tylko trzy razy, gdy przyszła sąsiadka, gdy zapukała jakaś dziewczynka, gdy zastukał jakiś starzec. Ale Pan Jezus w moje drzwi nie zapukał.

Anioł: To Jezus prosił ciebie o chleb, to Jezus prosił o lekarza, to Jezus chciał się ogrzać.

Oczekujący: Ależ to byli tylko ludzie!

Anioł:
To był Jezus, który cię nawiedził.

Oczekujący: Panie Jezu, więc mnie nie okłamałeś. To Ty byłeś u mnie, ja ja Cię nie poznałem! Przepraszam Cię, Jezu, za to. Przebacz mi, że tak mało znam Twoją Ewangelię. Już wiem, jak często spotykam Ciebie. Tyś prawdziwie Emmanuel, Bóg z nami. Już zawsze Cię rozpoznam.


Grupa dzieci:
Drogi Jezu!
My Cię znamy
I kochamy.
(trzy razy)

LOBNI - scenariusz przedstawienia dla dzieci

0x01 graphic

LOBNI

Gdy Chrystus chodził ze słowami zbawienia, zbliżył się raz do Niego mąż, uczony w Piśmie, imieniem Lobni.
- Mistrzu - przemówił - głosisz naukę nową, a nazywasz ją nauką życia. Jeżeli tak jest w istocie, to i ja rad jestem ją posiąść. A nie należę do pospólstwa o głowach tępych ani do grzeszników o sercach twardych. Wiem, że naukę zdobywa się trudem, mozołem. Gotów też jestem największe podjąć trudy, aby ją zdobyć. Sądzę wszakże, iż uznasz mój umysł za dostatecznie już ukształcony, całą bowiem młodość i wiele lat dojrzałych poświęciłem nauce i nie znajdziesz księgi świętej, której nie zgłębiłem.
- Synu - rzecze na to Chrystus - mądrość, którą ja głoszę, nie z ksiąg jest wzięta. Jeśli więc chcesz pójść za mną, nie wymieniaj ksiąg, które czytałeś, jeno powiedz mi, czego nauczyło cię życie. A przede wszystkim powiedz, czy umiesz miłować, bo miłość jest pierwszym i najważniejszym z przykazań mego zakonu.
- Miłuję ojca i matkę - spowiadał się Lobni - Miłuję żonę i syna i córkę, miłuję gród Syjonu święty, a nade wszystko miłuję Pana, który sprawuje rządy w Izraelu.
- Tak być powinno - przyznał Jezus - ale czy umiesz miłować również tych, którzy są tobie solą w oku? Tych także, co przeciwko Syjonowi zbrodniczą podnoszą rękę, a nawet Ojcu mojemu w niebiesiech nie wahają się bluźnić?
Słysząc to Lobni spuścił głowę. Długo roztrząsał serce swoje w głębi, aż na koniec, przejrzawszy jego skrytki, wyznał:
- Nie umiem, Mistrzu!
- Tedy idź - zwrócił się do Niego Zbawiciel - wymóż na sobie, byś miłował swoich wrogów i grzeszników i wszystkich, przeciwko którym wzburzałyby się myśli twoje. Gdy posiądziesz taką miłość, powróć.
I oto po pewnym czasie Lobni znowu stanął przed obliczem Chrystusa.
- Nauczycielu! - chwalił się - teraz chyba już mnie przyjmiesz, posiadam naukę miłowania złych równie, jak dobrych.
- A umiesz cierpieć? - zapytał Syn Boży.
We wzroku Lobniego zabłysło zdziwienie.
- Jako żywo, Panie - były jego słowa - nawiedzenie chorób i rany w boju nabyte mam za sobą, a nie słyszał nikt skargi z ust moich, gdym niemoc i ból pokonywać musiał.
Przerwał mu smutnie Chrystus.
- Wezwij Boga na pomoc. Czekają cię męczarnie stokroć dolegliwsze. Będzie od nich szarpana dusza twoja, Lobni. Co najmilsze, będzie ci odjęte. Zdołasz to znieść?
