Władimir Megre księga 10 Anasta 2016


Władimir Megre księga IV - STWORZENIE

Rozdział 1 - TO WSZYSTKO ISTNIEJE I DZISIAJ!

- Opowiem ci o stworzeniu, Władimirze, a wtedy sam każdy na swoje pytania odpowiedzi będzie mógł dać. Proszę, Władimirze, posłuchaj i napisz o stworzeniu Stwórcy wielkim. Posłuchaj i Duszą pojąć popróbuj dążenia Boskiego Marzenia.

Anastazja wypowiedziała te frazy i w zwątpieniu umilkła. Patrzy na mnie i milczy. Na pewno dlatego, że się zmieszała, bo poczyła albo zobaczyła na mojej twarzy niedowierzanie ku temu, że ona może opowiadać o sworzeniu, o Bogu. A dlaczego, właściwie, we mnie albo w innych ludziach nie miałoby się pojawić niedowierzanie. Mało li to może nafantazjować płomienna pustelnica! Żadnych dowodów historycznych u niej nie ma. Jeśli kto i może z dowodami mówić o przeszłości, tak że historycy albo archeolodzy.

A o Bogu w Biblii się mówi i w księgach innych wyznań. Tylko dlaczego to tam różnie o się Bogu mówi? Nie dlatego li, że dowodów niezbitych nie ma u nikogo?

- Są dowody, Władimirze - nagle pewnie i wzruszenie wypowiewiedziała Anastazja w odpowiedzi na moje nieme pytanie.

- I gdzie one?

- Wszystkie dowody, wszystkie Prawdy Wszechświata w każdej Duszy ludzkiej są zachowane na wieki.

Niedokładność, fałsz nie mogą długo żyć. Dusza je odrzuca. Oto dlatego traktatów różnych mnóstwo podrzucają człowiekowi

Potrzebne kłamstwu wciąż nowe i nowe oblicze. Oto dlatego ciągle zmienia ludzkość swój społeczny ustrój. Dąży w nim utraconą prawdę znaleźć jednak tym dalej od niej odchodzą.

- Ale przez kogo i jak dokazano, że prawda u każdego zachowana wewnątrz? W duszy albo jeszcze gdzieś indziej w człowieku? I jeśli jest ona, tak dlaczego chowa się?

-Odwrotnie, każdy dzień, przed spojrzeniem każdym pojawić się dąży. Życie wieczne dookoła i

wieczność życia przez Prawdę się tworzą.

Anastazja szybko dłonie rąk do ziemi przycisnęła, poprowadziła dłońmi po trawie i wyciągnęła je mi.

- Popatrz, Władimirze, być może, one wypędzą precz wątpliwości twoje.

Popatrzyłem. Zobaczyłem, - na wyciągniętych dłoniach leżały nasiona trawy, cedrowy maleńki orzeszek i tak żuczek jakiś pełzł. Zapytałem: - I co wszystko to oznacza? No, na przykład, orzech?

Popatrz, Władimirze, małe ziarenko zupełnie, a jeżeli w ziemię posadzić je - majestatyczny wyrasta cedr. Nie dąb, nie klon, nie róża, a tylko cedr. Cedr znów ziarenko takie zaś rodzi, i będzie znów w nim, jak w pierwszym cała informacja prażródeł. I jeżeli miliony lat w tył lub naprzód zetknie się takie ziarenko z ziemią, to tylko cedr wzejdzie z ziemi pędem. W nim, w każdym ziarenku Boskich tworów doskonałych założona cała informacja Stwórcy w całości. Mijają miliony lat, lecz informacji Stwórcy w nim nie można zetrzeć. I człowiekowi - wyższemu tworzeniu wszystko oddane przez Stwórcę w momencie stworzenia. Wszystkie Prawdy i przyszłe wszystkie zdarzenia w ukochane dziecię włożył Ojciec, wielkim marzeniem natchniony.

Tak jakże nam tę prawdę, koniec końców, dostać? Skądś tam z siebie? Z nerek serca albo mózgu?

- Z uczuć. Swoimi uczuciami spróbuj Prawdę określać. Zaufaj im. Zwolnij się od postulatów materialistycznych.

- No zgoda, jeżeli wiesz coś ty, tak mów. Być może, uczuciami ciebie i będzie mógł ktokolwiek pojąć. No co to takiego Bóg? Jego jakąkolwiek naukową formułą naukowcy mogliby przedstawić?

- Naukową formułą? Ona wokoło ziemi długością nieraz się owinie. Kiedy zakończy się, to nowa się rodzi. To nie umniejsza Bogu, co w myślach może narodzić się. On opoka i próżnia, i to, czego nie widać. Nie ma sensu rozumem pojąć Go próbować. Wszystkie formuły Ziemi, całą informację Wszechświata ty w małym ziarenku duszy swojej ściśnij i w uczucia zmień, i uczuciom daj otworzyć się.

- Lecz co ja powinienem czuć, ty prościej mów, konkretnie, jaśniej.

- O Boże, pomóż! Mi pomóż tylko z dzisiejszego słownictwa stworzyć godny obraz.

- No oto, teraz słów mało. Ty lepiej byś wpierw słownik opisowy poczytała. Tam wszystkie słowa, którymi w życiu się mówi, są.

- Dzisiejsze wszystkie. Lecz nie ma słów w nowoczesnej książce tych, którymi mówili twoi przodkowie o Bogu. - - Starosłowiańskie masz na myśli słowa?

- I wcześniejsze. Do starosłowiańskiej mowy sposób był, jakim potomnym ludzie myśli przekazywali.

- O czym mówisz, Anastazjo? Wszyscy wiedzą: pismo normalne poszło od dwóch mnichów prawosławnych. Ich zwali... Jakoś zwali ich, zapomniałem.

- Kiriłł i Miefodijem, może, chcesz powiedzieć?

- No tak. Oni przecież pismo stworzyli.

- Powiedzieć dokładniej będzie - zmienili pismo naszych ojców i matek.

- Jak zmienili?

- Na rozkaz. Żeby na zawsze Słowian kultura została zapomniana. Resztki znajomości praźródeł z pamięci ludskiej zniknęła, i nowa kultura narodziła się, by kapłanom innym ludy podlegały.

- Przy czym tu pismo i nowa kultura?

- Kiedy by na obcym języku teraz dzieci pisać i mówić uczyły się, a na obecnym im porozumiewać się zakazali. Powiedz, Władimirze, z czego o dniu dzisiejszym dowiedziałyby się twoje wnuki? Lekko pozbawionym wiedzy o przeszłości nauki nowe sugerować, by jako znaczące je traktowali. I wszystko o rodzicach im można mówić. Odszedł język, i z nim odeszła kultura. Taka była kalkulacja. Lecz nie wiedzieli ci, kto z takim celem nosili się, że prawdy pęd zawsze w duchu ludskim niewidzialny pozostawał. Tylko czystej kropelki rosy mu by napić się - i on wzrośnie i zmężnieje. Popatrz, Władimirze. Przyjmij, proszę, słowa moje, poczuj, co stoi za nimi.

Anastazja mówiła, to powoli wymawiając słowa, to szybko zdania całe wyrzucając, to nagle na mgnienie zamilkwszy, pomyślawszy na mgnienie, przeciągłych i nadzwyczajnych dla mowy naszej zdania jakby z przestrzeni dostawała. A czasem nagle w mowę jej jakieś mi nieznane słowa się wplatały. Lecz każdy raz, niejasne w sensie słowa wymawiąc, ona, jakby drgnąwszy, na poprawne lub bardziej zrozumiałe słowa zmieniała. I coś ciągle udowadniać próbowała, o Bogu mówiąc: - Wiadomo wszystkim, że człowiek podobieństwo i obraz Boga. Lecz w czym? W tobie, gdzie Boga cechy charakterystyczne? Kiedyś pomyslałeś?

- Tak to nie. Nie wypadło jakoś pomyśleć. Lepiej ty sama o nich powiedz.

- Kiedy od codziennej krzątaniny znużony człowiek kładzie się, żeby zasnąć, kiedy osłabione ciało on czuć przestaje swoje, niewidocznych energii kompleks, jego drugie “ja” częściowo ciało opuszcza. I w to mgnienie dla niego ziemskich granic nie ma. Nie ma czasu dla nich i odległości. Twoja świadomość, mniej niż w mgnienie, każdą granicę Wszechświata pokona. I kompleks uczuć wypadki ubiegłe albo przyszłe odczuwa, analizuje, do dnia dzisiejszego przymierza i marzy. O tym wszystko to mówi, że Wszechświat nieobjęty, on, człowiek, nie tylko ciałem odczuwa. Jego podarowana przez Boga myśl tworzy. Tylko ludzka myśl jest zdolna tworzyć światy inne albo stworzone zmieniać.

Bywa tak, że człowiek w śnie krzyczy, lęka się czegoś. To kompleks uczuć jego, wolny od ziemskich krzątanin, w zeszłym lub przyszłym się przestraszy.

Bywa tak, że człowiek w śnie tworzy. Jego twory powoli albo szybko w ziemskim dążą ziścić się bycie. I ziszcza się w potwornej formie lub harmonią świecąc, częściowo lub całkowicie, zależy od tego, w jakim stopniu natchnienie bierze udział w tworze jego. Na ile dokładnie i w detalach, aspekty wszystkie mgnieniem tworzenia będą uwzględnione. W jakim stopniu natchnienie wzmocni twoje boskie “ja”.

W całym Wszechświecie tylko Bogu jednemu i synowi Boga - człowiekowi - twory właściwe.

Wszystkim początkom służy Boga myśl. W materii żywej Jego marzenie jest przetworzone. I działania ludskie wpierw myśl poprzedza ludska i marzenie.

U wszystkich ludzi ziemi możliwości tworu równe, lecz ludzie - tylko różnie wykorzystają możliwości swoje. Swoboda pełna i w tym pozostawiona dla człowieka. Swoboda jest!

Teraz, Władimirze, mi powiedz, jakie że dzisiaj śnią się dzieciom Boga sny? Ot, na przykład, tobie, twoim przyjaciołom, znajomym? Na co wykorzystują oni swoje tworzące marzenia? Na co wykorzystujesz je Ty?

Ja? No... jak na co? Jak wszyscy, i ja dążyłem więcej pieniędzy zarobić, żeby w życiu jakoś zabespieczyć się. Samochód posiadałem, i nie jeden. Inne liczne rzeczy, niezbędne dla życia, meble nienajgorsze, na przykład.

- I wszystko? Na to tylko wykorzystałeś swoje, Bogu właściwe, tworzące marzenia?

- Tak wszyscy je wykorzystują na to.

- Na co?

- Na pieniądze! Jak bez nich? W odzież, na przykład, normalną ubrać się, pojeść dobrze, coś kupić, popić. Wszystko jasne tu. A ty - “na co?”.

- Pojeść... popić. Władimirze, ty pojmij, wszystko to, i z nadmiarem, pierwotnie wszystkim dane.

- Dane? No i dokąd zaś ono potem odeszło?

- A sam jak myślisz - dokąd?

- Tak po prostu, myślę, pozdzierały się te odzieże pierwotne, poniszczyły się, a pożywienie pierwsze całe ludzie zjedli dawno. Teraz inne czasy, inna moda na odzież i smaki pożywienia zmieniły się.

- Władimirze, Bóg nieskazitelne odzieże dał synowi swojemu, zapasy pożywienia takie, że nigdy by nie zakończyły się one.

- I gdzie zaś to wszystko teraz?

- Wszystko to i teraz przechowuje się, istnieje.

- To powiedz gdzie. Jak zobaczyć schowki, w których tyle zapasów po ten dzień przechowuje się?

- Teraz zobaczysz. Tylko uczuciami patrz. Tylko uczuciami poznać będziesz mógł sedno tworzenia Boskiego marzenia.

Rozdział 2 - POCZĄTEK STWORZENIA

Wyobraź sobie początek. Jeszcze nie było ziemi. Jeszcze materia nie odbijała światła wszechświata. Lecz, jak teraz, zapełniony Wszechświat był energii różnych mnóstwem wielkim. Energii istoty żywe w ciemności i myślały, w ciemności tworzyły. Nie potrzebne światło im zewnętrzne było. Wewnątrz siebie, sobie one świeciły. I w każdej było wszystko - i myśl, i uczucia, i energia dążenia. Lecz u wszystkich różnice miedzy nimi były. U każdej jedna nad wszystkim innymi energia przeważała. Jak i teraz, jest we Wszechświecie istota niszcząca i istota, dająca życie. I mnóstwo odcieni różnych, podobnych na ludzkie uczucia, byłu u innych. Między sobą w żaden sposoób wszechświata te istoty stykać się nie mogły. Wewnątrz, u każdej istoty energii mnóstwo to gasło, to nagle błyskawiczny ruch tworzyło. Wewnątrz siebie sobą tworzyło, sobą w tym samym miejscu i niszczyło. Pulsacja ich kosmos nie zmieniała, ona nikomu nie widoczna była, i każda liczyła, że sama ona w przestrzeni. sama!

Niejasność swojego przeznaczenia im nie dawała zrobić nieginącym tworzenie to, co może satysfakcję przynieść. Oto dlatego w bezczasie, w bezkresie pulsacja była, ale nie było powszechnego ruchu.

I nagle jak bodźcem dotknęło wszystkich uświadomienie! Jednocześnie do wszystkich, wszechświata nieobjętego. To wśród kompleksów energii tych żywych jeden nagle rozświetlił inne. Był stary ten kompleks lub bardzo młody, nie sposób powiedzieć zwyczajnymi słowami. Z próżni on powstał lub z iskier wszystkiego, o czym pomyśleć można, nieważne to. Ten kompleks bardzo silnie wyglądał na człowieka! Na człowieka, co żyje dzisiaj! Podobny był on jego drugiemu “ja”. Nie materialnemu, lecz wiecznemu, świętemu. Energie dążeń i jego marzenia żywe po raz pierwszy z lekka dotykać zaczęły wszystkie istoty we Wszechświecie. I on jeden tak płomienny był, że wszystko wprowadził w ruch uczuć. Obcowania dźwięki po raz pierwszy zabrzmiały we Wszechświecie. I jeżeli byśmy dźwięki pierwsze na nowoczesne słowa przetłumaczyli, to sens pytań i odpowiedzi byśmy poczuli. Z wszystkich stron Wszechświata nieobjętego jedno pytanie wymawiane przez wszystkich, dążyło do jednego Niego: - Czego tak płomiennie pragniesz? - pytali wszyscy. A on w odpowiedzi, pewny w swoim marzeniu: - Wspólnego tworu i radości dla wszystkich od przypatrywania się mu.

- Co radość może przynieść dla wszystkich?

- Rodzenie!

- Czego rodzenie? Samowystarczalnosć jest u każdego dawno.

- Rodzenie, w którym cząsteczki będą zawarte wszystkiego!

- W jedno jak można połaczyć wszystko niszczące i rodzące wszystko?

- Przeciwne energie, wpierw zrównoważyć w sobie!

- U kogo podobne siły?

- U Mnie.

Lecz jest energia zwątpienia. Zwątpienie zwiedzie ciebie i zniszczy, na drobne cząsteczki rozerwie ciebie całego energii różnych mnóstwo. Przeciwstawności w jednym utrzymać nikt nie będzie mógł.

- Energia pewności też jest. Pewność, zwątpienie, kiedy równe, pomogą dokładnosci i pięknu dla przyszłego stworzenia.

- Jak sam siebie nazwać Ty możesz?

- Ja jestem Bóg. W siebie cząsteczki waszych wszystkich energii ja przyjąć będę mógł. Przetrwam! Stworzę! Dla całego Wszechświata radość przyniesie tworzenie!

Z całego Wszechświata, wszystkie istoty jednocześnie, w niego swoich energii wypuściły promienie. I każda nad wszystkim przeważać dążyła, żeby w nowym tylko ona główną ziściła się.

Tak zaczęła się wielka walka energii wszystkich Wszechświata. Brak czasu wielkości, objętości miary brak, żeby scharakteryzować skale tej walki. Spokój nastał tylko wtedy, kiedy do wszystkich uświadomienie doszło: nic nie moze wyższe i silniejsze być jednej energii Wszechświata - energii Boskiego marzenia.

Bóg posiadał energię marzenia. On wszystko w sobie mógł przyjąć, wszystko zrównoważyć i poskromić i zaczął tworzyć. Jeszcze w sobie tworzyć. Jeszcze w sobie stworzenia przyszłe tworząc, dopieszczał każdy szczegół z prędkością, dla której nie ma określenia, obmyślał związek wzajemny z wszystkim dla każdego stworzenia. On robił wszystko sam. Sam w ciemności Wszechświata nieobjętego. Sam w sobie energii wszystkich Wszechświata przyśpieszał ruch. Niewiedza wyniku wszystkich przerażała i oddaliła od Stwórcy na odległosć. Stwórca w próżni się znalazł. I próżnia ta poszerzała się.

Był chłód martwicy. Przerażenie i obcosć wokoło, On jeden przepiękne świty już widział, i śpiew słyszał ptaków, i aromat kwiatów czuł. On swoim płomiennym marzeniem sam tworzył przepiękne stworzenia.

- Zatrzymaj się, - Mu powtarzali, - ty w próżni, teraz eksplodujesz! Jak trzymasz energie w sobie? Nic nie pomaga tobie ściskać, teraz los twój to tylko rozerwać się. Lecz jeżeli jest chwila u ciebie, zatrzymaj się! Cichutko rozpuść energie tworzące swoje.

A on w odpowiedzi: - Moje marzenia! Ich nie zdradzę! Dla nich będę kontynuować ściskać i przyśpieszać energie swoje. Moje marzenia! W nich po trawie, wśród kwiatów, widzę, - pośpiesznie biegnie mrówka. I orlica na wzlocie dziarskim uczy latać synów.

Niewiadomą energią swoją Bóg przyśpieszał w sobie ruch energii Wszechświata całego. W Duszy Jego w ziarenko je ściskało natchnienie.

I nagle On odczuł dotkniecie. Z wszystkich stron, wszędzie, oparzyło ono Jego niewiadomą energią, i od razu wycofało się, swoim ciepłem na odległosć ogrzewając, jakąś nową siłą napełniając. I wszystko, co było próżnią, zaświeciło się nagle. I dźwięki nowe usłyszał Wszechświat, kiedy zapytał z zachwytem czułym Bóg: - Kto ty? Energia, jaka?

W odpowiedzi usłyszał muzyki słowa:

- Energia miłości i Natchnienia ja.

- We mnie cząsteczka jest twoja.

Energie pogarda, nienawiść i złość powstrzymać jedna zdolna okazała się ona.

- Ty Bóg, twoja energia - duszy twojej marzenie

w harmonii wszystko znalazło spełnienie.

I jeżeli pomogła moja cząsteczka jej,

to wysłuchaj mnie, o Boże, i mi pomóc umiej.

- Co chcesz? Po co dotknęłaś mnie całą siłą swojego ognia?

- Ja pojęła, że jestem miłością. Ja nie mogę cząsteczką... Twojej Duszy chcę oddać się cała.

Ja wiem, żeby nie zakłócić harmonii dobra i zła, całej mnie nie wpuścisz Ty,

Lecz ja wokoło ciebie zapełnię próżnię sobą. Ogrzeję wszystko wewnątrz, wokoło ciebie. Wszechświata chłód, mgła do ciebie sie nie przedrą.

- Co się dzieje? Co? Jeszcze silniej się zaświeciłaś!

- Ja nie sama. To twoja energia! Twoja dusza! Ona tylko ode mnie się odbija.

I w naw twoje światło odbite wraca.

Odważny i zdeterinowany, wykrzyknął Bóg, Miłością natchniony: - Wszystko przyśpiesza. Buszuje wszystko we mnie. O, jak doskonałe natchnienie! Tak niech że spełnią się w miłości świecące marzenia mojego tworzenia!

Rozdział 3 - TWOJE PIERWSZE POJAWIANIE SIĘ

Po pierwsze ukazanie Tobie Ziemi! Jądrem Wszechświata całego i centrum dla wszystkiego powstała widzialna planeta - Ziemia! Wokoło nagle stały się widoczne gwiazdy, słońce i księżyc. Niewidocznie tworzone światło, z Ziemi idące, w nich odbicie znalazło swoje.

Po raz pierwszy we Wszechświecie plan nowy bytu pojawił się! Materialny plan, i on się świecił.

Nikt, nic do chwili pojawienia się Ziemi widocznej materii nie posiadało, Ziemia ze wszystkim, co we Wszechświecie, stykała się, lecz również sama sobą była.

Samowystarczającym tworem ona jawiła się. Rosnące, żyjące, co pływało i co latało, nie umierało, donikąd nie ginęło. Nawet ze zgnilizny meszka wychodziła, a meszką inne życie odżywiało się, w jedyne przepiękne całe życie się zlewało.

W zdziwieniu i zachwycie wszystkie istoty Wszechświata patrzeć na Ziemię zaczęły. Ziemia ze wszystkim stykała się, lecz nie dane komuś było ją dotknąć.

Wewnątrz u Boga Natchnienie narastało. I w świetle, próżni zapełnionej miłością. Boska istota zarysy swoje zmieniała, i formy, co teraz u ludzkiego ciała, Boska istota przyjmowała.

Poza prędkością, poza czasem pracowała Boska myśl. W Natchnieniu, Olśnieniu ona na nieskończoność wszystkie energie myśli wyprzedzała i stworzyła! Jeszcze jedno, póki co w sobie, niewidoczne Stworzenie.

Nagle Zapłonęło Olśnienie, i drgnęła, jak w poparzeniu, nowym żarem energia miłości. I w zachwycie radosnym wykrzyknął Bóg:

- Patrz Wszechświecie, patrz! Oto syn mój! Człowiek! On na Ziemi stoi. Materialny on! I w nim cząsteczki energii wszystkich Wszechświata są. Na wszystkich on planach bytu żyje. Podobieństwo i obraz on Moje, i w nim cząsteczki waszych wszystkich energii są, tak pokochajcie! Pokochajcie że go!

Wszystkim istniejącym radość syn mój przyniesie. On stworzenie! On rodzenie! On wszystko ze wszystkiego! On nowe stworzy stworzenie, i przetworzy się w nieskończoność jego ciągle powtarzające się odrodzenie.

Kiedy sam, kiedy pomnożony wielokrotnie on światłem niewidzialnym promieniując, w jedno je zlewając, Wszechświatem będzie kierować. Podaruje radość życia on wszystkiemu. Ja wszystko mu oddałem i w przyszłosci pomyślane także oddaję.

Tak po raz pierwszy sam ty stał na przepięknej Ziemi.

- Ty o kim mówisz? O mnie?

- O tobie i o tym, kto strofy dotknie zapisanej tej.

- Anastazjo, jakże tak? Tu pełna niezgodność wychodzi. Jakże wszyscy czytający mogą tam stać, gdzie powiedziane, że tylko jeden stał. I w Biblii o tym się mówi. Jeden wpierw człowiek był, Adam go zwali. I Ty powiedziałaś, Bóg jednego stworzył.

- Wszystko poprawnie, Władimirze. Lecz patrz, od jednego pochodzimy wszyscy my. Jego cząsteczka, informacja, założona w niej, we wszystkich innych, zrodzonych na Ziemi, wstępowała. I jeżeli wolą myśli ty ciężar trosk swoich próżnych odrzucisz, to odczucia dadzą się odczuć te, co w małej cząsteczce dotychczas przechowują się. Ona była tam, pamięta wszystko. Ona w tobie teraz i w każdym na ziemi żyjącym człowieku. Jej daj otworzyć się, odczuj, co widziałeś ty, i ty, teraz czytający strofy, co widziałeś na początku swojej drogi.

- Ot to tak! Tak co że wychodzi, że wszyscy żyjący teraz tam, na tamtej Ziemi, na samym początku byli?

- Tak. Lecz na Ziemi na tej, nie na tamtej. Po prostu Ziemia była w innym obliczu.

- A jak nazwać wszystkich nas jednocześnie można?

- Ty przyzwyczajony “Adam” słyszeć imię? Będę korzystać z niego, lecz ty wyobraź sobie, że to ty. I każdy niech siebie pod tym imieniem wyobrazi. Ja przedstawieniu słowami pomogę z lekka.

- Tak, pomóż. Bo siebie w tych czasach póki co jakoś słabo wyobrażam.

- Żeby lżej było, ty wyobraź sobie wchodzącego w ogród na styku lata i wiosny, i w tym ogrodzie są jesienie płody. W nim istoty, które po raz pierwszy widzisz. Wszystko razem spojrzeniem trudno objąć, kiedy wszystko nowe, i w każdym doskonałość. Ale wspomnij sobie, jak po raz pierwszy ty, Adam, kwiat zobaczyłeś, swoją uwagę na kwiatku zatrzymałeś. Na małym zupełnie kwiecie.

Kolor bławatkowy, formy płatków z gładkich linii się składały. Z lekka świeciły płatki kwiatka, sobą nieba światło jakby odbijając. I ty, Adam, do kwiatka przysiadłeś się, tworem lubując się. Ale ile by na kwiatek ty nie patrzył, widok kwiatka zmieniał się. Pieszcząc, wietrzyk kołysał cienkim łodygą kwiatka, i pod promieniami słońca poruszały się płatki, zmieniając kąt odbicia światła, półtony swoje czułe zmieniając. To drżały płatki na wiaterku, to, jak w pozdrowieniu, machały przed wzrokiem człowieka, to jakby dyrygowały muzyce, w duszy brzmiącej. I od kwiatka najcieńszy aromat ciebie objąć się starał, człowieka.

Potężny nagle usłyszał ryk Adam i wstał, obrócił się w stronę dżwięku. W dali ogromny lew z lwicą stali. I o sobie okolicę rykiem lew zawiadamiał. Adam patrzeć zaczął na ładny i potężny stan, gęstą grzywą uwieńczony. I lew Adama zobaczył, i w ten że moment potężnymi skokami na człowieka skierowało się zwierzę, i lwica od niego nie odstawała. Grą ich mięśni potężnych Adam zalubował się. W trzech metrach od Adama zwierzęta się zatrzymały. Ich człowieka spojrzenie pieściło, od człowieka rozkosz promieniowała, i lew obłaskawiony na ziemię w rozkoszy opadł, i lwica obok legła, nie poruszajac się, żeby nie zakłócić idącego ku nim od człowieka błagiego ciepłego światła.

Adam lwa grzywę palcami przebierał, oglądał i dotykał pazury łapy potężnej, białych kłów ręką swoją dotykał i uśmiechał się, kiedy mruczał lew od błogości....

- Anastazjo, co to za światło od człowieka się rozchodziło na początku, że nawet lew go nie rozerwał? I dlaczego teraz światło się nie rozchodzi? Nikt że nie świeci się teraz.

- Władimirze, czyżbyś ty nie zauważył, jest i teraz różnica duża. Spojrzenie człowieka odróżnia wszystko ziemskie: źdźbło trawy małe, groźnę zwierzę i kamień z myślą spowolnioną. Tajemniczy, zagadkowy, niewytłumaczalnej siły pełny on. Łaskawym spojrzenie człowieka może być. I zniszczenia chłodem otulić może wszystko żywe spojrzenie człowieka. Powiedz, tobie, dla przykładu, nie przyszło spojrzeniem czyimś być ogrzanym? Albo, może, nieprzyjemnie stawało się tobie od oczu jakichś na duszy?

- Tak na ogół to, bywało. Bywało tak, że czujesz, jak ktoś patrzy na ciebie. Czasami przyjemnie patrzy, a czasami - niebardzo.

- Ot widzisz, znaczy, i tobie wiadomo, że spojrzenie łaskawe przyjemne wewnątrz ciebie ciepło stworzy. I zniszczenie, chłód inny przynosi spojrzenie. Wielokrotnie silniejsze w dni pierwsze było spojrzenie u człowieka. Stwórca zrobił tak, że wszystko żywe dążyło być ogrzanym tym spojrzeniem.

- Gdzie że teraz cała siła spojrzenia człowieka się podziała?

- Nie cała. Jej jeszcze dostatecznie zostało, lecz krzątanina, powierzchowność myślenia, inna prędkość myśli, kłamliwe wyobrażenie sedna i zwiędłosć uświadomienia tumanią spojrzenie, otworzyć się nie dają temu, czego wszyscy oczekują od człowieka. Ciepło duszy u każdego wewnątrz się przechowuje. Ach, jeśli by u wszystkich cała się otworzyła! Cała rzeczywistość w przepiękny pierworodny ogród mogłaby się przeobrazić.

- U wszystkich ludzi? Jak było na początku u Adama? Tak czyż może się zdarzyć?

- Wszystko może się zmienić, gdy od wszystkich zlewać się w jedną, ludzka myśl dąży.

Kiedy Adam sam był, to siła myśli u niego była taka, jak ludzkości teraz całej.

- Oho! Ot dlaczego i lew się go bał?

- Lew człowieka nie bał się. Lew przed światłem błagodajnym się kłaniał. Wszystkie istoty dążą rozkosz poznać, którą stworzyć zdolny tylko człowiek jeden. Za to przyjacielem, bratem, bogiem gotowe człowieka odczuwać wszystkie istoty nie tylko na Ziemi. Zawsze rodzice dążą wszystkie lepsze zdolności wprowadzić w dzieci swoje. Tylko rodzice pragną szczerze, żeby dzieci zdolności przekraczały ich. Stwórca człowiekowi - synowi swojemu z pełna oddał wszystko to, ku czemu w porywie natchnienia sam dążył. I jeżeli wszyscy pojąć zdolni, że doskonały jest Bóg, to uczuciami rodziców poczują niech wszyscy, jakim rodzic Bóg dążył stworzyć dziecię swoje, ukochanego Jego syna-człowieka. I jak odpowiedzialności nie bał się, i jak na wieczne czasy siebie zobowiązał nie wyrzekać się od stworzenia swojego, powiedziawszy słowa, które wskroś miliony lat do nas doszły: “On syn mój - człowiek. On obraz mój! Podobieństwo moje”,

- Tak, znaczy. Bóg chciał, żeby syn jego, twór, no, ogólnie, człowiek silniejszy był od Niego.

- Dążenia wszystkich rodziców posłużą potwierdzeniem tego.

- I co że, Adam w swój pierwszy dzień spełnił marzenia Boga? Co dalej po spotkaniu z lwem zaczął robić on?

- Adam wszystkie stworzenia dążył poznawać. Określać nazwę, przeznaczenie każdego stworzenia. Bywało, szybko on zadanie rozwiązywał, bywało, długo z nim sie mierzył. Jak, na przykład, w dzień pierwszy swój do wieczora on prentozaura próbował przeznaczenie określić, lecz nie rozwiązał zadania. Ot i zginęły prentozaury wszystkie z Ziemi.

- Zginęły dlaczego?

- Zginęły dlatego, że człowiek im nie określił przeznaczenia.

- A prentozaury - to te, co kilka razy większe od słoni?

- Tak, większe niż słonie one, i skrzydła nieduże u nich były, na długiej szyi nieduża głowa, z paszczy płomieniem zionąć mógł.

- Jak w baśni. Żmij (skrzydlata gadzia postać z wierzeń dawnych Słowian), na przykład, w bajkach ludowych też płomieniem zionął. Lecz to w baśniach, nie na jawie.

- O przeszłosci w baśniach mówi się przenośnie bywa, a bywa - dokładnie.

- No tak? A z czego że cudo takie się składało? Jak ze zwierzęcia żywego może wychodzić ogień z paszczy? Lub ogień - w przenośni? No, powiedzmy, złością cudo oddychało?

- Ogromny prentozaur był dobrym, a nie złym. Zewnętrzna objętość jego służyła dla zmniejszenia ciężaru.

- Jak ta duża objętość służyć dla zmniejszenia ciężaru może?

- Im bardziej kula powietrzna jest zapełniona przez to, co od powietrza lżejsze, tym lżejszy on.

- A prentozaur przy czym, on że nie kula powietrzna?

- Żywą ogromną kulą był i prentozaur. Lekka jego konstrukcja szkieletu, a wewnętrzne organy małe. Wewnątrz, jak w kuli, pustka, i zapełniała się wciąż gazem, co lżejszy od powietrza. Podskoczywszy, skrzydłami machając, mógł prentozaur troszeczkę przelecieć. Kiedy nadmiar gazu powstawał, on przez paszczę i wydychał go. Z paszczy krzemowe kły sterczały, ich tarcie iskrę mogło stworzyć, i gaz, z jamy brzusznej idący, podpalony, ogniem z paszczy się wyrywał.

- No tak! Pusty, pusty, a kto że gazem zapełniał go wciąż?

- Tak ja że mówię tobie, Władimirze, gaz produkował się sam wewnątrz przy przeróbce pożywienia.

- Nie być może czegoś takiego! Gaz tylko we wnętrzu jest Ziemi. Go stamtąd wydobywają, potem gazem ziemnym butle zapełniają lub po rurach do kuchenek podają, na Kuchnię. A tu z pożywienia - jak wszystko prosto!

- Tak, prosto.

- Ja nie uwierzę prostocie takiej, i myślę, nikt jej nie uwierzy. I pod wątpliwość przez ciebie powiedziane wszystko, nie tylko o prentozaurze, a inne wszystko, co mówisz Ty, postawią. Tak że o tym ja pisać nie będę.

- Władimirze, co że, Ty sądzisz, mylę się, kłamać mogę?

- No, kłamać, nie kłamać, a to, że pomyliłaś się z gazem, - to pewne.

- Ja nie pomyliłam się.

- Udowodnij.

- Władimirze, twój żołądek i innych ludzi - taki sam gaz dzisiaj produkuje.

- Nie może być.

- A ty sprawdź. Weź i podpal, kiedy on z ciebie będzie wychodzić.

- Jak ze mnie? Skąd? Gdzie podpalić?

Anastazjo zaśmiała się i przez śmiech powiedziała: - No co ty jak dziecko. Pomyśl sam, intymne to doświadczenie.

Myślałem o tym gazie od czasu do czasu. I co on mnie tak zajął? I, koniec końców, zdecydowałem się przeprowadzić to doświadczenie.

I przeprowadziłem, kiedy wróciłem od Anastazji. Pali się! I wszystkie słowa jej o pierwszych dniach Adama lub o naszych pierwszych dniach wszystkich z dużym zainteresowaniem przypominam sobie. Takie odczucie powstaje z jakiegoś powodu, że niby w dzisiaj coś wziąć z nich zapomnieliśmy. Lub tylko ja zapomniałem. Niech, zresztą, każdy sam wszystko o sobie rozwiązuje, kiedy dowie się, jak dzień pierwszy trwał Człowieka. Oto jak Anastazja o tym mówiła

Rozdział 4 - DZIEŃ PIERWSZY

Dla Adama było interesujące wszystko. Źdźbło trawy każde, dziwny robaczek i w podniebiosach ptaki i woda. Kiedy on rzeczkę zobaczył po raz pierwszy, zalubował się, jak, na słoneczku iskrząc się, biegnie przezroczysta woda, i życie w niej różnorodne zobaczył. Ręką Adam dotknął wody. Nurt rękę od zaraz objął i komórki wszystkie skóry na ręce pieszcąc, do siebie go ciągnął. On w wodę zanurzył się cały, i ciało od razu lżejsze się stało, jego woda trzymała i, szemrząc, całe ciało w tym samym momencie gładziła. Dłońmi podrzuciwszy wodę wzwyż, on zachwycił się, jak słoneczka promienie w każdej bawiły się kropelce wody, potem te kropelki nurt znów przyjmował. I z odczuciem radosnym Adam pił wodę z rzeki. I do zachodu słońca lubował się i rozmyślał, i ponownie kąpał się.

- Zatrzymaj się, Anastazjo, oto powiedziałaś, on popił, a jadł choć cokolwiek Adam przez cały dzień? Jakim pożywieniem on odżywiał się?

- Wokoło różnorodność płodów, po smaku różnych, było, i jagód, i do jedzenia zdatnych traw. Ale uczucia głodu w dni pierwsze nie doznał Adam. Od powietrza on sytym pozostawał.

- Od powietrza? Ale powietrzem nie będziesz syty. I nawet porzekadło jest takie.

- Tym powietrzem, co oddycha człowiek, teraz rzeczywiście nie wolno się odżywiać. Dzisiaj powietrze obumarłe i często szkodliwe dla ciała i duszy bywa. O porzekadle powiedziałeś, że powietrzem nie będziesz syty, lecz jest inne porzekadło: “Ja powietrzem samym się odżywiam”, ono i odpowiada temu, co było człowiekowi dane na początku. Adam w najpiękniejszym ogrodzie się rodził i w powietrzu, co okrążało go, nie znajdował się ani jeden pyłek szkodliwy. W tym powietrzu pyłek rozpuszczony był i kropelki rosy najczystszej.

- Pyłek? Jaki?

- Kwiatowy pyłek i traw, z drzew i płodów etery które się wydzielałały. Z tych, co obok były i odległych miejsc inne wietrzyki nosiły. W żaden sposób od spraw wielkich człowieka wtedy nie odciągały problemy zdobycia pożywienia. Wszystko otaczające przez powietrze go odżywiało. Stwórca zrobił tak wszystko pierwotnie, że wszystko żywe na ziemi w miłości porywie dążyło człowiekowi przysłużyć sie, i powietrze, i woda, i wietrzyk życiodajnymi były.

- Ty masz rację teraz: bywa że powietrze szkodliwym bardzo, lecz człowiek klimatyzator wymyślił. On powietrze od cząsteczek szkodliwych oczyszcza. I wodę mineralną w butelkach sprzedają. Tak że teraz problemy powietrza, wody dla wielu, kto nie jest biedny, rozwiązane.

- Niestety, Władimirze, klimatyzator problemu nie rozwiązuje. Cząsteczki szkodliwe zatrzymuje on, lecz powietrze jeszcze bardziej obumiera. Woda, co w zamknietych buteleczkach przechowywana, od bycia zamknietą umiera. Ona tylko komórki ciała stare odżywia. Dla nowego rodzenia, żeby ciała komórki twego bez przerwy odnawiały się, potrzebne żywe powietrze i woda.

Rozdział 5 - PROBLEMY DOSKONALAŁOŚĆ ŻYCIA POTWIERDZAŁY

- Wszystko to było u Adama?

- Tak, było! Dlatego myśl szybko jego pędziła. Przez stosunkowo krótki czas on mógł przeznaczenie określić wszystkiemu. Sto osiemnaście lat, jak jeden dzień, przemknęły.

- Sto osiemnaście lat - do takiej starości głębokiej sam przeżył Adam?

- Sam, w sprawach porywająco ciekawych, Adam żył - pierwszy człowiek. Jego sto osiemnaście lat nie starość przyniosły mu - rozkwit.

- W sto osiemnaście lat starzeje się człowiek, nawet długowiecznym jest uważany, go choroby, niemoc pokonują.

- To teraz, Władimirze, a wtedy choroby człowieka nie dotykały. Wiek każdej ciała komórki jego dłuższy był, ale jeśli komórka i zmęczyła się, jej obumrzeć było dane, w tym samym miejscu nowa, energii pełna, na zmianę starej komórki powstawała. Ciało ludzkie żyć mogło lat tyle, ile duch jego chciał, dusza.

- I co że wychodzi wtedy, że człowiek dzisiejszy nie chce sam dłuzej żyć?

- Działaniem swoim co sekundę swój skraca wiek, i śmierć wymyślił dla siebie sam człowiek.

- Tak jak to wymyślił? Ona że sama przychodzi. Wbrew woli.

- Kiedy palisz lub pijesz alkohol, kiedy wyjeżdżasz do miasta, smrodem czadu nasycone, kiedy używasz martwego jedzenia i złością jesz sam siebie, powiedz, Władimirze, kto, jeżeli nie ty sam, przybliżasz śmierć swoją?

- Takie życie teraz dla wszystkich nastało.

- Wolny jest człowiek. Sam buduje każdy życie swoje i wiek sekundami określa.

- A co, wtedy, no, tam, w raju, problemy nie istniały?

- Problemy jeżeli i powstawały, to rozstrzygały się nie ze szkodą, a doskonałość życia potwierdzały.

Rozdział 6 - PIERWSZE SPOTKANIE

Pewnego razu, w swoje sto osiemnaście lat, obudziwszy się z porannym świtem, Adam wiosną nie zachwyciły się. I, jak zazwyczaj, nie wstał na spotkanie słonecznym promieniom.

Dzwięcznie w listowiu śpiewał słowik nad nim. Na drugi bok Adam przewrócił się od śpiewu słowika.

Przed wzrokiem z zatajonym drżeniem wiosna przestrzeń zapełniała, rzeka szemraniem wody do siebie wołała Adama, bawiły się jaskółki nad nim. Dziwaczne obrazy obłoki zmieniały. Od traw, kwiatów, drzew i krzaków najczulszy aromat go objąć dążył. O, jak wtedy Bóg się zdziwił! Wśród wspaniałości wiosennej, ziemskiego stworzenia, pod błękitem nieba syn-człowiek jego smucił się. Jego dziecię ukochane nie w radości, a w smutku przebywało. Dla ojca kochającego być może smutniejsze coś od takiego obrazu?

Sto osiemnaście lat od stworzenia odpoczywajacych boskich energii mnóstwo natychmiast przeszło w ruch. Wszechświat cały zamarł. Takie przyspieszenie, niewidziane wcześniej, błyszczało w aureoli energii miłości, że istniejące wszystko zrozumiało: stworzenie nowe zamyślił Bóg. Lecz co jeszcze można stworzyć po tym, co na granicy natchnienia powstawało? Nikt wtedy jeszcze nie wiedział. A prędkość myśli Boga narastała. Energia miłości Mu szeptała: - Ty znów wszystko doprowadziłeś w natchniony ruch. Energie twoje wszechświata przestrzenie parzą. Jak nie wybuchasz i nie palisz się sam w takim żarze? Dokąd dążysz Ty? Do czego? Ja nie świecę już tobą. Patrz, mój Boże, tobą się palę, planety w gwiazdy zmieniam. Zatrzymaj się, wszystko najlepsze przez ciebie stworzone, u syna twojego zginie smutek. Zatrzymaj się, o Boże!..

Nie słyszał Bóg błagania miłości. I nie skupiał uwagi na drwinach istot wszechświata. On jak rzeźbiarz młody i płomienny ruch wszystkich energii przyspieszanie kontynuował. I nagle, niespotykanie piękną zorzą błysnął po całym Wszechświecie nieobjętym, i westchęły wszystkie istoty, i Bóg sam w zachwycie wyszeptał: - Patrz, Wszechświecie! Patrz! Oto córka moja stoi wśród ziemskich tworów. Jak doskonałe, jak przepiękne wszystkie jej cechy. Godna ona będzie syna mojego. Nie ma doskonalszego tworu od niej. W niej obraz i podobieństwo moje i wasze wszystkie cząsteczki w niej, tak pokochajcie, pokochajcie że ją! Ona i on! Mój syn i córka moja wszystkim istotom radość przyniosą! I na wszystkich planach bytu przepiękne wszechświata światy zbudują!

Z pagórka, po trawie, rosą umytą, w dzień świąteczny w promieniu wschodu do Adam panna szła. Chód z gracją, zgrabna sylwetka, rysy ciała płynne i czułe, w odcieniach skóry światło Boskiej zorzy. Coraz bliżej, bliżej. Oto ona! Przed leżącym na trawie Adamem panna stała. Poprawił wietrzyk złote kosmyki, odkrywając czoło. Wszechświat swój wstrzymał oddech. O, jak przepiękne ma oblicze - twoje stworzenie, Boże!

Adam, leżący na trawie, na stojącą z nim obok pannę tylko spojrzał, z lekka ziewnął i odwrócił się, przymykajac powieki.

Wszechświata wszystkie istoty usłyszały wtedy, nie, nie słowa - usłyszały, jak opieszale w swoich myślach rozważał Adam o nowym stworzeniu Boga: “No, oto ono, jeszcze jedno jakieś stworzenie podeszło. Nie ma nic w nim nowego, tylko do mnie podobne. Kolanowe stawy u koni i bardziej giętkie, i trwalsze. U lamparta skóra jaskrawsza, weselsza. Jeszcze i podeszło bez zaproszenia, a ja dzisiaj mrówkom chciałem dać nowe przeznaczenie”.

I panna, postawszy chwilę blisko Adama, ku zatoczce rzeki poszła, na brzegu przysiadła przy krzakach, w wodzie cichej swoje oglądając odbicie.

I zaczęły narzekać istoty wszechświata, w jedną zlała się ich myśl: “Dwie doskonałości nie potrafiły docenić siebie. W stworzeniach Boga doskonałości nie ma”.

I tylko energia miłości, jedna wśród wszechświata narzekań, próbowała ogrodzić sobą Twórcę. Jej świecenie Boga okrążało. Wszyscy wiedzieli - nigdy energia miłości nie rozmyślała. Zawsze ona, niewidoczna i milcząca, w nieznanych bezkresach błądziła. Ale dlaczego teraz, cała bez reszty, tak wokoło Boga świeciła? Wszechświata narzekań nie słuchając, tylko jedynego blaskiem ogrzewała i pocieszała: - Ty odpocznij, Twórco Wielki, i zrozumienie u syna swojego zasiej. Naprawić będziesz mógł wszystkie twory przepiękne swoje.

W odpowiedzi Wszechświat usłyszał słowa, i przez nie i mądrość, i wielkość poznał Boga: - Mój syn jest obraz i podobieństwo moje. Cząsteczki wszystkich energii w nim wszechświata. On alfa i omega. On stworzenie! On przyszłosci wcielenie! Odtąd i we wszystkim przyszłym ani mi i nikomu dane nie bedzie bez jego życzenia zmieniać jego losu. Wszystko, co zechce sam, mu dane będzie. Co nie w krzątaninie pomyślane spełni się. Nie pokłonił się syn mój na widok ciała doskonałym panny. Nie zadziwił się nią ku zdziwieniu Wszechświata całego. Nie uświadomił sobie jeszcze, lecz uczuciami swoimi odczuł mój syn. On wpierw odczuł - że mu czegoś brak. I nowe stworzenie - panna - przed nim brakującego tego nie posiada. Mój syn! Mój syn swoimi uczuciami Wszechświat cały odczuwa, on zna wszystko. Co Wszechświat posiada.

Pytanie Wszechświat zapełniło cały:

- Czego że może brakować temu, w kim nasze wszystkie energie są i wszystkie energie twoje? I Bóg odpowiedział wszystkim: - Energii miłości.

I rozbłysła energia miłości: - Ale ja jedyna, i ja twoja. Tobą jednym świecę.

- Tak! Ty jedyna, miłość moja, - słowa w odpowiedzi Boskie zabrzmiały. - Twoje światło lśni i świeci, i pieści, miłość moja. Ty - natchnieniem. Wszystkiemu zdolna przyspieszenie dodawać, ty wzmagasz uczucia i ty spokoju tworzenie miłość moja. Ciebie proszę, cała bez reszty na ziemię się opusć. Sobą, energią wielkiej rozkoszy, otul ich, dzieci moje.

Miłości i Boga dialog pożegnalny oznaczał początek całej ziemskiej miłości.

- Mój Boże, - Twórcę miłość wzywała. - Kiedy odejdę sam, niewidoczny, na zawsze, na wszystkich żyjących planach bytu, będziesz.

- Mój syn i córka moja świecą niech odtąd.

- Mój Boże, powstanie próżnia wokól ciebie. I nigdy do twojej Duszy ciepło życiodajne nie przebije się. Bez tego ciepła Dusza ostygnie.

- Nie tylko dla mnie, dla istot wszystkich niech to ciepło z Ziemi świeci. Synów i córek moich działania je pomnożą. I cała Ziemia ciepłem miłości w przestrzeni zaświeci. Wszyscy będą czuć światło błogodajne Ziemi, nim ogrzać się będą mogły wszystkie energie moje.

- Mój Boże, przed synem, córką twoją otwartych różnych mnóstwo dróg. Wszystkich planów bytu energie są w nich. I jeżeli choć jedna przeważy, błędną poprowadzi drogą, co będziesz mógł zrobić ty, oddawszy wszystko i widzący, jak niknie, jak słabnie energia, idąca z Ziemi. Oddawszy wszystko i widząc, jak na Ziemi nad wszystkim energia przeważa zniszczenia. Twoje stworzenia bez życia skorupą okrywając, zarzucona trawa twoja kamieniami. Co zrobisz wtedy, swobodę całą oddawszy synowi swojemu?

- Wśród kamieni będę mógł źdźbłem trawy ja zielonym ponownie przebić się, na małej nietkniętej łączce kwiatu otworzę płatki. Swoje będą mogły uświadomić sobie przeznaczenie ziemskie córki, synowie moi.

- Mój Boże, kiedy odejdę, niewidoczny staniesz się wszystkiemu.

Zdarzyć się może tak, że w imieniu twoim przez ludzi innych energii istoty nagle zaczną mówić. Jedni drugich sobie próbować będą ludzi podporządkować. Twoją sobie dla dogodzenia, traktując istotę, mówiąc: “Mówię dla dogodzenia Bogu, ze wszystkich ja wybrany przez Niego jedynego, wszyscy słuchajcie mnie”. Co będziesz mógł zrobić ty wtedy?

- Dnia następnego wejdę zorzą. Stworzenia wszystkie, bez wyjątku, promień słoneczka pieszcząc na ziemi, pojąć pomoże córkom, synom moim, że każdy może sam Duszą swoją z Duszą mówić moją.

- Mój Boże, ich wielu będzie, ty sam. I dla wszystkich istot wszechświata pożądane sie stanie duszą ludzką zawładnąć. Przez ludzi nad wszystkim swoją energią tylko się umocnić. I syn zbłąkany twój do nich zacznie nagle się modlić.

- Różnorodnym przyczynom w ślepy zaułek prowadzącym, donikąd, jest główna przeszkoda - będzie ona przeszkodą wszystkiemu, co kłamstwo niesie. Dążenie do uświadomienia sobie prawdy jest u synow i córek moich. Ma ramy swoje kłamstwo zawsze, lecz bezgraniczna jest prawda - ona jedna, na zawsze w duszy będzie znajdować się u córek moich i synów!

- O, Boże mój! Nikt, nic nie w siłach przeciwstawić się polotowi myśli i marzeniom twoim. One są przepiękne! Ich śladem po woli pójdę swojej. Twoje dzieci blaskiem ogrzeję i wiecznie im będę służyć. Przez Ciebie podarowane natchnienie pomoże im stworzyć swoje stworzenia. Tylko o jedno proszę ciebie, mój Boże. Pozwól tylko iskierkę jedną swojej miłości z tobą zostawić.

Kiedy w mroku przebywać Tobie trzeba będzie, kiedy tylko będzie próżnia wokoło, kiedy zapomnienie i światło ziemi osłabnie niech iskierka, chociaż by jedna tylko iskierka miłości mojej tobie swoim migotaniem świeci.

Jeśli by dzisiaj żyjący człowiek na niebo mógł spojrzeć, co było nad ziemią wtedy, przed spojrzeniem oczu jego wielki obraz pojawiłby się. Wszechświata światło - energia miłosci, w kometę ścisnąwszy się, do ziemi śpieszyła i rozświetlała na swojej drodze jeszcze bez życia planet ciała i zapalała gwiazdy nad ziemią. Ku Ziemi! Coraz bliżej, bliżej. Oto ona. I, nagle, nad samą ziemią zatrzymała się, zadrżał blask miłości. W oddali, wśród palących się gwiazd jedna, od wszystkich mniejsza gwiazda żywa się wydawała. Ona wślad miłości blasku do ziemi śpieszyła. I pojęła miłosć, od Boga iskierka ostatnia jej, i ta do ziemi za nią się kierowała.

- Mój Boże, - blask Miłości szeptał, - ale dlaczego? Odpowiedzi brak jest we mnie. Ale dlaczego? Ty nawet iskierki jednej mojej ze sobą obok nie zostawiłeś?

Słowom Miłości, z ciemności wszechświata, już niewidoczny nikomu, jeszcze nie pojęty przez nikogo, Bóg dał odpowiedź. Jego słowa Boskie zabrzmiały: - Sobie zostawić, znaczy, niedać im - córkom i synom moim.

