Kube McDowell Michael P Obrzydliwość


Autor: Michael P. Kube-McDowell

Tytul: Obrzydliwość

/Misbegotten/

Z "NF" 2/91

Leśny wilk nieświadomy oczu przypatrujących mu się z nieba

nękał swymi bezszelestnymi atakami samotny, gładkoskóry

manadrzew. Wilk krążył poza zasięgiem krótkich i grubych

kończyn manadrzewa, aż w pewnym momencie rzucił się do

przodu, całym ciężarem uderzając w mięsistą, słupowatą nogę

ofiary.

Tym razem manadrzew runął na ziemię obalony ciężarem

ciała i impetem napastnika. Szczęki z ostrymi jak brzytwa

zębami wysunęły się do przodu i smagnęły miękką, niczym nie

chronioną skórę. Słomkowej barwy posoka wyciekała ze

śmiertelnej rany tworząc na ziemi kałużę, podczas gdy

kończyny napadniętego zwierzęcia skuliły się. To oznaczało

śmierć.

- Piękne - westchnął Eric Kimura. - Po prostu piękne.

Kimura leżał twarzą w dół dwieście metrów ponad zasnutą

mgiełką brązową powierzchnią Warril VI, której przypatrywał

się przez przezroczyste dno galerii inspekcyjnej, biegnącej

jak szew wzdłuż srebrzysto-błękitnej komory gazowej sterowca

"Calypso". To miejsce uważał za znacznie dogodniejsze do

obserwacji od tego, którym dysponowali ksenologowie.

Trzej KsB, uwięzieni w gondoli podwieszonej pod

półszkieletowym balonem nośnym sterowca, zespoleni ze swymi

stereoskopowymi ekranami wizyjnymi i cyfrowymi,

zmiennoogniskowymi obiektywami, rzadko kiedy oglądali

planetę bezpośrednio. Natomiast dla Kimury - gdy tylko mógł

urwać się na parę minut od swych zajęć uniwertechnika

ekspedycji - galeria była prywatnym oknem z widokiem na cuda

planety.

Kimura poczuł drżenie poszycia galerii, to turbowentyla-

torowe silniki "Calypso" włączyły się, by skontrować nagłe

uderzenie wiatru i utrzymać sterowiec w wyznaczonej pozycji.

W chwilę później w jego uchu zabrzęczał delikatny dzwonek.

- Eric?

Był to głos Jaysona Ordechta, kierownika ekspedycji. -

- Słucham - odparł Kimura, pełznąc po galerii w stronę

gondoli.

- Jak wyglądają prace przy wyważarce dynamicznej?

- Właśnie kończę - skłamał Kimura. - A o co chodzi?

- Chir'delana przysłała wiadomość, że monitor w kwadracie

248 odłączył się od głównego procesora.

Drakonianka Chir'delana była szefem zespołu KsB stacji

badawczej. - Chcesz, żebym podskoczył tam kapsułą i

sprawdził? - Kimura zaproponował trochę zbyt ochoczo.

- Jeżeli o mnie chodzi, to niezbyt mi na tym zależy, ale

Chir'delana nalega. 248 jest dokładnie w środku zielonej

strefy, mniej więcej dziewięćdziesiąt minut na północ. To

jeden z monitorów na linii zmian pór roku - rzekł Ordecht. -

Wysłałbym Archiego, ale Chir'delana chce go mieć na dole. Ma

zamiar pobawić się paroma nowymi zwłokami.

- Archie mógłby najwyżej zabrać monitor ze stanowiska i

przenieść go tutaj.

- To prawda. Czy dasz radę odłożyć inne prace?

Kimura dotarł do końca galerii i zeskoczył na podłogę

korytarza. - Chyba tak. Uprzedź Dionę, że nie zajmę jej

miejsca na lunch.

- Powiem jej, że pojechałeś z Betty - odparł Ordecht.

Kimura niemal usłyszał śmiech w jego głosie.

Kimura potrzebował niecałych piętnastu minut, aby wziąć

zasobnik z narzędziami, nałożyć egzokombinezon i wsiąść do

Betty - drugiej kapsuły transportowej stojącej na otwartych

kratownicach pod gondolą. O ile Archie posiadał cały

szereg zdalnie sterowanych uchwytów i manipulatorów, o tyle

Betty była właściwie tylko taksówką - odrzutowym,

trzyosobowym jajem z kompozytowego stopu.

- Betty. Leć do kwadratu 248. Pełna szybkość.

Grawitacyjna kapsuła płynnie ześlizgnęła się ze swojej

podstawy, pochyliła w wirażu i pomknęła na północ. Kimura

odwrócił się w fotelu, by spojrzeć na "Calypso", płynęła

majestatycznie po jakby zadymionym niebie o musztardowym

odcieniu.

"Calypso" - Powietrzna Platforma Badawcza 1, przypisana

do Stacji Biologicznej 3, Badania Tarczy, Wydział

Ksenologiczny, Służba Eksploracji Szczegółowych. Dom.

Pięćdziesiąt metrów długości, szesnaście pomieszczeń

laboratoryjnych, podwieszonych do potężnego sterowca typu

Drachen. Kimura pomyślał, że jest w tym coś cudownie

staroświeckiego, niemal absurdalnie utopijnego. Zeppeliny w

przestrzeni kosmicznej. Phineas Fogg na Marsie.

Kimura zdał sobie sprawę, że właściwie nie ma pojęcia jak

wygląda Mars. Urodził się w eksploracyjnej bazie SES w

sektorze Draco jako drugie dziecko ekologa i specjalistki od

historii techniki. Matka była dla niego wzorem, a że po niej

odziedziczył zdolności, ukończył szkołę Służby na Advencie -

chłodnej, wodnistej planecie niechętnie poddającej się

modelowaniu i uzyskał atest uniwertecha.

Warril VI krańcowo różnił się od Adwentu. Dzień liczył

tu sobie szesnaście godzin, a przenikliwie zimne noce trwały

niemal wieczność. Widowiskowe zachody słońca, podobnie jak

smog, były rezultatem aktywności wulkanicznej w pasie

usytuowanym w równikowych strefach rowów tektonicznych

planety. Znajdowały się tam wielkie, kopulaste wzgórza,

które jak wulkaniczne purchawki upstrzyły elastyczną skorupę

Warril VI. W ich spękaniach i szczelinach znajdowały ujście

gazy i gęsta, wolno spływająca lawa.

Kimura chętnie przyjrzałby się z bliska tym imponującym

górom. "Calypso" jednak zajmowała się tylko fauną i florą

obszaru gruntów brązowych i zielonych stref o umiarkowanym

klimacie, pod dużymi szerokościami geograficznymi.

Skatalogowano już około piętnastu tysięcy gatunków

funkcjonujących na bazie dwóch całkowicie odmiennych

zestawów F-aminokwasów. Sterowiec miał spędzić sześć

miesięcy w północnej hemisferze planety nie zbliżając się do

równika na odległość mniejszą niż kilkaset kilometrów.

Kimura nie był jednak specjalnie zawiedziony. Swoją

obecność tu ciągle uważał za cud. Służba Badawcza

przyjmowała zaledwie dziesięciu lub dwunastu uniwertechów

rocznie. Po ośmiu latach wspinaczki na tak wysoką pozycję,

Kimura był gotów w pełni doceniać to, co już osiągnął.

Monitor stał samotnie na szczycie pagórka o łagodnych

zboczach, pokrytych czerwonawymi biczotrawami. Wzgórze

otoczone było splątaną ścianą włóknistych zarośli, które

Chir'delana nazwała komórkowym żywopłotem. Żadnych

zewnętrznych objawów uszkodzenia monitora nie było -

wysmukły wspornik zwieńczony srebrną kulą stał prosto, a

zakotwiony w ziemi pokryty roślinnością trójnóg był

nienaruszony.

- No dobra - powiedział do siebie Kimura spoglądając na

dziesięciometrową kolumnę wspornika. - O co tu chodzi? -

Nacisnął przycisk i monitor gładko zsunął się na dół, aż

jego pokryta sensorami głowica znalazła się na wysokości

roboczej. - Rejestracja danych. Zasilanie. Sądzę, że to coś

z monitorem.

