40 Broadrick Annette Całym sercem


ANNETTE BROADRICK

Całym sercem

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Czy to pani Hartman? - zapytał energiczny męski głos, kiedy Emily podniosła słuchawkę.

- Tak, słucham.

- Emily Hartman, zamieszkała przy 1402 Locust Street, Little Rock, Arkansas?

W głosie pytającego brzmiało dziwne podniecenie.

Spojrzała na swoją siostrę, Terri, która mieszkała tuż obok i przyszła ją odwiedzić, gdy zobaczyła, że Emily wróciła z pracy. Kiedy zadzwonił telefon, piły właśnie przy stole w kuchni kawę.

- Kto dzwoni? - wyszeptała Terri, widząc malujące się na twarzy Emily zdziwienie.

- Tak, tu Emily Hartman - powtórzyła, wzruszając ramionami.

- Gratulacje, Emily! Tu Rockin' Robin ze stacji radiowej KLRA Little Rock - zawołał głos w słuchawce. - Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość! Zdobyłaś główną nagrodę w naszym konkursie „Wygraj randkę z gwiazdą". Co ty na to, Emily?

Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to powiedzieć mu, że nie ogłuchła, ale ugryzła się w język.

- Obawiam się, że to jakieś nieporozumienie. Nie wiem, co...

- Wiem, że jesteś oszołomiona, Emily! - wrzasnął głos w słuchawce. - I nic dziwnego. Trzymaj się mocno i posłuchaj, jaką wspaniałą nagrodę wygrałaś - a wystarczyło, że wysłałaś do nas pocztówkę z nazwiskiem, adresem i numerem telefonu.

- Ależ ja nie wysyłałam żadnej pocztówki. Ja nawet nie słucham... - Emily urwała, bo Terri zerwała się z krzesła i zaczęła machać rękami, starając się zwrócić jej uwagę. Najzupełniej jej się to udało, bo Emily zapomniała, co chciała powiedzieć.

- Dzwonią ze stacji KLRA? Mówią, że wygrałaś? To nie do wiary! - wyszeptała Terri.

Emily patrzyła na siostrę tak, jakby ta nagle dostała wysypki.

- Rozumiesz, o co tu chodzi? - spytała, zakrywając dłonią słuchawkę.

- Podałam na pocztówce twoje nazwisko, Emily. - Terri z trudem panowała nad podnieceniem w głosie. - Zapytaj o szczegóły.

- Emily, słuchasz mnie? - odezwał się głos w słuchawce. - Na pewno to radość z wygranej oszołomiła cię na chwilę.

- Tak, można tak powiedzieć - wykrztusiła wreszcie, patrząc na siostrę z rosnącym zdziwieniem. - A co ja właściwie wygrałam?

- Pytasz, jakbyś nie słyszała o największym konkursie promocyjnym w historii naszej stacji radiowej - roześmiał się rozentuzjazmowany Robin. - Droga Emily, wygrałaś wycieczkę do Las Vegas, gdzie zamieszkasz w najelegantszym hotelu. Będziesz miała do dyspozycji limuzynę z kierowcą i - tu zawiesił dramatycznie głos, żeby wzmóc napięcie - to, o czym marzy każda kobieta w naszym stanie! Spędzisz wieczór z Jeremym Jonesem!

Emily mogła nie wiedzieć, kim jest Rockin' Robin, mogła nawet nie znać stacji radiowej KLRA, ale musiałaby chyba być ślepa i głucha, żeby nie słyszeć o Jeremym Jonesie.

Pojawił się na rynku muzycznym przed dziesięcioma laty. Jeden jego utwór po drugim zajmował czołowe miejsca na listach przebojów, aż wreszcie Jones stał się swego rodzaju atrakcją Las Vegas, występując tam regularnie.

I to właśnie z nim ma spędzić wieczór? To jakaś pomyłka.

- Przykro mi, ale ja nie mogę przyjąć...

Terri wyrwała jej słuchawkę z ręki.

- Cześć, Rockin'. Tu Terri Thompson, siostra Emily. Ona jest wstrząśnięta tą wiadomością. - Odepchnęła Emily, gdy ta chciała odebrać jej słuchawkę. - Proszę mi powiedzieć, co Emily ma zrobić w związku z nagrodą, a ja już wszystkiego dopilnuję - powiedziała, patrząc na Emily tak, że nie ulegało wątpliwości, iż dotrzyma słowa.

Być może jestem w szoku, powiedziała w duchu Emily, opadając na kuchenne krzesło. W każdym razie śnię. Ale Jeremy Jones nigdy dotąd nie pojawiał się w moich snach.

Przyglądała się siostrze, która szybko notowała coś na rachunku telefonicznym. Od czasu do czasu Terri kiwała energicznie głową i odpowiadała twierdząco do słuchawki.

To ożywienie było typowe dla Terri. Kiedyś Emily zazdrościła starszej siostrze, że ta potrafi z radością przyjmować wszystko, co jej się zdarza. Pięć lat różnicy wieku i skrajnie odmienne charaktery decydowały o tym, że różniły się znacznie w swoim podejściu do życia.

Terri i Emily były córkami stanowej osobistości politycznej i rosły w centrum publicznego zainteresowania. Terri z lubością przyjmowała rozgłos. Zawsze łatwo nawiązywała kontakty z ludźmi. Lubiła słowne potyczki, zainteresowanie prasy, radia i telewizji.

Emily - przeciwnie - nie cierpiała rozgłosu. Była nieśmiałym dzieckiem i nie lubiła, kiedy zadawano jej natarczywe pytania, kiedy błyskały światła fleszów, nie znosiła publicznych spekulacji na temat ich rodziny. Z wiekiem stawała się coraz bardziej zamknięta starała się także ochronić swoją prywatność.

Terri jako młoda dziewczyna wyszła za mąż za Mike'a Thompsona. Dalszą naukę uznała za stratę czasu, wolała poznawać życie. Natomiast Emily zawsze lubiła szkołę i stały rozkład zajęć. Wiedziała, czego od niej oczekiwano, i czerpała szczególne poczucie bezpieczeństwa z panującej tam rutyny.

Mimo wszystkich różnic Terri i Emily były sobie bardzo bliskie. Emily wiedziała, że Terri ją kocha. Po śmierci rodziców to właśnie ona nalegała, by Emily zainwestowała część spadku w dom tuż obok domu jej i Mike'a. Gdy tylko dowiedziała się, że ich sąsiedzi mają się wyprowadzić, zadzwoniła do Emily, by przekonać ją o wszystkich zaletach mieszkania w pobliżu.

Emily musiała przyznać, że nigdy nie żałowała tego kroku. Uwielbiała swoją czteroletnią siostrzenicę, Patti, i było jej milo, że Terri codziennie przychodziła do niej na kawę.

Lubiła swoją pracę. Jeszcze w szkole odkryła kojące działanie rachunków, z ich obliczalnością i przewidywalnością. Teraz pracowała w dziale księgowości znanej w całym kraju firmy i czuła się tam jak ryba w wodzie.

Jej życie było właśnie takie, jak chciała - przewidywalne i bezpieczne. Więc po jakie licho Terri wymyśliła ten cały konkurs z randką z Jeremym Jonesem w nagrodę? Co za absurd. Wieczór w towarzystwie kogoś, kto do tego stopnia kocha rozgłos, że chce uczestniczyć w tak idiotycznym pomyśle - była to ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę.

Emily patrzyła na Terri, gdy ta, skończywszy rozmowę, odłożyła słuchawkę i wydała okrzyk radości.

- Wygrałaś! A ja nie wierzyłam. Żartem zgłosiłam cię do konkursu, naprawdę. Nawet mi się nie śniło, że... - urwała nagle i spojrzała na siostrę, która przyglądała jej się z przerażeniem. - Daj spokój, Emily, czy nie jesteś ani trochę podekscytowana? Ja na twoim miejscu byłabym wniebowzięta.

- Wierzę ci - rzuciła sucho Emily. - Jeśli wytłumaczysz mi, o co tu chodzi, to może udzieli mi się trochę twojego entuzjazmu.

Terri przerwała swój taniec radości i przez chwilę patrzyła na Emily, a potem westchnęła.

- Raczej w to wątpię. - Mówiąc to, uśmiechnęła się ciepło do siostry. - Ale nie zamierzam tracić nadziei. Wiesz, czasem naprawdę się o ciebie martwię.

- Dlaczego? - spytała zaskoczona Emily.

- Bo pogrążyłaś się w takiej nudnej rutynie. Nie spotykasz innych ludzi, nie szukasz rozrywki. Wystarcza ci, że codziennie idziesz do pracy, a potem wracasz do domu. Wieczory i weekendy spędzasz czytając książkę, uprawiając ogródek albo opiekując się Patti. Jesteś za młoda na to, żeby zadowalać się takim życiem. Gdzie tu jest miejsce na radość? - spytała, patrząc z troską na Emily.

- Tak się składa, że te zajęcia sprawiają mi radość. Nie pociągają mnie inne rozrywki, tak jak ciebie, Terri - odpowiedziała z uśmiechem Emily.

- Nie ma w tym nic złego, z umiarem oczywiście. W gruncie rzeczy jest to wspaniały sposób spędzania czasu, ale jak się ma sześćdziesiątkę! Posłuchaj mnie. Musisz się trochę rozluźnić, zrobić coś zwariowanego. Czeka na ciebie cudowny świat. - Terri szeroko rozłożyła ręce.

Emily uśmiechnęła się, widząc ten przesadny gest.

- Nie sądzę, żeby świat czekał wyłącznie na mnie.

Terri zamachała niecierpliwie ręką.

- Wiesz przecież, co mam na myśli. Tak mało się o siebie troszczysz i bierzesz wszystko zbyt serio. Zawsze taka byłaś, nawet jako dziewczynka. Szkoła, i praca - podchodzisz do tego z taką zawziętością... Kiedy ty ostatnio miałaś randkę?

Emily poczerwieniała.

- Czy tak odpowiadasz mężczyźnie, który chce cię gdzieś zaprosić?

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, Terri, ale nikt nie wali do moich drzwi, błagając, żebym się z nim umówiła - powiedziała z uśmiechem Emily. - Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie jestem taka otwarta i bezpośrednia jak ty. Mężczyźni mnie nie dostrzegają.

- Ależ oczywiście, że cię dostrzegają. Jesteś bardzo atrakcyjna, chociaż nie robisz nic, żeby podkreślić swoją urodę.

Przez chwilę przyglądała się Emily tak, jakby oglądała obraz w muzeum.

- Wiesz, masz piękne czarne włosy, które wspaniale kontrastują z twoją mleczną cerą. Zawsze zazdrościłam ci tego promiennego wyglądu. - Terri potarła niecierpliwie policzek. - Nie mów mi, że mężczyźni cię nie dostrzegają. Nie są przecież ślepi.

- Pracuję z nimi na co dzień. Uwierz mi, żaden z nich się mną nie interesuje...

- To dlatego, że ty ich nie zauważasz. Nie rozumiesz, że mężczyzna boi się odmowy, że trzeba mu dodać odwagi?

Terri zmrużyła oczy, przyglądając się nadal Emily.

- Z pewnością nie pomaga ci w tym sposób, w jaki się ubierasz.

Emily spojrzała w dół, na spódnicę i bluzkę, którą nosiła pod żakietem.

- A co złego w tym, jak się ubieram? - spytała.

- Oczywiście, że nic - zapewniła ją pospiesznie Terri. - Zawsze wyglądasz bardzo profesjonalnie, ale przecież są jeszcze inne kolory, nie tylko czarny, szary i brązowy.

Emily otworzyła szeroko oczy w udawanym zdumieniu i przyjrzała się kolorowej, plażowej sukience, którą miała na sobie Terri.

- Z pewnością ty mi powiesz, co się teraz nosi.

Terri potrząsnęła głową, ale nie mogła ukryć uśmiechu.

- W porządku, być może trochę przesadzam z wyborem kolorów moich ubrań, ale kolor jest bardzo ważny. Wpływa na humor, może rozweselić, pomaga się odprężyć. Pozwala podkreślić osobowość.

- Moje ubranie właśnie podkreśla moją osobowość.

- Z pewnością - westchnęła Terri. - Właśnie o tym mówię. Chcę, żebyś wyrwała się z tego szablonu i zaczęła trochę żyć.

- I ty myślisz, że randka z Jeremym Jonesem mi w tym pomoże?

- Z pewnością nie zaszkodzi, siostrzyczko. - Terri uśmiechnęła się. - Pomyśl tylko, co za okazja. Każda kobieta na świecie z rozkoszą zamieniłaby się z tobą po to tylko, żeby poznać Jeremy'ego Jonesa.

- Świetnie, zatem pozwólmy komuś innemu jechać do Las Vegas.

- Nie ma mowy. Wygrałaś i chcę, żebyś odebrała nagrodę.

- Ale ja nie mogę. Mam pracę, a poza tym...

- Może byś dała spokój tym głupim wymówkom? Każdy ma prawo do wakacji, a ty tak rzadko bierzesz wolne. Zresztą, nawet wtedy upierasz się, by wziąć Patti i jej poświęcasz większość czasu.

Emily wiedziała z doświadczenia, że spieranie się z Terri to próżny trud. Jej siostra zawsze potrafiła zebrać wszystkie argumenty i rozprawić się z przeciwnikiem.

- Z pewnością byłaś świetna na lekcjach retoryki - mruknęła.

Terri spojrzała na nią zaskoczona.

- Tak, zawsze je lubiłam, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego z twoją wycieczką do Las Vegas.

Emily westchnęła.

- Właśnie że ma, i to wiele, Muszę przecież przekonać cię, że jestem zadowolona z życia i że nie wpadnę w depresję, jeśli nie spotkam się z Jeremym Jonesem. Inaczej zmusisz mnie, żebym się spakowała, i wyślesz do Las Vegas.

Terri rozparła się w fotelu, skrzyżowała ramiona i twardo spojrzała w oczy Emily.

- Dobrze. Wytłumacz mi, dlaczego nie chcesz tam pojechać.

Emily przez kilka chwil patrzyła w milczeniu na siostrę.

- Dlatego, że konkurs powinna była wygrać jakaś młoda dziewczyna... - zaczęła.

- Ty jesteś młoda.

- Terri, w grudniu kończę trzydzieści lat. Nie jestem już pierwszej młodości.

- Ale nie można tego nazwać wiekiem emerytalnym.

- Spodziewano się, że w konkursie wezmą udział nastolatki i młode kobiety...

- Co za bzdura! Żadna nastolatka nie doceni talentu Jeremy'ego Jonesa. Ten człowiek to geniusz. Sam komponuje piosenki, gra na różnych instrumentach, a głos ma taki, że aż przechodzi cię dreszcz. To wspaniała okazja, żeby poznać kogoś tak niezwykłego.

- Chyba gdzieś czytałam, że jest żonaty.

- Być może. Ale czy to ważne? Na litość boską, nagrodą w tym konkursie jest wycieczka do Las Vegas, a nie ślub z Jeremym Jonesem. Masz tylko spędzić z nim wieczór. No wiesz... występy, kolacja, przyjęcie, tańce.

- Wszystko to podczas jednego wieczoru? On musi mieć lepszą kondycję niż ja.

- Emily! - Terri potrząsnęła głową z oburzeniem. - Czasami zastanawiam się, po co w ogóle staram się ci pomóc.

Emily z uśmiechem przyglądała się twarzy siostry. Piegowata, ruda Terri była znana w całym sąsiedztwie. Każdy miał okazję przekonać się o jej dobrym sercu i życzliwości. Emily wiedziała, jakie to szczęście mieć taką siostrę, ale nie mogła oprzeć się pokusie, żeby trochę się z nią podroczyć.

- Dlaczego właśnie ja, Terri? Dlaczego nie podałaś nazwiska pani Goodman?

Terri roześmiała się.

- Ponieważ pana Goodmana trafiłby szlag, gdyby wygrała. Nie potrafiłaby go przekonać, że nie ma zamiaru romansować z Jeremym.

Obie roześmiały się na te słowa. Nikt nie rozumiał, dlaczego ich sąsiad, leciwy pan Goodman, był aż tak zazdrosny o swoją też już niemłodą żonę.

- Wybrałam ciebie, o najdroższa ze wszystkich sióstr, ponieważ cię kocham i życzę ci jak najlepiej. Będzie to dla ciebie świetna okazja, żeby spotkać nowych ludzi, poznać inny świat. Czy to cię nie pociąga? - spytała niemal błagalnym tonem.

- Najdroższa ze wszystkich sióstr? - powtórzyła Emily. - Spójrzmy prawdzie w oczy, Terri. Jestem twoją jedyną siostrą i czasami zastanawiam się, czy tak jest naprawdę. Jesteśmy tak bardzo odmienne, że niemożliwe wydaje się, abyśmy były spokrewnione.

- Oczywiście, że jesteśmy siostrami. Ja jestem podobna do mamy, a ty, niestety, przypominasz siostrę ojca, ciotkę Tabithę. Mam nadzieję, że nie zamierzasz spędzić życia tak, jak ona - sama z pięcioma kotami do towarzystwa. Musisz częściej dokądś chodzić, żeby się rozerwać, nauczyć się relaksować.

- Nauczyć się relaksować? Ty uważasz wieczór z Jeremym Jonesem za relaks? Nie miałabym pojęcia, co robić, ani co powiedzieć w jego towarzystwie.

- Wystarczyłoby tylko siedzieć i patrzeć na niego. Czy nie uważasz, że jest przystojny?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

W oczach Terri pojawiła się czułość. Z rozmarzeniem spojrzała w okno.

- A ja tak, i to często. Strasznie mi się podobają jego złociste włosy, ta grzywa, która opada mu na czoło. I te jego oczy... Kiedy występuje w telewizji, błyszczą tak, jakby odbijały się w nich wszystkie światła świata. A uśmiech! Mój Boże, gdyby on do mnie się tak uśmiechnął, miałby mnie u swoich stóp.

- A co Mike na to, że podkochujesz się w gwiazdorze?

- Nie podkochuję się, możesz być pewna. - Terri roześmiała się. - Po prostu doceniam to, że jest przystojny, utalentowany i inteligentny.

- Skąd wiesz, że jest inteligentny? Sądzisz tak na podstawie włosów nad czołem czy błysku w oczach? - dopytywała się Emily kpiącym tonem.

- Czytałam długi wywiad z nim, opublikowany kilka miesięcy temu w poważny czasopiśmie - odparła z godnością Terri. - Był szczery i otwarty, a o swoim życiu i karierze mówił bardzo wnikliwie. Sławę traktował z przymrużeniem oka i powiedział wyraźnie, że uważa się przede wszystkim za kompozytora, a dopiero potem za piosenkarza. - Uśmiechnęła się, przypominając coś sobie. - Ma wspaniałe poczucie humoru. Na pewno bardzo ci się spodoba.

- Jeśli w ogóle go kiedyś poznam.

- Poznasz go na pewno. Sama wiesz, że mam rację, tylko jesteś zbyt uparta, żeby się do tego przyznać - stwierdziła, a potem rzuciła okiem na kalendarz, wiszący nad stołem i dodała: - No to kiedy się wybierzemy po zakupy?

- Po jakie zakupy?

- Chyba nie polecisz do Las Vegas w tym swoim biurowym mundurku? Nie wypuściliby cię z samolotu.

- Terri, ja się na to nie zgadzam - powiedziała Emily stanowczo.

- Ale się zgodzisz - powiedziała Terri tonem starszej siostry. - I będziesz mi wdzięczna, że cię nakłoniłam do spróbowania szczęścia. Przekonasz się o tym.

Jeremy Jones wstał od fortepianu, by rozprostować kości. Był zadowolony z melodii, którą skomponował do słów, jakie od tygodnia krążyły mu po głowie. Czasami miał już dość swojego talentu, ponieważ pomysły nie dawały mu spokoju, domagając się przelania na papier, a potem skomponowania do nich melodii.

Teraz, kiedy uporał się z piosenką, będzie mógł trochę odpocząć.

Wsunął ręce do kieszeni i podszedł do wielkiej szyby, która oddzielała jego domowe studio od starannie utrzymanego pola golfowego. Ten widok zawsze działał kojąco.

Góry otaczające Las Vegas fascynowały go. Nieustannie zmieniały kolor w zależności od tego, jak padało na nie światło. Emanowały nieskończonością, co pomagało Jeremy'emu patrzeć na życie z dystansem. Góry wydawały się wyrastać ponad blichtr i zbytkowną wystawność centralnego bulwaru miasta. Z ich perspektywy zabawnie musi wyglądać tocząca się tu walka o władzę i o posiadanie. Czymże będą za pięćdziesiąt lat wszystkie te spiski i intrygi, politykowanie i kariery? Góry będą nadal milczącym świadkiem szalonej krzątaniny, z której ludzie najwyraźniej nie mają zamiaru rezygnować.

- Jeremy, jest już dzisiejsza poczta. Chyba mamy osobę, która wygrała ten konkurs.

Jeremy odwrócił się od okna i spojrzał na swego menedżera Henry'ego Taylora. Jego energią i entuzjazmem można było obdzielić dziesięć osób. W jego obecności Jeremy czuł się czasem tak, jakby porywała go trąba powietrzna.

- Czy wygrałeś coś na loterii? - spytał nieuważnie.

- Nie ja, a ty. A raczej ty jesteś wygraną, mamy też zwycięzcę.

Jeremy usiadł nagle na krześle za biurkiem. Miał niejasne przeczucie, że nie spodoba mu się to, co zaraz usłyszy.

- Ja jestem wygraną? Nie wiem, o czym mówisz.

- Oczywiście, że wiesz. Mówiłem ci o wszystkim kilka tygodni temu, nie pamiętasz? To będzie znakomity chwyt reklamowy. Warto odświeżyć trochę twój wizerunek. Młode pokolenie na południu Stanów chce cię poznać.

Jeremy oparł się o poręcz krzesła i energicznie potrząsnął głową.

- Nigdy mi o tym nie wspominałeś.

Henry przesunął ręką po przerzedzonych włosach, a potem opadł na krzesło naprzeciwko biurka Jeremy'ego.

- Z pewnością musiałem... - urwał, widząc, że Jeremy wciąż potrząsa głową. - No dobrze. Prowadzimy akcję reklamową w Little Rock i...

- Dlaczego w Little Rock, Henry? Dlaczego nie w Chicago, Atlancie albo Dallas?

- Ponieważ w dużych miastach jesteś wystarczająco popularny. Musimy wzmocnić twoją pozycję na prowincji, czy tego nie rozumiesz?

Jeremy w milczeniu przyglądał się przez chwilę swojemu menedżerowi. Kilka lat temu Henry Taylor wyciągnął go z tarapatów, wkraczając w jego życie i rozwiązując kłopoty finansowe. Jeremy nie rozumiał świata biznesu ani przemysłu rozrywkowego. Znał się jedynie na muzyce. Dla niego liczyło się tylko granie na rozmaitych instrumentach i pisanie piosenek. W ten sposób wyrażał siebie.

Wiele mu zawdzięczał. Gdyby nie Henry, uczyłby gdzieś muzyki i grał swoje kompozycje na wieczorkach muzycznych. Przez te wszystkie wspólne lata Henry był zawsze uczciwy, aż do przesady i pilnował, aby nikt go nie wykorzystywał. Jeremy szanował go za wszystko, ale czasem zastanawiał się, jak to się dzieje, że Henry kieruje jego życiem.

Właśnie tak jak teraz.

- W porządku, Henry. Powiedz mi, co to za konkurs. - Jeremy uznał, że nie ma sensu się złościć, zanim nie dowie się czegoś więcej.

- Jedna ze stacji radiowych ogłosiła konkurs, coś w rodzaju „wygraj randkę z gwiazdą". Nigdy nie uwierzysz, ile dostali listów! Coś niesamowitego.

- „Wygraj randkę z gwiazdą"? - powtórzył Jeremy. - Czy chcesz powiedzieć, że muszę jechać do Littre Rock, żeby tam komuś dotrzymywać towarzystwa?

- Nic podobnego - zapewnił go pospiesznie Henry. - To ona tu przyleci.

Jeremy pochylił się do przodu i patrzył na swojego menedżera z niedowierzaniem.

- Mówisz, że jakaś kobieta przyjedzie taki szmat drogi z Little Rock do Las Vegas, żeby spędzić ze mną wieczór?

- Właśnie tak. - Henry promieniał.

- Czyś ty oszalał? - Jeremy zniżył lekko głos, ale słowa brzmiały wyraźnie.

- Co w tym złego? - Entuzjazm Henry'ego stopniał.

- Henry, wiesz przecież dobrze, że jestem w delikatnej sytuacji, starając się odebrać Lindzie prawo do opieki nad Michelle. A ty rozkręcasz kampanię reklamową, ściągając mi tu jakąś kobietę?

- Jeremy, przecież dla wszystkich będzie jasne, że to tylko chwyt reklamowy. Jakaś twoja młoda wielbicielka przyjedzie tutaj, zwabiona szansą zobaczenia Las Vegas i ciebie. Potem wróci do domu i opowie wszystkim przyjaciółkom, jaki jesteś wspaniały, a one kupią twoją najnowszą płytę.

Jeremy znowu oparł się o krzesło. Tym razem zamknął oczy. Za dużo pracuje. Dwa występy co wieczór, przez sześć dni w tygodniu. A w ciągu dnia próby nowych piosenek i praca nad muzyką do filmu.

Henry nie wiedział o filmie ani o tym, że Jeremy szuka w tym ucieczki. Nie wiedział, że Jeremy ma ochotę machnąć na wszystko ręką i wycofać się. Czuł się znużony. Był zmęczony pracą, walką z Lindą, ciągłym nadążaniem za nowymi stylami i modami.

A teraz jeszcze ten konkurs.

Powoli otworzył oczy i spojrzał na Henry'ego, który siedział naprzeciwko, niecierpliwie czekając na odpowiedź.

- W porządku, Henry. Więc mówisz, że masz już zwyciężczynię?

Łagodny ton Jeremy'ego dodał Henry'emu pewności siebie. Energicznie pokiwał głową.

Z pliku listów, które trzymał, wybrał jedną kopertę.

- Tak, jest nią Emily Hartman. Teraz musimy się zastanowić, jak to wszystko ułożyć.

- Pewien jestem, że masz już jakiś pomysł.

- Oczywiście - uśmiechnął się Henry. - Spotkasz się z nią na lotnisku w asyście fotoreporterów i telewizji. Przywitasz ją, wręczysz bukiet róż... - przerwał, bo wydawało mu się, że Jeremy coś powiedział. - Co mówisz?

- Nic - mruknął Jeremy i machnął ręką. - Co dalej?

- Zabierzemy ją na próbę przed koncertem, pokażemy jej miasto... - przerwał, widząc minę Jeremy'ego. - Coś ci się nie podoba?

- A co jest do pokazywania w Las Vegas? Bulwar i kasyna?

- A czy to mało? Ona pewnie nigdy tu nie była. Ty się przyzwyczaiłeś, ale dla niej to będzie z pewnością ciekawe.

- Mów dalej.

Henry zajrzał do notatek.

- Zafundujemy jej zabiegi kosmetyczne w salonie piękności, no wiesz, żeby dodać trochę szyku, może wybierzemy jej jakąś suknię, a potem... - zawiesił głos, podnosząc ręce do góry - wielkie wydarzenie, wieczór z tobą.

- Z pewnością nie może się już doczekać - uśmiechnął się Jeremy.

Henry pokiwał głową w zamyśleniu.

- Tak, masz rację. Sprawimy jej taki wieczór Kopciuszka, że będzie o nim opowiadać swoim wnukom. Jestem pewien, że ta Emily Hartman nie może spać z wrażenia, że wygrała konkurs. Musi uważać się za najszczęśliwszą kobietę pod słońcem!

ROZDZIAŁ DRUGI

- W co ja się wpakowałam? - spytała na głos samą siebie Emily w wieczór poprzedzający wyjazd do Las Vegas. Pokój był zasłany częściami garderoby. Nie mogła się zdecydować, co ze sobą zabrać.

Terri znów dowiodła, że ma rację - wszystkie ubrania Emily wydawały się nudne i szare, zwłaszcza jak na jej wyobrażenia o Las Vegas. To prawda, że pojęcie o tym mieście miała raczej skromne. Kojarzyło jej się ono z szumem i gwarem, a także z atrakcyjnymi tancerkami rewiowymi i ludźmi szastającymi pieniędzmi.

Czy ona będzie pasować do tej scenerii? W tych ubraniach czułaby się dobrze na zebraniu szkolnym, ale nie w kasynie.

Przyglądając się krytycznie zawartości swojej szafy, pytała samą siebie, dlaczego właściwie zdecydowała się jechać. Chyba tylko dlatego, że łatwiej było zgodzić się, niż wymyślać coraz to nowe wykręty, ilekroć Terri wracała do tego tematu. Emily wiedziała, że gdyby odmówiła, naraziłaby się na wieczne wymówki.

Przyznawała Terri rację, że jej życie jest monotonne. Tak naprawdę to miała ochotę wyrwać się z szarej codzienności i zwiedzić inne stany. Jednak nigdy nie przyszłoby jej do głowy, wybrać się do Las Vegas.

A jeśli chodzi o wieczór w towarzystwie Jeremy'ego Jonesa...

Emily spojrzała na wielki afisz, który Terri powiesiła w jej sypialni, by przekonać ją o urodzie gwiazdora. Było to zbliżenie Jeremy'ego podczas koncertu, z mikrofonem w dłoni. Podeszła bliżej do ściany i przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie. Jeremy był przystojny. Wyraz twarzy - przejęty, a mimo to zdradzający poczucie humoru - wydał się Emily intrygujący. Ciemne oczy były pełne wyrazu.

Poczuła dziwny niepokój. Za dwadzieścia cztery godziny pozna tego człowieka. Co za szczególne uczucie! Poczuła się niemal jak oszustka. Jak mu wytłumaczy, że sama nie brała udziału w konkursie, że rzadko słucha jego piosenek i że daleko jej do bycia jego typową wielbicielką?

Było już za późno, żeby się wycofać. Musi stawić czoło wszystkiemu, co się zdarzy.

Spojrzała z niesmakiem na rozłożone wokół ubrania. Dlaczego uparcie odmawiała pójścia po zakupy? Teraz sama padła ofiarą głupiej ambicji. Nie miała wyboru, musiała spakować to, co ma, i wierzyć, że jakoś to będzie.

Znalazła sukienkę, która wydawała się odpowiednia. Nie nosiła jej już od kilku lat. Miała klasyczny krój i ładny, kremowy kolor, ale nie było to nic oszałamiającego. Wzruszyła ramionami. Nie ma wyboru - musi jej wystarczyć to, co ma.

Spakowała walizkę, zamknęła ją i postawiła na podłodze. To byłoby wszystko. Teraz musi się trochę przespać.

Któregoś dnia ona i Terri będą się śmiać z jej zdenerwowania, ale na razie nie widziała w tym nic zabawnego.

Kiedy Emily wysiadła z samolotu i weszła do hali przylotów na lotnisku w Las Vegas, zaskoczył ją gwarny i rojny tłum.

Nagle jakaś młoda kobieta krzyknęła podekscytowanym głosem:

- To Jeremy Jones!

Ludzie odsunęli się na bok i Emily znalazła się w miejscu, z którego mogła obserwować to, co miało się zaraz wydarzyć.

Długowłosa blondynka w krótkiej spódnicy podbiegła do mężczyzny, którego zdjęcie wisiało w jej pokoju przez ostatnie dwa tygodnie. Emily rozpoznała go bez trudu.

Jeremy miał na sobie ciemne spodnie i czarną, jedwabną koszulę, której rozpięcie odsłaniało opaloną pierś. Stał tam i trzymał w ręku różę, a kiedy kobieta podbiegła do niego, podał ją jej i pochyliwszy się pocałował w policzek. Ona zarzuciła mu ręce na szyję.

- Nie mogę w to uwierzyć! - powiedziała, patrząc na niego w zachwycie. - Kiedy wrócę do domu, nikt mi nie uwierzy, że spotkałam Jeremy'ego Jonesa, kiedy tylko wysiadłam z samolotu w Las Vegas. Popatrz, Judy, dał mi różę! - zawołała, odwracając się.

Błysnęły flesze i kilka osób otoczyło ciasno piosenkarza, zadając pytania jemu i kobiecie, która wciąż wisiała mu u szyi.

- Czy to pani Hartman? - Emily usłyszała mimo zgiełku głos starszego mężczyzny. Zrozumiała, że całe to zamieszanie było przeznaczone dla niej. Serce w niej zamarło.

Czego się właściwie spodziewała? Ta podróż to po prostu chwyt reklamowy, który ma przysporzyć piosenkarzowi popularności. Jak mogła być tak naiwna i oczekiwać, że będzie traktowana w sposób poważny?

Emily stanęła z boku, ustępując drogi reszcie pasażerów wychodzących z samolotu i przyglądała się dalej komedii omyłek, jaka rozgrywała się na jej oczach.

Jasnowłosa dziewczyna odwróciła się do starszego mężczyzny.

- Nie znam żadnej Emily Hartman. Ja jestem Sally Sherman z Denton w stanie Teksas - mówiła, po czym spojrzała na Jeremy'ego. - Już jako mała dziewczynka byłam pana wielbicielką.

Emily uśmiechnęła się, widząc zmieszanie Jeremy'ego. Nie był taki stary. Mógł mieć około trzydziestu pięciu lat, ale młoda dama miała co najwyżej osiemnaście lat.

- Och, Henry. - Emily usłyszała, że zwrócił się do mężczyzny, który stał obok. - To musi być jakieś nieporozumienie. - Spróbował wyswobodzić się z objęć dziewczyny. - Przepraszam cię, Sally, ale wziąłem cię za kogoś innego.

Sally zrobiła nadąsaną minkę.

- A czy ja nie mogłabym jej zastąpić? - spytała nieśmiało.

- Bardzo żałuję - uśmiechnął się, rozglądając wśród zgromadzonego tłumu - ale szukam Emily Hartman.

Emily widziała, jak jego wzrok prześlizgnął się po jej twarzy i zrozumiała, że nigdy nie rozpoznałby jej w tłumie. Pomyślała, że skoro nie przyjechała do Las Vegas, aby bawić się w chowanego, musi odegrać kolejny akt tej farsy.