- Mój Boże!..

- O, jak przepiękna ty Miłość, i iskierką jedną.

- Mój Boże!..

- Śpiesz, miłość moja, śpiesz, nie rozważaj. Śpiesz z ostatnią iskierką swoją i ogrzej wszystkich przyszłych moich synow i córki.

Ludzi ziemi wszechświata energia miłości objąła. Cała, do ostatniej iskierki. Wszystko było w niej. Wśród Wszechświata nieobjętego, na wszystkich żyjących planach bytu jednocześnie, powstał człowiek od wszystkich istot silniejszy.

Rozdział 7 - KIEDY MIŁOŚĆ...

Adam leżał wśród kwiatów pachnących, na trawie. Pod osłoną drzewa drzemał on, ospała myśl płynęła. I nagle wspomnienie niewiadomą falą ciepła go objęło, jakąś siłą ciepło wszystkie myśli przyśpieszało: “Zupełnie niedawno przede mną stworzenie nowe stało. Podobne do mnie było, ale i była w nim różnica, ale jaka, w czym? I gdzie teraz ono? O, jak zobaczyć ponownie mi się pragnie stworzenie nowe! Zobaczyć ponownie chcę, lecz dlaczego?”.

Z trawy Adam wstał szybko, popatrzył wokoło. Myśl rozbłysła: “Co że zdarzyło się nagle? Wszystko takie samo niebo i ptaki, trawy, drzewa, krzaki. Wszystko takie samo i jest różnica, na wszystko inaczej patrzę. Jeszcze piękniejsze stały się wszystkie ziemskie twory, zapachy, powietrze i światło”.

I zrodziło się w ustach Adama słowo, Adam wykrzyknął wszystkim: “I ja kocham w odpowiedzi!”.

I nowa fala ciepła od strony rzeki całe ciało naraz objęła. Obrócił się w stronę ciepła, przed nim stworzenie nowe świeciło. Z myśli logika odeszła, widzeniem rozkoszowała się cała dusza, kiedy zobaczył nagle Adam: na brzeg u zatoczki rzeki siedziała cicho panna, ale nie na wodę czystą, na niego patrzyła, odchyliwszy pasma złotych włosów. Ona jego uśmiechem swoim pieściła, jakby wieczność całą na niego czekała On podszedł do niej. Kiedy patrzeli jedno na drugie, Adam pomyślał: “U nikogo nie ma oczu piękniejszych, niż u niej”, głośno powiedział: - Ty u wody siedzisz. Woda przyjemna, chcesz, wykąpiemy się w rzece?

- Chcę.

- Potem tobie stworzenia, chcesz, pokażę?

- Chcę.

- Ja wszystkim im dałem swoje przeznaczenie. Ja i tobie służyć nimi zlecę. A chcesz, nowe stworzę tworzenie?

- Chcę.

W rzece się kąpali, biegali po łące. O, jak dźwięcznie śmiała się panna, kiedy, wspiąwszy się na słonia, jakiś taniec dla niej przedstawiał rozweselony Adam i pannę Ewą nazywał!

Dzień zbliżał się już do zachodu, dwoje ludzi stało wśród wspaniałości ziemskiego bytu, rozkoszowali się kolorami, zapachami i dźwiękami. Ucichłszy patrzyła łagodnie Ewa, jak zmierzchało się. W pąki składały się płatki kwiatów. Sprzed wzroku odchodziły w ciemność przepiękne widoki dzienne.

- Ty nie smuć się, - już pewny siebie, powiedział Adam, - teraz nastąpi nocy ciemność. Ona jest potrzebna, żeby odpocząć, ale ile razy by nie następowała noc, dzień wraca zawsze.

- Dzień ten sam będzie czy nowy dzień? - zapytała Ewa.

- Wróci dzień taki, jaki zechcesz.

- Komu podległy każdy dzień?

- Podległy mi.

- A ty komu podległy?

- Nikomu.

- Skąd ty?

- Ja z marzenia.

- A wszystko wokoło, pieszczące spojrzenie, skąd?

- Także z marzenia pojawiło się stworzeniem dla mnie.

- Tak gdzie że ten, czyje tak marzenie przepiękne?

- Bywa często obok on, tylko nie widzi go spojrzenie zwyczajne. Lecz wszystko jedno z nim jest dobrze. Siebie on Bogiem nazywa, ojcem moim i przyjacielem. Nie naprzykrza się nigdy, wszystko oddaje mi. Ja też mu dać chcę, ale co, póki co nie wiem.

- Znaczy, i ja jego stworzenie. Ja też, jak i ty, dziękować mu chcę. Zwać przyjacielem. Bogiem i ojcem swoim. Może, razem ja z tobą zdecydujemy, jakich działań naszych oczekuje od nas Ojciec?

- Słyszałem, jak On mówił, że radość może przynieść wszystkiemu.

- Wszystkiemu? Więc, i mu?

- Tak, znaczy, i Mu.

- Opowiedz mi, czego pragnie on.

- Wspólnego tworzenia i radości od przypatrywania się mu.

- Co radość może przynieść dla wszystkich?

- Rodzenie.

- Rodzenie? Przepiękne wszystko zrodzone.

- Często myślę przed snem o nadzwyczajnym i przepięknym stworzeniu. Na początku dnia odchodzi sen, i widzę, jeszcze nie wymyśliłem póki co, Przepiękne wszystko jest i widoczne w świetle dnia.

- Dawaj pomyślimy we dwoje.

- Ja także zachciałem, żeby przed snem z tobą obok być, oddech twój słuchać, odczuwać ciepło, o stworzeniu razem myśleć.

Przed snem w marzeniach o stworzeniu przepięknym porywem czułych uczuć nawzajem myśli obejmowały się, zlewały się w jedno dążenie. Ciała materialne obydwojga pomyślane odzwierciedlały.

Rozdział 8 - NARODZINY

Dzień wracał, następowała znów noc. Pewnego razu przy rozkwicie dnia, kiedy Adam tygrysiątka oglądał i rozmyślał, do niego cichutko Ewa podeszła, przysiadła obok, za rękę wzięła, na swój brzuch Adama rękę położyła.

- Poczuj tu, wewnątrz mnie, moje i jednocześnie nowe stworzenie żyje. Czujesz, Adam, - kręci się, stworzenie niespokojne moje?

- Tak, czuję. Mi się zdaje, do mnie ono się wyrywa.

- Do ciebie? Oczywiście że! Ono moje, lecz również twoje! Ja tak chcę zobaczyć stworzenie nasze.

Nie w mękach, a w wielkim zdumieniu rodziła Ewa.

O wszystkim otaczającym zapomniawszy, siebie nie czując, patrzył Adam i drżał ze zniecierpliwienia. Rodziła Ewa nowe wspólne stworzenie.

Kłębuszek mały, cały mokry, bezradnie leżał na trawie. Podkulone nóżki, nie otwierał powiek. Adam patrzył, nie odrywając spojrzenia, jak rączką on poruszył swoją, otworzył usteczka, westchnął. Adam mrugać się bał, żeby nie przeoczyć najmniejszego ruchu. Niewiadome uczucia zapełniały wszystko wewnątrz, wokoło. Nie w siłach ustać w miejscu, Adam podskoczył i biec zaczął nagle.

W wielkiej radości brzegiem rzeki pędem biegł Adam, niewiadomo dokąd. Zatrzymał się. W piersi przepiękne, niewiadome coś ciągle się zwiększało, rosło. A wszystko wokoło!.. Nie zwyczajnie wietrzyk krzaków listowiem szeleścił, on śpiewał, listowiem krzaków i płatkami kwiatów przebierając. Nie zwyczajnie płynęły na niebie obłoki - wszystkie obłoki czarujący przedstawiały taniec. Iskrzyła się, uśmiechała się i szybciej płynęła woda. Nu nada że! Rzeka! Rzeka, odbijając obłoki, na nowo przed wzrokiem wyginała. I szczebiotanie radosne w niebie ptaków! I w trawach dżwięki radosne! Zlewało się wszystko w jedne brzmienie majestatycznej czułej muzyki przepięknego świata.

I powietrza nabrawszy więcej w pierś, ile było sił nagle zakrzyknął Adam. Był nadzwyczajnym, nie zwierzęcym jego krzyk, bardzo czułymi on dźwiękami się mienił. Ucichło otaczające wszystko wokoło. I słyszał Wszechświat po raz pierwszy, jak, radosny stojący na Ziemi śpiewał człowiek! Śpiewał człowiek! I wszystko co wcześniej w galaktykach brzmiało, zamilkło. Śpiewał człowiek ! I, słysząc szczęścia pieśń, cała przestrzeń wszechświata uświadomiła sobie: nie ma w ani jednej galaktyce struny, zdolnej lepszy dźwięk wydać, niż dźwięk pieśni ludzkiej duszy.

Lecz nie mogła zmniejszyć uczuć nadmiaru pieśń radości. Zobaczył lwa Adam i rzucił się do niego. Na ziemię przewrócił on lwa, jak kotka, ze śmiechem grzywę zaczął targać, potem zerwał się, wezwał lwa gestem, pobiegł. Lew nadążał za nim ledwie, i lwiatka z lwicą zupełnie za nim nie nadążały. Szybciej od wszystkich biegł Adam, machał rękoma, za sobą wołał wszystkie stworzenia po drodze. Jego stworzenie uważał, wszystkim będzie mogło radość przynieść.

I oto on znów przed nim, kłębuszek mały. Jego stworzenie! Oblizany wilczycy językiem i ciepłym wiatierkiem wygłaskany, kłębuszek mały żywy.

Niemowlę oczu jeszcze nie otwierało - spało. Przed nim wszystkie zwierzęta, które przybiegły z Adamem, na ziemię w rozkoszy opuściły się.

- Ot to tak! - wykrzyknął z zachwytem Adam. - Od mojego stworzenia światło, podobne mojemu, wychodzi. A może, ono silniejsze od mojego, skoro niezwykłego coś ze mną nawet zachodzi. Wszystkie stworzenia w rozkoszy padły przed nim. Ja tak chciałem! Ja mogłem! Ja stworzyłem! Ja stworzyłem stworzenie przepiękne, żywe. Wszyscy! Wszyscy popatrzycie na nie.

Adam ogarnął spojrzeniem wszystko wokoło, i nagle zatrzymał się, zamarło jego spojrzenie. Na Ewie spojrzenie zatrzymało się.

Ona siedziała na trawie sama, z lekka zmęczonym spojrzeniem oczu swoich pieściła zamarłszego nagle i zamilkłszego Adama.

I z nową siłą miłość wewnątrz, wokoło Adama niewidoczną rozkoszą zaświeciła. I nagle... O, jak wszechświata miłość zadrżała, kiedy Adam do przepięknej panny-matki nagle podbiegł, kiedy przed Ewą na kolana opadł, dotykał kosmyków złotych i warg i mlekiem napełnionej piersi. I okrzyk w czuły szept ścisnął, słowami wyrazić próbował zachwyt: - Ewo! Ewo moja! Moja kobieto! Ty jesteś zdolna spełniać marzenia!?

I w odpowiedzi... Trochę zmęczony i czuły cichy głos w odpowiedzi: - Tak, ja jestem kobietą, twoja kobietą. Spełnimy wszystko, co będziesz mógł pomyśleć ty!

- Tak! We dwoje! My we dwoje! Teraz jasne! My we dwoje! My jak On! My jesteśmy zdolni spełniać marzenia! Popatrz! Słyszysz nas, nasz Ojcze?

Ale po raz pierwszy Adam nie usłyszał odpowiedzi. Zdumiony, zerwał się i wykrzyknął: - Gdzie że Ty, mój Ojcze! Popatrz na stworzenie moje! Doskonałe, zadziwiające twory ziemskie twoje. Wszystkie doskonałe: drzewa, źdźbła trawy, krzaki i twoje obłoki są dobre. Ale piękniejsze kształtu kwiatu - popatrz! Radości więcej, niż wszystko, co marzeniem tworzyłeś, mi stworzenie moje przyniosło. Ty milczysz. Nie chcesz patrzeć na nie? Ale ono lepsze od wszystkich! Bardziej od wszystkich podoba się mi stworzenie moje. Co że Ty? Nie pragniesz spojrzeć na nie?

Na niemowlęcie Adam popatrzył. Nad obudzonym ciałkiem niemowlęcia powietrze było bardziej niebieskie niż zwyczajnie, i niczego nie poruszał wietrzyk, tylko ktoś niewidzialny nad ustami niemowlęcia cienką łodygę zginał, odchylając kwiat. I trzy czułe puszki kwiatowego pyłku warg niemowlęcia dotknęły. Ono, - niemowlę, ustami pomlaskało, błogo westchnęło, rączką, nóżką poruszała i znów zasnęło. Domyślił się Adam, że, póki się radował. Bóg niemowlęcie pielęgnował, dlatego i milczał.

I wykrzyknął Adam: - Znaczy, pomagałeś! Znaczy, obok byłeś, i stworzenie uznałeś?

I usłyszał w odpowiedzi cichy głos Ojca: -Nie tak głośno, Adam, rozbudzisz dziecię radością swoją.

- Znaczy, ty, mój Ojciec, pokochałeś, jak mnie i stworzenie moje? Albo bardziej je pokochałeś, niż mnie? Jeżeli tak, dlaczego? Objaśnij! Przecież ono nie twoje.

- Miłość, mój synu, posiada kontynuację; w stworzeniu nowym - przedłużenie twoje.

- Ja, znaczy, tu - i w nim jednocześnie? I Ewa znaczy, w nim?

- Tak, syn mój, wasze stworzenie we wszystkim podobne wam nie tylko w ciele. W nim duch, dusza, zlewając się, nowe rodzą. I wasze dążenia będą kontynuowane i w wiele raz wzmocnią radosne odczucia.

- Tak co że, będzie wiele nas?

- Zapełnisz sobą ziemię całą. Wszystko uczuciami sobie uświadomisz, i wtedy w innych galaktykach twoje marzenie świat utworzy jeszcze doskonalszy.

- Gdzie skraj Wszechświata? Co będę robić, kiedy dojdę do niego? Kiedy zapełnię wszystko sobą, pomyślane stworzę?

- Mój synu. Wszechświat jest myślą, z myśli rodziło się marzenie, częściowo widoczną materią one. Kiedy ty do skraju podejdziesz wszystkiego, początek nowy i kontynuację twoja otworzy myśl. Z niczego powstaną nowe przepiękne narodziny Twoje, dążenia, duszę i marzenie twoje siobą odzwierciedlając. Mój syn, ty nieskończony, wieczny ty, w tobie twoje tworzące marzenia.

- Ojciec, mi tak dobrze zawsze, kiedy mówisz. Kiedy ty obok, ja objąć ciebie chcę. Lecz ty jesteś niewidoczny. Dlaczego?

- Mój synu, kiedy moje marzenia o tobie wszechświata energie w siebie przyjmowały, nie zdążałem myśleć o sobie. Marzenia moje i myśli tylko ciebie tworzyły, mojego wyglądu widocznego nie tworzyły. Lecz, są stworzenia widoczne moje, ty odczuwaj je, nie rozbieraj. Po prostu rozumem ich rozebrać nikt z całego Wszechświata nie będzie potrafił.

- Ojciec, mi dobrze, kiedy mówisz. Ty bądź obok - obok zawsze. Kiedy znajdę się w innym końcu Wszechświata, kiedy wątpliwości albo niezrozumienie w duchu, powiedz, jak odszukać ciebie? Ty w ten czas będziesz gdzie?

- W tobie i obok. W tobie jest wszystko, mój synu, ty wszystkich energii władcą wszechświata. Ja przeciwstawności wszechświata zrównoważyłem wszystkie w tobie, tym samym nowym okazałeś się Ty. Ty ani jednej z nich nie daj przeważać w sobie. Wtedy i ja będę w tobie.

- We mnie?

- W tobie, i obok. W twoim stworzeniu ty jesteś i Ewa. W tobie cząsteczka jest moja, tak i w twoim stworzeniu ja.

- Dla ciebie ja syn, kim dla ciebie będzie nowe stworzenie?

- Ponownie ty.

- Kogo kochać bardziej będziesz - mnie, który ja teraz, czy rodzącego się mnie ponownie i ponownie?

- Miłość jedna, nadziei więcej w każdym nowym wcieleniu i marzeniu.

- Ojciec, jak mądry ty, ja tak chcę ciebie objąć!

- Popatrz wokoło. Stworzenia są widoczne, zmaterializowane myśli i marzenia moje. Materialnym planem bytu swoim zawsze obcować możesz z nimi.

- Pokochałem je, jak ciebie kocham, ojciec. I Ewę pokochałem, i nowe swoje stworzenie. Dookoła miłość, w niej chcę wiecznie być.

- Mój synu, tylko w miłości przestrzeni ty wiecznie będziesz żyć.

Szły lata, można tak powiedzieć, lecz czas przecież pojęciem względnym. Szły lata, ale po co liczyć, śmierci człowiek długo w sobie nie mógł poznać. A znaczy, śmierć wtedy i nie mogła istnieć.

Rozdział 9 - JABŁKO, KTÓRYM NASYCIĆ SIĘ NIE MOŻNA

- Anastazjo, ale jeśli wszystko na początku tak było dobrze, to co zdarzyło się potem? Dlaczego teraz wojny na ziemi są i głodują ludzie? Jest złodziejstwo, bandyci, samobójstwa, więzienia. Pełno rodzin nieszczęśliwych, dzieci-sieroty.

Gdzie że kochające Ewy się podziały? Gdzie Bóg, który obiecał, że wszyscy my wiecznie będziemy żyć w miłości? Tak zresztą, przypomniałem sobie, że w Biblii o tym się mówi. Za to, że jabłko z drzewa zakazanego człowiek zerwał, spróbował, z raju człowieka Bóg wypędził.

I nawet straż u wrót postawił, żeby nie wpuszczać naszkodiwszych z powrotem do raju.

- Władimirze, człowieka Bóg nie wypędzał z raju.

- Nie, wypędzał, o tym ja czytałem. On jeszcze i przeklinał przy tym człowieka. Ewie mówił, że ona jest grzesznica i w mękach będzie rodzić, i Adam będzie w pocie czoła pożywienie zdobywać. Tak wszystko teraz w rzeczywistości i dzieje się z nami.

- Władimirze, porozmyślaj sam, może, logika taka lub nieobecność jej komuś korzystna, ma cel swój.

- Przy czym tu logika i czyjś cel?

- Proszę, uwierz. Sam każdy powinien nauczyć się orientować duszą swoją, rzeczywistość określać. Tylko porozmyślaj sam, pojąć Ty będziesz mógł, że człowieka Bóg nie wypędzał z Raju. Bóg do tej pory dla wszystkich kochającym Ojcem pozostał. On Bóg - Miłość, o tym także Ty czytałeś.

- Czytałem.

- Tak gdzie że logika wtedy? Przecież kochający rodzic nigdy swoich dzieci nie wygoni z w domu. Rodzic kochający, nędzę samemu doświadczajac przebacza dzieciom swoim. I nie spogląda Bóg obojętnie na wszystkie cierpienia ludzi, swoich dzieci.

- Spogląda czy nie spogląda - ja nie wiem. Ale tylko jasne wszystkim, że on im się nie przeciwstawia.

- Co mówisz, Władimirze. Oczywiście, zniesie On i ten ból od syna-człowieka. Lecz ile że można nie przyjmować Ojca? Jego miłości nie czuć, nie widzieć?

- Tak co ty od razu tak przeżywasz? Powiedz konkretniej. Gdzie, w czym one, dzisiejsze przejawy ku nam Boskiej miłości?

- Kiedy będziesz w mieście, wokoło siebie uważnie popatrz. Żywy dywan najcudowniejszej trawy pokryty nieżywym asfaltem, wokoło ze szkodliwego betonu gromady, co domami nazywają, między nimi samochody się snują, czadząc śmiertelnym gazem. Ale wśród kamiennych gromad, tylko małą wysepkę znajdując, wschodzą źdźbła trawy i kwiaty, stworzenia Boga. I szelestem listowia, i ptasim śpiewem on ciągle wzywa córki, synów swoich, zachodzące uświadomić sobie i wrócić do raju.

Ciągle zmniejszajace się z ziemi miłości świecenie, już dawno zmniejszyłoby słońca odbicie. Ale On energią swoją wzmacnia nieustannie żywotność i słonecznych promieni. On, jak i dawniej, kocha córki swoje i synów. On wierzy, czeka, marzy, jak, pewnego razu, kolejnego rozświetlonego poranka człowiek nagle uświadomi sobie, uświadomienie jego przywróci Ziemi początkowe świecenie.

- Ale jak zaszło wszystko na Ziemi marzeniom Boga na przekór i trwa niewiadomo dlaczego tysiące, a może, miliony lat? Jak można tyle czasu ciągle czekać i wierzyć?

- Dla Boga czas nie istnieje. Jak w kochającym rodzicu, nie ginie wiara w Nim. I wierze tej dzięki, wszyscy my teraz żyjemy. I sami życie swoje tworzymy, swobodę wykorzystując nam pozostawioną przez Ojca. A wybór donikąd wiodącej drogi przez ludzi nie nagle był wybrany.

- Nie nagle, tak jak, kiedy? Co oznacza - “jabłko Adama”?

- W tych czasach, jak i teraz, Wszechświat energii mnóstwem żywych zapełniony był. Żywe istoty niewidoczne były wszędzie, i mnóstwo z nich podobnych do drugiego ludzkiego “ja”.

One prawie jak ludzie, wszystkie plany bytu obejmować zdolne, ale w materialnym im ziścić się nie dane. W tym przewaga nad nimi człowieka. Jeszcze u kompleksów energii istot wszechświata zawsze nad wszystkimi jedna energia przeważa. I nie ma możliwości u nich zmienić współzależność swoich energii.

Jeszcze pośród istot wszechświata są kompleksy energii podobne Bogu. Podobne, ale one nie są Bogiem. Nawet na mgnienie, zrównoważywszy energii mnóstwo w sobie, nie są w stanie twory żywe tworzyć w harmonii, podobnie Bogu.

W całym Wszechświecie nikomu nie udaje się znaleźć rozwiązania, tajemnicę najskrytszą odkryć, jaką siłą plan stworzony był materialny, gdzie, w czym wiążące nici jego i istniejącego wszechświata całego. I jak, kosztem czego plan ten sam siebie zdolny odtwarzać?

Kiedy ziemia i wszystko na niej było tworzone przez Boga, to przez prędkości niespotykaną tworzenia nie zdążały istoty pojąć, czym, siłą jaką Bóg tworzy świat. Kiedy zaś było wszystko stworzone i widoczne, kiedy zobaczyły, że człowiek silniejszy od wszystkich, wpierw w zdumienie, w zachwyt wielu wprawiło, przepiękne widoki potem chęć powstała powtórzyć. Stworzyć takie samo, swoje. Chęci te ciągle rosły. Tak i teraz one w mnóstwie energii istniejących pozostają. W innych galaktykach, w innych światach one ziemi podobieństwo próbowały stworzyć. Planety, przez Boga stworzone, wykorzystywały nawet. U wielu wychodziło podobieństwo ziemskiego bytu, ale tylko podobieństwo. Ziemskiej harmonii, związku wzajemnego wszystkiego z wszystkim osiągnąć nikomu się nie udawało. Tak, we Wszechświecie do tej pory planety z życiem są, ale z życiem - tylko szkaradnym podobieństwem ziemskiego.

Kiedy z mnóstwa prób, nie tylko lepsze stworzyć, a powtórzyć, wszystkie daremne się okazały (a tajemnicy Bóg nie otkrywał swojej), to do człowieka wiele z istotsię zwracało.

Dla nich było jasne: skoro stworzenie Boże człowiek, skoro on kochany, kochając, nie mógł mu czegoś nie dać rodzic kochający. Na odwrót, większe możliwości Bóg dać mógł człowiekowi - synowi swojemu. I zaczęły zwracać się do człowieka istoty wszechświata i po ten dzień usiłują się zwracać. Oto i dzisiaj ludzie są, co mówią otaczającym o tym, jak ktoś z nimi mówi niewidoczny skądś z kosmosu i nazywa rozumem siebie i że jest siłą dobra. Oto i wtedy, na początku samym, one to z pouczeniem, to z prośbą zwracały się do człowieka. U wszystkich pytań sedno jedno, tylko zamaskowane różnie: “Powiedz, jak, siłą jaką stworzona ziemia, wszystko istniejące na niej, jak, z czego ty stworzony tak wielkim, człowieku?”.

Ale człowiek odpowiedzi nikomu tak i nie dał. Na to pytanie on sam odpowiedzi nie znał, jak i teraz nie zna. Ale zainteresowanie w nim wzrastało, i na pytanie u Boga człowiek zaczął domagać się odpowiedzi. Nie po prostu Bóg nie odpowiadał. Pouczyć próbował człowieka, prosząc pytanie usunąć z myśli: - Proszę ciebie, synu mój, twórz. Tobie dane tworzyć w ziemskich przestworzach i światach innych. Twoim marzeniem pomyślane się ziści. Tylko o jedno proszę, nie rozpatruj, jaką siłą wszystko stworzone.

- Anastazjo, nie rozumiem, dlaczego Bóg nawet człowiekowi, synowi swojemu, nie zechciał powiedzieć o technice stworzenia?

- Ja tylko przypuścić mogę. Nie odpowiadając nawet synowi swojemu, Bóg uchronić go od biedy dążył, zapobiegał wszechświata wojnie.

- Nie widzę związku żadnego między nieobecnością odpowiedzi i wojną wszechświata.

- Kiedy by ujawniona była tajemnica stworzenia, to na planetach innych wszechświata mogłyby powstać równe ziemskim w sile formy życia. Dwie siły zechciałyby się zmierzyć. Możliwe, że ta walka pokojowa by być mogła. Możliwe, że i podobna ziemskim wojnom. I wtedy mogłaby początek mieć swój wszechświata wojna.

- Rzeczywiście, niech lepiej technika tworzenia Boga w tajemnicy pozostaje. Oby nie odgadłaby tylko któraś z istot jej sama, bez podpowiedzi.

- Myślę, nikt jej nie odgadnie nigdy.

- A dlaczego ty tak pewna?

- Ona taka tajna, co jasna, i w tym samym czasie nie ma jej, i w tym samym czasie nie jedyna ona. Pewności mi słowo “stworzenie” dodaje, kiedy do niego drugie podstawiasz słowo.

- Jakie?

- Drugie słowo - “natchnienie”.

- No i co z tego? Co mogą oznaczać te dwa słowa razem?

- One...

- Nie! Stój! Milcz! Przypomniałem sobie, mówiłaś, że myśli, a znaczy, i słowa nie giną nigdzie, a w przestrzeni wokoło nas unoszą się i je usłyszeć każdy może. Tak jest rzeczywiście?

-Rzeczywiście.

- I istoty je słyszeć mogą?

-Tak.

- Tak milcz. Po co dawać podpowiedź im?

- Władimirze, ty nie niepokój się, z lekka im tajemnicę uchylając, być może, będę mogła tym samym pokazać bezpłodność i bezsensowność prób nieustannych ich. Żeby pojęły one i przestały do człowieka się czepiać.

- No, jeśli tak, powiedz, co znaczy “stworzenie” i “natchnienie”.

- Stworzenie oznacza, że Bóg tworzył, wykorzystając cząsteczki energii wszystkich wszechświata i swoją, i nawet jeżeli istoty wszystkie razem się zbiorą, by podobne ziemi dokonać, jednej energii im będzie brakować. Tej, co właściwa jak idea Bogu, zrodzona w jednym Boskim marzeniu. A “natchnienie” oznacza, - w porywie natchnienia twory sie urzeczywistniały. Kto z rzeźbiarzy - malarzy wielkich, w porywie natchnienia tworzących, potem powiedzieć spróbuje, jak pędzel trzymał, co myślał, gdzie stał, na to on uwagi nie zwracał, pracy całkowicie swojej oddany. Ponadto, jest energia Miłości, na ziemię posłana przez Boga. Ona wolna, nie podległa nikomu i, wierność Bogu dotrzymując, tylko człowiekowi służy jedynemu.

- Jak interesujace wszystko, Anastazjo! Myślisz, usłyszą te istoty, pojmą?

- Usłyszą, może i pojmą.

- I co ja mówię, one usłyszą też?

- Tak.

- Tak jeszcze i podsumuję im. Hej, istoty, wam jasne teraz, tak? I więcej do ludzi nie czepiajcie się. Nie dane odgadnąć wam zamysłu Twórcy! No jak, Anastazjo, dobrze ja im powiedziałem?

- Bardzo dokładnie brzmiały u ciebie ostatnie słowa: “Nie dane odgadnąć wam zamysłu Twórcy!”

- A od jak dawna one to rozwiązać próbują?

- Od tego momentu, jak ujrzeli ziemię i ludzi, aż do dzisiejszego dnia.

- I czym że ich próby Adamowi zaszkodziły lub nam?

- W Adamie, Ewie one pychę, egoizm wzbudziły. I przekonać mogły dogmatem kłamliwym: “Żeby coś doskonalsze, niż istniejące, stworzyć, trzeba rozłamać i popatrzeć, jak działa stworzenie istniejące”. One mu powtarzały często: “Poznaj budowę wszystkiego, wtedy nad wszystkim ty wznosić się będziesz”. Oni mieli nadzieję, że kiedy Adam stworzenia Boga zacznie rozbierać, uświadamiać sobie budowę, przeznaczenie ich, pojmie rozumem w czym związek wzajemny jednego z drugim u wszystkich tworów. One wytwarzane przez Adama myśli będą widzieć i pojmą, jak można tworzyć, podobnie Bogu.

Nie zwracał Adam z początku uwagi na rady i na prośby. Lecz pewnego razu Ewa Adamowi poradzić się zdecydowała: “Słyszę, głosy mówią o tym, że wszystko u nas piękniej i lżej będzie wychodzić, kiedy poznasz budowę wszystkiego wewnątrz. Dlaczego z radami uporczywie nam się nie zgodzić? Nie lepiej bedzie pójść za nimi choć raz?”.

Wpierw gałąź drzewa z przepięknymi na niej płodami złamał Adam, potem... Potem... teraz widzisz sam, tworząca zatrzymała się myśl u człowieka. On do tej pory wszystko rozbiera i łamie, poznać próbuje budowę wszystkiego i prymitywną swoją tworzy zatrzymaną nagle myślą.

- Anastazjo, poczekaj. Całkiem niejasne. Dlaczego sądzisz, że ludzka myśl zatrzymała się? Kiedy coś rozbierają, to na odwrót się nazwywa - poznają nowe.

- Władimirze, człowiek jest stworzony tak, że nic mu nie trzeba rozbierać. W nim... No jak że mi powiedzieć zrozumialej? W człowieku, jak by zaszyfrowana wszystkiego budowa i tak się przechowuje. Szyfr otwiera się wtedy, kiedy włącza on swoje w natchnieniu tworzące marzenie.

- No, wszystko jedno niejasne, jaka szkoda od rozbierań może być i dlaczego one myśl zatrzymują. Ty jakoś lepiej na przykładzie pokaż.

- Tak, prawidłowo. Spróbuję przykładem. Wyobraź sobie, ty do celu jedziesz za kierownicą swojedo samochodu. Tobie przychodzi myśl nagle, popatrzyć, jak silnik pracuje, w jaki sposób obraca się koło. Zatrzymujesz swój samochód i zaczynasz rozbierać jego silnik, dla przykładu.

- No, rozbiorę, dowiem się, jak tam co, potem sam reperować będę mógł. Co że w tym może być złego?

- Ale przecież póki będziesz rozbierać, ruch zatrzymany twój. Na czas ty celu nie osiągniesz.

- Za to będę wiedzieć więcej o samochodzie. Co złego, że nowa mi wiedza będzie zdobyta?

- Po co tobie ona? Twoje przeznaczenie nie reperować - ruchem rozkoszować się i tworzyć.

- Nieprzekonywająco Ty zaczęłaś mówić, Anastazjo. Z tobą kierowca żaden sie nie zgodzi. No, może, ci, którzy na nowych samochodach zagranicznej produkcji jeżdżą, japońskich lub “Mercedesach”, one rzadko się psują.

- Stworzenia Boga nie tylko nie psują się, ale same i odtwarzać siebie zdolne, tak dlaczego że rozbierać je trzeba?

- Jak dlaczego - chociaż by z ciekawości.

- Przepraszam, Władimirze, jeżeli nieudany mój przykład. Przepraszam inny ja przytoczyć spróbuję.

- Spróbuj.

- Przed tobą kobieta przepiękna stoi. W tobie popęd do niej płonie, ona się tobie podoba. I ty nie obojętny jej, ona dąży z tobą w tworzeniu się połączyć. Ale w moment do porywu obustronnego do połączenia, do stworzenia, do ciebie przychodzi myśl nagle przeanalizować, z czego kobieta ta się składa. Jak organy jej pracują wewnątrz. Żołądek, wątroba, nerki. Co je ona, co pije. Jak wszystko to będzie pracować w moment intymny.

- Wystarczy. Dalej niczego nie mów. Ty bardzo dobry przykład tu przytoczyłaś. Nie będzie bliskości, tworzenia nie będzie. Nie wyjdzie, skoro ta myśl przeklęta przyjdzie. Ze mną pewnego razu było tak. Kobieta mi długo się podobała jedna, ale nie oddawała się. A jak pewnego razu zgodziła się, nagle pomyślałem jak by najlepiej wszystko zrobić, i z jakiegoś powodu zwątpiłem w możliwosci swoje. W rezultacie nic nie wyszło. Taka hańba była, tak i strachu się najadłem. Przyjaciela spytałem potem, i z nim tak było. My razem do lekarza nawet chodziliśmy. Lekarz nam powiedział, że tu psychologiczny zawiódł jakiś czynnik. Nie trzeba było wątpić i analizować, co i jak. Myślę, przez taki czynnik mężczyzn niemało ucierpiało. Teraz ja rozumiem: wszystko to przez te istoty, przez Adama wszystko, przez rady Ewy. Tak, niedobrze postąpili wtedy oni.

- Dlaczego Ty winisz tylko Adama i Ewę? Dzisiaj popatrz, Władimirze, cała ludzkość nie kontynuuje li uporczywie błąd powtarzać, testament naruszajac Boga? Adamowi i Ewie nie były skutki jasne, lecz dlaczego dzisiaj ludzkość uporczywie kontynuuje wszystko rozbierać? Stworzenia żywe niszczyć? Dzisiaj! Kiedy skutki są tak jawne i smutne.

- Nie wiem. Może, wszystkimi trzeba jakoś potrząsnąć? Zapętliliśmy się my, że li, wszyscy w ciągłych rozbiórkach? Ja oto teraz pomyślałem - niepotrzebnie Bóg nie ukarał prawdziwie Adama, Ewę. Wziąłby i dał Adamowi po głowie, żeby głupstwa wybić z głowy, przez które ludzkość teraz cierpi. I Ewę z miejsca miękkim dobrym patykiem osiekał, żeby z radami swoimi się nie pchała.

- Władimirze, Bóg pełną swobodę człowiekowi dał, i w myślach kar od siebie nie wprowadzał. Ponadto, karą stworzonego w myślach zmienić nie sposób. Działania błędne będą tworzyć się do tej pory, póki pierwotna nie będzie myśl zmieniona. Powiedz, na przykład, jak sądzisz, kto śmiercionośną rakietę wynalazł i jądrową do niej głowicę?

- W Rosji akademik Siergiej Koroliow rakiety budował. A przed nim teoretycznie o nich Konstantin Ciołkowski mówił. Amerykańscy naukowcy się starali. No, na ogół, mnóstwo przy budowaniu rakiet pracuje ludzkich umysłów. Wynalazców w różnych krajach wielu pracuje.

- Władimirze, wynalazca wszystkich rakiet i wszystkich broni śmiercionośnych do nich, tak na prawdę, tylko jeden.

- Jak być może jeden, kiedy nad stworzeniem rakiet w różnych krajach całe instytuty naukowe pracują i swoje osiągnięcia w sekrecie jeden od drugiego trzymają? Wyścig zbrojeń na tym polega, kto szybciej i doskonalej broń wyprodukuje.

- Wszystkim ludziom, co siebie naukowcami-wynalazcami nazywają i niezależnie w jakim kraju oni żyją, on, ten jedyny wynalazca, z przyjemnością podpowiedzi rozdaje.

- I gdzie, w jakim kraju on zamieszkuje sam i jak go zwą?

- Myśl zrujnowania. Ona wpierw, przebiwszy się do człowieka jednego i ciałem zawładnąwszy jego materialnym, kopię i grot kamienny wyprodukowała. Potem stworzyła strzałę, i z żelaza grot.

- Ale jeśli wie wszystko ona, no, ta - niszcząca myśl, dlaczego ona od razu rakiety nie wyprodukowała?

- Materialny plan ziemskiego bytu pomyślane wszystko nie od razu wciela w życie. Opóźnienie w materii przez Stwórcę dla uświadomienia sobie dane. U myśli niszczącej kopia i to, co jest teraz, broń i przyszła, o wiele bardziej śmiercionośna, wyprodukowane dawno. Żeby się urzeczywistnić w ziemskim materialnym planie nie kopię, było potrzebne mnóstwo zakładów zbudować, laboratoriów, co naukowymi teraz zwą. Pod pozornie słusznymi pretekstami ludzi coraz więcej wciągali dla wcielenia myśli śmiercionośnej.

- A do czego jej to potrzebne, starać się nieustannie tak?

- Żeby utwierdzić się. Żeby zniszczyć cały materialny plan ziemi. Całemu Wszechświatowi żeby pokazać, nad wszystkim i nad Bogiem jest przewaga energii istoty wszystko niszczącej swojej. I działa ona przez ludzi.

- Ot, gadzina, chytra jaka! A jak by nam ją z ziemi wypędzić?

Rozdział 10 - INTYMNYCH ZWIĄZKÓW Z NIĄ TRZEBA UNIKAĆ

- Nie dopuszczać w siebie jej przeniknięcia. Wszystkim kobietom intymnych związków należy unikać z mężczyznami, którzy wpuścili w siebie myśl zniszczenia, żeby ponownie i ponownie jej nie odradzać.

- Uch ty! Tak jeśli w tym kobiety wszystkie się zmówią, znikną naukowe, wojenne umysły.

- Władimirze, jeśli kobiety tak zaczną postępować, nie będzie na ziemi wojny.

- To już konkret. Ty, Anastazjo, zawadziłaś pożądnie wszystkim wojnom. No, dajesz, wszystkie wojny twoja idea może skruszyć. No, Ty ją dopadłaś. Rzeczywiście, któż z mężczyzn zechce wojować, kiedy żadna z kobiet po tym z nim spać przestanie, potomstwa mu nie przyniesie. I wychodzi, ten, kto wojnę wszczyna, sam siebie, tak i potomstwo całe swoje zabije.

- Skoro kobiety wszystkie tak zrobić zechcą, wojny nikt nie zacznie wszczynać. Upadek w grzechu Ewy i swój przed sobą i Bogiem dzisiaj kobiety żyjące odpokutują.

- I co że na ziemi wtedy będzie się tworzyć?

- Ponownie światłem pierworodnym rozkwitnie ziemia.

- Uparta Anastazjo ty, swojemu marzeniu jak dawniej wierna. Ale i naiwna ty. Jak można wierzyć we wszystkie kobiety na Ziemi?

- Ale jak że mi nie wierzyć kobietom, Władimirze, jeśli wiem, że w każdej kobiecie, dzisiaj na ziemi żyjącej, Boska istota zawarta. Tak niech że, niech w całym pięknie otworzy się ona. Boginie! Kobiety Boskiej ziemi. W sobie otwórzcie wy Boską istotę swoją. Wszechświatu pokażcie całemu siebie w pięknie praźródeł. Wy stworzenia doskonałe, wy z Boskiego marzenia stworzone. Wy, każda z was, zdolna poskramiać energie Wszechświata. O kobiety, boginie całego Wszechświata i Ziemi!

- Tak jak że można twierdzić, Anastazjo, że na Ziemi wszystkie kobiety - boginiami? Wręcz chce się śmiać od naiwności twojej. Pomyśleć tylko! Wszystkie one - boginie. I te, co za ladami stoją, no, w sklepach i kioskach różnych? Sprzątaczki, kury domowe, kelnerki. Na kuchni w domu z dnia na dzień ciągle gotują, smażą, tak naczyniami hałasują - też boginie? Tak w ogóle, ty i bluźnisz sama. Jak można narkomanki, prostytutki - boginiami nazwać? No, zgoda gdy, w świątyni... lub na balu przepiękna tańczy dama, o nich jeszcze bywa, mówią: bogini. A kopciuszków różnych, w łachmany niemodne ubranych, nikt boginią nigdy nie nazwie.

- Władimirze, okoliczności współczesnych kolei na kuchni każdy dzień stać boginie ziemskie i zmuszają. Twierdziłeś, że ja jestem podobna do zwierzęcia, że był mój prymitywny, a cywilizowany tylko ten, w którym ty żyjesz. Tak dlaczego że kobiety w cywilizacji twojej część życia w kuchni ciasnej przeżywają? Podłogi zmuszone myć, ze sklepów ciężary taszczyć? Chełpisz się cywilizacją swoją, ale dlaczego że tyle brudu w niej? I dlaczego boginie przepiękne ziemskie w sprzątaczki zmieniacie swoje?

- Tak gdzie ty widziałaś sprzątaczkę - boginię? Te, które coś warte, na konkursach błyszczą piękności i toną w luksusie, z nimi żenić się wszyscy chcą. Ale tylko za bogatych one wychodzą za mąż. A kopciuszki różne i biednym nie potrzebne.

- U każdej kobiety jest piękno swoje. Nie za każdym razem dane tylko przez nią się otworzyć. To piękno wielkie, jak talię, dla przykładu, zmierzyć sie nie da. Długość nóg, rozmiar piersi, kolor oczu przy tym nie ważne. Ono u kobiety wewnątrz, i w młodej dziewczynce, i w podeszłej damie.

- No tak, i w podeszłych damach. Tak ty jeszcze o babkach emerytkach opowiedz! One, według ciebie, co, też przepiękne boginie?

- Na swój sposób przepiękne i one. I pomimo kolei życiowych poniżeń, rozłamów mnóstwa losu, każda kobieta, którą babcią zaczęto nazywać, pewnego razu rano może uświadomić sobie, obudzić się o świcie, po rosie się przejść, promieniem uświadomienia do wschodu słońca się uśmiechnąć, i wtedy...

- I co wtedy?

- Nagle pokochać siebie kogoś zmusi. Sama kochana będzie, i jemu odda ciepło swojej miłości.

- Komu jemu?

- Temu, jedynemu swojemu, który w niej boginię sobie uświadomi.

- Tak nie bywa.

- Bywa. Ty zapytaj u starszych. Dowiesz się, płomiennych romansów ile bywa i u nich.

- I ty jesteś pewna, że kobiety zdolne świat zmieniać?

-Zdolne! Zdolne bez wątpienia, Władimirze. Priorytety zmieniwszy swojej miłości, one stworzenia Boga doskonałe, przywrócą ziemi przepiękny pierwotny wygląd, całą ziemię przekształcą w kwitnący ogród Boskiego marzenia. One - stworzenia Boga! Przepiękne boginie boskiej ziemi!

Rozdział 11 - TRZY MODLITWY

- Oto ty o Bogu mówisz, Anastazjo, a jak modlisz się? Lub nie modlisz się wcale? Wielu ludzi w listach swoich o to prosi ciebie zapytać.

- Władimirze, co za słowem “modlić się” rozumiesz ty?

- Jak co? No czyżby to niezrozumiale? Modlić się... to znaczy modlić się. Ty co, nie pojmujesz znaczenia tego słowa?

- Słowa te i inne różnie pojmują ludzie i różny czują za nimi sens. Żeby mówić jak najbardziej zrozumiale, ciebie ja i zapytałam, jak pojmujesz sens modlitwy ty?

- O sensie jakoś ja niezbyt myślałem. Ale wszystko jedno jedną modlitwę główną umiem na pamięć i czasem ją odmówię - tak, na wszelki wypadek. Jakiś, widać, jest w niej sens, skoro wielu ją odmawia.

- I cóż? Nauczyłeś się modlitwy, a sensu poznać nie zechciałeś jej?

- Nie to żebym nie zechciał, a po prostu nie rozmyślałem jakoś nad sensem. Myślałem, wszystkim on jasny, po co rozmyślać? Modlitwa - to po prostu z Bogiem jak by rozmowa.

- Ale jeśli w modlitwie głównej z Bogiem prowadzimy rozmowę, powiedz, jak można z Bogiem, Ojcem swoim bez sensu mówić?

- Nie wiem jak. Tak co ty, w ogóle, z tym sensem! Z pewnością, on był znany tym, którzy napisali modlitwę.

- Ale ty przecież od siebie z Ojcem swoim chciałbyś mówić?

- Oczywiście. Każdy z ojcem chciałby od siebie się komunikować.

- Ale jakże można “od siebie”, przy tym słowa wymawiając cudze, jeszcze i bez rozmyślania, co stoi za nimi?

Mnie wpierw trochę drażniła zbytnia dokładnosć Anastazji odnośnie sensu wyuczonej przeze mnie modlitwy, ale potem mi samemu interesujace się stało określić założony w modlitwie sens. Dlatego że myśl jakoś sama z siebie do głowy przyszła: “Jakże tak się stało? Modlitwę nauczyłem się, powtarzałem ją nieraz, a oto nad tym, co w niej, prawie nie myślałem. A ciekawie byłoby przeanalizować, skoro się nauczyłem”. I powiedziałem Anastazji: - No zgoda, ja kiedyś pomyślę nad sensem. A ona w odpowiedzi: - Po cóż “kiedyś”? Czy teraz, oto tu, nie mógłbyś ty swoją modlitwę odmówić?

- Tak dlaczego nie mógłbym? Mogę, oczywiście.

- W takim razie, Władimirze, odmów modlitwę tę, ze wszystkich, którą ty główną nazwałeś, i za pomocą której mówić z Ojcem próbowałeś.

- Tak ja jedną zaledwie i znam. Jej i nauczyłem się dlatego, że za główną niby inni wszyscy ją uważają.

- Niech bedzie tak. Odmów swoją modlitwę, a ja za myślą pośledzę twoją.

- Zgoda. Słuchaj.

Odmówiłem Anastazji modlitwę “Ojcze nasz”, gdzie, jeśli pamiętacie, słowa takie:

Ojcze nasz, któryś jest na niebiosach!

Tak święć się imię Twoje.

Tak przyjdź królestwo Twoje.

Tak będzie wola Twoja, jako na niebiosach i na ziemi.

Chleb nasz powszechny daj nam dziś,

I odpuść nam winy nasze,

jako że I my odpuszczamy winowajcom naszym,

I nie wódź nas na pokuszenie,

Ale zbaw nas ode złego.

Jakie Twoje jest królestwo, i siła, i sława

Ojca i Syna i Świętego Ducha

Teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.

Zamilczałem i popatrzyłem na Anastazję. A ona w dół opuściła głowę, nie patrzy na mnie, także milczy. I tak siedziała milcząc, smutna, póki nie wytrzymałem i nie zapytałem: - ty dlaczego milczysz, Anastazjo? Ona, nie podnosząc głowy, odezwała się: - Jakich że słów moich oczekujesz, Władimirze?

- No jak “jakich”? Ja nawet bez zająknięcia modlitwę odmówiłem. Spodobała się ona tobie? Mogłabyś powiedzieć, a ty milczysz.

- Kiedy odmawiałeś modlitwę ty, Władimirze, próbowałam ja za myślą śledzić twoją, za uczuciami, za sensem apelu. Sens słów zrozumiały mi modlitwy, ale ty nie wszystkie w niej rozumiałeś słowa. Twoja ledwie rodząca się myśl rwała się, gubiła, uczuć nie było zupełnie. Ty nie poznałeś znaczenia wielu słów modlitwy, nie zwracałeś się do nikogo. Po prostu mamrotałeś.

- Tak ja zaś, jak wszyscy, ją odmówiłem. Ja w cerkwi byłem, tam jeszcze więcej niezrozumiałych słów. Jak inni, słyszałem, odmawiają ludzie. Mamroczą szybko mówiac tak i wszyscy. A ja wszystko wyraźnie, powoli tobie odmówiłem, żebyś pojęła.

- Ale przedtem powiedziałeś: “Modlitwa - do Boga apel”.

- Tak, powiedziałem.

- Ale Bóg Ojciec nasz, On jest osobowością, On jest substancją żywą. Zdolny czuć Ojciec i pojmować, kiedy normalna się rodzi komunikacja. A ty...

- Co ja? No mówię że tobie, tak wszyscy odmawiają, do Boga się zwracając.

- Wyobraź sobie, przed tobą córka twoja, Polina, nagle coś zacznie monotonnie mówić, a w zdania niezrozumiałe nawet samej sobie słowa wplatać. Tobie, ojcu, spodoba się córki takie zwracanie sie?

Jak wyobraziłem sobie wyraźnie sytuację taką, tak wręcz strasznie sie zrobiło. Stoi przede mną córka moja, mamrocze coś, jak obłąkana jakaś, i sama nie pojmuje, czego chce. I postanowiłem sobie: “Nie, trzeba przeanalizować rozsądnie modlitwę. Nie wolno bezsensownie powtarzać słów. Bo cóż wychodzi, ja jakby obłąkanym głupkiem przed Bogiem się staję. Niech, komu tak wygodne, ją mamrocze. Ja obowiązkowo modlitwę tę całą zrozumiem. Słowom niejasnym tylko gdzie tłumaczenie znaleźć. I dlaczego w cerkwiach jakimś językiem niejasnym mówią? Głośno zaś powiedziałem Anastazji: - wiesz, tu, na pewno, tłumaczenie niepełne i niedokładne. Dlatego, jak powiedziałaś, myśl moja się gubiła.

- Władimirze, można sens pojąć i z tym tłumaczeniem. Oczywiście, w niej słowa, które wyszły z użycia są. Ale jasny sens, kiedy nad nim pomyśleć, określić, co dla ciebie ze wszystkiego ważniejsze i dla Ojca przyjemniejsze. Czego chcesz, wymawiając do Ojca molitewnym apel?

- No, co w słowach tam powiedziane, tego, z pewnością, i chcę. Żeby chleba dał, grzechy odpuścił i winy, i w pokusę nie wprowadził, a uwalniał od złego. Wszystko jasne tam.

- Władimirze, pożywienie Bóg dla synów i córek swoich całe oddał do ich urodzenia. Wokoło się rozejrzyj, dawno stworzone wszystko dla ciebie. Grzechy rodzic kochający bez próśb przebacza wszystkim, i w pokusę nikogo wprowadzać nie zamierza. Zdolność każdemu Ojciec dał nie poddawać się złym pokusom. Po cóż obrażasz ty Ojca niewiedzą tego, co przez niego dawno dane? Wokoło ciebie wszystkie wieczne dary jego. Rodzic kochający, oddawszy wszystko dziecku swojemu, co może jeszcze dać?

- A jeżeli On jeszcze czegoś nie dał?

- Bóg jest maksymalistą. Synom i córkom Swoim wszystko pierwotnie oddał. Wszystko! W całości! On jak rodzic, bezgranicznie kochający swoje dzieci, sobie nie wymyślił dobra większego, niż radości od radosnego bytu swoich dzieci! Swoich synow i córek!

Powiedz, Władimirze, jakie uczucia może doświadczać Ojciec, który oddał dzieciom pierwotnie wszystko i widzący stojace przed nim dzieci i bezustannie się zwracajacych do niego: “Jeszcze, jeszcze, uchroń, uratuj, wszyscy my bezradni, wszyscy my niczym”? Odpowiedz, proszę. Oto ty, rodzic, albo ktoś z twoich przyjaciół chciałby mieć takie dzieci?

- Nie będę ja tobie tu od razu odpowiadać. Sam zdecyduję, kiedy pomyślę spokojnie.

