J+M+J, 2005
„ANIOŁ ZMBM” - Ksiądz Zygmunt Golian
Rok jubileusz owy - 120. lecia śmierci
(1885-21 luty-2005)
Cz.I
Nota biograficzna
Posługa ks. Goliana:
cz.I. Warszawa
cz.II. Kraków
Oto ja poślę Anioła mego, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa ( Księga Wyjścia, 22,20-21).
NOTA BIOGRAFICZNA
Ksiądz Zygmunt Golian urodził się w PRZASNYSZU, w diecezji płockiej 2 maja 1824 r. w rodzinie Pawła i Kunegundy z domu Pruchnickiej. Ojciec był lekarzem-felczerem. Zygmunt miał czworo rodzeństwa: dwóch starszych braci i dwie siostry. W wieku 22 lat wstąpił do Seminarium w Krakowie, a w trzy lata później został wyświęcony na kapłana. Kontynuował studia za granicą, w Louvain (czyt. luwę) i Rzymie. Po 10 latach kapłaństwa, na widok spalonego kościoła OO Dominikanów w Krakowie, zapragnął - niczym św. Franciszek - „podnieść go z gruzów”. Wstąpił do zakonu Dominikanów, przyoblókł habit i przybrał imię JACEK. W trakcie odbywania nowicjatu w Rzymie, zrozumiał że nie jest wezwany do życia zakonnego. Powrócił zatem do Krakowa i oddał się pracy apostolskiej. Był znakomitym kaznodzieją, dogmatykiem i kierownikiem dusz. Wśród wielu jego penitentek były Antonina i Tekla Kłobukowskie oraz wdowa Ewa Potocka. W czasie podróży za granicę, dowiedział się o dziele M. Rondeau. Zaproponował swym duchowym córkom wyjazd do Laval i uzyskał na to aprobatę Matki Rondeau.
Gdy jesienią 1862 roku Matka Potocka fundowała pierwszą placówkę naszego Zgromadzenia w Warszawie, ksiądz Golian podążył do stolicy, by objąć katedrę dogmatyki na Akademii Duchownej, zaproponowaną mu przez arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Głosił też płomienne kazania, w których ostrzegał lud stolicy przed zgubnymi skutkami powstania styczniowego.
Po likwidacji Akademii Duchownej w 1867 r. i masowej wywózce Polaków na Sybir, ksiądz Zygmunt był zmuszony opuścić Warszawę. Powrócił do Krakowa w 1868 r. Opinia zagorzałego kaznodziei politycznego i agitatora ludu, która mu towarzyszyła, utrudniała powierzenie mu stanowiska wykładowcy w seminarium lub proboszcza. Służył zatem doraźnie, najpierw w kościele św. Floriana, potem trzy lata u PANNY MARII, tj. w Bazylice Mariackiej. Był też w dalszym ciągu niestrudzonym przyjacielem i podporą naszego Zgromadzenia, które z wielkim mozołem usiłowało zakorzenić się na ziemi galicyjskiej. Ksiądz Golian służył mu do śmierci jako spowiednik, doradca i nauczyciel. Mianowany pod koniec życia proboszczem w WIELICZCE, dojeżdżał jeszcze do Krakowa by oddawać duchowe przysługi swym matkom miłosierdzia, jak je zwykł nazywać, i ich podopiecznym. Po 4 latach pasterzowania, zmarł w Wieliczce, 21 lutego 1885 r. i tam został pochowany.
Posługa duszpasterska ks. Goliana w ZMBM
Cz.1. W A R S Z A W A
Ksiądz Golian został wybrany przez Bożą Opatrzność na przewodnika duchowego Matki Założycielki i jej najbliższych współpracownic: Antoniny i Tekli Kłobukowskich. Oto wstępny szkic postaci pań Kłobukowskich dla pełności obrazu początków fundacji.
Hrabina Tekla Wyszkowska, pochodziła z miejscowości Stróże. Była skoligacona ze świetnym rodem Odrowążów, który wydał św. Jacka, bł. Czesława i bł. Bronisławę. Otrzymała staranne i jak na owe czasy wysokie wykształcenie we Lwowie. Poślubiła ziemianina Teodora Kłobukowskiego, spokrewnionego z dalekim rodem rodu Kostków, z którego pochodził św. Stanisław Kostka. Kłobukowscy mieli trójkę dzieci: córkę Antoninę, młodszego syna Władysława, i drugiego syna, który zmarł przedwcześnie.
Antonina urodziła się w Woliczce koło Rzeszowa, w majątku babki, a wychowywała w Tarnowie. Od dziecka zdradzała chęć obrania stanu zakonnego. Ojciec mówił jej wtedy: Nie będę ci przeszkadzał, tylko proszę cię, obierz sobie życie czynne, nie klauzurowe. Po jego śmierci, w 1858 r. Tekla Kłobukowska zamieszkała z córką i synem Władysłąwem w Krakowie. Tam też poznała księdza Goliana, który był spowiednikiem Antoniny. Powoli w sercu Tekli zaczęła dojrzewać myśl o wyłącznej służbie Bogu. Tak działał Bóg, który w niezbadanych wyrokach swej Opatrzności wybrał ją i córkę na towarzyszki naszej Matki Fundatorki i podwaliny przyszłego Zgromadzenia. Troskę o syna powierzyła dziadkowi.
Penitentką księdza Goliana została również Ewa Potocka, gdy w 1852 r. zmarł jej pierwszy kierownik duchowy, O. Karol Antoniewicz, jezuita. Ksiadz Golian, prowadząc każdą z trzech penitentek indywidualnie, zaczął dostrzegać głęboki zamysł Boży. Pochwalając ich pragnienie służenia Bogu, działał roztropnie i powoli, rozeznając wszechstronnie Boże zamiary.
Pełna zawsze pokory i uległości, zgodziła się Pani Ewa na tę odwłokę i udała się do swej siostry (Heleny) w Chrząstowie, gdzie starała się być użyteczną. Obecność jej tam była błogosławieństwem; w czasie pobytu dołożyła wszelkich starań, aby siostrze w wychowaniu córek dopomóc. Po latach pięciu (1857/1858 r.), wznowiła swe prośby. Gdy i Pani Tekla z córką powołanie swoje widziały w ofiarowaniu się Bogu za grzechy ludzkie, poradził im ks. Golian zbliżyć się do pani Ewy (J. Nowowiejski, Dzieje Instytutu, str. 91).