Jak osłupiały stanął przechodzień pod wpływem tych słów. A gdy ocknął się, nie było już przy nim Pana.
Jakoż spadły owe zapowiedziane ciosy. W ciągu dni kilku pogrzebał Lobni ojca i matkę. Potem umarła mu żona od ukąszenia węża, potem siepacze okrutnie zasiekli mu syna pierworodnego, na koniec, córka, oko w głowie ojca, z tęsknoty ku bratu zachorowała tak ciężko, iż godziny jej zdały się być policzone.
Zaledwie z trudem oderwano Lobniego od zwłok rodzicielskich, po zgonie żony przez tydzień nie tknął jadła, łez powstrzymać nie mógł, wpatrując się w twarz zabitego syna, ale kiedy ostatnie dziecko, Michol młodocianą, podcięła ciężka choroba, zabrakło już nieszczęśliwemu ojcu łez i jęków. Przy łożu jej, jak przykuty, siedząc, zanosił tylko modły ciche, bez płaczu, bez złorzeczeń.
Gdy tedy czuwał tak przy pałającej gorączką i ciężko rzężącej Michol, zdało mu się pewnej nocy, jakoby przez otwarte wierzeje (
drzwi) błysk przemknął raz i drugi, a potem zatrzymał się złocistą smugą na tle czerwonej głębi. Jaśniejący w głębi zarys coraz silniej odrywał się od ciemności, mglisty zrazu, przybierał wyraźnie kształty ludzkiej postaci. Z bladej, złotawą aureolą okolonej głowy wyzierało ku znękanemu dwoje oczu pełnych miłosierdzia, usta zaś zjawiska rozwierały się, jakby przemówić pragnęły.
Lobni przypadł do stóp tajemniczego przybysza. To Chrystus stanął w progu. Ręce złożywszy na głowie Lobniego, pocieszał go litościwie.
- Błogosławieni smutni - prawił - albowiem im będzie zgotowane wesele.
- Panie - ze łzami w oczach wynurzał się nieszczęśliwy - gorzka jest nauka cierpienia, ale ją posiadłem.
-A umiesz przebaczać? - Mistrz mu przerwał.
I nie czekając odpowiedzi, mówił dalej.
- Słuchaj, w domu naprzeciwko walczy ze śmiercią podobnie jak Michol mąż pewien. Zostaw córkę, a udaj się do niego. Kubek wody, podany twoją ręką, wróci choremu siły.
- Lecz moja Michol!...
- Bóg nad nią czuwać będzie przez ten czas, a Jemu winieneś ufać.
- Niechże wiem przynajmniej, kim jest ów człowiek, jeśli dla niego mam opuścić moją jedyną pociechę...
Wbijając w Lobniego gwiazdy swych oczu, z dziwną powagą w głosie wyrzekł Chrystus:
- To zabójca twego syna!
Lobni zachwiał się, jak pod uderzeniem obucha, widzenie zaś rozpłynęło się w mgle i nocy.
Straszna walka zawrzała w duszy ojcowskiej. Poczucie krzywdy niezmierzonej i ból nieukojony po stracie syna przykuwały Lobniemu stopy do ziemi, gdy równocześnie wypychał go z izby głos, który przed chwilą dźwięczał tuż przy im, teraz zaś w głębi powtarzał coraz donośniej: PRZEBACZ!
... A kiedy Lobni drżącą ręką podawał napój siepaczowi okrutnemu, zabójcy swego syna, ktoś nagle dotknął mu ramienia. Obejrzawszy się, ujrzał Lobni Chrystusa znów przed sobą i usłyszał głos Jego, mówiący:
- Pokój z tobą! Iżeś nie szukał pomsty, niechże przebaczenie to uzdrowi ci córkę.
Słowa Zbawiciela spełniły się, jak wszystko, co wyrzekł kiedykolwiek. Wróciła Michol do życia, Lobni zaś przyjęty został do grona uczniów.

