Banki wywożą z Polski miliardy złotych Czy banki w Polsce pojdą pod młotek Koniec atrakcyjnych lokat Banki lepsze od stoczni Światowy kryzys geszeft wszechczasów


BANKI WYWOŻĄ Z POLSKI MILIARDY ZŁOTYCH.

W wyniku handlu opcjami walutowymi i ataku na kurs złotówki, a także pokaźnym dywidendom wypłacanym przez banki, z Polski wypłynąć mogło w ciągu ostatniego roku nawet 20-30 mld zł. W procederze tym główną rolę odegrały spółki związane z Cezarym Stypułkowskim i Janem Krzysztofem Bieleckim

Recesja w krajach ościennych, rosnące bezrobocie, gwałtowne spowolnienie wzrostu gospodarczego, zatory płatnicze wywołane przez rząd - to nie jedyne kłopoty przedsiębiorców w Polsce. Gwoździem do trumny krajowej ekonomii mogą okazać się tzw opcje walutowe, sprzedawane przez banki setkom firm od lipca do października 2008 r. Na podstawie tych kontraktów polskie spółki muszą dziś przekazywać większość lub całość swoich zysków za granicę.

Jak do tego doszło? Wszystko wskazuje na to, że polscy biznesmeni padli ofiarą nie tyle własnej lekkomyślności, ile brutalnej akcji międzynarodowych banków inwestycyjnych.

Polacy pracują na bankierów

Najprościej rzecz ujmując - opcja walutowa to instrument, dzięki któremu firma eksportująca swoje produkty za granicę może zminimalizować ryzyko kursowe. Główny dostawca tej usługi na rynek polski - amerykański JP Morgan - oferował jednak `pakiety' z opcjami typu PUT i CALL. Kupno przez spółki tych pierwszych oznaczało nabycie prawa do sprzedaży bankom euro lub dolara po określonym kursie. Był to zatem po prostu rodzaj ubezpieczenia od mocnej złotówki.

Problem w tym, że z bezpiecznymi opcjami PUT banki zaoferowały firmom wystawianie „toksycznych” opcji CALL. Dzięki nim zagraniczne instytucje finansowe uzyskały prawo do pobierania opłat za wyższy niż zapisany w umowie kurs waluty obcej wobec złotego.

Jak wynika z raportu dr Mariusza Andrzejewskiego z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, zdecydowana większość sprzedawanych firmom `pakietów' składała się z opcji PUT i CALL o różnych nominałach [np. opcja PUT o nominale 200 tys. euro, a opcja CALL - 600 tys. euro], ryzyko nie było więc rozłożone symetrycznie. Spółki mogły niewiele zyskać i niewyobrażalnie dużo stracić.

- Tak skonstruowaną umowę najłatwiej porównać do gry w Dużego Lotka na radykalnie zmienionych zasadach. Wyglądałoby to mniej więcej tak: klient wydaje własne pieniądze na kupon, na którym skreśla sześć z 49 liczb. Jeśli trafi „dwójkę”, „trójkę” lub „czwórkę” [czyli złotówka się umocni], dostaje z kasy Totka niewielkie pieniądze. Jeśli jednak padnie „piątka” lub „szóstka” [złotówka znacząco spadnie], musi przez kilka lat oddawać Totolotkowi wszystko, co zarobi. Przy czym w naszym przypadku organizator tego hazardu doskonale wiedział, jakie będą wyniki „losowania” - mówi „GP” akcjonariusz dużej polskiej firmy, która już ponad połowę swoich zysków musi transferować za granicę.

Podobnych spółek - są w Polsce setki. Zakłady Magnezytowe „Ropczyce” będą musiały w ramach kontraktów opcyjnych zapłacić Bankowi Millennium 12 mln zł, „Ciech” stracił na opcjach już ponad 100 mln zł (a to dopiero początek), „upadające” Krośnieńskie Huty Szkła zaksięgowały w rezultacie takich umów stratę w wysokości 39 mln zł. Z racji spowodowanego przez opcje zadłużenia [sięgającego odpowiednio 100 mln zł i 120 mln euro], upadły też Odlewnie Polskie i produkujące elektrofiltry „Elwo”. Według biznesmena Zbigniewa Jakubasa - straty naszych firm na opcjach mogą sięgnąć wkrótce ponad 50 mld zł.

Dezinformacja pełna „cudownych” przypadków

Najważniejsi sprzedawcy opcji walutowych w Polsce to JP Morgan i UniCredit - główny akcjonariusz PKO SA (choć według rzecznika tego ostatniego banku z opcjami PKO nie ma problemów, gdyż były one wyłącznie zabezpieczeniem „ryzyka wynikającego z działalności handlowej klienta”). W międzynarodowej radzie tego pierwszego banku zasiada od kilku miesięcy były komunista Anatolij Czubajs, jeden z „ojców” kariery politycznej Putina. Szefem bankowości inwestycyjnej JP Morgan na Europę Środkowo-Wschodnią, jest Cezary Stypułkowski - słynny eksprezes Banku Handlowego związanego z aferą FOZZ. W polskich spółkach należących do UniCredit pracuje lub pracowało z kolei wielu ludzi związanych z KL-D i PO, m.in. Jan Krzysztof Bielecki oraz obecny minister finansów Jacek Rostowski.

Dlatego - choć hipoteza, że te międzynarodowe holdingi znały przyszły kurs złotego i nań wpływały, może wydawać się teorią „spiskową” - warto przyjrzeć się pewnym „cudownym” zbiegom okoliczności towarzyszącym zawieraniu „toksycznych” kontraktów opcyjnych.

Przede wszystkim większość analityków finansowych - ze szczególnym uwzględnieniem ekonomistów z banków sprzedających opcje - przekonywało latem i jesienią że złoty będzie się umacniał względem euro i dolara. A pod koniec czerwca 2008 r. analityk PKO SA, Marcin Bilbin, twierdził np., że „umocnienie złotego będzie trwało” a „trend wzrostowy w dłuższej perspektywie jest jasny i nie powinno się tutaj nic zmienić” („Rzeczpospolita” 27.06.08).

W lipcu Bilbin był jeszcze większym optymistą: „Wprawdzie ostatnio złoty umacniał się szybciej, niż wskazywałyby na to przesłanki fundamentalne, ale wiele czynników, w tym perspektywa wejścia Polski do strefy euro, przemawia za tym, że w niedługim okresie złoty będzie silną walutą” („GW” 24.07.08). W tym samym dniu - a był to szczytowy okres handlu opcjami - analityk PKO SA roztaczał świetlane wizje złotówki także w „Rzeczpospolitej”: „Przy solidnych fundamentach gospodarki ryzyko osłabienia złotego jest małe. [...] Większość prognoz bankowych wskazuje, że złoty pozostanie silny. Wprawdzie trudno liczyć, iż dalej będzie się tak szybko umacniał jak dotychczas, ale w najgorszym razie frank nie powinien zdrożeć więcej niż o kilka procent”.

Podobnie zachowywali się inni bankowi ekonomiści. Jeszcze jesienią 2008 roku analitycy BPH (gdzie UniCredit ma udziały) uspokajali, że „niebawem rynek zacznie doceniać solidne podstawy naszej gospodarki i złoty zacznie zyskiwać” („GW” 9.09.08). „Wszystko się tutaj powoli uspokoi i złotówka zacznie się umacniać. Wpływ na to będzie miało dążenie naszego kraju do wejścia do strefy euro” - dodawał Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny Noble Banku („GW” 30.10.08). Co ciekawe - w listopadzie, gdy zaprzestano zawierać umowy na opcje walutowe - optymistyczne głosy specjalistów od złotówki ucichły.

JP Morgan i UniCredit atakują

Banki, które pół roku temu przepowiadały [ustami analityków] umocnienie się złotego, sprzedając jednocześnie asymetryczne opcje walutowe, z pewnością wiedziały że wakacyjny, rekordowo wysoki kurs złotówki to wynik prowadzonej z zimną krwią gry spekulacyjnej. Nawet wspominany już Marcin Bilbin z PKO SA przyznawał ostrożnie w lipcu 2008 r., że za rekordową pozycją złotego stoi „wzrost aktywności banków londyńskich i amerykańskich na naszym rynku”. Pytanie, czy spekulacji tych nie dokonywali przypadkiem sami sprzedawcy opcji walutowych?

Tego na razie nie wiemy - mamy natomiast prawo przypuszczać, że jesienią 2008 r., gdy złotówka zaczęła nagle lecieć w dół, spadkom tym pomagały właśnie... JP Morgan i UniCredit. Pierwsza z tych instytucji, sprzedająca w Polsce opcje głównie za pośrednictwem lokalnych banków, pod koniec października [2008] opublikowała wyjątkowo nierzetelny raport na temat sytuacji polskich finansów. Zawarto w nim m.in. sugestię, że nasz kraj czekać będzie znacznie gorszy kryzys niż na Węgrzech, a złoty jest dużo słabszą walutą niż forint. Raport, z którym mogli zapoznać się inwestorzy na całym świecie, mógł odbić się na złotówce, jedynie negatywnie.

