Jayne Ann Krentz
Światło i mrok
Rozdział pierwszy
Na wielkim kontynencie Zantalii uważano powszechnie, że mordercami mogą być tylko mężczyźni.
Kalena stała na szerokim progu westybulu Stowarzyszenia Kupców i ściskając w dłoni umowę małżeńską zastanawiała się, co znaczy być wyjętym spod prawa. Na wykonanie tego śmiertelnego zadania czekała od chwili, gdy skończyła dwanaście lat, i miała nadzieję, że wtedy będzie wolna. Wreszcie stała u progu nowego życia, ale nie potrafiła wyobrazić sobie siebie jako kobiety wolnej, niezależnej od nikogo.
Patrzyła ciekawie na hałaśliwą krzątaninę w szerokim holu. Dopiero wczoraj przyjechała do Crosspurposes, tego dobrze prosperującego miasta, a już dotychczasowe życie w małym farmerskim osiedlu wydawało jej się bardzo odległe. Nie miała zamiaru wracać nigdy do starego życia w żyznej kotlinie Interlock, w otoczeniu pedantycznych, konserwatywnych farmerów i wieśniaków. Nie miała również ochoty wracać do oschłej i zgorzkniałej ciotki.
Kontrakt ślubny, który trzymała w ręku, był jej biletem umożliwiającym wydostanie się z prowincjonalnej nudy i przytłaczających wymagań ciotki, dawał jej szansę zrobienia pierwszego kroku ku wolności.
Ale Kalena nie uwolniła się jeszcze całkowicie od przeszłości. Wszystko ma swoją cenę, myślała, więc ona również musi zapłacić za ten bilet do nowego życia. Za pomocą trucizny, zaszytej w torbie podróżnej, miała wypełnić swój ostatni obowiązek w stosunku do rodu Ice Harvest.
Kalena, ostatnia córka wielkiego rodu Ice Harvest, została wysłana do Crosspurposes, żeby pomścić swoją rodzinę. Mandat ten został jej wręczony przez ostatnią damę rodu, siostrę ojca, Olarę, która wiedziała, tak jak każdy, że powierzenie misji zemsty kobiecie jest pomysłem ryzykownym, ale nie miała wyboru.
Olara i Kalena były ostatnimi członkiniami rodu Ice Harvest, matka Kaleny bowiem zmarła wkrótce po otrzymaniu wiadomości o śmierci męża i syna. Ponieważ Olara była Uzdrowicielką i jako taka nie mogła zabijać, została więc tylko Kalena.
Olara nie była zachwycona tym, że jej siostrzenica ma zostać morderczynią, ale cóż miała robić? Ktoś musiał wypełnić ten obowiązek i zabić człowieka odpowiedzialnego za śmierć mężczyzn z rodu Ice Harvest. To było więcej niż morderstwo, bo wraz z ich śmiercią cały wielki ród skończył swój żywot.
Przestępstwo takie wymagało zemsty w wielkim stylu, nawet jeśli karę wymierzyć miała kobieta. To tak musiało być. Stosownie do sytuacji, Olara opracowała plan działania. Nie wiedziała jednak, że Kalena obmyśliła już swój.
Kalena przypatrywała się pełnej koloru scenie, rozgrywającej się przed jej oczami, i smakowała mocny smak wolności. Musi wypełnić swój obowiązek, tak jak wymagał honor. Co do tego nie było wątpliwości. Kalena wiedziała, co znaczy odpowiedzialność i honor, zanim zaczęła chodzić.
Ale nie chciała ograniczyć się do zemsty. Za śmierć tego człowieka miała zamiar kupić sobie nową przyszłość, taką bezkresną, taką, jakiej jeszcze nie widziano na Zachodnim Kontynencie.
Kiedy skończyła dwanaście lat, opracowała swój plan uwzględniający te dwa cele. Ciotka Olara nawet przez moment nie pozwoliła jej zapomnieć, do czego ją przeznaczyła. Ale kiedy minął szok po śmierci rodziny i kiedy Kalena zaakceptowała już wykonanie powierzonego jej niebezpiecznego zadania, zaczęła myśleć o własnym życiu.
Życie to Spectrum. Na każde działanie skierowane było inne, przeciwnie działające, które zapewniało końcową równowagę. Kalena rozumiała tę podstawową zasadę filozoficzną. Chociaż dorastała w farmerskim miasteczku, była doskonale wykształcona. Ciotka Olara zadbała o to, żeby Kalena zdobyła wiedzę właściwą pozycji jej rodu. Mogła korzystać ze wszystkich dzieł najznakomitszych filozofów Zantalii i studiować je dokładnie.
Teraz spojrzała na drugą kondygnację pokojów biurowych, które otaczały wielki westybul Stowarzyszenia. Była pod wrażeniem wspaniałej architektury. To było coś zupełnie innego niż w Inerlock Valley. Budynek miał dwa piętra, opatrzone masywnymi, łukowatymi oknami sięgającymi podłogi, przez które do głównego holu wlewało się jasne światło.
Na drugim piętrze po czterech stronach znajdowały się małe pokoje. Każda płaszczyzna konstrukcji, od inkrustowanej podłogi do ciężkich rzeźbionych kolumn z drogiego drzewa księżycowego, podkreślała bogactwo, którego Crosspurposes dorobiło się na handlu.
Kalena patrzyła na drugie piętro - snujący się po nim ludzie wychylali się przez balustradę, żeby wygodniej obserwować tłum na dole. Dziewczyna zastanawiała się, czy któraś z tych obcych twarzy należy do mężczyzny, którego nazwisko napisane było obok jej nazwiska na kontrakcie małżeńskim.
Trzech roześmianych i żartujących mężczyzn pojawiło się w otwartym wejściu znajdującym się za Kalena. Ich skórzane buty pokryte były błotem, a spodnie i koszule z szerokimi rękawami nosiły ślady kurzu podróżnego. Kalena domyśliła się, że byli to kupcy wracający z jakiejś ryzykownej wyprawy, i usunęła się im z drogi. Kiedy ją minęli, dwóch z nich zawołało coś do przyjaciela, którego dostrzegli w tłumie, a trzeci odwrócił się i zobaczył Kalenę stojącą w cieniu arkady.
Roześmiał się obleśnie i zaczął coś do niej mówić, lecz nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, gdy inna grupa mężczyzn wtoczyła się przez drzwi i zasłoniła dziewczynę. Wykorzystując to małe zamieszanie, wślizgnęła się w tłum.
Przechodząc przez ruchliwy hol rozglądała się za kimś, kto byłby skłonny poświęcić jej minutę. Większość mijanych mężczyzn rozprawiała głośno o interesach. Przechodząc dalej, dostrzegła w tłumie zgromadzonym na drugiej kondygnacji kilka kobiet.
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciła uwagę, były kolorowe bluzy wypuszczone na wąskie spodnie. Były one znacznie krótsze niż ta, którą nosiła ona, sięgały tylko do kolan i były znacznie wyżej rozcięte po bokach. Już wcześniej, idąc ulicą, zwróciła uwagę na krój damskiej odzieży.
Miejska moda była oczywiście bardziej śmiała niż fasony noszone w kotlinie Interlock. Kalena pomyślała, że musi jak najszybciej poczynić pewne zmiany w swojej garderobie. Powinna również zrobić coś z włosami. Tutaj kobiety nosiły włosy krótko przycięte z tyłu, a z przodu długie anglezy okalające twarz. Kalena czuła się okropnie niemodna ze swoją gęstą masą złocistorudych loków ściągniętych do tyłu szeroką, haftowaną przepaską.
Kobieta, której się przyglądała, odwróciła się nagle. Kalena zawstydzona swoją natarczywością chciała się wycofać, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar. Łatwiej zasięgnąć informacji u innej kobiety, niż pytać któregoś z tych szorstkich i krzepkich mężczyzn. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Czy mogłabyś mi pomóc? Próbuję kogoś znaleźć. Powiedziano mi, że o tej porze powinien być w Stowarzyszeniu.
Kobieta przez moment patrzyła na nią badawczo, prawdopodobnie oceniając jej prowincjonalny wygląd. Oczywiste było, że współczuje Kalenie; po chwili zapytała grzecznie:
- Kogo próbujesz znaleźć? - Podeszła bliżej, żeby mogły rozmawiać pomimo panującego zgiełku.
- Mężczyzny o imieniu Ridge. Nie znam nazwy jego firmy. Wiem natomiast, że pracuje u kupca barona Quintela z firmy Gilding Fallon.
Kobieta uniosła brwi i zacisnęła na moment usta.
- Masz sprawę do Fire Whipa?
Kalena potrząsnęła głową.
- Nie, on nazywa się Ridge. Jestem tego pewna. Tak jest napisane na kontrakcie.
Kobieta spojrzała ciekawie na zwinięty dokument, który Kalena trzymała w ręku.
- Na kontrakcie? Jaki rodzaj kontraktu masz z Fire Whipem Quintela?
- Kontraktową umowę małżeńską. - Kalena śmiało i głośno wypowiedziała te słowa. Kontraktowe małżeństwa były legalne, ale raczej nie były szanowane. Odczuła, że kobieta stojąca przed nią wie wszystko o takich małżeństwach. - I nie jest to nikt nazywający się Fire Whip. Jest to mężczyzna o imieniu Ridge.
- Ridge, który pracuje u Quintela, jest znany jako Fire Whip - wyjaśniła cierpliwie kobieta. - Proszę pokazać mi ten kontrakt. Wprost nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście z nim podpisałaś umowę małżeńską. On nie jest faktycznie kupcem. Jest prywatną bronią Quintela, który używa go w taki sam sposób, jak inni używają sintara.
- Rozumiem - powiedziała Kalena, chociaż, prawdę mówiąc, nic nie rozumiała. - Czy... czy Fire Whip to nazwa rodu tego człowieka, Ridge'a?
Kobieta roześmiała się, jakby pytanie Kaleny było wyjątkowo śmieszne.
- Nie, Ridge nie pochodzi z żadnego rodu. Jest bękartem. Niektórzy ludzie mówią, że bardziej niż ktokolwiek inny. Ma usposobienie, które może zrobić... - Przerwała patrząc na zmartwioną twarz Kaleny. - Nie szkodzi. Mądrzy ludzie mówią, że lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie prowokować go.
- Jeśli on pracuje u Quintela, to musi być tym człowiekiem, którego szukam - powiedziała spokojnie Kalena.
Zdała sobie sprawę, że kobieta nie zrozumiała jej. Kalena nie była zaniepokojona, że jej przyszły mąż ma popędliwe usposobienie; nie zamierzała być z nim na tyle długo, żeby się o tym przekonać.
Była raczej zaskoczona, że podpisała handlowy kontrakt małżeński z mężczyzną, który nie legitymował się żadnym nazwiskiem rodowym. Olara nic nie wspomniała o takim aspekcie sprawy.
Kalena zawahała się, ale podała kobiecie dokument, przyglądając się bacznie, jak go czyta. Była zafascynowana pierwszym zetknięciem z wolną kobietą, która tworzyła własne życie i sama podejmowała decyzje. Przy odrobinie szczęścia i po dokonaniu aktu zemsty ona również będzie mogła przyłączyć się do szeregu takich wolnych kobiet.
Kobieta stojąca przed nią była kilka lat starsza. Była mocno zbudowana, dosyć pełna i wydawała się agresywna. Jej ciemne włosy były modnie ułożone - ładną twarz z wyrazistymi oczami otaczały długie loki. Nie nosiła na przegubie ręki bransolety, co nie było niczym zdumiewającym. Tylko przedstawiciele wielkich rodów nosili ten symbol godności i dowodu uznania, członkowie pośledniejszych rodów nie byli do tego upoważnieni.
Na ogół kobietom ze sławnych rodów nie wolno było zajmować się handlem ani innymi tego typu sprawami. Kalena była wyjątkiem ze względu na szczególne zdarzenia w jej życiu. Jej rodowa bransoleta ukryta była w torbie podróżnej razem z wysadzanym klejnotami sintarem ojca i fiolką trucizny.
Od tego lata, kiedy skończyła dwanaście lat, nie miała prawa używać prawdziwego nazwiska swojego rodu. Był to zakaz Olary, która chciała ukryć tożsamość siostrzenicy. Kalena więc przywykła przedstawiać się jako córka rodziny o nazwisku Summer Wind, ale głęboko w sercu zawsze była świadoma swego prawdziwego nazwiska i dziedzictwa.
Jednak u nowej towarzyszki zainteresował ją nie brak bransolety, tylko fakt, że nie nosiła na szyi symbolu małżeństwa - zamka z kluczem. Z doświadczenia wiedziała, że kobiety w tym wieku zawsze są zamężne. Przynajmniej tak było w kotlinie Interlock. Do tej pory wyobraźnia Kaleny wyczarowywała tylko mętny, niewyraźny obraz życia wolnej kobiety. Teraz sama mogła się przekonać, jakiego rodzaju wolność była rzeczywiście możliwa. Jej marzenia mogły stać się rzeczywistością. Nie chciała dłużej czekać.
Kobieta spojrzała na nią z widocznym rozbawieniem.
- Na Kamienie, mówiłaś prawdę. Rzeczywiście, masz handlową umowę małżeńską z Fire Whipem Quintela. Nazywasz się Kalena z rodu Summer Wind?
Kalena skinęła głową zawstydzona, że nie potrafiła przedstawić się odpowiednio.
- Jestem z kotliny Interlock. - W kontrakcie nie było oczywiście żadnego powiązania jej osoby z rodziną Ice Harvest. Kalena i Olara posługiwały się fałszywymi nazwiskami.
- Witaj w Crosspurposes, Kaleno - powiedziała kobieta przyjacielskim teraz tonem. - Jestem Arrisa. - Milczała chwilę, po czym dodała niedbale: - Z rodu Wet Fields. - Rzadko używała nazwy swojego rodu, ponieważ brzmiała chropawo. - Chętnie zaprowadzę cię do Ridge'a.
- Jesteś bardzo miła.
- Ależ skąd. - Arrisa roześmiała się prowadząc ją w odległy koniec zatłoczonego holu. - Bawi mnie to.
Kalena, urażona w swej dumie, hardo uniosła głowę.
- Sądzisz, że cię rozbawię?
- Zobaczymy. Ridge jest prawdopodobnie na górze, na drugim piętrze, tam znajdują się biura handlowe.
Arrisa prowadziła ją szerokimi, krętymi schodami, kończącymi się drugim poziomem galerii. Kalena podążała za nią przyciskając mocno swój drogocenny kontrakt. Olara przekonała ją, że zawarcie kontraktu było niezbędne, żeby mogła się znaleźć w najbliższym otoczeniu człowieka, swojej potencjalnej ofiary. Ten człowiek był zbyt dobrze chroniony, żeby można było dosięgnąć go w inny sposób.
Tak, pomyślała, kontrakt jest ciągle cenny, nawet jeśli jej przyszły mąż jest bękartem. Nie miało znaczenia, że stał tak nisko, ponieważ to krótkotrwałe małżeństwo miało być tylko jej biletem do wolności. Olara zapewniła ją, że kiedy wykona swoje zadanie, nie będzie już musiała pełnić roli żony kontraktowej.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Kalena wypełni swój obowiązek w noc poślubną. Olara w głębokim transie widziała, że ofiara Kaleny umiera podczas hałaśliwego przyjęcia weselnego. Widzenia Olary sprawdzały się zawsze z dużą dokładnością. Kiedy Olara wyszła z tego szczególnego transu, zapewniła siostrzenicę, że wszystko będzie wyglądało na atak serca, a zamieszanie, jakie będzie wtedy panowało w domu z powodu przyjęcia, ułatwi Kalenie ukrycie dowodów zbrodni. Krótkoterminowe małżeństwo przetrwa przecież tylko do śmierci Quintela.
Kalena była zadowolona z zapewnień Olary, tym bardziej że jej przyszły mąż nie pochodził ze znamienitego rodu. Co prawda honor i obowiązek mogły wymagać wiele poświęcenia od kobiety z pozycją Kaleny, ale rola żony bękarta, nawet kontraktowej, to już zbyt wiele. Perspektywa konieczności popełnienia morderstwa była wystarczająco okropna.
- Biura Quintela znajdują się po tej stronie galerii - wyjaśniła Arrisa, prowadząc Kalenę przez rząd małych pokoików, w których pilnie pracowali urzędnicy.
Byli to oczywiście sami mężczyźni. Ouintel zatrudniał kobiety na pewnych odcinkach swojego handlowego przedsiębiorstwa, ale nie przy tak prestiżowym zajęciu, jakim była praca urzędnicza.
Kalena zastanawiała się, z jakim człowiekiem spotka się za chwilę. Może Ridge będzie nieśmiały i skromny, tak jak większość z tych urzędników. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby właśnie taki był. Wiedziała, że nie miałaby żadnych problemów z manipulowaniem takim człowiekiem. Ale najprawdopodobniej będzie szorstkim i nieokrzesanym kupcem, który doszedł do czegoś w życiu.
Nawet jeśli okaże się, że tak jest, powiedziała sobie, to i tak jakoś opanuję sytuację. Uważała, że łatwo będzie onieśmielić takiego człowieka manierami, które wyniosła z domu. Rozważania te podniosły ją na duchu.
- Jeśli mam rację, to znajdziemy Ridge'a w tym ostatnim pokoju - powiedziała wesoło Arrisa. - Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zostanę, żeby popatrzeć?
- Popatrzeć, na co? Arriso, to jest układ handlowy. Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że będzie to zabawne. - Kalena stanęła za swoją przewodniczką, która zatrzymała się przed otwartymi, łukowatymi drzwiami.
Arrisa plasnęła ręką w ścianę, żeby zwrócić uwagę dwóch mężczyzn znajdujących się w pokoju, a Kalena próbowała dojrzeć coś zza jej pleców.
- Przepraszam, panowie kupcy - wypowiedziała te słowa tak formalnie, że zabrzmiało to jak kpina. - Przyprowadziłam gościa, który mówi, że ma interes do pana Ridge'a.
Jeden z mężczyzn siedzących przy biurku skrzywił się i popatrzył z irytacją. Był pulchny i łysy, a na szyi dyndały mu na sznurku okulary do czytania. Wydawał się starszy, niż Kalena się spodziewała, ale nie widziała w tym problemu. Typowa urzędnicza mentalność, pomyślała.
Córka wielkiego rodu bez trudu poradzi sobie z kimś takim. Uśmiechnęła się ujmująco, ignorując drugiego mężczyznę, ciągle siedzącego do niej tyłem z butami opartymi na biurku i studiującego jakieś dokumenty.
Kalena czekała, że Arrisa ją przedstawi.
- Co to wszystko znaczy, Arriso? - zapytał łysy mężczyzna poirytowanym głosem. - Jestem teraz ogromnie zajęty.
- Nie denerwuj się, Hotch - łagodnie odparła Arrisa. - Powiedziałam przecież, że moja towarzyszka chce zobaczyć się z Ridge'em, nie z tobą.
- Do najdalszego Krańca Spectrum - wymamrotał mężczyzna nazwany Hotchem i złapał za pióro. - Jak mam wywiązać się z obowiązków, kiedy ciągle jestem odrywany od pracy? Zajmij się tą sprawą, Ridge, później skończymy pisanie raportu dla Quintela. Wiesz, że mam pracę do wykonania.
Więc to nie ten urzędnik, pomyślała skonsternowana Kalena. Uwagę jej przyciągnął teraz znajdujący się w pokoju drugi mężczyzna, który wolno odłożył przeglądane dotąd dokumenty i odwrócił głowę. Jego złociste spojrzenie prześlizgnęło się bez zbytniego zainteresowania po sylwetce Kaleny, ale zatrzymało się na jej twarzy.
Z pewnością nie jest nieśmiały, lecz zadufany w sobie, pomyślała. Wyglądało na to, że sprawy mogą nie pójść tak gładko, jak przewidywała Olara.
Ridge zdjął nogi z biurka i z leniwą gracją wstał wolno. Widać było, że świadomie wybrał taki sposób zachowania się, ale nie zawsze go stosował. Jego oczy bezustannie spoczywały na twarzy Kaleny, która stwierdziła, że to złociste spojrzenie przykuwa całkowicie jej uwagę.
Oczy koloru brązowozłotego widziała już wcześniej, niektórzy określali je jako żółtobrązowe, ale oczy Ridge'a nie pasowały do takiego opisu. Kiedy Kalena spotkała jego wzrok, wydawało się jej, że patrzy w płomienie ognia. To dlatego Arrisa nazwała go Fire Whip, pomyślała.
Ognisty Bicz.
Wyglądał na trochę starszego niż ona, o jakieś osiem lub dziewięć lat. Był ponurym, wytwornym mężczyzną o niekonwencjonalnej urodzie. Włosy ciemnobrązowe, prawie czarne i trochę dłuższe, niż nosiła większość mężczyzn, były niedbale założone za uszy.
Ridge ubrany był w koszulę z szerokimi rękawami, taką samą, jakie nosili również kupcy przebywający piętro niżej, i wełniane, utkane z nie farbowanej wełny wdzianko, rozcięte na przodzie i zasznurowane razem z cienkim, skórzanym krawatem. Dwie górne dziurki nie były zasznurowane i Kalena dostrzegła w szczelinie ciemne włosy, które pokrywały klatkę piersiową mężczyzny. Mankiety koszuli były długie i wąskie, a ręce, które się z nich wyłaniały, duże i silne, zdolne do kierowania wierzchowcem, bronią i być może kobietą. Przez chwilę Kalena czulą rozbawienie na myśl, że mógłby robić to wszystko jednocześnie.
Spodnie Ridge'a przepasane były szerokim, skórzanym pasem, a wdzianko, ściśle opinające talię, sięgało aż do ud, uwydatniając napięte mięśnie. Na nogach miał skórzane buty do kolan. Zwykły, niczym nie upiększony sintar wisiał u jego pasa razem z prostą sakiewką na pieniądze.
Był silnie zbudowanym mężczyzną o szerokich ramionach, ale miał miękkie, kocie ruchy. Nie, nie kocie, pomyślała. Kojarzył się raczej z biczem. Wyczuła śmiertelne niebezpieczeństwo.
Spojrzała na sintar przypięty do jego pasa. Ta prosta, surowa broń charakteryzowała całego człowieka. Sintar był bronią, która zmieniała się w zależności od mody, często stanowiła ozdobny akcent stroju mężczyzn z wielkich rodów. Ten, który Kalena miała w swojej torbie podróżnej, był najlepszym tego przykładem. Należał do jej ojca. Oprawiony w złoto i wysadzany klejnotami, był prawdziwym dziełem sztuki. Nigdy nie został użyty w walce, służył wyłącznie jako dekoracja. Ale sintar Ridge'a był zupełnie innego rodzaju. Nie było wątpliwości, że został wykuty w celu zanurzania go we krwi. Na myśl o tym Kalenę ogarnął lęk.
- Jestem Ridge. W czym mogę ci pomóc? - Powiedział to spokojnym głosem ignorując Arrisę, która patrzyła na niego z rozbawieniem. Jego głos był ponury tak jak on sam i Kalena czuła, że ją drażni.
Wyciągnęła dokument, który przywiozła z doliny Interlock. Spróbowała sobie uprzytomnić, że mimo onieśmielenia, jakie Ridge wywoływał, nie nosił przecież na nadgarstku bransolety wielkiego rodu. To ona przewyższała go pod tym względem.
Może było to z jej strony małostkowe, szczególnie że była ostatnim członkiem nie istniejącego rodu, ale w tym momencie czerpała siłę z tej świadomości.
- Jestem Kalena z kotliny Interlock - powiedziała poważnie. - Moja ciotka Olara wynegocjowała ten kontrakt z kupcem baronem Quintelem. Jest to zgoda na małżeństwo kontraktowe pomiędzy tobą i mną. Moja ciotka powiedziała, że wszystko zostało załatwione i że będziesz mnie oczekiwać.
Ridge wziął dokument nie odrywając od niej oczu. Kalena nie mogła niczego wyczytać z jego spojrzenia, ale gdy jego palce musnęły jej dłoń, nagle dotarło do niej, jak duże ręce ma ten mężczyzna.
Ridge badał dokument przez dłuższą chwilę. Kalena widziała, że jest mocno zaciekawiony, natomiast Arrisa - rozbawiona. W niej natomiast narastał niepokój. Zdała sobie sprawę, że jeśli Ridge stwierdzi, że nic nie wie o kontrakcie, będzie jej okropnie głupio wobec Hotcha i Arrisy. Rozumiała, że jej obawa jest śmieszna, ale nie mogła nic na to poradzić. Miała tylko nadzieję, że Ridge nie zrobi sceny w obecności innych, nawet jeśli będzie zaskoczony. Duma bywa czasami brzemieniem, a Kalena wiedziała, że ma jej w nadmiarze.
Ridge podniósł oczy, jakby zaniepokojony tym, co przeczytał. Kalena wstrzymała oddech. Nagle kiwnął głową i zwinął kontrakt.
- Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać o naszych sprawach - powiedział spokojnie.
Kalena wypuściła wstrzymywane dotąd powietrze i uśmiechnęła się promiennie świadoma zaskoczenia Arrisy i Hotcha, którzy stali jak rażeni piorunem. Starszy mężczyzna po chwili zaczął mówić, zacinając się ze zdenerwowania.
- Chwileczkę, Fire Whip. Nie wiem, co to wszystko znaczy, ale nie możesz mnie tak sobie zostawić. Muszę dostać informacje, których potrzebuję, żeby skończyć raport dla Quintela.
- Dam ci te informacje później. - Ridge spojrzał na Kalenę.
- To jest również sprawa Quintela i zapewniam cię, że ważniejsza niż raport dotyczący bandytów działających na Talon Pass. Poza tym, pięć dni temu zaprzestali swojej działalności. Quintel wie o tym. Wyjaśniłem mu wszystko, gdy tylko wróciłem z przełęczy. Twój raport dotyczy sprawy już nieaktualnej.
- Ale Ridge...
Zignorował urzędnika i Arrisę i podszedł równym krokiem do Kaleny. Były to kroki wojownika. Zanim Kalena zdążyła pożegnać się z Arrisą, poprowadził ją w kierunku szerokich schodów znajdujących się w końcu holu.
- A więc, Kaleno - odezwał się Ridge, kiedy zaczęli schodzić po schodach - nie jesteś taka, jak się spodziewałem, ale Ouintel zawsze wie, co robi, i jeśli zdecydował, że ty jesteś tą osobą, której potrzebuję, prawdopodobnie tak jest. Czy wcześniej podpisywałaś już umowę na żonę kontraktową?
- Nie - przyznała, unosząc długą bluzę, która przeszkadzała jej w schodzeniu szybkim krokiem ze schodów. Naprawdę, musi sobie kupić jakieś nowe rzeczy, pomyślała. - Moja ciotka nie aprobuje małżeństw kontraktowych.
- Rzeczywiście zdumiewające - skomentował i skrzywił się. - Większość odpowiednio wychowanych ludzi nie aprobuje takich związków. Twoja ciotka musiała być naprawdę zdesperowana z powodu Piasku.
Kalena przypomniała sobie wymyśloną historię, która miała na celu ukrycie jej tożsamości.
- Moja ciotka jest doskonalą Uzdrowicielką, Ridge, ale jest bezradna, jeśli chodzi o Piasek Eurytmii. Nie tylko ona. Wszystkie Uzdrowicielki w Interlock. Kupcy Quintela już od kilku miesięcy nie dostarczają świeżego towaru i Uzdrowicielki z Interlock są wyprzedzane przez Uzdrowicielki z dużych miast, jeśli chodzi o porcje przesyłek, które udaje się przywieźć. Wiesz o tym dobrze.
- Ale twoja ciotka mądrze zadecydowała, że jeśli wyśle ciebie jako żonę kontraktową, zagwarantuje sobie przynajmniej porcję ładunku. Muszę przyznać, że jest naprawdę zmyślna.
- Moja ciotka jest bardzo inteligentną kobietą. Poza tym posiada wrodzony talent Uzdrowicielki - powiedziała ostro Kalena, urażona krytycyzmem brzmiącym w jego głosie.
Nie darzyła ciotki Olary wielką miłością, lecz była zbyt dumna, żeby pozwolić innym krytykować swoją jedyną krewną. Cokolwiek można by powiedzieć o Olarze, jednak pochodziła z rodu Ice Harvest, toteż Kalena darzyła ją szacunkiem, a zwykły bękart, jakim był Ridge, nie miał prawa wyrażać się o niej lekceważąco.
- Nie mam wątpliwości, że twoja ciotka jest inteligentną osobą. W końcu była na tyle zręczna, żeby przekonać Quintela do podpisania tego kontraktu. Rozumiesz chyba warunki takiej umowy, prawda? Będziesz moją żoną na czas podróży. Kiedy wrócimy do Crosspurposes, dostaniesz dziesięć procent wartości całego ładunku. - Ridge uśmiechnął się smętnie. - To dosyć, żebyś stała się najbogatszą kobietą w kotlinie Interlock.
- Trzydzieści procent - powiedziała spokojnie Kalena.
Ridge spojrzał na nią w osłupieniu.
- Co?
- Otrzymam trzydzieści procent całego ładunku - powiedziała dobitnie, myśląc jednocześnie, że wcale nie ma zamiaru wybierać się w niebezpieczną drogę do Heights of Variance.
Musiała szybciej osiągnąć swój cel, a kiedy będzie już po wszystkim, jej handlowe małżeństwo automatycznie się zakończy. Ciotka Olara wynegocjowała tak wysoki procent głównie po to, żeby Ouintel uwierzył w wymyśloną historię Kaleny.
- Nigdy nie słyszałem, żeby Ouintel zgodził się na trzydzieści procent jakiegoś ładunku, a szczególnie wysyłki Piasku. Twoja ciotka musi być niezwykłą kobietą.
- O, tak, jest taka - przyznała Kalena zgodnie z prawdą.
- Gdzie idziemy?
- Do domu kupca barona. Zatrzymuję się tam zawsze, kiedy tylko przyjeżdżam do miasta na krótki okres - wyjaśnił zdawkowo Ridge. - Tym razem będę tylko dopóty, dopóki nie przygotuję się do podróży w góry Variance. Gdzie jest twój bagaż?
- W gospodzie, w której spędziłam ostatnią noc.
- Wyślę jednego ze służących Quintela, żeby go zabrał.
Kalena odetchnęła, zdumiona, że wszystko poszło tak łatwo. Dwa miesiące wcześniej Olara prawidłowo odczytała pomyślne znaki podczas transu, w którym widziała daleką przyszłość. Dziwne podniecenie ogarnęło Kalenę, kiedy kroczyła wraz z Ridge'em w ciepłych promieniach słońca, ale postarała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie, kiedy powiedziała:
- Obawiałam się, że możesz być zaskoczony tym kontraktem. Wiem, że był on negocjowany podczas twojej nieobecności.
Ridge wzruszył ramionami.
- Byłem nieobecny w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Miałem pewne sprawy do załatwienia w Talon Pass, musiałem się z nimi uporać. Wiedziałem, że Ouintel martwi się o Piasek, i byłem nawet zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że chce, żebym jak najszybciej skontrolował tam sytuację. Nie miałbym czasu sam szukać sobie odpowiedniej żony, więc dobrze, że on zrobił to za mnie.
- Tak - potwierdziła Kalena - to całkiem sensowne.
Rada była, że nie musi używać żadnej perswazji. Ridge wydawał się zadowolony z układu, jaki zawarł jego pracodawca, zarówno z kontraktu małżeńskiego, jak i z niej, jako żony handlowej.
Kalena rozglądała się wokół z wielkim zainteresowaniem. Była jeszcze krótko w Crosspurposes i to rozległe, tętniące życiem miasto ciągle wydawało jej się nowe. Większość budynków zbudowana była z charakterystycznego różowego kamienia, który dawał uczucie ciepła. W ten ciepły dzień końca lata wszystkie okna wychodzące na ulicę były szeroko otwarte. Kilka budynków miało więcej niż dwa piętra, a niektóre były nawet czteropiętrowe.
Crosspurposes powstało na skrzyżowaniu wielu szlaków handlowych. Przewożono przez nie cenne klejnoty z Talon Pass, zioła lecznicze i Piasek Eurytmii z Heights of Variance oraz środki do garbowania skór i wełnę, jak również zboże z równin Antinomy. Miasto stawało się coraz bogatsze dzięki szczęśliwemu położeniu i widać to było po pięknych budynkach, zatłoczonych sklepach i dobrze ubranych mieszkańcach.
Ulice tętniły życiem. Wiele wozów, wypełnionych różnymi towarami, ciągniętych przez ogromne, niezdolne do latania krity, turkotało po ulicach. Na brukowanych chodnikach kłębił się tłum przechodniów. Kobiety w kolorowych, krótkich bluzach i spodniach i mężczyźni w ciemniejszych koszulach, obcisłych spodniach i długich butach. Dzieci skakały wokół swoich rodziców. Kilka zabłąkanych kotlejów przebiegło przez ulicę i zniknęło w uliczce w poszukiwaniu jedzenia.
Na widok długich uszu zwierząt i ich merdających ogonków Kalena uśmiechnęła się smętnie. Jej kotlej zdechł przed rokiem, a ciotka Olara nie pozwoliła jej wziąć innego zwierzaka. Pewnie dlatego, że wyczuwała, jak bardzo Kalena przywiązuje się do zwierząt. Ciotka sądziła, że nic nie powinno odrywać bratanicy od jej zasadniczego zadania.
Olara nie zdawała sobie sprawy, jakie były rzeczywiste zamierzenia Kaleny, dla której nie było to tylko morderstwo, planowane od wielu lat, ale równie nowe życie, które miała potem rozpocząć.
To prawda, że do tej pory nie mogła wyobrazić sobie przyszłości, bo nic nie wiedziała o życiu wolnych kobiet. Słyszała tylko o nich i dlatego obrazy jej przyszłości skrywały się za obłokami mgły. Nigdy jednak nie wątpiła, że taka przyszłość na nią czeka. Czuła instynktownie, że gdy wypełni obowiązek wobec rodu, przyszłe życie zarysuje się jasno i żywo.
- Czy myślisz, że baron handlowy Ouintel nie będzie miał obiekcji co do mojego zamieszkania w jego domu? - zapytała miękkim głosem Kalena, kiedy stanęli pod łukowatymi drzwiami z drzewa księżycowego.
Za chwilę wejdzie do domu człowieka, którego miała zamordować.
- Nie powinien mieć - odparł Ridge. - Sam się przyczynił do tego, że tutaj przyjechałaś, czyż nie? Może dać ci schronienie na czas naszych przygotowań do podróży. - Uniósł do góry ciężką, metalową kołatkę wiszącą u drzwi.
Podczas oczekiwania na ich otwarcie Ridge zerkał na swoją towarzyszkę. Co Ouintel narobił? - zastanawiał się. Gdy dowiedział się, że ma odbyć podróż do Heights of Variance, żeby sprawdzić, co się stało z lukratywnym handlem Piaskiem, nie był zdziwiony. Nie zdziwiło go również to, że podczas jego dwumiesięcznej nieobecności Ouintel wynegocjował dla niego małżeństwo kontraktowe. Ale zdumiało go odkrycie, że jego żona na okres podróży to niewinna młoda dziewczyna, przybyła prosto z farmy w kotlinie Interlock.
Żony kontraktowe były z natury kobietami silnymi i sprytnymi, przyzwyczajonymi do powszechnej krytyki, której im nie szczędzono. Małżeństwa kontraktowe były, co prawda, legalnymi związkami, ale klasy wyższe i średnie ledwie je akceptowały. Nawet farmerskie córki nie zawierały związków tego rodzaju.
Te godne pożałowania układy musiały być zawierane, ponieważ Uzdrowicielki z Variance nie chciały handlować z mężczyznami. Leczenie było umiejętnością pochodzącą ze Świetlistego Krańca Spectrum i leżało w kompetencji kobiet. Handel natomiast należał do mężczyzn.
Kiedy Ouintel otworzył szlak handlowy Piasku, naciskano go, żeby znalazł jakiś kompromis. Jego odpowiedzią było utworzenie instytucji małżeństwa kontraktowego. Tak więc bez specjalnego wysiłku Ouintel zawierał układy uznawane przez prawo. Zachętą dla kobiet, które zawierały taki układ, był mały procent dochodów, jaki otrzymywały z handlu Piaskiem.
Kobiety czasami uczestniczyły w innych podróżach handlowych, a ich zadaniem było kucharzenie i dzielenia łoża z mężczyzną, z którym podróżowały, ale taki rodzaj układu nie satysfakcjonował Uzdrowicielek z Heights of Variance. Żądały kobiet, które byłyby odpowiednio zaślubione, chociaż nikt nie miał pojęcia dlaczego, ponieważ one same były kobietami niezamężnymi.
Ridge domyślał się, dlaczego Ouintel wybrał do tej podróży siostrzenicę Uzdrowicielki. Taka osoba z pewnością sama miała talent. To było rodzinne. Ouintel żywił nadzieję, że Wielkie Uzdrowicielki z Variance Valley, które odrzucały ostatnio wszystkie próby handlu, będą bardziej skłonne do załatwiania spraw z kobietą, która jest dotknięta talentem.
Przez ostatnie kilka miesięcy nie były dobrze nastawione do kobiet przybywających tam z karawanami handlowymi i zyski Quintela paskudnie na tym cierpiały. Mimo że Ridge znał tę sytuację, był ogromnie zdumiony, kiedy w biurze Hotcha odwrócił się i zobaczył Kalenę.
Pierwszą jego myślą było to, że jej oczy są koloru drogocennego zielonego kryształu wydobywanego przez górników w górach, blisko Talon Pass. Zimne jak lód zielone oczy, które mogły zmienić się w zielone płomienie, jeśli zostaną rozgrzane przez mężczyznę. Kiedy zdał sobie sprawę, że dzięki kontraktowi małżeńskiemu to on miał być tym mężczyzną, który przebudzi Kalenę, zabrakło mu tchu w piersiach. Podróż zapowiadała się niezwykle interesująco.
Ale nie tylko oczy zwróciły jego uwagę. We włosach Kaleny widział zachód słońca. Gęstwina drobnych, czerwono złotych kędziorów, zebrana na karku, opadała kaskadą na plecy, poniżej ramion. Ridge miał ochotę zanurzyć w nich palce. Wyobrażał sobie, jak mogą wyglądać rozrzucone na poduszce.
Kalena nie była piękna, ale intrygowały go czyste i delikatne rysy jej twarzy. Coś uderzającego było w skośnych oczach, wysokich kościach policzkowych i prostym nosie. Była średniego wzrostu. Gdyby stanęła blisko niego, czubek jej głowy dotykałby jego podbródka. A gdyby on schylił głowę, łatwo mógłby ją pocałować.
Purpurowa bluza z długimi rękawami wypuszczona na żółte spodnie była przepasana paskiem, podkreślając szczupłość jej talii i delikatnie zarysowane, bardzo kobiece biodra. Jej piersi były pełne i ślicznie ukształtowane. Ridge był pewien, że przyjemnie wypełniłyby jego dłoń. Pomyślał nagle, że gdyby odgadła jego myśli, byłaby nimi przerażona.
Ridge zastanawiał się, jak dalece ciotka Olara wyjaśniła siostrzenicy znaczenie małżeństwa kontraktowego. Wydawało się, że Kalena traktuje je wyłącznie jako układ handlowy. Dla prostej córki farmerskiej, która prawdopodobnie nigdy jeszcze w swoim życiu nie wyjeżdżała z kotliny Interlock, musiało to być trochę dziwaczne.
Zapewne nie zdawała sobie sprawy, jak długie i samotne noce czekają ich podczas długiej podróży do Heights of Variance. Och, pomyślał, będzie dość czasu, żeby przedstawić jej wszystkie realia tej umowy. Od pierwszego momentu, kiedy Ridge dowiedział się o konieczności odbycia następnej wyprawy, zaczął patrzeć w przyszłość z pewnym wyczekiwaniem.
Drzwi domu Quintela zrobione z księżycowego drzewa otworzyły się cicho, a on jeszcze ciągle stał pogrążony w myślach. Następnie odstąpił grzecznie do tyłu i przepuścił Kalenę. Spojrzał, jak przekraczała próg domu, a jego złociste oczy szacowały ją chłodno. Może i była farmerską córką, ale miała w sobie dużo godności i gracji wielkiej damy. On był bękartem i nie pochodził z wielkiego rodu, ale pomyślał, że taki mężczyzna jak on, który chciał założyć własny ród, powinien sprzymierzyć się z farmerską córką, która potrafiła chodzić jak dama.
Przyszło mu do głowy, że podczas podróży do Heights of Variance będzie mnóstwo czasu, żeby zdecydować, czy Kalena jest kobietą pasującą do jego dalekosiężnych planów. Mężczyzna nazywany Fire Whip stwierdził, że cieszy go myśl o tej podróży.
Rozdział drugi
- Do diabła - powiedział Quintel - przynajmniej częściowo przyznaj mi rację. Myślałem, że robię dobrze, bawiąc się w swata. Gdybyś ty się do tego zabrał, poszłoby ci znacznie gorzej, sam o tym wiesz.
Ridge spojrzał w drugi koniec pokoju, świadom żartobliwego tonu wypowiedzi swojego pracodawcy. Quintel prawie leżał w fotelu z półokrągłym oparciem, a jego czarna koszula i czarne spodnie ostro kontrastowały ze śnieżnobiałą poduszką.
To nie był przypadek, że tego wieczoru Quintel ubrany był na czarno i że przyjmował gościa w śnieżnej komnacie. Człowiek ten lubił kontrasty. Jego włosy przyprószone srebrną siwizną zaczynającą się nad wysokim, inteligentnym czołem, jak zawsze sczesane były do tyłu. Srebro włosów kontrastowało z czarnymi oczami, a te z jasną karnacją. Kiedy ubrany był na czarno, a często tak się ubierał, wyróżniał się w każdym towarzystwie. Dominacja ta zaznaczała się jeszcze bardziej w białym pokoju, w którym teraz siedział.
Ridge musiał przyznać obiektywnie, że i bez tych akcesoriów Quintel z rodu Gliding Fallon dominowałby nad tłumem. Bogaty potomek starej rodziny promieniał odziedziczoną po niej siłą i autorytetem, i nosił te atrybuty z męskim wdziękiem. Umiał być nadzwyczaj czarujący, jak tego wieczoru, kiedy Kalena została mu przedstawiona, albo bezlitosny, szczególnie w interesach.
Ridge wiedział lepiej niż inni, jak bezwzględny potrafił być jego pracodawca. Zgodnie z tym, co głosiła miejscowa plotka, Quintel nie był już zainteresowany jednym z najbardziej lukratywnych szlaków handlowych na Północnym Kontynencie. Niektórzy mówili, że zwrócił uwagę na nowy szlak - Hall of Balance, świeżo powstałe zrzeszenie reprezentowane przez wszystkie porozrzucane po kontynencie miasteczka i społeczności.
Nowy zarząd i lokalne wspólnoty nie chciały zrezygnować ze swoich cennych praw i nie było wątpliwości, że miasto Concinnity, siedziba szlaku Hall of Balance, staje się coraz silniejsze. Jednym z najistotniejszych przywilejów Hall of Balance było prawo do uznawania i sankcjonowania nowo powstałych firm.
Quintel przypominał fizycznie symbol jego dumnej firmy. Miał ostre, orle rysy, podobne do drapieżnego ptaka zwanego falonem. Jego szczupłe ciało było zadziwiająco wysmukłe. Ridge był świadom tego, że kobiety uważały go za niezwykle fascynującego mężczyznę, chociaż wszystkie należące do otaczającego go małego grona wiedziały, że nie interesował się płcią przeciwną. Ale nie interesował się również mężczyznami.
Przez wszystkie lata pracy dla swego chlebodawcy Ridge nigdy nie dostrzegł, żeby Quintel wykazywał jakąkolwiek zmysłowość. Jego pasją były studia. Quintel to najbardziej wykształcony człowiek, jakiego Ridge spotkał w swoim życiu. Jego zainteresowania były bardzo szerokie. Bibliotekę miał tak dużą, że mógłby jej pozazdrościć nawet Uniwersytet Spectrum. Wielokrotnie gościł u siebie różnych profesorów uniwersyteckich, a zapowiedź każdej wizyty wywoływała zawsze jego wielki entuzjazm. Osobiste zainteresowania Quintela skupiały się na sprawach intelektualnych, ale jednocześnie chciał, żeby stworzone przez niego imperium dobrze prosperowało.
Towarzystwo innych uczonych mężczyzn stawiał ponad wszystko, toteż bardzo potrzebował kogoś, komu mógłby zaufać, kogoś, kto by go zastąpił w handlu i zajął się całą brudną robotą. Sprawy związane ze szlakiem handlowym wymagały pewnych i silnych mięśni. Ridge nie potrafił nawet przypomnieć sobie, od kiedy ludzie nazywali go Fire Whipem Quintela.
Ridge podszedł do rzeźbionego, kamiennego stołu i nalał sobie następną szklankę ciepłego, czerwonego piwa, które pili razem z Quintelem.
- W porządku, wykazałeś nieoczekiwanie talent do swatania. Ale ona nie jest taką kobietą, jakiej się spodziewałem, po tym, co mówiłeś mi o niej dwa dni temu.
- Myślałeś, że do towarzyszenia ci w góry zaangażuję jedną z tych profesjonalnych żon kontraktowych?
- Wydawało mi się, że byłoby to logiczne.
Quintel potrząsnął swą srebrną głową.
- Nie, Ridge. To wcale nie jest logiczne. Nie chcę, żeby cokolwiek poszło źle podczas twojej podróży, włączając w to aktualny handel Piaskiem. Twoim głównym zadaniem będzie dowiedzenie się, dlaczego trzej ostatni mistrzowie handlu i ich ładunki nie wyszły z doliny Uzdrowicielek. Poza tym, chcę świeżej dostawy Piasku. Dlatego potrzebujesz kobiety, a mój instynkt mówi mi, że tym razem potrzebujesz takiej, która obdarzona jest, choć w części, talentem Uzdrowicielki. Tylko taka będzie prawdopodobnie zaakceptowana przez Uzdrowicielki z Variance. Już od jakiegoś czasu mistrzowie handlu i ich karawany wracają z pustymi rękami. Uzdrowicielki z Variance robią coraz więcej trudności. Kobiety, niezależnie od tego, jak są utalentowane, mają dar stwarzania niepotrzebnych problemów. - Quintel skrzywił się. - Najpierw Uzdrowicielki zaczęły zmniejszać uzgodnione zamówienia na różne preparaty medyczne i odmawiały sprzedaży ustalonych wcześniej ilości Piasku. Jeden z kupców powiedział mi, dlaczego tak się dzieje. Otóż Uzdrowicielki nie chcą współpracować z żonami handlowymi, które podpisały kontrakt tylko na określoną podróż. Twierdzą, że nie mogą akceptować takich żon. - Piękne usta Quintela znowu wykrzywiły się w grymasie. - Uzdrowicielki z Variance mówią również, że kobiety te nie są ani prawdziwymi żonami, ani kobietami, i żadna nie ma nawet śladu talentu Uzdrowicielki. Dlatego nie chcą mieć nic z nimi do czynienia. Wtedy też zacząłem dostawać raporty o barierze założonej w poprzek przełęczy i wtedy już nikt, kto wyruszył do Heights of Variance, nie był w stanie przez nią przejść.
- Nawet jeśli mnie uda się przejść, to nie będę mógł zabrać ze sobą zbyt dużo Piasku ani lekarstw. Będę miał tylko tyle miejsca, ile znajdować się będzie w naszych bagażach przytroczonych do siodeł. Nie mogę wziąć jucznego krita, ponieważ znacznie spowolniłoby to podróż.
Quintel skinął głową i wypił łyk piwa z wytwornego kielicha.
- Potrzebuję tylko pojedynczej przesyłki. To wystarczy mi do udowodnienia, że ciągle mogę dostarczać ten cholerny towar. Kiedy wrócisz i problem zostanie rozwiązany, wtedy zorganizuję dużą wyprawę handlową.
Ridge podszedł do okna i wyjrzał do ogrodu. Tak jak większość prywatnych domów w Crosspurposes, również duży dom Quintela otoczony był egzotycznym ogrodem. Od frontu miał tylko kilka wąskich okien, które zatrzymywały kurz i hałas dochodzący z ulicy, ale umożliwiały cyrkulację powietrza. Od strony wewnętrznej wszystkie okna otwierały się prosto na bujną zieleń i przesycone zapachem kwiatów powietrze.
Czerwony blask księżyca oświetlał wspaniale zaprojektowany ogród widoczny z okien śnieżnej komnaty. Symmetra, czerwony księżyc Zantalii, świeciła pełnym blaskiem. Ale Ridge patrzył na tę piękną scenerię bez zbytniego zainteresowania; jego myśli krążyły wokół słów wypowiedzianych przez Quintela.
- Czy ktoś kwestionował twoje możliwości przywozu Piasku? - zapytał delikatnie.
Quintel zawahał się, lecz przyznał:
- Sprawa wypłynęła na ostatnim posiedzeniu Rady Miasta. Zapewniłem jej członków, że problemy były tylko przejściowe i że wkrótce wszystko wróci do normy.
- Nie ośmielą się odebrać ci tej trasy i dać jej komuś innemu - powiedział z przekonaniem Ridge.
- Nikt poza Radą nie ma takiej siły. Szlak handlowy Piasku uważany jest za bardzo istotną pozycję dla Crosspurposes. Daje on miastu bogactwo i siłę. Jeśli miasto obawia się, że może utracić ten szlak tylko dlatego, że baron handlowy, który jest za niego odpowiedzialny, już nad nim nie panuje, wtedy Rada na pewno podejmie odpowiednie działania, żeby go zachować. Obydwaj o tym wiemy.
Ridge odwrócił się od okna.
- Kiedy wrócę, odzyskasz swój Piasek - obiecał spokojnie.
Quintel uśmiechnął się.
- Wiem. - Po krótkiej chwili dodał: - Powinienem jeszcze wspomnieć ci o czymś innym. W tym czasie, kiedy karawany wracały z pustymi rękami, mój ostatni wysłannik, mający zbadać sprawę, w ogóle nie wrócił.
- Kogo wysłałeś?
- Trantela.
Ridge rozważał to przez moment.
- On jest dobry.
- Mam powody przypuszczać, że nie żyje.
Ridge skrzywił się.
- Uzdrowicielki mogą być uparte i trudne, ale nigdy nie zabijają. One nie mogą zabijać. Każdy o tym wie.
Quintel wzruszył ramionami.
- Nie wiem, co się dzieje, Fire Whip. Dlatego wysyłam ciebie, żebyś się dowiedział.
Mężczyźni w milczeniu patrzyli na siebie przez całą długość białego pokoju. Nie widzieli potrzeby dalszej dyskusji na temat omawianej misji. Ridge dostał polecenie i powinien je wykonać.
Obydwaj akceptowali ten fakt.
- Teraz jeśli chodzi o kobietę... - zaczął wolno Quintel.
- Co z nią? Wybrałeś ją i przypuszczam, że wiesz, co zrobiłeś, nawet jeśli jesteś początkujący w roli swata - stwierdził Ridge.
Quintel pominął tę kpinę milczeniem.
- Ona jest naszą najlepszą gwarancją, dopóki będziemy prowadzić handel z Uzdrowicielkami z Variance. To prawda, że nie jest profesjonalną Uzdrowicielką, ale jest nią jej ciotka, a taki talent jest prawdopodobnie dziedziczony w linii żeńskiej. Przynajmniej zazwyczaj tak bywa. Kalena może nie ma talentu, żeby praktykować jako Uzdrowicielka, ale nawet dotknięcie talentem powiększa nasze szanse przekonania Uzdrowicielek z gór do handlu z nami.
- Nie było szansy na dostanie prawdziwej Uzdrowicielki?
- Przykro mi, ale nie. Uzdrowicielki są dumne. Większość z nich uważa się za lepsze niż te kobiety, które zostają żonami kontraktowymi. Do Kamieni, te najbardziej utalentowane zostają Wielkimi Uzdrowicielkami, przenoszą się do Heights of Variance i unikają kontaktu z mężczyznami. - Oskarżający ton Quintela mówił jasno, że zarówno jemu, jak i innym mężczyznom, trudno zrozumieć taką niezależność. - Normalne Uzdrowicielki i kobiety dotknięte talentem prawie zawsze są zamężne. Uważa się, że są one doskonałym materiałem na żonę. Uzdrowicielka dodaje prestiżu domowi, dużemu czy małemu. Żadna prawdziwa Uzdrowicielka nie potrzebuje zatrudniać się jako żona kontraktowa. I co mężczyzna mógłby dać takiej kobiecie w zamian za podróżowanie z nim w charakterze żony? Procent zysku z handlu Piaskiem?
Ridge skrzywił się lekko.
- Do najdalszego Krańca Spectrum, ja na pewno nic nie mógłbym dać.
- Nie mógłbyś - zgodził się Quintel. - Ty w najmniejszym stopniu. Masz tyle dumy, co jakiś pan wielkiego rodu, czyż nie?
- Nawet jeśli jestem tylko bękartem - skończył Ridge gorzko.
- Dlaczego nie powiedziałeś tego, Quintel? Wiemy obaj, że to prawda.
- Sprawa twojego urodzenia jest dla ciebie tylko chwilową trudnością, Ridge. Jestem tego tak pewien, jak pewien jestem pełni Symmetry każdego miesiąca - stwierdził Quintel. - Przyjdzie taka chwila, że założysz swój ród i będzie on potężny. Wziąłem cię z ulicy Countervail i nauczyłem cię tylko manier, ale ogień mężczyzny, którym jesteś dzisiaj, zawsze w tobie płonął. Daleko cię to zaprowadzi.
- I to wkrótce - bąknął prawie do siebie Ridge. - Bardzo szybko.
- Może już po wykonaniu tego zadania - dokończył Quintel delikatnie. - Jeśli okażesz się tak dobry w uwodzeniu kobiety, jak jesteś w posługiwaniu się sintarem.
Ridge zaciekawiony odwrócił szybko głowę.
- O czym ty mówisz?
- Mówię, że dam ci pełny profit z tej wyprawy. - Quintel wypił następny łyk piwa, jakby czekając, że jego słowa wsiąkną w płyn. - Oczywiście bez tych trzydziestu procent, które otrzyma ta kobieta i jej ciotka. Poza tym zamierzam przekazać ci udział w tym szlaku. Myślę, że jakieś dwadzieścia procent. W zamian, w przyszłości, będziesz go strzegł w moim imieniu.
- Nie rozumiem - powiedział Ridge z napięciem.
- Ależ tak, rozumiesz. - Quintel pochylił się do przodu, a jego ciemne oczy wyrażały zdecydowanie. - Jest to dla mnie życiowa sprawa. Chcę, żeby ten szlak został ponownie otwarty i żebym mógł dostarczać jakieś ilości Piasku i udowodnić, że ciągle sprawuję nad nim kontrolę. Ale oprócz tego nie jestem zainteresowany w uzyskaniu profitu z tej ostatniej podróży. Piasek, który przywieziesz do Crosspurposes, będzie twój. Muszę przyznać, że jestem już zmęczony poświęcaniem czasu i uwagi temu szlakowi. Chciałbym przekazać to brzemię komuś innemu, nie tracąc jednocześnie całkowitej kontroli. A komu innemu mogę ufać tak, jak ufam tobie, Fire Whip? Pomyśl o tym, Ridge. Im więcej przywieziesz Piasku, tym będziesz bogatszy. Jeśli przywieziesz dostateczną ilość i sprzedasz sprytnie, będzie to dość na założenie własnej firmy. Dodaj do tego wszystkie przyszłe dochody z Piasku. Mam nadzieję, że jest to dostateczną podnietą. Pieniądze są źródłem siły. Pieniądze i siła pozwolą ci założyć firmę.
Ridge poczuł, jak adrenalina popłynęła w jego żyłach, tak jakby stanął twarzą w twarz z armią napastników. Ale zamiast śmiercionośnej złości czuł gwałtowne podniecenie. Dopiero po wolnym, głębokim oddechu zdołał wykrztusić:
- Jesteś bardzo wspaniałomyślny, Quintel.
- Nie, jestem praktyczny. Służyłeś mi tak długo i tak dobrze, Ridge. Zawdzięczam ci bardzo dużo. Prędzej lub później założyłbyś swoją firmę. Zrozumiałem, że taki cel przyświecał całemu twojemu życiu. To bardzo dobrze. Mogę się teraz odwdzięczyć za twoją służbę i lojalność. Dlatego chcę dać ci szansę zarobienia fortuny właśnie podczas tej jednej wyprawy.
Oczy mężczyzn spotkały się.
- Nie wiem, co mam powiedzieć.
Quintel uśmiechnął się.
- Nic nie mów. Ale za to możesz poświęcić trochę czasu na rozmowę z Kaleną. Mam nadzieję, że w rzeczywistości będzie to coś więcej niż krótka rozmowa. Potrzebna ci jej zgoda na współpracę podczas podróży.
Ridge przymrużył oczy.
- Ona jest dosyć chętna. Udział w profitach z tej podróży jest dla niej dostateczną podnietą.
- Nie to miałem na myśli. Musisz spróbować zdobyć jej względy. Całkowicie. Musisz zrobić z niej prawdziwą żonę. Dwaj ostatni mistrzowie komercji, którzy dotarli do doliny Uzdrowicielek, mówili mi po powrocie, że Wielkie Uzdrowicielki narzekają na kobiety, które nie są prawdziwymi żonami.
- Ale przecież podczas tych podróży spali z kobietami, które wzięli ze sobą - powiedział Ridge. - Poza tym mieli przecież dokumenty, że wszystko zostało załatwione formalnie. Czego więcej potrzebowali?
- Uzdrowicielki z doliny rozumieją to, ale jednak nie akceptują takich związków.
- Dlaczego?
- Z powodów, które tylko im są znane. One nie patrzą na dokumenty z punktu widzenia ich ważności, chociaż kiedyś je akceptowały. Mimo że nie przedstawiły żadnego adekwatnego wyjaśnienia, jednak z tego, co mówili mistrzowie komercji, wynika, że nie doszukały się żadnej więzi pomiędzy kupcami i ich żonami. Wygląda na to, że istnienie seksualnego związku i kawałek papieru, mówiący o legalności małżeństwa, nie wystarcza już Uzdrowicielkom z Variance. Chcą czegoś więcej.
- To znaczy czego? - zapytał bezbarwnie Ridge.
Quintel westchnął.
- Nie jestem pewny. Być może jakiejś spójni. Emocjonalnego związku między kobietą i mężczyzną, czegoś, co jest zrozumiałe tylko dla kobiet, czegoś więcej niż układ handlowy. Wiesz, jakie są kobiety - dodał. - Takie emocjonalne. Widocznie poprzednie żony kontraktowe były zbyt szczere w rozmowach z Najwyższymi Uzdrowicielkami, uświadamiając im przejściowy charakter małżeństwa handlowego. Wydaje się, że to zaczęło budzić obiekcje. Kto w pełni zrozumie Uzdrowicielki z Variance lub wszystkie inne kobiety? Odniosłem wrażenie, że one życzą sobie prowadzić interesy z kobietą, która jest prawdziwą żoną, a nie tylko partnerem do interesów. Myślę, Ridge, że zanim dotrzesz do gór, dobrze by było, żeby twoja żona kontraktowa była związana z tobą nie tylko formalnie. Tak więc, mistrzu komercji, czas, żebyś wykazał swój talent w sztuce uwodzenia i przeszedł pomyślnie ten test.
Ridge popatrzył na niego.
- Ciągle nie rozumiem.
- Przecież wszystko ci powiedziałem, Ridge. Zalecaj się do tej damy. Zanim dotrzesz do Heights of Variance, powinieneś być pewien, że przywiązała się do ciebie. Uzdrowicielki potrafią to ocenić i jeśli stwierdzą, że nie jest ona prawdziwie zaślubiona i zaangażowana uczuciowo, to nie będą chciały prowadzić żadnych interesów, nawet jeśli pokonasz przeszkodę, którą wzniosły w poprzek przełęczy.
Ridge zaklął spokojnie.
- Do licha, starasz się uczynić tę wyprawę tak trudną, jak tylko to możliwe, czyż nie?
- To nie ja piętrzę przed tobą trudności, tylko te bezsensowne Uzdrowicielki.
- Tak więc oczekujesz nawiązania związku uczuciowego, nawet jeśli wszystko ma się skończyć po powrocie do Crosspurposes?
Quintel skinął głową.
- Tak. Nawet jeśli miałoby się to skończyć. Proces, dzięki któremu kobieta poddaje się raczej emocjom niż rozumowi, jest nazywany uwiedzeniem. Lepiej przygotuj się do wypraktykowania tej szczególnej sztuki.
Ridge uśmiechnął się niewesoło.
- Wybrałeś złego mężczyznę do tej pracy, Quintelu. Mogę być dobry do podrzynania gardeł, ale naprawdę nie jestem zręczny w uwodzeniu. Nigdy nie byłem w tym szczególnie dobry.
- Mam wielkie zaufanie do ciebie, Fire Whip. Szczególnie jeśli masz podnietę, którą ci dostarczyłem.
Ridge pomyślał o szansie, jaką dał mu Quintel. Było to coś, o czym zawsze marzył.
- Muszę przyznać, że podróż zapowiada się bardzo interesująco.
- Jestem pewien, że taka właśnie będzie - zgodził się Quintel.
Ridge przez chwilę kontemplował zadanie, jakie miał przed sobą; potem uśmiechnął się anemicznie na myśl, która przyszła mu do głowy.
- Dzisiaj wieczorem przy kolacji wykazała, że ma doskonałe maniery, prawda? - Był świadom tego, że w pewnym sensie odczuwał z tego faktu dziwną dumę. - Nikt by nie uwierzył, że wychowana została na farmie w Interlock.
- Bez względu na to, jakie jest jej dziedzictwo, najważniejsze, że ma w rodzinie Uzdrowicielkę. One górują nad kobietami z przeciętnych farm i wiedzą o tym. Kalena niewątpliwie otrzymała doskonałe wykształcenie i nauczona została dobrych manier i odpowiedniego zachowania. Rzeczywiście jej zachowanie tego wieczoru było nienaganne.
Był to czarujący gość. Jeśli nie brać pod uwagę faktu, że wydawała się zafascynowana Quintelem, pomyślał Ridge, przypominając sobie te chwile podczas obiadu, kiedy widział, jak Kalena skrycie obserwuje pana domu.
Ridge musiał przyznać, że zainteresowanie Kaleny Quintelem rozdrażniło go w pewnym stopniu. Powinien jej wyjaśnić, że gdyby nawet Quintel miał słabość do kobiet, której nie miał, to i tak nie był dla niej odpowiednim mężczyzną. To z nim, Ridge'em, podpisała kontrakt małżeński i powinna go przestrzegać zarówno w myśli, jak i w czynie.
Wiedział, że nic nie powstrzyma go od powrotu z Heights of Variance z ładunkiem Piasku. Wstał nagle powziąwszy decyzję. Teraz jest najlepsza pora, żeby zacząć wyrabiać u Kaleny poczucie obowiązku. Uśmiechnął się do Quintela i na jego twarzy odmalował się wyraz zdecydowania.
- Nie dałeś mi prostego zadania, Quintel. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nawet jest ona tylko córką farmera, to i tak może uważać, że jej dziedzictwo jest lepsze niż moje.
Quintel spojrzał na niego dziwnie.
- Spędziłeś większość swojego życia udowadniając mnie i wszystkim innym, że fakt urodzenia się bękartem nie powstrzymał cię od brania tego, co chciałeś. Nie pozwolisz chyba zastraszyć się zwykłej wiejskiej dziewczynie. Poza tym będzie żoną kontraktową i chyba nie może twierdzić, że jest bardziej niż ty godna szacunku.
Ridge wzruszył ramionami.
- Być może, ale ciekaw jestem, czy ona o tym wie.
- O czym? Że nie nosisz nazwiska rodowego? Jestem pewien, że dowiedziała się już do tej pory. Na pewno nie brak ludzi, którzy zechcieli ją poinformować, że wychowywałeś się na ulicach Countervail bez pieniędzy i bez ojca. Ja bym się tym nie przejmował.
Ridge zacisnął szczęki, kiedy ogarnęły go wspomnienia z tamtych dni. Nie powinien o nich myśleć. Uciekł od biedy i brutalności świata, od życia, które zabiło jego matkę. Zmarła, zanim Ridge skończył osiem lat. Zmarła na jakąś chorobę płuc, którą można by łatwo wyleczyć, gdyby stać ją było na Uzdrowicielkę.
Nie, jego matka nie przetrwała ciężkiego życia ulicy, ale Ridge przetrwał. Quintel miał rację. Ridge nie powinien pozwolić, by opanowały go wspomnienia przeszłości. Jego cel był w zasięgu ręki i jeśli miał schwytać swoje przeznaczenie, to najpierw musiał uwieść swoją nową żonę.
- Jeśli mi wybaczysz, to pójdę do swojego pokoju. Jest późno, a ja miałem bardzo męczący dzień - powiedział i skierował się do drzwi.
Quintel odstawił puchar.
- Czas również i na mnie, muszę odpocząć. Zajmowałem się moimi studiami do samego wieczora.
Ridge uśmiechnął się.
- Czy jest coś, co mogłoby odciągnąć cię od studiów?
- Nie - szczerze odpowiedział Quintel. Wstał. Odziany był w czarno-białe szaty; jego ciało było ascetycznie chude.
- Za chwilę Iwis przyniesie mi do pracowni wieczorną szklaneczkę wina.
Ridge skinął głową i odwrócił się do wyjścia.
- A więc, życzę ci dobrej nocy, mój panie.
- Aha, Ridge, jest jeszcze jedna sprawa.
Zatrzymał się, patrząc wyczekująco na swojego chlebodawcę.
- Tak?
- Sprawa waszego małżeństwa... myślę, że powinniśmy odpowiednio je uczcić.
- Przecież jest to handlowa umowa i nie trzeba jej celebrować - odparł Ridge.
- Inaczej patrzy na to kobieta. To uczyni małżeństwo bardziej realnym, bardziej romantycznym, bardziej związanym emocjonalnie. Poza tym - ciągnął dalej Quintel, pozwalając sobie na rzadki uśmiech - chciałbym widzieć cię, mój chłopcze, odpowiednio zaślubionego. W przeszłości zawsze unikałeś wiązania się z żoną kontraktową. Kto wie, może ten pierwszy raz przyniesie ci szczęście? Może ten kontrakt z Kaleną okaże się stałym związkiem? Myślę, że poza wszystkim innym powinienem pożegnać was odpowiednio.
- Widzę, że chcesz zaspokoić swoje dziwne poczucie humoru moim kosztem - powiedział Ridge mocno niezadowolony.
Uśmiech znikł z twarzy Quintela.
- Instynkt mówi mi, że ślub będzie pierwszym udanym krokiem w tej podróży. Chcę zebrać z niej całe szczęście.
- Czy zmuszając mnie do przejścia przez tę ceremonię będziesz szczęśliwy?
- Nie narzekaj. Ja za to zapłacę.
- Jakkolwiek by było, to ja zapłacę za to w ten lub w inny sposób - powiedział Ridge ponownie szykując się do wyjścia.
Otworzył łukowate drzwi zrobione z księżycowego drzewa, jedyną kolorową plamę w całym białym pokoju, i zszedł w dół do holu z uczuciem głębokiej irytacji. Mógł zabijać dla Quintela, kiedy zaistniała taka potrzeba. W przeszłości wielokrotnie to robił. Ale tego było jednak dla niego zbyt wiele. Zmuszanie go do przejścia przez taką ceremonię, tym bardziej że panna młoda miała być jego żoną tylko na czas podróży... Ciekaw był, jak Kalena przyjmie tę wiadomość.
Z łagodnie oświetlonego holu Ridge wyszedł do zalanego światłem księżyca prostokątnego ogrodu, który oddzielał część domu zajmowaną przez Quintela od kwater służby i pokoi gościnnych. Ouintel był gościnnym panem domu, ale strzegł swojej prywatności nie zważając na to, ilu gości miał pod swoim dachem. Nikt bez pozwolenia nie mógł go tutaj niepokoić.
Ridge mógł przemierzyć całą drogę wokół ogrodu pod osłoną kolumnady portyku. Kamień deszczowy, z którego zrobione były ogrodowe ścieżki, skąpany w czerwonym blasku Symmetry, odbijał światło księżyca z niewiarygodną jasnością i błyszczał opalizująco. Trudno było nie podziwiać takiej scenerii.
Ridge spojrzał na to czerwone ciało niebieskie i pomyślał, że prawdopodobnie Quintel wie, co robi. Zazwyczaj wiedział. Porę miesiąca, w której Symmetra była w pełni, uważano za pomyślną na rozpoczynanie podróży. Do księżyca w pełni tradycyjnie odwoływali się kupcy i chociaż Ridge nie był jeszcze prawdziwym kupcem, jednak wierzył, że jakaś część tego szczęścia jest i jemu przypisana. Uważał, że zawsze jest nadzieja na ludzkie szczęście, nawet jeśli człowiek musi je sam kreować.
Był już w połowie drogi, dochodził prawie do czarno-białej fontanny, kiedy spostrzegł, że jego zdobycz nie czeka w swoim pokoju. Zatrzymał się i ukryty w cieniu cudownie proporcjonalnej fontanny patrzył na idącą przez ogród Kalenę. Może zwabiło ją czerwone światło księżyca albo bezsenność, pomyślał.
Chciałby wiedzieć coś więcej o kobietach. Czasami stwierdzał, że nie wie, co one myślą, a jeszcze trudniej przychodziło mu zrozumieć, jakie motywy nimi kierują. Ale czy mężczyzna mógł zrozumieć istotę, która wyłoniła się ze Świetlistego Krańca Spectrum?
Patrzył przez moment na kroczącą w świetle księżyca Kalenę i poczuł, że sprawia mu to przyjemność. Masa rudych, skręconych kędziorów opadała luźno na tunikę, która świeci w blasku Symmetry jak pomalowana dziwnym odcieniem złota. Kalena poruszała się z gracją, na którą już wcześniej zwrócił uwagę. Zaczął sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby poruszała się w podobny sposób w łóżku, pod jego ciężarem.
Nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna kieruje się w stronę portyku biegnącego w kierunku części domu zajmowanej przez Quintela. Na myśl o tym poczuł dziwny ból w sercu i zdziwił się, że tak gwałtownie zareagował.
Kalena nie zdawała sobie sprawy, że jeszcze ktoś inny znajduje się w ogrodzie, dopóki Ridge nie odezwał się stając tuż za nią. Na dźwięk jego głosu odwróciła się zaskoczona.
- Tam są apartamenty barona handlowego - powiedział spokojnie, a jego spojrzenie w świetle księżyca zdawało się nieodgadnione. - Nikt nie może tam chodzić, jeśli nie dostał zaproszenia od samego Quintela.
Kalena zebrała się w sobie, próbując odzyskać równowagę.
- Przykro mi. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogę narzucić komuś swoje towarzystwo. Ten dom jest tak duży, że łatwo w nim zabłądzić. - To ostatnie stwierdzenie było prawdziwe.
Dom, z jego dwoma piętrami przestronnych pokoi, i bezkresny
ogród, były daleko większe niż jakiekolwiek inne domostwo, które widziała do tej pory, nawet jej wielki rodzinny dom, który ledwie pamiętała z dzieciństwa. Dwór składał się z wielu pokoi i ogrodów, gustownie zaprojektowanych i co krok zaskakujących kontrastami. Koła i owale przedzielone były kwadratami, trójkątami i prostokątami, każdy pokój starannie dopasowany do przyległych sal i ogrodów.
Wzmianka o rozległości domu była tylko wybiegiem i Kalena miała nadzieję, że Ridge nie zorientował się, że wcale nie zabłądziła, chociaż utrzymywała, że tak się właśnie stało. Wiedziała bardzo dobrze, że znajduje się blisko apartamentów Quintela, ponieważ zapytała o to służącą. Instrukcje Olary były z pewnością dokładne, ale Kalena uważała, że lepiej sprawdzić wszystko u źródła. Chciała lepiej poznać wieczorne przyzwyczajenia Quintela i wtedy właśnie zaskoczył ją Ridge.
W czerwonym świetle księżyca Ridge był surowy, prawie groźny. Stojąc w cieniu wydawał się ogromny, ale jakby onieśmielony. Była świadoma jego ogromnej sylwetki i siły, lecz odczuwała również coś innego. Ze zdumieniem stwierdziła, że mężczyzna ten zniewala ją w jakiś prymitywny sposób.
Przestraszyła się tego uczucia, ponieważ wiedziała, że nie jest on przeznaczony dla niej. Niewątpliwie w jej przyszłym życiu będą mężczyźni, ale nie wyobrażała sobie, żeby Ridge był wśród nich. Był związany z Quintelem, a Kalena wiedziała, że po spełnieniu swojej misji pójdzie zupełnie inną drogą. Bezpieczniej będzie nie spotykać potem Ridge'a.
Nawet jeśli śmierć Quintela zostanie uznana za naturalną, Kalena i tak nie powinna być tutaj, kiedy ktoś zacznie coś podejrzewać. Najważniejsze jest to, że Olara zakazała jej dokonywać najbardziej niebezpiecznych odkryć: wolności seksualnej. Kalena wiedziała, że zakaz Olary nie wynikał z tego, że jej zdaniem tylko takie zachowanie jest odpowiednie dla kobiety z ich rodu, lecz z obawy, że gdyby Kalena odkryła w sobie zmysłowość, mogłoby to zniweczyć jej misję.
- Nie szkodzi - powiedział Ridge pewnie biorąc ją za ramię.
- Pokażę ci drogę do twojego pokoju. Poza tym chciałbym z tobą porozmawiać.
Kalena spojrzała na niego niespokojnie.
- Oczywiście, mistrzu komercji.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli pominiesz tytuł i zaczniesz zwracać się do mnie: Ridge.
- Bardzo dobrze. Jeśli tak sobie życzysz.
Nie odzywał się przez moment, tylko szedł i zbierał myśli. Kalena z niepokojem oczekiwała, ciekawa, jaki temat rozmowy jest dla niego taki trudny.
- Quintel chciałby, żebyśmy zostali odpowiednio zaślubieni - powiedział w końcu Ridge tonem trochę agresywnym, jakby spodziewał się z jej strony oporu.
Odczuła ulgę, że nie będzie to wypytywanie o powód jej obecności w ogrodzie.
- To wielka łaska z jego strony. - Huczne wesele, pomyślała, właśnie tak, jak przewidziała Olara.
- Quintel uważa, że odpowiednia ceremonia ślubna będzie dobrym startem dla naszej wyprawy - ciągnął Ridge. - Jest to mężczyzna, który nie lekceważy wróżb, a jego wyczucie sytuacji jest czasami zdumiewające.
- To zupełnie tak jak moja ciotka. - Kalena obserwowała go z cierpkim uśmiechem. - Czy on również wpada w trans?
- Oczywiście że nie - odparł poważnie. - To jest kobieca rzecz. Żaden mężczyzna nie pretenduje do tego, żeby być zdolnym do patrzenia w przyszłość.
Kalena uśmiechnęła się figlarnie.
- Chodzi ci o to, że każdy mężczyzna byłby zakłopotany, gdyby musiał przyznać, że jest obdarzony takim samym talentem jak kobieta?
Widać było, że spokojna odpowiedź sprawia mu dużą trudność.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mój pracodawca ma nadzwyczajny instynkt - instynkt handlowy. Nigdy nie dyskutuję z nim, kiedy podejmie jakąś decyzję - Ridge przerwał, lecz po chwili dokończył niechętnie - a przynajmniej nie sprzeciwiam się zbyt mocno, bo prawie zawsze ma rację.
- A ponieważ on zadecydował, że oboje musimy przejść przez tę farsę zaślubin, więc uznałeś, że jest to dobry pomysł. - Widząc jego wahania w sprawie ceremonii ślubnej, nie mogła powstrzymać się przed dokuczeniem mu.
Ridge zawahał się.
- On jest przekonany, że to przyczyni się do pomyślnego zakończenia naszej wyprawy - powiedział w końcu.
- Hmm. Sądzi, że Wielkie Uzdrowicielki z Variance będą bardziej skłonne do handlu ze mną, jeśli uznają mnie za prawdziwą żonę, czy tak?
Ridge zatrzymał się nagle i popatrzył na nią. Jego złote oczy wyrażały niechęć i podziw.
- Chyba wiesz, że jesteś obdarzona kobiecą intuicją.
- Wolę sądzić, że mam zdolność rozumowania z męską logiką - mruknęła, czując, że ten komentarz może go zirytować. - Mężczyźni nie lubią przyznawać kobiecie zdolności logicznego myślenia. Uważają, że takie myślenie jest wyłącznie domeną mężczyzn, że jest to dar dany im przez Mroczny Kraniec Spectrum.
Ku jej zdziwieniu Ridge nie chwycił przynęty.
- Nie będę więcej dyskutować z tobą tej kwestii, Kaleno. Zostało zdecydowane, że za trzy dni odbędzie się ta ceremonia. Uważam, że powinnaś kupić sobie strój ślubny - powiedział niewyraźnie. - Kup wszystko, czego potrzebujesz, i powiedz, żeby rachunek przysłano do mnie. Kup również kilka rzeczy na podróż. Dam ci listę. Przy okazji możesz kupić kilka koszul dla mnie.
Kalena uniosła kpiąco brwi.
- Zaczynasz się tak zachowywać, jakbyś już był moim mężem.
Ku jej zdziwieniu Ridge przyjął ten komentarz poważnie.
- Tak, tak się czuję. A ty nie czujesz się jak narzeczona, Kaleno?
- Nie - powiedziała szczerze. - Aż tak daleko nie weszłam w tę rolę.
Wszystko skończy się, gdy spełnię swój obowiązek, pomyślała. To jest tylko umowa handlowa.
Ridge zmrużył oczy; położył rękę na jej ramieniu. Kalena poczuła jej ciężar i siłę. Wzięła głęboki oddech. Wyczytała z jego oczu, że podjął jakąś decyzję. Nie wiedziała, czy ma żałować, że spotkała go w ogrodzie, czy się z tego cieszyć. Nie była w ogóle przyzwyczajona do towarzystwa mężczyzn, toteż fakt, że stoi w ogrodzie, w świetle księżyca, i że mężczyzna trzyma rękę na jej ramieniu, wydawał się dość niezwykły. Przypomniała sobie jednak, że wkrótce wkroczy w nowe życie i pewne jest, że będą w nim również mężczyźni.
Nagle poczuła, że pozwalanie sobie na posmakowanie teraz tego, co przyniesie przyszłość, może przeszkodzić w wypełnieniu jej misji.
- Być może - wycedził Ridge podejrzanie łagodnym głosem. - Ja traktuję obowiązki męża poważnie. Jeśli zamierzam zachowywać się jak mąż, ty też powinnaś być prawdziwą żoną.
Kalena stała spokojnie czując podniecenie, kiedy zdała sobie sprawę, że Ridge zamierza ją pocałować. Nagle przed jej oczami wyrosła wizja obrażonej ciotki. Olara byłaby tym zaszokowana.
Po prawdzie, to i Kalena była trochę przestraszona. Już dawno myślała o dniu, w którym dowie się, co znaczy być w ramionach mężczyzny. I czekała na ten dzień. A teraz, kiedy nadszedł ten moment, nie wiedziała, czy chce go przeżyć. Nie była to nawet obawa przed pocałunkiem, tego była zupełnie pewna; nie miała jednak pewności, czy Ridge jest odpowiednim dla niej mężczyzną, a stawka była duża.
Ale teraz i tak było za późno. Ridge schylił głowę; jego ręce zacisnęły się na jej ramionach. Przyciągnął ją mocno do siebie i dotknął ustami jej warg.
Kalena poczuła się tak, jakby nagle ktoś zawiesił ją w czerwonym świetle księżyca, jakby nie była już sobą, ale czymś mającym połączyć się za chwilę ze swoim przeciwieństwem. Było to dziwne uczucie. Nigdy jeszcze nie doświadczyła czegoś takiego.
Gdzieś z daleka dochodziło do niej ostrzeżenie Olary:
„Nie może cię obejmować żaden mężczyzna, dopóki nie pomścisz swojego rodu. Byłoby to dla ciebie niezwykle niebezpieczne."
Ale Olara z pewnością myślała o pełnym uprawianiu miłości, powiedziała sobie Kalena. Jakie niebezpieczeństwo może być w pocałunku?
Usta Ridge'a poruszały się wolno, nieuchwytnie przejmując kontrolę i domagając się odpowiedzi. Przez krótki moment czuła, jak jego zęby leciutko ją kąsają, co wprawiło ją w zdumienie. Ze zdziwienia otworzyła usta. Zanim zaprotestowała, on był w środku, w jej ustach; jego język odkrywał i smakował ją z taką zuchwałością, że pozbawiło ją to tchu.
Kalena jęknęła słabo. Poczuła, jak ręce Ridge'a ześlizgują się z jej ramion w dół, na plecy, a on sam oddycha głęboko. Widziała, że Ridge również był zaskoczony, jakby nie spodziewał się odwzajemnienia pocałunku. Czuła, że silne ręce, trzymające ją w objęciach, lekko drżą.
Ale prawie natychmiast Ridge odzyskał kontrolę zarówno nad sobą, jak i nad sytuacją. Objął jej pełne biodra i przycisnął mocno do swoich twardych ud. Kalenie zawirowało nagle w głowie z odczucia zmysłowej harmonii dwóch przeciwieństw. Delikatne owale jej piersi przygniecione były do napiętych mięśni jego klatki piersiowej.
Ridge rozsunął muskularne nogi i jak w imadle ścisnął jej miękkie uda. Czuła siłę jego bezceremonialnych palców wędrujących po krzywiznach jej pośladków i usłyszała jego jęk.
Ciepło jego ust kontrastowało z chłodem jej ciała, dostarczając uczucia, którego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Nic dziwnego, że akt miłosny uważany jest za doskonały związek dwóch przeciwstawnych sił, pomyślała Kalena. Jeśli zwykły pocałunek może dawać takie nieprawdopodobnie słodkie pomieszanie zmysłów, to mogła sobie wyobrazić, co by było, gdyby dzieliła łoże z Ridge'em.
Otworzyła półprzytomne oczy, kiedy Ridge uwolnił w końcu jej usta. W czerwonym świetle księżyca patrzyła na niego zza rzęs wciąż stojąc z otwartymi ustami. Ridge w zamyśleniu przez długi moment studiował jej twarz, po czym podniósł rękę i dotknął jej włosów.
- Kolor zachodzącego słońca - wymamrotał, zanurzając palce w gęstwinę loków. - Pora dnia, kiedy światło i ciemność biorą się w objęcia.
Kalena nic nie mówiła, świadoma, że oczekuje czegoś jeszcze i nie wiedząc, jak o to poprosić. Palce Ridge'a przesunęły się z włosów na linię policzka, a dotyk przesuwanego palca był jeszcze bardziej zmysłowy. Nie spuszczając wzroku z jej twarzy, przesunął rękę niżej i jego dłoń dotknęła piersi dziewczyny.
Gdy jego dłoń prześlizgnęła się przez brodawki, Kalena poczuła, jak odpowiadają na pieszczotę. Nieznane ciepło przepłynęło przez jej ciało i wiedziała, że Ridge był tego świadom, ponieważ jego ręka powędrowała w dół i dotykając małej krzywizny brzucha zatrzymała się w siedlisku niezwykłego, raptownego ciepła, które popłynęło w jej żyłach.
Stała nieruchomo. Patrzyli sobie w oczy i Kalena wiedziała, że ten kontakt może przerwać tylko jakaś siła z zewnątrz. Z zakamarków jej pamięci wyłaniała się jedna z nauk Olary, która ostrzegała:
„Jeśli doskonale przeciwstawne sobie punkty na Spectrum staną się ścisłą jednością, mogą generować niszczycielską siłę."
Kalena wiedziała już, że na złe czy dobre, ale miała szczęście spotkać swoje doskonałe przeciwieństwo w osobie mężczyzny nazywanego Fire Whipem. Musiała przerwać ten niebezpieczny kontakt. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do tyłu; drżała. Zdjęła ramiona z szyi Ridge'a, a on nie wykonał żadnego ruchu, żeby ją zatrzymać, jedynie patrzył na nią intensywnie.
- Życzę ci dobrej nocy, Ridge. - Czując się tak, jakby była oplątana lepką nicią pajęczą, zrobiła jeszcze krok do tyłu.
Instynkt mówił jej, że powinna od niego uciekać, a nie iść normalnym krokiem. Odwróciła się.
- Kaleno! - Jego głos był dziwnie ochrypły, głębszy i bardziej chrapliwy niż zwykle. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą powinniśmy omówić dziś wieczorem.
Nie odwróciła się, ale stanęła na ścieżce z kamienia deszczowego.
- O co chodzi?
- Ja jestem mężczyzną, którego zgodnie z kontraktem masz zaślubić.
- Wiem o tym.
- Quintel nie jest dla ciebie. Ani dla żadnej innej kobiety, jeśli cię to interesuje. Ale kobiety często są nim niemądrze zafascynowane. Nie pozwól, żeby ciekawość popchnęła cię do zrobienia czegoś lekkomyślnego i głupiego.
Jeśli coś mogło przerwać namiętną grę światła czerwonego księżyca, to było właśnie to. Kalena patrzyła na Ridge'a wyniośle i chłodno. Czy ten bezdomny bękart myśli, że może jej dawać lekcje dobrego wychowania, jej, córce wielkiego rodu? Nawet jeśli teraz udawała córkę farmera, to i tak Ridge nie był dla niej partią.
- Pamiętaj, Ridge, że będziesz jedynie grał rolę męża. Nie pozwól, żeby twoje poczucie obowiązku zaprowadziło cię za daleko.
- Małżeństwo kontraktowe, nawet zawarte na krótko - powiedział Ridge beznamiętnie - musi być prawdziwe w całym okresie jego trwania. Nie zapominaj o tym, Kaleno.
Bez słowa szła spokojnie po ścieżce z kamienia deszczowego, aż doszła pod portyk. Kiedy już ukryła się w cieniu kolumnady, podniosła rąbek tuniki i pobiegła do swojej komnaty.
Rozdział trzeci
Kalena dotykała różnorodnych, błyszczących jedwabi; były śliskie, delikatne i niczym woda przepływały jej przez palce. Patrzyła zachwycona na rozłożone przed nią tkaniny. Bogaty asortyment kosztownego jedwabiu przywożonego tutaj z antypodów był tylko częścią tego, co można było kupić na ulicy Weavers.
Dzisiaj zobaczyła aksamity we wszystkich kolorach Spectrum, od wysokiej jakości wełnianego lanti na zimowe płaszcze i tuniki do przepięknie utkanych materiałów wyrabianych w Crosspurposes.
Kalena nigdy nie widziała takiej rozmaitości barw i rodzajów tkanin. Czuła prawie zawrót głowy na myśl o konieczności dokonania wyboru. Jeszcze bardziej zdumiewało ją, że nie będzie musiała własnoręcznie szyć tych wszystkich części garderoby. Od czasu, kiedy przestała być dzieckiem, po raz pierwszy ktoś inny miał zapłacić za tę robotę.
Kalenie chciało się śmiać, że ten drobny fakt dawał jej trochę poczucia wolności. Nie o to chodzi, że nie lubiła szycia, ale było jej przyjemnie, że ktoś inny miał to zrobić. Na myśl o nadchodzącej wolności doświadczała zawrotu głowy.
- Tuniki nie są problemem - powiedziała doświadczona właścicielka sklepu. - Mogą być gotowe dziś po południu. Ubrania do jazdy na kritach będą gotowe jutro. Spodnie muszą być dobrze dopasowane, żeby były wygodne podczas podróży.
Kalena skinęła głową. Potrzebowała modnych tunik jak najszybciej, natomiast na kostium jeździecki mogła zaczekać. Przecież nie miała zamiaru wypuszczać się w żadną podróż. Zamówiła te ubrania, ponieważ była pewna, że Ridge sobie tego życzy. Zastanawiała się jednak, kto właściwie powinien zapłacić za jej garderobę łącznie z suknią ślubną. Ridge chciał to zrobić i w końcu zdecydowała, że może mu pozwolić na zapłacenie rachunku.
Po śmierci Quintela podróż do Heights of Variance będzie wstrzymana, dopóki Rada Miasta nie wybierze innego barona handlowego. A więc ich obustronna umowa nie będzie już ważna. Kalena nie mogła jednak powiedzieć Ridge'owi, że nie będą jej potrzebne ubrania podróżne, toteż musiała mu pozwolić na zapłacenie rachunku.
Odczuła ulgę po podjęciu tej decyzji. Kwestia ta dotyczyła drobnej sprawy, ale dla niej, córki wielkiego rodu, nawet najmniej istotna sprawa dotycząca honoru była bardzo ważna.
Kiwnąwszy głową z usatysfakcjonowaniem, odwróciła się do sprzedawczyni i powiedziała:
- Będzie mi potrzebna również ślubna peleryna.
Właścicielka sklepu zapaliła się do tego pomysłu. Ta farmerska córka nie wydawała się bogata, ale nawet kobieta pochodząca z małego miasta wydawała zawsze stosunkowo dużo pieniędzy na ślubną pelerynę. Nie będzie tu potrzebna wielka pomysłowość, żeby nakłonić ją do wydania więcej pieniędzy, niż pierwotnie miała zamiar.
- Oczywiście, mam wiele odpowiednich tkanin. Myślę, że sarslik będzie najodpowiedniejszy. Czy zdecydowałaś się już na jakiś kolor? - Panna młoda miała prawo wyboru koloru, w którym chciała być zaślubiona. Sprawa ta była ważna, ponieważ pan młody był zobligowany do założenia peleryny w kolorze kontrastującym z kolorem panny młodej. Tradycyjnie narzeczone wybierały blade kolory, ze Świetlistego Krańca Spectrum, tym samym ułatwiając swoim partnerom wybór kontrastującego koloru. Kalena pomyślała jednak, że jest to odpowiednia okazja do zerwania z tradycją.
- Coś w odcieniu czerwieni - powiedziała z perwersyjnym poczuciem humoru, pieszcząc palcami szkarłatny jedwab.
Czerwień jest dobrym kolorem, bo nie ma dla niej wielu barw kontrastowych. Kalena zastanawiała się, jak Ridge potraktuje rzucone przez nią wyzwanie.
Właścicielka sklepu uniosła jedną brew, ale nic nie powiedziała. Szkarłatny sarslik był bardzo drogi i nie miała zamiaru utracić okazji dobrej sprzedaży, uprzytamniając pannie młodej, że rzuca wyzwanie konwenansom.
- Nie mam w tej chwili odpowiedniej peleryny, ale mogę ją uszyć do jutrzejszego popołudnia. Kiedy jest ślub?
- Pojutrze - odrzekła Kalena, przechodząc wzdłuż lady, żeby dotknąć mięsistego zielonego materiału. - Przyślij pelerynę do domu Gliding Fallon, a rachunek za nią i za ubrania jeździeckie do mężczyzny zwanego Ridge'em, który pracuje dla pana tego domu.
- Dom Gliding Fallon? - Zainteresowanie w oczach kobiety znacznie wzrosło. - Masz być poślubiona pracownikowi barona handlowego Quintela?
Zanim Kalena zdążyła odpowiedzieć, drewniane drzwi sklepu otworzyły się i znajomy głos odpowiedział za nią.
- Na własne oczy widziałam ten kontrakt, Melito. Ta córka farmerska ma poślubić mężczyznę, który pracuje dla barona Quintela, ale jej narzeczony nie jest zwyczajnym służącym, tylko prawie jego synem. - Arrisa odwróciła się z promiennym uśmiechem. - Witaj, Kaleno.
Przyszła panna młoda z pewnym wahaniem uśmiechnęła się do przybyłej.
- Dzień dobry, Arriso. Czy ty również robisz zakupy na ulicy Weavers?
- Umm - mruknęła Arrisa i potwierdzająco skinęła głową. - Potrzebuję nowych butów, ale zobaczyłam ciebie i postanowiłam dowiedzieć się, jak ci poszły wczorajsze sprawy. Co myślisz o swoim przyszłym mężu?
Kalena wahała się przez moment, przypominając sobie oświetlony księżycem ogród.
- Uważam, że w pewnym sensie jest potężny - przyznała sucho.
Arrisa wybuchnęła dobrodusznym śmiechem i ruszyła wzdłuż kontuaru.
- Potężny. Podoba mi się to. Cóż za piękne określenie. Ciekawe, jak to nazwiesz po nocy poślubnej, kiedy zaniesiesz swemu mężowi poranną herbatę.
Kalena uśmiechnęła się grzecznie ukrywając zakłopotanie. Wydawało się, że na ulicach Crosspurposes można było poruszać prawie każdy temat. Znała oczywiście ten stary zwyczaj, że żona parzyła i podawała mężowi herbatę, zanim jeszcze opuścił łoże.
Kalena przypomniała sobie, że matka przestrzegała tego rytuału. Bez względu na to, jak zamożny był dom lub jak wielu zatrudniał służących, żona sama przygotowywała swojemu mężowi poranną herbatę. Wśród żonatych mężczyzn krążyło powiedzenie, że humor żony można oceniać na podstawie stopnia posłodzenia podawanej przez nią herbaty.
- Czy ktoś ci powiedział, dlaczego Ridge nazywany jest Fire Whipem? - spytała wesoło Arrisa.
- Przecież to ty powiedziałaś mi wczoraj, że jest nazywany biczem Quintela, ponieważ baron handlowy używa go do likwidowania różnych trudności występujących na szlakach handlowych - z rezerwą odparła Kalena.
Arrisa lekceważąco machnęła ręką.
- Mówiłam o ognistej części jego przezwiska, nie o biczu. Nikt nie powiedział ci o krążącej plotce?
Usta Kaleny wygięły się w podkówkę.
- Odniosłam wrażenie, że w domu Gliding Fallon plotki nie są mile widziane. Służący są tam raczej małomówni.
Arrisa roześmiała się.
- To mnie nie dziwi. Quintel może dokonać wszystkiego, nawet zmusić służbę do milczenia. A więc dobrze, Kaleno. Ponieważ masz dzielić łoże z Ridge'em, powinnaś wiedzieć, dlaczego nazywają go „ognisty". Kobieca solidarność nakazuje, żeby ci to wyjaśnić. Powinnyśmy trzymać się razem, prawda? - Zniżyła głos, a Kalena i sprzedawczyni przysunęły się do niej. - Mówi się, że jest on jednym z tych mężczyzn, którzy siłą swojego gniewu mogą rozżarzyć do czerwoności stal Countervail.
W sklepie zapadła cisza. Stojąca za ladą sprzedawczyni cofnęła się i patrzyła na Arrisę wytrzeszczonymi oczami.
Kalena zachmurzyła się.
- Historie o takich mężczyznach zawsze są podobne - powiedziała. - Są to po prostu wymyślone bzdury. Mówi się, że tacy mężczyźni trafiają się w każdej generacji, ale zdarza się to niezmiernie rzadko.
Arrisa wzruszyła ramionami.
- W plotce na temat Ridge'a musi być jakaś cząstka prawdy, inaczej nie nadano by mu takiego przezwiska.
- Niewiele potrzeba, żeby przyczepić komuś przydomek - filozoficznie stwierdziła właścicielka sklepu.
- To prawda, ale dlaczego akurat jemu? - odparowała Arrisa.
- Może dlatego, że mistrz komercji ma gwałtowny charakter - powiedziała pojednawczo Kalena, nie chcąc dłużej dyskutować o tej sprawie - a legenda o zdolności rozpalania żelaza łączy się zawsze z gwałtownym usposobieniem.
- Większość mężczyzn ma zły charakter - zauważyła właścicielka sklepu. - Zawsze sądziłam, że niewiele potrzeba, żeby zdenerwować mężczyznę. Dlatego też po śmierci małżonka nie spieszę się z wyjściem powtórnie za mąż. Spokój w domu to ważna rzecz. I profity ze sklepu są wyłącznie moje, i mogę dysponować nimi, jak chcę.
- Furia, która potrafi rozpalić żelazo, jest głęboko związana z temperamentem mężczyzny - oświadczyła Arrisa. - Sądzę, Kaleno, że powinnaś być ostrożna. Zawarłaś kontrakt na niebezpieczne małżeństwo.
- To tylko umowa handlowa - łagodnie powiedziała Kalena.
Odwróciła się do sprzedawczyni i dodała:
- Proszę zrobić tę pelerynę z czerwonego sarsliku. Tuniki zabiorę dzisiaj po południu.
- A stroje jeździeckie? - zapytała szybko kobieta, robiąc notatkę gęsim piórem umaczanym w atramencie.
Kalena zastanawiała się przez moment, czy kiedykolwiek włoży te ubrania.
- Zrób je w kolorze ciemnozielonym - zdecydowała.
- Doskonale. - Sprzedawczyni uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Mam twoje wymiary. Natychmiast posadzę szwaczkę do roboty. To znaczy, że rachunek za pelerynę i ubranie jeździeckie mam wysłać do Ridge'a w Gliding Fallon, a za inne części garderoby zapłacisz sama?
Kalena zrozumiała niezbyt subtelną aluzję. Wyjęła małą sakiewkę, którą nosiła przy pasku, i zaczęła liczyć grany. Ciężkie monety stukały o kontuar pod czujnym okiem właścicielki sklepu. Kiedy Kalena ułożyła z nich odpowiedni stosik, sprzedawczyni uśmiechnęła się znowu i zgarnęła wszystkie do szuflady.
Arrisa obserwowała z zainteresowaniem całą transakcję.
- Co dalej? - zapytała widząc, że Kalena ma zamiar opuścić sklep. - Może buty?
- Tak - zgodziła się Kalena. - I kilka koszul dla Ridge'a.
- Kupujesz mu koszule? A więc on już czerpie korzyści z posiadania żony. Potem poprosi cię o wyhaftowanie inicjałów na koszulach. - Arrisa roześmiała się kpiąco i zapytała: - A ta sprawa z peleryną...
- Z pewnych względów baron handlowy Quintel życzy sobie formalnej ceremonii ślubnej, żeby przypieczętować kontrakt - wyjaśniła Kalena.
- I Ridge zgodził się z tym, oczywiście. On zrobi wszystko dla swojego pracodawcy. Pamiętaj o tym, Kaleno - niespodziewanie poważnie powiedziała Arrisa. - Ridge będzie zawsze lojalny w stosunku do Quintela. Podobno Quintel uratował go od tułania się po ulicach Countervail. Od dnia, w którym się spotkali, Ridge odpłaca mu absolutną lojalnością. - Już w następnej chwili Arrisa powróciła do swojego zwykłego sposobu bycia. - Ale jeśli masz poświęcić siebie na ołtarzu kontraktowego ślubu, powinnaś mieć odpowiednie pożegnanie, jak przystało na żonę kontraktową - oznajmiła z entuzjazmem.
- Odpowiednie pożegnanie? - Kalena spojrzała pytająco na swą towarzyszkę.
- Myślę o ostatniej nocy twojej wolności. Jutro wieczorem razem z przyjaciółkami przyjdę po ciebie - powiedziała zdecydowanie Arrisa. - Mam ich kilka i wszystkie z ochotą spędzą z nami ten wieczór. Na pewno będziesz zadowolona z tej nocnej wyprawy.
- Nocnej? Spędzimy wieczór w gospodzie? - Kalena osłupiała, ale po chwili z podniecenia zaświeciły jej się oczy. Nigdy nie słyszała, żeby dziewczęta tak spędzały czas. Żadna szanująca się kobieta nie chodziła wieczorem do gospody ani sama, ani w towarzystwie innych dam. Ale prawdopodobnie inaczej było tutaj, w tym mieście. Był to jeszcze jeden urok prawdziwej wolności.
- Czy masz na to ochotę? - spytała Arrisa i uśmiechnęła się szeroko.
- Ogromną - odpowiedziała entuzjastycznie Kalena. - Założę jedną z moich nowych tunik. Zamówiłam teraz krótsze, takie, jakie ty nosisz, Arriso. Jesteś bardzo łaskawa, zapraszając mnie do grona twoich przyjaciółek.
Arrisa zachichotała.
- Będzie to bardzo zabawny wieczór.
Oficjalna sala jadalna we wspaniałym domu Quintela urządzona była w subtelnie kontrastujących ze sobą kolorach garbowanej skóry i jasnego błękitu. Kalena przyzwyczajona była do bardziej kontrastujących ze sobą kolorów stosowanych powszechnie w tym domu, ale dzisiaj te łagodne odcienie piasku i morza sprawiały jej przyjemność. Zazwyczaj Kalena lubiła żywe kolory, jednak dzisiejszego wieczoru te odcienie ze środka Spectrum łagodziły jej nerwy.
Musiała przyznać, że spożywanie posiłku z mężczyznami, z których jednego miała zabić, a drugiego poślubić, było dość stresujące.
Kiedy myślała o tym w domu i patrzyła na to z dystansu, wszystko wydawało się abstrakcją. Mężczyzna nazywany Quintelem miał tylko imię i był postacią z opowiastek, snutych bez końca przez ciotkę. Małżeństwo z obcym mężczyzną zwanym Ridge'em było tychże historii zakończeniem.
Ale przez dwa ostatnie wieczory dzieliła stół z tymi mężczyznami i przez ten czas gorzka opowieść ciotki przybrała realną postać. Dziwiła się, że podczas posiłku czuła się wprost nienormalnie spokojna.
Niski, okrągły stół, stojący w centrum komnaty, inkrustowany był maleńkimi płytkami w egzotycznych kolorach, uformowanych w kłębowisko nieodgadnionych wzorów. Kalena próbowała przeanalizować znaczenie tych wzorów, ale nic z tego nie wyszło. Niepokojący chaos wzoru, który tworzyły płytki, dekoncentrował ją.
Kalena, Ridge i Quintel siedzieli na poduszkach. Mężczyźni w niedbałych pozach. Ich stroje pozwalały na swobodną zmianę pozycji, kiedy tylko przyszła im na to ochota. Kalena, chociaż ubrana już w krótszą tunikę, mogła spoczywać tylko w najwygodniejszej pozycji przyjętej dla kobiety, a było nią klęczenie. Nogi ukryte w nogawkach spodni miała wdzięcznie skrzyżowane, a plecy wyprostowane.
Od kobiety w takiej pozycji oczekiwano usługiwania przy stole. Służba nie brała w tym udziału, przynosiła tylko jedzenie i w milczeniu stawiała na stole. Nalewanie wina i podawanie potraw było obowiązkiem kobiety. Kalena z uśmiechem wypełniała swą powinność, mówiąc sobie, że jest to tylko przejściowe zajęcie. Była ciekawa, co Ridge i Quintel robią, kiedy są sami przy stole. Była pewna, że radzą sobie zupełnie dobrze.
Nalewała właśnie Ridge'owi następny puchar złotego wina Encany, kiedy przerwał rozmowę z Quintelem i zwrócił się do niej.
- Czy zrobiłaś dzisiaj zakupy?
- Tak - odpowiedziała grzecznie, odstawiając kryształowy dzbanek z winem. - Kupiłam wszystko, o co prosiłeś, włącznie z twoimi koszulami. Przyślę ci je dzisiaj późnym wieczorem.
Z pewnych względów zdecydowała nie wspominać, że ogarnęło ją niespodziewane, tradycyjne poczucie obowiązku w stosunku do przyszłego męża. Może były to wyrzuty sumienia? Sama nie wiedziała, dlaczego oprócz koszul kupiła również jedwabne nici do wyszywania i igły.
Przed obiadem zaczęła wyszywać na jego koszulach małą, dyskretną literę R. Ganiła się w myślach za ten staromodny gest, który był wyrazem okazywania mężczyźnie szacunku. Wiedziała, że jeszcze żadna kobieta nie troszczyła się o to, żeby nadać osobiste cechy jego koszulom. Byłoby dziwne, gdyby tak było, biorąc po uwagę, że był bezdomnym bękartem.
Kalena powiedziała sobie, że Ridge, w mniejszym czy większym stopniu, był niewinnym pionkiem w całym planie zemsty, w który ona była wplątana. Pomyślała sobie, że może wyszyć dla niego jedną czy dwie koszule.
Skromnie opuściła oczy na stojące przed nią jagody polane bitą śmietaną. Nie miała chęci uczestniczyć w rozmowie toczącej się przy stole, Ridge jednak wydawał się zdecydowany zmusić ją do tego.
- A co z twoją peleryną ślubną? Wybrałaś jakąś?
Kalena stłumiła śmiech i odrzekła:
- Tak, Ridge, wybrałam jedną.
- Jaki kolor wybrałaś, Kaleno? - włączył się do rozmowy Quintel.
Uniosła oczy i napotkała wzrok Ridge'a.
- Czerwony - oświadczyła odważnie. - Najbardziej intensywny odcień szkarłatu.
Quintel roześmiał się rozbawiony; podniósł kielich i popatrzył z kpiną w stronę skrzywionego Ridge'a.
- Bardzo dobrze. Dama rzuciła ci wyzwanie, Fire Whip. Zdecydowała, że nie będzie nudną panną młodą. Powiedz mi, jak odpowiesz na to wyzwanie?
Ridge podniósł kielich z winem i wypił je.
- Wybrała czerwony kolor Symmetry. Cóż, dała mi niewielki wybór. Będę musiał nałożyć czarną pelerynę, nieprawdaż?
Czerń nocy, która bierze w objęcia księżyc, to tak jak mężczyzna obejmujący swoją żonę.
Kalena poczuła ciepło napływające do twarzy.
- W tych warunkach cała sprawa ślubu wydaje się bezsensowna.
- Nie - zaprzeczył Quintel delikatnie - to nie jest bezsensowne. Poza tym, wszystko zostało już przygotowane. Zgodnie ze zwyczajem ślub odbędzie się w godzinie zachodu słońca i zakończy odpowiednią ucztą.
- Czy zaprosiłeś dużo ludzi? - Z niepokojem zapytała Kalena.
Tłum gości mógł jej ułatwić wykonanie zadania. Poza tym Olara widziała w transie duże zgromadzenie.
- Zaprosiłem wielu kupców z ich towarzyszkami. Są to mężczyźni, którzy znają Ridge'a. Wybacz mi, Kaleno, że nie spytałem, czy chciałabyś kogoś zaprosić. Przypuszczałem, że skoro jesteś sama w tym mieście, to nie masz znajomych.
- Powiem ci o tym jutro wieczorem - odrzekła z dużą pewnością siebie.
Ridge natychmiast podchwycił tę uwagę. Rzucił jej krótkie, domyślne spojrzenie.
- A co ma się zdarzyć jutro wieczorem?
- Mam nadzieję poznać nowe przyjaciółki i być może zaproszę je na ślub. Panna młoda też ma prawo mieć swoich świadków, prawda? Ma również prawo mieć przyjaciółki, do towarzystwa i w prywatnym czasie, który jej przysługuje po ceremonii ślubnej, aż do momentu przyjścia do jej pokoju pana młodego.
Kalenie bardzo zależało na tej wolnej godzinie, bo w tym czasie chciała spełnić swój obowiązek.
- Oczywiście, że możesz zaprosić, kogo tylko sobie życzysz - mruknął Quintel.
Ridge rozmyślał o czymś zachmurzony.
- Jakie przyjaciółki masz spotkać? Przecież nie znasz nikogo w tym mieście.
- Z wyjątkiem Arrisy. Pamiętasz ją? - Kalena znowu była pełna entuzjazmu; oczy jej błyszczały. - Ona urządzi dla mnie pożegnanie żony kontraktowej. Razem z przyjaciółkami przyjdzie po mnie jutro wieczorem. Och, przypomniało mi się - dodała, zwracając się do Quintela. - Bardzo proszę nie spodziewać się mnie jutro na wieczornym posiłku.
Ridge przesunął się lekko; jedną ręką objął kolano, a drugą chwycił kielich z winem. Jego złociste oczy patrzyły podejrzliwie.
- Masz zamiar spędzić wieczór z Arrisą i jej przyjaciółkami?
- Właśnie była tak miła i zaprosiła mnie, kiedy wpadłyśmy na siebie dziś rano na ulicy Weavers.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie dokładnie sprawę, co to będzie za wieczór. - Ridge mówił to ze znaną jej już arogancją mężczyzny, który wygarnia wszystko bez ogródek naiwnej kobiecie. - Arrisa i jej przyjaciółki to nie jest dla ciebie odpowiednie towarzystwo.
- Dlaczego?
- No, w przeszłości wiele z nich było żonami kontraktowymi lub towarzyszyły karawanom w... hmm... pewnym charakterze. Wszystkie mają reputację kobiet znanych ze swobodnego prowadzenia.
Kalena uśmiechnęła się promiennie.
- Przecież ja również będę żoną kontraktową. Z takimi osobami będę w przyszłości kojarzona. Powinnam je poznać, być przez nie zaakceptowana.
Ridge zacisnął usta.
- Twoja ciotka jest szanowaną Uzdrowicielką. Jestem pewien, że nie zaaprobowałaby tych planów na jutrzejszy wieczór.
Kalena powstrzymała się od uwagi, że to właśnie jej ciotka załatwiła ten kontrakt małżeński.
- Myślę, że masz rację. Moja ciotka ma nadzwyczaj skrajne poglądy - przyznała dyplomatycznie.
- Ale nawet w połowie nie tak skrajne jak poglądy twojego męża. - Ridge zabrzęczał ostrzegawczo pucharem stawiając go na stole.
Kalena zignorowała ten gest.
- Nie mam męża. Jeszcze nie - powiedziała miękko.
- Za dwa dni to się zmieni - stwierdził Ridge. - A przez ten czas będziesz zachowywała się właściwie.
- Będę zachowywała się w sposób odpowiedni dla żony kontraktowej - odparła grzecznie Kalena. - Ale skoro nie wiem dokładnie, jak zachowują się żony kontraktowe, muszę się najpierw czegoś nauczyć, czyż nie?
- Nie od Arrisy i jej przyjaciółek - zimno stwierdził Ridge.
Widząc, że ta wymiana zdań bawi Quintela, Kalena postanowiła zakończyć dyskusję. Nie miała potrzeby spierać się w tej materii. Jutro wieczorem i tak zamierzała spotkać się z Arrisą i jej przyjaciółkami i Ridge nie mógł tego zmienić. Niczego nie zyskała, robiąc z siebie przedstawienie przy stole barona handlowego. Potulnie wróciła do jedzenia swojej porcji jagód. Nie są tak dobre jak w kotlinie Interlock, pomyślała.
Ridge, zamyślony, patrzył na nią przez krótki czas i stwierdził, że prawdopodobnie zapanował już nad sytuacją. Poczuł ulgę i dumę z pierwszej udanej próby podporządkowania Kaleny mężowskiej woli.
- Czy kupiłaś ubranie jeździeckie?
- Tak, Ridge. Właścicielka sklepu powiedziała, że jutro po południu będzie gotowe.
- A buty?
- Również zamówiłam. Będą dostarczone jutro.
Usatysfakcjonowany skinął głową.
- Ja zatroszczyłem się o wszystko inne.
- Domyślam się.
Zignorował to i zwrócił się do Quintela.
- Wyruszymy zaraz po weselu. Nie ma potrzeby opóźniać dłużej wyjazdu.
- Zgadzam się całkowicie - odrzekł Ouintel. Pozwolił sobie nałożyć na talerz mały kawałek mięsa i sałatkę warzywną. Wszystkie posiłki Quintela były skromne. - Powiedz mi, Kaleno, czy twoja ciotka namawiała cię, byś praktykowała jako Uzdrowicielka?
Kalena potrząsnęła głową. Sztuka uzdrawiania była ostatnią rzeczą, której Olara pragnęłaby dla niej. Gdyby podjęła takie wyzwanie, wtedy cel, dla którego Kalena była chowana, stałby się niemożliwy. Uzdrowicielki nie mogły zabijać, chyba że w obronie własnej. Co więcej, Olara zawsze mówiła, że nie ma żadnych dowodów, że jej siostrzenica obdarzona jest talentem.
Fakt ten mocno ją zasmucał. Chciałaby bardzo urodzić się z talentem, a było mało prawdopodobne, żeby Olara myliła się w swojej ocenie. Olara była utalentowana i niektórzy mówili, że mogłaby zostać nawet Najwyższą Uzdrowicielką, gdyby przeniosła się do doliny Variance.
- Nie, moja ciotka miała inne plany w stosunku do mnie.
- Rozumiem. A czy twojej ciotce nie przyszło do głowy, że mogłaś odziedziczyć trochę talentu?
Kalena spojrzała na niego, czując, że coś się kryje za tym pytaniem.
- Nie martw się, mój panie. Moja ciotka jest pewna, że wypełnię dobrze swą rolę podczas tego przedsięwzięcia.
- Muszę więc zadowolić się jej zapewnieniem. Mówisz, że ciotka zajmowała się twoją edukacją. Czy opowiedziała ci o Kamieniach?
- Znam legendę o Kamieniach Kontrastu tak samo dobrze jak tę o Kluczach do Kamieni - powiedziała ostrożnie Kalena. - Zostałam również zapoznana z Filozofią Kontrastu.
- Ale czy wierzysz w legendy?
- Moja ciotka wierzy w Klucze - powiedziała Kalena w zamyśleniu. - Trudno byłoby znaleźć prawdziwą Uzdrowicielkę, która nie wierzyłaby w nie. Uważa się, że Klucz Światłości jest źródłem siły Piasku Eurytmii, i dlatego jest cenny dla wszystkich Uzdrowicielek. Moja ciotka jest bardzo mądrą kobietą i jeśli ona wierzy w Klucze, to i ja jestem skłonna myśleć, że w legendach jest jakiś sens.
- Bardzo ostrożne rozumowanie - powiedział Quintel z miłym uśmiechem. - Ja sam jestem ostrożny, kiedy ktoś mnie pyta o takie sprawy, ale zawsze słucham bardzo uważnie.
- Wydaje się, że każda inteligentna osoba będzie otwarta na takie sprawy. Zantalia jest bardzo duża, a jej część, którą my zamieszkujemy na Północnym Kontynencie, jest bardzo mała w porównaniu z nieznanymi regionami po innej stronie świata. Kto wie, jakie tajemnice będą odkryte, kiedy cały świat będzie już znany?
- Bardzo mądre rozumowanie - powiedział Quintel aprobująco.
Rozważa fakt, że jestem kobietą, pomyślała Kalena, świadoma, że Ridge słucha bardzo uważnie.
- Dziękuję, mój panie - powiedziała uprzejmie. - Jeśli nawet część legendy o Kamieniach Kontrastu jest prawdą, to będziemy mieli bardzo interesujący problem do rozwikłania, prawda?
Cała sprawa polega na tym, że nie wiadomo, kim lub czym byli prawdziwi Władcy Jutrzenki i czy naprawdę rządzili niewiarygodną siłą Kamieni, dających siłę Kluczom.
- Tylko w dużych miastach, takich jak Crosspurposes, i relatywnie postępowych obszarach, takich jak kotlina Interlock, kwestionuje się te legendy - zauważył Quintel. - Kiedy będziesz podróżowała z Ridge'em do Heights of Variance, dowiesz się, że w innych miejscach legendy o Władcach Jutrzenki i ich Kamieniach Kontrastu uważa się za prawdziwe.
- I nie próbuj zadawać filozoficznych pytań dotyczących tej materii, rozumiesz? - odezwał się Ridge. - W niektórych osadach takie komentarze mogłyby wywoływać sensację.
- Będę postępowała według twoich zaleceń - mruknęła potulnie Kalena.
Ridge z przyjemnością przyjął jej odpowiedź.
- Będę dbał o ciebie, Kaleno, i zapewniam, że nie stanie ci się krzywda.
Dwie godziny po posiłku Kalena skończyła ostatni ścieg na koszuli Ridge'a, odłożyła igłę i nici i w świetle lampy przyjrzała się krytycznie swojej robocie. Nigdy nie zamierzała spędzić życia jako profesjonalna szwaczka, ale stwierdziła, że jej praca wypadła zadowalająco. Jeśli Ridge będzie narzekał, to niech sobie wyszyje sam.
Wstała ze stoika i przeciągnęła się. Ciągle nie była pewna, czy kieruje się poczuciem winy, czy niezrozumiałym poczuciem obowiązku. W każdym razie praca została wykonana. Zwinęła dwie koszule i podeszła do dzwonka, żeby przywołać służącą, ale trzymając już rękę na sznurze pomyślała, że może lepiej odnieść je osobiście.
Do pokoju Ridge'a trzeba było przejść kawałek korytarzem. Była ciekawa jego reakcji. Zwinęła koszule i skierowała się w stronę korytarza. Zanim jednak doszła do jego drzwi, zawahała się, czy ta decyzja była słuszna. Powinna wysłać służącą z koszulami. Ciągle pełna wątpliwości, uniosła rękę przygotowując się do zapukania.
Nim zdążyła to zrobić, drzwi otworzyły się i stanęła oko w oko z Ridge'em. Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Co to znaczy, Kaleno? Czy stało się coś złego?
Impulsywnie wcisnęła mu koszule do ręki.
- To są zakupy, o które prosiłeś. Właścicielka sklepu przyśle ci jutro z samego rana rachunek.
Spojrzał na koszule uszyte z miękkiej wełny i w jego oczach pojawiło się zdumienie.
- One są wyhaftowane.
- Nie jestem biegła w tych sprawach - wyjaśniła pospiesznie Kalena. - Dlatego wyhaftowałam tylko niewielkie inicjały.
Ridge ciągle patrzył na haft. Kalena użyła ciemnobrązowych nici, które kontrastowały z naturalnym kolorem wełny. Ridge, ciągle zdumiony, dotknął palcem jednej z liter.
- Nigdy nie nosiłem wyhaftowanych koszul.
Kalena chrząknęła, czując absurdalne zdenerwowanie.
- Och, jeśli obejrzysz moją pracę przy jasnym świetle, może nie będziesz chciał nosić tych koszul. Życzę ci dobrej nocy, Ridge. - Odwróciła się, chcąc odejść.
- Poczekaj. - Podniósł szybko głowę; oczy mu zabłysły.
- Tak, Ridge?
- Dziękuję ci, Kaleno. Twoja praca jest piękna. Będę nosił te koszule z dumą.
Uśmiechnęła się.
- Nie przeceniaj tego, co zrobiłam.
- Przypuszczam, że spędzanie czasu na haftowaniu nie jest twoim ulubionym zajęciem - powiedział Ridge z humorem.
Kalena zmarszczyła nos.
- Czy w dzieciństwie nie miałeś do wykonania takich zadań, których nigdy nie mogłeś się nauczyć?
Rozbawienie w jego oczach zgasło.
- Oczywiście, że miałem, ale teraz żałuję, że nigdy się ich nie nauczyłem. Czasami nie mamy wyboru, prawda?
- Nie - wyszeptała. - Czasami nie mamy wyboru w wykonywaniu pewnych zadań. - Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu, przywołując na usta grzeczny, pożegnalny uśmiech.
Ridge studiował przez moment jej ukrytą w cieniu twarz.
- Kaleno, czy czujesz obawę przed naszym wspólnym przedsięwzięciem?
Zdumiona tym pytaniem, patrzyła na niego przez moment. Och, tak, pomyślała, bała się. Teraz dopiero zaczęła zdawać sobie sprawę, jak bardzo ryzykowne było czekające ją zadanie. Cała jej przyszłość zależała od popełnienia tego okropnego aktu przemocy. Jak miała się nie bać? Klęska znaczyła wieczną hańbę, sukces, że będzie morderczynią. Nie miała jednak wyboru. Musi walczyć o swoją przyszłość
- Czy mam powody do obaw? - zapytała.
- Myślę, że to całkiem naturalne. Każda młoda kobieta z twoją pozycją byłaby trochę zdenerwowana - powiedział Ridge. - Ale obiecuję ci, że będę troszczył się o ciebie w czasie podróży.
Kalenę uderzyła szczerość, jaką wyczuła w jego słowach. Mogłaby mu powiedzieć, że nie musi obarczać się tą sprawą.
Uśmiechnęła się ponownie.
- Dziękuję, Ridge. Wierzę, że podróż skończy się pomyślnie.
Zakasłał lekko, kiedy ponownie zamierzała odejść.
- Och, Kaleno, nie miałem na myśli, że będę troszczyć się o ciebie tylko w czasie podróży.
- Tak, Ridge - poczuła się zażenowana jego wyraźnym skrępowaniem. Sądziła, że Ridge nie był zwykłym, niezdecydowanym mężczyzną.
- Miałem na myśli - powiedział powściągliwie - że będę dla ciebie dobrym mężem kontraktowym.
- Och. - Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Czuła, że jej policzki stają się czerwone i była rada, że stoi w cieniu, który częściowo to skrywał. Widziała, jakie to było dla niego trudne i prawie mu współczuła. - Dziękuję ci za to zapewnienie - powiedziała, starając się, żeby wypowiedziane słowa zabrzmiały sucho.
- Do licha, Kaleno, kiepsko radzę sobie z takimi sprawami. Próbuję ci powiedzieć, że nie będziesz żałowała podpisując ze mną, a nie z kimś innym, umowę małżeńską. - Jego duże ręce miętosiły koszule. - I dziękuję ci za piękny haft - zakończył gburowato.
- Proszę bardzo, Ridge. - Kalena uznała, że jest to odpowiedni moment do ucieczki, chociaż była świadoma, że Ridge wciąż stoi w drzwiach i patrzy na nią, dopóki nie wślizgnęła się bezpiecznie do swojego pokoju. Kiedy obejrzała się ostatni raz, zobaczyła, że stoi wpatrując się w koszule z dziwnym zadowoleniem na twarzy.
Następnego wieczoru Fire Whip nie wydawał się zadowolony. Natknął się na Kalenę, gdy stała w szerokim holu wyłożonym kafelkami, oczekując na Arrisę i jej przyjaciółki. Ubrana była w nową, krótką tunikę w kolorze żółto-czerwonym, wypuszczoną na niebiesko-zielone spodnie. Miała na nogach aksamitne pantofle na obcasach i swój najładniejszy grzebień we włosach.
Jedyną ozdobą noszoną dzisiaj były kupione wczoraj klipsy, zrobione z kolorowego szkła, imitującego bajecznie drogi, zielony kryształ, wydobywany w kopalniach blisko Talon Pass. Połyskujące szkło osadzone było na giętkim, wąskim paseczku, który otaczał jej małżowinę uszną. Jeszcze nigdy w życiu Kalena nie nosiła czegoś takiego. Wszystko to było bardzo ekscytujące.
Ridge przechodził przez hol, kierując się do apartamentów Quintela. Miał na sobie nową koszulę z wyhaftowaną na lewym ramieniu literą R. Spojrzał na Kalenę, a jego złote oczy zaświeciły się od gniewu.
- A więc zdecydowałaś się pójść z Arrisą i jej przyjaciółkami?
- Przecież mówiłam ci, że mam taki zamiar - grzecznie odparła Kalena. - Po prostu wczoraj, podczas obiadu, nie chciałam dłużej prowadzić dyskusji na ten temat.
Płomienie w jego złotych oczach rozpaliły się jeszcze bardziej.
- Zabraniam ci!
Kalena westchnęła.
- Ridge, obydwoje wiemy, że nie masz racji.
- Mam rację - oznajmił. - Do wszystkich Kamieni, Kaleno, nie będę tolerował takiego zachowania. Myślisz, że zakazuję ci tego nocnego wypadu dlatego, żeby wyrobić sobie autorytet?
- Uhm. Tak. Najczęściej z tego powodu mężczyzna zabrania kobiecie takich rzeczy.
Zbliżył się do niej, coraz bardziej wściekły.
- Podjąłem taką decyzję ze względu na twoje dobro, ty wiejska dziewczyno. Z tego samego powodu będę podejmował również inne decyzje podczas trwania naszego małżeństwa. Spodziewam się, że z rozsądku będziesz mi posłuszna. Wczoraj wieczorem odniosłem wrażenie, że jesteś rozsądna. Przypuszczałem..
W holu rozległo się pukanie do drzwi dla służby. Kalena usłyszała głos Arrisy i uśmiechnęła się do Ridge'a.
- To jest również twój ostatni wieczór wolności. Powinieneś go uczcić. Nie zapraszam cię, żebyś przyłączył się do nas, ponieważ inne kobiety mogłyby nie być z tego zadowolone.
- Do licha, Kaleno, posłuchaj mnie. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie.
Kalena podeszła energicznie do drzwi.
- Jesteś w błędzie, Ridge. To jest właśnie towarzystwo dla mnie. Czekałam wiele lat na to, żeby być wolną kobietą.
- Po jutrzejszej nocy nie będziesz już wolna - zauważył, zbliżając się do niej niebezpiecznie blisko. - Przejdziesz oficjalnie w moje posiadanie i od tego momentu zamierzam zacząć oduczać cię uporu.
- Widzę, że będziesz bardzo nudnym mężem - rzuciła przez ramię, wychodząc spiesznie. Drzwi zatrzasnęły się, chroniąc ją przed wzrokiem rozwścieczonego Ridge'a. - Arriso, jestem gotowa.
Arrisa stała na kamiennej ścieżce między trzema innymi kobietami. Wszystkie ubrane były w nadzwyczaj szykowne, jasne tuniki i błyszczącą biżuterię. Powitały Kalenę szerokimi, zaraźliwymi uśmiechami i dziewczyna zrozumiała, że czeka ją wyjątkowy wieczór.
- Chodźmy więc. - Arrisa, przejęła dowodzenie nad gromadką.
- Zamówiłam kolację w gospodzie pod Znakiem Klucza Mroku. Nie martw się, Kaleno, zdążymy wrócić na twój ślub.
Ridge otworzył drzwi wielkiego holu i patrzył na jasno ubrane kobiety znikające w ciemności wieczoru. Ich wesoły śmiech dźwięczał w powietrzu, uzmysławiając mu bezsilność, jaką wykazał próbując zatrzymać Kalenę. Jutro wieczorem, obiecywał sobie, wszystko będzie inaczej. Kalena będzie musiała nauczyć się, co to znaczy mieć męża. Dziś wieczorem próbowała upojnego powietrza wolności, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, ale taka noc powinna być tylko jedna. To wystarczy, żeby zaspokoić ciekawość, i miejmy nadzieję, że nie zdąży jej zepsuć, pocieszał się.
Ridge próbował się uspokoić wmawiając sobie, że Arrisa wie, ile może pokazać Kalenie ze swobodnego życia w mieście. Wiedziała, że za wpędzenie Kaleny w kłopoty będzie odpowiadać przed nim. Arrisa jest rozhukana, ale nie jest głupia, zdecydował. Poza tym istniała nadzieja, że sama Kalena stwierdzi, iż nocne życie oferowane przez Crosspurposes jest dla niej zbyt szokujące. Dobre wychowanie dziewczyny może się okazać hamulcem.
Uspokajając się w ten sposób, Ridge zatrzasnął drzwi i skierował się do apartamentów Quintela. Dzisiaj, przyrzekał sobie, będzie spokojny, a jutro wszystko się ułoży. Nieświadomie dotknął jedwabnego haftu w kształcie litery R.
Minęła ciemna godzina północy i nic nie zakłócało hałaśliwego przyjęcia. Kalena dojrzała godzinę na wodnym zegarze, kiedy były już w czwartej z kolei gospodzie. Razem z przyjaciółkami usiadła przy niskim, drewnianym stole w zadymionym pokoju; zamówiły jeszcze jedną kolejkę czerwonego piwa.
W lokalu znajdowali się prawie sami mężczyźni, chociaż gdzieniegdzie można było dostrzec między nimi odważne kobiety. Kalena i jej przyjaciółki zwracały na siebie uwagę, i to nawet nie dlatego, że były kobietami, tylko dlatego, że ich śmiech stawał się coraz głośniejszy. Głos Kaleny był już ochrypły z wysiłku, ponieważ usiłowała przekrzyczeć panujący zgiełk.
- Toast za nową żonę kontraktową! - oznajmiła już chyba po raz dziesiąty blondynka o imieniu Vertina. Każdy następny toast był bardziej sprośny niż ostatni. - Może w końcu dowiem się prawdy o Fire Whipie.
- Jakiej prawdy? - zapytała Arrisa podnosząc do góry kufel.
- O jego zdolnościach rozpalania do czerwoności stali Countervail - powiedziała Vertina z nieznośnym uśmiechem. - Jeśli potrafi tak rozżarzać stal, to co będzie robił w łóżku? Kaleno, uważaj jutro w nocy. Wiesz, że stal pomiędzy nogami twojego męża pochodzi z Countervail. Powiedziano mi, że Ridge tam się urodził. Zawsze byłam ciekawa, do jakiego stopnia może być gorący.
Kalena zareagowała rumieńcem słysząc gruboskórny żart; nie wiedziała, czy ją to rozśmieszyło, czy zaszokowało. Po spędzeniu wieczoru ze swoimi towarzyszkami stwierdziła, że ciągle ją zaskakują ich grubiańskie uwagi.
- Spróbuję zwrócić uwagę - szepnęła i przytknęła do ust kufel.
- To mi przypomniało - powiedziała druga kobieta wyciągając z kieszeni małą sakiewkę - że mam prezent dla panny młodej. Czyż nie jest to odpowiednia pora, żeby jej go wręczyć? - Przy wtórze śmiechów, wszystkie się z tym zgodziły.
Kalena uśmiechnęła się wyczekująco. Nigdy nie dostawała prezentów od ciotki Olary.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała. Z zapałem wzięła sakiewkę i usiłowała rozwiązać supeł. W środku zobaczyła jakiś proszek. Powąchała go. Przez moment nie mogła go zidentyfikować, ale po chwili przypomniała sobie, że Olara przygotowała pewien preparat na prośbę kobiet z sąsiednich farm. Dzięki ostremu zapachowi liści sekty rozpoznała go. Policzki Kaleny znowu zapłonęły.
- Dziękuję - mruknęła. - To bardzo ładnie z waszej strony.
- Powinnaś zacząć brać od zaraz - powiedziała Vertina.
- Tylko szczyptę. Możesz popić go piwem.
- Ale przecież nie będę go potrzebowała aż do jutrzejszej nocy - zaprotestowała delikatnie Kalena.
- Cha! - Arrisa zastanowiła się. - Nie wiesz tego na pewno. Nie wiadomo, co przyniesie reszta nocy. Weź proszek, wtedy będziesz bezpieczna.
To mi nie zaszkodzi, zdecydowała Kalena; wzięła szczyptę proszku, który biorą kobiety, żeby nie zajść w ciążę, i popiła łykiem piwa. Przy stole zapanowała wielka radość. W drugim końcu sali rozległ się męski głos wołający do właściciela gospody:
- Czy nie możesz uciszyć tych kobiet?
Arrisa zaśmiała się głośno i odkrzyknęła.
- Dlaczego nie wybierzesz się w podróż do Mrocznego Krańca Spectrum?
Po chwili poparł go inny gość z drugiego końca zadymionej sali. Kobieta, która z nim siedziała, skoczyła na równe nogi i wyraziła dezaprobatę dla postawy swojego partnera wylewając mu na głowę piwo.
- Zamknij się, one nie będą cię niepokoić.
Zdesperowany gospodarz poprosił o spokój, lecz okazało się to nieskuteczne, gdyż inni mężczyźni przyłączyli się do protestu przeciwko obecności w gospodzie towarzyszek Kaleny.
Tego było już za wiele dla Arrisy i jej przyjaciółek. Zerwały się od stołu, schwyciły kufle pełne piwa i cisnęły nimi przez całą salę w stronę obrażających je mężczyzn.
Po tym zaczęło się piekło, co było tak nieuchronne jak to, że po nocy następuje dzień. Zanim Kalena zdała sobie sprawę, co się dzieje, znalazła się w środku burdy. Panowała tam tylko jedna zasada: przyłączenie się do towarzyszek. Chwyciła własny kufel i cisnęła nim w poprzek sali.
Ktoś zawezwał Patrol Miejski, który przyjechał prawie natychmiast. Oficerowie przybyli nieco później. Pół godziny po stłumieniu burdy goniec patrolu przyjechał do domu Quintela.
- Powiedz Fire Whipowi, że mamy w areszcie kobietę, która twierdzi, że jest jego przyszłą żoną - powiedział goniec grobowym głosem do rozespanego służącego. - Zapytaj Ridge'a, czy chce, żeby ona spędziła noc w areszcie, czy woli po nią przyjść.
Rozdział czwarty
Kalena usłyszała odgłos butów Ridge'a, stukających o kamienną podłogę biura patrolowego kilka sekund wcześniej, zanim go ujrzała. Była zadowolona z tego krótkiego ostrzeżenia, bo zdążyła sztucznie się uśmiechnąć. Siedziała na twardej ławie, a obok niej Arrisa i jej przyjaciółki. Kalena widziała, że jej towarzyszki są niespokojne.
- Myślę, że byłoby lepiej spędzić resztę nocy w areszcie - ponuro powiedziała Arrisa.
- Ona ma rację. - Vertina stęknęła i objęła głowę obiema rękami. - Kaleno, gdybyś pozwoliła patrolowi zabrać nas na dół, wszystko byłoby znacznie prostsze.
- Pleciesz głupstwa - pewnym głosem powiedziała Kalena. - Ridge nas stąd wyciągnie.
Vertina spojrzała na nią tak, jakby była niespełna rozumu, ale zanim Kalena zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Fire Whip wkroczył do pokoju, wypełniając go ledwo powstrzymywaną furią. Teraz Kalena zdała sobie sprawę, dlaczego jego wybuchy przeszły do legendy. Spojrzała w jego oczy i pojęła siłę gniewu, który go rozsadzał.
Przez chwilę przeszywał Kalenę palącym spojrzeniem ignorując inne kobiety, potem zwrócił się do oficera patrolu. Jego głos brzmiał niebezpiecznie miękko.
- To ona. Uwolnij ją. Będę czekał na zewnątrz.
Kalena skoczyła na równe nogi.
- Ridge, poczekaj. A co z moimi przyjaciółkami?
- Kaleno, lepiej zamknij się i idź z nim - poradziła szeptem Arrisa.
Ale było już za późno. Ridge odwrócił się gwałtownie, a jego ręka skierowała się ku rękojeści sintara. Nieruchoma twarz wyglądała jak przerażająca maska.
- Twoje przyjaciółki? - powtórzył cichym głosem, w którym brzmiała furia.
Kalena czuła, że serce wali jej jak młotem. Stała oszołomiona zdając sobie sprawę, że została pokonana gniewem mężczyzny, który nie pochodził nawet z przyzwoitego rodu. Na litość Spectrum, gdzie podziała się jej duma? Kalena zebrała się w sobie i podnosząc dumnie głowę powiedziała tak spokojnym głosem, na jaki tylko mogła się zdobyć.
- Zaprosiłam moje przyjaciółki na ślub. Nie mogę pozwolić, żeby spędziły resztę nocy w areszcie.
Zapanowała mrożąca krew w żyłach cisza, podczas której Ridge patrzył na nią z drugiego końca pokoju. Kapitan patrolu ostrożnie wyczekiwał na eksplozję, nie wiedząc, co zrobić, kiedy ona nastąpi.
Kalena oblizała dolną wargę; postanowiła stawić czoło sztormowi i uspokoić mężczyznę, którego zgodnie z kontraktem miała jutro poślubić. Gdyby była uczciwa, musiałaby przyznać, że z własnej winy doprowadziła do takiej sytuacji. On miał rację, że był zły. Powiedziała więc spokojnie:
- Ridge, proszę, uwolnij je. Niech to będzie twój prezent ślubny dla mnie.
Jakieś dziwne światło zabłysło w jego oczach.
- Chodź tutaj - powiedział bezbarwnie.
Kalena zawahała się. Każdym nerwem czuła, że go prowokuje. Widać było, że Ridge tego wieczoru ma już dosyć jej brawury. Nie powtórzył rozkazu, tylko po prostu patrzył.
Kalena odczekała kilka sekund, po czym przeszła wolno przez pokój i stanęła naprzeciw niego. Wszyscy wstrzymali oddechy.
- Ty prosisz mnie o prezent ślubny? - zapytał stojąc nieruchomo.
- Tak, proszę. - Kalena mocno zacisnęła dłonie. Patrzyła na niego z żarliwą ufnością w oczach i czekała - jak sądziła - z pokorą, jaką powinna okazywać żona.
W tym momencie czuła się rzeczywiście jak zbłąkana żona przed sądem mężowskim czekająca na akt łaski. Pierwszy raz dotarło do niej, że w takiej sytuacji Ridge przewyższał ją realną siłą. Mógł okazać łaskę lub nie, a ona nic nie mogła zrobić, najwyżej usposobić go przychylnie.
- Kaleno, jeśli domagasz się prezentu, musisz być przygotowana na rewanż.
Wzięła głęboki oddech, świadoma, że w sprawie dawania prezentów, jak i we wszystkim innym w życiu, musi być zachowana równowaga.
- Domagasz się prezentu, Ridge?
- Tak - powiedział jakby do siebie. - Myślę, że już czas na to. - Wziął ją za ramię i spojrzał na kapitana. - Uwolnij je. Pokryję koszty zniszczenia.
Kalena poczuła przepływającą przez jej ciało ulgę, która zmywała napięcie i niepewność. Kryzys minął. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego była tak zdenerwowana. Oczywiste było, że Ridge nigdy by nie dopuścił, żeby siedziała w areszcie.
Nie odmówiłby również łaski uwolnienia jej przyjaciółek. Może i jego gniew pochodził z Mrocznego Krańca Spectrum, ale Ridge był przecież przyzwoitym człowiekiem.
- Dziękuję ci, Ridge. - Impulsywnie wspięła się na palce, zarzuciła mu ramiona na szyję i uścisnęła z wdzięcznością. - Nawet nie potrafię powiedzieć, jak bardzo jestem ci wdzięczna za twoją wspaniałomyślność.
Spojrzał na nią. Ogień gasł w jego oczach i zastępowało go coś innego, coś, czego Kalena nie mogła rozpoznać.
- Powiesz mi, jak bardzo jesteś mi wdzięczna, później, kiedy dojdziemy już do domu Quintela. - Wyswobodził się z jej ramion i pewną dłonią skierował ją w stronę drzwi wyjściowych.
Kalena odwróciła głowę; spojrzała przez ramię na uwolnione przyjaciółki.
- To był wspaniały wieczór. Dziękuję wam bardzo i mam nadzieję, że zobaczę was wieczorem na ślubie. Czy przyjdziecie?
- Jasne? - rzuciła ze śmiechem Arrisa. - Nie opuściłybyśmy takiej okazji nawet za wszystkie kryształy Talon Pass.
W drodze do domu Quintela Ridge nie odzywał się wcale. Nie potrzebował. Kalena nie przestawała opowiadać mu o swoim wieczorze spędzonym w mieście. Opowiadała przez całą drogę, kiedy podążali ku światłom lamp żelowych, palących się na głównej alei prowadzącej do ich miejsca przeznaczenia.
Ridge słuchał nie komentując.
Kalena nie przerywała ani na chwilę, dopóki drzwi domu Quintela nie rozwarły się szeroko, wpuszczając ich do środka. Przez moment bała się, że będzie musiała wyjaśniać gospodarzowi tego domu wieczorne zdarzenia. Ale trwało to krótko, ponieważ Ridge skierował ją od razu do pokoi gościnnych.
- Muszę przyznać, Ridge, że byłeś wspaniały w biurze patrolu - powiedziała wspaniałomyślnie, kiedy podeszli do jej pokoju. - Wiem, że Arrisa i inne kobiety oceniły twój postępek w podobny sposób. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nie wszystko, co zdarzyło się dzisiaj wieczorem, zaaprobowałeś, i dlatego myślę, że twoje zachowanie było bardzo szlachetne.
- Natomiast ty zachowałaś się jak zmanierowana, źle wychowana kobieta, której przydałaby się bliższa znajomość z ogonem krita - odezwał się Ridge po raz pierwszy od chwili, kiedy opuścili biuro patrolu.
Kalena aż straciła oddech słysząc tę groźbę.
- Ridge, mówisz straszne rzeczy! Tylko bezdomny bękart mógłby użyć ogona krita na kobietę.
- Ja jestem takim właśnie bezdomnym bękartem. Czy jeszcze nikt nie poinformował cię o tym? - Nie przystanął nawet przy jej drzwiach, tylko szedł prosto do swojego pokoju.
- Och, na litość Spectrum, nie to miałam na myśli! - krzyknęła zaszokowana tak samo jak on swoimi złymi manierami.
- To jest tylko takie powiedzonko. Ridge, proszę, zrozum mnie. Jeszcze nigdy w życiu nie spędziłam wieczoru tak jak dzisiaj. To było takie ekscytujące. Czułam się taka wolna...
Spojrzał na nią kpiąco.
- Czułaś się wolna siedząc na ławie w areszcie i czekając na mnie, żebym za ciebie poręczył? Masz dziwne pojęcie o wolności kobiety.
- Nie wtedy - powiedziała, machając niedbałe ręką. - Miałam na myśli to, co było wcześniej. Poszłyśmy tam, gdzie chciałyśmy, siedziałyśmy w gospodzie tak jak mężczyźni i popijałyśmy sobie, a kiedy wybuchła awantura, trzymałyśmy się razem.
Ridge wykrzywił lekko usta.
- Kaleno, ile głów rozbiłaś dzisiejszej nocy biednym mężczyznom? A może nie liczyłaś?
Kalena roześmiała się.
- Próbowałam, ale było to zbyt skomplikowane. A czy ty, Ridge, liczysz głowy, gdy idziesz do gospody i wybuchnie tam awantura?
- Nie patrz na mnie tak niewinnie. Nie uczestniczyłem w burdzie od lat, ale ostatnim razem jestem pewny, że nie liczyłem. To nie ma sensu. Jedyną rzeczą, na którą trzeba liczyć, to wyjście w jednym kawałku. Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłaś być dzisiaj zraniona? Jakiś idiota mógł pchnąć cię sintarem lub złamać ci nos pięścią.
- Podczas ślubu ze złamanym nosem wyglądałabym bardzo interesująco.
- To nie jest śmieszne, Kaleno. To, co zrobiłaś, było głupie i niebezpieczne.
- Mogę się założyć, że ty zrobiłeś znacznie więcej rzeczy głupich i niebezpiecznych.
Ridge jęknął.
- Widzę, że mamy tu podstawowy problem.
Kalena uśmiechnęła się pytająco.
- Jaki?
- Od prawdziwej żony, po tak spędzonym przez nią wieczorze, należałoby oczekiwać okazania pewnego stopnia... no, zatrwożenia lub przynajmniej rozsądnej oceny sprawy, jeśli zmusiła swojego pana do poręczenia za nią w areszcie.
- Ale ja nie jestem prawdziwą żoną - stwierdziła Kalena z radosną satysfakcją. - Ja będę tylko kontraktową żoną. A przecież w tej chwili nie jestem nawet tym.
- Już wkrótce będziesz - powiedział obcesowo. - Dlaczego nie możesz zrozumieć, że nawet jeśli takie małżeństwo jest okresowe, to jest jednak legalne? W czasie trwania tego związku będziesz poddaną męża.
Przechyliła głowę zamyślona.
- Chyba nie spodziewasz się, że w twoim towarzystwie będę cały czas drżała ze strachu?
Spojrzał na nią zirytowany.
- Jest pewna różnica pomiędzy obawą przede mną a odpowiednim zachowaniem. Prosiłem cię, żebyś nie zadawała się z Arrisą i jej towarzystwem.
- Czy ty zawsze zważasz na to, co mówią ludzie, gdy masz na coś ochotę? - zapytała z wielkim zainteresowaniem.
- Nie rozmawiamy teraz o mnie - odparł.
- Wiesz, Ridge, rzecz w tym, że miałam wspaniałe przeżycia. Wolność jest cudowna.
- Nie mogę nic o tym powiedzieć - odparł spokojnie. - Nigdy nie miałem jej za dużo.
Zaskoczona, zatrzymała się i spojrzała na niego badawczo.
- O czym ty mówisz? Zawsze byłeś wolny.
- To zależy, jak na to spojrzysz. Całe życie dążyłem do jednego tylko celu. Moja wolność polegała na szukaniu i wybieraniu środków, które mogły służyć temu celowi. Czasami wybory nie były miłe.
Zafascynowana, studiowała jego twarz, gdy tak mówił z przejęciem.
- Jaki jest twój cel, Ridge?
- Chcę założyć własny, wielki ród - rzucił niby wyzwanie, jakby spodziewał się, że będzie kpiła z jego marzeń.
Ale Kalena nie czuła rozbawienia.
- Taki cel będzie od ciebie wiele wymagał, mistrzu komercji. Może cię nawet zabić.
- Jeśli będę miał szczęście, może uda mi się wzbogacić. Ale dopóki tak się nie stanie, pozostanę bękartem. Zapytaj kogokolwiek - dodał z ponurym uśmiechem.
Kalena wróciła do rzeczywistości, kiedy złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Chyba nie myślisz naprawdę... naprawdę.... - Głos jej się załamał, kiedy Ridge zatrzymał się na wprost swojego pokoju i otworzył arkadowe drzwi.
Przecież nie mógł jej zbić, chociaż wcześniej to obiecywał, pomyślała. Nie mógłby zrobić nic takiego. Nawet jeżeli nie pochodzi z żadnego rodu, to przecież nie znieważy kobiety ani nie będzie niepokoić gospodarza, u którego pracuje.
- Odpręż się, Kaleno. Nie przyprowadziłem cię tu po to, żeby cię zbić - powiedział łagodnie; popchnął ją do komnaty i zatrzasnął drzwi.
- Dlaczego więc tu jesteśmy? - zapytała zdając sobie sprawę, że Ridge nie zapalił światła. W głębokim cieniu wydawał się duży i groźny. W pewnych momentach jawił się jak istota ciemności - niebezpieczna i nieprzystępna.
- Jesteśmy tutaj - powiedział bezceremonialnie - bo mam zamiar domagać się prezentu. Chyba nie powiesz, że nie mam do tego prawa, prawda? - Zaczął rozsznurowywać skórzane obszycie przodu koszuli.
Jego ruchy były niezwykle powolne. W czerwonym świetle księżyca, wpadającym przez okno, Kalena zobaczyła w jego oczach migocące płomienie. Ogień, który ciągle się w nich znajdował, był już zupełnie innym rodzajem ciepła.
Wstrzymała oddech, gdy poczuła, jak ono przez nią przepływa. Wraz z budzącą się kobiecością, odczuwała jeszcze inny rodzaj emocji - rosnące podniecenie, podobne do tego, które czuła poprzedniego wieczoru w ogrodzie. A może euforia, która w niej narastała, przypominała tę, jakiej doświadczyła podczas bójki w gospodzie?
Nie była tego pewna, ale teraz nie mogła analizować swoich odczuć. Nie
teraz. Przez głowę przelatywały jej na wpół sformułowane myśli i zaraz gasły. Jedna tylko pozostała. Nie pozwoliła się zignorować i absolutnie wymagała wyjaśnienia.
- Czy to wszystko robisz po to, żeby ukarać mnie za dzisiejszy wieczór? - zapytała lekko zachrypniętym głosem.
Ridge skończył właśnie rozpinać koszulę. Przez chwilę patrzył na nią badawczo, po czym podniósł rękę i dotknął jej policzka.
- Nie, Kaleno, nie zamierzam kochać się z tobą, żeby cię ukarać.
- Dlaczego więc?
- To jest dzień naszego ślubu - zauważył spokojnie.
Kalena potrząsnęła głową.
- Ale nie nasza noc poślubna.
Lekko wykrzywił usta.
- Zrobimy to również w naszą noc poślubną.
- Zrobimy?
Poczuła podniecenie na myśl o tym, jak bardzo było to niebezpieczne. Ciotka Olara wpadłaby w furię, gdyby wiedziała, co się zdarzyło. Jej przestrogi jak błyskawica przemknęły przez głowę Kaleny.
„Nie możesz dopuścić, żeby jakiś mężczyzna zawrócił ci w głowie, dopóki nie wypełnisz swojej misji. Tu chodzi o honor twojego rodu. Nie możesz pozwolić sobie na zejście z wyznaczonej ścieżki. Namiętność jest niebezpieczna. Może zaćmić twój umysł i tak cię zaślepić, że nie zrobisz tego, co zrobić musisz. Nic i nikt nie może stanąć pomiędzy tobą a twoim przeznaczeniem, ponieważ jesteś córką wielkiego rodu Ice Harvest."
Dzisiejszej nocy zbliżyłam się do granicy swojego przeznaczenia, pomyślała Kalena. Żaden mężczyzna nie jest w stanie odwieść mnie od wyznaczonego mi zadania. Powinnam zrobić to, co mam nakazane. Honor mojego rodu musi być pomszczony.
Ale dzisiejszy wieczór należał do niej. Przepełniona była dziką, ryzykancką energią, która upewniała ją, że może nie tylko wypełnić swoje zadanie, ale również czerpać przyjemność z tego namiętnego spotkania.
Dzisiaj może popróbować jeszcze jednego smaku wolności, która na zawsze będzie jej, gdy zabije Quintela. Była dość silna, żeby podjąć takie ryzyko. Olara myliła się. Kalena nie była tak słaba, żeby poddanie się pokusie wpłynęło na zmianę jej decyzji.
Na policzku czuła szorstką krawędź dłoni Ridge'a. Jeśli coś pójdzie źle, jeśli coś się nie uda lub nawet jeśli dokona tego aktu, ale zostanie zdemaskowana, to jutro o tej porze może już nie żyć. Myśl o śmierci bez poznania do końca tego podekscytowania wydała się jej przygnębiająca.
Dzisiejszej nocy z pewnością może zignorować ostrzeżenia Olary. I tak jest już za późno, żeby cokolwiek mogło jej przeszkodzić. Kilka godzin pasjonujących odkryć w ramionach mężczyzny nie może przyćmić jej rozumu ani odwrócić od zamierzonego celu.
- Czy przysięgasz na honor, że twoją intencją nie jest ukaranie mnie za nieposłuszeństwo? Że kieruje tobą tylko pożądanie? - spytała miękko.
Uważała, że jeśli ma zamiar postąpić wbrew naukom Olary i oddać się Fire Whipowi, to musi mieć pewność, że motywy nim kierujące są szczere i uczciwe, tak jak jej własne. Dopiero wtedy może podjąć ryzyko oddania się namiętności i wolności.
Ridge ujął jej twarz w swoje duże dłonie, a jego silne i pewne, ale niezwykle delikatne palce pieściły jej skórę.
- Myślę, słodka farmerska dziewczyno, że podczas tych paru dni upoiłaś się smakiem wolności. Podoba ci się to, prawda?
- Bardzo. - Uśmiechnęła się drżąco.
- Dzisiaj wieczorem dowiedziałaś się, jak ekscytujące jest być zależną tylko od siebie, nie potrzebować żadnego pana, męża czy pryncypała. - Jego oczy zabłysły. - Miałaś niezłą przygodę, prawda?
Kalena poczuła zupełnie nową przyjemność płynącą z poddawania się temu mężczyźnie.
- Tak - przyznała z westchnieniem. - To było zabawne.
Bardziej zabawne niż wszystko, co do tej pory przeżyła pod gorzkim i mściwym wzrokiem Olary.
- Nie miałem zamiaru karać cię za tę dzisiejszą zabawę, Kaleno - zapewnił ją Ridge niskim, zmysłowym głosem. - Zamierzam pokazać ci, że bardziej podniecające niż burda w gospodzie wyda ci się moje łoże.
Kalena dotknęła lekko jego dłoni. Nagle zdała sobie sprawę, że palce jej drżą. Właściwie całe jej ciało lekko drżało. Poczuła, że ogarnia ją podniecenie tysiąc razy silniejsze niż to, które czuła podczas awantury w gospodzie.
- Ridge... - Położyła dłonie na jego ramionach, zafascynowana ciepłem, które z niego emanowało.
- Chodź ze mną i pozwól, że pokażę ci, jak bardzo ekscytujące jest prawdziwe życie w mieście. - Ridge schylił się i wziął ją na ręce.
Kiedy uniósł ją i przytulił do piersi, wypełniona światłem księżyca komnata zawirowała jej przed oczami. Przywarła do niego, świadoma, że kroczy w kierunku zasłoniętego kotarą niskiego łoża, znajdującego się w rogu pokoju.
Kalena postanowiła nie myśleć teraz ani o przeszłości, ani o przyszłości. Uważała, że to, co się teraz zdarzy, nie będzie miało nic wspólnego z wykonaniem narzuconego jej obowiązku. Ten moment należał tylko dla niej.
Szerokie łoże znajdowało się na bogato rzeźbionym, drewnianym podwyższeniu. Ridge powoli opuścił Kalenę, tak że prześlizgnęła się po jego ciele, nim stanęła na podłodze.
- Jestem bardzo zadowolony, że Arrisa ze swoimi przyjaciółkami nie namówiła cię do obcięcia włosów - mruknął zanurzając palce w gęstwinie jej loków. Pociągnął za nie lekko, odchylając jej głowę do tyłu.
Kalena zadrżała ponownie, gdy odczuła siłę jego ledwie wstrzymywanego pożądania. Zaczęła przynaglająco przyciągać jego napięte ramiona. Ridge jęknął i głębiej wdarł się w jej usta. Jego język poruszał się szybko jak płomień ognia. Głosem ochrypłym z rozkoszy wyszeptała jego imię.
Zamknęła oczy, gdy poczuła jego ręce na zapięciu tuniki. Moment później piękny materiał ześlizgnął się na podłogę, tworząc u jej stóp kolorową plamę. Teraz miała na sobie tylko wąskie spodnie i miękkie atlasowe pantofle. Każde jego dotknięcie potęgowało w niej pożądanie i oczekiwanie na spełnienie.
- Masz plecy jak tancerka - mruknął zachwycony wodząc palcami po krzywiznach znajdujących się nad jej krągłymi pośladkami. - Bardzo dumne, bardzo wytworne. Skąd u farmerskiej córki tyle dumy i elegancji?
Na szczęście nie czekał na odpowiedź. Przycisnął ją mocniej, aż jej brodawki dotknęły jego odsłoniętej piersi. Kręcone włosy tak drażniły jej wrażliwe sutki, że nie mogła powiedzieć, czy było to niezwykle podniecające, czy boleśnie rozkoszne. Wciągnęła głęboko powietrze, a potem powoli je wypuściła.
- Nie bój się mnie, Kaleno. Mam być twoim mężem. Moim obowiązkiem i przyjemnością będzie troszczenie się o ciebie. Odpręż się i postaraj się mi ufać, moja przyszła żono. Musisz nauczyć się mi ufać.
Ridge posadził ją na łożu i ukląkł na dywaniku obok niej. Kalena trzymając ręce na jego ramionach widziała przez na wpół przymknięte powieki, jak ostrożnie zdejmuje jej buty.
- Jesteś o tym przekonany, Ridge? - Nie była pewna dokładnego sensu swojego pytania, ale wiedziała, że potrzebuje od niego pewnego rodzaju zapewnienia.
- Jestem pewien. - Położył ją na poduszce i dotknął jej miękkiego brzucha. Nic nie mówiąc, długo patrzyła na niego, a on szeptał coś pod nosem, po czym jednym ruchem, choć delikatnie, ściągnął jej spodnie.
Przez moment po prostu patrzył na nią, a później usiadł na posłaniu i ściągnął buty. Następnie podniósł się i jego złote oczy znowu patrzyły na leżącą w cieniu Kalenę. Schowany w pochwie sintar zabrzęczał lekko, kiedy rzucił go na podłogę obok posłania. Już po chwili był nagi.
Kalena patrzyła na Ridge'a, zafascynowana jego kształtami. Wychowywana była przez profesjonalną Uzdrowicielkę, ale nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Była zadziwiona jego wyglądem.
Był wspaniałym samcem w pełnym rozkwicie, równomiernie umięśnionym i agresywnie uformowanym. Napięte mięśnie jego piersi przechodziły w płaską i twardą płaszczyznę brzucha. W dole potężny zarys jego męskości był powiększony i ciężki od niewątpliwych oznak pożądania.
- Czy sprawia ci przyjemność patrzenie na mnie, moja wiejska dziewczynko?
- Tak - wyszeptała, czując jego silne dłonie obejmujące ją w talii.
- To mamy szczęście, bo ja również z przyjemnością patrzę na ciebie.
Dotknął jej piersi, po czym zaczął je lekko ugniatać i skubać palcami brodawki, smakując jednocześnie skórę jej szyi. Podniecona Kalena zarzuciła mu ręce na szyję.
- Odważ się i dotknij mnie. - Ridge jęknął ciężko, kiedy to zrobiła. - Jesteś taka miękka, tak przecudnie miękka i okrągła, i ciepła - mruczał wtulony w jej piersi.
Następnie wziął do ust jej sterczące brodawki i zaczął je delikatnie ssać, aż Kalena krzyknęła cicho.
- To jest właśnie to, moja miłości. Chciałem to usłyszeć dzisiejszej nocy. - Jego ręka ześlizgnęła się niżej, wyczuwając krzywiznę jej talii i rozkoszne okrągłości. Oddech Kaleny stał się szybszy; poczuła ciepło przepływające przez jej ciało. Ogień bijący od Ridge'a spalał ją. Zaczęła przesuwać dłońmi po jego ciele, delektując się zarysem jego ramion.
Kiedy Ridge dosięgnął delikatnego trójkąta w dole jej brzucha, podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Rozsuń nogi, Kaleno. Otwórz się dla mnie. Chcę cię wszędzie dotknąć. Muszę cię wszędzie dotknąć.
Przez chwilę wahała się i ociągała ze spełnieniem jego prośby. Czuła jakąś nieokreśloną niepewność. Kiedy jednak poczuła, jak jego stopy próbują delikatnie rozsunąć jej kostki, zapomniała o wszystkim i otworzyła się, unosząc biodra ku jego dłoni.
- Och, Kaleno, jesteś tak stworzona do tego, żeby mnie przyjąć, jak zamek jest gotowy na przyjęcie klucza. Będziemy doskonale pasować do siebie.
Dreszcz przebiegł po jej ciele, kiedy dotknął jej intymnego miejsca. Jego palce badały je delikatnie, dopóki nie znalazły punktu największego podniecenia. Wtedy zacisnęła kurczowo dłonie na jego ramionach, wbijając w nie paznokcie. W tym momencie Ridge zagłębił w niej palec otwierając drogę, prowadzącą do jej wnętrza.
- Ridge!
- Za chwilę, moja słodka damo. Dopiero wtedy, gdy będziesz czuła, że spalasz się w płomieniach ognia. Dopiero wtedy cię wezmę.
- Nie wytrzymam - wysapała, chwytając go za rękę i przyciskając ją mocniej.
- Jest właśnie tak, jak chciałem - powiedział. - Dokładnie tak, jak chciałem.
- Ridge, proszę. - Czuła narastające podniecenie, które musiało znaleźć ujście, i tęskniła za spełnieniem. Tęskniła tak bardzo, jak nigdy dotąd i za niczym.
Ridge w milczeniu pochylił się i złożył długi pocałunek na jej brzuchu, nad wilgotnym miejscem, które drażnił palcami.
- Proszę, Ridge, teraz.
Jego odpowiedzią był śmiech, w którym brzmiała powstrzymywana namiętność.
- Tak, myślę, że już jesteś gotowa. Nawet jeśli ty mogłabyś poczekać jeszcze chwilę, to ja już nie potrafię. Rozsuń trochę bardziej nogi, Kaleno. Pokaż, że mnie pragniesz.
Posłusznie zrobiła mu miejsce pomiędzy udami. Ułożył się w nim, przykrywając ją delikatnie ciałem, jednocześnie opierając swój ciężar na łokciach. Spod przymkniętych powiek patrzyła w złote płomienie jego oczu, których nie zgasił nawet mrok panujący w komnacie. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Trzymała tylko kurczowo jego ramiona.
- Owiń nogi wokół mnie, Kaleno. O wszystko inne ja się zatroszczę.
Objęła go nogami i początkowo niepewnie, ale po chwili gwałtownie przylgnęła do niego. Zdawała sobie sprawę, że nie potrafi kontrolować tego, co za chwilę ma nastąpić, chociaż bała się zranienia. Czuła teraz niewczesną obawę, bardzo prymitywną i zarazem typowo kobiecą.
Ridge natychmiast to odgadł.
- Wszystko w porządku, Kaleno - powiedział miękko.
- Powiedziałem ci, że o wszystko się zatroszczę, prawda?
- Tak.
- Musisz się nauczyć ufać mężczyźnie, którego jutro poślubisz. - Dotknął palcem jej policzka, głaszcząc go, aż jej niepewność ustąpiła. Następnie ułożył się tak, że poczuła jego tępą twardość, rozprężającą się w sposób nie znany jej dotąd.
Ridge płonął przy wejściu do jej ciała.
Uczucie to było zupełnie nieznane i podniecające. Zapomniała o swoim krótkotrwałym lęku i jeszcze bardziej przycisnęła Ridge'a do siebie.
- Od razu wiedziałem, że można cię ukształtować w ogniu. Wiedziałem to od pierwszego momentu. Zapalić cię jak zapałkę. Rozżarzyć jak stal. - Jego palce poruszały się w centrum jej rozkoszy, które odkrył wcześniej. Kalena jęknęła. - Zamknij oczy - wyszeptał - i podążaj za mną.
Zrobiła, jak powiedział, zaciskając powieki wbrew silnym, porywającym doznaniom, które nią owładnęły. Kiedy Ridge parł do przodu, czuła nieustępliwe rozprężanie między nogami.
W tym momencie przebiegły przez jej mózg ostrzeżenia Olary pomieszane z fizycznym szokiem, który wywołało natarcie Ridge'a. Poczuła, że wszystko zawirowało, krzyknęła, a jej ciało naprężyło się.
Ridge zatrzymał się gwałtownie, czując jej lęk. Nie protestowała, ale wbiła głębiej paznokcie w jego ramię, jakby chciała zatrzymać to, co ma nastąpić.
- Odpręż się, Kaleno.
- Nie mogę... - Przerwała zdziwiona, kiedy Ridge schylił głowę, wziął płatek jej ucha między zęby i ugryzł, całkiem mocno.
Podczas nagłego szturmu na jej ucho Ridge wszedł w nią. Jeszcze ciągle czuła ból ugryzionego ucha, kiedy pojawił się przelotny ból między nogami. Prawie go nie czuła. Kiedy Ridge zagłębił się w niej cały, zatrzymał się.
Kalena zamrugała ze zdziwienia, że tak szybko dostosowała się do tej całkowitej inwazji. Ostatnie ostrzeżenia Olary przemknęły przez jej mózg, ale już było za późno, by zajmować się nimi.
- Tamto - powiedziała bez tchu - było bardzo podstępne.
- Czy bardzo cię zraniłem?
- Moje ucho nigdy się nie wygoi.
W jego uśmiechu była dzikość i pożądanie.
- Nie o ucho mi chodzi. Jak jest z resztą?
- Nie wiem - Powiedziała zgodnie z prawdą.
- Sprawdzimy to.
Zaczął się w niej poruszać, początkowo wolno, a po chwili szybciej, gdy stwierdził, że za nim podąża. A kiedy zamknęła oczy i wyszeptała jego imię, Ridge przyspieszył. Oddychał z trudem starając się nie stracić kontroli nad swym ciałem.
Kalena czuła napięcie jego mięśni. Wiedziała jednak, że tak, jak jej obiecał, ta noc należy do niej. Wiedziała, że Ridge nie spłonie, zanim ona nie dozna spełnienia, które jej obiecał.
Jej delikatne okrzyki mieszały się z jego pomrukami. Kalena zdumiona była swym zapamiętaniem. Nigdy nie myślała, że będzie przeżywała coś tak wspaniałego. Ridge zadrżał, a ona zdała sobie sprawę, że nigdy nie zapomni tej nocy. Niezależnie od tego, jak długo będzie żyła lub co przyniesie jej przyszłość.
W tym momencie poczuła ogarniający ją nowy wymiar napięcia. Oplotła z całej siły ciało Ridge'a, drżąc konwulsyjnie w ekstazie. Nieświadoma tego, co robi, zanurzyła zęby w twardym ramieniu Ridge'a, wykrzykując jego imię w ostatecznym poddaniu się rozkoszy.
Ridge jęknął, dźwignął się, odchylił do tyłu i napawał się jej doznaniami, ale jego ciało domagało się natychmiastowego spełnienia. Stracił kontrolę nad sobą. Stłumiony krzyk wyrwał się z jego ust, gdy ostatni raz poruszył się ciężko, żeby się wyzwolić.
On był ogniem, a ona była jedyną osobą, która mogła ten ogień ugasić i przynieść mu uspokojenie. Myśl ta jak błyskawica przemknęła przez mózg Kaleny i natychmiast uleciała.
Minęła długa chwila, zanim poczuła, że Ridge poruszył się w jej ramionach. Uśmiechnął się lekko, kiedy spostrzegł, że Kalena powraca do świadomości. Nie uczynił żadnej próby zmiany pozycji. Dalej leżał obok niej, chociaż nieznacznie się odsunął.
Kalena czuła wilgoć między nogami i cierpki zapach ich miłości. W tym momencie nie mogłaby określić swoich uczuć. Wydawało się jej, że jest w jakimś osobliwym stanie zawieszenia. Było to dziwne uczucie, jakby coś ważnego, tkwiącego w zakamarkach jej umysłu, chciało się nagle uwolnić i zmusić ją do zrobienia czegoś narzuconego jej woli.
- Gdybym mógł, chciałbym cię tutaj zatrzymać - powiedział Ridge. - Myślę jednak, że powinnaś wrócić do swojego pokoju. Nie chcę, żeby służba plotkowała. - Spojrzał w okno. - Już niewiele pozostało z tej nocy. - Usiadł niechętnie; jego ręka wciąż gładziła jej biodra. - Musisz dzisiaj dłużej pospać. Potrzebujesz odpoczynku przed wieczornymi zaślubinami. A następnego ranka musisz być gotowa do wyruszenia w podróż.
- Widzę, że będziesz przykrym mężem - zamruczała Kalena.
Po prawdzie, nie miała zamiaru spierać się z nim. Chciała być sama, żeby przeanalizować tę dziwną myśl, która krążyła gdzieś w jej podświadomości.
Ridge śmiał się zakładając szybko koszulę i spodnie. Emanowała z niego męska satysfakcja.
- Myślę, że już odkryłaś, jak radzić sobie ze mną. - Podał jej cienkie spodnie, które nosiła pod tuniką, a sam wciągał buty, kiedy Kalena się ubierała. Gdy była gotowa, wziął ją za ramię i poprowadził w kierunku drzwi. Widząc, że się potknęła, zapytał przejęty:
- Czy dobrze się czujesz?
- Tak, tylko trochę kręci mi się w głowie.
Rozbawiony, pokiwał ze współczuciem głową.
- Biedna Kalena, a to przecież była twoja noc, czyż nie? Twój pierwszy smak wolności i pierwszy kęs małżeństwa.
- Każda kobieta wie, że te dwie rzeczy wykluczają się. - Kalena nie mogła powstrzymać się od zrobienia tej uwagi.
- To prawda, ale mam nadzieję, że teraz będzie ci żal rzucić jedną rzecz dla drugiej.
Kalena stwierdziła, że ta jego pewność siebie jest nie tylko śmieszna, ale i irytująca. Nie odzywała się, kiedy szli długą kolumnadą do jej pokoju. Przy drzwiach Ridge zatrzymał się i wziął ją w ramiona.
- Powiedziałem ci wcześniej, że naszą noc poślubną będziemy mieli dzisiaj. To już się spełniło, Kaleno. Dziś wieczorem, o zachodzie słońca zostaniemy formalnie zaślubieni. Od tego momentu będę się tobą opiekował. Kaleno, życzę ci dobrej nocy.
Pocałował ją niezwykle oficjalnie, toteż nikt nie domyśliłby się, co zaszło między nimi.
- Ja również życzę ci dobrej nocy, Ridge.
Czekał, aż zamknie za sobą drzwi.
Kalena stała słuchając jego oddalających się kroków, po czym zanurzyła się w wysłany poduszkami fotel stojący przy oknie. Czuła, że jej ciało jest napięte. Była pewna, że jutro będzie zbolała. Myśl, że dzień po ślubie ma spędzić w siodle, napawała ją niechęcią. Musi chociaż tego sobie zaoszczędzić.
Żadna z dręczących ją myśli nie dotykała rzeczywistej przyczyny jej stanu nerwów. Powoli próbowała wyłuskać z pamięci źródło tego nietypowego dla niej nastroju. To prawda, że wiele przeżyła ostatniej nocy. Może ten stan jest wynikiem przeżytych emocji?
Nie, to musi być coś innego, coś niezmiernie niebezpiecznego. I to zaczęło się w momencie kiedy poddała się Ridge'owi, a teraz wyzwoliło się i brzęczało w jej mózgu.
Nagle uświadomiła sobie, że Olara miała rację. Wiedziała już, że nie powinna była oddać się Ridge'owi. Z cichym, desperackim szlochem objęła się rękami i próbowała wyrzucić z siebie tę świadomość. Emocjonalna konfrontacja i jej ostateczny wynik zerwały zasłonę z tego, co ukrywało się w jej mózgu przez całe lata.
Tej nocy poznała samą siebie i stanęła przed przygniatającą ją prawdą: myśl o zabiciu człowieka była jej całkowicie obca. Nie mogłaby tego zrobić.
Ale musiała.
Czuła, że nie chce wywiązać się ze swojego obowiązku. Na myśl o tym wszystko w niej się buntowało. Nie chciała być narzędziem zemsty i morderstwa. Nie teraz, kiedy zaczęła poznawać, co znaczy namiętność i wolność.
Kalena wytarła gorące łzy, które płynęły z jej oczu. Nie miała wyboru. Wyznaczona została do tego zadania w lecie tego roku, gdy skończyła dwanaście lat. Wtedy właśnie jej ród został zniszczony. Nie, nie miała odwrotu. Gdyby tego nie zrobiła, zhańbiłaby nie tylko siebie, ale całą dawną potęgę swojego rodu.
Wolno przeszła przez pokój w stronę posłania, a słowa Olary ciągle brzmiały w jej uszach:
„Nie możesz ulec uściskom mężczyzny, który będzie twoim mężem. Nie możesz ulec, dopóki nie spełnisz swojego zadania, a do tego czasu nie będzie takiej potrzeby. Pamiętaj, Kaleno, mężczyzna, którego masz poślubić, jest niebezpieczny w sposób, jakiego jeszcze nie znasz. Widziałam to podczas transu. On jest niebezpieczny."
Ostatnią myślą Kaleny przed zapadnięciem w sen była pewność, że ciotka miała rację mówiąc o czyhającym na nią niebezpieczeństwie w ramionach mężczyzny, którego nazywano Fire Whipem.
Rozdział piąty
Adwizor Polarny wybrany przez Quintela do poprowadzenia ceremonii zaślubin ubrany był w tradycyjną czarno-białą szatę typową dla jego urzędu. Nawet jeśli prośbę o pełnienie obowiązków przy zwykłym małżeństwie kontraktowym uznał za dziwną, to był na tyle dyplomatą, żeby tego nie zdradzić. Sowita zapłata, którą dał mu Ouintel, całkowicie zaspokoiła jego ciekawość.
Ale kilka innych drobiazgów niepokoiło urzędnika. Na przykład, panna młoda była zbyt spięta. Kaptur jej ślubnej peleryny był tak bardzo nasunięty, że prawie całkowicie ukrywał rysy twarzy, nie mógł jednak ukryć napięcia w jej zielonych oczach.
W przeszłości Adwizor Polarny pełnił już obowiązki w ceremoniach zaślubin, w których panna młoda nie zawsze uczestniczyła z własnej woli, chociaż przymuszanie do małżeństwa było zakazane. Niejedno już widział. Rozumiał, że kobieta w czasie ślubu może być zdenerwowana.
Jednak w tym wypadku nie mogło tak być, pomyślał, gdy rozwijał pergamin, na którym zapisane były słowa ceremonii. W końcu to tylko małżeństwo kontraktowe. Przypuszczalnie wszystko odbywało się za zgodą panny młodej i prawdopodobnie sama negocjowała podpisanie umowy. Niewiele uczciwych rodzin chciałoby, żeby ich córka zawierała taki układ.
W dodatku pan młody był również wyraźnie spięty, a na jego twarzy widać było jakąś zawziętość. Niepokoiło to Adwizora. Nie dlatego, żeby przypuszczał, że Fire Whip był niechętny tej ceremonii, przeciwnie, wydawał się nadzwyczaj zdecydowany. Ridge stał przed urzędnikiem ubrany w czarną pelerynę. Ta nocna czerń jego stroju kontrastowała ze szkarłatnym strojem panny młodej. Według urzędnika tak silnie kontrastujące kolory wróżyły konflikty i niesnaski.
Pan domu patrzył ze swojego miejsca, znajdującego się w centrum długiego holu, w którym odbywała się ceremonia zaślubin. Ubrany był również na czarno, podobnie jak pan młody. Urzędnik przypomniał sobie jednak, że Quintel zawsze ubierał się na czarno. Może nawet pożyczył panu młodemu jedną ze swoich peleryn, pomyślał.
Wokół Quintela zgromadzeni byli goście noszący ubrania w bardzo żywych kolorach. Większość z nich przybyła prawdopodobnie prosto z pracy. Kobiety wyraźnie należały do niższej klasy społecznej. Ich tuniki były zbyt krótkie, fryzury wymyślne, a oczy patrzyły zbyt śmiało. Nie było widać gości wywodzących się z wyższych sfer, ale nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na rodzaj zawieranego małżeństwo.
Z tyłu, za gośćmi, ustawieni byli muzykanci z harfami i fletami, przygotowani do przygrywania podczas przyjęcia mającego odbyć się po zaślubinach. Na długich, niskich stołach bankietowych stały półmiski z najprzeróżniejszym jedzeniem. Pieczone udźce karmionych ziarnem zorkanów, pełne misy różnych jagód z bitą śmietaną, półmiski pasztetu z wątróbek hartenów, serwisze w galarecie, a między nimi tace drogich owoców tango. Obok ustawione było czerwone piwo i doskonałe wino enkana. Adwizor
Polarny cieszył się myślą o przyjęciu, na które, oczywiście, był zaproszony. Ale najpierw musiała się odbyć ceremonia zaślubin. Adwizor Polarny odchrząknął, poczekał kilka sekund, aż ostatni promień słońca za oknem stracił swe zabarwienie, a kryształowy, wodny zegar stojący w wielkim holu oznajmił zapadający już zmierzch.
- Słońce oddaje się w objęcia nocy, tak jak kobieta oddaje się mężczyźnie - zaintonował urzędnik. - Zebraliśmy się tutaj właśnie w takim momencie, żeby być świadkami połączenia się światła i mroku, dnia i nocy, kobiety i mężczyzny. Związek pomiędzy mężczyzną i kobietą jest związany z całą mocą, całą siłą i całą energią wytwarzaną w wyniku spotkania się przeciwstawnych punktów na Spectrum. Siła takiego związku jest tak wielka, że może stworzyć nowe życie. Aliści takie połączenie nie może egzystować bez przeciwdziałania. Natura takiego związku zawiera ziarna własnej destrukcji. Ostatecznie jeden punkt siły i kontrastu musi być potężniejszy niż drugi, bo inaczej wywoła nieszczęście i doprowadzi do klęski. Wtedy związek będzie rozerwany. Dlatego jest nakazane, żeby tak jak ciemność pochłania światło, a noc spowija dzień, mężczyzna objął kobietę i ją chronił. Jego siła jest siłą ciemności, która jest wszechrzeczą. Jej siłą jest drgające źródło światła, które w niej mieszka.
Kalena słuchała tych prastarych słów ceremonii, świadoma całkowitego skupienia Ridge'a. Kontraktowe małżeństwo, czy nie kontraktowe, wyglądało na to, że Ridge bierze tę ceremonię całkiem na serio. Jego zaangażowanie i determinacja wywołały w niej panikę, ale była już przynajmniej u kresu tego okropnego dnia, w którym miała popełnić zbrodnię.
Dzisiaj Kalena widziała Ridge'a tylko kilka razy i to bardzo krótko. Był niezwykle zajęty końcowymi przygotowaniami do podróży do Heights of Variance. Kalena pozostawała przez cały czas w swojej komnacie, udając zdenerwowanie, przecież tak naturalne u panny młodej. W rzeczywistości spędziła ten dzień starając się przygotować psychicznie do tego, co miała zrobić.
Była wdzięczna, kiedy Arrisa i jej koleżanki przyszły wcześniej i rozweselone zaczęły ją ubierać. Vertina zapytała ją, czy wzięła dzisiaj szczyptę pokruszonych liści selity i zrobiła kilka aluzji na temat stali z Countervail. Kalena nie miała żadnej szansy na rozmyślania i rozterki.
Ceremonia miała się ku końcowi, a ona wkrótce będzie musiała stawić czoło powierzonemu jej zadaniu. Z roztargnieniem słuchała słów urzędnika kontynuującego ceremonię. Dolatywały do niej tylko fragmenty słów i zdań, ponieważ cały jej umysł pochłonięty był tylko tym jednym problemem.