(Stanisław Rossowski)



LOBNI

Scenka pierwsza

Tłum otacza stojącego na podwyższeniu Pana Jezusa, który przemawia:
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie.
Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie..
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.

Lobni zbliża się do Jezusa.
- Mistrzu, głosisz naukę nową i nazywasz ją nauką życia. Jeżeli tak jest w istocie, to i ja chciałbym ją posiąść. A nie należę do pospólstwa o głowach tępych ani do grzeszników o sercach twardych. Wiem, że naukę zdobywa się z trudem i mozołem. Gotów też jestem największe nawet podjąć trudy, aby ją zdobyć. Sądzę wszakże, iż uznasz mój umysł za dostatecznie już ukształtowany, całą bowiem młodość i wiele lat dojrzałych poświęciłem nauce i nie znajdziesz księgi świętej, której nie zgłębiłem.
-
Synu, mądrość, która ja głoszę, nie z ksiąg jest wzięta. Jeśli więc chcesz pójść za mną, nie wymieniaj ksiąg, które czytałeś, ale powiedz mi, czego nauczyło cię życie. A przede wszystkim powiedz mi, czy umiesz miłować, bo miłość jest pierwszym i najważniejszym z przykazań mojego nauczania.
- Miłuję ojca i matkę, moich ukochanych rodziców. Miłuję żonę i syna, i córkę. Miłuję świętą górę Syjon, którą Pan sobie upodobał i zamieszkał w swojej Świątyni tam zbudowanej. A ponad wszystko miłuję Pana, który sprawuje rządy w moim narodzie.
- Tak być powinno. Tak uczy też Mojżesz i Prorocy. Ale czy umiesz miłować również tych, którzy tobie są solą w oku, którzy są twoimi nieprzyjaciółmi? Czy miłujesz także tych, którzy podnoszą zbrodniczą rękę przeciwko Świątyni i prorokom głoszącym naukę mego Ojca Niebieskiego? Czy miłujesz także tych, którzy nie wahają się nawet bluźnić mojemu Ojcu w niebie?
Lobni spuszcza głowę i po chwili milczenia mówi:
- Nie, mój Mistrzu, tego nie umiem.
- A więc idź, przyjacielu, zmuś się do tego, abyś miłował wrogów twoich i wrogów moich, grzeszników i wszystkich ludzi, przeciwko którym wzburzałoby się twoje serce i twoje myśli. A kiedy nauczysz się takiej miłości, powróć do mnie.



Scenka druga

Jezus modli się:
- Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed uczonymi, a objawiłeś je prostaczkom. Bo takie jest Twoje upodobanie
(chwila modlitewnego milczenia). Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem moje jarzmo jest słodkie, a moje brzemię lekkie.
Jezus wstaje i powoli przechodzi wśród ludzi. Podchodzi do Jezusa radosny Lobni.
- Nauczycielu! Nie chcę się chwalić, ale teraz już na pewno mnie przyjmiesz do grona swoich uczniów. Posiadam naukę miłowania wszystkich ludzi. Umiem miłować złych w takim samym stopniu, jak dobrych.
- To prawda. Uczysz się szybko. Przez trzy miesiące, jakie upłynęły od naszego spotkania nauczyłeś się miłować. Ale czy umiesz
cierpieć? Mój uczeń musi umieć też cierpieć.
- Oczywiście, mój Mistrzu! Mam już za sobą różnego rodzaju choroby, a nikt nigdy nie słyszał skargi wychodzącej z ust moich, kiedy pokonywałem niemoc i ból. Nikt nie usłyszał nawet najmniejszego jęku, kiedy otrzymywałem rany zadane mi w walce z wrogami, którzy naszą Świątynię chcieli splugawić.
- Wezwij Boga na pomoc - (
przerwał mu smutnie Jezus) -Czekają cię męczarnie stokroć dolegliwsze. Będzie od nich szarpana twoja dusza, Lobni. Co najmilsze, będzie ci odjęte. Zdołasz to znieść?
- Panie, nie przerażaj mnie, proszę. Ale rozumiem. Coś stanie się moim najbliższym, moim ukochanym, czy może mnie dotknie niesława stokroć gorsza, niż cięcia mieczem w ręku rozjuszonego wroga.
- Lobni, kochany przyjacielu, idź i ucz się cierpieć. Ja ciebie odnajdę.
Lobni zatrzymuje się rozmyślając, Jezus idzie dalej i odpowiada na pytania ludzi:
- Mistrzu, czy nasz nauczyciel Lobni zostanie Twoim uczniem? Zawsze był dla nas wzorem cierpliwości. Znamy jego życie. Nie było łatwe. To całe pasmo udręk, szkalowań i posądzeń. Nigdy nie odmawiał pomocy słabszym. Czy jakikolwiek człowiek jest w stanie znieść cierpienia większe, niż te, które on już przeżył na naszych oczach?
- Dla ludzi wiele rzeczy wydaje się niemożliwe, ale wszystko jest możliwe dla Boga i dla człowieka, który Ojca Niebieskiego miłuje. A Lobni zawsze miłował mego Ojca.
- Panie, powiedz nam, jakie cierpienia go czekają.
- Lepiej dla niego i lepiej dla was, abyście nie znali przyszłości. Dość swoich utrapień ma dzień dzisiejszy. Nie myślcie o tym, co jutro przyniesie.