W styczniu 1861 r. napisał do Antoniny:
Pragnę z całej duszy, abyś z czcigodną matką twoją przystąpiła wspólnie z innymi do dzieła (...). Tymczasem prośmy Boga, aby to pozwolił uskutecznić i jak najprędzej i jak najlepiej (...). Przyjazd pani Ewy rzecz ostatecznie zdecyduje.
Tak się też stało. Po porozumieniu wzajemnym trzech kobiet i pisemnym uzgodnieniu wyjazdu do Laval z Matką Rondeau, ksiądz Golian odprawił w tej intencji nowennę Mszy świętych w kościele św. Anny w Krakowie, u grobu Jana Kantego.
Podjęcie nowego wyzwania nie było łatwe. Ewa odsłania nam głębiny swego serca w liście napisanym tuż przed odjazdem do rodzonej siostry Heleny Potockiej, której pomagała, będąc sama bezdzietna, w wychowaniu pięciorga dzieci, zwłaszcza trudnej Tainii:
Droga siostro! Niemożebna, abym wypowiedziała Ci wszystko, co się w duszy mojej działo po opuszczeniu was. Bóg dobry, który zna wszystkie słabości serca ludzkiego, zmiłuje się nad boleścią głęboką, jaka napełnia moją duszę. Powróciłam na chwilkę tylko do mieszkania i zaraz poszłam do kościoła, aby złożyć u stóp krzyża tę próbę nowej przyszłości, jaka się dla mnie rozpoczynała. Pan dozwolił, że moja modlitwa była bardziej żarliwa niż zwykle; uczuwałam, że do niej przyłącza się uczucie wdzięczności względem Opatrzności, która mi dała środki do ofiarowania mych cierpień. Łzy córki twojej Tainii, naszego „wspólnego” dziecka, rozdzierały mi serce.
Z niemniej ciężkim sercem wyjeżdżała Tekla, pozostawiając opiece rodziny ukochanego syna Władzia, który właśnie kończył szkołę. Później we Francji, w dniu obłóczyn, ksiądz Vincent (czyt: węsą) podkreślił wielkość tej ofiary na wzór świętych matek i wdów.
Trzy Polki wyjechały. Wybrały większą miłość.
Na dworcu w Laval powitała je sama Matka Teresa Rondeau. Były pod jej urokiem. Jednak surowy widok klasztornych murów Zgromadzenia do którego przybyły przyprawił Antosię o chwilowe zemdlenie.
Poddały się formacji z całą rzetelnością i prostotą, ze świadomością wyboru nowej drogi, starając się jak najwięcej skorzystać. Dwie starsze panie umieszczono w klasie św. Anny, Antosię zaś w klasie św. Teresy. Im dłużej pozostawały w domu lawalskim, tym bardziej nasiąkały atmosferą dzieła miłosierdzia. Widok świątobliwej Matki Rondeau i jej 400 pokutnic wzmagał w nich apostolskiego ducha. Chłonęły też z uwagą jej nauki.
Oto niektóre zapiski Tekli Kłobukowskiej z 26 listopada 1861 r.:
(...) Starać się chwytać ducha, którym porusza się ta wielka machina, bo praca to nic trudnego: każden podług zdolności robi co może, ale ducha Zgromadzenia pojąć, to główne. Umieć milczeć i pierwsze poruszenia niecierpliwości pokonywać, tego się nauczyć należy. Okaże penitentka zniecierpliwienie swoje przy robocie, lub odpowie zuchwale, nigdy nie należy w pierwszej chwili strofować, ale pierwej własne oburzenie powściągnąć, a dopiero przy sposobnej chwili upomnieć łagodnie; uczyć zawsze więcej przykładami niż słowami.
Matka Rondeau uczyła głębokiego szacunku wobec kapłanów. Powtarzała często:
Miejcie zawsze szerokie serce dla kapłanów, tę hojność Bóg wam wynagrodzi hojnością.
Czas formacji płynął szybko, wzmocniony różnymi próbami. Tekla zachorowała na ospę, straciła całkowicie słuch. Modlitwy sióstr i pielgrzymka do łaskami słynącej figury Matki Boskiej Avesnières przywróciły jej zdrowie. Ksiadz Golian dzielił z nią radość z uzdrowienia, jednak nade wszystko troszczył się o zdrowie duszy swych penitentek.
(list do Tekli, 2 marca 1862 r.):
Bogu dzięki, że już jesteś zdrowa. Choroba twoja ciążyła mi jak kamień na sercu, bo powinienem był przewidzieć, że niewygody tamtejszego trybu życia z łatwością zrujnować mogą twe zdrowie. Gorąco też prosiłem Boga, aby cię uzdrowił i gdybyś była moją rodzoną matką, nie mógłbym serdeczniej w interesie twego zdrowia i życia naprzykrzać się Panu Jezusowi.
To powołanie w późnym wieku, jeśli w nim wytrwasz szczęśliwie, niemałym będzie dowodem, jak Bóg względem ciebie bogaty jest w miłosierdzie i niemałym zapewnieniem łaski jego do końca. Poczciwej też i kochanej Antosi niemało pomagasz - nie tylko w tym, że jej swą obecnością trudy nowicjatu osładzasz, ale w tym głównie, że jej dajesz przykład tej „swobodnej uległości”, która, można powiedzieć, że w życiu zakonnym jest wszystkim. Przy ołtarzu nieraz mi was tutaj brakuje - tak byłem przywykł, zwłaszcza to twoje drogie dziecko widzieć modlącym się (...) - tak jakoś moje względem niej duchowe ojcostwo stało się głębokie i jakby naturalne (...).
Maj za dwa miesiące. Nie będziemy mieli świeżych lilii, którymi (...) Antosia twoja tak pięknie zdobiła ołtarz Marii, ale mam się czym pocieszyć, gdy myślę iż się sposobi do podejmowania Panu Jezusowi dusz Jego Krwią obmytych (...), tych zabrudzonych i poszarpanych kwiatów, które bez świętego dzieła Miłosierdzia (...), spadłyby jako śmieci na dno potępienia. Zaprawdę, nie ma nad ten wyższego Apostolstwa.
