Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr r losu

Annette Broadrick

DAR LOSU

PROLOG

Sydney, Australia, początek lutego 2004

Chcę się zwolnić - oznajmiła Jenna Craddock, patrząc na Basila Fitzgeralda, swojego szefa.

- Zwolnić się! Jak to, zwolnić się?! - Basil Fitzgerald, nie wierzył własnym uszom. Był niedźwiedziowatym star­szym panem, od czterdziestu pięciu lat szczęśliwie żona­tym z tą samą kobietą. Czasem gburowatym, oschłym i wybuchowym, ale Jenna wiedziała, że w gruncie rzeczy to człowiek o złotym sercu.

- Pracujemy razem już sześć lat. Masz tu doskonałą posadę. Dlaczego chcesz się zwolnić? Czy chodzi o pod­wyżkę? A może chcesz więcej urlopu? Jenna, powiedz mi, co się stało?!

- To nie ma nic wspólnego z pracą. Odchodzę z powo­dów osobistych.

- A więc wychodzisz za mąż, tak?

- Skądże. Harując u ciebie jak niewolnik, nie miałam czasu na randki - zażartowała. - Przenoszę się do Wielkiej Brytanii. Od dziecka zbierałam pieniądze, żeby, kiedy do­rosnę, móc tam pojechać. Chcę trochę pozwiedzać i po­znać życie.

- W porządku. Bierz urlop bezpłatny i jedź. Nie musisz się zwalniać.

- Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Zresztą, kto wie, może zostanę. Nie chcę zostawiać cię w przekonaniu, że wrócę.

- Opowiadasz bzdury. Przecież jesteś Australijką, a ja­ko cudzoziemka nie dostaniesz tam pracy.

- Prawdę mówiąc, urodziłam się w Konwalii i jestem obywatelką Wielkiej Brytanii.

- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Myślałem, że jesteś rodowitą Australijką.

Jenna uśmiechnęła się, pozostawiając tę uwagę bez ko­mentarza.

Basil zamilkł i przyglądał się jej dłuższą chwilę.

- Kiedy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie wiem o tobie zbyt wiele. W zasadzie nie wiem nic poza tym, że jesteś doskonałą asystentką. Zor­ganizowałaś moją pracę, zapanowałaś nad terminami i umiałaś przypilnować wszystkiego, co się tu działo. Od kiedy cię zatrudniłem, żona uważa, że życie ze mną stało się o wiele łatwiejsze.

- Nie martw się. Wyjeżdżam dopiero za sześć tygodni, będzie więc dostatecznie dużo czasu, żeby na moje miej­sce zatrudnić kogoś odpowiedniego.

Basil mruknął z powątpiewaniem.

Jenna uśmiechnęła się zadowolona, bo czułaby się roz­czarowana, gdyby szef uznał, że znalezienie jej następczy­ni nie będzie problemem.

- Nic złego mi się nie stanie - powiedziała łagodnie. - Będę cię informować, gdzie jestem i co robię – obiecała.

- Widzę, że bez względu na to, co powiem, i tak nie zmienisz zdania.

- Nie, nie zmienię.

- Jedź więc. Jeżeli jednak nie znajdziesz tego, czego szukasz, cokolwiek by to było, pamiętaj, że zawsze mo­żesz tu wrócić.

- Dziękuję.

- Maude będzie przekonana, że to przeze mnie.

- Nie martw się. Porozmawiam z twoją żoną. Wyjaśnię jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani z pracą. - Jenna uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Basil wpatrywał się ze smutkiem w krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała dziewczyna. Nie tylko żało­wał, że jego kancelaria adwokacka straci dobrego pracow­nika, ale było mu przykro, że Jenna opuszcza Australię.

ROZDZIAŁ 1

Koniec marca 2004

Witamy na Heathrow. Dziękujemy, że wybrali państwo British Airways. Mamy nadzieję, że lot był przyjemny i że planując kolejną podróż, ponownie wybiorą państwo na­sze linie.

Jenna była wyczerpana podróżą. Wyleciała z Sydney dwadzieścia dwie godziny temu i, poza przesiadką w Sin­gapurze, cały ten czas spędziła w powietrzu. W czasie lotu udało się jej kilka razy zdrzemnąć, ale nie miało to nic wspólnego z głębokim, regenerującym snem.

Przeszła przez odprawę celną, a potem zaczęła się za­stanawiać, w jaki sposób dostać się do hotelu, w którym zarezerwowała pokój. Nie miała pojęcia, którą godzinę wskazuje jej wewnętrzny zegar, ale w tej chwili nie zamie­rzała tym się przejmować. W Londynie była szósta rano, a ona marzyła jedynie o wygodnym łóżku.

Minęły dwa dni i dwie noce, w czasie których Jenna odpoczęła na tyle, że była już gotowa rozpocząć swoją przygodę. Mówiąc Basilowi, że chce pojeździć po Anglii i pozwiedzać, nie kłamała. Przemilczała jednak, że ma nadzieję odnaleźć rodzinę, która nadal żyła gdzieś w Kornwalii.

Jenna przez większą część życia była sama jak palec i dlatego zdecydowała się dołożyć wszelkich starań, aby odnaleźć angielskich krewnych. Oczywiście, będąc zdana tylko na siebie, stała się dosyć niezależna. Nie zmieniało to jednak faktu, że często marzyła o dniu, kiedy będzie miała własny dom i liczną rodzinę.

Wynajęła mały, tani w eksploatacji samochód, dokład­nie taki, jakiego potrzebowała. Własny środek transportu zapewniał jej swobodę ruchów. Kiedy będzie zmęczona lub po prostu zechce się zatrzymać, będzie to mogła zro­bić. Podróż, którą zaplanowała, miała być przyjemnością. Takie bardzo długie wakacje bez określonego terminu za­kończenia.

Zamierzała dotrzeć do wioski St. Just w Konwalii. To właśnie tam, razem z rodzicami, spędziła pierwsze pięć lat swojego życia. Kiedyś w tamtych okolicach mieszkała także siostra jej ojca, ciotka Morwenna, i Jenna miała na­dzieję, że nadal żyje. Wiedziała, że będzie zaskoczona jej widokiem.

Pierwszą noc Jenna spędziła w niedużej wiosce ukrytej między falistymi wzgórzami hrabstwa Devon. Niespiesz­na, sielska egzystencja mieszkańców tego zakątka była całkowicie odmienna od szybkiego i nerwowego życia w Sydney czy w Londynie.

Tego wieczoru, zanim położyła się do łóżka, jeszcze raz przestudiowała mocno już zniszczoną mapę. Przyglądając się linii brzegowej Kornwalii doszła do wniosku, że wygląda jak wysunięty w stronę morza, lekko zagięty palec.

Następnego dnia ruszyła dalej, wybierając drogi tak, by choć z daleka czasem było widać morze. Kilka razy stawa­ła na poboczu, a jeśli udało się jej dostrzec ścieżki, space­rowała nimi, zachwycona i przejęta, że nareszcie dotarła do kraju dzieciństwa.

Kiedy w końcu dojechała do St. Just, okazało się, że z łatwością znalazła miejsce, w którym mogła się zatrzy­mać. Tom Elliott, właściciel przytulnego zajazdu, poinfor­mował ją, że o tej porze roku w Konwalii nie ma zbyt wielu turystów, więc jest dużo wolnych pokoi.

Jenna wyjaśniła, że nie wie jeszcze, jak długo zostanie w St. Just. Zaniosła bagaże do pokoju, odświeżyła się, a potem zeszła do recepcji i zapytała Elliotta, jakie atrak­cje turystyczne oferuje St. Just.

- Jeżeli lubi pani piesze wędrówki, to w okolicy jest mnóstwo ciekawych szlaków turystycznych. Są tam rów­nież kromlechy, czyli kręgi kamienne, jeśli to panią inte­resuje. A dla tych, którzy mają czas na grę, jest klub golfowy.

- A gdybym tu chciała znaleźć pracę? - zapytała.

- To zależy. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Le­piej poszukać czegoś w Penzance. Tam jest większa szansa na przyzwoite wynagrodzenie. Wielu ludzi z St. Just do­jeżdża do pracy w Penzance. Czyżby planowała pani za­mieszkać w tej okolicy?

Jenna roześmiała się.

- Och, nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów. Moja rodzina pochodzi z tych stron i koniecznie chciałam zobaczyć, jak tu jest. Kto wie, jeżeli mi się spodoba, to może zostanę.

Tom pokiwał głową.

- Zgadza się, Craddock to walijskie nazwisko.

- Szukam mojej ciotki, Morwenny. Z domu była Craddock, a po mężu Hoskins. Może słyszał pan o niej albo o innych Craddockach w tej okolicy?

- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale mieszkam tu dopiero od pięciu lat. Oboje z żoną chcieliśmy uciec od londyńskiego zgiełku. Szukaliśmy spokojnego miejsca i w rezultacie przenieśliśmy się tutaj. Latem wcale nie jest tak pusto i cicho jak teraz. Mimo to polubiliśmy to sezonowe ożywienie. Niech się pani przejdzie do pubu, jest trochę dalej, przy tej samej ulicy, i tam zapyta o Craddocków. Może ktoś będzie znał rodzinę o tym nazwisku. Poza tym mają tam dobrą kuchnię. Sam często chodzę do nich na lunch.

Jenna podziękowała za radę i zarzucając torbę na ramię, ruszyła ulicą w stronę pubu. Zamierzała przejrzeć miejsco­wą książkę telefoniczną, ale ponieważ była głodna i zmę­czona, zdecydowała, że najpierw coś zje w pubie poleco­nym jej przez Toma.

Kiedy skończyła posiłek, było już ciemno. Wróciła więc do zajazdu.

- Trafiła pani na ślad? - zapytał z uśmiechem Tom.

- Zajmę się tym od jutra - odparła.

- Kiedy pani wyszła, zastanawiałem się, jak zacząć poszukiwania, i nawet przejrzałem miejscową książkę telefoniczną. Nie znalazłem Hoskinsów, ale jest jeden Craddock, mieszka za wsią. Myślę, że można by do niego zadzwonić.

- Świetny pomysł - ucieszyła się Jenna. - Czy mogę skorzystać z telefonu?

Telefon odebrała kobieta.

- Dzień dobry - zaczęła Jenna. - Szukam Morwenny Hoskins, która mieszka w tej okolicy. Chciałam zapytać, czy może przypadkiem pani ją zna. Morwenna, zanim wyszła za mąż, nosiła nazwisko Craddock.

Kobieta po drugiej stronie wyraźnie się wahała.

- Jestem jej bratanicą - wyjaśniła Jenna. - Przyjecha­łam z Australii i próbuję odnaleźć rodzinę, z którą straci­łam kontakt.

- Nie przypuszczam, żeby miała mi za złe, jeśli po­wiem pani, jak ją znaleźć - powiedziała kobieta i wytłumaczyła jej dokładnie, jak dojechać do domu Morwenny. - Nie znam jej zbyt dobrze - dodała. - Raczej unika towa­rzystwa.

- Dziękuję pani za pomoc. - Jenna odłożyła słuchawkę i aż podskoczyła z radości. - Znalazłam ją! Tak po prostu. Jeden telefon i już!

Jenna pobiegła do swojego pokoju na górę, przeskaku­jąc po kilka schodków. Zastanawiała się, dlaczego w książce telefonicznej nie ma numeru Morwenny. Może nie miała telefonu? Nieważne. Jutro złoży jej wizytę.

Kiedy w końcu nadszedł ranek, Jenna była przejęta i trochę zdenerwowana. Oto nadszedł dzień, na który cze­kała tyle lat. Czuła, jak mocno bije jej serce.

Bez problemów odnalazła dom ciotki. Zaparkowała i powoli wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, a potem podeszła do drzwi i zapukała. Stała przez chwilę, nasłuchując. Zaczęła się martwić, że ciotka już tu nie mieszka. Byłaby to prawdzi­wa ironia losu, gdyby Morwenna przeprowadziła się właśnie teraz, kiedy Jenna przyjechała z drugiego końca świata, żeby się z nią spotkać. Zapukała jeszcze raz.

- Idę, idę. Poczekaj, muszę przecież dojść! - Zza drzwi dobiegł gniewny kobiecy głos. - Lepiej, żebyś nie był jednym z tych domokrążców, bo i tak nic nie kupię! - do­dała Morwenna Hoskins, stając na progu.

Widok ciotki nie obudził w Jennie wspomnień. Pomy­ślała, że czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wiedziała, że ma pięćdziesiąt kilka lat, wyglądała jednak zdecydowanie starzej. Opierała się na lasce i patrzyła na nią podejrzliwie.

- Czego chcesz? - zapytała Morwenna.

- Ja chciałam... To znaczy, dzień dobry - wyjąkała Jenna. - Proszę się nie obawiać. Niczego nie sprzeda­ję. Prawdę mówiąc, przyjechałam z Australii, żeby cię odnaleźć. Nazywam się Jenna Craddock i jestem twoją bratanicą.

Jenna spodziewała się, że jej słowa mogą wywołać różne reakcje. Nie przypuszczała jednak, że ciotka popa­trzy na nią z taką niechęcią. Morwenna najwidoczniej nie zamierzała zaprosić jej do środka. Można by pomyśleć, że dotąd nie słyszała o jej istnieniu.

Jenna nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego ciotka nie ucieszyła się na jej widok?

W końcu Morwenna odezwała się.

- Moją bratanicą? Jeżeli przyjechałaś z Australii, to musisz być córką Hedry i Tristana.

- Tak. Hedra i Tristan byli moimi rodzicami. - Jenna odprężyła się trochę i uśmiechnęła do ciotki.

- Wiele razy im powtarzałam, że nic dobrego nie wyniknie z tego wyjazdu na drugi koniec świata. - Morwenna zmarszczyła brwi. - Dokładnie tak im mówiłam. „Nic do­brego nie wyniknie z waszego wyjazdu”. Miałam rację, prawda? Oboje zginęli, porwani przez falę powodziową czy coś równie idiotycznego, nim minęły dwa lata. Powin­ni mnie posłuchać, ale Tristan zawsze był najmądrzejszy i sam wszystko wiedział najlepiej. A czego ty chcesz?

- Ja... przyjechałam, żeby się przedstawić i przywitać - odparła skonsternowana Jenny. - Obawiam się, że nie mam zbyt wielu wspomnień z Kornwalii, ale ponieważ tutaj się urodziłam, wróciłam, by poznać resztę rodziny.

- W takim razie niepotrzebnie przyjechałaś. Nie masz tu rodziny. Nie wiem, gdzie Tristan cię znalazł. Nigdy mi tego nie powiedział.

Jenna wpatrywała się w ciotkę. Musiała źle ją zrozu­mieć.

- Znalazł mnie? - wykrztusiła w końcu.

- To samo powiedziałam temu człowiekowi z Edyn­burga, który szukał cię tutaj kilka miesięcy temu. Nie jesteśmy spokrewnione. Pewnego dnia Hedra zjawiła się z noworodkiem w ramionach. Była dumna jak paw, a Tri­stan ze szczęścia uśmiechał się od ucha do ucha. Ostrzega­łam ich przed braniem na wychowanie cudzego dziecka. Sama wiesz, że nigdy nie można być pewnym, co siedzi w takim dzieciaku. Może wyrosnąć na złodzieja czy mor­dercę.

Jenna wpatrywała się w kobietę, nie wierząc własnym uszom. Czy Morwenna jest szalona? O czym ona mówi? W ułamku sekundy cały jej świat legł w gruzach.

- Czy to znaczy, że zostałam adoptowana? - zapytała.

- Głucha jesteś czy co? Dobrze zrozumiałaś. Jesteś adoptowana. Nie wiedziałaś o tym, co? - Morwenna przy­glądała się jej spod na wpół przymkniętych powiek.

- Nie.

- Moim zdaniem już dawno ktoś powinien ci to powie­dzieć. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie z Australii z informacją, że Tristan nie żyje. Bardzo ciężko to przeży­łam. Gdyby mnie posłuchał, dzisiaj mógłby ciągle jeszcze żyć. Z Australii wydzwaniali do mnie jacyś ludzie i nale­gali, żebym się tobą zaopiekowała. To było doprawdy bardzo irytujące i w końcu wyprowadzili mnie z równo­wagi. Powiedziałam im, że mam ośmioro własnych dzieci i z całą pewnością nie potrzebuję jeszcze jednej siedmio­letniej dziewczynki, która będzie mi się plątać pod nogami.

Przejęta zgrozą Jenna czuła, że musi natychmiast stąd odejść. Wiadomość o adopcji była dla niej szokiem, a mi­mo to była głęboko wdzięczna losowi, że ta kobieta nie jest jej krewną.

- Dziękuję, że zechciała mi pani to wszystko wyjaśnić. - Jenna zmusiła się do zachowania spokoju. - Wcześniej wspomniała pani o jakimś mężczyźnie z Edynburga, który się o mnie dowiadywał. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywał.

- To było kilka miesięcy temu. Chwileczkę, niech się zastanowię. Jestem pewna, że jego nazwisko zaczynało się na D. Coś, jak Davis, Dennis... nie mogę sobie przy­pomnieć.

- Może go pani opisać? zapytała Jenna.

- Po co? Czyżbyś chciała go odszukać? Powiedział, że jest z Edynburga, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Mówił z bardzo silnym akcentem i od razu poznałam, że to Ame­rykanin. Poczekaj. Jego nazwisko brzmiało tak jakoś po francusku. Mam! Oznajmił, że nazywa się Dumas. Nie pamiętam imienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale nie jesteś do niego podobna, jeżeli o to ci chodzi. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i był wysoki.

Jenna wiedziała, że w żadnym wypadku nie można jej było nazwać wysoką. Kiwnęła więc głową na znak, że zrozumiała, co ciotka miała na myśli.

- Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała pospiesznie i, odwróciwszy się, ruszyła w stronę samochodu wyprosto­wana, z dumnie uniesioną głową.

Dopiero gdy znalazła się w pubie, w którym poprze­dniego wieczoru jadła kolację, zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Zamówiła filiżankę herbaty, a potem usiadła przy stoliku w głębi sali.

A więc została adoptowana. Dlaczego o tym nie wie­działa? W dokumentach, które zostały po rodzicach, nie było nic, co mogłoby na to wskazywać. Na jej świadectwie urodzenia figurowały imiona Hedra i Tristan. Było tam również napisane, że dziecko urodziło się w domu. Ani słowa o adopcji. Nie musiała tego sprawdzać, nie myliła się.

Wróciła myślami do czasów, kiedy mieszkała w siero­cińcu. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo zagubiona i samotna. Pogrążona w smutnych wspomnieniach, zrozu­miała, że od śmierci rodziców jedyną, niezmienną rzeczą w jej życiu była samotność. Jenna nie miała na świecie zupełnie nikogo.

Co powinna teraz zrobić? Wyjeżdżając z Australii, ku­piła bilet w jedną stronę. Planowała podjąć pracę. Na szczęście jej oszczędności pozwalały na to, by mogła to robić spokojnie. Jenna miała doskonałe referencje i była profesjonalistką. Nie przypuszczała więc, by czekały ją kłopoty ze znalezieniem posady.

Mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas wiedział o jej istnieniu. Czy to możliwe, żeby właśnie tam ją adop­towano? A jeśli to był jej ojciec, który po latach próbował odnaleźć dorosłą już córkę? Może po jej urodzeniu wyje­chał do Stanów Zjednoczonych? Przecież mogło się tak zdarzyć. Wtedy nawet jego amerykański akcent byłby zro­zumiały.

Po spotkaniu z Morwenną Jenny wiedziała, że nie chce zostać w Kornwalii ani chwili dłużej niż to konieczne. Postanowiła zatrzymać się w Szkocji i nic nie mogło zmie­nić tej decyzji. Miała nadzieję, że uda się jej tam odnaleźć pana Dumas i dowiedzieć się, co go z nią łączy.

ROZDZIAŁ 2

Jesteś Australijką. Dlaczego w takim razie szukasz zaję­cia w Szkocji? - zapytała Violet Spradlin, prowadząca agencję pośrednictwa pracy w Edynburgu.

- Rzeczywiście, ostatnio mieszkałam w Australii - przyznała Jenna, siedząc na wprost Violet. - Urodziłam się jednak w Wielkiej Brytanii. A powodem, dla którego prze­niosłam się do Szkocji, jest niezwykłe piękno waszej zie­mi. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że postanowiłam tu zamieszkać. Nie mam rodziny, mogę więc żyd, gdzie chcę.

- Rozumiem. - Violet przekładała na biurku teczki z dokumentami, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Jennę. - Z listu polecającego wynika, że jesteś doskona­łym pracownikiem. Twoje umiejętności i doświadczenie naprawdę robią wrażenie. Szczególnie u kogoś tak młode­go. Masz dwadzieścia pięć lat, zgadza się? Musiałaś dość wcześnie zacząć, prawda?

- Tak.

- Niestety, w tej chwili nie mogę ci wiele zaoferować. - Violet westchnęła. - Zresztą sama wiesz, jak to wygląda. Dzisiaj nie mam dla ciebie nic, a jutro rano mogę dostać kilka zgłoszeń. Nigdy nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie musisz natychmiast podjąć pracy.

- Rzeczywiście nie.

- Jak się z tobą skontaktować, gdy będę coś dla ciebie miała?

- Zatrzymałam się w małym hoteliku na obrzeżach miasta, ale mogę codziennie dzwonić i sprawdzać, czy coś się pojawiło.

Violet ponownie zajrzała w formularz wypełniony przez Jennę.

- Ach, teraz rozumiem - powiedziała. - W rubry­ce, w której powinnaś podać adres, wpisałaś miejsce, w którym się zatrzymałaś. Przypuszczam, że posada z mieszkaniem i utrzymaniem raczej cię nie zainteresu­je? Nie, pewnie nie - mruknęła do siebie, zanim Jenna zdążyła się odezwać. - Zresztą posada, o której pomy­ślałam, wymagałaby wyjazdu z Edynburga, a poza tym nie mogę ci zagwarantować, że praca tam byłaby przy­jemna.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby się przeprowa­dzić. A to, że oferta obejmuje również pełne utrzymanie, jest dla mnie dużym ułatwieniem. W każdym razie w tej sytuacji.

Violet wstała i podeszła do szafy z aktami.

- Wiedziałam, że to musi gdzieś tutaj być. - Wyciągnę­ła grubą papierową teczkę. Wróciła do biurka i popatrzyła na Jennę. - W gruncie rzeczy nie polecam ci tej pracy, rozumiesz to, prawda?

- Tak, rozumiem - odpowiedziała Jenna, zastanawia­jąc się, co to może być za posada.

Violet otworzyła teczkę i zaczęła czytać.

- Sir Ian MacGowan poszukuje dobrej sekretarki lub sekretarza. Pisze powieść, dyktując ją i nagrywając na ta­śmę. Zatrudniona osoba ma się zajmować przepisywaniem tekstu z taśm, a później nanosić poprawki, które autor bę­dzie robił na wydrukowanym tekście powieści.

- Aha, pisarz.

- Myślę, że możesz go tak nazywać - odparła Violet - choć nie przypuszczam, żeby jakieś wydawnictwo co­kolwiek od niego kupiło. Mieszka w Londynie, ale gdy kilka miesięcy temu został ranny w wypadku samochodo­wym, postanowił spędzić okres rekonwalescencji w swo­im domu rodzinnym w Szkocji. Przypuszczam, że całe to jego pisanie to lekarstwo na nudę.

Jenna wyobraziła sobie dżentelmena z lekką nadwagą i siwymi włosami, który nie był jeszcze całkiem gotów, by przejść na emeryturę.

- Ta posada wydaje mi się wprost wymarzona. Powie­działaś jednak, że jej nie polecasz. Chciałabym wiedzieć dlaczego. Prawdopodobnie nie jest to stała praca, ale gdy­bym ją dostała, miałabym czas, żeby się spokojnie rozej­rzeć za lepszym zajęciem.

Violet westchnęła i zdjęła okulary. Masując palcem grzbiet nosa, wpatrywała się w Jennę oczami krótkowidza. Starannie wyczyściła szkła i założyła okulary. Jenna nie miała wątpliwości, że zastanawia się, jak odpowiedzieć na jej pytanie. Czyżby sir Ian był potworem?

W końcu Violet przemówiła.

- Widzisz te wszystkie papiery? - Wskazała opasłą teczkę. - To dokumenty kandydatek, które w ciągu ostat­nich kilku tygodni wysłałam do sir Iana.

- I nie przyjął żadnej z nich?

- Wysłuchiwałam niekończących się narzekań na brak kwalifikacji u kandydatek, z którymi rozmawiał. W końcu zdecydował się na jedną, ale ta odeszła po dwóch tygo­dniach. Następna, którą wybrał, uciekła już po trzech dniach. - Violet westchnęła.

- Czy próbował je molestować seksualnie? - zapytała Jenna.

Przez moment agentka wyglądała na zaskoczoną, a po chwili roześmiała się.

- Ależ nie. Sir Ian jest po prostu wyjątkowo trudny we współpracy - wyjaśniła i zaczęła przeglądać wpięte w teczkę papiery. Niektóre z zapisków przeczytała na głos.

- „Łatwo wpada w złość i nigdy nie można go zado­wolić” - tak określiła go jedna z kobiet, które zaczęły u niego pracę. Druga zaś twierdziła, że „sir Ian ustala niemożliwe do zaakceptowania godziny pracy i po prostu nie da się z nim wytrzymać”.

- Dobrze znam ten rodzaj szefów. - Jenna pokiwała głową. - Mój ostatni pracodawca początkowo zachowy­wał się dokładnie tak samo.

- Naprawdę? Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Sądząc z jego listu polecającego, uważał cię za prawdziwy skarb i był bardzo nieszczęśliwy, że odchodzisz. Prawdę mówiąc, kiedy się czyta to, co o tobie napisał, odnosi się wrażenie, że jesteś zesłanym przez opatrzność aniołem - zażartowała Violet.

- Mój szef był bardzo zajętym człowiekiem, a wszystkie osoby, które zatrudniał przede mną, były zbyt mało samodzielne. Po pewnym czasie udało mi się przebić przez mur gburowatości, którym się otoczył. Zdołałam go również przekonać, że nie jestem leniwą, głupią gęsią. Od tej pory nasza współpraca układała się już cał­kiem dobrze.

- Rozumiem. - Violet pokiwała głową i uśmiechnęła się. - W takim razie może uda ci się porozumieć również z sir łanem, chociaż inne tego nie potrafiły.

- Na kiedy możesz mnie umówić na rozmowę kwalifi­kacyjną?

- Sir Ian odmówił prowadzenia jakichkolwiek dal­szych rozmów kwalifikacyjnych. Stwierdził, że zabiera mu to zbyt wiele czasu. Polecił, bym znalazła kogoś, kto nie będzie go zadręczać ciągłymi pytaniami i uwagami, i po prostu zatrudniła tę osobę.

- Tak w ciemno? - Jenna była zaskoczona.

- Taka jest jego decyzja. Jeżeli chodzi o mnie, to mogę cię zatrudnić, oczywiście jeżeli jesteś zainteresowana. Ostatecznie możesz przecież spróbować. Zobaczysz, jak będzie się wam układała współpraca. Jeżeli ci się nie spo­doba, to przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś. A do tego czasu może się pojawić jakaś inna, ciekawsza oferta. Decydujesz się?

Jenna miała oszczędności, lecz nie chciała ich wyda­wać, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne.

- Pojadę, żeby porozmawiać z sir łanem - zdecydowa­ła. - Być może oboje dojdziemy do wniosku, że nie jestem właściwą osobą, ale nie chcę rezygnować, dopóki się z nim nie spotkam.

- Świetnie. Jestem gotowa się założyć, że jeżeli w ogó­le ktokolwiek zdoła z nim współpracować, to właśnie ty - powiedziała Violet i sięgnęła po telefon. Patrząc w leżącą przed nią, otwartą teczkę, znalazła numer telefonu sir Iana i zadzwoniła.

- Dzień dobry, Hazel. Mówi Violet Spradlin z agencji. Jak się masz? Chciałabym porozmawiać z sir łanem. Tak, oczywiście wiem, że jest zajęty. Tak. Nie, nie dzwonię w sprawie ostatniej sekretarki. Tak, tak wiem. Nowi pra­cownicy potrafią czasami dać się we znaki. Chciałam po­informować, że zatrudniłam dla niego nową sekretarkę. Jestem przekonana, że tym razem to jest dokładnie to, czego szuka. Tak, oczywiście. - Violet spojrzała na Jennę i puściła do niej oko.

Po długim oczekiwaniu Violet odezwała się ponownie.

- Och, dzień dobry. Tak, zatrudniłam. Szczerze mó­wiąc, ona właśnie siedzi obok mnie. - Violet zakryła słu­chawkę dłonią. - Pyta, kiedy mogłabyś przyjechać. Wyda­je mi się czymś zdenerwowany.

- Mogę przyjechać nawet dzisiaj, muszę tylko wie­dzieć, jak się tam dostać.

- Wspominałam, że musiałabyś się wyprowadzić z Edynburga. Domyślam się też, że nie masz samochodu.

- Nie, nie mam. A czy to jest jakiś problem?

- Sir Ian - Violet przemówiła do słuchawki - dziew­czyna nie dysponuje środkiem transportu. Gdyby była mo­żliwość odebrania jej z dworca w Stirling, to mogłaby tam dojechać pociągiem. Aha. Tak. Doskonale, jestem przeko­nana, że możemy się umówić w ten sposób. - Popatrzyła na Jennę. - Jest drobna i ma rudoblond włosy. Będzie w ciemnozielonym kostiumie. Myślę, że trudno ją pomy­lić z kimś innym. Tak. Powiem jej.

Violet odłożyła słuchawkę.

- Sir Ian nie był dziś zbyt rozmowny - stwierdziła.

- Życzy sobie, żebyś przyjechała do Stirling pociągiem. Tam ze stacji odbierze cię jego gospodyni Hazel Pennington. Warunki zatrudnienia omówicie na miejscu.

- W porządku. Jestem wdzięczna, że zdecydowałaś się dać mi tę pracę - powiedziała Jenna, wstając z krzesła.