Inną zagrywką JP Morgan był tzw. fixing cudów na warszawskiej giełdzie. Osoby związane z tą spółką sztucznie zawyżyły rynek akcji, aby zarobić w tym samym czasie na obstawieniu spadków na rynku kontraktów terminowych i wywołać zamieszanie na giełdzie (sprawa trafiła do prokuratury). Jakby tego jeszcze było mało, w tym samym czasie (10 listopada) ukazał się kolejny raport JP Morgan, zawierający fatalne prognozy dla polskiej gospodarki. Następny dokument, który nie wpłynął dobrze na złotego, opublikowano w grudniu, zawierał on zupełnie niewiarygodną prognozę że za rok euro kosztować będzie 2,81 zł [kilka dni później analitycy Morgana tłumaczyli że pomylili euro z dolarem]. Nie trzeba dodawać, że każde osłabienie złotówki oznaczało (i oznacza) dla JP Morgan milionowe wpływy - oczywiście z zysków wypracowanych przez polskie firmy.

Na wzroście polskiej waluty nie zależało też z pewnością holdingowi UniCredit, którego analityk bezpodstawnie obniżył w listopadzie 2008 r. cenę docelową akcji Lotosu z 25 zł do... zera. Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka, eksperta paliwowego, był to atak spekulacyjny na Lotos, mający na celu obniżenie jego wartości. Lotos, przypomnijmy, to jedna z kilku strategicznych grup kapitałowych w Polsce - osłabienie jej pozycji na rynku spowodowałoby gwałtowną zniżkę kursu złotego.

Ratujmy polską gospodarkę

Głównymi beneficjentami handlu opcjami walutowymi są ich pierwotni sprzedawcy [JP Morgan i UniCredit, a także - jak ustalił „Parkiet” - Citigroup] a nie pośredniczące w procederze polskie filie zachodnich banków. Niewykluczone więc, że cała akcja to druga faza transferu polskich pieniędzy do zachodnich banków, mocno podupadłych w wyniku ogólnoświatowego kryzysu.

Za pierwszy etap tej operacji można uznać wyjątkowo wysokie dywidendy, jakie oddziały banków w Polsce wypłacały swoim głównym akcjonariuszom czyli spółkommatkom - dla przykładu: 23 kwietnia 2008 r., wbrew stanowisku Komisji Nadzoru Finansowego [KNF], PKO SA wypłaciło rekordową dywidendę w wysokości - uwaga - 2,5 mld zł. Większość z tej gigantycznej sumy, przewyższającej zysk netto banku (!) za rok 2007, trafiła oczywiście do przeżywającego poważne kłopoty UniCredit. Włosi, a także prezes PKO SA Jan Krzysztof Bielecki, nie przejęli się tym faktem, że po wypłacie dywidendy akcje polskiej spółki spadły w ciągu paru miesięcy aż o 22%. Dziwnie zachowali się w tej sytuacji także przedstawiciele skarbu państwa, którzy głosowali za dywidendą, wiedząc, że jej wypłata była dla mniejszościowych akcjonariuszy (a więc i dla SP) niekorzystna.

Owa beztroska urzędników państwowych - zarówno w przypadku dywidendy PKO, jak i w sprawie handlu opcjami - każe niestety sądzić, że zachodnie banki inwestycyjne będą drenować polskie firmy jeszcze przez kilkadziesiąt miesięcy. Jedyną szansą na przetrwanie dla przedsiębiorców, którzy przegrali na kontraktach opcyjnych, pozostaje ich unieważnienie - bądź to na drodze ustawowej, bądź sądowej (niektóre firmy już zresztą złożyły pozwy przeciw bankom). W przeciwnym razie stracimy setki firm przynoszących zyski, a nasza gospodarka - i tak osłabiona już przez kryzys - szybko znajdzie się na skraju przepaści.

Jak najłatwiej unieważnić opcje? Wicepremier W. Pawlak, który chyba jako jedyny członek rządu PO-PSL dostrzegł skalę grożącego Polsce niebezpieczeństwa, i skłania się ku rozwiązaniu ustawowemu. Jego zdaniem, podstawy prawne dla unieważnienia umów na opcje można wywieść z prawa europejskiego, a nawet kodeksu cywilnego, zakazujących realizacji umów prowadzących do wyzysku jednej ze stron. Ustawowe anulowanie kontraktów opcyjnych zaleca także cytowany już dr Mariusz Andrzejewski, który w swoim naukowym raporcie udowodnił, że „toksyczne”, asymetryczne opcje były transakcjami czysto hazardowymi. Czy jednak na propozycje Pawlaka zgodzi się PO?

Minister finansów Jacek Rostowski - notabene były doradca zarządu Pekao SA - stwierdził, że ma „poważne wątpliwości, czy jakakolwiek forma unieważnienia opcji byłaby zgodna z konstytucją”. Poza tym - jak dodał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” - „prawo nie działa wstecz”, a „jeśli firma zawarła kontrakt z pięcioma bankami, z każdym na sumę oczekiwanych dochodów z eksportu, to trudno mówić o roztropności”.

Czy banki w Polsce pójdą pod młotek?

W najbliższych miesiącach zmiana krajobrazu bankowego w Polsce jest nieunikniona. Pamiętamy dobrze zapowiedzi ministra finansów Jana Vincenta-Rostowskiego i niektórych analityków finansowych, że mamy silny, stabilny system bankowy, którego żaden kryzys się nie ima. To od dawna nieprawda.

Przede wszystkim nie mamy polskich banków i polskiego systemu bankowego, tylko zagraniczne banki komercyjne w Polsce, z wyjątkiem PKO BP, BOŚ i BGK. Jak pokazują ostatnie tygodnie, system wcale nie jest tak stabilny i silny. Nie tylko nastroje bankowców są coraz gorsze, ale i zagrożenia dla systemu bankowego są coraz poważniejsze. Komisarz Unii Europejskiej ds. systemu finansowego ostrzega od miesięcy: „Aktywa banków w Europie Środkowo-Wschodniej z powodu kryzysu mogą wyparować”.

Dawno ostrzegano

Rzecznik prasowy Kredyt B
anku właśnie ogłosił publiczny apel, że pomimo gigantycznych strat belgijskiej grupy KBC, bank ten potrzebuje natychmiastowej pomocy rzędu 5,5 mld euro, a kolejnych gwarancji i pomocy w dłuższej perspektywie na kwotę aż 22,5 mld euro. KBC działa również w Polsce jako dwie marki: Kredyt Bank i Warta. Niedawno Kredyt Bank zrezygnował z ratingów agencji Fitch i Moody's jako pierwszy bank giełdowy w Polsce.


Na polu minowym

Pod koniec 2008 r. w Polsce działało 70 banków komercyjnych oraz 579 banków spółdzielczych. Zysk netto osiągnęło 56 banków komercyjnych i 577 banków spółdzielczych. Co ciekawe, te drugie, banki spółdzielcze, miały aż około 2,5-krotnie wyższą rentowność. To już jednak koniec eldorado dla zagranicznych banków komercyjnych działających w Polsce. Kryzys tak długo lekceważony, ukrywany, daje o sobie znać coraz wyraźniej w sektorze bankowym. Zaklinanie rzeczywistości pożera dziś w tempie przyspieszonym między innymi zyski banków. Kolejne ogłaszane wyniki finansowe są coraz gorsze, a niektóre z nich będą wręcz dramatycznie złe w kolejnych kwartałach.

Nadejdą problemy

Odpisy i rezerwy banków w końcu 2009 r. mogą osiągnąć astronomiczną kwotę 15 - 20 mld zł. Banki bowiem przestały praktycznie dawać kredyty przedsiębiorstwom. W kwietniu 2009 r. banki wypłaciły z banków 5 mld zł swoich oszczędności, aby tylko związać jakoś koniec z końcem. Zaczynają żyć w całkowicie nowej rzeczywistości - rzeczywistości kryzysowej i recesyjnej i w przededniu krachu realnej gospodarki oraz poważnego załamania budżetu państwa, a niewykluczone, że również polskiego złotego w drugiej połowie 2009 r.
Fala tsunami dopiero liznęła brzegi polskiego sektora bankowego w Polsce. Główna fala uderzeniowa nadejdzie w drugiej połowie 2009 r., a naprawdę dramatyczny będzie dla polskiej gospodarki, polskiego budżetu i polskiego systemu bankowego i systemu finansowego dopiero 2010 r.