Do Ewy pisał, 20 stycznia 1862 r.:
Czuwajcie i módlcie się - to jedyna rada, jedyny środek wyjścia szczęśliwie ze wszystkich trudności.
2 marca 1862 r.:
Mało (jest) spraw na tym świecie, o których by z taką pewnością jak o tej do której się tam przygotowujecie, można twierdzić, że są Boże, że je Bóg swym błogosławieństwem otacza i w nich sobie podoba (...). Módlże się więc (...), aby Pan Jezus pobłogosławił wspólnemu pragnieniu serc naszych i abyśmy mogli jak najlepiej dzieło Pańskie uskutecznić.
Pouczał też Antoninę Kłobukowską:
(14 maja 1862 r.)
Teraz cię tylko proszę, abyś dobrze kierowała łódką swoją...W posłuszeństwie, które w tobie tak pięknie rozwinęła łaska Boża, trwaj mocno. Mało myśl o tym, co i jak zrobimy potem, więcej zawsze o tym, aby w obecnej chwili tak nad sobą pracować, jakbyś nic więcej nad to zrobić nie miała, co zrobiłaś dotąd; jakbyś w Laval na zawsze pozostać miała. Wyrabiaj w sercu twoim ducha poświęcenia, kształć go do reszty, aby cię ani myśl wrócenia tutaj zbytnio nie cieszyła, bo wierzaj mi, dziecko drogie, że się nie ma czym bardzo cieszyć, ani też myśl o trudnościach, na jakie za powrotem natraficie, bynajmniej nie zasmuciła. Dopomoże Bóg i dobrze będzie, choć nie bez krzyżyka, bo bez krzyżyka byłoby źle... Mistrzynią, czy kucharką, byle w świętym zawodzie, do którego się sposobisz.
Ksiądz Golian początkowo zamierzał również pojechać do Laval, aby przyjrzeć się dziełu z bliska; ostatecznie jednak porzucił tę myśl. Wyjaśnił to Ewie, w liście z 26 czerwca 1862 r.:
Dyrektor i spowiednik nie ma potrzeby zaznajamiania się z porządkiem życia i sposobem kierowania się domowego, jako też kierowania penitentkami, bo tego wszystkiego Wy się tam właśnie uczycie, a gdy Bóg pozwoli, że Zakład przyjdzie do skutku, to mieszanie się dyrektora w rzeczy wewnętrzne domu, raczej by bałamuciło niż pomagało.
Po obłóczynach, trzy siostry zakonne: Ewa-Maria-Magdalena Teresa, Tekla-s. Monika Kunegunda i Antonina-s. Róża z Limy, powróciły do Krakowa. Napotkawszy tam trudności z założeniem placówki, udały się do Warszawy na zaproszenie ks. arcyb. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego.
Matka Rondeau potwierdzając ich decyzję; pisała do Ewy:
Idźcie, gdzie Bóg was wzywa przez swego zastępcę! Matka Monika będzie twoją prawą ręką, a matka Róża Limańska twoją ukochaną wnuczką.
Do stolicy przybył wkrótce również ks. Golian, odpowiadając na propozycję Arcybiskupa, by objąć urząd wykładowcy w seminarium. Skłaniał się on ku fundacji w Warszawie, o czym świadczą jego wcześniejsze sugestie wyrażone w trakcie formacji, w listach do swych penitentek:
(do Antoniny - 4 stycznia 1862 r.)
Odebrałem list z Warszawy. Ksiądz arcybiskup już z pewnością rachuje na to, że się przeniosę do Warszawy. (...) Oby mnie Bóg nie opuszczał w tej ważnej chwili. Z losami waszego dzieła spoiłem losy mojej przyszłości i mojej wieczności. Jeślibyście miały tu zostać i ja zostanę. Niech Matka Przełożona orzeka za natchnieniem łaski Bożej. Co myślicie o projekcie, który wyraziłem w liście do Pani Ewy?
(do Tekli - 14 maja tego roku)
Czybyście się zgodziły na Warszawę? Mnie tam najwięcej ciągnie arcybiskup swym postępowaniem prawdziwie apostolskim, a trochę i ks. Popiel.
Istotnie, Bóg oczekiwał siostry w stolicy i wyraził swą wolę przez arcybiskupa Szczęsnego Felińskiego. Matka Teresa planowała rozpoczęcie fundacji na dzień 15 października 1862 r., we wspomnienie św. Teresy i w dzień imienin Matki Rondeau, ale Bóg zrządził inaczej.
Pisała do niej, 10 października 1862 r.:
Byłabym bardzo pragnęła móc urządzić tak rzeczy, żeby otwarcie domu nastąpiło w dzień św. Teresy, twojej patronki. Miałam prosić księdza arcybiskupa, żeby poświęcił w tym dniu dom nasz i żeby odprawił mszę św. w pokoju przeznaczonym na kaplicę. Ale Pan Bóg nie chciał nam pozwolić na to szczęście (...).
Matka Teresa Potocka i jej dwie towarzyszki Kunegunda i Róża przejęły dwanaście pokutnic z przytułku warszawskiego zwanego Domem Schronienia Opieki Najśw. Maryi Panny. Przytułek ten stał się opatrznościowo zalążkiem przyszłego dzieła naszego Zgromadzeniu. Został założony w 1853 r. przy ulicy Chmielnej, przez grono pań z arystokracji, na czele z Aleksandrą Petrowową, ukrytą katoliczką i żoną carskiego namiestnika Warszawy, a po niej hrabiną Augustową Potocką. Ów Dom Opieki pozostawał jako zakład dobroczynny pod administracją cywilną i płatną władz miejskich.
Przez pierwszych sześć lat w przytułku znalazło schronienie blisko 200 dziewcząt, które żyły według ułożonego przez hr. Augustową regulaminu. Ona też napisała instruktaż dla dozorczyń ochronki.
Plan dnia ułożony dla domu Schronienia Opieki Najświętszej Maryi Panny, d. 7 stycznia 1857 r.:
Wstają wszystkie o godzinie 5. Dziękując Bogu za noc szczęśliwie przepędzoną, czynią porządek. Opóźniająca się zostanie do dziennika zapisaną. Po uporządkowaniu wspólnym, dozorczynie wraz z dyżurnymi powinny obejrzeć, czy wszędzie jest czysto, czy pościele, sienniki są na miejscu; do dyżurnych należy utrzymanie porządku i czystości w całym domu.
