Ojczyzna.pl
Zachód został ostrzeżony. Teraz płaci cenę "wojny z terrorem"
Ostrzegano ich. Aznarów i Blairów i Buszów. Mówili im to ci, którzy byli ich sojusznikami - Francja i Niemcy i wielu innych, nie wspominając Arabów, że ich krucjata przeciwko Al-Kaidzie może odbić się na nich w bardzo okrutny sposób. Madryckie zamachy bombowe są nie tylko strasznym odwetem za udział Hiszpanii w "drugiej części" "wojny z terrorem" - nielegalnej inwazji Iraku, ale okrutnym i znacznie bardziej bolesnym atakiem na cywilów przez Al-Kaidę.
Jeśli amerykańscy neokonserwatyści wierzą w „wojnę cywilizacji” wierzy w to też i Al-Kaida. Jaki inny oddźwięk może mieć madrycka rzeź na Zachodzie, niż wzmocnienie przekonania, jakkolwiek niedorzecznego historycznie, że Islam i Zachód są w stanie konfliktu? Cywile będą teraz umierać w Europie tak samo brutalnie jak umierali na wyspie Bali i w Tunezji i Istambule. I spójrzmy przez moment na świat przez inny pryzmat - kiedy to oni byli rozrywani na kawałki przez nasze bomby w Afganistanie i Iraku
Źródła zbliżone do organizacji Osamy bin Ladena są zaskoczone dziwnymi wiadomościami, podobno od napastników, które zostały wydrukowane w arabsko-języcznej gazecie Al-Quds al-Arabi. Sugerowały one, że wstępną odpowiedzią na zaangażowanie Hiszpanii w Iraku był atak na włoskich żołnierzy w Karbali - jeśli prawdziwe - powinny oczywiście nawiązywać do zabójstwa siedmiu hiszpańskich oficerów wywiadu w pobliżu Hilla. Użycie publicznych oświadczeń dla przekazywania swoim własnym "komórkom" aby wzmogły ataki, nie okazuje desperackiej dyskrecji, którą normalnie okazuje Al-Kaida w swoich oświadczeniach.
Ale aresztowania w Hiszpanii, używanie telefonów komórkowych, totalny rozmiar ataków bombowych na pociągi, pokazuje Al-Kaidę, tak pewną siebie i bezwzględną, jak zawsze - i teraz zdecydowaną atakować w Europie. Jeśli prawa stopa stanęła w Istambule, a lewa stopa stanęła w Madrycie, gdzie, geograficznie, stanie następna prawa stopa? Możemy wziąć atlas i linijkę i obliczyć to sobie samemu.
Nie wierzę że jest to Trzecia Wojna Światowa. Ani, że jest to "wojna z terrorem". Ani, że jest to "wojna cywilizacji". Ale nasi przywódcy z premedytacją wiodą nas w okres strasznych cierpień, ponieważ nie biorą pod uwagę przyczyn niesprawiedliwości w świecie islamskim. Wielokrotnie mówiono naszym liderom o konsekwencjach brania udziału w irackim szaleństwie Ameryki. Oni - oszukiwali nas. Mówili nam o broniach masowego rażenia które nie istniały, o powiązaniach pomiędzy Irakiem a 11 września 2001, które nie istnialy. Teraz, złapani w pułapkę w Iraku, jesteśmy zdesperowani wyleźć z niej zostawiając za nami na wpół wyszkolone siły kolaboranckiej policji, które będą - jak przypuszczamy - przelewać krew za nas.
Nie, mordercami są ci, którzy podłożyli bomby. Zabójcami są ci, którzy zabijają - a w to wliczają się też nasi piloci i ich bombowce. My nie chcemy zabijać cywilów. Ale wiemy, że nasze wojny to robią, a śmierć nie przychodzi bardziej przyjemnie, mniej boleśnie, gdy ofiary są zabijane przez podobno życzliwy Zachód, a nie przez podobno okrutny Wschód. Teraz zaczynamy płacić cenę.
Czy rzeczywiście zaczęło się to 11 września 2001 roku? Nie, zaczęło się to o wiele wcześniej. I żadna ilość przymilnych słów i żadna ilość szczerości działaczy kościelnych nie zasłoni poziomu, do którego zostaliśmy doprowadzeni przez naszych przywódców w tym obłąkanym konflikcie.
Robert Fisk
© 2004 The Independent. UK
Tłum. Z.Łabędzki
Na żywo z Iraku
Nie wcielony do armii dziennikarz - Robert Fisk - mówi o bagnie, jakie sobie zgotował Waszyngton w Iraku, o cywilnych ofiarach, oraz złudach bushowej "wojny o wyzwolenie"
Rozmowa Roberta Fiska, Amy Goodman i Jeremiego Scahilla.
Rozmowa telefoniczna spisana (i tłumaczona) "na gorąco".
Amy Goodman, "Democracy Now!": Opisz nam obecną scenerię Bagdadu
Robert Fisk, "The Independent": No więc, relatywnie - to dobre słowo - cicha noc, z mnóstwem eksplozji godzinę temu. Jest oczywiście niesamowita liczba rakiet walących w jakieś cele, ale tak na oko jakieś 4 do 5 mil od nas. Słyszysz zmianę ciśnienia powietrza, i słyszysz ten długi, niski warkot, jak bębny, czy może jakby ktoś walił w blaszaną beczkę głęboko pod ziemią, ale gdzieś daleko. Były tylko 2 czy 3 eksplozje blisko centrum miasta, gdzie ja jestem, w ciągu ostatnich 12 godzin. Tak, że mogę chyba powiedzieć, że dla każdego, kto mieszka w centrum Bagdadu, była to stosunkowo cicha noc.
Bardzo dziwne jest to, że natężenie ataków na Bagdad niesamowicie się zmienia. Jeden wieczór masz taki, że faktycznie możesz go przespać, a następnego wieczoru widzisz dookoła siebie ogniste eksplozje.
Jakby nikt tego nie planował, tak to wygląda. Jakby ktoś wstał rano i powiedział "walnijmy dzisiaj w TO na mapie". Jest to coś, co charakteryzuje w jakimś stopniu całą tę awanturę, bo jeśli aktualnie przyjrzysz się temu, co się dzieje na ziemi, zobaczysz, że Amerykanie i Brytyjczycy wystartowali od granicy. Doszli do Um Quasr i utknęli, ruszyli więc dalej przez pustynię, skręcili w prawo, i spróbowali wejść do Basry, tam utknęli, i znów skręcili w prawo na Nasairiję, utknęli - tak to wyglądało, jakby powtarzali sobie "dobra, spróbujmy następny zakręt w prawo", co wygląda na to, że tam nie ma żadnego planowania. Oczywiście znajdą się zawsze tacy, którzy powiedzą, że to wszystko było drobiazgowo zaplanowane, ale będąc tam, nie wyczuwa się tego.
AG: Czy możesz powiedzieć coś o jeńcach wojennych i telewizji - oskarżeniu, że złamali oni Konwencję Genewską pokazując ich w telewizji?
No dobrze, wiesz, Konwencja Genewska miała chronić dzieci, a szpitale są pełne cywilów, w tym wiele ciężko poranionych dzieci.
Według mnie, ta cała koncentracja wokół tego, czy telewizja powinna pokazywać więźniów czy nie, to jakiś niesmaczny kawał: przecież nie o to chodzi. Podstawową kwestią jest to, że, oczywiście, obie strony biorą jeńców, i obie strony pragną pokazać drugiej, że ujęli tych jeńców. Oglądałem w CNN brytyjskiego żołnierza, jak zmuszał człowieka do klękania, do podniesienia rąk i okazania swego dowodu tożsamości, oglądałem również inny film w brytyjskiej telewizji, gdzie jeńców koło Um Quasr i Basry zmuszano do paradowania z rękami w powietrzu na przeciwko brytyjskich żołnierzy. Oczywiście, oni (amerykańscy żołnierze) nie byli przesłuchiwani, to prawda, chociaż można było w pewnym momencie słyszeć człowieka zadającego pytania, i jest oczywiste, że pokazywanie w telewizji jeńca odpowiadającego na pytania jest przeciwko Konwencji Genewskiej. Ale przez wiele, wiele lat bliskowschodnia telewizja pokazuje w czasie różnych wojen obie strony na ekranach pytane o nazwiska i kraje pochodzenia.
Ale realnym problemem jest to, że ci więźniowie nie powinni być źle traktowani, torturowani i maltretowani po wzięciu do niewoli. Kiedy dojdzie do nas, że 19 ludzi w Guantanamo próbowało popełnić samobójstwo, że jest już wiadomo, że 2 więźniów w amerykańskiej bazie Bagram zostało pobitych na śmierć podczas śledztwa. Oskarżanie Irakijczyków o łamanie Konwencji Genewskiej przez postawienie ich przed kamerami, gdzie słyszymy jak są pytani z jakiego stanu USA pochodzą, wygląda na wielką hipokryzję. Trzeba oczywiście powiedzieć, że technicznie, pokazanie jeńca wojennego w telewizji i zadawanie mu w telewizji pytań jest przeciwko Konwencji Genewskiej. Bezdyskusyjnie. Zatem, oczywiście, Irak niewątpliwie złamał Konwencję, kiedy pokazał tych ludzi w telewizji. Oglądałem ich tu, w irackiej telewizji. Ale, jak powiedziałem, jest wielką hipokryzją kiedy porównamy to z e sposobem, w jaki Ameryka traktuje więźniów z Afganistanu. Bush nie jest człowiekiem, który ma prawo pouczać kogokolwiek na temat Konwencji Genewskiej.
Jeremy Scahill, "Democracy Now!" Korespondent: Robert, napisałeś ostatnio artykuł, którego tytuł brzmi "Irak stanie się bagnem, w który wpadną Amerykanie", i myślę, że ludzie wewnątrz administracji amerykańskiej zostali zaskoczeni oporem, na jaki napotkali w miejscach takich jak Nasiriya. Mamy dwa helikoptery Apache, jak się przypuszcza - zestrzelone, i jak dotąd, dość dużą liczbę amerykańskich ofiar. Czy sądzisz, że Amerykanie zostali zaskoczeni, szczególnie oporem na południu gdzie, jak wielu sądziło, ludzie są przeciwko Saddamowi Husseinowi?
No, zaskoczeni być nie powinni. Wielu z nas pisało, że to będzie klęska i katastrofa, i że będą ofiary w ludziach. Wiesz, myślę, że jest jedna, charakterystyczna cecha administracji Busha. Wyśnili oni sobie pewne moralne ideały, a potem w nie wszystkie uwierzyli, i teraz charakterystyczne dla ich polityki jest przekonanie, że wszyscy inni będą grac ich role.
W swoich wysiłkach, aby znaleźć jakiś powód do inwazji Iraku, zaczęli, jak pamiętasz, od tego, że istnieją bronie masowego zniszczenia. Później powiedziano nam, że al-Kaida ma powiązania z Irakiem, co oczywiście nie jest prawdą. Później powiadano, że są powiązania z atakami z 11 września. Co jest idiotyzmem. W końcu, najlepszą rzeczą na jaką wpadła administracja Busha było hasło "No dobrze, wyzwolimy lud iracki". A ponieważ dawało to jakieś usprawiedliwienie, następnym krokiem było uwierzyć, że ten lud rzeczywiście chce być przez Amerykanów wyzwolony.
I, jak powiedział wicepremier Tariq Aziz kilka godzin temu, a słyszałem go osobiście, Amerykanie spodziewali się powitania wiązankami róż i muzyką - a zostali przywitani kulami. Myślę, że rozumiecie co się stało - i on to wykazał - administracja amerykańska i media pouczali każdego, jak to rozpadnie się kraj, gdzie Szyici nienawidzą Sunnitów, a Sunnici nienawidzą Turków, a Turcy nienawidzą Kurdów, i tak dalej. Ale oto - większość żołnierzy walczących w południowym Iraku to faktycznie Szyici. Nie Sunnici, nie Tikritowie, nie ludzie z rodzinnych stron Saddama. Saddam nie został raptownie wykopany z fotela. I sądzę, z dużym przekonaniem, że administracja amerykańska pozwoliła tej małej kabale doradców wokół Busha - mówię tu o Perlu, Wolfowitzu i innych - o ludziach, którzy nigdy nie widzieli wojny, nigdy nie służyli swemu krajowi w armii, nigdy nie ubrali munduru, tak jak i Bush nigdy nie służył w wojsku - aby ci ludzie wmówili w siebie ten hollywoodzki scenariusz, gdzie amerykańscy chłopcy w mundurach jadący irackimi ulicami obsypywani są różami przez wyzwoloną ludność rozpaczliwie oczekującą tej demokracji, jaką z pełnym przekonaniem zaoferował im Bush.
A prawda jest taka, że Irak ma bardzo, bardzo mocną tradycję twardego antykolonialnego oporu. Nie jest ważne, czy jest on prowadzony pod płaszczem królów, czy pod płaszczem partii Baas, czy pod płaszczem totalnej dyktatury. Jest wielu ludzi w tym kraju, którzy z chęcią pozbyliby się Saddama Husseina. Tego jestem pewien. Ale oni nie chcą żyć pod amerykańską okupacją.
Najbliżej, jak to mogę wytłumaczyć - i znów, wszystko może się zmienić - może ta talia kart jutro się rozpadnie - ale jeśli mam to opisać, to będzie coś takiego, jak sytuacja w 1941 roku - a nienawidzę wszelkich porównań do II wojny światowej, ponieważ uważam za wstrętne to ciągłe grzebanie się w tamtej wojnie - Hitler nie żyje, zginął w 1945 roku i nie powinniśmy tego wykorzystywać, ale jeśli chcemy szukać podobieństw, popatrzmy na Operację Barbarossa, kiedy Niemcy napadli na Rosje w 1941 roku wierząc, że Rosjanie poddadzą się, bo Stalin był tak znienawidzony i komunizm był tak znienawidzony. A jednak w końcu Rosjanie woleli walczyć z Niemcami aby wyzwolić swój kraj spod nazistowskiego panowania raczej, niż wykorzystać niemiecką inwazję przeciwko Stalinowi. I jednak w końcu społeczeństwo, w którym wielu wycierpiało mocno pod komunizmem, walczyło o swą ojczyznę pod przywództwem Marszałka Stalina przeciwko niemieckiemu najeźdźcy.
Podobna sytuacja wydarzyła się w 1980 roku, kiedy z kolei Saddam napadł na Iran. 12 miesięcy wcześniej, w Iranie wybuchła rewolucja, której rezultatem było powstanie Republiki Islamskiej. Tu w Bagdadzie panowało przekonanie, że kiedy siły inwazyjne przekroczą granicę z Iraku - a w tym przypadku były wspierane przez Amerykanów - że Republika Islamska rozpadnie się na kawałki, że zrobi to z własnej woli, że nie wytrzyma obcej inwazji. Faktem jest, że przekraczałem granicę razem z siłami Irackimi w 1980 roku, byłem sprawozdawcą po obu stronach, i pamiętam, kiedyśmy dotarli do pierwszego irańskiego miasta o nazwie Horam Shar, wpadliśmy pod niesamowicie silny ogień: z moździerzy, snajperów i artylerii, i pamiętam nagłą myśl, kiedy chroniłem się w willi wraz z grupą irackich komandosów: "Na Boga, przecież Irańczycy walczą o swój kraj"
Myślę, że to samo dzieje się teraz, i, oczywiście wiemy, że mając taką siłę ogniową, Amerykanie mogą otworzyć sobie szturmem drogę do tych miast, i mogą zająć Bagdad, ale za tą wojną stoi moralny etos - Amerykanie przecież podobno przychodzą wyzwolić ten kraj. Ale, jeśli masz zamiar torować sobie drogę do jednego miasta za drugim przy pomocy czołgów, helikopterów i samolotów, wtedy cały fundament i powód tej wojny po prostu zniknie, a świat - który jak dotychczas nie jest przekonany, który sądzi, że ta wojna jest zła i bezprawna - zapyta wtedy, "to w końcu o co jest ta wojna? Oni nie chcą, abyśmy ich wyzwalali". I wtedy przychodzi na myśl stare słowo: ropa! Co jest bardzo znaczące, za kilka godzin minister od spraw ropy naftowej ma podobno mieć spotkanie z prasą. a to może okazać się jedną z najciekawszych konferencji prasowych w jakich dotychczas braliśmy udział, może nawet ciekawszą, niż różne oświadczenia wojskowych oficjeli o przebiegu wojny.
Amy Goodman: Rozmawiamy z Robertem Fiskiem z Bagdadu w Iraku. Robert, właśnie słyszeliśmy, że Turcy też przeszli przez granicę - tysiące tureckich żołnierzy - do północnego Iraku.
RF: Nie byłbym wcale zdziwiony, ale niewiele wiem. Musicie zrozumieć, że mimo że elektryczność i komunikacja wciąż działa w Bagdadzie, wiem tyle, ile usłyszę w telewizji i radiu, a, jak we wszystkich wojnach, bycie korespondentem to niezwykle wyczerpujące zajęcie. Po prostu nie jestem w stanie wyłapać wszystkiego, co dzieje się na północy. W tym, liczę na ludzi takich jak ty, Amy, że dowiem się czegoś. Dość dobrze orientuję się w tym, co się dzieje w pozostałych miejscach Iraku, ale nie na północy.
AG: Dobrze, czy możesz nam powiedzieć, co się tam dzieje, i jak sobie z tym, jako dziennikarz, radzisz? Jak się poruszasz dookoła, i czy zgadzasz się z irackim generałem Hazim Al-Rawi, którego cytowałeś, że Irak stanie się dla Amerykanów bagnem?
RF: To nie tylko Rawi, mieliśmy również wiceprezydenta Ramadana i Ministra obrony, którzy w ostatnich 24 godzinach przedstawili bardzo wiele szczegółów. Jedną z interesujących rzeczy jest to, niezależnie czy wierzymy, że te różne wywiady są prawdziwe, szczegóły są nadzwyczajne, i z pewnością daje się nam więcej informacji na temat tego, co się dzieje na froncie - prawdziwych czy nie - niż większość zachodnich korespondentów podaje z Kataru. Zauważcie, widzimy filmy pokazujące dziennikarzy mówiących: "Oto jestem z amerykańskimi Marines blisko miasta, nie mogę powiedzieć jakiego, ale mamy trochę problemów, tu jest Nasiriya, a tu jest most". Jeśli jesteś na irackiej konferencji prasowej, oni powiedzą nam, że to jest trzeci korpus, 45 batalion, nawet podają nazwiska oficerów odpowiedzialnych za poszczególne jednostki, i gdzie się one znajdują, i gdzie walki mają miejsce.
Aktualnie, więcej szczegółów pochodzi od Irakijczyków, niż od Amerykanów czy Brytyjczyków, co jest godne uwagi, pierwszy raz to zauważyłem. I teraz, może być prawdopodobne, że te wszystkie informacje są prawdziwe. Kiedy Irakijczycy po raz pierwszy powiedzieli, że ujęli amerykańskich jeńców, powiedzieliśmy - "O, dalsza propaganda". A potem był film z jeńcami. Potem powiedzieli, że zestrzelili helikopter, a dziennikarze na tej konferencji popatrzyli na siebie i powiedzieli: "O, następna bajka". I nagle zobaczyliśmy na filmie zestrzelony helikopter - a potem następny film z zestrzelonym helikopterem. Potem oni powiedzieli, ze zaatakowali i zniszczyli transporter opancerzony należący do amerykańskiej armii, a my spojrzeliśmy po sobie i powiedzieliśmy: "O, jeszcze więcej propagandy". A potem w CNN widzimy palący się transporter.
Tak, że widzimy dużo wiarygodności w podawanej nam przez Irak wersji wydarzeń, choć muszę powiedzieć, że ich wersja, ile w sumie zestrzelili samolotów, wydaje się być przesadzona. W każdym razie, mamy w miarę dobry obraz tego, co się aktualnie dzieje. Wielu Irakijczyków porusza się po kraju, i kiedy przybywają do Bagdadu, przekazują nam podobne wersje wydarzeń, jak te, które podają nam władze. A żaden reporter nie może opuścić Bagdadu, żeby to wszystko sprawdzić, choć podejrzewam, że w swoim czasie to się stanie, myślę, że pozwolą oni dziennikarzom poruszać się po kraju, pod warunkiem oczywiście, że podawane wiadomości będą pomyślne dla Iraku. Ale, szczerze mówiąc, każde wydarzenie, jakie widzi reporter, które jest w opozycji do Stanów Zjednoczonych może być pomyślne dla Iraku. Ale może być również tak, że kiedy Amerykanie są tylko około 50 mil od miejsca, gdzie ja się znajduję, jeśli oni zdecydują się wejść do Bagdadu, lub kiedy rozpocznie się oblężenie Bagdadu, oczywiście Irakijczycy od dawna chełpią się, że będzie to rodzaj Stalingradu - oto znów nawiązanie do II wojny światowej - nie będziemy musieli daleko podróżować, aby zobaczyć Amerykanów walczących z Irakijczykami, zobaczymy ich na własne oczy. Amerykanie nie będą podjeżdżać blisko pod Bagdad. Oni już tu są.
Kiedy poruszamy się dookoła - pytaliście mnie o pracę reportera - nie jest to aż taka klaustrofobia, jak sobie możecie wyobrażać. Mogę wyjść z mojego hotelu wieczorem, i kiedy znajdę jakąś otwartą restaurację, mogę zawołać taksówkę, i pojechać na kolację, nikt mnie nie zatrzyma. Kiedy poruszam się w ciągu dnia, kiedy wychodzę, aby zrobić jakiś wywiad, kiedy chcę zrobić jakąś dziennikarską pracę, dostaję kierowcę, i dostaję kogoś, zwanego dozorcą - osobę wyznaczoną przez ministerstwo do mojego towarzystwa. Znaczy to, że z kimkolwiek rozmawiam, nie może on swobodnie się wypowiedzieć. Wychodziłem do ludzi na ulicy - sprzedawców - i rozmawiałem z nimi, ale dokładnie było widać, że jest przy mnie reprezentant władz, i z tego powodu, nie robię więcej takich wywiadów, to idiotyzm.
Wielu moich kolegów w dalszym ciągu podstawia mikrofony tym biednym ludziom, zadając im pytania, na które nie mogą swobodnie odpowiedzieć. Zatem po prostu nie robię takich historii, myślę że jest to onieśmielające dla tego, z kim się rozmawia, jest nieprofesjonalne, i jest nieetyczne wyjeżdżać z kimś jeszcze na tego rodzaju wywiady.
