ŁASKA BOŻA


- 1 - 

Było to w maju 1945 r. pod Wrocławiem, Trwała wojna. Żołnierze na polach bitew odnosili ciężkie rany. Sanitariusze zostawiali zabitych w miejscu, gdzie polegli, a rannych przenosili do prowizorycznego szpitala, który mieścił się w budynku niemieckiej szkoły. Lekarze dokonywali tam różnych poważnych operacji i ratowali ich życie. W dużej sali gimnastycznej przekształconej na lazaret wojskowy leżą ciężko ranni. Jeden młody chłopak ma wyrwany bok i kilka mniejszych ran na nogach, zaczyna się niepokoić. On żył daleko od Kościoła i Boga, przeklinał, bluźnił, u spowiedzi nie był już kilka lat. Teraz boi się, że może umrzeć w grzechach. Zaczyna, więc wołać: księdza, księdza, chciałbym się wyspowiadać! Sanitariuszka nachyla się nad rannym i mówi: Nie mogę spełnić pana prośby, bo nie ma księdza. Wszyscy kapłani są na froncie. Tam w miejscach walk mają dużo pracy przy umierających. Jeden z lżej rannych przywołuje sanitariuszkę i informuje: tu na sali jest ksiądz. Leży na noszach w pobliżu drzwi, ale jest ciężko ranny. Przynieśli nas razem z pola walki. Sanitariuszka przy drzwiach znalazła kapelana. Był ciężko ranny i ledwie żył. Oczy miał zamknięte, ale jeszcze oddychał. Sanitariuszka mówi: Proszę księdza, umierający żołnierz chce się wyspowiadać. Ranny kapelan powiedział cicho: zanieście mnie do niego, ale szybko, bo chcę zdążyć go wyspowiadać, a czuję się źle. Na mnie też chyba już czas. Nosze z kapelanem przyniesiono do umierającego żołnierza. Kapelan mówi: No, bracie, spowiadaj się, abyśmy zdążyli, bo i ja czuję się bardzo chory. Umierający żołnierz wyznał swoje grzechy. Ksiądz kapelan chce podnieść rękę, aby uczynić znak krzyża. Nie ma jednak siły podnieść ręki. Wzrokiem prosi sanitariuszkę, aby mu pomogła. Dziewczyna podnosi rękę kapłana i czyni nią znak krzyża, a kapelan wymawia słowa rozgrzeszenia. Gdy skończył, głowa mu opadła na pryczę i po chwili już nie żył. Po kilku minutach zmarł młody ranny żołnierz, który się wyspowiadał. Zmarł cicho i spokojnie, bo wiedział, że grzechy ma odpuszczone.

- 2 -

Jest piękne opowiadanie o pielgrzymie wędrującym na Jasną Górę. Jego wędrówka była szukaniem odpowiedzi na pytanie: dlaczego ludzie tak licznie idą do Matki Bożej, przecież w swoich kościołach mają obecnego Eucharystycznego Chrystusa? Wędrując na Jasną Górę zatrzymywał się przy kapliczkach przydrożnych i wpatrywał się w figurki i obrazy Matki Bożej. Aż wreszcie zatrzymał się przy kapliczce, gdzie na zmurszałej desce ludowy rzeźbiarz pod obrazem Matki w koronie wyrył słowa: "Moje serce bije dla każdego człowieka". Zrozumiał, że my wszyscy spieszymy tam, gdzie bije dla nas serce, gdzie jest dla nas miłość.

 

Serce Matki adwentowego oczekiwania bije i zaprasza nas na modlitwę przemiany naszych serc. Niech zegną się nasze kolana i razem z poetą, prorokiem i wieszczem narodowym, J. Słowackim, zawołajmy:

"Z pokorą tedy padam na kolana,

Abym wstał silnym Boga robotnikiem,

Gdy wstanę, głos mój będzie głosem Pana,

Mój krzyk - Ojczyzny całej będzie krzykiem,

Mój duch - aniołem co wszystko przemoże.

Tak mi dopomóż, Chryste, Panie Boże".

- 3 -

Czytałem kiedyś o pewnym chłopcu imieniem Romek. Romek byt taki inny, wesoły. Rano wstając wbiegał do kuchni, witał się z mamą, obdarzał ją uśmiechem i pytał: "Co jest na śniadanie?" - To jest wprost przyjemnie mieć go obok siebie - powiedziała kiedyś matka do przyjaciółki - on, rozwesela całą naszą rodzinę.

Romek miał jednak swoją tajemnicę, która była przyczyną jego nastroju: codziennie, jak tylko otwierał oczy - niemal w tym momencie, gdy jeszcze ziewał - zwykł mówić: "Panie Jezu, ja wiem, że nie potrafię sam poprowadzić mojego życia. Gdy spróbuję, to zawsze wpadam w jakieś kłopoty. Zechciej prowadzić je za mnie". - I Pan Jezus chyba wysłuchiwał jego modlitwy. Ale bywało; że Romek zapominał się... Czasem idąc ze szkoły, pobił się z jakimś chłopcem. Lecz zawsze prędko zwracał się do Boga i przepraszał. On jeszcze nie był u I Komunii i spowiedzi św. Ale niektórzy z was byli. Nie zapomnijcie więc o tej wielkiej szansie. I spróbujcie - jak Romek - powiedzieć codziennie Jezusowi: "Panie, Ty dzisiaj pokieruj moim życiem".

Ks. Adam Dura - Sakrament pojednania - przemianą sposobu życia BK 85/5

- 4 -

Pewien młody człowiek pochodzący z rodziny religijnej wychowany po katolicku, po maturze idzie na studia. Wtedy odrzucił wszystko w co dotychczas wierzył czym żył, jako przestarzałe. Na własną rękę szuka zrozumienia, kim jest człowiek, jaki jest sens jego życia. Po pięciu latach takiej drogi stanął nad przepaścią. Był u szczytu wyczerpania duchowego i pustki. W takim stanie wewnętrznej rozterki nie wiedział, co począć. Dotarły do niego - nie pamięta już w jaki sposób - słowa Jana Pawła II: "Człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa". Za tymi słowami poszedł jak za drogowskazem. Po trzech latach czytania Pisma św. książek religijnych, rozmów i dyskusji wraca z powrotem do Pana Boga. Modli się, uczestniczy we Mszy św., odbywa spowiedzi.

Ks. Józef Szczypa Ludzie zatwardziałych serc BK 85/6

- 5 -

Podczas swej drugiej pielgrzymki do kraju papież Jan Paweł II dokonał między innymi beatyfikacji Adama Chmielowskiego, zwanego powszechnie Bratem Albertem. Dlaczego wybór papieski padł właśnie na tego człowieka? Jeśli Kościół wynosi kogoś na ołtarze, to nie tylko dlatego, że prowadził on szlachetne i godne życie. Takich jest wielu, setki tysięcy, miliony... Kościół spośród prawdziwie szlachetnych beatyfikuje i kanonizuje tych, których życie jest jakimś szczególnie wymownym znakiem dla konkretnej epoki. Tych, którzy są jakby naznaczeni Bożym charyzmatem dla aktualnie żyjących ludzi. Cóż można uznać za taki znak w życiu Brata Alberta? Chyba bezsprzecznie znakiem tym jest dobrowolnie wybrane ubóstwo.

Adam Chmielowski w sposób szczególny był otwarty na potrzeby ludzi sobie współczesnych. Jako młody człowiek bierze udział w zbrojnym zrywie Powstania Styczniowego. Zatroskany o sprawiedliwość, solidarny z narodem walczy zostaje ranny, traci nogę. Potem służy społeczeństwu swą sztuką malarską. Przybliża, uobecnia piękno, które ostatecznie czerpie swój początek z Boga, źródła wszelkiego piękna. Ale z biegiem czasz dochodzi do wniosku, że ani walka zbrojna, choć toczona w imię najszlachetniejszych ideałów, ani malarstwo, choć dotykające często tematyki religijnej - w pełni go nie uwierzytelnia. Jeśli naprawdę chce zanieść ludziom Boże wartości i jeśli te wartości z jego rąk mają być przyjęte - musi dokonać czegoś więcej.

I oto widzimy go w lwowskich i krakowskich ogrzewalniach - nędzarz wśród nędzarzy. Głoszona przezeń Ewangelia, zasada miłości i solidarności społecznej, stały się wiarygodne, bo osobiście realizował Chrystusowe polecenie: nie zabrał na drogę ani chleba, ani torby, ani pieniędzy... Weteran walk o niepodległość, malarz cieszący się powszechnym uznaniem, a równocześnie: człowiek obierający dobrowolne zabójstwo - na znak, na świadectwo. Oto charyzmat na nasze czasy, oto ukazany nam przez Jana Pawła II sprawdzian wiarygodności naszego apostolstwa.

Ks. Mieczysław Brzozowski Ubóstwo - znakiem apostoła BK 85/6

- 6 -

Dziesięciolecie mojego kapłaństwa przeżywałem przed kilku laty na Górze Świętej Anny. Były to rekolekcje, które odprawiałem tam wraz z księżmi mojego rocznika święceń. Na Górę Świętej Anny pielgrzymowała rokrocznie moja babcia. Z nią odbyłem pierwszą pielgrzymkę do bliższych Piekar Śląskich. Byłem wtedy chłopcem. Babcia miała zwyczaj śpiewać przy pracy w domu. Były to przeważnie pieśni religijne, ze starych kancjonałów wyjęte. Nikt dzisiaj takich pieśni chyba nie śpiewa... Do świętej Anny musiała mieć jednak szczególne nabożeństwo. Osłuchałem się jej pieśniami, zaś tę o świętej Annie utrwaliłem w pamięci szczególnie:

"Ja sobie wybrałem za obronę

Babkę Chrystusa Pana świętą Annę"...

Tę pieśń usłyszałem po latach w domu pielgrzymowania mojej babci, na Górze Świętej Anny. Śpiewali ją moi koledzy. Ja ze ściśniętym gardłem i wzbierającym wzruszeniem mogłem jej tylko słuchać. Nie pamiętam już głoszonych tam nauk o kapłaństwie. Pamiętam tę chwilę wzruszenia, któremu dałem się zupełnie zaskoczyć. W tej pieśni nagle odkryłem korzenie mojego kapłaństwa.

Ks. Henryk Pyka Niech zniknie stare - odnowi się wszystko BK 86/2

- 7 -

Claudel zrodził się na nowo dotknięty przeczuciem czystości. Było to w r.1886. W katedrze Notre Dame olśniła go czystość dziecięcej kolędy śpiewanej w dzień Bożego Narodzenia. Skoro możliwa jest dziecięca czystość, możliwe jest także istnienie prawdziwej Miłości - Boga. Daniel Rops we wspomnieniach o swym wielkim przyjacielu napisze, że ten geniusz błyskawicznej syntezy, nieoczekiwanego skojarzenia posiadał jakby "drugie dno - wnętrze, do którego dochodziło się w miarę pozyskiwanego zaufania. Prawdziwy Claudel, to ten z duszą dziecka. Nie ten ambasador Francji, którego fotografię w stroju galowym ze wszystkimi odznaczeniami i orderami można było oglądać w ilustrowanych pismach. Nie autor obsypany zaszczytami i nawet nie dramaturg, który potrafił na pierwszej scenie Francji wywoływać burzę oklasków. Lecz w wiele bardziej ten, który każdego ranka szedł na mało uczęszczaną Mszę świętą, i ten który gdziekolwiek się znajdował, wracał każdego popołudnia pomodlić się do swego Boga obecnego w Sakramencie Ołtarza. Nawrócenie Claudela i jego ustawiczna więź z Jezusem Eucharystycznym mówią nam o takim sprzężeniu zwrotnym, które czyni możliwym jedno dzięki drugiemu. Czystość dziecka może być wrażeniem czysto estetycznym - dla Claudela była kształtem Miłości. Szukał więc jej źródła i znalazł je w Eucharystii. Może przywołała go biel hostii która jak biała sukienka przypomina niewinność? A może bardziej przywołało go Piękno które biała Hostia ukrywa: "Co dla zmysłów niepojęte - Niech dopełni wiara w nas". Claudel widocznie umiał pokonać opór zmysłów które walczą przeciw duchowi i próbują go swą nieprzenikliwością. Duch Claudela, który rozpoznając cień piękna podąża ku jego źródłu, jest duchem wolnym.

Ks. Henryk Pyka Niech zniknie stare - odnowi się wszystko BK 86/2

- 8 -

W jednym z naszych szpitali umierał mężczyzna ok. 60 lat. Nikt nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że stan jego jest krytyczny. Rodzina chorego prosiła o interwencję kapelana szpitala. Jednak człowiek ten uporczywie odrzucał pojednanie się z Bogiem. Ratunkiem okazała się modlitwa wielu ludzi w intencji tego mężczyzny i dobroć księdza kapelana. Wtedy, gdy wszystko wydawało się przesądzone, chory poprosił o spowiedź. Wyznał po niej: wiele lat nie byłem pojednany z Bogiem, ale teraz zrozumiałem po co znalazłem się w szpitalu. Lekarze nie są w stanie mi pomóc. Ale Chrystus uleczył mnie z najcięższej choroby - grzechu. Jak jestem szczęśliwy mimo cierpień. Wszystko przestało być tak ważne, najważniejsze - jestem znowu w rękach Boga.

Ks. Józef Jędrzejewski „Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone" BK 86/3

- 9 -

Lubicie podróżować? Ja też lubię. Podczas każdej podróży można przeżyć wiele przygód. Dziś opowiem wam o jednej z nich. Jechałem w czasie wakacji autobusem dalekobieżnym do Krakowa. Naprzeciw mnie siedziała starsza pani z chłopcem. Chłopiec chodził już z pewnością do szkoły. Zauważyłem, że był on bacznym obserwatorem wszystkiego, co się wokół niego działo. Po pewnym Czasie nasz autobus przystanął na 10 minutowy planowy postój. Chłopiec podszedł wtedy do pana kierowcy i zaczął ciekawą rozmowę. Oczywiście nie podsłuchiwałem, ale rozmawiali na tyle głośno, że słyszałem całą ich rozmowę. Chłopiec zapytał, czy to trudno zostać kierowcą autobusu, jak długo już pan kierowca jeździ, czy miał jakiś wypadek, w końcu czy ta praca jest trudna, Czy łatwa. Pan kierowca okazał się człowiekiem bardzo rozmownym. Powiedział mu, że najpierw tak jak on chodził do szkoły podstawowej, później był w szkole zawodowej zdobył zawód mechanika kierowcy, w końcu po pewnym czasie praktyki i zdanych egzaminach został kierowcą autobusu. Powiedział, że to praca szalenie odpowiedzialna, przecież przewozi ludzi i odpowiada za ich bezpieczną jazdę. Powiedział też, że lubi swą pracę, że czuje się w niej potrzebny i wie, że może innym dobrze służyć.

Pomyślałem wtedy, jakie mądre słowa wypowiedział ten pan. Chłopiec był również zadowolony z rozmowy. Kiedy siadł obok starszej pani, powiedział: "Wiesz, babciu, ja też zostanę kierowcą autobusu". Wówczas ja włączyłem się do rozmowy. "Trudną pracę chcesz sobie wybrać" - powiedziałem. Chłopiec na to: "Owszem, ale ja się pracy nie boję. A pan jaką ma pracę - zapytał. "Jestem księdzem" - odpowiedziałem. "To też trudna praca", odrzekł poważnie mój rozmówca. - "Masz rację i wiesz, że to praca podobna trochę do pracy pana kierowcy". Chłopiec zaskoczony nie od razu zrozumiał o czym myślę. "Przecież ksiądz nie przewozi ludzi?" - "Owszem, staram się o to". "Nie rozumiem" - powiedział chłopiec.

Wielu pasażerów, wsiada do tego autobusu, którego jako ksiądz jestem "kierowcą", do Kościoła, ale po drodze często wielu się gubi... To niełatwa praca.

Chłopiec spojrzał na mnie, potem na swoją babcię i powiedział: "Ja chyba zostaną księdzem. To też ciekawa praca". Być może za kilka lat razem z nim stanę przy ołtarzu. A może i ktoś z was zostanie "kierowcą" na tej trudnej drodze?

Ks. Marek Kabsz CR WSRÓD MODLITW I POSTÓW BK 86/3

- 10 -

Widziałem kiedyś piękny plakat. Na szczycie namalowanej kuli ziemskiej wyrasta duży krzyż, wokół zaś tej kuli stoją dzieci różnych narodowości. Trzymają się mocno za ręce i patrzą w górę, ku krzyżowi. Proś gorąco Pana Boga, by pomógł ludziom całego świata dojść do zgody, a także do miłości i wiary w Jezusa Chrystusa, bo "każdy z nas stworzony jest przez Pana i w każdym z nas zamieszkać pragnie Bóg".

LUDZIE CAŁEJ ZIEMI - BRAĆMI BK 86/5

- 11 -

Ks. biskup Ablewicz w Wielkim Poście 1981 roku głosił rekolekcje dla Ojca świętego i jego otoczenia, które zostały wydane w książce pt. Będziecie moimi świadkami. W nauce o Eucharystii podaje wstrząsające świadectwo wiary i zrozumienia tajemnicy Mszy św. (s. 138): "W obozie zagłady w Dachau znalazł się m.in. kapłan, wybitny uczony, historyk, Stanisław Bednarski TJ. W Wielki Piątek 1942 r. został skazany na karę słupka za źle posłane łóżko. Słupek, była to najcięższa kara stosowana w obozach koncentracyjnych. Polegała ona na tym, że skazanemu wykręcano ręce do tyłu na plecy i wieszano na nich na haku zatkniętym w grubej belce. Na takim słupku wisiał ksiądz Bednarski w ogromnym bólu, zlany potem... Zbliżył się do niego gestapowiec i mówił szyderczo: Odprawiałeś Mszę świętą? A może byś tak teraz spróbował?, Co na to odpowiedział ów kapłan? Z niezmiernym wysiłkiem zaczął mówić: In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Introibo ad altare Dei, ad Deum qui letificat iuventutem meam. Podszedł do niego SS-man i szydził kopiąc jego kostki: Już skończyłeś?, Na to ten kapłan, męczennik, mówił dalej: Confiteor Deo omnipotenti, Gloria nie dokończył, bo stracił przytomność. Męka trwała jedną godzinę. Naśladował to, co sprawował - Oto postawa Jana Chrzciciela tamtych czasów.

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 12 -

W kościele pod wezwaniem św. Brygidy w Gdańsku, obok wielu pamiątek z ostatnich lat naszej historii, znajduje się pomnik księdza Jerzego Popiełuszki. Odlany z brązu ukazuje naturalnej wielkości postać umęczonego kapłana powiązanego powrozami od nóg i rąk wygiętych do tyłu z zaciśniętą pętlą u szyi. Złożony na płycie z granitu, jak na ołtarzu. O jego śmierci powiedział Jan Paweł II: "Niech Pan Bóg za pośrednictwem Pani Jasnogórskiej, przyjmie ofiarę życia tego kapłana, którego śmierć - mało powiedzieć tragiczna, biorąc pod uwagę jej okoliczności - poruszyła ludzi... na całym świecie. Ja modlę się za księdza Jerzego Popiełuszkę, jeszcze bardziej się modlę o to, żeby z tej śmierci wyrosło dobro, tak jak z Krzyża - Zmartwychwstanie" (6 XI 1984).

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 13 -

Opowiadają, że w pałacu króla Francji św. Ludwika IX (XIII w.), dworzanie zauważyli na ołtarzu w kaplicy żywe Dzieciątko Jezus. Zbiegli się tłumnie. Król nie pobiegł. "Ja zawsze wierzę - powiedział - że Chrystus jest żywy w tabernakulum!"

I może któreś z was powie: jaka szkoda, że mnie tam nie było, że Chrystus teraz się nie ukazuje! Też chcielibyśmy Go spotkać żywego. Chcielibyśmy Go zobaczyć, usłyszeć Jego głos, posłuchać Jego nauki, jeść chleb, który rozdawał głodnym, a może również być świadkami jakiegoś cudu!

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 14 - 

W miesięczniku Znak" znalazła się taka wypowiedź ankietowa: "Każdy chciałby zobaczyć Chrystusa w stajence, każdy by chciał zobaczyć Go, jak przemienia chleb i wino w wieczerniku i powiedzieć: oto widziałem Chrystusa. A przecież to samo odbywa się na ołtarzu, ten sam Chrystus" (116-117/1994/295)

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 15 -

Przed II wojną światową idzie ulicą wielkiego belgijskiego miasta kapłan z Najświętszym Sakramentem. Słyszy za sobą samochód. Samochód zatrzymuje się. Wychodzą dwaj panowie i proszą, by wsiadł. Kapłan odpowiada, że już niedaleko. Ci panowie odprowadzają go aż do chorego. Mówią, że nie chcą jechać przed Chrystusem. Jednym z nich był król Belgii Leopold III. Oto król przez małe „k" oddał hołd Królowi przez duże "K".

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 16 -

Swego czasu wielki fizyk angielski, M. Faraday (+ 1867), podczas swego wykładu zauważywszy, że audytorium jest poruszone, wypowiedział następujące słowa: "Zdziwiło was, panowie, żeście usłyszeli z moich ust słowo <Bóg>, lecz zapewniam was, że pojęcie Boga i cześć, jaką mam dla Niego, opieram na podstawach pewnych, jak prawdy z dziedziny fizyki" (Zob. miesięcznik "Hohland", Monachium, nr 1, 1937). Czasy, w których żył ten wybitny uczony, były wyjątkowo niesprzyjające religii. W kręgach ludzi wykształconych szerzyła się niewiara, agnostycyzm oraz indyferentyzm. Wobec ludzi obojętnych religijnie, czy nawet wrogo nastawianych do Chrystusa, odkrywca indukcji elektromagnetycznej oficjalnie wyznaje swoją wiarę i zapewnia o czci, jaką żywi wobec Niego. Jest to postawa imponująca!

 

Ludwik Pasteur (+ 1895), zwany wielkim dobroczyńcą ludzkości, spotkawszy się ze zdziwieniem wobec swej zdecydowanej postawy religijnej, swoim adwersarzom zareplikował: "Ponieważ wiele studiowałem, mam wiarę wieśniaka bretońskiego, a gdybym jeszcze więcej studiował, miałbym wiarę wieśniaczki bretońskżej". Ten wybitny uczony, kiedy mu składano gratulacje za jego jasną i zdecydowaną postawę (odmówił w poście spożywania pokarmów mięsnych wyjaśnił:, Nie ma w tym żadnej zasługi: jestem chrześcijaninem i słucham Kościoła". Chrześcijaninem odważnym pozostał do końca życia. Kiedy umierał, w ręce trzymał krzyż. Pasteur też żył w czasach niesprzyjających chrześcijaństwu...

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 17 - 

Polacy w swej długiej 1000-letniej historii niejednoknotnie składali publiczne wyznanie wiary. Król Jan III Sobieski na krótko przed odniesieniem wspaniałego zwycięstwa pod Wiedniem w liście do papieża Innocentego XI pisze, że pragnie walczyć "za chwałę krzyża, za całość chrześcijańskiego świata". Będąc ua ziemi austriackiej - codziennie uczestniczy we Mszy św. W dniu bitwy w dwóch. Podczas drugiego nabożeństwa leży krzyżem, przyjmuje komunię św., a na końcu mszy św. prosi o błogosławieństwo. Zaufawszy Bogu, ze słowami

"Jezus, Maryja", ruszył do obronnej bitwy. Bohaterski monarcha po odniesionej wiktorii pierwsze kroki skierował do kościoła, by publicznie podziękować Królowi Wszechświata. W piśmie do wyżej wspomnianego papieża zaznaczył, że "Bóg zwyciężył". Dla Jasnej Góry ofiarował część namiotu Mustafy, srebrną lampę do cudownego obrazu i inne cenne wota. Było to imponujące wyznanie wiary.

Lech Wałęsa, późniejszy laureat Nagrody Nobla, zapytany w 1981 r. przez dziennikarza, czy nadal codziennie uczęszcza na Mszę św., odpowiedział zdecydowanie: "Codziennie, i nie wyzbędę się tego, bo jest mi to potrzebne" (Zob.

"Przekrój" z 23. 08.1981).

Jan Paweł II 23. 06. 1982 r. dziękował Maryi za całokształt wiary składanej przez Polaków: "Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich (...), którzy w swym sumieniu, sercu i woli znajdują siłę, aby wśród doświadczeń i udręk pomnażać i umacniać dobro. Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich, którzy pozostają wierni swemu sumieniu, którzy - sami walcząc ze słabością - umacniają innych. Dziękuję Ci za wszystkich, którzy świadczą dobro innym, którzy przezwyciężają egoizm i małoduszność, którzy umacniają braterstwo... Za wszystkich, którzy nie dają się zwyciężyć złu - ale zło zwyciężają dobrem".

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 18 -

 W wypowiedziach do młodzieży wracajmy do związków Kościoła ze sportem, co w ich oczach ma szczególne znaczenie, a i sami z zadumą zauważaliśmy, jak niejedni zawodnicy, a i sędziowie nawet, czynili znak krzyża przed czy podczas meczów futbolowych... W swoim czasie w korespondencji z Meksyku w okresie Mundialu ("Tyg. Pow: 1986, 24) Tomasz Wołek podał parę szczegółów.

"W Boże Ciało czyli Cuerpo de Dios, ogromny tłum wiernych wypełniający katedrę i cały plac Konstytucji w centrum miasta - wyglądał trochę tak, jakby tysiące kibiców piłkarskich właśnie wyszło z meczu. Futbolowe emblematy, koszulki sportowe, plakaty mundialowych zespołów tworzyły wraz z oryginalnymi indiańskimi ubiorami, feretronami, figurami Najświętszej Maryi z Guadalupę i cukrowymi muletas (charakterystyczne miniaturki bogato zdobionych szczególnie na Boże Ciało osiołków) - bajecznie kolorową mozaikę falującą na przemian w prostopadle niemal świecącym słońcu to znów w przytłumionym świetle przestronnych naw katedralnych. Wszystkie boczne kaplice ogromnej świątyni zdobiły plakaty niezwyczajnej treści: nad postaciami walczących o piłkę zawodników unosi się guadelupańska Matka Boska obok której biegnie napis: „Krzewmy cywilizację miłości” i nieco niżej - Pastoral Catolica de Deporte, czyli po prostu: duszpasterstwo sportowe.

Właśnie w dzień Boże Ciała reprezentacyjna drużyna Włoch udała się in corpore do słynnego sanktuarium w Guadalupe, biorąc udział w uroczystej Mszy świętej i gromadnie przystępując do Komunii. Przed obrazem patronki Meksyku - a także patronki Indian - Włosi złożyli wotum w postaci wiernej kopii należącego do nich pucharu świata. Miejscowa prasa poświęciła temu wydarzeniu drobiazgowe relacje skrzętnie odnotowując sposób bycia i zachowania każdego piłkarza, stopień skupienia w trakcie modlitwy etc. (...)

Dodać też warto, iż w państwie oficjalnie laickim (..) na każdym stadionie znajduje się specjalna kaplica, w której - z reguły na godzinę przed meczem

- odprawiana jest Msza dla zawodników. Zdążyłem się przekonać że frekwencja bywa zazwyczaj struprocentowa, i - co ciekawe - nikt nie podważa tych praktyk kwalifikując je jako np. klerykalizację futbolu..."

Z kolei w dalszym reportażu T. Wołka ("Tyg. pow." 86, 26) mogliśmy znaleźć taką informację. Drużyna meksykańska jest chyba "najbardziej świątobliwym teamem piłkarskim w świecie", bo - jak podaje - "napastnik Javier Cruz z racji swoich... 20 lat - dziadkiem - Abuelo - zwany, udaje się do seminarium duchownego co w kraju - państwie - tak katolickim, natychmiast zjednało mu powszechną sympatię.

Podał ks. Adam P inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 19 -

Pewien duszpasterz był zaniepokojony tym, że ubogo ubrany człowiek wchodził do kościoła każdego południa - na parę minut. Kazał kościelnemu porozmawiać z nim, czuwać, dowiedzieć się, co on robi w kościele, w którym było wiele cennych przedmiotów i obrazów. „Przychodzę się modlić" - odpowiedział kościelnemu. "Tak krótko. Tak, zawsze o 12,00 staram się wejść do kościoła i po prostu uklęknąć, powiedzieć: „Jezu to ja, Kuba. Posiedzę, pomyślę - i odchodzę”. To jest krótka modlitwa, ale myślę, że Jezus mnie słyszy. Po kilku latach stary, biedny człowiek uległ wypadkowi. Lecz okazało się, że w szpitalu wywiera dobry wpływ na chorych sali, w której leżał. Chorzy byli tam spokojni, nawet weseli - żartowali. Tym razem siostra mu powiedziała:  "Chorzy mówią, że to pan ma na nich dobry wpływa. Podobnie pan sam jest taki miły, spokojny, szczęśliwy". - Tak, siostro, jestem szczęśliwym człowiekiem. Ale, to nie moja zasługa - to dzięki Gościowi, który mnie odwiedza". - "Jakiemu gościowi?" - zdziwiła się siostra bowiem nikt go nie odwiedzał był samotny. Każdego dnia - mówił z wyraźnym przejęciem - o godzinie 12,00 On przychodzi, staje przy moim łóżku i mówi z uśmiechem: <Kuba, to ja, Jezus!"

(William Aitken) inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 20 -

Jeden z kleryków, który za rok będzie kapłanem, tak pisze o swoim powołaniu: "Pewnego dnia pierwszy przyszedłem na lekcję. religii. Nasz ksiądz był już w sali katechetycznej. Coś czytał. Gdy mnie zobaczył, przerwał lekturę. Zaczęliśmy rozmawiać. Nieoczekiwanie rzucił mi pytanie: Czy nie myślisz zostać kapłanem? To pytanie katechety wcale mnie nie zaskoczyło. Od dłuższego już czasu myślałem o tym, ale nikomu nie mówiłem. Zastanawiałem się tylko, jak ksiądz wyczuł moje myśli? Mijały miesiące. Pytanie postawione przez księdza jeszcze bardziej tkwiło mi w pamięci. Przed maturą pojechałem do Częstochowy. Tam, przed Cudownym Obrazem Matki Bożej modliłem się i przyjąłem Komunię św. Długo wpatrywałem się w Jej piękne Oblicze. Po wyjściu z Jasnej Góry byłem już spokojny. Wiedziałem, że Pan Jezus mnie powołuje do swojej służby. Za dwa tygodnie oznajmiłem swojemu księdzu katechecie, że po maturze będę studiował teologię. Kiedyś powiedziała mi mama, że często modliła się o to, aby, któreś z jej dzieci Bóg powołał do swojej służby. Spojrzenie Chrystusa spoczęło na mnie. Obecnie jestem już na piątym roku studiów. Za rok, jak Pan Bóg pozwoli, otrzymam święcenia kapłańskie. Odprawię pierwszą Mszę św., będę uczył religii, spowiadał i chrzcił dzieci".

 

Do modlitwy o nowych pracowników w Winnicy Pańskiej zachęcał pięknym wierszem poeta, K. I. Gałczyński:

Prawda, prawda, że żołnierze Wszyscy możni monarchowie Strzegą naszych granic, Przez pychę daremną Lecz któż ich utwierdzi w wierze, Bez kapłana jak bez światła Jeśli nie kapłani? Popaść mogą w ciemność. Poeta wierszem raduje, I dlatego noc dzisiejszą Muzyk instrumentem Przed Jezusem, Marią, Ale wynosi obu Modlę się, by tłumem młodzież Kapłan Sakramentem. Szła do Seminarium.

O wysłuchaj modłów moich,

Częstochowska Pani,

Bo któż wyrwie świat z ciemności, Jeśli nie kapłani?

O. Korneli.usz Jackiewicz O. Cist. WYCHOWANIE DO WIERNOŚCI POWOŁANIU BK 86/5

- 21 -

Popularny we Francji kaznodzieja radiowy, Gerard Bessićre, przedstawił w jednej ze swoich audycji, poświęconej sprawom wiary, pewną sytuację. Na przystanku autobusowym ożywiony dialog. Rozmawia wspomniany kapłan z najbliższymi sąsiadami. Starsza kobieta w trakcie wymiany zdań wypowiada dręczące ją od dłuższego czasu niepokoje. Mówi tak: "Na Mszę św. w niedzielę przychodzą tylko starsze osoby. Młodzi wcale nie praktykują. Niedługo zabraknie księży. Człowiek już nie wie co myśleć".

Faktem jest, że wielu katolików w krajach zachodnich podziela ten niepokój. Nie ma powodów, by tę sytuację ukrywać. Szukając raczej rozwiązania trzeba prosto spojrzeć prawdzie w oczy. Sam ksiądz Bessióre konkluduje uwagi swoje i wspomnianych ludzi pytaniem, na które stara się odpowiedzieć: "Czy dzisiejsze przemiany oznaczają koniec chrystianizmu?" - Nie wnikając w tym miejscu w szczegóły postawionego problemu, chciejmy szczerze dostrzec, że w pewnym sensie jakieś echo powyższej kwestii znajdujemy i w naszym przeżywaniu Boga.

Jest niedziela. Tłumy - jak to bywa w naszej rodzimej rzeczywistości schodzą się na spotkanie z Chrystusem w kościele. Za chwilę wszyscy powstaną z miejsc. Rozpoczyna się Eucharystia. W kącie świątyni, nieco słabiej oświetlonym, stoi dwoje młodych ludzi. Mimo tego, że tak wiele dzieje się wokół nich, zdają się nie zauważać tego, co w tym momencie jest najważniejsze. Chyba są zakochani. Patrzą na siebie. Ustawiczny uśmiech rozjaśnia młode twarze. Trzymają się za ręce. Oni mają swój świat - świat marzeń i fikcji. Owszem, ktoś śpiewa. Ktoś obok składa ręce do modlitwy. Ktoś dzieli się znakiem pokoju. Usłyszeli jednak końcowe słowa kapłana: "Idźcie, ofiara spełniona!" Wyszli z kościoła wmieszani w różnokolorowy tłum uczestników zakończonego zgromadzenia w imię Pana.

Powiesz, że to obraz - delikatnie mówiąc - przejaskrawiony. Czy jednak na pewno? Zauważ wokół, gdy uczestniczysz we Mszy św., ileż w człowieku czasem bezmyślnych gestów, niepoważnych słów, fałszywej gry. Sam często jesteś "aktorem". Klękasz, bo musisz. Wstajesz, bo robią to inni. Żegnasz się, aby nie powiedzieli: po co tu przyszedł? Chciej jednak zrozumieć, że przecież właśnie wtedy dokonuje się coś niezwykłego i niepowtarzalnego. Jest to czas twojego zbawienia. Wówczas spotykasz się z Tym, który pragnie wyjść tobie innym naprzeciw.

Stoisz w kościele, jak granitowy głaz. A jednak coś dostrzegasz! Chyba mimo wszystko jakoś czuwasz, jakoś jesteś obecny. Słyszysz dźwięk dzwonka. Nie myśl już o niczym. Odważnie podnieś głowę, rozjaśnij pokojem zmęczoną twarz. Zobaczysz w oddali wzniesione ręce kapłana, a w nich On - Chrystus: Pan i Jego wielkość ukryte pod postacią chleba i wina. Ten, który przychodzi do ciebie przez posługę kapłana, to ten sam, który narodził się w Betlejem. On pragnie przemówić do każdego z nas.

Ks. Zdzisław Gościniak STRZEŻCIE SIĘ CHCIWOŚCI BK 86/5

- 22 -

W frasobliwy sposób niosła światło córeczka pewnego dygnitarza. Najpierw był wierzącym. Potem stał się niewierzącym. Miał ukochaną córeczkę, jedynaczkę. Pewnego dnia w czasie zabawy w piaskownicy chłopak sypnął jej w oczy piaskiem. To dało początek chorobie, tak że dziewczynka mimo wizyt u najlepszych specjalistów traciła wzrok. Gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce stwierdzając, że na tym etapie rozwoju medycyny już nic pomóc nie są w stanie, powiedzieli, że tu może dopomóc tylko cud. Chociaż ojciec już nie wierzył w cuda, udał się do Częstochowy, w której przecież działy się już cuda. Po długiej modlitwie przed obrazem Czarnej Madonny pochyla się nad córką i pyta: "Córuś, czy widzisz. - "Nie, tatko, nic nie widzę, ale modlę się za ciebie, abyś uwierzył". - I wrócił do domu z Częstochowy "widzący", że bez Boga życie nie ma głębi, a cierpienie jest trudne do zniesienia.

Ks. Krzysztof Ryszka SYNAMI ŚWIATŁOŚCI JESTEŚMY BK 86/5

- 23 -

W książce pt. Matka Boża w moim życiu znajdujemy wiele pięknych opowiadań o powrotach do Boga z drogi niewiary i zwątpienia. Te wszystkie nawrócenia do Boga miłości i przebaczenia dokonały się, jak piszą bohaterowie książki, dzięki Matce Bożej. Oto zwierzenia lekarza:

Matka odeszła od nas pozostawiając mnie (4 lata) i brata (2 lata) na wychowaniu ojca. Pamiętam, że ogromnie tęskniłem za matką. Często wtedy, zalany łzami, modliłem się gorąco do Matki Najświętszej, aby zabrała mnie do siebie, błagałem, by była moją Matką.

Jestem od blisko 30 lat lekarzem o specjalności ginekologa. Mam doktorat z medycyny. Kończąc studia miałem wielkie kłopoty ze zdaniem ostatniego egzaminu dyplomowego - z chirurgii. Był to rok 1952. Oblałem ten egzamin dwukrotnie. W rozpaczą poszedłem do kościoła i długo błagałem Najświętszą Matkę o pomoc. Uczyniłem też wtedy ślub: jeśli zdam ten egzamin, to nigdy nie zabiję nie narodzonego dziecka. Egzamin zdałem nadspodziewanie łatwo. W roku 1956 ogłoszono ustawę o przerywaniu ciąży. I tak się to zaczęło. Jeden mały kamyk wywołuje całą lawinę. Aby zagłuszyć wyrzuty sumienia przestałem chodzić do kościoła, do spowiedzi i Komunii św. Zacząłem więc brnąć w to życiowe bagno coraz głębiej i głębiej. Całkowicie ogłuchłem na głos sumienia. Zaczęły się zdrady małżeńskie. W końcu upadłem tak nisko - zgodziłem się uczestniczyć w Likwidacji kaplicy szpitalnej w miejscu mojej pracy. Czy można jeszcze niżej upaść?

Było to późnym latem 1977 roku. Poszedłem rano w niedzielę, jak zwykle, na spacer z psem. Sam nie wiem, jak się znalazłem w pobliżu kaplicy, gdzie akurat zaczęła się Msza św. Usłyszałem kazanie o istocie Mszy św. Nigdy w życiu nie doznałem takiego wstrząsu. Ksiądz mówił o życiu św. Maksymiliana Kolbego w obozie. Opowiadał, jak Ojciec Kolbe w pasiaku, leżąc na podłodze pod pryczą - w obawie przed esesmanami - mając do dyspozycji tylko blaszany kubek i skibkę obozowego chleba, składał Bogu Najświętszą Ofiarę.

To była dla mnie chwila przełomowa. Uratowała mnie Matka Boża. Uratowała mnie z tego straszliwego bagna życiowego, w którym tonąłem już całkowicie.

W moim gabinecie lekarskim na honorowym miejscu wisi obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Ilekroć zdarza mi się słyszeć: panie doktorze, przyszłam na zabieg - z całym spokojem patrząc jej prosto w oczy, mówię: niech pani powtórzy to jeszcze raz, ale nie do mnie, proszę  to powiedzieć Matce Najświętszej. Wiele kobiet rezygnuje ze swego zamiaru po wizycie u mnie.

Matko Przenajświętsza, nie znajduję słów, w jakich mógłbym wyrazić Tobie moją miłość, uwielbienie i wdzięczność.

Ks. Stanisław Iłczyk "BŁOGOSŁAWIONA JESTEŚ, KTÓRAŚ UWIERZYŁA BK 87/1

- 24 -

Leżący w pewnym szpitalu ciężko chory pacjent poprosił kapelana o udzielenie mu trzech sakramentów: pokuty, namaszczenia chorych i Wiatyku. W dzień po przyjęciu tych sakramentów wyznał kapelanowi z radością na twarzy: "Zaczynam rozumieć moje cierpienia. Cieszę się, że mogę współcierpieć z Chrystusem".

Ks. Józef Hajda ZBAWCZE CIERPIENIE BK 87/1

- 25 -

Na spotkaniu z kapłanami diecezji katowickiej (24 lipca 1986 r.) Matka Teresa m. in. powiedziała: "Rok temu zostałam zaproszona do Chin, i jeden z przywódców spytał mnie, kim są dla mnie komuniści. Odpowiedziałam: dziećmi Boga. Zastało to powtórzone we wszystkich tamtejszych gazetach: Matka Teresa powiedziała że komunista jest dzieckiem Boga.

Niedawno wróciłam z Kuby, gdzie zaprosił mnie rząd, spotkałam się tam. z panem Castro. Mieliśmy długą rozmowę, w wyniku której w październiku otworzymy tam dom. Fidel Castro stwierdził, że cieszy się z tego. Powiedziałam mu: będę się modlić za pana, a pan niech się modli za mnie. Odrzekł, że jego modlitwą jest praca na rzecz biednych".

Ks. W. I. inspiracje-doświadczenia BK 87

  - 26 -

- Pobożny, dobry syn, który chętnie z rodzicami modlił się wspólnie, oświadczył po maturze: "Już tego robić nie będę - słabo wierzę". Rodzicewią: "Jak uważasz, ale wiedz: będziemy dwa razy tyle klęczeć - za ciebie". Po kilku latach. syn wraca z oświadczeniem: "Wstępuję do klasztoru, gdybyście mnie siłą albo krzykiem zmuszali - może do dzisiaj pozostałbym niewierzący?" (z książki Miłość i powroty).

GRZECH MILCZENIA BK 87

- 27 -

W Rzymie, na terenie Watykanu, znajduje się mały kościółek pod wezwaniem św. Pereginusa, biskupa i męczennika. Na jego fasadzie widnieje ceramiczna mozaika z portretem świętego patrona i napis, który był dewizą jego życia: "Nulla mihi Patria nisi Christus nec nomen aliud quam christianus" (Nie mam innej ojczyzny jak Chrystusa, ani też innego imienia, jak chrześcijanin).

Eucharystia źródłem i mocą ewangelizacji BK 87

- 28 -

Ojciec Lepich, niemiecki kaznodzieja, zwrócił się po II wojnie światowej do Rządu Federalnego Niemiec o pozwolenie na wygłoszenie kazania mieszkańcom portowego miasta Hamburg. Pozwolenie uzyskał. Nagłośniono plac, przyległe ulice, wstrzymano nawet w tym rejonie ruch drogowy. Czegoś takiego jeszcze nie było! Przechodnie z ciekawości przystawali na chwilę, by potem jeszcze szybciej pobiec przed siebie. Po upływie czasu przeznaczonego na to niezwykłe wystąpienie, rozległ się głos syreny, a w chwilę potem glos komendanta policji miejskiej oznajmił zapalonemu kaznodziei, że czas dobiegł końca i ma opuścić miejsce. Niezrażony niczym kaznodzieja wypowiedział swoją ostatnią myśl: "Mój czas się skończył. Co jednak będzie, jeśli ty usłyszysz głos Boga, który oznajmi ci, że twój czas się skończył i musisz zejść z platformy życia? Co wtedy będzie?" (Grudniok, Służyć Panu, s. 186).

Ks. Piotr Olech SVD ŚWIATŁO CHRYSTUSA BK 87

- 29 -

W czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy jeden z jej uczestników, górnik, złożył "świadectwo życia". Opowiadał o tym jak to byt, statystycznym Polakiem" ze wszystkimi wadami i nałogami. Byłby do dzisiaj takim samym. Momentem zwrotnym stały się dla niego wydarzenia sierpniowe 1980 roku. Wraz z kolegami podjął się czynnego zaangażowania w sprawę świata pracy. Poczuł się wreszcie odpowiedzialny za swoje czyny. Olśniony tymi wydarzeniami przeobrażał siebie z dnia na dzień. Odrodzona wiara, pamięć przeżytych dni, szacunek wobec tych, którzy są nieugięci, skłania go do dalszego trwania w tym świadomym wyborze.

Ks. Piotr Olech SVD ŚWIATŁO CHRYSTUSA BK 87

- 30 -

Posłuchajmy wyznania Carlo Caretto: "Miałem wówczas 18 lat. Byłem wtedy nauczycielem w szkole podstawowej na wsi... Dopiero kiedy ukląkłem, aby się wyspowiadać przed starszym misjonarzem, którego jasne i dobrotliwe oczy utkwiły mi w pamięci, doświadczyłem w cichości ducha nawiedzenia Boga. Od tamtego dnia poczułem się chrześcijaninem i stwierdziłem, że moje życie się zmieniło" (Listy z pustyni, Warszawa 1978).

Ks. Jerzy Zięba MAKSYMILIAŃSKI RUCH TRZEŹWOŚCI DAREM DLA PAPIEŻA - RODAKA BK 87

- 31 -

Ks. Zieja opisał w "Więzi" następujące wydarzenie. Pod wieczór do klasztoru Sióstr Franciszkanek na Piwnej w Warszawie zadzwonił jakiś ksiądz i poprosił o wpuszczenie do kaplicy, bo chce się pomodlić. Gdy po kolacji zaszła siostra do kaplicy, zobaczyła owego księdza leżącego krzyżem przed ołtarzem i modlącego się. Po jakimś czasie poszła znowu i poprosiła, by poszedł zjeść kolację. A on odpowiedział: mam pociąg do Krakowa przed północą. Proszę mnie zostawić, bo mam jeszcze dużo do powiedzenia Panu Bogu. Ten ksiądz nazywał się Karol Wojtyła. Rzadko to się zdarza, by ktoś długie godziny czekania na pociąg poświęcał na modlitwę leżąc krzyżem przed ołtarzem. Zatem nic dziwnego, że ten, kto tak spotykał się z Bogiem, dzisiaj jako papież Jan Paweł II, porywa do Boga cały świat.

 Ks. Stanisław Plaza POZNALI PANA PRZY ŁAMANIU CHLEBA BK 87

- 32 -

Podczas II wojny światowej został zbombardowany jeden z kościołów  w którym stała na ołtarzu piękna, marmurowa figura Serca Jezusa. Pan Jezus miał wyciągnięte ręce w zapraszającym geście: Przyjdźcie do mnie wszyscy..." Gdy po bombardowaniu ludzie weszli do kościoła, piękna figura leżała na posadzce. Ostrożnie ją podniesiono i okazało się wówczas, że Pan Jezus ma utrącane dłonie. Po zakończeniu wojny jednego dnia odwiedzili kościół żołnierze wracający z frontu. Jeden z nich długo stał zamyślony przed figurą Pana Jezusa. Po chwili wziął kartkę papieru i coś napisał po czym przywiązał do utrąconych rąk Pana Jezusa. Ludzie modlący się przed tą figurą czytali napisane na kartce słowa: „Nie mam już odtąd żadnych innych rąk, tylko wasze".

Ks. Grzegorz Senderski KOŚCIÓŁ CHRYSTUSOWY OWCZARNIĄ BK 87

- 33 -

Zwierza się emerytowany nauczyciel: "W skwarne lipcowe popołudnie idę ulicą miasta. Mijam obcych ludzi, którzy mają własne kłopoty i radości. Jestem im obojętny. Ot, może któraś strojnisia zerknie z lewa na moją nienowoczesną postać i pomyśli: stary dziadyga. Wśród gwaru ulicy czuję się samotny, przez nikogo nie oczekiwany. I oto, gdy uginam się pod brzemieniem samotności, wzrok mój pada na otwarte drzwi kościoła. Jak to dobrze, że otwarte. Wchodzę i zanurzam się w chłód i mrok świątyni. Ciekawe - na ulicy szumiącej ludźmi czułem się samotny, nikomu nie potrzebny, niektórym zawadzający w kolejkach. Tutaj w ciszy kościoła odnalazłem Kogoś, kto na mnie czekał. Lecą chwile znaczone tykaniem zegara, a mnie tak dobrze, bo odnalazłam Przyjaciela. Powiedział mi, że jestem Mu potrzebny. Boże, ja potrzebny? A jednak potrzebny! Jak miło jest mieć tę świadomość, że jest się komuś potrzebnym. To jeden z powodów, że ludzie boją się emerytury i jubileuszów. Jak miło płyną chwile wśród starych murów świątyni. Czy ja się w tej chwili modlę? Nie wiem. Ja tylko klęczę i słucham. A jeśli to jest modlitwa, to naprawdę modlitwa bardzo przyjemna, prawie że rozrywka. Wychodzę po niej dziwnie pokrzepiony. Nie czuję już skwaru słonecznego, nie dokucza mi samotność. Idę  z podniesionym czołem, z radością w oczach, z miłością do wszystkich ludzi, bo ja jestem im potrzebny".

Uczmy się i my takiej modlitwy, która byłaby otwarciem się przed Bogiem.

CHRYSTUS - NAUCZYCIELEM MODLITWY BK 87

- 34 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 35 -

W książce Głód Boga pisze Ralph Martin o swoich doświadczeniach uczęszczał na cursillo (coś w rodzaju dni skupienia): "Podczas zebrań najróżniejszych kategorii - ajenci ubezpieczeniowi, parlamentarzyści, n; ciele - mówili o Jezusie jak o osobie, którą znali, z którą byli w kontakcie. Czułem się nieswojo. Wolałbym, aby mi mówili o Jezusie, drugiej Osobie Trójcy Świętej krótko mówiąc, aby się wypowiadali z zachowaniem pewnego krytycznego dystansu. Mówiłem sobie: albo rzeczywiście mają kontakt z Jezusem; albo są zupełnymi wariatami... Rozpoczęła się we mnie walka. Pragnąłem spotkania z Nim. Były jednak przeszkody i opory. Zacząłem., coś pojmować. Pewnego wieczoru doznając uczucia samotności zacząłem mówić bez końca: Ojcze, Ojcze..."

Ks. Ireneusz Folcik OBJAWIENIE MIŁOŚCI BK 87

- 36 -

W gotyckim kościele w Norymbergii znajduje się słynny sarkofag poświęcony św. Sebaldowi. Przedstawia on figury ze Starego i Nowego Testamentu.

Tworzą one wspaniałą całość, której centralną postacią jest Jezus Chrystus. Sarkofag tak jest zrobiony, że Chrystus jako centralna postać łączy wszystkie figury. Wystarczy odkręcić figurę Zbawiciela, a całość się rozpada.

Ten brąz jest dla nas ludzi wierzących przypomnieniem, że w centrum naszej religii i w centrum naszego życia stoi Chrystus Pan. To On nadaje sens wszystkiemu, co stanowi nasze życie i działanie. Tę prawdę chcemy przeżyć w sposób szczególny dzisiaj, otaczając ołtarz eucharystyczny w ostatnią niedzielę adwentu.. Czy jesteśmy gotowi powitać "Słowo, które Ciałem się stało"? Czy w naszym sercu jest miejsce, aby zamieszkał Ten, który jest "Synem Najwyższego.., a Jego panowaniu nie będzie końca" ?

CHRYSTUS - ŚWIĄTYNIĄ BOGA WŚRÓD NAS BK 87

- 37 -

Tego dnia moi uczniowie podczas katechezy zachowywali się dziwnie niespokojnie. Byli jacyś inni, podenerwowani, rozgadani. W końcu kiedy zaczęło mi to przeszkadzać, powiedziałem do najbardziej w tym momencie aktywnego Gerarda:

- Jeśli masz coś ciekawego do powiedzenia, to podziel się ze wszystkimi naraz, mówiąc głośno, a nie urządzaj mi tu głuchego telefonu.