- To ja jestem Emily Hartman - powiedziała spokojnie, podchodząc bliżej.

Obaj mężczyźni odwrócili się i spojrzeli na nią. Emily z pewnością nie była osobą, jaką spodziewali się spotkać. Starszy pan kilka razy otworzył usta, zanim zdołał spytać:

- Z Little Rock?

- Zgadza się - skinęła głową.

Jeremy był zupełnie zdezorientowany. Narwana nastolatka, która rzuciła mu się w ramiona, była mniej więcej taka, jak się spodziewał, natomiast ta nobliwie wyglądająca kobieta przeczyła wszystkim wyobrażeniom o jego wielbicielkach.

Miała na sobie czarną bluzkę i kremowy kostium, który podkreślał jej smukłe kształty. Ciemne włosy były rozdzielone pośrodku przedziałkiem i związane z tyłu. Cerę miała jasną jak alabaster, a oczy tak intensywnie niebieskie, że aż szafirowe.

I to miała być Emily Hartman? Wyglądała tak, jakby właśnie wystąpiła z zakonu.

- Czy to pani jest Emily Hartman? - powtórzył z niedowierzaniem Henry.

- Przecież już powiedziała, że jest, Henry - powiedział Jeremy i dodał, podchodząc bliżej: - Przepraszam za tę pomyłkę, ale widzi pani, myśleliśmy...

- Dobrze wiem, co pan myślał, panie Jones - odpowiedziała chłodno i spojrzała na grupkę przyglądających im się ludzi. - Przypuszczam, że to wszystko - wskazała dłonią w stronę fotoreporterów i człowieka z kamerą wideo - z mojego powodu?

Nie musi mówić takim cholernie znudzonym tonem, pomyślał Jeremy. Ostatecznie to ona chciała wygrać tę podróż i poznać mnie.

- Tak, zgadza się. Chociaż nie spodziewaliśmy się spotkać kogoś takiego jak... - urwał, szukając taktownych słów, aby wyrazić to, co myślał. - Chciałem powiedzieć, że moje wielbicielki ubierają się trochę bardziej, och...

- Tak, zapewne nie ubieram się w sposób typowy dla pana wielbicielek, panie Jones - wtrąciła, widząc, że brakuje mu słów. - Jednakże - spojrzała na dekolt jego koszuli, a potem na dłonie i pierścienie - myślę, że pan ma na sobie dość biżuterii za nas dwoje.

Jeremy usłyszał, jak Henry sapnął z wrażenia. Oślepiały go flesze aparatów fotograficznych. Myślał tylko o tym, żeby się stąd wydostać. Najwyraźniej Emily Hartman nie była wcale zachwycona przywitaniem. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi, ale nie potrzebował tu żadnych awantur.

- Wystarczy tych ceremonii - powiedział, starając się ukryć irytację. - Witamy w Las Vegas. - Ujął ją za ramiona i zbliżył się do niej. Nagle zmienił zamiar i zamiast pocałować ją w policzek, przylgnął wargami do jej ust. Poczuł, jak zesztywniała, ale nie puścił jej, znajdując złośliwą przyjemność w zachowaniu, o którym wiedział, że może być obraźliwe.

Wreszcie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy - pociemniałe z zaskoczenia. Fascynowały go, zwłaszcza teraz, gdy błysnął w nich gniew.

- Za kogo pan się uważa... - zaczęła, starając się cofnąć.

Jeremy obrócił ją, otoczył ramieniem i ruszył w stronę wyjścia.

- Proszę dać Henry'emu bilet, to odbierze pani bagaż i dostarczy go do hotelu. Tymczasem zabiorę panią na próbę.

- Ale ja nie potrzebuję...

- Sądziliśmy, że może się to pani spodobać. Henry postarał się też o to, żeby pokazano pani miasto, kiedy ja będę się przygotowywał do występów.

Mówiąc to, Jeremy szedł przez halę tak szybko, że Emily musiała biec, aby za nim nadążyć. Jacyś ludzie machali do nich i wołali jego nazwisko, ale on był zajęty tyko nią. Kiedy wyszli z hali lotniska, podjechała limuzyna.

Jeremy pomógł jej wsiąść do samochodu i szybko wskoczył do środka. Kiedy już usadowił się obok, obrzucił ją pytającym spojrzeniem i potrząsnął głową.

- No więc, o co tu chodzi?

Emily czuła, że kręci jej się trochę w głowie. Praktycznie przebiegła przez całe lotnisko i teraz z trudem łapała oddech.

- A co pan ma na myśli?

- Ależ droga pani, wolne żarty. Po co ten strój i fryzura zakonnicy? Co pani robi w Las Vegas?

Strój i fryzura zakonnicy? Czy on sobie z niej żartuje? To prawda, nie wygląda jak tancerka rewiowa z Las Vegas, ale w jej ubraniu nie ma nic śmiesznego.

- Jestem tu na pańskie zaproszenie - odparła sztywno.

- Bynajmniej. Nie mam nic wspólnego z całym tym zamieszaniem.

- Zamieszaniem?

- Z tym chwytem reklamowym, no wie pani, „wygraj randkę z gwiazdorem" i tak dalej. - Przyglądał jej się przez chwilę. - Dlaczego, u licha, ktoś taki jak pani wziął udział w tym konkursie?

- Ktoś taki jak ja? - zapytała cicho.

Uśmiechnął się.

- Jestem pewien, że wolałaby pani siedzieć teraz w domu, robić na drutach i rozmawiać z kotem.

Widmo ciotki Tabithy! Być może Terri miała rację.

- Dla pańskiej wiadomości: nie robię na drutach ani nie mam kota.

Wzruszył ramionami.

- Tak sobie tylko powiedziałem. Nie wygląda pani na kogoś, kto bierze udział w konkursach.

- Rzeczywiście, nie interesuje mnie to.

- To już jakaś odpowiedź. Zatem, o co tu chodzi? Dlaczego podaje się pani za Emily Hartman?

Emily czuła, jak wzbiera w niej gniew. Zawsze uważała się za osobę spokojną i zrównoważoną, więc uczucie to denerwowało ją.

- Ja nikogo nie udaję. Nazywam się Emily Hartman. - Spojrzała na niego chłodno. - Czy życzy pan sobie zobaczyć mój dowód?

- Dziękuję bardzo - powiedział lodowatym tonem. - Dlaczego przystąpiła pani do konkursu?

- Nie zrobiłam tego.

- Ach, nie?

- To moja siostra mnie zgłosiła.

- Dlaczego, na Boga?

- To dobre pytanie, panie Jones. Musiałby pan poznać Terri, żeby zrozumieć jej zamiary. Nie umiem wytłumaczyć tego tak, aby pan to pojął.

Jeremy uśmiechnął się, przypominając sobie, że kiedyś miał nauczyciela, który mówił do niego tym samym, pouczającym tonem. Skrzyżował ręce na piersiach i rozparł się wygodnie na siedzeniu.

- Proszę spróbować - powiedział.

Emily patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. Była zdenerwowana tym, że tak bardzo jej się podobał. Jego rozbawienie niepokoiło ją, czuła, że jest obiektem żartów, których nie mogła pojąć.

- To nieważne. Podała moje nazwisko i wygrałam.

- Dlaczego pani przyjechała? Z pewnością nie należy pani do moich wielbicielek.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Dlaczego pan tak mówi?

- Nie jest pani w tym typie.

- A jaki jest typ pana wielbicielki?

Zastanawiał się przez chwilę,

- Och, może jest bardziej rozluźniona. Trochę mniej oficjalna. To ktoś, kto nie traktuje siebie tak poważnie.

- Już wiem, co pan o mnie myśli.

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co o pani myśleć. Wiem tylko, że muszę już być na próbie.

Samochód zajechał przed wielkie kasyno.

- Może pani iść ze mną lub pojechać do hotelu, jak pani sobie życzy.

Emily była wstrząśnięta do głębi. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, że jej nieśmiałość i brak obycia towarzyskiego ludzie biorą za wyniosłość i sztywność. Czy właśnie dlatego jej unikają? Czy naprawdę sprawia wrażenie aż tak nieprzystępnej?

- Chciałabym pójść z panem na próbę - powiedziała spokojnie, szukając sposobu, aby się przed nim wytłumaczyć.

- Jak pani sobie życzy - wzruszył ramionami. Wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Muszę się pospieszyć. Orkiestra czeka na mnie od pół godziny. Ich czas to mój pieniądz.

Ujął ją za łokieć i poprowadził do drzwi.

Emily nie była w stanie ogarnąć wszystkiego, co się działo w gigantycznej sali, przez którą szli. Olbrzymie żyrandole zwisały z ozdobnego sufitu, a pod nimi ludzie tłoczyli się wokół hałaśliwych automatów do gry i zielonych stolików karcianych.

Jeremy skinął w stronę mężczyzny, który stał przed drzwiami do sali widowiskowej.

- Jak leci, Erie?

- Nie najgorzej, Jeremy, nie najgorzej.

Wślizgnęli się do środka i Emily spostrzegła, że są w wielkiej sali, wypełnionej pustymi stolikami i krzesłami, nad którą górowała scena. Kurtyna była podniesiona, a kilka osób snuło się po scenie. Rozbrzmiewały dźwięki różnych instrumentów.

- No, nareszcie jesteś! Już najwyższy czas, żebyś się zjawił - zawołał ktoś głośno ze sceny. Jeremy puścił jej ramię.

- Proszę gdzieś tu usiąść. Zobaczymy się później.

Pośród okrzyków wskoczył na scenę. Emily z zapartym tchem przyglądała się popisom zawodowych muzyków. Była pod wrażeniem tego, ile wysiłku wkładali w każdą piosenkę. Pomimo swobody, z jaką traktowali się nawzajem, stanowili idealnie zgrany zespół. A obserwowanie Jeremy'ego Jonesa przy pracy było dla niej dużym zaskoczeniem.

A czego właściwie się spodziewała?

Przypuszczała, że będzie samolubny i arogancki. Czy nie tak właśnie się myśli o większości piosenkarzy? Sądziła, że jej uwaga na temat biżuterii obrazi go. Jeśli go to ubodło, nie okazał tego. Emily uświadomiła sobie, że zazdrości mu opanowania.

Jeremy Jones wyglądał na człowieka, który dobrze czuje się w swojej skórze. Wbrew temu, co sobie wyobrażała, nie starał się nikogo olśnić. A sądząc po tym, co teraz widziała, nie można było nic zarzucić jego talentowi. Głęboki, mocny głos sprawiał, że . dreszcz przebiegł jej po plecach. W pewnej chwili podszedł w stronę pustej widowni, jakby śpiewał tylko dla niej, ze szczególnym uśmiechem na twarzy.

Poczuła, że się rumieni, bo była to piosenka miłosna, a on śpiewał te słowa w taki sposób, jakby napisał je właśnie dla niej.

- Czy pani Hartman? - dobiegł ją głos z tyłu.

Emily drgnęła, zakłopotana tym, że aż tak pochłonął ją śpiew Jeremy'ego. Odwróciła się i spostrzegła piękną, młodą kobietę stojącą tuż obok.

- Dzień dobry. Jestem Cynthia Taylor. Mój ojciec jest agentem Jeremy'ego. Tata sądzi, że może być pani zmęczona i chce pójść do hotelu.

Emily zerknęła na zegarek, zdziwiona, że tyle czasu upłynęło, odkąd tu przyszła. Spojrzała na scenę, ale Jeremy był pochłonięty tym, co w tej chwili robiła orkiestra. Skinęła więc głową, wstała i ruszyła za Cynthią w stronę wyjścia. Przy drzwiach odwróciła się i zobaczyła, że Jeremy patrzy na nią. Pomachał jej i przesłał dłonią pocałunek, co wywołało kakofonię gwizdów, uderzeń perkusji i głosów wszystkich instrumentów w zespole.

- Są jak mali chłopcy - wyjaśniła z uśmiechem Cynthia. - Trudno uwierzyć, że to dorośli mężczyźni.

Przeszły przez duży hol hotelu.

- Nie rozumiem, dlaczego nie umieścili cię w tym hotelu, ale mam nadzieję, że spodoba ci się apartament w... - tu wymieniła nazwę innego słynnego hotelu, który Emily zauważyła po drodze z lotniska. Cynthia wskazała na czekającą na nie limuzynę i Emily aż dech zaparło. Zanim przyjechała do tego pełnego blichtru miasta, nie widziała takich olbrzymich, błyszczących samochodów.

- Pomyśleliśmy, że może zechcesz trochę odpocząć dziś wieczór i oswoić się ze zmianą czasu, bo na jutro zaplanowaliśmy dla ciebie moc wrażeń.

- To mi odpowiada. Przyznam, że jestem nieco oszołomiona. Wszystko tu jest takie inne.

Cynthia roześmiała się.

- Wiem, ale ja to uwielbiam. Powietrze jest tu takie czyste i przynajmniej o tej porze roku jest przyjemny chłód. Oczywiście latem robi się gorąco, ale ja nie chciałabym mieszkać gdzie indziej.

Emily spojrzała na nią zaskoczona.

- To ty nie podróżujesz z Jeremym?

- Och nie, mama i ja mieszkamy tutaj cały czas. - Cynthia potrząsnęła głową. - W gruncie rzeczy Jeremy ograniczył ostatnio występy. Przypuszczam, że będzie przebywał w domu jeszcze częściej, jeśli... - urwała nagle, jakby uświadomiwszy sobie, co mówi. - Przepraszam, nie chciałabym cię zanudzać opowieściami o prywatnym życiu Jeremy'ego.

Emily nie chciała wprawiać Cynthii w zakłopotanie i nie przyznała się, że interesuje ją ten temat. A więc Jeremy zamierza osiąść gdzieś na stałe. Dlaczego? Jak to wpłynie na jego karierę? Czy zdecyduje się zamieszkać tu, w Las Vegas? A w ogóle co ją to może obchodzić?

- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła wesoło Cynthia w kilka minut później.

Emily rozpoznała słynny hotel, który często pokazywany był w telewizji. Mieszkając tutaj będzie się czuła jak królowa.

- Jutro jest ostatni występ Jeremy'ego przed kilkumiesięczną przerwą - mówiła Cynthia w drodze na górę - a potem odbędzie się wielkie przyjęcie u niego w domu.

Otworzyła drzwi i usunęła się na bok, puszczając Emily przodem.

Emily weszła do środka i znieruchomiała, rozglądając się dookoła w zdziwieniu. Stała u szczytu schodków, które prowadziły do części bawialnej z sofą i fotelami. Jedną ze ścian zastępowała olbrzymia szyba, za którą widać było szmaragdowozielone pole golfowe.

Obróciwszy się Emily zauważyła, że Cynthia przeszła przez pokój i szeroko otworzyła podwójne drzwi. Weszła za nią do sypialni. Łóżko pomieściłoby chyba sześć osób. Stało na niewielkim podeście, a przy każdym rogu zwisała zasłona.

- Nie do wiary - mruknęła.

- Wiem, co myślisz. - Cynthia uśmiechnęła się. - Sądzę, że chcieli zrobić na tobie wrażenie. Mam nadzieję, że znajdziesz tu wszystko, czego potrzebujesz - mówiła, rozglądając się po pokoju.

- Też tak myślę. Cały mój dom mógłby się zmieścić w tych dwóch pokojach!

Otworzyła szafę i odkryła, że jej ubranie zostało rozpakowane i powieszone na wieszakach, a buty ustawiono równo pod spodem.

- Wydaje mi się, że śnię - powiedziała, spoglądając w bok na Cynthię -. ale jeśli to prawda, to jeszcze mnie nie budź.

- Poczekaj do jutra. Czeka cię dzień rozkoszy w salonie piękności.

- Co takiego? - spytała Emily.

- Spędzisz dzień w salonie kosmetycznym i będziesz poddana wszelkim zabiegom - zrobią ci masaż, maseczkę na twarz, uczeszą, zrobią makijaż, manicure... - Machnęła ręką. - Dzień piękności. Potem pojedziemy po zakupy, żeby wybrać ci coś wyjątkowego, co mogłabyś tutaj nosić - suknię na jutrzejszy wieczór i drugą na randkę z Jeremym.

Emily usiadła na brzegu łóżka.

- Nie miałam pojęcia, że wszystko to będzie częścią wygranej.

- Szczerze mówiąc „dzień rozkoszy" to mój pomysł. Ojciec spytał mnie, co ja chciałabym robić, gdybym przyjechała do Las Vegas. Randka z Jeremym to świetny pomysł, ale ja chciałabym móc się do niej przygotować, żeby wyglądać jak najlepiej, więc zasugerowałam „dzień rozkoszy", nieograniczony kredyt w butiku i...

- I twój ojciec się na to zgodził?

- Nie od razu, oczywiście. On zawsze myśli, że jestem ekstrawagancka, ale Jeremy był wtedy z nami i powiedział, że jeśli ja uważam to za dobrą zabawę, to z pewnością jego wielbicielce też się spodoba.

- Rozumiem - powiedziała Emily cicho. Była teraz jeszcze bardziej wystraszona. Rzeczywiście, nie szczędzono kosztów, żeby dobrze się tu poczuła. Spojrzała w lustro i zobaczyła tam postać spokojnej, dystyngowanej kobiety. Trudno uwierzyć, by udało się ją przemienić w barwnego motyla.

- Muszę już iść - oznajmiła Cynthia, wracając do salonu. - Zapisałam ci numery telefonów do mnie, do taty i do Jeremy'ego. Niestety, mama jest u swojej siostry w Sacramento, więc się nie spotkacie. Szkoda, bo wiem, że cieszyłaby się mogąc cię poznać.

Emily nie wiedziała, co powiedzieć.

- Przyjadę po ciebie jutro rano około dziewiątej, jeśli ci to odpowiada - rzuciła Cynthia, odchodząc.

- W porządku - zdążyła powiedzieć Emily, zanim zamknęły się drzwi.

Czuła się zdezorientowana. Rozglądając się znowu po pokoju, zastanawiała się, co ona tu robi i jak to się stało, że dała się namówić na podróż do Las Vegas.

Z pewnością wszystko było obliczone na to, że konkurs wygra ktoś w wieku Cynthii. Cynthia mogła - mieć najwyżej dwadzieścia lat. Emily czuła się przy niej o wiele starsza, tak jakby mogła być jej matką.

A co z randką z Jeremym Jonesem?

Przypomniała sobie, jak wyglądał na lotnisku i potem, podczas próby. Dobrze wiedziała, że w innych okolicznościach nigdy nie zwróciłby na nią uwagi. Niemniej jednak będzie przebywać w jego towarzystwie przynajmniej przez kilka dni.

- No cóż, Kopciuszku - mruknęła do samej siebie, wchodząc do luksusowej łazienki. Czuła się właśnie jak Kopciuszek, który miał nadzieję, że olśni księcia. Uśmiechając się do siebie, zaczęła napełniać wannę gorącą wodą z dodatkiem aromatycznego olejku. Emily odkryła nieznaną dotychczas cechę swojej osobowości.

- Chciałabym spotkać dobrą wróżkę - pomyślała, zanurzając się w pachnącej wodzie. - Pojawiłabym się u niego na przyjęciu i wyglądałabym tak szałowo, że musiałby odszczekać to, co powiedział.

Wyciągnęła się w wodzie, zanurzając się po szyję.

On jest taki arogancki i pewny siebie. Byłoby przyjemnie pokazać mu, że bynajmniej nie wyglądam, jakbym wyszła z klasztoru i jestem dość atrakcyjna, by występować w rewii, myślała.

Roześmiała się na tę absurdalną myśl. Przede wszystkim nie ma urody, wzrostu ani figury, jakich wymaga się od zawodowej artystki estradowej. Ani też zdolności, dodała głośno.

Wyraźnie działała na nią atmosfera Las Vegas.

Terri miała rację, mówiąc, że życie Emily to rutyna. Odkąd przyjechała do Las Vegas, ogarnęło ją poczucie wolności, coś, czego nigdy przedtem nie doświadczyła. O wiele łatwiej rozmawiało jej się z ludźmi, nawet z Jeremym. Zaś Cynthia traktowała ją tak, jakby znały się od lat.

Czuła się jakoś inaczej i zastanawiała się, co by było, gdyby choć przez chwilę udawała - tak jak Kopciuszek - że jest kimś innym. To może być zabawne tak przez chwilę udawać, że nie jest nieśmiała i nudna. Że może być piękna, dowcipna, ekscytująca. Jeremy Jones byłby urzeczony jej wdziękiem, zachwycony poczuciem humoru i zafascynowany urodą.

Emily zamknęła oczy i uśmiechnęła się na tę myśl - uśmiechem nieco przewrotnym jak na tak miłą i młodą osobę.

ROZDZIAŁ TRZECI

W dwadzieścia cztery godziny później Emily stała przed wielkim lustrem w sypialni hotelowego apartamentu. Już nigdy nie będzie wątpić, że marzenia mogą się spełnić. Sądząc z tego, co widziała w lustrze, dobra wróżka żyje, ma się dobrze i mieszka w Las Vegas.

Nie poznawała kobiety w lustrze. Podeszła bliżej i przyjrzała się uważnie oczom, które na nią spoglądały. Jedynym znajomym akcentem był ten szczególny odcień błękitu. Wszystko poza tym się zmieniło.

Znikła konwencjonalna fryzura, tradycyjny kostium i dodatki. Kobieta w lustrze wyglądała tak, jakby wyszła z apartamentu przy 5th Avenue i udawała się na eleganckie przyjęcie.

Fryzjerka w salonie podziwiała jej włosy, ich piękny, naturalny kolor. Zdziwiło ją to, ponieważ sama nigdy nie zwracała na nie uwagi. Patrzyła, jak je obcina i cieniuje, modelując je blisko twarzy, a z tyłu pozostawia gęste pasma, opadające na ramiona.

Nowa fryzura ujęła włosom ciężaru, a przydała puszystości i falistości. Teraz było widać, że w jej rodzinie nie tylko Terri może mieć loki.

Emily zafascynowana dalej przyglądała się odbiciu w lustrze.

Twarz nabrała tajemniczych blasków i subtelnych cieni, które uwydatniały błękit oczu, jasność cery, kształt policzków i brodę z dołeczkiem.

Suknia lśniła za każdym razem, gdy brała oddech. Cienkie ramiączka utrzymywały ją ponad wydatnym biustem. Talia wydawała się tak wąska, że mężczyzna mógłby ją objąć dłońmi. Suknia wyszczuplała linię bioder i ud. Rozcięcie poniżej kolan ułatwiało poruszanie się.

Kopciuszek nigdy tak nie wyglądał! Emily dotąd też nie widziała siebie w takiej postaci.

Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że dobra wróżka zjawiła się w osobie Cynthii, córki Henry'ego Taylora, a sama przemiana zajęła kilka godzin. Uśmiechając się do lustra, Emily musiała przyznać, że czas spędzony w salonie nie poszedł na marne.

A później pojechała do butiku, gdzie pokazywano jej jedną suknię za drugą.

Kiedy przymierzyła sukienkę uszytą z połyskliwej, białej satyny, wiedziała, że musi ją mieć. W tym stroju Jeremy Jones nie weźmie jej za zakonnicę.

Obracając się bokiem zauważyła, że suknia uwydatnia jej kształty. Nie miała dotąd pojęcia, że może wyglądać tak prowokująco. Wąska spódnica i pantofle na wysokich obcasach, które wybrała dla niej Cynthia, sprawiały, że Emily mogła robić tylko małe, niepewne kroki. Podkreślało to grację jej ruchów.

- Wspaniale! - roześmiała się głośno. Powoli obróciła się dookoła i znów stanęła przodem do lustra. - Kochana Terri, obawiam się, że obudziłaś we mnie potwora. Nigdy nie sądziłam, że przymierzanie sukienek może być takie przyjemne.

Zastanawiała się, co by pomyślał Jeremy Jones, gdyby ją teraz zobaczył.

Leniwy, prowokujący uśmiech, który pojawił się w lustrze, zaskoczył ją. Emily Hartman nigdy nie uśmiechała się w ten sposób. Być może jest zaczarowana.

Zadzwonił dzwonek. Emily bez pośpiechu podeszła do wejścia, ucząc się nowego sposobu chodzenia. Otworzyła drzwi i ujrzała Henry'ego i Cynthię.

- Mój Boże, to nie do wiary! - wykrztusił Henry. Cynthia i Emily roześmiały się.

- Mówiłam ci, tato, że ona ma w sobie coś.

- Wejdźcie, proszę.

Henry wszedł do środka, nie spuszczając z niej oczu.

- Pomyśleliśmy, że może chciałabyś zjeść z nami kolację. Cynthia wspomniała ci o przyjęciu, które odbędzie się później. - Henry rozejrzał się po pokoju. - Czy jest ci tu wygodnie?

Emily uśmiechnęła się.

- Wygodnie? Nie znam nikogo, kto by mieszkał w takim luksusie. Psujecie mnie, boję się, że taka już zostanę do końca życia. Popatrzcie - wskazała ręką stolik obok sofy - hotel przysyła nam szampana. Otworzymy?

- Nie, dziękuję, ja tego nie pijam - skrzywił się Henry - ale jeśli wy macie ochotę...

- Nie nabrałam dotąd zwyczaju picia alkoholu - Emily potrząsnęła głową - i chyba jestem za stara, żeby zaczynać.

Henry obejrzał ją od stóp do głów.

- Cynthia mi mówiła, jak bardzo się zmieniłaś, ale nie sądziłem, że efekt jest aż taki - powiedział i obszedł ją wolno dookoła. - Coś niesamowitego.

- Czy myślisz, że Jeremy mnie pozna? - spytała ze śmiechem.

- No na pewno... chociaż, kiedy się zastanawiam, nie jestem taki pewien. Chyba nie miał wczoraj dla ciebie zbyt wiele czasu?

- Nie, i o ile pamiętam, nie szczędził mi cierpkich uwag na temat wyglądu.

- Chciałabym zobaczyć, czy ją rozpozna. - Cynthia mrugnęła okiem do Emily i zwróciła się do ojca: - Czy powiedziałeś mu, że Emily ma zamiar przyjść na przyjęcie?

- Nie, był tak zajęty, że nie miałem okazji z nim rozmawiać.

- Więc nie mówmy Jeremy'emu, że Emily pojawi się wieczorem i zobaczymy, czy ją pozna. Co ty na to?

- To zależy tylko od Emily. - Henry wzruszył ramionami i spojrzał na nią. - Zamierzałem zabrać cię w czasie przerwy za kulisy, ale zgadzam się na wszystko, na co masz ochotę.

Czemu nie? Skoro chciała być Kopciuszkiem przez ten wieczór, to musi grać swoją rolę do końca. Uśmiechnęła się do Henry'ego.

- Rzeczywiście, to może być zabawne. Mogę poczekać i zobaczyć się z nim dopiero na przyjęciu. Zresztą, pewnie mnie nawet nie zauważy.

Ojciec i córka wybuchnęli śmiechem.

- Och, zauważy cię - powiedziała wreszcie Cynthia. - Chciałabym widzieć jego minę, kiedy uświadomi sobie, kim jesteś.

Kiedy jedli kolację, Emily mogła się przekonać, jak bardzo Cynthia i Henry są oddani Jeremy'emu.

- Wiesz, on jest muzycznym geniuszem - powiedział Henry przy deserze i kawie. - Nie miał jeszcze dziesięciu lat, kiedy sam nauczył się grać na różnych instrumentach i czytać nuty.

- Zawsze chciał być piosenkarzem? - spytała Emily.

- Niezupełnie, chociaż ma ku temu wrodzone predyspozycje. Śpiewa z taką naturalnością i tak łatwo nawiązuje kontakt z publicznością, że musisz to zobaczyć, by mi uwierzyć.

- Trochę się dziwię, że zgodził się na ten rodzaj reklamy - powiedziała.

- Powiedziałbym, że nie miał wyboru. Na szczęście poddał się, nie sprawiając mi zbyt wielu kłopotów.

- Chcesz powiedzieć, że Jeremy nie ma ochoty na wieczór ze szczęśliwą zwyciężczynią konkursu?

- Och, nie zrozum mnie źle. Chodzi o to, że nie uważa, by potrzebna mu była reklama.

- Ale ty jesteś o tym przekonany?

- Uważam, że to nie zaszkodzi. Spójrz tylko, jakie ta akcja wzbudza zainteresowanie. Przyciągnęła także twoją uwagę, prawda? Zawsze byłaś jego wielbicielką?

Emily nie chciała powiedzieć nic, co brzmiałoby jak niewdzięczność. Widziała, ile czasu i pieniędzy zainwestowano w jej przyjazd. Mimo to nie potrafiła uczciwie przyznać, że jest jego wielbicielką.

- Powiedzmy, że lubiłam jego piosenki, ale nigdy nie marzyłam o poznaniu go.

- No cóż, sądzę, że spodoba ci się dzisiejszy koncert. Dlatego zaprosiliśmy cię tu wcześniej, na jego ostatni występ, chociaż wasze oficjalne spotkanie nastąpi dopiero jutro.

- Dziękuję, że o tym pomyślałeś. Ciekawi mnie, co dzieje się za kulisami. Bardzo podobała mi się wczorajsza próba.

- Jeremy ciężko pracuje. Należy mu się trochę odpoczynku.

- Nie będzie go miał zbyt wiele, jeśli wygra sprawę o opiekę nad dzieckiem - wtrąciła Cynthia, która nie odzywała się wiele podczas kolacji, ale pod groźnym spojrzeniem ojca natychmiast umilkła.

- Jeremy ma kłopoty z uzyskaniem prawa do opieki nad swoją córką - powiedział Henry, spoglądając na Emily.

- Och, nie wiedziałam, że ma dzieci, chociaż słyszałam, że jest żonaty.

- Rozwiedziony. Michelle miała niecałe dwa lata, kiedy rozszedł się z Lindą. To było prawie trzy lata temu. Ponieważ wtedy bez przerwy podróżował, zgodził się, żeby Linda wzięła małą, ale od tamtej pory wiele się zmieniło.

Henry zerknął na zegarek.

- Koncert zaczyna się za kilka minut. Pójdziemy?

W chwilę potem cała trójka szła przez hotelowy hol. Emily zauważyła, że ona i Cynthia przyciągają spojrzenia mężczyzn.

To nawet przyjemne, pomyślała. Oczywiście, nigdy by się tak nie ubrała na co dzień, ale tu jej suknia była częścią przygody. Poczucie wolności potęgował fakt, że nikt jej tu nie znał. W dzieciństwie ostrzegano ją, że jej zachowanie może wpłynąć na los ojca i całej rodziny. Pewnie dlatego była taka powściągliwa.

Tutaj nikt nie wiedział, kim jest, i nikogo to nie obchodziło. Mogła robić i mówić, co chciała.

Henry zatrzymał się przed wejściem do sali koncertowej. Młody mężczyzna wskazał im miejsca. Emily była zaskoczona, jak inaczej wyglądała ta sala wieczorem, oświetlona i wypełniona ludźmi.

Idąc za Cynthią uważnie stawiała kroki. Nie chciała zwrócić na siebie uwagi potykając się o stopnie.

Usiedli przy stoliku na podwyższeniu, zamówili coś do picia i Emily zaczęła przyglądać się tłumowi. Wyczuwało się podniecenie i napięcie, rosnące z każdą chwilą.

Światła przygasły, a orkiestra zaczęła grać jeden z najbardziej znanych utworów Jeremy'ego. Niewidoczny konferansjer przywitał widownię i kurtyna poszła w górę. Na widowni zaległa pełna oczekiwania cisza. Emily wstrzymała oddech.

Orkiestra zmieniła tempo - teraz grała ostatni przebój Jeremy'ego. Rozległ się pełny, mocny głos, który znały miliony ludzi, a kłęby mgły spowiły scenę.

Z mgły wyłonił się Jeremy.

Emily przez chwilę była oszołomiona efektem. Jak on to zrobił? Jeszcze przed chwilą scenę zajmowała orkiestra, a już stoi przed nimi Jeremy. Głosy podziwu, które rozległy się dokoła, mówiły jej, że nie tylko ona była pod wrażeniem tego wejścia.

Jeremy śpiewając schodził wolno po rampie, aż znalazł się pośrodku sceny, kilka kroków od świateł na jej skraju. O ile wczoraj wydał się jej po prostu atrakcyjny, to teraz była całkowicie pod jego urokiem.

W ciągu kilku minut tłum oszalał z zachwytu. Po każdej piosence Jeremy rozmawiał z publicznością, pozdrawiał jednych, pytał innych skąd przyjechali, wzbudzał śmiech, przekomarzając się z co śmielszymi osobami na widowni. Był szczerze zainteresowany swoimi widzami, a oni reagowali spontanicznie.

Emily starała się skupić uwagę na piosenkach, na muzyce i słowach, a nie na mężczyźnie, ale nie było to łatwe. Dziś także był ubrany na czarno. Chyba wiedział, że ten kolor podkreśla złocisty brąz jego włosów. Materiał koszuli połyskiwał w świetle, jakby był mokry i idealnie układał się na ramionach. Emily uśmiechnęła się - bez wątpienia koszula była szyta na specjalne zamówienie.

Poczuła, że hipnotyzuje ją sposób, w jaki on porusza się po scenie. Kocim krokiem zbiegł na dolną część estrady, skąd mógł ściskać ręce ludziom, a potem odwrócił się i ruszył w stronę orkiestry. Spodnie opinały jego umięśnione uda. Emily była zafascynowana nie tylko jego głosem, ale i tym, jak chodzi, jak się ubiera, uśmiecha.

Z tym mężczyzną ma spędzić jutrzejszy wieczór. Nigdy nie przyznałaby się Terri, że jest pod wrażeniem Jeremy'ego, ale im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej uświadamiała sobie, że zadurzyła się w nim jak nastolatka, choć powtarzała sobie, że to śmieszne.

