017 MacDonald Laura Potega milosci


Laura MacDonald

Potęga miłości

Rozdział 1

- Boże, nie pozwól, żeby coś mu się stało!

Alison Kennedy stała na górnym pokładzie promu, spoglądając na majaczący w oddali znajomy zarys wyspy Wighta, - Powinnaś pojechać tam od razu - przekonywała ją doktor Diana Richards, która była starszym partnerem Alison.

Właśnie pod jej opieką Alison ukończyła niedawno kurs na lekarza domowego.

Alison nie wierzyła, żeby jej ojcu mogło przytrafić się coś złego. Był takim silnym, zdrowym mężczyzną. Odkąd pamięta, nigdy na nic nie chorował. Przez całe życie nie opuścił ani jednego dnia pracy, a jego pacjenci po prostu go uwielbiali.

- Zawał serca - powiedział jej przez telefon Grant Ashton, wspólnik ojca. - Sądzę, że powinnaś natychmiast przyjechać.

Kiedy pomyślała o Grancie, jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na metalowej poręczy. Przez długi czas odwiedzała ojca tylko wtedy, kiedy wiedziała, że Grant jeździ na nartach w Austrii lub pływa pod żaglami we Francji. Tym razem jednak nie mogła uniknąć spotkania z nim.

Kilka chwil później, kiedy prom zawinął do portu w Yarmouth, dostrzegła na nabrzeżu jego wysoką sylwetkę, opartą nonszalancko o samochód. Mimo tak dużej odległości zauważyła, że na jej widok nawet się nie uśmiechnął, nie mówiąc już o uniesieniu ręki w powitalnym geście.

Kiedy opuszczała budynek portu, czekał na nią przed wejściem. Ciemne włosy jak zwykle opadały mu na czoło, a zielone oczy były lekko przymrużone, jakby chciał się osłonić przed ostrym słońcem. Był ubrany w szarą marynarkę i podobne w odcieniu spodnie, z czego wywnioskowała, że ma tego dnia dyżur.

Przez moment spoglądali na siebie bez słowa. Grant nadal był bardzo poważny, lecz tym razem Alison dostrzegła w jego spojrzeniu odrobinę ciepła.

- Jak on się czuje? - spytała w końcu.

- Walczy.

- Gdzie leży?

- W szpitalu. Zabiorę cię tam.

Bez słowa pozwoliła, żeby wziął jej bagaże i podążyła za nim do samochodu. Grant odemknął bagażnik swojego BMW, schował w nim walizki Alison i otworzył jej drzwi obok kierowcy.

Przez całą drogę prawie się do siebie nie odzywali. Jednak kiedy zajechali na szpitalny parking, poczuła na ramieniu rękę Granta. Zastygła na moment, nie znajdując w sobie siły, żeby się poruszyć ani nawet żeby na niego spojrzeć.

- Alison, przygotuj się na najgorsze.

Przez kilka chwil siedziała nieruchomo, a potem nagle otworzyła drzwi samochodu i nie oglądając się za siebie, pobiegła przez park otaczający szpital.

Ojciec leżał na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej. Ten nieprzytomny, podłączony do monitora mężczyzna w niczym nie przypominał ukochanego człowieka, którego do tej pory znała.

Całe popołudnie i większość nocy przesiedziała przy nim, trzymając go za rękę i mając nadzieję, że Miles Kennedy zdaje sobie sprawę z obecności córki. Z rozpaczą wpatrywała się w jego pozbawioną wyrazu twarz.

Umarł kilka minut po drugiej. Oszołomiona Alison pozwoliła pielęgniarce zaprowadzić się do pokoju, w którym czekał Grant.

Bez słowa przytulił ją mocno. Alison, na przekór rozpaczy, która ją ogarnęła, odnalazła w tym uścisku jakieś pocieszenie.

Grant odwiózł ją do domu w Woodbridge, które leżało niedaleko Yarmouth. Fairacre - dom, gdzie się wychowała. Obecnie na jego drzwiach wisiała mosiężna tabliczka, z której wynikało, że Miles Kennedy i Grant Ashton są wspólnikami.

Pomimo późnej pory czekała na nich Hilda Lloyd. Hilda prowadziła dom dla obu lekarzy. Mieszkała z rodziną Kennedych od wielu lat i Alison kochała ją jak matkę. Teraz wystarczyło jej tylko jedno spojrzenie na tych dwoje, żeby zrozumieć, co się stało.

- Och, Alison... - zdołała z siebie wydusić i przytuliła ją do piersi jak małą dziewczynkę, którą trzeba pocieszyć.

Dni, które nadeszły, Alison przeżyła jak w transie. Robiła wszystko, czego od niej wymagano, jednak jej uczucia i zmysły były przytępione. Hilda prowadziła dom, Grant zaś zajmował się pacjentami. Przy pomocy kolegi z sąsiedztwa przyjmował zarówno tych, których leczył do tej pory sam, jak i pacjentów doktora Milesa Kennedy'ego.

Alison spała w swoim dawnym pokoju, który znajdował się w tylnej części domu. Z jego okien miała piękny widok na rozciągające się za miastem pola. Kochała to miejsce i cieszyła się, że jest teraz właśnie tutaj, jednak nawet ta pociecha nie była wystarczająca, by ulżyć jej cierpieniu. Po śmierci ojca czuła w piersiach wprost fizyczny ból, który choć częściowo mogły ukoić jedynie łzy. Nie potrafiła jednak płakać.

W przeddzień pogrzebu wyszła z domu na długi, samotny spacer. Do ujścia rzeki dotarła drogą, którą tylekroć w dzieciństwie chodziła z ojcem.

Po powrocie weszła do dornu tylnymi drzwiami. Cicho przeszła do zalanego słońcem salonu. Drzwi do kuchni były otwarte. Hilda, która właśnie kroiła warzywa na wieczorny posiłek, podniosła głowę.

- Witaj, kochanie. Zastanawiałam się właśnie, dokąd się wybrałaś.

- Chciałam się po prostu przejść - powiedziała Alison z westchnieniem. Wzięła z półki biało-niebieski kubek i nalała sobie kawy z ekspresu. - Widziałaś gdzieś doktora Ashtona?

Usiadła na stołku i ujęła kubek w obie ręce, rozkoszując się promieniującym z niego ciepłem.

Hilda przerwała krojenie i podniosła głowę.

- Nie widziałam go od czasu lunchu. Dlaczego pytasz?

Alison wzruszyła ramionami.

- Myślałam, że może pojechał do szpitala. Zastanawiam się, czy zna wyniki sekcji zwłok.

Hilda spuściła wzrok.

- To wszystko stało się tak nagle. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze rano przyjmował w gabinecie pacjentów, podczas gdy wieczorem... Cóż, wieźli go już do szpitala.

- Wiem, Hildo... Wiem.

Hilda otarła oczy wierzchem dłoni.

- Doktor Ashton był wspaniały. Naprawdę nie wiem, jak dał sobie z tym wszystkim radę. - Pociągnęła nosem. - Będzie musiał rozejrzeć się za jakąś pomocą. Dłużej tak nie może być.

- Pewnie po pogrzebie rozejrzy się również za jakimś mieszkaniem.

- Hilda przez moment milczała, a potem podniosła wzrok na Alison.

- A co z tobą, kochanie? - spytała w końcu.

- Ze mną?

- Jak sobie dajesz radę? Ostatnimi czasy niezbyt często się widywałyśmy.

Alison wzruszyła lekko ramionami i zajrzała do pustego kubka.

- Miałam dużo pracy.

- Byłaś zadowolona ze swojej praktyki?

- O, tak, nawet bardzo. Praca w szpitalu jest bardzo zajmująca, ale i tak zawsze chciałam pracować jako lekarz domowy.

Hilda przytaknęła, a potem odezwała się z wahaniem.

- Co masz zamiar zrobić po zakończeniu stażu? Chcesz wyjechać z Suffolk?

- Chyba nie od razu. Być może zostanę tam nawet na dłużej. Jeden z lekarzy odchodzi na emeryturę i powiedziano mi, że chętnie widzieliby mnie na jego miejscu.

- Na pewno byś tego chciała? Wzruszyła ramionami i odstawiła kubek.

- Dlaczego nie? Całkiem mi tam dobrze.

Widząc uważne spojrzenie Hildy, podniosła się od stołu.

- Zobaczę, czy wrócił już doktor Ashton.

Nagle poczuła, że musi znaleźć się sama. Nie miała jeszcze ochoty rozmawiać z kimkolwiek o tym, co stanie się teraz z ich domem i całą resztą. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała podjąć jakieś wiążące decyzje, ale teraz nie chciała tego robić. W tej chwili najważniejszy był pogrzeb, który miał się odbyć nazajutrz. Jednak przede wszystkim musiała się dowiedzieć, na co umarł jej ojciec.

Przeszła do głównego holu, w którym już zaczęli zbierać się pacjenci. Sekretarka pisała coś na maszynie w swoim pokoju, a Sue, ich rejestratorka, segregowała karty pacjentów.

- Sue, czy doktor Ashton już wrócił?

- Właśnie przed chwilą przyjechał.

- Jest u niego jakiś pacjent?

- Nie, jeszcze nie zaczął pracy.

- W takim razie pójdę zamienić z nim słowo.

- W poczekalni czeka na niego cała masa ludzi - powiedziała Sue z wyrzutem.

- Nie zajmę mu dużo czasu.

Przeszła do tej części domu, którą dobudowano, kiedy Grant Ashton został wspólnikiem ojca. Poczekalnia rzeczywiście była pełna pacjentów. Kiedy minąwszy ich, zapukała do drzwi Grania, spojrzeli na nią z zainteresowaniem. Alison zastanawiała się, czy powinna zaoferować Grantowi pomoc. Nie była pewna, jak zostałaby przyjęta taka propozycja. Przypuszczała, że doktor Ashton nie byłby zadowolony z faktu, że mogłaby zajmować się jego pacjentami. Usłyszawszy zdecydowane „proszę", nacisnęła klamkę.

Kiedy Grant zobaczył, kto wchodzi do pokoju, uniósł brwi ze zdziwieniem. Przez chwilę dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co przypomniało jej minione lata i co spowodowało, że serce zabiło jej żywiej.

- Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła niezbyt pewnie - ale wydawało mi się, że byłeś w szpitalu.

Skinął głową i podniósł się zza biurka. Podszedł do niej i zamknął drzwi, które oddzieliły ich od ciekawskich spojrzeń czekających w korytarzu ludzi.

- Przyszłam, żeby spytać, czego się dowiedziałeś.

- Nie rozumiem - odparł, wskazując ręką, by usiadła.

Nie przyjęła zaproszenia, tylko stojąc wpatrywała się w jego oczy. Niewiele się zmienił od dnia, w którym wtargnął w jej życie tylko po to, żeby je zniszczyć. Ale nie powinna teraz o tym myśleć.

- Chodzi mi o sekcję zwłok. Czy nie dlatego pojechałeś do szpitala?

Popatrzył na nią uważniej, a potem usiadł za biurkiem.

- Pojechałem do szpitala, żeby zobaczyć pacjenta, którego wczoraj operowano.

- Nie powiesz mi, że będąc tam nie spytałeś o jego sekcję. Obiecałeś mi przecież, że zajmiesz się wszystkimi formalnościami, Grant.

- Rzeczywiście, obiecałem - odparł, bawiąc się leżącym na biurku stetoskopem.

- Nie uważasz, że ta sprawa wymaga wyjaśnienia? W końcu to była nagła śmierć.

- Nie, Alison - powiedział cicho.

- Co to znaczy „nie"? Chcesz powiedzieć, że nie zamierzasz się tym zajmować?

- Chcę powiedzieć, że ta śmierć nie była lak całkiem nagła, jak sądzisz.

Patrzyła na niego w osłupieniu i nagle poczuła gwałtowną potrzebę wyjścia na świeże powietrze. Usiadła.

- Co masz na myśli? - spytała szeptem.

- Twój ojciec chorował na chorobę niedokrwienną serca.

- Co? - Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

- W przeszłości miewał już napady bólowe...

- Ależ to zupełnie absurdalne. Wiedziałabym, gdyby na coś chorował.

Popatrzył na nią chłodno.

- Nie było cię tutaj, Alison.

Zaczerwieniła się pod wpływem tego spojrzenia.

- To fakt, ale i tak wiedziałabym, gdyby coś mu było...

Powiedziałby mi... Zresztą... - Przyszła jej do głowy nagła myśl. - Gdyby chorował, musiałby przyjmować jakieś leki.

- I przyjmował je...

- Z tego co wiem, nie był niczyim pacjentem. Nigdy nie chorował i...

Nagle dotarło do niej to, co przed chwilą powiedział Grant.

- Jak to przyjmował leki?

- Najzwyczajniej w świecie. Zażywał tabletki już od kilku lat.

- Ale kto je zapisywał? - Patrzyła na niego z najwyższym zdumieniem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie i do gabinetu zajrzała Sue.

- O co chodzi?

- Przyniosłam karty pacjentów.

- Dziękuję.

- Czy mogę już prosić pierwszego?

- Jeszcze chwilę. Zaraz będę gotów.

Kiedy zamknęły się drzwi, podniósł wzrok na Alison.

- Twój ojciec był moim pacjentem - oświadczył wprost.

- Twoim?! - wykrzyknęła, jakby to była ostatnia rzecz, jaką spodziewała się usłyszeć.

- Dlaczego tak cię to dziwi?

- Sama nie wiem... Pomyślałabym raczej o Robercie Framptonie. Tyle lat się przyjaźnili...

- Dużo prościej było mu leczyć się u mnie. W końcu zawsze byłem w zasięgu ręki.

Alison zdawała się nie słuchać jego słów.

- Skoro byłeś jego lekarzem, to wiedziałeś wszystko o jego chorobie, mam rację?

- Oczywiście.

- Więc dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytała z bólem, którego nie potrafiła i nie chciała ukryć.

- On tak postanowił. To była jego decyzja.

Alison poczuła nagle, jak coś w niej pękło. Podniosła się i spojrzała gniewnie na Granta.

- Jak mogłeś mi nie powiedzieć?!

- Alison, oboje dobrze znamy reguły gry - odparł cicho.

- Mogłeś mi powiedzieć! - krzyknęła, nie zważając na jego słowa. - Musiałeś zdawać sobie sprawę, że chciałabym o tym wiedzieć, że chciałabym móc zdążyć się z nim pożegnać. Pozbawiłeś mnie tego!

- Twój ojciec nie życzył sobie, żeby ta świadomość zatruwała ci życie. Chciał, żebyś pracowała w spokoju.

- Ach, więc wszystko już w moim życiu ustawiliście, tak? Co jeszcze, waszym zdaniem, miało być dla mnie dobre?

Grant pokręcił głową, ale Alison nie dała mu dojść do słowa.

- Nie przyszło ci do głowy, że może chciałabym zobaczyć się z nim po raz ostatni? Niech cię wszyscy diabli, Grant. Jak mogłeś mi to zrobić?

Milczał przez chwilę, dając jej czas na uspokojenie się.

- Był moim pacjentem, Alison, i musiałem uszanować jego wolę. Był także moim przyjacielem.

- A ja? Ja byłam jego córką! Czy moje uczucia się nie liczą?

Ze łzami w oczach wybiegła z pokoju, nie bacząc na osłupiałą Sue i zgromadzonych ludzi. W tej chwili myśl o tym, żeby mu pomóc była ostatnią, jaka pojawiłaby się w jej skołatanej głowie.

Późno w nocy, kiedy leżała już w łóżku, zdołała się trochę uspokoić. Jako lekarz musiała zgodzić się ze słusznością decyzji Granta, jednak nadal bolał ją fakt, że wykluczono ją z tego, co działo się w domu. Zarówno Grant, jak i Hilda podkreślali, że powinna częściej tu przyjeżdżać i w głębi duszy musiała przyznać im rację.

Starała się zasnąć, ale przeżycia minionego dnia zupełnie jej na to nie pozwalały. Wstała z łóżka i zbliżyła się do okna. Otworzyła je na oścież, wdychając chłodny zapach nocy.

Bardzo dobrze wiedziała, dlaczego tak rzadko zjawiała się w Fairacre. Nie chciała spotykać się z Grantem. Każdy pobyt w domu wywoływał falę wspomnień. Nawet teraz, kiedy zamknęła oczy, widziała tamten dzień, w którym go poznała.

Był początek wakacji i właśnie przyjechała z Londynu, gdzie studiowała. Leżała w ogrodzie, rozkoszując się ciepłem słonecznych promieni i zapachem rosnących wokół kwiatów. Jego kroki stłumiła wysoka trawa. O jego obecności przekonała się dopiero, kiedy otworzyła oczy.

Zaskoczona, opuściła na czoło kapelusz i usiadła.

- Przepraszam, że panią wystraszyłem - odezwał się ciepłym głosem, a w jego zielonych oczach dostrzegła rozbawienie.

- Nic się nie stało. Chyba pan trochę zabłądził... Wejście dla pacjentów jest z tamtej strony. - Wskazała drzwi.

- Ale ja nie jestem pacjentem. Będę tu pracował.

- Pracował...?

Uniosła ze zdziwieniem brwi, a po chwili uprzytomniła sobie, o czym on mówi.

- A zatem jest pan zapewne nowym wspólnikiem taty!

- Na to wygląda.

Pochylił się i wyciągnął rękę w powitalnym geście.

Była zgubiona od chwili, w której poczuła na skórze dotyk jego palców. Gdyby mogła wtedy przewidzieć, do czego ją to wszystko doprowadzi!

Na wspomnienie spacerów przy świetle księżyca, kąpieli w morzu, chwil spędzonych na żaglówce, smakujących solą pocałunków i gorących, pełnych miłości nocy ścisnęło jej się serce.

- Nie chcę wracać - płakała mu w koszulę, kiedy spotkali się ostatniej nocy przed jej wyjazdem.

- Musisz - powiedział z przekonaniem, lecz w jego głosie usłyszała rozpacz. - Dobrze o tym wiesz. Zawsze chciałaś być lekarzem.

To była prawda, ale w tej chwili marzyła tylko o tym, żeby spędzać z nim każdą chwilę dnia i nocy.

- Będę przyjeżdżać tak często, jak się da... W każdy weekend... Zobaczysz, nic się nie zmieni...

I tak było. Mijały miesiące, a ona dzieliła czas między naukę, pisanie listów i podróże do domu. Gdyby on czuł to samo... Wielkie nieba, wtedy dałaby sobie rękę uciąć, że ją kocha. Jakże była naiwna... Jakże młoda i niedoświadczona... Tego dnia, w którym oznajmił jej, że nie miał zamiaru angażować się w ich związek tak bardzo, nie uwierzyła mu.

Był przepiękny letni wieczór i właśnie wracali do Fairacre z długiego spaceru. Już od chwili przyjazdu do domu czuła, że coś jest nie tak. Grant był zimny, niedostępny, obcy. Jej niepewność rosła z każdą chwilą. Jednak to, co usłyszała, omal nie zwaliło jej z nóg.

- Jak to nie miałeś zamiaru angażować się w ten związek?

- Zwyczajnie - odparł niepewnie i odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść bólu, który dostrzegł w jej oczach.

- Dla mnie to jest najważniejsze na świecie, Grant. Sądziłam, że ty myślisz podobnie.

- Alison, musimy zachować się rozsądnie... Przykro mi.

- Czy masz kogoś innego?

- Nie. Po prostu nie jestem jeszcze gotowy na tak poważny związek. Myślę zresztą, że ty też.

- Jak śmiesz mówić mi, na co jestem, a na co nie jestem gotowa!

- Przykro mi. Mam nadzieję, że będziemy mogli zostać przyjaciółmi.

- Przyjaciółmi!

Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Odwróciła się i pobiegła przez pola.

Zanim wróciła do Londynu, rozmawiali jeszcze, ale nic nie było w stanie zmusić Granta do zmiany podjętej decyzji.

Po powrocie zajęła się nauką, starając się ze wszystkich sił ułożyć sobie jakoś życie. Miała wielu przyjaciół, kilka przelotnych miłostek, ale żadna z nich nie zdołała zatrzeć bolesnych wspomnień.

Nagle ogarnęła ją złość. Z trzaskiem zamknęła okno i wróciła do łóżka.

Po pogrzebie wyjedzie z Fairacre, ucieknie od wszystkiego, co tu przeżyła, a co do tej pory raniło jej serce.

Nastał kolejny pogodny dzień. Kwietniowe słońce, jakby na przekór śmierci i ciemnościom, świeciło nad głowami wszystkich tych, którzy przyszli pożegnać doktora Kennedyego. Miejscowy kościół był wypełniony po brzegi.

Alison z pewnym wzruszeniem odnotowała fakt, że jej ojciec był w Woodbridge tak bardzo szanowany. Ona sama patrzyła na wszystko jakby z oddali, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Z Yorkshire przyjechał kuzyn ojca z dziećmi, które Alison ledwo pamiętała. Przez cały dzień główny ciężar uroczystości spoczywał na barkach Granta, który wszystkim się zajmował.

Hilda przygotowała dla znajomych i rodziny poczęstunek, ale Alison, pomimo znajomego otoczenia, nie czuła się swobodnie wśród zaproszonych gości. Marzyła tylko o tym, żeby wszyscy sobie poszli i zostawili ją samą. Bolała ją głowa, była senna. Musiała jednak wytrwać do końca, przyjąć kondolencje i pożegnać się ze wszystkimi gośćmi. Kiedy większość osób opuściła dom, z westchnieniem ulgi opadła na najbliższe krzesło.

- To był smutny dzień, Alison.

Podniosła wzrok i spojrzała na stojącego przed nią Godfreya Warnera, dobrego przyjaciela i współpracownika ojca.

- Tak, Godfrey. Masz rację.

Znała go od dziecka i dobrze wiedziała, co ma na myśli. Zawahał się, jakby chciał coś dodać, a potem odezwał się cicho, spoglądając przez ramię.

- Zadzwonisz jutro do adwokata? Powinniśmy zapoznać się z testamentem ojca.

- Dobrze, zrobię to.

- Prosiłem też Granta Ashtona, żeby przyszedł.

Oboje machinalnie spojrzeli w kierunku Granta, pochłoniętego rozmową z lekarzem miejscowego szpitala. Jakby czując na sobie ich wzrok, podniósł oczy i spojrzał na Alison. W tym spojrzeniu było coś, co przyprawiło ją o drżenie.

Chrząknięcie Godfreya przywołało ją do rzeczywistości. Kiedy po chwili spojrzała w miejsce, gdzie przed chwilą stał Grant, jego już tam nie było.

Po wyjściu wszystkich gości Alison z ulgą zdjęła kapelusz i wyjęła spinki z włosów. Rozrzuciła długie kosmyki na ramiona, spoglądając przelotnie w wiszące na ścianie lustro. To, co w nim zobaczyła, przeraziło ją. Była blada, miała podkrążone, czerwone z niewyspania oczy i błędny wzrok.

Podeszła do okna i zaczęła się wpatrywać w pogrążony w mroku ogród. Tak bardzo kochała to miejsce. Tu się wychowała, tu zawierała pierwsze przyjaźnie, tu marzyła i tu przeżyła pierwszą miłość...

Ze złością odwróciła wzrok. To wszystko to już przeszłość. Nie ma nawet ukochanego ojca, który tyle dla niej znaczył. Nic już nie trzyma jej w Fairacre.

Nagle usłyszała jakiś szmer. Odwróciła głowę. W drzwiach stał Grant i opierając się o framugę, bacznie się jej przyglądał. Nie miała pojęcia, jak długo tak na nią patrzy. Czy widział, jak zdjęła kapelusz i rozpuściła włosy? Czy domyślił się, co przemykało jej przez głowę, gdy wyglądała przez okno? Ta myśl zirytowała ją.

- Chciałeś czegoś, Grant?

- Po prostu zastanawiałem się, czy dobrze się czujesz. Dzisiejszy dzień nie należał do najłatwiejszych.

Wzruszyła lekko ramionami.

- To prawda... Ale jakoś daję sobie radę.

- Masz ochotę się przejść?

Zawahała się. Wiedziała, że nie powinna się na to zgodzić.

Grant inaczej zrozumiał jej wahanie.

- Mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pracy.

- Dobrze. Ale pozwól, że się przebiorę. W tej czerni nie czuję się najlepiej.

- Ja też nie.

Uśmiechnął się, a Alison ścisnęło się serce. Po raz pierwszy od przyjazdu ujrzała jego twarz rozluźnioną.

Rozdział 2

Wiosenny wieczór był raczej chłodny. Alison założyła gruby sweter. W milczeniu przecięli trawnik, który tłumił ich kroki. Wokół panowała kompletna cisza.

- Jestem ci winna przeprosiny - odezwała się w końcu Alison.

- Za co?

- Za wczorajszy dzień. Oskarżyłam cię, że ukrywałeś przede mną stan ojca. Przepraszam.

- Rozumiem, co czułaś. Ja na twoim miejscu zachowałbym się prawdopodobnie tak samo.

- Mimo to nie powinnam tego mówić.

Po chwili milczenia Grant spojrzał na nią i powiedział z wahaniem.

- Zastanawiam się, jakie masz plany.

- Plany? Co masz na myśli?

Wsunął ręce do kieszeni spodni i wyprostował ramiona.

- Co chcesz zrobić teraz, kiedy to wszystko jest już za tobą?

- Wrócę do Suffolk. Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować moją pracę.

- W roli wspólnika?

- Może nie od razu, ale za jakiś czas chyba tak.

Znów zapadła cisza, którą Grant przerwał dopiero po dłuższej chwili.

- Więc jesteś tam szczęśliwa?

Spojrzała na niego z ukosa, ale on patrzył przed siebie, żując zerwaną trawę.

- Jakoś ułożyłam sobie życie. Lubię to miasto i mam tam przyjaciół... Bardzo wielu przyjaciół...

- Ach, tak - mruknął.

Zatrzymali się w miejscu, w którym ścieżka schodziła do koryta rzeki. W przeszłości, kiedy spacerowali w tych okolicach, kończyli randkę w kabinie łódki doktora Kennedyego.

Grant spojrzał na Alison bez słowa. Nie musiała nic mówić. On też pamiętał.

Potrząsnęła głową i zawróciła w stronę domu. To było zbyt niebezpieczne. Ich spotkania zawsze odbywały się w takie wieczory jak ten. Wprawdzie najczęściej zdarzało się to latem, ale noce były równie romantyczne jak ta dzisiejsza, a mężczyzna u jej boku ten sam.

W drodze powrotnej starała się nie myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby doszli do łodzi. Grant cały czas patrzył przed siebie.

W poczekalni było już kilku pacjentów.

Hilda wyszła do holu i wręczyła Grantowi kartkę papieru.

- Dzwonili do pana w pilnej sprawie - przywitała go.

- To na obrzeżach Freshwater - odezwał się po przeczytaniu wiadomości. - Może mi to zająć sporo czasu. Gili jeszcze nie przyjechała. Hildo, czy mogłabyś powiedzieć pacjentom, że będę przyjmował później?

- Oczywiście, panie doktorze.

Grant spojrzał na Alison. Po raz pierwszy od swojego przyjazdu dziewczyna zauważyła, jak bardzo jest zmęczony. Odwrócił się i skierował do gabinetu.

- Poczekaj, Grant! - zawołała.

- O co chodzi?

- Może chciałbyś, żebym przyjęła twoich pacjentów?

- Ty? - Spojrzał na nią tak, że aż się zaczerwieniła.

- A dlaczego nie? Jestem przecież lekarzem.

- Wiem o tym...

- I to w pełni wykwalifikowanym.

- Nie wątpię w to...

- A zatem, o co chodzi? - Zmarszczyła brwi.

- Myśleliśmy z Hildą, że nigdy tego nie zaproponujesz.

Uśmiechnął się i odszedł, zanim zdążyła coś powiedzieć. Również Hilda z widocznym zadowoleniem na twarzy wycofała się do kuchni.

Po kilku chwilach Alison usłyszała warkot silnika odjeżdżającego samochodu Granta. Wolno ruszyła w stronę jego gabinetu.

Kiedy przechodziła obok pokoju ojca, przystanęła na chwilę i, wiedziona nagłym impulsem, otworzyła drzwi. Jak dobrze znała to wnętrze. Wielkie dębowe biurko, skórzana kanapa w rogu, biblioteczka pełna książek i różne medyczne akcesoria leżące dokładnie tam, gdzie ojciec zostawił je ostatniego dnia pracy. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

W powietrzu unosił się zapach, który tak bardzo przypominał jej ojca. Składał się na niego aromat cygar, mydła z olejkiem z drzewa sandałowego i ten subtelny zapach morza, który tak kochała.

Spojrzała na leżący na biurku notes. Był otwarty. Widok drobnego, równego pisma ojca sprawił, że poczuła niepokojące dławienie w gardle. Cofnęła się gwałtownie. Jej wzrok spoczął teraz na wiszącej na drzwiach granatowej kurtce, którą ojciec zwykł zakładać, kiedy żeglowali.

Podeszła bliżej i ze zduszonym jękiem wtuliła w nią twarz. Pozwoliła, żeby tak długo tłumione łzy popłynęły swobodnie, wsiąkając w materiał kurtki.

Nie miała pojęcia, jak długo tak stała. Dopiero dochodzący zza drzwi gwar uzmysłowił jej, że czeka na nią praca. Szybko podeszła do umywalki, ochlapała twarz zimną wodą, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze poprawić makijaż. W tym momencie uchyliły się drzwi i do gabinetu zajrzała Gili.

- Och, to ty, Alison. Usłyszałam hałas i zastanawiałam się, kto to może być.

- To tylko ja. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Domyśliła się, że sekretarka musiała zauważyć jej czerwone od płaczu oczy.

- Zacznę przyjmować pacjentów doktora Ashtona. Jego wezwano do chorego.

- To miło z pani strony. Zaraz przyniosę karty.

Gili zatrzymała się z ręką na klamce.

- Chce pani powiedzieć, że będzie pani przyjmować tutaj?

- Nie, Gili. Przejdę do gabinetu doktora Ashtona.

Dziewczyna przyjęła tę wiadomość z wyraźną ulgą, jakby obawiała się, że będzie musiała wyjaśniać pacjentom, dlaczego za biurkiem doktora Milesa Kennedy'ego siedzi doktor Alison Kennedy.

Alison wzięła z rejestracji karty i przeszła do pokoju Ashtona.

Było to przestronne, jasne pomieszczenie, rozświetlone promieniami kwietniowego słońca. Na ścianach wisiały reprodukcje francuskich impresjonistów, a na korkowej tablicy znajdowało się sporo dziecięcych rysunków. Część biurka zajmował komputer, a pod nim stał pojemnik z kolorowymi zabawkami.

Zdziwiona rozejrzała się dookoła. Nie spodziewała się po Grancie takiego wystroju gabinetu. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo mało wiedziała o nim jako o lekarzu i o jego pracy.

Usiadła i zaczęła przeglądać karty pacjentów. Po chwili Gili spytała ją przez interkom, czy jest gotowa przyjąć pierwszego chorego.

- Tak, Gili. Widzę tu nazwisko Setha Attrilla. Poproś go pierwszego.

Po chwili otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł starszy, ogorzały od wiatru mężczyzna.

- Niech mnie diabli, jeśli to nie panna Alison! - przywitał ją jowialnie. - Chyba mnie wzrok nie myli?

Alison uśmiechnęła się lekko. Seth Attrill przez wiele lat pracował w Fairacre jako ogrodnik, a teraz mieszkał z żoną w jednym z nowo wybudowanych bloków obok przystani.

- Witaj Seth - odezwała się i zaprosiła go gestem, by usiadł.

- Paskudna sprawa z tym pani ojcem. To naprawdę okropne. Nikt z nas nie może w to uwierzyć. Nie dalej jak w zeszłą środę wiozłem go do mojej siostrzenicy i wtedy wydawał się całkiem zdrów...

- Tak, Seth. Wszystkich nas to zaskoczyło - odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że to popołudnie nie będzie należało do najłatwiejszych w jej życiu.

- Wydawałoby się, że lekarz powinien wiedzieć, jeśli coś jest z nim nie tak. Jeszcze dziś mówiłem staremu Jimowi Stevensowi, że doktor Kennedy był tak zajęty dbaniem o innych, że nie miał czasu dla samego siebie.

Alison, słuchając Setha, przebiegła wzrokiem jego kartę i kiedy zapadła cisza, podniosła wzrok.

- Seth, powiedz mi teraz, co ci dolega.

- Co? - Popatrzył na nią z zakłopotaniem i podrapał się po głowie. - Ach, tak.

Nie wydawał się zbyt chętny do zdradzenia powodu swojej wizyty.

- Więc przejęła pani praktykę po ojcu, tak?

- Tylko na dzisiejszy dzień, Seth. Pomagam doktorowi Ashtonowi, to wszystko.

- Miły z niego facet. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem...

- Seth! Moglibyśmy przejść do sedna sprawy? Mam jeszcze dużo pacjentów.

- Co? A, tak, tak. Ma pani rację. Chyba przyjdę, jak będzie doktor Ashton - wyjąkał z zakłopotaniem.

- Seth, uspokój się i powiedz mi wreszcie, co cię sprowadza.

- Jakoś nie mogę. Jest pani taka młoda... Znam panią od dziecka i teraz...

- Seth - przerwała mu cicho. - Wiem, że pamiętasz mnie jako małą dziewczynkę, ale nie zapominaj, że jestem wykwalifikowanym lekarzem i nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Założę się, że znów zaczęła ci dokuczać przepuklina, mam rację?

Wpatrywał się w nią ze zdumieniem.

- Skąd pani to wie?

- Dobrze odrobiłam swoją pracę domową, to wszystko.

Wskazała ręką notatki, które dała jej Gili.

- Tu jest wszystko napisane. A teraz niech pan zdejmie spodnie i położy się na kozetce.

Seth schował się za parawan, a Alison z trudem powstrzymała się od uśmiechu.

Przyjmowała pacjentów bez żadnej przerwy, ale i tak szło to bardzo wolno. Wszyscy starzy mieszkańcy Woodbridge znali ją od dziecka i chcieli złożyć jej kondolencje. Właśnie zaczęła się zastanawiać, kiedy wreszcie wróci Grant, kiedy drzwi otworzyły się i do gabinetu wsunęła się młoda, wysoka kobieta.

Serce Alison zamarto. Spojrzała na jej kartel dostrzegła, że nazwisko Masterton zostało przekreślone.

- Nie wiedziałam, że to ty, Cheryl. Zmieniłaś nazwisko.

- Po mężu nazywam się Rossi. - Usiadła po przeciwnej stronie biurka i założyła nogę na nogę.

- Co cię sprowadza?

Alison znała Cheryl jeszcze ze szkoły i nawet w tam - tych czasach nie przepadała za nią.

- Skończyły mi się pigułki.

- Rozumiem. Widzę, że byłaś pacjentką mojego ojca, tak?

- Rzeczywiście, ale to przecież nie ma żadnego znaczenia.

- Żadnego. Pytam dlatego, bo wiem, że ojciec prowadził klinikę chorób kobiecych, a nie widzę w twojej karcie wpisu potwierdzającego odbycie kontrolnych badań, - Nie wszyscy mogą przychodzić po południu do kliniki. Niektóre z nas w tych godzinach pracują. Przyszłam tylko po receptę.

- Gdzie pracujesz?

- U Kena Bridgesa na przystani.

- Rozumiem. Pozwól, że zmierzę ci ciśnienie krwi, - Ale po co? - spytała z bezbrzeżnym zdumieniem. - Chcę tylko, żebyś zapisała mi te pigułki.

- A ja chcę tylko zmierzyć ci ciśnienie krwi. Nie jesteś moją pacjentką i nie mam zamiaru wypisywać niczego bez badania.

- Ale ja przyjmuję te pigułki od niepamiętnych czasów. Skończyły mi się, to wszystko.

Alison nie odezwała się, tylko zaczęła stukać długopisem w blat biurka.

- Więc dobrze.

Cheryl podwinęła rękaw jedwabnej bluzki.

Alison bez słowa zmierzyła ciśnienie. Stwierdziła, że jest prawidłowe i podeszła do biurka, ignorując pełne triumfu spojrzenie kobiety. Wypisała receptę i podała ją Cheryl.

- Co teraz będzie? - spytała Cheryl, chowając receptę.

- Nie rozumiem.

- Masz zamiar przejąć praktykę doktora Kennedy'ego?

Wyraz jej twarzy jasno sugerował, że nie byłby to według niej najlepszy pomysł. Alison poczuła nagłą złość.

- Jeszcze niczego nie zdecydowałam.

- Przecież masz gdzieś swoją praktykę. Nie musisz wracać?

Alison wstała i nacisnęła guzik, by Gili wpuściła następnego pacjenta.

- Nie, nie mam własnej praktyki.

- A ja słyszałam, że pracujesz w Suffolk.

- Dopiero zakończyłam tam staż.

Dlaczego, do diabła, odpowiada na te pytania. I skąd Cheryl tyle o niej wie?

- Jeśli pozwolisz, chciałabym przyjąć następnego pacjenta.

Cheryl wyszła z pokoju, wzruszając ramionami. Alison zdała sobie sprawę, że była to jedyna osoba, która nie wyraziła jej swojego ubolewania z powodu śmierci ojca.

Zanim wrócił Grant, przyjęła jeszcze trzech pacjentów.

- Przepraszam, że trwało to tak długo - powiedział, stając w drzwiach. - Miałaś jakieś problemy?

- Żadnych. Dlaczego miałabym mieć?

- Rzeczywiście. W końcu jesteś lekarzem.

- Skoro już wróciłeś, to pozwolisz, że skończę. Większość chorych, których przyjęłam, to pacjenci ojca. Twoi jeszcze czekają, ale mam nadzieję, że na coś się przydałam.

- Jak ludzie reagowali na twoją obecność? - spytał z ciekawością.

- Niektórzy nie mogli uwierzyć, że dziewczyna, którą znali jako dziecko, jest teraz lekarzem. - Uśmiechnęła się lekko. - Inni uważali, że po prostu przejęłam praktykę po ojcu.

- I co im na to odpowiadałaś?

- Szybko wyprowadzałam ich z błędu - odparła twardo, ignorując jego zagadkowe spojrzenie. - Mówiłam im, że wrócę do Suffolk, jak tylko zostaną załatwione wszystkie sprawy.

Rozdział 3

Następnego dnia aura była zmienna. Promienie słońca pojawiały się na krótko. Dzień był deszczowy. Alison i Grant poszli na piechotę do domu państwa Warnerów, gdzie mieściło się lokalne biuro notarialne.

- Moja droga Alison! - Godfrey podniósł się na powitanie starej znajomej.

Alison ścisnęło się serce. Godfrey przypomniał jej ojca. Obaj mężczyźni przyjaźnili się przez wiele lat, często razem grali w golfa i żeglowali po morzu.

Podszedł bliżej, pocałował ją w policzek i uścisnął rękę Granta. Zaprosił ich gestem, żeby usiedli przy biurku.

Wymienili kilka zdawkowych uprzejmości i Godfrey przystąpił do rzeczy.

- Miles upoważnił mnie do przekazania wam jego ostatniej woli, którą spisał mój partner, Sam Rolf.

Zaczął czytać testament. Niewielka suma przypadła w udziale Hildzie. Większość oszczędności, akcji i udziałów w spółkach zapisał ukochanej córce.

Oczy Alison wypełniły się łzami. Godfrey spojrzał na nią ze zrozumieniem.

- Teraz przejdziemy do jego praktyki i domu - kontynuował cichym głosem. - Chciałbym, abyście wysłuchali tego szczególnie uważnie, tak by nie było żadnych nieporozumień.

Alison tknęło jakieś złe przeczucie, jednak to, co usłyszała, przeszło wszystkie jej oczekiwania.

- „Jednym z największych powodów do radości w moim życiu - czytał Godfrey - był fakt, że moja córka zdecydowała się zostać lekarzem, przez co podtrzymała rodzinną tradycję".

Godfrey uśmiechnął się lekko i spojrzał na Alison.

- „Przed czterema laty podzieliłem swoją praktykę pomiędzy siebie i wspólnika. Do tej pory dawałem sobie radę sam i nie widziałem powodu, dla którego miałbym to zmieniać. Jednak liczba ludności w Woodbridge gwałtownie wzrosła i byłem zmuszony poszukać kogoś, kto podzieliłby ze mną trud pracy. Kolega zarekomendował mi Granta Ashtona i tak zaczęła się nasza współpraca. Mój dom, Fairacre, został podzielony pomiędzy nas dwóch i Grant stał się moim pełnoprawnym wspólnikiem. Moim życzeniem jest, aby moja część praktyki została przekazana Alison Kennedy".

Godfrey spojrzał na Alison. Skinęła głową. Tego właśnie się spodziewała. Poprawiła się na krześle, sądząc, że Godfrey skończył, ale ten ku jej zdumieniu czytał dalej:

- „Początki współpracy nie były łatwe. Jednak po jakimś czasie zaczęliśmy się doskonale uzupełniać. Mam nadzieję, że najwięcej korzyści z naszej pracy odnieśli mieszkańcy Woodbridge.

Chciałbym mieć pewność, że ta ciągłość zostanie zachowana również po mojej śmierci. Dlatego moim największym pragnieniem jest, by moja córka Alison i Grant zostali wspólnikami. Chciałbym, aby mój dom nadal służył obojgu lekarzom i aby zapewnili oni prawidłową opiekę medyczną mieszkańcom Woodbridge".

Kiedy Godfrey Warner skończył, Alison spojrzała na niego z bezbrzeżnym zdziwieniem.

- Dobrze się czujesz, Alison? - spytał cicho.

Mówiąc szczerze, bywały w życiu chwile, kiedy czuła się lepiej. Musiała chyba nastąpić jakaś pomyłka. Ojciec nigdy nie wymagałby od niej, żeby została wspólnikiem Granta. Wiedział, że się wzajemnie unikają. Sądziła, że ojciec zostawi jej cały dom, a ona zrzeknie się swojej części praktyki na rzecz Granta. Mógłby wtedy znaleźć sobie jakiegoś innego wspólnika. Planowała przecież wrócić do Suffolk...

Spojrzała gwałtownie na Granta i dostrzegła, że on sam jest nie mniej zdziwiony od niej.

- Wiedziałeś o tym? - spytała nieprzyjaznym głosem.

- Nie. - Potrząsnął głową.

- Nie wierzę ci.

- Alison, proszę... - przerwał im Godfrey, ale nie pozwoliła mu skończyć.

- Wiedział o chorobie ojca i nie wspomniał mi o niej ani słowem. Równie dobrze mógł wiedzieć i o tym.

- Alison, dobrze wiesz, że to nieprawda. Nie miałem o niczym najmniejszego pojęcia. Gdyby tak było, miałbym coś na ten temat do powiedzenia.

- Czy naprawdę tak bardzo was to przeraża? - wtrącił się Godfrey, przenosząc wzrok z jednego na drugie.

Alison przewróciła oczami, a Grant wzruszył lekko ramionami.

- Czy można to w jakiś sposób ominąć? - spytał nagle Grant.

Godfrey spojrzał na nich przeciągle, a potem oparł łokcie na stole i objął głowę dłońmi.

- Teoretycznie istnieje taka możliwość - powiedział w końcu. - Alison mogłaby odsprzedać swoją część domu Grantowi, a on mógłby znaleźć sobie innego wspólnika. Moglibyście również sprzedać całą posiadłość albo, w końcu, Alison mogłaby wykupić część Granta.

Alison westchnęła z ulgą, ale Godfrey jeszcze nie skończył.

- Nie rozumiem jednak, w czym tkwi problem. Dla mnie rozwiązanie Milesa wydaje się wprost idealne.

- Problem polega na tym - powiedziała twardo Alison - że nie ma takiej możliwości, abyśmy zostali z doktorem Ashtonem wspólnikami. To po prostu nie wchodzi w grę.

- Zgadzam się z tym - wtrącił Grant, nie dając Godfreyowi dojść do słowa. - Wydaje się jednak, panie Warner, że miał pan jeszcze inne wątpliwości dotyczące ewentualnej sprzedaży którejś z części.

- Tak jak powiedziałem, z punktu widzenia prawa nie ma żadnych przeszkód, istnieją jednak obiekcje natury moralnej.

- Co pan ma na myśli? - spytała Alison.

- Rozmawiamy tu o ostatniej woli twojego ojca, Alison, a pańskiego wspólnika. Miles już od dłuższego czasu marzył o tym, by przekazać praktykę wam obojgu. Wiedział, że poprowadzicie ją zgodnie z duchem, w którym on sam prowadził ją przez tak wiele lat.

Po jego słowach zapadła cisza. Słychać było tylko krople padającego za oknem deszczu. Alison i Grant milczeli.

- Żadne z was tego nie wie - dodał cicho - ale jeszcze przed swoją chorobą Miles planował odejście na emeryturę.

Alison podniosła głowę i zauważyła, że Grant jest równie zaskoczony jak ona.

- I właśnie wam obojgu chciał przekazać praktykę. To miało dla niego ogromne znaczenie i chciałbym, żebyście dokładnie to przemyśleli, zanim podejmiecie ostateczne decyzje. Wydaje mi się, iż oboje uważacie w tej chwili, że to przedsięwzięcie jest bez szans. Chciałbym wam jednak coś zaproponować.

Alison spojrzała na Granta. Wyraz jego twarzy był nieodgadniona Pewnie wola jej ojca przeraziła go jeszcze bardziej niż ją.

- Co takiego, Godfrey? - spytał, zanim zdążyła się odezwać.

Starszy pan przez moment się zawahał.

- Co byście powiedzieli na okres próbny? Powiedzmy...

pół roku. Po tym czasie na pewno będziecie wiedzieli, czy wasza współpraca ma jakiekolwiek szanse powodzenia.

Kiedy żadne z nich nie zareagowało, dodał:

- Idźcie teraz do domu i przemyślcie moją propozycję.

Potem wrócicie i powiecie mi, co zdecydowaliście. Jeśli dojdziecie do porozumienia, sporządzę stosowną umowę na okres sześciu miesięcy.

Alison patrzyła przez chwilę na starego przyjaciela ojca, a potem wymamrotała jakieś słowa pożegnania i szybko opuściła biuro.

Na dworze ciągle padało. Kiedy przystanęła, żeby rozłożyć parasolkę, dogonił ją Grant.

Podczas powrotnej drogi oboje milczeli. Już blisko domu Alison zdecydowała się zacząć rozmowę.

- To się nigdy nie uda.

- Oczywiście, że nie - przytaknął.

- Nie ma co do tego wątpliwości.

- Żadnych.

- Naprawdę nie wiem, co ojcu przyszło do głowy. Przecież wiedział, jak wyglądają sprawy między nami. Chyba postradał zmysły.

- Więc co z tym zrobimy?

- Wrócę do Suffolk, jak tylko będę mogła.

- A co z Fairacre i z naszą praktyką?

Stanęli właśnie przed drzwiami i jednocześnie podnieśli oczy na fasadę budynku.

Alison wzruszyła ramionami.

- Coś trzeba będzie postanowić. Zawsze możesz mnie spłacić. To chyba najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.

- Myślałem, że będziesz chciała tu zostać.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytała, unosząc brwi.

Nie odpowiedział od razu i nagle przeraziła ją jego bliskość i bijące od niego ciepło. Odsunęła się.

- Jest wiele powodów. Fairacre to twój dom... Zostawiłaś tu tyle wspomnień...

- Niektóre z nich wolałabym raczej na zawsze wymazać z pamięci - odpowiedziała krótko.

Odrzuciła głowę do tyłu i weszła do domu, zostawiając Granta samego z jego myślami.

Jeszcze raz tego popołudnia wyszła na spacer, gdy tylko przestało padać. Grant odbywał właśnie wizyty domowe. Pomimo że podjęła już decyzję o powrocie do Suffolk, w myślach nieustannie powracała do woli ojca, zawartej w testamencie. Musiała sama przed sobą przyznać się do tego, że jakaś jej mała cząstka gorąco pragnęła pozostać w Fairacre i przejąć praktykę ojca, którą przez tyle lat z takim trudem budował. To było bardzo rozsądne rozwiązanie i wspaniała możliwość pracy w zawodzie, który sama sobie wybrała.

Być może powinna przemyśleć to jeszcze raz, zastanawiała się, idąc po wilgotnej od deszczu trawie. Westchnęła ciężko i wsunęła ręce głęboko do kieszeni płaszcza. Nawet gdyby zaakceptowała zaistniałą sytuację, rozważała, Grant nigdy by się na to nie zgodził. Dał jej to jasno do zrozumienia. Najwyraźniej nie chciał, żeby tu została. Choć właściwie to ona miała większe prawo pozostać w Fairacre. Jednak pomysł, żeby go spłacić i zatrudnić innego wspólnika był zupełnie bezsensowny. I tak pacjenci stracili lekarza, którego znali i któremu ufali. Gdyby jeszcze zabrała im drugiego, byliby zupełnie zagubieni.

Nie, jedynym rozsądnym rozwiązaniem było to, które już obmyśliła. Pojedzie do Suffolk i zacznie tam pracę w nadziei, że za jakiś czas będzie mogła rozwinąć własną praktykę. Musi przestać widywać Granta, chociaż nie będzie to łatwe. To nie planowane spotkanie wywarło na niej znacznie większe wrażenie, niż chciała się do tego przyznać.

Postanowiła zakończyć spacer. Zbliżając się do domu, dostrzegła Granta. Stał przy tylnych drzwiach i patrzył w jej kierunku. Kiedy nabrał pewności, że go zauważyła, wyszedł jej na spotkanie.

Wyglądał bardzo poważnie. Alison pomyślała, że stało się coś złego.

- Grant? Czy coś się stało?

- Nie, nic. Po prostu myślałem.

- Ja także - przyznała.

- Zastanawiam się, czy nie podjęliśmy zbyt pochopnej decyzji. Może jednak powinniśmy to jeszcze raz przemyśleć?

- Tak sądzisz?

- Tak. Uważam, że Godfrey miał rację. Nie powinniśmy tak łatwo lekceważyć woli twojego ojca.

- Też o tym myślałam.

- Moim zdaniem - kontynuował - pomysł Warnera nie jest taki zły.

- Czy to znaczy, że...?

- To znaczy, że moim zdaniem powinniśmy chociaż spróbować. Pół roku to propozycja całkiem rozsądna.

Nie odpowiedziała, starając się uporządkować myśli. Grant zdawał się w nich czytać.

- I co, Alison? Spróbujemy?

Wahała się, rozdarta między rozpaczliwą chęcią pozostania w Woodbridge a obawą przed ponownym znalezieniem się na przegranej pozycji. Wzięła głęboki oddech.

- Zgoda, Grant. Sześć miesięcy. Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Nasze kontakty będą czysto zawodowe. Nic ponadto - oświadczyła twardo.

Uniósł brwi.

- Ależ oczywiście - powiedział miękko. - Jakie inne mogłyby być?

Rozdział 4

Dwa tygodnie później Grant ponownie przyjechał do Yarmouth, żeby odebrać ją z lotniska.

- Chyba będę musiała załatwić sobie jakiś samochód - powiedziała, kiedy chował walizki do bagażnika swojego BMW.

- Rover twojego ojca ciągle jeszcze stoi w garażu. Mogłabyś go używać.

Początkowo jechali w milczeniu. Dopiero kiedy znaleźli się na drodze prowadzącej do Woodbridge, Grant spojrzał na nią z ukosa.

- Miałaś jakieś problemy z pracodawcami?

- Żadnych. Nawet sprawiali wrażenie zadowolonych, że dostałam taką dobrą pracę. Powiedzieli, że gdybym chciała do nich wrócić, zawsze coś się dla mnie znajdzie.

- I co ty na to?

- Na to pytanie odpowiem ci za pół roku - odparła krótko.

Nie dodała, że ciągle ma wiele obiekcji co do ich współpracy. Jakby czytając w jej myślach, odezwał się nagle.

- Wiem, że czeka nas wiele trudnych chwil i problemów, dlatego uważam, że zanim zaczniemy, powinniśmy ustalić pewne zasady.

- Jakie na przykład? - spytała ze zdziwieniem.

- Uważam, że powinnaś przejąć pacjentów ojca. Wizyty domowe moglibyśmy dzielić tak samo, jak dzieliłem je z nim.

- To brzmi rozsądnie.

- Nie wiem natomiast, jak załatwić sprawę naszego gospodarstwa.

- Jak to? Przecież Hilda nie ma zamiaru od nas odchodzić.

- To prawda, ale nie o nią mi chodzi. Powiedziałaś przecież, że chcesz, aby nasze kontakty były czysto zawodowe.

- Nadal nie rozumiem, w czym tkwi problem.

- Jak zapewne wiesz, Hilda gotowała nam obu i zwykle jadaliśmy posiłki razem. Gdybyśmy my teraz chcieli jadać oddzielnie, biedna Hilda zupełnie by ogłupiała. Byłoby to dla niej znaczne utrudnienie.

- Oczywiście... Mówiąc szczerze, uważam, że byłaby to przesada.

Poczuła, że jej policzki robią się czerwone.

- Naprawdę? Mnie się wydawało, że o to ci właśnie chodzi - oznajmił chłodno. - Ale nie martw się. Jeśli chcesz ograniczyć nasze kontakty do spraw ściśle zawodowych, zastosuję się do twoich życzeń.

- Doskonale.

Jego zachowanie wyprowadziło ją z równowagi. Zamilkła i odezwała się dopiero, kiedy zajechali do Fairacre, gdzie czekała na nich Hilda.

- Alison, kochanie. Jak dobrze, że wróciłaś.

- Witaj, Hildo.

Miała powiedzieć, że jest jej tak samo miło, nie chciała jednak tego robić przy Grancie. Lecz kiedy wchodziła na górę, zdała sobie sprawę, że powrót do domu naprawdę sprawił jej ogromną radość.

Po chwili do jej pokoju wszedł Grant, postawił na środku walizki, skinął lekko głową, po czym szybko zniknął.

Hilda zamknęła okno, zaciągnęła zasłony i uśmiechnęła się do Alison.

- Naprawdę się cieszę, że przyjechałaś. Dopiero teraz ten dom odżył...

- Och, Hildo! - westchnęła i objęła ją. - Tak się cieszę, że jestem w domu.

Po chwili zaczęła rozpakowywać jedną z walizek. Hilda wyjęła z kieszeni chusteczkę, przetarła oczy i podeszła do drzwi.

- Obiad podać jak zwykle po wieczornej zmianie?

W jej głosie pobrzmiewała nutka niepokoju, jakby gospodyni obawiała się, że Alison zechce zmieniać panujące w domu zwyczaje.

- Bardzo proszę, Hildo.

- Przygotowałam to, co najbardziej lubisz. Stek i krem z nerek. - Uśmiechnęła się uszczęśliwiona.

Alison nie miała serca uświadamiać jej, że ostatnio prawie wcale nie jada mięsa.

- To musi być dla doktora Ashtona prawdziwa ulga. Naprawdę nie wiem, jak ten biedak dawał sobie ze wszystkim radę. Ale teraz będzie już łatwiej.

- To się dopiero okaże.

- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wy dwoje nie możecie dojść ze sobą do porozumienia - powiedziała, marszcząc czoło. - Były czasy, kiedy sądziłam, że...

- To było bardzo dawno temu, Hildo. Dawno i nieprawda.

- To taki miły człowiek. Pacjenci po prostu go uwielbiają...

- I bardzo dobrze. A teraz idę wziąć prysznic i zaraz przychodzę na ten twój krem!

- Jak rozumiem, będziesz przyjmować w gabinecie ojca, tak? - spytał Grant, spoglądając na nią przez stół.

- Oczywiście. Początkowo miałam pewne obiekcje, ale to jedyny pokój, który się do tego celu nadaje.

- Kiedy chcesz zacząć?

- Może jutro?

- Nie sądziłem, że będziesz gotowa tak szybko.

- Dlaczego nie?

Wzruszył ramionami i nalał sobie wody.

- Nie wiem. Po prostu myślałem, że będziesz miała przedtem jakieś sprawy do załatwienia.

Odsunęła od siebie talerz.

- Grant, doskonale wiesz, dlaczego tu jestem. Tylko z jednego powodu.

Nagle zadzwonił telefon. Grant podniósł głowę, lecz w tym momencie alarmujący sygnał umilkł. Prawdopodobnie Hilda podniosła słuchawkę.

- Nie mam co do tego wątpliwości. Jednak niezależnie od tego, będę uszczęśliwiony, mając kogoś, z kim mogę podzielić się pracą. I pacjenci nie będą musieli tak długo czekać na lekarza...

Przerwał, gdyż do jadalni weszła Hilda.

- Co się stało?

- Nagły wypadek. Bert Keenor znów ma atak duszności. Dzwoni jego żona.

- Zaraz z nią pomówię.

Odsunął krzesło i wstał od stołu.

- Niektóre problemy nigdy się nie zmieniają - dodał z uśmiechem i wyszedł z pokoju.

Miał rację, pomyślała, kiedy zamknęły się za nim drzwi. Odkąd pamięta, Bert chorował na przewlekłe zapalenie oskrzeli. Tu rzeczywiście nic się nie zmieniło. Jednak nie wszystko w życiu było takie stałe.

Kiedy wieczorem leżała już w łóżku, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z domu, dobiegł do niej odgłos zamykanych drzwi do pokoju Granta. Dopiero w tym momencie zrozumiała, jak wiele zmieniło się w jej życiu.

Przypomniała sobie, jak niegdyś wyglądały ich wspólne noce, ale zaraz wróciła do rzeczywistości. Nie mogła sobie pozwolić, by odżyły wspomnienia, od których tak długo usiłowała się uwolnić. W przeciwnym razie nigdy już nie udałoby jej się spokojnie zasnąć.

Bezsenne noce to ostatnia rzecz, której teraz potrzebowała. Zakładała, że przez jakiś czas jej gabinet może stać się miejscem licznych odwiedzin. Wszyscy będą chcieli zobaczyć córkę doktora Kennedy'ego. Ponadto nie życzyła sobie, by doktor Ashton doszedł do wniosku, że jej bezsenność ma jakikolwiek związek z jego osobą.

Długo jednak dręczył ją jakiś dziwny niepokój. Kiedy zadzwonił budzik, odniosła wrażenie, że spała zaledwie kilka minut. Przez chwilę nasłuchiwała głosów dochodzących z sąsiedniej farmy, a potem z ciężkim westchnieniem odrzuciła kołdrę.

Do śniadania usiadła dziwnie zmęczona i z ulgą przyjęła fakt, że Granta już nie ma w domu.

- Pojechał do pacjentki, której grozi poronienie - wyjaśniła Hilda, stawiając przed nią tosty i filiżankę kawy. - To ta biedna pani Cotton na farmie Dubbersów. Jej mąż jest przerażony. To byłoby jej trzecie poronienie.

- Trzecie? - spytała, sięgając po tosta.

- Tak. Ostatnim razem była załamana. Nie wiem, jak zdołałaby przeżyć to jeszcze raz.

- Czy to pacjentka mojego ojca?

- Nie, leczył ją doktor Ashton. Będziesz dziś przyjmować?

- Tak. Czy Gili już przyjechała?

- Chyba już ją słyszałam. Pewnie porządkuje pocztę.

- Dobrze. Pójdę teraz do niej.

Ignorując niezadowolony wyraz twarzy Hildy, wzięła swoją kawę i tosty i poszła do sekretariatu.

- Alison! - Gili przywitała ją radośnie znad sterty papierów. - Miło cię widzieć. Jeszcze kilka dni, a doktor Ashton padłby ze zmęczenia na nos.

- Nie jestem taka pewna. Doktor Ashton to twarda sztuka.

- Wiem, ale ostatnio bardzo dużo pracował. Gdzie jest teraz?

- Pojechał do pani Cotton.

- Do Pauli Cotton? Mam nadzieję, że tym razem nie ma to nic wspólnego z jej ciążą?

- Obawiam się, że coś nie jest w porządku. Od jak dawna ci Cottonowie mieszkają na farmie Dubbersów?

- Jakieś trzy łata. Prowadzą ekologiczne gospodarstwo. Paula sprzedaje ich produkty...

W tym momencie zadzwonił telefon. Gili podniosła słuchawkę.

- Nie, doktor Ashton dziś rano nie przyjmuje. Może pani przyjść do doktor Kennedy. Nie, doktor Alison Kennedy. Tak, tak. Jest lekarzem. Dobrze. Dziewiąta trzydzieści, pasuje? Pani nazwisko? Adres? Dziękuję. Doktor Kennedy czeka na panią o wpół do dziesiątej.

Uśmiechnęła się do Alison i odłożyła słuchawkę. Niemal natychmiast rozległ się następny dzwonek. Przewróciła oczami i odebrała kolejny telefon.

- Wieść już się rozniosła. Teraz nie będziemy mieli chwili spokoju.

- W takim razie pójdę się przygotować. Będę przyjmować w gabinecie ojca.

- Dobrze - odparła Gili. - Życzę powodzenia - dodała cicho i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

W odpowiedzi Alison zdołała jedynie skinąć głową. Odwróciła się i wyszła z pokoju.

Na szczęście okazało się, że jakaś dobra dusza zabrała wiszącą na drzwiach żeglarską kurtkę ojca, posprzątała jego biurko i przyniosła czysty fartuch. Tylko taca z narzędziami była ta sama, ale to akurat zupełnie Alison nie przeszkadzało.

Po dziesięciu minutach, ledwo zdążyła usiąść za biurkiem, usłyszała warkot silnika samochodu. Podniosła głowę, mając cichą nadzieję, że Grant zajrzy do jej pokoju. On jednak szybko zamknął za sobą drzwi gabinetu i po chwili nacisnął guzik interkomu, oznajmiając Gili, że jest gotów na przyjęcie pierwszego pacjenta. W końcu dlaczego miałby jej życzyć powodzenia? Wzruszyła ramionami. Nie było powodów, dla których powinien okazywać jej jakiekolwiek wyrazy sympatii. W końcu to ona chciała, żeby ich znajomość miała czysto zawodowy charakter.

Z pasją nacisnęła guzik interkomu.

- Gili? Mogłabyś poprosić pierwszego pacjenta?

- Naturalnie, doktor Kennedy.

Po chwili rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł Seth Attrill.

- Słyszałem, że pani wróciła, panno Kennedy.

A może teraz powinienem zwracać się do pani doktor Kennedy? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej:

- Początkowo trudno mi było myśleć o pani jako o lekarzu, ale teraz już przywykłem do tej myśli. Moja żona wybiera się do pani. Mówi, że nareszcie przyjmuje jakaś kobieta, do której można zwrócić się z tymi babskimi problemami.

- Tak, Seth. Wiem o tym.

- Przyjdzie do pani dziś po południu. A tak między nami, bardzo się cieszę, że wróciła pani do Fairacre.

- Wiesz co, Seth? Ja także jestem z tego powodu szczęśliwa.

Rozdział 5

Alison przyjmowała pacjentów przez cały ranek. Prawie wszyscy witali ją z radością i zadowoleniem, a niektórzy sądzili nawet, że na stałe przejęła posadę po ojcu. Pod koniec przestała już nawet tłumaczyć każdemu z osobna, że na razie jest tylko na okresie próbnym. Kiedy wreszcie Sue oznajmiła, że w poczekalni nie ma już nikogo, z westchnieniem ulgi wyciągnęła się na krześle.

Jednak nie dane było jej wypocząć. Po kilku sekundach usłyszała energiczne pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Grant. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Alison odruchowo wyprostowała się i spojrzała na niego pytająco.

- Uważam, że powinniśmy spotykać się codziennie na kilka minut, żeby omówić pewne sprawy i podjąć konieczne decyzje - zaczął bez żadnych wstępów.

- Oczywiście - przytaknęła bez zastanowienia.

- Nie powiedziałem ci jeszcze o jednym - kontynuował, nie zostawiając jej czasu na zadanie pytania. - Nie mamy obecnie żadnej pielęgniarki. Jenny jest na urlopie wychowawczym i nie będzie jej przez kilka miesięcy. Poradzisz sobie jakoś do tego czasu?

Skinęła głową.

- Rozumiem, że w razie potrzeby dostalibyśmy jakąś pomoc ze strony personelu szpitalnego?

- Tak. A poza tym mamy jeszcze dwie położne. Czy chciałabyś przedyskutować ze mną coś jeszcze?

- Chyba nie.

- Podniosła wzrok i spostrzegła, że brwi Granta są ściągnięte w jedną kreskę.

- Ach, tak. Jest jeszcze jedna sprawa... - dodała.

- Słucham.

- Zauważyłam w twoim gabinecie komputer. Używasz go tylko prywatnie czy też masz zamiar skomputeryzować oba gabinety?

- Miałem takie plany. Mówiąc szczerze, nawet podjąłem już w tym kierunku pewne działania...

- Czy mój ojciec popierał twoje plany?

Grant uśmiechnął się lekko.

- W zasadzie tak. Nie był wielkim fanem komputerów, ale rozumiał konieczność ich zastosowania w pracy.

- Co jeszcze chciałbyś tu zmienić?

- Myślę, że nie ma teraz sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Najpierw musimy zdecydować, jak będzie wyglądała nasza dalsza współpraca. A teraz, jeśli nie masz już więcej pytań, chciałbym pojechać na wizyty domowe.

Podszedł do drzwi, lecz zatrzymał się na chwilę i raz jeszcze spojrzał w jej stronę.

- Gili rozpisała nam plan dyżurów. Ja zaczynam dzisiaj i biorę ze sobą pager.

Skinął lekko głową i zniknął za drzwiami.

Alison popatrzyła za nim w zamyśleniu, zastanawiając się, dlaczego był taki szorstki. Po chwili do drzwi zapukała Sue.

- Jak poszło? - spytała z uśmiechem.

- Nie tak źle. Mówiąc szczerze, miałam bardzo dobre przedpołudnie. Jednak jak się zdążyłam przekonać, nie wszyscy mogą to powiedzieć o sobie.

- Nie rozumiem. - Sue zmarszczyła brwi.

- Cóż, doktor Ashton nie sprawiał dziś wrażenia uszczęśliwionego.

- Och, niech pani nie zwraca na niego uwagi. Po takich przejściach jak dziś rano, zawsze jest taki szorstki i nieprzyjemny.

- Po jakich przejściach?

- Nie słyszała pani, że po powrocie od Cottonów zamknął się w swoim gabinecie?

- Tak, ale...

- Był przygnębiony. Paula miała kolejne poronienie. Zawsze jest wtedy taki. Podobnie zachowuje się, kiedy umrze jakiś pacjent. My już się do tego przyzwyczailiśmy...

Spojrzała z zaciekawieniem na Alison.

- Myślała pani, że to do pani ma jakieś pretensje?

- Przyznam, że to właśnie przyszło mi do głowy.

- Och, proszę tak nie myśleć. Doktor Ashton naprawdę zyskuje wiele przy bliższym poznaniu.

Sue zebrała karty pacjentów i wyszła z gabinetu.

Alison popatrzyła za dziewczyną. Sue od niedawna mieszkała w Fairacre i najwidoczniej nic nie wiedziała o jej romansie z Grantem. Wprawdzie ich poprzednia znajomość miała zupełnie inny charakter niż obecnie, a nie na darmo mówi się, że dopiero pracując z człowiekiem, można dobrze poznać jego charakter.

Wstała i z westchnieniem zaczęła sprzątać biurko. Pomimo zapewnień Sue, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Grant był taki nieprzystępny nie tylko z powodu poronienia pani Cotton.

Podobne uczucie miała przez cały tydzień, choć ich życie dość szybko poddało się codziennej rutynie.

Grant spędzał w Fairacre bardzo niewiele czasu. Kiedy miał wolne, znikał gdzieś na całe godziny, a Alison nie miała śmiałości pytać, dokąd chodzi. Gdy byli w domu razem, atmosfera zawsze robiła się napięta. W zasadzie spotykali się tylko przy posiłkach i podczas kilkuminutowych spotkań, na których omawiali bieżące sprawy zawodowe.

Któregoś dnia Alison spostrzegła, że na karcie ostatniej pacjentki widnieje nazwisko doktora Ashtona. Zaciekawiona poprosiła Gili, by ją wpuściła.

- Proszę wejść, pani Dawson.

Podniosła wzrok na bladą, zmęczoną twarz kobiety, która stanęła w drzwiach i uśmiechnęła się niepewnie.

- Dzień dobry, doktor Kennedy. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko ternu, że przyszłam do pani?

- Nie, absolutnie. To, że jest pani pacjentką doktora Ashtona, nie ma większego znaczenia. W szczególnych wypadkach przyjmujemy nie tylko swoich pacjentów.

Pani Dawson wyglądała na bardzo onieśmieloną. Przygryzła dolną wargę.

- To chyba nie jest szczególny wypadek, pani doktor. Po prostu mam problem, o którym wolałabym nie rozmawiać z mężczyzną.

- Więc proszę mi o nim opowiedzieć.

- Cóż, odkąd zaczęłam przekwitać, mam ze sobą mnóstwo problemów.

- Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę, pani Dawson?

- Niecały rok temu, ale moje problemy zaczęły się dopiero przed kilkoma miesiącami.

- Proszę mi o nich opowiedzieć.

- Cóż, przede wszystkim bardzo się męczę. Czasami zupełnie brak mi sił. Budzę się w nocy nawet po kilka razy.

- Czy wie pani, co panią budzi?

- Tak. Mam okropne uderzenia gorąca i bardzo się pocę. Czasami muszę nawet wstać, żeby wziąć prysznic i zmienić koszulę. Wracam do łóżka tylko po to, żeby za - kilka godzin wstać znowu. Mówię pani, jestem tym zupełnie wykończona.

- Czy w ciągu dnia miewa pani podobne objawy?

- Tak, i to bardzo często. Jestem pewna, że klienci czasami to zauważają.

- Klienci?

- Pracuję w kiosku z gazetami.

- Rozumiem - powiedziała miękko Alison, gdyż pani Dawson zdawała się być coraz bardziej zakłopotana. - Czy ma pani jeszcze jakieś inne dolegliwości?

Kobieta zawahała się.

- Trudno mi to wyjaśnić, ale czasami czuję się taka przygnębiona... Kiedy budzę się w środku nocy, mogłabym płakać i płakać bez żadnej konkretnej przyczyny. Kiedy indziej znów wydaje mi się, że jestem nic niewarta...

- Czy rozmawiała pani o tym z doktorem Ashtonem?

Kobieta spuściła wzrok.

- W zasadzie nie... Raz zaczęłam... Chciałam mu powiedzieć, że moje stosunki z mężem nie układały się ostatnio najlepiej... Rozumie pani, co mam na myśli?

Kiedy Alison skinęła głową, ciągnęła dalej:

- Ale w końcu nic nie powiedziałam. Byłam taka zakłopotana... Wydaje mi się, że mężczyźni nie potrafią zrozumieć takich spraw. Weźmy na przykład mojego męża. Jednej nocy... - zawahała się, ale Alison zachęciła ją spojrzeniem. - W telewizji był program o menopauzie i przyjmowaniu honnonów, ale on powiedział, że to wszystko są bzdury. Twierdzi, że skoro kiedyś kobiety dawały sobie z tym radę, to nie widzi powodu, dla którego nasze pokolenie miałoby być inne.

- Ale to nie oznacza, że doktor Ashton ma na ten temat podobne zdanie.

Pani Dawson wzruszyła ramionami.

- Jestem pewna, że pomógłby pani, gdyby tylko zdecydowała się pani z nim porozmawiać. Doktor Ashton jest mężczyzną, ale jest także lekarzem i te problemy nie są mu obce.

Pani Dawson z powątpiewaniem pokręciła głową.

- Mimo to nie wydaje mi się, żebym mogła z nim o tym porozmawiać. Czułabym się jakoś nieswojo.

Zawahała się, a potem z nadzieją podniosła wzrok na Alison.

- Doktor Kennedy, czy przepisze mi pani te hormony?

- Cóż... Jestem gorącą zwolenniczką substytucji hormonalnej u kobiet w okresie przekwitania... Czy pani wie, jakie jest działanie tych leków?

- Tylko z grubsza. Nie wszystko zrozumiałam z tego, co mówili.

- Kuracja polega na podaniu hormonów, głównie estrogenów, które organizm kobiecy w pewnym wieku przestaje produkować. Ich przyjmowanie znacznie zmniejsza uderzenia gorąca, potliwość, wahania nastroju i tendencje do depresji. Co ważniejsze, zapobiega to także chorobie, która nazywa się osteoporoza, a której istotą jest zmniejszenie się masy kości i zwiększona podatność na złamania. Mówi się także o ochronnym wpływie estrogenów na naczynia wieńcowe. Opóźniają one rozwój miażdżycy.

- A więc uważa pani, że to dobre leczenie? Że nie trzeba znosić tego wszystkiego z zaciśniętymi zębami?

- Uważam, że w tej dziedzinie nauka poczyniła wiele postępów, dzięki czemu kobiety nie muszą się tak męczyć, jak dawniej. Ale, jak już powiedziałam, pani nie jest moją pacjentką i nie wiem, czy doktor Ashton byłby zadowolony, gdybym bez jego wiedzy przepisała pani kurację hormonalną.

Pani Dawson w jednej chwili posmutniała.

- W takim razie już sobie pójdę. Przepraszam, że zajęłam pani tyle czasu.

- Niech pani usiądzie, pani Dawson. Wcale nie uważam tego czasu za stracony. Chciałam tylko zasugerować, aby porozumiała się pani w tej sprawie z doktorem Ashtonem.

- To nie ma sensu. Nie potrafiłabym mu tego wytłumaczyć. Dlatego właśnie przyszłam do pani.

- Jeśli pani chce - ciągnęła nie zrażona Alison - mogłabym z nim przedtem porozmawiać.

- Naprawdę? - W panią Dawson znów wstąpiła nadzieja. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko. - To byłoby cudowne. Zawsze kiedy go widzę, odejmuje mi mowę. To bardzo miły człowiek i doskonały lekarz, ale... Jest chyba zbyt przystojny. To zupełnie zbija mnie z tropu.

- Zobaczę, co się w tej sprawie da zrobić - uśmiechnęła się Alison.

Pani Dawson wstała i podeszła do drzwi. Zanim wyszła, jeszcze raz spojrzała w stronę Alison.

- Czy gdyby doktor Ashton się nie zgodził, mogę zmienić lekarza prowadzącego?

- Naturalnie. Jednak gabinet doktora Framptona jest dość daleko stąd.

- Och, nie myślałam o nim. Chciałabym leczyć się wtedy u pani.

- Pani Dawson, ja tu jestem tylko na jakiś czas. Potem wracam do swojej stałej pracy.

- Wielka szkoda.

Kiedy pani Dawson wyszła, Alison zastanowiła się, co powiedziałby Grant, słysząc, że jedna z jego pacjentek chce przenieść się do niej. Przeciągnęła się z westchnieniem, sięgnęła po kluczyki do samochodu i przenośny telefon, a potem poszła do pokoju, w którym urzędowała Gili.

- Są dla mnie jakieś wizyty domowe?

- Tylko jedna. Aha, dzwonili do pani z przystani.

- Z przystani?

- Tak. Pewnie chodzi o opłatę za cumowanie jachtu doktora Kennedy'ego.

Alison spojrzała na nią z zadumą.

- Wiesz, że zupełnie zapomniałam o tej łodzi?

- Teraz należy do pani - powiedziała cicho Gili.

- Na to wygląda. Cóż, w takim razie załatwię tę wizytę, a potem pojadę na przystań. Nie wiesz, gdzie mój ojciec trzymał klucze od jachtu?

- Wiszą tu. - Gili sięgnęła za siebie i podała jej pęk różnych kluczy.

Alison odwiedziła młodą kobietę, która kilka dni wcześniej urodziła dziecko i właśnie wróciła ze szpitala do domu. Stan matki i noworodka był zadowalający. Obiecała wpaść do nich następnego dnia.

Wsiadła do samochodu i pojechała na przystań. Dzień był wyjątkowo piękny. Majowe słońce przedzierało się przez splątane konary rosnących wzdłuż drogi drzew. Były to głównie kasztanowce, które o tej porze roku pyszniły się białymi pióropuszami kwitnących kwiatów. Kiedy zbliżyła się do przystani, ogarnęły ją wspomnienia. Ileż razy przyjeżdżała tu z ojcem, kiedy zabierał ją na długie wyprawy żaglówką. Całe jej dzieciństwo było związane z wodą, a kiedy umarła matka, spędzali tu z ojcem każdą wolną chwilę.

Wysiadła z samochodu i weszła na pomost, przy którym był zacumowany jacht ojca, ,. Kittihawk". Gdy go ujrzała, uświadomiła sobie, że już nigdy nie wypłynie w morze razem z ojcem i ta myśl na nowo otworzyła w jej sercu piekącą ranę.

Wolno weszła na pokład i przesunęła ręką po relingu.

Wszystko na lodzi było utrzymane w największym porządku i aż lśniło czystością. Podeszła do drzwi prowadzących do kabiny. Właśnie zastanawiała się, czy będzie musiała sprzedać „Kittihawk", kiedy z wnętrza dobieg! jakiś hałas. Z osłupieniem spojrzała w tamtym kierunku, sądząc, że się przesłyszała. Przecież to niemożliwe, żeby w środku ktoś był.

Ku jej zdziwieniu hałas powtórzył się, i tym razem nie miała już wątpliwości. W kabinie byli jacyś ludzie.

W pierwszej chwili chciała uciekać. Jeśli to złodzieje, to kiedy odkryją, że jest na pokładzie, mogą jej zrobić jakąś krzywdę. Powinna wycofać się cicho i zaalarmować obsługę przystani.

Kiedy gorączkowo zastanawiała się, jak wybrnąć z tej sytuacji, ktoś przekręcił gałkę. W desperacji chwyciła za wiszącą najbliżej gaśnicę i wymierzyła ją w stronę otwierających się drzwi. Stanął w nich jakiś mężczyzna.

- Stop! Ani kroku dalej! - ostrzegła nieznajomego.

- Alison! Co, do diabła...?

Na pokład wyszedł Grant Ashton we własnej osobie. Patrzył na nią ze zdumieniem, które przewyższało chyba jej własne. Był ubrany tylko w spodnie i wyglądał, jakby przed chwilą się przebudził.

- Myślałam, że na łodzi jest ktoś obcy - wyjąkała, opuszczając gaśnicę.

- A ja pomyślałem to samo o tobie. Obudziłem się i usłyszałem, że ktoś chodzi po pokładzie. Ostatnio zdarzyło się tu kilka włamań i sądziłem, że mam jakichś nieproszonych gości.

Spojrzał na gaśnicę, którą cały czas trzymała w rękach.

- Mogłabyś odstawić gdzieś ten przyrząd? Nie chciałbym znaleźć się nagle w obłoku białej piany.

- Ale co ty tu robisz? - spytała, starając się ukryć zakłopotanie. - Nie rozumiem, dlaczego śpisz na łodzi.

- Uciąłem sobie krótką drzemkę, Dziś w nocy miałem trzy wizyty domowe. Często tu przychodzę, szczególnie, kiedy mam dyżur.

Spojrzała na niego z uwagą. Czy jej obecność w Fairacre była dla niego aż tak uciążliwa, że musiał spać poza domem? Nie zdążyła o to spytać, gdyż Grant sam zaczął się tłumaczyć.

- Mam też inne powody.

- Doprawdy?

Jej wzrok powędrował do wnętrza kabiny, gdzie ujrzała fragment koi, na której leżała skłębiona poście!. Ten widok przypomniał jej czasy, w których razem spędzali na „Kittihawk" upojne noce.

- Pracowałem na łodzi. Jeszcze kiedy żył Miles, zacząłem robić tu małe naprawy.

Nagle przerwał. Alison wiedziała, że myśli o tym samym, co ona. Przeraziła się jego bliskości i ciepła, które biło od rozgrzanego snem ciała.

- Alison...?

- Tak...?

Oczy mężczyzny pociemniały. Serce Alison zabito mocniej i w tej samej chwili poczuła na wargach gorące usta Granta.

Zesztywniała, instynktownie odsuwając się od niego, a jej ręce zacisnęły się w pięści.

To nie może być prawda. Nie pozwoli, żeby to wszystko zaczęło się od nowa. Już raz omal jej to nie zniszczyło. Nie dopuści do tego, żeby zranił ją po raz kolejny.

Zacisnęła powieki, żeby nie widzieć wyrazu błyszczących, zielonych oczu, które patrzyły na nią z takim żarem.

Jednak Grant nie zamierzał wypuścić jej z ramion. Pogłębił pocałunek, budząc w niej pragnienia, o których sądziła, że dawno już wygasły. Przyciągnął ją do siebie tak, że poczuła zapach, który niegdyś był jej tak dobrze znany. Jedną rękę zanurzył we włosach Alison, drugą przytrzymywał ją bardzo blisko, przy swej nagiej piersi.

To szaleństwo, czyste szaleństwo. Alison zebrała w sobie resztki sił i energicznie go odepchnęła. Przez moment spoglądali na siebie w milczeniu, pozwalając, by ich oddechy się wyrównały, a mięśnie rozluźniły.

- To chyba nie do końca odpowiadało twojemu postanowieniu zachowania między nami stosunków czysto zawodowych, prawda? - spytał z drwiącym uśmiechem. Po chwili spoważniał i machnął ręką. - Przepraszam, Alison.

Nie powinienem tego robić. Wybacz mi.

Przejechał ręką po włosach, odgarniając je z czoła.

- Po co tu przyszłaś? - spytał, jakby dopiero do niego dotarło, że stoją na pokładzie jachtu.

- Ja... To jest Gili... Gili powiedziała, że dzwonili do mnie z przystani. Pomyślałam, że wpadnę, by zapłacić za łódź i przy okazji zobaczę, w jakim jest stanie.

Mówiąc to, rozglądała się rozpaczliwie dookoła, mając nadzieję, że Grant nie dostrzeże jej zmieszania.

- Jak już powiedziałem, dbam o nią i robię wszystkie naprawy.

- Musisz mi wystawić za to rachunek.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

- Nie ma takiej potrzeby, Alison - powiedział wreszcie. - A skoro już mowa o „Kittihawk"... - zawahał się. - Zastanawiałem się, czy nie zgodziłabyś się mi jej sprzedać...

- Tobie...? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Dlaczego tak cię to dziwi?

- Myślałam, że masz jacht.

- Właśnie ostatnio go sprzedałem. Szukam czegoś nowego i myślę, że „Kittihawk" byłaby w sam raz. To świetna łódź.

- Sprzedać mu „Kittihawk"?

- Pomyśl o tym. Wiem, że musisz się zastanowić...

Rozmowę przerwał odgłos czyichś kroków. Podnieśli wzrok i ich oczom ukazały się długie, opalone nogi Cheryl Rossi. Uśmiechała się radośnie i machała ręką na powitanie.

- Och, Grant - odezwała się kokieteryjnie, zupełnie ignorując obecność Alison. - Ciągle tu jesteś. Obawiałam się, że mogę cię już nie zastać.

- Witaj, Cheryl - odparł, spoglądając w stronę Alison. - Alison przyszła, by zapłacić za „Kittihawk".

Cheryl przeniosła wzrok na Alison.

- Będziesz musiała zobaczyć się z Kenem Bridgesem.

Jeśli się pospieszysz, jeszcze go złapiesz. Właśnie wybierał się do domu.

Wskoczyła zgrabnie na pokład i uśmiechnęła się do Granta.

- A my trochę porozmawiamy, prawda, Grant?

Alison zawahała się, lecz po chwili gwałtownie się odwróciła i zeszła na pomost. Za plecami usłyszała perlisty śmiech Cheryl.

Jedynym jej marzeniem było zniknąć z ich pola widzenia tak szybko, jak tylko to możliwe.

Kena Bridgesa odnalazła w biurze. Był to wysoki, brodaty mężczyzna, dobiegający czterdziestki. Ken przez całe życie zajmował się łódkami. Na jej widok jego opaloną twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

- Alison, jak dobrze cię znów widzieć!

- Cześć, Ken. Cheryl powiedziała, że cię tu znajdę. Wstał, ale skulił się gwałtownie, jakby przeszył go jakiś ostry ból. Wyprostował się jednak szybko i podszedł do niej.

- Masz jakieś problemy? - spytała z troską w głosie.

~ To tylko mój kręgosłup. Od czasu kiedy wypadł mi dysk, co jakiś czas mam z nim problemy. Będę musiał pokazać się w Fairacre. Jak rozumiem, przejęłaś praktykę ojca, mam rację?

- Zgadza się. Zadzwoń do Sue i umów się na wizytę. Postaramy się coś zaradzić na te dolegliwości.

- Dzięki, Alison. Ale chyba nie przyjechałaś tu, żeby rozmawiać o moim zdrowiu?

- Rzeczywiście. Przyjechałam, żeby zapłacić za „Kittihawk" - wyjaśniła, sięgając po książeczkę czekową.

- Tak myślałem. Co zamierzasz z nią zrobić, Alison?

- Jeszcze nie podjęłam decyzji w tej sprawie. Zawahał się. i podniósł wzrok znad książki rachunkowej.

- Mam wrażenie, że doktor Ashton chciałby ją kupić,

- Wiem, Ken, Ja też mam takie wrażenie. Ale, jak powiedziałam, jeszcze nie wiem, co zrobię z „Kittihawk". Nie chcę się spieszyć. Może zostawię ją sobie i sama będę żeglować?

- Tak byłoby najlepiej - zaśmiał się Ken i przyjął czek, - Właśnie takiej decyzji spodziewałem się po córce Milesa Kennedy'ego, -

Rozdział 6

- Mówisz Dawson? Masz na myśli Brendę Dawson?

- spytał Grant, pochylając się nad biurkiem Alison.

Właśnie odbywało się jedno z ich codziennych spotkań i Alison, zgodnie z obietnicą, poruszyła sprawę pani Dawson.

- Tak. Przyszła do mnie i...

- Poczekaj chwilę, chcesz powiedzieć, że Brenda przyszła do ciebie na wizytę?

- Dokładnie tak.

- Ale przecież to moja pacjentka.

- Wiem, Grant, ale...

- Czy to było coś bardzo pilnego?

- Chodziło o jej problemy z przekwitaniem.

- Nie nazwałbym tego naglącą sytuacją.

- Ty być może nie, ale Brenda Dawson naprawdę jest u kresu wytrzymałości. Przyszła do mnie, ponieważ uważała, że na takie tematy lepiej rozmawiać z kobietą. Nie sądziła, żeby mężczyzna mógł te sprawy zrozumieć.

- Tak ci powiedziała? - Uniósł jedną brew, co nie wróżyło niczego dobrego.

- Nie musiała. To wynikało jasno z jej wypowiedzi. Wydaje mi się, że powinna mieć prowadzoną substytucję hormonalną.

- Doprawdy?

Patrzył na nią chłodno. Alison pomyślała, że ich wczorajsze zbliżenie było tylko wytworem jej wyobraźni.

- Przepisałaś jej leki?

- Nie chciałam tego robić bez porozumienia z tobą.

- Obiecałaś, że porozmawiasz o tym ze mną, tak? Przygryzła wargę i spuściła oczy.

Grant odchylił się do tyłu i zaczął bawić się nożem do papieru, który leżał na jego biurku.

- Czy to koniec dzisiejszej lekcji, doktor Kennedy?

- spytał z sarkazmem w głosie.

Zaczerwieniła się i bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści.

- Nie miałam zamiaru...

- Czy aby na pewno, Alison? Wydawało mi się, że właśnie to chciałaś zrobić. A jeśli chodzi o Brendę, to nigdy nie wspomniała mi o swoich problemach. Gdyby tak było, z pewnością przepisałbym jej jakieś leki. Niestety, nie jestem jasnowidzem i nie potrafię czytać w myślach. Powiedz jej to przy okazji najbliższej wizyty. Przypuszczam, że nastąpi ona bardzo szybko.

- Nie pomyślałeś o tym, że dla niektórych pacjentek opowiadanie w gabinecie o ich intymnych problemach może być nieco krępujące? - spytała z nie skrywanym zniecierpliwieniem.

- Chcesz zapewne powiedzieć, że powinienem prowadzić klinikę chorób kobiecych, czy tak?

- Dokładnie. Uważam, że to ośmieliłoby wiele kobiet, które teraz czują się skrępowane. Mam zamiar przejąć klinikę ojca tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Sądzę, że powinieneś zrobić dokładnie to samo!

- Skończyłaś? Nie uważam, żeby to był twój interes, ale ponieważ o to spytałaś, to ci powiem. Mam na ten temat odmienne zdanie, i to zupełnie niezależnie od tego, że wiele kobiet nie może korzystać z dziennych klinik, ponieważ w tym czasie pracuje.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Z mojego doświadczenia, które jest mimo wszystko nieco większe od twojego, wiem, że przyjmując w gabinecie, dowiaduję się znacznie więcej o problemach kobiet, niż gdybym prowadził jakąkolwiek klinikę.

- W takim razie wielka szkoda, że nie dowiedziałeś się wcześniej o problemach Brendy Dawson! - odparła i nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Jak bardzo go w tej chwili nienawidziła!

Z płonącymi od gniewu policzkami weszła do holu i z impetem wpadła na stojącą na drabinie Hildę, która właśnie zdejmowała z okna zasłony. Drabina niebezpiecznie się zachwiała. Alison w ostatniej chwili ją schwyciła, chroniąc staruszkę przed upadkiem.

- Och, Hildo, przepraszam cię! Nie wiedziałam, że tu stoisz.

- Na szczęście nic mi się nie stało. - Hilda zeszła na podłogę i spojrzała na swoją wychowanicę. - Coś nie w porządku, skarbie?

- To przez niego. Jest naprawdę niemożliwy!

- W takim razie zaparzę herbaty. To nam wszystkim dobrze zrobi. Chodź do kuchni. Tylko wsadzę te zasłony do pralki i zaraz przyjdę.

Kuchnia zawsze była miejscem, które najbardziej kojarzyło się Alison z domem. Słoiczki z przetworami, starannie poustawiane przez Hildę na półkach, suszące się liście herbaty i Marmaduke, ich puchaty kot, wiecznie wygrzewający się na oblanym promieniami słońca parapecie.

Walcząc ze łzami, które nie wiadomo skąd napłynęły jej do oczu, zrzuciła pantofle i usiadła w bujanym fotelu.

- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - spytała Hilda, sypiąc proszek do pralki. - Czy to ściśle tajne?

Alison uśmiechnęła się słabo. Sięgnęła po Marmaduka i położyła go sobie na kolanach.

- Nie, Hildo. Tylko zastanawiam się, czy to ma jakiekolwiek szanse powodzenia.

- Wydawało mi się, że wszystko zaczęło się jakoś układać. Musisz przyznać, że ostatni tydzień był dość spokojny.

- Tylko dlatego, że niezbyt często się widywaliśmy. Czy wiedziałaś o tym, że on sypia na łodzi?

- Na lodzi?! - wykrzyknęła zgorszona Hilda.

- Tak. Wczoraj zastałam go na „Kittihawk", jak ucinał sobie poobiednią drzemkę.

- Ale dlaczego to robi? Alison wzruszyła ramionami.

- Zapewne chce uniknąć spotkania ze mną.

Hilda podniosła wzrok znad czajniczka i spojrzała z uwagą na Alison.

- Może mu to przypomina jakąś znajomość z przeszłości? - powiedziała domyślnie.

- To już jego problem! - odparła Alison, a dostrzegając ganiący wzrok Hildy, zmitygowała się. - Przepraszam, Hildo, ale tak właśnie jest. Wiem, że kiedyś nasze stosunki wyglądały inaczej, ale teraz to już przeszłość, do której nie ma powrotu.

- Jesteś tego pewna, kochanie? - Gospodyni wręczyła jej filiżankę z herbatą.

- Absolutnie.

- I sądzisz, że doktor Ashton myśli podobnie?

- Oczywiście, że tak. Nie mogę zapomnieć, że mnie tak wykorzystał. Nigdy nie mogłabym mu ponownie zaufać.

Hilda spojrzała na nią w zamyśleniu.

- A co byś zrobiła, gdyby się okazało, że on jednak cię nie wykorzystał? Że to, co się stało, nie było jego winą?

- O czym ty mówisz? Wykorzystał mnie i tyle. Dla mnie to jest oczywiste.

Wypiła do końca herbatę i podniosła się z fotela.

- Dziękuję. Teraz muszę jechać do pacjentów. Zobaczymy się później.

Wzięła od Gili karty, ubrała się i wyszła do samochodu.

Zanim włączyła silnik, zastanowiła się przez chwilę nad tym, co powiedziała jej Hilda. Wiedziała, że ta kobieta jest do niej bardzo przywiązana i że życzy jej jak najlepiej. Jednak to, co rzuciło się Alison w oczy od czasu, kiedy przyjechała do Fairacre to fakt, że najwyraźniej jej drugim ulubieńcem był Grant Ashton.

Prawdopodobnie Hildzie wydawało się, że związek Alison z Grantem jest tak samo trwały, jak przed czterema laty. Miała nadzieję, że ta rozmowa wyjaśniła jej, jak stoją sprawy. Że zrozumiała, iż czasu nie da się zatrzymać, tak jak nie da się przywrócić tego, co już minęło.

- Masz zamiar siedzieć tak cały dzień?

Wyrwana z zamyślenia, podniosła gwałtownie głowę. Grant stał przy swoim samochodzie, Prawdopodobnie czekał, aż ona odjedzie i odblokuje mu drogę.

Zaczerwieniła się z obawy, że mógłby odgadnąć jej myśli.

Wymamrotała jakieś przeprosiny, wrzuciła bieg i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zakrztusił się i zgasł. Zmieszana, ponownie włączyła stacyjkę i nie oglądając się na Granta, wyjechała na główną drogę.

Wieczorem następnego dnia zadzwonił Bob Cotton z farmy Dubbersów.

- Przepraszam, że niepokoję panią o tej porze, ale czy doktor Ashton ma dziś dyżur?

- Obawiam się, że ma wolne. Czy mogłabym w czymś pomóc?

- Cóż... - zawahał się. - Chodzi o moją żonę, Paulę. Niedawno poroniła i przed kilkoma dniami wypisano ją ze szpitala. Jednak ona nie czuje się dobrze, doktor Kennedy.

- Co jej konkretnie dolega?

- Trudno mi to wyrazić. Po prostu nie jest taka, jak dawniej. Jest pogrążona w rozpaczy...

- To zrozumiałe.

- Wiem, ale to coś więcej niż tylko żal za utraconą ciążą. Bardzo się o nią niepokoję.

- W porządku, panie Cotton. Zaraz do państwa przyjadę.

W zamyśleniu odłożyła słuchawkę i poszła do rejestracji po kartę Pauli Cotton.

Pół godziny później zatrzymała samochód przed farmą Dubbersów, gdzie przywitało ją rozbiegane stado kur i wściekłe ujadanie dwóch ogromnych owczarków.

Boba Cottona polubiła od pierwszego wejrzenia. Miał otwartą, szczerą twarz i pewny uścisk dłoni. Jednak w jego oczach dostrzegła wyraźne przygnębienie. Zaprowadził ją do sypialni, gdzie leżała jego żona - drobna brunetka, której zapuchnięte, czerwone oczy podkreślały bladość policzków.

- Dzień dobry, pani Cotton. - Alison przysiadła na brzegu łóżka. - Przykro mi z powodu tego poronienia powiedziała wprost, uznając, że tak będzie lepiej.

Oczy Pauli wypełniły się łzami. Potrząsnęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa.

- Widzę z pani karty, że to było już trzecie poronienie.

Pierwsze miało miejsce jeszcze wówczas, kiedy mieszkali państwo w Northamptonshire, mam rację?

Paula skinęła głową i otarła oczy chusteczką.

- Czy podano pani jakąś przyczynę tych poronień?

W tym momencie odezwał się Bob.

- Powiedziano nam tylko, że chore płody często są usuwane przez organizm matki. Zaakceptowaliśmy to wyjaśnienie. Oczywiście byliśmy bardzo przygnębieni, ale rozumieliśmy, że czasem tak bywa. Jednak kiedy zdarzyło się to drugi raz... a teraz trzeci...

- Rozumiem - powiedziała cicho Alison. - Jak widzę, drugie poronienie miało miejsce niedługo po przyjeździe tutaj.

- Tak. Kupiliśmy tę farmę i od razu zarejestrowaliśmy się u doktora Ashtona. Był dla nas bardzo dobry. Przebadał Paulę bardzo dokładnie. Nie chciałbym, żeby pani pomyślała, że nie mamy do niego zaufania...

- Oczywiście, rozumiem was doskonale. Zdaję sobie sprawę, że nie wiedzieliście o tym, iż doktor Ashton nie ma dziś dyżuru.

- Chodzi o to, że Paula tak okropnie się czuje, odkąd wyszła ze szpitala. Prawda, kochanie? - Spojrzał na żonę.

- Widzę, że w szpitalu dokonano łyżeczkowania macicy, zgadza się? - spytała Alison, spoglądając na kartę wypisową.

- Tak - po raz pierwszy odezwała się Paula. - Poronienie było niepełne i musieli usunąć pozostałe resztki.

- Czy wyznaczono pani następną wizytę?

- Tak. Obiecali, że przestudiują dokładnie mój przypadek i powiedzą, co ustalili.

- Miejmy nadzieję, że zlecą pani dalsze badania, które pomogą ustalić, dlaczego nie może pani donosić ciąży.

- Trzeba coś z tym zrobić - wtrącił Bob. - Dłużej tak nie możemy żyć. Czy może pani jakoś pomóc Pauli, doktor Kennedy?

- Czy w szpitalu przepisano pani jakieś leki?

- Tylko tabletki przeciwbólowe i środki nasenne.

- W takim razie muszę panią zbadać.

Osłuchała Paulę dokładnie, zmierzyła jej temperaturę, ciśnienie, zbadała brzuch. Spytała, czy między ciążami miewała jakieś dolegliwości.

- Raczej nie. Zawsze czułam się okropnie na początku ciąży i naturalnie po poronieniach. Ale w międzyczasie nie miałam żadnych problemów ze zdrowiem.

~ Co to znaczy, że czuła się pani okropnie?

- Byłam bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że nie miałam siły chodzić. Bolały mnie też stawy i miałam bóle w klatce piersiowej.

- Myślę, Paulo, że twoje złe samopoczucie z czasem minie. Trzeba wykonać więcej testów, a teraz zapiszę ci lek przeciwdepresyjny. Będziesz go brała, dopóki nie ustąpią najgorsze dolegliwości. Po wizycie u ginekologa powinnaś koniecznie zgłosić się. do doktora Ashtona.

W drodze do domu Alison nie czuła się najlepiej. Myślała o kłopotach Pauli Cotton. Była pewna, że Grant zrobił wszystko, co możliwe, by wyjaśnić przyczynę tych poronień. Zastanawiała się jednak, czy choroba Pauli nie jest poważniejsza, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Grant nie wrócił jeszcze do domu. Nie było jego samochodu, a w oknach nie paliło się żadne światło. Przystanęła przed gankiem, rozkoszując się ciszą i spokojem majowego wieczoru. Zdała sobie nagle sprawę, że mimo tych wszystkich kłopotów cieszy się, że jest w Fairacre.

Drzwi wejściowe były zamknięte. Hilda z pewnością oglądała swój ulubiony serial, a Gili dawno już poszła do domu. Przekręciła klucz i pchnęła drzwi. Może przed kolejnym telefonem zdąży jeszcze wziąć szybki prysznic...

- Alison... Czy to ty?

Głos, który usłyszała, był słaby. Przystanęła na chwilę i zaczęła się uważnie rozglądać. Jej wzrok zatrzymał się na przewróconym krześle, a zaraz potem spoczął na leżącej na ziemi postaci.

- Hilda! - Z krzykiem rzuciła się w stronę gospodyni.

- Och, Alison. Bogu dzięki, że wreszcie przyjechałaś.

Hilda leżała na ziemi, owinięta świeżo upranymi zasłonami, a obok niej rozbite okulary.

- Nie mogę się ruszyć. Chyba zrobiłam sobie coś w nogę.

- W porządku, Hildo. Leż nieruchomo.

Delikatnie zdjęła z niej zasłonę i od razu zauważyła, że prawa stopa jest wykręcona pod nienaturalnym kątem. Zbadała jej puls i obmacała pozostałe kości.

- Tak mi głupio. Zawieszałam tylko te zasłony. Zupełnie nie wiem, jak to się stało.

- Dlaczego nie wzięłaś drabiny?

- Nie lubię jej. Na krześle czuję się znacznie pewniej.

- Och, Hildo. Jesteś jak dziecko. Wiesz, gdzie jest doktor Ashton?

- Chyba mówił, że idzie na łódź...

- Rozumiem. Muszę teraz zadzwonić do szpitala.

- Ależ nie ma takiej potrzeby. Nic mi nie będzie. Daj mi po prostu herbaty i zaraz wstanę.

Uniosła się na łokciu i syknęła z bólu.

- Przykro mi, Hildo, ale wydaje mi się, że tego schorzenia nie da się wyleczyć filiżanką herbaty. Nawet nie mogę dać ci nic do picia.

Hilda westchnęła i oparła się na poduszce, którą Alison podłożyła jej pod głowę.

- Obawiam się, że złamałaś sobie nogę. Być może trzeba będzie cię znieczulić i dlatego nie wolno ci nic jeść ani pić. Idę teraz zadzwonić do szpitala. Nie ruszaj się, aż wrócę.

Ze swojego gabinetu wykręciła numer do szpitala i poprosiła o połączenie z lekarzem dyżurnym.

- Rajiv Patel, słucham - usłyszała po chwili męski głos. - W czym mogę pomóc?

- Doktorze Patel, mówi Alison Kennedy. Mam tu kobietę, u której podejrzewam złamanie kości udowej. Chciałabym przewieźć ją na izbę przyjęć.

- Oczywiście. Zaraz zorganizuję karetkę. Jak nazwisko chorej?

- Hilda Lloyd.

- To pani pacjentka?

- To nasza gosposia. Mieszka z nami w Fairacre... - Nagle zdała sobie sprawę, że Hilda była zarejestrowana u jej ojca. - Tak, to jest też moja pacjentka.

- Dobrze, będę czekał. Czy pani przyjedzie razem z nią?

- Chciałabym, ale mam dziś dyżur w Woodbridge i nie wiem, czy uda mi się skontaktować z doktorem Ashtonem, żeby mnie zastąpił.

Odłożyła słuchawkę i natychmiast wykręciła numer przenośnego telefonu Granta. Modliła się, żeby nie był wyłączony.

Zaczęła liczyć sygnały - siedem, osiem, dziewięć. Właśnie miała odłożyć słuchawkę, kiedy po drugiej stronie odezwał się Grant. Był zdyszany, jakby skądś biegł.

- Grant?

- Co się stało, Alison?

- Hilda spadła z krzesła. Chyba złamała kość udową. Czekam właśnie na karetkę.

- Zaraz będę.

Zanim jeszcze odłożył słuchawkę, Alison usłyszała przez moment kobiecy głos. Czyżby to Cheryl? W końcu nie byłby to pierwszy raz. Odsunęła od siebie tę myśl, tłumacząc sobie, że to nie jej sprawa, jak Grant spędza wolny czas. Zresztą i tak nigdy się nie dowie, czy ten głos należał do Cheryl. Poza tym wcale nie miała pewności, że Grant jest na łodzi. To tylko przypuszczenie Hildy.

Przygryzła wargę i pospieszyła do holu, gdzie leżała gospodyni. Zaczęła ją uspokajać i tłumaczyć, jakie badania czekają ją w szpitalu. Miała nadzieję, że karetka wkrótce nadjedzie.

Pierwszy przyjechał Grant. Podszedł do nich i uklęknął przy Hildzie.

- No i widzisz, w co się wpakowałaś? - powiedział miękko.

- Tak mi przykro, że macie przeze mnie tyle kłopotu...

Grant delikatnie przejechał palcami po nodze Hildy, skinieniem głowy potwierdzając diagnozę Alison.

- Niczego się nie obawiaj. Zaraz zawieziemy cię do szpitala.

Jeszcze nie skończył mówić, kiedy usłyszeli odgłos hamującego na podjeździe samochodu.

- Przyjechała karetka. - Alison poderwała się na nogi.

- Pójdę przygotować ci nocną koszulę i szczoteczkę do zębów.

Pobiegła do pokoju Hildy i szybko spakowała jej niewielką torbę. Kiedy wróciła, Hilda leżała już w karetce.

- Grant...?

Spojrzała na niego z błaganiem w oczach. Tak bardzo chciała pojechać z Hildą, jednak musiałby ją zastąpić na dyżurze. Nie śmiała mu tego zaproponować.

- Pojedź z Hildą - odezwał się, jakby czytając w jej myślach. - Ja przejmę wizyty.

- Dziękuję, Grant.

Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. W jego oczach Alison dostrzegła zrozumienie.

- Dziękuję - szepnęła ponownie i wdrapała się do karetki.

Rozdział 7

Prześwietlenie wykazało, że Hilda ma złamaną kość udową. Przyjęto ją na oddział ortopedyczny i niedługo potem przewieziono na blok operacyjny.

- Wszystko będzie dobrze - pocieszała ją Alison, kiedy wieziono Hildę na blok. - Potrzymają cię tu przez kilka dni, a ja jutro cię odwiedzę.

- Nie martw się o mnie, Alison. Wracaj do doktora Ashtona. Trzeba mu będzie zrobić kolację. I nie walczcie ze sobą, kiedy mnie nie będzie, dobrze?

- Mówisz tak, jakbyśmy niczym innym się nie zajmowali!

Dopiero jadąc do domu, poczuła, że jest zmęczona. Marzyła tylko o tym, żeby położyć się do łóżka. Jednak kiedy zajechała do Fairacre, w drzwiach przywitał ją Grant.

- Jak się czuje?

- Zabrali ją na operacyjną. Tak jak myśleliśmy, ma paskudnie złamaną kość udową.

- Biedna Hilda. Przez jakiś czas będzie musiała zwolnić trochę tempo.

- Bardzo ją bolało, ale i tak najbardziej się martwiła o to, kto poda ci kolację - oznajmiła sucho.

- Hildzie wydaje się, że jestem absolutnie niezaradnym facetem, który zginąłby bez jej opieki.

- A nie jest tak?

- Osądź sama.

- Otworzył przed nią drzwi do kuchni i skłonił się przesadnie nisko.

Alison ze zdumieniem stanęła w progu. Stół był nakryty dla dwóch osób. Na jego środku znajdowała się ogromna micha sałaty.

- Mam nadzieję, że lubisz hiszpański omlet?

- Mówiąc szczerze, uwielbiam - powiedziała słabym głosem i opadła na najbliższe krzesło.

- To dobrze.

Wyciągnął z kredensu mikser i włączył go do kontaktu.

- Napijesz się wina?

- Chętnie.

Westchnęła z zadowoleniem, pozwalając mu krzątać się po kuchni. Patrzyła, jak nalewa wino do kieliszków. Choć zastępował ją na dyżurze, był ubrany w zwykłe spodnie i koszulkę. Jego włosy jeszcze nie wyschły po kąpieli.

- Nie dziwię się, że złamała sobie tę nogę - powiedział, rozgrzewając tłuszcz na patelni i wyłączając mikser. - Kiedyś twój ojciec mówił, że Hilda ma osteoporozę.

- Szkoda, że gdy była młodsza, nie stosowano terapii hormonalnej.

Grant odwrócił się od kuchenki i uniósł brew.

- Czy to kolejna aluzja do sytuacji Brendy Dawson?

- Ależ skąd. Nawet o niej nie pomyślałam.

- To dobrze. Nie chciałbym teraz zaczynać nowej kłótni.

- To druga rzecz, o którą martwiła się Hilda.

- Mianowicie?

- Obawiała się, że kiedy zostaniemy sami, będziemy ze sobą walczyć.

- Nie wiem, skąd taka myśl przyszła jej do głowy - wyznał z uśmiechem, - Alison westchnęła i oparła głowę na fotelu. Patrzyła, jak Grant kończy smażyć omlety.

- Były jakieś wezwania? - spytała nagle, przypominając sobie, że przecież miała dziś dyżur.

Potrząsnął głową i ułożył omlety na talerzach.

- Jak dotąd spokój. Spróbujmy na moment zapomnieć, że jesteśmy w pracy i zjedzmy kolację.

Postawił przed nią talerz i usiadł po przeciwnej stronie stołu.

Omlety były wspaniałe. Dopiero kiedy zaczęła jeść, zdała sobie sprawę, jak bardzo była głodna.

- Przynajmniej będę mogła zapewnić Hildę, że z gotowaniem dajesz sobie radę - rzuciła znad talerza.

- Problem nie polega na tym, jak gotować, tylko kiedy znaleźć na to czas.

- Sądzisz, że powinniśmy zatrudnić kogoś do czasu powrotu Hildy?

- Zobaczymy, jak sobie będziemy dawać radę sami. Ten problem i tak wkrótce by się pojawił. Hilda jest coraz starsza i długo nie mogłaby wykonywać tych wszystkich prac, które do tej pory miała na głowie. Już wcześniej proponowałem jej, żeby znalazła kogoś do pomocy, ale nawet nie chciała o tym słyszeć.

Jego słowa przerwał dzwonek telefonu.

- No tak. To byłoby zbyt piękne, żeby mogło trwać dłużej. Poczekaj, ja odbiorę - zwrócił się do Alison, gdy spostrzegł, że odsunęła fotel od stołu.

- Ale dziś przecież ja mam dyżur - zaprotestowała słabo.

- Ja się tym zajmę. Weźmiesz za mnie inny dzień.

Kiedy wyszedł, rozejrzała się po kuchni. Niespełna miesiąc temu prowadziła swoją praktykę przy Crandelbury Street, ojciec żył, Hilda opiekowała się swymi lekarzami, a teraz wszystko tak bardzo się zmieniło. Musiała odłożyć na bok marzenia o pracy w Suffolk, a biedna Hilda leżała w szpitalu z paskudnie złamaną nogą.

Do jej oczu napłynęły łzy. Czym prędzej otarła je brzegiem rękawa i właśnie w tym momencie do kuchni wszedł Grant.

- Nic wielkiego. Dzwoniono tylko po poradę... - przerwał, kiedy dostrzegł wyraz jej twarzy. - Co się stało? - spytał dziwnie miękkim głosem.

- Och, nic takiego.

Zamrugała gwałtownie, nie chcąc, by zauważył, że płacze.

- Ali, ty nigdy nie płakałaś bez powodu - zauważył i stanął za jej plecami. - Zapomniałaś chyba, że dobrze cię znam.

- Wcale nie płakałam - odparła niezgodnie z prawdą.

- Dlaczego więc masz oczy pełne łez? - spytał, kładąc dłonie na jej ramionach.

- Nie wiem. Chyba dlatego, że to wszystko tak nagle... Najpierw tata, teraz Hilda... Chyba puściły mi nerwy.

- Nieszczęścia zawsze chodzą parami. Ale znam sposób, żeby temu zaradzić.

Jego palce zaczęły delikatnie masować kark Alison.

- Rozluźnij się, Ali. Musisz się trochę zrelaksować, bo inaczej nie dasz sobie ze wszystkim rady.

Dotyk jego dłoni sprawił, że nagle zesztywniała. W żaden sposób nie mogła się teraz rozluźnić.

- Pamiętaj, że nie wolno nam ze sobą walczyć. Zmartwiłoby to Hildę, a przecież tego byśmy nie chcieli.

Jego kciuki rozmasowywały teraz napięte mięśnie między jej łopatkami.

Wbrew własnej woli, poddała się ich ruchom, czując, jak z wolna ogarnia ją błogi spokój. Nagromadzone w ciągu ostatnich tygodni stresy zdawały się uchodzić z niej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Z głębokim westchnieniem rozluźniła mięśnie i oparła głowę o udo Granta.

Jak dobrze pamiętała te masaże z przeszłości. Kiedy któregoś razu przyjechała do domu, zdenerwowana z powodu czekającego ją egzaminu, w ten sam sposób pomógł jej rozładować napięcie...

- No i jak, czujesz się lepiej? - spytał cicho po dłuższej chwili.

- Uhm. Wprost wspaniale.

Uniosła ręce ponad głowę i przeciągnęła się.

- Wolę to niż nieustanne kłótnie.

- Sam nie wiem - powiedział, pochylając się nad jej twarzą. - Po każdej wojnie najmilsza jest chwila zawarcia pokoju... Swoją drogą, naprawdę nie wiem, dlaczego Hilda obawiała się, że kiedy zostaniemy sami, skoczymy sobie do oczu. W końcu to nie pierwszy raz jesteśmy sami w tym domu, prawda?

Objął dłońmi jej twarz i pochylił się jeszcze niżej.

- Chyba nie zapomniałaś, Ali, naszego ostatniego razu?

Jak mogłaby zapomnieć? Patrzyła w jego zielone oczy, wiedząc, że przed ich spojrzeniem nie potrafi niczego ukryć.

- Jeśli dobrze pamiętam - ciągnął dalej - było to w dniu, kiedy twój ojciec pojechał na konferencję do Birmingham. Hilda była u chorej siostry. Popraw mnie, jeśli się mylę. Nie przypominam sobie, żebyśmy wtedy jakoś specjalnie ze sobą walczyli. Mieliśmy Fairacre tylko dla siebie. Pierwsza noc była bardzo ciepła i koło północy poszliśmy do zagajnika na mały spacer. Mieliśmy w nim takie nasze ulubione miejsce. Może nie było zbyt wygodne, ale w tamtych czasach nie dbaliśmy zbytnio o wygody, prawda, Ali?

Lekko pocałował ją w nos.

- Nie speszyło nas nawet to, że następnej nocy w twoim łóżku złamała się noga. - Zaśmiał się cicho. - Udało mi sieją naprawić tak dobrze, że ojciec niczego nie zauważył. Kto by pomyślał, że po tak długim czasie znajdziemy się w podobnej sytuacji. Może nadeszła pora, żeby przypomnieć sobie pewne rzeczy i zobaczyć, czy rzeczywiście było to coś tak wspaniałego, jak nam się wtedy wydawało?

To byłoby takie łatwe. Cichy głos Granta bez trudu wywołał w jej pamięci wspomnienie minionych nocy. Jak dobrze pamiętała tamte uczucia, zapach letniego wieczoru i miękkość trawy. Przez jeden krótki moment znów zapragnęła poczuć na sobie dotyk jego dłoni, smak gorących pocałunków i nieporównywalną z niczym innym błogość spełnienia...

- Alison - szepnął jej do ucha.

W ostatnim momencie oderwała się od niego i podniosła z fotela.

- Nie, Grant! To się skończyło już dawno temu. Doskonale o tym wiesz. Nie ma sensu zaczynać wszystkiego od nowa.

- Przez chwilę sądziłem, że tego właśnie pragniesz...

- Ale dlaczego? Dlaczego mielibyśmy to robić?

- Jesteśmy teraz innymi ludźmi. Przede wszystkim, ty jesteś starsza...

- Chcesz powiedzieć, że wtedy nie byłam wystarczająco dorosła?

- Tego nie powiedziałem...

- O ile pamiętam, na pewne rzeczy nie byłam wówczas za młoda! To ty powiedziałeś, że nie chcesz się angażować - w ten związek. To ty go zerwałeś... Wykorzystałeś mnie, Grant!

- Nie, Ali. To nie tak. Nigdy tego nie zrozumiałaś... Nie dałaś mi szansy, żebym ci wyjaśnił...

- Nie ma tu nic do wyjaśniania.

- To ty tak uważasz.

- Za późno, Grant - oświadczyła twardo. - Nic nie da się już uratować. I jeśli nadal będziesz zachowywać się w ten sposób, rzeczywiście skończy się na rękoczynach. A teraz, jeśli chcesz za mnie dyżurować, to idę spać.

Nie odpowiedział. Kiedy doszła do drzwi, odwróciła się. Stał tam, gdzie go zostawiła, oparty o kuchenny blat.

- Grant?

- Tak?

- Naprawdę chcesz wziąć za mnie ten dyżur?

- Chyba już ci powiedziałem - odparł sucho.

W jego głosie nie było już ani śladu tej miękkości, z jaką przemawiał przed chwilą.

- Dziękuję.

Poszła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, zaciskając powieki.

Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce odnowić dawną znajomość. Ale jakże ona mogłaby to zrobić? Miałaby znów narazić się na zranienie? Tym razem by tego nie przeżyła.

Chciał jej wyjaśniać, tłumaczyć się. Ale jakie słowa mogłyby wyjaśnić to, co zrobił? Wykorzystał ją, a potem porzucił. To jasne jak słońce.

Oderwała się od drzwi i zaczęła rozbierać. Wiedziała, że za wszelką cenę musi mu się oprzeć. Niezależnie od tego, jak bardzo jej ciało pragnie jego bliskości.

Jednak kiedy leżąc już w łóżku, usłyszała, jak wchodzi na górę i zamyka za sobą drzwi sypialni, musiała użyć całej swej woli, aby do niego nie pobiec... Aby nie wsunąć się do jego łóżka, nie przytulić do szerokiej piersi i nie pozwolić, by kochał ją tak, jak nikt poza nim nie potrafił tego robić.

Kiedy wreszcie w domu zapadła głęboka cisza, westchnęła i odwróciła się twarzą do ściany.

Ranek nie przyniósł ukojenia. Ich stosunki ponownie znacznie się ochłodziły. Rozmawiali ze sobą tylko o sprawach zawodowych. Zanim Alison zeszła na dół, Grant zdążył już wypić kawę i właśnie wybierał się do gabinetu.

- Jak minęła noc? - spytała, przechodząc obok kuchennych drzwi.

- Doskonale. Spałem jak dziecko. A ty?

- Nie to miałam na myśli - odparła, zastanawiając się, co Grant powiedziałby, gdyby wiedział, że z jego powodu prawie wcale nie zmrużyła oka. - Pytam, czy były jakieś wezwania.

- W nocy było spokojnie. Dopiero o siódmej pojechałem do jednej z twoich pacjentek. Seth Attrill wezwał mnie do swojej żony.

- Co się stało?

- Miała ostry atak duszności. Opiszę wszystko w karcie i dam ci. Nie chcę, żebyś pomyślała, że przepisuję jakieś lekarstwa bez twojej wiedzy.

Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z kuchni i skierował się do gabinetu.

Alison z irytacją chwyciła za dzbanek od ekspresu i nalała sobie kawy. Co on sobie myśli! Przecież nie ma pretensji o to, że odwiedził jej pacjentkę. To raczej on zwykł mieć pretensje o takie rzeczy. Zupełnie jak w przypadku Pauli Cotton.

Paula! W tym całym zamieszaniu zupełnie o niej zapomniała. Jej karta ciągle jeszcze leżała w jej teczce. Odstawiła gwałtownie kubek z kawą i poszła do gabinetu. O tej porze dnia pokój był zalany słońcem. Przystanęła na chwilę, przypominając sobie, ile razy wchodziła tu jako dziecko. Już wtedy chciała być lekarzem. Fascynowały ją stetoskopy, aparaty do mierzenia ciśnienia i wszystko inne, co znajdowało się w przegródkach lekarskiej torby ojca.

Otworzyła teczkę i wyjęła kartę Pauli Cotton. Minęła poczekalnię i zapukała do drzwi gabinetu Granta.

Siedział przy biurku i czytał ostatni numer „Lekarza Domowego". Kiedy Alison weszła do pokoju, podniósł wzrok.

- Zapomniałam ci powiedzieć, że widziałam wczoraj Paulę Cotton.

Od razu przeszła do sedna. Uznała, że szczerość jest najlepszą metodą postępowania z Grantem. Jednak kiedy ich spojrzenia się spotkały, przestała być tego taka pewna. Pod wpływem jego wzroku serce zabiło jej żywiej, a myśli rozpierzchły się, pozostawiając w głowie nieznośną pustkę.

- Paulę Cotton? - odezwał się Grant po chwili. Dobrze widział, co działo się z Alison. - Coś się stało?

Przełknęła ślinę, starając się zebrać myśli, ale dziwnie przeszkadzał jej w tym widok silnych, męskich dłoni, które trzymały gazetę. Nie dalej jak wczoraj te ręce masowały jej kark, a przed laty trzymały ją... pieściły...

- Ona... Wypisano ją ze szpitala... Po tym poronieniu...

- To już wiem. Widziałem ją tego wieczora, kiedy wróciła do domu. I co się stało?

- Wpadła w depresję. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Można się było tego spodziewać. Z tego powodu cię wzywali?

- Nie tylko. Pana Cottona zaniepokoiło to głębokie przygnębienie żony, ale mnie się wydaje, że ona cierpi na jakąś inną chorobę.

- Doprawdy?

- Musisz przyznać, że to dziwne. Jedno poronienie, w porządku. Można to zrozumieć. Dwa też czasami się zdarzają, ale trzy? Ma jeszcze inne objawy. Ciągłe zmęczenie, bóle w stawach...

- I drętwienie lewego ramienia - dokończył za nią.

- Drętwienie?

- Nie wspomniała o tym?

- Więc wiesz o tym wszystkim?

- Naturalnie. Przecież to moja pacjentka - odparł chłodnym tonem.

- Oczywiście. - Zaczerwieniła się. - I co w tej sprawie zrobiłeś?

Wyglądał na poirytowanego całą tą rozmową, ale Alison nie dbała o to. Paula Cotton naprawdę była u kresu wytrzymałości i należało jej jakoś pomóc.

- Jest pod opieką doktora Batemana.

- To ginekolog?

Skinął głową.

- Z tego, co wiem, chce zrobić jej jeszcze jakieś badania. Zobaczymy, co z nich wyniknie, a potem, jeśli będzie trzeba, będziemy szukać dalej. Czy to cię satysfakcjonuje?

Przytaknęła, czując się nagle bardzo głupio. Powinna przecież wiedzieć, że Grant zrobi wszystko, co możliwe, żeby pomóc Pauli.

Spojrzał na kopertę, którą położyła przed nim na biurku, i wyciągnął z niej kartę. Przeczytał wpis Alison.

- Widzę, że zaleciłaś jej antydepresant.

- Tak.

Wzięła głęboki oddech, gotowa bronić swej racji.

- Prawdopodobnie powiesz mi, że to był mój błąd i że ty byś tego nie zrobił, ale ona naprawdę czegoś potrzebowała i pomyślałam, że...

- Na twoim miejscu zrobiłbym to samo - powiedział cicho.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Naprawdę?

- Dopóki nie dostaniemy wyników badań, nie mamy większego wyboru.

W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Do gabinetu zajrzała Gili i spojrzała na siedzącą przy biurku Alison.

- Dzień dobry. Zastanawiałam się, co się stało. Nie widziałam dziś Hildy.

- Hilda jest w szpitalu, Gili - oznajmił Grant.

- W szpitalu? - spytała ze zdumieniem. - A co ona tam robi?

- Spadła wczoraj z krzesła i złamała sobie kość udową - pospieszyła z wyjaśnieniem Alison.

- Wielki Boże! - wykrzyknęła Gili. - Co jeszcze będziemy musieli tu przeżyć?

Rozdział 8

Następnego dnia Alison odwiedziła Hildę w szpitalu. Staruszka ciągle jeszcze była pod wpływem środków usypiających, ale na widok Alison uśmiechnęła się słabo.

- Witaj, kochanie. Dziękuję za piękne kwiaty - wyszeptała, spoglądając na bukiet frezji, które Alison postawiła na stoliku obok łóżka.

- Jak się czujesz? - spytała Alison, ujmując rękę Hildy.

- Co najmniej dziwnie. Wszyscy traktują mnie, jakbym była chora.

- Należy ci się odrobina atencji. Większość życia spędzasz na troszczeniu się o innych - wyjaśniła Alison.

- Właśnie. Powinnam zajmować się teraz doktorem Ashtonem...

- O niego się nie martw. Jest już duży i z pewnością da sobie radę sam.

- Ale w domu jest niewiele jedzenia. Właśnie miałam jechać po większe zakupy.

- Hildo, naprawdę powinnaś przestać się o nas martwić. Ale jeśli może ci to poprawić samopoczucie, to obiecuję, że po wyjściu stąd pójdę do supermarketu i kupię wszystko, czego potrzebujemy.

Hilda uśmiechnęła się z satysfakcją i opadła na poduszki. Przymknęła oczy, jakby zapadła w sen.

Alison popatrzyła na nią i pomyślała, że w tym wielkim łóżku wygląda bardzo drobno i delikatnie. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad jej wyglądem. Dopiero teraz dostrzegła na jej twarzy zmęczenie i ślady wszystkich zmartwień, których los jej nie szczędził.

Kiedy Hilda zaczęła głęboko oddychać, Alison wymknęła się cicho z pokoju i poszła do dyżurki pielęgniarek.

- Dzień dobry - przywitała ją z uśmiechem jedna z sióstr. - To pani jest Alison Kennedy, prawda?

- Tak. - Alison odwzajemniła uśmiech. - Jak ona się spisuje?

- Doskonale, ale to złamanie nie wygląda najlepiej. Będzie musiała u nas trochę poleżeć, a po wyjściu jeszcze dość długo nie będzie mogła chodzić. Proszę, niech pani spojrzy na jej historię choroby.

Alison wzięła z rąk pielęgniarki niebieską teczkę opatrzoną nazwiskiem Hildy i zaczęła przeglądać jej zawartość.

- Byłoby lepiej, gdyby pani Lloyd przestała się tak zamartwiać.

- To chyba niemożliwe - odparła Alison znad teczki. - Znam Hildę od wielu lat i wiem, że zamartwianie się to jej specjalność. Chyba już za późno, żeby to zmienić.

- Pani Lloyd pracuje u pani?

- Tak. Zaczęła pracować dla mojego ojca, potem prowadziła dom jemu i jego wspólnikowi...

- A teraz pani zajęła miejsce ojca. Przynajmniej tak twierdzi pani Lloyd. Mówi, że opiekuje się panią i doktorem Ashtonem.

Alison westchnęła.

- Jeszcze niczego do końca nie ustaliliśmy. Nie wiem, co z tego wyniknie... - przerwała, widząc znaczący uśmiech kobiety. - Czyżby znała pani doktora Ashtona?

- Och, tak. Dobrze go tu znamy. Zawsze kiedy tu przyjeżdża, moje pielęgniarki zupełnie tracą głowy... Po jego wizycie długo nie mogę się z nimi porozumieć...

- Rozmowę przerwał ostry dźwięk dzwonka. Kobieta podniosła wzrok na wiszącą na ścianie tablicę świetlną.

- Zechce mi pani wybaczyć. Akurat dziś jestem na zmianie sama.

- Naturalnie. - Alison odłożyła na biurko historię choroby swojej gospodyni. - I tak muszę już iść. Zajrzę tylko na chwilę do Hildy, żeby sprawdzić, czy się przebudziła.

Właśnie piła herbatę. Uśmiechnęła się na widok Alison i odstawiła filiżankę.

- Myślałam, skarbie, że sobie już poszłaś.

- Nie mogłabym wyjść bez pożegnania. Chciałam tylko porozmawiać przez chwilę z siostrą.

- Ach, już mi dobrze - westchnęła z zadowoleniem Hilda. - Nie ma nic lepszego niż filiżanka herbaty. Wiesz, że to pierwsza, którą wypiłam od czasu operacji? Dziś rano zupełnie nie miałam apetytu.

- To zupełnie do ciebie niepodobne.

- Wiem, ale po tym znieczuleniu nie czułam się najlepiej. Tamta pani - wskazała na leżącą pod przeciwległą ścianą kobietę - miała zupełnie to samo.

Alison spojrzała we wskazanym kierunku i przeczytała na karcie gorączkowej nazwisko pacjentki: Ethel Blackett.

- Właśnie wszczepiono jej protezę stawu biodrowego - szepnęła Hilda. - Jest zarejestrowana u doktora Framptona, ale powiedziała, że się przepisze do nas.

- Naprawdę?

Alison uśmiechnęła się. Takie zmienianie lekarzy było wśród pacjentów dość popularne.

- Tak. Powiedziała, że woli leczyć się u kobiety i że wiele jej koleżanek myśli tak samo.

- W takim razie może ktoś powinien ją ostrzec, że być może wyjadę stąd.

- Jestem pewna, kochanie, że do tego nie dojdzie - powiedziała Hilda i oparła się o poduszkę.

- Jeszcze nic nie zostało ustalone, Hildo.

Z westchnieniem rozejrzała się po oddziale. Pacjentka z sąsiedniego łóżka patrzyła na nią przyjaźnie. Uśmiechnęła się do niej i odwróciła wzrok. Życie w Fairacre wciągało ją coraz bardziej, a ona nadal nie była pewna, czy tego właśnie chce.

- Mam nadzieję, że ze sobą nie walczycie - odezwała się nagle Hilda, przerywając jej rozmyślania.

Alison spojrzała na nią spod oka i uśmiechnęła się lekko.

- Nie, Hildo, nie walczymy. Przynajmniej nie tak, żeby ktoś z zewnątrz mógł to dostrzec.

- Tak bym chciała, żeby wszystko było jak dawniej - westchnęła i podniosła głowę.

- Wiem o tym - odparła Alison i wstała. - Mówiłaś już to kiedyś. Ale to naprawdę bardzo stare dzieje.

- Myślę, że doktor Ashton chciałby tego samego - Hilda nie dawała za wygraną.

Alison roześmiała się i pocałowała staruszkę w policzek.

- I tu się chyba mylisz. Zresztą, miał swoją szansę. Nie moja wina, że nie potrafił jej wykorzystać. Nie chciałabym przechodzić przez to po raz drugi...

- Nawet jeśli to nie była jego wina?

- Hildo, już drugi raz mówisz o tym. Może wreszcie wyjaśnisz mi, o co chodzi?

- To nie ja powinnam ci o tym powiedzieć.

- W takim razie chyba już pójdę...

- Powiem ci tylko jedno - zatrzymała ją Hilda.

- Co takiego?

- Tym, któremu nie podobał się twój związek z doktorem Ashtonem, był twój ojciec.

- Mój ojciec? Co ty mówisz, Hildo! Co mój ojciec ma z tym wszystkim wspólnego?

Hilda zawahała się przez chwilę, a potem wyrzuciła z siebie jednym tchem:

- Nie był zadowolony, kiedy zaczęliście się do siebie zalecać.

Alison z trudem powstrzymała śmiech. Staroświeckie wyrażenie Hildy rozbroiło ją.

- Jestem pewna, że się mylisz, Hildo - odparła po chwili. - Ojciec nigdy nie miał nic przeciwko naszej przyjaźni.

- Być może tobie nic na ten temat nie mówił. Ale niejednokrotnie słyszałam, jak kłócił się o to z doktorem Ashtonem.

Alison ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.

- Chyba lepiej będzie, jak powiesz mi, co słyszałaś.

- Myślę, że i tak powiedziałam już zbyt dużo. O resztę spytaj Granta.

- Daj spokój, Hildo. Skoro już zaczęłaś, musisz wyjaśnić wszystko do końca. Nie możesz pozostawić mnie w niepewności.

Jednak Hilda z uporem potrząsnęła głową i nie odezwała się ani słowem.

- W takim razie, skoro nie zamierzasz mi nic więcej powiedzieć, pójdę już sobie.

Ucałowała staruszkę na pożegnanie i wyszła z oddziału. Wsiadła do samochodu i pojechała prosto do supermarketu. Popychając wózek między pełnymi wszelakiego dobra półkami, rozmyślała nad tym, co powiedziała jej Hilda. Już po raz drugi usłyszała od niej, że to nie z winy Granta ich znajomość skończyła się tak niespodziewanie.

Kiedy w drodze powrotnej mijała przystań, pomyślała nagle, że może warto odwiedzić Mabel Attrill. Razem z Sethem mieszkali niedaleko stąd.

Zapukała do drzwi ich mieszkania. Usłyszała głos Setha zapraszający do środka. Gospodarz palił właśnie fajkę, a kiedy weszła, ze zdziwienia aż wyjął ją z ust.

- Niech mnie diabli, jeśli to nie doktor Kennedy. Przyjechała pani mnie odwiedzić?

- Nie, Seth. Przyjechałam zobaczyć się z twoją żoną. Jak ona się dziś czuje?

- Cały czas jeszcze kaszle.

Zaprosił ją do dużego pokoju, a potem krzyknął w kierunku kuchni:

- Mabel, chodź do nas! Przyjechała doktor Kennedy i chce się z tobą zobaczyć.

Mabel, która znała Alison od dziecka, zajrzała do pokoju.

- Ach, Alison. Jak się masz, kochanie?

- Ja czuję się doskonale. Przyjechałam, żeby sprawdzić, czy tobie nic nie dolega.

- Cały czas mam ten męczący kaszel - odparła z westchnieniem kobieta. - Ale nie powinnam się skarżyć. Są bardziej chorzy ode mnie.

- Słyszałam, że był u ciebie doktor Ashton.

Alison usiadła i otworzyła torbę.

- Tak. On jest bardzo miły, ale mimo to bardzo się cieszę, że do nas wróciłaś. Wolę leczyć się u kobiety.

- W takim razie chyba cię zbadam - odparła szybko, nie chcąc się wdawać w kolejną dyskusję na temat tego, jak długo zostanie w Woodbridge.

- Dobrze. Seth, bądź tak miły i zrób nam herbaty - zwróciła się do męża.

Kiedy mężczyzna zniknął w kuchni, Alison wyjęła stetoskop.

- Pewnie ta jego fajka nie najlepiej ci służy, prawda?

- spytała cicho.

- To fakt. Zawsze mi przeszkadzała. Ale nie mogę od niego wymagać, żeby po tylu latach zarzucił zwyczaj, który ma już we krwi. Nawet dla mnie nie mógłby tego zrobić.

Alison dokładnie osłuchała Mabel, a potem opisała wynik badania w swoim notatniku.

- Doktor Ashton zapisał mi antybiotyk - powiedziała nagle Mabel, jakby dopiero sobie o tym przypomniała. - I dał mi nowy inhalator.

- Wiem o tym - odparła Alison, nie podnosząc wzroku. - Chcę, żebyś dokończyła brać ten antybiotyk. Jak ci się podoba inhalator?

- Muszę przyznać, że jak dotąd jestem z niego bardzo zadowolona. Jest lepszy od tego, który miałam przez ostatnie lata... Och, oczywiście z całym szacunkiem dla twojego ojca.

- Naturalnie, Mabel. Możliwe, że przyzwyczaiłaś się do poprzedniego leku, który przestał na ciebie już działać. Ten inhalator pojawił się na rynku bardzo niedawno i jak na razie sprawdza się bardzo dobrze.

- Bardzo bym chciała coś z tym zrobić, Alison, ale naprawdę nie odważę się poprosić Setha, żeby rzucił palenie.

Alison schowała do torby notes i podeszła do okna. Przez chwilę patrzyła na rozciągający się za nim widok, a potem odwróciła się do Mabel.

- Nie chodzi mi o to, żebyś poprosiła Setha, aby całkiem przestał palić. Jednak musi zdobyć się na jakiś kompromis. Inaczej twoja astma będzie ci coraz bardziej dokuczać.

- Co proponujesz?

- Cóż, wydaje mi się, że powinnyśmy mu zaproponować, żeby nie palił w pokoju, w którym ty jesteś.

- Więc dokąd ma pójść? Kiedy mieszkaliśmy przy - South Street, było inaczej. Miał swój pokój i mógł tam sobie palić do woli. Tutaj warunki są gorsze. Jak wiesz, mamy tylko jedną sypialnię i kuchnię.

- Wiem, Mabel, ale... - Zawahała się. - Co powiesz o balkonie?

Wskazała ręką szklane drzwi, za którymi przez całą długość mieszkania rozciągał się szeroki balkon. Stało na nim mnóstwo pelargonii, geranium i lobelii.

- Może powinnaś mu przetłumaczyć, że lepiej by było, gdyby palił na zewnątrz?

- Sama nie wiem - powiedziała z powątpiewaniem Mabel. - Może ty byś spróbowała, Alison. W końcu jesteś lekarzem.

- Herbata, drogie panie - oznajmił Seth, wnosząc do pokoju tacę z herbatą i trzema porcjami kremu. - O czym rozmawiałyście?

- Podziwiałam właśnie twój balkon. Masz tu całkiem niebrzydki ogródek.

- Jestem z niego bardzo dumny - odparł zadowolony z pochwały Seth.

- Niewielu mężczyzn ma takie zaciszne miejsce, w którym można sobie usiąść i zapalić fajkę.

- Jak to? - spytał zdziwiony.

- Myślałam, że tu właśnie palisz swoją fajkę. Wiem, że nigdy nie zapaliłbyś w pokoju, w którym jest Mabel. Nie chciałbyś przecież pogarszać jej kaszlu.

- Co? - Patrzył na nią z konsternacją, a kiedy zrozumiał, co ma na myśli, zaprzeczył żarliwie: - Naturalnie, że nigdy bym sobie na to nie pozwolił.

Żeby pokryć zakłopotanie, zaczął nalewać herbatę. Alison spojrzała dyskretnie na Mabel, a ta puściła do niej oko.

Kiedy Alison dotarła wreszcie do Fairacre, Grant zaczął właśnie przyjmować pacjentów. Rozpakowała zakupy i zajęła się przygotowywaniem kolacji.

Obierając ziemniaki, pomyślała, że w zasadzie żyją z Grantem jak stare, dobre małżeństwo. On jest w pracy, a ona na niego czeka, krzątając się po kuchni. Tutaj jednak podobieństwo się kończy, zauważyła z gorzkim uśmiechem. Ich rozmowy nie były rozmowami dwojga kochających się ludzi. Nieustanne kłótnie i spory w niczym nie przypominały rodzinnej sielanki...

Kiedy Grant wszedł do kuchni, jej oczy miały jeszcze wyraz rozmarzenia, a usta układały się w łagodnym uśmiechu.

- Co ci tak wesoło? - spytał, rozglądając się po kuchni.

- Och, nic takiego - potrząsnęła głową, czując nagłe zakłopotanie.

- Skończyłem już przyjmować. Pójdę na jakąś godzinkę na przystań.

Musiał chyba dostrzec wyraz rozczarowania na jej twarzy, bo szybko dodał:

- Nie martw się, wezmę ze sobą telefon.

- Nie o to chodzi...

- A o co? - spytał, zatrzymując się przy drzwiach i spoglądając na nią ze zdziwieniem.

- Przygotowałam kolację.

- Przygotowałaś kolację? - spytał i zawrócił do stołu.

- Tak, ale jeśli już jadłeś...

- Nie, nie jadłem. Po prostu jestem zdziwiony.

- Dlaczego? Przecież ty gotowałeś dla mnie wczoraj.

- Wczorajszy wieczór był wyjątkiem. Nie oczekuję od ciebie, że będziesz mi gotować tylko dlatego, że nie ma Hildy.

Wzruszyła ramionami.

- Wcale nie uważam, żeby to był taki zły pomysł.

W końcu ja też muszę jeść. Nie wspomnę już o tym, że Hilda zamartwiałaby się o ciebie, gdybym powiedziała jej, że jadasz poza domem.

Usiadł przy stole i patrzył, jak krząta się przy kuchni, nakrywa do stołu i nalewa wino do kieliszków.

- Jak się czuje Hilda?

- Tak, jak się tego można spodziewać po takim wypadku. Zaskoczyło mnie, jak delikatnie wygląda w tym wielkim łóżku.

- Jutro ją odwiedzę.

- Będzie zachwycona. Zdaje się, że twoja obecność znaczy dla niej więcej niż blask słońca.

- Trudno mi ją sobie wyobrazić w szpitalnych warunkach - powiedział, ignorując jej uwagę.

- Wbrew pozorom, całkiem nieźle daje sobie radę. Na sąsiednim łóżku leży jakaś jej znajoma, pani Blackett.

Grant zmarszczył czoło.

- Powinienem znać to nazwisko?

»

- Chyba nie, ale Hilda twierdzi, że już niedługo będziemy mieli przyjemność spotykać tę panią częściej.

Grant uniósł brwi, więc wyjaśniła mu, o co chodzi.

- Pani Blackett jest pacjentką doktora Framptona. Hilda powiedziała mi jednak, że chce się przenieść do nas.

Pociągnął łyk wina.

- Dlaczego?

- Ponieważ woli leczyć się u kobiety.

Mówiąc to, spojrzała na niego przeciągle, ciekawa reakcji, jaką wywołają jej słowa. Ponieważ Grant nie zareagował, ciągnęła dalej:

- Zgodnie z tym, co mówi Hilda, pani Blackett nie jest w tym pragnieniu odosobniona. Wiele z jej przyjaciółek myśli podobnie.

Spodziewała się jakiejś cierpkiej uwagi, ale Grant zaczął w tym momencie dokładnie studiować zawartość kieliszka. Jego słowa zupełnie ją zaskoczyły.

- To potwierdzałoby moje przypuszczenia.

- To znaczy?

- W każdej praktyce potrzebne są kobiety. Przyciągają klientów.

- Czy zaangażowałeś mnie tylko dlatego? Odrzucił głowę i roześmiał się głośno. Tym razem również zaskoczył ją swą odpowiedzią.

- Daj spokój, Alison. Przecież znasz mnie nie od dziś. Wzruszyła ramionami i wyciągnęła z piekarnika żaroodporne naczynie, w którym dusiły się warzywa.

Przyglądał się jej z uśmiechem, czekając na kolację.

- A więc co Hilda ma zamiar powiedzieć swej nowej przyjaciółce?

- Nie mam pojęcia. W każdym razie uświadomiłam jej, że jeszcze nic nie zostało postanowione.

Grant usiadł przy stole, splótł ramiona na piersiach i przechylił się do tyłu na krześle.

- Oczywiście - odezwał się, patrząc, jak Alison stawia na stole talerze. - Jednak nie możemy mówić tego pacjentom. Inaczej, zamiast przyciągać ludzi, zaczniemy ich od siebie odstraszać.

- Chcesz powiedzieć, że powinniśmy dawać wszystkim do zrozumienia, że zostaję tu na zawsze?

Patrzyła, jak Grant nakłada sobie warzywa i czekała na odpowiedź.

- To chyba nie taki najgorszy pomysł. Nie mogę pozwolić, żeby sprawy zbytnio wymknęły się spod mojej kontroli. Tu chodzi także o moją przyszłość, a jak ci już powiedziałem, mam naprawdę bardzo szerokie plany.

Sięgnęła po widelec i nóż.

- Widzę, że nie masz zamiaru tracić czasu. Mój ojciec dopiero odszedł, a ty...

- Alison! - przerwał jej, gwałtownie odkładając sztućce. - Twój ojciec wiedział o moich planach, a co więcej, gorąco je popierał. No, może nie wszystkie przyjmował z takim samym entuzjazmem, ale doskonale rozumiał konieczność wprowadzenia pewnych zmian. Wiedział, że w przyszłości nie będzie można obejść się bez komputerów. Mówił, że jest to „coś dla przyszłych pokoleń".

- Więc kiedy zamierzasz wprowadzić te plany w życie? - spytała chłodnym tonem.

- To zależy od ciebie.

- Ode mnie?

- Tak. Od tego, czy zamierzasz tu zostać, czy nie. Nie mogę nic postanowić, dopóki nie będę znał twoich planów. Sam nie zdołałbym przeprowadzić takiej inwestycji.

- Mówiliśmy o sześciu miesiącach... - zaczęła niepewnie.

- Wiem i mam zamiar dotrzymać naszej umowy. Sądzę jednak, że powinnaś zdać sobie sprawę z sytuacji, w jakiej mnie stawiasz.

Nie odpowiadała, dziobiąc widelcem leżącą na talerzu rybę. W końcu podniosła na niego wzrok i odezwała się.

- Twierdzisz, że niektórzy pacjenci mogliby wyrejestrować się od nas, gdyby wiedzieli, jaka jest sytuacja?

- Tak myślę.

- Ale mieszkańcy Woodbridge od lat leczyli się u mojego ojca... - zaczęła, uważając, że Grant niepotrzebnie się przejmuje.

- Alison... - Ponownie odłożył na bok sztućce i spojrzał na nią z irytacją. - Wiesz równie dobrze jak ja, że ludzie nie lubią w swoim życiu gwałtownych zmian.

- No właśnie...

- Byli lojalni w stosunku do twojego ojca - kontynuował, nie pozwalając sobie przerwać - i wierzę, że większość z nich byłaby lojalna w stosunku do ciebie. Ale jest też coś, czego ludzie nie lubią jeszcze bardziej niż wprowadzania zmian. Tym czymś jest niepewność. Chcę tylko powiedzieć, że nie powinniśmy zbyt długo zwlekać z podjęciem decyzji. Musimy działać razem. Tak się niestety składa, że prowadzenie praktyki lekarskiej to interes, a każdy interes splajtuje, jeśli nie będzie konkurencyjny, to wszystko.

- Więc co, twoim zdaniem, należałoby zrobić? Czego dokładnie dotyczą te twoje plany?

- Powinniśmy rozszerzyć praktykę - powiedział z naciskiem. - Powinno nas być troje lekarzy, dwie pielęgniarki do prowadzenia dodatkowych klinik, musimy mieć system komputerowy i personel administracyjny: sekretarkę, głównego dyrektora i przynajmniej trzy rejestratorki.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Chyba nie mówisz tego poważnie.

- Nigdy w życiu nie byłem poważniejszy niż w tej chwili.

- A jak, twoim zdaniem, udałoby nam się pomieścić to wszystko w Fairacre?

- Albo dostaniemy pozwolenie i rozbudujemy jedno skrzydło domu, albo znajdziemy jakiś plac i wybudujemy nowe centrum. Osobiście wolałbym to pierwsze rozwiązanie.

- Skąd weźmiemy na to wszystko środki? - W jej głosie dał się słyszeć zjadliwy ton.

- Wystąpimy do rządu o pomoc - odrzekł zdecydowanie.

Przez długą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.

- Ciekawe, co na to wszystko powiedziałby mój ojciec - zastanawiała się głośno.

- Część tych pomysłów powstało z jego inicjatywy odparł. Widząc w jej oczach zaskoczenie, wyjaśnił dokładnie, o co chodzi. - Twój ojciec planował rozbudowę Fairacre.

Ali son odsunęła krzesło i wstała.

- Jak widzę, wszystko już dokładnie obmyśliłeś.

- W zasadzie tak.

- Przykro mi, Grant, ale ustaliliśmy, że popracujemy razem sześć miesięcy i nie pozwolę, żebyś mnie zmuszał do tego, abym wcześniej podjęła jakąś decyzję.

Wzruszył ramionami.

- Wcale nie o to mi chodzi.

Przerwał mu dzwonek stojącego za plecami telefonu. Przechylił się, żeby go odebrać.

Podczas gdy rozmawiał przez telefon, Alison zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Pomimo wątpliwości, które cały czas jej nie opuszczały, wizja przyszłości, jaką roztoczył przed nią Grant, bardzo przemówiła jej do wyobraźni. Miał podjąć wyzwanie, i to nie byle jakie, a ona nagle zapragnęła wziąć w tym przedsięwzięciu udział. Wiedziała, że nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby z jej winy praktyka w Fairacre podupadła. Nie mogła zawieść nadziei, jakie zawsze pokładał w niej ojciec. Zgodziła się pozostać tu przez sześć miesięcy tylko ze względu na miłość do niego, choć od początku była pełna obaw, czy postępuje słusznie. Cały czas między nią a Grantem istniała jakaś przepaść, brak porozumienia, które z pewnością wynikały z faktu, że oboje doskonale pamiętali, jak dobrze było im ze sobą w przeszłości.

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl.

- Grant - zaczęła, kiedy odłożył słuchawkę.

- Tak?

Spojrzała na telefon.

- Musisz wyjść?

Skinął głową.

- Tak. Dzwoniła położna. Ma problem z odebraniem porodu. Muszę tam pojechać.

- Ach tak.

Zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał na Alison.

- Chciałaś mi coś jeszcze powiedzieć?

Zawahała się. Nie, to chyba nie był najlepszy moment, żeby spytać go, o co chodziło Hildzie, która ostatnio zrobiła się tak bardzo tajemnicza.

- Nic, nic. Jedź, a ja tymczasem posprzątam po kolacji.

- Dobrze. Aha, byłbym zapomniał. - Zatrzymał się jeszcze na chwilę.

Wyraz jego oczu sprawił, że serce Alison zaczęło bić żywiej.

- Dzięki za kolację - powiedział miękko i wyszedł z kuchni.

Rozdział 9

Przez następny tydzień ich dni wypełnione były pracą i obowiązkami domowymi. Na zmianę przyjmowali pacjentów, odwiedzali Hildę, robili zakupy i przygotowywali posiłki. Grant nie wspominał więcej o swoich planach rozbudowy Fairacre, a Alison postanowiła, że nie będzie podejmować przedwczesnych decyzji.

Pewnego poranka do gabinetu Alison przyszedł Ken Bridges, właściciel przystani.

- Jak widzę, Ken, twoje bóle wcale nie ustąpiły? - powitała go współczująco, kiedy wszedł i opadł na krzesło.

- Obawiam się, że nie. Naprawdę się nie przemęczam, biorę tabletki, które mi zapisałaś, ale wcale nie czuję się lepiej.

- Będziemy musieli dokładnie cię zbadać. Dasz radę się położyć?

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

- Aż tak źle chyba ze mną nie jest.

Przeszedł wolno przez pokój i ostrożnie położył się na kozetce.

Alison zbadała ruchomość wszystkich stawów, a potem delikatnie obmacała cały kręgosłup.

- Wydaje mi się - powiedziała w końcu - że najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić, to umówić cię z dobrym fizykoterapeutą.

- No cóż. Skoro tak myślisz... - W głosie Kena słychać było powątpiewanie.

- Alison spojrzała uważnie na swego pacjenta.

- Nie wydajesz się być zachwycony tą propozycją. Nie podoba ci się mój pomysł?

. , - Podoba, tylko... Widzisz, zastanawiałem się, czy mógłbym...

- Mów śmiało.

- Czy mógłbym zobaczyć się z doktorem Ashtonem?

- Doktorem Ashtonem? Dlaczego?

~ Cóż, w przeszłości, kiedy miałem bóle, a lekarstwa już mi nie pomagały, twój ojciec zawsze prosił doktora Ashtona, żeby rozmasował mi plecy i mięśnie nóg. Mówiąc szczerze, te zabiegi zawsze stawiały mnie na jakiś czas na nogi. On naprawdę jest w tym doskonały - dodał słabo, widząc, że Alison zamilkła.

Nie mam co do tego wątpliwości, pomyślała, podchodząc do biurka. Sama doskonale pamiętała, jaką cudowną moc miały dłonie jej wspólnika.

- Masz coś przeciwko temu? - spytał Ken, jeszcze leżąc na kozetce.

- Dlaczego sądzisz, że mogłabym mieć coś przeciwko temu?

- Sam nie wiem. Słyszałem, że wy, lekarze, nie lubicie, gdy wasi pacjenci odwiedzają innych doktorów.

- Nie wiem, kto ci naopowiadał takich głupstw.

- A więc poprosisz go?

- Tak, i to od razu. Zobaczę, czy skończył już przyjmować.

Zostawiła Kena na leżance i poszła do rejestracji. Znalazła tam Granta rozmawiającego z Gili.

- Grant, mógłbyś zobaczyć jednego z moich pacjentów?

- Chcesz, żebym go skonsultował? - spytał, nie ukrywając zdziwienia.

- W zasadzie nie. To pacjent z wypadniętym dyskiem. Ma silne bóle w okolicy krzyża. Zastanawiam się, czy nie mógłbyś trochę go pomasować.

- Oczywiście. Chodźmy.

Alison zaprowadziła go do gabinetu i zamknęła drzwi.

- Witaj, Ken. Nie wiedziałem, że to chodzi o ciebie!

Ken przekręcił się na bok i uśmiechnął na widok wchodzącego Granta.

- Cześć. Mam nadzieję, że to nie sprawia ci różnicy.

- Ależ skąd. - Uśmiechnął się do Alison. - Jesteśmy z Kenem starymi przyjaciółmi.

- Zauważyłam.

Oparła się o biurko i patrzyła, jak Grant zdejmuje marynarkę i podwija rękawy koszuli.

- Od jak dawna masz te bóle?

- Gdzieś od tygodnia. Próbowałem wspomagać się środkami przeciwbólowymi, ale mi nie pomagają.

- A zatem popatrzmy na ciebie.

Pochylił się nad kozetką i zbadał Kena w taki sposób, w jaki przed chwilą uczyniła to Alison.

Jego silne, zręczne dłonie zaczęły sprawnie przesuwać się po plecach mężczyzny, a Alison ponownie przypomniała sobie chwile, kiedy te dłonie masowały jej własne mięśnie, usuwając z nich zmęczenie i napięcie... Każdy ruch Granta wywoływał w niej falę innych, bardziej odległych wspomnień, od których tak bardzo starała się uwolnić. Jak dobrze pamiętała każdy dotyk tych wprawnych dłoni...

Nie wolno jej teraz o tym myśleć.

Z desperacją odwróciła wzrok od Granta i wyjrzała przez okno. Czy kiedykolwiek uda jej się zapomnieć? Jak długo będzie mogła pracować z tym mężczyzną i udawać, że nic się między nimi nie wydarzyło?

Po kilkunastu minutach Grant wyprostował się i podszedł do umywalki.

- Mam nadzieję, że to przyniesie ci trochę ulgi, Ken. Jeśli bóle nadal będą się utrzymywać, skontaktuj się z Alison i umówimy się na jeszcze jedną sesję. A teraz idź do domu, weź jakiś środek przeciwbólowy i odpocznij.

- Oczywiście - odparł Ken i usiadł. - Wielkie dzięki, Grant. Już teraz czuję, że ból się zmniejszył.

Grant skinął głową i podszedł do drzwi.

- Dziękuję ci - powiedziała cicho Alison i spojrzała na Kena.

- Masz w domu jakieś tabletki, czy ci przepisać?

- Bardzo proszę. Wszystko mi się skończyło.

Szybko zapisała Kenowi potrzebny lek i podała mu receptę.

Podziękował uśmiechem i wstał, żeby się ubrać.

- Zostaniesz w Fairacre, Alison? - spytał, zapinając guziki marynarki.

- Jeszcze niczego nie postanowiłam - odparła, nie podnosząc wzroku.

- To byłoby naprawdę świetne rozwiązanie. Jesteś jedną z nielicznych osób, które się tu urodziły. Niestety, jest nas coraz mniej.

- Wiem, Ken. Zauważyłam to.

- Nie możemy sobie pozwolić na stratę kolejnej rdzennej mieszkanki naszego miasta....

Poprawił krawat i schował receptę do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Grant mówił mi ostatnio, że chciałby zainstalować system komputerowy do obsługi pacjentów. Pokazywałem mu naszą sieć, którą mamy na przystani. Był bardzo zainteresowany.

- Obawiam się, że komputery nie są moją najmocniejszą stroną - powiedziała z westchnieniem.

- Już za kilka lat nie będziemy się mogli bez nich obejść. Ale nie martw się. Jak raz nauczysz się nimi posługiwać, nie będą miały przed tobą żadnych tajemnic. Weźmy na przykład Cheryl. Początkowo nawet nie chciała słyszeć o pracy na komputerze, a teraz nie potrafiłaby się bez niego obejść. A mówiąc szczerze - ściszył nieco głos - jeśli ona potrafiła się nauczyć ich obsługi, to każdy inny zrobi to bez większego trudu.

- Dzięki, Ken - odparła sucho.

- Och, przepraszam - zmitygował się, zdając sobie sprawę, jak zabrzmiała jego uwaga. - Nie miałem na myśli...

- Wiem - roześmiała się. - Wiem, że nie miałeś.

- Naprawdę, Alison. Komputery bardzo ułatwiają życie. Nie musiałabyś pisać ręcznie tych wszystkich recept. Wiesz co? Może wpadłabyś do nas któregoś dnia. Cheryl pokazałaby ci, jak pracuje nasz system.

- Dzięki, Ken. To bardzo miło z twojej strony.

- Nie ma sprawy. Powiem Cheryl, że do nas zajdziesz.

Nie wątpię, że będzie zachwycona, pomyślała, zamykając za Kenem drzwi. Najwyraźniej zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że akurat one dwie nie pałały do siebie nadmierną miłością.

Wróciła do biurka i nacisnęła guzik interkomu.

- Jest jeszcze ktoś do mnie, Gili?

- Nie, nie ma nikogo.

- A wizyty domowe? Dużo?

- Tak, całe mnóstwo.

- W takim razie zrób mi małą kawę i do roboty. Muszę jeszcze pójść po zakupy. Dziś moja kolej gotowania.

- Nie wiem, dlaczego nie zatrudnicie kogoś na miejsce - Hildy do czasu jej powrotu. Byłoby wam obojgu znacznie lżej. Przecież w ten sposób nie można pracować.

Być może byłoby znacznie lżej, pomyślała, wyłączając interkom, ale nie mieliby z tego tyle przyjemności. Te codzienne posiłki były dla nich prawdziwym wyzwaniem. Ich kulinarne umiejętności znacznie się rozwinęły, gdyż każde z nich chciało okazać się lepszym kucharzem od drugiego.

Właśnie miała zamiar opuścić gabinet, kiedy ponownie zabrzęczał dzwonek interkomu. Gili poinformowała ją, że przyszła pani Dawson i koniecznie chce się z nią zobaczyć.

- Pani Brenda Dawson?

- Tak, Alison. Wiem, że to pacjentka doktora Ashtona, ale upiera się, żebyś to ty ją przyjęła.

- Czy ma zamówioną wizytę?

- Nie. Mówi, że nie chodzi jej o badanie. Twierdzi, że przechodziła obok i wpadła, żeby zamienić z tobą dwa słowa. Tłumaczę jej, że gdyby każdy tak robił, nie starczyłoby ci czasu na nic innego, ale nie chce mnie słuchać.

- W porządku, Gili. Powiedz jej, żeby weszła.

Z westchnieniem usiadła na krześle, zastanawiając się, jak wytłumaczy się z tego Grantowi.

Do gabinetu weszła Brenda Dawson i niepewnie stanęła przy drzwiach.

- Dzień dobry, doktor Kennedy.

- Dzień dobry. Proszę, niech pani wejdzie - Alison zaprosiła ją gestem na fotel.

Kobieta jednak potrząsnęła głową.

- Nie, nie. Nie będę pani zabierać czasu. Chciałabym tylko podziękować.

- Podziękować? Za co?

- Za to, że zamieniła pani w mojej sprawie słowo z doktorem Ashtonem.

- Zamówiła pani u niego wizytę?

- Nie musiałam. Sam do mnie zadzwonił. Powiedział, że poinformowała go pani o moich problemach. Omówiliśmy wszystko dokładnie i rzeczywiście był dla mnie bardzo miły. Zupełnie jakby rozumiał, przez co przechodzę.

Przepisał mi kurację hormonalną. Mam teraz plasterki, które przyklejam do skóry, a hormony przenikają z nich do krwi. Powiedział, że niedługo poczuję ich działanie. Mam regularnie mierzyć ciśnienie krwi, przeprowadzać badania piersi i robić cytologię.

Przerwała na chwilę, by nabrać powietrza.

- I wie pani co? Wyjaśnił wszystko mojemu mężowi. Teraz nawet Alan jest zadowolony z tego, że przyjmuję te leki. Doktor Ashton powiedział mu, że dzięki nim mam mniejsze szanse zachorować na serce i że moje kości będą mocniejsze. Nie będę zabierać pani więcej czasu, doktor Kennedy. Chciałam tylko, żeby pani wiedziała... Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe tego wtargnięcia.

- Ależ skąd - odparła Alison z uśmiechem. - Cieszę się, że widzę panią w takiej formie i że doktor Ashton był w stanie pani pomóc.

Kiedy pani Dawson wyszła z gabinetu, Alison nie mogła powstrzymać uśmiechu. Oto po raz pierwszy ona i Grant działali jak prawdziwi partnerzy, a to sprawiało radość.

Wizyty domowe tego dnia były porozrzucane po całej okolicy. Musiała odwiedzić umierającego na nowotwór pacjenta, który wymagał zwiększenia dawki morfiny, dziecko chore na świnkę i niemowlę, u którego rozpoznała krztusiec. Na koniec pojechała do pacjenta z zaostrzeniem przewlekłego zapalenia oskrzeli, który wymagał przepisania antybiotyku.

Kiedy skończyła, było południe. Postanowiła udać się do supermarketu po zakupy i wrócić do domu.

Tego wieczoru miała przyrządzić kurczaka w sosie cytrynowym. Wybrała potrzebne składniki, zapłaciła w kasie, spakowała wszystko do torby i właśnie zbierała się do wyjścia, kiedy wpadła na nią Paula Cotton.

- Paula! Witaj!

- Dzień dobry, doktor Kennedy.

- Jak się czujesz? - spytała, lustrując dokładnie twarz Pauli.

Dostrzegła na niej czerwone rumieńce i ogromne zmęczenie w oczach.

- Nie najlepiej.

- Och, Paula, tak mi przykro. Widziałaś się z doktorem Ashtonem?

- Tak. Byłam u niego wczoraj. Zadzwonił do mnie, że przyszły wyniki badań ze szpitala.

- I co?

- Chyba niczego nowego nie wniosły. Powiedział, że umówi mnie na wizytę do kogoś innego.

- Cóż, postaraj się tym tak nie martwić. Jestem pewna, że w końcu dojdą do jakichś konkretnych wniosków.

Patrzyła za Paulą, nie mogąc uwolnić się od pewnej myśli, która już dawno chodziła jej po głowie. Myśli mającej związek ze stanem zdrowia Pauli.

Wolno wjechała na drogę prowadzącą do Fairacre, ciesząc oczy widokiem malowniczych krajobrazów, rozciągających się po obu stronach jezdni, i słuchając lokalnej stacji radiowej. Właśnie nadeszła pora odpływu. Linia morza połyskiwała daleko na horyzoncie, a szeroko rozlane ujście rzeki odsłoniło porośnięte morskimi roślinami piaszczyste dno.

Spiker radiowy zapowiedział tytuł znanego utworu i cały samochód wypełniła piękna melodia. Alison przypomniała sobie koncert, na którym była podczas stażu. Wspomnienie Suffolk ponownie przywiodło jej na myśl Paulę i podejrzenie, które przyszło jej do głowy podczas spotkania w supermarkecie.

Kiedy dojechała do Fairacre, od razu udała się do gabinetu i zadzwoniła na Crandelbury Street.

Telefon odebrała rejestratorka, którą Alison doskonale znała.

- Cześć, Helen. Mówi Alison Kennedy.

- Och, doktor Kennedy! Jak miło panią słyszeć. Co u pani słychać?

- Dziękuję, wszystko w porządku. Helen, czy jest dziś w pracy doktor Richards?

- Tak, jest. Zaraz panią połączę.

Po kilku sekundach Alison usłyszała w słuchawce głos swojej starszej koleżanki.

- Alison!

- Cześć, Diano.

- Jak się masz? Dajesz sobie radę?

- Ku memu zaskoczeniu nawet całkiem nieźle.

- Mówiłam ci, że tak będzie. Nie dzwonisz więc chyba, żeby mnie błagać, abym przyjęła cię z powrotem, prawda?

- Rzeczywiście nie. Dzwonię, Diano, ponieważ potrzebna mi jest pewna informacja. W bibliotece zostawiłam swoje notatki z okresu praktyki. Mogłabyś poszukać czerwonej teczki oznaczonej napisem SLE i przysłać ją do mnie pocztą?

- Oczywiście. Zaraz to zrobię. Masz podobny przypadek?

- Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że może tak być. Zanim zrobię z siebie głupka, chciałabym dokładnie przeczytać wszystko na ten temat.

- Rozumiem. Zaraz się zajmę tą sprawą.

- Dzięki, Diano. Pozdrów wszystkich ode mnie, dobrze?

- Oczywiście. Rozmawialiśmy o tobie nie dalej jak wczoraj. Zastanawialiśmy się, jak ci idzie i czy za nami tęsknisz.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Czy rzeczywiście tęskniła za nimi? Za przyjaciółmi? Za pracą? Mówiąc szczerze, praca na Crandelbury Street wydawała jej się tak odległa, jakby należała do zamierzchłej przeszłości.

Zapewniła Dianę, że znów zadzwoni i odłożyła słuchawkę. Przez chwilę trwała w zamyśleniu, lecz szybko się otrząsnęła i poszła do kuchni przygotowywać kolację.

Cały następny dzień była tak zajęta, że dopiero wieczorem znalazła chwilę, żeby usiąść i przeczytać notatki, które nadeszły przed południem. Grant przygotował posiłek, a potem musiał pojechać do pacjenta, u którego wystąpił atak duszności.

W domu panowała absolutna cisza. Alison zabrała notatki do łazienki i przygotowała sobie gorącą, pachnącą wonnymi olejkami kąpiel.

Związała włosy w luźny węzeł na czubku głowy, rozebrała się i weszła do wanny. Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, rozkoszując się aromatem olejków i pozwalając, by jej ciało rozluźniło się, pozbywając się nagromadzonego w ciągu całego dnia napięcia. Potem sięgnęła po leżącą obok wanny teczkę i zaczęła czytać.

Lektura wciągnęła ją tak bardzo, że zupełnie zapomniała o upływającym czasie. Do świadomości przywrócił ją dopiero odgłos otwieranych drzwi, który dobiegł z głębi domu.

Woda zdążyła już prawie całkiem wystygnąć. Szybko sięgnęła po ręcznik i wyszła z wanny. Wytarła się energicznie, a słysząc, że Grant rozmawia przez telefon, owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.

Spojrzała przez poręcz w dół. Grant siedział na schodach i rozmawiał przez przenośny telefon. Był bez marynarki. Miał podwinięte rękawy koszuli i rozluźniony krawat. Ciemne włosy, jak zwykle, opadały mu na czoło.

Podniósł głowę i ujrzał stojącą na górze Alison. Nie spuszczając z niej wzroku, dokończył rozmowę i wyłączył telefon.

- Coś się stało? - Wstał i oparł rękę o poręcz.

- Nie, nic. Chciałam cię tylko złapać.

- Naprawdę?

- Myślałam, że może znów będziesz gdzieś wychodził. Spojrzał na nią z rozbawieniem.

- Mówiąc szczerze, miałem taki zamiar. Ale jeśli masz mi coś innego do zaoferowania...

Jego wzrok prześliznął się po twarzy Alison i spoczął na jej szyi, którą oplatały kosmyki jeszcze wilgotnych włosów.

Przez chwilę patrzyła na niego z góry, a potem, kiedy zrozumiała, co ma na myśli, zarumieniła się jak nastolatka.

- Ja... Ja tylko... Czytałam o pewnym przypadku i...

Po prostu chciałam powiedzieć ci, czego się dowiedziałam...

Grant wszedł na schody. Alison cofnęła się w popłochu.

- Co w tym złego? - spytał miękko. - Przez jedną krótką chwilę pomyślałem, że to może o mnie ci chodzi. Ostatnio rozmawiasz ze mną tylko na tematy zawodowe. Miałem nadzieję, że wreszcie zmiękło ci serce.

Stanął przy niej. Alison dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co tak doskonale znała z przeszłości.

- Nie zawsze tak było, prawda? Pamiętam czasy, w których praca była ostatnią rzeczą, jaka przychodziła nam do głowy.

Przycisnął ją ciałem do barierki.

- Grant... - zaczęła. - Przecież ustaliliśmy... Tylko sprawy zawodowe...

- Ach tak. Rzeczywiście, tak ustaliliśmy. Ale wiesz, co ci powiem, Alison? Mam już tego dosyć. Dosyć wspólnego pracowania, mieszkania pod jednym dachem, wspólnych kolacji i rozchodzenia się na noc do oddzielnych sypialni.

Oparł dłonie o barierkę, zamykając ją w swym uścisku. Alison poczuła zapach, który rozpoznałaby na końcu świata.

- To mogłoby się udać, gdybyśmy byli zwykłymi kolegami. Gdybym nie znał cię lepiej. Ale tak nie jest, prawda?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Co chcę powiedzieć?

Spojrzał na brzeg ręcznika, który odsłaniał nieco piersi Alison, i uśmiechnął się.

- Tylko to, że zbyt dobrze pamiętam, co to znaczy kochać się z tobą. I jeszcze to, że nie mam zamiaru dalej bawić się w te nasze głupie umowy. To wszystko.

Splótł ramiona za jej plecami, a kiedy otworzyła usta, żeby zaprotestować, uciszył ją gorącym, namiętnym pocałunkiem.

- Wyobrażasz sobie, co czułem - zaczął, kiedy wreszcie oderwali się od siebie - przebywając z tobą pod jednym dachem każdej nocy? Pragnąc cię, ale nie mogąc się do ciebie zbliżyć? Czy ty w ogóle masz pojęcie?

- Ale przecież... ustaliliśmy...

- Do diabła z naszymi ustaleniami! Jak sądzisz, dlaczego chodziłem spać na łódź?

- Myślałam...

- Żeby nie ulec pokusie, dlatego! Czasami nie mogłem znieść myśli, że leżysz w sąsiednim pokoju... Tak blisko, a jednocześnie tak daleko! Kilka razy groziło ci, że zostaniesz zgwałcona we własnym łóżku! Wiedziałem, że jeśli zostanę w tym samym domu, rzucę się na ciebie jak dzikus.

- Grant, ja...

Znów zamknął jej usta pocałunkiem. Zanurzył dłonie w jej włosach i mocno przyciągnął do siebie. Pragnęła go, ale mimo to nadal opierała się namiętności, która paliła żywym ogniem.

Poddała się dopiero, kiedy dłonie Granta zaczęły pieścić jej ramiona, szyję, plecy i kiedy jej ciało przypomniało sobie, jak rozkoszne mogą być pieszczoty męskich rąk.

Ożyły wspomnienia dawnych dni, pełnych miłości i ciepła. Ożyły dawno zapomniane namiętności i pragnienia. Wspięła się na palce, objęła go za szyję, zanurzyła dłonie we włosach. Niecierpliwie zrzucili okrycia i przywarli do siebie nagimi ciałami. Nie protestowała, kiedy wziął ją na ręce i nie odrywając ust od jej warg, zaniósł do sypialni i położył na łóżku.

Połączyli się bez słowa i nagle zniknęły wszelkie granice, które tak długo ich dzieliły. Znów stali się jednością, częścią kosmosu, jakiejś nieskończonej doskonałości, której doświadcza się tylko w takich chwilach jak ta.

- Alison...! - wykrzyknął w uniesieniu jej imię, a ona przytuliła go do siebie, ocierając wilgotne od łez policzki.

Dużo później, kiedy leżeli w zapadającym zmroku, Grant otworzył oczy i spojrzał na Alison.

- Wiedziałem, że pewnego dnia do mnie wrócisz - powiedział miękko.

Rozdział 10

- Powiedziałabym, że to niezwykle śmiałe stwierdzenie, doktorze Ashton.

- Ja nazwałbym je po prostu nieuniknionym.

- Cóż, ośmielę się pozostać przy swoim zdaniu. Zwłaszcza po tym, co mi zrobiłeś - powiedziała z wyrzutem.

Jej ciało ciągle przepełniała błogość, ale już zaczęła się zastanawiać nad tym, co się stało.

- Po tym, co ja tobie zrobiłem! A nie pomyślałaś o tym, jak ty potraktowałaś mnie?

- Co masz na myśli? - spytała, unosząc się na łokciu. Popatrzyła na niego z oburzeniem.

- Jak to co? Przez cały czas mnie unikałaś.

- Unikałam?

Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, choć doskonale wiedziała, co ma na myśli. Chciała zyskać nieco na czasie.

- Właśnie tak. Daj spokój, Ali. Kiedy tu przyjechałaś, nie byłaś przygotowana na spotkanie ze mną. Przez cały ten czas...

- Jak możesz mnie za to winić? - Nie pozwoliła mu skończyć. - Po tym, co się stało? Wykorzystałeś mnie, Grant!

- Nie, Alison! - prawie krzyknął, a potem cicho dodał: - Nie wolno ci tak mówić.

- A co mam o tym myśleć? Chcę, żebyś mi wreszcie wszystko wyjaśnił, Grant. Hilda nieustannie robi jakieś aluzje, ale nie chce powiedzieć nic konkretnego. Przez - pewien czas myślałam nawet, że jej słowa są skutkiem narkozy, jakiej została poddana. Grant przez moment milczał.

- Co ci powiedziała? - spytał w końcu.

- Dawała mi do zrozumienia, że mój ojciec miał coś wspólnego z naszym rozstaniem.

- I uwierzyłaś jej?

- Oczywiście, że nie! To bzdura. Tata nigdy nie wtrącał się w moje prywatne sprawy, zwłaszcza jeśli chodziło o mężczyzn.

- Jednak tym razem było inaczej.

Powiedział to tak cicho, że Alison nie była pewna tego, co usłyszała.

- Nie rozumiem, co masz na myśli.

- Pomyśl o tym, Alison - odezwał się miękko. - Pomyśl o tym, jak wyglądało twoje życie, kiedy pojawiłem się w Woodbridge.

- Nadal nie wiem, o co ci chodzi.

Sięgnął ręką przez szerokość łóżka i zapalił lampkę. Pokój wypełnił się łagodnym światłem. Alison instynktownie podciągnęła prześcieradło pod brodę.

- Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie. Czyżbyś zapomniała, jakie wrażenie wywarliśmy na sobie nawzajem?

W odpowiedzi wykonała tylko niezrozumiały gest ręką.

- Musisz to pamiętać - powiedział z naciskiem, uśmiechając się lekko. - W powietrzu aż czuło się napięcie. Twój ojciec wyczuł je także i, mówiąc szczerze, bardzo się tego obawiał...

- Nigdy nic mi na ten temat nie mówił - wtrąciła, starając się coś sobie przypomnieć z tej zdawałoby się tak odległej przeszłości.

- Uznał, że najlepiej będzie, jeśli zostawi rzeczy swojemu biegowi. Miał nadzieję, że kiedy wrócisz na uczelnię, wszystko umrze śmiercią naturalną...

Podniosła na niego wzrok, ale zaraz go opuściła, spłoszona tym, co ujrzała w oczach Granta.

- Jednak, jak dobrze wiemy, tak się nie stało. Powiedzenie, które mówi, że rozstania służą miłości, akurat znalazło w naszym przypadku potwierdzenie.

Wyciągnął rękę i zaczął się bawić kosmykiem włosów Alison.

- Pamiętam, jak przyjeżdżałaś do domu w czasie wolnym od zajęć, jaki tylko udało ci się wygospodarować...

- To prawda - przerwała mu ostro, nie pozwalając, by wspominał dalej. Zbyt dobrze pamiętała ból, jaki odczuwała podczas każdego wyjazdu. - Ciągle jednak nie przypominam sobie, żeby ojciec robił jakieś uwagi.

- Bo nie robił - odparł łagodnie. - Przynajmniej w stosunku do ciebie.

- Chcesz powiedzieć, że rozmawiał na ten temat z tobą?

- Początkowo robił to bardzo delikatnie. Przypomniał mi, jaka jesteś młoda i jak mało jeszcze wiesz o tym, co chcesz robić w życiu. W miarę upływu czasu był jednak coraz bardziej niecierpliwy. Denerwował się, że tak często przyjeżdżasz do domu.

- Mów dalej - poprosiła cicho, zastanawiając się, czego jeszcze przyjdzie jej wysłuchać.

- Krytyczny moment nastąpił wtedy, kiedy miałaś problemy z zaliczeniem sesji. Pamiętasz?

- Zbyt dobrze. - Wzdrygnęła się. - Pomogłeś mi się przygotować do poprawkowych egzaminów...

- Przypominam sobie, że większość powtórek robiliśmy na „Kittihawk"...

Zarumieniła się.

- I co było potem? - spytała szybko, ignorując rozbawienie, jakie dostrzegła w jego oczach.

- Twój ojciec wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie, byśmy się dalej spotykali. Powiedział, żebym pozwolił ci zająć się wyłącznie robieniem kariery zawodowej.

- Co mu na to odpowiedziałeś?

- Powiedziałem mu, że cię kocham.

Serce Alison ścisnęło się ze wzruszenia.

- Odparł mi, że jeśli naprawdę tak jest, powinienem pozwolić ci zrealizować twoje życiowe ambicje. Dodał, że obaj wiemy, ile poświęceń trzeba uczynić, żeby zostać dobrym lekarzem i że przyjeżdżając nieustannie do domu, nigdy nie uda ci się tego osiągnąć.

Alison usiadła na łóżku i pochyliła się do przodu.

- Szkoda tylko, że nikt nie zapytał mnie o zdanie - zauważyła gorzko.

- A co byś powiedziała?

Zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła głowę.

- Ja tego nie chciałem, Alison.

- Więc dlaczego pozwoliłeś, żeby tak się stało?

- Wiedziałem, że w pewnym sensie ojciec ma rację. Sądziłem, że to rozstanie będzie tylko chwilowe. Że kiedy skończysz staż, wrócisz do domu i wszystko będzie jak dawniej.

- Jednak nigdy nawet nie spróbowałeś naprawić tego, co się stało!

- Po twoim wyjeździe przemyślałem wszystko dokładnie i doszedłem do wniosku, że być może twój ojciec miał rację. Może rzeczywiście byłaś zbyt młoda, żeby wiedzieć dobrze, czego chcesz.

- Na jakiej podstawie tak sądziłeś?

- Cóż, chyba dość szybko znalazłaś sobie kogoś innego, nieprawdaż?

- Założył ręce pod głowę i oparł się o ścianę.

- Kogoś innego? - Spojrzała na niego z bezgranicznym zdumieniem. - O czym ty, na Boga, mówisz?

- Pojechałem do Londynu, na twoją uczelnię.

- Przyjeżdżałeś tam kilka razy...

- Tak, ale tym razem wybrałem się już po naszym rozstaniu.

- Nie przypominam sobie twojej wizyty...

- Oczywiście, że nie. Nawet mnie nie widziałaś. Byłaś zbyt zajęta swoim nowym chłopakiem.

- Grant, uwierz mi, nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.

- Teraz zapewne mi powiesz, że nigdy nie słyszałaś o Simonie Faulkenerze.

- Simon...! Och!

Automatycznie podniosła rękę do ust i przesłoniła je w geście zdumienia.

- Widzę jednak, że coś ci się przypomina.

- Ale... Nie rozumiem. Simon i ja... byliśmy tylko...

- nie dokończyła. - Ale skąd ty...?

- Skąd o nim wiem? Powiem ci. Pojechałem do Londynu wbrew obietnicy, którą dałem twojemu ojcu, bo nie mogłem znieść samotności. Musiałem się z tobą zobaczyć. Kiedy przyjechałem na uczelnię, twoi koledzy powiedzieli mi, że wyszłaś gdzieś z Simonem. Z ich słów wynikało, że wasza znajomość to coś więcej niż zwykła przyjaźń. Powłóczyłem się trochę po okolicy i zobaczyłem was, kiedy wracaliście... To, co wtedy widziałem, zupełnie mi wystarczyło.

- Zraniłeś mnie, Grant! I to bardziej niż ktokolwiek inny zrobił to do tej pory...

- W takim razie jesteśmy kwita. Może cię to ubawi, ale byłem zazdrosny o tego chłopaczka. I to bardzo.

- Simon nie był żadnym chłopaczkiem! - zaprotestowała.

- Miał jeszcze mleko pod nosem!

- Simon to bardzo miły chłopak...

- Och, nie wątpię, że tak jest. Ale założę się, że nie spędzałaś z nim czasu tak miło, jak ze mną.

- Jak śmiesz!

Podniosła rękę, jakby chciała go uderzyć, ale Grant roześmiał się, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Pocałował ją mocno, prawie brutalnie.

- Myślałam, że ci nie zależy - powiedziała, kiedy ją wreszcie puścił. - Uważałam, że mnie wykorzystałeś. Spotkałam się kilka razy z Simonem, ale to nie miało żadnego znaczenia. Chciałam tylko zapomnieć o tobie.

- I co? Udało się?

- A jak sądzisz? - szepnęła.

Popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Grant westchnął.

- Przynajmniej twój ojciec doczekał dnia, w którym zostałaś lekarzem.

- Dlaczego nie opowiedziałeś mi o tym wcześniej?

- Bo prosił mnie o to twój ojciec. Sądził, że gdybyś dowiedziała się, iż to wszystko stało się z jego inicjatywy, mogłabyś zrobić jakieś głupstwo. W tamtych czasach byłaś bardzo bojowa... Problem polegał na tym, że kiedy zaczęliśmy razem pracować, bardzo się ze sobą zaprzyjaźniliśmy. Początkowo miałem do niego żal o to, co zrobił, ale po jakimś czasie uznałem, że ma rację. Twoja kariera była najważniejsza.

- Nie rozumiem jednego. Skoro wiedział, że już ze sobą nie jesteśmy, jak mógł życzyć sobie, żebyśmy teraz razem pracowali...

- Może chodziło mu tylko o podtrzymanie tradycji rodu Kennedych?

- Nigdy mu jednak nie zapomnę, że nie powiedział mi o wszystkim sam.

- Sądzisz, że byłabyś w stanie mu wybaczyć?

- Nie wiem.

- Z pewnością nie podziękowałabyś mu za to, co zrobił.

- Nawet teraz nie potrafiłabym się na to zdobyć. Mam do niego ogromny żal.

- Czy chcesz powiedzieć, że byłem miłością twego życia?

- Nie nazwałabym tego tak.

- I że do tej pory twoim sercem nie zawładnął żaden inny?

- Grancie Ashtonie, jesteś niemożliwy - odparła swobodnie, zastanawiając się, jaka byłaby jego reakcja, gdyby dowiedział się, że jego słowa są prawdą.

Zamilkli, pogrążeni we własnych myślach.

- Myślisz, że mamy jeszcze jakieś szanse? - odezwał się po chwili Grant.

- Nie mam pojęcia.

- Powinniśmy spojrzeć faktom w oczy...

- To znaczy?

- Kochaliśmy się, choć nasza miłość została gwałtownie przerwana. Może gdyby dać jej jeszcze jedną szansę...

- Nie możemy tak po prostu zacząć tam, gdzie przerwaliśmy... - zaprotestowała.

- Oczywiście, że nie. Ale gdyby...

- Gdyby co?

- Było nam ze sobą dobrze, prawda? Bo chyba było? - dodał, kiedy nie odpowiadała.

- Dobrze wiesz, że tak.

- Więc...? Spróbujemy jeszcze raz? Ciągle się wahała.

- Sama nie wiem.

- OK. Więc nie będziemy się spieszyć. Zobaczymy, co z tego wyniknie, dobrze?

- Nie jestem pewna...

Jej rany ciągle jeszcze były zbyt świeże. Tylko że teraz wszystko wyglądało inaczej. Grant wyznał, że ją kochał. Że jej nie wykorzystał. Pojechał nawet, żeby ją odnaleźć... Może rzeczywiście spróbować raz jeszcze? Może... Może...

- Damy sobie trochę czasu i zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja - podsumował rozmowę i lekko poczochrał jej włosy. - Ale zanim wszystko się wyjaśni, co byś powiedziała na krótką chwilę zapomnienia?

Otworzyła usta, żeby zaprotestować... żeby przypomnieć, że ma pracę... że naprawdę nie powinna zostać... ale zanim zdążyła się odezwać, Grant pociągnął ją na siebie i zaczął delikatnie całować jej kark.

Z westchnieniem oparła się o niego, po raz drugi tej nocy pozwalając, by jej ciało bez reszty poddało się jego pieszczotom.

Następnego dnia Alison wydawało się, że fakt, iż spędziła noc z Grantem, jest wypisany na jej czole wielkimi literami. Jednak ku jej zdumieniu Gili zachowywała się zupełnie normalnie. Jak zwykle narzekała, że poczta przyszła zbyt późno i że pyłek ze stojących w holu tulipanów zabrudził cały dywan. Alison nie wiedziała, czy ma odczuwać ulgę, czy raczej rozczarowanie.

Wzięła karty czekających na nią chorych, filiżankę kawy i schroniła się w swoim gabinecie.

Grant miał rację. Rzeczywiście było im ze sobą tak dobrze jak dawniej. Jednak pomimo to już zaczynała żałować, że mu uległa. Jak mogła teraz, po tym, co się stało, rozmawiać z nim tylko o sprawach zawodowych? Jak mogła dalej udawać, że nic do niego nie czuje?

Z drugiej strony, nie może przecież zaufać mu po raz kolejny. Zbyt mocno ją zranił i zbyt długo cierpiała z jego powodu, żeby teraz pozwolić mu uwieść się po raz dragi.

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Zanim zdążyła zareagować, drzwi uchyliły się i do gabinetu zajrzał Grant.

- Zastanawiałem się właśnie...

- Tak? - Uniosła brwi.

- Miałaś mi przecież coś powiedzieć.

- Naprawdę?

- Tak. Przynajmniej tak mówiłaś wczoraj wieczorem, kiedy wyszłaś z łazienki i zaczęłaś mnie uwodzić...

- Grant...

- Przepraszam. - Podniósł rękę w uspokajającym geście. Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i przysiadł na jej biurku. - Mówiąc poważnie, byłaś czymś wyjątkowo podekscytowana. Chciałbym wierzyć, że to z powodu mojego powrotu do domu, ale chyba się mylę.

Alison nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Rzeczywiście, nie do końca masz rację. Chodziło mi o jedną z twoich pacjentek.

- Rozumiem. Kolejna, którą zaczęłaś prowadzić.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Przecież uważasz, że niewłaściwie leczyłem Brendę Dawson. Teraz pewnie jest podobnie.

- Grant, nigdy nie twierdziłam, że źle prowadzisz Brendę. Nawet nie przyszło mi to do głowy...

- Wiem, wiem. Chciałem tylko zobaczyć, jak się na mnie wściekasz. Masz wtedy takie urocze rumieńce.

- Och!

- Twoje policzki przybierają odcień...

- Grant, jeszcze chwila i wyrzucę cię z gabinetu...

- Nie mam co do tego wątpliwości. Ale najpierw chciałbym usłyszeć, co miałaś mi do powiedzenia. Mówię poważnie.

- Cóż - zaczęła, nie będąc pewna, czy nadal z niej nie drwi. - Chodzi o Paulę Cotton.

- O Paulę? Ciekawe, dlaczego przeczuwałem, że właśnie o niej chcesz mówić. No więc powiedz mi, co twoim zdaniem jest z nią nie tak. Oprócz tego, rzecz jasna, że nie może donosić żadnej ciąży.

Alison wzięła głęboki oddech.

- Myślę, że Paula może chorować na SLE - odparła cicho.

Przez moment patrzył na nią bez słowa, a potem westchnął, jakby jej sugestia wydała mu się co najmniej śmieszna.

- SLE? - spytał po chwili, wolno cedząc słowa.

- Tak. Trzewny toczeń...

- Rumieniowy - dokończył za nią. - Tak, wiem, co to oznacza.

Podszedł do okna i wyjrzał przez nie z zainteresowaniem.

Alison patrzyła na niego zniecierpliwiona, zastanawiając się, jakie będą jego następne słowa.

- To bardzo rzadka choroba.

- Ma taką samą częstotliwość występowania jak białaczka czy stwardnienie rozsiane - odpowiedziała spokojnie. - Tyle tylko, że niewiele osób o niej wie.

- Miałaś już taki przypadek? - Odwrócił się i spojrzał na nią z powagą.

- Tak. Miałam pacjentkę z toczniem... Prowadziłam ją podczas stażu.

- Dlaczego sądzisz, że Paula może mieć podobny problem? - spytał cicho.

Przełknęła ślinę, ciągle niepewna jego reakcji.

- Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy spotkałam wczoraj Paulę w supermarkecie. Miała na policzkach czerwone wypieki.

Grant zmarszczył czoło.

- Nigdy tego nie zauważyłem.

- Ponieważ ten rumień nie występuje przez cały czas - powiedziała szybko, nie dając mu dojść do głosu. - Kiedy odwiedziłam ją po raz pierwszy, też miała takie czerwone policzki, ale wtedy jeszcze z niczym mi się to nie skojarzyło. Oczywiście są też inne rzeczy...

- Mów dalej. - Grant wyglądał na coraz bardziej zainteresowanego.

- Cóż - nabrała głęboko powietrza - jak zapewne wiesz, uskarża się na bóle stawowe i słabość rąk. Nie na darmo nazywa się tę chorobę wielkim oszustem. Może przybierać bardzo różne postacie, a w jej konkretnym przypadku przejawia się akurat nawykowymi poronieniami.

Znów zmarszczył brwi.

- Ciągle jednak nie rozumiem, dlaczego...

- Pacjentka, którą się zajmowałam, miała dokładnie te same objawy. Przeszła sześć poronień i przez całe lata nikt nie postawił właściwej diagnozy.

- Sześć poronień! Wielki Boże!

- Tak. Zanim w końcu ktoś wpadł na pomysł tocznia, rozwinęło się u niej nadciśnienie tętnicze i wada mitralna serca, które ciągle się pogłębiały. Dopiero kiedy zaczęła miewać ataki padaczki, rozpoznano, na co choruje.

Patrzył na nią z uwagą.

- A ty uważasz, że właśnie na to samo choruje Paula Cotton.

Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Odwrócił się gwałtownie w stronę okna.

- Grant - zaczęła z wahaniem. - Przykro mi. Naprawdę nie chciałam się wtrącać. Tylko że tamta kobieta tak długo nie miała postawionej właściwej diagnozy i musiała się przez to niepotrzebnie nacierpieć...

- Przecież na toczeń nie ma skutecznego lekarstwa - oznajmił, nie odwracając się.

- Wiem, ale można stosować środki spowolniające przebieg choroby. Ona akurat bardzo dobrze zareagowała na sterydy. Sądzę, że im wcześniej postawi się właściwą diagnozę...

Przerwała speszona, obawiając się, że Grant zaraz wybuchnie, zarzucając jej, iż podważa jego zawodowy autorytet. Jednak tak bardzo pragnęła pomóc Pauli!

- Umówiłem już Paulę z neurologiem - powiedział, nadal stojąc tyłem do niej.

- Wiem. Paula wspomniała mi o tym. Być może on wpadłby na to, ale...

- Ale równie dobrze mógłby o tej chorobie nawet nie pomyśleć - przerwał ostro i odwrócił się do Alison. - Zapewne wiesz o tym, że wszystkie testy Pauli wyszły negatywnie.

- Wiem. Ale, jak już powiedziałam, toczeń trzewny jest niezwykle trudny do zdiagnozowania.

- W porządku, Alison. Powiem o twoich przypuszczeniach neurologowi.

- Zrobisz to?

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nawet przez moment nie sądziła, że Grant się na to zdecyduje.

- Oczywiście - odparł chłodno. - Miałaś co do tego jakieś wątpliwości?

- Sądziłam, że będziesz niezadowolony, że diagnozuję twoich pacjentów.

- Dlaczego miałbym być niezadowolony?

- Cóż, nie byłeś zbyt szczęśliwy, kiedy zajęłam się Brendą Dawson.

- Grant westchnął.

- Brenda to zupełnie inna historia. Ona nawet nie dała mi szansy, żebym jej pomógł. Jeśli chodzi o Paulę, to jej przypadek stanowi problem, którego i tak sam nie byłbym w stanie rozwiązać. Zresztą nie jestem aż tak zarozumiały, żeby sądzić, że wiem o swoich pacjentach absolutnie wszystko.

- Była u mnie ostatnio Brenda - powiedziała nagle Alison.

- Doprawdy? - W oczach Granta pojawiło się zdumienie.

- Tak. Wpadła, żeby mi podziękować, że z tobą rozmawiałam. Mówiła też, że ją odwiedziłeś. To bardzo ładnie z twojej strony - dodała cicho.

Wzruszył ramionami.

- Przecież nie mogłem pozwolić, aby moja pacjentka sądziła, że jej problemy mnie nie interesują.

- Zapisałeś jej kurację hormonalną?

- Tak i mam nadzieję, że dobrze jej to zrobi.

Oparł się o biurko Alison i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem.

- Alison, wspólne prowadzenie praktyki pociąga za sobą wiele problemów, ale ma też i zalety. Jedną z nich jest fakt, iż zawsze można liczyć na wsparcie drugiej osoby. Nie chodzi nam przecież o współzawodnictwo, lecz raczej o wzajemne uzupełnianie się i pomaganie sobie nawzajem. Razem znaleźliśmy środek na dolegliwości Brendy, ja pomogłem ci z Kenem, a teraz ty starasz się pomóc mi z przypadkiem Pauli. Wygląda na to, że moje przypuszczenia były słuszne.

- To znaczy?

- Najwyraźniej ty i ja możemy razem pracować, a co więcej, tworzymy bardzo zgrany zespół.

- Pochylił się nad nią i pocałował: najpierw czubek nosa, a potem rozchylone w oczekiwaniu usta.

Dokładnie w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadła Gili.

- Och! - krzyknęła skonfundowana sceną, która rozegrała się na jej oczach. - Och! Tu pan jest. Zaczynałam się zastanawiać. Myślałam... Myślałam... Och, sama już nie wiem, co myślałam! - Przewróciła oczami i czym prędzej wycofała się z pokoju.

- Myślę, że trochę ją zaskoczyliśmy - zauważyła Alison z uśmiechem.

- Nie byłbym tego taki pewien. Odkąd przyjechałaś, obie z Hildą nie mogły się wprost tego doczekać.

- Cóż, Hilda pewnie tak, ale Gili? Jesteś pewien?

- Absolutnie. Cieszę się, że ją usatysfakcjonowaliśmy - westchnął z zadowoleniem.

- Grant... - zaczęła ostrzegawczo.

- Wiem, wiem. Nic jeszcze nie zostało postanowione, a jeśli zaraz nie zabierzemy się do jakiejś pracy, w ogóle nie będziemy mieli żadnych pacjentów. Nie chciałbym cię popędzać, Alison, ale powinniśmy porozmawiać. Nasza sytuacja wygląda teraz trochę inaczej, nie sądzisz?

- Tak, masz rację, ale na razie nie rozpowiadajmy o tym całemu światu, dobrze?

- Dobrze, choć nie wiem, jak długo uda mi się wytrzymać...

Wyszedł, ustępując pola pacjentom, których tego ranka było wyjątkowo dużo.

Kiedy Alison skończyła przyjmować, poszła do rejestracji napić się kawy. Gili, która tam urzędowała, nie mogła powstrzymać się od komentarza.

- Czy rzeczywiście wydarzyło się to, o czym myślę?

- spytała, spoglądając w stronę gabinetu Granta.

Wyraz jej twarzy nie pozostawiał Alison wątpliwości co do tego, o czym myśli Gili.

- Nie wiem - odparła, grając na zwłokę. - A o czym myślisz?

Gili podniosła wzrok znad filiżanki.

- Cóż, wydawało mi się, że ty i doktor Grant byliście czymś niezwykle zajęci.

- Oglądasz zbyt wiele amerykańskich filmów, Gili.

Gili wzruszyła ramionami.

- Być może. To jednak nie zmienia faktu, że widziałam to, co widziałam. Nie mam racji?

Alison uśmiechnęła się, objęła dłońmi filiżankę i upiła duży łyk kawy.

Gili pochyliła się nad dolną szufladą, w której schowała karty pacjentów, a potem wyprostowała się i rzuciła Alison pełne ciekawości spojrzenie.

- Powiedz mi, czy ciebie i doktora Ashtona łączyło coś w przeszłości?

- Dałabym sobie rękę obciąć, że dokładnie wiesz, co łączyło mnie i doktora Ashtona, Gili. Jestem pewna, że Hilda opowiedziała ci wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.

- Nie masz racji. Hilda nigdy nie plotkowała o tobie, doktorze Kennedym czy doktorze Ashtonie. Wymyśliłam to sama. Wystarczyło zobaczyć, jak patrzyliście na siebie, kiedy przyjechałaś na pogrzeb ojca. Spytałam Hildę i wtedy ona, nie wdając się w szczegóły, potwierdziła moje domysły.

- To było bardzo dawno temu, Gili.

- Możliwe, ale teraz nie wygląda na to, żeby wiele się od tamtej pory zmieniło.

Alison zajrzała do filiżanki, obawiając się, że Gili zauważy rumieńce, jakie pojawiły się na jej policzkach.

- Czas wszystko zmienia - szepnęła. - Zmieniają się ludzie, sytuacje... wszystko.

- Rzeczywiście - przyznała Gili. - Jednak czasami okazuje się, że za drugim razem jest znacznie lepiej. Wystarczy tylko dać losowi małą szansę.

- Zastanawiam się, dlaczego nie założycie z Hildą agencji matrymonialnej. Zrobiłybyście na niej fortunę!

Zostawiła Gili w chwili, gdy sięgała po słuchawkę dzwoniącego natarczywie telefonu, a sama wróciła do gabinetu, żeby przygotować się do zajęć szkoły rodzenia.

Poczuła nagłą potrzebę skrycia się w jakimś zacisznym miejscu. Musiała na chwilę uciec od Gili i od jej przenikliwego spojrzenia. Obawiała się, że gdyby porozmawiała z nią jeszcze chwilę, musiałaby wyznać, że sprawy między nią a Grantem zaszły dużo dalej i że rzeczywiście tym razem było tak dobrze, jak w przeszłości, a może nawet lepiej.

Reszta tygodnia była tak wypełniona zajęciami, że Alison i Grant mieli niewiele okazji, by ze sobą porozmawiać. Musiała przyznać przed samą sobą, że z niecierpliwością oczekiwała tych krótkich chwil, które mogli spędzić tylko we dwoje. Mimo to, jakaś część jej duszy powstrzymywała ją od wyrażenia na głos tej radości. Kochała Granta, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Chciała mu pomóc w realizacji jego planów, ale jednak się wahała. Pragnęła kochać i być kochaną, ale nie mogła zapomnieć o przeszłości, o tym, jak została potraktowana.

Obiecała sobie, że w czasie weekendu porozmawia z Grantem, aby raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości.

Późnym wieczorem w piątek weszła do gabinetu z typową dla siebie nonszalancją Cheryl Rossi. Ale kiedy usiadła, Alison wyczuła w powietrzu jakieś dziwne napięcie.

- W czym mogę ci pomóc, Cheryl? - spytała ostrożnie.

- Kiedy ostatnio byłam u ciebie, prosiłam o receptę na tabletki antykoncepcyjne. Przepisałaś mi tylko jedno opakowanie. Twój ojciec zapisywał mi zwykle większą ilość, tak że najczęściej starczało mi na sześć miesięcy.

- Zgadza się - odparła Alison, zaglądając do karty Cheryl. - Tylko że ja nie wiedziałam jeszcze wtedy, czy zostanę w Fairacre.

- A teraz już wiesz?

- Widzę też - zignorowała jej pytanie Alison - że niezbyt dobrze tolerowałaś te środki. Miałaś bóle głowy i krwawienia śródmiesięczne. Doktor Kennedy zasugerował ci nawet zmianę środka antykoncepcyjnego.

- Akurat w tych dniach niespecjalnie chciałabym to robić.

- Tak? - Alison podniosła wzrok i spojrzała na Cheryl. Kobieta przyglądała się uważnie swoim paznokciom.

- Nie chciałabym ryzykować teraz zajścia w ciążę.

- Jest przecież wiele metod. Jestem pewna, że znalazłabyś coś, co by ci odpowiadało...

- Nie chcę przerywać metody doustnej - Cheryl twardo obstawała przy swoim.

- Czy twój mąż miałby coś przeciwko temu?

- Mój mąż?

Coś w tonie Cheryl sprawiło, że Alison ponownie podniosła na nią wzrok.

- Tak. Wiem, że mężczyźni mają czasem różne obiekcje, ale twoje zdrowie jest przecież najważniejsze.

- To nie ma nic wspólnego z moim mężem.

- Nie rozumiem.

- Jesteśmy z Paulem w separacji. Niedługo będziemy już po rozwodzie.

- Ach tak. W takim razie czy nie mogłabyś...?

- Obecnie jestem związana z innym mężczyzną. Nie powinnam o tym mówić. Na razie jeszcze nikt o tym nie wie. - Pochyliła się konspiracyjnie do Alison. - On zajmuje znaczące stanowisko, a ja przecież nie dostałam jeszcze rozwodu. Musimy na razie trzymać wszystko w tajemnicy. Mam nadzieję, że nikomu się z tym nie zdradzisz - dodała, patrząc z nagłym niepokojem na Alison.

- Naturalnie, że nie. Zresztą nie musisz mi o wszystkim mówić. Mnie interesuje tylko kwestia twojego zdrowia. Jestem pewna, że uda nam się jakoś zaradzić twoim problemom...

- Aleja chcę ci powiedzieć! Muszę to wreszcie komuś wyznać. Utrzymywanie tego w tajemnicy zbyt wiele mnie kosztuje. Chciałabym krzyczeć o wszystkim z najwyższego budynku w mieście. Wiesz, nigdy przedtem nie czułam czegoś podobnego. Grant mówi, że z nim jest dokładnie tak samo.

-

Rozdział 11

- Grant? - spytała, mając nadzieję, że uda jej się zachować obojętny ton. - Masz na myśli doktora Ashtona?

Cheryl ponownie spojrzała na swoje paznokcie. Były pomalowane na jasnoróżowy kolor.

- Oczywiście. Ale, proszę, nie mów mu o niczym. Jemu, ani nikomu innemu. Powiedział, że dopóki nie dostanę rozwodu, nikt nie może dowiedzieć się o naszym związku.

Mogłoby to zaszkodzić jego praktyce. Wiem, że to wygląda nieprawdopodobnie, ale w Woodbridge ciągłe jeszcze mieszkają Judzie o bardzo staroświeckich poglądach. Grant uważa, że nie byliby uszczęśliwieni, gdyby okazało się, że ich lekarz domowy jest wplątany w jakąś aferę matrymonialną.

Ziewnęła lekko i uśmiechnęła się.

- Za to później powiem o tym całemu światu. Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że tobie pierwszej zdradziłam nasz sekret? Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś się zakocha.

Chciałby krzyczeć o tym na cały głos. Wiem, że mnie zrozumiesz. W końcu znamy się już tak długo. Zresztą moja znajomość z Grantem też trwa już ładnych kilka lat...

Pierwszy raz spotkaliśmy się niedługo po tym, jak przyjechał do Woodbridge. Nawet nie znałam jeszcze wtedy Paula. A potem... Jest jeszcze jeden powód, dla którego chciałam ci o wszystkim powiedzieć.

Przerwała na chwilę. Alison nie była w stanie nawet się odezwać. Uniosła tylko brwi i czekała na najgorsze.

- Wiesz, mogliśmy spotykać się z Grantem tylko potajemnie. - Uśmiechnęła się lekko. - Naprawdę nie wiem, co zrobilibyśmy bez twojej łodzi.

- Bez „Kittihawk?" - Alison nagle odzyskała głos.

- Tak. To naprawdę był nasz ratunek. Wprawdzie mogłoby to być nieco dalej od mego biura, wiesz, jaki Ken jest wścibski, ale i na to znaleźliśmy sposób. Nie na darmo mówi się, że miłość zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie.

Alison przypomniała sobie zgniecioną pościel na łóżku w kabinie „Kittihawk" i Cheryl, która przyszła na łódkę, żeby „porozmawiać" z Grantem. Wszystko ułożyło się w jedną całość. Może była tam już wcześniej, a potem po prostu wróciła?

Zamrugała oczami, uświadamiając sobie, że Cheryl w dalszym ciągu do niej mówi. Zmusiła się, żeby wysłuchać jej do końca.

- Rozumiesz teraz, dlaczego nie chcę przerywać brania tabletek. Nie mogę ryzykować.

Alison wzięła głęboki oddech i sięgnęła po bloczek z receptami.

- Przepiszę ci tabletki na trzy miesiące. Po tym okresie przyjdziesz po następne.

- Dobrze. Pewnie wtedy będę musiała zgłosić się już do kogoś innego, prawda? - Wstała i sięgnęła po receptę.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Cóż, spodziewam się, że masz zamiar wrócić do Suffolk. Grant mówił, że wolałby, abyś została. Byłoby to znacznie prostsze, niż gdyby musiał cię spłacać i szukać innego wspólnika. Ja jednak myślę, że marzysz o tym, aby się wyrwać z tej zapomnianej przez Boga i ludzi dziury.

Z tymi słowami wyszła z gabinetu, zostawiając Alison z myślami, które kłębiły się w jej głowie niczym chmury burzowe.

W pewnym momencie coś wyłoniło się z tego chaosu. Wstała i z zaciśniętymi pięściami podeszła do drzwi. Pójdzie do niego od razu. Zapyta go, o co w tym wszystkim chodzi. Co on sobie w ogóle wyobraża.

Nagle przystanęła. Nie może tego zrobić. Cheryl prosiła ją przecież, żeby zachowała wszystko w sekrecie. Była zobowiązana do dotrzymania tajemnicy. Zawód, który wykonywała, kierował się pewnymi zasadami. Nie może złamać przysięgi Hipokratesa.

Serce waliło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że za chwilę wyskoczy z piersi i pęknie. Wróciła do gabinetu i usiadła za biurkiem. Próbowała się uspokoić i zapanować nad emocjami. Drżącymi palcami nacisnęła numer interkomu Granta.

- Halo?

Jego ciepły, niczego nie podejrzewający głos omal nie wyprowadził jej z równowagi. Wzięła głęboki oddech.

- Muszę wyjść, Grant. Nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie.

Przez chwilę milczał zaskoczony, a potem odezwał się miękko.

- Czy coś się stało, Alison?

- Nie.

- Mogę w czymś pomóc?

- Nie, Grant. Dziękuję.

Odłożyła szybko słuchawkę, nie dając mu szans na jakikolwiek komentarz. Schwyciła torebkę, kluczyki, wybiegła z gabinetu i poszła do samochodu.

Pojechała prosto na przystań. Biuro ciągle jeszcze było otwarte. Odetchnęła z ulgą. Ken Bridges spojrzał na nią z niejakim zdumieniem.

- Witaj, Ken. Chciałabym kupić do mojej „Kittihawk"

kłódkę.

- Kłódkę? Naturalnie.

Sięgnął do wiszącej za nim szafki i wyjął pudełko z kłódkami.

- Obawiasz się złodziei?

- Można tak powiedzieć - odparła krótko i wręczyła mu dwudziestofuntowy banknot.

Wybił sumę na kasie i zawahał się przez chwilę przed wręczeniem jej reszty.

- Może chciałabyś, żebym ją założył? - spytał cicho.

- Byłabym bardzo wdzięczna, Ken.

Otworzył pudełko z kluczykami i podał jeden Alison.

- Resztę zostawię u siebie, dobrze?

- Dobrze. Tylko nie pozwól, żeby używał ich ktokolwiek poza mną.

- Oczywiście, Alison.

Odwróciła się, by wyjść, ale nagle coś sobie przypomniała.

- Jak tam twoje plecy?

- Znacznie lepiej, dziękuję. Grant naprawdę jest w tym dobry.

- Rzeczywiście - odparła sucho i wyszła, nie czekając na odpowiedź Kena.

Wsiadła do samochodu i ruszyła przed siebie. Wyjechała z Woodbridge, przejechała przez Yarmouth, a potem wzdłuż wybrzeża dotarła do Freshwater i dalej do Military Road.

Słońce chowało się właśnie za horyzontem, a delikatna mgła znad morza spowijała okoliczne wzgórza.

Chyba po raz pierwszy w życiu piękno tego krajobrazu nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Nie zauważyła nawet sowy, która z leszczynowego zagajnika bezgłośnie poleciała w kierunku widocznych w oddali sosen. Czuła się zraniona i opuszczona. Jedyne, czego teraz pragnęła, to znaleźć się w jakimś odludnym miejscu i uporządkować rozbiegane myśli.

Ruch na drodze był niewielki. Minęła zaledwie kilka samochodów, a kiedy zjechała z głównej szosy, nie spotkała już nikogo. Dotarła do niewielkiej zatoczki, wyłączyła silnik i nie zdejmując rąk z kierownicy, zapatrzyła się w przestrzeń. W jej głowie jak echo powracały wypowiedziane przez Cheryl słowa.

Cheryl jasno dała jej do zrozumienia, że sypia z Grantem, co mogło oznaczać tylko to, że doktor Ashton umawiał się równocześnie z dwiema kobietami. Powiedziała też, że ich znajomość zaczęła się już znacznie wcześniej, jeszcze wtedy, gdy Alison jako studentka przyjeżdżała do Woodbridge. A zatem już wtedy ją zdradzał...

Na samą myśl o tym poczuła w piersiach silny ból. Grant mówił jej, że to ojciec starał się przerwać ich związek ze względu na karierę Alison. A ona mu uwierzyła... A może ojciec wiedział o tym, że Grant spotyka się z dwoma kobietami jednocześnie? Może dlatego chciał ją od niego oddalić?

Czy ten Grant naprawdę nie ma sumienia? Cheryl twierdziła, że bardzo się kochają. Jak mógł w tym samym czasie dawać Alison do zrozumienia, że to ona jest jego wybranką? Dlaczego chciał, żeby została? Czy chodziło mu tylko o to, żeby ponownie zaciągnąć ją do łóżka?

Jej serce ścisnęło się na samą myśl o takiej ewentualności. Przypomniała sobie Cheryl mówiącą, że jej pozostanie w Fairacre rozwiązywałoby Grantowi problem znalezienia nowego wspólnika. Przecież nie mogło mu chodzić tylko o to!

W tym momencie przyszła jej do głowy kolejna ponura myśl. A może Grantowi zależało na tym, aby została, tylko dlatego, że przyciągała pacjentów? Była przecież kobietą, a ponadto córką doktora Kennedy'ego, co dla wielu łudzi z Woodbridge miało kolosalne znaczenie.

Nie mogła już z nim pracować. To jedno było pewne. Pomimo życzenia ojca, nie mogła zostać w Woodbridge ani chwili dłużej.

Ostatnie życzenie ojca... Ta sprawa ciągle nie dawała jej spokoju. Skoro ojciec tak bardzo chciał, żeby jej znajomość z Grantem się skończyła, dlaczego zostawił praktykę właśnie im dwojgu? Czy zrobił to tylko dlatego, że pragnął, aby podtrzymała tradycję rodzinną?

Westchnęła i oparła głowę na rękach.

To było bez sensu. Prawdopodobnie i tak nigdy nie dowie się prawdy. Jedyne, czego była pewna, to to, że nigdy więcej nie zaufa już Grantowi Ashtonowi.

Zmierzchało, kiedy zapaliła silnik. Nie czuła się lepiej, ale przynajmniej wiedziała, co powinna zrobić.

Ku jej uldze w Fairacre panowały ciemności, a na podjeździe nie było śladu samochodu Granta.

Od razu poszła na górę. Rozścieliła łóżko i zamknęła drzwi na klucz. Żeby mieć całkowitą pewność, że do pokoju nie wejdzie ktoś nieproszony, podparła je dodatkowo krzesłem. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała spojrzeć Grantowi w oczy, ale nie dziś w nocy. Dziś była zbyt zmęczona na cokolwiek. Marzyła tylko o jednym: by wreszcie znaleźć się we własnym łóżku.

Ale kiedy się położyła, sen jakoś nie przychodził. Jeszcze nie spała, kiedy samochód Granta zatrzymał się przed domem. Słyszała trzaśniecie drzwi, a potem odgłos kroków w holu, kuchni i na schodach. Nie odezwała się, kiedy wołając ją, nacisnął klamkę od drzwi do jej pokoju. Udawała, że śpi. Po chwili usłyszała, jak wchodzi do swej sypialni i zamyka za sobą drzwi. Z łkaniem schowała twarz w poduszkę.

Następnego ranka zaspała. Kiedy zeszła na dół, w holu zastała Gili, która podlewała kwiaty. Przez uchylone drzwi poczuła odurzający zapach wiosennego powietrza.

- Tylko spójrz na tego fiołka. Czy nie jest wspaniały?

Nie mam do nich szczęśliwej ręki, ale ten kwitnie, odkąd go dostałam.

Podniosła wzrok na Alison, zatrzymując w powietrzu rękę z konewką.

- Wszystko w porządku, Alison? Nie wyglądasz dobrze.

- Nic mi nic jest. Po prostu nie najlepiej spałam, to wszystko.

- Rozumiem.

Gili zmarszczyła brwi.

- Nie mam twojej porannej poczty. Doktor Ashton zabrał całą do pokoju. Powiedział, że ją przejrzy.

- W porządku, Gili. Dziękuję.

Wolno przeszła do swojego gabinetu, nie chcąc wysłuchiwać dalszych pytań Gili. Ledwie zdążyła usiąść za biurkiem, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Grant.

- Alison? - Pytanie w jego głosie było tak oczywiste, że spuściła wzrok.

- Tak Grant?

Starała się, by zabrzmiało to oficjalnie. Uparcie wpatrywała się w leżącą na biurku stertę kart pacjentów.

- Przyniosłem ci pocztę...

- Dziękuję.

Odebrała listy i odwróciła się.

- Alison...!

- Tak?

- Co się stało?

- Nic.

- Myślałem...

- Czy to już wszystko, Grant? Mani dużo pracy. Zaspałam i chciałabym nadrobić teraz zaległości.

- Oczywiście. - Zawahał się i dodał: - Pomyślałem, że pewnie chciałabyś wiedzieć. Dostałem list w sprawie Pauli Cotton.

- Och!

Chciała wiedzieć. Poczuła ulgę, że nie muszą rozmawiać o prywatnych sprawach.

- Wygląda na to, że miałaś rację. Neurolog uważa, że rzeczywiście może mieć toczeń układowy.

- Biedna Paula. Wygląda na to, że nigdy nie doczeka się dziecka, którego tak bardzo pragnie.

- Tego nie wiemy. Ale nawet jeśliby tak było, ma przecież swoje życie i dzięki tobie możemy od razu zastosować prawidłowe leczenie. To uwolni ją od większości tych przykrych dolegliwości.

- Prędzej czy później sam doszedłbyś do tej diagnozy. - Wzruszyła ramionami.

- Lepiej znałaś ten przypadek, Alison. I to właśnie są uroki partnerstwa.

Przerwał na chwilę, a Alison wstrzymała oddech.

- Możemy sobie nawzajem pomagać - dodał.

Nie odzywała się, patrząc niemo w podłogę.

- Alison? - odezwał się cicho. - Coś nie jest w porządku i chciałbym wiedzieć co.

- Nie chcę prowadzić z tobą wspólnej praktyki - oświadczyła wreszcie.

- Co?!

Prawie krzyknął, nie bacząc na obecność Gili w sąsiednim pokoju.

Nie odważyła się podnieść na niego oczu.

- Przykro mi, Grant, ale tak właśnie uważam.

- Nie rozumiem cię. Dlaczego?

- Po prostu myślę, że nic z tego nie wyjdzie, to wszystko. Doszłam do wniosku, że nie uda nam się cofnąć czasu.

Zbyt wiele się od tamtej pory zmieniło.

Nadal nie spuszczał z niej wzroku.

- Nie rozumiem cię, Alison. Powinnaś wreszcie się zdecydować, czego naprawdę oczekujesz od życia.

Na szczęście dla Alison w tym momencie rozległ się dzwonek interkomu. Szybkim ruchem podniosła słuchawkę.

- Jest pilne wezwanie dla doktora Ashtona - usłyszała w słuchawce głos Gili. - Podejrzenie zawału serca.

- Już ci go daję.

Wręczyła słuchawkę Grantowi, który z uwagą wysłuchał Gili.

- Powiedz im, że już jadę.

Odłożył słuchawkę, spojrzał ciężko na Alison i po chwili już go nie było. Patrzyła za nim, czując, że za chwilę pęknie jej serce.

Jakoś dobrnęła do końca dnia, szczęśliwa, że to sobota. W wolne dni zwykle nie było wielu wezwań do domów.

Wiedziała, że rozmowa z Grantem nie została skończona i że wkrótce będzie musiała przedyskutować z nim wszystkie problemy związane z dalszym prowadzeniem praktyki. Ta myśl tak ją przerażała, że postanowiła omówić najpierw całą sprawę z Godfreyem Warnerem. Jednak kiedy zadzwoniła do jego biura, okazało się, że wyjechał na konferencję i wróci dopiero następnego dnia.

Westchnęła i przeciągnęła się na krześle. Gili poszła do domu, a ona miała dziś dyżur. Zaraz po lunchu Grant pojechał na wizyty domowe. Miał dziś wolne popołudnie i Alison zastanawiała się, czy wybierze się na przystań. Jeśli tak, to z pewnością przeżyje rozczarowanie, pomyślała z satysfakcją. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu.

- Doktor Kennedy.

- Dzień dobry, pani doktor. Mówi sierżant Jones z Komisariatu Policji w Newport.

- Czym mogę panu służyć?

- W pani rejonie zgłoszono pożar. Nasza karetka jest już w drodze, ale chcielibyśmy, żeby na miejscu wypadku był też lekarz.

- Naturalnie. Gdzie dokładnie wybuchł pożar?

- Niedaleko przystani. W bloku emerytów...

- Wiem, gdzie to jest. Już jadę.

Szybko sprawdziła zawartość swej lekarskiej torby, schwyciła przenośny telefon, zamknęła gabinet i wybiegła do samochodu. W niecałe dziesięć minut była na miejscu. Kiedy zajechała na parking przed blokiem, z przeciwnej strony nadjechał wóz strażacki i karetka. Dwa radiowozy były już na miejscu. Jeden z policjantów kierował ruchem, podczas gdy drugi próbował uspokoić grupkę stojących na ulicy ludzi.

Pospieszyła w stronę drzwi. Zanim weszła do bloku, zadarła głowę i ujrzała, że dym wydobywa się z okien kilku górnych mieszkań. Wokół czuć było ostry zapach spalenizny.

- A dokąd to pani się wybiera? - Drogę zagrodził jej potężnie zbudowany oficer.

- Jestem lekarzem. Nazywam się Kennedy. Policja zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. - Spojrzała niecierpliwie na budynek. - Czy w środku jeszcze ktoś został?

Oficer skinął głową.

- Wydaje nam się, że zostało jeszcze dwoje ludzi.

- Może powinnam spróbować się do nich dostać...

Alison postąpiła krok do przodu, ale mężczyzna położył jej rękę na ramieniu.

- Przykro mi, pani doktor, ale nie mogę wpuszczać do środka nikogo.

- Ale...

- Jeden lekarz w zupełności wystarczy.

- Jaki lekarz?

- W środku jest już doktor Ashton.

- Co?

W tej chwili nad ich głowami rozległ się głośny trzask i jedno z okien wypadło na ulicę, rozbijając się na tysiąc drobnych kawałków. Instynktownie cofnęli się kilka kroków. Ogień zaczął wydobywać się na zewnątrz. Ze środka budynku dochodziły nawoływania strażaków, a za ich plecami krzyczeli policjanci, którzy starali się przesunąć zgromadzonych ludzi w bezpieczniejsze miejsce.

- Powiedział pan, że w środku jest doktor Ashton?

Alison schwyciła za ramię oficera, który właśnie odwrócił się i zamierzał odejść.

- Na to wygląda. Przybył jeszcze przed nami i od razu wszedł do budynku. Ogień najprawdopodobniej zaczął się w mieszkaniu na drugim piętrze i wydaje nam się, że jego właściciele ciągle są w środku. To dwoje starych ludzi. Nazywają się Attrill.

- Seth? - spytała odruchowo.

- Zna ich pani?

- Tak. I to bardzo dobrze.

Spojrzała w stronę okien mieszkania na drugim piętrze. W środku był Grant z Sethem i Mabel. Boże... Proszę Cię...

- Pani jest lekarzem? - Młody policjant, złapał ją za ramię.

- Tak... O co chodzi?

- Dwoje ludzi potrzebuje, pomocy.

Alison podniosła z ziemi torbę i pobiegła we wskazanym kierunku. W biurze przystani zastała Kena Bridgesa pomagającego policjantom, którzy wnosili właśnie do środka dwoje starszych ludzi. Poszkodowani byli w szoku i jeszcze dusili się po tak dużej dawce gryzącego dymu.

Alison zaleciła, aby obojgu podać tlen znajdujący się w karetkach i przygotowała strzykawki z lekiem.

Kiedy przekonała się, że życiu poszkodowanych nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, zostawiła ich pod opieką sanitariuszy i pobiegła z powrotem na miejsce pożaru.

Przez te kilka minut ogień przybrał na sile. Promienie wydobywały się z okien sypialni Setha. Strażacy podnosili właśnie obrotową platformę na wysokość balkonu.

W oknie pojawiła się czyjaś postać i Alison rozpoznała Setha. Z pewnymi oporami wszedł na platformę, a asystujący mu strażak krzyknął do kolegów, że w środku zostały jeszcze dwie osoby, z których jedna jest w nie najlepszym stanie.

Pełna najgorszych myśli Alison przyglądała się, jak platforma powoli opada na ziemię i zaraz po zejściu Setha unosi się ponownie.

Podbiegła do Setha, który siedząc na ziemi kasłał, starając się nabrać w płuca świeżego powietrza.

- Już dobrze, Seth.

Dała znak sanitariuszowi, żeby podjechał do nich z butlą z tlenem.

Pociemniały od dymu Seth rozpoznał ją, pomimo szoku, w jakim się znajdował.

- Mabel... • - szepnął. - W środku jest Mabel,.. Jej astma... Nie może oddychać...

- Spokojnie, Seth. Nic jej się nie stanie. Wydostaną ją. A doktor Ashton?

- Jest z nią... Był wspaniały...

Przyjął z jej rąk maskę, i z ulgą zaczął wdychać tlen.

Alison wstała z klęczek i przywołała ręką sanitariusza.

- Ten mężczyzna ma ciężkie poparzenia na dłoniach - powiedziała, szukając w torbie przeciwbakteryjnego kremu. - Posmaruję mu je specjalnym kremem i dam zastrzyk przeciwbólowy. Chcę, żebyście zawieźli go do szpitala, najszybciej jak się da.

Po kilku minutach Setha zabrała karetka. Alison ponownie zadarła głowę.

Strażak, który wjechał na platformie do góry, zniknął w mieszkaniu. Na balkonie chyba nikogo nie było, chociaż kłęby burego dymu mogły przysłonić niewielkie sylwetki. Alison przyłapała się na tym, że się modli, aby Mabel przeżyła i żeby nic się nie stało Grantowi.

Wydawało jej się, że czeka na nich już całą wieczność. W tym momencie dołączył do niej Ken Bridges.

- Nic mu nie będzie, Alison - powiedział tak cicho, że tylko ona mogła to słyszeć.

- Mam nadzieję, Ken. Mam nadzieję.

Przełknęła ślinę, starając się powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu.

- Gdyby cokolwiek mu się stało...

- Wiem - powiedział miękko. - Wiem... - Nagle schwycił ją za ramię. - Popatrz! Coś się dzieje!

Na balkonie pojawili się jacyś ludzie, ale nadal trudno było cokolwiek dostrzec przez grubą zasłonę dymu.

Po chwili Alison w jednej z postaci rozpoznała Granta. Razem ze strażakiem wynosił z mieszkania Mabel.

Udało im się bezpiecznie przenieść ją na platformę, którą od razu odsunięto od balkonu. W tym momencie za plecami gapiów rozległ się czyjś histeryczny krzyk.

~ Zasłony się palą!

- Zobacz! Ogień wdarł się do sypialni!

Przerażona Alison patrzyła, jak języki ognia zaczynają wydobywać się na zewnątrz tuż za plecami Granta.

Kiedy wydawało się, że jego śmierć w płomieniach jest już prawie nieunikniona, platforma podjechała wreszcie do góry. Grant przeszedł przez barierkę i chwytając się poręczy, zeskoczył na podest. Z ust wszystkich zebranych wydobyło się głośne westchnienie ulgi.

Po kilku sekundach Grant znalazł się na dole. Alison rzuciła się w jego kierunku. Zszedł na ziemię i wpadł prosto w jej otwarte ramiona.

- Och, Grant! - szepnęła. - Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało!

Z desperacją przyciskała go do siebie, jakby od tego miało zależeć jego życie.

- Już dobrze - powiedział, zanurzając usta w jej włosach. - Już dobrze, Alison.

Przez dłuższą chwilę nie wypuszczała go z objęć, z ulgą przytulając do siebie. Potem odchyliła głowę, spoglądając przez łzy na jego osmaloną, spoconą twarz.

- Dzięki Bogu! - powtórzyła, cicho łkając.

Rozdział 12

Mabel nie odzyskała jeszcze przytomności, choć jej oddech był już znacznie bardziej miarowy i spokojny. Zabrano ją do szpitala. Strażacy kończyli gaszenie pożaru, a gapie powoli zaczęli się rozchodzić do domów. Alison podeszła do Grania. Siedział na krawężniku okryty marynarką Kena.

- Chodź - powiedziała, wskazując otwarte drzwi karetki. - Pojedziesz z nimi, a ja przyjadę swoim samochodem.

- Nie ma takiej potrzeby - zaczął, ale Alison nie pozwoliła mu skończyć.

- Oczywiście, że jest. Nawdychałeś się dymu. Jedziesz teraz do szpitala i koniec.

- Ale...

Nagły atak kaszlu przerwał mu w pół słowa. Tym razem bez sprzeciwu pozwolił sanitariuszowi zaprowadzić się do karetki.

Alison dotarła do izby przyjęć niecałe dwadzieścia minut później. Grant i Mabel byli już na miejscu.

- Zaczeka pani? - spytała ją pielęgniarka, którą znała już trochę z widzenia.

- Tak. Doktor Ashton nie ma samochodu, a nie sądzę, żeby istniała konieczność, aby został tu dłużej.

- Ja też tak myślę. Może napiłaby się pani herbaty?

- Najpierw pójdę na ortopedię. Przy okazji chciałabym odwiedzić naszą przyjaciółkę, Hildę Lloyd, która tam leży.

- Przypuszczam, że usłyszała już o całej historii i z pewnością bardzo niepokoi się o doktora Ashtona.

Hilda siedziała na łóżku i robiła szydełkiem serwetkę. Na widok Alison ze zdziwieniem podniosła wzrok.

- Witaj, kochanie. Nie spodziewałam się dziś twoich odwiedzin.

- Ja też nie planowałam dzisiejszej wizyty. Jak się czujesz? - spytała, siadając na brzegu łóżka.

- Dziękuję, coraz lepiej. Ale ty wyglądasz jakoś blado. Czy coś się stało?

Alison wzięła głęboki oddech.

- Nic, czym mogłabyś się martwić, Hildo. Był pożar.

- Pożar?! - W oczach Hildy pojawił się błysk niepokoju. - W Fairacre?

- Nie, nie - uspokoiła ją szybko Alison. - W bloku emerytów. Ogień został chyba zaprószony w mieszkaniu Setha i Mabel.

- Czy coś im się stało? - spytała z przerażeniem w głosie, odkładając robótkę na szafkę obok łóżka.

- Przywieziono ich do szpitala. Seth ma poparzone ręce, a Mabel trudności z oddychaniem. Oboje nawdychali się dymu... - Na moment zawahała się. - Są teraz w izbie przyjęć. Podobnie jak doktor Ashton - dodała na koniec.

- Doktor Ashton?! A co on ma z tym wspólnego?

- Udzielił im pomocy, Hildo - pospieszyła z wyjaśnieniem. - Dlatego przyszłam do ciebie. Nie chciałam, żebyś usłyszała o tym od kogoś innego.

- Ale nic mu nie jest?

- Mam taką nadzieję.

- Cóż... - Hilda oparła się o poduszkę. - Dziękujmy Bogu, że wszystko tak się skończyło. Nie zniosłabym, gdyby cokolwiek mu się stało.

- Jest dla ciebie bardzo ważny, prawda Hildo?

- Tak. Prawie tak ważny jak ty... Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie - przyznała, nie ukrywając ciekawości.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytała szorstko Alison.

- Nie wiem. Coś w tonie twojego głosu podsunęło mi taką myśl. Wypowiedziałaś jego imię z taką ulgą, jak ja, kiedy dowiedziałam się, że nic mu nie jest.

- Cóż, naturalnie, że się cieszę, iż wyszedł z tego cało. Ale nic poza tym, Hildo.

- Czuję się rozczarowana...

- Mówiąc szczerze, Hildo, miałam ci tego teraz nie mówić, ale skoro zaczęłyśmy już tę rozmowę, to wyduszę to z siebie. Wkrótce zacznę czynić przygotowania do wyjazdu do Suffolk.

- Och, Alison! Miałam taką nadzieję...

- Wiem, Hildo, i bardzo mi przykro. Jednak tak już jest. Między mną a Grantem nigdy nie będzie już tak jak dawniej. A teraz - wstała z łóżka - pójdę chyba do izby przyjęć i zobaczę, co się tam dzieje.

Spojrzała na Hildę, ale staruszka zachowywała się tak, jakby jej nie słuchała.

- Jemu też będzie przykro, że wszystkie plany się nie powiodły - powiedziała do siebie.

- O czym ty mówisz? - spytała Alison. - Chyba nie masz zamiaru znów zbyć mnie tymi półsłówkami.

- Nie - odparła z westchnieniem Hilda. - Teraz to już nie ma większego sensu.

- Więc wyjaśnij mi wreszcie, o co chodzi. Jakie plany masz na myśli?

- Oczywiście plany twojego ojca dotyczące praktyki.

- Praktyki? Chcesz powiedzieć, że o wszystkim wiedziałaś? Rozmawiał z tobą na ten temat?

- Nie, nie rozmawiał. Sama się wszystkiego domyśliłam. Rozumiem, co twój ojciec zrobił i dlaczego.

- Więc może w końcu i ja się tego dowiem. Może uda mi się zrozumieć, dlaczego postanowił zniszczyć naszą miłość...

- Zrobił to tylko dla twojego dobra. Chodziło mu o twoją karierę...

- Dlaczego więc postanowił połączyć nasze losy po tylu latach? Czy nie rozumiał, ile bólu będzie nas kosztowała wspólna praca i mieszkanie pod jednym dachem po tym wszystkim, co się stało?

Hilda dopiero po dłuższej chwili zdobyła się na odpowiedź.

- Alison, twój ojciec powiedział mi kiedyś, że czuł się winny tego, co zrobił. Przyznał, że nigdy w życiu nie widział dwojga tak zakochanych w sobie ludzi.

Alison patrzyła na nią w osłupieniu.

- Tak powiedział...?

- Tak. Powiedział też, że jego najgorętszym pragnieniem jest, aby jakoś ten błąd naprawić. Nie wiedziałam, co zamierza zrobić, podobnie jak nie wiedziałam, że był tak bardzo chory... Dopiero potem, kiedy odczytano jego testament, zrozumiałam, że w ten sposób chciał znowu was ze sobą połączyć. Jesteś absolutnie pewna, kochanie, że nic się już nie da zrobić?

- Absolutnie - odparła twardo. - Przykro mi, ale nawet nie mogę mu ufać. A bez wzajemnego zaufania nie ma mowy o miłości.

Hilda westchnęła.

- Mnie on zawsze wydawał się osobą ze wszech miar godną zaufania...

- Hildo, nic nie rozumiesz. Nie znasz całej prawdy... Nie czas teraz, żebym ci to wszystko wyjaśniała. Muszę - wracać do Woodbridge. Ludzie prawdopodobnie dowiedzieli się już o wypadku i zapewne telefon dzwoni bez przerwy.

W końcu udało jej się wyjść od Hildy, jednak długo jeszcze zastanawiała się nad tym, co od niej usłyszała.

Przynajmniej wiedziała teraz, co skłoniło ojca do takiej decyzji. W głębi duszy była zadowolona, że nie chodziło mu tylko o to, aby w Fairacre mieszkał jakiś Kennedy. Jedyny problem polegał na tym, że jego dobre intencje były mocno spóźnione i nic już nie mogło tego faktu zmienić.

Kiedy dotarła do izby przyjęć, okazało się, że Grant już na nią czeka. Był gotowy do opuszczenia szpitala.

- Zbadano cię? - spytała, starając się zignorować wyraz jego oczu.

- Tak, pani doktor.

- Wszystko w porządku pani doktor. Zrobili mi nawet rentgen płuc.

- To bardzo dobrze.

Starała się rozmawiać z nim oficjalnie, ale sposób, w jaki na nią patrzył, bardzo jej to utrudniał.

- Miałeś jakieś wiadomości o Mabel?

- Ciągle jest w nie najlepszym stanie, ale myślę, że przywieźliśmy ją na czas.

- Dobrze. A Seth?

- Przyjęto go na oddział, ale pewnie zostanie przeniesiony na chirurgię plastyczną w Odstock. Pomyślałem, że chciałabyś go zobaczyć, zanim pojedziemy do domu.

Przepuścił ją w drzwiach przed sobą.

- Świetny pomysł.

Kiedy przechodziła obok Granta, poczuła wyraźny zapach dymu i spalenizny. Przypomniało jej to, jak był blisko śmierci.

Szli na oddział w absolutnym milczeniu, ale Alison wyraźnie czuła narastające między nimi napięcie. Obawiając się tego, co może usłyszeć od Granta, odezwała się pierwsza.

- Byłam właśnie u Hildy. Chciałam powiedzieć jej o wszystkim, zanim zrobiłby to ktoś inny. Wiedziałam, że będzie się o ciebie martwiła. A przy okazji, Grant, jak to się stało, że znalazłeś się na miejscu wypadku?

- Byłem na przystani.

Przystań. Był na „Kittihawk". Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.

- Właśnie wracałem do domu, kiedy ujrzałem dym. Ktoś zadzwonił po straż. Ktoś inny powiedział, że w środku są ludzie.

- Czy wiadomo, jak to wszystko się zaczęło?

- Dokładnie nie.

- Jak to?

Myśl, która pojawiła się w jej głowie przed kilkoma godzinami, zaczęła nabierać coraz realniejszych kształtów.

- Cóż, Seth przebąkuje coś, że to jego fajka była przyczyną pożaru. - Grant potrząsnął głową. - Sam nie wiem...

- Mam nadzieję, że nie ponoszę za wszystko całkowitej odpowiedzialności. - Alison przygryzła wargę.

- Ty? Dlaczego uważasz, że ten wypadek ma jakikolwiek związek z tobą?

- Niedawno odwiedziłam Setha i Mabel i zasugerowałam mu, żeby ze względu na chorobę żony nie palił w pokoju. Powiedziałam, że mógłby to robić na balkonie. Oficer straży stwierdził, że pożar najprawdopodobniej zaczął się w pomieszczeniu na ubrania. Może Seth poszedł zapalić właśnie tam...?

- Nie, nie sądzę, żeby tak było. Nie miałem czasu, żeby dobrze rozejrzeć się po mieszkaniu, ale Seth uparcie twierdził, że palił na balkonie. Kiedy wszedł do domu, schował fajkę do kieszeni marynarki i odwiesił ją do garderoby. Najprawdopodobniej nie zgasił jej do końca.

- Boże! Gdybym nie zmuszała go do zmiany nawyków, całe to nieszczęście prawdopodobnie by się nie zdarzyło.

- To nie była twoja wina. Działałaś w interesie Mabel. Seth powinien był się upewnić, że fajka została zgaszona. Zresztą, zanim ubrania się zapaliły, dym musiał być wyczuwalny.

Doszli do drzwi prowadzących na oddział. Grant zatrzymał się z ręką na klamce.

- Musiałem nieźle się namęczyć, żeby się do nich dostać. Mabel od początku była w ciężkim stanie, a Seth poparzył sobie ręce, próbując ugasić pożar. Duży pokój zajął się pierwszy, dlatego musiałem zaciągnąć ich do sypialni. Na szczęście był tam balkon.

- Prawdopodobnie zawdzięczają ci życie - zauważyła Alison, kiedy Grant popchnął drzwi. - Mieli szczęście, że byłeś w pobliżu.

- Przyszedłem na „Kittihawk".

- Domyśliłam się.

- I oczywiście nie mogłem się na nią dostać.

- Nie mogłeś - potwierdziła skinieniem głowy.

Nie odpowiedział, gdyż dotarli właśnie do niewielkiego pokoju w końcu korytarza, w którym przebywał Seth. Siedział w fotelu, a jego obie dłonie były zabandażowane. Wyglądał przez okno i nie odwrócił się nawet, kiedy Alison i Grant weszli do pokoju.

- Witaj, Seth - powiedziała cicho Alison i stanęła przed nim.

Minęło kilka sekund, zanim rozpoznał swoich gości. W odpowiedzi skinął głową.

- Jak się czujesz? - spytał Grant, podając krzesło Alison. Sam usiadł na brzegu łóżka.

- Nie najgorzej - odparł krótko.

- Słyszałam, że zostaniesz przeniesiony do Odstock. Mają tam bardzo dobrą chirurgię plastyczną.

- Przeszczepy skórne - skwitował lapidarnie.

- Tak. Będą ci robić nowe dłonie. Medycyna zaszła bardzo daleko.

Nie odpowiedział, dając do zrozumienia, że ma co do tego pewne wątpliwości. Po chwili odezwał się dość niespodzianie.

- Wiecie, jak czuje się Mabel?

- Znosi wszystko bardzo dzielnie - powiedział Grant. - Ale musisz pamiętać, że przeszła ogromny uraz. Nie zapominaj o jej chorobie. Mogę cię zapewnić, że jest w najlepszych rękach.

Seth nie odezwał się, ale Alison zauważyła, że jego oczy się zaszkliły.

- Jestem pewna, że nic jej nie będzie.

Pochyliła się i lekko dotknęła jego dłoni.

- Ale to wszystko moja wina, prawda? - Spojrzał na nich bezradnie, a w jego oczach było tyle bólu, że Alison ścisnęło się serce.

- To był wypadek, Seth - oświadczyła twardo.

- Próbowałem zastosować się do tego, co mówiłaś... wiesz, żeby nie palić w pokoju. Byłem na balkonie, kiedy zadzwonił telefon. Odruchowo wetknąłem fajkę do kieszeni i poszedłem go odebrać. Kiedy palę w domu, opieram fajkę o brzeg popielniczki, ale tym razem... Tym razem zrobiłem inaczej...

Po policzku Setha potoczyła się łza. Chciał zetrzeć ją ręką, ale kiedy ją uniósł, przypomniał sobie, że ma zabandażowane dłonie. Bezsilnie opuścił rękę na kolana.

Alison wyjęła z torby chusteczkę i wytarła mu twarz.

Posiedzieli u niego jeszcze kilka minut, a potem, obiecując, że wkrótce odwiedzą go ponownie, pożegnali się i podeszli do drzwi. Jednak Seth jeszcze ich zatrzymał.

- Coś wam powiem.

- Co takiego, Seth?

- Nigdy więcej nie wezmę fajki do ust.

- Cieszę się, że to słyszę. - Grant uśmiechnął się z powątpiewaniem.

- Naprawdę. Do końca życia nawet nie spojrzę na fajkę. I jeszcze jedno. Gdyby nie doktor Ashton, nie wiem, czy w ogóle jeszcze byśmy żyli. Zachował się jak bohater. Mówię ci, Alison, jak bohater.

W drodze do domu prawie wcale się do siebie nie odzywali. Kiedy dotarli do Fairacre, zapadał zmierzch. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, przyglądając się latającym bezgłośnie nietoperzom, które rozpoczynały właśnie nocne łowy. Grant pierwszy przerwał milczenie.

- Wiesz co? - zaczął miękko. - Kiedy zszedłem z platformy i zobaczyłem, że na mnie czekasz, mógłbym przysiąc, że dostrzegłem w twoich oczach miłość.

- Poczułam ulgę, że nic ci się nie stało.

- Tylko ulgę? - Uniósł brwi, a Alison szybko odwróciła wzrok.

- Każdy odczułby to samo...

- Przez jeden krótki moment pomyślałem, że cały koszmar minął i że znów jest między nami tak jak dawniej.

Delikatnie oderwał rękę Alison od kierownicy i zaczął lekko masować kciukiem jej wnętrze.

Odruchowo wstrzymała oddech. Mogła znieść wszystko, ale nie to. Jego bliskość, dotyk, zapach... To było ponad jej siły. Jeśli ma wyjechać z Fairacre, nie może pozwolić sobie na żadną intymność. Desperacko spróbowała wyrwać się z jego uścisku, jednak Grant tylko wzmocnił uchwyt, nie pozwalając, by cofnęła rękę.

- Alison - szepnął.

- Nie, Grant. Nie. Powiedziałam ci już, że między nami wszystko skończone.

- Nie mogę w to uwierzyć. Wiem, że mnie kochasz.

- Nie ufam ci, Grant. Nie można kochać kogoś, komu się nie ufa.

- A gdyby jednak okazało się, że jestem godny twojego zaufania? Gdybym cię przekonał?

- Nie rozumiem, w jaki sposób mógłbyś...

- Załóżmy, że powiedziałbym ci, iż byłem tak zaskoczony nagłą zmianą twojego zachowania, że postanowiłem dowiedzieć się, co do niej doprowadziło.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - Zmarszczyła brwi.

- Pomyśl przez chwilę, Alison. Przez ostatnie tygodnie zbliżyliśmy się do siebie prawie tak bardzo, jak dawniej. Kiedy się kochaliśmy, nie istniały między nami żadne bariery czy zahamowania.

Nie mogła zaprzeczyć, więc po prostu milczała.

- Nasza miłość zdawała się umacniać z dnia na dzień, a nasze plany z każdą chwilą nabierały realności. I nagle wszystko się zmienia. Na początku nie mogłem w to uwierzyć, nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się stało. Potem zacząłem szukać przyczyny twojego postępowania.

Alison nadal się nie odzywała, nie zaprzeczając, ale też nie potwierdzając jego przypuszczeń.

- Potrzebowałem czasu, żeby zbadać, co to mogło być.

Poszedłem na przystań, żeby trochę popracować na łodzi.

Jednak kiedy tam dotarłem, zastałem „Kittihawk" zamkniętą na kłódkę. Wydało mi się to dziwne, tym bardziej, iż dobrze wiedziałaś, że często na niej pracuję. Poszedłem do Kena i spytałem, czy coś wie na ten temat. Wyjaśnił, że prosiłaś go, by założył kłódkę i powiedziałaś, że nie życzysz sobie, aby ktokolwiek poza tobą dostał do niej klucz. Alison milczała.

- Spytałem Kena, czy wie, dlaczego tak zrobiłaś i wiesz, co mi powiedział? Że nie jest pewien, ale nie zdziwiłby się, gdyby miało to coś wspólnego z Cheryl Rossi, która lubiła się włóczyć w pobliżu, szczególnie gdy byłem na przystani.

Umilkł na chwilę. Alison odwróciła głowę. W tej samej chwili poczuła na podbródku rękę Granta. Delikatnie, lecz zdecydowanie zwrócił jej twarz ku sobie.

- Jesteś o nią zazdrosna, Alison? Założyłaś kłódkę, żeby nie wchodziła na „Kittihawk"?

- Ken nie ma prawa snuć takich domysłów. Cheryl jest moją pacjentką...

- Wiem. Wiem także o tym, że była u ciebie wczoraj wieczorem.

- Skąd?

- Po prostu widziałem, jak wychodziła z twojego gabinetu. To wszystko. Wtedy jeszcze nie zwróciłem na to uwagi.

Przygryzła wargę i spróbowała odwrócić głowę.

- Przed południem byłaś zupełnie normalna. Dopiero wieczorem twój stosunek do mnie uległ gwałtownej zmianie. Po rozmowie z Kenem wszystko zaczęło mi się układać w logiczną całość...

- Grant, przykro mi, ale nie mogę...

- Zdradzić tajemnicy lekarskiej?

- Ty przecież byś tego nie zrobił. Nie powiedziałeś mi nawet o stanie zdrowia mojego ojca, choć wiedziałeś, jak bardzo był chory.

- Nie, Alison. Nie zrobiłbym tego. I nie oczekiwałbym tego od ciebie. Zresztą w tym wypadku nie ma takiej potrzeby.

- Jak to?

- Po rozmowie z Kenem poszedłem do Cheryl. Mieszka niedaleko przystani.

- O Boże, mam nadzieję, że nie pomyślała...

- Nie, Alison. Nie pomyślała niczego w tym rodzaju. Nie wiem dokładnie, co ci powiedziała, ale domyślam się, iż dała ci do zrozumienia, że się spotykamy. Nie. - Podniósł rękę, kiedy chciała mu przerwać. - Nie musisz na to odpowiadać. Cheryl i tak wystarczająco dużo mi powiedziała. Chcę, żebyś usłyszała, jak było naprawdę.

Spięła się w oczekiwaniu tego, co miała usłyszeć.

- W przeszłości kilka razy zabierałem Cheryl na kolację - przyznał. - Pierwszy raz poszliśmy na obiad zorganizowany przez Towarzystwo Lekarskie z okazji jakiegoś posiedzenia. Ty byłaś wtedy w szkole i nie miałem z kim pójść. Twój ojciec zaproponował, żebym poszedł z Cheryl.

- Mój ojciec?!

- Tak. Znał ojca Cheryl, często grywali razem w golfa. Teraz wiem, że była to część jego misternie uknutego planu. Wtedy nie widziałem w tym nic podejrzanego. Później widywaliśmy się jeszcze kilka razy, a potem poznała Paula i wyszła za niego za mąż.

Przerwał na chwilę, nie wypuszczając jednak z ręki dłoni Alison.

- Ostatnio słyszałem, że się rozwodzą. Nie zaskoczyło mnie to specjalnie. Cheryl nie należy do osób zbyt stałych w uczuciach. Często kiedy pracowałem na „Kittihawk", wpadała do mnie w porze lunchu. Zjadaliśmy razem kanapkę i piliśmy kawę.

- Nic ponadto? - spytała Alison, mając cały czas w pamięci obraz skotłowanej na łóżku pościeli.

- Nic. Cheryl kilkakrotnie dawała mi do zrozumienia, że chciałaby, aby coś z tego wynikło.

- I co ty na to?

- Początkowo było mi to obojętne. Nie miałem specjalnie ochoty się z nią wiązać. Owszem, mogliśmy coś razem zjeść, nawet pójść na drinka, ale nic więcej. Tak było, dopóki nie zjawiłaś się ty. Cheryl doskonale wiedziała, że w przeszłości chodziliśmy ze sobą.

- Wydawała się doskonale zaznajomiona ze wszystkim, co dotyczyło naszego życia tutaj - powiedziała ostrożnie Alison.

- Nie było to specjalnie trudne. Odkąd przyjechałaś, domysłom i spekulacjom na nasz temat nie było końca.

- Bardzo interesowało ją, kiedy zamierzam wyjechać do Suffolk. - dodała gorzko.

- Prawdopodobnie myślała, że kiedy wyjedziesz, zmienię zdanie na jej temat. Alison... - Zwrócił twarz w jej stronę i nagle znaleźli się bardzo blisko siebie. - Między mną a Cheryl Rossi do niczego nie doszło. Proszę, uwierz mi.

Westchnęła. Tak bardzo chciała, żeby to była prawda. Podniosła na niego wzrok.

- Kocham cię, Alison - powiedział z prostotą. - Chcę, żebyś została moją żoną.

Przez chwilę myślała, że Grant żartuje, ale jedno spojrzenie w jego oczy przekonało ją, że się myli.

- Co ty na to?

- Więc nie chodzi ci tylko o to, żebym została, bo tak byłoby dla ciebie najwygodniej? - spytała zduszonym głosem.

Ujął w dłonie jej twarz.

- Oczywiście, że chcę, abyś pomagała mi prowadzić praktykę. Uważam, że razem tworzymy doskonały zespół.

Jednak ponad wszystko pragnę, abyś była przy mnie do końca mojego życia. Możesz mi zaufać jeszcze raz?

Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Grant pocałował ją lekko w czubek nosa. Otworzył drzwi samochodu i uśmiechnął się.

- Wydaje mi się, że możesz potrzebować czegoś bardziej przekonywującego.

Kiedy weszli do domu, zamknął drzwi na klucz.

- Przyjmę od ciebie każdy dowód - zaczęła Alison z lekkim uśmiechem. - Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Że najpierw weźmiesz prysznic.

Popatrzył w wiszące w holu lustro i kiedy ujrzał w nim swoje odbicie, parsknął śmiechem.

- Wielkie nieba! Wyglądam jak szczotka do czyszczenia kominów. Wezmę prysznic, ale też mam pewien warunek.

- Mianowicie?

- Weźmiesz go ze mną.

Ujście rzeki połyskiwało w srebrzystym świetle księżyca. Leżeli bez ruchu, a jedynymi dźwiękami, które zakłócały ciszę, był szelest skrzydeł nocnych drapieżników i trzask pękających pod ich ciężarem gałązek.

Przez konary drzew przedzierały się nikłe promyki, oświetlając twarz Alison. Grant pochylił się nad nią i pocałował chyba po raz setny tej nocy.

Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, z westchnieniem błogości oparła głowę o jego pierś.

- Jutro musimy pojechać do Hildy. Ona pierwsza powinna się o wszystkim dowiedzieć.

- Oczywiście.

- Będzie zachwycona. Czy wiesz, że wyznała mi dziś, iż mój ojciec czuł się winny tego, że nas rozdzielił? Domyśliła się, że sporządzając taki testament, chciał wszystko - naprawić. Że też tak długo udało jej się zachować to w tajemnicy!

Grant leżał nieruchomo. Nie odezwał się.

- Grant, słyszałeś, co powiedziałam?

- Tak, słyszałem. Ale to nie do końca prawda...

- Co mianowicie?

- Tobie rzeczywiście nic nie mówiła, ale mnie...

- Chcesz powiedzieć, że rozmawiała z tobą na ten temat?

- Zdradziła mi, że twój ojciec miał poczucie winy w stosunku do nas i że chciał naprawić to, co zepsuł.

- Ale przysięgałeś mi kiedyś, że jego decyzja o pozostawieniu nam praktyki była dla ciebie takim samym zaskoczeniem jak dla mnie...

- Bo tak było. Hilda poinformowała mnie o wszystkim dopiero po odczytaniu testamentu.

- Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Czy gdybym to zrobił, miałoby to jakieś znaczenie? Zresztą, jak mógłbym zdobyć się na odwagę? W tym czasie byłem pełen nadziei... Ty jednak oświadczyłaś wprost, że chcesz, aby nasze stosunki były czysto zawodowe...

Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że Grant się uśmiecha.

- Grancie Ashtonie, jesteś niemożliwy! Naprawdę uważam, że mógłbyś... - zaczęła protestować, ale szybko uciszył ją kolejnym pocałunkiem.

Kiedy rozluźnił uścisk, odchyliła głowę i oznajmiła z powagą.

- Dlatego właśnie postanowiłam, że nie sprzedam ci „Kittihawk".

- A więc myślałaś o tym?

- Tak.

- Jestem niepocieszony. Może jednak zmienisz jeszcze zdanie?

- Nie, Grant. W żadnym wypadku. Postanowiłam bowiem, że oddam „Kittihawk".

- Co?

- Właśnie to. Zamierzam ją dać w prezencie ślubnym mojemu przyszłemu mężowi.

Grant uniósł się na łokciu.

- Ale i tym razem jest pewien warunek - ciągnęła, ubawiona wyrazem chłopięcego zachwytu, jaki dostrzegła w jego spojrzeniu.

- Jaki?

- Kiedy będę chciała pożeglować, zabierze mnie, dokądkolwiek zechcę.

- Nie wydaje mi się, żeby to miał być jakiś problem - powiedział cicho i po raz kolejny tej nocy wziął ją w ramiona.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
017 MacDonald Laura Potęga miłości
MacDonald Laura Potega milosci
MacDonald Laura Potega milosci
Laura MacDonald Potęga miłości
Rivers Francine Potega milosci
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
M375 (Duo) MacDonald Laura Niespodzianka
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
375 MacDonald Laura Niespodzianka
Rivers Francine Potega milosci
238 MacDonald Laura Córka doktora Prestona
Greene Carolyn Potęga miłości
Chandler Elizabeth Pocałunek anioła 02 Potega miłości
MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć
MacDonald Laura Chirurg z Argentyny(1)

więcej podobnych podstron