- Nie dziękuj mi, kochana. Poczekaj, aż popracujesz z nim kilka tygodni. Jeżeli w dalszym ciągu będziesz mi chciała podziękować, to dopiero wtedy będę pewna, że robisz to szczerze. Sir Ian jest oschły i wybuchowy, ale sądząc ze słów Hazel, która od lat pracuje dla tej rodziny, sprawiedliwy i uczciwy. Nigdy go nie widziałam, ale ten charakterystyczny głos rozpoznałabym zawsze.

Jenna była gotowa przysiąc, że Violet się zarumieniła. Ach, więc to tak - pomyślała. Czyżby Violet miała plany wobec sir Iana?

- Muszę się spakować i zwolnić pokój w hotelu - po­wiedziała. Wyciągnęła rękę do Violet, a ta ją uścisnęła.

- Bez względu na to jak ułożą się sprawy z sir łanem, zawsze będę ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi spróbować.

- Nie chcę, żebyś się czuła jak owieczka wysyłana na rzeź. Od czasu do czasu zadzwonię do ciebie, by spraw­dzić, jak się sprawy mają. Jeśli pojawi się coś nowego, co mogłoby cię zainteresować, dam ci znać.

Jenna wróciła do hotelu i zajęła się pakowaniem. Do Edynburga przyjechała dopiero poprzedniego popołudnia, więc tak naprawdę większość rzeczy nadal pozostawała w podróżnych torbach. Zbierając porozrzucane po pokoju drobiazgi, zastanawiała się nad podjętą decyzją. Postano­wiła, że w dni wolne od pracy będzie jednak przyjeżdżać do Edynburga i szukać tajemniczego pana Dumas. Pier­wszą rzeczą, jaką zrobiła wczoraj w hotelowym pokoju, było przejrzenie książki telefonicznej. Niestety, nie zna­lazła nazwiska Dumas. Mimo to nie zamierzała się poddać i planowała dalsze poszukiwania tajemniczego - przynaj­mniej dla niej - nieznajomego. Miała nadzieję, że z cza­sem uda się jej znaleźć pracę w mieście, co znacznie uła­twiłoby jej zadanie. Na razie jednak będzie musiała dojeż­dżać ze Stirling.

Siedząc w pociągu, Jenna myślała o nowej pracy. Nig­dy dotąd nie spotkała pisarza. Ciekawiło ją, jakiego rodza­ju książki pisze sir Ian. Może wspomnienia? Niewyklu­czone, że ciekawe. Może się też okazać marnym autorem. Kto wie? Być może jest taki nieprzyjemny, bo za swoje niepowodzenia obwinia innych. Postanowiła się tym nie przejmować. Najważniejsze, że znalazła się w Szkocji i dostała pracę.

Przed wyjazdem do Anglii Jenna pozbyła się prawie całego dobytku. Przez lata starannie dobierała meble i sprzęty domowe, a kiedy nadszedł dzień, w którym mu­siała sprzedać wszystko obcym ludziom, było jej bardzo żal. Wiedziała jednak, że trzeba to zrobić, bo uzyskane ze sprzedaży pieniądze miały jej zapewnić poczucie bezpie­czeństwa podczas podróży.

Jenna wysiadła z dwiema torbami, a trzecią ktoś z pasa­żerów pomógł jej wystawić na peron. Po chwili pociąg odjechał, a ona została na peronie zupełnie sama. Nie mia­ła pojęcia, jak długo przyjdzie jej czekać na gospodynię sir Iana. Liczyła na to, że kobieta wie, kogo ma zabrać z dworca.

Zarzuciła sobie jedną torbę na ramię, a pozostałe dwie wzięła w ręce i ruszyła w stronę budynku dworca.

- Panna Craddock? Nie mylę się, prawda?

Jenna przystanęła. Od strony parkingu zbliżała się do niej kobieta. Była wysoka i koścista, w trudnym do okre­ślenia wieku.

- Jestem Hazel Pennington - przedstawiła się. - Pra­cuję u sir Iana jako gospodyni. Przepraszam, że nie zdąży­łam na przyjazd pociągu, ale utknęłam w korku.

Chwyciła jedną z toreb i skierowała się w stronę scho­dów tak szybko, że Jenna musiała podbiec, aby dotrzymać jej kroku.

- Skąd pani wiedziała, którym pociągiem przyjadę? - zapytała. - Przecież nawet ja sama tego nie wiedziałam, póki nie znalazłam się na dworcu.

Doszły na parking i gospodyni włożyła torby do bagaż­nika.

- Sir Ian wiedział - odparła. - Sprawdził rozkład jazdy pociągów i wybrał ten, którym jego zdaniem najpraw­dopodobniej przyjedziesz. Gdyby cię jednak nie było w pociągu, który wytypował, czekałabym na następny.

Jenna chciała zadać wiele pytań dotyczących sir Iana i wiedziała, że na większość z nich Hazel mogłaby odpo­wiedzieć. Wolała jednak, by gospodyni nie odniosła wra­żenie, że Jenna denerwuje się nową pracą. Siedziała więc w milczeniu i słuchała Hazel, która wskazywała jej mijane po drodze zabytkowe budowle i miejsca warte zobaczenia.

- Jeżeli to jest twoja pierwsza wizyta w Stirling, to powinnaś się kiedyś wybrać i obejrzeć pomnik Williama Wallace'a. - Hazel wskazała wieżę w oddali. - Można się tam dostać jedynie krętymi schodami. Jest to więc wycie­czka dla ludzi o dobrej kondycji.

Jenna zobaczyła zamek stojący na wysokiej skarpie i westchnęła z zachwytu.

- Zamek również warto odwiedzić, bo ma pięknie odrestaurowane wnętrza - dodała Hazel. - Mieści się tam muzeum wojskowe, a obok stoi katedra, która również należy do miejsc ulubionych przez turystów.

Jechały na północ, a pełna entuzjazmu Jenna starała się patrzeć na wszystko jednocześnie. Widoki rozciągające się po obu stronach drogi wprost zapierały dech i dziewczyna nie mogła się już doczekać, kiedy wyruszy na zwiedzanie.

Jechały nie dłużej niż pół godziny, gdy Hazel niespo­dziewanie skręciła w boczną drogę. Jenna była zaskoczo­na, bo wyobrażała sobie, że sir Ian mieszka na odludziu, daleko od miasta. Spojrzała w górę i zobaczyła, że drzewa rosnące po obu stronach alei splatają się gałęziami, two­rząc baldachim. O tej porze roku gałęzie były pozbawione liści, ale Jenna mogła sobie wyobrazić, jak pięknie będzie to wyglądać, kiedy się zazielenia. Wzdłuż alei ciągnął się wysoki, niewątpliwie bardzo stary i zabytkowy mur. Gdy­by te kamienie umiały mówić, pomyślała. Musiały niejed­no widzieć i słyszeć, stojąc tu od stuleci.

Aleja zakończyła się nagle ostrym zakrętem. Samochód skręcił, przejechał przez łukowato sklepioną bramę w mu­rze i zatrzymał się na wyłożonym kamiennymi płytami podjeździe. Oszołomiona Jenna stała przed wejściem do najprawdziwszego na świecie zamku. Czyżby to tutaj mie­szkał sir Ian?

- To miejsce jest absolutnie fantastyczne - stwierdziła z podziwem, rozglądając się wokoło. - Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak wspaniale jest dorastać w takim do­mu. Dzieci muszą się tutaj czuć jak w zamku z bajki.

Hazel otworzyła bagażnik i, nie zaszczyciwszy impo­nującej budowli nawet jednym spojrzeniem, zaczęła wyj­mować bagaże.

- Powiem ci, że to nic innego jak tylko stara ruina - oznajmiła. - Jednak wszyscy jesteśmy do niej przywią­zani. Utrzymanie zamku kosztuje majątek, bo zawsze znajdzie się coś, co wymaga naprawy.

Jenna chwyciła najcięższą torbę i zarzuciła ją sobie na ramię.

- Ja wezmę dwie pozostałe - zdecydowała Hazel. Pod­niosła je bez wysiłku, jakby nic nie ważyły.

Jenna ruszyła jej śladem, przyglądając się przepięknie rzeźbionym, ogromnym drewnianym drzwiom, osadzo­nym w łukowato sklepionej bramie, identycznej z tą, przez którą wjechały na dziedziniec. Gdy znalazły się w ogro­mnym holu, gospodyni postawiła bagaż w znajdującej się przy drzwiach niszy.

- Zostawimy to na razie tutaj - wyjaśniła. - Wiem, że sir Ian chce z tobą porozmawiać. Nie każmy mu więc czekać dłużej niż to konieczne. Później pokażę ci, gdzie będziesz mieszkać.

Jenna spojrzała w górę. Sufit wznosił się na wysokość około dziewięciu metrów, a tuż pod nim, na przeciwle­głych końcach, znajdowały się okna w kształcie wachla­rzy. Ściany holu zawieszone były rodowymi herbami i wielkimi, olejnymi malowidłami przedstawiającymi nie­żyjących członków rodziny.

Hazel podeszła do zamkniętych drzwi, obok których łagodnym łukiem wznosiły się prowadzące na piętro sze­rokie schody.

- Panna Craddock już tu jest - oznajmiła gospodyni, otwierając drzwi.

- Dobrze, niech wejdzie - zagrzmiał ze środka męski głos.

ROZDZIAŁ 3

Całe ściany pokryte były półkami, na których stały setki książek. Jenna zrozumiała, że znajduje się w bibliotece. Na myśl, że zamieszka w zamku i będzie miała dostęp do tak bogatego księgozbioru, o mało nie roześmiała się z rado­ści. Oderwała wzrok od książek i popatrzyła na stojącego przy kominku mężczyznę. Władczość i pewność siebie, jakie z niego emanowały, sprawiały, że Jenna nie mogła oderwać od niego wzroku.

Oceniła, że nie mógł liczyć sobie więcej niż trzydzieści pięć lat. Był wysoki i postawny, miał brązowe włosy wiją­ce się na skroniach i nad czołem. Wyglądały na delikatne i jedwabiste, i poczuła ochotę, by ich dotknąć. Zauważyła, że sir Ian ma dołek w brodzie i złotobrązowe oczy ukryte pod ciężkimi brwiami. Lewą brew przecinała niewielka blizna, a druga, większa, widniała na skroni. Na jego twa­rzy wyraźne były oznaki cierpienia. W lewej ręce trzymał laskę, a cały ciężar ciała opierał na prawej nodze.

- Podejdź tu - powiedział, przywołując ją niecierpli­wym ruchem dłoni. - Nie stój w drzwiach. Przecież cię nie ugryzę. - Wskazał ręką jeden z kilku foteli stojących na wprost ognia płonącego w kominku. - Siadaj.

Jennę zirytował sposób, w jaki sir Ian się do niej zwrócił, a mimo to głęboki, dźwięczny głos drażnił zmysły i budził nieokreślony niepokój. Teraz, kiedy się w końcu odezwał, zrozumiała, dlaczego panna Spradlin rumieniła się, mówiąc o sir Ianie. Jeżeli miała dla niego pracować, musi wprowadzić pewne podstawowe zasady, których oboje powinni przestrzegać.

- Dziękuję, z przyjemnością usiądę - odparła, podcho­dząc do krzesła. - Jak pan wie, nazywam się Jenna Craddock i przyjechałam tu, aby zająć się przepisywaniem pań­skiej powieści. Zapewniam, że jestem w stanie zrozumieć pełne zdanie i byłabym bardzo wdzięczna, gdyby, mówiąc do mnie, nie używał pan krótkich komend, jak dla psów. - Wyciągnęła do niego rękę.

Mężczyzna popatrzył zdziwiony na wyciągniętą do sie­bie dłoń, po czym krótko nią potrząsnął.

- Ian MacGowan - mruknął. - Gdyby była pani tak miła i usiadła - dodał z przesadną grzecznością.

Żadnych min, upominała się w myśli Jenna Jeżeli ma pracować dla tego człowieka, musi się przyzwyczaić zarów­no do jego szyderstw i kpin, jak i niemiłego sposobu bycia Kiedy usiadła, sir Ian podszedł, kulejąc, do sąsiedniego fote­la. Ostrożnie i powoli opuścił się na miękkie siedzenie, a zgi­nając lewe kolano, zacisnął szczęki. Gdy na nią spojrzał, uśmiechnęła się i czekała, żeby się odezwał.

- Oczekiwałem, że będziesz inna - rzucił szorstko. Jenna uśmiechnęła się.

- Pan również zaskoczył mnie swoim wyglądem - powiedziała, chcąc wyjaśnić, że z opisu Violet spodziewała się kogoś znacznie starszego - Panna Spradlin nie wspo­mniała...

- Jestem przekonany, że przesadza - przerwał jej ziry­towany sir Ian. - Życie tej całej Spradlin musi być bardzo nudne, skoro poszukiwania dobrej sekretarki dla mnie aż tak ją podniecają.

No, no, pomyślała Jenna. Sir Ian z całą pewnością zali­cza się do ludzi, którzy łatwo wpadają w złość i wybuchają gniewem.

- Panna Spradlin wspominała, że od kilku tygodni nie ma pan sekretarki.

- Zapewniam, że nie ja jestem temu winien. To ona ma wyjątkowy talent do wybierania najbardziej niekompeten­tnych, przewrażliwionych i absolutnie nienadających się do tej pracy kobiet. Wszystkie, które mi tu przysyła, dosta­ją spazmów i wpadają w rozpacz za każdym razem, gdy tylko zmarszczę brwi, podniosę głos albo pokażę, że zrobi­ły literówkę. Ostatnia, zupełnie beznadziejna, uciekła, za­lewając się łzami. Ty jesteś Australijką - stwierdził.

Jenna zamrugała, zaskoczona nagłą zmianą tematu.

- Tak, istotnie, sir.

- Nie zwracaj się do mnie „sir” - pouczył sir Ian. - Kil­kakrotnie prosiłem pannę Spradlin, żeby nie używała mo­jego tytułu, ale najwidoczniej była zbyt zajęta gadaniem, żeby usłyszeć, co do niej mówię.

Jenna była w biurze podczas rozmowy Violet i sir Iana i wiedziała, że to on jej nieustannie przerywał.

- Myślałam, że posiadanie takiego tytułu to wielki za­szczyt - powiedziała swobodnie.

- Myślałaś, naprawdę? Powiedz mi lepiej coś o sobie - rzucił oschłym tonem. - Widzę, że jesteś młoda. Jesteś samotna?

- Tak.

- Obojętne, czy masz męża, czy jesteś samotna, chcę, byś wiedziała, że nie wolno ci tutaj nikogo sprowadzać. Dlaczego wyjechałaś z Australii?

- Żeby zobaczyć trochę świata.

- Dlaczego wybrałaś właśnie Szkocję?

- A dlaczego nie? Podoba mi się tutaj.

Sir Ian rozparł się wygodnie w fotelu i patrzył na Jennę spod zmarszczonych brwi. Musiał sobie zdawać sprawę, że takim wyglądem wzbudza strach i onieśmiela, pomy­ślała. Ciekawe, czy specjalnie przybierał takie pozy, żeby uprzytomnić pracownikom, gdzie jest ich miejsce, i trzy­mać ich w ryzach. Mógł sobie być panem tego zamku, ale i tak wkrótce zrozumie, że nie tak łatwo ją zastraszyć. Ciekawe, jakie znaczenie miały dla niego powody, dla których przyjechała do Szkocji.

Przez dłuższy czas patrzył na nią w milczeniu. W końcu powiedział:

- W porządku, rozumiem. To wszystko to taki żart, tak? Todd kazał ci tu przyjechać, prawda? - Sir Ian gwał­townie wyrzucał z siebie zdania. Jego myśli zdawały się skakać z tematu na temat i Jenna zaczęła się zastanawiać, czy bierze silne środki przeciwbólowe. To mogło uspra­wiedliwiać jego uwagi i brak koncentracji.

- Todd? - powtórzyła.

- Tak, Todd. Mój szef. Zanudziłem go już pewnie na śmierć narzekaniami, że nie mogę znaleźć dobrej sekretar­ki, i dlatego przysłał mi ciebie. Nie mam nic przeciwko teatrzykowi, który tu odegrałaś. Potrzebuję kogoś kompe­tentnego, a znając Todda, jestem pewien, że starannie sprawdził twoje kwalifikacje. Nie musisz tego przede mną ukrywać.

- Nie mam pojęcia, czym pan zarabia na życie - poza pisaniem, oczywiście - nie wiem więc, kim może być pański szef. Nie rozumiem też, dlaczego miałabym kła­mać. Czy pan zawsze zachowuje się tak podejrzliwie w stosunku do innych?

- Zawsze.

Świetnie, nie dość, że gbur i arogant, to jeszcze paranoik. Praca dla niego będzie czystą przyjemnością.

- Twoja historia nie trzyma się kupy - orzekł. - Po co miałabyś przyjeżdżać wprost do Edynburga i w dodatku szukać tu pracy? Gdybyś poważnie myślała o przeniesie­niu się na stałe do Wielkiej Brytanii, to zgodnie z logiką powinnaś pojechać do Londynu.

Czy to był jakiś egzamin? Czy w tej chwili powinna wy­buchnąć płaczem? Tylko spokojnie, nakazała sobie w duchu.

- Czy ma pan jakiś szczególny powód, żeby kwestio­nować moją prawdomówność? - Jenna wstała i obciągnę­ła spódnicę. - Wystarczająco jasno dał mi pan do zrozu­mienia, że po raz kolejny nie spodobał się panu wybór panny Spradlin. Szanuję pańską decyzję. Ma pan pełne prawo, aby się z nią nie zgadzać. - Sięgnęła po torebkę.

- Mimo wszystko chcę pana zapewnić, że decydując się na tę posadę, nie knułam podstępnych planów. Chciałam je­dynie pracować.

- Och, przestań zachowywać się tak melodramatycznie - rzekł ostrym tonem sir Ian. - Nie zamierzam wstawać z fotela za każdym razem, kiedy powiem coś, co ci się nie spodoba.

- Nie lubię grubiaństwa i nie ma w tym nic melodramatycznego. Potrafię znieść wiele ludzkich słabostek, ale nie będę tolerować pańskiego braku szacunku.

Opierając się na lasce, sir Ian wstał z fotela Mierzyli się wzrokiem w milczeniu, aż w końcu to on uciekł spojrzeniem w bok. Jenna poczuła, że odniosła coś w rodzaju zwycięstwa.

- Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? - zaproponował i przesunął ręką po włosach. Jenna była pewna, że jest tak samo zirytowany jak ona. - Proszę usiąść.

Znów usiadła w fotelu stojącym przy kominku.

- Mogę zobaczyć referencje? - zapytał.

Bez słowa wyjęła z torebki życiorys i dwa listy poleca­jące.

- Z tego listu jasno wynika, że twój poprzedni szef uważa cię za kogoś w rodzaju świętej - powiedział, kiedy przeczytał dokumenty. - Dziwi mnie więc, że pozwolił ci odejść, skoro jesteś taka wspaniała.

Zamilkł i przyglądał się jej przez chwilę.

- Czy wyjazd z Australii ma coś wspólnego z twoimi sprawami uczuciowymi? Może to była zwykła kłótnia ko­chanków? Jeżeli tak, to naprawdę nie widzę powodu, żebyś próbowała się tu zadomowić. Za jakiś czas ukochany za­dzwoni z przeprosinami, a ty w oka mgnieniu wrócisz do Australii.

- To nie pańska sprawa. Mimo to wyjaśnię, że mój były pracodawca, pan Basil Fitzgerald, ma sześćdziesiąt pięć lat, dorosłe dzieci i wnuki. Wątpię, by w ogóle miał czas na romanse, a nawet gdyby kiedyś o tym pomyślał, to jestem pewna, że już za samo rozważanie takiego pomysłu miałby za swoje od pani Fitzgerald.

- Nie chciałem, aby to wyglądało na wtykanie nosa w życie osobiste. Jeżeli tak to odebrałaś, to mi wybacz. I żeby sprawa była jasna. Nie interesują mnie flirty i roman­se. Szukam wyłącznie asystentki, która będzie się mogła skupić na pracy, i chcę, aby w tym względzie nie było między nami niedomówień.

Jenna walczyła z gniewem. Starając się opanować, przyglądała się siedzącemu przed nią mężczyźnie. Po dłuższej chwili milczenia spytała:

- Sir Ianie, czy zawsze traktuje pan ludzi w tak nieprzy­jemny i obraźliwy sposób? A może trafiłam na wyjątkowo kiepski dzień? Nie mogę zrozumieć, dlaczego uważa pan, że ja - albo jakakolwiek inna, szanująca się pod tym względem kobieta - byłaby zainteresowana związkiem z panem.

- Zrozumie pani, panno Craddock. - Zanim Jenna zdo­łała oznajmić, że wcale nie jest pewna, czy chce dla niego pracować, zaproponował jej takie wynagrodzenie, że ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. Kwota była przynaj­mniej dwa razy wyższa od tej, której się spodziewała, biorąc pod uwagę, że zapewniał jej mieszkanie i pełne utrzymanie. Za takie pieniądze była gotowa pracować na­wet dla wodza Hunów, Atylli. Zresztą sądząc z dotychcza­sowego zachowania sir Iana, mógł być kolejnym jego wcieleniem.

- Mam nadzieję, że będzie ci się tutaj podobało - pod­sumował sir Ian. Wstał i, krzywiąc się z bólu, wyprostował lewą nogę. - Powiem Hazel, żeby zaprowadziła cię do twojego apartamentu.

Nacisnął guzik interkomu na stojącym przy jego fotelu telefonie i w pokoju rozległ się głos gospodyni.

- Słucham?

- Panna Craddock i ja przebrnęliśmy przez procedurę rozmowy kwalifikacyjnej. Czy mogłabyś ją zaprowadzić na górę?

- Oczywiście.

Jenna wstała z fotela i podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, korytarzem nadchodziła już Hazel. Zrobiła krok w jej stronę. Dokładnie w tej samej chwili usłyszała głos sir Iana.

- Witaj na pokładzie, Jenno. Rozgość się i wróć jak najszybciej. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic prze­ciwko temu, żeby zacząć pracę jeszcze dzisiaj. Od dłuższe­go czasu jestem pozbawiony sekretarki.

- Trudno w to uwierzyć - powiedziała Jenna, a potem cicho zamknęła za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ 4

Kiedy przed kilkoma miesiącami Ian po raz pierwszy rozmawiał z Violet Spradlin, wyjaśnił jej, że poszukuje rozsądnej i kompetentnej asystentki. Wyobraził sobie ko­bietę w średnim wieku, która będzie robiła, co do niej należy, i zrozumie wszystkie jego polecenia. Kogoś ta­kiego jak Hazel. Rzeczywiście, większość kandydatek, z którymi odbywał rozmowy wstępne, tak właśnie wy­glądała.

Powoli tracił nadzieję na znalezienie kogoś odpowied­niego, a już na pewno nie spodziewał się, że kolejna kan­dydatka okaże się młodą dziewczyną o błyszczących oczach i czarującym uśmiechu. Przypomniał sobie jednak, że kiedy skończyli rozmowę kwalifikacyjną, Jenna prze­stała się do niego uśmiechać. Być może zrozumiała, że jest zbyt zajęty, aby tracić czas na pogaduszki. Intensywnie pracował nad powieścią, a dodatkowo trzy razy w tygo­dniu odbywał sesje z fizykoterapeutą. Sam również dużo ćwiczył, wiedząc, że tylko to może mu przywrócić świetną formę sprzed wypadku. W ciągu miesięcy, które minęły od tamtej chwili, jedynie praca nad książką pozwalała mu zapomnieć o nieustającym bólu. Wdzięczny losowi za to, że dał mu coś, co było go w stanie aż tak mocno wciągnąć, nie przestawał się dziwić, że zajęcie tak odległe od jego zawodu sprawia mu przyjemność. Odkąd pamiętał, lubił książki i dużo czytał, ale nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl, żeby samemu wziąć się za pisanie. Prawdopodobnie w czasie jednej z tych nocy, w czasie których ból nie pozwalał mu zasnąć.

Na początku nie wiedział, jak powinien się zabrać do powieści. Z czasem jednak fabuła sama zaczęła się ukła­dać w logiczną całość i powoli dochodził do tego, o czym chce pisać. Czytał maszynopis, przerabiał, poprawiał i po­nownie czytał, starając się, aby to, co przelał na papier, jak najbardziej przypominało historię, która rozgrywała się w jego wyobraźni.

Życie jest pełne niespodzianek.

Jenna Craddock okazała się jedną z nich.

Jej wygląd nie powinien mieć żadnego znaczenia, ale odkąd Ian uległ wypadkowi żył trochę jak pustelnik. Jedy­ną odwiedzającą go osobą był fizykoterapeuta Hal, który irytował go do granic wytrzymałości wiecznym upomina­niem. Przestrzegał, by Ian nie przesadzał z ćwiczeniami, bo przeforsowanie może tylko pogorszyć jego stan.

Ian był gotów zrobić wszystko, aby tylko wrócić do formy. Karierze zawodowej poświęcił dwanaście lat życia i po prostu nie mógł pozwolić, żeby obrażenia fizyczne zniweczyły wieloletni wysiłek.

Praca pochłaniała go do tego stopnia, że nie miał czasu na zbudowanie trwałego związku z kobietą. Dlatego też nigdy jeszcze nie był poważnie zaangażowany uczuciowo.

Jeden jedyny raz kobieta, z którą się spotykał, posunęła się tak daleko, że wytknęła mu wieczny brak czasu. „Cokol­wiek robisz, jest to dla ciebie najważniejsze” - stwierdziła. Oczywiście nie miała pojęcia, czym się zajmował. Wie­działa jedynie, że Ian potrafi zniknąć na dwa, a czasem trzy miesiące. Był agentem tajnych służb. Tryb życia, jaki narzucała praca, sprawiał, że niewiele kobiet chciało się z nim spotykać.

Nagle Ian pomyślał o matce, która straciła już nadzieję, że kiedykolwiek doczeka się wnuków. Nie dawała mu jednak spokoju, krytykując jego styl życia i namawiając, żeby się ożenił. Próbował ją przekonać, że nigdy nie znaj­dzie drugiej tak wspaniałej kobiety jak ona, ale matka była nieugięta.

Ian znalazł się w położeniu, które siłą rzeczy zmuszało go do życia w celibacie. W takiej sytuacji ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było towarzystwo młodej, atrakcyjnej kobiety. Nie wolno mu dopuścić, aby łączące ich stosunki wyszły poza ramy zawodowe. Większość posiłków jadał u siebie, przypuszczał więc, że poza godzinami pracy w ogóle nie będzie jej spotykał.

Najważniejsze było dokończenie książki. Potem dziew­czyna wyjedzie. Miał więc kolejny powód, aby jak naj­szybciej zakończyć powieść. Szanse na to, że sprzeda książkę, wydawały się niepewne i odległe. Jeśli jednak jakimś cudem udałoby mu się tego dokonać, przeznaczy wszystko na naprawy, których wymagał zamek. Wolał londyńskie mieszkanie. Rodzice jednak zwykli mu przy­pominać, że zamek jest pomnikiem przeszłości i dziedzic­twem rodu MacGowanów. Jego dziedzictwem.

Hazel ruszyła przodem, prowadząc Jennę do pokoju, w którym miała zamieszkać. Weszły na piętro, po czym skręciły w jeden z bocznych korytarzy. Jenna zauważyła, że schody wiodą jeszcze wyżej, na kolejne piętro. Zamek sir Iana był naprawdę imponujący. Ściany zdobiła zabyt­kowa broń i portrety osób ubranych w tradycyjne stroje szkockich górali. Obrazy przedstawiały kobiety w drapowanych na jednym ramieniu szalach z kraty MacGowanów i mężczyzn w kiltach uszytych z tej samej tkaniny.

Wiszące na ścianach kinkiety nie rozpraszały panujące­go na korytarzach mroku. Jenna wyobraziła sobie nagle, że została porwana i zamknięta w ogromnym gotyckim zam­ku. Wizja ta wydała się jej tak zabawna, że omal nie roześmiała się na głos. Od dzieciństwa miała bujną wyobraźnię. Dawniej, kiedy była mała, pomagało to jej przetrwać trudne chwile niepewności, a choć teraz była już dużą dziewczynką, nadal lubiła puszczać wodze fantazji w takich jak ta niezwykłych chwilach.

- Zamek jest naprawdę ogromny - powiedziała.

- Wiem, ale przyzwyczaisz się - odparła Hazel. - Zre­sztą używamy tylko tego jednego skrzydła. Cała reszta jest zamknięta. To wielka szkoda, bo w tym zamku wszystko jest historią. Towarzystwo Historyczne wielokrotnie prosi­ło sir Iana, aby zgodził się udostępnić turystom nieużywa­ne części zamku. Zwracałam mu także uwagę, że dochody, jakie mielibyśmy z opłat za zwiedzanie, pomogłyby utrzy­mać zamek, ale on ciągle odmawia. Powiedział, że nie życzy sobie potykać się o obcych ludzi we własnym domu.

- Przypuszczam, że aby tu posprzątać, potrzebna jest armia ludzi.

- Regularnie przychodzi do nas grupa kobiet z wioski i wtedy robią najcięższe rzeczy, a co tydzień dwie z nich sprzątają tę część.

- Mam szczęście, że będę mogła zamieszkać w takim wspaniałym miejscu.

Hazel zatrzymała się przed jednymi z licznych drzwi.

- Jestem bardzo zadowolona, że mam towarzystwo. Zanim sir Ian wrócił do domu, w zamku mieszkałam tylko ja i Cook. Możesz sobie wyobrazić, że czułyśmy się dosyć dziwnie, same w takim ogromnym budynku. Tylko w te dni, kiedy przychodzą kobiety do sprzątania, coś się dzieje. Rzadko się zdarza, żeby jakiś gość u nas nocował, a sir Ian nie urządza przyjęć. Woli własne towarzystwo.

- Tak też sobie pomyślałam - odparła z lekką ironią Jenna.

- Mam nadzieję, że jego zachowanie nie zniechęciło cię - zaniepokoiła się Hazel. - To naprawdę dobry czło­wiek, tylko trochę niecierpliwy. Chciałby jak najszybciej wrócić do pracy.

- Rozumiem - odparła Jenna, może nie do końca szczerze, ale za to grzecznie. Sir Ian nie wspomniał ani słowem o tym, czym się zajmuje.

- Jesteśmy na miejscu. - Hazel weszła do pokoju. - Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie - powiedziała, po czym przeszła przez salonik i otworzyła drzwi w głębi.