Ma dwadzieścia dziewięć lat i jest zbyt dojrzała na to, żeby jak smarkula idealizować jakiegoś piosenkarza. Jednak potrafi zrozumieć, jak łatwo jest wpaść w pułapkę. Musi sobie wciąż przypominać, że to wszystko jest nieprawdziwe, że to tylko bajka. Owszem, ona odgrywa rolę Kopciuszka, ale książę nawet nie wie o jej istnieniu. Miała nadzieję, że następnego wieczoru będzie rozsądna i opanowana.

Jeremy zakończył występ porywającą piosenką. Widownia uwielbiała go - nie było co do tego wątpliwości.

- No i co o nim sądzisz?

Emily spojrzała na Henry'ego jakby zbudzona ze snu.

- Jest wyjątkowy - powiedziała, nie chcąc jednak zdradzić się z tym, jak wielkie zrobił na niej wrażenie.

- Święta racja. - Henry roześmiał się. - Czy namyśliłaś się i chcesz teraz pójść za kulisy?

- Chyba nie - potrząsnęła głową. - Wolałabym jeszcze nie niszczyć tego złudzenia. Dla was to musi być chleb powszedni? - spytała, gdy we trójkę szli do samochodu.

- Tak naprawdę to już dawno nie byłem na jego występie - przyznał Henry. - Nie chodzę, o ile on mnie o to nie poprosi. Wieczory spędzam z rodziną.

- Trudno sobie wyobrazić, że ludzie mogą żyć i pracować w Las Vegas, i na dodatek mieć normalne życie rodzinne.

- Nie znasz naszego codziennego życia, bo go nie pokazujemy w telewizji - odpowiedział. - Jest takie samo, jak życie innych ludzi.

Przejechali kilka mil w stronę gór i dojechali do bramy z napisem „Spanish Troils Country Club". Odźwierny zasalutował i otworzył bramę. Za ogrodzeniem uderzała wzrok soczysta zieleń, a podjazd był obsadzony kolorowymi kwiatami. Latarnie oświetlały wszystko tak dobrze, że było jasno jak za dnia.

Kiedy zatrzymali się przed budynkiem, w pierwszej chwili Emily pomyślała, że to hotel. Potem uświadomiła sobie, że musi to być dom Jeremy'ego. Wyglądał tak, jakby był położony gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Białe, stiukowe ściany jaśniały w świetle ogrodowych reflektorów.

Nagle przestraszył ją widok zaparkowanych samochodów i ludzi wchodzących do domu. Nigdy nie była na takim przyjęciu. Czy potrafi zachować się z wdziękiem i klasą, jak to sobie wyobrażała? Po raz pierwszy zastanowiła się, jak to się udało Kopciuszkowi.

Kiedy szli podjazdem w stronę domu, Cynthia wymieniała nazwiska właścicieli limuzyn. Najwyraźniej czuła się tu swobodnie.

Kiedy weszli do środka, było już tam tłoczno. Emily rozpoznała kilka twarzy, które znała z gazet, filmów i telewizji, i to spotęgowało uczucie nierealności.

W ciągu kilku minut od ich przyjścia Henry przedstawił ją różnym osobom, podał jej poncz owocowy, po czym przeprosił i odszedł. Emily zrozumiała, że takie przyjęcie to po prostu część jego pracy. Cynthia wypatrzyła kogoś znajomego i też znikła, ale Emily była zbyt zajęta rozmową, żeby się tym przejąć.

Dwaj muzycy z orkiestry podeszli do niej i zaczęli rozmawiać tak, jakby ją znali, ale była przekonana, że nie mogą jej pamiętać z próby. Imiona i nazwiska były nieważne. Wszyscy mówili głośno i żartowali. Wszystko będzie dobrze. Poczuła przypływ pewności siebie, której przedtem nie znała. Zaczęła opowiadać zabawne historie i żartować na równi z innymi.

Kiedy zjawił się Jeremy, Emily czuła się już zupełnie swobodnie.

Otoczył go tłum znajomych. Najwyraźniej przylecieli do Las Vegas po to, żeby wziąć udział w przyjęciu. Kilka pięknych kobiet witało się z nim, wymieniając całusy i uściski.

- Czy dobrze znasz Jeremy'ego? - zapytał jakiś głos. Emily odwróciła się i rozpoznała gitarzystę z orkiestry, który stał obok ze szklaneczką w dłoni.

- Niezupełnie, ale jestem pod wrażeniem - odparła z uśmiechem.

- Tak, wiem, co masz na myśli. Pracuję z nim od lat, ale wciąż mnie zadziwia. Mogę ci przynieść coś do picia? - spytał, widząc jej pustą szklankę.

- Chętnie, piję poncz owocowy.

- Zobaczę, co uda mi się zdobyć. Zaraz wrócę.

Jaki on miły. Nie mogła się jeszcze oswoić z naturalną życzliwością tych ludzi. Bawiło ją, że kilku mężczyzn traktuje ją tak, jakby była objawieniem - wprost bali się mrugnąć okiem, by nie znikła.

- My się chyba jeszcze nie znamy, prawda?

Teraz Emily wszędzie rozpoznałaby ten głos. Odwróciła się powoli i poczuła podniecenie. Stała twarzą w twarz z Jeremym Jonesem.

Ciągle tryskał energią, zupełnie jak na występie. Włosy miał wilgotne, pewnie dopiero co wyszedł spod prysznica. Zdążył się też przebrać - był teraz ubrany na biało. Emily nie potrafiła powiedzieć, w którym kolorze było mu bardziej do twarzy.

- Wyglądamy niczym para figurek na szczycie tortu weselnego - powiedział z uśmiechem i wziął ją za ręce, rozkładając je na boki.

Uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Co się stało, dlaczego nic nie mówisz? - spytał i pochylił się, by zajrzeć jej w oczy, a potem cofnął się nieco. - Ja cię chyba znam, prawda? - zapytał.

W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.

- Ach, rozumiem. Dziś wieczór chcesz być tajemniczą damą.

Emily nie zdawała sobie sprawy, że nie odezwała się ani słowem. Jego obecność zapierała jej dech w piersiach.

- Nie jestem aż taka tajemnicza - udało jej się wreszcie powiedzieć.

Lekko przechylił głowę, a potem wolno wyciągnął rękę i dotknął włosów, opadających jej na ramiona.

- Jesteś bardzo piękna. Chyba o tym wiesz.

Popatrzył na nią tak, że poczuła się piękna pod jego spojrzeniem. Błyszczące oczy były pełne zachwytu... i czegoś jeszcze. Kąciki ust drżały lekko.

- Czy powiesz, jak ci na imię?

- Kopciuszek.

Odchylił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem, tak że ludzie stojący obok nich obejrzeli się.

- No cóż, Kopciuszku, witam cię na moim przyjęciu. A gdzie jest twój książę z bajki? - rozejrzał się dookoła.

W tej samej chwili zjawił się gitarzysta, niosąc pełną szklankę dla Emily.

- Daj spokój, Jeremy. Nie odbijaj mi każdej damy, chłopie. Przynajmniej dzisiaj mógłbyś grać fair.

Emily poczuła, że policzki jej płoną.

- Cześć, Leon. Nie wiedziałem, że przyszła tu z tobą.

- Nie, poznaliśmy się przed chwilą, a ja zachowuję się jak dżentelmen i przynoszę jej coś do picia.

Jeremy przez chwilę przyglądał się Emily w milczeniu. Miała wrażenie, że zagląda jej w głąb duszy.

- Przykro mi, Leon - powiedział wreszcie - nie masz dziś szczęścia. Ta dama jest moim gościem i jako gospodarz muszę się nią zaopiekować. Nie mogę pozwolić, żeby podrywał ją taki nicpoń jak ty.

Wsunął sobie jej rękę pod ramię i powiedział:

- Cieszę się, że przyszłaś na moje przyjęcie, Kopciuszku. Czy pozwolisz, żebym był twoim księciem z bajki?

- Ale tylko do północy.

Roześmiał się, zerkając na zegarek.

- Umowa stoi, a tymczasem poznam cię z moimi gośćmi.

Ani razu nie spytał, jak naprawdę się nazywa. Przeciwnie, przedstawiał jej innych tak, jakby to ona była osobą z najwyższych sfer. Czuła, że coraz bardziej jest pod jego urokiem, ale przestała się tym przejmować. Co mogło jej się stać na przyjęciu? Jest tu bezpieczna. Henry jest gdzieś w pobliżu. Cynthia także. Może więc rozluźnić się i bawić sytuacją.

Goście na ogół bez zdziwienia traktowali fakt, że Jeremy jej nie odstępował, choć zauważyła, że kilka kobiet patrzy na nią zawistnie.

Nie odchodził od niej ani o krok. Zadbał o to, by dostała coś do jedzenia i by miała pełną szklankę. Tańczyli i rozmawiali, choć konwersacja była dość bezosobowa. Nie zadawał jej żadnych pytań osobistych, ale najwyraźniej uznał za dopuszczalne kilka nader śmiałych komplementów.

Czy ją rozpoznał? Jeśli tak, to nie dawał tego po sobie poznać. Spostrzegła, że nieustannie ją sonduje, pytając, co sądzi o różnych filmach i książkach, o polityce, jakie jest jej hobby, ulubiony kolor, potrawa.

Emily czuła się oczarowana bajkowym wieczorem. On był prawdziwym księciem - pełen wdzięku, troskliwy, dowcipny i taki przystojny.

Czas mijał, a jej wszystko wydawało się snem. Tuż obok błyskały flesze aparatów, ale nie zwracała na to uwagi. Trzymał ją blisko w tańcu i w pewnej chwili coś do niej powiedział.

- Masz bardzo miły głos - szepnęła mu prosto do ucha.

Poczuła, jak pierś mu zadrżała.

- Bardzo ci dziękuję - odpowiedział poważnie, ale ona dosłyszała cień rozbawienia w jego głosie.

- Pewnie wszyscy ci to mówią

Chociaż myśli miała jasne, to - nie wiadomo dlaczego - język stawiał jej opór. Plątał się i zaczepiał o zęby.

- Ale nie z taką rozbrajającą szczerością - wyszeptał, po czym przysunął ją bliżej i pocałował w ucho.

Przytuliła się do niego. Czuła się tak dobrze w jego objęciach. Nagle poczuła zmęczenie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Westchnęła i oparła mu głowę na ramieniu.

- Kopciuszku, ile już dzisiaj wypiłaś?

- Nic.

Zdziwiło ją, że się roześmiał.

- A co było w szklance, którą odstawiłaś, zanim zaczęliśmy tańczyć?

- Poncz owocowy.

- I co jeszcze?

- Nic więcej.

- Wątpię, kochanie. Przez cały wieczór pijesz poncz z rumem.

Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na niego pytająco.

- To niemożliwe - odparła z godnością. - Ja nie piję.

- Rozumiem. To wiele tłumaczy. - Jeremy starał się zachować powagę. - Może chciałabyś wyjść na świeże powietrze?

- A to dlaczego, jest ci za gorąco?

- Można to i tak nazwać. - Jeremy ujął ją za ramię i przez podwójne drzwi wyprowadził na szeroki taras, wychodzący na pole golfowe.

- Och, jak tu pięknie!

Blask księżyca oświetlał starannie przystrzyżony trawnik, tworząc niezapomniany obraz. Emily poczuła, że chciałaby umieć malować, by oddać czarodziejski blask nocy.

- Masz ochotę na kawę?

- Nie, dziękuję. Nic mi nie trzeba. - Uśmiechnęła się do niego.

- Jak sobie życzysz.

- Masz wspaniały dom. Trudno uwierzyć, że mieszka tu tylko jeden człowiek.

- Och, tak naprawdę to mieszka tu kilka osób, które zajmują się domem i ogrodem. Również muzycy z orkiestry zatrzymują się tutaj. Wszyscy traktujemy ten dom trochę jak hotel.

- Wcale mnie to nie dziwi. Ten dom jest większy niż rezydencje gubernatorów - powiedziała, wskazując ręką w stronę drzwi, przez które wyszli na zewnątrz.

- Czy jesteś szczęśliwa? - spytał cicho.

Odwróciła się do niego i zauważyła, jak światło księżyca oblewa blaskiem jego twarz.

Uniosła rękę i powiodła mu palcem po policzku.

- Zawsze myślałam, że tak - powiedziała z westchnieniem. - Aż do dziś. Nie sądziłam, że na świecie istnieje ktoś taki, jak ty.

- Nie ma we mnie nic niezwykłego.

- Ależ tak - zaprzeczyła żarliwie. - Jesteś taki utalentowany. I taki ciepły... i czuły... - zamilkła, wpatrując się w niego. - W mojej sypialni na ścianie wisi twoje zdjęcie - wyznała.

- Naprawdę? - uśmiechnął się. - Czuję się zaszczycony.

- Właściwie to moja siostra Terri je tam powiesiła, ale mnie też się podobało, więc postanowiłam go nie zdejmować.

Ramionami otoczył jej talię i lekko przyciągnął do siebie.

- Ciekaw jestem, czy jutro rano będziesz żałować swojej szczerości.

- Sądzisz, że nie powinnam ci mówić o zdjęciu? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Przeciwnie, jest mi miło, że mi to powiedziałaś. I jestem zachwycony, że uważasz mnie za kogoś niezwykłego.

Jeremy pochylił się ku niej i wargami lekko dotknął jej ust, jakby spodziewał się, że ona cofnie się lub zaprotestuje. Nie zareagowała. Stała i patrzyła na niego, a potem zamknęła oczy i zarzuciła mu ręce na szyję.

Pocałował ją, teraz już pewniej, smakując i pieszcząc jej usta, badając wargami ich zarys. Łapiąc oddech Emily westchnęła, lekko rozchylając wargi. Wykorzystał to i pogłębił pocałunek.

Ogarnęła ją fala nieznanych dotąd uczuć. Oczywiście, że całowała się przedtem wiele razy, ale nigdy nie czuła się tak, jakby porwał ją huragan zmysłów.

Z rozkoszą wyczuwała, jak przywarł do niej całym ciałem. Niechcący dotknęła jego włosów, a potem zaczęła pieścić ich miękkie kosmyki.

Zachłannie domagał się jej ust, jakby w ten sposób chciał nią zawładnąć. Mimo całej natarczywości Emily wyczuwała w nim delikatność. Wiedziała, że wystarczy, by się cofnęła, a on nie będzie jej zatrzymywać. Jednak nie zamierzała się odsuwać. Chciała wciąż go całować, chciała, by trwali nadal złączeni uściskiem, nawet gdyby świat miał przestać istnieć.

Nic dziwnego, że Kopciuszek zakochał się w księciu. Jak można było mu się oprzeć?

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Dzień dobry. - Emily usłyszała nad uchem senny męski głos. Dosłownie parę centymetrów od niej.

Głowa bolała ją tak, jakby ktoś w środku młotem pneumatycznym starał się rozwalić jej czaszkę.

Leżała nieruchomo, starając się zebrać myśli i wszystkie sygnały, jakie rejestrowały zmysły.

Postanowiła nie otwierać oczu. Pomyślała, że jeśli będzie tak leżeć nie ruszając się, uznają ją za nieżywą. Może wtedy odwiozą ją w jakieś spokojne miejsce, gdzie będzie mogła uporać się z tym, co stało się poprzedniego wieczora. Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć...

Nawet gdyby nie słyszała tego głosu, wiedziałaby, że jest już dzień. Padające na jej zaciśnięte powieki światło było zbyt jasne, by mogło pochodzić ze sztucznego źródła. Znaczyło to, że północ dawno minęła. Kopciuszek nie był już na balu.

To niedobrze, że nie pamięta, jak się ten bal skończył, gdzie teraz jest, ani jak się tu dostała. Co gorsza, wolałaby nie poznać głosu, który usłyszała.

Mój Boże, co ja zrobiłam? - pytała, ale uświadomiła sobie ze wstydem, że nie chce znać prawdy. Straszny z niej tchórz.

Leżała nadal, starając się zrozumieć sytuację. Nie wiedziała, jak długo już tu jest i nie mogła zdobyć się na odwagę, by otworzyć oczy.

Czyżby udało się jej jakoś wrócić do hotelu? Zresztą to nie miało znaczenia - gdzie by nie była, nie przyszła tu sama.

Czuła, że tuż poniżej obnażonej piersi spoczywa mocna, ciepła dłoń. Nawet w tym opłakanym stanie umysłu zdołała skojarzyć, że ręka musi należeć do tego samego mężczyzny, który się przed chwilą odezwał. Zastanowiwszy się nad okolicznościami doszła do wniosku, że spędziła noc z Jeremym Jonesem.

Terri chciała, żeby pojechała gdzieś i trochę się rozerwała, ale na pewno nie to miała na myśli, namawiając ją na podróż do Las Vegas. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z zachowywania się wbrew własnej naturze. Można było udawać Kopciuszka, być towarzyską, uroczą i dowcipną, ale Kopciuszek miał dość rozumu, żeby wrócić w porę do domu.

Jak to się stało, że znalazła się w łóżku z Jeremym? I - co równie ważne - dlaczego tego nie pamięta? Czy będzie umiała spojrzeć sobie w oczy w lustrze?

Emily jęknęła słabiutko, ale w pokoju było tak cicho, że jej głos wydawał się odbijać echem o ściany.

Łóżko ugięło się lekko, a ona z trudem powstrzymała kolejne westchnienie.

- Jak się czujesz?

Jego głos brzmiał tak rześko, zdrowo, bezwstydnie - nie miała na to słów. Nutka rozbawienia, którą dosłyszała, upewniła ją, że nie oszuka go, udając martwą czy śpiącą.

- Dobrze - wymamrotała z nadzieją, że nie zostanie ukarana gromem z jasnego nieba za kłamstwo i inne występki.

To dlaczego tak się krzywisz? - spytał, wygładzając palcem zmarszczkę między jej brwiami.

Przez chwilę zastanawiała się nad pytaniem, usiłując jednocześnie rozluźnić mięśnie twarzy. Musi pokazać mu, że panuje nad sobą, że nie jest zakłopotana i potrafi przyjąć do wiadomości fakt, że obudziła się z mężczyzną w łóżku.

- Zawsze marszczę czoło po obudzeniu się, to rodzaj ćwiczeń - próbowała się wytłumaczyć. Była nawet zadowolona ze swojego spokojnego, rzeczowego tonu.

- Rozumiem. - Rozległ się dźwięk, który podejrzanie przypominał chichot.

Emily leżała nieruchomo, modląc się o pomysł, jak wybrnąć z sytuacji, gdy nagle poczuła rękę przesuwającą się w stronę jej piersi. Otworzyła szeroko oczy i napotkała czarne, błyszczące oczy Jeremy'ego.

- Czy to jest pora na ćwiczenie mięśni powiek? - spytał, a na ustach pojawił się mu lekki uśmiech.

Kiedy miała otwarte oczy, wszystko wydawało się bardziej rzeczywiste. Nie mogła uciec wzrokiem przed jego spojrzeniem, a serce poczęło bić tym samym pulsującym rytmem, co młot dudniący w jej głowie.

- Co ty tu robisz? - Chciała, żeby wydawało się, iż pyta tylko przez grzeczność. Niestety, głos jej się załamał i pytanie zabrzmiało jak wyrzut.

- Ja tu mieszkam.

Emily uniosła głowę i rozejrzała się z przerażeniem. Znajdowała się w pokoju, który wyglądał jak zrobiony ze szkła. Trzy przeszklone ściany wychodziły na bajeczny ogród, otoczony wysokim murem. Z podziemnych przewodów tryskała woda, zraszając trawę, kwitnące krzewy i wielobarwne klomby kwiatów.

Nie czuła się na siłach stawić czoło sytuacji, w jakiej się znalazła. Opadła więc z powrotem na poduszkę i raz jeszcze zacisnęła powieki.

- Ciekawa gimnastyka - zauważył. - Jednak nie sądzę, żeby miała wpływ na twoje serce.

- A właśnie, że tak - mruknęła pod nosem. Serce waliło jej jak opętane, tak jakby chciało wyrwać się z piersi.

- A jak głowa?

- Nie daje o sobie zapomnieć - mruknęła przez zęby. Zesztywniała, czując dotyk warg na policzku.

- Biedne dziecko - szepnął. - Przyniosę ci aspirynę, powinna trochę pomóc.

Emily otworzyła oczy, kiedy zakołysał się pod nią materac. Jeremy siedział teraz na brzegu łóżka. Zdumiał ją widok jego wspaniałego ciała. Zauważyła, że ma na sobie slipki, choć były one wprost mikroskopijnych rozmiarów. Z pewną dozą trwożnego zachwytu patrzyła, jak mężczyzna, z którym spędziła minioną noc, przemierzał pokój z kocią gracją.

Nie mogła nie dostrzec, jakie ma piękne, muskularne ciało. Lśniąca powierzchnia opalonej skóry pokrywała wyćwiczone mięśnie.

Emily nie przeżyła dotąd nic, co pomogłoby jej zachować się w podobnej sytuacji. Nadrabiała to teraz w przyspieszonym tempie.

Zasłoniła oczy ramieniem i starała się odpędzić natrętne myśli. Wyobraziła sobie małą, białą chmurkę i na niebie, na której mogłaby odfrunąć niezauważona.

- Proszę, to dla ciebie - usłyszała.

Ze zrezygnowanym spokojem opuściła rękę i posunęła się na łóżku, przytrzymując prześcieradło tak, by okrywało nagie piersi. Nie patrząc w jego stronę, wyciągnęła dłoń.

- Obawiam się, że do wzięcia aspiryny i szklanki wody będą ci potrzebne obie ręce - odezwał się Jeremy głosem, w którym słychać było rozbawienie. Jej zakłopotanie musiało wprawić go w dobry humor.

Emily ze wszystkich sił starała się zachować zimną krew. Wciąż nie patrząc na niego, starannie owinęła się prześcieradłem, a potem powoli podniosła głowę, aż napotkała jego wzrok.

Rozbroiła ją czułość w jego spojrzeniu. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i z całych sił starała się je powstrzymać. Wzięła aspirynę i popiła szklanką wody, ciągle starając się nie spoglądać na jego opalone, muskularne ciało.

Taki wygląd u mężczyzny powinien być prawnie zabroniony. Nic dziwnego, że była bez szans. Z tą urodą, doświadczeniem i pozycją świetnie wiedział, jak zaciągnąć ją do łóżka. I chociaż nie była tak całkiem niedoświadczona, to jednak nigdy dotąd nie spędziła nocy z mężczyzną, a już z pewnością nie kochałaby się z kimś, kogo dopiero poznała.

Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

Przyglądała się Jeremy'emu, który przeszedł przez pokój, by zanieść szklankę do łazienki. Bez słowa patrzyła, jak wrócił potem do łóżka i położył się obok niej.

- Przypuszczam, że przywykłeś do tego rodzaju sytuacji - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. Zapragnęła, żeby wsunął się pod prześcieradło, zamiast leżeć nago obok niej. Ale przecież wtedy mógłby znów jej dotknąć, a ona nie wiedziałaby, jak się ma zachować.

- Prawdę mówiąc nie przywykłem. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spędził noc w podobny sposób - powiedział kapryśnym tonem.

Ta uwaga nie poprawiła jej samopoczucia. Zgoda, nie wie prawie nic o miłości, ale on nie musi dawać do zrozumienia, że aż tak go rozczarowała.

Emily nie wiedziała, co jest gorsze - kochać się z mężczyzną, którego się nie zna, kochać się i nic z tego nie pamiętać, czy wreszcie kochać się i usłyszeć, że jest się w tym do niczego.

Jęknęła cicho i ukryła twarz w dłoniach.

- Czy głowa wciąż cię tak boli? - spytał z wyraźnym współczuciem.

Pokręciła przecząco głową.

- Jest coś innego, co ci dolega?

Tym razem w odpowiedzi skinęła głową.

- Chcesz o tym porozmawiać?

Milczała przez parę chwil, a potem powoli opuściła ręce na kolana i spojrzała na niego z rezygnacją.

- Przepraszam - powiedziała.

Jeremy przewrócił się na bok, by ją lepiej widzieć i wsparł się na łokciu. Wyglądał na zdezorientowanego.

- A za co?

- Za wszystko. Za to... - wskazała dłonią łóżko - za to, że nie byłam taka, jak oczekiwałeś...

- Zaraz, zaraz. Co znaczy, że nie byłaś taka, jak oczekiwałem? Skąd pomysł, że z kimś cię porównuję?

- Przecież powiedziałeś, że z nikim nie spędziłeś nocy w podobny sposób.

- A ty zrozumiałaś to jako zarzut? - Uśmiechnął się. - Nie to miałem na myśli, uwierz mi. Cieszę się, że tu jesteś. - Uniósł jej dłoń i pocałował koniuszki palców. - I to bardzo. Uważam, że jesteś fascynująca. Jesteś tak różna od...

- Widzisz? Znów tak mówisz.

- Przepraszam. - Jeremy uśmiechnął się z zakłopotaniem. - To dlatego, że jesteś taka naturalna. Taka odświeżająco szczera. Jesteś dowcipna, inteligentna, tak piekielnie seksowna i...

- Och, Jeremy, nie musisz udawać. Wiem, że starasz się być miły, i doceniam to, naprawdę. Ale to niepotrzebne.

- Nie rozumiem, co cię tak denerwuje. Wiem, że za dużo wczoraj wypiłaś i...

- Co takiego? Nie żartuj, ja nie piję.

- Tak twierdziłaś wczoraj wieczorem aż do chwili, gdy straciłaś przytomność w moich ramionach.

- Ach!!! - Wyrwała mu swoją dłoń i zsunęła się niżej na łóżku. Patrząc na sufit spytała: - Czy chcesz przez to powiedzieć, że to, co wczoraj piłam, to nie był poncz owocowy?

- Starałem się ci wytłumaczyć, że ten poncz był obficie przyprawiony rumem.

- Rumem... - Emily z namysłem smakowała to słowo. - Więc się upiłam?

- Można to i tak ująć. Ja bym powiedział, że późna pora i ten szczególny alkohol sprawiły, że poczułaś się bardzo zmęczona i zachciało ci się spać. Niestety, nie było akurat łóżka w pobliżu. - Zamilkł na chwilę. - Pamiętaj, że wciąż funkcjonujesz według czasu z Little Rock, a tam jest o dwie godziny później niż tutaj.

Emily powoli odwróciła głowę na poduszce.

- Więc wiesz, kim jestem? - spytała z przerażeniem w głosie. W ten sposób straciła ostatnią nadzieję na anonimowość.

- A nie powinienem? - spytał zdziwiony jej pytaniem.

- Henry i Cynthia uważali, że wyglądam zupełnie inaczej. Nie sądziliśmy, że mnie rozpoznasz.

- Ale Kopciuszek nie potrafił ukryć tych oczu... tej jasnej cery, pięknych włosów. Przyznaję, że kobieta, która wysiadła z samolotu, przeszła wielką przemianę. Jednak nie miałem najmniejszego kłopotu z rozpoznaniem cię, Emily.

A więc na próżno wyobrażała sobie, że to wszystko bajka. Co gorsza, nie mogła teraz udawać, że jest kimś innym. Bal się skończył, a ona powraca do swej dawnej postaci.

- Chciałabym wrócić do hotelu - powiedziała wreszcie.

Odgarnął jej włosy z twarzy.

- Chyba nie ma pośpiechu, prawda? Do naszej wieczornej randki jest jeszcze cały dzień.

Ich randka! Zapomniała o tym. Miała nadzieję, że wróci do hotelu i już nigdy nie będzie musiała go widzieć. Po wszystkim, co zaszło, nie umiałaby spojrzeć mu znowu w oczy. Po tym, jak zbyt dużo wypiła, jak zasnęła i jak...

- Powinieneś wiedzieć - zaczęła możliwie spokojnym głosem - że nie zwykłam zachowywać się tak, jak zeszłej nocy.

- Wiem - powiedział uspokajająco.

- Na pewno myślisz, że jestem bezwstydna.

- Przeciwnie, uważam, że jesteś ujmująco nieśmiała, chociaż spędziłem przez to kilka bardzo frustrujących godzin... - Uśmiechnął się, dotknął kosmyka jej włosów i zaczął owijać go sobie wokół palca.

- Rzecz w tym, że... - przerwała, starając się zebrać na odwagę. - Widzisz, problem polega na tym... to znaczy, chodzi o to, że... - jąkała się, a on przypatrywał się jej z uwagą. - Nie pamiętam, czy się z tobą kochałam! - wybuchnęła wreszcie.

Poczuła, jak zesztywniał. Puścił jej włosy. Czuła, że patrzy na nią. Z ogromnym wysiłkiem zmusiła się do tego, aby spojrzeć mu w oczy. Był wściekły.

- Czy to znaczy, że sądzisz, iż wczoraj w nocy kochaliśmy się? - powiedział złowróżbnie cichym głosem.

Dlaczego był taki urażony? Taki zdziwiony i zły?

- A tak nie było? - udało jej się wykrztusić.

- Czy sądzisz, że jestem mężczyzną, który wykorzystałby kobietę, kiedy za dużo wypiła?

- No to co ja tu robię? Dlaczego jesteś... - Bezradnie wskazała ręką jego obnażone ciało.

- Przyniosłem cię tutaj wczoraj wieczorem, bo ta sypialnia znajduje się najbliżej tarasu. Nie mogłem cię dobudzić. A kiedy zrozumiałem, że śpisz jak kamień, postanowiłem cię tu zostawić. Wiedziałem, że nie będzie ci wygodnie w tej sukni, więc ją zdjąłem, nie przypuszczając, że pod spodem masz tylko majteczki wielkości chustki do nosa.

Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu.

- Czy to znaczy, że nic między nami nie zaszło?

- Tak, dokładnie to mam na myśli. Protestuję przeciwko przypuszczeniu, że wykorzystałem podobną sytuację.

- Ale spałeś ze mną.

- Zgadza się, ale nic więcej - tylko spałem. Ostatecznie to mój pokój. A łóżko jest dość duże dla nas dwojga.

- Aha.

- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia?

- A co jeszcze chcesz, żebym powiedziała? - Poczuła się nagle tak, jakby zdjęto jej z ramion stukilowy ciężar.

- Myślę, że należą mi się przeprosiny.

- Przeprosiny? - Popatrzyła na niego tak, jakby nagle przemówił obcym językiem. - Miałabym przepraszać za to, że się z tobą nie kochałam? - spytała wolno, z odrobiną gniewu w głosie.

- Oczywiście, że nie za to. Powinnaś mnie przeprosić za posądzenie, że cię wykorzystałem.

- Ach tak. - Przez chwilę zastanawiała się nad tym i przyznała mu rację. Kiedy się obudziła, wszystko to spadło na nią tak nagle, że nie była w stanie myśleć jasno. Nie miała dość czasu, żeby się nad tym zastanowić. - Przepraszam - powiedziała miękko. - Nie chciałam cię obrazić.

Jego urażona mina wywołała uśmiech na jej twarzy. Zaczęła dostrzegać komizm całej sytuacji. Ostatecznie przecież nic się nie stało, poza tym, że się wygłupiła minionej nocy.

Ale to nie takie straszne. Na ile pamięta miniony wieczór, cudowny czas spędzony z Jeremym był wart nawet ośmieszenia się.

Teraz, gdy już mogła o tym pomyśleć, uznała, że on nie jest taki, jak go sobie przedtem wyobrażała.

To dzięki niemu poczuła się kimś niezwykłym i była mu ogromnie wdzięczna za sposób, w jaki ją traktował, nie tylko podczas przyjęcia, ale także w nocy. Pomyślał nawet o tym, że będzie bolała ją głowa i starał się jej pomóc.

Emily odzyskała dobry humor i uśmiechnęła się do niego.

- Nie wiem, skąd przyszło ci to do głowy - powiedział ponuro.

Emily rozejrzała się po pokoju i znów spojrzała na niego.

- Sam przyznałeś, że tę sytuację można różnie interpretować.

- A ty natychmiast zinterpretowałaś ją tak, jakbym był uwodzicielem nieprzytomnych kobiet.

- Tak - roześmiała się. - Ale nie powinieneś czuć się obrażony. Ostatecznie cała ta sytuacja jest trochę nietypowa. - Spojrzała na niego kątem oka. - Przynajmniej dla mnie.

- No cóż, ja również nie co dzień budzę się z kimś w łóżku, wbrew temu, co mogłaś czytać w plotkarskich gazetach.

Emily otrzeźwiała na wspomnienie, kim on jest i na myśl o tym, że niezależnie od tego, jak niewinna była ta noc, wszystkie okoliczności świadczyły przeciwko niej.

- Kto wie o tym, że spędziłam tu noc? - spytała z niepokojem.

- Czemu pytasz? Sądzisz, że twoje nazwisko dostanie się do gazet? Nie bój się, nikt nie wie, że tu spałaś. A co ważniejsze, nikogo to nie obchodzi. Możesz zrezygnować z tej miny przerażonej dziewicy.

Po raz pierwszy odkąd się obudziła tego ranka, Emily zapomniała o sobie i okolicznościach. Czuła gniew Jeremy'ego, a przede wszystkim była świadoma jego bólu, który starał się zamaskować sarkazmem.

Odwróciła się do niego tak, że leżeli teraz twarzą w twarz.

- Przykro mi, że czujesz się obrażony, Jeremy. Nie chciałam cię dotknąć.

Odruchowo wyciągnęła rękę i pogłaskała go po nie ogolonym policzku. Powoli odwrócił głowę i pocałował jej dłoń. Wyraz gniewu powoli znikał z jego oczu, a zastępował go jakiś blask. To jednak jeszcze bardziej mąciło spokój Emily.

Objął ją, nachylił się i wargami dotknął jej ust. Emily zadrżała, czując całą słodycz tego pocałunku. Lęk opuścił ją, odprężyła się i z rozkoszą przyjmowała jego pieszczoty.

Jeremy przesunął się tak, że jedną nogą leżał na Emily, wciąż przykrytej prześcieradłem. Oparł łokcie po obu stronach jej głowy i począł okrywać jej twarz pocałunkami, muskając wargami nos i brwi. Kiedy zamknęła oczy, delektując się jego dotykiem, składał na powiekach drobniutkie pocałunki, tak czułe i lekkie, że ledwo je odczuwała.

Całując ją dalej, odkrył wrażliwe miejsce na szyi, tuż poniżej ucha i skoncentrował na nim całą swą uwagę.