Scenka trzecia

Miriam leży w gorączce. Lobni siedzi przy łóżku. Powoli zbliża się Pan Jezus i kładzie dłoń na ramieniu zrozpaczonemu ojcu mówiąc powoli i cicho, kojąco:
- Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni.
- Mistrzu
(Lobni nie porusza się, nie patrzy na Jezusa), widzisz, jak cierpię. W przeciągu tygodnia pochowałem moich rodziców. Nie minęło siedem dni, a wąż ukąsił moją żonę. Nie było dla niej ratunku, a ja przez tydzień jedzenia nie tknąłem z rozpaczy. Potem siepacze zakłuli mojego ukochanego syna pierworodnego, moją nadzieję na starość, łez powstrzymać nie mogłem wpatrując się w poranioną i już martwą twarz jego. A teraz Miriam. Jej godziny są policzone. Nie ma lekarstwa na tęsknotę za bratem. A ja już płakać nie mogę. Siedzę, jak przykuty. Modlę się po cichu, bez złorzeczeń, bez płaczu. Już i łez mi nie stało.
- Błogosławieni - jeszcze raz powtórzę - błogosławieni smutni, albowiem im będzie zgotowane wesele.
- Panie, gorzką jest nauka cierpienia, ale ją posiadłem.
- A czy umiesz
przebaczać? Słuchaj uważnie. W domu naprzeciwko walczy ze śmiercią podobnie jak Miriam młodzian pewien. Zostaw córkę, a udaj się do niego. Kubek wody podany twoją ręką wróci choremu siły.
- Lecz moja córeczka...
- Bóg nad nią będzie czuwał przez ten czas, a Jemu powinieneś zaufać.
- Panie, czy ktoś inny nie może usłużyć tamtemu choremu? Czyż ja podam wodę lepszą? Każda woda jest jednakowa, mamy ją z tego samego źródła.
- Woda jest ta sama, Lobni. Kubek też może być taki sam. Ale potrzebne jest twoje serce.
- Czyż dla obcego człowieka mam opuścić moją Miriam, moją jedyną i ostatnią pociechę? Niechże przynajmniej wiem, kim jest ów człowiek.
- To zabójca twego syna!
Lobni wstaje, drży, wyraźnie waha się i szepcze: przebacz... przebaczam... przebacz... przebaczam... bierze kubek, wlewa wodę i wychodzi. Pan Jezus zostaje sam w ciszy. Po chwili Miriam siada na łóżku.
- Gdzie ja jestem? Kim jesteś ty, Panie? I gdzie jest mój ojciec?
- W tej chwili -
spokojnie mówi Pan Jezus podając rękę uzdrowionej dziewczynce - twój ojciec został Moim uczniem. Nie szukał pomsty. Nauczył się tego, co najważniejsze w mojej Ewangelii: miłować, cierpieć i przebaczać.



według Stanisława Rossowskiego
opracował O.J.S.
a przedstawiały dzieci w polskiej parafii św. Stanisława Biskupa
w Marles les Mines we Francji

  • Uroczystość zaślubin. Kapłan mówi do państwa młodych: - I pamiętajcie o tym, co napisano w Biblii: "Gdzie pójdziesz ty, tam i ja." Panna młoda nie może powstrzymać się od śmiechu: - Mój mąż jest listonoszem.