- Tu jest sypialnia i łazienka. Podczas ostatniego re­montu MacGowanowie zdecydowali się przerobić sypial­nie na apartamenty. Teraz jest dużo wygodniej, bo wresz­cie zrobiono nowoczesne łazienki i toalety, a dodatkowo wbudowano szafy, których tu zawsze brakowało.

Jenna wprost oniemiała z zachwytu. Nie miała pojęcia, że będzie mieszkała w apartamencie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w misternie rzeźbione belkowanie sufitu i w ozdobne gzymsy. Salonik był umeblowany anty­kami, które mogłyby stać w niejednym muzeum, a całości dopełniały wspaniałe dywany i draperie.

- Coś podobnego! Staram się zachować zdrowy rozsą­dek, ale czuję się tak, jakbym nagle znalazła się w bajce. Cały ten ogromny zamek i wszystko, co w nim widziałam, sprawia, że naprawdę trudno mi się otrząsnąć z tego wrażenia.

- Sir Ian ma wspaniałe poczucie humoru, tyle że głębo­ko ukryte. Jeśli w końcu nie zacznie go używać, to gotowe zaniknąć - zażartowała Hazel i wróciła do saloniku. - Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

- Dziękuję. - Jenna uśmiechnęła się. - Jest naprawdę wspaniale. Czuję, że to raczej ja powinnam wam płacić za to, że pozwolono mi tu zamieszkać.

- Nie martw się. Popracujesz z nim kilka dni i od razu zmienisz zdanie. Zobaczysz. Niedługo uznasz, że sir Ian płaci ci stanowczo za mało za to, co musisz znosić - uprze­dziła Hazel i wyszła.

Jenna wiedziała, że musi jak najszybciej wrócić na dół, ale kiedy została w pokoju sama, nie mogła się oprzeć pokusie i wyjrzała przez okno. Kiedy to zrobiła, przekona­ła się, że jej pokój znajduje się bardzo wysoko. Patrząc z góry, widziała rozległe ogrody, a kiedy się im lepiej przyjrzała, doszła do wniosku, że były bardzo starannie zaprojektowane.

Obiecała sobie, że przyjrzy się im dokładniej, kiedy tylko nadarzy się okazja Teraz jednak musiała się odświe­żyć i wrócić do czekającego na nią sir Iana. Nie chciała, aby jej guzdranie dało mu okazję do zademonstrowania niezadowolenia.

Wyszła z pokoju i stojąc w korytarzu, rozejrzała się wo­kół. Miała nadzieję, że uda się jej zorientować, w której części zamku zamieszkała. Szkoda, że idąc z Hazel, nie znaczyłam drogi. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, jak trafić z powrotem do biblioteki. Natychmiast przypomniały się jej powieści historyczne, w których zamki kryły niezliczo­ne tajemnice specjalnie po to, aby mogły je odkrywać niczego niepodejrzewające osoby.

Na szczęście tylko raz pomyliła drogę. Kiedy schodziła już do holu, z którego wchodziło się do biblioteki, w drzwiach stanął sir Ian i na znak, że ją zauważył, skinął krótko głową.

- Zaprowadzę cię do biura, w którym będziesz praco­wać - oznajmił.

Szli obok siebie i nagle Jenna zdała sobie sprawę, jak wysoki i potężnie zbudowany jest sir Ian. Ledwo mu sięgała do ramienia. Musi mieć w sobie krew wikingów, uznała, a przed oczami stanęła jej scena obrad klanu MacGowanów, w której jeden z przodków jej pracodawcy wymachuje ogromnym mieczem, nawet się przy tym nie pocąc.

- To tu, jesteśmy na miejscu. - Ian zatrzymał się przed drzwiami w głębi holu i ruchem ręki zaprosił, by weszła.

Kiedy Jenna znalazła się w środku, poczuła się mile zaskoczona. Pokój był przytulny, a okna wpuszczały dużo światła. Doszła do wniosku, że będzie się jej tutaj dobrze pracowało.

- Miło tutaj. - Uśmiechnęła się i rzuciła okiem na sto­jący na biurku komputer.

- Powinnaś tu znaleźć wszystko, co będzie ci potrzeb­ne - powiedział Ian, podchodząc do biurka. - To są taśmy, o których wspominałem. Wiem, że jest tego dużo, i rozu­miem, że taki widok musi ci się wydawać przytłaczający. Przykro mi, że zaczynasz w ten sposób. Zrób tyle, ile zdołasz. Myślisz, że dasz sobie radę? - zapytał, przyjrza­wszy się jej badawczo.

- Nie martw się.

- Świetnie. Kiedy skończysz, wydrukuj to, co ci się uda przepisać, i zostaw na moim biurku w bibliotece. Gdy­by coś było niejasne albo miałabyś jakieś pytania, a mnie by nie było, zrób na marginesie notatkę. Chcesz może jeszcze coś wiedzieć?

- Wszystko jasne.

- Nie zapytałaś, które dni będziesz miała wolne. Ta uwaga rozbawiła Jennę.

- Wobec nawału pracy nie zastanawiam się nad wolny­mi dniami - odpowiedziała z uśmiechem. - Nie martw się. Powiem ci, kiedy będę chciała wziąć wolne. Jestem dosyć elastyczna, jeżeli jednak będę miała wrażenie, że wykorzy­stujesz mój dobry charakter, natychmiast dam ci o tym znać - zażartowała.

Ian skinął głową i obrócił się na pięcie.

- W takim razie zostawiam cię - powiedział, nie oglą­dając się za siebie.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Jenna usiadła przy komputerze. Włączyła go i z zadowoleniem stwierdziła, że zainstalowano w nim najnowsze oprogramowanie. Wzięła pierwszą kasetę i włożyła ją do specjalnego urządzenia które pozwalało regulować prędkość odtwarzanego dźwięku. Założyła na uszy słuchawki i cztery godziny po wyjściu z biura Violet Spradlin rozpoczęła pracę.

Było popołudnie, czas odwiedzin fizykoterapeuty. Znosząc tortury bolesnych ćwiczeń rehabilitacyjnych, Ian wrócił pamięcią do wypadku, w którym o mało nie zginaj To, co się wtedy wydarzyło, było głównym tematem jego nocnych koszmarów podczas kilku ostatnich miesięcy Czy kiedyś się skończą?

Sir Ian MacGovan pracował w służbach specjalnych a konkretnie w Agencji Wywiadu Cywilnego Wielkie Brytanii. Jako agent wywiadu, był przyzwyczajony do udziału w tajnych operacjach. Pracował dla rządu, ale tylko kilka osób wiedziało, czym się naprawdę zajmuje. Na wet jego rodzice byli przekonani, że tkwi gdzieś przy biurku w którymś z niezliczonych pokoi rządowych budynków.

Jego ostatnie zadanie polegało na infiltracji grupy terrorystów. Podczas spotkania grupy, które odbywało się w piwnicy opuszczonego budynku, wybuchła jedna z przechowywanych tam bomb. Kilka osób zginęło na miejscu, a Ian przeżył tylko dlatego, że akurat stanął za betonową kolumną, która go zasłoniła. Siła wybuchu od­rzuciła go na półtora metra. Upadając, złamał sobie rękę i nogę oraz roztrzaskał kolano.

Ian nie pamiętał wybuchu. Po raz pierwszy zrozumiał, że coś się stało dopiero wtedy, gdy odzyskał świadomość i stwierdził, że jest w szpitalu. Przejmujący ból sprawił, że otaczająca go miękka ciemność prysła; zrozumiał, że zo­stał ciężko ranny.

- Ian - usłyszał cichy głos. - Obudź się, Ian. Musimy porozmawiać, słyszysz?

Z trudem uniósł powieki. Przy łóżku stał jego szef, Todd Brewster.

- Zapisałeś numer ciężarówki, która po mnie przeje­chała? - wychrypiał Ian.

- Poprosiłem lekarzy, aby zmniejszyli ci ilość środków przeciwbólowych tak, żebyś mógł rozmawiać - wyjaśnił Todd.

- Jesteś bardzo przewidujący - mruknął Ian. - Co się stało?

- Powiedz mi, co zapamiętałeś.

Ian próbował się skoncentrować, ale jego mózg reago­wał bardzo powoli.

- Ostatnie, co pamiętam, to spotkanie w piwnicy.

- Czego dotyczyło?

Ian skupił się i przekazał szefowi to, co zdołał sobie przypomnieć.

- Kto oprócz mnie został ranny? - zapytał na koniec.

- Było was tam pięciu. Trzech zginęło na miejscu, jeden jest w stanie krytycznym. W tej sytuacji zdecydowa­liśmy się uśmiercić również tę postać, w którą się wcieli­łeś. Rozumiesz?

Ian zamknął oczy.

- Oficjalna wersja zdarzeń mówi, że miałeś ciężki wy­padek samochodowy - powiedział po chwili Todd. - W trakcie zwolnienia lekarskiego będziesz otrzymywał pełne wynagrodzenie.

- Ponieważ mam gips na ręce i na nodze, domyślam się, że obie są złamane. Co poza tym?

- Noga jest złamana w dwóch miejscach. Oprócz tego masz złamany nadgarstek i wyrwany staw barkowy. Chirur­dzy najbardziej obawiają się o twoje kolano. Mówią, że musi minąć trochę czasu, zanim znowu będzie w pełni sprawne.

- Tylko tego mi brakowało.

- Radziłbym ci pojechać do domu. Mam na myśli Szkocję, a nie twoje mieszkanie w Londynie. Wrócisz, kiedy poczujesz się lepiej.

- A jeśli moje kolano nigdy nie będzie w pełni spraw­ne? Co wtedy?

- Po co od razu rozważać najgorsze scenariusze? Masz cholerne szczęście, że w ogóle żyjesz. Jak tylko lekarze pozwolą ci wyjść ze szpitala, jeden z naszych ludzi zawie­zie cię do Szkocji.

Ian kiwnął głową i patrzył, jak Todd wychodzi z poko­ju. Wiele spraw nie zostało omówionych, a najważniejszą z nich było, czy będzie mógł wrócić do pracy.

- Na dzisiaj wystarczy - orzekł Hal, rehabilitant, prze­rywając ponure rozmyślania Iana. - Jestem naprawdę za­chwycony tym, jak bardzo poprawił się twój stan, odkąd zacząłem przychodzić. Nie przypuszczałem, że kolano od­zyska aż taką ruchomość. Nigdy nie skarżysz się na ból. Tylko czasem, gdy nagle bledniesz, wiem, że za bardzo się forsujesz.

- Ból nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, żeby noga była całkowicie sprawna.

Ian wziął prysznic, przebrał się i postanowił sprawdzić, jak sobie radzi nowa sekretarka. Kiedy wszedł do jej biura, dziewczyna pisała z taką prędkością, że jej palce wprost fruwały nad klawiaturą. Nie chcąc jej przerywać, pocze­kał, aż przerwie.

- Czy taśmy są dobrze nagrane? - zapytał. Jenna zdjęła z uszu słuchawki.

- Przepraszam, nie wiedziałam, że pan tu jest - powie­działa. - Dźwięk jest czasami nierówny, niekiedy staje się głośniejszy, a innym razem przycicha. Może to być wina magnetofonu.

- Albo mojego dyktowania, bo często przy tym cho­dzę. W przyszłości obiecuję zwracać większą uwagę na to, jak trzymam mikrofon.

- Zastanawiałam się, czy nie miałby pan nic przeciwko temu, abym wydrukowała to, co już wcześniej zostało spisane. Chciałabym zrozumieć, o co chodzi w całym tekście.

- Możesz robić wszystko, co pomoże ci w pracy.

- Ta powieść to thriller szpiegowski, prawda?

- Coś w tym rodzaju.

- Skąd wziął pan pomysł?

- Piszę taką książkę, jakie sam lubię czytać.

- A już myślałam, że może opiera się pan na własnych doświadczeniach. - Jenna uśmiechnęła się.

- Nie - zaprzeczył krótko Ian.

- W takim razie ma pan bardzo żywą wyobraźnię.

- Przepraszam, że ci przeszkodziłem. Pójdę już, żebyś mogła dalej pracować. - Odwrócił się, a ciche stukanie w klawisze odprowadziło go do drzwi.

Idąc wieczorem do swojego pokoju, Jenna odczuwała zadowolenie z postępów w pracy. Zanim zasnęła, zdążyła przeczytać pierwsze siedemdziesiąt pięć stron powieści sir Iana i choć nie doszła jeszcze do miejsca, w którym dzisiaj zaczęła przepisywać, historia już ją wciągnęła.

Tak jak od początku przypuszczała, była to powieść szpiegowska. Głównym bohaterem był agent rządowy, który wpadł w kłopoty, zanim zdążyła doczytać do piątej strony. Zastanawiała się, kim jest Ian. Może lubił fantazjo­wać o niebezpiecznym, mocnym życiu, a był... księgo­wym? Uśmiechnęła się do swoich myśli i zasnęła.

Jenna przebywała w zamku już od kilku dni. Przez cały ten czas niebo było zasnute chmurami i w powietrzu czuło się wilgoć. Kiedy już zaczęło się jej wydawać, że tutaj zawsze jest taka ponura pogoda, wszystko się zmieniło. Obudziła się wcześnie rano i stwierdziła, że na niebie nie ma ani jednej chmurki i świeci przepiękne słońce. Przyglą­dała się jasnym promieniom wpadającym przez okno sy­pialni, złocącym wszystko, czego dotknęły.

Poczuła, że jest zbyt podekscytowana, aby spać. Bły­skawicznie umyła się i ubrała. Była tak przejęta, że najpra­wdopodobniej przestała zwracać uwagę na to, dokąd idzie, i musiała przegapić jakiś zakręt. Zgubiła się i błądząc mro­cznymi korytarzami, usiłowała znaleźć drogę na parter.

- Kiedy tylko przestaję zwracać uwagę na to, co robię, zawsze tak się kończy - powiedziała do siebie ze złością. - Nie po to tak wcześnie wstałam, żeby się teraz błąkać i niepotrzebnie tracić czas, który mi pozostał do rozpoczę­cia pracy.

Zagubiona w starym zamku, Jenna poczuła się jak bo­haterka powieści historycznej. Brakowało tylko tego, żeby jakaś zbroja ożyła i, zgrzytając metalicznie, ruszyła w jej stronę, a ona zaczęła krzyczeć.

Przeszła przez galerię, której ściana ozdobiona była rzędem olejnych portretów. Jenna nie miała wątpliwości, że tę wystawę można było określić mianem ilustrowanej historii rodu MacGowanów, i żałowała, że nie ma czasu, by je dokładniej obejrzeć. Obiecała sobie jednak, że nie­długo tu wróci, oczywiście, jeśli uda się odnaleźć to miej­sce. A to było bardzo wątpliwe.

W końcu zauważyła wąskie schodki. Na ich widok z jej piersi wydobyło się głębokie westchnienie ulgi. Szyb­ko zeszła na dół. Na końcu znajdował się niewielki podest i tylko jedne drzwi. Jenna otworzyła je i weszła do kuchni. Trudno było powiedzieć, kto się bardziej się prze­straszył - Jenna czy kobieta robiąca coś przy kuchennym stole.

- Ojej - powiedziała Jenna - przepraszam, że pani przeszkadzam. Nazywam się Jenna Craddock i jestem se­kretarką sir Iana. Jeśli mogłaby mi pani powiedzieć, jak dojść do jadalni, to zaraz się stąd wyniosę.

Kobieta roześmiała się wesoło.

- Jestem Megan MacKinnock, znana jako Cook. Chodź za mną, zaprowadzę cię do jadalni.

W jadalni powitał Jennę wspaniały zapach świeżo parzonej kawy. Schodziła tu tylko na śniadania, a pozosta­łe posiłki jadała na przeszklonej werandzie. Codziennie rano, kiedy wchodziła do tej sali, miała wrażenie, że jest niewłaściwie ubrana. Jedynym odpowiednim strojem wydawała się jej suknia podobna do tych, jakie kobiety nosiły przed stu laty. Patrząc na niespotykanych roz­miarów stół, przy którym swobodnie można by posadzić sto osób, robiło się jej żal, że obecnie tak rzadko go uży­wano. Kolejny raz wyobraźnia odmalowała przed oczami Jenny obraz z dawno minionych czasów. Zobaczyła tę sa­mą jadalnię, ale całą wypełnioną eleganckim towarzy­stwem pięknych, dystyngowanych dam i panów o niena­gannych manierach. Widziała setki płonących świec, któ­rych zwielokrotnione płomienie odbijały się we wszyst­kich lustrach.

Znowu te romantyczne wizje, a przecież nie wolno jej śnić na jawie! W bibliotece sir Iana było mnóstwo ciekawych książek. Wybrała kilka z nich. Już jako dziecko interesowała się historią i z równym zapałem pochłaniała powieści historyczne i podręczniki do historii. Najcieka­wsza wydawała się jej historia Anglii i Szkocji. Często wyobrażała sobie, jak walczy pod Bannockburn i pod Culloden, zadając potężne ciosy mieczem w obronie swoich ludzi.

Czasem zastanawiała się, czy któryś z jej przodków nie był przypadkiem Szkotem. Gdyby się okazało, że tak jest, byłoby to trochę niesamowite, bo Jenna zawsze była ser­cem po stronie Szkocji.

- Witaj, Jenna - powiedziała Hazel, stając w drzwiach. - Dobrze spałaś?

- Dobrze, dziękuję.

- Cook mówiła, że rano zabłądziłaś.

- Musiałam się zagapić.

- Widziałaś już dzisiaj sir Iana? - zapytała gospodyni.

- Nie, ale nie ma w tym nic dziwnego. Jak do tej pory, jeszcze nie spotkałam go podczas posiłku.

- Nie bierz tego do siebie. Sir Ian jest raczej małomów­ny. Kiedy był małym chłopcem, przekomarzałam się z nim, nazywając go typowym, nieprzystępnym i upartym Szkotem.

- Nie mogę sobie wyobrazić Iana jako małego chłopca - przyznała Jenna.

- Zapewniam cię, że nie był to interesujący widok - usłyszała dobiegający gdzieś zza jej pleców głos. - A ty, Hazel, spróbuj umówić na jutro Hamisha. Mój prysznic coraz bardziej cieknie.

- Zrobię, co będę mogła, ale sam wiesz, jaki on jest. Jeśli ma do wyboru siedzenie z wędką i pracę, to wybierze wędkowanie.

- Postaraj się. - Ian skierował się w stronę drzwi.

- Nie będziesz jadł śniadania? - zapytała gospodyni.

- Nie teraz. Może później.

Jenna poczuła się zawstydzona, że Ian przyłapał ją, kiedy plotkowała o nim z gospodynią. Podeszła do suto zastawionego bufetu i nałożyła sobie na talerzyk muffina i trochę owoców. Nalała do filiżanki kawy i zabrała się do jedzenia, patrząc tęsknym okiem na skąpany w słońcu ogród.

Ian doszedł do samej biblioteki, nim zauważył, że Hazel idzie tuż za nim. Zatrzymał się i popatrzył na swoją gospo­dynię.

- Czego chcesz? - burknął zniecierpliwiony.

- Dziś rano zachowałeś się wobec Jenny bardzo niegrzecznie. Zdawałeś się jej nie zauważać. Zupełnie jakby jej tam wcale nie było. Powiedz, jak się między wami układa?

- O czym ty mówisz, kobieto? Między Jenną a mną nic nie ma!

- Chodzi mi o to, jak ona daje sobie radę z pracą?

- Aaaa. Jest kompetentna i niezwykle sprawna. Szcze­rze mówiąc, tempo, w jakim pracuje, zrobiło na mnie wra­żenie. Ta kobieta nie robi ani błędów ortograficznych, ani literówek. Jak widzisz, cuda się zdarzają.

- Nie uważasz, że dziś rano wyglądała wyjątkowo ład­nie?

- Nie zauważyłem - odparł, spodziewając się, że nie­biosa ukarzą go za tak ewidentne kłamstwo. - Czy twoje wypytywanie ma jakiś cel? Bo jeśli nie, to pozwól, że zajmę się pracą.

- W takim razie nie będę cię zatrzymywała - powie­działa Hazel i odeszła, uśmiechając się do siebie.

O co jej mogło chodzić? Przecież robił wszystko co w jego mocy, żeby nie myśleć o Jennie. W tej sytuacji wysłuchiwanie, jak Hazel zachwyca się jej urodą, i dodat­kowo podkreśla zalety, doprawdy było ponad jego siły.

Ian miał wrażenie, że śmiech Jenny ciągle jeszcze roz­brzmiewa wokoło. Znajdował różne powody, żeby zajrzeć do biura, i za każdym razem, kiedy tam wchodził, Jenna pracowała. Nabrał zwyczaju codziennego wpadania do biura pod pretekstem sprawdzania postępów w pracy. Wiedział jednak, że tylko się oszukuje. Zrozumiał, że po prostu nie potrafi trzymać się od niej z daleka.

Kiedy dzisiaj rano wszedł do jadalni, skąpana we wpadającym przez okna złocistym blasku Jenna wyglądała jak emanująca radością życia rusałka.

Co się z nim dzieje? Stał się romantyczny niczym poeta. I to z powodu nowej pracownicy. Opanował ogarniającą go irytację i wielkimi krokami ruszył w kierunku bibliote­ki. Musiał poszukać szczegółowych informacji potrzeb­nych do powieści.

Jenna dolała sobie kawy, w pośpiechu przełknęła pół filiżanki i wybiegła na dwór. Kiedy znalazła się na dworze, stanęła i zamykając oczy, uniosła twarz do słońca.

Czy dzisiaj rano faktycznie było cieplej, czy tylko jej się tak wydawało? Kiedy wreszcie zacznie się tutaj wiosna? A może w Szkocji wcale nie ma wiosny? Kiedy wyjeżdża­ła, w Australii było lato, i nie pomyślała o tym, że u celu jej podróży, panuje inny klimat. Otworzyła oczy i głęboko wciągnęła w płuca świeże powietrze. Rozciągający się przed jej oczyma widok tchnął tak głębokim i absolutnie niczym niezmąconym spokojem, że Jenna poczuła wzru­szenie.

Widząc precyzyjny wzór przenikających się wzajemnie konturów klombów i rabat, nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć, jak będą wyglądały, kiedy wszystko zakwitnie. Wyobrażała sobie, jak piękne będą alejki wijące się wśród kolorowych kwiatów i szemrzących fontann. Idąc powoli wysypaną tłuczonymi muszlami ścieżką, przyglądała się roślinom i krzewom, przystając czasem z nadzieją, że uda się jej coś rozpoznać.

Doszła do miejsca, gdzie ścieżki się krzyżowały. Wie­dziona impulsem, skręciła w bok. Nowa ścieżka była dosyć kręta, a każda kolejna zmiana kierunku ukazywała oczom Jenny coraz to nowe ozdobnie przycięte rośliny. Przyglądała się im zafascynowana niezwykłym kunsztem i precyzją ogrodnika, którego ręka wyczarowała te piękne formy.

W końcu zerknęła na zegarek i wzdychając, zawróciła w stronę zamku. Bez trudu odnalazła powrotną drogę. Tu­taj nie można się było zgubić, bo potężna bryła zamku górowała nad otoczeniem. Nie chciało się jej wracać do głównych drzwi, postanowiła więc wejść przez bibliotekę, bo tak było najbliżej. Podeszła do przeszklonych drzwi i dopiero wtedy zauważyła, że sir Ian przygląda się jej przez szybę.

- Jeszcze raz dzień dobry - powiedziała. - Mamy dziś wyjątkowo piękny poranek, prawda?

- Chyba tak. Widzę, że spodobał ci się ogród.

- O tak. Jest naprawdę piękny. Wyobrażam sobie, jak wspaniale musi to wyglądać, kiedy wszystko zakwitnie.

- Cieszę się, że ci się podoba - odrzekł i odwrócił się do niej plecami. - Mam nadzieję, że śniadanie było zado­walające - dodał po chwili, wpatrując się w książki stojące na półce.

Jenna czuła się jak na mękach. Uprzejmość, z jaką sir Ian się do niej zwracał, była tak oficjalna, że miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie odważyła się jednak roze­śmiać.

- Zupełnie zadowalające - odparła. - A teraz muszę przeprosić, bo chcę się przebrać i zabrać do pracy.

Ian spojrzał na Jennę.

- Dlaczego uważasz, że to, co masz na sobie, nie jest odpowiednie do pracy? Wiesz przecież, że tutaj nie obo­wiązuje cię żaden określony strój.

- Wiem - odparła spokojnie, chcąc uniknąć zatargu.

- Zostawiłem na twoim biurku kilka taśm, które mogą wymagać z mojej strony pewnych wyjaśnień. Niedługo zajrzę, żeby je omówić.

Na jego biurku piętrzył się stos korespondencji i gazet. Pomyślała, że zanim się przez to przebije, minie sporo czasu i, skinąwszy głową, wyszła z pokoju.

Za każdym razem, kiedy spotykała Iana, przenikał ją dreszcz. Przecież się go nie bała. Tutaj chodziło o coś zupełnie innego, Ian był taki... męski. Jenna nie mogła znaleźć innego odpowiedniego określenia.

Weszła do swojego biura i od razu zobaczyła ta­śmy, o których wspominał. Obok nich leżał na biurku gruby plik przepisanych przez nią stron z naniesiony­mi poprawkami. Jenna pomyślała, że poprawki Ian musiał robić nocą, bo przecież nowo przepisane strony wydrukowała i zostawiła na jego biurku wczoraj wieczo­rem.

- Czy ty nigdy nie sypiasz? - mruknęła pod nosem.

- Niezbyt dużo - odpowiedział Ian, stając tuż za jej plecami.

Jenna odwróciła się, marszcząc brwi.

- Nie życzę sobie, żebyś się tak do mnie podkradał - oznajmiła.

- Szedłem zupełnie normalnie. Wcale nie starałem się być cicho. Zawsze jesteś taka nerwowa?

- Nie. Nie zawsze.

- A więc to ja cię denerwuję?

Nie miała ochoty o tym rozmawiać, postanowiła więc zmienić temat.

- Chciałeś ze mną o czymś pomówić?

- Tak. Zdecydowałem, że najpierw załatwię sprawy z tobą, a dopiero potem zajmę się resztą. Noga wyjątkowo mi dziś dokucza. Chciałbym cię więc poprosić, żebyś usiadła, a wtedy i ja będę mógł to zrobić.

- Oczywiście, przepraszam.

Jenna usadowiła się przed komputerem, a Ian przysunął sobie krzesło i postawił je naprzeciwko.

- Wiem, że za mało ci pomagam - zaczął, kiedy już usiadł i wyprostował nogę. - Chciałem ci powiedzieć, że to, jak pracujesz, zrobiło na mnie wrażenie. Doceniam twoją pomoc i chciałem ci za to podziękować.

- Och.

- Wydaje mi się też, że to odpowiedni moment, aby pomówić o twoich dniach wolnych.

- Zgoda.

- Proponuję nie ustalać konkretnego dnia tygodnia. Zamiast tego mogłabyś brać wolne popołudnie wtedy, kie­dy nie będziesz miała zaległości. Przekonałem się, w ja­kim tempie pracujesz, i wiem, że bez problemów za mną nadążysz. Dodatkowo daję ci wolne wszystkie niedziele. A jeśli będziesz chciała wyjechać na weekend, jest to tylko kwestia ustalenia terminu.

- Dziękuję.

- Jestem ci szczególnie wdzięczny za umieszczane na marginesach pytania i sugestie dotyczące postaci i akcji. Widzę, że bardzo wnikliwie analizujesz tekst i jest to dla mnie bardzo cenne. Doszedłem w swojej książce do miejsca, z którym mam pewien kłopot. Wydaje mi się, że wiem, co stanowi problem, ale zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś tego ze mną przedyskutować. Oczywiście, jeżeli nie masz ochoty aż tak się angażować, to uszanuję twoją odmowę.

Prośba Iana zaskoczyła Jennę, ale musiała przyznać w duchu, że jej schlebiała.

- Z przyjemnością porozmawiam z tobą o tym kłopot­liwym miejscu - odparła.

Przez następną godzinę Ian wyjaśniał, na czym jego zdaniem polegał problem.

- Postać Philipa wydaje mi się blada i pozbawiona ży­cia. Chciałem, aby był żywszy i bardziej wyrazisty. Jestem ciekaw, czy masz pomysł, jak by to można zmienić?

Jenna nie była pewna, co odpowiedzieć. Już wcześniej zwróciła uwagę, że postać głównego bohatera jest pozba­wiona psychicznej i emocjonalnej głębi. Uznała jednak, że po prostu autor za mało zna świat, który opisuje.

Ian musiał wyczuć jej wahanie.

- Nie obawiaj się mnie urazić. Chcę usłyszeć obiek­tywną opinię.

- Moim zdaniem problem może leżeć w tym, że nigdy nie mówisz o jego uczuciach. Opisujesz, co robi i dlaczego nagle wpada w tarapaty. Nigdy jednak nie piszesz ani sło­wa o tym, co on czuje, a także, jak przeżywa to, co się z nim dzieje.

- A co to ma do rzeczy? - zapytał Ian, marszcząc brwi. - Przecież to jego praca. Robi to, co do niego należy i za co mu płacą. Po co miałbym opisywać jego uczucia?

- Ponieważ to pomoże czytelnikom wczuć się w jego położenie. Znamy jego myśli, bo o tym piszesz. To dobrze. Musimy jednak wiedzieć również, co on czuje. - Jenna zamilkła i po chwili dodała: - Zresztą to przecież twoja książka. Przedstawiłam ci tylko moją opinię.

- A jeśli on wcale nie zastanawia się nad tym, co czuje? Jeśli nie ma na to czasu?

- Rozumiem, że w scenach akcji faktycznie nie ma czasu na takie rozważania. Uważam jednak, że wprowa­dzenie scen refleksji, w których bohater staje twarzą w twarz z tym, co się wydarzyło i ze swoimi odczuciami na ten temat, doskonale wzbogaciłoby warstwę narracji. Jestem przekonana, że powinieneś zajrzeć do jego duszy i zobaczyć, co się w niej dzieje. Z tego, co czytałam i co słyszałam o pisaniu, zapamiętałam, że profesjonaliści ra­dzą początkującym pisać o czymś, na czym dobrze się znają To bardzo dobry pomysł, by głównym bohaterem uczynić agenta wywiadu, ale biorąc pod uwagę, że to twoja pierwsza powieść, może byłoby lepiej, gdybyś wy­brał łatwiejszy temat.