Gerard wstał i powiedział:

- Bo, proszę Księdza, Marcin mówi, że Pana Boga można jeszcze i dziś spotka na ziemi, że on Go widział i nawet z Nim rozmawiał.

- A co Ty na to? - zapytałem Gerarda.

- To niemożliwe. Pan Bóg jest w niebie, a nie na ziemi.

- Czy wszyscy myślą tak jak Gerard, czy ktoś zgadza się z Marcinem? Wybuchła ogromna wrzawa. Część klasy krzyczała, że Gerard ma rację, inni wołali: Marcin, Marcin Marcin?

Podniosłem ręce do góry i powiedziałem:

- W ten sposób problemu nie rozstrzygniemy. Proszę, by wszyscy, którzy chcą zabrać głos, podnieśli rękę i powiedzieli swoje zdanie.

Tablicę podzieliłem na dwie części, z jednej strony napisałem Gerard" z drugiej "Marcin". Następnie poprosiłem o wypowiedzi. Pierwszy zgłosił się Jacek przyjaciel Gerarda. Powiedział, że na ziemi to Pan Bóg jest tylko na obrazku, ale tak naprawdę to jest On w niebie. Nie wytrzymała tego Agata, która wstała i odpowiedziała pytaniem:

- A Komunia święta to co, czy tylko biały opłatek? Przecież to prawdziwy Pan Jezus pod postacią chleba.

Gerard wstał znowu: - Dobrze, zgadzam się, ale czy z Komunią mażesz porozmawiać? Mówisz i mówisz, a odpowiedzi nie słychać.

Aneta, sąsiadka z ławki Agaty wstała broniąc zdania koleżanki:.

- Właśnie, że w Komunii świętej też można z Panem Jezusem porozmawiać a On odpowiada, może nie słowem, ale swoją mocą, swoją łaską, którą przez ten sakrament otrzymujemy. O co Go prosimy, to spełni, jeśli to jest dla naszego dobra.

Wtedy wstał Marcin i powiedział:

- Zgadzam się z dziewczynami mówiącymi o Komunii świętej, ale nie to miałem na myśli mówiąc o spotkaniu z Bogiem i rozmowie z Nim.

Wszyscy zamilkli. Gerard krzyknął:

- Jak jesteś taki mądry, to powiedz, gdzie spotkałeś Pana Boga i z Nim rozmawiałeś.

Marcin zamyślił się i powiedział:

- Spotkałem Go wczoraj.

Klasa aż otworzyła buzię ze zdziwienia.

- Gdzie, jak opowiedz... - posypały się prośby.

- Moja ciocia jest siostrą zakonną i pracuje w Poznaniu, w domu dla ludzi nieuleczalnie chorych. Wczoraj mama zabrała mnie do Poznania, poszliśmy do cioci, a ona zapytała, czy chcę zobaczyć jak ona się modli i rozmawia z Panem Bogiem czy chcę zobaczyć Boga na ziemi. Nie wierzyłem tak jak wy, że to możliwe. I wówczas ciocia zabrała mnie do sali, gdzie byli chorzy ludzie. Uśmiechała się do nich, robiła im opatrunki, rozmawiała z nimi, chociaż to nie było wcale takie łatwe. Potem prosiła mnie, bym im zaśpiewał piosenkę, której nauczył nas ksiądz n religii. Śpiewałem razem z siostrą. Chorzy uśmiechali się do mnie, dziękowali. Gdy wróciliśmy do mamy, powiedziałem jej, że dziś spotkałem Pana Boga na ziemi w innych ludziach.

Klasa milczała, a ja powiedziałem, że Marcin przeprowadził dzisiaj za mnie katechezę. A żeby ją uzupełnić, rozdałem szybko Pismo święte i prosiłem by odczytano fragment z Ewangelii wg św. Mateusza, tekst, którego wysłuchaliśmy przed chwilą podczas liturgii...

OBJAWIENIE BOGA - CZŁOWIEKA" BK 87

- 38 -

Jak miłość dla kochających - nie jest ciężarem. Stan ten dobrze wyrażają słowa poety:

„Kto mnie oczyścił z grzechu, że czysty jestem jak łza?

-    Ten mnie oczyścił, kto miłosierdzie bez granic ma. "

-    Kto uspokoił we mnie szaleństwo młodzieńczych burz?

-    Tyś uspokoił, Tyś we mnie zasadził szpalery róż.

-    Komu ja śpiewam, komu się kornie ścielę do nóg?

- Tobie ja śpiewam: Tyś jest mój Bóg!

 Kto mnie nastroił jak srebrną lirę weselem braw?

- Tyś mnie nastroił, o stroicielu niebieskich harf!

(Józef Witlin, Pogoda ducha)

Ks. Stanisław Godecki "PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY" BK 87

- 39 -

Św. Franciszek z Asyżu szedł z jednym ze swoich braci przez las. Brat słysząc śpiew ptaków zawołał: Jak szczęśliwe są ptaki w powietrzu i zwierzęta na ziemi, i ryby pływające w wodzie. Bracie Franciszku, a dlaczego ludzie nie są tak szczęśliwi jak one? Święty odpowiedział: Bo ptaki, zwierzęta i ryby są stworzone dla tego świata i dlatego są szczęśliwe. Ludzie nie są stworzeni dla tego, lecz dla tamtego świata i dlatego nie mogą tylko tutaj być szczęśliwi.

EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 40 -

W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego zmarły Prymas Wyszyński opowiadał o śmierci kilkunastoletniego chłopca. Był łącznikiem, został ciężko ranny. Ksiądz Wyszyński pochylił się nad nim, aby go wyspowiadać. Kiedy udzielił mu rozgrzeszenia, chłopiec poprosił o Komunię św. "Nie wiem, czy uda mi się przyjść do ciebie z Chrystusem, bo jest dużo rannych" - powiedział kapłan. "Proszę księdza, ja zawsze żyłem z Chrystusem i chcę umierać z Chrystusem".

Ks. Stanisław Iłczyk - EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 41 -

W książce ks. L. Bielerzewskiego pt. Ksiądz nie zostaje sam czytamy: „W roku 1942 grupa polskich więźniów w liczbie ponad 20 udała się z obozu do pracy w pobliskim miasteczku St. Georgon, eskortowana przez uzbrojonych esesmanów. W drodze napotkali jadącego na rowerze księdza, spieszącego z wiatykiem do chorego. Wszyscy więźniowie, jak na komendę, klęknęli na drodze. Nie skutkowały przekleństwa esesmanów, kopanie i bicie kolbami, klęczeli wytrwale. Ksiądz na ten widok zszedł z roweru i pobłogosławił klęczących Najśw. Sakramentem. Kiedy się oddalił, więźniowie podnieśli się z klęczek i ruszyli do swojej pracy. Powróciwszy od chorego ksiądz, a był nim miejscowy proboszcz, pod wrażeniem swego spotkania z więźniami, opisał je w kronice i zakończył słowami: Naród, który ma tak żywą wiarę, nie może zginąć".

Ks. Teodor Suchoń CHRZEST CHRYSTUSA - CHRZEST NARODU - CHRZEST CZŁOWIEKA BK 87

- 42 -

Kilkanaście lat temu w procesji Bożego Ciała w Krakowie wzięła udział dziewczyna pochodząca z środkowej Afryki. Należała do grupy akademickiej. Skupiała na sobie uwagę niemal wszystkich. Jej niecodzienny udział w tym publicznym przyznaniu r1o Chrystusa budził podziw. Szczególnie jej uczestniczenie w modlitwach, jak i w śpiewach, budowało rówieśników, a także starsze pokolenie. Po procesji niektórzy pytali: skąd ona pochodzi? Kto ją "zmobilizował" do udziału w tej uroczystości? Dziewczyna ze środowiska studenckiego, a przynależąca do duszpasterstwa akademickiego, z radością opowiadała jak to się stało, że ta młoda osoba z Afryki potrafiła włączyć się we wspólne wyznanie Chrystusa. Przyjechała do Krakowa na studia. Otrzymała pokój w akademiku razem z naszą studentką. Ta koleżanka codziennie rano i wieczorem modliła się. Opuszczała swoją znajomą na dwie godziny w tygodniu, aby uczestniczyć w spotkaniach duszpasterskich. Wkrótce jej praktykami religijnymi zainteresowała się dziewczyna z Afryki. Odtąd zaczęły uczęszczać razem na spotkania do kościoła akademickiego i w ten sposób zawiązała się między nimi wspólnota wiary. Przed świętem Bożego Ciała - dotąd niewierząca Murzynka - przyjęła chrzest. Potem publicznie swoim zachowaniem postawą dawała świadectwo wiary w Chrystusa.

Ks. Ireneusz Oliwkowski NASZ CHRZEST - A NASZE ŻYCIE BK 87

- 43 -

W pierwszych dniach wojny - pisze jakaś kobieta w czasopiśmie religijnym - uciekałam z dziećmi z Warszawy. Zatrzymałam się w okolicach Niepokalanowa. Ale i tu nie było spokoju. Ciągle czuło się śmierć koło siebie. Chciałoby się uporządkować sumienie, spotkać się z Bogiem, żeby na widok tego, co się dzieje, nie zwariować. Do kaplicy klasztornej niedaleko. Cóż, kiedy niebezpiecznie iść! Próbowałam jednego dnia, ale trzeba było zawrócić. Następnego dnia skorzystałam z chwili ciszy. Kilometr drogi przebyłam biegiem. Ale po drodze martwiłam się, czy tam zastanę księdza. Taki czas! Kaplica postrzelana, wybite szyby, gruz, cisza. Wewnątrz nie było nikogo. Chciałam już wyjść. Ale zauważyłam siedzącego w konfesjonale wśród gruzu i potrzaskanych szyb samotnego księdza, bardzo młodego, w czarnym, franciszkańskim habicie. Czekał. Czekał nie wiedząc, czy ktoś przyjdzie. A może czekał na mnie? Tyle lat już minęło od tamtej pory, a ja mam ciągle ten obraz w pamięci... I mam do dziś ogromną wdzięczność dla tego kapłana, który mi Jezusa wskazał.

Ks. Leon Praczk Cor "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 44 -

Na obozie harcerskim urządzano quiz botaniczny. Maturzysta Benek otrzymał za zadanie zdobycie kwiatu diabelskiej róży. Przewertował całą encyklopedię : atlas przyrodniczy. W interesującym go temacie zawiodły pomoce naukowe. Wybrał się na poszukiwanie. Napotkana kobieta skierowała go do księdza rezydenta. Po wstępnej rozmowie z oblicza księdza staruszka znikła nieufność. Benek zapewniony, że wykona zadanie, również był zadowolony. W pogodnych nastrojach wędrowała po ogrodzie. Pośrodku niego w otoczeniu uli, jakby za murem warownym, kołysały się krzaki czarnej róży. Oto diabelska róża! Wychodował ją staruszek ksiądz jako symbol zła. Powstała bowiem z róży śnieżno białej. Nie może być żadnej symbiozy dobra ze złem, czystości z brudem. Ludzie diabelską różę podziwiają, a ona sama chełpi się z tego, że przestała być białą, że utraciła śnieżną biel...

Podobnie człowiek dogłębnie zły, grzeszny i brudny chełpi się ze swej nieczystości. Czarna róża sama z siebie nigdy nie zrzuci barwy czarnej. Człowiek bez pomocy Boga nigdy nie odzyska utraconej łaski uświęcającej. Dlatego Bóg powołuje swoich wybrańców, aby stali się dla Ludu Bożego pomocą do życia w łasce.

Benek zadanie wykonał. Przekazane pouczenie księdza staruszka i dowód rzeczowy wywarły na harcerzach ogromne wrażenie. Przed wyjazdem z obozowiska do domu Benek poszedł pożegnać się z księdzem staruszkiem. Usłyszał: "Mam 80 lat. Z tego 55 w służbie kapłańskiej. Zawsze się modliłem, bym miał godnego następcę. Widzę w tobie tego, który - kiedy umrę - wypełni po mnie dziurę w szeregach kapłańskich. Chłopcze, Bóg cię wzywa". Benek odpowiedział, że w głowie ma co innego. Pojechał nad morze. Było jeszcze wiele przyjemnych, wakacyjnych dni. Spokój zakłócił list, który czekał na niego w domu. Ponownie wróciły obrazy białej i diabelskiej róży. Staruszek ksiądz wzywał do siebie Benka.

Spóźnił się. Stojąc nad mogiłą, czytał do niego skierowane ostatnie słowa. Brzmiały: "Głowę można przemeblować. Po wstąpieniu do seminarium zgłoś s3ę do księdza proboszcza. Zostawiłem u niego moje oszczędności, które pomogą ci skończyć studia". - To był cios! Wszystko wirowało. Wmawiał sobie, że przecież nie ma obowiązku spełnienia prośby kapłana staruszka. Miał inne plany. Ilekroć chciał odejść od mogiły, pojawiały się przed oczyma obrazy białej i czarnej, diabelskiej róży. Nałożył czapkę. Stanął na baczność. Przyłożył dwa palce do daszka, zaciągnął w płuca powietrze i powiedział: "Księże Kanoniku! Druh Benedykt melduje posłusznie, że idzie da seminarium i liczy na twoją pomoc. Czuwaj" (por. B. Kant, Kto to taki? ATK W-wa 1984, s.109nn).

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 45 -

Stenia przyjechała do Łodzi, aby zdać egzamin na uniwersytet. Była najlepszą uczennicą w szkole. Maturę zdała z wyróżnieniem. Miała dodatkowe punkty za działalność w ZMS, a i pozycja ojca wiele znaczyła. Egzamin był formalnością. Czas oczekiwania chciała wykorzystać przyjemnie. Zainteresowała się nietypowym obiektem sakralnym. Weszła do kościoła. Ostatni raz była w nim będąc uczennicą 5 klasy szkoły podstawowej. Uważała te lata bez kościoła za szczęśliwe. Dookoła niej trwała niczym niezmącona cisza. Tylko w niej narastał niepokój. Nadchodził duchowy sztorm. Kiedy się ocknęła, było już po egzaminach...

W drodze do domu zdruzgotana, dokonała bilansu życia. Posiadała wiele wiedzy. Na temat świata duchowego nie wiedziała nic. Usiłowała jeszcze przed rozmową z rodzicami podyskutować z księdzem, który był u nich na kolędzie. Ale i tutaj doznała rozgoryczenia. Kapłan powiedział jej, że podyskutować, to on z nią może o piosence, prowadzeniu szkolenia w ZMS, bo na tym trochę się chyba zna. Natomiast w sprawach wiary i niewiary jest zupełną analfabetką. To tak jakby chciał z głuchym porozmawiać o muzyce.

Do mieszkania wpadła jak trąba powietrzna. Poinformowała rodziców o tym, co się wydarzyło tego dnia. Trzasnęły drzwi i znikła w swoim pokoju.

Przewracała zawartość ,szafy. Odnalazła pamiątki I Komunii św. Ze czcią i szacunkiem wzięła do dłoni Ewangelie i Dzieje Apostolskie. Wszystko w zdumieniu stanęło. Ocknęła się rankiem i ze zdziwieniem spostrzegła, że klęczy przy wersalce.

Decyzja została podjęta. Oświadczyła ze spokojem rodzicom, że idzie do zakonu. Chce pracować na misjach wśr6d trędowatych. W domu rodzinnym rozpętało się piekło. Musiała Stenia przeżyć wiele awantur i upokorzeń, nim rodzice zrezygnowali z córki. Musiała pokonać wiele trudności, zanim znalazła zgromadzenie, które ją przyjęło. Musiała dokonać wielkiej pracy nad sobą, aby zmienić swoją mentalność i z działaczki ZMS stać się zakonnicą. Przezwyciężyła jednak wszystko. Pracuje wśród trędowatych. Wiele lat upłynęło od tej decyzja, a ona nadal jest w swoich trędowatych zakochana do szaleństwa.

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 46 -

Na jednym z cmentarzy Paryża jest grób mordercy i chuligana Fecha. Miał, zaledwie 27 lat i ogromny bagaż swojego przestępczego życia. Ostatnim aktem jego życia był napad na bank, zabicie policjanta i zranienie kilku osób. W więzieniu przez trzy i pół roku czekał na wyrok. Czas ten wykorzystał na refleksję nad swoim życiem. Po paru miesiącach pobytu w więzieniu szedł na Mszę św., poprosił o Ewangelię. Spotkanie z Bogiem, z Chrystusową Ewangelią doprowadza go do wspaniałych wyznań swojego dziękczynienia za łaskę nawrócenia. W formie pamiętnika pozostawił wspaniały dokument swojego nawrócenia. Napisał: „Oddaję swój los i życie w ręce Boga. Drogi Boże są cudowne. To już naprawdę nie ja żyję - bo Chrystus raczył mnie wybrać i uczynić mieszkanie w mojej duszy bez żadnej mojej zasługi". Dzień stracenia na gilotynie wyznaczono na 1 października 1957 r. Nad przed egzekucją spędził przed krzyżem jak ewangeliczny łotr błagając: "Panie, wspomnij na mnie". Przegrał swoje ziemskie życie, ale uratował swoją wieczność.

Ks. Stanisław Iłczyk KOŚCIÓŁ NIE MOŻE PRZESTAĆ BYĆ SŁUGĄ BK 87

- 47 -

We Włoszech, w miejscowości Cella di Varci, zbudowana została po wojnie świątynia z gruzów zniszczonych kościołów sześćdziesięciu krajów. Proboszcz nie mając środków na budowę nowego domu Bożego, zwrócił się z apelem do biskupów i kapłanów różnych krajów prosząc o przysyłanie materiałów budowlanych. Z nadesłanych materiałów powstała świątynia braterstwa. Znajduje się w niej ołtarz z gruzów Hiroszimy. Nad ołtarzem wznosi się krzyż z postacią Chrystusa, który jest wykonany z granatów szabli noży i karabinów. Cierniowa korona wykonana jest z drutów kolczastych obozu w Oświęcimiu. To, co jest znakiem przemocy i udręczenia człowieka, w tej świątyni w Chrystusie ma stać się pokojem. Chrystus z granatów karabinów i narzędzi zbrodni zwycięża wszystko swoją zbawczą miłością. Ten sam Chrystus jednoczy wszystkich ludzi w ofiarnej miłości z Ojcem, który jest w niebie.

Ks. Stanisław Iłczyk KOŚCIÓŁ NIE MOŻE PRZESTAĆ BYĆ SŁUGĄ BK 87

- 48 -

Młody rekrut w koszarach codziennie przed spaniem, klęcząc przy łóżku, mówił swój pacierz wieczorny. W niedzielę zaś prosił o przepustkę do kościoła na Mszę św., w czasie której niemal zawsze, po uprzedniej spowiedzi św., pokrzepiał się Chlebem Bożym. Ileż tu trzeba było odwagi? Ale rekrut ją miał. A kiedy współtowarzysze zaczęli z niego naśmiewać: drwić, on sam żołnierz zwrócił się do prowodyra i rzekł spokojnie, choć z pewnym żołnierskim akcentem: "Jeżeli masz duszę, rób jak ja. Jeśli jej nie masz, rób jak mój pies, który pysk chowa pomiędzy łapy i śpi spokojnie".

Ks. Herbert Jeziorski ABY MIEC ŻYCIE W SOBIE BK 88

- 49 -

Wielki współczesny zakonnik, Tomasz Merton, modlił się słowami, które są nam bliskie: "Nie potrafię sam siebie dobrze zrozumieć. Myślę, że postępuję zgodnie z Twoją wolą, ale czy rzeczywiście tak jest? Głęboko wierzę, że samo moje pragnienie, aby się Tobie przypodobać - Cieszy Ciebie. Ufam, ci we wszystkim, co robię - jest to pragnienie"...

Ks. Andrzejewski R., "Krzyż - mocą i mądrością Bożą; BK, 2 /1988/

- 50 -

Odbywało się kiedyś wieczorem zebranie, na którym wśród wielu uczestników był aktor i ksiądz. Zmęczeni dyskusją uczestnicy poprosili aktora, aby coś zarecytował dla odprężenia. Artysta wyraził zgodę i zapytał obecnych, co chcieliby usłyszeć. Gdy zebrani milczeli, wstał ksiądz i poprosił o recytację psalmu 23. Aktor przyjął propozycję, ale postawił warunek: po mojej recytacji, ten sam psalm powie ksiądz. Mistrz słowa stanął na podwyższeniu i rozpoczął recytację. Mówił dokładnie, dźwięcznie, jakby mieczem uderzał w strunę. Gdy skończył, sala zabrzmiała długimi oklaskami. Następnie stanął kapłan i drżącym głosem zaczął wypowiadać poszczególne słowa. Sala pogrążyła się w ciszy i zadumie, a kapłan mówił:

"Pan jest moim pasterzem: nie brak mi niczego;

pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach,

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć,

orzeźwia moją duszę..."

Gdy skończył, nikt nie klaskał, było milczenie. Po chwili jeszcze raz zabrał głos aktora i powiedział: "Przyjaciele moi! Ja zdobyłem wasze uszy, lecz mój następca podbił wasze serca. Różnica leży w tym, że ja znam psalm, a on zna Pasterza".

„SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 51 -

Dwaj młodzi studenci, odbywając swoje wakacyjne wojaże po Mazurach, spotkali wypoczywającą tam także młodzież akademicką ze swoim duszpasterzem. Byli to chłopacy religijnie zupełnie obojętni. Zaimponowała im miła atmosfera panująca w grupie i chętnie przyjęli zaproszenie do wspólnego wędrowania szlakiem mazurskich jezior. Przez wszystkie wspólnie spędzone dni doświadczyli prawdziwej bratniej miłości, solidarności, w której istnienie już właściwie powątpiewali. Doświadczyli jej i uwierzyli w nią. Przeżycia religijne, wspólna modlitwa, Msza św., serdeczność, przyjaźń, a więc to wszystko, co można nazwać międzyludzką solidarnością, pozwoliły im na nowo odkryć Boga, Boga solidarnego z człowiekiem. Kiedy przyszedł czas na rozstanie, sami mówili że były to najlepsze rekolekcje" jakie kiedykolwiek przeżyli.

Ks. Rafał Pierzchała „SOLIDARNOŚĆ BOGA Z CZŁOWIEKIEM" BK 88

- 52 -

Dziś 3 kwietnia. W tym dniu w roku 1849 w Paryżu zmarł Juliusz Słowacki. Wspominam polskiego poetę nie tylko dlatego, że dziś rocznica jego śmierci, ale też dlatego, że przeżył on także silną refleksję nad pustym grobem Chrystusa. Było to w nocy, tam, w Jerozolimie, w miejscu, gdzie kiedyś złożono martwego Jezusa. "Tu rzuciłem się z wielką rozpaczą na kamień, pod którym trzy dni leżałeś, o Chryste" (Kalendarium duszpasterskie, tom 2, s. 184). W życiu J. Słowackiego wyraźnie dokonało się Chrystusowe wyzwolenie. Życiorys poety odnotuje całkowitą przemianę etyczną, a z nią związaną żarliwość religijną - silne i stałe napięcie duchowe, skierowane ku przezwyciężeniu dawnej postawy, ku dążeniu do świętości.

Ks. Jacek Beksiński TRUDNY DAR WOLNOŚCI BK 88

- 53 -

Rozmowa księdza w przepełnionym pociągu z młodym człowiekiem spotkanym po raz pierwszy i ostatni, który - jak się okazało - wnet miał odebrać sobie życie...

Ksiądz: "Jak się cieszę, że spotkałem pana; lubię ludzi z brodą". Nieznajomy: "Jest pan księdzem, a więc jest przekonany, że stworzono go na wzór i podobieństwo Boga. Jakim egoistą musi być Bóg, skoro wszystko stwarza na własne podobieństwo". Ksiądz zaczyna tłumaczyć, że nie zna nic wyższego i lepszego nad Boga. Był On jedyną rzeczywistością, z której wszystko wyniknęło. To jest naszym zaszczytem i szansą, że możemy być do Niego podobni. Wtedy człowiek ten wyrzekł swoje straszne słowa: "Powiedz swemu Bogu, że ja nie chciałbym Go oglądać. A jeśli umrę, to chciałbym pójść na samo dno, żeby deptali po mnie wszyscy, wszyscy!" Ksiądz, oblewając się potem, przerażony słowami których znaczenia ten młody człowiek zdaje się nie pojmować, odpowiada: "Proszę pana niech pan tak nie mówi. Bardzo pana proszę, będę miał pana na sumieniu. Będę musiał za pana modlić się do końca życia". Nieznajomy: Kategorycznie zabraniam! Nie życzę sobie, aby ktokolwiek i kiedykolwiek modlił się za mnie!" - Ksiądz opowiadając to zdarzenie prosił o modlitwę w jego intencji i sam ustawicznie się modlił (Z. Żakiewicz, Dziennik intyrcny mego NN).

Dziwny współczesny człowiek. Rozczarowany do Boga, świata i siebie samego... Zdecydowanie stawiający na "nie" aż do samounicestwienia, aż do pełnego przylgnięcia do Zła.

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 54 -

Przeszło 50 lat temu w Płocku został namalowany zgodnie z prywatnym objawieniem, obraz przedstawiający scenę z dzisiejszej Ewangelii. Na tle zamkniętych drzwi Wieczernika stoi Pan Jezus Zmartwychwstały i pokazuje strwożonym uczniom otwarty bok i przebite ręce. Z boku Jezusa tryska krew i woda. Woda, która w sakramencie chrztu i pokuty obmywa człowieka z grzechów i obdarza łaską usynowienia. Krew, która w sakramencie Eucharystii odżywia i umacnia nowe życie w człowieku, które Jezus przynosi światu w dniu swego zmartwychwstania. Z Serca Jezusowego wytryskują one jak mocne światło reflektora. A Jezus, pełen miłosierdzia, spogląda na człowieka dodając mu ufności, jakby mówił: nie bój się, bracie, zło nie takie straszne, dasz sobie radę przy mojej pomocy, przy pomocy kapłańskiego rozgrzeszeniu i daru Ciała i Krwi mojej. Nie załamuj się, głowa do góry, zło dobro"

Dobro i tak, pomimo istniejącego zła, zatryumfuje. Ja zmartwychwstałem. Pozorna klęski życiowej. I ty możesz zmartwychwstać - najpierw duchowo tu, na ziemi, a kiedyś także cieleśnie. Obraz ten na życzenie Jezusa podpisano dużymi literami: "Jezu, ufam Tobie!" To jest ta odpowiedź, na która czeka Jezus Zmartwychwstały od każdego człowieka, odpowiedź, którą trzeba dać bardziej czynem niż słowem.

Czy w obrazie tym nie można by znaleźć odpowiedzi na zagrożenia współczesnego człowieka? Czy ludzi tego pokroju, co ten biedny poeta, którego świadectwo wstrząsnęło nami na początku kazania, nie należałoby zetknąć z wymową obrazu Jezusa miłosiernego i tajemnicą dzisiejszej niedzieli, zwanej niedzielą Miłosierdzia Bożego?

Ks. Stefan Duda CR BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 55 - 

  Poznać prawdę - to prawo każdego człowieka. Bo prawda prowadzi do prawdziwego wyzwolenia.

Bodaj w Przemyślu w kilka lat po ostatniej wojnie znaleziono w piwnicach ukrywającego się człowieka. Zamieszkał tam jeszcze podczas wojny w obawie przed śmiercią. Potem, gdy wojna się już skończyła, on tam dalej pozostał, zdziwaczał, nie wiedział, że już można żyć na wolności bez okupacyjnego strachu.

Człowiek ma prawo do prawdy.

Ks. Stanisław Tulin Cor BUDUJEMY WSPÓLNOTĘ LUDZI WOLNYCH BK 88

- 56 -

Niedawno ukazała się w Polsce książka, pióra hiszpańskiego jezuity, ojca Ramon Cuo Romano, zatytułowana: Mój Chrystus Połamany. W książce zawarte są rozważania - medytacje, które autor wygłosił w programach telewizyjnych - najpierw w Hiszpanii, później w innych krajach. Fenomen tych rozważań polega na tym, że telewidzom - czytelnikom została przedstawiona figura Chrystusa, różniąca się ogromnie od figur, do których przyzwyczaił się dzisiejszy świat. Była bez ramienia, bez nogi, bez twarzy, nawet bez krzyża. Pierwszym chrześcijanom wystarczyło zobaczyć wizerunek Ukrzyżowanego, by doznać wstrząsu. Po dwudziestu wiekach chrześcijaństwa serce świata stwardniało. Doszliśmy do tego, że bez lęku patrzymy na Chrystusa na krzyżu. Nawet wydaje się nam to normalne i zwyczajne. Czy będzie Chrystus potrzebować nowego wyobrażenia, by sięgnąć do naszej duszy?" (cyt. ze wspomnianej książki).

Ks. Piotr Andrzejewski  OFIARĄ CHRYSTUSA ZOSTALIŚMY ODKUPIENI - BK 88

- 57 -

W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."

Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".

"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".

Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88

- 58 -

Pisarz francuski Andre Frossard po długich latach niewiary powrócił do Boga. Jako ateista szedł kiedyś z kolegą ulicami Paryża. Gdy przechodzili blisko kościoła kolega wszedł na modlitwę do kaplicy adoracji. Frossard czekał na ulicy. zniecierpliwiony długą nieobecnością przyjaciela wszedł do kościoła. Tu rozegrała się wielka walka między jego niewiarą a Bogiem Żywym. Jego ateizm legł w gruzach, a swoje nawrócenie opisał w książce pt. Bóg istnieje - spotkałem Go.

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

- 59 - 

Gazety całego świata podały wiadomość o słynnym procesie spadkowym po multimilionerze Mennforcie, jaki odbył się w Nowym Jorku. Sędzia otworzył kopertę i odczytał tekst testamentu. "Majątek mój przeznaczam jedynej mojej córce Gracji. Zanim stanie się prawną właścicielką - żądam od niej wyrzeczenia się wiary katolickiej". W sali sądowej zapanowała cisza, którą przerwał głos córki multimilionera. Odpowiedź była bardzo krótka - "Wiary się nie wyrzekam". Sędzia słysząc taką odpowiedź ogłosił, że wielki majątek staje się własnością państwa. Pytającym, dlaczego tak postąpiła, córka multimilionera dała taką odpowiedź: "Utraty Boga nie powetuje mi żadne dobro, a dla tych kilku czy kilkunastu lat mojego życia nie warto sobie przekreślać wieczności. Czymże jest majątek mojego ojca wobec tego majątku, który mi daje Ojciec Niebieski?"

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

- 60 - 

Pisarz Dostojewski w pamiętniku zapisał zdarzenie ze swojego życia. Będąc na spacerze zobaczył człowieka stojącego na rogu ulicy, który prosił o wsparcie. Przechodnie rzucali drobne pieniądze. Podszedł i Dostojewski, aby dać wsparcie biedakowi. Kiedy stał przy nim, włożył rękę do kieszeni i wtedy uświadomił sobie, że nie ma portfela. Podał biedakowi rękę i powiedział: "Przepraszam pana, że nie mogę nic dać, bo zapomniałem zabrać pieniądze". Biedak popatrzył na pisarza, po jego policzkach popłynęły łzy i powiedział: "Dziękuję panu, pan dał mi bardzo dużo, bo zobaczył we mnie człowieka".

Ks. Stanisław Iłczyk  "TYLE JEST SERC, KTÓRE CZEKAJĄ NA EWANGELIĘ" BK 88

- 61 -

Ona zawsze prowadzi do Jezusa, prowadzi drogą swego Syna.

Dowody na to są liczne. Pragnę tu oddać hołd zmarłemu w 1987 r. wspaniałemu poecie poznańskiemu i zacytować na koniec jego (R. Brandstaettera) wiersz pt.: "Madonna ateistów":

Czuwam nad tymi, którzy nie wierzą w Mojego Syna.

Pragnę im pomóc, są moimi dziećmi, jak wszyscy.

Chociaż nic o tym nie wiedzą - modlę się.

Modlę się za tych, którzy się nie modlą!

Gdy krwawią, moją modlitwą jak bandażem owijam ich rany. Gdy toną, rzucam im moją modlitwę jak pas ratunkowy. Gdy umierają, z mej modlitwy czynię wezgłowie,

Dla ich umęczonej skroni. (...)

Rozpal ich swoją Męką. Niech będą Twoim cierniem. Niech będą Twoim krzyżem. Umrzyj za nich.

Umrzyj jeszcze jeden raz. Jeszcze raz. Ostatni raz.

Mój Najukochańszy Synu.

Błaga Cię o to - Twoja Matka. Błaga Cię o to Madonna Ateistów".

O. Albert Antkowiak OFM MATKA PROWADZĄCA DO SYNA BK 88

- 62 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 63 -

Moja krewna, Małgorzata, coraz bardziej mnie zadziwia. Źródłem podziwu dla tej pochodzącej z lubelskiej wsi siedemnastoletniej dziewczyny jest nie tylko jej inteligencja, lecz przede wszystkim jej już bardzo dojrzałe spojrzenie na życie i na wiarę. Dyskutowała kiedyś z jehowitami i gdy ze strony tamtych obiektem ataku stała się Matka Boża, powiedziała im, że nikt nie oddaje Jej boskiej czci, że czcimy Ją jako Matkę Zbawiciela i jako tę, która dobrze przeżyła swoje życie; że Maryja jest dla niej wzorem; że już wiele razy jej w życiu pomogła...

Przed Gośką stoi dorosłe życie. Nie wiem, jak będzie ono wyglądało, ale mam nadzieję, że Matka Jezusa, której ona tak bardzo ufa, będzie dla niej nadal wzorem, wzorem matki i chrześcijanki, że będzie dla niej opiekunką i Matką życia rodzinnego - ta, która niezawodnie prowadzi do Boga.

Czy i w waszym życiu Matka Jezusa zajmuje takie miejsce, jak w życiu waszej rówieśniczki? Jeśli tak nie jest, chciałbym was do tego dzisiaj zachęcić.

Ks. Adam Kalbarczyk - „TA, KTÓRA PROWADZI DO BOGA" BK 88

- 64 -

We Francji przed kilku laty zawiązała się wspólnota, której doświadczenia są dziś szeroko znane i studiowane. Tworzą ją w większości ludzie ułomni, kalecy. Ludzie tacy spychani są często przez sprawnych na margines życia tak, jak zepchnięto na przedmieścia Betlejem do lichej szopy Jezusa i Jego Matkę. Tu w L'Arche czują się akceptowani i zaproszeni do współpracy przez pełnosprawnych. Radość życia w tej wspólnocie emanuje na przyjezdnych.

Mówi się, że miarą społeczeństwa humanitarnego jest stosunek człowieka do ludzi najsłabszych, upośledzonych fizycznie i psychicznie. Jean Vanier, twórca wspólnoty zwanej L'Arche - Arka, profesor filozofii jednego z uniwersytetów w Kanadzie, podjął ideę utworzenia takiego społeczeństwa, w którym ludzie zdrowi uczyliby się żyć z ludźmi upośledzonymi, a radość życia stałaby się dobrem wspólnym. Dla tej idei zarzucił działalność uniwersytecką i kupił we Francji część wioski. Jej mieszkańcy odsuwali się zrazu od przybyszów, To choroba upośledzonych czyniła wyraźny przedział. Zdrowi lękają się choroby. Cierpienie chorych burzy "uporządkowany" świat sprawnych. Stąd choć staropolski zwyczaj każe nam zastawiać na wigilijnym stole jedno miejsce dla człowieka biednego, bezdomnego, to przecież uczciwie musimy sobie powiedzieć, że gdyby do niejednych naszych drzwi zapukał ktoś nieznajomy, obdarty w dodatku, może upośledzony, to kto wie, czy nie zatrzasnęlibyśmy szybko przed nim drzwi, jak zatrzaskiwano w Betlejem drzwi przed Matką, która była w potrzebie. Pusty talerz uprzątnęlibyśmy, by nie psuł nam dostatniego spokoju, jakiego zażywamy w te święta.

Znajomy, który niedawno odwiedził wspólnotę L'Arche Jeana Vaniera, opowiadał o niezwykłej liturgii, którą tworzyli obok członków wspólnoty L'Arche, także mieszkańcy wioski z czasem przemienieni szczególnym blaskiem Miłości "arki". W procesji na wejście ustawili się: do krzyża jakiś mały garbaty człowiek, który wszelako wysoko niósł krzyż nad garbem okrutnym jak Golgota. Świece nieśli sunąc po posadzce kościoła dwaj mężczyźni upośledzeni chorobą Heinego-Medina. Lekturę odczytał człowiek dotknięty dziecięcym porażeniem mózgowym, który tak wykrzykiwał poszczególne słowa, jakby chciał zaśpiewać coś w wysokiej tonacji. Robiło to niesamowite wrażenia na kimś, kto przywykł przeżywać liturgię jakby coś wysublimowanego, dopracowanego w każdym calu na sposób teatralnego spektaklu. Nie, to nie był teatr! Ci ludzie próbowali żyć. Obecność ludzi zdrowych - bo drugą lekturę czytał człowiek całkiem sprawny - mówiła, że obecność na Mszy świętej, to nie jest jakieś estetyczne przeżycie, lecz sposób uczestniczenia w tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. On także będąc bogatym - stał się ubogim. Siedząc po prawicy Ojca uniżył samego siebie, przyjąwszy postać Sługi. Może nie rozumiemy do końca takiego uniżenia śpiewając czasami naiwnie w kolędzie:

"Czy nie lepiej, nie lepiej, nie lepiej

siedzieć było w niebie,

wszak Twój Ojciec niebieski, niebieski

nie wyganiał Ciebie..:

Jean Vanier nazwał swoją wspólnotę „Arką". Jak biblijna arka okazała się miejscem schronienia dla wszystkich, którzy zechcieli do niej wejść, tak Kościół podług Bożych zamiarów ma być miejscem powszechnego humanizmu miejscem schronienia dla wszystkich, miejscem spotkania i powszechnej radości. Tu właśnie, w Kościele, spodziewamy się zrozumienia dla każdego człowieka. Bo ufamy, że ci wszyscy, którzy się tu spotykają, rozumieją co znaczy, że Bóg stał się Człowiekiem, że stanął pośród nas i nie lękał się naszych ułomności. Co więcej - zechciał obarczyć się naszym cierpieniem i dźwigać nasze choroby.

Tę przedziwną miłość Boga do człowieka uwikłaną w ludzki los, podziwiał i rozważał w nabożnym skupieniu pewnej betlejemskiej nocy święty Franciszek z Asyżu. Po powrocie z Ziemi Świętej zainscenizował on w Grecio - małej miejscowości położonej w Umbrii spektakl, który dzisiaj ludzie sztuki nazwaliby happeningiem. Do groty położonej w górach wprowadził rodziców z dzieckiem, a także wołu i osła. W tej scenerii sprawowano Mszę świętą, na którą przyszli także okoliczni pasterze. Święty Franciszek adorował Dziecię, a Dziecię do Franciszka się uśmiechało. W prostej, poetyckiej wyobraźni Biedaczyny z Asyżu począł się nasz bożonarodzeniowy żłobek, stajenka, do której spieszą dzisiaj dzieci i dorośli, by rozważać w tym obrazie przedziwną Miłość, która nie zna lęku przed bliźnim: kimkolwiek by on nie był - jest człowiekiem.

Może dlatego opuszczamy w tę noc nasze domy, w których zażywamy błogiego pokoju tych świąt, bo czujemy, że trzeba w te dni być z ludźmi. W te dni także czujemy bardziej niż kiedykolwiek wewnętrzny niepokój, jeśli nie ma wśród nas ludzi, których powinniśmy kochaś. Czujemy niepokój wtedy, kiedy nasze serca nie są arką dla tych, którzy mają prawo do naszej miłości.

STAĆ SIĘ DLA WSZYSTKICH "ARKĄ" BK 88

- 65 -

W książce Piotr i Urszula są opisane przygody dzieci przygotowujących się do spotkania z Chrystusem w pierwszej Komunii św. Uszula po przyjęciu. Chrystusa do swojego serca, tak opowiada mamie o tej chwili: "Mamo, ja przyjmując Pana Jezusa nie czułam nic niezwykłego... tak, jak bym miała w ustach kawałek chleba. A myślałam, że Komunia święta to coś nadzwyczajnego:" Mama uśmiecha się i mówi: "Jesteś trochę zapominalska, Urszulko. Mówiłam wam przecież, że Pan Jezus jest całkowicie ukryty pod postacią chleba, że przyjmując Go czujemy tylko smak i, kształt chleba..." - "Mamusiu, ja pamiętałam o tym. Ale tak jakoś mi się wydawało, że to będzie coś nadzwyczajnego. Teraz już rozumiem, że Pan Jezus chce być całkowicie ukryty, chce, by nie działo się nic niezwykłego, żebyśmy Mu wierzyli, że jest w opłatku. Ja w to wierzyłam i bardzo, bardzo Mu dziękowałam".

Nie tylko mała Urszula nie mogła się pogodzić, że Chrystus stał się zwyczajnym chlebem. Podobne zakłopotanie przeżyli mieszkańcy Palestyny, kiedy Jezus mówił im, że pod postacią chleba da im swoje Ciało do spożycia. Podobny niepokój przeżywa i dzisiaj wielu ludzi. Poeta francuski, Alfred de Musset; wołał w swoim wierszu:

"Skrusz to sklepienie, co kryje Cię w niebie, Kędy wzrok ziemski dosięgnąć nie może. Podnieś zasłonę i pokaż nam Siebie -  Ty sprawiedliwy, wiekuisty Boże!

Wtedy zobaczysz, jak ogarnie ziemię Wiara płomienna miłością rozgrzana. Wtedy z ufnością całe ludzkie plemię Padnie przed Tobą, Boże, na kolana!"

Czy ma rację poeta francuski, który pisze: "Skrusz to sklepienie, co kryje się w niebie"? (dialog z dziećmi). - Przecież Pan jest tak blisko. Stał się chlebem, abyśmy się Nim karmili. Ewangelia opowiada, że Jezus wziął chleb i powiedział: "Bierzcie, to jest Ciało moje" (III. czyt.). Słowa te słyszycie na każdej Mszy św. Wypowiada je Chrystus przez kapłana. Czy przyjmujemy zaproszenie Chrystusa, który prosi: "Bierzcie, to jest Ciało moje"?

Ks. Stanisław Iłczyk „TWOJA CZEŚĆ CHWAŁA..." BK 88

- 66 -

Żył sobie stary pasterz. Kochał on noc, potrafił objaśniać ruchy gwiazd. Często wychodził na skałę obok szałasu i wsparty na kiju wpatrywał się w niebo. - "On wkrótce przyjdzie! - mówił. - "Kiedy... to będzie?" - pytał wnuczek. - "Wkrótce! Już niedługo!" - odpowiadał dziadek.

Inni pasterze śmiali się z niego, że powtarza to samo od lat. Starzec nie zwracał uwagi na ich drwiny. Przeraziła go tylko ta odrobina zwątpienia, która pojawiła się w oczach wnuczka. "Jeśli ja umrę, to kto będzie z pokolenia na pokolenie nawoływał do czuwania?" - zastanawiał się stary pasterz. Jego serce było wypełnione oczekiwaniem.

- Dziadku, a czy On będzie miał złotą koronę na głowie? - pytał wnuczek.

- Tak, wnuczusiu, będzie miał złotą koronę - odpowiadał dziadek.

- A będzie też miał srebrny miecz?

- Tak, będzie, miał srebrny miecz.

- I będzie chodził w purpurowym płaszczu?

- Tak, będzie ubrany w purpurowy płaszcz!

Wnuczek był zadowolony z odpowiedzi dziadka. Siedział sobie na kamieniu i grał na fujarce. Z dnia na dzień grał coraz piękniej. Ćwiczył każdego ranka i wieczora po to, aby godnie powitać tego, który miał przyjść. Nikt w całej okolicy nie grał tak pięknie, jak on. Nikt też nie wierzy ł słowom dziadka tak, jak on. I nikt nie miał tak wielkiej nadziei, jak ten mały chłopiec.

- Wnuczusiu, a powiedz mi, czy będziesz tak pięknie grał także dla króla, który przyjdzie do nas bez korony, bez płaszcza i bez miecza? - zapytał pewnego razu dziadek.

- Nie, dla takiego króla nie będę grał. Cóż mi da za moje granie król, który nie ma złota i pieniędzy, który nie będzie piękny? Mój król, ten, na którego czekam, tak mnie szczęśliwi, że inni będą mi zazdrościć;! - odpowiedział wnuczek.

Stary pasterz zamyślił się, zrobiło mu się przykro i smutno. Poczuł się zupełnie osamotniony. "Dlaczego opowiadałem wnuczkowi o tym, czego sam nie wiem? W jaki sposób On przyjdzie na ziemię? Na chmurach? Jak przedostania się z wieczności do czasu? Czy będzie dzieckiem, czy starcem? Czy będzie bogaty, czy biedny? Dlaczego okłamywałem kochanego wnuczka? To przecież oczywiste, że ten, który przyjdzie, będzie bez korony, miecza i płaszcza! Będzie jednak potężniejszy niż wszyscy królowie ziemi! Ale jak o tym wszystkim opowiedzieć dziecku ? - zastanawiał się stary pasterz.

Pewnej nocy gwiazdy zaczęły jaśniej świecić na niebie, a nad Betlejem pojawiła się łuna. Anioł stanął przed starym pasterzem i powiedział: "Nie bój się! Dzisiaj narodził się Zbawiciel!"

Stary pasterz wiedział, co ma robić w takiej sytuacji, czekał przecież na tę chwilę od lat. Zbudził najpierw wnuczka, a potem innych pasterzy. Wnuczek zabrał swoją fujarkę i ruszyli w drogę. Biegli w kierunku światła. Gdy dotarli do szopy, inni pasterze już tam klęczeli. Zobaczyli Dziecię złożone w żłobie, zobaczyli kobietę i mężczyznę. Kobieta uśmiechała się nieśmiało do wszystkich. Uklękli.

- Tak, to jest ten król, którego przepowiadałem mojemu wnuczkowi! - szeptał dziadek.

- Nie, przed takim królem nie będę grał! - powiedział wnuczek i wyszedł z szopy. Zostawił Dziecię, kobietę i mężczyznę, zostawił dziadka i pasterzy. Szedł w ciemną noc. Nie widział otwartych niebios, nie widział aniołów unoszących się nad stajenką, nie słyszał ich śpiewów. To nie było dla niego. On sobie inaczej wszystko wyobrażał. - Przed takim królem nie będę grał - powtarzał cicho.

Gdy tak oddalał się od stajenki, Dziecię zaczęło płakać. Płakało coraz głośniej. Chłopiec słyszał płacz, zatkał więc uszy, aby zachować marzenia o królu ze złotą koroną, srebrnym mieczem i purpurowym płaszczem. Zaczął biec, aby uciec jak najdalej. Ale w jego uszach płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy. Nie mógł uciec od tego płaczu. Zatrzymał się, zaczął powoli wracać. Znów wszedł do stajenki. Patrzył, jak wszyscy daremnie próbowali uspokoić Dziecinę. Czy czegoś Mu brakuje? Chłopiec wyciągnął fujarkę i zagrał Dziecięciu najpiękniejszą melodię, jaką znał i najpiękniej, jak tylko potrafił. I oto Dziecina się uspokoiła, przestała płakać. Popatrzyła na grającego i uśmiechnęła się. A chłopiec poczuł ogromną radość i zrozumiał, że ten uśmiech jest więcej wart niż złoto i srebro całego świata. Szczęśliwy był również i jego dziadek, stary pasterz.

Ks. Jerzy Machnacz SDB JEZUS JEST Z NAM BK 88

- 67 -

Jan Bernadone z Asyżu, zwany przez swego ojca Franciszkiem, prowadził  wesołe życie wśród nieustannych zabaw i chcąc zdobyć sławę rycerską zaciągnął się do wojska. Jednak taki tryb życia nie dawał mu zadowolenia i wtedy, w 1209 r., w czasie liturgii słowa usłyszał w Kościele wezwanie Chrystusa skierowane do swoich apostołów: "Idźcie i głoście: Blisko jest Królestwo niebieskie... Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski" (Mt 10,9). Franciszkowi się zdawało, że zniknęło sprzed niego dwanaście wieków czasu i że do niego, jak do apostołów, Zbawiciel kieruje swój apel, w którym domaga się od niego głoszenia Ewangelii w całkowitym ubóstwie. Biedaczyna z Asyżu oderwał się od ułud świata i zaczął głosić ubogim słowo Boże. Założył zakon, który przyczynił się do odrodzenia religijno-moralnego Kościoła. To było poprawne odczytanie słowa Bożego, za którym poszedł czyn.

Ks. Kazimierz Nawrocki SŁOWO BOŻE W KOŚCIELE I W DOMU BK 88

- 68 -

"Nasze konflikty małżeńskie zaczęły narastać. Byłam zrozpaczona. Nie kończące się dyskusje prowadziły do cichych dni. Sami prawdopodobnie nigdy nie moglibyśmy dojść do porozumienia. Bóg dał nam szansę przez uczestnictwo w rekolekcjach oazowych. Wówczas uświadomiliśmy sobie, że Chrystus chce być z nami, więc przyjęliśmy Go do swego życia. Od dwóch lat czytam Pismo św., modlimy się z mężem i wspólnie z dziećmi. Często przyjmujemy Chrystusa w Eucharystii. Nasza trzyletnia córeczka zadziwia otoczenie swoją znajomością spraw Bożych. Pracujemy nad sobą i mamy nadzieję, że przez uczestnictwo w kręgu dojdziemy do pełnego zjednoczenia z Chrystusem i ze sobą" (matka lat 36).

- 69 -

Ktoś kiedyś podarował mi małą broszurkę. W niej kilkanaście wierszy i tekstów piosenek Szymka oraz króciutkie fragmenty jego listów do przyjaciół. Uderza w nich ogromna dojrzałość duchowa autora. Myśląc o nim inny młody człowiek napisał w posłowiu: Żyć tak jak On szybko, nie trzymać się hamulców, by wreszcie złapać to Dobro Przeogromne i umrzeć... by znów żyć. Szymon zginął mając 17 lat, lecz do wielu ciągle śpiewa "Jak został świętym":

Spotkałeś mnie pewnego dnia...

Tak mimochodem spytałeś:

"Jak to się stało, że z góry patrzysz na ten świat?"

A ja radośnie odpowiedziałem,

Że jestem świętym od kilku już dni...

Szczęście rozpiera moją duszę

Podziwiam ludzi, lecz nie zazdroszczę im.

Ty popatrzyłeś tak jakoś dziwnie,

A potem cicho spytałeś mnie,

Czy jest mi dobrze z tą świętością,

Czy nie marnuję pięknych ziemskich dni.

Ja zdziwiony powiedziałem,

Że nie myślałem o tym od kilku dni...

To wielka łaska od Pana, że tak bardzo objawił Szymonowi swoją miłość. Nie mógł odpowiedzieć na nią inaczej, jak poświęcając Jemu swoje życie.

Ks. Teodor Suchoń - PODEJMOWAĆ PROROCKIE WEZWANIE DZIŚ BK 88

- 70 -

W Dzienniczku perkusisty młody człowiek zapisał: "Panie, kiedy ja wyjdę z tego okresu niemowlęctwa? Pozwól mi ukończyć studia prowadzące do Ciebie". O czym myślał pisząc to? Oprócz świadomości Bożego wezwania, musi być w młodym człowieku świadomość wzrastania prorokiem, świadomość nieustannej walki z sobą, aby nie zamazać pierwotnej wizji Bożej i pierwszego porywu serca ku szczytom pięknego świata. Szymon w młodzieżowym protest songu śpiewał: "Młody jesteś i głupi - to każdy powie ci. Masz lat kilkanaście i swój własny świat. Jeszcze masz ideały i ludziom chcesz ufać. Nie chcesz wierzyć, jak bardzo podły jest świat. Nie poddamy się tej fali zła".