  • Jedzie sobie ksiądz samochodem. Zatrzymują go dwaj policjanci:
    - Dokumenty, proszę!
    Ksiądz im daje dokumenty.
    - Proszę otworzyć bagażnik!
    Ksiądz otwiera.
    - Co ksiądz wozi?
    - Boiler do zakrystii.
    - Hmm.. Niech Ksiądz jedzie.
    Po chwili, policjant pyta się kolegę: - Ty! co to jest boiler do zakrystii?
    A drugi: - Nie wiem, to ty chodziłeś 2 lata na religię.

  • Powódź w prowincjonalnym miasteczku. Ewakuacja ludności. Wojsko puka do kaplicy:
    - Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
    - Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boską.
    Po trzech godzinach ksiądz siedzi na ostatnim piętrze parafii. Podpływają motorówką:
    - Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
    - Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boska.
    Minęły kolejne godziny, ksiądz na szczycie dzwonnicy. Podpływają znowu.
    - Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
    - Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boska.
    Piętnaście minut i ksiądz już z wyrzutami u Pana Boga.
    - Panie Boże, no jak tak można? Swojego wiernego sługę zawieść? A tak wierzyłem w Opatrzność...
    - Przecież trzy razy po ciebie ludzi wysyłałem... - odpowiedział Bóg !!!

  • Co by bylo gdyby Bóg miał automatyczną sekretarkę?

Nauczyliśmy się żyć z automatycznymi sekretarkami jako częścią współczesnego i nowoczesnego życia.
Co by się stało gdyby Bóg zainstalował sobie automatyczną sekretarkę?

Wyobraź sobie chcesz złożyć modlitwę przed Bogiem i nagle słyszysz: Dziękuję za kontakt. Spośród wymienionych opcji, wybierz jedną:
Prośby - naciśnij numer 1 Podziękowania - numer 2 Zażalenia - 3 <Inne pytania - numer 4
Co by było gdyby Bóg był zajęty i użył jednej ze znanych nam wymówek: "Wszystkie anioły są obecnie bardzo zajęte, proszę zostań na lini, Twoja sprawa zostanie rozpatrzona w kolejności dzwonienia."

Czy możesz sobie wyobrazić poniższe odpowiedzi kiedy chcesz złożyć modlitwę przed Bogiem?
Jeśli chcesz rozmawiać z aniołem Gabrielem, naciśnij numer 1 z aniołem Michałem, naciśnij 2 z każdym innym aniołem, nacisnij 3 "Jeśli chcesz, usłyszeć śpiew Króla Dawida, naciśnij numer 6"
"Aby dowiedzieć się czy jest tu ktoś z Twojej rodziny, wpisz datę jej/jego śmierci i słuchaj listy, która bedzię wyczytana."
"Po rezerwacje w Domu Ojca, wybierz litery: J-A-N, pozniej wykręć: 3-1-6."
"Po odpowiedź na nieustające pytania, o dinozaurach, wieku ziemi, gdzie jest Arka Noego itp, poczekaj aż dołączysz do Nas."
"Nasz rejestr komputerowy wskazuje, że już raz do nas dzwoniłeś, więc rozłącz się natychmiast."
"Nasze biuro jest czynne codziennie od 9:00 do 16:00 oprócz sobót i niedziel. Zadzwoń ponownie w poniedziałek."