Spadki, spadki…

Zyski większości banków komercyjnych spadły w I kw. 2009 r. średnio o 70 - 80 proc., choć są i takie, którym zysk spadł nawet o 90 proc., są również tacy, którzy w ogóle nie mieli zysków. Najlepsi mają wyniki w granicach 30 do 90 proc. Gorsze niż w I kw. 2008 r. Nie wiadomo też, na ile są one dotknięte cudowną, kreatywną księgowością. Niewątpliwie to nie koniec kłopotów banków zarówno z odpisami z tytułu opcji, innych kredytów, z tytułu wojny depozytowej czy też potencjalnego bankructwa coraz większej liczby polskich przedsiębiorstw. I to nawet tych dużych przedsiębiorstw. Nie mówiąc już o kłopotach, jakie mogą się pojawić w związku z kredytami walutowymi, np. we frankach szwajcarskich, po nowelizacji budżetu na przełomie czerwca i lipca i po powstaniu gigantycznej dziury budżetowej Rostowskiego rzędu 10 mld zł, z powodu której znacznie osłabi się polski złoty. Niewykluczone, że będzie to 5,50 zł za euro. Nawet najbardziej rozpaczliwe sposoby ratowania wyników banków poprzez podnoszenie opłat, drakoński wzrost marż i prowizji, dodatkowe opłaty, grupowe zwolnienia pracowników nie dadzą spodziewanego rezultatu. To półśrodki w obecnej fazie kryzysowej.

Kto pierwszy pod młotek?

Kilka znanych banków w najbliższych miesiącach może zniknąć z polskiego rynku. I to nie tylko z powodu dramatycznych problemów ich spółek matek, takich jak ING Group, KBC, irlandzkiego AIB, niemieckiego Commerzbanku. Mogą też zniknąć z powodu gigantycznych błędów w zarządzaniu, zwłaszcza w pozbawionej wszelkiej refleksji skali zagrożeń związanych z rynkiem akcji kredytowej, wojną depozytową. Ostatnio wyszło na jaw, że właściciel BRE Banku, niemiecki Commerzbank, ma ponad 100 mld złych kredytów i toksycznych aktywów i pilnie potrzebuje pomocy państwa. A przypomnijmy - zysk netto BRE Banku w I kw. tego roku spadł z 344 mln w zeszłym roku do zaledwie 77 mln.

Na pozór atrakcyjne

Irlandzki AIB mimo 3,5 mld euro zastrzyku pomocy od rządu w Dublinie wcale nie jest w dobrej kondycji i będzie potrzebował kolejnej, co najmniej 1,5 mld euro pomocy. Jego złe długi zbliżyły się do kwoty aż 5 mld euro. Właściciel 70 proc. działającego w Polsce BZ WBK zamierza więc sprzedawać co się da, nawet to, co na pozór jest jeszcze atrakcyjne. Na razie pakiet akcji BZ WBK był oceniany przez analityków na 3,8 mld złotych. To około 700 - 800 mln euro. Ale to pobożne życzenia właściciela i cena na dziś abstrakcyjna. Czy ktoś da tyle za bank, który ma zysk w I kw. o 51 proc. mniejszy niż w I kw. 2008 r., choć i tak na tle innych banków to wynik niezły. Ale ten bank ma też 160 mln zł rezerw odpisanych w I kw. tego roku.

Śmiech przez łzy

Czy ktoś tyle da za
BZ WBK, skoro ten bank udzielił kredytów na kwotę 36 mld zł, a samym deweloperom pożyczył aż 13 mld zł ? Ciekawe kiedy, i czy w ogóle, te pieniądze od deweloperów wrócą do banku, gdy wielu polskim deweloperom grozi realne bankructwo. Będą więc niewątpliwie w tym banku potrzebne nowe rezerwy i nowe odpisy. BZ WBK jest bardzo mocno zaangażowany w kredytowanie nieruchomości - to aż 51 proc. jego portfela kredytów korporacyjnych. Dziś nikt na świecie nie płaci przecież premii za przejęcie kontroli nad bankiem. Tłumu chętnych na nabywanie banków nie ma. Nic dziwnego, że Danny DeVito w reklamie banku BZ WBK łapie się za głowę i mówi coś o „kaszanie”, ale być może to tylko przypadkowy zbieg okoliczności.

Gigantyczne straty

ING, właściciel obecnego i tak świetnie reklamowanego
ING BSK, traci z kwartału na kwartał. W pierwszym kwartale 2009 r. ING stracił kolejne 800 mln euro, a rezerwy na złe długi to odpis kolejnych blisko 800 mln euro. Istniejący od XVIII w. bank również rozważa bardzo poważnie wyprzedaż swych aktywów, mimo że już otrzymał od państwa pomoc w wysokości 10 mld euro. Chce na wyprzedaży zarobić aż 8 mld euro. Nie można wykluczyć, że obejmie to również aktywa holenderskiego banku w Europie Środkowo-Wschodniej, i to na przykład w Polsce, czyli ING BSK.

Raty się nie skończą

Bank ten ma olbrzymi, bo aż 10-proc. udział w rynku kredytów korporacyjnych i udzielił tych kredytów na kwotę aż 18 mld zł. Wyniki ING BSK w Polsce za pierwszy kwartał nie są zachwycające. Zysk banku spadł ze 173 mln w I kw. ubiegłego roku do zaledwie 80 mln w pierwszym kwartale obecnego roku. W Polsce rynek kredytów korporacyjnych wynosi 18 mld zł, kredytów detalicznych 8 mld zł.
Współczynnik ROE z 20 spadł zaledwie do 8 proc. Raty na odpisach za I kw., jak widać, raczej się nie skończą. Zostają jeszcze przecież problemy opcyjne. Zysk ING BSK jest więc niższy aż o 53 proc. w stosunku do ubiegłorocznego.

Belgowie nad przepaścią

Belgijski bank
KBC, właściciel Kredyt Banku i Warty, która miała w pierwszym kwartale 41 mln straty, poprosił o zawieszenie notowań akcji na giełdzie w Brukseli i prowadzi rozmowy o gigantycznej pomocy ze strony rządów z Walonii, Flandrii i Belgii, a jest już po dwóch akcjach ratowania przez władze w kwocie 7 mld euro. Belgijski KBC stanął niewątpliwie nad przepaścią. Nowy plan pomocy i gwarancji dla tego banku opiewa na astronomiczną kwotę 22,5 mld euro. Czy to może mieć wpływ na losy Kredyt Banku i Warty? Oczywiście że tak i to decydujący w nieodległej przyszłości. W pierwszym kwartale Kredyt Bank zanotował 36 mln zł straty. Licząc jednak zmiany w kapitale Kredyt Banku, to strata w kategorii dochód całkowity przekroczyła 155 mln zł. Fundusze własne banku zmniejszyły się aż o 122 mln zł. Współczynnik wypłacalności spadł do poziomu 8,43, a odpisy sięgnęły kwoty 160 mln zł. To wszystko dopiero w pierwszym kwartale.

Włoski problem

Ryzyko bankructwa europejskich banków wyraźnie rośnie. Czy pociągną za sobą swoje spółki córki? Kredyt Bank obok BZ WBK, Millennium czy Citi Handlowego może być jednym z pierwszych banków wystawionym w ramach tzw. kryzysowej wyprzedaży. Inny potentat, włoski Unicredito, właściciel jednego z największych w Polsce banków
Pekao S.A., od dawna przeżywa ciężkie chwile. A przyszłość wcale nie rysuje się dla niego różowo. W pierwszym kwartale Włosi zarobili 447 mln euro i było to o 60 proc. mniej niż w roku ubiegłym. Jeśli sytuacja na Ukrainie i Węgrzech oraz w Polsce, Bułgarii, Rumunii, Słowacji oraz krajach bałtyckich będzie się nadal pogarszać, straty Unicredito mogą być jeszcze większe. A Unicredito czerpie z Europy Środkowo-Wschodniej aż 55 proc. swoich zysków. W sumie sytuacja może być jeszcze gorsza. Rezerwy Unicredito na niespłacone długi w pierwszym kwartale 2009 r. to kwota 1 mld 650 mln euro. I to nie koniec, bardzo drogo, jeszcze drożej będą kosztować Unicredito straty na Ukrainie.

Pekao ma problemy?

