Ksiądz profesor Stanisław Wielgus. Nasz mistrz i wychowawca
Stat crux dum volvitur orbis - Świat się obraca i ziemia, ale Krzyż stoi. Właśnie Krzyż, będący przysłowiową niewzruszoną skałą, o którą rozbijają się nawet najpotężniejsze fale zła i kłamstwa. Krzyż Chrystusowy, przy którym jest Papież - ziemski strażnik niezmiennych wartości, za którymi niezmiennie tęskni każde ludzkie serce.
(Przemówienie ks. prof. S. Wielgusa na otwarcie sympozjum naukowego na KUL "Przekroczyć próg nadziei...", 20 XII 1994 r.)
Te słowa, wypowiedziane z całą powagą i mocą przez księdza rektora Stanisława Wielgusa, utkwiły w mojej pamięci i teraz przywołuję je w kontekście spojrzenia na dar bycia uczennicą tego kapłana i profesora.
Decyzję o podjęciu studiów na Wydziale Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego uważam za opatrznościową, wymodloną przeze mnie u Ducha Świętego. Wybrałam uniwersytet, który ma w swym herbie dwa zawołania Deo et Patriae (Bogu i Ojczyźnie) oraz Veritas in Caritate (Prawda w Miłości). Prawdy te doskonale wpisały się w to, co jest programem całego mojego życia, od dzieciństwa. Dlatego studia i pracę na KUL traktuję jako misję i łaskę daną mi od Boga.
Jako specjalizację wybrałam historię filozofii starożytnej i średniowiecznej i w ten sposób trafiłam na seminarium prowadzone przez ks. prof. Stanisława Wielgusa. Było nas kilkanaście osób. Pod jego kierunkiem przygotowywaliśmy prace magisterskie, w większości z edycji średniowiecznych naukowych tekstów zawartych w rękopisach (w moim wypadku komentarz do "Fizyki" Arystotelesa).
Seminarzystów łączyło z profesorem wspólne upodobanie do myśli średniowiecza; rodziło się z podziwu dla jej pełni, fascynującej syntezy wiary i rozumu. Była to porywająca przygoda intelektualna dla młodych adeptów filozofii, tak jak dla historyków sztuki taniec kamienia i światła w strzelistych katedrach gotyckich.
Ten entuzjazm podsycali w nas, studentach, wybitni mediewiści z prof. Stefanem Swieżawskim na czele, którego gościnnych wykładów mieliśmy wtedy przyjemność słuchać. Czy też mistrzowskich, pełnych finezji i skrzących się subtelnym humorem wykładów ks. prof. Mariana Kurdziałka.
Wymagał przede wszystkim od siebie
Pierwsze wrażenie z zajęć u ks. prof. Stanisława Wielgusa to jego niezwykłe uporządkowanie i wręcz elegancja w pracy, od razu wzbudzające respekt i szacunek. Szybko doceniliśmy wymagania w stosunku do nas, jako że miały one źródło w jego wymaganiach przede wszystkim wobec samego siebie. Nasz promotor wyróżniał się dystyngowaną szarmancją i powagą w traktowaniu studentów. Wspólna systematyczna praca dawała gwarancję osiągnięcia celu studiów. Na każdych zajęciach profesor wysłuchiwał tzw. spowiedzi uczestników z pracy wykonanej w poprzedzającym tygodniu. W ten sposób byliśmy ćwiczeni w systematyczności.
Profesor zachęcał nas często słowami: "Nic się nie oprze przed systematyczną pracą", a sukces w nauce, i nie tylko, to "kilka procent talentu plus praca i jeszcze raz systematyczna praca".
Jego wykłady były usystematyzowane i komunikatywne. Omawiane zagadnienia profesor odnosił do aktualnej sytuacji kulturowej i cywilizacyjnej. Niezwykle erudycyjne były wykłady z historii filozofii żydowskiej i arabskiej, porażające słuchaczy dziesiątkami nowych, egzotycznych imion autorów z obcą nam transkrypcją.
Dalszym etapem były studia doktoranckie, które zgromadziły wokół ks. prof. S. Wielgusa szczególnie entuzjastów rozczytywania i studiowania średniowiecznych rękopisów. Jest to specyficzna dziedzina, która wymaga znajomości łaciny i paleografii (odczytywanie starego pisma). Ponadto ogromnej cierpliwości i mrówczej pracy, pochylenia się z pietyzmem nad niemal każdą literką i skrótem uczynionym setki lat temu przez skrybę. Na ostateczny efekt - powstanie krytycznej edycji tekstu gotowego do analiz historycznych - trzeba długo czekać.