Od godziny 6-7 powinny wszystkie trzy oddziały wraz z dozorczyniami i choć jedną nadzorczynią odprawić: Modlitwy poranne w kaplicy składające się z modlitw porannych, litanii do Wszystkich Świętych i krótkiej medytacji przez ojca duchownego wskazanej.
O godzinie 7 śniadanie, trwa najdłużej do 7.30.
O 8 zasiadają do roboty, każdy oddział osobno; przy robocie mogą mówić wszystkie razem różaniec, koronkę, pod przewodnictwem nadzorczyni.
O 12.00 „Anioł Pański, potem krótki rachunek sumienia. Na znak dany dzwonkiem, idą wszystkie do refektarza na obiad: modlitwy przed jedzeniem, składające się z Ojcze nasz, Zdrowaś Maryja i błogosławieństwa. Obiad, w czasie którego mają być czytane żywoty świętych Pańskich, lub inne wskazane duchowne książki. (...) modlitwy po obiedzie (...) na podziękowanie Bogu za otrzymane dary i na intencję dobrodziejów zakładu (...). Można im pozwolić pół godziny wypoczynku, podczas którego wolno im rozmawiać z sobą o czym się podoba, byleby nie było przeciwne skromności, przyzwoitości i bojaźni Boga.
W niedzielę i dni świąteczne mają się uczyć katechizmu prze ojca wielebnego zadanego (...). W święta też nauka czytania.
W czasie naznaczonym na przystępowanie do sakramentu spowiedzi i Komunii św., w wilię dnia tego, nadzorczyni lub dama wizytująca powinna się zająć przygotowaniem dziewcząt do odprawienia tego nabożeństwa z największym przygotowaniem, a mianowicie wybadać, czy nie mają do siebie wzajemnie lub do przełożonych jakiej urazy, użyć wszelkich środków do wzbudzenia w sercach pokutujących skruchy, żalu za dawne przestępstwa i mocne postanowienie poprawy.
Od godziny (...) 1.30 do godziny 6 roboty ręczne, przy tym odmówienie różańca lub koronki.
Od godziny 6-6.30 kolacja, modlitwy przed i po kolacji, tym samym, co do obiadu porządkiem.
W dniach, w których przypada nauka katechizmu przez księdza wykładana, godziny poobiednie nie mogą być według planu zachowane.
Od godz. 6.30-7.30, robota ręczna i śpiewanie pieśni świętych.
Od godz. 8-8.30 porządkowanie robót, pochowanie przez dozorczynię i zapisanie, ile która zrobiła.
O godzinie 8.30 idą do kaplicy, tam rachunek sumienia czytany głośno, wierszy przynajmniej 15, co dzień insze, litania do Matki Boskiej z modlitwą „Pod Twoją obronę”, psalm „Z głębokości”, za dusze zmarłych. Na koniec modlitwy wieczorne. Wszystko powinno się kończyć o godzinie 9.30. Po czym spokojnie, z duchem skupionym, pamiętając, że dla wielu noc nadchodząca może być ostatnią, mają się udać na spoczynek.
W ogólności wszystkim pokutnicom, które za łaską Bożą błąd swój poznały i mają go w obrzydzeniu, zaleca się pełnienie cnót pokory, skromności, posłuszeństwa i miłości wzajemnej. Niech każda wspomni, że występki przeciwne tym cnotom, to jest pycha, bezwstydność, doprowadziły ją do najnieszczęśliwszego stanu tak duszy, jak ciała. A tak sama siebie upokarzając w duchu, będzie wyrozumiałą i pobłażającą dla sióstr, a wdzięczną dla przełożonych, którzy dopomagają jej do odzyskania łaski u Boga i szacunku u ludzi (...) [Arcyb. Julian Nowowiejski, op. cit., str. 78-80].
Regulamin ochronki urzeka swoją głębią, choć zdaje się nakładać zbyt dużo obowiązków religijnych na pokutnice. Być może ten fakt właśnie spowodował trudności w dalszym prowadzeniu zakładu przez świeckie damy. Należy docenić jednak ich troskę o zaradzenie nędzy moralnej swego czasu. Okazuje się jednak, że same dobre chęci i liczne przedsięwzięcia, by ratować zagubione dusze, nie wystarczą. Potrzeba łaski charyzmatu. Tę otrzymała od Ducha Świętego Matka Potocka.
W 1859 r. przekazano Dom Opieki siostrom Felicjankom i przeniesiono go z ul. Chmielnej na Żelazną. Na skutek braku doświadczenia w pracy z pokutnicami, siostry Felicjanki wycofały się z prowadzenia ochronki. Tymczasowo oddano dziewczęta pod opiekę Zgromadzenia Rodziny Marii, założonego przez księdza arcyb. Felińskiego, z siedzibą na Żelaznej.
Arcybiskup szukał osób, którym mógłby powierzyć to apostolstwo. Wykorzystał zatem skwapliwie wiadomość o zamiarach Matki Potockiej, którą zaprosił do stolicy jesienią 1862 r. i przekazał dziewczęta z ochronki oraz część posesji Sióstr Rodziny Marii przy ul. Żytniej. 1 listopada 1862 r. odprawił pierwszą Mszę św. i poświęcił kaplicę i dom przy ul. Żytniej.
Oto wzruszająca relacja zaczerpnięta z książki Dzieje Instytutu, arcyb. Juliana Nowowiejskiego, która ilustruje nader skromne początki istnienia domu:
Dom ten był parterowy, stary, z dziedzińcem i ogródkiem. Cała ta realność w takim stanie ruiny była, że woda kapała do talerzy z dachu, przy obiedzie, a naprawiać go nie można było dla krokwi przegniłych. Pokój narożny od strony ogrodów był na kaplicę (przeznaczony, dosł.: obrócony). Przytykała doń sionka (sień), a dalej były dwie izdebki przeznaczone na pracownię i sypialnię dziewcząt. Potem była znów sionka, kuchnia i dwa pokoiki, z których ostatni był sypialnią sióstr, a pierwszy refektarzem i jednocześnie rozmównicą. Tu się siostry urządziły jak było można, bardzo ubogo. I było im dobrze! Tak miłość do Boga i powołania zdolna jest wszystko osłodzić. Kaplica niewiele się różniła od betlejemskiej stajenki, ale w niej arcypasterz odprawił Najśw. Ofiarę i Pana naszego, więźnia miłości zostawił.