Ks. Teodor Suchoń - PODEJMOWAĆ PROROCKIE WEZWANIE DZIŚ BK 88

- 71 -

Ofiarowanie Pańskie. Po marmurowych schodach świątyni jerozolimskiej, bezpieczny w ramionach Matki, wstępuje Jezus przed ołtarz swego Ojca. Ten moment, gdy nazaretańska rodzina posłuszna przepisom prawa ofiarowuje w świątyni swego pierworodnego Syna, szczególnie mocno utkwił w sercach tych, których zafascynował ten bezbronny Boży Syn. Dajemy już od lat wyraz tej pamięci trzymając w dłoniach gromniczne świece, przypisując tej świecy szczególną moc, by rozładowywała przez wiarę wszelkie gromy, które godzą w człowieka. Już dawniej, gdy wilki podchodziły pod zagrody, gdy burza szalała nad domami, przodkowie nasi oddawali się w opiekę Matki Bożej paląc gromnicę.

„MARYJO, WPROWADZAJ JEZUSA DO NASZYCH RODZIN" BK 88

- 72 -

Na Świętej Górze Gostyńskiej wśród wielu próśb i podziękowat5 składanych co środę na Nowennę znalazło się kiedyś wymowne podziękowanie: "Maryjo, 40 lat jesteśmy już małżeństwem. Różne przechodziliśmy czasy, różne koleje losu, ale zawsze byliśmy razem. Zawsze łączyła nas miłość i wiara, że przysięgi złożonej raz wobec siebie i Boga złamać nie wolno".

Z pewnością uniknęłoby się wielu tragedii rodzinnych, uratowałoby się wiele ognisk domowych, gdyby więcej liczono na Boga. Jakoś tak zawsze bywało, że rodzinę polską kojarzono z rodziną katolicką. To była nasza najwspanialsza etykieta. A dzisiaj niektórzy odczuwają niezdrową radość z tego, że to już przeszłość.

„MARYJO, WPROWADZAJ JEZUSA DO NASZYCH RODZIN" BK 88

- 73 -

Na starym cmentarzu na Salwatorze w Krakowie znajduje się grób znanego dramaturga polskiego lat międzywojennych Karola Huberta Rostworowskiego autora wielu dzieł teatralnych m.in. sztuki "Judasz z Kariothu". Grób jest bardzo prosty i zarazem głęboko wymowny: na wielkim polnym kamieniu osadzono wysoki krzyż, na którego ramieniu umieszczony został napis "Surrexit Christus spes mea" - "Zmartwychwstał Chrystus moja nadzieja. Na kamieniu zaś widnieje tylko jedno słowo - "Wierzę.

Te dwa hasła: wiara i nadzieja, które przyświecały znakomitemu literatowi przez całe życie, przypominają również współczesnemu człowiekowi, że w krzyżu Chrystusa, który umarł, aby nas odkupić, i zmartwychwstał, ażeby potwierdzić prawdziwość Ewangelii, mamy szukać podtrzymania na duchu i siły w pokonywaniu trudności. Tak bardzo są nam dziś potrzebne owe dwie cnoty: wiara i nadzieja. Wiara. że życie trwa również po śmierci. Chociaż przybiera inną formę; jak ukryta w roślinie moc sprawiająca, iż pąk zamienia się w kwiat, który przekształca się w dojrzały owoc. I nadzieja, że nie trzeba panicznie lękać się tego, co za grobem, skoro czekają nas tam ramiona kochającego Ojca. Dla tego, kto wierzy w Chrystusa i ufa Mu, ziemskie życie jest drogą do radości wiecznej i istnienia, które nigdy się nie skończy.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 74 -

Kiedy św. Dominik, znakomity kaznodzieja i duszpasterz, założyciel zakonu znanego dziś pod nazwą

wywodzącą się od jego imienia, leżał w 1221 r., złożony śmiertelną chorobą, w klasztornej celi, świadom, że zbliża się kres jego dni, poprosił do siebie współbraci i oświadczył im, że chciałby przed śmiercią publicznie wyznać pewną swoją słabość, o której oni - być może - nie wiedzieli? Zaniepokojeni, ale chyba także i nieco zaciekawieni mnisi otoczyli jego łoże, a gdy się wszyscy zgromadzili, Dominik powiedział słabym już głosem: "Bracia moi, przez całe życie chętniej rozmawiałem z kobietami niż z mężczyznami, i to raczej z młodymi, niż ze starszymi. Nie umiałem tej słabości w sobie pokonać".

Zapewne żaden z zakonników nie był zdziwiony takim wyznaniem. Raczej wszyscy byli zbudowani, że ich przełożony w obliczu śmierci tę właśnie cechę uznał za swoją największą słabość. Można by jednak zapytać, dlaczego ów wielki święty taką właśnie postawę uznał za przejaw słabości. Przecież podobne zachowanie jest czymś zupełnie naturalnym; to chyba normalne, że większość ludzi woli zjeść na śniadanie bułkę z masłem i szynką niż suchy chleb... Czyżby w słowach zakonnika zawarta była jakaś dziwaczna chęć do działania wbrew ludzkiej naturze? Zapewne nie; chodziło mu o coś innego.

Umierający Dominik wiedział, co mówi; zdawał sobie dobrze sprawę, że on, tak bardzo przez Boga obdarowany, powinien był wszystkim przychodzącym do siebie ludziom służyć z taką samą życzliwością i nie kierować się w kontaktach z nimi naturalnymi tylko skłonnościami, Jeżeli więc na moment przed śmiercią publicznie przyznał się do tegoż, czego wielu innych nawet nie uważało za słabość, to, dlatego, że był człowiekiem wysoko stojącym pod względem moralnym. On sam nie przypuszczał nawet, ale orzekli to inni - już po jego odejściu, że był świętym.

Św. Dominik miał przed śmiercią skrupuły, że nie potrafił do końca opanować swoich  naturalnych skłonności, mimo że nie było w nich nic grzesznego. Jakże smutne jest jednak zjawisko zaniku świadomości grzechu u niejednego katolika, który przez całe lata nie klęka przy konfesjonale, bo nikogo nie zabił, nie podpalił cudzego domu, nie pozbawił sąsiada jego dobytku... Jak bardzo takiemu właśnie człowiekowi potrzebne jest światło Ducha Świętego, aby poznał prawdę o sobie?

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 75 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 76 -

Dziś obchodzimy uroczystość jednego z nich, patrona waszej parafii - św. Floriana. Gdy w XIII wieku wznoszono pierwszy kościół w P., mały i drewniany, mieszkańcy tych terenów wybrali go sobie jako swego opiekuna i orędownika u Boga. Wybór patrona bywa nieraz wynikiem ludzkich upodobań i gustów. W każdej epoce jedne imiona są modne i dlatego często nadawane, np. przy chrzcie, inne zaś rzadkie i prawie zapomniane. W XIII stuleciu kult św. Floriana był w Polsce dość żywy, bo kilkadziesiąt lat wcześniej na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego przywieziono do Krakowa relikwie świętego męczennika. Według tradycji był on oficerem i żył na przełomie III i IV stulecia. W tamtych czasach nie wolno było jeszcze w państwie rzymskim oficjalnie wyznawać chrześcijaństwa. Cesarz Dioklecjan, jeden z najbardziej okrutnych przeciwników tej religii wydał dekret grożący konfiskatą mienia, więzieniem, a nawet śmiercią wszystkim obywatelom swego imperium, którym udowodniono przynależność do Kościoła. Szczególnie surowo postępowano z wyznawcami Jezusa zajmującymi stanowiska w administracji państwowej lub w armii.

Podejrzenie takie padło również na Floriana. Zaprowadzono go przed sędziego, który na znak lojalności nakazał mu spalić kadzidło przed posągami bóstw rzymskich. Odmówił, choć znaleźli się tacy, którzy z lęku przed torturami złożyli przysięgę, że nie są chrześcijanami. Zataili swoją wiarę albo wyrzekli się jej, podpisując oświadczenie, że wierzą tak, jak władza wierzyć każe. Florian postąpił inaczej: nie zaprzeczył, że uznaje Jezusa za Zbawiciela i Pana, ale oznajmił, że żadna siła nie skłoni go do zmiany jego przekonań. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się skłonić przesłuchiwanego groźbami i obietnicami, a gdy te nie okazały się skuteczne, wydał go katom. Lecz nawet w obliczu cierpień Florian pamiętał o słowach Zbawiciela: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). Nie zapomniał o godności rzymskiego oficera. Uwiązano mu więc u szyi kamień i utopione w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 77 -

A jednak nawet takie, zdawałoby się namacalne, dowody Bożego działania bywają przez niektórych ludzi odrzucane, ośmieszane i wyszydzane. Gdy zaintrygowany wydarzeniami dokonującymi się w Lourdes francuski pisarz Emil Zola pojechał do tego miasta i przyjrzał się tłumom przybywającym do groty massabielskiej, po powrocie do Paryża napisał na ten temat paszkwil. Jego zdaniem, cała ta rzekoma cudowność została sfabrykowana przez księży, hotelarzy i handlarzy, żerujących na ludzkiej naiwności i robiących w ten sposób niezły interes. Niczego więcej tam nie dostrzegł i tylko utwierdził się w niechętnej postawie wobec religii.

Mniej więcej w tym samym czasie, w 1903 r. odwiedził tę miejscowość Alexis Carrel, znany lekarz i biolog, późniejszy laureat medycznej nagrody Nobla. Udał się do Lourdes w charakterze opiekuna pewnej grupy chorych. Był świadkiem niezwykłego uzdrowienia jednej z pacjentek. Wydarzenie to tak bardzo go zainteresowało, że postanowił zbadać inne podobne przypadki. Po paru miesiącach wrócił do Paryża wstrząśnięty i nawrócony. Jako lekarz nie mógł uznać tych uzdrowień za cudowne; medycyna nie zna bowiem pojęcia "cud". Lecz będąc człowiekiem wierzącym - właśnie pobyt w pirenejskim sanktuarium pomógł mu wyzbyć się pierwotnych uprzedzeń i sceptycznego nastawienia wobec wiary - musiał stwierdzić, że jedynym sposobem wytłumaczenia owych zjawisk jest odwołanie się do nadzwyczajnej Bożej ingerencji.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 78 -

Opowiadał pewien ksiądz mieszkający w Warszawie, że któregoś zimowego wieczoru zadzwonił telefon stojący na jego biurku. Było już po dziesiątej. Ksiądz podniósł słuchawkę. Usłyszał drżący z niepokoju kobiecy głos: "Czy to ksiądz proboszcz Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze, ale mój mąż poczuł się bardzo źle. Obawiam się, że nie przeżyje nocy. Mąż choruje od kilku tygodni; żadne lekarstwa już nie pomagają. Czy ksiądz mógłby przyjść z Komunią św. i wysłuchać jego spowiedzi" Ksiądz proboszcz poprosił o podanie nazwiska i adresu oraz obiecał, że będzie u chorego za kwadrans. Nazwisko wydało mu się znajome: gdzieś je słyszał lub czytał w gazecie. A ponieważ z plebanii do tego domu nie było daleko, postanowił, że pójdzie pieszo. Zresztą trudno byłoby znaleźć taksówkę późnym wieczorem. Założył futro, bo było bardzo zimno. Potem otworzył boczne drzwi kościoła i z tabernakulum wyjął małą hostię - Pana Jezusa ukrytego pod postacią białego opłatka. Włożył ją do torebki, którą powiesił na szyi.

Gdy wyszedł na ulicę, poczuł, że na dworze jest duży mróz - chyba z piętnaście stopni. Ostatnie autobusy miejskie mijały go prawie puste; o tej porze ludzie już spali: tylko w niektórych oknach paliły się jeszcze światła. Padał drobny śnieg: w podmuchach wiatru płatki śniegu kotłowały jak na karuzeli i opadały na ziemię. Po kilku minutach dotarł pod wskazany adres. Wszedł na trzecie piętro starego, przedwojennego jeszcze domu. Odnalazł mieszkanie chorego. Nacisnął guzik dzwonka. Drzwi otworzyła starsza, siwa pani, zapraszając do środka.

Ksiądz powiesił futro w przedpokoju, zdjął czapkę i wszedł do pokoju oświetlonego nocną lampką stojącą przy łóżku chorego. Leżący na nim człowiek poruszył się, próbował wstać lub usiąść, ale zabrakło mu sił. Mężczyzna był blady, oddychał z trudem; podziękował księdzu, że zechciał odwiedzić go o tak późnej porze. Cichym głosem oznajmił, że pragnie się wyspowiadać. Ksiądz rozejrzał się po pokoju. Przy ścianach umieszczone były wysokie aż po sufit regały, na których, jak żołnierze podczas porannego apelu, stały książki. Było ich wiele: polskie, angielskie, niemieckie, rosyjskie. Dopiero wtedy ksiądz uświadomił sobie, że jest w gabinecie słynnego profesora, którego nazwisko znali ludzie w różnych krajach świata. Teraz ten wielki uczony był słaby jak małe dziecko. Przedtem, gdy przychodził na wykład na uniwersytet, wszyscy studenci z szacunkiem wstawali na jego powitanie. Teraz chciał uklęknąć na podłodze, by uczcić Pana Jezusa w małej hostii, którego ksiądz proboszcz przyniósł do jego domu, ale nie miał już siły tego zrobić. W jego oczach błyszczały łzy. Potem zaczął się spowiadać; była to spowiedź po wielu latach. Chory mówił z wielkim wysiłkiem, a gdy skończył, ksiądz udzielił mu rozgrzeszenia. Potem wyjął z haftowanej torebki białą hostię, w której ukryty był Pan Jezus; po przyjęciu Komunii św. profesor był bardzo spokojny, bo wiedział, że Pan Bóg odpuścił mu wszystkie jego grzechy, i cieszył się z tego jak dziecko, które zgubiło się w wielkim lesie, ale później znalazło drogę i szczęśliwie wróciło do domu.

W kilka dni później ksiądz przeczytał w gazecie nekrolog, czyli wiadomość o śmierci znanego profesora. Pomyślał, że warto było pójść tamtego dnia spać później niż zwykle, odbyć spacer w mroźną noc, żeby potrzebującego pomocy chorego pojednać z Panem Bogiem. Bo każdy człowiek może obrazić Boga, czyli popełnić grzech. Jeżeli jednak żałuje tego, co zrobił, Pan Bóg mu przebaczy, daruje złe uczynki, zapomni o nich. Tak jak ojciec przebacza swemu dziecku i już więcej nie gniewa się na nie.

 Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 79 -

Selma Lagerlóf napisała przepiękną legendę o Bożym Narodzeniu. Oto staruszek wyrusza szukać ognia, aby rozpalić żar i ogrzać Maryję i Dziecię. Z daleka spostrzega płonące ognisko. Dokoła ogniska leżą owce, a obok czuwa pasterz. Kiedy starzec zbliżał się do ogniska, wielkie psy pilnujące stada zerwały się i chciały szczekać, lecz nie mogły wydać głosu. Rzuciły się na starca, ale nie mogły wyrządzić mu żadnej krzywdy. Starzec przeszedł pomiędzy owcami do ogniska. Czuwający przy ognisku pasterz miał nielitościwe serce, dlatego rzucił w kierunku starca kijem, ale kij przeleciał obok. Kiedy starzec podszedł do ogniska, pasterz pozwolił mu wziąć ogień, ciesząc się złośliwie, że i tak nie potrafi tego zrobić, ponieważ nie ma naczynia, ani płonącej głowni. Lecz starzec wybrał rękoma kilka rozżarzonych węglików, włożył je w poły swego płaszcza, a one go nie parzyły, ani nie paliły. Zdumiony pasterz pytał samego siebie - Co to za dziwna noc? Psy nie gryzą obcego; owce się nie budzą; kij nie uderza; a ogień nie parzy? Zaciekawiony tym wszystkim poszedł za starcem i zobaczył, że nie miał on nawet chaty i że uboga Matka i Dziecię znajdowali się w zimnej skalnej grocie. Na ten widok wzruszył się chociaż był człowiekiem twardego serca i ofiarował skórkę jagnięcia, aby Matka mogła otulić nią biedne Niemowlę. Zaledwie spełnił ten szlachetny czyn, ujrzał coś, czego do tej pory nie widziały jego oczy. Usłyszał to, czego dotąd nie słyszały jego uszy. Ujrzał chóry aniołów śpiewających cudowną pieśń o Zbawicielu, który narodził się tej nocy, aby zbawić ludzi. Zrozumiał wtedy tajemnicę tej niezwykłej, cudownej nocy, dobroć zwierząt i radość wszelkiego stworzenia.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 80 -

Pewien ojciec rodziny przeżywał w czasie Świąt Bożego Narodzenia swoisty kryzys wiary. Otóż nie mogło mu się w głowie pomieścić i nie mógł zrozumieć, jak Bóg nieskończenie doskonały i wszechmocny, mógł posunąć się do tego stopnia, że pozwolił swojemu Synowi urodzić się w stajni. Przecież nikt z ludzi nie rodzi się w tak nędznych warunkach. Wydawało mu się, że historia o Bożym Narodzeniu jest tylko piękną, chwytającą za serce legendą i niczym więcej. Kiedy żona i dzieci prosiły go, aby poszedł z nimi na Pasterkę, wymówił się tym, że nie czuje się dobrze. Został więc w domu w mroźną zimową noc sam. Położył się spać, ale nie mógł zasnąć. A kiedy mu się to wreszcie udało, jego sen przerwał jakiś hałas słyszany z zewnątrz. Wstał szybko z łóżka, aby sprawdzić co się dzieje. Na podwórku swojego domu ujrzał stado dzikich gęsi, które zmęczone długim lotem na południe, wybrały sobie jego podwórko na odpoczynek i nocleg. Noc była bardzo mroźna, dlatego żal mu się zrobiło tych głodnych, zmęczonych i zziębniętych gęsi.

Pomyślał sobie, przecież ja mam wolną stodołę. Tam mogłyby wypocząć, odżywić się i nabrać sił te zziębnięte ptaki. Ubrał się i wyszedł na zewnątrz. Otworzył stodołę, posypał ziarna i przez kilkanaście minut starał się zachęcić, aby gęsi weszły do stodoły. Niestety na próżno. Po prostu się bały. I wtedy pomyślał sobie w ten sposób. Gdybym mógł choć na chwilę stać się jedną z tych gęsi i rozmawiać ich językiem, to ich bojaźń na pewno by znikła. Na tę, myśl zaświtało mu w głowie, że to Bóg zesłał mu te gęsi, aby rozproszyć jego wątpliwości co do Bożego Narodzenia. Zrozumiał, dlaczego Syn Boży przyszedł na ziemię i narodził się jako człowiek.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 81 -

Św. Ludwik IX król francuski dostąpił łaski chrztu św. w królewskiej kaplicy zamkowej. Natomiast na króla Francji koronowany był we wspaniałej katedrze w Reims. Ponieważ pobożny król częściej modlił się w kaplicy zamkowej niż w pięknej katedrze, zapytano go pewnego razu: - Dlaczego Jego Królewska Mość modli się częściej w kaplicy zamkowej, a nie w katedrze, gdzie został koronowany na króla Francji? Św. Ludwik dał wtedy następującą odpowiedź: - W zamkowej kaplicy przyjąłem chrzest święty, a poprzez to stałem się dzieckiem Bożym. W katedrze zostałem koronowany, przez co stałem się królem Francji. Godność synostwa Bożego jest wyższa niż godność królewska. Godność królewską utracę w chwili mojej śmierci, a jako dziecko Boże pozyskam wieczną szczęśliwość.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 82 -

Zwiedzając Watykańską Galerię obrazów można zobaczyć jedno z największych arcydzieł sztuki malarskiej, obraz Rafaela "Przemienienie". Postacie z tego obrazu namalowane są na trzech poziomach. U góry widnieje postać Chrystusa unoszącego się na obłokach. Jego twarz i cała postać są przemienione. Poprzez cielesną ludzką powłokę przebija Jego Boskość. Na drugim poziomie, tuż poniżej Chrystusa, widzimy Piotra, Jakuba i Jana, apostołów, którzy byli świadkami Przemienienia Pana Jezusa na górze Tabor. Apostołowie ci symbolizują wszystkich ludzi, którzy zdążają do nieba. Na najniższym poziomie Rafael namalował w ciemnych kolorach grupę ludzi, którzy otaczają małego chorego chłopca.

Już na pierwszy rzut oka widać niezwykły kontrast pomiędzy jaśniejącą boskim blaskiem postacią Chrystusa a namalowaną w ciemnych barwach sceną poniżej. Rafael wyraził w ten sposób istotną prawdę wynikającą z faktu Przemienienia, mianowicie tę, że Chrystus jest naszym Bogiem, naszą Nadzieją i naszym Uzdrowicielem.

Wpatrując się z uwagą w obraz Rafaela można również dostrzec, że jeden z uczniów wskazuje ręką na chorego chłopca, zaś inny uczeń, ręką podniesioną do góry wskazuje na Chrystusa. Wielki malarz chciał zwrócić w ten sposób uwagę na nasze zadania jako uczniów Chrystusa. Uczeń wskazujący na chorego chłopca przypomina nam nasze chrześcijańskie powołanie. Jako wyznawcy Chrystusa powinniśmy dostrzegać pośród nas biednych i chorych. Powinniśmy pomagać im jak tylko potrafimy najlepiej. Powinniśmy pochylać się nad nimi z miłością i starać się zaradzić ich chorobom fizycznym i duchowym.

Jeszcze ważniejszą prawdę przypomina na tym obrazie uczeń, który wskazuje dłonią w górę na przemienionego Chrystusa. Zdaje się on mówić: "Bez pomocy Chrystusa - Boga, wasze wysiłki nie zdadzą się na nic". Rzeczywiście nigdy nie powinniśmy zapominać, że Chrystus jest naszą siłą i mocą. Że Chrystus jest zawsze gotowy nam pomagać. Że bez Niego nic nie potrafimy uczynić.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 83 -

"Cena życia" - to tytuł szwedzkiego filmu. Jego fabuła jest z naszych dni. Oto młoda kobieta - matka trojga małych dzieci - odczuwa nagle jakieś kłopoty ze wzrokiem. Lekarze stwierdzają guz. Jedna, druga operacja. Pacjentka czuje, że musi umrzeć. Naznaczona śmiercią choć niewierząca - prosi księdza. Duchowny czyta jej fragment z Pierwszego Listu do Koryntian: "Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, potem zaś zobaczymy twarzą w twarz". I13, 12/ Ciężko chora przytakuje: Tak to prawda. Długo widziałam świat w zwierciadle moich nadziei i moich pragnień. Żyłam jakby oddzielona od samej siebie. Teraz odczuwam coś z tego "twarzą w twarz".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 84 - 

Poeta niemiecki Goethe wyznał kiedyś, że w ciągu 75 lat swego życia, nie zaznał nawet czterech tygodni szczęścia. Powiedział też: "W tej gonitwie za pieniędzmi, przyjemnościami i radością. czułem się jak szczur. który połknął truciznę. Pędzi on z nory do nory, pożera wszystko co napotyka do zjedzenia. Pije wszystko co może dostać, a mimo wszystko trucizna pali go niby nieugaszony ogień". Czy pod tym wyznaniem Goethego nie mogłoby podpisać się wielu współczesnych ludzi? Prawdopodobnie bardzo wielu!

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ A 

- 85 -

Stara chrześcijańska legenda opowiada, że każdy z nas złączony jest z Bogiem niewidzialną cienką nitką. Każdy grzech ciężki obciąża człowieka do tego stopnia, że ta nitka się przerywa. Jeżeli jednak grzesznik przyznaje się szczerze do winy i żałuje za popełnione grzechy, jeżeli mocno prosi Boga o przebaczenie, to dobry Bóg lituje się i sam osobiście wiąże tę przerwaną nitkę, która znów łączy nas z Bogiem. Rzecz oczywista, że ta nitka staje się coraz to krótsza, a my grzesznicy zbliżamy się coraz bardziej do nieba.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 86 -

Przed wypadkiem 17-letnia Anna była przeciętną, miłą i wesołą dziewczyną. Żyła beztrosko pod opieką rodziców, chodziła do szkoły, była zakochana w chłopcu, z którym miała zamiar się pobrać. Marzenia jej legły w gruzach. Skacząc do wody, uderzyła głową o coś twardego. Pęknięcie dwóch kręgów spowodowało paraliż rąk i nóg. Zaczął się dla niej okres buntu i rozpaczy, była bliska samobójstwa. Leżąc nieruchomo, we wszystkim zdana na innych, bez przerwy pytała: jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego właśnie ja? Jaki jest sens życia? Potem zaczęła czytać Biblię. Zaczęła również swoje cierpienia wiązać z wiarą w Boga. Zrozumiała, że Bóg wybrał dla niej spośród wielu możliwości życia - życie człowieka sparaliżowanego. Zrozumiała, że nogi, które nie mogą chodzić i ręce, które nie mogą nic zrobić, są jakąś nitką, we wspaniałym wzorze Bożego planu.

Różnych sposobów używa Bóg, aby pogłębić nasze życie duchowe i aby zbliżyć nas do siebie. Niejednokrotnie Bóg odbiera nam jakieś dobro, które bardzo sobie cenimy, po to, aby obdarować nas jeszcze czymś bardziej cennym. Tej 17-letniej dziewczynie Bóg odebrał zdrowie. W zamian za to obdarzył ją Bóg światłem duszy. Pogłębił jej wiarę, jeszcze bardziej zbliżył do siebie.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 87 -

W szpitalu umiera na raka jedenastoletni chłopiec. Wokół szpitalnego łóżka zebrana jest cała rodzina. W pewnym momencie wywiązuje się następująca rozmowa pomiędzy chorym chłopcem a jego niewierzącym ojcem. - Nie martw się kochanie - mówi ojciec, chcąc pocieszyć syna. Zobaczysz, wszystko zakończy się dobrze. Będziesz znów chodził do szkoły i grał z kolegami w piłkę. Wtedy chłopiec odpowiedział: - Tatusiu, ja wiem, że nie będę żył. Zresztą ja nie chcę tu być dłużej. Ja wierzę, że po śmierci odejdę do nieba, gdzie zobaczę Pana Jezusa i bardzo się z tego cieszę. Słowa te wstrząsnęły tym niewierzącym ojcem. Zapytał on ze łzami w oczach.

- Synku a czy jesteś pewny, że Pan Jezus tam będzie?

- Oczywiście - odpowiedziało dziecko - Bo gdzie jest Pan Jezus, tam jest i niebo.

Tak jak ten dzielny chłopiec, my także wierzymy w tę radosną prawdę, którą dzisiaj w Uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa świętujemy: Chrystus wstąpił do nieba i w niebie każdego z nas oczekuje!

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 88 -

W trakcie wizyty duszpasterskiej gospodarze domu dzielą się z odwiedzającym ich księdzem swoimi wrażeniami na temat wyboru w 1978 roku naszego rodaka Kard. Wojtyły na Ojca św. - Muszę księdzu szczerze wyznać - powiedział gospodarz domu, - te nasze związki z Kościołem były do tej pory bardzo luźne. Zazwyczaj ograniczały się one do uczestnictwa we Mszy św. na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Tak było do października 1978 roku - wtedy przeżyliśmy spotkanie z Ojcem Świętym. To nic, że odbyło się to tylko za pośrednictwem telewizji. Jaka jest moc w tym człowieku, że na odległość potrafi zapalić ludzi swoim płomieniem? Ojciec Święty wyzwolił w nas ogromną tęsknotę. Chcieliśmy być razem z Nim, chcieliśmy kochać Boga, którego On kocha. Poczuliśmy, że jeśli będziemy dalej żyć tak jak dotychczas, to się udusimy - zakończył swoje wyznanie gospodarz domu.

Jeżeli Ojciec święty, który jest tylko człowiekiem, posiada tak wielką siłę oddziaływania na ludzi, to jak niewyobrażalnie potężną siłę przemiany ludzkich serc posiada Duch Święty, którego Uroczystość Zesłania na Apostołów dzisiaj świętujemy?

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 89 -

Prawie 30 lat głosił Irlandczykom Ewangelię, św. Patryk, nawracając ich na wiarę chrześcijańską. Pogańskim Irlandczykom trudno było zrozumieć prawdy wiary chrześcijańskiej, zwłaszcza tajemnicę Trójcy Świętej. Długo tłumaczył im święty Patryk, że choć są trzy Osoby Boskie, to jednak jest tylko jeden Bóg. Dla niewykształconych Irlandczyków było to jednak zbyt trudne do zrozumienia. Św. Patryk czuł, że same słowa nie wystarczą, że trzeba znaleźć jakiś obraz, jakiś przedmiot, który dopomógłby tym ludziom w zrozumieniu nauki o Trójcy Świętej. Wreszcie św. Patryk wpadł na dobry pomysł. Tłumacząc tajemnicę Trójcy Świętej, pokazywał Irlandczykom trójlistną koniczynę. Z jednej łodyżki wyrastały trzy listki, trzy odgałęzienia, podobnie jak w jednym co do natury Bogu są trzy Osoby.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 90 -

Dialog konwertyty z niewierzącym w Boga przyjacielem. - Przyjąłeś chrześcijaństwo. Wierzysz w Chrystusa?

- Tak. - Możesz więc o nim udzielić informacji? W jakim kraju się urodził? - Nie wiem. - Ile miał lat jak umarł?

- Nie wiem. - Jak dużo wygłosił kazań? - Tego też nie wiem. - Bardzo mało wiesz jak na kogoś, kto uważa się za nawróconego. - Masz zupełną rację. Wstydzę się, że tak mało o nim wiem. Ale jedno wiem na pewno: jeszcze przed trzema laty byłem pijakiem, miałem długi, moja rodzina się rozpadała, żona i dzieci każdego wieczoru drżeli ze strachu przed moim powrotem do domu. Po nawróceniu skończyłem z alkoholem. Nie mamy już długów. Jesteśmy na powrót szczęśliwą rodziną. Dzieci i żona czekają niecierpliwie na mój powrót z pracy każdego dnia. To wszystko uczynił dla mnie Chrystus. Tyle wiem o Nim.

Podobnie jak egzaminował swego przyjaciela, który przyjął wiarę w Chrystusa, ten niewierzący człowiek, tak samo egzaminuje Pan Jezus swoich uczniów w dzisiejszej Ewangelii, zadając im bardzo ważne pytania.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 91 -

Słynny malarz Van Gogh umierał na poddaszu w skrajnej nędzy, gdyż ludzie nie poznali się na jego talencie. Doszło do tego, że nie miał pieniędzy na jedzenie. Gdy służąca szła na rynek, by kupić coś do jedzenia, brała obrazy malarza i sprzedawała je za bezcen. Krótko przed śmiercią Van Gogh wstał z łóżka, wziął jedno ze swoich płócien, odkurzył je rękawem i patrząc na nie rzekł: A jednak nie żyłem na próżno. Chociaż w skrajnej nędzy i opuszczeniu, umierał jednak ze spokojnym sumieniem, które mówiło mu, że nie zmarnował talentu podarowanego mu przez Boga.

Przykład Van Gogha, malarza, którego kunsztu malarskiego nie potrafili docenić jemu współcześni, który pomimo tego nie zaprzepaścił Bożych talentów, jest bardzo dobrym wprowadzeniem do refleksji nad dzisiejszą Ewangelią.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 92 -

Naprzeciw jednego z kościołów zasłabł na ulicy starszy, mężczyzna. Kilku ludzi pospieszyło mu z pomocą. Któryś z nich chciał dzwonić po karetkę pogotowia. Jednak ten starszy mężczyzna prosił, aby nie dzwonić po pogotowie, tłumacząc, że to nic groźnego i że takie zasłabnięcia, zdarzają mu się często. Wystarczy, żeby zaprowadzili go gdzieś, gdzie mógłby usiąść i spokojnie odpocząć. Ponieważ kościół był najbliżej, pomogli mu więc wejść do niego i posadzili go w ławce. W tym czasie odbywało się w kościele nabożeństwo różańcowe. Pod koniec tego nabożeństwa organista zaintonował pieśń ku czci Matki Najświętszej: "Biedny kto Ciebie nie zna od powicia I nigdy Twego nie słyszą imienia, lecz ten biedniejszy, kto w rozpuście życia stał się niegodnym swego zawierzenia. I imię swoje już zatarł w pamięci i swojej Matki nie czeka... Kiedy ten przyprowadzony do kościoła mężczyzna usłyszał słowa pieśni, zaczął szlochać na cały głos. Płakał tak głośno, że zwrócił na siebie uwagę modlących się w kościele ludzi. Ktoś podszedł do niego i zapytał, co się stało, że tak głośno płacze? Wtedy ten mężczyzna odpowiedział: - To była ulubiona pieśń mojej matki, która przed śmiercią zaklinała mnie i prosiła, abym był dobrym człowiekiem. Niestety jestem bardzo złym i grzesznym człowiekiem. Pomimo próśb mojej matki, żyłem jak niewierzący, jednak modlitwa matki wybłagała nawrócenie dla syna u Matki niebieskiej.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 93 -

Św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian pisze o różnych darach Bożych, które udzielone przez Boga jednostkom mają służyć dobru wszystkich. Apostoł pisze o darach ściśle nadprzyrodzonych, ale i o darach naturalnych, jak np. o darze języków. Moglibyśmy katalog tych darów poszerzyć o takie dary Boże, jak: talent poetycki, malarski, muzyczny, itd. W każdym kraju znajdują się jednostki wybitnie uzdolnione czy utalentowane.

Wspomnijmy o naszym kompozytorze i genialnym pianiście, Fryderyku Chopinie (+1849). Swoimi dziełami muzycznymi więcej przyczynił się do rozbudzenia patriotyzmu wśród Polaków, niż niejeden generał odniesionymi zwycięstwami na polu bitwy. Tak rozumiał jego twórczość Robert Schuman, który w roku 1836 napisał: "Gdyby samowładny, potężny monarcha Północy wiedział, jak niebezpieczny wróg grozi mu w dziełach Chopina, w pełnych prostoty melodiach mazurków, zakazałby pewnie tej muzyki. Dzieła Chopina to ukryte wśród kwiecia armaty". - Z tego pouczenia Schumana skorzystał okupant hitlerowski, zakazując publicznego wykonywania dzieł Chopina

- 94 -

Bywają jednak powołania, w których działanie łaski występuje z całą wyrazistością. Tak było np. w przypadku Edyty Stein (1891-1942). Urodziła się w rodzinie żydowskiej, we Wrocławiu. W drugim roku życia umiera jej ojciec. Jako najmłodsza z siedmiorga dzieci jest otaczana najtroskliwszą miłością ze strony matki. W trzynastym roku życia traci wiarę, zaprzestaje wszelkich praktyk religijnych. Studiuje na uniwersytecie we Wrocławiu i Getyndze. Od 1916 roku jest asystentką Husserla we Fryburgu; w następnym roku zdobywa doktorat z filozofii.

W roku 1922 nawraca się na katolicyzm, przyjmuje chrzest, staje się aktywną działaczką religijną na terenie Niemiec. Nie koniec na tym. W październiku 1933 roku wstępuje do klasztoru ss. Karmelitanek w Kolonii. Matka, 84-letnia staruszka, żarliwie przywiązana do tradycji żydowskich, boleśnie przeżyła moment rozstania z ukochaną córką i nigdy nie pogodziła się z tym faktem. A jednak Edyta pozostała nieugięta w swej decyzji, czując wyraźny głos Boży wzywający ją do klasztoru: prześladowana od wielu lat przez hitlerowców, z powodu żydowskiego pochodzenia, w 1938 r. przenosi się do Holandii; Arecoa 2 sierpnia 1942 roku, już za kilka dni, bo 9 lub 10 sierpnia; razem z innymi więźniami żydowskimi padła ofiarą zagazowania w Oświęcimiu. W październiku 1998 roku Jan Paweł II ogłosił ją świętą.

Zob. Edyta Stein. Światłość w cieniu, t. I, Kraków 1977, passim.

- 95 -

Najwybitniejszą propagatorką nabożeństwa do miłosierdzia Bożego w naszych czasach była błogosławiona siostra Faustyna (+ 1938). Propagowała je przez upowszechnianie kultu obrazu Chrystusa, znanego jako obraz: "Jezu, ufam Tobie". Obraz ten zobaczyła w nadprzyrodzonej wizji; było to w Płocku, 22 lutego 1931 roku. Obraz przedstawia Chrystusa w ruchu, zbliżającego się ku nam, z ręką wzniesioną do błogosławieństwa; z Jego serca wypływają dwa strumienie promieni: czerwonych i białych, symbolizujących krew i wodę, które wypłynęły z przebitego boku na krzyżu. Pod stopami jest napis: Jezu, ufam Tobie; obraz namalował prof. Eugeniusz Kazimierowski z Wilna. Wskazówek udzielała siostra Faustyna. Konsultantem był również ks. Michał Sopoćko, profesor teologii w seminarium wileńskim i na Uniwersytecie Warszawskim. Obraz powstał w roku 1934, a wystawiony był do czci publicznej w kaplicy Ostrobramskiej obok obrazu Matki Bożej w 1935 roku, z okazji obchodów jubileuszu 1900 lat Odkupienia świata.

Zob. Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo, Kraków 1986, passim.

- 96 -

Św. Paweł wyznaje, że "Wszystko uznaje za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa". Słowa św. Pawła wskazują na miejsce, jakie Chrystus zajmuje w życiu ludzi, którzy się z Nim zetknęli. Nie ma postaci w dziejach ludzkich tak porywającej jak Chrystus. Współczesny pisarz włoski, Luigi Santucci, stwierdza:

„W każdym człowieku, czy to wierzącym w Niego jako w Słowo, które stało się Ciałem, czy też niewierzącym, odzywa się w zetknięciu z Chrystusem, z samym dźwiękiem Jego imienia, jakiś głęboko w każdym z nas tkwiący utajony fanatyzm; o moc ujarzmiania ludzi przewyższa czyjąkolwiek inną, osiągając jednocześnie szczyt łagodności i szczyt gwałtowności. Myślę, że wszyscy, jakiejkolwiek byliby wiary czy niewiary, oni chcą przynajmniej powtórzyć za mieszkańcami Jerozolimy: Żaden człowiek tak nie mówił jak On. A Dostojewskiemu: nieodparty urok podyktował słynny paradoks: «Gdybym miał wybierać między Chrystusem a prawdą, wybrałbym Chrystusa». Co do mnie, w obecnym momencie mojego życia, życia świata ujarzmiający czar Chrystusa wyraża się w tych słowach mało znanych, odkrytych jako nowe w mrokach Ewangelii: «Czy i wy chcecie odejść?»"

Luigi Santucci, ...I wy chcecie odejść, Warszawa 1972, s. 8.

- 97 - 

W prowadzeniu ludzi do zbawienia Bóg działa przez ludzi. W tej dziedzinie szczególna rola przypada misjonarzom i osobom angażującym się na rzecz misji. W tym miejscu warto wspomnieć o bł. Marii Teresie Ledóchowskiej, założycielce zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera. Żyła w latach 1863 -1922; urodziła się w Loosdorf w Austrii, zmarła w Rzymie; błogosławioną ogłosił ją Paweł VI w 1975 roku. Maria Teresa odznaczała się wybitnym talentem pisarskim, muzycznym i malarskimi: Przez jakiś czas była damą dworu u książąt Toskańskich, Ferdynanda i Aliebulgu. Czuła jednak, że gdzie indziej jest jej powołanie. Kontakty z kardynałem Lavigerie, apostołem Murzynów i obrońcą niewolników, spowodowały, że poświęciła się działalności na rzecz misji w Afryce. Były to lata 90. dziewiętnastego stulecia. Z tą myślą założyła Sodalicję św. Piotra Klawera i rozpoczęła wydawanie miesięcznika "Echo z Afryki". Główny dom zakonny otwarła w Rzymie. Wygłaszała prelekcje we wszystkich większych miastach Europy na temat sytuacji w Afryce; organizowała wysyłkę pomocy materialnej do najbiedniejszych rejonów Afryki; dzięki jej staraniom wydano Pismo Święte w 150 językach afrykańskich; drukowano też inne książki w różnych narzeczach Czarnego Lądu. - Swoją niezmordowaną działalnością i poświęceniem Maria Teresa zyskała sobie miano Matki Afrykańczyków. - Z perspektywy czasu możemy o niej powiedzieć to, co o sobie mówili Paweł i Barnaba: "Jak wiele przez nią zdziałał Bóg i jak otworzył poganom podwoje wiary".

- 98 -

Jeżeli weźmiemy do ręki biografię jakiegoś konwertyty, to stwierdzamy, że przyjęcie przez nich jakichkolwiek prawd religii katolickiej poprzedzone jest wiarą w bóstwo Jezusa Chrystusa. Za typowy, z ostatnich czasów, można uznać przypadek Tomasza Mertona (ur.1915). Oto jak opisuje przełomową chwilę w procesie swojego nawrócenia:

"...Wkrótce wszyscy powstaliśmy. Nie wiedziałem z jakiej przyczyny. Ksiądz przeszedł na drugi koniec ołtarza i; jak się później dowiedziałem, czytał Ewangelię. Następnie spostrzegłem, że ktoś ukazał się na ambonie. Był to młody ksiądz, mający niewiele ponad trzydzieści trzy lub trzydzieści cztery lata. Twarz miał szczupłą ascetyczną, oraz parę okularów w rogowej oprawie.

Nie mówił długo, ale dla mnie słuchanie tego młodego człowieka, który językiem prostym, a jednak zabarwionym terminologią scholastyczną, objaśniał spokojnie ludziom pewien punkt doktryny katolickiej, było niezmiernie interesujące. Jak jasna i spoista była ta doktryna! Poza tymi słowami czuło się pełną powagę i moc nie tylko Pisma Świętego, ale również wieków jednolitej, nieprzerwanej i konsekwentnej tradycji. Przede wszystkim była to żywa tradycja - nie było w niej nic sztucznego ani staroświeckiego. Te słowa, ta terminologia, ta doktryna i te przekonania wychodziły z ust młodego księdza jako coś, co było najistotniejszą częścią jego własnego życia. Co więcej, odczułem, że ludzie tu byli z tym wszystkim obznajomieni że, w odpowiednim stosunku, to było również częścią ich życia. Było tak samo wszczepione w ich duchowy organizm jak powietrze, którym oddychali, i strawa, którą jedli, wnikały w ich lew i ciała.

Cóż ten ksiądz mówił? Że Chrystus jest Synem Bożym. Że Nim druga Osoba Trójcy Świętej, Bóg, przyjął na siebie naturę ludzką, ludzkie ciało i duszę, że się w nie wcielił i mieszkał między nami pełen łaski i prawdy - i że ten Człowiek, którego ludzie nazywali Chrystusem, był Bogiem. Był zarazem człowiekiem i Bogiem - dwie natury hipostatycznie zjednoczone z sobą w jednej Osobie, czyli suppositum, jedna osobowość, będąca Boską Osobą, która przyjęła na siebie naturę ludzką. Jego dzieła były dziełami Boga; jego czyny, czynami Bożymi. On nas ukochał - Bóg, a chodził wśród nas - Bóg, a umarł za nas na krzyżu. "Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego".

Jezus Chrystus nie był jedynie człowiekiem, dobrym i wielkim człowiekiem wielkim prorokiem, cudotwórczym. Uzdrowicielem, i Świętym - był kimś, wobec którego wszystkie takie pospolite określenia bladły i przemieniały się w bóstwo. Był Bogiem. Ale mimo to nie był tylko duchem bez prawdziwego ciała, Bogiem ukrywającym się pod wizją cielesną - był także prawdziwym człowiekiem, urodzonym z ciała najczystszej Dziewicy, ukształtowanym z Jej ciała przez Ducha Świętego. A co czynił w tym ciele na ziemi, czynił nie tylko jako człowiek, ale także jako Bóg. Kochał nas jako Bóg, cierpiał i umarł za nas Bóg.

A skąd to wiemy? Ponieważ zostało nam to objawione w Piśmie Świętym i potwierdzone przez naukę Kościoła i naukę potężnej, jednolitej tradycji katolickiej od pierwszych apostołów, pierwszych papieży i najwcześniejszych Ojców, poprzez Doktorów Kościoła i wielkich scholastyków aż do naszych dni. De de divina. Jeżeli w to wierzysz, zostanie ci udzielone światło do przyjęcia tych prawd, do zrozumienia ich w pewnej mierze. Jeżeli w nie wierzysz, nigdy ich nie zrozumiesz - nie będą ci niczym więcej niż zgorszeniem i szaleństwem.

A nikt nie może w nie wierzyć samym postanowieniem wierzenia, jedynie z własnej woli. Jeżeli nie otrzyma łaski, rzeczywistego światła i impulsu umysłu, i woli od Boga, nie może nawet zdobyć się na akt żywej wiary. To Bóg daje nam wiarę i nikt nie przychodzi do Chrystusa, jeżeli Ojciec go nie pociągnie ku Niemu.

Thomas Merton, Siedmiopiętrowa Góra, Kraków 1971, s. 250-252.

- 99 -

Są różne nawrócenia. Jedne dotyczą przekonań religijnych, inne postawy moralnej. Swoiste nawrócenie przeszedł Roman Brandstaetter, autor "Jezusa z Nazaretu". Urodził się w Tarnowie w 1906 roku, zmarł w 1987 roku. W czasie wojny udało mu się przedostać do Palestyny, tam doznał łaski nawrócenia, przechodząc z judaizmu na katolicyzm. Na temat swego nawrócenia napisał: "Ja nie byłem poganinem, bym się miał nawracać. Po prostu uznałem Nowy Testament za całkowite wypełnienie Obietnicy Pańskiej zawartej w Starym Testamencie, i na tym koniec, cała reszta była tylko logiczną konsekwencją tego faktu".

Zob. Kalendarium duszpasterskie, t. I, s. 9.

- 100 -

Bóg w różny sposób daje ludziom znać o swojej obecności. Abrahamowi objawił się pod postacią trzech młodzieńców. Najpełniej objawił się ludzkości w swoim Synu, Jezusie Chrystusie, naszym Zbawcy. Wszystkim nam objawia się każdego dnia w pięknie otaczającego nas świata. Świat jako dzieło Boże świadczy o mądrości i wszechmocy Boga.

Tak patrzył na świat św. Franciszek z Asyżu ( 1182 -1226). Świat nie zasłaniał mu Boga, ale odsłaniał przed nim Jego wielkość. Mało jest ludzi tak odczuwających bliskość Boga w kontakcie z przyrodą, jak ją przeżywał św. Franciszek. To pozwalało mu nazywać różne elementy świata swoimi braćmi i siostrami. Znana jest jego "Pieśń stworzenia", a w niej strofy: "Pochwalony bądź, Panie,

Z wszystkimi Twoimi stworzeniami,

A przede wszystkim z naszym bratem-słońcem,

Które dzień daje, a Ty przez nie świecisz,

Ono jest piękne i promieniste, A przez swój blask

Jest Twoim wyobrażeniem, o Najwyższy!"

Zob. Kalendarium duszpasterskie, t. IV, s. 600.

- 101 -

Prorok Jeremiasz, o którym mówi pierwsze czytanie, nie miał łatwego życia, wręcz męczeńskie, za to, że mówił prawdę i chciał dobrze dla swego narodu. Żadne przeciwności i prześladowania nie były w stanie zachwiać jego zaufania do Boga.

Podobną postawą w naszej historii narodowej odznaczał się Romuald Traugutt ( 1826 -1864), naczelnik Rządu Polskiego w okresie powstania styczniowego. Zdekonspirowany we wrześniu 1864 roku  w Cytadeli warszawskiej, był pewnym wyroku śmierci zawsze zachował spokój i wiarę w Opatrzność Bożą, czemu dał wyraz w listach do żony z tego okresu. W liście z 27 czerwca 1864 roku pisał:

"... cokolwiek Ojciec nasz Niebieski zsyła na nas, z zupełnym poddaniem się i z synowską wdzięcznością przyjąć winniśmy; to wszystko nie jest skutkiem ślepego przypadku, ale wolą Bożą zarządzone, jest karą Jego za grzechy nasze, a zarazem i prawdziwym dobrodziejstwem, gdyż wszystko, co Stwórca czyni z nami, dla dobra naszego prawdziwego czyni. Poddanie się wszakże zupełne i ochocze Jego woli świętej jest koniecznym warunkiem, aby nam wszystko na prawdziwy pożytek się obracało. Nie zapominajmy, moje Dziecię, że Bóg, chociaż o szczęściu naszym doczesnym pamięta, przede wszystkim jednakże ma >za celu szczęście nasze wieczne, do którego nas stworzył i przeznaczył... Taką to jedynie pociechę przesyłam Ci, Najdroższa moja, gdyż ta tylko człowiekowi w największym nieszczęściu i: strapieniu prawdziwą być może. Z tego samego źródła i ja cierpię moc i ochotę. Cokolwiek bądź ze mną się stanie, nieskończone dzięki składam codziennie Bogu..."

Zob. Władysław Kluz OC, Dyktator - Romuald Traugutt, Kraków 1982, s. 198.

- 102 -

Bywa, że idziemy przez życie szeroką drogą, aż wreszcie tknięci łaską Bożą wchodzimy na "wąską drogę" prowadzącą do nieba. Tak było w przypadku naszego wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, zmarłego w Paryżu w 1849 roku. Zygmunt Szczęsny Feliński (późniejszy arcybiskup warszawski) dopomógł mu wejść na tę "wąską drogę" i nam przekazał ostatnie słowa wielkiego poety:

"Wiara w nieśmiertelność ducha i w sprawiedliwość Bożą jest nowym darem Stwórcy nam udzielonym. Ta wiara tylko pozwala spokojnie śmierć przyjąć... Ufam w sprawiedliwość Bożą, bo ją pojmuję; tak ufam, że gdybym mógł powierzyć ducha mego w ręce matki, aby ona wynagrodziła go stosownie do zasługi, nie oddałbym go z taką ufnością, z jaką dziś oddaję w ręce mego Stwórcy. Wszak prawda - gdziekolwiek ostatnia godzina cię zastanie, czy na wysokim urzędzie, czy w skromnym wiejskim domku, czy we własnym dworze, przyjmiesz wolę Bożą spokojnie i z gotowości; jak nieśmiertelnemu duchowi przystoi".

Kalendarium duszpasterskie, t. II, s. 183.

- 103 -

Św. Paweł w Liście do Tymoteusza mówi o miłosierdziu, jakiego doznał u bram Damaszku, gdy łaska Boża z prześladowcy chrześcijan uczyniła go apostołem Chrystusa.

Wielką apostołką miłosierdzia Bożego, w ostatnich czasach, była błogosławiona siostra Faustyna Kowalska. Chrystus zaszczycił ją nadprzyrodzonymi łaskami. W jednej z nich, w Wielki Czwartek, mówił do niej: "Pragnę, żebyś złożyła ofiarę z siebie za grzeszników, a szczególnie za te dusze, które straciły nadzieję w miłosierdzie Boże". W odpowiedzi na wolę Chrystusa siostra Faustyna składa siebie w ofierze Bogu według następującego aktu ofiarowania:

"Wobec nieba i ziemi, wobec wszystkich chórów niebieskich, wobec Najświętszej Maryi Panny, wobec wszystkich Mocy niebieskich, oświadczam Bogu w Trójcy Jedynemu, że dziś w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem Odkupicielem dusz składam dobrowolnie z siebie ofiarę za nawrócenie grzeszników, a szczególnie za te dusze, które straciły nadzieję w miłosierdzie Boże. Ofiara ta polega na tym, że przyjmuję z zupełnym poddaniem się woli Bożej wszystkie cierpienia i lęki, i trwogi, jakimi są napełnieni grzesznicy, a w zamian oddaję im wszystkie jakie mam pociechy w duszy, które płyną z obcowania z Bogiem. Jednym słowem ofiaruję za nich wszystko: Msze święte, Komunie święte, pokuty i umartwienia oraz modlitwy. Nie lękam się ciosów - ciosów sprawiedliwości Bożej, bo jestem złączona z Jezusem. O Boże mój, pragnę tym sposobem wynagrodzić Ci za te dusze, które nie dowierzają dobroci Twojej. Ufam wbrew wszelkiej nadziei w morze Miłosierdzia Twego. Panie i Boże mój, cząstko - cząstko moja na wieki, nie na własnych siłach opieram ten akt ofiarowania, ale na mocy, która płynie z zasług Jezusa Chrystusa. Powtarzać będę codziennie ten akt ofiarowania następującą modlitwą, której mnie sam nauczyłeś, Jezu:

"O Krwi i Wodo, któraś wytrysła naówczas jako Zdrój Miłosierdzia dla nas z Serca Jezusowego, ufam Tobie".