Dobrze, że nie możesz dzwonić do Boga zbyt często! Wystarczy, że zadzwonisz raz a Bóg Cię usłyszy. Dzięki Jezusowi nigdy nie usłyszysz zajętego sygnału. Bóg odbiera każdy telefon osobiscie.

Zadzwonisz i Bóg odpowiada, prosisz o pomoc i On ci powie: "Jestem z Tobą" .

  • Ksiądz odwiedza starszą kobietę ze swojej parafii. Siedząc na kanapie zauważa duża miskę orzechów na stoliku.
    -"Mogę się poczęstować?" pyta.
    -"Proszę bardzo" odpowiada kobieta.
    Rozmawiaja przez godzine, w momencie kiedy ksiadz zabiera się do opuszczenia domu, zdaje sobie sprawę, że zamiast zjeść kilka orzeszków, opróżnił prawie całą miskę.
    -"Przepraszam, ze zjadłem prawie wszystkie orzeszki, miałem zjeść tylko kilka."
    -"Oh, nic nie szkodzi" odpowiada kobieta. "Od czasu kiedy straciłam wszystkie zęby, nie moge gryźć, wiec zlizuje tylko z nich czekoladę !!!"

  • Ksiądz poinformował parafian, że w następnym tygodniu planuje wygłosić kazanie o grzechu kłamstwa
    - Aby lepiej zrozumiec moje kazanie, proszę Was o przeczytanie rozdzialu 17, z księgi Św.Marka."
    Tydzień później, podczas niedzielnej mszy na kazaniu, poprosił aby Ci wszyscy, którzy przeczytali ten rodział podnieśli rękę do góry. Chciał się dowiedzieć ile osób to przeczytało. Wszyscy podnieśli rękę. Ksiądz się uśmiechnął i mówi: Księga Św. Marka ma tylko 16 rozdziałów, teraz będę kontynuował kazanie o kłamstwie..."

  • Któregoś niedzielnego ranka, matka budzi syna, żeby wstał i szykował się do kościoła.
    - Oh jak mi się nie chce dzisiaj iść do kościoła, nikt mnie tam nie lubi, kazania są nudne i żaden z moich znajomych juz mnie nie odwiedzia.
    - Synu...!, powiedziała matka
    - Po pierwsze, nie wszyscy Cię nie lubią, tylko kilku brutali, którym musisz stawić czoła,
    Po drugie, kazania mają duże znaczenie dla wielu ludzi. Jeśli byś ich posłuchał, byłbyś zaskoczony w jakim stopniu pomagają one ludziom.
    Po trzecie, masz dużo przyjaciół w kościele. Zawsze zapraszaja Cię do swoich domów.
    Po czwarte, musisz iść, jesteś przecież proboszczem tej parafii!!!"

  • Proboszcz uradował się widząc w kościele grupę żołnierzy. - No, mój synu - pyta po Mszy św. - czemu to dzisiaj przyszliście do kościoła? - Bo nie wyczyściliśmy dobrze broni - pada odpowiedź.

  • Na uroczystość ślubu pastor wybrał pieśń: "Miejcie, dzieci, bojaźń przed Bogiem". Zakrystian zapisał na tablicy numery zwrotek: "Miejcie dzieci przed ślubem 1-2, po ślubie 3-6".

  • Karol wraca ze spotkania ministrantów. Po drodze ponad godzinę szalał z chłopakami, więc zastaje rodzinę już przy kolacji. Ojciec jest zły i mówi gniewnie: - Godzina spóźnienia! Przetrzepię ci za to skórę! Karol usiłuje wyjść z sytuacji obronną ręką: - Ksiądz nam dzisiaj mówił, że ciało jest świątynią Bożą i że nie wolno go hańbić! Ojciec na to skrywając uśmiech: - Nie ma strachu! Ja mam zamiar tylko trochę odkurzyć zakrystię.

  • Pewien kaznodzieja rozpoczął kazanie słowami: - Bracia i siostry, podobno przyszliście modlić się o deszcz. W takim razie mam pytanie : Gdzie są wasze parasole ?!