- Tak, tak, oczywiście, dobrze, Władimirze. Tylko, proszę, kiedy znajdzie się czas, pomyśl, co chciałby usłyszeć od ciebie Ojciec, oprócz próśb twoich.

- A co, i Bóg od nas coś może zechcieć? Co?

- Tego, co każdy od swoich dzieci usłyszeć chce.

- Powiedz, Anastazjo, ty sama w modlitwie do Boga się zwracasz kiedykolwiek?

- Tak, zwracam się, - zabrzmiała jej odpowiedź.

- Tak odmów modlitwę mi swoją.

- Tobie, Władimirze, nie mogę. Modlitwa Bogu przeznaczona moja.

- Niech będzie Boga, ja ją usłyszę.

Anastazja wstała, rozstawiwszy ręce, obróciła się ode mnie i pierwsze słowa wymówiła. Zwyczajne słowa modlitwy, lecz... wewnątrz mnie jakby nagle wszystko drgnęło. Ona wymówiła je tak, jak mówimy nie modlitwę. Ona je mówiła tak, jak ludzie wszyscy do swojego bliskiego, ukochanego, krewnego się zwracają. Wszystkie intonacje obcowania żywego w jej mowie były. I namiętność, i radość, i wielki zachwyt, i jakby obok znajdował się ten, do kogo Anastasija zwracała się płomiennie:

Ojcze mój, istniejący wszędzie!

Za życia światło Tobie dziękuję,

Za jaw dziękuję królestwa Twojego,

Za wolę kochania. Będzie dobro.

Za pożywienie powszednie Tobie dziękuję!

I za Twoje cierpliwość, I za odpuszczenie win na Twojej ziemi.

Ojcze mój, istniejący wszędzie,

Ja córka Twoją wśród Twoich tworów.

Nie dopuszczę grzechu i słabości w siebie,

Stanę się godną ja Twoich dzieł.

Ojcze mój, istniejący wszędzie,

Ja córka Twoja, dla radości Twojej.

Twoją sobą sławę popomnożę

Nadchodzące wieki wszystkie będą żyć w Twoim marzeniu.

I będzie tak! Ja tak chcę!

Ja córka Twoja, Ojcze mój, istniejący wszędzie.

Anastazja zamilczała. Ze wszystkim, co było wokoło niej, obcować kontynuowała. Wokoło niej, wydawało się, światło świeciło. Kiedy ona słowa swojej modlitwy wymawiała i obok była, wokoło niewidocznego coś zachodziło. I to coś niewidoczne dotknęło i mnie. Nie zewnętrznym - wewnętrznym dotykiem. Od niego nagle stało się dobrze, spokojnie. Ale w miarę oddalania się Anastazji ten stan uszedł, i powiedziałem jej, odszedłszej, w ślad: - Ty tak modlitwę odmówiłaś, jakby obok ciebie ktoś był, zdolny na nią odpowiedzieć.

Anastazja obróciła się w moją stronę, twarz jej była radosna. Rozłożyła ręce na boki, zakręciła się uśmiechając, potem, poważnie patrząc mi prosto w oczy, powiedziała: - Władimirze, Bóg Ojciec nasz do każdego z modlitwą też mówi, na każdą modlitwę odpowiada.

- Ale dlaczego wtedy jego słów nikt nie rozumie?

- Słowa? Tak wiele słów z sensem różnym u ziemskich ludów. Tak wiele niepodobnych języków, dialektów. I jest jeden dla wszystkich język. Jeden dla wszystkich język boskich wezwań. I utkany on z szelestu listowia, ze śpiewu ptaków i fal. Ma zapachy boski język i kolory.

Bóg tym językiem na prośbę każdego i na modlitwę modlitewną daje odpowiedź.

- A ty mogłabyś przetłumaczyć, powiedzieć słowami, co on do nas mówi?

- Mogłabym w przybliżeniu.

- Dlaczego w przybliżeniu?

- Uboższy o wiele nasz język od tego, jakim Bóg do nas mówi.

- No, wszystko jedno, powiedz tak jak będziesz mogła. Anastazja na mnie spojrzała, naprzód nagle ręce wyciągnęła, i głos... zabrzmiał głos nagle jej głęboki:

Synu Mój! Mój synu drogi!

Jak długo ja czekam. Wciąż czekam.

W minucie roku, w mgnieniu wieku, ja czekam.

Tobie wszystko oddałem. Ziemia cała twoja.

Ty wolny we wszystkim. Swoją wybierzesz drogę.

Tylko, proszę, synu mój, Mój synu drogi, Bądź szczęśliwy, proszę.

Ty nie widzisz Mnie. Ty nie słyszysz Mnie.

W rozumie twoim wątpliwości i smutek.

Ty Odchodzisz. Dokąd że?

Ty Dążysz. Ku czemu?

I pokłony bijesz komuś. Do ciebie ręce wyciągam.

Synu Mój, synu drogi, Bądź szczęśliwy, proszę.

Ty znów odchodzisz. A droga - donikąd.

Na tej drodze wybuchnie ziemia.

Ty wolny we wszystkim, i wybucha świat, wybucha los twój.

Ty wolny we wszystkim, lecz ja przetrwam. Z trawy ostatniej ciebię odrodzę.

I znów świat będzie się świecić wokoło,

Tylko bądź szczęśliwy, proszę.

Na twarzach świętych surowy jest smutek, Ciebie straszą piekłem, sądem.

Tobie mówią - Ja sędziów poślę. Lecz ja tylko modlę się o to,

O czas ten, kiedy znów bedziemy razem.

Ja wierzę - wrócisz, Ja wiem - przyjdziesz. Ja znów ciebie obejmę.

Nie ojczym! Nie ojczym! Ja twój! Ja twój Ave Ojciec, ty syn Mi rodzony.

Mój synu drogi, będziemy szczęśliwi ze sobą!

Kiedy Anastazja zamilczała, nie od razu ja do siebie doszedłem. Jakbym słuchać kontynuował wszystkiego, co wokoło brzmiało, a może, słuchałem, jak we mnie samym po żyłkach w niezwykłym rytmie krew płynęła. Co pojąłem? Do tej pory sam nie rozumiem.

0na w swojej interpretacji płomiennej modlitwę Boga do człowieka przedstawiała. Słowa prawdziwe czy nieprawdziwe kto teraz powie? I dlaczego, kto będzie mógł objaśnić, one tak silnie uczucia wzbudzają? I co ja robię teraz? W świadomym wzruszeniu ręką po kartce wodzę, czy nie nieświadomie... Tracę rozum? Jej słowa przeplatam z tymi, co teraz bardowie w jej imieniu śpiewają? Wszystko możliwe. Inni za mnie, być może, i pojmą. I ja spróbuję pojąć, jak dopiszę. I ponownie piszę. Ale znów, jak tam, w lesie, jakby przedzierając się przez zasłonę, nagle czasem brzmią strofy modlitw tajgowych. I znów pytanie. Męczące pytanie, ono i po ten dzień we mnie powstaje. Przez obrazy powstaje z naszego życia i rozmyślania. Ja na nie sobie boję się odpowiedzieć sam. Ale i trzymać tylko w sobie nie w siłach dłużej. Być może, ktoś przekonującą znajdzie odpowiedź.

Modlitwa! Ta modlitwa Anastazji! Zaledwie słowa! Słowa tajgowej pustelnicy, niewykształconej, ze swoim myśleniem i trybem życia. Wszystko zaledwie słowa. Ale z jakiegoś powodu za każdym razem, jak znów brzmią one, pęcznieją żyłki na ręce, którą pisze, i krew po nich pulsuje szybciej. Pulsuje, odmierzając sekundy, w których trzeba zdecydować, co lepsze i jak dalej żyć. Prosić u dobrego Ojca - uwolnij, daj, ofiaruj? Czy ota tak, stanowczo i od duszy, tak, jak ona, nagle oświadczyć:

Ojcze mój, istniejący wszędzie,

Nie dopuszczę grzechu i słabości w siebie.

Ja syn Twój, ja dla radości Twojej

Twoją sobą sławę pomnożę...

Jakiej modlitwy sens będzie przyjemniejszy Mu? Co powinienem robić ja lub my wszyscy razem? Którędy iść?

Ojcze mój, istniejący wszędzie,

Nie dopuszczę grzechu i słabości w siebie...

Lecz skąd że siły wziąć, żeby tak powiedzieć? I by powiedziane wypełnić potem!

Rozdział 12 - RÓD Anastazji

- Powiedz, Anastazjo, jak to zdarzyło się tak, że ty i przodkowie twoi w głuchym lesie, od społeczeństwa oddzielnie, w ciągu tysiącleci żyliście? Jeśli, jak twierdzisz, cała ludzkość - to jeden organizm, u wszystkich jedne są początki, to dlaczego twój ród powśród innych, jakby wykluczony?

- Masz rację, u wszystkich jeden jest rodzic. I są rodzice, których widzimy. Lecz jest jeszcze u każdego ludzkiego losu swoboda wyboru swoją wolą własnej drogi, prowadzącej do określonego celu. Między innymi, od wychowania, uczuć zależy wybór.

- I któż wtedy tak wychował dalekich przodków twoich, że do tej pory twój ród tak się wyróżnia? No, obrazem życia, czy rozumowaniem swoim?

- Jeszcze w dalekich czasach... W dalekich powiedziałam, a było wszystko jakby wczoraj. Ja lepiej tak powiem: kiedy nastały czasy, i ludzkość nie stwarzała wspólne, a rozbierać stworzenia Boga zaczęła, kiedy kopie już leciały i skóry oddanych zwierząt na ciele ludzi dostojeństwem uważane się stały, kiedy świadomosć wszystkich się zamieniała, i kierowała się drogą, prowadzącą do dzisiejszego dnia, kiedy nie do stworzenia, a do poznania dążyła myśl ludzka, nagle zaczęli ludzie analizować, jak, wskutek czego, mężczyzna, z kobietą zlewając się, wielkie zadowolenie są zdolni doświadczać. Wtedy po raz pierwszy mężczyźni kobiety zaczęli brać, a kobiety siebie mężczyznom oddawać nie ze względu na stworzenie, a dlatego, żeby otrzymać przyjemne obojgu zadowolenie.

Wydawało się im, jak i teraz żyjącym ludziom się wydaje, że ono przychodzi każdego razu, kiedy zlewanie się zachodzi męskiego i żeńskiego, ich ciał, widocznych ich ciał.

Na prawdę satysfakcja od połączenia tylko materialnych ciał jest niepełna, ulotna. W działaniach tylko ku uciesze inne plany ludzkiego “ja” udziału nie biorą. A człowiek dążył do odczucia pełni, ciała i sposoby łączenia zmieniając, lecz do tej pory w całości go nie uzyskał.

Skutkiem smutnym cielesnych tych uciech stały się dzieci ich. Ich dzieci były pozbawione świadomych dążeń do zamiaru zrealizowania boskiego marzenia. I zaczęły kobiety rodzić w męczarniach. I dzieci dorastające w mękach były żyć skazane, nieobecność trzech planów bytu im nie dawała szczęścia uzyskać. Tak do dzisiejszego dnia my i doszliśmy.

Jedna z pierwszych kobiet, kiedy w męczarniach rodziła swoje dziecko, zobaczyła, że dziewczynka nowonarodzona jej przy porodzie nóżkę uszkodziła i taka słaba była, że nawet płaczu dźwięku nie wydawała. Jeszcze zobaczyła ta kobieta, jak ten, który z nią cielesnej uciechy doznawał, ku urodzonemu obojętnym pozostawał, z inną kobietą uciechy zaczął szukać. I kobieta, co stała się matką przypadkowo, na Boga się rozzłosciła. Szorstko chwyciła dziewczynkę noworodka swoją, od wszystkich jak najdalej, w leśną gęstwinę, nie zagospodarowaną przez ludzi, biegła. W rozpaczy zatrzymawszy się, żeby oddech złapać, z policzków swoich łzę ręką scierała, na Boga za każdym razem słowa ze złością rzucała: “Po co w twoim, jak ty sądzisz, przepięknym świecie jest ból, jest zło, jest zdrada? Ja nie doznaję zadowolenia, kiedy na świat, przez ciebie stworzony, patrzę. Ja cała w rozpaczy i złością cała płonę. Ja przez wszystkich porzucona. I ten, komu się oddałam, teraz z innym się oddaje, mnie zapomniawszy. I to ty ich stworzyłeś. On twój, mnie zdradził, opuścił mnie. Ona, mu teraz się oddajaca, też przecież twoja. Oni są twoimi stworzeniami, tak? A ja? A ja ich udusić chcę. Ja złością cała na nich płonę. Smutny mi świat twój się stał. Co za los ty dla mnie wybrałeś? I dlaczego potworne, półmartwe dziecko urodziło się ode mnie? Ja nie chcę, żeby widzieli je. Nie ma radości we mnie od przypatrywania się takiemu”.

Ta kobieta nie położyła - szorstko rzuciła w trawę leśną ledwie żywy kłębuszek - córkę swoją. Z rozpaczą i złością krzyknęła, zwracając się do Boga: - Nikt niech nie zobaczy córki mojej! A ty patrz. Patrz na te meki, co wśród twoich tworów się dzieją. Ona nie będzie żyć. Ja nie będę mogła karmić rodzonego dziecka. Spala złość mleko w mojej piersi. Odchodzę. Ale ty patrz! Patrz, jak wiele na świecie, stworzonym przez ciebie, niedoskonałości. Niech umiera przed tobą. Niech umiera wśród stworzeń, co stworzyłeś ty.

Ze złością i rozpaczą od dziewczynki swojej biegła matka. A dziewczynka nowonarodzona sama, będąc bezradnym kłębuszkiem i ledwie oddychając, sama została na trawie leśnej. Pramama daleka moja w tej dziewczynce, Władimirze, i była.

Idącą z Ziemi Bóg odczuł rozpacz i złość. Smutek i współczucie były w nim ku szlochającej, nieszczęśliwej kobiecie. Ale kochający ją, niewidoczny Ojciec nie mógł zmieniać jej losu. Na kobiecie, w rozpaczy biegnącej, swobody był wieniec. Sam każdy buduje człowiek swój los. Plan materialny nie jest podległy nikomu. Tylko człowiek jeden jest jego gospodarzem pełnoprawnym.

Bóg - osobowość. Ojciec wszystkiego, nie w ciele on istnieje. Nie w ciele. Ale kompleks wszystkich energii w nim Wszechświata, cały kompleks uczuć, właściwych człowiekowi, jest. On cieszyć się może i przeżywać, smucić się, kiedy jeden z synów albo córek swoją drogę ku cierpieniu wybiera. Ojcowską czułością ku wszystkim pała On, i każdy dzień, dla wszystkich bez wyjątku, całą ziemię słońca promieniem miłości pieści. On każdego dnia nadziei nie traci w to, że córki jego, Jego synowie, Boską pójdą drogą. Nie z rozkazu, nie pod groźbą, ze swobody korzystając, określą oni swoją drogę do wspólnego stworzenia, do odrodzenia i do radości od przypatrywania się mu. On wierzy, nasz Ojciec, i czeka. I życie sobą kontynuuje. Cały kompleks uczuć ludzkich w naszym Ojcu.

Wyobrazić sobie będzie mógł li choć ktokolwiek, co czuł Ojciec nasz Bóg, kiedy w Jego lesie, wśród Jego stworzeń nowonarodzone Jego dziecko cichutko umierało?

Nie płakała ta dziewczynka i nie krzyczała. Serduszko małe zwalniało rytm. Tylko czasem swoimi esteczkami ona szukała sutka rodzicielki, chciała pić.

Nie ma cielesnych rąk u Boga. Wszystko widzący, nie mógł on dziewczynki do piersi swojej przycisnąć. Oddawszy wszystko, co może jeszcze dać? I wtedy. Wszechświat zdolny zapełnić cały energią swojego marzenia, nad lasem tym w kłębek się ścisnął. W kłębuszek mały, zdolny roznieść przy szybkim rozszerzeniu wszechświata wszystkie nieobjęte światy. On koncentrował nad lasem energie swojej miłości. Miłości ku wszystkim Swoim stworzeniom. On ucieleśnił się przez nie w dziełach swoich ziemskich. I one...

Już posiniawszych ust, w trawie leżącej dziewczynki, dotknęła kropelka deszczu, i w tym samym momencie ciepłym wiaterkiem powiało. Poleciał z drzewa pyłek, i dziewczynka go wchłonęła z oddechem. I dzień przychodził i noc nastawała, a dziewczynka nie umierała. Leśne twory, zwierzęta wszystkie, Boską objęte rozkoszą, tę dziewczynkę swoim dzieckiem uznały.

Szły lata, dziewczynka rosła i panną się stała. Lilit mogę ją nazwać.

Kiedy ona stąpała po trawie świtem rozświetlonej, “Lilit” wszystko radosnie krzyczało! Lilit uśmiechem rozświetlała i pieściła świat. Przez Boga stworzony, wokół niej. Lilit wszystko otaczające przyjmowała, jak matkę swoją i jak ojca przyjmujemy.

Już podrosnąwszy, ona coraz częściej do skraju lasu podchodziła. Cichutko ukrywając się wśród trawy, krzaków, ona śledziła, jak ludzie, tak podobni do niej, jakimś dziwnym życiem żyli. Coraz bardziej od tworów Boga się oddzielając, mieszkania budowali, łamiąc wszystko wokoło, w skóry zwierząt po coś się odziewali. I zachwycali się, zabijając Boży twór, i wychwalali tych, co zabijali szybciej. Z obumarłego wciaż coś tworzyli. Jeszcze wtedy Lilit nie wiedziała, że, z żywego martwe tworząc, przy tym za mądrych ludzi oni siebie uważali.

Ona dążyła ku ludziom, żeby powiedzieć o tym, że radość może przynieść dla wszystkich. Ona wspólnego pragnęła stworzenia i radości od przypatrywania się mu. Coraz bardziej wzrastała w niej potrzeba do zrodzenia nowego żywego boskiego stworzenia.

Swoje spojrzenie ona coraz częściej kierowała na jednego. Wśród innych niepozornym się wydawał. Niedaleko kopią rzucał, w zabijanie nieudacznikiem był uważany, zamyślony był i często cicho śpiewał, oddaliwszy się, marzył o czymś często swoim.

Pewnego razu wyszła Lilit do ludzi. Życiodajnych darów leśnych zebrawszy, niosła w splecionym z witek koszu ona do ludzkiej gromady, ku stojacym u zabitego słoniontka, o czymś spierającym się mężczyznom. I on był wśród nich, jej wybraniec. Ją zobaczywszy, zamilczeli wszyscy. Lilit przepiękną była. Obnażona, nie okryta, nie wiedziała ona, że u mężczyzn nad wszystkim pragnienia cielesne już przeważały. Oni ku niej rzucili się gromadą. Ona, dary swoje postawiwszy na trawę, patrzyła, jak pożądaniem oczy biegnących do niej płonęły. I on, jej wybraniec, pobiegł za wszystkimi.

Jeszcze na odległość Lilit nagle odczuła, jak strun cienkich jej duszy fala agresji dotknęła. I, zrobiwszy krok w tył, ona nagle obróciła się i pobiegła od zbliżających się wojowniczych mężczyzn.

Gonili za nią długo, pożądaniem płonąc. Ona lekko biegła i nie męczyła się, a goniący potem się oblewali. Nie dane Lilit im było dotknąć. Nie wiedzieli ci, co zapragnęli przepiekną dogonić, że, by przepiękną poznać, wewnątrz siebie takie samo trzeba posiadać.

I wojownicy od biegu zmęczyli się. Z oczu straciwszy Lilit, z powrotem powlekli się i zabłądzili: Potem drogę wszyscy znalaźli.

Jeden w lesie błądzić tylko kontynuował. Zmęczył się, przysiadł na drzewie przewróconym, zaśpiewał. Lilit, cichutko ukrywając się, obserwowała i słuchała, jak pieśń śpiewał ten, do kogo ona dążyła, i ten, kto wśród wszystkich innych mężczyzn za nią gonił. Przed nim wszystko jedno wyszła w oddaleniu ona, żeby pokazać drogę do jego obozu. I on poszedł, nie pobiegł za nią. Kiedy do skraju lasu tak oni doszli, kiedy zobaczył on ogniska i obóz swój, o wszystkim zapomniawszy, ku niemu biec zaczął. I na biegnącego wybrańca Lilit patrzyła. To biło nadzwyczajnie serce w niej, a to nagle zamierało, kiedy Lilit mówiła sobie i powtarzała: “Bądź szczęśliwy ty wśród innych, ukochany, szczęśliwy bądź. O jak chcę, pieśń nie smutną, a szczęśliwą twoją usłyszeć tu, w moim lesie”.

Biegnący nagle zatrzymał się, w zamyśleniu ku lasu się obrócił, potem na obóz w zamyśleniu popatrzał i znów ku lasu spojrzenie skierował. Nagle on kopię odrzucił i pewnie poszedł. On szedł tam, gdzie, schowawszy się, Lilit stała. Kiedy ukrycia jej on obok przechodził, wzroku nie odrywając, w ślad za nim Lilit patrzyła. Być może, spojrzenie miłości go zatrzymało. On obrócił się i poszedł do Lilit. Obok niej stanął, ona nie uciekła. W jego wyciągniętą rękę swoją dłoń, jeszcze lękając sie, włożyła. I razem, wziąwszy się za ręce, oni poszli, jeszcze ani słowa nie powiedziawszy sobie. Do polanki, gdzie Lilit dorastała, szli poeta ojciec mój i pramatka moja.

Szły lata, przedłużał sie ród. I w każdym pokoleniu moich przodków dążenie choć kogokolwiek opanowywało przyjść tam, gdzie żył inny lud, tak podobny na zewnątrz, lecz z innym losem. I szli oni pod wyglądem różnym. To wśród wojowników wnikali, to wśród kapłanów, to jako naukowcy starali się przedstawić. Jako poeci, swoją poezją błyszczeli. Oni próbowali opowiedzieć, że jest inna droga ku szczęściu człowieka, że obok ten, kto stworzył wszystko, tylko przed Nim nie trzeba się zamykać, dla dogodzenia materialistycznej krzątaninie, dla dogodzenia nie Ojcu, a istotom innym nie należy się pokłaniać.

Oni chcieli opowiedzieć i ginęli. Lecz nawet kiedy kobieta jedna lub mężczyzna pozostawali, oni swoją miłością znajdowali przyjaciela wśród żyjących obrazem innym, i trwał ród, niezmiennie od praźródeł ze swoimi myślami, życia obrazem swoim.

Rozdział 13 - Żeby czuć działania wszystkich ludzi

- Anastazjo, poczekaj, - mnie jakby prądem myśl poraziła, - mówisz, że ginęli wszyscy. I trwa tak tysiąclecia. I wszystkie próby bezskuteczne, cała ludzkość idzie swoją drogą?

- Tak, wszystkie próby były bezskuteczne moich pramatek, ojców moich.

- Wszyscy ginęli, znaczy, tak?

- Wszyscy zginęli, którzy do ludzi szli i tłumaczyć usiłowali.

- Tak to że jedno tylko oznacza, i Ty zginiesz, jak i wszyscy. Ty także zaczęłaś mówić. I mieć tu nadzieję na coś po prostu głupio. No, jeżeli nikomu nie udało się świata, obrazu życia społeczeństwa zmienić, po co że ty...

- Po co o śmierci przedwcześnie mówić, Władimirze? Popatrz, oto ja i kontynuuję żyć. I obok ty, i syn dorasta nasz.

- Ale co pewność w tobie wzbudza? Co zmusza wierzyć, że niby zwyciężysz ty właśnie i na przekór próbom nieudanym twoich przodków. Ty jak oni, zaledwie mówisz.

- Zaledwie mówię, uważasz Ty? Kiedyś na frazy uważeniej popatrz, Władimirze. Nie dla rozumu one. Nie ma informacji w nich, wcześniej nieprzedstawianej, ale ludzie je czytają, i uczucia burzliwe w wielu powstają.

Wszystko dlatego, że tak zbudowane one, że ludzie wiele widzą między wierszami. Poezja ich własnej duszy luki niedopowiedziane zapełnia. I mówię teraz o prawdzie Boskiej nie ja, oni ją sobą otkrywają. Coraz więcej ich, teraz ich nie zawrócą z drogi marzenia, właściwego tylko Bogu. Jeszcze i misja moja nie skończyła się, a w dusze wielu wcieliło się pragnienie to, na które czekał Twórca. I to jest najważniejsze.

Kiedy dusza w marzeniu do czegoś się zwraca, to obowiązkowo, uwierz, wszystko obowiązkowo i w życiu się zmaterializuje. - Tak powiedz mi, dlaczego takimi frazami wcześniej nie przekazywano?

- Nie wiem. Być może. Stwórca błysnął energią jakąś nową! Mówiąc po nowemu o tym, co widzimy każdego dnia wokoło siebie, co widzimy, ale znaczenia należytego nie przydajemy. I uczucia nie mylą się moje, ja jasno czuję. On znów wszystkie energie swoje doprowadza do przyspieszenia. Świt nadchodzi dla całej ziemi. Ziemskie córki Jego, synowie poznają życie takim, jakie stworzyła życie energia Boskiego marzenia. I ty, i ja przyczyniać się temu będziemy. Ale najważniejsze! Ale, najważniejsze, są oni, ci, pierwsi, którzy odczuć potrafili te myśli, co powstają między wierszami, te myśli, co, jak muzykę duszy energie Twórcy, w ludzi wprowadziły. Wszystko się udało! Wszystko już zaszło! Już w myślach nowy świat dążą budować ludzie.

-Ty jakoś ogólnie mówisz, Anastazjo. Powiedz konkretniej, co ludzie powinni robić, jakim i jak, no, ten świat zbudować, w którym szczęśliwi wszyscy będą żyć?

- Teraz konkretniej, Władimirze, nie mogę. Traktatów na Ziemi niemało w okresie życia ludzkości bywało. Przed wieloma z nich padali ludzie w pokłonach. Ale tylko wszystkie bezsensowne one. Traktaty świat nie w siłach zmienić, i dowodem tego wszystkiego jeden tylko punkt służy.

- Jaki punkt? Nie pojmuję.

- Ten punkt we Wszechświacie, gdzie granica wszystkiemu określona. Ten punkt, na którym cała ludzkość teraz stoi. I wszystko zależy od tego, w jaką stronę ona skieruje następny krok. Wszystko to mówi o tym, że nie ma w traktatach sensu żadnego. Cała ludzkość od stworzenia żyje, tylko uczuciami ciągnięta.

- Poczekaj, poczekaj. Ja co że?.. Ja, co li, nie rozumem wszystko w swoim życiu robiłem?

- Władimirze, ty, jak wszyscy inni ludzie, rozumem swoim wokoło siebie współzależność materii zmieniałeś, dążąc za pośrednictwem materii uczucia doświadczyć, te uczucia, o których intuicyjnie wie każdy człowiek. Których szuka każdy, i znaleźć nie może.

- Jakie uczucia? Co każdy szuka? Ty o czym?

- O tym, co odczuli ludzie tam, w praźródłach, kiedy ich życie było jeszcze w raju.

- I co że, znaczy, chcesz powiedzieć, ja tyle dzieł rozumem swoim załatwiłem dlatego, żeby uczucia te rajskie poznać?

- A ty, Władimirze, sam pomyśl, dlaczego ty wszystkie sprawy swoje tworzyłeś.

- Jak dlaczego? Jak wszyscy i oburządzałem życie swoje, swojej rodziny. Żeby czuć się od innych nie gorzej.

- “Żeby czuć” - ty słowa wymówiłeś.

- Tak, wymówiłem.

- Teraz pojąć umiej. “Żeby czuć”... działania wszystkich ludzi.

- No, jakże, - “wszystkich”. I narkomanów działania, co, też poszukiwaniem są tych odczuć?

- Oczywiście. Jak i wszystcy, oni dążą te odczucia znaleźć, idąc swoją drogą. Ziemskie ciało poddając torturom, używają trucizny, żeby na moment, choć w przybliżeniu, ona im odczucie wielkie pomóc poznać mogła.

I pijak, o wszystkim zapominając, krzywiąc się, gorzką truciznę pije tylko dlatego, że poszukiwanie odczucia przepięknego i w nim żyje.

I wytęża rozum naukowiec, dziwaczny wynajdując nowy mechanizm, będzie mieć nadzieję, że mechanizm mu i wszystkim innym pomoże satysfakcję poznać. Lecz nadaremnie.

W swojej historii niemało ludzka myśl bezsensownego nadokonywała wynalazku. Władimirze, przypomnij sobie, i ciebie przedmiotów mnóstwo, tam, gdzie żyjesz, otacza. I każdy ten przedmiot uważany za osiągnięcie naukowej myśli. Trud mnóstwa ludzi zatracony do pojawienia się go. Ale tylko mi powiedz, proszę, Władimirze, który z nich ciebie szczęśliwym i spełnionym życie uczynił?

- Który?.. Który?.. No, być może, osobno wzięty - żaden. A razem wszystkie przedmioty życie jednakże bardzo ułatwiają. Samochód osobowy, na przykład. Za kierownicą siadasz i jedziesz, dokąd chcesz. Na ulicy deszcz, chłód, a w samochodzie można ogrzewanie włączyć. Na ulicy gorąco, wszyscy potem się oblewają, a ty klimatyzator włączasz, i wokoło ciebie chłód. A w domu, ot na kuchni, na przykład, dla kobiet mnóstwo urządzeń istnieje. Zmywarki do naczyń nawet są, żeby kobiety od pracy zwolnić. I odkurzacze też są, by sprzątanie ułatwić i czas zaoszczędzić na sprzątaniu. Wszystkim jasne, mnóstwo przedmiotów zdolne ułatwiać nam życie.

- Niestety, Władimirze, iluzorne ułatwienia te. Swoim życiem skróconym, tak cierpieniem cała ludzkość za nie i zmuszona każdy dzień płacić. Żeby otrzymywać bezduszne przedmioty, pracą nielubianą, jak niewolnicy, całe życie i zmuszeni zajmować się ludzie. Przedmioty pojawiają się bezduszne wokoło, jak indykator stopnia niezrozumienia człowiekiem uniwersalnego sedna bytu.

Ty jesteś człowiekiem! Uważnie popatrz wokoło siebie. Żeby otrzymać kolejny swój mechaniczny przedmiot, zakłady powstają, czadząc śmiertelnym smrodem, bez życia staje się woda, i ty... Ty, człowieku, dla nich całe życie swoje nieradosną pracą powinieneś się zajmować. I nie one tobie, a ty nimi służysz, wynajdując, reperując i pokłaniajac się im. Oprócz tego Władimirze, mi powiedz, kto z wielkich mędrców naukowców wynalazł i w jakim zakładzie wyprodukował ten oto mechanizm do służenia człowiekowi?

- Jaki?

- Z orzeszkiem wiewiórkę, co pod moją ręką.

Popatrzyłem na rękę Anastazji. Ona trzymała ją wyciągniętą, dłonią w dół, mniej wiecej pół metra nad trawą. A na trawie, akurat pod dłonią, na tylnych łapkach rudawa wiewiórka stała. W przednich łapkach wiewiórka trzymała cedrową szyszkę. Mordka ruda to do szyszki się opuszczała, to zadzierała się wzwyż, i okrągłe błyszczące oczka wiewiórki patrzały na twarz Anastazji. Anastazja uśmiechała się, patrząc na zwierzątko, nie poruszając się, i rękę w powietrzu jak wcześniej trzymała. I wiewiórka w trawę nagle szyszkę położyła, zakrzątała się jakoś cała nad nią i łapkami przednimi, swoimi pozurkami łuskała szyszkę, mały orzeszek z niej wydostała. I znów wstawszy na łapki tylne, podniósłszy swoją mordkę, jakby wyciągała ten orzeszek ku Anastazji, jakby prosiła go przyjąć z jej łapek. Ale i tu, nie poruszając się, siedziała na trawie Anastazja. I wiewiórka, skłoniwszy główkę, szybko nadgryzła skorupę oreszka i łapkami swoimi, pozurkami obrała orzecha ze skorupy i położyła na listek trawy ziarno orzecha. Potem zwierzątko kolejne nowe orzechy z cedrowej szyszki zaczęło wydostawać, nadgryzało skorupki i jąderka na listek składało. Anastasija opuściła rękę i położyła na trawę dłonią wzwyż. I wiewiórka wszystkie jądra czyste na dłoń z liścia przełożyła szybko. Anastazja drugą swoją ręką z lekka pogłaskała puszyste zwierzątko, i wiewiórka nagle zamarła. Potem bliżej do Anastasija podbiegła i wstała, jakoś radosnie przed nią drżąc, zaglądając jej w twarz.

- Dziękuję! - w adres wiewiórki wymówiła Anastazja, - ty jesteś dzisiaj dobra, jak nigdy, piękność. Idź, idź że, gospodyni. Znajdź wybranka, piękność, godnego siebie. I rękę wyciągnęła w stronę pnia rozłożystego cedru. Wokoło Anastazji w podskokach wiewiórka dwa razy obiegła i popędziła w kierunku, wskazanym jej ręką człowieka, wskoczywszy na pień, zginęła w koronie cedru. A na dłoni, wyciągnietej ku mnie, leżały jądra czyste cedrowego orzecha. “Rzeczywiście! Oto mechanizm - pomyślałem. - Sam produkt zrywa, sam go przynosi, jeszcze i czyści od skorupy, pielegnacji nie wymaga zwierzątko, remontu, energii elektrycznej nie potrzebuje”. Spróbowawszy orzeszków, zapytałem:

- A wodzowie Macedoński, Cezar, władcy, co wojny wszczynali, Hitler także, co li, uczucia praźródeł te szukali?

- Oczywiście. Czuć się oni chcieli rządzącymi całą ziemią. Uważali podświadomie, że odczucie takie pokrewne temu, co wszyscy intuicyjnie szukają. Lecz mylili się w tym oni.

- Uważasz, mylili się. Dlaczego ty tak uważasz? Przecież nikt jeszcze całego świata zawojować nie mógł.

- Ale podbijali miasta i kraje. O miasto szły bitwy, zwycięstwa osiągali, lecz krótką satysfakcję zdobywcy od tej wygranej otrzymywali. I do większego podboju oni dążyli, wojny kontynuowali. Zawojowawszy kraj, i nie jeden, nie radość, a troski otrzymywali. I strach wszystko stracić, i ponownie próbowali satysfakcję szukać drogą wojennych starć. Ich rozum, który ugrzązł w krzątaninie, już nie mógł ich doprowadzić do marzenia Boskich wielkich odczuć. Smutny był koniec wszystkich wojujących władców ziemskich. I ukazana, znana dzisiaj wszystkim historia o tym głosi. Ale tylko, niestety, krzątanina, miotanina, dogmatow materialistycznych kolejność nie pozwalają tym, którzy w dniu dzisiejszym żyją, określić gdzie, w czym ich uczucie Boskie czeka.

Rozdział 14 - Tajgowy obiad

Tajgowy obiad

Każdego razu, kiedy bywałem w tajdze, u Anastazji na jej polance, zawsze beałem ze sobą coś do zjedzenia. Zabierałem konserwy, herbatniki hermetycznie zapakowane w folię celofan, rybę, pokrojoną w kawałkach w próżniowym opakowaniu. I każdego razu, wracając od Anastazji, odkrywałem swoje zapasy nienaruszone. I każdego razu ona jeszcze dokładała mi od siebie prezenty. W zasadzie to były orzeszki, jagody świeże, owinięte w liście, suszone grzyby.

Przyzwyczailiśmy się jeść grzyby dobrze przegotowane, podsmażone, marynowane lub słone. Anastazja je grzyby suszone, bez żadnej obróbki. Wpierw bałem się je nawet spróbować, potem spróbowałem - i nic. Kawałeczek grzyba w ustach od śliny rozmiękcza się, go można ssać, jak cukierek, można łykać. Potem nawet przyzwyczaiłem się do nich. Pewnego razu jechałem z Moskwy do Gelendżyka na czytelniczą konferencję. I cały dzień odżywiałem się grzybami, które dała Anastazja. I Sołncew - dyrektor Moskiewskiego centrum, samochód prowadził i też jadł te grzyby. A kiedy występowałem na konferencji, zaproponowałem je spróbować siedzącym na sali, i ludzie nie bali się. Komu starczyło - wzięli po grzybku, na miejscu zjedli, i z nikim nic złego się nie stało.

W ogóle, znajdując się z wizytą u Anastazji, ja nie pamiętam przypadku, abyśmy specjalnie siadali jeść. Próbowałem w biegu to, cp Anastazja proponowała, i uczucie głodu ani razu nie przyszło. Ale w ten raz...

Z pewnością, długo rozmyślałem nad sensem wymówionej przez Anastazję modlitwy, dlatego i nie zauważyłem, gdy ona zdążyła nakryć, jeśli można to tak nazwać, duży stół.

Na trawie, na różnych większych i mniejszych listkach, leżały smakołyki. One zajmowały powierzchnię więcej niż metr kwadratowy. I wszystko bardzo pięknie ułożone, upiększone. Żurawiny, borówka, malina moroszka, malina, porzeczka czarna i czerwona, poziomki suszone, grzyby suszone, jakaś kaszka żółtawa, trzy małe ogórki i dwa nieduże czerwone pomidory. Mnóstwo pęczków różnych traw, upiększonych przez płatki kwiatów. Jakiś biały płyn, podobny do mleka, stał w drewnianym małym korytku. Placki, nie wiadomo z czego zrobione. Miód w plastrach, posypywany różnokolorowymi drobinami kwiatowego pyłku.

- Przysiądź się, Władimirze, spróbuj chleba powszedniego, który Bóg dał - zaproponowała Anastazja, chytrze uśmiechając się.

- O rany! - nie powstrzymałem się od zachwytu. - To zaś cudo, jak pięknie ty wszystko zaserwowałaś. Po prostu jak dobra gospodyni w święto.

Anastazja ucieszyła się pochwałą, jak dziecko, zaśmiała się, sama nie odrywając oczu, patrząc na swoje nakrycie, nagle machnęła rękami i wykrzyknęła: - Oj-oj, też mi, dobra gospodyni, a przyprawach zapomniała. Ty że lubisz przyprawy ostre, różne. Lubisz, tak?

- Lubię.

- A dobra gospodyni o nich i zapomniała. Teraz ja szybko. Poprawię się.

Popatrzyła wokoło siebie, trochę odbiegła na bok, coś zerwała w trawie. Potem gdzie indziej, potem wśród krzaków zerwała i wkrótce położyła między ogórkami i pomidorami mały pęczek, zestawiony jak bukiecik z różnego rodzaju źdźbeł traw, powiedziała: - Oto przyprawy. One ostre. Jeśli zechcesz, popróbuj. Teraz wszystko jest. Ty spróbuj wszystkiego po trochu, Władimirze.

Wziąłem ogórek, popatrzyłem na różnorodność tajgowego pożywienia i powiedziałem: - Szkoda, że zboża nie ma.

- Jest chleb, - odpowiedziała Anastazja, - popatrz. - I podaje mi jakąś bulwę. - To korzeń łopianu, ja go tak przygotowałam, że on tobie smaczny chleb, i ziemniaki, i marchewkę zastąpi.

- Nie słyszałem, by łopian w pożywieniu używno.

- Ty popróbuj. Nie przeszkadzaj sobie, z niego wcześniej bardzo dużo smacznych i pożytecznych potraw przygotowywano. Ty wpierw spróbuj, ja go w mleku trzymałam. Zmiękczyłam...

Chciałem zapytać, skąd ona mleko wzięła, ale, ugryzłwszy ogórek... Nie mogłem nic powiedzieć, zanim nie zjadłem tego ogórka i bez chleba. Bulwę, zastępującą chleb, wziąłem od Anastazji, ale i tak nie spróbowałem, i tak trzymałem ją w ręce, zanim nie zjadłem tego ogórka.

Rozumiecie, ten zwykły z wyglądu ogórek tak naprawdę mocno odróżniał się jaością smaku od tych, które wcześniej jadłem. Tajgowy ogórek posiadał przyjemny, na nic nie podobny aromat. Wy, z pewnością, wiecie, jak odróżniają się jakością smaku i aromatem ogórki, wyhodowane w szklarniach, od rosnących na grządkach w otwartym gruncie? W otwartym gruncie rosnące o wiele lepsze w smaku i aromacie. Ogórek Anastasiji także, a może, i bardziej, odróżniał się pozytywnie od tych, które jadłem wcześniej z grządki. Szybko wziąłem pomidora, spróbowałem i w tym samym momencie zjadłem go całego. I jego smak był nadzwyczaj przyjemny. On także prześcigał w smaku wszystkie pomidory, które wcześniej dane mi było jeść. Ani ogórek, ani pomidor nie wymagały soli, śmietany lub masła. One były smaczne same w sobie. Jak malina, jabłko lub pomarańcza. Nikt że nie słodzi lub soli jabłko, gruszkę.

- Ty skad wzięłaś te warzywa, Anastazjo? Na wieś biegłaś? Co to jest za gatunek?

- Ja je sama wyhodowałam. Spodobały się tobie, tak? - zapytała.

- Spodobały się! Ja takie pierwszy raz jem. A u ciebie, znaczy, ogród warzywny jest, szklarnia? Ty czym grządki kopiesz, skąd nawozy bierzesz, ze wsi?

- Na wsi ja tylko nasiona u pewnej znajomej kobiety wzięłam. Miejsce im dobrałam wśród trawy, i one wyrosły. Pomidory jesienią posadziłam, potem pod śniegiem przechowałam, a z wiosną one i zaczęły wyrastać. Ogórki wiosną posadziłam, i one, małe zdążyły dojrzeć.

- Ale dlaczego one takie smaczne, gatunek, co li, nowy?

- Zwykły gatunek. One odróżniają się od ogrodowych dlatego, że, kiedy rosły, otrzymały wszystko co niezbędne. W warunkach ogrodu warzywnego, kiedy rośliny starają się uchronić od stykania się z innymi gatunkami, kiedy ich wzrost nawozami przyśpieszają, one nie mogą wchłonąć w siebie wszystkiego co niezbędne i stać się samowystarczalne, by spodobać się człowiekowi.

- A mleko skąd u ciebie, placek z czego? Myślałem, że Ty zwierzęcego pożywienia w ogóle nie używasz, a tu mleko...

- To mleko nie od zwierząt, Władimirze. Mleko, przed tobą leżące, dał cedr.

- Jak cedr? Czy drzewo jest zdolnie mleko dawać?

- Zdolne. Tylko bynajmniej nie każde. Cedr, na przykład, jest zdolny. Spróbuj, w napoju tym wiele zawarte. Nie tylko ciało może odżywiać, cenne przed tobą mleko cedru. Nie pij od razu wszystkiego, dwa lub trzy łyki spróbuj, inaczej nie zechcesz więcej jeść niczego, nasyciwszy się jednym.

Wypiłem trzy łyki. Mleko było gęste, z przyjemnym, z lekka sładkowym smakiem. Jeszcze od niego rozchodziło się ciepło, ale nie takie, jak od podgrzanego krowiego mleka. Niezrozumiałe, czułe ciepło ogrzewało wszystko wewnątrz i, wydawało się, zmieniał się nastrój.

- Smaczne to cedrowe mleko, Anastazjo. Bardzo smaczne! A jak trzeba “doić” cedr, żeby wyszło takie?

- Nie doić. Jąderka mleczne pałeczką specjalną w moździerzu drewnianym trzeba spokojnie, dokładniee, z dobrym nastrojem rozcierać, rozcierać. I wody żywej, źródlanej dodawać po trochu, tak i wyjdzie mleko.

- A co, nikt z ludzi o tym nigdy nie wiedział?

- Wcześniej wielu ludzi wiedziało, ale również teraz w wioseczkach tajgowych czasem piją cedrowe mleko. W miastach zupełnie inne pożywienie wolą, nie tyle pożyteczne, ile wygodne w przechowaniu, przewozie, przygotowaniu.

- Wszystko poprawnie mówisz, w miastach trzeba wszystko szybko robić. ale to mleko... no proszę, jakie drzewo ten cedr! Jeden cedr może dawać i orzechy, i masło, i mąkę na placki, i mleko.

- I jeszcze wiele niezwykłego może dawać cedr.

- A co niezwykłego, na przykład?

- Przepiękne perfumy z jego eterycznego olejku można zrobić. Samowystarczalne i lecznicze perfumy. Żadne sztuczne ich aromatu nie będą mogły przewyższyć. Etery cedru sobą ducha Wszechświata przedstawiają, leczyć zdolne ciało, przeszkodą służą niedobremu dla człowieka etery cedru.

- Ty możesz opowiedzieć, jak otrzymać perfumy takie z cedru?

- Mogę, oczywiście, ale ty, Władimirze, jeszcze troszeczkę zjedz.

Wyciągnąłem się, by wziąć pomidor, ale Anastazja zatrzymała mnie: - Poczekaj, Władimirze, nie jedz tak,

- Jak?

- Przygotowałam wiele różnych rzeczy dla ciebie, byś ty wszystkiego wpierw spróbował, by on podleczył ciebie.

- Kto on?

- Twój organizm. Kiedy ty wszystkiego popróbujesz, on odbierze sam sobie niezbędne. Zechcesz podjeść wybranego więcej. Twój organizm sam określi, czego mu brak.

“No zgoda, - pomyślałem, - pierwszy raz ona zdradziła swoje zasady”.

Chodzi o to, że Anastazja dwa razy leczyła mnie, jakieś bolączki wewnątrz. Dokładnie nie wiem jakie, ale ja je odczuwałem silnymi bólami w żołądku, wątrobie lub nerkach. A może, we wszystkim na razu. Bóle były silne, i tabletki przeciwbólowe nie zawsze pomagały. Ale ja wiedziałem: przyjadę do Anastazji, ona wyleczy, u niej to szybko wychodzi. ale na trzeci raz ona leczyć mnie odmówiła. Nawet bólu całkowicie swoim spojrzeniem nie zdjęła, oświadczyła, że skoro ja nie zmieniam trybu życia i nie usuwam tego, co sprzyja chorobie, to i leczyć mnie nie wolno, ponieważ leczenie w takim wypadku tylko szkodzi. Ja wtedy na nią mocno się obraziłem i nie powtarzałem więcej próźb o leczenie.

Wróciwszy, jednakże zacząłem trochę mniej palić i w alkoholu się ograniczać. Nawet pogłodowałem kilka dni. Lepiej się poczułem. I pomyślałem wtedy, że nie koniecznie trzeba za każdym razem do lekarza lub uzdrowiciela się wybierać, można i samemu się wziać w garść, kiedy chwyci ból. Lepiej, oczywiście, żeby nie chwytał. Do końca ja sam wyleczyć się nie mogłem, ale i o pomoc Anastazję zdecydowałem się nie prosić, a ona sama, znaczy, zgodziła się.

- Ty że mówiłaś, nie będziesz więcej leczyć i nawet bólu usuwać.

- Bólu twojego więcej nie będę usuwać. Ból - to rozmowa Boga z człowiekiem. ale tak, jak teraz, - można, ja przecież pożywienie tobie proponuję, to nie przeciwstawia się naturze, a im się przeciwstawia.

- Komu im?

- Temu, kto program szkodliwy dla człowieka stwarza.

- Jaki program szkodliwy? Ty o czym?

- O tym, że ty, Władimirze, jak i większość ludzi, ustalonym programem się odżywiasz. Bardzo szkodliwym programem.

- Może, ktoś i odżywia się według programu. Wiele ich, różnych do schudnięcia, do przytycia. Ale Ja odżywiam się, jak sam chcę. Ja nawet nie czytałem ani jednego programu. Przychodzę do sklepu i wybieram sam, co się spodoba.

- To jest tak, wybierasz, przyjchodząc so sklepu, Ale wybierasz ściśle z proponowanego przez sklep.

- No tak... W sklepie wszystko teraz wygodnie jest podzielone, opakowane. Konkurencja dlatego tak duża, bo wszyscy starają się nabywcy dogodzić, wszystko dla wygody nabywcy robią.

- Uważasz, dla wygody nabywcy wszystko jest robione?

- Tak, a dla kogo że jeszcze?

- Wszystkie systemy technokratycznego sposobu istnienia zawsze pracują tylko na siebie, Władimirze. Czy to dla Ciebie dogodne otrzymywać przemrożone, zakonserwowane artykuły, na pół zabitą wodę? Czy twój organizm określił asortyment znajdujących się w sklepie produktów?

System technokratyczny świata wziął na siebie funkcję zabezpieczenia ciebie w życiowo niezbędne. Ty z tym zgodziłeś się, zaufałeś mu całkowicie, i nawet zastanawiać się przestałeś, wszystko li niezbędne tobie oddane do użytku.

- Ale żyjemy że my, nie umieramy od tych sklepów.

- Oczywiście, jeszcze żyjesz. Ale ból! Skąd ból twój? Pomyśl, skąd ból u mnóstwa ludzi? Choroby, ból nienaturalne dla człowieka, one są konsekwencją błędnej drogi. Teraz o tym przekonasz się sam. Przed tobą tylko nieduża część leży dla człowieka, stworzonego przez Boską przyrodę. Wszystkiego spróbuj po trochu, to co się spodobało zabierzesz ze sobą. Trzy dni dostateczne, żeby zwyciężyć twoje bolączki źdźbłom trawy małym, które ty sam i wybierzesz.

Po trochu popróbowałem wszystkiego, póki Anastazja mówiła. Pewne pęczki z traw niesmaczne były, inne przeciwnie, jeszcze się chciało jeść. Potem Anastazja, przed moim odejściem, te które się spodobały przy obiedzie w torbę moją włożyła. Je jadłem trzy dni. I ból przeszedł zupełnie.

Rozdział 15 - One są zdolne świat zmieniać?

- Dlaczego to tak się dzieje, Anastazjo, że, kiedy mówisz o swoich przodkach, zawsze więcej opowiadasz o matkach, o kobietach. O mężczyznach, swoich ojcach, - prawie nic. Jakby twoi ojcowie nieważni wszyscy w waszym rodzie byli. Albo ty, twój genetyczny kod lub promień tobie nie pozwala widzieć, czuć swoich przodków po ojcowskiej linii? Nawet mi żal mężczyzn, ojców twoich.

- Działania ojców swoich, jak matek, co w przeszłości żyli, ja także mogę czuć i widzieć, kiedy zechcę. Ale bynajmniej nie wszystkie działania swoich ojców pojąć jestem zdolna. Określić znaczenie ich dla dni dzisiejszych, dla wszystkich ludzi i dla siebie.

- Ty opowiedz mi choć o jednym swoim ojcu, którego działania pojąć nie możesz do końca. Ty jesteś kobietą, tobie trudniej zrozumieć mężczyzn. Mi będzie łatwiej, ja jestem mężczyzną. Jeśli zrozumiem - tobie będę mógł pomóc zrozumieć.

- Tak, tak, oczywiście, opowiem tobie o tym swoim ojcu, który mógł poznać, tworzyć substancje żywe, siłą mocniejsze, niż cała broń dzisiejsza i przyszła. Im nic stworzone ręcznie nie może się przeciwstawić, one zdolne świat zmieniać ziemski, niszczyć galaktyki albo tworzyć światy inne.

- Niebywałe! A gdzie te sztuczki teraz?

- Je zdolny każdy człowiek ziemski produkować, jeżeli zrozumie, poczuje... Egipskim kapłanom część tajemnicy oddał ojciec. Oto i teraz, dzisiaj rządy ziemskie w państwach sprawują rządy według schematu, mechanizmu tych kapłanów. Coraz mniej sens i mechanizm rządzenia rozumiejąc. Nie doskonalił się on, a degradował z wiekami.

- Poczekaj, poczekaj, według ciebie, wychodzić, że dzisiejsi prezydenci kierują krajami według schematu lub wskazówek dawnych kapłanów Egiptu?

- Od tamtej pory istotnego nic w schemat rządzenia nie wniósł nikt. Zrozumienia mechanizmu rządzenia społeczneństwem dzisiaj nie ma u państw ziemskich.

- Tak po prostu w to uwierzyć trudno, ty po kolei wszystko spróbuj opowiedzieć.