Zdjęcie plomb głowicy i odsłonięcie mieszczących się w

środku mechanizmów było sprawą kilku minut. Doświadczone

oczy Kimury bardzo szybko dostrzegły srebrzystą grudę

wypełniającą wolną zazwyczaj przestrzeń pomiędzy dwoma

elementami. Wyglądało to jakby ktoś wlał do środka tego

podzespołu kubek roztopionego ołowiu. Kiedy jednak na próbę

dotknął grudkę palcem, poczuł, że jej powierzchnia jest

miękka i elastyczna.

- Jayson?

Odpowiedział mu głos Diony Welch. - Nie ma go tu, Ericu.

W czym mogę ci pomóc?

- Zawołaj go.

- Pilotuje Archiego dla Chir'delany. Sprowadzę go, kiedy

tylko będę mogła. Co się dzieje?

- Chodzi o ten monitor. W jego wnętrzu jest jakieś ciało

obce.

- Ciało? Coś biologicznego?

Właściwie nie pomyślał o takiej możliwości, dopóki

przypuszczenie nie zostało wypowiedziane. Cofnął się i

wymamrotał niepewnie.

- To nie powinno się zdarzyć.

- Ale się zdarza. W czasie moich ostatnich badań, na

Jiphii, mieliśmy najrozmaitsze kłopoty z latającymi

stworzeniami, które przysiadały na wierzchołkach monitorów

dlatego, że lubiły wstrząsy elektryczne.

- Ericu, tu Ria - włączył się nowy głos. Ria Barrow była

młodszym KsB. - Czy możesz to opisać?

- No cóż... Jest pokryte srebrzystą skórą, podłużne,

podobne do ślimaka nagiego albo dużej poczwarki, ma dziesięć

centymetrów długości i zgrubienie w środku. Czy to ci coś

przypomina?

- Nie.

- Nie porusza się. Chyba spowodowało spięcie w podstawie

montażowej monitora. Jeżeli kiedykolwiek było żywe, to

najprawdopodobniej się usmażyło.

- W jaki sposób mogło dostać się do środka? Są jakieś

ślady?

Plomby oraz górna część kopuły monitora były

nienaruszone, więc Kimura przykucnął. Oparł się na lewej

ręce, by zachować równowagę i obejrzał dolną połowę. - Chyba

coś mam - zawołał. - Na szwie między jednym z sensorów i

metalem powłoki jest dziura o średnicy mniej więcej czubka

małego palca.

- Chyba mówiłeś, że to coś ma w obwodzie jakieś dziesięć

centymetrów.

- Powiedziałem... - zaczął odpowiadać Kimura, gdy nagle

coś go ukłuło w dłoń. - Au! - zawołał, czując bardziej

zaskoczenie i złość niż ból i spróbował cofnąć rękę.

Jednak trzy długie, czerwone macki biczotrawy oplotły mu

przegub i okazało się, że nie może nią poruszyć. Czuł się

jak w pułapce...

- Eric? Co się stało?

Przez ciało Kimury przebiegł nagły, niekontrolowany

dreszcz i żołądek wypełnił mu mdlący chłód. Eric schwycił

spawarkę z zasobnika i zaczął tłuc sztywne źdźbła trawy do

chwili, gdy wreszcie był wolny. Z niedowierzaniem patrzył na

swą dłoń, gdzie coś, co przypominało brązowego robaka,

znikało w równym, okrągłym otworze rękawicy.

Kimura nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Zaczął

szarpać taśmy uszczelniające przeguby jego egzokombinezonu,

zrywając rękawicę.

- Niee...

- Eric!

Nic nie słyszał. Całą uwagę skoncentrował na płynącej

krwi, śmiertelnie białej skórze, równym otworze nieco

powyżej przegubu, gdzie coś wwiercało się w głąb jego ciała.

Czuł palący ból w ręce, jego przedramię pulsowało, całe

ciało zaczęło dygotać.

- O słodka, boska matko tajemnicy - westchnął, patrząc

tępo. - Jest we mnie. Wgryzło mi się do środka.

I nagle poczuł przeszywający go ból. Zaczął krzyczeć jak

zwierzę, a potem stacił przytomność.

Przez trzy dni był bardzo chory i obolały. Ściskające go jak

w imadle skurcze mięśni sprawiły, że czuł się cały poobijany

i powykrzywiany. Wymiotował i były to straszliwe, nicujące

żołądek torsje, aż gardło zaczęło go palić, a ciało miał jak

z waty. W krótkich przebłyskach świadomości przeżywał wciąż

od nowa paniczny strach - obrazy robaków drążących go aż do

mózgu, poczucie całkowitej bezsiły.

A potem nadeszła chwila, kiedy obudził się i jego ciało

nie czuło już bólu, umysł był spokojny i ponownie przekonał

się, że zewnętrzny świat istnieje. Zobaczył, że leży w łóżku

w swojej własnej kabinie, którą zajmował wspólnie z Dioną

Welch. Dziewczyna siedziała odwrócona do niego plecami przy

terminalu bibliotecznym w drugim końcu pokoju. Chwytając się

jak ostatniej deski ratunku tego widoku, wreszcie dał wyraz

przerażeniu.

- To nie zdarzyło się naprawdę - wychrypiał.

Welch obróciła się wraz z krzesłem. Na jej twarzy

malowało się napięcie i zmęczenie, lecz w wilgotnych oczach

widać było ulgę.

- Jayson... Brak... odzyskał przytomność - powiedziała do

pokładowego interkomu i natychmiast znalazła się przy jego

boku. - Jak się czujesz?

- To się nie zdarzyło - powtórzył. - Nie wiesz, nie możesz

wiedzieć... jakie to straszne...

- To się stało naprawdę, Ericu - odparła łagodnie, ale

stanowczo.

Zaskoczony popatrzył na nią, a potem uniósł lewą rękę i

przyjrzał się swej dłoni. U jej nasady widniał pomarszczony,

biały krążek nowej skóry.

W tej właśnie chwili weszli Ordecht i Brak Dermot.

Dermot, który miał również uprawnienia medyczne, podszedł do

łóżka. Ordecht pozostał przy drzwiach.

- Brak - Kimura wyciągnął rękę w jego stronę. - Czy tego

już nie ma?

Dermot pokręcił przecząco głową. - Jest.

- Nie wyjęliście tego?

- Nie jestem pewien, jak to zrobić. Ja... my nie wiemy co

to takiego. Nie wiem, jak zrobić to w bezpieczny sposób.

- Sprowadziliście mnie z powrotem, kiedy mnie... - Szukał

odpowiedniego słowa, żeby opisać swój stan, ale nie znalazł.

Dermot spojrzał niepewnie na Welch. - Nie mam pojęcia...

- Archie cię zabrał z miejsca wypadku i pierwsze

trzydzieści sześć godzin spędziłeś w kapsule - odparła

Welch. - Kiedy okazałeś się na tyle źle wychowany, że nie

umarłeś, zmusiłam ich, żeby cię tu sprowadzili.

Kimura podciągnął się na łóżku i usiadł. - Bardzo ci

dziękuję, Jaysonie. Dzięki za troskliwość.

- Byłeś skażony - rzekł Ordecht nie próbując się

usprawiedliwiać. - Nawet jeżeli zagrożenie biologiczne

było zaledwie pierwszego stopnia, musiałem zapewnić

pozostałym członkom zespołu jakieś środki bezpieczeństwa.

Kimura zmarszczył czoło i spojrzał na Dermota. - To

dlaczego teraz czuję się dobrze? Czy to coś nie żyje?

- Powinno nie żyć - przytaknął Dermot zrzędliwym tonem. -

Jeżeli jest takie samo, jak wszystko co znaleźliśmy na tej

planecie, to macie najwyżej jedną proteinę wspólną. Odmienne

fosforany w łańcuchach DNA, w większości odmienne aminokwasy

w białkach i proteinach. W ogóle nie powinno cię zaatakować.

- Może po prostu powinniśmy je o tym uprzedzić.

- Twoje ciało próbuje to zrobić. Najprawdopodobniej

jego produkty wydalania sprawiły, że byłeś taką kupką

nieszczęścia i jednocześnie stawiały na głowie cały twój

system immunologiczny. Może fakt, że żyjesz oznacza, że o n o

nie żyje. - Wziął do ręki sondę diagnostyczną. - Sprawdźmy

to.