Ale, jak powiedziałem, mogę wsiąść do samochodu bez dozorcy, i pojechać do sklepu kupić jedzenie, butelki z wodą, ciastka, warzywa - w takim przypadku nie muszę jeździć z dozorcą, i nikt się tym nie przejmuje. Innymi słowy, nie jest aż tak źle abyśmy byli ciągle pod czujnym okiem despotycznego strażnika. Reportaże telewizyjne w zasadzie, kiedy dziennikarze robią wywiady, lub kiedy zdają relację do swoich biur, wymagają teraz ministerialnego dozorcy, który siedzi i słucha. Nie oznacza to jeszcze cenzury, ale trzeba się od czasu do czasu ugryźć w język.
Ja nie robię wywiadów telewizyjnych w obecności dozorców, stąd nie pokazuję się w telewizji. Ciekawą rzeczą jest, że nie ma w ogóle żadnej kontroli dziennikarstwa pisanego i radiowego. Kiedy teraz rozmawiam z wami przez telefon, jestem pewien, że telefon jest na podsłuchu, ale czy mają oni możliwości słuchania na raz wszystkich rozmów telefonicznych w Bagdadzie - bardzo wątpię. Mogę mówić to, co chcę, i to robię. I kiedy piszę, nie przejmuję się wcale tym, że jestem krytyczny wobec tutejszego reżimu, a jestem. Tak naprawdę to tylko telewizja jest tym, na co zwrócona jest uwaga władz w postaci aktualnej obecności dozorcy, który w moim przypadku, jest uprzejmym gościem, bez specjalnie wysokiego wykształcenia politycznego. Większą troską jest, co jak przypuszczam powinno być zrozumiałe, jeśli spojrzy się na to ze strony irackiej, lub ze strony reżimu, czy reporter nie robi przypadkiem podwójnej roboty.
Oczywiście, jest tradycją, niestety, że dziennikarze czasem pracują dla rządów obok pracy dla gazet czy telewizji, i myślę, że jest troską Irakijczyków, aby niektóre ważne informacje nie dochodziły do tych, których określają jako wrogów, a po drugie, czy dziennikarze są tymi, kim mówią, że są. Ale, wiecie, to zdarzyło się w Jugosławii, kiedy relacjonowałem wojnę serbską. Byłem tam od początku wojny, i większość dziennikarzy została stamtąd wyrzucona, ale mnie udało się tam utrzymać. Z początku nikt nie mógł poruszać się nigdzie w Serbii czy Jugosławii, bez oficjalnego zezwolenia władz. Ale, minęły dni i tygodnie, a ty okazałeś się tym, kim jesteś, i nie byłeś zainteresowany w pracy dla nikogo z wyjątkiem twojego edytora i twojej gazety, powstała jakaś forma zaufania, gdzie oni wiedzieli, że nie popierasz ich reżimu, ale zaczęli po trochu rozumieć, że będziesz mówił prawdę, nawet, kiedy jest niewygodna dla Brytanii czy Ameryki, czy dla kogokolwiek. I wtedy dają ci spokój, na ogół.
Byłem w Iraku wiele razy, i znam tu wielu ludzi, tak w rządzie jak i wśród cywilów. Myślę, że ludzie generalnie zdają sobie sprawę, że "The Independent" jest rzeczywiście niezależną gazetą. I nie odczuwam większych nacisków aby mnie przekonać, lub zmusić do chwalenia reżimu na przykład, co byłoby rodzajem hollywoodzkiej wersji tego, co się tu dzieje. Pisałem bardzo krytycznie, potępiając Saddama i reżim, oraz wszystkie te łamania praw człowieka, czy użycie gazu w Halabji, i tak dalej. I myślę, że jest tutaj rodzaj zrozumienia, że jak długo jesteś prawdziwym dziennikarzem, będziesz musiał mówić o tych rzeczach, i oczywiście tak trzeba, to się powinno robić, ale nie znaczy to wcale, że pracujemy pod okrutnym obcasem - używając powiedzenia Churchilla - jakiejś odmiany Gestapo. Ale znów, to nie jest wolny kraj, to jest dyktatura, to jest reżim, który nie uznaje wolności słowa, w które wy i ja wierzymy. Trzeba więc dać z siebie wszystko, aby reportaż się ukazał.
AG: Czy myślisz, że Saddam Hussein trzyma w garści swoją władzę?
RF: O tak. Absolutnie. Zdarzyło się kilka incydentów, jakaś mała strzelanina ostatniej nocy, i plotki, że ci ludzie pochodzą z Saddam City, że były jakieś starcia z siłami bezpieczeństwa czy obstawą, plotka, że wysadzono w powietrze linię kolejową, co zostało zdementowane przez rząd, ale nie ma wątpliwości, że Saddam jest przy władzy. Śmiesznie jest czasami, w osobliwy sposób, myślę, kiedy słyszysz co się mówi tutaj o Stanach Zjednoczonych, z czego śmiałbyś się w Ameryce, ale ja słuchałem tych hałaśliwie zabawnych argumentów jak to przemówienie Saddama zostało nagrane przed rozpoczęciem wojny, i czy oni maja sobowtórów.
Stąd, faktycznie, przemówienie, które wygłosił Saddam 24 godziny temu, mniej niż 24 godziny, przemówienie bardzo ważne, jeśli przeczytasz dokładnie tekst i rozumiesz, co on próbuje zrobić, zostało totalnie powykręcane w Stanach Zjednoczonych przez skoncentrowanie się nie na tym, co on mówił, ale na tym, czy to był naprawdę on. Wczoraj z rana pewien amerykański korespondent powiedział mi: "to jest absurd, my po prostu nie możemy puścić tej historii, bo za każdym razem, kiedy zajmujemy się tym, co Saddam mówi, Pentagon oznajmia, że to nie jest on, że to jest jego sobowtór, albo, że to zostało nagrane dwa tygodnie temu". I cała ta historia przestaje być o tym, co ten człowiek powiedział, staje się całkowicie mitem, fikcyjnym pomysłem, że to nie jest Saddam, albo, że to jego sobowtór, itd. Oglądałem to nagranie w telewizji, wszystkie jego telewizyjne wystąpienia są nagrywane bo nie jest przecież taki głupi, aby wystąpić na żywo i zostać zbombardowanym przez Amerykanów podczas przemówienia.
Pierwszą rzeczą, której się uczysz, że jeśli jesteś na celowniku, nie robisz wywiadów w telewizji na żywo, to samo tyczy się radia, a nawet telefonu. Ale jeśli słuchasz i czytasz tekst tego, co Saddam powiedział, było to nagrane kilka godzin wcześniej, i mogę wam powiedzieć, a spotkałem się raz z tym człowiekiem, to był na pewno Saddam Hussein. Ale to dziwna rzecz, w USA, wystarczy że Pentagon raz powie, że to nie jest Saddam, że to kant, że nagrano to lata temu, lub że jest to sobowtór, cała ta hollywoodzka strona medalu, co jest kompletną bzdurą, nieprawdą - to jest on, i porzuca się całą prawdę, którą jest "o czym właściwie u licha ten gość mówi?"
AG: Dobra. O czym on mówił?
RF: Było kilka spraw. Pierwsza: 14 razy powtórzył Irakijczykom "bądźcie cierpliwi". Ciekawe, że to samo Stalin mówił Rosjanom w 1941 i 42 roku - bądźcie cierpliwi. Zwrócił szczególną uwagę, wymieniając dokładnie oficerów armii dowodzących w U, Qasr, Basra i Nasirija, i wielu innych miastach, które bronią się przed Amerykanami. To było ważne, kiedy powtarzał "armia, armia, milicja partii Baas". Wciąż powtarzał, że te rzeczy się dzieją, że stawiają opór Amerykanom, i że Amerykanie tracą swoich. W wielu przypadkach jego przemówienie było podobne do Georga W. Busha, mówił o walce ze złem, walce z diabłem. I, mimo, że nie ma związku, to samo wiele razy powtarzał bin Laden. Idea walki dobra ze złem stała się rodzajem repertuaru każdego przywódcy wojennego, czy to Bush, Saddam, czy inni.
Ale było tam również ciągłe odwoływanie się do historii antykolonialnych walk Iraku, konieczności pamiętania, że jest to walka z najeźdźcą, że ci ludzie napadli z innego kraju. To nie był Irak napadający na USA, to USA napadło na Irak. To nie było przemówienie zawierające dużo pasji, a Saddama stać na emocje. Czytał z kartki, to nie było churchillowskie - no i znów, II Wojna łapie mnie jak duch. Ale był to interesujący tekst, z powodu ciągłych repetycji - poczekajmy, w końcu wygramy. I było jasne, o co mu w tym chodziło. Saddam jest przekonany, że ratunek dla Iraku - czy w końcu dla jego reżimu, powiedzmy - jest nie ustawać w walce, walczyć i walczyć, aż w końcu moralne fundamenty i oparcia na których Ameryka oparła tę inwazję, rozsypią się. Innymi słowy, jeśli wytrzymamy tydzień po tygodniu, jeśli wciągniemy Amerykanów w bagno Bagdadu i zmusimy ich do walki, jeśli użyjemy artylerii przeciwko nim w zamieszkałych regionach miasta, to podminuje całą tę moralną otoczkę, którą doczepili do tej wojny.
Szczerze mówiąc myślę, że kiedy tak słuchał tych różnych krzykliwych powodów usprawiedliwiających tę wojnę, zrozumiał podstawową przyczynę stojącą za nią, i zdecydował się walczyć. I oczywiście, kiedy żąda się bezwarunkowego poddania - II Wojna, czyż nie jest to, co Roosvelt zrobił w Casablance - wyjścia nie ma. Był jeden interesujący moment, kiedy Tariq Aziz został zapytany przez dziennikarza: "Czy widzi pan drogę wyjścia?" Czy jest możliwość następnej umowy pokojowej?" Tariq Aziz popatrzył na dziennikarza jakby zobaczył ducha i odpowiedział: "O czym pan mówi? Przecież jest wojna". Zapytałem Tariqa Aziza: "Dał nam pan bardzo dramatyczny opis ostatnich siedmiu dni wojny, czy może nam pan dać dramatyczny opis przyszłych siedmiu dni?"
"Niech pan siedzi tutaj, w Bagdadzie, to pan zobaczy", odpowiedział.
JS: Robert, jak widzisz przygotowania do obrony Bagdadu. Ludzie, z którymi rozmawiasz w Iraku - zwykli Irakijczycy, dziennikarze i inni, mówią, że nie widać specjalnie oznak jakichś przygotowań. Jak to ty odczuwasz?
RF: Po prawdzie, nie wygląda mi to na Stalingrad, ale sądzę, że i w Stalingradzie nie było zbyt wiele przygotowań. Byłem więcej jak 20 mil za Bagdadem, tam rzeczywiście można zobaczyć wojsko budujące wielkie artyleryjskie szańce dookoła miasta. Pozycje dla ciężkiej artylerii i moździerzy, pojazdy wojskowe ukryte pod wiaduktami. Wielkie koszary, tak jak lata temu w Serbii przed bombardowaniami NATO, zostały już dawno opuszczone. Większość rakiet Cruise, które słyszymy wybuchające co noc, eksplodujące w rządowych budynkach, ministerstwach, biurach i koszarach, które od dawna stoją puste. Nikogo w nich nie ma. Sam widziałem urzędy opróżniane z komputerów, dokumentów, nawet obrazków ze ścian. Do tego stopnia te budynki są puste. To skorupy.
Wewnątrz miasta drąży się mnóstwo okopów wzdłuż ulic, z pozycjami obłożonymi workami z piaskiem. W niektórych przypadkach wykopane doły obłożone workami, umieszczone na skrzyżowaniach ulic - pozycje strzelców wyborowych i karabinów maszynowych.
To wszystko dość prymitywne. Przypomina II Wojnę w produkcji, i nie wygląda na rodzaj obrony, która ma zatrzymać nowoczesną, zmechanizowaną armię taką, jakie mają USA czy Brytania - myślę, że Amerykańska jest nieco bardziej nowoczesna, niż nasza. Iracka siła militarna jest zwariowana; ci ludzie napadają na nas, a my wciąż się opieramy - aktywny opór jest pryncypialnym elementem irackiej obrony militarnej. Zawarta jest w akcie oporu, nie, czy możemy zatrzymać ten czołg, czy tamten. I co jest ważne, co stało się już oczywiste na Bliskim Wschodzie przez ostatnie kilka lat, Zachód nie chce ofiar w ludziach. Oni nie chcą umierać. Oczywiście nikt nie chce umierać, ale niektórzy ludzie tutaj zauważyli, że tworzy się nowy rodzaj wojny. Stany Zjednoczone, jeśli chcą napaść na jakiś kraj, bombardują go. Ale do inwazji wykorzystają żołnierzy innych krajów.
Spójrzmy, jak Izraelici użyli libańskich najemników z południowolibańskiej armii w Libanie. Popatrzmy, jak Amerykanie użyli KLA w Kosowie, czy Sojusz Północny w Afganistanie. Ale tu, w Iraku, nie ma nikogo, aby mogli go użyć; iracka "opozycja" wygląda beznadziejnie. Irakijczycy nie powstali przeciwko opresorowi jak to zrobili w 1991 roku, kiedy zostali zdradzeni przez Amerykanów i Brytyjczyków po nawoływaniu, aby powstali przeciwko Saddamowi - teraz siedzą po domach. Czekają, aż ich Amerykanie wyzwolą. Chcą ich Amerykanie wyzwolić? Dobra, ale niech to robią sami. Ale Amerykanom coś nie idzie najlepiej w tym momencie.
Popatrzcie, już teraz mamy taką sytuację tam, w Basra, gdzie armia brytyjska przyznała się do ostrzeliwania artyleryjskiego miasta, aby zaraz potem płakać "nasi żołnierze są ostrzeliwanie przez cywilów". Noo, to przykre, ale żołnierze broniący miast są pomiędzy cywilami. I teraz Brytyjczycy ostrzeliwują z armat gęsto zaludnione miasto Basra. Kiedy Brytyjczycy strzelali z moździerzy, lub używali snajperów z urwisk nad miastem, lub z trzęsawisk dookoła Delhi czy w Północnej Irlandii, nie używali artylerii, ale tu - wygląda, że jest OK strzelać z armat do gęsto zaludnionego miasta. Co u licha robi armia brytyjska ostrzeliwując z armat miasto, po dokonaniu inwazji na kraj? Czy tu naprawdę chodzi o bronie masowego rażenia. Czy o al-Kaidę?
Jest ciekawe, że w ostatnich kilku dniach nawet jeden dziennikarz nie wspomniał o 11 września. A przecież miał to być główny powód. Podobno jest to "wojna z terrorem", ale nikt o tym też nie wspomina, bowiem głęboko w środku, nikt już w to nie wierzy. Co to zatem jest? Ciekawe, że ukazuje się bardzo mało historii na temat ropy naftowej. Mówi się nam, że pola naftowe są zaminowane, niektóre z szybów podpalone - ale ropa naftowa tak naprawdę też nie jest główną przyczyną. Dziwne, w Bagdadzie o nim nie zapomnisz, bowiem aby zmylić systemy naprowadzania termicznego rakiet i pocisków Cruise, Irakijczycy podpalają wielkie doły z ropą dookoła miasta. Cały dzień widać to złowieszcze sklepienie oleistego dymu nad Bagdadem. Blokuje ono słońce, powoduje, że powietrze unosi się, i staje się bardzo zimno, nie możesz zapomnieć słowa ropa naftowa. Ale nie widzę go we wiadomościach agencyjnych.
AG: Chciałbym, abyś skomentował cytat z Richarda Perle w "The Guardian", gdzie powiedział: "Rządy terroru Saddama Husseina skończą się niedługo. Poleci szybko, ale nie sam. Zabierze z sobą ONZ"
RF: Hej, biedny stary ONZ! Bardzo szybko Amerykanie będą potrzebować tego ONZ-tu tak rozpaczliwie, jak teraz starają się go pozbyć. Bo jeśli wszystko zmieni się w tragedię, jak to już teraz wygląda, jeśli Amerykanie utkną na oblężeniu Bagdadu dzień po dniu, dzień po dniu, zaczną szukać dróg wyjścia, a jedyną taką drogą będzie ONZ. Tylko że w takim przypadku, możecie mi wierzyć, Francuzi i Rosjanie zrobią wszystko, aby Bush w tym przypadku został w jakimś stopniu upokorzony. Ale to przyszłość. Pamiętajcie, co już powiedziałem wcześniej. Amerykanie mogą to zrobić - mają dość siły militarnej. Może będą potrzebowali więcej niż 250 000 żołnierzy, ale jeśli zdecydują się poświęcić życie swoich własnych ludzi, jak również życie Irakijczyków, wtedy mogą zająć Bagdad, mogą do niego wejść.
Ale, wiecie, patrzę w dół z mojego balkonu na pobliską rzekę Tygrys - Czy to znaczyłoby mieć amerykańskie czołgi na każdym skrzyżowaniu Bagdadu? W jakim celu oni tutaj są? Aby zająć? Represjonować? Okupować siłą wbrew Irakijczykom? A może są oni wyzwolicielami? Ciekawe, jak relacje prasowe skaczą od jednej strony do drugiej. Czy to są siły wyzwalające, czy okupujące? Za każdym razem kiedy słyszę dziennikarza mówiącego "wyzwolenie", wiem, że znaczy to "okupacja". Wróciliśmy do tego samego punktu, do którego pan Perle się nie przyzna; ponieważ ta wojna nie ma za sobą sankcji ONZ-tu, nie w sensie sankcji, a w tym, że nie ma na to zezwolenia międzynarodowego, że jest to wojna bezprawna, i im dłużej będzie się ciągnęła, tym bardziej będzie szkodziła Bushowi, i tym mniej Saddamowi. Jesteśmy po pierwszym tygodniu wojny, a jeszcze ani jeden amerykański żołnierz nie zbliżył się do Bagdadu. I co jest dziwne, patrząc na to z Bagdadu, to jakaś doraźność w prowadzeniu tej wojny. Słyszymy o kampanii powietrznej. Ale nie istnieje kampania powietrzna, bo nie widać na niebie ani jednego samolotu irackiego. To nie jest Luftwaffe w Bitwie o Anglię, to nie jest Royal Air Force, to nie jest US Air Force - to jest bombardowanie z powietrza. Walka toczy się na ziemi. Nie była w planie, ale jest. I tak to wyglądało, że podczas pierwszej nocy usłyszeliśmy jakieś dalekie pogrzmiewanie, i powiedziano nam, że to wojna się rozpoczęła, ale nie było to bombardowanie Bagdadu, a próba zabicia Saddama. "OK, zaczynajmy, spróbujmy tego, spróbujmy tego". Potem drugiej nocy mieliśmy wielki "blitz", i jeszcze większy następnej, kiedy stałem dosłownie pośrodku Bagdadu, patrząc na wybuchające dookoła mnie budynki - cały pałac prezydencki blisko, na wprost, wybuchnął ogniem, to było niesamowite. Anarchiczny widok czerwonych i złotych kolorów i straszliwe eksplozje, i liście spadające z drzew, jak jesień wiosną.
Następna noc była dość cicha, a ostatniej, na przykład, większość ataków Cruise szła na przedmieścia, i można było spać, gdybyście do mnie nie zadzwonili. I jest to tak, jak gdyby gdzieś tam w Katarze, czy CentCom w Tampie na Florydzie, czy jeszcze gdzieś indziej powiedział "OK, wyślijmy następne dwadzieścia dziś w nocy, wyślijmy trzysta, gdzie możemy je posłać, poślijmy je tam". Tak to wygląda, jakby cały ten pomysł wojny nie był planowany przez wojskowych, a przez polityków, planowany ideologicznie, jakby był jakiś ideologiczny plan tej wojny. Zaczęło się od al-Kaidy, przeszło na bronie masowego rażenia, teraz będziemy wyzwalać ludzi - i wszystko nawala. Jakikolwiek ideologiczny plan to był, rozpadł się na kawałki. Teraz, oczywiście, może Saddam upadnie w najbliższych dniach, może Bagdad się podda. I ja w to uwierzyłem i napisałem kilka dni temu, że być może jednego dnia obudzimy się i zniknie cała milicja i żołnierze iraccy, i zobaczymy Amerykanów maszerujących ulicami. Ale przestałem w to wierzyć.
AG: Ostatnie pytanie. Odwiedzałeś szpitale w Bagdadzie?
RF: Tak, dość dużo. Główną wizytę złożyłem w jednym z głównych rządowych szpitali w sobotę rano, zaraz po bardzo długiej nocy pełnej eksplozji na wskroś miasta, gdzie oczywiście większość pocisków Cruise wybuchała dokładnie w celu. Inne chybiały, i lądowały w zamieszkałych miejscach. Byłem w jednym szpitalu, gdzie lekarze nie byli członkami partii Baas, naczelny lekarz, z którym rozmawiałem, skończył szkołę w Edinborough, (Szkocja) i tam zdobył swój tytuł. Bardzo chłodno przeczytał mi listę pacjentów, było ich 101, z których według niego 16 było żołnierzami, 85 cywilami, z tych 85 cywilów - 20 to kobiety, 6 - dzieci.
Jedno dziecko i jeden mężczyzna zmarli na stole operacyjnym podczas operacji. Większość dzieci była ciężko poraniona, jedna dziewczynka miała odłamek z amerykańskiej bomby w kręgosłupie, i jej lewa noga była sparaliżowana. Jaj matka, przejęta, próbowała wyprostować prawą nogę dziecka, aby obie były razem, jakby przez to dziewczynka mogła odzyskać władzę w lewej nodze. Inne dzieci były na kroplówkach i miały ciężko poranione nogi. Jedna z dziewczynek miała odłamek w brzuchu, jeszcze nie usunięty. Wszyscy wyraźnie cierpieli, widać było łzy i słychać było płacz dzieci, trochę spokojniejsze były młode, ranne kobiety - jedna z nich siedemnastolatka, nie wszystkie były młode. W jednym przypadku leżały razem matka z córką. Kobieta powiedziała mi, że wybrali się odwiedzić krewnych, i właśnie wychodziła z taksówki, a jej córka, z którą też rozmawiałem, znajdowała się z przodu, kiedy nastąpiła straszna eksplozja, hałas i białe światło, jak powiedziała. Dziewczynka dostała w nogi, a kobieta miała poranioną szrapnelami pierś i nogi. Leżały w szpitalu obok siebie. Nie były to najgorsze zranienia, jakie widziałem w swoim życiu, a widziałem chyba już wszystko, włącznie z ludźmi dosłownie bez głów, wciąż żywi, z czego nie zdawałem sobie sprawy. Ale jeśli masz zamiar bombardować kraj, będziesz ranił i zabijał cywilów. Taka jest natura wojny. My bombardujemy, oni cierpią, i nic co widziałem w tym szpitalu nie zaskoczyło mnie.
AG: W porządku, Robert. Pozwolimy ci pójść spać. Generał Collin Powell powiedział, że dziennikarze powinni wyjechać, kiedy rozpocznie się tak zwana kampania "szok i przerażenie", a już się zaczęła. Dlaczego zdecydowałeś się pozostać w Bagdadzie?
RF: Bo nie pracuję dla Collina Powella, pracuję dla gazety zwanej "The Independent" ("Niezależna"); jeśli ją przeczytasz, przekonasz się, że jesteśmy niezależni. Nie jest zajęciem dziennikarza stawać na baczność przed generałem. Kilka tygodni temu pisałem w mojej gazecie, że zanim rozpoczęła się wojna w Jugosławii, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych nalegało na dziennikarzy aby wyjeżdżali stamtąd, później mówili, że wywiad brytyjski dowiedział się o tajnym planie, jakoby wszyscy zagraniczni dziennikarze mieli zostać zakładnikami w Belgradzie. Zdecydowałem, że są to kłamstwa i zostałem. I były to kłamstwa.
W Afganistanie, krótko przed upadkiem Khandaharu, kiedy wjeżdżałem do Afganistanu, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych naciskało wszystkich dziennikarzy, aby trzymali się z daleka od terenów opanowanych przez Talibów, potem powiedzieli, że wywiad brytyjski odkrył tajny plan wzięcia wszystkich dziennikarzy jako zakładników. Pamiętając o Jugosławii, puściłem się do Khandaharu, i okazało się, że to znów kłamstwo. Krótko przed rozpoczęciem bombardowań tutaj, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych nakazało wszystkim dziennikarzom wyjechać, ponieważ wywiad brytyjski odkrył tajny plan Saddama, aby wziąć wszystkich dziennikarzy jako zakładników, w którym to momencie wiedziałem, że mogę bezpiecznie zostać, gdyż było to jak zwykle, kłamstwo. Smutne jest to, że wielu dziennikarzy wyjechało. Dość duża grupa reporterów wyjechała z własnej woli przed rozpoczęciem wojny, gdyż uwierzyli w ten krzyczący o pomstę nonsens. Muszę dodać, że i Irakijczycy wyrzucili niemałą liczbę dziennikarzy. Jednak nie uważam, że praca dziennikarza polega na ucieczce, kiedy nadchodzi wojna, tylko dlatego, że to akurat nasza strona ma bombardować. Byłem już bombardowany przez Amerykanów i Brytyjczyków tyle razy, że nie jest to dla mnie już więcej "szok i przerażenie". Jest "szok i nuda", szczerze mówiąc.
AG: Dziękujemy, Robert. Dobrej nocy, trzymaj się bezpiecznie.
RF: Dobranoc, Amy, idę do łóżka.
Tłumaczenie: Z.Łabędzki
Robert Fisk
Dlaczego John Malkovich chce mnie zabić?
14 maja, 2002
Początkowo był to mały strumyczek, równomierne kapanie poczty nienawiści (hate mail), która przychodziła raz na tydzień, karcąc mnie za doniesienia o zabijaniu niewinnych Libańczyków podczas izraelskich nalotów, lub za sugerowanie, że Arabowie - tak samo jak Izraelici - pragną pokoju na Bliskim Wschodzie. Zaczęło się to zmieniać w drugiej połowie lat 90-tych. Oto typowy list, który przyszedł po tym, jak opisałem jako naoczny świadek masakrę 108 uchodźców schronionych w ONZ-towskim obozie dla uciekinierów, w libańskim mieście Quana, w 1996 roku.
"Nie lubię i nie pochwalam antysemitów" zaczyna się. "Jednym z najbardziej znanych w historii był Hitler". Porównując to jednak do lawiny złośliwych, agresywnych listów i otwarcie grożących przemocą stwierdzeń, jakie my, dziennikarze, otrzymujemy dzisiaj, tamte były stosunkowo łagodne. Wygląda bowiem na to, że Internet zmienił tych, którzy nie chcą słyszeć prawdy o Bliskim Wschodzie, w społeczność siewców nienawiści, ślących nasycone jadem listy nie tylko do mnie, ale do każdego dziennikarza, który odważa się krytykować Izrael - lub amerykańską politykę na Bliskim Wschodzie.
W przeszłości jednakże, zawsze była jakaś granica tej nienawiści. Listy były podpisane i posiadały adres wysyłającego. Jeśli nie - były tak źle napisane, że nie szło ich czytać. Teraz - już nie. W ciągu moich 26 lat na Bliskim Wschodzie, nigdy nie czytałem tak wielu podłych i wzbudzających niepokój wiadomości kierowanych do mnie. Wiele z nich żądało mojej śmierci. I oto w tym tygodniu, hollywoodzki aktor John Malkovich uczynił właśnie tak, stwierdzając w Cambridge Union, że chciałby mnie zastrzelić.
Jak, pytam siebie, mogło do tego dojść? Powoli ale nieustannie, nienawiść zmieniła się w podburzanie, podburzanie w grożenie śmiercią, ochronne ściany przyzwoitości i prawa stopniowo burzone tak, że dziennikarz może być obrażany, jego rodzina zniesławiana, jego pobicie przez wzburzony tłum witany śmiechem i zniewagami na stronach amerykańskiej prasy, jego życie pozbawione wartości i wystawione na ataki przez aktora, który - nie mówiąc nawet dlaczego - powiada, że chce mnie zabić.
Wiele z tych budzących wstręt nonsensów pochodzi od mężczyzn i kobiet, którzy, jak powiadają, bronią Izraela, choć muszę powiedzieć, że nigdy w życiu nie otrzymałem ordynarnego czy obraźliwego listu z samego Izraela. Izraelici czasami wyrażają swoją krytykę moich reportaży - czasem je chwalą - ale nigdy nie zniżyli się do brudu i nieprzyzwoitości, jakie teraz otrzymuję.
"Twoja matka była córką Eichmanna", to jedno z ostatnich. Moja matka Peggy, która zmarła po długiej walce z chorobą Parkinsona trzy i pół roku temu, naprawiała radiostacje w Spitfire'ach podczas szczytu bitwy o Anglię w 1940 roku.
Wypadki 11 września rozpaliły pocztę nienawiści do białości. Tego dnia, wysoko nad Atlantykiem w samolocie, który właśnie zawrócił z drogi do Ameryki, pisałem artykuł dla "The Independent", wyrażając opinię, że w ciągu najbliższych dni pojawią się próby wstrzymania każdego, kto zapyta, dlaczego wydarzyły się te zbrodnie przeciwko ludzkości w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Dyktując moje sprawozdanie przez satelitarny telefon samolotu, pisałem o historii fałszu na Bliskim Wschodzie, o rosnącym gniewie Arabów i śmierci tysięcy irackich dzieci spowodowanej popieranymi przez USA sankcjami i o trwającej okupacji ziemi palestyńskiej na Zachodnim Wybrzeżu i w Strefie Gazy przez Izrael - amerykańskiego sojusznika. Nie oskarżałem Izraela. Sugerowałem, że winien jest Bin Laden.
Ale poczta elektroniczna, jaka spływała do "The Independent" w następnych kilku dniach graniczyła z podżeganiem. Ataki na Amerykę spowodowane były "samą nienawiścią, dokładnie tego samego, obsesyjnego i nieludzkiego rodzaju, jaki rozpowszechniają Fisk i bin Laden" twierdził list od profesora Judea Pearl z UCLA. Byłem, twierdził on, "tryskającym jadem" i zawodowym "sprzedawcą nienawiści". Inne pismo, podpisane przez Ellen Popper powiadamiało, że byłem "w zmowie z arcy-terrorystą" bin Ladenem. Mark Guon określił mnie jako "totalny przypadek idiotyzmu". Byłem psychopatą, według Lillie i Barrego Weissa. Brandon Heller informował mnie, że "właściwie to popierasz samo zło"
Potem poszło jeszcze gorzej. W irlandzkim radio-show, profesor Harvarda - rozwścieczony moim pytaniem o motywy zbrodni 11 września - potępił mnie jako "kłamcę" i "niebezpiecznego osobnika", oraz oznajmił, że "antyamerykanizm" - cokolwiek to znaczy - jest tym samym, co antysemityzm. Sugestia, że ktokolwiek mógł mieć powód, jakkolwiek obłąkany, aby popełnić masowe morderstwo była nie tylko niegodziwa. Nawet bardziej przerażającym było sugerować, jaki to mógłby być powód. Krytyka Stanów Zjednoczonych czyniła sprawcę "nienawidzącym Żydów", rasistą, nazistą.
I tak to szło. Na początku grudnia omal nie zostałem zabity przez tłum afgańskich uchodźców, rozwścieczonych rzezią ich rodzin przez naloty amerykańskich B-52. Opisałem to wydarzenie, dodając, że nie mam pretensji do moich prześladowców, bo gdybym sam przeżył podobne nieszczęście, zrobiłbym to samo. Nie było końca atakom, jakie się po tym zaczęły.
W "The Wall Street Journal", Mark Steyn napisał artykuł pod nagłówkiem mówiącym, że "wielokulturowiec" - czyli ja - "dostał za swoje". Zaczęły nadchodzić karty pocztowe z reklamami masochistycznych "klubów chłosty". Strona internetowa "The Independent" otrzymała e-mail sugerujący, że jestem pedofilem. Wśród wielu złośliwych kartek na Boże Narodzenie otrzymałem jedną pokazującą legendę 12 dni Bożego Narodzenia z następującym tekstem wewnątrz: "Robert Fiske (sic) - vel Lord Haw Haw (hitlerowski "szczekacz" radiowy z ostatniej wojny - zł) Bliskiego Wschodu i wiodący antysemicki i profaszystowski, islamofilski propagandysta. Jest nadzieja, że w 2002 roku znajdziesz się w Gehennie (piekle), z Osamą bin Ladenem po twojej prawej stronie, Mułłą Omarem po lewej. Twój Ishmael Zetin".
Od czasu ofensywy Ariela Sharona sprowokowanej wściekłymi atakami bombowymi palestyńskich samobójców (inicjującą walki prowokacją była raczej wizyta Sharona na Górze Świątynnej, al-Haram al-Sharif w sierpniu 2000r. - zł) pojawił się nowy schemat. Dziennikarze, którzy krytykują Izrael, są winni zachęcaniu antysemitów do palenia synagog. A więc to nie izraelska brutalność spowodowała, że różni chorzy i okrutni ludzie atakowali żydowskie instytucje, synagogi i cmentarze. My - dziennikarze jesteśmy winni.
Prawie każdy, kto dzisiaj krytykuje USA lub politykę Izraela na Bliskim Wschodzie ląduje w tej strefie "wolnego strzału". Mój przyjaciel, Phil Reeves, jest jednym z nich. Również dwóch dziennikarzy z BBC w Izraelu, wraz z Suzanne Goldberg z "The Guardian". Lub weźmy Jennifer Loewenstein, działaczkę praw ludzkich w Gazie - która jest Żydówką, i która potępiła tych, którzy twierdzą, że Palestyńczycy umyślnie poświęcają swoje dzieci. Natychmiast otrzymała ona następującą pocztę: "SUKO. Śmierdzisz z daleka. Jesteś suką i masz w sobie arabską krew. Twoja matka jest p...ą Arabką. Przynajmniej, na miłość boską, zmień twoje p....e nazwisko. Ben Aviram.
Czy ten rodzaj brudu wpływa na innych? Boję się, że tak. Niewiele dni po tym jak Malkovich zapowiedział, że chce mnie zastrzelić, jedna ze stron na Internecie stwierdziła, że słowa aktora były "bezczelną próbą wyskoczenia przed kolejkę". Strona zawierała animację mej głowy bitej ostro pięścią, z podpisem: "Rozumiem, dlaczego oni chcą wybić całe g...no ze mnie".
Zatem odrażająca wypowiedź aktora w Cambridge Union doprowadziła do powstania strony internetowej sugerującej, że są tacy, którzy jeszcze bardziej chcą mnie zabić. Policja nie przesłuchała Malkovitcha. Być może, nie dostanie on wizy do Anglii, dopóki nie wyjaśni, lub nie przeprosi za swoje nikczemne słowa. Ale szkoda jest już zrobiona. Nasze życie - reporterów - rzucono na żer internetowej wściekliźnie. Jeśli chcemy żyć spokojnie, wystarczy, że cofniemy się, przestaniemy krytykować Izrael czy Amerykę. A najlepiej będzie, jak w ogóle przestaniemy pisać.
The Independent
Robert Fisk
Firma Starbucks celem arabskiego bojkotu za jej wzrastające związki z Izraelem
By Robert Fisk in Beirut
14 czerwca 2002
W pięciu państwach arabskich startuje nowa i ściśle koordynowana kampania bojkotu amerykańskich wyrobów, z firmą Starbucks jako głównym celem, ale z dodatkową listą zawierającą takie firmy jak Nestlé, Coca-Cola, Johnson & Johnson i Burger King. Dzisiaj w Bejrucie aktywiści rozpoczną akcję ulotkową w pobliżu czterech sklepów Starbucks, nagłaśniając pro-izraelskie powiązania szefa egzekutywy firmy, Howarda Shulza, i oznajmiając, że jest on "aktywnym syjonistą".
W 1998 roku, Shulz został nagrodzony "nagrodą zasługi 50 rocznicy Izraela" (Israeli 50th Anniversary Tribute Award) przez Jerozolimski Fundusz Aish Ha-Totah, który jest silnie krytyczny wobec Yassera Arafata, oraz domaga się, aby palestyńskie ziemie nazywane były jedynie jako "terytoria sporne".
W przemówieniu do amerykańskich Żydów w Seattle wcześniej tego roku - w momencie kulminacji powtórnych okupacji miast Zachodniego Brzegu przez izraelskiego premiera, Ariela Sharona - główny boss Starbucks potępił "brak akcji" Palestyńczyków i stwierdził, że "Palestyńczycy nie wykonują swych obowiązków - nie powstrzymują terroryzmu". Gideon Meir, rzecznik izraelskiego ministerstwa spraw zagranicznych pochwalił Mr. Shulza za umożliwienie amerykańskim studentom wysłuchania "izraelskiej prezentacji na temat kryzysu bliskowschodniego".
Starbucks prowadzi operacje w sześciu innych krajach arabskich - Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, Bahrajnie, Omanie, Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich - ale organizatorzy bojkotu, składający się z palestyńskich i muzułmańskich grup na uniwersytetach Ein Shams w Egipcie i American University w Kairze posiadają znacznie dłuższą listę kompanii, które chcą ukarać za popieranie Izraela, nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i w samej Ameryce.
Lista zawiera AOL Time Warner, Disney, Estée Lauder, Nokia, Revlon, Marks & Spencer, Selfridges i IBM. Studenci uniwersytetu w Dubaju, oraz w stolicy Syrii, Damaszku, dołączają się do planowanych bojkotów.
"Początkowo było trudno zebrać nawet cztery grupy w Libanie, aby razem współpracowały", mówi jedna z libańskich aktywistek, Amira Solh. Nie umieliśmy się dogadać, czy powinniśmy bojkotować amerykańskie wyroby, czy te kompanie, które mają bezpośrednie związki z Izraelem. Naprawdę wystartowaliśmy pierwszy raz, kiedy Izraelici okrążyli kwaterę Arafata w Ramallah. Liban bojkotuje wszystkie izraelskie wyroby, zaczęliśmy zatem zadawać sobie pytanie, "co z tymi kompaniami, które pomagają bezpośrednio Izraelowi?"
"Większość krajów arabskich poddała się światowi kapitalistycznemu, który akceptuje kompanie amerykańskie z bliskimi związkami z Izraelem. To, co teraz zaczynamy, to wojna ekonomiczna."
Burger King wywołał gniew Arabów dwa lata temu, kiedy otworzył restaurację w nielegalnym osiedlu na okupowanym Zachodnim Brzegu. Kompania początkowo zdecydowała zamknąć oddział, ale później - po naciskach pro izraelskich lobby z Ameryce - pozwoliły ponownie otworzyć oddział pod inną nazwą.
Nestlé wykupiła kontrolny pakiet akcji w izraelskiej firmie Osem, co pozwoliło Nestlé sprzedawać swoje produkty w Izraelu, włączając w to Nescafé, Perrier, Carnation, Smarties i KitKat. Jest to deal, który, słowami jednego z izraelskich dziennikarzy "daje Osem możliwość szerokiej na cały świat dystrybucji i infrastruktury reklamowej". W ostatnim raporcie dla inwestorów, Osem-Nestlé ogłosiła kwartalny profit w wysokości 7,5 miliona dolarów.
W Libanie, Coca-Cola - posiadająca w tym kraju wytwórnię - spróbowała złagodzić arabski krytycyzm tłumacząc się, że nie produkuje coca-coli w Izraelu, i że sprzedaje w państwie żydowskim jedynie importowane napoje, włączając w to "Fanta" i "Sprite". Jako znak, że libańska Coca-Cola chce złagodzić odczucia protestujących, uważa się nagłe zainteresowanie kompanii programem sadzenia drzewek cedrowych - narodowego symbolu - w pobliżu miasta Jezzine na południe od Bejrutu.
Starbucks, który posiada 4.709 punktów na całym świecie, próbuje pozbyć się pro izraelskiego "image", odpowiadając protestującym, którzy pisali do kompanii, że jej szef egzekutywy, Howard Shultz, który jest Żydem, "nie wierzy, że terroryzm (sic) jest reprezentatywny dla Palestyńczyków".
Przemawiając ostatnio w swojej lokalnej synagodze, Starbucks powiedział: "Howard wyrażał się jako prywatna osoba, nie był to wywiad dla prasy w tym temacie". Inna odpowiedź Starbuck'a stwierdza, że kompania "jest głęboko zasmucona obecnymi wydarzeniami (sic) na Bliskim Wschodzie" i przytacza wypowiedź Shultza "Głęboko żałuję, że moje przemówienie w Seattle zostało mylnie zrozumiane jako antypalestyńskie", powiedział. "Moje stanowisko było zawsze pro pokojowe i te dwa narody (sic) powinny koegzystować w pokoju".
Arabscy studenci są przekonani, że prawdziwe obawy amerykańskich bossów pochodzą nie ze strat w świecie arabskim, ale z niebezpieczeństwa, że protesty arabskie zostaną przechwycone przez sympatyków Palestyńczyków w Europie, a nawet w samej Ameryce.
Mr Shultz, który nie wygląda, aby sprzeciwiał się nielegalnym izraelskim osadnikom na okupowanych terytoriach, ostatniego roku wprowadził Starbucks na izraelski market dwie kawiarnie - powstałe w połączeniu z kompanią zwana Shalom Coffee Ltd - w Tel Avivie. Na koniec tego roku, Starbucks planuje otwarcie 20 kawiarni operujących w całym Izraelu.
Mr Shultz jest stałym bywalcem w Izraelu i jedną z wielu osób, zaproszonych do Jerozolimy jako goście Misji Theodora Herzla, gdzie na galowym przyjęciu odbywa się ceremonia wręczania nagród Przyjaciołom Syjonu aby uhonorować tych, "którzy odgrywali kluczową rolę promując ścisłe związki Stanów Zjednoczonych i Izraela".
Inni, którzy przybyli do Misji Theodora Herzla to baronowa Thatcher, Newt Gingrich, były marszałek Sejmu USA, i były gubernator USA Tom Ridge - obecnie szef "Homeland Security"
Tłum. Z. Łabędzki
Od redakcji: Powyższy artykuł nasuwa nieodparcie myśl, że kwestia masowego bojkotu firm niepolskich i antypolskich, jest jednym z działań, które powinniśmy wziąć również my, Polacy, pod uwagę.
Z. Ł.
Robert Fisk
Gratulacje, Ameryko. Sprawiliście, ze bin Laden jest szczęśliwym człowiekiem
Zmieniamy siebie w rodzaj fałszywych, bezwzględnych ludzi. Takich, jak to sobie bin Laden wyobraża.
22 stycznia, 2002
Zakuci w kajdany, zakapturzeni, oszołomieni środkami odurzającymi. Przeniesieni do dalekiego zakątka świata, gdzie mogą być poddani egzekucji, gdzie prawa ludzkie są zawieszone. Dla mnie wygląda to jak Bliski Wschód. Zakuci w kajdany, zakapturzeni, zagrożeni śmiercią przez "sądy", które nie dają szansy obronie czy założeniom o niewinności. Jednym słowem, wygląda to jak Bejrut w latach 80-tych.
Opisywałem już tę historię wcześniej. Ostatnio, pamiętam, pisałem o niebezpieczeństwach grożących mojemu porwanemu przyjacielowi Terry Andersonowi z Associated Press, związanemu, zakapturzonemu, zawsze straszonemu przez swych "islamskich" porywaczy w Libanie. To było pomiędzy 1986 a 1991 rokiem, a Terry - zapamiętajmy tę różnicę - nie był człowiekiem przemocy. Był dziennikarzem, towarzyszem, przyjacielem. Ale był traktowany jak najokrutniej, zakazano mu kontaktów z rodziną, trzymano w zimnej celi, i straszono śmiercią w każdym calu dokładnie tak, jak amerykańskie sądy militarne przekonane, że mają w swoich rękach losy ludzi al-Qa'idy.
Dalej, pamiętam odrażające więzienie Khiam, gdzie Izrael trzymał swoich libańskich przeciwników - prawdziwych i przypuszczalnych, żaden nie skazany przez sąd - i gdzie brano więźniów skutych, zakapturzonych, otumanionych środkami odurzającymi na przesłuchania. W śledztwie stosowano tortury elektrycznością - metalowe elektrody przytwierdzone do członka i brodawek piersiowych (a były tam również więzione i kobiety) - co może nigdy nie zdarzyć się w Guantanamo Bay, tortury, których izraelscy sojusznicy Ameryki uczyli członków milicji libańskiej w 1980 roku. Ci z kolei, uczyli ich swych wrogów z libańskiej milicji Szyitów, którzy z kolei używali elektryczności wobec swych zatrzymanych
Ameryka, przyjaciel Izraela, mogła zamknąć to zwyrodniałe i odrażające więzienie, gdyby tylko chciała. Ale Waszyngton pozostał niemy. Libańskich szyickich więźniów pozostawiono na łasce ludzi podłączającym elektrody do ich genitaliów. Naród, który później wypowiedział wojnę dobra przeciwko złu, nie widział nic specjalnie złego w więzieniu Khiam.
Idźmy dalej ścieżką pamięci. W latach 80-tych, kiedy relacjonowałem wojnę w Afganistanie pomiędzy walecznymi wojownikami Mudżahedinów i okupantami sowieckimi, arabscy bojownicy - uzbrojeni przez Amerykanów, opłacani przez Saudyjczyków i Zachód - byli czasami chwytani przez Rosjan, lub ich sojuszników, afgańskich komunistycznych satrapów. W większości, Arabowie pochodzili z Egiptu. Pokazywano ich najpierw w kabulskiej telewizji, następnie dokonywano ich egzekucji jako "terrorystów". Nazywaliśmy ich bojownikami o wolność. Prezydent Reagan utrzymywał, że ich przywódcy byli podobni amerykańskim "Founding Fathers" - Ojcom Stanów Zjednoczonych.
Od czasu do czasu, te rewolucyjne oddziały dokonywały wypadów wzdłuż rzeki Amu Daria, aby atakować sam Związek Radziecki. "Arabscy" Afganowie atakowali obcy kraj z terenu Afganistanu. Robili to walcząc z okupantem. Mieli nasze poparcie. Bo tak, byli oni "bojownikami o wolność". Teraz, w opozycji do Ameryki, ośmielając się występować przeciwko amerykańskim siłom wewnątrz Afganistanu, w celu zniszczenia armii USA "okupującej" część świata arabskiego - w Arabii Saudyjskiej, w Kuwejcie - stali się "nielegalnymi kombatantami", "schwytanymi na polu walki". To jest, dokładnie, jak ich nazywali Rosjanie w latach 80-tych. To pozwalało zamykać ich w koszmarnym więzieniu Pol e-Chowkri na przedmieściach Kabulu, więzionych jak zwierzęta, częściowo wystawionych na warunki atmosferyczna (exposed to the elements - jak w Guantanamo - Z.Ł.) - zanim postawiono ich przed stronniczymi sądami kapturowymi.
Z wyjątkiem tortur, Stany Zjednoczone robią to, co większość arabskich reżimów przez dziesiątki lat: aresztują brutalnych "islamskich" nieprzyjaciół, trzymają ich całkowicie odizolowanych, skutych i zakapturzonych, przygotowując w międzyczasie nierzetelne sprawy sądowe. Egipski prezydent Mubarak poprze. Jak i Król Jordanii Abdullah. Jak i Saudyjczycy, których groteskowe, beznadziejne, islamskie "prawo" jest dobrze znane więźniom Ameryki. Więzienia Saddama mogłyby być gorsze - patrzmy na rzeczy w odpowiedniej proporcji - ale w większości świata arabskiego i w Izraelu, al-Qa'ida byłaby potraktowana podobnie.
I czy nam się to podoba, czy nie, wielu Saudyjczyków jest przekonanych, że wojska amerykańskie okupują ich kraj, że sama obecność żołnierzy amerykańskich w królestwie jest przestępstwem. Król Fahd, oczywiście, zaprosił Amerykanów do Arabii Saudyjskiej w 1990 roku, po inwazji Iraku na Kuwejt. Prezydent Bush senior obiecał Arabom, że wyniosą się, jak tylko zniknie niebezpieczeństwo okupacji przez Irak. Ale wciąż tam są. Kilka lat temu pisałem w The Independent, że Książę Koronny Abdullah - rzeczywisty władca, dzięki kompletnej niezdolności króla - chciał, aby Amerykanie opuścili kraj. Spotkało się to z drwinami amerykańskich komentatorów. Teraz, nie kto inny jak Washington Post podał, że Saudyjczycy chcą odejścia Amerykanów, a komentatorzy siedzą cicho. Nie Sekretarz Stanu Colin Powell. Według niego, amerykańska obecność w Arabii Saudyjskiej może trwać dotąd, aż świat zamieni się w "miejsce, które sobie wymarzyliśmy". Wojska amerykańskie w Arabii są nie tylko straszakiem na Saddama, powiedział w ostatni weekend, ale są "symbolem" amerykańskich wpływów.
Czy trzeba al-Qa'idzie lepszego powodu do dalszego oporu? "Okupacja" Arabii Saudyjskiej pozostaje głównym motywem wojny Osamy bin Ladena ze Stanami Zjednoczonymi, jego oryginalną racją bytu w bezlitosnej walce przeciwko Ameryce. A tu mamy pana Powella dowodzącego w efekcie, że Waszyngton ma ukryte motywy wysyłając go do Zatoki Perskiej. Kiedy dodał, że "nie możemy się narzucać rządowi poza absolutnie minimalnymi wymaganiami, jakie mamy", zdanie "poza absolutnie minimalnymi wymaganiami" mówi wszystko. To USA zdecyduje jak długo będzie obecna w Arabii Saudyjskiej - nie Saudyjczycy. Co jest dokładnie tym, co pan bin Laden twierdzi od lat.
Teraz dowiadujemy się, że amerykańska armia aresztowała sześciu Arabów zwolnionych właśnie z więzienia w Bośni. Bośniacy ogłosili, że, odkąd Amerykanie nie podali żadnych dowodów mogących być użytych przeciwko nim podczas sprawy sądowej - aby chronić "źródła wywiadowcze" - ludzie powinni być zwolnieni z Bośniackiego więzienia. I zostali - tylko po to, aby być natychmiast zatrzymanymi przez Amerykanów. I co na to powiada z całą powagą Washington Post? Że operacje byłe przeprowadzona przez żołnierzy amerykańskich działających niezależnie od podległych NATO sił w Bośni.
Czyżby? Czy Washington Post jest tak głupi? Albo my? Czy na tym polega prawo i porządek? Zgoda, Zachód walczy z okrutnym wrogiem. Każdy, kto czytał całe wystąpienie Osamy bin Ladena w grudniu, musiał zrozumieć, że wojna przeciwko niemu - czyli konflikt w Afganistanie - dopiero się zaczęła. Ale już teraz zmieniamy się w zakłamanych, bezlitosnych ludzi - tak jak sobie nas wyobraża bin Laden. Skuci, zakapturzeni, otępieni. Przygotowani do sądu bez pełnego okazania ewidencji. Z możliwym końcowym orzeczeniem kary śmierci, jesteśmy teraz modelowym przykładem wroga, z którym chce walczyć bin Laden. Musi on być teraz bardzo szczęśliwym człowiekiem.
The Independent
Obłuda, nienawiść i wojna z terroryzmem
Robert Fisk
Jeśli atak na USA był atakiem na "cywilizację", dlaczego Muzułmanie nie mają uważać ataku na Afganistan, jako ataku na Islam?
8 listopada, 2001
"Powietrzna kampania"? "Siły koalicyjne"? "Wojna z terrorem"? Jak długo jeszcze będziemy cierpliwie znosić te kłamstwa? Nie ma żadnej "kampanii" - jedynie bombardowanie z powietrza najbiedniejszego i najbardziej załamanego kraju świata, przez najbogatszy i najbardziej zawansowany technicznie naród na świecie. Żaden MIG nie wystartował w powietrze, aby walczyć z amerykańskimi B-52 czy F-18. A jedyna amunicja w powietrzu ponad Kabulem wystrzelana jest z rosyjskich działek wyprodukowanych około 1943 roku.
Koalicja? Nich podniesie rękę ten, kto widział Luftwaffe w powietrzu nad Kandaharem, bądź włoskie lotnictwo, lub francuskie lotnictwo ponad Heratem. Czy choćby lotnictwo pakistańskie. To Amerykanie bombardują Afganistan, nie licząc kilku podrzuconych pocisków brytyjskich. Rzeczywiście, "koalicja"!
No i ta "wojna z terrorem". Kiedy zaczniemy bombardować półwysep Jaffna (Sri Lanka). Albo Czeczenię - którą pozostawiliśmy już w krwawych łapach Władimira Putina? Tu przypomina mi się masywna bomba terrorystów, która wybuchła w 1985 roku w Bejrucie - miała zabić Sayeda Hassan Nasrallaha, duchowego inspiratora Hezbollahu, który teraz pojawił się znowu na amerykańskiej liście śmierci - i która oszczędziła Nasrallaha, ale zmasakrowała 85 niewinnych libańskich cywilów. Kilka lat później, Carl Bernstein ujawnił w swej książce "Veil" (maska, zasłona), że za zamachem stała CIA po tym, jak Saudyjczycy zgodzili się na finansowanie operacji. I teraz - czy prezydent USA George Bush będzie polował na odpowiedzialnych za zamach morderców z CIA? Pewnie, jak cholera!
Tak więc, dlaczego wszyscy moi kumple z CNN i Sky oraz BBC wciąż wyskakują z "kampanią powietrzną", "siłami koalicyjnymi" i "wojną z terrorem"? Czy oni myślą, że ich widzowie wierzą w tę paplaninę?
Na pewno nie Muzułmanie. Faktycznie, nie musisz być nawet długo w Pakistanie aby zorientować się, że pakistańska prasa przedstawia nieskończenie bardziej prawdziwie i wszechstronnie historię "wojny" - publikując prace lokalnych intelektualistów, historyków i opozycyjnych pisarzy, wraz z komentarzami Talibów i prorządowymi wypowiedziami, jak również analizami zachodnich syndykatów prasowych - niż The New York Times; i trzeba pamiętać - to wszystko w wojskowej dyktaturze.
Wystarczy, że spędzisz kilka tygodni na Bliskim Wschodzie i subkontynencie, aby dojść do tego, dlaczego wywiady Toniego Blaira w "al-Jazeera" i "Larry King Live" nie mają żadnego oddźwięku w tym ogromie faktów. Dziennik bejrucki As-Safir opublikował szeroko chwalony artykuł redakcyjny pytający dlaczego Arab, który chce wyrazić gniew i upokorzenie milionów innych Arabów został zmuszony robić to z jaskini w niearabskim kraju. Implikuje to, oczywiście, że właśnie to, a nie zbrodnia przeciw ludzkości 11 września - jest źródłem amerykańskiej determinacji aby zlikwidować Osamę bin Ladena. Dużo bardziej przekonywujące były serie artykułów w prasie pakistańskiej na temat skandalicznego traktowania Muzułmanów aresztowanych w USA po wrześniowych okrucieństwach.
Jeden z takich artykułów wystarczy. Zatytułowany "Dziennik ofiary zbrodni nienawiści" w The Times of Lahore, opisał cierpienia Hasnaina Javeda, aresztowanego w Alabamie 19 września z przedawnioną wizą. W więzieniu w Mississippi, był on bity przez współwięźniów, którzy złamali mu ząb. Następnie, długo po tym, jak włączył alarm wołający strażników, więźniowie walili nim o ścianę wołając "Hej, bin Laden, to pierwsza runda. Będzie takich dziesięć." Takich historii pojawia się dziesiątki w pakistańskiej prasie, i większość z nich wygląda na prawdziwe.
Jeszcze raz. Muzułmanie są oburzeni hipokryzją zachodniego rzekomego "respektu" wobec Islamu. Nie mamy zamiaru, tak poinformowaliśmy świat, zawiesić operacji wojennych w Afganistanie podczas miesiąca świętego postu Ramadanu. W końcu konflikt irańsko-iracki w latach 1980-1988 był kontynuowany w czasie Ramadanu. Tak samo konflikt arabsko-izraelski. Taka jest prawda. Ale dlaczego, zatem, zrobiliśmy taki cyrk z wstrzymaniem akcji wojskowych w pierwszy piątek bombardowań jako "respekt" wobec Islamu? Bo wtedy był bardziej respektowany niż dzisiaj? A może dlatego, że ponieważ Talibowie się nie dają - zdecydowaliśmy zapomnieć o wszelkich tych "respektach"?
"Mogę zrozumieć, dlaczego chcecie odseparować bin Ladena od naszej religii", powiedział mi kilka dni temu pewien dziennikarz z Peszawaru. "Oczywiście chcecie nam dać do zrozumienia, że to nie jest wojna religijna, ale panie Robercie, proszę, proszę, abyście przestali mówić nam, jak bardzo respektujecie Islam".
Jest jeszcze inny wzburzający argument, który słyszałem w Pakistanie. Jeśli, jak pan Bush powiada, ataki na Nowy Jork i Waszyngton były napadem na "cywilizację", dlaczego Muzułmanie nie mają uważać ataku na Afganistan jako wojnę z Islamem?
Pakistańczycy błyskawicznie złapali hipokryzję Australijczyków. Mimo, że rwą się do walki z panem bin Ladenem, Australijczycy wysłali uzbrojonych żołnierzy aby zmusić pozbawionych wszelkich środków do życia afgańskich uciekinierów do odpłynięcia z ich wód terytorialnych. Ausies chcą bombardować Afganistan - ale nie chcą ratować Afgańczyków. Pakistan, trzeba dodać, utrzymuje 2,5 miliona afgańskich uciekinierów. Nie trzeba oczywiście wspominać, że ta "drobna sprzeczność" nie otrzymuje za dużo czasu w naszych kanałach satelitarnych. I co jest pewne, nigdy nie słyszałem tyle furii kierowanej na dziennikarzy, ile w ostatnich tygodniach w Pakistanie. I oczywiście, nie jestem wcale zdziwiony.
Jak, w końcu, mamy traktować tak zwanego "liberała", żurnalistę amerykańskiej telewizji Geraldo Rivierę, który właśnie przeniósł się do FoxTV, kanału Murdocha? "Czuję się teraz więcej patriotą, niż kiedykolwiek w całym moim życiu, pożądając sprawiedliwości, a może tylko zemsty," ogłosił w tym tygodniu. "I to oczyszczenie które przechodzę zmusiło mnie do przemyślenia, co ja robię zawodowo." To jest naprawdę wstrząsający numer. oto amerykański dziennikarz odkrywa, że prawdopodobnie "pożąda zemsty"
Nieskończenie bardziej haniebne - i nieetyczne - były skandaliczne słowa Waltera Isaacsona, sekretarza CNN, skierowane do pracowników. Wskazując, że pokazywanie cierpień Afganistanu powodują ryzyko wzmocnienia propagandy wroga, powiedział: " Kierowanie zbytniej uwagi na ofiary i biedę Afganistanu wygląda na zboczenie. ... Musimy mówić o tym, jak Talibowie używają cywilów jako ludzkich tarcz, oraz jak Talibowie chronią terrorystów odpowiedzialnych za zamordowanie blisko 5.000 niewinnych ludzi".
Pan Isaacson był ciężko myślącym bossem magazynu Time, ale ostatnie jego słowa narobią więcej szkody rzekomej bezstronności CNN niż cokolwiek, co było na antenie w ostatnich kilku latach. Zboczenie? Dlaczego zboczenie? Dlaczego afgańskie straty stoją tak nisko w pana Isaacsonowskim współczuciu? A może pan Isaacson po prostu dokładnie stosuje się do zalecenia, narzuconemu mu kilka dni wcześniej przez rzecznika Białego domu, Ari Fleischera, który złowieszczo zapowiedział waszyngtońskiemu korpusowi dziennikarskiemu, że w czasach takich jak dzisiaj "ludzie muszą uważać na to, co mówią i uważać na to, co robią".
Nie trzeba przypominać, że CNN poddało się żądaniom rządu USA aby nie nadawać w całości słów pana bin Ladena, bo mogą one zawierać "zakodowane wiadomości". Ale zakodowane wiadomości pojawiają się w telewizji co godzinę. To są "kampania powietrzna", "siły koalicyjne" oraz "wojna z terrorem".
Pobicie mnie przez uciekinierów jest symbolem nienawiści i furii w tej brudnej wojnie.
Robert Fisk
Raport Roberta Fiska z Kila Abdullah po jego doświadczeniach na afgańskiej granicy
10 grudnia, 2001
Zaczęło się ściskaniem sobie rąk. Mówiliśmy "Salaam aleikum" - niech pokój będzie z tobą - potem zaczęły latać kamienie koło mojej głowy. Mały chłopiec spróbował złapać moją torbę. Potem drugi. potem ktoś uderzył mnie z tyłu. Potem młody człowiek połamał mi okulary, bijąc mnie kamieniami w twarz i głowę. Nic nie widziałem, bo krew spływała z mego czoła i zalewała mi oczy. Ale nawet wtedy, rozumiałem, że nie mogę mieć do nich żalu za to, co robili. Bowiem gdybym ja był afgańskim uciekinierem z Kila Abdullah, zaraz przy afgańsko-pakistańskiej granicy, zrobiłbym to samo Robertowi Fiskowi. Czy jakiemuś innemu człowiekowi z Zachodu na którego bym się natknął.
A więc dlaczego nie zarejestrować tych moich kilku minut terroru i samo-obrzydzenia w czasie napadu w pobliżu granicy afgańskiej, krwawiącego i wydającego odgłosy zwierzęcia, kiedy setki - bądźmy szczerzy i powiedzmy tysiące - niewinnych cywilów umiera z powodu amerykańskich bombardowań Afganistanu, kiedy "Wojna o Cywilizację" spala i okalecza Pasztunów z Kandaharu i niszczy ich domostwa ponieważ "dobro" musi zwyciężyć ponad "złem"?
Niektórzy z Afganów w tej małej osadzie mieszkali w niej od lat, inni przybyli - zdesperowani, wzburzeni i opłakujący swoich najbliższych - w ostatnich dwóch tygodniach. To było bardzo niedobre miejsce na zepsucie się samochodu. Niedobry czas, krótko przed Iftarem, końcem całodziennego postu Ramadanu. Ale to, co się nam wydarzyło, było symbolem nienawiści, furii i hipokryzji tej brudnej wojnie, rosnąca grupa pozbawionych środków do życia Afganów, młodych i starych, którzy ujrzeli obcych - nieprzyjaciół - wśród siebie, i spróbowali zniszczyć chociaż jednego z nich.
Wielu z tych Afganów, jak mieliśmy się przekonać, było wstrząśniętych tym, co widzieli w telewizji na temat masakry w Mazar-i-Sharif, więźniów zabijanych z rękami związanymi z tyłu. Mieszkaniec osiedla powiedział później jednemu z naszych kierowców, że widzieli na wideo agentów CIA "Mike'a" i "Dave'a" grożących śmiercią klęczącym więźniom w Mazarze. Nie byli wykształceni - wątpię, aby wielu umiało czytać - ale nie musisz mieć szkół, aby zareagować na śmierć bliskich pod bombami z B-52. W pewnym momencie, wrzeszczący nastolatek zwrócił się do mojego kierowcy i zapytał, z całą szczerością: "Czy to jest Bush"?
Musiało być około 16:30, kiedy osiągnęliśmy Kila Abdullah, w pół drogi pomiędzy pakistańskim miastem Quetta a granicznym miastem Chaman; Amanullah, nasz kierowca, Fayyaz Ahmed, nasz tłumacz, Justin Huggler z Independent - świeżo po robieniu reportażu z masakry w Mazarze - i ja.
Pierwszy raz, kiedy zorientowaliśmy się, że jest nieciekawie, było, kiedy nasz samochód stanął na środku zatłoczonej i wąskiej uliczki. Słup białej pary unosił się z maski naszego jeepa, ciągły hałas klaksonów samochodów, autobusów, ciężarówek i ryksz protestował zablokowaniu przez nas drogi. Cała nasza czwórka wyszła z samochodu, i zepchała go na pobocze. Mruknąłem coś do Justina o "złym miejscu na awarię". Kila Abdulla było domem tysięcy afgańskich uchodźców, biednych i chaotycznych tłumów, które wojna stworzyła w Pakistanie.
Amanullah poszedł poszukać innego samochodu - jest tylko jedna rzecz gorsza od tłumu rozwścieczonych ludzi, a to jest tłum rozwścieczonych ludzi po zmierzchu - Justin i ja uśmiechaliśmy się do początkowo przyjacielskiego tłumu, który nagle zebrał się wokół parującego samochodu. Uścisnąłem wiele rąk - może powinienem był pomyśleć o panu Bushu - i wypowiedziałem wiele "Salaam aleikum'ów". Wiedziałem co się stanie, kiedy skończą się uśmiechy.
Tłum wciąż rósł, i zaproponowałem Justinowi, abyśmy odeszli od samochodu, na otwartą drogę. Jakiś dzieciak trącił mnie palcem w przegub ręki, ale wytłumaczyłem sobie, że to przypadek, dziecinny wyraz lekceważenia. Nagle kamień przeleciał obok mojej głowy i odbił się od ramienia Justina. Justin odwrócił się. Jego oczy pokazywały zaniepokojenie, i pamiętam, jak wziąłem głęboki oddech. Proszę, myślałem, niech to będzie zwykły wybryk. Jakiś inny dzieciak próbował wyrwać mi torbę. Był w niej mój paszport, karty kredytowe, pieniądze, notatnik, książka adresów, telefon komórkowy. Szarpnąłem ją do siebie i zawiesiłem na ramieniu. Razem z Justinem przeszliśmy na drugą stronę ulicy, kiedy ktoś uderzył mnie od tyłu.
Jak wyjść ze snu, kiedy postaci nagle stają się wrogami? Widziałem jednego z mężczyzn, był cały w uśmiechach, kiedy podawaliśmy sobie ręce. Teraz się nie uśmiechał. Niektóre małe dzieciaki wciąż się śmiały, ale ich uśmiechy zmieniały się w coś innego. Budzący respekt zagraniczniak - człowiek który był w całości "salaam aleikum" kilka minut temu - był podenerwowany, przestraszony, w odwrocie. Zachód był właśnie spychany w dół. Justin był popychany ze wszystkich stron i, pośrodku drogi, zauważyliśmy kierowcę autobusu, który machał, abyśmy wskoczyli do środka. Fayyaz, ciągle przy samochodzie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego odeszliśmy od samochodu, nie widział już nas. Justin znalazł się przy autobusie i wskoczył do środka. Kiedy postawiłem nogę na stopniu, trzech mężczyzn złapało pasek mojej torby i ściągnęło mnie z powrotem na drogę. Justin wyciągnął rękę. "Łap się", krzyknął. Złapałem.