Zdajemy sobie sprawę, że nasz profesor, poprawiając prace magisterskie i doktorskie, musiał nie tylko odczytywać gotowy tekst łaciński, lecz także przedzierać się przez setki i tysiące stron łacińskich rękopisów. Wiemy o tym, że urlopy wypoczynkowe zawsze spędzał na poprawianiu naszych prac lub przygotowywaniu swych niezliczonych wystąpień, homilii i konferencji. Dla niego wypoczynek był tylko spokojniejszą formą pracy i nie przyjmował rozumienia słowa "urlop" w potocznym znaczeniu. Najbliżsi współpracownicy i przyjaciele próbowali to zmienić, bezskutecznie nakłaniając go do wyjazdu na prawdziwe wakacje.
Od roku 1988 nasz promotor był prorektorem ds. studenckich. Zbiegło się to z podjęciem przeze mnie pracy w kancelarii rektorskiej i jednocześnie studiów doktoranckich, a później przejściem do pracy naukowej w Zakładzie Historii Kultury w Średniowieczu, kierowanym przez ks. prof. Wielgusa. Jestem więc świadkiem jego pracy rektorskiej, którą wykonywał od 1989 do 1998 r., a także pracy badacza mediewisty.
Mąż opatrznościowy
Przeżywaliśmy ogrom trudności i zagrożeń, jakie stanęły przed uniwersytetem w momencie tzw. transformacji ustrojowej. Z podziwem patrzyliśmy, jak nasz rektor radzi sobie z trudnościami - była to heroiczna praca. Zabiegał u władz państwowych i wszystkich autorytetów o utrzymanie bytu uczelni w nowych warunkach politycznych. Szukał pomocy w Polsce i na całym świecie, chcąc ratować tę uczelnię, która (o paradoksie!) przetrwała prześladowania hitlerowskie, a potem szykany reżimu stalinowskiego, jednak w wolnej Polsce jej dalsze istnienie stanęło pod znakiem zapytania. W korespondencji dla Radia Watykańskiego mówił:
"Stalinowskie władze dążyły konsekwentnie do likwidacji tej jedynej, niezależnej od ideologii komunistycznej, uczelni polskiej. Za czasów Gomułki nałożono na KUL podatek dochodowy w wysokości 60 proc. od wpływów zbieranych w polskich kościołach na tacę na utrzymanie uczelni, tak jakby produkowała cegłę, a nie kształciła młodą inteligencję dla polskiego społeczeństwa". I dalej: "Dziś Polska weszła w całkiem nowy czas. Teoretyczny materializm przestał być groźny. Przed polskim społeczeństwem staje jednak nowe niebezpieczeństwo - materializm praktyczny, laicyzacja i desakralizacja życia" (wystąpienie z 9 XII 1989 r.).
Zbierał argumenty, by skutecznie walczyć o istnienie uniwersytetu. W tych dramatycznych chwilach wygłosił płomienne przemówienie do parlamentarzystów w obronie naszej Alma Mater, której brakowało niezbędnych środków, aby mogła dalej "karmić" swoje dzieci - studentów. Pytał, czy studenci KUL, których rodzice, jak wszyscy obywatele, płacą podatki, nie zasłużyli na takie samo traktowanie jak studenci innych uczelni. Do tej pory bowiem studenci KUL nie otrzymywali żadnych stypendiów z budżetu państwa.
Ksiądz rektor Stanisław Wielgus okazał się mężem opatrznościowym. Wiadomo, że założycielem KUL był ks. prof. Idzi Radziszewski. Po II wojnie światowej reaktywację KUL zawdzięczamy ks. prof. Antoniemu Słomkowskiemu. Natomiast na wirażu dziejów 1989 roku mądre i energiczne zabiegi księdza rektora Stanisława Wielgusa wyprowadziły uniwersytet na prostą drogę rozwoju. Mimo niestrudzonej pracy, która trwała często kilkanaście godzin na dobę, oraz ciążącej odpowiedzialności za kilkanaście tysięcy studentów i pracowników, nie dało się usłyszeć od niego jakiejkolwiek skargi. Czasami prawie z wyrzutem, że nie dzieli się z nami swymi osobistymi troskami, mówiliśmy o nim "człowiek z żelaza". Nie rozczulał się jednak nad sobą, trwał przy rektorskim biurku jak na reducie, nie przyznając się do problemów ze zdrowiem. Wtedy też, jak sam wyznaje, całkowicie osiwiał. Jest to przykład człowieka, który bez reszty służy sprawie. Nie oszczędza siebie.
Nauczyciel patriotyzmu
Jako studenci czuliśmy się przy nim jak przy ojcu. Kiedy ks. prof. Wielgus był prorektorem ds. studenckich, troskliwie opiekował się najbardziej potrzebującymi. Bywało, że dzielił się własnymi oszczędnościami. Wydając zaś zgodę na studenckie imprezy, sam osobiście czuwał nad ich właściwym przebiegiem, czasami do późna w nocy. Zdarzało się bowiem, niestety, że potrzebna była jego ojcowska interwencja.
Wśród jego wielu znakomitych cech jako nauczyciela akademickiego podobały nam się skromność i oszczędność - okazywał ją nawet w takim szczególe, że nie wymagał od nas drogich opraw do prac magisterskich ani doktorskich, z przesłaniem, by forma nie przerastała treści. Rezygnował z honorarium promotorskiego naszych prac doktorskich, żeby odciążyć nas z opłat.
Spotkania z nim to także szczególna nauka patriotyzmu. Ze zdumieniem otwieraliśmy oczy, słuchając, jak profesor i rektor po licznych podróżach służbowych po całym świecie opowiadał z zachwytem i najgłębszym przekonaniem o najpiękniejszym miejscu na ziemi - jego rodzinnym Roztoczu z malowniczymi krajobrazami Wierzchowisk. Powtarzał, że przenigdy w życiu nie chciałby mieszkać poza Polską. Zresztą zawsze wolał piękno przyrody od piękna architektury. Młodzi, żądni podróżowania i przygód, nie rozumieliśmy, że praca przy biurku nad książką to największa jego przyjemność.
Z patriotyzmem łączy się też główna dziedzina pracy badawczej ks. prof. Stanisława Wielgusa, obejmująca historię nauki polskiej doby średniowiecza na uniwersytecie krakowskim. Studia nad zachowanymi źródłami zawierającymi dorobek polskich uczonych wydobywają na światło dzienne skarby naszego dziedzictwa narodowego i stanowią promocję kultury polskiej. Pokazują jej przynależność do chrześcijańskiej cywilizacji europejskiej, która jest fundamentem naszej tożsamości. Powtarzał nam często: "Europa to trzy sprawy - Akropol (czyli grecka myśl filozoficzna), Kapitol (prawo rzymskie) i Golgota (Objawienie chrześcijańskie)".
W kwestii wychowania zapadło mi w pamięć piękne powiedzenie, które powtarzał nasz ksiądz profesor: "Pierwszym naszym uniwersytetem są kolana matki". W tej jakże prawdziwej metaforze wyraża się jego cześć dla matki i nauka o wielkiej godności i roli macierzyństwa. W nas, studentkach i kobietach, rosło poczucie wartości. (Choć o tym nikomu nie mówił, wiedzieliśmy, że regularnie wspiera finansowo dzieci z domu dziecka, uczestniczy też w najnowszym caritasowskim programie pomocy młodzieży "Skrzydła").
Z rektorskiej służby ks. prof. Stanisława Wielgusa pamiętam, jak czuwał w kancelarii od świtu do nocy. Podziwialiśmy zawsze jego talent sprawnego i szybkiego podejmowania decyzji - jego biurko po dniu pracy zawsze było wyczyszczone z całego stosu czekających pism, listów i dokumentów. Niczego nie odkładał na później, wszystkie sprawy załatwiane były na bieżąco. Tutaj przychodzą na myśl sformułowane przez św. Tomasza z Akwinu cechy działania człowieka cnotliwego: szybko, łatwo i z przyjemnością.
Czuliśmy się prowadzeni "mocną ręką". Choć może czasami ojcowska troska wydawała się surowa, to jednak ta moc dawała poczucie sprawiedliwości i bezpieczeństwa.
Razem z ówczesnym prorektorem ds. gospodarczych p. prof. Stanisławem Kiczukiem stanowili zgrany i znany tandem oszczędności. W tym czasie nie zakupiono na wyposażenie biura rektorów żadnego sprzętu, mebla ani gadżetu. Jako rektor korzystał służbowo ze starego wartburga i tylko w sytuacjach koniecznych, na uczelnię najchętniej przychodził piechotą. Natomiast jako rektor zabiegał o środki na budowę dziesięciopiętrowego gmachu Collegium Jana Pawła II. Regularnie z panem prorektorem przemierzali rusztowania i dobrze byli znani wśród ekipy budującej. Wielkim wydarzeniem w życiu uniwersytetu były inauguracje roku akademickiego. Tym bardziej podniosłym, że zaszczycali nas zawsze swą obecnością Prymas Polski, księża biskupi, liczni dyplomaci, przedstawiciele władz, rektorzy zaprzyjaźnionych uczelni. Ksiądz rektor Wielgus witał wszystkich z szarmancją i godnością. Goście zagraniczni byli witani w kilku językach, a w nas rosła duma, że mamy takiego rektora. Znam świadectwo pewnego studenta, który po wysłuchaniu przemówienia inauguracyjnego księdza rektora, skonstatował: "Jestem dumny, że studiuję na takiej uczelni".
Ksiądz rektor Stanisław Wielgus powoływał się na bezcenne wartości chrześcijańskie oraz wymagania, jakie z nich płyną, i podkreślał to słowami - noblesse oblige (godność zobowiązuje). A młody człowiek tak bardzo potrzebuje, aby stawiać przed nim szlachetne wymagania.
Zastanawiające było dla nas, doktorantów i współpracowników, że profesor, mimo że miał na głowie cały uniwersytet ze wszystkimi problemami, pamiętał o naszych osobistych sprawach. Regularnie i ze szczerą troską zagadywał o zdrowie naszych rodziców. Gdy przychodziłam do jego gabinetu ze sprawami prowadzonego przez niego instytutu naukowego, często zaczynał od pytania: "Czy jadłaś już obiad?".
W jakiś arystokratyczny sposób łączą się w jego osobie skromność i dostojność. Charakterystyczny gest ręki zapraszający, aby usiąść do rozmowy, zapowiada jakąś ucztę duchową.
Pamiętamy
Nowa epoka zaczęła się, gdy w 1999 r., po zakończonej III kadencji rektorskiej, ks. prof. Stanisław Wielgus został wyniesiony do godności biskupa płockiego. Widzieliśmy, z jakim trudem przyjął tę decyzję Ojca Świętego; wiedzieliśmy dobrze, że nigdy nie dążył do kariery. Pan Bóg nie chciał jednak zmarnować jego talentów. Odczuliśmy tę zmianę jako stratę dla naszego środowiska uniwersyteckiego, ale ku naszej pociesze nasz ksiądz profesor i rektor poprowadził dalej zajęcia dydaktyczne.
Jeśli chodzi o jego posługę biskupią, profesor powtarzał, że biskup ma być pasterzem. W tym miejscu odsyłam i zachęcam do zapoznania się z jego najnowszym nauczaniem. Zawarte jest ono w czterech tomach Płockiego Instytutu Wydawniczego, zawierających homilie i konferencje księdza biskupa ("Dobra jest więcej", "Na skale budujmy nasz świat", "Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie", "Mocni w wierze, przeciwstawiajcie się złu"). Tam znajdziemy odpowiedź na wiele pytań dotyczących aktualnej sytuacji duchowej i kulturowej polskiego Kościoła i Ojczyzny, a także Europy. Jest to spójna i konsekwentna obrona wartości chrześcijańskich wobec obcych im ideologii. Stanowi współczesną apologię chrześcijaństwa.
Ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus jest przykładem tej pełni człowieczeństwa i kapłaństwa, w której stał się dla nas ojcem i bratem. Wybrał kapłańską służbę, z której obfitości tak wiele czerpiemy. Stale wierny Bogu i oddany bez reszty podjętym obowiązkom.
Swoją postawą uczy nas wdzięczności, dlatego to skromne świadectwo zakończę fragmentem wystąpienia księdza rektora Stanisława Wielgusa z 1995 r. pt. "Pamiętamy": "Od wieków wiadomo, że wdzięczność jest najrzadszą z cnót. Stary stoicki mędrzec - Lucjusz Anneusz Seneka powiada w swoich 'Myślach', że (...) na świecie jest wiele rodzajów niewdzięczników, tak jak wiele rodzajów złodziei i łotrów, lecz do najczęściej spotykanych należą ci, którzy wypierają się, że doznali dobrodziejstwa, ci, którzy doznane dobrodziejstwo ukrywają, ci, którzy za otrzymane dobrodziejstwo się nie odwdzięczają i najgorsi ze wszystkich - ci, którzy o doznanym dobrodziejstwie zapomnieli".
My nie zapomnieliśmy. W imieniu wszystkich, którzy doznali dobrodziejstwa od Boga poprzez posługę ks. Stanisława Wielgusa jako kapłana, profesora i wychowawcy, rektora i biskupa - dziękuję. Trwamy, jak w Wieczerniku, na oczekiwaniu Ducha Świętego i prosimy, aby zwyciężał w nas Chrystus, który uczy Prawdy czynionej w Miłości.
dr Wanda Bajor,
Instytut Historii Kultury
w Średniowieczu KUL
4