Pokutnice w liczbie dwunastu zamieszkały (...). Ale pojęcie przechodzi, jakie to były dusze biedne i rozluźnione pod każdym względem. Kiedy im zapowiedziała matka Teresa, że słuchać mają siostry Róży, wykrzyknęły, że takiego smarkacza słuchać nie myślą, i że guwernantki francuskiej nie potrzebują. Jednakowoż polubiły ją i słuchały, choć wykrzykom nieprzewidzianym końca nie było. Powoli układały się te biedne dusze i zaczęły inne przybywać, choć było ciasno
Życie wewnętrzne domu wtedy szczególniej się rozwinęło, gdy przybył pod koniec r. 1862 ks. Golian z Krakowa, który, choć zamieszkał w akademii duchownej, ale na Żytniej Mszę św. miewał, częste nauki i konferencje oraz spowiadał (tamże, str. 103).
Matka Kunegunda dzieliła się radością z jego posługi z Matką Rondeau:
Nasz domek rozszerza się i liczba postulantek się zwiększa. Nasz ojciec duchowny pomaga nam niezrównanie. Jak ty, dobra Matko, tak i on nie może znieść w służeniu Bogu niedokładności. Co niedziela rano w kaplicy wyjaśnia nam ewangelię, wieczorem katechizm wykłada, w tygodniu miewa jedną konferencję dla nas wyłącznie. To co mówi, tak jest piękne i głębokie, i zarazem tak pełne namaszczenia i prostoty, że nie wiemy jak dziękować Bogu za to, że nam go dał.
Sam ksiądz Zygmunt tak opisywał swoją posługę u sióstr:
Teraz w maju więcej na siebie wziąłem niż mogę wydołać, bo oprócz nauk w tutejszej kaplicy, miewam nauki w akademickiej... Nabożeństwo w naszej kaplicy odprawia się o 7 wieczór. Po litanii mam półgodzinną naukę. Tu mówię o tajemnicach życia Najśw. Panny. Wczoraj mówiłem o Jej ofiarowaniu się za nas i o tym, jak nas przykładem Swoim wzywa i zachęca, abyśmy się ofiarowali Bogu w duchu pokuty.
Sposobności do ofiar nie brakowało. Fundacja warszawska przypadła na czas przygotowań do powstania narodowego, które wybuchło już w styczniu 1863 r. i zostało wkrótce krwawo stłumione przez rosyjskich zaborców. Sytuacja stawała się bardzo niebezpieczna. Ksiądz Golian przyszedł raz na Żytnią oblany witriolem, innym razem rozdarto mu płaszcz i sutannę sztyletem, nie raniąc jednak jego samego! Dzielił solidarnie wszelkie radości i smutki z siostrami.
Niepokoje społeczne nie ustawały. Dochodziły smutne wieści o rozproszeniu Felicjanek, zamknięciu nowicjatu u Wizytek i Karmelitanek i rozwiązaniu klasztorów męskich. Można było oczekiwać podobnego losu dla sióstr Matki Bożej Miłosierdzia (por. J. Nowowiejski, op. cit., str. 106). Dom na Żytniej ocalał tylko dzięki temu, że był zarejestrowany u władz jako zakład dobroczynny, nie zaś jako instytucja zakonna. Nasza Matka Założycielka wykorzystywała także swoje znakomite pochodzenie dla ratowania dzieła, które jej Bóg zlecił. Spokrewniona i zaprzyjaźniona z osobami wysokich sfer - jako hrabina Potocka - mogła łatwiej uzyskać poparcie dla zatwierdzenia zakładu, który dla władz carskich był zarejestrowanym urzędowo Domem Schronienia i Opieki Najśw. Marii Panny. Widzimy zatem jak Opatrzność Boża posługiwała się ludzkimi zabiegami, w tym wypadku szlacheckim pochodzeniem Matki, dla uratowania wielkiego dzieła Miłosierdzia.
Inwigilowano jednak siostry i nie szczędzono podstępnych rewizji. Pewnego razu, policja wraz z 50 żołnierzami przeszukała całą posesję. Szczęśliwie, jedna z sióstr ukryła w węglarce znalezioną niespodziewanie maszynkę do wyrobu kul, którą poprzedniego dnia żołnierze wrzucili umyślnie do ogrodu. Rewizja wywołała niemałe poruszenie wśród sióstr i pokutnic.
Kolejnym ciosem dla sióstr był nakaz władz, by zdjąć habity. Ksiądz Golian polecił ponieść i tę ofiarę. Ponoć przez pierwszy rok, żadna siostra nie miała odwagi wyjść na miasto w świeckim ubraniu. Gdy jednak okazało się to konieczne, uszyły sobie suknie z długimi kaftanami i odpowiednie kapelusze z woalkami (tamże, str. 107). Także dziewczęta bardzo przeżyły tę decyzję. I tu ksiądz Golian okazał się wspaniałym ojcem:
Opłakały siostry swoje rozstanie się z welonami, ale nie było rady. trzeba było dziewczętom wytłumaczyć tę przemianę; to już ksiądz Golian wziął na siebie! Powiedział im to po nauce w kaplicy; w płacz głośny wybuchły, trzeba je było pocieszać (tamże, str. 107).
Matka Potocka usiłowała trwać mężnie na posterunku. Miała oparcie także w Matce Rondeau, która pełna Bożego światła, widziała jakby dalej, szerzej, i umacniała Ewę w proroczych słowach:
(10 kwiecień, 1863 r.)
Nie myślę, aby stało w Boskich zamiarach, byście się rozłączały teraz jeszcze, gdy was trzy tylko razem... Trzeba, aby dom wasz stanął w Warszawie, byście potem urobiły dusze mogące być następnie przeznaczone na fundacje innych domów, rozszerzyć będziecie mogły dzieło Boże do Petersburga... Ufam, że tak będzie, ale czas jeszcze nie nadszedł.
Matka Teresa pokrzepiona, odpowiadała:
(10 październik 1863 r.)
Jestem gotowa, moja dobra matko (i wierzę, że Bóg również chce tego) nie opuszczać rąk i nie schodzić z mego stanowiska. Ustąpię wtedy, kiedy nas siłą wyrzucą. A wtedy dokądże pójdziemy? Nie wiem... O, gdyby Laval było bliżej, schroniłybyśmy się do jego domu Miłosierdzia, przy tym sercu kochającym, które zawsze jest gotowe pomagać nieszczęśliwym.
Oto inne świadectwo, siostry Kunegundy:
(9 październik 1863 r.)
Żyjemy i pracujemy, jak możemy nad rozszerzeniem dzieła, co nie jest łatwe w naszych smutnych czasach, ale wola Boża w ten sposób rozporządziła względem nas. Chciała nam odebrać wszelką ludzką pomoc przez oddalenie nawet tych, którzy nas tu wezwali, bo chciała zbudować dzieło to na krzyżu.
Mówiąc o odebraniu ludzkiej pomocy, miała na myśli aresztowanie Arcybiskupa Felińskiego, który 14 czerwca tego roku został zesłany w głąb Rosji i tym samym osierocił lud stolicy.
Mimo spartańskich warunków początku fundacji, siostry nie traciły wiary, przeciwnie wzmacniały się w zaufaniu w moc Miłosierdzia.
Matka Potocka pisała do Laval:
(5 czerwca 1864 r.)
Pracujemy dalej w spokoju nad dziełem naszym, wsparte na opiece Boskiej, chociaż byłyśmy niepokojone jeszcze kilka razy, ale policja zawsze zmuszona była przyznać, że się do polityki nie mięszamy wcale.
Zaś s. Róża wyraziła ich zawierzenie Bogu w przepięknym liście z 14 czerwca 1863 r.:
Oto jesteśmy jak ptacy niebiescy, zawieszone w powietrzu, ale wspierane zawsze ręką potęgi Bożej. Wielka ufność nas ożywia, ponieważ Ten, któremu ufamy, jest samym Miłosierdziem, a i matka Teresa (Rondeau) często nam powtarzała, że się nam powiedzie.
Jakże zdrowie tej drogiej Matki? O jakże często o niej mówimy. Zdaje mi się, że duch jej przechowuje się pomiędzy nami, jeżeli to wyrażenie nie jest zbyt śmiałe. Szukam go szczególnie w naszych regułach, które mam szczęście tłumaczyć pod kierunkiem naszego ojca duchownego (ks. Goliana).
Dzięki Bogu, pierwsze nasze pokutnice trwają w dobrym. W nieobecności naszego dyrektora, biskup Popiel raczył go zastąpić na czas jakiś we wszystkich jego czynnościach dla nas i dla dziewcząt naszych.
Wiedziona niezłomną ufnością, Matka Potocka, postanowiła mimo zamieszek powstańczych budowę małej kapliczki w ogrodzie, myśląc także o pomieszczeniu dla księdza Goliana, gdzie mógłby odpocząć i pracować. Nie była to jeszcze murowana kaplica, którą wzniosła dziesięć lat później, tj. w 1875 r., ale duża sala z zakrystią oraz pokój dla ks. Goliana.
S. Róża, powiadomiła o tym przedsięwzięciu Matkę Rondeau, listem z 6 października 1863 r.:
Wielką mam donieść nowinę! Nasza Przełożona buduje kaplicę, albo raczej domek, ale bardzo milutki, w którym mieszkać będzie Pan Jezus, jeżeli zechce ukończyć go Opatrznością Swoją, która go sama rozpoczęła w następujący sposób: Ponieważ bardzo już nam było ciasno, rozpoczęłyśmy nowennę na cześć Marii, aby zasięgnąć Jej rady, i w dniu, w którym ją kończyłyśmy, obfita jałmużna przysłaną została. Natychmiast zabrałyśmy się do pracy i budynek wkrótce stanie.
Do owej kapliczki przeniesiono się już w dwa miesiące później, tuż przed Bożym Narodzeniem. Ksiądz Golian - ksiądz Dyrektor - jak go nazywały siostry, spowiadał siostry i dziewczęta w noc Bożego Narodzenia przed pasterką. Siostra Róża opisała radość z otwarcia nowej kaplicy, w liście do Laval, 31 grudnia 1863 r.:
Pan nasz przebywa już w swojej kaplicy, która wydaje nam się bardzo piękną w porównaniu z dawniejszą. Przeprowadziłyśmy P. Jezusa w procesji w noc Bożego Narodzenia, właśnie na mszę pasterską. Był wystawiony przez trzy dni. Nasze pokutnice nie przestawały przychodzić na adorację z dobrą wolą i pobożnością nadzwyczajną. W ołtarzu umieszczona jest Matka Miłosierdzia, podobna do waszej. Nasza podobnie jak w Laval, również będzie miała na szyi zawieszone maleńkie serce złote. Przedmioty do nabożeństwa zdobiące naszą kaplicę, w większej ich części, winnyśmy naszemu Dyrektorowi.
Ksiądz dyrektor Golian, obdarzony wieloma talentami, dopomagał w strojeniu kaplicy i ołtarza. Przynosił piękne papierowe obicia i szlaki. Ponieważ w kapliczce nie było nastawy ołtarzowej, tylko zwykły stół, zapragnął ją wykonać na imieniny Matki Teresy. Narysował więc piękny włoski ołtarzyk, zakupił tekturę, bibułki, złote papiery, gipsowe medaliony i polecił zakrystiance, s. Róży, wykonanie nastawy według jego rysunku. Uczyniła to znakomicie, wykorzystując swe zdolności artystyczne. Kiedy wykańczano prace dekoracyjne w kaplicy, spowiednik prosił Matkę Potocką, by nie patrzyła na ołtarz w czasie nabożeństw, do dnia swych imienin. Uczyniła to z właściwą sobie pokorą, nie podnosząc oczu przez blisko dwa tygodnie, aby potem móc radować się niespodzianką. Nastawa ołtarzowa - dzieło ks. Goliana i s. Róży wzbudziła powszechne uznanie. Wszyscy sądzili że jest to ołtarz w stylu włoskim, wykonany z brązu, nie zaś ze zwykłej tektury i płótna.
Chociaż ksiądz Golian mieszkał oficjalnie w Akademii, ukochał całym sercem Dom na Żytniej. Pisał o tym z rozrzewnieniem w wielu listach:
U matek na Żytniej ulicy bywam co dzień; te nieocenione matki żywo ze mną współcierpią (...).
Klasztorek P. Ewy zostaje ciągle w pierwotnym stanie, penitentek mało, bo miejsca mało. Ale może to i lepiej, bo byśmy sobie nie poradzili. Ja tam jestem ojcem duchownym i zwykle tam znajduje rekreację. Odprawiamy teraz nowennę do św. Józefa.
U matek kochanych miałem największą pociechę. Swobodne są, zajęte pracą około chwały Bożej. Jest się u nich jak w błogiej oazie; poza ich domkiem i poza naszą akademią duchowną, dla mnie jest tylko głucha pustynia.
Największa moja pociecha u matek na Żytniej ulicy; gdyby nie ten domek, to nie wiem, czy by mię sama akademia zdołała tu zatrzymać.
Na wakacje nigdzie nie pojechałem. Księży teraz mało, nie miałby kto duchownie obsłużyć naszego zakładu na Żytniej ulicy. A do tego tak się zestarzałem, że mi się ruszyć nie chce, i gdyby nie to, że miewam częste kazania, to bym przez całe tygodnie poza parkan naszego domu nie wyjrzał.
Sam już używam ferii, to jest siedzę sobie w mojej izdebce przy kaplicy poczciwych naszych matek. Tam jest cichutko, jak w niebie. Pan Jezus tak blisko, nigdy nie miałem tak pięknego i miłego mieszkania.
Poza akademią, mam(y) tylko nasze zakonniczki, które spowiadam(y) i dźwigam(y) duchownie, jak (mogę, dosł: możemy). Matka Teresa jest dużo żwawsza. Zaczynam(y) dziś rekolekcje dla penitentek; w przyszłym tygodniu, czyli w Wielkim, mam(y) je odprawiać z akademikami.
Mieszkam tu (...) na Żytniej, bo w akademii restaurują mój pokój. To sąsiedztwo o ścianę z Panem Jezusem jest nieskończonym błogosławieństwem: na każdy czas Bóg udziela jakąś pomoc. Gdyby nie ten kącik, to miałbym bardzo smutne i ciężkie wakacje. Ale tu, prawie wstyd poddawać się smutkom, gdy pocieszyciel jest tak blisko.
W nowej akademii (na Krakowskim Przedmieściu) dużo piękniej niż było w starej. Mój pokój ma okna na przepyszną terasę (taras) na Wisłę i Pragę. Ale w tym pokoiku jestem gościem kilka godzin dziennie, a mieszkam jak przedtym na Żytniej, gdzie prawda, mniej wszystko świetne (...), ale jakoś jakby swoje, rodzinne, i zresztą cichutko, jak nigdzie na całym świecie, a przez ścianę tylko - Pan Jezus.
Gdy odwiedzali księdza alumni z seminarium, z trudnością mogli pomieścić się w pokoiku na Żytniej. Oto jedno ze wspomnień:
Jak miłe chwile przepędzaliśmy w jego maleńkiej ciupce przy Żytniej ulicy, gdzie jak nas czterech do sześciu weszło, to się ruszyć nie można było, a że był tylko jeden stołek, więc siadało się na „Sumie” św. Tomasza, albo na ogromnych foliałach. Raz, pamiętam, zaprosił nas na asystę w czasie świąt wielkanocnych do siebie na Żytnią. Przed skromną furteczką zastaliśmy kilka karet pań z arystokracji, które właśnie z ks. Golianem rozmawiały. (...). Zaledwie spostrzegł akademików, natychmiast (...) z tym swoim pełnym otwartości uśmiechem witał nas...
Mimo serdecznej atmosfery i klimatu ciepła, warunki bytowe w Domu na Żytniej pogarszały się stale wobec napływu pokutnic i sióstr oraz zewnętrznych trudności egzystowania w zaborze rosyjskim. Ksiądz Golian bolał nad tym;
(9 luty 1864 r.):
Tutejsze wielkie panie albo powyjeżdżały, albo na ruinę kraju ostateczna wypróżniły swe szkatułki, a niższe klasy same popadły w wielką nędzę. Ale przecie P. Jezus radzi i poradzi - taki zaś twardy początek jest jakby zadatkiem błogosławieństw Jego.
(26 stycznia 1865 r.):
Matka Teresa prawie rycerskim sercem znosi ciężkości czasu. Miasto zupełnie o domu naszym wiedzieć nie chce, nikt z pomocą nie przyjdzie, jeśli to próba, to Pan Jezus da znieść mężnie, ale może to znak, żeśmy tu niepotrzebni...
(30 czerwca 1865 r.):
Pragnę, bardzo pragnę, żeby się matki gdzie indziej przeniosły, bo ledwie już tej zimy wytrzymały w swoim mieszkaniu. Te stare spróchniałe izdebki już nie od ogrzania. Matki by może jeszcze i zniosły, ale z pokutnicami trudniejsza sprawa. I nic dziwnego: w sercach ich jeszcze nie bardzo grzeje miłość Boża, a mróz zewnątrz bardzo i w izbie, i w kaplicy dokucza. Tylko mój pokoik był ciepły... Ciężkie biedaczka (M. Teresa) ma nieraz przeprawy, ale ją w tym trzyma łaska Pana Jezusa i wielka dla Niego w jej sercu miłość. Pierwszy rok był dla nas jak niebo, a te następne czuć, żeśmy na ziemi.
I jeszcze jedno, bardzo osobiste wynurzenie:
(2 listopad 1866 r.):
Matka Teresa jest dla mnie wszystkim, nieraz mam dla niej uczucie syna duchownego, niż ojca, i jestem pewien, że gdybym jej we wszystkim słuchał, uniknąłbym wiele goryczy. Przy najcięższych przejściach nigdy, ani na chwilę nie opuszcza jej prawdziwie święta spokojność.
W obliczu narastających trudności, o których regularnie informowano siostry w Laval, świątobliwa Matka Rondeau, mistrzyni i wielka doradczyni naszych matek, napisała do nich na rok przed swą śmiercią (†16 lipca 1866 r.) prorocze słowa:
(list z 1865 r.)
Jedźcie założyć dom w Krakowie, taka jest wola Boża, tam szczególniej rozszerzać się będziecie!