Wtedy pierwsze potężne uderzenie spadło na moją głowę. Mało nie upadłem pod ciosem, w uszach dzwoniło od uderzenia. Spodziewałem się tego, choć nie tak boleśnie i ostro, nie tak gwałtownie. Przesłanie było straszne. Ktoś nienawidził mnie na tyle, aby mnie zranić. Dwa następne uderzenia, jedno w tył ramienia, potężny cios, który walnął mną w bok autobusu, kiedy wciąż byłem uczepiony ręki Justina. Pasażerowie przyglądali się mnie, a potem Justinowi. Żaden się nie ruszył. Nikt nie chciał pomóc.
Krzyknąłem "Pomóż mi, Justin", i Justin - który zrobił więcej, niż jakikolwiek człowiek może zrobić, trzymając się ciągle mojej, tracącej chwyt ręki zapytał mnie - poprzez okrzyki tłumu - co chcę, aby zrobił. Wtedy zrozumiałem. Słyszałem tylko jego. Tak, oni krzyczeli. Czyżbym usłyszał słowo "kaffir" - niewierny? Może się mylę. W tym momencie oderwano mnie od Justina.
Dwa następne uderzenia w głowę, z obu stron, i z jakiegoś dziwnego powodu - jakiś mały przeskok w moim mózgu - przypomniałem sobie moment w szkole, w podstawowej szkole zwanej Cedry w Maidstone, ponad 50 lat temu, kiedy wysoki chłopiec budujący zamki w piaskownicy uderzył mnie w głowę. Pamiętałem zapach uderzenia, jakby wpłynęło ono na mój nos. Następne uderzenie przyszło od człowieka, widziałem jak trzymał wielki kamień w prawej ręce. Spuścił go na moje czoło z potężną siłą i coś gorącego i płynnego oblało mi twarz, usta i policzki. Byłem kopany. Z tyłu, w golenie, w prawe udo. Inny młodzik znów złapał moja torbę i trzymałem się tylko rzemienia, patrząc nagle i widząc, że musiało być naprzeciw mnie 60 ludzi, wyjących. Dziwne, nie był to strach, co odczuwałem, ale rodzaj zadziwienia. To tak to wygląda. Wiedziałem, że muszę zareagować. Lub, jak myślałem w moim stanie ogłuszenia, musiałem zginąć.
Jedyna rzecz, która mnie szokowała, to moje własne fizyczne odczucie załamania, moja rosnąca świadomość że zaczyna mnie ogarniać jakiś płyn. Myślę, że nigdy dotychczas nie widziałem tyle krwi. Przez sekundę, zobaczyłem w przelocie coś strasznego, twarz ze złego snu - moją własną - odbitą w oknie autobusu, spływającą krwią, moje ręce zmoczone jak u lady Macbeth, strugi krwi spływające po swetrze i kołnierzu koszuli aż plecy stały się mokre, moja torba zbryzgana czerwienią i niewyraźne plamy pojawiające się na moich spodniach.
Im bardziej krwawiłem, tym rósł większy tłum bijący mnie pięściami. Mniejsze i większe kamienie zaczęły odbijać się od mojej głowy i ramion. Głowa uderzona nagle z obu stron na raz - nie kamieniami rzuconymi, ale trzymanymi w dłoniach mężczyzn, którzy użyli ich aby rozwalić mi czaszkę. Wtem pięść uderzyła mnie w twarz, łamiąc okulary na nosie, inna ręka łapiąca zapasową parę zawieszoną na szyi i odrywająca skórzany pojemnik ze sznurka.
Myślę, że w tym punkcie powinienem podziękować Libanowi. Przez 25 lat obsługiwałem libańskie wojny i Libańczycy pouczali mnie, bezustannie, jak przeżyć: podejmij decyzję - obojętnie jaką - ale nie bądź bezczynny.
A więc wyrwałem torbę z rąk młodego człowieka, który ją trzymał. Cofnął się. Odwróciłem się do człowieka po prawej, tego trzymającego zakrwawiony kamień w ręce i grzmotnąłem go pięścią w zęby. Nie widziałem za dobrze - nie tylko że bez okularów byłem krótkowidzem, ale widziałem jak przez czerwoną mgłę - ale zobaczyłem, jak mężczyzna jakby kaszlnął, ząb wypadł mu z ust i nagle osunął się na drogę. Przez sekundę tłum stanął. Ruszyłem na następnego mężczyznę, trzymając torbę pod pachą, i waląc pięścią w jego nos. Zawył z wściekłości i wszystko nagle zrobiło się czerwone. Nie trafiłem następnego, uderzyłem innego w twarz, i zacząłem uciekać.
Znalazłem się pośrodku ulicy, ale nic nie widziałem. Podniosłem ręce do oczu, były całe we krwi, palcami próbowałem zetrzeć kleistą maź. Wywołało to odgłos ssania, ale zacząłem widzieć, i zauważyłem, że płaczę i łzawię, i że łzy oczyszczają mi oczy z krwi. Co ja zrobiłem, wciąż pytałem siebie? Biłem i atakowałem afgańskich uchodźców, tych samych ludzi, o których pisałem tak długo, tych pozbawionych wszystkiego, okaleczonych ludzi, których mój kraj - pośród innych - zabijał dookoła, wraz z Talibami, zaraz przez granicę. Boże, miej mnie w opiece, pomyślałem. Myślę, że powiedziałem to głośno. Ludzie, których rodziny były zabijane przez nasze bombowce, teraz byli również moimi wrogami.
Wtedy stało się coś niesamowitego. Jakiś człowiek podszedł do mnie, bardzo spokojnie, i ujął mnie za ramię. Nie widziałem go dobrze, krew ciągle zalewała mi oczy, ale był ubrany w rodzaj togi, turban na głowie i miał biało-szarą brodę. Wyprowadził mnie z tłumu. Spojrzałem przez ramię do tyłu. Była teraz za mną setka i kilka kamieni potoczyło się wzdłuż drogi, ale nie były wycelowane we mnie - prawdopodobnie aby nie uderzyć nieznajomego. Był jak figura ze Starego Testamentu czy biblijnej opowieści, Dobry Samarytanin, Muzułmanin - może mułła z osiedla - który próbował ocalić mi życie.
Popchnął mnie na tył policyjnej ciężarówki. Ale policjanci nie ruszali się. Byli przerażeni. "Pomóżcie mi", krzyczałem przez małe okienko w tyle kabiny, krew spływała z moich rąk na szkło. Odjechali kilka metrów i stanęli, aż wysoki człowiek znów przemówił do nich. Odjechali następne 300 metrów.
A tam, przy drodze, stał konwój Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Tłum był wciąż za nami. Ale dwóch medyków zaprowadziło mnie za jeden z pojazdów, polali wodą moje ręce i twarz i zaczęli mi bandażować czoło, twarz i tył głowy. "Połóż się, a my cię przykryjemy kocem, aby cię nikt nie zauważył" powiedział jeden z nich. Obaj byli Muzułmanami z Bangladeszu, i ich nazwiska powinny być zanotowane, bowiem byli ludźmi dobra i prawdy: Mohamed Abdul Halim i Sikder Mokaddes Ahmed. Leżałem na ziemi, jęcząc, zdając sobie sprawę, że mogę żyć.
W ciągu kilku minut pojawił się Justin. Ochraniany przez olbrzymiego żołnierza z oddziału Baluchistan Levies - prawdziwego ducha Imperium Brytyjskiego, który pojedynczym karabinem odpierał tłum od samochodu, w którym teraz siedział Justin. Zerknąłem do mojej torby. Nigdy jej nie dostaną, mówiłem sobie, jakby mój paszport i karty kredytowe były rodzajem Świętego Grala. Ale zabrali mi ostatnia parę okularów - byłem ślepy bez wszystkich trzech par - brakowało mojego telefonu i książki adresowej, zawierającej 25 lat numerów telefonicznych z całego Bliskiego Wschodu. Co mogłem zrobić? Poproście każdego, kto mnie kiedykolwiek znał, aby jeszcze raz przysłali mi swoje numery.
Cholera, powiedziałem, i spróbowałem walnąć sobie pięścią w bok, aż zauważyłem, że krwawiłem z dużego rozcięcia w nadgarstku - znaki zębów, które właśnie wybiłem człowiekowi, człowiekowi, który naprawdę nie był winny, z wyjątkiem tego, że był ofiarą świata.
Przeżyłem więcej jak dwie i pół dekady opisując upokorzenia i niedole muzułmańskiego świata, a teraz ich gniew objął i mnie. Czyżby? Oto Mohamed i Sikder z Czerwonego Półksiężyca i Fayyaz, który przybiegł dysząc rozpalony słysząc, co się stało. i Amanullah, który zaprosił nas do swego domu na leczenie. I był ten muzułmański święty, który ujął mnie za ramię.
I - zauważyłem - byli ci wszyscy afgańscy mężczyźni i chłopcy którzy mnie zaatakowali i czego nie powinni byli nigdy zrobić, ale których brutalność była w całości produktem innych, nas - którzy daliśmy im broń w walce z Rosjanami i którzy ignorowaliśmy ich ból i śmialiśmy się z ich wojny domowej, a potem znów daliśmy im broń i zapłaciliśmy im za "Wojnę o Cywilizację", kilka mil stąd, a potem bombardowaliśmy ich domy i rozdzieraliśmy ich rodziny i nazywaliśmy ich "stratami kolateralnymi".
I pomyślałem, że powinienem napisać o tym co się nam wydarzyło podczas tego strasznego, głupiego, krwawego, malutkiego incydentu. Obawiałem się, że inne wersje stworzą inną narrację, o tym, jak brytyjski dziennikarz został "pobity przez tłum afgańskich uchodźców".
I oczywiście, w tym rzecz. Ludzie, którzy zostali napadnięci, to Afganowie, rany zadane przez nas - przez B-52, nie przez nich. I powiem to jeszcze raz. Gdybym był afgańskim uchodźcą w Kila Abdullah, zrobiłbym to samo, co oni. Zaatakowałbym Roberta Fiska. Czy innego człowieka z Zachodu, którego mógłbym dopaść.
The Independent
Rzeź niewinnych popiera opinię, że jest to wojna przeciwko Islamowi.
Robert Fisk, GB
15 października 2001
W Bagdadzie mieliśmy bunkier, gdzie rakieta usmażyła na śmierć ponad 300 ludzi. W Kosowie mieliśmy kolumnę uciekinierów rozwaloną na szczątki przez nasze bomby. Teraz, w Afganistanie, osiedle zwane Karam, jest naszą ostatnią masakrą.
Oczywiście, znów przyszedł czas dla swojskiego słówka "ubolewamy". Ubolewaliśmy z powodu bagdadzkiego bunkra. Bardzo nam było przykro z powodu masakry uciekinierów w Kosowie. Teraz, przykro nam z powodu bomby, która zboczyła z toru w Kabulu ostatniej nocy; pocisk, który zabił czterech ONZ-towskich rozbrajaczy min, i cokolwiek, co uderzyło w Karam.
Wciąż jest to taka sama historia. Zaczynamy strzelać "mądrymi pociskami" po tym, jak nasi dziennikarze i generałowie powiedzieli nam o ich technicznym wyrafinowaniu. Ich konferencje prasowe pokazują biało czarne zdjęcia bezkrwawych pasów startowych baz lotniczych, z małymi dziurami rozrzuconymi wzdłuż ich powierzchni. "Pomyślna noc", powiadali, po zbombardowaniu Serbii.
Powtórzyli to samo ostatniej nocy, i nikt, - dokąd oczywiście nie rozwalimy cywilów na kawałki - nie sugeruje, że rozpoczęcie wojny ma coś wspólnego z zabijaniem ludzi. Ma, oczywiście. To właśnie dlatego wojskowi wynaleźli to koszmarne i skandaliczne moralnie wyrażenie "zniszczenia kolateralne". I oczywiście, zawsze są oni gotowi obrzucić błotem reporterów pracujących tam, na ziemi.
Najpierw, NATO zarzekało się, że nie zmasakrowało konwoju uchodźców w kwietniu 1999. Odkąd jednak znaleźliśmy części bomb, z amerykańskimi oznaczeniami, zmienili śpiewkę.
Teraz ta śpiewka wyglądała tak:, "Jeśli zabiliśmy niewinnych, przykro nam, ale dlaczego dziennikarze nie odczepią się od ich ukochanych Serbów, i poszukają innych tematów w Kosowie?" Mogą zacząć nas pytać o to znowu, teraz, kiedy jesteśmy wplątani w coś, co historycznie dla nas w Brytanii jest Czwartą Wojną Afgańską. Co my dziennikarze robimy, pomagając panu bin Ladenowi i jego zbirom?
Ale tym razem, jest również wielka różnica. W 1001 roku, mieliśmy koalicję muzułmańską po naszej stronie. W 1999 zrobiliśmy z Serbów takie bestie, że śmierć ich niewinnych cywilów można było zwalić na Słobodana Miłoszewicza, zresztą - chociażby w teorii tylko - próbowaliśmy przecież ratować albańskich Muzułmanów.
Bez wątpienia jakiś idiota generał powie nam teraz, że Karam to wina bin Ladena - idiota, ponieważ coś takiego nie wpłynie na tysiące Muzułmanów, którzy są wściekli na nasze naloty na Afganistan.
I w tym sęk. W każdym bliskowschodnim kraju, nawet tolerancyjnym Libanie, wzrasta podejrzenie, że jest to wojna przeciwko Islamowi.
I to jest, dlaczego arabscy przywódcy siedzą w większości cicho i dlaczego Saudyjczycy nie chcą nam pomóc. I to jest, dlaczego tłumy próbowały atakować pakistańskie bazy lotnicze używane przez Amerykanów.
To pokazuje przemieszczenie myślowe wśród Arabów na temat zbrodni przeciwko ludzkości w Nowym Jorku i Waszyngtonie, niepokojące odłączenie pozwalające im potępiać zbrodnie w Ameryce bez łączenia ich z amerykańską na nie odpowiedzią -- i potępiać tę odpowiedź bez refleksji o rzezi po drugiej stronie Atlantyku.
Świat arabski widzi teraz niewinnych Muzułmanów, którzy zginęli podczas zachodnich nalotów na Afganistan. Jeśli Karam okaże się tak straszny, jak to opisują Talibowie, wszystkie pouczenia i zaprzeczenia pana Blaira, że nie jest to wojna religijna, pozostaną bez echa.
Premier może teraz tylko zastanawiać się nad ironią tego, że obskurancka sekta rozbijająca odbiorniki telewizyjne i rozwieszająca taśmy wideo na gałęziach, używa teraz telewizji i taśm wideo dla swej własnej propagandy.
Tłum. Z. Łabędzki
Robert Fisk z Peshawaru
Talibowie nie boją się bombardowania.
27 października 2001
Doktor zastanawia się, zanim cos powie, długie chwile refleksji i troski. Nie jest on jeszcze jedną zwykłą historią z Kabulu, a jest znany z tego, że mówi to, co myśli. Prosi mnie trzy razy, abym nie publikował jego nazwiska.
Kiedy zatem pytam, jak go nazywać, mówi, że nienawidzi fałszu. A więc, będzie Doktorem, pediatrą, jak się okazuje, który opowiada swoją historię z małą, okrągłą czapeczką na głowie i szerokim, smutnym uśmiechem. Nie lubi Talibów. Ale nie lubi też Amerykanów. Mówi z wielką precyzją. Kiedy pytam go, co Amerykanie zniszczyli na kabulskim lotnisku, odpowiada natychmiast. "Trzy wojskowe samoloty i rosyjski pasażerski Tupolew TU-152 z linii lotniczych Ariana." Wierzę mu.
W mieście bez gazet, Kabul rozmawia szeptem odbiorników radiowych. "Skaczemy ze stacji do stacji, bo zaczynają nadawać w różnych godzinach - Głos Ameryki po pasztuńsku, następnie przełączamy się na pasztuńską audycję BBC o 20:00" mówi Doktor. "Najlepszy program ma BBC Dari (po persku) - to jest "Magazyn Centralna Azja", który wie, co się dzieje w Afganistanie - a najgorsze jest Radio Iran, co jest bardzo źle. Przed atakami Amerykanów, koncentrowało się ono na propagandzie anty-talibańskiej. Ale po ataku, nie powiedziało nic o Talibach - było tylko przeciw amerykańskim atakom i z dużą dozą antypakistańskiej propagandy."
I wbrew wszelkim zakazom Talibów, niektóre rodziny w Kabulu ciągle oglądają telewizję. "Oglądają ją pod ziemią, w piwnicach, kable podłączone do małych talerzy. I kiedy zobaczyli Powella i Musharrafa razem, ściskających sobie dłonie i zgrywających się na przyjaciół, no cóż, większość ludzi, kiedy to widziała - kiedy zdali sobie sprawę z tego, że ma to byc amerykańsko-pakistańska współpraca - odczuli, że to jest następna agresja przeciwko nim." Amerykański sekretarz stanu Colin Powell i pakistański samozwańczy prezydent Pervez Musharraf spotkali się w Islamabadzie 16 października.
Nie jest trudno zrozumieć te podejrzenia w tamtych kabulskich piwnicach, gdzie cicho mruczą radia i telewizory. Irańczycy nienawidzą Talibów, ale Amerykanów nienawidzą jeszcze bardziej. Pakistańczycy pomogli stworzyć Talibów. Teraz Amerykanie są przyjaciółmi Pakistańczyków. Doktor przerywa na chwilkę, kiedy ja próbuję rozwikłać te podziemne równania.
"Musisz coś zrozumieć", mówi nagle. "Większość ludzi, neutralnych ludzi, nie mających koneksji z politycznymi grupami, oni nienawidzą polityki amerykańskiej - i gdyby Talibowie zmienili tylko 20 procent swej polityki w stosunku do ludzi, stanęliby oni ramię w ramię z nimi. Czekamy na koniec talibanskiej polityki wobec kobiet i edukacji. Widzisz, ludzie nigdy nie zapomną, co Pakistan zrobił aby podbić Afgańczyków - oni widzą Pakistan jako odwiecznego wroga.
Doktor zastanawia się, czy pojmuję, co on próbuje mi powiedzieć. Że Afgańczycy mogą ufać tylko sobie, pytam?
Potakuje głową energicznie. "Wsród ludzi wykształconych, 11 września stworzył nową sytuację. Wiedzieliśmy, że Amerykanie pomogli stworzyć Talibów i Osamę," - nikomu w Afganistanie nie chce się dodawać "bin Laden" - "i nazywamy ich "dziećmi" Ameryki i Pakistanu. Kiedy nadeszła pierwsza noc ataków, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. To stało się nagle, ale bomby spadały na cele. Nie było ofiar wśród cywilów. Później, Amerykanie zaczęli uderzać w cywilów. Niektórzy zostali poważnie ranni, i zostali zabrani do szpitala Jumhuriyet w centrum miasta. Ale nas, chcących odwiedzić szpital, zablokowali Talibowie. Nie mamy kontaktu.
Doktor skarży się gorzko, że afgańskie szpitale nie mają ani leków, ani sprzętu - "lepiej się leczyć w domu", mówi w pewnej chwili - ale bardziej oburzony jest ciągłym bombardowaniem Kabulu. "Drugiej nocy, bomba spadła na dom sąsiada. Ludzie zostali zasypani kiedy zawaliły się ściany, ale nie zginęli. Wyszli spod ruin śmiejąc się. Kiedy atakowano wojskowe cele, Talibowie nie pozwalali nam tam iść, tak samo jak ze szpitalami. Następnie Talibowie ogłosili, że nie wolno nam się oddalać od naszych domów. Musieliśmy pozostawać w ich pobliżu. Później powiedzieli, abyśmy siedzieli w domach." Kiedy zniszczono górskie domostwa ponad Kabulem, Doktor zapytał, czy może pomóc rannym. Talibowie zablokowali drogi znowu.
Na początku, 90 procent bomb spadało na cele, ale później Amerykanie zaczęli zrzucać bomby 1000 funtowe, co niszczyło cały teren dookoła. Kiedy uderzyli w wieżę transmisyjną, nasze domy zatrzęsły się, ziemia poruszyła się, i oddychaliśmy gęstym dymem. Później znikło z eteru Radio Shariat (talibańskie radio), ale następnego dnia widziałem, jak montują nową antenę. Talibowie zawsze tak robili. Ile razy coś zostało zniszczone, natychmiast to naprawiali. Sprawdzali wszędzie dookoła, i zbierali rozwalony sprzęt. Zachowywali się przy tym bardzo spokojnie." Tu Doktor przerywa znowu. "Próbuję ci opisać reakcję Talibów na amerykańskie bombardowania. Rozumiesz? Oni nie byli zainteresowani atakami. To było bardzo intrygujące - i dziwne - dla mnie, jak na to patrzyłem.
"Talibowie powiedzieli wielu ludziom, że zwyciężą. Każdą noc, Amerykanie bombardowali Kabul. Ale każdej nocy, bombardowanie zbliżało się coraz bardziej do centrum - robiło się coraz ciaśniej i ciaśniej." Doktor mówi, że czterech afgańskich specjalistów od rozminowywania, zabitych podczas amerykańskich ataków, zginęło, ponieważ ich biura były wynajete od Radia Afganistan - zostali zabici, mówi, kiedy rozbito nadajniki.
"W nocy, słyszymy bardzo ciężkie odgłosy, śmigła, coś jak nisko lecące samoloty, i powiedziano nam, że to samoloty "badawcze". Co to są "samoloty badawcze"? Powiedziałem Doktorowi, że chyba chodzi o zwiadowcze bezpilotowe samoloty do fotografowania celów bombowych, "trutnie" w żargonie wojskowym, jedyny rodzaj samolotu, który Talibowie są w stanie zestrzelić - jak dotąd, przynajmniej.
Opowieść Doktora jest chronologiczna. W pierwszy piątek, Amerykanie podjęli swoje ataki po muzułmańskich modłach, trafiając w magazyny paliw. "To było jak trzęsienie ziemi - ziemia się znów poruszyła". Potem Amerykanie ruszyli na bazę transportową, stare ciężarówki i autobusy pozostawione po Sowietach w 1990 roku, później na puste koszary tak zwanego Batalionu Babajan. Babajan dawno temu opuścił Kabul. Walczy teraz w również "tak zwanym" Sojuszu Północnym.
Następny cel znajdował się milę na północ od Kabulu, w małej dolinie, gdzie Batalion 015 pilnował magazynów żywności Talibów. Amerykanie zbombardowali i zniszczyli cały zapas żywności. Uzyli sześciu ciężkich bomb które wybuchały krótko jedna po drugiej i najbliższe domy - ich okna, drzwi i dachy wszystkie zostały zdmuchnięte." Doktor potrząsa kilkakrotnie głową. Nie ma zamiaru wracac do Kabulu przed końcem wojny.
"Niektórzy ludzie w Kabulu, niektórzy moi znajomi, myślą, że Amerykanie dokonają inwazji. Inni ludzie wierzą - mają nadzieję - że jeśli (były król) Zahir Shah przybędzie, zrobi on coś, i to będzie koniec wojny. Bardziej wykształceni sądzą, że Amerykanie pozostana na długo w Afganistanie. Jeśli chodzi o mnie, uważam, że Pakistańczycy i Amerykanie i Talibowie i Osama, to wszystko jedno i to samo."
Jeśli Osama działał jako terrorysta, to i Amerykanie działaja teraz jako terroryści. Co z tego, że Zahir Shah przybędzie, czy myslisz, że Amerykańscy doradcy nie będą stali za jego plecami? Ja osobiście myślę, że Amerykanie są bardzo głupi. Obserwuj tylko, a zobaczysz."
Tłum. Z. Łabędzki
Robert Fisk
Ten straszny konflikt jest ostatnią kolonialną wojną
...Arafat miewał ten sam wyraz bólu na twarzy, kiedy jego strzelcy mordowali niewinnych Libańczyków.
4 grudnia, 2001
Czy Ariel Sharon jest w stanie kontrolować swoich własnych ludzi? Czy jest w stanie kontrolować swoją armię? Czy może ich powstrzymać od mordowania dzieci, pozostawiania min-pułapek w ogrodach czy ostrzeliwania z czołgowych armat obozów uchodźców? Czy może powstrzymać swój militarny motłoch od niszczenia setek domów uchodźców palestyńskich w Gazie? Czy może Sharon wziąć się za swoich żydowskich osadników i powstrzymać ich od dalszej kradzieży ziemi od Palestyńczyków? Czy może on powstrzymać swoich morderców z tajnej policji od mordowania ich palestyńskich nieprzyjaciół - czy "zabijania określonych celów" (targeted killings), jak BBC wczoraj wciąż bezwstydnie nazwało te egzekucje, aby nie narazić się na izraelską krytykę?
Oczywiście, nie wolno zadawać takich pytań. No więc "zalegalizujmy je". Palestyńskie akcje samobójczych ataków bombowych w Jerozolimie i Hajfie są odrażające, złe, oburzające, nie do wybaczenia. Widziałem co się działo zaraz po zamachu na pizzernię w Jerozolimie ostatniego sierpnia: izraelskie kobiety i dzieci, rozerwane na strzępy minami opakowanymi dookoła gwoździami - skonstruowane, aby zapewnić tym, którzy przeżyją, że będą mieli szramy na ciele na całe życie.
Pamiętam poddańcze kondolencje Arafata, i myślałem sobie - jak każdy Izraelita - że nie wierzę w ani jedno z tych słów. Faktycznie, nie wierzę w żadne jego słowo. Arafat miewał ten sam wymowny wyraz bólu na twarzy, kiedy jego strzelcy mordowali niewinnych Libańczyków podczas wojny domowej w tym kraju. Gówno, myślałem. I dalej tak myślę.
Ale oto ukazało się rozwiązanie realnego problemu, tylko parę godzin po ostatniej krwawej łaźni w Izraelu. Collin Powell, amerykański Sekretarz Stanu był przepytywany z charakterystyczną służalczością w CNN na temat jego reakcji wobec tej rzeźni. Nic, powiedział, nie może usprawiedliwić takiego "terroryzmu", po czym zaczął nawiązywać do sytuacji Palestyńczyków, którzy cierpią z powodu "50% bezrobocia". W tym momencie musiałem usiąść. Bezrobocie? To jest to, co pan Powell uważa za problem?
I wróciłem myślą do jego przemówienia na uniwersytecie w Louisbergu 20 listopada, kiedy wystartował on - czy tak mieliśmy to odczuć - z jego Bliskowschodnią Inicjatywą. Głównym jej tematem było "Palestyńczycy muszą...": Palestyńczycy muszą "skończyć z przemocą", Palestyńczycy "muszą aresztować, osądzić i ukarać sprawców aktów terroru", Palestyńczycy "powinni to zrozumieć, bez względu na to, ile prawdy jest w ich skargach" - zapamiętajcie to "bez względu" - "one nie mogą być adresowane poprzez przemoc", Palestyńczycy "muszą zrozumieć, jak wielki oddźwięk ma przemoc w Izraelu". Dopiero kiedy generał Powell powiedział zebranym, że izraelska okupacja Zachodniego Brzegu i Gazy musi się skończyć, wyszło, że to Izrael okupuje Palestynę, a nie odwrotnie.
Prawda jest taka, że konflikt palestyńsko izraelski jest ostatnią kolonialną wojną. Francuzi myśleli, że to oni prowadzili ostatnią wojnę tego rodzaju. Dawno temu podbili oni Algierię. Założyli swoje farmy i osiedla w najpiękniejszym zakątku Północnej Afryki. I kiedy Algierczycy zażądali niepodległości, Francuzi nazwali ich "terrorystami", zabijali ich demonstrantów i torturowali ich nieprzyjacielskich partyzantów, i mordowali - "zabijając określone cele" - ich przeciwników.
W ten sam sposób reagujemy na ostatnie masakry w Izraelu, zgodnie z przepisami Departamentu Stanu, CNN, BBC i Downing Street (siedziba premiera W. Brytanii). Arafat ma się obudzić, zrozumieć sytuację, aby spełniać swe obowiązki policjanta Zachodu na Bliskim Wschodzie. Prezydent Mubarak robi to samo w Egipcie, król Abdullah robi to w Jordanii, król Fahd robi to w Arabii Saudyjskiej. Pilnują swych ludzi dla nas. To jest ich obowiązek. Muszą wypełnić swe moralne zobowiązania, bez żadnych odniesień do historii, czy bólu i cierpień ich ludu.
Pozwólcie mi opowiedzieć małą historyjkę. Kilka godzin przed napisaniem tego artykułu - dokładnie cztery godziny po tym jak samobójca z bombą zniszczył siebie i swoje niewinne ofiary w Hajfie - odwiedzałem ponury, zapaskudzony przez muchy szpital w Quetta, pakistańskim mieście granicznym, do którego dostarczano na leczenie afgańskie ofiary amerykańskich bombardowań. Otoczony przez armię much, w łóżku numer 12, Mahmat - większość Afganów nie posiada nazwisk - opowiedział mi swoją historię. Nie było tam kamer z CNN, ani reporterów z BBC, aby filmować tego pacjenta. I ich nie będzie. Mahmat spał w swoim domu w osadzie Kazikarez sześć dni temu, kiedy bomba z amerykańskiego B-52 spadła na jego wioskę. On spał w jednym pokoju, żona z dziećmi. Jego syn Nourali zginął, tak samo jak Jaber - 10 lat - Janaan, osiem, Salamo, sześć, Twayir, cztery, i Pakwasha - jedyna dziewczynka - dwa.
"Samolot leci tak wysoko, że go nie słychać, a gliniany dach spadł na nich", mówi Mahmat. Jego żona Rukia - którą pozwolił mi zobaczyć - leżała w pokoju obok (lóżko numer 13). Nie wiedziała, że dzieci nie żyją. Miała 25 lat, wyglądała na 45. Kawałek tkaniny na skroni dodawał jej godności. Jej dzieci - podobnie jak tylu afgańskich niewinnych w tej strasznej wojnie o cywilizację - były ofiarami, których pan Bush i pan Blair nigdy nie uznają. I patrząc na Mahmata błagającego o wsparcie - amerykańskie bomby zdmuchnęły jego ubranie i leżał nagi pod szpitalnym kocem - widziałem coś strasznego: on, i jego wzburzony kuzyn obok niego i wuj i brat żony, atakują Amerykę za morderstwa zadane ich rodzinie...
Pewnego dnia, podejrzewam, krewni Mahmata mogą wzburzyć się wystarczająco, aby zapałać żądzą odwetu wobec Stanów Zjednoczonych, w którym wypadku staną się terrorystami, ludźmi przemocy. Będziemy nawet mogli poprosić ich przywódców aby ich przypilnowali. Oni nie są bin Ladenami, tak powiedziała rodzina Mahmata - "My nie jesteśmy Talibami ani Arabami" - ale, szczerze mówiąc, czy możemy mieć do nich pretensje, kiedy zdecydują się uderzyć w Stany Zjednoczone za te krwawe i straszne zbrodnie dokonane na ich rodzinie? Czy mogą Stany Zjednoczone wstrzymać bombardowania wiosek? Czy może Waszyngton przekonać jego siły specjalne, aby ochraniały więźniów? Czy mogą Amerykanie pilnować swych własnych ludzi?
The Independent
Tłum. Z. Łabędzki
Robert Fisk
Teraz jesteśmy zbrodniarzami wojennymi
Wszystko, w co wierzyliśmy po Drugiej Wojnie Światowej,
idzie za burtę, kiedy prowadzimy naszą własną ekskluzywną wojnę.
29 listopada 2001
Staliśmy się w Afganistanie kryminalistami. Siły powietrzne USA bombardują Mazar-i-Sharif dla Sojuszu Północnego, a nasi bohaterscy sojusznicy - którzy zarżnęli 50.000 ludzi w Kabulu pomiędzy 1992 a 1996 rokiem - wchodzą do miasta i poddają egzekucji blisko 300 talibańskich żołnierzy. Raport znalazł się w samym dole na telewizyjnych satelitarnych kanałach, "dopisek" według żargonu dziennikarskiego. Wygląda na to, że zupełnie normalnie. Afganowie mają w tradycji "zemstę". Tak więc, ze strategiczną asystą USAF, powstaje zbrodnia wojenna.
Teraz mamy "rewoltę" więźniów w Mazar-i-Sharif, w której uwięzieni Talibowie otworzyli ogień do strażników Sojuszu. Żołnierze specjalnych sił amerykańskich - i, jak wygląda, żołnierze brytyjscy - pomagali Sojuszowi stłumić powstanie, i oczywiście, CNN mówi nam, że niektórzy więźniowie zostali "zastrzeleni podczas próby ucieczki". To jest zbrodnia. Brytyjscy żołnierze są teraz splamieni zbrodniami wojennymi. W ciągu kilku dni, Justin Huggler z Independent znalazł więcej zamordowanych członków Talibanu w Kunduz.
Amerykanie mają nawet mniej usprawiedliwień dla masakry. Bowiem Sekretarz Obrony USA, Donald Rumsfeld, wyraził się bardzo dokładnie podczas oblężenia miasta, że naloty lotnictwa USA na talibskich obrońców zostaną wstrzymane "jeśli Sojusz Północny tego zażąda". Pozostawiając na boku rewelacje, że zbiry i mordercy z Sojuszu Północnego pełnią teraz funkcje kontrolerów powietrznych dla sił USAF w ich wojnie ze zbirami i mordercami Talibanu, obciążające wypowiedzi pana Rumsfelda stawiają Waszyngton na ławie świadków w procesie na temat zbrodni wojennych w Kunduzie. USA działały w pełnej kooperacji z milicją Sojuszu Północnego.
Większość dziennikarzy telewizyjnych, ku swej hańbie, nie pokazało dużego, lub wręcz żadnego zainteresowania tymi sromotnymi zbrodniami. Przymilając się Sojuszowi Północnemu, pogadując sobie z amerykańskimi żołnierzami, większość nie zrobiła nic, poza wzmiankami o zbrodniach wojennych przeciwko więźniom w ich raportach. Co do licha stało się z naszym morale po 11 września?
Może poddam odpowiedź. Po obu wojnach światowych, my - "Zachód" - stworzyliśmy gąszcz przepisów mających wstrzymać przyszłe zbrodnie wojenne. Taka pierwsza, angielsko - francusko - rosyjska próba sformułowania podobnych praw sprowokowana została armeńskim holokaustem z rąk Turków w 1915 roku; Ententa stwierdziła, że będzie uważała za osobiście odpowiedzialnych "wszystkich członków (tureckiego) ottomańskiego rządu oraz tych, którzy byli wmieszani w te masakry". Po holokauście żydowskim i upadku Niemiec w 1945 roku, Artykuł 6(c) Statutu Norymberskiego i wstęp do Konwencji ONZ na temat ludobójstwa, odnoszą się do "zbrodni przeciwko ludzkości". Każda następna wojna po 1945 roku produkowała góry przepisów oraz kreowała coraz więcej grup praw człowieka, które "lobbowały" świat na temat liberalnych, humanistycznych wartości Zachodu.
Przez ostatnie 50 lat, siedzieliśmy na naszym moralnym piedestale i pouczaliśmy Chińczyków i Sowietów, Arabów i Afrykańczyków, o prawach człowieka. Wskazaliśmy na zbrodnie przeciwko ludzkości Bośniaków i Chorwatów i Serbów. Wsadziliśmy wielu do pudła, tak samo jak zrobiliśmy z nazistami w Norymberdze. Wyprodukowano tysiące akt opisujących - w budzących mdłości detalach - tajne sądy i szwadrony śmierci i tortury i bezprawne egzekucje wykonywane przez przestępcze rządy (rogue states) i patologicznych dyktatorów. Racja, oczywiście.
I nagle, po 11 września, dostaliśmy wścieklizny. Zbombardowaliśmy afgańskie wioski w kupę kamieni, razem z ich mieszkańcami - oskarżając o rzeź niespełna rozumu Talibów i Osamę bin Ladena - a teraz pozwoliliśmy naszej strasznej sojuszniczej milicji dokonać egzekucji ich więźniów. Prezydent George Bush nadał mocy prawnej zespołowi tajnych sądów wojskowych aby sądzili i likwidowali każdego uważanego w oczach niesamowicie nieefektywnych amerykańskich służb wywiadowczych za "terrorystycznego mordercę". A tu nie ma się co oszukiwać, mówimy o legalnie usankcjonowanych amerykańskich szwadronach śmierci. Stworzono je, oczywiście, aby jeśli Osama bin Laden i jego ludzie zostaną schwytani, a nie zabici, nie mieli publicznej obrony; wystarczy pseudo-sąd i pluton egzekucyjny.
Widać jasno, co się dzieje. Kiedy ludzie z żółtą, czarną, czy brązową skórą, z opinią komunisty, muzułmanina czy nacjonalisty zamordują swych więźniów, czy dokonają dywanowego bombardowania wiosek aby zniszczyć swego wroga, czy stworzą sądy szwadronów śmierci, wtedy muszą być potępieni przez Stany Zjednoczone, Unię Europejską, ONZ i "cywilizowany" świat. Jesteśmy panami praw człowieka, Liberałami, wielkimi i dobrymi, którzy mogą pouczać zubożałe masy. Ale kiedy nasi ludzie są mordowani - kiedy nasze błyszczące budynki są niszczone - wtedy drzemy na strzępy każdą cząstkę praw ludzkich, wysyłamy B-52 w kierunku tych zubożałych mas, i wyruszamy aby mordować naszych wrogów.
Winston Churchill miał podobne jak Bush podejście do swoich wrogów. W 1945 roku był za bezpośrednią egzekucją przywództwa nazistów. A jednak, mimo, że monstra Hitlera były odpowiedzialne za najmniej 50 milionów zabitych - 10.000 razy więcej niż ofiar z 11 września - oddano morderców nazistowskich pod sąd w Norymberdze ponieważ prezydent USA Truman podjął wybitną decyzję. "Niedyskryminowane egzekucje i kary", powiedział, "bez porządnych dowodów winy uczciwie dostarczonych, nie mogą być łatwo wpasowane w amerykańskiego sumienia lub wspominane przez nasze dzieci z dumą".
Nikogo nie powinno dziwić, że pan Bush - prowincjonalny kat-gubernator Teksasu - nie może zrozumieć moralności męża stanu w Białym Domu. Co jest szokujące to to , że Blairowie, Schröderowie, Schiracowie i chłopcy z telewizji pozostają tak tchórzliwie cicho stając twarzą wobec afgańskich egzekucji i nowych, we wschodnio-europejskim stylu przepisów usankcjonowanych po 11 września.
A wokół nas wciąż krążą cienie, przypominające nam o skutkach państwowych morderstw. We Francji, generał idzie do sądu po tym jak przyznał się do tortur i morderstwa podczas wojny algierskiej w latach 1954-62, ponieważ określił swoje czyny jako "usprawiedliwione działania służbowe bez przyjemności i wyrzutów sumienia". A w Brukseli, sędzia zdecyduje, czy można poddać pod sąd izraelskiego premiera Ariela Sharona za jego "osobistą odpowiedzialność" za masakry w Sabrze i Chatili w 1982 roku.
Oczywiście, wiem że Talibowie to okrutna banda drani. Ich dziełem była większość masakr wokół Mazar-i-Sharif w późnych latach 1990tych. Dokonywali egzekucji kobiet na stadionie futbolowym w Kabulu. I oczywiście, pamiętajmy, że 11 września był zbrodnią przeciwko ludzkości.
Ale mam z tym wszystkim kłopot. George Bush mówi, że "jesteś z nami, albo przeciwko nam" w tej wojnie cywilizacji przeciwko złu. W porządku, na pewno nie jestem za bin Ladenem. Ale nie jestem również za Bushem. Jestem aktywnie przeciwko tej brutalnej, cynicznej, kłamliwej "wojnie cywilizacji", którą zaczął tak fałszywie w naszym imieniu i która teraz kosztuje tyle samo ofiar ile masowe morderstwo w WTC.
Trudno w takim momencie nie pamiętać mego taty. Na tyle stary, że walczył w I Wojnie Światowej. W trzeciej bitwie o Arras. I mimo, że pod koniec wieku przybijała go starość, wciąż wściekał się przeciwko marnotrawstwu i morderstwom wojny 1914-1918. Kiedy zmarł w 1992 roku, odziedziczyłem po nim medal z kampanii, z którego kiedyś był tak dumny, dowód, że przeżył wojnę, której nienawidził, brzydził się i którą gardził. Na odwrotnej stronie medalu jest napisane: "Wielka Wojna o Cywilizację". Może powinienem wysłać ten medal Georgowi Bushowi.
The Independent
Tłum. Z. Łabędzki
Robert Fisk
Wojna narusza najbardziej niebezpieczną płytę tektoniczną na świecie
8 października 2001
Największa potęga militarna na świecie zaczęła właśnie bombardować najbiedniejszy na świecie, najbardziej spustoszony kraj muzułmański. I niezależnie od tego, ile bochenków chleba będzie zrzuconych z naszymi bombami, czy znajdą się Muzułmanie, którzy to poprą?
Czy jest możliwe, czy jest wyobrażalne - nawet używając naszych najbardziej wyrafinowanych technicznie pocisków - że nie będziemy w Afganistanie zabijać niewinnych tak samo jak i winnych? Możemy mówić, że chcemy ukarać Osama bin Ladena. Możemy w to wierzyć. Ale czy świat muzułmański w to uwierzy?
Dużo się w ostatnich czterech tygodniach mówi o koalicji, ale nie jest to koalicja zawierająca jakiekolwiek muzułmańskie państwo, chociaż zostały do niej wciągnięte Pakistan, Arabia Saudyjska i mały dyktatoriat gdzieś tam w Uzbekistanie.
Nie ma na nocnym niebie nad Afganistanem pilotów z Arabii Saudyjskiej czy Kuwejtu. To nie jest zachodnio - muzułmańska koalicja. Ona jest czysto zachodnia, i bombarduje muzułmański kraj, o standardzie życia bliskim średniowiecza.
Bombardowanie, jak przypuszczam, zaczęło się w czasie najlepszej oglądalności telewizyjnej. Ale czy my na serio uważamy, że pan bin Laden i jego kumple złapią się na to?
Prezydent Bush mówi o "trwałej", "wszechstronnej" i "bezwzględnej" operacji. Ale co będzie dalej?
Ci z nas, którzy pamiętają początek wojny w Kosowie, czy, na ten przykład, początek bombardowania Iraku - pamiętają jak zapewniano nas, że przeciwnik poprosi nas o pokój za kilka dni. Ale tak się nie stało, i nie wygląda na to, aby Talibowie, monstrum wykreowane przez naszych dwóch przyjaciół z "Koalicji", Pakistan i Arabię Saudyjską, mieli złożyć broń.
Oczywiście, będziemy odpalać pociski i zrzucać bomby na co najmniej 12 obozów treningowych pana bin Ladena. To nie będzie trudne. W końcu to my - a raczej CIA - budowaliśmy je dla pana bin Ladena i jego szajki niecałe 20 lat temu.
Mając więcej czasu i poświęcając więcej wysiłku, może moglibyśmy żebrać do kupy większą koalicję, ale to, co teraz robimy, to jest skok w dokładnie samo centrum kultury dżihadu.
Problemem nie jest, ile bomb zrzuciliśmy ostatniej nocy, lub dzisiaj, ale gdzie w ciągu następnych 24 godzin zaczną pokazywać się pęknięcia. Bowiem Arabia Saudyjska, Pakistan i Afganistan leżą na najbardziej niebezpiecznej politycznej płycie tektonicznej świata.
W środę, jeśli nie wcześniej, możemy dostać odpowiedź, kiedy w Katarze rozpocznie się konferencja islamska. Będzie to interesujące - może nawet przerażające - posłuchać, co powiedzą przywódcy muzułmańscy, kiedy się spotkają.
To prawda, pan Bush zrobił co mógł, aby znaleźć łapówkę, wtykając humanitarną pomoc do worka z bombami i polowaniami na ludzi.
Jak zwykle powiedziano nam, że Afgańczycy nie są naszymi wrogami. Tak nam mówiono, kiedy bombardowaliśmy Irak w 1991 roku. I to samo mówiono nam, kiedy bombardowaliśmy Libię w 1985 roku. I dokładnie to samo mówili Amerykanie, kiedy ostrzeliwali Liban w 1982 roku. I, jest faktem, że to samo mówiliśmy Egipcjanom zanim zbombardowaliśmy ich w Kanale Sueskim w 1956 roku. Ale, czy Muzułmanie w to uwierzą?