Ian zrobił minę wyrażającą dezaprobatę i Jenna zrozu­miała, że posunęła się za daleko.

- Nie miej mi za złe - dodała szybko. - Pytasz, to mówię. Sama nie jestem pisarką i nie wyobrażam sobie nawet, jak ciężko musiałeś pracować, żeby wymyślić wciągającą fabułę. Mogę tylko powiedzieć, że to ci się z całą pewnością udało.

- Być może powinienem był wybrać inny temat - przyznał Ian, podnosząc się z krzesła. - Spróbuję wymy­ślić, co może odczuwać agent wywiadu. Zobaczymy, czy mi się uda.

Patrzyła, jak sir Ian, utykając, wychodzi z pokoju.

Była pewna, że to przez braki w pełnym nakreśleniu osobowości głównego bohatera czytelnikowi było trudno wczuć się w jego sytuację. Mimo wszystko wyrzucała so­bie, że wytknęła to łanowi. Najwyraźniej ta uwaga uraziła jego uczucia.

ROZDZIAŁ 5

Jenna siedziała przy komputerze i w skupieniu spisywała z taśmy kolejny fragment powieści, Ian pojawił się przed nią tak nagle i niespodziewanie, że zaskoczona aż podsko­czyła na krześle. Przerwała pisanie i zdjęła słuchawki z uszu. Ostatnio Ian przyzwyczaił się zachodzić do niej, żeby porozmawiać o swojej książce. To, że liczył się z jej opinią i omawiał z nią nowe pomysły, sprawiało jej przy­jemność.

- Dzień dobry. - Jenna uśmiechnęła się na przywitanie. W odpowiedzi Ian zmarszczył brwi.

- Dobrze spałeś? - zapytała.

- Nieszczególnie.

Jenna przywykła do różnych humorów szefa i nauczyła się je znosić. Czasami myślała, że byłoby jej dużo łatwiej, gdyby co rano ktoś wywieszał ostrzeżenia.

Nieprzystępny - jedno lub dwa warknięcia”.

Zatopiony w myślach - nie zapamięta, że cię już dzi­siaj widział”.

Zirytowany - bo coś idzie nie po jego myśli w powie­ści albo na zamku”.

Zastanawiała się, czy Ian kiedykolwiek bywał zrelaksowany. Albo, w co jeszcze trudniej było uwierzyć, szczęśli­wy. Mimo bujnej fantazji Jenna nie mogła sobie tego wyobrazić.

- Boli cię? - zapytała cicho, widząc, że Ian masuje nogę.

Spojrzał na nią, a wtedy zauważyła, że jest myślami gdzie indziej. Po chwili jednak skupił się na jej twarzy.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- O tym, że masujesz nogę i wyglądasz przy tym, jak­byś cierpiał potworne męki.

- Zastanawiałem się nad czymś.

- Aha.

- Przyszedłem, żeby cię o coś zapytać, ale zapomnia­łem, co to było - wyjaśnił zniecierpliwiony.

- To okropne uczucie, prawda?

- Masz rację, to szalenie irytujące - przyznał. - Po wyjściu z pokoju przyszedł mi do głowy pomysł na nastę­pną scenę. Cofam się więc w pamięci po własnych śla­dach, próbując sobie przypomnieć, co takiego kazało mi natychmiast przyjść do ciebie.

Nie chciała mu przeszkadzać, czekała więc w milcze­niu.

- Już wiem! Chciałem się dowiedzieć, co myślisz o moich poprawkach.

- O które poprawki ci chodzi? - zapytała, pospiesznie przeglądając kartki upstrzone uwagami na marginesach, nie mogąc sobie przypomnieć, żeby ostatnio Ian je robił.

- O te wyjaśniające jego uczucia.

Ian wprowadził je w zeszłym tygodniu, ale Jenna nie pomyślała o tym, by je skomentować.

- Aaa, te. Są naprawdę doskonałe. Wspaniale uzupeł­niają i wzbogacają postać. Teraz wydaje się dużo bardziej prawdziwa. Twój bohater jest stanowczy, kiedy sytuacja tego wymaga, ale nie jest pozbawiony uczuć. To, co musi robić, pozostawia blizny w jego duszy.

- I to wszystko wyczytałaś w książce? - Ian zmarsz­czył brwi.

- Tak, a nie powinnam była?

- Nieważne.

- Podziwiam precyzję, z jaką wszystko opisujesz, i li­czne szczegóły, bo dzięki nim wszystko wydaje się takie prawdziwe.

- Tak uważasz?

- Jak najbardziej. Zobaczysz, że od twojej książki trud­no się będzie oderwać.

- To chyba dobrze.

- Skoro już mówię o tym, co mi się podoba, to chciałabym jeszcze dodać, że postacie drugoplanowe również są wyraziste. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Gdybym nie wiedziała, że to fikcja, myślałabym, że ci ludzie naprawdę istnieją.

Ian uśmiechnął się kątem ust. Bez ciągłej zmarszczki na czole nagle wydał się jej jeszcze bardziej atrakcyjny.

- Powiedz mi, co robisz, kiedy chcesz się rozerwać? - zapytała Jenna pod wpływem impulsu.

Spojrzał na nią, jak gdyby mówiła w obcym języku.

- Słucham?

- No wiesz, co robisz, kiedy chcesz się odprężyć, zaba­wić. Masz jakieś hobby, uprawiasz sport?

- Do chwili wypadku nie miałem czasu na hobby.

Oczywiście, że czytam i piszę. Obecnie właśnie pisanie stało się moim hobby.

- Myślę, że powinieneś więcej wychodzić z domu. Spotykaj się czasem z przyjaciółmi, oderwij się na trochę od pracy nad książką. Czy zdajesz sobie sprawę, że od kiedy tu jestem, ani nie wychodziłeś, ani nikt cię nie od­wiedził? Tak nie może być.

- Na razie wolę być sam. Pisanie i rehabilitacja pochła­niają całą moją energię. Kiedy wrócę do pracy, wrócę też do świata.

Jenna pomyślała, że oto nadarza się świetna okazja, by w naturalny sposób zagadnąć Iana o jego pracę. Ponieważ jednak on sam o tym nie wspominał, wahała się, czy powinna zapytać. Spisywała teksty z kaset i nanosiła poprawki, cały czas zastanawiając się, skąd Ian bierze te wszystkie informa­cje, dzięki którym powieść wydaje się tak realistyczna.

Być może właśnie to, co przed chwilą powiedział, było odpowiedzią na jej pytanie, Ian lubił czytać. Najpraw­dopodobniej więc zainspirowało go coś, co przeczytał. Biorąc pod uwagę temat, na jaki zdecydował się pisać, pasjonowały go zapewne thrillery szpiegowskie.

- Wspominałem ci, że wpadł mi do głowy pomysł nowej sceny. Muszę go zapisać, zanim zapomnę - powie­dział i wyszedł tak samo cicho, jak się pojawił.

Zanim nadszedł piątkowy ranek, Jenna była znużona wsłuchiwaniem się w taśmy i zgadywaniem, co takiego Ian chciał powiedzieć. Nie wiedziała, dlaczego nagrania były tak fatalnej jakości. Może wyjątkowo silnie bolała go wtedy noga albo był rozkojarzony, ale niewykluczone, że w grę wchodziło jeszcze coś innego. Do tej pory nie był tak chaotyczny - teraz mamrotał, przerywał, cofał się. Najgor­sze zaś było to, że znowu zaczął chodzić podczas dyktowa­nia i nie zawsze mówił wprost do mikrofonu. Udawało się jej wychwycić zaledwie kilka słów, a cała reszta ginęła w szumie, niemożliwa do odgadnięcia.

Napięcie, w jakim wsłuchiwała się w niewyraźne sło­wa, przyprawiło ją o silny ból głowy. Jenna zerwała z uszu słuchawki. Była u kresu wytrzymałości. Doszła do wnio­sku, że jeśli natychmiast nie zrobi sobie przerwy, to zaraz zacznie rzucać taśmami.

Wychodząc ze swojego biura, spotkała przechodzącą korytarzem Hazel.

- Co się stało? Wyglądasz, jakbyś miała wszystkiego dosyć. Dobrze się czujesz? - zapytała Hazel.

- Szczerze mówiąc, nie bardzo.

- Masz ochotę o tym porozmawiać?

- Właśnie szłam do kuchni, może napijesz się ze mną herbaty?

W milczeniu zaparzyły herbatę. Postawiły przed sobą parujące kubki, usiadły przy małym stoliku na przeszklo­nej werandzie i dopiero wtedy Hazel zaczęła:

- Czy to ma coś wspólnego z łanem? Jenna ciężko westchnęła.

- W zasadzie nie. Po prostu jestem znaczona, i tyle. Czuję, że bardzo przydałby mi się odpoczynek.

- Odpocznij więc. Przecież wiesz, że on nie jest po­tworem.

- Wiem. - Jenna roześmiała się. - Ostatnio pracował więcej niż zwykle. Robiłam wszystko, żeby nie pozostawać za nim w tyle, i czuję się przemęczona. Ciekawe, czy on w ogóle sypia!

- Tylko nie mów, że chcesz rzucić prac ę - zaniepokoiła się Hazel. - Problem z łanem polega na tym, że on nie umie postępować z ludźmi, choć oczywiście próbuje. Wy­daje mi się, że nawet wtedy, kiedy wszystko mu się świet­nie układa, wolałby sobie strzelić w stopę, niż załatwiać sprawy z innymi.

- Może właśnie coś takiego przytrafiło się jego nodze. Nie trafił w stopę - powiedziała Jenna.

Popatrzyły na siebie i obie wybuchnęły śmiechem. Kie­dy po jakimś czasie Jenna się uspokoiła, otarła z oczu łzy i pokręciła głową.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę coś takiego po­wiedziałam. Muszę być bardziej zmęczona, niż przypusz­czałam.

- Masz. - Hazel sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła klu­czyki do samochodu. - Weź mój wóz i wyjedź na week­end. Nie przypominam sobie, żebyś miała wolne, odkąd tu pracujesz. Jesteś przepracowana i nic dziwnego, że czujesz się zmęczona.

- Masz rację. Muszę wyjechać i oderwać się od pracy. Powinnam go o tym poinformować, ale boję się go obu­dzić, bo może w końcu zasnął.

- Nie martw się. Jeśli o ciebie zapyta, powiem, że wy­jechałaś na weekend. Pogoda zdaje się poprawiać, możesz więc pojeździć po okolicy i pozwiedzać albo pochodzić po sklepach. Rozerwij się trochę.

- Prawdę mówiąc, mam zamiar rozpocząć poszukiwa­nia mężczyzny.

- Co ty powiesz? - Hazel uniosła brwi, wyraźnie roz­bawiona.

- Nie, to nic z tych rzeczy. Ostatniej zimy szukał mnie ktoś, kto mieszka w Szkocji. Dowiedziałam się o tym do­piero po przyjeździe do Wielkiej Brytanii. Przedstawił się jako Dumas, oczywiście o ile osoba, od której uzyskałam tę informację, dobrze zapamiętała nazwisko. Wiem też, że miał amerykański akcent.

- Czy wiesz, z jakiego miasta pochodził albo chociaż z jakiej części Szkocji?

- Z Edynburga. Sprawdziłam już w biurze numerów i w telekomunikacji i na pewno wiem, że nie ma telefonu zarejestrowanego na takie nazwisko. Byłam jednak w mie­ście bardzo krótko. Myślę więc, że tam wrócę i spróbuję się jeszcze czegoś dowiedzieć.

- Domyślasz się, z jakich powodów ten człowiek mógł cię szukać?

- Nie. Chciałabym jednak, żeby to miało związek z moją adopcją.

- Byłaś adoptowana? Teraz rozumiem, dlaczego tak ci zależy, żeby się z nim spotkać. A czy twoi przybrani rodzi­ce przypadkiem nie znają tego człowieka?

- Wątpię. Zresztą rodzice umarli, kiedy byłam dziec­kiem.

- Tak mi przykro. W takim razie ruszaj na poszukiwa­nia i dobrze się baw.

- Dziękuję. Nie wiem, ile Ian ci płaci, ale na pewno za mało. Gdyby nie ty, mój pobyt w tym miejscu nie byłby taki miły.

- Powtórzę mu twoje słowa. Jedź i nie przejmuj się nim. Prawdopodobnie nawet nie zauważy, że cię nie ma. Praca nad książką pochłonęła go do tego stopnia, że czasa­mi zapomina nawet o jedzeniu.

W drodze do Edynburga Jenna opracowała dokładny plan działania i zdecydowała, że poszukiwania tajemni­czego pana Dumas należy przeprowadzić również w oko­licznych miasteczkach. A to można doskonale połączyć z ich zwiedzaniem.

Poszukiwania nie przyniosły rezultatów, ale zwiedzanie okolicznych zamków i innych zabytkowych budowli spra­wiło Jennie dużą przyjemność. W czasie weekendu kładła się do łóżka wcześnie, a wstawała późno. Kiedy w niedzie­lę wieczorem wróciła do zamku MacGowana, czuła się wypoczęta. Mając lepsze samopoczucie, potrafiła spojrzeć na sytuację, w której się znalazła, z większym dystansem. Pogodne nastawienie do życia trwało jednak tylko do chwili, gdy weszła do swojego biura i znalazła leżącą na klawiaturze komputera odręczną notatkę Iana.

Proszę, zajrzyj do mnie, kiedy będziesz miała czas”.

- Wiedziałam, że powinnam pójść prosto na górę. Trzeba tu było dzisiaj wcale nie wchodzić - powiedziała do siebie i postanowiła poszukać Hazel.

- O, jesteś. Wyglądasz o wiele lepiej - stwierdziła Ha­zel z uśmiechem, kiedy Jenna znalazła ją w kuchni. - Mó­wiłam, że tego ci było potrzeba.

Jenna odwzajemniła uśmiech.

- Byłam dokładnie tego samego zdania, dopóki nie znalazłam na biurku tego - odrzekła, podając Hazel notat­kę Iana. - Chyba jednak zauważył, że mnie nie było.

- Bardzo dobrze, nareszcie do niego dotarło, że jesteś pracownikiem, a nie niewolnikiem. Dokładnie tak mu po­wiedziałam, kiedy w piątek przyszedł cię tu szukać.

- W piątek! O, nie! Miałam nadzieję, że nie zatęskni za mną wcześniej niż w sobotę.

Usta Hazel drgnęły w uśmiechu.

- Prawdę mówiąc, zaczął cię szukać mniej więcej go­dzinę po twoim wyjeździe.

Hazel podała Jennie filiżankę herbaty, a ta machinalnie ją przyjęła i podziękowała.

- Jak myślisz, gdzie go mogę znaleźć o tej porze? - za­pytała, upijając łyk.

- Prawdopodobnie jest już u siebie. Zaprowadzę cię, ale najpierw wypij herbatę. Jenna, nie stój tak. Siadaj i opowiedz, jak przebiegły poszukiwania tajemniczego pa­na Dumas.

Jenna pomyślała, że w obecnej sytuacji kilka minut nie zrobi różnicy, i usiadła.

- Skończyło się na tym, że jedną noc spędziłam w Edynburgu, a później jeździłam po okolicy. Tu jest na­prawdę ślicznie, a wioski i miasteczka są absolutnie uro­cze. W każdym miejscu, w którym się zatrzymywałam, przeglądałam książkę telefoniczną, ale nie dopisało mi szczęście. Nigdzie nie było nikogo o nazwisku Dumas.

- Wiem, że czujesz się rozczarowana. A poza tym miło spędziłaś czas?

- Och, tak. Bardzo mi się podoba na wsi. Jestem zasko­czona, ile owiec się tu hoduje.

- Nie rozumiem, dlaczego cię to dziwi. Przecież to właśnie Australia jest znana z największej hodowli owiec.

- Zgadza się, ale ponieważ nie biegają one po Sydney, nigdy dotąd nie widziałam ich w takiej masie.

Hazel wypiła łyk herbaty i, nie patrząc na Jennę, za­pytała:

- Jestem ciekawa, czy uważasz, że Ian jest atrakcyj­nym mężczyzną?

Jenna spojrzała na nią zaskoczona.

- Dlaczego o to pytasz?

- Po prostu zastanawiam się. Tylko tyle. Myślałam o tym, jak bardzo Ian się zmienił, odkąd tu jesteś. Wylazł z tej swojej skorupy i stał się bardziej otwarty. Czasami są chwile, kiedy wydaje się niemal przyjacielski. Żałuję jed­nak, że nie sfotografowałam wyrazu jego twarzy, gdy usły­szał o twoim wyjeździe. Zanim zdążyłam wyjaśnić, że pojechałaś tylko na weekend, zrobił się biały jak ściana.

- Mógł pomyśleć, że już nie wrócę, a wtedy znowu musiałby szukać sekretarki.

- Ciągle jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jenna milczała przez chwilę.

- Uważam, że sir Ian jest atrakcyjnym mężczyzną - odrzekła w końcu. - Mam też nadzieję, że nie zamierzasz się zabawiać w swatkę - dodała, patrząc badawczo na Hazel.

- Ależ skądże! Nawet by mi to nie przyszło do głowy. - Gospodyni wstała i wzięła ze stołu swoją filiżankę. - Byłam tylko ciekawa, czy on cię onieśmiela, czy raczej przeraża i czy potrafisz przez jego powierzchowną gburowatość dostrzec, jaki jest naprawdę.

- Ian ma wiele godnych podziwu cech charakteru. Je­stem pod wrażeniem uporu i determinacji, z jakimi dąży nie tylko do odzyskania zdrowia, ale także do skończenia powieści - odparła Jenna.

Za nic jednak nie przyznałaby się, że Ian stał się rów­nież bohaterem jej erotycznych snów.

Hazel wytłumaczyła jej, jak trafić do pokoju Iana, i już po chwili Jenna wędrowała mrocznym korytarzem, Ian zajmował pokoje na parterze, co przy jego kłopotach z no­gą wydawało się zrozumiałe.

Dotarła na miejsce, wzięła głęboki oddech i zapukała. W pokoju panowała głucha cisza, była więc zaskoczona, kiedy nagle drzwi otworzyły się szeroko.

- Dobry wieczór, Ian. Chciałeś się ze...

- Wejdź - przerwał jej Ian. - Proszę - dodał po ledwo zauważalnej przerwie.

Jenna weszła do pokoju i rozejrzała się wokoło. Był to rodzaj gabinetu z masywnymi solidnymi meblami i półka­mi ciasno zastawionymi książkami. Umeblowanie wyglą­dało na wygodne, a płonący w kominku ogień sprawiał, że wnętrze wydawało się przytulne.

Spojrzała na Iana i czekała na wymówki za to, że wyje­chała na weekend bez pytania o zgodę.

- Chciałeś się ze mną widzieć?

- Tak. Chodzi mi po głowie, jak można by lepiej wy­jaśnić ostatnie posunięcia Philipa. Właśnie o tym chciałem ci opowiedzieć i wysłuchać twojej opinii. Jednak to może poczekać. Usiądziesz? - Wskazał głową ustawione przy ogniu fotele.

Jenna czuła się dosyć dziwnie. Do tej pory wszystkie ich spotkania odbywały się albo w bibliotece, albo w jej biurze. Pierwszy raz znajdowała się w jego prywatnych pokojach, przez co spotkanie nabierało bardziej osobiste­go charakteru. Rozmowa z Hazel i wszystkie jej uwagi ciągle jeszcze dźwięczały Jennie w uszach. Gdyby nie to, obecność Iana na pewno nie krępowałaby jej aż tak bardzo.

Usiadła w fotelu naprzeciwko Iana i czekała, żeby za­czął mówić. On jednak milczał. Nie rozumiała, co się z nim dzieje. Przecież zamierzał jej o czymś opowiedzieć, sam prosił o to spotkanie. Chciała, żeby wreszcie powie­dział, co miał do powiedzenia, i by mogła już pójść do łóżka. Oczywiście do swojego łóżka.

Ian nadal milczał.

Odczekała jeszcze chwilę, aż ostatecznie uznała, że cisza zbytnio się przedłuża.

- Powiedziałeś, że chcesz się ze mną widzieć. Jestem tu, więc może coś powiesz.

- Gdzie byłaś?

Spodziewała się usłyszeć różne rzeczy, ale takie pytanie zupełnie ją zaskoczyło.

- Zwiedzałam okolicę - odparta swobodnie, uśmiecha­jąc się.

- Dlaczego?

Uznała, że Ian jest chyba senny i jego umysł pracuje na zwolnionych obrotach.

- Nie przyszło ci do głowy, że mogę lubić zwiedzanie?

- Byłaś gdzieś na rozmowie w sprawie pracy?

- Ależ nie. - Jenna zesztywniała. - A powinnam?

- Hazel powiedziała mi wczoraj, że robię wszystko, żebyś stąd uciekła.

- Och.

- Co rozumiesz przez „och”?

- Nic. Naprawdę. Czy w ten sposób próbujesz mi dać do zrozumienia, że chcesz, bym nadal dla ciebie pracowała?

- Oczywiście, że chcę, abyś tu dalej pracowała.

- Nie jesteś więc zły, że wyjechałam bez uprzedzenia?

- Nie jestem zły. Ostatnio za dużo od ciebie wyma­gałem.

- Czy to również są słowa Hazel? - zapytała Jenna.

- Tak. - Ian zaczerwienił się i z nagłym zainteresowa­niem zaczął się wpatrywać w ogień. - Według Hazel od chwili przyjazdu wyłącznie pracujesz - powiedział w końcu.

- Hazel to prawdziwa skarbnica wiedzy, prawda?

- Nie chcę, żebyś mnie uważała za poganiacza niewol­ników.

Wyglądał na zmęczonego życiem i wypalonego. Wcale nie umniejszało to jego atrakcyjności jako mężczyzny, ale pewnie nie nadawałby się na modela. Jenna nagle poczuła ochotę, by do niego podejść i pomasować mu kark i ramio­na. Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie.

- Dużo ci jeszcze zostało do skończenia książki? - za­pytała.

- Myślę, że nie więcej niż dwie lub trzy sceny. - Ian pomasował sobie kark, zupełnie jak gdyby usłyszał jej myśli. - Za parę tygodni powinno być po wszystkim.

- Wyobrażam sobie, jaki będziesz szczęśliwy, kiedy skończysz.

Ian przytaknął skinieniem głowy.

- Poprawki nie będą już tak męczące jak przepisywa­nie z taśm.

- To prawda - przyznała.

- W dalszym ciągu jednak będę potrzebował twojej pomocy.

- Zostanę tutaj dopóty, dopóki będziesz chciał korzy­stać z moich usług. - Jenna uśmiechnęła się i wstała, Ian również podniósł się z miejsca, a ona zauważyła, że wcale się przy tym nie skrzywił. Najwidoczniej jego kolano wra­ca do normy.

- Miałabyś ochotę zjeść ze mną jutro kolację? - zapy­tał, kiedy była już przy drzwiach.

- Z największą przyjemnością - odparła, otwierając drzwi.

- Miałem na myśli kolację tutaj, w zamku. Nie za bar­dzo lubię wychodzić z domu.

- W zamku też mi odpowiada - odrzekła i zamknęła za sobą drzwi.

Ian wpatrywał się jeszcze chwilę w zamknięte drzwi, po czym przysłonił palenisko ekranem i powoli poszedł do sypialni.

Na początku pomyślał, że Jenna postanowiła rzucić pracę bez uprzedzenia. Okazało się jednak, że to Hazel miała rację.

Gdy odkrył, że Jenna wyjechała, nieomal wpadł w pa­nikę. Przyzwyczaił się już do tego, że omawia z nią proble­my wynikające z pisania powieści.

Jej uwagi i opinie bardzo mu pomagały i naprawdę je sobie cenił.

Choć początkowo zdecydował, że będzie się od niej trzymał z daleka, to jednak szybko zmienił zdanie. Zrozu­miał, że nie umie się oprzeć jej świeżej urodzie i pogodnemu, radosnemu usposobieniu. Jenna zawładnęła jego sna­mi, sprawiając, że w środku nocy budził się z dojmującym poczuciem samotności. Wmawiał sobie, że wcale nie cho­dzi mu konkretnie o Jennę i że jego reakcja jest zwyczaj­nym wyrazem tęsknoty za kobietą w ogóle. Kiedy jednak wyjechała bez uprzedzenia, nie mógł się już dłużej oszuki­wać. Musiał przyznać, że pragnie właśnie jej. Tylko co z tym teraz zrobić?

ROZDZIAŁ 6

Nazajutrz Jenna obudziła się wcześnie rano. Pierwsza myśl, jaka jej przyszła do głowy, dotyczyła Iana i nieocze­kiwanego zaproszenia na kolację.

Przeciągnęła się z uśmiechem i pomyślała, że wczoraj wieczorem zobaczyła Iana, jakiego dotąd nie znała. Wydał się jej czarujący.

Kiedy zeszła na śniadanie, w dalszym ciągu jeszcze się uśmiechała.

- Wcześnie dzisiaj wstałaś, panienko. Śniadanie bę­dzie gotowe za parę minut - powitała ją Cook.

- Nie ma pośpiechu. Najwidoczniej w czasie weeken­du odrobiłam zaległości w spaniu, a skoro i tak już nie śpię, to chcę się nacieszyć porannym słoneczkiem.

- Jeśli zamierzasz się przejść po ogrodzie, to lepiej nie zwlekaj zbyt długo. Zapowiadali, że w ciągu dnia będą burze.

- Naprawdę? Odkąd tu mieszkam, widziałam tylko słońce, chmury i deszcz. Nie wiedziałam, że miewacie również burze.

- Zdarzają się silne burze z piorunami, najczęściej właśnie wiosną. Ktoś mi mówił, że ma to coś wspólnego z mieszaniem się ciepłego i zimnego powietrza.

Jenna nalała sobie filiżankę kawy i podeszła do ok­na. Spojrzała na niebo nadal bezchmurne i słoneczne. Miała nadzieję, że zdąży pospacerować, zanim nadciągnie burza.

Zjadła śniadanie i wyszła do ogrodu. Chciała zobaczyć, co zrobiono w czasie jej nieobecności. Ludzie zajmujący się zielenią przekopywali ziemię, przygotowując grządki do sadzenia wyhodowanych w szklarniach, wiosennych roślin.

Drzewa też już były gotowe, by przystroić się wczesno­wiosenną zielenią. Zauroczona spokojem, jakim tchnęło to miejsce, Jenna polubiła tutejszy sposób życia. Miała na­dzieję, że kiedy zakończy pracę i wyprowadzi się z zamku, zdoła znaleźć następną, również z dala od dużego miasta. Dopiero tutaj, na prowincji, odkryła, jak pełna niespodzia­nek jest natura. Obserwując zmiany pór roku, zrozumiała, że jest to spektakl, który nigdy jej nie znudzi.

Kiedy przemierzyła swoją stałą trasę, zdecydowała się jeszcze przejść aleją prowadzącą do głównej drogi. Cały czas chodziła jej po głowie wieczorna rozmowa z łanem. Wczoraj nieomal zaczął ją przepraszać, a Jenna była prze­konana, że takie zachowanie było u niego dość niezwykłe. Może dlatego wolał przebywać sam. Unikając ludzi, uni­kał równocześnie konieczności przepraszania.

Propozycja wspólnej kolacji także stanowczo do niego nie pasowała. Jenna nie potrafiła sobie wyobrazić posiłku z łanem jako gospodarzem, pomyślała jednak, że będzie to jakaś odmiana.

Zbliżając się do wejścia na dziedziniec, zobaczyła idącą w jej kierunku Hazel.

- Piękny dziś mamy dzień - zagadnęła Jenna.

- Naprawdę? Nawet nie zauważyłam. - Hazel popa­trzyła na niebo. - Nie licz na to, że słoneczna pogoda długo się utrzyma. Czeka nas potężna burza.

- Przeszłam się aleją aż do samej drogi. Wyobrażam sobie, jak cudownie będzie wyglądał ten baldachim z ga­łęzi, kiedy drzewa całkiem się zazielenia.

- Cieszę się, że polubiłaś życie na wsi. Obawiałam się, że z dala od miasta będzie ci nudno.

- Wcale się nie nudzę, a czasami zaczyna mi się wyda­wać, że zawsze tu mieszkałam. To naprawdę dziwne. W Sydney nie czułam, że to moje miejsce. Pewnie dlatego, że nie miałam tam rodziny. Na razie tutaj również nikogo nie odnalazłam, a mimo to te wzgórza i pastwiska nie są mi obce.

- Ian powiedział mi, że dziś wieczorem jecie razem kolację. W ten sposób chce ci pewnie wynagrodzić, że do tej pory zachowywał się jak mruk. Najwyższa pora, żeby to w końcu dostrzegł, nie uważasz? - Hazel roześmiała się.

- Wczoraj wieczorem Ian przeprosił mnie za sposób, w jaki mnie traktował. Musiałaś mu nieźle nagadać, co biorąc pod uwagę jego humory, było przejawem dużej odwagi z twojej strony.

- Przez ostatnie miesiące był pochłonięty rehabilitacją i pisaniem. Najwyższy czas, żeby zaczął trochę więcej wychodzić z domu i spotykać się z ludźmi. Jeżeli nadal będzie ich unikał, to niedługo z rannej bestii zmieni się w prawdziwego potwora, Właśnie to mu powiedziałam. - Hazel spojrzała na Jennę i zawróciła w stronę zamku.

- Kolacja jest o ósmej - dodała, patrząc na nią jeszcze raz przez ramię.

Jenna starała się więcej nie myśleć o nadchodzącym wieczorze i spróbowała się skupić na pracy. Jednak za każdym razem, kiedy Ian wchodził do biura, na twarzy Jenny pojawiał się rumieniec. Nie mógł tego nie zauwa­żyć. Sam by się jednak zaczerwienił, gdyby wiedział, w ja­kich sytuacjach pojawiał się w jej snach.

Jenna miewała bowiem sny erotyczne z łanem w roli głównej. Zakładała, że jego miejsce mógłby z powodze­niem zająć hollywoodzki gwiazdor, i nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że jej sny są czymś więcej niż tylko zwykłą erotyczną fantazją. Tak było do czasu, kiedy Hazel zaczęła ją wypytywać, co myśli o Ianie jako o mężczyźnie.