Siostra Faustyna, Wielki Czwartek 1934 roku.

Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo. Kraków 1986, s. 113 -114.

- 104 -

W naszych czasach przeżywamy rozkwit nabożeństwa do miłosierdzia Bożego, przynajmniej w Polsce. Jest w tym wielka zasługa bł. siostry Faustyny Kowalskiej (+ 1938). Siostra Faustyna jest też wzorem, jak odpowiedzieć na tę prawdę, że Bóg jest naszym miłosiernym Ojcem. Tą odpowiedzią jest całkowite zdanie się na Boga; zaufanie Mu i chęć pełnienia Jego woli. Błogosławiona Faustyna pisze w swym Dzienniczku:

"Zaufałam całkowicie woli Twojej, która jest dla mnie miłością i miłosierdziem samym. Każesz pozostać w tym klasztorze - pozostanę; każesz przystąpić do dzieła - przystąpię; pozostawisz mnie do śmierci w niepewności co do dzieła tego, bądź błogosławiony; dasz mi śmierć wtenczas, kiedy po ludzku zdawać się będzie, że najbardziej potrzeba mojego życia - bądź błogosławiony; zabierzesz mnie w młodości - bądź błogosławiony; dasz mi doczekać sędziwego wieku - bądź błogosławiony; dasz zdrowie i siły - bądź błogosławiony; przykujesz mnie do łoża boleści choćby na życie całe - bądź błogosławiony; dasz same zawody i niepowodzenia w życiu - bądź błogosławiony; dopuścisz aby moje najczystsze intencje były potępione - bądź błogosławiony; dasz światło umysłowi mojemu - bądź błogosławiony; pozostawisz mnie w ciemności i we wszelkiego rodzaju udręczeniu - bądź błogosławiony. Od tej chwili żyję w najgłębszym spokoju, bo sam Pan niesie mnie na ręku swoim. On, Pan niezgłębionego miłosierdzia wie, że Jego samego pragnę we wszystkim i wszędzie".

Cytat za: Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo. Kraków 1986, s. 179.

- 105 -

Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie».

W okresie PRL-u niektórzy ludzie w Polsce próbowali dwom panom służyć: władzy komunistycznej i Kościołowi. Do nich nie należał z całą pewnością abp Ignacy Tokarczuk, pomimo że nawet z Watykanu próbowano go nakłonić do bardziej elastycznej polityki wobec komuny. W jednym z wywiadów abp Tokarczuk powiedział:

"W 1977 r., na kilka miesięcy przed śmiercią Pawła VI, były ogromne naciski na nasz Episkopat ze strony watykańskiego Sekretariatu Stanu, żebym zmienił swoją postawę. Podczas pobytów w Watykanie dwukrotnie nakłaniano mnie, abym zmienił swoje stanowisko, bo utrudniało to ówczesną politykę wschodnią Watykanu. Gdybym wtedy nie miał jasnego rozeznania, co jest prawdą, co się należy Panu Bogu i Jego prawom, a co autorytetowi urzędu papieskiego, to bym ustąpił. Tymczasem dla mnie było jasne, że postępuję słusznie. Złożyłem wtedy dwa razy oświadczenie, że zmiana mojej postawy jest niemożliwa. Podkreśliłem, że nie szukam zaczepki czy poklasku, bo to mnie też dużo kosztuje. Dałem do zrozumienia, że jeśli postępuję w sposób niewłaściwy, to mogą mnie zwolnić z funkcji, nie będę miał żadnych pretensji, ale swojego zdania nie zmienię, bo jest ono przemyślane i wynika z praktycznej znajomości komunizmu, a nie tylko z teoretycznych rozważań.

Już za obecnego papieża przyjechał do Przemyśla dyplomata watykański, abp Luigi Poggi i publicznie mnie przepraszał za te naciski, choć nie musiał tego robić".

Abp Ignacy Tokarczuk, Kazania pod specjalnym nadzorem, s. 343.

- 106 -

Był nawet ministrantem, zapowiadał się wspaniale wszyscy widzieli w nim dobrego człowieka. Jak tylko wyjechał z rodzinnych stron, bo tego wymagała jego praca, całkowicie się zagubił w innym towarzystwie. To, co dotychczas cenił, czystość i trzeźwość, z czasem utracił. Miał po pracy dużo czasu i dlatego zszedł na manowce życia. Z czasem przychodziło mu wspomnienie dawnych dni i atmosfery życia domu rodzinnego. Nie przestał chodzić do kościoła, zaczął się od nowa modlić, poszedł do spowiedzi i porozmawiał z kapłanem na temat swego życia. Odszedł od konfesjonału zmieniony Uwierzył na nowo, że może być dobry. Co więcej, zaczął apostołować w swoim środowisku. Publicznie przyznawał się do tego jakim był i jak łaska Boża odmieniła jego życie.

Przykład ten poucza nas, że można przeciwstawić się złu i pokusom tego świata, które prowadzą do grzechu. Papież Jan Paweł II pyta w Encyklice pt: "Blask prawdy", "O jakim człowieku mowa? O człowieku opanowanym przez pożądanie, czy o człowieku odkupionym przez Chrystusa? - zaraz dodaje: Chrystusa nas odkupił! Znaczy to, że obdarzył nas możliwością realizacji całej prawdy naszego istnienia, że wyzwolił naszą wolność spod władzy pożądania".

MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Red. Ks. Dr Stanisław Sojka

- 107 - 

To pytanie, gdzie jest moje miejsce na Mszy Świętej, jest pytaniem zasadniczej wagi, bo odpowiedź na nie jest zarazem odpowiedzią, czy jestem wierzącym czy tylko udającym wierzącego... nie może być bardziej czytelnego świadectwa swojej wiary lub niewiary nad świadectwo naszego przeżywania Eucharystii.

I czasem mogą nas na tym odcinku życia religijnego zawstydzać małe dzieci. Opisane niedawno wydarzenie o chłopcu Rajmundzie, który przyszedł z mamusią do Sióstr Zakonnych, bo miała coś mama do załatwienia. Zatrzymali się w pokoju, gdzie jedna ze sióstr wypiekała Hostie i komunikanty potrzebne do konsekracji. W pewnym momencie zbliża się ten mały chłopiec do koszyka z hostiami, bierze do ręki jedną z nich i całuje. Skonsternowana siostra zwraca chłopcu uwagę, że tam nie ma jeszcze Pana Jezusa, ale to zwykły opłatek. "Ja wiem proszę pani odpowiedział chłopiec - przyjdzie dopiero jutro na ołtarzu, ale gdy przyjdzie, to na pewno znajdzie tam mój pocałunek".

Czy to nie echo słów Pisma Świętego, że z ust niemowląt odbierać będę chwałę. Czy postawa tego dziecka nie każe nam zrobić sobie może jubileuszowego rachunku sumienia...jakie są moje spotkania z Bogiem w czasie Eucharystii?

MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Ks. Stanisław Pazdan

- 108 -

Wydaje się, że wspaniale uczynił to Roman Brandstaetter w swoim wierszu:

Nie zdejmę Krzyża z mojej ściany Za żadne skarby świata

Bo na nim Jezus ukochany Grzeszników z niebem brata

Nie zdejmę Krzyża z mego serca Choćby mi umrzeć trzeba Choćby mi groził kat - morderca, Bo Krzyż to klucz do nieba

Nie zdejmę Krzyża z mojej duszy, Nie wyrwę go z sumienia

Bo Krzyż szatana w niwecz kruszy, Bo Krzyż to znak zbawienia

A gdy zobaczę w poniewierce, Jezusa Krzyż i ranę

Która otwiera Jego serce, W obronę Krzyża stanę.

A Adam Mickiewicz napisał: Bóg sam może świat zniszczyć i drugi raz wystawić, A bez naszej pomocy nie może nas zbawić.

Trzeba więc pomagać w dziele naszego zbawienia poprzez osobową odpowiedź na dar Bożej miłości zawarty w tajemnicy Chrystusowego Krzyża.

MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Ks. Zdzisław Puścizna

- 109 -

W Opowiastkach ks. Kazimierz Wójtowicz pisze, że do uczonego w Piśmie przyszło kiedyś dwóch szukających braci z prośbą, aby ten zechciał im wyjaśnić, jak należy rozumieć zdanie Biblii mówiące o tym, że Bogu trzeba dziękować za nieszczęście tak samo jak za szczęście i z taką samą radością przyjmować jedno i drugie. Uczony nie silił się wcale na mądre wywody; powiedział tylko: Idźcie do bóżnicy i tam spotkacie rabbiego Zuzję, kurzącego fajkę. Ten wam wszystko dobrze wyjaśni. Bracia bez trudności odnaleźli dom modlitwy i rabbiego. Przedłożyli swój problem. Rabbi wysłuchawszy w skupieniu ich wywodów, odłożył fajkę, pogładził brodę, uśmiechnął się i rzekł: Moi kochani, z tym pytaniem trafiliście pod fałszywy adres. Musicie więc znaleźć kogoś innego, a nie takiego jak ja, który jeszcze nigdy nie doświadczył żadnego nieszczęścia. Wszyscy jednak wiedzieli, iż życie rabbiego Zuzji było od samego początku pasmem cierpień i biedy. Wtedy i ci dwaj pytający zrozumieli nieco, co znaczy przyjmować z radością nieszczęście, ból, chorobę.

I jeszcze jedna żydowska opowiastka z tego samego tomiku, dająca nam wiele do myślenia. Oto rabin Johanan został nawiedzony przez straszliwą chorobę i wiele cierpiał. Cierpienia załamały go psychicznie. Przyjacielowi Haninie wyznał swoją rozpacz i użalał się na swe beznadziejne położenie. Wtedy ten pobożny mąż zaczął go pocieszać:

- Mój przyjacielu, te słowa nie pasują w ogóle do takiego męża jak ty; do takiego, który jest pobożny i świątobliwy. Mów raczej, że Bóg jest sprawiedliwy w nagrodzie, jaką obiecuje cierpiącym! Te religijne rozważania podreperowały rzeczywiście schorowanego Johanana. Po paru latach zachorował Hanina. Również i on przez swoje cierpienie został wytrącony z równowagi. Przyjaciel Johanan chciał go teraz pocieszyć jego własnymi, wcześniejszymi słowami, ale Hanina odpowiedział:

- Jakże chętnie zrezygnowałbym z tych męczarni i z obiecanej zapłaty!

Na to odparł Johanan:

- W mojej chorobie byłeś dla mnie mistrzem pociechy i podnoszenia na duchu... z religii uczyniłeś balsam na rany, znalazłeś słowa, które niosły mi pokój serca. Dlaczego nie powiesz sobie samemu tych dźwigających?

- Ponieważ byłem wtedy na zewnątrz - odpowiedział spokojnie chory rabin - byłem wolny, mogłem ręczyć za innych; teraz jednak, gdy sam jestem wewnątrz, jakże mogę być dla siebie poręką?

Tak, to prawda. Zdrowy nie zrozumie chorego. Łatwo jest tanio moralizować o cierpieniu, jeśli się go nie doświadcza. Pamiętajmy jednak o tym co powiedział Georg Moser: "Bóg nie określa cierpienia, ale pomaga je dźwigać", zaś Julius Schieder dodaje: "Cierpienie jest świątynią, w której Bóg chce być z człowiekiem sam na sam". I ten ciężar, który nas niejednokrotnie przygniata z powodu bólu i cierpienia jest także okazją, wezwaniem do czynnego przeżywania ludzkiego i chrześcijańskiego powołania oraz do udziału we wzrastaniu Królestwa Bożego w nowy, jeszcze cenniejszy sposób.

Ks. Jan AUGUSTYNOWICZ APOSTOLSTWO CHORYCH Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C - Kraków 1995

- 110 -

Adwent ma nas przygotować do Bożego Narodzenia. Co to znaczy? Jak to uczynić? Kierunek i sposób ukazała nam liturgia Słowa Bożego. Nasze adwentowe przygotowanie ma na celu nasz powrót do Boga. Trzeba nam uwierzyć w Jego obecność wśród nas, uwierzyć w Jego moc. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe. Roman Bandstaetter tak pisał:

Bo chcąc naprawdę wierzyć w Ciebie, Boże, Musimy zostać artystami wiary

I nieustannie tę wiarę zdobywać,

I wciąż od nowa zdobywać jej głębię, Jak zdobywamy nowe słowo w wierszu, Jak zdobywamy nowy dźwięk w muzyce

I nowe barwy na płótnie obrazu.

Każda rutyna i każda maniera

Są śmiercią wiary i śmiercią sumienia.

Nasze przygotowanie do Bożego Narodzenia ma być staraniem o odwrócenie się od zła. Do zła, które uczyniliśmy i dobra, które zaniedbaliśmy, trzeba nam przyznać się przed sobą i przed Bogiem. Trzeba przystąpić do sakramentu pokuty. Ktoś powie: tyle razy już próbowałem i wciąż to samo. Po spowiedzi jakiś czas jest dobrze, ale później znowu upadam. Popełniam te same grzechy. Słyszymy wtedy w naszym sercu chichot szatana, który nam podpowiada: "Bóg cię nie kocha z twoją słabą wolą i grzechami". Jesteśmy gotowi uwierzyć, że to nie ma sensu. Nie wolno nam poddać się rezygnacji. Widziałeś kiedyś pracę ogrodnika? Patrząc z daleka wydaje się, że on wyrywa ciągle ten sam chwast. Gdy jednak przyjrzysz się dokładniej, to przekonasz się, że on za każdym razem wyrywa inny chwast, choć podobny do wyrwanego. Tak samo i ty wyznajesz podobne, ale nie te same grzechy i zaniedbania.

Spróbuj jeszcze raz z pomocą Bożą. W filmie Lot nad kukułczym gniazdem główny bohater Mc Murphy chce wyrwać z podłogi granitowy postument, rzucić nim w zakratowane okno. Chce w ten sposób stworzyć możliwość ucieczki z zakładu psychiatrycznego. Inni patrzą na niego z politowaniem. Mówią, że nie da rady. Umawiają się o mały zakład. Bohater przegrywa go. Wypłacając przegraną kwotę patrzy na swych towarzyszy i mówi: "Ale przynajmniej próbowałem".

Spróbuj i ty jeszcze raz. Uwierz w moc Boga. On się tobą nie znudził. Oto Pan, Bóg, przychodzi z mocą.

Ks. Bogdan GIEMZA SDS ADWENT - CZAS PRZYGOTOWANIA Materiały Homiletyczne Nr 138 Rok A/B - Kraków 1993

- 111 -

Tatiana Goriczewa w swojej książce Duchowe doświadczenia prześladowanego Kościoła, wydanej w 1994 r., opisuje sytuację Kościoła w Rosji lat osiemdziesiątych naszego wieku. Ukazuje w niej wrogie podejście władz Związku Radzieckiego do chrześcijan, przedstawia ich prześladowania. Wiele miejsca poświęca swojemu nawróceniu i działaniu wspólnoty chrześcijan w byłym Związku Radzieckim. Pisze o sobie: "Byłam wychowana w zupełnie niewierzącej rodzinie, podobnie jak prawie wszyscy moi przyjaciele. Moi rodzice są obojętnymi ateistami... Ale ja chciałam znaleźć inna drogę i szukałam prawdy. Nie chciałam żyć w strachu, tak jak wszyscy nasi sąsiedzi, jak całe społeczeństwo . Podjęła studia filozoficzne, ponieważ tam chciała znaleźć prawdę o ludzkim losie. Zainteresowała się filozofią egzystencjalna. Jednak ten kierunek filozoficzny tylko potwierdził jej przekonanie o kruchości ludzkiego życia. I dalej pisze: "Ale na tej nowej drodze coraz bardziej odczuwaliśmy duchową pustkę, ponieważ propozycje egzystencjalizmu nie zawierały żadnych nowych rozwiązań. Bóg jeszcze się nie objawił jeszcze dla nas nie istniał. Dlatego wydawaliśmy się sobie chorzy na jakąś chorobę bez przyszłości... Dlatego szukaliśmy Boga w religiach, które były dla nas nowe, przede wszystkim w jodze". Dzięki praktykowaniu jogi odkryła wiele prawd. Przede wszystkim doświadczyła realności duchowej rzeczywistości. Ale nie znalazła Boga!

Dopiero podczas medytacji nad słowami Ojcze nasz Tatiana stwierdza: "Bóg wysłuchał tych zimnych słów. Wysłuchał mnie, był to Bóg osobowy. I odpowiedział mi. To była moja pierwsza rozmowa z Bogiem. Wtedy zrozumiałam, że jestem kochana po raz pierwszy w życiu". Odczuła prawdziwą miłość, wobec której blednie wszystko, co się dotychczas w jej życiu zdarzyło. Zrozumiała, że Bóg potrzebuje jej miłości. Wszystko, co wcześniej wyśmiewała, stało się dla niej obecnie najważniejsze. Stwierdza: "Dzięki Duchowi Świętemu pojęłam tajemnicę Boga... Jestem chrześcijanką: moje życie powinno być poświęcone tylko Kościołom, bo bardzo dobrze wiem, co to znaczy żyć poza wiarą, egzystować poza doświadczeniem obecności Boga..."

Ks. Ireneusz Oliwkowski - KOŚCIÓŁ MÓWI JĘZYKIEM DUCHA ŚWIĘTEGO BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134)   1995

- 112 -

W pewnej wiosce żyło dwóch ludzi. Jeden był człowiekiem bardzo dobrym i czynił ludziom tylko dobrze, drugi natomiast był bardzo zły. Mieszkańcy wioski wykorzystywali dobrego człowieka i chociaż doznawali od niego wiele dobra, to jednak nie szanowali go, a nawet wyśmiewali się z niego. Dobry człowiek nie zrażał się tym i wszystkim zawsze spieszył z pomocą. Zły człowiek, chociaż był bardzo bogaty, nikomu nic dobrego nie czynił, nie pozwalał sobie na kpiny. Siłą potrafił wymusić dla siebie szacunek. Chociaż nikogo nie poratował w biedzie, to jednak ludzie mu usługiwali i przymilali się do niego.

Zdarzyło się, że obaj umarli w tym samym czasie. Człowieka bogatego, ale złego, żegnała cała wioska, a na pogrzebie dobrego był tylko syn zmarłego. Po pogrzebie obaj synowie, dobrego i złego człowieka, wyruszyli na poszukiwanie takiego przedmiotu, który da im szczęście. Syn dobrego człowieka nie chciał, aby z niego ludzie się naśmiewali; syn człowieka złego tak sobie myślał: dobrze było mojemu ojcu w życiu, ludzie go szanowali i tak uroczyście pożegnali. Ja też chcę żyć podobnie. Tak sobie myśleli. W swej wędrówce zatrzymali się przed nędzną chatą, w której mieszkał człowiek trędowaty. Chorymi rękami uprawiał kawałek pola. Syn dobrego człowieka zaraz pospieszył mu z pomocą. - "Coś ty taki gorliwy! Usiądź lepiej i odpocznij. I tak nic z tego nie będziesz miał!" - naśmiewał się z niego syn złego człowieka. Sam zaś rozłożył się pod drzewem i wypoczywał aż do wieczora.

Następnego dnia, przed wyruszeniem w dalszą drogę, trędowaty człowiek powiedział im: Ty, synu dobrego człowieka, udaj się na wschód. Na twojej drodze stanie wielkie drzewo, pod nim znajdziesz to, co przyniesie ci szczęście. Ty - zwrócił się do drugiego młodzieńca - idź na zachód. Tam również znajdziesz duże drzewo, pod którym również coś znajdziesz.

Pierwszy syn dotarł na miejsce i pod drzewem zobaczył własnego ojca, ubranego w szaty królewskie. Dokoła wielu służących spełniało każde jego życzenie. Drugi syn, gdy przyszedł na miejsce, zobaczył też własnego ojca, ale w wielkim ogniu, a na dodatek okładany był kijami. Bardzo cierpiał.

Wrócili obaj do trędowatego człowieka, a ten powiedział im: Kto za życia czyni wiele dobra, nie zawsze znajdzie uznanie u ludzi, ale Bóg to dobro pamięta i je nagrodzi. Obaj synowie zrozumieli naukę i odtąd czynili ludziom dobro ("Świat misyjny", 1/95).

O.Stanisław Wódz OMI - SŁUŻYĆ CZŁOWIEKOWI I SPOŁECZEŃSTWU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 113 -

Opowiada któryś z księży, asystent uczelni amerykańskiej, jak pewnego razu przyszedł do niego jeden z byłych uczniów i od progu stwierdził, że tym razem nie ma żadnych pytań ani problemów, przyszedł, by się spotkać. Usiedli na ziemi i po krótkiej wymianie informacji o sobie i znajomych w zasadzie więcej milczeli niż rozmawiali. Potem on powiedział: Dobrze jest mi tutaj. A ja dodałem: Tak, dobrze być znów razem. A potem znowu milczenie pełne pokoju. Wreszcie on rzekł nieśmiało: Kiedy patrzę na księdza, czuję jakbym przebywał w obecności Chrystusa. Nie zdziwiłem się, pisze ksiądz, ani nie czułem potrzeby protestowania. Powiedziałem: To Chrystus w tobie widzi we mnie Chrystusa. Tak - odparł - On naprawdę jest pośród nas. I wtedy powiedział coś, co zapadło na samo dno mego serca: Od tej pory, gdziekolwiek ksiądz pójdzie, albo gdziekolwiek ja pójdę, ziemia między nami będzie święta.

Ks. Stefan Duda CR - ŚWIADECTWO GODNOŚCI OSOBY LUDZKIEJ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 114 -

Opowiadała mi kiedyś długoletnia katechetka, jak Bóg posłużył się nią do zażegnania konfliktu grożącego całkowitym rozpadem związku małżeńskiego. Młoda mężatka w szczerości serca zwierzyła się jej ze swoich trudności wprost tak, jak na spowiedzi. Wyszła za mąż za elektrotechnika. Mieli dwoje dzieci. Ale od pewnego czasu zaczęła się brzydzić swoim mężem. Ponieważ była bardzo piękna, mogła z łatwością spodobać się innym mężczyznom. I jej spodobał się pewien lekarz, po prostu imponował jej swoją inteligencją, miała z nim wspólny język. Dla niego zamierzała więc opuścić własnego męża. Od katechetki otrzymała radę: Przez jakiś czas pani się może cieszyć na tej ziemi takim "kawałkiem nieba", ale co będzie potem? Wkrótce ten "kawałek nieba" zamieni się w wielkie piekło, a co się stanie z dziećmi? Zrozumiała, zobaczyła siebie w innym świetle. Bardzo była za tę przestrogę wdzięczna. Ileż więc może zrobić dobrego osoba świecka. Niejednokrotnie więcej niż kapłan.

Ks. Stanisław Czyż OMI - POSŁANNICTWO KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 115 -

Mojemu znajomemu, który od kilku lat stara się coraz bardziej wierzyć, zachorował na nowotwór kolega. Został on wypisany ze szpitala, gdyż medycyna nie mogła już więcej pomóc. Do domu zaproszono zespół hospicyjny. Pewnego razu w czasie odwiedzin mój znajomy zaproponował wspólną modlitwę. Była obecna także najbliższa rodzina. Prośba do Pana, by był z chorym i bliskimi w cierpieniu... Mówił mi potem że doświadczenie wspólnej modlitwy wprowadziło jakiś spokój w codzienne zatroskanie o chorego.

Niesamowicie ważne jest świadectwo wspólnej modlitwy. Ja sam jako kleryk przeżyłem duchową jedność, którą daje wspólna modlitwa. W moim domu rodzinnym, jeszcze w okresie licealnym, mama codziennie około godziny 21. wyłączała telewizor i zarządzała Apel Jasnogórski z dziesiątkiem Różańca. Był to owoc misji parafialnych, w czasie których wiele rodzin zobowiązało się do wspólnej, wieczornej modlitwy. Doceniłem ją najbardziej w Seminarium Duchownym. Chodziłem codziennie na Apel i miałem świadomość, że moi rodzice, dziadkowie i siostry też się modlą. Była to wielka pomoc dla mnie.

Największe jednak świadectwo niesie z sobą wspólna modlitwa na Mszy św. Podziwiam osoby, które parę razy w tygodniu, niekiedy nawet codziennie, uczestniczą w Przenajświętszej Ofierze. Większość z nas stara się być na niedzielnej Mszy św. Tak, dobrze, że jesteśmy, że przychodzimy! Jest to niepowtarzalna szansa zanurzenia się w łasce, a jednocześnie staję się wtedy apostołem mówiąc postawą, co jest w moim życiu ważne, a raczej Kto jest ważny i skąd czerpię moc, by budować królestwo Boże. Ofiara Mszy św. jest sercem naszej wiary i naszego kontaktu z Bogiem. Uobecnia się w niej na sposób sakramentalny wielkie misterium życia śmierci i zmartwychwstania Jezusa, byśmy mogli w nim uczestniczyć. Kiedy wchodzimy w nią, przyjmujemy i wykorzystujemy dobra płynące z tego aktu Miłości, doznajemy przemiany, nawrócenia...

Ks. Eugeniusz Guździoł - ŚWIADECTWO MODLĄCEJ SIĘ WSPÓLNOTY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 116 -

Przypominam sobie pewne zdarzenie związane z badaniami naukowymi w ośrodku NASA w USA. "Przeprowadzone badania wykazały, że umierający ludzie maja wokół własnego ciała bardzo cienka świetlistą otoczkę, niebieskawego koloru, która staje się coraz słabsza i zanika w chwili śmierci człowieka. Naukowiec wraz z asystentami wpatrywał się w monitor, obserwując światło otaczające umierającego człowieka. W pewnym momencie do pokoju w którym leżał umierający, ktoś wszedł i wypełnił pomieszczenie światłem. Człowiek sięgnął do znajdującej się na piersiach kieszonki i zrobił coś, co spowodowało, że kamera zalała się tak intensywnym światłem, iż naukowcy nie byli w stanie dalej obserwować, co dzieje się w pokoju. Pobiegli co sił do monitorowanej sali i zastali w niej księdza udzielającego umierającemu Komunii świętej. Kiedy powrócili do monitorów, ujrzeli, że świetlista aura umierającego człowieka po przyjęciu przez niego Komunii świętej jest znacznie bardziej intensywna. Naukowiec zrozumiał że ma w tym momencie do czynienia z jakąś siła wyższą; istniał ktoś, z kim musiał zacząć się liczyć, ktoś, dla kogo powinien poświęcić życie. Porzucił wykonywaną dotychczas pracę i został kapłanem" (R. De Graandis, Uzdrowienie przez Eucharystię ). Wielka Moc tkwi w Eucharystii, tak trudna do określenia, tak trudna do nazwania ... Niesamowity dar!

Ks. Eugeniusz Guździoł - ŚWIADECTWO MODLĄCEJ SIĘ WSPÓLNOTY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 117 -

Powiem wam o dwóch dobrych wydarzeniach, które stały się przez rodzinę i w rodzinie. Dwa lata temu, chodząc po kolędzie, wszedłem do jednej rodziny. Była sympatyczna rozmowa z rodzicami i dwojgiem dzieci. Chłopiec z kl. II miał przystąpić do I Komunii św.

Mama tego chłopca w pewnej chwili powiedziała: "Czy ksiądz mógłby mi w czymś pomóc? Jestem bez chrztu. Tak bardzo bym chciała przed I Komunią św. synka przyjąć chrzest..." To mnie zdumiało. "To moje dzieci, które są ochrzczone, one sprawiły, że tak szczerze zatęskniłam, aby zbliżyć się do Boga..." I tak się stało. Tej mamie udzieliłem chrztu, zanim jej synek przystąpił do I Komunii św.

W ostatni Adwent - a była to sobota wieczór - przychodzi kobieta, która bardzo prosi, aby przyjść do ciężko chorego ojca. Sama mówiła, że ojciec całe lata nie był u spowiedzi i był daleko od Boga. "Tyle razy próbowaliśmy - mówi córka - namówić ojca, aby pojednał się z Bogiem, i ciągle było jedno słowo: nie. Dziś poprosił mnie do łóżka i powiedział: Przyprowadź mi księdza." Poszedłem, była rozmowa. A później: "Ostatni raz byłem u spowiedzi na I Komunię św." - a miał 72 lata! Widziałem, jak był szczęśliwy, jak bardzo mi dziękował! Powiedział: "Długo walczyłem, ale dzięki córce tak się stało". Gdy przyjmował Komunię św. wszyscy domownicy z radości płakali...

Drogie dzieci, to właśnie dzieci były dobrymi apostołami rodziny!

Ks. Henryk Gościniak - RODZINA PIERWSZYM OBSZAREM DZIAŁALNOŚCI APOSTOLSKIEJ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 118 -

Jak św. Teresa od Dzieciątka Jezus, tak do dzisiaj to czynią siostry karmelitanki bose. W całkowitym zamknięciu szeroko otwierają ludzi na Ewangelię. Czynią to sercem rozmodlonym za sprawy świata dalekiego i bliskiego.

Jedna z rodzin znalazła się w większym kłopocie, właściwie w bardziej ciężkim położeniu niż młodzi w Kanie Galilejskiej. Siostry karmelitanki w Poznaniu zachowały się jak Maryja w Kanie. A było to tak...

Do kapłana przychodzi po Mszy św. wieczornej parafianka. Złamana rozpaczą opiera się o białą futrynę drzwi. Zanosi się płaczem. Wreszcie po jakimś czasie udaje się jej wypowiedzieć powód tak wielkiego bólu. Mój maż jest w szpitalu. Zrobiono podwójnie prześwietlenie trzustki. Lekarze stwierdzili ciężką chorobę - raka. A trzustka, to koniec. Ksiądz doradził matce i żonie tego człowieka pójść do karmelitanek. Była niedziela. Kapłan w poniedziałek odwiedził w szpitalu męża tej parafianki. Przeniknął go ucisk serca. Naprawdę, chory miał już twarz śmiertelnie bladą. A przecież mają oni szóstkę dzieci! Żona z siódmym w błogosławionym stanie. Sama także chora. Kapłan pojechał z ciężkim sercem ze szpitala do domu.

Po nim przyszła do chorego męża żona, już po pobycie u karmelitanek. Zapewniły ją o gorącej modlitwie. Dały wody z Lourdes. Ona w tajemnicy przed mężem wlała część tej wody do szklanki z herbatą. Chory tylko pił - tydzień nie jadł już nic stałego. W tym czasie poszła do lekarzy po świeże wiadomości o mężu. Wraca. Widzi, jak mąż sięga po jakiś kompot. Po tygodniu niejedzenia stałych pokarmów nie wolno mu było tego spożywać. Wyrywa mu to z rak. On mówi: "Ja chcę jeść". Po doradzeniu się lekarzy, przynosi mu kleik. On dalej powiada: "Ja chcę jeść". Przynosi mu ze strachem normalne jedzenie. I od tego momentu przez cały tydzień nie mogła nadążyć z przygotowywaniem pokarmów.

Na raka trzustki ten człowiek nie umarł. Urodziło się też piękne dziecko. Wszystkie dzieci zostały wykształcone. Jeden z synów jako kapłan głosi Dobrą Nowinę. A ojciec, ów chory, wspomagany modlitwą karmelitanek, nie tylko żyje, pracuje, ale wprost też głosi Dobrą Nowinę na czele znaczącego stowarzyszenia chrześcijańskiego.

A wszystko to stało się za przyczyną modlitwy!

Ks. Janusz Szajkowski - APOSTOLSTWO MODLITWY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 119 -

Przyznam, że dawniej lubiłem dawać śluby. Patrzeć na tiulowe panny młode i panów młodych w czerni, z muchą pod młoda szczęką. Teraz najbardziej się cieszę rocznicami ślubów - dziesięcioletnimi, dwudziestopięcioletnimi a najbardziej pięćdziesięcioletnimi, gdy patrzę na dwoje ludzi z trzeciego wieku, trzymających się jak młode szczeniaki za ręce, tylko kochających się o wiele bardziej, o wiele mądrzej niż tamci.

KAZANIA KS. MIECZYSŁAWA MALIŃSKIEGO TWOJE MAŁŻEŃSTWO BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 120 -

Pisarz, Paweł Nagai (Dzwony Nagasaki) bardzo cierpiał na chorobę popromienną, ale przez Eucharystię dochował wierności Bogu. Napisał: "Przenajświętszy Sakrament, który ojciec Nakada przynosi mi każdej niedzieli, podtrzymuje mnie nieskończenie. Wierzę niezachwianie, że żyję przez moc tego sakramentu.

Lekarka w ankiecie Przewodnika Katolickiego": "Sama korzystam już siódmy rok z codziennej Mszy św. i Komunii św., i bardzo dużo w tym czasie zyskałam. Pracuję na zmianę i chodzę raz na ranna, raz na wieczorną Mszę św. Dla mnie dzień bez Mszy św. to jakby dzień bez słońca. Z Najświętszej Ofiary czerpię siły do pokonywania różnych trudności których nie brak w życiu codziennym. W świetle Mszy św. widzę wszystkie moje braki, niedociągnięcia. Widzę, co jest złe i nad czym muszę pracować, by postępowanie moje było zgodne z Ewangelią. Msza św. to jakby ręka, która mnie prowadzi".

Ks. Marian Gosa COr - MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJ EUCHARYSTIA ZNAKIEM POJEDNANIA Z BOGIEM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 121 -

Pewna rodzina została dotknięta krzyżem. Mąż a zarazem i ojciec dowiedział się, że choroba, na która cierpi od pewnego czasu, jest chorobą nowotworową i że nie ma wobec tego nadziei na wyleczenie. Świadom swojego stanu ojciec jest strasznie wzburzony. Targają nim różne uczucia, różne myśli, nawet myśli bluźniercze cisną się do głowy. Przeżywa różne lęki. Boi się przede wszystkim o przyszłość swojej rodziny. Jak dadzą sobie radę beze mnie - moja ukochana żona, moje uczące się jeszcze dzieci? Coś go trzyma jakby za gardło. Do zgody wewnętrznej z wolą Bożą dochodzi dopiero wieczorem, gdy w domu podczas wspólnej modlitwy spojrzał na krzyż nad łóżkiem. Zobaczył go jakby pierwszy raz, choć wisiał na ścianie od początku ich małżeństwa. Jakby jakimś światłem z góry oświecony dostrzegł, że Ten, który wisi przybity do krzyża, jest tak bardzo do niego podobny. W Nim zobaczył siebie. Tak doszło do identyfikacji z Chrystusem. Przypomniał mu się werset z Listu św. Pawła: "Jestem ukrzyżowany wespół z Chrystusem" (Ga 2, 19). To mu przyniosło ulgę, dodało odwagi i umożliwiło dalsze życie, mimo krzyża, który spadł na niego tak nagle.

Ks. Marian Gosa COr - NAJTRAGICZNIEJSZA GODZINA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 122 -

W Armenii istniała legenda, według której w XIII wieku kraj ten znalazł się w niebezpieczeństwie. Książę tatarsko-mongolski Kasamus podbił okoliczne plemiona i zbliżał się do Armenii. Dowiedziawszy się jednak o sławnej z piękności córce króla Armenii, wysłał posłów z propozycją oddania mu pięknej córki za żonę i zawarcia przyjaźni. Armenia i jej królewska rodzina była katolicka. Córka królewska, by ratować swą ojczyznę przed gniewem potężnego Mongoła, uczyniła z siebie ofiarę i zgodziła się zostać żoną chana, ale pod warunkiem, że uszanuje jej wiarę i ewentualne potomstwo pozwoli ochrzcić i po katolicku wychować. Kasamus warunek przyjął i piękna armeńska księżniczka została żoną tatarskiego chana. Legenda głosi dalej, że pierwsze dziecko, syn narodzony z tego małżeństwa, urodził się tak potwornie brzydki, że zawiedziony ojciec kazał go utopić. Zrozpaczona matka ochrzciła jednak przedtem dziecko. I oto stało się coś bardzo dziwnego. Dziecko z chwilą przyjęcia chrztu św. tak dziwnie wypiękniało, że chan zostawił je przy życiu...

Tyle legenda, ale kryje ona w sobie wielką treść, którą tchnął w nią katolicki duch Armenii. Zawiera prawdę, że był w naszym życiu dzień, w którym kapłan, zastępca Boży, obleczony wszechmocą Zbawiciela, wypowiedział nad nami te zdumiewające słowa, w pełni prawdziwe i jak najbardziej skuteczne: "Wyjdź z niego, duchu nieczysty, i daj miejsce Duchowi Świętemu". A mocą słów obrzędu chrzcielnego: "Ja ciebie chrzczę", dokonała się przemiana nieprawdopodobna: szatan stracił władzę nad nami, a Duch Święty i cała Trójca Święta weszła tryumfalnie do naszej dziecięcej duszy.

To nie przesada że dzień chrztu św. to największy dzień w naszym życiu!

Ks. Marian Gosa COr - WIGILIA PASCHALNA W WIELKĄ NOC BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 123 -

Niech pouczy was o tym następująca historia... Otóż polski malarz nazwiskiem Reitenberg odszedł od Boga. Stracił wiarę. Mieszkał w Monachium. Przyszła choroba. Koledzy go zostawili. Zajął się nim bogobojny, prosty stróż. Przychodził do niego każdego dnia. Reitenberg zaczął się zastanawiać: Tamci mnie zostawili. Ten człowiek okazuje mi serce. Widzę, że kto żyje w jedności z Bogiem miłość w nim nie gaśnie.

Ów stróż doradzał mu pójść do bardzo uduchowionego kapłana, jezuity. Nie poszedł. Nie znosił jezuitów. Choroba jednak postępowała. Było źle. Ślubuje wtedy Bogu za uzdrowienie - wierna służbę. Wyzdrowiał. Poszedł do kapłana. Jezuity! Zastał go klęczącego z różańcem. Kapłan przerwał modlitwę. Rozmawiali o sztuce. Podobała się Reitenbergowi rozmowa. "Jak ja się wywdzięczę?" - powiedział. Kapłan zaproponował mu dokończenie wspólnie różańca: Wszystko, tylko nie to, powiedział sobie w duchu. Kapłan mówi do niego: "Jestem ślepy. Nie mogę mówić brewiarza. Odmawiam więc różaniec". Nie chciał sprawiać przykrości księdzu, więc odmówił z nim różaniec. Postanowił jednak już nie przychodzić nigdy do kapłana.

Po powrocie do domu coś przedziwnego ogarnęło jego serce. Nie mógł się oprzeć wewnętrznemu wołaniu. Poszedł na drugi dzień do kapłana jezuity. Odmawiał z nim każdego dnia różaniec. I wrócił do pełnej jedności z Bogiem, sam został kapłanem i to nawet jezuitą.

Kto go pojednał z Bogiem, z Jezusem Chrystusem? Dobre i pobożne serce prostego stróża, a przede wszystkim Maryja dzięki modlitwie różańcowej.

Ks. Janusz Szajkowski - Z SYNEM SWOIM NAS POJEDNAJ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 124 -

Nie zamykajcie się w sobie! Otwórzcie się na dobro, prawdę i miłość. "Otwórzcie drzwi Chrystusowi", który tak nas umiłował że życie swoje dał abyśmy mieli pełnię życia. Pozwólcie się prowadzić Duchowi Chrystusa. Wołajmy słowami współczesnego poety:

"Z głębokości wołamy do Ciebie, Duchu Święty,

Albowiem jesteśmy bezwolnym narzędziem, W rękach naszych lekkomyślnych dzieł. Jesteśmy jak ci, którzy nie wiedzą, co czynią. Zstąp

Na ziemię samounicestwienia, Na rakowate miasta i wsie,

Na trędowate domy,

Na zatrute zboża, ogrody i sady, Na martwe rzeki i morza,

I krąż nad nami, Ludźmi chaosu, Kłamstwa i obłędu

Krąż, . Jak ongi krążyłeś w genezyjskim locie

Nad chaosem niepokornych żywiołów."

(Z "Litanii do Ducha Świętego" R. Brandstaettera, Księga Modlitw, Poznań 1985, 7-8)

O. Gerard Kusz - "WEŹMIJCIE DUCHA ŚWIĘTEGO!" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 125 -

Dlatego jako wyznawca Chrystusa muszę sobie mocno uświadomić prawdę, iż jedną tylko mam duszę i ją zbawić muszę, jedna tylko mam duszę i ją Bogu oddać muszę. To jest na ziemi może najważniejsze zadanie. W tej powinności nikt nie może mnie zastąpić! Może ktoś dla mnie uprawić pięknie ogród. Krawiec uszyć modny garnitur. Ktoś napisać czuły list. Adwokat może bronić mej sprawy przed sądem. Ale bronić moją duszę, uszlachetnić ją, uświęcić, zapewnić jej szczęśliwą wieczność - to jest zadanie, w którym nikt wyręczyć mnie nie może, nawet sam Bóg! Nikt nie może mi dać w podarunku urodzinowym czy imieninowym, albo zapisać w testamencie życia wiecznego. Tylko sam Bóg, jeśli osobiście będę się o to troszczył, jeśli z Jego łaską i pomocy będę ofiarnie współpracował. Powiada Ojciec św. Jan Paweł II: "Nikomu nie godzi się trwać bezczynnie", oraz że "trzeba być bogatym w dobro, by zwyciężyć zło".

Tylko tak postępując nie będziemy pasożytami na tej ziemi, ale razem z Bogiem będziemy współbudowniczymi tego wszystkiego, co człowieka podnosi i prawdziwie ubogaca. Więc do dzieła!

Ks. Herbert Jeziorski - GRZECH WSZEDŁ NA ŚWIAT BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (136) 1996

- 126 -

Na pewno nigdy nie jest łatwo dokonywać wyboru drogi życia. Okoliczności zewnętrzne i wewnętrzne dają przecież tak wiele możliwości różnych rozwiązań. W klasie maturalnej stanęła przed tym samym problemem. Wiele spośród koleżanek i kolegów - pociągniętych charyzmą wychowawcy i germanisty - zamierzało wybrać studia filologii germańskiej. Razem z innymi była zdecydowana pójść dalej właśnie tą drogą. W tym też czasie życie religijne nabierało u niej coraz większej intensywności dzięki zaangażowaniu się w grupę młodzieżową w duchu św. Franciszka z Asyżu. Jak najbardziej serio pragnęła odczytać swoją drogę życia, którą wyznacza jej Bóg.

Pewnego razu po modlitwie do Ducha Świętego sięgnęła po Pismo święte, otworzyła... Pierwszy werset, który przeczytała, w jednej chwili potrafił zburzyć wszystkie jej plany i zamierzenia: "Odtąd ludzi będziesz łowił". Odczytała to jako głos od Boga. Po licznych przemyśleniach wybrała studia teologiczne. Kiedy po ich ukończeniu przyszła do Kościoła na rozpoczęcie roku szkolnego jako świecka katechetka, od ołtarza rozbrzmiała znów ta sama Ewangelia: "Odtąd ludzi będziesz łowił". Była wstrząśnięta a zarazem szczęśliwa, że dobrze odczytała swoja drogę słysząc jej potwierdzenie na progu pracy katechetycznej.

Nikt z nas nie jest pozbawiony możliwości usłyszenia głosu Boga. Ten głos Boga rozbrzmiewa w sumieniu każdego człowieka.

Ks. Jan Wnek - JEGO SŁUCHAJCIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (136) 1996

- 127 -

- Nie ruszaj! Nie dam! - mówiła szorstko Marysia.

- Ale ja ci nie wymażę całych, a to musi być ładnie zrobione-przekonywał Wojtek.

- Masz przecież kredki - ucięła ostro siostra.

- Co ty! Przecież to ma być afisz, który będzie widać z daleka. Chciałem, aby był kolorowy - nie dawał za wygraną Wojtek. - A ty masz taki duży komplet prawie nowiuteńkich flamastrów.

- Nie i już! - powiedziała Marysia. Co ją obchodził afisz, który brat obiecał zrobić. Dlaczego swój afisz ma malować jej nowymi flamastrami. Ona je oszczędza, częściej ogląda niż nimi rysuje, a tu miałaby tak od razu dać do bazgrania. Żeby nie było już żadnych zbędnych dyskusji, zaczęta ubierać się do wyjścia. Wzięła psa i wybrała się na spacer.

Przez następne parę dni dzieci chodziły do kościoła na rekolekcje wielkopostne. Ksiądz opowiadał im o męce Pana Jezusa i zachęcał do poprawy życia. Na koniec poprosił, aby każde dziecko zrobiło sobie jakieś rekolekcyjne postanowienie. Marysia swoje trzy postanowienia zapisała. Nie jeść słodyczy. To było pierwsze postanowienie. Marysia zaczęła się jednak zastanawiać, czy wytrzyma tyle czasu i przed oczyma zaczęły jej majaczyć irysy, landrynki, wafelki, pierniczki, aż ślina napłynęła jej do buzi. Napisała więc w nawiasie, że wyjątek stanowią niedziele. Drugi punkt nie pozwalał jej na picie nieprzegotowanej wody z kranu, na co ciągle zwracała jej uwagę mama. W trzecim punkcie było powiedziane, że pożyczy mazaki. Marysia nawet natychmiast pobiegła do Wojtka, który właśnie rozklepywał młotkiem kapsle od butelek po mleku i zaproponowała mu, że do wieczora może mu pożyczyć czerwony i żółty mazak.

- Wypchaj się! Po co mi one teraz - odburknął Wojtek.

Dziewczynka zmartwiona odeszła do swego pokoju.

- Co to będzie, jeżeli przez cały Wielki Post mój braciszek nie będzie potrzebował mazaków? - pomyślała.

W swoim ostatnim postanowieniu wykreśliła słowo "flamastry" i zostawiła słowo "pożyczać": Wojtek potrzebował przecież od niej różnych rzeczy, koleżanki w klasie również, więc Marysia będzie się starała chętnie wszystko im dawać. / Na podstawie: Marysia z drugiej klasy, w : „Mały Gość Niedzielny”, 1986, nr 3, s 12-13/

Rekolekcyjne postanowienia Marysi z pewnością podobały się Jezusowi i Maryi.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 24-25

- 128 -

Było to 17 czerwca 1942 roku w Katowicach. W więzieniu przy ul. Mikołowskiej przebywał 21-letni Polak - Franciszek Blachnicki. Oczekiwał na wykonanie wyroku śmierci za działalność konspiracyjną przeciw Rzeszy Niemieckiej. Już przedtem, w parę miesięcy po wybuchu wojny, gdy znalazł się w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu odczuł, jak niewiele wspólnego z życiem ma to chrześcijaństwo, które przyjął wraz z wychowaniem. Teraz siedział w kąciku swej celi i czytał książkę, w której były fragmenty Ewangelii, przede wszystkim z Kazania na Górze. Przy jednym zdaniu przeżył coś takiego, jakby w jego duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny tak, iż zalało ją światło. Światło to od razu rozpoznał i nazwał po imieniu. Powstał i zaczął chodzić po celi powtarzając w duszy: "wierzę, wierzę". Zrozumiał wówczas, że istnieje Miłość absolutna, zupełnie bezinteresowna. Bóg kocha nas nie dlatego, że ma z tego jakąś korzyść, lecz że wynika to z Jego natury. Doznał odkrycia, że Bóg oddał siebie z miłości człowiekowi w Chrystusie Jezusie.

Postanowił oddać swoje życie na służbę Bogu. Wyrok śmierci nie został wykonany, wojna się skończyła, został kapłanem i "gwałtownikiem" Królestwa Bożego. Jako kapłan rozpoczął walkę o wyzwolenie Polaków z nałogu alkoholizmu. Była to akcja o charakterze odnowy religijno-moralnej, która obejmowała po 1960 roku ponad 100.000 dorosłych osób. Za tę działalność ks. Franciszek został aresztowany i osadzony w więzieniu w Katowicach - w tym samym, w którym przebywał w czasie wojny. Wiara, pomogła mu znieść i to upokorzenie. Jasno widział sens swego życia. Potem Duch Święty pozwolił mu odkryć i założyć ruch oazowy zrzeszający po dziś dzień setki tysięcy ludzi: dzieci, młodzież, dorosłych, rodziny. Dziś przysługuje mu tytuł "Sługa Boży" - jest kandydatem na ołtarze. Oto co może zdziałać w życiu człowieka światło wiary!

Ks. Władysław Kolorz - ŚWIATŁO WIARY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (136) 1996

- 129 -

Basia często przynosiła swojemu ponad dziewięćdziesięcioletniemu dziadkowi książki o przygodach, które on namiętnie lubił czytać. Kiedy zaczęła naukę w liceum, przyjeżdżając do domu na wakacje, przywiozła ze sobą Odyseję Homera. Ponieważ dziadek nie miał nic innego do czytania, zainteresował się także tą książką. Pochłonęła go! Zaczął na jej temat rozmawiać z Basią. Mówił, że jest podobny do Odyseusza, który wkrótce wróci do swojej ojczyzny Itaki. Dziadek wspominając o tym myślał o swojej śmierci. "A babcia Hania jest oczekująca wiernie dziadka Penelopą" - powiedziała Basia próbując odwrócić uwagę dziadka od myśli o rychłej śmierci. Zaśmiał się cicho i powiedział: "Nie była wystawiona na takie próby, jak Penelopa!" Penelopa wierząc, że Odyseusz żyje, powiedziała swym zalotnikom, że wtedy wyjdzie za mąż, kiedy szata, którą tka, będzie gotowa. Szata jednak nie mogła być nigdy gotowa, bo co utkała za dnia, pruła w nocy. ,Przecież nie widziałaś - powiedział dziadek, aby babcia Hania nocą pruła to, co utkała w dzień! "Nie widziałam - stwierdziła Basia - ale widziałam często, jak przesuwa wieczorami paciorki różańca, żeby jej «Odyseusz» powrócił."

Basia sama przestraszyła się tego co powiedziała, bo dotknęła sprawy bardzo bolesnej w rodzinie, a mianowicie tego, że dziadek od wielu lat nie chodził do kościoła i nie przystępował do sakramentów świętych. Była jednak zaskoczona, że dziadek nie zareagował gniewem, ale się jedynie zamyślił.

Po przeczytaniu Odysei dziadek zapytał Basię, czy nie ma jeszcze jakiejś książki. Przyniosła mu Pismo Święte. "Co to? - zdumiał się - Ewangelie? Co ty mi wtykasz? To tylko z początku, dziadku, dalej są Dzieje Apostolskie opisujące podróże i różne perypetie życiowe Pawła z Tarsu". Dziadek zabrał się do czytania. Przeczytał Dzieje Apostolskie, a potem zaczął czytać inne księgi Pisma Świętego. Im bardziej się w nie wgłębiał, tym bardziej był zamyślony. Przed wyjazdem Basi dziadek dostał zawału serca... Umarł cicho wyspowiadawszy się i przyjąwszy Komunię świętą, z Ewangelią w ręce. (Jabłońska B., Powrót Odyseusza, w: W dobrej i złej doli, Rzym 1980, s. 9-18).