- Cholera!

Kimura zmarszczył brwi. - Mróz mi biega po skórze, gdy

słyszę, kiedy lekarz to mówi.

- Masz szczęście, że nie jestem lekarzem - odparł Dermot.

- Nie ruszaj się. Rozmazujesz obraz na skanerze.

- Taak, mam szczęście.

- Mówię poważnie. O chorobach i infekcjach ludzkich mam

dość blade pojęcie. Ale znam się na pasożytach.

- Czy to właśnie to?

- Drugą możliwością może być "drapieżnik" - stwierdził

Dermot, przesuwając sondą po lewym ramieniu Kimury. - Hmm.

- Hmm?

- Chyba już go w tobie nie ma.

- Jest - oznajmił stanowczo Kimura.

- Nie mogę go znaleźć - odpowiedział Dermot, kręcąc

przecząco głową. - Skąd masz tę pewność?

- Czuję go.

- Gdzie?

- Mówię ci, że tu jest, do diabła - rzekł z irytacją

Kimura. - Dlaczego nie sprowadzicie kogoś, kto wie jak się

posługiwać tą sztuką?

- Jestem najlepszy z obecnych. Jeżeli chcesz poczekać

na "Alcestis", żeby cię zabrała, mogę wrócić do swoich

robótek ręcznych.

- Może twoja aparatura nie jest w stanie wykryć X-a w

ludzkim ciele?

- To ten sam typ aparatury obrazującej, jakim posługuje

się Archie, kiedy grzebiemy w zwłokach. Uwierz mi, nie ma w

tobie żadnych tajemnic. A poza tym twój gość był doskonale

widoczny, kiedy cię przywieźliśmy.

- No to dlaczego nie możecie go teraz znaleźć? - spytał

Kimura i wyskoczył z łóżka. Dygotał. Czuł w sobie

niespokojną energię i złość. - Czy tego nie rozumiecie?

Moje ciało zostało pogwałcone. Jakiś przeklęty, obcy

pasożyt pełza teraz po moich bebechach. - Prawą dłonią

trzasnął w pokrywę sondy. - Czuję go, do diabła. Czuję go.

Chcę, żeby sobie poszedł. Chcę, żeby o d s z e d ł.

Dermot uśmiechnął się blado. Nie było w nim nawet cienia

współczucia. - Wiem, Ericu. Proszę - wskazał ręką łóżko. -

Próbuję. Pozwól mi pracować.

Po kolejnej godzinie bezskutecznych badań Dermot przeprosił

Kimurę, mówiąc, że musi zanieść kasetę z danymi do

laboratorium ksenobiologicznego w celu dokonania bardziej

szczegółowej analizy. Kimura odniósł wrażenie, że to

wymówka. Dermot, zakłopotany swoim niepowodzeniem, czuł się

niezręcznie w obecności Erica i wpadał w coraz gorszy humor.

Jego odejście przyniosło ulgę obu.

Ale Kimura pozostał sam, a samotność w tych

okolicznościach nie była czymś najbardziej wskazanym.

Ordecht odwołał Welch na jakąś prywatną rozmowę, a

Chir'delana wraz z Barrow latały na Archiem nad kwadratem

248.

Przynajmniej ich rozmowa nie była prywatna i Kimura, żeby

mieć coś w rodzaju towarzystwa, słuchał pogawędek przez

interkom.

- Nie cierpię tego - powiedziała Barrow. - Zabijać zdrowe

organizmy tylko po to, żeby je pokroić...

- Rozumiem cię - odparła Chir'delana. - To przykre. Ale

do organizmu Erica przedostał się pasożyt i właśnie tu,

wśród rodzimych gatunków, możemy odnaleźć więcej takich

osobników. A potrzebujemy przynajmniej jeszcze jednego do

badań, jeżeli mamy dopomóc Brakowi w leczeniu.

- Nie powinni go byli sprowadzać na stację. Diona po

prostu zgwałciła Jaysona, żeby na to pozwolił.

- Oszczędź sobie tych uwag - stwierdziła sucho

Chir'delana. - W momencie, kiedy Eric został zaatakowany,

planeta uzyskała drugą kategorię zagrożenia biologicznego.

Zanim "Alcestis" zabierze nas stąd, będziemy musieli

udowodnić, że my również jesteśmy czyści.

- Chciałabym tylko mieć nadal taką pewność.

- A ja chciałabym wiedzieć, jaki to F-kwasowy żuczek jest

w stanie przetrwać kąpiel w naszej biochemii.

Na krótką chwilę zapadła cisza. - A co będzie, jeżeli Brak

nie zdoła oczyścić Erica?

Cisza, jaka zapadła, zanim Chir'delana udzieliła

odpowiedzi, trwała o wiele dłużej. - Sądzę, że decyzję

podejmie Grupa. W chwili obecnej zaleciłabym pozostawienie

go tu na kwarantannie.

- Na jak długo?

Ta cisza trwała najdłużej.

- Tondalu - odezwała się wreszcie Barrow. - Duży.

- Gdzie?

- Tam. Sześć rumbów w prawo, obok strumienia.

- OK, widzę go. Archie, załaduj żądło. Ria, daj mi dobry

kąt...

Kimura poczuł nagłe zmęczenie i wyłączył interkom. Od

chwili ocknięcia się z zapaści wywołanej gorączką walczył ze

zmęczeniem, przekonany, że we śnie oczekiwać go będą nowe

koszmary. Ale świat realny nie okazał się miejscem, w którym

można by się schronić przed strachem. Pomyślał z rezygnacją,

że skoro ma taki wybór, to równie dobrze może się przespać.

Przy następnym badaniu pręt sondy diagnostycznej trzymała

Chir'delana, a Dermot z nadzieją oczekiwał na wynik. Z

twarzą pełną profesjonalnego skupienia, siwowłosa

kierowniczka zespołu KsB powoli przesuwała czujnikiem nad

nagą klatką piersiową Kimury, stopniowo zawężając sferę

badania do niewielkiej powierzchni pod samym sercem. Gdy

spojrzała na display, wyraz skupienia na jej twarzy jeszcze

się pogłębił. Bez słowa przeprowadziła pełną tomografię

wnętrza klatki piersiowej pacjenta.

- Na migdałki mojej matki... - zawołała wreszcie, robiąc

krok do tyłu.

- Widzisz? - podskoczył do niej Dermot. - Widzisz?

- Co? - zapytał Kimura.

Chir'delana zdawała się go nie słyszeć. - Warstwa

przyścienna jest obojętna.

- Najwidoczniej - odparł Dermot. - Całkowicie z białka A.

Początkowo myślałem, że to produkt samoobrony systemu

immunologicznego Kimury, coś takiego jak na przykład blizny

keloidalne.

- Nie - Chir'delana pokręciła głową. - To pasożyt.

- Ale zobacz, jaką ma masę. Jest piętnaście czy

dwadzieścia razy większy niż w momencie wejścia, nawet

jeżeli weźmiemy poprawkę na porowatość struktury.

- Owszem. Musi metabolizować zarówno białko A, jak i

wszelkie dostępne cukry. Nie uwierzyłabym nigdy...

- Czy j a mam prawo wiedzieć, co się dzieje? - spytał

ostro Kimura odwracając się w stronę pogrążonych w dyskusji

ksenobiologów.

Chir'delana popatrzyła na niego i zamrugała ze

zdziwieniem. - Oczywiście. Niczego nie ukrywamy...

- Nie powiedziałem mu o naszych podejrzeniach - wyjaśnił

Dermot. - Pewnie nie może się połapać.

Chir'delana nie przejmując się zupełnie wybuchem Kimury

skinęła głową. - Zdarzyło się coś niezwykle interesującego,

Ericu. Pasożyt wytworzył zamkniętą powłokę, która jest w

pełni tożsama z otaczającymi ją tkankami. Twoje ciało nie

wie, gdzie go szukać.

- Ale wy wiecie.

- Umiejscowiło się między opłucną a grzbietem. Jeżeli

nabierzesz głęboko powietrza, być może poczujesz lekki ucisk

na płuca.

Kimura skinął głową. - Czułem to od momentu, kiedy

obudziłem się wczoraj. Ta powłoka... czy dlatego czuję

się już dobrze?

- Prawie na pewno tak. Kiedy pasożyt przeniknął w głąb

twojego ciała, zachowywał się jak słoń w składzie porcelany

i dezorganizował całkowicie funkcje twojego organizmu. Teraz

urządził sobie bezpieczne gniazdko i nie wyrządza już

dalszych szkód.

- Czy odnaleźliście go w jakichś miejscowych okazach?

- Nie - odpowiedziała Chir'delana. - Ale jestem pewna, że

teraz się nam powiedzie. W końcu wiemy już, gdzie lubi się

ukrywać. Zapewne mamy go wśród zgromadzonych wcześniej

okazów, tylko nie został rozpoznany. A poza tym teraz

wiemy oczywiście, jak wygląda w tym stadium rozwojowym,

kiedy żyje na swobodzie.

- A to oznacza również, że możemy zacząć szukać sposobu,

w jaki można cię będzie od niego uwolnić - dodał Dermot.

- Nie - rzekł Kimura.

Dermot zaskoczony wytrzeszczył oczy. - Dlaczego?

- To coś niezwykłego, prawda? - Eric spojrzał na

Chir'delanę.

- Gdyby tak nie było, nie istniałaby pierwsza kategoria

zagrożenia biologicznego. Każda planeta byłaby albo martwa,

albo stanowiłaby śmiertelne zagrożenie - odparła

kierowniczka zespołu ksenobiologicznego. - Nie znam

przypadku, w którym organizm byłby w stanie przezwyciężyć

tak wielkie różnice w biochemii. Ten organizm jest jakimś

molekularnym kameleonem.

- W takim razie pewnie chcielibyście się dowiedzieć, jak

on to robi?

- Tak.

- Nigdy nie uzyskacie pozwolenia na to, by z premedytacją

zarazić innego człowieka?

- To prawda.

- Wykorzystajcie więc fakt, że ja i ten pasożyt jakoś

doszliśmy do ładu ze sobą i spróbujcie dowiedzieć się na

moim przypadku tak wiele, jak tylko zdołacie.

Dermot zerknął pytająco na Chir'delanę. - Sądzę, Ericu,

że powinniśmy wydobyć go z ciebie tak szybko, jak to

możliwe.

- Dlaczego? Czuję się doskonale. Czuję się tak dobrze jak

nigdy w życiu.

Tym razem w spojrzeniu, jakie Dermot posłał Drakoniance,

zawarte było błaganie o pomoc.

- Byłaby to bezcenna sposobność, Ericu - rzekła wolno

Chir'delana. - Ale twoje życie również jest bezcenne. Nie

mogę cię prosić o podjęcie takiego ryzyka.

- Wcale mnie nie prosiłaś - odparł Kimura sięgając po

koszulę. - Poczekajmy przynajmniej do chwili, gdy

znajdziecie następny okaz.

- Mamy już ten z monitora - wtrącił się szybko Dermot.

- Martwy - stwierdził Kimura. - Niezbyt przydatny.

- Rzeczywiście, był niezbyt przydatny - przyznała

Chir'delana. - Nie moglibyśmy przewidzieć takiej sytuacji.

- Sądzę, że w podejmowaniu decyzji powinien uczestniczyć

Jayson - oznajmił nerwowo Dermot.

- Dlaczego? - spytał ostro Kimura. - Czy to jego ciało?

- To bardzo niebezpieczne - mruknął Dermot kręcąc głową.

- Nie boję się - powiedział Eric Kimura.

To nie były tylko odważne słowa, ale zwykłe stwierdzenie

faktu. Nie bał się. Był pełen spokoju i w zgodzie ze swym

wewnętrznym światem, bez trudu więc odsunął od siebie

pytanie "dlaczego?".

"Calypso" bardzo potrzebowała opieki Kimury.

W ciągu sześciu dni od ataku pasożyta przynajmniej tuzin

podsystemów statku zgłosił do harmonogramu uniwertecha

potrzeby remontowe. Żadna z awarii nie była poważna, ale

wszystkie stanowiły powód do irytacji.

Uszkodzenie wyważarki dynamicznej, która żonglowała wodnym

balastem, aby stabilizować sterowiec spowodowało stały

przechył w lewo o dwa stopnie. Terminal nawigacyjny na

mostku arbitralnie postanowił, że nie będzie przyjmował

komend wydawanych głosem. Sygnał ze skanera optycznego nr 6

bez przerwy zanikał.

Kiedy jednak Kimura połączył się z Ordechtem i poprosił

o pozwolenie na powrót do pracy odpowiedzią było stanowcze

nie.

- Nie chcę, żebyś opuszczał kabinę - rzekł Ordecht kręcąc

głową.

- Słuchaj, Jayson, przecież nie jestem chory. Czuję w

sobie tyle energii, że nie wiem co z nią począć. Dlaczego

nie chcesz mi pozwolić, żebym zajął się tymi naprawami?

- J e s t e ś chory.

- Przecież ci mówię, że czuję się wspaniale. Wymiana

sensora w WD nie sprawi mi żadnego kłopotu, podobnie jak

podregulowanie tego pudła na stanowisku nawigacyjnym.

- To, że mam na ramionach odznaki dowódcy, wcale nie

oznacza, że jestem idiotą. Pasożyty się rozmnażają, nie

wiesz o tym? - wycedził Ordecht przez zaciśnięte wargi. -

Ta rzecz w tobie może być w stadium lęgowym. Co by było,

gdybym pozwolił ci wyjść, a w trzy godziny później zaczęłoby

z ciebie wyłazić kilkaset maleństw?

- To się nie zdarzy.

- Czy Chir'delana może to zagwarantować?

Kimura zjeżył się. - Jeżeli to, co siedzi we mnie,

rozmnoży się, to "maleństwa" będą szukały milutkiego skrawka

kwaśnej gleby Warril VI, a nie następnych nosicieli. I będą

bardzo rozczarowane, kiedy zamiast tego znajdą pokładowe

płyty z nawęglanej stali.

- A skąd wiesz, czego będą szukały?

- Chir'delana powiedziała...

- Chir'delana powiedziała, że są jak kuglarze i umieją

robić różne sztuczki z chemią. Kto może stwierdzić, że nie

będą w stanie zaadaptować się do tego środowiska?

Kimura zbyt późno uświadomił sobie, że Jayson boi się.

- Za każdym razem, kiedy mówisz mi, jak wspaniale się

czujesz, martwię się jeszcze bardziej - odparł znaczącym

tonem Ordecht. - Byłbym o wiele szczęśliwszy, gdybyś był w

dalszym ciągu śmiertelnie przerażony.

Leśne wilki pędziły - dwadzieścia, pięćdziesiąt, pięćset,

pięć tysięcy pełnych gracji ciał biegło na złamanie karku

przez równinę, powracając na północ, na zielone ziemie.

Naturalny labirynt łączących się ze sobą kręgów komórkowego

żywopłotu - początkowo fragmentaryczny, z przerwami w

miejscach, gdzie jeden bioklimat przechodził w drugi,

spowalniał ich bieg, ale nie zatrzymywał. Leśne wilki

obserwowane przez dotrzymującą im kroku "Calypso" przemykały

pomiędzy poszczególnymi fragmentami labiryntu, a gdy stał

się zbyt gęsty, przepełzały przez najeżone sterczącymi

gałązkami dziury. Kiedy pojawiały się z drugiej strony, ich

brązowo-szare futra zlepione były kleistą miazgą nowych

pędów. Za kilka dni wilki (i nasionka) rozproszą się po

powierzchni kilku tysięcy hektarów.

Obserwującego ich bieg Kimurę zżerała zawiść. Obrazy

zwierząt przemykały przez ekran maleńkiego odbiornika -

płaskie, barwne cienie szydzące zeń swą wolnością. Powinien

tam być...

Roześmiał się zakłopotany samą myślą. Jasne. Powinienem

być na Warril i biec z leśnymi wilkami. Powinienem dać

miejscowej faunie szansę zeżreć mnie nie tylko od środka,

ale i z zewnątrz.

A mimo to w sposobie, w jaki przyglądał się Warril, było

obecnie coś odmienngo. Czuł, że jest cząstką miejscowego

życia.

Masz ostry przypadek gorączki kabinowej, chłopie. Panie

Ordecht, jeżeli nie wypuści pan szybko swego uniwertecha na

wolność, to nie tylko zrobaczywieje, ale i zwariuje...

Usłyszawszy szczęk otwieranych drzwi, Kimura szybko odwrócił

się w ich stronę. - Diona. Chwała Bogu. Nie było cię prawie

cały dzień...

- Jest mnóstwo pracy - odparła agresywnym tonem. -

Biblioteka pracuje na pełnych obrotach całe popołudnie. I

ciągła korespondencja radiowa z Sektorem. Pytania.

Uzupełnienia.

- To nieważne - powiedział Eric. - Cieszę się, że już tu

jesteś.

Zrobił krok w jej kierunku, ale wyminęła go i skierowała

się w stronę dwusegmentowej szafy. - Chir'delana chce

podłączyć cię do śledzącego monitora na całą noc -

powiedziała obrócona do niego plecami, otwierając szafę. -

Prosiła, żebym ci powiedziała, że wpadnie później.

- Czy wystarczająco późno, żebyśmy mogli teraz poświęcić

sobie trochę czasu?

Diona zesztywniała. - Nie mam teraz siły na seks, Ericu.

- Och... no tak. Rozumiem. - Usiadł z powrotem na łóżku i

przyglądał się ze zdziwieniem, jak przerzuca swoje ubrania i

przybory toaletowe. - Słuchaj, kogo mógłbym poprosić, żeby

wpłynął na Jaysona?

Po raz pierwszy od wejścia do kabiny odwróciła się i

spojrzała mu w oczy. - Dlaczego? Po co?

- Chcę wyjść - odpowiedział, rozkładając wymownie ręce.

- Jayson uważa, że to niebezpieczne.

- Wiem. Chcę, żeby ktoś przekonał go, aby zmienił zdanie.

Opuściła oczy, a potem znowu odwróciła się w stronę

szafy. - Ja też uważam, że to niebezpieczne. Ci kuglarze...

A więc tak w żargonie statku zaczęto nazywać pasożyty.

- Ty też - powtórzył.

Diona Welch w milczeniu wyjęła z szafy kombinezon i

neseser z przyborami toaletowymi i zamknęła drzwi.

- Hej, co się tu dzieje? - zapytał Kimura. Wstał i

zagrodził jej wyjście.

- Nie mogę zostać tu dłużej - odparła. - Przykro mi...

- Diono...

- Ubiegłej nocy prawie nie spałam - rzekła. - A ze

względu na cały zespół muszę być w pełni sprawna.

Wyjaśnienie sprawiało wrażenie przygotowanego z góry i

właściwie nie było w nim próby usprawiedliwienia się.

- Diono... Przecież muszę mieć jakieś towarzystwo.

- Będę rozmawiała z tobą przez interkom. Ale tej nocy

idę spać do Rii.

Kimura spojrzał na nią. Czuł się dotknięty. - Nie musisz

odchodzić już teraz...

- Mam jeszcze coś do zrobienia.

- Diono... - Wyciągnął rękę, by przytulić ją do siebie,

ale odsunęła się, wyraźnie chcąc tego uniknąć.

- Nie. Nie mogę - zawołała z bólem. - Nie mogę, kiedy ta

rzecz ciągle jest w tobie.

W jej oczach odczytał, że zmusił ją, by wypowiedziała to,

co miała nadzieję ukryć przychodząc tutaj - głębokie

obrzydzenie. Poddał się. Zrobił krok do tyłu i pozwolił jej

minąć go i wyjść z pokoju.

Gdy wyszła, oparł się o ścianę. Stał tak z zamkniętymi

oczyma, do chwili kiedy zdołał się pozbierać. Próbował

wytłumaczyć sobie, że to nie jej wina. Nikt nie był na to

przygotowany. A ona nic nie rozumie...

By skupić na czymś uwagę, zaczął grać z komputerem w

tamka.

Wkrótce jednak nerwowe podniecenie połączone z uczuciem

odepchnięcia znowu się uzewnętrzniło. Działając pod wpływem

jakiegoś impulsu przywołał nagranie sprzed dwóch miesięcy,

na którym oboje kochali się radośnie i oglądając je leniwie

się onanizował. Pusta przyjemność i wspomnienia złagodziły

jego ból, nie potrafił jednak żadnego z tych uczuć utrzymć

dłużej niż kilka minut.

- Odwołać - szepnął i ekran displayu wyblakł. - 'lana.

Drakonianka natychmiast pojawiła się na linii. - Czy masz

jakieś kłopoty, Ericu?

- Jeżeli chcesz mnie podłączyć, to lepiej zrób to teraz -

powiedział tonem pełnej beznadziei. - Bo za jakieś dziesięć

minut nafaszeruję się prochami i nic już nie będę czuł.

Następnego ranka wszystko, co zdarzyło się poprzednio,

właściwie przestało być już ważne. Ani bezkompromisowość

Jaysona. Ani dolegliwości i anomalie "Calypso". Nawet zdrada

Diony jakby przestała mieć znaczenie. Będzie przyjmować z

pogodą ducha to, czego nie może zmienić... Czuł w sobie

łagodny spokój, delikatną euforię.

Był również świadom jeszcze czegoś. Początkowo nie mógł

znaleźć odpowiedniego określenia. Było w nim coś nowego -

znajome, a zarazem obce. Czuł się podzielony, jakby

spolaryzowany, ale uczucie to wcale nie było nieprzyjemne.

Było tak, jakby wewnątrz jego ciała nakreślono linię, która

wyznaczała granicę między nim a czymś innym. Kuglarz nie był

już tylko uciskiem na płuca. Był też obecnością.

Ale mimo wszystko był z nim jednością, zintegrowaną i

harmonijną. Dzielił siebie z innym życiem i było to

przyjemne. Czuł w sobie energię i karmił się nią.

Kiedy Chir'delana przyszła do jego kabiny, żeby

przeprowadzić krótkie, poranne badania, nie podzielił się z

nią tym nowym wrażeniem. Nie chciał zniekształcić delikatnej

struktury swych uczuć. Nie powiedział o nich nawet wtedy,

gdy ksenobiolog stwierdziła, że pasożyt się rozrasta.

- Torbiel jest o piętnaście procent większa niż ubiegłej

nocy,a o czterdzieści procent w porównaniu z pierwszymi

pomiarami dokonanymi przez Braka - powiedziała Chir'delana.

- Do jutra osiągnie rozmiary okazu, który znalazłeś w

monitorze. Czy jesteś pewien, że nie czujesz żadnych

nieprzyjemnych objawów?

- Nie - odparł z uśmiechem. - Żadnych nieprzyjemnych

objawów.

- Ale powiedziałbyś mi o nich, prawda? - zapytała,

unosząc jedną brew.

- Czuję się doskonale , 'lana. Naprawdę.

- Taak - rzekła marszcząc czoło.

- Dlaczego to tak innych niepokoi?

Spojrzała mu spokojnie prosto w oczy. - Czemu to cię

dziwi? - spytała pakując mikropróbki krwi i tkanek. - Myślą

o tym, co ci się przytrafiło i boją się tego. Patrzą na

ciebie i nie wiedzą, dlaczego nie starasz się z tym walczyć.

Dlaczego nie zachowujesz się tak, jak sądzą, że

zachowywaliby się na twoim miejscu. Dlaczego t y się temu

dziwisz?

Kimura zbył wzruszeniem ramion wyzwanie. - Nie zrobiłem

nic złego - odparł. - Nie wiem, dlaczego mnie nie rozumieją.

- Nie mają doświadczeń, które mogliby porównać z twoimi.

Są w stanie myśleć o tym tylko jak o chorobie i uznają, że

się poddałeś. W tym przypadku ty łatwiej powinieneś ich

zrozumieć niż na odwrót.

- Ale ty nie myślisz tak jak oni?

Zanim odwróciła się w stronę drzwi, na jej twarzy pojawił

się słabiutki, przelotny uśmiech. - Nie - odpowiedziała. -

Miałam dzieci.

Kimura pomyślał, że najdziwniejsze w jej odpowiedzi,

jest to, że ją zrozumiał.

Całą następną dobę spędził samotnie, jeżeli oczywiście nie

liczyć krótkich, lecz regularnych wizyt "odbiorczych"

Chir'delany i dłuższych, ale przynoszących o wiele mniej

radości odwiedzin Diony.

Próbowała być przyjazna i pogodna, ale bez trudu wyczuwał

jej skrępowanie. Wreszcie wręcz zapytał, czy kazano jej

składać te wizyty. Wprawdzie Diona szybko zaprzeczyła, ale

zorientował się, że uległa naciskom, które w gruncie rzeczy

niewiele różniły się od bezpośredniego rozkazu. Od tej

chwili niezbyt za nią tęsknił.

Część płynącego w samotności czasu spędzał obserwując

położoną pod nim planetę. Sześć kamer zamontowanych na

"Calypso" i szeroko rozwinięta sieć monitorów przynosiła

wielką obfitość materiału, z którego naprawdę było co

wybierać.

Słyszał potrzaskiwanie i huk kontynentalnego lodowca,

spływającego na południe, obserwował zakładające swe

legowiska leśne wilki, zatykające splątanymi gałęziami

przełazy prowadzące do wybranych przez nie miejsc

zamieszkania. Widział manadrzewa gromadzące się w strefie

brązowych ziem, aby wymienić komórki genetyczne, zanim

rozproszą się, żeby tworzyć nowe polipy. Setki krajobrazów

planety - niektóre ciche i spokojne, inne wibrujące życiem.

Kiedy tak patrzył, odniósł wrażenie, że rodzi się w nim

coś, co mógł określić jedynie mianem tęsknoty za Warril VI -

tęsknoty, której nie mogłyby nawet stłumić odwiedziny w jego

prywatnym orlim gnieździe w galerii. I niepokój ten w

przeciwieństwie do podobnych stanów, jakie doświadczał w

ciągu minionych dni, nie mijał. Było to wezwanie,

zaproszenie. Czuł się jakby to on sam był kuglarzem, jakby

oboje należeli do znajdującego się w dole świata.

Gdy jego uwaga nie była zwrócona na ekrany, kierował ją do

wnętrza samego siebie. Jak niewidomy w ciemności wyciągał

rękę w stronę tego, co tam wyczuwał i pragnął to poznać. Czy

istniała tam jakaś świadomość, czy jedynie jakiś molekularny

automat? Czy kuglarz odczuwa go tak jak on jego? Czy w ogóle

coś czuje? Godziny mijały niepostrzeżenie, gdy Kimura

pogrążał się w introspekcji i kontemplacji.

Gdzie jesteś? - pytał. Nigdy jednak, jak uświadomił to

sobie później, nie zapytał: Gdzie będziesz?

- Ericu, czy zechcesz przyjść do sali ogólnej? Zwołałem

zespół, aby podsumować ustalenia na temat twojego pasożyta.

Głos należał do Ordechta. Zaskoczenie Jaysona było

całkowite. - Jesteś pewny, że nie chcesz, abym oglądał to

tylko na monitorze?

- Tak.

- No cóż. Kiedy?

- Właśnie się zbieramy.

- Będę... będę za pięć minut.

Kimura zmagał się z zawrotem głowy. Był jak kot, który

zbyt długo przebywał w zamknięciu, podejrzliwie przyjmujący

widok otwartych drzwi, niepewny, czy prowadzą one do

miejsca, w którym chciałby się znaleźć.

W końcu wyszedł, a korytarze i kabiny "Calypso" wydały mu

się dziwne, jakby należały do zupełnie obcego świata.

Twarze Dermota, Barrow i Ordechta spoglądające na niego zza

stołu sprawiały wrażenie twarzy pamiętanych jak przez mgłę

obcych osób.

Gdy Kimura usiadł, Ordecht skinieniem głowy dał znak

Chir'delanie.

- Cały zespół ksenobiologiczny spędził wiele godzin

zmagając się z tym zagadnieniem - powiedziała. - Ria i Brak

byli wspaniali. Uzyskane rezultaty są bardzo dobre.

Dowiedzieliśmy się dużo o tym, co znajduje się wewnątrz

Erica.

- Ja również - wtrącił Kimura.

Uznali, że najlepiej będzie, jeżeli potraktują to jako

żart. - W trakcie naszych badań nauczyliśmy się również

wiele o Warril VI - ciągnęła dalej Chir'delana. - Wiadomo,

że życie tutaj oparte jest na zestawach białka F -

dwudziestu dwóch lewoskrętnych aminokwasach, spośród których

pięć znajduje się w zestawie A-aminokwasów, na których

bazuje nasze białko.

Ordecht ponownie skinął głową.

- W ksenobiologii uważa się, że między związkami białka

opartymi na F-aminokwasach a związkami białka opartymi na A-

aminokwasach istnieje przepaść biologiczna, z czego wynika

taka sama przepaść pomiędzy organizmami opartymi na tych

właśnie związkach. W ciągu minionych kilku dni kuglarze

udowodnili, że jest inaczej. One mogą pokonać tę przepaść.

Kimura uświadomił sobie, że choć Chir'delana zwraca się

do wszystkich, to Diona i Ria obserwują tylko jego.

- Są w stanie to zrobić - mówiła Chir'delana - używając

procesów biochemicznych, co pozwala im pasożytować na wielu

miejscowyych gatunkach. Odnaleźliśmy dorosłe stadium w

dziewięciu dużych chemoorganotropach. Niektóre spośród nich

różnią się bardzo między sobą. Zakres związanych z tym

procesów chemii białka jest zadziwiający.

Kuglarze reprezentują jeden z najoryginalniejszych

przypadków inżynierii organicznej, z jakim się kiedykolwiek

zetknęłam. Stadium żyjące na ziemi - "roślina", jeżeli ktoś

woli... wytwarza komórkę transferową, stanowiącą niemal

kompletny zestaw informacji, który powiada: "Oto, co wiem".

Kiedy komórka transferowa wnika do organizmu nosiciela,

"sprawdza" jego chemię w swoim chemicznym katalogu. Jeżeli

nie może znaleźć odpowiedniej pozycji, konspiruje się -

wytwarza otorbiającą membranę skonstruowaną z otaczającego

ją materiału i zabiera się do analizowania biochemii swojego

nosiciela.

- Przypomina małe laboratorium biochemiczne - stwierdziła

Welch.

- Bardzo dobre laboratorium biochemiczne - dodała

siedząca koło Kimury Barrow. - Jest z chemicznego punktu

widzenia sprytna jak diabli.

- Mów dalej - zaproponowała Chir'delana siadając.

- Aby zakończyć sprawę cyklu przemian i całą tę historię:

kuglarz, który zdoła przeżyć w swoim nosicielu, wytwarza

wielką liczbę znacznie mniejszych komórek transferowych.

Komórki te mówią z kolei: "Oto, czego się dowiedziałam".

Kiedy któraś z nich powróci do jednej z form rodzicielskich,

informacja zostaje połączona i następuje reprodukcja.

- Kuglarz siedzący w organizmie Erica analizuje teraz

jego procesy biochemiczne - rzekł Ordecht - i przygotowuje

się do przekazania uzyskanej informacji?

- Tak.

- A kiedy to zrobi, kuglarzom będzie o wiele łatwiej

zarazić innych ludzi.

- Tak - stwierdziła Barrow.

Dla Kimury toporna reżyseria spotkania stała się jasna.

Dali mu to, czego chciał, pozwolili mu wyjść, żeby był

lepiej usposobiony, pozwolili mu połączyć się z całą

rodzinką, żeby poczuł się współpodejmującym decyzję - a

potem przykręcili śrubę. Moi kochani przyjaciele...

- Macie więc diagnozę - rzekła Welch. - A co z leczeniem?

Zgodnie z oczekiwaniami nastąpiła kolej Dermota. - Całe

szczęście, że my też nie jesteśmy na szarym końcu, jeśli

chodzi o biochemię - oznajmił. - Mimo że kuglarz zamknął się

w otorbieniu, to jednak karmi się za pośrednictwem Erica -

przetwarzając materiał, który czerpie z jego tkanek. I to

właśnie daje nam możliwość rozprawienia się z nim.

Poklepał leżącą obok niego małą, miękką saszetkę. -

Opracowaliśmy, Ericu swoistą endonukleazę restrykcyjną,

rozszczepiający enzym, który przetnie związki białka

stanowiące bank pamięci kuglarza tak, jak gorący drut

przecina sieć pajęczą. Rozcięcie molekularne.

- A jaki to będzie miało wpływ na Erica? - spytała Welch.

- Żaden. Enzym nie będzie w stanie znaleźć w jego

biochemii żadnego związku molekularnego, na który jest

zorientowany. - Spojrzał na Kimurę. - Nic nie poczujesz.

- Wspaniale - powiedział Ordecht. - Wykonaliście

wspaniałą robotę, wszyscy. No cóż, Ericu, wreszcie jakaś

dobra wiadomość. Pewnie nie możesz doczekać się końca całej

tej sprawy. Brak, zrobisz nam ten zaszczyt?

Dermot sięgnął po saszetkę i zaczął wstawać, ale Kimura

był szybszy. Zerwał się i zawołał: - Nie!

- Nie? - powtórzył Ordecht.

- Ericu... - zaczęła Welch.

- Nie - jeszcze raz oznajmił Kimura cofając się w stronę

drzwi.

- Ty sukinsynu - rzekł Ordecht unosząc się wolno z

krzesła. - Przepraszam cię, 'lana. Miałaś rację. Ericu,

poczekaj i przemyśl to. Posłuchaj, co mamy ci do powiedzenia.

- Wysłuchałem już - odparł Kimura. - Chcecie zabić to, co

jest we mnie... dlatego, że się tego boicie. Nie wyrządziło

mi żadnej krzywdy.

- Właśnie fakt, że nie chcesz się tego pozbyć, powinien

cię przekonać, jak bardzo się mylisz.

- Tu rozsądek nie wystarcza, Jaysonie - wtrąciła się

Chir'delana. - W grę wchodzą również emocje.

- Nic nie mogę na to poradzić - zareplikował z

rozdrażnieniem Ordecht. - Słuchaj, Ericu, może nie

zrozumiałeś wszystkiego. Jeżeli nie zniszczymy

pasożyta, nigdy nie będziesz mógł opuścić tego miejsca.

- Jeszcze dużo miesięcy upłynie. A później przybędzie

nowy zespół.

- Po tym, co się stało, na pewno nie - stwierdził

Ordecht. - Ty jesteś żywym dowodem, że jest tu

niebezpiecznie.

- Nic nie rozumiecie - powiedział Kimura cofając się.

Twarz miał wykrzywioną udręką. - Nic nie rozumiecie. Czuję,

jak to we mnie żyje. Nie chcę poczuć, jak umiera.

Choć wybiegł z sali, nie pozwolili mu uciec. Diona

wyskoczyła tuż za nim z oczyma płonącymi wściekłością.

- Ty przeklęty idioto. To t y nic nie rozumiesz -

wrzasnęła, biegnąc za nim korytarzem. - To cię tak

nafaszerowało twoimi własnymi neurohormonami, że nie możesz

normalnie myśleć.

- Nie możecie mnie zmusić, żebym to zabił - wymamrotał.

- Mogę ci udowodnić, jaki jesteś głupi - odpaliła -

Poproś 'lanę, żeby pokazała ci wykresy. Jesteś

manipulowany, ten twój pasożyt szprycuje cię porcjami miłego

ogłupiacza za każdym razem, kiedy mógłbyś mieć zamiar

zbuntować się przeciwko temu, co się z tobą dzieje.

"Calypso" nie była wielka. O wiele za szybko Kimura

znalazł się w przednim przedziale mechanicznym, z którego

uciec można było tylko przez luk prowadzący do galerii

inspekcyjnej. Eric zwolnił i odwrócił się, by spojrzeć na

Dionę.

- Nie macie prawa mówić mi, co mam zrobić - powiedział.

- Słuchaj, Ericu... Nie chcę mówić ci, co masz zrobić -

powiedziała. Jej głos wyraźnie złagodniał. - Chcę, żebyś

zrozumiał, co t r z e b a zrobić. Otwórz oczy i postaraj

się sięgnąć wzrokiem poza dzień dzisiejszy. Spróbuj wyjść

poza swoje obecne uczucia, bez względu na to, jak są piękne.

- S ą piękne.

Na jej twarzy pojawił się wyraz zawodu. - Czy nie jesteś

w stanie dostrzec, z czego musisz zrezygnować, żeby

zatrzymać t o?

W tym momencie w korytarzu za Dioną zjawiła się

Chir'delana. - Diono, on postanowił odłączyć się od nas -

rzekła. - Zostaw go w spokoju.

- Ale...

- On cię nie jest w stanie usłyszeć. Słucha tylko siebie.

Pozwól mu na to.

Diona zawahała się, a potem spuściła wzrok i skinęła

głową. Odeszły. Czekał, spodziewając się, że

przyjdzie Ordecht czy Dermot. Oczekiwał, że będą chcieli go

zmusić do przyjęcia ich punktu widzenia. Czekał bardzo

długo, zanim wreszcie uwierzył, że nie przyjdą, zanim

dopuścił do siebie nadzieję, że może zostawili go w spokoju.

Wtedy przedostał się do galerii inspekcyjnej i usadowił w

swoim zwykłym miejscu. Świat pod nim był pełen spokoju i

Eric spróbował uwolnić się od napięcia nerwowego wywołanego

przeżytym konfliktem i odnaleźć w sobie ten sam spokój.

Ale nie mógł.

Potrzebuję pewnego dystansu - pomyślał rozpaczliwie. Muszę

się stąd wydostać...

A także: Nie mogę na nich liczyć. Oni tylko czekają,

żebym się poddał...

A także: Czyje to są myśli?

A gdy powrócił do swojej kabiny, znalazł saszetkę Dermota

czekającą na łóżku.

- Moi przyjaciele... - powiedział. - Przyjaciele.

- Dziękuję - rzekł Kimura. Stał wtulony w kąt kabiny.

Chir'delana skinęła poważnie głową i przysiadła na

krawędzi łóżka. - Czy coś się stało?

- O co chodziło Dionie, kiedy mówiła o wykresach? Czy

jest tam coś, o czym mi nie powiedziałaś?

- Tylko to, w co nie będziesz mógł uwierzyć.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

Wzruszyła ramionami i rzekła. - Jeżeli odczuwasz

przyjemność, a ja mówię ci, że to uczucie jest nieprawdziwe,

to twoje wrażenia zadają kłam moim słowom. Odczytuję analizy

i widzę endorfiny oraz enkefaliny , które nie są produktem

przysadki, ale czegoś innego w twoim ciele, hormony

pochodzące z łożyska, którego nie posiadasz, geny

uaktywnione przez twoje chromosomy X, kroplówkę z heksodryny

o dozowaniu obliczonym dokładnie na to, aby utrzymywać cię w

stanie pogody ducha. Dla mnie oznacza to wiele, ale dla

ciebie prawie nic.

- Nie chcecie, żebym był szczęśliwy - stwierdził

oskarżycielskim tonem.

Chir'delana pokręciła głową. - To nieprawda, Ericu.

Domagasz się prawa dokonania samodzielnego wyboru. Uznaję

to prawo i muszę zobowiązać pozostałych, aby również to

uznali - oznajmiła. - Ale w zamian za to domagam się

odpowiedzi na pytanie, kto albo co dokonuje tego wyboru.

- Ja.

- Chcesz w to wierzyć. - Wstała. - Czy coś jeszcze?

- Nie.

Skinęła głową i skierowała się w stronę drzwi.

- Tak - rzucił nagle. Niepewnie zrobił krok do przodu.

- Zastanawiam się, co z tego będzie.

- To, co będzie, już jest - odpowiedziała Chir'delana. -

Może raczej powinieneś się zastanowić, co będzie z ciebie.

Była to delikatna wymówka, ale jednak wymówka. Nie

powstrzymała go jednak przed zadaniem następnego pytania. -

'lana... czy to jest inteligentne?

