Caroline Pitcher
Nie da rady bez czekolady
Meg Cabot
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI I PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 2
Księżniczka w świetle reflektorów
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 3
Zakochana księżniczka
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4
Księżniczka na dworze
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4 ? ?
Akcja „Księżniczka"
DZIEWCZYNA AMERYKI
Jenny Carroll (Meg Cabot)
KIEDY PIORUN UDERZA
KRYPTONIM „KASANDRA"
BEZPIECZNE MIEJSCE
ZNAK WĘŻA
Caroline Pitcher
NIE DA RADY BEZ CZEKOLADY
Chloe Ra/ban
WIRTUALNA PŁEĆ
MIŁOŚĆ W CYBERŚWIECIE
DZIKA MAŁOLATA
CYBERSZYK „
Cecily von Ziegesar
PLOTKARA
??? nastolatki...
na poważnie
Książki dla dusajr
M.T. Anderson
WSZCZEP
Melvin Burgess
LADY Jak stałam się suką
Nicola Morgan
PONIEDZIAŁKI SĄ CZERWONE
Markus Zusak
MOJE TAK ZWANE ŻYCIE
WALCZĄCY RUBEN WOLFE
w przygotowaniu
Patrick Wood
NA GIGANCIE
Nie da rady bez czekoiaau
Caroline Pitcher
Przekład Anna Błasiak
ANBER
Tytuł oryginału 11 0'CLOCK CHOCOLATE CAKE
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
EWA TURCZYŃSKA
Redakcja stylistyczna BEATA SŁAMA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSI#V*Bofe,?
Korekta BARBARA CYWIŃij§\ ELŻBIETA SZELE*
Ilustracja na okładce ^ GETTYIMAGES/FLASH PRESS hu,
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright © Caroline Pitcher 2002. Ali rights reserved.
For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1324-? l\ 1
To opowieść o lecie, które właśnie się skończyło.
Opowieść o Lizzie, Star i o mnie,
historia Doda, Babci z Wózkiem, Boba na Dole
i Jej Wysokości Bizneswoman, Chłopca z Tubą
i Pięknego Nieznajomego.
(A także Jona Watkinsa i moich stóp).
Kto ją opowiada?
Ja.
Emma ????. Wybrańcom znana jako Em.
Tego łata wszystko się zmieniło.
t&&ć na auł°4/
No i masz! Star wlokła się noga za nogą w stronę przystanku, gdy zza zakrętu
wyskoczył nasz autobus i przerwał jej bujanie w obłokach, brumbrumbrum!
- Szybko, Star, ruszaj się! - wrzasnęłam.
Wszyscy w autobusie wyciągnęli szyje, żeby zobaczyć, do kogo tak krzyczę.
Star nic biega, jeśli nie musi, ale gdy już musi, to sadzi na tych swoich
długich nogach wielkimi susami. Zadziera je tak wysoko, że kolana wskazują niebo.
Potrafi nieźle pędzić, nawet o ósmej rano.
W ostatniej chwili uniknęła zmiażdżenia drzwiami, które właśnie się zamykały.
- Rewelacja, Star! - ryknął Zbyt Okropny, By O Nim Myśleć, zwłaszcza tak
wcześnie rano.
Olać go!
- Cześć, Star. Gotowa na E-dzień? - spytałam, gdy sadowiła się przede mną.
Kiwnęła głową. Była zbyt zasapana, żeby odpowiedzieć. Był wtorek, lecz nie taki
sobie zwykły wtorek Dziś był E-dzień, początek egzaminów, całego ogromniastego
mnóstwa egzaminów.
7
Przypominał sadzawkę ciemną od oślizgłych wodorostów. Tylko jedna rzecz mogła
przebić się przez te mroczne gęstwiny niczym reflektor.
Piękny Nieznajomy.
On był najlepszy z całego autobusu.
On był w ogóle najlepszy!
Wielgachna stonoga na włochatych nogach
Duża część tej historii dzieje się w autobusie jadącym do szkoły, więc lepiej od
razu opowiem, jaki on jest.
Czerwony. w
Jednopiętrowy.
Gdy jedzie, to warczy, a gdy staje, to syczy.
Przypomina wielgachna stonogę, oczywiście z kołami zamiast włochatych nóżek. No
i tych kół jest osiem, a nie sto. Czy stonogi mają włochate nóżki? To jedno z
Fundamentalnych Pytań, prawda? Być może nigdy się tego ?? dowiem.
Kola autobusu kręcą się jak szalone... Ludzie gapią się na wszystkie strony...
Choć wcale nie paplają jak wrony.
A przynajmniej nie z samego rana. Każdy uważa, żeby nie napotkać spojrzenia
sąsiada. Gdy czyjeś miejsce jest zajęte, ten ktoś robi miny i mruczy coś pod
nosem. Czasem pasażerowie siedzą z otwartymi ustami. Ale zanim wysiądą, to je
zamykają. Bo, widzicie, to wcale nie jest szkolny autobus. Po prostu dużo ludzi
z naszej szkoły jeździ nim rano i po południu.
Fotele są pokryte czymś przypominającym dywan - białe i czerwone pajęczynki na
niebieskim tle. Siedzenia są nowe, nie śmierdzą i nie są całe w gumie do żucia i
innych lepkich
——?
rzeczach, jak w niektórych autobusach, którymi zdarzało mi się jeździć.
Kierowca nazywa się Steve. Ma ciemne włosy i kolczyk w uchu od strony drzwi, ale
nie wiem nawet, czy jest wysoki, czy niski, bo zawsze widzę go za kierownicą.
Lizzie co rano flirtuje ze Steve'em. To urodzona flirciara. Bo flirciara się
jest albo nie.
Ja nie jestem.
Tego ranka za kierownicą nie siedział Steve.
Paczuszki, wiersze i słoiki z majonezem
Star pogrążyła się w lekturze.
Star czyta, tak jak inni ludzie oddychają. Komiksy i gazety, opakowania po
płatkach śniadaniowych, etykiety na słoikach z majonezem i dżemem, Burzę
Szekspira i bilety autobusowe. Czyta też wiersze i w kółko gada o takich
ludziach, jak Ted Hughes, Carol Ann Duffy czy Benjamin Zephaniah. Widziałam
nawet, jak czytała dawne mity, gdy brumbrumbrumowali-śmy przez pochmurne miasto.
No, wiecie, mity greckie... na przykład o Odysie, który płynie dookoła świata,
syreny kuszą go śpiewem, a potem staje oko w oko z jednookim potworem.
Ja nawet lubię te historyjki, ale przecież nie czytałabym ich w autobusie.
Star wsunęła kosmyk włosów za ucho. Kiedyś mama plotła jej warkocz, który
wyglądał super, ale czesanie trwało całe wieki. Po wyjeździe mamy Star nie radzi
sobie z tym sama, więc po prostu wiąże włosy w kucyk. Jest puszysty jak miotełka
do kurzu.
Dzisiaj zrobiła sobie kok na czubku głowy. Wygląda jak gałka na pokrywce imbryka.
Star jest cała zwarta i gotowa do egzaminów.
9
Rozmarzyłam się, gapiąc się na jej włosy. Chciałabym móc to samo zrobić ze
swoimi. Ale się nie da. Zupełnie nie mogę ich okiełznać.
- Niech nie będzie dzisiejszego dnia! -jęknęłam. - Co to za życie, Star?
Odwróciła się i powiedziała:
- Nie martw się, Em. Wszystko będzie dobrze. -Wcale nie, Star. Wcale nie będzie
dobrze!
Nie zrozumcie mnie źle, zrobiłam swoje, całkiem sporo się uczyłam. Mieliśmy
tydzień wolnego na przygotowanie, a przedtem były ferie. Ale nastrajanie się
zajmuje tyle czasu, prawda? Trzeba puścić właściwą muzykę, sprawdzić, czy są
odpowiednie długopisy. Siedziałam sobie w pokoju obłożona książkami i godzinami
podziwiałam swój charakter pisma i litery w nagłówkach, które wykonałam
kolorowymi pisakami. Najbardziej lubię róż i złoto. Z zakrętasami i zawijasami,
jak w tych starych, iluminowanych przez zakonników księgach. Iluminacje
osiągnęły szczyt przy ekonomii. A potem skończył mi się złoty flamaster.
Iluminowany zeszyt do ekonomii z XXI wieku
Moje dzieło wyglądało fantastycznie, ale gdy spróbowałam sprawdzić, czy pamiętam
coś do egzaminów...
Panika! Atak paniki!
Przecież nawet zrezygnowałam z opalania. Co za okrutny człowiek ustalił termin
najważniejszych egzaminów na lato? Popatrzcie tylko na moje nogi! Z przodu
złocistobrązowe, a z tyłu białe jak kreda. Potrzebne mi opalanie, a nie nauka.
No, dobrze, dobrze, powtarzałam sobie, po egzaminach nadrobię zaległości.
Będziemy mieli mnóstwo wolnego. Zresztą zaraz wakacje, jeśli do tego czasu
słońce nie wybuchnie albo nie zgaśnie.
10
- Nie mogę się doczekać, kiedy już będzie po egzaminach _ westchnęłam. - Tęsknię
za nieróbstwem.
Star wyglądała przez okno. Milczała.
Jakiś głos w mojej głowie zauważył, że Star zrobiła się ostatnio jakaś inna. Nie
potrafiłam pojąć, na czym to polega. To znaczy Star często jest nieobecna, jakby
żyła we własnym, małym systemie słonecznym. Ona to lubi. Ale dziś można było
odnieść wrażenie, że jest głęboko zanużona w jakimś uczuciu, otulona nim
szczelnie jak atmosferą.
Oj! Autobus zatrzymał się z piskiem hamulców. Wszyscy polecieli do tyłu jak
chipsy w kartonowej tubie.
Zastępca Steve'a
Przystanek Lizzie. Wsiadła nachmurzona, bo dziś nie był to autobus Steve'a
(czego wcześniej nie zauważyłam, bo za Ste-ve'em nie przepadam).
Może kierowca, który nie był Steve'em, tylko jego zastępcą, nie wiedział o tym
przystanku i dlatego o mało go nie minął?
Lizzie usiadła koło mnie. Lizzie to chyba jedyna osoba, którą jestem w stanie
znieść tak wcześnie rano (poza Bazylem). Ze Star jesteśmy dobrymi przyjaciółkami,
ale rano każda z nas potrzebuje przestrzeni dla siebie. Najlepiej rozmiaru
lodowiska.
Lizzie przybrała swoją Bardzo Tragiczną Minę.
- Cóż za początek dnia! Bez Steve'a - oznajmiła jękliwie. -Jest upał, Lizzie.
Może wziął dzień wolnego i pojechał do
Skegness nad morze?
- Założę się, że jest w Lido - odparła. - Mmmmm... zaraz wskoczy do basenu. Ma
na sobie tylko malutkie kąpielówki... Wyobraź to sobie, Em...
Wyobraziłam sobie. Chude nogi, brzuch jak akordeon... zupełnie jak u mojego
taty...
11
Więc powiedziałam:
- On jest trochę stary. Zignorowała mnie.
- Ile zrobiłaś, Em? - zapytała.
- Czego?
- Przedmiotów ścisłych, oczywiście. Całą noc się uczyłam. A teraz mam w głowie
kompletną pustkę. Za dużo do niej wcisnęłam i klapka nie chciała się domknąć,
więc wszystko powypadało. Och, Em! Twoje paznokcie! Dodo oszaleje, gdy je
zobaczy!
Przerwa na zrobienie paznokci
- Dodo niczego nie zauważy - powiedziałam. - Będzie zajęty wzdychaniem. Zresztą
malowanie paznokci mnie uspokaja. To jak medytacja.
Wyciągnęłam przed siebie dłonie, żeby mieć lepszy widok. Każdy paznokieć miał
inny kolor, od głębokiego fioletu, przez czerń, błękit, brąz, złoto, perłową
biel, ostry róż, szmaragdową zieleń i srebro (dwukrotnie, bo to mój ulubiony
kolor).
- Rany, Em! -jęknął z tyłu Okropny. - Masz zezwolenie na te paznokcie? Dobrze,
że włożyłem okulary słoneczne.
Ach, ty...
Nawet się nie pofatygowałam, żeby się odwrócić.
Jono Watkins zawsze ma coś do powiedzenia na mój temat. I nigdy nie jest to miłe.
Wydaje mu się, że jest dowcipny. Ma dwóch starszych braci. Oni może i mają S&K.
Styl i klasę. Ale on nie.
Nawet nie syknęłam. Brak syknięcia powinien dać mu do zrozumienia, że zachowuje
się poniżej wszelkiej krytyki.
- Pewnie paznokcie u nóg masz równie powalające. Ten Jono Watkins nigdy nie wie,
kiedy odpuścić.
12
- Pewnie nie! - odparłam. - Przez Bazyla.
(To Zła Cecha Bazyla. Nie pozwala mi malować paznokci u stóp. Druga to jego
oddech. Bazyl wiecznie podjada czosnek).
- No, ale po co ozdabiać sobie stopy, mała? I tak nikt ich nie widzi.
Przestań gadać o moich stopach, Jono Watkinsie! Zamknij się! Bo, widzicie, mam
sekret. Haniebny sekret. Właśnie w tym momencie - najwyższa pora - autobus
zrobił brumbrumbrum i zatrzymał się. To był
Najważniejszy Przystanek,
który wyznacza Centrum Wszechświata
Rozglądałam się za ukochanym widokiem, za ulubioną pożywką dla oczu.
Przyspieszony oddech, walące serce!
Ludzie siedzieli apatycznie na przystanku, jakby zaraz mieli zemdleć z gorąca.
Twarzy było całe mnóstwo, ale tylko jedną z nich widziałam wyraźnie, tylko tę,
której wyglądałam.
Piękny Nieznajomy!
Nie zawsze był na przystanku. Prowadziłam dziennik zatytułowany Raport widzeń
Pięknego Nieznajomego. Nic więcej, na wypadek gdyby kiedyś wpadł w ręce Jona
Watkinsa. Uzupełniałam Raport co rano podczas sprawdzania obecności. Dodo
(szczegóły wkrótce) myślał, że pracuję. Zawsze lubił widzieć mnie cichą i
„zajętą", jak to nazywał. (Brzmi jak opis toalety).
Niestety, nie potrafiłam znaleźć żadnej prawidłowości w pojawiania się Pięknego
Nieznajomego na Najważn. Przyst. kt. wyznacza Centr. Wszechśw.
Na jaki autobus czeka? Kiedy? Jak często? Błagam, niech któregoś ranka wsiądzie
do naszego autobusu... Ale co ja wtedy zrobię?
13
Jest taki przystojny. Lśniące włosy spadają mu na opalone czoło, różnokolorowe -
to znaczy włosy - niektóre ciemne, inne jasne, trochę jak ogon Bazyla, tylko że
Bazyl się taki urodził, nie jest farbowanym psem. W przypadku Bazyla nie ma mowy
o żadnej niespodziance.
Oczy Nieznajomego robią wrażenie głębokich i ciemnych niczym jaskinie, choć,
jeśli mam być zupełnie szczera, z autobusu słabo to widać. Jest taki cool, jakby
w ogóle go nie obchodziło, co się dookoła niego dzieje.
Na pewno błądzi myślami gdzieś daleko. Jest taki nonszalancki. Uznałam, że to
właściwe określenie. Taki właśnie jest. Powiedziałam to cicho pod nosem.
Powtarzałam jak mantrę.
- Nonszalancki, nonszalancki, nonszalancki...
Dziś chyba wyczuł, że na niego patrzę. Nie odwrócił wzroku. Spojrzał na mnie,
wejrzał głęboko w moją duszę. Miałam ochotę się rozpłynąć (jak gorzka czekolada
nad rondlem z wrzątkiem, gdy robię Nocne Ciasto Czekoladowe. Szczegóły później).
Spojrzenie trwało całe wieki, bo był to przystanek Chłopca z Tubą.
Pora na tubę
Pora na tubę przypada we wtorki. Wtedy stoimy na Nąj-ważn. Przyst. całe wieki,
co, jeśli o mnie chodzi, jest w porządku ze względu na Pięknego Nieznajomego. Bo,
widzicie, mały siód-moklasista plus ogromna tuba oznacza długaśne oczekiwanie,
aż wdrapie się do autobusu. Dlaczego takiemu maluchowi ktoś kazał grać na tak
wielkim instrumencie?! Osobiście wolę flet.
Wdrapał się po schodkach, rozdając ciosy tubą na lewo i prawo. Zrobił się
czerwony na buzi jak sos słodko-kwaśny. Wiecie, taki sos, jakiego używa się do
Nocnego Makaronu.
14
Nocny Makaron to prawdziwa wieloetniczna potrawa godna XXI wieku. Zróbcie sami
to wspaniałe danie! Poproście rodziców, żeby kupili kilka prostych składników.
Trzeba zagotować wodę w garnku. Woda nie jest wieloetniczna, prawdopodobnie
pochodzi z rzeki Trent, z dodatkiem jakiejś chemii, mającej zabić wszystkie
zarazki, które się w niej kręcą i zamiast tego ma zatruć chemią ciebie.
NOCNY MAKARON*
*Idealny na nocowanie z koleżankami. Tylko że jest tak czerwony, że rodzice będą
jęczeć przy zmywaniu.
Potrzebne:
- opakownie tradycyjnego makaronu „gniazdka"
- jedno opakowanie sosu słodko-kwaśnego (z jakiegoś dobrego supermarketu)
- woda
1. Ugotuj makaron.
2. Rozłóż go na talerze.
3. Polej czerwonym sosem.
Jedz pałeczkami, jeśli jesteś snobem, albo palcami, jeśli jesteś głodny.
HIR HIR HURA!
Koniec przerwy na makaron.
Wszyscy przyglądali się, jak czerwony na buzi siódmoklasi-sta szarpie się ze
swoją tubą. Przyglądanie się jeszcze pogarszało sprawę. Chłopak ze wszystkich
sił starał się nikogo nie potrącić. I im bardziej się starał, tym bardziej
trącał.
15
Dziś potrącił Jej Wysokość Bizneswoman.
- Przepraszam! - wymamrotał.
- Nic się nie stało - odpowiedziała. - Uderzyłeś tylko moją teczkę.
To elegancka lśniąca teczka. Ona cała jest elegancką lśniącą kobietą. Założę się,
że w teczce trzyma parę eleganckich lśniących pończoch na wypadek, gdyby puściło
jej oczko w tych, które ma na sobie. W pismach mówią, że tak właśnie należy
robić. Jej Wysokość Bizneswoman na pewno ma w teczce zapasowe pończochy pod
kanapkami. I nie są to zwyczajne kanapki z serem cheddar i kiszonym ogórkiem,
lecz raczej z pieczonymi warzywami, suszonymi krewetkami albo homarem. A może na
lunch chodzi gdzieś ze swoimi eleganckimi znajomymi i zamawia sushi według feng
shui oraz wodę mineralną z plasterkiem mango?
Uwagi o Jej Wysokości Bizneswoman
Jej Wysokość Bizneswoman ma mnóstwo Stylu i klasy. W przeciwieństwie do Jona
Watkinsa, któremu tylko się zdaje, że je ma. Jeździ naszym autobusem co rano.
Zawsze jest opalona, nosi śnieżnobiałą bluzkę, krótką, prostą spódniczkę orazj
elegancki, szyty na miarę żakiet. Z wyjątkiem dni, gdyjest upał. Nie, żeby Jej
Wysokość Bizneswoman miała się pocić, o nie. Ona nigdy nie ma przepoconych pach,
jak pan Pimm od chemii.
Ma błyszczące wiśniowe wargi i fryzurę, która aż krzyczy „kasa!" -wiecie,
artystycznie postrzępiona i podgolona na karku. Ma też rozjaśnione końcówki,
popielate i srebrne. Zawsze jest zadbana, nie ma w niej nawet szczypty
niechlujstwa czy etnicznej nonszalancji w złym guście, jak w przypadku mojej
mamy.
16
Ile lat może mieć Jej Wysokość Bizneswoman? Nie aż tyle, co moja mama, ale w
końcu mało jest tak starych kobiet.
Jej Wysokość Bizneswomanjest zbyt elegancka, by być czyjąś mamą, więc ciekawe,
kogo rozstawia po kątach? Założę się, że ludzi w pracy. Lizzie i ja doszłyśmy do
wniosku, że jest szefową Tesco albo Liberalnych Demokratów, albo nawet Nestle.
No, tak, ale dlaczego jeździ autobusem? Nie wygląda jak działaczka ekologiczna,
która korzysta z transportu publicznego ze względów ideologicznych. Nie w takich
pończochach.
Kilka miesięcy temu Jej Wysokość Bizneswoman odwiedziła Wróżka od Pierścionków.
Zauważyłam to jeszcze przed Lizzie. Trudno było nie zauważyć, bo Jej Wysokość
Bizneswoman wymachiwała ręką i łapała się za uchwyt na każdym zakręcie.
Pierścionek na serdecznym palcu lśnił mocno w słońcu. Wyglądał, jakby ważył z
dziesięć ton, jak wielki stos czegoś oślepiająco białego z niebieskimi
kamieniami na górze, błyskającymi niczym reflektory. Zdaniem Lizzie ta podbudowa
to brylanty kalibru tych, które są w insygniach królewskich. Trochę więcej i
złamałby się jej palec.
Tego ranka Jej Wysokość Bizneswoman popatrzyła na „reflektory" i westchnęła z
rozdzierającym smutkiem. Niektórym ludziom nigdy nie można dogodzić, nie?
Więcej kapuchy, mniej szpinaku!
Buzia Chłopca z Tubą przybrała jeszcze głębszy odcień czerwieni. Był tak
zdenerwowany, że nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. I wtedy Star poklepała
siedzenie koło siebie i uśmiechnęła się do niego. Na jego małej czerwonej twarzy
odmalowała się ogromną>rfsXjMupnął koło Star, pac!
No, to już bardziey^stylu Stabgfest miła dla małych dzieci. W zeszłym roku jej
oj</Jc znłłażiSob^nową kobietę, partnerkę,
2 - Nic da rady bez czekolady V%, * /
17
jakją nazywa, i Star zyskała tym sposobem przyrodniego brata] i siostrę. Prawie
ich nie spotykam. Kiedyś przyszłam z Lizzie! po Star, a oni tylko gapili się na
nas zza drzwi.
Szkoda, że moje siostry nie chcą zostać za drzwiami. Star ma szczęście, nie ma
dokuczliwego młodszego rodzeństwa. Ja mam aż dwie sztuki. Sytuacja jest
zdecydowanie gorsza, gdy dzieci mają z tobą coś wspólnego, a u mnie to krew z
krwi. I przez nie przynajmniej raz dziennie jestem bliska rozlewu krwi. Tego
ranka natknęłam się na zęby - cały ich rządek leżał sobie na łazienkowym
parapecie. Wyglądało to tak, jakby ktoś wykopał w ogródku szczątki dinozaura.
Korzenie nadal były krwistoczerwone. Moja siostra Sophie przez kilka ostatnich
tygodni straciła mnóstwo zębów. Wszystko zaczęło się od tego, źe Wróżka od Zębów
zostawiła funta za zęba, który wypadł. Myślę, że Sophie je sobie wyrywa, bo
zbiera na następną grę do kolekcji. Ma już Koszmar, Straszydła z kuszami,
Ciężarów-kowe szaleństwo, Diabły potępione i Jeszcze wrócę, cieniasy!
To nie w porządku. Ja dostawałam marne dwadzieścia pensów za ząb, mniej niż
każdy z mojej klasy! Moja Wróżka od Zębów nie słyszała o inflacji. Ponieważ
jestem najstarsza z trójki rodzeństwa, rodzice powtarzają: „Emmo, nasza kochana
pierworodna, na tobie testowaliśmy pewne rozwiązania. Teraz możemy się nieco
wyluzować, bo już wiemy, że wyrosłaś na ludzi".
I uśmiechają się do siebie tym swoim uśmiechem dumnych rodziców.
A tak naprawdę chcą powiedzieć: „Mieliśmy na ciebie oko jak wielkie kociska na
myszkę (albo lisy na słodkiego, małego, miękkiego króliczka. To nawet lepsza
metacośtam). Wyszłaś na ludzi, żadnych masowych mordów, żadnych zaburzeń
zjedzeniem (pomijając uzależnienie od czekolady), żadnej heroiny czy mnogich
ciąż w wieku lat dwunastu, więc twoje siostry możemy traktować łagodniej".
18
Ale co się stało, to się nie odstanie. Nazywam się Emma ???? i jestem
czekoladoholiczką.
Cierpiałam, och, jak ja się nacierpiałam z powodu oświecenia rodziców. Wcześnie
do łóżka bez dyskusji, słodycze raz do roku, zakaz żucia gumy w miejscach
publicznych, lekcje muzyki co tydzień, czy chciałam, czy nie, domowa pizza z
razowej mąki, chrupiąca i ziemistobrązowa, z kawałkami warzyw. Warzyw, które
kiedyś rosły sobie w prawdziwej brązowej ziemi!
Karmiono mnie ciastkami z niską zawartością cukru, a gdy przychodzili koledzy,
podawano sałatki ze świeżych owoców (jako rarytas, ha, ha!). Sałatki owocowe z
prawdziwych owoców! Wstyd i hańba.
Cierpiałam też tortury szpinakowe.
Gdyby zechcieli się ze mną skonsultować, powiedziałabym:
„Dycha za ząb, poproszę. Więcej kapuchy, mniej szpinaku".
Szeroookie ziewnięcie
Podrabiany Steve coś pogmerał i autobus ruszył z szarpnięciem.
Teraz, gdy już zobaczyłam Pięknego Nieznajomego, reszta dnia ziała przede mną
jak szeroookie ziewnięcie.
- Nienawidzę egzaminów - jęknęła Lizzie i wzniosła do góry swoje wielkie oczy.
Opowiem wam o Lizzie. To królowa dramatu. Potrafi śpiewać, tańczyć, grać.
Dorośli rodzice i bezlitośni nauczyciele łkają podczas szkolnych przedstawień.
Na wasze życzenie może być Ofelią z napięciem przed-miesiączkowym, Bette Davis,
która zakrztusiła się dymem z fajki, Małą Neli na łożu śmierci czy Lady Makbet,
która zawodzi i ściera sobie krew z rąk. Tylko poproście.
19
Ona nie gra. Ona oddaje się roli bez reszty. Jej oczy mogą napełnić się
nienawiścią albo smutkiem. Mogą lśnić. Są w stanie przewiercić najtwardszy beton
i doprowadzić chłopaków do szaleństwa.
Teraz westchnęła z głębi duszy i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu książki
do przedmiotów ścisłych. Książka wyglądała tak, jakby ktoś wyczyścił nią wannę.
Lizzie prze-kartkowała ją zdecydowanie zbyt szybko, by móc cokolwiek przeczytać.
Jakby tasowała karty. Pomyślałam, że już trochę za późno na powtórkę, ale
wolałam tego nie mówić na głos. Siódmoklasista rzucił tubę w poprzek przejścia,
więc każdy musiał przez nią przestępować. Wyciągnął nogi i oparł je o futerał z
instrumentem. Miał na kolanach otwartą książkę, obgryzał ołówek. Wyjrzałam zza
oparcia fotela i zobaczyłam koszmarne bazgrały. Zdaje się, że odrabiał zadanie
domowe. Chyba za dużo grał wczoraj na tubie, bo, moim zdaniem, w siódmej klasie
nie ma się problemów z odrabianiem lekcji. Człowiek jest jeszcze wtedy niewinny,
gorliwy, czysty i niczym nieskażony. Gdy się spędziło parę lat w szkole średniej,
tak jak ja, to już zupełnie inna historia. Ciężko jest, oj, jak ciężko jest mieć
szesnaście lat. Naprawdę, rzeczywiście i autentycznie.
- Em! Zapomniałabym! - wrzasnęła Lizzie. - Mamy dostęp do Internetu. Napiszę do
ciebie maila. Ty też możesz do mnie napisać!
- E-mail? A może Iii! Male\
Małe, czyli facet, ha, ha. Niestety, mój akcent rodem z Yorkshire nie zrobił na
Lizzie wrażenia. Ona nigdy nie łapie moich dowcipów. Skrzywiła się.
- Poczekaj, napiszę ci to - powiedziałam, łapiąc jej książkę. - Widzisz?
Złapałaś?
- Aha. Bardzo śmieszne, Em.
- Podaj mi swój adres.
20
-Ja... kurczę, nie jestem pewna... chyba jestem SexyLiz-zie-małpa-wielka stopa-
polka-kropka-kropka-i-całe-mnó-stwo-kropek czy coś takiego. Chyba. A twój?
- Dostaniesz mój adres, gdy do ciebie napiszę.
- No, aleja mogłabym napisać pierwsza.
- Dobrze. Em@madhouse.co.uk.
Lizzie zapisała sobie adres w książce do przedmiotów ścisłych..
Siódmoklasista skrobał coś wściekle. A potem włożył długopis do ust i kichnął.
Wargi zrobiły mu się niebieskie. Mogło być gorzej. Mógł się udusić. Wiecie,
komputery są bezpieczniejsze od długopisów. Nie mają skuwek, którymi można się
udławić.
??#\**???? ^
Pozwólcie, że wam wyjaśnię - jestem królową Internetu. Poza zrzędzeniem, że za
długo wiszę na telefonie, choć oszczędzam im setki funtów, używając komórki,
rodzice narzekają też, że za dużo siedzę w Internecie. Oczywiście zwykle wchodzę
do Internetu w związku z odrabianiem lekcji. Mimo to rodzice grożą, że odetną
mnie od sieci. Bez przerwy powtarzają, że usługa może zostać zawieszona.
Lizzie też chce zostać królową Internetu, ale musi najpierw sporo poćwiczyć.
Jest niecierpliwa. Nie jestem pewna, czy to właściwe medium dla niej.
Star jako internautka? Star jest klasycznym technofobem. Do życia potrzebne jej
kartki papieru. Czasem mam wrażenie, że część jej mózgu zawiesiła usługi.
- Mam nadzieję, że w Internecie jest dość miejsca na całą tę twoją paplaninę, Em
- powiedziała Lizzie.
Bo, widzicie, niektórym się zdaje, że ja strasznie dużo gadam.
Będę przez chwilę milczała. Niech się pomartwi.
Wpatruję się w tył głowy Star.
Złote pasma lśnią na ciemnym tle.
22
Jaka naprawdę jestem (tak naprawdę)?
Moje włosy nigdy nie lśniły złotem czy czernią. Mają kolor mysi. Albo zajęczy.
Widziałam kiedyś dzikie zające na piknikach. To znaczy na naszych rodzinnych
piknikach, a nie na piknikach zajęcy. Moje włosy mają dokładnie ten sam kolor,
co ich futerka. Nudny.
W Szkocji jest wioska, która nazywa się Duli, czyli Nuda. Kiedyś na wakacjach
widziałam drogowskazy. Założę się, że było tam zabawniej niż w naszym
samochodzie, w którym moje młodsze siostry piszczały i sprzeczały się, a tata
jęczał:
- Jak to możliwe, że znowu wam się chce! Cztery baby i zawsze któraś chce siku.
A moja mama na to mruczała coś o kawie i trzech ciążach.
Moje włosy są nudne. Próbowałam dodać im wyrazistości za pomocą tubki
„Wiśniowego brązu", ale w efekcie nabrały odcienia pomarańczowego mosiądzu,
niczym u pewnej wdowy z pantomimy, którą musiałam obejrzeć w ostatnie Boże
Narodzenie, bo mam młodsze siostry.
Właściwie była całkiem śmieszna.
Potem spróbowałam ze „Złotem jesieni", ale po jego zastosowaniu moje włosy stały
się jesiennie fioletowe, nabrały koloru jeżyn zmiażdżonych w dłoni, gdy mama
każe ci je zbierać na placek z jeżynami i jabłkami, który piecze od wielkiego
dzwonu, bo w kółko gada o nadwadze, w efekcie czego dostajesz dokładkę, a ona
wpatruje się w każdy wędrujący do twoich ust kęs, dokładnie tak samo jak Bazyl.
Po „Złocie jesieni" dałam moim włosom spokój. Wróciłam do nudnego, zajęczo-
mysiego koloru, ale przynajmniej nie czułam się jak druciak do garnków. Bo nawet
bez farbowania moje włosy są nieokiełznane i wełniste, jeśli nie poświęcę im
długich godzin pracy i nie wetrę w nie pianki/żelu/środka do
prostowania/obrzydliwego serum na zwiększenie objętości
23
albo prostującego balsamu, czy czegokolwiek, co można dostać w sklepach w sobotę.
Jestem średniego wzrostu, ani gruba, ani chuda.
Tak naprawdę to nie wiem, jak wyglądam. Nie można popatrzeć na siebie jak na
obcego człowieka, prawda? A na zdjęciach zawsze wyglądam głupio, upozowana i
nienaturalna. Ledwie siebie rozpoznaję. Czy to ja? - pytam. Czy to naprawdę ja?
Jestem raczej blada, ale nie taką śliczną porcelanową bladością. Moja cera
przypomina raczej surowe ciasto. Rodzice są przy kości i oboje mają bardzo jasną
karnację. Poziom złych genów? Ponadprzeciętny.
Lizzie ma białą matkę i śniadego ojca, który jest Grekiem. Co go podkusiło, żeby
przyjechać do tego wilgotnego kraju? Lizzie nazywa go Patriarchą George'em, ale
to jej mama trzyma wszystko w garści. U Lizzie w domu dużo się krzyczy.
Skóra Lizzie jest smagła, a jej włosy zachwycające - gęste i czarne. Czasem
nakłada na nie odrobinę henny i wtedy błyszczą mahoniem i karmazynem.
Mama Star wyjechała w tym roku uczyć do Francji, więc na miejscu został tylko
tata. Star mówi, że jego aktualna partnerka jest dokładnie taka sama jak on -
biała i ze środkowej Anglii. Jojo i Carly nazywają takich jak Star
„jasnoskórymi". (Jojo i Carly są zdecydowanie czarne). Gdy Star wypełnia różne
idiotyczne formularze, to pewnie musi zaznaczać kwadracik przy słowie „mieszana",
choć to o tyle głupie, że wszystkie rasy są wymieszane, zwłaszcza brytyjska.
Całe lata w szkole ziewamy nad wikingami, Rzymianami, Normanami, Celtami i
innymi, którzy nas podbijali. A łysole w koszulkach z brytyjską flagą wrzeszczą
o czystości rasy i grożą, komu się da. Widuje się takich typów w sobotnie
popołudnia.
Dziadek Star ze strony mamy pochodzi z Indii Zachodnich, z Trynidadu. Jono
Watkins powiedział kiedyś, że to Try-nidziadek. (Ha, ha, ha, bardzo śmieszne,
Jono). Star wyjaśniła
24
nam kiedyś, że Trynidziadek ożenił się z Malajką, ale tak naprawdę oboje
mieszkali w Erdington w Birmingham. Ich córka, mama Star, wyszła za faceta z
Long Eaton.
Z tego wszystkiego wynika jasno, że Star nie wygląda tak nieciekawie jak ja.
Mówi, że chciałaby pojechać do Trynidadu i na Malaje, ale ani Trynidziadek, ani
Malababcia nie chcą nigdzie jechać i szukać korzeni. Prawie nie opuszczają
Erdington. Star ich odwiedza, gdy jej mama przyjeżdża na kilka dni.
Ja to mam nudne korzenie. Może narodzę się powtórnie jako zając? Mój nos ma taki
śmieszny czubek. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdy mówię, to się rusza. Coś mi
się zdaje, że życie zająca nie jest łatwe. Trzeba urodzić mnóstwo małych i cały
czas może człowieka zastrzelić jakiś zrzędliwy stary farmer.
Wróżka od Cycków/Chochlik od „Zderzaków"
Moim zdaniem to zła wróżka.
Wróżka od Cycków odwiedziła mnie dość wcześnie i obdarowała parą całkiem sporych
„zderzaków". Nie bardzo się do tego przyzwyczaiłam. A raczej do nich. Natomiast
Lizzie jest ze swoimi w absolutnej zgodzie. Sterczą do przodu i do góry.
Naprawdę rzucają się w oczy i mężczyźni zwracają na nie uwagę. Lizzie to wcale
nie przeszkadza. Jeszcze je wypina.
A mnie przeszkadza, gdy ktoś zwraca uwagę na moje „dynie". Chętnie bym się
obandażowała jak to robiły Chinki. Tylko że one krępowały sobie stopy. Taki
obwiązany biust by się nie trząsł i nie przyciągałby uwagi.
Star jest w dziale biustu bardzo drobna.
25
Wróżka od Stóp
Za to Wróżka od Stóp jest dobra.
Choć, zauważcie, składam na jej ołtarzu poważne ofiary -wkładam w swoje stopy
godziny pracy. I wiążę z nimi duże nadzieje. Widziałam raz w telewizji kobietę,
która malowała sobie paznokcie. Nakładała małe naklejki z konikami morskimi,
świnkami, telefonami komórkowymi i samochodami ferrari. Muszę takie kupić.
Kiedyś opiłowałam sobie paznokcie na szpiczasto, ale to się kiepsko odbiło na
rajstopach. Może zrobię tak znowu w czasie wakacji. Pomyślę też nad tatuażami z
henny i pierścionkami na palce u stóp. (Ale żadnego przekłuwania. Chcę ładnie
wyglądać, ale nie chcę, żeby mnie bolało).
A gdy już będę bogata, zatrudnię pedikiurzystkę, fryzjerkę i muskularnego
trenera.
W ten straszliwy dzień egzaminów moje stopy nie były widoczne. Tkwiły w
szkolnych butach. Dopiero w weekendy ukazują się światu w całej okazałości.
Jeszcze gorsze od niepo-malowanych paznokci są zapuszczone. Wyobraźmy sobie, że
miałam wypadek i wylądowałam w szpitalu! To by było prawie tak koszmarne, jak
mieć na sobie stare majtki.
Gdy jestem w sandałach albo na bosaka, wszyscy zachwycają się moimi stopami.
Lubię swoje stopy. Widzę je jasno i wyraźnie. Są jakby oddzielne. Cała reszta
mnie to wielka bezkształtna bryła.
Ale stopy są wyjątkowe.
Są we mnie najwspanialsze.
Choć nie zawsze tak było. Jono Watkins mógłby wam o tym opowiedzieć.
Lecz jest to mój wstydliwy, naprawdę wstydliwy sekret. Zabiję go, jeśli go
kiedykolwiek zdradzi.
26
Więcej szczegółów
Co jeszcze powinniście wiedzieć? Dużo mówię... Czasami jestem pewnie trochę za
głośna. Dodo Dynia twierdzi, że jestem zdecydowanie za głośna.
Mówi: „Emmo ????! Emmo ????! Emmo ????!"
To ma być „dowcip". Powtarza, że hałasuję za trzy osoby.
Głośna? Moi? No, może trochę, ale to dlatego, że życie jest takie ekscytujące.
Oczywiście nie dla kogoś w rodzaju Doda Dyni.
Korzystaj z życia, Dodo!
Jaki jest Dodo Dynia
On wcale nie jest Dodem Dynią. Nazywa się Donaldson, więc przezwaliśmy go
Donaldem, z czego zrobił się Dodo, bo ma wielki nos przypominający dziób i
chodzi kołyszącym krokiem, choć wcale nie należy do wymarłego gatunku. A potem
Adam, który należy do Wot Kin (popleczników Okropnego Jona Watkinsa), chciał go
przezwać „Dynia", aleja nie chciałam się na to zgodzić, bo to mi przypominało o
„zderzakach", choć, oczywiście, nie powiedziałam tego Adamowi. W końcu poszliśmy
na kompromis i w ten sposób powstał Dodo Dynia. Proste, nie?
Pan Donaldson jest naszym wychowawcą, nauczycielem matematyki, właścicielem
koszmarnych swetrów i wielgach-nych odstających uszu. No i bez przerwy wzdycha.
Już dawno ustaliłyśmy z Lizzie, że jego poziom złych genów nie mieści się w
żadnej skali. Zastanawiałyśmy się, czy nie zasugerować rozwiązania kwestii uszu
za pomocą kleju Super--Glue? A może lepsza byłaby jakaś opaska albo aparat
korekcyjny?
27
Moja mama mówi, że Dodo jest całkiem atrakcyjny, ale co ona tam wie?
Nosi spodnie typu „dwa wjednym". No, wiecie, takie, które mają nogawki na zamek
błyskawiczny. Można je odpiąć i jechać do domu na rowerze w szortach. Poza tym
są na siedzeniu wzmocnione łatami.
Dodo trąci myszką. To znaczy, chciałam powiedzieć, że jest trochę nie z tej
epoki, a nie, że zalatuje stęchlizną. Mam wrażenie, iż o czystość umie zadbać, a
to już coś. Kolejnym plusem są jego „miętowe zebry". Dodo kupuje ogromne torebki
mię-tówekwpaski. Dla nas. Nazywa je „miętowymi zebrami", ale nie wiem, jak
nazywają się w sklepie. Częstuje nimi na przerwie prawie co dzień, a zwłaszcza
podczas egzaminów. Cukierki są ciągnące i mocno miętowe. A jak szeleszczą ich
papierki!
Uwielbia muzykę ten Dodo Dynia. A w każdym razie to, co on nazywa muzyką.
Większość jest naprawdę koszmarna. W ostatni dzień zajęć przed feriami
przynosimy do szkoły swoją muzykę. On zawsze pierwszy dorywa się do odtwarzacza,
bierze go we władanie i puszcza staruszka Beethovena albo zespół Eels.
W zeszłe Boże Narodzenie to był Bach, Jan Sebastian, a potem gość, który się
nazywa Santana. Najpierw myślałam, że Dodo mówi o Świętym Mikołaju, ale nie. Ten
Santana wygląda jakjakiś obwieś w tyrolskim kapelusiku i przygrywa na gitarze
zawodzące salsy do tańca dla staruszków, którym się zdaje, że są na fali.
Powiedziałam to Dyni:
- Proszę pana, dlaczego pan nie puści muzyki jak normalny człowiek? Jak pan nie
będzie uważał, to skończy się Jim-mym Hendriksem, a to już naprawdę dno!
Dodo gapił się na mnie z niedowierzaniem. Zniżył głos i powiedział:
28
- Hendrix tworzył niebiańską muzykę, Emmo.
Nie żartował. Wiem to na pewno. Trafiłam w czuły punkt. A potem dodał:
- Znów ci się zaciął regulator głośności, Emmo? Zawsze możesz dostać pracę jako
syrena alarmowa!
Jak on mógł wspomnieć to słowo na „p"?
Bo, widzicie, ja jeszcze nie wiem, co chcę robić, gdy skończę szkołę.
Wszyscy w kółko pytają: „Co będziesz robiła, Emmo?"
A ja nie mam pojęcia. Panika! Atak paniki!
Być może Dodo ma rację co do mojej regulacji głośności. Nie jestem cicha, tak
jak Star. Ona wszystko dusi w sobie. Uważam nawet, że to trochę dziwne. Star
jest inna niż większość znanych mi osób.
Jest cicha i tajemnicza. Ale w jej głowie aż buzuje, mówię wam. A to, co się
dzieje w jej głowie, zupełnie nie przypomina tego, co dzieje się w głowach
innych ludzi. Star jest jak perła zamknięta w muszli. No, proszę! To bardzo
poetyckie. Może nawet wystarczająco poetyckie dla samej Star. Ona nie próbuje
być cool, nie próbuje być na fali, i to mi się w niej podoba. Nie lubię, jak
wszyscy starają się być tacy sami.
Autobus zatrzymał się przed szkołą. Nie musimy sygnalizować przystanku na
żądanie. Steve, prawdziwy czy podrabiany, i tak się zatrzymuje. Szkoda. No, ale
przynajmniej zdążyłam zrobić notatki w Raporcie widzeń, gdy Dodo próbował
zapanować nad klasą.
Myślę, że teraz należałoby spuścić zasłonę milczenia na E-dni, bo to prawdziwy
koszmar. Ale już niedługo będę odhaczała egzamin po egzaminie na moim
harmonogramie. Bardzo długo go robiłam, w złocie, różu i fiolecie. To rysunek
przedstawiający stół z zegarem stojącym w każdym rogu i krętą linią przedmiotów,
trochę jak trasa autobusu, ale nie po kolei, bo pomyślałam sobie, że to będzie
taka mała niespodzianka, które
29
już mam za sobą i mogę odhaczyć, a które nie. No, dobrze, dobrze, to nie tak.
Znam kolejność. To leci tak: matematyka, hiszpański, sztuka, angielski,
literatura, muzyka, historia, przedmioty ścisłe, informatyka i włókiennictwo.
Aaaaaaaaaa!
W sieci via Bob
Wróciłam wieczorem do domu i zaraz musiałam wyjść!
Dokąd?
Do Boba.
Koło nas są dwa sklepy, jeden nad drugim. Oba należą do Boba. W obu dudni muzyka
country. Koszmar!
U Boba na Dole jest na dole. Tam sprzedaje się warzywa i mrożonki, pieczoną
fasolę i gazowane napoje, wino dla rodziców, bacardi i słodycze.
U Boba na Górze jest na górze. Schodki są zaraz koło herbatników. Wielki zielony
palec na ścianie wskazuje, że tam można kupić Kartki, Upominki i inne
superartukufu.
Wchodzi się tam wąskimi krętymi schodkami. Na górze Bob sprzedaje wszystko poza
jedzeniem: rajstopy i skarpetki w misie, wielgachne majtasy z kilometrami gumki,
sznurki i karty, zabawki i plastikowe gladiole, porcelanowe pasterki, budziki z
różowymi uśmiechniętymi tarczami. Wszystko, czego nie da się zjeść, no, chyba że
się jest Bazylem, który jest w stanie pochłonąć dokładnie każdą rzecz.
Tego wieczoru mama zmusiła mnie, żebym poszła do Boba po ogórka. Dlaczego ona
nie robi zakupów jak należy?
Na poprawienie humoru kupiłam sobie też trochę słodyczy: latające spodki i
porzeczkowe sznurowadła. Bo, widzicie, czasem odzywa się we mnie Wewnętrzne
Dziecko, pozbawione słodyczy przez te wszystkie lata.
30
Zdołałam odciągnąć tatę od komputera dopiero koło ósmej wieczorem. Poszedł sobie,
mrucząc coś pod nosem o rachunkach i fakturach, ale ja i tak dobrze wiem, że
spędził godzinę z Lara Cróft.
Idź sobie, tato.
Dostałam list! Pewnie Lizzie mnie jednak wyprzedziła.
Kliknęłam na otwórz wiadomość.
Zgadnijcie, co to było! Nie zgadniecie! Bo to było...
„Hej, nie znasz mnie. Póki co. Ale mam nadzieję, że niedługo się poznamy!
Widuję cię prawie co rano w autobusie.
Masz teraz ??????, nei? Dużo 3tasz. 3maj się.
Craig"
Co?
Przeczytałam to chyba z pięćset razy. Serce skakało mi w górę, jakby było na
gumce.
To ON! To musi być on, prawda? Odpowiedzieć? Powinnam? Nie powinnam?
Od razu czy trochę poczekać, żeby wyglądało, że jestem cool i rozchwytywana, że
wiecznie mnie nie ma... Odpisałam od razu.
Craig
Ja tesh cię widuję. Mam ??????, ale nie qję za dużo.
Możemy się spotkać w weekend.
Em (tak mnie nazywają koledzy. Na imię mam Emma) .
Co dalej? Trzeba pograć na flecie. Zawsze to robię, gdy jest fajnie i nie mogę
usiedzieć w miejscu! Umalowałam sobie oczy i wzburzyłam włosy. Złapałam swoje
odbicie w lusterku.
31
Wyglądam jak nimfa. Mogłabym grać w girls-bandzie. Bazyl lubi słuchać muzyki.
Kiwa wtedy głową na boki.
Nie mogłam zasnąć. Nawet nie próbowałam. Właściwie to nie chciałam, bo we śnie
nie mogłabym napawać się e-mailem i Pięknym Nieznajomym, który ma na imię Craig.
Co za cudowne imię! Zawsze mi się podobało.
Przyszło mi do głowy, że chętnie ustawiłabym blondwło-sego Craiga na stojaku do
tortów i wolno obracała. Mogłabym się przyglądać jego włosom, ciemnobrązowym
oczom, szero-kim plecom i uroczemu tyłeczkowi (choć akurat tego to nie widzę,
gdy stoi na przystanku i czeka na autobus). Za każdym razem, gdy myślę o tym
pełnym nonszalancji, przystojnym, spokojnym blondynie i jego mailu, mam wrażenie,
że mogłabym skoczyć aż do nieba, wrzeszcząc hip, hip, hura!
Gdy myślałam o Craigu (czyli w każdej sekundzie każdej minuty), to przychodziła
mi do głowy gorzka czekolada. Taki kolor mają chyba jego oczy, kolor słodkiej
wspaniałości...
Chyba musiałam w końcu zasnąć, bo obudziło mnie zrzę-dzenie mamy:
-Emmo, spóźnisz się! Nie zdążysz na autobus! I będę cię musiała odwieźć do
szkoły! A wtedy się spóźnię na swoje za- 1 jęcia!
Ależ oni lubią robić z igły widły! Moja mama uczy garncarstwa dorosłych ludzi,
którzy powinni mieć więcej oleju w głowie. Są tam normalni dorośli i
staruszkowie, i tacy, którzy nie zdobyli wykształcenia tak ze sto lat temu albo
kiepsko im szło. Mama mówi, że dla niektórych z nich to forma terapii. Moja
matka prowadzi terapię? Ha! Ma zajęcia trzy razy w tygodniu. Zaczynają się o
wpół do dziesiątej. Lepiej nie mówić.
Niepotrzebnie się denerwowała. Nie miałam zamiaru spóźnić się na autobus.
To znaczy nie miałabym nic przeciwko temu, żeby nie zdążyć do szkoły, ale
chciałam być w autobusie i zobaczyć Craiga.
32
Gdyby Jono Watkins był samochodem...
- Znowu zastępca Steve'a -jęknęła Lizzie, gdy usiadła koło mnie. - I nawet nie
wie, co się stało z prawdziwym. Jestem w desperacji. Ale, ale, Em, porozmawiajmy
o mailu.
Co? Skąd ona wie?
- O czym konkretnie, Lizzie? - zapytałam. Postanowiłam potrzymać ją w
niepewności.
- Nie dostałaś ode mnie wiadomości, prawda?
- No... Nie, nie dostałam.
Odwróciła się do mnie i zmarszczyła czoło.
- Myślałam, że będziesz zła. Jest jakiś problem z serwisem czy czymś tam. Musimy
to załatwić, bo...
Nie mogłam wytrzymać. Ona mi tu ględzi o serwerach, a ja mam jej do powiedzenia
coś naprawdę ważnego. Na przykład:
- Dostałam e-maila od kogoś innego! No, dalej, Lizzie, zapytaj od kogo...
- Od kogo? - zapytała Lizzie.
Nie odpowiedziałam od razu, bo akurat trzymałam wachtę, ale dziś nie było go na
przystanku. Fala rozczarowania spłynęła na mnie jak wilgotny namiot na obozie
zuchów.
-Jak ja wytrzymam do jutra? - załkałam. - W dodatku nie mam gwarancji, że jutro
będzie. Nie codziennie stoi na przystanku. Jest nieprzewidywalny.
- O, rany! Nie ten Nonszalancki Osioł! Tra-ge-dia - dobiegło nas jęknięcie.
Zdaje się, że Jono Watkins podsłuchał wczoraj moją mantrę. Ciekawe, jak bardzo
nadstawiał tych swoich wielkich, wścibskich, odstających uszysk?! Nienawidzę go.
Nie przytaczam wam uwag na jego temat, bo mógłby sobie pomyśleć, że jest ważny.
Powiem wam tylko, że w siódmej klasie przyszła do nas pewna pisarka. Była
kompletną wariatką i nosiła ogromne kolczyki. Nauczyła nas takiej twórczej
zabawy, która się
3 - Nic da rady bez czekolady
33
nazywa „Gdyby". Mówię wam, gdyby Jono Watkins był ssakiem, byłby wielkim,
szczerzącym zęby orangutanem. Gdyby był kwiatem, to tylko starą śmierdzącą
rosiczką pożerającą, muchy. Klejnotem? Podróbką. Instrumentem muzycznym? Puzonem.
Ptakiem? Kormoranem.
Kiedyś go zapytałam, jakim byłby samochodem.
— Czerwonym ferrari, oczywiście! - krzyknął. -Wcale nie, Jono. Byłbyś
rozklekotanym garbusem. Beżowym.
I wtedy Star zawołała:
- Oho! Idzie Babcia z Wózkiem.
Babcia z Wózkiem
Babcię z Wózkiem widywaliśmy parę razy w tygodniu.
Dziś miała na włosach różową siatkę. Zawsze bardzo się spieszyła. Pędziła,
pochylała się, pchała wózek. To nie była spa-cerówka, tylko taki duży staromodny
wózek z budką.
A w wózku? Może myślicie, że wnuczek? Śliczny dzidziuś w szydełkowej czapeczce?
My też tak na początku myślałyśmy, ale pewnej soboty minęłyśmy ją na ulicy i
udało nam się zajrzeć do wózka.
Był tam pies.
Owinięty kocykiem, z głową na poduszce w kwiatki.
- Musi bardzo kochać tego psa - stwierdziła Star. -Jest już stareńka, a ma
jeszcze tyle pary.
Lizzie na to:
- No, tak, ale przynajmniej ma schludne włosy. Em, nie nadużywaj mojej
cierpliwości. Od kogo dostałaś tego maila? Nie zapominaj, kim jesteś. Nie próbuj
być tajemnicza.
Próbowałam być tajemnicza przez jakąś jedną setną sekundy, ale nie umiem niczego
utrzymać w sekrecie, więc powiedziałam:
34
- Piękny Nieznajomy z przystanku przysłał mi wczoraj maila. Zapytał, czy mam
egzaminy i czy chciałabym się z nim spotkać, i napisał, że ma na imię Craig.
- Musi być szalony, ślepy i głuchy - mruknął Okropny.
- Nie słyszę cię, Jono Watkinsie! - wrzasnęłam. - Zostaw mnie w spokoju!
- Kiedy się z nim spotkasz? - zapytała Lizzie.
Tu był problem. Rodzice mogą piętrzyć przeszkody, bo nie jest to jakiś głupek ze
szkoły, którego znali czyiś rodzice, a każdy jego krok od piaskownicy śledził
komitet rodzicielski, bla, bla, bla, który czytywał „Guardiana" i potrafił
liczyć do tysiąca i dziesięciu, gdy miał trzy miesiące. Ingerencja rodziców to
poważne zagrożenie. Mama pewnie zaproponowałaby, żebym wzięła ze sobą moje
ukochane siostrzyczki. Zawsze tak robi. Być może będę zmuszona poprosić o pomoc
przyjaciółki...
- Mam nadzieję, że ma jeszcze kogoś - westchnęła Star, która nadal myślała o
Babci z Wózkiem. - I że to nie jest jej substytut miłości. Jak myślicie, czy ona
jest samotną duszyczką pogrążoną w żałobie?
- Nie. Moim zdaniem ona jest stuknięta - orzekła Lizzie. Lizzie chyba nie nadaje
się na opiekunkę osób starszych
lub niepełnosprawnych...
Nagle Star odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Em, przepraszam, powinnam powiedzieć, że naprawdę się cieszę! Gdy tylko
wsiadłam do autobusu, od razu poznałam po twojej minie, że stało się coś dobrego!
Jesteś zarumieniona i błyszczą ci oczy.
- Dzięki.
Star chyba czuje się dzisiaj lepiej. Miło, że zauważyła! Star* to nie jest jej
prawdziwe imię. Nazywamy ją tak, ponieważ świetnie się uczy, bardzo się stara i
na pewno zbierze
* Star (ang.) - gwiazda (wszystkie przypisy od redakcji).
35
same szóstki na egzaminach. Taka klasowa gwiazda. Może właśnie dlatego jest
dzisiaj tak odprężona? Może chodzi o egzaminy, w których może zabłysnąć?
Nie. Ona nie jest taka. Nigdy nie chwali się stopniami. Wydaje mi się, że ona
naprawdę lubi się uczyć. Zdawanie egzaminów to dla niej czysta przyjemność.
Wypracowanie o Bazylu
Po powrocie do domu zamknęłam się w pokoju. Chciałam pomyśleć o Craigu. Marne
szanse.
- Emmo! Emmo! Co robisz?
- Uczę się. Mam egzaminy, zapomniałaś? I nie zamierzam skoczyć do Boba. A już
zwłaszcza po szpinak!
- Aha. Miałam nadzieję, że pomożesz Sarze w wypracowaniu. Musi je jutro odczytać
na głos. Sophie wciąż jej przeszkadza.
A to mi niespodzianka. Moje młodsze siostry wiecznie ze sobą walczą. Jak mówię
„walczą", to naprawdę mam na myśli walkę - czasem w ruch idą paznokcie i zęby
(jeśli Sophie jeszcze zostały jakieś zęby po wizytach Wróżki od Zębów). Kłócą
się na okrągło. Bez względu na to, gdzie są: w samochodzie, w łazience, a już
zwłaszcza w supermarkecie.
- Och, mamo, a ty nie możesz?
- Przygotowuję podwieczorek, Emmo!
Więc Sophie mogłaby to zrobić. Mogłaby pomóc siostrze. Ale ona nigdy tego nie
robi. Zawsze zawłaszcza cenne miejsce przy komputerze i gra w jedną z tych
koszmarnych gier (maniak za kierownicą szybkiego auta albo bohater zagubiony w
labiryncie pełnym potworów czających się w szafkach na miotły).
36
No, dobrze... Sara siedzi nad kartką papieru przy kuchennym stole. Obok leży
idealnie zatemperowany ołówek. Sprawa jest poważna.
Chyba dobrze mi zrobi złapanie paru punktów u rodziców. Może pozwolą mi umówić
się z Craigiem.
- Emmo, to ma być wypracowanie o Bazylu! - oznajmiła Sara. - Najpierw, jaki jest
Bazyl?
- Głupi - odpowiedziałam.
- Nie! Chodzi o to, czym jest. Nie jest talerzem, prawda? Ani grą w chowanego?
- Nie, Saro, on nie jest niczym.
- Ale pani Collins chce wiedzieć. Westchnęłam. Spojrzałam w dół.
Bazyl podniósł na mnie wzrok. Prychnął, jak to on, i zaraz sus! Prosto na moje
kolana. Nogi ma krótkie, ale bardzo sprężyste. Nieźle skacze, mówię wam.
- Kim on jest, Emmo? -jęknęła Sara.
Spojrzałam na długi pysk Bazyla, na jego czarne oczka i wielkie uszyska. Ziewnął
szeroko. Różowy język wysunął się w moją stronę niczym język kameleona. Zamerdał
ogonem tak energicznie, że kartki Sary poszybowały na podłogę.
Bazyl nie wygląda realnie. Mógłby być jedną z kukiełek, które wieki temu
pokazywali w telewizorze. Jest kochany. Kochany, choć śmierdzący. Jednym ze
źródeł tego zapaszku jest jego zamiłowanie do czosnku. Moi rodzice kupują
wielkie głowy czosnku, którego używają do gotowania swoich dziwacznych dań.
Bazyl zawsze wywącha czosnek tym swoim długim nosem. Wielka główka czosnku to
rozmiar idealny dla Bazyla. To jego trofeum i nagroda. Zmywa się z całą taką
główką i chowa ją w swoim legowisku, a potem chrupie, gdy mama zapomni kupić mu
kość lub gryzak.
- Bazyl nie jest nikim, Saro - wyjaśniłam. - On jest poza wszelkimi kategoriami.
Nie znamy jego mamy ani taty, bo
37
wzięliśmy go ze schroniska. Weterynarz powiedział, że ma trochę z dobermana,
dużo z jamnika i nieco z setera oraz rott-weilera. Ale wyszedł mały. To
prawdziwa mieszanka.
Sara wzięła do ręki ołówek.
-Jak się pisze Bazyl? - zapytała.
Zapisałam jej to w książce do ćwiczeń z ortografii. Wiem, co trzeba robić. W
końcu często muszę odrabiać zadania domowe. Zamiast rodziców! Nie wypełniają
swoich obowiązków, bo niby muszą coś ugotować, pozmywać albo pod innym mizernym
pretekstem.
Sara wysunęła czubekjęzyka i zaczęła pisać.
Ołówek się złamał, więc musiałyśmy go jeszcze raz za-temperować.
Napisała:
Xim «ot BazijL to jwa^dz^a mięozamka.
- Dobrze, że już przerabialiśmy „ę" - stęknęła. - Dlaczego nazywa się Bazyl?
- A dlaczego nie? - odparłam. Ale potem uznałam, że lepiej będzie wytłumaczyć. -
Gdy wzięliśmy go do domu, chciałam dać mu na imię Włóczykij, bo się włóczył po
ulicach. Ale mama powiedziała, że Włóczykij to nie jest ładne imię, a na dodatek
niepoprawne politycznie. I że wygląda zupełnie jak Rudy Bazyl, taki paskudny lis,
którego pokazywali w telewizji wieki temu. Może być, Saro?
- Może być, Emmo.
Zmarszczyła czoło, ale nie napisała ani słowa o tym, dlaczego Bazyl nazywa się
Bazyl.
Nad wypracowaniem o Bazylu spędziłyśmy dużo czasu. Napisałyśmy o tym, co lubi
jeść, gdzie chodzi na spacery, jaki ma rozmiar łapy. Powiem»wam przy okazji, że
Bazyl jest jedynym znanym mi psem, którego łapy naprawdę śmierdzą. Jakby nosił
dwie pary małych trampeczek. Słowo daję, śmierdzą jak sto pięćdziesiąt.
38
Oho, robi się niebezpiecznie... Sara zaczęła go rysować.
Mona Bazyl
Bazyl jest bardzo wdzięcznym modelem. Często szkicuję go węglem. Wykonałam też
jego akwarelowy portret i wizerunek pastelami. Problem w tym, że on nie może
usiedzieć w miejscu. Bazyl? Martwa natura? Raczej nie.
Najpierw rysowałam go z pamięci, a potem na podstawie zdjęć. Chciałabym kiedyś
namalować jego portret olejny i oprawić w wielką, błyszczącą, falistą złoconą
ramę.
Uwielbiam malować. Wtedy się wyciszam. Zapominam o wszystkim, skupiam się tylko
na dziele, które powstaje. Bazyl jest świetny do szkiców. Jest też idealną
widownią moich koncertów fletowych. Bazyl to dobry model, bo nie gada na okrągło
i nie mówi „ojej!" na widok swoich portretów. Zawsze się cieszy. Istna Mona
Bazyl. Merda ogonem bez względu na to, co z nim się wyprawia. Kiedyś namalowałam
go na niebiesko, z jednym wielkim okiem. Bazyl, wersja Picassa.
Dwie sekundy później Sara zerwała się od stołu i zaczęła machać mi kartkami
przed nosem.
Bazyl wyglądał zupełnie jak uśmiechnięta szczotka do mycia kibla.
- Eeee... co to jest, Saro? - zapytałam, wskazując na to, co wyglądało jak para
ziemniaków zwisających Bazyl owi pod brzuchem.
- To są jego naroślą! Oczywiście. Jaka ja głupia.
Z podsłuchanych kłótni rodziców wnioskowałam, że już niedługo Bazyl przestanie
się nimi cieszyć. Mama powiedziała, że musi się tym zająć weterynarz. Twierdzi,
że wszystkie psy ze
39
schroniska należy wykastrować. Powiedziała też, że jeśli rzeczo-J ne narosła
pozostają nietknięte, to na ulicach znajdzie się zbyt I wiele niechcianych
dzieci Bazyla. Mogłam je sobie wyobrazić.! Z małymi chlebaczkami na plecach, a w
nich cały ich dobytek.. .1 Och! Tata jęczał coś o okaleczaniu, o kobiecym spisku
i prawie ] psa do wyboru. W tym przypadku byłam po stronie taty.
Byłam ciekawa, jak wygląda pies Babci z Wózkiem po wy-l jęciu z wózka. I jak się
wabi.
Kochani Bazyla.
Szósta. Ześlizgnęłam się z krzesła i poszłam do komputera. I
Jakieś nowe maile?
Żadnych.
Aż mnie palce świerzbiły, żeby napisać:
„Piękny Craigu, podaj czas i miejsce, pliiiizzz!"
Lecz cała mądrość zaczerpnięta od przyjaciółek, z pism, radia i telewizji, a
nawet - koniec końców - od matki sprowa-j dza się do stwierdzenia „Bądź twarda
jak skała". Dużo twardsza niż naprawdę jesteś.
Opanowałam się. A nawet wstałam i odeszłam od komputera, i
No i musiałam wziąć się za naukę.
Muy bien*
- Buenos dias! -Mola**, Em!
- Cześć, Lizzie, cześć Gaduło - zawołał Okropny, który nie mówi po hiszpańsku,
bojego przyszła, oszałamiająca, światowa kariera przedsiębiorcy i
międzynarodowej gwiazdy wy-
* Muy bien (hiszp.) - Bardzo dobrze. ** Hola (hiszp.) - Cześć.
40
niaga znajomości niemieckiego. I dobrze, bo dzięki temu nie chodzi z nami na
hiszpański.
Zignorowałyśmy go.
O co mu chodzi z tą Gadułą? On gada jeszcze więcej i głośniej ode mnie.
Przypomina autostradę Ml w poniedziałkowy poranek.
- Como la va*, Em?
- No hablo mucho espanol**, Lizzie. Star odwróciła się i powiedziała:
- Obie dacie sobie radę, zobaczycie. Przecież uczyłyście się systematycznie,
prawda?
- 5/ - odparła Lizzie. - Co z mailem od Craiga, Em? Es importante!***
Serce opadło mi do żołądka. Przez kilka ostatnich dni w kółko podskakiwało,
nigdy długo nie siedziało spokojnie.
- Nic od niego wczoraj nie dostałam. No comprendo****.
- Może pracuje do późna? W końcu nie co dzień jest na przystanku, nie? Może robi
w systemie zmianowym?
Niech cię Bóg błogosławi, Star. Właśnie dlatego nie dostałam wczoraj maila.
Na przystanku go nie było. Czy to dobry, czy zły znak dla mojego egzaminu z
hiszpańskiego? Może jakoś mi pójdzie, bo nie będzie mnie rozpraszała jego
cudowna twarz?
A może to zły omen...
Co to wszystko znaczy?
- Nie smuć się, Em - pocieszała mnie Star. - Craig się odezwie, jestem tego
pewna. Tylko pomyśl! Niedługo skończą się egzaminy.
* Como la va? (hiszp.) -Jak leci?
"* No hablo mucho espanol (hiszp.) - Nie mówię więcej po hiszpańsku.
* Es importante (hiszp.) - To ważne.
"* No comprendo (hiszp.) - Nie rozumiem.
41
- Nieprawda. Czemu czas się tak wlecze? Mógłby trochę przyspieszyć.
Siódmoklasista z probtetno z tubą znowu klapnął koło Starł Lizzie i ja
zrobiłyśmy do siebie miny. To mu wchodzi w krew.? A ona zaraz go zaadoptuje.
Oho! Pociąganie nosem.
- Co się stało? - zapytała go Star.
Ona jest naprawdę nie z tej ziemi! Niby nieśmiała, nawe w obecności niektórych
łudzi z naszej klasy, a potem zajmujej się Chłopcem z Tubą i jego płaczem.
Minutę czy coś koło tego próbował zapanować nad ściś-J niętym gardłem i
pociąganiem nosem, a potem dostał czkawki.!
- Zgu-bi-łem (prych) książkę. -Jaką?
Chlipnięcie.
- N-n-na angielski. Ona mnie zabije.
- Powiedz po prostu, że wszędzie szukałeś - doradziła łaJ godnie Star. - Każdemu
czasem zdarza się coś zgubić. Na pew4 no cię nie zabije. Wsadziliby ją do
więzienia.
Chłopiec z Tubą krzyknął:
- A właśnie że zab-b-bije!
Leciało mu z nosa. A fuj. Star, powinnaś dostać nagrodę za życzliwość. Popatrz
tylko na niego...
- Co to za książka? Wytarł nos w rękaw.
- O dziewczynce i chłopcu, i śniegu, i lodzie, i wielkim niedźwiedziu. Napisał
ją W... W... W...
-William Mayne - pomogła mu Star. -Jest świetna. Nosi tytuł Zaspa. Mam ją w domu.
Przyniosę ci.
Może i ta książka była o śniegu i lodzie, ale, mówię wamJ na twarzy
siódmoklasisty zabłysło wielkie słońce.
Aula Pełna Strachów
Nienawidzę szkolnej auli. Jest koszmarna. Zwykle sprowadzają mnie do niej miłe
rzeczy: przedstawienia, koncerty i dyskoteki.
Odbywają się tu też kiermasze komitetu rodzicielskiego, ale staram się je omijać.
To takie żenujące. Mama upiera się, żebym w nich pomagała. Każe mi dźwigać
wypchane czarne worki pełne rzeczy, które wyciągnęła spod łóżek. Na kiermaszach
unosi się zapach wilgotnych swetrów, przepoconych pach, ludzi powyżej
trzydziestego piątego roku życia i rzuconych w kąt butów z powykrzywianymi
obcasami.
Ale posłuchajcie tylko tego! Już bym wolała być na kiermaszu komitetu
rodzicielskiego niż na egzaminie, skoro już muszę być w Auli Pełnej Strachów.
Wchodzimy rządkiem do środka, każdy zajmuje swoje miejsce i na dwie godziny
pogrążamy się w piekle. Egzaminy to najstraszniejsza rzecz na świecie.
A gdy się już skończą, to tak, jakby się wcale nie skończyły, bo człowiek martwi
się o wyniki.
Pstryk. Powietrze aż skwierczy od nerwów napiętych jak postronki, szelestu
papieru i podejrzliwości. Któż to pisze jak szalony, skoro zarzekał się, że w
ogóle się nie uczył, a kto gapi się w przestrzeń, zatopiony w myślach, oniemiały
i oszołomiony? Czy ktoś już zaczął szlochać?
Nie znoszę ciszy na egzaminach. Człowiek czuje się taki samotny. Chciałoby się
krzyknąć: „Niech mi ktoś pomoże! Panika! Atak paniki! Przybądź na ratunek,
piękny nieznajomy, prontol"
W drodze do domu nie rozmawiałyśmy o egzaminach.
Egzamin z hiszpańskiego? Już za nami.
Mało? Bueno?*
Nie mam pojęcia.
* Mało? Bueno? (hiszp.) - Źle? Dobrze?
43
Na górę
- Emmo! Emmo!
Sara złapała mnie za kolana i wpatrywała się we mnie uporczywie. Oczy jej
błyszczały, w ręku ściskała kartkę.
- Bazyl dostał złotą gwiazdkę! - krzyknęła. Spróbowałam wygładzić kartkę. Koło
szczotkowatego Ba-
zyla widniała lśniąca gwiadka. Gwiazdka pani Collins jest równiutka i regularna
jak paciorek w naszyjniku. Dopisek brzmiał: „Bazyl jest cudowny, Saro, podobnie
jak twoje dzieło".
- Twoje dzieło!
- Tak! Wypracowanie, które napisałam! - pisnęła. Aha. No dobrze, Saro.
- Pani Collins powiedziała, że mogę je zabrać do domu. Powiedziała, że jest
naprawdę wyjątkowe. Powiedziała, że} mama powiesi je na ścianie.
Dobrze, dobrze, ja bym tylko chciała dostać dziś nowego e-maila, żeby go sobie
powiesić na ścianie, obok dzieła Sary.
- Patrz, Bazyl! Popatrz na swój portret! - wrzasnęła Sara.. Bazyl powąchał
papier, zamerdał ogonem i przeniósł na
mnie swoje małe zakłopotane oczka. Może liczył na czosnek albo przynajmniej na
szczypiorek.
Weszła Sophie, wyrwała Sarze kartkę i zmarszczyła nos.
- To ma być Bazyl? - prychnęła. -Wygląda jak mrówkojad. Uznałam, że najwyższa
pora, by się trochę pouczyć.
- Emmo? Emmo!
Tym razem to tata. Musiałam zasnąć nad matematyką. Właściwie lubię matematykę.
Tylko zawsze zasypiam.
- Emmo! Podwieczorek czeka! - wrzeszczał tata, a gdy zeszłam na dół, dodał: -
Aha, dostałaś maila.
Dzięks za odpowiedź, Emma.
44
Spotkamy się w ten weekend? Pracuję w soboty. W tym wielkim sklepie
sportowym koło rynku. Craig. PS 3mam kciuki za ??????.
Serce skoczyło mi pod samo niebo i jeszcze wyżej! Czemu wszystko tak się zbiega?
Miłość i egzaminy w tym samym tygodniu. Przez tę matematykę nie zdążę do soboty
opalić nóg...
Pójdziemy z tobą
Pierwszym miłym akcentem piątkowego ranka był Prawdziwy Steve.
Siedział za kierownicą i uśmiechał się jeszcze szerzej niż zwykle.
Drugim były stopy.
Nie, nie moje.
Jona Watkinsa, który siedział za mną z podkurczonymi nogami - niemal zarzucił je
sobie na szyję - i wąchał sobie stopy. Fuj! Wlazł w coś? Na pewno nie w gumę do
żucia.
Próbował być cool, ale zrobił się czerwony jak burak. Zauważyłam, że ostatnio
zaczął sobie skrobać ten meszek na twarzy.
Gdy wsiadła Star, nachyliłam się do niej i powiedziałam na ucho:
-Jono Watkins w coś wdepnął. Ale Steue Autentico is ici. Esto es marauilloso!*
Nie mogę się doczekać miny Lizzie!
Miałyśmy niezły ubaw, gdy obserwowałyśmy parada de autobus** Lizzie, która
jeszcze nie wiedziała o zamianie Steve'ów!
* Steue Autentico is ici. Esto es maravilioso\ (hiszp.) -Jest Prawdziwy Steve.
To fantastyczne.
** parada de autobus (hiszp.) - przystanek autobusowy.
45
Gdy wdrapała się do środka, cała się rozpromieniła. Przez chwilę rozmawiała
uśmiechnięta z Prawdziwym Steve'em, a potem ~| bum! - ruszyła przez autobus, a
gdy mnie dopadła, warknęła:
- Przesuń się, Em! Po takiej traumie należy mi się miejsce przy oknie. Nie chcę
go więcej widzieć!
Przepchnęła się obok mnie. Na wysokości oczu miałam jej tyłek. A Lizzie ma tyłek
nie lada.
- Zaczęłaś przyjmować małpie hormony, Lizzie? - zaśmiał się Okropny.
- Przestań, Jono, błagam! Moje życie legło w gruzach 4
zawołała.
- Co się stało, Lizzie? - zapytałam. - Przecież wrócił Prawi dziwy Steve. Nie ma
już Podrabianego.
- Tak, tak, ale Prawdziwy Steve to żonaty Steve - odgryzła się. -Wziął wolne,
żeby się ożenić! Oprócz kolczyka ma teraz obrączkę! Między nami wszystko
skończone. Finito. Serce rozpadło mi się na tysiąc drobnych kawałeczków. Nigdy
się nie pozbieram po tym ciosie.
Na kilka sekund zapadła cisza.
Aleja nie umiem długo dusić w sobie tajemnic, więc pot wiedziałam:
- Może pocieszy cię wiadomość, że dostałam zaproszenie; Na spotkanie z Craigiem,
w sobotę.
- To dobrze - odetchnęła Lizzie, a jej oczy wyrażały ??? graniczny smutek. -
Połazimy po sklepach.
- Hej, Craig umówił się tylko ze mną! - pisnęłam.
- Ale my też możemy przecież iść, Star i ja! - krzyknę! Lizzie. - On nie musi
nawet wiedzieć, że tam jesteśmy.
- Moim zdaniem musi, Lizzie - orzekła Star. - Nie moż^ my kręcić się po tym
samym sklepie i udawać, że nie przyszbi śmy z Em. Wciąż byśmy na nich zerkały,
prawda? Albo dzwc* niły. Albo zaczęłybyśmy chichotać i pokazywać go palcami. Tl
jeszcze gorsze.
46
Star potrafi być czasem bardzo mądra.
- Zresztą - dodała - w tę sobotę pracuję, więc i tak nie mogłabym iść.
- Och, szkoda. Byłaby niezła zabawa! - wrzasnęła Lizzie. -Podglądałybyśmy ich
zza rogu, a potem spotkałybyśmy się w Przystojnej Kawiarni.
Oczywiście nie kawiarnia jest przystojna. Lizzie miała na myśli facetów, którzy
pracują tam w weekendy. To synowie, bratankowie, kuzyni, którzy w kółko się
zmieniają. Lizzie potrafi godzinami sączyć cappuccino, przyglądając się ich
głębokim ciemnym oczom, muskularnym ramionom w śnieżnobiałych koszulach,
obcisłym czarnym spodniom i jędrnym tyłeczkom.
- Pójdziemy z tobą, Em - szepnęła poważnie.
- Będziecie tylko przeszkadzały -jęknęłam. - Lizzie, twój pomysł jest do kitu.
Posłuchaj, co do ciebie mówię. Nie!
- I to dziś, gdy złamano mi serce! Jak możesz, Em! Grała teraz rolę tragiczną.
Miała widownię: Star, mnie
i koszmarnego Jona Watkinsa. Obejrzałam się. Szczerzył zęby. Westchnęłam
teatralnie. Uśmiech zniknął.
A potem pomyślałam, że lepiej uważać na Jona i jego stopy...
Ze względu na mój mroczny przerażający sekret.
Brak reflektorów
Chłopiec z Tubą sin* tuby rozmawiał z kimś na Najważn. Przyst. kt. wyznacza
Centr. Wszechśw. Z jakimś starszym chłopakiem. Natomiast podstawowego powodu do
zatrzymania się autobusu nie było.
* sin (hiszp.) - bez.
47
Starszy chłopiec popchnął Chłopca z Tubą w stronę autoJ busu. Najwyższy czas.
Niezły z niego marzyciel. Jak się ma tyle lat, to można sobie pomarzyć. Nie żyje
człowiek w takim] stresie i napięciu, jak wtedy gdy stuknie mu szesnastka.
Dlaczego czas tak szybko leci? Gdyby trochę zwolnił, mogłabym nadal być w
siódmej klasie, beztroska, bez egzaminów; na horyzoncie, a w każdym razie bez
tych koszmarnych, z powodu których rodzice wiercą człowiekowi dziurę w brzuchu.
Nie miałabym też strasznych tajemnic związanych ze stopami.] A teraz moje nogi
mają przeszłość.
Och! Proszę nie deptać po moich starych szkolnych bu-1 tach!
- Bardzo przepraszam - powiedziała Jej Wysokość Bizneswoman i poklepała mnie po
ramieniu.
Dobrze, że nie miałam na sobie weekendowego obuwia z odsłoniętymi palcami i
widoczną dla całego świata sztuką; paznokciową. Au! Włożyła prawdziwe szpilki!
Aż dziw, żĄ nie przygwoździła mnie do podłogi. Dziś nie miała na sobie tych
lśniących pończoch. Opalone gładkie nogi bez śl^du! owłosienia. Założę się, że
nigdy nie wdepnęła w psie gó-: wienko.
Na nosie miała wielkie okulary przeciwsłoneczne. W auil tobusie! Czyżby była
sławna? E, chyba nie.
Jej Wysokość Bizneswoman wysiadła na swoim przystan-l ku. Istny Dżyngis-chan na
wysokich obcasach.
Nagle uświadomiłam sobie, że nie miała dziś na palcu nie-j bieskich reflektorów!
Wróżka od Pierścionków musiała je zabrać z powrotem.
48
Och; Buddo, ocal moje serce, błagam!
Cześć, Em.
Już jestem elektroniczna. Chcę wiedzieć wszystko na bieżąco. Lizziexxxxx
Sorki, złapałem grypę. Może innym lem? Craig
Moje serce huknęło o ziemię. I już nigdy się nie podźwig-nie.
Nie byłam w stanie poradzić sobie sama z Craigową katastrofą. Musiałam z kimś
porozmawiać. W takiej sytuacji mail nie wystarcza, więc sekundę po szóstej
zadzwoniłam do Lizzie o Złamanym Sercu. Siedziała z miseczką truskawek i lodów
toffi-orzechowych przed telewizorem i oglądała Simpsonóiu.
Przyszła do mnie. Mogła zostać na noc. (Zwykle nocujemy u mnie, bo u Lizzie po
domu kręci się jej irytujący brat i jego koledzy. Czasem jadą na obóz harcerski
do lasu, żeby sobie poryczeć, posiłować się i jeść pieczoną fasolę z puszki.
Wtedy można nocować u Lizzie. Ale dzisiaj nie).
Sprawa była prosta. Musiałam tylko odkurzyć podłogę i wepchnąć wszystko pod
łóżko. (Zawsze tak robię na wielkie wspólne spanie, żebyśmy miały więcej miejsca.
Przychodzi wtedy Lizzie i Star, często też Amy, Francesca, Jojo i Carły. Pokój
wygląda wtedy jak rzeka, której nurt niesie kłody drewna. Ludzie w śpiworach
leżą pokotem, a górą krąży Bazył).
- Zadzwonię do Star i też ją zaproszę - oznajmiłam.
Przez telefon słyszałam jakieś wrzaski i śmiechy. Przyrodnie rodzeństwo
zaprosiło kolegów.
Powiedzieli, że Star wyszła. Pewnie jest jeszcze w pracy, w tej swojej
herbaciarni dła dziadeczków. Po godzinach?
4 - Nie da rady bez czekolady
49
Ostatnio nie chodzimy do Star. Kiedyś nam się zdarzało, gdy jej rodzice jeszcze
byli razem, ale teraz chyba nie wolno jej zapraszać koleżanek do domu. A może
ona wcale nie pyta? To musi być dziwne. Czułabym się strasznie samotna. Przecież
ona nie ma nikogo takiego jak Bazyl.
Gadałyśmy z Lizzie jak najęte. Opowiedziałam jej, jak moje serce huknęło o
ziemię. Lizzie złapała się za głowę i wzdychała przez jakieś dziesięć sekund.
Wyszeptała, że w ciągu ostatnich dni tonęła w najgłębszych głębinach rozpaczy.
Cieszyła się na myśl o mnie i o Craigu, a teraz, gdy nie mogliśmy się spotkać,
jej smutek jeszcze się pogłębił.
Powiedziała, że modliła się do Jezusa, Maryi i Buddy, pomogli jej zapomnieć o
Steviem.
- Budda robi wrażenie takiego życzliwego i wesołego. Moim zdaniem, może się
okazać bardziej pomocny niż Maryja. Wygląda też na zdecydowanie równiejszego
gościa od Jezusa. Jakby lubił się czasem nieźle zabawić.
Ja na to:
- Budda nie jest bogiem. Nie wydaje mi się, by spełniał życzenia. Ale jeśli
spełnia, to niech uniesie moje serce z podłogi, Lizzie, i włoży je tam, gdzie
jego miejsce.
- Rany, Em, to naprawdę niezłe! Powinnaś napisać piosenkę. Może byś coś napisała
dla zespołu Jona?
- Chyba żartujesz! - prychnęłam.
- Ależ, Em, mogłabyś zagrać na flecie - pisnęła. - Aja bym śpiewała. Ubrana w
kusy czarny top!
- Lizzie, ty lubisz być na scenie, ja nie. To mi się zdarza tylko w złych snach.
Hej, miałam cię zapytać o stan negocjacji z rodzicami.
Jej mama w końcu się złamała. Jeśli Lizzie zda dobrze egzaminy z muzyki i teatru
oraz z innych przedmiotów, będzie mogła iść na następne dwa lata do szkoły
aktorskiej. Patriarcha George nie był zadowolony. Wykrzykiwał, że jak Michael
pój-
50
dzie na studia, to on zostanie sam jak palec wśród wrzaskliwych kobiet, a Lizzie
będzie przez tę szkołę aktorską jeszcze gorsza.
- Masz szczęście, Lizzie - westchnęłam. - Wiesz, że chcesz grać. Star pójdzie na
uniwersytet i będzie taka mądra, że zostanie tam na wieki wieków.
-1 wyjdzie za błyskotliwego profesora w zamszowych butach i będzie z nim miała
stadko mądrych dzieci...
- I wszystkie będą trochę dziwne, chociaż miłe. Ale, Lizzie, co ja mam ze sobą
zrobić? Muszę mieć jakiś zawód, a nie wiem, co wybrać! Wszyscy już się
zdecydowali, tylko ja nie!
-Jestem głodna - powiedziała Lizzie.
Panika! Katastrofa w sprawie nocnego makaronu! Mama nie wywiązała się ze swoich
obowiązków supermarketowych. W domu nie było sosu słodko-kwaśnego. Wyobrażacie
sobie? Zamiast tego musiałyśmy użyć podwójnej ilości sosu sojowego. Tego
wieczoru nie chciało mi się piec Nocnego Ciasta Czekoladowego. Byłam wytrącona z
równowagi, głęboko wstrząśnięta i załamana. I obie tęskniłyśmy za Star. Musiał
nam wystarczyć pojemnik lodów toffi-bananowych.
Obudziłyśmy się rano o wpół do jedenastej. Nie czułyśmy się za dobrze i bardzo
chciało nam się pić.
No, tak. Za dużo sosu sojowego.
Poniedziałkowa mizeria
- Jak było, Em? - zapytała Star.
- Och, nauka i telewizor.
- Nie, nie to miałam na myśli. Jak poszło spotkanie z ukochanym? W sklepie
sportowym?
- W ogóle nie poszło. Miał grypę. A w każdym razie tak powiedział. Dzwoniłyśmy
do ciebie, Star. Nie przekazali ci?
51
- Nie. Nigdy mi nie przekazują - odparła. Wbiła wzrok w swoje dłonie i
zamrugała. A potem odetchnęła głęboko i powiedziała: - Naprawdę mi przykro, że
się z nim nie spotkałaś. Powinnaś mieć do niego zaufanie, Em. Naprawdę myślisz,
że chciałoby mu się nawiązywać z tobą kontakt, żeby potem udawać, że zachorował?
Star mówiła przytłumionym głosem. Jej czoło przecięła mała zmarszczka. Od tego
wszystkiego chciało mi się płakać, bo, widzicie, docierało do mnie powoli, że
ona ma własne problemy.
- Zadał sobie dużo trudu, żeby się z tobą skontaktować -ciągnęła. - Skąd wziął
twój adres?
- Sama się nad tym zastanawiam. Może zna kogoś z naszej szkoły? Mój adres był w
gazetce przed Bożym Narodzeniem, gdy pomagałam w zbiórce obuwia dla sierot. A
tobie jak minął weekend, Star?
Skrzywiła się.
- Koszmar. Narobiłam bałaganu w pracy. Podałam starej pani Somercoates ciasto
migdałowe. To poważna sprawa, bo ona nie może gryźć. Migdały powchodziły jej w
zęby i się zdenerwowała. Jej bułka z rodzynkami powędrowała za to do Alfreda,
który z miejsca ją pochłonął i nastąpił kryzys, bo nie mieliśmy więcej bułek. -
Westchnęła. - Ale Violet i pani Blake stanęły w mojej obronie, choć za długo
gotowałam ich jajka. Powiedziały, że są twarde jak kule bilardowe. Szef mnie
zbeształ przy wszystkich. Jego zdaniem jestem wiecznie zamyślona i żyję w innym
świecie.
No, cóż, to prawda.
Przystanek Lizzie. Wygląda dziś surowo, ma włosy ściągnięte ciasno do tyłu. To
oraz pobladła twarz to znak, że jest gotowa iść do klasztoru. Trzyma głowę
wysoko, w oczach ma urazę. Zignorowała El marido Steve*.
* El marido Steve (hiszp.) - Żonaty Steve. 52
-Jak tam, Em, lepiej dziś? - zapytała.
- Odrobinę. A ty?
- Przeżyję.
Westchnęła donośnie niczym północny wiatr.
Bałam się wyjrzeć, gdy dotarliśmy do parada de autobus Craiga. Nie było go.
Chyba mi ulżyło. Zdaje się, że naprawdę jest chory!
- Kogo dziś wyglądasz, droga Emmo? Keanu Reevesa? Syczącego karalacha z
Madagaskaru?
Ten głos brzmiał jak piła łańcuchowa.
- Na pewno nie ciebie, Jono Watkinsie! - warknęłam. A wtedy odezwała się Star:
- Gdzie on jest? Ten siódmoklasista. Ten, który wszystkich potrąca tubą.
- Może nie zdążył na autobus? Może też jest chory? Wreszcie mnie olśniło.
- Oczywiście! To na pewno od niego Craig dowiedział się, jaki mam adres. Może to
jego brat? W końcu czekają na autobus na tym samym przystanku. Choć więcej
podobieństw jakoś nie dostrzegam.
- Rzeczywiście, zapisywał coś, gdy wymieniałyście się mailami - przypomniała
sobie Star. - Może to naprawdę on podał Craigowi twój adres. Szkoda, że go nie
ma, bo mam dla niego książkę.
Star miała zaczerwienione i podpuchnięte oczy. -Wszystko w porządku, Star?
Zapomnij o tych bułeczkach - powiedziałam, ale ona się odwróciła.
^i«aj się m0ct}0
Dodo strzela z grubej rury
Nie mam pojęcia, co się dzieje z Dodem Donaldsonem. 1
Cath Ratcliffe powiedziała kiedyś, że widziała go wtulone-1 go w pannę Poynton
od angielskiego. Podobno przylegał do niej tak ściśle jak folią. Było to przy
dziale z alkoholami w supermarkecie.
Cath Ratcliffe mówi różne rzeczy. Kłamie jak najęta. Jed-I nego dnia się
zaręczyła, drugiego będzie brała udział w Randce I w ciemno, następnego dostała
list od Leonarda di Caprio, a ty- f dzień później jest w ciąży i spodziewa się
bliźniąt. Każda histo-1 ryjka Cath Ratcliffe jest podejrzana, a już zwłaszcza
opowieść I o zakochanym Dodzie. Jak mówi Lizzie: „Kobieta z krwi i ko-1 ści nie
spojrzałaby nawet na Doda i jego swetry!"
Swetry są robione na drutach przez ciotki i babcie. Żadna 1 szanująca się
maszyna nie wykonałaby czegoś takiego. Są powy- 1 ciągane, i to jeszcze zanim
Dodo założyje po raz pierwszy. Wiem j to na pewno, bo w któryś poniedziałek
powiedział nam, że ma I na sobie nowiutki sweter. Ten w żółwie i palmy. Jego
ulubiony \ sweter zdobi napis Taniec w s\okv. Czerwone litery na zielonym ;
54
tle plus wielka żółta plama na środku -jak na rysunku małego dziecka. (Ta plama
to ma pewnie być słońce. Biedny Dodo).
W ten poniedziałek Dodo był jakiś inny. Nieapatyczny. Miał na sobie koszulę w
kolorze cappuccino i spodnie, które były prawie w porządku. Nie były to zwykłe,
workowate, szare gacie, z kieszeniami powypychanymi kluczami i nadgryzionymi
batonami.
- Niezła koszula, proszę pana - pochwaliła Lizzie.
- Dziękuję, Lizzie - odpowiedział z uśmiechem. Powtarzam. Uśmiechnął się!
- Spodnie też są w porzo - dodał Okropny.
- Dzięks, Jonathanie!
Och, Dodo, ale jesteś na czasie!
Właśnie wtedy zauważyłam, że ma przystrzyżone włosy. Zwróciłam na to uwagę, bo
gdy się uśmiechnął, jego wielkie uszy powędrowały w górę. Włosy były dłuższe na
górze, a po bokach i z tyłu podgolone. To już coś. Tylko te uszy... U mężczyzn
uszy robią się z wiekiem coraz większe, prawda? Mój tata tak ma. Powoli
zaczynają przypominać uszy słonia. Dodo startuje od niezłego rozmiaru.
Stara owca przebrana za jagnię, czy też raczej stary baran przebrany za tryka...
ale rzeczywiście wyglądał lepiej. Może nasłuchał się od dyrektorki? Wychodziła
ze skóry, gdy ten Australijczyk na zastępstwie przyszedł do szkoły w sarongu w
papugi. (No, cóż, to było wstrętne, zwłaszcza gdy zerwał się ze sceny).
Nauczyciele nie powinni wyglądać jak włóczęgi, ale nasi wyglądają, przynajmniej
mężczyźni. Ależ ten Dodo dzisiaj radosny! Problem polega na tym, że czasem mu
się zdaje, że jest zabawny.
Sprawdzał listę obecności. Nagle podniósł głowę i zażartował:
- Łebska!
55
????? ????...
Patrzył na Star. Spojrzała na niego skonsternowana.
- Nasza łebska Star! Nie jesteś dziś zbyt promienna. Star zmusiła się do
uśmiechu i opuściła wzrok na książkę. A on zawołał:
- Mózgownica w pełnej gotowości, Star, nasza jajogłowa? W spojrzeniu Star
dostrzegłam cierpienie.
Zapadła koszmarna cisza. Nikt nie miał pojęcia, jak się zachować. Oczywiście
Cath Ratcliffe parsknęła śmiechem. Na I nią zawsze można liczyć.
- Daj jej spokój - rzuciłam.
Zamilkła, ale przedtem mruknęła wrednie:
- Łebska szwebska Star!
- Fakt, że ty jesteś tępa jak muł nie jest jeszcze powodem, żeby się wyżywać na
Star - warknęła Lizzie. - Ona ma coś, czego tobie brakuje. Mózg!
Cath Ratcliffe pobladła. Przez chwilę siedziała cicho, ale już ja ją dobrze znam.
Od podstawówki. Zwykle odczekuje chwilę, aż człowiek przestanie się pilnować. No,
pewnie, niew minęła minuta, a ona podeszła chyłkiem do Star i syknęła:
-Wyglądasz dziś trochę z hinduska... Mieszanka, co, mądralo?
Czy wyjaśniłam wam już, że Lizzie ma dwa oblicza?
Lizzie, Królowa Scen, uwielbia grać i dramatyzować.
Natomiast Prawdziwa Lizzie wiedzie zwykły żywot i wierzy w różne rzeczy.
Czasem trudno rozróżnić dwie Lizzie. Czasem stają się jedną i tą samą osobą.
Gdy Lizzie się odezwała, jej głos brzmiał spokojnie i rozsądnie:
- A może porozmawiasz o kolorze skóry ze mną, co, Ratcliffe? Albo z Joannę lub
Carly? Hej, Jojo! Cath chciałaby porozmawiać z tobą o kolorze skóry!
56
Jojo i Carly wyszczerzyły zęby w uśmiechu, a Cath Ratcliffe jeszcze bardziej
zbladła.
Star gapiła się w książkę.
Na kartkę spadła pojedyncza łza. Star zerwała się z krzesła i wybiegła z klasy.
- No i proszę, ale pan narozrabiał - powiedział Jono Wat-
kins.
- Ojej - zawołał Dodo. Już nie był taki pewny siebie i uśmiechnięty. - Nie
chciałem jej zdenerwować.
-Ja bym się zdenerwowała, jakbym była taką dziwaczką! -zakrakała Cath Ratcliffe.
- Wystarczy na nią popatrzeć: włosy kolorowego, chuda jak patyk, przerost mózgu
i idiotyczne imię.
- Ty wredna małpo! - wrzasnęła Lizzie.
- Dziewczynki, dziewczynki! Catherine! Elizabeth! - zawołał Dodo Dynia, machając
rękami.
A Lizzie i Cath już stały naprzeciwko siebie, zgarbione, z zaciśniętymi
pięściami. Lizzie miała mocne długie paznokcie. Zrobienie pierwszego kroku nigdy
nie było dla niej problemem. Paznokcie Cath były całe poobgryzane. Nikt nie
wątpił, że wygra Lizzie. Klasa zawrzała, a Jono Watkins ryknął:
- Kobiece zapasy! Ale hardkor! Babska przemoc! Niezły wypas!
A cały Wot Kin skandował:
- Lu, łu, łu!
- Pójdę poszukać Star - powiedziałam. Dokładnie w tej samej chwili Star stanęła
w drzwiach. Przeszła wolno przez klasę i usiadła na swoim miejscu.
-Witaj, Amarylis - mruknęła Ratcliffe.
A/STAR
Star rzeczywiście ma na imię Amarylis. Tak dali jej na 1 chrzcie. Jej mama
wzięła to z jakiegoś starego wiersza. W szko- 1 le podstawowej mówiono na nią
Amarylis i było w porządku, j Ale w naszej szkole sytuacja zaczęła się pogarszać.
W domu 3 chyba też. Star zaczęła marzyć o tym, by stać się niewidzialna.
- Ale amarylis to przecież miła rzecz - tak jej kiedyś po- Ą wiedziałam. - Moja
mama dostała amarylis w pudełku na Gwiazdkę. Za pół ceny. Postawiła go we
frontowym oknie. Miał ogromny różowy kwiat na łodyżce jak u tryfida i każdy
przechodzień na niego zerkał. Był niesamowity! Wyglądał tak nierealnie.
Star wbiła we mnie wzrok i powiedziała:
- Nie mogłabyś mówić do mnie A? Takjak do ciebie? To znaczy, takjak do mnie mówi
się Em.
A potem nie wiadomo jak i kiedy, A stała się Star, bo ona zawsze błyszczy, jeśli
chodzi o wyniki w szkole. Dostaje same szóstki. Ja to wymyśliłam i jestem z
siebie dumna. To imię do niej pasuje, jest niepowtarzalne i ona je lubi.
Pewnie zawsze znajdzie się jakaś Cath Ratcliffe, zwłaszcza jeśli człowiek jest
trochę nietypowy, takjak Star. Ale byłam zła
58
na Doda Dynię, że strzelił z grubej rury. Zupełnie zabrakło mu ^czucia. Powinien
wiedzieć, kiedy należy przestać żartować z jej potencjału intelektualnego.
Właśnie on powinien być jej sprzymierzeńcem. Moim zdaniem, Star jest, jak to się
mówi, uzdolniona inaczej. Ma głowę do książek i wierszy. Przydałby się jej
indywidualny tok nauczania.
Dodo nie powinien takjej traktować. Co się z tym facetem dzieje?
Teraz, gdy najgorsze już minęło, uśmiechał się przepraszająco do Star, na co ona
również odpowiedziała uśmiechem, bo ona się nie obraża. Dodo wyglądał na bardzo
zadowolonego z siebie, choć wcale nie miał się czym szczycić!
Star otworzyła książkę i zaczęła czytać.
Gdyby nie plamy na twarzy, nikt by się nie domyślił, że coś wyprowadziło ją z
równowagi. Zerknęłam na nią kątem oka. Poczułam ukłucie. Jest taka wrażliwa,
zdecydowanie wrażliwsza niż ja czy Lizzie. Wyobraziłam sobie perłę ukrytą w
muszli i wielką stopę, która ją miażdży.
Zabierz się za szorowanie i pumeksowanie!
Co mogę powiedzieć o kilku następnych dniach? Musiałam wprowadzić e-maile do
Raportu ividzeń. Poza tym życie było mało zabawne. Kulminację dnia stanowiło
zawsze odhaczenie kolejnego egzaminu. ,
Zycie jest ciężkie, gdy człowiek się zakochał i ma egzaminy.
Więc żeby jakoś przetrwać te ciężkie chwile, postanowiłam spędzić trochę czasu
ze swoimi stopami.
Najpierw zrobiłam im kąpiel w miętowym płynie. Bazyl go zlizał. Więc jeszcze raz
od początku.
Potem wykonałam peeling nawilżającym i deodoryzującym środkiem. Bazyl, jak wyżej,
kicha. Jeszcze raz od początku.
59
Potem pumeks z trawą cytrynową. Hm! Bazyl zmarszczył] nos i odmówił lizania.
A potem turkusowe gąbeczki do rozdzielania palców pod-: czas malowania.
Następnie Lakier Dnia: na zmianę „Fiołkowa Perła" i „Wiśnia".
Na tym etapie Bazyla należy wykluczyć z gry, bo ma zwyczaj trykać nosem i łapami
moje paznokcie, w efekcie czego trzeba puścić w ruch zmywacz i zabrać się za
malowanie na nowo.
Po wystawieniu Bazyla za drzwi moją uwagę zwrócił nieciekawy zapaszek. Fuj! A
przecież wszystkie kosmetyki pachną owocowo lub ziołowo.
To Bazyl. Przyniósł główkę czosnku i schował ją w czubkach mojego buta.
^Stanek na żą^
Życie to ciągłe zmiany, prawda? Nigdy nie wiadomo, kto wsiądzie na następnym
przystanku.
W piątek po południu Star została w bibliotece, Lizzie właśnie wysiadła z
autobusu, a ja gapiłam się przez okno. Owładnął mną weekendowy poegzaminacyjny
stres, trauma, poczucie nicości i takie tam. I wtedy zobaczyłam jego! Te
anielskie włosy, ta aureola szczęścia, ta świetlistość i piękna fryzura - nie da
się go z nikim pomylić! Jest super, absurdalnie super. I stoi na przystanku na
żądanie. No, cóż, moje żądanie jest takie: wsiadaj do mojego autobusu,
natychmiast! Zapomnijmy o e-mailach, chodź tu i siądź koło mnie!
Przyspieszony Oddech, Łomot Serca - mogłam sobie piszczeć, kręcić się i wysyłać
sygnały „Miłość", a on i tak nawet się nie odwrócił i nie popatrzył. Autobus
pojechał dalej bez zatrzymywania.
Dopiero w domu dotarło do mnie, co należało zrobić. Trzeba było zatrzymać
autobus. Mogłam wysiąść i go zaczepić!
W głowie przewijał mi się film, w którym główne role grali: Piękny Craig oraz ja.
W następny piątek będę przygotowana. Star miała rację, musi być zainteresowany,
skoro napisał te
61
wszystkie e-maile. Stanę koło niego na przystanku, niewinna i urocza, z idealnie
pomalowanymi paznokciami - założę najlepsze, najseksowniejsze sandałki, może
nawet nowe. Przebiorę się w nie w autobusie. Zapytam go o drogę, poczęstuję
porzeczkowymi sznurowadłami, podstawię mu nogę, cokolwiek. Lecz -jak się okazało
- w tym momencie, pod koniec dnia, nie było wcale powodu wyskakiwać z autobusu w
następny piątek, bo...
Siema Em!
Jush jestem zdrowy. Spotkamy się w sobotę rano? Czyli jutro. Dla mnie najlepsza
pora to koło 10, gdy w sklepie nie ma dużego ruchu. Czy to nie za wcześnie dla
ciebie?
Craig
$\\et na wo/no^.
Czy to ???*.
Ojojoj! Moje serce znowu skoczyło pod sam sufit! Dziwna rzecz, taki czas, nie?
Gdy go widziałam, mail do mnie musiał już być wysłany.
A potem do mnie dotarło: spotkanie o dziesiątej rano? Muszę wam powiedzieć, że
normalnie w sobotę nie schodzę na dół na płatki miodowo-orzechowe i telewizję
przed wpół do dwunastej.
Dziesiąta rano w sklepie sportowym to dla mnie prawie za wcześnie. Craig nie
wziął poprawki na czas potrzebny na zrobienie makijażu. Będę musiała wstać o
ósmej. W sobotę! No, ale w końcu się spotkamy i umówimy na prawdziwą randkę.
- Co? - pisnęła Lizzie. - To zdecydowanie za wcześnie! Nie wyrobię się!
- On się nie umawia z wami, tylko ze mną.
-Wiem! Ale przecież musimy iść, żeby mieć oko na wszystko. Jedenasta to dobra
pora. Wciąż będziesz jeszcze wyglądała świeżo i porządnie. Pasuje ci, Star?
Jutro o jedenastej w Przystojnej Kawiarni?
63
Gdzieś już go widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Najgorsze było
to, że on też chyba był trochę rozczarowany.
Lizzie miała nienaganny makijaż. Wydęła wargi.
- Lizzie, ale z ciebie flirciara! - zawołałam. - A podobno Steve złamał ci serce?
- Złamał - odparła. - Ale to było we wtorek. Dziś jest sobota. Gdzie się
podziewa Star? Znowu się zgubiła? Przecież była tu kilka razy.
- Tym razem narysowałam jej mapkę centrum z ładnymi turkusowymi strzałkami,
które wskazują drogę. Napisałam na nich „Star tędy".
Star w ogóle nie ma orientacji w terenie. Chwilę później stanęła jednak w
drzwiach i rozejrzała się. Wstałyśmy z Lizzie i uśmiechnęłyśmy się szeroko.
Pomachała do nas i krzyknęła:
- Prawie mi się udało! Tylko raz musiałam zapytać o drogę.
- A kogo zapytałaś? - powiedziała poważnie Lizzie.
- Och, takiego miłego pana na dworcu autobusowym. Powiedział, że może mnie tu
odprowadzić.
Lizzie schowała twarz w dłoniach i powiedziała:
- Star, nie pytaj o drogę żadnych miłych panów. Błagam. Siadaj.
Przystojna Kawiarnia była pełna. Większość klientów stanowiły kobiety. Ktoś
śpiewał, jak zwykle w Przystojnej Kawiarni. Wystarczy zamknąć oczy i człowiek
nie wie, czy jest na meczu piłki nożnej czy w operze. A nie jest ani tu, ani tu.
Jest w Przystojnej Kawiarni. To Nessun Dorma, O Sole Miojailhouse Rock, Chicago
you wonderful old man's town i takie tam.
- Opowiadaj, jak było na spotkaniu z pięknym Craigiem, Era - zagaiła Star.
Wzięłam głęboki wdech. Trudno. Trzeba im powiedzieć.
- To nie był Craig. Zaszła pomyłka. W sklepie sportowym. To nie był on i to nie
byłam ja. Żadne z nas nie czekało na to
5 - Nie da rady bez czekolady
65
drugie. On nie jest Craigiem, o którego mi chodzi. I nie mam pojęcia, z kim on
chciał się spotkać, ale na pewno nie ze mną.
- Ojej, przykro mi - powiedziała Star. -Wsłuchaj się w te wspaniałe arie, Em.
Daj się ponieść. Muzyka potrafi leczyć, prawda?
- Nie tak skutecznie, jak koktajl czekoladowy - odparłam.
Chociaż rzeczywiście głośne arie, czy co to tam było, zrobiły swoje. Taka dawka
uczuć i tętniącej namiętności! Przystojni tatusiowie, kuzyni i wujkowie śpiewali
dziś na całe gardło, ubijając jednocześnie piankę do cappuccino i parząc
expresso. Wsłuchałam się w ich emocjonale pienia i patrzyłam, jak trzepią
czarnymi jak noc włosami.
Był też Cioteczny Dziadek Roberto. To dopiero jest persona.
Uwagi o Ciotecznym Dziadku Robercie, Wielkim Mistrzu Tiramisu
Pierwszy raz zobaczyłam Ciotecznego Dziadka Roberta nad tacą z rogalikami z
mozzarellą i pomidorami. A właściwie jego włosy, falę srebrzystego błękitu. Czy
ten efekt uzyskano za pomocą środka z paczuszki, jak w przypadku starych
prezydentów Ameryki? Kto to wie?
Cioteczny Dziadek Roberto zawsze siedzi przy stole na tyłach i kroi. Ser,
pomidory i zielone zioła. Zawija je w kruche ciasto. (Pycha! Takie z białej mąki,
posypane sezamem). Ściera też czekoladę na tarce, rozdrabnia migdałowe
ciasteczka ama-retto, dolewa kropelkę likieru, dodaje jajka i śmietanę i ubija
to wszystko trzepaczką i mmmmm, ależ to pachnie! Potem Cioteczny Dziadek Roberto
wlewa to do foremek, które młodsi Przystojni wstawiają do zamrażarki, bo
Cioteczny Dziadek Roberto już się chyba nie może schylać.
66
- W tych foremkach jest tiramisu - stwierdziła autorytatywnie Lizzie.
- Lizzie, przecież wiem, co to jest tiramisu - ziewnęłam. -W tym jest czekolada!
Czasami Cioteczny Dziadek Roberto śpiewa, zawsze cienkim głosem i tylko przez
moment. Można przeżyć prawdziwy szok, jeśli człowiek stoi akurat koło lady.
Wlepia się na przykład gały w rogalik z jajkiem i majonezem, a tu nagle obok
rozlega się rozdzierający włoski pisk.
Oczy jak czarne expresso
Jedynym Przystojnym, który nie śpiewa na okrągło, jest ten, który wpadł w oko
Lizzie - Najmłodszy Przystojny. Ma krótko przystrzyżone ciemne włosy i pełne
wyrazu oczy, czarne jak expresso. Nie musi śpiewać, żeby ściągnąć na siebie
uwagę.
Lizzie szepnęła:
- Do końca życia będę tu przychodziła na duże cappuccino. Posłała mu zalotne
spojrzenie spod umalowanych mocno
rzęs.
Najmłodszy Przystojny podszedł do nas, uśmiechnął się promiennie i postawił
przed Lizzie talerzyk ze złotym brzegiem. Leżały na nim trzy malutkie ciasteczka
amaretto owinięte w śliczny różowy papier. Nie odrywając od niego oczu, Lizzie
odwinęła je po kolei i włożyła do ust. Najmłodszy Przystojny powrócił za ladę.
Aż się ślinił.
- Dzięks, Lizzie - mruknęłam. - Ciasteczek było trzy. I nas jest trzy.
- Przecież nie lubisz migdałów, Em. A amaretto to likier migdałowy - wybełkotała,
przeżuwając ciasteczka.
Miała rację. Migdały to chyba jedyna rzecz do jedzenia, za jaką nie przepadam.
67
- Aleja lubię - wtrąciła się Star. - Uwielbiam migdały. Lizzie wzięła niechętnie
papierki po ciasteczkach i wysy,
pała okruszki na dłoń Star. Ja czekałam na swój koktajl. Ogarnął mnie smutek i
przygnębienie. Bardziej rozczarowana byłam chyba tylko wtedy, gdy moje skrzydła
oraz magiczna różdżka, które dostałam pod choinkę, gdy miałam pięć lat, nie
zdołały przemienić kostki mydła w czekoladę.
- Czy kiedykolwiek się z nim spotkam? -jęknęłam. - On wygląda mnie każdego ranka,
jestem tego pewna.
- Być może nie widzi cię z przystanku zbyt wyraźnie. Może nawet nie wie, jak
naprawdę wyglądasz.
- Wielkie dzięki, Lizzie!
- Oczywiście, że cię widzi i jego zdaniem wyglądasz świeK nie! - krzyknęła Star
i położyła mi dłoń na ramieniu. - To dlatego nawiązał z tobą kontakt. Zaszło
jakieś nieporozumienie. W końcu Craig to całkiem popularne imię. Craigów jest
jak psów.
Wreszcie pojawiła się wielka szklanka koktajlu. Najwyższy czas. Wypiłam go przez
słomkę aż do samiuteńkiego dna Jak ci pracownicy miejscy, którzy przedmuchują
jesienią liście w parkach. Odrobinę się uspokoiłam. Byłam już nieco mniej
przygnębiona.
- Star - zaczęłam ostrożnie - a ty? U ciebie wszystko dobrze?
I
- Wszystko gra - odparła, patrząc mi prosto w oczy. Dziś rzeczywiście wyglądała
trochę lepiej.
Wyssałam resztkę piany z dna. Ssałam ze wszystkich sił. Proszę! Nawet Bazyl nie
wydusiłby z tego więcej.
- Dodo i Cath zachowali się wczoraj bardzo głupio - powiedziałam. - Coś się
ostatnio dzieje z Dodem, zrobił się trochę dziwny.
- Och - westchnęła Star i uśmiechnęła się półgębkiem. -Ja też pewnie jestem
dziwna. Kontakty z ludźmi to nie jest moja
68
mocna strona. Wy dwie tak dobrze sobie radzicie. Lizzie, ty się nikogo nie boisz.
Lizzie o lwim sercu! Em, ty też jesteś bardzo odważna. Jono w kółko ci dokucza,
a ty się niczym nie przejmujesz. Wszystko spływa po tobie jak woda po kaczce.
Obie jesteście takie... ukorzenione. Wiecie, niczym piękne drzewa, które gną się
na wietrze, ale nic im nie grozi. Aja mam wrażenie, jakbym nie miała korzeni.
Czy to brzmi głupio?
- Brzmi... eee... inaczej, Star, ale myślę, że rozumiem, co masz na myśli -
powiedziałam, choć w jej ustach brzmiało to tak, jakbym była w kwestii Okropnego
wyluzowana, a przecież wcale nie jestem. - Star, przecież masz mamę i tatę...
- Tak... Rzecz w tym, że nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Wszyscy myśleli, że
z tatą i w nowej rodzinie rozkwitnę, aja czuję się jakoś niewyraźnie. Jakbym
była zdana tylko na siebie. - Wzruszyła ramionami. - To chyba głupie.
- Nie, wcale nie. Przecież każdyjest zdany na siebie, a ty... ty to ty.
Tak naprawdę nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Można być zdanym na siebie i
zdanym na siebie. Otoczyłam ją więc ramieniem i powiedziałam:
- Różnisz się od większości ludzi, Star. I to bardzo dobrze!
- Błagam, różnijmy się wszystkie od Cath Ratcliffe! -jęknęła Lizzie i złapała
się za głowę.
- Będzie dobrze. Szósta klasa jest super! Zobaczysz, że ci się spodoba! -Aaaaj!
Gadam zupełnie jak moja matka. -Wiesz już, jakie przedmioty wybierzesz?
Wahała się na tyle długo, że to spostrzegłam. A potem odpowiedziała na moje
pytanie:
- Historię, angielski, hiszpański, może psychologię. Być może prawo. A ty, Em?
- Nie mam zielonego pojęcia! Nie wiem, w czym jestem dobra. Wybiorę to, z czego
mogę mieć dobre stopnie. A może nie wrócę już do szkoły, jeśli egzaminy pójdą mi
kiepsko. Och,
69
Star, ty to przynajmniej wiesz, że pójdziesz na uniwersytet i będziesz strasznie
mądra! Znasz swoją przyszłość! Szczęściara. z ciebie!
Star wzruszyła tylko ramionami. Później tego lata miałam sobie przypomnieć te
słowa i poczuć się jak zdrajca.
Wszystkie ładne dziewczyny lubią cytrynowe ciastka
- Będę miała pracę! - krzyknęła Lizzie, która tak naprawdę nie uczestniczyła w
naszej rozmowie. - Pracę tutaj!
Wpatrywała się w kartkę, na której było napisane: Potrzebna pomoc na weekendy.
- Pomyślcie tylko... Najmłodszy Przystojny od rana do wieczora! -jęknęła. - Hej,
wszystkie mogłybyśmy tu pracować! Byłoby super, nie?
- Lizzie, oni nie potrzebują trzech osób. Szukają jednej -
zauważyłam.
,
- A ja pracuję w co drugą sobotę w herbaciarni - dodała Star. - Lepiej sobie
radzę ze starszymi paniami i babeczkami. Chyba bym nie przywykła do takiej
ilości facetów i śpiewania. Zresztą miło jest mieć czasem wolną sobotę i umówić
się z wami na wspólne nocowanie.
- Tak, zdecydowanie zbyt rzadko to robimy - wtrąciłam. -Wiecie co? U mnie.
Dzisiaj. Nocne Ciasto Czekoladowe?
- Będę - zapewniła Lizzie.
- Za nic w świecie nie przepuściłabym takiej okazji - wykrzyknęła Star.
Nadciągał kolejny Przystojny i uśmiechnął się zwalającym z nóg uśmiechem,
zdolnym zmiękczyć każde serce, nawet z kamienia. Nawet moje prawie stopniało, a
ja przecież wolę blondynów! Na środku naszego stolika, koło pojedynczego różo-
70
wego goździka w falistym, srebrnym niby-świeczniku, postawił mały koszyczek z
ciastkami. Ciastka były mikroskopijne, nasączone syropem cytrynowym.
- Wszystkie ładne dziewczyny lubią cytrynowe ciastka -wymamrotał.
To zdanie powinno się wyhaftować i powiesić na ścianie. Mądrości Przystojnych.
Te trzy w każdym razie lubią. *
Rozejrzałyśmy się po sklepach, żeby sprawdzić, czy pojawiło się coś nowego i
fajnego. Przymierzyłam rewelacyjną czarną marynarkę, którą oglądam co tydzień.
(I na oglądaniu się skończy. Mama nie chce mi jej kupić. Ale z niej skąpiradło.
Mówi, że sto funtów to za dużo, jakby pieniądze miały jakieś znaczenie! Ludzie z
jej pokolenia to tatcy materialiści).
- Hej, jak myślicie, wyglądałabym w tym dobrze? - zapytała szeptem Star. - Mam
pieniądze z herbaciarni.
Gładziła turkusowe jedwabne spodnie.
Lizzie przekopała się przez cały wieszak spodni niczym Bazyl goniący za żukiem.
Wyciągnęła jedne i powiedziała:
-W tych ci będzie dobrze, nieznośny chudzielcu. Idź przymierzyć.
Wyglądała fantastycznie! Star jest szczupła, a do tego ma talię osy i
płaściuteńki brzuch.
- Rewelacja, Star! - pisnęła Lizzie.
- Dobierz jakąś górę - powiedziałam.
Wybrała top w tym samym mocnym odcieniu turkusu. Od razu poweselała! Ostatnio
wyglądała trochę bezbarwnie, ale w tych turkusach, roześmiana, była tak słodka,
że można by ją jeść łyżkami. Kupiła sobie też malutkie niebiesko-srebrne
kolczyki.
- Fuj! - krzyknęła Lizzie i pomachała sobie ręką przed nosem. - Czy w tym
sklepie musi tak śmierdzieć?
- To nie sklep - powiedziała Star. - To spoceni ludzie. Nieprzenikniony zaduch,
co?
71
- Nieprzeco? Star, ty to jesteś dziwna! - mruknęłam. Spadamy stąd. Już wiem!
Chodźmy do parku.
Do parku na lody
Ostatnio w ogóle nie chodzimy do parku.
Gdy byłam mała, w kółko tam biegałam. A potem musiałam kiedyś pójść tam z
siostrami. Raz. Sophie za szybko pchała karuzelę i Sara nie mogła wsiąść, a
potem Sara próbowała ściągnąć Sophie z huśtawki. A może odwrotnie? Bardzo długo
i bardzo głośno na siebie wrzeszczały, zaciskając pięści. Dookoła kręcili się
ponurzy ludzie. Nigdy więcej.
A przecież to tylko dwa przystanki autobusem.
Pobiegłyśmy do huśtawek z rękami odrzuconymi do tyłu, starając się wyglądać jak
concorde. Lizzie i Star nie piszczą tak jak moje siostry. Wszystkie trzy
zmieściłyśmy się na jednej huśtawce, Star siedziała, a Lizzie i ja stałyśmy jak
bociany, na jednej nodze, uczepione liny.
?,
- Oho! - powiedziała Lizzie - idzie dozorca Percy I co? Wyglądamy na
dwunastolatki?
Uśmiechnęłyśmy się i pomachałyśmy dozorcy, który zbliżał się do nas wielkimi
krokami. Nie drgnął mu nawet mięsień na twarzy, więc od razu wiedziałyśmy, że
lepiej z nim nie zaczynać. Zeszłyśmy więc z huśtawki i ruszyłyśmy na spacer.
- Hej! Patrzcie! - zawołała Lizzie.
Przed sceną stał rząd opuszczonych leżaków. A koło nich stary wózek.
- Idziemy, kobiety! - pisnęła Lizzie i rzuciła się do przodu.
Na jednym leżaku siedziała Babcia z Wózkiem. Miała szeroko rozstawione nogi,
jadła lody. Na sąsiednim leżaku też ktoś siedział. To był jej mały, biało-
brązowy piesek. Kędzierzawa sierść. Siwy pyszczek, zdecydowanie starszy od
Bazyla. Bez tylnych łap.
72
Zamerdał ogonem, który uderzył w płótno.
- Co za śliczny piesek. Jak ma na imię? - zainteresowała się Star.
- Trucht - odparła Babcia z Wózkiem.
Podsunęła psu lody, a on polizał je wytwornie, jakby jadał lody codziennie. Może
i jadał.
- Na koniec zostawiam mu czekoladowe - poinformowała Babcia z Wózkiem.
Zauważyłam, że nie miała dziś siatki na włosach. Jej fryzura była wyjątkowo
nieporządna. Spodziewałam się, że pod tą różową siateczką ma drobne loczki, a
ona była nieźle rozczochrana. Dzika staruszka.
- Może przydałby mu się taki mały wózeczek z tyłu? - zapytała Star. -Wtedy
mógłby biegać, opierając się na przednich łapach.
- Próbowałam, ale on woli ten wózek - odpowiedziała Babcia z Wózkiem. -Jest mu
w nim cieplej.
- Przywozi go pani tutaj codziennie? - wtrąciłam się.
- Och, nie! Lubimy z Truchtem zmiany. Rutyna nas nudzi. Podobno z wiekiem popada
się w rutynę, ale my jakoś nie. Chodzimy na rynek, po sklepach, wszędzie. Tutaj
zaglądamy tylko w soboty i niedziele. Ze względu na muzykę. Trucht uwielbia
muzykę. Najbardziej Verdiego i Pucciniego.
- Powinna się pani wybrać do kawiarni w centrum - powiedziałam. - Tam pracują
faceci, którzy w kółko śpiewają takie rzeczy.
- Pewnie nie wpuściliby psa do środka. Dla niego muszę rezygnować z wizyt w
wielu miejscach. Ale jest tego wart. Jest mały, lecz świetny z niego kompan.
Uśmiechnęła się do nas. Kiedyś musiała być całkiem ładna. Wiele dziesiątków lat
temu. Jej oczy były intensywnie niebieskie.
73
- Wiem, że wy, młodzi, macie mnie pewnie za wariatkę -J
powiedziała.
- Och, nie, nic takiego! - wykrzyknęłyśmy zbyt gorliwie.
Ona na to:
- Nie ma sprawy. Widzicie, jestem sama jak palec. Trucht to teraz całe moje
życie.
- Nie ma pani dzieci? - zapytałam i zaraz pomyślałam; „wścibska Emma".
- Nie - odparła Babcia z Wózkiem. - Miałam męża i byliśmy bardzo szczęśliwi.
Nigdy nie chcieliśmy mieć dzieci. -Skinęłam ze zrozumieniem głową, bo przed
oczami stanęły mi sprzeczające się Sophie i Sara. Babcia ciągnęła dalej: - Mój
mąż zmarł nagle. Wtedy poszłam do schroniska dla psów, a tam znalazłam Truchta.
- Ale szczęściarz - westchnęła Star.
Ona zawsze wie, co powiedzieć. Trucht zamerdał swoim grubym ogonkiem. Był
całkiem miły, ale osobiście wolę Bazyla.
Współudział
Nagle rozległa się nasza ulubiona, czarodziejska, fałszywa^ melodyjka.
-Ja chcę lody! - pisnęła Lizzie.
- Co? Po tym wszystkim, co pochłonęłyśmy u Przystał nych? - zdziwiłam się.
- Ale dziś jest wyjątkowy dzień - ona na to. - Jesteśmy razem w parku, jest
sobota, wieczorem pójdziemy do Em!
Miała absolutną rację! Wykonałyśmy krótki taniec, coś w rodzaju tańca szamanów
wokół ogniska, z lodami wzniesionymi ponad głowy. Miałyśmy powód do świętowania.
-Wiecie co? Coś mi się zdaje, że w soboty nie ma koncertów orkiestry dętej -
zafrasowała się Star. - Babcia z Wózkiem
74
musiała się pomylić. Moim zdaniem, koncerty są w niedziele. Już wiem, zostawię
im czekoladowe lody na pocieszenie.
I poszła z powrotem pod scenę. Podetknęła Leżakującemu Psu lody. Zachował się
niezwykle wytwornie. Delikatnie przechylił głowę na bok.
Bazyl chapnąłby to na jeden raz.
- Wariatka - stwierdziła Lizzie.
- Która? - zapytałam.
Wojny czekoladowe
Po powrocie do domu posprzątałam pokój. Niesamowite. Można było nawet dojść do
okna. Następnie zeszłam do kuchni, żeby sprawdzić, czy jest wszystko, czego
potrzeba do upieczenia czekoladowego ciasta. No i zgadnijcie, co się okazało?
- Sophie! Sara! Kto zeżarł moją czekoladę? - zawyłam.
Były w salonie, dziesięć centymetrów od telewizora. Sophie nagrała program o
wstydliwych chorobach. Jakiś mężczyzna trzymał w ręku dużą butelkę z odrobiną
płynu na dnie.
- Gdzie ona jest? - wrzasnęłam.
Odwróciły się do mnie. Sara dotknęła językiem czubka nosa. To jej wychodzi
najlepiej. Sophie rzuciła się, żeby wyłączyć wideo. Włożyła sobie coś do
kieszeni.
- Czy to czekolada, Sophie? - zapytałam groźnie. Wyjęła to, co miała w kieszeni,
i położyła na telewizorze.
- To mój smok! Mój! - wrzasnęła Sara.
- No, tak, ale ty nie kochasz swojego srebrnego smoka -odwrzasnęła Sophie. -
Dałam ci go pod choinkę, a ty go tylko tłuczesz. Odłamałaś mu grzebień i
uszkodziłaś ogon, sama popatrz!
- Mój! Mój! - zawyła Sara i rzuciła się na Sophie z pięściami.
75
-Wiem, że jest twój, głupia, bo sama ci go dałam, ale teraz tego żałuję, bo nie
kochasz go jak należy! - darła się Sophie.
- Sophie, nie zapominaj, że ona jest młodsza - powiedziałam i zaraz pomyślałam,
że gdzieś to już słyszałam. - Oddaj jej smoka.
- Dobrze, oddaję - odparła i błysnęła białkami oczu.
W ten sposób nie mogła mnie widzieć i wydawało jej się, że sama jest
niewidzialna. Sophie jest naprawdę dziwna.
- Wiesz coś na temat czekolady? - warknęłam. -Bazyl?
- Nie, Sophie. Obie wiemy, że Bazyl nie umie przysunąć sobie krzesła do szafki.
Bazyl kradnie czosnek, a nie czekoladę.
- Nie tylko ty lubisz czekoladę, Emmo - zauważyła mama, która właśnie stanęła w
drzwiach.
' - Owszem, ale tylko ja robię ciasto czekoladowe! -1 zjadasz je całe, gdy
śpimy! - zawyła Sophie.
- A wy zjadacie wszystkie kawałki sernika z czarną porzeczką, a mnie zostawiacie
tylko z truskawkami - odparowałam. -Muszę się wiecznie poświęcać, bo jestem
najstarsza. w
Mama westchnęła. To było westchnienie z gatunku: „Za jakie grzechy trafiła mi
się taka rodzina?" A czyja to wina, co? Potem poszła po torebkę i wyjęła z niej
portmonetkę.
- Masz - powiedziała. ,
Więc Bazyl i ja ruszyliśmy do Boba na Dole. Zgadnijcie, kogo tam spotkałam!
Juhu!
Przed sklepem Boba stał zaparkowany wielki samochód. Różowo-srebrny. Ze
skrzydełkami. To znaczy nie z prawdziwymi skrzydłami, jak samolot czy ptak,
tylko z kawałkami metalu z tyłu. Przechodnie zwalniali kroku. Udawali, że się
76
nie gapią, bo są przecież tacy dobrze wychowani i porządni, lecz tak naprawdę
wszyscy tu są bardzo wścibscy.
Jeden pan mruczał coś o parkowaniu, bo limuzyna zajmowała dwa miejsca.
Bazyl wyrywał się w stronę auta tak energicznie, że o mało nie udusił się smyczą.
Obsikał koło. Podczas spaceru Bazyl szesnaście czy osiemnaście razy znaczy teren,
żeby odstraszyć rywali, bo... właściwie nie wiem, dlaczego. To pewnie syndrom
małego psa.
Przywiązałam go przed sklepem. Bazyl za tym nie przepada. Jego zdaniem
słupekjest dla innych psów, psów mniej ważnych. Od razu zaczął żałośnie zawodzić.
Brzmiało to jak trąbki podczas dziecięcych przyjęć.
Pobiegłam na górę po czekoladę. Trzy tabliczki powinny wystarczyć na porządne
ciasto.
Klienci odwracali głowy w kierunku, z którego dochodził dziwny dźwięk. Bazyl
przestał wyć, a teraz wydawał z siebie krótkie skomlenia. Chciał zamanifestować,
że czuje się porzucony i zapomniany.
Wróciłam po kolejne dwie tabliczki - przezorność nie zawadzi. A co, jeśli moje
siostry znowu je znajdą? Koniec końców kupiłam osiem tabliczek i jeszcze jedną
mniejszą, na wypadek, gdybym po drodze zasłabła. Jak się ma szesnaście łat, to
spada człowiekowi poziom minerałów i innych takich. Wszystko przez stres, całą
tę menstruacyjną karuzelę i egzaminacyjny koszmar. Czekolada to ważne źródło
żelaza.
I wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Stał przy kasie. Od razu wiedziałam, że
to on, bo jedna z ekspedientek zapytała go:
- Potrzebuje pan więcej drobnych, panie Bobie? Pan Bob!
- Nie, dziękuję, Denise - odparł.
Pakował zakupy do torby. Gotowe dania - potrawka z jagnięciny i kiełbaski w
cieście, curry z kurczaka i małe puddingi,
77
które wkłada się do mikrofalówki... Jestem ciekawska. Być może to straszne słowo
P-R-A-C-A powinno w moim przypadku wiązać się z zainteresowaniem innymi ludźmi?
Na przy, kład prywatny detektyw, pracujący na zlecenie sławnych i bogatych? Albo
dziennikarka z kolorowego pisma?
JonoWatkins powtarza, że jestem najbardziej wścibską kobietą, jaką zna, ale on
nie ma za grosz gustu ani szacunku, zero poczucia humoru i rozsądku, nic a nic
S&K. Jego zdystansowanemu osądowi brak... dystansu.
Ciekawa byłam, czy jest jakaś Pani Bobowa, która została sama w domu w ten
sobotni wieczór? Zmrużyłam oczy, żeby się nie zorientował, że mu się przyglądam.
Pan Bob miał mnóstwo pierścieni, ale żadnego na serdecznym palcu. Z kim by go tu
wyswatać? W moje myśli wjechała Babcia z Wózkiem...
Zatupotał. Używam tego słowa zupełnie świadomie. Pan Bob miał na nogach
wzorzyste czubate kowbojki. Zatupotał do drzwi i postawił przy nich torbę z
zakupami, pewnie żeby zabrać później.
A potem wrócił, przywołał uśmiech na twarz i podliczył na kasie całą moją
czekoladę. Pieniądze miałam już przygotowane. Jestem życiowa. Wiem, ile kosztuje
tabliczka dobrej czekolady.
Pan Bob też wiedział. Starannie policzył pieniądze, co do pensa. Nie bardzo
rozumiem dlaczego, bo aż ociekał złotem. Poza pierścieniami miał jeszcze gruby
złoty łańcuch na szyi: i złoty zegarek. Szczerze mówiąc, widziałam go tylko od
???? w górę, bo resztę zasłaniała lada, ale myślę, że cały był obwieszony.
Coś jeszcze wam powiem. Góra Boba nie była Boba. Tl włosy nie wyrosły na tej
głowie. Były gęste i nienaturalnie lśniące. Pan Bob je sobie kupił. Juhu!
78
Społeczny awans Bazyla
Gdy już odwiązałam Bazyla od słupka, skoczył na mnie z taką radością, jakbym
uratowała go z laboratorium, gdzie przeprowadzają doświadczenia na zwierzętach.
Poszliśmy.
Zatrzymałam się, żeby odwinąć czekoladę i nagle poczułam, że smycz się napina i
wibruje.
To dlatego mama grozi wycięciem „narośli" Bazyla! Och, co za hańba, co za wstyd.
Panika! Atak paniki!
Gdybyż to chociaż był pies! Ale Bazyl rzucił się na kobiecą nogę. Chyba mu się
zdawało, że to jakaś wymarzona suczka. A do tego, o zgrozo, ta noga okazała się
należeć do Jej Wysokości Bizneswoman!
Próbowała go odgonić, strzepnąć z siebie, ale Bazyl potrafi być stanowczy.
Nie popuści.
Dlaczego to musiała być akurat Jej Wysokość Bizneswoman?! Czy Bazyl nie widzi,
jaka ona jest wytworna? Przecież psy szukają w miłości czego innego: gęstego
futra, wilgotnego nosa i zawiesistego zapaszku, a nie wody toaletowej Niny Ric-
ci i kremowego lnu.
I dlaczego Jej Wysokość Bizneswoman zawsze ściąga na siebie katastrofy? Potrącił
ją Chłopiec z Tubą, a teraz z jej nogą bzyka się napalony pies. Próbowałam na
nią nie patrzeć, odciągając Bazyla. Od spodni z kremowego lnu... kremowego
jeszcze minutę temu. Bo Bazyl przyciąga błoto jak magnes.
- Przepraszam! Bardzo przepraszam! On jest młody... -wymamrotałam.
Zastanawiałam się, czy rozpozna mnie w szkolnym uniformie? Schyliła się, żeby
otrzepać się z błota i sierści.
- Twojemu młodemu psu chyba coś się pomieszało - powiedziała. - Lepiej weź go na
stronę i porozmawiaj z nim.
79
Później pomyślałam, że ten dowcip miał mnie rozbawić. Ale ciągnąc Bazyla do domu,
byłam czerwona jak podwójny sos słodko-kwaśny.
6o«au ? ???? d0tn
Spokój i opanowanie
Jakąś godzinę po moim powrocie do domu przyszła Sara, żeby mi oznajmić, że ktoś
do mnie dzwonił.
- To nie była dziewczyna - sprecyzowała.
- Więc kto? - pisnęłam. - Nie zapisałaś imienia ani numeru? Co z ciebie za
recepcjonistka?
Wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie.
- Sprawdzę numer! - zawołałam i odsunęłam ją energicznie w drodze do telefonu.
Ruszyła za mną i patrzyła, jak wykręcam 1471. Numer nic mi nie powiedział, ale
połączenie było lokalne. Kilka razy powtórzyłam pod nosem tajemniczy numer, na
co Sara stwierdziła:
- Och, to moja koleżanka, Jane. Zadzwoniła, żeby zapytać, czy idziemy na basen.
To było po tym telefonie do ciebie, Emmo, od tego kogoś, kogo nie znam.
Siostry! Zero z nich pożytku.
Pouczyłam się trochę historii, ale bez przekonania. Nawet lubię historię.
Przerabiamy właśnie Irlandię Północną. Zrobiliśmy
6 - Nic da rady bez czekolady
81
już historię medycyny. To mi się podoba (choć nie zawsze chce I się wiedzieć, co
kiedyś robili ludziom, zwłaszcza bez znieczulenia). W książce mam rysunek
przedstawiający ojca medycyny, Hipokratesa. Bardzo przypomina Seana Connery, no,
wiecie, tego siwego Szkota, który grał kiedyś Jamesa Bonda. To ktoś w rodzaju
Robbiego Williamsa naszych babć.
Telefon zadzwonił znowu. Tym razem dopadłam go pierwsza. Spokój i opanowanie...
Zgadnijcie tylko, kto dzwonił?
- Siema, mała! Tu Jono! - zakrzyknął, radosny jak zawsze. • I z czego on się tak
cieszy? - Robię imprezkę. Dzisiaj. Wpadniecie? Wszystkie trzy?
- Trochę późno nas zapraszasz...
- Sam dopiero się zdecydowałem - odparł. - Mam zamiar pozbyć się staruszków.
Obejrzą sobie jakiś film. Byle nie ze strachami czy seksem. Nie chcę, żeby
dostali zawału. Imprez-ka jest na 22 Tasmania Road. Przyjdźcie koło dziewiątej.
Przynieście coś do picia. Jedzenie załatwiam ja. No, to jesteśmy umówieni. Nara!
Klik.
Imprezka
- Ałeż oczywiście, że idę! - zawołała Lizzie. - Kocham imprezy!
- Eee... dobrze. Jeśli wy idziecie, to ja też - mruknęła niezdecydowanie Star.
(Widzicie, musiałam je uprzedzić telefonicznie, żeby wzięły odpowiednie ciuchy i
kosmetyki).
A tymczasem ja skupiłam się na paznokciach. Przedstawiały Drogę Mleczną oraz
nocne niebo z tyloma księżycami i gwiazdami, ile tylko udało mi się zmieścić.
Dla pełnego efek-
82
tu trzeba patrzeć na obie stopy jednocześnie, więc będę musiała odrobinę
powłóczyć nogami.
Star i Lizzie zjawiły się wcześnie, żeby zdążyć z przygotowaniami.
-Mycie głowy i czesanie! - zawołała Lizzie, wyminęła mnie w progu i pobiegła na
górę do łazienki.
Choć wymagało to ode mnie dużego samozaparcia, nie użyłam żadnego z
rozjaśniających szamponów mamy. W końce są przeznaczone do siwych włosów. Gdyby
coś miało pójść nie tak, nie chcę, żeby Jono Watkins był pierwszą osobą, która
to zobaczy.
Umyłyśmy sobie głowy, nałożyłyśmy odżywkę i ułożyłyśmy włosy. Próbowałyśmy
wciągnąć też do zabawy Bazyla, ale uciekł na widok suszarki.
Umalowałyśmyjedna drugą. Uwielbiam, gdy ktoś robi mi makijaż. To bardzo miłe
doświadczenie. Lubię się czasem umalować, zwłaszcza na imprezę. Można udawać, że
jest się kimś innym, zupełnie się odmienić, być tajemniczym.
Lizzie potrafi stać się kimś zupełnie nowym! Dla niej najważniejsze są oczy.
Dziś wygląda jak Kleopatra. W życiu nie widziałam, żeby ktoś nałożył tyle
konturówki. Jej oczy wyglądają jak wielkie magiczne ślepia na frontach egipskich
łodzi, malowane po to, żeby widzieć, dokąd się płynie. Zastosowała też fioletową
szminkę. Jak zwykle ubrała się na czarno, w coś połyskliwego. Wyglądała jak
egipska prorokini z telefonem komórkowym w lamparcim pokrowcu.
Star włożyła turkusowe spodnie i bluzkę. Włosy ułożyśmy jej tak, że przypominały
złocistoczarny pióropusz.
- Superfryzura, Star - mruknęła Lizzie, głaszcząc ją po głowie.
- Być może obetnę włosy na krótko - oznajmiła Star. Powiedziała to bez
przekonania, jakby nie bardzo miała na
to ochotę.
83
- A jak? - zapytała Lizzie, łagodnie poklepując sprężysty kok na czubku głowy.
- Na pazia. Lynn mówi, że powinnam. Mam się obciąć u tego samego fryzjera, do
którego chodzi ona i jej dzieci.
- Ale dlaczego?
- Lynn uważa, że jestem zbyt Afro.
Czyja jestem wścibska? Czy mieszam się w nie swoje sprawy?
- Niech Lynn lepiej zostawi twoje włosy w spokoju - powiedziałam.
- Chyba chce, żebym bardziej przypominała tatę. Włosy mnie zdradzają - odparła
Star. - Bo poza tym, to jestem podobna do taty. Mam jego oczy. Mama zawsze
mówiła, że są jak onyksy.
Spojrzałam w jej oczy. Miały złocistozielonobrązowy kolor. Zgadza się. Mój
dziadek ma popielniczkę z onyksu. Zupełnie jak oczy Star.
- Twoje oczy trzeba podkreślić! - uznała Lizzie i pomachała energicznie tuszem.
Przestraszyłam się, że wykluje Star oczy.
Nałożyła złoty cień, bardzo dyskretny i subtelny (jak, na Lizzie). Potem
spryskała twarz Star brokatem, żeby jej skóra wyglądała jak płynny miód. Star
jest niepowtarzalna. Inna niż wszyscy. Tkwi w niej tajemnica. Jest taka subtelna.
Star wstała, płocha i śliczna. Nie wiedziała, co ze sobą począć! Rozejrzała się
dookoła, a potem spojrzała na swoje odbicie w lustrze i powiedziała:
- Och! Przyniosłam całe mnóstwo chipsów.
Poszła po swoje rzeczy i wyjęła ogromną lśniącą torebkę. Śmietanowe ze
szczypiorkiem.
- Wiem, że Jono takie lubi.
- Fuj! - prychnęłam. - Tylko pomyśl, jak mu potem śmierdzi z buzi!
- A ja przyniosłam colę i tonik - zawołała Lizzie. - Będą pasować!
84
- Do czego?
- Do wszystkiego! - mruknęła Lizzie, jakby chciała powiedzieć, że ze mnie to
naprawdę idiotka.
A do mnie dotarło, że niczego nie przygotowałam. Jono Watkins na pewno nie
dostanie ciasta czekoladowego. Jeszcze by mu zasmakowało i co wtedy?
Przeczesałam szafki kuchenne i znalazłam orzeszki ziemne, kilka puszek lemoniady
i jakieś „Koktajlowe marzenie" - mikroskopijne ciasteczka i wafelki w małych
plastikowych przegródkach. Mama kupiła je przed Bożym Narodzeniem. Zawsze coś
jej wtedy odbija i kupuje mnóstwo niepotrzebnych rzeczy na przyjęcia, których i
tak nigdy nie urządza. Wszyscy jej znajomi zasypiają przed wpół do dziewiątej.
Ale kupuje te rzeczy „tak na wszelki wypadek"...
O wilku mowa. Mama stanęła właśnie w progu, mamrocząc coś o mokrych ręcznikach.
- Nie chcecie czegoś zjeść przed przyjęciem, dziewczynki? - zapytała.
- Nie - odpowiedziałam.
- Tam pewnie będzie coś do przekąszenia, pani ???? - dodała Star.
- Hm... Tylko bądźcie grzeczne. - Mama pogroziła nam palcem.
- Będziemy, będziemy! - odparła kłamczucha Lizzie. Ależ te matki lubią gadać dla
samego gadania.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, żeby szły na przyjęcie w środku sesji
egzaminacyjnej - zawołał z pokoju tata, którego zżerała zazdrość, bo on nigdy
przenigdy nie chodzi na żadne przyjęcia.
Och, nie, pomyślałam. Atak z dwóch stron, ale... mama mnie zaskoczyła!
- Niech się trochę zabawią - powiedziała, a po chwili dodała: - Emmo, wiesz, że
tata po was przyjedzie, gdyby zrobiło się późno czy coś takiego?!
85
W jej oczach paliły się światełka ostrzegawcze. Paliły się bardzo intensywnie.
- Mamo - westchnęłam - idziemy tylko dojona Watkinsa. Mieszka zaraz za rogiem.
Zauważyłam, że głowa taty lśni jakoś podejrzanie mocno w świetle lampy w
korytarzu. O, rany. Ale i tak mogłoby być gorzej, gdyby kupił sobie peruczkę w
stylu pana Boba.
Terytorium jona Watkinsa
Zaraz za rogiem to bardzo długa droga dla kogoś, kto włożył sandałki na wysokich
obcasach. Truchtałam jak Chinka, a na moich paznokciach lśniła Mleczna Droga.
Ale przecież tak rzadko mam okazję wystąpić w przyzwoitych butach. Wszystko
przez szkołę.
Przetruchtałyśmy koło przystanku autobusowego Jona Watkinsa. Śmiesznie wyglądał
- zupełnie pusty, bo o tej porze nikt nie czekał na autobus. Ciekawe, jak to
jest, gdy wsiada się na tym przystanku i jedzie nieco dłużej? To dziwne, że ten
przystanek istnieje sobie niezależnie od nas. Jejku, wpadłam w filozoficzny
nastrój...
Dom Jona Watkinsa wyglądał całkiem normalnie. Biały, z udawanymi niby-
tudorowsko-szekspirowskimi zdobieniami na fasadzie, z niecierpkami w doniczkach
na oknach.
Drzwi otworzył nam jakiś demon, cały w czerni.
To Jono. Ktoś zrobił mu czarno-biały makijaż oczu. Włosy miał pozlepiane w
wielkie kolce. Przypominał jeżozwierza.
Pewnie mu się zdawało, że wygląda jak gwiazda popu, ktoś w rodzaju
heavymetalowego szatana albo skrzyżowanie Eminema z Cradle of Filth w cmentarnej
scenerii z pilą łańcuchową w tle.
No, cóż, Jono Watkinsie, nie spodziewaj się ode mnie komplementu.
86
Jono ryknął:
- Rany, Star! Wyglądasz super! Och, Lizzie, ponętna jak zwykle!
Czekałam. Nie doczekałam się.
-Jono! A ty to niby kto? - Wbiłam wzrok w jego podartą, zszarzałą, czarną
koszulkę.
Mina mu zrzedła, ale tylko na moment.
- Równy gość, przecież wiadomo, Emmo. Dziś jestem wampirycznym metalowcem.
No, dobra. Gdy się odwrócił i wszedł do środka, zobaczyłam, że zamiast paska ma
łańcuch. Czy wampiry noszą łańcuchy?
Ludzi było całe mnóstwo. Większość z naszej klasy, trochę z szóstej, kilku
starszych, których nie znałam. To chyba koledzy Jona z drużyny rugby. No i
jeszcze komplet najbliższych kumpli. Czyli wszystko w normie.
Bo, widzicie, nasza szkoła jest taką sobie przeciętną, dużą szkołą średnią w
przeciętnej okolicy. Prawdziwa mieszanina. Coś w rodzaju przedmieść, a nie
centrum czy jakaś modna dzielnica. Nie ma tu skrajności. Nikogo, z kim znajomość
mogłaby się nie podobać rodzicom. Nikogo niebezpiecznego. Nikogo tak naprawdę
nieodpowiedniego. Szkoda.
- Chodźcie zobaczyć bufet! - zawołał Jono Watkins, przepychając się przez ciemny
pokój dudniący głośnym kobiecym śpiewem.
- Ta, da! - zawołał, gdy znalazł się w kuchni i zamachał rękami. - Oto moje
dzieło.
Na środku stołu leżał wielki zielony melon, najeżony kawałkami ananasa i sera na
wykałaczkach. Na wielkim półmisku leżała góra sałaty, na którą rzucono jakieś
szkarłatne robaki.
- To papryczki chilli! - zawołał Jono, podążając za moim osłupiałym spojrzeniem.
- Nafaszerowałem je!
87
- Czym? - zapytała podejrzliwie Lizzie.
- Och, czosnkiem, małymi rybkami z wiekowej puszki papryką i czymś takim
czarnym, co znalazłem w słoiku... Właściwie wszystkim, co tylko mi wpadło w ręce.
Podejrzałem to u jednego kucharza w telewizji. Byłem w wynalazczym nastroju i
krokodyl to już moje i tylko moje dzieło. Prawa autorskie zastrzeżone. To melon.
Nigdy byście nie zgadły, co? Krokodyl... Pycha...
Rozejrzałam się po kuchni. Wypatrzyłam wielki słój ogórków kiszonych w mętnym
żółtawym płynie oraz kufel pełen paluszków.
- Zupełnie jak w latach sześćdziesiątych, Jono - zauważyłam.
- Cieszę się, że ci się podoba - odparł przeciągle. - Sam wszystko przygotowałem.
Przypomniałam sobie inne kulinarne dzieło Jona. W dziewiątej klasie mieliśmy w
piątki lekcje gotowania. Kiedyś Jono przygotował Morskie Wariacje i zostawił je
na weekend w klasie. Sprzątaczka myślała, że jest tam jakieś truchło. W pewnyrri,
sensie było.
Innym razem upiekł babeczki. Wybuchła kłótnia. Jono twierdził, że u niego w domu
nazywa sieje babuszki.
Aleksandra Parker (która jest bogatą słodką idiotką, mieszka w wielkim domu z
bramą na pilota i stawem z karpiami) (nie mam pojęcia, dlaczego uczy się u nas,
a nie w jakiejś ekskluzywnej szkole) (ale jest całkiem miła) w każdym razie
powiedziała:
- Och, nie! To bab-ecz-ki.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Czy to ważne? Bułeczki się po prostu kroi
na pół, smaruje masłem i zjada. Babuszki Jona były bardzo oryginalne, zresztą
sami możecie się przekonać.
88
BABUSZKI JONA WATKINSA
(to przepis podstawowy, który ma nieskończoną ilość wariacji)
Potrzebne:
- 250 g mąki
- szczypta proszku do pieczenia
- 250 g margaryny
- trochę mleka
- rodzynki (Jono je w czymś namoczył)
1. Wymieszaj wszystko razem. Możesz to zrobić mikserem mamy, żeby sobie
oszczędzić bezsensownego zmywania.
2. Rozwałkuj ciasto - nie za grubo, nie za cienko.
3. Wytnij 8 babeczek za pomocą szklanki, jeśli jesteś normalny.
4. A jeśli jesteś Jonem Watkinsem, zrobisz jedną wielką babuszkę, posypiesz ją
serem na górze (to będą włosy), zrobisz oczy i wielki uśmiech z rodzynek
(autoportret) i zjesz wszystko sam.
W dzisiejszym menu nie było babuszek.
Jono postanowił przygotować coś bardziej cool. Rzecz w tym, że był jak dzieciak,
który bawi się w piratów. Nie radził sobie w kuchni bez pomocy. Dlaczego nie
zjadłyśmy czegoś przed wyjściem z domu?
- A deser, Jono? - zapytałam. Nie poddawał się.
- Tutaj, Em! - zawołał.
Na papierowym talerzu leżały duże kawały żółtego i różowego biszkopta z małymi
zawijasami bitej śmietany z puszki.
- Udekorowane przez moi, Emmo! Plastikowej zastawy w bród!
Niestety. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam chwiejące się wieże plastikowych
kubków. Na stole i parapecie stały rzędem butelki. Jono kupił najtańsze chipsy,
wiecie, te w ekonomicznych opakowaniach, z supermarketu, cienkie, o musztardowej
barwie. Zrobił dipy. Z czosnkiem i chilli. Fuj! Keczup. Śmietana z ciemnymi
plamkami. Coś rzadkiego i zielonego.
Jono Watkins przyglądał mi się z ustami pełnymi paluszków i wyglądał jak mors.
Nie znoszę, gdy mi się tak przygląda. Czułam, jak na policzki wypełza mi
czerwony sos słodko-kwaśny. Gapi się na mój nos, prawda? I pewnie myśli: „Ale
zając".
- Masz jakiś problem, Jono? - zapytałam.
Wcisnął resztę paluszków do ust, schrupał je, a potem odpowiedział:
- Nie mam żadnych problemów, Emmo. Właśnie sobie myślałem, że wyglądasz całkiem
apetycznie. - Westchnął z afektacją. - I pachniesz też całkiem, całkiem.
Spojrzałam na niego, a on od razu spuścił wzrok i wbił go w moje stopy. Czyżby
studiował Drogę Mleczną? Czy dlatego patrzył tak znacząco?
A może przyczyna była inna...
W siódmej klasie byłam niewinna i naiwna
W siódmej klasie byłam niewinna i naiwna. Wiem, że teraz trudno w to uwierzyć.
Poszłam kiedyś na imprezę. Było tam paru chłopców. W szkole podstawowej
wyrosłyśmy z imprez z chłopcami, a teraz znowu wrócili.
Czułam się naprawdę niezręcznie. Jeszcze nie miałam dwóch najlepszych
przyjaciółek. Lizzie mnie przerażała. Już wtedy była
90
bardzo pewna siebie. Uwielbiam ją, ale ona jest jak szlaban w poprzek drogi -
nie można jej ominąć. Stawi czoło każdemu. Gdy jest się w siódmej klasie, to
jest to trochę przerażające. Do czasu, gdy człowiek zda sobie sprawę, że sam
taki jest.
Star właściwie w ogóle nie znałam. Ją się długo poznaje. Zresztą i tak nie była
zaproszona na tamtą imprezę.
Marzyłam o tym, żeby schować się w kącie, ale przez cały czas miałam wrażenie,
jakby śledził mnie reflektor. Czułam się niezręcznie.
Oglądaliśmy na wideo filmy wybrane dla nas przez rodziców, jak to zwykle bywa,
gdy ma się niewiele łat. Przycupnęłam na brzegu sofy. Film się skończył. Ludzie
poszli do kuchni, a ja zostałam na sofie. Naprzeciwko stało krzesło, na nim
leżała stara poduszka. Była biała i mocno nadżarta przez mole. Chciałam ją wziąć,
ale pacnęła mnie łapą, zasyczała i poszła z powrotem spać. Czułam jej cuchnący
rybą oddech.
Było gorąco. Zdjęłam tenisówki. Wtedy nie bardzo znałam się na tenisówkach. Nie
rozumiałam ich. Nie wiedziałam, jak działają.
A już na pewno nie wiedziałam, jaki mogą mieć zapach.
Jono Watkins też był w siódmej klasie: I wiecie co? Naprawdę mnie wkurzał. Już
wtedy był wysoki. Miał śmieszny, łamiący się głos i wzburzone pomarańczowe włosy.
Ufarbo-wał je. Wyglądał jak słoneczniki van Gogha na porywistym wietrze. Nosił
bokserki wystające ponad pasek spodni. Wszyscy chłopcy takie nosili. W kółko
śpiewał piosenkę, tę z kanału Discovery, o ssakach we władzy hormonów...!
Błe.
No, więc Jono Watkins wpadł nagle do pokoju, a ja siedziałam sobie na sofie bez
tenisówek. Stary kocur spał na krześle, mrucząc przez sen.
Jono spojrzał na mnie, powiódł wzrokiem po pokoju, a potem znowu na mnie.
91
- Fuj! Fuj! Gazy bojowe w powietrzu! - zawołał, machając ręką przed nosem, i
wybiegł.
Sekrety, hańba, poniżenie i gazy bojowe w młodym wieku
To moje nogi, prawda? Och, co za hańba.
Marzyłam o tym, by rozstąpiła się ziemia i mnie pochłonęła, ale nie wcześniej,
nim włożę z powrotem tenisówki i ciasno zawiążę sznurowadła, żeby zapach nie
wydostawał się na zewnątrz.
Przez resztę popołudnia gryzłam się tym, że Jono wszystkim opowie o moich
śmierdzących nogach (jak ten koszmarny ser, który lubi mój tata, taki
ciemnożółty i zapadnięty. Cuchnie jak barłóg Drakuli. Tata się dąsa, jeśli mama
mu go nie kupi, ale ona mówi, że to kłopotliwe, jeśli nie idzie się prosto do
domu. Ludzie na nią patrzą i łapią się za nosy). .
Jono Watkins chyba jednak nie powiadomił świata o stanie moich stóp, bo za
każdym razem, gdy go widziałam, coś jaćlł. Zawsze był z niego niezły łakomczuch,
choć jest chudy jak patyk. To niewiarygodne. Od tamtej pamiętnej imprezy miał
milion okazji, żeby opowiedzieć wszystkim o mojej hańbie i poniżeniu.
Wkrótce „zgubiłam" te niesławne śmierdzące tenisówki.
-Wydaje ci się, że śpię na pieniądzach! - krzyczała mama, gdy jej o tym
powiedziałam. - Emmo, jak można zgubić tenisówki? Gdzie one się podziały?
- Nie wiem.
Nie wiem tego do dziś, bo nie mam pojęcia, dokąd zabrali je śmieciarze.
Wsadziłam je do pudełka po płatkach Cheerio, które z kolei wrzuciłam do czarnego
worka na śmieci. I tyle.
Nigdy nie wspomnieliśmy o nogach, Jono Watkins i ja, ale ani na moment nie
zapominam, że on ma nade mną władzę,
92
bo zna mój śmierdzący sekret i może poniżyć mnie przed milionami!
Najniższy szczebel drabiny ewolucji
Pierwsza godzina imprezy u Jona ciągnęła się całe wieki. Tylko gadanie, jedzenie,
toasty plastikowymi kubkami i rzucanie się ciasteczkami koktajlowymi.
A potem wszystko nabrało tempa. Twarze wirowały mi przed oczami. Wszyscy kumple
Jona byli na miejscu, cały Wot Kin w komplecie: Grzeczny Adam, który się cały
czas uśmiecha, Ponury Ashad, grający cynika i liczący na to, że wszyscy zauważą
jego nowe adidasy, Dean i Lukę, Scott, zdecydowanie za mądry na to towarzystwo,
i Tunde w okularach w. złotych oprawkach, który jest zawsze poważny. Chyba ich
wszystkich lubię, choć straszne z nich dzieciaki. Adama, Luke'a i Ashada znam od
szkoły podstawowej.
- Niełatwo jest dojrzewać wcześniej - powiedziałam do Lizzie. - Chłopcy nigdy
nie wchodzą wyżej niż na najniższy szczebel drabiny ewolucji.
- Wiem - westchnęła. - Niemal niemożliwe wydaje mi się znalezienie wspólnego
języka z męskimi rówieśnikami. Nie lubię sądzić ludzi według płci, ale oni są
tacy hałaśliwi, głupi i niedojrzali. Hej! Tunde! Ukrój nam kawałek tego ciasta w
paski!
Różowe i żółte ciasto przygotowano chyba z dużym wyprzedzeniem. Cały żółty krem
wsiąkł w papierowy talerz, a bita śmietana opadła i rozwarstwiła się. Skubnęłam
w zamyśleniu kawałek ananasa. Był suchy i twardy, dawno minęła jego data
przydatności do spożycia. Stałam w kącie, zamyślona i nagle zrozumiałam, że
rozglądam się tylko za jedną osobą. Za nim.
nieobecny
Mięśniak
Za nim. Tym, który -jak się okazało - nie nazywa się Cra-ig. Wiedziałam, że nie
będzie go na imprezie, ale sytuacja robiła się coraz bardziej surrealistyczna, a
gdy człowiek ma świra na czyimś punkcie, to nie da się o tym łatwo zapomnieć
tylko dlatego, że się jest na imprezie u głupka z klasy. Pojawiła się Cath
Ratcliffe z grubą warstwą makijażu, cała w cekinach. Na patykowatych nogach
miała czarne botki. „Zderzaki" ścisnęła czarnym topem. W efekcie światu ukazał
się biust, absolutna nowość. W sumie wyglądało to tak, jakby dopiero co
odwiedził ją Chochlik od „Zderzaków".
Własnym oczom nie wierzyłam! Kręcił się koło niej Jono Watkins, szczerzył zęby w
szerokim uśmiechu i dolewał jej do kubka. Straszna myśl... Czyżby zrobił się na
syna Frankensteina specjalnie dla niej?
Lizzie wzięła sobie kawałek ananasa, a potem ruszyła z miejsca, podeszła dojona
i wyjęła z jego ręki butelkę. Posłała Cath spojrzenie ostre niczym kołek wbijany
w pierś wilkołaka... a może to był widelec? Srebrna kula? Złota pałeczka?
94
Cokolwiek to było, nie dało rady Cath Ratcliffe.
- Chcesz jeszcze, Em? - zawołała Lizzie, niebezpiecznie wywijając butelką.
- Nie, nie chcę - odburknęłam.
Czułam się trochę dziwnie. Zawartością kubka podlałam niecierpki pani Watkins.
To powinno postawić je na nogi.
- Może ananasa na patyku? Ma dużo witaminy C! - krzyknęła Lizzie. - Hej! Popatrz
tylko na te ramiona!
Podążyłam za jej wzrokiem. Boyd McKenna, trzynasta klasa. Miał trochę nijaką
twarz, nos przefasonował mu domorosły chirurg plastyczny z boiska do rugby, ale
poza tym był w przyzwoitym stanie.
- Dostał w nos podczas młyna - oznajmiła z przekonaniem Lizzie.
Ramiona miał całkiem niezłe, jeśli ktoś lubi muskuły Natłuścił je olejkiem.
Latała koło niego jakaś pełna nadziei osa. Miał na sobie opiętą białą koszulkę,
podkreślającą muskulaturę. Prawdziwy mięśniak! Lizzie postanowiła go uwieść. Ha!
Robiło się coraz głośniej. Chłopcy od rugby krzyczeli i ryczeli ze śmiechu jak
osły. Jono Watkins uśmiechał się lubieżnie do Ratcliffe, czym wywołał jej
absolutny zachwyt. Oparł się o szafkę i wrzasnął:
- Ndlej, dlej! Dorra! Nichnikzmnomniezadźra!
Dla tych, którzy nie mają dyplomu z artykulacji Jono Wat-kinsa, tłumaczę: „No,
dalej, dalej. Dobra. Niech nikt ze mną nie zadziera".
No, cool to to nie było.
Star sączyła sok pomarańczowy i wyglądała na przestraszoną.
- Chyba nie przepadam za imprezami, Em - bąknęła.
- A na ilu byłaś?
- Na jednej - odparła. - Tej. Jakoś mnie nikt nie zaprasza. A nawet jeśli, to
nie idę, bo nie mam odwagi iść sama.
95
- No, to ustalone, Star! Na imprezy chodzisz ze mną i Lizzie, a potem śpimy
wszystkie u mnie. Co ty na to? Wiem że teraz nie bardzo możesz nas zaprosić do
siebie. Ale to nieważne.
- Ważne - powiedziała. - Źle się z tym czuję.
- Rozmawiałaś o tym z tatą? -Nie.
- Dlaczego?
Nie chciała na mnie spojrzeć. Powiedziała tylko:
- On zawsze jest zajęty.
- Przecież jesteś jego córką, Star.
- A na oko trudno się tego domyślić. Nie jestem do niego zbyt podobna. -
Zaśmiała się dziwnie. - Jestem innego koloru niż oni wszyscy. Oni są biali.
Cokolwiek to znaczy. Wczoraj wieczorem Kąty podeszła i położyła rękę na stole
kolo mojej. Ma skórę białą jak mleko, a moja wygląda jak cappuccino. Uśmiechnęła
się tylko triumfalnie. Czuję, że do nich nie pasuję.
-Jesteś jak twoja mama.
-1 świetnie! Rzecz w tym, że jej tu nie ma. Tata pewnie nie miał pojęcia, w co
się pakuje, gdy się z nią żenił i urodziłam się ja. A teraz mam wrażenie, że się
mnie wstydzi. Trzyma się na dystans. To tak, jakby w rzece były wiry, których
nie widać z brzegów. Za nic nie mogę się przedostać na drugą stronę.
Przez cały ten czas Star stała odwrócona do mnie plecami. Bawiła się
plastikowymi kubkami i talerzami.
- Ależ Star, przecież ty jesteś wyjątkowa. Ale w szkole czujesz się dobrze,
prawda?
- T-tak. - Nie zabrzmiało to przekonująco. A potem po-kraśniała. - W szkole
przynajmniej od czasu do czasu ktoś zwróci na mnie uwagę. W domu jestem jak duch.
Jak cień, którego nikt nie chce zauważyć. Ich spojrzenia się po mnie
prześlizgują.
- A co z... jak ona się nazywa? Lynn?
96
-Jest ciągle zajęta. Oni wszyscy są wiecznie zajęci. Kiedy proszę o sól, to
podająją z ręki do ręki dookoła stołu, a ostatnia osoba stawiają na tyle blisko,
że mogę już sama sięgnąć. Nalewają napoje dla każdego, poza mną. Uważają, że
jestem inna.
- No, bo jesteś, Star! I dlatego tak cię kochamy! Między nas wpadło coś z
ogromnymi stopami, coś głośno
wrzeszczącego:
- Chodź, Star, zatańczymy!
Star wzdrygnęła się, pokręciła głową. Wyraźnie nie miała ochoty tańczyć z Jonem
czy kimkolwiek innym, ale on jest taki gruboskórny! Wyprowadził ją z kuchni,
prosto w głośną muzykę.
Jedno mogę powiedzieć o Jonie Watkinsie - ale tylko jedno - ma dobre ucho do
muzyki.
Na imprezach u niego gra się Stereophonics, Red Hot Chilli Peppers, Macy Gray,
Moloko i Moby'ego. Tyle dobrych rzeczy zaczyna się na „M", zauważyliście?
Jono łubi głośną muzykę. Murzyn o głębokim głosie śpiewał właśnie: Teraz
popracuję, mała! A w każdym razie tak to brzmiało.
Szkoda, że nie możecie zobaczyć Jona w tańcu! Wił się dookoła Star niczym wielka
radosna ośmiornica. Przestała się bać, zachichotała i też zaczęła tańczyć.
Awaria hamulców
A potem wszystko poszło z górki. Hamulce puściły. Lizzie podskakiwała, ciągnąc
Boyda McKennę za rękę. A mnie ktoś chrząknął prosto do ucha:
- Zatańczymy?
Szóstoklasista. Chyba nazywa się Matt. Pachniał słodko żelem do włosów, piwem i
dymem.
7 - Nie da rady bez czekolady
97
Tańczyliśmy koło Lizzie, więc słyszeliśmy, jak wykrzykuje: 1
- A po szkole aktorskiej scena na West Endzie. To w Londynie, wiesz, Boyd. A
potem może zdjęcia próbne dla wytwórni Dreamworks. Jest paru aktorów, z którymi
chciałabym pracować.
Usta Boyda McKenny były otwarte szerzej niż zwykle.
- Naprawdę? Z kim? - wyjąkał.
- Cruise, może di Caprio albo Jude Law. Ich brałabym pod uwagę - stwierdziła
wspaniałomyślnie Lizzie.
Parsknęłam śmiechem. Wbiła we mnie ciemne rozszerzone oczy. To było wyzywające
spojrzenie. Nie mrugnęła, nie zarumieniła się. Cała Lizzie!
Znam prawdę. I ona o tym wie. Może dlatego tak się przyjaźnimy.
Ale Boyd McKenna gapił się na nią z rozdziawioną buzią. Wyglądał jak zakochany
głupek.
Okropny wpadł do pokoju i podkręcił muzykę, a sekundę później zamachał do mnie
butelką.
- Nie, nie, nie! - powiedziałam.
- Ha. To kiszka! - zawołał. - A ty, Lizzie? Masz ochotę?
- Pewnie! - wrzasnęła.
^e\a na ??????^
Powrót do natury
To niemożliwe, żebyjuż było po dwunastej, prawda? Zerknęłam na zegarek. Był
zaparowany, choć nie przypominałam sobie, żebym go zmoczyła. Czy to już
niedziela?
Wybrałam się na przechadzkę. Schody Jona Watkinsa były odrobinę nierówne.
Poszłam do toalety dla gości. Zajęta. Łazienka też. Zajrzałam przez drzwi do
jednej z sypialń - schludnej, z falbaniastymi firankami i przylegającą łazienką
wyposażoną w brodzik do mycia nóg. To na pewno pokój rodziców. Jakoś nie byłam w
stanie skorzystać z ich łazienki. Sama nie wiem dlaczego. Poczekam...
Pokój Jona - aaaaaaa! Drzwi były otwarte na oścież, świeciło się (to w przypadku
Jona normalne - jego mózgownica zawsze świeci pustkami!). Na ścianach powiesił
nieprzyzwoite plakaty z piersiastymi babkami.
Na stoliku stały stłoczone flakony dezodorantów, kosmetyków do włosów i sama nie
wiem, czego jeszcze. Wyglądały jak mikroskopijne wojska gotowe do bitwy. No, cóż,
poniosły klęskę.
99
Moja dusza łaknęła zieleni. Potrzebowałam czegoś liściastego, czegoś spokojnego,
ale jeszcze bardziej potrzebowałam iść do łazienki. Pierwsza łazienka się
zwolniła. ???! ???! Hura! Cudnie. Na niektóre rzeczy warto poczekać.
Te schody były naprawdę krzywe. Z dołu snuł się dym. Fuj!
Moja dusza znalazła ukojenie. Pani Watkins miała oszkloną werandę, nową i
elegancką. Stały tam duże rośliny i wielkie donice z dziurami, w których rosły
zioła. Przejechałam ręką po jednym, które pachniało jak kocimiętka. Nigdy nie
pamiętam, jak ono się nazywa... Pani Watkins była również posiadaczką zestawu
wiklinowych mebli, od których robią się człowiekowi czerwone odciski na pupie.
Wyposażono je w wesołe, kolorowe poduszki. Moja mama marzy o wiklinowych meblach
z wesołymi poduszkami, ale nie możemy ich mieć, bo Bazyl najpierw obgryzłby nogi
foteli, a potem zajął się poduszkami.
Na werandzie zobaczyłam jeszcze coś, coś opartego o ścianę, coś strasznego.
Gitara Okropnego! I perkusja Ashada! Jakby na coś czekały. .. Zaraz, zaraz...
Już wcześniej zauważyłam, że Watkinsowie mają małe pianino. Tunde gra na
fortepianie - Beethovena, Bacha, jazz, rocka, wszystko. Nazywa to „Zabawą w
Niepoprawne Politycznie Nuty".
Założę się, że Lukę przyniósł swój saksofon. I nagle sobie przypomniałam. Matt
gra na gitarze basowej. To mogło oznaczać tylko jedno. Zespół Jona miał dziś
zagrać.
To dlatego Jono umalował się na Frankensteina, ma te dyndające łańcuchy i czarne
wargi.
W zeszłym roku chłopaki radzili się Lizzie, Star i mnie na temat nazwy zespołu.
Miałyśmy parę świetnych pomysłów: Cekiny, Kumple, Niegrzeczni Chłopcy, Rzuć to...
Całkiem
100
sporo. Można sobie było coś wybrać. A oni kompletnie nas zignorowali!
Nazwali się Totalne Spustoszenie.
Ruszyłam z powrotem. Hałas przybrał maksymalne natężenie. Widać było jedynie
plastikowe kubki krążące między butelkami i ustami. Do moich uszu docierały
jakieś ryki. Matt rzucił się w moim kierunku. Pomyślałam, że chce napełnić mój
kubek.
Nie. Stanęły mi przed oczami wielkie oślinione usta starego Micka Jaggera
naszpikowane kolagenem. Koszmar. Błe! Wilgotna plastelina. Jakbym pocałowała
rybę rozdymkę z morskiego dna z jednego z filmów Davida Attenborough.
Wzięłam nogi za pas.
Star znalazłam w kuchni. Płukała puste butelki, zgniatała plastikowe kubki i
pakowała to do wiader na śmieci. Och, Star!
- Em, chciałabym już iść - powiedziała. - Dasz mi swoje klucze?
Przeleciał koło mnie Okropny. Trzymał za rękę - o mój Boże - tę wredną Ratcliffe.
Zerknęła na mnie. Biło z niej zadowolenie. Jak z wampirzycy podczas krwawej
kolacji.
Lizzie dopadła stołu i wyrwała krokodylowi kilka ananasowych kolców.
- Smakują ci, Lizzie? - zawołał Okropny. - Chyba zostanę kucharzem w programie
telewizyjnym. Wiesz, tam się zarabia kupę kasy. Będę przygotowywał dania na
wizji. Superżycie, nie? Rugby, kuchnia i tabuny lasek przed telewizorami.
- Mam nadzieję, że jeśli chodzi o kuchnię, masz lepszy gust, niż jeśli chodzi o
kobiety - rozległo się warknięcie.
Cisza.
A wtedy ja powiedziałam stanowczo:
- Lizzie, idziemy. My ze Star mamyjuż dość. Ty najwyraźniej też!
101
- Uuuu! - zapiszczała. - Em się rządzi!
- Tylko to odstawię.
Star miała pod pachą parę butelek. Złapała za klamkę. Nic. Szarpnęła. Znowu nic,
ale Star jest odrobinę niezdarna.
- Może źle naciskasz - powiedziałam. - Daj, ja... -Jest zamknięte. To pewnie
pomieszczenie gospodarcze. I wtedy drzwi otworzyły się od środka.
- Och. Bardzo przepraszam - wyjąkała Star.
Ze środka wysunęła się para rąk i zabrała od niej butelki.
Musiałam zajrzeć. Nie mogłam się powstrzymać.
W pomieszczeniu gospodarczym koczowali państwo Watkinsowie. To musieli być
państwo Watkinsowie, chyba że Jono wynajmuje pokój jakiemuś starszemu małżeństwu.
Mieli tam telewizor i odwtarzacz DVD. Usłyszałam świergot, także
charakterystyczne trele. Wypatrzyłam tacę z kubkami, imbrykiem oraz paczką
herbatników. (Marki Hobnobs. Zawsze rozpoznam czekoladę).
Sobota wieczór. Staruszkowie wiedzą, jak się zabawić. I to by było na tyle w
kwestii wyprawienia rodziców do kina. Wredny Jono!
Ruszyłyśmy do drzwi wyjściowych.
Zauważyłam, że Okropny porzucił gdzieś w kącie wymęczoną Ratcliffe i wisiał
teraz na Aleksandrze Parker.
On to lubi mocne wrażenia!
Powrót Zabójczego Ananasa
- Y myeli tam szpywory - upierała się po drodze Lizzie.
Po całej okolicy rozchodziło się dudnienie muzyki z domu Jona. Ciekawe, czy
sąsiedzi lubią Skunk Anansi. Grają świetnie, problem w tym, że Skin ma doskonałą
dykcję, a jej teksty nie bardzo nadają się dla rodzicielskich uszu.
102
- Coś dzwoni - powiedziałam. Lizzie usiadła na chodniku.
- Gdzie mój telefon, Em? - zawołała.
- A skąd mam wiedzieć?
Wysypała wszystko z torebki, złapała portmonetkę i przytknęła ją do ucha.
- Halo?
Star uklęknęła koło niej i przejrzała leżące na chodniku rzeczy.
- Tu jest.
- Cześć, Boyd! - wrzasnęła Lizzie. - Boydzie Smirnoff, tęsknisz za mną? Jestem
na chodniku. Nie, Boyd. Nie chcę iść z tobą na werandę u Jona. Wracam już do
domu.
Skończyła rozmawiać i upchnęła wszystko z powrotem do torebki.
- Ktoś ma ochotę na ciasteczko amaretto? - zapytała, wymachując małą paczuszką
okruszków. - A może ciastko cytrynowe? Pycha, wciąż się lepi...
Usiadłam koło niej i zjadłam swoją porcję okruszków. Wpatrywałam się w ciemne
kształty swoich stóp. Zmarzły. W kieszeni kurtki znalazłam zimowe rękawiczki.
Naciągnęłam je na sandały. Wstałam, pomogłam wstać Lizzie. Czy ona musi robić
tyle hałasu? Star wzięła ją pod rękę z drugiej strony i po-truchtałyśmy do domu.
Trwało to całe wieki. Szłyśmy chyba zygzakiem. Lizzie ciągle przysiadała i
śpiewała „Wymów moje imię, wymów moje imię" - tylko tyle zapamiętała z całej
piosenki.
W końcu nie wytrzymałam i warknęłam:
- Lizzie Astopoulis! Lizzie Astopoulis! Lizzie Astopoułis! Proszę, wymówiłam, a
teraz się zamknij.
Star aż się skręcała ze śmiechu. Cała się trzęsła i chichotała. Chyba nigdy nie
widziałam, żeby się tak śmiała. Super. Od razu przestałam gderać.
103
- Em, przecież miałyśmy robić ciasto czekoladowe! -krzyknęła Lizzie, osuwając
się na drzwi wejściowe do mojego domu.
Bazyl zaczął wściekle ujadać, żeby odstraszyć włamywaczy.
- Lizzie, jest północ, obudziłaś psa, zresztą pewnie nie ma już ani grama
czekolady! - odpowiedziałam, szukając klucza.
Koniec paniki. Czekolada leżała spokojnie na półce. Nikt jej nie zjadł. Albo
zjadł, ale mama pobiegła jeszcze raz do Boba, nim zdążył zamknąć i pojechać do
domu, do swojej samotnej mikrofalówki.
Zaczęłam łamać czekoladę na małe kawałki. Potknęłam się i wpadłam na szafkę. To
przez Bazyla. Węszył za czymś pod moimi nogami, pewnie liczył na okruchy
czekolady. Zorientowałam się, że na nogach nadal mam rękawiczki, więc usiadłam
na podłodze, żeby je zdjąć. Bazyl warknął i zamerdał ogonem. Świetna zabawa.
Łapał rękawiczkę, warczał i ciągnął. A co tam. Rękawiczki i tak miały już
wielkie dziury w miejscach, gdzie były pięty Były tak poszarpane, jak koszulka
Jono. Do wyrzucenia.
- Jono chyba lubi twoje stopy, Em - powiedziała Star. -Cały czas na nie zerkał
podczas tańca.
Lekka panika! Atak paniki!
- Jono Watkins lubi Cath Ratcliffe - odcięłam się.
- Jest nieśmiały. To dlatego robi wokół siebie tyle zamieszania. Nieśmiałość
wyprawia z ludźmi dziwne rzeczy.
- Nieśmiały? Ela! Wielkie bezguście. Gruboskórny i hałaśliwy! -Wyprostowałam się.
Coś mi zaświtało w głowie. - Star, czy on ci się podoba?
- Nie, oczywiście, że nie. To tylko kolega. Ale jest miły i potrafi mnie
rozśmieszyć.
- Powtórz.
- Rozśmiesza mnie. Em, a jak Matt?
104
- Fuj! Usta jak u dorsza! To nie był wieczór wielkich porywów serca, co? Chyba
że Lizzie się zakochała. Lizzie?
Lizzie siedziała podejrzanie cicho.
- Czyli to już definitywny koniec z Przystojnymi, a początek z Boydem, Lizzie?
Bez odpowiedzi. Star szepnęła:
- Em, ciasto czekoladowe to w tej chwili chyba nie najlepszy pomysł...
Lizzie dźwignęła się z krzesła, zatoczyła się i dopadła do zlewu. I w ten sposób
dwadzieścia pięć po pierwszej Nocne Ciasto Czekoladowe zostało odwołane.
Dokładnie wszystko spłukałam, żeby mama nie wypatrzyła kawałków ananasa.
Niedzielny syndrom, przypadek skrajny
Lizzie i Star poszły do domu o drugiej po południu w niedzielę.
A mnie dopadł „niedzielny syndrom" w skrajnej formie.
Serce miałam w piętach i za nic nie chciało wrócić na miejsce.
Jaki jest w ogóle sens życia? Przyjaciółki sobie poszły. Na horyzoncie zero
romansu, tylko egzaminy i kolejna poniedziałkowa „pokrzepiająca" przemowa Doda,
coś w rodzaju „Moja klasa na pewno mnie nie zawiedzie! Najlepsze stopnie,
największe sukcesy. Wiecie, prowadzimy zakłady w pokoju nauczycielskim. Która
klasa jest pierwsza klasa? Moja, oczywiście! Ha! Ha! Ha!"
I co ja miałam/mam począć? Jakie pięcioliterowe słowo zaczyna się na „p"? Czy
rodzice będą mnie nadal utrzymywali, gdy skończę dwadzieścia cztery lata? Czy
zapewnią mi odpowiednią dawkę czekolady?
105
Nie umiem sobie nawet wyobrazić, że mam tyle lat! To strasznie dużo.
- Emmo, jesteś po prostu przemęczona, nic więcej - powiedziała mama, gdy
zareagowałam stanowczo odmownie na jej sugestię, że może powinnam posprzątać po
śniadaniu.
Rodzice. Co z nich za korzyść? Po co oni w ogóle są? . Wykonałam kolejny plan
egzaminów, tym razem na szma-ragdowo i złoto. Przedmioty rozmieściłam wokół
ekranu telewizora. W końcu każdemu należy się chwila wytchnienia, nie? Inaczej
dopadną człowieka kolejne syndromy.
Byłam zmęczona, samotna, nieszczęśliwie zakochana, łuszczył mi się lakier na
paznokciach i bolała mnie głowa. Żyłam w dysfunkcyjnej rodzinie. Moje siostry
biły się o podstarzałą lalkę Barbie, którą Sophie upchnęła w puszce z psim
żarciem i schowała w koszu na śmieci. Mama nieustannie przeprasza za coś
suszarkę. Ojciec wywrzaskuje przekleństwa pod adresem kosiarki do trawy. Kłócą
się o przyszłość psa. Z punktu widzenia Bazyla kwestia „narośli" nie rysowała
się dobrze.
Jedyną szczęśliwą istotą był Bazyl, który niczego nje podejrzewał. Spędził
wspaniałą noc z trzema dużymi dziewczynkami, które go kochają. Dwie z nich spały
w śpiworach, a Bazyl uwielbia zakopywać się w śpiwór. Gdy robi mu się za gorąco,
to po prostu się rozkopuje.
Teraz siedzi mi na kolanach, przodem do mnie, jak man-gusta. Czytaliście kiedyś
książkę pod tytułem Hobbit? Hobbit to taki skrzat z włochatymi stopami. Bazyl ma
łapy Hobbita, między palcami rosną mu długie kępki rudej sierści. Ciekawe, czy
stopy Hobbitów mają równie nieciekawy zapach, co łapy Bazyla? Bazyl ma też
dodatkowy pazur na każdej kostce. Być może to oznacza, że jest utalentowany lub
posiada siły magiczne, jak każdy siódmy syn siódmego syna. Bazyl pewnie jest co
najmniej siódmym synem siódmego syna, bo ma bardzo liczną i rozgałęzioną rodzinę.
Mama mówi, że weterynarz usunie mu
106
pod znieczuleniem te dodatkowe pazury przy okazji... fuj - Nie mogę znieść nawet
myśli o tym. Bazyl podniósł na mnie swoje małe szczere oczka. Kryje się w nich
niewyrazona słowami mądrość.
- Czy kiedykolwiek poznam Craiga, Który Nie Jest? - zapytałam Bazyla. - Mojego
Superblondyna, mojego Pięknego Nieznajomego... I jak mam radzić sobie w świecie?
Co dla mnie oznacza słowo na „p", Bazyl?
Bazyl wpatrywał się we mnie. Po prostu nie wiedział
Ktoś zastukał do drzwi.
??? ??? ś'o</{
Złoty środek
Moja mama nie dobija się do drzwi. Puka delikatnie w stylu ,jestem dobrze
wychowaną dorosłą kobietą".
Czyżby więc był to jakiś ekscytujący gość? Nie, to Sophie. Wpadła do środka bez
zaproszenia. Już miałam ją przegonić, gdy zauważyłam, że drżą jej wargi.
Przecież Sophie nigdy nie płacze. Oj, zdaje się, że jednak płacze. Otarła nos
wierzchem dłoni i wytarła ją w dżinsy Odwróciła się do mnie i zobaczyłam, że
jest wściekła.
- Na litość boską, co się stało? - warknęłam.
Sophie to nie jest ta najmłodsza. Najmłodsza jest Sara.
Sophie wiecznie pakuje się w kłopoty, bo jest pyskata. Tak w każdym razie
powiedziała mamie jej nauczycielka. Twierdzi, że Sophie odnosi się do innych z
wrogością. Spojrzałam na jej twarz. Zadarła brodę do góry. Miała buntowniczą
minę. Hm.
- Sara nawet nie zapytała - prychnęła. - Po prostują sobie wzięła. Barbie. Moją.
Westchnienie.
108
- Sophie, ona jest jeszcze mała, a ty już od dawna nie bawisz się Barbie. Sama
mówisz, że to głupie lalki.
(Moim zdaniem Ken jest gejem, więc o co w ogóle tej Barbie chodzi?)
- Sara dostaje wszystko! - pisnęła. - Mogła mnie o nią poprosić! Sara ma nowe
Barbie i nawet Kena, a i tak musi jeszcze zabrać moją!
Warga wciąż drżała. W końcu tama puściła i Sophie rozszlochała się żałośnie.
Stała tak, jakby kij połknęła, a po jej policzkach płynęły łzy. Bazyl ją
obskakiwał, starając się dosięgnąć łez, żebyje zlizać. Uwielbia zlizywać słone
łzy. Przyszło mi do głowy, że ktoś taki jak Lizzie oddaje się łzom w sposób
dramatyczny i całkowity - Lizzie lubi płacz. Natomiast Sophie zupełnie nie umie
sobie z tym poradzić. Nie znosi być w centrum uwagi. Nie chce, by ludzie myśleli,
że jest słaba. Stała teraz przede mną, zupełnie zdruzgotana, kupka nieszczęścia.
Muszę przyznać, że mnie to odrobinę wytrąciło z równowagi!
- Musimy znaleźć złoty środek, Sophie - orzekłam.
Nie wiem tak do końca, co to jest złoty środek, ale w kółko słyszę, jak ludzie o
tym mówią, więc uznałam, że to będzie najbezpieczniejsza droga. Zresztą wzmianka
o złotym środku natychmiast uspokoiła Sophie. Więc to musi być dobry sposób.
M jak mediator
Popatrzyłam na pociągającą nosem Sophie i pomyślałam, że kiepsko znam swoją
siostrę.
- Gdzie jest ta stara lalka, Sophie? - zapytałam. - Gdzie ją schowałaś?
Drżenie warg. Nie powie. Sophie jest zupełnie inna niż Sara. Sara często
wdrapuje mi się na kolana, nawet jeśli siedzi już na nich Bazyl. Prosi o pomoc w
odrobieniu pracy domowej,
109
chce się ze mną bawić, chodzić do kina. W oczach Sary życie jest, zdaje się,
całkiem proste. Jest urocza i śliczna. Ona nie czuje potrzeby konfrontowania się
z ludźmi.
?, ????-
- Chce tylkc" żeby mnie o nią poprosiła - wymamrotała
Sophie.
Uczciwe postawienie sprawy.
_ pobrze, ale gdzie jest ta lalka? Załatwię, żeby Sara o nią błagała..-
znaczy/poprosiła, ale muszę najpierw mieć tę Barbie. Sophie, gdzieś ją wsadziła?
Chyba nie oderwałaś jej znowu czegoś, co?
Cisza.
A potem:
-Jest w koszu na śmieci.
To mi brzmiało dziwnie znajomo.
- W puszce po jedzeniu Bazyla. Emmo, pomóż mi. Błe. Sophie wcisnęła swoją starą
Barbie do pustej puszki
po psim żarciu, takiej dużej - mama kupuje je z oszczędności, tylko że nic z
tego nie wychodzi, bo gdy przygotowuję Bazylo* wi kolację, to nakładam mu
ogromne porcje i może właśnie dlatego weterynarz twierdzi, że Bazyl zrobił się
trochę zbyt okrągły i powinien przejść na dietę.
Zgadnijcie, kto zanurkował do kosza i wyłowił Barbie? Pomimo szczerej nienawiści
do rodu Barbich... I kto musiał usunąć resztki śmierdzącego psiego żarcia z jej
żółtych włosów i łososiowych kończyn?
A potem przyszła pora na negocjacje. Sara właśnie zwierzała się Kenowi. Szeptała
mu pod koafiurę coś o tym, że jej wredna średnia siostra porwała jego nową
narzeczoną.
- Chodź ze mną. Załatwimy to! - rzuciłam stanowczo. Były dwa trudne, bardzo
dramatyczne momenty. Najpierw
się bałam, że Sara nigdy nie poprosi. A potem wyszeptała to tak cicho, że Sophie
w ogóle jej nie słyszała.
110
Aż wreszcie Sophie pękła:
- Handelek!
Sara zrobiła przebiegłą minę. Rzuciła się biegiem do swojego pokoju. A gdy
wróciła, zaproponowała wstążkę do włosów, błyszczącą spinkę, zdjęcie boysbandu i
starą książkę o Har-rym Potterze bez okładki. Doskonale wiedziała, że Sophie nie
jest zainteresowana żadną z tych rzeczy. Ale zawsze warto spróbować.
-Jak bardzo chcesz mieć tę starą Barbie, Saro? - zapytałam.
- Bardzo, bardzo straszliwie dużo! - krzyknęła, a oczy miała jak spodki.
- Tak bardzo jak... smoka?
Sara zamarła. Trafiłam w dziesiątkę!
- Dooobrze - mruknęła.
Poszła ze zwieszoną głową po małego smoka z połamanym grzebieniem. M jak
mediator? Rozwiązałam kryzys w sprawie Barbie niczym najprawdziwszy mąż stanu.
A może powinnam pomyśleć o ambitnej pracy... przepraszam, karierze... w polityce
międzynarodowej, gdzieś u boku Kofiego Annana? Eleganckie kostiumy, ambasady,
obszerne limuzyny i robiona na zamówienie czekolada...
Ponury poniedziałek
Telefon zadzwonił pięć po siódmej.
- Emmo! -jęknął tata, a jego łysinka zamigotała w porannym świetle. - Dzwoni
twoja przyjaciółka, która cierpi na bezsenność.
To była Lizzie. Chciała się dowiedzieć, co dzisiaj zdajemy. Czasami jest trochę
rozkojarzona i zapominalska.
- Lizzie, czasami jesteś trochę rozkojarzona i zapominalska - powiedziałam.
111
- Dzięki, Em! - odcięła się.
Gdy byłyśmy małymi siódmo- i ósmoklasistkami, Lizzie zawsze dzwoniła z samego
rana. Dzwoniła, zęby się zapytać, co było zadane albo co mamy przynieść do
szkoły. Nigdy nie pamiętała, co będziemy gotować. Słyszałam przez telefon, jak
przekazuje wszystko swojej mamie. Jeśli wśród składników było coś niezwykłego,
czego Astopoulisowie nie mieli akurat w domu, musiałam przynieść podwójną porcję.
Jestem całkiem niezła w planowaniu, jeśli chodzi o jedzenie.
Pomyślałam o Star. Zdarzało się, że w dzień gotowania spóźniała się na autobus,
bo musiała po drodze do szkoły zrobić zakupy. Przecież to zadanie rodziców,
prawda?
Przynajmniej moje siostry były tego ranka w lepszych humorach. Gdy patrzyłam na
Sophie, przyszło mi do głowy, że może wcale nie jest tak łatwo być tą środkową,
zwłaszcza gdy najmłodsza jest chodzącym wdziękiem.
Najstarszej też nie jest łatwo!!! Na głowie egzaminy i ukochany, który uparcie
nie wsiada do autobusu.
Jakby tego było mało, autobus przyjechał trochę przed czasem i musiałam biec, co
mnie rozzłościło.
Nie mam zamiaru nawet spojrzeć na Okropnego. Rozejrzałam się po autobusie.
Patrzyłam wszędzie, tylko nie na Jona Watkinsa. Uderzyłam się w palec u nogi.
Usiadłam i zaczęłam przeglądać książki w torbie. Powtarzałam sobie, że już
niedługo będzie piątek. Wyskoczę z autobusu i upoluję Pięknego Nieznajomego.
- Podobała ci się imprezka, Em? Bawiliśmy się do czwartej. Zagraliśmy piękny
koncert. Ktoś przylazł i powiedział, że muzyka mu się nie podoba! Wyobrażasz
sobie? Chcieli wezwać policję! Masz pojęcie? I jeszcze jęczeli coś o tym, że
gramy w piłkę. Starą blachą do ciasta mamy. Mama nie narzekała...
Pauza. Zdaje się, że Jono myślami nadal był na przyjęciu. 1
112
- Wiesz, nam, artystom i muzykom, trudno zdobyć akceptację społeczeństwa.
Znowu pauza.
- Rozchorowałaś się, Em? Pojechałaś do Rygi, mała?
- Nie, Jono, oczywiście, że nie pojechałam do Rygi! -Aha. Bo mnóstwo ludzi
pojechało! - zapiał z zachwytu. -
Żebyś widziała nasz dywan w salonie. Przydałoby się profesjonalne czyszczenie.
- Bardzo ci dziękuję za tę szczegółową relację, Jono. Mówisz takie interesujące
rzeczy.
Kolejna pauza.
-Jesteś na mnie zła, Emmo? Powiedz?
-Wcale nie jestem zła, Jonathanie! Miałam traumatyczne przejścia z rodzeństwem!
Jest poniedziałek rano i czekają nas egzaminy! Jestem zmęczona! Zamknij się!
Ścieżka uczuć
- Oj, nie jesteś dziś szczęśliwym zajączkiem, co, Em? -zauważył.
Zajączkiem? A skąd on wie...
- Ale, ale, jak ci się podobał mój kumpel, Matt?
- Matt? Nie bardzo.
- Och! A ja myślałem, że zadurzyłaś się w nim po uszy!
Nie zwracać na niego uwagi. W końcu odpuści. Wyglądałam uparcie przez okno.
Słyszałam, jak podśpiewuje pod nosem. Pewnie wyobrażał sobie tłum fanek
wpatrzonych w niego jak w obrazek. Niech mu tam, przynajmniej dał mi spokój.
Wsiadła Star. Nim jeszcze zdążyła usiąść, zawołał do niej:
- Wpadł ci ktoś u mnie w oko, Star?
8 - Nic da rady bez czekolady
113
- Nie, Jono, nikt. Ale przyjęcie było miłe, a jedzenie pyszn
- Dzięki, Star. Cieszę się, że ktoś docenił mój wysiłek! Kłamała jak z nut. Krew
mnie zalała.
- Muszę powiedzieć, że zrobiło mi się żal kobiet, gdy spój rżałem na sprawy z
waszej perspektywy - ciągnął Jono. - M-siałem, że już nigdy nie zmyję tego
makijażu. To była poucza jąca lekcja, jak to się mówi.
Zerknęłam na niego ukradkiem. Na wszelki wypade zmrużyłam oczy, żeby nie
zauważył, że na niego patrzę. Rze czywiście, nadal wyglądał odrobinę
wampirycznie.
- Nałożyłeś za dużo mazidła nietoperza, Jono - powiedziałam.
A on na to:
- To nie ja. To moja mama. Chyba nie myślisz, że sam bym się umalował? Nie
jestem zbokiem. - I zaraz do Lizzie: - Sie-ma! Jak tam śliczny Boyd?
- A skąd mam wiedzieć, Jono? - odparła. - Ale dzięki za zaproszenie na imprezkę.
Kiedy następna?
Czy ona mówi poważnie? On bez wątpienia tak.
- Och, chyba w sierpniu. Tak z okazji wakacji. Może mały grill? Hamburgery,
kukurydza i tofu dla wegetarian? Wiem, gdzie kupić tani keczup. Całe wiadra.
- Telewizyjni szefowie kuchni nie używają keczupu, Jono - zauważyłam. - Dobranoc.
Słuchaj, Lizzie, co zrobisz, jak spotkasz Boyda?
Zrobiła zamyśloną minę.
-W sobotę wieczorem Boyd Smirnoff mi się podobał. Ale w Prawdziwym Życiu za nim
nie przepadam. Wiecie, o co mi chodzi?
- Nie - odparłyśmy zgodnie ze Star.
- To ja wam wyjaśnię, dziewczynki. - (Lizzie weszła teraz w rolę Bridget Jones).
- Na imprezie Boyd prezentował się
114
całkiem, całkiem z tymi swoimi muskułami i w ogóle. Ale inteligencją to on nie
grzeszy. Ładna buzia i nic więcej.
- Lizzie, buzię to on ma całą pokiereszowaną!
- No, to tylko ładne ramiona. Umięśnione.
-Więc wciąż jesteś zakochana w Najmłodszym Przystojnym?
- Sama nie wiem. Widzicie, odkąd ten tam - (zabójcze spojrzenie w stronę Steve'a)
- złamał mi serce, poruszam się bardzo ostrożnie po ścieżce uczuć.
- A ty, Star? Chyba też nie odnalazłaś mężczyzny swoich marzeń?
- Nie, Em. I nie wydaje mi się, by w ogóle istniał mężczyzna dla mnie.
Zaśmiała się drwiąco.
- Och, Star, co za bzdura. W sobotę wyglądałaś olśniewająco. Po prostu nie było
nikogo odpowiedniego. Dla żadnej z nas. A ty jesteś tylko nieco nieśmiała, to
wszystko.
Cisza.
- Chyba nie mamy zbyt wiele szczęścia na ścieżce uczuć, co? - zauważyłam.
Klasztorne uwagi
- Może lepiej by było iść do klasztoru - powiedziała Star. -Wiecie, jak w
Hamlecie, gdy Hamlet mówi do Ofelii. „Idź do klasztoru".
- Miałybyśmy pójść do zakonu? - zadumała się Lizzie. -Byłoby nam do twarzy w
czarno-białych, łopoczących szatach. Zakonnice wyglądają czasem całkiem fajnie.
-W czasach Szekspira chyba nie chodziły w takich czarno--białych habitach -
stwierdziła Star.
- Ale my nie byłybyśmy zakonnicami w czasach Szekspira, tylko teraz! Jednak są
też pewne niedogodności. Zakonnice
115
muszą jeść korzonki i zupę, nie mają centralnego ogrzewania, nie chodzą na
zakupy. Nie widziałam, żeby jakaś zakonnica kupowała sobie lody w parku.
- I nie mają psów - dodałam.
Porażka. Chyba trzeba powiedzieć klasztorowi „nie".
Dotarliśmy do Najważniejszego Przystanku we Wszechświecie. Był Chłopiec z Tubą,
natomiast ani śladu Pięknego Nieznajomego.
I nagle zobaczyłyśmy coś, co nami wstrząsnęło.
Babcia z Wózkiem. Sama.
Szła chodnikiem. Ręce trzymała po bokach, zwisające bezwładnie, jakby nie bardzo
wiedziała, co z nimi zrobić.
Nie miała wózka!
- Och, nie - wyszeptała Star.
- Co ona pocznie? -jęknęła Lizzie.
Biedna Babcia z Wózkiem. Została sama jak palec.
A gdyby coś się stało Bazylowi? Kto byłby moim przyjacielem i powiernikiem? Kto
słuchałby na okrągło i bez narzekania moich ulubionych piosenek? Kto chowałby
czosngk w moich butach?
Atak serca
Mogło być tylko gorzej. Złoty środek? Poza zasięgiem.
Cath Ratcliffe wdzięczyła się do Jona. Nałożyła sobie na twarz tyle pudru, że
wyglądała, jakby pracowała w dziale kosmetycznym domu towarowego. Dlaczego jej
matka nie tupie nogą i nie trajkocze na okrągło: „Masz całe życie na malowanie
się. Nie wolno chodzić w makijażu do szkoły".
Jakby tego było mało, Dodo był w wyśmienitym nastroju.
Siedzieliśmy teraz przed nim - trzydzieści osób, za które był odpowiedzialny.
Zestresowani, pryszczaci z niewyspania
116
oraz niedoborów energetyzującej czekolady i zastanawiający się, czy nie
należałoby wejść w akcje E-wysypka dot.com, zamartwiający się pokojem na świecie,
który spoczywa w rękach Busha i jemu podobnych, zaniepokojeni trójami z minusem
i szóstkami oraz nieobecnością Pięknego Nieznajomego. A Dodo się tylko uśmiecha!
Nie ma litości! Czyżby był nienormalny? O niego też się trzeba martwić?
Lizzie przygotowywała się do przedstawienia. Miała przyspieszony oddech. Kolana
się pod nią uginały, jakby zrobiło się jej słabo. Posłała mi krótkie
ostrzegawcze spojrzenie: „Jak mnie zdradzisz, Em, to cię zabiję".
- Panie Donaldson... Miałam bóle w autobusie - powiedziała drżącym głosem.
- Uspokój się, Elizabeth. Po prostu się postaraj - odparł. -W końcu świat się
nie zawali, jeśli dostaniesz piątkę zamiast szóstki.
- Ale zawali się, jeśli dostanę troję! -jęknęła Lizzie. - Nie pozwolą mi iść do
szkoły aktorskiej, a ja naprawdę tego chcę.
- Elizabeth, przecież znam twoich rodziców. Zależy im jedynie na twoim szczęściu
- oznajmił śpiewnie Dodo.
- Głodne kawałki! - ryknął Okropny.
Muszę przyznać, że miał słuszność, choć za nic nie dałabym tego po sobie poznać.
- Ale, proszę pana, ja się źle czuję. To przez ten stres! -wyszeptała Lizzie,
łapiąc się za serce i błyskając białkami ogromnych oczu.
- Nie ta strona! - zagrzmiał Okropny. - Serce jest po lewej, skarbie!
Po czym wybiegł za drzwi, zataczając się ze śmiechu. Musiał uciekać przed
pięściami Lizzie, która ruszyła na niego niczym Lennox Lewis.
- Zabiję cię, Jono Watkinsie. Skończę z tobą i twoimi ananasami!
117
- Widzisz? - zapiała z zachwytu Ratcliffe. - Nie zawsz udaje ci się wywinąć,
Elizabeth Astopoulos!
- Założysz się? - wrzasnęła Lizzie.
Zapadła przedłużająca się cisza. Lizzie wiecznie gada o wy czuciu czasu. A teraz
wcieliła to w życie. Opadła na krzesło złapała się za gardło i wytrzeszczyła
oczy. Ale nawet Lizzie ni mogła wytrzymać tak długo. W końcu się roześmiała.
Chicho tała jak hiena.
I my parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. „Ata" serca" Lizzie i „bójka" z
Okropnym okazała się prawdziwą te rapią. Wszyscy od razu poczuliśmy się lepiej.
Choć raz Dodo miał rację. Od kiepskich stopni świat si nie wali, bez względu na
to, co mówią rodzice. Nie słyszała też, żeby złe świadectwo stało się przyczyną
samobójstwa ja kiegoś nastolatka. To tylko znaczki stawiane przez przepłaca nego
urzędnika. Tak w każdym razie mówi pan Benson o matematyki.
Nagle Carly zalała się łzami. Bo, widzicie, ona wyjeźdź Podobnie jak kilka
innych osób, idzie do szkoły, w której s inne przedmioty niż u nas. Parę osób
idzie już do pracy! A sied mioro przenosi się do równoległej szóstej klasy.
Zaczęło nas wszystkich dławić w gardłach. Byliśmy raze przez pięć lat! Jedno po
drugim zalewaliśmy się łzami, naw Cath Ratcliffe. Dodo poszedł po chusteczki.
x%dy nie wiad00lo ^anastePnymp^
Ale życie toczy się dalej i nigdy nie wiadomo, kto stoi na następnym przystanku,
czy autobus w ogóle przyjedzie albo czy nie przyjadą trzy naraz.
A tu proszę, kolejna niespodzianka - zaproszenie!
Aleksandra Parker, ta od bab-ecz-ek, powiedziała:
- Ach, słuchajcie. Zapraszam wszystkich do mnie na piątek, na siódmą. Przyjęcie
z basenem. Do dziewiątej albo wpół do dziesiątej. Mały grill też będzie!
Rewelka! Przyjęcie z basenem i mały grill. Właśnie tego nam trzeba. W piątek,
tak?
- Aleksandro - szepnęłam, gdy upewniłam się, że rtikt mnie nie usłyszy. - Czy...
tego... czy mogłabym kogoś ze sobą przyprowadzić? Chociaż nie wiem, czy będzie
mógł przyjść.
- Pewnie. Basen jest ogromny! - wrzasnęła, aż Jono się odwrócił.
No, pewnie! A ciekawe, na kogo on przypuści tym raz<em atak? Na Aleksandrę czy
Ratcliffe?
Super. Żeby już był piątek. Szkoda tylko, że nie będę ????-gła się pochwalić
konkretniejszą opalenizną... Za to później
119
czekają mnie długie tygodnie wypełnione samymi interesującymi zajęciami:
plotkowaniem, zakupami, jedzeniem ciastek cytrynowych i porzeczkowych
sznurowadeł.
- Fajnie, że idziemy w piątek na przyjęcie, co? - zapytałam Star po drodze do
auli.
Uśmiechnęła się blado. Dopiero później dało mi to do myślenia.
Bez Star
Star nie jechała dziś autobusem.
Lizzie wsiadła. Choć raz w życiu siedziałyśmy w milczeniu. Oto, co egzaminy
robią z człowiekiem. Nie bardzo wiem, co dokładnie, ale na pewno ze mną robią to
porządnie.
Na miejscu Star siedział siódmoklasista. Dziwny widok. Odwrócił się i wbił w nas
oskarżycielski wzrok.
- Gdzie ona jest? - zapytał głucho.
Żadnego szacunku dla starszych. Te dzieci w okresie dojrzewania. ..
- Zdaje się, że chciałeś powiedzieć: „Przepraszam, gdzie jest Amarylis?" -
prychnęła wyniośle Lizzie.
Jego szyja nabrała czerwieni sosu słodko-kwaśnego, potem sos wypełzł na twarz i
czoło, sięgając linii włosów. Zrobiło mi się go żal. Lizzie potrafi czasem
człowieka zdołować. A potem chłopak się skrzywił. Oho! Czyżby bunt? Zdaje się,
że w jego organizmie kiełkują z wolna chłopięce hormony.
- Arna co? - zdziwił się. - Myślałem, że ona się nazywa Star!
- Nie nazywa się - burknęła Lizzie, a ja, wpadając jej w słowo, powiedziałam:
- Nazywa się.
Długa pauza. Wszyscy byliśmy zmieszani.
120
- Star nie ma dziś egzaminu - wyjaśniłam mu. - Lizzie i ja zdajemy informatykę.
Star nie. Będzie jutro. Jutro mamy muzykę.
- A dlaczego chcesz to wiedzieć? - zapytała Lizzie. Wzruszył ramionami.
- Tak sobie.
- Może jemu podobają się starsze kobiety.
Sceniczny szept Lizzie był tak głośny, jakby mówiła przez megafon.
Przyglądałyśmy się, jak uszy siódmoklasisty nabierają jeszcze głębszego odcienia
czerwieni.
- To może podoba mu się Jej Wysokość Bizneswoman -zachichotałam.
I wtedy uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie widziałam Jej Wysokości
Bizneswoman. Spiekłam raka na wspomnienie naszego ostatniego spotkania. Mam
nadzieję, że to nie ze względu na mnie i mojego kochliwego czworonożnego
przyjaciela unika jazdy autobusem.
Ślamazarna środa
Chciałam skupić się na sztuce. Bez Lizzie. Bez Star. Nudy na pudy.
W autobusie nie ma do kogo otworzyć ust.
Nagle koło mnie klapnęło Coś Dużego i Głośnego.
- Nie lubię patrzeć, jak jesteś sama jak palec, Em - zagrzmiał. - Tęsknisz za
koleżankami, co?
- Dam sobie radę, Jono. Szczerze mówiąc, całkiem mi się to podoba. Lubię
samotność. Można zebrać myśli.
- Hm - mruknął. - A o czym myślisz? O tipsach? O tym Nonszalanckim Ośle?
Ach, ugodził mnie w samo serce! I nie chodziło o protekcjonalne uwagi Okropnego,
lecz o wzmiankę o Pięknym
121
Nieznajomym. Ależ ja biedna! Od wieków nie widziałam swo jego ukochanego! A
teraz ten wredny fan Cath Ratcliffe, ta pa rodia kucharza, ten hałaśliwy
pogromca marzeń, ten... ten.. Jono Watkins - kala imię mojego Pięknego
Nieznajomeg przez sam fakt, że o nim wspomina!
No, dobrze, to nie jest jego prawdziwe imię. Nawet ja nie znam. Ale wiecie, o co
mi chodzi.
Dlatego powiedziałam tylko (z wielką godnością):
- Myślę o sztuce, Jonathanie. To dla mnie rzecz pierwszo rzędnej wagi.
-Jestem pod wrażeniem.
Czułam, że mi się przygląda. Siedział bardzo blisko, ale i ta nie miałam zamiaru
spojrzeć mu w oczy. I wtedy powiedział:
- Sam jestem przecież artystą, Emmo. Szkoda, że nie moż na robić wszystkiego.
Moja artystyczna dusza realizuje si w muzyce oraz, oczywiście, w gotowaniu.
Myślę sobie: przy gotuj danie i sfotografuj je do gazety. A potem zjedz.
- Nikt nie chciałby jeść tego, co ugotowałeś! - odparowałam błyskawicznie.
Tylko się zaśmiał. Ależ on gruboskórny! Innych mój cięty język zwaliłby ż nóg, a
on nic.
- Em, jeśli urządzę tę letnią imprezę, pomożesz mi w kuchni? Star mówi, że
dobrze gotujesz. A dla mnie nigdy jeszcze nic nie ugotowałaś.
Czy „dobrze gotujesz" to miał być komplement? Byłam na siebie zła, bo poczułam,
że się rumienię.
- Być może nawet przygotuję coś na twoje przyjęcie, Jonathanie - powiedziałam. -
Może. Ale jeśli już, to będzie to coś dobrego, a nie byle co. Chrupiące warzywa
do wymyślnych dipów. Łódeczki z selera z pikantnym serkiem topionym. Prawdziwa
pizza. Może fajitas z dobrą salsą. Przyzwoite pieczywo czosnkowe. Twoja impreza
będzie wreszcie na przyzwoitym poziomie.
122
Skąd mi się to wszystko wzięło?
- Rzecz w tym, że mam bardzo napięte plany na lato -dodałam na wszelki wypadek,
żeby sobie za dużo nie pomyślał.
On na to:
- Emmo, najbardziej na świecie chciałbym, żebyś upiekła ciasto czekoladowe.
Słyszałem, że twoje ciasto czekoladowe jest nieziemsko pyszne. Oczywiście kupię
wszystkie składniki. Całą górę czekolady najlepszej jakości, jeśli to ważne.
Przekrzywił głowę na bok i zrobił minę zagubionego chłopczyka. Hm...
Będzie się musiał bardziej postarać.
Czwartkowe Czekanie
- Wpadłam wczoraj do kawiarni - zawołała Lizzie. - Patriarcha też koniecznie
chciał wejść, ale kazałam mu zaczekać pod drzwiami. Robi za dużo hałasu. Stanęło
na tym, że od początku lipca pracuję w każdą sobotę! Tak powiedział Cioteczny
Dziadek Roberto.
-Ja chyba też powinnam sobie poszukać pracy na wakacje - stwierdziłam.
- Mogłabyś pójść jeszcze raz do tego centrum ogrodniczego - zasugerowała Star.
- Nie ma mowy. Wytrzymałam tam tylko tydzień. Skrajny wyzysk! Cały boży dzień
musiałam podlewać rośliny, zrywać zwiędłe liście i taszczyć geranium. Ale bez
wątpienia przydałoby mi się trochę gotówki. Kupiłabym sobie tę czarną marynarkę.
-Jadę na warsztaty teatralne! - zawołała Lizzie. - A ty, Star? Pobudka, pobudka!
Jedziesz gdzieś na wakacje?
- Nie wiem - odparła Star.
123
Więc jaki był ten czwartek? W drodze do domu uznałyśmy z Lizzie, że to po prostu
kolejny dzień pod hasłem trzech „z" -zasuw, zaliczenia i zmęczenie. Po pewnym
czasie człowiek się przyzwyczaja. I wtedy nadchodzi w końcu
Piękny Piątek!
A to oznacza, że będę mogła wyskoczyć z autobusu na spotkanie z Pięknym
Nieznajomym. I iść na przyjęcie do Aleksandry. I wziąć do szkoły całe pudełko
Wielgachnych Super-ciach! Ciągną się milami na blasze do pieczenia niczym
chrupiące meduzy. Trzydzieści złocistych ciastek dla całej klasy. Ach, nie -
trzydzieści jeden, bo przecież jest jeszcze Dodo. Przygotowywałam je całe wieki.
Wszystko przez moje siostry, które jęczały, zalewały się łzami i dąsały. W
efekcie dla nich też musiałam upiec po ciastku.
Mam ładną puszkę z kozami na wieczku. Zdaje się, że ktoś ze znajomych mamy
przywiózł ją z jakiegoś starego majestatycznego zamku. Bardzo lubię zwiedzać
takie miejsca i fantazjować na ich na temat. Wyłożyłam puszkę papierem, napako-
wałam do środka ciastek i wcisnęłam wieczko.
Przepis na Wielgachne Superciacha później, jeśli będzie czas.
- Co masz w tej puszce, Em? - zawołał Okropny, gdy tylko wsiadłam do autobusu. -
Daj, sprawdzę. No, bądź grzeczna. Już niedługo rozstaniesz się ze mną na całe
trzy miesiące.
- Bosko! - zapiałam z zachwytu.
Podważyłam wieczko i pozwoliłam mu zajrzeć do środka. Liczyłam na to, że
wspaniały aromat doprowadzi go do szaleństwa.
I nagle wierzchnia warstwa ciastek posypała się na podłogę. Rzuciłam się pod
fotele, żeby je pozbierać. Jedno Wielgachne Superciacho wylądowało w czymś mocno
włochatym. Pod-
124
niosłam je i utknęłam ostrożnie z boku puszki, owijając kawałkiem papieru.
Już wiem, kto je dostanie...
Gdy się w końcu wyprostowałam, Star siedziała na swoim miejscu przede mną i
upychała rzeczy pod siedzeniem. Usiadła prosto, schludna i poważna, zamknięta w
swojej skorupce, gotowa zmierzyć się z tym wyjątkowym dniem.
Na następnym przystanku wpadła Lizzie. Odrzuciła włosy do tyłu i zawołała
triumfalnie:
- Nareszcie koniec! Dziś wieczorem imprezka, a potem wakacje! Wszystko będzie
inaczej!
Dodo Dynia był dziś cały w skowronkach. Chyba cieszył się na te kilka tygodni
bez nas. Dziwne, bo zwykle nie jest aż tak rozentuzjazmowany. Miał na sobie
kolejne, jeszcze porządniejsze nowe spodnie. Szyte na miarę. Kremowe. Oczywiście
żaden z chłopaków za nic by takich spodni nie włożył, ale jak dla faceta w wieku
Doda były całkiem, całkiem. Granatowa koszula też niczego sobie.
Wstał, obszedł dookoła swoje małe biurko, odchrząknął i powiedział:
-Jestem najzupełniej pewny, że moja klasa, moja 11D, zda egzaminy śpiewająco. Co
więcej, nie wątpię, że wygram zakład z innymi nauczycielami. Wiem też, że
wszyscy zrealizujecie swoje marzenia.
- 11D brzmi jak rozmiar stanika - mruknął Okropny.
- Tobie to wszystko kojarzy się ze stanikami - warknęłam. - Proszę pana! Mnie
grozi niezrealizowanie swoich marzeń co do przyszłości, bo nie wiem, co chcę
robić!
- Och. No, cóż, Emmo. Na pewno stopnie wskażą ci jakiś kierunek.
Nauczycielskie dyrdymały.
- Panie Donaldson - odezwała się Star. - Mogę coś powiedzieć?
125
- Oczywiście, Amarylis.
Star była zarumieniona. Odchrząknęła i powiedziała:
- Owszem, jestem jajogłowa, panie Donaldson. Nie przeszkadza mi, że mnie pan tak
nazywa, bo ja naprawdę kocham książki. Ale muszę zwrócić panu uwagę na to, że
pana wypowiedź była przesycona seksizmem. Zdaję sobie sprawę z tego, że zrobił
pan to nieświadomie, ale z Tunde'em się pan nie droczy, dlatego że on dużo czyta,
prawda? Ani ze Scottem. Zgadza się, nie maluję się i nie chodzę w falbankach,
ale jestem czysta i staram się wyglądać przyzwoicie.
-1 wyglądasz wspaniale, Star! - huknął Jono. - Uroda plus szare komórki, mała!
Znowu oblała się rumieńcem. Uniosła podbródek. To bardzo buntownicze jak na Star!
To była pewność siebie albo coś... tylko że drżała jej warga.
- Star - powiedziałam - pan Donaldson po prostu palnął bez namysłu. Nie ma się
czym denerwować.
Dodo chyba czuł się winny.
- Przepraszam cię, Star. Naprawdę cię przepraszam - powiedział sposępniały. -
Chyba potraktowałem cię protekcjonalnie. Muszę sobie przemyśleć pewne rzeczy.
Brzmiało to tak, jakby brał udział w telewizyjnych zwierzeniach... „Jeszcze,
Dodo, jeszcze! Ujawnij nam swoją mroczną przeszłość, jakieś skandale z pokoju
nauczycielskiego, jakieś pokątne macanki!"
- Przyjmuję przeprosiny - oznajmiła Star. Zdobyła się nawet na słaby uśmiech.
Gołębioniebieska ekstaza
- Och! To samochód moich marzeń! - wrzasnęła Lizzie. -Tylko że ja wolę srebrny.
126
- Kolor jest nieważny, kobieto! - zawołał Jono. - To lotus! Ten model nie jest
zbyt męski, ale, nie powiem, nie wzbraniałbym się przed przejażdżką, gdyby laska
za kierownicą była dość ponętna, ale dla siebie wybrałbym raczej lotusa siedem.
-Ja też! - krzyknął Dean, który zawsze zgadza się z Okropnym.
Gapiliśmy się przez okno klasy na sportowe auto na parkingu, śliczne i
gołębioniebieskie. Chciałabym mieć taki kabriolet i pędzić z rozwianymi
włosami... Choć moje włosy pewnie by nie współpracowały, a Bazylowi pewnie by
odbiło i mógłby próbować wyskoczyć. Trzeba by go jakoś przywiązać i nałożyć mu
kask z nausznikami.
- Zdaje się, że czyjejś mamie się powiodło - stwierdził Dean. - Wyszła za
milionera. Żaden nauczyciel nie mógłby sobie pozwolić na taką brykę. Patrzcie!
Dodo do niej podszedł.
Parsknęliśmy śmiechem. Trzymaliśmy się wszyscy za brzuchy, bo rzeczywiście do
lotusa truchtem podbiegł Dodo z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Hej, mała, daj się przejechać! - zawołał przeciągle Jono, przedrzeźniając głos
Doda Dyni. - Równy ze mnie gość. Jestem ????, jestem Dodo Dynia.
Kobieta wysiadła z lotusa. Najpierw długie nogi w złotych sandałkach na wysokich
obcasach, a potem reszta w kremowej letniej sukience. Zdjęła ciemne okulary.
- Ależ ja ją znam! - krzyknął Jono.
I ja też. Tę kosztowną fryzurę poznałabym na końcu świata. Jej Wysokość
Bizneswoman.
Najlepszy Dzień z Życia Doda
- A oto moja klasa! - zawołał Dodo, gdy przekroczył próg klasy, a oczy wyłaziły
mu na wierzch z dumy. - Cała ta banda zawadiaków!
127
/
- Dzień dobry - powiedziała i zaróżowiła się wstydliwie.
- 11D! Przywitajcie pannę Grey. - Odwrócił się do niej. Jego głos przeszedł w
szept, jakby wpatrywał się w idola. - Przywitajcie Karen.
Cisza. Zdumienie.
To Jono Watkins pierwszy przypomniał sobie o dobrych manierach.
- Miło nam panią poznać, panno Karen - powiedział. -Dodo... eee... pan Donaldson
jest naszym wychowawcą od paru lat i bardzo... eee... bardzo się cieszymy...
- Od trzech lat! - wrzasnęła Lizzie. - I jest super!
- Dużo o was mówi - powiedziała Jej Wysokość Bizneswoman. Okazało się, że jest
odrobinę niższa ode mnie. - Opowiadał mi, jak widzi waszą przyszłość, prawda,
Tim?
Tim! Tim?
- To miłe - wyjąkałam.
Musiałam coś powiedzieć, bo nagle zrobiło się zupełnie cicho. Dodo i Jej
Wysokość Bizneswoman wpatrywali się w siebie. Zarumienione policzki, maślane
oczy, przyspieszony oddech, łomoczące serca...
To miłość! Wszyscy byli jak zahipnotyzowani. Jak to możliwe, że nasz nauczyciel
znalazł kogoś takiego jak ona? Czyżby z nią było coś nie tak?
Ashad zagwizdał tak przeciągle, że kwalifikowałby się do sali koncertowej.
- Najwyraźniej Dodo nie jest taki, jak myśleliśmy.
To dlatego przestał wzdychać i rozczulać się nad sobą. To dlatego zaczął się
lepiej ubierać. Jej Wysokość Bizneswoman nie zniosłaby rzeczy „dwa w jednym" ze
wzmacnianymi siedzeniami. Patrzyła na naszą klasę, jakby była to Kaplica Syk-
styńska.
- Pan ostatnio ją trochę rozweselił - stwierdziła Lizzie. -Kiedyś mieliśmy
zapuszczone brązowe tablice. Całe dziurawe,
128
w kredzie i kawałkach taśmy klejącej. I nie było tu tych roślin i ładnych
plakatów. Czy pani odwiezie pana Donaldsona do domu swoim lotusem?
- Bez haka na rower nie da rady - dodał Jono.
- Rower został dzisiaj w domu, bo wybieramy się na wycieczkę - odparła.
Słowa „wycieczka" i „Dodo" zupełnie do siebie nie pasowały. Wyobraziłam go sobie,
jak rzuca się z mostu na gumie, wiruje w spienionej wodzie niczym pluszowy miś w
pralce albo zsuwa się ze skały. A mimo to powiedziałam:
- Nasz pan poradzi sobie w każdych okolicznościach.
Jej Wysokość Bizneswoman odwróciła się do mnie i cała aż pokraśniała. Od razu
było widać, że takie słowa to miód na jej serce. Chyba mnie rozpoznała.
- Czyja cię nie widziałam w autobusie? - zapytała. - Ach, i masz tego małego psa,
prawda? Jak on się miewa? Nadal taki żywotny?
- Eeee... Ma się świetnie. Dlaczego przestała pani nosić ten wielgachny
pierścionek?
Oj! Komu to się wymsknęło? Cóż za wścibstwo!
- Każdy może się pomylić - wyszeptała Jej Wysokość Bizneswoman. - Na szczęście w
porę poznałam waszego wspaniałego nauczyciela!
Pomyślałam, że łączy nas całkiem sporo - Bazyl i Dodo.
- Oddala pani pierścionek? - mruknęłam.
Bo, widzicie, nie mogłam się postrzymać, taka byłam ciekawa. -Tak.
- Ale samochodu nie?
- Samochód jest mój - oznajmiła stanowczo. - Zapracowałam na niego.
Czar sekretnej miłości Doda został przełamany, gdy wyciągnęliśmy flamastry.
Zabraliśmy się za podpisywanie koszul.
9 - Nie da rady bez czekolady
129
To taki rytuał jedenastoklasistów. Poczułam, że ktoś pisze coś na plecach, a
potem usłyszałam głos:
- Rany boskie, Em, ależ ty jesteś wścibska! Jak można py tac o takie osobiste
rzeczy? Dopiero co ją poznałaś.
- Interesuję się ludźmi, Jono - wyjaśniłam. -Jestem z na tury dociekliwa. A poza
tym, jeśli chodzi o ścisłość, spotkały śmy się już wcześniej.
Naprawdę chciałam się dowiedzieć, jak ona zapracował na samochód, ale nie miałam
dość tupetu, żebyją o to zapyta W każdym razie nie dzisiaj.
- Zachowujesz się jak pismak z brukowców, Em - stwierdzi To jest myśl... Jono,
ale co ty mi tam wypisujesz na ple
cach? Strasznie długo to trwa.
Widziałam, jak Jej Wysokość Karen szuka wzrokiem Dod Dyni, jakby poza nim nie
liczyło się nic we wszechświeci I wiecie co? Zachciało mi się płakać!
Bo, widzicie, Dodo nie jest zły. Na swój sposób mu na n zależy Będzie moim
wychowawcą jeszcze tylko przez kilka sekun
Złapałam puszkę z Wielgachnymi Superciachami i poczę stowałam ich.
Jej Wysokość Bizneswoman rozpływała się w pochwalać
- Przepyszne. - Wzięła ciastko, przełamała je na pół i po dzieliła się z Dodem.
- To dostarczy nam energii na naszą wy cieczkę.
- Eee... przepraszam, co to za wycieczka? Wyobrażacie sobie? A przecież Okropny
dopiero co oskarżył mnie o wścibstwo!
-Wybieramy się na morderczy weekend do nawiedzonego zamku w hrabstwie
Northumberland - odpowiedziała Jej Wysokość Bizneswoman. - Morderstwo i kolacja
z czterech dań. „Mord świętokradczy z murów świątyni, namaszczonej dłonią Boga
Samego, wykradł iskrę życia!"
- Znam to! - wrzasnął Jono. - To z Makbeta, prawda, Star?
130
Jej Wysokość Bizneswoman wzięła Doda za rękę.
- Tim, oprowadź mnie po swojej szkole.
Timothy Dodo potulnie wyprowadził ją z klasy. To był najlepszy dzień jego życia.
- Zycie jest pełne niespodzianek, co? - westchnął Jono. Był najwyraźniej w
filozoficznym nastroju. -Jeśli Dodo znalazł bratnią duszę, to każdemu z nas może
się udać.
- Nie każdemu - odezwała się Cath Ratcliffe, jak zwykle posępna.
Potrafi sprawić, że wszystko wygląda koszmarnie.
- Och! Cath, nie dostałaś ciastka - powiedziałam z uśmiechem. - Przepraszam, że
z ręki.
- Dzięki, Emmo - odparła i wgryzła się w ciastko, które zarezerwowałam
specjalnie dla niej.
- Mmmmm, czy one mają w środku melasę? Są takie lepkie i ciągnące. Pycha!
Zauważyłam, że Cath Ratcliffe odwiedziła Wróżka od Pryszczy. Super.
???, hip, hura! Dla Wróżki od Pryszczy.
Mała kulka lodu
- Hej, są jeszcze czekoladki, które przyniosła Star - zawołał Lukę.
- A nie wydaje ci się, że to ona powinna nas nimi poczęstować? - zapytałam.
- No, tak, ale gdzie ona jest?
- Gdzieś się tu kręci - stwierdziła Lizzie.
- Pewnie - powiedział Jono. - Przecież wraca dzisiaj z wami, nie?
- Tak? - mruknęłam. - Nie umawiałyśmy się. Myślałam, że spotkamy się u
Aleksandry.
131
Byłam w stanie myśleć tylko o jednym (przyspieszony oddech, łomoczące serce):
czy zdobędę się na odwagę, by zaprosić Pięknego Nieznajomego na imprezę? Czy go
dzisiaj zobaczę?
Okropny poczęstował się drugim ciastkiem. Złapałam go za rękę, żeby je odzyskać.
I w ten sposób ciacho uległo zmiażdżeniu.
-1 patrz, co narobiłeś! - wrzasnęłam. - To nie twoje ciastko. Całe się
pokruszyło.
- Bo ktoś spartaczył ciastkarką robotę - powiedział. Ależ on jest... Okropny.
- Słuchajcie - ciągnął - mnie Star powiedziała, że wraca z wami. Miała ze sobą
dużą torbę.
Rzeczywiście... .
Zrobiło mi się zimno w żołądku. Jakbym miała tam kulkę lodu. Robiła się coraz
większa, niczym kula śniegowa. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Star nie
umówiła się ze mną i z Lizzie, żeby pójść razem na przyjęcie? Przypomniałam ją
sobie na imprezie u Jona. Przyznała się wtedy, że to jej Dierw-sze przyjęcie, bo
nie lubi chodzić nigdzie sama. Dlaczego nie przyszło mi do głowy, żeby ją
poprosić, by poszła ze mną?
Wbiłam wzrok w pudełko czekoladek. Był na nim bilecik, śliczny, błyszczący,
niebieski bilecik. Otworzyłam go. W środku Star napisała:
„Dla moich kochanych przyjaciół i pana Dyni. Powodzenia i udanych wakacji".
To były luksusowe belgijskie czekoladki, gorzkie, mleczne i białe. Drogie.
Niespotykane.
- Gadacie o Jajogłowej? - zawołała Cath Ratcliffe, przepy-. chając się koło mnie
w stronę czekoladek. - Wyszła całe wieki temu.
To były pożegnalne czekoladki.
132
Szybko, Star, ruszaj się
„Wyszła wieki temu..."
Lizzie i ja spojrzałyśmy po sobie.
Lizzie szepnęła:
- Mam bardzo złe przeczucia. Rzuciłam się do drzwi, a Lizzie zawołała:
- A co z przyjęciem u Aleksandry?
Zawróciłam, złapałam torbę i znowu pobiegłam do drzwi.
Słyszałam za sobą wielkie racice Okropnego. Łomotały na korytarzu i na chodniku
przed szkołą. Wyminęłam tłum, Okropny rzucił się przez środek. Zatrzymałam się
przy bramie, z trudem łapiąc oddech. Serce dudniło mi w uszach, co nie było
specjalnie miłe. Rozejrzałam się po ulicy.
Star nie było w zasięgu wzroku.
Jono zahamował gwałtownie koło mnie i wrzasnął:
- Nie panikuj, Em. Co jest?
- Nie bądź idiotą, Jono! - Słowa płynęły same. - Ona była nieszczęśliwa.
Wiedziałam to! Powinnam była coś zrobić!
Podbiegła do nas Lizzie. Zgięła się wpół, zasapana. Właśnie zaczęło mi się
wszystko układać w głowie. Przypomniałam sobie podpuchnięte oczy Star. I jej
milczenie.
Jono przyglądał mi się bardzo uważnie.
- Chcesz powiedzieć, że z nią o tym nie rozmawiałaś? -jęknął. - Star wydawała
się ostatnio jakby... zapadnięta w siebie.
- Zamknij się, Jono. Jak śmiesz mnie oskarżać! - wrzasnęłam. - Ty pewnie wiesz,
co czują twoi koledzy w kwestii każdego drobiazgu, co?
- To co innego - odparł. -Jesteśmy facetami.
- Bzdury gadasz, Jono. Seksistowskie bzdury! - krzyknęłam. Zbierało mi się na
płacz.
On na to:
133
- Ale wy trzy zawsze trzymacie się razem. Takie z was dobre przyjaciółki! A Star
miała ostatnio dużo na głowie, prawda?
Milczenie. Czułam się okropnie. Sądząc po minie Lizzie, ona również.
- Pobiegła do autobusu - odezwał się ktoś z boku. - Biegła, ile sił w nogach. A
nogi to ona ma naprawdę długie, nie?
To był Chłopiec z Tubą. Patrzył mi prosto w oczy. Powiedział jeszcze raz:
- Star. Ta, na którą mówicie Amarylis. Pobiegła do autobusu. Och! Jaka ulga!
Lizzie złapała mnie za rękę i uwiesiła się na
mnie.
- Dzięki Bogu! - powtarzała. - Dzięki Bogu!
- Nie, nie do naszego normalnego autobusu do domu -wyjaśnił Chłopiec z Tubą. -
Wsiadła do autobusu, który jedzie w innym kierunku.
i
Rozwiń skrzydła i leć
m
- Zawołajcie Doda! - wrzasnęła Lizzie.
- Nie, Lizzie! Co on poradzi? Wezwie tylko tatę Star, a ja zaczynam podejrzewać,
że to jest właśnie przyczyną kłopotów. .. Dokąd ona mogła pojechać?
Staliśmy tak w trójkę, a obok nas Chłopiec z Tubą. Wszyscy sztywni z przerażenia.
I wtedy Jono powiedział:
- Słuchajcie, założę się, że pojechała do Francji. Tam jest jej mama, nie?
- A przyjęcie? - zawołała Lizzie. - Przecież by go nie opuściła? Chociaż z
drugiej strony, imprezy to chyba nie jest jej żywioł, prawda?
- Co my zrobimy? -jęknęłam i zalałam się łzami. Ogarnęła mnie najprawdziwsza
panika. - Star nie przeżyje w Paryżu!
134
Gubi się nawet w centrum handlowym! Jest taka ufna. Ktoś zrobi jej krzywdę!
- Kto? Francuzi nie są aż tacy źli.
- Nie myślałam o Francuzach, Jono, tylko o złych ludziach w ogóle! Star nie
radzi sobie w życiu. Wiem, że jest bardzo mądra, ale takiego codziennego
zdrowego rozsądku nie ma ani krztyny!
Lodowa kula jeszcze urosła. Teraz wypełniła mnie całą.
- Emmo, już dobrze - powiedział Jono. - Uspokój się. Coś wymyślimy.
Lecz w mojej głowie rozlegał się głośny krzyk: Panika! Absolutnie prawdziwy atak
paniki!
Nie chcę nigdy mieć dzieci. Wystarczy, że trzeba się martwić o przyjaciół.
- Nie mogła zajechać daleko. Nie ma pieniędzy - powiedział.
- Owszem, ma! Zarabia w herbaciarni. Staruszkowie upierają się przy zostawianiu
skromnych napiwków. Alfred, pani Blake i Violet... Ona prawie nie wychodzi z
domu, chyba że z nami. Mogła odłożyć sporą fortunę.
- Emmo! Nie daj się ponieść wyobraźni. Grunt to spokój.
Jono starał się nie stracić nad sobą kontroli, ale dostrzegłam wjego oczach
jakiś cień. Wcale nie był spokojny. Też się martwił.
*\\<**>
Nie ten autobt
Nawet nie chciałan - cym, że Star jedzie jakimś
obcym autobusem. Autobusem, który zabierają daleko od Liz-zie, Jona i ode mnie.
<?
To ma jakiś związek z poczuciem zepchnięcia na margines,
wykluczenia, prawda?
Przypomniałam ją sobie na imprezie u Jona. Powiedziała,
że ojciec nie ma dla niej czasu.
Dlaczego już wtedy do mnie nie dotarło, jaka jest nieszczęśliwa?
A teraz odjechała.
Nie tym autobusem. I prawdopodobnie kupiła sobie bilet
w jedną stronę.
Babska rzecz
- Nie, Jono, nie możesz jechać! 136
Otaczał nas już tłumek kumpli Jona. Wszyscy mieli zmarsz-one czoła,
przestępowali z nogi na nogę, byli szczerze zmar-eni.
- Ale, Em, ja znam lotnisko jak własną kieszeń! - upierał
V
Daj spokój, Jono. To babska rzecz - powiedziała stanówcie. - Star się nie
ucieszy na twój widok. Możecie za-domu nasze torby, żebyśmy nie musiały ich ze
sobą
vviła torbę u stóp Ashada, a ja rzuciłam swoją Jonowi. ie będę targała na
lotnisko puszki po ciastkach! Jono \ za rękę i zaczął mi coś pisać na grzbiecie
dłoni, ?? mu ją wyrwać, ale on na to wrzasnął:
- To mój numer komórki, idiotko! Na wypadek, gdybyście potrzebowały pomocy!
- Spokojna głowa, poradzimy sobie. Ale może pożyczysz nam trochę pieniędzy na
taksówkę? - zapytałam.
- Dobra - mruknął i opróżnił kieszenie. - Ashad? Tunde? - zawołał. - Macie jakąś
kasę?
Uzbierało się całkiem sporo. Wystarczy na taksówkę do samego lotniska. Ale małe
pytanie: czy próbowaliście kiedyś złapać taksówkę w piątek o wpół do piątej po
południu?
W końcu posłaliśmy Okropnego na główną ulicę, żeby złapał tam taryfę i wrócił
nią pod szkołę.
- Zobaczymy się na imprezie? - zawołał za nami, gdy odjeżdżałyśmy, a Lizzie
krzyczała do kierowcy:
- Musimy dogonić samolot!
Jazda na lotnisko East Midlands trwała całe wieki. Wszystko przez koszmarne
korki. Pewnie dlatego, że to piątek. Kolejne pytanie: próbowaliście kiedyś
znaleźć kogoś na lotnisku, gdy ten ktoś was nie szuka? Kręci się tam mnóstwo
ludzi. I nikt nie wygląda normalnie. A już na pewno nie jak Star. Było około
setki rodzin z małymi dzieciakami domagającymi się kupna
137
\
\cych się na ;e z gumką
? -jęk,
\durek,
^dczas
my
-j^-dzę! Zw -
??, gdzie pra-
cuj», ^uasta.
^ rzybrała ton słodkiej idiotki i zaszc —• przepraszam,
o której odlatuje sa-
molot ? - rangi, gdzie jest wyższa uczelnia?
Zack. tiam powieki. Szare komórki, neurony, synapsy -zabierzcie się za
przekazywanie sygnałów, zbierzcje siły i do roboty. No, dalej!
- To gdzieś pod Paryżem - powiedziałam. -Jej mama wykłada na jakiejś uczelni
niedaleko Paryża. Nie pamiętam nazwy miasta. Lizzie, co robimy?
- Być może musi najpierw polecieć do Paryża? Rzuciłyśmy się pędem przez terminal.
Stanęłyśmy przed
małym telewizorkiem i wyciągnęłyśmy szyje.
Żadnych lotów do Paryża w najbliższym czasie.
- A więc nie leci do Paryża -jęknęła Lizzie.
- Nie poddawaj się tak od razu - zawołałam.
Pobiegłam to tablicy z rozkładem. Był lot do Paryża dziesięć po czwartej!
Lądował w Paryżu dwadzieścia po piątej! Wrzasnęłam:
- O, nie! Już poleciała! Poleciała samiuteńka!
138
- Nie, nie samiuteńka. fsarv0j0ciejest jeszcze pilot i miłe stewardesy.
-Ale, posłuchaj, Lizzie,ona ^:gdywcześnieJ nie leciała samolotem. Jest
nieszczęśliwa, z^k ^j się, rozchoruje, przestraszy, dostanie w łapy terrorystów;
Ostaoie uprowadzona i...
- Pomocy! - wrzasnęła LizzL j, gatunku! Uprowadzenie! Bomba! Porwanie! Gwałt!
Przez chwilę nie potrafiłam ?^rtec^owa^' CZYto Lizzie-ak-torka czy też Prawdziwa
Lizzie ^ k sję nakręciła. Tak czy inaczej, zadziałało. Podbiegł donas ^ ijcj3nt
w sztywnej kamizelce. Przy pasie miał pistolet. A m^ - telefori komórkowy. Sama
nie wiem, ale wyglądał poważnie
- Co się dzieje, moje panie? " ????*?*" "* Znalazłyście podejrzany pakunek?
- Nie, chodzi o naszą przyjar , jj^ę, o Star... znaczy, Ama-rylis. O naszą
przyjaciółkę! Uciek f j. zawołałam. - A jest kiepska w te klocki.
- Gdzie ona jest? Gdzie?- s^i j^ła lizzie. I wtedy je zauważyłam.
Rzędy kolorowych magazyny ? za nimi? Książki.
- Chodź! - zawołałam i rzuć;, - się w stronę książek.
Lizzie ruszyła za mną, ztruc}& }api^c oddech. Kluczyłyśmy między wózkami,
grupkar^ iudzi z kija™ golfowymi, półkami z czasopismami i gruby^- ?^??/???? ze
złotymi napisami na okładkach. Wpadłam ? -^]cieg°ś opalonego pana w idiotycznym
szmaragdowym $ ^rero. Mruknął coś bardzo niegrzecznie. Byłam pewna, $ . 0 Star
jest na lotnisku -a musi być, bo gdy odlatywał sarnQ, <jo Paryża, siedziała
jeszcze w szkole - to jest przy książką,
Pierwsza wypatrzyła ją Lizzie
Klęczała w rogu. Spuściła gło^ - pOgra.żyła sie w lekturze.
Usiadłyśmy po bokach.
139
?—
? g3 •
fi-<S.
W
3
"? ?
8 <*- z S ; g ?
$ 8- S" & O % «?
??.?.$* śs
Q- S "g 3 '
*
- Ale wy trzy zawsze trzymacie się razem. Takie z was dobre przyjaciółki! A Star
miała ostatnio dużo na głowie, prawda?
Milczenie. Czułam się okropnie. Sądząc po minie Lizzie, ona również.
- Pobiegła do autobusu - odezwał się ktoś z boku. - Biegła, ile sił w nogach. A
nogi to ona ma naprawdę długie, nie?
To był Chłopiec z Tubą. Patrzył mi prosto w oczy. Powiedział jeszcze raz:
- Star. Ta, na którą mówicie Amarylis. Pobiegła do autobusu. Och! Jaka ulga!
Lizzie złapała mnie za rękę i uwiesiła się na
mnie.
- Dzięki Bogu! - powtarzała. - Dzięki Bogu!
- Nie, nie do naszego normalnego autobusu do domu -wyjaśnił Chłopiec z Tubą. -
Wsiadła do autobusu, który jedzie w innym kierunku.
Rozwiń skrzydła i leć
m
- Zawołajcie Doda! - wrzasnęła Lizzie.
- Nie, Lizzie! Co on poradzi? Wezwie tylko tatę Star, a ja zaczynam podejrzewać,
że to jest właśnie przyczyną kłopotów... Dokąd ona mogła pojechać?
Staliśmy tak w trójkę, a obok nas Chłopiec z Tubą. Wszyscy sztywni z przerażenia.
I wtedy Jono powiedział:
- Słuchajcie, założę się, że pojechała do Francji. Tam jest jej mama, nie?
- A przyjęcie? - zawołała Lizzie. - Przecież by go nie opuściła? Chociaż z
drugiej strony, imprezy to chyba nie jest jej żywioł, prawda?
- Co my zrobimy? -jęknęłam i zalałam się łzami. Ogarnęła mnie najprawdziwsza
panika. - Star nie przeżyje w Paryżu!
134
Gubi się nawet w centrum handlowym! Jest taka ufna. Ktoś zrobi jej krzywdę!
- Kto? Francuzi nie są aż tacy źli.
- Nie myślałam o Francuzach, Jono, tylko o złych ludziach w ogóle! Star nie
radzi sobie w życiu. Wiem, że jest bardzo mądra, ale takiego codziennego
zdrowego rozsądku nie ma ani krztyny!
Lodowa kula jeszcze urosła. Teraz wypełniła mnie całą.
- Emmo, już dobrze - powiedział Jono. - Uspokój się. Coś wymyślimy.
Lecz w mojej głowie rozlegał się głośny krzyk: Panika! Absolutnie prawdziwy atak
paniki!
Nie chcę nigdy mieć dzieci. Wystarczy, że trzeba się martwić o przyjaciół.
- Nie mogła zajechać daleko. Nie ma pieniędzy - powiedział.
-Owszem, ma! Zarabia w herbaciarni. Staruszkowie upierają się przy zostawianiu
skromnych napiwków. Alfred, pani Blake i Violet... Ona prawie nie wychodzi z
domu, chyba że z nami. Mogła odłożyć sporą fortunę.
- Emmo! Nie daj się ponieść wyobraźni. Grunt to spokój.
Jono starał się nie stracić nad sobą kontroli, ale dostrzegłam w jego oczach
jakiś cień. Wcale nie był spokojny. Też się martwił.
^Nclwjednąsff0/|p
Nie ten autobus
Nawet nie chciałam myśleć o tym, że Star jedzie jakimś obcym autobusem.
Autobusem, który zabierają daleko od Liz-
zie, Jona i ode mnie. *
To ma jakiś związek z poczuciem zepchnięcia na margines,
wykluczenia, prawda?
Przypomniałam ją sobie na imprezie u Jona. Powiedziała,
że ojciec nie ma dla niej czasu.
Dlaczego już wtedy do mnie nie dotarło, jaka jest nieszczęśliwa?
A teraz odjechała.
Nie tym autobusem. I prawdopodobnie kupiła sobie bilet
w jedną stronę.
Babska rzecz
- Nie, Jono, nie możesz jechać! 136
Otaczał nas już tłumek kumpli Jona. Wszyscy mieli zmarszczone czoła,
przestępowali z nogi na nogę, byli szczerze zmartwieni.
- Ale, Em, ja znam lotnisko jak własną kieszeń! - upierał się.
- Daj spokój, Jono. To babska rzecz - powiedziała stanowczo Lizzie. - Star się
nie ucieszy na twój widok. Możecie zabrać do domu nasze torby, żebyśmy nie
musiały ich ze sobą taszczyć.
Postawiła torbę u stóp Ashada, a ja rzuciłam swoją Jonowi. Przecież nie będę
targała na lotnisko puszki po ciastkach! Jono złapał mnie za rękę i zaczął mi
coś pisać na grzbiecie dłoni. Próbowałam mu ją wyrwać, ale on na to wrzasnął:
- To mój numer komórki, idiotko! Na wypadek, gdybyście potrzebowały pomocy!
- Spokojna głowa, poradzimy sobie. Ale może pożyczysz nam trochę pieniędzy na
taksówkę? - zapytałam.
- Dobra - mruknął i opróżnił kieszenie. - Ashad? Tunde? - zawołał. - Macie jakąś
kasę?
Uzbierało się całkiem sporo. Wystarczy na taksówkę do samego lotniska. Ale małe
pytanie: czy próbowaliście kiedyś złapać taksówkę w piątek o wpół do piątej po
południu?
W końcu posłaliśmy Okropnego na główną ulicę, żeby złapał tam taryfę i wrócił
nią pod szkołę.
- Zobaczymy się na imprezie? - zawołał za nami, gdy odjeżdżałyśmy, a Lizzie
krzyczała do kierowcy:
- Musimy dogonić samolot!
Jazda na lotnisko East Midlands trwała całe wieki. Wszystko przez koszmarne
korki. Pewnie dlatego, że to piątek. Kolejne pytanie: próbowaliście kiedyś
znaleźć kogoś na lotnisku, gdy ten ktoś was nie szuka? Kręci się tam mnóstwo
ludzi. I nikt nie wygląda normalnie. A już na pewno nie jak Star. Było około
setki rodzin z małymi dzieciakami domagającymi się kupna
137
tego czy tamtego i starszych małżeństw wybierających się na Kanary, odzianych w
beżowe sportowe buty i spodnie z gumką
w pasie.
-Jak myją znajdziemy? Założę się, że się przebrała -jęknęła Lizzie. - Gdyby
nadal miała na sobie szkolny mundurek, wyróżniałaby się w tłumie. O to im zawsze
chodzi podczas szkolnych wycieczek, nie?
- Sprawdźmy odloty - powiedziałam. - Potem zajrzymy do poczekalni.
- Co? - skrzywiła się Lizzie. - Ależ ty lubisz dyrygować,
Em!
- Daj spokój, Lizzie! Stres zmienia cię w prawdziwą jędzę! Zastanówmy się, dokąd
mogła polecieć? Mówiła mi, gdzie pracuje jej mama, ale nie pamiętam nazwy miasta.
- Super! - prychnęła Lizzie. Przybrała ton słodkiej idiotki i zaszczebiotała: -
Bardzo przepraszam, o której odlatuje samolot dokądś we Francji, gdzie jest
wyższa uczelnia?
Zacisnęłam powieki. Szare komórki, neurony, synapsy -zabierzcie się za
przekazywanie sygnałów, zbierzcie siły i do roboty. No, dalej!
- To gdzieś pod Paryżem - powiedziałam. -Jej mama wykłada na jakiejś uczelni
niedaleko Paryża. Nie pamiętam nazwy miasta. Lizzie, co robimy?
- Być może musi najpierw polecieć do Paryża? Rzuciłyśmy się pędem przez terminal.
Stanęłyśmy przed
małym telewizorkiem i wyciągnęłyśmy szyje.
Żadnych lotów do Paryża w najbliższym czasie.
- A więc nie leci do Paryża -jęknęła Lizzie.
- Nie poddawaj się tak od razu - zawołałam.
Pobiegłam to tablicy z rozkładem. Był lot do Paryża dziesięć po czwartej!
Lądował w Paryżu dwadzieścia po piątej! Wrzasnęłam:
- O, nie! Już poleciała! Poleciała samiuteńka!
138
- Nie, nie samiuteńka. W samolocie jest jeszcze pilot i miłe stewardesy.
-Ale, posłuchaj, Lizzie, ona nigdy wcześniej nie leciała samolotem. Jest
nieszczęśliwa, zgubi się, rozchoruje, przestraszy, dostanie w łapy terrorystów,
zostanie uprowadzona i...
- Pomocy! -wrzasnęła Lizzie. - Ratunku! Uprowadzenie! Bomba! Porwanie! Gwałt!
Przez chwilę nie potrafiłam zdecydować, czy to Lizzie-ak-torka czy też Prawdziwa
Lizzie tak się nakręciła. Tak czy inaczej, zadziałało. Podbiegł do nas policjant
w sztywnej kamizelce. Przy pasie miał pistolet. A może telefon komórkowy. Sama
nie wiem, ale wyglądał poważnie.
- Co się dzieje, moje panie? - zapytał. - Znalazłyście podejrzany pakunek?
- Nie, chodzi o naszą przyjaciółkę, o Star... znaczy, Ama-rylis. O naszą
przyjaciółkę! Uciekła! - zawołałam. -A jest kiepska w te klocki.
- Gdzie ona jest? Gdzie? - szlochała Lizzie. I wtedy je zauważyłam.
Rzędy kolorowych magazynów. A za nimi? Książki.
- Chodź! - zawołałam i rzuciłam się w stronę książek.
Lizzie ruszyła za mną, z trudem łapiąc oddech. Kluczyłyśmy między wózkami,
grupkami ludzi z kijami golfowymi, półkami z czasopismami i grubymi książkami ze
złotymi napisami na okładkach. Wpadłam na jakiegoś opalonego pana w idiotycznym
szmaragdowym sombrero. Mruknął coś bardzo niegrzecznie. Byłam pewna, że jeśli
Star jest na lotnisku -a musi być, bo gdy odlatywał samolot do Paryża, siedziała
jeszcze w szkole - to jest przy książkach.
Pierwsza wypatrzyła ją Lizzie.
Klęczała w rogu. Spuściła głowę i pogrążyła się w lekturze.
Usiadłyśmy po bokach.
139
- Czas wracać do domu, Star - rzuciłam. Podskoczyła i spojrzała na mnie. Jej
twarz złagodniała.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Oczywiście, Em - zgodziła się. - Ta książka i tak jest niedobra. Kiepsko
napisana.
Odłożyła ją na półkę i wstała. Twarz miała ściągniętą jak
pięść.
- Co ty wyprawiasz, Star? - zapytałam. Próbowałam zapanować nad drżeniem głosu.
Jeśli nie będę
uważała, to ona zaraz się rozpłacze.
- Miałam zamiar wsiąść do samolotu - powiedziała. - Ale nie chcieli mi sprzedać
biletu. Nie wiedziałam, że trzeba go wcześniej zarezerwować. Nie chcieli mnie
puścić. Nie miałam pojęcia, co począć. I wtedy zauważyłam książki...
- Słuchajcie, wy dwie - zawołała Lizzie -jestem w silnym stresie. Przeszłam
wstrząs. Umieram z głodu. Potrzebuję frytek. Natychmiast.
- Lizzie, jesteśmy na lotnisku. Masz pojęcie, ile tu kosztuje coś do jedzenia? I
na pewno jest niejadalne. ?
- Przecież mamy forsę chłopaków - upierała się przy swoim. - Na pewno się
ucieszą, jak ją wydamy, bo chcą mieć swój udział w operacji ratunkowej. Nie
byliby zadowoleni, że jesteśmy głodne i osłabione.
- Ja też mam pieniądze - powiedziała Star. - Starczy na babeczki z jagodami.
Macie ochotę?
Więc zamówiłyśmy frytki z winegretem i odrobiną keczupu, a do tego coca-colę i
babeczki. A wszystko w towarzystwie rozwrzeszczanych dzieciaków i ich wkurzonych
rodziców.
Starczyło nam nawet na taksówkę do domu. Po drodze wysłałam Okropnemu sms z
wiadomością, że Star jest cała i zdrowa i wracamy razem.
Wróciłyśmy za późno i byłyśmy zbyt zmęczone, żeby iść na przyjęcie z basenem.
Zresztą i tak się już skończyło. Więc
140
pojechałyśmy do mnie. Tylko pamiętajcie, żeby najpierw dobrze nagrzać piekarnik,
bo inaczej będzie klapa.
NOCNE CIASTO CZEKOLADOWE
Potrzebne:
- 250 g mąki
- szczypta proszku do pieczenia
- 250 g cukru (tego niezdrowego, białego) i - 250 g margaryny albo masła
- 2 prawdziwe, wiejskie jajka, żeby nie trzeba było myśleć o kurczakach
stłoczonych tysiącami w kurniku, gdakających jeden przez drugiego i
zestresowanych, do których wpada nagle farmer i wrzeszczy: „ZNOSIĆ! NO, JUŻ!"
- wielka łycha kakao i tyle dobrej czekolady, ile się da
1. Włóż wszystko do miski. Poza czekoladą.
2. Zmiksuj.
3. Posmaruj masłem blachę do pieczenia.
4. Wlej do niej ciasto.
5. Daj Star i Lizzie po końcówce miksera do wylizania, a potem wyliż miskę,
pomagając sobie palcami.
6. Piecz ciasto w temperaturze 180°C przez jakieś pół godziny. Po wyjęciu
ciasta z piekarnika rozpuść czekoladę w miseczce postawionej na garnku z
gotującą się wodą, a gdy przestygnie, polej nią ciasto! Wyliż miseczkę i obliż
palce.
A gdy czekasz na ciasto, porozmawiaj z najlepszymi przyjaciółkami na świecie i
ciesz się, że je masz.
141
Zostaw ten wątek
-Jakoś nie umiem się dogadać z Lynn - wyznała Star. - Gdy się spotkałyśmy
pierwszy raz, tata powiedział: „Lynn, poznaj Amarylis", a ona tylko stała i
gapiła się na mnie. Czułam jej perfumy Były... ostre. Uśmiechnęłam się i
zrobiłam krok w jej kierunku, po czym się zatrzymałam. Nie zareagowała na
uśmiech. Nigdy mnie nawet nie dotknęła. Wzniosła między nami mur.
- A jej dzieci? - zapytałam.
-Jesteśmy zupełnie różni. Nazywają mnie kujonką i mądralą. Mówią, że się
popisuję czytaniem książek. W kółko pytają, dlaczego nie mam chłopaka. „Kate ma,
a jest od ciebie młodsza". Szepczą po kątach.
- A tato cię nie broni?
- Chyba tego nie zauważa - odpowiedziała. To miło z jego strony, pomyślałam z
przekąsem, a Star ciągnęła dalej: - Czuje się niezręcznie. Cały czas pochrząkuje,
jakby drapało go w gardle. Twierdzi, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to
nienaturalne.
-Cojest nienaturalne? „
Star robiła tego wieczoru wrażenie malutkiej. A to nieprawda. Jest wyższa ode
mnie.
- Ma na myśli mnie. Mówi, że nie zdawał sobie sprawy, jak trudno będzie
wprowadzić mnie do białej rodziny.
- Co za bzdury! - zawołała Lizzie. - Powinien być dumny z takiej córki. Jesteś
mądra i miła! Popatrz tylko na moją rodzinę. Każdy ma inny kolor skóry i inne
włosy. Ja jestem jak Patriarcha George, a Michael jak mama. Wszystko wymieszane.
To normalne, chyba że ktoś żyje pod malutkim kloszem oddzielającym go od reszty
świata, a wtedy...
- Dzięki, Lizzie, zostaw ten wątek - mruknęłam.
- Tata nie chciał być wobec mnie niemiły - zaczęła go bronić Star. - Sam nie wie,
co ma robić. Widzę to. Stara się wszystkim dogodzić. Ich jest troje. A ja nie
pasuję do tego układu.
142
- Coś mi się zdaje, że oni nie próbują się dopasować do ciebie! - powiedziałam.
- Star, dlaczego nam o tym wszystkim nie powiedziałaś?
- Bałam się, że uznacie, iż mają rację - odparła. - Mogłyście do nich dołączyć i
też zacząć mnie unikać.
- Star, jesteśmy twoimi przyjaciółkami! - pisnęła Lizzie. -Jak mogłybyśmy cię
unikać!
Star na to:
-Wciąż chodzi mi po głowie ten wiersz. „Jestem tym kimś, czyj widok nie wpływa
na ton gołębiego gruchania". Wiem, że to nie o mnie i tacie, ale tak się właśnie
czuję. Porzucona. Znacie ten wiersz?
Spojrzałyśmy z Lizzie po sobie.
- Jakoś nie mogę sobie w tym momencie przypomnieć -bąknęła Lizzie.
- Star, czy powiedziałaś mamie, że jesteś nieszczęśliwa? -zapytałam. - Piszesz
do niej listy, prawda?
Zwiesiła głowę i odparła cicho:
- Nie. To znaczy piszę co dwa tygodnie, ale nie wspominam, co czuję. To by było
nie fair. Muszę sobie sama dać radę. Bo, widzicie, mama jest samotniczką. Kiedyś
mi powiedziała, że nie jest stworzona do małżeństwa i życia w rodzinie.
Próbowała i nie wyszło. Ale uważa, że ja powinnam mieć rodzinę. Mama i tata
chcieli dobrze, ale się nie udało. Ja też nie umiem funkcjonować w rodzinie.
Powinnam mieszkać sama.
- Bzdura, powinnaś być z ludźmi! Dlaczego zakładasz, że jesteś taka, jak twoja
mama? Nic nie stoi w miejscu, wszystko się cały czas zmienia. A co my z Lizzie
byśmy bez ciebie poczęły?
Star wybuchnęła płaczem. Po chwili Lizzie też zaczęła głośno szlochać. I ja do
nich dołączyłam. Nie mogłam znieść myśli o nieszczęśliwej, samotnej jak palec
Star. Otoczyłam ją ramionami, a Lizzie próbowała przytulić nas obie. Bazyl
skorzystał z okazji i też się dołączył do uścisków.
143
Nadeszła pora na Ciasto Czekoladowe, mimo że wieczór już dawno minął. Roztopiona
czekolada spływa górą i po bokach ciasta, ciemna i lśniąca. Proporcje można
podwoić, a wtedy wyjdzie jedno wielkie ciasto albo dwa mniejsze. Ja upiekłam
dodatkowe małe dla Sophie i Sary. Zjedzą sobie rano. Nocne Ciasto Czekoladowe
najlepsze jest jeszcze trochę ciepłe, nałożone do miseczki, jedzone łyżeczką.
Jeśli ktoś lubi, to może sobie na nie nałożyć lodów albo jogurtu naturalnego
albo nawet śmietany, jeśli jest prawdziwym łakomczuchem. Można przygotować masę
do przełożenia ciasta z gęstego, słodkiego, skondensowanego mleka zmieszanego z
czekoladą. Można też posypać ciasto kokosową posypką albo wiórkami czekoladowymi.
Można jeść je widelcem.
Można też powciskać w ciasto kawałki czekolady Nocne Ciasto Czekoladowe można
jeść na wiele sposobów. Którykolwiek wybierzesz, humor na pewno ci się poprawi.
Chyba że zjecie za dużo. Ale wtedy to sami jesteście sobie
winni.
a»
Mam tylko szesnaście lat. A jest tyle sposobów najedzenie Ciasta Czekoladowego.
Tyle mnie jeszcze czeka w życiu. Ale nadal nie wiem, co Okropny napisał mi na
plecach, bo wszystko się rozmazało podczas akcji ratunkowej. Coś, że Emma... M...
Moja... i jeszcze coś z „asto"...
Puszysta jaszczurka
-Już chyba więcej nie dam rady zjeść - powiedziała Star, stawiając miseczkę koło
śpiwora.
-1 tak musimy zostawić trochę na rano - przypomniałam.
-Jużjest rano - mruknęła. -Jemy Nocne Ciasto Czekoladowe o wpół do drugiej nad
ranem.
144
Miała plamy na buzi i podpuchnięte oczy. "Wyglądały jak migdały w różowym lukrze.
Ale wypłakała się i to jej dobrze zrobiło. Złagodniała i otworzyła się. Bazyl
też miał w tym swój udział, bo próbował ją wylizać. Pewnie lubi taką kombinację
smaków: słone łzy i czekolada.
- Bazyl - powiedziałam. - Ty to jesteś zupełnie jak puszysta jaszczurka.
Byłyśmy zbyt zmęczone, żeby myśleć o spaniu. Poza tym coś mi mówiło, że nie
należy odkładać problemów Star na później, choć z drugiej strony czułam opór.
Jakbym znowu stała w drzwiach auli przed egzaminem i z jednej strony chciała tam
już wejść i zmierzyć się z tymi wszystkimi pytaniami, których tak się bałam, a z
drugiej marzyła o tym, żeby wziąć nogi za pas i uciec do parku na lody.
"Wyczyściłam swoją miseczkę palcem, żeby zebrać ostatnie drobinki czekolady, i
powiedziałam:
- Słuchaj, Star, domyślam się, że powiedziałaś tacie i Lynn, że nocujesz tutaj?
- Owszem, okłamałam ich.
- Owszem, owszem - dodała Lizzie.
"Wylizywałam sobie palec do chwili, aż zaczął smakować palcem.
- I co im powiedziałaś? Ze jak długo tu zostaniesz?
- Przez weekend. Dalej nie wybiegałam myślą. Chciałam tylko uciec.
- Więc nie będą się martwili do niedzieli wieczór? Zgarbiła się. W oczach znowu
stanęły jej łzy.
- Nie wiem... czy w ogóle będą się martwili - wyszeptała.
- Oczywiście, że będą się martwili. Twój tata na pewno. Wszyscy rodzice się
martwią - stwierdziłam.
Aaaa! Jakbym słyszała własną matkę!
- Star, myślę, że powinnyśmy skontaktować się z twoją mamą.
10 - Nie da rady bez czekolady
145
A Lizzie na to, jak zwykle z ogromnym taktem:
- Byłabym wściekła na swoich rodziców, gdyby mi coś takiego zrobili!
- A co mieli zrobić? - krzyknęła Star, a w tym samym momencie ja zawołałam:
- Zamknij się, Lizzie! Star przełknęła ślinę.
- No, dobrze - mruknęła. - Chyba rzeczywiście jestem zła. Chciałabym mieszkać z
mamą i tatą, ale to nie jest możliwe. Jeśli powiem mamie, to się zdenerwuje! Nie
chcę, żeby myślała, że nie daję sobie rady. A ja nawet nie wiedziałam, że bilet
na samolot trzeba zarezerwować wcześniej. Pani na lotnisku powiedziała mi też,
że nie ma żadnych lotów do... tam gdzie chciałam lecieć.
- Przecież były loty do Paryża - zdziwiłam się. - Poza tym twoja mama na pewno
chciałaby wiedzieć, że jesteś nieszczęśliwa. Pomoże ci. W końcu to twoja mama.
Jej obowiązkiem jest troszczyć się o twoje szczęście. Masz jej numer telefonu we
Francji? Star? STAR!
Siedziała ze zwieszoną głową. Nie patrzyła najnnie. Głaskała Bazyla i nuciła coś
pod nosem. Zupełnie jak Sara i Sophie, gdy udają, że mnie nie widzą.
- Star! Masz jej numer telefonu, prawda? Dawaj. -Wścibska Em! - powiedziała
Lizzie, ale Star mimo to zaczęła grzebać w torbie, wyjęła z niej notes i podała
mi.
- Nigdy do niej nie dzwoniłam - wyznała. - Lynn wiecznie narzeka na rachunki
telefoniczne. Dlatego nie wiem, czy to na początku to dobry numer kierunkowy.
Aha, Em, masz wąsy z czekolady.
- Sprawdzimy numer kierunkowy - powiedziałam i wytarłam sobie twarz ogonem
Bazyla. - Chodźcie.
Czułam, że ze wszystkim sobie poradzę. Pobiegłyśmy na dół. Dam radę, przecież to
tylko cyfry. Sprawdziłyśmy numer kierunkowy.
146
- Ty wykręć, Em - powiedziała Star. -Jest środek nocy - zauważyła Lizzie.
- Sprawa jest pilna - odparłam.
Stałyśmy w przedpokoju i wsłuchiwałyśmy się w „dzyń" dźwięczące tyle setek
kilometrów od nas. Nic. Nikt nie odebrał telefonu. I nagle zrozumiałam dlaczego.
- Star, przecież o tej porze na uczelni nikogo nie ma! Tam jest pewnie tylko o
godzinę czy dwie wcześniej albo później niż u nas, więc nikogo nie ma teraz w
pracy!
- Pewnie! Wszyscy pochłaniają teraz ślimaki i czosnek! -zawołała Lizzie.
- Nie - powiedziała Star. - To nie jest numer na uczelnię, tylko do domu.
- Może źle Wykręciłam. Koszmarnie długi ten numer. Spróbowałam jeszcze raz. Bez
efektu.
- Lepiej napiszmy list - zaproponowała Lizzie. - Ty napisz, Star, a my będziemy
sprawdzały. Moim zdaniem piszesz nie to, co trzeba. Niech to będzie coś w
rodzaju: „Kochana mamo, mamy tutaj piękną pogodę, ale przyjedź po mnie, bo już
nie mogę wytrzymać, oni mnie ze wszystkiego wykluczyli i są cholernie
okropni..."
- Cicho! Zamknij się, Lizzie!
Za późno. Na górze otworzyły się jakieś drzwi.
- Co wy wyprawiacie? — syknęła mama. - Obudzicie Sarę i Sophie. Już udało wam
się obudzić tatę i mnie.
- Eeee... Zapłacę za tę rozmowę - wymamrotałam.
- Dlaczego? Gdzie dzwonicie?
- Do Francji. -Co?
- Przepraszam, pani ????, to przeze mnie - powiedziała Star. - Moja mama
pracuje we Francji i...
Mama zamrugała. Niemal słyszałam, jak jej szare komórki zwiększają obroty.
147
W końcu powiedziała:
- Dzwoń spokojnie, Star. I wróciła na górę.
Tak zrobiłyśmy. Policzyłyśmy do pięćdziesięciu, zanim odłożyłyśmy słuchawkę.
Nikt nie odebrał.
Bazyl sprząta
Powinnam była się tego domyślić, bo zwykle Bazyl wszędzie za mną chodzi,
zwłaszcza gdy są moje przyjaciółki.
A tym razem nie zszedł za nami na dół. Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy, gdy
wróciłyśmy do pokoju i złapałyśmy go na gorącym uczynku.
- Bazyl! - wrzasnęłam, na co on zaczął wylizywać talerz po cieście jeszcze
szybciej, tak na wszelki wypadek, jakbym miała pogonić mu kota.
- Och, co tam, i tak prawie wszystko zjadłyśmy - zauważyła Star.
- Wylizał talerz do czysta - stwierdziła Lizzie. - Mogliby go zatrudnić w
Przystojnej Kawiarni do zmywania naczyń.
- Star, rano spróbujemyjeszcze raz - powiedziałam. - Porozmawiam też z rodzicami,
jeśli nie masz nic przeciwko temu. Może będą wiedzili, jak skontaktować się z
twoją mamą.
- Nadal nie jestem pewna, czy to najlepszy pomysł...
- Myśl pozytywnie, Star! - Lizzie zerwała się i usiadła prosto w śpiworze. -
Jesteś fantastyczna. Mnóstwo ludzi tak uważa! Masz nas, masz Jona, Ashada, Deana,
Adama, Tunde'a i nawet Doda! Za parę lat pójdziesz na uniwerek. Nawet jeśli nie
uda ci się rozwiązać problemu wcześniej, to możesz zamieszkać u Em albo u mnie.
148
- Dzięki, Lizzie - westchnęła Star. - Ale chyba powinnaś najpierw zapytać
rodziców.
- Zgodzą się. We wrześniu Michael wyprowadza się z domu, więc mogłabyś zająć
jego pokój. Mama cię lubi, a Patriarcha zrobi, co mu się każe. Widzisz, wszyscy
kochają cię na zabój. Pomyśl o tych swoich dziadeczkach z herbaciarni. Pomyśl o
Chłopcu z Tubą!
Listy miłosne od tego i owego
Star nagle zakryła sobie usta.
- Lizzie! Przypomniałaś mi o czymś. Chłopiec z Tubą. Dał mi dzisiaj pod szkołą
list, ale nie miałam kiedy go otworzyć i przeczytać, bo uciekałam. Może chodzi o
kolejną książkę?
Wstała i sięgnęła do bocznej kieszeni torby. Wyciągnęła z niej pogniecioną
kopertę i rozprostowała wierzchem dłoni.
- Daj spokój z tym wygładzaniem, kobieto! - krzyknęła Lizzie. - Popatrz na
charakter pisma! To nie od Chłopca z Tubą. Otwieraj, no, otwieraj!
Chciała wyrwać list, ale Star przycisnęła go do siebie i powiedziała stanowczo:
- Nie. To do mnie. Wiecie, co? To musiała być naprawdę elegancka koperta, zanim
znalazła się w rękach Chłopca z Tubą.
- Otwieraj, Star! Nie trzymaj nas dłużej w niepewności! Zaraz padnę trupem! -
zawołałam.
Gdybym to ja dostała taki list, natychmiast bym go rozdarła. A Star użyła do
jego otwarcia noża od ciasta czekoladowego. I wiecie co? Najpierw poszła do
łazienki, żeby go umyć!
Droga Star!
Masz absolutnie debeściarskie imię. Nigdy o takim nie słyszałem, ale Sam, mój
młodszy brat, mówi, że tak właśnie
149
się nazywasz. Palnął, qrcze, gafę i podał mi maila twojej koleżanki. Miła jest,
ale to Ciebie chciałem poznać. Czasami jeżdżę na uczelnię autobusem. W soboty
pracuję w sklepie sportowym, ale już niedługo z tym kończę. Przez wakacje będę
pracował przed południem w księgarni za rogiem. Tyle o mnie.
Sam mówi, że zawsze czytasz. Co lubisz?
Jesteś śliczna.
I miła. Tak mówi Sam. 3maj się.
Craig
- Craig zmienił kurs - stwierdziła Lizzie.
- Och, Em, przykro mi, że to nie twój Piękny Nieznajomy - powiedziała Star.
- Nie ma sprawy! - odpowiedziałam i uświadomiłam sobie, że od bardzo dawna nie
myślałam o Pięknym Nieznajomych. - Craig musiał się trochę zdziwić, gdy zjawiłam
się w sklepie sportowym. O ile pamiętam, jest dość przystojny. Teraz sobie
przypominam, że kilka razy widziałam go na przystanku z Chłopcem z Tubą. Jest
wysoki i ciemny. Chyba będziecie do siebie pasować, Star.
Zmarszczyła brwi.
- Nie podoba mi się jego styl. To używanie „q" i „3" zamiast normalnych liter...
Lizzie parsknęła śmiechem, a ja powiedziałam:
- Star! Nie czepiaj się! Pisze tak, bo dużo mailuje. Natomiast Lizzie wykonała
swój numer pod tytułem „Madame Machiavelli".
- Musisz się z nim spotkać, Star. W przyszłym tygodniu pójdziesz do tego sklepu.
- Oczyjej się zapaliły. Zaczęła knuć intrygę. - Zabierzemy cię tam. Zaczaimy się
i poczekamy na ciebie, a potem pójdziemy razem na ciastka cytrynowe.
- Lizzie, nawet nie chcę słyszeć o...
150
- Wiecie co? - zawołała Lizzie. - Może zostanę redaktorką działu porad
osobistych, a nie aktorką. Jestem dobra w rozwiązywaniu problemów innych ludzi.
Takie redaktorki to się rozpierają na sofach w porannych programach
telewizyjnych, nie'?
Rozważania w świetle ogromniastego księżyca
Leżałam i myślałam sobie, że trzeba otworzyć okno, bo połączenie dużej ilości
ciasta czekoladowego z zadkiem Bazyła. .. Bazyl nadal spał zwinięty w kłębek w
nogach Star. Zabrałam go na dół i wypuściłam do ogrodu. W końcu w soboty tata
sprząta psie kupy. I dobrze! Niech robi w życiu coś sensownego, niech ma jakiś
cel.
Na niebie wisiał ogromniasty żółty księżyc. Ciekawe, jak wygląda księżyc we
Francji? Niewiele brakowało, a Star już by tam była! Pomyślcie tylko o tych
wszystkich mężczyznach, o tym ich winie i bagietkach, o wydzieraniu się merde na
każdego Anglika. I Star, samiuteńkiej jak palec. Ojej wielkich przerażonych
oczach.
Pomyślcie też o wielkim księżycu, który patrzy na nas z góry, na nasze
zmieniające się życie. Księżyc świecił też dla Babci z Wózkiem, Doda i Karen
Grey, Bazyla i nawet dla chłopaków z Wot Kin. Gdyby rodzice nie byli tacy wredni
i represyjni, mógłby świecić dla nas na Ibizie! Marzyłyśmy o tym, żeby pojechać
tam po egzaminach. Byłoby ekstra: trzy superbabki, prysznice, sangria i tańce do
białego rana! Ale rodzice umieją tylko gadać w kółko o tym, jak to nam
oczywiście ufają, ale za leżakami mogą się przecież czaić jacyś Mordercy,
Rabusie albo Gwałciciele. Ależ neurotycy z tych rodziców, no, naprawdę!
Bardzo się cieszę, że Star nie wyjechała. Mogłaby się rozchorować i przestać
jeść albo połknąć nie taką tabletkę, albo
151
doznać udaru słonecznego, albo wejść na jeżowca, albo zostać poparzona przez
meduzę, albo porwana przez bandytów na rowerach i wywieziona do ich górskiej
kryjówki, zgwałcona i trzymana dla okupu.
Bazyl podreptał za mną na górę i rzucił się z powrotem spać w nogach Star.
Zrobił to z pełnym głębokiego ukontentowania westchnieniem. W następnym życiu
wolałabym być raczej małym psem niż zającem.
Jeszcze przez chwilę leżałam bezsennie i wpatrywałam się w światło księżyca,
wpadające do środka przez szczelinę między zasłonami.
Szkoła jest teraz tak daleko... Każdy idzie swoją drogą... E-mail do mamy Star...
Chyba że jest technofobką, jak Star... Co zrobimy w związku ze Star? Tak dalej
być nie może...
Biały kościółek, fioletowe kwiaty i małe niebieskie rybki
Gdy się obudziłam, nadal było ciemno.
To dlatego, że zasłony były zaciągnięte i już nie wpadało przez nie światło
księżyca.
Południe.
Usłyszałam mamrotanie i pochrapywanie Lizzie. Lizzie mówi przez sen. Można
umrzeć ze śmiechu! Czasem siada prosto i krzyczy: „Stywyrabiasz? Odaaj! Nie!"
Po czym pada z powrotem na łóżko i śpi dalej.
- Star - szepnęłam na tyle głośno, żeby ją obudzić, jeśli jeszcze spala. -
Spisz?
- Nie - powiedziała. - Cieszę się, że jestem tu z tobą i Lizzie. Chyba bym nie
chciała obudzić się sama jak palec gdzieś nad morzem. Przypomniał mi się taki
wiersz o łodziach i falach uderzających o brzeg...
152
Nie zdawałam egzaminu z geografii, ale przecież Paryż nie leży nad morzem,
prawda?
- Czemu miałabyś być nad morzem, Star? - zapytałam.
- Chciałam popłynąć na wyspę. Czasem trzeba poczekać na prom. Promy kursują
wcześnie rano. Być może wcześniej wypływają na połów.
- Czy w centralnej Francji jest dużo wysp?
-Och, nie, nie we Francji, Em. Chciałam pojechać do Grecji i pływać po Morzu
Egejskim.
- Sama?
- Nie, z jakimś żeglarzem albo rybakiem. Przecież nie umiem sterować łodzią.
- Star... o co chodzi z tą Grecją? Myśmy myślały, że chcesz złapać samolot do
Paryża. Rany, Star!
- Chciałam tylko pobyć na tych wyspach i oddać się marzeniom. Wyspy na Morzu
Egejskim. Uwielbiam te słowa! Słychać w nich szum fal, łoskot wody rozbijającej
się o skały i spływającej w dół. Ciemnego jak wino morza.
Brzmiało to tak, jakby rzucała zaklęcie. Ciągnęła dalej, nie dostrzegając mojej
obecności:
- Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Homer napisał, że morze jest ciemne
jak wino. Być może jest ciemne jak czerwone wino w nocy? A może Homer pił inne
wino. Em, ja po prostu chciałam uciec. Wciąż stawały mi przed oczami małe białe
kościółki otoczone fioletowymi kwiatami. Wszędzie królewska purpura. Błękitne
morze pełne drobnych rybek.
- I gorące słońce. I zwalający z nóg opaleni przystojniacy. Mmmmm. Z ciemnymi
kręconymi włosami i muskularnymi ramionami...
- Dzień dobry, Lizzie!
- Fioletowe kwiaty mam wplecione we włosy. Sączę kawę i wpatruję się w
rozświetlone księżycem morze. Muzyka w klubach dudni do piątej rano... - Lizzie
usiadła prosto w swoim
153
śpiworze i zawołała: - Nie zawsze będziemy biednymi szesnastolatkami! Postarajmy
się, dziewczyny! Pewnego lata, i to już niedługo, pojedziemy na twoją wysepkę we
trzy, Lizzie, Emma i Star! Co wy na to? Uwaga, uwaga, nadchodzimy! Ktoś zastukał
do drzwi.
- Na pewno chcą wiedzieć, czy zostawiliśmy im kawałek ciasta czekoladowego -
jęknęłam. - Idź sobie, Saro czy Sophie!
- Emmo. Star. Obudźcie się! - To był tata. - Ktoś przyszedł.
Ktoś przyszedł
Ktoś przyszedł! Kto? Pewnie Jono Watkins łomocze do drzwi, żeby nam powiedzieć,
że organizuje kolejną skakaną imprezę ze zwietrzałymi orzeszkami i zbyt głośną
muzyką.
- Kto to?
Błagam, niech to nie będzie tata Star wraz z Lynn. Bo wtedy padną pewne słowa.
Sytuacja nabrzmieje i pęknie jak zgniła brzoskwinia. Nie jestem pewna, czy
zdołamy stawić temu czoło bez śniadania.
- Emmo, chodźże wreszcie! Wstawajcie i schodźcie na dół. Wszystkie trzy.
Oj, to nie brzmiało zbyt dobrze.
Zbiegłyśmy na dół. Ja byłam owiniętą kołdrą, a Star i Lizzie śpiworami.
W przedpokoju czekała na nas mama. Robiła wrażenie trochę podekscytowanej i
zmieszanej. Spojrzała na śpiwory, ale przecież zawsze schodzimy w nich na dół.
To taka tradycja.
- W salonie jest ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć, Star -powiedziała mama.
Och, nie! Trudno, nie zostawimy Star samej! Wzięłyśmy ją między siebie i
ruszyłyśmy do drzwi. Rzecz w tym, że się w nich nie zmieściłyśmy. Zaklinowałyśmy
się.
154
A w salonie stała bardzo wysoka Star. Star zamarła na ułamek sekundy. A potem
rzuciła się mamie na szyję.
- Lizzie. Emmo. Chodźcie na śniadanie - zawołała moja mama i zabrała nas do
kuchni.
Zanurkowała do zamrażarki i wyciągnęła z niej croissanty z czekoladą. Jemy je
tylko przy wyjątkowych okazjach, na przykład na urodziny. Mama wsypała kawę do
młynka. Usiadłyśmy z Lizzie przy stole i czekałyśmy. W powietrzu unosił się
zapach kawy i croissantów w piekarniku. Ciemna czekolada rozpuszczała się i
tworzyła kruche płatki. Pomyślałam, że to dzień przełomów.
Przełomy i kruche croissanty
Gdy Star przyszła w końcu ze swoją mamą do kuchni, moja mama usadziła je przy
stole. Sophie i Sara stały wyczekująco w progu.
Mama Star powiedziała:
- Miło, że masz przyjaciół, Amarylis. Twój ojciec przeżył szok, gdy zobaczył
mnie w progu. Wiem od niego, że często spędzasz tu weekendy. Cieszę się, że
znalazłaś bratnie dusze. Pani ????, jestem wdzięczna za otwarcie drzwi swojego
domu przed moją córką.
- Cała przyjemność po mojej stronie... eee...
- Natalie. Natalie King, Po rozwodzie wróciłam do panieńskiego nazwiska.
- Dlaczego nie uprzedziłaś mnie o przyjeździe, mamo? -zawołała Star. - Mogłam
wyjechać! Właściwie nawet wyjechałam!
- Przepraszam cię, kochanie. To był impuls. Bo, wiesz... listy cię zdradziły.
155
Star zmarszczyła czoło.
- Coś ty? Bardzo nad nimi pracowałam. Mama wzięła ją za rękę.
- O to właśnie chodzi. Te listy mi się nie podobały. Wiedziałam, że próbujesz
coś ukryć. Listy były zbyt wesołe. Więc zadzwoniłam na lotnisko i wsiadłam w
samolot.
-Jak ci się to udało? - pisnęła Star. - Mnie nie chcieli tak od razu sprzedać
biletu!
Oj...
Natalie wpatrywała się intensywnie w córkę. Rany, z tego to Star się łatwo nie
wywinie. Nie da rady. Bo Star, gdy już otwiera usta, to mówi prawdę. Martwić
należy się raczej wtedy, gdy milczy.
Jej mama zapytała:
- Czy w szkole wszystko w porządku?
- Tak, już po egzaminach. Mamy teraz wolne.
- Aha. Więc będziesz teraz spędzała więcej czasu w domu, z tatą i... eeee...
Lynn i jej dziećmi?
Star spuściła wzrok i zajęła się okruszkami znalezionymi na stole.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Trzy ostre dźwięki.
Tata poszedł otworzyć. Kiepska sprawa, bo akurat malował i miał na sobie stare
workowate dżinsy. Okazało się, że to bez znaczenia, bo tym razem to był Okropny.
W życiu nie widziałam, żeby ktoś wpadł do środka z takim impetem, jak Jono
Watkins.
- A! Więc dlatego uciekłaś, Star. Żeby się spotkać z mamą! Siema, pani...
- Natalie. Natalie King.
- Siema! - Złapał ją za rękę i potrząsnął nią tak energicznie, że prawie wyrwał
ją z barku. -Jonathan Watkins. Czółko, panie ????. Kłaniam się, pani ????. Bazyl!
Jak się masz, stary? Jak ostatni raz widziałem te dwie... - uśmiechnął się
lubieżnie do
156
Lizzie i do mnie - to leciały za Star na lotnisko, jakby goniło je sto diabłów!
Chwila ciszy.
Przerwała ją Lizzie. Jej głos był ostry jak teksaski nóż do steków:
- Przyszedłeś po pieniądze, Jonathanie? Bo jeśli tak, to spieszę cię
poinformować, że zostały wydane na frytki.
- Lizzie, mam gdzieś pieniądze. Dzięki za sms, Em- Chłopaki prawie osiwieli ze
zmartwienia! Ucieszyliśmy się, ze znalazłyście Star i że nie wsiadła przez
pomyłkę w samolot do Afryki. To przyszedłem teraz sprawdzić, co u was... Au!
Lizzie, co ty wyprawiasz, brutalna kobieto?
Mama Star wpatrywała się w Star. Była przerażona. Trzymała filiżankę kawy w pól
drogi do ust. Star zawołała:
- Nic się nie stało, mamo. Uświadomiłam sobie, że i tak nie mogę tego zrobić!
- Czego?
-Wyjechać. Już miałam wracać, gdy Em i Lizzie mnie znalazły. Trochę się
przestraszyłam, więc poszłam obejrzeć książki w księgarni.
Star zaczęła płakać. Jej mama też.
Sara i Sophie wpatrywały się w nie rozszerzonymi oczami, a potem Sophie też
wybuchnęła płaczem. Następnie dołączyła do nich Lizzie. Była naprawdę głośna. No,
a na końcu rowmez i ja zaszlochałam. Mogło się stać coś naprawdę strasznego, ale
na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Co nie znaczy, ze od razu zrobiło
się idealnie, ale jest lepiej. Zaczęłam chichotać przez łzy. To pewnie dlatego,
że poczułam ulgę.
- Jonathanie, poczęstuj się croissantem z czekoladą - powiedziała moja mama,
mrugając intensywnie.
- Och, super, pani ???? - odparł Jono.
Usiadł przy stole. Taki grzeczny i cichy - marzenie każdej matki. Wolne żarty!
Jono Watkinsie, jak śmiesz pakować swoje
157
stopy pod mój stół i wbijać zęby w moje croissanty z czekoladą... i trzymać
mojego psa na kolanach?!
Rzeczywistość i marzenie
Mama musiała zmielić więcej kawy i poszukać w zamrażarce kolejnych croissantów,
bo tata się nie załapał, a my nie mieliśmy nic przeciwko temu, by zjeść więcej.
Gdy przestaliśmy w końcu pociągać nosami i zabraliśmy się za jedzenie, na głowę
uszczęśliwionego Bazyla posypały się okruchy croissantów, a Lizzie powiedziała:
-Jono, ależ ty masz długi jęzor. Jeszcze dłuższy niż Em.
- No, tak, sorki, Lizzie. To dlatego, że martwiłem się o Star. Wyobrażałem sobie,
że pojechała sama do Francji.
- Ale ona wcale nie chciała jechać do Francji, tylko do Grecji! - prychnęla
Lizzie. - Chciała sobie posiedzieć nad Morzem Egejskim.
- No i kto ma długi jęzor, Lizzie?! - mruknęłam.
Star zrobiła się czerwona jak ciemny dżem z moreli. Odwróciła się do mamy i
powiedziała:
- To prawda, mamo. Chciałabym pojechać do Grecji. Bo, widzisz, natknęłam się na
pewne piękne słowa napisane przez takiego pisarza, Kazantzakisa. Poczekaj, zaraz
przyniosę!
Pobiegła na górę i wróciła ze skrawkiem papieru. Wygładziła go i przeczytała:
- „Jak szczęśliwy jest człowiek, któremu dane było w życiu żeglować po Morzu
Egejskim. Nigdzie tak łagodnie i łatwo nie przechodzi się od rzeczywistości do
marzenia".
Uśmiechnęła się do mamy, która odpowiedziała uśmiechem. Zrozumiała Star. To było
od razu widać.
- Dobrze, skarbie - powiedziała. - Pojedziemy tam razem.
158
Koszmarna myśl
Byłam taka szczęśliwa, taka radosna z powodu Star. Cieszyłam się, że znalazłyśmy
ją na lotnisku, zanim nam gdzieś zniknęła. Cieszyłam się, że znowu jest z mamą.
Nie zastanawiałam się w ogóle nad tym, co będzie potem.
A moja mama, zwiastun złych nowin, krojąc cebulę na kolację, powiedziała ponuro:
- Co one powiedzą ojcu? Sytuacja twojej przyjaciółki się skomplikowała.
Ależ nie! Chcę, żeby wszystko było proste!
La-la-lato
Żadnych stresów, żadnych egzaminów, żadnego zrzędzenia rodziców na temat
wczesnego chodzenia spać.
Ale początki nie były łatwe.
Star i jej mama musiały wziąć dużo głębokich wdechów, nim poszły porozmawiać z
tatą Star.
- To był koszmar! - opowiadała mi później Star. - Zaczęli się na siebie
wydzierać. Oskarżali się nawzajem o to, że mnie porzucili! Wrzeszczeli o moim
poczuciu własnej wartości i o tym, jak postrzegam to, czy tamto. W końcu kazałam
się im zamknąć! Odmalowywali wszystko w dużo czarniejszych barwach tylko po to,
żeby zyskać dodatkowe punkty przetargowe. Em, musiałam ich uspokajać.
Powiedziałam, że żadne z nich mnie nie porzuciło. Bo, widzisz, to wszystko przez
poczucie winy, poczucie winy z powodu rozbitego małżeństwa. Sytuacji ani
odrobinę nie poprawiał fakt, że Lynn i jej dzieci wszystko słyszały. -
Zadygotała. - Myślę jednak, że udało mi się rozwiać ich obawy. Na jakiś czas
zamieszkam z mamą.
159
Star z mamą przeniosły się na razie do pensjonatu. Poszłyśmy je z Lizzie
odwiedzić. Nigdy wcześniej nie byłam w pensjonacie. Przypominał trochę domek dla
lalek. Różowe koce i biało-zlote pieski z porcelany (pewnie kupione u Boba na
Górze).
Moja mama namówiłaje, żeby na parę dni zamieszkały u nas. Super. Wcześniej nie
było nigdy okazji nawiązać bliższych kontaktów z rodziną Star. Mama Star jest
trochę dziwna. Ale miła. Moja mama twierdzi, że ona jest nie z tego świata. Hm,
niezłe określenie. Ale i tak ją lubię, szczególnie że to mama Star.
Powiedziała do Star:
- No i polecisz samolotem. Zarezerwowałam dla nas dwutygodniowe wakacje.
Zobaczymy wyspy na Morzu Egejskim.
Star rzuciła się mamie na szyję. Przytuliły się mocno. W życiu nie widziałam,
żeby Star była taka miękka i tak się tuliła. Zwykle jest raczej sztywna.
A potem uśmiechnęła się do swojej mamy i powiedziała:
- Może któregoś roku wybiorę się do Grecji z Em i Lizzie!
- Hura! - wrzasnęłyśmy.
Za rok lub dwa to marzenie może się ziścić.
Opalenizna w kolorze miski do sałaty
Lizzie i ja dużo się opalałyśmy Skóra Lizzie nabrała odcienia naszej miski do
sałaty z oliwkowego drewna.
Ja za to spiekłam się na raka. Byłam zła, ale nasmarowałam się wartymi majątek
balsamami do opalania i po opalaniu, więc w końcu zrobiłam się czerwonozłocista.
Taki kolor idealnie pasował do bladego perłowego lakieru, którym pomalowałam
sobie paznokcie u stóp. Wyobraziłam sobie swoje stopy na tle wybielonego piasku,
z przystojniakiem czającym się wśród palm, gotowym przynieść mi złotego drinka w
oszronionej szklance z malutkim parasolem i wisienką maraschino. Lizzie
160
zaczęła pracować w soboty w Przystojnej Kawiarni. Wpadłam tam raz czy dwa na
koktajl czekoladowy. Podobało mi się, że Lizzie mnie obsługuje! Co chwilę
zmieniałam zamówienie tylko po to, żeby ją wkurzyć. A przecież nigdy nie
chciałam nic innego niż czekoladowy koktajl.
Pewnej soboty szpiegowałam też Najprawdziwszego Craiga w sklepie sportowym, niby
to oglądając tenisówki. Doszłam do wniosku, że jest całkiem przystojny, wysoki i
ciemny, ale ma smutne oczy. Co zrobimy w sprawie jego i Star? Nic, zwłaszcza że
Star wyjechała.
Aja?
Pewnego popołudnia byłam na spacerze z Bazylem i w oknie sklepu Boba wypatrzyłam
ogłoszenie, zaraz nad porami: Potrzebny ekspedient na kilka godzin w tygodniu.
- Przepraszam cię, Bazyl, koniec spaceru - oznajmiłam. Nie mogłabym się skupić
na rozmowie, gdyby on siedział
przed sklepem i wył.
- Emmo, dokąd ty się wybierasz tak elegancko ubrana? -zapytała mama, która
zawsze wszystko wypatrzy, zwłaszcza gdy człowiek chce się wymknąć niezauważenie.
- Szukać pracy - odpowiedziałam. - U Boba na Górze.
- Mam iść z tobą? Co? Nie ma mowy!
- Załatwiłabym kwestię pieniędzy, Emmo. Mogą zaproponować ci za mało. Jako młoda
kobieta masz prawo przyzwoicie zarobić, a nie być wykorzysty...
Trzasnęłam drzwiami. Moja mama nadal żyje w zaduchu przeterminowanego feminizmu
(ale przynajmniej nosi stanik i nie klapie parą sflaczałych baloników z dawnego
przyjęcia, jak niektóre kobiety).
Wróciłam do Boba. Po drodze powtarzałam sobie jak mantrę: kasa, kasa, kasa. Bob
był na miejscu, bo przed sklepem stał jego różowo-srebrny Bobmobil.
11 - Nie da rady bez czekolady
161
- Chciałabym porozmawiać o pracy na lato - zagaiłam. Miedzianowłose panie
wymieniły między sobą spojrzenia.
Jedna z nich powiedziała:
- Tak się składa, że pan Bob jest dzisiaj obecny. Pójdę zapytać, czy ma wolną
chwilę.
Z zaplecza dobiegły mnie szepty. Tup, tup, tup i pojawił się pan Bob.
A wtedy ja:
- Eeee... zobaczyłam eee... ogłoszenie i eee... chciałabym tu eee... pracować.
Przez wakacje. Często tu u pana robię zakupy.
Pan Bob pachniał płynem do płukania tkanin, środkiem do suszarki albo czymś
słodkim do czyszczenia. Miał na sobie liliową koszulę z jedwabiu i cienki krawat,
który wygląda jak rzemyk. Takie noszą kowboje, gdy podrywają w saloonach
blondynki o przepitych głosach.
- Tak, tak, kochanie - odparł pan Bob. - Widziałem cię tu kilka razy. Tylko nie
przyprowadzaj ze sobą psa.
Zjeżyłam się.
-Jak się nazywasz, kochanie? m
- Emma. Emma ????.
- Wiek, kochanie?
- Szesnaście. Właśnie zdałam egzaminy i chętnie popracowałabym kilka godzin w
tygodniu.
Za okularami w złotych ramkach zapaliło się światełko. A właściwie dwa.
Czyżby to były symbole funtów?
- Mieszkasz niedaleko, kochanie? Nie będziesz się spóźniła do pracy, co?
- Tylko pięć minut drogi stąd.
- Mieszkasz z rodzicami? -Tak.
- To dobrze. Widzisz, mam braki w personelu. Czasem sam muszę stanąć za ladą.
Zaraz zaczną się wakacje i niektóre
162
z moich pań będą miały utrudnioną sytuację. Mogłabyś pracować codziennie rano
przez parę godzin.
RANY! Mój zegar biologiczny nie jest przystosowany do wczesnego wstawania,
zwłaszcza gdy dochodzę do siebie po szkolnych stresach.
Pan Bob przekrzywił głowę jak ptak z miedzianym tupeci-kiem na głowie.
- Mogę ci zaproponować jakieś dziesięć godzin tygodniowo, kochanie - oznajmił.
Chyba powinnam myśleć, że robi mi wielką przysługę.
- Za minimalną płacę krajową, proszę pana?
Proszę! Powiedziałam to! Czułam, jak zalewa mnie rumieniec w kolorze skórki sera
edam w chłodziarce. Pod koszulką z napisem '??? ^bteuble. zalał mnie pot.
Ale przecież alternatywą była moja mama zmierzająca tu ciężkim krokiem, żeby
palnąć panu Bobowi kazanie na temat antyfeminizmu.
Najgorszy scenariusz z możliwych! Mama w feministycznej furii! Co za wstyd, co
za poniżenie...
Dlatego powiedziałam to sama, choć niezbyt głośno. Płaca minimalna.
W tym momencie sympatia pana Boba do mnie zdecydowanie osłabła. Jego oczka za
szkłami okularów jakby przygasły.
Małe światełka szybko się zamgliły.
- Hm. No, cóż. Eee... - mruknął.
A potem światełka znowu zapłonęły. Oczy mu zamigotały.
- Kochanie, zacznijmy od paru godzin w piątek. Od ósmej do dwunastej.
Aaa!
163
Trudy i znoje
Ciężka praca? Trudy i znoje? Mam coś na ten temat do powiedzenia.
Pracowałam rano, a czasami również po południu oraz w sobotnie wieczory. Poza
tym musiałam nosić fartuch dostarczony przez miedzianowłose panie. Był biały i
bezkształtny, z pasiastymi lamówkami, jak leżak. Mama ciągle go prała. Upierała
się, że musi być bielszy niż pudrowy cukierek. Jak kobieta wyzwolona może mówić
takie rzeczy?
Szczerze mówiąc, do Boba przyciągnęło mnie też pewne marzenie, fantazja na temat
przecenionej czekolady. Jednak odsunęłam od siebie tę myśl już w chwili, gdy
wydusiłam z siebie słowa: „płaca minimalna".
Zresztą, wierzcie mi, czasu na konsumpcję czekolady było bardzo mało albo wcale!
Musiałam metkować towar, odkurzać półki i kontrolować kwestię przecenionych dań
dla pana Boba.
Wyglądało to tak. Jeśli minął termin ważności jakiegoś jednoosobowego dania do
mikrofalówki, moim zadaniem było je wyłowić i odłożyć dla pana Boba. Jadał sam.
Nie miał towarzyszki życia. Przed oczami stanęła mi Babcia z Wózkiem... Lecz coś
mi w tym obrazie nie pasowało. Moim zdaniem pan Bob był un poco* skąpy. El
Scroogio**.
Pan Bob cały czas puszcza muzykę country, co pasuje do jego kowbojek. Piosenki o
kocach rozłożonych na ziemi, łanach zbóż i Panu Bogu mszczącym się za pomocą
fasoli i małych zielonych jabłek. Głośniki trzeszczą, cichną, a potem zaczynają
dudnić. Przyszło mi do głowy, że Jono Watkins mógłby naprawić zestaw stereo pana
Boba.
A skoro o nim mowa...
* un poco (hiszp.) - trochę.
* El Scroogio (hiszp.) - skąpiec.
164
Lala z Boba na Górze
Za każdym razem, gdy tylko pomyślę o Okropnym, on się od razu zjawia, jak jakiś
upiorny dżin! Nie zrobił się ani trochę cichszy. Jego donośny głos rozległ się
głośnym echem w sklepie.
- Hej! Zrzuciłaś jeden mundurek i z miejsca wskoczyłaś w drugi, co? Em, ależ ty
jesteś oślepiająco biała! Prawdziwa lala z Boba na Górze!
Byłam na Górze, a nie na Dole. Ustawiałam rządkiem pasterki z plastiku i gipsowe
zimorodki. W szkole podstawowej przerabialiśmy Zimorodki. Mówię wam, ten,
którego przepędzili znad rzeki, mógł wyglądać właśnie tak, jak te gipsowe, bo
one wszystkie miały nie ten bztałt, nie tę wielkość, nie ten kolor. Zupełnie nie
te ptaki.
- Odłóż tę taniochę, mała, i zamień ze mną parę słów -powiedział Jono. -
Posłuchaj, Emmo ????, jesteś odpowiedzią na moje modlitwy. Szukam prezentu dla
mamy z okazji wyjazdu!
Jono, twojej mamie należał się prezent szesnaście lat temu. Ktoś inny zamiast
ciebie. Szkoda, że nie podmienili dzieci w szpitalu, a ciebie nie wykorzystali
do badań.
Jono wyglądał znośnie. Miał na sobie całkiem przyzwoitą granatową koszulkę i był
opalony. Sklepowy mundurek ma tę wadę, że nikt nie widzi mojej złocistej skóry.
- O co chodzi, Jono? - zapytałam. - Dokąd wyjeżdża twoja mama?
- Nie ona, Em! To ja wyjeżdżam. Jadę na kontynent z Lukiem, Ashem i dwoma
kolesiami z szóstej klasy. Będziemy odwiedzać różne miejsca, które są cool.
- To uważaj, żebyś w coś nie wdepnął. Czyli, co? Nie będzie imprezy?
A cóż to za ucisk w żołądku? Rozczarowanie. Bo w głębi ducha marzyłam o
wykazaniu się swoimi umiejętnościami
165
kulinarnymi przy okazji kolejnego spędu u Okropnego. Zaplanowałam trufle
czekoladowe i minipizze (patrzcie niżej) żeby podnieść rangę imprezy.
MINIPIZZE CUDZYMI RĘKAMI
Twoja mama będzie potrzebowała:
- 24 dkg mąki
- opakowanie suchych drożdży
- odrobinę oliwy, sól, może jajko (daj jej możliwość samodzielnego podejmowania
decyzji w kwestii drobiazgów)
Niech mama miesza sobie spokojnie składniki na ciasto. Powiedz jej, że oliwa
dobrze jej zrobi na pomarszczone ręce. Podczas wyrabiania ciasta wychwalaj ją
pod niebiosa. Ona to lubi. Rozładowuje w ten sposób frustracje wieku średniego
oraz spowalnia rozwój artrety-zmu. A ty nie będziesz miała lepkich dłoni. I nie
będziesz też zmuszona siedzieć całą sobotę w domu, żeby przypilnować rosnącego
ciasta.
Mama może sobie przez ten cały czas siedzieć w ciepłej kuchni. Gdy ciasto będzie
gotowe, niech je rozwałkuje cieniutko i wykroi małe kółka.
A potem ty się zabierz za dekorowanie!
Będzie ci potrzebny sos pomidorowy i twój ulubiony ser, czyli mozzarella, jeśli
to dla Lizzie, bo ona lubi włoskie smaki. Przydadzą ci się też oliwki, kapary,
małe, słone anchois i inne rzeczy, które lubisz, na przykład paski czerwonej i
pomarańczowej papryki.
A potem posyp wszystko świeżym posiekanym ore-gano (będzie jeszcze bardziej
włosko).
166
I pamiętaj, minipizze muszą być ŁADNE!
Upiecz je w GORĄCYM piekarniku.
Takie bazy do pizzy są o niebo lepsze od tych kupowanych w sklepie, ale nie
mówcie tego mamie, bo woda sodowa uderzy jej do głowy.
- Och, Em, sorki. Nie będzie letniej imprezy. Kryzys w zespole. Totalne
Spustoszenie już nie istnieje.
Prawie zrobiło mi się go żal! Prawie... Był smutny, na ile to się w ogóle może
przydarzyć komuś takiemu jak Jono. -1 co ty poczniesz bez zespołu, Jono?
- Och, zespół jest, tylko teraz nazywamy się Bohaterowie z Powietrza.
Hm...
Przywołał na twarz swój klasyczny uśmiech i dodał: -Może zorganizuję imprezę
jesienią? Sorki, że przepadnie ci letnia, Em.
- Nie ma sprawy, Jono. I tak czeka mnie mnóstwo przyjęć. Uważaj na te figurki,
nie upuść.
Bo właśnie przestawiał na półce porcelanowe krówki, drozdy i panie ze złoconymi
brzeżkami. Wywracał je nawet do góry nogami! Pomachał bukietem sztucznych
kwiatów, przekręcił wskazówki zegara. Próbował nawet oderwać porcelanową
pomarańczę od miski. Istna zmora ekspedienta.
W końcu zdecydował się na burzę śnieżną. W środku siedział uśmiechnięty bałwan z
nosem z marchewki. Przypominał Jona w czarnym kapeluszu. Gdy obróciło się to do
góry nogami, sypały się na niego srebrne płatki. To chyba pozostałość po
bożonarodzeniowych ekstrawagancjach pana Boba.
-Jono - powiedziałam - przecież jest lipiec.
- Ale ona lubi takie rzeczy. W głębi serca jest jak dziecko. Hej, gdzie się dziś
podziewa nasza Wielka Aktorka?
167
- Pracuje w kawiarni w mieście. Niedługo wyjeżdża na warsztaty teatralne.
- A, tak. Podobno idzie do szkoły aktorskiej. To trochę snobistyczne, nie? A co
u Star?
- Pojechała z mamą do Grecji. Na jakąś wyspę, nie wiem konkretnie jaką. Kończy
się jakoś na „ssos". A może to była Kreta?
Ciekawe, czy w końcu zrobiła cokolwiek w sprawie listu od Prawdziwego Craiga?
Skontaktowała się z nim? A Jono Watkins nic nie wie o Craigu, hi, hi, hi!
Trajkotał dalej:
- A potem? Czy Star wróci do szkoły do Anglii? Zgroza! Nawet nie chcę o tym
myśleć...
- Nie wiem! Mam nadzieję, że tak! - zawołałam.
- No, tak, ale do taty nie wróci, prawda? Kiepsko się tam czuła. A jej mama ma
pracę we Francji. Gdy zobaczyłem ją razem z mamą u was w domu, od razu sobie
pomyślałem: Tak! To jest to, czego ci trzeba, Star! Od razu się ulotnił cały
twój niepokój i smutek - oznajmił Okropny. -Ja mam taki specjalny zmysł.
Wychwytuję uczucia innych ludzi.
Patrzył mi prosto w oczy.
No, cóż, Jono, moje uczucia sprowadzają się do krótkiego: „spadaj, chwalipięto!"
Odwzajemniłam jego spojrzenie, ale on się tylko uśmiechnął. Nic go nie rusza.
- Naprawdę martwiłem się o Star - powiedział. -1 wiesz, o kogo jeszcze? O Cath.
Zawsze jest sama jak palec. Dlaczego nie zadaje się z wami, laski?
- Bo jest koszmarna. Wzruszył ramionami.
- Wy trzy na pewno byście ją naprostowały. Wciąż powtarza, że nie ma przyjaciół.
Zapłacił za zamieć śnieżną oraz ckliwą różową kartkę, a potem zawołał:
168
- To do zobaczenia w szóstej klasie, Em. Miłych wakacji. Och, j powiedz Bobowi,
że puszcza obrzydliwą muzykę.
- Tobie też życzę miłych wakacji, Jono - zawołałam za nim. Odwrócił się,
uśmiechnął szeroko i zatupał na schodach.
Po chwili usłyszałam, że trzasnęły za nim drzwi sklepu.
Przez niego wpadłam w rozpacz i panikę. A jeśli Star nie wróci do szkoły po
wakacjach? I Lizzie też? Jak ja to przeżyję?
Wieczorem opowiedziałam o wszystkim Bazylowi. Spojrzał mi prosto w oczy, a potem
ziewnął i wydał przy tym taki zabawny cichy pisk.
Czasem spoglądam na Bazyla i zastanawiam się nad wielkimi życiowymi sprawami, no
wiecie, Bogiem, selekcją naturalną, przeznaczeniem i całą resztą.
Na przykład, co złożyło się na Bazyła? Wygląda tak, jakby ktoś posklejał kawałki
z różnych bajek bez żadnego pomyślunku: nos mrówkojada, ciało jamnika,
czarnopodpalane umasz-czenie dobermana, lisi ogon, śmierdzące łapy Hobbita, oczy
Robbiego Williamsa i sierść afro.
Czy to dzieło przypadku? Czy jest psem incydentalnym? Czy taki był plan, czy też
tak po prostu wyszło? Taki mały psi wypadek?
Czy na Bazyla pada boskie światło?
A przecież bardzo niewiele brakowało, żeby go w ogóle nie było na świecie.
Gdybyśmy nie wzięli go ze schroniska, to po Bazylu nie byłoby już śladu!
-Zycie to nieustanne zmiany, Bazyl. Wybieramy różne drogi. Co o tym myślisz?
Bazyl nawet się nie zastanowił nad odpowiedzią. Zmienił się w zwiniętą w kłębek,
porośniętą futrem skamielinę i zapadł w objęcia Morfeusza.
169
Skandaliczne Stopnie
Mama zarezerwowała wakacje. Dla nas wszystkich.
Podobno to była okazja. Podobno wypatrzyła ogłoszenie w witrynie biura podróży.
Pomachała do mnie broszurą.
Musiałam przyznać, że zapowiadało się nieźle. Hiszpania. Hotel wcale nie jak
fabryka, z basenami, masażami i całą resztą. I, miejmy nadzieję, mnóstwem zajęć
dla Sophie i Sary -kluby dziecięce pełne wrzasków i chlapania farbą. Jak
najdalej ode mnie.
Ale jak się dowiem, jak mi poszły egzaminy?
Pobiegłam do Lizzie do Przystojnej Kawiarni. Była tam, w fartuszku i takim
białym dziobatym czymś na głowie. Ja bym w tym przypominała gołębia, a Lizzie
wyglądała dobrze.
- Lizzie, sprawdzisz moje wyniki? Zadzwonię do ciebie i powiesz mi, jak mi
poszło. No, chyba żeby mi poszło wyjątkowo kiepsko. Wtedy powiedz tylko:
„Skandaliczne Stopnie". Nie, zaraz... Ktoś by mógł podsłuchiwać-Jtowiedz tylko
SS. To skrót od Skandalicznych Stopni. Szczegółów się dowiem, gdy wrócę z
wakacji.
Lizzie grała tego popołudnia rolę Scarlett ?'???? ? nie przeszkadzał jej w tym
nawet idiotyczny czepek na głowie. Zasznurowała wargi. Zrobiła minę piękności z
Południa. Wciąż odrzucała głowę do tyłu, aż zaczęłam się bać o bezpieczeństwo
białego dzioba. Postawiła przede mną koktajl i powiedziała:
- Myślę, że to się da zrealizować, panienko Emmo. Zdążę już powrócić z
warsztatów teatralnych.
Układała w miseczce saszetki z cukrem, wpatrując się ponuro w Najmłodszego
Przystojnego, który podrywał farbowaną rudą babę. Posypał jej cappuccino sporą
porcją czekolady.
-Jeśli on nie przestanie się wdzięczyć do każdej spódniczki, która pojawia się
na horyzoncie, to mnie popamięta - wark-
170
nęła Lizzie. - Oszukaj mnie, panie Enrico, a nie ręczę za siebie! - Znów
odrzuciła głowę i wyjaśniła: - To z Przeminęło z wiatrem, Em. Jestem Scarlett
?'????.
- Tak, ale to tekst Rhetta Gable'a, Lizzie. A nie Scarlett
- Nieważne! - prychnęła. - Sztuka przełamuje bariery płci Hm.
- Ale, ale, Cioteczny Dziadek Roberto wygląda dziś całkiem szykownie -
zauważyłam. - Patrzcie, patrzcie, on ma nogi!
Cioteczny Dziadek Roberto wychynął zza kontuaru. Nie był zbyt postawny, ale
wydawał się wyższy dzięki bujnej grzywie zwieszającej się nad szlachetnym czołem.
Miał na sobie czarne lakierki z czubami, koszulę w paski i krawat z czerwonego
jedwabiu. Kręcił się dookoła niczym mały pan i władca. Odmłodniał? Zrobił sobie
lifting twarzy? Liofilizację? Wyglądał dużo młodziej, tylko na jakieś
osiemdziesiąt dziewięć łat.
Na moich oczach jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Podał komuś rękę.
Babci z Wózkiem.
Fiat fatale
- A niech mnie! - pisnęła Lizzie, wyskakując z roli Scarlett. - Babcia z Wózkiem
po renowacji!
Rzeczywiście! Włosy miała zaczesane do góry, upięte w srebrnego croissanta. I
uśmiechała się od ucha do ucha. Sweter z krótkimi rękawkami z puszystej
bladoróżowej angory sprawiał, że miało się ochotę do niej przytulić. Jej oczy
błyszczały. Były niebieskie jak chabry. Cioteczny Dziadek Roberto pocałował ją w
rękę z głośnym cmoknięciem. Fala nad czołem zadrżała.
171
- Lizzie! Babcia z Wózkiem wygląda jak prawdziwa^emme fatale. Myślisz, że coś
jest między Ciotecznym Dziadkiem Robertem a nią?
- Coś mi się zdaje, że będzie - stwierdziła z przekonaniem
Lizzie.
- On wygląda tak, jakby chciał ją porwać gondolą albo czerwonym lamborghini -
zauważyłam.
Jak w ogóle mogło mi przyjść do głowy, że ona i paskudny pan Bob...? Teraz
dopiero zdałam sobie sprawę, że Babcia nie należy do kobiet, do których pasuje
cadillac. A pan Bob nie przepada za psami. Nigdy nie miał ochoty poznać mojego
Ba-zyla. Ciekawe, czy Cioteczny Dziadek Roberto lubi psy?
Zresztą to nieważne. Zdaje się, że zajął miejsce psa.
Z ludźmi to nigdy nic nie wiadomo, prawda? Zycie jest pełnie niespodzianek. To
kolejne zdanie, które można sobie wyhaftować obok mądrości o ciastkach
cytrynowych.
A wtedy Lizzie powiedziała:
- Em, on jej nie porwie żadnym czerwonym ferarri i nie powiezie ku zachodzącemu
słońcu. Cioteczny»Dziadek Roberto jeździ takim małym modelem fiata. Białym i
przerdzewiałym.
Wredna
Lato upływało powoli. Lizzie wyjechała na warsztaty teatralne, Star jeszcze nie
wróciła, nawet Okropnego nie było. Pracowałam u Boba bardzo, baaardzo ciężko,
czytałam, siedziałam na słońcu z Bazylem, a moje siostry mocowały się w
nadmuchiwanym basenie.
- Przykro mi, że musisz iść do schroniska - powiedziałam do Bazyla. - Ale
przecież nie możesz jechać z nami do Hiszpanii. Tam jest zdecydowanie za gorąco
dla kogoś tak włochate-
172
go, jak ty. Zresztą w tym głupim hotelu nie wolno trzymać psów.
Bazyl przewrócił oczami, po czym ostrożnie położył na moim opalonym kolanie
kawałek przeżutej cebuli.
- Odłóż tę łopatę, Saro! — zawołała mama, biegnąc przez trawnik.
- Hej, mamo, kiedy dostanę nowe ciuchy na wyjazd? - zapytałam przeciągle.
- Emmo, dopiero co wydałam fortunę na rzeczy do szóstej klasy i nowe buty, bo
twierdzisz, że możesz teraz chodzić na wyższych obcasach. Ciuchów na wakacje nie
potrzebujesz!
- Ależ potrzebuję! Muszę mieć biały top, żeby pasował do opalenizny. I nowy
kostium kąpielowy.
- Przecież masz kostium! I pracę, w której zarabiasz pieniądze na dodatkowe
ciuchy!
- Ależ ja mam mnóstwo wydatków. Muszę kupić tonik. Zresztą nigdy nie było mowy o
tym, że mam sobie sama kupować bieliznę, buty czy rzeczy tak podstawowe jak
kostium.
Mama westchnęła.
- Kupować, kupować... A tamtym dwóm potrzebne są krótkie spodenki i inne rzeczy.
I wciąż nie umówiłam się na wizytę u weterynarza.
Zerwałam się na równe nogi.
- A po co umawiasz się z weterynarzem? Nie masz chyba zamiaru zafundować
Bazylowi tej operacji?!
-Jakiej operacji? - wrzasnęła Sophie Gumowe Ucho. Mama wbiła wzrok w ziemię,
jakby właśnie dostrzegła tam świat równoległy.
- Och, to tylko taki drobiazg, który się robi psim chłopcom.
Sara i Sophie stały przed nią, ociekając wodą. Nie miały zamiaru odpuścić, nim
nie uzyskają wyczerpującej odpowiedzi. Sara wzięła Sophie za rękę. Ha!
173
Mama na to:
- Nie chcemy przecież, żeby Bazyl został tatusiem, prawda?
- Och, tak! Chcemy! - wrzasnęła Sara i zaczęła podskakiwać. - Małe Bazylki.
Wszystkie je zatrzymamy Tylko kto będzie mamą?
- Nie, Saro, na świecie i tak jest za dużo psów.
- Nieprawda.
- Ludzie nie przepadają za takimi psami jak Bazyl.
- My przepadamy! Psy mieszanki są najlepsze na świecie?
- Posłuchaj, Saro. Gdy szczeniaków jest zbyt wiele, trafiają do schroniska dla
psów. A gdy nikt ich stamtąd nie weźmie, usypia sieje. Dlatego nie chcemy, żeby
Bazyl został tatusiem, więc...
- Więc masz zamiar odciąć mu „naroślą", tak?! - wrzasnęła Sophie. -Jesteś
okrutna i wredna!
Sara spojrzała na mnie. Była blada jak ściana.
- Chodzi o jego „ziemniaczki"?
-Jegojądra. Tak, obawiam się, że o to właśoie chodzi.
Sarze zadrżała warga. Po policzku spłynęła łza i spadła Ba-zylowi na grzbiet.
Sophie rzuciła się pędem na koniec ogrodu i wdrapała na Drzewo Dąsów. Mama
wbiegła do domu.
globus na ???„??
Następnego dnia musiałam wstać wcześnie, chociaż nie szłam do Boba. Rzecz w tym,
że stres nie opuszcza człowieka tak od razu po egzaminach. Wiedziałam, że jeśli
liczę na konkretny rodzicielski wkład w nowe ciuchy, to muszę iść na zakupy eon
mi familia*.
Trwało to całe wieki. Sophie wpadła w złość i rzuciła się biegiem przez
supermarket, bo dostała tylko dwie pary szortów. Sara wciąż podskakiwała i
powtarzała:
-Jądra... Jądra...
Mama jęczała o kawie i o koszmarze toalet publicznych. Oczywiście w sklepach
było też mnóstwo Matczynego Gadania, choć ostatnio jest już lepiej i mama
potrafi trzymać się z boku, aż przyjdzie na nią pora, żeby zapłacić.
Dostałam różowe bikini, turkusowe szorty i biały top na ramiączkach! Nieźle, co?
Problem w tym, że w lustrze w przymierzalni wyglądałam tak, jakbym była zupełnie
równa od góry do dołu, niczym
eon mi familia (hiszp.) - z rodziną.
175
wielgachny pień. Zero talii. Tego kawałka w środku nie dało się wciągnąć. Było
mnie za dużo. Wielka krowa! Nie będę wyglądała ponętnie na hotelowym basenie.
Mniej czekolady, więcej ruchu.
Więc następnego dnia po południu poszłam popływać. Złapałam autobus na basen
publiczny. Zabrałam stary, czarny, szkolny kostium kąpielowy. Nie miałam zamiaru
obnosić się z wałkami tłuszczu w nowym bikini. Ani ryzykować, że chlor uszkodzi
tkaninę.
I nie, nie zabrałam ze sobą sióstr.
- Nie dziś, mamo. Muszę przepłynąć trzydzieści basenów! - zawołałam. - Może
innym razem.
I już mnie niebyło.
No, dobra, skończyło się na trzynastu z przerwami, podczas których łapałam
oddech, kurczowo trzymając się brzegu. Ale zdołałam się oprzeć pokusie, jaką był
automat z chipsami i napojami. Dlaczego zawsze, gdy człowiek wychodzi z basenu,
umierając z głodu, natyka się na lśniące automaty z niezdrowym żarciem?
••
Byłam mucho* zadowolona z siebie, byłam dzielna. Będę wyglądała super w moim
nowym bikini. Pływanie mnie rozgrzało. Na pewno już jestem chuda jak patyk,
pomyślałam w autobusie w drodze do domu.
I właśnie wtedy, gdy człowiekowi się wydaje, że droga do domu jest zawsze taka
sama i nie czeka go nic nowego, usłyszałam głos:
- Zajęte?
* mucho (hiszp.) - bardzo. 176
???, hip, hura, ataki paniki
i zawirowanie w koszu na śmieci!
— Nie... Oczywiście, że nie - wyjąkałam.
A przynajmniej wydaje mi się, że to właśnie powiedziałam.
Mój mózg przypominał kosz na śmieci z metalowej siatki wywrócony do góry dnem.
Myśli wirowały w nim jak kawałki papieru! To on! Piękny Nieznajomy! Mój
Superblondyn! Niemal Craig!
A inne skrawki wołały: Mam nadzieję, że nie śmierdzę chlorem. Użyłam dużo żelu
pod prysznic, prawda? I nałożyłam mnóstwo odżywki na zajęcze włosy. I mam
paznokcie u stóp w idealnym stanie, w kolorze Cukrowej Zieleni na wypadek, gdyby
spadł mu bilet na podłogę i musiał się schylić i stanąć twarzą w twarz z moimi
stopami...
Zaczęłam paplać:
-Widuję cię z autobusu, kiedy jadę do szkoły!
?00? Może i nie. Ale jestem przecież Emmą ????.
On na to:
— Naprawdę?
— Tak. Czasami stoisz rano na przystanku. Pracujesz gdzieś w okolicy?
— Owszem. Ale już nie muszę jeździć autobusem. Od września będę miał własne
cztery kółka. To w ramach praktyk!
Miał łagodny głos i bardzo eleganckie ciuchy. Zerknęłam na niego kątem oka. Miał
na sobie bawełniane rzeczy z gatunku „Jestem luzak, równy gość".
W koszu na śmieci wirowało jeszcze szybciej. Musiałam szybko coś wymyślić!
Zapytałam go:
— A co to za praktyki?
— Och, pracuję w firmie ojca. Turystyka.
— Brzmi super.
12 - Mic da rady bez czekolady
177
- Będzie super. Jesienią jadę na Borneo, żeby zbadać tamtejszy potencjał
turystyczny.
Borneo? Na Borneo chyba nie jeździ się autobusem.
- A ty? Po wakacjach wracasz do szkoły? - zapytał.
- Tak. Szósta klasa. Chyba że zupełnie zawaliłam egzaminy.
- A wtedy co? Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Lubię większość przedmiotów, ale z żadnego nie jestem wybitna.
- Na twoim miejscu wybrałbym to, co lubisz najbardziej. Odkrywcze.
- Nie wiem jeszcze, co będę robiła w przyszłości. Chcę iść... może pójdę do
szkoły sztuk pięknych. Tylko że wolałabym nie zostawiać Bazyla.
- To twój chłopak czy brat?
- Pies.
Odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem. -Co? Dajże spokój, to tylko pies!
^
- Co będziesz robił na Borneo? - zapytałam. - Tam są orangutany, prawda?
- Owszem. Niewiarygodne, ale są ludzie, którzy je lubią. Będę badał możliwości
turystyki ekologicznej - odpowiedział, patrząc przed siebie. - To jest
przyszłość. Sprawdzę, co to miejsce ma do zaoferowania w zakresie archeologii,
malarstwa jaskiniowego, dzikiej przyrody, lokalnych festynów i żywności. A potem
zaplanuję całą kampanię. Ten rynek bardzo szybko się rozwija. Swoją ofertę
kieruję do zamożniejszej, wyrobionej klienteli...
Wstał. I dodał:
- Tutaj przesiadam się na inny autobus. Mam spotkanie w interesach. To do
zobaczenia. Mam nadzieję, że egzaminy poszły ci świetnie.
178
- Dzięki.
Jego oczy wcale nie były tak ciemnobrązowe, jak myślałam. Ewentualnie
orzechowe... Ale na pewno nie w kolorze gorzkiej czekolady rozpływającej się w
upale. A na to liczyłam. Były to naj zwyczaj niej s ze pod słońcem, brązowe oczy.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Emma. Emma ????.
- Miło cię poznać, Emmo. Jestem Daniel Draper. Do zobaczenia.
Patrzyłam, jak wysiada z autobusu. Po pięciu krokach odwrócił się i uśmiechnął.
Zaniemówiłam.
Częściowo dlatego, że nie było się do kogo odezwać.
W domu poszłam do swojego pokoju, bo chciałam być sama. Tak, tak, syndrom Grety
Garbo. Chciałam o nim pomyśleć. Przejrzałam Raport widzeń. Zdaje się, że minęły
całe wieki od chwili, gdy coś w nim zapisałam! Daniel Draper. D.D. Pisanie na
taki wyjątkowy temat jest miłe, prawda? Musiałam spychać Bazyla, żeby móc pisać.
Zatemperowałam ołówki.
Turystyka? Malarstwo jaskiniowe? Borneo? Turystyka ekologiczna i orangutany?
Lubię orangutany. Mają dziwne piękne pyski i takie oczy, że robi mi się smutno.
Czy spodoba im się turystyka ekologiczna i ludzie podglądający, jak budują sobie
legowiska z liści i kładą się spać? Słowa krążyły mi po głowie, słowa
oznaczające wszystkie te rzeczy, o których nigdy nawet nie słyszałam. On chciał
odnieść sukces, był taki opanowany i pewny siebie. Wciąż wracałam w myślach do
dzisiejszej sceny, myślałam o nim, o Pięknym Nieznajomym, którego w końcu
poznałam.
I coś wam powiem... Jestem absolutnie pewna, że miał ciemne odrosty.
179
Las vacaciones en Espana
Wakacje w Hiszpanii?
Muszę przyznać, że było wspaniale. Raz, o pierwszej w nocy, podziękowałam nawet
mamie za ten wyjazd. Słońce, piasek, morze, sangria i kurczak z frytkami,
mnóstwo fajnych lu- i dzi w moim wieku, z którymi można było pogadać i spotkać
się przy basenie albo przy grillu na plaży.
Bardzo przystojny kelner Pedro.
Atletyczny nauczyciel nurkowania Paulo.
Moje kochane siostrzyczki bawiły się świetnie gdzieś indziej, więc wszyscy byli
zadowoleni.
Wróciliśmy wieczorem w ostatni dzień wakacji, dzień przed początkiem roku
szkolnego. Zdążyliśmy odebrać Bazyla ze schroniska. Powyszarpywał sobie kępki
sierści spomiędzy palców. To pewnie z nudów. A może z tęsknoty...
Bazyl! Un momento*... Zapomniałam wam powiedzieć o pewnej cudownej rzeczy!
Ulga! Wielka ulga i odroczenie wyroku!
Następnego dnia po epizodzie pt. Łzy iv nadmuchiwanym baseniku mama wymamrotała
pod nosem, że nie ma czasu na operację Bazyla i jego rekonwalescencję przed
naszym wyjazdem. Powiedziała, że być może będzie potrzebował opieki. Może będzie
go trzeba karmić dietetycznym kurczakiem. Będzie musiał spędzać dużo czasu na
kolanach. A tego mu schronisko nie zapewni. Więc operacji nie będzie!
Tata zawołał wtedy:
- Tym razem ci się upiekło, stary!
* Un momento (hiszp.) - Chwileczkę. 180
I poklepał Bazyla po grzbiecie.
Pomerdaj ogonem, mój bonito perro, szczęśliwy piesku.
Bazyl był uszczęśliwiony, bo wrócił do domu. Znalazł sobie rozmoknięty bób w
kompoście i wszędzie go ze sobą nosił. Biegał w kółko po ogrodzie. Był w
ekstazie. Nareszcie dom, a nie schronisko!
Ja natomiast wcale nie byłam w ekstazie. Nie lubię wracać z wakacji. Jest zimno.
Od razu człowiek dostaje gęsiej skórki. Pokój wygląda jakby szalał w nim tajfun,
nie ma świeżego chleba, skończył się balsam po opalaniu niezbędny do pielęgnacji
złocistej skóry. W domu są jedynie ogromniaste podpaski w rozmiarze odpowiednim
na hamak dla wiewiórek, bo ostatnie zakupy przed wyjazdem robił tata, a on
przecież nie ma o takich sprawach pojęcia! Dom pachnie zamknięciem. Całą
bieliznę trzeba wyprać. Mama powinna zabrać się do roboty, ale opadła na fotel i
otworzyła butelkę hiszpańskiego wina.
Przyszła pocztówka od Lizzie z jej warsztatów teatralnych. Napisała złotym
flamastrem UMIERAM ZE ZMĘCZENIA! Była też kartka od Star z widokiem pięknego,
niebieskozielonego morza i opisem wyprawy dokądś, gdzie są skąpane w słońcu
stare kamienie.
A, tak a propos, gdy zadzwoniłam z Hiszpanii do Lizzie, dowiedziałam się, że
zdałam egzaminy rewelacyjnie dobrze, zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałam.
Lizzie też poszło nieźle. Cieszę się, jestem z siebie dumna. Co nie znaczy, że
zdane egzaminy cokolwiek zmieniły. Moje siostry nadal się kłócą, wyglądam tak
samo. Włosy mam wciąż byle jakie. A czekoladę kocham nade wszystko.
Z wakacji przywiozłam też nowe Fundamentalne Pytanie: Czemuż, och, czemuż metki
męskich kąpielówek zawsze wystają z majtek?
181
Koniec lata
Lato się skończyło. Nadal jest ciepło, ale noce są coraz dłuższe. Zycie znowu
nabiera tempa. Zaczął się rok szkolny, plany lekcji i wczesne wstawanie.
Czuję się nierealnie. Jestem taka brązowa! W życiu nie byłam tak opalona. Włosy
zjaśniały mi na końcach. Kupiłam mnóstwo cytryn. Były tanie, bo w Hiszpanii jest
ich od metra. Wycisnęłam sobie sok z cytryn na włosy i usiadłam potem na słońcu,
żeby je rozjaśnić. Poziom lepkości? Wysoki. Dookoła głowy latało mi parę much.
Bilet powrotny, poproszę
Znowu jadę autobusem. Mam wrażenie, że minęła cała wieczność, odkąd siedziałam
na tych czerwono-niebieskich siedzeniach. Trudno sobie nawet wyobrazić, że
autobus przez ten cały czas brumbrumbrumował bez nas.
Wygładziłam szykowną ciemną spódniczkę i zachwyciłam się swoimi
złocistobrązowymi kolanami oraz nogami rozświetlonymi balsamem po opalaniu. Nogi
kończyły się w fajnych czarnych butach na wysokich obcasach, nowych, czystych i
lśniących - w każdym razie dzisiaj. Czyste buty wyglądają tak elegancko, prawda?
Ciekawe, czy mamy w domu pastę do butów?
A eleganckie, nowe buty kryją mocno opalone eleganckie stopy.
Paznokcie też robią wrażenie. Wszystkie są takie same! Każdy został pomalowany
na blady róż. Pasuje do opalenizny.
Czuję się elegancka. W życiu się tak nie czułam.
W autobusie nie ma Jej Wysokości Bizneswoman.
182
Za plecami słyszę za to jakieś pochrząkiwanie i głośny gwizd. Najwyraźniej ktoś
chce zwrócić na siebie uwagę, więc, oczywiście, ignoruję pochrząkiwania i gwizdy
tak długo, jak się tylko da, czyli ze dwie sekundy, bo jestem przecież Adeptką
Życia i lubię wiedzieć, co się dzieje. Interesują mnie ludzie. Ale to wcale nie
wścibstwo, jak niektórym mogłoby się wydawać.
Odwróciłam się.
To powinien być Jono Watkins, ale coś mi się nie zgadza. Nawet całkiem sporo.
Złocistobrązowa twarz. Nie widzę żadnych pryszczy ani lejów po pryszczach - no
dobra, siedzę parę rzędów dalej, więc może pod szkłem powiększającym byłoby
jednak coś widać, ale stąd wygląda to tak, jakby słońce załatwiło kwestię
pryszczy na dobre. Oczy są niebieskie jak chabry. Niebieskie są żółtka, to
znaczy środki, to znaczy źrenice, a białka białe, jak trzeba. Urocza jasna
szczecina. Jego włosami zajmował się ktoś, kto umie strzyc. Zniknął gdzieś
strach na wróble. We włosach miał prawdziwe słońce.
To naprawdę Jono czy jakiś aktor? Jeśli szukają kogoś do roli Jona, to ten ją na
pewno dostanie.
- Gdzieś się tak opaliła, Emmo ????? - zapytał sobotwór Okropnego.
- W Hiszpanii, Jono.
- A poznałaś tam jakiegoś fajnego gościa, którym będziesz się mogła pochwalić
przed innymi laskami?
To naprawdę jest Jono Watkins. Niewątpliwie Okropny we własnej osobie. Nikt nie
jest taki żałosny.
-Jono, poznałam niejednego, a dwóch fajnych gości. Pewnego bardzo ponętnego
instruktora nurkowania. Nazywa się Paulo. Chciał dać mi parę darmowych lekcji.
Był też Pedro, starszy kelner, który wciąż dolewał mi najlepszej sangrii.
Gapi się na mnie, jakbym opowiadała bzdury wyssane z palca. Ależ on ma tupet!
Trzeba go sprowadzić na ziemię.
183
Zawsze trzeba go sprowadzać na ziemię. Opalony czy nie, wiecznie się stawia!
Więc mówię mu:
- I nie nazywaj nas laskami, Jono! To takie seksistowskie i protekcjonalne!
Ale on to ignoruje, parska śmiechem i krzyczy:
- Pedro! Imię jak dla osła! Nosił wielki słomiany kapelusz z dziurami na uszy?
Karmiłaś go marchewką?
Ho, ho, ho, panie Watkins, bardzo nieśmieszne. Są rzeczy, które się nigdy nie
zmieniają, prawda? Tak łatwo mu nie odpuszczę, więc mówię:
- Paulo wziął mnie na przejażdżkę najlepszą łodzią motorową.
Wsadź to sobie w swojego melonowego krokodyla! Na sekundę czy dwie się zamknął.
Ale czy to był tak naprawdę Pedro czy Paulo... ? Yo no paedo recordar*.
I kto czeka na autobus?
Czuję się jak we śnie. Brumbrumbrumujemy do przodu.
Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego, że jestem z powrotem w Anglii. Nie wiem,
kto wsiądzie do autobusu. Jest niby tak samo, jak przed wakacjami, a jednak
inaczej. Ludzie nadal mruczą pod nosem, mimo że to już szósta klasa.
Wczoraj wieczorem zadzwoniłam do Lizzie, ale nikt nie odebrał.
Jestem trochę zdenerwowana. Wciąż sobie powtarzam, że to głupie, ale przez
ostatnie pięć lat zawsze niecierpliwie wy-
* Yo no puedo recordar (hiszp.) - Nie pamiętam. 184
glądałam początku roku szkolnego, i to nie z powodu nauki, choć niektóre
przedmioty nawet lubię. Muszę wam powiedzieć, że zebrałam naprawdę dobre stopnie!
Owszem, ja, Emma ????, dostałam szóstkę ze sztuki, szóstkę z historii i szóstkę
z angielskiego!!! Nieźle, nie? No, dobrze, oceny z przedmiotów ścisłych im poco
rozczarowały. Ale nie mam zamiaru ich poprawiać. Mogę żyć bez przedmiotów
ścisłych. Niech się tym zajmują inni. Są tacy, nazywają się naukowcy. Mogłabym
mieć lepszy stopień z francuskiego, rzecz tylko w tym, że musiałabym być lepsza
z francuskiego.
Ale w sumie egzaminy poszły dobrze. Już za mną, nie umarłam, mój dom nadal stoi,
a stopy wyglądają nie gorzej niż zwykle.
Wracając do punktu wyjścia... Przez ostatnie pięć lat czekałam z
niecierpliwością na pierwszy dzień szkoły, bo oznaczało to spotykanie z
przyjaciółmi.
A dziś nawet nie wiem, czy moje najlepsze przyjaciółki się zjawią.
Serce zatrzymało mi się w połowie drogi między najwyższym piętrzem a parterem.
Zdaje się, że w gardle.
Okropny jest w swojej strefie, ale Star nie biegnie do autobusu, choć zaczęłam
jej wypatrywać na długo przed jej przystankiem.
Efcharisto, George
Nigdy nie wiadomo, kto stoi na następnym przystanku. Albo kto nie stoi.
Powtarzałam sobie, że Star jest teraz z mamą we Francji, ale od rana miałam
jednak nadzieję, że wróciła i będzie w szkole.
Teraz wstrzymałam oddech, oczekując kolejnej katastrofy.
185
Która nie nastąpiła! Bo na następnym przystanku do auto busu wpadła z krzykiem:
- Cześć, Steve! Co u żony? - Lizzie!!!!!!!!
- Myślałam, że poszłaś do szkoły aktorskiej - zawołałam.
- Patriarcha stwierdził, że jest zbyt droga - odparła. - Powiedział: „Masz
całkiem dobre kółko teatralne w prawdziwej szkole, Elizabeth. Daruj sobie tę
całą pretensjonalną i nadętą karuzelę szkoły aktorskiej!"
Efcharisto, George! Starałam się jednak stłumić swój uśmiech i wykazać się
współczuciem.
- Och, Lizzie, naprawdę mi przykro. Bardzo jesteś zła?
- Nie. I tak nie chciałam tam iść, nie po warsztatach. Przyjechało pełno
zadzierających nosa, śmierdzących forsą pozerów. Nie widziałam żadnego
przystojnego chłopaka. Ani jednego. I, moim zdaniem, wcale nie byli lepsi niż
nasze kółko teatralne. Więc wracam do naszej szkoły! - krzyknęła.
Rzuciła mi się na szyję - na ile pozwalały na to autobusowe warunki - i
uściskała mnie mocno.
- Hej! Lizzie Astopoulos! Ja też chcę trochę! - ryknął Okropny.
- Siema, Jono! Miło cię widzieć! - pisnęła Lizzie i - ależ tak - poszła na tył
autobusu i go uściskała.
Nie wiem, co o tym myśleć! Po chwili wróciła i cmoknęła w głowę... Chłopca z
Tubą! Tylko, że to nie...
Chłopiec z Tubą, który już nie jest z Tubą
Chłopiec z Tubą nie ma tuby. Wcale. Futerał jest mniejszy. Za duży, by łatwo
było wsiąść z nim do autobusu, ale jednak nie tak ogromny jak tuba. A sam
Chłopiec z Tubą zrobił się wyższy. Chyba spędził lato w dojrzewalni.
186
- Co to? - zapiszczała Lizzie i wskazała na futerał.
- Saksofon - wymamrotał i nagle zrobił się czerowny jak sos słodko-kwaśny, bo
Duża Dziewczyna zwróciła na niego uwagę.
I, wiecie, co? Zmienił nie tylko instrument. Głos mu się obniżył, stał się
basowy i szorstki. Udaje? E, nie, sam też ma zdziwioną minę. To chyba stare
dobre hormony ciągną mu głos w dół, w stronę stóp.
Gdy ruszaliśmy z przystanku, przypomniałam sobie, że miałam rozejrzeć się za
kimś jeszcze. Nie było go.
Dodo Dynia zaczął żyć!
Wysiedliśmy z autobusu dokładnie w momencie, gdy koło szkolnej bramy zatrzymało
się gołębioniebieskie auto. Wysiadł z niego Dodo Dynia, po czym schylił się,
żeby pocałować kierowcę. I trwał tak przez chwilę. Rany!
- Wygląda na to, że Dodo w końcu ułożył sobie życie! -stwierdziłam. - Ma te same
inicjały!
-Kto?
- Dodo Dynia ma te same inicjały co Daniel Draper. Piękny Nieznajomy. W końcu go
poznałam. A to dopiero, Dodo i on mają takie same inicjały, podwójne „D"!
- Czy wy kiedykolwiek rozmawiacie o czymś innym? Nic tylko faceci, faceci,
faceci. Zresztą, Em, jego inicjały to tak naprawdę TD, a nie DD.
- Jesteś po prostu zazdrosny, bo nie gadamy o tobie, Jono!
Parsknął śmiechem. Dlaczego nie jest zły? Dlaczego się nie dąsa i nie bierze nóg
za pas?
Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Wiecie co? Wcale już nie jest taki Okropny.
187
Powoli zbiera się Wot Kin. Zjawił się Ashad. Ma ciemne policzki. Chyba musi się
golić z dziesięć razy dziennie. Jest bardziej włochaty od Bazyla, nachmurzony i
złowrogi, ale wiem, że to ze zdenerwowania. W końcu znam Ashada od lat.
Nawet wyprzystojniał.
Jest też Dean, roześmiany jak mały dzieciak. Ma trochę za duży mundurek. Jego
mama pewnie chce, żeby dłużej go ponosił. To urocze. Zbliża się Tunde.
Wyrafinowany, wysoki, w okularach w złotych oprawkach, poważny niczym dyrektor
banku, ale gdy później dowiedziałam się, jak mu poszły egzaminy, to się okazało,
że prędzej zostanie dyrektorem małego banku na rogu niż Głównym Ekonomistą Kraju
piszącym raporty dla rządu. Zresztą w kółko powtarza, że chce działać na rzecz
Trzeciego Świata i zlikwidować zadłużenie, przez które wszyscy są biedni. I
wtedy to się stało.
AU! Wykręciłam kostkę i mój nowy, elegancki but poszybował w powietrze.
Bo, muszę wam coś wyznać - buty są o numer za duże. Nie mieli siódemek, a mnie
się bardzo podobał ten fason, więc wykonałam katorżniczą pracę i przekonałam
mamę, żeby mi je mimo wszystko kupiła. Musiałam wysłuchać porcji Matczynego
Gadania z gatunku: „Emmo, czy ty zawsze musisz postawić na swoim? Nie możesz
przecież chodzić w butach wielkich jak kajaki". Ci rodzice to prawdziwi
paranoicy Mamie się pewnie zdaje, że robi, co do niej należy. Lecz teraz?! Oj!
Atak paniki! Okropny rzucił się na ratunek kajakowi... to znaczy butowi.
- Mam go, Emmo. Daj, założę ci.
Uklęknął na jedno kolano, no, prawie, bo nie chciał sobie pobrudzić nowych
spodni. Trochę się zachwiał. Podsunął mi but, żebym wsunęła w niego stopę.
188
I wtedy wymsknęło mi się coś, co nie powinno zostać powiedziane!
-Jeśli chcesz wiedzieć, to myję je dwa razy dziennie!
- Co? O czym ty gadasz?
- Nie zgrywaj idioty! Mówię o swoich nogach, Jono. Mówię o tenisówkach.
Doskonale wiesz, co mam na myśli. Tę imprezę, gdy zrobiłeś tyle hałasu w związku
z odorkiem moich stóp. Siódma klasa, hot dogi, Adam narzygał wtedy do
kauczukowca. Było gorąco. Przyszłam w starych tenisówkach.
Powiedziałam to i zaraz zaczęłam żałować. Czasem otwieram usta i słowa płyną
same. Chyba się zaraz rozpłaczę.
- Z tamtej imprezy zapamiętałem tylko starego śmierdzącego kota - powiedział
Jono, ujął moją stopę i wsunął ją do buta. - Proszę, Kopciuszku. Postaraj się
więcej nie przewrócić, niezdaro!
Wyprostował się i poszedł do kumpli.
A ja zrozumiałam w końcu, że on wcale nie zapamiętał za-paszku moich nóg.
Oszustwo! Tyle lat... Jak to możliwe, że on jest taki... taki... Jono Watkins?
- Chodź, Em - powiedziała Lizzie. - Trzeba kogoś poszukać.
Jako szóstoklasiści mamy teraz własną klasę. Nie musimy już kręcić się wśród
dzieciaków, jeśli nie mamy na to ochoty. Wybrałam sztukę, angielski i historię.
Przyznam wam się nawet, że już nie mogę się doczekać lekcji.
Po drodze do klasy szóstej (trzeba się przyzwyczaić do tej nazwy) zauważyłyśmy
Doda. Cały odprasowany, w bawełnianych ciuchach w kolorze pergaminu, elegancki
jak facet ? katalogu, pomijając nos, oczywiście. Żaden model nie ma takiego
wielgachnego nosa. Ciekawe, kto mu teraz kupuje ciuchy?
189
- Świetna robota, Emmo - powiedział. - Moje gratulacje. Miła niespodzianka z tym
angielskim, prawda? Ach, Lizzie! Kółko teatralne bardzo się cieszy, że jednak z
nami zostałaś. Ja, oczywiście, zawsze wiedziałam, że moja klasa poradzi sobie z
egzaminami śpiewająco.
- Miło pana widzieć, proszę pana. - Wiecie? Naprawdę milo go widzieć. Dobry
stary Dodo Dynia. - Co u pana... U Karen?
- Doskonale. Właśnie jedzie do pracy. Ma posadę w radzie miejskiej, gdzie
zajmuje się autostradami i bocznymi drogami. - Uśmiechnął się.
Co? W takich butach?
- Czy pan by nie mógł być dalej naszym wychowawcą, panie Donaldson? - zapytała
błagalnie Lizzie.
Dodo zrobił się cały różowiutki i uszczęśliwiony.
- Dajcie spokój, dziewczynki, macie przecież panią Con-way. Ona jest bardzo...
eee... energiczna i sprawna.
No, tak, Dodo właśnie potwierdził pan nasze najgorsze obawy.
*•
Otwieramy drzwi. Odwraca się do nas mnóstwo twarzy. Dużo ludzi z naszej dawnej
klasy i kilku nowych z innych szkół. Wyglądają na przerażonych. Oczywiście jest
też Cath Ratcliffe. Wygląda zupełnie jak Cath Ratcliffe i też jest przerażona.
Nagle poczułam się wysoka, pewna siebie i dorosła w swoich superbutach, z
dobrymi stopniami z egzaminów i notatkami o podwójnym „D". Podeszłam do niej
(dość ostrożnie, bo nie ufam kajakom) i powiedziałam:
- Cześć, Cath. Jak ci minęło lato? Podskoczyła, a potem odpowiedziała:
- Och, witaj, Em. Eee... Wakacje w porządku, dzięki. Oblała się rumieńcem. Chyba
była zdziwiona, że ktoś się
z nią przywitał. Ja też się zdziwiłam.
190
Sala jest całkiem spora. Są tu fotele i odtwarzacz CD na wypadek, gdyby udało
się dogadać co do rodzaju muzyki. Jest też automat z napojami i plastikowymi
kubkami.
Rozglądam się dookoła. Wszyscy mają miny pełne wyczekiwania. Pewnie się
zastanawiają, co im przyniesie nowy rok.
Czuję się stara, ale szczęśliwa. Wiecie co? Za parę dni upiekę Wielgachne
Superciacha, żeby to uczcić. Proszę, oto przepis.
WIELGACHNE SUPERCIACHA (Z ODROBINĄ IMBIRU)
(podwoiłam proporcję, żeby wystarczyło dla całej
klasy)
Potrzebne:
- mąka - jakieś 220 g
- proszek do pieczenia
- cukier, mniej więcej cztery duże łyżki
- 100 g margaryny lub masła
- 2 duże łyżki mielonego imbiru
- 2 małe szczypty cynamonu, bo pięknie pachnie, gdy się piecze
- 4 wielgachne łyżki jasnej melasy!
- Trochę sody oczyszczonej (mama będzie wiedziała)
Przesiej mąkę, proszek do pieczenia, imbir, cynamon i sodę przez sito, dodaj
cukier, połącz z margaryną, aż powstanie kruche ciasto. Możesz nieco podgrzać
melasę, a potem dodaj ją do ciasta... palce lizać! Wyrób
191
wszystko dokładnie. Rozwałkuj ciasto na małe kuleczki i poukładaj je na dużej
natłuszczonej blasze do pieczenia, ZOSTAWIAJĄC DUŻO MIEJSCA MIĘDZY NIMI, ŻEBY
SIĘ NIE ZROBIŁO ZA CIASNO. Albo zrób jedno wielkie ciacho.
Przygnieć je leciutko widelcem. Trochę się w ten sposób rozpłaszczą, choć na
Jona Watkinsa to by pewnie nie zadziałało.
Piecz w 190°C przez 10 do 13 minut. Zostaw na kolejne 10 minut na blasze, a
potem bardzo ostrożnie wyjmij blachę do Ostygnięcia. Zjedz jak najszybciej {no
pro-blemo...)
Oczywiście podziel się z siostrami.
Może upiekę ciastka już dziś? Milo mi zobaczyć wszystkich kolegów i poznać
nowych. Zastanawiam się, jaka będzie ta szósta klasa. Chciałabym tylko...
No, coz, nie można mieć wszystkiego.
Inna niż Dodo
Zgodnie z obawami, pani Conway jest zupełnie inna niż Dodo. Nosi niezgrabne
ciemne buty, które robią prask, prask, prask, oraz odprasowaną granatową tunikę
ze spódnicą - zero psiej sierści czy pyłków. Używa różowej szminki i założę się,
ze czyta „Dobrą Gospodynię", nie ma żadnych papierków po słodyczach na podłodze
w domu czy w samochodzie, łyżeczek w kompoście ani dziwacznej muzyki w kolekcji
płyt.
Założę się, że z nią nie można się tak droczyć, jak z Do-dem. Założę się, że nie
będzie nam kupowała miętówek.
- Proszę siadać - powiedziała.
Wszyscy posłusznie usiedli. Była pewna swego.
192
- Lubię spokojne i ułożone szóste klasy- oznajmiła. - Nie wszystkich was znam.
Niektórych widywałam w szkole, inni są zupełnie nowi. Najlepiej będzie, jeśli
każdy po kolei wstanie i przedstawi się kolegom.
Cieszę się, że ja nie jestem zupełnie nowa, bo by mi chyba nerwy puściły. A
przecież uczę się w tej szkole już od pięciu lat.
- Proszę, to kto zacznie?
Zgadnijcie! No, kto? Kto ma wielką niewyparzoną gębę i jest tak pewny siebie, że
to się w głowie nie mieści? Ależ oczywiście, zgadliście.
- Dzień dobry, pani Conway. Siema wszystkim. Pozwólcie, że się przedstawię.
Jonathan Watkins to imię stojącego przed wami śmiałka! Muzyka, matematyka i
kuchnia to moja działka!
Pani Conway uśmiechnęła się, jakby był zabawny! Sama się jeszcze przekona.
Co to za hałas? Czyżby w naszej klasie mieszkała mysz? Na pewno zamieszka, bo po
tygodniu czy dwóch wszędzie będzie pełno chipsów i porzuconych kanapek.
Skrzypnęła klamka u drzwi.
- Większość z was wie, że chodziłem do tej szkoły w zeszłym roku i... ejże, co
jest...?
- Mów dalej, kochanie - popędzała go pani Conway, a mnie ogarnęło paskudne
przeczucie, że obdarzy Okropnego uczuciami macierzyńskimi.
- Coś mi się zdaje, że mamy problem, pani C. - oznajmił Jono i rzucił się do
drzwi, przewracając po drodze krzesło i strasząc nową dziewczynę, która skuliła
się i schowała głowę w ramionach.
Pewnie w jej starej szkole nie było nikogo takiego jak Jono. Jono szarpnął drzwi
i otworzył je na oścież. Zamarł na moment, a potem roześmiał się głośno.
13-Nic da rady bez czekolady
193
-Witaj, mała! — powiedział. - Na twój widok od razu robi mi się lepiej! Właź do
środka.
A w drzwiach stała uśmiechnięta...
- Star! - wrzasnęli wszyscy, klaszcząc, śmiejąc się i waląc w ławki.
W jednej chwili zniknęła gdzieś spokojna i ułożona szósta klasa pani Conway.
Było zupełnie tak, jak za czasów dobrego starego Doda.
^siko się ??,,^
Nadrobienie zaległości zajmie nam trochę czasu.
Star wygląda rewelacyjnie! Ma warkoczyki z wplecionymi złotymi i miedzianymi
nitkami. Cały czas się uśmiecha i nawet trzyma się inaczej. Bez wątpienia. I mam
w nosie, że pomyślicie, że to głupie.
Star wygląda tak, jakby wreszcie była z siebie zadowolona.
Pani Conway próbowała nas uspokoić, bo gadaliśmy jeden przez drugiego.
- Klasa szósta! Cisza! - pokrzykiwała.
A czego się spodziewała? Niezły początek. Dodo, gdzieżeś ty?
Musieliśmy odłożyć najważniejszą część poranka do przerwy. Nadrabianie
zaległości.
Szkoła jest taka sama, a jednak inna. Wszystko się zmienia, ale myślę, że
najlepsze rzeczy zdołamy zatrzymać.
Przez następne dwa lata czekają nas kolejne egzaminy, błe! Ale teraz są jeszcze
daleko. A poza tym egzaminy to nie wszystko, są jeszcze inne sprawy.
I to, co najważniejsze - przyjaciele i wspólnie spędzony czas. Zapamiętamy to na
długie lata. Właśnie to, a nie szóstkę z angielskiego, czwórkę z matmy czy pałę
z francuza.
195
Nie, inaczej! Zapamiętamy to tak: L jak Lizzie, S jak Star i Em jak Emma. Może
też A jak Ashad i Adam, T jak Tunde i DD jak Dodo Dynia... Przypuszczam, że
będziemy pamiętać nawet JW.
Odrabianie zaległości
Dowiedzieliśmy się od Star, że jeszcze przed przyjazdem po nią do Anglii jej
mama postanowiła nie przedłużać kontraktu na uczelni we Francji. Obiecała, że
zrobi wszystko, co w jej mocy, by uszczęśliwić Star.
- Obie już teraz wiemy, że nie chcemy być same - opowiadała Star. - Cóż z nas za
idiotki, że w ogóle tego próbowałyśmy. Teraz, gdy już mam pewność, że mama chce
ze mną być, tylko jednego brakowało mi do szczęścia: wrócić do szkoły i do was!
- Och! Star, to super. Ale z czego będziecie żyły?
- Mama będzie uczyła na zastępstwach. Rozgląda się za pracą na uczelni.
Wynajęłyśmy mieszkanie, niezbyt blisko taty i Lynn. Musiałyśmy go odwiedzić
przed wyjazdem do Grecji. Biedny tata, wiem, że czuł się koszmarnie. Wiecie,
byłam zła, bo nie udało mi się ułożyć z nimi życia. Dobrze wiem, że on mnie
naprawdę kocha. Aja kocham go bardziej, gdy z nim nie mieszkam. Wiem, że to
brzmi głupio. Myślę też, że mu ulżyło, bo już nie musi pracować nad tym, żebyśmy
się do siebie dopasowali. Teraz, gdy go odwiedzam, poświęca mi więcej uwagi.
Kupił mi tomik wierszy Johna Donne'a!
- A co z Lynn i spółką? - zapytała Lizzie.
Star uśmiechnęła się od ucha do ucha, bardzo figlarnie.
- Och, nawet ich polubiłam, gdy już nie muszę z nimi mieszkać! Na początku było
okropnie. Gdy przychodziłam do nich z mamą, nie chcieli na nas spojrzeć, nie
odzywali się ani
196
słowem. Ajakja coś chciałam powiedzieć, to Karl gwizdał głupie melodyjki!
Przy przyrodnim rodzeństwie Star Sophie i Sara wydają się niemal milutkie.
Niemal.
- A mama się cieszy, że jesteśmy znowu razem i że nie musi cały dzień mówić po
francusku. Rozglądamy się teraz za domem z ogrodem. Będę miała psa, Em!
(Mamo... wiesz, jeśli chodzi o Bazyla... Gdyby został ta-tusiem, to znam kogoś,
kto chętnie weźmie jedno ze szczeniąt...)
-Więc nie wiem, czy będę nadał jeździła tym samym autobusem do szkoły -
stwierdziła z żalem Star. - Ale nie można przecież mieć wszystkiego. Steve nadal
za kierownicą? Co u Chłopca z Tubą, co u Babci z Wózkiem? Och, Lizzie, opowiadaj
o pracy w Przystojnej!
-Wszystko ci opowiem, Star, ale najpierw ty opowiedz o spotkaniu z Prawdziwym
Craigiem - zawołała Lizzie. - Zatrzymałam się na etapie listu dostarczonego
przez Chłopca z Tubą.
- No, cóż, zebrałam się na odwagę przed samym wyjazdem. Poszłam do sklepu
sportowego, żeby się przedstawić.
- Co? Bez nas? - zapiszczała Lizzie.
- No i? Mów, Star! Co się wydarzyło? - wrzasnęłam.
- Nie było go. Znalazłam go w księgarni za rogiem. To starszy brat Chłopca z
Tubą. Chłopiec z Tubą ma na imię Sam. I został teraz Chłopcem z Saksofonem!
- I? I? - odezwała się niecierpliwość Lizzie.
- I poszliśmy do niezbyt miłej kawiarenki koło sklepu.
- Co zamówiłaś?
- Cienką czekoladę na gorąco i nieświeżego biszkopta z niesmacznym kremem.
Opowiedziałam mu o Przystojnej Kawiarni, amaretto i ciastkach cytrynowych.
Obiecał, że postara się tam kiedyś wpaść.
- O czym rozmawialiście?
197
Osłupiała.
- O książkach, oczywiście. Oczywiście.
Teraz Lizzie rzuciła się na mnie.
- No, a ty, Em?! Też masz przecież co opowiadać. Co z tym podwójnym D, o którym
wrzeszczałaś po drodze?
Spojrzała oskarżycielsko na mój biust. Czyżby Wróżka od Cycków wzięła nadgodziny?
- Lizzie - powiedziałam spokojnym, dojrzałym, chrapliwym głosem. -Jestem już w
szóstej klasie. W szóstej klasie się nie wrzeszczy i nie piszczy. To długa
historia i nie ma nic wspólnego z moimi „zderzakami". Siedzicie wygodnie? Zacznę
od tego, że opowiem wam, jak poznałam Pięknego Nieznajomego: Jest miły Dał mi
dużo do myślenia.
-I?
- I. • ? no, cóż, myślę, że to koniec Raportu widzeń. W każdym razie w
odniesieniu do niego. Owszem, ma brązowe oczy, ale wcale nie wprawiają mnie w
omdlenie. Głos ma w porzo, ale nie jest to ten niski melodyjny pomruk, o jakim
marzyłam. Nie przyprawia mnie o gęsią skórkę. To było trochę tak, jakby jakiś
wspaniały aktor zszedł ze srebrnego ekranu po setkach występów. Rozczarowanie.
Sprawa rozstrzygnęła się ostatecznie, gdy powiedział...
- Co?!! - wrzasnęły obie.
- Gdy powiedział: „To tylko pies". W głowie się nie mieści, co? A potem
zrozumiałam. To miły facet, ale nie ma dla nas przyszłości.
Tak, jak powiedziałam, dużo czasu upłynie, nim nadrobimy zaległości, bo bardzo
dużo się zmieniło.
I nim to nastąpi, zjemy mnóstwo Nocnego Ciasta Czekoladowego.
198
Ale mamy przecież
brakuje.
???! ???! Hurrraaa!
dużo c^czasu, a czekolady ^skJepach nie
ilg
Osłupiała.
- O książkach, oczywiście. Oczywiście.
Teraz Lizzie rzuciła się na mnie.
- No, a ty, Em?! Też masz przecież co opowiadać. Co z tym podwójnym D, o którym
wrzeszczałaś po drodze?
Spojrzała oskarżycielsko na mój biust. Czyżby Wróżka od Cycków wzięła nadgodziny?
- Lizzie - powiedziałam spokojnym, dojrzałym, chrapliwym głosem. -Jestem już w
szóstej klasie. W szóstej klasie się nie wrzeszczy i nie piszczy. To długa
historia i nie ma nic wspólnego z moimi „zderzakami". Siedzicie wygodnie? Zacznę
od tego, że opowiem wam, jak poznałam Pięknego Nieznajomego-. Jest miły. Dał mi
dużo do myślenia.
-I?
- I... no, cóż, myślę, że to koniec Raportu widzeń. W każdym razie w odniesieniu
do niego. Owszem, ma brązowe oczy, ale wcale nie wprawiają mnie w omdlenie. Głos
ma w porzo, ale nie jest to ten niski melodyjny pomruk, o jakim marzyłam. Nie
przyprawia mnie o gęsią skórkę. To było trochę tak, jakby jakiś wspaniały aktor
zszedł ze srebrnego ekranu po setkach występów. Rozczarowanie. Sprawa
rozstrzygnęła się ostatecznie, gdy powiedział...
- Co?!! - wrzasnęły obie.
- Gdy powiedział: „To tylko pies". W głowie się nie mieści, co? A potem
zrozumiałam. To miły facet, ale nie ma dla nas przyszłości.
Tak, jak powiedziałam, dużo czasu upłynie, nim nadrobimy zaległości, bo bardzo
dużo się zmieniło.
I nim to nastąpi, zjemy mnóstwo Nocnego Ciasta Czekoladowego.
198
Ale mamy przecież dużo czasu, a czekolady w sklepach nie brakuje.
???! ???! Hurrraaa!
mm
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 2003. Wydanie I
Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
i