Bóg przebacza w swoim miłosierdziu ludziom wszystkie grzechy, przebacza im nawet wtedy, jeśli do Niego chcą wrócić u schyłku swego życia. Tak wracał do Boga dobry łotr prosząc na krzyżu Chrystusa o odpuszczenie win, tak też wracał dziadek z przytoczonej przed chwilą opowieści, która nie jest bajką, bo wydarzenie to rzeczywiście miało miejsce.

Ks. Jan Wal - BÓG UCZY NAS MIŁOSIERDZIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 130 -

Na południu Francji leży małe miasteczko, które nazywa się Lourdes. W tej miejscowości ponad 100 lat temu, bo w 1858 roku, objawiła się małej dziewczynce, Bernadetcie Soubirous, Matka Najświętsza. Od tego momentu Lourdes stało się miejscem pielgrzymkowym. Odwiedzają to miejsce miliony ludzi z całego świata. Przybywają tutaj zwłaszcza chorzy, aby doznać łaski uzdrowienia. Rzeczywiście, takich cudownych uzdrowień w Lourdes było na przestrzeni lat wiele. Świadczą o tym chociażby zawieszone w grocie, gdzie znajduje się figura Matki Bożej, liczne kule ludzi, którzy nie mogąc wcześniej chodzić, nagle odrzucali kule i chodzili normalnie jak my wszyscy.

Większym cudem w Lourdes niż cudowne uzdrowienia, jest jednak to, że nawet ludzie, którzy nie zostali uzdrowieni na ciele, doznają uzdrowienia duchowego, wracają do swoich domów pogodzeni z własnym cierpieniem, co więcej, zaczynają rozumieć, że swoje cierpienie winni włączyć w mękę krzyżowa Pana Jezusa i ofiarować je za zbawienie świata.

Ks. Jan Wal - BÓG UCZY NAS MIŁOSIERDZIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 131 -

Zdarza się, że chory skłonny jest zamykać się w sobie i odpychać człowieka, chociaż naprawdę pilnie go potrzebuje. Zwierzał się pewien kapłan: "Pewnego wieczoru zostałem wezwany w trybie pilnym do szpitala na oddział ciężko chorych. Przywieziono mężczyznę z tak ciężkimi oparzeniami, że nie było już dla niego ratunku. Można mu było dać tylko środki uśmierzające i położyć w jakimś spokojnym miejscu. Przypuszczalnie mógł jeszcze żyć około dwóch godzin. Wezwano mnie, ponieważ pacjent był ochrzczonym katolikiem. Podszedłem do niego i zaproponowałem mu spowiedź oraz namaszczenie chorych. Odrzucił jednak moją propozycję. Powtórzyłem ja po raz drugi, a potem trzeci. I znów nie zgodził się. Z bólem więc musiałem odejść".

Bywają zatem i takie smutne rozmowy z umierającymi...

Ks. Stanisław Tulin Cor - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 132 -

Zapoznam was z historia życia Stefana Penczka, który przeżył zaledwie 12 lat. Urodził się w rodzinie bardzo religijnej 27 lipca 1968 roku koło Wadowic. Rozwijał się bardzo dobrze, był zdrowy, energiczny, wesoły i nic nie zapowiadało jego późniejszej choroby. Był tak ruchliwy i wesoły, że to nawet niepokoiło jego matkę. Gdzie tylko się pojawiał, od razu było tam głośno i wesoło, aż czasem za wesoło. Czarował innych swoją osobowością i zachowaniem. Nie lubił przyjmować pochwał, które czasami sprawiały mu przykrość. Nie wywyższał się nad innych. Zawsze zjawiał się, jak mówią jego rówieśnicy, przy tym, którego spotkała jakaś przykrość. Chętnie pomagał innym w nauce. Był zdolny, a przy tym pilny i odpowiedzialny. Zawsze odważnie i stanowczo występował w obronie krzywdzonych i poniżanych wykazując niesłychana stanowczość i nieustępliwość. Do popełnionych przez siebie win szybko, szczerze i serdecznie się przyznawał prosząc o przebaczenie.

Zachorował w marcu 1978 r. nie mając jeszcze 10 lat. Lekarz przy badaniu chorego na odrę zauważył na podniebieniu małą brodawkę, która szybko zaczęła się rozrastać i okazała się złośliwym mięśniakiem. Tak rozpoczęła się prawdziwa odyseja cierpienia niespełna dziesięcioletniego chłopca, który swoje życie ofiarował podczas pielgrzymki na Jasną Górę Matce Bożej... Nikt nie słyszał od niego słów skargi czy buntu wobec swego losu, a był całkiem świadom swojej nieuleczalnej choroby, o której sam przeczytał w Encyklopedii Zdrowia. Wiedział, że dni jego życia są policzone. Ta świadomość musiała być bardzo bolesna, gdyż był chłopcem żywym, energicznym i pełnym zapału do życia.

Pewnego razu poprosił swoją matkę o zamknięcie okna, bo akurat przechodziła tamtędy gromada roześmianych dzieci. Na słowa mamy, że będzie ci za duszno i gorąco, odpowiedział: "Czy ty, mamuś, wiesz, co ja czuję, kiedy słyszę te zdrowe dzieci?" Choroba utrudniała mu mówienie, przełykanie, nawet oddychanie, a kiedy bóle stawały się coraz silniejsze, zwierzył się mamie: "Mamuś, ja chciałem cierpieć, powiedziałem Matce Bożej, że ja przyjmę te cierpienia, bo wiedziałem, że mogę tak uwielbić Boga, ale nie wiedziałem, że to takie wielkie". Napisał list do Ojca Św. Jana Pawła II, że modli się za Niego i swe cierpienie i upokorzenie ofiaruje w intencji Ojca Św. i za Kościół. Otrzymał odpowiedź od Papieża z podziękowaniem za list, i zapewnieniem o modlitwie z błogosławieństwem.

Lekarz powiedział: "To jest nie do pomyślenia, żeby ktoś mógł to tak przeżyć, gdyby nie miał tej siły Boskiej, bo to jest nie do przeżycia". A ojciec karmelita: "Trzy razy go spowiadałem, dwa razy udzielałem mu sakramentu chorych, jestem szczęśliwy, że mogłem z nim rozmawiać w ostatnich dniach życia." Odwiedził go również na kilka godzin przed śmiercią ks. kardynał Macharski, który powiedział: "Tu człowiek uzyskuje prawdziwą hierarchię wartości. Mam wrażenie, że widziałem świętego".

Ks. Henryk Krenczkowski - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 133 -

Bruno Ferrero w jednym z najnowszych swych dzieł, zatytułowanym Śpiew świerszcza polnego zamieścił takie opowiadanie... Pewien młody uczeń ponawiał to samo pytanie: "Jak mogę znaleźć Boga?" - I codziennie otrzymywał od swego nauczyciela tę samą, tajemniczą odpowiedź: „Musisz Go pragnąć!" - "Ale ja Go pragnę całym mym sercem, dlaczego więc nie znajduję Go?

Pewnego dnia nauczyciel i jego uczeń kąpali się w rzece. Nagle mistrz zanurzył głowę młodzieńca pod wodą i przytrzymywał ją mocno przez chwilę, podczas gdy biedak rozpaczliwie starał się uwolnić. Następnego dnia nauczyciel zapytał: "Dlaczego tak szamotałeś się, gdy trzymałem twoją głowę pod wodą?" - "Ponieważ rozpaczliwie szukałem powietrza". - Wtedy odparł nauczyciel: "Gdy dana ci będzie łaska rozpaczliwego poszukiwania Boga - znajdziesz Go".

Ks. Stanisław Łopuszański -"JA SAM BĘDĘ SZUKAŁ MOICH OWIEC" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 134 -

Istnieje opowiadanie o pewnym pustelniku, który od lat nie chciał przyjąć nikogo na naukę. Pewnego razu przyszedł do niego młodzieniec i prosił, aby go przyjął: "A po co chcesz ze mną zostać?" - "Chcę się nauczyć modlitwy". Ucieszył się pustelnik z odpowiedzi, ale pyta dalej: "Po co chcesz się nauczyć modlić? - "Bo to wielka umiejętność". Wtedy pustelnik odesłał młodzieńca. On jednak wrócił i znowu prosi. Pustelnik znów pyta: "A po co chcesz się nauczyć modlić?" - "By być doskonałym". Także i tym razem go odesłał. Za pewien czas młodzieniec znów powrócił i powiedział, że chce się nauczyć modlić, aby znaleźć Boga. Wtedy pustelnik go przyjął na naukę. Tak, modlitwa jest nieustannym szukaniem Boga. Jest także zauważeniem, że to Bóg o wiele bardziej nas szuka, aniżeli my Jego.

Modlitwa prowadzi do Boga. Jak matka bierze za rękę dziecko i je prowadzi, tak modlitwa jest spotkaniem z Bogiem, a jednocześnie prowadzi do coraz głębszej zażyłości z Nim. Od nauki pacierza, przez zrozumienie znaczenia słów, aż po żywą wiarę i spotkanie miłości. Wszyscy potrzebują specjalnego czasu na modlitwę, aby dać się wprowadzić w samo centrum Jezusowego Serca.

O. Józef Kaźmierczak OFM - KRÓTKIE ROZWAŻANIA O MODLITWIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 135 -

Ktoś pisze: "Przechadzając się ostatnio w Wiedniu, spotkałem młodych ludzi, mężczyzn i kobiety, Murzynów i białych rozdających jakieś ulotki. Z ciekawości przyjąłem jedną z doręczonych mi ulotek. I oto co tam przeczytałem:

Nowe życic w Chrystusie! Czy uświadamiasz sobie, że twój majątek, twoi przyjaciele, twoje sukcesy, nawet twoja religia - nie mogą ci dać nowego życia? Czy uświadamiasz sobie, że wszystko, co sobie od fundamentu zbudowałeś, jest niepewne i najpóźniej z twoją śmiercią się załamie? Uświadamiasz sobie, że właściwie nie jesteś ani dobry, ani tak piękny, ani tak mocny, jak dotychczas przypuszczałeś?

Chciałbyś rozpocząć zupełnie od nowa? Czy chciałbyś skończyć z tym starym, bezsensownym, żmudnym życiem, opartym jedynie na własnych siłach? Czy chciałbyś być wolny od wszelkich zależności, lęków, kompleksów...

Jeżeli tak, idź do Jezusa Chrystusa! Zaufaj Jego słowu! "Ja jestem Drogą, Prawda i Życiem, nikt nie może przyjść do Ojca, jak tylko przeze Mnie" (J 14, 6). "Kto do Mnie przyjdzie, tego nie odrzucę" (J 6, 37).

Daj Mu, co masz, On da tobie to, co posiada. Przynieś Mu swój grzech i swoja winę. On udzieli tobie swego przebaczenia i swojej czystości. Przynieś Mu swoją dumę i swoją zawiść, On da tobie swoją pokorę. Przynieś Mu zimno i pustkę swego serca. On da ci swoją miłość i swoja pełnię. Przynieś Mu swoje potępienie i swoją śmierć, a On da ci życie wieczne.

Porozmawiaj z Nim teraz. On już dawno na ciebie czeka. Pozwól Mu się ocalić. Powierz Mu tron twego życia, siebie samego, pozwól Jezusowi przez Ciebie działać. To właśnie jest nowe życie!

Ks. Leopold Rachwał COr. - ŚWIATŁOŚĆ ŚWIATA  BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 136 -

Carlo Carretto w swych Listach z pustyni, kiedy rozmyśla o wielkości Boga, powie nam, że to wszystko, co wiemy o Bogu, nie jest Nim. Jest tylko wyobrażeniem, symbolem, ale to nie jest sam Bóg. Wszystko, co zostało powiedziane w Piśmie Świętym i poprzez ludzi od początku świata, aż po dziś dzień - nie jest zdolne wiele powiedzieć o Bogu. To jak pyłek kurzu w porównaniu ze wszechświatem. Do Boga trzeba iść inną drogą. Samo tylko rozumowanie niewiele będzie znaczyło. Bóg musi mnie dotknąć działaniem swej łaski. On musi zbliżyć się ku mnie swoją miłością w odpowiedzi na miłość mego serca.

Carretto siedzi na wydmie piasku Sahary i rozmyśla. Te ziarnka piasku z ery paleozoicznej, powiadają uczeni, 350 milionów lat trwają... Szczątki gadów, płazów, kryjące się w szczelinach skał z ery mezozoicznej, przetrwały 130 milionów lat. Ciągnące przez pustynie wielbłądy z trzeciorzędu, suną tak przez ziemię od 70 milionów lat. A ja, człowiek z czwartorzędu, "zostałem wezwany do wewnętrznej przemiany w Bogu przez uczestnictwo w Jego życiu. A tym, co mnie przemienia, jest miłość, którą Bóg tchnął w mą istotę. Miłość mnie przemienia i kształtuje powoli. Grzechem jest opierać się tej przemianie, odważyć się powiedzieć miłości: nie! (...) Żyć w egoizmie oznacza trzymać się na płaszczyźnie czysto ludzkiej uniemożliwiając przekształcenie się w nadprzyrodzonej miłości (...) I dopóki nie przemienię się przez uczestnictwo w życiu Boga poprzez miłość, będę należał do tej ziemi, a nie do tamtego nieba".

W pochodzie wieków, wśród miliardów istnień ludzkich, znalazłem się: ja - teraz, w tym czasie, w tych warunkach! Osobowość niepowtarzalna, przez Boga z miłości ku mnie stworzona. Istota nieśmiertelna, rozumna, ale i wolna. A Bóg mnie stworzył na to, bym rozumem Go poznał, bym wolą Go umiłował, bym współżył z Nim w przyjaźni dziecka Bożego dziś, bym po ziemskim trudzie życia - współżył z tym Bogiem wieczność całą mając udział w pełni Jego radości nieba.

Ks. Leopold Rachwał COr. - ŚWIATŁOŚĆ ŚWIATA  BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 137 -

Prasa niemiecka przed laty doniosła, że ociemniała Frieda Braun odzyskała wzrok po odbyciu pielgrzymki do Lourdes i przemyciu oczu wodą ze słynnego źródła. Lekarze Akademii Medycznej w Hanowerze, którzy następnie badali Friedę, stwierdzili, że pacjentka odzyskała zdolność widzenia i że nie mają żadnego naukowego wytłumaczenia tego faktu.

Przed laty również podobną sytuację przeżył pewien zakonnik. Oddawał się on pracy misyjnej i dziełom miłosierdzia. Poczuł się pewnej nocy bardzo źle, tak że myślał, iż nie dożyje do świtu. Następnego dnia wezwany lekarz stwierdził bardzo zaawansowana gruźlicę płuc. Nie dawano mu wielu szans na przeżycie. Wysłano go do szpitala, aby przygotować do wyjazdu do sanatorium. Gdy leżał w szpitalu, pewnego dnia przyszła do niego grupa młodych ludzi, dziewcząt i chłopców, i przedstawili się, że są wspólnotą modlitewno-charyzmatyczną. Zakonnik miał bardzo krytyczne zdanie na temat takich wspólnot w Kościele. Ci młodzi ludzie zaproponowali mu modlitwę nad nim. Pomimo wielu oporów, w końcu zgodził się na taką modlitwę. W czasie jej trwania odczuł wewnętrzne ciepło rozchodzące się w jego ciele. Podczas wizyty lekarskiej profesorowie stwierdzili ze zdumieniem, że choroba opuściła tego zakonnika i nie pozostawiła żadnych śladów. Sam zakonnik zaczął się dokładniej interesować ruchem charyzmatycznym i stał się jednym z duchowych opiekunów tego ruchu.

Ks. Kazimierz Południak - DZIEŁO POJEDNANIA I POMOCY LIBANOWI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (137) 1996

- 138 -

Chrystus żyjący w sakramentach swego Kościoła pragnie uczynić młodych drogą ku ludziom, którzy stracili radość i sens życia, a zniewoleni nałogami pragną odzyskać wolność i ludzką godność. Każdy młody człowiek może stać się drogą do Boga i drogą, po której może iść Chrystus ku człowiekowi. Trzeba tylko nieustannie szukać owych dróg. Mogą nimi być katechezy oparte na owocnej współpracy z katechetą. Taką szansę dają grupy duszpasterskie istniejące przy każdej z naszych parafii, a wreszcie katolickie organizacje, wśród nich dla młodzieży akademickiej Akcja Katolicka, a dla młodzieży młodszej Katolickie Stowarzyszenie Młodych. Wszędzie tam znajdzie miejsce dla siebie ten, kto pragnie rzeczywiście stać się świadkiem Chrystusa i dać "owoc obfity". Są to organizacje przede wszystkim dla tych, co czują się pełni entuzjazmu, fantazji, by pod opieką duszpasterzy wznieść się ponad przeciętność i minimalizm.

By tak stać się mogło, trzeba, aby wszyscy ochrzczeni stawiali sobie pytanie o wierność przyrzeczeniom chrzcielnym. Kiedyś uczynili to za nas rodzice i chrzestni. Dziś jest czas, by w sposób dojrzały ponowić przyrzeczenia sprzed lat. One ciągle są aktualne.

Ks. Paweł Kujon - KONIECZNOŚĆ CHRZTU BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 139 -

Znam chłopca, który ma na imię Czesław. Do sakramentu bierzmowania przystąpił już w klasie siódmej. Po szkole podstawowej zdał egzamin do technikum samochodowego, zawsze interesował się mechaniką, podobnie jak wielu tu obecnych chłopców. Czesiek zamieszkał w internacie. Nigdy nie wstydził się tego, że jest wierzący, że chodzi do kościoła. W jego sypialni mieszkało czterech kolegów. Z początku on sam modlił się przy łóżku przed spaniem. Po miesiącu już wszyscy chłopcy odmawiali wieczorny pacierz. W stołówce szkolnej Czesiek zawsze przeżegnał się przed posiłkiem. Niektórzy chłopcy zaczęli go naśladować, inni natomiast żartowali sobie z niego. On jednak dalej tak czynił. Czesiek miał tylko jedną odpowiedź: zawsze będę wyznawał swoją wiarę. Kto dał temu uczniowi takiego ducha mocy? Oczywiście, że Duch Święty.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - ZESŁANIE, KTÓRE CIĄGLE TRWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 140 -

Kiedy rozpoczyna się ta niesamowita przygoda przyjaźni z Bogiem?

Jeden z moich znajomych księży chodząc po kolędzie został przyjęty bardzo miło przez rodzinę, której członków jeszcze nigdy nie widział na Mszy św. w kościele. Małżeństwo z dwójką dorosłych dzieci. Po dłuższej rozmowie, prawie już wychodząc stwierdził: Chyba Państwo są ochrzczeni. Oczywiście - padła odpowiedź. Więc należycie do Boga - kontynuował ksiądz. Chrzest święty coś rozpoczął, związał was z Nim. Macie w sobie dzięki temu sakramentowi wielkie możliwości rozwinięcia więzi z Bogiem. Dlatego zapraszam was: przyjdźcie może kiedyś na Mszę św. Tak zakończyła się kolęda.

Właśnie ten moment, gdy kapłan polał głowę wodą i wypowiedział słowa: "Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" - zapoczątkował naszą przyjaźń z Trójjedynym Bogiem. Przyjaźń ta ma szansę stać się wieczną. Niebo bowiem jest dla każdego z nas. Obraz, który "malujemy", przedstawiający Boga i ludzi, winien także dać odpowiedź na pytanie: jak postępować na swej drodze życia, by kiedyś znaleźć się w niebie?

Ks. Eugeniusz Guździoł - OBJAWIENIE BOGA JAKO TRÓJCY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 141 -

Był sobie kiedyś pewien pan, który doszedł do wniosku, że piękne jest tylko to, co ma kolor niebieski. Zieleń łąk uznał więc za wybryk natury, a lasy chciał nawet powycinać, nie mówiąc już o czerwonych pomidorach, z których po prostu się śmiał. Każdego, kto nie miał niebieskiego samochodu, uznawał za zdrajcę, a gdy na drodze spotykał ludzi o brązowych oczach, traktował ich jak zapowiedź nieszczęścia. Od rana do wieczora spierał się z ludźmi o kolory i gdyby nie trwał uparcie przy swoim niebieskim, to pewnie by poczerwieniał ze złości. I tak - z wyjątkiem lotników, listonoszy i straży miejskiej w niebieskich, ma się rozumieć, mundurach narobił sobie samych wrogów. Ożenił się z piękną kobietą, mającą - jakie oczy? oczywiście niebieskie! Z przekonania jadł niebieskie potrawy: najczęściej błękitne pstrągi i modrą kapustę. A o czym marzył? Wiadomo! O niebieskich migdałach...

Jednokolorowy świat - nudny świat

To zabawna historyjka. Wielu z was uśmiechało się, gdy ją opowiadałem. Ale czy byłoby to też takie zabawne, gdybyśmy musieli na co dzień żyć z takim człowiekiem? (Można nawiązać dialog z dziećmi. Zapewne szybko odechciałoby się nam śmiać. Gdyby cały świat był tylko w jednym kolorze, gdyby wszyscy ludzie wyglądali tak samo i gdyby był tylko jeden gatunek psów, jeden gatunek kotów, jeden gatunek jabłek itd., to wszystko byłoby niesłychanie nudne. Zapewne nie chcielibyście żyć w takim świecie.

Wielobarwność stworzenia - obraz Stwórcy

A Bóg? Czy Bóg cieszyłby się takim światem? (Można nawiązać dialog z dziećmi/ Trudno to sobie wyobrazić. Bóg przecież stworzył świat i wymalował go we wszystkich kolorach tęczy. Nasz Stwórca jest niezwykle pomysłowy, bo nawet w obrębie jednego gatunku roślin czy zwierząt nie ma dwóch takich samych. Tak samo jest z ludźmi: mogą być do siebie jedynie podobni - dwóch identycznych nie znajdziesz! Tak Bóg chciał, aby nasza ziemia była kolorowa i różnorodna.

Jeśli my, ludzie, zachwycamy się bogactwem i pięknem stworzenia, to jednocześnie podziwiamy samego Boga, który wszystko tak cudownie stworzył - nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy. Wszystko, co jest na Ziemi, odzwierciedla niebywałą fantazję, pomysłowość, mądrość i dobroć Pana Boga.

Ks. Adam Kalbarczyk - "BARWY BOGA" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 142 -

Pisarz święty chce przypomnieć ludziom, że zależność od Boga nie jest niewolą, że w Bogu przed człowiekiem otwierają się wspaniałe perspektywy, bo Bóg jest glebą i ziemią rodzinną człowieka. Te perspektywy ukazuje Ewangelia słowami Chrystusa: "Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba... Chlebem, który Ja dam, jest Ciało moje za życie świata... Kto spożywa moje Ciało i pije Moją krew ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę..."

- Trwa we Mnie... - Będzie żył przeze Mnie... - Będzie żył na wieki... Chrystus pokazuje, jak zaspokoić głód nieśmiertelności, jakie są skutki przyjęcia Jego słowa i Jego Ciała i Krwi. To nie jest niewola, ale otwarcie drogi do celu i ostatecznego sensu. Tę prawdę tak opisuje ks. Henel: "Chleb życia dajesz wszystkim, siebie samego otwierasz dla tych, którzy drżą w niepokoju. Twój pokój syci nas... Twoja mądrość pozwala się wziąć... Twoja miłość pozostała w przebaczeniu, które czeka..."

Ks. Ireneusz Folcik - DAR Z WOLNOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 143 -

Głosić Ewangelię to znaczy przekazać innym, że Jezus jest Panem, Przyjacielem najlepszym, Kimś najważniejszym w życiu.

Jak to zrobić? - Chyba trudniej wyrazić to słowami, lepiej czynami, najlepiej sobą. Ktoś patrząc na mnie, na moją radość i pokój musi się zadumać i zapytać: Skąd to masz w sobie? Potem zacznie podpatrywać, zaskoczy go fakt niepalenia, niepicia alkoholu, trwania w czystości i może zapragnie takiego stylu życia. Również wiele będzie mówić postawa stania się "wszystkim dla wszystkich". Oznacza ona solidarność, bycie razem z potrzebującymi pomocy. Charakterystyczny jest nacisk na duchowe dzielenie losu z nimi, próba odczuwania tak jak oni. To wyraża słowo: współczucie. Potrzebujących jest wielu: ktoś jest niezrozumiany w rodzinie, ktoś ma kłopoty w szkole, ktoś zachorował... Dla słabych stać się słabym - jest tu sugestia pokory. Pomoc może być przyjęta tylko w klimacie delikatności i równości, bez zarozumialstwa i poczucia wyższości.

Mój drogi! Tak dobrze, że jesteś! Cudownie, że spotkałeś Jezusa i jesteś z Nim. Tak wspaniale, że będąc z Jezusem pokazujesz innym, gdzie znajduje się źródło szczęścia. Tak dobrze, że jesteś z potrzebującymi pomocy. Może wtedy jesteś najbliżej Jezusa? Bądź właśnie taki!

Ks. Eugeniusz Guździoł - WIERZYĆ I ŻYĆ WEDŁUG WIARY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 144 -

Z dalekiej Algierii przyjechała do Poznania siostra zakonna ze zgromadzenia Sióstr Białych. Algieria jest krajem na wskroś muzułmańskim. Co więcej, niekiedy fundamentaliści islamscy posuwają się do morderstw chrześcijan, których tam jest bardzo mało. Trzeba zaznaczyć i to, że jeśli wyznawca Allaha chce przejść na katolicyzm, to spotyka się z niezwykle wielkimi trudnościami i szykanami. Oto pewne zdarzenie, które miało miejsce w jednym z miast opowiedziane przez siostrę Danutę.

Otóż do sklepu spożywczego wszedł Algierczyk, muzułmanin, by kupić ser. Po zapłaceniu otrzymał towar, który był zapakowany w papier z nadrukiem. Jadąc autobusem zaczął czytać tę niezwykłą lekturę. Gdy po kilku dniach kupił to samo, otrzymał ser zapakowany w taki sam papier. Ponownie przeczytał to wszystko, co na nim było wydrukowane. Ta niezwykła lektura bardzo go wciągnęła. Za trzecim razem udał się do sklepu prosząc już tylko o sam papier. Ekspedientka bez problemu dała mu książkę, w której wyrywała kartki służące jej do pakowania towaru. Ową książką okazała się Biblia. Lektura Pisma św. tak wciągnęła Algierczyka, że poszukał w swoim mieście katolicką kaplicę i wspólnotę; która przy niej się zbierała. Tam jeszcze lepiej poznał tych, którzy żyli Książką służącą w pewnym sklepie do pakowania. Po okresie przygotowania zwanego katechumenatem, przyjął chrzest.

Czyż ta relacja nie jest potwierdzeniem słów z Listu Hebrajczyków: "Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikający aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca?" ...

Wróćmy do wspomnianego na początku zdarzenia z Algierii. Po ludzku może się wydawać, że to co stało się z owym Algierczykiem, muzułmaninem - jest niemożliwe. A jednak naprawdę tak się stało. Obok słowa Bożego nie można przejść obojętnie.

Ks. Maciej Kubiak - ŻYWE JEST SŁOWO BOŻE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(139) 1997

- 145 - 

Uczniom przygotowującym się do sakramentu bierzmowania ksiądz katecheta polecił przynieść obrazki przedstawiające Ducha Świętego. Na następną lekcję religii przyniesiono wiele obrazków małych i większych. Wszystkie ukazywały Ducha Świętego w postaci różnych symboli, np, gołąbka lub ognistych języków. Jagna, która interesuje się sztuką nowoczesnych kościołów, przyniosła książkę - album pt. Nowe kościoły w Polsce. Na okładce tej pięknej książki widnieje kościół pod wezwaniem Ducha Świętego we Wrocławiu. Nad wejściem do świątyni znajduje się dużych rozmiarów witraż. W jego środku artysta umieścił gołębicę, symbolizującą Ducha Świętego, od którego rozchodzą się we wszystkie strony jasne promienie. Są one czytelnym symbolem działania Ducha Świętego w ludzkich sercach.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - "WIERZĘ W DUCHA ŚWIĘTEGO" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(139) 1997

- 146 -

Każdy z nas lubi otrzymywać prezenty, cieszy się, że ktoś o nim pamięta. Prezenty sprawiają nieraz wielką radość. Oto otrzymuje się coś, na co długo się czekało. Szczególnie cenne prezenty przechowuje się jak skarby, nawet się ich nie pożycza, bo "są moje", a inni mogą zniszczyć:. Istnieje u niektórych przekonanie, że prezent, dar od kogoś, służy tylko dla mnie samego, a innym nie daje się nie pożycza.

Oprócz prezentów materialnych, są także dary duchowe, których nie widać gołym okiem, a jednak są w człowieku. Dawcą darów i wielkim dobrodziejem jest Duch Święty, którego otrzymaliśmy na chrzcie św., a za parę lat wy w szczególny sposób otrzymacie w sakramencie bierzmowania. Zapytacie, jakie to są dary? Popatrzmy na przykład Krzysia:

- Krzysiu chodzi do 4 klasy. Jest bardzo dobrym uczniem. Inni również dobrze się uczą. Jednak jak ktoś z klasy zachoruje i pragnie nadrobić stracone lekcje, idzie po pomoc do Krzysia. Dlaczego? - On ma czas wytłumaczyć, a nie tylko da odpisać. Jest bardzo serdeczny, uczynny, przyjacielski. Nie robi żadnej różnicy między jednymi kolegami a drugimi. To taki charyzmat czyli szczególny dar koleżeństwa. Nie każdego na to stać, on nie wykręci się brakiem czasu, gdy komuś trudno, nie lubi. Krzysiu uważa iż pomoc koledze a tym bardziej z klasy to sprawa prawdziwego koleżeństwa.

Są jeszcze inne dary, bo przecież Duch Święty jest obfitym dawcą i każdemu udziela darów, chociaż może ktoś otrzymać ich więcej. Nie to jest ważne, ile otrzymałem, ale jak wykorzystuję dary. Może wymienicie jeszcze inne dary...?

Popatrzcie na samych siebie, rodzeństwo i podzielcie się spostrzeżeniami: charyzmat opieki nad chorą babcią - nie odesłano jej do domu starców, wie, że jest dla niej miejsce w domu, bo lepiej się czuje wśród swoich niż w obcym otoczeniu. Opieka nad młodszym rodzeństwem, niegrymaszenie, chętne wykonywanie gazetek w sali od religii czy w kościele. Pisanie wierszy, udział w zespole muzycznym i w ten sposób chwalenie Pana Boga. Aktywna postawa na lekcjach, nieprzeszkadzanie na lekcjach - umiejętność panowania nad sobą.

Wiele jest tych darów, a co ważniejsze: posiadamy je, chociaż nie zawsze o tym wiemy!

Ks. Grzegorz Robaczyk - DUCH ŚWIĘTY ŹRÓDŁEM DARÓW I CHARYZMATÓW W KOŚCIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(139) 1997

- 147 -

Kiedyś dane mi było zetknąć się z Ruchem Odnowy w Duchu Świętym...

Wówczas krążyły o tym ruchu różne wersje, a wśród nich i taka, że na ich spotkaniach dzieją się "cuda"... Muszę przyznać, że dla mnie - jak i chyba dla każdego innego człowieka - pierwszy kontakt z tą formą uwielbiania Boga był powodem do zaskoczenia, zwłaszcza tzw. modlitwa uwielbienia. Później, poznając nieco bardziej historię tego ruchu, doszedłem do wniosku, iż ci ludzie nie czynią niczego innego, jak tylko starają się naśladować wspólnoty chrześcijańskie pierwszych wieków. Pojawiło się wtedy pytanie: Czy i dlaczego konieczny jest taki ruch? Przecież prawie wszyscy jego członkowie byli w oczach Kościoła dojrzałymi chrześcijanami, wszyscy mieli za sobą przyjęcie sakramentu bierzmowania, w którym Duch Święty umocnił ich "do mężnego wyznawania wiary i do postępowania według jej zasad" (ryt bierzmowania).

Życie przyniosło i nadal przynosi odpowiedź na to pytanie. Bo oto słyszymy: do jednego z kościołów, w którym organizowane było przygotowanie do bierzmowania, musiano wezwać policję, bo członkowie zwalczających się grup młodzieżowych kandydaci do bierzmowania (!) - pobili się między sobą. W innej parafii przygotowujący się do tego sakramentu uniemożliwiali kapłanowi prowadzenie przygotowania strzelając w kościele petardami. Te i inne podobne scenki można by mnożyć... Wydaje się, że ich źródłem może być traktowanie sakramentu bierzmowania jako jeszcze jednej ceremonii, która trzeba "zaliczyć", która trzeba "mieć z głowy". Stąd częste rozczarowania duszpasterzy, którzy rzetelnie prowadząc przygotowania - widzą znikome ich efekty...

Czy o to chodziło Zmartwychwstałemu Jezusowi, gdy w opisanej dzisiaj przez św. Jana scenie przekazywał apostołom dar Ducha Świętego? Czy tak miał wyglądać jeden z najważniejszych epizodów w życiu każdego ucznia Jezusa, który swoimi korzeniami sięga do wydarzeń Pięćdziesiątnicy?

Ks. Jan Kasztelan - WEŹMIJCIE DUCHA ŚWIĘTEGO! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 148 -

Iwan Mojsiejew był żołnierzem Armii Czerwonej. Według oficjalnych meldunków utonął w 1972 roku. Starano się wszelkimi sposobami nie dopuścić, by rodzice zobaczyli przed pogrzebem swego zabitego syna. Jednakże rodzice nie dali za wygraną, trumna została otwarta. Stało się jasne, że nie utonął, ale zmarł w wyniku zadanych mu ciosów i okrutnych tortur. Co się wydarzyło? - Szczególnie dużo światła na całą sprawę rzucają ostatnie listy Iwana do rodziców.

- Dnia 14 lipca 1972 roku pisze on: Głoszenie Dobrej Nowiny przez waszego syna zostanie wkrótce przerwane. Zakazali mi rozmawiać o Jezusie Chrystusie.

- Innym razem informuje: Przez pięć dni nie dawali mi nic do jedzenia. Poczym spytali: No i jak tam, zmieniłeś swoje poglądy?

- W ostatnim jeszcze liście napisanym przed śmiercią czytamy: Przede mną jest chrześcijańska walka, a ja walczę w niej na rozkaz Chrystusa. Muszę pokazać, jaki jest człowiek wierzący i jak winien żyć. Dokąd mnie ta droga doprowadzi, tego nie wiem (Pierre Lefevre, Jak zmienić swe życie, Poznań 1994, s. 61 )

Męstwo w głoszeniu swojej wiary doprowadziło tego młodego człowieka do męczeńskiej śmierci. - W rozumieniu chrześcijańskim męstwo to nadprzyrodzona zdolność, dzięki której podejmujemy się wielkich rzeczy dla Boga, mimo grożących nieraz niebezpieczeństw, a nawet śmierci. Męstwo to szczególna moc wewnętrzna, której źródłem jest Duch Święty. Człowiek prawdziwie mężny to taki, który jest gotowy poświęcić wszystko, nawet swoje własne życie i zdrowie dla Chrystusa.

Ks. Bolesław Domagała - DUCH ŚWIĘTY ŹRÓDŁEM MĘSTWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 149 -

Powołanie do życia kapłańskiego lub zakonnego nie przychodzi przez pocztę ani nie przynosi go listonosz do domu. Nie jest ono również zaznaczone na twarzy. Wiemy już, że to sam Chrystus zaprasza mówiąc: "Pójdź za Mną". A kiedy Pan Jezus mówi te słowa dziewczynie lub chłopcu? - Powołanie do służby Bożej może czasem długo budzić się i powoli dojrzewać. Może przechodzić okresy, i prób, i niepewności. Niekiedy to powołanie rodzi się dość wcześnie, bo już w dzieciństwie. Ktoś w wieku chłopięcym stroił ołtarzyki i "odprawiał Msze św." Ktoś inny tuż przed maturą czuje w sercu, że Chrystus mówi: "Pójdź za Mną". A jeszcze ktoś inny po skończonych studiach prosi o przyjęcie do klasztoru czy seminarium duchownego. Posłuchajcie, co pisze o swoim powołaniu jeden z kapłanów:

- Moi rodzice obchodzili 25-lecie małżeństwa. Cała rodzina, to jest: rodzice, dwie starsze siostry i ja pojechaliśmy na Jasna Górę, gdyż rodzice pragnęli ten dzień przeżyć u Matki Bożej. Wszyscy przystąpiliśmy do spowiedzi i Komunii Św. W kaplicy Cudownego Obrazu długo wpatrywałem się w Oblicze Jasnogórskiej Matki. Jestem pewny, że wtedy pogłębiło się we mnie powołanie kapłańskie. Wprawdzie już wcześniej o nim myślałem, ale po tej pielgrzymce postanowiłem zaraz po maturze prosić o przyjęcie do seminarium.

Jedna z sióstr zakonnych wyznaje:

Po wieczornej Mszy Św. często zostawałam w kościele. Lubiłam wieczorną ciszę naszej małej drewnianej świątyni. Kiedyś po nabożeństwie majowym, podszedł do mnie ksiądz proboszcz i cicho powiedział: "Chciałbym z tobą porozmawiać, bo wydaje mi się, że masz powołanie zakonne". Ja tylko na taką rozmowę czekałam!

Utwierdziła mnie ona w moim powołaniu siostry zakonnej. Dziś jestem bardzo szczęśliwa, że noszę habit św. Benedykta.

O. Korneliusz Jackiewicz - PÓJDŹ ZA MNĄ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 150 -

Matka Teresa z Kalkuty, która swoje życie uczyniła darem dla najbiedniejszych z biednych, powiedziała, że nie ma takiego człowieka, który nie miałby nic do dania. Wśród najbiedniejszych ludzi w Kalkucie postanowił spędzić kilka miesięcy życia także Dominique Lapierre, publicysta i pisarz francuski. Napisał książkę, którą zatytułował: Miasto radości. Na pytanie, dlaczego tak określił życie w slumsie, odpowiedział: "Ponieważ w środku tego piekła znalazłem więcej heroizmu, więcej miłości, więcej wzajemnej pomocy, więcej radości i więcej szczęścia niż w miastach naszego bogatego Zachodu".

Opisuje też pracę ks. Pawła Lamberta, francuskiego misjonarza. Ks. Lambert odwiedzał między innymi pewną wdowę z czworgiem małych dzieci, niewidomą z powodu postępującego trądu. Pomimo tej "niedotykalnej" dla Hindusów choroby, sąsiedzi spieszyli jej chętnie z pomocą, bo życzliwość wyzwala życzliwość. Ks. Lambert przynosił jej Komunię Św. Pewnego razu chora skarżyła się: "Ojcze nie wiem o co mam Boga prosić, tak bym chciała już umrzeć..." Ksiądz odpowiedział: "Skoro Pan Bóg trzyma cię przy życiu, to znaczy, że cię tutaj jeszcze potrzebuje". Nastąpił długi moment modlitewnego dziękczynienia w ciszy. Cztery maleństwa śpiące obok nawet się nie poruszyły. A gdy ksiądz wstał, trędowata wyciągnęła w jego stronę swój różaniec i powiedziała: "Niech ojciec przynosi mi cierpienia ludzi, z którymi się spotyka i niech im mówi, że modlę się za nich".

Nie ma takiego człowieka, który nie miałby nic do dania! Przykładów nie trzeba szukać daleko, gdyż mamy ich wiele w pobliżu. Daru zaś w życiu ludzkim nie da się zrozumieć, bo nie wypływa on z racjonalnej kalkulacji, ale z miłości. A miłość jest tajemnicą... To moc z wysoka, Dar Niestworzony - Duch Święty.

Jeśli więc ktoś czuje się nieszczęśliwy w życiu, niezadowolony, pokrzywdzony, ma żal do Pana Boga i do ludzi oraz nie przestaje się szamotać w walce o swoje prawa do zdrowia, szczęścia, uznania, wdzięczności... - to powinien modlić się gorąco o moc z wysoka. Nie pomoże żadna ludzka perswazja ani ludzkie pocieszanie, lecz jedynie Duch Święty, którego Ojciec daje tym, którzy Go proszą.

Ks. Antoni Kmiecik - DUCH ŚWIĘTY JAKO DAR BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 151 -

"Spotkanie z Duchem Świętym może nastąpić w każdym bez wyjątku człowieku, a przy tym wszyscy tego spotkania potrzebujemy, i to w każdej chwili: kiedy silniej odczuwam potrzebę uświęcenia się, głębszego spotkania z Jezusem w naszym własnym wnętrzu albo kiedy uświadamiamy sobie, że być może wiele dajemy z siebie innym, ale nasze życie wewnętrznej i osobistej modlitwy potrzebuje umocnienia i odnowy.

Takie spotkanie z Duchem Świętym jest konieczne również wtedy, kiedy Jezus pozwolił nam już doświadczyć głębokiej bliskości z sobą, my zaś czujemy się wciąż tak niezręczni, nie potrafiąc spotkać się z naszymi braćmi. Istnieją być może ludzie, których wciąż mijamy, bardzo drodzy przyjaciele, wobec których nigdy nie znajdujemy właściwego słowa czy postawy; Bóg postawił ich w pełnym sensie najbliżej nas, a my nie potrafimy ich nawrócić.

Mówiąc nam: »Nie zostawię was sierotami«, Jezus uświadamia nam, że bez Ducha Świętego niczego nie zdziałamy, ale jest On tuż obok nas, i nieustannie winniśmy prosić, by na nas zstąpił".

(T. Philippe, "Niezostawię wassierotami", "W drodze" 5 (1994), s.8)

Oprac. i tłum. - Ks. Adam Kalbarczyk BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 152 -

Gdybyś pokazał dwuletniemu braciszkowi suche ziarno i powiedział mu: "W nim jest ukryte życie" - popatrzyłby wtedy na ciebie z niedowierzaniem... Nawet może powiedzieć, że go okłamujesz.

Co możesz wówczas zrobić? - "Słuchaj, braciszku! Przyniosę ziemię. Włożę ją do doniczki. Patrz, teraz umieszczę suche - niby "nieżywe" - ziarenko w ziemi. Trochę musimy poczekać". A pewnego ranka zawołasz braciszka: "Popatrz! Ziemia się otworzyła i wyrasta zielone źdźbło". A co za radość was ogarnie, gdy na łodydze ukaże się kłos i potem ziarna w nim. I w ten sposób pomogłeś młodszemu braciszkowi odkryć prawdę o ukrytym życiu w uśpionym, niby nieżywym ziarnie.

Dariuszu, Agnieszko... - każdy z was stoi tutaj tak bardzo blisko tak wielkiej, żywej Obecności! Na zewnątrz "uśpiony", "suchy" kawałek chleba. Na imię mu: Eucharystia, Komunia św., Chleb z nieba. Tak go nazwał sam Jezus ukryty pod tą białą postacią chleba. Jest tam życie Chrystusa, Syna Bożego. W tym Chlebie jest życie ponad wszelkie życie - Życie Boga. Dlatego nasi praojcowie śpiewali: "Jezusa ukrytego mam w Sakramencie czcić, wszystko oddać dla Niego, Jego miłością żyć".

Skąd się u nich brała taka mocna wiara w żywą, ukrytą obecność Pana Jezusa w Najśw. Sakramencie?

Ks. Janusz Szajkowski - DUCH ŚWIĘTY A EUCHARYSTIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 153 -

Duch Święty jest sprawcą chrześcijańskiej modlitwy przede wszystkim w ludzkim sercu. Istnieje jednak potrzeba uzewnętrznienia wobec Boga poprzez modlitwę także swoich uczuć, dania w ten sposób świadectwa swojej wierze.

Posłuchajcie świadectwa Katarzyny, zaczerpniętego z książki-ankiety Opowiem ci o moim Chrystusie: "Pewnego ranka zaczęłam czytać jedną z książek religijnych. Usłyszałam wtedy wyraźnie głos Chrystusa: Kocham cię. Nie jestem w stanie opisać, co się ze mną działo przez następne pół godziny. Miałam ochotę otworzyć okno i obwieścić całemu światu radosną nowinę o Jego Miłości".

Ks. Stanisław Tulin Cor - DUCH ŚWIĘTY SPRAWCĄ NASZEJ MODLITWY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 154 -

Opowiem wam o pewnej dziewczynce, która jeszcze do niedawna nie cieszyła się z Bożego Narodzenia, ale te święta na pewno przeżyje radośnie. Poznałem ją latem, kiedy pojechałem na rekolekcje oazowe na Białoruś. Na rekolekcjach wśród dzieci, które wierzyły w Boga i znały już Jezusa, znalazła się dziewczynka z czwartej klasy, Olga, która przyjechała na te rekolekcje ze swoją ciocią. Jej ciocia zajmowała się kuchnią rekolekcyjną i gotowała dobre obiady dla wszystkich dzieci, a Olgę zabrała dlatego, że wiedziała, iż jej rodzice nie chodzą do kościoła i jeszcze Olgi nie ochrzcili. Pomyślała, że może wśród dzieci wierzących i Olga spotka Jezusa. Kiedy zaczęliśmy się modlić, Olga przyznała się, że nigdy tego nie robiła, ale chcę się tego nauczyć. Koleżanki uczyły ją znaku krzyża świętego, później kolejnych modlitw. Siostry zakonne nauczyły ją prawd wiary i pięknych pieśni, a ja jako ksiądz starałem się też z nią dużo rozmawiać.

Wyobraźcie sobie, że po czternastu dniach rekolekcji Olga zachwyciła się Jezusem. Postanowiła przygotować się na lekcjach religii, na które wcześniej nie uczęszczała, do przyjęcia sakramentu chrztu świętego. Postanowiła, że poprosi rodziców, by jej w tym pomogli. I tak się zaczęło "Boże Narodzenie" w Oldze - dziewczynce z Białorusi. Kiedy byłem tam jesienią na dniu wspólnoty oazowej, Olgę przywiózł tatuś - oficer wojska białoruskiego. Przyjechał w pięknym mundurze, a w jego samochodzie zobaczyłem różaniec, który ofiarowała mu Olga. Pomyślałem wtedy, że Jezus rodzi się już nie tylko w sercu Olgi, ale również jej rodziców. Wiem, że te święta jej rodzina przeżywać będzie z Jezusem, że prawdziwą radością będzie Jego narodzenie w ich domu.

Ks. Bogdan Molenda - ŚWIADKOWIE - POŚREDNICY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 155 -

1 Niedziela Adwentu: Proponuję krótką rozmowę - "wywiad" ze św. Pawłem...

- Paweł, po co to całe straszenie? Myślisz, że ktoś będzie się bał końca świata? - Zaraz, zaraz, nie bardzo rozumiem o co ci chodzi...

- No powiedz mi, po co Jezus straszy nas potopem? Czy Pan Bóg znowu chce się mścić na ludziach?!

- Słuchaj! Koniec świata na pewno będzie, tylko nie wiadomo kiedy. Dla mnie koniec świata, to będzie najpiękniejszy dzień w życiu!

- Koniec świata, to najpiękniejszy dzień?? Ty nie masz przypadkiem gorączki?

- Nie. Czuję się świetnie i mówię to zupełnie serio. Przypomnij sobie tylko to, co napisałem do Rzymian. To jest ciągle aktualne: Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli (Rz 13,11 ). Zbawienie! To jest to, o co chodzi!

- Paweł, może jednak powiesz o co chodzi z tym zbawieniem. Bo w zasadzie mi jest dobrze tak, jak jest. Dlatego wołałbym, żeby nie było końca świata.

- Wiesz co, ja też tak żyłem i w zasadzie było mi dobrze, ale nie wiedziałem, że może być lepiej i ciekawiej. Kiedy spotkałem Jezusa, to się przekonałem.

- O czym się przekonałeś?

- Przekonałem się, że Bóg nie chce mnie karać, ale pragnie mnie kochać. Teraz wiem, że on mnie kocha. Ciebie też...

- Ty jesteś świętym Pawłem, to może ciebie kocha, ale mnie za co miałby kochać? - On nie kocha ciebie "za coś". Bóg jest jak najlepszy ojciec, który kocha ciebie za to, że jesteś. On traktuje ciebie jak swoje dziecko, jak swojego syna!

- Pawle, ty mnie nie znasz. Ja nie jestem taki dobry, jak ci się wydaje.

- Ciebie nie znam, ale znam Boga i wiem, że on nie kocha ciebie za to, że jesteś dobry, np. za to, że przeprowadzisz babcię przez ulicę. On kocha cię dlatego, że On jest dobry i nigdy to się nie zmieni. Ty możesz się zmienić. Ty możesz odwrócić się od Niego! Ty możesz przestać Mu wierzyć, ale On nie przestanie wierzyć w ciebie i nie odwróci się od ciebie. On nie przestanie cię kochać, bo jest jak najlepszy ojciec.

- A to fajnie. To znaczy, że nie muszę nic robić, mogę sobie dalej grzeszyć, a on tylko tak "cacy, cacy kocham cię", tak?

- Wiem, o co ci chodzi... Posłuchaj: Bóg kocha ludzi nie dlatego, że jest słaby. Bóg jest silny i jest groźny dla zła. On zniszczy każde zło. Ale nigdy nie przestanie kochać człowieka, który ulega złu. Bóg wie, że zło ciebie rani i dlatego nie chce dla ciebie zła. On wie, że potrzebujesz pomocy...

To co mam zrobić?

Pozwól Mu kochać siebie! Nie bój się Go!

No to po co to całe straszenie: "Czuwajcie, bądźcie gotowi" (por. Mt 24,44)?

To jest informacja, ostrzeżenie, żebyś dobrze wykorzystał swój czas. Jest obawa, że można nie zdążyć...

Co to znaczy, że "można nie zdążyć"? Jak to rozumiesz?

Jezus przyjdzie już wkrótce po to, by osądzić każde zło. On zniszczy zło. Ale przyjdzie również po to, aby przekonać nas o miłości Boga Ojca. Trzeba się starać, by nie stracić miłości kogoś tak wspaniałego!

Dziękuję ci za rozmowę. Cieszy mnie to, że Bóg mnie kocha!

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 156 -

II Niedziela Adwentu: Wilk zamieszka z barankiem

Święty Pawle, dziękuję Ci za poprzednią rozmowę, która skończyła się bardzo optymistycznie, bo dowiedziałem się, że Bóg mnie kocha. Dzisiaj usłyszałem coś, co mi się jeszcze bardziej spodobało: Prorok Izajasz napisał, że w historii świata zdarzy się coś takiego, że wilk zamieszka wraz z barankiem,(...) dziecko włoży rękę do kryjówki żmii (Iz 11, 6. 8b). Brzmi to ładnie, ale to jest nierealne. Historia świata, to ciągłe wojny, zabijanie, oszustwa, a tu nagle wilk chodzi sobie z barankiem pod rękę. To jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe...

Dla ciebie to jest nierealne, a ja w to wierzę. Jestem przekonany, że: To, co niegdyś zostało napisane, zostało napisane dla naszego pouczenia ( Rz 15, 4), abyśmy nie tracili nadziei. Ja wierzę, że miłość Boga zwycięży.

Wiesz co, mówisz ciągle o tej miłości, "Bóg cię kocha", "Bóg jest miłością", a ja tego zupełnie nie czuję. Ja to wiem, bo mi powiedziałeś, ale ja po prostu tego nie doświadczam? Dlaczego?

Powiem ci dlaczego. Tym, co przeszkadza ci doświadczać miłości Boga, jest grzech. Twój grzech...

Znowu mi coś wmawiasz!

Nie wmawiam ci. Czy możesz tak z ręką na sercu powiedzieć, że jesteś w porządku, że wszystko jest O.K.?

Nie jestem święty to jasne, ale nie jestem taki zły. Są gorsi ode mnie...

Zostaw innych. Pomyśl teraz o sobie. Jeżeli chcesz odczuwać miłość Boga, jego bliskość, jego troskę o ciebie, to uznaj to, że jesteś grzesznikiem.