Mężczyzna, który akceptuje żonę, musi również zaakceptować obowiązek, który jest mu nałożony. Żona pozostawia chroniącą ją dotąd rodzinę i ufa tylko w ochronę męża. Od tej pory to on jest za nią odpowiedzialny. Jej honor jest teraz na zawsze związany z jego honorem, toteż musi on bronić jej honoru jak swojego.
Kalena poczuła na sobie wzrok Quintela. Była ciekawa, co on myśli. Niepokoiło ją, że tak się upierał przy oficjalnej ceremonii. Wiedziała, że nie dowie się, o co mu chodziło. Ciotka Olara przewidziała, że ślub będzie okazały, ale nie wyjaśniła, dlaczego sam Quintel dostarczy tak doskonałej okazji, żeby mogła bezkarnie popełnić morderstwo.
Kalena dobrze pamiętała słowa ciotka, że noc po ślubie będzie odpowiednim momentem dla popełnienia zbrodni, ponieważ wszyscy domownicy będą wtedy zajęci. Powiedziała Kalenie, że musi wykorzystać czas po przyjęciu weselnym, który każda panna młoda tradycyjnie spędza w samotności.
Szkoda, że uległa pokusie ostatniej nocy, myślała z desperacją. Miała chaos w głowie, a jej dotychczasowe zdecydowanie gdzieś się ulotniło. Na myśl o tym, co ją czeka, robiło jej się słabo. Nie ma wątpliwości, że czas, który spędziła w ramionach Ridge'a, osłabił ją w katastrofalny sposób. Jakaś bariera znajdująca się dotąd w jej mózgu została wyłamana, a wtedy jej zdecydowanie i wytrzymałość wyciekły jak woda.
Kobieta, która akceptuje męża, akceptuje również jego autorytet. Musi o tym pamiętać nawet wtedy, gdy naturalne reakcje pchają ją do buntu przeciw temu autorytetowi. Musi ufać w jego kierownictwo i jego siłę, wiedząc, że on jest obrońcą jej honoru.
Uwaga Kaleny skoncentrowała się na małym, rzeźbionym onyksowym pudełku, które wyciągnął urzędnik.
- Ten symbol związku będzie nosiła narzeczona na szyi. Zawiesi go jej małżonek na znak opieki i autorytetu, i tylko jego ręką może być zdjęty.
Kalena z uczuciem odrętwienia patrzyła na ten symbol małżeństwa leżący w onyksowym pudełeczku, które urzędnik podał Ridge'owi. Pan młody wyciągnął z wyściełanego wnętrza pudełka lśniący łańcuszek. Jeden jego koniec zaopatrzony był w zameczek zrobiony z białego bursztynu, na drugim wisiał czarny bursztynowy kluczyk. Od momentu kiedy Ridge zawiesi go na jej szyi, Kalena będzie poślubiona - przynajmniej na czas trwania kontraktu.
Ridge odwrócił się do niej trzymając w ręku symbol swej władzy. Kalena wstrzymała oddech. Ogarnęła ją panika. Spojrzała w złote płomienie jego oczu i instynktownie chciała uciec, ale czuła się jak sparaliżowana. Stała więc bez ruchu, kiedy Ridge ostrożnie odrzucił do tyłu jej szkarłatny kaptur, żeby odsłonić szyję. Zamknęła oczy czując jego ręce zawieszające łańcuszek.
Wszyscy goście, podobnie jak Kalena, stali bez ruchu, kiedy Ridge łączył końce pięknego łańcuszka. W panującej wokół ciszy słychać było, jak Ridge przekręca kluczyk w zameczku, a kiedy skończył, zapanowała wielka radość. Nawet Quintel uśmiechnął się przelotnie, wyrażając w ten sposób zadowolenie. Wstał i podszedł z życzeniami do młodej pary.
Przez następne trzy godziny Kalena czuła radosne otumanienie. Hałaśliwe rozmowy, bez końca lejące się wino i pełne stoły jedzenia ciągle uzupełnianego przez służących stwarzały nastrój podniecenia. Kalenę otaczał głośny i rubaszny tłum. Na szczęście nie musiała brać w tym wszystkim udziału. Wystarczyło, że siedziała w jednym końcu stołu. Próbowała trochę jedzenia i kosztowała wino z puchara, ale ciągle myślała o tym, co ma zrobić.
Całe szczęście, że dzisiejszego wieczoru nie musiała usługiwać przy stole. To dobrze, zdecydowała. Zbyt trzęsły się jej ręce i trudno by jej było utrzymać kryształową karafkę.
Ridge siedział na drugim końcu stołu, spokojnie wsparty na poduszkach, a jego spojrzenie często prześlizgiwało się po Kalenie. Goście bawili go sprośnymi dowcipami i nie kończącymi się radami dotyczącymi seksu. Quintel siedział w środkowej części stołu, łaskawie tolerując hałas i dobry nastrój gości.
- Toast za Whipa - zadeklarował jeden z mężczyzn zataczając się już po wielu wypitych trunkach.
- Toast! - podchwycili inni patrząc wyczekująco.
- Toast za mężczyznę, o którym mówią, że może zamienić stal w żarzący się ogień!
Kalena spostrzegła, że Ridge zasępił się nagle. Oczywiste było, że legenda przypięta do niego jak etykietka nie była mu miła.
- Niech dzisiaj powiedzie mu się tak, żeby oblubienica nigdy nie zapomniała nocy poślubnej! - Jeden z kupców wypowiedział swój toast z szczwanym uśmieszkiem.
Rozległ się głośny, rubaszny rechot i niecenzuralne komentarze dotyczące rzekomego powinowactwa Ridge'a z ogniem i stalą oraz możliwości wykorzystania tych zdolności w łóżku.
Kalena zauważyła, że na twarzy Ridge'a nie pojawił się nawet najmniejszy uśmiech. Zaalarmowana milczeniem swojego nowego męża, spojrzała na niego właśnie w momencie, kiedy pochylił się nad stołem z ręką pod płaszczem, w miejscu, gdzie znajdował się sintar. Kiedy goście spostrzegli, że żarty przebrały miarę, zaległa grobowa cisza.
Ridge zwrócił się niskim, ochrypłym głosem do kupca, który tak niefortunnie sobie zażartował:
- Człowiek, który nie ma dobrych manier, powinien trzymać język za zębami, kiedy spotkał go taki zaszczyt, że został zaproszony do cywilizowanego towarzystwa. Ale może dla ciebie, Laris, już za późno, żebyś się tego nauczył.
Goście rozglądali się niespokojnie. Kalena spojrzała na Quintela, spodziewając się, że ten przerwie awanturę, zanim dojdzie do bójki między Ridge'em i Larisem, ale Quintel dalej półleżał na poduszkach i patrzył na Fire Whipa tak, jakby Ridge był jakimś specjalnym zwierzęciem domowym, które go zabawia.
- Och, Ridge - powiedział Laris trzęsąc się od śmiechu. - To był tylko żart.
Ridge dotknął sintara, chociaż nie wyciągnął go jeszcze z pochwy.
- Tylko żart? Może zechcesz przeprosić wszystkich gości za swoje niefortunne poczucie humoru. Wprawiłeś w zakłopotanie moją żonę.
- Nie ma się czego denerwować - powiedział niespokojnie Laris.
- Może nie, ale ja w każdym razie jestem zdenerwowany. No więc, co z tym zrobimy?
Kalena spojrzała jeszcze raz na Quintela i zobaczyła, że nie wzbudziło to jego zainteresowania. Błyskawicznie zerwała się na nogi, zwracając uwagę wszystkich, łącznie z Ridge'em.
Zapanowała znowu cisza, kiedy sięgnęła po karafkę z winem. Z wymuszonym uśmiechem zaczęła okrążać stół, kierując się w stronę Ridge'a. Jej szkarłatna peleryna wdzięcznie owijała się wokół kostek.
- Widzę, że twoja szklanka jest prawie pusta, mój mężu. Chyba to jest przyczyną twojego nastroju. Nie chciałabym, żebyś miał zły humor dzisiejszej nocy. Pozwól, że wypełnię swój pierwszy obowiązek żony i napełnię ci szklankę.
Ridge wyglądał groźnie, kiedy uklękła, żeby nalać mu wina do kielicha. Wszyscy patrzyli zafascynowani, kiedy odstawiła karafkę i podniosła napełniony puchar. Żeby wziąć ode mnie puchar, Ridge będzie musiał zdjąć rękę z sintara, pomyślała Kalena.
Nie podała mu kielicha od razu. Najpierw upiła troszkę wina, a potem z czułością wręczyła mu puchar. Płomień w oczach Ridge'a zgasł ustępując miejsca rozbawieniu.
- Widzę, Kaleno, że masz wrodzony kobiecy talent. - Zdjął rękę z sintara i wziął od niej puchar.
Uczucie ulgi przebiegło wokół stołu, kiedy wypił pierwszy łyk. Kalena nic nie odpowiedziała. Podniosła się i spokojnie poszła na swoje miejsce przy drugim końcu stołu. Goście wrócili do ucztowania i wesołych rozmów.
Kiedy Kalena znalazła się już na miejscu i przebiegła spojrzeniem po twarzach gości, spostrzegła, że krzesło Quintela jest puste. Obejrzała się i zobaczyła jego ciemną sylwetkę - podążał w kierunku prywatnych apartamentów. Nikt inny prawdopodobnie tego nie zauważył.
Kiedy spojrzała na kryształowy wodny zegar, uświadomiła sobie, że właśnie o tej porze Quintel oddaje się w samotności swoim studiom. Przez ostatnie trzy dni poznała doskonale jego zwyczaje. Nadszedł więc czas wykonania zadania, do którego Olara przygotowywała ją od tylu lat.
Czuła mdlący ból w dole brzucha. Uczucie naturalne u kogoś, kto ma popełnić morderstwo za pomocą trucizny, pomyślała ponuro. Odczekała kilka minut, po czym podniosła się. To był najlepszy moment na wyjście oblubienicy z własnego przyjęcia weselnego.
Natychmiast wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku.
- Kaleno, czy jesteś już zmęczona? - zawołała wesoło Arrisa.
- Ridge, twoja małżonka staje się niecierpliwa - ryknął jeden z mężczyzn.
Posypało się wiele innych uwag, które przyprawiłyby każdą oblubienicę o rumieńce. Kalena spuściła oczy. Nie czerwieniła się. Świadomość tego, co ma za chwilę zrobić, wywoływała na jej twarzy bladość, a nie rumieniec.
- Jeśli mi wybaczycie, to chciałabym spędzić w samotności należną mi godzinę, podczas której muszę poczynić odpowiednie przygotowania - powiedziała ze spuszczonymi oczami, jakby trochę zażenowana. - Nie chciałabym przerywać uroczystości. Bawcie się dalej beze mnie.
- Nie martw się, Kaleno, wyślemy ci twojego oblubieńca w odpowiednim momencie - powiedziała ze śmiechem Vertina.
- To twoja godzina. Wykorzystaj ją dobrze.
Jeden z mężczyzn dodał:
- Będzie jeszcze dość czasu, żeby znudzić się i zapaść w sen.
- Nie obawiaj się, Kaleno, będziemy trzymały mężczyzn pod kontrolą - powiedziała Arrisa. - Każda oblubienica potrzebuje trochę samotności. Nie przeszkadzaj sobie.
Ridge wstał i odwrócił się do Kaleny. Jego twarz była zupełnie bez wyrazu, kiedy odezwał się oficjalnie:
- Życzę ci miłego wieczoru, żono.
Kalena uprzejmie skłoniła głowę. Czuła na szyi łańcuszek z czarnym i białym bursztynem.
- Życzę ci również dobrego wieczoru, mężu. - Odwróciła się i ruszyła powoli do wyjścia; szkarłatna peleryna z sarsliku opływała jej sylwetkę.
Kiedy znalazła się poza zasięgiem wzroku, tak że słyszała już tylko gwar dochodzący z holu, podniosła rąbek peleryny i zaczęła biec. Przebiegła przez oświetlony księżycem ogród i schroniła się bezpiecznie w swojej komnacie. Oddychała ciężko. Zamknęła drzwi i przywarła do nich plecami.
To musi być teraz lub nigdy. Ten moment przepowiedziała Olara, moment, od którego zależał honor rodu Ice Harvest. Fiolka trucizny czekała ukryta w torbie podróżnej. Kalena wiedziała, że musi się zdobyć na działanie. Ręce okropnie jej drżały. Widziała w wyobraźni koszmarny obraz mężczyzny wijącego się w śmiertelnych bólach i wpatrzone w nią jego czarne oczy pełne oskarżenia i strachu.
Nie chciała mieć nic wspólnego ze śmiercią. To przecież zdarzyło się tak dawno temu. Dlaczego została wyznaczona do tego celu? Nic dziwnego, że obrona honoru rodu należała tradycyjnie do mężczyzn. Widać, jak bardzo Kalena była słaba. Mężczyzna byłby silniejszy, pomyślała ironicznie. Olara miała rację bojąc się słabego charakteru siostrzenicy.
Może nie miałaby takich wątpliwości, gdyby kiedyś widziała Quintela zabijającego ojca i brata. Tylko Olara zapewniała ją o tym, że Quintel spowodował ich śmierć. Olara twierdziła, że wykryła całą prawdę krótko po tym wypadku. Wiadomość o podwójnym morderstwie wywoła szok u matki Kaleny. Pogrążyła się w depresji, z której żadne leki Olary nie mogły jej wyciągnąć.
Olara przyjęła na siebie obowiązki głowy rodziny i dbała od tej pory o bezpieczeństwo Kaleny i jej matki. Od tego momentu wiadomo było, jakie jest przeznaczenie dziewczyny i jej odczucia nie mogły tego zmienić.
Ciało jej było aż sztywne z napięcia. Odsunęła się od drzwi i wolno podeszła do torby podróżnej, stojącej blisko posłania. Sięgnęła do środka i wyciągnęła małą fiolkę zawierającą truciznę oraz wysadzany drogimi kamieniami sintar ojca.
Przysiadła na krawędzi posłania i patrzyła na ostrze, zastanawiając się po raz pierwszy, jakim człowiekiem był jej ojciec. Nie poznała go dobrze. Był tylko mętną postacią z jej dzieciństwa, silną i arystokratyczną, ale daleką. Bardzo dużo podróżował zabierając ze sobą na wyprawy jej starszego brata. Kalena zostawiana tyła w domu pod opieką matki i ciotki. Aż kiedyś pan domu Ice Harvest i jego następca nie powrócili. Odtąd została tyło matka i Olara. W końcu była tylko Olara.
Trucizna nie jest honorową bronią, pomyślała Kalena biorąc fiolkę piekielnego proszku. Broń tchórza. Kobieca broń, jak mówią niektórzy. Ale Olara nie przywiązywała wagi do metody, a Kalena nie miała wyboru. Nie było sposobu zabicia Quintela w uczciwej, otwartej walce. Nie było również możliwości uwiedzenia go i załatwienia sprawy w łóżku. Olara widziała podczas transu, że Quintel nie był typem mężczyzny, który dałby się uwieść kobiecie.
Pozostawała więc tylko trucizna.
Kalena poczuła, jak jej żołądek znowu się skręca. Musi działać. Wkrótce do skrzydła domu zajmowanego przez Quintela powrócą służący. Przyniosą mu szklaneczkę wina enkana, które lubi wypić przed snem. Trucizna musi być wsypana do wina. Kalena rozmyślała wiele godzin nad tym, w jaki sposób to zrobić.
Czas uciekał. Włożyła truciznę do kieszeni tuniki, a sintar ukryła pod peleryną i wyszła z domu. Podążała ku apartamentom Quintela ogrodową ścieżką brukowaną kamieniem deszczowym.
Ridge siedział przy stole, ale czuł w sobie jakiś nowy rodzaj niecierpliwości. Przez cały dzień wypełniała go bolesna świadomość czegoś nie chcianego, zapowiadającego przemoc. Nie pierwszy raz odczuwał coś takiego. Ostatnio przydarzyło mu się to na niebezpiecznej drodze prowadzącej do Talon Pass.
Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego odczuwał to dzisiaj. Wmawiał sobie, że minie to po ślubie, ale tak się nie stało, a nawet uczucie to było silniejsze niż kiedykolwiek. Czuł, że jest to coś bardzo złego i był pewny, że jest związane z jego nowo poślubioną żoną.
Była przez cały dzień bardzo napięta. Zwykłe zdenerwowanie panny młodej, mówił sobie Ridge. Po ostatniej nocy musiała zdać sobie sprawę, na czym polega prawdziwe małżeństwo. Próbował uciszyć swój niepokój przypominając sobie, jak się kochali. Na Kamienie, to było wspaniałe. Niepodobne do niczego, co dotąd przeżył.
Nie był to zwykły seks, który daje tylko zaspokojenie. Dzisiejszej nocy Ridge odczuł nowy rodzaj związku, który zrodził się pomiędzy nim i Kalena. Ona była jego. W jakiś nieokreślony sposób odgadł, że kobieta ta jest jego przeznaczeniem.
Przez cały dzień marzył o przyszłym życiu z Kaleną u boku i o zarobku uzyskanym z wyprawy po Piasek, który miał przywieźć z Variance. Myślał też o założeniu własnego rodu. Kalena była kobietą, na którą czekał, jedyną, która pasowała do niego jak zamek do klucza. Stwierdził to wczoraj, ale wydawało mu się, że wiedział już o tym, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Świadomość tego tkwiła w nim cały dzień.
Zdawał sobie również sprawę, że musi ją przekonać, iż jej przeznaczenie spoczywa w jego rękach. Miał zupełnie dobry start, musiał przyznać. Był w końcu jej mężem.
- Jeszcze jedna kolejka piwa, mój przyjacielu. Masz jeszcze całą noc przed sobą - zawołał jeden z mężczyzn siedzących przy stole. - Musimy cię przygotować do tego, co masz wykonać.
Ridge podjął decyzję. Dawno temu nauczył się nie lekceważyć przeczuć. Wstał z udawanym rozleniwieniem. Wiedział, że wywoła to gromki śmiech przy stole. Popatrzył na gości z grzecznością pana domu, nieświadom, że jego ręka spoczywa na rękojeści sintara.
- Służący będą karmić was i zajmować się wami tak długo, jak długo będzie trwało przyjęcie. Musicie jednak wybaczyć mi, że już odejdę. Mam inne plany na dzisiejszą noc.
- Nie ociągaj się, Ridge - zawołał ktoś, a głośny śmiech powitał ten komentarz.
- Nie będę - spokojnie odpowiedział Ridge. - Życzę wszystkim dobrej nocy.
- Poczekaj, Ridge - zawołała Arrisa. - Twoja oblubienica ma jeszcze wolną godzinę.
- Pozostały czas może spędzić ze mną - odpowiedział i wyszedł.
Kiedy był już sam, zatrzymał się. Niepokój, jaki odczuwał, był jeszcze silniejszy. Wyczuwał coś złego. Ruszył w stronę apartamentu Kaleny. Myśl, że czeka tam na niego, nie przyniosła mu jednak spodziewanego zadowolenia.
Czerwone światło księżyca padało na ścieżkę z kamienia księżycowego. Ridge patrzył na nią z głębokiego cienia kolumnady, ostrożnie stąpając po kamieniach. Właściwie bez żadnego powodu skradał się jak pantera polująca na zdobycz.
Był już w połowie drogi, kiedy zobaczył ciemną sylwetkę Kaleny - ubraną w ślubną pelerynę przemykała przez ogród. Ridge szedł bezszelestnie trzymając rękę na sintarze. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co widział.
To niemożliwe po tym, co stało się ostatniej nocy, mówił sobie. Przecież po tym, w jaki sposób odpowiadała na jego miłość, nie mogła iść do niedostępnego Quintela. Nie ośmieliłaby się go szukać. Jednak nie było wątpliwości, dokąd zmierzał. Po tej stronie domu znajdowały się tylko pokoje Quintela.
Ridge poczuł, że ogarnia go gorąca furia. Stał i patrzył, jak jego świeżo poślubiona żona zmierza do sypialni innego mężczyzny. Nigdy jeszcze nie doświadczył tak palącej wściekłości. Wiedział, że gdyby teraz dotknął sintara, sztylet rozpaliłby się do czerwoności. Przez chwilę starał się opanować gniew i w końcu, dzięki swojej stalowej woli, dokonał tego.
W śmiertelnej ciszy podążył za Kaleną. Ona zaś przeszła na drugą stronę ogrodu i przystanęła roztrzęsiona w cieniu kolumnady. Desperacko próbowała złapać oddech przez zaciskającą się krtań. Nocna mgła kłębiąca się wokół dezorientowała ją i zwiększała uczucie wewnętrznej słabości. Przylgnęła do kolumny. Zacisnęła palce na fiolce z trucizną.
Nagle sparaliżowała ją myśl, że przecież może nie przeżyć tej nocy. Zaczęła się zastanawiać, czy ten akt morderstwa może doprowadzić ją do śmierci. Nigdy nie czuła się tak chora.
Wszystko buntowało się w niej przeciwko zadaniu, które miała wykonać. Olara widocznie przewidziała, że w pewnym momencie coś w niej pęknie. Dlatego ją ostrzegła, że coś takiego może się stać.
Ruszenie do przodu wymagało od niej takiego wysiłku, jakby brnęła przez gęste błoto. Cały świat zawęził się w tej chwili do tych kilku kroków, które musiała wykonać, żeby osiągnąć cel. Wiedziała, że nie tylko puściły jej nerwy, ale również wola.
Chciała pokonać przymus, który nią kierował, i poddać się sile, która ją powstrzymywała. W tym momencie wolałaby być świadkiem nawet spotkania się Kluczy i powrotu legendarnych Władców Jutrzenki lub ostatecznej katastrofalnej reakcji, do jakiej mogło dojść w wyniku spotkania się Kamieni Światła i Ciemności. Powitałaby z radością każdy kataklizm, wszystko, dzięki czemu mogłaby nie wykonać zadania.
Nikt nie pilnował wejścia do prywatnych pokoi Quintela. Kalena przygotowała sobie wyjaśnienie, na wypadek gdyby została złapana, ale zgodnie z jej przypuszczeniami nikogo nie było. Quintel czuł się bezpiecznie w swoim domu. Fiolka trucizny, którą trzymała w ręku, mroziła jej palce. A może to jej palce były lodowate?
„To jest twój obowiązek, Kaleno. Jesteś ostatnim członkiem rodu. Nie masz wyboru."
Słowa Olary dzwoniły jej w uszach, kiedy usiłowała dojść do drzwi prowadzących do prywatnego skrzydła zajmowanego przez Quintela.
„Twój obowiązek."
Położyła rękę na ciężkiej metalowej klamce. Desperacko szukała w sobie siły, żeby otworzyć drzwi. Drżała z wysiłku i właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie tego dokonać.
Nie zdała egzaminu.
Kiedy próbowała uświadomić sobie tę gorzką prawdę, poczuła, że czyjeś palce zaciskają się na jej ustach. Krzyknęła instynktownie. Męskie ramię opasało ją w talii. Wiedziała, że to Ridge chwycił ją z taką furią.
- Do Mrocznego Krańca Spectrum! - Ridge burknął cicho do jej ucha. - On nie jest dla ciebie! Już ci to mówiłem! Jak mogłaś zdradzić mnie w taki sposób? A może za długo nie czułaś na skórze bicza? Jak mogłaś iść do niego właśnie tej nocy, kiedy zawiesiłem na twojej szyi swój zamek i klucz?
Oczy Kaleny rozszerzyły się z niedowierzania i strachu. Nie zrobiła najmniejszego ruchu, żeby się uwolnić. Nie mogła się poruszyć dlatego, że była całkowicie pozbawiona siły, a w dodatku Ridge trzymał ją w stalowym uścisku. Stal Countervail.
- Nic nie mów. Nie rób hałasu, rozumiesz? Albo zbiję cię tu, gdzie stoisz. Jeśli chcesz, żeby służba usłyszała twoje krzyki, to tak się stanie.
Kalena próbowała skinąć głową, że nie ma zamiaru krzyczeć. Ridge uwolnił jej usta i obrócił ją gwałtownym szarpnięciem. Potknęła się i byłaby upadła, gdyby nie chwyciła się jego ramienia. Jego palce zacisnęły się na niej mocno. Prawie nie mogła oddychać pod spojrzeniem jego płonących furią oczu.
Popchnął ją na ścieżkę z kamienia księżycowego.
Szła zupełnie oszołomiona. Zdawała sobie sprawę, że w miarę, jak oddala się od pokoi Quintela, powraca jej siła fizyczna. Nie potrafiła jednak myśleć jasno. Wiedziała tylko jedno: Ridge złapał ją na tym, że usiłowała zabić Quintela.
Kilka minut później Ridge wepchnął ją do pokoju, zamknął dokładnie drzwi i odwrócił się do niej. Kalena starała się uspokoić i wyrównać oddech.
- Zanim dam ci to, na co zasługujesz, powiedz mi, dlaczego? - zapytał ją spokojnie. - Powiedz mi, dlaczego jesteś tak bardzo zafascynowana Quintelem? Czy dlatego, że on nie interesuje się kobietami? Czy dlatego chciałaś rzucić mu wyzwanie? A może byłaś ciekawa, jak to jest, gdy inny mężczyzna cię posiądzie? Dlaczego?
- Ja... ja nie mogę wyjaśnić - ledwie wydusiła z siebie Kalena.
Z powodu ściśniętego gardła mówienie sprawiało jej trudność. Zaczęła zdawać sobie sprawę, co wywołało furię Ridge'a. On był zazdrosny. Byłby jednak jeszcze bardziej wściekły, gdyby poznał prawdziwą przyczynę, dla której
szukała Quintela.
Śmiertelna apatia zaczęła zajmować miejsce chorobliwego napięcia, które zalewało jej zmysły. Wszystko już skończone. Wszystko, włączając jej przyszłość. Nic dziwnego, że zawsze miała kłopoty z wyobrażeniem sobie przyszłości. Po prostu nie czuła swojej wolności.
- Przysięgam na honor mojego rodu, że nie poszłam do pokoju barona z zamiarem dzielenia z nim łoża. Przysięgam ci.
- Honor twojego rodu? Co to za żarty? Przyjechałaś z małej farmy z kotliny Interlock. Twoja rodzina może kiedyś była godna szacunku, ale to wszystko, co teraz można o niej powiedzieć. To, co zrobiłaś dzisiaj, zniszczyło nawet to, co zostało z dawnej dobrej sławy.
W Kalenie odezwała się duma. Nawet jeśli wszystko przepadło, to ciągle jeszcze istniała wielopokoleniowa duma jej rodu. Dziewczyna wyprostowała się. W świetle lampy w jej oczach błyszczały kryształki lodu.
- Jesteś bezdomnym bękartem i nie rób mi wykładu o honorze i odpowiedzialności. Jestem córką wielkiego rodu, ty zaś jesteś jedynie narzędziem bogatego człowieka, jego biczem.
Ridge postąpił krok w jej kierunku.
- Kobieto, na dodatek nie opowiadaj mi kłamstw. Ukarzę cię surowo za kłamstwa oraz za próbę zdradzenia mnie z innym mężczyzną.
- Nie chciałam cię zdradzić. Przynajmniej nie w taki sposób, o jakim myślisz.
- To tylko słowa - powiedział przez zęby. - Gdybyś miała trochę rozsądku, to klęczałabyś teraz przede mną, a nie rzucała mi takich słów. Poszłaś dzisiaj do apartamentów Quintela. Nie możesz temu zaprzeczyć.
- Nie mogę, ale przysięgam ci, że nie poszłam tam, żeby się z nim kochać.
Odskoczyła, kiedy ruszył w jej kierunku, ale zrobiła to za wolno i Ridge chwycił ją za ramiona.
- Powiedz mi prawdę. Przyznaj się do tego lub ja...
Kalena uniosła brodę z arogancją i dumą charakterystyczną dla całych pokoleń wielkich rodów.
- Przysięgam ci na honor mojego rodu, że nie miałam zamiaru dzielić łoża z Quintelem.
- Więc po co szłaś do niego? - Jego rozpalone w furii oczy świeciły w słabo oświetlonym pokoju.
Kalena odrzuciła myśl o zdemaskowaniu się. Nic, co on mógł jej zrobić, nie będzie tak złe, jak to, co ona może zrobić samej sobie. Dzisiaj okryła hańbą siebie i swój ród. Niczego już nie musi się obawiać.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Do Kamieni, powiesz mi! - rzucił ostro. Jego ręce zacisnęły się na jej szkarłatnej pelerynie.
Kalena zamknęła oczy. Ridge odrzucił pelerynę na bok. Usłyszała stłumiony przez materiał cichy dźwięk upadającego sintara. Nie miała złudzeń, że Ridge również usłyszał ten dźwięk. Patrzył na nią przez chwilę, po czym podniósł pelerynę i zaczął ją obmacywać. Moment później trzymał w ręku wysadzany kamieniami sintar.
- Gdzie go ukradłaś? - zapytał bezceremonialnie.
Rozwścieczona oskarżeniem, Kalena podskoczyła do męża.
- Nie ukradłam go! To jest sintar mojego nieżyjącego ojca. Jestem ostatnim członkiem rodu i według prawa ten sintar należy do mnie! - Podeszła do torby podróżnej, otworzyła ją i zaczęła czegoś szukać, aż wreszcie znalazła swoją bransoletkę.
Cisnęła ją pod nogi Ridge'a, czekając, aż ją podniesie.
- Przypatrz się dobrze, Ridge. Na tej obręczy jest herb mojego rodu.
Rodu Ice Harvest.
Nie patrząc na żonę Ridge podniósł bransoletkę i obejrzał z jednej i drugiej strony.
- Czy ukradłaś ją razem z sintarem?
- Niech cię licho, bękarcie, jesteś tak tępy i uparty jak byk zorkan!
Jego ręka poruszyła się tak nieznacznie, że Kalena nie była nawet pewna, czy jej się nie przywidziało, dopóki nie zdała sobie sprawy, że Ridge trzyma w niej swój sintar. Przestraszyła się, że może ją zabić. Pomyślała, że jeśli Ridge zamierza ją zabić, może zrobić to równie dobrze ze słusznych powodów.
Cofnęła się odruchowo, kiedy ruszył w jej kierunku. Nie trzymał sintara w taki sposób, jakby chciał ją uderzyć, ale jednak miał go ciągle w ręku. Kalena nie mogła oderwać od niego wzroku. Ten sztylet spragniony był krwi. Stalowe ostrze sintara świeciło czerwonym ogniem w dłoniach Ridge'a.
- Teraz - powiedział głosem całkowicie pozbawionym emocji - odpowiesz na moje pytania. Chcę usłyszeć prawdę.
Rozdział szósty
Byłam bliska śmierci, pomyślała Kalena, patrząc na sintar. Uważała, że zasłużyła na karę, skoro nie wypełniła swojego zadania. Opadła na brzeg łoża, starając się nie patrzeć na błyszczące ostrze w ręku Ridge'a. Jakie znaczenie ma teraz prawda? Nie wypełniła swojego obowiązku. Ale jeśli ma umrzeć w tym momencie, to woli, żeby tak się stało z prawdziwego powodu.
- Poszłam do Quintela, żeby go zabić. Od dwunastego roku życia było to moją powinnością, moim przeznaczeniem. To była jedyna rzecz, dla której zostałam wychowana.
Ridge patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ty mówisz?
Pokazała fiolkę trucizny, którą ciągle ściskała w dłoni.
- Miałam zamiar wsypać ją do wina, które wypija wieczorem. Umarłby wkrótce po wypiciu i wyglądałoby to na śmierć wywołaną atakiem serca. Wtedy ród Ice Harvest byłby pomszczony. Ale tego nie zrobiłam. Taka jest prawda, Ridge. I nie zrobiłabym tego, nawet gdybyś nie nadszedł. Wszystkie wysiłki Olary poszły na marne. Całe moje życie nie miało sensu.
Ridge bez pośpiechu podszedł bliżej i wziął z jej ręki truciznę. Kalena czuła, jak od jego sintara bije ciepło. Ostrożnie powąchał zawartość fiolki.
- Uważaj! - krzyknęła Kalena. - Nawet szczypta może cię zabić. Moja ciotka sama to preparowała.
- Czy to ciotka wysłała cię, żebyś zabiła Quintela? - zapytał spokojnie.
- Nie mogła zrobić tego sama. Jest za stara i ostatnio choruje. Oprócz tego jest Uzdrowicielką, bardzo dobrą. Wszyscy wiedzą, że Uzdrowicielki nie mogą zabijać. Od czasu, gdy Quintel zniszczył nasz ród, ciotka wiele przeżyła. Moja matka nie potrafiła znieść śmierci mojego ojca i brata. Ona nigdy nie była silna. Wkrótce po tym umarła. Została więc tylko jedna osoba, która mogła pomścić ród. - Kalena uniosła bezradnie rękę i po chwili opuściła ją z powrotem. - Teraz zabij mnie i będzie po wszystkim.
Ridge wpatrywał się w nią.
- Czy wierzysz w to, że Quintel jest odpowiedzialny za śmierć twojego ojca i brata?
- Tak.
- Ale to nie ma sensu - powiedział opryskliwie. - To jakiś obłęd.
- To jest prawda. Olara widziała wszystko podczas transu. Mój ród był mały, ale bogaty. Kontrolowaliśmy ruch handlowy na wielkiej rzece Interlock i jej dopływach. Mój ojciec wielokrotnie miał scysje z Quintelem. W końcu Quintel postanowił, że inna firma ma kontrolować rzekę. Zajął się tym i mężczyźni z mojego rodu mieli „wypadek" w górach.
- Nie wiesz sama, co mówisz.
- Może nie, ale moja ciotka wie. To ona odkryła, że to nie był wypadek tylko morderstwo. Wraz ze śmiercią mojego ojca i jego następcy ród Ice Harvest oficjalnie przestał istnieć. Kontrola na rzece została przekazana innej firmie. Ciotka zabrała wtedy moją matkę i mnie na małą farmę położoną w okolicy, gdzie nikt nas nie znał. Domagała się, żebyśmy nie nosiły nazwiska rodowego i wymyśliła inne. Powiedziała, że to nas ochroni.
- Przed czym? - zapytał szorstko Ridge. - Jeśli wszyscy mężczyźni z twojego rodu nie żyli, to przecież kobiety nie miały się czego obawiać. Nikt by ich nie zabił.
- Ciotka miała swoje powody. Chciała ukryć mnie przed Quintelem. I miała rację. Quintel nigdy nie negocjowałby kontraktu ślubnego z córką dawnego wroga.
Ridge z przerażeniem zdał sobie sprawę, że Kalena wierzy we wszystko, co mówi. I że ma poczucie klęski. W jej głosie było dużo samooskarżeń i rezygnacji, ale zarazem i dumy, chociaż musiała przyznać, że została pokonana. A fiolka trucizny była dowodem na to, że wszystko, co powiedziała, było prawdą. Poszła do sypialni Quintela nie z zamiarem uwiedzenia go, tylko zabicia.
Świadomość tego ostudziła ogień płynący w żyłach Ridge'a. Zrobiło mu się głupio. Zrozumiał, że żona nie miała zamiaru zdradzić go z innym mężczyzną. Wolno, w miarę jak ustępowała wściekłość Ridge'a, jego sintar stawał się coraz chłodniejszy.
Tylko kilka razy gwałtowność emocji Ridge'a rozpaliła ostrze stali. Po raz pierwszy zdarzyło się to, kiedy jako bosy chłopak został zapędzony w róg ulicy przez bandę wyrostków. Kilka dni wcześniej Ridge kupił sobie sintar za pieniądze, które uczciwie zarobił u właściciela kritów, zaganiając z ulicy stado przestraszonych ptaków. Było to jedno z jego legalnych zajęć. Banda chłopaków chciała zabrać mu sintar, ubranie i wszystko, co miał przy sobie.
Ku ich zdumieniu Ridge poradził sobie. Sam był zdziwiony, gdy ostrze sintara stało się gorące już w pierwszych minutach walki. Następnie rozżarzyło się, zmuszając atakujących do ucieczki. Ridge został sam na ulicy - stał i patrzył na broń, którą trzymał w ręku.
Dwa tygodnie później Ridge poznał Quintela, kiedy próbował skraść mu sakiewkę. Quintel chwycił go za ramię, uśmiechnął się dziwnie, po czym przedstawił się i zapytał, czy młody złodziej chciałby mieć legalne zajęcie. Ridge przestraszony, ale i zachęcony oferowaną mu pracą, powiedział „tak".
I już nigdy więcej nie wrócił do dawnego życia. Przez te lata nauczył się panować nad sobą. Nie dopuszczał do tego, by ogarnęła go wściekłość. Gwałtowne uczucia przeszkadzały w interesach. Właściwie każda emocja przeszkadzała. W jego pracy panowanie nad sobą było nieodzowne, jeśli chciał zachować życie.
Jednak mimo wszystko jego usposobienie stało się legendą w Crosspurposes. Dzisiejszej nocy Kalena poznała ten gniew - był na tyle silny, że potrafił rozpalić stal. Ridge wolno włożył sintar z powrotem do pochwy, patrząc na stojącą przed nim kobietę.
- Nie miałaś więc zamiaru dzielić łoża z Quintelem? - zapytał w końcu.
- Nie! - wykrzyknęła z taką odrazą, jakby myśl o tym była jej wyjątkowo wstrętna. - Nigdy! Z mężczyzną, który zamordował mojego ojca i brata, który zniszczył mój ród? Jak mogłabym dopuścić, żeby dotykał mnie w taki sposób... w taki sposób....
- W jaki, Kaleno?
- W sposób, w jaki ty mnie dotykałeś - powiedziała w końcu i wpatrzyła się w przeciwległą ścianę.
- Więc - powiedział wolno - jesteś morderczynią, ale nie uwodzicielką.
- Nie popełniłam morderstwa. Zabrakło mi odwagi.
- Tak - zgodził się. - Zabrakło ci odwagi. A czegóż innego mogłaś się spodziewać? - dodał łagodnie. - Jesteś przecież kobietą.
Kalena obrzuciła go smutnym spojrzeniem, lecz nie zważając na to, mówił dalej:
- Powiedz mi, Kaleno z rodu Ice Harvest, czy twoja ciotka miała dowód winy Quintela? Czy jesteś pewna, że Quintel miał jakiś związek ze śmiercią mężczyzn z twojej rodziny?
- Nic nie mów! - krzyknęła. - To prawda! To musi być prawda! Przez całe lata żyłam tą prawdą.
- Ale wiesz o tym tylko od ciotki? - upierał się.
- Nie mogła kłamać w takiej sprawie. Jest Uzdrowicielką; poświęciła temu życie. Ma dar patrzenia w przyszłość tak samo jak dar uzdrawiania. Taki człowiek nie może sam nikogo zabić, chyba że nie ma innego wyjścia.
- Tak - rzekł Ridge. - Zrzuciła to na ciebie.
- Tylko dlatego, że nie mogła sama popełnić tego czynu.
- To ona wysunęła taką propozycję, prawda? Ona negocjowała kontrakt z Quintelem, żebyś mogła dostać się do jego domu. Te kłopoty na szlaku handlu Piaskiem także powstały na jej zamówienie. Trzymała cię na farmie w Interlock, aż nadszedł odpowiedni moment. Dojrzała szansę i bez skrupułów wysłała cię, żebyś wykonała dla niej tę brudną robotę.
- To nie jest jej brudna robota - zaperzyła się Kalena. - To był mój obowiązek. Gdybyś był członkiem wielkiego rodu, rozumiałbyś to. Znałbyś cenę takiego dziedzictwa.
- Nie opowiadaj bzdur. Wiem, co znaczy honor. Wiem również, co znaczy obowiązek i lojalność. Może nawet rozumiem to lepiej niż ty, ponieważ nie odziedziczyłem żadnego honoru wielkiego rodu i sam musiałem zapracować na własny. Wiem też, co to jest odpowiedzialność.
Kalena skinęła głową.
- Teraz zabijesz mnie, ponieważ masz taki obowiązek w stosunku do swojego chlebodawcy.
Ridge poczuł, że znowu zaczyna narastać w nim wściekłość. Stłumił ją jednak. Będzie przeklęty, jeśli pozwoli tej kobiecie wyprowadzić się z równowagi. Na Spectrum, ona była jego, więc powinien sprawować nad nią kontrolę.
- Na nieszczęście nie jest to już takie proste. Jesteś moją żoną, Kaleno. Od dzisiejszego zachodu słońca jestem odpowiedzialny za twoje czyny. Czy nie słuchałaś słów ceremonii? Twój honor jest moim honorem. Są one ściśle splecione ze sobą. Czy ty masz pojęcie, jakiego zamieszania narobiłaś? Czy to rozumiesz? Próbowałaś zabić człowieka, któremu przysięgałem lojalność. Quintel ufa mi jak nikomu innemu na świecie.
- Obwiniaj więc jego za tę sytuację. W końcu to on wynegocjował kontrakt małżeński z moją ciotką. On był tym, który wprowadził mnie do własnego domu. On miał interes w tym, żebym tu była. Uważam, że ty jesteś całkowicie niewinny. To nie dotyczy ciebie, Fire Whip. To sprawa pomiędzy rodem Ice Harvest a rodem Gliding Fallon. To nie dotyczy takiego bękarta jak ty.
Ridge ze złością trzasnął dłonią w ścianę.
- Do Kamieni, kobieto, nigdy nie potrafisz trzymać języka za zębami?
- Dlaczego mam nie mówić tego, co myślę? Przecież i tak masz zamiar mnie zabić.
Tego było już za wiele. Podszedł do posłania, na którym siedziała.
- Nie, Kaleno z rodu Ice Harvest. Nie zamierzam cię zabić.
- Więc zbijesz mnie, a później oddasz Quintelowi lub Miejskiemu Patrolowi? - zapytała ostrożnie.
- To nie pora na takie działania, choć byłoby to ogromnie satysfakcjonujące. Nie, Kaleno, nie zbiję cię dzisiejszej nocy.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ nie byłabyś w stanie siedzieć w siodle cały jutrzejszy dzień - powiedział z furią. - Gdybym zbił cię tak, jak na to zasługujesz, to przez dwa tygodnie nie mogłabyś się poruszyć. A przecież mamy przed sobą drogę, ty i ja. Nie pozwolę na to, żebyś opóźniła wykonanie wyznaczonego mi zadania. Mam swój obowiązek do spełnienia i cel, do którego zmierzam. - Schylił się i postawił ją przed sobą. - Muszę zarobić fortunę na Piasku i nie zamierzam pozwolić ci się powstrzymać. Możesz być damą sławnego rodu, Kaleno, ale teraz poślubiłaś mnie. Jesteś żoną bezdomnego bękarta i musisz dostosować się do jego woli. Nie jestem panem wielkiego rodu, ale zgodnie z prawem i zwyczajem jestem teraz twoim panem, Kaleno. Sama podpisałaś dokument. Teraz musisz być lojalna w stosunku do mnie. Twoim jedynym obowiązkiem jest być posłuszną mężowi. A ja zdecydowałem, że jutro przed świtem będziesz siedziała w siodle i zmierzała w kierunku Variance. Nie łudź się, że nie mogę sprawować nad tobą kontroli. Teraz należysz do mnie. Niezależnie od tego, co każde z nas czuje, twoje losy są ściśle związane z moimi.
Kalena patrzyła na niego bez słowa, rozważając swoje ograniczone możliwości. Perspektywa długiej jazdy w kricim siodle wydała jej się lepsza niż śmierć, chociaż byłoby to wyjście bardziej honorowe. Wiedziała też, że on jej nienawidzi.
W końcu i tak nie miało znaczenia, co o tym myślała. Wiedziała, że nie ma tyle siły, żeby oprzeć się woli Ridge'a. Nie miała wyboru, musiała oddać się w ręce Fire Whipa.
Dawno temu Kalena słyszała, że w czasach mitycznych Władców Jutrzenki krity potrafiły latać. Nie wiedziała, czy można wierzyć w tę opowieść, ale trzeciego dnia podróży marzyła o tym, żeby to była prawda. Myśl o lataniu wydawała się przerażająca, ale po trzech dniach siedzenia w siodle Kalena miała obolałe wszystkie kości i przywitałaby z radością każdą zmianę.
Niewiele razy w życiu siedziała w siodle. Jej najdłuższą podróżą była wyprawa z Interlock do Crosspurposes, ale i tę odbyła publicznym powozem, ciągnionym przez krity. Były drogie i rzadko używano ich do innych celów niż transport. Olara i Kalena, mieszkając w Interlock, nie potrzebowały tych ptaków.
Na szczęście siedzenie na tym łagodnym ptaku nie było trudne. Siodło Kaleny było głębokie i bezpieczne, nawet podczas szybkiego, rozkracznego biegu ptaka. Ale być bezpiecznym nie znaczy mieć wygodę, szczególnie dla kogoś nieprzywykłego do siedzenia w siodle.
Kalena nie zwracała uwagi na krajobraz, który mijali. Miała tylko mglistą świadomość jazdy przez żyzne pola równiny Antinomy. Lekko kołyszący się krajobraz mało ją interesował. Jej normalna ciekawość została całkowicie przytępiona osobistym nieszczęściem i nieubłaganie monotonnymi krokami żołto-białego krita.
Patrząc w dół na upierzoną szyję, którą miała przed sobą, zastanawiała się, czy te małe, nieużyteczne skrzydła ptaka były kiedyś zdolne unieść go ku niebu. Krity stały się silnymi stworzeniami od czasu, kiedy przestały latać. Długie palce ich stóp zaopatrzone były w pazury podobnie jak u ptaków. Kalena wiedziała, że kiedy ptak się rozjuszy, pazury te mogą być niebezpieczne.
Niektórzy właściciele stad kritów usuwali im pazury. Wiele osób wolało krity z usuniętymi pazurami, ale Ridge zamówił na podróż zwierzęta uzbrojone. Takie ptaki mogły się bronić, kiedy były zaatakowane przez duże dzikie koty, fangerty lub stado wyjców. Krity były z natury łagodnymi stworzeniami. Lubiły, gdy muskano ich przepiękne pióra, ale kiedy nie pracowały, często kłóciły się między sobą.
Kalena spojrzała urażona na krita idącego przed nią. Był to towarzysz samicy, na której jechała. Krity wiązały się na całe życie i zazwyczaj pracowały parami. Ridge siedział okrakiem na samcu, trzymając w jednej ręce niedbale splątane wodze. Wyglądał tak samo silnie i groźnie jak tego ranka, kiedy opuszczali Crosspurposes.
Kalena wiedziała, że wybrał taką metodę ukarania jej. Miała ochotę powiedzieć mu, że to bardzo skuteczna metoda, ale sądziła, że był tego świadom. Choć bolał ją każdy mięsień, przez całe te trzy dni nie poskarżyła się i powiedziała sobie, że musi to wszystko wytrzymać. Na Kamienie, nie pokaże, jak wszystko ją boli, nie da satysfakcji temu bękartowi.
Ostatnią noc przed wyjazdem Ridge spędził w jej pokoju, ale nie zrobił nawet najmniejszego gestu w jej kierunku. Pewnie uważał, że nie może kochać się z kobietą, która chciała zabić jego pracodawcę. Widocznie ta myśl wydała mu się wstrętna.
Kalena przeleżała całą noc bezsennie, odsuwając się od niego, żeby zrobić mu dużo miejsca. Ridge również nie spał przez długi czas. Rano kazał jej wstać przed świtem. Cały dom pogrążony był jeszcze we śnie, kiedy Ridge lekko podrzucił ją na siodło, wręczył wodze i rozkazał podążać za sobą.
Pod koniec pierwszego dnia Kalena myślała, że spadnie z siodła. Myśl ta jednak nie niepokoiła jej zbytnio. Było to coś, co zanotowała w przelocie. W ciągu tych trzech dni nie było nic takiego, co by ją zdenerwowało lub zaniepokoiło. Dryfowała w szarym krajobrazie. Wiedziała, że nie ma ucieczki. Jeśli myślała o czymkolwiek podczas tych długich godzin, to tylko o tym, że zawiodła swój ród. Ale nawet gorzka świadomość tego nie była już w stanie bardziej jej zranić. Zawiodła swoją rodzinę. Cóż, Olara mogła, a nawet powinna, wyprzeć się jej za tę zdradę.
Kalena ledwie utrzymała się na nogach, kiedy przed wiejskim zajazdem, gdzie Ridge zamierzał spędzić pierwszą noc, zsiadła w końcu z krita. Nie była zainteresowana obiadem, który podano w jadalni sąsiadującej z gospodą. Bez słowa poszła na górę, wykąpała się i padła na łóżko. Nie obudziła się, kiedy po jakimś czasie Ridge przyszedł do pokoju. Nie poruszyła się do momentu, kiedy następnego dnia o świcie Ridge obudził ją szarpnięciem za ramię.
Kalena jeszcze nigdy nie była tak odrętwiała i obolała, ale duma nie pozwalała jej powiedzieć nawet słowa skargi. To dziwne, że pozostała duma, kiedy wszystko inne przepadło.
Następnego wieczoru sytuacja się powtórzyła. Jedyny odwet, jaki mogła wziąć Kalena, to absolutne zignorowanie tradycyjnego obowiązku żony: podanie mężowi porannej herbaty do łóżka. Jeśli Ridge spodziewał się tego, musiał szybko nauczyć się przyrządzać ją sam. Ale chyba nie oczekiwał takiej usługi.
Teraz, kiedy mijał już trzeci dzień podróży, Kalena zastanawiała się, czy całą drogę do Variance odbędą w milczeniu i złości. Fakt, że zaczynała uświadamiać sobie własną urazę, stawał się bardzo interesujący. Przez pierwsze dwa dni podróży była w emocjonalnym szoku. Poza bólem, który odczuwała, nic nie było w stanie jej zaniepokoić.
Wreszcie dzisiaj nastrój zaczął jej się poprawiać. Nie była pewna, czy jest to dobry czy zły znak, ale kiedy wjechała na trawiaste wzniesienie i spojrzała na gmatwaninę drewnianych konstrukcji składających się na osadę, zaczęła myśleć o kolacji. W czasie dwóch pierwszych dni Ridge bardziej lub mniej nakłaniał ją do zjedzenia czegoś na śniadanie i obiad, ale dawał jej spokój, kiedy zamiast kolacji wolała kąpiel i spanie.
Słońce zachodziło już za odległe szczyty górskie i czuć było dym z palenisk domów rozrzuconych wokół zakurzonej głównej ulicy miasteczka. Noc powinna być zimna, chłodniejsza niż w Crosspurposes i znacznie chłodniejsza niż w leżącej dalej na wschodzie kotlinie Interlock.
Kalena przypomniała sobie, że dzisiaj rano Ridge pytał właściciela gospody, jak daleko jest do Adverse. To właśnie miało być ich dzisiejsze miejsce przeznaczenia. Krity wyczekująco opuściły głowy, czując koniec roboczego dnia. Były pewne dobrego jedzenia i ciepłego miejsca na wypoczynek, nagrody za swój trud.
Kalena odchrząknęła; już miała zawołać na Ridge'a i zapytać go, czy tutaj mają spędzić noc, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar. To on narzucił milczenie między nimi. Nie przerwie go pierwsza. Pomyślała, że to musi się zmienić. Dziwaczne jest uczucie, kiedy nie odczuwa się żadnych prawdziwych emocji, nawet zwykłej pretensji.
Pół godziny później Ridge zatrzymał swojego ptaka przy drzwiach gospody pod znakiem ozdobnego sintara. Kalena posłusznie czekała, podczas gdy jej mąż wszedł do środka załatwić sprawę zakwaterowania. Ze swojego wysokiego siodła patrzyła na małą osadę z ciekawością, której w ostatnich dniach zupełnie nie czuła.
Zbiór drewnianych budynków stanowił centrum miejscowej, farmerskiej społeczności. Rynek znajdujący się w środku osady był cichy o tej porze dnia, ale bez wątpienia tętnił życiem od rana aż do późnego popołudnia. Była to wyraźnie osada rolnicza i bardziej prymitywna niż osiedla znajdujące się w kotlinie Interlock. Okna były zabezpieczone drewnianymi okiennicami, a nie szklanymi szybami, budynki zaś były konstruowane jedynie z myślą o ich użyteczności, bez żadnych prób upiększenia.
Ludzie przechodzący przez plac przy gospodzie patrzyli na nią ukradkiem, uprzytamniając Kalenie, że w Adverse z pewnością pojawia się niewielu obcych. Szerokie spodnie Kaleny i krótki, dopasowany żakiet musiały wydawać się ekstrawaganckie kobietom noszącym staromodne, długie tuniki. Mężczyźni gapili się również. Kalena ignorowała wszystkich i ze stoickim spokojem czekała na pojawienie się Ridge'a. Zmarzła, ponieważ zapadł już wieczorny chłód.
- W porządku - obcesowo oświadczył Ridge, kiedy wyszedł z gospody. - Mamy pokój na górze. Idź tam. Ja rozmieszczę bagaże i zajmę się kritami.
Kalena skinęła głową. Ich konwersacja ograniczała się do takich rozmów i miała wystarczyć na następne trzy dni. Ześlizgnęła się z siodła, trzymając wodze, dopóki stopami nie dotknęła ziemi. Przez moment musiała przytrzymać się siodła, bo tak mocno drżały jej łydki, że nie mogła utrzymać równowagi.
Wiedziała, że Ridge, który zbierał wodze, patrzy na nią kątem oka. Nie chcąc sprawić mu satysfakcji, zmusiła się do zrobienia kroku do przodu. Kiedy szła w kierunku wejścia do gospody, jej szerokie nogawki spodni wyglądały jak skromna spódnica. Nie obejrzała się nawet na Ridge'a, prowadzącego krity do stajni.
Ludzie znajdujący się w gospodzie odwrócili się i zaczęli przyglądać się Kalenie, kiedy podeszła do kontuaru, żeby wziąć klucz do pokoju.
- Dobry wieczór - powiedziała grzecznie. Właściciel skinął głową i wskazał jej schody. - Chciałabym wziąć kąpiel - dodała.
- Istnieje taka możliwość. Łazienka dla kobiet jest przy końcu korytarza - powiedział. - Zainstalowaliśmy najnowszą technikę ogrzewania wody. Musisz pociągnąć za sznur i przez rury popłynie woda do wanny.
Kalena uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- To brzmi wspaniale. - Ruszyła pospiesznie na górę i otworzyła drzwi małej sypialni.
Popatrzyła na jedno tylko łóżko. Poprzedniej nocy ich łoże dzieliła na dwie części jakaś niewidzialna ściana. Ciekawe, jak długo będzie trwała taka sytuacja, pomyślała Kalena przygotowując sobie kąpiel. Zdecydowała, że dzisiaj zje kolację na dole.
Wiedziała, że nic się nie zmieni, chociaż powróciła jej pełna świadomość, a uczucie apatii zaczęło zanikać. Była połączona z Ridge'em na czas podróży, chyba że on rozwiąże wcześniej ten małżeński kontrakt. Sama podpisała tę umowę. Sprawą honoru było wywiązanie się z niej w pełni. Mogła zawieść jako morderczyni, ale jej duma nie pozwoliłaby na nie wywiązanie się z innych zobowiązań.
Godzinę później Ridge siedział naprzeciw Kaleny przy długim stole obiadowym. Był zdumiony, że po trzech dniach siedzenia w siodle Kalena może klęknąć przy stole układnie, po kobiecemu.
Nie wyraził żadnego zdumienia, kiedy podążyła za nim na dół, ale poczuł ulgę, że wreszcie zacznie jeść. Powiedział sobie, że parę opuszczonych posiłków nie zrobi jej krzywdy, ale dzisiaj rano zaczął się zastanawiać, czy powinien pozwolić, by nie jadała kolacji. Potrzebowała siły, szczególnie z powodu tempa, w jakim podróżowali przez ostatnie trzy dni.
Nie było właściwie potrzeby jechać tak ostro. Ridge wiedział, że kierowała nim złość, frustracja i chęć ukarania Kaleny. Był pewien, że cierpiała z tego powodu, ale nie skarżyła się ani nie broniła.
Po pierwszym dniu jej duma pogłębiła jeszcze jego gniew. Widział, że drugi dzień był dla niej nawet cięższy niż pierwszy. Ale ciągle nic nie mówiła. Wydawało się, że akceptuje tę sytuację, jakby uważała, że jest to kara za to, że stchórzyła i nie zabiła Quintela.
Ta posępna akceptacja przekonała Ridge'a, że żona traktowała rolę morderczyni bardzo poważnie. Uważał, że idea popełnienia rytualnej zbrodni przez kobietę jest bardzo dziwaczna, ale nie wątpił w szczerość Kaleny. Miała zamiar zabić Quintela i uważała teraz, że okryła hańbą swą rodzinę, ponieważ zabrakło jej odwagi.
Miała dumę prawdziwej damy wielkiego rodu, przyznał Ridge. Podziwiał to, chociaż mówił sobie, że musi ją pokonać. Nie miał wątpliwości, że było tak, jak mówiła. Poślubił córkę wielkiego rodu, która niewątpliwie nim pogardzała. Cóż, to jest jej problem, powiedział sobie. Podpisała kontrakt i teraz jest z nim związana.
Jedna rzecz była pewna: mieli przed sobą długą podróż i Ridge doszedł do wniosku, że nie ma sensu odbyć reszty drogi z milczącą, nadąsaną kobietą. Nadszedł czas, żeby przywrócić normalną harmonię między nimi. Byli w końcu mężem i żoną.
Patrzył, jak Kalena spożywa posiłek, i podziwiał w milczeniu jej doskonałe maniery. Z gracją używała sztućców, co potwierdzało wersję, że jest córką bogatego rodu. Powinien zdać sobie z tego sprawę już kilka dni temu, że jej doskonałe maniery mówią same za siebie. Zamiast rozważyć logicznie tę sprawę, on czerpał egoistyczną dumę z faktu, że poślubił tak dobrze wychowaną kobietę. Męskie ego zaślepiło go zupełnie, pomyślał ponuro.
- Jeśli skończyłaś, idź na górę do łóżka. Ja przyjdę za chwilę - powiedział szorstko, lecz natychmiast pożałował tego tonu.
Wydawał jej polecenia w taki sposób, jakby była służącą. Była przecież jego żoną i zasługiwała na szacunek. Spróbował złagodzić opryskliwą komendę, dodając wyjaśnienie, co planował na dzisiejszy wieczór.
- Chcę porozmawiać z właścicielem gospody i innymi mężczyznami. Wjedziemy teraz w bardziej bezludne tereny i najwyższy czas zacząć zadawać pytania. Muszę rozpytać o innych kupców Quintela, którzy zniknęli w tej okolicy. Nie chciałbym popełnić tych samych błędów.
Kalena uniosła brwi w subtelny sposób kpiąc z jego spóźnionej łaskawości, ale nic nie powiedziała. Wstała, skłoniła służalczo głowę i odwróciła się, żeby pójść na górę.
Ridge spojrzał na nią. Ta kobieta kpiła z niego bez otwierania ust. No i dobrze. To ciche oburzenie było lepsze niż apatyczna rezygnacja, w której była pogrążona przez parę ostatnich dni. Uniósł kufel piwa i zaczął rozmyślać, jak mało wie o obchodzeniu się z dobrze urodzoną damą, która ceniła sobie wysoko dziedzictwo wielkiego rodu. Ale jeden prosty fakt był oczywisty: dama czy nie, była to jego żona.
Ridge skończył pić piwo, wstał i poszedł do zadymionej gospody połączonej z pokojem jadalnym. W pomieszczeniu tym przebywali miejscowi mężczyźni, a oni z pewnością chętnie poplotkują o kilku ostatnich karawanach Piasku, które przechodziły przez osadę, a szczególnie o Trantelu, ostatnim kupcu wysłanym przez Quintela. Teraz ma do wykonania to zadanie, powiedział sobie. Później musi pogodzić się ze swoją dumną, nadąsaną oblubienicą.
Kalena zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Nawet przewlekły ból w udach nie był na tyle silny, żeby przeszkodzić jej w spaniu. Nie słyszała powrotu Ridge'a, ale kiedy wślizgnął się nagi pod wełniany pled i położył swą dużą dłoń na jej ramieniu, sennie poruszyła powiekami. Od początku podróży nie dotknął jej jeszcze w łóżku i teraz nawet przez senne otumanienie Kalena zdała sobie sprawę z sensu tego działania.
- Nie będzie już więcej dąsów i milczenia, Kaleno - oznajmił ochryple i odwrócił ją na plecy. - Dostatecznie długo rozmyślałaś. Nadszedł czas, żebyś zaczęła zachowywać się jak żona. Moja żona.
Kiedy otworzyła zaspane oczy, zobaczyła, że pochyla się nad nią. Wydawał się bardzo zdecydowany. Zrozumiała natychmiast, że podjął decyzję. Był żonaty i zdecydował, że musi mu to przynosić korzyści. Była oburzona, ale kobieca intuicja powiedziała jej, że będzie znacznie łatwiej grać rolę uległej żony, niekoniecznie kochającej. Nic nie było w stanie zmienić faktu, że była jego legalną żoną.
Ridge nie rozwiązał kontraktu i dopóki obydwoje nie wyrażą zgody na jego zerwanie przed zakończeniem wyprawy, dokument ten będzie ważny. Zawaliła sprawę morderstwa. Może poradzi sobie lepiej z tym obowiązkiem. Te milczące dni były dla obojga bardzo ciężkie. Z jednej strony była jej duma i chęć przetrwania wymyślonej przez Ridge'a kary, z drugiej strony - obowiązki żony.
W swym sennym oszołomieniu starała się dociec, czego wymagał od niej honor. Obowiązki żony były zrozumiale i powinna była postarać się im sprostać. Podpisała przecież kontrakt. Zazwyczaj duma związana była z honorem, ale dzisiaj wszystko wydawało się bardzo zawiłe. Doszła do wniosku, że nocne godziny nie są najlepsze na rozważanie spraw honoru. Lepiej odłożyć to do rana, zdecydowała.
- Śpij, Ridge. Jesteś pijany. - Odwróciła się na bok, tyłem do niego.
Jeszcze silniej ścisnął jej ramię i po chwili znowu leżała na plecach. Była zaskoczona jego gwałtownością. Jego oczy płonęły.
- Ty męcząca kobieto - powiedział, przerzucił swą gołą nogę przez jej uda i delikatnie podsunął do góry jej koszulę. - Nie martw się o piwo, które wypiłem. Ciągle jestem w stanie wykonać swoje małżeńskie obowiązki. - Pochylił głowę i wpił się w jej usta.
Kalena natychmiast rozbudziła się zdając sobie sprawę, do czego on zmierza. Zaczęła stawiać opór, ale Ridge przycisnął jej nadgarstki do posłania i położył się na niej. Ciężar jego ciała wgniatał ją w łóżko, a kiedy przycisnął do niej biodra, przez cienki materiał nocnej koszuli poczuła gwałtowność jego pobudzenia.
W pocałunkach nie szukał jej odpowiedzi, tylko walczył o jej uległość. Kalena czuła żar jego ust i naglące, nieodparte pożądanie, które nim kierowało. Była rozdarta między naturalnym buntem przeciwko jego aroganckim żądaniom a świadomością, że Ridge ma do tego prawo. Chociaż był bezdomnym bękartem, był jej mężem. Poślubiła go z własnej woli, a teraz on po prostu chciał, żeby akceptowała ten fakt.
Duma, uczciwość i obietnica namiętności kłębiły się w jej głowie tworząc chaos, z którego nie było żadnego logicznego wyjścia. Podczas gdy starała się uporządkować to wszystko, Ridge włożył rękę pod jej koszulę. Kalena, która nie zdecydowała się jeszcze, czy wybrać dumę, czy pokorę żony, zareagowała złością, kiedy dotknął delikatnego miejsca między jej nogami.
- Niech cię licho, do Mrocznego Krańca Spectrum, Ridge! Musimy najpierw porozmawiać, zanim zaczniesz egzekwować swoje mężowskie prawa.
- Porozmawiamy później - mruknął i zręcznie ułożył się między jej nogami. - Otwórz oczy i popatrz na mnie, żono - powiedział starając się nadać słowom formę komendy, ale zabrzmiały one jak usilna prośba.
Przez chwilę pieścił ją delikatnie, a potem włożył w nią palec.
Usłuchała go.
- Powiedz coś do mnie, Kaleno - wyszeptał. - Nazwij mnie mężem.
- Ridge, przestań. Wypiłeś dziś wieczorem o jeden kufel piwa za dużo i nie powinieneś używać przemocy.
- Nazwij mnie swoim mężem, Kaleno. Pozwól, żebym usłyszał, jak brzmi imię twojego nowego pana. - Ciągle poruszał palcem w jej wnętrzu, w miejscu najbardziej wrażliwym na dotyk. Kalena drgnęła spazmatycznie i Ridge wyczuł to. - Powiedz to, Kaleno.
Prosi, żeby usłyszeć prawdę, powiedziała sobie Kalena i dreszcze podniecenia przebiegały przez jej ciało. Z pewnością nie ucierpi na tym ani jej duma, ani poczucie honoru, jeśli przyzna to, co jest prawdą.
- Wiem, że jesteś moim mężem, Ridge. Nie mogę temu zaprzeczyć - wyszeptała tracąc oddech.
- Pokaż mi - wyszeptał, podnosząc koszulę i usadawiając się między jej miękkimi udami. - Pokaż mi, czy znasz obowiązki żony.
Kalena czuła dotyk jego twardego członka. Zamknęła oczy, kiedy wchodził w nią z szokującą gwałtownością, i jęknęła cicho czując znowu pochłaniający ją wir pożądania.
Czas zatrzymał się w momencie, kiedy Kalena poddała się pożądaniu męża. Czuła siłę jego gwałtownej namiętności i stwierdziła, że zaspokaja to jej pożądanie. W głębi swej sekretnej części świadomości wiedziała, że jest przywiązana do Ridge'a nie tylko kontraktem małżeńskim. Wiedziała to od momentu, kiedy posiadł ją pierwszy raz.
Ridge zsunął się z niej wolno i leżał na plecach. Milczał przez długą chwilę, dopóki nie zaczął równo oddychać; dopiero wtedy powiedział spokojnie.
- Wysłała cię na śmierć. Czy wiesz o tym?
Kalena poruszyła się. Nie rozumiała, o co mu chodzi.
- O czym ty mówisz?
- O twojej ciotce Olarze. Bez skrupułów wysłała cię na śmierć.
Kalena była zdumiona pewnością brzmiącą w jego głosie.
- Nie! To nie jest prawda. Śmierć Quintela miała wyglądać jak atak serca, a nie morderstwo.
- To nie mogło się udać. Przecież byłoby przeprowadzone śledztwo, łącznie z analizą robioną przez najlepszą Uzdrowicielkę, która znalazłaby truciznę we krwi. Twoja ciotka musiała o tym wiedzieć. Dlatego wiedziała, że zostaniesz złapana i prawdopodobnie zabita. Wychowała cię, żebyś umarła mszcząc swój ród, Kaleno. Nie miałaś szans na przeżycie, gdybyś wypełniła swoją powinność.
- Ona nie wysłała mnie na śmierć - zaprotestowała Kalena. - Jest najwspanialszą Uzdrowicielką. Trucizna, którą spreparowała, nie mogła być wykryta przez żadną inną Uzdrowicielkę.
- To ona tak twierdziła.
- To jest prawda. - Kalena nigdy nie pozwoliła sobie na kwestionowanie planu Olary ani jej obietnicy, że to się powiedzie.
Ridge potrząsnął głową w ciemności.
- Myślałem bardzo długo o tej sprawie. Wszystko wskazuje na to, że twoja ciotka nie troszczyła się o to, czy przeżyjesz. Jedynym jej celem było posłużenie się tobą w celu zabicia Quintela. Kpiłaś ze mnie, że jestem narzędziem w ręku bogatego człowieka, ale ją przynajmniej znam swoją rolę i akceptuję ją. Ty byłaś narzędziem kogoś, kto cię wychował, komu ufałaś i kogo darzyłaś szacunkiem.
Kalena nic nie odpowiedziała. Zastanawiała się, czy to możliwe, że Olara chciała popchnąć ją w taką sytuację. Cóż, faktycznie ciotka zapewne uznała, że ród Ice Harvest tak czy owak skończył się. Więc co to miało za znaczenie, że ostatnia kobieta rodu umrze wypełniając swój obowiązek? Ridge mówił z taką pewnością siebie. Kalena wzdrygnęła się na myśl o swoich marzeniach o wolności. Prawdopodobnie nigdy nie stanie przed szansą wkroczenia w życie wolnej kobiety.
Ridge wyczuł drżenie jej dłoni. Jego usta skrzywiły się, kiedy Kalena trwała w milczeniu, nie chcąc odrzucić jego argumentów ani zgodzić się z nimi. Potężna była jej duma i poczucie honoru. Prawie tak wielka jak jej kobiecość i namiętność.
Odwrócił się i przygarnął ją do siebie.
- Przykro mi, że musiałem skonfrontować cię z prawdą o twojej ciotce, ale nie miałem wyboru. Zawsze lepiej jest znać prawdę.
- Lepiej? - zapytała gorzko.
- Bezpieczniej - powiedział miękko. Pogładził ją uspokajająco po głowie. - Śpij, Kaleno, a kiedy obudzisz się rano, pamiętaj, że zawdzięczasz życie mężowi. Może świadomość ta uczyni cię bardziej uległą i chętną do współpracy. - Ziewnął, fizycznie usatysfakcjonowany i nasycony. - Życzę ci dobrej nocy, żono.
Kalena stwierdziła, że zapadł w sen prawie natychmiast. Ona natomiast bardzo długo nie mogła zasnąć, a jego słowa niczym echo wciąż brzmiały jej w głowie.
Rozdział siódmy
Kalena przebudziła się z dziwnym uczuciem niepewności. Była świadoma, że obudziło ją coś ważnego. Przez chwilę leżała nieruchomo próbując uświadomić sobie, o co chodzi. Jednak cokolwiek to było, nie zaniepokoiło Ridge'a. Spał obok niej jedną ręką opasując jej talię.
Wolno zdała sobie sprawę, że pokój wypełniony jest jakimś znanym jej zapachem, który kojarzył jej się z domem rodzinnym, ciotką i związany był z kunsztem uzdrawiania.
Oddychała głęboko starając się go zidentyfikować. Przez chwilę umysł jej pracował ciężko, jakby był spowity we mgle, ale po chwili skojarzyła sobie: liście kiferu. Olara paliła je, żeby wprowadzić w sen narkotyczny silnie zranionych pacjentów.
Usiadła gwałtownie, szarpiąc jednocześnie ramię Ridge'a.
- Do Kamieni! O co chodzi, Kaleno? Co się dzieje?
Spojrzała niespokojnie na męża. Ridge już siedział z sintarem w ręku. A więc spał z nim, pomyślała.
- Nie jestem pewna. Ten zapach. Czujesz go?
Wciągnął powietrze.
- Tak, czuję, ale nie wiem, co to takiego.
- Jest to zapach wydzielający się podczas palenia pewnych ziół. Kiferu. Lekko drażniący, ale wystarczający, żeby wprowadzić w sen. Moja ciotka używała tego czasem w swojej praktyce.
Ridge zaklął cicho. Już był na nogach i wciągał spodnie.
- Wstawaj, Kaleno. Musimy się stąd wydostać.
Bez słowa zerwała się z łóżka i szybko wciągnęła na siebie spódniczkę do jazdy na kricie. Zanim zdążyła włożyć żakiet, Ridge był już przy drzwiach. Szarpnął klamkę raz i drugi.
- Ktoś zamknął nas od zewnątrz. Dym idzie z dołu. Musimy wyjść przez okno.
Kalena skinęła głową i odwróciła się, żeby pchnąć okiennice. Od dymu czuła już lekki zamęt w głowie. Okiennice nie drgnęły.
- Ridge! One są zamknięte.
Podbiegł szybko i kopnął drewniane deski okiennicy. Pierwsze uderzenie było na tyle silne, że spowodowało ich wygięcie. Drugie nie było już potrzebne, ponieważ okiennice zostały otwarte od zewnątrz, i w tym momencie wpadły do pokoju dwie postacie spowite w czarne peleryny.
Kalena krzyknęła. Ridge odsunął ją na bok tak gwałtownie, że aż usiadła na podłodze. Spojrzała do góry w momencie, gdy Ridge dopadł pierwszego napastnika. Sintar błysnął w bladym świetle księżyca - rozległ się krzyk wściekłości i bólu, gdy ostrze sztyletu zagłębiło się w ciele napastnika. Drugi złoczyńca zmierzał w stronę Kaleny, ale usłyszawszy krzyk, odwrócił się i próbował zarzucić rzemień na szyję Ridge'a.
Kalena nie miała chwili do namysłu. Chwyciła ciężką torbę podróżną stojącą przy łóżku i cisnęła nią w napastnika. Zaskomlał i zatoczył się pod jej ciężarem. Zanim zdążył odzyskać równowagę, Ridge siedział już na nim. Po serii gwałtownych ciosów druga postać znieruchomiała podobnie jak pierwsza.
Kalena czekała drżąc z napięcia, kiedy Ridge podnosił się wolno. Zapach kiferu został rozrzedzony powietrzem wpadającym przez otwarte okno. Patrzyła na mężczyzn leżących na podłodze. Jeden z nich ruszał się i jęczał. Obydwaj ubrani byli od stóp do głów na czarno. Rzemień drugiego mężczyzny leżał obok niego na podłodze. Ridge schylił się, żeby go podnieść.
- Ridge, kim oni są?
- Jeden z nich może nam to jeszcze powiedzieć - odrzekł zimno. Odwrócił się od nieruchomej postaci i podszedł do drugiego mężczyzny. - Myślę, że możemy wydostać to od niego.
Mężczyzna podniósł głowę. Odrzucony kaptur odsłonił twarz wyrażającą czystą nienawiść.
- Nigdy - powiedział ochrypłym z bólu głosem. Zaczął grzebać pod peleryną i włożył coś do ust, zanim zaskoczony Ridge zdołał go powstrzymać. Po chwili, podobnie jak jego towarzysz, znieruchomiał na wieki.
- Do Mrocznego Krańca Spectrum - powiedział zirytowany Ridge - teraz obaj nie żyją.
Kalena przełknęła ślinę.
- Nie żyją?
- Na nasze szczęście. - Klęknął i zaczął przeszukiwać pelerynę pierwszego nieboszczyka. - Połóż jakąś szmatę pod drzwi, żeby nie wchodził dym, i zapal lampę. Szybko, Kaleno, nie mamy za dużo czasu. Musimy jak najszybciej wydostać się stąd.
Oderwała oczy od martwych postaci i pospieszyła do małego pomieszczenia, aby zmoczyć w misce z wodą prześcieradło. Właściciel gospody nie zmodernizował pomieszczeń sypialnych. Była w nich tylko woda w dzbankach i miski. Pokoje te nie były wyposażone w nowe systemy rur, które stały się tak popularne w większych miastach jak Crosspurposes i Interlock.
Namoczona szmata nie przepuszczała dymu i zapach palących się liści kiferu zniknął z pokoju, zanim Kalena zapaliła lampę. W jej świetle zobaczyła, że mężczyźni ubrani w peleryny leżą w kałużach krwi.
W przeszłości Olara kilka razy wzywała swą siostrzenicę do asysty. Zdarzało się to rzadko, ponieważ Olara potrzebowała pomocy tylko w wyjątkowych momentach. W zasadzie starała się trzymać Kalenę z dala od nieskazitelnie czystego pokoju, w którym wykonywała swój zawód. Ale były momenty, że potrzebowała drugiej pary rąk do pomocy, a Kalena była wtedy jedyną dostępną osobą. Przy takich okazjach stykała się ze śmiercią, lecz nie z tak gwałtowną.
Nigdy nie była świadkiem zabicia jednego człowieka przez drugiego. Była zdumiona faktem, że nie tak dawno ona sama chciała popełnić morderstwo.
- Co ty robisz, Ridge? - zapytała cicho, patrząc, jak systematycznie przeszukuje pelerynę pierwszego mężczyzny.
Uważała, że śmierć powinna być traktowana z pełnym respektem. Ridge natomiast przewracał ciało jak szmaty do prania.
- Szukam czegoś. - Ridge wymacał podszewkę kieszeni.
- Czego?
- Czegoś, co mogłoby nam powiedzieć, kim oni byli.
- Rozumiem - powiedziała po prostu i zmusiła się, żeby przykucnąć przy drugiej nieruchomej figurze i rozchylić pelerynę.
Ledwie się opanowała, kiedy zobaczyła zbroczone krwią piersi zabitego.
- Ja to zrobię, Kaleno. Odejdź. - Głos Ridge'a był zadziwiająco gwałtowny.
- Nie jestem aż tak słaba, żebym nie mogła tego zrobić - powiedziała przez ściśnięte gardło, wkładając rękę do kieszeni peleryny.
- Kaleno, nie ma potrzeby, żebyś to robiła.
Już miała mu odpowiedzieć, kiedy wzrok jej padł na wisiorek leżący w kałuży krwi. Wzdrygnęła się.
- Ridge - wyszeptała cicho - czy on miał na szyi łańcuszek z wiszącym na nim kawałkiem czarnego szkła?
- Tak.
- Nie dotykaj tego! - rozkazała z mocą.
- Kaleno...
- Na Kamienie, nie dotykaj go!
- Kaleno, uspokój się - powiedział Ridge delikatnie i wyprostował się.
Patrzyła na niego z lękiem.
- Ridge, musisz mnie usłuchać.
Wyciągnął rękę. Czarne szkło zawieszone na łańcuszku zadyndało na jego palcu, skrząc się złowrogo w świetle lampy.
- Już go dotknąłem. I widzisz, nie stała mi się żadna krzywda. To tylko kawałek czarnego szkła.
Jej spojrzenie powędrowało od twarzy Ridge'a na wisiorek i z powrotem. Podniosła się i podeszła do niego.
- Co się z tobą dzieje, kobieto? Nie mamy czasu na histerie.
Jego słowa sprowadziły Kalenę do rzeczywistości.
- Nie przejmuj się. Nie mam zamiaru wpadać w histerię.
- Więc chodźmy. Straciliśmy dość czasu. - Wrzucił wisiorek do torby podróżnej i rozejrzał się po pokoju. - Czy wzięłaś wszystko?
Skinęła głową, podnosząc swą ciężką torbę.
- A co z tymi dwoma?
- Niech się o to martwi właściciel gospody. Czuję, że to on im pomógł.
- Właściciel im pomógł? - Kalena była zaszokowana. Szła za Ridge'em ku otwartemu oknu.
- Ktoś zamknął nasze drzwi od zewnątrz i nie raczył zauważyć dwóch mężczyzn w pelerynach palących pęk liści kiferu w holu. Albo gospodarz jest wielkim śpiochem, albo został opłacony, żeby udawać taki głęboki sen. - Ridge wyszedł na balkon, który ciągnął się wzdłuż całego piętra gospody. Potem odwrócił się i pomógł wyjść Kalenie. - Nie mów ani słowa, dopóki nie znajdziemy się w stajni.
Skinęła ze zrozumieniem głową i szła za nim cicho. Przechodzili obok szeregu zamkniętych okien i drzwi, ale nikt ich nie zatrzymał. W końcu budynku znaleźli drewniane schody, które prowadziły na podwórze. Po drodze do stajni nie spotkali nikogo.
Stajnia kritów była ciepła i przepełniona zapachem charakterystycznym dla takiego miejsca. Kalenie ten zapach wydawał się miły. Kojarzył się z farmą w kotlinie Interlock. W stajni znajdowało się sześć ptaków, które w odpowiedzi na wejście ludzi zaćwierkały z zaciekawieniem. Ridge zagwizdał cicho na swoje krirty w znany im sposób. Ptaki, na których Ridge i Kalena podróżowali już od trzech dni, wysunęły głowy w ich stronę.
Ridge mówił coś spokojnie do najbliższego krita zakładając mu siodło. Kalena postawiła torbę podróżną i podniosła drugie siodło. Ridge chciał coś powiedzieć, ponieważ do tej pory czynność tę wykonywał sam, ale powstrzymał się. Tego ranka czas był bardzo istotny.
W ciągu kilku minut wyjechali z dziedzińca gospody. Popędzane ptaki biegły dużymi krokami i po niedługim czasie osiedle Adverse zniknęło z oczu podróżnych. Przed nimi rozciągały się odległe szczyty Heights of Variance, purpurowe w promieniach wschodzącego słońca.
Podobnie jak w poprzednie dni Ridge utrzymywał mordercze tempo, ale tym razem Kalena wiedziała, że nie było to spowodowane chęcią ukarania jej. Jedynym celem było jak najszybsze zwiększenie odległości między nimi a dwoma martwymi ciałami pozostawionymi w zajeździe.
Ból nóg i dolnej części pleców, który dokuczał jej przez ostatnie dni, zmniejszył się nieco. Wyglądało na to, że przyzwyczaiła się już do ostrej jazdy w siodle. Ostatnia noc przekonała ją, że Ridge postanowił domagać się swoich praw mężowskich. Skrzywiła się na myśl o tym, że teraz musi przyzwyczaić się również do tego.
Patrzyła, jak pewnie jechał przez równinę Antinomy w kierunku odległych gór, wybierając drogę według punktów orientacyjnych znajdujących się w terenie. Czasami porównywał je z mapą przytroczoną do siodła. Od czasu do czasu odzywał się do niej lub tylko odwracał się, żeby zobaczyć, czy ciągle jest tam, gdzie być powinna. Dzisiaj nie rozmawiali więcej niż w poprzednie dni. W koncentracji i zdecydowaniu Ridge'a nie było miejsca na jałowe rozmowy.
Kalena przypomniała sobie o wisiorku z czarnego szkła znajdującym się w torbie Ridge'a i skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie mgliście opowieść, którą kiedyś słyszała. Gdy słońce było już nad ich głowami, Ridge zatrzymał się nad strumieniem. Kalena z wdzięcznością ześlizgnęła się z siodła i spojrzała na krity biegnące do wody. Niewiele im potrzeba do szczęścia, pomyślała.
- Ostatniej nocy poprosiłem, żeby gospodyni przygotowała nam jedzenie na drogę - powiedział Ridge, wyciągając małą paczkę. - Przejechaliśmy już spory dystans. Ptaki są wygłodzone.
- Myślisz, że ktoś za nami jedzie?
Wzruszył ramionami i rozwinął jedzenie.
- Nie wiem. Ci dwaj mogli być po prostu złodziejami, którzy współpracują z właścicielem gospody. A może byli kimś więcej?
Kalena wzięła kawałek białego sera i usiadła na skale.
- Myślę, że oni nie byli zwykłymi złodziejami, Ridge - powiedziała w końcu.
- Dlatego, że mieli wisiorki? O co chodzi, Kaleno? Dlaczego te wisiorki tak cię przestraszyły? Czy widziałaś już takie wcześniej?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Ale kiedyś Olara mówiła mi o czymś podobnym. - Kalena wzdrygnęła się przypominając sobie to zdarzenie. - Właśnie wyszła z transu. Była bardzo poruszona. Mówiła o istotach, które używają czarnego szkła do skupiania.
- Skupiania czego?
- No właśnie, nie wiem czego. Była bardzo zaniepokojona i dlatego przypuszczałam, że nie miała wtedy wyraźnego transu, że były to tylko odczucia, które ją przestraszyły. Dała jednak do zrozumienia, że to czarne szkło jest przedmiotem pochodzącym z Mrocznego Krańca Spectrum. - Kalena napotkała wzrok Ridge'a i powtórzyła z naciskiem. - Z najdalszego i najciemniejszego Krańca Spectrum. Jest to przedmiot całkowicie męski, w najbardziej bezwarunkowym znaczeniu tego słowa. On nie akceptuje niczego z drugiego Krańca Spectrum. Zgodnie z tym, co mówiła Olara, to szkło związane jest z czymś, co może zniszczyć wszystko, co pochodzi ze Świetlistego Krańca Spectrum. Rozumiesz to, Ridge?
Ridge siedział na skale i przypatrywał się przejętej Kalenie.
- Twoja ciotka myślała, że to szkło związane jest z czymś, co chciałoby zniszczyć wszystko, co pochodzi ze Świetlistego Krańca Spectrum?
- Tak myślę.
- To jest obłąkańcza myśl, Kaleno. - Ridge wziął następny kawałek sera. - Każdy, kto ma choć trochę rozsądku, wie, że jeden Kraniec Spectrum nie może istnieć bez drugiego. Ciemność zawsze musi być równoważona przez światło, a mężczyzna równoważony przez kobietę. Dla żadnego z nich samodzielne istnienie nie miałoby sensu. Jak można by wyobrazić sobie noc, gdyby nie istniał dzień? - Zacytował filozoficzne rozważania, które były znane prawie każdemu mieszkańcowi Północnego Kontynentu.
- Olara nie mówiła, że ci, którzy używają czarnych szkieł, są zdrowi na umyśle - spokojnie powiedziała Kalena. - Właściwie odniosłam wrażenie, że uważała ich za szalonych.
Ridge milczał przez dłuższą chwilę.
- Mieliśmy szczęście, że obudziłaś się od zapachu palonego kiferu. I że bez namysłu rzuciłaś torbę podróżną w drugiego napastnika. Nie straciłaś głowy w trudnej sytuacji i prawdopodobnie uratowałaś nam obojgu życie.
Kalena poczuła niezrozumiałe ciepło, ale i lekkie rozbawienie.
- Pochwała od mężczyzny takiego jak ty, Ridge, może wywołać u takiej zwyczajnej kobiety jak ja zawrót głowy.
Spojrzał na nią lekko zmartwiony. Błądził spojrzeniem pomiędzy Kaleną a kritami, jakby szukał odpowiednich słów.
- Powiedziałem to, co myślę. Nie życzyłbym sobie lepszego towarzystwa w takiej sytuacji jak tamta.
- Nawet jeśli jestem tylko kobietą?
Zacisnął lekko usta.
- Mówisz tak, jakbyś narzekała, że urodziłaś się kobietą.
Kalena zastanowiła się.
- Nie, doprawdy. Nie mogę wyobrazić sobie siebie jako kogoś innego, ale czasami w każdej kobiecie narasta złość z powodu uprzedzeń i przesądów mężczyzn. Wy uważacie nas za słabe istoty i czujecie się urażeni, kiedy udowodnimy, że jesteśmy silne.
- Żaden mężczyzna nie zaprzeczy, że kobiety mają swój specyficzny rodzaj siły.
- Siła taka jest dopóty akceptowana, dopóki ogranicza się do takich sfer jak rodzenie dzieci, prowadzenie domu i rozgrzewanie łoża dla męża, prawda? - zapytała Kalena skrywając uśmiech.
- Czy bawi cię prowokowanie mnie? - zapytał Ridge i westchnął.
- Czasami - przyznała swobodnie.
Oczy mu zalśniły.
- Nie myślisz czasem, że to może być ryzykowne?
- Mówiłeś już przy wielu okazjach, że brak mi rozsądku - odcięła się beztrosko. - Może jestem zbyt lekkomyślna i dlatego nie mogę się powstrzymać od prowokowania ciebie.
- A może robienie tego dostarcza ci jakiejś perwersyjnej przyjemności.
- Uhm, to też możliwe - zgodziła się i skinęła głową.
- Niektórzy ludzie uważają, że prowokowanie mnie jest niebezpieczne - skomentował Ridge mrużąc oczy.
- No tak, muszę przyznać, że ta sztuczka z sintarem może trochę przestraszyć. - Kalena pochyliła się do przodu, próbując spojrzeć na ostrze sintara leżącego przy boku Ridge'a. - Czy to prawda, co mówią? Czy rzeczywiście możesz rozpalić stal? Wprost nie mogłam uwierzyć wtedy, w mojej komnacie, kiedy myślałam, że chcesz mnie zabić.
Ridge skrzywił się.
- Gdybyś miała trochę rozsądku, nie wspominałabyś tamtej nocy, Kaleno.
- Ale ostrze...
- Tak, mogę je rozżarzyć - powiedział. - Przez to czuję się jak jakiś dziwoląg. Jeśli mnie rozgniewasz, stal rozżarzy się w moich rękach. Nie jest to coś, z czego byłbym szczególnie dumny. Faktem jest, że przekląłem to diabelstwo.
- To jest bardzo rzadki talent. Baśnie mówią, że w każdej generacji jest tylko kilku mężczyzn, którzy wykazują pokrewieństwo z ogniem. I tylko stal Countervail odpowiada na ich talent.
- To nie jest żaden talent! - krzyknął Ridge. - Jest to bezużyteczna sztuczka, nieprzydatna do niczego innego, jak tylko na pokaz. Stal rozżarza się wyłącznie wtedy, gdy tracę panowanie nad sobą, Kaleno, i jest to bardzo niebezpieczne. Taki talent może mnie któregoś dnia doprowadzić do śmierci.
- Dlaczego? - Była zaskoczona.