Matka Potocka uznała ten list za nakaz Opatrzności. Rozpoczęła starania o fundację w Krakowie. W 1868 r., po sześciu latach pracy na Żytniej wyjechała do Krakowa wraz z s. Różą i niedawno przybyłą, starszą wiekiem, s. Felicytą Tabaczyńską. W Warszawie pozostawiła s. Kunegundę na przełożeństwie. Przez jakiś czas wymieniały się obie na tych placówkach i ostatecznie s. Kunegunda objęła przełożeństwo w Krakowie, najpierw na Smoleńsku, potem w domu przy Straszewskiego. Teresa zaś powróciła na Żytnią.
W tym samym czasie, w 1867 r. zlikwidowano Akademię w Warszawie i ks. Zygmunt Golian musiał opuścić Królestwo. Wyjechał na krótko do Wartembergu. W listach do przyjaciół martwił się jednak o losy Domu.
(17 sierpnia 1867 r.):
Często są bez Mszy, bo trudno o księdza, a w niedzielę bez nauki. Biedaczki ciężko utrapione, a mnie też ciężko na sercu, żem je na taki głód moim oddaleniem się wystawił.
Powrócił zatem na jakiś czas, służąc siostrom na Żytniej, a także innym zgromadzeniom.
(16 grudzień 1867 r.):
(...) Matki były moim przyjazdem ucieszone, bo już zwątpiły, czy powrócę i wciąż płakały...[Zastałem moje mieszkanie troszkę rozprzestrzenione i upiększone... Z dawnej zakrystii, która przylegała do mojego pokoiku, matka Teresa kazała zrobić pokoik drugi i tam moje książki i obrazy umieściła].
Zatrudnień mam tu dosyć i mogłyby dla dwóch wystarczyć, ale niedość, aby ta próżnia mogła być jako tako zastąpiona, która została po akademii. Jestem spowiednikiem u Sakramentek, Wizytek i tutaj. U Wizytek dwa razy na tydzień, przeszło 30 osób, u Sakramentek tylko 8 i raz na tydzień (...). Tutaj też matki i penitentki. Mszę zawsze miewam w tutejszej kaplicy i nauki, które może więcej są moją pociechą, niż ich nauką, ale osób ze świata wcale do kaplicy nie puszczamy.
Innych tu zatrudnień nie mam prócz konfesjonałów zakonnych. W środę i sobotę spowiadam cztery godziny u Wizytek, we wtorek także cztery u Sakramentek, u siebie w poniedziałek i w czwartek lub sobotę.
Wyjeżdżając ostatecznie z Warszawy do Krakowa w 1868 r., ksiądz Zygmunt Golian pisał do s. Róży, która wcześniej udała się tam z Matką Założycielką dla nowej fundacji:
Stąd odjeżdżać mi ciężko, nie z Warszawy, tylko z Żytniej ulicy i od tych dusz, które w zaciszu klasztornym przeze mnie Pan Jezus kieruje.
Pisał potem z troską:
(7 maja 1869 r.)
Matka Teresa ma teraz największe kłopoty w poszukiwaniu kapłana, któryby obsługiwał kaplicę zakładu. Biedaczka, na różne sposoby się stara, żeby mogła dostać coś stałego, ale dotąd jeszcze starała się na próżno. Nieraz przychodzi mi na myśl, że to może znak woli Bożej, abym tam powrócił.
Opatrzność Boża przyszła wreszcie z pomocą. Kapelanem i dyrektorem Domu przy Żytniej został ks. prałat Justyn Borzewski, kapłan diecezjalny, który pełnił tę funkcję z gorliwością do śmierci, 17 grudnia 1879 r. Był on również doradcą i powiernikiem Matki Założycielki w ostatnich latach jej życia.
Ksiądz Golian natomiast otoczył duchową opieką siostry i ich nową fundację w Krakowie, począwszy od placówki przy kościółku Miłosierdzia Bożego na Smoleńsku, przez dom przy ulicy Straszewskiego. Służył im wiernie do śmierci.
Obejmując panoramicznym spojrzeniem przedstawione treści, można wysnuć pewne refleksje.
Dzieło M. Potockiej od samego początku było otoczone szczególną troską i poparciem pasterzy Kościoła: biskupów, kapłanów. Dalsze losy Zgromadzenia pogłębiły tylko tę szczególną życzliwość hierarchów Kościoła dla dzieła i Zgromadzenia. Kościół w swych zastępcach od początku pochylał się ze szczególną miłością nad Zgromadzeniem, jakby wychodził mu naprzeciw, torował drogę, najpierw w osobie arcybiskupa Szczęsnego Felińskiego, potem arcyb. Popiela, kard. Puzyny w Krakowie, arcybiskupa Nowowiejskiego, który spisał historię początków Zgromadzenia (ocalałe, jedyne źródło historii, po spaleniu archiwum na Żytniej, w 1944 r.), aż po czasy współczesne. Przychylność hierarchów Kościoła towarzyszyła Zgromadzeniu mimo oczywistych prób także wtedy, gdy otrzymało ono nową misję - krzewienia nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego według św. S. Faustyny. Tu jawi się wyraźnie jako herold czasów Jan Paweł II, wielki orędownik Maryi Niepokalanej Matki Miłosierdzia i Miłosierdzia Bożego. Owa eklezjalność wydaje się stanowić jakiś zupełnie szczególny rys w historii naszej rodziny zakonnej. W tym kontekście też prawdziwiej brzmią prorocze słowa Matki Rondeau, współzałożycielki Zgromadzenia: Miejcie zawsze szerokie serce dla kapłanów, tę hojność Bóg wam wynagrodzi hojnością.
Ta oczywista, bo płynąca z posłuszeństwa Duchowi Świętemu, a jednak niecodzienna symbioza losów Zgromadzenia, jego charyzmatu i apostolstwa z pasterzami Kościoła, i to na wszystkich szczeblach, nadto szczególna misja miłosierdzia, wyzwalają wdzięczność i pokorę.
Spodobało się Bogu wybrać nasze Zgromadzenie, skromne liczebnie i niewielkie, niczym Betlejem Efrata, jedno z najmniejszych osiedli judzkich (Mi 5,1-2), do wielkich zadań. Jest to motyw ufności w Bogu przez Maryję, Matkę Wcielonego Miłosierdzia.
***
Arcyb. Julian Nowowiejski, Dzieje Instytutu, str. 145.
późniejszy pasterz Warszawy, po zesłaniu ks. arcyb. Felińskiego na Sybir.
13