No zgoda, uznaję to, że jestem grzesznikiem, wszyscy są grzesznikami. Ale co mi to da?

Jeżeli uznajesz swoje grzechy, to znaczy, że potrzebujesz zbawienia. Pamiętasz, co powiedział Jan Chrzciciel? - Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego (Mt 3, 3b). Pozwól Jezusowi, żeby przyszedł do ciebie, pozwól Mu, żeby ciebie zbawił...

Paweł... żebyś nie myślał, że ja nic nie robię. Ja się spowiadam, odmawiam pacierz, chodzę do kościoła, ale to nic nie zmienia. Ja się staram, wysilam się, naprawdę, ale ciągle mam te same grzechy... Jestem już zmęczony. Niekiedy myślę, że może to wszystko nie ma sensu?

Tak, to nie ma sensu. Bo ty chciałbyś zbawić siebie sam. Ty mówisz tak: robię to, to, wysilam się, modlę się... Dobrze, rób to, ale zobacz, ile Jezus już zrobił dla ciebie. On pierwszy chce ciebie zbawić. On pierwszy szuka drogi do ciebie. Pozwól Jezusowi, żeby cię zbawiał! Chcesz tego?

- Chcę! Ale co mam zrobić?

- Jeżeli chcesz, to nawróć się. To jest to, co powiedział Jan Chrzciciel: Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie (Mt 3, 2). Uwierz Jezusowi!

- Ale co to znaczy, że mam się "nawrócić"?

- Dobre pytanie. Nawrócenie to jest decyzja: "Tak. Chcę! Jezu chcę, żebyś mnie zbawiał. Potrzebuję Ciebie i proszę Cię, abyś mnie prowadził swoją drogą". Na tym polega nawrócenie.

- Paweł, nie sądzisz, że powinienem najpierw zlikwidować swoje wady i grzechy? Żeby Jezus mógł wejść, to najpierw muszę się oczyścić.

- Uważaj, bo możesz nie zdążyć. Pamiętasz ostrzeżenie Jana Chrzciciela? - Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona (Mt 3, 1 Oa). Lepiej zaproś Jezusa, zanim będzie za późno. Pozwól, żeby On zmieniał to, czego ty, z czym ty sobie nie radzisz. On wie, że jesteś grzesznikiem i dlatego chce ci pomóc.

- No to jak? To ja mam nic nie robić?!

- Zrozum, że twoja własna sprawiedliwość cię nie zbawi! Nie licz na to. Prawda jest taka, że to Jezus może cię uratować. To jest jedyne wyjście, jakie daje nam Bóg Ojciec. On daje ci swojego Syna! To jest jedyny sposób zbawienia. Proponuję, byśmy się pomodlili o to, by Jezus mógł być Twoim Panem i Zbawicielem. Chcesz?

- Tak. Chcę.

Panie Jezu, proszę Cię, abyś mnie zbawił. Wiem, że mnie kochasz. Wiem, że Tobie zależy na moim życiu. Uznaję to, że jestem grzesznikiem. Potrzebuję Twojej pomocy. Ja nie zbawię siebie sam. Tylko Ty możesz mnie uratować. Jezu, bądź moim Panem i Zbawicielem. Amen.

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 157 -

III Niedziela Adwentu: Duch Pański nade Mną

- Jakubie! Ostatnio rozmawiałem ze świętym Pawłem, który powiedział, że Bóg mnie kocha, że Jezus mnie zbawił od moich grzechów. Poprosiłem Jezusa, aby był moim Panem i Zbawicielem, ale nie żyje mi się łatwiej. Wszystko wygląda tak, jak przedtem. Nic się nie dzieje!

- Cierpliwości! Spokojnie! Kiedy rolnik sieje zboże, to nie przychodzi na drugi dzień, ani za tydzień, żeby robić żniwa. Na żniwa trzeba cierpliwie poczekać, aż zboże sobie urośnie i dojrzeje. I nie ma co narzekać, że nic się nie dzieje. Są ludzie, którzy ciągle tylko narzekają i gderają. Smutne to jest. Zamiast gderać i narzekać, warto skorzystać z pomocy Ducha Świętego.

- Słyszałem coś na temat Ducha Świętego. Przed bierzmowaniem musiałem się nauczyć na pamięć siedmiu darów Ducha Świętego. Były katechezy na ten temat, ale to się zapomina...

- Słuchaj. Tu nie chodzi o sama wiedzę. Co z tego, że wiesz, jeżeli ta wiedza nie pomaga ci w życiu. Bardziej chodzi o doświadczenie darów Ducha Świętego w działaniu. To nie jest tylko teoria!

- Jakubie! Nie rozumiem o co ci chodzi. Przed bierzmowaniem był egzamin, było trochę paniki, przyjechał biskup, była ładna msza, wierszyki, kwiaty i co więcej? Co ty rozumiesz mówiąc, że można "doświadczyć" działania Ducha Świętego!

- Pamiętasz dzisiejszą Ewangelię? Jan siedział w więzieniu, ale słyszał, że Jezus robi niezwykłe rzeczy. Dlatego wysyła swoich uczniów, aby mogli poznać osobiście Jezusa. Kiedy uczniowie Jana wypytywali Jezusa, wtedy Jezus powiedział tak: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się dobra Ewangelię (Mt 11, 5). Jezus nie głosił teorii, ale nauczał, pocieszał, uzdrawiał mocą Ducha Świętego.

- Skąd wiesz?

- Bo tak powiedział Jezus o sobie samym: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę (Łk 4,18).

- Jezus może mógł takie rzeczy robić, ale ja nie jestem Jezusem! Ja jestem normalnym człowiekiem.

_ To dobrze. Duch Święty jest dla normalnych ludzi, by mogli żyć tak, jak Jezus i by mogli robić to, co robił Jezus. Od początku chrześcijanie posiadali rożne charyzmaty, takie jak dar proroctwa, nauczania, również uzdrawiania.

- Jakubie, to było kiedyś. Dzisiaj takie rzeczy się nie zdarzają...

Mylisz się. Dzisiaj również są chrześcijanie, którzy prorokują, modlą się językami i uzdrawiają. To jest normalne dla tych, którzy wierzą Duchowi Świętemu.

- No to ja też wierzę. Otrzymałem Ducha Świętego w czasie bierzmowania i dlaczego nic takiego u mnie się nie dzieje? Cała moja klasa była bierzmowana i nic takiego się nie wydarzyło...

- Wyobraź sobie, że wygrałeś w Super Lotka miliard złotych, wiesz o tym, ale nie idziesz do banku po pieniądze. One leżą sobie, czekają na ciebie, a ty nie idziesz, żeby je sobie wziąć...

- Jak to nie idę? Jakubie! Po pieniądze, to bym poszedł.

- I oto właśnie chodzi. Jeżeli wiesz, że otrzymałeś dary Ducha Świętego, to bierz i korzystaj. To jest prawdziwy skarb! Nie wystarczy wiedzieć, że jest coś takiego jak dar mądrości. Duchowi Świętemu chodzi o to, żebyś był mądry, nie wystarczy wiedzieć, że jest dar męstwa, ale sęk w tym, żebyś był odważny i mężny i tak dalej. Rozumiesz? Duch Święty nie chce, byśmy byli słabi i przeciętni. On chce, aby chrześcijanie byli mocni, dlatego daje nam to wszystko, czego potrzebujemy do budowania naszych wspólnot.

- Teraz rozumiem. Nawet coś słyszałem o takich ludziach, którzy modlą się do Ducha Świętego.

No to szukaj takich ludzi, którzy razem się spotykają i modlą się, bo Duch Święty chce, abyśmy żyli we wspólnocie. Dary, których nam udziela, maja służyć budowaniu żywego Kościoła!

- Jakubie, pomyślę nad tym! Dziękuję ci za rozmowę!

Proponuję, byśmy teraz pomodlili się o Ducha Świętego dla nas: Duchu Święty, przyjdź do nas, dzisiaj. Przyjdź i rozpal nas na nowo, abyśmy żyli tak jak Jezus, myśleli jak Jezus, mówili jak Jezus. Duchu Święty, przyjdź, abyśmy byli madrzy, rozumni, odważni. Przyjdź z darem umiejętności, rady, bojaźni Bożej. Potrzebujemy Ciebie! Przyjdź do nas z tymi darami, których potrzebujemy do budowania żywej wspólnoty Kościoła. Amen.

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 158 -

IV Niedziela Adwentu: Przyjąć Jezusa

- Józefie, powiedz, co czułeś, kiedy się dowiedziałeś, że Maryja jest w ciąży? - To był dla mnie szok! To było coś niepojętego!

- Czy takie rzeczy wtedy się nie zdarzały?

- Owszem, zdarzały się, bardzo sporadycznie, ale się zdarzały... Ale tu chodziło o moją narzeczoną, a właściwie już małżonkę...

- No właśnie. Może wyjaśnisz mi, o co tu chodzi. Maryja była Twoją narzeczoną, czy już żoną?

- W Izraelu ślub zawierało się w dwóch etapach. Pierwszy etap, to jest coś takiego jak u was narzeczeństwo, z tym, że u was nie jest to jeszcze tak zobowiązujące. U nas sprawa była już przesądzona. Młodzi nie mieszkali jeszcze razem, ale mieli czas na bliższe poznanie siebie, oswojenie się ze sobą. W tym czasie nie do pomyślenia były kontakty intymne. Z tym trzeba było zaczekać. Dopiero drugi etap małżeństwa polegał na wprowadzeniu żony do domu męża. Wtedy mogli korzystać z wszystkich praw małżeńskich.

- To znaczy, że Maryja była jeszcze pod opieką swoich rodziców, a nie Twoją? - Właśnie tak.

- A powiedz jeszcze dlaczego chciałeś załatwić sprawę "po cichu", skoro to nie Ty byłeś ojcem dziecka?

- Właśnie dlatego! Gdybym rozgłosił, że Maryja jest w ciąży, ale nie ze mną, to oznaczałoby to, że mnie zdradziła. A za zdradę groziła Jej kara śmierci przez ukamienowanie. Nie chciałem do tego dopuścić. Kochałem ją. Bardzo mnie to zabolało, ale ja naprawdę )ą kochałem. Chciałem Ją uratować...

- Czy Maryja próbowała ci wyjaśnić, co zaszło?

- Tak! Mówiła, że miała widzenie anioła, który prosił Ją by została matką Jezusa, Syna Bożego. Zresztą się nie dziwię, że Bóg wybrał właśnie Ją. Ona jest taka piękna! Ale nie o tym chyba miałem mówić...

- No właśnie, jak przyjąłeś Jej wyjaśnienia?

- W pierwszej chwili sytuacja mnie przerosła. Zupełnie nie wiedziałem, co o tym myśleć. Wiele razy słyszałem w synagodze o Mesjaszu, który ma przyjść na ziemię. Ale że to akurat spotka mnie? Nie, nie. To przechodzi ludzkie pojęcie. To, że Bóg mieszka w świątyni Jerozolimskiej, to mogłem zrozumieć. Ale to, że Syn Boży zamieszka w moim domu, taka myśl nigdy by mi nie przyszła do głowy!

- Pochodzisz przecież z rodu królewskiego. Twoim przodkiem jest król Dawid!

- To dawne czasy! Ród Dawida przestał się dawno liczyć. Najlepszym dowodem na to jest moje ubóstwo. Potomek królów to zwykły cieśla. Proszę sobie zbyt wiele nie wyobrażać. Ja nie byłem managerem wielkiej firmy. Robiłem to, co mogłem sprzedać w Nazarecie: miotły, stołki, grabie. Najprostsze rzeczy.

Nie czułeś się upokorzony?

- Nie. Nie jest ważne co robimy, ale JAK robimy i DLACZEGO. Ważne jest pełnienie woli Ojca...

- Musiałeś być chyba bardzo pobożnym człowiekiem...

- Przypominam sobie taką zwykłość, zwyczajność. Raz w roku szedłem z pielgrzymką do Jerozolimy, jak wszyscy, a poza tym prowadziłem zwykle, szare, nazaretańskie życie

- Jezus z pewnością to zmienił...

- Wręcz przeciwnie. Jezus to przyjął. Wszedł w to zwyczajne życie. Ale warto pamiętać, że wtedy też był Zbawicielem świata.

- Nie rozumiem...

- Chodzi o to, że kiedy pojawia się szarość, to jednocześnie grozi nam pokusa wygodnictwa, albo miernoty. Jest pokusa szukania za wszelką cenę kolorytu. Byle tylko coś się działo, nawet za cenę grzechu.

- Masz na może na myśli używki, narkotyki czy coś takiego?

- Właśnie tak. Dzięki Jezusowi wiem jak się bronić przed miernotą z jednej strony i pokusą nadzwyczajności z drugiej. On był normalny...

- Czy mógłbyś opisać jak wyglądał wasz dzień?

- Oczywiście. Nie będzie to takie trudne. Jak wspomniałem, prowadziliśmy bardzo skromne życie. Mój dom to dwupoziomowa pieczara. Na dole była stolarnia i zbiornik na wodę, a u góry mieszkaliśmy. Na środku stał ciężki stół mojej roboty, cztery drewniane stołki, też mojej roboty, kilka glinianych dzbanków, palenisko, kilka talerzy i to wszystko. No i jeszcze my troje. Kiedy Jezus był mały, bawił się z kolegami i koleżankami, wpadał tylko żeby coś zjeść i znowu przepadał na podwórku. Kiedy wracał opowiadał swoje dziecinne przygody, opowiadał nam o swoich odkryciach. Wtedy śmialiśmy się z Maryją. Aż się dziwiliśmy, że Syn Boży jest taki zwyczajny!

- Jezus nie zrobił żadnego cudu?

- Nie. Życie biegło nam raczej normalnie, spokojnie. Wtedy wiele zrozumiałem. Kiedyś byłem bardzo niecierpliwy, nie umiałem czekać, jak chyba większość młodych ludzi. Kiedy patrzyłem jak dziecię rosło napełniając się mądrością, tą Bożą i tą ludzką mądrością, wtedy zrozumiałem, że musimy zgodzić się na stopniowe wzrastanie i dojrzewanie. Po prostu cierpliwość. Jak dużo cierpliwości potrzebujemy! W życiu duchowym też

- Józefie, mówiłeś, że Jezus bawił się z kolegami, koleżankami. Rozumiem, że nie pozwalałeś Mu pracować.

- Mylisz się. Przypomnij sobie co mówili o Nim ludzie: "Czy nie jest to cieśla?" Jezus to cieśla. Pracuje, zarabia na życie Maryi i swoje swoimi rękami. Gdy miał dwadzieścia lat został jedynym żywicielem Rodziny. Mnie już nie było na tym świecie. Musiał pracować, i to ciężko.

- Wróćmy jeszcze do początku naszej rozmowy. Mówiłeś, że przeżyłeś szok, kiedy się dowiedziałeś, w jakim stanie jest Maryja. Chciałeś Ją potajemnie odesłać. Co wpłynęło na zmianę decyzji?

- Różne rzeczy przychodziły mi do głowy. Byłem bezradny. Nie wiedziałem co robić. Modliłem się. Nie jestem skłonny wierzyć w sny. Ale wiedziałem, że Bóg może przyjść również w taki sposób. W czasie snu miałem widzenie anioła, który potwierdził słowa Maryi o Jezusie. Przekonały mnie słowa, że "dziewica pocznie i porodzi syna, któremu nadadzą imię Emanuel, to znaczy "Bóg z nami". Kiedy się zbudziłem decyzja była już gotowa. Wziąłem Maryję do swojego domu. Wraz z nami, pod jednym dachem zamieszkał Bóg.

Józefie, jedno krótkie zdanie na zakończenie.

-         Proszę was, abyście się nie bali przyjąć Jezusa do swojego domu, do swojego życia!

NIE BÓJ SIĘ-BÓG CIĘ KOCHA! (Spotkania adwentowe z młodzieżą) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 159 -

T. S. Eliot, w jednym ze swoich wierszy tak opisał podróż Trzech Króli: "Chłód przenikał na wskroś!

Cóż, wybraliśmy złą porę. Na podroż tak długą (...}

Nocą gasły ogniska. I nigdzie schronienia. I miasta nieprzyjazne. I wrogie osiedla. Brudne wsie, gdzie żądano złota, tylko złota. Żmudna to była podróż.

W końcu jechaliśmy tylko nocą, Śpiąc, gdzie i jak się dało,

I słysząc w uszach głos, który uprzedzał, Że trud nasz jest szaleństwem. (...)

A pod wieczór przybyliśmy ani o chwilę za wcześnie

I odnaleźliśmy miejsce. Można rzec: mieliśmy szczęście (...) I oto nastąpił powrót do naszych dawnych Królestw,

Lecz teraz nam tu niełatwo - pośród starego ładu,

Wśród obcych ludzi, którzy cześć zamierzchłym oddają bogom..." (Podróż Trzech Króli)

Niełatwo było Królom Magom znaleźć Jezusa... - ale okazuje się, że jeszcze trudniej im było wracać do swoich domów. Dlaczego?! Przecież udało się! Było trudniej wracać, bo musieli później żyć: "Wśród obcych ludzi, którzy cześć zamierzchłym oddają bogom". Otóż kiedy mędrcy spotkali Jezusa, przekonali się, że nie ma żadnych innych bogów. Przekonali się, że jedyny, prawdziwy Bóg objawił się w Jezusie.

Ks. Lesław Juszczyszyn CM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 160 -

Patrzę na ulice naszych miast i na wioski, na życie ludzi w domach i zakładach pracy, przyglądam się ludziom w pociągach i w tramwajach i stwierdzam z przerażeniem, że wszyscy ludzie u nas niczym się nie różnią między sobą. - Dlaczego "z przerażeniem?" - Bo wśród tych ludzi są przecież chrześcijanie, są katolicy, są wierzący w Chrystusa. A więc świadkowie! Oni winni myśleć i mówić, reagować i oceniać, pracować i wypoczywać inaczej. Czy jako wierzący, świadkowie, a do nich się postanawiamy na nowo dołączyć - uczynimy znak krzyża przed kościołem, przed i po podróży oraz przed i po posiłku? Czy będąc ojcem, matką pobłogosławicie dziecko przed odjazdem czy ważnym wydarzeniem? Ale nie chodzi tylko o takie formalne czynności. Chrześcijanin zmartwychwstały z Mistrzem daje świadectwo poprzez wszystko, co robi i czego doświadcza. Tramwajarz inaczej jeździ, lekarz inaczej leczy, robotnik inaczej pracuje, nauczyciel inaczej uczy, ekspedientka inaczej sprzedaje, rolnik inaczej gospodarzy. Inaczej, ponieważ "dążą do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi".

Era Zmartwychwstałego i żyjącego Jezusa jest dla każdego z nas czasem uczenia się, jak być chrześcijaninem, jak być "człowiekiem Chrystusa" "człowiekiem paschalnym". Pisał o tym poeta wspominając jednego z kapłanów, żyjącego Misterium Zmartwychwstania:

"Twój trud nie może być daremny ! Kiedy znasz już na wskroś wartość życia pomagaj także i nam czasu istnienia i służenia ludziom tej ziemi nie trwonić!

Śmierć twoja to wielkie wezwanie, by żyć ofiarnie, ubogo, paschalnie."

(W. Hryniewicz OMI po śmierci moderatora Ruchu Światło-Życie, ks. Wojciecha Danielskiego)

Ks. Teodor Suchoń - ZMARTWYCHWSTAĆ ZE ZMARTWYCHWSTAŁYM! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 161 -

Trzy lata temu prowadziłem rekolekcje ewangelizacyjne dla młodzieży w dużej parafii w Krakowie. Uczestniczyło w nich ponad stu młodych ludzi. Wiecie, jak wyglądają takie rekolekcje... W ostatnim dniu zapraszałem do aktywnego włączenia się do wspólnoty modlitewnej, która istnieje przy tej parafii. I jaki był skutek? - Zgłosiła się jedna osoba, która do tej pory była bardzo nieufna i stała z boku. Jedna osoba - na sto! To była Małgosia. Prawdziwa perełka, którą udało mi się odnaleźć. Od trzech lat Małgosia nie tylko jest w grupie modlitewnej, ale razem z innymi ewangelizuje i przyprowadza ludzi do Jezusa. Jest pełna zapału i gorliwości. Odnalazła swoje miejsce w życiu, odnalazła swoje miejsce w Kościele, po prostu odnalazła swoje powołanie.

Ks. Lesław Juszczyszyn CM - BYĆ PASTERZEM! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 162 -

W środę 8 lipca 1998 roku byliśmy z Oazą Dzieci Bożych na Dniu Wspólnoty w Jaworzu koło Bielska Białej. Tam usłyszeliśmy piękne świadectwo Andrzeja z Oazy Rodzin w Pszczynie: Mam 44 lata. Mając 14 lat rozpocząłem "walkę" z Jezusem - butelka po wódce rozbiłem okno budynku katechetycznego przy parafii. Wolność, seks, pisałem wiersze, przez co moje otoczenie darzyło mnie uznaniem i czułem się wielkim artystą. Z Zachodu przychodziły do nas nowe prądy - hatha joga, buddyzm, samorealizacja, samozadowolenie, nirwana... A przede wszystkim alkohol dawał znać o sobie. Z jednej strony - ty wszystko możesz, ty jesteś panem, a z drugiej strony... niemoc.

Studiowałem filologię polską. Dziewczyny, seks, narkotyki oraz alkohol towarzyszyły mi nieustannie. Pewnego dnia poznałem nową dziewczynę, zaszła w ciążę... Doprowadziłem do przerwania ciąży, potem zawarliśmy ślub, oczywiście cywilny. Pierwsze dziecko zostało ochrzczone, postarał się o to dziadek. Drugiego już nie chrzciliśmy. Gdy moja córka miała 10 lat, to ja ich zostawiłem i odszedłem. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, poszedłem do nich i postawiłem jej pytanie: Czy mogę przyjść na Wigilię? - Dobrze, możesz przyjść - powiedziała ona. Wtedy postanowiłem zacząć wszystko od nowa.

Podczas mojego trzeciego pobytu w szpitalu przeżyłem śmierć kliniczną. Wtedy przypomniał mi się Jezus sprzed trzydziestu lat - i poprosiłem Go, żeby znów przyszedł do mnie. I Jezus przyszedł. Moja córka mając 17 lat przystąpiła do pierwszej Komunii Świętej, a potem pojechała na Oazę i mnie pomogła uporządkować moje życie. A kiedy przyszedł Jezus, zabrał wszystko.

Przez te trzy ostatnie lata Jezus obdarował mnie niesamowicie. Spotkałem wielu dobrych ludzi, wspaniałych księży, a w końcu trafiłem do wspólnoty Emmanuel w Katowicach.

W kościele w Jaworzu, gdzie mówił to świadectwo, była niesamowita cisza. Zakończył tymi słowami: Ja zaświadczam, że nie ma takiego dna, z którego Jezus nie mógłby wyciągnąć człowieka. Każdy człowiek może być uratowany przez Chrystusa.

Ks. Władysław Kolorz - W DOMU OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 163 -

W jej młodym życiu wydarzyło się już tak wiele. Nieruchoma siedziała teraz przed Panem podczas adoracji Najświętszego Sakramentu i zbierała po kolei strzępy swego burzliwego życia. Te rekolekcje maturalne miały decydować o wszystkim, co w życiu jest ważne. Dotychczas, pośród zawirowań współczesności, z łatwością pozwalała unosić się złym prądom: szybko przestała się modlić, przez trzy lata prawie w ogóle nie chodziła na Mszę świętą - sięgnęła po papierosy, alkohol a później nawet po narkotyki. Kiedy była w grupie młodych, luz i wrzaskliwość dawały jej jakieś pozory zapomnienia a nawet szczęścia. Lecz kiedy była sama, coraz częściej czuła, że zmierza ku jakiej ruinie i pustyni nicości. Nie chciała już dłużej tak żyć.

Zdawała sobie jednak sprawę, że o własnych siłach nie jest w stanie wrócić... Wiedziała, gdzie może znaleźć prawdziwy ratunek. Zaczęła Go szukać po omacku całą sobą, tak jak błądzący szukają drogi.

Tym, czym przed chwilą dzieliła się z kapłanem, teraz wypowiadała przed Jezusem. Odnalazła Go, a On dał się jej odnaleźć. I wierzy mocno, że On pomoże jej wydostać się z tego dołka, nie pozwoli jej zmarnieć i ugrzęznąć na zawsze w tym bagnie. Przecież jest zawsze tak blisko. Teraz już czuje Jego obecność w zwykłych zdarzeniach dnia, w szumie drzew, w promieniach słońca... On daje jej życie, które jest szczęściem. On jest Życiem...

Ks. Jan Wnęk - "TO JEST ŻYCIE WIECZNE, ABY ZNALI CIEBIE..." BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 164 -

Ania nie miała ani siostry, ani brata. Jej rodzice nie chcieli mieć więcej dzieci, a Ania myślała czasem, że nie chcieli mieć także jej. Mama nigdy nie miała dla niej czasu. Szczególnie jednak ojciec nie był dla niej dobry: często niesłusznie karał, wyzywał, nigdy nie miał dobrego słowa. Ania czuła, że ojciec jej nie kocha i nie lubiła go. Miała na szczęście bardzo dobrych dziadków. Oni mieli dla niej dużo serca, starali się jak najlepiej Anię wychować, nauczyli ją modlić się i być dobrą dla innych. Było to dla Ani bardzo trudne, ale zdobywała się nawet na codzienną modlitwę za swoją mamę i swojego tatę.

Kiedy Ania miała piętnaście lat, jej ojciec ciężko zachorował - okazało się, że jest to choroba nowotworowa, być może śmiertelna. Ojciec trafił do szpitala, po skomplikowanych badaniach przeszedł trudna operację i - choć operacja się udała - nadal nie było wiadomo, czy ojciec Ani będzie żył. Długie miesiące spędzone w szpitalu okazały się jednak dla niego bardzo ważne. Ojciec miał dużo czasu na myślenie o swoim życiu. Dostrzegł, że wiele rzeczy, które dotychczas wydawały mu się najważniejsze, tak naprawdę nie mają żadnej wartości. I wtedy nagle spojrzał inaczej na swoją córkę. Jej obecność zawsze mu przeszkadzała, a teraz nagle zrozumiał, jak bardzo ją krzywdził. Czuł, że nie ma prawa oczekiwać przebaczenia swej córki, ale mimo wszystko chciał naprawić to zło, które dotąd czynił...

Ojciec Ani po miesiącach spędzonych w szpitalu wrócił do domu. Nie był już tak zdrowym człowiekiem jak wcześniej, ale za to zaczął prawdziwie kochać swoją córkę, zaczął zdobywać się na dobre słowo, nauczył się być wrażliwym i delikatnym, czuł się szczęśliwy mogąc znowu pracować dla swoich najbliższych. Także mama Ani zaczęła się cieszyć tą zmianą - okazało się, że może poświęcać więcej czasu rodzinie; teraz ten czas w domu stał się czymś najpiękniejszym w jej życiu. A wszystko zaczęło się od modlitwy Ani...

Jak to się dzieje, że człowiek - czasem bardzo zły - w ciągu kilku tygodni, miesięcy tak bardzo się zmienia? (próba dialogu z dziećmi) Ciężka choroba, myśli o śmierci, modlitwa Ani! Tak, to wszystko razem było bardzo ważne, bo dzięki modlitwie i własnemu, trudnemu położeniu ojciec Ani mógł otworzyć się na działanie Pana Boga - Ducha Świętego. Tylko Duch Święty może dokonać takiej przemiany w sercu człowieka.

Kim On jest? Jak działa?

Ks. Szymon Likowski - POSŁANI Z DUCHEM ŚWIĘTYM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 165 -

Dwóch przyjaciół odwiedziło sklep jubilera. Gdy już obejrzeli pewną ilość drogocennych kamieni, jeden z nich zwrócił uwagę na niepozorny kamień matowy, bez połysku, leżący wśród innych kamieni. "W tym kamieniu nie ma nic szczególnego - dlaczego znalazł się wśród drogocennych kamieni?" - Wtedy jubiler wziął kamień do ręki i jakiś czas trzymał w zamkniętej dłoni. A gdy dłoń otworzył, kamień jaśniał przedziwnie najpiękniejszymi kolorami "Jak to możliwe?" - zapytał zdziwiony przyjaciel. "Ten kamień to opal - wyjaśnił jubiler - tzw. kamień sympatyczny. On potrzebuje dotknięcia ciepłej ręki, aby okazał swoje piękno".

Podobnie jest z człowiekiem. Bóg przez dotknięcie człowieka swoją łaską sprawia, że on zaczyna jaśnieć. A mając tego świadomość, oczaruje swoim blaskiem dobrych uczynków innych, którzy patrząc na niego, idą w jego ślady i w ten sposób odzyskują lub znajdują przyjaźń z Bogiem. Każdy z nas ma obowiązek dawania dobrego przykładu, ma obowiązek podać ciepłą dłoń tym, którzy wątpią - aby i oni mogli się przemienić jak opal.

Ks. Jerzy Rychlewski - CZYŃMY SWOJĄ POWINNOŚĆ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 166 -

W książce kardynała Stefana Wyszyńskiego Ojcze nasz znajduje się takie spostrzeżenie: "Obserwowałem kiedyś człowieka, który stał przed żelazną bramą swego ogródka. Dzwonił, tarmosił i klął i złościł się, złorzeczył, bo nie mógł otworzyć. Sklął kogo się dało, cały świat, żonę, dzieci i ustrój. W końcu zły usiadł. Przychodzi żona:«Co ty tu robisz?» «I awantura na całego!» Przecież klucz masz w kieszeni». Sprawdził jeszcze raz. Klucz rzeczywiście był!"

Bóg przez łaskę Wielkiego Postu, wszystkich tradycji kościelnych i polskich, daje nam do ręki "klucz", aby poradzić sobie z grzechem i słabością. Jednak można ten klucz odłożyć do kieszeni, złościć się na cały świat i samego siebie, że jesteśmy tacy podli, że trudno spotkać dobrego człowieka, można na znak protestu w marszach milczenia przemierzać ulice wszystkich miast i miasteczek polskich, ale to niewiele zmieni... Zmienić może obfitość Bożej łaski, świadomość grzeszności i konkretne czyny zmierzające ku nawróceniu.

Ks. Stanisław Tulin Cor - JESTEŚMY GRZESZNI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 167 -

Piętnastoletnia Monika od 9 miesięcy codziennie brała narkotyki, wąchała klej. Gdy doszło do rozmowy z kapłanem była nerwowa, rozbita. Gdy kapłan wyczerpał wszystkie argumenty zdrowotne, psychologiczne miał tylko do dyspozycji argument wiary. Rozmowa była niezwykła: - Moniko, popatrz na krzyż! - I co? - Wiesz, co On (Ukrzyżowany) może? Może wszystko zmienić? - Jak to zrobi? - Nie wiem! On wie i może! Możesz Mu powiedzieć z całego swego serca: "Panie Jezu, jestem?!" ...Odpowiedź padła po długim czasie. Monika wpatrzona w ukrzyżowanego, choć z wielkim lękiem powiedziała "jestem". Od tego czasu klika dni przeżyła inaczej, wytrzymała pokusy i dalej próbuje. "Ja żyję" i "wy żyć będziecie". Trzeba dodać: jak Jezus - po chrześcijańsku.

Ks. Teodor Suchoń - Z JEZUSEM WSZYSTKO NA CHWAŁĘ BOŻĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 168 - 

Słynny na całym świecie „gitarzysta Boży”, kapłan, artysta, śpiewak - ojciec Duwal, opowiedział kiedyś o sobie taką historię.

Pewien chory kapłan, którego nazwiska nie potrafię już dziś powiedzieć, przyjechał na leczenie do sąsiedniego miasta. Wiem tylko tyle, że był Bretończykiem i że pachniało od niego tytoniem. Sądził, że jest już na tyle silny, by odbyć daleką, samotną przechadzkę na drodze wiodącej z miasta do naszego domu. Któregoś wieczoru znalazłem tego kapłana 300 metrów od naszego domu zranionego i zalanego krwią. Nie czułem lęku. Podszedłem do niego. Wiecie, co mi powiedział? - Jak się to dobrze składa. Umieram i właśnie prosiłem Boga, kto by mnie zastąpił. Ty będziesz na pewno chciał?

Ów kapłan nie żyje. A ja - zastępuję go. Miałem wtedy lat dwanaście, dzisiaj mam czterdzieści.

Ks. Tereszczuk J. SJ, Przywracać wzrok, BK 2(106) /1981/, s. 89

- 169 -

Pomagaj zerwać z grzechem i nałogiem

W 1963 roku przyjechał na Jasnę Górę 70-letni mężczyzna. Przybył jako delegat i przywiózł soborowę księgę z dobrymi uczynkami swej parafii na rzecz Soboru. Przed odjazdem, płacząc z radości, opowiadał wszystkim na dziedzińcu klasztornym swoje przeżycie. Jako chłopiec zataił na spowiedzi grzech śmiertelny. Nigdy nie miał odwagi tego wyznać. Chodził do spowiedzi, uważano go za dobrego człowieka, ale wszystkie spowiedzi i komunie św. były świętokradzkie. Nikt o tym nie wiedział, tylko on sam. Proboszcz okazał mu zaufanie, jego wybrał na delegata, wręczył soborową księgę. To go poruszyło do głębi: Gdyby oni wiedzieli, jaki ja naprawdę jestem - myślał. W Częstochowie już nie wytrzymał. Poszedł do spowiedzi, wyznał wszystko. A potem - jaka radość. Nie umiał się powstrzymać, opowiadał wszystkom dokoła. Tak Matka Boża pomogła swemu biednemu dziecku.

Ks. Piątkowski M., W maryjnej szkole pomagania Kościołowi, BK 3-4(102) /1979/, s. 196

- 170 -

Jesteśmy pasterzami jedni dla drugich.

Przypominam sobie opowiadanie 23-letniej dziewczyny, która przez tragedię osobistą załamała się i postanowiła popełnić samobójstwo. Wszystko było już zaplanowane. Zwolniła się z pracy, pożegnała z matką. Załatwiła sobie nawet mieszkanie w górach, aby tam zakończyć swoje życie. Wzięła również odpowiednie tabletki, by po przedawkowaniu, spokojnie zasnąć. Opuszczając to, wstąpiła do kościoła gdzie tyle razy szczerze modliła uczestniczyła w liturgii, korzystała z sakramentów św. Chciała jeszcze przedstawić Panu Bogu swój smutek, ból, tragedię i tę swoją sytuację bez wyjścia. Przed śmiercią postanowiła jeszcze wyspowiadać. I to ją uratowało. Znalazło się wyjście z tej przykrej sytuacji. Spotkała Chrystusa - Dobrego Pasterza w sakramencie pojednania. Dziś wspomina ten fakt jako wielką łaskę Bożą, której doznała w swoim życiu.

Ks. Olczyk S., Pasterze rodziny, BK 6(102) /1979/, s. 3l7

- 171 -

W książce kardynała Stefana Wyszyńskiego Ojcze nasz znajduje się takie spostrzeżenie: "Obserwowałem kiedyś człowieka, który stał przed żelazną bramą swego ogródka. Dzwonił, tarmosił i klął i złościł się, złorzeczył, bo nie mógł otworzyć. Sklął kogo się dało, cały świat, żonę, dzieci i ustrój. W końcu zły usiadł. Przychodzi żona:«Co ty tu robisz?» «I awantura na całego!» Przecież klucz masz w kieszeni». Sprawdził jeszcze raz. Klucz rzeczywiście był!"

Bóg przez łaskę Wielkiego Postu, wszystkich tradycji kościelnych i polskich, daje nam do ręki "klucz", aby poradzić sobie z grzechem i słabością. Jednak można ten klucz odłożyć do kieszeni, złościć się na cały świat i samego siebie, że jesteśmy tacy podli, że trudno spotkać dobrego człowieka, można na znak protestu w marszach milczenia przemierzać ulice wszystkich miast i miasteczek polskich, ale to niewiele zmieni... Zmienić może obfitość Bożej łaski, świadomość grzeszności i konkretne czyny zmierzające ku nawróceniu.

Ks. Stanisław Tulin Cor - JESTEŚMY GRZESZNI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 172 -

Odwiedził mnie niedawno znajomy. Darek ma 26 lat, kończy zaocznie technikum i pracuje jako palacz w szkole. Poprosiłem go, aby napisał odpowiedź na powyższe pytanie. Oto ona: "Dla mnie istotne jest to, że Bóg stanął w bardzo osobisty i nieoczekiwany sposób na mej drodze, że dotknął mnie swoją miłością. Ukazał mi się jako Byt niezwykle czysty, delikatny - jako Miłość. Dał mi zrozumienie rzeczy, które bez odniesienia do Niego są nieładem i bezsensem. Poznałem więc po części Miłość i co to znaczy kochać. Szukając i obserwując życie nie znalazłem rzeczy piękniejszej od Miłości. Spotkanie więc z Nim jest źródłem największej radości. Pisząc te słowa modlę się za was, by każdy z was został dotknięty w tak niezwykły i radosny sposób. Jeżeli szukacie Go szczerze, niebawem tak się stanie."

Muszę dodać, że Darek ma w sobie jakąś spokojną i z wnętrza wydobywającą się radość. Poza tym uderzyła mnie jego pewność sądów w odniesieniu do wielu życiowych spraw. Jest dla mnie kimś, kto spotkał Jezusa i ufa Mu.

Ks. Eugeniusz Guździoł - UZDOLNIENIE DO UCZESTNICTWA W DZIALE ŚWIĘTYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 173 -

To było w r. 1655, czyli 340 lat temu. W historii Polski nazywamy ten rok rokiem "potopu". Może ktoś z was już czytał piękna powieść Sienkiewicza pt. Potop, albo oglądał film? To nie woda zalała wtedy nasz kraj, tylko wrogowie: z północy, ze wschodu, z południa - tysiące żołnierzy. Król uciekł za granicę. 18. listopada w Częstochowie pod murami klasztoru stanął z żołnierzami, z armatami szwedzki generał Muller i zażadał oddania klasztoru. A w klasztorze było tylko 160 żołnierzy, trochę szlachty i 68 zakonników którzy umieli mówić brewiarz, różaniec, ale nie wojować. Ale ci zakonnicy mieli dzielnego przeora. Nazywał się Kordecki. On bardzo ufał Matce Bożej. I tak mocno przemówił do swoich braci i żołnierzy, że ci zawołali głośno: "Nie oddamy tego miejsca świętego w ręce wrogów Polski i Kościoła.

Oblężenie trwało 38 dni i chociaż siły szwedzkie liczyły 3.725 żołnierzy i 24 armaty, generał Muller po cichu opuścił Częstochowę. Król Jan Kazimierz powrócił do kraju i we Lwowie 1. kwietnia 1656 r. oddał się w opiekę Matce Bożej i obwołał Ją Królową Polski.

Ks. Ludwik Warzybok - ONA JEST TAKŻE TWOJĄ KRÓLOWĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 174 -

W zakończeniu naszych rozważań oddajmy głos "współuczestnikowi tajemnicy kapłaństwa", który pisze:

"Kiedy się począłeś, człowieku w czarnej sutannie, jakie wiatry cichły w kołysce, abyś był solą ziemi?

Teraz wydano ciebie ludziom

jak codzienność w dłonie dobrych i złych

każdy może sprawdzić twoją gorycz powszednią

może się bawić Boży pająku twoim milczeniem aż przygaśniesz podeptany uśmiechami bliźnich...

Czym jesteś pająku nieba?

Jakie niesiesz drogi ponad zieloną śmiercią? Nim dłonie przewiążę różańcem

i wersetami psalmów wychłodzą powieki odpowiem sobie: jestem tylko glinianym dzbanem który codziennie leczy wielka ręka Pana" (ks. Bonifacy Miązek).

Ks. Wacław Depo - TAJEMNICA WSPÓŁUCZESTNICTWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(134) 1995

- 175 -

Carlo Carretto opisuje (Ty, która uwierzyłaś, s. 20-23) swoje rekolekcje przeżywane na pustyni. Rozpoczął je w Niepokalane Poczęcie. Pragnął przygotować się na Boże Narodzenie. Mieszkał w niewielkiej grocie razem z Jezusem ukrytym pod postacią chleba. Czasami, gdy zbliżał się do studni, przeszkadzał mu przyjaciel Ali - pasterz jedenastu owiec. Ali zaparzał doskonała herbatę, którą w skupieniu wypijali. Potem wracał, by w samotności oczekiwać na Pana. W Wigilię rozszalała się burza piaskowa. Brat Karol cieszył się, że grota daje mu dobre schronienie. W pewnej chwili usłyszał krzyki. To Ali prosił o pomoc, bo piasek zasypuje owoce. Był przekonany, że pasterz wrócił do osiedla, gdyż w ostatnich dniach go nie spotykał. Wsiedli w samochód i zbierali przestraszone i osłabłe owce błąkające się wśród wichru i deszczu. Udało się wszystkie przywieźć do groty. Po krótkim czasie mała pieczara była pełna wełny, beczenia i przykrego owczego zapachu. Wieczorem nie można było rozpalić ogniska. Ali zasnął oparty głową na boku dużej owcy dającej najwięcej ciepła. U jego stóp leżało dwoje jagniąt. Wtedy brat Karol zrozumiał, że spędzi szczególną noc. Boże Narodzenie było blisko. Był w grocie z pasterzem. Było mu zimno. Były owce i odór łajna. Nie brakowało niczego. Otworzył Ewangelię św. Łukasza: "Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie". Święty Jan ten najwspanialszy w dziejach fakt wyraził następująco: "A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami" (J 1, 14).Tajemnica Wcielenia...

Ks. Eugeniusz Guździoł - A SŁOWO STAŁO SIĘ CIAŁEM - WCIELENIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(137) 1996

- 176 -

Na jednej z katechez w klasie pierwszej siostra katechetka opowiadała dzieciom o miłości Boga do człowieka, że trzeba mu służyć, szanować, kochać Go. Całe życie człowieka powinno być poddane Jego woli. Jeden z chłopców imieniem Tomek, słuchając uważnie siostry, podniósł rękę i zapytał: "Proszę siostry, gdybym ja mógł Boga zobaczyć, tak jak widzę mamę i tatę, byłoby mi łatwiej Go kochać". "Masz rację, Tomku - rzekła siostra. Ale najpierw zadam ci pytanie: Czy patrzyłeś kiedyś, latem prosto w słońce bez okularów słonecznych?" - "Tak próbowałem, ale natychmiast zamykałem oczy, bo bardzo bolały i nic potem nie widziałem". - "Popatrz, słońce tak cudownie, mocno świeci - kontynuowała siostra. A jest tylko jednym z dzieł Boga. Bóg, który je stworzył, jest o wiele większy, wspanialszy. Dopiero przy pomocy okularów też trudno spojrzeć w słońce... Trochę podobnie jest w naszym życiu. My jako ludzie stworzeni przez Boga, nie potrafimy Go zobaczyć, zrozumieć i dlatego, że Go widzieliśmy, lecz wierzymy w to, co zrobił i mówił. Oczywiście to poznanie przez wiarę wymaga od człowieka jeszcze większego wysiłku umysłu i serca!

Ks. Ryszard Pazgrat - DLACZEGO SŁOWO STAŁO SIĘ CIAŁEM? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(137) 1996

- 177 -

Jeden ze starszych kapłanów opowiadał kiedyś wydarzenie, które mu się przytrafiło. Działo się to w czasach, kiedy za opowiadanie zakazanych dowcipów można było trafić na kilka lat do więzienia. Pewnego razu, późną nocą, łomotanie do drzwi. "Otwierać! Milicja" - usłyszał przerażony. Następne wydarzenia potoczyły się jak w koszmarnym śnie. Więzienie, sąd, wyrok - 20 lat zsyłki do obozu pracy. Kolejne dni poniewierki w bydlęcych wagonach, wrzaski strażników... wreszcie obóz. Szybko rozeszła się wiadomość - przywieźli księdza. W nocy konspiracyjny szept nieznanego współwięźnia: "Proszę księdza, w sąsiednim baraku umiera człowiek, leży od kilku tygodni i prosi o księdza". Wystraszony kapłan nie wiedząc, czy to prawda, udaje się we wskazanym kierunku. Faktycznie, na barłogu leży strzęp człowieka. Rozpoczyna się spowiedź z kilkudziesięciu lat. I już po spowiedzi wyznanie umierającego: "A jednak matka miała rację". Kapłan zaskoczony pyta o co chodzi i słyszy odpowiedź: "Matka mówiła mi, abym przestrzegał pierwszych piątków miesiąca. Dopóki byłem dzieckiem, robiłem to, później wiodłem życie dalekie od Ewangelii, ale dzisiaj zrozumiałem, że Bóg wywiązuje się z danych obietnic. Teraz mogę spokojnie umrzeć". Na drugi dzień wywieziono jego ciało poza obóz i wrzucono do wspólnej mogiły, a ksiądz został wezwany do komendanta obozu. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy dowiedział się, że właśnie otrzymali wiadomość o pomyłce, która zaszła, i ma się szybko pakować. Wraca do domu.

Powie ktoś: jedna z wielu opowiastek, którymi nas się karmi... Ale czy nie warto zatrzymać się na chwilę i spojrzeć na nią w świetle dzisiejszej Ewangelii? "Czy śpi, czy czuwa - nasienie rośnie". Wrzucone przed laty nasionko dobra, być może zapomniane, może przywalone bezmiarem grzechu, ale potężne stojącym za nim słowem Bożym, Bożą obietnicą. Bóg nigdy nie zostaje dłużnikiem człowieka, a swoje zobowiązanie zawsze spłaca szczodrą ręką.

Powie ktoś, że więcej jest przykładów na owocowanie zła. Czy więcej - nie wiem, ale na pewno są bardziej nagłaśniane. Może właśnie o to chodzi, aby w nas pojawiło się przekonanie: "Po co czynić dobro, skoro i tak ludzie go nie dostrzegają? Po co w ogóle być dobrym, skoro wokół zwycięża cwaniactwo, skoro opłaca się czasami zapomnieć o Bożych przykazaniach".

Jakże potrzebne jest dzisiaj wielu ludziom wezwanie św. Pawła, skierowane do Koryntian: Postępujemy według tego, w co wierzymy, a nie według tego, co widzimy. Bardzo często wiara staje się jedynym ratunkiem przed bezsensem proponowanym nam przez dzisiejszych włodarzy umysłów.

Ks. Jan Kasztelan - JAK ZIARNO GORCZYCY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(138) 1997

- 178 -

Kiedyś, miałem wtedy 23 lata, i dużo temperamentu, w Wielki Piątek zamiast modlitwy u grobu Chrystusa zaczęłam po prostu czytać Ewangelię. Pamiętam, że nagle jasno, bez finezyjnych rozważań, scena z Magdaleną przywróciła mi właściwy wymiar i zdrowe spojrzenie na sprawy erotyzmu /Z ankiety pt. „Kim jest dla mnie Jezus Chrystus”, drukowanej w Tygodniku Powszechnym/.

Ks. Poloch L. Światło Chrystusa znakiem pokoju, BK 1(94) /1975/, s. 12

- 179 -

Jedna z kobiet tak mówiła o swoim małżeństwie: „Często zastanawiam się dlaczego - moje małżeństwo trwa i cementuje się mimo tylu obiekywnych trudności? Jako katoliczka śmiem wierzyć że może zawdzięczam to tylko czemuś nieuchwytnemu, czym jest łaska Boże". /Nas oboje, Kraków 1965, s. 254/

Ks. Lisowski S., Małżeństwo w planach Bożych jako droga rozwoju osobowości, BK 5(95) /1975/, s. 314

- 180 -

Wieczorem, do pewnego domu na wsi zapukał człowiek stary schorowany, tułacz. Na natrętne pukanie otworzono wreszcie drzwi. Drzwiami szarpnął silny wicher, a zawieja śnieżna w jednym momencie zasypała przedsionek. Człowiek zziębnięty dawał znaki ale nie potrafił mówić. Był głuchoniemy. Dano mu więc szybko kawałek chleba oraz trochę pieniędzy, a następnie szybko zatrzaśnięto drzwi. Rano, kiedy ludzie szli na pierwszy pociąg, znaleźli na śniegu martwego człowieka. Umarł z wycieńczenia i mrozu. Ludzie, którzy zatrzasnęli przed nim drzwi swego przytulnego domu odrzucili łaskę Bożą i już nigdy nie będą mogli tego naprawić.

Ks. Basista W., Oto teraz dzień zbawienia, BK 1(114) /1985/, s.21

- 181 -

Jezus jest Synem Bożym, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem, że jest Synem Bożym, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Ale kim jest dla mnie Jezus Chrystus, dla mnie osobiście? Kim jest tak naprawdę w moim życiu? - Jest to pytanie, na które warto sobie odpowiedzieć.

Jeden z najpopularniejszych polskich piłkarzy, który wygrał plebiscyt zorganizowany przez polską telewizję na najlepszego sportowca w naszej ojczyźnie w roku 1996, Marek Citko mówi o sobie tak: ... Kiedyś prowadziłem "rozrywkowy" tryb życia, byłem na skraju przepaści, lubiłem dyskoteki i gry hazardowe i o mało co z tego powodu mógłbym przedwcześnie zakończyć swoją sportową karierę. Jednak pewnego razu zostałem zaproszony na spotkanie oazowe Ruchu Światło-Życie. To spotkanie zupełnie zmieniło moje dotychczasowe życie. Zaufałem Jezusowi, zacząłem pracować nad swoim charakterem i zacząłem systematycznie uczęszczać do kościoła. Obecnie staram się uczęszczać codziennie na Mszę świętą, bo dla mnie Jezus jest Przyjacielem, Jezus stał się moim Panem.

To wypowiedź bardzo młodego, 23-letniego piłkarza, który mógł iść do zagranicznych klubów piłkarskich, zarobić wielomiliardową fortunę i cieszyć się zupełnie innym życiem, ale wybrał przygodę z Jezusem, bo dla niego największą wartością został Jezus Chrystus.

By tak jak ten sportowiec, Marek Citko, móc powiedzieć, że Jezus jest moim Przyjacielem, że jest moim Panem, że jest największą przygodą, że zawsze mam czas na modlitwę i na codzienną eucharystię.

Ks. Henryk Krenczkowski - KIM JEST DLA MNIE JEZUS CHRYSTUS? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

- 182 -

Inny przykład: siostra Briege Mc Kenna, irlandzka klaryska, która zostaje uzdrowiona przez Jezusa z reumatycznego zapalenia stawów. Od 1985 roku wraz z o. Kevinem Scalonem podejmuje pracę rekolekcyjną z kapłanami. Całkowicie poświęca się służbie ewangelizacji. Pewnego razu, będąc na Florydzie, spotyka się z grupką dzieci w czasie niedzielnej Mszy świętej, kiedy te dzieci - jedne głuche, inne niewidome, jeszcze inne głuchonieme - prowadzą się wzajemnie do Komunii świętej. Po Mszy podczas śniadania siostra siedziała naprzeciw dwóch małych dziewczynek. Jedna z nich miała około czternastu lat, druga dwanaście. Bardzo radośnie rozmawiały ze sobą. Widok jednej z tych dziewczynek imieniem Karen był bardzo wstrząsający - jak opisuje siostra Briege Mc Kenna. Karen od urodzenia nie miała oczu. W ich miejscu znajdowało się czoło. Jej narodziny były rezultatem tragedii, która wydarzyła się w Wietnamie. Wielu żołnierzy, powracających z wojny wietnamskiej było narkomanami. Dzieci, które im się rodziły, były dotknięte poważnymi zniekształceniami. Rodzice małej Karen też zażywali narkotyki, a skutkiem nałogu stało się upośledzenie ich córki. Kiedy tak patrzyła na tę dziewczynkę, myślała: o mój Boże, jaki to okropny krzyż dla kogoś, kto ma całe życie przed sobą! Ale Karen wyglądała na bardzo szczęśliwą, śmiała się! W pewnym momencie, chwytając ją za rękę zwróciła się do siostry Briege: Siostro, współczujesz nam, prawda? - Odpowiedziałam: tak, bardzo. - Czy współczujesz także mnie? - Przyznałam się, że tak. Karen powiedziała: Wiesz, siostro, ja nie potrzebuję współczucia, nie potrzebuję, aby inni mi współczuli, ponieważ jestem bardzo szczęśliwa. Może w mojej twarzy brak oczu, ale ja jednak je posiadam i widzę. - Zaczyna opowiadać, że rodzice ją odrzucili, gdy zobaczyli, jaką straszną wadą jest dotknięta. Oddali ją do domu dziecka, nigdy jej nie odwiedzali. Czuła się bardzo zraniona. Nigdy nie doświadczyła, co to znaczy być kochanym przez kogoś drugiego naprawdę bliskiego.

Pewnego razu kapłan, który zaczął głosić rekolekcje, powiedział na samym początku: Kiedy czujecie złość i nie możecie poradzić sobie ze swoim cierpieniem, wyobraźcie sobie kogoś, kto naprawdę troszczy się o was i opiekuje się wami. Spróbujcie to uczynić, nawet jeśli nigdy nie widziałyście kogoś takiego. Kiedy poczujecie złość, powiedzcie tej osobie co myślicie. Kiedy czujecie gniew na swoich rodziców, mówcie także i o tym. Kiedy obudzicie się rano, powinniście zacząć słuchać. Jeśli tak będziecie postępować, któregoś dnia usłyszycie tę osobę.

Przez dwa miesiące codziennie rano siadałam na łóżku i płakałam. Opowiadałam temu komuś, jak bardzo jestem zrozpaczona. Wiedziałem, że mówię do Jezusa. Pewnego ranka zdarzyło się coś niezwykłego. Poczułam, jak obejmują mnie czyjeś ramiona i ktoś powiedział do mnie: "Karen, zabieram ci twoją ślepotę, która najbardziej ci dolega, i daję ci wzrok. Odtąd już nie jestem niewidoma". Potem Karen zapytała: Siostro Briege, czy ty znasz Jezusa? Siostra była tym pytaniem bardzo zaskoczona, bo przecież Karen nie miała na myśli wiedzy o Jezusie. Przecież jest wielka różnica pomiędzy wiedzą o Bogu, między mówieniem o Bogu a osobistym świadectwem, jak Jezus działa w naszym życiu.

Oby każdy z nas mógł powiedzieć, że Jezus Chrystus mówi do nas każdego dnia, że On żyje, że nie jest jakąś abstrakcyjną postacią, ale jest żywy i obecny tutaj wśród nas.

Ks. Henryk Krenczkowski - KIM JEST DLA MNIE JEZUS CHRYSTUS? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

- 183 -

Była zimowa noc. Gimmi Martini szedł słabo oświetloną ulica zupełnie samotny. Kiedy doszedł do numeru 119, otworzył bramę i wszedł na podwórko. Odnalazł boczne drzwi. Nacisnął klamkę i otworzyły się. Po schodach wszedł do mieszkania. Zapalił światło i przeszedł przez izbę. Gimmi Martini nie był - złodziejem. Był tylko jednym z tych zabłąkanych. Tułał się przez 6 lat. A teraz wrócił. Odszedł w chwili rozgoryczenia, kiedy myślał, że ojciec jest dla niego zbyt surowy. Chciał być wolnym, uciekł więc i błąkał się po świecie. A wolność na początku miała przyjemny smak. Był zadowolony. Potem się zmieniło. Został bez pracy, bez pieniędzy, sam - bez przyjaciół, smutny i zniechęcony. Ale nawet wtedy, gdy cierpiał, miał jeszcze swoja dumę i pychę, a te nie pozwalały na powrót. Pewnego dnia otrzymał list. Pięć słów, bez podpisu, ale wiedział, że są od ojca: "Boczne drzwi są stale otwarte". Te słowa zapadły mu w umysł i słyszał je we dnie i w nocy. Boczne drzwi są stale otwarte..., stale,...stale.

Nie wytrzymał dłużej! Powrócił. Wszystko znalazł tak jak zostawił: łóżko, szafa, stolik, krzesła. Był szczęśliwy, kiedy zasypiał po latach w łóżku. Rano się przebudził. Przy nim był ojciec. Przestraszył się. Nie mógł wymówić słowa. Pan Martini nachylił się, objął syna i ucałował: "W porządku, Gimmi. Wiem, że jest ci przykro. Cieszę się, żeś wrócił, że jesteś w domu.

Do Ewangelii i tego opowiadania dodajmy jeszcze jeden przypadek. Ten swój, własny. Zdarza się, że znudzi nam się dobroć i przyjaźń Ojca, że za ciężkie są dla nas zasady obowiązujące w Jego domu. Sadzimy, że lepiej byłoby żyć gdzieś poza nim, że tam jest więcej szczęścia i swobody. Ulegamy pokusie i mówimy: "Ojcze, daj mi co się mi należy..." I następuje odejście z ojcowskiego domu. Czujemy się wolni. Ale tylko na krótko. Wnet, jak u marnotrawnego syna, zjawiają się: głód, bieda i wewnętrzna pustka.

Wszyscy jesteśmy mniej lub więcej zabłąkanymi, marnotrawnymi synami. Czy pamiętamy, że "boczne drzwi są stale otwarte?" Że Bóg jest wielkoduszny, że jest konfesjonał...

Człowiek może uciekać od Boga, ukrywać się przed Nim, jak Adam w raju po popełnieniu grzechu. Może próbować żyć bez Boga, obchodzić się bez Niego, ale nie ma takiego zagubienia człowieka, żeby Bóg nie chciał go odnaleźć i przyprowadzić do siebie. Bóg nie zapomina o człowieku, jak matka nie może zapomnieć swojego dziecka.

Ks. Ireneusz Folcik - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 184 -

"Ów chromy człowiek znad sadzawki Betesda ma rację we wszystkim, co mówi, i nietrudno usłyszeć w jego skardze echa naszych skarg. Przeżywanie historii tego chorego na własnym ciele jest dla każdego rzuconego na łoże boleści człowieka jednym z najbardziej pomocnych ćwiczeń. Móc stale słyszeć owo pytanie i wypowiadać swój żal: Nie mam człowieka. Nie mogę dojść do źródła. Cud się nie staje. Jestem mało ważny dla Boga. Nic się nie dzieje. A potem usłyszeć słowa Jezusa: Wstań, weź swoje łoże i chodź!

Ujrzeć Go, tego Lekarza ciał i serc! Spojrzeć na tego, który powiedział o sobie: Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Przeżyć to całe zdarzenie w obliczu tego, przed którym nie trzeba się użalać, gdyż On wie wszystko, którego nie trzeba prosić, by przyszedł z pomocą, bo On jest przy nas, i który jest naszym sprzymierzeńcem w walce ze śmiercią!"

(Cytat za:J. Zink, Schott-Messbuch fiir die Wochentage, t. I, s. 348)

Ks. Adam Kalbarczyk - (własne opr. i tłum. cytatów) BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998

- 185 -

Jeden z misjonarzy, który przez wiele lat pracował na Cejlonie, opowiedział o wydarzeniu które głęboko zapadło w jego pamięci. Pewnego dnia około południa do misji przybiegł zdyszany katecheta z jednej z chrześcijańskich wspólnot. Chrześcijanie ci żyli w wiosce oddalonej o kilka dobrych kilometrów od misji. Katecheta przybył do ojca misjonarza prosząc, aby ten natychmiast udał się z nim do ciężko chorego i umierającego chrześcijanina, proszącego o kapłana. Ten, nie zastanawiając się długo, zabrał Przenajświętszy Sakrament i oleje, i udał się w drogę prowadzony przez katechetę. Po drodze nikogo nie spotykali. Była to bowiem najgorętsza godzina dnia, a ludzie chowali się w cieniu swych domostw przed żarem słońca lejącym się wprost z nieba. Nikt rozsądny, a na pewno żaden z tubylców, nie wyruszyłby o tej porze w drogę. Misjonarz i katecheta nie mieli jednak wyboru.

Na kilka chwil odpoczynku zatrzymali się w wiosce, w której nie było jeszcze chrześcijan, ale święte prawo gościnności nakazywało tym ludziom przyjąć każdego. Misjonarz wzbudził powszechną ciekawość mieszkańców osady. Najbardziej ich interesowało, dokąd zmierza o takiej porze. Ten wytłumaczył im, że niesie Boga chrześcijan do jednego z chorych i umierających braci. Po krótkim wytchnieniu ruszyli dalej. Dotarli do wioski na czas. Chory wyspowiadał się i przyjął sakramenty, a ojciec misjonarz powrócił do misji. W dwa dni później do drzwi tejże misji zapukali niespodziewani goście. Była to delegacja z wioski, w której zatrzymał się misjonarz i katecheta w drodze do chorego. Na jej czele stał sam szef wioski. Przyszli z równie niespodziewaną prośbą. Chcieli, aby i do nich przybył ten misjonarz i przyniósł im swojego Boga i swoją wiarę, bo musi to być Bóg bardzo dobry, jeżeli idzie do swoich chorych i umierających dzieci. I musi to być bardzo silna wiara, jeżeli każe ona bardziej zważać na chorego brata niż na niebezpieczny upał. W kilka miesięcy później cała wioska przyjęła chrzest.

Dobry to musi być Bóg, skoro idzie On do swoich chorych i umierających dzieci, i silna musi być wiara w tego Boga, jeżeli dobro drugiego człowieka domaga się zaryzykowania zdrowia i życia. Ileż głębokiej i przepięknej w swej prostocie prawdy kryło się w rozumieniu tych ludzi - pogan!

O. Kazimierz Zdziebko OMI - POŚLĘ WAM DUCHA POCIESZYCIELA-ON WAS WSZYSTKIEGO NAUCZY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 186 -

Urodził się w Anglii na początku naszego wieku, w rodzinie ateistycznej. Chrzest przyjął w osiemdziesiątym roku życia. Jego życie było barwne i pełne przygód, ale pewnej nocy uzmysłowił sobie, że jest straszliwie szare i puste, a nie ma nikogo do kogo mógłby się zwrócić o pomoc: "Sam w pustym domu i - jak mi się wydawało - sam w całym świecie. Sam we wszechświecie i w wieczności... Bez ludzkiego głosu, na który mógłbym z nadzieją czekać, bez czyjegoś serca, do którego mógłbym dotrzeć. Bez Boga, do którego można się zwrócić, czy Zbawcy, który mógł uchwycić moją dłoń" (Malcolm Muggeridge, Jezus, Człowiek, który żyje, Kraków 1990). W tamtą noc postanowił zakończyć swoje życie... Pojechał nad morze, wypłynął na głębię i wtedy zauważył na brzegu ogniki świateł miasta. Jakaś siła kazała mu zawrócić do świata żywych. Wśród ciemności i fal zaczął płynąć w stronę brzegu, z którego przed chwilą zszedł w stronę śmierci. Zamiast ucieczki w jej ramiona, podjął trud przywrócenia sensu swojemu życiu... Aż wreszcie odkrył Boga, którego miłość ma jedno imię w ludzkim życiu: Jezus Chrystus. On jest jak to światło miasta na brzegu, które wzywa do powrotu. Otwórzmy zatem serca i uszy na Jego wołanie i nie gardźmy słowem Pana!

Twoje życie, moje życie, być może jest o wiele mniej skomplikowane. My przecież wierzymy w Jezusa, my Go wyznajemy. Tylko czy aby tak naprawdę głęboko wierzymy i szczerze wyznajemy...?

O. Kazimierz Zdziebko OMI - INNE W KOŃCU PADŁY NA ZIEMIĘ ŻYZNĄ I PLON WYDAŁY..." BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

 - 187 -

Może warto przypomnieć jedno z mniej znanych "Opowiadań wieczornych" B. Prusa pt. Widzenie. O późnej porze do lekarza przybywa starszy człowiek, aby wezwać go do chorego na dyfteryt wnuczka. Lekarz w człowieku tym rozpoznaje wielkiego krzywdziciela, który doprowadził do ubóstwa jego rodzinę i jako wspólnik jego ojca "wydarł mu majątek i samego wpędził do grobu", a matkę błagającą o pomoc dla chłopca - sieroty szorstko odpędził. Toteż doktor z oburzeniem odrzuca prośbę starca - swego krzywdziciela. Po jego odejściu ze zdumieniem spostrzega, że postać Chrystusa na obrazku, wiszącym nad łóżeczkiem jego synka, zniknęła. A przecież jeszcze przed kilku minutami patrzył na nią i zastanawiał się nad napisem: "Miłujcie nieprzyjacioły wasze... czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą i prześladują". Wstrząśnięty tym odkryciem wezwał na pomoc felczera i poszli do ubogiego mieszkania gdzie dokonawszy tracheotomii, doktor uratował dziecko. Udzielił też materialnej pomocy potrzebującej rodzinie dziecka. Po powrocie z trwogą zbliżył się do obrazka. Jakżesz był uszczęśliwiony, gdy zobaczył postać Chrystusa na dawnym miejscu.

Ks. Wiesław Wilk NAJDOSKONALSZE OBLICZE MIŁOŚCI Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XI Nr 1-2

- 188 -

Przechodząc w majowy dzień wśród sadów nie sposób oderwać oczu od ukwieconych gałązek drzew. Przebudzone z zimowego snu gałęzie przybrały żywą zieleń liści, a następnie udekorowały się bielą kwiecia, z nadzieją czekając na jesienny czas owocowania. Żywe, zielone gałązki napawają radością, ożywiają nadzieję. Wszak kolor zielony jest kolorem nadziei. W tychże jednak wiosennych sadach spotkać można również inne gałązki. Nie są one zielone, leżą w stosach, jeśli nie zdążono ich jeszcze zebrać na spalenie. Są to pędy, które ogrodnik poobcinał zimą, lub wczesną wiosną. Nie dotrwały one do wiosny, nie dane im było zakwitnąć. Już nigdy nie wydadzą owocu, gdyż nie dopływają do nich życiodajne soki. Zostały odcięte od pnia, Chrystus wędrujący po Palestynie widział zapewne podobne obrazy.

Ks. Marek Hozera - WYTRWAŁOŚĆ CECHĄ UCZNIA CHRYSTUSOWEGO Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 2

- 189 -

Niech nasze dalsze uczestnictwo w tej Eucharystii przenika "modlitwa o oczy" (kardynała L. Suensa):

"Panie, daj nam oczy, by widzieć.

Gdy Cię prosimy o oczy, to błagamy usilnie,

Daj nam Twoje oczy,

abyśmy widzieli tak, jak Ty widzisz, ludzi, świat i historię,

naszą własną historię.

Daj, abyśmy odnajdywali drogę do Twych myśli, dzień po dniu i godzina po godzinie.

Pozwól nam powoli stać się tym, po co nas stworzyłeś,

Daj nam Twoje spojrzenie, postaw nas przy Twym boku,

uczyń nas pojętnymi uczniami Twego Słowa, które rozjaśnia i przemienia całe życie".

Niech to będzie modlitwa żarliwa, uparta, natrętna, z wiarą niewidomego Bartymeusza.

Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 190 -

Brytyjski reporter Malcalm Muggeridge (czyt. Malkolm Magridż), opisując swoją drogę ku Chrystusowi, podkreśla szczególną rolę, jaką w jego życiu i nawróceniu odegrała wizyta w kościele Narodzenia Chrystusa w Betlejem. Malcolm wychował się w rodzinie o tradycjach socjalistycznych i od dziecka wykazywał dużą wrażliwość na problemy dotyczące sprawiedliwości, postępu czy humanizmu. Równocześnie, poznając świat i oglądając z bliska kulisy wielkiej polityki, mógł przekonać się, jak wiele cynizmu, zakłamania i patosu znajduje się we wzniosłych deklaracjach osób uważanych za czołowe osobistości naszego wieku. Doświadczenie to prowadziło do ironii i sceptycyzmu. W tym właśnie nastroju jechał z ekipą telewizji do Ziemi Świętej, aby przygotować serię reportaży. Gdy dotarł do Betlejem myślał o narodzeniu Chrystusa w takich kategoriach, jak przy lekturze mitów greckich myśli się o narodzeniu Afrodyty wyłaniającej się z morza. Tłum miejscowych żebraków, handlarze sprzedających dewocjonalia i techniczne podejście ekipy do filmowych scen - ułatwiały zachowanie tego zewnętrznego spojrzenia. Olśnienie przyszło dopiero wówczas, gdy zaczął się wnikliwie przyglądać osobom, które zwiedzały kościół Narodzenia. Ci ludzie przychodzili tu z postawą znudzonych turystów, którzy mogliby równie dobrze zwiedzać Koloseum czy Luwr. Jednak kiedy stawali przed miejscem, gdzie według tradycji urodził się Jezus wyraz ich twarzy zaczynał się zmieniać. Można było u nich wyczytać równocześnie przejęcie, zdumienie i wzruszenie. Skupione, zadumane oczy zdawały się mówić: To tu właśnie, tu B ó g  d l a  n a s  z s t ą p i ł  n a  z i e m i ę. Abstrakcyjna prawda stawała się prawdą rzucającą na kolana. W ogromnej większości turyści z estetów zamieniali się w pielgrzymów zjednoczonych w modlitwie.

Malcolm również wyjechał z Betlejem przemieniany. Nie był już w stanie więcej pisać i mówić w dawnym stylu, bełkocikiem, który satysfakcjonowałby odbiorców unikających myślenia. Jego nowe reportaże spotkały się z krytyką dotychczasowych chlebodawców, gdy zaczął pisać o Bogu i o łasce w tekstach, w których uprzednio dominowały zachwyty nad nowoczesnością. Dawni koledzy nie chcieli publikować jego reportaży, gdy pisał w nich, iż głód i ból ludzkiego serca wskazuje n a  k o n i e c z n o ś ć   i s t n i e n i a  B o g a,  tak   samo, jak fizyczny głód wskazuje  n a  k o n i e c z n o ś ć  i s t n i e n i a  p o k a r m u. Sam Malcolm w refleksji nad prawdą o Bogu-człowieku odnalazł pokój dla swego serca oraz prawdę, wystarczającą mu do rozwiązania własnych dylematów życiowych.

Nasze przeżycie narodzin Zbawcy ma również prowadzić do tego, abyśmy nie traktowali prawdy o przyjściu Chrystusa jako abstrakcyjnej wiadomości o odległym w czasie zdarzeniu. Chrystus przychodzi bowiem ustawicznie, aby zbawiać, ukazywać głębszy sens, przemieniać beznadzieję w Swój pokój.

Ks. Józef Życiński - WIERNOŚĆ W GODZINIE NOCY Współczesna Ambona - Kielce 1985 Rok XIII Nr 4

- 191 -

Adam Mickiewicz w "Zdaniach i uwagach" przypominał:

"Prawd w piśmie bożym, równie jako gwiazd w błękicie, Im lepsze macie oczy, tym więcej ujrzycie."

Do przyjęcia tego wyjątkowego słowa trzeba się przygotować. Trzeba otworzyć uszy i serce.

Przed reformą liturgiczną w wielu kościołach, (w niektórych do dzisiaj), zanim rozpoczęła się liturgia słowa czy kazanie śpiewano modlitwę: Duchu Święty, przyjdź prosimy!

Twojej łaski nam trzeba. Niech w nauce postąpimy Objawionej nam z nieba. Niech ją przyjmiem z łatwością, Utrzymamy z stałością,

A jej światłem oświeceni

W dobrym będziem utwierdzeni.

Rozumiano bowiem, że słuchanie tego słowa, które rozbrzmiewa od ołtarza, z ambony, ma charakter aktu religijnego. Warto by i dzisiaj modlić się o umiejętność słuchania, o dar otwartego serca na przyjęcie zbawczego orędzia. O siłę woli do wytrwania w realizacji zadań, jakie Bóg przed nami stawia.

Ks. Zbigniew Adamek - "... JAKO SŁOWO BOGA" Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 4

- 192 -

W znanej powieści B. Prusa "Lalka" jest taka scena. Wokulski znalazł się w pobliżu kościoła św. Krzyża w Warszawie. Patrząc nań uświadomił sobie, że on już tak dawno nie był w kościele. "Kiedyż to było? ... Na ślubie. raz ... na pogrzebie żony drugi raz". Patrzył więc teraz na kościół, jako na budynek zupełnie obcy dla niego. Jego umysł, przywykły jedynie do myślenia w kategoriach interesu  i korzyści, zaczynają ogarniać teraz dziwne refleksje. "Co to jest za ogromny gmach, który zamiast kominów ma wieże, w którym nikt nie mieszka, tylko śpią prochy dawno zmarłych?... Na co ta strata miejsca i murów, komu dniem i nocą pali się światło, w jakim celu schodzą się tu tłumy ludzi? ... Na targ idą po żywność, do sklepów po towary, do teatru po zabawę, ale po co tutaj?..." Mimo woli porównywał drobny wzrost stojących pod kościołem pobożnych z olbrzymim rozmiarem świętego budynku i przyszła mu myśl szczególna (...) "jak kiedyś wewnątrz ziemi pracowały potężne siły, dźwigając z płaskiego lądu łańcuchy gór, tak (...) w ludzkości istniała inna niezmierna siła, która wydźwignęła tego rodzaju budowle". Patrząc na podobne gmachy można by sądzić, że w głębi naszej planety mieszkali olbrzymowie którzy, wydzierając się gdzieś w górę, podważali skorupę ziemską i zostawiali Ślady tych ruchów w formie imponujących jaskiń "Dokąd oni wyrywali się? Do innego, wyższego świata. A jeżeli morskie przypływy dowodzą, że księżyc nie jest złudnym blaskiem, tylko realną rzeczywistością, dlaczego te dziwne budynki nie miałyby stwierdzać rzeczywistości innego świata. Czyliż on słabiej pociąga za sobą dusze ludzkie aniżeli księżyc fale oceanu?..."

Kiedy Wokulski wszedł do wnętrza świątyni zauważył, że "jedni z pobożnych (ludzi) całowali nogi Chrystusa umęczonego (...), inni na kolana w progu upadłszy wznosili do góry ręce i oczy, jakby zapatrzeni w nadziemską wizję (...): Na posadzce świątyni widać było niewyraźne cienie ludzi leżących krzyżem, albo zgiętych ku ziemi, jakby kryli się ze swoją pobożnością pełną pokory. Patrząc na te ciała nieruchome można było myśleć, że na chwilę opuściły je dusze i uciekły do jakiegoś lepszego świata. Rozumiem teraz - pomyślał Wokulski dlaczego odwiedzanie kościołów umacnia wiarę. Tu wszystko urządzone jest tak, że przypomina wieczność" (Lalka, t. I).

Ks. Wiesław Wilk - ŚWIĄTYNIA Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 193 -

Wybitny pisarz Graham Greene ogłosił w swoim czasie niezwykle poczytną powieść pt. "Moc i chwała". Akcja powieści rozgrywa się w Meksyku, gdzie przeszło pół wieku temu wywiązało się krwawe prześladowanie religii. Bohaterem tej powieści jest ksiądz, powiedzmy szczerze: marny ksiądz. Nękany strachem, ścigany, tropiony, załamuje się moralnie, rozpija się, staje się też ojcem dziecka, któremu i tak nie zapewni żadnej przyszłości. Ale nadchodzi dla niego moment decydującego egzaminu i świadectwa: przychodzi do spowiedzi Człowiek. Ksiądz wie, że nie wolno spowiadać, ani Mszy św. odprawiać, ani w ogóle wyznawać chrześcijaństwa. Ale też wie, że jest już bodaj jedynym człowiekiem w całym kraju; który zdolny jest -  udzielić rozgrzeszenia i przemienić chleb i wino w Ciało Chrystusa. Wie jeszcze więcej, a przynajmniej podejrzewa, że ten, który prosi o spowiedź, jest nasłanym prowokatorem, gotowym wydać go na śmierć.  Lecz okazuje się, że w tym "marnym" księdzu przebywa jednak moc, chwała Boża; on wierzy w swoją kapłańską godność i w swoje kapłańskie uprawnienia; wie, że to nie jest sprawa między nim a drugim człowiekiem..- ale między Bogiem a duszą odkupioną; wie, że chociaż jest "niedobrym" kapłanem - ma jednak prawo i ma obowiązek wystąpić w imieniu Boga. Czyni to: rozgrzesza tego przewrotnego penitenta - i ginie jako bohater.

Gdy czytaliśmy dzisiejszą Ewangelię, z całą pewnością przychodziło - nam na myśl, że tym razem dostało się od Pana Jezusa osobom - duchownym. I tak - i nie. Te ostre wymówki odnoszą się nie tylko do kapłanów.

Ks. Tadeusz Olszański - JEDEN JEST NAUCZYCIEL I  OJCIEC Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XII Nr 5

- 194 -

Kiedy myślę o słonecznikach, to przypomina mi się słoneczna twarz jednej dziewczynki, Adelinki (tak miała na imię). Miała ona duże pudełko farbek - chyba ze sto kolorów, ale malowała zawsze tylko trzema: żółtym, złotym i zielonym. Na jej malunkach było tyle słońca, jak na obrazach malarza Van Gogha, który malując, maczał pędzel w słońcu. Adelinka też chciała namalować kiedyś tysiące wielkich słonecznych obrazów, ale namalowała tylko trzy, bo popsuły się jej oczy i musiała na długo zamieszkać w szpitalu, gdzie te oczy coraz bardziej psuła choroba, nazywana przez dorosłych rakiem. Miała tam ze sobą farbki i pędzelki, ale malować już nie mogła. Któregoś dnia dla jej oczu zgasł ostatni promyk światła. Wtedy przelękła się tej strasznej ciemności, jak ciemnego pokoju, z którego nie można wyjść. Bała się, krzyczała, chwytała nas za ręce, a my nie wiedzieliśmy, jak jej pomóc. A ona prosiła: "Zapalcie mi jakieś światełko nadziei!" I wtedy przyszedł ksiądz i powiedział, że spróbuje przepędzić te strachy. Siadł przy niej na łóżku, a Adelinka chwyciła się jego fioletowej stuły jak koła ratunkowego i szeptała na ucho księdzu to, czego bardzo wstydziła się przed ludźmi. A potem ksiądz wyjął ze złotej kieszonki na piersi biały kawałek chleba z "Jezusem-na-drogę" i szepnął, żeby Adelinka zaprosiła w te ciemności Jezusa. I wtedy, po wielu dniach lęków i strachów, Adelinka pierwszy raz zasnęła spokojnie, przyciskając ręce do piersi, jak gdyby nic chciała wypuścić Jezusa ze swoich ciemności.

Na drugi dzień przyniosłem jej kwiaty - słoneczniki, jeszcze ciepłe od słońca. Ona je tak lubiła. Powiedziałem: "Adelinko, tu stoją słoneczniki. Dotknij ich płatków, są złote,,jak twoje malunki". A ona dotykała je palcami i przytulała do twarzy. Potem powiedziała: "Wiesz, one są takie złote, jak moje słoneczko!" - "Jakie słoneczko?" - zapytałem zdziwiony, bo nie zrozumiałem, o jakie słoneczko chodzi. - "Wiesz - odpowiedziała - kiedy zgasły mi oczy, to w tej ciemności straszyły mnie ogromne, najczarniejsze cienie, ale potem, gdy ksiądz dał mi "Jezusa-na-drogę", gdzieś tam w środku, zobaczyłam małe słoneczko - zupełnie żywe. Teraz je też widzę!" - zawołała, a twarz jej zrobiła się jasna, jak najweselszy słonecznik, choć dzień za oknem był ponury, jak płaszcz milicjanta. - "Opowiedz, Adelinko, jak wygląda to twoje słoneczko?" poprosiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że można widzieć jakieś słoneczko nie mając oczu. - "Umocz mi pędzelek w złotej farbce, to ci je namaluję!"- odpowiedziała Adelinka. Dałem jej kartkę, pędzelek, a ona podnosząc twarz, jak słonecznik, gdzieś w górę, coś malowała. Patrzyłem na kartkę - to, co ona malowała po omacku, nie było podobne do takie zwykłego słoneczka z koroną promyków... Wyglądało to, jak dwie złote dłonie trzymające coś, czego nie zdążyłem zobaczyć, bo nagle Adelinka roześmiała się wesoło, jak skowronek, do kogoś tam w górze, między jej twarzą a sufitem... Trąciła słoiczek z farbką, która rozlała się na całą kartkę. Potem osunęła się na poduszkę, a jej dusza uleciała w słońce...

W szpitalu zrobiło się jasno, choć wieczór był ponury, jak kalosze nieszczęścia. Położyłem ten bukiet słoneczników na rękach Adelinki jeszcze ubrudzonych farbką, a one przytuliły do niej swoje główki, jakby tam, w środku niej zobaczyły kogoś jaśniejszego od słońca...

Została mi po Adelince kartka z rozlaną żółto-złotą farbką. Czasem, kiedy dzień jest smutny, jak oko wrony, wyciągam tę kartkę i przymykam lekko oczy. Widzę wtedy słoneczko, które niesie mi Jezus. Patrzę na to słoneczko, jak słonecznik. I widzę je nawet, kiedy patrzę na coś lub kogoś innego. I nic mogę wtedy kogoś odepchnąć, okłamać, skrzywdzić, bo ono by zgasło. Mam wtedy chęć przytulić nawet nieznośnego psotnika, a temu, kto rzucił we mnie kamieniem, dać kromkę dobrego chleba... Bo chcę zakochać się w Jezusie, jak słonecznik w słońcu i być choć troszkę do Niego podobny i poznać Go lepiej, żeby Go kiedyś zobaczyć tak, jak Adelinka.

Br. Tadeusz Ruciński - KTO JEST ŻYCIODAJNY? Współczesna Ambona 2000

- 195 -

Jeden przykład, jeszcze żywy w naszej pamięci, chociaż w najbliższy Wielki Poniedziałek minie od tamtej chwili już 17 lat: męczeństwo przy ołtarzu Pańskim w obronie ubogich tego świata Oskara Romero (w tym roku przypada osiemdziesiąta rocznica jego urodzin i dwudziesta - jego służby arcybiskupiej). Śmierć jego i wielu księży oraz świeckich kierowników wspólnot podstawowych już wydaje owoc stokrotny nie tylko w Salwadorze - gdzie przez lata można było czytać na murach: "Zrób coś dla twego kraju: zabij księdza!" - ale i w całej Ameryce Łacińskiej.

Ks. Michał Czajkowski - JEŻELI ZIARNO PSZENICY OBUMRZE Współczesna Ambona 1997

- 196 -

"Życie to podróż do wewnątrz" (Dag Hammarskjiild) Tam wewnątrz, w głębi, dokonuje się całe ludzkie życie. Ta głębia świadczy o prawdzie człowieka.

W mej dokonują się wszystkie wartościowania i decyzje. Trzeba tam zejść, by żyć jak na człowieka przystało. Trzeba zejść w głąb samego siebie

taki jest warunek bycia w pełni człowiekiem.

Tam, w głębi spotkasz samego siebie, prawdziwego. Poznasz kim jesteś, do kogo należysz, za kim idziesz. Poznasz swoje bohaterstwo i swoje tchórzostwo. Poznasz swoją wielkość i swoją nędzę.

Poznasz, czy możesz ze sobą wytrzymać czy nie.

Poznasz, czy jesteś człowiekiem głębi czy człowiekiem płycizny.

Tam, w głębi spotkasz Boga.

Tam poznasz jak bardzo jesteś kochany.

Wielu ludzi nie spotyka się z Bogiem, bo nie schodzą w głąb samego siebie. Wielu doświadcza różnych niemocy, bo nie idą w głąb samego siebie i nie przebywają z Bogiem.

Jeśli nie przebywają z Nim, nie przyjmują od Niego siły.

"Kto Boga spotyka, wie, że jest przez Niego »pociągnięty«, przyjmuje jego siłę, Jego Słowo - jako wezwanie do czynu, Jego bliskość - jako zachętę do poszukiwań (...)"

(Ks. H. Madinger, Spotkać Boga, Kraków 1989, s. 14)

Tam, w głębi, poznasz Boży sposób stania się człowiekiem wielkiej miary, wysokich lotów i promieniującej głębi; człowiekiem na miarę Jezusa Chrystusa.

Ks. Tomasz Rusiecki -  W GŁĘBI Współczesna Ambona 1991

- 197 -

Są ludzie, w których zbawcze orędzie Chrystusa wyzwala radość, entuzjazm wiary i podziw. U innych zaś niepokój, niezadowolenie, odrzucenie, złość i rozterki. Tak było np. w rodzinie Edyty Stein, obecnie bł. Teresy Benedykty od Krzyża, Żydówki, zakonnicy z Karmelu, męczennicy. Był czas, kiedy Bóg w jej życiu był nieobecny. Uważała się za ateistkę i sympatyzowała z liberałami. Głębokie studia filozoficzne zachęciły ją do poszukiwania prawdy. Doszła do poznania "fenomenu chrześcijaństwa". Zafascynowała się Osobą Jezusa Chrystusa, który pociągnął ją do siebie. Przyjęła chrzest i postanowiła wstąpić do klasztoru karmelitanek w Kolonii. Była świadoma, że należy do Chrystusa nie tylko duchowo przez chrzest, ale także dzięki więzom krwi jako Żydówka.

Ze swoich planów zwierzyła się matce-staruszce, ortodoksyjnej Żydówce. Tak o tym opowiada:

"W pierwszą niedzielę września byłam w domu tylko z matką. Siedziała przy oknie ze swą robotą na drutach, a ja bliziutko niej. I nagle padło długo oczekiwane pytanie: - Co będziesz właściwie robiła u sióstr w Kolonii? - Będę z nimi żyć. Nastąpiła rozpaczliwa walka. Matka nie przerwała pracy. Kłębek przędzy się zaplątał; usiłowała go rozplątać drżącymi rękoma, a ja jej w tym pomagałam, podczas gdy rozmowa toczyła się dalej. Odtąd skończył się spokój w domu".

"Matka była roztrzęsiona i żadne argumenty nie mogły jej przekonać. Dla niej wiara w Chrystusa jej córki Edyty była zdradą wiary praojców. Z obolałym sercem mówiła: «Czemuś ty Go poznała?... Nie chcę nic złego przeciw Niemu mówić. On mógł być bardzo dobrym człowiekiem, ale dlaczego czynił się Bogiem" - relacjonuje te przeżycia s. Immakulata Adamska w książce "O nocy, któraś prowadziła..."

To, co dla Edyty było radością, sensem życia, dla jej matki staruszki była to zdrada religii ojców, coś, co zadało jej ból i sprowadziło rozterki, z którymi nie mogła dać sobie rady.

Bywa i taka sytuacja, że człowiek broni się przed przyjęciem Boga i konsekwencjami wynikającymi z Jego przyjęcia. Czasem chciałby Go strącić w jakąś przepaść, aby rozpłynął się w nicości, by wszelki ślad po Nim zaginął.

Ks. Andrzej Skiba - PRZYJĄĆ CHRYSTUSA Współczesna Ambona 1995

- 198 -

Czy zdarzyło się Panu mieć natchnienie?

Zdarzyło mi się w Parku Kościuszki, że - jak w opowiadaniu Mrożka "coś mnie zaszło od tyłu". Czy to było natchnienie? Nie sądzę. Raczej sprzyjające zewnętrzne bodźce. Na przykład bardzo sprzyjają mi podróże - wtedy przychodzą mi do głowy różne pomysły, w ruchu rozwiązuję muzyczne problemy. Mogę też powiedzieć, również w imieniu kolegów Beethovena, Haydna, Mozarta, a w szczególności w imieniu kolegi Bacha, że często natchnieniem jest zamówienie, czyli konieczność napisania czegoś - fakt, że ktoś czegoś od nas chcę. Dla tych właśnie kolegów był to także przymus finansowy. No, a że Bóg ich obdarzył geniuszem, to powstawały też i genialne dzieła. Gdyby nie były zamówione, być może w ogóle by nie powstały.

To bardzo ciekawa definicja natchnienia, bo zwykłe myśli się wtedy o iluminacji...

Boję się nadużywania słowa "iluminacja". Miałem momenty iluminacji, choć może to za duże słowo - nie wiem, czy Panu Bogu zechciałoby się akurat mnie iluminować. "Angelus" powstał podczas moich wielotygodniowych pobytów na Jasnej Górze. Powstał z odmawiania jasnogórskiego różańca i uczestniczenia we wspólnocie. Doświadczenie wspólnoty było moim największym problemem i moim największym życiowym osiągnięciem jest zrozumienie sensu uczestnictwa w Kościele, rozkoszy i radości bycia we wspólnocie.

Iluminacja jest zjawiskiem religijnym. Jak przekłada się ona na jakości muzyczne?

Oczywiście może zaszkodzić. "Angelus", to z jednej strony utwór bardzo tradycyjny, oparty na tekście "Zdrowaś Mario". Ale w gruncie rzeczy stary awangardzista we mnie tkwił, bo mogę powiedzieć, że jest to pierwszy w historii utwór, który zaczyna się odmawianiem różańca. W tym sensie jest to utwór awangardowy, bo awangarda to nic wymyślanie nowych sposobów wydobywania dźwięku, tylko wymyślenie czegoś, czego jeszcze nie było. Muszę jednak przyznać, że w tym utworze jest parę miejsc, które bym dziś poprawił. Iluminacja wprawiła mnie w uniesienie. Pismo mówi: uniesienie prorocze - w moim przypadku było to uniesienie Maryjne. Momentami zapominałem o dźwiękach. Pisałem muzykę może nie na kolanach - jak Styka - ale w półprzyklęku.

(Muzyka kształtem jest miłości - rozmowa z Wojciechem Kilarem, "Tygodnik Powszechny", 16 maja 1999,).

Współczesna Ambona 1999

- 199 -

Mały cmentarz w austriackiej miejscowości Euratsfeld. Cmentarz, który tonie dosłownie w kwiatach. Rosną na grobach, obok nich, wspinają się łodygami po murku ogrodzenia. Martwa cisza grobów i kwitnące życie roślin. Zadziwiająca harmonia śmierci i życia.

Na jednym z grobów kwiaty tworzą kształt jakby różańca (!) Starsi mieszkańcy Euratsfeld mówią, że nie bez przyczyny tak się dzieje. Józef Steinlesberger, gospodarz i kowal z tego miasteczka, na łożu śmierci poprosił rodzinę:

- Włóżcie mi do trumny narzędzie pracy, z którym nigdy się nie rozstawałem.

Przyniesiono mu młot, którym pracowite ręce Józefa wykuwały podkowy, lemiesze, bramy?

Starzec spojrzał na syna i powiedział:

- Nie to! Włóżcie mi do rąk różaniec, którym pracowałem każdego dnia.

Ks. Zbigniew Trzaskowski - Wiedeń PRZYKŁADY, REFLEKSJE, ŚWIADECTWA Współczesna Ambona 1999

- 200 -

Szkołę średnią ukończyła Małgorzata z wynikiem dość dobrym w nauce i z zaszczepionym ziarnem obojętności wobec Boga. Wiara tliła się jeszcze małą iskierką. Szczęśliwie znaleziona praca. Teraz nikt jej nie krępował, nie było nakazów i zakazów. Odzwyczaiła się od chodzenia do Kościoła. W życiu coraz częściej okazywało się, że ludzie co innego myślą, co innego mówią, a jeszcze co innego robią. Brak zaufania do ludzi. Sumienie nie dawało jednak spokoju. Małgośka pomyślała - spróbuję odejść zupełnie od Boga, zapomnę o Nim, zacznę używać świata, póki służą lata. Alkohol, nieprzespane noce, tłumione wyrzuty sumienia, zranione uczucia i łzy. Serce lodowate, niezdolne do poświęceń, miłości. Dzień zaczynał się i kończył alkoholem. Zadziałała łaska chrztu. Bóg upomniał się o swoje prawa. Przedtem była jednak droga przez mękę. Nałóg. Nie poza nim nie istniało, nie interesowało jej. Brak ambicji. Ręce drżały, trzeba było coś wypić, bo inaczej nic nie szło zrobić. Staczanie się po równi pochyłej. Dziewczyna widziała, że ma przyjaciół tylko do kieliszka, że ludzie nią gardzą i patrząc z politowaniem.

Po kolejnej jesiennej popijawie nie była w stanie dojść do domu. Położyła się na mokrej zimnej ziemi, oparła głowę o kamień i usnęła. Nad ranem obudziła się i zobaczyła... krzyż. W ciemnościach, pijana oparła głowę o przydrożny krzyż z kamienia. Coś pękło wewnątrz.

Postanowiła: Chryste z Twoją pomocą stanę się innym człowiekiem. Wynagrodzę Ci za wszelkie dotychczasowe zło. Potrzebuję siły wytrwania. Nigdy nie opuszczę Mszy św. w niedzielę. Minęło już dwanaście lat. Wytrwała. Pomogła uzdrawiająca obecność Boga.

Czy mogę się smucić, zwątpić we wszystko, gdy Bóg dotyka mojego serca, czyni je dobrym i sprawia, że szala miłości w moim życiu waży więcej niż szala zła. Obecność Boga to świadomość, że muszę najpierw w sobie samym zacząć zmieniać położenie poziomu tych dwóch szalek.

Ks. Zbigniew Trzaskowski - JUŻ, ALE JESZCZE NIE Współczesna Ambona 2000

- 201 -

Bezbronni stajemy często wobec strachu. Ale nawet w takich sytuacjach możliwa jest obecność Boga. Człowiek jest istotą, która wobec zagrożenia ze wszystkich stron może doświadczyć obecności Bożego "TY".

Ilustracją tej prawdy są dzieje proroka Eliasza. Był pełen niesłychanej żywotności i pożerał go zapał. Rzucił się do walki z możnymi, którzy żyli w chwale swoich zwycięstw, w dobrobycie, zatwardziałej dumie i uciskali słabych i bezbronnych. Kiedy Bóg go natchnął, potrafił biegać, mówić, rozkazywać, bezwzględnie stawiać opór aż do upadłego, grozić i opowiadać się po stronie uciskanych. Ale ta święta żywotność została w mm zagrożona. Ogarnął go strach. Potok jego życia wysechł. Uciekł wówczas przed grożącą nicością od ludzi do dzikiej samotności, na pustkowie. Wypalił się wewnętrznie i zewnętrznie.

W ciemności, pośród skał zadał swojej duszy pytanie: Czego ty właściwie szukasz, ty, najbardziej osamotniony pośród proroków? Czego ty jeszcze w życiu szukasz? Eliasza ogarnął gniew na Boga i stał się uciekinierem oderwanym od świata. Nagle spostrzegł coś niezwykłego: potężny wiatr wstrząsnął górami i poruszył skały. To było moje życie, ale to nie był Bóg - pomyślał. Błyskawice spadały, góra płonęła ogniem. To było moje życie, ale to nie był Bóg. Wszystko drżało pod porywem wichury. A potem - nagle - wszystko minęło. Eliasz wyszedł z ciemności groty i usłyszał cichy, łagodny powiew, poczuł go na twarzy. Wtedy to się stało. Było to zawsze tęsknotą jego serca. Czymś, czym zawsze był, ale tak do końca nie stał się naprawdę: ciszą, spokojem, delikatnym muśnięciem, powściągliwym istnieniem. Wtedy Eliasz zasłonił twarz, zakrył się płaszczem, tak blisko bowiem była tajemnica, że mógł stać przed nią tylko w ślepym oddaniu. Teraz Eliasz pojął, że nie pozostało mu nic prócz ciszy, prócz tego Milczącego, który stał naprzeciw. Eliasz zasłonił oblicze przed Bogiem, którego przeczuwał, a więc nie odważył się spojrzeć Mu w twarz. Wreszcie ogarnęło go przeczucie: trzeba, powinno się stanąć przed Bogiem. Najwyższy nie zagraża nigdy człowiekowi. Każde przetrwanie nieszczęścia zniesienie cierpienia może być dla człowieka punktem wejścia Boga do jego życia.

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 202 -

Jezus jest tym dobrym ogrodnikiem z dzisiejszej przypowieści o drzewie figowym. On wciąż nas zaprasza i zachęca do ustawicznej pracy nad sobą i daje nam czas, ten zbawczy czas Wielkiego Postu, aby każdy z nas przyniósł owoce nawrócenia.

Zakończmy słowami księdza poety: "Jesteś tym drzewem figowym.

Zasadzony wśród reklam, barwnych afiszów.

Zasadzony wśród kamiennych wieżowców, gdzie słychać przenikliwy zgrzyt hamulców i słaby głos przygłuszonego sumienia.

Zasadzony wśród ludzi spieszących się do pracy, na zebranie, na uczelnię, do domu.

Zasadzony wśród ludzi, którzy w pośpiechu odkładają spotkanie z Bogiem na niedzielę, na dni spokojnej starości, jakby mieli pewność, że jej dożyją.

Rosnę w mieście ludzi znanych i nieznanych, ludzi, których trudno obdarzyć przywilejem brata.

Przyszedłeś dzisiaj, Panie, i patrzysz, jak wzrastam w tej miejskiej winnicy.

Jesteś jej właścicielem i ogrodnikiem.

Upłynęło wiele czasu, odkąd przychodzę i szukam owocu, a nie znajduję.

Twój głos przenika mnie jak chłód w zimowy poranek. Na wylot.

Masz rację, Panie.

Jestem nieurodzajnym, lichym drzewem figowym, którego gałęzie wyciągnięte do innych, którego liście pełne samozadowolenia, na którym zabrakło owoców.

Po cóż jeszcze ziemię wyjaławia? Wytnę je. Twarde Twoje słowa.

Pozostaw mi jeszcze swój cenny dar, jeśli zasłużyłem, czas... Nie wiem, jak długo będzie trwał rok ewangelicznego czekania na mnie.

Wiem, że nie mogę dopuścić, aby Pan czekał daremnie" (ks. W.A. Niewęgłowski, Miniatury ewangeliczne, Warszawa 1987, 61-62).

Ks. Leszek Rojowski Ciągła konieczność nawrócenia w Materiały Homiletyczne Cykl C Z GWIAZDĄ EWANGELIZACJI W TRZECIE TYSIĄCLECIA - Tarnów 2000/2001

- 203 -

W bazylice Mariackiej w Gdańsku znajduje się cudowna figura Matki Bożej Pięknej. Tysiące turystów podziwia przepiękną rzeźbę i zaznajamia się z ciekawą historią tej figury.

W XIV wieku popełniono w Gdańsku zbrodnię. Podejrzenie padło na pewnego człowieka, który był niewinny, ale podczas rozprawy sądowej nie umiał się obronić z zarzucanego mu czynu. Skazano go na wieloletnie więzienie. Skazaniec w murach więziennych prosił o kawał drzewa, młotek i dłuto. Prośbę jego spełniono. Otrzymał to, o co prosił. Zaczął rzeźbić. Śpiewał pieśni ku czci Matki Bożej, całymi nocami odmawiał różaniec, prosząc Maryję o pomoc. Rezultatem jego pracy była figura Matki Bożej z Dzieciątkiem na ręku. Wieść o tym szybko dotarła do senatu gdańskiego. Ojcowie miasta kazali sobie przedstawić figurę Matki Bożej wyrzeźbionej przez więźnia, a olśnieni jej pięknem orzekli: Człowiek, który wyrzeźbił tak piękną figurę, nie może być zbrodniarzem. By wykonać coś tak pięknego, trzeba mieć czystą i subtelną duszę. Człowiek o tak subtelnej duszy nie popełnia zbrodni. Skazaniec został przez senat uniewinniony i uwolniony z więzienia, a figurę umieszczono w kościele Mariackim w Gdańsku. Wkrótce figura zyskała wielką sławę i popularność i uważano ją za cudowną. Przychodzą pielgrzymi i liczne wycieczki, prawie bez przerwy ktoś się modli. A Maryja słyszy prośby i spieszy z pomocą.

Ks. H. Kiemona Matka Boża piękna  s. 138. Materiały Homiletyczne Wrzesień/Pażdziernik nr 152.

- 204 -

Jeden z biskupów w Kolumbii, Durien, podczas wizytacji swojej diecezji zatrzymał się w pewnym miasteczku. Przyszła do niego mała dziewięcioletnia dziewczynka i prosiła, aby jej pozwolił przystąpić do pierwszej Komunii świętej. Biskup zaczął jej tłumaczyć: jesteś jeszcze za mała, moje dziecko. Ty nie wiesz, kto się kryje w Hostii św. Ty nie wiesz, co to jest Komunia święta. Zasmucona odmową dziewczynka poszła do kościoła. Tu uklękła przed tabernakulum ze łzami w oczach i zaczęła się skarżyć Panu Jezusowi: Kochany Zbawicielu! Biskup mówi, że ja nie wiem, kto się kryje w Hostii świętej. A ja przecież wiem. Ty jesteś Synem Boga. Ty jesteś Dzieciątkiem, które złożono w żłóbku w Betlejem, które później umarło na krzyżu, trzeciego dnia zmartwychwstało, a w końcu do nieba wróciło. Jezu kochany! Ja Ciebie dobrze znam, znam bardzo dobrze. Powiedz biskupowi, że Cię znam, aby mi pozwolił przystąpić do Komunii świętej. Modlitwę dziewczynki słyszał ksiądz, siedzący w pobliskim konfesjonale, a wzruszony jej treścią poszedł do biskupa i powiedział, co słyszał. Biskup wysłuchał opowiadania i nie wahał się dłużej, ale pozwolił dziewczynce przystąpić do Komunii świętej.

Ks. H. Kiemona Sakrament jedności i miłości s. 138 Materiały Homiletyczne Maj/Czerwiec nr 157.

- 205 -

Z pewnością znana nam jest opowieść, jak to pewnego dnia Europejczyk rozmawiał z Arabem na temat religii i Boga. Skąd wiesz, zapytał Araba, że Bóg istnieje, skoro Go nigdy nie widziałeś? Arab rzekł: Popatrz na ten piasek pustyni. Co tutaj widzisz? Europejczyk przyglądnąwszy się, rzekł: Widzę tu ślady jakichś zwierząt i wydaje mi się, że przechodziło ich tędy kilka. Wtedy Arab rzekł: Wie pan, ja nie widziałem zwierząt, które tędy szły, ale ponieważ całe życie prowadzę wielbłądy przez pustynię i znam ją jak własną kieszeń, mogę panu powiedzieć, że szły wielbłądy, i że ich było pięć. Podobnie - mówił dalej Arab - jest z Bogiem. Ja nie widziałem Go wcale, ale wszędzie, gdzie spojrzę, widzę ślady Boga. Toteż mówię sobie: Tędy szedł Bóg.

Są tacy, którzy odnajdują Boga przez filozoficzne dociekania. Takim był zmarły kilka lat temu wybitny filozof austriacki Albert Niedermayer. Urodził się on w rodzinie religijnie obojętnej i nie był nawet ochrzczony. Był jednak człowiekiem niezwykle inteligentnym. W ciągu kilku lat ukończył pięć wydziałów uniwersyteckich: filozofię, medycynę, biologię, teologię, prawo. Ciągle jednak czuł się niezadowolony i wiecznie czegoś szukał. Wreszcie, po długich rozmyślaniach, poprosił o chrzest i przyjął go w katedrze św. Stefana w Wiedniu, w Wigilię Wielkanocy, w trzydziestym roku życia. Po chrzcie powiedział, że dopiero teraz czuje się szczęśliwy.

Ks. H. Kiemona Poszukiwanie Boga s. 100 Materiały Homiletyczne Marzec/Kwiecień nr 156.