- A jak ty myślisz?

- Nie wiem - odpowiedział. - Czasami sądzę, że tak.

- To tak łatwe pytanie i tak trudna odpowiedź - rzekła.

Jej uśmiech był łagodny i macierzyński. - Nie jest to

wyłącznie kwestia biologii, ale filozofii i duchowości.

Pytasz mnie, czy kuglarz jest inteligentny i na to pytanie

nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wiem tylko, że t y jesteś.

Powinni byli go zamknąć, odłączyć terminal jego kabiny i

zablokować zamek. Ale wciąż starali się zachowywać

rozsądnie, wciąż pozostawiali mu swobodę manewru. Powinni

byli go zamknąć, ale nie zrobili tego. Wszystko było więc

łatwe. Nie sprawiło mu żadnego trudu zdjąć założoną przez

Ordechta blokadę kapsuł transportowych. Bez problemu

zablokował wszystkie systemy statku na trzy minuty

potrzebne, żeby dostać się na pokład jednej z nich i

wystartować.

Natychmiast zorientowali się, co się stało i jak wielki

popełnili błąd. Wzywali go, posyłali w ślad za nim słowa

pełne gniewu i potępienia, słowa przemawiające do rozsądku i

słowa perswazji. Nie wyłączył interkomu i nie zamknął im

ust... mieli prawo go śledzić. Ale nie odpowiadał. Słuchał

tego, co mówili do niego i ich rozmów między sobą, co w

gruncie rzeczy wychodziło na jedno.

- To przekroczyło wszelkie granice, Kimura. Pozbawiłeś

mnie możliwości wyboru. Ruszamy za tobą i sprowadzimy cię z

powrotem. Tak będzie...

- Jayson, Archie jest ciemny i zimny. Skasował pamięć

systemów operacyjnych.

- Możemy wprowadzić pamięć z biblioteki w ciągu mniej

więcej czterdziestu minut...

- Ericu, nie pogarszaj sprawy. Daj mi szansę zachowania

wszystkiego w rodzinie...

- Co się dzieje? Gdzie jest Eric?

- Wziął Betty.

- Dokąd leci?

- Wraca do kwadratu 248...

- Ericu, nie możesz wziąć kuglarza ze sobą...

- Wziął także wstrzykiwacz.

- Naprawdę?

- W każdym razie nie ma go w jego kabinie...

- Co on ma zamiar zrobić? Poinformować je i o tym?

Cholerny świrus...

Kimura spojrzał na siedzenie sąsiedniego fotela i leżącą

na nim saszetkę. Dotknął ją ostrożnie jednym palcem i poczuł

przez materiał twardy cylinder wstrzykiwacza. Potem spojrzał

przez iluminator na pokryte karłowatymi żywopłotami zielone

obszary. Kapsuła zaczęła zwalniać.

Co on chce zrobić?

To, co zechcę - padła szybka odpowiedź. To, co zechcę...

- Ericu... proszę...

Ten sam głos rozlegał się w jego umyśle: Czy nie

rozumiesz, z czego musisz zrezygnować, żeby to utrzymać?

- Czego chcę...

- Betty - powiedział. - Odwołuję ostatni rozkaz. Leć do

kwadratu 51, pełna prędkość.

Eric Kimura przeszedł jakieś sto metrów od miejsca, w którym

wylądowała kapsuła i usiadł po turecku na wysuszonej,

sterylnej ziemi. Powietrze było gęste, duszące, ziemia

gorąca pod dotknięciem. Na zboczu podobnej do wielkiego

żółwia góry rozsianych było siedem plujących gazem otworów

wylotowych. Słupy kleistej lawy wiły się i padały w

zwolnionym tempie jak piroklastyczne robaki.

Decyzja była już podjęta. Uczynił to w chwili, gdy

zawrócił Betty na południe, skierował ją nie na zielone

ziemie, lecz na martwe przestrzenie strefy rowu

tektonicznego.

Decyzja nie była jednak działaniem, nie była nawet

obietnicą złożoną komukolwiek poza nim samym. Trzymał

saszetkę na kolanie, pozwalał łzom spływać swobodnie po

policzkach i tłumaczył sobie, że to rezultat podrażnienia

dwutlenkiem siarki i unoszącego się w powietrzu popiołu.

Żywe tylko częściowo. Naprawdę jest tylko częściowo

żywe. Cała reszta to ja. A ja pozostanę.

Ziemia zadrżała pod nim, słabe echo dalekiego trzęsienia

ziemi, świadectwo leniwego przesunięcia gęstych jezior lawy

gdzieś daleko pod nim. Kiedy odejdzie, będę o tym wiedział -

pomyślał. Będę wiedział, która część była mną, a która część

tym. Co chciałem ja, a co chciało to. Będę wiedział, nawet

jeżeli będzie zbyt późno, by wykorzystać tę wiedzę. W każdym

razie będę wiedział...

Odwinął klapę saszetki i wstrzykiwacz wysunął się do jego

ręki.

Nigdy już tego nie poczuję. Jeżeli zrezygnuję

teraz, zrezygnuję na zawsze.

Bezpiecznik wstrzykiwacza ustąpił pod lekkim dotknięciem.

Ale to, do czego zgłoszę teraz prawo, będzie moim na

zawsze. To niezła wymiana. To zupełnie niezła wymiana.

Zabić, aby żyć. Aby żyć wolnym. Żeby znowu odzyskać możność

wyboru.

Wewnątrz cylindra czekało dwadzieścia mililitrów płynu o

miedzianym zabarwieniu. Trzymał wstrzykiwacz na poziomie

oczu.

To łatwe - powiedzieli. - Powinien być zadowolony, że się

od tego uwolni. Wcale nie będzie miał na ciebie wpływu -

mówili. Puste, bezsensowne słowa w ustach ignorantów.

Jeżeli czujesz... jeżeli wiesz... wybacz mi...

To nie było łatwe, nawet jeżeli było słuszne.

Przytknięcie wstrzykiwacza i naciśnięcie kciukiem spustu do

chwili, w której cylinder będzie pusty, było zadaniami

właściwie ponad siły. Były to czyny popełniane z zimną

krwią. Zadaniem sobie gwałtu.

W końcu jakoś to jednak zrobił.

Kimura pozostał tam, siedząc przed dygocącą, pomrukującą

górą do chwili, gdy rozpłynęła się więź łącząca jego osobę z

czymś innym, a obecność tego czegoś stała się jedynie

uciskiem. Potem ustąpiło nawet i to, a miejsce, w którym

było życie, stało się puste. I został sam.

Aż do chwili, kiedy dowiedział się.

Słuszny wybór - pomyślał. To, czego chciałem.

I lecąc z powrotem na "Calypso" z oczyma pełnymi

piekących łez zastanawiał się tylko, jak długo będzie bolała

go ta pustka, którą kiedyś wypełniała radość.

Przełożył Sławomir Kędzierski

MICHAEL P. KUBE-MCDOWELL

Młody autor amerykański. Ma na swoim koncie kilka wydanych

książek. W Polsce przedstawiamy go po raz pierwszy, ale nasi

wydawcy interesują się już jego powieściami.

L.J.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Wars Black Fleet Crisis 01 Before the Storm Michael P Kube McDowell
Kube McDowell Mc Dowell FN3 (SW), La Prueba del Tirano
Kube McDowell Mc Dowell FN1 (SW), Antes de la Tormenta
Kube McDowell Mc Dowell FN2 (SW), Escudo de Mentiras
The Wangling Wizards Michael McDowell (British Chess Problem Society), 2005
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Michaels Fern Światła Las Vegas 03 Żar Vegas
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
Michaels Leigh Siła perswazji
6) Wyznaczanie stałej Michaelisa Menten (Km), Vmax oraz określanie typu inhibicji aktywności fosfata
Michaels Tanya Grzechy młodości 03 Czarna owca
Josh McDowell Sprawa Zmartwychwstania
Michaels Leigh Tajemniczy sąsiad
Wyznaczanie krzywej Michaelisa, Biochemia, Biochemia, Enzymy
062 Michaels Leigh Zareczyny na niby
I CAN HELP IT, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami

więcej podobnych podstron