  • - Wszystkie sakramenty ustanowił sam Bóg - mówi ksiądz proboszcz tytułem wprowadzenia do Ewangelii o weselu w Kanie. - Jakimi słowami ustanowił sakrament małżeństwa? Jedna z uczennic cokolwiek zakłopotana: - "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę" ?

  • Wypracowania z religii / klasa V / : 10 Przykazań - Nie porzucaj żony bliźniego swego, - Chrzcij ojca swego i matkę swoją, - Nie cuduj, - Nie pożądaj bliźniego swego, - Nie pożyczaj żony bliźniego swego, Próby przed I spowiedzią św.: - Obraziłem Pana Boga nadaremno, - I obiecuje wieczną poprawę, - A Ciebie, ojcze duchowny, proszę o poprawę.

  • - Minie wkrótce rok od śmierci pani męża. Zamówiła może pani Mszę św. za niego? - Księże prałacie, jeśli on jest w niebie, to mu nic nie trzeba, jeśli w piekle, to mu nie pomoże, jeśli zaś w czyśćcu, to ja go znam, wiem że wytrzyma.

  • - Czego uczy nas przypowieść o robotnikach w winnicy, z których każdy otrzymał jednakową zapłatę, bez względu na to, czy przyszedł o godzinie pierwszej, czy dopiero o jedenastej? - pyta katecheta na lekcji religii. - Żeby się za bardzo nie spieszyć do pracy.

  • Do domu sprzedaży wysyłkowej przyszedł list następującej treści: "Już trzy lata temu zawiadomiłem was o mojej śmierci. Proszę więc przestać mnie wreszcie nękać upomnieniami."

  • Młody kapłan lustruje przyjaźnie swoje parafianki. - Cieszy mnie każda dziewczęca twarz - oświadcza. - Ksiądz posuwa się chyba trochę za daleko - oburza się starsza część zgromadzenia. - Dlaczego? - broni się duchowny. - Z tego, że jestem na diecie, nie wynika jeszcze, że nie wolno mi zajrzeć do menu.

  • Katecheta chce wytłumaczyć dzieciom na przykładzie, czym jest cnota miłosierdzia: - Kiedy furman bije osła, a ja staram się go od tego odwieść, to czym się kieruję? - Miłością braterską - odpowiadają dzieci.

  • Zapoznając dzieci z historią stworzenia katechetka bardzo obrazowo opisała stworzenie Ewy z żebra Adama. Wieczorem, na skutek doznanej na boisku kontuzji, mały Wojtek przychodzi do domu z bolącym bokiem. Maca się wystraszony po żebrach i mówi: - Mamo, tak mnie tutaj boli, że chyba będę miał żonę.

  • Młody żonkoś, który nie tylko wziął w posagu choleryczną teściową, ale też wkrótce przekonał się, że córka jej dorównuje, skarży się do księdza: - To nie był sakrament małżeństwa, tylko pokuty...

  • Małżeństwu, które dłuższy czas nie mogło mieć dzieci, pewien ksiądz poradził, aby poszło z pielgrzymką do Częstochowy zapalić świecę przed cudownym obrazem. Minęło z górą dziesięć lat i ksiądz znowu zawitał do ich domu - tym razem pełnego dzieci! Kiedy zapytał ich o rodziców, odpowiedziały: - Poszli zgasić świecę do Częstochowy.

  • Wikariusz mianowany kapelanem w więzieniu ma wygłosić ostatnie kazanie w parafii. Kolega mu radzi: "Oto idę przygotować wam miejsce."

  • Na lekcji religii katechetka pyta. - Jasiu, co leży dalej: Betlejem, czy księżyc? - Betlejem! - Dlaczego? - Bo księżyc widać, a Betlejem nie.

  • Proboszcz zawiózł swoją gospodynię do lekarza. Kiedy ta wychodzi z gabinetu, pyta: - No i co powiedział lekarz? - Kazał mi pokazać język - relacjonuje gospodyni - i przepisał mi środek na wzmocnienie. - Mój Boże - stęknął proboszcz, - ale chyba nie na język?