I tylko mały dopisek do tego ponurego momentu historii 21-go wieku: czy przygotowujemy jakiś prawny proces, jakiś trybunał, jakieś prawo, aby upewnić się, że źli ludzie są karani prawem? To jest odpowiedź, której raczej nie dostaniemy od naszych przywódców w ciągu następnych kilku dni.
Robert Fisk
Złap się czegoś - nadchodzi Część Druga Wojny O Cywilizację.
Naloty amerykańskie zabiły obecnie więcej Afganów, niż porywacze Amerykanów i innych.
22 grudnia, 2001
Potrzebowałem mojego starego irlandzkiego kolegi - dziennikarza, Vincenta Browne, aby wskazał mi na tę oczywistość. Z bólem głowy wielkim jak Afganistan, przekopując się przez tysiące gazetowych doniesień na temat domniemanego "pokłosia" wojny afgańskiej, zatrułem się tymi kłamstwami. Afgańskie kobiety stały się w końcu wolne, "nasze" siły pokojowe są w drodze, Talibowie zostali zgnieceni. Antyamerykańskie demonstracje w Pakistanie upadły - zapomnijmy o moim małym starciu z kilkoma prawdziwymi Afganami parę tygodni temu. Al-Quaida została "wykurzona" z jej jaskini. Osama bin Laden został - nie, nie złapany, ani nawet zabity; ale - w końcu, Amerykanie mają wideo, niezrozumiałe dla każdego Araba, którego spotkałem, które "dowodzi", że nasze najnowsze monstrum planowało zbrodnie przeciwko ludzkości w Nowym Jorku i Waszyngtonie.
A więc potrzebowałem Vincenta, sapiącego jak parowóz, co zawsze robi kiedy jest zły, by wskazał mi na gazety u Gemma, mojego ulubionego sprzedawcy gazet w Dublinie. "Co się dzieje, na rany Chrystusa, Bob?" zapytał. "Czy widziałeś tytuły w tym całym szambie?" tu wyciągnął Newsweeka z półki. Tytuł: After The Evil (Szukając Szatana).
"Co to za biblijne kretyństwa"? zapytał mnie Vincent. Powiększona, ziarnista twarz Osamy bin Ladena z taśmy wideo patrzyła z okładki magazynu, ciemny, diabelski obraz z dantejskiego kręgu piekielnego. Po zdobyciu Berlina, Stalin oświadczył, że jego wojska weszły "do kryjówki faszystowskiej bestii". Ale II wojna światowa nie była na ten temat.
A więc zróbmy podsumowanie. Po tym, jak arabscy masowi mordercy uderzyli porwanymi samolotami w WTC, Pentagon i Pensylwanię, zbrodnia przeciwko ludzkości, która kosztowała ponad 4000 niewinnych istnień ludzkich, prezydent Bush ogłosił krucjatę dla nieograniczonej "sprawiedliwości" - później zmniejszonej do nieograniczonej wolności - i zbombardował Afganistan. Używając rewolwerowców i morderców zdyskredytowanego Sojuszu Północnego do zniszczenia rewolwerowców i morderców zdyskredytowanego Talibanu, Amerykanie zbombardowali górską fortecę bin Ladena, i zabili setki Afganów i afgańskich bojowców, nie włączając w to egzekucji więźniów po angielsko-amerykańsko-północnosojuszowym zgnieceniu rewolty w Mazarskim więzieniu.
Produkcja wideo z bin Ladenem - ostatecznie przekonywującego dowodu jego winy światowym mediom, w większości, jeśli nie celowo, zignorowanej przez świat islamski - pomogło zaciemnić fakt, że Pan Szatan, jak gdyby - wyparował. Pomogło również zamazać parę innych faktów. Mogliśmy zapomnieć, że amerykańskie bombardowania, nawiązując do statystyk sporządzonych przez profesora z Uniwersytetu w Chicago, zabiły więcej niewinnych Afganów, niż porywacze zabili ludzi Zachodu i innych w WTC. Mogliśmy zapomnieć, że Mułła Omar, tajemniczy lider Talibanu, również wyparował.
Mogliśmy zignorować fakt, że z wyjątkiem kilku odważnych dusz, prawie wszystkie afgańskie kobiety nadal ubierają swoje "burki". Mogliśmy na pewno zamknąć oczy na masywną przewagę morderców z Sojuszu Północnego w popieranym przez ONZ, prozachodnim rządzie w Kabulu. Mogliśmy klaskać z radości, kiedy w tym tygodniu do Afganistanu przybyło 50 Royal Marines aby wesprzeć zatwierdzone przez ONZ siły "pokojowe" pod dowództwem Brytyjczyków, w sile około tylko kilku tysięcy ludzi, którzy będą musieli prosić rząd w Kabulu o zgodę na operacje w mieście, i które, liczbowo, stanowią około jednej trzeciej liczby armii brytyjskiej unicestwionej w Kabul Gorge w 1842 roku.
Siły "pokojowe" spodziewają się, że będą chronić konwoje humanitarnej pomocy przed rabusiami i niedobitkami Talibanu. Tak naprawdę, będą musieli walczyć z mafią Sojuszu Północnego, producentami narkotyków i dowódcami wojskowymi, jak również niebezpiecznymi bojownikami wysyłanymi do walki przez ocalałe niedobitki armii bin Ladena. Jeśli nic innego, to Talibowie przynajmniej uczynili bezpiecznymi drogi i osady Afganistanu zarówno dla Afganów jak i obcokrajowców. Dzisiaj, można ledwo dojechać z Kabulu do Jalalabadu.
Można się spodziewać, że CIA pozwoli nam płacić motłochowi z Sojuszu za ich wojnę w Afganistanie. Jedną z niewypowiedzianych historii tego konfliktu jest olbrzymia suma pieniędzy wręczona liderom milicji aby ich zachęcić do walki dla USA. Kiedy członkowie Talibanu zmienili strony za 250.000 dolarów od Sojuszu, a potem zaatakowali swych dobroczyńców, wszystkich nas wzburzyła ich zdrada. Nikt z nas nie zapytał jak Sojusz - który nie miał pieniędzy aby kupić naboje kilka tygodni wcześniej - mógł podrzucić Talibom ćwierć miliona dolarów w środku walki. Ani, jak to się stało, że pasztuńscy plemienni liderzy z prowincji Kandahar jeżdżą teraz nowiutkimi samochodami terenowymi rozdając swoim rewolwerowcom tysiące dolarów. Nie byłem wcale zdziwiony, kiedy czytałem, że wojenni bossowie w Somalii oferują teraz swoje płatne usługi dla USA z myślą o drugiej rundzie Wojny o Cywilizację.
Możemy być zadowoleni, że ofiary cywilne amerykańskich B-52 pozostaną bezimienne w swych nowo wykopanych grobach. Jeszcze zanim wojna się skończyła, około 3.700 z nich - nie licząc bojowników Mułły Omara i bin Ladena - zostało rozerwanych na strzępy w naszej Wojnie o Cywilizację. A kilka sygnałów niezadowolenia tu i tam - ten tłum, który napadł na mnie dwa tygodnie temu, na przykład, rozwścieczony za zabijanie ich rodzin - mogą być szybko wytarte z ewidencji.
Będzie oczywistą perwersją wspomnieć, że nie spotkałem ani jednego Muzułmanina czy, w rzeczywistości, nawet ludzi Zachodu - Pakistańczyków, Afganów, Arabów, Brytyjczyków, Francuzów, Amerykanów - którzy w istocie wierzą w te wszystkie idiotyzmy. Pamiętajmy tylko, że nowy rząd w Kabulu jest tak samo zaangażowany w obronę "Islamu, demokracji, pluralizmu (sic) i sprawiedliwości społecznej", jak pan Bush dla Boga (sic) i Zniszczenia Zła. Nadchodzi następny rok, i nie przejmujmy się bin Ladenem - on może wyskoczyć we właściwym czasie, aby wziąć udział w Części Drugiej Wojny o Cywilizację.
The Independent
Robert Fisk:
Bush daje się wciągnąć w pułapkę
Independent, 16 września 2001
Odwet jest pułapką. W świecie, który podobno nauczył się, że zasady prawa stoją ponad odwetem, Prezydent Bush zdaje się iść w kierunku katastrofy, którą przygotował mu Osama bin Laden. Nie miejmy złudzeń na temat tego, co stało się w tym tygodniu w Nowym Jorku i Waszyngtonie. To była zbrodnia przeciwko ludzkości. Nie zrozumiemy amerykańskiej potrzeby odwetu, dokąd nie uznamy tego ponurego i budzącego grozę faktu. Ale ta zbrodnia została popełniona, co widać coraz jaśniej, aby sprowokować Stany Zjednoczone właśnie do takiego ślepego i aroganckiego uderzenia, do jakiego się armia amerykańska przygotowuje.
Pan bin Laden - jego wina z dnia na dzień wygląda na coraz bardziej oczywistą - opisał mi, jak ma on zamiar obalić pro-amerykański reżim na Bliskim Wschodzie, zaczynając od Arabii Saudyjskiej, a potem Egipt, Jordania i inne państwa Zatoki Perskiej. W arabskim świecie, pogrążonym w korupcji i dyktaturach - większość z nich popieranych przez Zachód - jedynym działaniem mogącym doprowadzić do tego, aby muzułmanie obalili swoich własnych przywódców, byłby brutalny, masowy atak ze strony Stanów Zjednoczonych. Pan bin Laden jest naiwny w sprawach międzynarodowych, ale jest pilnym uczniem sztuki okropności wojny. Wiedział, jak walczyć z Rosjanami okupującymi Afganistan, rosyjskim potworem, który sprowadził na siebie odwet nieuczonych, odważnych przeciwników aż do momentu, kiedy stojąc w obliczu wojny bez końca, cały Związek Sowiecki zaczął się rozpadać.
Czeczeńcy pojęli tę lekcję. A człowiek odpowiedzialny za tyle krwi rozlanej w Czeczenii - aparatczyk z KGB, którego armia gwałci i morduje zbuntowaną ludność sunnickich muzułmanów w Czeczenii - jest włączony przez pana Busha do jego "wojny przeciwko ludziom" ("war against people''). Władimir Putin ma wystarczające poczucie humoru, aby docenić tę okrutną ironię jaka się teraz uwidacznia, choć wątpię, aby poinformował on pana Busha co się dzieje, kiedy zaczyna się wojnę odwetową; twoja armia - podobnie jak siły sowieckie w Czeczenii - zostaje uwięziona w walce z przeciwnikiem, który zdaje się być jeszcze bardziej bezwzględnym, jeszcze bardziej złym.
Wystarczy zresztą, że Amerykanie przyjrzą się bezskutecznej wojnie Ariela Sharona z Palestyńczykami, aby zrozumieć głupotę ataków odwetowych. W Libanie, było zawsze tak samo. Powstaniec z Hezbollah zabije żołnierza izraelskiej armii okupacyjnej, a Izraelici ostrzelają w odwecie wioskę, w której zginą cywile. Hezbollah w odwecie odstrzelą katiusze ponad granicą izraelską, a Izraelici w odwecie za to zbombardują południowy Liban. W efekcie końcowym, powstańcy z Hezbollah - "centrum światowego terroru" jak powiada Sharon, wypchnęli Izraelitów z Libanu.
W Izraelu/Palestynie jest podobnie. Izraelski żołnierz zabija rzucającego kamieniami Palestyńczyka. W odwecie Palestyńczycy zabijają osadnika. W odwecie Izraelici wysyłają oddział śmierci (murder squad) który zabija palestyńskiego strzelca. W odwecie Palestyńczycy wysyłają zamachowca-samobójcę do pizzerii. W odwecie, Izraelici wysyłają F-16 który bombarduje palestyński posterunek policji. Odwet prowadzi do odwetu i dalszych odwetów. Wojna bez końca.
I kiedy pan Bush - a może i pan Blair - przygotowują swoje wojska, wyjaśniają oni również, jakże krzykliwie, że jest to wojna o "demokrację i wolność", że chodzi o ludzi, którzy "atakują cywilizację". "Atak został skierowany na Amerykę", poinformował nas pan Bush w piątek, "ponieważ jesteśmy najjaśniejszym drogowskazem do wolności i możliwości w świecie (because we are the brightest beacon for freedom and opportunity in the world). Arabowie, można dodać, raczej chcieliby trochę tej demokracji i wolności, o której opowiada im pan Bush. W zamian, dostają oni prezydenta, który wygrywa 98 procent w wyborach (przyjaciel Waszyngtonu, pan Mubarak), czy policje palestyńską, która, wyszkolona przez CIA, torturuje, i czasem morduje swoich ludzi w więzieniach. Syryjczycy też chcieliby trochę tej demokracji. I Saudyjczycy. Ale ich wszyscy wymęczeni książęta są przyjaciółmi Ameryki - w wielu przypadkach wyedukowani w amerykańskich uniwersytetach.
Zawsze będę pamiętał jak Prezydent Clinton zapowiadał, że Saddam Hussein - ich inny groteskowy wynalazek - musi być zdetronizowany, aby lud Iraku mógł wybrać swych własnych przywódców. Ale gdyby tak się stało, byłby to pierwszy przypadek w historii Bliskiego Wschodu, gdzie Arabom pozwolono to zrobić. Nie, to jest "nasza" demokracja i "nasza" wolność i swoboda, o której mówią panowie Bush i Blair, nasze zachodnie sanktuarium, które jest atakowane, nie rozległy obszar terroru i bezprawia, jakim stał się Bliski Wschód.
Pozwólcie mi wyjaśnić, co mam na myśli. Dziewiętnaście lat temu, zaczął się największy akt terroryzmu - że użyję izraelskiej definicji tego tak nadużywanego słowa - w najnowszej historii Bliskiego Wschodu. Czy ktoś na Zachodzie pamięta tę rocznicę? Jak wielu czytelników tego artykułu będzie pamiętało? Zaryzykuje nieco i powiem, że żadne inne pismo brytyjskie, i oczywiście żadne amerykańskie - nie przypomni dzisiaj faktu, że 16 września 1982 roku sprzymierzeńcy izraelskiej Milicji Falangistów rozpoczęli swą trzydniową orgię gwałtów, zarzynania i morderstw w palestyńskim obozie uchodźców w Sabrze i Shatili, co kosztowało 1800 istnień ludzkich. Nastąpiło to zaraz po izraelskiej inwazji w Libanie - celem której było wyparcie PLO z kraju, i która dostała zielone światło od amerykańskiego Sekretarza Stanu Alexandra Haiga - co kosztowało 17500 libańskich i palestyńskich istnień, prawie wszystkich cywilnych. To prawdopodobnie trzy razy więcej, niż szacowane straty ludzkie w Światowym Centrum Handlu. A przecież nie pamiętam żadnych uroczystości żałobnych czy palenia świeczek w Ameryce lub na Zachodzie poświęconym niewinnie zamordowanym w Libanie. Nie pamiętam żadnych wzruszających przemówień o demokracji i wolności. W istocie mam w pamięci to, że Stany Zjednoczone spędziły te krwawe miesiące lipca i sierpnia 1982 roku nawołując do "powściągliwości".
Nie, nie można oskarżać Izraela za to, co stało się w tym tygodniu. Winni byli Arabami, nie Izraelitami. Ale amerykańskie fiasko honorowego działania na Bliskim Wschodzie, ich bezładna sprzedaż pocisków tym, którzy użyją ich przeciwko cywilom, ich beztroskie lekceważenie śmierci dziesiątek tysięcy irackich dzieci z powodu sankcji, których Waszyngton był głównym zwolennikiem - to wszystko jest bardzo blisko związane ze społecznością, która zrodziła Arabów, którzy wciągnęli Amerykę w ognistą apokalipsę w tym tygodniu.
Nazwa "Ameryka" jest dosłownie odbita na pociskach wystrzelonych przez Izrael w palestyńskie budynki w Gazie i na Zachodnim Wybrzeżu. Niecałe cztery tygodnie temu, zidentyfikowałem jeden z nich jako AGM 114-D - rakieta powietrze-ziemia wyprodukowana przez firmę Boeing and Lockheed-Martin w ich fabryce - jakżeby inaczej - na Florydzie, stanie, gdzie niektórzy z samobójców uczyli się latać.
Pocisk wystrzelono z helikoptera Apache (made in America, oczywiście) podczas inwazji izraelskiej w 1982 roku w Libanie, kiedy Izraelici zrzucili setki bomb kulkowych na cywilne dzielnice Bejrutu, naruszając tym umowy podpisane ze Stanami Zjednoczonymi. Większość bomb miało znaki amerykańskiej marynarki wojennej, i Ameryka zawiesiła wtedy wysyłkę myśliwców bombardujących do Izraela - na niecałe dwa miesiące.
Ten sam typ pocisku - tym razem AGM 114-C wyprodukowany w Georgii - został wystrzelony przez Izraelitów w tył karetki pogotowia w pobliżu libańskiej osady Mansori, zabijając dwie kobiety i czworo dzieci. Zebrałem szczątki pocisku, wraz z płytą kodów jego komputera, poleciałem do Georgii i pokazałem to producentom w fabryce Boeinga. I co zrobił konstruktor tego pocisku, kiedy pokazałem mu fotografie dzieci zabitych przez ten pocisk? "Cokolwiek zrobisz", powiedział mi, "nie cytuj mnie, że powiedziałem cokolwiek krytycznego na temat polityki Izraela"
Jestem pewien, że ojciec tych dzieci, kierowca karetki, byłby przerażony wydarzeniami ostatniego tygodnia, ale nie przypuszczam, biorąc pod uwagę los jego własnej żony - jednej z dwóch zabitych kobiet - żeby był w stanie przesłać komukolwiek kondolencje. Wszystko to, oczywiście, powinno teraz być zapomniane.
Każdy wysiłek w najbliższych dniach będzie skierowany na przełączenie się z pytania "DLACZEGO" i całkowitą koncentrację na KTO, CO i JAK. CNN i większość światowych mediów już podporządkowały się tym koniecznym nowym zasadom wojny. Już nawet przekonałem się, co się dzieje, jeśli owe zasady zostaną złamane. Kiedy Independent opublikował mój artykuł o związku bliskowschodniego bezprawia z holokaustem w Nowym Jorku, 24-godzinny kanał BBC pokazał amerykańskiego komentatora, który wspomniał, że "Robert Fisk wygrał nagrodę złego smaku". Kiedy podniosłem ten sam temat w irlandzkiej audycji radiowej, inny uczestnik, prawnik z Harvardu nazwał mnie bigotem, kłamcą, "niebezpiecznym człowiekiem" i - oczywiście - potencjalnym antysemitą. Irlandczycy w końcu go zamknęli.
Nic dziwnego, że musimy odnosić się do terrorystów jako "bezmyślnych". No bo jeśli nie, musielibyśmy wyjaśnić, co się dzieje w w tych umysłach. Ale na usiłowania cenzurowania rzeczywistości wojny, które już się zaczęły, nie wolno nam się zgodzić. Popatrzmy na logikę. Sekretarz Stany Collin Powell domagał się w piątek, że jego posłanie do Talibów będzie proste: muszą oni wziąć pełną odpowiedzialność za udzielanie schronienia panu bin Ladenowi. "Nie możecie oddzielać waszych działań od działań winnych zbrodni", ostrzegał. Ale Amerykanie całkowicie odrzucają kojarzenie ich własnych reakcji na ich ciężkie kłopoty z ich działalnością na Bliskim Wschodzie. Mamy trzymać język za zębami, nawet kiedy Ariel Sharon - człowiek, którego nazwisko będzie zawsze kojarzone z masakrami w Sabrze i Shatyli - powiadamia, że Izrael również chce dołączyć do walki ze "światowym terrorem".
Nic dziwnego, że Palestyńczycy są pełni obaw. W ciągu ostatnich czterech dni, 23 Palestyńczyków zostało zabitych na Zachodnim Wybrzeżu i w strefie Gazy, przerażająca liczba, która byłaby na pierwszych stronach gazet, gdyby Ameryka nie została zaatakowana. Jeśli Izrael dopisze się do nowego konfliktu, wtedy Palestyńczycy - walcząc z Izraelem - będą zgodnie z zapowiedziami, częścią "światowego terroru", przeciwko któremu pan Bush rozpoczyna wojnę. Nie na darmo pan Sharon twierdzi, że Yasser Arafat ma koneksje z Osama bin Ladenem.
Powtarzam: to co stało sie w Nowym Jorku to zbrodnia przeciwko ludzkości. To znaczy policja, aresztowania, prawo, całkiem nowy międzynarodowy trybunał haski, jeśli trzeba. Nie pociski cruise i precyzyjne bomby i życie Muzułmanów stracone w odwecie za zachodnie życia. Ale pułapka jest już nastawiona. Pan Bush - a może i my też - właśnie w nią wchodzimy.
Robert Fisk
Jak USA może bombardować ten tragiczny naród?
23 września 2001
Na naszych oczach toczy się akcja najbardziej tragicznej historii o epickich wymiarach, jakiej nie oglądaliśmy - jeśli już nie od II Wojny Światowej to na pewno od Wietnamu. Nie, nie mówię tu o ruinach World Trade Center w Nowym Jorku i groteskowych scenach, jakie oglądaliśmy 11 września, ani o okropnościach, które nazwałem w zeszłym tygodniu zbrodnią przeciwko ludzkości (o czym później). Mówię tu o najbardziej niezwykłych, prawie że nie do uwierzenia przygotowaniach, jakie w tej chwili mają miejsce - podjęte przez najsilniejszy na świecie naród jaki kiedykolwiek zaistniał na naszej Planecie - do bombardowania najbardziej zniszczonego, spustoszonego, głodującego - najbardziej tragicznie doświadczonego kraju, jaki istnieje na tej samej Planecie - Ziemi.
Afganistan- gwałcony i masakrowany przez potężną Armię Sowiecką przez 10 długich lat, opuszczony przez swoich przyjaciół - mówię tu o NAS oczywiście - kiedy Rosjanie zrezygnowali z dalszej interwencji, teraz - będzie zaatakowany przez pozostałe na placu boju supermocarstwo(!).