Zysk banku
Pekao SA, którego właścicielem jest właśnie Unicredito, za pierwszy kwartał spadł do 566 mln zł z ponad 1 mld 140 mln w ubiegłym roku i był o blisko 30 proc. mniejszy niż w pierwszym kwartale 2008 r. Bank zaprzestał jednak podawania wielkości swych przychodów - bardzo ważnego wskaźnika. Wydaje się, że Pekao SA ma spore problemy, gdy idzie właśnie o przychody i spadek marży. Najprawdopodobniej w II kw. tego roku będzie musiał zawiązać znacznie większe rezerwy, bo te w I kw. były niewystarczające. Pamiętajmy, że Pekao SA obsługuje 15 tys. dużych polskich firm, które będą dopiero miały poważne problemy w drugiej połowie tego roku oraz 250 tys. małych i średnich przedsiębiorstw, które już mają poważne problemy, a kredyty udzielone firmom przez Pekao SA to kwota 60,5 mld zł. Kredyty dla ludności to też niebagatelna kwota ok. 29 mld zł.

Nikt nie chce AIG

Również wyniki innego giganta na polskim rynku PKO BP za I kw. nie zachwyciły. Zysk PKO BP za I kw. wyniósł zaledwie 540 mln zł. Analogicznie w I kw. 2008 r. było to blisko 1 mld zł, dokładnie 951 mln zł. Zysk spadł zatem o 43 proc. Wynik odsetkowy spadł o 18 proc., rezerwy są na razie na poziomie 374 mln zł, ale olbrzymie straty w wypadku KredoBanku na Ukrainie mogą dramatycznie powiększyć te odpisy. Straty ukraińskiego ramienia PKO BP w I kw. tego roku wynoszą aż 43 mln zł. PKO BP właśnie zrezygnował z zakupu AIG Polska w obawie o jakość portfela kredytowego. Nikt nie zapłaci przecież za AIG ani półtora miliarda złotych, ani nawet miliarda. Tym bardziej, że chętnych do wykupienia AIG Polska będzie coraz mniej. PKO chce też wyjść z Banku Pocztowego pod presją Ministerstwa Skarbu Państwa, a przypomnijmy, że ma on tam 25 proc. akcji, pozostałe 75 proc. ma Poczta Polska. Akcje Banku Pocztowego posiadane przez PKO BP wyceniane są na 175 mln zł. PKO BP ma również 5 proc. akcji Banku Ochrony Środowiska. Ale najgroźniejsze dla samego PKO BP byłoby odebranie dywidendy przez Ministerstwo Skarbu, na co minister skarbu Aleksander Grad już sobie ostrzy zęby.
Dziś PKO BP powinno raczej przejmować upadające banki, a nie pozbywać się gotówki w niebagatelnej kwocie 1,5 mld zł, gdyby dywidendę odebrano.

Pompowanie nie pomaga

Teraz też widać, co wart był podział BPH, a następnie fuzja z Pekao SA w 2007 r., dla której zmieniono nawet polskie prawo bankowe. Zysk BPH był ujemny w I kw. Było to 34 mln straty. Był więc niższy aż o 91 proc. od wyników I kw. A bank czekają jeszcze znaczne odpisy związane z redukcją zatrudnienia w tych bankach. Zysk Millennium Banku spadł ze 127 mln zł do 12 mln zł i był mniejszy aż o 90 proc. Był dwa razy niższy od tego, co zakładali analitycy. Rośnie również poziom jego kredytów wyraźnie zagrożonych. Trudno nie wspomnieć także o poważnych tarapatach właściciela Banku Handlowego Citibanku, którego sytuacja w USA okazała się jedną z najgorszych. Potrzebuje on dokapitalizowania w USA rzędu 30 - 40 mld USD. Z przyzwoitego Banku Handlowego uczyniono podrzędnego gracza z poważnymi kłopotami. Zysk Citi Handlowego w I kw. 2009 r. był aż trzykrotnie niższy niż w I kw. 2008 r. Spadł ze 180 mln do 46 mln zł. Rezerwy wzrosły zaś do 150 mln zł, z czego 57 mln zł to rezerwy na opcje walutowe i wydaje się, że to nie koniec rezerw i odpisów w tym banku.

Listy transferowe otwarte

Właściciela zmienił już obecny w Polsce Fortis Bank. Jego strata za I kw. to 52 mln zł. Belgów zastąpili Francuzi z BNP Paribas. Niektórzy już czekają aż sytuacja na polskim rynku jeszcze się pogorszy, a to stanie się w kolejnym kwartale. Wyceny potencjalnych ofiar do połknięcia jeszcze spadną. Problem w tym, że decyzje o fuzjach i przejęciach będą już teraz zapadać poza Polską, bo
głupio pozbyliśmy się sektora bankowego i tym samym wpływu na polską gospodarkę. Jeżeli chodzi o Bank Santander, to na razie znika polski oddział kredytów hipotecznych i zapewne już wkrótce całkowicie zniknie z naszego rynku.

Prezesi liczą na cud

Z dnia na dzień przybywa zmartwień prezesom banków komercyjnych działających w Polsce. Jedni spodziewają się szybkiego zakończenia kryzysu, inni oczekują dokapitalizowania przez zagraniczne centrale. Większość prezesów banków uważa, że gorzej już być nie może, więc teraz już będzie tylko lepiej. Tymczasem mogą się poważnie zdziwić, gdy straty się jeszcze powiększą w kolejnych kwartałach. Tym bardziej, że recesja może przekroczyć spodziewane przeze mnie minus 2 proc. Bo niby dlaczego mamy być znacząco lepsi niż Niemcy, Węgry czy Słowacja. Rozwój wypadków i nonszalancja decydentów oraz absolutna klęska wzrostu gospodarczego w Niemczech, szacowana na 6 - 7 proc. recesji i u naszych wschodnich sąsiadów powoduje, że wynik PKB w Polsce w 2009 r. może być nawet gorszy. Nikt nie będzie dokładał pieniędzy, gdy sam musi prosić o pomoc. A chodzi tu o ogromne sumy. Co ciekawe, banki obecne w Polsce już transferują pieniądze do swych central macierzystych. Niewielki stosunkowo Raiffeissen Bank Polska udzielił na polskim rynku kredytów na kwotę ok. 18 mld zł. Był również dość aktywny na rynku opcji walutowych.

W czarnej dziurze

Zagraniczne centralne banków działających w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej nie tylko są w coraz większych kłopotach finansowych, ale i coraz większej panice i zakłopotaniu. Wali się bowiem z hukiem dobrobyt zbudowany na kredyt na dotychczasowych dojnych krowach czy kurach znoszących złote jaja. W Europie Środkowo-Wschodniej totalnej destrukcji ulegają przecież budżety, finanse publiczne, między innymi Litwy, Łotwy, Estonii, Węgier, a wkrótce również Słowacji i Polski. PKB w tych krajach spada w skali od 15 do 18 proc. w ciągu roku i to bez trzęsienia ziemi. I to również bez względu na to, czy ten kraj ma euro czy nie - jak na Słowacji, gdzie PKB za pierwszy kwartał szacowany jest na poziomie -5 proc.

Dłużej i poważniej

W tym całym szale deficytu, obrotu pieniądzem, produkcja przemysłowa i eksport notują w kolejnych miesiącach kolejne minima w Europie Środkowo-Wschodniej. Niestety, już wkrótce dołączymy do tej niechlubnej czołówki. Do Polski wszystko przychodzi z pewnym opóźnieniem, ale trwa dłużej, a negatywne skutki są znacznie głębsze. Tak będzie również z kryzysem bankowym. Kryzys bowiem potrwa co najmniej dwa lata. Banki przestają już udzielać kredytów przedsiębiorstwom. Jeżeli komuś udzielają, to jeszcze klientom indywidualnym. Przedsiębiorcy wycofują więc swoje oszczędności z banku, aby jakoś powiązać koniec z końcem. Kredyty stają się zbyt drogie, a
fala bankructw, zwłaszcza większych przedsiębiorstw, dopiero przed nami. Tyle banków, ile obecnie funkcjonuje nie będzie potrzebne na polskim rynku. Tym bardziej, że te, które weszły ostatnio, radzą sobie lepiej niż te, które były pierwsze.

Zatoniemy?

Jak mówi premier Donald Tusk - Polska jeszcze jest nad wodą, ale chciałoby się zadać pytanie: jak długo? Można oczywiście podchodzić do problemu tak, jak do prywatyzacji stoczni, czego wyrazem jest stanowisko wicepremiera Pawlaka, który mówi, że coś tam słyszał o inwestorach w polskich stoczniach w Internecie, czy wiceministra skarbu, który mówi, że lepiej
nie grzebać w szczegółach, kto kupił polskie stocznie. Ale takie zamykanie oczu na rzeczywistość niczego dobrego nie przyniesie.

Janusz Szewczak

Koniec atrakcyjnych lokat. Co się jeszcze opłaca?