  • Szlomo Rozencwajg ma się chrzcić, pyta więc chrześcijanina, co należy założyć na tę uroczystość. - Co by ci tu poradzić? - zastanawia się zapytany. - My chodzimy do chrztu w pieluchach...

  • Katechetka sprawdza wiadomości religijne dzieci przygotowujących się do I Komunii Św. Jasiu pytany o 10 przykazań mówi : - Nie pożądaj żadnej żony bliźniego swego. - Pomyśl Jasiu coś ci się pomyliło. - Nie pożądaj żony bliźniego swego nadaremno!

  • Na zebraniu księży z dekanatu jeden z proboszczów żali się na plagę myszy w kościele : - Dojdzie do tego że myszy wejdą do tabernakulum! Co ja mam zrobić? - Kota w komże ubrać i do kościoła wpuścić!

  • Piotrek ma coś załatwić u księdza proboszcza. - Zachowuj się grzecznie! - upomina go matka. - Jak zobaczysz księdza, powiedz ładnie: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Kiedy Piotrek wraca, mama upewnia się: - Byłeś grzeczny? Chłopiec na to: - Tak, tylko księdza nie było na plebani i otworzyła mi gospodyni, więc jej powiedziałem: "Bądź pozdrowiona, łaski pełna".

  • Pewien bardzo oszczędny w słowach arystokrata zatrudnił nowego lokaja. Obejmując obowiązki sługa otrzymał od pana szczegółowe instrukcje: - Kiedy wołam "Kąpiel!", potrzebna mi woda, mydło, ręczniki, płaszcz kąpielowy, szlafrok, świeża bielizna, ubranie, herbata i gazeta. Kiedy wołam "śniadanie!", mam dostać kawę, mleko, cukier, jajka, szynkę, masło i gazetę, a krzesło trzeba przysunąć do kominka." Lokaj skinął głową na znak, że zrozumiał. Jeszcze tego samego wieczoru arystokracie robi się niedobrze i woła: - Lekarza! W stosunkowo niedługim czasie zdyszany lokaj wraca do swego pana i z dumą w głosie oświadcza: - Myślę, że będzie pan ze mnie zadowolony, milordzie. W przedsionku czeka już wybitny internista, chirurg, dentysta, ksiądz, notariusz i adwokat z dwoma świadkami. Na podjeździe stoi karawan, a w grobowcu rodzinnym czterech robotników wybiera ziemię pod trumnę!

  • Ksiądz poproszony, przychodzi do ciężko chorej z Komunią Św. - Oj przepraszam księdza, ale babcia całkiem zapomniała. Zaraz z rana poszła na działkę. Tam tyle pracy wszystko zielskiem zarosło...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
OPOWIADANIE EROMSKIEGO, ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne
opowiadanie o Rowling, różne
PRZYKŁADOWE SCENARIUSZE BAJEK I OPOWIADAŃ DLA DZIECI SZEŚCIOLETNICH(1), scenariusze, RÓŻNE
Klasyfikacja kosztow na potrzeby zarzadzania rozne ujecie (1)
Diagnoza rozne podejscia teoretyczne
na niebie są widoczne różne obiekty astronomiczne
rózne
Różne rodzaje grzejników
Pochwała przyjaźni i hartu ducha w opowiadaniu ''Stary człowiek i morze''
Rozne typy zrodel historycznych
Mechanik rozne techniki
201 Czy wiesz jak opracować różne formy pisemnych wypowied…id 26951
8 Cwiczenia rozne id 46861 Nieznany
I KOMUNIA - RÓŻNE DZIĘKCZYNIENIA RODZICÓW, KATECHEZA, I Komunia - Scenariusze uroczystości
Ciekawostka o piwie, ###CIEKAWOSTK####, różne
Różne zapisy tych samych głosek, JęZYK POLSKI
laborka na za tydzień, laboratorium fizyczne, Laboratorium semestr 2 RÓŻNE
trening klatki, FIZJOTERAPIA, Różne, Trening

więcej podobnych podstron