Mieszkając w Australii, Jenna umawiała się na randki, ale żaden mężczyzna, z którym się do tej pory spotykała, nie potrafił wzbudzić w niej pożądania. Dlatego też jej związki rozpadały się, zanim zmieniły się w intymną zna­jomość, co po jakimś czasie utwierdziło ją w przekonaniu, że jest kobietą pozbawioną namiętności.

Gdyby jednak jako wskaźnik namiętności potraktować jej sny, trzeba by przyznać, że w gruncie rzeczy Jenna jest bardziej namiętna, niż mogłaby sobie tego życzyć. Po­trząsnęła głową, jak gdyby liczyła, że w ten sposób pozbę­dzie się natrętnych myśli, i weszła do zamku. Może praca pomoże jej oczyścić umysł.

Ian patrzył w lustro ze zmarszczonymi brwiami. Nie planował zapraszać Jenny na kolację. Zrobił to pod wpływem impulsu, nad którym nie zapanował. Ona zgodziła się jednak, a to sprawiło mu przyjemność, Ian polubił ich współpracę, która z czasem przybrała formę swobodnych, przyjacielskich dyskusji. Dzisiejszy wieczór będzie jednak zupełnie inny. Po raz pierwszy spotkają się na gruncie towarzyskim i wiedział, że będzie musiał prowadzić z Jenną banalne rozmowy o wszystkim i o niczym, czego nie znosił i nie umiał robić. Jednak skoro chciał z nią spędzać więcej czasu, musiał się zdobyć na taki wysiłek.

Uśmiechnął się i w duchu niechętnie przyznał, że po­winien być wdzięczny Hazel za to, że go zmusiła, by obiektywnie spojrzał na całą tę sytuację, Ian szanował ludzi, którzy mieli swoje zdanie i umieli go bronić, a jego gospodyni nigdy nie ukrywała, co myśli, nie było więc powodu, żeby się na nią gniewać. Jenna także, już na samym początku, dała mu jasno do zrozumienia, że będzie obstawać przy swoim, nawet jeśli może to doprowadzić do kłótni.

Prawda była taka, że Ian nie potrafił odgrywać roli gospodarza. Przypomniała mu się matka, która bez prze­rwy narzekała, jak trudno było mu wpoić choćby podsta­wowe zasady zachowania się w towarzystwie.

Matka podkreślała, że jako MacGowan Ian ma obowią­zek obracać się wśród ludzi. Po takich przemowach ojciec wielokrotnie musiał go pocieszać. Dobrze rozumiał syna i choć mu współczuł, powtarzał, że matka ma rację, i tego faktu nic nie zmieni.

Z wiekiem wykręty Iana stały się bardziej wyrafinowa­ne. Chociaż nadal starał się unikać wielkich przyjęć, na których oczekiwano jego obecności, nauczył się robić to mniej ostentacyjnie. Matka jednak nie dawała się zwieść mało przekonującym tłumaczeniom syna i powtarzała, że subtelność nie jest jego mocną stroną.

Przed kilkoma laty matka z radością przerzuciła obo­wiązki wiecznego przypominania o ciążących na nim po­winnościach towarzyskich na barki gospodyni. Hazel oka­zała się godną następczynią, a liczne upominania Iana, że nie powinna go aż tak dręczyć, bo jako pracodawca zasłu­guje na większy szacunek, zdawały się w ogóle do niej nie docierać.

Może jakoś zdoła nakłonić Jennę, żeby opowiedziała coś o sobie. Jeżeli dziewczyna się rozgada, wtedy on nie będzie musiał zbytnio się wysilać, żeby zabawiać ją roz­mową.

Mieszkała tu niemal od trzech miesięcy, a prawie nic o niej nie wiedział. Czyżby naprawdę nie chciał lepiej poznać kobiety, która zawładnęła jego snami i sprawiła, że noce przestały być dla niego odpoczynkiem?

Włożył marynarkę i ostatni raz spojrzał w lustro. Przy­pomniał sobie wszystko, czego przez lata uczyła go matka. Pomyślał, że jeżeli miało mu się to w ogóle kiedykolwiek przydać, to ta chwila właśnie nadeszła.

Jenna przetrząsała szafę, usiłując znaleźć coś, co mogłaby włożyć na kolację z panem tego zamku. Cała jej garderoba składała się prawie wyłącznie z ubrań do pracy. Nie miała nic, co nadawałoby się na oficjalną okazję.

Postanowiła zacząć od początku, tym razem wyjmując po kolei każdą rzecz i przyglądając się jej uważniej. Właśnie wtedy zauważyła wciśniętą na samo dno szafy sukien­kę, o której całkiem zapomniała.

Była to bardzo prosta, kobaltowoniebieska sukienka przed kolana, z dekoltem w szpic. Jenna kupiła ją kilka miesięcy temu na wyprzedaży i nigdy jeszcze nie miała okazji włożyć. Tak, ta sukienka doskonale pasowała na dzisiejszy wieczór.

Zanim wyszła z pokoju, przystanęła na chwilę przed lustrem. Przyglądając się swojemu odbiciu, musiała przy­znać, że kolor sukni doskonale podkreśla jej jasną skórę i rudoblond włosy. Dzisiejszego wieczoru Jenna nie spięła włosów, tak jak robiła to codziennie do pracy, i zdziwiła się, jak bardzo zdążyły urosnąć. Długie loki opadały jej na ramiona, sprawiając, że wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle.

Decydując się na sukienkę, kupiła również pasujące do niej sandałki na wysokim obcasie. Wydawały się skraj­nie niepraktycznie, jakby służyły raczej do oglądania niż do chodzenia, czyli dokładnie tak, jak to Jennie odpowia­dało.

Teraz już zadowolona z siebie, poczuła się trochę pew­niej. Zeszła na dół. Zajrzała do biblioteki, ale nikogo tam nie było. Przeszła więc do jadalni, lecz tam również było pusto.

Czekając na Iana, postanowiła dokładniej obejrzeć wi­szące na ścianach obrazy. Była spięta, ale zależało jej, aby wyglądać na zupełnie spokojną. Rozluźniła więc ramiona, choć musiała w to włożyć wiele wysiłku.

W głębi jadalni wisiał ogromnych rozmiarów portret. Usytuowano go tak, że osoba siedząca na honorowym miejscu za wielkim stołem patrzyła wprost na obraz. Przedstawiał kobietę o iście królewskiej postawie z pele­ryną w kartę MacGowanów zarzuconą na ramię. Biżuteria, w której ją uwieczniono, musiała być warta fortunę. Ko­bieta miała bardzo jasną cerę i jasnoniebieskie oczy, co według Jenny było cechą charakterystyczną rodowitych Szkotów.

Jasnobrązowe kręcone włosy kobieta miała ułożone w wyjątkowo twarzową fryzurę. Była niewątpliwie pięk­na, ale to nie jej uroda zaintrygowała Jennę. Uwagę dziew­czyny przykuła ogromna witalność i nieposkromiona ra­dość życia, która wprost emanowała z portretu. No i ten niezwykły uśmiech, który można by nazwać figlarnym i łobuzerskim.

Ciekawe, czy to babka Iana czy prababka? - zastana­wiała się.

- To moja matka - odezwał się zza jej pleców Ian, jakby czytał w jej myślach.

Zaskoczona, drgnęła i odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos.

Ian stał w drzwiach jadalni. Miał na sobie czarną mary­narkę i białą koszulę, a zamiast spodni włożył tradycyjny szkocki kilt z kraty MacGowanów. Spódniczka ukazywała umięśnione łydki, obciągnięte wełnianymi podkolanówkami. Mimo że Ian nie zapiął kołnierzyka koszuli, to i tak wyglądał niezwykle oficjalnie i Jenna musiała przyznać, że zrobił na niej piorunujące wrażenie.

Szyta na miarę marynarka podkreślała szerokie ramio­na, a gdy odgarnął włosy z czoła, światło podkreśliło mę­skie rysy. Ian nie miał gładkiej twarzy modela z okładki kolorowego magazynu. Na jego twarzy życie odcisnęło swe ślady. Ostre, wyraziste rysy nie tylko dodawały mu uroku, mówiły również dużo o sile i o charakterze. Patrząc na Iana, poczuła, jak jej puls gwałtownie przyspiesza, a myśli, które zaczęły jej krążyć po głowie, zdecydowanie nie nadawały się do tego, aby się nimi podzielić.

- Twoja matka jest bardzo piękną kobietą - powiedzia­ła, z trudem odrywając od niego spojrzenie i przenosząc je na portret.

- To prawda - przyznał, podchodząc do Jenny. Spojrzała na niego i zdążyła zauważyć uśmiech, który pojawił się na jego ustach, gdy mówił o matce.

- Ojciec do tej pory narzeka, że gdziekolwiek razem pójdą, matka wciąż jeszcze przyciąga uwagę mężczyzn.

- Gdzie mieszkają twoi rodzice?

- Kiedy ojciec przeszedł na emeryturę, zdecydowali się uciec od długich szkockich zim i przenieśli się na po­łudnie Francji. Dlatego teraz ja muszę się zajmować tą potworną kupą kamieni - dodał, ale ton głosu zdradzał silne przywiązanie do rodowej siedziby. - Kiedy uległem wypadkowi, przyjechali do domu. Po kilku tygodniach udało mi się ich w końcu przekonać, że mój stan się popra­wia i nie trzeba mnie pilnować. Matka ciągle próbuje tra­ktować mnie jak małe dziecko. Może przejdziemy do sto­łu? - Ian wskazał głową koniec stołu, gdzie stały dwa nakrycia. Jedno na miejscu dla gospodarza, a drugie po jego prawej ręce. - Muszę przyznać, że nie mam wielkiej wprawy w podejmowaniu gości.

- To bardzo miło z twojej strony, że mnie zaprosiłeś. Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu.

Zupełnie nieoczekiwanie Ian uśmiechnął się.

- Ależ skąd. Już dawno powinniśmy się lepiej poznać. Przecież nie wiem o tobie nic poza tym, że jesteś doskona­łą asystentką - odparł, zaskakując Jennę, i odsunął jej krzesło, aby mogła usiąść.

- Wątpię, aby historia mojego życia mogła ci się wy­dać szczególnie interesująca - powiedziała, przyglądając się, jak Ian zajmuje miejsce po jej lewej ręce.

- Mam nadzieję, że pozwolisz, abym sam decydował, czy wydajesz mi się interesująca, czy też nie.

Jenna ugryzła się w język, żeby go nie poprawić. Mówi­ła przecież, że to historia jej życia, a nie ona sama. Zresztą, nie będzie się tym przejmować. Zastanawiała się, czy pod­czas całego posiłku będzie między nimi dochodziło do takich nieporozumień jak przed chwilą. Jeżeli tak, to zapo­wiadał się długi wieczór.

Uznała, że zrobił to specjalnie. Może takie postępów nie go bawiło?

- Wyglądasz inaczej niż zwykle - zauważył po dłuż­szym milczeniu.

Przyglądał się jej, a Jenna miała wrażenie, że czuje dotyk jego spojrzenia w każdym miejscu, na którym się zatrzymało.

- Nie przypominam sobie, żebym cię kiedyś widział z rozpuszczonymi włosami.

- Kiedy pracuję, wolę je upinać.

- Aha.

Po tej wymianie zdań znów zapanowała długa cisza. Przerwała ją dopiero Hazel, pojawiając się w jadalni z pierwszym daniem. Oboje jedli w milczeniu, a kiedy skończyli, gospodyni podała drugie danie.

Ian odchrząknął.

- Powinnaś częściej nosić ten kolor. Bardzo ci w nim do twarzy - pochwalił, a Jenna utkwiła wzrok w ta­lerzu.

- Dziękuję - wykrztusiła wreszcie, czując, że jej poli­czki płoną. Przeklinała w myśli swoją jasną karnację, z po­wodu której rumieniec był jeszcze bardziej widoczny.

- Nie chciałem cię wprawiać w zakłopotanie - dodał Ian, potwierdzając, że zauważył, jak zareagowała na jego słowa.

- W porządku. Nic się nie stało. Nie jestem przyzwy­czajona do komplementów. - Uniosła głowę i zauważyła, że Ian przygląda się jej zaskoczony.

- Jesteś bardzo piękną kobietą i doprawdy trudno mi uwierzyć, że nikt ci jeszcze tego nie powiedział.

Jenna przestała udawać, że je, i ostrożnie odłożyła sztućce.

- Ale to prawda - powiedziała po prostu, zmuszając się, by spojrzeć łanowi w oczy.

- Niewiarygodne. Myślałem, że... - Urwał. - Nieważ­ne, co myślałem. - Sięgnął po kieliszek.

- Dokończ, co chciałeś powiedzieć.

- Czy twoi rodzice nigdy ci nie... - Ian znowu urwał i pokręcił głową.

- Wychowywałam się w sierocińcu.

- Wybacz mi, proszę. Moje pytanie było zdecydowa­nie nie na miejscu - rzekł Ian, sztywniejąc.

Siedział w milczeniu i wyglądał tak żałośnie, że Jennie zrobiło się go żal. Wiedzioną impulsem wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni.

- Przecież nie mogłeś o tym wiedzieć. Moi rodzice zmarli wiele lat temu. Prawdę mówiąc, ledwie ich pa­miętam. A tam, gdzie dorastałam, kwestie wyglądu były poruszane wyłącznie w kontekście higieny. Dziecko mia­ło być do czysta umyte, a włosy porządnie uczesane. - Jenna musnęła palcami swoje długie włosy i uśmiechnęła się. - Wtedy nosiłam dużo krótsze. Łatwiej było o nie dbać.

Ian złożył dłonie i pochylił się w stronę Jenny.

- Nie miałem pojęcia, że tak wyglądało twoje dzieciń­stwo. Naprawdę mi żal tej małej dziewczynki, którą wtedy byłaś. Koniecznie musimy coś zrobić, żebyś się przyzwy­czaiła do komplementów.

Pojawiła się Hazel z deserem, a widząc, że Ian pochyla się w stronę Jenny i trzymają za rękę, uśmiechnęła się.

Na widok gospodyni oboje drgnęli i gwałtownie się od siebie odsunęli, jakby to, co robili, było z jakichś wzglę­dów niewłaściwe.

- Coraz silniej wieje - zauważyła Hazel. - Słyszałam w radiu, że wichura zdążyła już narobić szkód. Mam na­dzieję, że ominie nas bokiem.

Ian kiwnął głową, nie patrząc na żadną z kobiet, a Jen­na, spoglądając na swój talerz, stwierdziła, że w zasadzie nic nie zjadła.

- Wszystko było doskonałe. Proszę, powiedz Cook, że dziś wieczorem przeszła samą siebie - poprosiła Jenna.

- Najlepszą pochwałą dla Cook będzie pusty talerz - odparła gospodyni, a gdy zaskoczona taką odpowiedzią Jenna uniosła głowę, by na nią spojrzeć, umknęła wzro­kiem.

- Jeśli nie zjesz, nie dostaniesz deseru - zagroziła.

- Lepiej jej posłuchaj, bo jest kilka zasad, których Hazel bezwzględnie przestrzega - wtrącił Ian.

Coś takiego, on żartował! Jenna była naprawdę zasko­czona i stwierdziła, że podczas dzisiejszej kolacji Ian po raz kolejny zmusił ją, aby zmieniła o nim zdanie. Sięgnęła po sztućce i po raz pierwszy tego wieczoru poczuła się swobodnie. Zaczęła jeść, a Ian, który do tej pory także udawał, że je, poszedł w jej ślady.

- W porządku, dzieci. - Hazel roześmiała się, patrząc, jak oboje posłusznie zabrali się do jedzenia. - Wrócę za jakiś czas i sprawdzę, czy nie za wcześnie dobieracie się do deseru - ostrzegła i z tymi słowami wymaszerowała z ja­dalni.

Ian pierwszy zaczął się śmiać, i to tak zaraźliwie, że Jenna szybko do niego dołączyła. Pierwszy raz słyszała jego śmiech; dzisiejszy wieczór naprawdę był pełen nie­spodzianek.

- Chyba powinienem cię przeprosić za maniery gospo­dyni - stwierdził Ian, kiedy już przestali się śmiać.

- W żadnym razie nie musisz przepraszać. - Jenna pokręciła przecząco głową. - Bardzo ją polubiłam, choć nie jestem przyzwyczajona, by zwracano się do mnie per „dziecko”.

- Doprawdy? A co ja mam powiedzieć? Jestem prze­cież od ciebie dobre dziesięć lat starszy.

Rozumieli się bez słów. Uśmiechnęli się do siebie i na­gle cisza, jaka zapadła w jadalni, przestała Jennie prze­szkadzać. Sięgnęła po desery pomyślała o Hazel i roze­śmiała się.

- Muszę przyznać, że wiele razy się zastanawiałam, czym się zajmujesz w Londynie.

- Och, jestem jednym z tych trutni zapełniających rzą­dowe biurowce - odparł lekko..

Na pewno księgowy, pomyślała. Musi znać kogoś, kto pracuje jako agent w służbach wywiadowczych. Stąd te wszystkie szczegóły, dzięki którym jego powieść wydaje się taka prawdziwa.

- Czy kawę podać w bibliotece? - zapytała Hazel, sta­jąc w drzwiach.

- Dobry pomysł - odparł Ian i pomógł Jennie wstać od stołu.

- Tak jak ostrzegałam, burza jest coraz bliżej. Słychać już nawet grzmoty.

- Dlaczego Hazel tak często mówi o burzy? - zapytała Jenna, kiedy wyszli z jadalni. - Tak jakby cię przed nią ostrzegała?

- Za każdym razem, kiedy pioruny biją w zamek... - Ian przerwał, bo nagle zgasły wszystkie światła, pogrą­żając korytarz w całkowitych ciemnościach - ...gaśnie światło - dokończył, wzdychając.

Znalazł dłoń Jenny i zamknął ją w silnym uścisku.

- Instalacja elektryczna jest przestarzała. W zasadzie na co dzień wystarcza, ale prawie za każdym razem, kiedy zaczyna się burza, transformator pada. W bibliotece zapa­limy lampy oliwne, będzie wystarczająco jasno.

Kiedy weszli do biblioteki, Jenna zauważyła, że nie zaciągnięto zasłon na dużych, przeszklonych drzwiach prowadzących do ogrodu. Widziała, jak za oknem gną się smagane wiatrem drzewa. Nagle niebo rozjaśnił błysk i oświetlił im drogę do foteli, przy których Hazel ustawiła tacę z kawą.

Jenna zadrżała, słysząc głuche wycie wichru i bębnie­nie deszczu po kamiennym tarasie. Wtem oślepiający błysk rozdarł niebo i prawie w tej samej chwili potężnie huknęło.

- To było naprawdę blisko - stwierdziła zdenerwowa­na. - Często zdarzają się takie burze?

- Na szczęście nie - odparł, prowadząc ją do jednego z foteli przed kominkiem. Jenna patrzyła w ogień i obser­wowała, jak podmuchy wiatru z komina zmuszają płomie­nie do tańca.

- Nie potrzeba dodatkowego światła. - Rozejrzała się po pokoju. - Blask z kominka plus światło z tych wszyst­kich błyskawic i prawie można czytać gazetę.

- No, nareszcie - powiedział Ian, zdejmując marynar­kę i podwijając rękawy koszuli. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ale nie znoszę formalnych stro­jów. Staram się je nosić tak rzadko, jak to tylko możliwe - dodał i zajął miejsce w fotelu, stojącym najbliżej tego, na którym siedziała Jenna.

Sięgnęła po dzbanek z kawą, ale Ian od razu wyjął jej go z ręki.

- Daj, ja to zrobię. Ty usiądź i odpręż się - poradził. Blask kolejnej błyskawicy oświetlił jego twarz. - Nie za­pominaj, że w ciągu ostatnich trzystu lat zamek przeżył wiele takich burz. Nie musisz się bać, że nagle, na naszych oczach piorun zamieni go w kupę gruzu. Zamiast pioruna zrobią to korniki - dodał po chwili.

Zobaczył wyraz twarzy Jenny i roześmiał się. To już kolejny raz tego wieczoru, pomyślała.

- To był tylko żart. Nie wiem, jakim cudem, ale jak do tej pory udało się nam ustrzec przed kornikami.

Nowy Ian, wesoły i uśmiechnięty, fascynował Jennę. Po jego gburowatości i małomówności nie pozostało na­wet śladu. To był zupełnie inny człowiek niż ten, którego do tej pory znała. A raczej myślała, że zna. Patrząc na jego uśmiechniętą twarz, doszła do wniosku, że los wystawiają na bardzo ciężką próbę, Ian pociągał ją nawet w swojej gburowatej wersji, a co dopiero w nowym, czarującym wydaniu. Zrozumiała, że teraz będzie jej jeszcze trudniej ignorować fakt, że ten mężczyzna jej się podoba.

Dzisiejszej nocy zadziałał jakiś czar i zmienił opryskli­wego milczka w troskliwego, delikatnego i pełnego ciepła życzliwego mężczyznę. Jenna była zaskoczona, widząc, jak zareagował, gdy się dowiedział, że jest sierotą. Był wrażliwy, przekonała się o tym, choć nigdy by go o to nie podejrzewała.

Siedział spokojnie obok niej, nalewał jej kawę i nama­wiał, żeby, mimo szalejącej za oknem burzy, spróbowała się odprężyć.

Jenna nigdy nie lubiła burz z piorunami. Szczerze mó­wiąc, nienawidziła ich. Gdyby była teraz sama, kuliłaby się w łóżku z kołdrą na głowie i zatykałaby uszy rękami. Dokładnie tak jak robiła przez całe dzieciństwo.

Przybrani rodzice Jenny zginęli podczas burzy z pioru­nami.

- Dopiero kiedy tu przyjechałam, uświadomiłam sobie, ile pracy wymaga utrzymanie kilkusetletniej budowli.

- Przypuszczam, że ta i tak nie jest najbardziej kłopot­liwa. Niektóre zamki stojące na wybrzeżu są zalewane przy każdej burzy. Właściciele robią, co mogą, aby temu zapobiec, ale woda dostaje się do niższych kondygnacji. Na szczęście nie mamy kłopotów z wodą. Jedyne, z czym musimy walczyć, to kapryśna kanalizacja i przestarzała instalacja elektryczna.

- Wielkie nieba! Zabrzmiało to przerażająco.

- Czasami naprawdę zaczyna mi to dokuczać. Ale je­stem MacGowan, a ten dom to moje dziedzictwo. Przecież to właśnie tutaj od wielu pokoleń mieszkali moi przod­kowie.

Jenna pogrążyła się w smutnych myślach.

- Człowiek czuje się o wiele pewniej, znając swoje korzenie - zauważyła po chwili.

- Nie masz kogoś z dalszej rodziny, kto mógłby ci opowiedzieć o twoich przodkach?

- Myślałam, że mam. Właśnie dlatego przyjechałam do Wielkiej Brytanii. Kiedy jednak odnalazłam kobietę, którą uważałam za swoją ciotkę, dowiedziałam się, że zostałam adoptowana. Wygląda na to, że nie ma nikogo, kto mógłby mi udzielić jakichkolwiek informacji o moich prawdzi­wych rodzicach.

- Musiałaś przeżyć szok.

- Prawdę mówiąc, byłam załamana - przyznała. Opo­wiedziała mu w skrócie o swoim dzieciństwie w Australii, o wyjeździe do Konwalii i o odwiedzinach u Morwenny Hoskins. - Jedyne, czego się dowiedziałam podczas tej wizyty, to że szukał mnie tam ktoś z Edynburga o nazwi­sku Dumas. Wtedy uznałam, że to musi być znak, i postanowiłam pojechać do Szkocji. Kiedy jednak po przyjeździe do Edynburga nie udało mi się znaleźć ani śladu pana Dumas, zrozumiałam, jak dziecinne były moje nadzieje na odszukanie ojca, brata czy innego bliskiego krewnego.

- Ach, więc to dlatego tu przyjechałaś. Zastanawiało mnie, że ktoś taki jak ty... ktoś z twoimi kwalifikacjami chce się zakopać na prowincji, gdzie nie ma rozrywek. Jeśli chcesz, mogę spróbować czegoś się dowiedzieć. Znam kilka osób, które prawdopodobnie będą mogły ci pomóc.

Ian podszedł do kredensu i wyjął z niego butelkę bran­dy. Nalał bursztynowego płynu do kieliszków i jeden po­dał Jennie.

- Och! Naprawdę? Mógłbyś to dla mnie zrobić? - Wzięła z jego ręki kieliszek.

- Pamiętaj, że niczego nie obiecuję, ale skoro chcesz, zobaczę, co da się zrobić.

Siedzieli w ciszy, dopóki Jenna nie poczuła, że teraz konwersacja zaczyna kuleć z jej winy.

- Zauważyłam, że już całkiem dobrze radzisz sobie bez laski.

- Bardzo się z tego cieszę, chociaż ciągle jeszcze mie­wam gorsze dni. Weźmy, na przykład, dzisiejszą burzę. Hazel wcale nie musiała mi o niej mówić. Moja noga informowała mnie o tym już od kilku godzin.

- Co zamierzasz robić po skończeniu książki?

- Pracuję z kolegą, którego ojciec ma wydawnictwo. Niedawno z nim rozmawiałem na temat mojej powieści. Chciałem zapytać, czy nie przeczytałby maszynopisu i nie ocenił, na ile, jego zdaniem, ojciec mógłby być zaintereso­wany wydaniem.

- Teraz, kiedy czujesz się już zupełnie dobrze, będziesz mógł znowu pracować. Zamierzasz wrócić na tę rządową posadę?

- Mam nadzieję, że tak. Muszę się umówić na spotka­nie ze swoim przełożonym.

- Z panem Toddem Jakimś Tam? - Jenna uśmiechnęła się. - O ile pamiętam, to właśnie jego podejrzewałeś, że mnie do ciebie przysłał.

- Oczywiście musiałaś mi to przypomnieć. Tak, wiem, że tamtego dnia zachowałem się wyjątkowo nagannie. Byłem nieuprzejmy, potraktowałem cię lekceważąco i bez należytego szacunku. Nie mam nic na swoje usprawiedli­wienie.

- Jestem przekonana, że winę za to ponosi ból, jaki ci sprawiała noga.

- To bardzo szlachetnie z twojej strony. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będę sobie pożyczał tego usprawied­liwienia za każdym razem, gdy będę wyjątkowo nieznoś­ny, dobrze?

Jenna roześmiała się.

- Nauczyłam się nie zwracać uwagi na twoje humo­ry. Po powrocie do pracy zamieszkasz w Londynie, prawda?

- Tak.

- Nie będzie ci żal stąd wyjeżdżać? Ja zdążyłam się już przywiązać do tego miejsca i czuję się tu wprost cudownie.

Nagłe uderzenie pioruna było tak silne, że aż zadzwoniły szyby w oknach. Jenna podskoczyła, o mało nie rozle­wając brandy. Miała nadzieję, że Ian tego nie zauważył, i całą siłą woli zmusiła się do dalszej rozmowy.

- W Londynie nie będzie ci już potrzebna sekretarka - stwierdziła lekkim tonem. - Muszę więc wpisać ostatnie miejsce pracy do swoich dokumentów i niebawem ponow­nie skontaktować się z panną Spradlin.

- Niekoniecznie.

- Po twoim wyjeździe do Londynu nie będzie tu dla mnie pracy.

- Przecież ty też możesz się przenieść do Londynu. Zaskoczona Jenna rzuciła mu szybkie spojrzenie. Na pewno nie mówił tego poważnie.

- Wolę mieszkać na wsi - powiedziała swobodnie. - Panna Spradlin znajdzie mi następną pracę. Takie w każ­dym razie robiła mi nadzieje.

Ian nic nie powiedział. Jenna również milczała i, sie­dząc przed kominkiem, cieszyła się ich sam na sam.

W końcu burza zaczęła słabnąć. Grzmoty były coraz rzadsze i dalsze, a wściekły łomot deszczu przeszedł w le­dwo słyszalne postukiwanie. Jenna spojrzała na zegarek i z niedowierzaniem stwierdziła, że dochodzi północ. Wie­czór minął, a ona z przyjemnością odkryła nieznane dotąd oblicze Iana. Świetnie się bawiła w jego towarzystwie.

Ziewnęła i pospiesznie zakryła usta dłonią.

- Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak późno. Już dawno minęła pora, o której zwykle się kładę.

- Och, nie miałem zamiaru cię tak przetrzymywać. Jestem przyzwyczajony do późnego chodzenia spać, więc w ogóle nie zwracam uwagi, na to, która jest godzina. Pozwól, że cię odprowadzę do pokoju - powiedział Ian, wstając i wyciągając rękę.

Jenna bez zastanowienia podała mu rękę i poczuła, jak przyjemne ciepło zaczęło się rozchodzić po jej zmarznię­tych palcach.

- Dlaczego nie powiedziałaś, że ci zimno?

- Nic mi nie jest. Zmarzły mi głównie ręce.

Ian zaczął energicznie rozcierać drobne dłonie Jenny. I właśnie wtedy po niebie przetoczył się potężny grzmot, jak gdyby odchodząca burza chciała zadać ostatni cios. Jenna podskoczyła ze strachu i mimo usilnych starań nie zdołała opanować drżenia.

- Widzę, że naprawdę nie lubisz burzy.

- Rzeczy wiście - przyznała.

Objął ją ramieniem i wyprowadził z biblioteki. W kory­tarzu, ogarnęły ich ciemności.

- Przydałoby się światło - powiedziała Jenna.

- Mam niedużą latarkę, powinna wystarczyć - odparł Ian, sięgając do kieszeni ukrytej w fałdach kiltu.

- Nie chcę cię zmuszać do wchodzenia po schodach.

- Nie prosiłaś, żebym cię odprowadzał, sam to zapro­ponowałem. A poza tym po randce dżentelmen odprowa­dza damę do domu - powiedział, przytulając Jennę na krótką chwilę.

- A więc to była randka? – zapytała.

Ian zatrzymał się, ale choć latarka oświetlała im drogę, Jenna nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.

- Na to wygląda - odparł, zabrzmiało to tak, jak gdy­by sam się zdziwił tym, co powiedział. - To był wspaniały wieczór. Dziękuję, że zjadłaś ze mną kolację - dodał, po czym ponownie zaczęli wchodzić po schodach. Kiedy do­tarli na piętro, Ian skręcił w korytarz prowadzący do poko­ju Jenny.