"PROGRAM POBUDZENIA GOSPODARCZEGO I
POPRAWY SYTUACJI SPOŁECZEŃSTWA " - "pobudzenia" - jak ja lubię
to modne słowo. Takie pobudzanie przypomina mi układ dwóch
silników połączonych z akumulatorem - silnik polityczny
podbiera więcej z ledwie ciepłego akumulatora, by podkręcić
drugi silnik, napędzający gospodarkę - ale to oczywiście się nie
udaje i system zwalnia, bo silnik pomocniczy powoduje straty
mocy (choćby przez tarcie) i w efekcie do silnika podstawowego
trafia mniej mocy, niż przed pobudzaniem. Japończycy tak
pobudzali, że skończyli w deflacji i z gigantycznym długiem
publicznym - mimo to niczego się nie nauczyli i dalej chcą
pobudzać. System, który ma pobudzać de facto na gospodarce
pasożytuje i ją spowalnia.

Można też "pobudzić" gospodarkę legislacyjnie - np. zmusić
silnik podstawowy, by generował więcej mocy (jak np. banki
zmuszano do udzielania kredytów NINJA), jednak ten przez to
szybko się zatrze a konsekwencje są o wiele poważniejsze niż
osiągnięte, krótkotrwałe, sztucznie wywołane prosperity.

Dzisiejsi "pobudzacze" stoją nawet w sprzeczności z klasyczną
szkołą państwowego interwencjonizmu gospodarczego, która
zakładała łagodzenie cyklów koniunkturalnych poprzez obniżanie
podatków i konsumpcję nadwyżek w czasie kryzysu a odwrotne
postępowanie w czasie prosperity - a co robią "pobudzacze"? W
czasach kryzysu nakładają nowe podatki - żeby oczywiście mieli
za co pobudzać.

Reasumując: pobudzanie gospodarki to bzdura, termin polityczny,
a nie ekonomiczny, w żaden sposób nie uda się nikomu pobudzić
gospodarki z jej własnych pieniędzy - jedyne co to pobudzi, to
partyjny aktyw.

Banki lepsze od stoczni.

„Na naszych oczach dobiega końca dramat polskich stoczniowców. Chluba naszego przemysłu, świadectwo rozwoju technologicznego, padła pod bezwzględnym stanowiskiem Komisji Europejskiej. Podzielono je na części, bez gwarancji kontynuacji budowy statków, z pozbawionymi pracy tysiącami pracowników. To wszystko w imię zasad wolnej konkurencji w Unii Europejskiej i związanego z tym zakazu udzielania pomocy ze strony rządu dla przedsiębiorstw. W tym samym czasie jednak w Brukseli ogłoszono zgodę na gigantyczną pomoc rządu Niemiec dla rodzimych banków. Pod tą decyzją podpisała się ta sama osoba, komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, która wydała wyrok na polskie stocznie”.

Bogusław Kowalski

Światowy kryzys, geszeft wszechczasów

 

Można nabierać cały świat jakiś czas i kilka osób cały czas, ale nie można

nabierać wszystkich ciągle -  Abraham Lincoln

 

Zjawisko kryzysu gospodarczego jest tak stare, jak stara jest ludzka

cywilizacja. Przyczyny prakryzysów miały podłoże przyrodnicze:

nieprzewidziane powodzie, okresy deszczów i suszy, zbyt niskie temperatury

itp. Ponieważ ludzki genotyp ma w sobie zakodowaną cechę stałego rozwoju,

ludzie nauczyli się pokonywać i zapobiegać kryzysom. Nauczono się

magazynować żywność w okresie urodzaju. W starożytności umiano radzić sobie

nawet z bezrobociem  budowa piramid w Egipcie, czy w średniowiecznej

katolickiej Europie budowa wielkich katedr. Współcześnie nazwalibyśmy te

działania robotami publicznymi. Co prawda potężny kryzys o podłożu

finansowym wstrząsnął już w III wieku Starożytnym Rzymem. Jednak był to

wtedy przypadek odosobniony, choć już charakterystyczny dla upadającego z

powodów niewydolności administracyjnych i rozkładu zasad etyczno-moralnych

cesarstwa rzymskiego  vide dzisiejsza UE, czy planowany ewentualny twór z

globalnym rządem finansowo-politycznej mafii.

 Kryzysy stały się jednak bardziej dokuczliwe, trudniejsze w likwidacji, gdy

w Europie razem z niszczeniem katolickiej etyki zapoczątkowanym w dobie

reformacji i oświecenia zaczął następnie kiełkować liberalny kapitalizm. W

XVIII, XIX wieku kryzysów nie powodowały już susze, czy deszcze, czy nawet

zwiększona produkcja (nadprodukcja), ale czynniki z obszaru polityki

pieniężnej, z którymi państwa nie radziły sobie tak dobrze, jak w

średniowieczu, czy nawet w starożytności z okresami nieurodzajów. Poza tym

nie bez znaczenia pozostaje fakt, że obrót pieniężny, potem banki stały się

domeną prywatną. Tak się składa, że znalazły się głównie w rękach wędrującej

nacji żydowskiej. A jak pokazują historia dziejów i historia ekonomii, to

właśnie to odwieczne zainteresowanie Żydów handlem i pieniądzem stało się

bezpośrednią przyczyną ich kłopotów i konfliktów we wszystkich krajach ich

osiedlenia. I bynajmniej nie były one powodowane zazdrością rdzennych

narodów o wyjątkowe talenty kupieckie Żydów, ale nieuczciwością i

nieetycznością powstawania żydowskich majątków oraz szkodliwością

ekonomiczną ich poczynań dla gospodarek państw.

 (W XVII w. życie gospodarcze w Polsce znajdowało się całkowicie w rękach

Żydów. Nic, więc dziwnego, że chory organizm gospodarczy bronił się przed

lichwą rekordowo szybką dewaluacją pieniądza. Od 1500 r. w ciągu 200 lat

polski grosz zdewaluował się 17-krotnie. Na podst. Zarys gospodarczych

dziejów Polski prof. J. Rutkowski 1923 r. s. 221. Miało to swoje skutki

polityczne. Jeszcze za życia Jana III Sobieskiego zniknęła prawie całkowicie

zwycięska polska armia spod Wiednia, a w 1772 r. nastąpił I-wszy rozbiór

Polski.)

 Konflikty te były, są i będą występowały tak długo, jak długo

przedstawiciele żydowskiej mniejszości będą odgrywali znaczącą rolę

ekonomiczno-polityczną wśród społeczeństw Zachodu. Są one rezultatem

specyficznej żydowskiej mentalności i religijnej filozofii, które legły u

podłoża szowinistycznego egoizmu, rasizmu i moralnego relatywizmu żydowskiej

nacji. Cechy te są nie do pogodzenia z kulturą łacińską i każdą inną.

Dzisiejszy neoliberalny kapitalizm, globalizacja osiągnęły już apogeum

emanacji tych cech.

  

Nędza wśród bogactwa

 

Zjawisko to dotyczy XVIII-XIX wiecznej Anglii. Skarbce brytyjskich banków

pęczniały od napływających pieniędzy z podbitych przez Brytyjczyków i w

nieludzki sposób wyzyskiwanych kolonii. Pozwalała na to protestancka etyka

(czyli etyka zjudaizowanego katolicyzmu: bogaci są wybrańcami Boga)

rozwijającego się liberalnego kapitalizmu. Im więcej w brytyjskich bankach

znajdowało się pieniędzy, tym większa nędza dotykała Brytyjczyków.

Wytłumaczenie tego zjawiska jest proste. Ilość dóbr, produktów i usług w

Wlk. Brytanii musiała odpowiadać ilości pieniędzy w gospodarce kraju (a

banki są jej istotnym elementem), stąd rosnące ceny produktów w myśl zasad

liberalnej ekonomii, opartej na obcej katolicyzmowi etyce. Rosło również

bezrobocie z powodu nieopłacalności produkcji w Wlk. Brytanii. W koloniach

wytwarzano wszystko taniej.

Istotnym elementem kryzysogennym była już wówczas polityka pieniężna

pierwszego w dziejach, nowożytnego banku centralnego Anglii. Tzw. Bank

Anglii powstał w bardzo podejrzanych okolicznościach w 1694 r. jako prywatna

własność żydowska (!). Jego powołanie miało na celu spłatę angielskiego

deficytu. Zaczęto drukować tzw. puste papierowe pieniądze, bez pokrycia w

złocie. Już dwa lata później ich ilość 20-krotnie przekraczała wartość

użytkowanego złota. Był to pierwszy kryzys monetarny. Niebawem pojawiły się

następne przyczyny identyczne: oszustwo. Zachód zaczął oswajać się z nimi

na dobre od XIX w. Kryzysy w kapitalizmie przybrały charakter cykliczny

(tzw. cykle koniunkturalne) i przeszły od fazy przypadkowości do fazy

zaplanowanej, celowo generowanej. Cykl składa się z trzech faz: rozwój,

kryzys, likwidacja kryzysu. W fazie pierwszej i ostatniej wszyscy

wypracowują majątek na pokrycie złodziejskich weksli - kredytów.