Emily nie potrafiła dłużej leżeć nieruchomo. Bezwolnie odwróciła głowę i spojrzała w oczy Jeremy'ego. Ich namiętny żar poruszył ją bardziej niż pocałunki.

Tym razem jego pocałunek nie był już lekki i łagodny. Teraz całował ją spragniony jej smaku i dotyku i Emily poczuła, że zaczyna mu ulegać. Jego język wtargnął do jej ust niczym zdobywca, zdecydowany ustanowić swoje panowanie.

Odruchowo zarzuciła mu ramiona na szyję, zanurzyła palce we włosach, rozkoszując się cudownymi doznaniami wszystkich zmysłów. Czuła, jak tuli się do niej tak, że wyczuwała jego silne, muskularne, pobudzone ciało. Słyszała jego przyspieszony oddech, czuła prowokujący zapach wody kolońskiej i żar jego ust, który palił jej wargi. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała pot tuż ponad jego brwiami - znak, iż zmaga się z pożądaniem.

- Emily, chcę się z tobą kochać - powiedział, dysząc ciężko.

- Wiem - szepnęła.

- Możemy? To znaczy, czy się zabezpieczyłaś?

Oczywiście, że nie. Po co miałaby się zabezpieczać? Zaczęło do niej docierać, co się stało i dlaczego. Znalazła się wczoraj w tym łóżku, bo zbyt dużo wypiła. Teraz, rano, była gotowa...

- Nie! - powiedziała, odsuwając się nagle od niego.

- Spokojnie - powiedział miękko. - Nie ma problemu. Mogę...

- Nie. To znaczy nie chcę. Ja...

Patrzył na nią zdumiony oczywistym kłamstwem. Przed chwilą omdlewała w jego ramionach, tak cudownie reagując na jego pieszczoty...

- Nie chcesz? - powtórzył wolno.

Emily z trudem łapała powietrze. Czuła się tak, jakby tonęła we własnych zmysłach. Usiadła na łóżku, biorąc głęboki oddech.

- Nic nie rozumiesz - zdołała powiedzieć pomiędzy oddechami.

Przemogła się, by na niego spojrzeć. Opadł z powrotem na poduszkę i przyglądał się jej ze zdezorientowaną miną. Podciągnęła kolana i oparła o nie czoło.

- Nie chodzi o to, że ja tego nie chcę - powiedziała wreszcie, nie patrząc na niego. - Rzecz w tym, że nie mogę. Nie należę do osób, które kochają się, ot tak sobie.

- I myślisz, że ja jestem taki?

Zastanowiła się przez chwilę. Potem odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Nie wiem. W tym sedno, że cię nie znam. Słyszałam o tobie, ale nie wiem, jaki jesteś naprawdę. Być może chwile spędzone razem będą dla ciebie czymś szczególny. Ja wiem, że są czymś niezwykłym dla mnie. Nie chcę tego popsuć, robiąc coś czego później bym się wstydziła.

- Rozumiem - powiedział po chwili.

- Przepraszam, że pozwoliłam ci myśleć inaczej.

- Daj spokój - roześmiał się niepewnie. - Wcale tak nie myślałem. Jasne, że to szaleństwo ze strony każdego z nas. Nie potrzebuję komplikacji, zwłaszcza teraz. A co do ciebie...

- Tak, co do mnie, to wrócę do Little Rock, by podjąć swoje dotychczasowe życie. Należymy do różnych światów.

- Wiem i dlatego wolałem, żeby to się nie stało, kiedy cię tu wczoraj przyniosłem.

- Wierzę ci.

- Nie możesz sobie wyobrazić, jak mi teraz wstyd. Wczoraj wieczorem, kiedy widziałem, jaka jesteś bezbronna, byłem bliski wykorzystania cię.

- Czy aż tak widać mój brak doświadczenia?

- Nie, powiedziałbym, że rzuca się w oczy twoja niewinność. Jesteś rozbrajająco szczera. Nie starasz się nikogo ani niczego udawać. - Wyciągnął rękę i dotknął jej ciała tam, gdzie zsunęło się prześcieradło. - Jesteś niezwykle piękna. Znienawidziłbym się, gdybym tak postąpił. - Wodził dłonią wzdłuż jej pleców.

- W takim razie lepiej będzie, jeśli przestaniesz mnie dotykać w ten sposób. Chyba powinnam już wrócić do hotelu.

Tym razem roześmiał się swobodniej. Przesadnym gestem cofnął rękę, jakby się oparzył. Poderwał się z łóżka, skłonił się nisko i powiedział:

- Powóz zajechał, o Pani!

Emily poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem. Jeremy nie starał się niczego przed nią ukryć, nawet tego, jak mocno podziałały na niego pieszczoty.

Spuściła wzrok.

- Gdzie jest moje ubranie? - zdołała w końcu zapytać.

Podszedł do krzesła, wziął ostrożnie sukienkę, podszedł do łóżka i podał jej. Widząc, że nie ma wyboru, Emily wysunęła się z łóżka i w pośpiechu narzuciła ją na siebie. Otoczył ja ramieniem, a potem z uśmiechem zapiął guziki.

- Czujesz się już lepiej? - spytał.

Skinęła głową.

- Zaraz wrócę - powiedziała nie patrząc na niego i znikła w łazience.

Przez kilka chwil Jeremy patrzył nieruchomo na zamknięte drzwi łazienki, starając się zrozumieć, co się z nim dzieje.

Poprzedniego wieczora zachował się co najmniej dziwnie. Dom był pełen gości, którzy przyszli na przyjęcie, a on zignorował ich, spędzając czas z kobietą, która nie powinna nic dla niego znaczyć. Nie zamierzał nawet widzieć jej aż do dzisiejszego wieczoru. Henry zapewniał go, że wraz z Cynthią dotrzymają jej towarzystwa.

Z początku jej nie poznał, choć się do tego nie przyznawał. Dopiero gdy odwróciła się i spojrzała na niego, rozpoznał te niezapomniane, prześladujące go oczy. Wyglądała na całkowicie opanowaną i pewną siebie, dopóki nie spojrzał w jej źrenice głęboko i nie dostrzegł niepewności i bezbronności.

Kopciuszek. To tak o sobie myślała? Jaki to musiał być dla niej szok, kiedy obudziła się w jego łóżku! A co by dopiero było, gdyby w porę nie przestali się kochać.

Wiedział, że gdyby ona go nie powstrzymała, on sam nie potrafiłby przestać. Dlaczego? Co takiego pociąga go w Emily Hartman? W ciągu trzech lat po rozwodzie starał się trzymać z daleka od kobiet. Po tym, jak jego związek z Lindą się rozpadł, nie chciał się już więcej angażować.

Nie lubił narażać się na ciosy. Wolał nie dawać nikomu do ręki broni, która mogłaby być użyta przeciwko niemu. Linda wiedziała, jak wykorzystać jego miłość do córki. Michelle to jego jedyna słabość. A jednak do Emily żywił coś, czego przedtem nie czuł w stosunku do nikogo. Nie rozumiał tego i szczerze mówiąc piekielnie się tego bał.

Podszedł do szafy, wyjął koszulę i czystą parę dżinsów, a potem poszukał tenisówek. Choć wczoraj wieczorem zakończył serię występów, wciąż musiał pracować nad materiałem do zbliżającej się sesji nagraniowej, a to oznaczało całodzienne próby, nie mówiąc już o pracy nad kompozycjami. Musiał o tym pamiętać i nie rozpraszać się.

Odkąd odkrył, że tylko muzyką potrafi ukoić umysł i uspokoić duszę, Jeremy nauczył się żyć bez kobiet. Jego ciało musiało zrozumieć, że życiem nie mogą rządzić hormony. Już raz popełnił ten błąd i dostał nauczkę.

Odwiezie więc Emily do hotelu, potem spędzi dzień, grając z przyjaciółmi w golfa, a wieczorem zabierze ją na oficjalną randkę. To wszystko.

Już nigdy jej nie zobaczy. To śmieszne, że myśl o tym sprawiała mu ból. Przecież znał ją zaledwie dwa dni. Oczywiście, że wiele się o niej dowiedział ostatniej nocy. Świetnie czuł się w jej towarzystwie i było mu cudownie, gdy spał, trzymając ją w ramionach.

Jego reakcje były spowodowane iście klasztornym trybem życia, jaki ostatnio prowadził. Może jednak powinien to zmienić.

Jeremy raz jeszcze upomniał sam siebie, że ma zbyt wiele na głowie, by myśleć o niej i o kobietach w ogóle. Usiadł przed przeszkloną ścianą z widokiem na ogród i czekał na Emily.

Ma i tak w życiu dość problemów. Mimo że ona bardzo mu się podoba, nie powinien dać się ponieść emocjom.

Wszystkie te postanowienia uleciały mu z głowy, kiedy Emily wyszła z łazienki.

Umyła twarz i uczesała włosy. W porannym świetle nawet bez makijażu wyglądała ślicznie. Włosy ciemną kaskadą opadały jej na ramiona.

- Gotowa do wyjścia? - spytał wstając.

W pierwszej chwili, gdy weszła do pokoju, nie dostrzegła go. Wyglądała na onieśmieloną.

- Nie ma potrzeby, żebyś mnie odwoził. Wezmę taksówkę.

- Czy nie wiesz, że jest regułą dobrego wychowania, iż odwozi się kobietę, gdy spędziło się z nią noc? Naruszyłbym etykietę, gdybym odesłał cię samą.

Jeremy z rozbawieniem patrzył, jak twarz jej poczerwieniała. Nie mógł oderwać wzroku od sukni, ściśle przylegającej do jej ciała. Nie musiał już wyobrażać sobie, jak wygląda pod błyszczącym materiałem. Pamiętał każdą wypukłość i każde wgłębienie. Jego palce tęskniły za dotykiem jej piersi.

Przyglądał się, jak znalazłszy pantofle wsunęła w nie stopy. Potem podszedł do drzwi.

- Czy zanim pójdziesz, nie napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała uprzejmie, ale powściągliwie.

Z uśmiechem prowadził ją przez hol.

Dlaczego czuł się przy niej tak, jakby rozgrywał z góry przegraną bitwę? Jest nie tylko piękna i inteligentna, ale też ma cudowny charakter. Tak łatwo można się w niej zakochać. Nawet zbyt łatwo.

ROZDZIAŁ PIĄTY

„Kochana Terri!

Cudownie bawię się w Las Vegas. Traktują mnie tu jak jakąś gwiazdę. Jeremy Jones jest jeszcze wspanialszy, niż to sobie można wyobrazić. Jest serdeczny i dowcipny, i kolana mi się uginają, kiedy mnie całuje..."

Emily przerwała pisanie i zmarszczyła czoło. Dlaczego to napisała? Rozdrażniona, wyrwała zapisaną kartkę z hotelowego bloku listowego i zaczęła od nowa.

„Kochana Terri!

Miałaś rację co do Las Vegas. Tak się cieszę, że tu przyjechałam. Szkoda, że Cię tu nie ma".

Nie, to zbyt banalne. Każdy pisze coś takiego, Wyrwała kolejną kartkę.

„Kochana Terri!

Miałaś zupełną rację. To są wakacje, jakich mi było trzeba. Odkąd tu jestem, wiele się o sobie samej dowiedziałam. Nie uwierzyłabyś, jak mnie tu traktują, a apartament hotelowy wygląda jak z filmu.

Jeśli chodzi o Jeremy'ego, to co Ci mogę powiedzieć? Jest ucieleśnieniem marzeń każdej kobiety. Możesz sobie wyobrazić, jak się czułam, kiedy obudziłam się dziś rano obok niego..."

Tym razem podarła kartkę na kawałki i zrezygnowała z pisania. To nie ma sensu - zanim list dojdzie, ona i tak będzie z powrotem w domu.

Podeszła do okna i patrzyła na pole golfowe. Las Vegas wyglądało tak, jakby składało się z samych pól golfowych. Była zaskoczona kontrastem między soczystą zielenią nawodnionych terenów a suchą pustynią, która je otaczała. Emily przywykła do zielonego krajobrazu Arkansas, przy którym pustynia wydawała się taka uboga.

Przez całą drogę do hotelu Jeremy milczał. Emily również - nie przychodziły jej na myśl żadne słowa. Czuła się głupio, ubrana wieczorowo, podczas gdy on miał na sobie dżinsy i tenisówki, ale kiedy szedł obok niej przez hol w stronę windy, nikt na nich nie zwracał uwagi.

- Nie musisz odprowadzać mnie do pokoju. Sama trafię.

- Dobrze. Przyjdę po ciebie o ósmej. Mamy zarezerwowany stolik w „State Sheet".

- Co to takiego?

- To restauracja, ta w centrum. Myślę, że ci się tam spodoba. Mają świetne jedzenie i nie gorszy program rozrywkowy.

Poczekał, aż wsiądzie do windy, i odszedł.

Emily czuła, że między nią a Jeremym zaszło coś, na co oboje nie byli przygotowani. Cieszyła się, że będzie teraz sama i może poważnie zastanowić się nad swymi uczuciami wobec niego.

Oczywiście, że jest niezwykły - była tego pewna, zanim go spotkała, a teraz wiedziała, że jest inny niż większość gwiazd rozrywki. Pozwolił jej dostrzec czułą stronę swojej osobowości. Zajmując się nią poprzedniego wieczoru, opiekując się, a nawet ochraniając ją, Jeremy okazał niezwykłą delikatność. Nie spodziewała się znaleźć tyle wrażliwości u mężczyzny, a już tym bardziej u takiego, który życie spędza w świetle reflektorów.

Dreszcz ją przeszedł na wspomnienie wyrazu jego oczu, gdy rozstawali się w holu. Nie starał się ukryć, jak bardzo go pociąga. Emily czuła, że i on równie silnie na nią działa.

Jak do tego doszło? Co wywołało owe iskry pomiędzy nimi już od pierwszego spotkania? Nie dziwiła jej własna reakcja, ale co działo się w nim? Jak mężczyzna mógł znieść niespodziewaną odmowę pieszczot, nie będąc urażony, a nawet zły?

Emily odwróciła się od okna. Nie tak spędza się czas w Las Vegas. Terri z pewnością zapyta, czy grała na automatach do gier hazardowych. Wzięła torebkę i postanowiła zejść na dół, by tam na jakiś czas zmieszać się z tłumem ludzi, którzy dobrze się bawią. Przez chwilę będzie zwykłą turystką, która gra na automatach i zwiedza miasto.

Może w ten sposób przestanie myśleć o zbliżającym się wieczorze, kiedy znów będzie z Jeremym.

Jeremy czuł się tak, jakby zmarnował dzień. Na polu golfowym spotkał się z przyjaciółmi, którzy żartowali sobie z tego, że nie może skupić się na grze. Nie miał o to do nich pretensji. Kiepsko grał i wiedział o tym. Wiedział również, dlaczego tak się dzieje.

Nie mógł przestać myśleć o Emily, o tym, jak wyglądała na przyjęciu i potem w łóżku. Obudził się w nocy i zauważył, że jego pierś posłużyła jej za poduszkę. Jej włosy okrywały mu ramiona niczym szal.

Przytulała się do niego tak, jakby było to najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Jeremy nigdy nie był tak sfrustrowany, jak wtedy, gdy miał ją obok siebie w łóżku.

Nie mógł już dłużej tak leżeć, wysunął się z łóżka. Wyszedł do ogrodu, przyglądał się, jak księżyc znika za widnokręgiem, a potem jak bledną gwiazdy. Blask na wschodzie zapowiadał świt.

Wrócił do łóżka i w końcu zasnął, ale nawet przez sen wyczuwał jej obecność. Nawiedzała go w snach, dręczyła, kusząc delikatnym zapachem i przyspieszonym oddechem.

Teraz musi spędzić z nią kolejny wieczór i udawać, że to tylko część kampanii reklamowej i że znaczy dla niego tyle, co każda inna wielbicielka, która wygrałaby ten konkurs.

Jeremy nigdy nie uważał się za dobrego aktora. Zastanawiał się, czy zdoła przetrwać wieczór nie mówiąc jej, jakie zamieszanie wniosła w jego życie.

Co ważniejsze, musiał też pomyśleć, co ma z tym wszystkim zrobić. Przyszło to w nieodpowiednim czasie, a ta dzieląca ich odległość...

Dała mu jasno do zrozumienia, że zwykły romans jej nie interesuje. Także to, co on czuł, było zbyt silne, by mógł się zadowolić przelotną miłostką. Myśl ta napełniała go lękiem.

W kilka godzin później Emily rozglądała się z zainteresowaniem po restauracji, starając się nie patrzeć na Jeremy'ego. Od chwili, gdy otworzyła drzwi, wyczuwała jego zdenerwowanie. Mimo to rozmawiali naturalnie i beztrosko. Opowiedziała mu, jak wygrała dwadzieścia pięć dolarów w monetach centowych i że kupiła upominki dla swojej siostrzenicy, a on opisał jej nieudaną partię golfa, jednak cały czas wyczuwali przenikające ich prądy.

Usiedli przy stoliku z migoczącą świecą, która stwarzała nastrój intymności. Emily starała się chłonąć atmosferę lokalu tak, by nie koncentrować się na mężczyźnie, siedzącym naprzeciwko. Nie chcąc na niego patrzeć, spoglądała na wiszące na ścianach zdjęcia sławnych aktorów i piosenkarzy.

Kiedy przeglądali menu, Jeremy przedstawił jej właściciela lokalu, który podszedł do ich stolika, żeby się przywitać. Zamienił z nimi kilka słów i odszedł, a Emily zauważyła na ścianie jego zdjęcie z Jeremym.

Gdy złożyli już zamówienie, Jeremy odchylił się do tyłu i przyglądał się jej uważnie, jakby był malarzem przygotowującym się do namalowania portretu.

- Czy coś się stało? - spytał, widząc, że Emily wciąż rozgląda się po sali, unikając jego wzroku.

- Czemu pytasz? - Zmusiła się, by na niego spojrzeć.

- Odkąd tu przyszliśmy, jesteś taka małomówna.

- To dlatego, że opowiedziałam ci wszystko o sobie wczoraj wieczorem - powiedziała z łagodnym uśmiechem. - Chcę dać ci odpocząć.

- Wcale się nie nudziłem - powiedział cicho. - Już dawno nikt nie był ze mną tak naturalny, jak ty.

- Na ogół nie jestem aż tak rozmowna. To wszystko przez to, że nie przywykłam do alkoholu.

- Wiele rzeczy robiłaś wczoraj wieczorem po raz pierwszy - przypomniał, uśmiechając się.

- Dżentelmen nigdy by tak nie powiedział - odparła, czując, jak płoną jej policzki.

- Skąd przypuszczenie, że jestem dżentelmenem? Ciągle wyobrażasz mnie sobie jako księcia z bajki?

Spojrzała w dół na splecione dłonie, a potem wolno podniosła wzrok. Widziała, jak jego oczy lśnią w blasku świec, i znów zapragnęła, by nie był aż tak przystojny.

- Nie, zrezygnowałam z bajek i marzeń. Mogą być niebezpieczne.

- Jeremy - usłyszeli nagle głos właściciela restauracji, który znów pojawił się przy stoliku.

- O co chodzi, Frank?

- Dzwoni Henry. Chce z tobą rozmawiać.

Jeremy, wyraźnie zaskoczony, spojrzał na Emily. Skinął głową Frankowi, przeprosił i odszedł od stolika.

Wrócił po kilku minutach. Nie mogła nic odczytać z twarzy, dopóki nie spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich zdenerwowanie.

- Przepraszam cię, Emily, ale nie mogę zostać na kolacji. Coś się stało.

- Nic nie szkodzi, rozumiem. - Emily pospiesznie wstała od stolika.

W kilka minut później siedzieli w jego sportowym samochodzie. Zauważyła, że ręka mu się trzęsie, kiedy wkładał kluczyk do stacyjki.

- Czy możesz mi powiedzieć, co się stało? - spytała cicho.

Spojrzał na nią, na chwilę mocno ścisnął kierownicę, potem uruchomił silnik.

- Wygląda na to, że moja była żona nagle zmieniła zdanie. Od miesięcy bezskutecznie walczę o prawo do opieki nad córką, a teraz ona wysyła ją do mnie samolotem.

- Chcesz powiedzieć, że właśnie w tej chwili... - Emily patrzyła na niego niepewnie.

- Tak. Kilka minut temu zadzwoniła do mnie do domu, żeby zawiadomić, że Michelle przyleci za... - spojrzał na zegarek i cicho zaklął - za niecałe dwadzieścia minut. Odwiozła ją na lotnisko, wróciła do domu i dopiero wtedy raczyła zatelefonować!

- Twoja córka sama leci samolotem? Ile ona ma lat?

- Pięć. Tak, Linda wsadziła ją samą do samolotu, nie uprzedzając o tym nikogo.

Emily nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się tak, jakby on zapomniał, że jest z nim w samochodzie, dopóki się nie odezwał:

- Przepraszam, że cię w to mieszam. Odwiózłbym cię do hotelu, ale nie chcę ryzykować, że Michelle będzie na lotnisku przede mną. To byłoby dla niej za wiele.

- Nic nie szkodzi, Jeremy.

- Linda zachowywała się ostatnio nieodpowiedzialnie, i tym razem też mocno przeholowała. Ale gdybym nie był tak na nią wściekły, zadzwoniłbym i podziękował, że wreszcie puściła Michelle. Przez ostatnie dwa lata dziecko strasznie przez nią cierpiało.

- Rozumiem.

- Linda ma poważne kłopoty ze sobą, ale jeśli sama nie przyzna, że potrzebuje pomocy, nikt nie może dla niej nic zrobić. A najgorsze, że to wpływa fatalnie na Michelle. Linda zrobiła wszystko, żeby ona się mnie bała.

- Och, nie, jak mogła zrobić to własnemu dziecku?

- Szczerze mówiąc, sam byłem zaszokowany tym, jak się zmieniła. Kobieta, którą poznałem i poślubiłem, nie mogłaby tak postępować.

- Czy sąd nic nie może na to poradzić?

- Uwierz mi, próbowałem wszystkiego, ale sądy są obłożone sprawami, a pracownica opieki społecznej powiedziała, że nie zauważyła przejawów znęcania się ani zaniedbania.

- Więc może nie było aż tak źle, jak myślisz?

- Mój Boże, mam nadzieję, że nie. Michelle nie może być traktowana jak piłeczka pingpongowa.

Resztę drogi przejechali w milczeniu. Emily niemal biegła obok niego, gdy wielkimi krokami przemierzał halę lotniska w stronę bramy przylotów z Los Angeles. Michelle nie leciała długo, może więc nie będzie zbytnio wystraszona.

Emily czuła, jak napięcie Jeremy'ego wzrosło, kiedy ogłoszono, że samolot wylądował.

Stanął nieruchomo na końcu korytarza, który łączył halę przylotów z halą główną lotniska. Drzwi otworzyły się i ukazała się stewardessa, prowadząca małą dziewczynkę.

Miała długie, proste, złotoblond włosy. Ubrana była w jasnoczerwoną sukienkę z koronkowym kołnierzykiem, długimi rękawami i lamówką. Na nogach miała czarne, skórzane buciki, zapinane na klamerki. Niosła mocno już sfatygowanego, ale na pewno ukochanego króliczka, któremu jedno ucho opadało na oko z koralika.

Emily wzruszył widok dużych, ciemnych oczu i twarzyczki zbyt poważnej, jak na pięcioletnie dziecko.

Jeremy przykląkł na jedno kolano i wyciągnął ramiona.

- Cześć, Michelle. Witaj w domu, kochanie.

Gdy tylko dziewczynka dostrzegła Jeremy'ego, znieruchomiała niczym przerażone zwierzątko. Schowała się za stewardessę, a ta starała się zachęcić ją, by podeszła do ojca.

- To jest twój tatuś, Michelle - mówiła stewardessa, uśmiechając się. - Wiedziałaś, że masz sławnego tatę? - Spojrzała na Jeremy'ego. - Nie muszę sprawdzać pańskiej tożsamości, panie Jones. Michelle jest taka podobna do pana.

Odpowiedział jej roztargnionym, pozbawionym radości uśmiechem. Nie spuszczał oczu z buzi Michelle.

- Pamiętasz mnie, kochanie? - spytał z niepokojem, który wzruszył Emily.

Michelle puściła rękę stewardessy po to tylko, żeby mocniej przycisnąć króliczka. Z całych sił objęła go ramionami. Bez słowa patrzyła na Jeremy'ego, co wydawało się trwać wieczność. Wreszcie niepewnie skinęła głową.

- Wiesz, pokój dla ciebie i króliczka jest już gotowy. Wujek Henry chce cię zobaczyć. Pamiętasz wujka Henry'ego? A Cynthię?

Michelle spuściła wzrok i patrzyła na czubki butów, nie odpowiadając.

- Miło mi było gościć cię na pokładzie naszego samolotu, Michelle. - Stewardessa lekko dotknęła głowy dziewczynki. - Ja muszę już wracać, do widzenia.

Michelle spojrzała na nią, ale nie powiedziała ani słowa. W jej oczach zalśniły wielkie łzy i spłynęły po policzkach.

Emily nigdy jeszcze nie czuła się taka bezradna. Widziała, że łzy Michelle jeszcze bardziej zdenerwowały Jeremy'ego. Znieruchomiał w tej samej pozie, wyciągając ramiona do córki. Nie wiedząc, co ją do tego popchnęło, bo nie była to jej sprawa, podeszła do Michelle, uśmiechając się i wyciągając rękę.

- Jak się masz, Michelle. Nazywam się Emily. Kiedyś też miałam takiego króliczka. Miał na imię Piotruś, a twój? - spytała.

- Mój nazywa się Robby. - Michelle spojrzała na nią oczami identycznymi jak oczy Jeremy'ego. - To fajne imię Piotruś, ale ja wolę Robby'ego.

- Ja też - Emily roześmiała się. - Sama go tak nazwałaś?

- Nie. - Michelle pokręciła głową. - Tatuś tak go nazwał.

Ach tak, więc to Jeremy wymyślił imię dla króliczka, który był jej największym skarbem. Czy mała rozumiała znaczenie tego faktu? Emily miała nadzieję, że tak.

- Chciałabyś przejechać się samochodem tatusia? To sportowy samochód dla dwóch osób. Chyba będziesz musiała wziąć mnie na kolana.

- Jesteś za duża. - Michelle zmierzyła ją spojrzeniem. - Zgnieciesz mnie.

- Nie pomyślałam o tym. Może będzie lepiej, jeśli to ty usiądziesz mi na kolanach. Co ty na to?

Michelle spojrzała na Jeremy'ego, który przyglądał się jej z napięciem, a potem znów na Emily.

- Czy ty jesteś mamusią mojego tatusia? - spytała.

O Boże, pomyślała Emily, zamykając oczy do krótkiej modlitwy. Co teraz?

Na szczęście w tej chwili Jeremy wstał, podszedł do Michelle i wziął ją na ręce.

- Nie, kochanie. To Emily, moja znajoma - powiedział.

Michelle wciąż miała poważną minę.

- Mamusia powiedziała, że nie będzie już moją mamusią. Powiedziała, że jest chora i że odchodzi.

Jeremy przytulił ją mocno, a Emily zauważyła, że stara się zapanować nad wzburzeniem.

- Ona tylko żartowała, Michelle. Mama nie odejdzie i nigdy cię nie opuści.

- A właśnie, że tak - padła stłumiona odpowiedź. Michelle odsunęła się nieco. - Zaprowadziła mnie do samolotu i powiedziała, że mam zostać, a sama poszła.

Emily zastanawiała się, jak można powiedzieć coś takiego niewinnemu dziecku. Czy rzeczywiście są na świecie ludzie tak bezmyślni i nieczuli, którzy niepotrzebnie ranią dziecko takim egoistycznym postępowaniem?

Odebrali bagaż i poszli w stronę parkingu. Emily rozmawiała z Michelle w taki sposób, w jaki robiła to ze swoją siostrzenicą Patti. Jak to dobrze, że miała nieco doświadczenia z dziećmi. Ale do tej pory nie zetknęła się z dzieckiem, które przeszłoby tyle, co Michelle.

Zanim znaleźli się w samochodzie, Michelle zdążyła opowiedzieć jej wszystko o Matyldzie - ukochanej lalce, którą miała w walizce - a potem chętnie usadowiła się na jej kolanach.

Jaka ona kochana, myślała Emily, przytulając do siebie dziewczynkę. Była zaskoczona tym, że mimo niesprzyjających okoliczności udało jej się nawiązać kontakt z Michelle. Wydawało się jednak, że mała wciąż boi się Jeremy'ego.

- Pozwolisz, że najpierw odwiozę ją do domu? - spytał.

- Oczywiście. - Emily uśmiechnęła się. - Nie tak zaplanowaliśmy dla ciebie randkę z Jeremym Jonesem.

- Nie szkodzi.

- Zaaranżujemy to jeszcze raz jutro.

- Och, nie. To naprawdę nieważne. Powinnam...

- Dla mnie to jest ważne. Nie rób mi przykrości, dobrze?

Patrzyła na niego, zaskoczona napięciem widocznym w jego oczach i w wyrazie twarzy. Mówił tak, jakby czas spędzony z nią był dla niego naprawdę ważny, i Emily poczuła, że nie chce się z nim sprzeczać. Wiedziała, że chwile spędzone wspólnie także dla niej będą miały szczególne znaczenie.

Michelle oparła głowę na piersi Emily.

- Jesteś śpiąca? - spytała łagodnie Emily.

Dziewczynka skinęła głową.

Emily położyła dłoń na jedwabistych włosach Michelle i lekko je głaskała, lubując się ich dotykiem. Kiedy dojechali do domu, poczekała, aż Jeremy weźmie córkę z jej ramion, a potem wysiadła.

Michelle sennie uniosła głowę i spojrzała na Emily.

- Będziesz ze mną spała? - spytała.

- Nie, ja tu nie mieszkam - Emily uśmiechnęła się.

- Nie odchodź - szepnęła Michelle, ściskając swego króliczka. - Proszę, nie zostawiaj mnie.

Emily doszła do wniosku, że Michelle albo nie jest przyzwyczajona do mężczyzn, albo też Jeremy ją onieśmiela. Czuła się dobrze ze stewardessą, wręcz płakała, gdy ta odchodziła. A teraz wyciągała ręce do Emily, którą znała krócej niż godzinę.

Spojrzała bezradnie na Jeremy'ego.

- Jeśli chciałabyś zostać, to w pokoju Michelle jest podwójne łóżko. Ale to zależy od ciebie. Ostatecznie to nie jest twój problem.

Gdy weszli do domu, czekał tam na nich Henry.

- Nareszcie jesteś, Michelle. Chodź tu do wujka Henry'ego, kochanie.

Michelle mocniej objęła Jeremy'ego za szyję i ukryła twarz.

- Czy ona mnie nie pamięta? - Henry zrobił zakłopotaną minę.

- Jest bardzo zmęczona, Henry - wyjaśnił Jeremy. - My wszyscy też. Spróbuję położyć ją do łóżka. - Odszedł w głąb domu.

Emily rozglądała się niepewnie, nie wiedząc, co robić. Henry skinął do niej, by przeszła z holu do pokoju.

- Napijesz się czegoś?

Propozycja była kusząca.

- Chętnie, jeśli masz coś zimnego i bez alkoholu.

- Mamy wszystko. - Henry podszedł do barku w rogu pokoju. - Na co masz ochotę?

Emily wymieniła nazwę napoju, a on otworzył butelkę, nalał do szklanki z lodem i podał jej. Z ulgą wypiła łyk.

- Jak się udała kolacja?

- Nie zdążyliśmy jeszcze nic zjeść, kiedy zadzwoniłeś.

- To chodźmy zrobić coś do jedzenia.

- Nie, nie trzeba. Właściwie nie jestem głodna - powiedziała. Przez chwilę wpatrywała się w szklankę. - Wydaje mi się, że Jeremy bardzo przeżywa przyjazd Michelle.

- Nic dziwnego, bo jej przyjazd tutaj to prawdziwy uśmiech losu. Ale jak znam Jeremy'ego, musi być wściekły na Lindę. To, co dziś zrobiła, jest dla niej bardzo typowe. Nie uznała nawet za stosowne zawiadomić go, że zamierza przysłać mu Michelle. Ta kobieta ma poważne kłopoty ze sobą.

- Wydaje mi się, że on ją bardzo kocha.

- Kogo? Lindę? Nic podobnego! Robiła mu prawdziwe piekło.

- Miałam na myśli Michelle.

- Och, no tak, zawsze ją uwielbiał. Spędzał z nią każdą wolną chwilę, a to doprowadzało Lindę do szaleństwa. Myślę, że w gruncie rzeczy była zazdrosna o córkę. Zresztą ona była zazdrosna o wszystkich i o wszystko, co łączyło się z Jeremym. Chciała go mieć tylko dla siebie. Czuł jej uścisk, nawet kiedy nie było jej w pobliżu. - Henry potrząsnął głową. - Starał się jej pomóc, znaleźć lekarza. Przez jakiś czas po rozwodzie czuła się lepiej, stworzyła dom z myślą o Michelle, pozwoliła, żeby Jeremy ją odwiedzał.

Podszedł do okna i patrzył w mrok.

- Potem, dwa lata temu, zaczęła się dziwnie zachowywać. Zabraniała mu wizyt, a kiedy dzwonił, Michelle nie wolno było podchodzić do telefonu. Linda utrzymywała, że to mała nie chce go widzieć.

- Jakie to przykre!

- Tak. Linda obdzielała swoim cierpieniem wszystkich wokoło. Niestety, Jeremy i Michelle cierpieli na równi z nią i nic nie mogli na to poradzić. Ale - rozejrzał się - nie wiem, czemu ci o tym mówię.

- Nie obawiaj się. Doceniam zaufanie i nikomu nic nie powtórzę.

Przeszedł przez pokój i usiadł naprzeciwko niej.

- Wiesz, nigdy nie widziałem Jeremy'ego w takim stanie, jak wczoraj wieczorem.

- Co masz na myśli?