Od czasu do czasu okna galerii rozjaśniały coraz dalsze błyski odchodzącej burzy.

- Przypomniało mi się dzieciństwo i noce takie jak ta. Zawsze kiedy spodziewano się burzy, moi przyjaciele przychodzili, żeby zanocować w zamku. Uwielbialiśmy się straszyć. Zupełnie bez sensu chowaliśmy się po koryta­rzach i wyskakiwaliśmy z krzykiem jeden na drugiego. Świetnie się bawiliśmy, choć jestem pewien, że niektóre pokojówki musiały się na nas skarżyć.

- Od chwili przyjazdu do zamku nie widziałam żadne­go z twoich przyjaciół.

- Większość z nich powyjeżdżała. Jedyny, z którym utrzymuję bliski kontakt, to Chris Wood. Jest prawnikiem i obecnie negocjuje dla swojego klienta ogromny kontrakt w Niemczech.

Jenna stała tak blisko Iana, że czuła ciepło jego ciała. Przez całą drogę bała się, że zrobi z siebie idiotkę, więc kiedy znaleźli się pod drzwiami jej pokoju, odetchnęła z ulgą. Zatrzymali się. Ian jedną ręką nadal obejmował ją w tali, a drugą lekko dotknął jej włosów. Gest ten był tak delikatny, jak gdyby Ian starał się go powstrzymać, ale w ostatniej chwili przegrał ze sobą.

- Słodkich snów - powiedział cicho, pochylając głowę w stronę Jenny.

Zostawił jej mnóstwo czasu, żeby mogła się cofnąć i uniknąć pocałunku, ale Jenna nawet nie drgnęła. Być może Ian zamierzał tylko krótko musnąć wargami jej usta i zaraz odejść, ale stało się inaczej.

W chwili gdy ich usta się zetknęły, oboje ogarnęła namiętność. Doznanie było tak niespodziewane i tak gwał­towne, że pod Jenną ugięły się kolana. Musiała mocno objąć Iana, żeby się nie przewrócić. Nie próbowała wal­czyć z siłą, która nią zawładnęła. Poddała się, bo zrozu­miała, że drzemało to w niej od dawna, czekając na tę właśnie chwilę.

Wspięła się na palce i objęła Iana za szyję. Przytulił ją mocno do siebie i zaczął całować z takim zapamiętaniem, jak gdyby uczył się na pamięć smaku i kształtu jej ust. Nie miała pojęcia, jak długo się całowali, ale kiedy w końcu Ian oderwał się od jej warg, oboje drżeli i z trudem łapali oddech. Wydawało się, że dopiero teraz dotarło do niego, co zrobił, i natychmiast wypuścił Jennę z objęć.

- Przepraszam. - Jego głos brzmiał chrapliwie. - Nie chciałem tego, wierz mi. Nie powinienem był. Wybacz mi, proszę - dodał.

- Nie musisz mnie przepraszać. - Jenna dotknęła pal­cem kuszącego dołeczka w brodzie Iana. - Musiałeś za­uważyć, że ja również brałam w tym udział, i to z prawdzi­wą przyjemnością.

- Mieszkasz pod moim dachem i nie chcę, byś pomy­ślała, że to wykorzystuję. To ostatnia rzecz, o którą chciał­bym zostać posądzony - stwierdził sztywno i Jenna zrozu­miała, że znowu zamknął się w sobie.

Pogładziła go po policzku, czując, że znika gdzieś męż­czyzna, z którym spędziła wieczór.

- Dobranoc - szepnęła, otwierając drzwi do swojego pokoju. Zanim je zamknęła, przez jedną krótką chwilę zapragnęła zaprosić Iana do środka.

Przerażona swoimi myślami, zrozumiała, że od tego wieczoru będzie na niego patrzyła inaczej.

ROZDZIAŁ 7

Następnego dnia rano obudziło ją bębnienie deszczu o szybę. Jeszcze senna leżała w łóżku i wsłuchiwała się monotonny odgłos.

Wczorajsze spotkanie wszystko zmieniło i Jenna zna­lazła się w nowej sytuacji. Do tej pory myślała, że zna swojego pracodawcę. Ostatniego wieczoru Ian zdjął maskę zimnego i szorstkiego mruka, za którą się ukrywał. Wtedy po raz pierwszy Jenna zobaczyła go takim, jaki był napra­wdę, i zdała sobie sprawę, że tęskni za tym, aby lepiej poznać tego nowego, nieznanego jej dotąd Iana.

Ich pocałunku nie można było nazwać ani zimnym, ani oschłym. Kiedy Jenna rozstała się z łanem i zamknęła za sobą drzwi do pokoju, jej rozbudzone ciało domagało się zaspokojenia. Pocałunek podniecił ją i wzburzył, sprowa­dził erotyczne sny. Tym razem jednak senne doznania wydawały się wyblakłe w porównaniu z tym, co czuła, kiedy Ian całował ją na jawie.

A teraz musiała zejść na dół i traktować go tak, jak gdyby nic się nie stało.

Myśląc o tym, czuła się jeszcze bardziej bezbronna niż zwykle.

Ubrała się i zeszła na śniadanie. W jadalni Cook usta­wiała właśnie na bufecie kawę, soki i muffiny.

- Dzień dobry! - powitała wesoło Jennę. - Na pewno się ucieszysz, jeśli ci powiem, że znowu mamy prąd. Ian powiedział, że nie będzie już czekał ani jednego dnia i od razu dzisiaj poprosi elektryka o wstępny kosztorys wymia­ny instalacji w zamku. Kto wie? Może teraz, kiedy świat wkroczył w dwudziesty pierwszy wiek, my zdołamy do­gonić dwudziesty?

Po śniadaniu poszła Jenna prosto do swojego biura, żeby się zabrać do pracy.

Na biurku znalazła stertę poprawionych kartek i jedną taśmę z przyczepioną karteczką. A więc już tu był, domy­śliła się, siadając przy biurku, i przeczytała notatkę Iana. Ozdobne zawijasy głosiły: „To już ostatnia! Od tej pory będzie z górki”.

Notatka była jak zwykle podpisana jego inicjałami. Dlaczego serce znowu zaczęło bić jak oszalałe? Przecież nie było absolutnie żadnego powodu. Czemu zachowuję się tak głupio? - zadała sobie w duchu pytanie.

Szybko wsunęła taśmę do odtwarzacza, założyła na uszy słuchawki i od razu wzięła się do pracy.

Kiedy przepisywała teksty z taśmy, miała zwyczaj za­mykać oczy. Akcja zaczynała się rozgrywać w jej wy­obraźni i Jenna była całkowicie pochłonięta rozwojem wypadków. Po pewnym czasie odniosła wrażenie, że nie jest w pokoju sama, i otworzyła oczy. Rzeczywiście, na wprost niej stał Ian z niezbyt mądrym wyrazem twarzy i wpatrywał się w nią.

Jenna zdjęła słuchawki z uszu.

- Chciałeś czegoś ode mnie? - zapytała, a kiedy uświa­domiła sobie, jak to zabrzmiało, oblała się rumieńcem.

Na szczęście Ian zdawał się tego nie zauważać.

- W zasadzie nie. Byłem tylko ciekaw, czy zrobisz sobie przerwę na lunch.

Jenna rzuciła okiem na zegarek i zaskoczona stwierdzi­ła, że minęła pierwsza.

- Nie wiedziałam, że już tak późno, Ian uśmiechnął się lekko zakłopotany.

- Byłaś tak pochłonięta pracą, że nie mogłem się zdecydować, czy powinienem ci przeszkadzać, czy nie. Poza tym nie chciałem cię przestraszyć - dodał, patrząc na nią tak ciepło, że zarumieniła się jeszcze bardziej. On jednak uparcie zdawał się tego nie zauważać, za co była mu bardzo wdzięczna. - Ostatecznie zdecydowałem, że nie będę ci przerywać, ale właśnie wtedy otworzyłaś oczy.

Jenna wstała zza biurka i przeciągnęła się.

- Pójdę sprawdzić, co jest do jedzenia.

- Poprosiłem Cook, żeby przygotowała kanapki i coś tam jeszcze, bo chciałem cię zaprosić na piknik. Ponieważ jednak leje, pomyślałem, że możemy sobie urządzić pik­nik w domu, w bibliotece.

Patrzył na nią w taki sposób, że poczuła się zupełnie jak wczorajszego wieczoru. W głowie miała pustkę i nie potrafi­ła wymyślić sensownej odpowiedzi. A przecież Ian zapropo­nował jej wspólny posiłek w bibliotece, a nie potajemną schadzkę kochanków. Mimo to czuła się onieśmielona.

- Z przyjemnością wybiorę się na ten piknik - powie­działa wreszcie.

Uśmiechnął się, a ona pomyślała, że ten uśmiech jest dla niej nagrodą za to, że się zgodziła.

- Pójdę się odświeżyć, a potem spotkamy się w bibliotece - zaproponowała i błyskawicznie zniknęła łanowi z oczu.

Jenna nie spieszyła się. Zeszła do biblioteki dopiero wtedy, gdy była pewna, że znowu nad sobą panuje. Prze­konała się, że Ian nie żartował, kiedy mówił o pikniku. Na podłodze przed kominkiem zobaczyła rozścielony gruby koc, a na nim talerz z kanapkami i różne smakowicie wy­glądające przekąski, Ian czekał na nią wygodnie wyciąg­nięty na kocu z głową podpartą na ręce.

- Mam nadzieję, że taka forma posiłku nie wyda ci się zbyt swobodna - powiedział, a w jego oczach błysnęło rozbawienie, jak gdyby oczekiwał, że Jenna będzie prze­ciwna jedzeniu na podłodze.

Usiadła naprzeciwko niego na tyle wdzięcznie, na ile pozwalały na to warunki.

- Może być, ale skąd ci to przyszło do głowy?

Ian otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je bez słowa. Po chwili milczenia wyjaśnił jednak, a jego głos brzmiał przy tym tak niepewnie, że Jenna nie mogła uwierzyć własnym uszom.

- Chciałem cię znów zobaczyć... i spędzić z tobą tro­chę czasu, ale tak zupełnie prywatnie, żeby nie miało to związku z pracą. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?

- Dobrze się czujesz? - Nie mogła się powstrzymać od tego pytania.

- Czyżbym się zachowywał inaczej niż zwykle? - Ian uniósł brwi.

Nagle Jenna poczuła, że już się nie denerwuje, i uśmie­chnęła się.

- Może trochę. Z łatwością przyzwyczaję się do tego nowego Iana - odparła swobodnie i sięgnęła po kawałek marchewki.

- Wczoraj zrozumiałem coś bardzo ważnego.

- Co takiego? - zapytała ostrożnie.

- Zawsze uważałem się za samotnika, a wczoraj zrozu­miałem, że to nieprawda. Nasz wspólny wieczór sprawił mi przyjemność. Prawdę mówiąc, wyjątkowo dużą przyje­mność. Pomyślałem więc, że kiedy pogoda się trochę po­prawi, zabiorę cię w jedno z moich ulubionych miejsc. To godzinę jazdy stąd, ale naprawdę warto się wybrać.

- Myślałam... - Machnęła ręką w kierunku swojego biura. - Myślałam, że chciałeś, żebym...

- Och, wiem, że jesteś obowiązkowa. Z tego, co wi­działem, prawie skończyłaś przepisywać ostatnią taśmę, prawda?

Trochę zakłopotana, uśmiechnęła się.

- Rzeczywiście, i muszę przyznać, że zakończenie zu­pełnie mnie zaskoczyło.

- Wpadłem na ten pomysł wczorajszego wieczoru, gdy cię odprowadziłem i wróciłem do siebie. Kilka godzin oderwania się od książki i od razu udało mi się spojrzeć z odrobinę innej perspektywy na to, jak chcę ją zakończyć.

- Kiedy przyszedłeś, przepisywałam epilog.

- Sama widzisz, że niemal skończyłaś.

- Muszę jeszcze nanieść twoje poprawki.

- Dobrze, poczekajmy do jutra, a przy okazji może pogoda się poprawi.

Jenna nałożyła jedzenie na dwa talerze i jeden podała łanowi. Potem nalała do filiżanek gorącej herbaty i zado­wolona wygodnie usadowiła się na kocu.

Żałowała, że Ian tak późno zrzucił maskę gbura. Dla­czego zrobił to dopiero teraz, kiedy praca nad książką dobiegała końca? Wiedziała, że kiedy stąd wyjedzie i za­cznie nową pracę, będzie za nim bardzo tęskniła.

- O czym myślisz? - zapytał nagle Ian, przerywając ciszę.

- Dlaczego pytasz?

- Patrzę na ciebie od dłuższej chwili.

- Och... - Jenna zastanawiała się, jak dużo powinna mu powiedzieć. - Myślałam o tym, że zwiedzanie w two­im towarzystwie będzie przyjemnością... i że przyjęcie tej posady było dobrym pomysłem.

Po jej słowach zapadło milczenie, aż w końcu Ian prze­rwał ciszę.

- Ja też jestem tego zdania - powiedział cicho.

ROZDZIAŁ 8

Była już połowa czerwca.

- Koniec poprawek. Obiecuję, że nic już nie zmie­nię - powiedział Ian, wchodząc po południu do biura Jenny. - Wiem, że przez ostatnie kilka tygodni za bar­dzo cię poganiałem. Przepraszam, ale zależało mi, żeby przygotować maszynopis do wysyłki.

- Nie miałam nic przeciwko temu. - Jenna wskazała na stertę kartek leżących obok komputera. - Już prawie wszyst­kie poprawki naniesione. Jeżeli chcesz, mogę spróbować wysłać to jeszcze dzisiaj.

Od czasu pikniku w bibliotece minęło kilka tygodni, w czasie których Ian i Jenna spędzali razem coraz więcej czasu. Każdego ranka, kiedy Jenna schodziła do jadalni, Ian już na nią czekał i razem jedli śniadanie.

W ciągu tych kilku tygodni wydawał się dużo pogod­niejszy. Niemal zupełnie przestał marszczyć czoło, co nie znaczyło jednak, że nagle stał się innym człowiekiem. W dalszym ciągu zdarzało mu się zniecierpliwić lub nie­oczekiwanie wybuchnąć, ale jego humory przestały Jennie przeszkadzać. Prawdę mówiąc, zupełnie nie zwracała na nie uwagi.

Nigdy nie rozmawiali na temat tego, co zaszło między nimi w wiosenną burzową noc. Nie ustalali tego, po prostu uznali, że tak jest lepiej. Jenna poczuła prawdziwą ulgę, że Ian nie próbował nic wyjaśniać ani tłumaczyć, dlaczego ją wtedy pocałował. Gdyby to zrobił, dałby tym samym do­wód, że to, co się wydarzyło, nie miało dla niego znacze­nia. Od tamtego wieczoru Ian bardzo się pilnował i uwa­żał, żeby jej nie dotknąć. Nawet w całkowicie niewinny i pozbawiony erotycznych podtekstów sposób. Zupełnie jak gdyby nie do końca sobie ufał.

Zdarzało się, że przychodził do niej do biura i z zapa­łem zaczynał coś tłumaczyć. W takich sytuacjach miała czasami ochotę odgarnąć mu włosy z czoła albo dotknąć jego policzka czy ust. Zawsze jednak udawało się jej nad tym zapanować.

Ian nie wiedział, że tamtym pocałunkiem uświadomił Jennie, jak bardzo potrafi być namiętna.

- Mam pewien pomysł - powiedział z ożywieniem, przysuwając sobie krzesło i siadając po przeciwnej stronie biurka.

Jenna oderwała wzrok od dołeczka w jego brodzie i skoncentrowała się na tym, co mówił. W ciągu ostatniego miesiąca opowiadał jej o kilku miejscach, które mogliby wspólnie zwiedzić. Przypuszczała więc, że przypomniał sobie kolejną rzecz wartą obejrzenia.

- Jaki pomysł? - zapytała, rozbawiona jego entuzja­zmem.

- Pomysł na następną książkę.

- Naprawdę? - zapytała, prostując się na krześle.

W ciągu minionego tygodnia Jenna uaktualniała swoje dokumenty, wpisując Iana jako ostatniego pracodawcę.

Oczekiwała bowiem, że lada dzień przestanie być mu potrzebna i znowu będzie szukać pracy. A gdyby tak nie musiała jeszcze wyjeżdżać?

- Tak. Obudziłem się w środku nocy i akcja nowej książki zaczęła mi się przesuwać przed oczami jak film. Całe sceny, postacie, poszczególne epizody.

Jenna nigdy jeszcze nie widziała, żeby Ian był aż tak ożywiony.

- To doprawdy ekscytujące - przyznała.

- Chcę, żebyś została i pomogła mi przy nowej książce.

- Wydawało mi się, że planowałeś powrót do pracy natychmiast po wysłaniu maszynopisu. - Jenna roześmia­ła się. - I to na pełny etat - dodała.

- Tak, wiem. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do Todda i umówię się z nim na spotkanie. Spróbuję się zorientować, czy uda mi się pogodzić pracę i pisanie.

- Brzmi całkiem rozsądnie - przyznała.

- Zakończyliśmy pierwszą książkę i, aby to uczcić, proponuję, żebyś sobie wzięła tydzień wolnego. Potraktuj to jako płatny urlop, bo w pełni na niego zapracowałaś. Pojedź w góry, pozwiedzaj. Odpocznij i dobrze się baw. Należy ci się.

Kiedy Ian opowiadał o miejscach wartych obejrzenia, Jenna założyła, że będą je oglądać razem. Cóż za nonsens. Przecież on nigdy nawet nie zasugerował, że chciałby, aby zaczęło ich łączyć coś więcej niż praca.

- Masz całkowitą rację - powiedziała z przekonaniem. - Taka odmiana dobrze mi zrobi.

I to, że ciebie tam nie będzie, też, dodała w myślach, mając nadzieję, że jeśli przez jakiś czas nie będzie widy­wała Iana, przestanie tak silnie reagować na jego bliskość.

- Zachowywałem się jak poganiacz niewolników, wiem.

- Daj mi dokończyć, a potem ustalimy, kiedy mogę wyjechać - zaproponowała.

Po kilku godzinach Ian znowu pojawił się w biurze.

- Właśnie rozmawiałem z Toddem i umówiłem się z nim na czwartek. Może wzięłabyś sobie urlop w czasie, kiedy ja wyjadę?

- To dobry pomysł.

- Pomyślałem, że skoro i tak będę w Londynie, to nie ma sensu wysyłać maszynopisu pocztą. Sam go oddam Craigowi.

- Doskonale - zgodziła się. Przyglądała mu się przez chwilę, a potem zapytała: - Po spotkaniu z Toddem bę­dziesz już wiedział, kiedy wracasz do Londynu, prawda?

- Może porozmawiam o przeniesieniu na północ.

- Mam nadzieję, że wszystko ułoży się po twojej myśli - powiedziała spokojnie, porządkując przyniesione przez niego kartki. - Dzięki za informacje... i za urlop.

Patrzyła, jak Ian wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Zastanawiała się, czy kiedy wróci do pracy, będzie mu się jeszcze chciało zajmować kolejną książką. Tego nie mogła wiedzieć.

Minęło zaledwie kilka godzin, odkąd Ian wyjechał z zamku, a już tęsknił za Jenną. Lot do Londynu przebie­gał bez żadnych zakłóceń, spędził go więc pogrążony w zadumie. Rozmyślał o tym, jak pojawiła się w jego życiu i sprawiła, że zaczął się zachowywać zupełnie inaczej niż dotychczas.

Od czasu namiętnego pocałunku w burzowy wieczór Ian bardzo starannie się pilnował, żeby nie zbliżać się do Jenny bardziej, niż pozwalało na to dobre wychowanie. Cała jego silna wola starczała dokładnie na tyle. Dobrze wiedział, że gdyby zaryzykował i znowu znalazł się zbyt blisko Jenny, byłoby to lekkomyślne wystawianie na próbę samokontroli.

Podczas ostatnich kilku tygodni zastanawiał się nad całym swoim dotychczasowym życiem i nad tym, co się dla niego naprawdę liczy. Zrozumiał, jak ważna stała się dla niego Jenna. Nie tyle jako sekretarka, ale jako przyja­ciel, do którego mógł się zwrócić, kiedy chciał przedysku­tować nurtujący go problem. Nie zamierzał zniszczyć łą­czącej ich przyjaźni, lądując z nią w łóżku czy nawet tylko próbując ją tam zaciągnąć.

Po przyjeździe do Londynu pojechał wprost do centrali, choć do umówionego spotkania pozostało jeszcze trochę czasu.

Kiedy pojawił się w biurze, cały pięcioosobowy perso­nel powitał go z radosnym zdumieniem. Nie spodziewał się z ich strony takiego zainteresowania i troski o zdrowie; był tym zaskoczony.

Zakłopotany stwierdził, że choć niektórzy z nich praco­wali tutaj równie długo jak on, nie potrafił sobie przypo­mnieć ich imion. Przyjechał za wcześnie, mógł więc chwi­lę porozmawiać i zapytać, co się działo w firmie w czasie jego nieobecności. Usłyszał kilka zwięzłych relacji, a bez­pośredni i przyjacielski sposób, w jaki ci ludzie z nim roz­mawiali, wzruszył go.

Kiedy nadeszła pora spotkania z Toddem, Ian wymienił ze wszystkimi uściski dłoni i podziękował za troskę i zain­teresowanie.

Asystentka Todda uśmiechnęła się na jego widok.

- Czeka na ciebie, możesz wejść - powiedziała.

Kiedy Ian wszedł do gabinetu przełożonego, ten pod­niósł się i wychodząc zza biurka, wyciągnął do niego rękę na przywitanie.

- Muszę przyznać, że wyglądasz doskonale. Cieszę się, że cię tu widzę.

- A ja się cieszę, że tutaj jestem - odparł Ian, potrząsa­jąc dłonią Todda - Uważam, że rozmowa telefoniczna nie jest najlepszym sposobem porozumiewania się.

Todd roześmiał się i wskazał ręką krzesło stojące na wprost biurka.

- Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś?

- Dziękuję, nie.

- Powiedz, co u ciebie? - zapytał Todd, siadając w fo­telu. - Informowałeś mnie na bieżąco o postępach w reha­bilitacji. Jak się teraz czujesz?

- Jeśli pominąć fakt, że moja noga zmieniła się w baro­metr i nieomylnie wskazuje każdą zmianę pogody, to moż­na powiedzieć, że odzyskałem zdrowie. W dalszym ciągu ćwiczę, aby utrzymywać pełną ruchomość kolana. A poza tym wróciłem już do zwykłego treningu.

Todd skinął głową.

- Zatem czujesz się gotów do podjęcia pracy? - zapytał.

- Tak. Jestem gotowy.

Todd oparł się wygodnie w fotelu i w milczeniu, ba­dawczo przyglądał się łanowi.

- Rozumiem, że myślisz o powrocie w teren - stwier­dził po dłuższej chwili.

- Tak - odparł Ian, zastanawiając się, dlaczego Todd, który dobrze wiedział, czego chce jego podwładny, znowu o to zapytał.

- A jak twoja książka?

- Skończona.

- To doprawdy świetnie. I co z nią zamierzasz zrobić?

- Dam ją do przeczytania Craigowi. Niech oceni, czy jego ojciec może się nią zainteresować.

- To prawda. Craig się na tym zna. Przecież należy do rodziny wydawców. Jeżeli Benson Publishing zechce wy­dać książkę, staniesz się sławny, a ja będę się bardzo cie­szył z twojego sukcesu.

- Na razie nie ma o czym mówić. Może się przecież okazać, że Craig uzna moje dzieło ze żenującą amatorsz­czyznę. Lepiej poczekajmy na werdykt, a potem będziemy świętować.

Todd skinął głową.

- A co byś powiedział na zupełnie nowe zadanie? Do­brze wiesz, jak wiele informacji przekazują nam agenci. Potrzebujemy kogoś z twoimi kwalifikacjami, kto mógłby zająć się ich analizą i oceną. Uważam, że byłbyś doskona­łym kierownikiem grupy zajmującej się tego typu działa­niem. Mógłbyś uczyć młodszych i mniej doświadczonych, jak rozpoznać, kiedy całkiem niewinnie wyglądająca in­formacja w rzeczywistości może się okazać niezwykle istotna.

- Przecież to praca za biurkiem.

- Zgadza się, lecz to tylko jedna z możliwości.

- Oczywiście doceniam awans, jaki mi proponujesz, ale wolę wrócić w teren. Zastanawiałem się jednak, czy nie znalazłoby się dla mnie coś na północy kraju. Chętnie stacjonowałbym bliżej domu.

- Czyżbyś podczas kuracji zdążył zapuścić korzenie?

- Todd uśmiechnął się.

- Moje korzenie zawsze tam były. Powiedzmy jednak, że stały się trochę silniejsze.

- Jeżeli jesteś pewny, że nie interesuje cię awans, to skontaktuję się z kilkoma osobami i dowiem się, czy jest coś wolnego na północy. W porządku?

- Dziękuję ci, Todd. Doceniam twoją pomoc.

Todd wstał i to był znak, że już wszystko zostało omó­wione, a spotkanie dobiegło końca. Mężczyźni ponownie uścisnęli sobie dłonie.

- Dziękuję, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać - powiedział Ian.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Przyznam, że jeszcze nie widziałem cię tak wypoczętego i odprężonego. Przerwa w pracy najwyraźniej dobrze ci zrobiła.

- Wolałbym raczej przymusowy urlop niż koszmar rehabilitacji.

- Masz cholerne szczęście, że w ogóle żyjesz, i dobrze o tym wiesz.

- Wiem.

- Będziemy w kontakcie - rzekł Todd i Ian opuścił biuro.

Miał ogromną ochotę zadzwonić do Jenny i opowie­dzieć jej o spotkaniu, choć wiedział, że najprawdopodob­niej nic dobrego by z tego nie wynikło. Dziewczyna na pewno już wyjechała. Nie miał więc powodów, aby spie­szyć się do domu. Mógł spędzić weekend w Londynie, spotkać się z ludźmi, z którymi pracował, i dowiedzieć, co się tu działo, podczas gdy on się kurował w Szkocji.

Przez cały tydzień Jenna zwiedzała Archipelag Hebrydów. Trzy noce przebywała na wyspie Skye, jedną na wyspie Muli i jeden dzień na wyspie łona. Ostatniej nocy spała w Oban, a rano zdecydowała się pojechać do Inverness, aby tam spędzić ostatnie dwa dni wakacji. Połączenie tygodniowego urlopu z poprzedzającym go weekendem dało razem dziewięć dni, co wcale nie było mało. Czuła się wypoczęta i wracała do zamku z zupełnie nowym na­stawieniem do pracy.

Jenna dobrze wykorzystała czas. Przemyślała różne sprawy i podjęła kilka ważnych decyzji. Postanowiła, że po powrocie będzie spędzać mniej czasu z łanem, a więcej w swoim pokoju. Aby jednak taka zmiana nie rzucała się zbytnio w oczy, zaplanowała, że zajmie się jakimiś robót­kami ręcznymi, może, na przykład, zacząć haftować.

Musi to zrobić, w przeciwnym razie rozstanie z łanem będzie dla niej katastrofą. Zrozumiała, że nie doceniła powagi sytuacji, a to, co wydawało się jej niegroźnym zauroczeniem, przerodziło się w coś dużo poważniejszego. Mieszkanie pod jednym dachem i wspólna praca zbliżyły ich do siebie, sprawiając, że Jenna czuła się tak, jak gdyby znowu miała rodzinę. Pierwszy raz, odkąd straciła przy­branych rodziców.

Przyzwyczaiła się do tego, że jest ktoś, z kim co­dziennie spędza część wolnego czasu. Nadal miała nadzieję, że odnajdzie pana Dumas, ale poszukiwania przestały być dla niej najważniejsze. Jej myśli krążyły głównie wo­kół Iana.

Jedynym pożytkiem z tej całej historii było to, że wie­działa już dokładnie, jakiego mężczyzny będzie szukać dla siebie w przyszłości. Nie miała wątpliwości, że musi to być człowiek prawy, uczciwy i inteligentny. Będzie ją mu­siał traktować jak równą sobie, a przy tym być delikatny i troskliwy.

Jak mogłaby nie kochać kogoś takiego?

Okolica była wyjątkowo malownicza i podczas jazdy do Inverness Jenna podziwiała ciągnące się wzdłuż drogi piękne jeziora. Następnego ranka obudziła się i zobaczyła jasno świecące słońce. Poczuła się szczęśliwa, ponieważ było to coś, czego na tutejszym wybrzeżu nie widywała zbyt często.

Całe przedpołudnie spędziła na zwiedzaniu okolicz­nych zamków. A zanim wróciła do Inverness, zdążyła je­szcze obejrzeć pole bitwy pod Culloden. Popołudnie zde­cydowała się poświęcić na zrobienie najbardziej niezbęd­nych zakupów.

Było jeszcze dosyć daleko do wieczora, kiedy Jenna objuczona torbami, uznała, że musi sobie zrobić przerwę i dać odpocząć nogom. Rozglądała się właśnie, gdzie by tu mogła się napić herbaty, kiedy zauważyła księgarnię. Lu­biła książki, więc i tym razem nie zdołała się oprzeć i we­szła do środka. Pomyślała, że być może pewnego dnia powieść Iana stanie się bestsellerem i będzie tu sprzeda­wana na tle dużych reklamowych afiszów. Będzie mogła być dumna, że ona również brała udział w tworzeniu tej książki.

Jenna przechadzała się po księgarni, aż w końcu wypa­trzyła powieść jednego ze swoich ulubionych autorów i wzięła ją z półki. Przeczytała umieszczoną na tylnej okładce krótką recenzję i od razu wiedziała, że książka będzie się jej podobała. Odwróciła się, aby podejść do kasy, gdy wtem za plecami usłyszała czyjś głos.

- Fiona! Świetnie wyglądasz. Schudłaś i rozjaśniłaś włosy.

Jenna rozejrzała się, żeby zobaczyć, do kogo były skie­rowane te słowa, i dostrzegła wpatrzoną w nią kobietę. Przyjrzała się dokładnie nieznajomej i stwierdziła, że na pewno nigdy dotąd jej nie spotkała. Najwyraźniej kobieta musiała ją z kimś pomylić.