Spróbuję wszystko po kolei opowiedzieć, a ty pojąć spróbuj.

* * *

* * * Dziesiątki tysięcy lat temu, kiedy świat nie poznał jeszcze wielkość Egiptu, kiedy jeszcze takiego państwa nie było, ludzkie społeczeństwo na mnóstwo rozdzielone było plemion. Osobno od ludzkiego społeczeństwa według swoich praw rodzina żyła, mój praojciec, pramatka moja. Wszystko, jak w praźródłach, jak w raju, na ich polance ich okrążało. Dwa słońca były u piękności pramatki mojej. Jedno to, co świeciło, wszystkim promieniem wschodu budząc do życia, drugie - jej wybranek.

Zawsze wstawała pierwsza ona, w rzece się kąpała, ogrzewała się światłem wschodzącym, światło radości sama wszystkiemu darowała i czekała. Czekała, kiedy obudzi się on, jej ukochany. On budził się, pierwsze spojrzenie jego ona łowiła. Kiedy spotykał się wzrok ich, wszystko otaczające zamierało. Miłość i żar, rozkosz i zachwyt przestrzeń z zachwytem w siebie wchłaniała.

W sprawach radosnych dzień mijał. W zamyśleniu patrzał ojciec zawsze, jak słońce opuszczało się przed zachodem, potem on śpiewał.

Ona z zachwytem zatajonym śpiewu słuchała. Jeszcze wtedy nie rozumiała pramatka moja, jak w pieśń wplecione słowa formowały obraz nowy, nadzwyczajny. O nim coraz częściej pragnęła słuchać, i, jakby czując życzenie pramatki, ojciec śpiewał za każdym razem, szczegóły wszystkie jaskrawiej nadzwyczajne rysując. Niewidzialny obraz zaczął między nimi żyć.

Pewnego razu, rano obudziwszy się, mój praojciec nie spotkał, jak zwykle, spojrzenia miłości, nie zdziwił się on. Spokojnie wstał i po lesie szedł. W zaciszu zobaczył on cichą pramatkę moją.

Ona sama stała, oparta o cedr. Ucichłą, przytulił ojciec. Ona wilgotnych oczu na niego nie podniosła. On dotknął palcami z lekka łezkę, po policzku z oczu ściekającą, i czule jej powiedział:

- wiem. Myślisz o nim, ukochana moja. Myślisz o nim, w tym nie twoja wina. Niewidzialny przeze mnie stworzony obraz. Niewidzialny, ale więcej kochany przez ciebie, niż ja. W tym nie twoja wina, ukochana moja. Odchodzę. Teraz ja do ludzi odchodzę. Mogłem poznać, jak obrazy przepiękne się tworzy. O tym ja ludziom opowiem. Co wiem ja, poznać inni będą mogli. I obrazy przepiękne w ogród pierworodny doprowadzą ludzi. Od substancji obrazów żywych nie ma nic silniejszego we Wszechświacie. Nawet miłość twoją do mnie mógł obraz, stworzony przez mnie, zwyciężyć. Teraz ja obrazy wielkie mogę tworzyć. I ludziom obrazy będą służyć.

Drżały ramiona u pramatki mojej, i głos drżący wyszeptał:

- Po co? Ty, mój ukochany, stworzyłeś ukochany przeze mnie obraz. On jest niewidzialny. A widzialny ty odchodzisz ode mnie. Nasze dziecię już porusza się we mnie. Co opowiem mu ja o ojcu?

- świat obrazy przepiękne przepięknym stworzą. Obraz ojca dorosły nasz syn sobie wyobrazi. Jeśli godnym obrazu, wyobrażonego sobie przez syna, będę, to syn mnie pozna. Jeśli niegodnym będę wyobrażenia jego, zostanę z dala, żeby nie przeszkadzać dążeniu do przepięknego, do marzenia.

Niezrozumiały przez pramatkę, on odchodził, mój praojciec. Szedł do ludzi. Szedł z odkryciem wielkim. Szedł dla wszystkich przyszłych synów swoich i córek, w dążeniu świat dla wszystkich przepięknym stworzyć.

Rozdział 16 - Niezwykła siła

W tych czasach między sobą walczyły plemiona żyjących na ziemi ludzi. I w każdym plemieniu dążyli jak najwięcej wojowników posiadać. I wśród wojowników niepozornymi uważani byli ci, którzy do rolnictwa, do poezji dążyli. I byli w każdym plemieniu kapłani. Oni ludzi straszyć się starali. Ale celu jasnego nie mieli, straszenie innych im pociechą było. I sycił każdy ego swoje tym, że niby więcej, niż wszyscy, od Boga otrzymał czegoś.

Z kilku plemion mój praojciec poetów zdołał zebrać, kapłanów. Wszystkich ich było dziewiętnastu ludzi, jedenastu śpiewaków-poetów, siedmiu kapłanów, mój praojciec. W odludnym i pustynnym miejscu zebrali się oni.

Grupa śpiewaków siedziała skromnie, napuszeni kapłani osobno zasiedli. Mój ojciec im mówił: “Wrogość i wojny można ukrócić plemion. W jedynym zaczną państwie żyć narody. W nim sprawiedliwy będzie wódz, i każda rodzina od biedy wojny się uwolni. Sobie nawzajem ludzie zaczną pomagać. Społeczeństwo swoją drogę do pierworodnego ogrodu znajdzie”.

Ale nad ojcem kapłani z początku naśmiewali się, mówiąc mu:

“Któż zechce władzę swoją oddać innemu dobrowolnie? Żeby w jedyno wszystkie plemiona zebrać, silniejszym ktoś powinien się stać i zwyciężyć innych, a Ty przecież chcesz, by nie było wojny. Naiwna mowa twoja. Po co wezwałeś nas, bezmyślny dziwaku?”. I zbrali się kapłani odejść. Ojciec zatrzymał słowami ich takimi: - Wy - jesteście mędrcami, i mądrość wasza jest potrzebna, by prawa dla ludzkiego społeczeństwa stworzyć. Ja siłę mogę dać taką każdemu z was, że ani jedna broń, ręką stworzona ludzką, jej przeciwstać się nie zdoła. Kiedy wykorzystać dla dobra ją, wszystkim do celu, do prawdy, do szczęśliwego wschodu ona przyjść pomoże. Kiedy władający nią zapragnie w niedobrym zamiarze z ludźmi walczyć, zginie sam.

O nadzwyczajnej sile wiadomość kapłanów zatrzymała. Najstarszy kapłan i zaproponował ojcu: - Jeśli ty zaznajomiony z jakąś siłą nadzwyczajną, nam powiedz o niej. I jeśli rzeczywiście ona, zdolna państwa budować, bedziesz wśród nas w tym państwie żyć. Wspólnie będziemy tworzyć prawa społeczeństwu.

- Po to do was i przyszedłem, żeby opowiedzieć o sile nadzwyczajnej, - wszystkim ojciec odpowiedział, - lecz przedtem proszę podać imię rządzącego ze wszystkich znanych wam. Rządzącego, który jest dobry, nie zachłanny, w miłości żyje z rodziną swoją i o wojnie nie rozmyśla.

Odpowiedział stary kapłan ojcu, że jest jeden rządzący, który wszystkich bitew unika. Lecz plemię nielicznie jego, w nim nie dąży się wojowników sławić, i dlatego niewielu w nim wojownikami stać się chce. A żeby bitew uniknąć im, często okolicę trzeba zmieniać i koczować, innym miejsca dogodne dla życia zostawiać, na nedogodnych samym się osiedlać. Egip wodza tego nazywają.

- Egiptem to państwo będzie się nazywać, - powiedział ojciec. - Trzy pieśni wam zaśpiewam. Śpiewacy-poeci, w różnych plemionach zaśpiewajcie pieśni te ludziom. I wy, kapłani, wśród ludzi Egiptu osiedlicie się. Z różnych miejsc do was rodziny będą przychodzić, powitajcie je dobrymi prawami swoimi.

Ojciec trzy pieśni zaśpiewał zabranym. W jednej on obraz sprawiedliwego rządzącego stworzył, nazwawszy go Egiptem. Drugi był obraz społeczeństwa szczęśliwych ludzi, żyjących razem. A w trzeciej - obraz kochającej się rodziny, dzieci szczęśliwych w niej, ojców i matek, żyjących w niezwykłym państwie.

Zwyczajne, wszystkim wcześniej znajome słowa w trzech pieśniach byli. Ale z nich frazy powstawały takie, że słuchający z zapartym tchem przysłychiwali się im. Jeszcze melodia brzmiała głosem ojca. Ona wołała, wabiła, porywała i tworzyła obrazy żywe.

Jeszcze Egipskiego państwa nie byłona jawie, jeszcze nie wznosiły się jego świątynie, ale wiedział ojciec, wszystko jawi się efektem tego, do czego myśl człowieka i marzenie, w jedyno zlewając się, wzywaja. I natchniony śpiewał ojciec, poznawszy siłę niezwykłą, którą podarował dla każdego wielki nasz Stwórca. I śpiewał ojciec, który władając siłą tą, która człowieka odróżnia od wszystkiego, która władzę mu daje nad wszystkim, która pozwala człowiekowi nazywać się synem Boga i stwórcą.

Śpiewacy-poeci, natchnieniem płonąc, trzy pieśni śpiewali w różnych plemionach. Ludzi sobą obrazy przepiękne ciągnęły, i ludzie szli z różnych miejsc w Egiptu plemię.

Przez pięć lat by z niedużego plemienia Egipskie państwo się narodziło. Wszystkie pozostałe plemiona, które niegdyś za ważniejsze od innych były uważane, po prostu się rozpadły. I nic rządzący wojujący zrobić nie mogli przeciw rozpadowi. Ich władza słabła, ginęła, ich coś zwyciężało, sle nie było wojny.

Przyzwyczajeni w materii walczyć nie wiedzieli, że obrazy nad wszystkim silniejsze, te obrazy, które duszy ludzkiej się podobają, te obrazy, które ciągną serca.

Przed obrazem, nawet jednym, ale szczerym, niezmąconym postulatami materialistycznymi, bezużyteczne wojska ziemskie, w kopię uzbrojone lub w każdą inną broń śmiercionośną, obalone zostaną wojska. Przed obrazem wojska bezsilne.

Egipskie krzepło państwo, rozrastało się. Jego rządzącego kapłani nazwali faraonem. Kapłani, odseparowując się w świątyniach od ludzkiej krzątaniny, prawa tworzyli, według nich posptępować rządzący faraon zobowiązany był. I każdy mieszkaniec zwykły iwedług nich postępował z ochotą. I każdy życie swoje ułożyć według obrazu dążył.

I w głównej świątyni, wśród kapłanów głównych, ojciec mój żył. I dziewiętnaście lat kapłani go słuchali. Naukę wyższą ze wszystkich nauk dążyli poznawać, jak obrazy wielkie się tworzą. Ojciec wszystko szczerze chciał opowiedzieć, dobrym zamiarem pałając. Poznali całą naukę czy część jej kapłani - teraz niejasne, tak i sensu nie ma uściślać.

Pewnego razu, po dziewiętnastu latach, główny kapłan zebrał u siebie najbliższych kapłanów. Oni wchodzili statecznie do głównej świątyni, do której dostępu nawet dla faraona nie było.

Główny kapłan na tronie zasiadł, wszyscy pozostali poniżej usiedli. Uśmiechnięty ojciec wśród kapłanów siedział. Zamyślony całkiem w sobie oddalił się, kolejną pieśń tworząc, rysując obraz nowy w niej, albo może, stary wzmacniając.

Główny kapłan zabrawszy się w sobie powiedział: - Wielką naukę poznaliśmy. Całym światem pozwala kierować ona, ale by władza nasza była nad wszystkimi na wieczne czasy, z tych ścian nawet odrobiny wiedzy o niej nie wolno oddać. My swój język powinniśmy stworzyć i porozumiewać się między sobą będziemy nim, żeby nawet niechcący nikt z nas nie mógł się wygadać.

Traktatów mnóstwo w wiekach na różnych językach do narodu prześlemy. Niech wszyscy się dziwią, myślą, że wszystko my wykładamy. I będziemy wykładać mnóstwo nauk cudownych i odkrywać wiele tak, by od głównego coraz dalej odchodzili zwykli ludzie i rządzący. A mędrcy w nadchodzących niech stuleciach traktatami zawiłymi, naukami innych zadziwiają. Od głównego przy tym oddalając się sami, i innych od głównego jeszcze dalej poprowadzą.

- Niech będzie tak, - z głównym kapłanem zgodzili się wszyscy. Ojciec jeden milczał.

I kapłan główny kontynuował:

- Jeszcze jeden problem nam trzeba rozwiazać natychmiast. Przez dziewiętnaście lat uczenia pojęliśmy, jak obrazy się tworzą. Każdy z nas jest teraz zdolny obraz stworzyć, który może świat zmieniać, zniszczyć państwo lub umocnić, - i nadal jednak zagadka pozostaje. Powiedzieć mi może ktokolwiek z was, dlaczego nadal, pod względem siły różny u każdego tworzy się obraz? I dlaczego w czasie my długo tak tworzymy? - kapłani milczeli. Nikt odpowiedzi nie znał. Kapłan główny kontynuował, z lekka podnosząc głos, i laska w jego ręce od napięcia drżała, kiedy kapłan główny wszystkim powiedział: - Poza tym wśród nas jest jeden zdolny szybko obrazy tworzyć, i siła ich nieprześcigniona pozostaje. Wszystkich nas on dziewiętnaście lat uczył, ale niedopowiedziane pozostaje. Wszyscy my teraz zrozumieć powinniśmy, że między sobą nie równi. Nie ważny jest stopień, jaki z nas kto posiada. Niech każdy wie, wśród nas jeden nad wszystkimi może panować niewidzialnie, potajemnie. On swobodny siłą obrazu, który stworzyć zdolny, może uhonorować każdego lub zabić. Sam zdolny państw losy zmieniać. Ja, kapłan główny, władzą, daną mi, mogę zmieniać współzależność sił. Zamknięte drzwi świątyni, w której teraz siedzimy. Na zewnątrz wierna ochrona bez rozkazu mojego drzwi nie otworzy nikomu.

Kapłan główny z tronu wstał, powoli stąpając i laską pukając po płytach kamiennych, poszedł ku ojcu, pośrodku sali nagle się zatrzymał i, patrząc na ojca, powiedział: - Teraz ty wybierzesz z dwóch jedną swoją drogę. Oto pierwsza. Teraz dla wszystkich ty tajemnicę siły obrazów swoich odkryjesz, opowiesz, jak i czym one się tworzą, i wtedy ogłoszony będziesz kapłanem po mnie drugim i staniesz się pierwszym, kiedy odejdę. Przed tobą żyjące wszystko będzie się pokłaniać. Lecz jeżeli tajemnicy nie otworzysz nam swojej, przed tobą druga stanie droga. Prowadzi ona tylko przez te drzwi.

Kapłan wskazał na drzwi, wiodące z sali świątyni do wieży, w której nie było ani okien, ani drugich drzwi zewnętrznych. Na wieży tej wysokiej z gładkimi ścianami taras na górze był, z niego raz na rok w określony dzień przed zebranym narodem śpiewał ojciec lub inny jakiś kapłan.

Główny kapłan, wskazując ojcu na drzwi, które prowadzą w tę wieżę, jeszcze dodał:

- Ty przez te drzwi wejdziesz i nigdy nie wyjdziesz z niej. Ja drzwi zamurować rozkaz wydam, tylko maleńkie w niej okieneczko zostawić polecę, przez nie ty będziesz pożywienia minimum dostawać na każdy dzień. Kiedy nastanie czas, i u wieży zbiorą się ludzie, ty na wysoki taras wyjdziesz ku nim. Ty wyjdziesz, tylko śpiewać nie będziesz, obrazy tworząc. Wyjdziesz, żeby ciebie lud zobaczył i nie zrodził się niepokój w nim, i fałszywe sądy nie powstały od zniknięcia twojego. Możesz tylko pozdrowić lud słowami. Kiedy odważysz się pieśń zaśpiewać tworzącą, to nawet za jedną nie będziesz pożywienia otrzymywać, wody, trzy dni. Za dwie - sześć dni ani pożywienia, ani wody ty nie otrzymasz, samemu wyznaczając śmierć swoją. Teraz decyduj z dwóch którą sam wybierasz drogę?

Ojciec spokojnie z miejsca wstał swojego. Na twarzy jego ani strachu, ani wyrzutów nie było, tylko smutek z lekka zmarszczką się odznaczał. On wzdłuż siedzących w szeregu kapłanów przeszedł, w oczy każdemu spojrzał. I w każdej parze oczu poznania pragnienie widział. Poznanie, ale i zachłanność były w każdej parze oczu. Ojciec do głównego kapłana bardzo blisko podszedł i popatrzył mu prosto w oczy. Surowych, zachłannością płonących, siwy kapłan oczu nie odwrócił, o kamienie laską uderzył, surowo powtórzył ojcu w twarz, bryzgając śliną: - szybciej decyduj, którą z dwóch ty wybierasz przyszłą drogę.

Ojciec bez strachu w głosie, zarzutom jego spokojnie odpowiedział: - Po woli, może być, losu wybieram ja półtora drogi.

- Jak można wybrać półtora, - kapłan wykrzyczał, - ty naśmiewać się ośmielasz nade mną, nad wszystkimi, którzy teraz w wielkiej świątyni!

Ojciec ku drzwiom, wiodącym na wieżę, podszedł i, obróciwszy się, wszystkim odpowiedział: - Śmiać się, obrażać was, uwierzcie, ja nie miałem zamiaru. Po waszej woli ja w wieżę na zawsze odejdę. Przed odejściem tajemnicę wszystkim otkryję, jak mogę i wiem, moja odpowiedź mi drogi drugiej nie przyniesie. Oto dlatego i wyszło, że wybrałem półtora drogi.

- Tak mów! Nie zwlekaj, - głosy wyskoczywszych z miejsc kapłanów pod sklepieniem brzmiały. - Tajemnica gdzie?

- Ona w jajku, - spokojnie zabrzmiała odpowiedź.

- W jajku? W jakim jajku? O czym ty, wyjaśnij? - ojca zebrani wypytywali, i on zebranym odpowiedź dał.

- Jajko kury kurczęcia kury przyniesie. Jajko kaczki przyniesie kaczątka. Jajko orlicy światu przyniesie orła. Kim odczuwacie siebie, to i z was się zrodzi.

- Ja odczuwam! Ja jestem stwórcą! - główny kapłan wykrzyknął nagle kapłan. - Powiedz, jak od wszystkich mocniejszy obraz stworzyć?

- Nieprawdę powiedziałeś, - ojciec kapłanowi odpowiedział, - nie wierzysz sam temu, co mówisz.

- Tobie skąd może być wiadome, ile siły wiary u mnie?

- Stwórca nigdy prosić nie będzie. Stwórca oddawać jest zdolny sam. Proszący ty, a to znaczy, ty w skorupie niewiary...

Ojciec odszedł, za nim zamknieto drzwi, potem zamurowali wejście, zgodnie z poleceniem głównego kapłana. Przez otwór nieduży raz na dzień dawali pożywienie ojcu. To pożywienie skąpe było, i nie zawsze mu wody dawali dostateczną ilość. A przed dniem, kiedy zebrać się przed wieżą lud miał, by usłyszeć pieśni nowe i opowieści, trzy dni ojcu nie dawali pożywienia, mu dawali tylko wodę. Tak polecił główny kapłan, polecenie pierwotny swój zmieniając. Tak polecił, żeby osłaby ojciec i pieśni nowej tworzącej zebrawszym nie zaśpiewał.

Kiedy ludzi mnóstwo przed wieżą się zebrało, ojciec ku ludziom na taras wieży wyszedł. On wesoło patrzył na czekający tłum. Ani słowa nie powiedział on ludziom o swoim losie. Po prostu zaśpiewał. Pieśń głosem szczęśliwym płynęła, formując obraz niezwykły. Ludzie na nim zebrawszy skupiali uwagę. Pieśń zakończył swoją ojciec i od razu nową zaczął.

Śpiewał cały dzień stojący na górze śpiewak. Kiedy dzień zbliżał się ku zachodowi, on wszystkim powiedział: “Ze świtem nowym nowe usłyszycie pieśni”. I śpiewał zabranym ojciec na drugi dzień. Ludzie nie wiedzieli, że i wody już śpiewak, w ciemnościach żyjący, od kapłanów nie otrzymywał.

Słuchając opowiadania Anastastazji o jej dalekim przodku, zechciałem usłyszeć i choć jedną z pieśni, które on śpiewał, i zapytałem:

- Anastazjo, jeśli ty ot tak w szczegółach możesz odtwarzać wszystkie sceny z życia swoich przodków, to ty i pieśń możesz, znaczy, zaśpiewać? Tę pieśń, którą ludziom śpiewał twój przodek z wieży.

- Wszystkie pieśni te słyszę sama, ale przetłumaczenie dokładne ich niemożliwe. Nie wystarczy wielu słów. I za wieloma słowami sens teraz inny. Ponadto rytm poezji, wtedy brzmiącej, trudno dzisiejszymi frazami oddać.

- Jaki żal, pragnąłem usłyszeć pieśni te.

- Władimirze, usłyszysz je. One się odrodzą.

- Jak odrodzą? Tyś mówiła, że niemożliwe przetłumaczenie.

- Dokładnego przeprowadzić się nie da. Ale można nowe stworzyć, takie samo w duchu i w sensie. Je bardy tworzą teraz, wykorzystając znajome dla wszystkich słowa dzisiaj. Jedną, ostatnią, którą śpiewał wtedy ojciec, już słyszałeś.

- Ja słyszałem? Gdzie, kiedy?

- Tobie ją bard z Jegoriewska przysłał.

- On wiele przysyłał...

- Tak, wiele, wśród nich jedna podobna bardzo na tę, ostatnią...

- Ale jak mogło zdarzyć się tak?

- Powracanie do żródeł epok.

- A co to za pieśń, w niej słowa jakie?

_ Zaraz pojmiesz. Wszystko po kolei opowiem.

Rozdział 17 - Kiedy ojcowie zrozumieją

Na trzeci dzień ze świtem wszedł na taras ponownie ojciec. Uśmiechał się, na tłum ludzi patrzył. Oczyma wciąż szukał w tłumie kogoś. Jemu wędrowni śpiewacy na powitanie machali i podnosili instrumenty swoje wzwyż, i struny instrumentów drżały pod rękoma natchnionych śpiewaków Ojciec do nich uśmiechał się i wciąż uważnie wodził po tłumie oczyma. Zobaczyć syna swojego chciał ojciec. Zobaczyć syna, zrodzonego przez ukochaną dziewiętnaście lata wcześniej w lesie. Nagle z tłumu ku niemu doszedł głos dźwięczny, młody: - Powiedz, poeto wielki i śpiewaku. Ty na górze stoisz nad wszystkimi wysoko. Ja tu w dole, ale dlaczego mi zdaje się, że ty jakby bliski mi, jakby mój ojciec?

I dialog dwóch usłyszeli wszyscy ludzie: - Co że ty, młodzieńcze, ojca nie znasz swego? - zapytał śpiewak z wysokiej wieży.

- Od dziewiętnastu lat, nie widziałem ojca ani razu. Razem z matką moją sami żyjemy w lesie. Ojciec odszedł od nas przed pojawieniem się moim.

- Powiedz mi, młodzieńcze, przede wszystkim, jakim widzisz świat wokoło?

- Przepiękny świat rozświetlony dniem i o zachodzie słońca. Cudowny i różnorodny on. Ale psują ludzie piękno ziemskie, cierpienia sobie nawzajem sprawiając.

Z wysokiej wieży głos odpowiedział: - Odszedł ojciec od was, może być, dlatego, że wstyd było przed tobą mu za świat, w który on ciebie wprowadził. Odszedł ojciec twój, żeby uczynić cały świat przepięknym dla ciebie.

- I co że, wierzył mój ojciec, że on jeden zdoła świat przeinaczyć?

- Nastąpi dzień, i wszyscy ojcowie pojmą, że właśnie oni za świat odpowiedzialni, w którym dzieci ich żyją. Nastąpi dzień, i każdy uświadomi sobie, że zanim dzieci ukochane w świat wprowadzą, muszą świat szczęśliwym uczynić. I ty o świecie powinieneś myśleć, w którym twoje dziecko będzie żyć. Powiedz mi, młodzieńcze, kiedy twoja wybranka powinna rodzić?

- Nie ma u mnie wybranki w lesie. Tam świat jest przepiękny, mnóstwo przyjaciół. Ale nie znam ja tej, która zechce pójść za mną w mój świat, a ja go zostawić nie mogę.

- Cóż, niech na razie póki jeszcze nie widzisz wybranki przepięknej swojej, jest czas u ciebie dla przyszłego waszego dziecka świat choć troszeczkę radośniejszym uczynić.

- Do tego dążyć będę, jak i mój ojciec.

- Ty nie młodzieniec już. W tobie płynie krew zucha, poety przyszłego i śpiewaka. O świecie opowiedz swoim przepięknym ludziom. Dawaj razem zaśpiewamy. We dwoje zaśpiewamy, o przyszłym, przepięknym świecie.

- Kto może śpiewać, kiedy dźwięczy twój głos, poeto wielki i śpiewaku?

- Uwierz mi, młodzieńcze, i ty tak będziesz mógł śpiewać. Ja strofę pierwszą, drugą - ty. Tylko śmielej dośpiewywuj, poeto.

Ojciec zaśpiewał z wysokiej wieży. Nad głowami zebranych ludzi echem podchwycony lecący głos, radosny, wyprowadzał strofę:

Wstaję, do mnie świt się uśmiecha...

A z tłumu, w dole stojących, nagle czysty, dźwięczny głos jeszcze nieśmiało kontynuował:

Idę, a mi ptaki śpiewają...

I za strofą ojca strofa brzmiała syna, a czasem w jedno zlewały się głosy, i pieśń dźwięczna o radości brzmiała:

Ten dzień nigdy się nie kończy,

Wciąż silniej i silniej kocham.

Już ośmieliwszy się młodzieniec z zuchwałym zachwytem pieśń kontynuował:

Lekkim chodem po słońca drodze, Wyjdę ja w gaj Ojca,

Widzę trop, ale nie czuję nóg, Szczęścia nie widać końca.

Pamiętam, że wszystko to wcześniej widziałem: Niebo, drzewa, kwiaty.

Spojrzenie było inne, całe w tęsknocie i żalu, No, a teraz wszędzie Ty!

Wszystko to samo, gwiazdy i ptaki, Tylko inaczej patrzę

Nie ma więcej smutku, Nie wiem, jak złościć się, Ludzie, ja wszystkich was kocham!

Śpiewak na wieży śpiewał coraz ciszej, i wkrótce głos z wieży zamilczał. Śpiewak na wieży zachwiał się, ale ustał i uśmiechnął się do ludzi. I do końca słuchał, jak głos jego syna coraz bardziej krzepki! Syna-śpiewaka, stojącego na dole.

Kiedy zakończona pieśń ta była, ojciec, stojący na tarasie wieży, ludziom pomachał ręką, żegnając się. Od oczu ludzkich żeby się ukryć, na pięć stopni schodów, wiodących w dół, zszedł. Słabnąc, świadomość tracąc, on do granicy naprężał swój słuch. Potem usłyszał, wietrzyk doniósł słowa, co jego synowi, młodzieńcowi-śpiewakowi, piękność szeptała płomienna młoda: “Pozwól mi, młodzieńcze, pozwól... Ja za tobą, ja z tobą w świat przepiękny twój wejdę...”.

Na kamiennych stopniach wieży zamurowanej słabł i umierał z uśmiechem ojciec. Z ostatnim westchnieniem usta wyszeptały: “Przedłuży się ród. W gronie dzieci szczęśliwych bądź szczęśliwa, ukochana moja”. Sercem usłyszała pramatka jego słowa. Potem słowa z pieśni dwóch moich ojców przez tysiąclecia poeci powtarzali. Same w poetach różnych krajów, czasów słowa z pieśni tej i frazy się rodziły. W różnych językach one brzmiały. Słowa proste prawdę niosły, wskroś postulatów się przedzierały. Oto i dzisiaj ponownie brzmią one. Kto odszyfruje wiersze ich, ale nie rozumem, kto swoim sercem uświadomi sobie, ten wiele z mądrości pozna.

- A w innych pieśniach, które śpiewał ojciec twój z wieży, był jakiś sens? Po co on życie za pieśni oddał?

- Ojciec, Władimirze, w pieśniach swoich wiele obrazów stworzył. One potem zbudowały i chroniły długo państwo. Kapłani, potomkowie pierwszych tych kapłanów, z ich pomocą religii mnóstwo stworzyli, przejmowali w różnych krajach władzę. Tylko jednego kapłani nie wiedzieli, kiedy wykorzystali obrazy w nikczemnym celu. Kapłani nie wiedzieli, jak na zawsze, na wieczne czasy obrazy sobie służyć zmusić. Traciły siłę obrazy u tych, którzy je dążyli własnej pysze podporządkować. Kto...

- Poczekaj, poczekaj, Anastazjo. Ja czegoś nijak o obrazach zrozumieć nie mogę.

- Przepraszam, Władimirze, ciebie za niezrozumiałość wyjaśnień. Teraz spróbuję się odprężyć, skupię się, wszystko po kolei o nauce, ze wszystkich nauk najważniejszej, opowiem. Nauką obrazowości się ona nazywa. Wszystkie od niej nauki dawne i nowoczesne pochodzą. Ją kapłani na części rozdzielili, żeby najważniejsze na wieczne czasy zataić, żeby swoją władzę nad wszystkim ziemskim na wieczne czasy chronić, przekazując ustnie wiedze o niej swoim potomnym w podziemnych świątyniach. I tak, oni chcieli tajemnicę chronić, że ich potomnym, dzisiejszym kapłanom, tylko tysięczna część nauki tej przypadła w udziale. ale wtedy, kiedy wszystko się zaczynało, u kapłaństwa o wiele lepiej to wychodziło.

- A jak wszystko się zaczęło? Ty wszystko od początku opowiedź.

- Tak! Tak, oczywiście. Coś znów się wzruszyłam. Wszystko po kolei trzeba mówić. Uświadomienie nauki tej z wieży brzmiącymi pieśniami się zaczyna.

Rozdział 18 - On radość życia sławił

Kiedy ojciec z wysokiej wieży śpiewał, z jego pieśni obrazy się rodziły. Wśród ludzi, w dole stojących, byli poeci, śpiewacy i muzycy. I wszyscy kapłani ówcześni wśród mnóstwa ludzi stojących statecznie zasiadali. Najbardziej kapłani się bali, żeby obraz w pieśniach nie zrodził się, ich demaskujący, żeby nie powiedział ojciec o tym, że więziony przez kapłanów w wieży on. Ale z wieży zamurowanej o radosnym tylko śpiewał śpiewak. Rządzącego on obraz sprawiedliwy stworzył, ludzi, z nim mogli szczęśliwie żyć. I mądrych obrazy stworzył kapłanów. I kwitnący narysował kraj, ludzi, żyjący w nim. On nikogo nie demaskował, on radość życia sławił.

Kapłani, którzy dziewiętnaście lat naukę obrazowości poznawali, bardziej niż inni, co robi śpiewak, na pewno, pojmowali. Oni śledzili po twarzach ludzi i widzieli, jak twarze napełniały się natchnieniem. Śledzili, jak poetów usta szepczą wiersze i muzycy w takt pieśni na swoich instrumentach cichutko palcami przebierali struny.

Dwa dni z wysokiej wieży śpiewał ojciec. Kapłani w pamięci swojej liczyli, na ile tysięcy lat sam przed wszystkimi buduje przyszłosć człowiek. Na trzeci dzień ze świtem słowa ostatniej pieśni zabrzmiały, które z synem swoim zaśpiewał ojciec i oddalił się, ludzie którzy słuchali rozeszli się.

Główny kapłan na swoim miejscu długo pozostawał. W zamyśleniu on na swoim miejscu zasiadał, i widzieli wokoło stojący w milczeniu kapłani, jak na ich oczach i włosy i brwi głównego kapłana bielały, pokrywała je siwizna. Potem on wstał i polecił rozmurować wiodące do wieży wejście. Do wieży wejście rozmurowali.

Na kamiennej podłodze poety ciało bez życia leżało. Kawałeczek chleba ze dwa metry - ku niemu ręka osłabiona nie sięgnęła. Między ręką i chleba tego kawałkiem myszka biegała i piszczała. Myszka wciąż prosiła i czekała, kiedy poeta weźmie swój chleb i z nią się podzieli, ale sama myszka chleba nie brała. Ona czekała, miała nadzieję, że ożyje śpiewak. Wchodzących zobaczyła ludzi myszka i odskoczyła ku ścianie, potem ku nogom ludzi, stojących milcząco, podbiegła. Dwa koraliki świecących się oczu myszki prosto w oczy ludzkie zajrzeć próbowały. Na płytach szarych jej weszedłszy kapłani nie zauważali. Wtedy ku kawałku małego chleba ona znów szybko podbiegła. Myszka zuchwalee piszczała, kawałeczek chleba małego ciągnęła, pchała do ręki bez życia filozofa, poety i śpiewaka.

Ciało ojca z wielkim honorem kapłani w podziemnej świątyni chowali. Jego grób niewidoczny zrobili dla wszystkich, w podłodze pod kamienną płytą. I nad grobem ojca, siwą głowę główny kapłan skłoniwszy, powiedział: “Nikt z nas nie powie o sobie, że on poznał, jak ty, jak obrazy wielkie się tworzą. Ale ty nie umarłeś. Tylko ciało my twoje pochowaliśmy. Wokoło, przez tysiącecia nad ziemią żyć będą obrazy, przez ciebie stworzone, w nich ty. Potomni nasi duszą stykać się będą z nimi. Może, ktoś w przyszłych stuleciach poznać zdoła sedno stworzenia, jakimi trzeba ludziom się stać. I my naukę wielką musimy stworzyć, i w tajemnicy ją będziemy chronić przez tysiącecia, zanim uświadomi sobie ktokolwiek z nas lub potomków naszych, na co swoją wielką skierować siłę powinien człowiek”.

Rozdział 19 - Tajna nauka

Kapłani stworzyli tajną naukę. Nauką obrazowości nazywała się ich nauka, nauki wszystkie inne od niej wyszły. Kapłani główni, żeby utajnić najważniejsze, naukę obrazowości rozdzielili całą, w różnych kierunkach innych kapłanów zmusiwszy myśleć. Tak, astronomia, i matematyka, i fizyka później się narodziły, i mnóstwo innych nauk, w tym okultystycznych. Wszystko tak zbudowali tylko po to, żeby, interesując się szczegółami, nie mógł nikt do głównej nauki dotrzeć.

- Ale co to za główna nauka? Co za nauka i w czym sedno jej, nauki obrazowości, jak mówisz?

- Nauka ta pozwala człowiekowi myśl przyśpieszać i obrazami myśleć, cały kosmos od razu objąć i w mikroświat przeniknąć, niewidoczne, ale żywe obrazy-substancje stworzyć i kierować z ich pomocą dużymi społeczeństwami ludzi. Religii mnóstwo za pomocą nauki tej powstało. Ten, kto nawet z lekka ją poznał, niesamowitą władzę posiadał, mógł kraje podbijać, obalać carów z tronu.

- I co że, zaledwie jeden tylko człowiek mógł podbić kraj?

- Tak, mógł. I schemat tego prosty.

- Historii współczesnej podobny fakt znany choć jeden?

- Znany.

- Opowiedz o nim. Ja coś nie przypominam sobie nic podobnego.

- Po co, opowiadając czas tracić, gdy wrócisz, poczytaj o Ramie, Krisznie, Mojżeszu. I zobaczysz stworzenia ich, kapłanów - poznawszych część nauki obrazowości tajnej.

- No zgoda, poczytam o działaniach ich, a sedno nauki jak pojmę? Ty mi o sednie opowiedzieć spróbuj, czego oni i jak się uczyli.

- Uczyli się myśleć obrazowo, - tobie o tym mówiłam ja.

- Tak, mówiłaś, tylko niezrozumiale, jaki związek, no, matematyki albo fizyki z nauką tą.

- Naukę tę opanowawszy nie musi formuł pisać, kreślić i tworzyć modeli różnych. W materii on umysłowo jest zdolny przenikać w jądro, i atom rozszczepiać. Lecz to tylko proste ćwiczenie, by poznać, jak kierować ludzkimi losami, narodami różnych krajów.

- No, nie do wiary, o takim ja nigdzie i nie czytałem.

- A w Biblii? W Starym Testamencie jest przykład, kiedy kapłani między sobą współzawodniczyli w tym, kto mocniejszy w obrazach tworzeniu. Kapłan Mojżesz i faraona wyżsi kapłani. Rzucał przed wszystkimi Mojżesz swoją laskę i zmieniał ją w węża. I to samo kapłani, którzy przy faraonie byli, powtarzali. Potem wąż, którą Mojżesz stworzył, inne węży pochłonęła.

- Tak co, wszystko to prawda była?

- Tak.

- myślałem, że wymysł lub jakaś przenośnia.

- Nie wymysł, Władimirze, wszystko było dokładnie tak, jak mówi się w Starym Testamencie Zniszczonym o zmaganiu tym.

- A do czego im potrzebne było współzawodniczyć tak ze sobą?

- Żeby pokazać, kto może obraz silny stworzyć, zdolny zwyciężyć inne. I Mojżesz wszystkim pokazał, że on silniejszy. Po czym bezsensowne z nim było wojować. Trzeba było prośby wykonywać jego, nie wojować. Ale nie posłuchał faraon, zatrzymać próbował Izraelczyków, idących pod przewodnictwem Mojżesza i obrazu, dla nich stworzonego. Ale wojowniczy lud Izraela zatrzymać byli nie w siłach, lud, w którym obraz żył bardzo silny. Potem możesz przeczytać, jak zwyciężał lud Izraela wiele razy inne plemiona, brał miasta. Jak on swoją religię stworzył i państwo. Przygasła sława faraonów. Ale kiedy jeszcze silniejsi od wszystkich byli kapłani Egiptu w tworzeniu obrazów wielkich, kiedy przewidzieć mogli, jakie działania w narodzie spowoduje tworzony obraz, kwitł Egipt, kierowany przez kapłanów.

Ze wszystkich znanych państw, które były stworzene po ostatniej katastrofie na ziemi, Egipt dłużej od wszystkich wszystkich w rozkwicie był.

- Nie, poczekaj, Anastazjo, wiadomo wszystkim - Egiptem faraoni kierowali. Ich piramidy-grobowce do naszych dni dotrwały.

- Rola władzy wykonawczej z zewnątrz faraonom była powierzona. Ale głównym zadaniem faraona było zadanie obraz rządzącego mądrego siobą uosabiać. Decyzje ważne przygotowywane były nie przez faraona. Kiedy próbowali faraoni władzę całkowicie sobie zabrać, słabło od razu państwo. Każdy faraon był, przede wszystkim, pasowany na władcę przez kapłanów. Od niemowlęctwa uczył się u kapłanów i faraon, naukę obrazów dążąc poznawać. Jej opanowawszy podstawy jedynie mógł wyznaczonym na władcę być.

Strukturę władzy, która była wtedy w Egipcie, dzisiaj można tak zobrazować. Na samym wierzchu stali tajni kapłani, potem kapłani, co nauczaniem się zajmowali i sądownictwem kierowali. Kontrolę nad państwem z zewnątrz sprawowała rada z przedstawicieli lokalnych wszystkich kapłanów, a faraon rządził według ich prawa i ustaw. U przywódców stanów było niemało władzy wykonawczej, uważano, że niezależni oni. W przybliżeniu tak wszystko było, jak dzisiaj. W wielu państwach jest prezydent, rząd jako wykonawcza władza. Parlament - jak kapłani z przeszłości, prawa wydaje. Różnica w tym, że w ani jednym kraju być prezydentem nie ma gdzie się nauczyć, jak faraon się uczył u kapłanów. I tym, kto zasiada w radzie, dumie lub kongresie, nieważnie, terminem jakim prawodawców-kapłanów dzisiejszych nazwać, co innego ważne: im też nie ma gdzie się uczyć, przed tym jak rządzące prawo będą tworzyć. Gdzie mądrości prawodawcom się uczyć, kiedy nauka obrazowości w ukryciu chroniona? Oto dlatego i chaos w państwach wielu.

- Ty co że chcesz powiedzieć, Anastazjo, gdybyśmy my za osnowę wzięli strukturę rządzenia krajem, jaka w dawnym Egipcie była, to wszystko by lepiej było?

- Struktura władzy mało co zmieni. Najważniejsze co stoi za nią. I jeśli o egipskiej strukturze mówić, to nie ona, nie faraoni i nawet nie kapłani Egiptem kierowali.

- A kto?

- Wszystkim kierowały obrazy w Egipcie dawnym. Im podlegali i kapłani, i faraoni. Z nauk starożytności o obrazowości, tajna rada kilku kapłanów wzięła obraz faraona, władcy sprawiedliwego. Taki wzięli obraz, jakim wyobrażali sobie go wtenczas. Maniery zachowywania się i zewnętrzny strój, i tryb życia faraona na tajnej tej radzie dyskutowała długo. Potem uczyli jednego z wybranych kapłanów, żeby na obraz on podobnym się stał. Starali się wybrać z kręgów królewskich pretendenta. Ale jeśli na zewnątrz lub charakterem nie podchodził nikt z królewskiej krwi, kapłani mogli każdego wziąć kapłana i wybrać właśnie go za faraona. Zobowiązany był przed wszystkimi kapłan-faraon zawsze i odpowiadać zamyślonemu obrazowi, zwłaszcza wtedy, kiedy wśród narodu się pojawiał. Potem w narodzie każdy niewidzialny obraz nad sobą odczuwał i działał, jak zrozumiał. Kiedy naród uwierzy w obraz, kiedy podoba się obraz większości, z checią każdy będzie podążać za nim, i w państwie nie będzie konieczności ogromnej nadzorczo-urzędniczej budować struktury. Takie państwo krzepnie, kwitnie.

- Ale jeśli by to było tak, wtedy by dzisiaj bez obrazów nie mogły się obejść państwa. A one się obchodzą, żyją i kwitną. Ameryka, Niemcy i nasz Związek Radziecki do pierestrojki ogromnym państwem był.

- Bez obrazu, Władimirze, i dzisiaj nie mogą państwa się obejsć. Tylko to, dzisiaj w stosunku do innych i kwitnie państwo, w którym obraz sprawuje rządy najbardziej przystępny dla większości ludzi.

- Tak kto że go dzisiaj tworzy? Dzisiaj że nie ma kapłanów.

- Kapłani są i dzisiaj, tylko inaczej się nazywają oni, i wiedzy coraz mniej z nauki obrazowości w nich. Wyliczenia długoterminowe i obiektywne nie w siłach zrobić współcześni kapłani. Postawić cel i obraz stworzyć dostojny, żeby do celu był zdolny doprowadzić kraj.

- O czym ty mówisz, Anastazjo, jacy że kapłani, jakie obrazy w naszym Związku Radzieckim były? Wszystkim kierowali wtedy bolszewicy. Wpierw Lenin, potem Stalin u władzy stali. Potem inni pierwsi sekretarze. Biura polityczne były u nich. Religię wtedy w ogóle prawie zlikwidowali, świątynie zburzyli, a ty - kapłani.

- Władimirze, ty uważniej popatrz. Co było przed tym, jak państwo, które Związkiem Radzieckim, zaczęto nazywać, powstało?

- Jak to było co? Wszyscy wiedzą. Był caryzm. Potem nastąpiła rewolucja, i poszliśmy drogą socjalizmu, dążyliśmy komunizm zbudować.

- Ale zanim rewolucja nastąpiła, w narodzie obraz usilnie rozpowszechniał się sprawiedliwego, szczęśliwego i nowego ustroju państwa, a stary ustrój piętnowano. Przecież obraz powstawał z początkiem państwa nowego. I obraz nowego, dla wszystkich bardzo dobrego rządzącego w narodzie powstawał. I to, jak każdy będzie żyć szczęśliwie. Oto te obrazy i poprowadziły ludzi, wołały za siebie walczyć z tymi, kto jeszcze starym obrazom był wierny. I rewolucja, potem wojna domowa, w którą narodu mnóstwo było wciągnięte, na samej sprawie dwóch obrazów walką były.

- Oczywiście, coś w tym, może, jest. Ale tylko Lenin, Stalin nie są obrazami. Oni, jak wszyscy wiedzą, po prostu ludzie, przywódcy kraju.

- Wymieniasz nazwy, uważając, że stali za nimi tylko ludzie w ciele. Tak na prawdę$... Może, sam pomyślisz, pojmiesz - wszystko to dalece nie tak, Władimirze.

- Ale, jak nie tak? Ja że mówię tobie - wszyscy wiedzą, - Stalin człowiekiem był.

- W takim razie powiedz, Władimirze, mi, jakim był Stalin człowiekiem?

- Jakim? Jakim... No, wpierw wszyscy uważali za dobrego, sprawiedliwego. Dzieci kochał. Go na fotografiach i na obrazach z dziewczynką małą na rękach przedstawiali. Podczas wojny żołnierzy wielu szło do walki, krzyczęli “Za Ojczyznę, za Stalin”. Wszyscy płakali, kiedy on umarł, mi matka moja opowiadała, że kiedy on umarł, tak płakała prawie cała ludność kraju. I w Mauzoleum go obok Lenina położyli.

- Tak, znaczy, wielu go kochało i z w imieniu jego w śmiertelnym starciu z wrogiem zwyciężali. Wiersze mu pisali, ale co potem, teraz co mówią o nim?

- Teraz uważają, że on był tyranem, mordercą, krwiopijcą. Ludzi mnóstwo w więzieniach zgnoił. Z Mauzoleum jego ciało wyjęli, w ziemi zakopali, i pomniki wszystkie zniszczyli, i książki, które pisał niegdyś on...

- Teraz pojmujesz sam? Przed tobą dwa obrazy stanęły. Dwa obrazy, a człowiek przecież był jeden.

- Jeden.

- Jakim on był, teraz ty możesz mi powiedzieć?

- Na pewno, nie mogę... A ty sama opowiedzieć mi możesz?

- Nie odpowiadał ani pierwszemu, i ani drugiemu Stalin obrazowi, i w tym tragedia była kraju. Zawsze tragedie zdarzały się w państwach, kiedy znaczna niezgodność bywała między rządzącym i obrazem jego, z tego wszystkie niepokoje się zaczynały. I ludzie w niepokoju za obrazy walczyli. Zupełnie niedawno do obrazu komunizmu dążyli ludzie, ale obraz komunizmu osłabł, teraz dążysz ku czemu, i w państwie wszyscy żyjący ku czemu dążą?

- Teraz budujemy... No, może być, kapitalizm albo jeszcze coś, ale żeby tak żyć, jak w krajach rozwiniętych ludzie żyją - w Ameryce, Niemczech. No, ogólnie, żeby demokracja była, jak tam, u nich, dobrobyt większy.

- Teraz u was utożsamiany jest obraz kraju i sprawiedliwego rządzącego w nim według obrazu tych krajów, które wymieniłeś.

- No, niech bedzie według obrazu tych krajów.

- ale to mówi o tym, że zubożała wiedza zupełnie kapłanów kraju, w którym żyjesz. Nie ma wiedzy. Nie ma sił u nich, żeby obraz stworzyć godny, zdolny powieźć swoją drogą. Zwykle w sytuacji takiej wszystkie państwa umierały, tysiącletnia tak historia głosi.

- ale co złego, jeśli my żyć zaczniemy wszyscy, jak, na przykład, w Ameryce lub jak Niemcy żyją?

- Władimirze, popatrz uważniej sam, ile problemów w tych krajach, które wymieniłeś. Sam i odpowiedz sobie: im do czego policja jest potrzebna bardzo liczna i mnóstwo szpitali? I dlaczego coraz więcej samobójstw w nich się zdarza, i dokąd jadą ludzie odpoczywać z miast bogatych większych tych krajów? Coraz większą ilość urzędników potrzebują powoływać by społeczeństwo śledzić. Wszystko to mówi, że obrazy słabną i u nich.

- I cóż wychodzi, dążymy ku ich słabnącym obrazom?

- Tak, wychodzi, tym samym i przedłużając nie na długo ich życie. Kiedy obrazy wiodące niszczyli w twoim kraju, w nim nowego obrazu nie stworzyli. I omanił wszystkich za sobą ten obraz, który żyje w innym kraju. Jeśli mu pokłonią się wszyscy ludzie, to przestanie istnieć twój kraj, - kraj, tracący obraz swój.

- A kto go dzisiaj zdolny jest stworzyć? Dzisiaj nie ma kapłanów.

- Są ludzie i dzisiaj, którzy tylko tym zajęci, żeby obrazy tworzyć, wyliczają obrazów zdolność do pociągnięcia ludzi, i często wyliczenia ich poprawne bywają!

- Ja jakoś i nie słyszałem nawet o takich. Albo wszystko to trzyma się w ścisłej tajemnicy?

- Ty, jak i mnóstwo ludzi, dznia każdego z działaniami ich się stykasz.

- Tak gdzie, kiedy?

- Władimirze, przypomnij sobie, kiedy pora przychodzi wybierać wam nowych posłów w państwie lub z kilku chętnych jednego rządzącego - on prezydentem nazywa się aktualnie - przed wszystkimi przedstawiają obraz ich. A obraz ten i formują ludzie, którzy jako swoją profesję wybrali obrazów tworzenie. U kandydatów różnych jest kilku takich ludzi. I zwycięża ten, czyj obraz od wszystkich przyjemniejszy wyszedł dla większości.

- Jak obraz? Wszyscy że oni realni, żywi ludzie. Oni sami na zebraniach przed wyborcami występują, i w telewizji także sami występują.

- Oczywiście, sami, tylko im doradzają zawsze, gdzie i jak się zachowywać, co mówić, żeby obrazowi przyjemnemu dla wielu odpowiadać. I często kandydaci podążają za radami. Jeszcze im robią reklamy różne, dążąc ich obraz z lepszym życiem dla każdego powiązać.

- Tak, robią reklamy. Wszystko jedno niezbyt zrozumiałe, czy ważniejszy sam człowiek, który posłem lub prezydentem chce być wybrany czy ten obraz, o którym opowiadasz?

- Oczywiście, człowiek zawsze ważniejszy, ale ty przecież, głosując, nie spotykałeś się z nim, nie wiesz dokładnie, jaki jest na prawdę on, i głosujesz na obraz, tobie przedstawiony.

- Ale przecież jeszcze program działań jest u każdego z kandydatów, i ludzie na program głosują.

- Jak często wypełniają programy te?

- No, nie zawsze programy przedwyborcze wypełniają, a całkowicie, możliwe, że nigdy ich wypełnić i nie można, dlatego że inni ze swoimi programami się mieszają.

- Oto tak i wychodzi cały czas, że mnóstwo tworzy się obrazów, ale nie ma jedności pełnej wśród nich. Nie ma obrazu jednego, zdolnego sobą wszystkich porwać i ku celu przywieźć. Nie ma obrazu, a to znaczy, natchnienia nie ma, niejasna droga, krzątanina, chaotyczne życie.

- Tak kto że ten obraz może stworzyć? Kapłanów dzisiaj mądrych, znaczy, nie ma. I o nauce obrazowości ja od ciebie po raz pierwszy słyszę, tej, której kapłanów uczył twój praojciec.

- Niedużo czekania zostało, będzie obraz silny w kraju. On zwycięży wszystkie wojny, i marzenia ludzkie we wspaniałą rzeczywistość przemieniać się zaczną w twoim kraju, potem po całej Ziemi.

Rozdział 20 -Genetyczny kod

Anastazja mówiła z przejęciem. To radośnie, to z przygnębieniem opowiadała o tym, co było na ziemi niegdyś. Czemuś wierzyłem. Czemuś niezbyt. I po powrocie zechciałem się dowiedzieć o możliwościach człowieka utrzymywania w swojej pamięci informacji o zdarzeniach nie tylko od momentu swojego urodzenia, ale również od momentu urodzenia swoich przodków, i nawet więcej, od momentu stworzenia pierwszego człowieka. Kilka razy zbierali się specjaliści i naukowcy w tej kwestii, i tu przytoczę cytaty z poszczególnych wypowiedzi specjalistów zza okrągłego stołu, dotyczących tej kwestii.