 Powyższy brytyjski przykład jest zaskakująco analogiczny do czasów nam

współczesnych, do dzisiejszego globalnego kryzysu.

 Od 1950 r. do dziś obserwujemy w państwach Zachodu systematyczny wzrost

Produktu Krajowego Brutto (przed okresem globalizacji Dochodu Narodowego

to istotna, wartościowa różnica, PKB jest większy od DN, ale nie narodowy,

jego znaczną część przywłaszcza światowa oligarchia finansowa). Jednocześnie

maleją realne dochody ludności. Skarbce banków, a dokładnie zapisy księgowe

stanu posiadania banków (ilość pieniądza rzeczywistego stanowi zaledwie

ułamek tego stanu) rosną w niewyobrażalnym tempie. Rośnie także bieda i

bezrobocie. Różnica jest tylko taka, że kryzys brytyjski tamtego czasu miał

charakter bardziej lokalny, a dzisiejszy jest już kryzysem globalnym.

 Pierwszy poważny kryzys światowy lat 1929-33 został wygenerowany na Wall

Street w USA i zepchnięty na Europę, co stało się zasadą przy późniejszych

kryzysach. $ USA posiadał już wtedy znaczącą światową pozycję (zastąpił

brytyjskiego funta) w rozliczeniach w handlu międzynarodowym i dlatego

kryzys ten mógł się rozprzestrzeniać  tzn., że zwiększono liczbę dłużników,

a tym samym  zyski prywatnych banków. Pytanie, kto na tym kryzysie zarobił,

jest pytaniem retorycznym, jeśli przypomnimy sobie, że amerykański bank

centralny (FED) powołany został w bardzo niedemokratycznych warunkach

prezydenckim dekretem w 1913 r. (w czasie wakacji przy niewielkiej liczbie

senatorów), jako bank prywatny, którego wyłącznymi właścicielami byli

żydowscy bankierzy.

 Prawdziwe są obiegowe już opinie, że USA dorobiły się na dwóch wojnach

światowych. Wymagają one jednak niewielkiego uzupełnienia. Na wojnach

dorobiły się przede wszystkim amerykańskie banki i ich żydowscy

właściciele. Inspiracja do światowych wojen wyszła zresztą z amerykańskich

(oraz brytyjskich) kół finansowych, które w 1917 r. finansowały także

terrorystyczny żydowski zamach stanu w Rosji, co jak widać zupełnie nie

przeszkodziło w finansowaniu później totalitarnych Niemiec A. Hitlera w

podbijaniu Europy i w wojnie z żydowskim totalitaryzmem ZSRR. Żydowskim

finansistom z USA nie przeszkadzało nawet to, że A. Hitler od 1933 r. zaczął

ograniczać Żydom w Niemczech prawa obywatelskie, a od 1942 r. zaczął

energicznie oczyszczać Europę z Żydów, gdy zrozumiał, że wojna dla Niemiec

jest przegrana i wzrosły jego obawy przed kolejną Republiką Weimarską (przed

żydowskimi rządami w Niemczech  tzw. porozumienie z Dorothenstrasse1918).

 Utrzymywanie dziś przez Żydów, że w czasie II wojny światowej zginęło ich w

Europie podobno 6 mln, przy czym podważanie tej liczby jest w wielu krajach

uznawane za przestępstwo (?), obciąża przede wszystkim prawdziwych

inspiratorów wojny i tych, którzy ją finansowali, czyli finansistów

żydowskich z USA.

Wobec takiego zwyrodnienia oligarchii finansowej dzisiejsze afery, oszustwa,

doprowadzanie państw i narodów do ruiny gospodarczej i w końcu do totalnego

światowego kryzysu, który funduje nam finansowa mafia rekrutująca się z

najzdolniejszej kupieckiej nacji, nie wydaje się niczym zaskakującym.

 Zaskakujące winno być jedynie to, że narody Zachodu dają sobą manipulować w

dowolny sposób. Można im wmówić już wszystko: komunizm, potem liberalny

kapitalizm, że są zbyt liczne i że niebezpiecznie ocieplają klimat, że

człowiek niczym nie różni się od zwierzęcia, że religia, zwłaszcza

katolicka, jest szkodliwa, prowadzi do wyniszczających wojen i do

nietolerancji. Jest tu jednak jeden wyjątek, religia żydowska jest dobra i

słuszna, dlatego jej wyznawcy byli zawsze prześladowani. Dziś świeci się dla

nich zielone światło (i nie tylko dla zbrodni na Palestyńczykach), dla

pozostałych religii świeci czerwone. Chwała Bogu, światła na sygnalizatorze

dziejów zmieniają się. Jest też nadzieja, że narody Zachodu biała rasa -

nie zostały wyzute z instynktu samozachowawczego i od skorumpowanej

demokracji parlamentarnej realizowanej przez antynarodowe parlamenty przejdą

do demokracji bezpośredniej i ustalą nowy porządek - porządek bez tolerancji

dla międzynarodowych złodziei-finansistów, bez tolerancji dla kłamstwa i dla

niespotykanego szowinizmu jednej tylko wybranej nacji.

 W tym miejscu wydaje się uzasadniona niewielka dygresja. Analizując

występowanie wielkich rewolucji, wojen, kryzysów gospodarczych nasuwa się

wniosek, że zjawiska te dotyczą przeważnie państw katolickich czyż nie

jest to zastanawiające?

 Liberalny po(d)stęp droga do kryzysu

 O tym, że dzisiejszy kryzys finansowy jest kryzysem światowym  globalnym

zdecydowało kilka głównych czynników, które legły u podstaw tworzenia

światowej liberalnej gospodarki, czyli tzw. procesów globalizacji.

 O centralnym banku USA powołanym w 1913 r., jako wyłącznej prywatnej

własności żydowskiej wspomniałem już wcześniej. Kolejnym czynnikiem

kryzysogennym była tzw. umowa z Bretton-Woods (1944 r.). Na międzynarodowej

konferencji ustalono między innymi politykę kursową walut. $ USA stał się

wyznacznikiem przeliczeniowym dla innych walut. Wprowadzenie umowy (systemu)

z Bretton-Woods USA wymusiły swoją niekwestionowaną potęgą militarną i

gospodarczą. Już wtedy udział $ USA w rozliczeniach międzynarodowych sięgał

70%. W tym samym roku powołano Bank Światowy (BŚ) oraz Międzynarodowy

Fundusz Walutowy (MFW), instytucje finansowe, które niezależnie od swoich

propagandowo słusznych celów statutowych w rzeczywistości realizowały

ekspansję gospodarczą i finansową lichwiarzy z USA, doprowadzając wiele

państw do ruiny gospodarczej w ramach tzw. programów pomocowych. Pod presją

tych będących ponad prawem instytucji finansowych demokracja jest coraz

powszechniej odbierana narodom przy pomocy ekspertów na służbie obcych

interesów oraz przy pomocy skorumpowanych rządów i parlamentów. Te same

instytucje promują w swoich powszechnych nowoczesnych mediach antykulturę

 narkotyki, seks, rock, homoseksualizm, aborcję, eutanazję i niszczenie

korzeni naszej łacińskiej cywilizacji.

 Oto niektóre zalecenia BŚ dla Polski po 1990 r.: zrezygnować z budowy metra,

zlikwidować publiczne biblioteki (wykonanie: 60%), sprywatyzować ochronę

zdrowia (realizowane od 1997 r.), sprywatyzować polską gospodarkę  za kilka

procent jej wartości wyprzedano 70% - 90% w zależności od sektora

gospodarczego. Podobnie zrealizowano wyprzedaż gospodarki argentyńskiej w

latach 1980-tych.

 W tym złodziejstwie partycypowały banki z USA i z Europy. Czy my winniśmy

mieć wobec nich jeszcze jakieś zobowiązania?

 Eksperci prezydenta Hosni Mubaraka obliczyli konsekwencje pomocy MFW dla

świata. Tylko w latach 1980-86 zmarło z głodu, z chorób, z braku rozwoju

przemysłu, braku dostępu do ochrony zdrowia 530 mln ludzi (13 razy więcej

niż w II wojnie światowej). Jest to ukryta forma czystek etnicznych.

Biedni stają się rasą niższą  niepotrzebną (vide: liberalny kapitalizm w

Wlk. Brytanii XVIII w.), bogaci, rasą panów  nie stoi to w sprzeczności z

etyką protestancką, ani z filozofią judaizmu, kłóci się natomiast z

powszechnie zwalczanym katolicyzmem. To, dlatego jest on tak silnie

neutralizowany programowym ekumenizmem od 1965 r., od II Soboru

Watykańskiego.