Obserwuję te wydarzenia z niedowierzaniem przecierając oczy. I to nie tylko dlatego, że byłem naocznym świadkiem rosyjskiej inwazji i okupacji Afganistanu. Świadkiem, jak Afganowie walczyli za nas i dla nas. Boże, jak oni wierzyli naszym słowom. Jak ufali prezydentowi Carterowi, który obiecał im pomoc Zachodu. Wtedy to właśnie tam spotkałem jednego z agentów CIA, w Peshawarze, wymachującego dokumentami sowieckiego pilota - nota bene zestrzelonego “naszym” pociskiem - które znaleziono we wraku Miga - owego “biedaka” - jak nazywał go amerykański "spook" CIA, przed prywatnym pokazem filmu o tym, jak “nasi” żołnierze oprawiali ujętych jeńców Wietkongu.
Przypominam sobie też dokładnie to, co mówili do mnie sowieccy oficerowie, którzy aresztowali mnie w Salang. Otóż wg ich słów “wypełniali oni międzynarodowe zobowiązania w Afganistanie". Oni tylko “likwidowali terrorystów”, którzy postanowili obalić legalny rząd Afganistanu (komunistyczny) i zniszczyć naród afgański. Czy nie brzmi wam to - tak jakoś swojsko?
Pracowałem dla The Times w 1980 roku, i dosłownie na południowym przedmieściu Kabulu byłem świadkiem wstrząsającego incydentu. Otóż grupa religijnych mujahedinów zaatakowała szkołę, ponieważ komunistyczny reżim “zmuszał” dziewczynki do nauki w tych samych klasach co i chłopców. Zatem rzucili bombę na szkołę, zamordowali żonę nauczyciela, a nauczycielowi odcięli głowę. To wszystko wydarzyło się naprawdę! Ale kiedy The Times chciał zamieścić mój reportaż, wmieszało się Foreign Office, że niby moja relacja jest prorosyjską propagandą(!) Oczywiście wtedy wojownicy afgańscy byli “dobrzy”. Ponieważ wtedy sam Osama bin Laden był “dobrym facetem”.
Charles Douglas Home - pełniący wtedy funkcję wydawcy “The Times”, pilnował czujny - jak sęp, aby wojownicy islamscy byli nazywani nie inaczej niż “freedom fighters - bojownicy o wolność” we wszystkich nagłówkach! Nie istniało nic, czego nie dałoby się wtedy zrobić ze słowem pisanym. I dzisiaj to samo - tylko ździebko inaczej. Teraz Prezydent Bush straszy ciemny, zacofany, superkonserwatywny rząd Talibów tymi samymi karami, jakimi straszy samego Osama bin Ladena. W oryginale prez. Bush mówi o “sprawiedliwości i karze” i o “pociągnięciu do odpowiedzialności” dopuszczających się zbrodni. Ale jakoś nie wysyła na Bliski Wschód policjantów, tylko B-52 i F-16 i AWACS i helikoptery Apache. Nie będziemy aresztować bin Ladena. My go zniszczymy. I wszystko byłoby w porządku, jeśli ten zawinił, ale z tego co wiem, B-52 nie rozróżnia pomiędzy winnym a niewinnym, pomiędzy tym w turbanie, a tym w czapce, pomiędzy kobietą, mężczyzną a dzieckiem….
W ostatnim tygodniu pisałem o kulturze i roli cenzury, która obecnie nam grozi. I o osobistych atakach na dziennikarzy, którzy mają odwagę dociekać korzeni obecnego kryzysu. W ostatnim tygodniu w europejskiej gazecie, odnalazłem nowy przykład co to oznacza. Otóż zostałem oskarżony o antyamerykanizm, który w tej chwili staje się jakoby zastępczym oskarżeniem o - antysemityzm(!)
Wiemy zatem o co chodzi, chociaż nadal nie mam pojęcia co to jest antyamerykanizm…
Ale jak widać krytyka Stanów Zjednoczonych w chwili obecnej staje się moralnym ekwiwalentem - nienawiści do Żydów(?). Jest jak najbardziej w porządku pisać nagłówki o “Terrorze Islamskim” - lub używając ulubionego przeze mnie francuskiego potworka słownego “Szaleńcy Boży”, ale oczywiście jest zupełnie nie do przyjęcia pytanie - dlaczego Stany Zjednoczone są tak nielubiane przez wielu Arabów na Bliskim Wschodzie. Oczywiście możemy identyfikować każdego mordercę jako muzułmanina, możemy pokazywać palcem na Bliski Wschód na wieść o każdej zbrodni - ale... nie wolno nam nawet przypuszczać - jakie są powody tych zbrodni!
Przypatrzmy się bliżej słowu “sprawiedliwość”. Oglądając raz po raz ową pornografię zbrodni w Nowym Jorku, wielu zgodzi się ze mną, że jest to zbrodnia przeciwko ludzkości. Ponad 6000 zabitych, to prawie tyle co rzeź Srebrenicy. Ale Serbowie oszczędzali kobiety i dzieci, kiedy rozprawiali się z mężczyznami. Ofiary Srebrenicy doczekały się na międzynarodową sprawiedliwość, i maja ją dziś w Hadze. Zatem wydawałoby się rozsądnym, że musi się sprawami takich zbrodni zajmować jakiś Międzynarodowy Sąd, który byłby w stanie osądzić takich morderców, jak zbrodniarze z Nowego Jorku. Ale tej właśnie nazwy ”zbrodniarze przeciw ludzkości” jakoś nie słyszymy z ust żadnego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych. Najwidoczniej wolą oni określenie ”działanie terrorystyczne”, które, de facto jest o wiele słabsze niż “zbrodnia przeciw ludzkości. Dziwie się i zastanawiam dlaczego?
I nasuwa mi się jedyne rozsądne wyjaśnienie - albo dlatego, że nazywanie tego terrorystyczną zbrodnią przeciwko ludzkości byłoby tautologią, lub dlatego, że Stany Zjednoczone są przeciwne międzynarodowej sprawiedliwości, albo że specyficznie nie chcą tworzenia żadnego międzynarodowego sądu, przed którym pewnego dnia mogliby, jako oskarżeni, stanąć ich obywatele.
Wydaje się, że Ameryka chce tylko i wyłącznie widzieć swoją własną wersję sprawiedliwości, której koncept głęboko zakorzeniony jest w Dzikim Zachodzie i jego hollywoodzkiej wersji II Wojny Światowej. Prezydent Bush powiada o “wykurzeniu ich”, posługuje się słownictwem z listów gończych wiszących w “Dodge City” - "Poszukiwany, żywy lub martwy". Tony Blair teraz opowiada nam, że musimy stanąć za Ameryką, tak jak Ameryka stanęła za nami w czasie II wojny. Owszem prawdą jest, że Ameryka pomogła nam wyzwolić Europę Zachodnią. Ale w obydwóch wojnach, Stany Zjednoczone postanowiły włączyć się po okresie bardzo długiej i bardzo ekonomicznie owocnej neutralności.
Zastanawiam się, czy ofiary Manhattanu nie zasługują na godziwsze traktowanie?
Przecież nie minęło nawet trzy lata od chwili, kiedy wystrzelono 200 rakiet cruise na Irak za wyrzucenie inspektorów ONZ. Nie muszę nawet wspominać, że zdało się to psu na budę! Zabito trochę więcej bogu ducha winnych Irakijczyków, a inspektorzy i tak nie wrócili, sankcje istnieją dalej, irackie dzieci umierają. Żadnej polityki, żadnej myśli co dalej, żadnej perspektywy. Czeski film!
I właśnie tu znaleźliśmy się dzisiaj. Zamiast pomóc Afganistanowi, zamiast skierować naszą pomoc do tego kraju 10 lat temu, pomóc odbudować ich miasta i kulturę. Pomóc zbudować nowe polityczne struktury przełamujące plemienne podziały, zostawiliśmy ich samym sobie. Niech zdychają…
Sarajewo trzeba odbudować, ale nie Kabul. Buduje się jako taką demokrację w Bośni, ale nie w Afganistanie. Otwieramy ponownie szkoły w Tusli i Travnikach, ale nie w Jalalabad.
Kiedy wkroczyli na polityczna scenę Talibowie, likwidując wszystkich oponentów, odrąbując ręce złodziejom, kamienując niewierne żony, Stany Zjednoczone uznały to za drastyczny przejaw siły dążącej do wprowadzenia stabilności po latach anarchii(?).
Dziś decyzja Busha spowodowała ewakuację wszystkich zachodnich pracowników agencji niosących ludności Afganistanu jakąkolwiek pomoc humanitarną. Afgańczycy umierają, ponieważ ich braknie. Susza i głód zbiera swoje żniwo idące w miliony - mówię miliony! Tylko od samych min ginie dziennie w Afganistanie 20-25 osób. A tych śmiercionośnych min Rosjanie zostawili 10 milionów - i oczywiście nigdy nie wrócili, aby je pozbierać. Być może B-52 zdetonują kilka z nich…ale będzie to jedyna misja humanitarna, jakiej możemy się spodziewać w Afganistanie w ciągu najbliższej przyszłości….
Popatrzcie na alarmujący obraz całego przeszłego tygodnia. Pakistan zamknął swoje granice z Afganistanem. To samo zrobił Iran. Afgańczycy muszą pozostać w swoim więzieniu, chyba, że przedostaną się przez Pakistan i morze wyrzuci ich na plaże Francji lub Australii, przedostaną się przez Channel Tunnel lub porwą samolot lecący do Wielkiej Brytanii i poniosą konsekwencje złości naszego Home Secretary. W tym wypadku będą musieli być wysłani z powrotem, zwróceni z odmówieniem ich przyjęcia. Jest naprawdę wielką ironią, że jedynym człowiekiem, w którego przyjęciu z Afganistanu jesteśmy zainteresowani, jest czlowiek, o którym powiedziano nam, że jest diabelskim geniuszem związanym z największym masowym morderstwem w amerykańskiej historii - bin Laden. Inni mogą pozostać w domu i umrzeć.
Tlum: Roman Kafel
Jeśli Bush chce inwazji, może ona kosztować więcej niż Wietnam
Robert Fisk
Afganistan
18 września 2001.
Prezydent Bush mówi o "wyprawie krzyżowej" - trudno byłoby znaleźć słowo bardziej wywołujące wściekłość Muzułmanów - ale jeśli chce ją przeprowadzić w Afganistanie, Stany Zjednoczone stoją w obliczu militarnej kampanii bardziej brzemiennej i potencjalnie nawet bardziej kosztownej niż Wietnam.
Wojska lądowe mogą być niezbędne, aby schwytać Osama bin Ladena, ale wejdą oni na terem zawierający jedną dziesiątą wszystkich min lądowych na świecie, pozostawionych przez Sowieckie siły okupacyjne na obszarze obejmującym 80 procent kraju.
W dodatku - każdy, kto chce dokonać inwazji Afganistanu potrzebuje przyjaciół. Sowieci mieli komunistyczny rząd Babraka Karmala. Niestety, wraz z morderstwem jedynego oponenta Talibów, Szacha Masooda, dokonanym przez bombowych samobójców dziewięć dni temu, Stany Zjednoczone nie mają nawet jednego przyjaciela na tym cmentarzu obcych armii.
Czyżby więc Amerykanie planowali jedynie zwyczajny atak za pomocą pocisków cruise? Wystrzelili ich 70 sztuk na obozy Osama bin Ladena po zbombardowaniu amerykańskich ambasad w Nairobi i Dar-es-Salaam - a wiedzieli, gdzie one były, oczywiście, bo obozy zbudowała CIA podczas wojny sowiecko-afgańskiej - ale nie tknęli pana bin Ladena. Czy planują użyć specjalne oddziały spadochroniarzy zrzucone na tereny wokół Kandahar, gdzie jak wiadomo, pan bin Laden mieszkał ostatnio?
I co z tymi minami? Jeśli Amerykanie w ogóle myślą o wojskach lądowych, mogą one wejść od pakistańskiej strony - najbardziej niebezpiecznej głównej trasy dostawczej jaką można znaleźć - i przez przełęcz Kabul z Jalalabadu. Ale Sowieci obłożyli okolice Jalalabadu, Kandaharu, Khostu i Heratu minami przeciwpancernymi. Siedzą na polach, górskich zboczach, bocznych drogach, wokół większych miast, wzdłuż rowów irygacyjnych. Przeciętnie, pomiędzy 20 i 25 afgańskich mężczyzn, kobiet i dzieci ginie na minach każdego dnia - nawet, jeśli przyjmiemy najniższy szacunek, to oznacza 73.000 cywilnych ofiar tych min w ostatnich 10 latach.
Najazd wojskowy zatem, będzie wymagał specjalistów od wykrywania min, jak również żołnierzy, którzy będą posuwać się w najbardziej trudnym terenie świata - pod stałym atakiem - aby uczynić te drogi i teren bezpieczny dla Amerykanów i ich sprzymierzeńców. Z 29 afgańskich prowincji, 27 jest zaminowane.
Podczas ich dzikiej okupacji, Rosjanie również postawili tysiące min w "strefach bezpieczeństwa" wokół afgańskich lotnisk, elektrowni i instalacji rządowych. Zachodnie organizacje pozarządowe pracując w kraju dwa lata temu oceniły, że kosztowałoby 80 funtów za minę, aby oczyścić 10 milionów afgańskich min - i 45 dni aby oczyścić zaledwie jedną milę kwadratową terenu. W Afganistanie jest dwa miliony inwalidów - mężczyzn, kobiet i dzieci. Żadna piechota nie może przejść przez to terytorium.
No i te główne drogi zaopatrzenia. Pakistan wyraził się już jasno, że nie pozwoli swemu wojsku brać udziału w kampanii, chociaż są podejrzenia, że wystarczająca suma pieniędzy mogłaby przekonać generała Musharrafa - teraz z respektem nazywanym przez Amerykanów prezydentem, mimo, że dostał się do prezydentury nielegalnie - aby zmienił swoje zdanie. Jednakże, kultura "dżihadu" wsączyła się już do pakistańskiej armii, i istnieje realna możliwość rozruchów prowadzących do wojny domowej, jeśli Amerykanie przybędą zająć muzułmański Afganistan.
Obszary nadgraniczne, przez które będzie musiała przejść Zachodnia armia, obstawione są przez ludzi lojalnych wobec Talibów. Po pakistańskiej stronie granicy znajduje się 2.000 talibańskich "madrasów" (szkół), w których uczy się religii nie tylko potencjalnych mudżahedinów, ale również Czeczeńców i Tadżyków.
Policjanci pilnujący tych madrasów to jedynie fasada kontroli rządowej.
Nawet, jeśli Amerykanie weszliby do Afganistanu, ich pociski nie spenetrują ruin. Rosjanie próbowali zniszczyć poprzedników Talibów dziesięcioletnim bombardowaniem, niszcząc całe osiedla, zagrody z bydłem, pola, drzewa i gliniane szałasy. I wciąż nie mogli zwyciężyć mudżahedinów, i wciąż nie mogli, aby użyć nie bardzo trafnego, prostackiego powiedzenia pana Busha - "wykurzyć ich z nor".
Z Pakistanem, jako jedynym, niezbyt godnym zaufania sprzymierzeńcem wśród sąsiadów Afganistanu, bez przyjaciół wewnątrz kraju i 10 milionami ukrytych min lądowych, leżących pośród jego gór, pól i miast, wyprawa krzyżowa pana Busha wygląda więcej niż niebezpiecznie. Mówi się nam teraz, że Stany Zjednoczone nie boją się już poświęcić swoich ofiar. Ameryka, Prezydent powiada, będzie musiała zaakceptować straty w ludziach. Oby miał rację.
The Independent
Tłum. Z. Łabędzki
Kłamstwa przywódców, którzy pragną wojny
By Robert Fisk
The Independent, 30 marca, 2002
Jak długo jeszcze Ariel Sharon może udawać, że prowadzi "wojnę z terrorem"? Jak długo mamy zamiar wierzyć w ten nonsens? Jak długo Amerykanie pozostaną tak apatycznie spokojni w konfrontacji z tym niebezpiecznym konfliktem, który niedługo zaćmi ludobójstwo z 11 września? Terror, terror, terror. Jak znaki przestankowe, słowo to zatruwa każde izraelskie przemówienie, każde amerykańskie przemówienie, prawie każdy artykuł prasowy. Kiedy ktoś wreszcie wykrztusi prawdę, że Izraelici i Palestyńczycy zamieszani są w brudną, kolonialną wojnę, która pozostawi obie strony we wstydzie i upokorzeniu?
Tylko posłuchajcie, co w ostatnich 24 godzinach powiedział Sharon. "Arafat jest wrogiem. Zdecydował się na strategię terroru i stworzył koalicję terroru." To prawie dokładnie to samo, co powiedział Prezydent Bush o Bin Ladenie. Ale co to właściwie, u licha, znaczy? Że Arafat osobiście wysyła samobójców-zamachowców wybierając im cel i ilość materiałów wybuchowych? Gdyby tak było, Sharon na pewno wysłałby już kilka miesięcy temu szwadron śmierci przeciwko palestyńskiemu liderowi. W końcu jego mordercy tuzinami zabijali już palestyńskich strzelców, włączając w to okazyjnie kobiety i dzieci, jeśli weszły w drogę.
Realnym problemem z Arafatem jest to, że ma on wiele wspólnych cech z Sharonem: stary, bezlitosny i cyniczny; obaj nienawidzą się nawzajem. Sharon wierzy, że Palestyńczyków można złamać siłą militarną. Nie rozumie on tego, co świat pojął już podczas dokonanego właśnie przez Sharona oblężenia Bejrutu w 1982 roku: że Arabowie pozbyli się strachu. I odkąd ludzie pozbyli się strachu, nie można im go na powrót zaszczepić. Odkąd zamachowiec-samobójca zdecydował się na atak, wojna nie może być wygrana. I Arafat rozumie to doskonale.
Nie, oczywiście, że to nie Arafat wysyła zamachowców na ich podstępne misje do restauracji i supermarketów. Ale wie dokładnie, że każdy samobójczy atak niszczy wiarygodność Sharona i udowadnia, że obiecane przez izraelskiego lidera bezpieczeństwo to kłamstwo. Arafat wie doskonale, że okrutni zamachowcy służą jego zamiarom - cokolwiek powie on przeciwko zamachom publicznie.
Ale on, jak Sharon, również wierzy w to, że nieprzyjaciel może być złamany ogniem. Wierzy w to, że jego nieprzyjaciele mogą być zmuszeni strachem do wycofania się z Zachodniego Wybrzeża, Gazy i wschodniej Jerozolimy. W rezultacie, być może Izraelici będą musieli zrezygnować z okupacji. Ale Żydzi Izraela nie mają zamiaru uciekać ani poddawać się nieskończonej wojnie wzajemnych starć. Nawet, gdyby wyborcy pozbyli się Szarona - o co modli się wielu Izraelitów - następny izraelski premier nie będzie negocjował ze strachu przez zamachowcami-samobójcami.
Stąd i retoryka staje się coraz bardziej okrutna, coraz bardziej odrażająca. Hamas nazywa swoich żydowskich wrogów "synami świń i małp", kiedy izraelscy przywódcy bestializują swych nieprzyjaciół jako "węże", "krokodyle", bestie" i "karaluchy". Teraz zaś mamy izraelskiego oficera - nawiązując do izraelskiego dziennika Ma'ariv - zalecającego swym ludziom studiowanie taktyki przyjętej przez nazistów w Drugiej Wojnie Światowej. "Jeśli waszym zadaniem jest zdobycie gęsto zaludnionego obozu uchodźców, lub zajęcie kasbahu Nablus, i jeśli to zadanie jest dane do wykonania oficerowi izraelskiemu aby zrobił to nie powodując strat w ludziach po obu stronach, musi on przede wszystkim zebrać i przeanalizować doświadczenia historycznych walk, nawet - co może szokować - dokonać analizy jak operowała niemiecka armia w warszawskim getcie.
Przepraszam? Co to u licha znaczy? Czy do tego również wliczało się znakowanie numerami przez Izraelitów rąk i czół palestyńskich więźniów na początku tego miesiąca? Czy to oznacza, że izraelscy żołnierze mają teraz traktować Palestyńczyków jako podludzi - czyli dokładnie tak, jak naziści traktowali zamkniętych i zdesperowanych Żydów w getcie warszawskim w 1944 roku?
A z Waszyngtonu dochodzi jedynie cisza. A cisza, prawnie, to przyzwolenie. Ale czy możemy się dziwić? W końcu teraz USA stanowi prawo, gdziekolwiek się znajduje. Więźniowie mogą być nazwani "nielegalnymi kombatantami" i przetransportowani z zalepionymi ustami do Guantanamo Bay dla półtajnych przewodów sądowych. Wojna w Afganistanie, ogłoszona zwycięstwem, nagle wybucha na nowo. Teraz mówi się nam, że będą inne "fronty" w Afganistanie, wiosenna ofensywa "terrorystów". Waszyngton powiada również, że jego szpiegowskie agencje - ci bohaterowie, którzy nie umieli odkryć zamachu 11 września - mają dowody (nieujawnione, oczywiście), że Arafat stworzył "nowy sojusz" z Iranem, co włącza Palestyńczyków do "osi zła" (axis of evil).
Czy nikt nie sprzeciwi się tym śmieciom? Trochę ponad tydzień temu, dyrektor CIA George Tenet oznajmił, że Irak ma powiązania z Al-Qa'idą. "Kontakty i powiązania" zostały ustalone, powiedział nam. I tak twierdziły tytuły w mediach. Ale Tenet kontynuował mówiąc, że wspólna antypatia al- Qa'idy i Iraku w stosunku do Ameryki i Arabii Saudyjskiej "sugeruje, że taktyczna współpraca pomiędzy nimi jest możliwa". "Sugeruje?", "Możliwa?" - czy to jest to, co pan Tenet nazywa dowodami?
Ale teraz każdy chce skorzystać na "walce z terrorem". Kiedy policjanci macedońscy zastrzelili siedmiu Arabów, oznajmili, że to w ramach globalnej "walki z terrorem". Kiedy Rosjanie masakrują Czeczenów, wykonują to w imię "wojny z terrorem". Kiedy Izrael ostrzeliwuje sztab Arafata, powiada, że bierze udział w "wojnie z terrorem". Czy musimy poddawać się niebezpiecznemu amerykańskiemu samo-zaabsorbowaniu się zbrodniami 11 sierpnia? Czy ta podła wojna pomiędzy Palestyńczykami i Izraelitami musi być wykrzywiana w tak oszukańczy sposób?
Robert Fisk
The Independent, 30 marca, 2002
Tłum. Z. Łabędzki