“...Dla wielu będzie wydawać się nadzwyczajnym twierdzenie, że przedmioty przechowują informację o człowieku. ale jeżeli pokażecie kasetę z magnetofonowym zapisem człowiekowi, nigdy nie widzącym, nie słyszącym o możliwościach magnetofonu, i powiecie mu, że na kasecie zapisany wasz głos, wasza mowa, i on może jej posłuchać, kiedy zechce, za rok lub dziesięć lat, - wam ten człowiek nie uwierzy. O was on będzie myśleć, jak o mistyfikatorach. Ale dla nas fakt zapisu i odtwarzania głosu - to zjawisko zwyczajne. Chcę powiedzieć, że coś, pozornie dla nas nadzwyczaje, dla innych może być najprostszym i naturalnym”.

“Jeżeli wziąć za osnowę ten fakt, że człowiek póki co nie wynalazł jeszcze niczego bardziej znaczącego i doskonałego, niż wynalezione przez przyrodę, to promień Anastazji, za pomocą którego ona może widzieć na odległości, potwierdza się istnieniem radiotelefonu i telewizora.

Co więcej, sądzę, że te naturalne zjawiska, z których ona korzysta, są bardziej doskonałym wcieleniem od tego, co wynaleźliśmy sztuczne, powiedzmy, nowoczesny telewizor i radiotelefon”.

“Pamięć jednego człowieka ledwie przechowuje wydarzenia półrocznej przeszłości. Inny człowiek przechowuje w swojej pamięci i Może opowiedzieć o wypadkach swojego dzieciństwa. ale to widzę jako całkowicie nie szczytowe możliwości ludzkiej pamięci”.

“Myślę, nie wielu z naukowców zacznie przeczyć, że genetyczny kod człowieka miliony lat przechowuje w sobie pierworodną informację. Możliwy i zbiór dodatkowej, tak zwanej pobocznej informacji przez czas życia i przekazywanie jej kolejnym pokoleniom. Wszystkim nam znane wyrażenia "to odziedziczne", "przekazane w spadku" akurat i świadczą o tym. Zdolności Anastazji odtwarzać obrazy, tego co działo się z ludzkością miliony lub miliardy lat temu, jest teoretycznie możliwe i wytłumaczalne. Co więcej, one mogą być bardziej dokładne w miarę ich oddalania od naszej rzeczywistości. Pamięć Anastazji, myślę, nie odróżnia się od pamięci wielu ludzi. Lepiej będzie powiedzieć, informacji, założonej w jej genetycznym kodzie nie więcej, niż w każdym innym człowieku. Różnica w tym, że ona posiada zdolność ją "dostawać", oddawać całkowicie, a my - częściowo”.

* * * Te i inne wypowiedzi specjalistów jakoś przekonały mnie do tego, że Anastazja może mówić prawdę o przeszłości. Zwłaszcza mi spodobał się przykład z taśmą magnetofonową. Jednakże zaproszeni do okrągłego stołu naukowców nie mogli póki co wyjaśnić następującego zjawiska. W jaki sposób Anastazja może dysponować informacją nie tylko o życiu ziemskich cywilizacji, ale również o życiu cywilizacji innych światów i galaktyk? Mało tego, ona o nich nie tylko mówi, ale również, jak mi się zdaje, może na nie wpływać. Spróbuję opowiedzieć o wszystkim po kolei. Być może, komuś, chociażby teoretycznie uda się objaśnić te jej zdolności. Pojąć, właściwe lub nie one pozostałym ludziom. Sama Anastazja próbowała objaśnić, jakim sposobem ona o nich wie, tylko niezupełnie zrozumiałe jej objaśnienia.

No, ogólnie, spróbuję opowiedzieć o następującej sytuacji po kolei.

Rozdział 21 - Dokąd odchodzimy we śnie

- Kilka razy w opowieściach Anastazji o ziemskich cywilizacjach brzmiały zdania o istnieniu życia w innych galaktykach Wszechświata, na innych planetach. I mnie nagle to tak silnie zainteresowało, że, słuchając jej opowieści o przeszłości ludzkości, sam tylko i myślałem: a jakże tam, na innych planetach, życie powstało?

Anastazja, z pewnością, zobaczyła, że zupełnie moja uwaga osłabła ku jej opowieści, i zamilczała. Ja także milczałem, dlatego że myślałem, jak ją zmusić więcej i dokładniej opowiedzieć o życiu pozaziemskich cywilizacji. Można byłoby, oczywiście, po prostu zapytać, ale ona zawsze się robi zmieszana jakaś, jak tylko nie może objaśnić, dlaczego ona wie to, co innym nie znane. I jeszcze jej pragnienie niewyróżniania się nadzwyczajnymi swoimi możliwościami wśród innych ludzi, mi zdaje się, i nie daje jej możliwości mówić o wszystkim. Zacząłem zauważać, że ona krępuje się swoją niezdolnością objaśnienia mechanizmu pewnych zjawisk. Tak oto i zdarzyło się, kiedy zapytałem ją wprost:

- Powiedz, Anastazjo, możesz teleportować sę w przestrzeni? No, przenosić swoje ciało z jednego miejsca na inne?

- Dlaczego pytasz mnie o to, Władimirze?

- Wpierw odpowiedz konkretnie, możesz czy nie?

- Władimirze, taka możliwość istnieje u wszystkich ludzi. ale ja nie jestem pewna, czy będę potrafiła objaśnić tobie naturalność tego procesu. Ty znów oddalisz się ode mnie, będziesz uważać mnie za czarownicę. Tobie bedzie nieprzyjemnie przy mnie.

- Znaczy, możesz?

- Mogę, - odpowiedziała, zwlekając, Anastazja i wzrok spuściła.

- W takim razie zademonstruj, pokaż, jak to się odbywa.

- Może, wpierw mi spróbować objaśnić...

- Nie, Anastazjo, pokaż wpierw. Zawsze patrzeć bardziej interesujaco, niż słuchać. A potem i objaśnisz.

Anastazja jakoś obojętnie wstała, zamknęła oczy. Z lekka naprężyła się i zniknęła. Zmieszany patrzyłem na boki. Nawet miejsce pomacałem, gdzie ona dopiero co się znajdowała. Ale na tym miejscu była tylko przygnieciona trawa, a Anastazji nie było. Zobaczyłem ją stojącą na drugim końcu jeziora. Patrzał na nią i milczałem. Ona krzyknęła: - Mam płynąć do ciebie czy znów...

- Znów, - odpowiedziałem i, nie mrugając, by niczego nie przegapić, zacząłem patrzeć na postać Anastazji, stojącą na drugim brzegu niedużego jeziora. Nagle ona znikneła. Rozpuściła się. Nawet dymku nie zostało na miejscu, gdzie ona była. Nie mrugając wciąż patrzyłem.

- Tu jestem Władimirze, - zabrzmiał obok mnie głos Anastazji. Ona znów stała z metr ode mnie. Trochę się oddaliłem od niej, siadłem na trawę, starając się nie pokazywać zdziwienia czy poruszenia. Z jakiegoś powodu pomyślałem: “Nagle zechce rozpuścić moje ciało, a potem nie zbierze go”.

- Całkowicie może rozpuścić swoje ciało, rozszczepić je na atomy tylko właściciel jego. To dostępnie tylko człowiekowi, Władimirze, - pierwsza przemówiła Anastazja.

Było jasne: teraz ona przede wszystkim zacznie udowadniać, że ona to człowiek, i, by niepotrzebnie czasu nie traciła, powiedziałem: - Rozumiem, że człowiekowi. Ale przecież nie każdemu człowiekowi.

- Nie każdemu. Trzeba, żeby...

- Wiem, co powiesz: “Myśli trzeba czyste mieć”.

- Tak. Myśli i jeszcze szybko i obrazowo myśleć, szczegółowo i konkretnie wyobrażać sobie siebie, swoje ciało, i pragnienie, wola silna, wiara w siebie...

- Nie objaśniaj, Anastazjo. Nie staraj się niepotrzebnie. Powiedz lepiej, ty w dowolne miejsce możesz przenieść swoje ciało?

- W dowolne można, ale ja bardzo rzadko tak robię. Niebezpiecznie bardzo w dowolne... I konieczności do tego nie ma. Po co ciało przenosić? Można w inny sposób...

- Dlaczego niebezpiecznie?

- Trzeba bardzo dokładnie wyobrazić sobie to miejsce, gdzie chcesz przemieścić swoje ciało.

- A jeżeli niedokładnie wyobrazić sobie, co może się zdarzyć?

- Ono może zginąć.

- Od czego?

- Na przykład, ty zechcesz przemieścić swoje ciało na dno oceanu, przeniesiesz, a je ciśnienie wody zgniecie. Lub zachłyśniesz się. Na drogę może się dostać w mieście, przed jadącym samochodem, i uderzy twoje ciało samochód, okaleczy.

- A na inną planetę też może przemieścić swoje ciało człowiek?

- Odległość absolutnie żadnej roli tu nie gra. Ono przeniesie się w to miejsce, które wskaże twoja myśl. Wpierw przecież myśl w upragnionym miejscu się pojawia. Ona i formuje, zbiera znów wcześniej rozpuszczone w przestrzeni ciało.

- A żeby ciało rozpuścić swoje, o czym przy tym trzeba myśleć?

- wyobrazić sobie całą materię jego, do atomu najdrobniejszego i do jądra, zobaczyć, jak w jądrze cząsteczki na zewnątrz chaotyczny ruch tworzą, i rozpuścić je umysłowo w przestrzeni. Potem zebrać w poprzedniej kolejności, ruch wyglądajacy na chaotyczny w jądrze, przy tym dokładnie odtwarzając go. Wszystko bardzo proste. Jak w klocki gra dla dzieci.

- Ale może tak się zdarzyć, że na innej planecie nie będzie odpowiedniej atmosfery do oddychania?

- Tak ja i mówię - niebezpiecznie bezmyślnie się przenosić. Trzeba wiele przewidzieć.

- Znaczy, nie da rady na inną planetę?

- Da radę. Część otaczającej atmosfery można też przenieść i jakiś czas żyć w niej będzie ciało. Ale lepiej ciała w ogóle nie przenosić bez szczególnej do tego konieczności. W większości przypadków wystarczy promieniem patrzeć na odległości lub przemieszczać tylko swoje drugie, niematerialne “ja”.

- Nieprawdopodobnie! Trudno uwierzyć, że to mógł robić kiedyś każdy człowiek.

- Dlaczego że “kiedyś”? Drugie “ja” ludzkie i teraz przemieszczać się może swobodnie, i przemieszcza się. Tylko ludzie nie stawiają przed nim żadnych zadań. Nie określają celów.

- U kogo, u jakich ludzi, kiedy ono się przenosi?

- Teraz głównie to się dzieje, kiedy śpi człowiek. Można to samo zrobić i przy czuwaniu, ale przez codzienną krzątaninę i dogmatow najrozmaitszych problemów różnych nawymyślanych, ludzie coraz bardziej tracą zdolność kierowania sobą. Tracą zdolność dostatecznie obrazowo myśleć.

- Może, dlatego, że nieciekawie jest podróżować bez ciała?

- Dlaczego uważasz tak? Ostateczny rezultat dla odczuć jeden i ten sam często może być.

- Kiedy by jeden i ten sam był rezultat, to nie ciągaliby ludzie swoich ciał, podróżując po różnych krajach. Turystyczny biznes to u nas teraz bardzo dochodowa sprawa. I nie zrozumiałe jakieś to drugie “ja” u człowieka. Jeżeli ciała gdzieś nie było, znaczy, nie był tam i człowiek. Wszystko tu proste i jasne.

- Nie śpiesz się, Władimirze, by robić wywody pośpiesznie. Przytoczę tobie trzy różne sytuacje teraz. A ty sobie spróbuj na pytanie odpowiedzieć, w której z trzech był w podróży umowny człowiek.

- Dawaj odpowiem, mów.

- Oto pierwsza: wyobraź sobie siebie lub innego człowieka mocno śpiącego. Kładą go na nosze. Dostarczają śpiącego na samolot i przewożą do miasta innego kraju. Na przykład, z Moskwy do Jerozolimy. Tam śpiącego po głównej ulicy przewożą, zanoszą do świątyni, i śpiącego jego tą samą drogą z powrotem odsyłają, na miejsce poprzednie kładą. Jak uważasz, był człowiek-moskwianin w Jerozolimie?

- Ty wpierw o pozostałych dwóch opowiedz.

- Dobrze. Drugi pojechał sam do Jerozolimy, po głównej ulicy przeszedł, pobył chwilę w świątyni i wrócił.

- A trzeci?

- On ciałem w domu pozostawał. ale posiadał zdolność wszystko wyobrażać sobie na odległości. Jak w śnie, po mieście spacerował. Był w świątyni, zachodził jeszcze gdzieś, potem on także umysłowo do poprzednich spraw swoich powrócił. Z trzech kto był w Jerozolimie, jak uważasz?

- Na prawdę tam był tylko jeden z trzech. To ten człowiek, który sam pojechał w podróż i sam wszystko obejrzał.

- Niech będzie tak, ale co wizyta, ostatecznie, dała każdemu z nich?

- Pierwszemu ona nic nie dała. Drugi mógł opowiedzieć, co widział. A trzeci... Trzeci też opowiedzieć, na pewno, będzie mógł, ale tylko trzeci może się mylić, dlatego że on będzie opowiadać to, co we śnie widział, a sen z rzeczywistością może mocno się rozmijać.

- Ale sen jako zjawisko przecież też jest rzeczywistością.

- No tak, jako zjawisko sen istnieje. Niech on także będzie rzeczywistością, ale dlaczego ty to mówisz?

- Dlatego, że ty, z pewnością, nie będziesz zaprzeczać, że człowiek jest zawsze zdolny łączyć lub stykać ze sobą dwie istniejące rzeczywistości.

- wiem, ku czemu zmierzasz. Chcesz powiedzieć, że sen można podporządkować, skierować dokąd chcesz.

- Tak.

- Ale za pomocą czego tak może wyjść?

- Za pomocą energii myśli, zdolności jej wyzwalania dla przenikniecia w obrazy, rzeczywistość dowolną.

- I co, ona wtedy odtworzy wszystko w innym kraju jak kamera filmowa?

- Doskonale, kamera filmowa tego niech prymitywnym służy potwierdzeniem. Znaczy, wywód zrobiłeś Ty, Władimirze, że nie zawsze konieczność powstaje ciała materialne przemieszczać, żeby poczuć rzeczy zachodzące w dalekim kraju?

- Być może, nie zawsze. Ale dlaczego Ty zaczęłaś mi mówić o tym? Udowadniać?

- zrozumiałam, kiedy ty o innych światach powiedziałeś, że zaczniesz żądać lub prosić mnie tobie je pokazać. Ja prośbę spełnić chcę, nie poddając twojego ciała ryzyku.

- Wszystko dobrze zrozumiałaś, Anastazjo. Rzeczywiście chciałem ciebie o to poprosić. Znaczy, jest jednak na innych planetach życie. Oh, ciekawie popatrzyć na nie!

- Jaką że Ty chcesz wybrać dla swojej wycieczki planetę?

- A co, ich wiele, zamieszkałych?

- Ich mnóstwo, ale ciekawsza od różnorodności Ziemi nie istnieje.

- Ale mimo wszystko, na innych jakie jest to życie? I jak ono powstało?

-Kiedy Ziemia jako Boskie pojawiła się stworzenie, to istot Wszechświata mnóstwo pragnieniem zapłonęło powtórzyć stworzenie takiego cudu. One swoje chcieli stworzyć w światach innych, wykorzystając planety w ich uznaniu, odpowiednie. I tworzyły, ale życia, do harmonii ziemskiej podobnego, nikt nie mógł stworzyć. Planeta we Wszechświacie jest, gdzie mrówki nad wszystkim przeważają. Ich mnóstwo na niej. Inne formy życia mrówki te zjadają. Kiedy nie mają czym się odżywiać, siebie jeść zaczynają i giną. I istota, co takie życie stworzyła, stworzenie znów powtórzyć swoje próbuje, ale lepsze nijak nie wychodzi. Połączyć w harmonii wszystko co istnieje nikt nie mógł.

Jeszcze planety są, gdzie istoty próbowały i próbują teraz roślinny, Ziemskiemu podobny, świat stworzyć. I tworzą. Drzewa, trawy i krzaki rosną na tych planetach. Ale ich stworzenia umierają za każdym razem, osiągnąwszy dorosłe stadium. Nikt z istot Wszechświata nie mógł reprodukcji tajemnicy odgadnąć. One jak człowiek dzisiejszy. Przecież człowiek dzisiejszy wiele sztucznego sam stworzył. Ale wszystkie twory jego same nie mogą powtarzać siebie. One łamią się, gniją, niszczeją i stałej konserwacji wymagają. Większa część ludzi ziemi w niewolników tworów własnych przemieniona. Stworzenia Boga tylko siebie zdolne same odtwarzać i żyć w harmonii rożnorodności wielkiej.

- Anastazjo, a są planety we Wszechświacie, gdzie istoty, jak człowiek, na technice się znają?

- Tak, są, Władimirze. Planeta ta sześć razy od Ziemi większa. Na niej zewnętrznie podobne człowiekowi istoty. Ich technika sztuczna, wiele ziemską wyprzedza w doskonałości. Życie na planecie tej stworzone przez Wszechświata istotę, uważajacą siebie za podobną Bogu, i do przewagi nad Boskimi tworami dąży.

- Powiedz, to oni w “talerzach”, statkach swoich kosmicznych ku Ziemi przylatują?

- Tak. Oni nieraz już próbowali wejść w kontakt z ludźmi ziemskimi. Ale ich kontakty dla Ziemi...

- Nie, poczekaj. Możesz jakoś mnie, “ja” moje drugie na tę planetę zanieść na pewien czas?

- Tak. Mogę.

- Tak zanieś.

Dalej Anastazja poprosiła mnie o położenie się na trawie i odprężenie. Ręce rozłożyć na boki. Swoją dłoń położyła na moją, i przez pewien czas zacząłem pogrążać się w coś podobne do snu. Mówię “w coś”, dlatego że to zasypianie było niezwykłe. Wpierw ciało coraz bardziej się odprężało. Ono przestawało dawać się odczuć, ale doskonale widziałem i słyszałem wszystko otaczające. Ptaki, szelest listowia, potem oczy zamknąłem i w sen się pogrążyłem, lub rozdzieliłem się, jak mówi Anastazja. Ale do tej pory nie jestem w stanie pojąć, co i jak zaszło ze mną później. Jeśli przypuścić, że za pomocą Anastazji zasnąłem i miałem sen, to pod względem pełni odczuć i jasności uświadomienia wszystkiego zobaczonego, go nie można porównać ze zwyczajnym ludzkim snem.

Rozdział 22 - Inne światy

Widziałem inny świat, inną planetę. Jasno i w szczegółach zapamiętałem wszystko co odbywało się na niej, i w tym samym czasie w świadomości do tej pory mam odczucia, że coś takiego zobaczyć jest niemożliwe. Wyobraźcie sobie, rozum i świadomość mówią, że coś takiego widzieć jest niemożliwe, a one - widoki, obrazy - do tej pory są we mnie. I ja oto wam postaram się opisać je.

Stałem na gruncie, podobnym do ziemskiego. Wokoło nie było absolutne żadnej roślinności. Mówię - “stałem”. A można li tak mówić, - trudno powiedzieć. Nie było u mnie ani nóg, ani rąk, nie było ciała, i w tym samym czasie wydało mi się, że odczuwałem stopami, przez podeszwy kamienność, nierówność powierzchni.

Wokoło, na ile sięgał wzrok, nad glebą wznosiły się wyglądające na metalowe jajowate i kwadratowe, jak sześcian, maszyny. Mówię -- “maszyny”, dlatego że położona najbliżej ode mnie z lekka burczała. Od każdej z maszyn w glebę odchodziło mnóstwo różnych pod względem grubości węży. Niektóre węże z lekka drgały, jakby przez nie coś wsysano z gleby, niektóre były w spokojnym stanie. Żadnych żywych istot w pobliżu nie było. Nagle zobaczyłem, jak w boku dziwnego mechanizmu rozsunęły się skrzydła, z nich powoli wyłonił się jakiś dysk, podobna do tych, którymi miotają sportowcy, tylko większy. Średnica dysku około czterdzieści pięć metrów. On zawisł w powietrzu, zawirował. Opadł trochę niżej, potem wzleciał i przemknął bezdźwięcznie nade mną. Inne stojące dalej mechanizmy robiły to samo, i jeszcze kilka dysków przeleciało jeden za drugim nade mną w ślad za pierwszym. I znów pustka, tylko brzęk i potrzaskiwanie dziwnych mechanizmów. Obraz otaczający wywoływał zainteresowanie, ale bardziej przerażał swoją martwotą.

- Niczego się nie bój, Władimirze, - nagle usłyszałem głos Anastazji i ucieszyłem się nim.

- Gdzie ty, jesteś Anastazjo? - zapytałem.

- Obok Ciebie. Jesteśmy niewidoczni, Władimirze. Tutaj teraz obecne są nasze zmysły, odczucia, rozum i inne wszystkie niewidoczne energie. Tutaj jesteśmy bez swoich materialnych ciał. Nam nikt nic zrobić nie może. Obawiać się można tylko siebie, skutków własnych odczuć.

- Jakie mogą być skutki?

- Psychiczne. No, jak by tymczasowo zwariować.

- Zwariować?

- Tak, tylko tymczasowo, na miesiąc lub dwa zobaczenie innych planet, bywa, wzburza człowieka rozum i świadomość. Ale, ty się nie bój, tobie nie grozi to. Ty wytrzymasz. I tutaj nie bój się niczego, uwierz, zrozum, Władimirze, teraz ty tutaj, ale nie ma ciebie dla nich. Teraz niewidoczni i wszystkoprzenikający my.

- A ja i nie boję się. Ty lepiej mi powiedz, Anastazjo, co to jest za maszyny burczą wokoło. Do czego one?

- Każda z tych jajowatych maszyn - to zakład. One i produkują tak interesujące cię latające “talerze”.

- A kto obsługuje, kieruje tymi zakładami?

- Nikt. One są zaprogramowane od początku na produkcję określonego wyrobu. Przez rury, które odchodzą z wnętrza ziemi, wsysa się niezbędne i w potrzebnej ilości surowce. W niedużych komorach odbywa się stapianie, wytłaczanie, potem montaż, i wychodzi na zewnątrz całkowicie gotowy wyrób. Taki zakład o wiele bardziej racjonalny, niż każdy ziemski. Odpadów prawie nie ma z jego pracy. Nie trzeba zajmować się transportem surowca z dalekich miejsc. Nie trzeba przemiszczać się ku miejscom montażu niektórych detali. Cały proces formowania wyrobu odbywa się w jednym miejscu.

- Wstrząsające! Gdybyśmy mieli taką sztukę! A któż kieruje nowym latającym talerzem? Widziałem, one wszystkie lecą w jedną stronę.

- Nikt nie kieruje, one same lecą na miejsce magazynowania.

- Niewiarygodne. Prawie jak żywa istota.

- Akurat w tym nie ma nic niewiarygodnego nawet dla ziemskich technologii. Przecież na Ziemi też są bezzałogowe samoloty, rakiety.

- Tak nimi że wszystko jedno ludzie z Ziemi kierują.

- Już dawno są na Ziemi i takie rakiety, które są zaprogramowane zawczasu na określony cel. Wystarczy tylko nacisnąć przycisk “uruchom”, rakieta sama wystartuje i poleci do określonego celu.

- Może, i są. I rzeczywiście, co ja tu się dziwię.

- Jeżeli porozmyślać, można i nie dziwić się tak. Tylko w porównaniu z ziemskimi technologiami tu znaczny progres. Te zakłady, Władimirze, są wielofunkcyjne. One mogą produkować bardzo wiele, zaczynając od artykułów spożywczych do potężnej broni.

- A z czego one produktu do jedzenia będzie robić? Tutaj że nic nie rośnie.

- Jest wszystko we wnętrzu ziemi. Soki potrzebne w razie konieczności rurami z wnętrza ziemi pobierze maszyna, w granuły je stłoczy. W tych granułach wszystkie substancje, niezbędne dla życiowego zabezpieczenia ciała, będą zawarte.

- Czym że ona sama, ta sztuka, się odżywia, energię elektryczną kto jej dostarcza? Żadnych przewodów nie widać.

- Ona i energię sama dla siebie produkuje, wykorzystając wszystko otaczające.

- Patrz, jaka mądra! Mądrzejsza od człowieka.

- Wcale nie mądrzejsza ona od człowieka. To że prosta maszyna. Ona podlega zadanemu jej programowi. Ją bardzo łatwo przeprogramować. Chcesz, pokażę, jak to się robi?

- Pokaż.

- Dawaj bliżej ku niej się przeniesiemy.

Staliśmy z metr od ściany ogromnego, jak ośmiopiętrowy dom, mechanizmu. Wyraźnie słyszałem jego potrzaskiwanie. Mnóstwo giętkich, jak macki, rur odchodziło do wnętrza ziemi i się poruszało. Powierzchnia ściany była niezupełnie gładka. Zobaczyłem okrąg około z metr średnicy, gęsto pokryty drobnymi, jak włosy, przewodami. One poruszały się, każdy oddzielnie.

- To antena skanująca urządzenia. Ona wychwytuje energoimpulsy mózgu, które są wykorzystywane do tworzenia programu, zdolnego wypełnić polecone zadanie. Jeśli twój mózg zmodeluje jakąkolwiek rzecz, maszyna powinna ją wytworzyć.

- Dowoloną rzecz?

- Każdą, którą możesz szczegółowo sobie wyobrazić. Jak by zbudować swoimi myślami.

- I samochód dowolny?

- Oczywiście.

- I ja po prostu teraz mogę spróbować?

- Tak. Przenieś się bliżej ku odbiornikowi i wpierw umysłowo zmuś jego antenę ku sobie wszystkie włoski zwrócić. Jak tylko to nastąpi, zacznij wyobrażać sobie upragnione.

Stałem obok włosowatej anteny i, płonąc z ciekawości umysłowo, jak mówiła Anastazja, pragnąłem, by wszystkie jej włoski słuchały mnie. I one wpierw obróciły się w moją stronę, potem wszystkie, trochę zadrżawszy, skierowały swoje końce ku mojej niewidocznej głowie i zamarły. Teraz trzeba było wyobrazić sobie jakąkolwiek rzecz. Nie wiedząc dlaczego zacząłem wyobrażać sobie samochód “Ładę” siódmy model - samochód, który był u mnie w Nowosybirsku. Wszystko w detalach starałem się wyobrazić sobie: szybę i maskę, zderzak, kolor i nawet z numerem tablicę. No, ogólnie, wszystko długo sobie wyobrażałem. Kiedy mi się znudziło - odszedłem od anteny. Olbrzymia maszyna zaburczała silniej niż zwykle.

- Trzeba będzie poczekać, - objaśniła Anastazja. - Teraz ona demontuje niedokończony wyrób i zestawia program do realizacji twojego zamysłu.

- I długo czekać trzeba będzie?

- Myślę, że niedługo.

Podchodziliśmy ku innych maszynom. Kiedy oglądałem kamienie różnokolorowe pod nogami, głos Anastazji zakomunikował: - Myślę, że wyrób przez ciebie wymyśony zakończony. Dawaj popatrzymy, jak ona poradziła sobie z zadaniem.

Przenieśliśmy się do znajomej maszyny i zaczęliśmy czekać. Po pewnym czasie jej skrzydła się otworzyły, i po gładkim trapie na glebę stoczyła się “Łada”. Ale do piękna ziemskiego samochodu temu brzydactwu, co stał przede mną, było bardzo daleko. Po pierwsze, w niej były tylko jedne drzwi. Drzwi tylko od strony siedzenia kierowcy. Zamiast tylnych siedzeń jakieś zwoje drutu i kawałki gumy. Obszedłem, lub przeniosłem się, wokoło stojącego wyrobu. Samochodem go nazwać nie można było.

Z prawej, idąc dalej, strony nie było dwóch kół. Przedniej tablicy rejestracyjnej, jak i zderzaka, też nie było. Maska, podobnie, nie otwierała się - ona stanowiła jedną całość z karoserią. No, ogólnie, nie samochód ten unikalny zakład wytworzył, a jakąś karykaturę niewiadomego przeznaczenia.

I powiedziałem: - Też mi, wyrób wyprodukował zakład pozaziemski. Tak za takie coś wszystkich konstruktorów i inżynierów ziemskich z zakładu zwolnić mogą.

W odpowiedzi zabrzmiał śmiech Anastazji, a potem głos jej zakomunikował:

- Oczywiście, mogą zwolnić. Lecz przecież główny konstruktor w danym przypadku to ty, Władimirze, i widzisz płód swojej konstrukcji.

- Ja chciałem normalny nowoczesny samochód, a ona co wypluła?

- Chcieć nie wystarczy. Trzeba było wyobrazić sobie wszystko w najdrobniejszych detalach. Ty nawet drzwi dla pasażerów nie wymodelowałeś w swojej wyobraźni, tylko o jednych drzwiach dla siebie i pomyślałeś. I koła tylko ze swojej strony wyobraziłeś sobie. Z drugiej strony już nie chciało ci się kół dorobić. Myślę, że ty i o silniku nie pomyślałeś.

- Nie pomyślałem.

- Znaczy, i nie ma w twojej konstrukcji silnika. Tak co że ty na wytwórcę się obrażasz, jeśli sam program taki nieukończony mu zadałeś?

Nagle zobaczyłem lub poczułem zbliżające się do nas trzy latające aparaty. “Trzeba się zmywać”, - mignęła myśl, ale głos Anastazji uspokoił: - Oni nas nie zauważą i nie poczują, Władimirze. Ku nim dotarła informacja o zastoju w pracy zakładu, teraz, z pewnością, zaczną to badać. Spokojnie możemy obserwować żywych mieszkańców tej planety.

Z trzech niedużych latających aparatów wyszło pięciu kosmitów... Oni byli bardzo podobni do ziemskich ludzi. Nie tylko podobni, a wszystko u nich, jak u ziemskich ludzi. Oni byli dobrze zbudowani. Żadnego zgarbienia, prosto i dumnie trzymały ich atletyczne ciała ładne głowy: I włosy na ich głowach były, i brwi na twarzy, a u jednego wąsy dokładnie przycięte. Ubrani w zwarte opinające ciało cienkie różnokolorowe kombinezony.

Kosmici podeszli do wyprodukowanemu przez ich zakład samochodu lub, lepiej powiedzieć, podobieństwu ziemskiego samochodu. Stali obok niego i milcząco, bez emocji, patrzyli. “Z pewnością, się zastanawiają”, - pomyślałem.

Z grupy stojacych oddzielił się z wyglądu najmłodszy jasnowołosy kosmita i podszedł do drzwiczek samochodu, spróbował otworzyć je. Drzwiczki nie poddawały się. Z pewnością, zamek się zaciął. Dalsze jego działania były zupełnie ziemskie, i przez to mi bardzo się spodobały. Jasnowołosy dłonią stuknął w drzwiczki w okolicy zamka, jeszcze raz mocniej szarpnął za klamkę i drzwiczki otworzyły się. On siadł na kierowcy siedzeniu, wziął w ręce kierownicę i zaczął uważnie oglądać przyrządy na panelu.

“Zuch, - pomyślałem po cichu, - mądry”. I na potwierdzenie swojego osądu usłyszałem głos Anastazji: - To bardzo wybitny w ich miarach naukowiec, Władimirze. U niego szybko i racjonalnie pracuje myśl w technicznym kierunku. Jeszcze on bada byt kilku planet, i w tym Ziemi. I imię jego podobne do ziemskiego - Arkaan go zwą.

- A dlaczego u niego na twarzy nie ma zdziwienia od tego, że ich zakład coś nie to wyprodukował?

- Uczucia, emocje u mieszkańców tej planety prawie są nieobecne. Ich rozum pracuje racjonalnie i równo, nie podlegając emocjonalnym wybuchom lub odchyleniom od wyznaczonego celu.

Jasnowołosy wylazł z samochodu, wydał dźwięki, podobne do alfabetu Morse′a. Od grupy kosmitów oddzielił się starszy, stanął u włosowatej anteny, u której ja wcześniej stałem. Potem wszyscy wsiedli w swoje latające aparaty i zniknęli.

Zakład, który wyprodukował samochód według mojego projektu, znów zaburczał. Jego rury-macki wysuwały się z wnętrza ziemi i kierowały się w stronę najbliższego, takiego że, zakładu-automatu, z którego ciągnęły się także rury-macki. Kiedy wszystkie macki się połączyły ze sobą nawzajem, Anastazja powiedziała: - Widzisz, oni zadali program samozniszczenia. Wszystkie detale zakładu, który szwankuje, będą przetopione przez inny zakład i wykorzystane w produkcji.

I mi troszeczkę żal się stało zakładu-robota, z którym my tak niefortunnie stworzyliśmy ziemski samochód. Lecz nic tu nie mogłem zrobić.

- Władimirze, chcesz obejrzeć byt mieszkańców tej planety? - zaproponowała Anastazja.

-Tak.

Pojawiliśmy się nad jednym z miast lub osiedli dużej planety. Widok z góry przedstawiał następujący obraz.

Jak sięgnąć wzrokiem, całe to osiedle składało się z mnóstwa cylindrycznych, podobnych do nowoczesnych drapaczy chmur, budowli, ułożonych w mnóstwo okręgów. W centrum każdego okręgu znajdowały się konstrukcje niższe, przypominające nieco ziemskie drzewa, nawet mnóstwo ich liści-radarów było zielone. I Anastasija potwierdziła, że te sztuczne konstrukcje zbierają z wnętrza ziemi niezbędne do odżywiania organizmu komponenty substancji, które następnie podają specjalnymi rurociągami do mieszkań każdego mieszkańca planety. Jeszcze te położone w centrum okręgów konstrukcje podtrzymują niezbędną na planecie atmosferę.

Kiedy Anastazja zaproponowała pobyć w jakimkolwiek z mieszkań, zapytałem: - A w mieszkaniu tego jasnowłosogo kosmity, co w mój samochód wsiadał, możemy się znaleźć?

- Tak, - odpowiedziała. - On akurat teraz i będzie wracać do siebie do domu.

Znaleźliśmy się prawie na samym wierzchu jednego z cylindrycznych drapaczy chmur. Okien w pozaziemskim domu nie było. Okrągłe ściany pomalowane bladymi kolorami w kwadraty. Na dole każdego kwadratu były podnoszące się drzwi, jak w nowoczesnym garażu. Od czasu do czasu z otwierajacych się w dolnej części kwadratu drzwi wylatywały nieduże latające aparaty, podobne do tych, które były przy zakładzie-automacie, i leciały w swoim kierunku. Okazuje się, że w wieżowcu pod każdym mieszkaniem znajdował się nieduży garaż dla latającego aparatu.

W domu nie było wind, drzwi. W każdym mieszkaniu było własne oddzielne wejście prosto z garażu. I, jak potem się okazało, takie mieszkanie posiadał każdy mieszkaniec tej planety, który osiągnął określony wiek.

Samo mieszkanie mi wpierw niezbyt się spodobało. Kiedy w ślad za jasnowołosym kosmitą znaleźliśmy się w jego mieszkaniu, z początku zdziwiłem się jego biedzie i prostocie. Pokój około trzydzieści metrów kwadratowych okazał się absolutnie pusty. Mało tego, że w nim nie było okien i przegrody, tak jeszcze nie było i nawet minimum mebli. Na gładkich ścianach jasnego koloru ani jednej półeczki lub obrazka dla ozdoby.

- On co, dopiero co otrzymał to mieszkanie? - zapytałem Anastazję.

- Arkaan żyje tu już dwadzieścia lat. Wszystko niezbędne dla odpoczynku, rozrywki i pracy w jego mieszkaniu jest. Ono, to niezbędne, wmontowane w ściany. Ty teraz sam wszystko zobaczysz.

I rzeczywiście, jak tylko jasnowołosy kosmita wszedł ze swojego podmieszkaniowego garażu, sufit i ściany pokoju zaświeciły się łagodnym światłem. Arkaan obrócił się twarzą do ściany obok wejścia, przyłożył do powierzchni dłoń i wydał dźwięk. Na ścianie wyświetlił się kwadrat.

Anastazja komentowała wszystkie odbywające się w mieszkaniu zdarzenia: “Teraz komputer po liniach papilarnych ręki, obrazie oka identyfikuje właściciela mieszkania, teraz wita i komunikuje czas jego nieobecności i konieczność sprawdzenia fizycznego stanu. Widzisz, Władimirze, Arkaan drugą rękę do pulpitu przyłożył i głęboko wypuścił powietrze dlatego, by komputer mógł sprawdzić jego fizyczny stan. Sprawdzenie zakończone, na ekranie wiadomość się pojawiła o tym, że on musi przyjąć odżywczą mieszankę. I pytanie: - czym ma zamiar zajmować się gospodarz przez najbliższe trzy godziny?

To potrzebne wiedzieć komputerowi, by przygotować odpowiednią mieszankę. Teraz Arkaan zamówił mieszankę, zdolną maksymalnie aktywizować jego umysłową pracę na najbliższe trzy godziny, dalej on ma zamiar zasnąć.

Komputer nie rekomenduje mu zajmować się aktywną umysłową pracą w ciągu trzech godzin i proponuje mu zastosować skład, obliczony na podtrzymanie aktywnej pracy w ciągu dwóch godzin i szesnastu minut. Arkaan zgodził się z opinią komputera.

W ścianie otworzyła się nieduża wnęka, z której Arkaan wziął w rękę jakąś giętką rurkę, pociągnął koniec jej do swoich ust, popił czy podjadł z wężyka i poszedł do przeciwległej ściany. Wnęka z rurką zakryła się, kwadrat ekranu zgasł, ściana, gdzie dopiero co stał kosmita, znów stała się gładka i jednolita.

“O rany, - pomyślałem, - przy takiej technice odpada konieczność posiadania kuchni z całym jej wyposażeniem: naczyniami, meblami, sprzętem. I konieczność posiadania żony, umiejącej dobrze przygotowywać, odpada. Do sklepu chodzić nie trzeba. Jeszcze i stan zdrowia komputer jednocześnie sprawdzi, i pożywienie przygotowuje niezbędne, i rekomendacje wszelkie wydaje. Ciekawie, ile mógłby kosztować taki komputer, gdyby go produkować u nas na Ziemi?” I w tym samym czasie głos Anastazji zakomunikował: “Co się tyczy wydatków, to taniej wyposażyć każde mieszkanie podobnym sprzętem, niż zapychać kuchnię meblami i mnóstwem urządzeń do przygotowywania pożywienia. Oni są o wiele racjonalniejsi od ziemian we wszystkim. Ale na Ziemi istnieje coś o wiele bardziej racjonalnego, niż u nich”. Nie zwróciłem uwagi na ostatnie zdanie Anastazji. Mnie zainteresowały kolejne działania Arkaana. On kontynuował wydawanie komend dźwiękami swojego głosu, i w pokoju odbywały się następujące zdarzenia.

Z części ściany nagle zaczął się wydmuchiwać fotel. Obok fotelu otworzyła się jeszcze jedna nieduża wnęka, z której wysunął się stolik z jakimś półprzezroczystym zatkanym naczyniem, podobnym do laboratoryjnej kolby. Na przeciwległeś ścianie pokoju zaświecił się duży ekran, półtora-dwa metry przekątnej. Na ekranie siedziała w fotelu ładna kobieta w opinającym ciało kombinezonie. Kobieta trzymała w rękach naczynie, podobne do stojącego na stoliku obok Arkaana. Obraz kobiety na ekranie był objętościowy, o wiele lepszy, niż w naszych telewizorach. Wydawało się, że ona nie jest na ekranie, a po prostu w pokoju siedzi. Jak objaśniła Anastazja, Arkaan i siedząca naprzeciwko niego kobieta, robili swoje dziecko: “U mieszkańców tej planety są nieobecne w wystarczającej sile uczucia, i oni nie mogą wchodzić w płciowy związek, jak ludzie na Ziemi. Na zewnątrz ciała ich niczym od ziemskich ciał się nie odróżniają. Ale nieobecność uczuć nie pozwala im rodzić potomstwa ziemskim sposobem. W probówkach, które ty teraz widzisz, znajdują się ich komórki, hormony. Mężczyzna i kobieta wyobrażają sobie, jakim by oni chcieli widzieć swoje przyszłe dziecko, jego wygląd zewnętrzny. Oni umysłowo wkładają w nie posiadaną w sobie informację, dyskutują jego przyszłą działalność. Ten proces trwa około trzy lata w ziemskim przeliczeniu. Jak tylko oni uznają, że proces formowania ich dziecka jest zakończony, w specjalnym laboratorium połączą zawartość dwóch naczyń, wyprodukują dziecko i w specjalnej szkółce-szkole wyhodują je do pełnoletności. Oddadzą pełnoletniemu członkowi społeczności mieszkanie i włączą go w skład jednej z robotniczych grup”.

Arkaan patrzył to na kobietę z ekranu, to na stojace przed nim małe zamknięte naczynie z płynem. Nagle wbudowany w ścianę ekran zgasł, ale kosmita, wciąż siedział w swoim fotelu, nie odrywając wzroku patrzył na stojące przed nim na stoliku naczynie z cząsteczką swojego przyszłego dziecka. Przeciwległa ściana zamigotała czerwonymi kwadracikami. Kosmita obrócił się do ściany bokiem, dłonią ręki zasłonił od migającego świata oczy i jeszcze bliżej pochylił głowę ku swojemu naczynku. Z sufitu w tym momencie trwożnie zamigały nowe kwadraty i trójkąty światła.

“Odliczony Arkaanowi przez komputer czas czuwania upłynął, teraz komputer uparcie przypomina o konieczności snu”, - objaśniła Anastazja.

Ale kosmita jeszcze bliżej pochylił głowę ku swojemu naczynku, przycisnął ku niemu dłonie swoich rąk.

Ustało świetlne migotanie, idące z sufitu i ściany. Pokój zaczął zapełniać jakiś podobny do pary gaz. Głos Anastazji skomentował: “Teraz komputer uśpi Arkaana sennym gazem”.

Głowa kosmity zaczęła powoli chylić się ku stolikowi i wkrótce legła na niego, oczy się zamknęły. Fotel zaczął wysuwać się ze ściany, przekształcając się w łóżko. Potem fotel-łóżko zakołysał się z boku na bok, i ciało już śpiącego kosmity opadło na wygodne łoże.

Arkaan spał, trzymając w dłoniach, przyciśniete ku piersi, swoje małe naczynie.

Można jeszcze wiele opowiadać o technicznych nowościach niezwykłaego mieszkania i wielkiej planety w całosci. Według słów Anastazji, społeczeństwu, żyjącemu na niej, nie straszne żadne najścia z zewnątrz. Mało tego, za pomocą swoich technicznych osiągnięć oni są zdolni zniszczyć życie na każdej planecie Wszechświata. Na każdej, prócz ziemskiego. “Dlaczego? - spytałem, - znaczy, nasze rakiety, nasza broń zdolne odeprzeć ich ataki?” I w odpowiedzi: “Rakiety im ziemskie nie straszne, Władimirze. Społeczeństwo na tej planecie dawno poznało wszystko, co jest pochodną rozszerzenia wybuchu. Znany im i skurcz wybuchu”.

- Co oznacza skurcz wybuchu?

- Wiadomo na Ziemi, że jak dwie lub kilka substancji, połączywszy się w reakcji momentalnie, rozszerza się, produkuje eksplozję. Ale jest reakcja od zetkniecia się dwóch substancji inna. Gazowa substancja, o objętości kilometra sześciennego i więcej, w jedną chwilę w ziarnko grochu zdolne się ścisnąć, ponadtwardym stając się materiałem. Wyobraź sobie, pocisk lub rakietę, która w obłoku takim wybucha, ale jednocześnie sile rozszerzenia eksplozji inna siła będzie się przeciwstawiać, skurcz eksplozji zdarzy się jednocześnie. I tylko pukniecie usłyszysz wtedy. I w kamyczek jak ziarnko grochu wszystko, co w obłoku tym było, się przekształci. Gazowych obłoków zasłony ziemskie rakiety nie pokonają.

W historii Ziemi dwa najścia albo napady z ich strony się zdarzały. Teraz przygotowują trzeci. Uważają, że znów nadchodzi bardzo przychylny moment.

- I, znaczy, im w żaden sposób nie można się przeciwstawiać, skoro nie ma na Ziemi broni silniejszej, niż u nich.

- Broń u człowieka jest, zwie się ona “ludzka myśl”. I nawet ja jedna mogłabym około połowę ich broni roznieść w pył i po Wszechświacie pył rozwiać. I jeśliby pomocnicy się znaleźli, to razem my całą zlikwidować broń moglibyśmy. Ale chodzi o to, że większość ludzi i prawie wszystkie rządy Ziemi jak błogosławieństwo to najście przyjmą.

- Ale jakże może tak się zdarzyć, by najście, zdobycie wszyscy mogli uważać za błogosławieństwo?

- Zaraz zobaczysz. Oto, popatrz na centrum, przygotowujące desant, żeby zdobyć ziemskie kontynenty.

Rozdział 23 - Centrum podboju

Oczywiście, oczekiwałem zobaczyć międzyplanetarną supertechnikę, zdolną zdobyć całą planetę. Ale to, co pojawiło się przed moimi oczyma... Myślę, że nasi, amerykańsscy i inni, specjaliści wojenni nie przypuszczają, za pomocą jakiej broni mogą być z łatwością zdobyte niby bronione przez nich terytoria. Oto i wy, szanowni czytelnicy, spróbujcie, zanim zaczniecie czytać dalej, wyobrazić sobie wyposażenie pozaziemskiego centrum przygotowania zdobycia Ziemi. A potem popatrzycie, jak on wygląda na prawdę. A z zewnątrz on oto taki.

Ogromne kwadratowe pomieszczenie. Z każdej z czterech stron tego pomieszczenia znajdują się naturalnej wielkości wnętrza ziemskich, naszych ojczystych, parlamentów. Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej, gabinet naszego Prezydenta na Kremlu. Po przeciwnej stronie sali wnętrze amerykańskiego Parlamentu, gabinet Prezydenta w Białym domu. Po dwu innych stronach sali wnętrza państwowych parlamentów, najprawdopodobniej, azjatyckich krajów. W fotelach parlamentarnych siedzieli nasi ziemscy posłowie, kongresmeni i prezydenci. Wpierw zacząłem oglądać naszych, rosyjskich posłów. Oni byli dokładną kopią tych znajomych twarzy, które zdarzało mi się widzieć w telewizji. Tylko siedzieli bez ruchu, jak mumie. Trudno powiedzieć, z czego oni byli zrobieni. Może, oni byli lalkami, hologramem lub robotami, a może, jeszcze czymś innym.

Pośrodku ogromnej sali znajdowało się podwyższenie, na którym zasiadało w fotelach około pięćdziesięciu kosmitów. Oni byli nie w swoich zwyczajnych kombinezonach, a w naszych ziemskich ubraniach i słuchali występującego przed nimi. Z pewnością, występujący był głównym instruktorem lub jeszcze jakimś tam naczelnikiem.

Anastazja objaśniła, że obserwuję jeden z desantowych zespołów, który teraz przechodzi kolejne zajęcia w przygotowaniu do współdziałania z ziemskimi rządami. Oni uczą się najbardziej rozpowszechnionych ziemskich języków i manier zachowań ludzi w różnych sytuacjach. Zwłaszcza dokładnie oni przygotowują się do kontaktu z ziemskimi rządami, organami ustawodawczymi, przez które mają nadzieję wpłynąć na całą ludność Ziemi. Potoczna mowa im wychodzi bez szczególnego trudu, ale w związku z nieobecnością niektórych uczuć, zdolnych wywoływać zewnętrzne emocje, im bardzo trudno oswoić gesty i mimikę ziemskich ludzi. I jeszcze oni w żaden sposób nie mogą pojąć swoim racjonalnym myśleniem logiki w systemie rządzenia ziemskimi państwami. Pomimo ściągniecia lepszych rozumów i bardzo doskonałej techniki swojej cywilizacji, tak i nie mogli odgadnąć, na przykład, takiej tajemnicy: dlaczego, pomimo już posiadanej na Ziemi informacyjnej techniki, mnóstwo specjalnych naukowych urzędów, państwowych ustawodawczych organów nie przekazuje informacji o skutkach przyjmowanych przez siebie rozwiązań? Oni są przekonani, że przy obecności określonego analitycznego centrum, do stworzenia którego na Ziemi wszystko już jest, można prawie z dokładnością modelować społeczne zjawiska od ogółu przyjmowanych rozwiązań. Ale każdy członek ziemskiego rządu, prawodawca musi działać przy przyjęciu rozwiązań na własną rękę. Nie dysponując wystarczającą informacją, każdy członek rządu musi wykonywać funkcje potężnego analitycznego centrum, i przy tym brać pod uwagę skutki postępowania swoich kolegów, wrogów i przyjaciół.

Jeszcze za bardzo tajemniczą, nieodgadnioną przez kosmitów kwestię uważa się, dlaczego ziemscy ludzie nie określają cel, który trzeba osiągnąć. Oni dążą do czegoś, ale do czego - trzyma się w najgłębszej tajemnicy. Ale opierając się na dzisiejszych potrzebach ziemskich społeczności ludzi oni przygotowali plan zdobycia ziemskich kontynentów. Urzeczywistnianie swojego planu oni zaczną od składania swoich ofert ziemianom, za pośrednictwem rządów różnych krajów. Ich oferty będą z radością przyjęte.

Kiedy zapytałem Anastazję, dlaczego ona tak pewna rozwiązaniań ziemskich rządów, otrzymałem następująca odpowiedź: - Tak wyliczyło ich analityczne centrum. Wywód centrum wiarygodny. Dzisiejszy poziom świadomości większości ziemian pozwoli uznać zaproponowane przez kosmitów za wyższy przejaw humanitaryzmu kosmicznego Rozumu.

- I cóż to za oferty?

- One są straszne, Władimirze. Mi przykro o nich mówić.

- Powiedz chociażby o głównych. Ciekawie jest przecież wiedzieć, co to za straszne oferty, które z radością będą przyjęte na Ziemi? Na której i ja żyję, i ty.

- Kosmici planują wysadzić wpierw nieduży desant, składający się z trzech latających aparatów, na terytorium Rosji. Okrążajacych ich wojskowych oni poinformują o chęci spotkania się z rządowymi kręgami w sprawie współpracy. Przedstawią się wojskowym jako przedstawiciele wyższego Rozumu Wszechświata i zaprezentują im przewagę swojej techniki.

Po naradach w wojennych, naukowych i rządowych kręgach, przez około czternaście dni, im zostanie zaproponowane skonkretyzować swoje oferty, ale wpierw przejść badania pod względem bezpieczeństwa obcowania z nimi.

Przybysze zgodzą się na badanie i przedstawią listownie i na kasetach wideo swoje oferty. Tekst będzie wyłożony w formie, bardzo bliskiej do oficjalnych dzisiejszych dokumentów, i odróżniać się będzie maksymalną prostotą.

Treść tekstu mniej więcej taka:

“My, przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji, która osiągnęła największy techniczny rozwój w stosunku do innych rozumnych mieszkańców galaktyk, uważamy ludzi Ziemi za swoich braci w rozumie.

Jesteśmy gotowi podzielić się z ziemskimi społeczeństwami swoją wiedzą w różnych dziedzinach nauki, socjalnego ustroju społeczeństwa, zostawić swoje technologie.

Prosimy przejrzeć nasze oferty i wybrać z nich najbardziej przystępne dla udoskonalenia życia każdego członka społeczeństwa”.