- 206 -

W książce pod tytułem Matka Boża w moim życiu znajdujemy wiele pięknych wypowiedzi o ludziach, którzy powrócili do Boga z drogi niewiary i zwątpienia. Te wszystkie nawrócenia do Boga miłości i przebaczenia, dokonały się, jak piszą autorzy książki, dzięki Matce Bożej. Oto zwierzenia lekarza: "matka odeszła od nas, pozostawiając mnie (4 lata) i brata (2 lata) na wychowaniu ojca. Pamiętam, że ogromnie tęskniłem za matką. Często wtedy zalany łzami, modliłem się gorąco do Matki Najświętszej, aby zabrała mnie do siebie. Błagałem ze łzami, by była moją Matką. Jestem od trzydziestu lat lekarzem o specjalności ginekologa. Mam doktorat z medycyny. Kończąc studia miałem wiele kłopotu ze zdaniem egzaminu dyplomowego z chirurgii. Oblałem egzamin dwukrotnie. W rozpaczy poszedłem do kościoła i długo błagałem Najświętszą Maryję Pannę o pomoc. Uczyniłem wtedy ślub, że jeśli zdam ten egzamin, to nigdy nie zabiję nie narodzonego dziecka. Egzamin zdałem niespodziewanie łatwo.

W roku 1956 ogłoszono ustawę o przerywaniu ciąży. I tak się to zaczęło. Jeden mały kamyk wywołuje całą lawinę. Aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, przestałem chodzić do kościoła. Nie spowiadałem się i nie przyjmowałem Komunii świętej. Zacząłem więc brnąć w to bagno coraz głębiej. Całkowicie ogłuchłem na głos sumienia. Zaczęły się zdrady małżeńskie. W końcu upadłem tak nisko, że zgodziłem się na likwidację kaplicy szpitalnej w miejscu mojej pracy. Czy można jeszcze niżej upaść?

Było to późnym latem 1977 roku. Poszedłem w niedzielę rano, jak zwykle, na spacer z moim psem. Sam nie wiem, jak się znalazłem w pobliżu kaplicy, gdzie akurat zaczęła się Msza święta. Usłyszałem kazanie o istocie Mszy świętej. Nigdy w życiu nie doznałem takiego wstrząsu. Ksiądz mówił o życiu świętego Maksymiliana Kolbego w obozie. Opowiadał, jak O. Kolbe w pasiaku, leżąc na podłodze pod pryczą, w obawie przed esesmanami, mając do dyspozycji tylko blaszany kubek i skibkę obozowego chleba, składał Bogu Najświętszą Ofiarę.

To była dla mnie chwila przełomowa. Uratowała mnie Matka Boża. Uratowała mnie i wyciągnęła z tego strasznego bagna życiowego, w którym brnąłem już całkowicie.

W moim gabinecie lekarskim, na honorowym miejscu, wisi obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Ilekroć zdarza mi się słyszeć: Panie doktorze, przyszłam na zabieg, z całym spokojem, patrząc jej prosto w oczy, mówię: Niech pani powtórzy to jeszcze raz, ale nie do mnie, proszę to powiedzieć Matce Najświętszej. Wiele kobiet rezygnuje z tego zamiaru, po wizycie u mnie. Matko Najświętsza, nie znajduję słów, w jakich mógłbym wyrazić Tobie moją miłość, uwielbienie i wdzięczność.

Ileż to podobnych zawołań, jak tego lekarza, skierowanych jest do Tej, którą czcimy dzisiaj.

W roku 1941, w tarnowskim więzieniu setki ofiar hitleryzmu czekało na transport do Oświęcimia. Wśród nich był młody i przystojny mężczyzna z okolic Dębicy. Był jedynakiem. W domu żył w dostatku. W więzieniu dość spokojnie godził się ze swym losem. Dużo opowiadał o rodzinnym domu, a najwięcej o swojej ukochanej matce. Jeden z kolegów zapytał, czy mu nie żal tego wszystkiego? Wiesz - nawet nie - odpowiedział. Jednego mi tylko żal: matki. Żal mi, że jeszcze nic dobrego nie uczyniłem dla mojej matki, że jeszcze się jej nie odwdzięczyłem za jej dobre, piękne, szlachetne serce.

Ks. H. Kiemona Wniebowzięta s. 113-115 Materiały Homiletyczne Lipiec/Sierpień nr 158.

- 207 -

W Połomii przed Matką Bożą zdarzyło się coś takiego:

"Jesteśmy małżeństwem dziewiąty rok. Bardzo pragnęliśmy mieć dziecko. Chodziłam do różnych lekarzy, niestety nie było żadnych efektów. Pewnego dnia wzięłam do ręki Rycerza Niepokalanej. Przeczytałam podziękowania i coś mnie natchnęło, żeby napisać po wodę z Lourdes i po cudowny medalik, a także zamówiłam Mszę św. o dar macierzyństwa. Po niedługim czasie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam niezmiernie szczęśliwa, czułam się dobrze. Urodziłam zdrowego synka. Pragnę publicznie podziękować za dar macierzyństwa, a także prosić o dalszą opiekę nad rodziną'.

Rycerz Niepokalanef Nr 5/16711995

Ks. R. Marcinek Chowaj przykazania s. 153, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 208 - 

Przed obrazem MBNP miało miejsce takie wydarzenie:

"Wolbrom... Obecnie mam 40 lat, najstarsza córka - 19, następne 13, 8, 3. Gdy byłam młoda, chciałam mieć tylko dwoje dzieci. Po ich urodzeniu myślałam o własnym egoizmie: - chciałam dwoje i mam, a dla Boga co? Nosiłam dla Boga trzecie dziecko, któremu dałam imię Maryi, Matki Bożej. A potem chciałam czwarte za tych, którzy chcą tylko jedno. Prowadzę trzyletnią Elżbietkę na religię, jest grzeczna i już dużo wie o Bogu. Kiedyś mnie o coś pyta, a ja nic (byłam zamyślona), więc ona mówi: 'Muszę iść do nieba, zapytać Boga'. Innym razem nie klękłam wieczorem do pacierza z powodu choroby, a następnego dnia Elżunia mówi: 'Dlaczego nie mówiłaś paciorka?' Bardzo pragnę wychować dobrze moje dzieci, choć nie zawsze mi się to udaje. Gdy np. się kłócą, to ja mówię Zdrowaś Maryja i nie zawsze muszę je uspokajać - modlitwa pomaga. Ułożyłam sobie taką modlitwę: 'Panie mój, i Boże, uczyń serce moje według serca Twego. Ucz moje dzieci kochać każdego. Moje córeczki weź w swą opiekę i chociaż jedną wybierz na swoją służbę'... Bardzo proszę Matkę Bożą Niepokalanie Poczętą o pomoc w wychowaniu moich dzieci, a jednocześnie dziękuję za otrzymane łaski".

                      Rycerz Niepokalanej Nr 5/407/1990

Ks. R. Marcinek Aborcja s. 155, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 209 - 

Na koniec fakt sprzed obrazu Matki Bożej: było to w Lubawce.

"Byłam bardzo zrozpaczona i załamana, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Była to piąta ciąża. Ponieważ miałam bardzo słabe oczy (krótkowzroczność postępująca) lekarze ostrzegali mnie, abym nie rodziła, bo mogę stracić wzrok: grozi mnie w każdej chwili przy najmniejszym wysiłku odklejenie się siatkówki. Było według nich jedno wyjście: usunąć ciążę. Jestem wierząca i praktykująca. Na przerwanie ciąży nigdy bym się nie zgodziła, chociaż by mi groziła śmierć. Postanowiłam urodzić piąte dziecko.

W tej ciężkiej chwili udałam się do Matki Bożej z prośbą o pomoc, a księdza proboszcza poprosiłam, by odprawił nowennę Mszy św. w mojej intencji. Dziewiąta Msza św. została odprawiona przed obrazem Matki Bożej odwiedzającej naszą parafię. Było to w 1964 roku.

Matka Boża wstawiła się za mną do swego Syna. Pomimo że bardzo pracowałam w czasie tej ciąży, urodziłam syna bez bólów porodowych. W jego osiemnaste urodziny opowiedziałam mu o wszystkim, jak to było z jego przyjściem na świat. Wziął mnie w swoje ramiona, ucałował i powiedział: „Dziękuję ci, mamo, za życie, któreś mi dała”.

I ja dziękuję Tobie Matko Najświętsza za tę wielką łaskę, że widzę świat, swoje dzieci i nawet wnuczkę swego piątego syna i za wiele innych łask, które wyświadczyłaś mi w moim życiu".

            Rycerz Niepokalanej Nr 7-8/409-410/1990

Ks. R. Marcinek Eutanazja s. 157-158, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 210 - 

W Jastrzębiu Zdroju miało miejsce następujące wydarzenie:

"Gorąco dziękuję Matce Bożej za to, że mimo cukrzycy, na którą choruję od szesnastu lat, urodziłam dwoje zdrowych dzieci.

Kiedy pięć lat temu urodziłam martwego synka, lekarze zawyrokowali, że nie będę miała dzieci i radzili dla mojego dobra, żebym w ogóle nie zachodziła w ciążę. Jednak wspólnie z mężem zawierzyłam Bogu i razem polecaliśmy się wstawiennictwu Niepokalanej. W dwa lata później zaszłam w ciążę. Parę razy przebywałam w szpitalu na badaniach, a wyniki tych badań były zadziwiające. W ósmym miesiącu urodziłam poprzez cesarskie cięcie zdrową córeczkę. Według lekarza był to cud, który nie może się już powtórzyć. Nie zdążyłam jeszcze podziękować, a tu nowa ciąża. Ginekolog oświadczył, że albo usunę ciążę, albo moja córka zostanie sierotą, albo urodzę martwe dziecko w najlepszym przypadku. O usunięciu ciąży nie chciałam nawet myśleć, ale zaczęły się dla mnie koszmarne dni i noce. Prosiłam Niepokalaną o pomoc, nie rozstając się z różańcem. Do szpitala w Tychach wyjeżdżałam ze łzami bojąc się, że nie zobaczę już swojej Kasi, męża, rodziców. 30 maja 1989 r. znów przez cesarskie cięcie urodziłam syna. Radość moja nie miała granic, ale trwała krótko, ponieważ u dziecka stwierdzili lekarze wadę serca. Otuchy dodawał mi różaniec. 22 czerwca pozwolono mi odebrać ze szpitala synka, a na moje zapytanie, co z jego serduszkiem, usłyszałam: „jest normalne, jak u każdego noworodka”. Dzieci chowają się nam zdrowo. Do końca życia będziemy za te łaski dziękować Bogu i Niepokalanej".

Rycerz Niepokalanej Nr 6/408/1990

Ks. R. Marcinek Demokracja s. 159-160, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

-  211 -

Przed obrazem Matki Bożej zdarzyło się:

"Pięć lat temu dojrzewała decyzja, aby publicznie podziękować Matce Bożej za wszystko, co osiągnęłam. Ktoś by powiedział, że niewiele, ale dla mnie to dużo: mam rodzinę: męża i troje dzieci; córka w liceum, syn w siódmej klasie i mały pięciolatek. Dzieci bardzo zdolne. Różnymi drogami chodziłam, ale Matka Boża zawsze je prostowała, zawsze czułam Jej obecność. Byłam pątniczką w dwu pielgrzymkach warszawskich na Jasną Górę, z których wracałam uduchowiona.

Ale głównie chciałam podziękować Matce Bożej za uratowanie życia mojemu małemu synkowi. Mając 38 lat zaszłam w ciążę. Ponieważ przy poprzednich porodach miałam cesarskie cięcie, lekarz zasugerował mi „zabieg”. Bez chwili wahania zdecydowałam: rodzę. Mąż był zadowolony z mojej decyzji. Całą ciążę chorowałam. Miotały mną różne uczucia. Po kolejnym krwotoku, w ósmym miesiącu ciąży zrobiono mi „cesarkę” i oto syn, śliczny syn i taki kochany. A tu w drugiej dobie synowi zamiera krew - moja straszna tragedia i modlitwa. Przetoczono mu krew i syn żyje, ma już 5 lat, jest zdrowy. Przy każdym pacierzu polecam go Matce Bożej.

I on lubi się modlić, od lat nie opuścił Mszy św.... Może Matka Boża powoła go na sługę swego Syna, tak bardzo bym tego pragnęła".

          Rycerz Niepokalanej Nr 1/439/1993

Ks. R. Marcinek Nowa kultura życia ludzkiego s. 162-163, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 212 - 

Zdarzyło się w Otwocku przed ołtarzem Matki Bożej:

"Jesteśmy małżeństwem od sześciu lat. Bardzo pragnęliśmy mieć dziecko. Dwukrotnie byłam w ciąży, niestety, nie donosiłam. W ubiegłym roku w noc Bożego Narodzenia modliłam się do Matki Bożej o łaskę macierzyństwa. Po paru miesiącach zorientowałam się, że jestem w ciąży. Poleciłam się Matce Niepokalanej. Wstąpiłam do Rycerstwa Niepokalanej i gorąco modliłam się o szczęśliwe rozwiązanie i zdrowie dziecka. W listopadzie zaczęły się bóle. Urodziłam córeczkę, która w pierwszych chwilach swego życia była w stanie krytycznym. Wiem, że to Maryja poprzez Cudowny Medalik sprawiła, że dziecko po paru dniach doszło do zdrowia. Pragnę publicznie podziękować Niepokalanej za otrzymaną łaskę macierzyństwa".

          Rycerz Niepokalanej Nr 12/450/1993

Ks. R. Marcinek Budować życie czynami pozytywnymi  s. 164-165, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 213 - 

Oto wydarzenie z życia: prośba i podziękowanie z Otwocka:

"Chciałabym z całego serca podziękować Panu Bogu i Matce Niepokalanej za uratowanie życia mojej upragnionej córeczce Kasi. Mimo stałej opieki i zapewnień lekarzy, że wszystko jest dobrze, okazało się, że ciążę przenosiłam. W kilka minut po urodzeniu u mojego dziecka stwierdzono zachłyśnięcie się smółką, obecność dużej liczby drobnoustrojów chorobotwórczych we krwi i odmę płucową. Nadto córeczka była niedotleniona i miała niedokrwistość. Stan dziecka pogarszał się z każdą chwilą tak, że lekarze nie rokowali nadziei na utrzymanie jej przy życiu. Natychmiast dziecko ochrzczono z wody i przewieziono do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Ból mój nie miał granic. Gorąco i z ufnością modliłam się do Matuchny prosząc o ratunek. Przez trzy miesiące była na intensywnej terapii. Wreszcie nadszedł dzień, że dziecko mogłam wziąć w ramiona, przytulić do serca i zabrać do domu. Gdy wkrótce potem poszłam na badania kontrolne, lekarze z niedowierzaniem patrzyli na moje maleństwo, widząc, że żyje i rozwija się prawidłowo.

Rycerz Niepokalanej Nr 1O/448/1993

Ks. R. Marcinek Rodzina - sanktuarium życia s. 167, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 214 - 

W Przeworsku miało miejsce następujące wydarzenie:

"W 1982 r. zrezygnowana i całkowicie załamana, że nie będę mogła mieć dzieci (nie mogłam donosić ciąży) złożyłam na wasze ręce prośbę do Matki Bożej. Była to dla mnie ostatnia deska ratunku. Uczyniłam wszystko według wskazówek: po odmówieniu całej nowenny do Matki Bożej wyspowiadałam się, przyjęłam Komunię św. i zażyłam kropelkę wody z Lourdes. Czułam wtedy, że doczekam dziecka. W uroczystość Matki Bożej Niepokalanej poszłam wieczorem na Mszę św., a 5 grudnia rano urodziłam wspaniałą córeczkę. Dzisiaj mam trójkę wspaniałych, kochanych dzieci i dziękuję zawsze za to Matce Bożej Niepokalanej. Zwierzam się wam, drodzy Ojcowie, dopiero teraz, gdyż mam koleżankę, która bardzo pragnie mieć dzieci, ale nie może zajść w ciążę, więc ośmielam się prosić Matkę Niepokalaną, by pozwoliła cieszyć się jej dzieckiem”.

Rycerz Niepokalanej Nr 2/440/1993

Dziękuję wszystkim, którzy od kilku tygodni śledzili ze mną encyklikę. Niech to przyczyni się do opowiedzenia się za życiem.

Na koniec modlitwa Ojca Świętego, która kończy Encyklikę:

O Maryjo,

jutrzenko nowego świata,

Matko żyjących,

Tobie zawierzamy sprawę życia:

spójrz, o Matko, na niezliczone rzesze

dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat, ubogich, którzy zmagają się z trudnościami życia, mężczyzn i kobiet - ofiary nieludzkiej przemocy, starców i chorych zabitych przez obojętność albo fałszywą litość.

Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna potrafili otwarcie i z miłością głosić

ludziom naszej epoki

Ewangelię życia.

Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej

jako zawsze nowego daru,

radość wysławiania jej z wdzięcznością

w całym życiu

oraz odwagę czynnego i wytrwałego świadczenia o niej, aby mogli budować

wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, cywilizację prawdy i miłości

na cześć i chwałę Boga Stwórcy, który miłuje życie.

Ks. R. Marcinek Zakończenie encykliki s. 169, Materiały Homiletyczne Styczeń/Luty  Nr 154

- 215 - 

Na łamach katolickiego czasopisma kapelan jednego z poznańskich szpitali żalił się na obojętność chorych wobec propozycji przyjęcia Komunii św.: "Przeważnie odpowiada wzruszenie ramion, milczenie, niekiedy zakłopotanie". Obok nich jednak spotykał on i takie osoby, u których wyraźnie widać było zapotrzebowanie na ów Pokarm. Tak musiało być u 17-letniej Ewy. "Jej chłopak zginął w wypadku drogowym, w którym ona poroniła i złamała nogę. Straciła dużo - dwa życia... Leży teraz bezwładnie na wyciągu, w oczach łzy" i cała nadzieja w Jezusie, którego przyjmuje w Białym Opłatku. W tym samym szpitalu na oddziale Patologii Ciąży jedna z chorych też prosi o Najświętszy Sakrament wbrew typowym reakcjom" koleżanek. Mówiła później, że "chce przyjąć Komunię dla tego zagrożonego życia, które nosi w sobie, że potrzeba, by było od początku otoczone jak największą troską i miłością" (K. Krzywania, Ziemia obiecana, "Powściągliwość i Praca" 1986, 2-3). Ten pokarm Ciała Pańskiego pozwalał jej odkryć dobroć Boga troszczącego się o człowieka, nawet najmniejszego, i Jego miłość do ludzi. Biały Chleb Eucharystyczny umożliwia odnalezienie światła na nieraz bardzo zawiłych drogach życia, czego tak bardzo potrzebuje wspomniana już Ewa.

- 216 -

W kościele parafialnym w Krzemienicy robiono zdjęcia do filmu "Pan Wołodyjowski". Aktorzy i prawdziwi księża odtwarzali sceny składania przysięgi przez głównego bohatera. Wybrano ten właśnie kościół prawdopodobnie dlatego, że jego mury i wieża zostały wzniesione w 1598 roku. Zdjęcia robiono zewnątrz i we wnętrzu świątyni. Realizator zdecydował się na wybór wnętrza zapewne dlatego, że było świeżo wymalowane, a ołtarz główny otrzymał bogate złocenia. Ksiądz proboszcz z dużym sentymentem wspominał te chwile. Powiedział, że piękno tych malatur i złoceń, piękno samej świątyni odkrył dopiero w świetle reflektorów filmowych o mocy 38 tysięcy watów. W pełnym świetle wszystko staje się piękniejsze. "Światło - powiedział - uczyniło mnie szczęśliwym"

Ks. Kazimierz Płatek - PRZEMIENIĆ SIEBIE

- 217 -

Wydarzenie o którym Wam opowiem miało miejsce w Wielkiej Brytanii. Do słynnego zabytkowego kościoła gotyckiego wchodzi miłośnik sztuki średniowiecznej. Jest niewierzący. Zwiedzając świątynię zauważa jak przed ołtarze Matki Boskiej klęczy dziewczyna która ze łzami w oczach o coś gorąco prosi. Usiadł z boku w ławce i patrzy. Płaczliwy wyraz twarzy dziewczynki w miarę upływu czasu na modlitwie zmienia się w uśmiech. Ów pan przypomina sobie modlitwę do Maryi, klęka i wypowiadając słowa modlitwy - odzyskuje wiarę.

Modlitwa do Maryi przyprowadziła go do Jej Syna - Jezusa Chrystus; Nie jest to odosobniony przypadek. To prawidłowość, albowiem Maryja zawsze prowadzi nas do swego Syna. Więcej, w słowach: "Uczyńcie wszystko cokolwiek wam syn mój powie" poucza nas, byśmy byli posłuszni Jej Synowi”

A Jej Syn zwraca się dziś do nas przez proroka Izajasza: "Zachowajcie praw i przestrzegajcie sprawiedliwości" (Iz 56,1).

Ks. Krzysztof Ryszka - Z MARYJĄ KU WOLNOŚCI DZIECI BOŻYCH

- 218 -

Późnym wieczorem na probostwo zadzwonił dzwonek. Dzwoniła matka, która prosiła księdza, aby przyszedł do chorego dziecka i udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Ksiądz znał to dziecko, bo uczęszczało do niego na katechezę. Był to chłopiec z piątej klasy. Ksiądz udał się z matką do domu. Wspólnie z całą rodziną modlili się przez dłuższy czas przy łóżku chorego chłopca, a potem kapłan udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Gdy po kilku tygodniach chłopiec wyzdrowiał i przyszedł na katechezę, powiedział księdzu: "Gdy ksiądz udzielił mi sakramentu namaszczenia chorych, to niczego się już nie bałem, nawet tego, że Pan Jezus może mnie zabrać do siebie".

Ks. Krystian Janko - WSPÓLNOTOWY CHARAKTER SAKRAMENTU CHORYCH

- 219 -

Dla wielkiego pisarza Dostojewskiego Ewangelia była w czasie jego wygnania jedyną pociechą. Cztery lata miał ją pod poduszką. Co dnia ją czytał. Znalazł w niej dla siebie prawdziwe odrodzenie. Uczył się jej na pamięć, czytywał ją współwięźniom a nawet jednego nauczył na niej czytania. Jego córka wyznała potem:. Nie było to przypadkiem, że mój ojciec w tych latach czytał tylko Ewangelię". Umierając zaś. po zaopatrzeniu sakramentami św., zwrócił się do żony: "Wiem, że dziś umrę, zapal święcę Aniu, i podaj mi Ewangelię".

Ks. Leonard Poloch - EWANGELIA KSIĘGĄ POJEDNANIA

- 220 -

Wojtek jest uczniem klasy czwartej. I on często wraca myślami do minionych wakacji. W tym roku razem ze swoją siostrą Zosią był u wujka w Warszawie. Tak naprawdę to był jego pierwszy pobyt w stolicy, toteż nie mógł się nadziwić, że taka ona wielka.

W pewne popołudnie wziął ich wujek do Muzeum Wojska Polskiego. Czego tam nie było! Zobaczył i dużą armatę i małe pistolety. Ale najbardziej zaciekawiły go rycerskie zbroje. Pan przewodnik objaśnił, że w wiekach średnich wojownicy ochraniali ciało zbroją, na którą składały się hełm, pancerz do ochrony tułowia i nagolenniki, które ochraniały nogi. Dowiedział się, że poszczególne części zbroi przytwierdzano rzemieniami do ciała, że zbroje wyrabiano z płytek lub z ogniwek metalowych. Tak uzbrojony rycerz otrzymywał do ataku kopię, miecz, topór, oraz do obrony tarczę. Bez tarczy, która osłaniała od uderzeń i łagodziła siłę uderzenia, byłby zbyt mocno wystawiony na ciosy przeciwnika i mógłby szybko zginąć.

Ks. Andrzej Morawski - MILENIJNY AKT ODDANIA TARCZĄ WIARY NASZEJ

- 221 -

Każdy zbliżający się do Krakowa od strony, południowo-wschodniej, niedaleko od granic tego grodu, ogląda wspaniały widok. Oto na niewielkim wzniesieniu, zwanym Srebrną Górą porosłym gęstym lasem, bielą się zabytkowe mury jednego z dwóch w Polsce klasztorów 00. Kamedułów. Mało wiemy o tym zakonie o surowej regule. Chcę Wam wskazać na jedną cechę reguły tego zakonu. 00. Kameduli podjęli się mianowicie trudnego zadania modlitwy częstej, długiej i wytrwałej w intencji wszystkich ludzi. By móc się często, długo i wytrwale modlić zrezygnowali z wielu współczesnych osiągnięć. Dlatego w klasztorze bielańskim panuje wyjątkowa cisza. Nie słychać radia ani telewizora nie zalewają zakonników dzienniki i kolorowe tygodniki. Rezygnują z tych wytworów ludzkiego umysłu by bezpośrednio bez przeszkód zwracać się do naszego Ojca. Nie potrzebna im informacja o produkcji, o zabójstwach czy wizytach. Dla nich najważniejszą informacją jest prawda o Bogu, przebaczającym Ojcu. Tym bardziej rezygnują z rozrywki, za którą tak wielu z nas się ugania, wręcz uważa ją za konieczną w naszym życiu.

Ks. Damian Zimoń - ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU POMOCE W SPOTKANIU WIARY I KULTURY

- 222 -

Wiecie też, że są misjonarze, którzy w mocy Ducha Świętego idą na krańce świata, by głosić Ewangelię. Czy widzicie potrzebę głoszenia Chrystusa? Co Wy sami - młodzi - myślicie o misjach?

Z tymi pytaniami zwróciłem się do dwóch młodych osób: studentki i nowicjusza.

Janeczka studiuje w Białymstoku. Posłuchajcie wzruszającego świadectwa, jak w niej samej dokonało się misyjne nawrócenie:

"Kiedyś myślałam tak: po co iść z Ewangelią do innych? Po co misje? Po co ewangelizacja? Czy wolno wchodzić w tak osobistą sferę w człowieku, jaką jest wiara? Czy mamy prawo z Ewangelią wnosić nowy sposób życia?

Wtedy, gdy tak myślałam, moje serce nie było wolne, niosło w sobie wiele zwątpienia, niewiary, zniechęcenia, braku głębokiego sensu - braku pojednania z Bogiem, z ludźmi, z sobą.

Potem - w ludziach dobrej woli, w uczniach Jezusa, trudzących się nad przemianą siebie i życia przez Ewangelię - spotkałam Jezusa. On dotknął mego serca, moich chorych myśli, wszystkich bólów duszy. lekarz wszedł w moje rany.

Teraz myślę tak: pragnę, by każdy człowiek - mój brat w Chrystusie, spotkał Jezusa-lekarza.

Nie wolno tracić dni, bo czas jest krótka, a nieszczęść płynących z niewiar - wiele.

Miłość daje prawo niesienia pomocy. Z niej wyrastają misje, ewangelizacja, wszystkie chwile głoszenia Dobrej Nowiny o Uzdrawiającym.

Drugim moim młodym rozmówcą jest nowicjusz. Przekroczył progi naszego klasztoru w ostatnich dniach sierpnia 1983 r. Urodzajny był to rok w powołania - blisko 50 młodzieńców rozpoczęło wraz z nim nowicjat.

- Dlaczego chciałbyś być misjonarzem? - pytam.

Daje odpowiedź prostą:

Pewnej nocy łzy z oczu mych otarł dłonią swą Jezus. Dał mi popatrzeć swymi oczami na grzeszny, pogrążony w ciemności świat, i rzekł do mnie: powiedz ludziom, że kocham ich. A parę lat później otrzymałem list takiej treści: "Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa: głoś naukę, wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie" (2 Tym 4,1-5).

- Co chciałbyś głosić?

Chcę opowiedzieć to, co dał mi zobaczyć oczami i usłyszeć uszami mego wnętrza Pan Jezus. Chcę opowiedzieć o Jezusie Ukrzyżowanym, o tym, że "tylko to, co kosztuje, stanowi wartość" (Jan Paweł II). Chcę to głosić, aby ludzie, moi bracia, nie zniechęcali się w walce o miłość, pokój i dobro, mając przed oczyma ofiarną miłość i Zmartwychwstałego.

- Jak rozumiesz misje?

Misja to. dzielenie się nawzajem Radosną Nowiną, która rozpala serce, dzielenie się tym, co otrzymaliśmy od Chrystusa, więcej, dzielenie się samym Chrystusem.

- Dlaczego potrzeba misji?

Dlatego, aby Radosną Nowinę usłyszało każde dziecko Boże, aby każdy usłyszał, że jest kochany przez Boga nieskończoną miłością.

- Co daje Chrystus człowiekowi?

Daje nam poznać Boga Ojca, Miłość. Daje nam samego siebie. A to przynosi szczęście.

O. Andrzej Madej OMI - Z MIŁOŚCI WYRASTA MISJA

- 223 -

Ks. Proboszcz ogłosił w niedzielę, że w najbliższą sobotę przybędzie dc kościoła parafialnego Ks. Biskup, aby udzielić sakramentu bierzmowania. Młodzież klas ósmych wiedziała o tym już wcześniej, bo przygotowywała się do przyjęcia tego sakramentu. Gdy nadeszła zapowiedziana sobota, o oznaczonej porze w kościele zebrała się nie tylko młodzież z rodzicami i świadkami, ale również inni parafianie. Przyszła też mama ze swoimi synkami - Markien i Januszkiem. Marek chodził do IV klasy, a Januszek do przedszkola. Chłopcy zobaczyli Ks. Biskupa, który przypominał im św. Mikołaja. W bramie kościoła powitał dostojnego gościa ks. proboszcz były też wiersze i kwiaty od młodzieży na powitanie. Po krótkiej modlitwie przy ołtarzu Ks. Biskup ubrał się w piękne szaty i rozpoczęła się Msza św. W czasie liturgii słowa przemówił do młodzieży i zebranych w kościele. Mówił o rycerzach Pana Jezusa, o Jego obrońcach i o jakimś umocnieniu w walce. Co to może znaczyć? Chłopcy nie rozumieją, a szczególnie Januszek. Gdy mowa o rycerzach, to oni przypomina ją sobie dorosłych mężczyzn ubranych we wspaniałą zbroję, świetnie władających mieczem i poruszających się przeważnie na koniach. Taki obraz rycerz wyrobili sobie oglądając filmy w kinie i w telewizji. Natomiast gdy mowa o umocnieniu, to oni wiedzą, co trzeba czynić, by stać, się silnym. Trzeba się dobrze odżywiać i dużo trenować - powtarzał nieraz tato w domu. A tutaj chłopcy i dziewczęta, co prawda starsi, ale nie mają zbroi i na pewno nie potrafiliby władać mieczem czy szablą; poza tym nie widać, żeby byli aż tak mocni. Ale mama na pewno wszystko wyjaśni, gdy wrócą do domu. Po przemówieniu Ks. Biskup usiadł przy ołtarzu, a chłopcy i dziewczęta podchodzili on zaś namaszczał ich czoła świętym olejem i wymawiał jakieś słowa. Po powrocie do domu chłopcy zasypali mamę lawiną pytań o rycerzy Jezusa o Jego obrońców i o zagadkowe umocnienie w walce. Mama tłumaczyła wszystko po kolei, jak umiała.

I ja dziś, bez Waszych pytań chciałbym Wam powiedzieć, jak Pan Jezus umacnia nas, szczególnie naszą więzią z Kościołem w sakramencie bierzmowania. Chociaż na razie nie przyjmiecie tego sakramentu, to jednak już dzisiaj chciałbym wzbudzić w Was pragnienie przyjęcia bierzmowania.

Ks. Stanisław Łątka - BIERZMOWANIE ŁĄCZY NAS ŚCIŚLE Z KOŚCIOŁEM

- 224 -

W Warszawie na Żoliborzu, w kościele św. Stanisława Kostki, gdzie jest grób zamordowanego księdza Jerzego Popiełuszki, jest bardzo dużo różnych pamiątek, które zostawiają pielgrzymi modlący się przy grobie. Są pamiątki z Gdańska, Szczecina, Przemyśla, Częstochowy, Wrocławia i wielu innych miast i wsi całej Polski, a nawet z zagranicy. Wśród tych wielu przedmiotów była zapisana kartka papieru. Kartkę podpisał Piotruś i babcia Krysia z Warszawy. Na tej kartce została opisana cała tajemnica babci i Piotrka.

Pani Krystyna nie była prawdziwą babcią Piotrka. Mieszkała w sąsiedztwie. Gdy rodzice byli zajęci w pracy, Piotruś przebywał u babci. Chodził do III klasy razem z dziećmi, po lekcjach wstępował do kościoła i przy grobie ks. Jerzego odmawiał swój pacierz. Każdego dnia opowiadał babci, co nowego widział przy grobie, ile kwiatów, zapalonych świec i modlących się ludzi. Opowiadanie kończył zawsze pytaniem:, A babcia kiedy pójdzie do kościoła i do grobu Ks. Jerzego?" Babcia dawała różne odpowiedzi: że chora że zimno, że pada deszcz. Pewnego razu szli razem ze sklepu - do kościoła było bardzo blisko. Piotruś zaczął prosić i błagać - i razem wstąpili na modlitwę. Z radością prowadził babcię do grobu, czytał jej napisy, pokazywał kwiaty. Babcia nic nie mówiła, patrzyła i kiwała głową. Po długim milczeniu nachyliła się i szepnęła Piotrkowi do ucha: "Piotruś, idź do domu, ja jeszcze zostanę w kościele". Tego wieczoru Piotrek długo czekał na babcię, a potem jeszcze dłużej razem z nią przebywał. Babcia pisała na kartce papieru podziękowanie Bogu i Piotrusiowi za łaskę nawrócenia: "Piotruś, ja 20 lat nie byłam w kościele!"

Ks. Stanisław Iłczyk CZYNIĆ POKUTĘ

- 225 -

W pociągu; toczy się rozmowa między kapłanem a jedną z pasażerek, podróżującą ze swymi drobnymi dziećmi.

- Pani ma zapewne wiele kłopotu z wychowaniem dzieci?

- Tak - pada odpowiedź - ale Bóg udziela pomocy, a jest nią różaniec, którego nigdy nie opuszczam. Chwalebną część - odmawiam za męża i dwóch synów zaginionych na wojnie. Radosną - za moje dzieci żyjące. Bolesną - za siebie, bym z męstwem potrafiła dźwigać wszelkie krzyże drogą woli Bożej.

Ks. Leonard Poloch - RÓŻANIEC MODLITWĄ POJEDNANIA I POKOJU

- 226 -

Może znana jest Wam postać Ojca Damiana?

Ksiądz Damian de Weuster udał się na dalekie wyspy, aby tam jako misjonarz pracować w nowo założonej parafii pozbawionej kapłana. Jak każdy ksiądz we wszystkich parafiach nauczał ludzi, uczył dzieci o Bogu, chrzcił, spowiadał, odprawiał Mszę św. i rozdzielał Komunię św. Dla społeczności parafialnej organizował nabożeństwa, procesje. Dla niej budował nowy kościół. W bardzo trudnych warunkach pracował, aby tych ludzi prowadzić do Boga, do zbawienia. Ale pewnego razu dowiedział się, że na jednej z wysp, zwanej Molokai, znajdują się ludzie chorzy na trąd. Na wyspie tej nie było kapłana, tak że przebywających tam w ogóle nie słyszeli o Bogu, o Chrystusie. Inni znów żyjąc wśród pogan bez opieki, powoli zapominali o sprawach wiary. Życie tych ludzi było okropne. W ogromnych cierpieniach oczekiwali na śmierć. Nie odwiedzał ich nikt zdrowy z obaw; przed możliwością zarażenia się. Nikt nie przychodził aby ich pocieszyć, by się nimi zaopiekować, by ulżyć im w cierpieniu. Ojciec Damian zdecydował, że ta społeczność chorych ludzi na Molokai pokrzywdzonych przez los nie może pozostać bez opieki. Udał się tam, by dla nich pracować, dla nich się poświęcić. Gdy władze wysp postawiły przed nim konieczność wyboru między dwiema możliwościami: albo opuścić wyspę i już na nią nie wracać albo też pozostać wśród trędowatych, ale za to nigdy nie opuścić wyspy Molokai, wybrał tę drugą ewentualność. Nie opuścił chorych, cierpiących ludzi. Dla nich pracował przez całe życie aż w końcu sam zarażony tą straszną chorobą zmarł wśród tych, dla których się poświęcił.

Ks. Krzysztof Ksol - SPOŁECZNY CHARAKTER KAPŁAŃSTWA

- 227 -

Matt Talbot przyszedł na świat 2 maja 1856 roku w Dublinie jako jedno z dwanaściorga dzieci robotniczej rodziny irlandzkiej. Miał bardzo wzorowych, religijnych rodziców. Zaczął pracować, gdy miał dwanaście lat. Zmusiła go do tego bieda. Pierwszą pracę otrzymał w składzie wina i piwa. Nie obeszło się bez próbowania alkoholu. Któregoś dnia, a miał wtedy trzynaście lat, wrócił do domu kompletnie pijany. Ojciec, chcąc go ratować, załatwił mu pracę w porcie. Było jednak za późno. Chłopiec pił nadal i stawał się nałogowym alkoholikiem. Gdy miał siedemnaście lat, wydawał wszystkie zarobione pieniądze na wódkę. Po pracy szedł z kolegami do pobliskiej knajpy i siedział tam aż do jej zamknięcia. Gdy brakowało mu pieniędzy, sprzedawał wszystko, co posiadał. Pewnego razu brak pieniędzy na wódkę doprowadził Matta do kradzieży. W tym okresie przestał chodzić do spowiedzi i do Komunii św. Uczestniczył jednak w niedzielnej Mszy św. i zawsze pamiętał, by po przebudzeniu się przeżegnać. Dopiero kiedy miał 27 lat postanowił zerwać ze swym nałogiem. Stało się to po tygodniu rozmyślań. Wyspowiadał się, przyjął Komunię św. i złożył przyrzeczenie trzeźwości najpierw na miesiąc, potem na rok, aż wreszcie na całe życie. Od tej pory codziennie uczestniczył we Mszy św., przystępował do sakramentów, wiele się modlił, prosząc Boga o wytrwanie w swoim dobrym postanowieniu. Długo trwała walka z nałogiem, w końcu jednak Matt odniósł zwycięstwo. Przez dalsze 40 lat żył tak, aby wynagrodzić Bogu za wcześniej popełnione zło. Był uczciwym, pracowitym robotnikiem. Oddał się pracy, modlitwie i pokucie. W obejściu był zawsze miły i uczynny. Zmarł nagle. idąc do kościoła w niedzielę Trójcy Świętej, w 1925 roku. Wszczęto starania o jego beatyfikację*.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 109-110

- 228 -

Bóg mówi do nas i wzywa do przemiany życia. Doświadczył tego na sobie św. Augustyn. Przez długi okres życia wahał się, szukał prawdy, nie umiał się zdecydować, czy pójść za Chrystusem. Pewnego dnia kiedy zastanawiał się nad kierunkiem swego życia usłyszał głos dziecka wyśpiewującego: „Weź i czytaj". Św. Augustyn zrozumiał, że ma przeczytać fragment Pisma św. w miejscu, na które natrafi. Jego wzrok natknął się na następujący urywek: „Nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwość". To był punkt zwrotny w życiu św. Augustyna. Te słowa przemówiły do niego szczególnie mocno.

I do nas Bóg chce mówić. Jeżeli będziemy czytali i rozważali Pismo św., Bóg będzie nas formował przez swoje słowo i zmieniał nasze życie.

Bóg chce, abyśmy czytali Pismo św. Czasami przypomina o tym w zaskakujący sposób, jak to miało miejsce w przypadku jednego z przyjaciół Romana Brandstaettera. Otóż przyjaciel ten, chociaż był wierzący, nie doceniał jednak wartości Pisma św. Aż pewnego dnia - pisze Roman Brandstaetter wybuchło Powstanie Warszawskie i mój przyjaciel obudził się na ruinach swojego zburzonego domu. Grzebiąc wśród gruzów znalazł egzemplarz Pisma Świętego, które, dotychczas nigdy nie czytane, od wielu lat spokojnie stało na półce w jego szafie bibliotecznej. Prawdopodobnie stałoby tam dalej, po kres dni swojego właściciela, gdyby nie potężny podmuch historii... Mój przyjaciel wsunął Biblię pod pachę, ostatnią pamiątkę po swojej bibliotece, czterech pokojach z kuchnią i łazienką. Po kilku dniach, siedząc w jakimś schronie (...) odruchowo otworzył Pismo Święte i rzucił okiem na otwartą stronicę. Były to Treny Jeremiasza. Przeczytał raz, drugi, trzeci. Potem łapczywie rzucił się na Ewangelię. Płakał, czytając o płaczu Jezusa nad Jerozolimą. Czytał o sobie. Czytał o zburzonej Warszawie, o wrzasku mordowanych ludzi, o huku pękających domów".

Pismo św. jest wielkim skarbem, jak gdyby listem kochającego nas Boga, dlatego powinniśmy je codziennie czytać i rozważać. Postaramy się codziennie, w ramach naszych kilkunastu minut rozmowy z Bogiem, przeczytać i rozważyć przynajmniej parę zdań z tej świętej Księgi.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 125

- 229 -

Pewna osiemnastoletnia uczennica napisała w ankiecie: „... babcia namówiła mnie do pójścia na nabożeństwo majowe. Po nabożeństwie była Msza św. Zostałam. Patrzyłam na ludzi przystępujących do Stołu Pańskiego. I wtedy zapragnęłam, aby tak jak oni móc przyjąć Chrystusa, móc zachować Go w swym sercu. Następnego dnia również byłam na nabożeństwie i Mszy św., ... poszłam do spowiedzi i wraz z innymi przyjęłam Ciało Chrystusa. Od tego dnia jest to moja „codzienna droga", największą bowiem radością jest dla mnie udział w Najświętszej Ofierze, którą jest Msza św. Dzięki uczestnictwu w niej zrozumiałam, kim jest dla mnie Chrystus, zrozumiałam, że jest On moim najlepszym przyjacielem i nauczycielem. Przyjacielem - tak na pewno..."

Dziewczyna ta bardzo pragnęła spotykać się z Jezusem w Komunii św. Spotkania bardzo chce i sam Jezus. Ponieważ nas kocha, dlatego lubi się spotykać. Jezus przemienia nasze życie - mówi T. Merton - w siebie samego jak fotograf wywołujący kliszę.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 155

- 230 -

Kiedy dziecko nie potrafi czegoś zrobić, idzie do rodziców i u nich szuka pomocy. Mówi: „Mamusiu, zapnij mi guzik, zawiąż sznurówkę". Człowiek, który odkrył swoją bezsilność w jakiejś dziedzinie, najczęściej zwraca się do Boga i prosi Go o pomoc. Św. Monika dała nam przykład wytrwałej modlitwy prośby. Przez wiele bowiem lat modliła się o nawrócenie swego syna, Augustyna. Jej modlitwa została wysłuchana po długim czasie. Augustyn nawrócił się, został kapłanem, potem biskupem, osiągnął wielką świętość. W swoich „Wyznaniach" tak pisze o swojej matce, św. Monice: "Wreszcie rzekła ona - Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?"

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 171

- 231 -

Opowiadał pewien leśniczy, że spotkał w lesie grupkę młodych ludzi, którzy byli ciekawi tajemnic przyrody. Wielkie było ich zdziwienie, gdy w lesie nie spotkali ani zwierząt, ani ptaków, nie usłyszeli ich śpiewu. Spytali więc leśniczego tu nie ma zwierząt, dlaczego nie śpiewają ptaki?" Leśniczy słysząc pytania młodzieży. Zrozumiał jednak wszystko, gdy zauważył radio, głośne rozmowy, krzyki. Wytłumaczył im, że można usłyszeć i zobaczyć zwierzęta, gdy wyłączy się radio i uciszy rozmowy. Trzeba „zamienić się w słuch". Konieczne jest wyciszenie się, aby słyszeć głos przyrody.

Podobnie jest ze słuchaniem Boga. Aby usłyszeć Jego głos i Jego wezwanie trzeba się wewnętrznie uciszyć. Tej ciszy jest w życiu mało. Bez przerwy z kimś rozmawiamy, przekrzykujemy się wzajemnie, przerywamy drugim wypowiedzi. Radio, telewizja, magnetofon towarzyszą nam często przy jedzeniu, odrabianiu zadań, rozmowie z rodzicami, a nawet przy modlitwie. Jak zatem usłyszeć Boga?

Czyniła tak pewna młoda osoba, która zwierzyła się, że we wczesnej młodości miała wiele planów na przyszłość, a prowadziła życie ruchliwe, bogate w różne przyjemności, spotkania towarzyskie przyjęcia, wycieczki, filmy. Była, jak sama mówi, dzieckiem swojej epoki, ruchliwej, niespokojnej, ukształtowanej przez środki masowego przekazu. I nagle w jej życiu wydarzyło się coś, co zupełnie zmieniło jej sposób postępowania. Musiała na chwilę zatrzymać się i zastanowić. Tym wydarzeniem była śmierć ojca. Pisze ona tak: "Mój ojciec umierał. Patrzyłam na niego, kiedy walczył ze śmiercią. Wreszcie wydał ostatnie, głębokie westchnienie. Powiedziano, że nie żyje. Pierwszy raz widziałam śmierć z tak bliska. Zastanawiałam się nad jej znaczeniem. Ugodziła mnie przerażająca prawda. Co mówi Bóg do mojego ojca w tej chwili? Pyta go: Jak przeżyłeś swoje życie? Tak! On może opowiedzieć Bogu wiele rzeczy, które dla Niego uczynił. Ale ja? Ta myśl zamroziła mi krew... W ciągu dni, które potem nastąpiły, nie przestawała mnie dręczyć ta myśl: Jeśli przez całe życie nic nie uczynię dla Boga jakże będę Go mogła prosić o wieczną szczęśliwość? Dalsze dni, a potem lata refleksji, wsłuchiwanie się w głos Boga, pozwoliły dziewczynie powoli odkrywać i w  końcu zrealizować swe powołanie, jakim było życie zakonne. Tak o tym pisze: "Jedenaście lat minęło, odkąd weszłam do zgromadzenia córek św. Pawła i do tej pory nigdy tego nie żałowałam... Śmierć mego ojca przyniosła mi życie i teraz to życie w Bogu pragnę dzielić z moimi braćmi"

Odczytywanie głosu Boga wymaga milczenia. Jego przeciwieństwem jest nie, rozbieganie myśli. Aby usłyszeć Boga, trzeba się tak jak Maryja matka Chrystusa, uciszyć wewnętrznie, trzeba tak jak Maria, siostra Marty usiąść u stóp Jezusa i słuchać.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 254-255

- 232 -

Do osób kochających, które pragną innym sprawiać radość i pomagać w nieszczęściach, należy też Joni Eareckson. Urodziła się w 1950 roku w USA. W lipcu 1967 po raz ostatni skoczyła do wody i uległa paraliżowi. Odtąd porusza się na wózku inwalidzkim. Mimo swego kalectwa Joni odznacza się radością życia i zaufaniem do ludzi. Tak sama napisała o tym, gdzie tkwi źródło jej postawy: "Nagle odkryłam, że Pan Jezus jest w stanie wczuć się w moją sytuację: oczekując na śmierć, w tych strasznych godzinach swego życia na krzyżu był całkiem unieruchomiony, bezradny, sparaliżowany. Jezus wiedział, co to znaczy nie móc się poruszyć. Chrystus wiedział dobrze, jak ja się czuję. Przed wypadkiem nie potrzebowałam Chrystusa. Teraz rozpaczliwie Go potrzebowałam. Teraz stał się On moją jedyną, niezawodną rzeczywistością". Znalazłszy oparcie w Chrystusie, Joni usiłowała wspierać innych chorych i nieszczęśliwych, rodzić w ich sercach radość i nadzieję. Stała się założycielką i aktywną działaczką towarzystwa pomocy niepełnosprawnym w USA. Pomocą tą pragnie objąć ludzi na całym świecie, aby nieść im ulgę. Sama wiele jeździ i bierze udział w spotkaniach z ludźmi niepełnosprawnymi, których dobrze rozumie i przez których jest rozumiana. Była również w Polsce, aby spotkać się z ludźmi cierpiącymi. Zawsze stara się przekazywać chorym, którzy czują się nieszczęśliwi, radość życia, którą nietrudno odczytać na jej twarzy. Opowiada im o swoim życiu, o działalności pisarskiej, malarskiej. Kiedyś powiedziała: „Chcę udowodnić, że ludzie tacy jak ja mogą mieć różne talenty i wykorzystywać je. Chcę także pokazać tym, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, że warto tych talentów w sobie poszukać". Joni swoje uzdolnienia artystyczne odkryła podczas pobytu w szpitalu. Zaczęła także śpiewać, choć rozwinięcie tych zdolności wymagało ogromnej pracy i samozaparcia. Wszystkim, co robi, Joni pragnie rozbudzać radość w sercach osób niepełnosprawnych, które utraciły poczucie sensu życia, czują się niepotrzebne. Celem jej życia jest miłość rodząca radość w ludzkich sercach.

Przykład Joni wskazuje, że każdy może kochać i szerzyć radość w swoim otoczeniu. Dzieje Apostolskie opisują cudowne uzdrowienie, dokonane przez św. Piotra; które sprawiło chromemu od urodzenia ogromną radość.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 409

- 233 -

Przykład miłości, która wierzy w zmianę każdego człowieka i faktycznie przemienia go, dał nam św. Jan Bosko. Był on wychowawcą młodzieży, opiekował się szczególnie sierotami, opuszczonymi dziećmi. Jego zmysł organizatorski, cierpliwa i ufna miłość, ogromne poczucie humoru i dobroć zjednywały młodych ludzi. Ks. Bosko uważał, że nie ma ludzi straconych, że każdy człowiek, nawet najgorszy, może się zmienić, nawrócić, wierzył bowiem w skuteczność łaski Bożej oraz miłości. Św. Jan Bosko wiedział, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Pewnego razu, gdy wracał z pobliskiego kościoła, pojawiło się przed nim czterech podejrzanie wyglądających młodzieńców. Ks. Bosko nie miał szans na ucieczkę. Jedynym ratunkiem dla niego był podstęp. Zaproponował im kawę i obiecał za nią zapłacić, jednak przedtem poprosił ich, by wstąpili z nim do kościoła na krótką modlitwę. Potem poszli na obiecaną kawę i rozmawiali jak starzy znajomi. Ks. Bosko zaprosił też chłopców do swojej matki, obiecał dobrą kolację. Kiedy rozmawiali w drodze zapytał ich o ostatnią spowiedź. Jeden powiedział: „Ach, księże Bosko, gdyby wszyscy księża byli podobni do księdza, wyspowiadalibyśmy się bez wahania". Ks. Bosko podpowiedział: „Nie ma potrzeby szukać innych, skoro ja tu jestem" i wyspowiadał trzech z nich. Wszyscy stali się odtąd jego stałymi gośćmi, a on był dla nich kierownikiem duchowym.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 419

 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
łaska Boża
32 ZBAWIENIE – WYNIK WSPÓŁPRACY CZŁOWIEKA Z ŁASKĄ BOŻĄ
ŁASKA BOŻA
Cudowna Boża Łaska
cudowna boza laska
Cudowna Boża Łaska, Reigia, ●► NOWE MATERIAŁY◄● └──────────────────┘
PRAWDZIWA BOZA LASKA ZacPoonen
02 Boża radość Ne MSZA ŚWIĘTAid 3583 ppt
boza milosc w sercu
15 Matka Boża o Japonii
Maryjna Droga Krzyżowa Ukochana Matko Boża, pieśni kościelne prezentacje, droga krzyżowa ppt
spz laska'
4 Stuknę laską
MATKA BOŻA?TIMSKA
matka boża włodzimierska
Niepojęta łaska chór
laska sumraka

więcej podobnych podstron