- Przepraszam, obawiam się, że...

- Och! - zawołała kobieta, rumieniąc się. - Bardzo pa­nią przepraszam, ale byłabym gotowa przysiąc, że to Fiona MacDonald. Wygląda pani dokładnie tak samo jak ona. Dopiero gdy usłyszałam pani akcent, zrozumiałam, że to pomyłka.

- Przyjechałam z Australii.

Kobieta wpatrywała się w Jennę z niedowierzaniem.

- To doprawdy niesamowite, jak bardzo jesteście do siebie podobne. Teraz widzę, że pani ma niebieskie oczy, a Fiona zielone. No i ona ma niesamowite, rude włosy. Gdyby nie to, przysięgam, że mogłybyście uchodzić za bliźniaczki.

Jenna nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Już od dłuższego czasu przebywała w Szkocji, a teraz przez przy­padek natknęła się na kogoś kto, być może, będzie umiał udzielić informacji, dzięki którym odnajdzie rodzinę. Jak by to było wspaniale, gdyby ta Fiona okazała się jej krewną!

- Jestem Jenna Craddock - przedstawiła się, wyciąga­jąc rękę do kobiety. - To, że przypominam pani kogoś, kto mieszka w Szkocji, to dla mnie wspaniała wiadomość. Przyjechałam z Australii zeszłej wiosny. Od tamtej pory wciąż mam nadzieję, że trafię na informacje, które pomogą mi odnaleźć kogoś z rodziny.

- Emily - kobieta uścisnęła wyciągniętą do siebie dłoń. - Emily Gillis.

- Być może twoja przyjaciółka okaże się moją krew­ną. Mam tyle pytań, które chciałabym zadać. Masz chwilę?

- No, no, widzę że jesteś ogromnie podekscytowana. - Emily uśmiechnęła się. - Znajdźmy jakieś miłe miejsce. Napijemy się herbaty i zobaczymy, czy mogę ci w czymś pomóc.

- Prawdę mówiąc, właśnie tego szukałam, kiedy za­uważyłam księgarnię - przyznała Jenna.

- Chodź ze mną, znam takie miejsce - powiedziała Emily.

Jenna spojrzała na trzymaną w ręce książkę, o której zupełnie zapomniała. Odłożyła ją na półkę i razem z Emily wyszły z księgarni.

- Mieszkasz w Inverness? - zapytała Jenna. Emily potwierdziła skinieniem głowy.

- Razem z George'em przeprowadziliśmy się tutaj nie­całe trzy lata temu. Przedtem mieszkaliśmy w Craigmor i właśnie tam poznałam Fionę. Jesteśmy na miejscu - stwierdziła Emily, zatrzymując się przed cukiernią. - Ich ciastka są wspaniałe, wprost rozpływają się w ustach. Chodź, poszukamy wolnego stolika.

Jenna w przyjemnością weszła za Emily do pełnego smakowitych zapachów pomieszczenia. Pod jedną ze ścian stały tylko cztery nieduże stoliki, ale na szczęście nie było tłoku. Emily poprosiła, by Jenna usiadła, a sama po­szła zamówić herbatę i ciastka.

- Tak mi przykro z powodu Fiony - powiedziała Emi­ly, kiedy wreszcie usiadła przy stoliku.

- A co się z nią stało? - zapytała Jenna, czując, że jej serce zamiera.

- Och, nie z nią. Zaraz po tym, kiedy się tutaj prze­prowadziliśmy, dotarła do mnie informacja, że zmarli jej rodzice. Ojciec Fiony był lekarzem w Craigmor, wyjechał z żoną na urlop do Irlandii i tam oboje zginęli. Nie pamię­tam już dokładnie, w jakich okolicznościach do tego dosz­ło. Napisałam do Fiony list z kondolencjami. Po jakimś czasie odpisała, że wyjeżdża z Craigmor, bo tam było za dużo wspomnień. Niestety, na tym urwał się nasz kontakt.

- Och. - Entuzjazm Jenny wyraźnie przygasł. - Mia­łam nadzieję, że ją poznam. Jako dziecko byłam adopto­wana i nawet jeśli nic mnie z nią nie łączy, to zawsze jest szansa, że ona może znać kogoś, kto mógłby mi pomóc odnaleźć moich biologicznych rodziców - wyjaśniła.

- Co ty powiesz? A znasz nazwisko rodziców?

- Niestety, nie znam i, szczerze mówiąc, nie mam pra­wie żadnych wskazówek, które mogłyby mi pomóc.

- Szkoda, że doktor MacDonald nie żyje. Może kiedyś słyszał o jakiejś adopcji od twoich kolegów. Oczywiście zostają jeszcze ci, którzy nie byliby zbytnio szczęśliwi, gdyby ich przeszłość stanęła im nagle przed oczami - po­wiedziała Emily, pochylając się w jej stronę i ściszając głos. - Wiesz, co mam na myśli, prawda?

- Oczywiście i wcale nie jestem pewna, co bym zrobi­ła, gdybym poznała nazwiska rodziców. Wątpię, bym się skierowała bezpośrednio do nich, ale mogłabym przynaj­mniej przejrzeć dokumenty i dowiedzieć się czegoś o swo­ich przodkach i o krewnych. - Jenna upiła łyk herbaty, po raz kolejny dochodząc do wniosku, że wszystko się sprzy­sięgło przeciwko jej próbom odnalezienia rodziny.

- Bez względu na to, dokąd się przeprowadziła, spró­buję się z nią skontaktować. Mamy wspólną przyjaciółkę. Powinna wiedzieć, jak ją znaleźć - Emily uśmiechnęła się do Jenny. - Powiedz mi, kochanie, gdzie cię szukać?

- W tej chwili pracuję i mieszkam w zamku Durham.

- Naprawdę? O ile sobie przypominam, Durham leży gdzieś blisko Stirling, prawda?

- Zgadza się.

- A Craigmor w odległości ponad godzinę jazdy na północ od Stirling. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby się okazało, że jesteście ze sobą spokrewnione? Może jeste­ście dalekimi kuzynkami. Kto wie? Przysięgłabym na Bib­lię, że macie wspólnego przodka, tak bardzo jesteście do siebie podobne.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym się tego dowiedzieć - wyznała Jenna.

Emily spojrzała na zegarek.

- Miło mi się z tobą rozmawia, ale muszę już wracać do domu. Mąż zaczyna się denerwować, kiedy herbata nie jest gotowa na czas. Może dasz mi swój adres i telefon?

Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć, i zadzwonię do ciebie za tydzień.

Jenna miała ochotę uściskać Emily, ale zamiast tego szybko zapisała na karteczce swój adres i telefon.

- Dziękuję, że chcesz to wszystko dla mnie zrobić - powiedziała, podając kartkę.

Rozstając się przed cukiernią, pomachały sobie jak przyjaciółki, po czym Jenna wróciła do hotelu.

Nie mogła przestać myśleć o kobiecie, do której była tak bardzo podobna. Ciekawe, czy ta Fiona wiedziała coś, co mogłoby jej pomóc w poszukiwaniach. Jenna zapo­mniała zapytać Emily, w jakim wieku jest Fiona, ale zakła­dając, że kobiety były rówieśniczkami, to mogła mieć jakieś czterdzieści pięć, może pięćdziesiąt lat. A gdyby się okazało, że to Fiona jest jej matką? Chyba się trochę zagalopowała. Emily ma jednak rację, mówiąc, że niewie­lu ludzi ucieszyłoby się, gdyby po latach postawić przed nimi dziecko, którego się kiedyś wyrzekli i oddali do ad­opcji. Gdyby ona poznała nazwiska rodziców, nie starała­by się doprowadzić do konfrontacji.

A jeśli Emily przekaże jej numer Fionie i Fiona do niej zadzwoni? Co ma powiedzieć tej obcej kobiecie? Jak ma jej wytłumaczyć powody swojego wypytywania? „Powie­dziano mi, że wyglądam zupełnie tak jak pani. Czy przy­puszcza pani, że możemy być ze sobą spokrewnione?” Mogła sobie wyobrazić, jak zareaguje obca kobieta, kiedy usłyszy takie pytanie.

Pomyśli, że Jenna jest pomylona, i będzie miała powody.

Nazajutrz wczesnym rankiem Jenna wyjechała z Inverness. Urlop dobiegał końca. Im bardziej zbliżała się do zamku, tym mocniej była przejęta i wprost nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Iana i opowie mu, co jej się przydarzyło. Z dużo mniejszą niecierpliwością czekała na informację o terminie jego powrotu do Londynu.

Pocieszała się jednak, że zdobyła trop, którym będzie mogła iść, poszukując rodziny. Nie było to dużo, ale i tak się cieszyła, wiedząc, jak bardzo przyda się jej coś, co odwróci jej myśli od Iana, kiedy już przestanie u niego pracować.

ROZDZIAŁ 9

Po powrocie do zamku Jenna natychmiast zaniosła bagaże do swojego pokoju, szybko odświeżyła się po podróży i zbiegła na dół, aby odszukać Iana. Zamiast niego natknę­ła się na Hazel.

- Witamy z powrotem. Jak dobrze znowu cię widzieć. - Hazel uśmiechnęła się szeroko. - Muszę powiedzieć, że wyglądasz na wypoczętą.

- I tak też się czuję. Mimo że przeszłam chyba wię­kszość górskich szlaków zachodniej Szkocji. Tam jest na­prawdę pięknie.

- Masz ochotę napić się czegoś zimnego?

- Bardzo chętnie, dziękuję. Nie wiesz, czy Ian jest w zamku? - Jenna nie wytrzymała nawet jednej minuty, żeby o to nie zapytać.

- Tak, kręci się tu gdzieś. Od kiedy wrócił z Londynu, jest bardzo niespokojny. Ani chwili nie usiedzi na miejscu. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby się tak zachowywał. Nie było dnia, żeby mnie nie pytał, czy miałam od ciebie wiadomości.

No, no, pomyślała Jenna. Albo za mną tęsknił, albo...

- Pewnie nagrał kolejne taśmy i nie może się doczekać, kiedy je przepiszę - powiedziała.

- Nie wiem, nie mówił, do czego jesteś mu nagle tak potrzebna. Chodź, przygotuję ci coś do zjedzenia, a jeżeli Ian nie pojawi się do czasu, kiedy skończysz posiłek, włączymy alarm.

- Może lepiej nie. - Jenna obawiała się, że takie bez­ceremonialne wezwanie może pogorszyć i tak nie naj­lepszy humor Iana.

Kiedy kończyła drugą filiżankę herbaty, w drzwiach ponownie zjawiła się Hazel.

- Cook mówi, że niedawno widziała go w ogrodzie. Prawdopodobnie poszedł porozmawiać z ogrodnikiem, co dowodzi, jak bardzo jest niespokojny i znudzony.

Hazel przyniosła jej coś lekkiego do zjedzenia. Jenna usiadła do stołu i celowo jadła wyjątkowo powoli. Nie chciała, aby gospodyni zorientowała się, jak bardzo jej się spieszy do spotkania z łanem.

Kiedy wreszcie skończyła, przeszła do biblioteki i przez tamtejsze przeszklone drzwi wyszła wprost do ogrodu. Nie mogła uwierzyć, jak wiele się tu zmieniło od chwili jej wyjazdu.

Jenna wybrała ścieżkę prowadzącą wprost do domku ogrodnika. Idąc nią przystawała co jakiś czas, aby pową­chać szczególnie piękne kwiaty.

Ian wyłonił się zza zakrętu i zauważył Jennę, która właś­nie przystanęła i delikatnie przytrzymując dłońmi pięknie rozkwitłą różę, wdychała jej wspaniały aromat. Dzięki Bogu nareszcie wróciła! Ruszył w jej kierunku. Idąc wielkimi kro­kami, czuł, że jego puls przyspieszył, jakby biegł.

- Witaj - odezwał się, kiedy był już na tyle blisko, że Jenna mogła go usłyszeć.

- Och! - zawołała, odwracając się gwałtownie w jego stronę. - To ty! Właśnie cię szu... auu! - zawołała, bo ostry kolec róży ukłuł ją w palec. Włożyła palec do ust, żeby wyssać ukłucie, a widok ten wydał się łanowi tak erotyczny, że natychmiast poczuł podniecenie. - Właśnie cię szukałam - dokończyła, podczas gdy Ian rozpaczliwie starał się myśleć o czymś, co pozwoli mu zapanować nad ciałem i nie zrobić z siebie głupca.

- Naprawdę? Kiedy wróciłaś? - zapytał.

- Przyjechałam jakąś godzinę temu. Pytałam Hazel, gdzie cię można znaleźć, ale nie wiedziała, gdzie się podziewasz. Zdecydowałam więc, że zanim wyruszę na po­szukiwanie pana tego zamku, coś zjem.

Ian nie mógł się na nią napatrzyć. Kiedy się uśmiechała, w jednym policzku robił się jej zalotny dołeczek. Uczył się tego uśmiechu na pamięć. Podziwiał, jak słońce odbija się we wspaniałych włosach. Wydobywało z nich ich złote i rude refleksy, sprawiając, że zdawały się świecić włas­nym blaskiem.

Bał się, że zaraz jej dotknie, łamiąc ustalone przez siebie zasady, i z całej siły wbił w kieszenie zaciśnięte dłonie. Cie­szył się, że Jenna wróciła tu, gdzie jest jej miejsce.

- Nigdy nie uwierzysz, co się wydarzyło - zaczęli rów­nocześnie i równocześnie przerwali.

- Ty pierwsza - powiedział, kierując się w stronę ławki stojącej na wprost fontanny. Gestem poprosił Jennę, by usiadła, a sam stanął obok, opierając stopę o kamienny murek fontanny.

- Nie, ty pierwszy. Powiedz mi, jak poszło spotkanie z Toddem? Kiedy wracasz do pracy?

Od spotkania z Toddem wiele się wydarzyło i tak na­prawdę to zdążył już zapomnieć, że to właśnie ono było głównym powodem jego wyjazdu do Londynu.

- Nie ustaliliśmy żadnego konkretnego terminu. Szef powiedział, że da mi znać, kiedy mam zacząć.

- Jeżeli nie chodzi o pracę, to w takim razie co to za ważna wiadomość? - zapytała.

- Nie mówiąc mi o tym ani słowa, Craig przekazał maszynopis książki jednemu z redaktorów pracujących u Bensona. Dzisiaj rano zadzwonili do mnie z wydawnic­twa, prosząc, bym przyjechał do Londynu, żeby porozma­wiać o książce. Myślę, że to dobrze wróży. W środę wieczorem urządzają przyjęcie i chcą, żebym się na nim pojawił.

- Och, Ian! To wspaniale!

Widząc, jak bardzo Jenna ucieszyła się na tę wiado­mość, łanowi zrobiło się ciepło na sercu.

- Oczywiście pojedziesz razem ze mną - dodał.

- Ja? Nie ma powodu, abym jechała. Wydawca chce poznać autora, a nie jego sekretarkę.

Zapominając o wszystkich zakazach, które sobie narzu­cił, Ian usiadł na ławce obok Jenny i delikatnie zaczął ją gładzić po ręce.

- Rozumiem, że twoja umowa o pracę nie obejmuje dotrzymywania mi towarzystwa podczas oficjalnych przy­jęć, ale proszę, żebyś się nade mną zlitowała. Dobrze wiesz, jak nie znoszę udziału w tego typu imprezach.

- Tak, kilka razy o tym mówiłeś. Twoja matka byłaby szczęśliwa, słysząc, że wybierasz się na przyjęcie.

- Uważasz, że to żarty, tak? - zapytał Ian.

Siedząc tak blisko Jenny, czuł, że mógłby się całkiem zatracić w błękicie jej oczu.

- Podczas przyjęcia mam się spotkać z redaktorem, który weźmie książkę pod swoje skrzydła. Oczywiście jeżeli wydawnictwo zdecyduje się ją kupić. Nie znam nikogo, kto tam będzie, i wiem, że będę się czuł nieszczę­śliwy. - Podniósł jej dłoń do ust i delikatnie pocałował.

- Proszę, żebyś ze mną pojechała.

Ian czuł, że trochę przesadza, ale im dłużej myślał o tym, że Jenna mogłaby mu towarzyszyć, tym bardziej mu się ten pomysł podobał. Tak naprawdę powodem, dla którego prosił, by mu towarzyszyła, było to, że nie widział jej prawie dwa tygodnie, a teraz, gdy wreszcie wróciła, nie chciał się od razu z nią rozstawać.

- Proszę, zgódź się.

- Jesteś niemożliwy. - Westchnęła, a Ian się uśmiech­nął, czując, że jej opór słabnie.

- Prawda? A w dodatku jeszcze arogancki i z uporem trwający przy swoich poglądach. Pojedziesz ze mną? Na­prawdę nie chcę stanąć sam jeden, twarzą w twarz, z tymi wszystkimi ludźmi. I nie chodzi tu o książkę. O niej mo­gę dyskutować i jest mi naprawdę miło, że w ogóle rozważają jej wydanie. Aż mnie trzęsie na myśl o tym, że będę musiał prowadzić te idiotyczne, pozbawione sensu dysku­sje o niczym.

- Biedaczek. - Jenna współczująco pokiwała głową.

- Zgoda. Pojadę, żeby cię bronić przed tymi potworami.

- Z potworami sam sobie poradzę. To naprawdę drob­nostka w porównaniu z przyjęciem. - Ian uśmiechnął się zadowolony, że udało mu się namówić Jennę.

- Kiedy musimy wyjechać? - zapytała Jenna.

- Zarezerwowałem dla nas bilety na środę rano, a przy­jęcie jest w środę wieczorem. W czwartek rano mam spot­kanie w wydawnictwie, a po południu wracamy. Wszystko razem zajmie tylko dwa dni.

- Aha. Zarezerwowałeś dla nas bilety? Ale wpadka...

- Gdybyś nie chciała pojechać, zawsze mógłbym od­wołać twoją rezerwację - wybrnął gładko Ian. - A na wy­padek gdybyś się jednak zdecydowała, lepiej było zarezer­wować dwa bilety.

- To wszystko tłumaczy. - Uśmiechnęła się, a on zro­zumiał, że nie jest na niego zła.

- Na lotnisko dostaniemy się samochodem, ale żeby zdążyć na samolot, musimy stąd wyjechać o piątej rano. Przepraszam cię za tak wczesną porę.

- Nie szkodzi. Żałuję, że nie wiedziałam o tym wczo­raj, kiedy robiłam zakupy w Inverness. Obawiam się, że nie mam nic, co by się nadawało na taką okazję.

- Pojedź do sklepu jutro i kup sobie coś odpowiednie­go. A ponieważ to jest przyjęcie służbowe, zapłacę za sukienkę.

Jenna zabrała rękę i Ian zrozumiał, że powiedział coś nie tak.

- Stać mnie na to, żeby samej płacić za ubrania, ale dziękuję, że to zaproponowałeś - oznajmiła oficjalnym tonem.

- Jeżeli masz ochotę, możemy razem pojechać do Edynburga na zakupy.

- Nie mogę uwierzyć, że właśnie ty byłbyś gotów towarzyszyć mi podczas zakupów. - Jenna dotknęła czoła Iana, jak gdyby chciała sprawdzić, czy nie ma gorączki. - Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? - zapytała gwał­townie cofając rękę, uświadomiwszy sobie, co robi.

- Nie było cię jakiś czas. Przypuszczam, że się za tobą stęskniłem - odparł, dobrze wiedząc, że to stwierdzenie nie oddaje stanu jego uczuć. - No, dobrze, jeśli wolisz, to podczas gdy ty będziesz robiła zakupy, ja zajmę się swoimi sprawami. Potem razem zjemy lunch, a później mogę ci pokazać najpiękniejsze miejsca w mieście. Czy akceptu­jesz taki plan?

- A więc tęskniłeś za mną - powiedziała Jenna, jakby usłyszała tylko to jedno zdanie. - Cóż za niespodzianka. Oczywiście, jeśli nie ma to nic wspólnego z pilnymi teks­tami.

- Twoje słowa głęboko mnie zraniły. Nie jestem prze­cież aż tak bez reszty pochłonięty samym sobą. Jeśli mam być szczery, to muszę się przyznać, że wpadłem w nałóg i co rano przyglądam się, jak spacerujesz po ogrodzie. Lubię patrzeć, jak się cieszysz przechadzką wśród zieleni i kwiatów. Wydaje się, że dostrzegasz każdą chmurkę i każdy kwiatek. Pewnego razu patrzyłem, jak cię zaabsor­bował zwykły liść. Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś takiego jak ty. - Ian przerwał i umknął spojrzeniem, bojąc się, że i tak powiedział za dużo.

- Jako dziecko nie miałam wielu powodów do radości. Nauczyłam się więc cieszyć tym, co mam, zamiast pogrą­żać się w rozpaczy z powodu tego, czego nie mam - wy­znała Jenna.

Wyjątkiem była tęsknota za rodziną, którą mogłaby nazwać własną. To jedyne, do czego nie umiała przestać tęsknić.

- Teraz twoja kolej. - Ian zdawał się wyczuwać jej smutek i chciał przerwać milczenie. - Opowiedz mi, co ci się przydarzyło podczas urlopu.

- W księgarni, w Inverness, pewna kobieta wzięła mnie za kogoś innego. Zaczęłyśmy rozmawiać i wtedy powiedziała że jestem tak podobna do jej przyjaciółki, że mogłabym być jej bliźniaczką.

- Myślisz, że ta osoba może być twoją krewną? - za­pytał.

A jeśli faktycznie tak jest, to czy Jenna go zostawi? Czy nadal będzie tu chciała mieszkać, czy też będzie już wolała spędzać czas z kim innym?

- Obawiam się, że to nic pewnego. Kobieta, z którą rozmawiałam, nie wiedziała nawet, gdzie teraz mieszka tamta przyjaciółka. Obiecała jednak, że jeśli się czegoś dowie, to do mnie zadzwoni.

Ian zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, i wy­puścił powietrze z płuc. To zrozumiałe, że Jenna pragnę­ła odnaleźć rodzinę, a skoro jej na tym zależało, to on również tego chciał. Dlaczego w takim razie czuł się za­grożony?

- Podczas twojej nieobecności zacząłem pracę nad no­wą książką - powiedział. - Na twoim biurku czeka kilka taśm do przepisania. Ponieważ dzisiaj jest twój wolny dzień, zabraniam ci nawet wchodzić do biura. Weźmiesz się za to po powrocie z Edynburga.

- Jeżeli cały jutrzejszy dzień mamy spędzić poza do­mem, to będzie dla mnie dzień wolny. A poza tym przyjechałam już po drugiej - zauważyła Jenna, wstając z ławki.

- Uwielbiam tę mieszaninę zapachów, jaką tworzą wszyst­kie rosnące tu kwiaty. Jesteś prawdziwym szczęściarzem, mając taki własny rajski ogród - dodała i ruszyła w stronę zamku.

Patrząc na jej pewny krok i wyprostowane plecy, Ian pomyślał, że Jenna jest kobietą niezależną, której nikt nie jest potrzebny. Do tej pory siebie również uważał za kogoś takiego, ale teraz to się zmieniło.

Następnego ranka Jenna czekała na Iana w holu.

Wodząc wzrokiem po ogromnej przestrzeni, zastana­wiała się, czy podczas pobytu w zamku zdoła go obejrzeć w całości. Prędzej jednak pogubi się w mrocznych koryta­rzach i przepadnie bez wieści. Ta myśl wydała się jej tak zabawna, że się uśmiechnęła.

- To najbardziej łobuzerski uśmiech, jaki kiedykol­wiek widziałem - stwierdził Ian, podchodząc do Jenny.

- Powiesz mi, co go wywołało?

- Och, myślałam o tym, jak łatwo się tutaj zgubić. Przypuszczam, że budując zamek, traktowano labirynt ko­rytarzy jako coś w rodzaju systemu ochrony, przez który trzeba się było przedrzeć, żeby dotrzeć do mieszkańców. Mimo że poruszam się tylko po jego niewielkiej części, i tak od czasu do czasu błądzę.

Wyszli na dwór, wsiedli do samochodu Iana i ruszyli do Edynburga.

- Gdy byłem dzieckiem, czytano mi bajki braci Grimm. Pewnego razu wybrałem się na zwiedzanie naj­starszej części zamku i żeby się nie zgubić, rozsypywałem za sobą okruszki. Kiedy zobaczyła to kucharka, okropnie na mnie nakrzyczała, bo nie dość, że bez pytania wziąłem świeżo upieczony chleb, to w dodatku okruszki przyciąga­ły myszy. Nigdy więcej tego nie zrobiłem.

- Gdybym się zdobyła na zwiedzanie zamku, zastana­wiałabym się raczej nad sznurkiem. Musiałabym go kupić tak dużo, że nie miałabym go gdzie trzymać - powiedziała i oboje się uśmiechnęli.

Ten dzień był niezwykły. Nigdy wcześniej Jenna nie widziała Iana tak zadowolonego. Jego doskonały humor był zresztą zupełnie zrozumiały. Nieczęsto się przecież zdarzało, żeby debiutujący autor miał szansę na sprzedanie książki pierwszemu wydawcy, do którego się zwrócił.

W Edynburgu Ian zgodnie z planem zatrzymał się przed jednym z dużych domów towarowych. Umówili się na lunch i po chwili Jenna została sama. Spojrzała na zegarek. Miała wystarczająco dużo czasu, aby bez pośpiechu kupić sukienkę.

Nie była pewna, czego właściwie szuka. Wiedziała jednak, że na przyjęciu chce wyglądać tak, by Ian przestał widzieć w niej tylko sekretarkę, a dostrzegł ko­bietę.

Po lunchu, zgodnie z obietnicą, Ian zabawił się w prze­wodnika i oprowadził ją po mieście. Odwiedzili górujący nad miastem Zamek Edynburski i pałac Holyrood będący rezydencją królowej. Jenna była zdziwiona, że Ian tak dużo wie o historii swojego kraju. Kiedy po powrocie do zamku kładła się wieczorem, do łóżka, była pewna, że dzisiejszy wypad zostanie w jej pamięci na zawsze.

Kiedy w środę przylecieli do Londynu, na lotnisku cze­kał na nich szofer z tabliczką, na której figurowało nazwi­sko Iana. Okazało się, że wydawca nie tylko wysłał po nich samochód, ale również zajął się sprawą noclegu. Im bar­dziej zbliżali się do hotelu, tym silniej Jenna denerwowała się kwestią pokoju, jaki dla nich zarezerwowano. Zastana­wiała się, czy Ian wyjaśnił, że przylatuje z sekretarką, a nie z przyjaciółką.

Mogła mieć jedynie nadzieję, że to zrobił, w przeciw­nym razie sytuacja stanie się krępująca. Po przyjeździe do hotelu zaprowadzono ich do luksusowego apartamentu, co onieśmieliło Jennę. Czuła się zakłopotana, bo nigdy jesz­cze nie mieszkała w tak drogim hotelu. Prawdę mówiąc, w ogóle nie mieszkała w zbyt wielu hotelach. Apartament składał się z zaskakująco dużego salonu, z którego wcho­dziło się do dwóch oddzielnych sypialni. Mając nadzieję, że jej zachowanie nie czyni z niej w oczach Iana gęsi, rozejrzała się dookoła powoli, próbując obejrzeć wszystko naraz.

Przyglądała się, jak Ian wsuwa napiwek do ręki chłopca hotelowego i zamyka za nim drzwi.

- Jesteśmy na miejscu. - Rozejrzał się po salonie. - Wybierz sobie sypialnię - powiedział, nawet na nią nie patrząc, i podszedł do okna. - Ładny widok - stwierdził. - Wątpię jednak, żebyśmy mieli dużo czasu, aby się nim cieszyć.

- Piękne miasto, prawda? - Jenna podeszła do okna i stanęła obok Iana.

- Nigdy przedtem nie byłaś w Londynie?

- W zasadzie byłam, ale większość czasu spędziłam, kursując między lotniskiem a wypożyczalnią samo­chodów.

- Masz ochotę jeszcze dzisiaj wyjść do miasta? - zapy­tał. - Moglibyśmy zobaczyć Tower, a może nawet starczy­łoby czasu na Opactwo Westminster.

- Chętnie, jeśli nie będzie to trwało zbyt długo. Muszę trochę odpocząć przed przyjęciem, inaczej przed dziewiątą wieczorem zasnę na stojąco.

- Myślę, że zdążymy. - Ian wyciągnął do niej rękę. - Chodź. Będziemy udawać turystów.

- Udawać! - zawołała Jenna. - Ja wcale nie muszę udawać. Przekonasz się, że jestem najprawdziwszą turystką.

Podała mu dłoń, a on zamknął ją w mocnym uścisku i nie puszczał przez większą część dnia.

ROZDZIAŁ 10

Był już wieczór. Samochód, który miał ich zawieźć na przyjęcie, powinien przyjechać za dwadzieścia minut, Ian przemierzał salon niespokojnym krokiem, spoglądając co chwila na zegarek. Może wypicie drinka pomoże mu się uspokoić. Podszedł do barku. Stała w nim butelka dobrej whisky.

Zastanawiał się, czy Jenna zdaje sobie sprawę, jak bar­dzo mu zależy, aby dzisiejszego wieczoru była razem z nim. Wcale nie był pewien, czy bez niej poszedłby na to przyjęcie. Mimo że dobrze wiedział, jak niekorzystne wra­żenie mogłoby to zrobić na wydawcy, któremu miał na­dzieję sprzedać książkę.

Sącząc whisky, podszedł do okna i popatrzył na rozja­rzone światłami ulice Londynu. Pomyślał, że gdyby mu dopisało szczęście, mógłby się pokazać na przyjęciu, prze­brnąć przez wzajemne prezentacje, a potem szybko zniknąć.

- Przepraszam, że musiałeś czekać - powiedziała Jen­na, wchodząc do salonu.

- Mamy jeszcze dużo czasu. - Ian odwrócił się, a kie­dy zobaczył Jennę, zapomniał, co chciał powiedzieć.

Miała na sobie czarną sukienkę bez rękawów, która wyraźnie podkreślała doskonałą sylwetkę. Głęboki dekolt, wycięty w szpic, dosyć mocno odsłaniał ponętne piersi. Z miejsca, w którym stał, Ian widział kuszące krągłości, natychmiast więc nalał sobie kolejnego drinka.