Dalej mnóstwo konkretnych ofert, sedno których sprowadza się ku następujacemu.

Przybysze zostawiają swoją technologie do zabezpieczenia wszystkich mieszkańców kraju spożywczymi mieszankami, szybkiego budownictwa mieszkalnych pomieszczeń dla każdego człowieka, który osiągnął pełnoletność. Takie pomieszczenia, które już widziałeś, tylko z mniejszymi funkcjami. Oni dla przykładu dostarczą do kraju swoje mini-zakłady. Połączą pozaziemskie zakłady z istniejącymi ziemskimi, ale po pięciu latach wszystkie ziemskie technologie zostaną zutylizowane. Je zastąpią technicznie bardziej racjonalne. Wszyscy chętni zostaną zabezpieczeni w pracę. Mało tego, niezbędne minimum pracy przy obsłudze techniki powinien wykonywać absolutnie każdy mieszkaniec ziemi.

Kraj, zawarłszy kontrakt z przybyszami, będzie całkowicie ochraniane od wojennego najścia ze strony innych krajów. W społeczeństwie z nowym socjalnym ustrojem i technicznie wyposażonym będzie nieobecna przestępczość. W oddanym tobie mieszkaniu wszystko co niezbędne reaguje tylko na komendy, wydawane przez twój głos, z tylko jemu właściwą barwą. Codziennie przed przyjęciem pożywienia komputer twojego mieszkania po gałce ocznej, składzie wydychanego przez ciebie powietrza i innych parametrach określi twój fizyczny stan, przepisze odpowiedni skład odżywczej mieszanki.

Każdy komputer, zainstalowany w indywidualnym mieszkaniu, będzie połączony z głównym. Takim sposobem, rejestrowane bedzie miejsce pobytu każdego człowieka, jego fizyczny i psychiczny stan. Każde przestępstwo z łatwością można wykryć za pomocą specjalnego programu głównego komputera, ponadto nieobeca będzie socjalna podstawa, rodząca przestępczość.

W zamian przybysze zamierzają prosić rządy o możliwość zasiedlenia przez przedstawicieli swojej cywilizacji małozamieszkałych regionów, - głównie w lasach - i prawo wymiany indywidualnych ogródków działkowych na zbudowane przez nich wysoko wyposażone technicznie mieszkania z dożywotnim zabezpieczeniem wszystkich chętnych zamienić swoją działkę.

Rządy zgodzą się, ponieważ u nich, jak będą uważać, pozostaje pełna władza. Szereg duchowych konfesji zacznie głosić, że przybysze - to boży posłańcy, ponieważ oni nie zaprzeczają ani jednej z istniejącej na Ziemi religii. Religijnym liderom, nie wierzącym w ich, boską doskonałość, przeciwstawiać się przybyszom będzie niemożliwe przez przyjęcie ich przez wiekszość ludności kraju, zawierajacą umowę. Ku współpracy z przybyszami zaczynają dążyć pozostałe kraje. Po dziewięciu latach od momentu ich pojawienia się na Ziemi na wszystkich kontynentach ziemi, we wszystkich krajach szybko zacznie się wpajać nowy obraz życia, wszystkimi informacyjnymi kanałami propagować coraz to nowe i nowe osiągnięcia w technice i socjalnym ustroju. Większość ludności sławić będzie przedstawicieli kosmicznego Rozumu jak bardziej doskonałych braci w rozumie, jak bóstwa.

- I nie nadaremnie będą sławić, - wtrąciłem Anastazji. - nie ma nic złego w tym, że na ziemi nie będzie wojen, przestępczości. U każdego mieszkanie, pożywienie będzie i praca.

- Władimirze, czy ty nie zrozumiałeś, że ludzkość, przyjąwszy pozaziemskie umowy, zrezygnuje przy tym ze swojego niematerialnego, Boskiego “ja”. Ona sama zabije siebie. Zostaną tylko materialne ciała. I każdy człowiek, Władimirze, do biorobota coraz bardziej zacznie się upodabniać. I wszystkie ziemskie dzieci biorobotami będą się rodzić.

- Ale dlaczego?

- Wszyscy ludzie będą zmuszeni codzienne obsługiwać te mechanizmy, które obsługują pozornie ich. Cała ludzkość w pułapkę wpadnie, odda swoją swobodę i dzieci swoje za doskonałość sztucznej techniki. Intuicyjnie wkrótce odczuje swój błąd wielu ziemian, i wtedy samobójstwem życie swoje kończyć oni zaczną.

- Dziwne. Czego że im będzie brakować?

- Swobody, twórczości i odczuć, które wywołać może tylko boskiego tworzenie stworzenia.

- A jeśli parlamenty, rządy z różnych krajów na układ z kosmitami pójść nie zechcą, wtedy co będzie? Ludzkość oni zaczną niszczyć?

- Wtedy drogi innej zaczną pozaziemskie rozumy szukać, żeby wszystkich ludzi w pułapkę złapać. Niszczyć im ludzkości nie ma sensu. Przecież cel u nich - związek wzajemny poznać tworów wszystkich ziemskich, reprodukcja siłą jaką się tworzy. Bez człowieka nic podobnego się przecież nie dokona. Sam człowiek - najważniejsze ogniwo w łańcuchu harmonii ziemskiego stworzenia. I promienie słoneczka są częścią energii i uczuć, co ludzi wielu doznaje. Z dzisiejszą świadomoscią ludzie ziemi przybyszom nie straszni. I wielu ziemian już teraz stara się przybyszom pomagać.

- Jak tak? Kto to wśród nas dla nich się stara? Znaczy, są zdrajcy wśród ludzi? Oni dla nich pracują?

- Pracują, ale nie zdrajcy ci ludzie. Mimowolnie powstaje pomoc ich, nie przez złość, nie rozmyślnie. Przyczyna główna w niewierze w siebie i w doskonałość stworzenia Boga.

- Jaki tu związek wzajemny?

- Prosty. Kiedy myśl dopuszcza człowiek, że on nie jest doskonałym stworzeniem, kiedy nagle zaczyna wyobrażać sobie, że na innych planetach istoty żyją od niego w rozumie potężniejsze, on sam, swoją myślą i żywi ich. Sam człowiek swoją boską siłę umniejszając i nie boskim tworom siłę oddaje. Oni energię, produkowaną ludzkimi myślami i uczuciami, już nauczyli się zbierać w jeden kompleks i szczycą się tym. Popatrz, oto przed grupą kosmitów stoi naczynie, w nim płyn się świeci, to przekształcając się w gaz, to twardniejąc. Potężniejszej nie ma broni u nich, niż to, co w niedużym zamknięte naczyniu. Potem oni całą zawartość jego na mnóstwo rozdzielą małych i płaskich naczynek. Jedna ze ścianek będzie specjalnym zwierciadłem. Temu podobne urządzenia oni na pierś powieszą. Takie są już u wszystkich, którzy przed tobą siedzą. Kiedy podobnego urządzenia promień na człowieka skierują, to w człowieku uczucie strachu wywołać można, uczucie czci lub zachwytu. I wolę można, i świadomość i ciało ludzkie paraliżować. W promieniu tym myśli mnóstwa ludzi zamknięte. Myśli ludzi o tym, że jest potężniejszy ktoś we Wszechświacie, niż człowiek. Czym człowiek - stworzenie Boga. I te myśli skoncentrowane, przeciw samym ludziom walczyć mogą.

- Wychodzi na to, że my im sami siły dodajemy, kiedy ich wychwalamy jak od siebie mądrzejszych?

- Tak, właśnie tak. Mądrzejsi od nas, a znaczy, i mądrzejsi od Boga.

- Przy czym tu Bóg?

- My wszyscy Jego stworzenia. Kiedy uważamy, że są doskonalsze w galaktykach światy, tym samym uważamy siebie za niedoskonałych, niedoskonałe stworzenia Boga.

- O rany, i wiele teraz energii takiej zgromadzone w pozaziemskim świecie?

- W naczyniu, które stoi przed tobą, jej dosyć, żeby zdobyć około trzy czwarte wszystkich ziemskich rozumów i uczuciami ludzkimi zawładnąć. Oni uważają, że jest tego i z nadmiarem. Potem zacznie się oddawanie czci i całej cywilizacji ziemskiej. I zwiększy się ich moc.

- I co że, nic zrobić już nie można?

- Można, jeśli niespodziewanie dla nich zaryzykować. Przecież pełen kompleks uczuć ludzkich, nawet jeden zawsze silniejszy. I myśl można rozpędzić do prędkości nieznanej tym, kto uczuć nie posiada. I całą energię, która jest zebrana w naczyniu, można zneutralizować energią myśli innej, która będzie jaskrawsza, i pewniejszą, i doskonalszą.

- A ty, Anastazjo, mogłabyś całą energię, w naczyniu zawartą, zneutralizować?

- Mogłabym spróbować, ale ciało mi moje do tego tu trzeba całe zebrać.

- Po co?

- Niepełny będzie kompleks uczuć bez ciała. Materia - jeden z planów ludzkiego bytu. Z nim człowiek silniejszy od istot Wszechświata.

-Tak zbierz, żeby rozbić naczynie.

-Zaraz spróbuję nie rozbijając zrobić coś.

I nagle przed sobą zobaczyłem Anastazję w ciele. Wszystko tak jak w lesie było na niej, i bluzeczka, i spódnica. Stopami nóg bosych ona stała na podłodze i nagle poszła niespiesznie ku tym, którzy siedzieli przed naczyniem z płynem świecącym. Oni zobaczyli ją. Na twarzach żadnych emocji bezuczuciowi kosmici nie przejawiali. Ale tylko na moment nieruchomo siedzieli. Po sekundzie wszyscy się poruszyli. Nagle, jak na komendę czyjąś, wstali, i każdy medalion wiszący na piersi rękoma chwycił. Wszystkie medaliony promieniami się zaświeciły. Promienie skierowane wszystkie w stronę idącej ku nim Anastazji były.

Ona zatrzymała się, zachwiała, w tył krok zrobiła nagle nieduży, zatrzymała się znów, uśmiechnęła się, przytupała bosą nogą i powoli, pewnie poszła znów naprzód.

Promienie, idące od medalionów kosmitów, coraz jaskrawsze się stawały, zlewając się w jeden na Anastazji. Wydawało się, że za moment one przepalą odzież całą na niej. Ale szła naprzód Anastazja. Naprzód dłonie rąk swoich nagle wyciągnęła i, odbiwszy się od jej dłoni, zgasło kilka promieni, potem i pozostałe zaczęły gasnąć.

Jak wcześniej nieruchomo, stali kosmici. Anastazja podeszła do naczynia, dłonie rąk na jego ścianki położyła, pogłaskała naczynie rękoma, szeptała mu coś. W naczyniu płyn nagle się wzburzył, potem światło jego zaczęło po cichu gasnąć, i wkrótce po tym trochę niebieskawy płyn w naczyniu się stał. Jak na ziemi zwykła woda.

Anastazja podeszła ku stojącej pod ścianą i podobnej do ziemskiej lodówki maszynie. Ku niej swoją dłoń przycisnęła, coś wyszeptała, i z maszyny posypywały się w uniesiony skraj bluzeczki jej kwadratowe jakieś kolorowe tabletki.

Anastazja podeszła ku jak wcześniej stojącym oniemiałym kosmitom i podała najbliższemu z nich tabletkę, daną przez maszynę. Kosmita ruszył się, jakby rękę wyciągajac naprzeciw, ale w tym samym momencie zamarł, potem w stronę stojącego przed wszystkimi, z pewnością kierownika, zaczął uważnie patrzeć. I tak stała przed nim Anastazja mniej więcej z poł minuty z wyciągniętą ręką. Potem ku kierownikowi blisko podeszła i podała mu tabletkę. Kierownik po chwili wahania tabletkę wziął, w usta włożył. Anastazja obchodziła wszystkich którzy byli obecni, i wszyscy teraz tabletki od niej spokojnie przyjmowali i jedli je lub połykali. Potem ona od nich ku mnie poszła, w połowie drogi zatrzymała się, do grupy siedzących się obróciła kosmitów, ręką im pomachała. I kilku kosmitów ze swoich miejsc wstało, jej w odpowiedzi rękoma pomachali. Ze mną zrównując się Anastazja, zmęczonym głosem powiedziała: - Trzeba wracać. Oni teraz tabletki przyjęli, co przyśpieszają myśl. Niech spróbują uświadomić sobie to co tu zaszło.

I wszystko się skończyło. Ja na trawie jak dawniej leżałem w lesie, jakby z głębokiego obudziwszy się snu. Jakby czasu zeszło zupełnie niewiele, a ciało wypoczęte mi się wydawało, jak po zdrowym głębokim śnie. Ale głowa... Wewnątrz jakby buszowało wszystko. Jakby myśli od razu w różnych kierunkach płynęły. Obrazy, widziane na innej planecie, wszystkie pozostały w pełni we mnie. Co to było - sen? Hipnoza? Albo wszystko na raz - nie wiem. W rzeczywiste widzenie na jawie innej planety, nie ziemi, uwierzyć nie mogłem, i zapytałem obok siedzącą Anastazję: - Co To było - sen? Hipnoza? Ja wszystko zapamiętałem i teraz mam jakiś chaos w głowie. Ona w odpowiedzi:

- Władimirze, sam jak chcesz, rozstrzygnij, jaką siłą widzenie przed tobą innej planety powstało. Jeśli nurtuje Cie pytanie, uznaj, że niby miałeś sen. Znaczenia wszystko to nie ma. Znaczenie w sednie, wywodach i uczuciach od widzenia. Nad nimi porozmyślaj, ja na chwilę odejdę.

- Tak, ty idź, ja porozmyślam sam.

Zacząłem rozmyślać ja o zobaczonym, sam zostawszy, oczywiście że, zdecydowałem, że miałem sen hipnotyczny jakiś.

Anastazja, zrobiwszy kilka kroków, nagle obróciła się, znów podeszła do mnie, wydostała coś z kieszeni bluzeczki swojej, na otwartej dłoni mi podała. Zobaczyłem, leżała na dłoni... Leżała na dłoni tabletka dziwna, którą widziałem na innej planecie.

- Weź ją, Władimirze, i bez starchu możesz połknąć. Ją z traw ziemskich na tej planecie robią, gdzie byliśmy. Ona piętnaście minut będzie pomagać myśl przyśpieszać, i ty szybciej będziesz mógł wszystko sobie uświadomić.

Wziąłem z wyciągniętej dłoni tabletkę małą, kiedy odeszła Anastazja, zjadłem tabletkę.

Rozdział 24 - Zwróćcie sobie ludzie ojczyznę swoją

Na samym początku dialog o ojczyźnie z Anastazją dla mnie niezrozumiałym był. Jej opinie z początku nawet nienormalne się wydawały. Ale potem... Ja i teraz o nich sobie mimowolnie przypominam. Przypominam sobie, jak na pytanie, co robić trzeba, by ani międzyplanetarnych, ani ziemskich wojen nie było u nas? Bandytów nie było, i dzieci żeby zdrowymi, szczęśliwymi się rodziły? Ona odpowiedziała:

- Wszystkim ludziom należy poradzić, Władimirze: “Zwróćcie sobie, ludze, ojczyznę swoją”.

- “Zwróćcie sobie Ojczyznę” - ty, może być, błąd popełniłaś, tak powiedziawszy, Anastazjo, jest ojczyzna u wszystkich, po prostu nie wszyscy w ojczyźnie żyją. Nie ojczyznę zwróćcie - samemu do ojczyzny przyjechać trzeba - ty tak powiedzieć chciałaś?

- Władimirze, nie pomyliłam się. Nie ma ojczyzny wcale większośc ludzi teraz żyjących na planecie.

- No, jakże - nie ma. U Rosjan- Rosja ojczyzną, u Anglików - Anglia. Wszyscy że gdzieś się rodzili, i, znaczy, za ojczyznę podaje się ten kraj, gdzie człowiek urodzony.

- Uważasz, że ojczyznę swoją granicą, przez kogoś wytyczoną, należy mierzyć?

- A czym jeszcze? Tak przyjęte. U wszystkich państw są granice.

- Ale jeśli by nie było granic, wtedy czym swoją ojczyznę ty wyznaczyć mógłbyś?

- Tym miejscem, gdzie się urodziłem, miastem lub wsią, a może, cała ziemia byłaby wtedy Ojczyzną dla wszystkich.

- Mogłaby i cała Ziemia być Ojczyzną dla każdego, żyjącego na niej, i cały Wszechświat oddać się mógłby człowiekowi, ale do tego połączyć wszystkie plany bytu w jeden trzeba punkt. Ten punkt ojczyzną nazwać swoją, w niej stworzyć sobą miłości przestrzeń, wszystko co najlepsze we Wszechświecie stykać się będzie z nim. Z przestrzenią Ojczyzny twojej. Sobą poprzez ten punkt Wszechświat będziesz odczuwać. Nieprześcignioną siłę posiadać. W światach innych o tym będą wiedzieć. Tobie służyć wszystko będzie jak Bóg, twórca nasz, tego chciał.

- Ty lepiej prościej mów, Anastazjo, ja niczego nie zrozumiałem o planach bytu, jak je połączyć. O punkcie, który ja ojczyzną swoją mogę nazwać.

- Wtedy od narodzin rozmowę nam trzeba zacząć.

- No, niech bedzie od narodzin. Tylko ty nie tylko po prostu mów, a zrozumiale dla żyjacych teraz. No, na przykład, jak widzisz, jak sobie wyobrażasz załozenie rodziny, urodzenie i wychowanie dzieci w warunkach dzisiejszych. I żeby dzieci wszystkie szczęśliwymi się rodziły. Taki możesz stworzyć schemat albo przedstawić obraz?

- Mogę.

- Tak mów. Ale tylko nie o życiu w lesie tak o nauce obrazowości niezrozumiałej. Nikt jej nie zna, tylko ty...

Ja nie skończyłem mówić zdania. W głowie jakby niejedno, a mnóstwo burzliwym potokiem pytań pędziło. I główne: “Dlaczego uznałem, że ciekawie znać, co powie mi o naszym życiu tajgowa pustelnica? Skąd ona zna nie tylko zewnętrzne detale naszego życia, ale również wewnętrzne przeżycia wielu ludzi? Jakie możliwości u tej niezrozumiałej nauki” obrazowości?” Nie mogłem usiedzieć. Wstałem, zacząłem tam i z powrtem chodzić. Żeby uspokoić się i żeby niewiarygodne uświadomić sobie, pojąć, zacząłem rozważać: “Oto siedzi pod cedrem spokojna młoda kobieta. To nie śpiesząc się po trawie ręką prowadzi, to uważnie na żuczki jakieś patrzy, po jej ręce pełznące, to zamyśli się na chwilę. Siedzi w tajdze, zdala od burzliwego życia miast i krajów. Od wojen i procesów rozmaitych cywilizowanego świata. Ale co, jeśli ona doskonale zna tę naukę obrazowości? Co, jeśli ona z jej pomocą może wpływać na ludzi? Wywrzeć silniejszy wpływu na społeczeństwo, niż rządy, parlamenty i mnóstwo duchowych konfesji? Niewiarygodne! Fantastycznie, ale... Są realne, konkretne fakty, świadczące o tym. Niewiarygodne fakty! Ale one istnieją w rzeczywistości.

Ona nauczyła mnie przez krótki czas pisać książki. Na to jej było potrzebne tylko trzy dni. To ona sypie i sypie nieprzerwanym potokiem informacji. Niewiarygodne, ale fakt. Książki bez reklamy z łatwością przekraczają granice miast i krajów. W książkach jej obraz. Ten obraz niewiadomo jak wpływa na ludzi, wzbudza w nich twórczy poryw. Tysiące poetyckich wierszy, setki pieśni bardów poświęcone jej obrazowi. I ona o tym doskonale wiedziała! Jeszcze w pierwszej książce przytoczyłem jej wypowiedzi na ten temat. Wtedy jeszcze niczego nie było. Wtedy jej słowa wydawały się niewiarygodnym bredzeniem, fantastyką. Ale wszystko zdarzyło się dokłądnie tak, jak ona powiedziała. I teraz, kiedy piszę te zdania, zdarzyły się jeszcze bardziej niewiarygodne zdarzenia.

Wydawnictwo “Prof-Press” w lipcu 1999 roku wypuściło zbiór pięciuset stronicowy z listami i wierszami czytelników. Zbiór wypuszczony w miesiącu lipcu, uważanym przez księgarzy za “martwy sezon”. Zdarzyło się nieprawdopodobne: piętnastotysięczny nakład został wykupiony w jeden miesiąc.

Wypuszczono jeszcze piętnaście tysięcy, ale również one od razu zostały wykupione. To wydarzenie nie tak widowiskowe jak sensacje, przedstawiane przez prasę, ono w ogóle wychodzi poza ramy pojęć o sensacjach nadzwyczajnością stojacych za nim wywodów. W te wywody trudno uwierzyć. Trudno uwierzyć, że obraz Anastazji zmienia świadomość społeczeństwa.

Czytający doświadczają potrzeby ku działaniu. Ludzie w Rosji i za jej granicami na własną rękę organizują czytelnicze kluby i centra, nazywając je jej imieniem.

Nowosybirski zakład medycznych preparatów wypuszcza cedrowy olej, o którym ona mówiła. W niewielkiej wioseczce Nowosybirskiego okręgu miejscowi mieszkańcy rekonstruują urządzenia, usiłują otrzymać leczniczy olej według jej technologii, im pomagają z miasta.

Ale to ona mówiła, że odrodzą się syberyjskie wsie, że do rodziców zaczną wracać dzieci.

Ona przekieruje potok pielgrzymów od zamorskich świętości ku rodzimym. Tylko przez dwa ostatnie lata dolmeny w okolicach Gelendżyka, o których ona opowiedziała, zwiedziło więcej niż pięćdziesiąt tysięcy jej czytelników. Wokoło zapomnianych wcześniej świętości teraz wysadzają ludzie kwiaty i ogrody. W różnych miastach wysadzają cedry i inne rośliny według jej metody.

Decyzją kierownika administracji Tomskiego okręgu założono przedsiębiorstwo “Syberyjskie dzikorosnące owoce”. Wysłali do Moskwy cztery tysiące sadzonek cedru.

O niej mówią naukowcy. To jej obraz żywy samowpływajaca substancja już góruje nad Rosją. Ale tylko li nad Rosją?

Kobiety w Kazachstanie zbierają pieniądze na kręcenie filmu o Anastazji; Rany, kazachskie kobiety chcą, żeby był film o syberyjskiej pustelnicy!

To jej obraz zaczyna dokądś prowadzić ludzi. Dokąd? Jaką siłą? Kto jej pomaga? Możliwe, ona sama posiada jakąś niewiarygodną, nieznaną wcześniej siłę. Ale dlaczego ona jak dawniej pozostaje na swojej polance, jak dawniej grzebie się z jakimiś żuczkami?

Póki mądrale rozważają, istnieje ona w ogóle czy nie istnieje, ona po prostu działa. Przejawy jej działań można zobaczyć, dotknąć, spróbować na smak. Co oznacza ta nauka obrazowości?

Te myśli wtedy, w tajdze, trochę przerażały. Pragnąłem jak najszybciej zaprzeczyć lub utwierdzić się w nich, ale obok tylko ona, zapytać można tylko ją.

Zaraz zapytam... Ona nie jest zdolna kłamać... Zaraz zapytam.

-Anastazjo, powiedz... Powiedz, ty naukę obrazowości znasz perfekcyjnie? Posiadasz wiedzę dawnych tych kapłanów?

Z niepokojem czekałem na jej odpowiedź, ale bez niepokoju spokojny głos odpowiedział:

- wiem to, co praojciec mój tym kapłanom wykładał. I to, co powiedzieć ojcu kapłani nie dali. I nowe jeszcze sama poznać, poczuć usiłowałam.

- Teraz zrozumiałem! Przypuszczałem! Naukę obrazowość lepiej od wszystkich poznałaś ty. I ty przed ludźmi stanęłaś, sama swój obraz stworzywszy. Dla wielu ty jesteś boginią, dobrą leśną czarodziejką, mesjaszem. Tak w listach piszą o tobie czytelnicy. Mi mówiłaś, niby pycha, egoizm - to grzech wielki, że szczerze powinienem wszystko pisać. I pokazałem się przed wszystkimi jako niedorozwinięty, ale ty sama przy tym powyżej wszystkich się wywyższyłaś, i to, że będzie tak, zawczasu sama o tym wiedziałaś.

- Władimirze, niczego przed tobą ja nie skrywałam. Anastazja podniosła się z trawy, naprzeciwko mnie stała, ręce opuszczone, prosto w oczy patrzy i kontynuuje: - Mój obraz tylko teraz nie dla każdego zrozumiały. Ale obraz ten, drugi, kiedy przed ludźmi stanie, także bedzie i mój. Podobny mój obraz będzie do sprzątaczki, która tylko pajęczynę z najważniejszego zdejmuje.

- Jaką pajęczynę? Powiedz jaśniej, Anastazjo, jeszcze co chcesz stworzyć?

- Przed ludźmi chcę obraz Boga ożywić. Jego wielkie marzenie dla każdego zrozumiałym uczynić. Jego dążenia w miłości każdy żyjący będzie mógł poczuć. Dzisiaj w tym życiu będzie mógł stać się szczęśliwym człowiek. Dzieci dzisiejszych ludzi wszystkie będą żyć w Jego Raju. Ja nie sama. Ty nie sam. I raj stanie się wspólnym stworzeniem.

- Poczekaj, poczekaj. Teraz rozumiem, twoje słowa zniszczą wiele nauk. Ich autorzy, zwolennicy, rzucą się nie tylko na ciebie, ale i mnie sponiewierają. A mi po co te problemy? Nie będę pisać wszystkiego, co o Bogu powiesz.

- Władimirze, przestraszyłeś się tylko przyszłej nie wiadomo z kim walki.

- Tak, wszystko zrozumiale dla mnie. Natrą wszyscy ci, którzy na różnych konfesji stoją czele. Swoich fanatyków-zwolenników na mnie będą napuszczać.

- Nie ich - siebie się boisz, Władimirze. Wstydzisz się sam stanąć przed Bogiem. Nie wierzysz w nowy obraz życia swój. Uważasz, że nie będziesz mógł się zmienić.

- Przy czym tu ja? Mówię o obrońcach religii. I tak już wielu z nich na twoje wypowiedzi reaguje.

- I cóż mówią oni tobie?

- Różnie mówią. Niektórzy niedobrze się wypowiadają, niektórzy przeciwnie, jeden kapłan prawosławny z Ukrainy ze swoimi parafianami do mnie przyjeżdżał, by twoje wypowiedzi podtrzymać. Ale on jest wiejskim kapłanem.

- I cóż z tego, że wiejskim był przyjeżdżajacy do ciebie kapłan?

- A to, że są jeszcze inni, wysokopostawieni. Im wszyscy podlegają. Wszystko od nich zależy.

- Ale przecież i ci, wysokopostawieni, jak o nich mówisz, niegdyś też w małych cerkwiach służyli.

- Nieważne to. Wszystko jedno pisać nie będę, póki choć ktokolwiek z przywódców poważnej świątyni... Tak co ja mówię, ty przecież sama wszystko możesz naprzód opowiedzieć. Ot i powiedz, kto będzie przeciwstawiać się, a kto tobie pomoże. I znajdzie się choć ktokolwiek, kto zacznie pomagać?

- Jakiej że kapłan rangi ciebie może przekonać by odważniejszym być, Władimirze?

- Nie poniżej proboszcza lub biskupa możesz mi wymienić kogokolwiek?

Tylko na moment pomyślała, jakby wpatrując się i w czas, i w przestrzeń jednocześnie.

I zabrzmiała odpowiedź nieprawdopodobna:

-Już pomógł, po nowemu powiedziawszy słowa o Bogu, papież Jan Paweł, - odpowiedziała Anastazja, - obrazy Chrystusa i Mohameta połączą w przestrzeni energie swoje, w jedno zleją się z nimi obrazy inne. Jeszcze ziemski znajdzie się prawosławny patriarcha, i szanowane przez stulecia przez niego powiedziane będzie. Ale będą najważniejsze ze wszystkiego, zewnętrznie zwyczajne porywy natchnienia. Dla Ciebie ziemski ich status ważny, ale przecież od wszystkiego na świecie prawda ważniejsza.

I zamilczała, opuściwszy oczy, Anastazja, jakby coś nagle obraziło ją. Jakby złapał ją skurcz w gardle, a ona go przełyknęła i westchnęła. Potem dodała: - Przepraszam, skoro niezrozumiałe dla twojej duszy wyjaśniłam. Póki co nie wychodzi, ale postaram się bardziej zrozumiała być, tylko ty ludziom opowiedz...

- O czym?

- O tym, co ukryć przed nimi tysiąceciami się dąży. O tym, że każdy w jedno moment może w pierworodny ogród Stwórcy wejść i z nim tworzyć wspólne przepiękne stworzenie.

Czułem, jak narasta w niej poruszenie. I sam zacząłem jakiegoś powodu się niepokoić i powiedziałem: - Ty nie niepokój się, mów, Anastazjo, ja, może być, będę mógł zrozumieć i napisać.

A w tym, co dalej powiedziała ona, była sama rzeczowość, prostota. Już potem, analizując i przypominając sobie jej słowa, zacząłem rozumieć, - jakiś jest, może, i niemały sens w jej słowach: “Zwróćcie sobie, ludzie, Ojczyznę swoją”. A wtedy, w lesie, spytałem ponownie Anastazję: - zrozumiałem, jak wszystko to będzie się odbywać. Zrozumiałem, jeśli ty z łatwością jesteś zdolna przywoływać obrazy z życia tysiącletniej przeszłosci, to, znaczy, tobie znane są wszystkie nauki, traktaty i odkryjesz ludziom je?

- Znane mi są nauki, które w ludziach oddawanie czci wywoływały.

- Wszystkie?

- Tak, wszystkie.

- I wjedzę możesz w całości przedstawić?

- Mogę. Tylko dlaczego na to tracić czas?

- Ale czy ty nie chcesz, by ludzkość poznała dawne nauki? Ty mi o nich opowiesz, ja w książce napiszę.

- I co potem? Co z ludzkością w rezultacie się stanie, jak sądzisz?

- Jak co? Mądrzejsza ona się stanie.

- Władimirze, cała akurat pułapka ciemnych sił w tym, że mnóstwem nauk one chcą najważniejsze przed człowiekiem skryć. Część prawdy, tylko dla rozumu przedstawiona w traktatach, od głównego starannie odwodząc.

- A dlaczego że wtedy tych, którzy nauki przedstawiają, ludzie nazywają mędrcami?

- Władimirze, jeśli pozwolisz mi, ja przypowieść opowiem tobie. Tę przypowieść, którą jeszcze tysiąc lat temu w zacisznych miejscach szeptem sobie przekazywali mędrcy. Wiele wieków nikt jej nie słyszał.

- Opowiedz, jeżeli uważasz, że przypowieść może coś objaśnić.

Rozdział 25 - Dwóch braci

W jakich czasach zupełnie nieważnie, małżonkowie żyli. Długo nie mieli dzieci. W podeszłym wieku żona urodziła dwóch synów, dwóch bliźniaków, dwóch braci. Ciężki ten poród był, i kobieta, rodząc dwóch synów, do innego świata wkrótce odeszła.

Ojciec niańki wynajmował, starał się uchować dzieci i uchował, i do czternastu lat wychowywał. Ale umarł sam, kiedy piętnasty roczek szedł synom. Pochowawszy ojca, dwóch braci w boleści w żałobie siedzieli. Dwóch braci-bliźniaków. Ich trzy minuty dzieliły w pojawieniu się na świat, i dlatego wśród dwóch jeden uważał się starszym, drugi - młodszym. Po milczeniu bolesnym brat starszy odezwał się: - Ojciec nasz, umierając, swoje zmartwienie wyjawił nam o to, że mądrości życia nie zdążył nam przekazać. Jak będziemy żyć bez mądrości razem, mój młodszy bracie? Nieszczęśliwym ród bez mądrości nasz będzie się przedłużał. Z nas mogą się naśmiewać ci, którzy zdążyli mądrość od ojców przyjąć.

- Ty nie smuć się, - młodszy starszemu powiedział, - w zamyśleniu często bywasz, może, czas tak rozstrzygnie, że ty w zamyśleniu mądrość i poznasz. Będę robić wszystko, co powiesz ty. Ja bez zamyślania się żyć mogę, i wszystko jedno mi żyje się przyjemnie. Mi radośnie, kiedy dzień następuje, i kiedy jest zachód. Ja będę po prostu żyć, pracować w gospodarstwie, ty - mądrość poznawać.

- Zgadzam się, - starszy młodszemu odpowiedział, - tylko nie można, zostawszy w domu, mądrości odszukać. Tu nie ma jej, przez nikogo tu nie pozostawiona ona, nikt ku nam sam nie przyniesie jej. Ale ja zdecydowałem, jestem starszym bratem i powinienem sam dla nas obu, dla rodu, co w wiekach trwać bedzie, całą mądrość, która na świecie jest, znaleźć. Znaleźć i przynieść do naszego domu, i podarować potomkom rodu naszego i nam. Wszystko, co jest cenne od naszego rodzica, ze sobą wezmę i obejdę cały świat, wszystkich mędrców z różnych krajów, poznam wszystkie nauki ich i do domu rodzinnego wrócę.

- Twoja długa będzie droga, - brat młodszy ze współczuciem powiedział, - jest koń u nas, weź konia, bryczkę, jak najwiecej naładuj dobra, żeby mniej biedować w drodze. Ja w domu pozostanę i będę oczekiwać mądrzejszego ciebie.

Na długo bracia się rozstawali. Mijały lata. Od mędrca szedł do mędrca, od świątyni do świątyni, nauki poznawał wschodu, zachodu, na północy bywał i na południu starszy brat. Wspaniała pamięć u niego była, rozum ostry łapał wszystko szybko i lekko zapamiętywał.

Lat sześćdziesiąt po świecie szedł brat starszy. Stały się włosy i broda jego siwymi. Dociekliwy rozum wciąż wędrował i mądrość poznawał. I zaczął się uważać z ludzi najmadrzejszym siwy wędrowiec. Gromadą podążali za nim uczniowie. On głosił rozumom dociekliwym mądrość szczodrze. Jego słuchali z zachwytem i ci, którzy młodzi byli, i staruszkowie. I naprząd o nim wielka szła sława, osady zawiadamiając na drodze o mędrca przyjsciu wielkim.

I w aureoli sławy okrążony przez tłum uczniów uniżonych, ku osadzie, gdzie w domu był urodzony, z której odszedł on jako młodzieniec piętnastoletni, gdzie nie był sześćdziesiąt on lat, coraz bliżej podchodził siwy mędrzec. Wszyscy ludzie z osady powitać go przyszli, i młodszy brat z podobną siwizną naprzeciw wybiegł z radością, i głowę skłonił przed bratem-mędrcem. I w rozczuleniu radosnym szeptał:

- Pobłogosław mnie, mój bracie-mędrcze. Wejdź do naszego dom, obmyję nogi ja twoje po drodzy długiej. Wejdź do naszego domu, mój mądry bracie, i odpocznij.

Majestatycznym gestem wszystkim uczniom swoim kazał mędrzec zostać na pagórku, przyjąć dary od witajacych, rozmowy mądre prowadzić i do domu wszedł za bratem młodszym. Siadł przy stole zmęczony w izbie przestronnej wielki i siwy mędrzec. I młodszy brat zaczął ciepłą wodą jego nogi obmywać i słuchać mowy brata-mędrca. I mówił mu mędrzec:

- spełniłem swój obowiązek. Poznałem nauki wielkich mędrców, swoją naukę stworzyłem. Ja w domu nie na długo się zatrzymam, teraz innych uczyć, - w tym mój los. Ale raz tobie obiecałam do domu mądrość przynieść, obiecane wykonując, ja u ciebie dzień pogoszczę.Przez ten czas prawdy najmadrzejsze tobie, mój młodszy bracie, ja przekażę. Oto pierwsza: wszyscy ludzie powinni żyć w ogrodzie przepięknym.

Czystym, z ładnym haftem ręcznikiem nogi wycierając, krzątał się, wciąż dogadzać próbując młodszy starszemu i mówił mu: - Spróbuj, na stole przed tobą leżą plony z ogrodu naszego, sam dla ciebie lepsze zebrałem.

Plony różnorodne przepiękne smakował mędrzec w zamyśleniu i kontynuował: - Trzeba, żeby każdy na ziemi żyjący człowiek sam rodowe drzewo posadził. Kiedy umrze, to drzewo dla jego potomków dobrą pamięcią się ostanie. Ono i powietrze do oddychania potomkom będzie oczyszczać. Wszyscy my dobrym powietrzem powinniśmy oddychać. Pośpieszył się młodszy brat, zakrzątał się, powiedział: - Przepraszam, mój mądry bracie, zapomniałem otworzyć okno, żebyś powietrzem ty świeżym pooddychał. - Zasłonkę odsunął, otworzył na oścież okno i kontynuował: - Oto powietrzem dwóch cedrów pooddychaj. Ich je posadziłem tego rok; kiedy odchodziłeś. Jeden swoją łopatką dołek wykopałem dla sadzonki, a dla drugiego dołek twoją łopatką wykopałem, którą bawiłeś się kiedyś, w dzieciństwie naszym.

Mędrzec w zamyśleniu na drzewa spoglądał, potem powiedział: - Miłość′ - wielkim jest uczuciem; Nie każdemu w miłości życie przeżyć jest dane. I mądrość jest wielka - ku miłości dnia każdego każdy powinien dążyć.

- O, jaki ty mądry, mój starszy bracie! - wykrzyknął młodszy. - Wielkie poznałeś mądrości, i gubię się przed tobą, przepraszam, nie poznałem cię nawet ze swoją żoną, - i krzyknął ku drzwiom się zwracając: - Staruszko, gdzie że ty, moja kuchareczko?

- Tak oto że ja, - we drzwiach wesoła staruszka się ukazała, niosąc na półmisku pierogi parujące. - Ja przy pierogach się zatrzymałam.

Postawiła na stół pierogi, wesoła staruszka figlarny gest śmieszny przed braćmi zrobiła. I blisko ku bratu młodszemu, swojemu małżonkowi, podeszła, powiedziała półszeptem, ale szept ten usłyszał starszy brat: - Z twojego powodu, mężu, wybacz mi, odejdę teraz, przyłożyć się powinnam.

- Tak co że ty, niemądra, nagle odpoczywać się zdecydowałaś. U nas gość drogi, mój brat rodzony, a ty...

- Nie ja, kręci mi się w głowie, i mdli z lekka.

- I od czego że tak mogło u kuchareczki u ciebie się zdarzyć?

- Może, sam ty winien, znowu, pewnie, dziecko u nas się rodzi, - ze śmiechem rzekła staruszka, uciekając.

- Przepraszam, mój bracie, - winił się młodszy brat zmieszanie przed starszym, - nie zna ceny mądrości, zawsze wesoła ona była i do starości oto wesołkiem pozostała.

Zamyślony mędrzec coraz dłużej pozostawał. Zamyślenie jego szum dziecięcych głosów przerwało. Usłyszał je mędrzec, powiedział: - Dążyć by wielką poznać mądrość powinien każdy człowiek. Jak wychować dzieci szczęśliwymi i sprawiedliwymi we wszystkim.

- Opowiadaj, mądry bracie, chcę szczęśliwymi swoje dzieci i wnuki uczynić, widzisz, oto weszli oni, hałaśliwe moje wnuczęta.

Dwóch chłopców nie starszych niż sześć lat i dziewczynka lat cztery we drzwiach stali i spierali się między sobą. Uspokoić próbując dzieciaki, brat młodszy szybko im powiedział: - szybko mi mówicie, co u was się stało, hałaśliwych, i nie przeszkadzajcie nam w rozmowie.

- Oj, - mniejszy chłopak wykrzyknął, - dwa dziadki z jednego sie zrobiły. Gdzie nasz, a gdzie nie nasz, jak rozstrzygnąć?

- Tak oto że nasz dziadulek siedzi, czy to nie jasne? I do młodszego z braci maleńka wnuczka podbiegła, do nogi policzkiem się przytuliła, za brodę targała i szczebiotała: - Dziadulku, dziaduleczku, ku tobie śpieszyłam ja sama, żeby pokazać, jak tańczyć się nauczyłam, a bracia sami za mną się doczepili. Jeden z tobą chce rysować, on, widzisz, tabliczkę i kredę przyniósł. Drugi flet niesie i dudę, on chce, byś ty mu na dudzie i na flecie pograł. Dziaduleczku, dziaduleczku, ale ja przecież pierwsza ku tobie iść się zdecydowałam. Ty wszystkim im tak powiedz. Odpraw, dziaduleczku, ich stąd.

- Nie, pierwszy szedłem rysować, ze mną brat już potem zdecydował się iść, żeby na flecie pograć. - Zauważył wnuk z kawałkiem tabliczki cienkiej.

- Was dwóch dziaduleczki, wy rozstrzygnijcie, - wnuczka szczebiotała, - kto pierwszy szedł z nas? Tak rozstrzygnijcie, żebym ja pierwsza była, bo zapłaczę gorzko z żalu.

Z uśmiechem i smutkiem na wnuczęta patrzył mędrzec. Odpowiedź przygotowując mądrą, naprężał na czole zmarszczki, ale niczego nie mówił. Zakrzątał się młodszy brat, nie dał trwać pauzie wynikłej i szybko wziął z dziecięcych rąk flet i, nie pomyślawszy, powiedział: - Powodu nie ma do sporu w ogóle u was. Tańcz, piękność moja i żabko, ja przygram tańcu na flecie. Na dudzie pomoże mi grać mój miły muzykant. A ty, artysto, narysuj, co dźwięki muzyki rysują, i jak tańczy taniec baletnica, narysuj. Dalej, szybko razem wszyscy do dzieła.

Brat młodszy z fletu melodię wesołą i przepiękną wydobył, i wnuki z zainteresowaniem wszystkie jednocześnie wtórowali mu, swoje ulubione przedstawiając. Na dudzie starał się nie spóźniać w melodii wielki, w przyszłosci znany muzyk. Jak baletnica, skakała mała pociecha, cała uradowana, radośnie przedstawiała taniec swój. Malarz przyszły obraz radosny rysował.

Mędrzec milczał. Mędrzec poznał... Kiedy skończyła się zabawa, wstał:

-pamiętasz, bracie mój młodszy, klin stary ojca i młotek, mi daj je, ja główną swoją lekcję na kamieniu wyciosać chcę. Teraz odejdę. Na pewno, nie wrócę. Mnie nie zatrzymuj, nie czekaj.

Odszedł brat starszy. Siwy mędrzec z uczniami do kamienia podszedł, ścieżka ten kamień omijała. Ścieżka, co wędrowców za mądrością wołała do krajów dalekich od w domu swojego. Dzień przechodził, noc nastawała, siwy mędrzec pukał, rąbał na kamieniu napis. Kiedy zakończył wyczerpany siwy staruszek, jego uczniowie na kamieniu przeczytali napis: “Czego szukasz, wędrowcze, - wszystko z sobą niesiesz, i nie znajdując nowego tracisz z każdym krokiem”.

Anastasija zamilczała, przypowieść opowiedziawszy, i patrzy pytającymi oczyma co zrozumiałem z przypowieści? - myśli, zapewne.

- Ja, Anastazjo, zrozumiałem z przypowieści, że wszystkie mądrości, o których starszy brat opowiadał, młodszy brat w życie wcielił. Ale tylko nie rozumiem, kto brata młodszego wszystkich tych mądrości nauczył?

- Nikt. Wszystkie mądrości Wszechświata w każdej duszy ludzkiej zachowane na wieczne czasy od momentu stworzenia duszy. Tylko mędrkując chytrze, sobie dogadzajac od głównego odwodzą często dusze mędrcy.

-Od głównego? Ale główne - w czym?

Rozdział 26 - Każdy może budować dom

- A najważniejsze, Władimirze, to, że i dzisiaj każdy może budować dom. Sobą Boga czuć i żyć w raju. Jedno mgnienie tylko żyjących na ziemi ludzi dziś od raju oddziela. Uświadomienie u każdego wewnątrz. Kiedy uświadomieniu postulaty nie przeszkadzają... Wtedy, Władimirze, popatrz...

Anastazja nagle wesoła się stała. Chwyciła za rękę mnie i, ciągnąc ku brzegowi jeziora, gdzie goła ziemia była, mówiła szybko w biegu:

-Zaraz. Ty wszystko zaraz zrozumiesz. I ludzie wszystko zrozumieją, czytelnicy moi, twoi.

Oni sobą sedno ziemi określą, swoje przeznaczenie sobie uświadomią. Zaraz, Władimirze, oto, zaraz, my w myślach będziemy budować dom! I ty, i ja, i wszyscy oni. I, zapewniam Cię, uwierz mi, myśl każdego zetknie się z myślą Boga. Do raju otworzą się drzwi. Chodźmy, chodźmy szybciej. Narysuję pałeczką na brzegu... My razem dom zbudujemy z tymi, którzy w przyszłości z przez ciebie zdaniami zapisanymi się zetkną. W jedno ludzka myśl się zleje. Zdolność Boga w ludziach jest, w rzeczywistości wymyślone przetwarzać. I nie jeden dom będzie na ziemi stać. Absolutnie każdy w tych domach zdoła sobie uświadomić. Sam będzie mógł czuć i rozumieć dążenia boskiego marzenia. Będziemy budować dom! Oni, i ja, i ty!

- Anastazjo, poczekaj. Jest bardzo dużo różnych projektów domów, w których ludzie nowocześni żyją. Jaki że może sens być w tym, że ty jeszcze jeden kolejny projekt zaproponujesz?

- Władimirze, ty nie tylko wysłuchaj mnie. Poczuj wszystko, co narysuję ja, i umysłowo projekt sam dorysuj, i każdy niech go ze mną rysuje. O Boże! Ludzie, choć spróbujcie, proszę!

W jakimś radosnym niepokoju Anastazja jakby drżała. Wzywała ku ludziom, i we mnie coraz większe zainteresowanie zaczęło powstawać ku jej projektowi. I z początku on prostym się wydawał mi, i w tym samym czasie odczucie powstawało, jakby tajemnicę niezwykłą przed wszystkimi pustelnica Anastazja otkrywała. Cała tajemnica w niezwykłej prostocie była, a jeśli po kolei, oto jak wszystko brzmiało.

Anastazja kontynuowała: - Wpierw wybierz sobie z wszystkich możliwych miejsc przychylnych na ziemi swoje, tobie spodobawsze się miejsce. Miejsce, w którym ty chciałbyś żyć. W którym pragniesz by i dzieci mogły swoje życie przeżyć. I przez prawnuki swoje zostaniesz dobrze zapamiętany. W tym miejscu klimat dla ciebie przychylny powinien być. W tym miejscu na wieki jeden hektar ziemi sobie weź.

- Ale ziemi wziąć nikt teraz nie może po prostu na życzenie. Ziemię teraz sprzedaje się tylko w tych miejscach, gdzie sprzedawać chcą.

- Tak, niestety, tak wszystko i się odbywa. Obszerna ojczyzna, ale nie ma na niej nawet hektara ziemi twojej, gdzie mógłbyś dla swoich dzieci, potomków, stworzyć ty rajski zakątek. Jednakże nastał czas zaczynać. Ze wszystkich praw istniejących skorzystać można z najbardziej przychylnych.

- Praw wszystkich, oczywiście, ja nie znam, ale jestem pewny tego, że nie ma prawa u nas, pozwalającego każdemu na wieki mieć jakaś ilość ziemi. W dzierżawę fermerom dają i więcej hektarów, ale co najwyżej; na dziewięćdziesiąt dziewięć lat.

- Cóż, na początek można brać na krótszy termin, ale szybko trzeba tworzyć prawo, żeby ojczyzna u każdego była, ziemia. Od tego rozkwit zależy państwa. I jeśli nie ma tak ważnego prawa, tak, znaczy, je trzeba stworzyć.

- To łatwo powiedzieć, a zrobić trudniej. Prawa Duma Państwowa ustala. Ona powinna do Konstytucji jakąś poprawę lub rozdział wnieść. A w Dumie partie między sobą się spierają, nijak nie mogą w kwestii ziemi zdecydować.

- Skoro nie ma w sile partii takiej, żeby ojczyznę dla każdego mogła prawem zalegalizować, wtedy stworzyć taką partię trzeba.

- A kto ją stworzy?

- Ten, kto o domu stworzonym przeczyta i uświadomi sobie, co oznacza ojczyzna dla każdego, dla każdego żyjącego dzisiaj człowieka, i przyszłej całej ziemi.

- No, zgoda z tymi partiami. Ty lepiej o swoim domu niezwykłym opowiedz. Mi zaciekawiło, co ty nowego do projektowania będziesz mogła wnieść. Dawaj wyobraźmy sobie, że ktoś posiadł hektar ziemi. Nie rajski, a jakikolwiek burzanem porośnięty, lepszego, na pewno, nie dadzą. I oto stoi on na swoim hektarze - dalej co?

- Władimirze, sam pomyśl, także pomarz. Jakie działania twoje mogłyby być, kiedy ty na swojej ziemi będziesz stać?

Rozdział 27 - płot

- Na początku... no, na początku trzeba wszystko, oczywiście że, ogrodzić płotem. Bo kiedy materiały zaczniesz na budownictwę willi zwozić, rozkraść je mogą. Tak i kiedy posiejesz, mogą urodzaj potem kraść. Czy ty jesteś przeciw płotu?

- Nie jestem przeciw. Nawet zwierzęta wszystkie znaczą terytorium swoje. Ale tylko z czego ty swój płot zbudujesz?

- Jak - z czego? - z desek. Nie, poczekaj. Z desek drogo może wyjść. Na początku słupy trzeba wkopać i drutem kolczastym otoczyć działkę. A potem mimo wszystko z desek, żeby nie widać było, co za płotem się dzieje.

- I ile lat płot może stać z desek bez remontu?

- Jeśli dobry materiał, jeśli się go pomaluje lub naoliwi i słupy w tej części, która w ziemi, smołą się pomaluje, lat pięć bez remontu postoi, i nawet więcej może.

- A potem?

- Potem podreperować, podmalować płot trzeba, żeby nie zgnił.

- Tak, znaczy, wciąż trzeba będzie płotem się opiekować tobie. A twoim dzieciom lub wnukom jeszcze więcej on trosk dostarczy. Nie lepiej li wszystko: oburządzić tak, żeby dzieciom kłopotu nie dostarczać, nie martwić ich spojrzeń gnijącą strukturą? Dawaj pomyślimy, jak zrobić trwalszy i długowieczny płot, żeby dobrym słowem ciebie twoi potomkowie mogli wspominać

- Oczywiście, można długowieczny. Któż takiego nie zechce! Na przykład, można zrobić słupy ceglane i fundament ceglany, a między słupami kraty z żalaza odlane, one nie rdzewieją. Taki płot może nawet sto lat postać. Ale jego wybudowanie tylko bardzo bogatych ludzi stać. Wyobraź sobie, hektar - to że czterysta metrów po obwodzie. Taki płot nie jedną setkę tysięcy rubli będzie kosztować, a może i miliony rubli wyniesie. No za to on sto-dwieście lat postoi lub więcej. Go można z wzorami jakimiś rodowymi wykonać. Potomni będą patrzeć i wspominać pradziada, a wszyscy dookoła zazdrościć im.

- Zazdrość to niedobre uczucie. Zaszkodzi ono.

- No, tu nic nie zrobisz. Mówię że tobie, dobrym płotem ogrodzić hektar niewielu będzie mogło.

- Znaczy, trzeba inny płot wymyślić.

- Jaki inny? Ty sama możesz zaproponować?

- Nie lepiej li, Władimirze, zamiast mnóstwa słupów, po pewnym czasie gnijących, drzewa posadzić?

- Drzewa? I co że, do nich potem przybić...

- Po co że przybijać? Oto popatrz, w lesie drzew mnóstwo rośnie w półtora-dwu metrach od siebie ich pnie.

- Tak, są, rosną... Ale między nimi pusto. Nie wyjdzie płot.

- Ale można między nimi posadzić krzaki niemożliwe do przebycia. Ty popatrz uważnie, wyobraź sobie, jaki płot przepiękny może wyjść. U wszystkich troszeczkę inny będzie on. I każdy radować będzie wzrok. I wspominać przez wieki twórcy przepięknego płotu potomni będą, i na remont ich czasu nie będzie zabierał płot i pożytek przyniesie. Nie tylko jako ogrodzenie będzie funkcja jego. U jednego płot zestawić trzeba z brzóz w szeregu rosnących. Inny z dębu. A ktoś w twórczym porywie kolorowy, jak w baśni, zrobi płot.

- Jaki kolorowy?

- Drzewa różnokolorowe posadzi. Brzózki, klon, i dąb, i cedr. Wplecie jarzębinę z gronami, czerwienym palącymi się kolorem, między nimi jeszcze posadzi i kalinę. Czeremsze, bzom miejsce zostawi. Przecież wszystko przemyśleć można na początku. Poobserwować każdemu trzeba, jak co rośnie według wysokości, jak rozkwita na wiosnę, jak będzie pachnieć i jakie ku sobie przyciąga ptaki. I twój płot śpiewającym będzie, roztaczającym aromat, i spojrzenia twojego nigdy nie zmęczy, w dzień każdy zmieniając półtony swoich obrazów. To wiosny kolorem rozkwitnie, to jesieni barwiami zapłonie.

- No, ty, Anastazjo, jesteś jak poetka. Prosty płot, a jak wszystko poprzekręciłaś! Wiesz, mi bardzo spodobała się taki zwrot. I jakże ludzie wcześniej tego nie rozumieli? Ani malować go nie trzeba, ani reperować. A kiedy wyrośnie wielki, jeszcze i na drzewo wykorzystać można, a w zamian nowe sadzić drzewa, zmieniać obraz, niby rysować. Oto tylko długo taki płot wysadzać trzeba będzie. Jeśli co dwa metry wysadzać drzewa, to trzeba wykopać dwieście dołków pod sadzonki. Tak jeszcze krzaki między nimi posadzić. A techniki, oczywiście, powiesz, wykorzystywać nie wolno.

- Na odwrót, Władimirze. Ją dla danego projektu odrzucać nie warto. I wszystko, co przejawem ciemnych sił się jawiło, trzeba do jasnego zwrócić. By szybciej projekt zamyślony w życie wcielić, można pługiem po obwodzie działki rów wykopać, i sadzonki do niego wstawić. Od razu wszystkie sadzonki i nasiona krzaków posadzić, które zdecydowałeś się między drzewami posadzić. Potem pługiem znów wzdłóż przejechać i zawalić ziemią. Kiedy jeszcze nie ubita ziemia, poprawić, wyrównać w szeregu każdą z sadzonek.

- Pożądnie, tak przez dwa dni lub trzy i samemu można cały płot wznieść.

- Tak.

- Oto tylko żal, że taki płot zanim wyrośnie, przeszkodą dla złodziei służyć nie będzie. A czekać, póki on wyrośnie, trzeba będzie długo. Cedr, dąb - one przecież powoli rosną.

- Ale szybko podrośnie brzózka i osika, między nimi szybko wyrosną krzaki. Jeśli się śpieszysz, to sadzonki drzew i dwumetrowe można od razu posadzić. Kiedy brzózka wyrośnie i będzie można spiłować ją i dla potrzeb gospodarstwa zastosować, dorastające cedr i dąb zastąpią spiłowane.

- No, zgoda, nad żywym płotem można się zastanowić. On bardzo mi się spodobał. Teraz powiedz, jakiej konstrukcji willę ty widzisz na działce?

- Być może, wpierw działkę rozplanujemy, Władimirze?

- Ty co na myśli masz, grządki różne dla pomidorów, ziemniaków, ogórków? Tak tym kobiety zazwyczaj się zajmują. Mężczyźni budują dom. Myślę, że trzeba od razu zbudować jeden dom większy, willę szykowną w europejskim stylu, żeby potomne wnuki dobrym słowem wspominały. Drugi domek mniejszy, dla służby. Działka przecież duża. Na niej pracować wiele trzeba.

- Władimirze, jeśli prawidłowo wszystko zrobić na początku, służba tobie będzie niepotrzebna. Z wielką przyjemnością, z miłością wszystko otaczające tobie i dzieciom wszystkim twoim, i wnukom będzie służyć.

- Takiego nie dzieje się u nikogo. Nawet u działkowców twoich ukochanych. Oni ziemie mają arów pięć, no, sześć, i to na nich od rana do wieczora pracują wszyscy. A tu hektar. Tak na niego samych nawozów, obornika potrzeba nie mniej niż dziesiątki przyczep każdego roku zwozić.

Obornika masę trzeba po dzielnica rozrzucić, przekopać potem całą ziemię. Inaczej słabo wszystko będzie rosnąć. Jeszcze jakichś nawozów trzeba dodawać, je w sklepach specjalnych sprzedają w workach. A jeśli nie użyźnić, nieurodzajną gleba się stanie. I agronomowie, którzy nauką o ziemi się zajmują, to wiedzą, i działkowcy doświadczalnie sami tym się przekonali. Mam nadzieję, że z tym, że ziemię trzeba nawozić, zgadzasz się ty.

- Oczywiście, ziemię trzeba nawozić, ale przy tym nie trzeba się trudzić. Bóg wszystko zawczasu wymyślił tak, że bez wysiłków dla ciebie fizycznych, monotonnych, żyzna i w idealnym stanie będzie ziemia, gdzie zechcesz żyć. Ty tylko musisz z Jego zetknąć się myślą. Pełnię Jego systemu czuć, a nie jedynym tylko rozumem rozwiązywać.

- Tak dlaczego że teraz nigdzie i nic na ziemi nie nawozi się według systemu Boga?

- Władimirze, ty teraz znajdujesz się w tajdze. Popatrz wokoło, jak wysokie drzewa, ich pnie potężne. Między drzewami trawa, krzaki. Malina jest, porzeczka... tak mnóstwo wielkie wszystkiego rośnie w tajdze dla człowieka. A z ludzi nikt nawet przez tysiące przeszedłszych lat w tajdze ani razu ziemi nie użyźniał. Ale pozostaje urodzajną ziemia. Jak myślisz, przez kogo i jak ona jest użyźniana?

- Przez kogo?... Nie wiem, przez kogo i jak. Ale fakt rzeczywiście przytoczyłaś poważny. Tak, dziwnie wciąż jakoś z człowiekiem się dzieje. Powiedz sama, dlaczego w tajdze nie są potrzebne nawozy różne?

- Myśl i system Boga nie jest zakłócony w tajdze do stopnia takiego, jak tam, gdzie człowiek żyje dzisiaj. W tajdze z drzew spada listowie, i małe gałązki zrywa wietrzyk. I nawozi się ziemia w tajdze listkiem i gałązką, i robaczkiem. I reguluje trawa rosnąca skład ziemi. Krzaki nadmiar kwaśnego albo zasadowego jej pomagają nautralizować. Listka, który spadł z drzewa, z nawozów tych, które znasz, żaden nie zastąpi. Przecież on, listek, w sobie energii wiele kosmosu niesie. On widział gwiazdy, słońce i księżyc. Nie po prostu widział - on współdziałał z nimi. I niech przejdzie wiele tysięcy lat, ziemia tajgowa dawać owoce będzie.

- Ale na działce, gdzie będzie zbudowany dom, nie ma tajgi.

- Tak zaplanuj! Sam las z drzew gatunków różnych posadź.

- Anastazjo, ty lepiej od razu opowiedz, jak zrobić tak, żeby gleba na działce zawsze użyźniana sama przez siebie była. To ważna sprawa, dlatego że mnóstwo innej pracy czeka. Grządki sadzić, ze szkodnikami różnymi walczyć...

- Oczywiście, można opowiedzieć w detalach i szczegółach, ale lepiej, by każdy swoją myśl, duszę i marzenie przywołał ku budowie. Intuicyjnie każdy może odczuć, co dla niego przyjemniejsze będzie i dzieciom i wnukom radość przyniesie. Jednego rozplanowania być nie może. On jest indywidualny jak twórcy-artysty wielki obraz. On u każdego swój.

- Ale ty przykłądowo opowiedz. No, jakby ogólnie.

- Dobrze - popatrz, naszkicuję trochę. Ale wpierw najważniejsze zrozum. Wszystko przez Boga stworzone jest dla dobra człowieka. Ty człowiek i możesz otaczającym wszystkim kierować. Ty człowiek! Pojąć, poczuć potraf swoją duszą, w czym prawdziwy raj ziemski...

- No a konkretniej, bez filozofii. Powiedz, gdzie co sadzić, gdzie wykopać coś. Jakie korzystnie uprawy posadzić, żeby drożej sprzedać można potem było?

- Władimirze, wiesz, dlaczego nie ma szczęścia u chłopów i fermerów dzisiejszych?

- No dlaczego?

- Większy urodzaj otrzymać dąży wielu, potem sprzedać... O pieniądzach więcej myślą, nie o ziemi. Nie wierzą sami w to, że można być szczęśliwym w rodowym swoim gnieździe, uważają, że niby szczęśliwi wszyscy w miastach. Uwierz, Władimirze, wszystko, co w duszy się tworzy, na zawnętrz koniecznie się odbije. Oczywiście, zewnętrzna konkretność także potrzebna, dawaj przykładowo wyobrazimy sobie razem na działce rozplanowanie. Ja tylko zacznę, a ty mi pomagaj.

- No, zgoda, pomogę. Ty zaczynaj.

- Działka nasza na pustkowiu. Pustkowie żywym płotem otoczone. Jeszcze trzy czwarte albo połowę dawaj przeznaczymy pod las, posadzimy różne w nim drzewa. Na skraju lasu, który z resztą ziemi się styka, żywopłot posadzimy z krzaków takich, żeby nie przeszły przez niego zwierzęceta i nie deptały wysianego ogrodu. W lesie, z sadzonek żywych, posadzonych blisko jedna obok drugiej, zbudujemy zagrodę, gdzie będzie żyć potem, na przykład, kózka albo dwie. Jeszcze z sadzonek zbudujemy osłonę i dla kurek-niosek. W ogrodzie wykopiemy niegłęboki staw, rozmiarem ara w dwóch. Wśród leśnych drzew krzaki maliny i porzeczki posadzimy, na skraju poziomki. Jeszcze w lesie, potem, kiedy drzewa podrosną trochę, kłody trzy puste dla pszczół postawimy wśród gałęzi. Altanę z drzew wysadzimy, gdzie ty z przyjaciółmi lub z dziećmi, ukrywszy się od gorąca, obcować będziesz mógł. I sypialnię letnią zbudujemy żywą, i twój twórczy warsztat. I sypialnię dla dzieci, i gości.

- Wspaniale! Nie las wtedy wyjdzie, a jakby i pałac.

- Tylko żywy to będzie pałac, rosnący wieczne. Tak wszystko zamyślił sam Stwórca. I człowiekow tylko zadanie wszystkiemu powinien dać. Wszystkiemu według smaku, zamysłu i sensu swojego.

- A co że od razu tak Stwórca nie zrobił? W lesie rośnie wszystko jak popadnie.

- Las jest jak książka dla ciebie, twórcy. Uważniej popatrz, Władimirze, napisane wszystko w niej przez Ojca. Oto, popatrz, trzy drzewa rosną zaledwie pół metra jedno od drugiego, ty mozesz je w szeregu sadzać i różnych innych konfiguracjach zestawić z mnóstwa podobnych im. Między drzewami krzaki, pomyśl, jak je zastosować do umilenia swojego życia. A te oto drzewa nie pozwalają trawom i krzakom między sobą rosnąć, i to możesz uwzględnić w przyszłym domu swoim żywym. Tobie tylko trzeba zadać program i korygować go według gustu swojego. Opiekować się, służć tobie, dzieciom twoim, wszystko, co w granicach będzie twojej działki, opiekować się i karmić.

- Żeby się wyżywić, trzeba ogród sadzić. A z ogrodem mocno się napocisz.

- Uwierz, Władimirze, ogród przecież też można zrobić taki, że on nie będzie ciebie mocno trudził. I tu tylko pobserwować trzeba. Między trawami, jak wszystko rosnące w lesie, mogłyby i warzywa rosnąć, przepiękne pomidory, ogórki. Ich smak o wiele tobie przyjemniejszy będzie i pożytki więcej organizmowi przyniesie, kiedy wokoło nie będzie ogołoconej ziemi.

- A zielska? Szkodniki, żuki nie zniszczą ich?

- Nie w ogóle w przyrodzie nic bezużytecznego, i chwastów niepotrzebnych nie ma. Nie ma i żuków, szkodzących człowiekowi.

- No jakże nie ma! A szarańcza albo, na przykład, stonka, ona, gadzina, ziemniaki zjada na polach.

- Tak, zjada. Tym samym i pokazuje ludziom, że zakłócają oni niewiedzą samodzielność ziemi. Przeciwstawiają się zamysłom Boskim Stwórcy. Jak mozna każdego roku w jednym i tym samym miejscu uporczywie orać, szarpiąc ziemię? Jakby ranę niezagojoną skrobakami skubać, przy tym żądając, żeby rozkosz z ran wzrastała. Stonka czy szarańcza tej działki, którą razem rysujemy, nie dotknie. Kiedy w harmonii wzrasta wszystko wielkiej, to harmonijne i płody hodującemu daje.

- Ale jeśli tak się wszystko składa koniec końców, że na działce, wymyślonej przez ciebie, nie trzeba człowiekowi ziemi nawozić, nie trzeba truciznami ze szkodnikami różnymi walczyć, pieleniem się zajmować i wszystko na niej samo rośnie, to cóż człowiekowi pozostaje robić?

- Żyć w raju. Jak Bóg tego chciał. I ten, kto będzie mógł raj taki zbudować, z myślą Boską się zetknie i stworzenie nowe wspólnie z nim uczyni.

- Jakie nowe?

Na to przyjdzie kolej, kiedy to poprzedzające się stworzy. Dawaj wyobraźmy sobie, czego my nie dokończyliśmy jeszcze.

Rozdział 28 - DOM

- Trzeba zbudować jeszcze dom solidny. Żeby dzieci, wnuki w nim żyć mogły i bez problemów. Dom ceglany, piętrowa willa z toaletą, łazienką i ogrzewaniem wody. Teraz można to zrobić w każdym prywatnym domu. Byłem na wystawie i widziałem: wiele różnych urządzeń opracowanych dla wygody w prywatnych domach. Czy znowu powiesz, nie należy stosować technokratycznych sztuczek.

- Przeciwnie, należy. Jeśli do tego są możliwość u ciebie, trzeba zmusić wszystko dobremu służyć. Ponadto, płynne przejście niezbędne w przyzwyczajeniach. Ale tylko wnukom niepotrzebny będzie dom, zbudowany przez ciebie. Oni zrozumieją, gdy podrosną. Im będzie potrzebny dom inny. Oto dlatego nie warto wysiłku zbyt wiele tracić i budować dom duży i zbyt trwały.

- Anastazjo, ty znowu podstęp jakiś przygotowałaś. Wszystko odrzucasz, zaproponowane przez mnie, i nawet dom. A ja uważam, dom, bezspornie, powinien być solidny. Mówiłaś, razem będziemy rysować projekt, a mi się sprzeciwiasz, co by ja nie powiedział.

- Oczywiście, razem. Władimirze, przecież ja nie odrzucam niczego, ja tylko wypowiadam opinie swoje. I każdy będzie mógł dla siebie wybrać, co bliższe jego charakteru.

- Tak ty lepiej od razu byś i mówiła o opiniach swoich. Myślę, nikt zrozumieć nie będzie mógł, dlaczego dla wnuków dom nie powinien się ostać.

- Miłość ku tobie i pamięć wieczna w innym ich domu będzie pozostawać. Wnuki, kiedy dorosną, to koniecznie zrozumieją, jaki dla domu materiał ze wszystkich pomyślanych ziemskich dla nich przyjemniejszy, trwalszy i pożyteczniejszy będzie.

A u ciebie teraz takiego materiału nie ma. Zbudują wnuki drewniany dom z tych drzew, które dziadek jeszcze ich posadził, i które ojciec i matka kochali. Ten dom leczyć, strzec od nieczystości i inspirować do jasnego ich będzie. Wielka energia miłości w tym domu będzie żyć.

- Tak... Interesujące... Dom z materiału, z drzew, które hodowali dziadek, ojciec i matka. A dlaczego on będzie w nim żyjących chronić? Jest w tym mistyka jakaś.

- Dlaczego że mistyką nazywasz jasną energię miłości, Władimirze?

- No, dlatego że nie wszystko zrozumiale dla mnie. Ja o projektach domu i działki rozważam, a ty nagle zaczęłaś o miłości mówić.

- Ale dlaczego że - nagle? Z miłością od początku wszystko i należy tworzyć.

- Co - i płot? I sadzonki leśne też z miłością posadzić?

- Oczywiście. Wielka energia miłości i wszystkie planety Wszechświata twoje tobie pomogą pełnym życiem żyć, właściwym synowi Boga.

- No, ty zupełnie już niezrozumiale zaczęłaś mówić, Anastazjo. Od domu, ogrodu do Boga przeszłaś znowu. Jaki związek tu może być?

- Wybacz mi niezrozumiałość wyjaśnienia, Władimirze. Pozwól, że spróbuję troszeczkę w inny sposób mówić o znaczeniu naszego projektu.

- Spróbuj. Tylko on okazuje się nie nasz, a twój.

- Powszechny on, Władimirze. Ludzkich dusz wiele go intuicyjnie odczuwa. Go skonkretyzować, uświadomić sobie człowiekowi nie dają chwilowe dogmaty, dźwięki drogi technokratycznej i nauk, wiele dąży od szczęścia odwieść ludzi.

- Oto ty i spróbuj wszystko wyłożyć konkretnie.

- Tak, spróbuję. O, jak chcę być zrozumiała dla ludzi! O logiko Boskich dążeń, zbudować połączednia słów pomóż jaśniejsze!

Rozdział 29 - Energia Miłości

Ona, wielka energia miłości, na ziemię posłana przez Boga dla swoich dzieci, przychodzi do każdego pewnego razu. Bywa, i nieraz, dąży ogrzać sobą człowieka i z nim zostać na zawsze. Ale większość ludzi możliwości zostać z nimi energii Boskiej wielkiej nie daje.

Wyobraż sobie, spotykają się pewnego razu ona i on w blasku miłości przepięknym. Dążą życie swoje połączyć na wieczne czasy. Uważają, że trwalszy związek ich będzie spisany na papierze, i potwierdzony rytuałem przy zgomadzeniu świadków dużym. Ale nadaremnie. Tylko kilka mija dni, energia miłości ich opuszcza. I tak prawie u wszystkich.

którzy się nie rozwodzą, bywa, żyją jak kot z psem, lub obojętni żyją wobec siebie nawzajem. Wiadomo to wszystkim, ale dlaczego tak masowo się to odbywa, niejasne dla nikogo. Mówisz, energia miłości ich opuszcza, ale dlaczego? Jakby drażniła się ze wszystkimi ona lub w jakąś swoją grę gra?

- Miłość nie drażni się z nikim i nie gra. Dąży z każdym wiecznie żyć, ale człowiek sam tryb życia wybiera, i tryb życia ten energię miłości odstrasza. Miłość nie może zniszczenia natchnieniem obdarowywać. Płody miłości nie powinny w mękach żyć, kiedy wspólnie zaczynają budować życie on i ona. Kiedy w mieszkanku, jak w kamiennym, bez życia dążą się osiedlić grobowcu. Kiedy u każdego własna praca i interesy, otoczenie własne. Kiedy dzieł wspólnych nie ma dla przyszłości, nie ma wspólnego dążenia. Kiedy tylko cielesnym uciechom oddają się ciała, by potem dziecko swoje oddać na rozszarpanie światu, w którym czystej nie ma wody, są bandyci, wojny i choroby. Od tego energia miłości odchodzi.

- A jeśli on i ona mają wiele pieniędzy? Albo rodzice nowożeńcom podarują nie małe mieszkanko, sześciopokojowe, w domu z nowym współczesnym rozplanowaniem, z ochroną przy wjeździe, i samochód podarują dobry i pieniędzy w banku na koncie nowożeńców będzie wiele, - energia miłości w takich warunkach żyć się zgodzi? Będą mogli on i ona do starości w miłości przeżyć?

- Do starości im w strachu żyć przyjdzie bez swobody i miłości. I obserwować, jak wszystko wokoło starzeje się i gnije.

- Tak cóż w takim razie potrzeba wybrednej energii miłości?

- Nie wybredna miłość i nie przekorna, do Boskiego stworzenia ona dąży. Na wieczne czasy może ogrzać tego, kto stworzyć miłości przestrzeń z nią się zdecyduje.

- A w tym projekcie, który rysujesz ty, jest gdziekolwiek miłości przestrzeń?

-Tak.

- I gdzie ona?

- We wszystkim. Ona wpierw dla dwojga się rodzi, potem dla ich dzieci. I u dzieci poprzez trzy planu bytu związek będzie z Wszechświatem całym.

Wyobraź sobie, Władimirze, on i ona zaczną w miłości urzeczywistniać projekt, który rysujemy. Wysadzać drzewa rodowe, trawy, ogród. I radować się, jak wiosną ich stworzenia rozkwitają. Miłość na wieczne czasy będzie żyć między nimi, w ich sercach, wokoło. I każde będzie wyobrażać siebie siebie nawzajem w kwiecie wiosennym, przypominając sobie, jak razem drzewo, które rozkwitło, sadzili. I smak maliny smak miłości sobą przypomni. On i ona w miłości jedno ku drugiemu gałęzie maliny jesienią dotykali.

W ogrodzie cienistym dojrzewają przepiękne płody. A ogród sadzili razem on i ona. Sadzili ogród w miłości.

Ona śmiała się dźwięcznie, kiedy spocił się on, kopiąc dołek, i kropelki z czoła jego ona swoją ręką zdejmowała i całowała usta gorące.

Bywa w życiu często tak, że kocha tylko jedno. Inny lub inna tylko obok się znajdować pozwala. Jak tylko ogród oni swój uprawiać zaczną, energia miłości rozdzieli się, i nie opuści nigdy dwojga! Przecież obraz życia będzie odpowiadać temu, w którym można żyć w miłości samemu i w spadku dzieciom oddać miłości przestrzeń. I wychować dzieci według obrazu, podobieństwa wspólnie z Bogiem.

-Anastazjo, o wychowaniu dzieci bardziej szczegółowo opowiedz. O wychowanie czytelnicy pytają wiele. Jeśli u ciebie własnego systemu nie ma, tak chociażby z istniejących, który lepszy, powiedz.

Rozdział 30 - NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO

- Dla wszystkich w wychowaniu dzieci jednego nie znajdzie się systemu chociażby dlatego, Władimirze, że każdy sam sobie odpowiedzieć na pytanie wpierw powinien, jako kogo chce wychować swoje dziecko.

- No, jak jako kogo? Człowieka, oczywiście że, szczęśliwego i mądrego.

- Skoro tak, to samemu wpierw trzeba stać się takim. I jeśli samemu nie mogło się szczęśliwym stać, to trzeba znać, co przeszkodziło w tym.

Ja bardzo chcę o dzieciach mówić szczęśliwych. Ich wychowanie, Władimirze, to wychowanie siebie. Projekt, który wszyscy razem teraz rysujemy, pomoże w tym. Jak dzieci się rodzą teraz, tobie wiadomo i wiadomo wszystkim. To, co urodzenie poprzedza, nie doceniają ludzie, i dzieciom wielu planów bytu, właściwych tylko człowiekowi, nie oddadają, tym samym świadomie kaleki rodzą.

- Kaleki? Masz na myśli, takie bez ręki czy nogi, lub na porażenie dziecięce chorych?

- Nie tylko na zewnątrz, urodzony człowiek, kaleką może być. Ciało na zewnątrz może i normalnym się wydawać. Ale jest drugie “ja” u człowieka, i kompleks pełen wszystkich energii w każdym powinien być. Rozum, uczucia, myśl i wiele innych. Ale więcej niż połowę wszystkich dzieci nawet według nowoczesnych bardzo zaniżonych parametrów teraz za niepełnowartościowe uważa wasza medycyna. Kiedy zechcesz przekonać się w tym, dowiedz się, ile jest szkół teraz dla maluchów upośledzonych. Za takie wasza medycyna je uznała.

Ale porównują ich zdolności tylko z tymi, które uważają sami za stosunkowo normalne dzieci. Ale jeśliby zobaczyli lekarze, jakim być może rozum i wewnętrzne kompleksy ludzkich energii w ideale, to jednostki wśród wszystkich urodzonych na ziemi za normalne wypadałoby uznać.

- Ale dlaczego nie całkiem pełnowartościowe rodzą się wszystkie dzieci, jak ty mówisz?

- Technokratyczny dąży świat nie dopuścić, żeby u rodzonych w jeden trzy punkty główne się zlały. Dąży technokracja, żeby nici z rozumem boskim się rozerwały. I rwą się nici przed urodzeniem dziecka. I szuka tej więzi, potem tułacząc się po świecie człowiek, i nie znajduje.

- Jakie punkty główne? Jakie nici z rozumem? Ja niczego nie zrozumiałem.

- Władimirze, jeszcze przed pojawieniem się na świecie przecież formuje się w wielu kierunkach człowiek. I wychowanie go z całym stworzeniem kosmosu powinno się łączyć. Tego, z czego korzystał Bóg, tworząc swoje przepiękne stworzenia, i syn Jego nie powinien lekceważyć. Trzy punkty główne, trzy pierwsze planu bytu rodzice powinni przekazać stworzeniu swojemu.

Oto punkt pierwszy rodzenia człowieka, jego nazwa - rodzicielska myśl. I w Biblii o tym się mówi, i w Koranie: “Wpierw było słowo”, ale można i dokładniej powiedzieć: “Wpierw myśl była”. Niech przypomni sobie ten, kto nazywa się rodzicem teraz, kiedy, jakim on w myślach zamyślił swoje dziecko. Co przepowiedział mu? Jaki świat dla stworzenia swojego stworzył?

- Myślę, Anastazjo, większość niezbyt zamierza myśleć do momentu, zanim zajdzie w ciążę kobieta. Tak, po prostu razem śpią. Bywa, i nie pobrawszy się. A żenią się, kiedy ciężarna się stanie towarzyszka. Dlatego że nie wiadomo, zajdzie w ciążę ona w ogóle czy nie. I myśleć zawczasu nie ma sensu, kiedy nie wiadomo, będzie li w ogóle dziecko.

- Tak, niestety, tak się dzieje. W uciechach cielesnych większość ludzi poczęta. Ale człowiek, podobieństwo i obraz Boga, nie powinien w wyniku uciech na świat przychodzić. Wyobraź sobie inną sytuację. On i ona w miłości ku sobie i myślach o stworzeniu przyszłym swoim przepiękny budują dom żywy. I wyobrażają sobie, jak ich syn albo córka w tym miejscu będą szczęśliwi. Jak dziecko ich usłyszy pierwszy dźwięk - ten dźwięk oddech matki i śpiew ptaków stworzeń Bożych. Potem wyobrażą sobie, jak odpocząć zechce podrosłe ich dziecko po drodze trudnej i do ogrodu przyjdzie rodziców, pod osłoną cedru siądzie. Pod osłoną drzewa rodziców ręką w miłości ku niemu i z myślami o nim posadzonego na ziemi rodzinnej.

Posadzenie rodowego drzewa przez rodziców przyszłych punkt pierwszy określi, planety wezwie na pomoc im w stworzeniu przyszłym punkt ten. On jest ważny! Ona jest ważna! I bardziej od wszystkich on jest właściwy Bogu! On jest potwierdzenie tego, że będziesz tworzyć podobnie jak On! On, Stwórca Wielki! I będzie radować się On rozmyślnością syna Swojego i córki Swojej. “Wszystkiemu jako początek służy myśl”. Uwierz, proszę, Władimirze. Potoki wszystkich energii kosmosu ukażą się w tym punkcie, gdzie myśl dwojga w miłości w jedno się zleje, gdzie dwoje o stworzeniu przepięknym rozmyśla.

Punkt drugi, a raczej, plan ludzki jeszcze jeden się narodzi, na niebie nową zapali gwiazdę, kiedy w miłości i z myślami o stworzeniu przepięknym dwa ciała w jedno się zleją w tym miejscu, gdzie budujesz dom ty rajski i żywego dla przyszłego swojego dziecka.

Potem w tym miejscu dziewięć miesięcy powinna przeżyć brzemienna żona. I lepiej, jeśli te miesiące będą wiosny kwieciem, aromatami lata, jesieni płodami. Gdzie od radości, przyjemnych uczuć, nic jej nie odciąga. Gdzie dźwięki tylko Boskich stworzeń otaczają żonę, w której już żyje przepiękne stworzenie. Żyje i cały Wszechświat sobą odczuwa. I widzieć gwiazdy przyszła matka powinna. I gwiazdy wszystkie, i wszystkie planety umysłowo darować jemu, przepięknemu dziecku swojemu, matka może z łatwością wszystko to zrobić, ona będzie w siłach. I wszystko za myślą matki podąży za bez zwłoki. I będzie kosmos wiernym sługom przepięknemu dwojga w miłości stworzeniu.

I trzeci punkt, nowy plan w tym miejscu powinien się ukazać. Tam, gdzie poczęte dziecko było, tam poród i powiniem się odbyć. I obok powinien być ojciec. I nad trojgiej wzniesie wieniec wielki kochający wszystkich nas Ojciec.

- Niesamowite! Nie wiem dlaczego, ale nawet chwyciło za duszę od słów twoich, Anastazjo. Wiesz, wyobraziłem sobie miejsce, o którym mówisz. I tak wyobraziłem sobie je! Że zechciałem sam ponownie się narodzić w takim miejscu. Żeby oto teraz tam można byłoby przyjść i odpocząć w ogrodzie przepięknym, który ojciec i matka sadzili. Pod drzewem cienistym siąść, które przed moim urodzeniem posadzili dla mnie. Gdzie poczęty byłem i gdzie się urodziłem. Gdzie matka w ogrodzie spacerowała z myślą o mnie, jeszcze nie pojawiwszym się na świecie.

- Takie miejsce z radością wielką powitałoby ciebie, Władimirze. Jeśli ciało chore twoje, ono by wyleczyło ciało. Jeśli dusza - to duszę by wyleczyło. I nakarmiło, napoiło zmęczonego ciebie. Objęło snem spokojnym, i radosnym świtem rozbudziło. Ale jak u mnóstwa ludzi, dzisiaj na ziemi żyjących, nie ma u ciebie takiego miejsca. Nie istnieje ojczyzna twoja, gdzie plany bytu zebrać się w jedno mogą.

- Ale dlaczego tak się zdarzyło niefortunnie wszystko u nas? I dlaczego dzieci pół upośledzone wciąż matki rodzą? Kto zabrał to miejsce mi? Kto jego zabrał innym?

- Władimirze, może, ty odpowiesz sam, kto miejsca takiego nie stworzył dla twojej córki, Poliny?

- Co? Wypominasz mi, że ja winnego tego... Że nie ma go u córki?

Rozdział 31 - A KTO JEST WINNY?

- Ale, ja nie wiedziałem, że można zrobić tak dobrze to. Ach, żal, życia nie da rady cofnąć i wszystkiego naprawić.

- Po co że cofać? Życie trwa, i każdemu dane przepiękny obraz życia tworzyć w chwili każdej.

- Życie trwa, oczywiście, tylko pożytek jaki, no, na przykład, ze staruszków. Teraz oni czekają, by dzieci pomagały im, a dzieci same bezrobotne siedzą. Do tego, dzieci jak można teraz wychować, kiedy one wszystkie dorosłe?

- I dorosłym dzieciom wychowanie Boskie można dać.

- Ale jak?

- Wiesz, dobrze by staruszkowie dzieci swoje przeprosili. I przeprosili szczerze za to, że świata bez biedy im pozostawić nie umieli. Za wodę brudną, za powietrze nieczyste.

I niech starzejącą się ręką dom prawdziwy i żywy zaczną dla dzieci dorosłych wznosić. Przedłużą się życia dni u staruszków, gdy tylko myśl podobna u nich się narodzi. A kiedy ojczyznę swoją ręką dotkną się staruszkowie, uwierz, Władimirze, mi, i dzieci ku nim wrócą. I niech domu do końca nie będą mogli staruszkowie wznieść, ale będą mogły dzieci ich w ojczyźnie swojej pochować, tym samym im pomogą znów się odrodzić.

- Pochować w ojczyźnie? A za ojczyznę uważasz teren rodowej ziemi. Tak co że, na terenie tym, a nie na cmentarzu rodziców swoich my chować powinnyśmy? I tam im pomniki stawiać?

- Oczywiście, na działce. W lasku, ich ręką posadzonym. A pomniki stworzone ręką człowieka im niepotrzebne. Przecież pamięcią o nich wszystko otaczające służyć będzie. I każdy dzień o nich przypominać nie ze smutkiem - z radością wszystko otaczające tobie będzie. I ród nieśmiertelnym stanie się twój, przecież tylko pamięć dobra na ziemię duszę przywraca.

- Poczekaj, poczekaj. A cmentarze? One, co, nie potrzebne wcale?

- Władimirze, cmentarze dzisiejsze podobne do śmietników, gdzie wyrzucają to, co nikomu nie potrzebne. Nawet zupełnie w niedawnych czasach ciała zmarłych chowali w grobowcach rodowych, w kaplicach, świątyniach. I tylko tych bez ojczyzny i zapomnianych wywozili poza granice osad. Został tylko zniekształcony rytuał z czasów dalekich - zmarłych wspominać. Przez trzy dni, potem przez dni dziewięć, przez pół roku, rok, potem... Potem tylko rytuałowi hołdują i się oddają. Zapomnieniu zmarłego dusza przez żyjących dzisiaj stopniowo ulega. Nierzadko zapominają i żywych, kiedy nawet rodziców własne dzieci porzucają, w daleki kraj ociekają od nich. I w tym nie ma winy dzieci, one uciekają, intuicyjnie odczuwając rodzicielskie kłamstwo i beznadziejność własnych dążeń. Od beznadziejności one uciekają, i same w ten sam ślepy zaułek popadną.

Urządzone wszystko we Wszechświacie tak, że ponownie w materialne ciało wcielają się jako pierwsze te dusze, które wspomnienia dobre z ziemi wołają. Nie rytuał, a szczere uczucia. One w żyjących na ziemi pojawią się, kiedy zmarły życia obrazem swoim zostawi po sobie przyjemne wspomnienia. Kiedy wspomnienia o nim nie rytualne, a prawdziwe, materialne.

Wśród mnóstwa innych ludzkich Wszechświata planów bytu plan ludzki materialny znaczenie nie mniejsze ma, i stosunek ku niemu powinien być uważny.

Z ciał rodzicielskich, które pogrzebane w lasku, ich ręką posadzonym, wzejdzie trawa, wzejdą kwiaty, drzewa i krzaki. Je będziesz widzieć i rozkoszować się nimi. Z kawałkiem ojczyzny, uprawianym rodzicielską ręką, będziesz każdego dnia się stykać, ty podświadomie obcować będziesz z nimi, one z tobą obcować będą. O aniołach-stróżach ty słyszałeś?

- Tak.

- Ci aniołowie-stróże, dalecy i bliscy rodzice twoi, ciebie strzec będą się starać. Po trzech pokoleniach ich dusze wcielą się znów na ziemi. Ale i kiedy nie będzie ich w materii ziemskiej, energie ich dusz, jak aniołowie-stróże, w każdej chwili tobie ochroną będą. Na twoją działkę rodową nikt z agresją wejść nie będzie mógł. Energia jest strachu w każdym człowieku. Ta energia w agresorze się i wzbudzi. Chorób mnóstwo w agresorze się narodzi. Chorób, które od stresu powstaną. Oni go następnie i zniszczą.

- Następnie, a on przedtem może wiele paskudztw nawyprawiać.

- Któż zechce napadać, Władimirze, jeśli będzie wiedzieć, że kara jest nieunikniona?

- A jeśli wiedzieć nie będzie?

- Intuicyjnie to wie każdy człowiek teraz.

- No, zgoda, przypuśćmy, że ty masz rację z agresorami, a z przyjaciółmi jak będzie? Na przykład, w gości zechcę zaprosić swoich przyjaciół. Oni przyjdą, a ich zacznie straszyć wszystko otaczające.

- Przyjaciołmi twoimi, których myśli czyste, wszystko otaczające będzie się radować, jak i ty. I tu pieska można dla przykładu podać. Kiedy do gospodarza psa przyjaciel przychodzi, jego nie ruszy wierny stróż. Kiedy agresor napada, to wierny pies gotów w śmiertelny bój z agresorem wejść.

I na działce ojczyzny twojej lecznicze będzie każde źdźbło trawy i dla ciebie, i dla twoich przyjaciół. A powiewy wiatru pyłek leczniczy wam przyniosą z kwiatów, drzew i krzaków. I przodków wszystkich twoich energie będą z tobą. I w przeczuciu stworzenia planety będą czekać na twoje rozkazy.

I spojrzenie ukochanej odbijać się będzie na wielki od każdego kwiatu przepięknych płatków. I będą czule rozmawiać z tobą przez tysiąclecia, przez ciebie wychowane, twoje dzieci. I będziesz wcielać się w nowych pokolanach ty. I będziesz sam z sobą rozmawiać, i będziesz samego sam wychowywać siebie. I będziesz stworzenia z Rodzicem swoim tworzyć. W ojczyźnie twojej, w miłości twojej przestrzeni Boska będzie żyć energia - miłość!

Kiedy Anastazja w tajdze opowiadała o działce, od intonacji głosu jej, od przejęcia zapierało dech. Potem, odjechawszy już, te strofy napisawszy, często rozmyślałem: “Naprawdę li dla każdego tak ważne mieć go? Jak nazywa go ona, kawałeczek tej ojczyzny swojej? Naprawdę li można wychować dziecko, już dorosłe, ostatnim swoim tchnieniem? Naprawdę li można z pomocą rodowej działki, z rodzicami rozmawiać i ich energie chronić będą ciebie, i ducha, i ciało?”. I niesamowicie zdarzyło się, że wątpliwości wszystkie przypadkowo rozwiało samo że życie. Zdarzyło się tak...

Rozdział 32 - STARZEC PRZY DOLMENIE

Trzy lata temu, przyjechawszy na Północny Kaukaz, pisałem pierwsze rozdziały o dolmenach, ku którym teraz ciągną nieprzerwanym potokiem ludzie. Ale wtedy, mało kto zaglądał popatrzyć na te dawne budowle naszych przodków. Sam często przychodziłem do dolmenu, położonego na ziemi farmera Bambakowa w osady Pszada w rejonie Gelendżyka. I za każdym razem nagle pojawiał się przy dolmienie staruszek Bambakow. Zawsze pojawiał się jakoś niespodzianie, w połatanej koszuli i z banieczką miodu ze swojej pasieki.

Staruszek był wysoki, szczupły i bardzo ruchliwy. Ziemię otrzymał on niedawno, w początku pierestrojki, i miałem wrażenie, że on bardzo się śpieszył wszystko na niej zagospodarować. Zbudował nieduży dom, wiatę dla uli, gospodarcze zabudowania z różnego słabego materiału. Zaczynał zakładać ogród, kopać nieduży staw, majac nadzieję, że wbije źródło w miejscu jego kopania, ale natknął się na skalne pokłady.

I jeszcze staruszek Bambakow bardzo troskliwie odnosił się do dolmenu. Zamiatał wokoło niego, składował kamienie z pola obok dolmenu i mówił: “Te kamienie przyniesione tutaj przez ręce ludzi, widzisz, nie podobne one do tych, które wokoło. Ludzie z nich pagórek zrobili, na nim dolmen zbudowali”.

Gospodarstwo staruszka-fermera znajdowało się na uboczu osady i drogi. Najczęściej on pracował na nim sam. I myślałem: “Rozumie li on, jak bezsensowne jego wysiłki? Nie poprawi on swojego gospodarstwa, nie obrobi ziemi, nie zbuduje normalnego nowoczesnego domu. Ale jeśli by i zdarzył się cud, i udałoby mu się ulepszyć otaczające terytorium, urządzić gospodarstwo, to chyba nie wypadałoby się cieszyć. Dzieci do miast u wszystkich wyjeżdżają. Oto i syn staruszka w Moskwie się osiedlił z żoną, urzędnikiem został.

Czyżby nie rozumiał staruszek, że bezsensowne jego starania? Nie potrzebny oni nikomu, nawet dzieciom. Z jakim sercem umierać mu trzeba będzie, wiedząc, że czeka zaniedbanie jego gospodarstwo? Wiedząc, że porośnie wszystko burzanem, zaroją się jego pszczoły? I dolmen, tak niewygodnie stojący pośrodku jego pola, znów zarzucą śmieciami. Odpoczywałby lepiej na stare lata, a on od rana do wieczora wciąż coś kopiąc tak zagospodarowuje jak nakręcony”.

Pewnego razu przyszedłem do dolmenu gdy już się ściemniało. Ścieżkę, wiodącą ku niemu, oświetlał księżyc. Wokoło cisza, tylko szelest listowia na wietrze. Nie doszedłszy kilku kroków do drzew, rosnących wokoło dolmena, zatrzymałem się.

Na kamieniu, obok portalu dolmenu, siedział staruszek. Poznałem jego szczupłą figurę od razu. Zazwyczaj zwinny i wesoły, staruszek siedział, nie poruszając się i, wydało mi się, że płakał. Potem on wstał, swoim szybkim chodem przeszedł się w tą i spowrotem wzdłuż portalu dolmenu, raptownie zatrzymał się, obróciwszy się twarzą do dolmenu, potwierdzająco machnął ręką. Zrozumiałem: staruszek Bambakow obcował z dolmenem, rozmawiał z nim.

Obróciłem się i, starając się jak najciszej stąpać, poszedłem ku osadzie. Myślałem po drodze: “No w czym może pomóc już dożywającemu swój wiek człowiekowi dolmen, jego duch, jaki by silny i mądry on nie był? W czym? I to tylko oto takim obcowaniem? Mądrość! Mądrość jest potrzebna w młodości. Na starość dokąd z nią? Komu ona jest potrzebna? Kto będzie słuchać przemowy mądre, jeśli nawet dzieci daleko?”.

Półtora roku później, podczas kolejnego przyjazdu do Gelendżyka, znów skierowałem się do dolmenu, na gospodarstwie staruszka Bambakowa. Już wiedziałem, Stanisław Bambakow umarł. I było trochę smutno, że nie zobaczę ponownie tego wesołego, dążącego do celu człowieka. Nie spróbuję więcej miodu z jego pasieki. A najważniejsze, nie chciałbym widzieć znów śmieci u dolmenu i zaniedbania wokoło. Ale...

Ścieżka, wiodąca od trasy do gospodarstwa, okazała się zamieciona. Przed skrętem na ścieżkę do dolmenu wśród drzew stały drewniane stoliki z ławeczkami wokoło, ładna altana. Wzdłuż ścieżki, obłożonej dokładnie wybielonymi kamieniami, zieleniły się sadzonki cyprysów. W oknach domku i obok, na słupie, świeciło się światło.

Syn! Syn staruszka Bambakowa Siergiej Stanisławowicz Bambakow zostawił Moskwę, swoją posadę i osiedlił się z żoną i synem w gospodarstwie ojca.

Siedzieliśmy z Siergiejem przy stole pod drzewami...

- Zadzwonił do mnie ojciec do Moskwy, poprosił by przyjechać. Przyjechałem, popatrzyłem i przywiozłem rodzinę, - opowiadał Siergiej, - razem z ojcem tu i pracowałem. Radością praca z nim się okazała. A kiedy on umarł, nie mogłem ja tego miejsca zostawić.

- Nie żałujesz, że przejechałeś ze stolicy?

- Nie, nie żałuję, i żona nie żałuje. Każdego dnia ojcu dziękuję. Komfortowo tu o wiele bardziej nam jest.

- Wygody w domu zrobiliście, wodę doprowadziliście?

- Tak, wygody, toaletę na zawnątrz przed domem jeszcze ojciec zrobił. Ja inny komfort mam na myśli. Wewnątrz, że li, jakoś bardziej komfortowo się stało, nie czuję pustki.

- A z pracą jak?

- Roboty tu pełno. Ogród posadzić trzeba, z pasieką się połapać. Jeszcze nie wiem do końca, jak z pszczołami się obchodzić. Żal, że nie zdążyłem nawyków od ojca przejąć. Ludzi coraz więcej do dolmenu przyjeżdża, witamy każdego dnia autobusy, żona z przyjemnością pomaga. Ojciec prosił, żebym ja witał ludzi, i witam. Postój oto urządziłem, wodę doprowadzić chcę. Tak podatkami naciskają, że póki co środków brak. Dobrze jeszcze, że naczelnik administracji chociaż jakoś pomaga.

Opowiedziałem Siergiejowi o tym, co mówiła Anastazja o ziemi, o działkach, o pamięci rodziców, a on w odpowiedzi: - wiesz, ma rację ona! Na sto procent ma rację. Umarł ojciec, a ja z nim każdego dnia jakby rozmawiam, czasem się spieram. I coraz bliższy mi on się staje, jakby i nie umarł.

- Jak to? Jak ty z nim możesz rozmawiać? Jak medium, głos słyszysz?

- Tak nie, prostsze wszystko. Widzisz lej? To on wody szukał gdzie na skalną warstwę natrafił. Chciałem zasypywać ten lej, a na jego miejsce stolik jeszcze jeden z ławeczkami postawić. Myślał sobie: “Co że ty, Batja, tego nie przewidziałeś, teraz praca zbyteczna, a i tak do zrobienia wiele”. Tylko deszcze przyszły, z góry woda pociekła, i zapełnił się lejek wodą, i trzymała się, nie odchodziła z lejka woda kilka miesięcy. Stawik mały się utworzył. Pomyślałem: “Zuch, Batja, przydał się twój lejek”. No i wiele jeszcze co on tu wymyślił, próbuję sobie uświadomić.

- Jakże on mimo wszystko ciebie, Siergiej, od Moskwy oderwał, jakimi słowami?

- Tak prosto wszystko niby mówił. Słowa zwyczajne. Pamiętam tylko, uczucia jakieś nowe od słów jego się pojawiły, chęci, no oto ja i tu. Dziękuję tobie, Batja.

Jakie słowa poznał stary Bambakow, obcując z dolmenem? Jaką mądrość poznał, że mógł zwrócić ku sobie swojego syna? Zwrócić na wieczność! Żal, że pogrzebali Bambakowa na cmentarzu, a nie na ziemi jego, jak mówiła Anastazja. I jeszcze zazdrościłem Siergiejowi bez złości: znalazł lub stworzył dla niego jego ojciec kawałek ojczyzny. Będzie li kiedyś ona u mnie? Będzie u innych? Dobrze na polance Anastazji. Dobrze u Bambakowa. Dobrze by wszyscy mieli swój kawałek Ojczyzny!

Rozdział 33 - Szkoła czy lekcja Bogów

Po ostatnim odwiedzeniu dolmenu na ziemi Bambakowa i rozmowie z jego synem jeszcze jaśniej zacząłem wspominać sobie rozmowę z Anastazją o ojczyźnie, o jej projekcie działki. Wypływały w pamięci i patyczkiem nakreślone przez Anastazję na ziemi niektóre działki przyszłych przepięknych osad. I tak wszystko z zainteresowaniem i z niezwykłymi intonacjami w głosie ona o nich opowiadać próbowała, że jakbym słyszał jak szeleści listowie ogrodów, pokrywszych pustkowia, i czysta szemrze w strumieniach woda, i widziałem, jak wśród nich żyją ładni szczęśliwi mężczyźni, kobiety. I dziecięcy śmiech i pieśni przy zachodzie słońca. Pomiędzy tym wszystkim od niezwykłości i mnóstwo pytań powstawało: - Ale dlaczego kreślisz tak, Anastazjo, że jakby działki nie stykały się ze sobą?

- Tak trzeba żeby w osadzie przepięknej przejścia były, ścieżki i drogi. Ze wszystkich stron, od każdej działki do następnej, powinna być odległość nie mniej niż trzy metry.

- A szkoła w tej osadzie będzie?

- Oczywiście, popatrz, oto szkoła - w centrum wszystkich kwadracików ona.

- Ciekawie popatrzyć, jacy w szkole nowej będą nauczyciele, zajęcia jak będą zorganizowane. Na pewno, tak, jak to w szkole Szczetinina widziałem. Teraz tam mnóstwo jeździ ludzi. Wszystkim szkoła się podoba leśna, która jest w Tiekosie. Wielu ludzi chce taką samą w swoich miejscach stworzyć.

- Szkoła Szczetinina przepiękna, ona - pierwszy stopień ku szkole, w której w nowych osadach uczyć się będą dzieci.

Absolwenci Szczetinina je będą budować pomagać i w nich będą uczyć. Ale najważniejsze nie tylko w pedagogach wykształconych i mądrych. Rodzice swoje dzieci w tych nowych szkołach będą uczyć i sami od swoich dzieci się uczyć będą.

- Ale jak rodzice nagle wszyscy nauczycielami mogą się stać? Czy u wszystkich rodziców będzie wyższe wykształcenie, tak jeszcze specjalistyczne? Przedmioty różne, matematykę, fizykę, chemię, literaturę kto w szkole dzieciom będzie objaśniać?

- Wykształcenie u wszystkich niejednakowe, oczywiście, będzie. Ale przecież poznanie przedmiotów i nauk nie należy celem samym w sobie uczynić. Jak stać się szczęśliwym najważniejsze poznać, coś takiego tylko rodzice swoim przykładem mogą pokazać.

Wcale niekoniecznie muszą rodzice w tradycyjnym rozumieniu szkolne lekcje prowadzić. Dla przykładu, mogą brać udział rodzice w dyskusji wspólnej lub egzamin zbiorowy przeprowadzić.

- Egzamin? Dla kogo egzamin mogą rodzice przeprowadzić?

- Egzamin dla dzieci swoich, a dzieci przeegzaminują ich, rodziców rodzonych.

- Rodzice dla dzieci - egzamin szkolny?! Tak to że po prostu żart jakiś. Wtedy prymusami będą dzieci wszystkie. Jaki rodzic będzie dwójkę stawiać dziecku swojemu? Oczywiście że, piątkę każdy rodzic postawi synowi lub córce swojej.

- Władimirze, z wywodami się nie śpiesz. Wśród zajęć, do dzisiejszych szkolnych lekcji podobnych, będą inne, ważniejsze, lekcje nowej szkoły.

- Inne? Jakie?

I nagle mnie przypuszczenie ogarnęło. Jeśli Anastazja z łatwością pokazuje obrazy tysiącletniej przeszłości, nieważnie jak u niej to wychodzi, - za pomocą promienia, hipnozy lub jeszcze czegoś, ale wychodzi. Znaczy... znaczy, ona może pokazać i najbliższą przyszłosć, i zapytałem: - możesz pokazać, Anastazjo, choć jedne zajęcia w tej przyszłej szkole, która w osadach nowych będzie? Lekcję nietradycyjną możesz pokazać?

- Mogę.

- Tak pokaż. Ja ją porównać chcę, z tym co widziałem u Szczetinina. I z tymi, na których sam się uczyłem w szkole.

- A pytać nie będziesz i lękać się, jaką siłą ja obrazy przyszłości stworzę?

- Mi wszystko jedno, jak zrobisz ty to. Popatrzyć już teraz bardzo interesujące.

- Tak połóż się na trawę, odpręż się i zaśnij.

Anastazja na dłoń moją swoją dłoń cichutko położyła i...

Zobaczyłem, jakby z góry, pośrodku mnóstwa działek jedną, odróżniającą się swoim wewnętrznym rozplanowaniem od wszystkich pozostałych. Na niej było kilka większych, drewnianych domów, połączonych między sobą ścieżkami, po bokach których różne kwiatowe klomby. Obok kompleksu zabudowań naturalny amfiteatr: pagórek, na którym półkolem z góry na dół schodziły rzędy ławek. Na nich siedziało około trzystu ludzi w różnym wieku. Byli wśród nich starsi, już z siwizną ludzie i zupełnie młodzi. Prawdopodobnie, usadowili się oni rodzinami, ponieważ siedzieli na przemian dorośli mężczyźni, kobiety i dzieci w różnym wieku. Wszyscy między sobą w podnieceniu rozmawiali. Jakby ich czekało zobaczyć coś niezwykłego, koncert supergwiazdy lub wystąpienie prezydenta.

Przed audytorium na drewnianym podeście-scenie stały dwa stoliki, dwa krzesła, z tyłu duża tablica. Obok podestu grupa dzieci, piętnaście osób w wieku od pięciu do dwunastu lat o coś ożywienie się spierało.

- Zaraz zacznie się coś podobnego do sympozjum z astronomii, - usłyszałem głos Anastazji.

- A dzieci tu po co? Nie ma z kim zostawić im rodzicom? - zapytałem Anastazję.

- Jeden z grupki spierających się dzieci zaraz zacznie główny odczyt. Oni póki co wybierają, kto to będzie. Widzisz, dwoje pretendentów: chłopiec, lat dziewięć, i dziewczynka, osiem lat. Teraz dzieci głosują. Większością wybrali chłopca.

Zdolny chłopiec, pewnym krokiem podszedł do stolika. Wydostał z tekturowej teczki i rozkładał na stole jakieś papiery z wykresami i rysunkami. Wszystkie dzieci - ktoś poważnie poszedł, ktoś pobiegł w podskokach do swoich rodziców, siedzących na ławkach. Rudowłosa, cała w piegach dziewczynka - pretendentka do wystąpienia - szła obok stołu z dumnie podniesioną główką. W jej rękach była teczka większa i grubsza, niż u chłopca, z pewnością, w teczce też były jakieś rysunki i wykresy.

Chłopiec przy stole spróbował coś powiedzieć przechodzącej obok niego dziewczynce-pretendentce, ale maluch nie zatrzymał się, poprawiła swój rudy warkoczyk, i przeszła obok, demonstracyjnie się odwróciwszy. Chłopiec pewien czas zmieszanie patrzył w ślad za oddalającą się dumnym rudowłosym maluchem. Potem znów zaczął w skupieniu przekładać swoje kartki.

- Któż te dzieci zdążył do takiego stopnia astronomii nauczyć, żeby odczyt przed dorosłymi robić? - zapytałem Anastazję.

A ona w odpowiedzi: - Nikt ich nie uczył. Im zaproponowano samodzielnie porozmyślać, jak wszystko jest urządzone, przygotować się i przedstawić swoje wnioski. Oni ponad dwa tygodnie przygotowywali się, i teraz nastał odpowiedzialny moment. Ich wnioskom może oponować, kto zechce, one będą bronić swojego poglądu.

- Tak więc to gra, wyjdzie?

- Możesz oceniać to co się dzieje jak grę. Tylko bardzo ona poważna. U każdego z obecnych teraz będzie włączona i przyśpieszona myśl o planetarnej budowie, a może, i o czymś większym myśleć obecni zaczną. Dzieci przecież myślały dwa tygodnie, myślały, a ich myśl niczym, żadnymi dogmatami nieograniczona, żadne wersje o planetarnej budowie nad nimi nie ciążą. Jeszcze nie wiadomo, co one przekażą.

- Nafantazjują swoim dziecięcym rozumem, chcesz powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, przedstawią swoją wersję. U dorosłych przecież też nie ma aksjomatu planetarnej budowy. Celel tego sympozjum nie jest wyrobić jakichś kanony, a przyśpieszyć myśl, która następnie i określi prawdę, lub podejdzie blisko do niej.

Do drugiego stolika podszedł młody człowiek i ogłosił początek odczytu. Chłopiec zaczął mówić.

Występował on pewnie i z zainteresowaniem dwadzieścia pięć-trzydzieści minut. Jego mowa, jak mi się wydawało, była zupełną dziecięcą fantazją. Fantazją, nie uzasadnioną żadnymi naukowymi teoriami lub nawet elementarną znajomością kursu astronomii szkoły średniej. Chłopiec mówił w przybliżeniu w następujący sposób:

- Jeśli wieczorem popatrzeć na niebo, tam świeci bardzo dużo gwiazd. Gwiazdy bywają różne. Zupełnie małe gwiazdy bywają, i większe. A zupełnie małe gwiazdy także mogą być większymi. Tylko my myślimy na początku, że one są małe. A one bardzo duże. Dlatego że samolot kiedy leci wysoko, jest mały, a kiedy na ziemi my do niego podejdziemy, on okazuje się duży i wielu ludzi w nim może się pomieścić. I na każdej gwieździe może wielu ludzi się pomieścić. Tylko nie ma teraz na gwiazdach ludzi. A one wieczorem świecą. I duże świecą, i małe też. One świecą, byśmy patrzyli na nie i myśleli o nich. Gwiazdy chcą, żebyśmy na nich także dobrze wszystko zrobili, jak na ziemi. One troszeczkę zazdroszczą ziemi. One bardzo chcą, by na nich rosły takie same, jak u nas, jagody i drzewa, by rzeczka taka sama była i rybki. Gwiazdy czekają na nas, i każda stara się świecić, byśmy zwrócili na nią uwagę. Ale my jeszcze nie możemy do nich polecieć, dlatego że u nas wiele spraw w domu; Ale kiedy my wszystko w domu wykonamy, i wszędzie, na całej ziemi będzie dobrze, polecimy ku gwiazdom. Tylko polecimy nie samolotem i nie na rakiecie. Dlatego że samolotem długo się leci, i na rakiecie długo i nudno. I jeszcze samolotem i na rakiecie wszystko się nie pomieści. I wiele różnego ciężaru się nie pomieści. I drzewa się nie pomieszczą, i rzeczka. Kiedy my zrobimy na całej ziemi wszystko dobrze, polecimy ku pierwszej gwieździe całą ziemią. Jeszcze niektóre gwiazdy same zechcą ku ziemi przylecieć i przytulić się do niej. One już posyłały swoje kawałki, i kawałki ich się przytulały do ziemi. Ludzie na początku myśleli, że to komety, ale to kawałki gwiazd, bardzo mocno chcących przytulić się do ładnej ziemi. Je posłały gwiazdy, które na nas czekają. My możemy podlecieć ku dalekiej gwieździe całą ziemią, i kto zechce, zostanie na gwieździe, żeby tam było, jak na ziemi, pięknie.

Chłopiec podnosił swoje kartki, pokazywał je słuchającym go. Na kartkach były rysunki gwiezdnego nieba, trajektorii ruchu ziemi ku gwiazdom. Na ostatnim rysunku dwie kwitnące w ogrodach gwiazdy i oddalająca się od nich w swoim międzygalaktycznym locie Ziemia.

Kiedy chłopiec zakończył mówić i pokazywać rysunki, prowadzący zakomunikował, że chętni mogą wystąpić w charakterze oponentów lub wypowiedzieć swoje obserwacje w związku z usłyszanym. Ale nikt występować się nie śpieszył. Wszyscy milczeli i, jak mi się wydawało, z jakiegoś powodu się niepokoili.

- Dlaczego oni tak się niepokoją? - zapytałem Anastazję. - Nikt z dorosłych astronomii nie zna, co li?

- Niepokoją się dlatego, że trzeba mówić z argumentami i zrozumiale. Przecież tu są obecne ich dzieci. Jeśli wystąpienie będzie niezrozumiałe lub nieprzyjęte przez dziecka duszę, do występującego zrodzi się nieufność lub, jeszcze gorzej, - niechęć. Dorośli cenią sobie stosunek ku nim, niepokoją się i nie chcą ryzykować. Boją się wyglądać na nieprzyjemnych przed zebranymi, a główne przed swoimi dziećmi.

Głowy wielu obecnych zaczęły obracać się w stronę siedzącego w środku audytorium starszego siwiejącego mężczyzny. On obejmował za ramiona małą rudowłosą dziewczynkę, tę, która była jedną z pretendentek do odczytu. Obok niego siedziała młoda i bardzo ładna kobieta. Anastazja skomentowała: - Wielu patrzy teraz na siwiejącego mężczyznę w centrum audytorium. To profesor uniwersytetu. Naukowiec. Teraz na emeryturze. Osobiste życie u niego z początku się nie układało, dzieci nie było. Dziesięć lat temu on wziął sobie działkę, zagospodarowywać go sam zaczął. Go pokochała młoda dziewczyna i narodziła się u nich rudowłosa dziewczynka. Młoda kobieta obok niego - jego żona i matka jego córki. Były profesor bardzo kocha swoje późne dziecko. I rudowłosa dziewczynka, jego córka, odnosi się do niego w dużym szacunkiem i miłością. Wiele obecnych uważa, że profesor powinien pierwszy wystąpić.

Ale siwiejący profesor zwlekał ze swoim wystąpieniem. Było widać, jak on skubał rękoma z niepokoju jakieś pismo. Nareszcie profesor wstał i zaczął mówić. Powiedział coś o budowie Wszechświata, o kometach, o masie Ziemi i w końcu podsumował: - Planeta Ziemia, oczywiście, porusza się w przestrzeni i obraca się. Ale ona nierozerwalnie związana z systemem słonecznym, i nie może na własną rękę, bez swojego systemu słonecznego przesuwać się ku dalekim galaktykom. Słońce daje życie wszystkiemu żywemu na ziemi. Oddalanie od słońca pociągnie za sobą znaczne ochłodzenie na ziemi i, jako efekt, obumarcie planety. Wszyscy my możemy zaobserwować, co sie dzieje nawet przy stosunkowo niedużym oddalaniu od słońca. Następuje zima...

Profesor niespodziewanie zamilczał. Chłopczyk-referent zmieszanie to przebierał swoje rysunki, to patrzył pytająco na swoich rówieśników z grupy, z którą przygotowywał wystąpienie. Ale, widać, dla wszystkich argument z zimą i ochłodzeniem był bardzo ważny i zrozumiały. Ten argument burzył ładne dziecięce marzenie o wspólnym locie. I nagle w nastałej ciszy, trwającej już z poł minuty, znów zabrzmiał głos siwiejącego profesora:

- Zima... Zawsze życie zamiera, jeśli brak ziemi słonecznej energii. Zawsze! Nie trzeba żadnych naukowych teoretycznych badań, żeby zobaczyć to... przekonać się... Ale, możliwe, że taka sama, jaka u słońca jest energia i na samej ziemi jest. Tylko ona jeszcze nie ujawniła się. Jej jeszcze nikt nie odkrył. Możliwe, że kiedyś wy odkryjecie... Możliwe, że ziemia samowystarczalna może być. Ta energia ujawni się w czymś... Ujawni się na ziemi energia słońca, i ona będzie otwierać, jak słoneczna energia, płatki kwiatów. I wtedy można podróżować na ziemi po galaktyce... Tak, wtedy...

Profesor zaciął się i zamilczał. Na audytorium rozległo się niezadowolone narzekanie. I zaczęło się...

Występujące dorośli podnosiły się ze swoich miejsc i wypowiadali się, obalając tezy profesora o możliwości życia bez słońca. Mówili coś o fotosyntezie, która zachodzi w roślinach, o temperaturze środowiska, o trajektoriach ruchu planet, z której ani jedna planeta nie może zejść. A profesor siedział, coraz niżej opuszczając siwiejącą głowę. Jego rudowłosa córka skręcała główkę w stronę każdego występującego, czasem się podnosiła - wydawało się, że chciała sobą obronić ojca przed jego oponentami.

Starsza kobieta, wyglądajaca na nauczycielkę, zabrawszy głos, zaczęła mówić o tym, że niedobrze pobłażać, schlebiać dzieciom ze względu na ich sympatię do siebie.

- Każde kłamstwo będzie ujawnione z czasem, i jak potem my wszyscy będziemy wyglądać? To nie po prostu kłamstwo, to małoduszność, - mówiła kobieta.

Rudowłosa dziewczynka wczepiła się rączkami w połę marynarki swojego ojca. Ona zaczęła potrząsać nim, nieomal w płaczu, mówiła zrywającym się głosem:

- Ty, tatusiu, skłamałeś o energi... Skłamałeś, tatusiu? Dlatego że my jesteśmy dziećmi? Ciocia powiedziała - że ty jesteś małoduszny. Małoduszny - to źle?

Na audytorium pod otwartym niebem nastąpiła cisza. Profesor podniósł głowę, popatrzył swojej córce prosto w oczy, położył rękę na jej ramiączko i niegłośno wymówił: - uwierzyłem, córeczko, w to, co powiedziałem.

Rudowłosy maluch wpierw zamarł. Potem szybko stanęła nóżkami na siedzeniu i wysokim dziecięcym głosem wykrzyknęła do audytorium: - Mój tata nie był małoduszny. Tata uwierzył! Uwierzył! Dziewczynka obejmowała spojrzeniem przycichłą widownię. Nikt w ich stronę nie patrzył. Ona obróciła się ku swojej matce. Ale młoda kobieta odwróciwszy się, opuściwszy głowę, to rozpinała, to zapinała guziki na rękawie swojej bluzki. Dziewczynka znów objęła spojrzeniem zamilkłą widownię, obróciła się do ojca. Profesor jak wcześniej jakoś bezradnie patrzył na swoją małą córkę. W absolutnej ciszy znów, ale już niegłośno i pieszczotliwie zabrzmiał głos rudowłosej dziewczynki.

- Ludzie nie wierzą tobie, tatusiu. Oni nie wierzą dlatego, że nie pojawiła się jeszcze na ziemi energia, która może, jak słoneczko, otwierać płatki kwiatków. A kiedy ona się pojawi, wszyscy ludzie tobie uwierzą. Potem uwierzą, kiedy się pojawi. Potem...

I nagle rudowłosa córka siwego profesora poprawiła szybkim ruchem swoją grzywkę, zeskoczyła na przejście między siedzeniami i pobiegła. Wybiegłszy ku skraju audytorium pod otwartym niebem, skierowała się do jednego z obok stojących domów, wbiegła przez drzwi, po dwóch sekundach znów pojawiła się w drzwiach. Dziewczynka trzymała w rękach doniczkę z jakąś rośliną. Z nią ona i pobiegła ku już pustemu stolikowi referenta. Postawiła doniczkę z rośliną na stoliku. I dziecięcy głosik, głośno i pewnie, zabrzmiał nad głowami obecnych:

- Oto kwiat. Zamknęły się jego płatki. Płatki kwiatków wszystkich się zamknęły. Dlatego że nie ma słoneczka. Ale one zaraz się otworzą. Dlatego że jest na ziemi energia... Będę... Przekształcę się w energię, otwierającą płatki kwiatków.

Rudowłosa dziewczynka ścisnęła swoje paluszki w piąstki i zaczęła patrzeć na kwiat. Patrzeć nie mrugając.

Siedzący na swoich miejscach ludzie nie rozmawiali. Wszyscy patrzyli na dziewczynkę i stojącą przed nią na stoliku doniczkę z jakąś rośliną.

Powoli wstał ze swojego miejsca profesor i poszedł ku córce. Podszedł ku niej, wziął za ramiona, próbując zabrać. Ale rudowłosa wyszarpnęła ramiączki i wyszeptała: - Ty lepiej pomóż mi, tatusiu.

Profesor, z pewnością, zupełnie się zmieszał i zaczął stać obok córki położywszy ręce na dziecięcym ramiączku, i także zaczął patrzeć na kwiat.

Nic z kwiatem się nie działo. I mi było jakoś żal i rudowłosej dziewczynki, i siwiejącego profesora. No trzeba że mu było tak wyskakiwać ze swoimi twierdzeniami o wierze w nieodkrytą energię!

Nagle z pierwszego rzędu wstał chłopiec, który wykonał odczyt. Obrócił się bokiem do milcząco siedzącej widowni, pociągnął nosem i poszedł ku stolikowi. Poważnie i pewnie on podszedł do stołu i stanął obok rudowłosej dziewczynki. Jak i ona, skierował swoje uważne spojrzenie na roślinkę w glinianej doniczce. Ale z rośliną jak wcześniej, oczywiście że, nic się nie działo.

I wtenczas zobaczyłem! Zobaczyłem, jak z widowni zaczęły podnosić się ze swoich miejsc dzieci w różnym wieku. Dzieci jedno za drugim podchodziły do stołu. One milcząco stawały obok i patrzyły uważnie na kwiat. Ostatnia dziewczynka lat sześć taszczyła, objąwszy dwoma rękoma, zupełnie małego swojego braciszka. Przecisnęła się naprzód stojących, z trudem, z czyjąś pomocą postawiła braciszka na znajdujące się przed stołem krzesło. Maluch, porozglądawszy się na stojących wokoło, obrócił się do kwiatu i zaczął na niego dmuchać.

I nagle, na roślinie, w doniczce zaczęły powoli otwierać się płatki jednego z kwiatków. Zupełnie powoli. Ale to zauważyli przycichli na widowni ludzie. I niektórzy z nich milcząco wstawali ze swoich miejsc. A na stole otwierał swoje płatki już drugi kwiat, jednocześnie z nim trzeci, czwarty...

- Iiii... - zakrzyczała pełnym zachwytu dziecięcym głosem starsza kobieta, wyglądajaca na nauczycielkę, i zaklaskała w dłonie. Widownia wypełniła się oklaskami. Ku profesorowi, który odszedł na bok od stojących przy kwiatku, radujących się dzieci i pocierał skroń, biegła z widowni młoda ładna kobieta, jego żona. Ona z rozbiegu podskoczyła, rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować jego policzki, usta...

Rudowłosa dziewczynka zrobiła krok w stronę swoich całujących się rodziców, ale ją zatrzymał chłopak-referent. Ona wyrwała swoją rękę, ale, zrobiwszy kilka kroków, obróciła się, podeszła ku niemu blisko i zaczęła zapinać odpięte na jego koszuli guziki. Zapięła, uśmiechnęła się i, szybko obróciwszy się, pobiegła ku swoim obejmującym się rodzicom.

Z widowni do stołu podchodziło coraz więcej ludzi: ktoś brał na ręce swoje dzieci, ktoś ściskał rękę małemu referentowi. On tak i stał, wyciągnąwszy do uścisku rękę, a dłonią drugiej ręki przyciskał dopiero co zapięte przez rudowłosą guziki.

Nagle ktoś zagrał na akordeonie Bajan coś między ruskim i cygańskim. I przytupał nogą na scenie jakiś staruszek, a ku niemu wychodziła już jak łabędź puszysta kobieta. I zeszło się w kozackich przysiadach dwóch młodych chłopaków. I patrzył kwiat który otworzył płatki na młodzieńczy, wabiący fantazją coraz więcej ludzi, ruski taniec.

Obraz niezwykłej szkoły raptownie zniknął, jak ekran zgasł. Siedziałem na trawie. Dookoła tajgowa roślinność, i Anastazja obok. A wewnątrz jakieś wzruszenie, i słychać śmiech ludzi szczęśliwych, i dźwięki muzyki wesołego tańca, i z wszystkim tym nie chciałem się rozstawać. Kiedy ucichło stopniowo brzmiące wewnątrz, Anastazji powiedziałem: - To, co teraz ty pokazałaś, zupełnie nie podobne do żadnej szkolnej lekcji. To jakieś zebranie rodzin, mieszkających w sąsiedztwie. I nie było ani jednego nauczyciela, wszystko samo się odbywało.

- Nauczyciel był, Władimirze, tam bardzo mądry. Niczyjej uwagi nauczyciel ten sobą nie odciągał.

- A rodzice po co byli obecni? Przez ich emocje to zajscie powstało.

- Emocje i uczucia wielokrotnie przyśpieszają myśl. Podobne lekcje w tej szkole co tydzień się odbywają. Nauczyciele, rodzice jednością są w dążeniach, i dzieci za równe sobie są uważane wśród nich.

- Ale jakoś niezwykły wszystko jedno zdaje się udział rodziców w nauce dzieci. Rodzice przecież nie uczyli się zawodu nauczyciela.

- Smutnie jest to, Władimirze, że normalnym się stało dla ludzi swoje dzieci oddawać innym na wychowanie. Komu - nieważne. Szkole czy innym jakimś placówkom. Oddawać swoje dzieci, nie wiedząc nawet często, jaki im sugerować będą światopogląd, jaki zgotuje im los czyjaś nauka. Swoje dzieci oddawszy nieznanemu samemu się traci swoje dzieci. Oto dlatego i zapominają matki te dzieci, które oddają matki komuś na naukę.

* * *

* * * - Nastała pora wracać. Otrzymana informacja tak przepełniała całego mnie, że otaczenia nie odczuwałem i nie zwracałem na nie uwagi. Z Anastazją pożegnałem się jakoś pośpiesznie. Powiedziałem: - Nie odprowadzaj mnie. Kiedy sam będę iść, nikt nie przeszkodzi myśleć.

- Tak, niech nikt nie przeszkodzi tobie myśleć, - odpowiedziała ona. - Kiedy dojdziesz do rzeki, tam będzie dziadek, on przedostać się tobie na łódce do przystani pomoże.

Szedłem sam po tajdze do rzeki i myślałem od razu o wszystkim zobaczonym i usłyszanym. Natarczywiej od innych powstawało jedno pytanie: jakże tak wyszło z nami, mam na myśli - z większością ludzi? Ojczyzna niby jest u każdego, a małego własnego kawałka ojczyzny nikt nie ma. I nawet prawa nie ma w kraju, prawa, gwarantującego człowiekowi, jego rodzinie, możliwości posiadania na dożywotnią własność chociażby jednego hektara ziemi. Partie, rządzące, zmieniają jadna drugą, obiecają różne dobra, ale tą kwestię kawałka ojczyzny dla każdego omijają bokiem. Dlaczego? A przecież duża Ojczyzna składa się z małych kawałków. Rodzinnych, rodowych małych zakątków. Ogrodów i domków na nich. Jeśli nie ma takich u nikogo, tak z czego że wtedy składa się Ojczyzna? Trzeba prawo takie wydać, by był ten kawałeczek Ojczyzny u każdego. U każdej rodziny, która zechce go mieć. Prawo posłowie mogą przyjąć. Posłów my wszystkich wybieramy. Znaczy, trzeba tych wybierać, którzy zgodzą się takie prawo przyjąć. Prawo. Jak je sformułować? Jak? Może, tak?

“Każdej rodzinnej parze państwo jest zobowiązane przekazać za jej proźbą jeden hektar ziemi w dożywotnie użytkowanie, z prawem przekazywania w spadku. Całej produkcji, wytworzonej na rodowych dobrach, nigdy i żadnymi podatkami obciążać się nie będzie. Rodowe dobra sprzedaży nie podlegają”.

Tak niby w porządku. A jeśli ziemię ktoś weźmie, a robić nic na niej nie będzie? Wtedy trzeba jeszcze wskazać w prawie: “Jeśli w ciągu trzech lat ziemia nie będzie obrabiana, państwo może ją odebrać”. No, a jeśli człowiek zechce w mieście żyć, pracować, a do posiadłości swojej jak na letnią działkę przyjeżdżać? A niech tam. Rodzić kobiety wszystko jedno w swoje dobra rodzinne pojadą. Tym, które nie pojadą, ich dzieci potem nie wybaczą. A kto prawo będzie zgłaszać? Partia? Jaka? Zorganizować trzeba taką partię. A kto będzie organizacją się zajmować? Gdzie takich polityków znaleźć?

Trzeba jakoś szukać. Szybciej szukać! Inaczej umrzesz, a na ojczyznę tak ani razu i nie trafisz. I wnuki ciebie nie wspomną. Kiedy że zdarzy się tak, że pojawi się możliwość?... Kiedy można będzie powiedzieć: “Dzień dobry, ojczyzno moja!”?

* * * Dziadek Anastazji siedział na kłodzie drzewa nad brzegiem. Obok trochę kołysała się na falach przywiązana u brzegu mała drewniana łódka. Przepłynąć na wiosłach do najbliższej przystani na drugim brzegu rzeki kilka kilometrów w dół rzeki nie tak ciężko, ale jak z powrotem pod prąd wiosłować będzie? - pomyślałem, witając się ze staruszkiem, i zapytałem go o to.

- Dotrę powolutku, - odpowiedział dziadek. Zazwyczaj zawsze wesoły, on był tym razem, jak mi się wydało, poważny i niezbyt rozmowny.

Usiadłem przy nim na kłodzie i powiedziałem: - Nie mogę pojąć, jakim to sposobem Anastazja tyle informacji w sobie przechowuje? O przeszłym pamięta i to, co teraz się dzieje w naszym życiu, wszystko wie? A żyje w tajdze, kwiatkami, słoneczkiem i zwierzątkami się raduje. Niby i nie myśli o niczym.

- A co tu myśleć? - odpowiedział dziadek. - Ona ją czuje, informację. Kiedy potrzebuje jej, bierze tyle, ile zechce. Odpowiedzi na wszystkie pytania są w przestrzeni, obok nas, je umieć przyjąć, udźwięcznić tylko trzeba.

- Jak to?

- Jak... Jak... Oto ty po ulicy idziesz sobie znanego dobrze miasteczka, o swoich sprawach myślisz, do ciebie przechodzień niespodzianie podchodzi i pyta, jak dojść dokądś. Ty że mu będziesz mógł dać odpowiedź?

- Będę mógł.

- Oto widzisz, proste wszystko. Myślałeś o swoim. Pytanie powstało zupełnie nie związane z tym, o czym myślałeś, ale odpowiesz człowiekowi. W tobie odpowiedź się przechowuje.

- Ale to prośba by objaśnić jak dojść. A jeśli zapyta mnie przechodzień, co było w miasteczku, gdzie się spotkaliśmy, no, powiedzmy, tysiąc lat przed momentem spotkania, mu nikt nie będzie mógł dać odpowiedzi.

- Nie będzie mógł, jeśli będzie leniwy. Wszystko w człowieku każdym i wokoło niego od momentu stworzenia się przechowuje. Siadaj no lepiej do łódki, odbijać od brzegu pora.

Staruszek przy wiosłach usiadł. Kiedy od brzegu kilometr mniej więcej odpłynęliśmy, milczący dziadek przemówił:

- Ty w tej informacji i namysłach postaraj się nie ugrząźć, Władimirze. Rzeczywistość sobą określaj. Sobą odczuwaj materię i to, czego nie widać, równomiernie.

- Dlaczego wy to mówicie, niezrozumiałe dla mnie.

- Dlatego, że w informacji zacząłeś grzebać, rozumem ja określając. Ale nie da rady rozumem. Objętość tego, co wie wnuczka, rozum nie pomieści. I przestaniesz ty wokół siebie to co się dzieje zauważać.

- Tak wszystko zauważam. Oto rzeczka, łódka...

- Tak co że ty, wszystko zauważający, pożegnać się z wnuczką, synem nie potrafiłeś normalnie?

- No, może, nie potrafiłem. Dlatego że myślałem o bardziej globalnych rzeczach

Rzeczywiście odszedłem, prawie nie pożegnawszy się z Anastazją, i całą drogę myślałem tak usilnie, że i nie zauważyłem, jak przy rzeczce się znalazłem, i dodałem dziadkowi:

-Anastazja także o innych rzeczach marzy, o globalnych, jej sentymenty różne i nie potrzebne.

-Anastazja odczuwa sobą wszystkie plany bytu. I każdy nie ze szkodą dla innego odczuwa.

- No i co?

- Lornetkę wydostań ze swojej torby, na drzewo na brzegu, gdzie odpływała łódka nasza, popatrz.

Na drzewo przez lornetkę popatrzyłem. Na brzegu obok jego pnia stała, syna na rękach trzymając, Anastazja. Na zgiętej jej ręce wisiał pakunek. Stała z synem i ręką machała w ślad za łódką oddalającą się z nurtem rzeki. I ja ręką pomachałem Anastazji.

- Wygląda na to, że wnuczka z synem za tobą szła. Czekała, kiedy zakończysz namysły swoje, o synu sobie przypomnisz i o niej pomyślisz. I pakunek tobie na wyjazd przygotowała. Ale informacja, otrzymana od niej, dla ciebie ważniejsza się okazała. Duchowe, materialne, wszystko trzeba równomiernie odczuwać. Wtedy i w życiu mocno, na dwóch nogach będziesz stać. Kiedy jedno przeważa nad drugim, jak kulawym się stajesz. - Niezłośliwie mówił staruszek i wiosłami sprawnie pracował.

To li mu, to li sobie ja sam głośno próbowałem odpowiadać: - Dla mnie najważniejsze teraz pojąć... Samemu pojąć! Kim jesteśmy? Gdzie jesteśmy?

Rozdział 34 - ANOMALIA W GELENDŻYKU

Szanowni czytelnicy, wszystko, napisane przez mnie w książkach, usłyszałem od Anastazji, zobaczyłem i przeżyłem sam. Wszystkie zdarzenia, to realne zdarzenia z mojego życia i opisując je, wskazywałem, zwłaszcza w pierwszych książkach, realne adresy i niezmyślone nazwiska ludzi, czego poprzez skutki przyszło mi żałować. Coraz częściej zaczęli tych ludzi niepokoić ciekawscy.

Istotnym problemem stały się i przeróżne pogłoski, zdarzenia, i zjawiska, które wiążą ze mną i Anastazją. Osobliwe traktowanie tych zdarzeń, a więc i, osobliwe wywody mnie i niepokoją. Nie ze wszystkimi z nich się mogę zgodzić. Na przykład, jestem przeciwny oddawaniu czci dolmenom. Uważam, że z dolmenami można i trzeba z szacunkiem obcować, ale nie czcić je.

Wśród czytelników książek o Anastazji są ludzie różnych wyznań, duchowych konfesji, z różnym poziomem wykształcenia. Uważam, że do każdej interpretacji zdarzeń trzeba odnosić się ostrożnie. Każdy ma prawo do własnego zdania, ale wtedy dawajcie mówić: “to móje zdanie, moje przypuszczenia”. I, oczywiście że, nie trzeba wszystkiego po kolei uważać za mistycyzm, ani mnie, ani Anastazji. Inaczej można zmienić Anastazję z człowieka, niech bedzie nie całkiem zwyczajnego, w jakąś to niezwykłą istotę. Może ona i jest tak na prawdę zwyczajnym człowiekiem, a niezwykłymi jesteśmy akurat my? Oto, proszę, i sam zbaczam na tę dygresję. To dlatego, że mnie niepokoją oto takie okoliczności.

Teraz z szybkością błyskawicy rozpowszechnia się plotki o ognistej kuli, z którą obcuje Anastazja. Pamiętacie, szanowni czytelnicy, opisywałem w poprzednich książkach, jak ta kula pojawiała się obok Anastazji w ekstremalnych sytuacjach? Jak ona po raz pierwszy pojawiła się, kiedy mała Anastazja płakała na mogile swoich rodziców, a potem uczyła ją robić pierwsze kroki na ziemi. Jak broniła jej w czasie zamachu na nią. Na pytanie dziadka: “Co to jest?”, Anastazja odpowiedziała: “On dobry”.

Tak, ona z nią obcuje, ale nie wie do końca, co przedstawia to przyrodnicze zjawisko. Dlaczego zacząłem nagle wspominać o ognistej kuli, pojawiającej się znikąd? Dlatego że właśnie ta kula, jak twierdzi masa świadków, pojawiła się nad Gelendżykiem i wywołała pewien popłoch. Teraz przez osoby złośliwe rozchodzą się plotki, że podobno Anastazja może niby za pomocą tej kuli zbombardować niewygodnych jej. Że ona obcuje nie tylko z jasnymi, ale również z ciemnymi siłami. A tu jeszcze sami czytelnicy oliwy do ognia dolewają. I w Tuapsie mnie już prosili skierować tę kulę na administrację Soczi, żeby oni tak samo zaczęli odzyskiwać wzrok, jak w Gelendżyku.

Szanowni czytelnicy, ja zaraz postaram się opowiedzieć, co się stało w Gelendżyku tak na prawdę i wzywam was odnieść się do tego spokojnie i rozsądnie.

W Gelendżyku miejscowe publiczne stowarzyszenie przygotowywało się do przeprowadzenia czytelniczej konferencji o książkach. Stosunki wzajemne kierownictwa stowarzyszenia z administracją miasta były, łagodnie mówiąc, napięte. A tu jeszcze i ja w drugiej książce niepochlebnie wypowiedziałem się o starym kierownictwie miasta. Na tle tego... i trzeba zaś było by tak się wydarzyło.

Po południu, 17 września 1999 roku, w przeddzień czytelniczej konferencji o książkach o Anastazji, w mieście podniósł się wiatr, i zaczęła się burza. Na niedużym placu przed budynkiem administracji miasta nagle pojawiła się ognista kula. Dalsze jego działania, jak teraz mówią, były bardzo podobne do działań kuli Anastazji.

Ognista kula, która pojawiła się nad Gelendżykiem, minąwszy piorunochrony otaczające obszar zabudowany, dotknęła stojącego pośrodku placu drzewa. Potem z ognistej kuli wydzieliło się kilka ognistych kul albo promieni mniejszych. Jedna wleciała do gabinetu szefa administracji miasta, polatała po gabinecie na oczach obecnych i wyleciała.

Druga wleciał przez okno gabinetu zastępcy szefowej administracji Galiny Nikołajewny, na jakiś czas zazwisła w powietrzu, potem skierowała się do okna, wykreśliła na okiennym szkle nieścieralny do tej pory dziwny znak i odleciała.

Dalej plotki mówią, że administracja Gelendżyka stała się święta czy oświecona. Uważają, że właśnie po zdarzeniu z ognistą kulą, administracja zdecydowała się przyjąć uchwały polepszajace przyjmowanie przyjeżdżających do miasta czytelników, naprawić dolmeny w okolicach miasta, przeprowadzać coroczny festiwal duchowej autorskiej pieśni, no i jeszcze wiele innych, których wcześniej przyjąć nie chciała.

Plotka o zdarzeniu szła z twierdzeniem, - w Gelendżyku była ognista kula Anastazji. Próbowałem wysunąć wersję, że to był piorun kulisty, a podobieństwo jego zachowania się z opisanym w książce przypadkową zbieżnością. A administracja miasta wszystko jedno zmuszona była przyjąć jakieś wytłumaczenie. Nie tu-to było. Mi od razu zaczęli udowadniać: “Przypadkowości nie ma. Ponadto, tu nie jeden przypadek, a cały łańcuch”. I twierdzić: “Kiedy przypadki układają się konsekwentnie w jakiś łańcuch, to to nazywa się prawidłowością”.

Oczywiście przypadki, można powiedzieć, złożyły się w łańcuch: Tymczasem niezrozumiałe jest, jak kula minęła piorunochrony? Dlaczego ona dotknęła stojącego na placu dużego drzewa, wybuchła, grzmotnęła nad nim, ale nie zniszczył go, a poleciała do okien administracji? Poleciała właśnie do tych gabinetów, w których znajdowali się ludzie, zdolni rozwiązać kwestie, związane z przyjazdem do miasta czytelników? Dlaczego administracja, po odwiedzinach ognistej kuli od razu pozytywnie rozważyła masę kwestii? Dlaczego po pojawieniu się tej kuli konferencję przyszła powitać przewodnicząca prawodawczego zgromadzenia? Itd.

Plotka zaczęła głosić, że szef administracji miasta Gelendżyk i cały administracyjny aparat tak się zmienili, że teraz Gelendżyk zacznie kwitnąć, i stanie się, jak mówiła Anastazja “...bogatszy od Jerozolimy i Rzymu”. Inne twierdzą, - kula wszystkich nastraszyła.

Przyjechawszy do Gelendżyka, spotykałem się i z szefem administracji miasta i z zastępcą. Widziałem nakreślony przez ognistą kulę na szkle znak, dotykałem go. Odczuwałem niezwykły zapach w gabinecie, on podobny był do zapachu kadzidła i siarki. Ale nie odczuwałem żadnego przerażenia. Na odwrót, na przykład, Galina Nikołajewna - zastępca szefa administracji stała się nawet bardziej wesoła, niż wcześniej. Ona także opowiadała mi, jak wszystko się zdarzyło, i zapytała: “Jak wy uważacie, to było jakimś znakiem?”.

W ogól, okoliczności złożyły się tak, że wersji ze zwyczajnym piorunem kulistym nie przyjmowali. A mnie zaczęli oskarżać w upraszczanie sytuacji.

Nie kryję, rzeczywiście próbowałem ją uprościć, i nie tylko tę sytuację. Dlaczego? Dlatego, że posiadam informacje, jak zastraszają ludzi pewni liderzy duchowych konfesji niezwykłymi zdolnościami Anastazji. Jak twierdzą, że te zdolności nie są od Boga, a Anastazja nie jest człowiekiem. Oni piszą o tym artykułu w swoich duchowych wydawnictwach. Wyobrażam sobie, jak teraz będzie wyolbrzymiana sytuacja z ukazaniem kuli w Gelendżyku.

Ja nie zamierzam obalać czy udowadniać przynależności ognistej kuli do Anastazji - to już bezsensowne. Tu każdy zostanie przy swoim poglądzie. Chcę spróbować razem z wami, szanowni czytelnicy, chociażby porozważać, przejawem jakich sił może się jawić odwiedziwsza Gelendżyk ognista kula?

W Biblii się mówi: “Po płodach ich, o nich sądźcie”. Jakie zaś płody? Po pierwsze, ognista kula nie wyrządziła żadnych uszkodzeń budynkowi administracji; Nawet szyby, na której ona wykreśliła swój znak, nie wybiła. Utrzymujący się w gabinecie zapach nie sprawia nieprzyjemnego wrażenia. Galina Nikołajewna, gospodyni gabinetu, rozmawiała ze mną w obecności czterech ludzi, i nikt z nich przerażenia w nim nie czuł. Nad stojącym na placu drzewem kula grzmotnęła, zdarzył się jaskrawy wybuch, mówią, że jakby drzewo się zapaliło. Ale teraz ono rośnie w pełnym zdrowiu. Administracja wydała decyzję o poprawie kultury obsługi przyjeżdżających do miasta czytelników. Podjęła decyzję o unormowaniu przeprowadzenia wycieczek ku dolmenom, o których mówiła Anastazja. Ja nie widzę ani jednego negatywnego skutku. Więc, płody pozytywne.

Anastazja o ognistej kuli mówi, że on działa tylko niezależnie, jej nie sposób rozkazywać, ją można tylko prosić.

W swoich książkach próbuję dokładnie, na ile mogę, opisywać sytuacje, zobaczone swoimi oczami, odczute samemu i usłyszane własnymi uszami. Odnośnie zdarzenia z ognistą kulą w Gelendżyku każdy może wybrać dowolną swoją wersję. Ale nie chcę, żeby ktoś wykorzystał to zdarzenie do zastraszania ludzi.

Ponadto, jeśli dalej tak pójdzie, to mogą być uznawane za mistykę nawet najzwyczajniejsze sytuacje. Teraz już zaczynają, mówić o tym, że ta ognista kula pomagała mi występować na konferencji w Gelendżyku. Ale to nie tak. Ja nie mam z nią żadnego związku. A w te plotki wniosła swój wkład i prasa.

Poważany “Ognik” wydrukował ogromny artykuł, którego autor głosi: “...nad krajem przeprowadzany jest eksperyment na ogromną skalę...” i pisze autor tego artykułu o mnie: “...on występował w ciągu ośmiu godzin, ja takich oratorów dawno nie widziałem”. A potem inna gazeta jeszcze i dodaje: “...przy tym on był świeży jak ogórek”. Wszystkie te wypowiedzi, łagodnie mówiąc, przesadzone i niedokładne.

Po pierwsze, na konferencji występowałem nie osiem godzin, a tylko sześć. Dwie godziny dodali z mojego wystąpienia na drugi dzień.

Co się tyczy pomocy, to ona rzeczywiście była, ale bez jakiejkolwiek mistyki.

W przeddzień konferencji w Gelendżyku przyjechała Anastazja. W nocy przed konferencją ona powiedziała, że ja muszę się dobrze wyspać. Zaproponowała wypić przed snem jakiś przywieziony z tajgi ekstrakt, zgodziłem się, dlatego że ostatnimi czasy rzeczywiście długo nie sypiałem po nocach. Potem, kiedy się położyłem, ona usiadła obok, wzięła za rękę, jak nieraz robiła w tajdze (opisywałem to w rozdziale “Dotknięcie raju”). I zasnąłem, jakbym uleciał dokądś. Kiedy ona tak robiła w tajdze, zawsze następowało uspokojenie.

Obudziłem się rano, za oknem przepiękna pogoda, samopoczucie świetne, nastrój radosny.

Na śniadanie Anastazja zaproponowała tylko cedrowe mleko, powiedziała, że mięso dobre nie jest, wiele energii na jego trawienie odchodzi. A mi i nie chciało się mięsa po mleku. Po cedrowym mleku w ogóle niczego jeść się nie chce.

Kiedy występowałem przed ludźmi, którzy przyjechali na konferencję, Anastazji obok nie było. Ona pewien czas stała cichutko w sali wśród czytelników, potem w ogóle odeszła dokądś.

Już po publikacjach i plotkach, uznajacych za mistykę moje wystąpienie na konferencji, ja i sam pomyślałem, że Anastasija jakoś pomagała, i powiedziałem jej:

- Ty co, Anastazjo, zupełnie zapomniałaś, że powinienem był na zmęczonego wyglądać, chociażby przy końcu wystąpienia? Ty po co mistykę na ludzi napuszczasz?

Ona zaśmiała się i odpowiedziała:

- Jaka że mistyka być może w tym, kiedy dobrze wypoczęty człowiek, w dobrym nastroju z przyjaciółmi rozmawia? A to, że długo mówiłeś, tak to przez to, że myśl twoja się plątała, ty od razu kilka tematów próbowałeś objąć. Można byłoby króciej i jaśniej zdania budować, ale ty tego nie mogłeś zrobić jeszcze i dlatego, że buty twoje ciasne, i nogi ściskają, od tego krew po żyłkach z trudem cyrkulowała.

Oto widzicie jak proste wszystko tak naprawdę? Nie ma żadnej mistyki i w moich wystąpieniach.

* * *

Szanowni czytelnicy! Coraz więcej przychodzi listów od was z pytaniem, dlaczego ani ja, ani Fundusz “Anastazja” nie odpowiadamy na krytyczne artykuły o książkach w prasie, na obrazę, na oskarżanie mnie i wszystkich czytelników o sekciarstwo. Szanowni czytelnicy, czasu szkoda. I po co odpowiadać tym, którzy specjalnie prowokują skandal? W listopadzie pewien dziennikarz (B. ... jego nazwiska w całosci nie będę podawać, żeby do historii nie wprowadzać) wpadł na pomysł, by jeden i ten sam materiał pod różnymi tytułami od razu w pięciu wydawnictwach opublikować. Tytuły zmienił, i nazwiskami różnymi się podpisał. Zdania w tekście przestawił, mi, oczywiście że, ubliża, rozważa o moralności, etyce, merkantyliźmie Trochę później redaktora z nim samym złapaliśmy. Wiem, jak redaktorom coś takiego się nie podoba. Za nieetyczne w kręgu dziennikarzy takie coś się uważa. Honorarium, przecież, mu każdy wypłaci jak za exclusive. Po co że ja z nim się będę spierał? Może człowiek jeść nie ma co? Co się tyczy brudu i kłamstw, które on wyrzuca, to myślę, do Anastazji ich nie przyczepi, na nim wszystko i zostanie.

Teraz temat Anastazji popularny się stał, z pewnością, jeszcze nie jedno wydawnictwo spróbuje jej kosztem podnieść swój nakład? Was, przecież, szanowni czytelnicy, już ponad milion. Wyobraźcie sobie, że wejdę w polemikę z pięćdziesięciotysięcznym wydaniem, drukującym paszkwile, wy, oczywiście że, zechcecie przeczytać i tym samym raptownie podniesiecie im nakład. Nie trzeba z nimi się spierać. Wam, przecież dobrze wiadomo, sekciarze wy czy nie. Jeśli jakieś wydawnictwo będzie publikować obelgi, to najlepszą odpowiedzią im będzie wasza odmowa ich prenumeraty.

Co się tyczy mnie, to ja mogę obcować z wami tylko przez swoje książki. Tu i postaram się odpowiedzieć na szereg pytań.

Po pierwsze, obecnie żadnym biznesem się nie zajmuję, tylko piszę. Do żadnej duchowej konfesji nie należę. Próbuję sam się zorientować, co jest co w naszym życiu. Ale krytyki, kłamliwych wymysłów w swój adres, i Anastazji z pewnością, będzie jeszcze więcej. Wielu zapewne Anastazja zagradza drogę.

Oni jeszcze same siebie zniszczą. Ale również teraz wyraźnie, Sybiraczka Anastazja stanowi zagrożenie dla pewnych duchowych konfesji, tak i od razu kilku przemysłowo-finansowym imperiom u nas i za granicą.

Właśnie oni starannie powtarzają w prasie pytanie: “Istnieje czy nie istnieje”, “Kto to taki Megre” i sami odpowiadają: “Nie istnieje”, “Megre - merkantylny przedsiębiorca”. Tak na prawdę oni lepiej od innych wiedzą o istnieniu Anastazji.

Ale im potrzeba za wszelką cenę odwieść ludzi od samego sedna informacji. Za wszelką cenę wyłączyć źródło informacji, spróbować podporządkować go sobie i jeśli nie wyjdzie - zniszczyć.

Podobnie, oni lepiej i szybciej od nas ocenili pochodzącą od niej informację. Oni śmieją się nad tymi, którzy w ogóle zadają pytanie o istnienie. Osądźcie sami, może li ktokolwiek wątpić, słuchając informacji przez radio w istnienie nadajacej stacji? A tymczasem ktoś z mądrym wyglądem zapętlił się na pytaniu “istnieje czy nie istnieje”, w Irkuckim, Tomskim, Nowosybirskim obwodzie szedł intensywny skup i wywóz cedrowego orzecha. Skup za walutę. Z doniesień z Nowosybirska i Tomska wynika, że tym zajmowali się przedstawiciele z Chin. 1999 rok był urodzaj cedrowego orzecha w wielu regionach. Ale Nowosybirski zakład medycznych preparatów nie zwiększył produkcji oleju. Brakowało orzecha. Orzecha, z którego na zachodzie robią kosztowne lekarstwa, dokładnie skrywając, co w nich jest głównym komponentem.

Pamiętacie, szanowni czytelnicy, jeszcze w pierwszej książce pisałem o tym, że wywożą orzech za granicę? I kiedy spróbowałem wyśledzić informacje o cedrowym oleju, otrzymałem ostrzeżenie z Polski, “tego pytania lepiej nie poruszaj”. W tym roku oni jeszcze zdążyli urwać swoje. Na przyszłość przypilnujemy. W następnej książce opowiem, jaką niespodziankę przygotowała Anastazja.

Jestem przedsiębiorcą. Chciałem dopisać obiecane książki i zająć się biznesem. I zamiarów swoich przed nikim nie skrywałem, sam o nich jeszcze w drugiej książce pisałem. Ale teraz moje zamiary się zmieniły. W biznesie z zachodnimi mądralami niech współzawodniczą inni syberyjscy przedsiębiorcy.

Zamiary moje się zmieniły dlatego, że organizatorzy krytycznych publikacji kontynuują obrażać i zastraszać czytelników, nazywając czytelników sekciarzami, czytającymi moich, jak oni uważają, głupie, nie mającej artystycznej wartości książki. Oczywiście, ja nie mam ani wyższego wykształcenia, ani doświadczenia w literackiej twórczości i tych, którzy to wszystko mają, drażni popularność napisanych przez mnie książek. Zwłaszcza ich drażni, że przy swoim poziomie wykształcenia dalej rezygnuję z usług redaktorów. I już po prostu wściekłość wywołało to, że wydałem zbiór pięćsetstronicowy “W promieniu Anastazji rozbrzmiewa dusza Rosji”. A listów i wierszy czytelników, z których się składa zbiór, też nie dałem redagować. Przy tym sam napisałem przedmowę, powiedziawszy, że zbiór jest historyczną książką. Ja i teraz tak nadal uważam. A jak można uważać inaczej, jeśli do zbioru weszły listy z rozważaniem o życiu, o przeznaczeniu człowieka, o dzisiejszych pragnieniach dzisiejszych ludzi. Listy i wiersze szczere, napisane przez ludzi różnego wieku, różnego społecznego statusu i wyznania. I ten zbiór cieszy się dużą popularnością. Jego popularność rozwiała mit o tym, że nowoczesnemu człowiekowi potrzebne tylko powieści kryminalne, i książki o seksie. Ludzie są gotowi czytać wiersze, i niech będzie niezbyt fachowe, ale za to szczere.

Już nieraz mi oświadczali: “Rzucasz wyzwanie całej pisarskiej braci i naszemu pisarstwu. Ciebie w proch zetrą. Nikt i nigdy ciebie nie uzna”.

Ale ja nawet nie zamierzałem rzucać komukolwiek wyzwania jako pisarz. Nie zamierzałem, ale teraz, kiedy oni nawet w prasie piszą, objaśniając popularność książek tym, że “...Rosja to kraj głupi”, i wszyscy moi czytelnicy są głupcami, sekciarzami, ja im teraz odpowiem. Stanę się pisarzem! Troszeczkę jeszcze potrenuję, poduczę się, poproszę o pomoc Anastazję i stanę się pisarzem. Napiszę nowe i wydam ponownie już wydane książki w lepszych drukarniach świata. Uczynię książki o Anastazji, o ludziach dzisiejszej Rosji lepszymi książkami naszego tysiąclecia.

Tym samym i odpowiem obecnym i przyszłym krytykom, a tymczasem ja im tak powiem: “Panowie krytycy, wybaczcie! Odchodzę z Anastazją, niech będzie troszeczkę naiwną, ale ładną, dobrą i szczerą. Odchodzimy w nasze nowe tysiąclecie z więcej niż milionem czytelników, w czyich sercach żyje przepiękny i natchniony obraz. A co w waszych sercach, ponowie krytycy? Fuj... nie pełźnijcie w nasze nowe tysiąclecie. Idźcie wy do... no, ogólnie, w swoje. W nasze jeśli i wpełźniecie, tak wszystko jedno zadusicie się w nim od własnej złości i zawiści. W naszym tysiącleciu zacznie się przepiękne stworzenie, i będzie czyste powietrze, żywa woda i roztaczające aromat ogrody. I ja w nim będę kontynuował wydawać nowe zbiory z wierszami i listami czytelników. Nazwę ich serię “Narodowa księga”. Wy piszecie, że “wiersze w nich okropne”, a ja mówię - przepiękne.

Jeszcze będę wypuszczać nagrania z pieśniami bardów o Duszy, o Rosji, o Anastazji. Wy mówicie, że każdy może brzdąkać na gitarze. A ja mówię, że oni śpiewają Duszą. I dodam słowami Anastazji: “Nie ma w ani jednej galaktyce struny, zdolnej lepszy dźwięk wydać, niż dźwięk pieśni ludzkiej duszy”.

Z początkiem nowego, naszego tysiąclecia gratuluję wszystkim wam, szanowni czytelnicy! Z początkiem przepięknego waszego stworzenia na ziemi!

“Kim jesteśmy”? tak chcę nazwać następną książkę.

Z poważaniem ku Wam, szanowni czytelnicy, Władimir Megre.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Władimir Megre księga 4 IV Stworzenie (tłumaczenie 2016)
Władimir Megre Anastazja 1 tłumaczenie 2016 I
Anastazja tom VIII cz 2 Rytuały Miłości Władimir Megre
Władimir Megre o duchowości
Zwierzęta na wsi 10 05 2016
SEPA Selección de problemas José AYGÜES, 10 01 2016
USTAWA z dn 10 czerwca 2016 r o delegowaniu pracowników w ramach świadczenia usług
Anastazja 10 Anasta Filmyprawdy na chomikuj pl
xois2 9 10 maj 2016 v5 (1)

więcej podobnych podstron