- Świetnie się czuł w twoim towarzystwie. Kiedy usłyszałem, jak się śmieje z czegoś, co mu powiedziałaś, uświadomiłem sobie, że dawno już nie widziałem go takiego odprężonego, roześmianego. - Henry pociągnął łyk ze szklaneczki. - Dobrze na niego działasz.

- Cieszę się. Bardzo go lubię. Jest niezwykłym człowiekiem.

- Tak, wiele przeszedł i nauczył się trzymać ludzi na dystans. A mimo to pozwolił ci zbliżyć się do siebie.

Przypomniała sobie, jak obudziła się z nim w jednym łóżku i poczuła, że się rumieni. Miała nadzieję, że Henry nic nie zauważył, ale on zareagował natychmiast.

- Czy powiedziałem coś złego?

- Nie, naprawdę nic.

- Czy to możliwe, żeby Jeremy powiedział ci już, co do ciebie czuje?

Potrząsnęła głową.

- Sądząc po tym, jak grał dziś w golfa, myślami był zupełnie nieobecny. - Henry roześmiał się, ale zaraz zauważył, że Emily nerwowo obraca szklankę w dłoni. - Przepraszam, nie chciałem cię peszyć. Po prostu, znając Jeremy'ego, widzę, że zrobiłaś na nim duże wrażenie. Nie chcę, żebyś wróciła do Littre Rock myśląc, że potraktowałby tak każdą, która by tu przyjechała.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś.

- Emily? - Oboje odwrócili głowy słysząc głos Jeremy'ego. - Przepraszam, że ci zawracam głowę, ale ona nie pozwala mi się rozebrać. Nie chcę jej niepotrzebnie denerwować. Czy mogłabyś jej pomóc?

- Chętnie, Jeremy. - Emily odstawiła szklankę wstała. - Pokaż mi, gdzie ona jest.

- W pokoju za moją sypialnią... - przerwał i rzucił okiem na Henry'ego. - Zaprowadzę cię - powiedział, puszczając ją przodem.

- Starasz się uratować moje dobre imię? - spytała, kiedy stanęli przed drzwiami.

- Powiedzmy, że tak. Nikogo nie musi obchodzić, gdzie spędziłaś ostatnią noc.

- Wobec tego mogłeś oszczędzić sobie kłopotu i nie rezerwować dla mnie hotelu.

- Co masz na myśli?

- Nie ma sensu, żebym wracała dziś do hotelu. Chętnie zostanę tu, żeby być przy Michelle przynajmniej przez pierwszą noc. Potem na pewno się przyzwyczai.

Stali tuż obok siebie w przyćmionym świetle korytarza i rozmawiali ściszonym głosem.

- Przepraszam za kłopot - powiedział.

- Nie mów tak. Cieszę się, że poznałam twoją córeczkę. Masz wszelkie powody, żeby być z niej dumny.

- I tak się skończył twój romantyczny wieczór z Jeremym Jonesem.

- Tak czy inaczej, byłoby ci trudno przebić wczorajszy romantyczny wieczór.

Wolno przyciągnął ją do siebie.

- Bardzo chciałbym spróbować. Następnym razem, gdy znajdziesz się w moim łóżku, obiecuję, że nie zaśniesz.

- Nie będzie następnego razu, Jeremy. - Wspięła się na palce i lekko pocałowała go w usta. - Bal się skończył i czas, żeby Kopciuszek wracał do domu.

Odpowiedział jej delikatnym, pełnym pragnienia pocałunkiem. Było w nim nie tyle pożądanie, ile potrzeba dzielenia się z nią tym, co czuł w tej chwili.

Lękał się, że Michelle nadal będzie się go bać. Nie był pewien, czy umie być dobrym ojcem.

Emily starała się dodać mu otuchy bez słów - swoją bliskością, ciepłem, uczuciem. Kiedy się cofnęła, była zadowolona, że w ciemnościach nie widać jej oczu pełnych łez.

- Do zobaczenia jutro rano, Jeremy. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Bądź cierpliwy.

Otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Michelle siedziała na łóżku w koszuli nocnej, ściskając swego króliczka.

- Czy będziesz ze mną spała? - spytała.

- Jeśli chcesz.

- Byłoby mi bardzo miło - powiedziała uprzejmie Michelle.

Emily spojrzała na Jeremy'ego, który wciąż stał w drzwiach.

- Nie pocałujesz tatusia na dobranoc?

Michelle przez chwilę badawczo patrzyła na ojca, a potem wyciągnęła ramiona. Jeremy podszedł wolno, usiadł obok niej, objął ją i pocałował.

- Dobranoc, kruszynko.

- Nie jestem kruszynką. - Michelle uśmiechnęła się niepewnie.

- Och, przepraszam, musiałem cię z kimś pomylić - wyjaśnił poważnym tonem. Wstał i ruszył w stronę drzwi.

- Tatusiu...- usłyszał i odwrócił się.- Zapomniałeś ją - Michelle wskazała na Emily - pocałować na dobranoc.

- Ma na imię Emily - odpowiedział, podchodząc do niej z wahaniem.

- Dobranoc, Jeremy. Śpij dobrze. - Emily pocałowała go w policzek.

Rozmawiali cichym głosem. Gdy spojrzeli znowu na Michelle, zobaczyli, że leży otulona kołderką, - przyciskając wymiętoszonego króliczka.

- Przykro mi, że nikt nie utuli cię do snu. - Jeremy uśmiechnął się.

- Nie martw się. Przywykłam spać sama.

- Ja też. Jednak przyjemnie było obudzić się obok ciebie.

- Myślę, że możemy już zapomnieć o wczorajszej nocy.

- Może ty, ale ja będę miał z tym trudności.

Pochylił się, pocałował ją krótko i mocno, a potem wyszedł z pokoju nie oglądając się.

Emily rozebrała się, wzięła szybki prysznic w przylegającej łazience i wróciła do pokoju. Podeszła na palcach do Michelle i poprawiła kołderkę.

- Dobranoc, Emily - szepnęła Michelle.

- Dobranoc, kochanie - odpowiedziała, czując ucisk w gardle.

To niesprawiedliwe - najpierw ojciec, a potem córka tak łatwo zajęli miejsce w jej sercu.

Terri miała rację. Po powrocie z Las Vegas w życiu Emily nic już nie będzie takie samo.

Zrzuciła swój kokon i odkryła, że na zewnątrz jest wielki świat. Nigdy jeszcze nie czuła się taka bezbronna, ale też za nic nie zrezygnowałaby z tego, co przeżyła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy nazajutrz rano Emily uniosła powieki, pierwszą rzeczą, jaką ujrzała była para nieruchomych, czarnych oczu. Patrzyły na nią poważnie z odległości dwudziestu centymetrów, ocienione grzywką jasnozłotych włosów.

Pomyślała sobie, że staje się już zwyczajem, iż budzi się z kimś w łóżku.

- Obudziłam cię? - wyszeptała Michelle.

- Nie.

- To się cieszę. Mama mówiła, że nie wolno mi jej budzić.

- Dawno już nie śpisz?

W odpowiedzi Michelle wzruszyła tylko ramionami.

- Czy znasz się na zegarku?

- Czasami.

- Dlaczego czasami?

- Bo czasem są cyferki, a ja znam wszystkie cyferki i wtedy wiem, która godzina, ale kiedy są strzałki, to nie wiem.

- Rozumiem. Potrafisz odczytać godzinę tylko na takim zegarze, który wyświetla cyfry.

- Chyba tak - przytaknęła Michelle, nie okazując zbytniego zainteresowania. - Czy chcesz poznać Matyldę?

Emily uśmiechnęła się, słysząc nagły przypływ entuzjazmu w słowach dziewczynki, chyba pierwszy od czasu, kiedy ją zobaczyła,

- Będzie mi bardzo miło.

Michelle wyślizgnęła się z pościeli i podbiegła do swego łóżka. Wzięła stamtąd szmacianą lalkę, której włosy miały wszystkie możliwe kolory. Po chwili była z powrotem u boku Emily.

Lalka miała suknię ze srebrnej lamy, pantofle na obcasach, cały komplet naszyjników i bransoletek, a do tego mocno umalowaną twarz.

- A więc to jest Matylda? - spytała Emily, usiłując ukryć nadmierny krytycyzm wobec czegoś, co było pewnie ukochaną zabawką dziewczynki.

- Aha - roześmiała się Michelle. - Zrobiła mi ją pani Rodriguez, która często do mnie przychodziła.

- Widzę, że ta pani Rodriguez ma talent - powiedziała Emily poważnie, choć prawdę mówiąc chciało jej się śmiać.

- No tak. Czy ona będzie tu ze mną?

- Nie wiem, kochanie. A chciałabyś?

- Nie lubię zostawać sama, bo się wtedy boję.

- Bardzo dobrze cię rozumiem. Ale kiedy będzie tu tatuś, to nie zostawi cię samej. Czy to ci odpowiada? Michelle patrzyła na nią uważnie przez dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa.

- Mama często zostawiała mnie samą - odezwała się wreszcie - ale ja wtedy strasznie płakałam. I dlatego zaczęła przychodzić pani Rodriguez.

Czy to z tego powodu Jeremy walczy teraz o prawo do opieki nad małą? Musiał to być dla niego prawdziwy koszmar. Jaka to ulga dla wszystkich, że Michelle jest nareszcie przy nim.

Rozległo się pukanie, a Michelle wyskoczyła z łóżka, by otworzyć drzwi.

- Dzień dobry, moje panie - powiedział Jeremy, wchodząc do pokoju. Kiedy był jeszcze w drzwiach, Emily odniosła wrażenie, że jest zadowolony i odprężony. Ale kiedy spojrzała mu w oczy, dostrzegła w nich napięcie.

- Zdawało mi się, że słyszałem jakieś chichoty i też chciałem się z wami pośmiać - powiedział, przypatrując się Emily, która pospiesznie porządkowała pościel. - Czy dobrze spałyście?

Emily przytaknęła, a Michelle objęła ojca w pasie i uniosła główkę, uśmiechając się do niego.

- Tatusiu, czy naprawdę będę tutaj z tobą mieszkać?

Jeremy wziął Michelle na ręce i usiadł na brzegu łóżka, sadzając ją sobie na kolanach.

- Naprawdę. Bardzo za tobą tęskniłem. Cały czas prosiłem mamusię, żeby pozwoliła ci tu przyjechać. No i wreszcie zgodziła się, żebyś została ze mną. Ale kiedy tylko zechcesz ją zobaczyć, możemy do niej pojechać.

- Mama jest chora.

- Tak, kochanie. Ale niedługo wyzdrowieje - odpowiedział i popatrzył na Emily. - A więc, moje panie, na co miałybyście dzisiaj ochotę?

- Ja muszę już wracać do hotelu, żeby się spakować - odpowiedziała Emily. - Chyba jest jakiś lot, na który mogłabym się dostać.

- Nie możesz mi tego zrobić, Emily. Zamówiłem już stolik na kolację - powiedział Jeremy, po czym przeniósł wzrok na Michelle. - Przyjadą tu dzisiaj Cynthia i wujek Henry. Chcą obejrzeć z tobą film Disneya. Będziecie jedli prażoną kukurydzę z kubeczków. Co ty na to?

- A jaki film? - spytała Michelle, jak zawsze konkretna.

- Nie wiem. Wybierzesz go sama z Cynthią.

- Jeremy, uważam, że nie powinieneś jej zostawiać. Ja spędziłam już z tobą cudowny wieczór i to mi wystarczy.

- Ale czy mnie to wystarczy, Emily? - spytał, przyszpilając ją wzrokiem do miejsca, gdzie siedziała, wsparta o wezgłowie łóżka. - Czy nie przychodzi ci do głowy, że to mnie potrzebny jest wieczór z tobą, zanim na zawsze znikniesz z mojego życia? Wieczór, który nie zostanie nagle przerwany.

Michelle spoglądała to na jedno, to na drugie, aż wreszcie odchyliła się do tyłu, z błogim westchnieniem opierając się plecami o ojca. Emily uśmiechnęła się. Jak to dobrze, że dzieci na ogół tak szybko przystosowują się do nowej sytuacji. Jakie to musi być dla nich okropne, kiedy nie mogą przewidzieć tego, co się z nimi stanie. Emily czuła się wdzięczna wobec losu, że jej dzieciństwo przebiegało w spokojnej atmosferze, nawet jeśli towarzyszyło mu trochę za dużo publicznego zainteresowania. Jej przeżycia to był naprawdę drobiazg w porównaniu z tym, co musiała przejść dotychczas Michelle.

Spojrzała na Jeremy'ego. Teraz przyglądały się jej dwie pary takich samych, czarnych oczu.

- No dobrze. Zostanę. Ale jutro koniecznie muszę wracać do domu.

- Dziękuję ci, Emily - powiedział Jeremy, a słowa te rozbrzmiewały jej w głowie jeszcze przez kilka godzin.

Emily leżała w wannie, zajmującej sporą część łazienki w jej hotelowym apartamencie. Myślą wracała do wydarzeń ostatnich godzin.

Jeremy i Michelle przekonali ją, żeby została z nimi jeszcze jeden dzień. Dali jej tylko tyle czasu, by zdążyła wrócić do hotelu i przebrać się w coś luźnego. Resztę dnia mieli spędzić na świeżym powietrzu.

Kiedy przygotowywała się do wyjazdu, nie sądziła, że będą jej potrzebne spodnie i bluzka bez rękawów, ale wzięła je, żeby mieć coś, w czym mogłaby odpocząć w swoim pokoju.

Ale Jeremy najwyraźniej nie zamierza pozwolić jej na spędzanie czasu w hotelu.

Po raz kolejny zadała sobie pytanie, czy wiele osób miało okazję obserwować życie prywatne Jeremy'ego i jego córeczki. Okoliczności, w których mogła je poznać, były naprawdę niezwykłe.

Patrzyła, jak oboje karmią kaczki w parku, i słyszała, jak Michelle piszczy, kiedy kaczki podchodzą blisko niej. Widziała, jak mała staje się przy ojcu coraz bardziej naturalna, jak coraz częściej odzywa się do niego, nieśmiało go dotyka, uśmiecha się i patrzy na niego z podziwem.

A Jeremy... Na twarzy żadnego mężczyzny nie widziała dotąd tyle czułości. Wzruszała ją jego niewyczerpana cierpliwość wobec małej. Postępował z nią zupełnie naturalnie, tak jakby obecność pięcioletniego dziecka dawała mu relaks i zadowolenie. Poświęcał Michelle każdą wolną chwilę, a jednocześnie dbał, by Emily uczestniczyła we wszystkim, co się dzieje.

Spotkanie z tą dwójką było dla Emily prawdziwym przeżyciem. Wiedziała, że zostanie ono w jej pamięci na zawsze.

Zanurzona w ciepłej kąpieli uświadamiała sobie powoli, że czas już wracać do domu, z powrotem wkroczyć na ścieżkę normalnego życia i zapomnieć o marzeniach.

Czeka ją jeszcze jeden wieczór z nim. Wbrew temu, co on sam mówił, nie będzie to część akcji promocyjnej, ale jego podarunek dla niej. Emily zdała sobie sprawę, że ogromnie pragnie spędzić go z Jeremym.

Ostatnie kilkanaście godzin przyniosło nie znane jej dotąd wzruszenia. Choć miała już dwadzieścia dziewięć lat, nigdy jeszcze nie otworzyła się tak wobec mężczyzny. Nie pozwoliła sobie dotąd na to, by być z kimś blisko, z wyjątkiem osób z najbliższej rodziny, wśród których czuła się bezpieczna.

Nie, nie czuła się teraz jak Kopciuszek - raczej jak Śpiąca Królewna, obudzona przez królewicza - Jeremy'ego.

To, co było dookoła, to nie był sen - i to ją przerażało.

Dlaczego on nie jest z zawodu agentem ubezpieczeniowym albo kimś z sąsiedztwa? Związek z kimś takim byłby możliwy...

Większość swego dorosłego życia Emily spędziła obywając się bez mężczyzny i zanosiło się, że tak samo będzie też w przyszłości. Ma wszelkie dane po temu - straszyła ją Terri - by skończyć jak ciotka Tabitha.

Dlaczego więc snuły się jej po głowie marzenia o kimś tak dla niej nieosiągalnym, jak Jeremy?

Ocknęła się nagle w chłodnej wodzie i zdała sobie sprawę, że zbyt długo oddaje się marzeniom. Wyszła z wanny, szybko wytarła się i przeszła do pokoju, by się ubrać. Postanowiła nałożyć kremowy kostium, który miała na sobie w samolocie, ale tym razem do malinowej bluzki, która jej twarzy dodawała koloru. Chciała w ten sposób przypomnieć - jemu i sobie samej - kobietę, jaką była przedtem, przed przyjazdem do Las Vegas.

Skrzywiła się, szczotkując włosy przed lustrem. Fryzjerka nie skróciła ich, ale ułożyła wokół twarzy tak, że robiły wrażenie krótszych. Teraz nie mogła przywrócić im poprzedniego wyglądu - opadały łagodnymi falami, uwydatniając zarys policzków, nieznaczne dołeczki i szeroko rozstawione oczy.

Usłyszała pukanie do drzwi. Pobiegła do sypialni, schwyciła buty i pospiesznie je założyła. Zmusiła się do tego, by przejść przez pokój oddychając spokojnie, i otworzyła drzwi.

Jeremy miał na sobie jasnożółtą, zamszową marynarkę i brązowe spodnie. Wyglądał jak zawsze wspaniale. Na jej widok twarz mu się rozpromieniła.

- A więc nie jesteś już Kopciuszkiem? Wracasz do klasztoru, prawda?

- Nie - odpowiedziała, robiąc krok w tył. - Raczej wracam do siebie takiej, jaką jestem naprawdę. Wejdź, proszę.

Zamknęła drzwi, a on ujął ją za rękę.

- Przepraszam - powiedział. - To wcale nie miał być docinek. Musisz jednak przyznać, że jest ogromna różnica między tym kostiumem a sukniami, w których cię przedtem widziałem.

Nie mogła oprzeć się pokusie, by koniuszkami i palców dotknąć jego gładko ogolonego policzka.

- Wiem - odparła. - Chciałam, żebyś zobaczył mnie taką, jaką jestem. Wszystko to było dla mnie cudowną przygodą, świetnie się bawiłam, ale tak naprawdę nigdy nie przestałam być tą samą Emily Hartman z Little Rock w stanie Arkansas, która pracuje w księgowości i która pewnego razu spotkała sławnego Jeremy'ego Jonesa. I wierz mi - dodała na koniec, całując go przelotnie w policzek - która nigdy tego nie zapomni.

Gdyby tylko jego oczy nie miały tyle wyrazu! Wydawało się, że to jej słowa zapaliły w nich te jarzące się płomyki, które dopiero po dłuższej chwili przygasły nieco, tak jakby Jeremy'emu udało się nad nimi wreszcie zapanować.

Emily nie zdawała sobie sprawy z tego, dokąd poszli, co zamawiali do jedzenia i czy jej to smakowało. Pozwoliła się prowadzić, unosiła się na fali doznań. Rozkoszowała się chwilą, świadoma tego, że gromadzi wspomnienia spędzonych wspólnie chwil.

W rozmowie wolała trzymać się bezpiecznych tematów.

- Jak się czuła Michelle, kiedy wychodziłeś?

- Była zmęczona. Zjadła kolację i zaczęła z Cynthią oglądać film. Sądzę, że zasnęła, zanim się skończył.

- Ona jest urocza.

- Też tak sądzę, ale może to tylko ojcowskie zaślepienie.

- Wiem, że jesteś szczęśliwy, kiedy wreszcie jest z tobą.

- Powiedziałbym raczej, że jest mi teraz lżej na sercu. Przez kilka miesięcy starałem się przekonać Lindę. Musiała sobie wreszcie zdać sprawę, że Michelle nie może zostawać dłużej w takim fatalnym otoczeniu.

Emily była zadowolona, że dowiedziała się wcześniej od Henry'ego niektórych szczegółów tej historii, wolała bowiem wypytywaniem nie przypominać Jeremy'emu bolesnych przeżyć.

- Pójdzie do szkoły tej jesieni, prawda?

- Tak.

- Czy mieszkasz tu przez cały rok?

- Nie. O tej porze na ogół wyruszam na trasę koncertową, ale tym razem odmówiłem. Nagrania nie są jeszcze gotowe, a przecież to właśnie jest celem koncertów - promocja płyty. Poza tym pracuję nad muzyką do filmu.

- To musi być dla ciebie spora nowość.

- Tak, ta praca daje mi wiele radości.

Nie po raz pierwszy Emily poczuła, że pod pozorem banalnej rozmowy Jeremy daje jej do zrozumienia coś więcej. Każdym spojrzeniem, dotknięciem i modulacją głosu pokazuje, że jej pragnie i że będzie mu jej brak, gdy go opuści.

Jeremy nie spuszczał z niej wzroku. Stolik, przy którym siedzieli, był niewielki i Jeremy ocierał się o nią kolanami. Myślała, że te dotknięcia są przypadkowe, aż nagle zauważyła ich łagodny rytm.

Rękę trzymał wyciągniętą i dotykał nią jej dłoni. Głaskał ją delikatnie od przegubów aż po czubki palców, a wszędzie tam Emily odczuwała dreszcze.

No i te oczy. Piękne i wyraziste, wydawały się przemawiać językiem tak zmysłowym i przepełnionym uczuciem, że Emily czuła się jak zahipnotyzowana.

Wreszcie trzeba już było iść.

Nie mówiąc nic po drodze, odprowadził ją do hotelu.

- Może wejdziesz? - zapytała, kiedy otworzył drzwi do jej pokoju i oddał klucz.

Spojrzał na nią w milczeniu, po czym skinął głową. Emily wiedziała, że pojął sens zaproszenia - ona nie chce, by ten wieczór skończył się, zanim nie weźmie jej jeszcze raz w ramiona.

- Napijesz się czegoś? - spytała nerwowo, kiedy tylko weszli. - Barek jest świetnie zaopatrzony.

- Emily...

- Słucham - odpowiedziała, odwracając się do niego tyłem.

- Nie musisz być taka nerwowa. Nie mam zamiaru nadużywać twojej gościnności.

- Wiem, Jeremy.

- Dlaczego więc tak nienaturalnie się zachowujesz?

- Nie wiem - spróbowała się uśmiechnąć. - Może dlatego, że nie chcę, żebyś już odchodził, i nie wiem, jak ci to powiedzieć...

Ujął ją za ramię i poprowadził ku sofie. Usiedli obok siebie, a on położył rękę na oparciu, za jej plecami.

- Mogłabyś mnie najzwyczajniej poprosić. Michelle na pewno już śpi, a nawet jeśli się obudzi, to są przecież przy niej Cynthia i Henry.

- Wiem, że masz dużo pracy...

- Ja też nie chcę, żeby ten wieczór się skończył - powiedział cicho, pochylając się nad nią i całując ją delikatnie w usta.

- Nie lubię pożegnań - powiedziała, odzyskawszy oddech.

- To wcale nie musi być pożegnanie.

- Jak mam to rozumieć?

- Mam na tyle luźny rozkład zajęć, że mógłbym postarać się i odwiedzić cię niedługo.

- Naprawdę?

- Tak, z największą przyjemnością.

- Nie wierzę ci - powiedziała uśmiechając się i położyła mu głowę na ramieniu.

- Musisz mi wierzyć, Emily.

- Prawie się nie znamy - odparła, zwracając ku niemu wzrok.

- Ale ja czuję się tak, jakbym cię znał całe życie.

- Też mam to uczucie. Muszę sobie wciąż powtarzać, że jesteś tym słynnym Jeremym Jonesem, a nie jakimś... - przerwała i spojrzała na niego badawczo. - Czy myślałeś kiedyś, że mógłbyś pracować jako agent ubezpieczeniowy?

- O czym ty mówisz? - spytał zaskoczony.

- Och, nic. Tak sobie marzę.

- Naprawdę wolałabyś, żebym nie zarabiał śpiewaniem, ale sprzedażą polis ubezpieczeniowych? - spytał, a kiedy nie odpowiedziała, dodał: - Nie rozumiem, dlaczego.

- Bo jesteś osobą publiczną, wszyscy znają ciebie i twoje życie...

- No więc?

- A ja zawsze byłam osobą prywatną i przeraża mnie sama myśl, że można tak żyć, jak ty żyjesz.

- Ale dzięki temu mogę robić wszystko, na co mam ochotę. A to jest dla mnie najważniejsze.

- Wiem.

- Ale ty też jesteś dla mnie bardzo ważna. Jeśli miałoby ci to przynieść ulgę, to obiecuję, że ilekroć przyjadę do ciebie, będę się jakoś przebierał.

- Świetny pomysł! - roześmiała się. - Dlaczego sama o tym nie pomyślałam?

- Nie chciałbym, żebyś miała się wstydzić, bo widziano cię ze mną.

- Nie o to mi chodzi, Jeremy. Ja się boję braku prywatności, tego, że cały świat ma prawo wiedzieć, z kim się spotykasz i dlaczego. Wszystkie te plotki i domysły... Nie masz tego czasem dosyć?

- W ogóle mnie to nie obchodzi. Żyję tak, jak mam ochotę i nie przejmuję się, co sobie inni pomyślą Mam nadzieję, że kiedyś też się tego nauczysz.

- Spróbuję.

- A na razie pójdę - powiedział wstając - żebyś mogła jeszcze trochę pospać.

Skinęła głową, czując, jak coś ściska ją za gardło. Podeszli do drzwi. Jeremy popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu.

- Wiesz, Emily, twoje oczy będą mnie prześladować

Zmusiła się do uśmiechu.

- Och, Emily - jęknął, objął ją ramionami i na oślep zaczął szukać jej ust.

Nie pamiętała, by kiedykolwiek przedtem zdarzyło jej się zaznać podobnie wybuchowej mieszaniny uczuć - rozkoszy, jaką sprawiała jego bliskość, i żalu, że nigdy więcej go nie zobaczy. Cały jej racjonalny, powściągliwy stosunek do życia zachwiał się nagle i runął. To wszystko przestało już istnieć - liczył się tylko Jeremy.

W jego pocałunku było coś w rodzaju spokojnej desperacji, tak jakby chciał, by zapamiętała jego dotyk, zapach i smak tak samo, jak zapamięta sobie jego widok i dźwięk jego głosu.

Wślizgnęła się dłońmi pod marynarkę, obejmując go w pasie. Wyczuwała napięcie jego ciała i z rozkoszą do niego przylgnęła. Tuliła się doń tak, jakby chciała zapamiętać to ciało na całe życie.

Czuła, jak wali mu serce. Drżącą ręką powiódł po jej szyi.

- Och, Emily - wyszeptał w chwilę później. - Nie mogę teraz odejść. Naprawdę nie potrafię.

Odnalazł jeszcze raz jej usta i zaczął je zgłębiać językiem - pożądliwie, kusząco, uwodzicielsko.

Emily głaskała go delikatnie po plecach, wyczuwając palcami kręgosłup i napięte mięśnie. Bezwiednie szarpała koszulę, aż wreszcie mogła położyć ręce wprost na jego nagiej skórze. Kiedy poczuła jej cudowne ciepło, westchnęła z rozkoszy.

Jeremy zdał sobie sprawę, że nie panuje już nad sytuacją. To, co odczuwał, było zbyt intensywne, by mógł się zatrzymać. Pragnął Emily tak, jak nigdy dotąd nie chciał żadnej kobiety. Ale to nie było tylko fizyczne pożądanie. Szukał czegoś więcej i wiedział, że z nią to znajdzie.

Jej delikatne dotknięcia działały na niego niczym ładunek wybuchowy. Obejmowała go tak, jakby nie chciała nigdy pozwolić mu odejść, a on zgadzał się na to z ochotą. Gdyby odtąd stale mógł ją trzymać w ramionach, nie marzyłby o słodszym zajęciu.

Nie zaprotestowała, kiedy otoczył ją ramionami. Oczy miała zamknięte, ale uśmiechała się, bez wątpienia na myśl o tym, jak bardzo on jej pragnie. Wiedział, co musi teraz zrobić. Musi ją opuścić, pozwolić jej odejść. Nie wolno mu nadużyć jej zaufania i wykorzystać sytuacji.

Powoli zaniósł ją do sypialni. Z bolącym sercem położył ją na łóżku, chcąc odejść.

- Nie odchodź - szepnęła, przytrzymując go rękoma za pas.

- Emily...

Otworzyła powoli oczy i spojrzała na niego błagalnie.

- Chcę się z tobą kochać - poprosiła, rumieniąc się.

- Ja też, bo inaczej stracę chyba rozum - powiedział drżącym głosem.

Jej uśmiech roztopił mu serce.

- Musisz mi powiedzieć, co mam robić - przyznała.

Jeremy zaczął drżeć. Zaufanie, jakie miała do niego, zupełnie go rozbroiło.

- No cóż - spróbował zacząć od żartów - po pierwsze, mamy na sobie za dużo ubrań.

Leżał na niej, wiedział więc, że musi sama czuć, jaki jest podniecony. Podniósł się i zaczął rozpinać jej bluzkę.

- Czy nie masz nic przeciw temu? - spytała.

- Przeciw czemu? - odpowiedział pytaniem, patrząc na nią zdziwiony.

- Że chcę, abyś mnie kochał.

- Mówisz tak, jakbym robił ci łaskę.

Wyciągnęła ręce i zaczęła rozpinać mu koszulę. Jeremy wstał, zrzucił z siebie marynarkę, potem koszulę. Oszczędnymi ruchami zdjął buty, skarpetki i sięgnął do paska.

Emily wiedziała, że chwilę tę zapamięta do końca życia. Nie chciała myśleć o tym, ile razy Jeremy mógł być w podobnej sytuacji z innymi kobietami. Uświadomiła sobie, że nareszcie znalazła mężczyznę, z którym chciałaby doznać tego najbardziej intymnego związku że nie będzie się przy tym zastanawiać, co ludzie mogą o niej pomyśleć.

Patrzyła, jak rozpina pasek i ściąga spodnie, zdziwiona, że drżą mu przy tym palce.

- Widzisz, jak cię pragnę? - spytał, siadając znów obok niej. Wyciągnęła rękę i powiodła nią po jego ramieniu.

- Naprawdę? - powiedziała tęsknym głosem.

- Dwie ostatnie noce nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym, jak by to było, gdybym obudził się rano obok ciebie.

Mówiąc to podniósł ją tak, by usiadła, a potem powoli zdjął z niej żakiet i bluzkę. Wreszcie z delikatnością, jakiej nie spodziewała się u mężczyzny, rozpiął stanik i ściągnął go z jej ramion.

Jego spojrzenie mówiło jej, że jest piękna. Odsunął się i odłożył jej ubranie na krzesło obok łóżka. Sięgnął do zapięcia spódnicy.

Kiedy już zdjął wszystko, Emily czuła, że umrze, jeśli jej nie dotknie. Położył się obok, nachylił się nad nią i zaczął muskać pocałunkami jej usta. Objął dłonią piersi, a kolanem rozwarł nogi tak, by znaleźć się w ciepłym obszarze między udami.

- Nie bój się mnie - wyszeptał, powoli unosząc głowę.

Jak mogła bać się takiego mężczyzny? Pociągały ją jego barczyste plecy i muskularny tors. Nawet w jego oczach było piękno, tak wiele przy tym wyrażały - czułość, oddanie, uczciwość.

- Nie potrafię się ciebie bać - odpowiedziała wreszcie.

Jej słowa musiały usunąć w nim jakąś wewnętrzną barierę, zaczął ją bowiem całować i pieścić tak intensywnie, że zadrżała. Nie było miejsca na jej skórze, którego nie dotknąłby rękoma lub językiem. Okrywał pocałunkami całe jej ciało, podczas gdy jego dłonie zdawały się same wiedzieć, gdzie mają ją głaskać, by spowodować najgłębsze doznania.

Położył się na niej, kiedy już sama chciała błagać go, by pomógł jej wyrazić to, co czuje. Nigdy nie wyobrażała sobie, że może być do tego stopnia podniecona. Do takiej bliskości nie dopuściła dotąd żadnego mężczyzny i teraz cieszyła się z tego. Jeremy był jak muzyk, który grał na jej ciele niby na cudownym instrumencie, z którego wydobywał tony i nuty, których wcześniej nie mogłaby nawet sobie wyobrazić.

Nie spieszył się, chcąc, by jej ciało dostroiło się do niego. Sam również po raz pierwszy odczuwał aż tak intensywnie potrzebę dzielenia się z kimś innym tym, co odczuwa. Chciał, by wiedziała, jak się czuje, jak wdzięczny jest jej za to, co mu ofiarowała.

Czekał, a jego cierpliwość została nagrodzona. Powiodła ręką po jego twarzy i zaczęła całować go w usta, oczy, nos. Jego usta szukały jej ust, a ona z westchnieniem wtopiła się w nie znowu.

Emily poczuła się zagubiona w morzu doznań, kiedy Jeremy wprowadzał ją w najstarszy z miłosnych obrzędów. Jej ciało odpowiadało na jego pieszczoty, tak jakby znało je skądś, choć umysł jej o tym zapomniał. On reagował na każdy jej dotyk, ona zaś cieszyła się, że tak szybko i łatwo daje mu rozkosz.

A potem coś się zaczęło z nią dziać, poczęło w niej wzbierać uczucie, które musiało eksplodować. Było tak, jakby cały świat Emily wybuchł kolorową feerią, rozsiewając wokoło kaskadę iskier. Jeremy jak gdyby tylko czekał na ten sygnał. Pobudził go do jeszcze spieszniejszych ruchów, po których z ust wyrwał mu się cichy okrzyk spełnienia. Przywarł do niej w konwulsyjnym odruchu, a potem zsunął się i spoczął obok na łóżku.

Przez dłuższy czas leżeli w milczeniu. Emily nie pamiętała, by cokolwiek w jej życiu dało się porównać do tych odczuć. Przeżywała uczucie pełni i zaspokojenia. Jeremy'emu zawdzięczała odkrycie nowych wymiarów życia i jego rozkoszy.

- Wcale tego nie planowałem - zamruczał, kiedy już mógł złapać oddech.

- Wiem. To ja cię sprowokowałam.

Był zaskoczony, że wypowiedziała te słowa z wyraźnym zadowoleniem.

- Nie wiem, czego jeszcze mogę się po tobie spodziewać - dodał ze śmiechem.

- Jeremy, nie chciałam, żebyś czuł się winny za to, co się stało.

- Jak dotąd zawsze panowałem nad sobą. Nie rozumiem, dlaczego na ciebie tak reaguję. Zresztą mówiłem ci to od początku.

Pogłaskała go po plecach, czując grę mięśni.

- Pamiętaj, że ja tego chciałam. To była nasza wspólna decyzja. Chcę, żebyś zachował w pamięci tylko rozkosz i żebyś nie miał żadnych wyrzutów sumienia.

Wtulił twarz w jej szyję.

- Przyjdzie mi to z łatwością - powiedział, po czym podniósł się, usiadł i odgarnął dłonią włosy.

Emily uśmiechnęła się na widok jego rozwichrzonej czupryny i odprężenia, malującego się na jego twarzy. Zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd takim go nie widziała. On ciężko pracuje i nie dba o siebie, nie ma na to czasu, pomyślała.

- Nie chcę cię opuszczać - wyznał. - Chciałbym zostać tu z tobą, spać trzymając cię w ramionach, obudzić się rano przy tobie - mówił, po czym zawiesił głos i patrzył na pokój nieobecnym wzrokiem. - Ale nie mogę.

- Wiem.

Pozbierał ubranie i zniknął w łazience. Słyszała, jak brał prysznic, a kiedy się znów pojawił, był już ubrany.

Uśmiechnęła się na jego widok. Wiedziała, że w tej chwili wszystko mogłoby wywołać jej uśmiech. Już jutro będzie musiała stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, ale tej nocy mogła jeszcze pozostać w marzycielskim nastroju.

Pochylił się nad nią i pocałował ją długim, zaborczym pocałunkiem, który najwyraźniej miał oznaczać zmianę w ich wzajemnym stosunku.

- Zobaczymy się już niedługo. Jeszcze nie wiem kiedy, ale na pewno spotkamy się niebawem.

Otulił ją kołdrą i odgarnął kosmyk włosów z jej czoła. Przyglądał się intensywnie jej twarzy, jakby chciał zapamiętać ją w najdrobniejszych szczegółach.

- Zadzwonię do ciebie jutro rano - powiedział i szybko odwrócił się.

Skinęła sennie głową, widząc, jak wychodzi z pokoju. Zamknęła oczy. Już niebawem będzie musiała zastanowić się nad tym, co się stało i co to dla niej znaczy. Teraz jednak chciała jeszcze raz przeżyć to wszystko, czego doznała i co odkryła, kochając się z Jeremym Jonesem.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Emily obudziła się, gdy światło wczesnego poranka zaczynało wlewać się przez ogromne okna. Poprzedniego wieczora zapomniała zaciągnąć zasłony.

Poprzedniego wieczora... W głowie jej się kłębiło, kiedy odtwarzała w myślach wszystko, co się wtedy wydarzyło.

Powoli przewróciła się na bok i wtuliła twarz w poduszkę, ale gdy po chwili zerknęła na zegarek, zdała sobie sprawę, że za chwilę musi wstawać.

Zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę.

- Halo?

- Dzień dobry.

Czy ten głos zawsze będzie na nią tak działać? Jeśli tak, to zwiastuje to kłopoty, bo ma szanse słyszeć go stale przez radio, z każdej stacji i na każdej fali.

- Dzień dobry, Jeremy - odpowiedziała z uśmiechem.

- Dobrze spałaś?

- Dziękuję, znakomicie.

- Czy ty wiesz, jak mi było przykro, kiedy musiałem cię wczoraj opuścić?

- Naprawdę? - spytała cicho, tuląc się do poduszki i przyciskając słuchawkę do drugiego ucha.

- Czy musisz dzisiaj wyjeżdżać?

- Tak.

- Napiszesz do mnie?

- Jeśli tego chcesz.

- Chcę. - Uśmiechnęła się do siebie.

- Czy mógłbym odwieźć cię na lotnisko?

- To chyba nie jest najlepszy pomysł.

- Boisz się, że kiedy będę cię całował na pożegnanie, to mogę posunąć się za daleko? - spytał, a w jego głosie pobrzmiewała żartobliwa nuta.

- Zgadłeś - odpowiedziała z rozbawieniem.

- Och, Emily. Nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, że ciebie spotkałem.

- Ja czuję to samo.

- Przynajmniej nie będę cierpiał sam. - Usłyszała, jak Jeremy rozmawia z kimś szeptem. - Emily, jest tu ktoś, kto chce z tobą pomówić.

- To ja, Emily - odezwał się w słuchawce dziecięcy głos, a ona poczuła się tak, jakby serce chciało się wyrwać z jej piersi.

- Dzień dobry, Michelle.

- Wiesz co, oglądaliśmy wczoraj wieczorem „Królewnę Śnieżkę". Bardzo się bałam.

- Naprawdę?

- No tak. A potem mi się przyśniło, że jestem sama w lesie, i tak się przestraszyłam, że przyszłam do taty do łóżka.

- Tak?

- No właśnie. A tata powiedział, że to tylko sen i że nie stanie mi się nic złego.

- No oczywiście, że nie!

- Emily?

- Co, kochanie?

- Czy przyjedziesz tutaj zobaczyć się ze mną?

- Nie mogę. Wracam dziś samolotem do domu.

- Czy ty mieszkasz daleko stąd?

- No tak, dość daleko.

- Czy będę mogła kiedyś cię odwiedzić? - spytała głosem tak żałosnym, że Emily łzy stanęły w oczach.

- Bardzo bym tego chciała. Mam siostrzenicę, Patti, która jest w twoim wieku. Mieszka niedaleko mnie.

Słyszała, jak Michelle z ożywieniem wypytuje Jeremy'ego, czy będzie mogła ją odwiedzić, ale nie było słychać odpowiedzi.

- Oddaję słuchawkę tatusiowi - powiedziała na zakończenie.

- Emily, jak widzisz, teraz już dwie osoby nie mogą się doczekać, żeby ciebie zobaczyć.

- To już nieźle.

- Chyba muszę kończyć, bo spóźnisz się przeze mnie na samolot - powiedział i zawahał się, jakby nie wiedząc, co mógłby jeszcze dodać. - Nie zapominaj o mnie.

- Tego na pewno nie musisz się bać.

- I uważaj na siebie.

- Ty też.

Odłożyła słuchawkę. Zaczęła myśleć o tym, jak to jest, kiedy się naprawdę wierzy w bajki. Czy to możliwe, że właśnie wtedy stają się one rzeczywistością?

Po kilku dniach pobytu w domu wizyta w Las Vegas wydawała się Emily tylko snem. Przeżywała wahania nastroju - od dzikiej euforii na myśl o tym, jak może wyglądać jej przyszłość, po pretensje do siebie za to, że słowa Jeremy'ego wzięła poważnie.

Kiedy była w dobrym nastroju, przeżywała jeszcze raz wszystko, co się zdarzyło. Cieszyła się, że Michelle od razu ją polubiła, chciała, by Jeremy odezwał się jak najszybciej, wyobrażała sobie, jak mogłaby wyglądać ich wspólna przyszłość.

Gdy zaś nastrój miała wisielczy, myślała tylko o tym, że Jeremy jest artystą estradowym i - jak wszyscy w tym fachu - lubi swobodny tryb życia i nie ma zamiaru z nikim się wiązać. W takich chwilach palił ją wstyd, że była taka naiwna i uwierzyła jego słowom.

Na początku serce podchodziło jej do gardła, kiedy tylko dzwonił telefon. Później zdała sobie sprawę, że on nie zadzwoni. Mijały dnie, aż wreszcie Emily musiała pogodzić się z faktem, że z jakichś znanych tylko sobie powodów Jeremy nie próbuje nawiązać z nią kontaktu.

Wybrała odpowiednią kartkę i w kilka dni po powrocie wysłała mu podziękowania za gościnność i za wspólnie spędzony czas.

Nie odpowiedział.

Zaraz po powrocie skontaktowali się z nią ludzie ze stacji radiowej, która zorganizowała konkurs, by włączyć ją do akcji reklamowej, ale ona nie miała do tego serca. Pokonawszy jej niechęć zrobili z nią kilka wywiadów i namówili, by zgodziła się na wykorzystanie jej zdjęć z Jeremym w Las Vegas.

Przez parę tygodni po powrocie traktowano Emily niczym gwiazdę, a to przypomniało jej, jak bardzo nie lubi być wystawiona na widok publiczny. Odepchnęła z ulgą, kiedy zainteresowanie nią wygasło, ustępując w wiadomościach miejsca innym sensacjom.

Opowiadając o Las Vegas nieznajomym, łatwo jej było udawać nonszalancję. Trudniej było grać tę rolę wobec własnej siostry.

- Chcę, żebyś mi opowiedziała wszystko po kolei i ze szczegółami - zażądała Terri pierwszego wieczora po jej powrocie do domu. - A tak w ogóle to świetnie wyglądasz. Bardzo ci do twarzy w tym uczesaniu. Trudno mi powiedzieć, z czego to się konkretnie bierze, ale robisz wrażenie zupełnie innej osoby. Promieniujesz czymś takim...

- Świetnie się bawiłam.

- No dobrze, opowiadaj.

Emily złożyła jej mocno ocenzurowane sprawozdanie, w którym rozwodziła się na temat wizyty w salonie piękności i zakupów w eleganckich sklepach z ubraniami. Terri nie dała się na to nabrać.

- Nie mówisz o najważniejszym.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

- Chodzi mi o Jeremy'ego Jonesa. Spędziłaś z nim cały wieczór, a teraz nie raczysz o tym wspomnieć.

- Jeśli chcesz wiedzieć, ten wieczór skończył się bardzo szybko. Nieoczekiwanie przyleciała jego córka i musiał wyjechać po nią na lotnisko.

- Córka? To znaczy, że jest żonaty - powiedziała Terri z westchnieniem.

- Rozwiedziony.

- Aha. - Terri spojrzała na nią wymownie.

- Przecież jego stan cywilny nie ma tu nic do rzeczy! Sama mówiłaś, że nie jadę po to, by go poślubić!

- No tak, ale czy nie można sobie pomarzyć? Wyobraź sobie, że jesteś żoną Jeremy'ego Jonesa...

Emily wolała sobie tego nie wyobrażać. Było jeszcze na to za wcześnie, choć tak wiele się już dokonało. Ten temat nie wypłynął ani razu w rozmowach z Jeremym. Myślenie o tym nie ma sensu.

- Jego pierwsze małżeństwo rozpadło się - przekonywała siostrę w tym samym stopniu, co siebie samą. - Nie jest łatwo być żoną gwiazdy estrady.

Mijały tygodnie, a Emily mówiła sobie, że tak właśnie jest lepiej. Zadbał nawet o bezbolesne rozstanie, pozostawiając jej złudzenia, że zadzwoni do niej. Od czasu do czasu brała jego stronę i tłumaczyła sobie, że musi być tak zajęty, iż nie ma czasu na telefon. Już po chwili zdawała sobie sprawę z tego, że krótka rozmowa nie mogłaby mu zakłócić programu zajęć.

Emily wróciła z Las Vegas odmieniona. Odkryła, ile radości może dać chodzenie po sklepach w poszukiwaniu czegoś modnego i niebanalnego. Robiła przeróżne kombinacje z włosami i makijażem. Stała się też bardziej otwarta na innych i z radością nawiązywała z nimi kontakt. Zaczęła chodzić na lunch razem z innymi pracownikami, zamiast jak dotychczas zjadać przy swoim biurku przyniesione z domu kanapki.

Zastanawiała się, dlaczego przedtem trzymała się z daleka od ludzi. Nie poznawała samej siebie i wiedziała, że to nie tylko kwestia nowej fryzury i modnego ubrania. Powoli docierało do niej, że przeżyła metamorfozę i inaczej patrzy już na życie.

Jeszcze przez kilka tygodni jej pobyt w Las Vegas był głównym tematem rozmów w pracy. Uważano ją teraz za eksperta od wszystkiego, co dotyczy Jeremy'ego Jonesa. Na jej biurku pojawiały się wycinki z czasopism na jego temat, tak jakby koleżanki uważały, że zainteresuje ją wszystko, co ukazało się o nim w druku. Gdziekolwiek była, wszędzie widziała jego zdjęcia, słyszała jego kolejne przeboje, dostrzegała coś, co przypominało jej chwile, które spędziła razem z nim.

Jakże zresztą mogłaby o nim zapomnieć? Wiedziała jednak, że nie może się z tym przed nikim zdradzić. Niekiedy wymagało to od niej dużego zdyscyplinowania, jak na przykład tego dnia, gdy po powrocie z lunchu znalazła na swym biurku egzemplarz popularnego czasopisma, lubującego się w opisywaniu skandali.

Tytuł na pierwszej stronie obwieszczał wielkimi literami o ostrej walce pomiędzy Jeremym Jonesem a jego żoną o prawo do opieki nad dzieckiem. Nieostre zdjęcie Lindy z Michelle na rękach zestawiono z fotografią Jeremy'ego na scenie, z mikrofonem w dłoniach.

Emily nie mogła się powstrzymać i przeczytała artykuł, choć miała najszczerszy zamiar ignorować całą tę aurę skandalu, jaka otaczała Jeremy'ego. Jeśli pominąć efektowne ozdobniki, rzecz sprowadzała się do tego, że Linda została przyjęta do słynnej kliniki odwykowej w Kalifornii. Reszta to były odgrzewane wiadomości o jej związku z Jeremym, rozwodzie i ostatniej batalii sądowej o przyznanie prawa do opieki nad córeczką.

Jakie to smutne - myślała Emily, kręcąc głową - że szczegóły z prywatnego życia tych ludzi wywleka się na pierwsze strony sensacyjnych magazynów.

Teraz, kiedy minął prawie miesiąc od powrotu z Las Vegas, Emily mogła sobie powiedzieć, że rozegrała całą historię nienajgorzej. Wiedziała, że nie jest pierwszą kobietą, która uwierzyła w szczerze brzmiące słowa, wypowiedziane w odpowiednio nastrojowej chwili. Nie będzie też pewnie ostatnią.

Przynajmniej nikt w jej mieście nie wie, jak się wygłupiła.

Kiedy tego wieczora wchodziła do domu, już przy drzwiach słyszała dzwonek telefonu. Rzuciła torebkę i listy wyjęte ze skrzynki i pobiegła do telefonu.

- Halo?

- Emily, tu Jeremy. Co u ciebie słychać?

Przez moment wydawało się jej, że serce przestaje bić, ale już po chwili poczuła, że wali w piersi niby młot, jakby chcąc nadrobić chwilową pauzę.

- Wszystko w porządku, Jeremy - odpowiedziała, starając się za wszelką cenę zachować naturalność.

Zapanowała cisza, tak jakby on spodziewał się usłyszeć od niej coś więcej. Emily milczała.

- Przepraszam, że nie dzwoniłem do ciebie wcześniej, ale... - zaczął.

- Nie musisz przepraszać, przecież rozumiem. Sama też byłam dość zajęta.

- Ale chciałem, żebyś wiedziała...

- Jeremy, przestań proszę. Naprawdę nie musisz się tłumaczyć. Bardzo mi miło, że dzwonisz. Przepraszam, że nie mogę z tobą dłużej rozmawiać, ale mam plany na wieczór i muszę się już przygotowywać.

Serce waliło jej w piersiach tak mocno, że prawie nie słyszała nic poza jego biciem. Kolejna długa pauza w rozmowie.

- Rozumiem. - Głos Jeremy'ego brzmiał chłodno, jakby z oddali. - Nie chciałem ci przeszkadzać.

- Nie przejmuj się - starała się mówić lekkim tonem. - Jak się miewa Michelle?

- W gruncie rzeczy zniosła to lepiej, niż się spodziewałem.

- Co masz na myśli?

- Przypadkiem oglądała telewizję wtedy, kiedy powiedziano o próbie samobójstwa Lindy. Straszne przeżycie dla pięcioletniego dziecka.

- O Boże! Jeremy, nic o tym nie wiedziałam!

- No tak, pewnie u ciebie tego nie nadano. Nie wszyscy mnie tam znają. W Las Vegas to pokazano, bo stale tu jestem.

- Tak mi przykro. A co z Lindą?

- No cóż, udało się ją odratować, ale jest w bardzo złym stanie psychicznym.

- Wiem, że jest teraz w specjalnej klinice.

- Tak. Najpierw była przez parę tygodni w szpitalu, a teraz jest w tym sanatorium. Byłem z nią prawie cały czas. Musiałem ją przekonać, że wyjdzie z tego i że Michelle jej potrzebuje.

Nic dziwnego, że nie dzwonił. A ona, odgrywając swój jednoosobowy teatrzyk współczucia dla siebie samej, nie pomyślała, co on może przeżywać.

- Przepraszam, że zadzwoniłem nie w porę. Tak się cieszę, że u ciebie wszystko w porządku. Bardzo chciałem cię usłyszeć.

- Och, Jeremy, bardzo się cieszę, że zadzwoniłeś. Tęskniłam za tobą.

- Naprawdę?

- Wybieram się do kina z koleżankami z pracy. Szkoda, moglibyśmy porozmawiać dłużej...

- Rozumiem - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała ulga. - To dobrze, że nie siedzisz w domu cały czas - dodał, a po chwili powiedział ściszonym głosem: - Cieszę się, że za mną tęskniłaś.

- Ucałuj ode mnie Michelle. Mam nadzieję, że dojdzie do siebie po tym wszystkim, przez co musiała przejść.

- Zobaczymy. Nie będę cię już zatrzymywał, ale niedługo znowu zadzwonię. Wygląda na to, że czeka mnie dłuższa podróż. Henry wspomniał coś o występach w sześciu wielkich miastach. Powiedziałem mu, że się nie zgadzam, ale chyba z nim nie wygram.

- Musisz być bardzo zajęty, Jeremy. Rozumiem to.

- Chciałbym, żebyś wiedziała, że myślę o tobie. Kiedy tylko będzie to możliwe, będę do ciebie dzwonił.

- Dziękuję, Jeremy.

- Do widzenia.

Emily odłożyła słuchawkę i stała nieruchomo, wpatrzona w telefon. A więc zadzwonił. Nie zapomniał o niej. Najpierw uśmiechnęła się lekko, a potem wybuchnęła radosnym śmiechem. Jeremy zadzwonił!

W pierwszej chwili chciała zatelefonować do Terri, ale zawahała się. No dobrze, co właściwie ma jej do powiedzenia? Przecież musiałaby wyjaśnić, po co dzwonił. Czy Terri ma odnieść wrażenie, że Emily jest wniebowzięta tylko dlatego, że Jeremy Jones zadzwonił ze zwykłymi pozdrowieniami?

Opanowała podniecenie i pobiegła do łazienki wziąć prysznic. Musiała się spieszyć, by nie spóźnić się na spotkanie z przyjaciółkami. Od powrotu z Las Vegas nie czuła się jeszcze taka szczęśliwa. Co by się nie działo, przynajmniej wiedziała, iż może mu wierzyć.

W dwa tygodnie później wracała do domu dość późno. Była taka zmęczona, że mogłaby pewnie przespać cały tydzień. Przed wejściem podeszła do niej Terri.

- Cześć, co ty tu robisz? - spytała Emily, wyciągając klucze.

- Widziałam, jak nadjeżdżasz, i pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa. Mike zabrał Patti na obiad do swojej matki, żebym mogła trochę odpocząć.

- Dlaczego nie poszłaś z nimi? - spytała Emily i osunęła się zmęczona w pierwszy stojący od brzegu fotel.

- Mike uznał, że powinnam odsapnąć od obowiązków matki - wyjaśniła Terri z uśmiechem. - Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść do kina. Ale kiedy zorientowałam się, że nie wróciłaś z pracy...

- Musiałam zostać, żeby skończyć parę sprawozdań kwartalnych - westchnęła Emily. - Nie chciałam zostawiać tego na weekend, ale teraz widzę, że nic na tym nie zarobiłam. Pewnie i tak prześpię jutro cały dzień, żeby dojść do siebie.

Terri przyjrzała się siostrze z widoczną troską.

- Czy ty się kiedyś nauczysz oszczędzać siły? Weź kąpiel, taką długą i z bąbelkami, a ja zrobię ci zupę, herbatę i na co tylko masz ochotę.

- Och, Terri, jesteś taka kochana. Ale przecież to miał być twój wolny wieczór. Nie musisz tego robić.

- Szczerze mówiąc - Terri wzruszyła ramionami - mam wielką ochotę na każdą konwersację, byle tylko przekraczała poziom umysłowy czterolatki. Idź, nalej wody do wanny. Przyniosę ci herbatę do łazienki.

Emily wstała i przeciągnęła się, kładąc ręce na biodrach.

- Udało ci się mnie przekonać. Co ja bym bez ciebie zrobiła?

- Beze mnie? To abstrakcyjne pytanie - nie mam najmniejszego zamiaru cię opuszczać - odpowiedziała Terri ze śmiechem.

Kiedy Terri stanęła w drzwiach łazienki z parującym kubkiem, ujrzała tylko głowę Emily, wystającą sponad gęstej piany. Podała siostrze herbatę, a sama przysiadła na taborecie przy toaletce.

Jak co dzień, tak i dziś Emily mogła liczyć na to, że Terri opowie jej coś zabawnego, co jej się właśnie przytrafiło. Śmiały się właśnie z najnowszego pomysłu Patti, kiedy usłyszały pukanie do drzwi.

- Czekasz na kogoś? - spytała zdziwiona Terri.

- Nie - Emily potrząsnęła głową. - Może to roznosiciel gazet? Przychodzi czasem o tej porze.

- Ja mu zapłacę. - Terri podniosła się z miejsca. - Nie musisz wychodzić jeszcze z wanny.

- Dziękuję. Portmonetka powinna być na stole - dodała z nadzieją, że Terri ją jeszcze słyszy.

Zamknęła oczy. Co za luksus - siostra ją obsługuje, a ona popija sobie herbatę, zanurzona po szyję w rozkosznej, pachnącej pianie. Wtem usłyszała, jak Terri biegnie korytarzem. Uśmiechnęła się, myśląc, że pewnie nie może znaleźć portmonetki.

- Emily!

- Co, nie ma portmonetki? - Powoli podniosła się z wody i usiadła w wannie. Spojrzała na Terri - jej oczy były dwa razy większe niż normalnie. - Co się stało? - spytała przestraszona. - Kto to jest?

- Nie... nie mogę uwierzyć... - Terri, szczękając zębami, nie potrafiła powiedzieć nic więcej i zaczęła dawać znaki palcami, wskazując za siebie.

Emily nic z tego nie rozumiała, ale domyśliła się, że musiało stać się coś niezwykłego. Podnosiła się z wody, kiedy usłyszała ciężkie kroki w korytarzu.

- K t o tam? - zawołała, chowając się z powrotem pod powierzchnią piany, gorączkowymi ruchami każąc Terri szybko zamknąć drzwi.

- To Jeremy Jones... - wykrztusiła Terri.

Emily nie wiedziała, czy ma wyskoczyć z wanny, czy przeciwnie - schować się w pianie po czubek głowy.

- Jeremy! Co ty tu robisz?

- Szukam ciebie! - odpowiedział z uśmiechem. Stał ze skrzyżowanymi ramionami, oparty o framugę drzwi. - Nareszcie cię znalazłem!

- Wyjdź stąd, proszę! - zawołała, czując, że rumieńce na jej twarzy mogą śmiało konkurować ze światłami neonowymi.

- A pani musi być siostrą Emily - powiedział Jeremy, wyciągając do niej rękę. - Nazywam się Jeremy Jones.

Terri potrząsnęła głową jak marionetka.

- Ja... ja wiem, panie Jones. Jestem pana wielbicielką. Nie mogę w to uwierzyć... - zakręciła się w miejscu i popatrzyła na Emily z wyrzutem. - Nic nie wspomniałaś, że ma tu przyjechać Jeremy Jones. Trzeba mi było o tym powiedzieć!

- Ona też się mnie nie spodziewała. Zresztą, sam podjąłem tę decyzję w ostatniej chwili. Byłem akurat na lotnisku w Dallas, gdzie miałem złapać samolot do Atlanty. Nagle ogłosili odprawę pasażerów lecących do Little Rock i tak się tu znalazłem - wyjaśnił z promiennym uśmiechem. - Henry będzie miał trochę kłopotu. Jutro wieczorem mam koncert w Atlancie.

Obie patrzyły na niego zaszokowane, choć każda w innym stopniu. Zauważył ich reakcję.

- Nie mogę zostać zbyt długo. Wpadłem tylko powiedzieć cześć.

- Czy on mówi poważnie? - Terri popatrzyła na siostrę.

Emily gorliwie mieszała rękoma wodę, usiłując na nowo zrobić choć trochę piany, która jak na złość zupełnie już znikła.

- Skąd mam wiedzieć? Stoi tu i tyle! - odpowiedziała.

Terri objęła wzrokiem sylwetkę opartego o drzwi Jeremy'ego - od luksusowych butów po nienaganną fryzurę - i kiwnęła głową.

- No tak, stoi, chyba że mam halucynacje - powiedziała.

- Dobrze już, moje panie - odezwał się ze śmiechem Jeremy. - Będę dżentelmenem i poczekam obok, aż Emily skończy się kąpać - zawiesił na chwilę glos - chyba że potrzebny jest ktoś, kto by ci wyszorował plecy - dodał, a w jego oczach widać było wesołe iskierki.

- Dam sobie radę bez ciebie, ale dziękuję za dobre chęci - odpowiedziała Emily z całą godnością, na jaką było ją stać, a kiedy Jeremy już wyszedł, syknęła: - Terri, zamknij drzwi!

Terri stała jak wmurowana. Dopiero słowa siostry wyrwały ją z osłupienia. Podbiegła do drzwi, zamknęła je i oparła się o nie plecami.

- Mój Boże, Emily! Przyjechał do nas, do Little Rock! Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę, nie mieści mi się to w głowie - mówiła, spoglądając na Emily. - Ale co was, u licha, łączy? Tylko nie mów mi, że zupełnie nic - powiedziała, widząc, że Emily otwiera już usta do odpowiedzi - bo i tak nie uwierzę. Mój Boże, widziałam te spojrzenia, które na siebie rzucaliście! Chyba nie o wszystkim mi opowiedziałaś, kiedy wróciłaś z Las Vegas, siostrzyczko - dodała na zakończenie, podając ręcznik Emily, która wychodziła już z wanny.

- Opowiem ci, ale nie teraz - mówiła Emily, wycierając się i szukając szlafroka. - Muszę znaleźć coś z ubrania. Idź, zrób mu kawę. A może jest jeszcze trochę zupy?

Terri niechętnie otworzyła drzwi.

- Chyba nie chcesz mi wmówić, że przyszło mu do głowy wpaść tu z wizytą tylko dlatego, że wygrałaś tamten konkurs?

- Terri, ja naprawdę nie wiem, dlaczego on tu przyjechał. Słyszałaś to sama. Pewnie mówił prawdę. Wiesz, jacy ci artyści potrafią być postrzeleni.

- Zaczynam to rozumieć - mruknęła, znikając w korytarzu.

Po jej wyjściu Emily mogła zastanowić się nad tym, co się stało. Jeremy Jones zjawił się, by ją zobaczyć. Jest u niej w domu, tuż obok, a ona musi udawać, że nie myśli tylko o jednym - by rzucić mu się na szyję i całować go do utraty zmysłów.

Musi być naprawdę szalony, nie ma co do tego wątpliwości. Ale to nie umniejsza jej szczęścia. Pobiegła pędem do sypialni i schwyciła co było pod ręką - dżinsy i dresową bluzę. Pospiesznie wsunęła nogi w znoszone kapcie i wyszła na korytarz. Z kuchni dobiegł ją głos Jeremy'ego.

- Emily pani nie mówiła? Ostatni raz, kiedy dzwoniłem, powiedziałem jej, że będę się starał z nią spotkać, jak tylko będę mógł. Miałem taki nawał pracy, że absolutnie nie mogłem przewidzieć, kiedy będę miał wolną chwilę.

- Dziękuję ci, Jeremy - mruknęła do siebie. Kiedy tylko weszła do kuchni i ujrzała oskarżycielskie spojrzenie Terri, zrozumiała, że jest w opałach. Tak, moje prywatne życie przestało już być prywatne, pomyślała. W każdym razie nie jest już sekretem dla rodziny.

Przez następną godzinę Jeremy zabawiał obie panie opowieściami o swoim zespole i o trasie koncertowej. Pokładały się wprost ze śmiechu. Emily ostatecznie zapomniała, że była zmęczona. Terri również promieniowała energią.

Szybko ustaliły, że Jeremy nic nie jadł. Terri usmażyła mu natychmiast befsztyk, zrobiła sałatkę, a w kuchence mikrofalowej upiekła ziemniaki. Emily zadowoliła się zupą i patrzeniem na Jeremy'ego, który jadł z takim apetytem, jakby od tygodnia nie miał nic w ustach.

To takie cudowne ujrzeć go znowu! Zapomniała już, jaką przyjemność sprawiał jej widok jego oczu, tego jak zmienia się ich wyraz. Jego promienny uśmiech poruszał ją całą - czuła to nawet w żołądku tak, że była zadowolona, iż zjadła tylko trochę zupy.

Kiedy Jeremy wypił kawę, machinalnym gestem ujął rękę Emily i pogładził nią po swoim policzku, jakby nie zdając sobie sprawy z intymności tego gestu. Emily nie patrzyła na Terri. Teraz nie było już - odwrotu. Jakie by nie były jego intencje, dawał jasno do zrozumienia, że rości sobie do niej pewne prawa i że nie obchodzi go, co inni o tym sądzą.

Także dla Emily przestało nagle mieć znaczenie, co pomyśli sobie Terri. Cała była pochłonięta tym, że jej palce dotykają teraz jego policzków. Za każdym razem, kiedy na nią. spoglądał, odbierała to jak porażenie prądem. Dreszcz przechodził przez całe jej ciało.

W czasie chwilowej przerwy w rozmowie Terri spojrzała na zegarek.

- Nie wiedziałam, że jest już tak późno! Mike jest pewnie od dawna w domu - mówiła, patrząc na tamtych dwoje, siedzących obok siebie i trzymających się wciąż za ręce. - Muszę już lecieć. Naprawdę, było mi bardzo przyjemnie cię poznać, Jeremy. Chciałabym móc powiedzieć, że Emily tak dużo mi o tobie mówiła, ale niestety byłaby to nieprawda.

Jeremy uśmiechnął się, a Emily aż poczerwieniała. Wypuścił z dłoni jej rękę.

- Mnie też było miło cię poznać, Terri - powiedział wstając. - Mam wrażenie, że w najbliższych miesiącach będziemy się często spotykać.

- Coś czuję, że masz rację - odpowiedziała mu z uśmiechem i rzuciła w stronę Emily spojrzenie, mówiące, iż w czasie następnej wizyty zażąda od niej dokładnych wyjaśnień.

Jeremy wypuścił Terri, pomachał jej na pożegnanie, a potem starannie zamknął drzwi, odwrócił się i spojrzał na Emily.

- Pewnie dziwisz się, co ja tu robię - powiedział po kilku chwilach.

- Myślałam, że jesteś bardzo zajęty.

- Naprawdę byłem zajęty. Na następne dwa miesiące muszę przygotować pięć koncertów. Ten jutrzejszy będzie nagrywany. Pokażą go w telewizji kablowej w przyszłym miesiącu.

- To wspaniale!

- Pół roku temu też bym tak sądził, ale nie teraz.

- Dlaczego? - spytała, podchodząc do niego bliżej.

- Żyję na zbyt szybkich obrotach, Emily. Nie mam czasu na życie osobiste.

- Tak, Michelle na pewno tęskni za tobą, kiedy jesteś na koncertach.

- Nie mówię teraz o Michelle. Wiesz, odkryłem, że stało się ze mną coś dziwnego - powiedział, ujmując jej dłoń i kładąc ją sobie na piersi.

Patrzył na nią takim wzrokiem, iż czuła, że za chwilę wybuchnie płomieniem.

- Co takiego? - udało się jej powiedzieć.

- Chyba się w tobie zakochałem.

- Och, Jeremy - powiedziała, opierając głowę na jego piersi. Czuła, iż serce mu bije tak, że z każdym uderzeniem aż drży tors. Objął ją całą i przytulił mocno do siebie.

- Ciągle o tobie myślę. Wydaje mi się, że wszystkie moje piosenki są napisane dla ciebie i o tobie. Słyszę twój głos, wydaje mi się, że jesteś przy mnie. Kiedy kładę się spać, marzę o tobie.

- To już trochę dziwne - odpowiedziała, zaśmiawszy się nienaturalnie.

- Ty nie masz podobnych objawów?

Co za pytanie, pomyślała sobie.

- Może to tylko stan przejściowy, który wkrótce ci przejdzie - powiedziała, nie odpowiadając na pytanie.

- Nie sądzę.

Emily poczuła, jak po policzkach spływają jej łzy.

- No więc zastanawiałem się - zaczął, starając się mówić normalnym głosem - co powiedziałabyś, gdybym zaproponował ci małżeństwo.

- Och, Jeremy, nie wiem, co mam o tym myśleć.

- A czy uważasz, że ja wiem? Od twojego wyjazdu chodzę jak lunatyk. Myślałem, że pomożesz mi, bym znowu był normalny.

- To wszystko stało się tak szybko - mówiła nie patrząc na niego. - Nie mieliśmy nawet czasu się poznać. Nie wiem, co mam powiedzieć.

- Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie.

Skinęła głową, nadal nie podnosząc wzroku.

- Czy ty mnie kochasz?

Co mogła mu powiedzieć? Odchyliła się tak, by widzieć jego twarz, uniosła obie ręce i objęła ją dłońmi.

- Oczywiście, że cię kocham. Jak w ogóle mogłabym ci się oprzeć?

ROZDZIAŁ ÓSMY

Jeremy westchnął, nachylił się i pocałował ją, złakniony smaku jej ust. Dłońmi powiódł po jej plecach, ku biodrom. Przycisnął ją do siebie tak, by mogła poczuć jego nabrzmiałą męskość, bez słów pokazując, jakie robi na nim wrażenie.

Podniósł ją tak, że ledwie dotykała podłogi czubkami palców. Stał oparty o drzwi, mając nogi lekko rozstawione, a ona opierała się na nim całym ciężarem ciała. Odszukał jej usta i zaczął ją tak całować, że pomyślała, iż za chwilę wybuchnie płomieniem.

Wreszcie udało się jej odsunąć od niego na moment, by zaczerpnąć tchu.

- Nie wiem, czy...

- Ja też nie wiem - przerwał jej. - Ale wiem na pewno, że cię kocham. I pragnę ciebie - mówił, oddzielając słowa krótkimi pocałunkami - aż do bólu.

Przywarł do niej na chwilę, tak jakby chciał się opanować, a potem wziął ją na ręce i ruszył ku sypialni. Nie zapalając światła zaniósł ją na łóżko, delikatnie ją położył, a sam zaczął zdejmować ubranie, ani na chwilę nie przestając na nią patrzeć. Nagi wyciągnął się obok niej. Palcami rozpiął zamek błyskawiczny jej dżinsów, oszczędnymi ruchami zsunął je, zdjął pantofle i bluzę.

- Robisz to jak ekspert - wyszeptała.

- Nie, jak mężczyzna, który cierpi i jest gotowy na wszystko - sprostował. Przytulił ją do swego rozgrzanego ciała. - Tak mi przy tobie dobrze, Emily. Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem.

Kiedy wziął ją w ramiona, poczuła, jak drży. Wsunął nogę pomiędzy jej uda i przylgnął do niej z całej siły.

A więc na tym polega niebiańska rozkosz. Jesteś z tą jedną, jedyną osobą na świecie, dzięki której odczuwasz siebie w pełni, pomyślała.

Teraz, kiedy już trzymał ją w ramionach, był trochę spokojniejszy. Zaczął ją pieścić - dotykał jej ciała lekko i delikatnie, rozkoszując się tym, że nareszcie jest z nią, że może ją przytulić do siebie i może ją kochać. Jego słowa i pomrukiwania sprawiły, że przez jej ciało przechodziły fale dreszczy.

- Tak mi brakowało twoich objęć - wyszeptał, pieszcząc językiem jej ucho, a potem powiódł ustami przez jej policzki, nos, powieki. - Pewnie to czujesz, prawda?

- Co takiego? - spytała stłumionym głosem.

- To, że kiedy jesteśmy razem, to obojgu jest nam cudownie. Takie mocne przeżycie nie może być jednostronne.

Emily wiedziała, że on ma rację.

- Tak, ja też tak to czuję - powiedziała, przesuwając dłonią po jego plecach.

Jej słowa rozpaliły w nim nowy ogień. Poczuł, że nie jest w stanie hamować dłużej pożądania. Położył się na niej i wziął w posiadanie jej ciało w ten sam nie znoszący sprzeciwu sposób, w jaki posiadł jej serce. Musiała go kochać, widząc, jak desperacko jej pragnie - teraz i w całym swoim życiu.

Elmiry musiała przyznać, że wspomnienia tego, jak Jeremy trzymał ją w objęciach, były niczym w porównaniu z rzeczywistością. Zapomniała, jak on czuje się będąc tak blisko niej i jak ona reaguje na jego bliskość. Przywarła do niego, każdym uderzeniem serca i każdym oddechem pokazując, że dzieli z nim te wspaniałe doznania.

Jeremy całym ciałem wyrażał miłość do niej, pokazując, że razem jest im dobrze, że należą do siebie. Spełnienie nastąpiło u obojga w tym samym momencie, wstrząsnęło nimi, pozwalając znaleźć się w innym świecie - tam, gdzie jedno było tylko dopełnieniem drugiego, gdzie byli ze sobą nierozłącznie związani.

Wreszcie Jeremy opadł bez sił na bok, ale nadal nie wypuszczał jej z objęć. Wiedział, że teraz, kiedy ją już odnalazł, nie może pozwolić jej odejść. Chciał od niej usłyszeć jednoznaczne wyznanie uczuć.

- Mam nadzieję, że w ten sposób powiedziałaś mi „tak" - powiedział, wywołując tymi słowami uśmiech na ustach Emily.

- Przyznaję, że robisz to w sposób tak przekonujący, że prawie nie mogę się oprzeć.

- Dlaczego prawie?

Emily ułożyła wygodnie głowę na jego ramieniu, a ich ramiona i nogi były nadal splecione.

- Kocham cię, Jeremy... - powiedziała cichutko.

- Dlaczego na końcu słyszę jakieś ale?

- Po prostu nie uważam, że powinniśmy się spieszyć.

- Czyżby? - spytał z uśmiechem, powiódłszy wzrokiem po ich splecionych razem ciałach.

- Chodzi mi o to, że nie mamy pewności, czy nasze małżeństwo będzie udane.

- Ja mam tę pewność. Wierzę, że razem potrafimy pokonać wszystkie przeszkody.

Nie odpowiedziała, więc po chwili zapytał.

- Nie masz przekonania do tego stylu życia, jaki prowadzę?

- Cóż, nie należę do osób, które lubią, by ich życie osobiste wywlekano na pierwsze strony gazet.

- Dlaczego nie zakochałem się w kobiecie, która uwielbiałaby widzieć tam swoje nazwisko i fotografię!

- No właśnie.

- Rzecz polega na tym, że zakochałem się w tobie, a nie mam zamiaru spędzać życia na dojazdach do Little Rock, żeby być tutaj z tobą.

- Tym razem też sądzisz, że uda ci się postawić na swoim?

- Możesz być pewna - powiedział z uśmiechem , i obserwował jej twarz w oczekiwaniu na reakcję.

- Boję się o tym myśleć.

- O czym?

- O ślubie z tobą, o tym, że stałabym się częścią twego życia.

- A ja bardziej boję się tego, że się z tobą nie ożenię i że nie staniesz się częścią mojego życia.

Przez kilka chwil leżeli bez słów.

- A zresztą... - urwał.

- Co zresztą? - spytała.

- To ty mnie zwabiłaś - swoją urodą, inteligencją, wspaniałym ciałem. Pamiętaj, że to ty mnie uwiodłaś i żeby być w porządku, musisz mnie poślubić.

- Zwariowałeś!

- Chyba rzeczywiście. Jestem tutaj, w Little Rock, a powinienem być teraz w Atlancie. Powiem Henry'emu, że rzuciłaś na mnie urok i że nie mogłem nic na to poradzić - zakończył, przewracając się na plecy tak, że Emily znalazła się ponad nim.

Nawet w najśmielszych fantazjach nie mogłaby sobie wyobrazić, że Jeremy Jones znajdzie się w jej łóżku, a co dopiero, że będzie tam omawiał z nią małżeństwo.

- Kiedy chcesz wyjechać?

- Już starasz się mnie pozbyć?

Zsunęła się i położyła obok niego.

- Gadasz głupstwa - powiedziała.

- Tak, oszalałem na twoim punkcie - powiedział, przytulając ją do siebie.

Tej nocy nie tracili już więcej czasu na dyskusję, a tym bardziej na sen.

- Emily, kochanie, obudź się - usłyszała przez sen. - Przepraszam, że cię wyciągam z łóżka, ale muszę się jakoś dostać na lotnisko. Mogłabyś mnie zawieźć?

Emily poderwała się. Było jeszcze ciemno, plama okna była tylko o ton jaśniejsza od reszty pokoju. Spojrzała na zegarek. Jeszcze wcześnie, ale nie dla Jeremy'ego, jeśli ma zamiar być dziś w Atlancie.

Rozejrzała się i dostrzegła go na brzegu łóżka. Siedział ubrany i przyglądał się jej z czułym uśmiechem.

- Przepraszam, Jeremy. Trzeba było obudzić mnie wcześniej.

- Nie miałem śmiałości. Zresztą i tak musiałem się przedtem umyć i ogolić.

Przeciągnęła się i poprawiła dłonią włosy. Choć żadne z nich nie miało tej nocy wiele snu, ona przynajmniej czuła się wspaniale. Nachyliła się, szybko go pocałowała i wyskoczyła z łóżka.

- Za chwilę będę gotowa - powiedziała, znikając w korytarzu prowadzącym do łazienki.

Kiedy kąpała się i ubierała, Jeremy przygotował kawę. Gdy wróciła, stał oparty o kuchenny blat.

- Dzwoniłem na lotnisko - powiedział. - Równo za godzinę mam samolot.

- To świetnie. Cieszę się, że eskapada do Littre Rock nie utrudni ci życia.

Objął ją i przygarnął do siebie.

- Jedyną trudnością będzie uzyskanie twojej zgody na małżeństwo.

- Wiesz sam, Jeremy, że bardzo tego pragnę. Ale musimy dać sobie trochę czasu.

- Dobrze. Dam ci tyle czasu, ile będziesz uważała za konieczne. Ale jeśli o mnie chodzi, to jestem już zaręczony.

- Tylko proszę cię, to nie jest do publicznej wiadomości.

- Jak to?

- Muszę jeszcze oswoić się z tą myślą.

- Dobrze, rozumiem twoje obawy i postaram się, żebyś w przyszłości nie była narażona na przesadne zainteresowanie dziennikarzy.

- Ciekawa jestem, jak to zrobisz?

- Pamiętasz, mówiłem ci, że piszę muzykę do filmu. Sądzę, że będzie się podobać. Mam zamiar więcej czasu spędzać na komponowaniu, a mniej na występach.

- Naprawdę? Czy to tylko taki sposób, żeby zamknąć mi usta?

- Skądże! Sam mam na to wielką ochotę. Możemy nawet spędzać tu sporo czasu, jeśli tak wolisz.

- A jak będzie się czuła Michelle?

- Wiesz - odpowiedział uśmiechając się - że to ona nalegała, żeby cię tu odwiedzić. Mówiła, że Matylda tęskni za tobą.

- Matylda? Ta okropna lalka? - Emily roześmiała się. - Rozumiem. Michelle nie tęskni za mną, ale Matylda tak.

- No właśnie.

- Och, Jeremy, ona jest kochana!

- Pomyśl tylko: bierzesz mnie, a dostajesz także i ją. Niezły interes, prawda?

- No tak, chyba rzeczywiście nie mogę przegapić takiej okazji.

- To dobrze - powiedział, odstawiwszy filiżankę i objął ją. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Emily, my oboje - ja i Michelle - bardzo ciebie potrzebujemy.

- Wiesz, że czuję to samo.

- Daj mi dowód.

Podeszła na palcach, by go pocałować. Kochała jego dotyk i jego aromatyczny zapach. Czuła, że serce jej przepełnia miłość.

Oderwała się od niego, z trudem łapiąc powietrze. On także musiał wziąć głęboki oddech.

- Muszę ruszać i to natychmiast. Inaczej skończymy znów w łóżku.

W samochodzie Jeremy opowiadał, jak sobie wyobraża najbliższe trzy miesiące.

- To chyba niemożliwe, żebym wcześniej znalazł choć trochę czasu i przyjechał do ciebie, ale będę się starał. W każdym razie będę dzwonił, kiedy tylko będę mógł.

Żegnając się na lotnisku przywarli do siebie, a Jeremy nachylił się i pocałował ją szybko.

- Uważaj na siebie - powiedziała, starając się ukryć łzy do czasu, kiedy znajdzie się sama.

- Zobaczymy się już niedługo.

Dotrzymując danego słowa Jeremy dzwonił, kiedy tylko mógł. Czasem było to już późną nocą, ale jej to nie przeszkadzało. Zaczęła przeglądać magazyny, szukając, co się pisze na jego temat, tak jakby pomogło to jej znaleźć się bliżej niego.

Telefon od Michelle był prawdziwą niespodzianką.

- Gdzie jesteś, kochanie? - spytała, usłyszawszy głos małej.

- W domu. Cynthia też jest tutaj, bo tatuś wyjechał.

- Na pewno bardzo za nim tęsknisz, prawda?

- Tak, ale on dzwoni do mnie co rano.

- To dobrze.

- Powiedział mi, że przyjedziesz do nas i że będziesz z nami mieszkać.

- Tak ci powiedział?

- I jeszcze mówił, że mogę do ciebie dzwonić, kiedy tylko zechcę. No to zadzwoniłam.

Emily uśmiechnęła się. No tak, Jeremy zrobi wszystko, żeby została z nimi.

- Czy mogłabym przyjechać do ciebie? - pytała dalej Michelle. - Matylda bardzo za tobą tęskni.

- Słyszałam.

- Mówi, że mogłaby polecieć do ciebie samolotem.

- Chyba tak.

- A ja mogłabym ją przywieźć.

- To zależy od tatusia, nie sądzisz?

- Ale jeśli ty go poprosisz, to mi pozwoli.

- No, ale sama nie możesz tu przylecieć. Nie ma bezpośrednich samolotów.

- Szkoda.

- Ale może tata weźmie cię ze sobą i razem do mnie przyjedziecie?

- Może tak - odpowiedziała spokojnie Michelle. - Ale on jest taki zajęty.

- Wiem, kochanie.

- Chociaż już niedługo to się ma skończyć i wtedy będziemy wszyscy razem. Ale będzie wesoło!

- Ja też się bardzo cieszę.

- Cynthia mówi, że już muszę kończyć. Czy mogę jeszcze do ciebie zadzwonić?

- Oczywiście, że tak. Bardzo lubię z tobą rozmawiać.

- To dobrze, że będziesz z nami mieszkać.

- I ja się z tego cieszę, kochanie. I to jak!

Emily starała się, by jej życie biegło tym samym rytmem, co dawniej. Nie było to łatwe, zważywszy, że zgodziła się na całkowitą zmianę stylu bycia. Nikt w biurze nie dowiedział się, że Jeremy był u niej i że często do niej dzwoni. Wiedziała o tym tylko Terri, która przypisała sobie całą zasługę w zainicjowaniu ich związku.

Emily czuła się jak we śnie. Ale jeśli to był sen, to ona wcale nie miała ochoty się budzić.

Pewnego dnia w popularnym magazynie natknęła się na wywiad z Lindą Jones. W czasie, gdy była na lunchu, ktoś podrzucił jej na biurko pismo, otwarte na właściwej stronie.

W wywiadzie Linda opowiadała o swojej walce z narkotykami i alkoholem, o próbie samobójstwa i o kilku tygodniach, jakie spędziła w ośrodku rehabilitacyjnym.

Opowieść robiła duże wrażenie. Emily zaimponowała zwłaszcza szczerość, z jaką Linda mówiła o wszystkim. Było jasne, że znów nawiązała kontakt z samą sobą i stara się znaleźć wyjaśnienie własnego postępowania. Zamieszczone obok zdjęcie przedstawiało zdrową i roześmianą kobietę, wyglądającą o niebo lepiej niż na niewyraźnym zdjęciu sprzed kilku miesięcy.

Zbliżając się do końca tekstu, Emily zamarła. Dziennikarka zapytała Lindę o jej związek z Jeremym. „Tak. Jeremy pomagał mi ogromnie przez cały ten okres. Bardzo nas to zbliżyło do siebie. Odwiedzał mnie regularnie z naszą córeczką Michelle. Nie wiem, jak przeżyłabym te kilka miesięcy, gdyby nie on. Był przy mnie zawsze, kiedy go potrzebowałam".

Artykuł kończył się następującymi słowami: „Zapytana o możliwość pogodzenia się z Jeremym, Linda uśmiecha się i mówi, że jest jeszcze za wcześnie na oficjalny komunikat. Ale w jej oczach błyszczy iskierka nadziei. Któż inny mógł ją zapalić, jak nie ojciec jej dziecka, słynny piosenkarz Jeremy Jones?"

No właśnie, któżby inny, pomyślała Emily, odkładając magazyn na biurko.

Jeremy musiał kochać Lindę. To ona dała mu Michelle. To zrozumiałe, że spędzał tyle czasu przy niej, że pomagał jej wydobyć się z choroby.

To prawda, nigdy nie rozmawiali ze sobą na temat Lindy, ale przecież wszystkie jego telefony odbywały się w takim pośpiechu... A co z Michelle? Chyba Jeremy nie namawiałby małej, by dzwoniła do Emily, jeśli przewidywał powrót do Lindy.

Musi wreszcie dać spokój tym zgadywankom. Przypomniała sobie, jak reagowała wcześniej, kiedy tak długo nie dzwonił. Jeśli nie będzie ostrożna, znów spowoduje jakiś kryzys w stosunkach między nimi.

Jeremy ją kocha. Powiedział jej to, a ona mu uwierzyła i będzie wierzyć, chyba że sam jej powie, iż jest inaczej. Jeśli ktoś jest tu winien, to tylko ona. Przecież Jeremy mówił wyraźnie, że chciałby ogłosić publicznie, iż się jej oświadczył. To ona poprosiła, by zaczekał z tym, aż skończy trasę koncertową. A w tym czasie on nadal planował ich ślub. Za każdym razem gdy dzwonił, mówił coś na temat najlepszej pory na podróż poślubną i wymieniał nazwy wysp tropikalnych. Z początku Emily to szokowało, ale zdała sobie sprawę, że wkrótce pieniądze przestaną być czynnikiem decydującym przy wyborze celu podróży i miejsca zamieszkania.

Emily ceniła w Jeremym to, że zgodził się dać jej czas na zżycie się z myślą, iż będzie jego żoną. Nie, nie będzie się zadręczać podejrzeniami, niezależnie od tego, co wypisują magazyny.

Emily czuła się, jakby stoczyła ciężką walkę i wygrała. Wszystko będzie dobrze. Musi tylko zaufać Jeremy'emu. Zabrała się do pracy.

Gdy tylko wieczorem wróciła do domu, zjawiła się Terri.

- Zgadnij, co ci powiem!

- Nie mam głowy do zgadywania. Mów szybko!

- Telewizja kablowa pokazuje dziś program z Jeremym.

- Ach, racja, zapomniałam. Mówił, że będą to nagrywać dla telewizji. O której godzinie jest ten program?

- O dziesiątej. Wpadniesz, żeby to obejrzeć razem z nami?

- Nie, dziękuję, obejrzę u siebie.

- No dobrze, rób jak ci wygodnie. Cześć! - Siostra pomachała jej i już była na schodach swego domu.

Emily uśmiechnęła się, zazdroszcząc jej energii. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, że zakochanie się i przygotowania do nowego życia będą ją kosztować tyle wysiłku.

Chciała zdrzemnąć się, ale budziła się parę razy. Śniło jej się, że Jeremy jest otoczony tłumem ludzi, a ona nie może się do niego przecisnąć.

Kiedy zaczął się program, zdała sobie sprawę, że jej sen nie był daleki od rzeczywistości. Kamera pokazała ogromną salę, w której odbywał się koncert. Emily wprost przeraziła się, widząc jakie mnóstwo ludzi przyszło oglądać go i bić mu brawo.

Kiedy obserwowała jego występ, w pełni odczuła, jak bardzo go jej brakuje. Jeśli kiedykolwiek miała jakieś wątpliwości, czy go kocha i czy chce stać się cząstką jego życia, to zniknęły one na sam jego widok.

Patrząc na niego na zbliżeniach czuła, jak serce w niej zamiera. Dotąd tylko raz, tamtego wieczora w Las Vegas, widziała go w stroju koncertowym. Jego kostiumy estradowe robiły wrażenie - podkreślały znakomitą sylwetkę i kocią płynność ruchów. Nic dziwnego, że kobiety na widowni krzyczą w ekstazie, pomyślała, uśmiechając się do siebie.

Jeremy Jones miał wszystko, co potrzeba - talent, wygląd, charyzmę i promieniującą dokoła szlachetność. Tak łatwo było go kochać i nic dziwnego, że wzbudzał powszechne uwielbienie.

Słuchając, jak śpiewa, czuła ból w piersi. Każdy utwór trafiał do niej, jakby wykonywał go tylko dla niej. Jeśli naprawdę myślał o niej pisząc teksty, to nie może mieć wątpliwości co do jego uczuć.

Podczas przerwy w koncercie pokazano wywiad z Jeremym, przeprowadzony w kilka tygodni po koncercie.

Nic jej o tym nie wspominał. Wyglądał na zmęczonego, ale rozwichrzone włosy i swobodny ubiór przydawały mu uroku. Rozmawiał z reporterem w hotelu, w którym się zatrzymał.

Był w tej rozmowie naturalny i szczery. Przyznał, że ma zamiar zakończyć karierę estradową ze względu na męczące trasy koncertowe. Pytany o życie osobiste odpowiadał powściągliwie, ale dał do zrozumienia, że jest ktoś w jego życiu. Nie dał się wciągnąć w domysły reportera na temat tej osoby, śmiał się z jego dociekliwości i zamknął rozmowę stwierdzeniem, że uważa to za sprawę prywatną.

Emily wiedziała, że zrobił to dla niej i była mu ogromnie wdzięczna. Zaczynała rozumieć, że nie jest ważne to, co mówią i piszą o nim inni - liczą się tylko jego słowa.

Odbiegła myślami daleko od wywiadu, ale oprzytomniała na widok tego, co działo się na ekranie. Obok Jeremy'ego na kanapie usiadła jakaś kobieta.

To była Linda.

Emily poczuła się, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch. Co ona tam robi?

Linda wyglądała w telewizji jeszcze lepiej niż na zdjęciu. Miała na sobie obcisły dres i uśmiechała się promiennie.

Słyszała słowa reportera: „O ile mi wiadomo, przyleciała pani tu dzisiaj spotkać się z Jeremym. Dziękuję, że wyraziła pani zgodę na udział w naszym programie". Linda skinęła głową i rzuciła rozradowane spojrzenie Jeremy'emu. „Proszę mi zatem powiedzieć, Lindo..." - ciągnął reporter.

Serce Emily zaczęło walić tak głośno, że nie słyszała już nic z telewizora. Wpatrywała się w ekran, gdzie kolejno ukazywało się to jedno z nich, to drugie w pogodnej rozmowie z reporterem. Zaczęła drżeć cała, jakby ogarnęła ją nagła gorączka.

Dlaczego Jeremy nie wspomniał jej o tej rozmowie? Dlaczego nie powiedział, że przyleciała do niego Linda? Czy ona chce odnowić tamten związek? Nie da się zaprzeczyć, że między nimi istnieje szczególna więź. Widać ją było choćby w sposobie, w jaki się ze sobą przywitali, jak odwzajemnił jej uśmiech i uścisnął jej dłoń.

Emily czuła się oszukana, zdradzona, pozostawiona samej sobie.

Kiedy zaczęła się druga część koncertu, wstała i wyłączyła telewizor. Dość tego. Nie mogła już tego wytrzymać, z każdym uderzeniem serca krew waliła jej do głowy. Poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.

Straciła poczucie czasu. Umysł miała jak sparaliżowany. Siedziała przy stole i popijała herbatę. Musiała minąć pewnie godzina, kiedy zadzwonił telefon. Automatycznie podniosła słuchawkę.

- Spałaś? - usłyszała głos Jeremy'ego.

Nie miała ochoty na rozmowę z nim. Mój Boże, nie mógł wybrać gorszego momentu.

- Nie, nie spałam.

- Ale poznaję po głosie, że jesteś zmęczona. Tak?

- Tak, to chyba właściwe słowo.

Czuła się otępiała, a najchętniej nie odczuwałaby w ogóle niczego. Już nigdy więcej. Odczuwanie przynosi tylko ból, a w tej chwili nie poradziłaby sobie z cierpieniem. Gdyby wyspała się i odpoczęła, doszłaby jakoś do siebie. Ale nie teraz.

- Jutro mam ostatni koncert, a potem wracam do domu i robię sobie kilka tygodni wolnego.

- Rozumiem cię. Musisz tęsknić za Michelle.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Czy oglądałaś mój występ?

- Tak... widziałam.

- No i co sądzisz?

- O występie czy o Lindzie?

Przez chwilę panowało milczenie.

- A o co ci chodzi z Lindą?

- Nie mówiłeś mi, że Linda przyjechała się z tobą zobaczyć.

Kolejna pauza.

- Nie, chyba rzeczywiście nie mówiłem.

- Rozumiem. Przecież ona jest matką Michelle, była twoją żoną, więc...

- Więc co?

- Nic, po prostu zaskoczyło mnie to, że pojawiła się obok ciebie.

- Jeśli oglądałaś program, to wiesz, po co się tam pojawiła. Była bardzo szczera, co było dla mnie niespodzianką.

Ale Emily nie słyszała przecież Lindy - tylko na nią patrzyła, a w głowie miała to, co ta mówiła dziennikarce z magazynu. Czy Emily będzie ostatnią osobą, która dowie się tego, co wiedzą wszyscy?

- Jesteś tam, Emily?

- Tak.

- Posłuchaj. Wiem, że jest późno i nie chcę cię długo zatrzymywać. Co ty na to, żebyśmy się spotkali w ten weekend w Vegas? Ja zaraz tam wrócę. Musimy zaplanować pewne rzeczy.

- Jakie na przykład?

- Emily, przestań! Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się tak, jakbyśmy nie umówili się, że nasze zaręczyny zostaną ogłoszone, kiedy tylko skończę koncerty. Jutro mam ostatni występ i moja cierpliwość się kończy.

- Tak, rozumiem cię. Ale wiesz, Jeremy, ja teraz nie mogę się na to zdecydować. Zadzwoń do mnie z Las Vegas, wtedy porozmawiamy.

- Ależ Emily!

- Pozdrów ode mnie Michelle i uściskaj ją mocno. Porozmawiamy za kilka dni.

- Co ty mówisz? Nie zostawiaj mnie w ten sposób. Powiedz mi, co cię gnębi?

- Nie mogę, Jeremy. Naprawdę, nie teraz. Dajmy sobie kilka dni. Muszę już kończyć.

Usłyszała jeszcze, jak zawołał „Emily!" i odłożyła słuchawkę.

Powoli umyła filiżankę, zgasiła światło i poszła do sypialni. Plakat z Jeremym wisiał jak zawsze na ścianie. Stanęła naprzeciwko i przyjrzała się mężczyźnie, którego kocha.

Problem jest nie z Jeremym, ale z nią samą - wiedziała o tym dobrze. Nie potrafi naprawdę i głęboko uwierzyć w to, że Jeremy ją kocha i chce się z nią ożenić.

Jak czuła się dziewczyna z bajki o Kopciuszku, kiedy książę odszukał ją i zaczął namawiać, żeby pojechała z nim do jego pałacu, gdzie będą żyli długo i szczęśliwie? Czy miała jakieś wątpliwości, że potrafi dać mu szczęście? Czy zastanawiała się nad tym, czy on ją naprawdę kocha, czy tylko stanowi dla niego wyzwanie, z którym on musi się zmierzyć?

Emily parsknęła śmiechem, w którym nie było radości. Jakież wyzwanie mogła stanowić dla Jeremy'ego? Zakochała się w nim na zabój od pierwszej chwili, gdy go ujrzała.

Linda nie poradziła sobie z tym związkiem, więc dlaczego akurat jej miałoby się udać? Skąd niby ma mieć mądrość i rozsądek, potrzebne do zbudowania trwałego, harmonijnego małżeństwa.

Zawsze była samotniczką. Nawiązywanie kontaktu z innymi przychodziło jej z trudnością. W jakiś dziwny sposób Jeremy potrafił wyciągnąć ją z tej skorupy. Ośmieliła się wyjrzeć na zewnątrz, poczuła się bezpieczna... i zakochała się. Ale co ma sama do zaofiarowania?

Nie przychodziło jej do głowy nic, czym przewyższałaby tysiące innych wielbicielek. Kocha go, ale czy z miłości można zbudować most, który połączyłby dwie osobowości tak odmienne, dwa tak różne styl bycia?

Wolała nie zastanawiać się nad odpowiedzią.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Nazajutrz w pracy Emily rutynowo wykonywała wszystkie czynności, ale później nie potrafiłaby powiedzieć, co robiła. Ludzie coś do niej mówili, ona im odpowiadała, i to pewnie do rzeczy, skoro dalej załatwiali z nią swoje sprawy.

Ktoś mimochodem wspomniał o występie Jeremy'ego w telewizji, ale ona nie podjęła tematu. Jak to dobrze, że nikt nie wie, iż Jeremy proponował jej małżeństwo. Jak mogłaby teraz patrzeć w oczy ludziom, wiedzącym, że mają do czynienia z naiwną, która serio potraktowała jego słowa.

Ależ oczywiście, on to mówił poważnie - odezwał się w niej wewnętrzny głos. Jeremy jest uczciwy.

Może tak, może wtedy, kiedy przeżywał całe to zamieszanie z Lindą. Ale teraz Linda ma się dużo lepiej. Jeremy musi brać pod uwagę nie tylko moje uczucia, powiedziała sama do siebie. A nawet jeśli chciałby się z nią ożenić, to jak Emily ma radzić sobie z tym, że Linda ma prawo być częścią jego życia, bo jest matką Michelle?

Uświadomiła sobie, że jest zazdrosna o inną kobietę, i to ją wprawiło w złość. Ale przynajmniej uczciwie zdała sobie sprawę z własnych reakcji. Wszystkie jej wymówki i odkładanie na później decyzji o ślubie brały się stąd, że czuła zagrożenie, wynikające ze związku Jeremy'ego i Lindy.

Dopóki nie upora się z emocjami, nie może pozwolić sobie na żadne plany dotyczące zamążpójścia. Chodzi tu nie tylko o jej przyszłe szczęście, ale także o los Jeremy'ego i Michelle. Mała kocha przecież matkę. Nawet jeśli Jeremy zachowa prawo do opieki nad dzieckiem, Linda będzie mieć swój udział w życiu Michelle. I jeżeli Emily się z tym faktem nie pogodzi, to jej dalszy związek z Jeremym nie ma sensu.

Jedna z jej koleżanek biurowych musiała tego dnia zwolnić się wcześniej, by pójść do dentysty. Emily była w gruncie rzeczy zadowolona, dawało jej to bowiem powód, by zostać dłużej w pracy i dokończyć sprawozdanie. Praca nad liczbami nadal stanowiła jej ucieczkę. Liczby są takie dokładne, zawsze można na nich polegać. Nie musiała się obawiać wahań nastroju ani przypływów emocji, nad którymi nie umiałaby zapanować.

Na chwilę mogła zapomnieć o tym, jak niepewna! stała się ostatnio jej sytuacja, oraz o tym, że oczekuje ją podjęcie decyzji, której nie może już dłużej odkładać. Praca stała się dla niej ucieczką.

Kiedy wróciła do domu w kilka godzin później, padała z nóg ze zmęczenia. Zapaliła światło w kuchni i zamarła.

Przy stole siedział Jeremy.

Nie teraz! Jeszcze nie dzisiaj! Muszę się pozbierać! - paniczne myśli przebiegały jej przez głowę.

Stała jak wryta i patrzyła na Jeremy'ego, który podniósł się z krzesła i patrzył na nią niepewnie.

- Jak tu wszedłeś? - To były jej pierwsze słowa i Emily natychmiast pożałowała, że nie powiedziała czegoś bardziej przyjaznego. Tak naprawdę to chciała przecież rzucić się mu na szyję i powiedzieć, jak bardzo go kocha, jak za nim tęskniła, jak bardzo chce zostać jego żoną.

- Terri mnie wpuściła. Chyba się mnie nie przestraszyłaś? Wynająłem samolot i przyleciałem tu zaraz po koncercie. Tak mi było dobrze, kiedy siedziałem tu przez chwilę sam jeden, po ciemku i czekałem aż wrócisz.

- Och! - Tylko tyle potrafiła powiedzieć. Wyglądał na równie zmęczonego, jak i ona. - Zrobię kawę - powiedziała, podchodząc do szafki.

- Emily...

- Tak? - odezwała się, nie patrząc na niego.

- O co ci chodziło wczoraj, kiedy rozmawialiśmy przez telefon? Bardzo się przestraszyłem.

- Zupełnie niepotrzebnie.

Podszedł do niej i obrócił ją ku sobie.

- Czy nie powiesz mi nawet, że miło ci jest mnie widzieć?

Zamknęła oczy, starając się powstrzymać łzy, i po chwili otworzyła je.

- Nawet bardzo mi miło. Myślałam, że polecisz prosto do Vegas.

- Miałem taki zamiar, bo myślałem, że tam się spotkamy. Ale ponieważ się nie zgodziłaś, przyleciałem tutaj.

- Michelle czeka na ciebie.

- Wiem, nie musisz mi przypominać - powiedział, zaciskając rękę na jej ramieniu. - Ale ja też mam swoje potrzeby, a ty jesteś jedną z nich. Jeśli coś cię gnębi, chcę, żebyś mi o tym natychmiast powiedziała. Muszę o tym wiedzieć.

- Bardzo się zdenerwowałam, widząc Lindę razem z tobą.

- Tak przypuszczałem.

- I wciąż jeszcze nie mogę sobie z tym poradzić, jak mam się odnosić do waszego związku.

- Nic, co jest między mną i Lindą, nie dotyczy ciebie.

- Ale sam mówisz, że jednak coś jest!

- Oczywiście, jest przecież Michelle. Ona jest bardzo ważna dla nas obojga. Chyba to rozumiesz? - mówił. Puścił jej rękę i zaczął chodzić po kuchni. - A może zresztą nie rozumiesz, bo sama nie wiesz, co to znaczy mieć dziecko.

- Tak, jeszcze tego nie wiem.

- Ale to nie jest powód, żebyś była zazdrosna o Lindę. Mówiłem ci, że to już dawno minęło.

- Łatwo ci powiedzieć. Tak czy owak, nie potrafię teraz zapanować nad uczuciami. To silniejsze ode mnie.

- Czy pozwolisz, żeby to miało nas rozdzielić? Nie chcesz nawet spróbować tego w sobie pokonać? Czy chcesz wrócić do swego małego świata, w którym nikt niczego od ciebie nie wymaga?

- Jeszcze nie wiem.

- Emily, na Boga! Nie rób tego nam obojgu. Wiem, że mnie kochasz, i nie chcę, żeby przez twoje obawy i lęki popsuło się to, co jest między nami.

- Szczerze mówiąc, Jeremy, nie mam siły teraz o tym mówić. Miałam okropnie męczący dzień w pracy i nie potrafię dyskutować o tym, co czuję i dlaczego.

- Czy myślisz, że tylko ty intensywnie pracujesz? Ja już zapomniałem, kiedy w ogóle byłem w łóżku!

- I z kim - wyrwało się jej, aż odruchowo zamknęła sobie ręką usta, przerażona tym, co powiedziała.

Patrzył na nią tak, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.

- Czy ty tak naprawdę myślisz? A więc tu jest pies pogrzebany. Jestem piosenkarzem, a ty oceniasz mnie zgodnie z reputacją, jaką ma ta profesja.

- Ja już naprawdę nie wiem, co mam myśleć, Jeremy. Kiedyś myślałam, że po prostu wygrałam w konkursie wycieczkę do Las Vegas. Nie wiedziałam, że to przewróci mi życie do góry nogami, że zwiążę się z kimś, kto...

- Kto? Dokończ, proszę.

- Kto jest taki sławny, którego byle zdanie się cytuje, którego była żona jest sławna, bo jest jego byłą żoną. Nie wiem już sama, kim jestem. Tutaj przynajmniej znałam samą siebie. Kiedy cię poślubię, to nie będę już wiedziała, kim jestem ani co robię.

Rozpłakała się i natychmiast poczuła za to pretensję do samej siebie. Nie cierpiała płaczu - ani u innych, ani u siebie. Uważała się za silną i niezależną. Łzy były dla niej oznaką bezradności.

- Nie znoszę płaczu - mruknęła, ocierając oczy.

- To nie tylko to, Emily. Nie znosisz uczuć. Nie chcesz przyznać, że jesteś ludzką istotą, jak wszyscy. Chcesz, żeby wszystko pasowało do zgrabnych szufladek. Niestety, uczucia nie dadzą się tak traktować.

Jeremy obrócił się na pięcie i podszedł do drzwi.

- Masz rację, powinienem był lecieć prosto do Vegas. Nawet o piątej rano Michelle zrozumiałaby, że ją kocham. Miłość nie stawia warunków, nie robi zastrzeżeń. Dla Michelle liczy się tylko to, że ją kocham i że jestem przy niej. Mogłabyś brać u niej lekcje - powiedział i wyszedł.

Emily stała przez dłuższą chwilę bez ruchu. Odszedł. Przyjechał po dwóch miesiącach, a ona nie pocałowała go, nie objęła, nie okazała radości z tego, że go widzi.

Wynajął samochód, wyczarterował samolot, a wszystko tylko po to, by ją zobaczyć. A ona potraktowała go jak nieproszonego domokrążcę.

Łzy popłynęły strumieniami po jej policzkach, ale tym razem było jej wszystko jedno. Oczywiście, że on miał rację. Tak, ona boi się uczuć. Boi się zostać zraniona, woli więc nie ryzykować żadnych uczuć. Pokochała go za jego dobroć, ciepło, bezinteresowność. Za jego zrozumienie dla córki i jej emocji. Kochała go nawet za to, że nie zrywał więzi z Lindą, nie przez wzgląd na siebie samego, ani nawet na nią, ale wiedząc, że wymaga tego dobro małej.

Emily zrozumiała, jakim była tchórzem. Nie zasługuje na miłość Jeremy'ego, ale pragnie, by dowiedział się, że chciałaby nauczyć się tej absolutnej, nie stawiającej warunków miłości, o jakiej mówił.

To dałoby jej szansę.

Pomimo późnej pory zadzwoniła na lotnisko i zarezerwowała miejsce na lot do Las Vegas nazajutrz rano. Musi spotkać się z Jeremym i prosić go o wybaczenie. Może jej nie daruje, ale ona nie wybaczy sobie, jeśli nie poprosi go o to osobiście.

Resztę nocy spędziła na pakowaniu, napisała też liścik do swego biura i położyła się na łóżku, patrząc w sufit. Widziała, jaki zły był Jeremy, kiedy wchodził. Może do jej przyjazdu mu to przejdzie i będą mogli porozmawiać.

Gdy wreszcie zasnęła, pojawiły się obrazy pełne zamętu. Śniło jej się, że musi się gdzieś spieszyć, ale nie może się poruszyć. Ogarnęła ją panika - musi już tam być, musi wyjaśnić...

Z koszmarnego snu obudził ją dzwonek telefonu. Sięgając po słuchawkę dostrzegła, że jest szósta rano. Budzik zadzwoniłby i tak za kilka minut.

- Halo?

- Emily? O mój Boże, Emily!

Usiadła w łóżku. Z trudnością rozpoznała głos Terri

- Terri? Co się stało? Coś z Mike'iem? Może Patti?

- Nie, to Jeremy! On... o mój Boże...

- Jeremy! - krzyknęła. Znów napłynęły najgorsze przeczucia, tak jakby senny koszmar wcale się nie skończył. - Co mu jest?

- Samolot, którym leciał, rozbił się gdzieś koło Las Vegas. Dopiero co usłyszałam to przez radio. Robiłam właśnie śniadanie Mike'owi...

A więc koszmarny sen stał się rzeczywistością.

- Czy on żyje? - spytała nieswoim głosem.

- Nic nie mówili, nie było żadnych szczegółów. Ale rozumiesz, tak rzadko ktoś wychodzi cało z katastrofy lotniczej.

Emily potrafiła myśleć tylko o tym, że właśnie miała lecieć do Las Vegas, by mu wszystko wytłumaczyć. Wytłumaczyć - co? Jakie to ma teraz znaczenie?

- Emily?

- Tak.

- Co masz zamiar teraz zrobić?

- Nie wiem. Miałam tam właśnie lecieć, ale...

- Leć, przynajmniej będziesz na miejscu.

- Ale w takiej sytuacji... sama nie wiem, co robić.

- Ciekawa jestem, co powiedzieli tej małej?

Michelle! Przecież ona z telewizji dowiedziała się, że jej matka próbowała popełnić samobójstwo. Czy w ten sam sposób dowie się o śmierci ojca?

- Muszę tam być.

- No właśnie. Zawiozę cię na lotnisko.

Obie płakały, ale starały się zapanować nad emocjami,

- Dziękuję ci.

Odłożyła słuchawkę i podeszła do szafy z ubraniami. On żyje, myślała. Wiem, że żyje. Wiedziałabym, gdyby zginął. Coś we mnie by umarło, gdyby go już nie było. Wiem, że ocalał. Doniesienia są przesadzone. Samolot miał przymusowe lądowanie, nic poważnego. Dziennikarze zawsze przesadzają. Boże, proszę, niech to właśnie tak będzie, niech on ocaleje!

Emily ubrała się automatycznie i wyszła z torbą przed drzwi wejściowe. Nie będzie rozmyślać o ewentualnościach - poleci tam, by być blisko Jeremy'ego, nawet jeśli ma to być po raz ostatni.

Po przylocie do Las Vegas nie wiedziała z początku, co ma robić. Kupiła na lotnisku gazetę, licząc na nowe szczegóły. Przeczytała ją czekając na swój bagaż.

Nagłówek brzmiał poważnie. Na parę mil przed Las Vegas w samolocie pojawiły się problemy z silnikiem. Konieczne było przymusowe lądowanie. Pilot i Jeremy wymienieni byli jako osoby znajdujące się w szpitalu w stanie krytycznym.

A więc żyje. Bogu dzięki! Przeżył katastrofę.

Jest w szpitalu. A więc musi jechać właśnie tam. Chwyciła torbę i pobiegła do taksówki.

Kiedy ujrzała tłum kłębiący się przed szpitalnym wejściem, załamała się. Oczywiście, nie tylko ona chce się dowiedzieć, w jakim stanie jest Jeremy. Czemu nie przyszło jej to wcześniej do głowy? Nikt nie uwierzy jej wyjaśnieniom, kim jest. Co za ironia losu, że sama do tego doprowadziła, myśląc tylko o tym, by zachować prywatność. I to teraz, gdy musi się z nim widzieć!

- Emily! Jak dobrze, że jesteś!

Odwróciła się. Przez ulicę biegła do niej Cynthia.

- Och, Cynthio! Jak on się czuje?

- Właśnie jest po operacji. Nikogo nie wpuszczają, ale tata jest tam i czeka na informacje. Chodź, pokażę ci, gdzie jest poczekalnia.

- A co z Michelle?

- Nic jej nie mówiliśmy. Przynajmniej tym razem postaraliśmy się, żeby nie dowiedziała się o tym przypadkowo - mówiła, ściskając Emily za ramię. - Wiedziałam, że przylecisz tu, jak tylko się dowiesz. Tata próbował dzwonić do ciebie, ale nikt nie odpowiadał.

Weszły bocznym wejściem, położonym daleko od oblężonego westybulu. Cynthia zaprowadziła Emily korytarzami do poczekalni.

Na ich widok Henry poderwał się z miejsca.

- Dobrze, że jesteś, Emily. Dzwonię do ciebie od rana, ale nikt nie odpowiada.

- Usłyszałam o wszystkim w dzienniku. Co z Jeremym?

- Lekarz mówi, że dobrze zniósł operację. Ma trochę obrażeń wewnętrznych, złamany obojczyk i lewą rękę, ale jeśli nie pojawią się komplikacje, to będzie zdrów.

- A pilot?

Henry pokręcił głową.

- Niestety, nie miał tyle szczęścia. Świetnie wykonał swoją robotę, ale mieli bardzo trudne lądowanie. Nie miał żadnych szans.

Henry poprowadził ją ku krzesłom i sam usiadł obok.

- Na razie nikogo nie wpuszczają.

- Wiem, Cynthia mi powiedziała.

- Idź do domu i trochę odpocznij. Kiedy on się zacznie ruszać, będziesz miała pełne ręce roboty - powiedział z uśmiechem. - Dobrze, że tu jesteś, Emily. Napatrzyłaś się ostatnio na rozgorączkowanego Jeremy'ego. Będę się cieszył, kiedy wreszcie zobaczę was na ślubnym kobiercu. Może on wtedy będzie się mógł trochę skupić na swojej pracy.

Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie miała pewności, w jakim punkcie jest jej związek z Jeremym, ale to było teraz mniej ważne niż jego wyzdrowienie. Niechby nawet nie chciał jej widzieć, byle tylko był cały i zdrów.

A ona poczeka.

- To był dla mnie szok - mówił Henry. - Nie spodziewałem się go przed końcem tygodnia. Powiedział, że poleci do Little Rock i przywiezie ciebie.

Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów.

- Mój Boże! Przecież miałaś być razem z nim w tym samolocie! Co się stało, Emily?

- Posprzeczaliśmy się. Teraz wydaje mi się to takie nieistotne, Henry. Nie wiedziałam, że przyjechał, żeby mnie zabrać ze sobą. Wyszedł i tyle.

Henry pokręcił głową.

- Ostatnio żył w ogromny napięciu. Starał się zmienić swój rozkład zajęć tak, by mieć jak najwięcej czasu dla ciebie. A do tego strasznie dużo kosztowała go cała ta historia z Lindą.

- Wiem.

- Jak na to, co się tu działo, Michelle ma się bardzo dobrze. Powiedzieliśmy jej, że samolot Jeremy'ego się spóźni i że musi trochę poczekać. Była zawiedziona, ale przynajmniej nie dowiedziała się o katastrofie. Może nie będziemy musieli jej o tym mówić.

Siedzieli obok siebie, a Emily trapiły wyrzuty sumienia, że ofiarą jej rozterek padł Jeremy. Zastanawiała się, czy on jej to kiedyś wybaczy.

Cynthia zawiozła Emily do domu Jeremy'ego. Przywitała ją tam Peggy, gospodyni, którą pamiętała jeszcze z pierwszej wizyty. W tej chwili korytarzem nadbiegła Michelle.

- Emily! - zawołała i objęła ją wpół.

- Cześć, kochanie.

- Taty nie ma jeszcze w domu. Tak się cieszę, że przyjechałaś. Zrobimy mu niespodziankę, kiedy wróci, prawda?

- Świetny pomysł - odparła i weszła do salonu.

- Obiad podany, panno Hartman - oznajmiła Peggy. - Zajmę się bagażem, a pani mogłaby dopilnować, żeby Michelle coś zjadła. Jest zbyt podniecona.

Popatrzyły na siebie i Emily zrozumiała, jak trudno jest Peggy zachować spokój dla dobra małej.

- Proszę zostawić torbę, sama ją rozpakuję.

- Będziesz spać ze mną, dobrze? - prosiła Michelle, kiedy usiadły do stołu.

- Dobrze.

- Matylda bardzo się ucieszy, że jesteś. Cały czas mówiła o tobie.

- Naprawdę?

- Tak. Stale opowiadała, że bierzecie z tatą ślub. Czy to prawda?

- No cóż...

- Tata mówi, że tak... któregoś dnia. Ale nie mówi kiedy.

- Rozumiem.

- Ale jak przyjedzie, to go poproś, żeby już wybrał ten dzień, bo chciałabym nareszcie wiedzieć. Mam bardzo ładną sukienkę. Matylda też ma nową suknię. No bo przecież nie może pójść na wesele w dresie. To by było śmieszne.

- No tak.

- Więc Peggy uszyła jej piękną suknię. Chcesz zobaczyć?

- Najpierw zjedzmy, dobrze?

- Dobrze. Teraz, jak już tu jesteś, mamy dużo czasu dla siebie, prawda?

- Oczywiście - odpowiedziała.

W kilka godzin później, gdy Emily udało się położyć małą do łóżka, zadzwoniła do szpitala. Henry nadal siedział w poczekalni. Poproszony do telefonu, miał dla niej dobre wiadomości.

- Przed godziną doktor pozwolił mi do niego zajrzeć. Jest podłączony do różnych urządzeń i wygląda na zmaltretowanego, ale lekarze zapewniają, że wszystkie wyniki ma dobre i że jest w zadowalającym stanie.

- Och, Henry! - Potrafiła powiedzieć tylko tyle.

- Wiem, kochanie, wiem. Mnie też nie jest łatwo. Pomyślałem sobie, że posiedzę tutaj na wypadek, gdyby odzyskał przytomność.

- Rozumiem cię, Henry. Ty go kochasz.

- No tak - odpowiedział zakłopotany. - Możesz to tak nazwać. A jak się czuje Michelle?

- Dobrze. Jest bardzo przejęta tym, że jestem z nią.

- Ja też się cieszę, że przyjechałaś. Jesteś właśnie taką kobietą, jakiej Jeremy'emu potrzeba.

- Mam nadzieję. Ale tak się zbłaźniłam!

- Nie ty jedna! Nikt z nas nie jest tak doskonały, by umieć przejść przez życie nie popełniając błędów. Jeremy nie oczekuje ideału.

- Dzięki Bogu - mruknęła. Oboje roześmieli się.

- Zadzwoń, jeśli coś się wydarzy - poprosiła.

- Dobrze. A teraz idź się wyśpij. Coś mi mówi, że jutro będziesz siedzieć tutaj i trzymać go za rękę.

Oby to było rzeczywiście takie proste.

Nazajutrz rano po śniadaniu poszła poszukać Michelle. Znalazła ją siedzącą przed telewizorem i oglądającą nagranie wideo z koncertu Jeremy'ego.

- Cześć, Emily. Chcesz popatrzeć, jak tata śpiewa? Mama też tu jest.

Emily usiadła obok Michelle i objęła ją ramieniem.

- Często to oglądasz? - spytała.

- Tak. Lubię patrzeć, jak się mama śmieje. Popatrz, jest taka wesoła.

Emily jeszcze raz obejrzała wywiad, tym razem znacznie spokojniej niż za pierwszym razem. Słuchała też, co Linda mówi. Z radosnym uśmiechem Linda wyjaśniała, iż przyleciała spotkać się z Jeremym, by powiedzieć mu, że wychodzi za mąż. Jej wybrańcem jest przyjaciel Jeremy'ego, z którym on sam ją poznał. Mężczyzna ten spędził przy niej sporo czasu w klinice rehabilitacyjnej. Było oczywiste, że Jeremy cieszy się z ich szczęścia.

Linda wyjaśniła też, że Jeremy zgodził się, by wystąpiła w tym programie i opowiedziała o swoich przejściach i o pomocy, jaką otrzymała dzięki programowi rehabilitacyjnemu. Mógł jej odmówić, był to bowiem jego program i jego czas antenowy. On jednak zrozumiał, że Linda chce wszystkim potrzebującym powiedzieć, co mogą zrobić, kiedy dotkną ich kłopoty, których nie da się pokonać w pojedynkę.

Patrząc obiektywnie Emily dostrzegła, że Jeremy był dumny z Lindy, która z takim uporem walczyła o powrót do normalności. Nie było w tym jednak nic poza naturalną życzliwością i przyjaźnią.

Jaka była niemądra, reagując za pierwszym razem z taką zazdrością! Nic dziwnego, że Jeremy'ego tak to zdenerwowało.

Emily zaczęła oglądać drugą część koncertu. Energia, jaką emanował na scenie Jeremy, udzielała się tłumowi widzów, którzy bez skrępowania wyrażali swoje uwielbienie dla niego. Znała to uczucie. Po raz pierwszy była teraz w stanie zrozumieć, jak można na koncercie krzyczeć z miłości i podziwu dla artysty.

Kiedy już cichły ostatnie owacje i prośby o bisy Jeremy wrócił na scenę zza kulis i usiadł przy fortepianie.

- Tej piosenki - zaczął - nie ma na mojej ostatniej płycie. Szczerze mówiąc, dopiero co ją napisałem, tak że zespół nie dostał jeszcze nut. Jeśli więc nie macie nic przeciwko temu, to sam będę sobie akompaniował - powiedział, a tłum w tym momencie omal nie oszalał. - Posłuchajcie.

Akordy, od których zaczął, były spokojne. W olbrzymiej sali momentalnie zapanowała atmosfera intymności. Było tak cicho, że można by sądzić, iż widzowie zapomnieli o oddychaniu.

Kiedy zaczął śpiewać, Emily również wstrzymała oddech. Śpiewał o niej. Opisywał, jak wiele znaczy dla niego to, że pojawiła się w jego życiu, o czym marzy, odkąd ją poznał i pokochał, że ma nadzieję, iż ona wreszcie zrozumie, kim naprawdę jest dla niego. Piosenka kończyła się słowami: „Daję ci moją miłość... całym sercem".

Melodia miała intensywność, która w słuchającym wywoływała uniesienie, a słowa w naturalny sposób zgadzały się z muzyką. Kiedy rozbrzmiały ostatnie akordy, przez kilka chwil panowała absolutna cisza, a potem na nowo wybuchły szalone owacje.

Jeremy wstał od fortepianu i podniósł rękę. Kamera zrobiła zbliżenie jego twarzy. Był uradowany reakcją publiczności. Emily nie widziała go jeszcze tak promieniującego szczęściem.

Michelle ześlizgnęła się z sofy i wyłączyła magnetowid.

- To już koniec. Podobało ci się, Emily?

Teraz zrozumiała, jak okropnym błędem było to, co zrobiła, czy raczej czego nie zrobiła. Powiedziała Jeremy'emu, że widziała koncert, a nic nie wspomniała o tej piosence.

Nic dziwnego, że odebrał to tak, jakby go nie kochała. Bo przecież napisał najpiękniejszą piosenkę o miłości, jaką słyszała - melodię tę ludzie będą nucić jeszcze przez lata - ofiarował jej swoją miłość na oczach milionów. A ona nie zareagowała na to ani słowem.

Minęły jeszcze dwa dni, zanim lekarze wyrazili zgodę na odwiedziny u Jeremy'ego. Kiedy Henry wspomniał mu, że Emily jest na miejscu, że przyleciała w parę godzin po wypadku - poprosił, by przyszła.

Nie była pewna, czy potrafi zachować się odpowiednio podczas tego spotkania, nie wiedziała bowiem, jak potraktuje jej obecność. Czy będzie pamiętał ostatnie słowa, jakie sobie powiedzieli? Czy ucieszy się, że przyjechała? Nigdy jeszcze nie czekała na spotkanie z tak mieszanymi uczuciami.

Henry pokazał jej drogę do pokoju Jeremy'ego, sam zaś wybrał się na kilka godzin do domu. Dotychczas dzień i noc przesiadywał w szpitalu, aż któryś z lekarzy powiedział mu, że swoją obecnością nie wpłynie na poprawę stanu Jeremy'ego.

Emily pchnęła drzwi i znalazła się w pokoju, w którym panowała cisza. W wielu miejscach były porozstawiane kwiaty, a Henry mówił jej, że to tylko niektóre spośród mnóstwa bukietów, jakie przysłano do szpitala na wiadomość o katastrofie. Każdy pacjent, w szpitalu dostał przynajmniej po jednym.

Stanęła w nogach łóżka i spojrzała na Jeremy'ego. Pół twarzy miał obandażowane, druga połowa była sina i opuchnięta. Jedno ramię miał w gipsie, także klatkę piersiową spowijały bandaże.

Ale żył. Widziała, jak unosi mu się pierś. Leżał zwrócony twarzą do okna i łagodne światło dodawało jego twarzy trochę życia. Oczy miał podkrążone, a Emily przypomniała sobie, jak mówił jej, że wróci do Las Vegas i będzie spał przez tydzień. Teraz ma na to dość czasu.

Podeszła do niego i ujęła go za rękę. Podniosła ją do ust i ucałowała.

Otworzył oczy i przez chwilę patrzył na nią nieprzytomnie, a potem powiódł językiem po suchych wargach.

- Emily, to ty?

- Tak, Jeremy, jestem przy tobie - odpowiedziała łamiącym się głosem.

Przez chwilę miał zamknięte oczy.

- Myślałem, że mi się śni - powiedział.

- Nareszcie słyszałam tę piosenkę, którą dla mnie napisałeś. Przegapiłam ją, kiedy za pierwszym razem oglądałam twój koncert.

Oczyma poszukał jej oczu, jakby próbując odczytać w nich jeszcze jakąś wiadomość, ale nie wymówił ani słowa.

- Jest bardzo piękna. Jeremy, ty tak cudownie umiesz wyrazić siebie - słowem, muzyką i wszystkim.

- Myślałem, że byłaś zła - powiedział wreszcie ledwie dosłyszalnym szeptem.

- Za co?

- Za tę piosenkę. Że publicznie wyraziłem swoje uczucia. Myślałem, że pogniewałaś się na mnie za to.

- Ależ skądże. Kiedy u mnie byłeś, nie miałam o niej w ogóle pojęcia. A teraz czuję się wręcz zaszczycona.

Usta ułożyły mu się w coś w rodzaju półuśmiechu.

- Miałaś rację. Ja przeżywam swoje życie na scenie.

- To mi nie przeszkadza. Gotowa jestem krzyczeć na cały świat, że kocha mnie Jeremy Jones.

Zamknął oczy, tak jakby jej słowa sprawiły mu ból. Stała, nie wiedząc co ma robić. Wciąż trzymała go za rękę.

- Dotychczas wolałaś nie krzyczeć - powiedział wreszcie.

- Nie robię tego teraz, bo by mnie pielęgniarka stąd wyrzuciła.

Otworzył oczy, a ona ujrzała, że jest w nich teraz trochę więcej blasku.

- Kocham cię, Jeremy. Kochałam ciebie, odkąd tylko cię zobaczyłam i nie potrafiłabym już dłużej tego ukrywać.

- A ja o mało w to nie zwątpiłem - wyszeptał.

- Jeżeli jeszcze nie masz mnie dość, to z wielką radością wyjdę za ciebie. Gotowa jestem nawet sama ogłosić to w głównym wydaniu telewizyjnych wiadomości.

- Chętnie bym to zobaczył - powiedział, a oczy mu zabłysły.

Pochyliła się, by go pocałować.

- No to musisz się pospieszyć i wyjść stąd jak najszybciej.

Nic nie powiedział, ale tym razem jego milczenie nie zaniepokoiło jej. Oczy mówiły wystarczająco wiele.

- Wiem od Henry'ego, że Michelle dotrzymuje ci towarzystwa - powiedział.

- Tak, cały czas. Ma już nową sukienkę, którą włoży na nasz ślub. Zresztą Matylda też.

Uśmiechnął się z taką czułością, że myślała, iż serce w niej stopnieje.

- Cieszę się, że niektórzy nie stracili nadziei.

- Ja też, kochany. Kłopot ze mną polega na tym, że nie potrafię tak do końca uwierzyć, że bajka może stać się rzeczywistością.

- Ale teraz już chyba wierzysz?

- No tak. Jak tylko wyzdrowiejesz, urządzimy takie huczne wesele, jak to sobie teraz Michelle wyobraża. A potem będziemy żyli długo i szczęśliwie!

Powoli zacisnął rękę na jej dłoni.

- Kocham cię, Emily. Bardzo cię kocham.

Widziała, jaki jest zmęczony, i zrozumiała, że musi stąd odejść, choćby na krótko. Ale gdy wreszcie on stąd wyjdzie, to nigdy go już nie opuści.

- Ja też cię kocham, Jeremy. Całym sercem.

EPILOG

Jeremy i Emily zajęli swoje miejsca w ostatniej chwili przed rozpoczęciem uroczystości rozdania Oskarów. Kątem oka patrzyła na niego, starając się powstrzymać uśmiech.

Przez dziesięć lat małżeństwa nie widziała go tak zdenerwowanego. Ale przecież to jego pierwsza nominacja do Oskara za muzykę filmową.

Ujęła go za rękę, a on uśmiechnął się, zaciskając dłoń.

- Czy mówiłem ci już, że wyglądasz olśniewająco?

- Tak, coś wspominałeś, ale mogę tego słuchać stale - odpowiedziała z uśmiechem.

Po dziesięciu latach Emily przywykła do życia jak na wystawie, do tego, że światła fleszów błyskają prosto w oczy, że wszędzie widzi swoje zdjęcia z Jeremym czy tego chce, czy nie.

- Ale tłum - mruknął, rozglądając się po sali.

- Tak jak lubisz najbardziej - powiedziała.

- No właśnie, ty mnie dobrze rozumiesz - przytaknął. - A co z Michelle? - spytał, patrząc za siebie.

- Poszła poprawić jeszcze fryzurę i makijaż. Wie, że kiedy już obok ciebie usiądzie, to skierują się na nas wszystkie kamery.

- No to dlaczego ty wcale nie jesteś zdenerwowana?

- Przyzwyczaiłam się. Zresztą, kiedy ty tu jesteś, to na mnie nikt nie zwróci uwagi.

- Czyżby? - powiedział, po czym pochylił się i pocałował ją tuż nad uchem.

Wiedział, jak to na nią działa. Znał każde miejsce jej ciała, widział, jak zaczyna żyć własnym życiem, kiedy on go dotknie. I kiedy tylko mógł, czynił z tej wiedzy użytek.

- Tato, zachowujesz się gorzej niż nastolatek, całujący się w kinie - dał się słyszeć głos Michelle, zajmującej miejsce obok ojca. - Mógłbyś przynajmniej poczekać, aż zgaśnie światło - syknęła.

Jeremy roześmiał się i objął ją ramieniem.

- Co ja bym bez ciebie zrobił? Kto by mnie uczył zachowania?

Emily zauważyła, że Michelle wygląda znakomicie, jak na swoje piętnaście lat - poważnie. Miała na sobie suknię z błękitnego jedwabiu, od której odbijały jej jasnobrązowe włosy i ciemne oczy. Fason był prosty, lecz bardzo elegancki, a Michelle miała idealną do tej sukni figurę.

Emily, wygodnie usadowiona w fotelu, położyła rękę na udzie Jeremy'ego i dyskretnie go pogłaskała.

- Przestań, kochanie - szepnął, nachylając się ku niej - bo skompromituję nas oboje, wszystko jedno czy światła będą zapalone, czy zgaszone.

Z udawaną skromnością przeniosła dłoń na jego ramię i uśmiechnęła się niewinnie.

- Chciałam tylko na chwilę odciągnąć twoją uwagę od sali.

- Nawet nie wiesz, jak dobrze ci się udało.

Życie z Jeremym nigdy nie było nudne. Od chwili ogłoszenia ich zaręczyn, wkrótce po jego wyjściu ze szpitala, aż do dzisiejszego wieczora - każdy krok Jeremy'ego był publicznym wydarzeniem.

Emily dawno już nauczyła się dawać sobie z tym radę. On jej oczywiście w tym pomagał, chronił ją przed bardziej natarczywymi reporterami i sam wkraczał do akcji, ilekroć ich pytania wyprowadzały ją z równowagi. Nauczył ją nawet przygotowywać odpowiedzi na pytania, na które nie chce odpowiadać, bo prędzej czy później i tak je ktoś postawi.

Wygrał walkę z Henrym w kwestii tras koncertowych. Wyjazdy zaczęły kojarzyć się Henry'emu z katastrofą samolotu i zgodził się, że można znaleźć inne sposoby promocji płyt.

Kupił kilkanaście akrów ziemi niedaleko Hot Springs w stanie Arkansas i zbudował piękny dom. Większość czasu spędzali tam razem. On zajęty był pisaniem muzyki, a i jej udawało się zawsze znaleźć jakieś zajęcie.

Wciąż jeszcze dwa razy w roku występował w Las Vegas, ale sprzedał już swój tamtejszy dom. Na czas pobytu w mieście wynajmowali specjalny apartament.

- Mamo!

Słysząc zniecierpliwienie w głosie Michelle, Emily zdała sobie sprawę, że ta musi ją wołać nie po raz pierwszy.

- Tak, kochanie.

- Czy naprawdę pozwoliłaś Andy'emu oglądać nas teraz w telewizji?

- A co on ci mówił?

- Powiedział, że pozwoliłaś mu nie iść do łóżka. Będzie oglądał telewizję razem z Carmen i Ryanem.

- Tak, Ryan się nimi zajmie.

- Ale Andy tak długo nie wytrzyma. Ma tylko trzy latka.

- Emily wie, ile Andy ma lat - wtrącił się Jeremy. - Kiedy była z nim w ciąży, było to okropnie upalne lato.

- Nie rozumiem, jak mogłaś im na to pozwolić, nawet jeśli tata ma dostać Oskara.

- Dlaczego mówisz „Jeśli"? - spytała Emily z uśmiechem. - Przecież na pewno wygra. Uważam, że nie stanie się nic złego, jeśli wszystkie jego dzieci to obejrzą.

- Michelle, pomyśl tylko - włączył się znów Jeremy. - Jesteśmy tu w innej strefie czasowej. Dzieci są przyzwyczajone do centralnej, a my jesteśmy w zachodniej. Kładą się o ósmej czasu centralnego, a teraz jest tam już noc. Nie zdziwiłbym się, gdyby wszystkie już spały, nawet Ryan, chociaż ma dziewięć lat.

Michelle roześmiała się.

- Co za perfidia! Pozwoliłeś im nas oglądać, bo wiedziałeś, że nie wytrzymają tak długo!

- Co w tym złego? Najwyżej do naszego powrotu będą spać w pokoju Ryana.

Michelle rozejrzała się po wypełnionej po brzegi sali. Widząc, że córka jest już myślą gdzie indziej, Jeremy pochylił się ku Emily.

- Chyba nie będę jej mówił - powiedział szeptem - że to samo robiliśmy z nią, kiedy była w wieku Carmen.

- Lepiej nie mów.

Westchnął i położył rękę na jej dłoni.

- Aż trudno uwierzyć, że wszystko to zaczęło się dziesięć lat temu.

- Właśnie. A Michelle nawet nie chciała wierzyć, że poznałam cię dzięki temu, iż wygrałam konkurs w radiu.

- Bo to rzeczywiście brzmi nieprawdopodobnie.

- Nieprawdopodobne było to, że się we mnie zakochałeś. Jestem pewna, że Henry nie uwzględnił tego planując twoją karierę.

- No tak, ale już nasze zaręczyny włączył w to bardzo sprytnie.

- A ja się tak tego bałam. Zupełnie niepotrzebnie.

- Pamiętam, że uspokajałem cię pewnie ze sto razy.

- Miałeś rację. Gdy się kogoś kocha, to zapomina się o takich obawach i wierzy się, że miłość pokona wszystkie przeszkody. To ty nauczyłeś mnie, czym jest miłość. Nigdy ci tego nie zapomnę. Chciałabym, żeby dzieci również się tego nauczyły.

Jeremy popatrzył na Michelle, która rozognionymi oczyma wpatrywała się już w scenę.

- Jeśli po niej sądzić - powiedział - to są na dobrej drodze. Mam tylko nadzieję - tu poruszył się nerwowo w fotelu - że nie będzie zbyt zawiedziona, jeśli nie zdobędę dziś Oskara.

- Jeremy, wszyscy wiemy, że jesteś zwycięzcą, nawet jeśli nie przywieziesz do domu tej statuetki.

- Dziękuję ci za te słowa, kochanie.

- A ja dziękuję ci za całą miłość, którą dałeś mi... i nam wszystkim. Nie wiedziałam, że słowa „żyli długo i szczęśliwie" mogą być takie prawdziwe.

Roześmiał się.

- Och, nasze „żyli długo i szczęśliwie" dopiero się przecież zaczyna. Obiecuję ci to - całym sercem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
040 Broadrick Annette Całym sercem
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr ?r losu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Mężczyzna z portretu
Broadrick Annette Nie proszę o miłość
Broadrick Annette Zaproszenie na ślub
Całym sercem zaufaj Chrystusowi, Religijne, Różne
Broadrick Annette Papierowe małżeństwo
Broadrick Annette Przezyj to inaczej Spotkanie w tropikach
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Przeznaczenie puka do drzwi
Psalm 150 KOCHAM CIEBIE CAŁYM SERCEM, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
Broadrick Annette Nie proszę o miłość
Broadrick Annette Zaloty po teksasku 02(1)
Broadrick Annette Nigdy nie trac nadziei
080 Broadrick Annette Dwoje w blasku świec
138 Broadrick Annette Zeke
Broadrick Annette Zaproszenie na ślub(2)
Broadrick Annette Gorąca noc
Broadrick Annette Przeżyj to inaczej 01 Spotkanie w tropikach 5
Broadrick Annette Przeżyj to inaczej 01 Spotkanie w tropikach

więcej podobnych podstron