- Żaden mężczyzna nie walczy dobrze, kiedy jest rozwścieczony. Wykonując pracę dla Quintela przeżyłem tyle lat tylko dlatego, że przynajmniej częściowo nauczyłem się panować nad swoimi emocjami.
Z zaciekawieniem patrzyła na niego.
- Rozumiem.
Podniósł jedną brew.
- Wątpię w to. Może lepiej zmień temat rozmowy, dobrze?
- A o czym wolisz rozmawiać?
- O czymś praktycznym. Przede wszystkim, chciałbym wiedzieć, dlaczego przyszli po nas ci dwaj mężczyźni z czarnymi szkiełkami.
- Nie wiem. To jest twoja misja. Ja podróżuję z tobą jedynie za trzydzieści procent zysku z Piasku, pamiętasz?
Oczy mu zalśniły.
- Widzę, że gwałtownie powróciłaś do rzeczywistości, przynajmniej jeśli chodzi o twój język. Musiało ci być trudno wytrzymać w milczeniu całe trzy dni.
- Ty milczałeś tak samo jak ja.
- Ja spędzałem czas na myśleniu.
- Ponieważ tylko mężczyźni potrafią myśleć - odcięła się.
- Dzisiejsze szybkie tempo jazdy było konieczne, ale w ostatnich trzech dniach celowo narzuciłeś takie tempo, żeby uprzytomnić mi swoje niezadowolenie.
- To bardzo łagodne określenie tego, co czułem.
- Tak, wiem.
- Powiedz mi - zaczął Ridge opryskliwie - co byś zrobiła, gdyby udało ci się zamordować Quintela? Jak wyobrażałaś sobie przyszłość?
Kalena spojrzała na odległe szczyty górskie.
- Myślę - powiedziała wreszcie - że przede wszystkim byłabym w końcu wolna. Przyszłość, jaką" sobie wyobrażałam, zawsze była niewyraźna, nie sprecyzowana, ale wierzyłam, że po wypełnieniu swojej misji zobaczę przed sobą coś istotnego i wspaniałego. Myliłam się.
- A jak myślisz, co byś robiła, gdybyś była wolna? - zapytał szyderczo. - Nawet gdyby nikt nie dowiedział się, że jesteś morderczynią. Byłaś już wtedy żoną kontraktową. Małżeństwo zostało zawarte przed próbą zabójstwa. Nic nie mogłoby zmienić twojego statusu po podpisaniu kontraktu i przejściu przez ceremonię ślubną. Wspaniałe zakończenie dla córki wielkiego rodu. Byłabyś na takim samym poziomie jak Arrisa i inne jej koleżanki.
Kalena uśmiechnęła się.
- Tak, wiem. Ale ja chciałam znaleźć się na takim poziomie.
Ridge był zaskoczony.
- Z twoim dziedzictwem? Z twoją dumą rodową i wpojonymi ci zasadami? Chciałaś być żoną kontraktową?
- Chciałam być wolna. Arrisa i jej przyjaciółki są jedynymi prawdziwie wolnymi kobietami, jakie dotąd spotkałam. One przychodzą i odchodzą, kiedy chcą, nie mają żadnego pana, który im rozkazuje. Nie muszą ciągle pamiętać o honorze rodzinnym. Nie mają męża poślubionego na stałe. Wydają swoje zarobione grany w sposób, jaki im odpowiada. Nie muszą usługiwać przy stole mężczyznom, kiedy oni jedzą. Nikt ich nie zatrzymuje, kiedy chcą wyjść wieczorem do gospody i nie obawiają się, że kiedy wrócą do domu, jakiś mężczyzna będzie je bił za złe zachowanie. Idą na ryzykowne wyprawy na trakty handlowe i wracają z pieniędzmi, które należą tylko do nich.
Ridge krótko i brutalnie przerwał entuzjastyczny opis Arrisy i jej przyjaciółek.
- Nie wiesz nic o świecie. To tylko potwierdzenie, że to, co zakazane, jest bardziej ekscytujące niż to, co się ma. Mogę zrozumieć, że wszystko inne wydaje ci się bardziej podniecające niż życie na farmie w kotlinie Interlock. Ale żebyś chciała poświęcić całe swoje dziedzictwo po to, żeby być aresztowaną w gospodzie za uczestniczenie w burdzie, to tego zrozumieć nie mogę. Jest w tobie, Kaleno, jakaś skłonność do nieodpowiedzialnego zachowania. Potrzebujesz męża, żeby cię kontrolował.
- A w tobie jest z pewnością skłonność do hołdowania staromodnym obyczajom. Jesteś zacofany i pruderyjny. Zupełnie jak pan wielkiego rodu. Jestem bardzo ciekawa, gdzie nauczyłeś się takich konserwatywnych zasad.
- Prawdopodobnie zbyt wiele lat przeżyłem w tak zwanej wolności i z tego względu nie pochodzę z żadnego rodu, nawet najmniejszego.
- A więc jesteśmy dwoma przeciwstawnymi punktami na Spectrum - stwierdziła zadumana.
- Pamiętaj o tym, Kaleno - powiedział z kpiną i pogróżką w głosie. - To prawdopodobnie znaczy, że bardzo dobrze do siebie pasujemy.
- Nie myślałeś tak tej nocy, kiedy odkryłeś, że poślubiłeś niedoszłą morderczynię.
Ku jej zdziwieniu nie chwycił przynęty, tylko przyjął to stwierdzenie poważnie.
- Nie miałem czasu myśleć o tej sprawie aż do dzisiejszej nocy.
Spojrzała na niego zaciekawiona.
- Doszedłeś do genialnych konkluzji?
- Kilku. - Popatrzył na nią zdecydowanie. - Rozumiem, dlaczego chciałaś zabić Quintela.
To ją prawdziwie zaskoczyło.
- Rozumiesz?
Ridge westchnął.
- Jeśli przeżyłaś ostatnie siedem lat w przekonaniu, że Quintel spowodował śmierć twojego ojca i brata, wtedy tak, rozumiem. Ktoś musiał zemścić się w imieniu twojego rodu. Patrząc na to z takiej perspektywy, przypuszczam, że nie miałaś wyboru.
- Jest to bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, Ridge - powiedziała zaskoczona Kalena.
- Ale ten wywód logiczny ma pewną skazę - kontynuował bezceremonialnie.
- Jaką skazę?
- Nie masz dowodu, że Quintel miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią twych bliskich. Nic, z wyjątkiem słów rozgoryczonej starej kobiety, która wprowadza się w trans i wymyśla dziwne historie.
- Ona jest doskonałą Uzdrowicielką i osobą odpowiedzialną.
- Ona wychowywała cię w zamiarze wysłania na śmierć; pozwalała ci wierzyć, że będziesz wolna, kiedy wykonasz swoje zadanie.
- Byłabym wolna.
- Nie, Kaleno - stwierdził nieubłaganie. - Nie przeżyłabyś tego. Nie miałaś szans ani na ucieczkę, ani na wolność.
Kalena jak ukąszona poderwała się i poszła w stronę strumienia.
- Nie wiesz tego na pewno. Mówisz tak, żeby ratować swoją dumę. Nie chcesz przyznać, że prawie dopuściłeś do śmierci własnego pracodawcy. Twoje poczucie honoru jest tak wielkie, jakbyś był wielkim panem. Twoja duma przerasta twój stan. - Popatrzyła na niego drwiąco. Ku jej zdziwieniu Ridge uśmiechał się smutno.
- To samo mówi o mnie Ouintel.
- Więc przyznajesz to?
- Dlaczego nie. To jest prawda. Przyjdzie taki dzień, Kaleno, kiedy moje poczucie honoru i moja duma będą pasowały do statusu społecznego.
Odwróciła się do niego.
- Nie rozumiem.
- Żeby założyć wspaniały dom, potrzeba pieniędzy, siły i odwagi. Będę miał pieniądze z ładunku Piasku, kiedy wrócę z podróży. Będę miał również zagwarantowany pewien stały udział w zyskach, które przynosi handel Piaskiem. Wiem też, jak rządzić ludźmi. Przez cale lata obserwowałem Quintela. Wiele mnie nauczył.
- Przypuszczam, że masz wystarczająco dużo odwagi, żeby tego dokonać - zauważyła Kalena.
- Może odziedziczyłem ją po ojcu - powiedział Ridge zdawkowo.
- Mówiłeś, że nie wiesz, kim był twój ojciec.
- Wiem, że był dziedzicem wielkiego rodu w Countervail. Uwiódł moją matkę, a ona nie miała rodziny, która by ją ochraniała. Gdy zaszła w ciążę, wyrzucił ją na ulicę. Umarła, kiedy miałem osiem lat, nie wyjawiając mi jego imienia. Nie powiedziała mi nawet, z jakiego rodu pochodził.
- Dlaczego? - zapytała miękko Kalena.
- Ponieważ wiedziała, że będę próbował go zabić i sam mogę zginąć.
- A więc urodziłeś się już ze swoją dumą i odwagą. Twoja matka musiała dobrze o tym wiedzieć i próbowała cię ochronić - powiedziała Kalena delikatnie.
- Może. - Ridge nie wydawał się zbyt zainteresowany rozmową o swoim dzieciństwie.
Wstał ze skały i podszedł do jej krita. Kalena miała już jedną nogę w strzemieniu, kiedy poczuła ręce Ridge'a wokół swej talii. Podrzucił ją do góry na siodło i stał patrząc na nią przez moment, trzymając jedną rękę na jej udzie. Jego złociste oczy zabłysły w ciepłym blasku słońca.
- Muszę mieć odpowiednią żonę, kiedy wrócę do Crosspurposes. Kobietę, która będzie zachowywała się jak prawdziwa dama, gdy będą wymagały tego okoliczności. Kobietę, która będzie silna i odważna, i która będzie ciężko pracować. Kobietę bezwzględnie lojalną wobec mnie, taką, która wie również, co znaczy honor.
Kalena uniosła brodę.
- Życzę ci szczęścia w szukaniu takiego ideału. Czy chcesz jakichś wskazówek?
Zmrużył oczy.
- Masz dla mnie jakieś wskazówki?
- Jeśli znajdziesz odpowiednią kandydatkę, musisz ją dobrze traktować, ponieważ będzie przyzwyczajona do dobrych manier i dżentelmeńskiego zachowania. I nie wolno ci nigdy użyć w stosunku do niej bicza na krity. Nie będziesz jej też wydawał rozkazów jak służącej. Co więcej, nie będziesz używał siły w łóżku, jeśli wypijesz zbyt dużo piwa. Kiedy poczujesz ochotę na kochanie się z nią, zaczekasz na zaproszenie.
Ridge skrzywił się słuchając tego krótkiego wykładu.
- Wygląda na to, że taka kobieta, oczywiście jeśli ją znajdę, będzie nudna. To szczęście, że mam w podróży ciebie zamiast takiego ideału. - Uśmiechnął się do niej szelmowsko. - Jedyna rzecz, która mi przy tobie nie grozi, to nuda.
Odwrócił się i wdrapał na krita, nie zważając na jej komentarz, że ma tyle rozumu w głowie co zorkany. Czuł się teraz nadspodziewanie dobrze, pomimo szybkiej rannej jazdy. Nie martwił się dwoma martwymi ciałami, które pozostały za nimi w Adverse.
Miał rację, że przywrócił znowu więź seksualną pomiędzy nimi. Ridge przekonał się, że jedyne miejsce, w którym może idealnie panować nad Kaleną, to łóżko. Ostatniej nocy rozproszył swoje wątpliwości, przekonując się, że żona odpowiada na jego pieszczoty tak samo jak pierwszej nocy. Była dumną, dobrze urodzoną damą, ale ostatniej nocy nazwala go mężem i zaakceptowała go. Miał rację żądając posłuszeństwa i poddania się w łóżku, chociaż wiedział, że jego zachowanie ostatniej nocy musiało ją bardzo dotknąć, ponieważ złamało jej dumę.
Przyznał się sam przed sobą, że nie chciałby jej przymuszać do spełniania obowiązków żony. Wolał, żeby sama mu się oddawała, z własnej woli i chęci. Zmarkotniał, kiedy zrozumiał, że narzucenie jej swojej woli nic nie znaczyło, chociaż czuł jej ciepło i chęć współpracy. Zacisnął usta i podjął ponurą decyzję, że nie będzie jej więcej przymuszać. Był człowiekiem honoru i rozumiał siłę jej dumy. Miała rację, że była dumna. Powinien dać jej trochę czasu, żeby przyzwyczaiła się do nowych dla niej obowiązków żony, zanim znowu zacznie je egzekwować. Uświadomił sobie, że ma dużo czasu. Przed nimi była jeszcze prawie cala podróż.
Kalena miała tak samo silne poczucie honoru jak on, nawet jeśli rozmyślnie zostało ono wypaczone przez ciotkę Olarę. Musiał jednak przed powrotem do Crosspurposes upewnić się co do jednej rzeczy. Musiał mieć pewność, że Kalena uwierzyła, że Quintel nie był winny morderstwa jej ojca i brata.
Ridge nie miał wątpliwości co do tego faktu. Ouintel był zdolny do wynajęcia ludzi, żeby działali jak jego prywatny oręż w walce z bandytami, pojawiającymi się na szlakach handlowych, ale zamordować pana i dziedzica wielkiego rodu to całkiem inna sprawa. Ouintel bardzo skrupulatnie dbał o to, żeby działać w granicach prawa. To było nie do pomyślenia, żeby mógł aż tak daleko wykroczyć poza te granice. Poczucie honoru Quintela było tak nieugięte, jak każdego innego wielkiego pana.
Nie, Kalena musi zostać przekonana, że jej zobowiązanie wobec rodu było mylnie odczytane przez zgorzkniałą, może nawet obłąkaną, starą kobietę. Gdy już to zrozumie, trzeba jej pokazać, że wolne życie, którego szukała, to coś więcej niż życie kobiet z niższych klas społecznych. Kalena potrzebowała męża, który nie pozwoli jej zapomnieć o jej dziedzictwie. Męża, który mógłby zastąpić jej ojcowiznę, którą straciła.
Ridge jechał pogrążony w rozważaniach o przyszłości. Jasne było, że jego żona kontraktowa ma własne plany, które zamierza urzeczywistnić po powrocie do Crosspurposes. Jej żądza wolności może być problemem. Ale wiele jeszcze dni jest przed nimi, pomyślał Ridge, i wiele jeszcze może się zdarzyć i odmienić tę kobietę.
Rozdział ósmy
Tego wieczoru krity były w dobrej formie. Miały jeszcze mnóstwo energii, ponieważ po południu nie były zmuszane do zbyt forsowanego biegu. Wydawały się zachwycone bulgoczącym źródłem, nad którym Ridge rozłożył obóz, i wyraźnie szczęśliwe kąpały się w świeżej wodzie.
Kiedy późnym popołudniem światło słoneczne zgasło za odległymi górami, Kalena usiadła na skale, z której spływał mały strumień. Patrzyła na ptaki, natomiast Ridge kończył przygotowania do noclegu.
- Ponieważ dzisiaj przed południem pokonaliśmy większy odcinek drogi, zwiększając dystans między nami i Adverse, wypadliśmy z planu - powiedział Ridge podpalając ognisko. - W moim pierwotnym planie mieliśmy zatrzymywać się każdego wieczoru w jakimś zajeździe.
- Zadziwiasz mnie, Ridge. Myślałam, że jesteś przyzwyczajony do niewygód podczas podróży.
Spojrzał na nią z rzadkim u niego uśmiechem.
- Być przyzwyczajonym to nie znaczy lubić to. W rzeczywistości taka niewygoda pozwala mi później bardziej docenić komfort zajazdu, bardziej, niż możesz sobie wyobrazić.
Objęła rękami kolana i spojrzała na niego ze szczerą ciekawością.
- Jestem zdumiona! Taki mężczyzna jak ty sam przyznaje, że lubi w życiu trochę luksusu?
- Masz o mnie fałszywe wyobrażenie.
- Pewnie dlatego, że nie mieliśmy zbyt dużo okazji, żeby poznać się wzajemnie - sucho stwierdziła Kalena.
Przerwał pracę i spojrzał na nią.
- Myślałem, że już bardzo dużo wiemy o sobie.
Kalena skrzywiła się.
- Tak, choć były to bardzo ciężkie lekcje.
Wzruszył ramionami.
- Możliwe. Ale to nie ma większego znaczenia. Liczy się wynik końcowy. Jesteś moją żoną.
- Tylko kontraktową - podkreśliła spokojnie.
- Aż do końca podróży nazwa nie ma znaczenia - odparł uśmiechając się wyzywająco.
Zanim Kalena zdążyła odpowiedzieć, jej uwagę odwróciły dzikie skrzeki kritów. Obejrzała się w momencie, kiedy jej ptak pędził jak oszalały wzdłuż strumienia. Samica trzepotała swymi małymi, bezużytecznymi skrzydłami, próbując uciekać jeszcze szybciej, a większy od niej samiec gonił ją.
- Ridge, krity!
Przeskoczył w miejsce, gdzie siedziała Kalena; popatrzył z ciekawością.
- Bawią się.
- Według mnie, nie wygląda to na zabawę. - Kalena wstała, przygotowując się do obrony swojego ptaka. - Twój krit atakuje mojego.
- No, niezupełnie.
- Co to znaczy, niezupełnie? On na nią napada. Zobacz, w jaki sposób ją ściga. Ridge, powstrzymaj go!
- Wątpię, czy mógłbym, nawet gdybym chciał. Czy nie wiesz, że to niebezpieczne, wejść pomiędzy samca i jego samicę?
Kalena obrażona przeszyła go wzrokiem.
- Chcesz powiedzieć, że twój krit chce zgwałcić moją małą samicę?
Ridge odchrząknął.
- One są parą, Kaleno - przypomniał jej. - Takie zachowanie jest naturalne.
- Jeśli wszystko jest w porządku, to dlaczego ona ucieka?
Zamyślił się.
- Nie wiem. Ty mi to powiedz. Może ma takie pojęcie o kobiecej wolności jak ty?
Kalena westchnęła, kiedy jej ptak wydal krzyk szczególnie głośny i pełen protestu. Spojrzała w momencie, gdy większy ptak przyciskał do ziemi mniejszego. Samica przycupnęła, a samiec szybko wskoczył na nią.
Kalena jęknęła, zdając sobie w końcu sprawę, o co chodziło.
- To takie krępujące.
- Więc nie patrz. Myślałem, że wychowywałaś się na farmie, na wsi. - Ridge odwrócił się i poszedł w kierunku ognia.
- To prawda, ale nie trzymałyśmy zwierząt. Moja ciotka dostawała od pacjentów wszystko, co było nam potrzebne, jako zapłatę za uzdrawianie. Nigdy nie widziałam kritów w takiej sytuacji. - Kalena pospiesznie odwróciła się od ptaków.
- Jakaż to gwałtowna para.
- Czy to takie dziwne? - zapytał Ridge spokojnie. - Czasami między nami też rozgrywają się gwałtowne sceny. Emocje istniejące pomiędzy samcami i samicami mogą być niezwykle potężne.
- Ridge, my nie jesteśmy parą ptaków!
- Nie jestem pewien, czy tak bardzo różnimy się od zwierząt. Żyją one na Spectrum razem z nami, czyż nie? Nasze emocje i reakcje mogą być bardziej złożone niż ich, ale są tej samej natury.
- Czasami zdumiewasz mnie poziomem twojej filozofii, Fire Whip - powiedziała ponuro i zatkała uszy, by nie słyszeć triumfującego okrzyku samca.
- Otrzymałem przyzwoite wykształcenie. Chciał tego Quintel, który mnie wychował - odpowiedział Ridge.
Kalena zastanawiała się przez moment.
- Wychował cię jak własnego syna, prawda?
- Prawie. Nauczył mnie dobrych manier, umiejętności prowadzenia handlu i polityki stosowanej przez wielkie firmy. Ale tego, jak być mężem, uczyłem się sam.
- Przez trening? - zapytała poważnie.
- Praktyka i doświadczenie są najlepszymi nauczycielami - odpowiedział łagodnie Ridge. - A ja uczę się szybko. Czy ptaki już skończyły?
Kalena spojrzała przez ramię.
- Tak, na szczęście. Moja samica patrzy na twojego ptaka zupełnie spokojnie.
- A dlaczego miałaby patrzeć z niepokojem? Ona zna swoją rolę. A gdyby o niej zapomniała, on by jej przypomniał.
Kalena z rozdrażnieniem odwróciła się do niego. Już otwierała usta, żeby powiedzieć mu, co o tym myśli, ale powstrzymała się widząc, że Ridge się śmieje. Zobaczyła rozbawienie w jego oczach.
- Kto i kogo próbuje teraz prowokować?
Uniósł rękę, jakby chciał odegnać jej irytację.
- Przyznaję, że czasami mam taką ochotę.
Kalena odwróciła się słysząc plusk wody i zobaczyła, że krity uszczęśliwione brodzą w strumieniu.
- Moja samica próbuje zanurzyć twojego samca.
- Prawdopodobnie jej na to pozwoli.
- Czy dlatego, że dostał od niej to, co chciał? - Kalena pociągnęła nosem.
- Nie ma to jak zaspokojony samiec. Jest wtedy w dobrym nastroju i pełen pobłażliwości.
- Wy, mężczyźni, jesteście naprawdę mało skomplikowani - powiedziała Kalena. Majestatycznym krokiem podeszła do torby przytroczonej do siodła i wyciągnęła zapasowe porcje żywności, przygotowane przez Ridge'a.
- To nie chodzi o to, żono. To polega na tym, że my wykazujemy skłonności do prostego i bezpośredniego postępowania. Nie tak jak kobiety, które zanim dojdą do jakiegoś wniosku, krążą wokół swoich emocji w setkach nielogicznych kręgów.
- Sam doszedłeś do tych mądrości, czy przejąłeś je od Adwizora Biegunowego?
- Na pewno nie od Adwizorki. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia, od kogo się nauczyłem. Niedawno miałem demonstrację starej prawdy z pierwszej ręki.
- Problem z męską interpretacją starych prawd polega na tym, że mężczyźni wykazują tendencję do tłumaczenia ich w dziwnie bezpośredni sposób, przez co zatracają ich subtelne znaczenie - słodko wyjaśniła Kalena. - Innymi słowy, zazwyczaj tracą to, co najważniejsze.
Ridge parsknął śmiechem i podbiegł do niej bez żadnego ostrzeżenia.
- Nigdy nie przestaniesz droczyć się ze mną, prawda? - wykrzyknął.
Kalena była tak zaskoczona słysząc pierwszy raz jego śmiech, że nawet nie pomyślała o ucieczce. Zanim zdała sobie sprawę, o co mu chodzi, Ridge chwycił ją w ramiona i ruszył w kierunku strumienia. Krity podniosły głowy, patrząc z ciekawością na zabawę ludzi.
- Ridge, nie ośmielisz się zrobić tego.
- Nie jestem pewien - odpowiedział z powagą i podszedł do strumienia. Zatrzymał się na brzegu. - My, mężczyźni, jesteśmy tak infantylni, że wszystko możemy zrobić. Ciężko nas odwieść od naszych zamiarów, ale możesz spróbować.
Kalena mocno trzymała się męża. Była zafascynowana odkryciem figlarnej strony jego natury. Była pewna, że do tej pory tak się nie zachowywał. Wyglądało to tak, jakby sprawdzał, czy mu to wyjdzie. Uczy się być mężem, pomyślała.
- Jak mogę cię odwieść od tego zamiaru? - zapytała.
- Możesz na przykład błagać mnie o to - zasugerował.
- Ależ błagania kobiece z pewnością nie zmienią zamierzeń osobnika myślącego tak nieskomplikowanie jak ty.
- Nigdy nie wiadomo. - Patrzył na nią wyczekująco.
- Nie jestem przyzwyczajona do błagania, ale możemy się potargować - odpowiedziała Kalena.
- O, to staje się coraz bardziej interesujące. O co chcesz się targować, żono?
- Nie patrz na mnie tak chytrze. Zamierzam zaproponować ci wypranie koszul. - Zmarszczyła nos. - Już najwyższy czas, żeby to zrobić, nie sądzisz?
- Nie podoba ci się zapach podróży? - zapytał uprzejmie.
- Do tej pory nie dałam ci jeszcze do zrozumienia, że pachniesz jak krit. Po prostu chcę wytargować wolność za wypranie twoich koszul. Mówiąc prawdę, muszę wyprać również swoje tuniki.
- Hmm. - Wydawało się, że głęboko rozważa tę propozycję. - Sądzę, że propozycja wspólnej kąpieli to niegłupia myśl. Możesz jednocześnie wyprać nasze ubrania. - Nagle otworzył ramiona.
Kalena zapiszczała wpadając do strumienia, a krity uskoczyły na bok. Zamknęła oczy i czekała na szok, którego dozna przy zetknięciu z lodowatą wodą. Ku jej zaskoczeniu woda okazała się letnia. Pluszcząc się, odgarnęła z oczu mokre włosy i spojrzała na Ridge'a. Zmoczone ubranie przylgnęło do jej nóg.
- Masz szczęście - powiedziała - że woda nie jest lodowata, bo nigdy bym ci tego nie darowała.
- Może jestem bezmyślnym samcem, ale nie jestem kompletnie głupi. - Podszedł do brzegu i zaczął rozsznurowywać koszulę. Jego złote oczy ciągle były roześmiane. Wyraźnie dobrze się bawił, ale było również widoczne, że nie był przyzwyczajony do takiej zabawy.
- Czy wiesz, że woda jest prawie gorąca?
Skinął głową i zdjął koszulę.
- Jesteśmy niedaleko od Hot And Cold. Dotrzemy tam za dwa dni. Jest to miasto pełne gorących źródeł. Część tej wody przypływa tutaj zachowując swą ciepłotę. - Zwinął koszulę i rzucił ją Kalenie - Pokaż teraz, co potrafisz.
Złapała koszulę widząc, że Ridge rozbiera się dalej i prawdopodobnie chce się do niej przyłączyć. Fala gorąca wypłynęła na jej policzki. Szybko spuściła oczy i zaczęła oglądać koszulę. Mała, wyhaftowana litera R widoczna była na rękawie. Najwyraźniej nosił tylko wyszyte przez nią koszule.
Ridge wszedł do strumienia i podążał w stronę Kaleny. Była zanurzona po pas.
- Bardzo lubię nosić koszule, które mi dałaś - powiedział delikatnie. - Ale za każdym razem, kiedy je wkładam, przypominam sobie, że ty nie dostałaś ode mnie prezentu ślubnego.
- Jak to? Dostałam. Wybawiłeś przecież Arrisę i jej przyjaciółki z opresji, w jaką wpadły podczas zabawy w gospodzie - przypomniała mu szybko. Starannie omijała wzrokiem jego nagie ciało widoczne nad lustrem wody.
- Och, przecież wyrównałaś rachunek tej samej nocy, pamiętasz? - Uśmiechnął się.
- No tak, ale... - Kalena ciągle wpatrywała się w koszulę, którą trzymała w ręku.
Bezceremonialnie położył palec na jej ustach, nie pozwalając mówić jdalej.
- Ale to nic. Jestem ci winien prezent za ten haft na mojej koszuli. Będę o tym pamiętał.
Kalena spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich ciepło i szczerość. Opanowała dreszcz emocji, która ją ogarnęła. Uśmiechnęła się z roztargnieniem.
- No nie wiem. Wrzucając mnie do strumienia zaciągnąłeś jeszcze większy dług. Nie będzie ci łatwo odzyskać moje względy.
- Mężczyzna zawsze może próbować - zauważył filozoficznie.
- Ten akurat mężczyzna będzie musiał dobrze się starać - uprzedziła go Kalena. - Lub będzie dzisiaj jadł zimną kolację - dodała. Płukała koszulę, przez cały czas czując nagość Ridge'a. Jej ubranie było mokre i wiedziała, że wkrótce będzie musiała się rozebrać.
- Teraz naprawdę mnie nastraszyłaś - stwierdził Ridge i z widoczną przyjemnością schował się pod powierzchnię wody.
Kalena była zadowolona, że już prawie zapadła noc. W ciemności łatwiej rozebrać się dyskretnie. Zsunęła z siebie ubranie i oddała się przyjemności kąpieli. Spodziewała się, że będzie musiała bronić się przed żartobliwymi wybrykami Ridge'a, lub może nawet przed czymś bardziej poważnym, ale wydawał się nie zauważać jej nagości.
Kilka minut później wspiął się na brzeg strumienia i odwrócił się do niej tyłem, żeby wyjąć z torby ręcznik. Kalena zdała sobie sprawę, że odczuła rozczarowanie. Jej krit ćwierkał na brzegu. Rozzłoszczona spojrzała na ptaka.
- Ty byłaś przynajmniej napastowana przez swojego towarzysza, a ja zostałam tylko skąpana - mruknęła.
Ptak ćwierknął znowu, jakby ze współczuciem.
Kiedy kilka godzin później Ridge przebudził się, wciąż miał przed oczyma senne erotyczne obrazy, a wszystkie jego mięśnie były chorobliwie napięte. Sen był bardzo plastyczny. We śnie wyniósł Kalenę z wody, ułożył na piasku i przykrył ją delikatnie swoim ciałem. Odpowiadała pożądaniem równie silnym, z radością przyjmując go w swoje słodkie, upojne ramiona. Była tą jedną jedyną, która mogła ugasić płomienie.
Ridge otrząsnął się z tego kuszącego marzenia sennego i wolno usiadł na posłaniu. Coś złego działo się w ciemnościach i nie miało nic wspólnego z erotycznymi snami.
Spojrzał w miejsce, gdzie spała Kalena, ale nie zobaczył nic alarmującego lub niezwykłego. Słyszał tylko cichy szelest dochodzący z miejsca, gdzie spały przykucnięte krity, i zdał sobie sprawę, że właśnie ten cichy odgłos wyrwał go ze snu. Kiedy tylko to do niego dotarło, usłyszał niewątpliwie alarmujące ćwierkanie samca. W jednej chwili Ridge był na nogach, równie szybko jak ptak.
- Ridge? - Z ciemności dotarł do niego zaspany głos Kaleny. - Czy stało się coś złego?
- Nie wiem. Zostań blisko ognia.
Nic nie powiedziała. Ridge usłyszał, że Kalena przeciąga swoje posłanie w stronę ogniska, i przestał się nią interesować. Całą uwagę skoncentrował na kricie, który ćwierkał ze złością. Samica raz czy dwa pisnęła alarmująco. Nie wypuszczając z ręki sintara Ridge włożył buty i skierował się w stronę ptaków.
Miał na sobie spodnie od piżamy - zawsze tak sypiał nauczony doświadczeniem, że wyrwanie ze snu i stawienie czoła niebezpieczeństwu, kiedy jest się zupełnie nagim, nie należy do przyjemności.
Był pewien jednej rzeczy: to nie człowiek wywołał zagrożenie. Krity nie bały się ludzi. Reagowały w ten sposób tylko na kilku swoich naturalnych wrogów.
Fangert, pomyślał Ridge. Albo, jeśli odwróciło się ode mnie szczęście, to synkworm. Wolałbym, żeby to był fangert, myślał kierując się w stronę ptaków. Krit piszczał w furii. Ridge był prawie pewien, że ptak denerwował się z powodu wielkozębnego kota. Zobaczył, jak krit szorstko spycha samicę za siebie, by po chwili odwrócić się przodem do wroga.
Wyraźny syk przeszył nocne ciemności. W bladym, czerwonym świetle księżyca Ridge zobaczył ciemny kształt typowy dla gada. Siedział na szczycie skał, znajdujących się nad strumieniem. Był wielkości krita. Jego ogon był haczykowaty i zaginał się do góry nad pokrytym łuskami grzbietem, a głowa zaopatrzona była w błyszczące żądło. Przykucnął na czterech, pokrytych łuskami łapach. Miał płaskie stopy i wielkie pazury.
Ridge patrzył na stwora z zaskoczeniem. Nie miał szczęścia dzisiejszej nocy. Nie był to żaden ze znanych mu mieszkańców ciemnych pieczar. Gad przycupnięty na skale i szykujący się do zaatakowania krita wydawał się nocną marą. Ridge rozpoznał zwierza z opisu przekazanego mu kiedyś przez starego kupca. Był to prawie legendarny smok trójzębny.
Ależ to wprost niemożliwe. Stwory te żyły w najgłębszych pieczarach górskich. Ludzie rzadko je spotykali. Jednak realność sytuacji nie dawała Ridge'owi czasu do zastanawiania się. Smok trójzębny, przygotowujący się do ataku, znajdował się o kilka stóp od niego.
Ridge wiedział ze słyszenia, że czaszka stwora była twarda jak skała. Jedynym wrażliwym miejscem na głowie było ślepie, ale szansa trafienia w nie sintarem wydawała się minimalna. Nie miał już czasu na wyciąganie przytroczonego do siodła łuku lub ostrego rzemienia. Musiał czekać na skok potwora.
Krit piszczał, a jego przejmujące wyzwanie mieszało się z sykiem smoka. Samica ukrywała się w cieniu za swym towarzyszem i jak oszalała szarpała z niepokoju głową. Mogła również przyłączyć się do walki, ale instynkt mówił jej, że samiec dysponuje większą siłą.
Ridge postąpił ostrożnie do przodu starając się zbliżyć jak najbardziej do stwora. Czekał na jego skok. Z potwornym sykiem smok skoczył na ofiarę i przez moment odsłonił swój wrażliwy brzuch. Ridge cisnął w niego sintarem, licząc na odrobinę szczęścia.
Początkowo nie był pewien, czy sintar dosięgnął celu. Ale po chwili wielki gad zawarczał z furii i bólu i zaczął szamotać się gwałtownie w powietrzu, lądując przed kritem, który błyskawicznie rozpruł mu pazurami krwawiący już brzuch, a dziobem przeszył szyję konającego potwora. Widać było, że krit był szczęśliwy kończąc to, co Ridge zaczął.
- Do Kamieni - wyszeptała przerażona Kalena chowając się za Ridge'a. - Nie wiedziałam, że krity są mięsożerne.
- Bo nie są. Ale to nie znaczy, że nie mają czasem ochoty utoczyć trochę krwi.
Ridge objął Kalenę i odwrócił w stronę ogniska.
- Chodźmy stąd. Ostatnią rzeczą, którą zrobi człowiek zdrowy na umyśle, jest podchodzenie do krita, kiedy jest żądny krwi. Sintar zabiorę później.
Kalena chętnie odwróciła się od obrzydliwego widoku krita spełniającego akt zemsty.
- One zawsze wydawały się takimi łagodnymi stworzeniami.
- Myślałaś, że ich pazury służą tylko do dekoracji?
- Nie, sądzę, że nie. Ale kiedy pomyślę, jak bardzo lubią jeść kwiaty... Czy nic ci się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku. Poczekamy spokojnie przy ogniu, dopóki się nie uspokoi.
- A co z moim kritem? - Kalena próbowała obejrzeć się przez ramię. - Nie widzę jej.
- Stoi poza zasięgiem wzroku - wyjaśnił Ridge z przebłyskiem rozbawienia. - Ona wie, kiedy ma się pokazać, i zrobi to wtedy, gdy jej towarzysz się uspokoi.
- Mam nadzieję, że nie będziesz już próbował robić więcej porównań między zachowaniem kobiet i samic krita.
- Dlaczego nie? - zapytał Ridge beztrosko, sadzając Kalenę na skale obok siebie, blisko płonącego ognia.
Z ciemności dochodziły nieprzyjemne odgłosy rozdzieranych mięśni i skóry. Krit gruntownie spełniał swój akt zemsty. Ridge miał nadzieję, że nie straci sintara.
- Uważam, że mogłabyś wiele się nauczyć od swojego krita.
Kalena w odpowiedzi rąbnęła go łokciem w żebra.
- Uuuu!
- Zasłużyłeś na to. Nie bawią mnie takie żarty.
Ridge potarł swój goły bok i powiedział bardzo poważnie:
- To nie był żart. Zadaniem krita-samca jest troska o samicę i obydwoje o tym wiedzą. Widziałaś, jak stanął między nią a smokiem? Mógłby nawet zginąć w jej obronie. W zamian za to samica toleruje jego przyzwyczajenia. - Spojrzał na Kalenę. - Taki jest zwyczaj na Spectrum - dodał delikatnie. - Wszystko musi być zrównoważone, włączając role kobiet i mężczyzn.
Spojrzała na niego kątem oka i powiedziała cichutko.
- Czy mógłbyś sobie darować te lekcje przyrody?
- Dlaczego? Bo nie chcesz uznać prawdy dotyczącej mężczyzn i kobiet?
- Nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany stawać pomiędzy mną a... stworzeniem takim jak tamto, Fire Whip. Nie chciałabym prosić o to ani ciebie, ani nikogo innego.
- Gdyby zaistniała taka potrzeba, nie byłoby czasu na proszenie lub dawanie przyzwolenia - wyjaśniał jej cierpliwie. - Zrobiłbym to, ponieważ chronienie ciebie to moje prawo i obowiązek. Jestem twoim mężem, Kaleno.
- Wciąż mi o tym przypominasz.
Ridge stłumił jęk.
- Muszę ci ciągle przypominać, ponieważ wydaje mi się, że bardzo łatwo zapominasz o tym fakcie.
Kalena spojrzała na żar ogniska i dziwny uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Jesteś w błędzie, Fire Whip. Nigdy nawet przez moment nie zapomniałam, że jesteś moim mężem.
Ridge patrzył na jej twarz oświetloną słabym blaskiem ognia i zastanawiał się, co kryło się za tymi słowami. Myśli kobiety często były zupełnie nie do pojęcia dla mężczyzny. Nic dziwnego, że dana mu była siła i energia Mrocznego Krańca Spectrum. Tylko taka siła mogła przeciwstawić się największej tajemnicy Świetlistego Krańca - rozumowi kobiety.
- Ridge?
- O co chodzi, Kaleno?
- Co to był za stwór, którego zabiłeś? Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś takiego.
- Ani ja - przyznał - chociaż wygląd tego stwora pasuje do opisu, który słyszałem od jakiegoś kupca. Nie rozumiem jednak, co robił tak daleko od gór. One rzadko są spotykane, nawet przez tych handlarzy, którzy jeżdżą do miast położonych w górach. Są to stworzenia, które wolą ciemność pieczar. Mówi się, że są bardzo bojaźliwe.
- Ten nie wyglądał na bojaźliwego.
- Prawdopodobnie był głodny i znajdował się daleko od swojej pieczary. Przypuszczam, że tutaj nie mógł zdobyć swojej codziennej porcji jedzenia. Musiał być zdesperowany, skoro podszedł tak blisko do ognia i zapachu człowieka.
- Ciekawa jestem, co go wypędziło z gór?
- Tak, Kaleno. To jest bardzo dobre pytanie.
Następną noc mieli spędzić w gospodzie. Była to jedna z najmniejszych osad spotykanych po drodze i wygody w niej były również minimalne, ale zawsze to lepsze niż noc na szlaku. Cały dzień panował między nimi cichy rozejm, aż do momentu, kiedy po wieczornym posiłku Ridge wysłał Kalenę na górę, do zajmowanej przez nich kwatery.
Zastanawiał się później, kiedy przyjdzie mu płacić za to, że jego głos zabrzmiał wtedy arogancko czy apodyktycznie. Zachował się jedynie tak jak mistrz komercji i mąż. Prawdą było, że był zaszokowany, kiedy Kalena oświadczyła mu, że chciałaby pójść z nim po posiłku do gospody. Popatrzył na nią tak, jakby oświadczyła, że zamierza rozebrać się do naga i tańczyć na stole.
- To nie jest możliwe - powiedział zdumiony. - Co też ci przyszło do głowy? Może byłoby możliwe zabranie cię do gospody w Crosspurposes, ale poza dyskusją jest zrobienie tego w takiej małej osadzie jak ta. Wszyscy w gospodzie, łącznie z właścicielem, to mężczyźni i odebraliby to jako bezeceństwo. Ostrzegałem cię, że w małych miasteczkach wszystko jest staromodne i konserwatywne. Musimy przestrzegać miejscowych zwyczajów, Kaleno.
- Ale ja nie mam co robić na górze, a nie chce mi się jeszcze spać.
- Przykro mi z tego powodu, Kaleno - powiedział trochę bezradnie. - Ale nie mogę dotrzymać ci towarzystwa. Tę podróż odbywamy nie dla przyjemności podróżowania. Mam zamiar trochę popracować.
- Siedzenie w gospodzie i picie całą noc nazywasz pracą?
Ta kobieta zmuszała go do tłumaczenia się, a tego nie lubił.
- Wielu rzeczy można dowiedzieć się w gospodzie, Kaleno.
- Jakich?
- Zbieram pogłoski, trochę plotek. Na przykład wspomnę dzisiaj o smoku trójzębnym, żeby dowiedzieć się, czy ktoś inny również go widział. Chcę też zweryfikować dziwne opowieści, które słyszałem.
- Jakiego rodzaju? - zapytała.
Westchnął, czując, że Kalena próbuje zapędzić go do narożnika. Będzie musiał jeszcze dużo się nauczyć, zanim zrozumie, jak postępować z żoną, lub przynajmniej jak postępować z Kaleną. Wziął do ręki kufel z piwem.
- Słyszałem jedną lub dwie dziwne historie o ludziach znikających w górach. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej, szczególnie po tym, co przydarzyło się nam w Adverse.
- Mimo wszystko uważam, że dowiedziałbyś się wszystkiego i bez włóczenia się do gospody - oznajmiła Kalena.
Przez moment miał ochotę wprost powiedzieć jej, że jeśli raczy dać mu powód, dla którego warto by mu było towarzyszyć jej na górę, to może rozważyć tę propozycję. Ale powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego głośno. To by ją tylko doprowadziło do furii.
- Dość, Kaleno. Kiedy skończysz posiłek, idź na górę do alkowy. Daję ci słowo, że nie wrócę zbyt późno. Zadam tylko parę pytań.
Uniosła brodę do góry.
- Miłego wieczoru. Jeśli chodzi o mnie, nie musisz się spieszyć na górę - powiedziała to niezwykle uprzejmie. Następnie z wielką godnością odwróciła się na pięcie i wyszła z jadalni.
Ridge aż jęknął w duchu. Tak dobrze wszystko szło cały dzień. Już miał nadzieję, że może wreszcie otrzyma zaproszenie, którego tak bardzo pragnął. Ale teraz było już jasne, że Kalena nie ma ochoty kochać się z nim. Zdegustowany samym sobą, a swoim losem w szczególności, wyszedł z zajazdu i skierował się do gospody. Potrzebował kufla piwa.
Na górze Kalena przemierzała małą klitkę, która służyła za izbę do spania. Odczuwała niepokój i poirytowanie, a w tym maleńkim pokoiku czuła się jak w klatce. Wepchnęła do drugiej maleńkiej izdebki torbę podróżną, żeby mieć więcej przestrzeni, ale i tak czuła się jak spętany zwierzak.
Kiedy tak chodziła z kąta w kąt, uprzytomniła sobie, że nie jest oswojonym zwierzakiem i nie pozwoli sobą dyrygować. W porywie buntu wyszła na korytarz. Jeśli nie może inaczej zabić czasu, to pójdzie do stajni i porozmawia z kritami.
Była już w połowie korytarza, gdy przechodząc obok drzwi innego pokoju gościnnego usłyszała cichy jęk. Zaskoczona zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Delikatny, pełen bólu jęk znowu dał się słyszeć zza drzwi.
Kalena zawahała się chwilę, ale kiedy jęk nie ustawał, podeszła do drzwi i zapukała.
- Hallo? - zawołała cicho. - Czy wszystko w porządku? - Opowiedziała jej cisza. Więc po chwili spróbowała znowu. - Czy mogę w czymś pomóc?
Usłyszała w pokoju jakiś ruch i choć nie otworzyły się drzwi, usłyszała kobiecy głos.
- Proszę.
Kalenę zaalarmował brzmiący w tym słowie lęk i ból. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Po sekundzie wahania weszła do maleńkiej izdebki. Na łóżku leżała kobieta. Była bardzo młoda i w zaawansowanej ciąży. Nawet nie mając doświadczenia Uzdrowicielki Kalena od razu zorientowała się, że kobieta rodzi. Podbiegła do łóżka.
- Do Kamieni, nie powiesz mi chyba, że zdecydowałaś się przejść przez to wszystko sama - powiedziała Kalena i uśmiechnęła się, próbując dodać kobiecie odwagi. - Czy ktoś wezwał już Uzdrowicielkę?
Młoda kobieta spojrzała na nią przestraszona i bardzo spięta.
- Nie znam żadnej Uzdrowicielki w tej osadzie. Mój mąż...
- Tak, gdzie jest twój mąż? - zapytała szybko Kalena biorąc rodzącą za rękę i głaszcząc uspokajająco.
- Nie jestem pewna. Powiedział, że ma interes w mieście. Może zatrzymał się w gospodzie?
- Oczywiście, a gdzie indziej może być mężczyzna o tej porze?
Nieznajoma pozwoliła sobie na przelotny uśmiech, który skończył się nagle, kiedy następny skurcz zawładnął jej ciałem.
- On nic nie wie. Bóle zaczęły się tak nagle. Nie byłam w stanie zejść na dół, żeby go zawołać.
- Teraz potrzebna ci jest Uzdrowicielka, a nie bezradny mężczyzna. Zaraz wrócę.
Kalena zerwała się i wypadła za drzwi. Słyszała hałas dochodzący z gospody, kiedy biegła do gospodarza. Na szczęście jego żona zjawiła się natychmiast.
- Zaraz sprowadzę ze wsi Uzdrowicielkę - obiecała starsza kobieta. - Wracaj na górę do tej biednej dziewczyny. Widziałam ją wcześniej. Ona jest bardzo młoda. Taka młoda... Prawdopodobnie to jej pierwsze dziecko i jest na pewno śmiertelnie przerażona.
Kalena skinęła głową. Z gospody dobiegały krzykliwe śmiechy i dochodził zapach dymu. Zadyszana wbiegła po schodach. Chwilę stała, żeby uspokoić się, zanim wejdzie do pokoju młodej kobiety. Dobra Uzdrowicielka zawsze prezentuje spokój, żeby ukoić pacjenta, przypomniała sobie.
Dobra Uzdrowicielka. Czy to żart? Ona nie była Uzdrowicielką i nie mogła nią być. Nagle poczuła się nieszczęśliwa. Uczucie to było jej dobrze znane. Kalena oddałaby wszystko, żeby urodzić się z talentem. Uważała, że ciąży na niej jakaś klątwa, skazująca ją na wieczne cierpienie z tego powodu. Zawsze wydawało się jej niesprawiedliwe, że tak bardzo chciała być Uzdrowicielką, a nie miała na to szans.
Szybko opanowała się i otworzyła drzwi.
- Nie ma powodu do niepokoju - zapewniła pacjentkę leżącą na łóżku. - Wkrótce będzie tu Uzdrowicielka.
- Jesteś bardzo miła.
- Nie przesadzaj. Kobieta musi pomóc drugiej kobiecie w takiej sytuacji jak ta.
Przypominając sobie, co robiła Olara w takich wypadkach, Kalena rozpaliła ogień na małym palenisku i postawiła wodę, żeby ją zagotować. W zimnej wodzie zanurzyła szmatkę i przetarła czoło młodej kobiety, starając się ulżyć jej w cierpieniach. Kiedy przychodziły bóle, trzymała ją za rękę, czując, jak paznokcie kobiety wbijają się w jej dłoń.
Kalena bardzo chciała nie czuć się taka bezradna. Gdyby była Uzdrowicielką, mogłaby zrobić o wiele więcej. Wiedziała, że Olara używała specjalnych ziół łagodzących ból i zatrzymujących krwawienie, więc dzięki swoim umiejętnościom mogła uczynić proces rodzenia znacznie łatwiejszym i bezpieczniejszym. Ale Kalena wiedziała o tym mało. Tylko uczona Uzdrowicielka z talentem mogłaby rzeczywiście pomóc.
Kobieta krzyknęła i Kalena przestraszyła się, że Uzdrowicielka nie przybędzie na czas.
- To, co robisz, jest wspaniałe - powiedziała Kalena uspokajająco, przesuwając na bok pościel.
Jeśli nikt nie przyjdzie, będzie musiała sama odebrać dziecko. Miała nadzieję, że poród będzie normalny.
- Oddychaj głęboko i nie walcz z bólem. Wkrótce będzie po wszystkim. Tylko oddychaj głęboko.
Olara mówiła coś bez przerwy. Taki monolog miał hipnotyczne działanie i uspokajał pacjentki. Przez cale lata docierały do Kaleny jego fragmenty i teraz przypominała sobie łagodnie brzmiące dźwięki.
- Właśnie tak. Wszystko idzie doskonale. Nie powstrzymuj krzyku, jeśli masz na to ochotę. Wszystko idzie dobrze.
Gdybym tylko wiedziała trochę więcej, pomyślała Kalena z mieszaniną złości i rozpaczy. Powinna wiedzieć więcej. To nie w porządku, że była trzymana z dala od takich wiadomości. Powinna wiedzieć, co należy robić.
W tym momencie rozległo się krótkie pukanie, a po chwili drzwi otworzyły się szeroko. Kalena z ulgą zobaczyła kobietę w średnim wieku, wchodzącą pewnie do pokoju. Właścicielka zajazdu kroczyła tuż za nią,
- Nawet nie muszę pytać, która z was jest moją pacjentką - powiedziała wesoło Uzdrowicielka. - Jak idzie? - Wyjęła z torby garstkę ziół i wręczyła je Kalenie - Widać, że wszystko jest pod kontrolą. Weź te zioła, zalej je gorącą wodą i niech młoda matka wypije kilka łyków. Ten napój zmniejszy jej ból.
Kalena potulnie wzięła zioła i przygotowała je według instrukcji. Uzdrowicielka przejęła opiekę nad rodzącą i wszystko odbywało się teraz pod czujnym okiem doświadczonego eksperta.
Kalena patrzyła zafascynowana, podtrzymując jednocześnie głowę młodej matki, żeby mogła napić się ziół z garnuszka. Te wszystkie czynności budziły w niej jakąś tęsknotę. Chęć robienia tego wszystkiego, co robiła Uzdrowicielka, była silna aż do bólu. Poczuła, że do jej oczu napływają łzy. Ale kiedy dziecko się urodziło, wszyscy, łącznie z Kaleną, byli tak zajęci, że nie mogła już o tym myśleć.
Na dole, w gospodzie, Ridge siedział przy stole nad kuflem piwa i markotnie medytował nad swoją przeszłością, chwilą obecną i przyszłością. Nie wiadomo czemu odnosił wrażenie, że całe jego życie związane jest z Kaleną. Przeszłość, ponieważ zdał sobie sprawę, jak pusta była bez Kaleny; teraźniejszość, ponieważ nie wiedział, jak ma z nią postępować; a przyszłość, gdyż obawiał się, że może nie zdoła zatrzymać jej przy sobie.
W pewnych momentach czuł, że zaczynają się rozumieć. Jednak gdy tylko coś powiedział lub zrobił, ta więź natychmiast się rozpadała. Podniósł do ust kufel z czerwonym piwem i popijając zastanawiał się, kiedy żona zaprosi go do łoża.
Po wypiciu następnego łyka piwa zdecydował, że czekanie na to jest głupotą. Mężczyzna powinien domagać się swoich praw małżeńskich. Był głupcem myśląc, że powinien czekać, aż Kalena sama do niego przyjdzie. W takim tempie może czekać wieczność.
Na Kamienie, nie chce się z tym pogodzić. Nikt by nie chciał. Podniósł się, rzucił kilka granów na stół i wyszedł z gospody. Miał złe podejście do Kaleny. Jeśli pozwoli, żeby to ona ustalała zasady tej gry, będzie spał oddzielnie do końca podróży. Musi wzmocnić więzy pomiędzy nimi. Nie może już więcej tracić czasu.
Powtarzał to sobie przez całą drogę. Z tym postanowieniem wszedł na górę. Całe jego ciało było napięte z powodu tej stanowczej decyzji. Otworzył drzwi i już miał powiedzieć, że od dzisiaj będzie między nimi zupełnie inaczej, gdy nagle osłupiał. Zaniemówił - zdał sobie sprawę, że pokój jest pusty. Oszołomiony rozejrzał się dookoła i stwierdził, że torba podróżna Kaleny również zniknęła.
Długą chwilę stał po prostu gapiąc się na pustą izbę i uświadamiając sobie fakt, że żona go opuściła. Nie spodziewał się, że ucieknie. Nie mógł po prostu zrozumieć, jak mógł być aż takim głupcem. Oczywiście, uciekła przy pierwszej okazji. A dzisiejszy wieczór właściwie jej tego dostarczył.
Fala wściekłości przepłynęła przez jego ciało. Do Kamieni, Kaleno. Nie możesz mnie zostawić! Ale, oczywiście, mogła. Musiała tylko wymknąć się z domu, gdy on był w gospodzie. Umiała osiodłać krita. Czegóż więcej potrzeba do ucieczki?
Był głupcem, że jej pobłażał. Musiał być niespełna rozumu, że postępował z nią tak delikatnie i ciągle się mitygował. Czemu sądził, że zaakceptowała fakt, iż jest jego żoną?
Odwrócił się do drzwi. Nie mogła uciec daleko, pomyślał. Musi ją znaleźć i przyprowadzić, a potem upewni się, że zrozumiała, gdzie jest jej miejsce. Była jego żoną i, do Kamieni, dowie się, co to znaczy.
Ogarnęło go ciężkie, mroczne uczucie frustracji, a ból, który w nim nabrzmiewał, eksplodował nagłym gniewem. Ridge wypadł na korytarz w momencie, kiedy jakiś zdenerwowany młody mężczyzna stukał do drzwi innego pokoju.
- Betha? - zawołał młody człowiek strasznie przejęty. - Betha? Czy dobrze się czujesz?
Ridge chciał przejść obok mężczyzny będącego w stanie rozstroju nerwowego, ale drzwi otworzyły się nagle i ukazała się w nich jego żona.
- Przypuszczam, że jesteś jej mężem? - powiedziała Kalena do mężczyzny stojącego na progu.
- Co z moją żoną? - zapytał bezradnie mężczyzna. - Czy wszystko z nią w porządku? - Z izby dobiegł płacz dziecka.
Mężczyzna był zupełnie oszołomiony.
- Dziecko!
- Moje gratulacje - powiedziała Kalena i uśmiechnęła się pogardliwie. - Masz wspaniałego syna. Twoja żona i dziecko czują się dobrze, chociaż nie dzięki tobie.
Ridge słuchał, jak Kalena chłosta mężczyznę słowami i skrzywił się na takie traktowanie niefortunnego ojca. Kalena nie przerywała reprymendy.
- Co to za mąż zabiera w podróż żonę, która jest w takim stanie? Powinna zostać bezpiecznie w domu pod opieką swojej miejscowej Uzdrowicielki, która ją zna. W takiej chwili powinna mieć obok siebie przyjaciółki. Zamiast tego biedna Betha znalazła się sama w obcym zajeździe, wśród obcych ludzi. A gdzie był jej mąż? Na dole, popijał w gospodzie, kiedy jego syn przychodził na świat. Mogę iść o zakład, że bardzo chętnie brałeś udział w poczęciu twojego dziecka, prawda?
- Proszę. Chciałbym pójść do żony - błagał mężczyzna.
- Wykazałeś się brakiem odpowiedzialności - ciągnęła groźnie Kalena. - Obowiązkiem mężczyzny jest opiekowanie się własną żoną i troszczenie się o nią. Gdzie byłeś, kiedy powinieneś wywiązywać się ze swoich obowiązków?
Ridge pozwolił sobie na długie westchnienie pełne ulgi. Oparł się o ścianę, ręce skrzyżował na piersiach i wysłuchał przemowy Kaleny. Jeszcze nigdy nie przyjmował z takim zadowoleniem ostrych pokrzykiwań kobiety na bezbronnego mężczyznę. Był po prostu zadowolony, że to nie on jest tym mężczyzną, którego Kalena rozrywała na strzępy. Bezpieczny, patrzył na swoją żonę z mieszaniną rozbawienia i podziwu, i z ogromną ulgą.
A więc jednak od niego nie uciekła.
Rozdział dziewiąty
- Myślałem, że mnie zostawiłaś. - Ridge stał przy malutkim okienku; patrzył w dół na podwórze zajazdu.
Kalena zamknęła drzwi izdebki i oparła się o drewnianą ścianę. Była zdziwiona, kiedy ujrzała Ridge'a stojącego w korytarzu. Nie powiedział słowa, kiedy dawała lekcję młodemu ojcu, ale gdy tylko pozwoliła mu iść do żony, Ridge podszedł do niej, wziął za ramię i zapytał, czy jest gotowa wrócić do ich pokoju. Twierdząco skinęła głową. Pierwsze słowa, które wypowiedział po wejściu, zdumiały ją.
- Nie rozumiem - stwierdziła spokojnie.
Ridge nie odwrócił się do niej; oparł się jedną ręką o parapet okienny i dalej gapił się w ciemność.
- To proste. Kiedy wróciłem tutaj niedawno i nie znalazłem ani ciebie, ani twojego bagażu, przypuszczałem, że mnie opuściłaś.
Kalena odsunęła się wolno od drzwi.
- To nie byłoby możliwe, Ridge.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią przez ramię, badając jej spokojną twarz.
- Dlaczego? Mogłaś wsiąść na krita i jechać, aż znajdziesz jakąś farmę, a w niej schronienie na resztę nocy. Nie boisz się ciemności i nie brak ci inteligencji. To nie takie trudne uciec ode mnie.
Kalena skrzywiła się.
- Nie, Ridge, nie mogę od ciebie uciec. Jestem związana z tobą małżeńskim kontraktem, pamiętasz? Podpisałam dokument.
- To tylko kawałek papieru.
Kalena była oburzona.
- To jest legalny dokument. Podpisując go zobowiązałam się do przestrzegania jego warunków. Gdybym odeszła od ciebie przed zakończeniem naszej podróży, straciłabym resztki mojej dumy i honoru.
Popatrzył na nią z podziwem.
- Mówisz tak, jakby pozostało ci niewiele dumy i honoru. Ale zaręczam ci, że masz więcej jednego i drugiego niż każda inna kobieta. W gruncie rzeczy nawet więcej niż niejeden mężczyzna.
- Czy tak trudno zrozumieć, że kobiece poczucie honoru może być tak samo wielkie jak mężczyzny?
- Zanim cię spotkałem, trudno byłoby mi w to uwierzyć - powiedział miękko. - Ale ty przekonałaś mnie, że może być inaczej. Chociaż muszę przyznać, moja damo, że czasami twoje poczucie dumy i honoru czyni moje życie bardzo trudnym. Ale dzisiaj jestem ci za to bardzo wdzięczny.
Kalena zdała sobie sprawę, że Ridge mówi to wszystko bardzo poważnie. Krótki wybuch gniewu Kaleny zgasł bardzo szybko.
- Możesz być głupim człowiekiem, ale jesteś uczciwy. - Uśmiechnęła się blado. - Uczciwość jest pożądaną cechą u męża.
- Cieszę się, że chociaż w jednym punkcie cię satysfakcjonuję.
Zaczerwieniła się, spojrzała mu prosto w oczy i szybko się odwróciła, żeby wyciągnąć torbę z małej alkowy.
- Zostałeś wciągnięty w to małżeństwo przez manipulacje mojej ciotki. Masz absolutną słuszność, że od czasu do czasu denerwujesz się z mojego powodu.
- Kaleno!
Przerwała i odwróciła się, żeby spojrzeć na niego.
- Tak, Ridge?
- Jestem zadowolony z warunków naszego małżeństwa.
Kalena czuła, że chce powiedzieć coś więcej, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Biedny Ridge. O wiele łatwiej było mu operować sintarem niż słowami. Szybko znalazła sposób na złagodzenie napiętej atmosfery.
- No, ja również mam powody, żeby odczuwać zadowolenie - powiedziała prosto.
- Ty też?
- Dlaczegóż miałoby tak nie być? Kiedy wrócę z Heights of Variance, będę miała sporą ilość Piasku do sprzedania, czyż nie? Wolność będzie o wiele bardziej przyjemna, jeśli będę mogła pozwolić sobie na nią. To prawda, że w oryginalnych planach Olary nigdy nie miałam dostać Piasku, ale Spectrum posiada swoją równowagę, inną, niż ciotka się spodziewała. I chociaż zhańbiłam siebie i swój ród, mogę zostać nagrodzona za tę klęskę w sposób, jakiego nikt by nie przewidział.
Spojrzenie Ridge'a stwardniało.
- Czy chcesz powiedzieć, że zostałaś ze mną nie z powodu honoru, ale ze względu na zyski z Piasku?
- A jak sądzisz, Ridge? - zapytała zimno.
- Są takie momenty, moja damo, że tak mnie zadziwiasz, że sam nie wiem, co myśleć - mruknął, odwrócił się i ze złością odrzucił przykrycie z posłania. - Jeśli skończyłaś już na dzisiaj granie roli Uzdrowicielki, to kładź się. Jutro mamy długą drogę przed sobą.
- Zawsze jest przed nami długa droga.
- Nie spodziewałaś się chyba dostać Piasku bez żadnego trudu, prawda? - zapytał ostro, usiadł i zaczął ściągać buty.
- Czy to cię denerwuje, Ridge, że mogę myśleć praktycznie o naszej podróży? Akurat ty nie powinieneś na to narzekać. Sam powiedziałeś całkiem jasno, że głównym celem tej podróży jest przywieźć tyle Piasku, żeby ci starczyło na założenie firmy. Dlaczego dręczy cię to, że ja również mogę myśleć
o tym, co będę mogła kupić sobie za Piasek.
Zdarł z siebie koszulę i odrzucił ją na bok.
- Wolność, której szukasz, Kaleno, nie usatysfakcjonuje cię.
- Skąd wiesz?
Wślizgnął się do łóżka i podłożył ręce pod głowę. Patrzył, jak się odwróciła, żeby przykręcić lampę, a potem przyglądał się jej, kiedy rozbierała się w ciemności, odwrócona do niego plecami.
- Ponieważ zatrzymam cię w moich ramionach - powiedział zdecydowanie. - I wiem, jaka jesteś. Jesteś istotą pełną pasji. Nie będziesz szczęśliwa, jeśli nie zaakceptujesz tego aspektu swojej natury. Potrzebujesz mężczyzny, który będzie dzielił z tobą twoje marzenia.
- Mężczyźni zawsze są pewni siebie, kiedy wypowiadają się o kobiecych potrzebach - wyszeptała. Wciągnęła przez głowę nocną koszulę i położyła się na łożu obok niego.
- Powiedziałem ci, Kaleno, że potrzebujesz mężczyzny i to jest prawda - obstawał przy swoim Ridge.
- W takim razie, muszę sobie jakiegoś znaleźć, prawda? - zapytała swobodnie.
- Już znalazłaś jednego. Mnie. - Odwrócił się do niej plecami. - Pewnego dnia sama to przyznasz.
Kalena nie mogła wymyślić nic sensownego, żeby mu odpowiedzieć. Leżała na swojej części łoża, świadoma ciepła jego ciała, i zastanawiała się nad złożonością szczęścia na Spectrum. Przez długi czas leżała w ciemności i była pewna, że Ridge już zasnął, kiedy nagle powiedział z humorem:
- Jestem zadowolony, że to nie mnie łajałaś dzisiaj na korytarzu. Masz bardzo ostry język, kobieto.
- Czasami ostry język jest jedyną bronią kobiecą.
- Tak... Wasz Kraniec Spectrum jest dobrze uzbrojony. Powie ci to każdy mężczyzna. Muszę jednak przyznać, że twój wykład był trochę zabawny. Kiedy mówiłaś temu młodemu mężczyźnie o roli mężczyzny jako obrońcy kobiety, prezentowałaś mój punkt widzenia.
- On zasługiwał na reprymendę - powiedziała Kalena pewnym głosem. - Kiedy poślubiał swoją żonę, przysięgał bronić jej i dbać o nią w dobrym i złym. Powinien dotrzymywać słów przysięgi. Nie powinien chodzić do gospody i pić, wiedząc, że jego żona może zacząć rodzić.
- On sam jest jeszcze dzieckiem.
- Ale ma dość lat, żeby zostać ojcem dziecka, czyż nie? - zapytała Kalena.
Ridge w odpowiedzi bąknął tylko coś do siebie, po czym zwrócił się do Kaleny:
- Mimo wszystko jestem zadowolony, że to on służył ci dzisiaj za tarczę, a nie ja.
- Ty byś tak nie postąpił. Nie w takim przypadku, z jakim mieliśmy do czynienia dzisiejszej nocy - powiedziała z przekonaniem.
Ridge nie odzywał się przez moment, a potem zapytał:
- Skąd wiesz?
- Ponieważ nie byłoby potrzeby przypominania ci o obowiązkach, jakie masz względem żony. Ty nigdy nie zapomniałbyś o takich sprawach. Zawsze musiałbyś mieć pewność, że jest bezpieczna, i byłbyś przy niej, gdyby nadeszła jej pora rodzenia.
- Dziękuję ci za taką wiarę we mnie, żono. A teraz powiem ci coś, do czego doszedłem.
- Co to takiego?
- Uważam, że honorujesz kontrakt małżeński nie dlatego, że chcesz dostać Piasek. To nie chciwość trzyma cię przy mnie. - W jego słowach brzmiała absolutna wiara w to, co mówi.
Kalena nie była pewna, co miał na myśli, ale nie ośmieliła się zapytać.
Kalena powitała widok małego miasteczka Hot And Cold z większym entuzjazmem niż wszystkie inne osady, w których zatrzymywali się dotąd. Byli właśnie pod koniec ósmego dnia ciężkiej podróży. Zajazdy, w których zatrzymywali się dotąd, były prymitywne lub miały minimalne wygody, a same osady były małe lub bardzo małe.
Ale Hot And Cold zapowiadało intrygującą zmianę. Kalena przyspieszyła krita, żeby być bliżej Ridge'a, który zatrzymał się na szczycie wzgórza i patrzył w dół na małe miasteczko.
- Czy to prawda, że są tam naturalne gorące źródła? - zapytała Kalena.
Ridge spojrzał na nią.
- Tak, to prawda. Karawany zawsze zatrzymują się tutaj, kiedy przejadą dwa razy po osiem dni. Wszyscy doceniają istniejące tu baseny.
- Dwa razy po osiem dni? Przecież my jesteśmy w podróży tylko osiem dni - stwierdziła ze zdumieniem.
- Myśmy poruszali się znacznie szybciej niż normalne karawany kupieckie, które podróżują ze wszystkimi bagażami i obciążonymi kritami. Ponadto karawany mają inne niż my przystanki podczas swojej drogi. Przyjmuje się, że droga do gór, które strzegą doliny Wielkich Uzdrowicielek, trwa mniej więcej trzy razy po osiem dni. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jutro dotrzemy do gór, a potem będzie już niedaleko do doliny.
- Jeżeli się tam dostaniemy - przypomniała mu Kalena.
- Dotrzemy tam. Po to tu przyjechałem.
Widocznie Ridge do tej pory w takich sytuacjach dobrze sobie radził, skoro mówił to z taką pewnością siebie, pomyślała Kalena. Badawczo patrzyła na widniejące poniżej miasto, usytuowane w zadrzewionej dolinie przytulonej do stóp gór.
Była to dziwna okolica. Teren opadał łagodnie aż do miejsca, gdzie równina otwierała drogę do doliny, a ta z kolei drogę do gór. Wydawało się, że wszystko to powstało nagle. Równina po prostu zatrzymała się. Po niej był tylko krótki szereg kotlin i wzgórz, a dalej zaczynały się już góry.
- Czy jesteś rozczarowany, że nie znalazłeś jeszcze wyjaśnienia niepowodzeń, które spotykały inne karawany? - zapytała.
Wiedziała, że niewiele dowiedział się w gospodach.
- Nie, jestem uspokojony - zapewnił ją oschle. - Quintel płaci za to, żebym radził sobie z takimi problemami, ale to wcale nie znaczy, że nie wolę spokojnych wypraw.
- Ta raczej nie należy do spokojnych. Co z tymi dwoma mężczyznami, którzy zaatakowali nas w Adverse? Jak sądzisz, czy oni mieli jakiś związek z problemami, które występowały na tym szlaku handlowym?
- Jeśli nawet mieli, to zostało to już rozwiązane, prawda? - Szarpnął lekko wodze swojego krita i zaczął zjeżdżać w dół do doliny.
Kalena zadrżała na myśl o dwóch martwych mężczyznach z wisiorkami z czarnego szkła. Oby Ridge miał rację sądząc, że nic więcej nie grozi im z tej strony, pomyślała. Popędziła za nim swojego krita.
- Słyszałam już wcześniej o basenach z naturalną gorącą wodą, zanim wspomniałeś, że są w tym mieście - odezwała się. - Olara mówiła mi, że są bardzo dobre na pewne rodzaje chorób. Wysłała kilka starszych osób z naszej wsi do miasta, w którym są gorące źródła. Kiedyś wysłała tam nawet maleńkie dziecko, które po upadku było kaleką.
- Po wielu dniach podróży wszyscy kupcy lubią uczucie, jakie daje kąpiel w tych basenach. Czują się znacznie lepiej niż po normalnej kąpieli. Musi być w tej wodzie coś niezwykłego.
- To jest naprawdę zdumiewające, prawda? - zauważyła Kalena. - Jesteśmy bardzo blisko Heights of Variance. Może gorąca woda, która zasila baseny, pochodzi z gór. Mówi się, że Świetlisty Klucz jest zatopiony gdzieś w Heights of Variance i że jego siła przenika góry. To dlatego Najwyższe Uzdrowicielki mieszkają i pracują właśnie tutaj. Obecność Klucza użycza prawdopodobnie siły ich lekarstwom.
- Myślałem, że nie wierzysz w mity - zauważył Ridge.
- No, nie wierzę, ale niektóre mnie zadziwiają. W końcu, nikt inny tylko Uzdrowicielki przygotowują Piasek. I wszyscy zawdzięczamy bardzo dużo wiedzy medycznej, która pochodzi od Wielkich Uzdrowicielek. Oczywiste jest również to, że mają one nadzwyczajne zdolności.
- Wielkie Uzdrowicielki są mądrymi i zamożnymi kobietami, które są na tyle błyskotliwe, że zbudowały swą potęgę w oparciu o jeden z najlepiej sprzedających się towarów, jakim jest Piasek Eurytmii. - Głos Ridge'a brzmiał trochę pogardliwie. - Strzegą swoich tajemnic głównie dlatego, żeby utrzymywać wszystkich w lęku. Nie ma żadnej rozsądnej przyczyny, dla której nie miałyby przeprowadzać transakcji bezpośrednio z mężczyznami. Ich naleganie na handel wyłącznie z kobietami zamężnymi było kłopotliwym utrudnieniem od samego początku. Przez całe lata Quintel miał pełne ręce roboty przez ich najróżniejsze żądania i ograniczenia.
Kalena uśmiechnęła się szeroko, widząc, że Ridge irytuje się jak typowy mężczyzna.
- Mimo tych ograniczeń Quintel przysporzył swojej firmie bogactwa i potęgi. Ty sam masz nadzieję sporo zarobić na tej wyprawie. Myślę, Ridge, że jeśli po powrocie do Crosspurposes założysz swoją firmę, będziesz to zawdzięczał właśnie tym utrudnieniom.
- Kaleno, ty patrzysz na wszystko z zadziwiającej perspektywy.
Widziała niechętne rozbawienie w jego złocistych oczach, kiedy odwrócił się, żeby spojrzeć na nią przez ramię.
- To jest po prostu kobiecy punkt widzenia - potwierdziła z pewną satysfakcją.
Czerpała coraz to większe zadowolenie z tych momentów, w których Ridge z nią żartował. Zdawała sobie sprawę, że często celowo go prowokuje, żeby pobudzić jego poczucie humoru. Oczywiście, niosło to niejakie ryzyko, ponieważ nie miała nigdy pewności, czy zamiast dobrego humoru nie wywoła gniewu. Ale gra była warta ryzyka. Kiedy udało jej się go rozśmieszyć, czuła się tak, jakby odkryła schowek na drogocenny skarb.
Czasami wiedziała, że stąpa po linie. Legendarny gniew Ridge'a krył się tuż pod powierzchnią i niejednokrotnie oparzyły ją jego płomienie. W takich chwilach natychmiast przestawała go prowokować i zachowywała się w sposób, który skutecznie go uspokajał. Nie było to trudne. Odkryła bardzo szybko, że zapalczywa natura Ridge'a była stosunkowo prosta.
Arrisa i jej przyjaciółki byłyby zdziwione, gdyby to usłyszały, ale Kalena uważała, że ma do tego spory talent. Nie robiła tylko jednej rzeczy: wiedziała, jak bardzo jest wyczulony we wszystkich sprawach dotyczących jego honoru i starała się go nie drażnić. W takich chwilach nie miał absolutnie poczucia humoru i nawet nie mogła winić go za to.
Teraz zdawała sobie sprawę, jak Ridge patrzył na początek ich związku. Jego ambicja doznała dużego uszczerbku. Nie tylko życie Quintela było wtedy zagrożone, ale przede wszystkim głębokie, osobiste poczucie honoru Ridge'a. Traktował rolę męża bardzo poważnie. Gdyby ktoś odkrył, że jego żona jest zabójczynią Quintela, jego honor byłby zdeptany. Ridge uważał, że jego ascetycznemu pracodawcy i dobroczyńcy należy się całkowita lojalność z jego strony, a z kolei jego żona powinna wykazywać lojalność w stosunku do niego.
Tak czy inaczej, niebywałe poczucie własnej dumy powodowało, że czuł się całkowicie odpowiedzialny za wszystkie postępki żony.
Byłby dobrym panem wielkiego rodu, pomyślała Kalena, ale miał nadmierne poczucie odpowiedzialności. Każda kobieta, która zostanie jego prawdziwą żoną, będzie musiała nauczyć się radzić sobie z nim, bo niewątpliwie czekają życie z bardzo trudnym partnerem. Nawet te osiem dni podróży nie były lekkie dla Kaleny.
Poza tym nie była absolutnie pewna, czy począwszy od Adverse postępowała dobrze, kierując się honorem. Niechętnie przyznała sama przed sobą, że jej obowiązki żony były przecież jasne. Nie mogła zaprzeczyć, że na mocy kontraktu winna była Ridge'owi szacunek i lojalność żony. Fakt, że nigdy nie zamierzała spełnić warunków kontraktu, był kwestią uboczną i nie był już teraz istotny.
Ridge miał prawo dzielić z nią łoże, a ona zachowywała się tak, ponieważ uważała, że Ridge nie chce już z nią sypiać. Także ostatniej nocy, kiedy próbowała mu wyjaśnić, że poczucie honoru każe jej przestrzegać zobowiązań wypływających z kontraktu, Ridge nawet nie próbował jej dotknąć.
Sposób, w jaki już od Adverse ignorował jej obecność w łożu, żenował ją i niepokoił. Oczywiście zachowała te uczucia dla siebie. Uważała, że powinna wypełniać polecenia męża, ale nigdzie nie było powiedziane, że musi sama rzucać się na niego. Ridge nie dostał jeszcze od niej porannej herbaty do łóżka, a to mu się należało.
Kiedy wszystko to przeanalizowała, stwierdziła, że niezbyt rozumie swoje emocje, które Ridge w niej wywołuje. Wydawało się jej, że wbrew swojej woli respektuje jego autorytet, zdolności i nawet, w pewnym sensie, jego nadmierne poczucie dumy.
Był twardym, uczciwym, zdolnym i honorowym mężczyzną. Jego pewność siebie i zdecydowanie wywoływały szacunek. Ale bardziej kobieca jej część odnosiła się nadzwyczaj ostrożnie do Ridge'a ze względu na to, co wydarzyło się w noc przed ślubem.
Zdawała sobie sprawę, że jej mąż był bezdomnym bękartem, opłacanym pracownikiem. Co więcej, jego gniew z pewnością pochodził z Mrocznego Krańca Spectrum. Kalena wiedziała, że nie zapomni nigdy widoku gorejącego sintara w jego ręku. Mimo wszystko nie mogła uciec od faktu, że był jej mężem. W czasie podróży ten bękart, syn wielkiego rodu miał nad nią pełną władzę. Dziwiła się, dlaczego nie wykorzystuje tej sytuacji od samego Adverse.
Znaleźli wiejski zajazd na północnym końcu zakurzonej ulicy, która prowadziła bezpośrednio do Hot And Cold. Kalena zsiadła ze swojego wierzchowca z towarzyszącym jej zawsze uczuciem ulgi i badała znak nad drzwiami zajazdu. Wykonany był prymitywnie i przedstawiał jaskinię górską z parującym basenem. Od razu poczuła się lepiej.
- Ridge, chcę skorzystać z gorącego basenu - powiedziała.
Należało jej się to po ośmiu dniach ciężkiej podróży, a poza tym nie miała zamiaru zrezygnować z zobaczenia czegoś tak interesującego.
Ridge skrzywił się lekko.
- Może, ale trochę później.
Kalena nic nie powiedziała, ale kiedy tak bardzo pałała ciekawością, nie miała zamiaru godzić się na żadne „może". Musiała zobaczyć naturalne gorące źródła, a mąż nie mógł jej przed tym powstrzymać. Weszła za nim do małego holu.
Płomienie ognia buzowały na wielkim, kamiennym palenisku ogrzewającym wiejską izbę przyległą do gospody, gdzie wielu miejscowych mężczyzn półleżało przy stołach. Słysząc, że ktoś otwiera drzwi, podnieśli głowy i spojrzeli ciekawie na nowo przybyłych. Kobieta, prawdopodobnie żona właściciela zajazdu, podeszła do lady i Kalena przywitała ją z uśmiechem.
Kobieta zawahała się, ale po chwili odwzajemniła uśmiech.
- Moja żona i ja potrzebujemy pokoju na noc i trochę wolnej przestrzeni w stajni dla dwóch kritów - powiedział Ridge.
Kobieta za ladą żywo skinęła głową.
- Możemy dać nocleg. - Spojrzała podejrzliwie na Kalenę, która z westchnieniem rozpięła pod szyją swój jeździecki kostium, żeby właścicielka zajazdu mogła zobaczyć zamek i kluczyk zawieszony na szyi.
- Bardzo dobrze - powiedziała kobieta wręczając Ridge'owi klucz do pokoju. - Może twoja żona zechce się wykąpać? W pobliżu są baseny dla kobiet. Często korzystają z nich wieczorami. - Spojrzała na Kalenę. - To wszystko jest bardzo przyzwoite - zapewniła ją. - Wiele Uzdrowicielek przysyła tutaj ludzi, a czasami nawet Wielkie Uzdrowicielki przyjeżdżają do nas, żeby zażyć kąpieli.
- Bardzo chcę spróbować takiej kąpieli - powiedziała Kalena, zanim Ridge zdążył wymyślić powód, dla którego mógłby się nie zgodzić. - Gdzie je znajdę? - zapytała.
- Kobiece baseny zlokalizowane są w południowych jaskiniach, znajdujących się na północ od zajazdu. Bardzo blisko stąd. Inne kobiety też tam będą i trasa jest dobrze oświetlona.
- Dziękuję - powiedziała Kalena, zanim z wyzywającym uśmiechem obejrzała się na Ridge'a. - Pójdę tam po wieczornym posiłku, kiedy ty będziesz w gospodzie.
Ridge uniósł jedną brew.
- Ach tak?
- Tak - stwierdziła Kalena idąc za nim po swoją torbę.
- Pójdę tam. - Nie po raz pierwszy doszła do wniosku, że musi postępować ze swoim mężem zdecydowanie.
Dwie godziny później zanurzyła się po szyję w wodzie siedząc w skalistym basenie ze wspaniale ciepłą wodą, leniwie kontemplując różnorodne i złożone techniki postępowania z mężczyznami.
Sala, w której oddawała się relaksowi, była dużą jaskinią, oświetloną wieloma lampami. Wznosiła się nad basenami wysokim łukiem z różnorodnie ukształtowanym sklepieniem.
Odbite od góry światło rzucało na ściany niesamowite cienie. Wiele niegościnnych czarnych tuneli dochodziło do głównej pieczary z basenami, ale tylko jeden z nich był oświetlony - ten, który prowadził z powrotem do wyjścia znajdującego się na stoku wzgórza.
Całe otoczenie było dość niesamowite, ale było tu wiele kobiet, które zażywały wieczornego wypoczynku i Kalena wcale się nie bała. Oprócz niej jeszcze trzy kobiety korzystały z gorącego źródła. Siedziały nagie na naturalnie ukształtowanych stopniach uformowanych w skalistym wnętrzu basenu, patrząc na Kalenę z nieśmiałą ciekawością. W basenach znajdujących się w innych pieczarach siedziały podobne grupki kobiet. Te siedzące w pobliżu były miłe dla Kaleny i powoli nawiązywała się między nimi pogawędka.
- Mam na imię Tana. Słyszałam, że razem z mężem podążacie w stronę gór - powiedziała kobieta siedząca w pobliżu.
Była pulchną blondynką w wieku Kaleny. Podobnie jak inne kobiety w jaskini, nosiła na szyi zamek i klucz. Tylko tyle miały na sobie.
Kalena skinęła potwierdzająco głową zadowolona ze sposobności nawiązania kontaktów z osobami swojej płci.
- Mój mąż chce dokonać handlu z Najwyższymi Uzdrowicielkami.
Blondynka przechyliła głowę.
- Ale nie podróżujecie razem z karawaną.
- Nie.
- Ostatnio wszystkie karawany zawracały z powodu przesłony z białej mgły - dodała druga kobieta. - Nikt nie mógł przedostać się przez przełęcz.
Kalena wzruszyła ramionami.
- Mój mąż jest bardzo upartym człowiekiem. Nic nie jest w stanie zawrócić go z drogi.
Jedna z kobiet skinęła głową na znak, że rozumie, jak uparci potrafią być mężczyźni.
- Może wam dwojgu uda się przejść. Kto wie? Najwyższe Uzdrowicielki bywają czasami zupełnie nieobliczalne - powiedziała.
- Czy kiedyś zdarzyło się już, że tyle karawan zawracało? - spytała Kalena.
- Nie w tym czasie, kiedy mieszkam w Hot And Cold - powiedziała Tana. - Mój mąż mówi, że niekiedy bywało bardzo niebezpiecznie. Uzdrowicielki są czasami nieobliczalne i robią dziwne rzeczy, ale nigdy nie przerwały całkowicie komunikacji na tak długi okres. Każdy wie, że góry zawsze były trochę osobliwe. I pewnie dlatego ludzie, którzy w nich żyją, są również dziwni.
- Słyszałam, że woda w tych basenach pochodzi z serca gór - z zaciekawieniem powiedziała Kalena. Spojrzała w głąb basenu - woda była tak czysta, że wyraźnie widać było jego dno, choć basen był naprawdę głęboki.
- Ludzie tak mówią - zgodziła się Tana. - Nie ma wątpliwości, że woda jest orzeźwiająca. Niektórzy twierdzą, że ma pewne działanie uzdrawiające.
- To z powodu Świetlistego Klucza - dodała inna. - Moja babka powiedziała mi kiedyś, że jest on schowany gdzieś w górach.
- Naprawdę w to wierzysz? - zapytała Kalena.
- Kto wie? Wszystko jest możliwe - odparła kobieta. - Moja babka miała duży talent, chociaż nie taki, żeby leczyć. Ale w takich sprawach zawsze miała rację.
Tana roześmiała się.
- Twoja babka powinna być bajarką. Miała prawdziwy talent do opowiadania legend. - Odwróciła się do Kaleny i zapytała: - Widziałam tunikę, którą miałaś na sobie dziś wieczorem. Czy teraz taka moda obowiązuje w Crosspurposes?
Kalena skinęła głową.
- Krótsze tuniki są o wiele wygodniejsze.
Tina westchnęła.
- Mój mąż prawdopodobnie wyrzuciłby mnie z domu, gdybym skróciła swoją tunikę.
Jakaś inna kobieta roześmiała się i zwróciła do Kaleny z kolejnymi pytaniami na temat mody panującej ostatnio w Crosspurposes. Rozmowa stawała się coraz bardziej ożywiona.
Gorące baseny wypełnione były kobietami wymieniającymi między sobą plotki, przepisy i rady. Jednak wkrótce kąpiące się kobiety, jedna po drugiej, zaczęły ubierać się i wychodzić. Gwar rozmów w wielkiej pieczarze stopniowo zanikał.
Kalena zamknęła oczy rozkoszując się wspaniałą wodą i słuchając oddalających się głosów swoich towarzyszek. Zdawała sobie sprawę, że wychodzą z basenu, wycierają się do sucha, ubierają i znikają w oświetlonym tunelu prowadzącym do wyjścia. Miała wrażenie, że otworzenie oczu i wyjście na brzeg wymaga zbyt wielkiego wysiłku.
Jeszcze chwileczkę, myślała, przecież ma blisko do zajazdu. Jeszcze nie ma pośpiechu. Zresztą Ridge na pewno wciąż jest w gospodzie i popija piwo razem z miejscowymi mężczyznami. Nigdy nie czuła się tak wspaniale w kąpieli. Wszystkie bóle, które dokuczały jej po ośmiu dniach podróży, ustąpiły, pozostawiając wspaniałe uczucie całkowitego odprężenia.
Minęło sporo czasu, zanim zdała sobie sprawę, że w jaskini zrobiło się cicho. Z wysiłkiem otworzyła w końcu oczy i stwierdziła, że jest zupełnie sama. Wszystkie kobiety wróciły już do swoich domów. Kalena usiadła gwałtownie w wodzie i rozejrzała się wokół z narastającym niepokojem. Kąpiel w oświetlonej jaskini z wieloma przyjaznymi kobietami była bardzo miła, natomiast samotne przebywanie w takim podziemiu to zupełnie inna sprawa. Teraz i woda wydawała się już nie tak kusząca.
Uczucie odprężenia natychmiast z niej wyparowało. Wdrapała się na brzeg basenu i chwyciła duży ręcznik, który przyniosła ze sobą z zajazdu. Złożone ubranie leżało na ławce. Kalena szybko wytarła się i zaczęła wkładać ubranie. Ręce trzęsły się jej z pośpiechu.
Kiedy wcześniej wchodziła do dużej jaskini, szereg bulgoczących basenów wydawał się jej interesującym, naturalnym zjawiskiem. Natomiast teraz, kiedy były zatopione w ciszy i świetle lamp, wydawały się dalekie i dziwnie obce. Para, która unosiła się nad powierzchnią najcieplejszego źródła, wyglądała jak zagęszczona chmura. Prawdopodobnie para przyczynia się do przyćmienia światła lamp, pomyślała Kalena, wciągając miękkie buty.
Była zła, że ponosi ją wyobraźnia. Kiedy tylko się ubrała, chwyciła ręcznik i podążyła w kierunku przejścia prowadzącego na zewnątrz jaskini. Po drodze minęła dwa inne ciemne tunele i stwierdziła, że są jeszcze bardziej złowieszcze niż poprzedni. Szybko minęła ciemny tunel idąc w kierunku głównego wyjścia. Żałowała, że nie poszła do domu wraz z innymi kobietami.
Światło lamp, szczególnie w głównym tunelu, zdecydowanie przygasało. Kalena zatrzymała się u jego wlotu i ostrożnie spojrzała w głąb zakrzywionego korytarza, który był tak jasno oświetlony, kiedy wchodziła do jaskini. Najbardziej oddalone lampy wydawały się prawie zupełnie ciemne. Kalena zadrżała bezwiednie na myśl o tym, co będzie, jeśli w połowie tunelu znajdzie się sama w kompletnych ciemnościach.
Z głównego tunelu wychodziło wiele mniejszych i jeżeli nie będzie nic widziała, może przypadkowo skręcić w jakąś boczną odnogę. To bardzo niebezpieczne, bo można zgubić się w nie kończących się korytarzach, które wychodzą z głównej jaskini.
Nabrała głęboko powietrza i zdecydowanie wkroczyła do tunelu. Ale gdy zrobiła zaledwie kilka kroków, kolejne odległe lampy zamrugały i zgasły. Kalena zatrzymała się instynktownie. Ciemność, która wypełniała koniec tunelu, wydawała się nienaturalnie gęsta.
Pomyślała, że musi iść naprzód. Nie miała wyboru. Jednak chciała mieć jakieś światło. Wyszła z tunelu i podeszła do lamp rozmieszczonych wokół basenu. Wyjęła jedną z nich z uchwytu i weszła po raz drugi do tunelu. Świeciło tu już bardzo mało lamp.
Po kilkunastu krokach lampa, którą niosła, zaczęła mrugać. Początkowo pomyślała, że to tylko jej wyobraźnia, ale po kilku następnych krokach wiedziała już, że traci swoje światło. Teraz cały tunel znajdujący się przed nią pogrążony był w całkowitej ciemności. Nie miała innego wyjścia, musiała podjąć ryzyko przejścia tunelu. Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, lampa, którą trzymała w ręku, zgasła i wszystko okryła całkowita ciemność.
Przestraszyła się. Rzuciła lampę, odwróciła się i pobiegła ku światłu w pieczarze z basenami. Miała wrażenie, że ciemność tunelu ściga ją. Ostatnia lampa paląca się u wylotu tunelu zgasła w momencie, kiedy Kalena dotarła do pieczary z basenami.
Odwróciła się i wyciągnęła instynktownie rękę, jakby chciała zatrzymać ciemność kłębiącą się w tunelu. Przeraziła się, że ten złowieszczy mrok chce wtargnąć do pieczary. Wszystkie przejścia były nim już wypełnione. Wyglądało to tak, jakby czarna mgła przedzierająca się przez korytarze chciała wypełnić główną pieczarę. Jeszcze dwie lampy, znajdujące się na ścianie pieczary, zgasły. Mrok wkraczał dalej.
Kalena zdjęła inną lampę ze ściany i zmusiła się do ruszenia w stronę tunelu. Starała się przez cały czas pamiętać, gdzie znajduje się główny korytarz. Przyszło jej do głowy, że może posuwać się w prawidłowym kierunku orientując się po ściennych lampach umieszczonych tylko w głównym tunelu.
Na wysokości jej ramion powinny znajdować się uchwyty do lamp w odstępach około trzech kroków. Taką odległość można pokonać nawet po omacku. Nieco uspokojona weszła znowu do tunelu.
Potrzebowała ogromnej siły woli, żeby iść w kierunku gęstej ciemności, zwłaszcza że lampa, którą trzymała w ręku, zaczęła przygasać. Zrobiła następne kilka kroków i tylko świadomość, że nie może dać się złapać w pieczarze z basenami, kiedy po kolei pogasną wszystkie światła, pchała ją do przodu. W miarę jak szła, lampa w jej ręku coraz bardziej przygasała, a kiedy dotknęła wreszcie metalowego uchwytu znajdującego się w tunelu, lampa zgasła zupełnie.
Kalenę zalała ciemność. Krzyknęła. Teraz wiedziała już na pewno, że to nie jej wyobraźnia płata figle. Nie była to zwykła ciemność, lecz dotykalna substancja, która krążyła wokół niej, szukając sposobu chwycenia jej w swoje zwoje. Nie mogła iść dalej tunelem. Nie była to zwykła ciemność, raczej absolutny brak światła. Kalena nie miała już wątpliwości, że taka właśnie ciemność wypełniała pustkę najdalszego, najciemniejszego Krańca Spectrum. W tej dotykalnej głębi nie było żadnej obietnicy świtu. Jeśli pozostanie tutaj, zostanie przez nią pochłonięta na zawsze.
Ciemność uderzała ją ze wszystkich stron. Poczuła jej dotyk na ramieniu i szarpnęła się do tyłu próbując się uwolnić. Ciemna lampa wypadła jej z rąk, uderzyła o skaliste podłoże i zabrzęczała, wywołując dreszcz przerażenia.
Baseny! Musi wrócić do basenów. Podobno bulgocząca woda w głównej pieczarze znajdowała się pod wpływem Świetlistego Klucza. To była jej jedyna nadzieja ratunku przed ciemnością.
Kalena zawróciła i zaczęła iść w kierunku pieczary z basenami. Światła otaczające basen z bulgoczącą wodą były ledwie widoczne, ale każde, niezależnie od tego, jak było słabe, wydawało się nadzwyczaj jasne w porównaniu z ciemnością, która wystraszyła ją z tunelu. Szybko, prawie po omacku szła w kierunku słabego blasku.
Kiedy dotarła do pieczary, poczuła następne uderzenie - bezmierne zimno dotknęło do jej nogi. Czuła ciągnięcie do tyłu, jakby to coś chciało ją zatrzymać i nie pozwolić na dotarcie do stosunkowo bezpiecznego basenu. Prąc do przodu, potknęła się i uderzyła boleśnie o twarde skalne podłoże głównej pieczary. Przerażenie wywołane szarpaniem jej przez kłębiące się macki ciemności spowodowało nagły skurcz żołądka.
Zachwiała się, ale dotarła wreszcie do krawędzi najbliższego basenu. Kiedy spojrzała do tyłu, nie zobaczyła niczego, jedynie to, że cień w głównej pieczarze zajmował teraz więcej miejsca. Zgasły następne dwie lampy.
Kalena podeszła bliżej wody. Trzęsąc się uklękła i zanurzyła rękę w ciepłej cieczy. Kiedy tylko dotknęła wody, wiedziała, że miała rację. Baseny te były jej obroną przed zimną ciemnością, która emanowała w jej kierunku z tunelu. Nie rozumiała, dlaczego była tak pewna swojego bezpieczeństwa w tym miejscu, wiedziała jednak, że się nie myli.
Wstała, wzięła jeszcze jedną lampę ze ściany i ruszyła w kierunku dużego basenu znajdującego się w centralnej części pieczary. Miała nadzieję, że mniejsze baseny będą barierą, która zatrzyma podchodzącą ciemność. Ten basen był najgłębszy i mogła ratować się w ostateczności przez zanurzenie w wodzie.
Kalena krążyła obok wybranego basenu; trzymając w ręku lampę walczyła z lękiem, który ciągle ją dopadał. Lampy, jedna po drugiej, gasły. Widziała już tylko ten niewielki kawałek przestrzeni, który oświetlała jej lampa. Absolutna cisza wypełniła pieczarę, a dalej wypełniała ją absolutna ciemność. Pozostał tylko niewielki krąg światła wokół Kaleny.
Czekała.
Nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Wraz z tym nie kończącym się czekaniem, napięcie i lęk, trzymające ją dotąd, zaczęły stopniowo odchodzić. Może utrzymywanie się w nieustannym niepokoju jest fizycznie niemożliwe, pomyślała Kalena. Czuła tylko złość i jeszcze jakieś uczucie, które przewyższało teraz przerażenie. Nie mogła jeszcze określić tego uczucia, ale było one bardzo mocne. Kalena uczepiła się go.
Spodziewała się, że lampa, którą trzymała, zgaśnie jak pozostałe, ale ku jej zdumieniu paliła się ciągle dręcząc otaczające ją ciemności. Woda w dużym basenie mocno zabulgotała, kiedy Kalena przykucnęła przy brzegu. Nie rozumiała, co się dzieje, lecz wiedziała, że może szukać w niej schronienia.
Minęło dużo czasu, a Kalena ciągle czekała przykucnięta obok lampy. Minęła wieczność, gdy nagle wydało się jej, że widzi jakieś anemiczne światło w otaczającej ją ciemności. Początkowo myślała, że to wyobraźnia płata jej figle, i nie miała odwagi łudzić się nadzieją. Ale po chwili zobaczyła wyraźnie światło wynurzające się z ciemności. Wstała wolno, trzymając mocno lampę.
- Kaleno!
Głos Ridge'a, daleki, ale wyraźny, dal się słyszeć z głębi tunelu. Odczula taką ulgę, że musiał zawołać jeszcze dwa razy, zanim była w stanie odpowiedzieć.
- Ridge, jestem tutaj, w głównej pieczarze! Bądź ostrożny, tutaj jest wiele basenów.
Upłynęło kilka chwil i Ridge wynurzył się z tunelu.
- W imię Kamieni, kobieto, co ty tu robisz? - Żelowa lampa, którą niósł, płonęła pełnym światłem, jakby ciemność, przez którą przechodził, była tylko zwykłą ciemnością. Światło lampy oświetlało rysy jego twarzy, wszystkie jej ostre płaszczyzny i krzywizny.
Prawda była taka, że chociaż Ridge wynurzył się z ciemności, to czuł się w niej jak w domu. Niósł lampę, jakby nie obawiał się niczego. Kiedy wyszedł z tunelu, zauważył stojącą obok basenu Kalenę z płonącą u jej stóp lampą. Zatrzymał się.
Kalena patrzyła na niego przez moment. Wyglądał groźnie i niebezpiecznie. I absolutnie cudownie. Pobiegła ku niemu okrążając basen, czując, że ciemność nie jest już tak gęsta i nie budzi już lęku.
- Ridge! - Rzuciła się w jego ramiona. - Wiedziałam, że przyjdziesz po mnie. Wiedziałam o tym.
Zdała sobie sprawę, że to na niego czekała w tej bezkresnej ciemności.
Rozdział dziesiąty
Ridge doświadczył całej gamy uczuć zaraz po tym, kiedy odkrył, że Kalena nie wróciła z podziemnego zdrojowiska. Kilka z dręczących go myśli spowodowało, że wpadł prawie w panikę. Było to dla niego całkiem nieznane uczucie. Już po raz drugi pomyślał, że mogła po prostu uciec. Mimo że myśl taka przyszła mu do głowy, nie mógł w nią uwierzyć.
Teraz znał Kalenę bardzo dobrze. Gdyby zdecydowała się go opuścić, to po prostu powiedziałaby mu o swojej decyzji, głośno i zrozumiale - bardzo głośno i wyraziście. Nie wymknęłaby się w środku nocy. Pewność ta zirytowała go bardzo, ponieważ znaczyła jednocześnie, że Kalena nie wykazała w tym wypadku zdrowego rozsądku. Pozostała zbyt długo poza domem. Było to nieznane miejsce i nie powinna była przebywać w nim do tak późnej godziny.
Kobiety... Kiedy zbierze się ich kilka, tracą poczucie czasu i przyzwoitości. Ale oprócz tego, że był poirytowany, Ridge stwierdził nagle, że cierpi z powodu niepewności co do losu Kaleny. Uczucie to rozwijało się szybko przechodząc w dziki lęk. Nikt nie wiedział, gdzie była Kalena.
Ridge wymógł na żonie właściciela zajazdu, żeby zwołała kilka swoich przyjaciółek. Przypomniały sobie, że Kalena była w pieczarze z basenami, ale dopiero kiedy Ridge zaczął rozmawiać z małą blondynką o imieniu Tana, zdał sobie sprawę, że Kalena mogła zabłądzić w wielkiej jaskini.
- Została tam, kiedy ja wychodziłam - przyznała Tana. Była zdenerwowana obecnością tego obcego mężczyzny, który z trudem nad sobą panował. - Myślę, że mogła wyjść ostatnia.
- Jeśli w ogóle wyszła - burknął groźnie Ridge, spoglądając w przestraszone oczy męża Tany. Zachowywał się tak, jakby szukał kogoś, kogo mógłby obwinie za powstałą sytuację.
- Nie mogła się zgubić - zapewniła go szybko Tana. - Jaskinia jest dobrze oświetlona, tak samo jak całe przejście. Może usnęła w ciepłej wodzie lub straciła poczucie czasu.
- Dam ci lampę, jeśli chcesz szukać jej sam - zaofiarował się mąż Tany, chcąc uspokoić tego groźnego obcego mężczyznę.
Kilka minut później Ridge wyruszył w drogę do jaskini. Kiedy tylko wszedł do środka, zdał sobie sprawę, że żadna z lamp zawieszonych w tunelu nie pali się. Pomyślał, że Kalena została gdzieś uwięziona przez te niezmierzone ciemności i znowu poczuł przebiegający po plecach dreszcz strachu.
Kierując się zawieszonymi lampami, które teraz nie świeciły, szybko przeszedł korytarz. Kiedy minął ostatni zakręt, zobaczył słabe światło lampy. Widok Kaleny, przykucniętej w kręgu światła, rozwścieczył go znowu. Miał ochotę walić wokół siebie, żeby ukarać kogoś lub coś za to, że jego kobieta siedzi tu sama w tym strasznym pomieszczeniu.
W nim samym narastało poczucie winy, ponieważ wiedział, że nie powinien był pozwolić jej iść tutaj samej. Kiedy Kalena odpowiedziała na jego wołanie i skoczyła ku niemu, Ridge przez kilka minut miał kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów. Postawił lampę i przycisnął żonę mocno do siebie.
- Nie masz nawet pojęcia, przez co przeszedłem w ciągu ostatniej godziny - odezwał się cicho.
- Niczego nie można porównać z tym, przez co ja przeszłam. Ridge, to było najokropniejsze moje przeżycie. Wszystkie lampy gasły po kolei w tej zimnej, nie mającej końca ciemności, która wpełzała z korytarza do pieczary z basenami. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego.
- Już wszystko w porządku - powiedział cicho, gładząc ją po plecach, żeby uspokoić nie tylko ją, ale również siebie.
- W porządku. Już wszystko minęło. Chodź, wyjdziemy stąd.
- Tak - przytaknęła z całego serca. - Zróbmy to. Ale cóż to. - Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Cofnęła się, żeby spojrzeć na Ridge'a. - Jestem zdumiona, że twoja lampa funkcjonuje. Żadna z lamp zawieszonych w korytarzu nie paliła się, a te, które zabierałam stąd, natychmiast gasły, kiedy wchodziłam do tunelu.
Ridge rozejrzał się po pogrążonej w mroku pieczarze i sięgnął po swoją lampę.
- Ja też tego nie rozumiem. Musiało być coś wadliwego w ostatniej partii żelu, wkładanego do lamp. Ale ta funkcjonuje dobrze. Chodźmy już.
- Myślę, że to coś więcej niż zła mieszanka żelowa - mruknęła Kalena chwytając Ridge'a za rękę i trzymając się tuż koło niego, wyszła szybko z pieczary. - Mrok nie był normalny, Ridge, czułam to bardzo dobrze. Kiedy patrzyłam wtedy w korytarz, wyglądał jak najdalszy, najciemniejszy Kraniec Spectrum.
- Przeżyłaś okropne chwile - powiedział delikatnie. - W takim miejscu wyobraźnia każdego człowieka działałaby tak jak twoja. Ale już wszystko jest w porządku.
Nic nie odpowiedziała i Ridge wiedział już, że wcale nie uważa, że ta nienormalna ciemność, która ją osaczyła, była tylko wytworem jej wyobraźni. Ridge musiał przyznać, że on sam w to nie wierzył, a stwierdzenie to nie przyniosło mu żadnej ulgi. Był tylko pewien, że dla obojga byłoby lepiej, gdyby byli przekonani, że jednoczesne zgaśnięcie wszystkich lamp to tylko zbieg okoliczności i że było to naturalne zjawisko.
Ridge przyjął z ulgą milczenie żony. Jej palce intensywnie ściskały jego dłoń w poszukiwaniu obrony. Myśl, że Kalena szuka u niego opieki, była głęboko satysfakcjonująca. Tak być powinno. Przez całą drogę w korytarzu trzymał mocno jej rękę. Na każde przypomnienie sobie o tym, przez co musiała przejść, czuł narastające uczucie złości. Uważał, że powinien powiadomić Radę Miejską, że powiadomi Quintela o tym incydencie. Obiecał sobie, że jeszcze przed zakończeniem podróży musi sam wiedzieć, kto był odpowiedzialny za to zdarzenie, i wtedy odpłaci za wszystko, komu trzeba.
Kalena nie puściła jego ręki, dopóki nie weszli do gospody. Właściciel zajazdu i jego żona dopytywali się niespokojnie, co się wydarzyło, a Ridge z cichą groźbą w głosie, która mogła niejednego przestraszyć, odpowiedział:
- Moja żona jest cała i zdrowa, ale nie zawdzięcza tego nikomu, kto jest odpowiedzialny za oświetlenie jaskini. Rano chcę wiedzieć, kogo mam winić za nie palące się lampy.
- Ridge... - Kalena szarpnęła go za rękę, próbując przekonać, żeby poszedł już w kierunku schodów.
Ignorując te znaki, podszedł szybko do właściciela zajazdu, który aż odskoczył pod ścianę.
- Poza tym chcę rozmawiać z kimś z Rady Miejskiej. Z kimś, kto dba o utrzymanie drogi handlowej na mocy kontraktu podpisanego z baronem Quintelem. Nie będzie zachwycony, kiedy dowie się, co się zdarzyło dzisiejszej nocy.
Kalena znowu pociągnęła go za rękę.
- Ridge, proszę, nie krzycz na nich. Oni nie mieli nic wspólnego z tym, co się stało. To nie ich wina. Nie chcę więcej o tym słyszeć. Chodźmy na górę.
Zawahał się, rozdarty pomiędzy spełnieniem prośby Kaleny a pragnieniem odpłacenia komuś za to, co się jej przydarzyło. W końcu poddał się jednak widząc proszące spojrzenie swojej żony. Niechętnie pozwolił się poprowadzić na górę. Gospodarz i inni mieszkańcy osady przyjęli to z wyraźną ulgą. Już z jedną nogą na stopniu schodów Ridge odwrócił się i spojrzał na gospodarza, zły, że jedyna jego ofiara ma ujść bez szwanku. Przeszywając go wzrokiem, powiedział znowu:
- Pamiętaj, jutro rano chcę rozmawiać z kimś odpowiedzialnym.
- Dobrze, mistrzu komercji. Skontaktuję się z członkami rady - zapewnił go właściciel gospody, wdzięczny, że nie będzie już dłużej znosił jego ataków.
Ridge zdał sobie sprawę, że Kalena cały czas ciągnie go za rękę. Wyrwał się delikatnie. Kiedy weszli na górę, skręciła w stronę ich pokoju i czekała spokojnie, aż Ridge otworzy kluczem drzwi.
Kiedy tylko je otworzył, wślizgnęła się do pokoju i szybko usiadła na stołku obok paleniska. Wyglądała na nieszczęśliwą. Ręce trzymała na podołku, wzrok utkwiła w przeciwległej ścianie. Ridge powoli zamykał drzwi.
Kalena uniosła nagle głowę.
- Światło - wyszeptała, widząc, że w miarę zamykania drzwi pokój pogrąża się w mroku.
Zrozumiał, o co jej chodzi.
- Zaraz zapalę lampę. - Zrobił to najpierw; a dopiero później zamknął drzwi i ukląkł obok kamiennego paleniska, żeby rozpalić ogień. - Dzisiejsza noc będzie prawdopodobnie dość zimna.
Cały czas podczas rozpalania ognia Kalena siedziała w milczeniu i bez ruchu. Ridge nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Wyprowadził ją z jaskini i była teraz bezpieczna. Nie mógł zrobić nic więcej. Nie mógł teraz wyjaśnić tajemnicy dzisiejszego wieczoru. Był zręczny w załatwianiu spraw, które wymagały działania, ale miał za mało doświadczenia w zapewnieniu psychicznego komfortu kobiecie, która cierpiała z powodu wyjątkowego przeżycia.
Klęcząc przy palenisku i rozniecając ogień, po kryjomu obserwował żonę. Wydawała się bardzo spokojna. Pewnie była w szoku. Znał niektóre sztuczki Uzdrowicielek, dzięki którym można było wyciągnąć człowieka z fizycznego szoku, ale nie wiedział nic o uspokajaniu kobiety po psychicznym urazie.
Poczucie bezsilności zaczęło go irytować. Musiał to przezwyciężyć, a znał tylko jeden sposób, więc zdenerwował się znowu. Na szlaku hołdował jednej zasadzie. Kiedy ktoś nadepnął ci na odcisk, upewnij się, czy nie zrobi tego powtórnie.
Wstał, przejechał ręką po włosach i zwrócił się do Kaleny:
- Nie powinnaś była chodzić do jaskini dziś wieczorem. Nie powinienem był nawet pozwolić ci prosić o to. Miejscowi ludzie znają dobrze otoczenie tych przeklętych jaskiń, natomiast nie znają tego obcy. Gdybyś w panice pobiegła w jakiś boczny korytarz, nigdy bym cię nie znalazł. Oto co wynika z pobłażania kobiecym fanaberiom. Kiedy tylko pozwolę ci na coś, zawsze wynikają z tego jakieś kłopoty. Jako twój mąż jestem zobowiązany powstrzymywać cię przed robieniem głupstw, więc skrócę smycz, na której do tej pory cię trzymałem.
Przyjrzała mu się z uwagą.
- Odpowiedzialność, obowiązek, zobowiązania. Czy tylko te słowa znasz na określenie każdego związku, nawet małżeńskiego?
- Bo są to fundamentalne podstawy każdego związku, szczególnie małżeńskiego - uciął, zadowolony, że wreszcie sprowokował ją do odpowiedzi.
Każda reakcja była lepsza niż milczenie, w którym trwała przez tak długi czas.
- Mieszkałam przez większość swojego życia z rozgoryczoną kobietą, która czuła się w obowiązku ciągle przypominać mi o moich powinnościach i odpowiedzialności rodowej. Ledwie zdążyłam uwolnić się od niej, poślubiłam mężczyznę, który karmi mnie takimi samymi wykładami. Przyjdzie taki dzień, kiedy uwolnię się od was obojga, ciebie i Olary. I nigdy już nie będę wracać myślą do przeszłości.
Ridge zacisnął szczęki.
- Gdybyś nie poświęcała tak dużo czasu na marzenia o wolności, to może nie popadałabyś tak często w kłopoty. I nie porównuj moich uwag o obowiązku i odpowiedzialności do pouczeń wygłaszanych przez obłąkaną kobietę, która cię wychowywała tylko po to, żeby posłużyć się tobą w określonym celu.
Kalena uśmiechnęła się lekko.
- A czy ty nie poślubiłeś mnie również w określonym celu?
Ridge poczuł, że za chwilę wybuchnie gniewem.
- Nasze małżeństwo zostało zawarte jako umowa handlowa.
- Ale nigdy takim nie było.
- Nie, ponieważ podpisałaś kontrakt głównie po to, żeby dostać się do domu Quintela. I co tu mówić, że inni się tobą posłużyli? Miałaś zamiar posłużyć się mną, czyż nie? Mogłaś zniszczyć mój honor i reputację, obrzucić mnie błotem. Tak by było, gdybyś poszła do więzienia za morderstwo.
- Myślę, że już przedyskutowaliśmy tę sprawę. Idź do łóżka. Ridge, jestem bardzo zmęczona. - Wstała, zabrała swą torbę podróżną i zniknęła w maleńkiej alkowie obok izby sypialnej.
Kiedy zamknęła drzwi, Ridge zaklął i poszedł sprawdzić zamki przy okiennicach. Wiedział, że źle się z nią obchodził. W jaskini bardzo się ucieszyła na jego widok. Przylgnęła do niego z taką ufnością. Przez chwilę odnosiła się do niego tak, jak żona odnosi się do męża, kiedy potrzebuje jego siły i opieki.
A on przeciął te delikatne więzy ostrzem swojego gniewu. Nie powinien był na nią krzyczeć. Zrobił to jedynie dlatego, że chciał, wręcz musiał nakrzyczeć na kogoś za to, co zdarzyło się dziś wieczorem, a ona pozbawiła go tej przyjemności. Uczciwie przyznał, że winić może tylko siebie. Nie powinien był pozwolić jej iść samej do jaskini.
Usiadł na brzegu posłania. Zaczął ściągać buty i nadsłuchiwać cichych odgłosów dochodzących z małej alkowy. Jest tam zbyt spokojnie, pomyślał. Prawdopodobnie rozmyśla. Skończył rozbieranie się i przyciemnił lampę, która tylko żarzyła się teraz w świetle padającym z kominka. Ciągle słyszał dźwięki dochodzące z małej izdebki. Wślizgnął się pod przykrycie, założył ręce pod głowę i wpatrzył się w ukryty w cieniu sufit.
Zdecydowanie niewłaściwie zachował się w stosunku do Kaleny, nie wiedział, jak zmienić tę sytuację. Po długim czasie otworzyły się wreszcie skrzypiące drzwi małej alkowy i Kalena weszła do głównej izby. Miała na sobie przesadnie skromną nocną koszulę z wysokim kołnierzykiem, a kiedy szła do łóżka, Ridge stwierdził, że wygląda na istotę zagubioną i samotną. Położyła się obok nie dotykając go.
Ridge stwierdził, że doskonale opanowała tę technikę. Rzadko dotykała go z własnej inicjatywy. Powinien teraz przyciągnąć ją do siebie, wziąć w ramiona i oczekiwać namiętnej odpowiedzi.
Leżał przez dłuższą chwilę przypominając sobie, ile razy Kalena dotknęła go spontanicznie. Pierwszy raz, gdy uwolnił ją i jej tak zwane przyjaciółki z aresztu w Crosspurposes, a po raz drugi dzisiaj, kiedy przybiegła do niego w mrocznej jaskini.
W obu przypadkach była mu za coś wdzięczna. W żadnym wypadku nie miało to charakteru pociągu fizycznego. Nie była to nigdy prośba kobiety, która tęskni za dotykiem swojego kochanka.
- Nie wierzysz mi, prawda, Ridge?
Jej pytanie zaskoczyło go.
- W co mam wierzyć?
- W tę czarną mgłę, która wypełniała dzisiaj jaskinię.
- Myślę, że miałaś powód do strachu, Kaleno. Każdy wpadłby w panikę, gdyby został uwięziony w takiej podziemnej jaskini.
- Czy ty rzeczywiście myślisz, że to przypadek, że jednocześnie pogasły wszystkie lampy? - zapytała spokojnie.
Wahał się przez moment, po chwili przyznał.
- Nie. Ale nie mamy żadnego innego przekonującego wyjaśnienia tego, co stało się dzisiaj wieczorem w jaskini. Jeszcze nie mamy, Kaleno.
- To może być związane z kłopotami występującymi na szlaku handlowym Piasku - powiedziała z naciskiem.
- Oczywiście istnieje taka możliwość, ale nie ma to żadnego sensu. Uzdrowicielki przerwały szlak, ale nie posunęłyby się do takiego wyczynu jak ten.
- Było jeszcze dwóch mężczyzn, którzy zaatakowali nas w Adverse - przypomniała mu.
- Wiem.
- Te wisiorki z czarnego szkła...
- Wiem - powtórzył. Ale nie miał na to żadnej odpowiedzi.
- Nie wierzysz, że było coś dziwnego w tej ciemności, prawda? - zapytała zrezygnowana. - Rozumiem cię. Mgła musiała zniknąć, kiedy ty szedłeś przez korytarz. Gdybym nie widziała jej sama, również bym w nią nie uwierzyła.
- Kaleno...
- Życzę ci dobrej nocy, Ridge - powiedziała bardzo oficjalnie. - Dziękuję, że przyszedłeś tam po mnie.
Na dźwięk tych zimnych, obojętnych słów Ridge jęknął cicho. Odwrócił się w stronę Kaleny. Leżała odwrócona do niego plecami. Niepewnie położył rękę na jej ramieniu - poczuł, jak bardzo jest napięte.
- Jeszcze ciągle jesteś przestraszona, prawda? - zapytał z troską w głosie. - Już wszystko w porządku, Kaleno. Jesteś teraz bezpieczna. Jesteś tu ze mną i nie pozwolę zrobić ci krzywdy, nikomu ani niczemu. - Kiedy nic nie odpowiedziała, Ridge zaczął niezdarnie głaskać jej ramię. Łatwiej mu było kochać się z kobietą, niż ją ukoić. Nie wiedział, co robić, ale poczuł, że odprężyła się trochę pod wpływem jego głaskania.
Przez kilka minut leżeli spokojnie. Kalena była nieruchoma, ale jej naprężone mięśnie ramion trochę się rozluźniły. Po chwili odwróciła się przodem do Ridge'a, wtulając się w jego ramiona, jakby szukała w nich ciepła i siły. Zaskoczony, wahał się przez moment, ale po chwili kontynuował swój kojący masaż.
Ridge zdał sobie sprawę, że nie było nic zmysłowego w sposobie, w jaki tuliła się do niego. Pragnęła pociechy i tego ukojenia szukała w jego ramionach. I ma rację, pomyślał, że zwraca się z tym do męża. Z tą myślą zasnął.
Obudził się następnego ranka na krótko przed wschodem słońca i stwierdził, że miejsce obok niego jest puste. Jakieś odgłosy dochodziły do niego z kąta izby znajdującego się przy kominku. Otworzył oczy i zobaczył ubraną już do drogi Kalenę - trzymała w ręku parujący kubek herbaty jant. Musiała właśnie przed chwilą ją zaparzyć, bo zobaczył, że niesie garnuszek w stronę łóżka. Po chwili z powagą podała mu kubek.
- Pomyślałam, że może będziesz miał ochotę popijać herbatę podczas ubierania - powiedziała, unikając jego spojrzenia.
Jest zażenowana, pomyślał Ridge. Do tej pory nie spełniła jeszcze tego tradycyjnego obowiązku żony. Ridge czuł się równie niezręcznie. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie przyniosła mu herbaty do łóżka. Inna sprawa, że nigdy jeszcze nie był żonaty. Wszystko działo się po raz pierwszy. Mógłby polubić ten rytuał, pomyślał, biorąc kubek z rąk Kaleny.
- Dziękuję - mruknął i popił łyk krzepiącego płynu.
Kalena wahała się przez moment, po czym powiedziała z przekonaniem:
- To za to, że byłeś dla mnie miły ostatniej nocy.
- Sugerujesz, że zazwyczaj jestem popędliwy i często cię obrażam - powiedział sucho.
- Miałam na myśli to, co działo się w łóżku. Przytuliłeś mnie i głaskałeś. Byłam bardzo napięta z powodu tego, co się wydarzyło. Jestem ci wdzięczna, że zająłeś się mną i otoczyłeś mnie troską.
Ridge poczuł ogarniające go ciepło; z pewnością nie miało ono nic wspólnego z gorącą herbatą, którą pił w tej chwili. Chciał powiedzieć, że jako jego żona ma prawo do takiego traktowania, ale bał się, że Kalena mylnie zrozumie jego słowa. Przecież znowu dotyczyło to obowiązków i powinności.
- Dziękuję za herbatę - powiedział tylko.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę. Potem Kalena uśmiechnęła się niepewnie i powróciła do pakowania rzeczy przed podróżą.
Krótką chwilę później Ridge skończył przytraczać bagaże do siodeł. Dwukrotnie sprawdził zapięcia przy siodłach i podał żonie wodze. Poranne chłodne powietrze zapowiadało w górach śnieg. Kalena ubrana była w podbity futrem strój jeździecki z naciągniętym na głowę kapturem i rękawiczki. Ridge również ubrany był w futrzane ubranie i elastyczne skórzane rękawice.
Krity stroszyły pióra, żeby zwiększyć izolację cieplną chroniącą przed zimnem, i harcowały z typową dla nich energią. Kiedy wyjeżdżali z podwórza, Kalena odwróciła się, by spojrzeć na spokojny zajazd.
- Jestem zadowolona, że zmieniłeś decyzję i nie krzyczałeś na radnych miejskich - powiedziała.
- Wcale nie zmieniłem decyzji - poinformował ją arogancko. - Po prostu nie chciałem tracić czasu.
- Tak, oczywiście - przytaknęła hamując wybuch śmiechu. - Nie ma po co tracić więcej czasu. To nie ma sensu. Dobrze, że się pohamowałeś.
Obejrzał się.
- Czułabyś się niezręcznie, prawda?
- Tak - przyznała. - Jestem zupełnie pewna, że Rada Miejska nie miała absolutnie nic wspólnego z gaśnięciem lamp ostatniego wieczoru. Poza tym poznałam kilka miłych kobiet w zdrojowisku i czułabym się niezręcznie, gdybyś zaatakował i upokorzył ich mężów.
Ridge pokręcił głową.
- Kobiety... - szepnął pobłażliwie.
Kalena odetchnęła z ulgą i schyliła się, żeby pogłaskać pióra na szyi swojego wierzchowca. Przekonała się właśnie, że dyplomacja jest dla żony bardzo użyteczną umiejętnością. Wczorajszej nocy udało się jej, nie po raz pierwszy, ugasić gniew Fire Whipa.
Wiatr wiejący w górach kąsał zimnem. Krity wspinały się coraz wyżej w stronę przełęczy, podążając starym szlakiem, który zaanektowały Uzdrowicielki, kiedy przeprowadziły się w góry. Nawet podczas lata droga ta mogła być chłodna. Śnieg leżący na szczytach Heights of Variance nigdy całkowicie nie znikał.
Kiedy Ridge zarządził przerwę na obiad, rozpalił małe ognisko, żeby Kalena mogła przygotować garnek gorącej herbaty. Patrzył, jak starannie gotuje wodę i wsypuje do niej liście jantu.
- Gdybyśmy utrzymali podobne tempo - powiedział zamyślony - moglibyśmy jutro wieczorem dojść do ściany białej mgły, na którą skarżyły się karawany.
- A gdzie zatrzymamy się na noc?
- Na trasie znajdują się szałasy zbudowane kiedyś przez kupców. Jest tam zgromadzony nawet pokarm dla kritów, na wypadek gdyby komuś zabrakło. Dziś wieczorem zatrzymamy się w jednym z takich szałasów.
Kalena skinęła głową; skończyła już przygotowywanie posiłku.
- Jestem zadowolona, że nie spędzimy nocy pod gołym niebem. Jest na to za zimno.
Ridge uśmiechnął się lekko.
- Nie obawiaj się, Kaleno. Nie pozwoliłbym, żeby moja żona spała na śniegu.
- To bardzo uspokajające.
Szałas, w którym się ulokowali, zanim zapadł wczesny, typowo górski zmierzch, wydawał się całkiem przytulny - oświetlony był lampą zaświeconą przez Ridge'a i ogniem z kominka. Stajnia dla kritów połączona była z głównym pomieszczeniem, tak więc i zwierzęta mogły korzystać z ciepła rozpalonego ognia.
Bliskość zwierząt nie niepokoiła Kaleny. Po pierwsze, spędziła zbyt dużo czasu wśród farmerów, żeby dziwne wydawało jej się dzielenie powierzchni mieszkalnej ze zwierzętami. Po drugie, była po prostu zbyt zmęczona, aby o tym myśleć. Gdyby Ridge chciał dzisiejszej nocy egzekwować swoje prawa małżeńskie, musiałby dobrze się starać, żeby nie zasnęła. Zapadła w sen, zanim Ridge wrócił po sprawdzeniu, jak się czują zwierzęta.
Kalena bała się, że po tak przerażających przeżyciach będą ją męczyć koszmary, ale nic jej się nie śniło. Kiedy Ridge położył się obok niej, przesunęła się nieco, a gdy oplótł jej talię ramieniem, natychmiast pogrążyła się we śnie.
Do ściany białej mgły doszli następnego dnia, w momencie kiedy ostatnie promienie słońca chowały się za wysoki szczyt góry. Kalena zorientowała się natychmiast, że nie była to zwykła chmura zatrzymana wśród gór.
Jadąc na swoim kricie tuż za Ridge'em przypatrywała się lśniącej, białej zasłonie, która rozciągała się w poprzek przełęczy. Po obu stronach szlaku wznosiły się pokryte śniegiem szczyty - wspinaczka na nie była niemożliwa. Nie było również drogi wokół grzbietu górskiego i możliwości wejścia do doliny z drugiej strony. Najwyższe Uzdrowicielki dobrze wybrały miejsce na postawienie przeszkody w postaci ściany śnieżnej mgły.
- A więc to jest to, o czym mówili kupcy - stwierdził Ridge, zsuwając się z siodła. Podszedł do bariery, żeby ją zbadać. - Myślałem, że mówili o śniegu lub chmurach blokujących przełęcz. Ale to nie jest naturalna mgła. - Wyciągnął rękę, żeby dotknąć migoczącej ściany, lecz natychmiast odskoczył do tyłu i zaklął.
- Czy stało się coś złego? - zapytała Kalena. Zsiadła z krita, podeszła do Ridge'a i stanęła tuż za nim. - Co ci się stało?
- Przeklęte Uzdrowicielki - mruknął Ridge i potrząsnął ręką, jakby chciał uwolnić się od czegoś, co do niej przylgnęło. - Uch, chyba wszystko w porządku. Co, w imię Kamieni, zrobiły te kobiety?
- Odgrodziły się od kupców Quintela.
- To oczywiste, ale dlaczego? I jak? Z czego zrobiły tę zaporę? - Ridge podszedł bliżej, przypatrując się białej przesłonie. Wyciągnął sintar z pochwy i zbliżył się ostrożnie.
Reakcja była natychmiastowa. Sintar rozżarzył się w jego ręku, tak samo jak rozpalał się w płomieniu jego gniewu. Ridge ze zdumieniem wpatrywał się w ostrze sintara, widząc, że stal po raz pierwszy zareagowała na coś innego niż jego furia. Sintar powoli bladł i po chwili Ridge włożył go z powrotem do pochwy.
- To mógł być podstęp - oświadczył.
- Pozwól mi spróbować - powiedziała impulsywnie.
- Nie, poczekaj, Kaleno, nie chcę, żebyś ty...
Ale było już za późno. Kalena podeszła do ściany mgły i wyciągnęła rękę - łatwo w nią weszła bez jakichś przykrych odczuć i aż do nadgarstka stała się niewidoczna.
- To tak, jakbym dotykała mgły - powiedziała zdziwiona. Wolno cofnęła rękę. - Nie sądzę, Ridge, żeby przejście stanowiło jakikolwiek problem.
- Kaleno, wiele kupieckich karawan prowadzonych przez doświadczonych kupców zawróciło z powodu tej zapory. A jeden z nich nawet w ogóle nie wrócił. Nie bądź taka pewna siebie.
Obejrzała się na Ridge'a.
- Jestem tego pewna, Ridge. Całkowicie. Przecież wziąłeś mnie po to, żeby pokonać tę przeszkodę, czy nie tak?
- Miałaś prowadzić transakcje z Uzdrowicielkami - stwierdził. - A nie ryzykować.
- Ale żeby układać się z Uzdrowicielkami, muszę najpierw przejść przez tę przeszkodę. - Podeszła do białej mgły i zanim Ridge zorientował się, co chce zrobić, weszła w nią.
- Kaleno!
Jego niespokojny krzyk zanikł natychmiast, kiedy tylko weszła w mgłę, która delikatnie ją otoczyła odcinając wszystkie dźwięki i doznania. Nie czuła już górskiego chłodu. Nie odczuwała nic, tylko spokój, zupełnie jakby była zawieszona we wszechogarniającej migotliwej jasności. Ale nie bała się teraz niebezpieczeństwa, jak wtedy w jaskini, gdy otaczała ją czarna mgła. Tutaj panowało bezpieczeństwo, spokój i ciepło.
Kontrast. Naturalna przeciwstawność. Jeśli istnieje jedno, musi istnieć i drugie. Wszystkie rzeczy na Spectrum szukają swojego naturalnego przeciwieństwa, wszystko zdąża do stanu równowagi. Przyszło jej to do głowy, kiedy płynęła w dziwnej chmurze. Błyszcząca, biała przesłona była przeciwstawnością tamtej, na którą natknęła się ostatniej nocy. Dokładnie przeciwstawna mrokowi i bezmiernemu zimnu.
Kalena poruszyła rękami i spojrzała na nie. Widziała wyraźnie, że są na nich rękawiczki. Nie była więc całkowicie pozbawiona odbioru wrażeń. Nie widząc skalistej drogi, ostrożnie postąpiła krok do przodu. Wyciągnęła rękę, żeby sprawdzić, jak gruba jest ta przesłona. Palce jej zniknęły. Znowu dała krok do przodu.
Po dwóch następnych krokach znalazła się po drugiej stronie przesłony. Wynurzyła się ze świetlistej, białej bariery i znalazła się nagle przed zieloną doliną. Nie widziała jeszcze nigdy takiej zieleni. Dolina była mała, otoczona stromymi, skalistymi ścianami, a na jej dnie rozrzucone były grupy domków. Od jednej do drugiej strony doliny rozciągały się pola kwiatów, ziół i warzyw, a z kominów rozrzuconych przypadkowo domków kusząco unosił się dym.
Ścieżka, na której stała Kalena, prowadziła wygodnie do samego serca doliny. Było to miejsce wybrane przez Najwyższe Uzdrowicielki. Kalena wiedziała o tym, choć nikt jej tego nie powiedział. Jakaś jej cząstka rozpoznała to miejsce. Przez moment po prostu stała i patrzyła zaciekawiona, ale po chwili przypomniała sobie o Ridge'u.
Bez żadnego wahania weszła powtórnie w mgłę, która jak poprzednio kłębiła się wokół niej, ale teraz Kalena szła pewnie. Moment później była już po drugiej stronie i znalazła się na wprost Ridge'a.
- Co się stało? - zapytał z przejęciem.
- Nic. Właśnie wróciłam z drugiej strony przesłony. Ta mgła trochę dezorientuje, ale nie ma nic trudnego w przejściu przez nią. Pozwól, że cię przeprowadzę - powiedziała i wyciągnęła do niego rękę.
- Nie wiem, Kaleno. Jeszcze kilka minut temu nie mogłem dotknąć mgły. Może tylko kobieta może przez nią przejść. Spróbuj skontaktować się z Uzdrowicielkami i dowiedzieć się, czy pozwolą mi przejść na drugą stronę.
- Najpierw spróbuję przeprowadzić swojego krita - zasugerowała Kalena i sięgnęła po wodze.
Ptak zatrzymał się przed ścianą mgły, otworzył dziób i wysunął język, jakby smakował świetlistą barierę. Kalena czekała, aż ptak przekona się, że nie ma tu nic niebezpiecznego, po czym szarpnęła za wodze. Krit posłusznie ruszył za nią. Po drugiej stronie przywiązała go do małej skały i wróciła po Ridge'a i jego zwierzę.
- Krit przeszedł bez problemów. Chodź, Ridge. Spróbuj.
Ridge więcej nie oponował. Podał jej rękę i pozwolił podprowadzić się prosto do białej ściany. Kalena zatrzymała się, ale kiedy próbowała pociągnąć go za sobą, poczuła nagle gwałtowny opór. Ridge wyszarpnął rękę i Kalena znalazła się we mgle sama. Wróciła więc i stanęła przed mężem, który machał ręką zaciskając z bólu szczęki.
- Nic z tego nie będzie - powiedział ponuro. - Musisz pójść sama i zapytać Uzdrowicielki, czy pozwolą mi przejść.
- Coś jest nie tak - powiedziała zamyślona Kalena.
- Oczywiście.
Potrząsnęła głową.
- To nie z tobą jest coś źle. Jest to coś, co powstrzymuje cię przed przejściem przez mgłę.
- Jestem mężczyzną. Uzdrowicielki zrobiły widocznie coś, co zatrzymuje mężczyzn. Typowy przykład kobiecego idiotyzmu.
Kalena zignorowała tę uwagę i skoncentrowała się na problemie. Wiedziała instynktownie, że jest w stanie przeprowadzić Ridge'a przez zasłonę z mgły. Musiało być coś, co temu przeszkadzało.
- Czy masz jeszcze ten wisiorek z czarnym szkłem, znaleziony przy jednym z mężczyzn, którzy nas zaatakowali?
Zmrużył oczy.
- Tak.
- Wyrzuć go.
- Kaleno, to jest absurdalne. To tylko kawałek szkła. To nie może mieć żadnego związku z tym nonsensem. Jest to tylko jakaś kobieca sztuczka.
- A to szkło jest męską sztuczką. Wyrzuć to, Ridge. - Teraz była tego całkowicie pewna. - Musisz to wyrzucić, zanim wejdziesz w mgłę.
- Do obu Krańców Spectrum. - Westchnął i rozpiął płaszcz. Wyjął wisiorek z czarnym szkłem i zawiesił go na dłoni. - Nie wiem, dlaczego niepokoi cię ta rzecz, ale jeśli uczyni cię to szczęśliwszą, to wyrzucę to. - Odwrócił się i cisnął wisiorek daleko za siebie. Upadł kilka metrów od szlaku; usłyszeli brzęk rozbijającego się szkła.
- Teraz - powiedziała Kalena z pewnością w głosie. - Teraz możesz przejść przez mgłę. - I wyciągnęła do niego rękę.
- Miejmy nadzieję, że nie stracę całkowicie ręki - mruknął pod nosem Ridge podążając za nią raz jeszcze.
Ale tym razem nic ich nie wstrzymywało. Prowadząc krita, Ridge podążał za Kaleną poprzez błyszczącą zasłonę, aż przeszli na drugą stronę mgły.
- A niech to. - Ridge stał i patrzył w dół na rozpościerającą się poniżej dolinę.
- Pamiętaj o tym, kiedy będziesz dawał mi moją część Piasku - hardo powiedziała Kalena. - Chcę, żeby było jasne, że zarobiłam na niego.
Rozdział jedenasty
Kalena i Ridge byli już w połowie drogi do zielonej doliny, kiedy uświadomili sobie zmianę temperatury. Im bliżej byli dna doliny, tym cieplejsze stawało się powietrze. Jasne było, że dolina Najwyższych Uzdrowicielek jest oazą chronioną przez naturalnie ufortyfikowane góry i śnieg.
- Ludzie z Hot And Cold mieli rację - powiedziała głośno Kalena. - Gdzieś tutaj musi znajdować się źródło gorącej wody, która zaopatruje jaskinię. Czułam to.
- Kobieca intuicja? - W głosie Ridge'a słychać było lekką kpinę.
- Możliwe. - Kalena wzruszyła ramionami. Odnosiła wrażenie, że im bliżej byli doliny Najwyższych Uzdrowicielek, tym bardziej Ridge stawał się niespokojny. Z nią natomiast było całkiem inaczej. - Patrz, Ridge, na polach widać jakieś kobiety.
Ridge jechał na swoim kricie i przyglądał się scenerii. Kobiety poruszały się w rzędach przepięknych roślin i kwiatów.
- Myślę - powiedział w końcu Ridge - że będzie lepiej, jeśli pojedziesz pierwsza. To jest miejsce dla kobiet.
- Tak - zgodziła się Kalena. - Masz rację. - I bez wahania popędziła naprzód swojego krita.
Kilka minut później dojechali do wąskiej ścieżki, prowadzącej pomiędzy doskonale zaprojektowanymi ogrodami. Kobieta ubrana w tunikę w pastelowym kolorze spojrzała do góry i uniosła rękę na znak powitania. Miała przy sobie mały, tradycyjny koszyczek Uzdrowicielki, a przy pasku sakiewkę Piasku. Była starsza od Kaleny. Jej posrebrzone włosy przytrzymywała wstążka oznaczająca panieństwo. Żywo skierowała się w stronę Kaleny.
Kalena zatrzymała krita, a kiedy kobieta podeszła, zsiadła z niego. Pochylając z szacunkiem głowę, przedstawiła się.
- Jestem Kalena, a to jest mój mąż, Ridge. Przebyliśmy długą drogę, żeby porozmawiać z tobą i twoimi ludźmi.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i położyła rękę na ramieniu przybyłej.
- Witaj, Kaleno, córko rodu Ice Harvest. Od dawna czekamy na ciebie.
Ręka Kaleny zacisnęła się na wodzach.
- Wiecie, kim jestem?
- Wiemy. Wita cię Valika, Najwyższa Uzdrowicielka. Jestem zaszczycona, że mogę cię gościć w naszej osadzie. - Odwróciła się do Ridge'a. - A to jest mężczyzna, którego wybrałaś?
Ridge z daleka skinął uprzejmie głową i zsunął się z siodła.
- Jestem mężem Kaleny. Przyjechałem tutaj w sprawach barona Quintela.
- Oczywiście. Więc baron Quintel w końcu zniecierpliwił się na tyle, żeby zacząć działać, hmm? Powinien wiedzieć, że tylko szczególna kobieta i mężczyzna przez nią wybrany będą mogli przejść przez zaporę. Z pewnością dałyśmy mu to do zrozumienia. Ale mężczyźni potrafią być bardzo uparci. -Valika odwróciła się skinąwszy na nich ręką. - Chodźcie ze mną. Pokażę wam waszą chatę. Po długiej podróży musicie odpocząć. Później będzie czas na rozmowy.
Valika poprowadziła ich ścieżką prowadzącą do jednego z wielu małych domów, rozrzuconych po całej dolinie. Dom był kwadratowy i zbudowany z kolorowego kamienia w ciepłym odcieniu. Były w nim okna bez okiennic i otaczał go piękny ogród kwiatowy.
- Jest również stajnia dla kritów. Kiedy rozsiodłasz ptaki, nakarmię je.
Ridge zmrużył oczy.
- Sam zajmę się kritami.
- Nie ma takiej potrzeby, mistrzu komercji. Ja się nimi zaopiekuję.
- Nie chcę być niegrzeczny, Uzdrowicielko, ale zawsze podczas podróży sam opiekuję się swoimi kritami - powiedział odpinając torby podróżne.
- Jak sobie życzysz - uprzejmie odparła Valika. - Stajnia jest tam. - Wskazała mały szałas za domkiem. - Jest w niej jedzenie i woda dla ptaków. Gdy już weźmiecie kąpiel i odpoczniecie, zapraszam was na wieczorny posiłek. Spotkamy się w dużym holu obok ogrodu z ziołami.
- Dziękuję, Valiko - powiedziała szybko Kalena, zanim Ridge zdążył odmówić. - Spotkamy się na wieczornym posiłku.
Valika skinęła głową i odeszła. Kalena odwróciła się do Ridge'a, który rozpakowywał się. Był wyraźnie niezadowolony.
- Ridge, zabrałeś mnie po to, żebym dokonała transakcji z Uzdrowicielkami. Proszę, pozwól mi wykonać moje zadania. Byłoby lepiej, gdybyś mógł nie sprzeciwiać się wszystkiemu. Ona tylko z grzeczności zaproponowała, że zajmie się kritami. Nie było potrzeby, żebyś tak się upierał. Zupełnie jakby Valika chciała ukraść nasze ptaki.
Ridge rzucił jej zimne spojrzenie, zebrał bagaże i poszedł w kierunku drzwi.
- A skąd wiesz, że tak nie jest?
- Ridge, zachowujesz się śmiesznie. Co się z tobą dzieje?
Westchnął i otworzył drzwi. Ich oczom ukazał się pokój umeblowany z wytworną prostotą. Posłanie, niski, okrągły stół i kwiaty.
- Nie wiem - przyznał Ridge. - Jeśli chcesz znać prawdę, to nie podoba mi się to miejsce. Rozdrażnia mnie.
- Nie potrzeba wiele, żeby cię rozdrażnić, mistrzu komercji - powiedziała Kalena. - Czasami najmniejsza nawet rzecz może być przyczyną twojego gniewu. Nie dziw się, że nazywają cię Fire Whipem. - Weszła za nim do pokoju.
- Ty nie widzisz problemu. - Ridge ze złością rzucił bagaże na dywan. - Odnoszę wrażenie, że czujesz się tu jak w domu.
- Właśnie tak się czuję - spokojnie powiedziała Kalena. - Jak w domu. - Stała na środku pokoju podziwiając prostotę linii mebli. - Jak myślisz, Ridge, skąd one wiedziały, że przyjadę? Powiedziała, że czekały na mnie. To dziwne, prawda?
- Najwyższe Uzdrowicielki zawsze wydają się dziwne. - Ridge patrzył na poruszającą się po pokoju Kalenę i jego niepokój wzrósł. Przypomniał sobie, co mówili inni kupcy. Wszyscy stwierdzali, że w tej pięknej dolinie zawsze czuli się dziwnie nieporadnie. Była to dolina kobiet w najpełniejszym sensie tego słowa.
Ridge był przygotowany na niezwykłe sensacje, ale szybko zrozumiał, że cała sprawa budzi w nim raczej niepokój. Było oczywiste, że dolina wywarła na jego żonie duże wrażenie. Nie miała prawdziwego domu ani rodziny. Nie miała powodu, żeby wracać do Crosspurposes czy nawet kotliny Interlock.
A małżeństwo kontraktowe z szorstkim, bezdomnym bękartem nie stanowiło również dostatecznego powodu do powrotu. Przepiękna dolina stała się więc dla niego groźna w zupełnie nieoczekiwany sposób.
Podniósł się z krzesła i podszedł do drzwi.
- Idę zająć się kritami - oznajmił, zanim wyszedł na zewnątrz.
Im szybciej zabiorę stąd Kalenę i Piasek, tym lepiej, pomyślał zatroskany.
Podczas wieczornego posiłku Ridge był zamyślony i wyczekujący. Zajmował miejsce obok Kaleny i dość wyzywająco polegiwał na haftowanej poduszce. Kalena nie zrobiła najmniejszej próby usłużenia mu, jak to było w zwyczaju.
Obydwoje wiedzieli, że przy tym stole panuje równość. Każdy obsługiwał się sam, nalewając zupę z waz, nakładając z półmisków pięknie podane warzywa czy delikatne dania z jaj bind. Kalena była pewna, że Ridge potrafi sam zadbać o swój talerz, nawet jeśli był otoczony kobietami.
Gdy postawiono jedzenie, wahał się przez chwilę, popatrując znacząco na Kalenę, ale kiedy nie zrobiła najmniejszego gestu, żeby spełnić obowiązek żony, spokojnie nałożył sobie to, na co miał ochotę. Kalena uśmiechnęła się promiennie i sięgnęła po talerz jaj w galarecie.
- Wiedziałam, że potrafisz to zrobić, jeśli spróbujesz - szepnęła mu prosto do ucha.
- To miejsce ma zły wpływ na twoje maniery.
- Interesująca obserwacja. Może zmienię je na zawsze. Przyzwyczaj się więc do radzenia sobie samemu. Podoba mi się ten nowy zwyczaj.
Ridge nalał sobie trochę wina.
- A co z tradycją, Kaleno? Czy nic dla ciebie nie znaczy?
- Wolę tworzyć nowe zwyczaje. Ale dlaczego mówisz o tradycjach? Nie byłeś przecież w nich wychowywany. - W tej samej chwili spuściła oczy i przeprosiła. - Wybacz mi, Ridge, obraziłam cię.
- Nie było tu nic obraźliwego - powiedział szorstko. - Powiedziałaś tylko prawdę. Zapomniałaś jednak o tym, że tradycje mają ogromne znaczenie dla tych, którzy bez nich wzrastali.
- Albo dla takich, jak moja ciotka, która żyje tylko po to, żeby hołdować tradycjom - z westchnieniem powiedziała Kalena.
Ridge pogrążył się w milczeniu. Przy sześciu innych okrągłych stołach rozmowy toczyły się dalej. Kalena nie zwracała na nie uwagi. Próbowała znaleźć jakąś pozycję wygodniejszą niż klęczenie. Myśl, że mogłaby rozłożyć się przy stole tak, jak mężczyzna uznała za bardzo oryginalną. Pomyślała, że jedzenie w takiej pozycji byłoby jednak trudne, zważywszy, że całe życie jadła na klęczkach.
- W imię Kamieni, co się z tobą dzieje? - burknął Ridge, gdy po raz nie wiadomo który próbowała zmienić pozycję. - Nie możesz siedzieć spokojnie?
- Próbuję usiąść wygodniej - odparła rozzłoszczona.
- Spróbuj usiąść tak jak zwykle - poradził Ridge z szyderczym uśmiechem.
- Żadna z obecnych tu kobiet tak nie siedzi. Chcę spróbować usiąść w taki sam sposób jak one. Podaj mi, proszę, talerz z serem.
Podał gwałtownym ruchem, wyraźnie zirytowany.
- Dziękuję, Ridge. Zrobiłeś to bardzo dobrze. Masz talent do usługiwania przy stole. - Kalena nałożyła sobie kilka kawałków sera i odstawiła talerz na stół.
Kobieta siedząca obok sięgnęła po niego z uśmiechem.
- Valika powiedziała mi, że dziś po południu przeprowadziłaś przez zasłonę krity i mężczyznę.
Kalena skinęła głową.
- To było dość proste. Nie rozumiem, dlaczego okazała się ona nie do przebycia dla innych kobiet z karawan kupieckich.
- Och, po prostu została ona dostrojona na szczególną kobietę. Na ciebie. Jestem Arona. Zajmuję się tutaj uprawą ziół.
Arona uśmiechnęła się. Była przystojną kobietą. Miała wyraziste i interesujące rysy twarzy, a jej niebieskie oczy były bystre i dociekliwe. Wydawała się kilka lat starsza niż Kalena. Włosy miała czarne, bez śladu siwizny. Tak samo jak inne kobiety w dolinie miała smukłą i zgrabną sylwetkę od bezustannej pracy w ogrodzie.
- Arono, powiedz mi, skąd wiedziałyście, że to ja będę chciała przejść przez tę zasłonę? Nie mogę tego zrozumieć.
- Dowiesz się o tym po posiłku. Nie upoważniono mnie do wyjaśnienia ci wszystkiego tutaj i teraz. - Spojrzała szybko na nieprzejednany profil Ridge'a. - Poza tym nie jest to sprawa, która może być dyskutowana w obecności mężczyzny.
Kalena zauważyła, że Ridge zacisnął szczęki, ale nic nie powiedział. Ponieważ posiłek trwał jeszcze, kobiety zaczęły zadawać Kalenie i Ridge'owi wiele pytań, interesując się głównie zewnętrznym światem. Widać było, że pragną wiedzieć, co dzieje się poza doliną, chociaż same zdecydowały, że nie będą uczestniczyły w tych wydarzeniach.
Ridge odpowiadał na pytania dotyczące nowego Hall of Balance i coraz bardziej wyrafinowanej ekonomii Północnego Kontynentu. Kalena słuchała jego odpowiedzi na pytania kobiet i była dumna z jego inteligencji. Jej mąż kontraktowy miał skromne początki, ale przez następne lata nadrobił braki w swojej edukacji.
- Słyszałyśmy, że w porcie Countervail budowany jest statek - powiedziała jedna z kobiet. - Bardzo specjalny statek, który będzie próbował przepłynąć morze Clashing Light.
- To prawda - potwierdził Ridge. - Jest on finansowany przez konsorcjum lordów bogatych firm.
- A co jest jego celem? Odkrycia?
- Odkrycie lądów leżących za morzem i utworzenie nowego szlaku handlowego - odrzekł Ridge. - Kto wie? Może żyją tam również Uzdrowicielki, które będą chciały wymienić z wami informacje.
- Fascynująca myśl - mruknęła Arona.
Ridge zachmurzył się lekko, kiedy stwierdził, że jego puchar jest pusty. Był przyzwyczajony, że kiedy dzielił stół z Kaleną, jego kielich zawsze był pełny.
- Wielu uważa, że okręt nigdy nie powróci - powiedział, sięgając niechętnie po karafkę z winem i obsługując się samemu. - Adwizor Polarny wysuwa teorię, że za morzem nie ma żadnych zamieszkanych ziem. Niektórzy uważają, że niebezpieczeństwo tej wyprawy jest tak duże, że okręt będzie zmuszony do odwrotu. Jednak cokolwiek się zdarzy, będzie to interesujące.
- Bardzo - zgodziła się Valika. - Ale wszystko to jest przyszłością. Dzisiaj mamy bardziej palącą sprawę, którą musimy rozwiązać. Czy wybaczysz nam, mistrzu komercji? Musimy pilnie porozmawiać z Kalena o interesach i przyszłości.
Ridge z wdziękiem przyjął odprawę. Spojrzał na Kalenę i wstał, trzymając cały czas karafkę z winem.
- Będę na ciebie czekał - powiedział.
- Rozumiem.
I tak było. Widząc spojrzenie jego złocistych oczu, wiedziała dokładnie, co miał na myśli. Był samotnym samcem postawionym naprzeciw świata pełnego kobiet, które z jakiegoś powodu potrzebowały jego żony, a on nie mógł tego zrozumieć.
Czuł, że przebywanie tutaj jest bardzo ryzykowne, ale nie wiedział, jak ma temu zapobiec. Miał świadomość, że musi wykorzystać resztkę swojego autorytetu, żeby upewnić się, że ona z nim wróci. A może bał się, że jeśli ją straci, straci również Piasek, pomyślała, dziwiąc się, że ta myśl zraniła ją bardzo. W końcu było to tylko małżeństwo kontraktowe.
- Nie martw się, Ridge - wyszeptała. - Zrobię, co będę mogła, żebyś dostał swój Piasek.
- Do licha z Piaskiem! Staraj się wrócić do chaty o przyzwoitej godzinie! - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Żadna z Uzdrowicielek nie powiedziała ani słowa, kiedy opuszczał pokój ściskając w ręku karafkę z winem.
Kiedy Ridge wyszedł, wszystkie oczy zwróciły się ku Kalenie. W powietrzu czuć było dziwne wyczekiwanie. Valika uśmiechnęła się uspokajająco.
- Piasek jest twój, Kaleno. Możesz wziąć tyle, ile tylko zechcesz. Jest już nowa porcja w suszarni. Będzie gotowa jutro rano.
- Dziękuję - odparła spokojnie Kalena.
Nikt nie wiedział, w jaki sposób przygotowywany był cenny Piasek Eurytmii. Sekret Najwyższych Uzdrowicielek skrywany był przez całe pokolenia. Sam Piasek nie miał leczniczych właściwości. Był taki wartościowy, ponieważ służył do stawiania diagnozy.
Podczas jego spalania powstający dym umożliwiał Uzdrowicielce z talentem zobaczenie w jakiś sposób wnętrza pacjenta i określenie przyczyny choroby. Wtedy zalecała ona leczenie za pomocą ziół, które sama hodowała w ogrodzie. Dlatego pierwszą rzeczą, której potrzebowała praktykująca Uzdrowicielka, był ogród. To symbol tego zawodu, tak samo jak mały, metalowy koszyczek do palenia Piasku. Dym działał tylko na niektóre kobiety.
Przez całe pokolenia cech Uzdrowicielek pozwalał praktykować tylko kobietom z talentem. Test na stwierdzenie uzdolnień był bardzo prosty. Kandydatka na Uzdrowicielkę wdychała dym i pytano ją, czy „widzi" wnętrze pacjenta. Wtedy albo potrafiła od razu określić przyczynę choroby, nawet jeśli nie miała praktyki, żeby ją zidentyfikować, albo nie potrafiła. Niektóre kobiety określano ogólnie jako dotknięte talentem, co znaczyło, że pod wpływem dymu widziały na tyle wyraźnie przyczyny choroby, że mogły postawić odpowiednią diagnozę.
- Nie jestem pewna, jak mam prowadzić rozmowę na temat zakupu Piasku - wolno powiedziała Kalena. - Nie robiłam tego nigdy. Proszę, powiedz mi, ile granów chcecie za Piasek, wtedy będę wiedziała, czy mamy dość pieniędzy na jego zakup.
Valika wydawała się zupełnie tym nie zainteresowana.
- Zwykła cena tysiąca granów będzie dostateczna. Piasek nie jest najważniejszą sprawą dziś wieczorem. To jedynie przynęta.
- Przynęta? - Kalena oczekiwała odpowiedzi, czując instynktownie, że zażądają od niej czegoś bardzo ważnego. Inne kobiety milczały, czekając, aż Valika wyjaśni wszystko, ona jednak przez długą chwilę dobierała odpowiednie słowa.
- Czy słyszałaś legendę o Świetlistym Kluczu, ukrytym gdzieś tutaj, w górach?
- Słyszałam taką legendę.
- To jest prawda.
Kalena wzięła głęboki oddech.
- Naprawdę istnieje Świetlisty Klucz?
- O, tak. Świetlisty Klucz istnieje - odparła Valika ze smutkiem. - Czy rozumiesz, co to znaczy?
Kalena znała tę oczywistą prawdę. Zadrżała lekko i odparła:
- Jeśli naprawdę istnieje Świetlisty Klucz, musi również istnieć Klucz Mroku.
- Nie ma potrzeby, żebyś była tak bardzo przerażona, Kaleno - powiedziała delikatnie Valika. - Każda siła musi mieć swoje przeciwieństwo. Na pewno Olara nauczyła cię tego.
Kalena spojrzała zaciekawiona.
- Znasz moją ciotkę?
- Dawno temu niewiele brakowało, żeby Olara stała się jedną z nas. Ma duży talent, ale nie chciała przebywać w miejscu tak oddalonym od mężczyzn. Jej naturalne skłonności doprowadziłyby ją do tej doliny, gdyby... nie przeszkodziły w tym inne fakty.
- Śmierć mężczyzn z mojego rodu. Mój ojciec był jej bratem - wyjaśniła zmartwiona Kalena. - Po ich śmierci przyszła śmierć mojej matki. To moja wina, że Olara nie mogła wybrać tego, co było bliskie jej sercu. Wypełniała obowiązki wobec mnie i rodu Ice Harvest.
- Zawsze jest jakieś wyjście, Kaleno. Zapamiętaj to. Olara mogła przysłać cię tutaj - spokojnie stwierdziła Valika. - Ale ona wybrała drogę zemsty. Wychowała cię po to, żebyś była narzędziem jej zemsty, zamiast doskonałą Uzdrowicielką, którą mogłaś się stać po odpowiedniej nauce.
- Uzdrowicielką? Mogłabym być jedną z was? Skąd możesz wiedzieć takie rzeczy? Nie przechodziłam nigdy próby z Piaskiem. - Kalena była tym bardzo podniecona. - Ciotka nie zgadzała się, żebym nauczyła się jej sekretów. Nie chciała poddać mnie próbie Piasku. Mówiła, że to odwróciłoby moją uwagę od tego, co powinnam zrobić.
- Miała rację. To niemożliwe, by uczona Uzdrowicielka zabijała, z wyjątkiem działania w obronie własnej lub w obronie kogoś innego. Ale Olara wychowała cię tak, byś zabiła z zimną krwią i wyrachowaniem. Było to wbrew twoim naturalnym skłonnościom. Spróbowała więc wymazać to z twojej świadomości.
Kalena przypomniała sobie, że kiedy pierwszy raz kochała się z Ridge'em, czuła się tak, jakby coś ją blokowało.
- Jak mogła tak długo ukrywać to przede mną?
- Olara użyła techniki wymazywania z twojej pamięci przykrych myśli. Są metody na to, by pacjent zapomniał rzeczy, które go niepokoją lub są dla niego bolesne i przez to niebezpieczne dla jego zdrowia. Olara użyła tych metod w stosunku do ciebie. Podjęła wielkie ryzyko negocjując twoje kontraktowe małżeństwo. Myślała, że nie ma innej drogi, byś znalazła się w pobliżu swojej ofiary.
- Powiedziała mi, że chociaż podpisuję kontrakt małżeński, nie mogę spać z moim mężem ani z żadnym innym mężczyzną, dopóki nie wypełnię swojej powinności - zwierzyła się Kalena. Spuściła oczy. - Ale nie posłuchałam jej.
- Gdyby twoja ciotka pozwoliła ci na oddychanie dymem z Piasku, bariera, którą postawiła w twoim mózgu, zostałaby zburzona. Takie samo działanie miało to, że związałaś się fizycznie i emocjonalnie z mężczyzną. Osłabiło to w wysokim stopniu tę barierę.
- W takim stopniu, że nie wywiązałam się ze swojego obowiązku.
- Nie wykonałaś poleceń Olary, a nie swojego obowiązku. Kaleno, nie urodziłaś się po to, by popełnić morderstwo z zimną krwią, bez względu na motywy. - Valika sięgnęła przez stół i dotknęła jej ręki. - Twoje przeznaczenie jest bardziej złożone.
Kalena spojrzała na nią świadoma, że inne kobiety wyczekują w napięciu.
- Jakie jest moje przeznaczenie, Valiko? Nie miałam innych misji poza zemstą.
Valika potrząsnęła głową.
- Zemsta nie była twoim prawdziwym powołaniem. Widzisz, ty jesteś jedyną osobą, która może wziąć Świetlisty Klucz z miejsca, gdzie został ukryty.
Kalena poczuła chłód.
- Nie - wyszeptała ze ściśniętym gardłem. - Nie, to nie może być prawdą.
- Klucza nikt nie dotykał przez bardzo wiele pokoleń. Z naszych badań wynika, że nikt go nie dotknął od czasu, kiedy został ukryty.
- Jeśli on naprawdę istnieje, to nie można go dotykać - zaprotestowała Kalena. Nie wiedziała, skąd ma tę pewność. - On musi pozostać w tym miejscu na zawsze!
Valika znowu uśmiechnęła się ostrożnie, a uśmiech jej pełen był smutku i rezygnacji.
- Może pozostać w ukryciu tak długo, dopóki ukryty będzie również Klucz Mroku.
- O czym ty mówisz?
- Przypuszczamy, że Klucz Mroku został odnaleziony.
Kalena poczuła suchość w ustach.
- Mówi się, że jeśli Klucz Mroku i Klucz Światłości zbliżą się do siebie, to Mrok zniszczy Światłość.
- Tak utrzymują mężczyźni - spokojnie powiedziała Arona, odzywając się po raz pierwszy; w jej głosie słychać było lekką drwinę i rozbawienie. - Mężczyźni są zaślepieni. Uważają, że ponieważ są silniejsi, to ich Kraniec Spectrum musi być potężniejszy. Tak myśląc gwałcą Matematykę Paradoksu, a także Filozofię Spectrum. Wszystkie rzeczy muszą być zrównoważone przez właściwe przeciwieństwa.
Kalena spojrzała na nią, po czym odwróciła się i popatrzyła na Valikę.
- Czy macie pewność, że Klucz Mroku został odnaleziony?
- Nie jesteśmy zupełnie pewne, mamy jednak poważne podejrzenia. Były już działania Mroku blisko gór. Mężczyźni ginęli w dziwny sposób. Podobno pierwszy raz od wielu pokoleń widziano w dolinie smoka trójzębnego.
- Ridge zabił jednego po drodze w góry - wyszeptała Kalena.
- Kaleno, smoki trójzębne są groźne, ale zawsze obawiały się ludzi. Jeśli zaczęły polować poza górami, to znaczy, że coś musiało je stamtąd wypłoszyć. Jest jeszcze jedna opowieść, taka, której nie rozumiemy, ale która przestraszyła nas bardzo.
Kalena przypomniała sobie czarną mgłę, która próbowała pochłonąć ją w jaskini.
- Nie rozumiem, czego spodziewacie się po mnie.
- Niestety, nie potrafimy całkowicie wyjaśnić ci twojego przeznaczenia, ponieważ nie jesteśmy tego pewne - wyjaśniła Valika. Mamy tylko wzmianki zbierane przez lata. Kawałki informacji, które uzyskałyśmy podczas transów. Jedyna rzecz, której jesteśmy pewne, to jest to, że ty jesteś jedyną osobą, która może zabrać Świetlisty Klucz. Każda inna istota zginie, jeśli się na to poważy.
- Skąd ty to możesz wiedzieć? Nawet gdybym nie została zabita, to też bym nie wiedziała, co z nim zrobić. To nie ma sensu. - Kalena czuła się jak złapana w pułapkę, podobnie jak tego dnia, gdy Olara powiedziała jej, że musi zabić Quintela. Ale przynajmniej po śmierci Quintela miała jakąś mętną obietnicę wolności. Legendy dotyczące Kluczy Mroku i Światłości głosiły, że każdy człowiek, który ich dotknie, zostanie zabity.
- Uspokój się, Kaleno. Nikt nie będzie cię zmuszał do wzięcia Klucza. Decyzja musi być wyłącznie twoja i to ty będziesz wiedziała, kiedy i jak masz działać. Wszystko, co my możemy zrobić, to powiedzieć ci, czego dowiedziałyśmy się przez badanie legend i strzępów starożytnych manuskryptów, w których posiadanie weszłyśmy.
- Macie jakieś stare manuskrypty?
- Kilka. A jak myślisz, na co wydajemy grany Quintela? Kroczenie śladem legend wymaga dużo pieniędzy.
- Mówisz o czasach Władców Jutrzenki - powiedziała wolno Kalena. - Czy chcesz powiedzieć, że oni rzeczywiście istnieli?
- My w to wierzymy. To oni odkryli Kamienie Kontrastu i ukryli je w ogniu i lodzie. Nikt nie wie, gdzie one są. Ale jesteśmy przekonane, że Klucze do obu Kamieni są ukryte w tych górach. Wiemy na pewno, że jest tu gdzieś Świetlisty Klucz. Starożytne dokumenty zawierają wzmianki, że również Klucz Mroku.
- Kim byli Władcy Jutrzenki? - zapytała Kalena. Była zupełnie zafascynowana. - Czy to inna rasa, która zamieszkiwała tę planetę przed nami?
Valika odpowiedziała ostrożnie:
- Nie wiemy tego na pewno, ale możliwe, że władcy Jutrzenki byli takimi samymi ludźmi jak my. Myślimy, że Władcy Jutrzenki byli naszymi przodkami i przybyli na tę planetę z innego świata, który obracał się wokół innego słońca.
- I oni przywieźli ze sobą Kamienie? - zapytała Kalena.
Valika przecząco potrząsnęła głową.
- Nie. Przynajmniej my tak nie myślimy. Uważamy, że oni odkryli Kamienie i Klucze, kiedy tu przybyli i uznali, że są one źródłem siły, która była poza ich rozumieniem i nie dawała sobą kierować. Siła takich rzeczy nie może być zniszczona, więc Władcy Jutrzenki ukryli je, mając nadzieję, że będą na zawsze pogrzebane, lub przynajmniej dopóty, dopóki oni nie opanują sztuki kontrolowania ich.
- Co stało się z Władcami Jutrzenki? - zapytała Kalena.
Valika wzruszyła ramionami.
- Myślę, że wielu z nich przystosowało się do nowego świata. Zostali tu złapani jak w pułapkę, ale chcieli, żeby ich dzieci mogły przeżyć. Zrobili więc to, co było konieczne, stworzyli nowe społeczeństwo, które okazało się zdolne do życia i rozkwitu. Nie mogę powiedzieć ci nic więcej, Kaleno. Po prostu nie wiem już nic poza tym. Wiele z tych rzeczy, które ci powiedziałam, to spekulacja i intuicja.
- A czy teraz twoja intuicja podpowiada ci, że to ja powinnam wziąć Świetlisty Klucz i wynieść go z doliny? - ostrożnie spytała Kalena.
- Wierzę w to.
- Jesteś w blędzie - odparła Kalena. - Zwabiłaś tutaj niewłaściwą kobietę. Gdybym była przeznaczona do wypełnienia takiej misji, to czułabym to.
- Kto to może wiedzieć? - Valika uśmiechnęła się. - Jesteśmy prawie takimi samymi ignorantkami jak ty, jeśli chodzi o przeznaczenie. Może ta sprawa byłaby jaśniejsza, gdyby Olara przysłała cię tutaj wiele lat temu, kiedy stanęła w obliczu odpowiedzialności za twoje wychowanie. Gdybyś tutaj wyrastała, może nie miałabyś żadnych wątpliwości. W każdym razie chęć zemsty i specyficznie pojęty honor rodu były dla Olary silniejsze niż życie tutaj, w dolinie. Próbowała nagiąć cię do swego celu i z powodzeniem stłumiła twoje wrodzone umiejętności i instynkty. A może stłumiła to wszystko tylko przejściowo? Kto to może wiedzieć? Drogi przeznaczenia są często niezmiernie skomplikowane.
Kalena czuła rozpacz.
- Kiedy będziecie wiedziały, że to ja jestem osobą, której szukacie?
- Kobieta, która przede mną pełniła to stanowisko w dolinie, znała prawdę. Podczas transów potrafiła patrzeć w bardzo daleką przyszłość. Ten szczególny talent jest bardzo rzadki, a słowa, które padają w czasie takich transów, są często trudne do interpretacji. Moje widzenia też są często bardzo frustrujące. Ta kobieta nazywała się Bestina i miała zadziwiającą intuicję. To ona podała imię osoby, która może wziąć Świetlisty Klucz. Przed śmiercią wezwała tutaj Olarę i poinformowała ją o tym. Ale było za późno. Olara podążała już swoją drogą i dała wyraźnie do zrozumienia, że zostanie tam razem z tobą. Bestina nie mogła nic więcej zrobić, ale kiedy powiedziała mi, że to ja zajmę jej miejsce w dolinie, dała mi jedną radę.
- Jaką?
- Powiedziała mi, że coś silniejszego niż wpajanie w ciebie konieczności dokonania zemsty może zburzyć tę barierę, którą Olara cię otoczyła. Stanie się tak, kiedy związek z mężczyzną będzie ci bliższy niż wszystko, co łączy cię z ciotką, może nawet silniejszy niż poczucie honoru.
- Wiedziałaś, że podpiszę kontrakt małżeński?
Valika uśmiechnęła się.
- Kilka lat wcześniej zaczęłyśmy nalegać na handel wyłącznie z kobietami poślubionymi przez kupców. Był to sposób zapewnienia kobietom Quintela jakiejś legalnej ochrony i prawa do zatrzymania części zarobku z Piasku.
- Wtedy Quintel spełnił twoje żądania tworząc instytucję małżeństwa handlowego - zauważyła Kalena. - Takie małżeństwo jest niczym więcej, jak tylko umową handlową. W takim małżeństwie więzy pomiędzy mężczyzną a kobietą są słabe, żeby nie powiedzieć żadne. Jest to związek interesów.
- To prawda, ale umowa małżeńska zapewniała kobietom jakąś legalną pozycję. Ponieważ byłyśmy zdecydowane handlować tylko z takimi kobietami, można było przypuszczać, że kiedy ty dotrzesz do nas, będziesz również żoną kontraktową. Oczywiście, nie wiedziałyśmy tego na pewno. Los mógł wybrać jakiś inny sposób na sprowadzenie cię do nas, ale było to logiczne rozumowanie. Nikt inny, poza ludźmi Quintela, nie przybywał do naszej doliny.
- Rozumiem.
- Wiele miesięcy temu - kontynuowała Valika - kiedy nasz niepokój narastał, czułyśmy bowiem, co może się zdarzyć z Kluczem Mroku, zdecydowałyśmy, że trzeba trochę pogonić los. Zaczęłyśmy informować kupców Quintela, że chcemy prowadzić interesy tylko z kobietami prawdziwie poślubionymi i zaangażowanymi emocjonalnie. Mówiłyśmy, że chcemy kobiety przynajmniej dotkniętej talentem, chociaż nie musi być Uzdrowicielką. Z informacji zebranych przez Bestinę i przeze mnie, wiedziałyśmy dość dużo o tobie. Nie mogłyśmy jednak prosić cię bezpośrednio.
- Dlaczego nie?
- Bo straciłyśmy twój ślad. Nie wiedziałyśmy, gdzie zabrała cię Olara i pod jakim nazwiskiem wzrastałaś. Byłam zmuszona zaufać logice i mieć nadzieję, że cię odnajdziemy.
- Logika, która opierała się na tym, że chcąc przywrócić handel Piaskiem Quintel będzie zmuszony szukać takiej kobiety, która zdoła przejść przez zasłonę z mgły.
- Wiedziałyśmy, że Quintel nie dostanie praktykującej Uzdrowicielki, ponieważ żadna nie zgodzi się na małżeństwo kontraktowe i ryzyko wyprawy. Musiałby wyjść z nowym kontraktem akceptowanym przez Uzdrowicielki, co było mało prawdopodobne, lub znaleźć nie praktykującą Uzdrowicielkę, taką jak ty, chętną do podpisania kontraktu na małżeństwo handlowe. Nie ma zbyt wiele takich nie praktykujących Uzdrowicielek jak ty, Kaleno. Uważałyśmy więc, że gdy wywrzemy dostateczną presję na Quintela i zamkniemy szlak dla wszystkich poza tobą, to wcześniej czy później doczekamy się ciebie. To było logiczne. Wiedziałyśmy, że Olara z pewnością szuka sposobu dostania się do Quintela. Tak więc, z jednej strony, liczyłyśmy na poszukiwanie przez Quintela kobiety pochodzącej z rodziny Uzdrowicielek, z drugiej zaś strony czekałyśmy na to, że Olara zechce użyć cię przeciwko Quintelowi. To musiało wreszcie dać oczekiwany rezultat.
- To wszystko jest bardzo zawiłe i skomplikowane - zauważyła Kalena potrząsając głową.
- Jednak jest logiczne. We wszystkim, co się dzieje, jest logika. My nazywamy to przeznaczeniem, ale w rzeczywistości słowo to nie znaczy nic więcej, tylko nieuchronność działania sił, które wszystko poruszają. Raz uruchomione, muszą działać do skutku. - Valika z przekonaniem zacytowała zasadę Filozofii Spectrum.
- Ale to miało być tylko kontraktowe małżeństwo - powiedziała miękko Kalena. - I miało trwać nie dłużej niż jeden dzień. I chciałaś kobiety, która byłaby prawdziwie zaślubiona, a nie tylko wypełniająca handlową umowę.
Valika spojrzała na nią porozumiewawczo.
- Czy mogłabyś powiedzieć, że związek pomiędzy tobą a twoim mężem oparty jest wyłącznie na biznesie?
Twarz Kaleny spłonęła nagłym rumieńcem.
- Trudno jest określić mój związek z Ridge'em. Czasami nie jestem pewna, czy sama to rozumiem. Jestem natomiast pewna, że to nie ja mam odnaleźć Świetlisty Klucz. Zwabiłaś do doliny niewłaściwą kobietę.
- Żadna z nas nie jest w stanie wyjaśnić w pełni, dlaczego i po co tu jesteś, Kaleno. Zrobiło się późno, a my, kobiety zajmujące się rolnictwem, musimy wcześnie wstawać. Myślę, że już czas pójść do łóżek.
Valika powiedziała to takim tonem, że Kalena nie miała wątpliwości, iż zebranie dobiegło końca.
- Nie tylko farmerki wstają wcześnie. Tak samo jest z mistrzami komercji - mruknęła Kalena, wstając razem z innymi. - Szczególnie gdy są niespokojni o zakończenie podróży. Ridge będzie chciał wyjechać rano jak najszybciej.
- Przespaceruję się z tobą do twojej chaty - powiedziała Arona, trzymając się blisko Kaleny, kiedy inne kobiety zaczęły opuszczać pomieszczenie.
- To miło z twojej strony.
- To drobiazg. Moja chata jest blisko twojej.
W świetle lamp błękit oczu Arony był głęboki i intensywny. Dotknęła lekko ramienia Kaleny i skierowała ją w stronę chaty. Kalena maszerowała obok swej nowej znajomej myśląc o tym, co zostało powiedziane na zebraniu w sali jadalnej. Wkrótce jednak poczuła się skrępowana milczeniem, jakie panowało między nimi, i próbowała znaleźć temat do rozmowy.
- Jak to jest, że na dnie doliny jest tak ciepło i powietrze jest takie balsamiczne, chociaż otoczona jest ona przez góry pokryte czapami śnieżnymi?
- W sercu gór ukryte jest źródło ciepła. Może to być pozostałość starego wulkanu. Nie wiemy dokładnie, jak to działa, ale woda, która wrze przy powierzchni, jest zawsze gorąca i ogrzewa powietrze.
- Chyba część tej wody wypływa z gór i zaopatruje baseny znajdujące się w Hot And Cold i nawet płynie jeszcze dalej, prawda?
- Tak - odpowiedziała Arona i przez długą chwilę milczała, a kiedy przemówiła, jej słowa ogromnie zadziwiły Kalenę.
- Ty jesteś kobietą, która szuka wolności.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza.
Arona skrzywiła usta.
- Nieszczególnie. Ja również szukałam kiedyś wolności. I może teraz po prostu rozpoznaję pragnienia innych, szukających tego samego.
Teraz Kalena była zaciekawiona.
- I nie znalazłaś jej poza tą doliną, prawda, Arono?
- Nigdy nie myślałam, że mogłabym znaleźć wolność w świecie mężczyzn - powiedziała po prostu. - Ale jestem szczęśliwa tu, w dolinie.
- Rozumiem.
Były już blisko chaty. Kalena zobaczyła przez okno światło lampy. Ridge czekał na nią, tak jak obiecał. Arona zatrzymała się i odwróciła twarz ku swej towarzyszce. Położyła rękę na jej ramieniu.
- Ty także będziesz tutaj szczęśliwa, Kaleno. Rozumiesz? Wolności, jaka istnieje tutaj, nie znajdziesz w związku ze swoim mężem.
- Wiem - powiedziała Kalena delikatnie. - W małżeństwie nie ma za wiele wolności.
Ridge stał w cieniu, blisko chaty, i słyszał słowa Kaleny. Już drugi raz tego wieczoru wyszedł, żeby sprawdzić, jak się czują krity. Widział Kalenę i Aronę idące w świetle księżyca. Serce ścisnął mu lęk, kiedy zdał sobie sprawę ze wszystkich czarów doliny, odciągających od niego Kalenę.
- Kaleno, tutaj, w dolinie, jesteś wolna - powiedziała miękko Arona. - Możesz sama dokonać wyboru. Nie musi tobą kierować żaden mężczyzna.
Ridge wyszedł z cienia.
- Kaleno, czekałem na ciebie.
- Wiem, Ridge. - Odwróciła się do niego z zagadkowym uśmiechem na ustach.
Ridge stał spokojnie, ale cały był sprężony do walki. Nie wiedział jednak, co może zrobić. Wiedziałby, jak strzec swej żony przed zalotami innego mężczyzny, ale nie miał pojęcia, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Co mógł jej ofiarować, żeby przeważyć uroki doliny? Kalenę wiązała z nim tylko wątła nić handlowego związku małżeńskiego. Fakt, że odpowiadała na jego pieszczoty, kiedy trzymał ją w ramionach, nie znaczył nic w porównaniu z egzotycznym rodzajem wolności oferowanym jej w dolinie.
- Czas już iść do łóżka, Kaleno. - Nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć.
- Tak - zgodziła się i zwracając się do Arony powiedziała:
- Śpij dobrze, przyjaciółko. Dzisiejszej nocy mam dużo do przemyślenia.
- To prawda. Idź do łóżka i śnij o wolności.
- Nie jestem pewna, czy któraś z nas może być całkowicie wolna - mruknęła Kalena.
- Jesteś mądrą kobietą. To źle, że nie pozwolono ci zostać Uzdrowicielką. Życzę ci dobrej nocy, Kaleno. - Arona rozpływała się w ciemności balsamicznej nocy; długa tunika wdzięcznie owijała się wokół jej nóg.
Ridge odetchnął głęboko, ale napięcie jego ciała nie ustąpiło. Podszedł do Kaleny i wziął jej twarz w swoje dłonie. Oczy żony były szeroko rozwarte i rozświetlone.
- Czasami przerażasz mnie śmiertelnie - szepnął.
- Naprawdę?
- Nie pozwolę ci odejść, Kaleno - powiedział i jego usta zawisły nad jej ustami. - Nie mogę pozwolić ci odejść. Należysz do mnie. Musisz to zrozumieć. - Wziął ją na ręce i zaniósł do chaty.
Rozdział dwunasty
Znajdujące się w pokoju lampy rzucały ciepłe światło, które jednak nikło w porównaniu z ognistym spojrzeniem Ridge'a. Przeniósł ją przez rozłożony na podłodze dywanik i położył na wąskim posłaniu, stojącym w rogu pokoju. Ciepło ognia było niczym w porównaniu z temperaturą jego ciała. Uklęknął obok Kaleny i ściągnął z jej włosów opaskę. Uwolnione loki w kolorze zachodzącego słońca opadły mu na dłonie.
- Żono, pragnę, żebyś wolność odnalazła w moich ramionach - powiedział.
Odchylił jej głowę i namiętnie pocałował. Pod dotykiem jego natarczywych ust ogarnęła Kalenę fala ognia. Nie była pewna, czy w jego ramionach rzeczywiście znajduje wolność, ale na pewno odczuwała nieporównywalną z niczym emocję.
Dzisiaj wszystko odbierała inaczej. Była w niej dziwna gotowość. Wydawało się jej, że na kochanie się z tym mężczyzną czekała całe wieki. Ledwie ją dotknął, natychmiast rozpalił w niej ogień namiętności. Otoczyła go ramionami i przyciągnęła do siebie.
- Pamiętaj, Kaleno, cokolwiek się wydarzy, musisz dzielić to ze mną.
- Wiem - odparła.
Ridge rozbierał ją niecierpliwie. Najpierw zdjął tunikę, potem odrzucił na bok wąskie spodnie. Kalena wiła się w jego ramionach i obejmowała go z pasją, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła.
- Do Kamieni - wysapał, przytrzymując ją, żeby ściągnąć z siebie ubranie. - Płoniesz dzisiaj jak ogień w górach. Jak mogłaś nawet pomyśleć o porzuceniu mnie?
- Teraz już tak nie myślę - odpowiedziała i wbiła mu paznokcie w ramiona. - Teraz nie mogłabym cię opuścić. - Kalena zaakceptowała ten fakt. Czuła, że musi go mieć w sobie. Chciała, żeby wypełnił ją całkowicie.
Ridge nachylił się i drżącymi palcami dotknął jej piersi.
- Chodź do mnie - wyszeptała w męce, unosząc biodra i otwierając się na jego powitanie. - Chodź do mnie, Ridge. Kochaj mnie.
- Zaraz. Za chwilę.
- Nie, teraz. - Opętana nieodpartą potrzebą połączenia się z nim, przewróciła go na plecy i natychmiast usiadła na nim okrakiem. Na tle palącej się lampy jej złocisto czerwone włosy tworzyły aureolę.
Oczy Ridge'a błyszczały dzikim pożądaniem, gdy opierał dłonie na jej szerokich biodrach. Uniósł ją delikatnie, by mogła się do niego dopasować.
- Czuję w tobie płynny ogień. Spali nas.
Palce Kaleny zacisnęły się delikatnie wokół jego męskości. Ridge jęknął i naparł raptownie na jej wilgotne wnętrze. Kalena sapnęła, czując, jak w nią wchodzi. Przywarła do niego, a po chwili uniosła się do góry i usiadła na nim jak na kricie.
- Teraz jesteś wolna, moja słodka Kaleno - wymruczał wbijając się w nią. - Pędź naprzód i wzbij się w obłoki, ale zabierz mnie ze sobą.
Ciało Kaleny wygięło się z rozkoszy. Zamknęła oczy, odrzuciła do tyłu głowę i jechała na nim z pasją dorównującą jego pożądaniu. Płomień, który ich ogarnął, groził spaleniem, ale nie dbali o to. Kalena jechała na kricie, który ciągle trzymał rozpostarte skrzydła. Szybowała na tym wielkim, umięśnionym ptaku, a on spełniał wszystkie jej zachcianki. Kiedy Ridge w końcu złożył skrzydła i zaczął zbliżać się ku ziemi,
Kalena głośno wypowiedziała jego imię. Chrapliwy krzyk Ridge'a wibrował życiem. Wreszcie wybuchnął, wlewając w nią swój ekstrakt. Trzymał ją tak mocno, że prawie nie mogła oddychać.
A potem była tylko wilgoć, ciepło i spokój. Długo tak leżeli, aż w końcu Kalena znalazła w sobie tyle energii, by otworzyć oczy. Zobaczyła, że Ridge wpatruje się w jej twarz. W oczach płonęły mu jeszcze resztki namiętności.
- Jutro wyjeżdżamy - powiedział bezbarwnie. - Z Piaskiem lub bez Piasku.
- Tak, Ridge. - Kalena zgodziła się tak potulnie, że aż go to zdziwiło. - Nie martw się o Piasek. Uzdrowicielki obiecały, że możemy wziąć tyle, ile tylko chcemy. - Wiedziała, że Ridge nie mógł tutaj zostać.
W dolinie nie było dla niego miejsca. Wiedziała również, że powinna wyjechać razem z nim. Bez niego nie mogła zostać. Dzisiaj zrozumiała, że są na zawsze złączeni. Chociaż czasami targali te więzy, ale jednak były one tak silne jak samo życie. Była mu przeznaczona i nie mogła dłużej z tym walczyć.
Ridge głęboko oddychał przytulając ją mocno do siebie.
- Dziękuję ci, Kaleno.
- Za co? - zapytała z rozbawieniem.
- Za to, że mnie nie zostawiłaś.
- Czy obawiałeś się, że stracisz przez to Piasek?
Potrząsnął głową.
- Nie. Gdybyś to zrobiła, sama byś tego żałowała. Nie chciałbym takiego zwycięstwa. Nie chcę również, żebyś została w tej przeklętej dolinie.
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona. - Przecież będziesz miał swój Piasek.
Zacisnął usta.
- To, co jest między nami, jest ważniejsze niż Piasek. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.
Uśmiechnęła się słysząc to.
- Wiem o tym, Ridge, ale chcę zrozumieć, na czym polega nasz związek.
- Dlaczego kobiety ciągle pytają i wszystko analizują?
- Może dlatego, że nie lubimy być zależne od tego, czego nie rozumiemy - odpowiedziała łagodnie.
Brwi Ridge'a ściągnęły się w twardą linię.
- Osiągasz duże sukcesy w komplikowaniu sobie życia. Nie potrafisz akceptować rzeczy takimi, jakimi one są.
- Nie wiedziałam, że jesteś takim filozofem, Ridge. - A czy ty akceptujesz to, czego nie rozumiesz?
Pochylił się nad nią i zaczął zębami skubać jej skórę.
- Ja zaakceptowałem to, co dało mi Spectrum w dniu, w którym wręczyłaś mi kontrakt małżeński.
Kalena znowu poczuła jego twardość i zdumiona wyciągnęła rękę, by to sprawdzić.
- Może rzeczywiście twoja metoda jest lepsza, Ridge.
- Wiem, że jest - powiedział układając się na niej. - Jestem twoim mężem. Musisz wierzyć, że wiem, co jest dla ciebie najlepsze.
Kalena chciała się roześmiać słysząc tę arogancką męską uwagę, ale znowu zaczął ją całować i uleciały jej z głowy wszystkie myśli, pozostały tylko doznania zmysłowe.
Wszyscy wiedzieli, co jest dla niej najlepsze. Olara zmusiła ją do dokonania zemsty. Kobiety z doliny były przekonane, że właśnie ona jest tą, która może wziąć mityczny Świetlisty Klucz, a jej mąż oświadczył, że należy do niego. Z tych trzech rzeczy Kalena postanowiła wybrać miłość, ponieważ to ona nęciła ją najbardziej.
Następnego dnia o świcie opuścili dolinę. Zanim Kalena skończyła śniadanie, Ridge osiodłał krity i załadował na nie torby z Piaskiem Eurytmii. Nie miał ochoty na jeszcze jeden posiłek w towarzystwie kobiet z doliny. Na śniadanie zjadł ser z chlebem i owocami, a później poszedł zobaczyć, jak idzie ładowanie Piasku.
Podczas posiłku dzielonego z Valiką, Aroną i innymi kobietami Kalena czuła się niezręcznie, bo przedtem powiedziała otwarcie, że nie wierzy w przeznaczenie, które jej ukazały. Ale żadna z kobiet nie czuła do niej urazy. Posiłek przebiegał w pogodnej, przyjacielskiej atmosferze. Nie było mowy o poprzednim wieczorze, do momentu, aż Kalena wstała, żeby pójść do Ridge'a.
Wtedy Valika podeszła do niej, ujęła obie jej ręce, pocałowała delikatnie w oba policzki i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Nie martw się, Kaleno. Kiedy przyjdzie pora, wszystko potoczy się tak, jak musi. Nie odwrócisz przeznaczenia. Nie odejdziesz od nas.
- Przecież to właśnie robię - poważnie powiedziała Kalena. - Musisz zrozumieć, Valiko, że nie jestem tą osobą, której szukasz. Prawda jest taka, że chyba nie wierzę w istnienie Klucza. A nawet jeśli on istnieje, to nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Nie ma potrzeby mówić o tym teraz. Jeszcze nie została na tyle zachwiana równowaga, żeby trzeba było działać.
- Jaka równowaga?
- Wiesz tak samo jak ja, że wszystkie zdarzenia na naszym świecie, również nasze istnienie, ustawione są w ustalonym porządku wzdłuż nieskończonego Spectrum. Kiedy wydarzy się jedna rzecz, wtedy w celu zachowania równowagi musi natychmiast wydarzyć się coś przeciwnego. A teraz równowaga naszego świata zaczyna się chwiać. Czuję to. W górach jest teraz więcej mroku niż światła. Taka sytuacja nie może trwać długo. Kiedy sprawy zaczną toczyć się w niewłaściwym kierunku, wyjdą z ustalonego porządku. Gdy nadejdzie taki czas, będziesz musiała być posłuszna swemu przeznaczeniu.
- Valiko, proszę, posłuchaj mnie. Jestem córką rodu, który skończy się wraz z moją śmiercią. Już raz nie wypełniłam powierzonego mi obowiązku. W dodatku zostałam żoną kontraktową. Nie jestem żadną ważną osobą. Wielkie czyny nie są pisane takim ludziom jak ja. A co więcej, nie chcę tego zrobić.
Arona patrzyła na nią ze zrozumieniem.
- Wiem, że pragniesz wolności. Nie chcesz, żeby ktoś decydował za ciebie. Powiedziałaś jednak wczoraj wieczorem, że nie jesteś pewna, czy istnieje prawdziwa wolność.
- Myślę, że mam szansę na ułożenie sobie życia tak, jak pragnę - powiedziała Kalena. - Może nie będzie ono zapisane złotymi zgłoskami, ale przynajmniej sama je sobie wybiorę. - Postąpiła krok do tyłu i z szacunkiem skłoniła głowę. - Valiko, byłaś wspaniałomyślna zaopatrując nas w Piasek. Przekonałam się, że jest on w rękach uczciwych Uzdrowicielek.
Valika zachichotała.
- A więc, Kaleno, bierzesz na swoje barki jeszcze jeden obowiązek. Olara okłamała cię, ale wpoiła ci poczucie obowiązku, prawda? W połączeniu z uczciwością daleko cię ono zaprowadzi. Idź teraz, życzę ci szczęśliwej podróży.
Kalena spojrzała na kobiety, które zebrały się, żeby ją pożegnać. Czuła dziwne pieczenie oczu. Z drżącym uśmiechem odwróciła się i podążyła do Ridge'a, który czekał na nią przy kritach.
Spojrzał na nią uważnie i podsadził na siodło.
- Płaczesz?
- Ależ skąd - odpowiedziała wycierając oczy rękawem tuniki i spoglądając na niego prowokująco.
Ridge zawahał się; przez chwilę stał trzymając jedną rękę na siodle.
- Kaleno, jeśli te kobiety powiedziały lub zrobiły coś, co cię zdenerwowało, to powiedz mi o tym.
- Wszystko w porządku, Ridge.
Nie wydawał się przekonany, ale widać było, że jest niezmiernie zadowolony z powodu wyjazdu z doliny.
- Im szybciej stąd wyjedziemy, tym lepiej - mruknął wskakując na siodło. - Czy masz pod ręką swoją pelerynę? - Znowu zrobi się zimno, kiedy zaczniemy się wspinać.
Było jej miło, że tak się o nią troszczy. Zebrała wodze i pogoniła swojego ptaka.
- Tak, mam ją w zasięgu ręki.
- Nie będziemy w stanie poruszać się tak szybko jak podczas drogi do doliny. Włożyłem na krity pełny ładunek Piasku. Ale są to dobre i silne ptaki, więc i tak będziemy mogli podróżować znacznie szybciej niż regularna karawana.
Kalena spojrzała przez ramię na torby zawieszone na zadzie krita, który nie wydawał się specjalnie przeciążony dodatkowym ciężarem.
- Moje gratulacje, Ridge, tego Piasku jest więcej, niż potrzeba ci na zrealizowanie marzeń.
- A co z twoimi marzeniami, Kaleno?
Zadziwił ją tym pytaniem.
- Ciągle je realizuję.
- Realizujemy je razem - stwierdził.
Przez moment spotkały się ich spojrzenia, po czym Ridge pociągnął za wodze i krit energicznie pognał naprzód. Kalena ruszyła za nim, oglądając się przez ramię. Zobaczyła kobiety z doliny patrzące na ich odjazd. W dolinie nie miałabym więcej wolności niż przy Ridge'u, pomyślała nagle całkowicie przekonana.
Przez całą drogę prowadzącą z doliny do miejsca, gdzie szlak zaczynał wznosić się do góry, Ridge jechał w milczeniu. Kalena wiedziała, że rozmyślał nad czymś głęboko, ale nie pytała o nic. Zajmowały ją własne myśli.
Kiedy odwróciła się, żeby wyciągnąć z torby ciepłą pelerynę, natknęła się na znajomą sakiewkę zawierającą sproszkowane liście selity. Ręka zamarła jej w powietrzu, gdy uprzytomniła sobie, że wczoraj zapomniała ich zażyć.
- Kaleno? Czy stało się coś złego? - zapytał Ridge oglądając się podczas pokonywania zakrętu.
- Nie - odkrzyknęła i dodała pod nosem - przynajmniej mam nadzieję, że nie. - Zaniepokojona zaczęła obliczać, jak długo musi czekać na upewnienie się, czy poniesie konsekwencje ostatniej nocy.
Wspomnienie własnej płomiennej namiętności wprawiło ją w niepokój, a po chwili uświadomiła sobie, że teraz i tak nie mogła już nic zrobić. Pocieszała się, że może nie będzie musiała zapłacić za ten jeden błąd. Spojrzała na Ridge'a jadącego przed nią i zaczęła się zastanawiać, co by powiedział, gdyby się okazało, że zostanie ojcem.
Ale odpowiedź była oczywista. Ridge przyjąłby swoje nowe obowiązki bez chwili wahania. Kalena uśmiechnęła się na myśl, że tak głęboko jest o tym przekonana. To dziwne, myślała, że nasze małżeństwo kontraktowe przeradza się w trwały związek. Co prawda, małżeństwo z agresywnym, szorstkim i bezdomnym bękartem, który za wszelką cenę chciał dać początek wielkiemu rodowi, nie było tym, o czym marzyła opuszczając farmę.
Żeby być sprawiedliwą, musiała przyznać, że ona też nie była dla niego odpowiednią żoną. Nawet jeśli Ridge był bękartem, to po powrocie z Piaskem do Crosspurposes będzie człowiekiem bogatym. Szacowne rody będą musiały traktować go poważnie, gdy zacznie adorować ich córki.
Ona nie miała teraz żadnych koneksji, ani ekonomicznych, ani politycznych, które zazwyczaj daje małżeństwo z córką wielkiego rodu. Mogła tylko wnieść w posagu swoje umiejętności, maniery i dumę, te wszystkie cechy, które daje pochodzenie z takiego rodu jak jej.
Ridge powiedział jej kiedyś, że nie dane mu było wyrastać w dobrodziejstwie tradycji i dlatego bardzo je ceni. Wierzyła mu. Ridge może założyć rodzinę dzięki pieniądzom zapracowanym w pocie czoła oraz dzięki swym umiejętnościom i szczęściu. Może dostarczyć rodzinie podstaw ekonomicznych, ona natomiast jest w posiadaniu tych innych niewymiernych rzeczy. Jeśli Ridge ją poślubi, potrafi stworzyć mu prawdziwy dom.
Jeśli ją poślubi.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy zdała sobie sprawę ze swoich myśli.
- Mgła. - Ridge zatrzymał swojego krita, gdy za następnym zakrętem traktu stanął przed migotliwą zasłoną z mgły. - Ona nie znikła.
Kalena wróciła do rzeczywistości.
- Uzdrowicielki nie mogą jej jeszcze usunąć. Są zaniepokojone.
- Czym?
- Uważają, że w górach i poza nimi jest teraz więcej mroku niż światła. Ridge, one wierzą w Świetlisty Klucz. To znaczy, że wierzą również w Klucz Mroku. Uważają, że został on wydobyty z ukrycia.
- Czy to właśnie powiedziały ci wczoraj? Wiedziałem, że nie powinnaś zostawić z nimi sama. Mają zły wpływ. Nabiły ci głowę jakimiś nonsensami i starymi legendami.
- Przestań gderać. Ta ich zasłona sama w sobie mogłaby stać się interesującą legendą. Czy chcesz stać tu cały dzień mówiąc o Uzdrowicielkach i o tym, że mam przeprowadzić cię przez tę mgłę, która zatrzymuje każdego mężczyznę?
- Czasami, moja żono, twój język staje się wyjątkowo ostry. - Zsiadł z krita. - Ciesz się, że masz tak wyrozumiałego męża.
- Teraz, kiedy dostałeś swój drogocenny Piasek, spodziewam się od ciebie jeszcze większej tolerancji, ponieważ zawdzięczasz to mnie.
Uśmiechnął się krzywo.
- Zawsze spłacam swoje długi. - Wyciągnął rękę, schwycił Kalenę i bez wahania wszedł w gęstą mgłę. Chwilę później, wszyscy, włączając krity, stali bezpiecznie po drugiej stronie.
Ridge obejrzał się.
- Ciekaw jestem, jak długo będą to trzymały. Jeśli nikt, poza tobą, nie będzie mógł przejść przez tę zasłonę, to Quintel będzie miał nie lada problem.
- Interesująca myśl - wolno powiedziała Kalena. - Ktoś, kto zna tajemnicę przejścia przez tę zasłonę, może dyktować warunki.
- Niech ci nie przychodzi do głowy, że będziesz mądrzejsza niż Quintel - powiedział Ridge, zdając sobie sprawę, o czym myśli Kalena. - On zawsze dostaje to, czego chce. Wiem o tym. Mam za sobą wiele lat obserwacji.
- A więc to nie jego, tylko ciebie muszę się obawiać, czy tak?
Ridge spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował tego, co powiedziała. Zapytał tylko:
- Czy Uzdrowicielki powiedziały ci cokolwiek o swoich planach dotyczących handlu Piaskiem?
- Nie rozmawiałyśmy o tym. Mają teraz głowy zaprzątnięte inną sprawą. Myślę, że będą dalej handlowały, ale zasłonę usuną dopiero wtedy, gdy poczują się całkowicie bezpieczne.
- Jeśli nie czują się bezpieczne, to Quintel może dać im całą armię ludzi, którzy będą strzegli przełęczy.
- Nawet cała armia uzbrojonych strażników, stojących u wejścia do ich doliny, nie uspokoi Uzdrowicielek.
Ridge zacisnął usta.
- Przypuszczam, że masz rację. One nie chcą mieć w ogóle do czynienia z mężczyznami, prawda?
- To nie znaczy, że nienawidzą mężczyzn. Po prostu wybrały życie bez nich. I wydaje się, że funkcjonują z tym zupełnie nieźle.
- To dobrze, że nie zostaliśmy dłużej w dolinie. Te kobiety mogłyby jeszcze zrobić jakąś sztuczkę z twoim umysłem - burknął Ridge.
Pierwszy raz od opuszczenia doliny Kalena roześmiała się. Była zadowolona, że Ridge był odwrócony do niej plecami.
Tak jak Ridge przewidział, powrotna droga przez góry była powolniejsza. Krity obciążone Piaskiem nie mogły po prostu iść szybciej. Byli jeszcze w pewnej odległości od szałasu, w którym mieli zatrzymać się na noc, gdy nagle zaczął zapadać zmierzch.
Kalena zobaczyła ostatnie promienie słońca chowające się za ośnieżonymi szczytami i zdała sobie sprawę, że zaczyna drżeć. Pomyślała, że powinno być jej ciepło, skoro ubrana jest w pelerynę podbitą futrem. Nie było również powodu, żeby powietrze ochłodziło się tak nagle.
- Już mamy niedaleko do szałasu, Kaleno. Wkrótce tam będziemy - powiedział Ridge uspokajająco, widząc, jak zawija się w pelerynę.
Skinęła w odpowiedzi głową, starając się ukryć niepokój. Ten wcześnie zapadający mrok był bardzo nieprzyjemny. Wiedziała, że w górach mrok zapada szybciej, ale ten zmierzch zapadł nie wiadomo dlaczego. Ciepło i światło dnia zniknęły zbyt gwałtownie. Owijając się jeszcze dokładniej w pelerynę, Kalena pokonała następny zakręt szlaku i znalazła się tuż za Ridge'em.
Uniosła głowę.
- Czy stało się coś złego?
Ridge nawet się nie odwrócił. Przyglądał się czemuś, co znajdowało się przed nim na szlaku, a czego ona nie mogła zobaczyć.
- Nic takiego - odpowiedział.
- Więc dlaczego się zatrzymałeś? - Pociągnęła kilka razy lekko za wodze i krit podszedł do przodu stając obok Ridge'a.
- Ponieważ przez drogę przepływa strumień. - Ridge wychylił się do przodu, opierając łokcie na łęku siodła.
- Nie przechodziliśmy przez żaden strumień jadąc w tamtą stronę.
- Wiem.
- Więc co... - Kalena nagle przerwała, spojrzawszy na spienioną czarną wodę wypływającą z góry po jednej stronie szlaku i znikającą w kanionie po drugiej. Słowa uwięzły jej w gardle.
- Ridge, co to jest?
- Woda.
- Nie, to nie tylko woda. Nie było jej tutaj, gdy jechaliśmy do doliny.
- Gdzieś w górach musiał w nocy spaść deszcz. A teraz spływa. Woda nie jest głęboka.
- Wszystko mi jedno, jak jest głęboka, nie możemy przejść przez strumień - wyszeptała Kalena. Nie wiedziała, skąd to wie, ale była pewna, że ona nie może przejść przez tę wodę.
- Oczywiście, że możemy. - Ridge wyprostował się w siodle i zebrał wodze. - Chodźmy. - Podjechał na kricie do brzegu strumienia. Ptak zawahał się początkowo, ale pod pewną ręką Ridge'a wszedł do rwącego strumienia.
- Ridge, poczekaj - zawołała zaniepokojona Kalena. - Myślę, że powinniśmy rozbić obóz po tej stronie. Jeśli strumień utworzył się na skutek deszczu, to do jutra nie powinno być po nim śladu.
- Jest za zimno, żeby spędzić noc pod gołym niebem, zresztą nie potrzebujemy tego robić. - Po przejechaniu polowy strumienia, odwrócił się i powiedział do niej niecierpliwie:
- Jedź za mną, Kaleno.
Spróbowała podjechać do brzegu zdając sobie sprawę, że Ridge nie bierze poważnie jej instynktownego lęku przed wodą. Krit opuścił głowę w bojaźliwym geście i Kalena wiedziała, że biedne zwierzę reaguje tak na jej napięcie.
Zanim jednak podjechała do brzegu, zaczęła odczuwać mdłości. W miejscu, gdzie woda przepływała przez szlak, rzeczywiście nie było głęboko. Krit Ridge'a miał łapy zanurzone tylko do końca pazurów. Ale każdy powinien widzieć dno w tak płytkiej wodzie, a Kalena go nie widziała.
Zatrzymała krita.
- Nie mogę przejechać przez tę wodę - powiedziała spokojnie.
- Do licha, Kaleno, robi się późno i chcę dostać się do szałasu. Co się z tobą dzieje?
- Nie wiem. Wiem natomiast, że nie przejadę przez wodę. Jestem tego tak pewna jak wtedy, gdy wiedziałam, że ty nie możesz przejść przez zasłonę mgielną, strzegącą doliny.
Spojrzał na nią groźnie z drugiej strony strumienia.
- Kaleno, to nie jest żadna ze sztuczek Uzdrowicielek. Jest to po prostu górski strumień.
- Ta czarna woda? Nic przez nią nie widać. Płytka woda powinna być przeźroczysta.
- Woda jest czarna, bo zaszło słońce i zapadła ciemność. To jest jedyna przyczyna, dla której woda wygląda na czarną - cierpliwie wyjaśniał Ridge. - Zamknij oczy, jeśli cię ona niepokoi. Krit przejdzie sam.
- Nie mogę tego zrobić, Ridge. - Spojrzała na niego błagalnie. - Naprawdę, nie mogę tego zrobić.
- Ależ oczywiście, że możesz. - Powrócił ze swoim kritem na jej stronę strumienia. - Daj mi wodze - dodał delikatnie. - Ja poprowadzę krita.
- Nie! - Kalena szarpnęła się do tyłu, aż zdezorientowany ptak bryknął zaniepokojony.
Ridge puścił jej ramię,
- Kaleno, nie masz wyboru. Musisz przejść przez ten strumień i musisz zdać sobie z tego sprawę. Nie wiem, co za fantazja zalęgła się w twojej głowie, ale nie będę temu pobłażał. Nie widzę powodu, żeby rozbijać tu obóz, skoro niedaleko stąd znajduje się ciepły szałas.
- Proszę, Ridge. Musisz to zrozumieć. To nie wytwór mojej fantazji. Po prostu nie mogę przejść przez tę wodę.
Przez moment badał jej twarz i jego zniecierpliwienie gdzieś wyparowało.
- W porządku. Widzę, że rzeczywiście jesteś niespokojna. Chcesz dzisiaj spać na szlaku?
Skinęła energicznie głową.
- O, tak, proszę. Wiem, że będzie zimno, ale w pelerynach i przy ogniu nie zamarzniemy. Może do jutra ta woda zniknie.
Podjechał bliżej.
- Może. Zobaczmy, gdzie możemy się przespać.
Gdy zdała sobie sprawę, że Ridge nie ma zamiaru dalej jej przekonywać, powoli opuściło ją napięcie.
- Dziękuję, Ridge - powiedziała z widoczną ulgą. - Wiem, że wygląda to na kobiece fanaberie, ale... Nie! Nie rób tego! Proszę, Ridge!
Rozległ się pisk protestu, kiedy Ridge pochylił się i bez ostrzeżenia zgarnął ją z siodła.
- W porządku - powiedział łagodnie, sadzając ją przed sobą.
- To jednak wygląda na kobiece fanaberie. Będzie po wszystkim, zanim policzysz do dziesięciu. - Trzymając ją pewnie jedną ręką, drugą chwycił wodze krita i wprowadził go do strumienia.
- Ridge, nie! Proszę, błagam cię...
Ridge zawinął jej głowę połą peleryny.
- Nie patrz, skoro tak bardzo się boisz - powiedział delikatnie.
Kalena wiedziała, że jest już za późno, żeby walczyć. Przytuliła twarz do ciepła jego piersi, drżąc gwałtownie, mimo że przed chłodem okryta była dwiema pelerynami. Zacisnęła powieki i przywarła do Ridge'a.
Oczekiwała nudności, ale żołądek zachowywał się spokojnie. Czuła tylko intensywny podmuch chłodu idący od czarnej wody, ale to było wszystko. Kołysana w ramionach Ridge'a przebyła strumień bez żadnego uszczerbku. Wygląda na to, że chroni mnie jego ciepło, pomyślała lekko oszołomiona.
Gdy ptaki stały już po drugiej stronie wody, Ridge zwolnił uścisk. Usiadła niepewnie i napotkała wpatrujące się w nią z sympatią i rozbawieniem oczy Ridge'a.
- Nie było tak źle, prawda? Teraz możesz oczekiwać gorącego posiłku, ciepłego ognia i dachu nad głową.
Kalena ciągle jeszcze czuła lekki zawrót głowy, mimo że nie patrzyła na czarną wodę.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Ridge? Chcesz, żebym podziękowała ci za traktowanie mnie jak głupie dziecko?
Sympatia i łagodne rozbawienie zniknęły z jego oczu.
- Jak głupią żonę, a nie głupie dziecko - mruknął. - Dziecko miałoby prawdopodobnie więcej rozumu.
Kalena zesztywniała i zeskoczyła z jego krita.
- Resztę drogi pojadę na swoim kricie.
- Czy dzisiejszej nocy będę karmiony dąsami?
- Jestem zbyt zmęczona, żeby tracić czas na dąsy - odparła wdrapując się na siodło. - Zaraz po kolacji idę spać. - Zebrała wodze i delikatnie klepnęła szyję ptaka, który grzecznie ruszył do przodu, ciesząc się, że wkrótce będzie miał schronienie i jadło.
- Kaleno... - Ridge dogonił ją; miał ponury wyraz twarzy. - Przykro mi, że przeprowadziłem cię przez strumień wbrew twojej woli. - Zabrzmiało to nienaturalnie, gdyż nie był przyzwyczajony do przeprosin. - Nie widziałem jednak innego wyjścia. Nie mogłem dopuścić do tego, żebyś spędziła noc na szlaku drżąc z zimna, gdy szałas był w zasięgu ręki. Byłaby to z mojej strony głupota i brak odpowiedzialności. Muszę troszczyć się o ciebie, a ty musisz mi ufać.
- I tak jestem w paskudnym nastroju. Nie pogarszaj go, robiąc mi wykłady na temat swojej odpowiedzialności i moich obowiązków żony.
- Nie powinienem nigdy pozwolić ci na pozostanie samej z tymi kobietami - stwierdził ponuro.
Kalena przypomniała sobie rozmowę, jaka odbyła się poprzedniego wieczoru po kolacji.
- Masz rację, Ridge.
Był zaskoczony jej niespodziewanym wyznaniem, ale nie okazał tego.
Następnego ranka Kalena przebudziła się i stwierdziła, że Ridge opuścił już posłanie. Peleryny, których używał jako nakrycia, leżały odrzucone na bok. W małym pomieszczeniu widać było pierwsze oznaki świtu. Kalena ziewnęła. Była zdziwiona, że Ridge nie rozpalił jeszcze ognia. Może nie chciał tracić czasu na ranny posiłek?
Poprzedniego wieczoru oboje byli bardzo zmęczeni. Kiedy poszli do łóżka, Ridge przygarnął ją do siebie, ale nie zrobił najmniejszego gestu, żeby pobudzić ją fizycznie. Musiał być zmęczony podobnie jak ona.
W przegrodzie połączonej z główną izbą niespokojnie kręciły się krity. Kalena nie zwracała na nie uwagi, skupiona na obserwowaniu Ridge'a. Stał w otwartych drzwiach i patrzył na pierwsze oznaki świtu ukazujące się nad szczytami gór.
Było w tym coś niepokojącego. Kalena czuła to. Usiadła na posłaniu i owinęła się peleryną.
- Ridge, co się stało?
Odwrócił się do niej wolno. Jego oczy miały dziwny wyraz. Nigdy nie patrzył na nią w taki sposób.
- Zabłądziliśmy - powiedział po prostu.
Patrzyła na niego przerażona.
- Zabłądziliśmy? Ależ to niemożliwe. Przecież jesteśmy w szałasie znajdującym się na szlaku. W tym samym, w którym nocowaliśmy jadąc do doliny.
- Szałas jest. To szlak zginął.
Rozdział trzynasty
Kalena wyskoczyła z posłania i zawinięta w pelerynę boso przebiegła przez pokój. Czuła się tak, jakby biegła po lodzie. Powinnam włożyć buty, pomyślała.
Ale gdy spojrzała przed siebie, zapomniała o zimnie. Jej oczy napotkały nie kończącą się, wirującą, szarą mgłę. Niczego nie było przez nią widać. Spowijała szałas i wszystko wokół niego.
- Mgła? - zapytała niezdecydowanie, zdając sobie sprawę, że ta mgła przypomina jej tamtą w Hot And Cold, ale niechętnie dopuściła do siebie tę myśl.
Ridge potrząsnął głową.
- Jeśli jest to mgła, to takiej jeszcze nie widziałem. Próbowałem w nią wejść, ale już po kilku krokach staje się ona zupełnie nie do przebycia. Krity nie będą w stanie widzieć więcej niż my. Mogą łatwo wpaść w przepaść. Zostaliśmy schwytani w pułapkę.
- Jeśli jest to mgła, to do popołudnia powinna zniknąć.
- To nie jest mgła, Kaleno.
- Więc co? - Spojrzała na niego pytająco.
- Sam chciałbym to wiedzieć. Można by podejrzewać, że jest to jeszcze jedna sztuczka Uzdrowicielek, gdyby nie to, że znajdujemy się zbyt daleko od ich doliny. Miejmy nadzieję, że dość daleko.
- Nie - z przekonaniem zaprzeczyła Kalena. - To nie jest sztuczka Uzdrowicielek. Czułabym, gdyby to one były za to odpowiedzialne.
- Dlatego, że jesteś kobietą?
- Tak, Ridge. Dlatego, że jestem kobietą. - Spotkała jego dziwne spojrzenie. - Myślę natomiast, że ponieważ ty jesteś mężczyzną, wiesz, że nie jest to normalna mgła. Ta mgła ma związek z czarną wodą, która wczoraj zagrodziła nam drogę.
- Kaleno, znowu puszczasz wodze fantazji. - Minął ją i wszedł w zimną, szarą mgłę.
Patrzyła za nim przez moment, po czym przebiegła szybko przez pokój i wciągnęła buty. Gdy wróciła do drzwi, zobaczyła tylko jego ramię i obutą stopę. Reszta ciała utonęła w tumanie.
- Ridge! Wracaj! Już cię nie widzę.
Powoli zawrócił. Najpierw zobaczyła jego złociste oczy. Świeciły przez tę bezdenną szarość jak dwa ogniki. Po chwili wydało się jej, że zmieniły się w oczy drapieżnika, który zawsze kryje się głęboko wewnątrz każdego samca. Zadrżała.
- Ridge - wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.
I wtedy wrócił, odłączył się od mgły.
- Wszystko w porządku, Kaleno. Chciałem sprawdzić, czy znajdę ścianę skalną biegnącą przy szlaku.
- I co, znalazłeś? - Z trudnością przełknęła ślinę, czując dziwną suchość w gardle.
- Nie. Wygląda to tak, jakby niczego nie było poza szarą mgłą.
- Może, jak wzejdzie słońce, to paskudztwo nie będzie już tak gęste. - Kalena desperacko chwyciła się tej myśli.
Wzruszył ramionami i wszedł do szałasu, zamykając za sobą drzwi.
- Rozpalę ogień. Na razie nie będziemy się stąd ruszać. Musimy coś zjeść.
Spędzili dzień w szałasie. Ridge przez cały czas utrzymywał duży ogień, mając pod ręką stos drewna ułożonego w przegrodzie dla kritów.
Mimo to Kalena odczuwała coraz większe zimno. Wyglądała niespokojnie przez okno, mając nadzieję, że słońce rozpędzi tę otaczającą ich szarość. Ale mgła robiła się coraz ciemniejsza, co utwierdzało ją w przekonaniu, że jest to ta sama mgła, z którą miała do czynienia w Hot And Cold. Czuła, że ta szarość jest tylko chwilowo spokojną formą tamtej czarnej mgły.
- Dobrze, że w bagażach zawsze mamy zapas jedzenia - Kalena starała się powiedzieć to beztrosko. Zajęła się przygotowywaniem wieczornego posiłku.
Ridge nic nie odpowiedział. W miarę upływu czasu stawał się coraz mniej rozmowny. Kalena czuła się niezręcznie. Ciągle miała przed sobą obraz jego drapieżnych oczu. Odsuwała od siebie przykre myśli i próbowała znaleźć jakiś temat do rozmowy.
- Uzdrowicielki uzmysłowiły mi dziwną rzecz, Ridge - powiedziała w zamyśleniu. - Twierdziły, że mam talent, ale nigdy go nie rozwinęłam, ponieważ nie praktykowałam.
- Powiedziały ci to po to, żebyś została między nimi - stwierdził krótko.
Zignorowała jego uwagę.
- One uważają, że Olara wiedziała o moim talencie, ale trzymała to w tajemnicy przede mną.
Ridge odwrócił wzrok od ognia i spojrzał na nią.
- W to wierzę. Twoja ciotka chciała cię wykorzystać. Jeśli prawdą jest, że masz talent, to miała problem, nie sądzisz? Uzdrowicielki nie mogą zabijać. Ale jak mogła utrzymać to w tajemnicy przed tobą?
Kalena patrzyła w ogień, dziwiąc się, że bije od niego tak mało ciepła.
- Jako Uzdrowicielka łatwo manipulowała moją pamięcią. Tak przynajmniej uważa Valika.
- Cha. Jest w tym pewien sens. Jest w tym potwierdzenie tego, o czym ci mówiłem kilka dni temu. Twoja ciotka uważała, że zginiesz próbując zabić Quintela.
Kalena rzuciła mu krótkie spojrzenie i odwróciła się plecami do ognia.
- Ridge...
- Cicho, Kaleno. Wiesz, że mówię prawdę. Znam tylko kilka przypadków, gdy Uzdrowicielka rozmyślnie popełniła morderstwo, ale w tych rzadkich wypadkach sama przy tym umierała. Podobno występuje u nich wtedy bardzo silny szok.
Kalena wstrzymała oddech.
- Ridge, jeśli ona okłamała mnie w sprawie talentu...
- Tak?
- Mogła również okłamać mnie na temat innych rzeczy - zakończyła ze smutkiem.
- Na przykład, że Quintel był odpowiedzialny za śmierć twojego ojca i brata? Tak, Kaleno, ona kłamała.
- Ale dlaczego zrobiła taką rzecz? To nie ma sensu.
Ridge wzruszył ramionami.
- Kto wie? Jeśli chcesz znać moją opinię, to uważam, że ona sama potrzebuje dobrej Uzdrowicielki.
Kalena przechyliła głowę.
- Ridge, chcę cię o coś zapytać. O coś bardzo ważnego.
- Pytaj.
- Co byś zrobił, gdybyś odkrył, że ktoś, kto cię wychował, wykształcił, troszczył się o ciebie, później cię okłamał?
Ridge nabrał głęboko powietrza w płuca, a kiedy się odezwał, jego głos brzmiał dziwnie obojętnie.
- Jeśli odkryłbym taką rzecz, a dotyczyłoby to kogoś, komu wierzyłem, tobym się z nim policzył. Nigdy bym tego nie wybaczył i nigdy nie zapomniał. Czy chcesz, żebym zabił twoją ciotkę, Kaleno? Czy o to chciałaś mnie zapytać?
Kalena była naprawdę zaszokowana.
- Do Kamieni, nie! Nigdy nie poprosiłabym cię o nic takiego. Chcę tylko o tym zapomnieć. Ridge, jak mogłeś zadać mi takie pytanie?
Pierwszy raz tego dnia usta Ridge'a skrzywiły się w uśmiechu.
- Żebyś zdała sobie sprawę, że nie możesz niczego zrobić, tylko zapomnieć o ciotce i jej trujących naukach, bo nawet nie chcesz się za to zemścić.
- Masz absolutną rację. Nic nie mogę zrobić poza wyrzuceniem jej z pamięci.
- Nie jesteś jedyną osobą, która nie chce pójść drogą zemsty, dlatego najlepiej nawet o tym nie myśleć.
- Tak, Ridge, uprzytomniłeś mi to doskonale - powiedziała i uśmiechnęła się smutno.
- Chcę, żebyś zapomniała o przeszłości, ponieważ twoja przyszłość jest związana ze mną. - Spojrzał na nią. - Czy rozumiesz to teraz, Kaleno?
- Tak, Ridge, rozumiem. - Popatrzyła na niego, na jego twarz, jakby trawioną w metalu. Byli mocno ze sobą związani, ale świadomość tego faktu nie przynosiła jej teraz ulgi, nie zmniejszała dręczącego ją niepokoju.
W pokoju, w którym siedzieli, czuła jeszcze jakąś trzecią siłę, która wciskała się między nich. Było to nieprzyjemne uczucie. Napawało lękiem.
Poszli wcześniej do łóżka. Jednak Ridge nie próbował jej przygarnąć i była nawet z tego rada, bo wprost trzęsła się ze zdenerwowania i niepokoju. Mówiła sobie, że nie ma powodu obawiać się Ridge'a, ale minęły całe godziny, zanim zapadła w niespokojny sen.
Śniły się jej baseny wypełnione bezdenną, czarną wodą, nie kończąca się szara mgła i złote oczy myśliwego, który przyszedł z Mrocznego Krańca Spectrum. Kalena rzucała się niespokojnie, nieświadomie szukając drogi ucieczki, chociaż nie wiedziała, czego boi się bardziej.
Obudziła się z krzykiem. Serce waliło jej tak, jakby uciekała przed smokiem trójzębnym. Pokój pogrążony był jeszcze w ciemności; ciepło kominka ulotniło się, lampy pogasły.
Ridge dotknął jej ramienia i Kalena aż podskoczyła. Cofnął rękę, lecz nie zrobił nic więcej, żeby ją uspokoić.
- Czy dobrze się czujesz? - zapytał szorstko. - Krzyczałaś.
- Miałam zły sen. Ridge, dlaczego tutaj jest tak ciemno?
- Rozpalę ogień.
Czuła, jak wychodzi z łóżka, a później słyszała, że grzebie w stosie drewna ułożonego obok kominka. W chwilę później buchnęły płomienie, gdy Ridge użył tubki żelu do wzniecenia ognia.
Kalena trzęsąc się leżała podparta na boku i patrzyła na ostry profil męża. Światło płomieni oświetlało mu ramiona, odbijało się w oczach. W Ridge'u było dzisiaj coś dziwnego, coś, co czuła każdym nerwem. Był jakiś inny. Gdy zdała sobie z tego sprawę, zaniepokoiła się. W tym samym momencie Ridge wstał i zaczął iść w jej kierunku. Cofnęła się widząc, że kroczy leniwie, niczym polujący myśliwy.
Widziała, że podlega jakiejś transformacji. Nie był to już ten mężczyzna, z którym się związała, chociaż wciąż jeszcze był to Ridge. Nigdy nie widziała u niego takiego wyrazu twarzy. Pożądał jej, ale wyglądał przy tym jak drapieżnik poszukujący ofiary.
- Ridge, stój! - Wykrzyknęła. Cofała się, aż oparła się o ścianę. - Ridge, zatrzymaj się!
Podszedł do łóżka.
- Boisz się mnie?
Siedziała skurczona, przerażona, ale dumnie podniosła głowę.
- Tak, Ridge, dzisiaj się ciebie boję.
- Dlaczego? - W jego głosie więcej było rozbawienia niż ciekawości. Nie było jednak ciepła. Jego śmiech był tak zimny i bezlitosny, jak głodne były jego oczy. Całe ciepło tego mężczyzny gdzieś zniknęło. Cokolwiek dziś nim kierowało, nie była to namiętność. Nigdy nie był tak zimny. Gdy przychodził do niej do łóżka, zawsze emanowało z niego ciepło.
- Nie dotykaj mnie, Ridge, proszę.
- Mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę. - Powiedział to takim tonem, jakby dopiero przed chwilą odkrył ten fakt. Oparł jedno kolano o łóżko, wyciągnął rękę i zacisnął palce na jej szyi. - Zupełnie wszystko. Mogę cię wziąć, wykorzystać, a kiedy skończę...
Ogarnął ją dziki strach. Siedziała między nim a ścianą, jak w pułapce. Widziała, że Ridge stracił rozsądek. Jego złote oczy były zimne. Uciekło gdzieś ciepło, które towarzyszyło wszystkiemu, co mówił i robił. Coś przysłoniło w nim ogień, to coś stworzyło czarną wodę, gasiło lampy żelowe i było odpowiedzialne za ciemną mgłę otaczającą szałas.
- Nie, Ridge! - Kalena chwyciła go za rękę. - Jesteś moim mężem. Noszę na szyi twój zamek z kluczem. Twoim obowiązkiem jest mnie chronić, a nie ranić. Jestem twoją żoną, Ridge.
Wydawało się jej, że spostrzegła jakiś błysk zrozumienia w jego oczach i zatliła się w niej iskierka nadziei. Przez chwilę patrzył na kluczyk i zameczek, jakby chciał coś sobie przypomnieć.
- Moja żona - powtórzył i cofnął rękę. - Moja kobieta - dodał szeptem. - Mam obowiązek troszczyć się o ciebie...
- Nigdy nie powinieneś mnie ranić, Ridge.
Utkwił wzrok w jej napiętej twarzy. Skrzywił się.
- Nigdy - powtórzył z zakłopotaniem. - Nigdy nie powinienem cię ranić. Należysz do mnie. Jesteś częścią mnie. - Potrząsnął głową, jakby próbował coś zrozumieć.
Dotarłam do niego, pomyślała Kalena. W jakiś sposób przebiłam się do niego. Z jakiegoś powodu stracił nad sobą kontrolę.
- Ridge, musimy się stąd wydostać. Nawet jeśli mamy przedzierać się przez tę mgłę. Musimy zaraz opuścić to miejsce.
Już po chwili nie miała żadnej nadziei na spełnienie tych życzeń, drzwi bowiem otworzyły się z trzaskiem i uderzyły gwałtownie o ścianę. Podmuch zimnego powietrza wpadł do środka. Ogień przygasł, chociaż nie zgasł całkowicie.
Kalena spojrzała zza ramienia Ridge'a, chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. W drzwiach stała czarna, zakapturzona postać. W słabym świetle lampy widziała ukrytą w cieniu męską twarz w obramowaniu kaptura.
- Idź naprzód, Fire Whip. Weź ją z sobą, jeśli chcesz. - Głos zakapturzonego mężczyzny brzmiał szorstko. - Jestem pewien, że mój pan nie chciałby pozbawić cię ostatniego zwalenia się na tę kobietę.
Ridge odwrócił się wolno, jakby ten niewielki ruch wymagał ogromnego wysiłku. Spojrzał na postać w drzwiach i jego ręka znalazła się na rękojeści sintara.
- Kim jesteś? - zapytał szorstko.
- Jednym z tych, którzy noszą czarne szkła. Jest nas więcej, Fire Whip, ale potrzebujemy jeszcze ciebie. Potrzebujemy również kobiety, choć tylko na krótką chwilę. Wkrótce będzie ona bezużyteczna. Weź ją teraz, jeśli masz ochotę. Jak skończysz, może ja się z nią zabawię.
Te aroganckie, drwiące słowa natychmiast uwolniły Ridge'a od siły, która go tak zniewoliła. W jego ręku zabłysnął sintar. Z wyrazem okrucieństwa na twarzy Ridge ruszył w stronę ciemnej postaci.
- Nikt nie będzie jej dotykał. Tylko ja. Nikt inny.
- Ostrzegano mnie, że możesz być trudny.
Kalena z radością zobaczyła, że ostrze sitara zaczyna się żarzyć. A więc ogień, znajdujący się w Ridge'u nie został jeszcze całkowicie wypalony.
Postać stojąca na progu odskoczyła, zanim Ridge zdążył podejść. Ulga Kaleny trwała tylko kilka chwil. W następnej minucie czarna mgła wlała się do pokoju i objęła go we władanie. Stało się to tak szybko, że Kalena nie zdążyła nawet krzyknąć. Światło żelowej lampy zamrugało złowieszczo.
Kalena dojrzała jeszcze słabe migotanie sintara, zanim Ridge'a i wszystko, co ją otaczało, spowiła gęsta mgła. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale zapadła się w ciemność. Straciła przytomność.
Pierwszą rzeczą, którą Kalena odczuła po przebudzeniu się, było przeraźliwe zimno. Próbowała ponownie uciec przed nim w nieświadomość, ale nieskutecznie. Słyszała kiedyś, że przed zamarznięciem na śmierć człowiek zapada w sen, jednak to zimno było tak przewrotne, że dręczyło swą ofiarę utrzymując ją w pełnej świadomości.
Otworzyła oczy i tuż nad głową zobaczyła blade światło lampy wiszącej na skalnej ścianie - cienie tańczyły dookoła. Przez moment myślała, że znajduje się znowu w zdrojowisku Hot And Cold, nie było tu jednak ciepłej, bulgoczącej wody, a sama pieczara wydawała się ukształtowana zupełnie inaczej - mała, oświetlona tylko jedną lampą z okratowanym wejściem wyciosanym w skale. Za kratą ciągnął się kamienny korytarz niknący gdzieś w mroku.
Kalena chciała usiąść, stwierdziła jednak, że ma skrępowane ręce i nogi. Twarda, kamienna podłoga, na którą rzucona została jak worek, była wilgotna i zimna. Spróbowała podnieść się choć trochę, ale czuła całkowitą sztywność mięśni. Nie miała pojęcia, od jak dawna tu leży.
- Ridge? Czy jesteś tutaj? - Wpatrywała się w gęsty mrok.
- Przebudziłaś się?
Głos Ridge'a docierał do niej z głębokiego cienia, który rzucał wielki głaz znajdujący się na przeciwległej ścianie.
- Tak - potwierdziła. - A co z tobą? Czy wszystko w porządku?
- Nie krwawię i nie mam nic złamanego, jeśli to masz na myśli. Ale nie czuję się dobrze. - Zmienił pozycję, próbując wysunąć się trochę z cienia. Ridge również był związany.
- Co z tobą?
- Nie jestem zraniona - mruknęła - tylko sztywna i obolała. Gdzie my jesteśmy, Ridge?
- Nie wiem. Przebudziłem się kilka minut temu. Ta czarna mgła, która wtargnęła do szałasu...
- Wyglądała tak samo jak ta, która zaatakowała mnie w jaskini z basenami w Hot And Cold.
- Obawiałem się tego. - Milczał przez chwilę. - Powinienem był wtedy ci uwierzyć. A ja myślałem, że to tylko twoja imaginacja.
- To zrozumiałe, że w tamtej sytuacji tak myślałeś.
- Do licha, Kaleno, nie bądź taka wspaniałomyślna. Gdybym posłuchał cię wtedy w Hot And Cold, może nie doszłoby do tego.
- Ridge, nie mogło być inaczej. Co by to zmieniło? I tak pojechalibyśmy do doliny, a w drodze powrotnej i tak zostalibyśmy złapani w pułapkę. Zostałeś przecież wysłany, żeby sprawdzić, co się tu dzieje. Wygląda na to, że otrzymujemy odpowiedzi na pytania Quintela.
- Zaczynam żałować, że kiedykolwiek postawił te pytania. - Ridge jęknął. - Powinienem był wiedzieć, że wyjaśnienie sprawy handlu Piaskiem będzie trudniejsze niż szybka podróż w góry i z powrotem.
Nagle usłyszeli szuranie butów w skalnym korytarzu, a po chwili zobaczyli światło lampy. Postać w czarnym płaszczu i kapturze na głowie stanęła w zakratowanym wejściu. Kiedy się odezwała, Kalena poznała, że jest to ten sam mężczyzna, który wtargnął do ich szałasu.
- Wszyscy szukamy odpowiedzi - powiedział zakapturzony osobnik. Światło jego lampy rozproszyło półmrok panujący w pieczarze i Kalena zobaczyła twarz mężczyzny - wyglądała jak maska. - Ostatecznych, prawdziwych odpowiedzi - ciągnął dalej. - Ty, mała dziwko, dostarczysz nam tych odpowiedzi, chociaż nie będziesz w stanie zrozumieć tego, co będziesz robiła.
- Tylko głupiec znieważa moją żonę - powiedział Ridge niebezpiecznie miękko. - Zapamiętam każde twoje słowo.
Zakapturzony mężczyzna odwrócił się do niego. Zachichotał, ale w jego śmiechu nie było ani cienia wesołości.
- Nazywam się Griss i mogę być wszystkim, ale nie głupcem. Ty zasługujesz na tę nazwę. Stałeś się bardzo miękki, Fire Whip. To niebezpieczne zadawać się z kobietą. Ich moc jest niewielka, ale są podstępne i wyrafinowane. Nieostrożny mężczyzna ślepnie przez swoje żądze i zbyt często staje się ich ofiarą. Na szczęście uszkodzenia te nie są trwałe. Mogą się cofnąć. Wkrótce zrozumiesz, co mam na myśli.
- Domyślam się, że wszystkie te fantastyczne i magiczne sztuczki z czarną mgłą miały jakiś cel - bezceremonialnie powiedział Ridge. - Miałeś kłopoty, żeby nas tu ściągnąć. W Adverse to byli twoi ludzie, prawda? Ci, co nosili wisiorki z czarnym szkłem?
- Był to przypadek nadgorliwości. Głupcy, myśleli, że nasz pan podziękuje im za ściągnięcie cię tu przed czasem. Miałeś być sprowadzony dopiero wtedy, gdy twoja kobieta udowodni, że będzie w stanie przejść przez zaporę postawioną przez Uzdrowicielki z doliny. Ci dwaj w Adverse zapłacili za swoje nieposłuszeństwo.
- Mogę ci powiedzieć, że oni nie żyją.
Zakapturzona postać ponuro skinęła głową.
- Oczywiście. Śmierć była nagrodą za ich nieposłuszeństwo, tak samo jak klęska.
- Czy to oni zabili Trantela? - zapytał Ridge.
- Tak. Trantel zadawał zbyt wiele pytań. I dowiedział się trochę za dużo. Pytał, co wypłoszyło z gór smoka trójzębnego i ciekaw był, dlaczego zaczęli ginąć mężczyźni mieszkający na terenach podgórskich. A Kult Zaćmienia przykłada dużą wagę do zachowania swoich tajemnic. Kiedy więc zaczął wścibiać nos we wszystko, trzeba było się go pozbyć.
- Czarna mgła w jaskini w Hot And Cold to również wasza sprawka? - zapytała cicho Kalena.
- Jaskinie w Hot And Cold połączone są z naszymi. W ciągu ostatnich lat odkryliśmy wiele nowych przejść, a ostatnio stwierdziliśmy, że jedno z nich łączy się z samym środkiem gór i jaskiniami z gorącą wodą. Chcieliśmy również sprawdzić, jak działa czarna mgła. Jest ona nowym wynalazkiem naszego pana i byliśmy ciekawi, czy będzie przeciwdziałała sile zawartej w tamtej wodzie. Chcieliśmy także zobaczyć, jak ta mgła działa na ciebie, chociaż tamtej nocy nie mieliśmy jeszcze zamiaru cię uwięzić. Jak już powiedziałem, naszym zamiarem było sprawdzenie tego wszystkiego, zanim wykonamy następny ruch i zanim sprawdzimy, czy dojdziesz do doliny Uzdrowicielek.
- I dowiedziałeś się, że czarna mgła nie może przezwyciężyć tej, niby mniejszej, siły zawartej w wodzie - z satysfakcją stwierdziła Kalena.
- Jest to tylko kwestia czasu. Z każdym dniem mgła staje się doskonalsza. Jest to finezyjne narzędzie i działało na Ridge'a w szałasie, pamiętasz? Sama to widziałaś. Oczywiście, że mgła to broń mężczyzn przeciwko kobietom. Kiedy skierowana jest na mężczyznę, wzmaga tylko wszystkie jego siły, które wywodzą się Mrocznego Krańca Spectrum. Ta siła wzmaga się w każdym z nas, wyznawców Kultu Zaćmienia. Kiedy zostanie zniszczony Świetlisty Klucz, nic już nie stanie na naszej drodze.
Kalena zadrżała.
- Chyba nie mówisz tego serio? Nic nie jest w stanie zniszczyć Świetlistego Klucza.
- Tylko tak głupie kobiety jak Uzdrowicielki z doliny mogą w to wierzyć. Po prostu nie znają prawdziwej siły, która należy tylko do mężczyzn, chociaż w swojej arogancji odrzucają ten fakt. Nawet najmniejsza siła kobiet wywodzi się ze Świetlistego Krańca Spectrum, a to jest słabszy kraniec. Wszyscy mężczyźni wiedzą, że Mroczny Kraniec Spectrum jest silniejszy niż Świetlisty. Dowiesz się o tym sama, kiedy dojdzie do konfrontacji Kluczy.
- Nie może do tego dojść - cicho powiedziała Kalena.
- Oczywiście, że może, ty mała dziwko. Jak myślisz, po co Władcy Jutrzenki zadaliby sobie tyle trudu, żeby rozdzielić i ukryć Klucze, gdyby to było niemożliwe?
- Uważasz się za mądrzejszego niż Władcy Jutrzenki? - odpowiedział mu na to Ridge. - Jesteście głupcami manipulując siłą, której nie potraficie pojąć.
- Nie, Fire Whip. Głupcem jesteś ty i inni, którzy pozwolili splugawić się przez Świetlisty Kraniec Spectrum. Bardzo szybko przyłączysz się do nas, kiedy odsłonimy przed tobą prawdę.
- Ale co zrobisz, jeśli zniszczysz Świetlisty Klucz? - zapytała Kalena. - Jaki cel jest wart takiego ryzyka?
- Czy ty niczego nie rozumiesz, dziwko? Gdy zostanie zniszczony Świetlisty Klucz, wtedy Kult Zaćmienia będzie miał nieograniczoną silę. Znajdziemy wówczas miejsce, gdzie zostały ukryte Kamienie. Bez Klucza Świetlisty Kamień Kontrastu nie będzie w stanie przeciwstawić się sile Mroku.
- Nie wiesz, co mówisz - wyszeptała Kalena. - Jeśli Klucze naprawdę istnieją, i jeśli istnieją Kamienie, to nie ośmielisz się zniszczyć żadnego z nich. Pamiętaj, że pomiędzy nimi przebiegają linie siły, które tworzą Spectrum. Jeśli zniszczysz jeden kraniec Spectrum, drugi nie będzie już nic znaczył. Chaos, który wtedy zapanuje, zniszczy nasz kontynent, a może nawet cały świat.
- Nie - warknął arogancko przybysz. - Jest to tylko historyjka wymyślona przez kobiety. Prawda jest taka, że zniszczenie Świetlistego Kamienia wyzwoli całą siłę Mroku. Ten, kto zapanuje nad Kluczem do Kamienia Mroku, będzie mógł panować nad samym Kamieniem.
- Kto więc zawładnie Kluczem Mroku? - groźnie zapytał Ridge. - Kim ty, do diabła, jesteś?
Mężczyzna sięgnął pod płaszcz i odsłonił wisiorek z czarnym szkłem - światło lampy zatańczyło milionem iskier na jego powierzchni.
- Jestem wyznawcą Kultu Zaćmienia, Fire Whip. To wszystko, co powinieneś teraz wiedzieć. Zarówno ty, jak i kobieta, jesteście nam potrzebni.
- Do czego?
- Spędziłeś zbyt dużo czasu z kobietą, Fire Whip. Ona zaćmiła twój rozum. Jeszcze tego nie rozumiesz? Klucze mogą być dotknięte tylko przez wybranych. Zgodnie ze starymi księgami mężczyzna, który potrafi rozpalić do czerwoności stal Countervail, jest zdolny do wzięcia Klucza Mroku. - Zakapturzony osobnik odwrócił się z pogardą w stronę Kaleny.
- I tylko Uzdrowicielka, która nigdy nie praktykowała, jest w stanie wziąć Świetlisty Klucz, ponieważ jej siła musi być w surowym, nienaruszonym stanie. W dodatku tych dwoje ludzi musi się wzajemnie równoważyć na Spectrum. Tak mówią wielkie sekretne księgi i Matematyka Paradoksu.
- Od jak dawna wiesz o naszym istnieniu? - zapytała Kalena oszołomiona tym, co usłyszała. Jej głos był ledwie słyszalny w skalnej jaskini.
- Wiedzieliśmy o tobie wkrótce po tym, jak przyjechałaś do Crosspurpose w celu uprawiania swojego dziwkarskiego procederu - żony kontraktowej. Gdy rozpoczęły się negocjacje dotyczące małżeństwa kontraktowego, wiedzieliśmy, że muszą zadziałać siły logiki i przeznaczenia i doprowadzić do oczekiwanego przez nas końca. Wiedzieliśmy, że ludzie, na których czekamy, to pan młody, który rozpala stal Countervail, i panna młoda, która jest niepraktykującą Uzdrowicielką. Kiedy zawarliście małżeństwo i podążyliście do Heights of Variance, wszystko się potwierdziło. Wtedy zdecydowaliśmy się na działanie.
- Mówisz, że masz dostęp do Klucza Mroku? - zapytał ostro Ridge.
- Tak. Jest w naszym posiadaniu, chociaż żaden z nas nie może go dotknąć. To jest twoje zadanie, Fire Whip. Twoja dziwka pójdzie wkrótce do doliny Uzdrowicielek, żeby przynieść Świetlisty Klucz. Po jej powrocie skonfrontujecie Klucze.
- Moja żona - Ridge podkreślił te słowa z groźbą w głosie - nie zna miejsca ukrycia Klucza.
- Uzdrowicielki jej pokażą - beztrosko odparł mężczyzna. - Same nie mogą go dotknąć, ale znają miejsce jego ukrycia. Jest to ich sekret, którego strzegą od wielu pokoleń. Dadzą go jej, ponieważ wierzą w swojej głupocie, że w jej ręku będzie on silniejszy niż Klucz Mroku.
- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to nie pozwolę Kalenie na przyniesienie Świetlistego Klucza.
- Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie, Fire Whip.
Mężczyzna wkroczył do pieczary. Światło lampy oświetliło mu twarz, ukazując dokładniej rysy. Kalena pomyślała, że nigdy nie zapomni tego widoku. Nosa, jak dziób ptaka, wąskich, brutalnych ust i ciemnych oczu, które przypominały jej bezdenną, czarną wodę.
- Posłuchaj mnie, dziwko - powiedział ostro do Kaleny. - Czeka cię ważne zadanie. Rozumiesz teraz? Musisz wrócić do doliny Uzdrowicielek. One ci pokażą, gdzie znajduje się Klucz. Musisz przynieść go tutaj.
Ridge zawrzał ze złości.
- Ona nie jest na twoje rozkazy, głupcze. Jest moją żoną i zrobi to, co ja jej powiem.
Zakapturzony mężczyzna zachichotał.
- Właśnie o to chodziło. Była w twoim łóżku i teraz zrobi wszystko zgodnie z moimi instrukcjami. Właśnie do tego był potrzebny fizyczny związek pomiędzy wami. Dobrze wykonałeś swoją robotę, Fire Whip. Posiadłeś ją całkowicie i przywiązałeś ją do siebie. Zawsze istnieje jakieś niebezpieczeństwo w takim związku, ponieważ może on osłabić mężczyznę, ale myślę, że w tym wypadku był on korzystny. - Odwrócił się do Kaleny. - Pójdziesz do doliny, dziwko, prawda? Wiesz, co stanie się z twoim kochankiem, jeśli tego nie zrobisz.
- Ty potworze! - krzyknął Ridge. - Zostaw ją w spokoju!
Kalena spojrzała na Ridge'a, po czym zwróciła się do swojego prześladowcy.
- Zabijesz go, jeśli nie wrócę z Kluczem?
- O, widzę, że nie jesteś całkiem pozbawiona rozumu. Zawsze coś takiego może się trafić, nawet u kobiety. Bezmyślne, głupie stworzenia. - Mężczyzna odwrócił się i idąc w stronę drzwi powiedział: - Przyniosą ci jedzenie i będziesz mogła trochę odpocząć. Potrzebujesz siły na drogę do doliny. Wtedy zostaniesz tam wysłana. - Wyszedł z pieczary nie odwracając się. Po chwili zatrzasnęły się za nim zakratowane drzwi.
Zapadła cisza. Kalena spojrzała na Ridge'a - siedział oparty plecami o głaz.
- Muszę iść, Ridge. Wiesz o tym, że muszę.
- Wyprowadzą cię z pieczary, ale nie pójdą z tobą do doliny. Gdy tylko znajdziesz się za zasłoną z białej mgły, powiedz Uzdrowicielkom, co się stało. One mogą powiadomić Quintela. Wtedy on zbierze dość mężczyzn, którzy wiedzą, jak posługiwać się sintarem i kuszą. Oni będą w stanie wypłoszyć tych zbirów.
Kalena nic nie odpowiedziała; była przekonana, że taki plan nie ma szans powodzenia w walce z mężczyznami ukrywającymi się w jaskiniach. Spojrzała bezradnie na Ridge'a.
- Czy słyszysz mnie, Kaleno.
- Słyszę cię, Ridge.
Zamknął oczy; ogarnęło go przygnębienie.
- Ale zamierzasz przynieść Klucz nie zważając na nic, prawda?
- Szukałam innego sposobu uwolnienia cię, ale nie widzę żadnego i dlatego muszę wrócić z Kluczem.
Ridge otworzył oczy.
- Dlaczego?
- Jesteś moim mężem. Nie mogę cię opuścić - powiedziała delikatnie. - Czy ty, będąc na moim miejscu, postąpiłbyś inaczej?
- Znasz przecież odpowiedź - odparł poważnie.
Skinęła głową, uśmiechając się delikatnie.
- Oczywiście. Wróciłbyś po mnie.
- Należysz do mnie, Kaleno.
- Tak jak ty do mnie.
Oparł głowę o skałę.
- Musisz zdać sobie sprawę, że żadne z nas nie przeżyje konfrontacji Kluczy. Jeśli legenda mówi prawdę, to one nas zniszczą. Nie ma więc sensu, żebyś wracała, Kaleno. Zostaw mnie mojemu losowi. Byłem już nie raz w trudnych sytuacjach i nauczyłem się kilku sztuczek.
- Teraz to coś innego, Ridge. I jedyna nasza nadzieja leży w Kluczach.
- Jeśli one istnieją i jeśli spróbujemy zbliżyć je do siebie, zabijemy się wzajemnie.
- Nie jestem tego pewna, Ridge. Może tylko dwoje przypadkowo wybranych ludzi nie miałoby szansy. Zaczynam wierzyć, że z nami będzie inaczej.
- Kaleno, nikt nie może zawładnąć Kluczami. Tak jest tylko w legendzie!
- Uzdrowicielki są przekonane, że ja mogę władać Świetlistym Kluczem.
Spojrzał na nią ostro.
- Mówiły ci o tym?
Skinęła głową.
- Powiedziały mi o tym zaraz po kolacji, kiedy odszedłeś.
- Nic mi nie powiedziałaś.
- Nie chciałam o tym rozmawiać. Powiedziały, że to mój obowiązek, że moją powinnością jest wydostanie Klucza z miejsca, w którym został ukryty. A ja miałam już dość słuchania lekcji na temat moich powinności. Pierwszą była moja ciotka...
- A następnie twój mąż - dokończył Ridge.
- Uhm, tak. - Zdała sobie sprawę, że rozbawił ją sposób, w jaki to powiedział. - A potem gromada obcych kobiet, w obcej dolinie, mówiła mi o moich obowiązkach. Któregoś dnia, Ridge, zamierzam podjąć samodzielnie decyzję i określić dokładnie, co mam robić. Ale do tego czasu nie mogę uciec od niektórych zobowiązań.
- Jeśli ma dla ciebie znaczenie fakt, że powinnaś słuchać męża, to nie wyjdziesz z doliny, dopóki Ouintel nie rozprawi się z tymi wyznawcami Kultu Zaćmienia - powiedział ostro Ridge.
Kalena skrzywiła się.
- Problem w tym, że cenię bardziej swojego męża niż obowiązek słuchania go. Wrócę, Ridge.
- Uparta, nielogiczna, irracjonalna kobieta. - Ridge zaklął delikatnie i oparł głowę o kamień znajdujący się za nim.
- Ridge, spójrz na pozytywną stronę wszystkiego. Przy takich moich cechach charakteru nigdy nie będziesz się nudził.
Zobaczyła krótki błysk w jego oczach.
- To nie są żarty, Kaleno. Jeśli nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa tej sytuacji, to jesteś jeszcze głupsza, niż myślał ten mężczyzna w czarnym płaszczu.
Kalena westchnęła.
- Przykro mi, Ridge. Zapewniam cię, że do wszystkiego podchodzę całkiem serio. Prawdę mówiąc, jestem śmiertelnie przestraszona. Może dlatego próbuję tak kiepsko żartować.
Ridge milczał przez chwilę, po czym stwierdził:
- Ostatnią rzeczą, którą będę odczuwać przy twoim boku, jest nuda, niezależnie od tego, jak długo będzie trwało nasze małżeństwo.
Ciepło w jego głosie sprawiło, że poczuła ulgę.
- Dziękuję ci, mężu. Bez wahania mogę powiedzieć to samo. Życie z tobą nie będzie nudne.
Ridge jęknął.
- Nie przypominaj mi o tym
Kalena milczała przez kilka minut. Nagle zadała mu pytanie, które od dawna ją dręczyło.
- Ridge?
- Tak?
- Czy uważasz mnie za dziwkę, dlatego że podpisałam z tobą kontrakt małżeński?
Oczy mu rozbłysły, opanował jednak gniew, ale Kalena wiedziała, że gdyby miał sintar, to rozżarzyłby się w jego ręku. Kiedy jednak Ridge przemówił, jego głos był zadziwiająco spokojny.
- Jesteś moją żoną, Kaleno, toteż poderżnę gardło temu mężczyźnie, który nazwał cię dziwką. Zanim to się skończy, Griss otrzyma należną mu lekcję. Zrobię to, nawet gdyby to miała być ostatnia moja czynność na tym świecie. W przeciwieństwie do ciebie jestem gotów wkroczyć na drogę zemsty.
Kalena nie wiedziała, co na to powiedzieć. Przełknęła tylko ślinę i zamilkła. Próbowała odpocząć. Droga do doliny była długa.
- Kaleno?
- Co takiego, Ridge?
- To nasze małżeństwo... - zaczął wolno.
- Co z nim?
- Ono będzie trwało tak długo, dopóki będziemy żyli.
Kalena czuła zdecydowanie w jego słowach.
- Nie śmiałabym temu zaprzeczyć, Ridge. Dobra żona zawsze zgadza się z sądami swojego męża.
Ridge wybuchnął rzadkim u niego śmiechem.
- Dlaczego czekałaś aż do tego momentu, żeby okazać, że jesteś mi posłuszna?
- Już ci mówiłam. Nie chcę, żebyś się nudził. - Milczała przez chwilę. - Myślałam o kritach, Ridge.
- A co cię niepokoi? - spytał. - Jestem pewien, że mają się dobrze. Zostały prawdopodobnie w szałasie. Mają tam mnóstwo jedzenia, a kiedy się znudzą, mogą bawić się w tę samą grę, którą widzieliśmy nad strumieniem.
- Naprawdę myślisz, że nic im nie jest?
Ridge uśmiechnął się ponuro.
- Myślę, że mają się dobrze. Miło wiedzieć, że niektórzy członkowie naszej walecznej trupy miło spędzają czas, prawda?
Kalena spała może godzinę, gdy Griss razem z innymi mężczyznami przyszedł po nią. Dali jej trochę jedzenia, zdjęli więzy i doprowadzili do progu jaskini.
Ridge patrzył bezsilnie, jak ją zabierają.
- Kaleno!
Spojrzała na niego przez ramię.
- Tak, Ridge?
- Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Uśmiechnęła się blado, myśląc o jego niemożliwym do spełnienia żądaniu, by ukryła się w dolinie Uzdrowicielek.
- Pamiętam, że jestem twoją żoną, Ridge, a nie dziwką.
Nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ wypchnęli ją w posępne, podziemne przejście.
Rozdział czternasty
Prowadzono ją na powierzchnię przez szereg krętych korytarzy. Miała zawiązane oczy, chociaż i z otwartymi nie zapamiętałaby tej zawiłej drogi. Wreszcie zdjęli jej opaskę i zobaczyła ostre światło słoneczne, lśniące na szczytach Heights of Variance.
Bez kritów droga w góry wydawała się bardzo długa, Kalena sądziła, że nie powinna jej zająć dłużej niż jeden dzień. Przynajmniej miała taką nadzieję. Na drogę dostała tylko płaszcz i nic więcej, nawet małej tubki żelu do rozpalenia ognia. Gdyby przyszło jej spędzić noc pod gołym niebem, musiałaby mieć dużo szczęścia, żeby nie zamarznąć.
Pocieszała się tylko myślą, że jej prześladowcy nie chcieli jeszcze jej śmierci, a więc zapewne znajdowała się na tyle blisko doliny, żeby dotrzeć do niej przed zachodem słońca. Myśl o Ridge'u siedzącym w ciemności i szaleństwo, które widziała w oczach Grissa, pchało ją do przodu.
W pewnym momencie usłyszała szum wody. Był to mały wodospad, który widziała podczas dwukrotnego już przemierzania szlaku. Jeśli dobrze pamiętała, powinna być niedaleko miejsca, w którym znajdowała się zasłona z mgły.
Jednak po pokonaniu kolejnego zakrętu niczego nie zobaczyła. Szła więc dalej. Od wspinaczki bolały ją nogi. Nie musiała martwić się o obiad, ponieważ nie miała już nic do jedzenia. Z tego faktu również wnioskowała, że jej cel nie powinien być daleko, ale resztki jej energii wyczerpały się całkowicie.
Zapewne był to wynik nie tylko stresu psychicznego, przez który przeszła, lecz także zmęczenia fizycznego. Zaczęła odczuwać chłód. Ruch i płaszcz chroniły przed zimnem we wcześniejszej porze dnia, gdy nie była jeszcze tak zmęczona, ale teraz okazały się niewystarczające.
Opuściła głowę i pochylona pięła się do góry. Po pokonaniu kolejnego zakrętu stanęła nagle przed zaporą z mgły. Zatrzymała się gwałtownie i chwiejąc się nieco ze zmęczenia przyglądała się białej zasłonie. Wyglądała tak samo jak wczoraj.
Czy rzeczywiście wczoraj opuszczała z Ridge'em dolinę? Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że nie ma pewności, jak długo przebywała w jaskini Kultu Zaćmienia. Weszła w błyszczącą przesłonę, tak jak poprzednio doświadczając przyjemnego uczucia. Po chwili była po drugiej stronie. Przed nią rozciągała się dolina, zielona i piękna. Kalena odetchnęła z ulgą i zaczęła schodzić w dół.
Jej powrót do doliny został zauważony w momencie, gdy weszła na ścieżkę pomiędzy ogrodami. Kobiety, które pracowały na polach, rzucały swoje narzędzia i biegły do niej.
Arona pierwsza wyszła jej na spotkanie. Patrzyła na Kalenę z wyraźnym niepokojem.
- Valika miała rację. Nadeszła pora, tak? - zapytała niespokojnie Uzdrowicielka. - Wróciłaś po Klucz?
- Tak, zdaje się, że Valika zawsze ma rację. - Kalena uśmiechnęła się posępnie. - Powinnam to wiedzieć.
Valika przechodziła już przez krąg kobiet. Wydawała się zatroskana.
- Co ci jest, Kaleno? Czy wszystko w porządku?
- Tak sądzę. Jestem trochę zmęczona. Szłam od wschodu słońca. Powiedz mi, jak dawno wyjechaliśmy z Ridge'em z doliny?
Valika spojrzała na nią zaskoczona.
- Trzy dni temu.
- A więc jeden cały dzień - powiedziała zmartwiona Kalena. - Leżeliśmy więc nieprzytomni w pieczarze cały dzień.
- W jakiej pieczarze? - Valika wzięła ją za ramię sygnalizując innym, żeby się rozstąpiły. - Gdzie jest twój mąż, Kaleno? Co się stało?
- Stało się to, co przewidziałaś, Valiko. Potrzebuję Świetlistego Klucza. Ridge umrze, jeśli nie przyniosę go do jaskini.
- Co to za jaskinie, o których mówisz? - Zapytała Arona idąc spiesznie obok Kaleny, którą kobiety prowadziły do najbliższej chaty.
- Nie wiem dokładnie, gdzie są położone. Wiem tylko, że jedno z wyjść znajduje się o dzień drogi stąd. Jaskinie zamieszkane są przez okropnych mężczyzn. Czy słyszałyście kiedyś o wyznawcach Kultu Zaćmienia?
Valika gwizdnęła przez zęby.
- Tak, ale oni istnieją tylko w legendzie!
- Oni są taką samą legendą jak Klucze. Wyglądali bardzo realnie. Nawet zbyt realnie.
- A więc jest aż tak źle? Obawiałyśmy się tego. Chodź - z powagą powiedziała Valika - musisz coś zjeść i odpocząć. Porozmawiać możemy później.
- Nie mam dużo czasu, Valiko. Muszę jak najszybciej wrócić z Kluczem.
- Porozmawiamy o tym, jak zjesz.
Kalena nie miała siły się upierać. Była zmęczona, głodna i wiedziała, że nie powinna wybierać się w drogę w nocy. Gdy kobiety zaprosiły ją do chaty i poprosiły o zajęcie miejsca przy stole, przyjęła to z wdzięcznością.
Valika, Arona i inne mieszkanki doliny siedziały dookoła i wpatrywały się w nią niespokojnie. Kalena opowiedziała im wszystko, co zdarzyło się od czasu, kiedy wraz z Ridge'em opuścili dolinę. Gdy skończyła, pierwsza odezwała się Arona.
Była poruszona opowieścią.
- Chcesz wrócić do jaskini ze Świetlistym Kluczem ze względu na tego mężczyznę? To głupota, Kaleno. On jest mężczyzną i uwięziony został przez nich. Pozwól, niech się spełni jego przeznaczenie. Tutaj, w dolinie, jesteś przynajmniej bezpieczna. Musisz tu zostać.
Kalena spojrzała na nią bezradnie, nie wiedząc, jak jej to wyjaśnić.
- On jest moim mężem - powiedziała w końcu. - Jego przeznaczenie jest też i moim. Valika powiedziała mi kiedyś, że zawsze trzeba dokonywać jakiegoś wyboru. Właśnie to zrobiłam. Swoją przyszłość będę dzieliła z Ridge'em. - Z wyrazu oczu Arony odgadła, że to wyjaśnienie jej nie przekonało, ale była zbyt zmęczona, żeby dłużej wyjaśniać ten niełatwy związek pomiędzy nią a Ridge'em. Czasami sama tego nie rozumiała. Wiedziała tylko, że nie może ukryć się w ciepłej dolinie, podczas gdy Ridge leży w zimnej jaskini Kultu Zaćmienia.
- On jest moją drugą połową. Moim przeciwieństwem na Spectrum. Razem tworzymy całość, Arono. Czy to rozumiesz?
- Nie - odparła Arona. - Nie rozumiem. On jest mężczyzną. Nie potrzebujesz go.
Valika podniosła rękę, domagając się uwagi.
- Dajmy temu spokój. Kalena musi wrócić z Kluczem. Nie ma wyboru. Wiemy, że nadszedł czas. Nie unikniemy konfrontacji Kluczy. Wydarzenia te zostały wpisane w bieg wieczności i nie można ich zatrzymać.
- Ale wszystkie legendy mówią, że Klucze nie mogą znaleźć się obok siebie - zaprotestowała jedna z kobiet.
Valika potrząsnęła głową.
- Nie, legendy stwierdzają, że jest to bardzo niebezpieczne, nie mówią jednak, że niemożliwe. Stare manuskrypty podają, że pewni ludzie mogą kontrolować Klucze. Betina była o tym przekonana, a ja jestem prawie pewna, że Kalena jest tą kobietą, która może kierować Świetlistym Kluczem. Natomiast Ridge prawdopodobnie może zawładnąć Kluczem Mroku.
- A co się stanie, jeśli nie pozwolimy Kalenie wrócić ze Świetlistym Kluczem? - zapytała Arona.
Valika spojrzała na nią ze smutkiem.
- Ciemność, która narasta stopniowo wokół nas, zacznie się pogłębiać, pogrąży osiedla i miasta znajdujące się na naszej planecie. Dlatego trzeba ją wstrzymać. Lepiej, żeby stało się to teraz, zanim się wzmocni. Równowaga musi zostać przywrócona.
Kobiety milczały. Dalsze argumenty nie były potrzebne i dobrze to wiedziały. Kalena czuła, że musi być uczciwa w stosunku do nich. Przeciągnęła ręką po zmierzwionych przez wiatr włosach i powiedziała:
- Myślę, że powinnam wyznać ci, Valiko, że nie wróciłam tu po to, żeby ratować świat od zagłady. Gdybym była do tego wyznaczona, czułabym to. Jestem całkowicie pewna, że nie jestem tą, na którą czekałyście tyle lat. Przykro mi, że to mówię, ale w tym wszystkim tkwi jakiś błąd. Jeśli jednak mogę wziąć Klucz, to zabiorę go z sobą do jaskini, ponieważ jest to jedyny sposób na uratowanie Ridge'a.
Valika zareagowała na to stwierdzenie rozumnie i delikatnie.
- Twoje pobudki nie są istotne, Kaleno. Najważniejszy jest fakt, że jesteś tutaj. - Wstała. -Ale teraz potrzebujesz wypoczynku. Zostawimy cię na kilka godzin. Zużyj ten czas na zregenerowanie sił. Będą ci potrzebne.
Inne kobiety również wstały i wyszły z chaty za Valiką. Kalena patrzyła za nimi. Chciała je przekonać, że powinna jak najszybciej zrobić to, co ma do zrobienia, ale siedziała spokojnie, wiedząc, że Valika ma rację. Czuła zmęczenie w całym ciele. Próba powrotu do jaskini w takim stanie, i to w nocy, mogła być niebezpieczna. Musiała odpocząć do świtu.
Zanim zamknęły się drzwi za ostatnią kobietą, Kalena poczuła się bardzo senna. Wyciągnęła się na łóżku. Zamknęła oczy zastanawiając się sennie, czy przypadkiem Uzdrowicielki nie podały jej w jedzeniu jakiegoś środka. Usnęła szybko, głęboko, bez majaków.
Obudziła się jeszcze przed świtem. Była całkowicie wypoczęta. Leżała przez moment patrząc na ciemne niebo za oknem. Przez głowę przemknęła jej jedna z nauk Olary. Ciemność, zarówno ta nocna, jak i czarna mgła używana przez Kult Zaćmienia, należy do Mrocznego Krańca Spectrum.
Ciemność sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Jest po prostu końcem Spectrum przeciwstawnym do jego Świetlistego Krańca. Ale wszystkie krańcowości są niebezpieczne, dlatego potrzebują zrównoważenia. Zadaniem światła jest równoważenie ciemności, tak jak rolą kobiety jest równoważenie mężczyzny.
Kalena rozumiała, że zdarzenia, żywioły lub ludzie, którzy należą do najdalszych Krańców Spectrum, są potencjalnie bardziej niebezpieczni niż ci, którzy pochodzą z jego środka, i wymagają dla zrównoważenia więcej siły. Na przykład dla zrównoważenia czarnej mgły potrzeba bardzo dużo siły. A wydzielona przy tym energia może być bardzo niebezpieczna. Nie chciała nawet myśleć o tym, ile energii może powstać podczas zbliżenia do siebie Kluczy.
Siedziała już na skraju łóżka, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała cicho.
Drzwi otworzyły się i na progu stanęła Arona. W prawej ręce trzymała lampę.
- Życzę ci dobrego dnia, przyjaciółko.
Kalena uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Nie przyniosłaś mi przypadkiem trochę jedzenia? Jestem dziś bardzo głodna.
Piękne, ciemne oczy Arony były bardzo smutne. Weszła do środka, postawiła na stole lampę i usiadła na łóżku.
- Przykro mi, Kaleno. Valika powiedziała, że dopiero później będziesz mogła coś zjeść. Najpierw musisz wykonać swoje zadanie.
Kalena ziewnęła i przeciągnęła się. Czuła się silna, pełna energii i życia.
- A co mam zrobić?
- Klucz...
- Och, tak, Klucz. Kiedy pójdę po niego?
- Musisz iść do lodowej jaskini, żeby go wziąć. Żadna z nas nie może go dotknąć.
- Do lodowej jaskini? Więc jest on ukryty w lodzie, tak jak mówi legenda? Czy to znaczy, że Klucz Mroku ukryty jest w ogniu?
- Prawdopodobnie - odparła Arona. - Legendy nie są zbyt jasne. Proszę, uważaj na siebie, Kaleno. Dalej myślę, że nie powinnaś tego robić. Klucze są niebezpieczne. Każdy to wie. Jeśli nie czujesz się na siłach, żeby stawić wyzwanie Świetlistemu Kluczowi, nie rób tego, niezależnie od tego, co mówi Valika. Nie powinnaś podejmować takiego ryzyka. Żaden mężczyzna nie jest tego wart.
Kalena zastanawiała się przez chwilę, jakiego użyć argumentu, żeby Arona zrozumiała ją wreszcie.
- Tu idzie o coś więcej niż o męskie życie, Arono. To jest sprawa honoru.
- Honoru?
Kalena podciągnęła kolana i oparła policzek na złożonych ramionach.
- Właśnie tak. Jestem kobietą zamężną, Arono. Zamężna kobieta nie opuszcza swojego męża, chyba że ich więzy zostaną oficjalnie rozwiązane. Już i tak nie wypełniłam kiedyś swojego obowiązku. - Kalena westchnęła. - Ciekawa jestem, czy ciotka Olara wie, że tak nędznie postąpiłam.
- Kaleno, miałaś prawo tak postąpić.
- Wiem. Myślałam o tym długo. - Skrzywiła się w uśmiechu.
- Wiem, o czym myślisz, Arono. Rozumiem, co próbujesz powiedzieć. Ale postaraj się zrozumieć, co znaczy wychować się w tradycjach wielkiego rodu. Nigdy nie możesz uciec od obowiązków, które na ciebie nakładają. Honor rodu jest zawsze najważniejszy. Od kolebki uczy się dzieci, że spoczywa on w ich rękach. Muszą go strzec. Brzemię to nakładane jest zarówno na kobiety, jak i mężczyzn. W normalnych warunkach kobiety muszą wywiązywać się tylko ze swoich tradycyjnych obowiązków. Mają być posłuszne ojcu, gdy mieszkają pod jego dachem, a potem, gdy wyjdą za mąż, swojemu mężowi. Żona musi respektować autorytet pana rodu i tak wychowywać dzieci, żeby rozumiały, co znaczy honor i odpowiedzialność. Zazwyczaj jest to bardzo proste.
- Kaleno, jesteś ostatnim członkiem rodu, nie masz już takich obowiązków - argumentowała Arona.
- Tak, myślę, że moje obowiązki były trochę dziwne. Ale odkąd skończyłam dwanaście lat, wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje. A ja tego nie zrobiłam. Zostałam natomiast żoną i przyjęłam na siebie nowe powinności. Dlatego nie chcę zawieść po raz drugi. Ciężko jest żyć ze świadomością poniesionej klęski. Jestem związana z Ridge'em i nie mogę go porzucić.
- Nawet jeśli to, co zamierzasz zrobić, może cię zabić?
- Jeśli go nie uwolnię, sama też nie będę wolna. Pomyśl o tym, Arono. Czy ty masz więcej wolności? Poświęciłabyś życie broniąc swojej doliny i swoich przyjaciółek, czyż nie?
Arona zamrugała.
- Oczywiście.
- Widzisz? Zaczynam myśleć, że wolność nie jest najważniejsza. Istotne jest to, że dana jest nam możliwość wyboru. Kiedy podejmiemy już decyzję, jesteśmy od niej zależni. - Kalena uśmiechnęła się i postanowiła zmienić przedmiot rozmowy.
- Jesteś pewna, że nic nie mogę zjeść? Jestem naprawdę bardzo głodna.
- Och, Kaleno, tak mi przykro, że nie mogę przynieść ci posiłku, ale... - Zaskoczona przerwała, kiedy Kalena wybuchnęła śmiechem.
- Ale nie możesz, ponieważ nie pozwala ci na to twoje poczucie honoru i obowiązku. Jesteś to winna kobietom w dolinie, szczególnie jednej, która tu przewodzi. Valika powiedziała, że nie mogę jeść dziś rano, więc nie mogłaś przynieść mi jedzenia. Życie jest czasami takie proste.
Arona uśmiechnęła się z pewnym ociąganiem.
- Czasami tak. Wyobrażam sobie, że może być bardziej skomplikowane, gdy nie mamy przed sobą wyraźnie nakreślonych obowiązków.
Cisza, jaka zapanowała między nimi, przerwana została pukaniem do drzwi i po chwili pojawiła się w nich Valika. Spojrzała na Aronę. Oczy jej nieco złagodniały w cichym zrozumieniu i po chwili zwróciła się do Kaleny.
- Jesteś już gotowa?
Kalena podniosła się z szacunkiem.
- Jak nigdy dotąd.
Valika weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Za chwilę pójdziesz w miejsce, gdzie został ukryty Klucz, ale najpierw musisz spalić Piasek. - Wyciągnęła zza paska maleńki metalowy koszyczek.
Kalena patrzyła zdumiona.
- Nie jestem przecież Uzdrowicielką.
- Tylko dlatego, że nie praktykowałaś. Tak jak ci już mówiłam, wierzę, że masz talent. Przekonamy się o tym, kiedy spalisz Piasek.
Zażenowana Kalena wzięła od Valiki mały koszyczek.
- Ale dlaczego? Co to udowodni?
Starsza kobieta uniosła brwi z lekkim rozbawieniem i usiadłszy na poduszce obok małego stolika, skrzyżowała nogi.
Skinęła na Kalenę, by usiadła obok niej.
- Nie o to chodzi, żeby coś udowodnić, ale sądzę, że pozwoli ci to zrozumieć wiele spraw.
Kalena usiadła wolno, patrząc na koszyczek i przypominając sobie, ile to razy z utęsknieniem marzyła o przejściu przez test z Piaskiem.
- Moja ciotka była pewna, że nie mam talentu.
- Olara kłamała, ponieważ przeznaczyła cię do czegoś innego. Trudno jest zmienić młodą dziewczynę z talentem w morderczynię. Nie chciała ryzykować i poddawać cię działaniu Piasku. Gdybyś rozwinęła swój wrodzony talent, nie nadawałabyś się na narzędzie zemsty.
Kalena dotknęła koszyczka urzeczona finezyjnością jego wykonania.
- Pogodziłam się z tym, że nie dopuszczono mnie do testu z Piaskiem. W tej sprawie byłam posłuszna Olarze, ale w innej nie, ponieważ wbrew jej ostrzeżeniom spałam ze swoim mężem, chociaż wiedziałam, że to mnie osłabi. Mam nadzieję, że to nie przeszkodzi mi teraz.
- Nie osłabiło cię to, że dzieliłaś łóżko z Fire Whipem. Więź, która powstała między wami, jest wpisana w życie. Ona jest przeciwstawna śmierci, z którą chciała cię związać Olara. Dzięki tej więzi jesteś silniejsza, nie słabsza. Spal Piasek, Kaleno. Zobaczysz, jak silna jest ta nowa więź.
Kalena zawahała się pierwszy raz tego ranka.
- Boję się - szepnęła.
- Nie masz się czego obawiać. W każdym razie nie teraz. - Valika wyjęła zza paska mały, haftowany woreczek, i po rozwiązaniu rzemyka podała go Kalenie.
Gdy Kalena brała woreczek z rąk Valiki, czuła, jak drżą jej palce. Wbrew temu, co mówiła ciotka, Piasek przyciągał ją z magiczną siłą. Przypomniała sobie swoje oburzenie i rozpacz, kiedy w zajeździe nie potrafiła pomóc rodzącej kobiecie. Teraz chociaż dowie się, czy ma talent.
- Weź tylko szczyptę - poinstruowała ją delikatnie Valika. - Zbyt dużo Piasku może być niebezpieczne. Zapal żel w koszyczku, potem rzuć na ogień szczyptę Piasku. Kiedy pojawi się dym, wdychaj go i patrz w głąb siebie. Nie mogę ci dokładniej wyjaśnić. To stanie się samo.
Kalena ostrożnie postawiła koszyczek na niskim stole, poruszyła maleńką dźwignię, żeby katalizator mógł zetknąć się z żelem i zapalić go. Kiedy zobaczyła maleńki płomyk, rzuciła nań szczyptę białego Piasku. Natychmiast pojawił się dym.
- Teraz - mruknęła Valika.
Kalena pochyliła się i zrobiła głęboki wdech. Dym zaszczypał ją w nosie, podobnie jak przyprawy szczypią w język. Zamknęła oczy i odetchnęła po raz drugi.
- Dość. - Valika dotknęła jej ramienia i odciągnęła lekko. - Nawet bardzo małe ilości są skuteczne, natomiast zbyt duże mogą być niebezpieczne i to nie tylko dla ciebie, ale też dla innych osób znajdujących się z tobą. - Sięgnęła po koszyczek i dmuchnęła w płomień. Żel zgasł, a dym zniknął.
Kalena wyprostowała się. Zamknęła oczy i czekała. Chciała wiedzieć dokładnie, na co czeka. Może dozna zawrotu głowy albo będzie jakoś szczególnie podniecona? Tylko prawdziwa Uzdrowicielka wiedziała, czego oczekiwać. Jeśli nie ma talentu, to nic nie poczuje, pomyślała.
- Kaleno, teraz ty jesteś pacjentką, musisz spojrzeć w siebie.
Głos Valiki dochodził do niej jakby z bardzo daleka. Kalena posłusznie skupiła uwagę na sobie, na córce rodu Ice Harvest. Odniosła wrażenie, że stoi przed jakąś zasłoną. W myślach wyciągnęła rękę i odsunęła ją. Zobaczyła wyraźnie, co się za nią skrywa.
Postawienie diagnozy nie było żadną sztuką. Niepotrzebna była Uzdrowicielka, żeby ocenić to, co zobaczyła. Kalena z rodu Ice Harvest, kontraktowa żona mężczyzny, który nie posiadał żadnego dziedzictwa, była w ciąży.
Ciężarna. Płonęła w niej żywa energia nowego życia. Życia, które stworzyła z Ridge'em, Fire Whipem. Trans dostarczył jej takiego szoku, jak zanurzenie się w lodowatej wodzie. Uniosła powieki i napotkała spojrzenie Paliki.
- Jestem w ciąży. - Słowa te zawisły w powietrzu.
- Tak myślałam. - Valika z satysfakcją pokiwała głową.
- Ale jak to się stało? Tylko jeden raz zapomniałam wziąć proszek z liści selity.
- Jedna noc to wszystko, czego potrzeba, choć fakt ten zawsze wprawia kobiety w zdumienie. - Valika wydawała się rozbawiona. Troskliwie zamykała woreczek z Piaskiem. - Nie wiń się za to, co się stało. Myślę, że to miało się stać.
Kalena patrzyła na wygaszony koszyczek.
- Ale dlaczego?
- Dlatego, że masz przynieść Świetlisty Klucz. I chociaż urodziłaś się po to, by tego dokonać, i masz tyle talentu, żeby podołać temu zadaniu, to wiedz, że nie będzie ono łatwe. Musisz być tak silna, jak potrafi tylko kobieta. - Valika dotknęła jej ręki. - Kaleno, musisz wiedzieć, że dysponujesz teraz największą siłą kobiecą. Nosisz w sobie przyszłość. Jest to bezpośredni kontrapunkt dla chaosu i ciemności, które są charakterystyczne dla Mrocznego Krańca Spectrum. Już czas, żebyś wzięła Klucz z miejsca, w którym został ukryty.
Kalena skinęła głową w pełni akceptując ten fakt. Nie potrafiłaby tego wyjaśnić, ale czuła, że teraz jest już gotowa do drogi. Nadeszła pora.
Valika w milczeniu wyprowadziła ją z chaty. Pierwszy, szary jeszcze świt dotykał wierzchołków gór strzegących doliny. Kalena bez słowa podążała za starszą kobietą. Arona szła tuż za nią, a w miarę jak mijały ogrody i bogate pola roślin uprawnych, dołączały do nich inne kobiety tworząc milczącą procesję.
Valika wybrała stromą ścieżkę, prowadzącą w szczypiący chłód nadchodzącego świtu. Ścieżka różniła się od tej, którą przyjechała do doliny z Ridge'em. Była stroma i prowadziła prosto w krainę śniegu i lodu. Z Valiką na czele kobiety wspinały się ponad godzinę. Przez cały ten czas żadna się nie odezwała.
W końcu szary świt zaczął się zabarwiać i Valika zatrzymała się; stała zawinięta płaszczem, wskazując na zaczynające się królestwo lodu.
- Kaleno, stare manuskrypty mówią, że Klucz ukryty jest tutaj. O ile wiem, nikt jeszcze nie był w środku lodowej jaskini. Nie mogę ci powiedzieć, co tam znajdziesz. Wiem tylko, że nadszedł czas, żebyś go odnalazła. Idź i weź go. Poczekamy tu na ciebie.
Kalena wahała się chwilę, czekając, że otrzyma jakieś wskazówki, ale Uzdrowicielki stały w milczeniu. Wiedziała, że zdana jest tylko na siebie. Odwróciła się i wolno poszła w kierunku wejścia do lodowej jaskini. Biały, lodowy tunel, w który weszła, nie był ciemny. Wraz z rozjaśniającym się niebem rozjaśniało się jego wnętrze ułatwiając poruszanie się.
Kalena stąpała ostrożnie po lodowym podłożu. Droga była wyłożona lodowymi blokami, pomiędzy którymi znajdowały się szpary dające oparcie stopom. Szła ostrożnie, nie bojąc się upadku.
Kilka metrów dalej tunel zakręcał. Kiedy Kalena pokonała zakręt, znalazła się nagle w dużej, białej pieczarze. Wnętrze jej było jeszcze ciemne, ale z każdą chwilą rozjaśniało się w miarę ustępujących ciemności nocy. Zapowiedź światła widać było w całej pieczarze. Nikłe jeszcze, odbijało się w rzeźbionym zamarzniętym krysztale, zwisającym z sufitu. Pląsało po białej podłodze i lśniło na powierzchni lodowego bloku, stojącego w środku pieczary i świecącego oślepiającym blaskiem.
To energia i siła czekają na uwolnienie, czekają na moje dotknięcie, pomyślała Kalena. Mogła wyzwolić tę energię. Takie było jej przeznaczenie. Świadomość tego faktu powstała w jej głowie z nadzwyczajną jasnością. Czuła to wszystkimi zmysłami.
Uważniej spojrzała na lodowy blok i wolno podeszła do niego. Był wyciosany z jednolitej bryły w silną, pełną potęgi konstrukcję. Wyrastał wprost z podłoża. Kalena podeszła bliżej i stanęła przed nim, spoglądając w głąb bryły lodu. Na dnie spostrzegła szkatułkę zrobioną z jasno srebrnego metalu.
Nie miała wątpliwości, że przez niezliczone pokolenia nikt nie penetrował wzrokiem przezroczystego lodu, skrywającego szkatułkę. Nie sposób było odgadnąć, jak długo leżała w pieczarze. Uzdrowicielki strzegły jej dobrze, chociaż Kalena nie była pewna, czy szkatułka rzeczywiście potrzebowała opieki.
Było coś groźnego w tym prostym przedmiocie zatopionym w lodzie. Nigdy nie odważyłaby się go dotknąć, gdyby nie była do tego zmuszona i gdyby nie była w pełni przekonana, że może tego dokonać. Patrzyła na lodową powierzchnię zastanawiając się, jak ją rozpuścić. Będzie chyba musiała wyjść na powierzchnię i poprosić Valikę o sagan palącego się żelu, pomyślała.
Rozważając, jakie ma podjąć działania, dotknęła przypadkowo lodowej powierzchni. Chociaż nosiła rękawiczki, poczuła pod palcami lekkie drżenie. Przestraszyła się i szybko cofnęła rękę. W twardej, kryształowej powierzchni, której przed chwilą dotykała, ze zdumieniem zobaczyła niewielką szczerbę.
Kalena zdjęła ostrożnie rękawiczkę i bardzo wolno położyła na lodzie gołą rękę. Lodowy blok zadrżał ponownie, przenosząc drżenie na całe jej ciało. Po chwili lód zatrząsł się i pękł.
Kalena nie czuła nic więcej poza lekkim chłodem, dalekim od palącego zimna normalnego lodu. Spostrzegła, że lód rozpuścił się całkowicie, a jej ręka zanurzona jest w przeźroczystej wodzie.
- Do Kamieni! - Okrzyk zdumionej Kaleny odbił się delikatnym echem.
Wyciągnęła rękę z wody. Płyn powinien być lodowato zimny, tymczasem był tylko przyjemnie chłodny, podobnie jak poprzednio lód. Zastanawiała się, czy jest to prawdziwa woda, czy jakaś inna substancja użyta do ochrony srebrnej szkatułki.
Kalena spojrzała w głąb rozpuszczonego lodu przyglądając się szkatułce. Musi tylko zawinąć rękaw płaszcza i tuniki, i będzie mogła wyciągnąć kasetkę. Proste. Czy przypadkiem nie za proste, pomyślała?
Rozejrzała się po pieczarze, szukając czegoś, co mogłaby użyć do wyciągnięcia szkatułki, ale nic nie znalazła. Niechętnie zawinęła rękawy. Jej obnażone ramię wyczuwało chłód jaskini, dopóki nie zanurzyła w krystalicznej cieczy. Kilka sekund później palce jej zacisnęły się wokół szkatułki.
Kalena czekała, że wszystko wokół niej zacznie się walić, ale nic takiego się nie stało. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła przedmiot z wody.
Okazała się nagle niebywale silna i podekscytowana. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Życie, energia, przyszłość czekały na jej rozkazy. Klucz był jej. Mogła nim kierować. Teraz nie miała już wątpliwości. Był jej zwielokrotnieniem. Należał do niej w sposób trudny do opisania. Wiedziała, że potrafi kierować Świetlistym Kluczem.
Oszołomiona jak po alkoholu, rozdygotana emocją zaczęła dokładniej oglądać szkatułkę. Widać było, że jest bardzo, bardzo stara. Tak stara jak legenda o Władcach Jutrzenki. Pudło miało może trzy czwarte metra długości, było niezbyt ciężkie i stosunkowo płytkie. Na całej powierzchni szkatułki wyryte były jakieś skomplikowane znaki, mogące być alfabetem. Musiał to być bardzo stary język, z pewnością nie współczesny.
Gdy Kalena przypatrzyła się im dokładniej, wydało się jej, że niektóre z tych znaków przypominają litery alfabetu Północnego Kontynentu. Nie potrafiła ich jednak rozszyfrować. Zdała sobie sprawę, że właściwie wcale nie jest pewna, czy w szkatułce znajduje się Świetlisty Klucz. Może nie tego poszukiwała? Jedynym sposobem na przekonanie się o tym było otwarcie pudełka.
Zastanawiała się, skąd będzie wiedziała, że odnalazła Świetlisty Klucz. Nie miała przecież pojęcia, jak on wygląda. Czy będzie podobny do tego, który nosi na szyi razem z zamkiem, czy do klucza do drzwi? A może do klucza do puzderka z drogocennymi klejnotami? Palce jej przebiegały niecierpliwie po szkatułce, szukając sposobu na jej otwarcie.
Byłby to okrutny żart, gdyby okazało się, że znalazła szkatułkę, ale nie potrafi jej otworzyć, pomyślała. Zaczynała się niecierpliwić. Przyszła z tak daleka i nie może teraz odejść, nie sprawdziwszy tego. Nie wywiązała się z obowiązku w stosunku do własnego rodu. Nie może dopuścić do powtórzenia się podobnej sytuacji. Czeka na nią Ridge. Czeka na nią przyszłość.
Nagle wieczko szkatułki otworzyło się, jakby jej myśli uruchomiły ukryty zamek. Świetlisty Klucz nie przypominał nic, co do tej pory widziała. Mimo to była pewna, że to on. W szkatułce znajdował się po prostu ciekły, biały ogień. Wijące się płomienie tworzyły klin, były białe i oślepiały. Wiedziała instynktownie, że Klucz płonął w środku szkatułki od czasów Władców Jutrzenki, którzy zamknęli w lodzie swój niebezpieczny skarb.
Teraz musiała znaleźć sposób na wyjęcie białych płomieni gołą ręką i na posłużenie się nimi. Ale nie miała wątpliwości, że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będzie wiedziała, jak to zrobić.
Urodziła się po to, żeby nim zawładnąć.
Rozdział piętnasty
Ridge stał w ogromnej pieczarze z czarnego szkła i patrzył w głąb ognia płonącego w środku szklanej podłogi. Te płomienie fascynowały go. Były dokładnie koloru sintara, gdy rozżarzał się pod wpływem jego gniewu.
Podniósł wzrok i spotkał spojrzenie zakapturzonego mężczyzny, stojącego po drugiej stronie ognia. Był to Griss, noszący pod płaszczem sintar Ridge'a. Za Grissem, w grobowej ciszy, stali półkolem ubrani na czarno mężczyźni z naciągniętymi na głowy kapturami.
Czarne szkło chwytało światło złych, roztańczonych płomieni, wijących się w środku pieczary, i odbijało je w tysiące zwierciadlanych obrazów. Gdyby nie te niezliczone odbicia, pieczara byłaby pogrążona w całkowitej ciemności. Znajdowała się tu tylko jedna żelowa lampa, którą oznaczono wejście. Inne korytarze były zamknięte takim samym szkłem, jakim obłożona była reszta pomieszczenia. Bez lampy nie można by znaleźć wyjścia.
Czarne szkło było wszędzie. Był nim wyłożony sufit, ciosane ściany i podłoga. Zakapturzeni mężczyźni, którzy przyprowadzili Ridge'a do pieczary, zdjęli mu więzy, ale na nic mu się to zdało w tych warunkach. Otoczony był przez szeregi członków Kultu Zaćmienia, a na to, żeby odnaleźć zamaskowane wyjście, potrzebowałby sporo czasu. Dopadliby go, zanim dotarłby do wyjścia.
Prawdopodobnie siedział tu więcej niż jeden dzień, ale nie dostał nic do jedzenia. Ciekaw był, czy Kalena jest już bezpieczna w dolinie. Miał nadzieję, że Uzdrowicielki zatrzymają ją, kiedy dowiedzą się o jej planach. Jednak nie okłamywał się za bardzo. Wiedział, że Kalena nie będzie posłuszna jego poleceniom. Zrobi wszystko, żeby powrócić ze Świetlistym Kluczem.
Kalena z rodu Ice Harvest była jego żoną. Była z nim związana nie tylko poprzez małżeństwo. Ich cielesne związki stanowiły równie silną więź. Jej los był związany z jego losem. Mieli przed sobą wspólną przyszłość. Kalena wróci do niego albo zginie podczas tej próby.
Ridge przeklinał się w duchu za dopuszczenie do tak niebezpiecznej dla niej sytuacji. Przerwał jednak szybko to ciche samobiczowanie. Siła jego gniewu była skuteczną bronią, nie chciał więc jej tracić bezowocnie w gniewie skierowanym przeciwko sobie samemu. Musi ją skierować na tych, którzy go uwięzili, szczególnie przeciw temu bękartowi, który nazwał Kalenę dziwką.
Ręka Ridge'a zacisnęła się automatycznie i skierowała w miejsce, gdzie zazwyczaj wisiał sintar. Zmusił się do spokoju. Musiał kontrolować swój gniew, który groził wybuchem większym niż kiedykolwiek dotąd. Zmaganie się z własnym gniewem pochłaniało zbyt dużo energii.
- Czego chcesz ode mnie? - zapytał ostro.
- Sięgnij do ognia i wyciągnij z niego Klucz Mroku. On jest twój, Fire Whip. Tylko ty możesz nim kierować.
- Przecież to ty chcesz go mieć, a może nie chcesz, co, Griss? Ty lub inni, którzy noszą czarne szkła. Myślisz, że będziesz mógł nim kierować, gdy wyciągnę go z ognia? Jesteście kupą idiotów, jeśli w to wierzycie.
- Zrób, co ci powiedziałem - rozkazał Griss.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ kobieta wraca już z doliny Uzdrowicielek i niesie Świetlisty Klucz. Klucz Mroku jest jedyną bronią, którą możesz ocalić ją i siebie. - Głos Grissa był obleśny i kpiący. - A chyba chcesz ją ocalić, prawda, Fire Whip? Przynajmniej teraz, bo kiedy będziesz miał Klucz Mroku w ręku, przekonasz się, że twoje odczucia będą zupełnie inne. Teraz jednak nie jest dla nas ważne, jakie motywy będą tobą kierowały przy wyciąganiu Klucza. Pragniesz broni, jakiejkolwiek broni. Taka jest twoja natura. I bardzo dobrze. My oferujemy ci broń niepodobną do żadnej innej. Będzie twoja, jeśli masz odwagę po nią sięgnąć.
- Nie widzę w tych płomieniach żadnej broni.
- Spójrz dokładniej, Fire Whip. Ona tu jest. Leży od czasów Władców Jutrzenki. To oni ukryli ją w ogniu.
- Czy to znaczy, że przez wszystkie te wieki Klucz Mroku był ukryty w tych samych górach co Klucz Świetlisty? - Ridge był oszołomiony tymi informacjami.
- Był głęboko schowany, Fire Whip. Zanurzony w ogniu, w kominie górskim, który wydawał się bez dna. Ale nasz pan wiedział, że dno gdzieś musi być. Dużo czasu zajęło zlokalizowanie dna komina. Pomocne okazały się stare księgi, choć wymagało to wielu lat wysiłku. Kiedy zlokalizowano dno komina, tutaj w pieczarze, okazało się, że Klucz ciągle znajduje się w ogniu. Tkwi w środku tych płomieni i nikt nie może go wydobyć. Ogień, który go chroni, nie jest zwykłym ogniem.
- Ilu mężczyzn zginęło przy szukaniu tego Klucza, Griss?
- Liczba nie jest istotna. Ostatnio, kiedy zabrakło nam mężczyzn do wykonania tego zadania, braliśmy ludzi z sąsiednich osad. Ale nasz cel został osiągnięty.
- Nie całkiem. Ciągle nie wiesz, jak wyciągnąć Klucz z płomieni. Czy nie mam racji?
- Znaleźliśmy sposób, Fire Whip. Ty jesteś tym narzędziem, którego użyjemy. Kiedy Klucz Mroku zawładnie Świetlistym Kluczem, jego siła będzie się zmniejszać przez pewien czas. Może przez wiele lat. W tym czasie nasz pan będzie w stanie zbadać go. Nauczy się nim kierować. Zanim Klucz odzyska swoją pierwotną potęgę, on będzie już jego panem.
- A jeśli nie wyjmę go z płomieni? - zapytał Ridge, choć dobrze znał odpowiedź.
- Umrzesz. I gdy tylko przyjdzie tu kobieta ze Świetlistym Kluczem, umrze również.
- Jeśli jestem w stanie dotknąć Klucza Mroku, co może mnie powstrzymać przed wypróbowaniem go w pierwszym rzędzie na tobie?
- Nie będziesz mógł władać nim jak sintarem, głupcze. On będzie reagował tylko na obecność Świetlistego Klucza i musi być użyty najpierw przeciwko niemu, zanim będzie można wykorzystać go w jakimkolwiek innym celu. - Oczy Grissa błyszczały w cieniu kaptura. - Ale kiedy twoje zadanie zostanie spełnione, będziesz miał potężną broń, Fire Whip. Jesteś mężczyzną, który za pomocą broni wielokrotnie ocalił własne życie i życie innych. Nie odwrócisz się od szansy zrobienia tego znowu, niezależnie od tego, jak duże będzie ryzyko. To niezgodne z twoją naturą, żeby w krytycznej sytuacji nic nie robić. Zawsze wybierzesz działanie, nawet jeśli ono może okazać się daremne. Będziesz walczył, choćbyś nie miał szansy na zwycięstwo. Taka jest twoja natura.
Ridge patrzył na niego zdziwiony.
- Skąd znasz mnie tak dobrze?
- Przebadaliśmy cię dobrze, Fire Whip. Przecież to logiczne, że chcieliśmy poznać narzędzie, którego zamierzaliśmy użyć. Mój pan zna doskonale twoje możliwości.
Narzędzie, pomyślał Ridge. Bardzo dobrze. Kult Zaćmienia pozna tnące ostrze tego narzędzia. Spojrzał w głąb ognia płonącego u jego stóp. Generował mało ciepła, zważywszy na gwałtowność płomieni. Nagle pojął, że jest jedyną osobą w pieczarze, która nie odczuwa jego gorąca. Inni trzymali się z daleka, widocznie dawał więcej ciepła, niż mogli znieść.
Przybliżył się. Czubki jego butów znajdowały się teraz na krawędzi paleniska. Mężczyźni pozostali na swoich miejscach. Został sam w środku pieczary zbudowanej z czarnego szkła. Czasza z ogniem nie była głęboko, może tylko na długość ramienia licząc od szczytu płomieni. Ridge zastanawiał się, w jaki sposób ogień utrzymywany był przez całe stulecia. Instynkt mówił mu, że płonął tak od czasu, gdy wzniecili go Władcy Jutrzenki.
Głęboko, w środku ognia leżał jakiś przedmiot. Zobaczył go, gdy podszedł bliżej. Była to szkatułka, zrobiona z czarnego metalu. Ciekaw był, co znajduje się w jej wnętrzu.
Broń. Potrzebował jej, żeby obronić swoją kobietę, gdy wróci i wpadnie w ręce członków Kultu Zaćmienia. Klucz był teraz jedyną bronią w jego zasięgu.
Ridge przyklęknął obok tańczących płomieni. Ogień powinien go palić, ale on czuł tylko umiarkowane ciepło. Przypominało ono ciepło, jakie generował sintar, gdy rozpalał się w jego dłoni do czerwoności. Nawet gdy był najgorętszy, mógł go trzymać w gołej ręce. Dawno temu Ridge doszedł do wniosku, że dziwny efekt jego furii widoczny na stali Countervail był użyteczny jedynie jako broń psychologiczna. Inni widzieli, jak płonął, i bali się go bardziej niż zwyczajnego stalowego ostrza. Tylko Ridge wiedział, że ostrze sintara, chociaż gorące i czerwone, jest zupełnie zwyczajne.
- Wyjmij Klucz z płomieni, Fire Whip. To jest twoje przeznaczenie. Twoja jedyna nadzieja.
Ridge zignorował rozkaz Grissa. Zamierzał wyjąć czarną szkatułkę, ale robił to z własnej woli. Wyciągnął rękę w stronę płomieni. Nic się nie stało. Dalej nie czuł ciepła. Zaledwie tyle, ile dawały promienie słoneczne. Ogień był ciepły, lecz nie był dla niego niebezpieczny.
Ridge przysunął się do skraju czaszy i zanurzył rękę w migotliwych płomieniach. Omal nie stracił równowagi, gdy fala pulsującego ognia popłynęła w jego żyłach. Płomienie przyniosły obietnicę dzikiej, satysfakcjonującej ekstazy. Ciepło płomieni ciągle wydawało mu się umiarkowane. Nie parzyły go, chociaż był w środku. Odpiął guzik mankietu koszuli i podwinął rękaw. Teraz nic nie mogłoby go powstrzymać.
Wolno zbliżył drżące palce do czarnej szkatułki. Sięgnął dalej i po chwili zacisnął palce na metalowym pudełku. Podniecenie, które go ogarnęło, było nie do opisania. Jeszcze nigdy nie doświadczył nic podobnego. Nie potrafił na tyle jasno myśleć, żeby przypomnieć sobie, do czego było ono podobne. Czuł tylko rozszalałą tęsknotę i satysfakcję jakiegoś nowego wymiaru. Próbował się skoncentrować, ale myśli gdzieś mu uciekały.
Och, pomyślał, to nie jest teraz ważne. Teraz ważny był inny rodzaj wiedzy, która nie była przelotna i mglista, tylko silna, gwałtowna i niezawodna jak te płomienie. Klucz Mroku znajdował się pod jego kontrolą. Klucz był ogniem i on był nim również.
Gdy tylko dotknął szkatułki, wiedział, że cokolwiek znajdowało się w środku, było w jego władzy. Potwierdzały ten fakt fale energii przepływające przez jego ciało. Nigdy nie czuł w sobie takiej siły. Klucz był jego. Podniósł się, trzymając zdobycz w obu rękach.
Kiedy członkowie Kultu Zaćmienia zobaczyli, czego dokonał, z ich piersi wydobył się złowrogi syk. Ridge zignorował tych głupich mężczyzn, próbujących igrać z potęgą, o jakiej nie mieli pojęcia.
Obejrzał szkatułkę - płaską, w kształcie klina. Na czarnym metalu widniało wiele nacięć. Ich wzory przypominały mu niektóre litery alfabetu, ale było to tylko nieznaczne podobieństwo.
Ogień dalej płonął u jego stóp, Ridge jednak nie był świadom ani tego, ani obecności Grissa i innych mężczyzn. Całą uwagę skoncentrował na szkatułce. Należała do niego. To on sam wyciągnął ją z płomieni i tylko on pojmował, co zawiera.
Oglądał ją i zastanawiał się, jak ją otworzyć.
- Jeszcze nie, Fire Whip.
Ridge poderwał do góry głowę i przeszył Grissa wzrokiem.
- Odsuń się ode mnie.
- Nie chcemy ci nic zrobić - powiedział gładko Griss. - Ty i Klucz jesteście dla nas potężną bronią. Musimy dbać o ciebie. Powinieneś teraz odpocząć. Wyciągając Klucz z ognia straciłeś wiele energii, więcej, niż zdajesz sobie sprawę. Zabierzemy cię z powrotem do jaskini, w której siedziałeś. Dostaniesz jeść, później się prześpisz, a gdy się obudzisz, twoja kobieta już tu będzie. Wtedy ocenisz rozmiar swojej siły. Kiedy ty poznasz prawdę, my poznamy ją również. Chodź. Musisz odpocząć.
Ridge zastanawiał się nad sytuacją. Nie czuł zupełnie zmęczenia. Wręcz przeciwnie - przez jego ciało przepływała pulsująca energia. Podobnego uczucia doświadczał wtedy, gdy brał Kalenę w ramiona. Zdał sobie sprawę, że część jego odczuć ma źródło zmysłowe. Gdyby była tutaj Kalena, położyłby ją obok ognia, rozsunąłby jej delikatne uda i otoczył się ich jedwabistym ciepłem.
Teraz zdał sobie sprawę, że to niesprecyzowane uczucie, którego doświadczył po wyjęciu szkatułki z Kluczem, było właśnie rodzajem takiej tęsknoty. Podobne doznania towarzyszyły mu, kiedy pogrążał się w Kalenie i wpadał w wir pożądania. Przez kilka sekund ten obraz był tak silny, że Ridge zapomniał o wszystkim poza czarnym pudełkiem, które trzymał w dłoniach.
Metalowy przedmiot wibrował melodyjnie energią, która pędziła przez jego ciało. Mógłby teraz pokonać Kalenę siłą swojej żądzy. Powinna nauczyć się, że jest i zawsze będzie jego, a jej oddanie musi być całkowite. Była tylko kobietą stworzoną po to, by mu służyć. Mógł sycić się nią raz po raz, w nieskończoność. Była kobietą. Miękką i słabą. Jego kobietą.
- Odpocznij, Fire Whip. Chodź z nami. Potrzebujesz wypoczynku.
Ridge potrząsnął głową, jakby próbował pokonać pożądanie, które obezwładniało mu umysł. Nie potrzebował odpoczynku, tylko samotności. Musiał poznać dokładnie naturę tego, co wyciągnął z płomieni.
- Nie próbujcie mnie dotykać - powiedział spokojnie do Grissa i innych mężczyzn.
- Nie mamy zamiaru.
Ridge podszedł do nich ostrożnie okrążając ogień, który z jednakową siłą palił się w środku pieczary. Żaden z zakapturzonych mężczyzn nie próbował związać mu rąk. Utworzyli wokół niego krąg, zachowując jednak odpowiedni dystans. Kiedy cała grupa doszła do jaskini, w której Ridge był przetrzymywany, zatrzymali się i czekali spokojnie, żeby wszedł do środka.
Ridge zawahał się chwilę, wiedział jednak, że nie może jeszcze użyć Klucza. Obejrzy go i nauczy się nim kierować. Potrzebował na to czasu i samotności. Bez niechęci wszedł do skalnej komórki. Okratowane drzwi zatrzasnęły się za nim, ale nie zwrócił na to uwagi. Wiedział, że dopóki będzie miał metalową szkatułkę, nikt go nie dotknie.
W korytarzu ucichły kroki wyznawców kultu, jedynie Griss nie odszedł.
- Nie będę tu długo, Fire Whip - powiedział. - Zostałeś wyszukany i przyprowadzony tutaj w jednym tylko celu i wkrótce go spełnisz.
- A co stanie się później? - zapytał leniwie Ridge. Ciągle patrzył na metalowe pudełko.
- Później Kult Zaćmienia obejmie w posiadanie swoje prawowite dziedzictwo. Jesteśmy tymi, którzy utrzymują przy życiu dawną wiedzę. Jesteśmy tymi, którzy znają potencjał potężnego narzędzia Władców Jutrzenki, pogrzebanego wiele lat temu. Jesteśmy tymi, którzy badają przeszłość, żeby kontrolować przyszłość.
- Nie liczyłbym na to, Griss. Coś mi mówi, że sam jesteś raczej narzędziem, a nie przywódcą.
- Głupcze. Zobaczysz, że twoja kontrola nad Kluczem będzie miała krótki żywot. Zrozumiesz wtedy, że byłeś tylko głupcem.
- Tak jak ty, Griss? Jesteś narzędziem kogoś, kto uważa, że może kierować Kluczem. Gdzie jest ten twój pan? Ten, który używa cię do swoich rozgrywek? Chciałbym się z nim spotkać. Sprawdź, czy będzie mógł wziąć ode mnie Klucz. Sprowadź go do mnie, Griss. Pozwól mi mówić z tym, który jest odpowiedzialny za to wszystko.
- Kiedy potęga Kluczy zażąda ciebie i kobiety, zrozumiesz, kto jest władcą. - Griss odwrócił się i zniknął w korytarzu.
Po jego odejściu Ridge przez długą chwilę nie ruszał się z miejsca, badając w świetle lampy czarną szkatułkę. Opętała go chęć dowiedzenia się, co znajduje się w środku. Usiadł na podłodze, skrzyżował nogi, postawił przed sobą szkatułkę i zastanawiał się, jak ją otworzyć. Jego palce dotykały lekko powierzchni czarnego metalu, szukając jakiejś szpary lub nacięcia. Gdy nie znalazł żadnego, powstrzymując narastającą niecierpliwość, próbował znowu.
Powinien otworzyć kasetkę. Miał do tego prawo. Kiedy słowa te uformowały się w jego głowie, wieczko kasetki odskoczyło samo. Ridge spojrzał do środka i niedowierzająco patrzył na to, co leżało w środku. Oczekiwał ognia, z którym czuł się spowinowacony.
To, co znalazł, było lodem. Był to najzimniejszy lód, jaki dotąd spotkał, w dodatku intensywnie czarny. Czarne zimno promieniowało ze szkatułki z nieludzką siłą. Lód uformowany był w kształt klina lub końca strzały, ale znacznie szerszej niż się na ogół spotyka. Wąska część klina wydawała się przeznaczona do wzięcia w rękę. Ale jak mógł chwycić coś tak nieprawdopodobnie zimnego? Lód palił niczym ogień, mógł nawet zabić.
Wiedział jednak ponad wszelką wątpliwość, że kiedy przyjdzie odpowiednia chwila, będzie mógł wziąć klucz do ręki. Zdał sobie sprawę, że cały drży, gdy ostrożnie zamykał szkatułkę. Nie wiedział, czy było to spowodowane przenikliwym zimnem, czy napięciem jego mięśni.
Postawił przed sobą szkatułkę i czekał. Griss był w błędzie. Ridge wiedział, że nie potrzebuje snu. Nigdy nie czuł w sobie tak dużo siły i potęgi i nigdy nie był tak pełen życia. Napędzała go siła, której źródło było nieskończone. Był w nim ogień. Palił się jak stal Countervail. Zanim skończy się noc, musi znaleźć sposób na spalenie Klucza Mroku. Ridge wiedział, że takie jest jego przeznaczenie.
Podczas drogi powrotnej z gór Kalena straciła poczucie czasu. Szła szybko, przyciskając do siebie srebrne pudełko. Czuła w sobie niebywałą potrzebę wyzwolenia energii, która w niej wrzała, ale musiała ją kontrolować do czasu, gdy przyjdzie pora wyjęcia Klucza.
Cały czas myślała o Ridge'u, o tym, że będzie miała jego dziecko. Nie mogła skoncentrować myśli na niczym innym. Próbowała przemyśleć sytuację, ale potrzeba wyzwolenia energii brała górę. Musiała dojść do jaskini przed zmrokiem.
Zachód słońca był odpowiednią porą. Kalena nie wiedziała dokładnie, co ma zrobić o tej porze dnia, ale była świadoma, że to niezwykle ważne. Przywołała z pamięci coś, co wydarzyło się o zachodzie słońca. Była to pora dnia, w której poślubiła Ridge'a. Tradycyjny czas na ślubną ceremonię. Zmarszczyła brwi próbując wyrzucić to wspomnienie z pamięci. Jak mogła pozwolić na to, żeby mężczyzna zawiesił na jej szyi zamek i klucz?
Ridge był tylko mężczyzną, niedoskonałą istotą szukającą rozrywki. Jego użyteczność była ograniczona. Fakt, że była z nim w ciąży, oznaczał, że nie potrzebowała go więcej. Ale przecież to nieprawda. Jak to jest? Czuła zamęt w głowie. Mógł odebrać jej szansę na wolność. Ale przecież nie chciała wolności bez niego. Chciał nią kierować.
Walczyła z nim, ale ta walka wzmacniała ich więzy, stawali się sobie coraz bliżsi. W tych zmaganiach było zmysłowe podniecenie. To wszystko nie mogło zakończyć się ani całkowitą wygraną, ani zupełną klęską.
Ridge miał usposobienie wywodzące się z Mrocznego Krańca Spectrum. Ona miała talent do łagodzenia jego gniewu. On używał swojej zmysłowej siły do panowania nad nią. Ona kierowała nim używając podobnej siły.
Właściwie żaden z argumentów przychodzących jej do głowy nie miał teraz znaczenia. Obydwa Klucze zostały wydobyte. Czekały na siebie z wciąż wzrastającą energią. Wiedziała, że lekka wibracja jej Klucza była odpowiedzią na Klucz, który z pewnością już odnalazł Ridge. Kalena czuła, jak energia z Klucza przepływa przez jej ciało.
Wkrótce stanie twarzą w twarz z Kluczem Mroku i mężczyzną, który go posiadł. Kiedy ze złością odwróciła się przy pokonywaniu następnego zakrętu, ku swemu zaskoczeniu poczuła, że chwyta ją czarna mgła. Kalena zatrzymała się i zawołała z pogardą:
- Głupi mężczyźni. - Słuchała, jak odpowiedziało jej echo. - Niosę Klucz, tak jak mi rozkazaliście. Nie mam zamiaru uciekać. Będę szczęśliwa, gdy zobaczę rezultat waszego głupiego postępowania. Zabierzcie tę mgłę - nie chcę, żeby mnie dotykała.
Nie było odpowiedzi, ale czarna mgła, która kłębiła się wokół, już jej nie dotykała. Zasłoniła tylko góry, niebo i drogę. W kilka sekund później Kalena została całkowicie przez nią okrążona; mimo to czuła się bezpieczna. Wolno szła naprzód. Mgła ciągle napływała i odpływała, jakby chciała oplątać jej ręce i nogi. Chociaż nie widziała przed sobą dalej niż na dwa kroki, nie zatrzymywała się.
Gdy ciemność wokół niej przybrała nieco inny odcień, Kalena wiedziała, że weszła do jaskini. Mgła zaczęła opadać i Kalena zobaczyła zbliżające się do niej postacie z lampami w rękach. Zatrzymali się przed nią w pewnej odległości i Kalena zdała sobie sprawę, że nie podejdą do niej bliżej, dopóki trzyma w ręku szkatułkę. Uśmiechnęła się zimno jak kobieta, która wie, że jest zabezpieczona przed dotykiem mężczyzn.
- Idioci - mruknęła - nie macie pojęcia o wolności. Bawicie się przedmiotami, których potęgi nie rozumiecie. One wkrótce was zniszczą.
- Bynajmniej, kobieto. - Griss podniósł lampę tak, że mogła widzieć jego ascetyczną twarz i błyszczące oczy. - Brak ci inteligencji i zrozumienia. Ale czegóż innego można się po tobie spodziewać? Jesteś zaledwie kobietą. Chodź, spotkaj swoje przeciwieństwo na Spectrum. Jest już prawie zachód słońca i twój oblubieniec czeka na ciebie. Spełnijcie ten mariaż ognia i kryształowego lodu. To zmieni przyszłość świata. Szkoda, że nie zdążysz tego zobaczyć.
- Twoja groźba jest bezrozumna. - Kalena poszła posłusznie do przodu, rozbawiona faktem, że zakapturzeni mężczyźni cofnęli się przed nią. - Pójdę z wami, ponieważ mam tu coś do zrobienia.
Prowadzili ją przez mroczne korytarze i nawet nie zawiązali jej oczu. Zgubiła się już po zrobieniu dziesięciu zakrętów, ale z Kluczem w ręku nie bała się. Kiedy zaczęła się zastanawiać, jak długo będą ją jeszcze prowadzić, zdała sobie sprawę, że stąpa po szkle. Czarnym szkle.
Klucz w jej ręku zaczął mocniej wibrować. Zatrzymała się; patrzyła, jak mężczyźni wchodzą do pieczary obłożonej czarnym szkłem. W centralnej części pomieszczenia płonął ogień, chociaż nikt go nie podsycał. Wolno weszła do środka. Czuła, że szkatułka w jej ręku zaczęła silnie pulsować.
- Tutaj spotkasz swój los, kobieto. Twój mąż, który będzie twoim katem, czeka na ciebie. - Griss z kpiną zamiótł przed nią czapką i cofnął się. - A ty, głupia kobieto, nie możesz nawet uciec przed nim.
Kalena spojrzała na obszerną, szklaną pieczarę i zobaczyła Ridge'a. Stał na szeroko rozstawionych nogach, jakby przygotowany do walki. W jednej ręce trzymał metalowe czarne pudełko.
- Więc zdecydowałaś się wrócić - powiedział miękko poprzez płomienie ognia.
- Nie miałam wyboru.
- To prawda. - Postąpił kilka kroków do przodu i światło ognia oświetliło jego ostre rysy. Złoto jego oczu przypominało kolor płomieni i było tak samo niebezpieczne.
Pod ścianami stali wyznawcy Kultu Zaćmienia. Kalena wiedziała, że czuli się tam bezpieczniejsi i chciało jej się śmiać. W tej pieczarze nie było bezpiecznie. Nie teraz. Gwałtowna, radosna energia przepłynęła przez jej ciało.
- Klucze muszą być bliżej siebie - powiedziała do Ridge'a.
- Ich siła została zwolniona i jest już w ruchu. Czy ją czujesz?
- Tak, czuję. Wkrótce dowiesz się, kobieto, jak jesteś słaba i miękka. Poznasz, co znaczy prawdziwe poddanie się. Jak mogłaś rzucić mi wyzwanie ze Świetlistym Kluczem w ręku? Otoczę cię ciemnością, wezmę cię i podporządkuję całkowicie swojej woli. A kiedy to zrobię, Świetlisty Klucz zostanie zniszczony.
- Nie, Fire Whip, nie możesz zniszczyć ani mnie, ani Klucza. Jesteś tylko mężczyzną, który włada ciemnością. Ona jest źródłem twojej żądzy, twojej furii i twojej, pożałowania godnej, męskiej siły. Ona nie przeżyje bezpośredniej konfrontacji z niczym, co pochodzi ze Świetlistego Krańca Spectrum. Możesz się tylko wściekać i przechwalać, że potrafisz dominować, ale wcale tak nie jest.
- Twoja kobieca arogancja i duma są tak samo kłamliwe i głupie jak twoje rozumowanie. Ty i wszystkie inne kobiety istniejecie tylko po to, by służyć mężczyznom, a ty masz służyć mnie. Wszystko, co jest kobiece, musi kłaniać się wszystkiemu, co męskie. Dlatego Światłość musi ostatecznie poddać się Mrokowi.
- Ty głupi mężczyzno. Czy nie rozumiesz, że Mrok istnieje tylko dzięki temu, że jest też Światłość? Mroczny Kraniec Spectrum jest zimny i martwy. Tylko Świetlisty Kraniec pozwala mu istnieć.
Ale Kalena wiedziała, że i Światłość nie znaczy nic bez Mroku. Jeden Kraniec nie może istnieć bez drugiego. Zniszczenie jednego pociągnie za sobą zniweczenie drugiego. Wszystko to przemknęło jej przez głowę, ale wiedziała, że nie czas na przypominanie sobie nauk Olary. Próbowała wyrzucić je z pamięci i skoncentrować się na tym, żeby zwyciężyć w tej konfrontacji.
- Siła Mrocznego Krańca Spectrum jest nieogarniona - powiedziała Kalena.
Pragnął jej z rozszalałą żądzą, która była silniejsza niż siła, z którą Klucz Mroku chciał zniszczyć Świetlisty Klucz. Zawrzała w nim furia, która rozpalała w jego ręku stal z Countervail. Mógł jej użyć do zapanowania nad Kluczem. Żeby to zrobić, musiał powstrzymać wypływający lód i ogrzać Klucz swoim wewnętrznym ogniem.
Był to ten sam ogień, który rozpalał stal Countervail, i ten, który w nim płonął, gdy chował się w miękkim cieple oczekującego go ciała Kaleny. Pulsował w nim, w jego żyłach, rozpalał w nim namiętność i błyszczał obietnicą przyszłości.
Ogień był życiem.
Rozdział szesnasty
On jest jej naturalnym przeciwieństwem. Jej towarzyszem. Mężczyzną, z którym stworzyła nowe życie. Klucz drżał w ręku Kaleny, gdy poprzez płomienie patrzyła w twarz Ridge'a. Wibrowała w niej obietnica spełnienia, siły i triumfu. Ponad wszystkim jednak dominowała obietnica życia, któremu dali początek.
Oczy Ridge'a płonęły. Były gorętsze niż ogień.
- Jesteś moja - powiedział. Twarz miał stężałą od wewnętrznej walki. Trzymał Klucz Mroku, jakby był on i talizmanem, i bronią.
Kalena pragnęła mu się poddać, ale z równą mocą odczuwała potrzebę przeciwstawienia się. Czuła, że ten wewnętrzny konflikt rozerwie ją na strzępy.
- Nie należę do żadnego mężczyzny, Fire Whip. Nie potrzebuję mężczyzny.
- Kiedy wezmę cię znowu, przekonam cię, że jesteś moja. Nawet gdybyś uciekła na koniec świata, nie będziesz w stanie uciec ode mnie. Teraz jestem częścią ciebie.
Dziecko. Czy on wie o dziecku? Czy wyczuł w niej nowe życie? Świetlisty Klucz zapłonął jaśniej niż dotąd. W mózgu Kaleny kłębiły się wspomnienia rodzącej w samotności kobiety, której mąż znajdował się w tym czasie w gospodzie. Z nią by tak nigdy nie było. Wiedziała o tym. Ridge nie porzuciłby żony i dziecka. Poszedłby dla nich przez ogień do Mrocznego Krańca Spectrum, a gdyby to było konieczne, poszedłby nawet do Świetlistego Krańca. Była jego, tak jak on był jej.
Ridge stojący po drugiej stronie ognia patrzył ze zdumieniem na Kalenę.
- Jestem częścią ciebie - powtórzył.
W jego oczach wyczytała, że wie o nowym życiu, które razem stworzyli. Odgadł to jakoś.
- Ridge! - Wykrzyknęła jego imię, ale więcej nie potrafiła powiedzieć. Głowę miała pełną jakichś ulotnych obrazów.
To było tak, jakby Ridge ją dotykał. Czuła jego ręce, szukające jej intymnych miejsc, domagały się od niej namiętności. Zaczęło ją wypełniać rozkoszne uczucie i zamknęła oczy. Twarde dłonie Ridge'a muskały jej delikatne brodawki, skłaniając je do pełnego rozkwitu. Silne, białe zęby z wywołującą dreszcze delikatną dzikością kąsały wnętrze jej ud.
W złotych oczach pojawił się głód, który rozpalił w niej żądzę. Ciało Ridge'a pulsowało siłą, która obezwładniała, a wyzwolona namiętność popłynęła w jej krwi.
Kalena, oszołomiona zmysłowymi odczuciami wysyłanymi do niej z drugiej strony ognia, z trudem utrzymywała równowagę. Nie mogła otworzyć oczu. Cicho jęknęła. Ciągle czuła Ridge'a. Chwycił jej nadgarstki w swoje duże dłonie, ścisnął udami jej nogi. Jego usta wpijały się w nią i Kalena poddała się uściskowi. Krew zaczęła w niej śpiewać.
On był ogniem, a ona lodem. Niebezpieczne płomienie, które paliły się w nim, mogły być ugaszone przez jej miękką kobiecość, zimną i czystą jak kryształ. On dawał jej namiętność, a ona jemu ukojenie. Razem mogli kreować przyszłość.
Rozsunął jej uda. Czuła między nimi jego ciężką, pulsującą męskość, szukającą wejścia do jej gorącego, wilgotnego wnętrza. Wciskała się w nią, domagała się przyjęcia, jakby miała do tego prawo. Nie miała wyboru i musiała się poddać. On był jej. Chciała się poddać. Chciała go przyjąć, przywiązać łańcuchem i uczynić na zawsze swoim.
Tylko poddając się w tej wyjątkowej walce mogła liczyć na zwycięstwo. Kalena krzyknęła w momencie, gdy posiadł ją całkowicie i w odpowiedzi usłyszała namiętny okrzyk męskiego oddania i triumfu. Teraz byli jednością. Kobieta i mężczyzna połączeni w jedność. Paradoks Spectrum w swoim najbardziej błyskotliwym przejawie.
Przeciwieństwa, które się przyciągają. Przeciwieństwa, które mogą niszczyć. Przeciwieństwa, które mogą stworzyć na tyle potężny związek, żeby wykreować nowe życie. Fenomen, który może zatrzymać świat na nie kończącą się chwilę.
Kalena otworzyła oczy.
Ridge stał ciągle po drugiej stronie ognia i promieniował satysfakcją, ale wciąż jeszcze toczył tę dziką batalię. Widziała to w każdym calu jego szczupłego, potężnego ciała. O co on jeszcze walczy, pomyślała zdziwiona? Nagle doznała wstrząsu, gdy uświadomiła sobie, że walczy o to, żeby zapanować nad swoim Kluczem. Przecież ona musi dokonać tego również.
Jeśli tego nie zrobią, zniszczą się wzajemnie i zniszczą nowe życie, które razem stworzyli. Ich życie zależało w tej chwili od wyniku walki z Kluczami.
Świadomość tego faktu wstrząsnęła nią do głębi i przegnała radość. Zdała sobie sprawę, że nie może zniszczyć mężczyzny, do którego wróciła, po to, żeby go uratować. Był jej mężem i ojcem jej dziecka. Był jej przeznaczeniem.
Co ma robić? Nie przyszła tu po to, żeby go zabić. Patrzyła oszołomiona, jak Ridge chwycił Klucz i trzyma go w obu rękach. Widziała, że cierpi, próbując przejąć nad nim kontrolę.
Świetlisty Klucz błyszczał i drżał, pragnąc uwolnić swoją energię, a ciepło, którym promieniował, wprost ją spalało. Czuła, że wkrótce ją zniszczy. Chyba że ona go uprzedzi.
Ale czy to możliwe? Nikt nie mógł władać Kluczami. To dlatego przed wiekami zostały rozdzielone i ukryte. Jednak mądrość wieków była teraz bezużyteczna. Energia Kluczy została uwolniona i Kalena wiedziała, że jeśli nie znajdzie sposobu zapanowania nad swoim Kluczem, Ridge zostanie zabity.
Wzięła głęboki oddech i położyła obydwie dłonie na ognistej rękojeści. Ciepło było niewiarygodne. Żyło, próbowało ją pochłonąć. Białe płomienie przypalały jej nerwy. Musi ochłodzić Klucz, inaczej całkowicie straci nad nim kontrolę. Chociaż była nie praktykującą Uzdrowicielką, potrafiła zajrzeć do swojego wnętrza i znaleźć odpowiedź, której potrzebowała.
Wiedziała, że Klucz zawiera siłę całego Piasku, który do tej pory istniał. Zamknęła więc oczy i zaczęła oddychać jego ciepłem. Zobaczyła oślepiającą zasłonę. Wyciągnęła rękę i pociągnęła ją. Wyczuła opór, ale po chwili zasłona opadła.
Odpowiedź od razu była oczywista. Jedynym rozwiązaniem było ochłodzenie białego ognia w sposób, w jaki Uzdrowicielki obniżały gorączkę, a ona łagodziła złość Ridge'a. Była córką rodu Ice Harvest. Głęboko tkwiła w niej siła lodu, siła, która wyciągała ciepło z ognia. Siła ta była jej dziedzictwem danym po to, żeby zawładnąć Kluczem. Zamknęła oczy i wszystkie swoje myśli skoncentrowała na Kluczu utworzonym z płomieni.
Strumień energii wygiął się w łuk łącząc obydwa Klucze. Z trzaskiem i błyskiem ognia energia krążyła wokół Kaleny i Ridge'a. Szklana pieczara trzęsła się i wypełniała wrzaskiem członków Kultu Zaćmienia. Odbijał się on niesamowitym echem i mieszał się z następną falą krzyku.
Ridge z pewnością nie krzyczał. Jego usta były zaciśnięte w cienką, zdecydowaną linię, a oczy błyszczały ogniem wściekłości. Kalena zobaczyła, że ogień sięga Klucza z czarnego lodu, który trzymał Ridge. Wstrzymała oddech, gdy jej Klucz błysnął, a po chwili białe płomienie zaczęły tężeć, zmieniając się w biały metalowy przedmiot, wyraźnie zimniejszy.
Znowu usłyszała krzyk członków Kultu Zaćmienia, ale tym razem był to krzyk wściekłości, jednak żaden z zakapturzonych mężczyzn nie ośmielił się podejść bliżej. Siła Kluczy była jeszcze na tyle potężna, że trzymali się z daleka.
- Nie pozbawiaj nas zwycięstwa! - Pieczarę wypełnił bolesny krzyk Grissa. - Zniszcz ją, Fire Whip. Takie miałeś zadanie. To był jedyny powód, dla którego cię oszczędziliśmy. Uwolnij Mrok, żeby pochłonął ją i jej Klucz. Uwolnij go!
Ridge patrzył na Kalenę, jakby była jedyną, najważniejszą rzeczą we wszechświecie. Gdy tak stali usiłując powstrzymać siłę Kluczy, Kalena nie mogła oderwać od niego oczu.
- Ridge, nie wiem, jak długo będę w stanie nad nim panować - powiedziała. Głos miała ochrypły i wyschnięte usta.
- Dostatecznie długo - odparł. - Właśnie dostatecznie długo. - Z ogromnym wysiłkiem obrócił się i przesunął w miejsce, gdzie upadła czarna szkatułka. Przejście tych kilku kroków wyczerpało go całkowicie. Upadł na kolana; wysoko nad głową trzymał ręce zaciśnięte na Kluczu. - Do Kamieni! - krzyknął wbijając Klucz w czarną, szklaną podłogę, ale jego głos utonął we wściekłym wyciu, które wypełniło całą pieczarę.
Nagle rozległ się potężny huk.
- Nie! - wrzasnął Griss, jakby to on sam został zaatakowany.
- Zaklinam cię na Kraniec Spectrum, nie!
Kalena zmagała się jeszcze ze swoim Kluczem, patrząc z przerażeniem na pojawiającą się w samym środku pieczary długą, cienką szczelinę. Zaczynała się ona od miejsca, w którym klęczał zgarbiony Ridge, z trudem łapiąc powietrze. Przechodziła przez czaszę wypełnioną ogniem i zmierzała w kierunku Kaleny.
Ridge słaniał się na nogach podnosząc czarne pudełko. Widać było, że ostatkiem sił wpycha Klucz do szkatułki. Zanim zatrzasnęło się wieczko, Kalena zdążyła jeszcze zauważyć, że Klucz Mroku żarzył się lekko dzięki ciepłu rąk Ridge'a.
W pieczarze rozległy się krzyki wściekłości i przeraźliwej, śmiertelnej udręki. Zakapturzone postacie rzuciły się w kierunku Ridge'a i Kaleny. Przycisnęła do siebie Klucz, świadoma, że jego siła zaczyna zanikać. Z najwyższym trudem zdołała nad nim zapanować. Szukała pod stopami srebrnego pudełka. Znalazła je w momencie, gdy Ridge ukrywał kasetkę z Kluczem w czaszy gorejących płomieni.
W tym samym momencie rozległ się następny, ostry trzask i od długiej postrzępionej szpary zaczęła się rozchodzić pajęcza sieć nowych pęknięć. W szparze widać było bezkresną ciemność, z której rozchodziło się potworne zimno.
- Uciekaj, Kaleno, pieczara zaczyna się walić!
- Ridge, bez ciebie nie ucieknę. Nie mogłabym zostawić cię samego po tym, cośmy przeszli. - Wymacała stopą srebrne pudełko, podniosła je i włożyła do środka ochłodzony już Świetlisty Klucz. Zatrzasnęła wieczko. Prawie natychmiast poczuła, że już całkowicie odzyskała nad sobą kontrolę.
Odczula ulgę.
Następny, niepokojący odgłos łamania wypełnił pieczarę. Kalena spojrzała w dół i spostrzegła pomiędzy stopami głęboką szczelinę idącą od czaszy płomieni. Zakapturzone postacie ruszyły do przodu i wyciągnęły ręce, chcąc ją złapać.
- Ridge!
- Trzymaj Klucz. Nie dotkną cię dopóty, dopóki go masz.
Doskoczył do niej, gdy coraz więcej postaci z czarnymi szkłami zbliżało się do niej. Płomienie ognia wyskoczyły do góry, odbijając się z wściekłością w szklanych powierzchniach pomieszczenia. Wyznawcy Kultu Zaćmienia bezsilnie krzyczeli, biegając w panice.
- Gdzie jest wyjście? - Kalena rozglądała się bezradnie.
- Widziałem, że niektórzy z nich przechodzili tędy - wskazał gładką szklaną ścianę, która nie zaczęła jeszcze pękać. - Stawiali na podłodze lampę, żeby zaznaczyć wejście. Chodź, musimy się stąd wydostać. - Ridge chwycił ramię Kaleny i zaklął.
Zaczął potrząsać ręką, jakby została boleśnie zraniona.
- Nie mogę cię dotykać. Zbliżają się. Chodź! Trzymaj się blisko mnie.
Skierowali się do szklanej ściany. Kiedy biegli, czarne szkło zaczęło się łamać. Kalena zobaczyła pod nogami rozpadlinę, w której widać było tylko mrok. Ridge chwycił stojącą na podłodze lampę i czekał, dopóki Kalena nie przeszła przez postrzępione tunelowe wyjście.
- Szybko - szepnął. - Za chwilę nas dopadną.
Kalena, posłuszna rozkazowi, pobiegła przyciskając do siebie kasetkę.
- Nie możesz uciec! - Rozległ się łkający głos Grissa, w którym słychać było zarówno cierpienie, jak i furię. - Chyba nas nie zostawisz. Nie możesz nas opuścić!
W rozwianej czarnej szacie pędził w stronę Kaleny. Wyglądał jak zły ptak, który chce porwać w szpony swoją ofiarę. Obejrzała się przestraszona, nie była bowiem pewna, czy Klucz obroni ją przed ślepą męską furią.
Ale nagle Ridge błyskawicznie znalazł się pomiędzy nią a Grissem i Kalena wiedziała, że nadszedł koniec mężczyzny, który ośmielił się nazwać ją dziwką. Ogarnęła ją fala całkowitej słabości. Chciała krzyknąć, powiedzieć Ridge'owi, że z Kluczem w ręku jest bezpieczna, ale nie miała szansy. Wiedziała, że nawet gdyby mogła wydobyć głos ze ściśniętego gardła, to i tak nie powstrzymałaby Ridge'a. On był jej drugą polową, jej przeciwieństwem, mroczną stroną życia. Ridge mógł zabijać.
Griss znowu wrzasnął i jego płaszcz owinął się wokół Ridge'a. Przez chwilę wydawało się, że trwają w gwałtownym uścisku, potem zwalili się na podłogę. Tarzali się po niej, ale Kalena nie widziała przebiegu walki, ponieważ skrywał ich płaszcz. Usłyszała natomiast przeraźliwy krzyk, który podrażnił wszystkie jej nerwy.
Obie walczące postacie nagle znieruchomiały. Kalena stała jak skamieniała. Pęknięcie w podłodze wydłużyło się o następne kilka metrów i prawie sięgało leżących mężczyzn.
- Ridge, uciekaj stamtąd. Podłoga się zapada, a pod nią jest czarna czeluść.
Ridge uwolnił się od płaszcza martwego Grissa. Wstał, trzymając w ręku sintar. Kalena zdała sobie sprawę, że odebrał go Grissowi i zabił go nim. W świetle tańczących płomieni zobaczyła, że ostrze sintara jest czerwone, ale tym razem nie rozpaliła go furia Ridge'a. Stal była czerwona od krwi Grissa.
Ridge podbiegł do niej; uniósł lampę.
- Powiedziałem ci, żebyś stąd wyszła.
- Tak, Ridge. - Nie miała czasu znów mu wyjaśniać, że nie mogła odejść bez niego. Odwróciła się tyłem do ziejącego ciemnością korytarza i zobaczyła, że szczelina w środkowej części podłogi poszerza się gwałtownie. Ciało Grissa zawisło przez moment na jej krawędzi, po czym z niesamowitą nieuchronnością stoczyło się w czarną przepaść.
- Kaleno, do korytarza!
Oddychała głęboko, próbując uspokoić galopujące tętno i przeskoczyła przez otwór w trzeszczącym i walącym się szkle. Ridge był tuż za nią. Zatrzymali się już bezpieczni w korytarzu i popatrzyli w głąb pieczary. Czasza palącego się ognia znikała właśnie z pola widzenia, reszta zaś szklanej podłogi rozpadała się. Ogień z ukrytym w nim Kluczem Mroku zniknął w ziejącej czernią rozpadlinie, a wraz z nim wrzeszczący wyznawcy Kultu Zaćmienia. Ich krzyk odbijał się przeraźliwym echem.
- Do przeklętego, Mrocznego Krańca Spectrum. - Słowa wypowiedziane przez Ridge'a były prawie niesłyszalne.
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona, widząc, że Ridge wpatruje się intensywnie w pękniętą pieczarę.
- Jeden z nich zdążył wyjść. Widziałem światło lampy znikające w ścianie po przeciwnej stronie pieczary. A może tylko mi się wydawało? To nie ma teraz znaczenia. Nic nie możemy zrobić. Musimy się stąd wydostać.
Ridge odwrócił się i zrobił kolejny daremny wysiłek, żeby dotknąć ramienia Kaleny. Zaklął z furią, gdy okazało się, że nie jest to możliwe.
- Mamy przed sobą następny problem - powiedział wpatrzony w czerń skalnego korytarza.
Kalena odwróciła się od zniszczonej pieczary i podążyła za spojrzeniem swojego towarzysza. Światło lampy oświetlało tylko niewielki skrawek korytarza.
- Nie sądzę, żeby było to główne wyjście. Droga, którą prowadził mnie Griss, była dobrze oświetlona - z niepokojem stwierdziła Kalena.
- Wiem. Ale niektórzy wyznawcy Kultu przychodzili i tą drogą. Widziałem, jak wchodzili do pieczary, a wejście zaznaczali lampą.
Kalena przełknęła ślinę.
- Zdajesz sobie sprawę, że możemy zagubić się w tych korytarzach?
- Biorę to pod uwagę, ale nie możemy wrócić do tej przeklętej pieczary. Musimy próbować znaleźć wyjście, i to szybko. Nie wiemy, dokąd może sięgnąć ta rozpadlina. Może nawet dojść do środka gór.
- Nie. - Pewnym głosem stwierdziła Kalena. - Tak się nie stanie. Rozpadlina powstała tam, gdzie miała powstać, i nie będzie przesuwać się dalej. Tutaj jesteśmy bezpieczni.
Ridge spojrzał na nią zachmurzony.
- Skąd o tym wiesz?
Spojrzała na swoją szkatułkę.
- Po prostu wiem.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zmienił zamiar, jego oczy spoczęły na srebrnym pudełku.
- Czy możesz powiedzieć jeszcze coś więcej, co byłoby dla nas użyteczne?
- Może. - Dotknęła szkatułki. - Widzisz, jest to przedmiot należący do światła, a nie do ciemności.
- Wiem - przytaknął zniecierpliwiony.
- Dlatego przypuszczam, że Klucz może nas stąd wyprowadzić - powiedziała.
- W jaki sposób?
Potrząsnęła głową.
- Ja... ja nie jestem tak zupełnie pewna. Myślę jednak, że teraz, gdy Klucz Mroku został unicestwiony, to Świetlisty Klucz nie będzie już do niego dążył. Jego miejscem jest lodowa pieczara, znajdująca się powyżej doliny Uzdrowicielek, i powinien tam się kierować.
- Kaleno, próbujesz mi powiedzieć, że jesteś w kontakcie z tym piekielnym Kluczem?
- Niezupełnie. - Zawahała się, szukając sposobu na wyjaśnienie czegoś, czego sama nie rozumiała. - Ale czuję, jak mnie pociąga. Wcześniej kierował mnie w stronę Klucza Mroku. Była to energia dążąca do jego zniszczenia. Może jeśli wyjmę Klucz znowu...
- Nie! - Ridge zdecydowanie odradził takie ryzyko.
Kalena skinęła głową.
- Tak, to mogłoby być niebezpieczne. I może niepotrzebne. Ciągle czuję energię Klucza, nawet przez szkatułkę. - Spojrzała na Ridge'a. - Czy chcesz zaryzykować i pozwolić mi spróbować wyprowadzić nas stąd?
Patrzył na nią długą chwilę, po czym skinął głową.
- Dobrze. Nie mamy nic do stracenia, prawda? Prowadź. Ja będę liczył kroki i zostawiał jakieś znaki. Jeśli nie dopisze nam szczęście i nie znajdziemy wyjścia, przynajmniej będziemy mogli tu wrócić. Musi być jakieś wyjście z tych jaskiń, ale poszukiwania mogą zabrać nam wiele czasu.
Kalena zamknęła oczy i próbowała skoncentrować się na lekkim cieple emanującym ze srebrnej szkatułki. Chcąc sprawdzić słuszność swojego rozumowania, zaczęła celowo iść w stronę złowieszczej pieczary. Prawie natychmiast poczuła opór, a kiedy zmieniła kierunek, opór zniknął.
- Ridge, on reaguje, gdy zmieniam kierunek.
- Idźmy więc. Uważaj pod nogi. Wyznawcy Kultu Zaćmienia mogli zastawić jakieś pułapki.
- Po co mieliby to robić? Same jaskinie są dostateczną pułapką.
- Mmm. - Ridge nie był przekonany. - Nie wychodź poza światło lampy i pozwól mi sprawdzić najpierw każdy zakręt korytarza. Ostatnią rzeczą, która jest nam teraz potrzebna, byłoby spotkanie ze smokiem trójzębnym.
- Sądzę, że wszystkie uciekły - mruknęła Kalena. - Prawdopodobnie nie spodziewały się takiej inwazji na pieczary.
Wędrowali już około godziny. Przy każdym zakręcie Kalena miała nadzieję, że zobaczą światło lamp wskazujące, iż korytarz używany był przez członków Kultu Zaćmienia. Gdy kierowali się ku nowemu przejściu, Ridge w milczeniu układał kamienne piramidki.
Kiedy trzeba było wybrać nowy korytarz, Kalena zatrzymywała się, zamykała oczy i próbowała wyczuć ciepło wysyłane przez Klucz. Jeśli było niewyraźne, zmieniała kierunek. Był to nudny proces, męczący zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Kalena bała się, że może tylko w swojej wyobraźni odczuwa zmiany temperatury Klucza. Zastanawiała się, czy powiedzieć o swoich wątpliwościach Ridge'owi, ale doszła do wniosku, że nie ma sensu go niepokoić. Podczas przechodzenia jednego, szczególnie długiego korytarza, Kalena zaczęła rozmyślać nad tym, co zdarzyło się w szklanej pieczarze. Ridge szedł obok niej również milczący i Kalena zastanawiała się, czy myśli o tym samym.
- Ridge, jak się czułeś, gdy trzymałeś go w dłoniach? - zapytała spokojnie. - Jakie to było uczucie?
Nie spojrzał na nią, ale z uwagą patrzył w korytarz znajdujący się przed nimi.
- Jakbym był do niego przywiązany. Jakbym był jego częścią.
- To samo ja czułam trzymając swój Klucz. Ale on chciał wyciągnąć ze mnie wszystko. Chciał nade mną zapanować.
- Wiem. Klucze potrzebowały nas, żeby zabić się wzajemnie. Kto wie, jaki rodzaj energii mogły wyzwolić?
Kalena zagryzła dolną wargę.
- Czy myślisz, że Klucze chciały użyć do czegoś tę energię?
- Nie wiem, Kaleno, i nie sądzę, żebym chciał wiedzieć.
- Dziwne, że ja nigdy nie zrozumiałam sensu związanego z Kluczem Mroku - powiedziała w zamyśleniu Kalena.
- Podobnie jak ja - mruknął Ridge. - Ja też nie pojąłem nigdy sensu słodyczy i czystej dobroci związanej ze Świetlistym Kluczem.
- Sądzę, że to logiczne. Klucze związane są z przeciwstawnymi Krańcami Spectrum, ale niekoniecznie z jakimiś realnymi koncepcjami dobra czy zła. Byliśmy tego uczeni przez całe nasze życie. Klucze reprezentują różne, przeciwne źródła siły.
- Czysta siła może pochodzić z każdego Krańca Spectrum - wolno powiedział Ridge. - I, jak mówi Adwizor Polarny, siła ta może być dobra lub zła. Klucze są dwoma różnymi zbiorami koncepcji. Zrównoważonymi koncepcjami.
- Och, ale wy, mężczyźni, uważacie, że Mroczny Kraniec jest silniejszy, czyż nie?
Ridge wzruszył ramionami.
- Może. My myślimy, że Świetlisty Kraniec Spectrum jest krańcem kobiecym, i patrząc na to bezstronnie, większość mężczyzn uważa, że kobiety są słabszą płcią. Przynajmniej w sensie fizycznym. Adwizor Polarny sądzi, że absolutna siła, którą dzierżą kobiety, może być tak samo silna, jak absolutna siła mężczyzn.
- Może dlatego, że Adwizorzy Polarni zawsze są mężczyznami - sucho stwierdziła Kalena. - No, przynajmniej głupi eksperyment wyznawców Kultu Zaćmienia udowodnił, że ich wyobrażenie było fałszywe - dodała nie bez pewnej satysfakcji.
- Nie bądź taka zadowolona z siebie, Kaleno. Jeszcze nie wydostaliśmy się z tego piekła.
- Czy mam sądzić, że przez resztę życia będziemy dochodzić, kto z nas jest potężniejszy?
- Nie, nie będziemy.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ wzmianki na ten temat będą zakazane.
Kalena skrzywiła usta w pierwszym od dłuższego czasu prawdziwym uśmiechu.
- Ridge, to jest to, co w tobie lubię. Nie mnożysz problemów. Cechuje cię prostota rozumowania.
Żadne z nich nie wspomniało niebywałego, zmysłowego przeżycia, którego doświadczyli w pieczarze. Kalena miała ochotę zapytać Ridge'a, czy czuł wszystko tak jak ona, ale była prawie pewna, że tak. Nie sądziła, że to jest odpowiedni czas na takie pytania. Chciała również zapytać, czy wyczuwał obecność dziecka w jej łonie, ale ten temat również nie wydawał się jej odpowiedni w tym momencie.
W pewnej chwili Kalena poczuła nagle chłód. Zatrzymała się chcąc zlokalizować jego źródło.
- Co się stało, Kaleno? - Ridge podniósł wyżej lampę.
- Nic, poczułam lekki chłód, ale myślę, że to tylko moja imaginacja. Ten korytarz wydaje się nie mieć końca. Nie jestem pewna, czy zrobiliśmy jakiś rzeczywisty postęp. Ridge, może powinniśmy jednak zawrócić i zacząć od nowa, od korytarza znajdującego się za szklaną pieczarą.
Przez dłuższy czas spokojnie na nią spoglądał.
- Czy jakoś inaczej odbierasz szkatułkę z Kluczem?
- Raczej nie.
- Czy ciągle jest ciepła?
- Tak sądzę.
- Więc idziemy dalej.
- Ridge, próbuję ci powiedzieć, że nie jestem pewna wszystkich odczuć odbieranych ze szkatułki.
- Ale co się nagle zmieniło, Kaleno? Kiedy zaczynaliśmy wędrówkę, byłaś całkowicie pewna. Dlaczego zaczęłaś się nagle denerwować?
- Wcale się nie denerwuję! Próbuję ci tylko wyjaśnić, że nie jestem pewna, czy możemy zaufać Kluczowi i wierzyć, że nas stąd wyprowadzi. - Tak się zezłościła, że przestała odczuwać zimno i nawet szkatułka znowu wydawała się jej cieplejsza.
- Jeśli nie chcesz słuchać racjonalnego rozumowania, to idźmy dalej - powiedziała i ruszyła przed siebie.
Ridge dogonił ją i szedł obok. Zdawał sobie sprawę, że nie mogą zawrócić, bo powrót był bezcelowy. Wiele lat temu, żyjąc na ulicach Countervail, nauczył się ufać swojemu instynktowi. Dzięki niemu przeżył te wszystkie niebezpieczne lata pracy u Quintela.
Ale czy to rzeczywiście był instynkt, czy raczej subtelny proces interpretacji i analizy zdarzeń i dochodzenie do konkluzji? Trudno było wyjaśnić to słowami. Prościej było nazywać to instynktem przetrwania, a Ridge był zwolennikiem wybierania najprostszych rozwiązań. Kalena miała rację. Cechowała go prostota rozumowania.
Nie miał pełnej świadomości tego, co zdarzyło się w szklanej jaskini, wiedział natomiast, co było wynikiem konfrontacji. Stoczył w swoim życiu najbardziej desperacką i niebezpieczną walkę, ale nagroda, jaką dostał, była tego warta. Kalena była jego. Teraz nie pozwoli już, żeby odebrało mu ją cokolwiek bez względu na to, z którego Krańca Spectrum będzie się wywodziło.
Rozdarty pomiędzy ogniem i lodem nauczył się czegoś nowego. Kalena, żeby go ocalić, stoczyła taką samą brutalną walkę. Teraz był jej. Świadomość tego faktu przepełniała go ogromną radością. Byli teraz związani ze sobą na śmierć i życie.
Może ona nie myślała o tym w taki prosty, bezpośredni sposób. Ridge wiedział, że procesy myślowe Kaleny były bardziej skomplikowane i bardziej kapryśne. Po prostu kobiece. Adwizorzy Polarni zawsze ostrzegali mężczyzn, że nie ma sposobu na zrozumienie, w jaki sposób pracuje mózg kobiety, i Ridge skłaniał się ku temu poglądowi. Ale czy to było takie ważne, skoro dochodził do tej samej konkluzji?
Ridge skrzywił się.
- Kaleno?
Spojrzała na niego zaniepokojona.
- Co takiego?
- Myślę, że masz rację.
- Uważasz, że idziemy w złym kierunku? - spytała przerażona.
- Nie, teraz i ja czuję, że robi się coraz chłodniej. Myślałem, że w takich korytarzach powinna być zawsze jednakowa temperatura, a wyraźnie czuję ciąg zimnego powietrza.
- Ciąg powietrza? Ridge, może to jest świeże powietrze dochodzące z zewnątrz?
- A jak zachowuje się teraz kasetka?
Kalena spojrzała na nią.
- W porządku. To znaczy ciągle jest ciepła.
Ridge skinął głową.
- Więc idźmy dalej.
Krok Kaleny był teraz szybszy, gdy upewniła się, że rzeczywiście czuje zimne, świeże powietrze dochodzące z zewnątrz. Podłoga wznosiła się lekko, a korytarz stopniowo się zwężał. Mogli iść tylko pojedynczo.
Ridge szedł pierwszy, trzymając lampę.
- Powiedz mi, czy czujesz jakąś zmianę?
- Czuję.
Korytarz zwężał się i wznosił coraz bardziej. Ridge zmuszony był schylić głowę. Kalena znowu zaczęła się niepokoić.
- Ridge, a jeśli korytarz zwęzi się zupełnie? Myślę, że powinniśmy wracać.
- Kaleno, widzę światło księżyca!
Klaustrofobia, którą Kalena zaczęła odczuwać, zniknęła w jednej chwili. Wyprzedziła Ridge'a i również zobaczyła księżyc i gwiazdy. Gdy świeże, zimne powietrze wypełniło jej płuca, odczuła wielką ulgę. Roześmiała się.
- Jesteśmy wolni, Ridge, jesteśmy bezpieczni!
- Nie wiem, gdzie się znajdujemy, ale każde miejsce jest lepsze niż to, w którym byliśmy. - Ridge schylił głowę i wystawił ją na zewnątrz, żeby wyjść z pieczary. Automatycznie sięgnął po rękę Kaleny, lecz w tej samej chwili cofnął ją gwałtownie.
- Do Kamieni! Dlaczego ciągle zapominam?
- Przykro mi, Ridge.
- Nie przejmuj się. To nie jest twoja wina. To ten przeklęty Klucz. Ale teraz muszę się zorientować, gdzie jesteśmy.
Stanął na zasypanej kamieniami półce skalnej i rozejrzał się dookoła. Gwiazdy na niebie świeciły jasno. Wszędzie leżał śnieg. Kalena wiedziała, że są gdzieś w górach, ale poza tym była całkowicie zagubiona.
- Wydaje mi się, że jesteśmy trochę na zachód od szlaku - oznajmił Ridge.
- Skąd to wiesz?
- Błyskotliwa, męska logika i szczęście. Głównie szczęście. - W świetle lampy zobaczyła jego uśmiech. - A oprócz tego wiele lat praktyki w czytaniu nocnego nieba. Patrz pod nogi.
Kalena szła tuż za Ridge'em po schodzącej w dół ścieżce, znajdującej się poniżej półki, na którą wyszli po wynurzeniu się z pieczary. Nocne powietrze było zimne, ale kojące i świeże. Czerwona Symmetra świeciła na niebie jak latarnia.
- Jeśli nie znajdziemy szybko szlaku, będziemy musieli spędzić tu resztę nocy - powiedział Ridge. - Dobrze, że mamy trochę żelu, wolałbym jednak znaleźć szałas.
- Nie jestem pewna, czy chcę nocować znowu w szałasie - mruknęła Kalena.
- Teraz będziemy bezpieczni. Mamy ze sobą Klucz.
- Masz rację. Poza tym sądzę, że niewielu z naszych napastników zdołało uciec ze szklanej pieczary. - Wzruszyła ramionami.
- Griss nie uciekł, to pewne.
- Nie - zgodził się Ridge. - Griss nie. On był już martwy wtedy, gdy nazwał cię dziwką.
Kalena zadrżała znowu, ale nic nie powiedziała. Pół godziny później znaleźli główny szlak. Ridge od razu go rozpoznał. Zamiast schodzić w dół, poprowadził Kalenę ścieżką do góry. Po krótkim czasie dotarli do szałasu. Czekały na nich krity i ładunek Piasku.
Radosny, powitalny świergot ptaków rozgrzał Kalenę tak samo jak ogień, który rozpalił Ridge.
Rozdział siedemnasty
Kalena siedziała na łóżku. Podciągnęła kolana i opierając policzek na ręku patrzyła, jak Ridge wkłada w płomienie następną kłodę drewna. Szkatułka z Kluczem stała na podłodze, przy drzwiach, gwarantując bezpieczeństwo i ochronę przed czarną mgłą, chociaż było mało prawdopodobne, że zostaną zaatakowani.
Kiedy zjedli posiłek, Kalenę ogarnęło uczucie rozleniwienia. W stajni przylegającej do izby mieszkalnej przytupywały zadowolone krity. Tak jak przewidywał Ridge, nie odczuły ich nieobecności. Jedzenia miały pod dostatkiem, zapasy bowiem były zawsze uzupełniane przed opuszczeniem szałasu przez kolejne karawany kupieckie.
Ridge od skończenia posiłku nie odzywał się prawie wcale. Był zajęty doglądaniem kritów, pakowaniem bagaży i podsycaniem ognia. Kalena w milczeniu przygotowała posiłek i posprzątała po nim. Obydwoje byli zmęczeni.
Teraz, kiedy zbliżała się pora udania się na spoczynek, Kalena niespodziewanie poczuła niepewność i zdenerwowanie. Ten niepokój musiał malować się na jej twarzy, ponieważ Ridge powiedział w pewnym momencie:
- Nie musisz się bać. Nie zamierzam wziąć cię siłą.
Wzdrygnęła się, jakby ją uderzył.
- Wiem o tym.
Ridge zachmurzył się rozpinając koszulę.
- Siedzisz bez słowa od pół godziny i rozmyślasz o tym, co zdarzyło się tutaj ostatnim razem, prawda?
- Nie, Ridge - odparła widząc, że mylnie interpretuje jej milczenie.
- Nie kłam, Kaleno. - Zdjął koszulę i odrzucił ją na bok. - Wiem dokładnie, co dzieje się w twojej głowie, ale mówię ci, że nie musisz się niepokoić. - Usiadł na niskim stołku obok ognia i zdejmował buty. - Myślę, że za poprzednie moje zachowanie odpowiedzialna była mgła, która nas otoczyła. Wiem, że nie jest to dostateczne usprawiedliwienie, ale innego nie znam.
- Rozumiem, Ridge.
Podniósł gwałtownie głowę.
- Nie bądź taka wyrozumiała! Nie miałem prawa wystraszyć cię tak bardzo tamtej nocy.
- Wiedziałam, że nie zrobiłbyś tego.
- Skąd wiedziałaś?
- Czy pamiętasz, jak zareagowałeś, gdy przypomniałam ci, że noszę twój zamek z kluczem? Chociaż byłeś pod wpływem tego, co otoczyło szałas, jednak powstrzymałeś się. A kiedy wszedł Griss, nie pozwoliłeś, żeby mnie dotknął.
- Oczywiście, że nie mogłem na to pozwolić - odparł wyraźnie rozzłoszczony. Drugi but uderzył o podłogę. - Jesteś moją żoną.
- Poświęciłbyś życie w mojej obronie - powiedziała z pewnością w głosie.
- Raczej zabiłbym w twojej obronie - sprostował.
- Nie najgorsze podejście - przyznała Kalena. Była rozbawiona.
Rzucił jej ostre spojrzenie.
- Śmiejesz się ze mnie, kobieto?
- Ależ skąd.
Ridge stanął, założył kciuk za pasek i wolno podszedł do niej. Płomienie ognia lśniły na jego nagich ramionach, a w oczach widziała pożądanie, które podrażniło wszystkie jej nerwy.
- Kiedy doszło do konfrontacji Kluczy - powiedział wolno - nie zrobiliśmy sobie krzywdy.
- Tak.
Ridge zawahał się.
- Przeżyliśmy krótką chwilę niepewności, ale skończyła się ona, gdy zaczęliśmy współdziałać, prawda?
Kalena patrzyła w podłogę.
- Tak - potwierdziła ponownie. - Tak, to prawda.
Wtedy, w pieczarze, namiętność i siła, życie i śmierć były sobie przeciwstawione. Ona i Ridge przeżyli tę konfrontację, a teraz on twierdził, że było to wynikiem wspólnego działania.
Ridge usiadł na łóżku nie dotykając jej.
- Wiem, że nigdy nie chciałaś wychodzić za mąż - powiedział trochę gburowato. - Zgodziłaś się tylko na małżeństwo kontraktowe.
Kalena nic nie odpowiadała. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Mówiłaś mi dość często o swoich marzeniach - ciągnął z namysłem. - Nie mogę ci zaoferować całkowitej wolności, Kaleno - dodał miękko. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że mogę. Może jedynym pocieszeniem będzie to, że ja również nie będę wolny. Są pewne rzeczy, które chcę zrobić, których muszę dokonać. Gdy mężczyzna chce zbudować coś trwałego dla siebie i dla swojej rodziny, nigdy nie będzie wolny. Wiem, że nie mogę ci zaoferować dumnego nazwiska rodowego. Ale przysięgam ci na mój honor, że będę się troszczył o ciebie. Lepiej, niż troszczyłem się podczas tej podróży. A któregoś dnia zaoferuję ci imię rodowe, z którego będziesz mogła być dumna. Do tego czasu nie będziesz głodna i nie będzie ci zimno, zadbam o to. Przysięgam ci, że będę lojalny w stosunku do ciebie. Pragnę cię bardzo, Kaleno. Potrzebuję cię. Myślę, że należymy do siebie. Czy uważasz, że nasze małżeństwo kontraktowe może stać się stałym związkiem?
Kalena zamrugała, starając się ukryć łzy.
- Fire Whip, jestem dumna z twojej propozycji.
Ridge był niespokojny.
- Kaleno?
- Akceptuję twoją propozycję małżeństwa - powiedziała niezwykle formalnie.
Ridge odetchnął głęboko. Wyciągnął ramiona i przytulił ją do siebie.
- Kaleno, chcę, żeby nasze małżeństwo było proste, uczciwe i autentyczne. - Zanurzył rękę w jej włosach. - Jesteś moja, Kaleno. Nigdy nie pozwolę ci odejść.
- Obydwoje jesteśmy schwytani w pułapkę, Fire Whip.
- Czy myślisz, że o tym nie wiem?
Pochylił głowę i znalazł jej usta. Siedzieli w świetle ognia i przysięgali sobie miłość pocałunkami, a one dawały im siłę na tyle potężną, że mogli przeciwstawić się obu Krańcom Spectrum. Bez słów akceptowali więzy, które ich połączyły. Po długiej chwili Ridge niechętnie podniósł głowę. Delikatny uśmiech zagościł na jego ustach.
- Jakież to szczęście kupieckie dało mi ciebie, Kaleno? - zapytał.
Uśmiechnęła się i pogładziła jego policzek miękkimi opuszkami palców.
- To nie było szczęście kupieckie, tylko małżeństwo kontraktowe, nie pamiętasz? Nie był to najlepszy start do stałego małżeństwa. Nigdy nie marzyłam, że moja przyszłość tak się ułoży.
Ridge położył ręce na jej ramionach i obrócił ją ku sobie. Zmrużył oczy.
- O ile wiem, twoje drogi nigdy nie były dla ciebie jasne. Urodziłaś się z talentem, ale nie dane ci było praktykować jako Uzdrowicielka. Zmuszono cię, żebyś zabiła człowieka i pomściła swój ród, ale stwierdziłaś, że nie potrafisz zabić z zimną krwią. Chciałaś być wolną kobietą, a zamiast tego zostałaś przywiązana łańcuchem do męża i pojechałaś z nim w podróż poślubną, w której łatwo mogłaś zostać zabita.
- Nic dziwnego, że nigdy nie widziałam jasno swojej przyszłości - stwierdziła Kalena. - Nawet gdybym ją ujrzała, to i tak nigdy bym w nią nie uwierzyła.
- Jedyną rzeczą, której pragnęłaś, była wolność, a przecież jej właśnie nie masz - ostrożnie powiedział Ridge.
- Dowiedziałam się za to kilku rzeczy o wolności. Jest to bardzo złożone pojęcie. Nie jestem nawet pewna, czy wolność istnieje. Zamiast niej mamy możliwość wyboru. Ja swojego już dokonałam, z własnej woli i z całego serca. Wiem, że mogę być prawdziwie szczęśliwa tylko z tobą.
Ridge westchnął i przytulił ją do siebie.
- Przekonałem się, Kaleno, że nie chciałbym żadnej przyszłości bez ciebie. Taka przyszłość nie miałaby żadnego sensu. Mógłbym wyrzec się jej w jednej chwili, gdyby ciebie nie było ze mną. Wybór byłby łatwy. Jesteś moim życiem, spokojem i radością. Jesteś dla mnie jedyną prawdziwie ważną istotą na tym świecie.
- I ty jesteś dla mnie najważniejszą istotą na tym świecie - wyszeptała Kalena.
Jęknął i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie.
- Jesteś moją żoną - szepnął, jakby upewniał się, że to prawda. - Potrzebuję cię dzisiejszej nocy. Nigdy nie potrzebowałem cię bardziej niż teraz.
Kalena oplotła go ramionami i przytuliła się do niego. Bijące od męża ciepło i siła działały na nią uspokajająco.
- Ja również cię potrzebuję, Ridge.
- Nie zranię cię. Będę uważał, żeby cię nie przestraszyć wspomnieniem tego, co wydarzyło się tutaj ostatnim razem - zapewnił gorliwie.
Kalena podniosła głowę i spojrzała na niego z ufnością.
- Wszystko w porządku, Ridge.
- To, co zdarzyło się wtedy, gdy otoczyła nas czarna mgła, nie jest jedyną rzeczą, której żałuję. Nie mogę sobie wybaczyć sposobu, w jaki cię wziąłem w Adverse - powiedział ze smutkiem. - Nie miałem prawa tego zrobić. Mężczyzna nie powinien tak traktować swojej żony.
- Nie zraniłeś mnie - odparła Kalena. - Nalegałeś tylko na to, żebym spełniła swój małżeński obowiązek, ale nie zgwałciłeś mnie ani nie przestraszyłeś. Muszę przyznać, że byłam rozczarowana, kiedy nie domagałeś się tego więcej, dopiero w dolinie.
- W której, jak pamiętam, to ty domagałaś się ode mnie spełnienia małżeńskich obowiązków - powiedział Ridge i wybuchnął śmiechem. Ujął jej twarz i patrzył z przejęciem w jej oczy - Nie zawsze podejmowałem słuszne decyzje dotyczące twojej osoby, Kaleno. Myślałem, że znam swoje mężowskie obowiązki, ale to nie było takie proste.
- Sama się przekonałam, że nic nie jest proste.
- Tak, wszystko jest skomplikowane - mruknął Ridge. - Choćby teraz. Pragnę kochać się z tobą, a boję się, że przestraszę cię siłą swego pożądania.
Kalena położyła ręce na ramionach męża; wyczuła siłę jego mięśni. Ciepło Ridge'a ogrzewało jej dłonie.
- Po tym, co razem przeszliśmy, czy rzeczywiście sądzisz, że siła twojego pożądania może mnie przestraszyć?
- Wydaje mi się, że największym moim błędem było to, że często cię nie doceniałem - odparł i uśmiechnął się.
- To niebezpieczny błąd.
- Zdaje się, że nie jestem w tym osamotniony. Przypuszczam, że wielu mężczyzn popełnia ten błąd i nie docenia swoich żon. A może jest to kwestia braku umiejętności odczytywania ich myśli?
Kalena spoważniała.
- W czasie naszego spotkania w czarnej pieczarze byłam ciekawa nie tylko tego, czy potrafiłeś czytać moje myśli, ale czy dzieliłeś je ze mną.
- Ach, tamto. - Ridge nie powiedział nic więcej. Dalej patrzył na jej twarz oświetloną ogniem.
Kalena lekko wbiła paznokcie w jego ramię.
- Nie drażnij się ze mną, Ridge. Nie w tej sprawie. Muszę wiedzieć. Zwariuję, jeśli mi nie powiesz.
- Mężczyzna też może mieć kilka sekretów. Kobieta ma tak dużo swoich. - Przesunął dłonie na jej piersi.
Kalena poczuła, jak odpowiadają na jego dotyk.
- Wiesz o tym, prawda? - wyszeptała. - Byłeś w moich myślach, dotykałeś mnie, uwiodłeś mnie. To nie był sen na jawie.
- Wydaje mi się, że zawsze próbuję cię uwieść. Spędzam mnóstwo czasu na wymyślaniu sposobów dokonania tego. - Pochylił się i zaczął skubać płatek jej ucha.
- Ale w pieczarze - ciągnęła - było coś więcej niż moja imaginacja. Powiedz mi, Ridge! Jeśli mi nie powiesz, to przysięgam, że...
- Że co?
Westchnęła głęboko i odważnie pogładziła wewnętrzną stronę jego uda.
- Mogę zrobić to - zagroziła. Lekko dotknęła przez materiał jego twardniejącej męskości.
Ridge jęknął ochryple.
- To są tortury - poskarżył się. - Jesteś okrutna.
- Miałam doskonałego nauczyciela.
- Nie poddam się tak łatwo - ostrzegł ją.
- Zobaczymy. - Czując narastające w nim podniecenie, Kalena przytuliła się mocno do Ridge'a, wyczuwając w jego talii sprzączkę skórzanego paska. Odpięła ją i włożyła głębiej rękę. Ridge wciągnął powietrze. - Gotów do rozmowy? - zapytała.
- Do rozmowy? Ledwie mogę oddychać.
- Dlaczego jesteś taki uparty? - Zacisnęła palce na jego jądrach i poczuła natychmiastową reakcję. - Chcę tylko znać prawdę.
- A może podoba mi się ten rodzaj tortur?
- Właśnie zaczynam się tym niepokoić. Muszę wiedzieć dokładnie, co zdarzyło się w pieczarze, Fire Whip.
- Musisz? - Ściągnął z niej tunikę, obnażył ją do pasa i uśmiechając się leniwie muskał jej brodawki dokładnie w taki sam sposób, jak podczas tego niezwykłego kochania się z nią w pieczarze. Kalena zareagowała tak samo jak poprzednim razem - zadrżała i przytuliła się mocniej. Zamknęła oczy.
Ridge ściągnął z niej spodnie i zrzucił z siebie ubranie. Po chwili był już obok niej. Kąsał zębami wnętrze jej ud. Uczucie było niesamowite i dokładnie takie samo jak w pieczarze z czarnego szkła.
- Ridge. - Złapała go za ramiona i przyciągnęła do siebie.
Czekał chwilę, odkrywając jej wilgotne ciepło. Muskał je dotąd, aż zaczęła pod nim wirować. Kiedy z podniecenia zaczęła drżeć, dotknął ją językiem. Kalena wbiła paznokcie w jego ramię.
Ridge chwycił delikatnie jej nadgarstki i przycisnął do łóżka, po obu stronach jej głowy. Kalena przypomniała sobie, że tak było w jej dziwnym śnie. Przycisnął ją sobą, pobudzając i drażniąc, aż krzyknęła błagając, żeby ją posiadł.
- Byłeś tam - wyszeptała. - Byłeś tam razem ze mną,?
- Nie jesteś tego pewna? - Rozsunął jej nogi i wślizgnął się pomiędzy uda.
- Tak, Ridge. Chodź do mnie. Weź mnie, wypełnij mnie. Pragnę cię.
Wchodził w nią powoli, aż posiadł ją całkowicie. Ten moment był również taki sam jak w szklanej pieczarze. Moment oddania się, który przyszedł do nich jednocześnie. Ridge poruszał się w niej ciężko w rytmie tak starym jak Spectrum, naśladując wirowy ruch wszechświata.
Kalena znowu krzyknęła i mocniej wbiła mu paznokcie w ramiona, gdy wszedł w nią jeszcze głębiej. Brał ją z delikatną dzikością, która wyzwoliła ją całkowicie. Była razem z nim, przywiązana do niego, dzika i wolna. Szybował z nią, chociaż i on był na zawsze do niej przywiązany. Czyż nie był to paradoks, niewytłumaczalny, ale bezsporny? Nie próbowała tego zrozumieć, po prostu akceptowała to, wiedząc, że Ridge akceptuje to również.
- Kaleno!
Czuła, że zbliża się punkt kulminacyjny, którego nie mógł dłużej wstrzymywać. Poruszył się w niej ostatni raz, a ona wyszeptała jego imię w poddaniu się i triumfie. Przylgnęli do siebie stając się jednością. Dopóki pokój nie przestał wirować, trzymali się z taką samą siłą, z jaką walczyli o zapanowanie nad Kluczami. Potem spłynął na nich spokój.
Kalena uniosła w końcu powieki i spotkała leniwe spojrzenie Ridge'a. Pożądanie odpływało wolno z jego złocistych oczu, a zastępowało je uczucie satysfakcji. Nie zsunął się z niej i dalej delektował się wyczuwając dotyk jej ciała.
- Więc - mruknął - znalazłaś wolność w moich ramionach, prawda?
Przeciągnęła ręką po jego potarganych włosach.
- To paradoks, ale to prawda.
- Czy to dosyć dla ciebie, moja słodka Kaleno?
- Więcej niż dosyć. I teraz znam prawdę. Wiem, co wydarzyło się w pieczarze.
- Naprawdę? - Spojrzał na nią z niepokojem.
Drapnęła go lekko paznokciem i uśmiechnęła się spokojnie.
- Kochaliśmy się w sposób, którego nie mogę wyjaśnić. Nie był to sen ani imaginacja. Byłeś ze mną, dotykałeś mnie, kochałeś się ze mną.
- Będę zawsze z tobą, będę cię dotykał i kochał się z tobą - przyrzekł impulsywnie.
- To mnie uspokaja - powiedziała zamyślona.
- Robię to samo co ty - przypomniał jej. - Widzisz, nie ma różnicy pomiędzy poddaniem się a zwycięstwem, prawda?
- Nie. Te uczucia są połączone ze sobą, tak jak wszystkie przeciwności.
- Tak jak ty i ja - powiedział Ridge i uśmiechnął się.
- Myślę, że w przyszłości stoczymy jeszcze wiele batalii, żono. Poznałaś dobrze swoją siłę. A ja będę musiał zapłacić za to swoją cenę.
- Wolałbyś, żebym się ciebie bała? - zapytała lekko.
Westchnął z przesadnym żalem.
- Nigdy nie chciałem cię terroryzować. Ale jest dla mnie oczywiste, że trochę przezorności ze strony żony nie zawadzi. Żona powinna mieć dla męża trochę szacunku.
Kalena roześmiała się.
- Biedny Ridge. Jako mąż czujesz się dość niepewnie, prawda?
- Mam zamiar ciężko pracować, żeby stać się dla ciebie odpowiednim mężem, Kaleno. Nie mam w tym doświadczenia, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby sprostać temu zadaniu.
Wiedząc, co znaczy jego obietnica, Kalena nie znalazła stów odpowiedzi. W milczeniu przytuliła do siebie jego głowę i pocałowała go.
- Obejmij mnie, Ridge. Dzisiaj przeszliśmy bardzo dużo, ty i ja. Wszystko, czego teraz pragnę, to czuć się bezpiecznie.
- Czy czujesz się bezpiecznie, kiedy cię przytulam?
- Bardziej, niż mogę wyrazić - wyszeptała.
Ridge ułożył się obok niej, przygarniając ją do siebie. Bawił się jej włosami, aż zasnęła w jego ramionach. Leżał przez długi czas patrząc w płomienie ognia i myśląc o przyszłości. Wiedział, że nie będzie dokładnie taka, jaką wyobrażał sobie wcześniej. Nie przewidział istnienia Kaleny w swoim świecie. Ale przyszłość, którą widział dzisiejszej nocy, była szczęśliwsza i bardziej satysfakcjonująca, niż kiedykolwiek mógł sobie wymarzyć.
Kalena otworzyła oczy. Blady świt przedzierał się przez okiennice. Przez moment leżała spokojnie, kontemplując zawiłości swojego losu. Żadna Uzdrowicielka z darem patrzenia w przyszłość nie mogłaby tego przewidzieć, pomyślała Kalena i uśmiechnęła się.
Przeciągnęła się ostrożnie, żeby nie zbudzić Ridge'a, i wysadziła spod przykrycia bosą stopę. Tak jak się spodziewała, było zimno. Dobra i obowiązkowa żona powinna wstać żwawo, rozpalić ogień i zaparzyć mężowi kubek herbaty yant.
Przez dobrą chwilę Kalena rozważała wszystkie wady i zalety swojej nowej roli, po czym delikatnie wyślizgnęła się z łóżka. Pomyślała, że musi porozmawiać z Ridge'em o jeszcze jednej sprawie - o tym, że postanowiła być obowiązkową żoną.
Przypomniała sobie, że gdy zrobiła mu kiedyś herbatę, przyjął ten poranny rytuał z prawdziwą przyjemnością. Wprawiło go to w dobry humor, a przecież ona chciała utrzymywać go zawsze w dobrym nastroju.
Drżała z zimna, kiedy biegła do małego pomieszczenia, żeby się ubrać. W pokoju było bardzo chłodno. Jesień wcześnie przychodzi w góry. W chwilę później siedziała na stołku przed małym ogniem i gotowała wodę na herbatę. Słyszała, jak Ridge przewraca się w łóżku z zadowoleniem; wiedziała, że otworzył oczy i patrzy na nią. Niewątpliwie przebudził się w momencie, gdy wstawała, ale z przyjemnością udawał leniwego męża. Kalena uśmiechnęła się tajemniczo - rozmyślała o tym, że ma mu sporo do powiedzenia.
Nalała herbatę do kubka i przyniosła ją do łóżka. Ridge spojrzał na nią z uznaniem, opierając się na łokciu, żeby wziąć kubek.
- Podpisałem wyjątkowo wartościowy kontrakt małżeński. Zapewni mi on każdego ranka, przez resztę życia, gorącą herbatę - powiedział, zanim wypił pierwszy łyk.
Kalena przechyliła głowę, wpatrując się w niego intensywnie.
- Może się zdarzyć kilka takich dni, gdy będziesz musiał sam przygotować sobie herbatę.
Ridge zaniepokoił się.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Nie wie, o czym mówię? Wszystko poszło inaczej, niż planowała.
- Ja... ja chcę powiedzieć, że czasami rano kobiety odczuwają pewną słabość związaną z dzieckiem.
Ridge o mało nie udławił się herbatą. Patrzył na nią zaszokowany. Kubek w jego ręku przechylił się ryzykownie, gdy nagle usiadł.
- Z dzieckiem! Z dzieckiem? Z moim dzieckiem? - Zupełnie osłupiał.
Zaniepokojona Kalena zagryzła wargę.
- Myślałam, że wiesz. Myślałam, że się domyśliłeś. Tam, w pieczarze, powiedziałeś, że jesteś częścią mnie. Sądziłam więc, że wiesz, iż jestem w ciąży. - Wyjaśniała dalej spiesznie. - To musiało się zdarzyć w tamtą noc, którą spędziliśmy w dolinie Uzdrowicielek. Tego dnia zapomniałam wziąć proszek z liści selity. Myślałam, że po tym, co zdarzyło się wczoraj, wiesz o wszystkim i nie jesteś zły z tego powodu. Wiem, że to stało się za szybko, że wolałbyś poczekać, ale teraz nie mam żadnego wyboru.
Wydawało się, że wcale nie słucha jej zagmatwanych wyjaśnień. Zamiast tego zainteresował się inną sprawą.
- Skąd możesz wiedzieć o tym tak szybko?
- Uzdrowicielki przetestowały mnie Piaskiem. Powiedziały mi, żebym spojrzała w swoje wnętrze, jakbym była pacjentką. To było bardzo dziwne przeżycie. Kiedy to zrobiłam, zobaczyłam, że jestem w ciąży. - Przerwała i popatrzyła na niego.
- Czy bardzo pokrzyżowałam ci plany?
- Pokrzyżowałaś plany? Nie, oczywiście, że nie. Jestem tylko trochę oszołomiony.
- Myślałam, że odgadłeś to podczas konfrontacji Kluczy.
Pokręcił wolno głową.
- Czułem coś takiego, czego nie mogłem całkowicie zrozumieć, jakby coś, co było dodatkiem do ciebie. Myślę, że czułem nowe życie, ale nie skoncentrowałem się na tym. Wszystkie moje odczucia były związane z tobą i dlatego uważałem, że tego nieco innego uczucia nie potrzebuję analizować oddzielnie. - Roześmiał się szeroko. - Poza tym miałem wówczas w głowie mnóstwo innych myśli.
Kalena odchrząknęła.
- No, a jak się czujesz teraz? Jesteś zły? Chcę to wiedzieć, Ridge.
Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Czy wyglądam na niezadowolonego?
- Nie - przyznała z ulgą. Błysk satysfakcji w jego oczach był dostateczną odpowiedzią. - Wcale nie wyglądasz na niezadowolonego.
Ridge wyciągnął rękę, postawił kubek i przyciągnął żonę do siebie.
- Prawda jest taka, najdroższa, że nigdy nie byłem szczęśliwszy niż w tej chwili i myślę, że nigdy nie będę. - Całował ją, aż spłonęła rumieńcem i zaczęła chichotać. Po chwili podniósł głowę. - Chłopiec czy dziewczynka?
Kalena zamrugała.
- Nie wiem. Byłam tak zaskoczona, że nie spostrzegłam. Czy to ma jakieś znaczenie?
Potrząsnął głową uśmiechając się z wyrozumiałością.
- Nie, to nie ma znaczenia. Nie, w najmniejszym stopniu. Czy dziecko odziedziczy moją zdolność panowania nad ogniem?
Kalena wzruszyła ramionami.
- Prawdopodobnie. Jeśli będzie to chłopiec. To nie jest cecha, która dziedziczona jest przez kobiety.
Ridge skinął głową.
- Jeśli będzie to chłopiec, nauczę go, jak kontrolować ogień, tak żeby nie sprawiał mu kłopotów - powiedział zdecydowanie. - On będzie miał temperament.
- Straszna perspektywa. - Kalena natychmiast wyobraziła sobie rodzinę z dwoma mężczyznami, potrafiącymi rozpalać stal Countervail. Będzie miała pełne ręce roboty.
- Ale jeśli będzie to dziewczynka, to odziedziczy twój talent Uzdrowicielki i twoje włosy - powiedział w zamyśleniu. - Myślę, że będę z tego zadowolony. Mała dziewczynka z włosami jak twoje i oczami koloru kryształu z Talon Pass.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony - powiedziała miękko.
- Bardzo zadowolony, żono. Naprawdę bardzo zadowolony. - Pocałował ją znowu. - Czy to już ostatnia twoja niespodzianka dzisiaj? Czy mogę już spokojnie wypić herbatę, ubrać się i wyruszyć w drogę?
- Nie lubisz niespodzianek?
- Odkąd cię spotkałem dostarczasz mi ich tyle, że nawet najsilniejszego mężczyznę mogłyby znokautować. - Dał jej swawolnego klapsa i wyskoczył z łóżka.
- Och, Ridge, jest jeszcze jedna rzecz...
Zatrzymał się w połowie drogi do maleńkiej komory, ale nie odwrócił się.
- Powiedz mi szybko, jakie masz jeszcze niespodzianki.
- Tym razem to nie jest niespodzianka, tylko pytanie - zapewniła go.
Podejrzliwie popatrzył na nią przez ramię.
-Tak?
Wahała się przez chwilę, po czym zapytała:
- Czy myślisz, że jestem za stara, żeby zacząć praktykę jako Uzdrowicielka?
Ridge odetchnął z ulgą.
- Nie, nie jesteś za stara. Sądzę, że będziesz bardzo dobrą Uzdrowicielką. Będę z ciebie dumny. - Zachichotał. - Właściwie to już jestem z ciebie dumny.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję ci, mój mężu. Ja również jestem z ciebie bardzo dumna.
- Będziemy dobrym małżeństwem, Kaleno - stwierdził poważnie.
- Tak - potwierdziła miękko. - Myślę, że tak. - Pomyślała, że będzie mogła dać mu wszystko, miłość, szacunek, lojalność i namiętność, a nawet pewną dozę posłuszeństwa. Przy tej ostatniej myśli uśmiechnęła się. Z tym posłuszeństwem nie należy przesadzać, powiedziała sobie. Nie chciała, żeby Fire Whip zaczął się z nią nudzić.
Krity muszą być zmęczone drogą do doliny i pewnie uważają, że ludzkie zwyczaje są zbyt irracjonalne, żeby je zrozumieć, myślała Kalena, gdy późnym popołudniem przeprowadzała Ridge'a i ptaki przez mgielną zasłonę. Krity posłusznie podążały w stronę doliny.
Kalena była świadoma niepokoju Ridge'a. Wiedziała, że on i inni mężczyźni zawsze będą tak reagowali na tę dolinę. Im szybciej go stąd zabierze, tym lepiej. Patrząc na kamienne rysy twarzy męża, uśmiechnęła się chytrze.
- Quintel będzie zawsze potrzebował kobiet do tego szczególnego szlaku handlowego, prawda? Mężczyźni nigdy nie będą się tutaj czuli dobrze.
Ridge wzruszył ramionami.
- Mężczyzna wyczuwa, że nie pasuje do tego miejsca.
- Właśnie - podchwyciła Kalena. - I z tego powodu mężczyźni będą robili tu marne interesy. Tylko kobiety będą mogły łatwo targować się z Uzdrowicielkami.
Ridge skrzywił się.
- Widzę, że nauczyłaś się, jak prowadzić interesy.
- Starałam się - mruknęła. - Wydaje mi się, że skoro kobiety są tak nieodzowne na tym szlaku, to powinny dostawać większą prowizję.
- Och, Kaleno...
- Co więcej, myślę, że dobrze by było, żeby kobiety zaczęły odgrywać większą rolę w handlu. Jeśli są użyteczne na tym szlaku, to mogą się przydać również na innych. Ponadto mogę się założyć, że doskonale dałyby sobie radę w pracach biurowych.
- Kaleno, nie możesz wprowadzać zmian w interesach.
- Dlaczego? Świat się zmienia, Ridge.
- Ale czasami, moja damo, odnoszę wrażenie, że ty dokonujesz zmian bez niczyjej pomocy - odparł.
- Mówiłeś, że po powrocie przejmiesz ten szlak od Quintela - powiedziała Kalena. - Mając taką pozycję będziesz mógł wprowadzić zmiany.
Ridge przechylił się w jej stronę i uśmiechnął się szeroko.
- Ciekawe, jaką przyjmiesz pozycję, kiedy będziesz próbowała przekonać mnie do wprowadzenia zmian. Cieszę się na myśl o tych negocjacjach.
Kalena spłonęła rumieńcem.
- Ridge, ja mówię o interesach, nie o seksie.
- Mężczyźnie czasami trudno jest dostrzec różnicę.
- Jak już kiedyś powiedziałam, wy, mężczyźni, nie jesteście zbyt skomplikowani.
Valika, Arona i inne kobiety biegły do nich; krzyk obwieszczający ich przyjazd rozlegał się w całej dolinie. Do pierwszej chaty Kalena i Ridge dojechali otoczeni przez większość mieszkanek wsi.
Kalena zsiadła z krita; trzymała w ręku szkatułkę z Kluczem. Ridge nie ruszył się, żeby pomóc jej przy zsiadaniu, pamiętając, że nie może jej dotykać, gdy trzyma w ręku Klucz. Pozostał w siodle, trzymając wodze krita żony, kiedy szła w kierunku Valiki.
Starsza kobieta uśmiechała się do niej promiennie.
- Wiedziałyśmy, że odniesiesz sukces. Byłyśmy tego pewne. Niektóre z nas chciały rozpuścić mgłę strzegącą doliny, ale ja byłam zdania, żeby poczekać z tym do twojego powrotu. Chodź. Klucz musi być umieszczony na swoim miejscu. Przez ten czas możesz nam powiedzieć, co się zdarzyło. - Valika bez wahania skierowała się na ścieżkę prowadzącą do lodowej jaskini.
Kalena spojrzała na Ridge'a.
- To zajmie jakiś czas. Może kilka godzin.
Skinął głową.
- Poczekam tutaj.
Kalena odwróciła się, żeby podążyć za innymi. Tylko Arona zatrzymała się na chwilę. Stanęła na wprost Ridge'a i patrzyła na niego ciemnymi oczami.
- W chacie jest jedzenie, jeśli sobie życzysz.
Ridge skłonił grzecznie głowę.
- Serdeczne dzięki.
- Nie musisz się obawiać, wiesz o tym. Ona wróci z tobą do Crosspurposes.
- Wiem.
Arona zawahała się.
- Powinna zostać tutaj, w dolinie, ale poczucie obowiązku i honoru nie pozwolą jej na to. Uważa, że kontrakt zobowiązuje ją do pozostania z tobą aż do końca podróży.
Ridge odpowiedział chłodno:
- Wiem, że Kalena ma poczucie obowiązku i honoru. Ale zostaje ze mną z innych jeszcze powodów.
- A ty? Dlaczego ty z nią zostajesz?
Ridge stwierdził, że nie lubi tej kobiety.
- Ponieważ przekonałem się, podobnie jak Kalena, że są siły silniejsze niż obowiązek i honor. Ale czy nie lepiej, żebyś przyłączyła się do innych? Są już daleko stąd.
Arona wzruszyła ramionami i odwróciła się bez słowa. Ridge patrzył, jak odchodzi, a później obserwował luźną gromadkę kobiet idących ścieżką pod górę. Zatrzymał oczy na Kalenie i patrzył, dopóki nie zniknęła za pierwszym zakrętem.
Potem zsunął się z siodła.
- W porządku - mruknął. - Chodźmy znaleźć coś do jedzenia. Co poza tym mężczyzna może zrobić w tej dolinie?
Rozdział osiemnasty
Podczas długiej, powrotnej drogi z gór Ridge wspominał ostatnie chwile w pieczarze z czarnego szkła. Szczególną uwagę poświęcił ostatnim kilku minutom. Był zaniepokojony faktem, że w momencie, gdy uciekali z pieczary, pewien mężczyzna spokojnie, bez paniki wychodził z żelową lampą. Ridge był pewien, że zawinięta w pelerynę postać zniknęła w przeciwległej ścianie pieczary.
Ktoś uciekł z pieczary z czarnego szkła. Ridge rozważał tę możliwość. Nawet Griss, wierny sługa swojego pana, był zbyt wstrząśnięty nieudanym przedsięwzięciem, żeby próbować ocalić życie. Jego ostatnim celem było gardło Kaleny, a nie ucieczka. Inni byli również wstrząśnięci konsekwencjami nieudanej próby, której prawdopodobnie nie rozumieli.
Ale jeden mężczyzna zachował przytomność umysłu. Mężczyzna ten musiał być nieznanym mistrzem Kultu Zaćmienia, myślał Ridge. Tajemniczy lider był z pewnością na tyle bogatym człowiekiem, żeby finansować koszty działalności Kultu Zaćmienia, a także wydatki związane z poszukiwaniem Klucza Mroku. Był dość potężnym człowiekiem, żeby utrzymać w tajemnicy istnienie Kultu, a zarazem na tyle wykształconym, że potrafił zlokalizować Klucz na podstawie starych manuskryptów.
Ten ktoś wiedział, jak zawładnąć Kluczami, i miał tyle cierpliwości, by do skutku szukać mężczyzny i kobiety obdarzonych niespotykanymi właściwościami. Był na tyle mądrym człowiekiem, żeby doprowadzić do ich spotkania i wykorzystać ich razem do swojego zbrodniczego celu. Widocznie w jakiś sposób zdobył informacje o planowanej podróży Ridge'a. Nie stracił głowy podczas ostatniego, tragicznego momentu, chociaż widział, że praca jego życia rozpada się na kawałki.
Ridge nieświadomie sięgnął do rękojeści sintara.
- Ridge? - Kalena jadąca obok niego zaniepokoiła się widząc, że sięga po sintar. - O czym ty myślisz?
Spojrzał na nią, ale po chwili znowu patrzył przed siebie.
- Przypominam sobie, co się wydarzyło - odpowiedział spokojnie.
- Och. - Skinęła głową ze zrozumieniem. - Analizujesz wszystko, żeby zdać dokładną relację Qintelowi.
- Zawsze zdaję mu pełną relację.
Kalena wyczuła jakiś nowy ton w jego głosie. Poprzednio nigdy takiego nie słyszała i to ją zaniepokoiło. Zastanawiała się, jak poprawić mu nastrój, gdy Ridge nagle zapytał:
- Czy tęsknisz za doliną Uzdrowicielek?
Kalena zastanowiła się.
- Nie, doprawdy nie. To jest interesujący wybór dla tych kobiet, ale nie dla mnie. W żadnym wypadku nie jest to dla mnie żadna strata. Mogę je przecież odwiedzać.
- Ale tylko w moim towarzystwie - oznajmił Ridge.
Uśmiechnęła się.
- Czy boisz się, że gdybym była tam bez ciebie, mogłabym chcieć zostać?
- Powiedzmy, że chciałbym być z tobą, żeby ci przypominać, że w dolinie nigdy nie miałabyś jednej rzeczy.
- Czego mianowicie? - Roześmiała się.
- Jesteś bardzo namiętną kobietą, Kaleno. Potrzebujesz satysfakcji, którą może dać ci tylko mężczyzna - odpowiedział szczerze.
- Ty?
- Ja. - Skinął głową i spojrzał na nią przekornie. - Czy możesz temu zaprzeczyć?
Potrząsnęła głową; oczy jej zabłysły.
- To ty nauczyłeś mnie tego. Jesteś wspaniałym kochankiem, Fire Whip. Pewnie o tym wiesz.
Ku jej zdumieniu, zawahał się. Zamiast napawać się tym, co usłyszał, przyznał z bolesną szczerością:
- Prawda jest taka, że nie wiedziałem o tym. Nie wiedziałem, dopóki nie wziąłem cię do swojego łóżka i nie poczułem twojej odpowiedzi.
- Co ty próbujesz mi powiedzieć? - zapytała delikatnie.
Mogłaby przysiąc, że na jego wysokich kościach policzkowych zobaczyła ciemny rumieniec zakłopotania. Ridge odchrząknął i nie patrząc na nią powiedział:
- Kaleno, spędziłem mnóstwo czasu w podróżach i miałem zawsze pełne ręce roboty. Wracałem do Crosspurposes zwykle na bardzo krótko, otrzymywałem bowiem następne zadanie. Nie miałem czasu na to, żeby nawiązać jakiś związek, jeśli wiesz, co mam na myśli. Nie chcę powiedzieć, że nie było kobiet w moim życiu, ale było ich niewiele i związki te miały krótki żywot. - Milczał przez dłuższą chwilę, po czym dodał: - Myślę, że dla niektórych byłem obiektem ciekawości...
Kalena przypomniała sobie żarty Arrisy i innych kobiet na temat stali Countervail. Przez moment wahała się, czy odczuwa sympatię do męża, czy rozbawienie. To drugie uczucie wzięło górę i Kalena zaczęła się śmiać.
- Cieszę się, że cię to bawi - powiedział Ridge.
- Tak. - Kalena nie mogła opanować śmiechu. - Myślę o pewnej najśmieszniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek słyszałam. Arrisa i inne kobiety w Crosspurposes wymogły na mnie obietnicę, że powiem im, czy stal Countervail rzeczywiście płonie, kiedy ty... kiedy ty... - Przerwała niezdolna mówić dalej i znowu zaniosła się śmiechem. - Widzisz, Ridge, one żartowały na temat prawdziwej stali wiszącej między... och, mniejsza o to. Nie mogłabym tego wyjaśnić.
Ridge zatrzymał nagle krity. Kalena wycierała łzy śmiechu i próbowała się uspokoić. Nie mogła jednak. Ridge siedział zachmurzony, a Kalena dalej zwijała się ze śmiechu. W końcu powiedział:
- Powiedz komukolwiek jedno słowo o tym, czy stal się rozpala, gdy biorę cię do łoża, a przysięgam ci uroczyście, że twoja pupa zapłonie goręcej niż stal. Rozumiesz, żono?
Kalena próbowała skinąć z powagą głową, ale znów jej się to nie udało.
- Tak, mój panie mężu - zgodziła się potulnie. - Zrozumiałam. Nigdy nie ośmieliłabym się rozmawiać o tajemnicach naszej alkowy. Możesz polegać na mojej całkowitej dyskrecji.
- Dobrze, Kaleno. - Uśmiechnął się szeroko; jego oczy rozbłysły. - Wierzę całkowicie w twoją dyskrecję. Przypuszczam, że i ty wierzysz w moje obietnice.
- Masz na myśli twoje groźby?
- Mam na myśli obietnice.
- Nawet przez moment nie wątpiłam w nie, mężu.
- Doskonale. Teraz, gdy doszliśmy już do porozumienia, możemy zakończyć ten temat. Mamy przed sobą jeszcze szmat drogi. - Ridge nakłonił krita do szybszego biegu.
Po chwili Kalena zrównała się z nim.
- Ridge?
- O co chodzi, Kaleno?
- Czy dalej będziesz pracować dla Quintela, kiedy wrócimy do Crosspurposes? - zapytała z niepokojem. - Czy masz zamiar wyjeżdżać na bardzo długo?
Potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Jestem teraz żonaty i muszę opiekować się rodziną. Będę również dosyć zajęty zarządzaniem moją częścią szlaku handlowego. Nie będę już więcej włóczyć się w sprawach Quintela. Nigdy.
Kalena zdziwiła się, że tak podkreślił ostatnie słowo. Znacznie później, wieczorem, kiedy siedzieli obok siebie przy ogniu, Ridge podjął całkiem nowy temat.
- Co się wydarzyło, gdy wróciłaś z Kluczem w miejsce, gdzie był ukryty? - zapytał wpatrując się w płomienie.
Kalena przypomniała sobie drogę do lodowej jaskini.
- Nic takiego. Zrobiłam to, co powinnam była zrobić ze Świetlistym Kluczem. Odłożyłam szkatułkę z powrotem na miejsce, z którego ją wzięłam. Do lodu.
- Do lodu? Jak mogłaś ją włożyć do twardego lodu?
Uśmiechnęła się.
- To była ciecz, dopóki nie zanurzyłam w niej szkatułki, i dopiero wtedy...
- Wtedy co?
- Przestała być cieczą. To trudno wyjaśnić. Natychmiast po wyjęciu ręki ciecz zamarzła.
Ridge dalej patrzył w płomienie.
- Czy myślisz, że ktoś inny mógłby go stamtąd wyjąć?
- Nie jestem pewna. Nie wiem, jak to się stało, że lód stopniał pod dotknięciem mojej ręki. Nie sądzę, żeby była to tylko zamarznięta zwykła woda.
- Płomienie, ukrywające Klucz Mroku, też nie były zwykłymi płomieniami.
Kalena skinęła głową.
- Jest coś w nas, co pozwala nam dotykać Kluczy. Możliwe, że są też inni ludzie obdarzeni takimi zdolnościami, ale myślę, że to zdarza się rzadko. Uzdrowicielki wyraźnie dały mi to do zrozumienia.
- Może obecnie tylko my mamy takie zdolności - powiedział Ridge. Przeciągnął się, jego mięśnie poruszyły się pod koszulą.
- Ale nawet jeśli byliby inni, to mam wątpliwości, czy łatwo będzie zlokalizować Klucze ponownie. Griss powiedział mi, że wiele lat trwały poszukiwania Klucza Mroku i kosztowały wiele istnień ludzkich. Kiedy znaleziono czaszę ukrywającą w płomieniach szkatułkę z Kluczem, nikt z wyznawców Kultu Zaćmienia nie potrafi wyjąć jej z ognia, a Uzdrowicielki na szczęście przez całe pokolenia strzegły Świetlistego Klucza.
- One również nie mogły go dotknąć - stwierdziła Kalena. - Ale strzegły go dobrze. Powiedziały mi, że nawet Władcy Jutrzenki obawiali się Kluczy. Nie potrafili nimi kierować, ale mogli je ukryć. Nie wiadomo, jakie siły zostałyby wyzwolone, gdyby otwarto Kamienie Kontrastu.
- Może kiedyś nadejdzie taki czas, jeśli w ogóle nadejdzie, że znajdą się ludzie zdolni do kontrolowania Kamieni i Kluczy. Nie sądzę jednak, żebyśmy musieli się martwić. Nie stanie się to za naszego życia ani za życia naszych dzieci. - Ridge rzucił znaczące spojrzenie na szczupłą talię Kaleny i jego oczy zabłysły.
Uważnie popatrzyła mu w oczy.
- O czym teraz myślisz, Ridge?
- O tym, że płonę z twojego powodu, moja damo. Myślę, że moim przeznaczeniem jest płonąć w taki sposób przez całe życie. - Wyciągnął ręce i Kalena radośnie skryła się w jego ramionach.
Od czasu ich powrotu do Crosspurposes minęło dwa razy po osiem dni. Kalena stała pod błyszczącym, wspaniałym żyrandolem z płonącymi lampami żelowymi i patrzyła, jak jej mąż dyskretnie opuszcza hol wypełniony wytwornymi gośćmi.
Nie powiedział jej, dokąd wychodzi, ale domyśliła się, i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Druga ceremonia ślubna również wydana była przez Quintela. Tym razem jednak gośćmi nie byli wyłącznie znajomi kupcy. Przyszły co prawda Arrisa i Vertina, jednak większość gości pochodziła z bogatych rodów zamieszkałych w Crosspurposes.
Nikt nie odmówił przyjścia, kiedy Ouintel wysłał zaproszenia. Wieloma osobami kierowała ciekawość. Fakt, że Fire Whip otworzył ponownie szlak handlowy Piasku, nie był już sekretem. Szlak ten w znacznej części podtrzymywał miejscową ekonomię i każdy z obecnych tutaj był tego świadom. Wielu przyszło po to, żeby poznać mężczyznę, który stał się posiadaczem części udziałów z handlu Piaskiem.
Chcieli również poznać żonę kontraktową, którą Ridge poślubił na stałe. Druga ceremonia ślubna wzbudziła sensację także dlatego, że małżeństwo kontraktowe niezwykle rzadko przeradzało się w trwałe stadło. Drugą ceremonię zaślubin prowadził ten sam Adwizor Polarny. Był zadowolony z trafnej oceny oblubieńców, których oszacował poprzednio jako doskonale sobie przeciwstawnych. Nie miał żadnych wątpliwości, że dobrze robi legalizując ten związek na stałe.
Obecna ceremonia zaślubin była bardziej wyszukana. Hol wypełniony był prawie po brzegi. Obecność potężnych członków bogatych rodów hamowała niektórych gości, którzy mogliby mieć tendencję do hałaśliwego i rubasznego zachowania. Nikt nie robił krotochwilnych uwag na temat stali Countervail, z czego Kalena była bardzo zadowolona. Wiedziała, że Ridge'owi wcale by się to nie podobało.
Dzisiejszego wieczoru Ridge ubrany był również na czarno. Taka była nie tylko jego peleryna, ale też koszula, spodnie i buty. Kalena nie kwestionowała jego wyboru; czuła, że nie był przypadkowy, choć tym razem nie był podyktowany wyborem jej barw.
Co prawda i teraz Kalena wybrała czerwony kolor na pelerynę, ale pod nią nosiła tunikę uszytą z żółtego, przepięknie wyszywanego sarsliku, szmaragdowozielone spodnie i miękkie welwetowe pantofle. Dzięki profitowi z Piasku mogła sobie pozwolić na taki wydatek i nalegała na to, że sama za siebie zapłaci, sprzeciwy Ridge'a zbywając uśmiechem.
Nie mogła go jednak powstrzymać przed kupieniem jej prezentu ślubnego, co było rewanżem za wyhaftowanie koszul. Prezent Ridge'a połyskiwał teraz na jej lewej ręce. Był to przepiękny pierścionek z kosztownym kryształem z Talon Pass. Kiedy Ridge wsunął go na jej palec, powiedział, że kolor kamienia pasuje do jej oczu.
Kalena nieświadomie obracała pierścionek na palcu i rozglądała się po holu. Potrzebowała trochę czasu na zastanowienie się. Od powrotu do Crosspurposes pierwszy raz była w domu Quintela. Nie widziała go aż do dzisiejszego wieczoru.
Kiedy wjechali do miasta, Ridge powiedział, że nie ma ochoty zabierać jej do domu swego pracodawcy. Na pierwszą noc zatrzymali się w zajeździe; dopiero następnego dnia Ridge poszedł z raportem do Quintela. Kalena nie protestowała. Nie miała szczególnej ochoty na spotkanie z Quintelem, ponieważ jego widok przypominałby jej osobiste niepowodzenie. Co prawda teraz nie chciała go zabić, ale wtedy miała taki zamiar.
Tego wieczoru, gdy Ridge wrócił z odprawy u Quintela, leżał długo wpatrując się w sufit. W końcu powiedział, że pozostaną w zajeździe, dopóki nie znajdą dla siebie domu.
Kilka następnych dni Kalena spędziła na odwiedzaniu agentów, którzy mieli do zaoferowania domy na sprzedaż lub do oddania w dzierżawę. W końcu zdecydowała się na uroczą małą willę, położoną nad rzeką. Ridge tylko rzucił na nią okiem i zaakceptował wybór żony, składając podpis na potrzebnych dokumentach. Sprawa została zamknięta i Kalena stała się prawdziwą panią domu.
Wiele dni później, przekonana, że panuje już nad swoimi domowymi obowiązkami, udała się do cechu Uzdrowicielek chcąc rozpocząć praktykę. Wkrótce wyznaczono trzy Uzdrowicielki, znawczynie różnych gałęzi sztuki uzdrawiania, które podjęły się uczenia jej.
Dzisiejszego wieczoru Kalena była w jednakowym stopniu dumna z maleńkiego koszyczka i sakiewki z Piaskiem wiszących u jej paska, jak i z pierścionka podarowanego jej przez Ridge'a. Kiedy tak stała wśród kłębiącego się, roześmianego tłumu, serce jej wypełniał niepokój.
Quintel zniknął z przyjęcia, a Ridge wkrótce potem zrobił to samo. Kalena widziała, jak wychodzą, i przypomniały jej się słowa Olary, która kiedyś powiedziała podczas transu, że Quintel zginie w czasie jej przyjęcia weselnego. Kalena była przerażona. Z oślepiającą jasnością przeczuwała prawdę. Przez cały dzień starała się tłumić w sobie to uczucie, teraz jednak była pewna, że Ridge podejrzewał Quintela i właśnie dzisiaj zdecydował się działać. Od jak dawna to wiedział? Prawdopodobnie od powrotu do Crosspurposes. Zatrzymał tę wiadomość dla siebie i snuł plany zemsty. Dzisiejszej nocy postanowił działać.
Z cichą rozpaczą postawiła puchar na stole i ruszyła za mężem. Nie chciała pozwolić, żeby był sam. Był jej mężem. Powinna być przy nim, kiedy dojdzie do nieuniknionej konfrontacji.
Idąc ogrodem, Ridge patrzył na światło księżyca tańczące na ścieżkach wyłożonych kamieniem deszczowym. Symmetra była prawie w pełni. Jej czerwony blask dawał światło nocy. Kamienie deszczowe były teraz szczególnie jaskrawe. Ich kolor przypominał krew.
Służący niosący Quitelowi szklaneczkę wina był trochę zdziwiony, ale nie zaniepokojony, kiedy zobaczył Ridge'a. Nawet jeśli się zdziwił, że pan młody opuścił przyjęcie, to nie pozwolił sobie na żadną uwagę.
- Zaniosę to Quintelowi. - Ridge wyciągnął rękę po tacę z pucharem. Nie przewidywał kłopotów i rzeczywiście nie było żadnych.
- Jak sobie życzysz, mistrzu komercji. - Ridge był znaną postacią w tym domu. Wszyscy wiedzieli, że Quintel ufa Fire Whipowi bardziej, niż innym mężczyznom na Północnym Kontynencie, włączając w to swoich służących. Sługa odwrócił się więc i zniknął w korytarzu.
Ridge spojrzał na wino. Przypomniał sobie lekkomyślny plan Kaleny w noc ich pierwszej ceremonii ślubnej. Przegnał te myśli i pociągnął za sznur dzwonka zainstalowanego wewnątrz dzwiękoszczelnego gabinetu Quintela.
Po chwili odezwał się dzwonek po stronie Ridge'a zezwalający na wejście do sanktuarium. Ridge wszedł do gabinetu, zamknął za sobą drzwi, ale nie przekręcił klucza. Ouintel siedział przy biurku z czarnego kamienia, odwrócony plecami do wejścia. Gabinet wyglądał tak samo jak wtedy, gdy Ridge widział go ostatnim razem.
Nigdy nie lubił tego pokoju. Nie lubił pomieszczeń bez okien, a tu nie było żadnego. Świeże powietrze doprowadzano tu przez system przewodów wentylacyjnych. Wszystko to zapewniało Quintelowi całkowitą izolację. W rogu pokoju znajdował się kominek, w którym płonął mały ogień.
Cały pokój, od podłogi do sufitu, wypełniony był książkami i manuskryptami. Niektóre z nich były bardzo stare i pisane ręcznie; inne świeższe i drukowane metodą wynalezioną kilka lat temu. Najcenniejsze woluminy zamknięte były w skrzyniach. Kolekcja książek była ogromna i odzwierciedlała zainteresowania błyskotliwego, badawczego i niespokojnego umysłu.
Część dotycząca matematyki była szczególnie bogata, ale niezwykle interesujący wydawał się również księgozbiór dotyczący badań prastarych legend Północnego Kontynentu i całej Zantalii. Ridge czytał niektóre pozycje znajdujące się na półkach. Ouintel chciał, żeby jego Fire Whip był dobrze wykształcony.
- Twoje wino, Quintel. - Ridge stał spokojnie trzymając tacę i czekając, aż siedzący mężczyzna odwróci się.
Quintel wolno położył pióro, którym pisał, ale nie odwrócił głowy. Siedział, wpatrując się w motyw wygrawerowany na kamiennym biurku. Jak zwykle ubrany był na czarno, tak samo jak Ridge.
- A więc, Fire Whip, znudziło ci się wesele? Nie mogę powiedzieć, żebym się dziwił. Trochę tego za dużo.
- Ta druga ceremonia nie miała się zdarzyć, prawda, Quintel?
Ridge zobaczył, że Quintel zesztywniał i odwrócił się. Patrzył na Ridge'a długą chwilę swoimi niezgłębionymi, prawie czarnymi oczami. Ridge spostrzegł, że jego arysokratyczne rysy twarzy wyrażają gorycz i zmęczenie. Nie widział tego przed wyjazdem do Heights of Variance.
- Tak - przyznał Ouintel. - Dzisiejszej ceremonii zaślubin miało nie być.
- Ponieważ Kalena i ja mieliśmy nie wrócić z podróży. - Ridge postawił tacę na małym stoliku obok drzwi, wyprostował się i sięgnął do sintara. Przez długą chwilę mężczyźni w milczeniu patrzyli na siebie.
- Wiesz wszystko? - Głos Quintela był bez wyrazu tak samo jak jego oczy.
- Doszedłem do tego podczas drogi powrotnej z Variance.
Quintel skinął głową, jakby z podziwem dla jego inteligencji.
- Czy kobieta wie?
- Kalena nie wie o niczym. Nie powiedziałem jej, jaka jest prawda.
- Rozsądnie. Jest to sprawa między mężczyznami. Nie ma powodu wciągać w to zwykłej kobiety.
- Chętnie wciągnąłeś ją we wszystko, gdy potrzebowałeś Świetlistego Klucza, Quintel. I byłbyś bardzo zadowolony, gdybyś zobaczył ją martwą.
Quintel wzruszył ramionami.
- Nie było na to rady. Musiałem poświęcić również ciebie.
- Jestem tutaj nie ze względu na siebie, tylko ze względu na to, co chciałeś zrobić Kalenie. Ona jest moją żoną, Ouintel.
- Byłem tak blisko celu, Fire Whip. - Ze złością zacisnął pięści. - Do Kamieni, byłem tak blisko. Potrzebowałem właściwej kobiety, a wszystkie znaki wskazywały, że ona nią jest. Ty zostałeś wybrany wiele lat temu i trzymałem cię w gotowości.
- Potrzebowałeś mężczyzny, który mógł rozpalać stal Countervail.
Quintel uśmiechnął się krzywo.
- Stare legendy miały rację twierdząc, że Klucz Mroku może być kierowany przez kogoś, kto rozpala stal Countervail. W każdym pokoleniu jest kilku takich mężczyzn. Przez wiele lat śledziłem wszystkie pogłoski o takich ludziach. Chciałem wybrać młodego mężczyznę, związać go więzami lojalności i szukać odpowiedniej kobiety. Kiedy znalazłem ciebie na ulicach Countervail, uznałem, że doskonale się do tego nadajesz. Twardy, inteligentny, gwałtowny mały bękart. Nie miałeś żadnej rodziny, z którą mógłbym wejść w jakieś konflikty. I byłeś lojalny w stosunku do mnie, Fire Whip. Wiesz, że to zabawne. Rzeczywiście, ufałem ci całkowicie. Musiałem oczywiście podejmować ryzyko, wysyłając cię na różne szlaki handlowe, a zadania, które miałeś spełniać, były niebezpieczne. Mogłeś stracić życie od ostrza jakiegoś bandyty, ale potrzebowałem silnego mężczyzny. Musiałem mieć pewność, że będziesz taki, kiedy w końcu przyjdzie ci wykonać ostatnie zadanie. Tylko w konfrontacji z prawdziwymi niebezpieczeństwami mogłeś stać się taki jak trzeba.
- A Kalena?
- Szukałem nie praktykującej Uzdrowicielki. Tak było napisane w starych księgach. Takiej, która ma talent, ale nigdy nie doskonaliła go w określonym kierunku. Zgodnie ze starymi manuskryptami kobieta, która miała zawładnąć Świetlistym Kluczem, musiała mieć nie wykorzystany talent. Klucz miał się nim zasilać i kierować tym talentem. Wyszkolona Uzdrowicielka nie mogłaby wykorzystać swoich umiejętności. Konflikt pomiędzy żądaniami Klucza a tym, co podpowiadałaby jej praktyka, mógłby ją zabić, zanim zdołałaby wyjąć Klucz. Podobnie jak twoja zdolność rozpalania stali, jej talent także jest niezwykle rzadkim darem. Jest to dziwny dar naszego świata, którego nie posiadali Władcy Jutrzenki, ponieważ byli obcymi przybyszami na naszej planecie. Spostrzegli jednak wkrótce, że czasami taki talent pojawia się u ich dzieci. Przekonali się, że pokolenia urodzone tutaj mogą mieć ten dziwny dar. Doszli jakoś do tego, że talent władania ogniem i talent uzdrawiania są potrzebne do kierowania Kluczami. Talent uzdrawiania jest bardziej powszechny niż twój, Fire Whip, ale większość Uzdrowicielek odkrywa swój talent bardzo wcześnie i zaczyna praktykować. Bardzo trudno znaleźć taką, która nie szkoliła się w uzdrawianiu i nie była poddawana działaniu Piasku. Poza tym, jaka rodzina zgodziłaby się na to, żeby ich córka obdarzona talentem poślubiła takiego bękarta jak ty, Fire Whip? Chciałem, żeby kobieta i mężczyzna byli związani ze sobą, zanim sięgną po Klucze. Właśnie wtedy te przeklęte Uzdrowicielki przerwały handel Piaskiem, stawiając mnie i Radę Miasta w bardzo trudnej sytuacji. Kupcy zaczęli mi mówić, że potrzebna jest odpowiednia kobieta. Zgodziłem się. Byłem już bardzo zmęczony czekaniem. Zaproponowano mi siostrzenicę Uzdrowicielki z kotliny Interlock. To było zrządzenie losu. Wiedziałem, że nadchodzi ostateczny moment.
- Skąd wiedziałeś, że Kalena ma talent?
- Przypuszczenie oparte na latach badań. Wiedziałem, że siostrzenica Uzdrowicielki powinna mieć talent. Kamienie tylko wiedziały, dlaczego Kalena nie praktykowała od wczesnego dzieciństwa, ale byłem zdesperowany. Nie miałem kiedy pytać. Czas mi uciekał, Fire Whip. Straciłbym całe lata badań, gdybym nie wykorzystał tej szansy.
- To ty stworzyłeś Kult Zaćmienia. Ty byłeś panem Grissa, ale sam się nigdzie nie pokazywałeś.
Quintel spojrzał na niego.
- Byłem tam, gdzie spotkały się Klucze. Nie mógłbym zrezygnować z widowiska, na które czekałem tyle lat. Stałem wśród ludzi, którzy znajdowali się w pieczarze z czarnego szkła.
- Stałeś tam i czekałeś wraz z innymi, żebyśmy zabili się wzajemnie? - Ridge sam był zdumiony, że jest tak spokojny, ale nie był to odpowiedni moment na okazywanie wściekłości. W służbie u Quintela nauczył się panować nad gniewem.
- Było jeszcze jedno ryzyko, które musiałem podjąć, kiedy złączyłem cię z Kalena. Otóż obawiałem się, że możecie połączyć się więzami silniejszymi niż siła Kluczy. Była to delikatna gra. Musieliście być na tyle związani, żeby Kalena wróciła do doliny Uzdrowicielek po Świetlisty Klucz, chcąc cię uwolnić. Potrzebny był również związek między wami, żeby pokierować Kluczami. Potężna jest logika matematyki, zapewniam cię. To było bardzo skomplikowane równanie. Obejmowało nie tylko emocje, ale również równoważenie sił. Pracowałem nad tym wiele lat.
- Ale miałeś nadzieję, że nasze emocje nie będą tak silne, żebyśmy oparli się konieczności wzajemnego pozabijania się, gdy Klucze zostaną uwolnione, prawda?
- Jesteś bardzo bystry, Fire Whip. Gdyby wszystko poszło tak, jak planowałem, to energia uwolniona z Klucza Mroku byłaby na tyle silna, żeby zniszczyć Świetlisty Klucz - kontynuował Quintel bezbarwnym głosem. - Byłem pewien, że Mrok zwycięży Światłość. Przez jakiś czas siła Klucza Mroku byłaby osłabiona i mógłbym się nauczyć nim kierować. Wtedy posiadłbym jego tajemnice i tajemnice Kamieni. - Spojrzał na zamkniętą skrzynię zawierającą starodawne księgi. - Niektóre z tych woluminów pisane są w języku Władców Jutrzenki. Nauczyłem się trochę rozumieć ich język. Bardziej istotne było to, że mogłem odcyfrować ich matematykę. Jest ona absolutnie błyskotliwa, daleko bardziej niż nasza. W skrzyni tej znajdują się książki, których nie ma nigdzie na świecie, Fire Whip. Ja mam jedyne egzemplarze. Kosztowały mnie fortunę.
- Płaciłeś za nie krwią niektórych z nas, prawda, Quintel? Ja sam pomogłem ci zakupić wiele z nich, nieprawdaż? Chociaż do dzisiaj o tym nie wiedziałem. Zabijałem dla ciebie, Quintelu. Myślałem wtedy, że bronię twoich cennych szlaków handlowych. Teraz wiem, czemu służyłem.
Quintel stawał się coraz bardziej napięty. Ridge patrzył na niego bacznie. Nigdy nie widział Quintela tak wściekłego; zawsze był bardzo układny, zimny i cyniczny, ale dzisiejszej nocy w jego ciemnych oczach płonął ogień. Nic nie zostało z jego opanowania i samokontroli.
- Urodziłeś się po to, żeby mi służyć, Fire Whip, a jednak mnie zawiodłeś.
- Nie, Quintel, nie urodziłem się po to, żeby ci służyć. W drodze powrotnej z Heights of Variance zdałem sobie sprawę, że urodziłem się po to, żeby cię zabić.
- Niemożliwe. Nie możesz tego zrobić - powiedział z pogardą Quintel.
- Jestem jedynym mężczyzną, który może to zrobić - spokojnie stwierdził Ridge.
- Nawet gdyby było to możliwe, oznaczałoby to również twoją śmierć. Zapomniałeś o tym? Twoja młoda żona znajdzie się sama na świecie, który jest tak brutalny dla samotnej kobiety. Twój gniew jest legendarny, Fire Whip, ale nie myślisz zbyt bystro, gdy on cię ogarnia.
- To prawda - przyznał Ridge - jednak dzisiejszego wieczoru nie jestem rozgniewany. Przemyślałem wszystko i obiecuję ci, że nie zostawię Kaleny samej. Będę ojcem, Quintel. Muszę zbudować dom, który będzie odpowiedni dla dziecka i jego matki.
- Głupcze. Co możesz zrobić, żeby nie oskarżono cię o morderstwo?
- Zaplanowałem wszystko. Twoja śmierć będzie wyglądała jak wypadek. I nie będzie nikogo w mieście i nawet na całym Północnym Kontynencie, kto nazwie to inaczej. Każdy wie, że byłem lojalny w stosunku do ciebie. Nikt nie będzie śmiał oskarżyć mnie o morderstwo. - Ręka Ridge'a zacisnęła się na sintarze. - Chodźmy, Quintel. Odbędziemy małą podróż.
- A jeśli z tobą nie pójdę? - zapytał Quintel z lekkim rozbawieniem.
- Wtedy ogłuszę cię i wyniosę - powiedział Ridge z beztroską obojętnością.
- Uważasz, że pójdę z tobą jak obłaskawiony baranek, Fire Whip? - szyderczo zapytał Ouintel. - Powiedziałem ci, że urodziłeś się po to, żeby mi służyć. Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze? To ja powinienem być jednym z tych, którzy potrafią rozżarzyć stal Countervail. Czy słyszysz mnie, bękarcie? To ja powinienem rozpalać sintar do czerwoności. A także kontrolować go, tak samo jak Klucz.
Ciężkie drzwi gabinetu Quintela otworzyły się z hukiem. Zaskoczony Ridge odwrócił się i zobaczył stojącą na progu kobietę. Podróżny płaszcz falował wokół jej nóg, gdy wchodziła do środka i zamykała za sobą drzwi. Kiedy płomienie z kominka oświetliły jej twarz, Ridge zobaczył, że ma oczy krystalicznozielone i zdał sobie sprawę, kim jest ta kobieta. Nikt się nie poruszył.
- Wynoś się, Fire Whip - rozkazała Olara z rodu Ice Harvest. - On nie zginie zabity przez ciebie. Jest to sprawa wielkiego rodu.
Rozdział dziewiętnasty
Olara z rodu Ice Harvest musiała być kiedyś piękną kobietą. Jeszcze teraz dumnie nosiła głowę. Miała srebrne włosy i piękne, błyszczące oczy. Była przystojną kobietą. Ale lata goryczy i nie spełnione pragnienie zemsty wywarły piętno na jej niegdyś spokojnej twarzy. Rzuciła krótkie spojrzenie na niewzruszonego Quintela i ponownie spojrzała na Ridge'a.
- Więc to ty jesteś tym bękartem, który uwiódł moją siostrzenicę i przyczynił się do tego, że zaniechała zemsty. Wiedziałam, że jesteś groźny, Fire Whip, ale byłam na tyle głupia, żeby uwierzyć, iż wychowałam Kalenę na kobietę dostatecznie silną, by potrafiła oprzeć się pokusie.
- Zabicie Quintela nigdy nie było przeznaczeniem Kaleny - powiedział zimno Ridge. - Wyjdź stąd, Olaro. To nie jest twoja sprawa.
Quintel oparł się wygodnie o oparcie krzesła, jakby ta konfrontacja sprawiała mu przyjemność.
- Widzę, że dzisiejszej nocy nie mogę narzekać na brak morderców.
Olara zwróciła na niego błyszczące oczy.
- To ty dałeś początek całej sprawie, morderco.
- O jakież to morderstwo oskarżasz mnie, kobieto?
- Wiesz dobrze, co zrobiłeś. Jestem Olara z rodu Ice Harvest. Kiedyś mój ród kontrolował cały szlak handlowy na rzece Interlock. Ale mężczyźni mojego rodu stali ci na drodze, więc postanowiłeś rozprawić się z nimi. Zniszczyłeś mój ród i dlatego umrzesz.
- Ród Ice Harvest. Coś sobie mętnie przypominam, ale... - Quintel wzruszył ramionami, jakby nie było warto szukać tego w pamięci. - Nie zabijam tak łatwo, Olaro z rodu Ice Harvest. Zapytaj o to mojego Fire Whipa.
Ridge trzymał rękę na sintarze, jakby szukał sposobu uwolnienia się od ciotki Kaleny.
- To jest sprawa między mężczyznami - powiedział do niej szorsko. - Ja się tym zajmę.
- W rodzie Ice Harvest nie ma już żadnych mężczyzn - odpowiedziała mu Olara - i dlatego jest to moja sprawa. Nie jesteś niczym więcej niż bezdomnym bękartem, zabranym z ulicy i ubranym w kosztowną odzież. Zostaw nas samych.
Ridge zacisnął zęby i postąpił do przodu z zamiarem schwycenia kobiety i wyrzucenia jej z pokoju. Ale zanim jej dotknął, otworzyły się drzwi i stanęła w nich Kalena. Zaskoczona patrzyła na przemian na Ridge'a i ciotkę.
W Ridge'u narastał niepokój o bezpieczeństwo Kaleny. Zmniejszyło to jego czujność.
- Kaleno! Zabierz ciotkę i wyjdźcie stąd! Natychmiast!
- Nie - wyszeptała cicho Kalena i spojrzała na niego błagalnie. - Nie chcę, żebyś go zabił. On nie jest tego wart.
Quintel roześmiał się.
- Te rozmowy o zabijaniu zaczynają mnie nudzić. Żadne z was mnie nie dotknie. Czy jestem tak słaby, że pozwolę, by zabiła mnie stara kobiecie lub uliczny bękart?
Olara odwróciła się do niego.
- Dzisiaj będziesz martwy!
Quintel nagle przestał się śmiać.
- Nie, moja pani. Sądzę, że to ty będziesz dzisiaj martwa. Możesz zabrać tych dwoje, kiedy już wyniesiesz się sama na Kraniec Spectrum. Nie potrzebuję już więcej tego bękarta i jego dziwki.
Kalena przestraszyła się widząc płomienie pojawiające się w złotych oczach Ridge'a. Nie widziała ich, gdy weszła do gabinetu. Wiedziała, że Ridge przyszedł tutaj po to, żeby zabić Quintela, ale początkowo nie było w nim wściekłości, dopiero teraz zaczęła się pojawiać. Był to zły znak. W momentach zagrożenia sintar Ridge'a nie powinien rozpalać się od jego furii. Ridge musi panować nad gniewem, bo inaczej może zginąć.
- Kaleno, powtarzam ci, wróć do gości. Nie powinnaś tutaj przychodzić. Zabierz stąd ciotkę.
- Ona nie ma żadnych obowiązków w stosunku do mnie - powiedziała pogardliwie Olara, nawet nie patrząc na siostrzenicę. - Nie pomściła własnego rodu. Nie jest wcale lepsza niż ty, bękarcie. Wybrała życie u twego boku, zamiast honorowej śmierci.
Ridge nie patrzył dłużej na żadną z kobiet. Jego ostrożne spojrzenie skoncentrowane było na Quintelu, który ciągle siedział przy biurku i spoglądał na swych gości z drapieżną nienawiścią.
- Ridge, nie mogę zostawić cię z nim samego - powiedziała łagodnie Kalena. - Zabijesz go.
- Muszę to zrobić - odpowiedział szorstko Ridge. - Zostawcie nas!
Quintel obrzucił Kalenę wściekłym, pogardliwym spojrzeniem.
- Widzisz, jak jest z kobietami, Fire Whip? Nigdy nie możesz nimi kierować. Nigdy, dopóki będziesz pozwalał, żeby cię osłabiały. A ty na to pozwalasz, prawda? Ogień, który w tobie płonie, powinien być na mój użytek, ale ty przywiązałeś się do głupiej kobiety i zniszczyłeś broń, którą ja wykułem. To ja powinienem panować nad ogniem. Gdybym miał taki talent, w połączeniu z tym, czego nauczyłem się przez lata, mógłbym panować nad Kluczem Mroku i zniszczyć Świetlisty Klucz. Kierując siłą Klucza Mroku mógłbym kontrolować cały kontynent. Wtedy poznałbym tajemnice Kamieni. Zamiast tego uganiałem się przez lata po ulicach Countervail, żeby znaleźć narzędzie, którym mógłbym tego dokonać, a ono mnie zawiodło w ostatecznym momencie. - Spojrzał z nienawiścią na Kalenę. - Ty kontraktowa dziwko! To wszystko twoja wina! Zapłacisz tysiąckrotnie za to, co zrobiłaś w pieczarze. Uciekłaś wtedy, ale przysięgam ci, że zapłacisz za to dzisiaj!
- Zamknij się, Quintel, albo zaraz poderżnę ci gardło. - Ridge trzymał już w ręku sintar i koniec jego ostrza zaczynał zmieniać kolor.
- Jego życie należy do mnie! - krzyknęła Olara, wyjmując spod płaszcza duży pakiet.
- Ridge! Musisz się zatrzymać! - Kalena podbiegła do niego wyciągając rękę, która zamarła w powietrzu, gdy uderzyła ją fala zimna. Kalena odwróciła się z przerażeniem szukając jego źródła i spostrzegła macki czarnej mgły wychodzące z przewodu wentylacyjnego, znajdującego się w ścianie za jej plecami.
Wypływająca mgła zdążała w jej kierunku.
- Nie podchodź do niej, Fire Whip, bo umrze. - Quintel nie ruszył się ze swojego miejsca, ale trzymał teraz rękę na dziwnym urządzeniu wbudowanym w kamienne biurko.
- Mgła ją zabije. Ja to wynalazłem i mogę tym kierować.
Gdy mgła zaczęła się zagęszczać, Ridge podbiegł do Kaleny. Przedarł się przez czarne macki i chwycił ją za ramię, próbując wyciągnąć ją z ciemności. Światło przygasło i Kalena zobaczyła, że płomienie w oczach Ridge'a zapaliły się jeszcze bardziej. Z przerażeniem zastanawiała się, czy czarna mgła będzie miała na niego taki sam wpływ jak tamtego ranka w szałasie. Krzyknęła z ulgą, gdy poczuła rękę Ridge'a na ramieniu - natychmiast wiedziała, że tym razem nie stał się jej wrogiem.
- Powiedziałem: nie dotykaj jej! - Rozkaz Quintela odbił się echem od ścian pokoju i macki czarnego zimna natychmiast zacisnęły się wokół Kaleny.
Bezsilny Ridge puścił żonę i zwrócił się do Quintela:
- Pozwól jej odejść. Jest to sprawa między tobą a mną. Ona nie ma z tym nic wspólnego.
- Wszystko jest z nią związane. To ona przyczyniła się do tego, że byłeś niezdolny do wykonania zadania, do którego szykowałem cię przez tyle lat.
- Obwiniaj więc siebie. To ty ją znalazłeś. Ty podpisałeś kontrakt małżeński. Sam doprowadziłeś do własnej zguby. Stałeś się źródłem własnej destrukcji.
- Ja będę źródłem jego destrukcji! - krzyknęła Olara.
Kalena nie widziała już wyraźnie ani mężczyzn, ani ciotki. Nawet ich głosy zamierały. Czarna mgła coraz ściślej okrywała ją całunem. Zawijała się wokół niej. Więziła ją w ciemności, która stawała się coraz zimniejsza. Spojrzała przelotnie na tlące się jeszcze trochę płomienie w kominku i widok ognia natchnął ją pomysłem.
Ogień. Ogień wyzwala siłę Piasku. Siłę, która pochodzi ze Świetlistego Klucza. Sięgnęła po małą sakiewkę, którą nosiła przy pasku. Chwyciła mały koszyczek, poruszyła dźwigienkę, żeby wpuścić do żelu katalizator, i od razu poczuła pod palcami uspokajające ciepło.
Kiedy rzuciła pierwszą szczyptę Piasku na żarzący się żel, odniosła wrażenie, że mgła zaczęła niespokojnie wić się wokół niej. Gdy smuga białego dymu uniosła się do góry, Kalena odsunęła koszyczek. Nie chciała oddychać dymem. Miała nadzieję, że dzisiaj dym podziała w inny sposób.
- Kaleno!
Głos Ridge'a był teraz wyraźniejszy. Słyszała w nim rozpacz i spróbowała odpowiedzieć.
- Wszystko w porządku, Ridge. Palę Piasek. Mgła się cofa. Już nie może mnie dosięgnąć.
Przez kilka oszalałych sekund Kalena obawiała się, że to tylko imaginacja podsuwa jej uczucie wycofywania się mgły, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że jej odczucia są prawidłowe. Mgła była w odwrocie. Kalena rzuciła jeszcze jedną szczyptę Piasku na koszyczek i zobaczyła pióropusz białego dymu wbijający się w czarną mgłę. Wszędzie tam, gdzie dym stykał się z ciemnością, mgła rzedła.
Kalena trzymała koszyczek przed sobą i kilka sekund później warstwa mgły stała się na tyle cienka, że zobaczyła znowu Ridge'a, Olarę i Quintela. Ridge z sintarem w ręku stał w połowie drogi między nią a Quintelem. Stal Countervail była tak rozpalona jak płomienie w jego oczach.
Olara stała spokojnie z dużym pakietem w ręku. Wpatrywała się w Kalenę, która zdała sobie sprawę, że ciotka w tym momencie dowiedziała się, iż siostrzenica wykryła u siebie talent. Patrzyła na nią z wyrzutem.
- Czy wszystko w porządku? - Głos Ridge'a brzmiał ostro, a ostrze jego broni wydawało się groźne.
- Jestem w stanie kontrolować mgłę. - Nie dodała, że nie wie, na jak długo wystarczy jej Piasku.
- Bądź przeklęta! - ryknął Quintel i poderwał się na nogi. Jego furia wypełniła cały pokój. - Przeklęte Uzdrowicielki, do najdalszego Krańca Spectrum! - Wyciągnął rękę, jakby chciał chwycić Kalenę. - Zabiję cię własnymi rękami, ty mała dziwko!
Ridge zastąpił mu drogę - sintar w jego dłoni płonął. Ridge nic nie mówił, po prostu czekał. Quintel skoczył w kierunku Ridge'a.
- On powinien być mój! - krzyknął. - Potrafię panować nad stalą. Dowiodę tego!
Kalena zobaczyła, że gdy Quintel rzucił się na Ridge'a, macki mgły zmieniły kierunek. Wyglądało to tak, jakby zobaczyły nowy, bardziej atrakcyjny cel.
- Nie! - wrzasnęła Olara ciskając zawartość swojego pakietu w płomienie kominka. - Zostaw go, bękarcie! On jest mój!
Natychmiast ogromne kłęby białego dymu falami zaczęły napływać do pokoju. Kalena przypomniała sobie, że Uzdrowicielki z doliny powiedziały jej kiedyś, iż duże ilości spalonego Piasku mogą być niebezpieczne. Już teraz czuła cierpki smak w gardle, miała zawroty głowy i była dziwnie oszołomiona. Wiedziała, że taka ilość dymu może zabić.
Czarna mgła zareagowała gwałtownie na biały dym, dążąc ku niemu wielkimi spiralami. Przez zbierającą się czerń i biały dym Kalena widziała gorejącą stal Countervail. Wirująca mgła i dym skierowały się w stronę sintara, jakby znalazły nowy obiekt zainteresowania.
- Ridge, rzuć sintar! Daj go Quintelowi!
Ridge nie wiedział, dlaczego posłuchał gwałtownej komendy Kaleny, mimo że jego instynkt i doświadczenie podpowiadały mu inne zachowanie. Po prostu rozluźnił zaciśniętą rękę, gdy
Quintel sięgnął po gorejącą broń. W tym samym momencie rozległ się śmiertelny okrzyk Olary, która skoczyła do nich próbując chwycić stalowe ostrze.
- Stal jest moja! - wrzeszczał Quintel, starając się ją odepchnąć. - Dowiodę, że mogę trzymać sintar, kiedy jest rozżarzony. Jestem jego panem. Urodziłem się, żeby nim władać.
- Urodziłeś się, żeby zapłacić własnym życiem za to, co zrobiłeś mojemu rodowi! Zabiłeś mojego brata! - Olara chwyciła Quintela za ręce. Dym i mgła wirowały wokół nich coraz silniej.
W ciągu kilku sekund obydwoje, Olara i Ouintel, zniknęli w środku zaciskającego się kłębowiska. Ridge i Kalena cofnęli się - patrzyli w wirującą energię i słuchali udręczonych krzyków wydobywających się ze słupa dymu i mgły.
Wrzaski Quintela pełne cierpienia i wściekłości mroziły Kalenie krew w żyłach, ale dopiero zduszony krzyk ciotki spowodował, że chciała rzucić się do przodu, jednak Ridge chwycił ją za ramię i zmusił, żeby pozostała obok niego. Wzdrygnęła się, ściskając wciąż w ręku maleńki koszyczek.
Usłyszeli, jak baron i ciotka upadli na podłogę. Dym i mgła ciągle krążyły wokół nich, jakby szukały żeru. Przez małą przerwę w ścianie mgły Kalena ujrzała Quintela z płonącym ostrzem w dłoni i zmagającą się z nim Olarę.
- Olaro, puść go! - błagała Kalena.
Nie doczekała się odpowiedzi. Olara i Quintel zamknięci byli w śmiertelnym uścisku, z którego nie było ucieczki. Ridge stał ponury, trzymając Kalenę, żeby w bezcelowym wysiłku ratowania ciotki nie wbiegła w śmiercionośną mgłę.
Wiedział, że nie było już ratunku ani dla Olary, ani dla Quintela. Mógł sobie tylko wyobrazić cierpienie Quintela, który cały czas trzymał w dłoni płonącą stal Countervail. Nikt inny, tylko Ridge, potrafił trzymać sintar, gdy odbijał on jego wściekłość.
W tych krótkich momentach, gdy chwytał gorejącą stal, czuł zaledwie ciepło zbliżone do temperatury jego krwi. Ale Ouintel musiał cierpieć straszliwie. Ridge nie rozumiał, dlaczego stal ciągle pałała. On sam już jej nie trzymał, ale może utrzymywała w niej ogień jego furia albo siły wyzwolone w tym pokoju.
- Mgła i dym lgną do sintara - wyszeptała bezradnie Kalena.
Wpatrywała się w potworny obraz znajdujący się na wprost jej oczu. Biały dym i czarna mgła okręcały się teraz jeszcze ciaśniej wokół dwóch leżących na podłodze ciał, aby po chwili zacząć się wolno rozpraszać. Wyglądało to tak, jakby nie znajdowały już więcej żeru.
Kiedy macki mgły zaczęły znikać, Kalena zobaczyła, że ani Olara, ani Ouintel nie poruszają się. W pokoju zaczęło się przejaśniać i widać było grymas bólu na martwej twarzy Quintela. Ciotka miała zamknięte oczy. Sintar leżał obok nich w miejscu, gdzie upadł. Nie był już czerwony.
- Chodź, wyjdźmy stąd. Nie wiadomo, co jeszcze to paskudztwo może zrobić - powiedział Ridge kładąc rękę na klamce. - Musimy stąd wyjść.
Kalena potrząsnęła głową.
- Nie - powiedziała cicho. - Mgła i dym straciły już swoją energię. Wkrótce znikną.
Ridge wpatrywał się niepewnie w snujące się smugi. Zanikały jak normalna, poranna mgła, która ginie pod wpływem promieni słonecznych, ale ta pozostawiła za sobą ofiary.
Ridge ostrożnie podszedł bliżej, Kalena podążyła za nim. Nie potrzebowała wdychać resztek dymu wydostającego się z koszyczka, żeby wiedzieć, że spokój Olary i Quintela był spokojem śmierci.
- Nie rozumiem, co im się stało - powiedział Ridge podnosząc sintar.
- Popatrz na rękę Quintela - rzekła Kalena. Jego dłoń i palce zaciśnięte na sintarze były potwornie spalone. Uklękła obok ciała ciotki i wciągnęła nosem resztki dymu wydobywające się z małego koszyczka. Zamknęła oczy i spojrzała we wnętrze ciał obu ofiar. - Ich serca - mruknęła. - Ich serca nie wytrzymały. Napięcie było zbyt duże.
- Z powodu czego? Sintara, dymu czy mgły?
- Ognia i lodu - wyszeptała. - Sintar był w pewnym sensie katalizatorem. Nie mogę tego w pełni zrozumieć. Quintel myślał, że może go kontrolować, ale był w błędzie.
- A twoja ciotka?
Kalena wstała powoli; z jej oczu płynęły łzy.
- Uzdrowicielkom nie wolno zabijać - powiedziała po prostu.
Ostatnia mgła zniknęła. Ridge schował sintar do pochwy i wyprostował się. Dotknął ramienia Kaleny, próbując pocieszyć ją tym gestem.
- Zawołaj służbę - powiedział spokojnie.
Bez słowa wyszła z pokoju, żeby spełnić jego polecenie. Dzięki swej nowo poznanej sztuce uzdrawiania Kalena wiedziała, że podczas dochodzenia każda profesjonalna Uzdrowicielka stwierdzi, że śmierć nastąpiła z powodu ataku serca.
Spalenie ręki Quintela uzna za oparzenie jej w ogniu kominka, do którego doszło podczas upadku wywołanego silnym bólem serca.
Dwa razy po osiem dni później Kalena kucnęła na wąskiej ścieżce wyłożonej kamieniem deszczowym. Oglądała swój niedawno założony ogród zielarski. Żyzna ziemia przykrywała świeżo zasiane nasiona. Wyprostowała się strzepując z rąk ślady ziemi i patrząc z wielką przyjemnością na mały, pięknie zaprojektowany dziedziniec.
Dom został już zasiedlony. Był dość łatwy do prowadzenia. Kalena wynajęła dwoje ludzi: do gotowania i pielęgnowania ogrodu. Okazali się rzetelnymi i dobrymi pracownikami. Miała więc czas na studiowanie ksiąg dotyczących sztuki uzdrawiania i pielęgnację ziół.
Ridge każdego ranka dostawał do łóżka herbatę yant przyrządzaną ręką żony, a wieczorem wracał do gościnnego, dobrze prowadzonego domu. Przyjmował życie męża i przyszłego ojca z entuzjazmem człowieka, który wie dokładnie, czego chce i ma zamiar utrzymać to wszystko za wszelką cenę.
Kalena była zadowolona z siebie i ze swojego nowego życia. Gdy przypadkowo spotykała na ulicy Arrisę i Vertinę, czuła przez moment bolesną ciekawość, jak też wyglądałoby jej życie, gdyby wybrała ich los. One także były całkowicie zadowolone ze swojego.
Los kobiet zaangażowanych w interesy handlowe poprawił się dzięki pewnym zmianom wprowadzonym przez Fire Whipa. Wszyscy wiedzieli, że zmiany te inspiruje jego żona. Ale Kalena nie żałowała niczego. Jej zajęcia jako utalentowanej Uzdrowicielki wypełniły pustkę, którą czuła w sobie dawniej. Teraz wreszcie wiedziała, że zajmuje się tym, do czego została stworzona.
- Tutaj jesteś, Kaleno?
Podniosła głowę i zobaczyła męża - szedł zacienioną alejką otaczającą cały ogród; trzymał w ręku małą książeczkę. Miał poważny wyraz twarzy.
- Jesteś wcześniej w domu, Ridge. - Kalena uniosła twarz do pocałunku, odsuwając do tyłu ręce, żeby nie pobrudzić mu haftowanej koszuli. - Myślałam, że dzisiaj jest dzień posiedzeń Rady Miejskiej.
- Masz rację. Ale posiedzenie już się zakończyło. Przyszedłem do domu, żeby ci to pokazać. Znalazłem ją, gdy przeglądałem dzisiaj rano skrzynię z książkami w gabinecie Quintela.
Kalena wzięła małą, oprawioną w skórę książkę, nie patrząc na nią.
- Co wydarzyło się na posiedzeniu Rady Miejskiej?
- To, czego się spodziewałem. Dali mi pełną kontrolę nad szlakiem handlowym Piasku.
- Och! - wykrzyknęła Kalena i roześmiała się. - Następną rzeczą, którą ci dadzą, będzie miejsce w Radzie Miejskiej. Wspomnisz moje słowa. Po tym nic cię już nie zatrzyma, mój panie. Będziesz miał pieniądze i sukcesy w polityce, i będziesz mógł założyć wielki ród.
- Możliwe. - Ridge nie wydawał się zainteresowany jej przewidywaniami. - Kaleno, w tej książce są zapiski Quintela. Zaczął je prowadzić przed wieloma laty. Na długo przed tym, nim spotkałem ciebie. Wszystko jest tu zapisane. Pisał, jak zafascynowały go legendy o Władcach Jutrzenki i opowiadania o Kamieniach i Kluczach. Jak wykorzystał Matematykę Paradoksu do znalezienia Klucza Mroku. Zapisywał również wszystkich mężczyzn, którzy zginęli próbując odnaleźć Klucz Mroku. On niczego nie czuł do tych ludzi, Kaleno. Gdy któryś z nich zginął w kominie jakiejś pieczary, odnotowywał jego śmierć tak, jakby po prostu stracił jedno ze swoich narzędzi.
Kalena ze smutkiem skinęła głową, przyglądając się książce.
- Wszystko, co robił, służyło odkryciu potęgi Kluczy i Kamieni. Nie interesował się niczym innym. Co zrobisz z jego biblioteką, Ridge?
Przeciągnął ręką po swoich ciemnych włosach.
- Wiele z nich może pójść do bibliotek istniejących w różnych cechach. Cech Uzdrowicielek zapłaci fortunę, żeby wejść w posiadanie niektórych woluminów. Nie jestem natomiast pewny, co zrobić z tymi niebezpiecznymi książkami znajdującymi się w skrzyni. Kilka z nich napisanych jest w starym języku Władców Jutrzenki. Przynajmniej wydaje mi się, że jest to ich język. Nie potrafię go odczytać, ale niektóre znaki przypominają litery wygrawerowane na szkatułce z Kluczem Mroku. Jest pewne podobieństwo pomiędzy tym starym językiem a naszym obecnym. Może dlatego uważaliśmy, że napisy na szkatułkach wyglądały znajomo. Czasami myślę, że powinienem spalić te książki, ale z drugiej strony wzdragam się przed zniszczeniem takiej wiedzy. Może nadejdzie czas, gdy nasz świat będzie jej potrzebował?
Kalena patrzyła na niego w zadumie.
- Każdy wielki ród ma jakieś tajemnice - powiedziała z uśmiechem. - Może właśnie te książki staną się naszym brzemieniem i będą tajemnicą naszego rodu.
Ridge spojrzał na nią ostro.
- Myślisz, że powinniśmy je zatrzymać?
- Zamkniemy je dobrze, a później przekażemy je naszym dzieciom i dzieciom naszych dzieci. Kto wie, ile generacji przeminie, zanim książki te będą potrzebne? Musimy ufać, że kiedy nadejdzie taki czas, nasi potomkowie postąpią właściwie. W końcu, będą nosili w sobie siłę ognia i lodu, i będą mieć jeszcze coś więcej, coś bardziej istotnego.
Ridge patrzył na nią z napięciem.
- Co takiego?
- Poczucie honoru i obowiązku. Nie mogę wyobrazić sobie naszych potomków, którym by tego brakowało, a ty możesz? Oni zrobią wszystko, co trzeba, gdy przyjdzie czas na użycie tych ksiąg.
Ridge uśmiechnął się.
- Myślę, że masz rację. - Ale natychmiast jego uśmiech znikł. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem ci pokazać.
- Czy to, co chcesz mi pokazać, jest w tej małej książeczce Quintela?
- Jest tu prawda o tym, co stało się z mężczyznami z twojego rodu - powiedział Ridge ponuro. - Olara miała rację. To Quintel ich zabił.
Kalena wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić.
- Dlaczego?
- Ponieważ odrzucili jego starania o dostęp do wodnego szlaku handlowego, którego potrzebował do swoich przedsięwzięć. Wiedział, że w rodzie Ice Harvest jest tylko dwóch mężczyzn. Oczywiście, członkinie rodu nie miały dla niego żadnego znaczenia. Zdecydował, że musi się pozbyć tej przeszkody.
- Oczywiście - jak echo powtórzyła za nim Kalena. - Kazał więc ich zabić. Olara mówiła prawdę. Myślę, że ja również to wiedziałam. Gdyby Olara nie była pewna tych faktów, nie próbowałaby go zabić. A ponieważ była ich pewna, czuła, że nie ma wyboru. - Szeroko rozwarte oczy Kaleny patrzyły na Ridge'a pytająco.
Ridge zacisnął usta, gdy zobaczył, jak ona na niego patrzy.
- Kaleno, ja nie byłem człowiekiem, którego Quintel użył do zabicia twojego ojca i brata. Nic o tym nie wiedziałem. Quintel nigdy nie wyznaczyłby mnie do takiego zadania. Robiłem dla niego różne rzeczy, ale nigdy nie zabijałem z ukrycia niewinnych ludzi. Przysięgam na mój honor.
- Wiem o tym, Ridge.
Długo przypatrywał się jej twarzy i wyraźnie się odprężył.
- Uwierzyłaś mi?
- Zawsze ci wierzę - odparła. - Gdybyś był odpowiedzialny za śmierć mojego ojca i brata, powiedziałbyś mi o tym dawno temu.
- Tak.
Oddała mu książkę.
- Lepiej, żebyś ją zamknął z innymi książkami Władców Jutrzenki. W tym dzienniku nie ma dla nas nic ciekawego, prawda?
Wolno wziął książkę z jej ręki.
- Nie ma - zgodził się z nią. - Niczego tam dla nas nie ma. - Rozejrzał się po ogrodzie. - Ciężko pracujesz.
- To mój pierwszy ogród zielarski - powiedziała z satysfakcją. - Za kilka miesięcy będzie już kwitł. Skończyłam właśnie sadzić nasiona ksantrii.
- Co to jest ksantria? - zapytał zaciekawiony Ridge.
- Bardzo użyteczne ziele, stosowane do leczenia mężczyzn, którzy mają pewne fizyczne problemy - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Jakiego typu problemy fizyczne?
- Takie, które nie pozwalają im wykonywać w sypialni mężowskich obowiązków.
Ridge roześmiał się szeroko.
- Zabezpieczasz się na wypadek, gdybym ja kiedyś stał się słaby w tych sprawach?
- Uhm - mruknęła Kalena, chowając się w jego ramionach. - Nie mogę sobie wyobrazić ciebie z tego rodzaju problemami.
- Nie wtedy, gdy ty będziesz w moim łożu - powiedział ochrypłym głosem, przyciągając ją do siebie.
Pewnego wiosennego ranka Kalena obudziła się bardzo wcześnie i wiedziała bez palenia Piasku, że nadszedł jej czas. Leżała obok Ridge'a myśląc o swoim życiu, po jej twarzy błąkał się uśmiech. Następny skurcz ostrzegł ją, że najnowszy członek rodziny jest gotowy do przyjścia na świat.
Kalena wyszła z łóżka poruszając się trochę niezdarnie z powodu pękatej sylwetki i narzuciła domową suknię leżącą obok kominka. Przygotowała garnuszek herbaty yant i poszła obudzić męża.
Ridge odwrócił się i patrzył na nią zaspany, wyciągając rękę po herbatę.
- Tak wcześnie - zauważył z leniwym ziewnięciem. - Wracaj do łóżka - powiedział klepiąc zapraszająco kołdrę.
- Nie dzisiaj, Ridge. - Kalena uśmiechnęła się. - Twój syn lub córka są w drodze.
- Co? - Ridge w jednej sekundzie odrzucił pościel. Garnuszek z herbatą zachwiał się niebezpiecznie. - Co, w imię Kamieni, myślałaś, przygotowując mi w takim momencie herbatę? Wracaj do łóżka. Zaraz poślę po Uzdrowicielkę, która zaopiekuje się tobą. Gdzie jest ten garnek ziół, które miałaś wypić? - Całkiem nagi przebiegł przez pokój, żeby szarpnąć za sznurek wzywający służbę. - Nie słyszysz mnie, Kaleno? Wracaj do łóżka.
Kalena śmiała się szeroko.
- Tak, Ridge - powiedziała potulnie. W tym momencie przyszedł następny skurcz i uśmiech zniknął z jej twarzy. Dotknęła swojego okrągłego brzucha i chwiejnie podeszła do posłania.
- Do licha, Kaleno. - Ridge był już przy niej. - Nie powinnaś dzisiaj opuszczać łóżka. Trzeba było natychmiast mnie obudzić.
- Kocham cię, Ridge - powiedziała pogodnie.
Złote oczy Ridge'a zapaliły się.
- Kocham cię również, Kaleno. Bardziej niż swoje życie. Ty jesteś moim życiem. Wiesz o tym, prawda?
- Myślę, że tak - wyszeptała. - Ale miło często słyszeć takie słowa. - Syknęła, gdy przyszedł następny skurcz. - Ale może lepiej porozmawiamy o tym później. A teraz, mój kochany, pospiesz się i poślij po Uzdrowicielkę.
Ridge stał już w drzwiach i krzyczał na służących, którzy biegli na jego wezwanie. Każdy, kto znał Ridge'a, był świadom zmiany, jaka zaszła w jego usposobieniu, odkąd wziął sobie żonę, ale nikt nie był na tyle głupi, żeby go prowokować.
Kilka godzin później syn Ridge'a i Kaleny przyszedł na świat, czyniąc taki hałas, że słychać go było z daleka. Już od początku było widać, że dziecko odziedziczyło usposobienie ojca. Było również oczywiste, że matka potrafi uspokoić je równie łatwo, jak męża.
Kalena obudziła się z głębokiego snu, w który zapadła po porodzie, i znalazła obok siebie Ridge'a. Stał nad kołyską, i badawczym wzrokiem przypatrywał się synowi.
- Czy go aprobujesz, mój panie? - spytała Kalena.
Ridge oderwał zafascynowane spojrzenie od niemowlęcia i podszedł szybko do żony. Ukląkł przy niej.
- Dałaś mi więcej, niż mogłem oczekiwać - powiedział ochryple. - Dałaś mi swoją miłość, a teraz syna. Przysięgam, że będę cię kochał i troszczył się o ciebie, Kaleno, tak długo, jak długo będę żył.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy - powiedziała miękko.
- Szczęśliwy? - powtórzył, potrząsając lekko głową. - Nie umiem wprost wyrazić, jak bardzo się cieszę. Nie wiedziałem, co znaczy szczęście, dopóki nie spotkałem ciebie. A ty, Kaleno? Żałujesz czegoś?
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Niczego - powiedziała szczerze. Jesteśmy ze sobą związani, ty i ja. Jak mogłabym być zadowolona z życia bez ciebie?
Schylił się i czule ją pocałował.
- Prawie zapomniałem. - Sięgnął po pudełko leżące obok na stoliku. - Przynieśli dzisiaj od jubilera. Chciałem zrobić ci wieczorem niespodziankę, ale ty zrobiłaś mi ją pierwsza. - Otworzył pudełko i odsłonił trzy bransoletki wtulone w sarslik.
Dwie były duże, a jedna przeznaczona dla dziecka. Kalena wyciągnęła rękę i bez słowa wyjęła najmniejszą. Napis i znak wyryte z wielką precyzją były znakami nowego, wielkiego rodu. Był to symbol ognia spleciony z symbolem lodu. Poniżej tego znaku wygrawerowane były słowa: Ród Krystalicznego Płomienia. Pod nim wygrawerowana była oficjalna pieczęć rodowa.
Kalena włożyła swoją bransoletę na rękę i patrząc w oczy męża wypowiedziała starą przysięgę.
- Przyjmuję zaszczyt zostania damą rodu Krystalicznego Płomienia i przyjmuję obowiązki, które są z tym związane. Będę lojalna w stosunku do pana tego rodu. Nasze dzieci będą wzrastały wiedząc, co znaczy honor rodu i to, że należy nad nim czuwać i bronić go. Przyrzekam na swoje życie.
Ridge wsunął swoją bransoletę.
- Moje życie, mój majątek i moja lojalność są na zawsze związane z tobą, moja pani. Ty jesteś sercem i duszą tego rodu. Będę cię kochał i bronił do końca swojego życia i będę ochraniał swój ród ze wszystkich sil.
Kalena uśmiechnęła się.
- Czy zawsze między nami będzie jeszcze coś więcej niż honor i obowiązek, Fire Whip? - zapytała, patrząc ciepło na męża.
- Tak - potwierdził. - Łączy nas wiele spraw. Ale nie ma nic silniejszego niż nasza miłość.
Pochylił głowę i ucałował ją gorąco, przelewając całe Spectrum miłości. Kalena oddala mu pocałunek, wiedząc, że ogień jego namiętności będzie ich ogrzewał przez resztę życia.