 Następnym istotnym czynnikiem kryzysogennym było odejście w 1971 r. przez

USA od parytetu złota. W następnych kilku latach zrezygnowały z niego

wszystkie pozostałe państwa. Dzięki parytetowi kruszcu banki centralne

państw były zorientowane w ilości pieniądza w obiegu. Bez utrzymania tego

parytetu jest to nie możliwe.

 W latach 80-tych XX wieku pojawiła się fala innowacji finansowych (usługi

bankowe i inne operacje na kapitale) kolejne czynniki kryzysogenne.

Jednoczesny rozwój technik przetwarzania i przekazu informacji umożliwił

podejmowanie operacji na rynkach finansowych całego świata. Wiele państw pod

naciskiem oligarchii finansowej przeprowadziło deregulacje (tzn. likwidację

ograniczeń) swoich rynków finansowych, co umożliwiło powstanie wielkich

konglomeratów finansowych (łączenie się kapitałów, banków z różnych państw -

tzw. ,,Big Bank”). Te zjawiska integracji rynków finansowych określa się

dziś mianem ,,globalizacji.

 Banki, konsorcja bankowe i inne instytucje finansowe zaczęły na wielką skalę

kreować tzw. dodatkowy pieniądz, który umożliwia im przejmowanie firm i dóbr

na świecie.

 Poprzez przekupstwo polityków i medialną propagandę dla tłumów wyborców

doprowadzono do pozbawienia państw kontroli nad ich systemami pieniężnymi i

polityką pieniężną. Innymi słowy ten najważniejszy dla gospodarki państwa

system  politykę pieniężną, będącą gospodarczym krwiobiegiem wyrwano spod

kontroli państw narodowych.

 Cały system finansowy świata zachodniego jest zawiadywany przez światową

oligarchię, która ma swoje siedziby w USA i ostatnio także w UE w

Europejskim Banku Centralnym.

 Pojawił się cały szereg metod (produktów bankowych) uzyskiwania przez

banki dochodów na operacjach, które nie mają żadnego związku z produkcją, z

usługami  z gospodarką fizyczną. Na wielką skalę generowany jest przez

banki pieniądz wirtualny  nieistniejący w banknotach i w bilonie, tylko w

zapisach księgowych.

 Nikt dziś nie jest w stanie określić rozmiarów finansowych kryzysu, ponieważ

nie istnieją mierniki do określenia ilości pieniędzy rzeczywistych, a tym

bardziej wirtualnych, uzyskiwanych z kredytów bezgotówkowych i z transakcji

na instrumentach pochodnych, tzw. derywatach.

 Niektórzy ekonomiści ostrożnie szacują ilość pieniędzy rzeczywistych na

maksimum 5% ilości pieniądza ogółem, czyli łącznie z wirtualnym. Pewne

pojęcie o tym szacunku dają raporty Banku Rozrachunków Międzynarodowych w

Bazylei:

 

   dzienne wartości transakcji na świecie:

 

   0, 74 bln =          740 mld $ USA   (w 1989 r)

 

   1 bln =        1 000 mld $ USA   (w 1992 r)

 

   1700 bln = 1700 000 mld $ USA   (w 2007 r)

 

   (proszę zwrócić uwagę na szybki wzrost podanych kwot)

 

   roczny Produkt Krajowy Brutto wszystkich państw łącznie: 50 bln $ USA

(w 2007r.)

 

Wynikałoby z powyższego zestawienia, że produkcja, usługi, dobra wytworzone

w ciągu roku przez cały świat są sprzedawane i kupowane 34 razy w ciągu

każdego dnia. Jest to obraz astronomicznego oszustwa geszeftu

wszechczasów, jakiego dopuściła się finansowa oligarchia kontrolująca

światowe finanse (banki centralne są niezależne od rządów państw, systemy

bankowe są prywatne).

 W kontekście powyższych liczb rozdmuchiwany przez mondialistyczne media

przekręt żydowskiego bankiera, B. Madoffa na 50 mld $ USA wywołuje raczej

smiech. Jest to tylko okruch rzucony z pańskiego stołu wygłodniałej

sprawiedliwości tłuszczy B. Madoff żyje spokojnie na wolności.

 Z kolei sławny podatek od spekulacyjnych transakcji zaproponowany przez J.

Tobina (Nobel w dziedzinie ekonomii 1981) jest niemoralny i matematycznie

nielogiczny. Niemoralny, ponieważ sankcjonuje złodziejstwo, jeśli złodziej

zostawi nam odrobinę swojego łupu, a praktycznie naszej własności.

Nielogiczny matematycznie, bo żąda opodatkowania wirtualnych pieniędzy, a w

efekcie to przecież społeczeństwa będą musiały wypracować (urealnić) ten

podatek.

 Już w latach 1970-tych niezależni ekonomiści ostrzegali, że kryzys, czyli

brak pieniędzy nagle i wszędzie może nastąpić każdego dnia.

 Co to znaczy, ktoś spyta? Ogólne prawa fizyki są słuszne również w obszarze

ekonomii. Ciecz w naczyniach połączonych ma zawsze jeden, ten sam poziom

znamy wszyscy to prawo. Jeśli do takich naczyń dołączymy kolejny zbiornik,

poziom cieczy obniży się. Im większy zbiornik dołączymy, tym poziom cieczy

będzie coraz niższy, aż przestanie być zauważalny.

 W gospodarce światowej tym ogromnym pustym zbiornikiem jest stan bankowych

kont z wirtualnymi pieniędzmi, a cieczą jest pieniądz rzeczywisty. A zatem,

kryzys, czyli brak pieniędzy ten prawie niewidoczny niski poziom cieczy

będzie trwał tak długo, jak długo pusty zbiornik będzie się wypełniał, czyli

aż zapisana wartość pieniądza wirtualnego zostanie uzupełniona pieniądzem

rzeczywistym i to przy założeniu, że nie będziemy powiększać naszego

zbiornika, tzn., jeśli zastopujemy mechanizmy kreacji pieniądza wirtualnego.

 A więc kiedy wypełni się ten zbiornik wirtualnych pieniędzy?

 Pieniądz wirtualny dzięki zmyślnym mechanizmom kreacji (oszustwa) przyrasta

rocznie w tempie geometrycznym (an+1= an x q, gdzie q>1), pieniądz

rzeczywisty przyrasta zgodnie z rocznym rytmem produkcji dóbr i usług

(bankowe i giełdowe spekulacje finansowe nie powodują przyrostu pieniądza

rzeczywistego), czyli zawsze o jakąś część poprzedniej wartości (an+1=an x

q, gdzie q<1). Tak, więc nie dokonując żadnych zmian w systemach finansowych

i gospodarczych państw i świata NIGDY nie zrównamy ilości pieniądza

rzeczywistego z wirtualnym. Weszliśmy w kryzys permanentny. Neoliberalna

gospodarka ze swoim złodziejskim systemem finansowym osiągnęła kres swoich

dni. Że taki dzień nadejdzie twórcy geszeftu wszechczasów zdawali sobie

sprawę. Jednak nie są skłonni do jego naprawy, a tym bardziej do porzucenia

lichwy. Musieliby, bowiem oddać narodom to, co im zrabowali i pozbawić się

korzystnego złodziejskiego procederu dającego polityczne wpływy na sprawy

tego świata.

 Stąd pojawił się pomysł na UE i strefę  (euro). Jest to pomysł dość stary,

sięga 1913 r. Zniszczone dziś USA i bezwartościowy $ USA trzeba zastąpić

nowym państwem i nową światową walutą i proceder będzie można uprawiać

nadal. Ponieważ nie ma zgody wśród finansowej braci po obu stronach

wielkiej wody, pojawiła się koncepcja zastąpienia $ USA przez Amero, walutę

zjednoczonych państw Kanady, USA i Meksyku. Okazuje się jednak, że rozmiary

światowego przestępstwa są zbyt rozległe i nie można łatwo uciec od $ USA.

Co zrobić z międzynarodowymi zobowiązaniami denominowanymi w $ USA? Jeśli

przepisze się je na  (euro) lub na Amero, to cała operacja niczego nie

rozwiązuje.

 Widmo śmierci  demokracji bezpośredniej zaczyna zaglądać w oczy światowym

finansistom-złodziejom. Ich organizacje: Rada Stosunków Zagranicznych (CFR),

grupa De Bilderberg, Komisja Trójlateralna, Klub Rzymski, (w Polsce Fundacja

S. Batorego), MFW, BŚ oraz masońskie loże wydają się bezsilne  rozmiary

kryzysu przerosły ich samych. A bajki o liberalnym kapitalizmie, o

samonaprawczych mechanizmach wolengo rynku okazują się być jedynie wielką

lipą.