Gdy Jenna ruszyła w jego kierunku, spojrzenie Iana powędrowało ku jej zgrabnym szczupłym nogom, odsło­niętym przez krótką sukienkę. Założyła eleganckie panto­fle na wysokich obcasach, a to podkreśliło jej kostki, cien­kie jak pędny rasowego konia.

Ian odchrząknął.

- A więc to jest ten zakup - powiedział.

- Podoba ci się? - zapytała z uśmiechem i obróciła się powoli dookoła, żeby mógł ją obejrzeć ze wszystkich stron.

Tył sukienki też był głęboko wycięty i odsłaniał tyle pleców, że Jenna nie mogła mieć na sobie biustonosza.

Nagle poczuł, że jest o nią zazdrosny. Nie umiał znaleźć słów, którymi mógłby opisać to, co w tej chwili czuł. Wiedział jednak, że znalazł się w poważnych kłopotach.

- Zacząłem, nie czekając na ciebie. - Uniósł w dłoni szklaneczkę whisky. - Masz ochotę się przyłączyć?

- W czarnym garniturze naprawdę robisz wrażenie, chociaż wyglądasz bardzo poważnie - orzekła Jenna. - Spodziewałam się raczej, że założysz kilt.

- Nie dzisiaj - odparł krótko i podszedł do barku. Spojrzał na nią pytająco.

- Proszę o kieliszek białego wina.

- Mam wrażenie, że jesteśmy parą. Czekamy na samo­chód, który ma nas zawieźć na przyjęcie. Wszystko jest takie zwyczajne - powiedział, podając jej kieliszek i do­piero gdy zobaczył, jak Jenna się rumieni, dotarło do nie­go, że mogła zupełnie inaczej zrozumieć jego słowa.

- Przepraszam, ja tylko próbowałem być zabawny. Le­piej zrobię, jeżeli w ogóle nie będę się odzywał, bo jeszcze wyrwę się z czymś niewłaściwym.

- Nie mów, że znowu chcesz narzekać i zrzędzić. - Jenna udała przerażenie. - Proszę, już wolę, żebyś był zabawny - dodała żartobliwym tonem.

- Trafiłaś mnie prosto w serce - jęknął, uśmiechając się i przyciskając obie dłonie do piersi. - A więc twoim zdaniem jestem zrzędą? To okropne, czuję się zdruzgotany.

- To było naprawdę zabawne. Szczególnie biorąc pod uwagę, że wszyscy wiedzą, jak niewiele cię obchodzi, co myślą o tobie inni - stwierdziła Jenna.

- Wydaje mi się, że ostatnio lepiej radziłem sobie jako mruk i zrzęda. - Ian podniósł jej dłoń do ust i delikatnie pocałował.

Uśmiechnęła się, a on odniósł wrażenie, że dostrzega w tym uśmiechu cień bezbronności, jakiego wcześniej u Jenny nie widział. Zawsze wydawała się opanowana i pewna siebie.

- Zrobiłeś ogromne postępy - zauważyła swobodnym tonem. - W poniedziałek słyszałam nawet, jak się śmiałeś. Jestem pewna, że obie z Hazel zapisałyśmy to wydarzenie w swoich kalendarzach, choć początkowo myślałyśmy, że to jeden z ogrodników.

- Poddaję się. Wygrałaś. Nasz samochód powinien już czekać, więc unikniemy wyliczania długiej listy moich wad - odrzekł Ian, niechętnie puszczając jej dłoń.

Jenna podeszła do kanapy i wzięła cieniutki szal, leżący na oparciu.

Ian od dawna nie umawiał się z kobietą, a przyjazd z Jenną do Londynu był w ciągu ostatnich miesięcy wyda­rzeniem, które wyraźnie przypominało randkę. Choć mu­siał wziąć udział w przyjęciu, postanowił, że mimo to będzie się dobrze bawił. Miał nadzieję, że Jenna przynaj­mniej na ten jeden wieczór zapomni, że u niego pracuje. Pragnął być mężczyzną, z którym ona chciałaby spędzać czas.

Bojąc się, że zacznie się wpatrywać w Iana jak nie­szczęśliwie zakochana nastolatka, Jenna omijała go spoj­rzeniem.

Wciąż miała przed oczami obraz, który zobaczyła, wchodząc do salonu, Ian stał przy oknie. Wysoki, dosko­nale zbudowany, ubrany w czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę, które ładnie podkreślały szerokie ramiona i wą­skie biodra. Przybrał swobodną pozę zjedna ręką wsuniętą do kieszeni spodni i szklaneczką whisky w drugiej. Zupeł­nie jak James Bond.

Ian podał jej ramię, a kiedy przechodzili razem przez hotelowy hol, Jenna poczuła się jak Kopciuszek jadący na bal. To nie jest pora na takie fantazje, upomniała się w my­śli. Rzeczywistość tak bardzo przypominała bajkę, że nie było powodu próbować jej poprawiać.

Kierowca przywiózł ich pod elegancko wyglądający budynek i poinformował, że przyjęcie odbywa się w apar­tamencie na najwyższym piętrze. Sądząc z przepychu, z jakim urządzono hol i recepcję, było to eleganckie i bar­dzo drogie miejsce. Jenna była tak pochłonięta oglądaniem wszystkiego, co ją otaczało, że całkiem zapomniała o zde­nerwowaniu. Kiedy jednak wsiedli z łanem do windy, z niepokojem oczekiwała tego, co mogło się wydarzyć.

Ian wziął Jennę za rękę, jak gdyby jej dotyk dodawał mu pewności siebie. Chociaż uparcie powtarzał, że przyjęcia go przerażają, to w jego sposobie bycia było coś, co często onieśmielało innych. Sam robił wrażenie człowieka, który niczego się nie boi. Wysiedli z windy i od razu uderzyła w nich fala hałasu. Była to kombinacja muzyki, głośnych rozmów i wybuchów śmiechu. Słysząc dobiegające z przyję­cia odgłosy, Jenna pomyślała, że być może niechęć Iana do takich imprez nie jest aż tak niezrozumiała.

Przy drzwiach prowadzących do apartamentu stała grupka ludzi.

- Ian. W końcu przyszedłeś. A już zacząłem się zasta­nawiać, czy w ogóle się dziś pojawisz - powiedział jeden z mężczyzn, podchodząc do nich, żeby się przywitać.

- Cześć, Craig. Nie przypuszczałem, że tu będziesz - odparł Ian i trochę się odprężył.

- Nie byłem zaproszony, ale zamierzam poprosić ojca o „znaleźne”, ponieważ to dzięki mnie trafiłeś do wydaw­nictwa. Jesteś teraz moją inwestycją, rozumiesz więc, że muszę o ciebie dbać - odparł Craig i z zainteresowaniem przyjrzał się Jennie.

- Craig Benson - przedstawił się.

- Ona jest ze mną, więc zachowuj się przyzwoicie. Poznaj Jennę Craddock. - Ian dokonał prezentacji.

Jenna wyciągnęła dłoń do Craiga, a ten zamiast nią potrząsnąć, pełnym gracji ruchem uniósł ją do ust i, pochy­lając się, pocałował.

- To prawdziwa przyjemność poznać tak piękną kobie­tę - powiedział.

Jenna zastanawiała się, czy Ian zauważył szybkie spoj­rzenie, jakie rzucił mu Craig, nim się z nią przywitał. Co takiego jest w tych mężczyznach, że zawsze muszą rywa­lizować?

Craig był średniego wzrostu. Miał ciemne włosy i szare oczy, których poważne spojrzenie nie pasowało do figlar­nego uśmiechu i kazało się domyślać, że za wesołością i beztroską kryje się coś więcej.

- Z tego, co zrozumiałam, pracujesz razem z łanem? - zapytała.

- Powiedzmy, że obaj zajmujemy się tymi samymi sprawami - odparł z powagą Craig, zerkając na Iana. - Chodźcie ze mną Przedstawię was ojcu, a potem opo­wiem, kogo możecie dzisiaj spotkać i z kim musicie po­rozmawiać - dodał Craig.

Przyjęcie odbywało się w ogromnym salonie. W jed­nym z jego rogów przygotowano miejsce do tańca, do którego przygrywał nieduży zespół muzyczny. Pozostałą przestrzeń wypełniali ludzie stojący w niedużych grup­kach. Jenna odniosła wrażenie, że wszyscy mówią jednocześnie i nikt nikogo nie słucha.

W dużej wnęce ustawiono ogromny, wspaniale zaopa­trzony bufet, przy którym tłoczyli się goście.

Ruszyli za Craigiem, lawirując między grupkami roz­mawiających gości, Ian prowadził Jennę, cały czas obejmując ją ramieniem, za co była mu wdzięczna. Ich prze­wodnik zatrzymał się obok wielkiego kominka, przy któ­rym stało kilka osób.

- Przyszedł - powiedział cicho Craig do ojca.

Alfred Lloyd Benson odwrócił się. Był wysoki i szczu­pły. Miał lekko przygarbione plecy i wyglądał, jakby prze­kroczył pięćdziesiątkę.

- Aaa, tak. Ian MacGowan, prawda? Cieszę się, że znalazłeś czas, aby nas odwiedzić! - zawołał.

- To ja dziękuję za zaproszenie - odparł gładko Ian. - Pozwolę sobie przedstawić Jennę Craddock. Panna Craddock uznała, że powinna przyjechać tu razem ze mną i dopilnować, abym się dobrze zachowywał.

Jenna zarumieniła się, zaskoczona słowami Iana i po­wagą, z jaką je wypowiedział.

- Miło mi panią poznać. - Benson skinął jej głową i zwrócił się do Iana. - Jesteśmy umówieni na jutro rano, prawda?

- Tak, proszę pana. Na dziesiątą - potwierdził Ian.

- Świetnie, świetnie. Z radością czekam na jutrzejsze spotkanie. Jest tu kilka osób, które powinniście poznać, więc Craig was oprowadzi i przedstawi. Czujcie się jak u siebie i korzystajcie z baru i z bufetu.

Ian spojrzał na Jennę. Jego oczy mówiły, że główny cel, dla którego tu przyszli, został osiągnięty, i w zasadzie mogą już wyjść. Ona jednak odwróciła się do Craiga i uśmiechnęła do niego promiennie.

- Zacznijmy od tamtej grupki. - Craig wskazał ruchem głowy kilka osób stojących nieopodal. - W wydawnictwie już się mówi o twojej powieści. Tak między nami, to mają na nią dużą ochotę. Widziałem, że tak będzie, gdy tylko przeczytałem pierwsze pięćdziesiąt stron.

Jenna poczuła, że po raz pierwszy, od kiedy tu weszli, Ian się odprężył. Było to w pełni zrozumiałe, bo przecież każdy początkujący pisarz - zresztą nie tylko początkują­cy - lubi pochwały.

Zgadzała się z łanem, że główny cel ich wizyty został już osiągnięty. Pozostała część wieczoru miała służyć po­znaniu nowych ludzi, z którymi Ian, jako wydawany przez Bensona pisarz, będzie od tej pory stykał się na gruncie zarówno towarzyskim, jak i służbowym.

Craig przedstawił ich ogromnej liczbie osób, a wszyscy wydawali się niezwykle zadowoleni z tego, że poznali Iana. Jenna zauważyła, że kilka kobiet, wcale się z tym zresztą nie kryjąc, bacznie wypatrywało obrączek na ich palcach, usiłując wywnioskować, czy ona i Ian są małżeń­stwem. Gburowatość, z jaką Ian odnosił się do nowych znajomych, wcale jej nie dziwiła, przeciwnie - bawiła ją. Stojąc u jego boku, milczała i słuchała dobiegających ze wszystkich stron strzępów rozmów.

W końcu się rozdzielili. Jenna chciała usiąść, żeby dać odpocząć nogom. Nie była przyzwyczajona do długiego noszenia pantofli na tak wysokich obcasach. Wypatrzyła ustronny kąt, z którego mogła obserwować cały salon, i z ulgą usiadła.

- Może szampana? - zapytał kelner, podsuwając jej tacę z kieliszkami.

Jenna wzięła kieliszek i upiła łyk. Od kilku minut przyglądała się zgromadzonym w salo­nie ludziom, gdy wtem ktoś stanął obok niej.

- Wygląda pani na samotną i porzuconą. Może mógł­bym dotrzymać pani towarzystwa?

Jenna uniosła głowę i zobaczyła, że uśmiecha się do niej siwowłosy dżentelmen.

- Wcale nie zostałam porzucona, ale pańskie towarzy­stwo sprawi mi przyjemność - odparła, a przyglądając się mężczyźnie, doszła do wniosku, że jest w nim coś, co przypomina jej Basila Fitzgeralda, i uśmiechnęła się do nieznajomego. - Jestem Jenna Craddock.

Mężczyzna usiadł na stojącym obok krześle.

- Anthony Teasdale, ale wszyscy mówią do mnie Tony - przedstawił się mężczyzna. - Poznałem Alfreda podczas studiów w Eton i od tamtej pory wciąż jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. A co panią dzisiaj tu sprowadza?

- Towarzyszę sir łanowi MacGowanowi. - Jenna wskazała głową grupkę osób, z którymi rozmawiał Ian. Przy okazji zaś stwierdziła, że są to w większości kobiety, które zdawały się wzajemnie przekrzykiwać.

Odwróciła się do starszego pana i podjęła rozmowę.

Ian rozejrzał się uważnie, zastanawiając się, gdzie znik­nęła Jenna. Widział, kiedy zaczęła się wymykać, ale był zbyt zajęty ściskaniem dłoni kolejnym osobom, którym go przedstawiano, żeby coś powiedzieć. Miał nadzieję, że nikt nie będzie od niego oczekiwał, że zapamięta choć połowę nazwisk, które usłyszał dzisiejszego wieczoru. Matka na pewno byłaby z niego niezadowolona. Powie­działaby, że gdyby zamiast wypatrywać najbliższego wyj­ścia, więcej uwagi poświęcał ludziom, z którymi rozma­wiał, nie miałby później kłopotu z przypomnieniem sobie ich nazwisk.

W końcu dostrzegł Jennę siedzącą przy wyjściu na taras i całkowicie pochłoniętą rozmową z mężczyzną, który mógłby być jej dziadkiem.

Ian zmarszczył brwi. To on przyprowadził Jennę, a więc był za nią odpowiedzialny i powinien jej pilnować. A ponieważ żadne z nich nikogo tu nie znało, najlepiej zrobi, trzymając się blisko niej. Widział, że wielu z obec­nych na przyjęciu mężczyzn, patrząc na Jennę, nieomal zaczynało się ślinić. Ciekawe wydało mu się to, że Jenna zdawała się zupełnie nieświadoma zarówno zainteresowa­nia, jakie budziła, jak i tego, że panowie prześcigają się w próbach zwrócenia na siebie jej uwagi. Naprawdę nie rozumiał, jak mogła nie zauważać tych wszystkich face­tów, którzy kręcąc się między tarasem a salonem, rozbiera­li ją wzrokiem?

Najwyższy czas dać im wszystkim do zrozumienia, że Jenna jest tutaj razem z nim. Już był w połowie drogi do wyjścia na taras, gdy usłyszał wołający damski głos. Od­wrócił się i zobaczył sunącą w jego stronę brunetkę o dra­pieżnym spojrzeniu. Przyglądał się jej podejrzliwie, zasta­nawiając się, kim jest ta kobieta.

- Chciałam pana poznać - powiedziała gardłowym głosem nieznajoma, biorąc go pod ramię. Przysunęła się przy tym do niego tak blisko, że poczuł dotyk jej piersi.

Ian uniósł brew i czekał.

- Nazywam się Laurie Townsend - powiedziała z uśmiechem. - Będę redagować pańską powieść. Mimo że mam mnóstwo pilnej pracy, nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie doczytałam do końca. Jest naprawdę świetna Wszystko, co pan napisał, brzmi tak przerażająco prawdziwie. Nie wiem, jak pan to zrobił, że już pana pierwsza książka tak wciąga. Spodziewam się, że błyska­wicznie trafi na listę bestsellerów.

Ian nie odezwał się ani słowem, ale Laurie nie zraziło jego milczenie.

- Będziemy musieli wprowadzić kilka niezbędnych zmian, a to znaczy, że na kilka najbliższych miesięcy zo­staniemy bliskimi współpracownikami. - Promienny uśmiech Laurie zdawał się sugerować więcej, niż powie­działa. - Nie mogę się już doczekać, kiedy zaczniemy.

- Dziękuję - odparł Ian, zerkając na Jennę ponad ra­mieniem redaktorki. Zauważył, że dosiadło się do niej kolejnych dwóch mężczyzn. Jeden z nich opowiadał coś, co wyraźnie bawiło Jennę, a kiedy skończył, cała grupa głośno się roześmiała. Po chwili Jenna coś powiedziała, a jej uwaga spowodowała kolejny wybuch wesołości, Ian żałował, że nie słyszy, o czym rozmawia z obcymi męż­czyznami.

- Twoja towarzyszka jest naprawdę urocza. Jak długo ją znasz? - zapytała Laurie, idąc za wzrokiem Iana, który do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że przez cały czas wpatruje się w Jennę.

- Chyba wystarczająco długo - odparł Ian, myśląc o tym, że on i Jenna zdołali się całkiem dobrze poznać. Dziewczyna dawała sobie radę z jego gwałtownym uspo­sobieniem i z gburowatością wtedy, gdy nikt inny nie mógł znieść jego drażliwości i irytującego sposobu bycia. Jej wyrozumiałość i cierpliwość zasługiwała na najwyższą nagrodę.

W pełni świadom wysiłku który musiał wkładać, żeby zapanować nad pożądaniem, Ian nie odrywał wzroku od Jenny. Wiedział, że pragnie tylko jednego. Chciał podejść do dziewczyny, rozpędzić wszystkich krążących wokół niej facetów, a potem przerzucić ją sobie przez ramię i za­nieść prosto do łóżka. Nie pozwoliłby jej z niego wyjść przynajmniej przez tydzień, a może dłużej.

- Wystarczająco długo... na co? - zapytała Laurie, wpatrując się w Iana spod rzęs.

- Słucham? - Ian nie zrozumiał.

- Powiedział pan, że zna ją już wystarczająco długo.

Ian ostrożnie uwolnił ramię z uścisku Laurie, wymam­rotał pod nosem usprawiedliwienie i skierował się w stro­nę Jenny. Niech Bóg ma go w swojej opiece, jeśli ta kobie­ta będzie redagować jego książkę. Instynkt ostrzegał go, że byłby głupi, zostając z nią choć na chwilę sam na sam. Czuł, że zanim zdołałby się zorientować, Laurie już by pod nim leżała. Nawet jeśli najpierw musiałaby go prze­wrócić.

Poprzez panujący w salonie gwar przebił się głos Jenny, Ian mruknął słowa przeprosin i zaczął się przepychać w jej stronę. W końcu udało mu się do niej przedostać. Przysiadł na poręczy jej fotela i uśmiechnął się do niej. Miał nadzie­ję, że stojący wokół mężczyźni właściwie odczytają jego zachowanie. Jenna wyraźnie ucieszyła się na jego widok i mocno chwyciła go za rękę. Ona również nie spodziewa­ła się, że wzbudzi aż takie zainteresowanie.

- Od samego początku mam ochotę coś zjeść. Przyłą­czysz się do mnie? - zapytał gładko Ian.

- Dziękuję, z przyjemnością - odparła, wstając. Zanim odeszli w stronę bufetu, Jenna podziękowała otaczającej ją grupce mężczyzn za towarzystwo i za mile spędzony czas.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna za ratunek - szepnęła, kiedy oddalili się na tyle, że nikt nie mógł ich usłyszeć.

- Nie ma o czym mówić. Zresztą naprawdę jestem głodny, a bufet wygląda zachęcająco. Uważam, że wywią­załem się już ze wszystkich towarzyskich obowiązków. Zjedzmy coś, a potem możemy się wymknąć. Co ty na to?

Napełnili talerzyki i podeszli do małego stolika, na któ­ry mogli odstawić drinki.

- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie za­miast usiąść do stołu, lubią jeść na stojąco, żonglując talerzem, sztućcami i kieliszkiem, a ty?

- Może gospodarze nie chcą, żeby jedzenie zajmowało gościom zbyt wiele czasu. Gdyby nas usadzili przy stole, przez cały wieczór byśmy tylko jedli i nikt nie miałby czasu na porozmawianie.

- Jeżeli o mnie chodzi, to ta druga wersja wydaje mi się o wiele ciekawsza - stwierdził Ian.

Jenna roześmiała się.

- Widziałam, jak rozmawiałeś z ciemnowłosą kobietą. Wydawałeś się nią oczarowany. Czy to jakaś twoja znajoma?

- Widziałem ją pierwszy raz w życiu.

- Naprawdę? Wyglądaliście jak para dobrych znajo­mych - zauważyła Jenna, a w jej głosie dało się wyczuć ton rozdrażnienia.

Nagle Ian stwierdził, że wieczór jest naprawdę miły. Jedzenie było doskonałe, drinki wyborne, a kobieta, o któ­rej nie mógł przestać myśleć, najwyraźniej była o niego zazdrosna.

Czego więcej może pragnąć mężczyzna?

- Masz ochotę na coś jeszcze? - zapytał, kiedy już opróżnili talerze.

- Dziękuję, nie.

- Uważam, że zrobiliśmy już to, czego od nas oczeki­wano. Gotowa do wyjścia?

- Moje stopy mówią zdecydowanie tak. - Jenny uśmie­chnęła się, a wtedy w jej policzku pojawił się dołeczek.

- Pożegnamy się z Bensonem i możemy wychodzić - zdecydował Ian.

- Dzisiejszy dzień był naprawdę wspaniały, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby się już skończył - odparła Jenny.

- Mam nadzieję, że po powrocie do hotelu zdołam cię przekonać, że wcale nie jest jeszcze tak późno.

ROZDZIAŁ 11

W drodze powrotnej do hotelu Ian czuł się jak chłopiec na pierwszej randce. Pociły mu się dłonie i męczyło go przekonanie, że jeśli spróbuje się odezwać, głos odmówi mu posłuszeństwa.

Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, ale od kiedy w jego życiu pojawiła się Jenna, zmienił się i wcale nie było mu z tym łatwiej. Czuł, że postępuje wprost śmiesz­nie, jakby jeszcze nie był z kobietą. A przecież był na tyle doświadczonym kochankiem, że powinien się umieć za­chować. Ta myśl wydała mu się kołem ratunkowym, więc się jej uczepił.

Otworzył drzwi do apartamentu i przepuścił Jennę przodem. Usiadła na kanapie, zdjęła buty i zaczęła maso­wać obolałe stopy.

- Od razu lepiej. - Westchnęła z ulgą, uśmiechając się do Iana.

- Pozwól, że ja to zrobię - powiedział, siadając obok. Położył sobie jej nogi na kolanach, a potem ujął w dłonie jedną stopę i zaczął ją masować.

- Wiem, że grzeczność wy maga, abym powiedziała, że wcale nie musisz tego robić - odezwała się Jenna. - Ostrzegam cię jednak, że jeśli przestaniesz, to mogę ci zrobić coś złego. Co za wspaniałe uczucie - dodała, sado­wiąc się na kanapie, przy czym sukienka podciągnęła się jej, odsłaniając uda.

Ian zakończył masaż jednej stopy i w identyczny spo­sób zaczął masować drugą. Jenna siedziała z zamkniętymi oczami i, patrząc na nią, można by pomyśleć, że jest całkowicie odprężona. Jednak Ian czuł, że jest spięta, choć najwyraźniej chciała to przed nim ukryć. Zakończył masaż i położył dłonie na kostkach jej nóg.

Jenna otworzyła oczy i zobaczyła, że Ian wpatruje się w nią z zachwytem.

- Pięknie wyglądasz - powiedział. - W świetle lampy twoja skóra lśni jak alabaster. Nie rozumiem, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć.

Jenna wyglądała na zaskoczoną. Poruszyła się, jakby chciała zabrać nogi z jego kolan, Ian jednak przytrzymał jej kostki, nie pozwalając, żeby się odsunęła.

- Dziękuję - szepnęła zakłopotana.

- Każdy z obecnych na przyjęciu mężczyzn chciałby być dzisiaj na moim miejscu - powiedział, wodząc kciu­kiem po jej stopie.

- Nie uważasz, że zrobiło się późno? - Głos Jenny lekko drżał.

- Jesteś zmęczona?

- A ty?

- Chętnie bym się wyciągnął i dał odpocząć nogom - odparł rozmarzonym tonem Ian.

- Oczywiście. Właśnie miałam... - Machnęła ręką, jakby oboje wiedzieli, co zamierzała zrobić.

Ian podniósł się z kanapy i wyciągnął rękę, chcąc po­móc Jennie wstać. Opuściła nogi na podłogę i chwyciła jego dłoń.

- Mogę cię pocałować? - Ian stracił nagle panowanie nad głosem.

- Nie musisz chyba o to pytać. Przecież już kiedyś się całowaliśmy. - Powoli podeszła bliżej i oparła dłonie na jego piersi. - Dziękuję, że wziąłeś mnie ze sobą do Lon­dynu.

- Nie mnie powinnaś podziękować, tylko Bensonowi. A to nie ma już z nim nic wspólnego - odparł, unosząc Jennę tak, by ich twarze znalazły się na tej samej wysoko­ści. Jenna przytuliła się i delikatnie pocałowała go w usta. łanowi to jednak nie wystarczyło. Jęknął głośno, przycis­nął ją do siebie i zaczął namiętnie całować.

- Och, Ian - szepnęła, kiedy po kilku bardzo długich minutach oderwał się od jej ust.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to mówię, ale chcę się z tobą kochać. Pragnę cię do szaleństwa.

To, co się działo, przypominało sceny z jej marzeń.

- Myślałam, że już nigdy tego nie powiesz!

Ian poczuł ogromną ulgę. Roześmiał się i zakręcił w kółko, trzymając Jennę w ramionach. Nie wypuszczając jej z objęć, przeszedł do sypialni. W łagodnym świetle nocnej lampki zauważyli, że narzuta została zdjęta i łóżko przygotowano do snu. Ian rozluźnił uścisk. Jenna zsunęła się po nim i stanęła na podłodze, a on się cofnął, żeby na nią popatrzeć.

- Domyślam się, że nie masz zbyt wiele pod spodem. - Uśmiechnął się, rozsuwając ekler sukienki. Miękki materiał ześlizgnął się z jej ramion, ukazując piersi, a potem opadł na podłogę, odsłaniając ją całą, ubraną tylko w czar­ne pończochy i skąpe majteczki.

Jenna chciała, żeby Ian również jak najszybciej pozbył się ubrania Pomogła mu zdjąć marynarkę i zabrała się za guziki koszuli.

- Pozwól, że zdejmę krawat, zanim mnie nim udusisz, dobrze?

Powinna się poczuć zawstydzona gwałtownością, z jaką się na niego rzuciła. Ciekawe, gdzie też podziała się jej skromność? Przecież nigdy dotąd żaden męż­czyzna nie oglądał jej nagiej. Wpatrywała się w Iana, który tymczasem zdążył już zdjąć dużo więcej niż tylko kra­wat. Stał przed nią potężny, bardzo męski i bardzo pod­niecony.

- Och - szepnęła i to było wszystko, co zdołała powie­dzieć.

Ian odrzucił kołdrę i ułożył Jennę na łóżku, po czym położył się obok. Ciemne oczy płonęły, a ich spojrzenie zdawało się ją hipnotyzować.

- Jesteś wspaniała - szepnął, całując ją w szyję. Jenna zadrżała, niepewna, co dalej robić, Ian zdjął jej pończochy i rzucił na podłogę. Potem wsunął palce pod koronkę skąpych majteczek, zsunął je z niej i rzucił w ślad za pończochami.

Muskał ustami jej pierś, aż sutek stwardniał i wyprężył się, a wtedy wziął go do ust i zaczął drażnić językiem. Jenna wiła się z rozkoszy. Pieszcząc ją dłońmi, ustami i językiem, Ian zdawał się nie pomijać żadnego miejsca na jej ciele. Coraz bardziej podniecona i zarazem zaniepokojona niecierpliwymi ruchami gładziła jego silne, musku­larne plecy i zgrabne pośladki. Odwdzięczył się za tę pie­szczotę, całując ją tak namiętnie, że rozkosz, jaką jej sprawiał, stawała się tak intensywna, że wprost nie do zniesienia.

- Mam zabezpieczenie - szepnął Ian, odsuwając się od niej odrobinę i wyciągając portfel z kieszeni spodni.

Jak mogła o tym nie pomyśleć!? Jenna była wstrząśnię­ta własną beztroską, choć w tej chwili nie była w stanie zastanawiać się nad niczym.

- Jesteś pewien, że...? - zapytała, czując, że nie może już dłużej milczeć.

- Kochanie, nie uważasz, że trochę za późno na takie pytanie? Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. Uniósł jej kolana do góry i szerzej rozsunął uda. - Nie chciałbym ci sprawić bólu - powiedział i powoli zaczął w nią wcho­dzić.

Chociaż poczuła, że jej ciało zaczyna się rozciągać, dopasowując się do rozmiarów męskości Iana, to przez chwilę była bliska paniki.

- Jenna?

- Co? - zapytała szeptem.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - Ian wydawał się niemal zły.

- Kiedy marszczysz brwi, wyglądasz groźnie - sze­pnęła i delikatnie zaczęła wygładzać dłonią jego czoło.

- Nie zmieniaj tematu - burknął.

Jenna doskonale wiedziała, o co mu chodzi, i zaczęła się martwić, że teraz Ian zmieni zdanie i już nie będzie chciał się z nią kochać.

- Czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała w końcu.

- Tak, ma. Gdybyś zadała sobie odrobinę trudu i powie­działa mi o tym, w ogóle nie wylądowalibyśmy w łóżku.

- W takim razie cieszę się, że nie wiedziałeś. - Zarzu­ciła łanowi ramiona na szyję i zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami.

To, co się stało, było nieodwracalne, i Ian zrozumiał, że już nie będzie między nimi tak jak dawniej. Pochylił się nad Jenną i zaczął ją całować. Ale jego pocałunki były teraz dużo delikatniejsze i mniej zachłanne. Jenna zaczęła ostrożnie poruszać biodrami, na zmianę przysuwając się do Iana i oddalając od niego.

- