Nowy Jork
Autor: Barbara Gil-Knap
Sen odepchnął mnie bezlitośnie, choć jak żebrak czepiałem się poły jego szarego płaszcza. Przez chwilę leżałem, nie otwierając oczu, doskonale wiedząc, jakie cyfry pojawią się na zielonym wyświetlaczu budzika - tak swoją drogą, na co mi budzik? No proszę, 4:03 A. M.
- Nienawidzę - wyrwało mi się z całego serca.
No i co z tego. Wiedziałem, że nawet, jeśli pozostanę w łóżku mam przed sobą trzy godziny miętoszenia pościeli, bez żadnego skutku, poza wzrastającą irytacją. A potem zapiszczy budzik i wstanę. Równie dobrze mogłem to zrobić od razu. Bezsenność w mieście, które nigdy nie zasypia. Brzmiało równie bezsensownie, jak bezsenność w Seattle. Tyle, że nikt, włącznie ze mną nie wylewał nad tym łez. Okres rozczulania nad sobą, podobnie jak wykorzystywania wszelkich napotkanych rad z kobiecych czasopism miałem już za sobą. A jeszcze nie dojrzałem do wizyty u psychoterapeuty. Syndrom"czwartej rano", bezsenność na podłożu nerwicowym - wiedziałem, co usłyszę.
Uchyliłem bulaj i do wnętrza, razem z lodowatym powietrzem napłynął miarowy dźwięk uderzających o burtę fal. Są takie chwile, kiedy nie żałuję, że rozwód z Zarą zmusił mnie do zamieszkania na łodzi. Chociaż tyle mi zostawiła.
- O nie, Dave, daj sobie spokój! A to, co?
Moja wyobraźnia, wychowana na kryminałach rodzimej produkcji, natychmiast dopisała sensacyjny podtekst widzianego wydarzenia. Na kawałku nadbrzeża, odległym może o jakieś sto pięćdziesiąt metrów zatrzymała się taksówka, zwykła Yellow Cab. Ale nie wysiadł z niej ani Pat, ani Noel, a z lokalnych rezydentów tylko oni zwykli prowadzić nocne życie. Taksówkarz obszedł samochód i rozejrzawszy się bacznie, otworzył bagażnik. Niby 150 metrów to nie jest daleko, ale tego ranka mgła zdążyła już wstać i pętała się tak w okolicy do pasa i oczywiście zobaczyłem jedno wielkie, no� nic. Potem taksówkarz rozejrzał się jeszcze raz, wsiadł do samochodu i ruszył na niskim biegu, wyjąc silnikiem. Chyba mu się spieszyło.
No, ale czwarta rano, to czwarta rano, mój mózg nie pracuje na wysokich obrotach o tak nieludzkiej porze. Przez chwile porozmyślałem jeszcze, że ta taksówka w porannej mgle, z którą miesza się obłok gorących spalin wyglądała akurat tak, że świetnie pasowała do mojej najnowszej reklamy, której dotąd nie udało mi się nawet ugryźć, bo zleceniodawca wyraźnie zażyczył sobie stylu romantycznego, a mnie nie teraz nie romantyzm był w głowie. I wreszcie coś zaskoczyło. Włożenie na siebie dresu i butów do joggingu nie zajmuje zbyt wiele czasu, ale kiedy wreszcie wypadłem z trapu, po taksówce nie zostało śladu ni popiołu. Pochyliłem się nad ciemną rzeką, doskonale teraz widoczną, bo opar podniósł się już, zwiastując kolejny szary i wilgotny dzień. No i nic. A właściwie - to, czego ja się spodziewałem? Mówiąc szczerze - chyba liczyłem na trupa. Nie, żebym komuś źle życzył. Nawet Zara niech sobie tam żyje, czemu nie. Ale, jakby to powiedzieć� ostatnio wylądowałem w dołku. Wszystkie te koszmarne procedury rozwodowe, kiedy to próbują przekonać was, że powinniście zostać razem, to nic w porównaniu z odkryciem, że twoja żona sypiała z twoim najlepszym przyjacielem. Chyba trochę się poddałem, a ona to wykorzystała. I nagle okazało się, że została mi tylko ta łódź. Max przeprowadził się do domu Zary. Do mojego domu. Próbował się tłumaczyć - jeszcze do dziś boli mnie coś w prawej dłoni. No, ale wracając do tematu - ostatnio jakoś nic się nie działo. Taki trup w wodzie mógłby być całkiem niezłą sensacją, szczególnie w tej spokojnej okolicy, jeżeli jakąkolwiek okolicę Nowego Jorku, pomimo energicznej działalności burmistrza Giulianiego można uznać za spokojną.
Wracając do domu, to jest na łódź, zastanawiałem się, co zrobić. I wyszło mi, że nic. Właściwie nic nie widziałem, jak był tam trup, to wypłynie bez mojego udziału, a bocznego numeru taksówki i tak nie widziałem. No dobrze, zaliczę dzisiejsze spotkanie ze zleceniodawcą, niech Opatrzność sprawi, żeby to było ostatnie i pojadę do biura. Nikt się tam mnie nie spodziewa, pogrzebię w Internecie, może coś znajdę.
- Dzień dobry, panie Bendall - przywitała mnie Elaine. Były czasy, kiedy bardzo chciałem, żeby została moją osobistą sekretarką. No, ale zaraz potem poznałem Zarę. Co ona mówi?
- Pana poczta jeszcze nie gotowa, nie spodziewałam się pana dzisiaj.
- Mnie tu nie ma - uśmiechnąłem się do niej przepraszająco.
To wyglądało na sezon ogórkowy. Oprócz normalnej, odrażającej papki w postaci porwań, podpaleń, strzelaniny i kilku morderstw, z których żadne jednak nie pasowało mi do mojego taksówkarza, w serwisach pełno było jakiś bzdur o cieniach, duchach i elfach, rozbijających się po Nowym Jorku. Chyba, że któraś z większych wytwórni filmowych ma puścić jakiś potencjalny hit do kin. Jako element kampanii reklamowej byłoby to całkiem niezłe. Dave, opanuj się, to już skrzywienie zawodowe. Nie wszystko, co ludzie robią to reklama! Chociaż przeważnie�
A potem żółta taksówka wyleciała mi z głowy. Zająłem się pracą, bo zlecenia nie mogły czekać w nieskończoność. Siedziałem w pracy, kończąc grafikę. I nagle poczułem, że dość, nie postawię ani jednej kreski, jutro też jest dzień. Popatrzyłem na zegarek - no tak, dziś też jest dzień. Odruchowo nalałem sobie resztkę kawy z ekspresu, ale już po pierwszym łyku poczułem, że mój żołądek tego nie zniesie. Chyba pora nakarmić go czymś poza kofeiną. W domu lodówka pewno pusta, znowu skończy się na chińskim żarciu pana Chao.
Jak tak z daleka popatrzyłem, to ta grafika całkiem nieźle mi wyszła. Może jeszcze ze dwie, trzy godziny pracy i będzie gotowa. Zadzwoniłem po taksówkę - jeszcze trochę, a ta panienka z centrali zacznie mnie poznawać po głosie. Właściwie, to stać mnie już na nowy samochód, zajmę się tym, jak złapię trochę wolnego czasu, może już w przyszłym tygodniu.
To było do przewidzenia, zanim znalazłem się w domu noc zdążyła się skończyć. Stałem przy oknie, bezmyślnie grzebiąc pałeczkami w kartoniku, bo nagle przestałem być głodny, kiedy znów to zobaczyłem. Była moja"ulubiona"godzina i w gęstniejącej mgle żółta taksówka właśnie zatrzymała się na nadbrzeżu. Nie wiem, kto wymyślił te mgły. Wydawało mi się, że mam dobry wzrok, ale postać, która wysiadła z taksówki był tak niewyraźna. I nagle, jakby zaplątała się w snujący się opar. Zamrugałem, ale cień zniknął. A taksówka mruknęła silnikiem i odjechała. Cień... Cień... A tam, bzdura! Przesiedziałem całą noc przed ekranem komputera, to i teraz mam problemy z oczami. Chociaż nie do końca - numery taksówki jednak zobaczyłem. Kiedy wreszcie zasnąłem, mglisty cień o szaro-mokrych palcach dotykał mojej twarzy.
Wróciłem do biura w tak podłym nastroju, że sam nie wiem, jak udało mi się skończyć grafikę, nie robiąc z niej collage w najlepszym stylu Morticii Addams. I chyba temu podłemu nastrojowi zawdzięczam swoją decyzję i jej konsekwencje.
- Hej, Mike. Tak, to ja, ja też dziwię się, że jeszcze żyję. Co? Nieważne, słuchaj, mam do ciebie prośbę, pożycz mi motocykl.
- Jeżeli w ten sposób zamierzasz zakończyć swój marny żywot, to wybij sobie z głowy - brzmiała odpowiedź Maxa. Coś w jego głosie bardzo mi się nie spodobało. Czyżbym był aż tak źle odbierany?
- Nie - pospieszyłem z zapewnieniem. - Powiedzmy, że mam potrzebę szybkiego i nieskrępowanego poruszania po mieście. Samochód kupię w najbliższym czasie, ale póki co...
- Ach! Któraś panienka załapała się na pocieszycielkę!
- Mike!
- To nie mój pomysł - zastrzegł się szybko. - Lorraine stwierdziła, że cytuję: większość kobiet nie oprze się temu zagubionemu, niewinnemu spojrzeniu. Dopilnowałem tylko, żeby nie dołączyła do większości. Rozumiem, że mogę przestać pilnować...
- Mike, proszę.
- Dobrze - Mike doskonale wiedział, kiedy przegina. - Możesz go sobie zabrać w każdej chwili.
Odłożyłem słuchawkę z mieszanymi uczuciami. "Zagubione spojrzenie! Też coś!"
Muszę stwierdzić, że nie miałem żadnego konkretnego planu. Mój rozsądek zamilkł po ustaleniu, kiedy interesująca mnie taksówka ma najbliższy dyżur nocny. Pewnie, że mogłem na niego po prostu poczekać na nadbrzeżu, ale to nie byłoby interesujące. Z drugiej strony, kiedy tak siedziałem, stopniowo przymarzając do siedzenia motocykla, całe to śledzenie wydawało się równie nieatrakcyjne.
Nowy Jork to wielki worek, do którego świat wrzuca to, co akurat ma pod ręką. Skarby i śmieci. Widziałem to w postaciach pasażerów jednej żółtej taksówki. Piękna kobieta, w pięknej sukni, wyglądającej spod futra - kurs do gmachu Opery. Premiera? W takim razie Zara jest tu również. Przez pięć lat trwania naszego związku bywałem tutaj na każdej premierze. Wtedy odczuwałem to jako obowiązek - teraz, z perspektywy śniegu, sypiącego się za kołnierz - jak paradę snobów. Prawda, jak to w jej zwyczaju, leży pewnie pośrodku. Potem - gość gwiżdżący na rogu ulicy - to ja. I para, opuszczająca dymiącą ciepłem restaurację, spiesząca do równie ciepłego gniazdka. W ostatniej chwili, gdy już wysiadali, zobaczyłem, że są tej samej płci. Generalnie nie mam nic przeciwko homoseksualistom, ale widok dwóch, namiętnie całujących się mężczyzn zawsze sprawia, że czuję się trochę z innej bajki.
Chyba trochę zgłodniałem. Korzystając z małej przerwy - mój cel również posilał się, nie opuszczając samochodu, kupiłem cokolwiek w barze na rogu. Noc zmienia percepcję - zwykle nie czytam napisów na opakowaniach, tym razem czerwone litery rzuciły mi się w oczy: nie zawiera organizmów modyfikowanych genetycznie. W świetle latarni zajrzałem do kartonika, w podświadomym poszukiwaniu grasujących tam mutantów. Przez ułamek sekundy wyobraźnię opanowała mi wizja pochłaniającej cały świat gigantycznej kukurydzy, ale udało mi się opanować. Z pewnym wysiłkiem. Zawartość kartonika zjadłem, ostatecznie podobno NIE było tam mutantów.
Kolejny kurs. Marznący śnieg zamienił ulicę w lodowisko, szczególnie tu, poza City. Panowanie nad narowistą maszyną Mike'a przestało być banalne. Wokół nadal panowała głęboka noc, ale robiło się coraz zimniej, taksówkarz drzemał w samochodzie - to martwa pora, część barów zamykają o drugiej, wtedy zacznie się ruch.
I nagle okazało się, że warto było czekać. Taksówkarz zaświecił światełko, oznaczające, że skończył dyżur i ruszył. Na Manhattanie knajpy znajdują się na każdym rogu ulicy. Po jakimś czasie stało się jasne, że żółta taksówka porusza się po dawno opracowanej trasie - lekceważąc jedne restauracje, przystając pod innymi. Co zdziwiło mnie jednak najbardziej, to fakt, że zabrawszy pasażera - wysokiego i szczupłego mężczyznę w szarym płaszczu z kapturem i jasnych włosach, wyraźnie odcinających się w świetle latarni, nadal nie włączywszy taksometru, samochód kontynuował swoją trasę. Zatrzymał się jeszcze dwukrotnie, zabierając pasażerów, którzy wyglądali dziwnie podobnie - co jest - rodzinka wybrała się w miasto, poszaleć? Za drugim razem samochód objechał knajpę dookoła, nowo zabrany pasażer wysiadł a taksówka czekała na włączonym silniku. Poszedłem w ciemny zaułek, choć nie było to najrozsądniejsze. Na zapleczu śmierdziało resztkami żarcia i kotami. Okazało się, że wcale nie jest tak łatwo coś zobaczyć, samemu nie będąc zauważonym. Nie zwróciłem na siebie uwagi blondyna, ale też nie udało mi się dostrzec, co tak ładnie zapakował w zdjęty z siebie płaszcz. A potem ich zgubiłem - maszyna Mike'a okazała się być nie tylko narowista, ale i fanaberyjna, żółta taksówka dawno znikła z pola widzenia, kiedy wreszcie udało mi się odpalić silnik. I tak powinienem się cieszyć, że nie zwróciłem niczyjej uwagi w tym śmietniku.
Dobiegała trzecia dwadzieścia - było tylko jedno miejsce, gdzie mój taksówkarz mógł się udać - nadbrzeże. Byłem tam przed nimi. Najlepszy widok na miejsce, gdzie dotąd zatrzymywała się taksówka, był od strony starego magazynu. Tak swoją drogą, to od dawna obiecywano nam jego likwidację, ale jakoś nie udawało się dostrzec śladów robót rozbiórkowych. Taksówka zatrzymała się jakieś trzydzieści metrów przede mną, prószący ciągle śnieg nie dawał szansy mgle i widoczność miałem doskonałą. Pasażer z przedniego siedzenia wcisnął coś do ręki kierowcy, który podziękował mu skinieniem głowy - miałem jakieś takie wrażenie, że ci dwaj znają się od dawna. Potem wysiedli, ty samym, powtórzonym ruchem, jakby stanowili jedność. Byłem blisko, naprawdę blisko, i przysięgam - ich uszy były zakończone w szpic - dokładnie tak, jak Mr. Spocka. Przypomniały mi się rewelacje o elfach - byłem trzeźwy, nigdy w życiu nie miewałem omamów, dlaczego miałoby to się zacząć akurat teraz? Nerwica nerwicą, ale do halucynacji było mi daleko. Mimo podniecenia udało mi się zachować ciszę, a jednak nagle jeden z elfów spojrzał w moim kierunku. Zdałem sobie sprawę, że słyszę jakiś ruch za moimi plecami. Spojrzałem - nikogo tam nie było. A kiedy znowu popatrzyłem na nadbrzeże - coś dużego, o nieokreślonych kształtach wychynęło z bagażnika i razem z wysokimi postaciami szybko znikło z mojego pola widzenia. Chciałem za nimi podążyć, ale ruch za mną przestał być szmerem, mimowolnie obejrzałem się, w samą porę, by w ostatniej chwili uchylić przed kawałkiem solidnej deski, wymierzonej w moją głowę. Zaplątałem się jednak w kartony, za którymi się ukrywałem i uderzenie trafiło w lewy obojczyk. Okropnie cuchnąca postać kolejny raz zamierzyła się do ciosu, przed którym nie miałem już szansy umknąć, kiedy od strony rzeki rozległy się szybkie kroki i głośne okrzyki. Mój napastnik czmychnął, a za mną rozległy się trzaski rozrzucanych opakowań.
- Hej, jest tam kto? - usłyszałem głos o wyraźnym irlandzkim akcencie.
Usiłowałem się podnieść i odpowiedzieć, ale nieopatrznie wsparłem się na lewej ręce - ostatecznie jestem leworęczny - i chyba trochę mnie zamroczyło. W każdym razie nagle okazało się, że siedzę oparty o drzwi żółtej taksówki a jej kierowca usiłuje mnie napoić... Whisky chyba. Pociągnąłem solidny łyk i od razu pojaśniało mi w głowie.
- Panie, coś pan tam robił w tym magazynie?
- Zastanawiałem się, co pan tutaj robi - zdecydowałem, że pójdę na całość.
- Kończyłem kurs, człowieku - taksówkarz zdecydowanym ruchem zakręcił butelkę.
- Przywiózł pan Noela? - Skinąłem w kierunku własnej łodzi.- Był z babką?
- Ano, przywiozłem. A z kim był, to chyba jego sprawa.
Chyba przestałem mu się podobać, bo wstał i odsunął się ode mnie. Oho, tak niedobrze. Jeżeli miałem cokolwiek wyjaśnić, to tylko dzisiaj. Jutro gość wyprze się, że tu kiedykolwiek był. Udało mi się wstać bez żadnych efektów ubocznych, ta irlandzka whisky to jednak mocne świństwo.
- Kilka razy w tygodniu, o czwartej rano przyjeżdża pan na to nadbrzeże i wysadza swoich pasażerów. Widziałem ich, to były elfy. Trzej wysocy, szczupli blondyni, zebrał ich pan z najlepszych knajp na Manhattanie.
- Mają gust, chłopcy - spokojnie przytaknął taksówkarz, budząc tym moje niebotyczne zdumienie. - Mówią, że Nowy Jork to najlepsze miejsce, żeby się zabawić. Doskonałe żarcie i rewelacyjne dziewczyny. Też uważam, że mają rację, przyjechałem tu trzydzieści dwa lata temu i zostałem. Nie ma to jak dobre żarcie, mocna whisky i gorąca dziewczyna. Kolejność obojętna.
Stałem jak głupi, oparty o jego samochód i wpatrywałem się w gościa, jakby miał dwie głowy. On chce powiedzieć, że elfy wpadają do Nowego Jorku, ot tak sobie, trochę się rozerwać? Chyba powiedziałem to na głos, bo mężczyzna naprzeciw mnie kolejny raz wyciągnął przed siebie butelkę.
- Golnij sobie, synku. Jutro i tak uznasz, że rozmawiałeś z wariatem. Albo, że za mocno dostałeś po głowie.
Skorzystałem z zaproszenia.
- Ale, co to było, to coś w bagażniku? - Zapytałem w końcu, jakbym nie miał żadnych innych pytań.
- Smok - padła odpowiedź.
Zakrztusiłem się whisky, a kiedy znowu zacząłem normalnie oddychać, po taksówce pozostał tylko ślad opon na świeżo spadłym śniegu.
Była czwarta rano.
Tytuł pożyczony bez wiedzy i zgody autora, z filmu Krzysztofa Krauze.