 Pojawiła się, więc koncepcja wojny domowej w USA i rozbicie ich na mniejsze

państwa koncepcja najbardziej prawdopodobna

(http://online.wsj.com/article/SB123051100709638419.html). Jeśli nie dojdzie

do samoczynnego wybuchu społecznego niezadowolenia w USA, ten wybuch trzeba

będzie sprowokować. Przekierowując jednak słuszną wrogość Amerykanów wobec

rządzącej oligarchii finansowo-politycznej winnej upadku USA, na walkę

między poszczególnymi stanami (lub grupami stanów) o własną niezależność

państwową, o wyzwolenie spod lichwiarskiego kapitalizmu USA.

 Jeszcze w pierwszej połowie XX w. skutki kryzysów można było naprawiać

wojnami nakręcającymi koniunkturę gospodarczą. Dziś jest to już nie możliwe,

tak ze względu na rozmiary kryzysu, jak i na atomową równowagę największych

potęg. Finansowa mafia z USA musi się, więc pożegnać z myślą o przejęciu

bogactw naturalnych Rosji, czy zlokalizowanych w Tybecie bogactw Chin, żeby

w cenie surowców naturalnych upychać puste $ USA, czy jego zamienniki. A w

starciu sił konwencjonalnych USA nie mogą mieć pewności na sukces, raczej na

porażkę. Co prawda, finansowi eksperci z UE wymyślili, ze zamiast surowców

naturalnych można do tego samego celu wykorzystać produkcje żywności, ale

nie jest to chyba dobry pomysł. Zapotrzebowanie na żywność jest wprost

proporcjonalne do liczby ludności i zwiększanie produkcji żywności ponad ten

warunek jest bezcelowe i stanowi, zatem naturalne ograniczenie dla kreacji

pieniądza wirtualnego.

 Zostaje, więc tylko wojna domowa w USA w wyniku, której powstanie kilka

państw. Jedno z nich będzie musiało mieć szczęście przejęcia zobowiązań

finansowych po niewypłacalnych USA. Oczywiście armia USA z potencjałem

nuklearnym przypadnie najbogatszemu (bez długów) nowemu państwu.

 Metoda ta została sprawdzona przy tzw. procesach naprawczych zadłużonych

firm. Dzieli się takie firmy na małe samodzielne kawałki, jeden z nich

obejmuje długi całej firmy. Następuje sprzedaż niezadłużonych nowych firm, a

ta z długami upada lub jest przejmowana przez wierzycieli za 1 $ lub 1

złotówkę. Wiele instytucji bankowych specjalizowało się w takiej

działalności. Teraz tę metodę trzeba będzie zastosować do jednego wielkiego

koncernu rolno-przemysłowego, jakim jest państwo.

 Czy ktoś widział urodzajne pole po przejściu przez nie szarańczy? Podobnie

wyglądają dziś USA. Tak też wyglądała Polska w XVIII w. i obecnie od 1989

2009.

 Dziwne zjawisko

 Kryzysowi towarzyszą zadziwiające zjawiska. Niedawno byliśmy świadkami

szybko rosnących cen ropy, do 150 $ USA za baryłkę. Nagle cena spadła do

poziomu z 2006 r., do 40 $ USA za baryłkę. Żaden klakier wolnego rynku nie

potrafi tego wyjaśnić. Nie spadło zużycie ropy, nie zwiększyła się jej

produkcja, więc co się stało? Spytajcie niejakiego Leszka B., bo to na pewno

sprawka niewidzialnej ręki wolnego rynku.

 Ano, wolny rynek czyli lichwiarze-finansiści doszli do wniosku, że na

wzroście cen ropy, który miał ratować pustego $ USA, za dużo zarabia Rosja,

poza tym dodatkowo pogłębia on kryzys.

 Istnieje wyjście

 Koniec światowego geszeftu musi nastąpić nie można ukraść narodom więcej,

niż są one zdolne wytworzyć. Materia gospodarcza zaczyna stawiać samoistny

opór. Chodzi teraz tylko o to, żeby w jakimś rozsądnym czasie wyeliminować

geszefciarzy z życia państw i narodów to im się po prostu należy.

 Z punktu widzenia racjonalnej ekonomii recepta na kryzys jest prosta.

Wymienię główne postulaty:

 

  1. długi państw należy anulować

  2. musi istnieć waluta narodowa i parytet kruszcu

  3. bank centralny i system bankowy muszą być państwowe (dopuszczalne

banki spółdzielcze)

  4. wszelkie mechanizmy kreacji wirtualnego pieniądza (w tym giełdy

papierów) są zakazane

  5. ilość pieniądza w gospodarce musi być równoważna ilości dóbr i usług

  6. nowe dobra (nie konsumpcyjne) muszą mieć pokrycie w nowym narodowym

pieniądzu

  7. należy dążyć do autarkii gospodarczej, co nie wyklucza wymiany

międzynarodowej

  8. długi konsumenckie nie mogą pozbawiać majątku sprzed zobowiązania

(nigdy mieszkania,domu,  warsztatu pracy), a ich oprocentowanie nie może być

wyższe od wzrostu gospodarczego i od realnego wzrostu dochodów ludności.

 

Zwolennicy niezależności banku centralnego (skorumpowani politycy i

ekonomiści) twierdzą, iż rząd może wykorzystać taką sytuację do swobodnego

drukowania pieniędzy (na początku lat 1990-tych dopuścił się tego niejaki

Leszek B. jako min. Finansów i wicepremier RP), co powoduje inflację. Trudno

nie przyznać im racji. Jednak nigdy dotąd żaden rząd żadnego kraju nie

doprowadził do załamania światowej gospodarki. Żaden rząd nie wydrukował

takiej ilości pieniędzy, która byłaby porównywalna z rozmiarami kreacji

pieniądza bezgotówkowego przez banki prywatne. Poza tym władze kraju są

mniej lub bardziej demokratycznie obieralne, a prywatnych właścicieli banków

nie wybiera nikt. Za to oni wybierają i korumpują wszelkie władze.

Niezależny bank centralny w systemie bankowym komercyjnym jest uzależniony

od tego systemu, a nie zależy od narodu i krajowej gospodarki względem,

której powinien być służebny.

 Najsilniejsze gospodarki świata, takie jak USA, Japonia, Niemcy, Francja,

czy absurdalnie-złowieszcza UE nie potrafią zahamować spadających w dół

wskaźników ekonomicznych.

 Dzisiejszy kryzys był przewidywany w latach 1970-tych przez prawdziwych

ekspertów, myślących logicznie oraz w kategoriach etyki katolickiej. Odwrót

od zła jest konieczny i nieuchronny. Musi nastąpić już w najbliższych

latach. Otwarte pozostaje jednak pytanie, jak zachowają się światowi

finansiści-oszuści dysponujący uzbrojoną po zęby armią USA?

  Jako katolik opowiadam się za pojednaniem z winowajcami światowej i naszej

narodowej tragedii, ale za pojednaniem w duchu katolickim. Winowajca

naprawia wyrządzone krzywdy, zwraca to, co zrabował, wyraża skruchę i żal,

przyrzeka poprawę i poddaje się karze. W każdym innym przypadku mamy

obowiązek całkowitego zniszczenia zła, żeby nie mogło odrodzić się w

przyszłości, inaczej staniemy się współwinnymi kolejnych tragedii własnego i

innych narodów.

 

Dariusz Kosiur



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Polskie uzdrowiska pójdą pod młotek
Gazeta Prawna W ZUS zabraknie w tym roku 5 miliardów złotych
Czy zabytki w Polsce przetrwają kolejny sezon
Polski, pol 7, Fascynacja czy poczucie obcości
Polski Kościół Katolicki, czy od zawsze Judeo Katolicki (2015)
Początki turystyki na ziemiach polskich i w Europie, turystyka i rekreacja, Turystyka w Polsce(1)
Czy lecznictwo w Polsce powinno być sprywatyzowane
polski-balon pojecia , Czy postęp w nauce ma tylko dobre skutki
POLSKI - Sad nad Polska i sen o Polsce w literaturze polskie
Bank centralny Polski (5 stron), Historia bankowości centralnej w Polsce
Co się stało z 16 miliardami złotych
Gazeta Prawna W ZUS zabraknie w tym roku 5 miliardów złotych
Czy zabytki w Polsce przetrwają kolejny sezon
Czy zabytki w Polsce przetrwają kolejny sezon
5,5 miliarda złotych w plecy
Gazeta Prawna W ZUS zabraknie w tym roku 5 miliardów złotych
rok 1905r na ziemiach Królestwa Polskiego powstanie niepodległościowe czy rewolucja społeczna
Czy chcesz w Polsce drugiej Hiszpanii
Co się stało z 16 miliardami złotych

więcej podobnych podstron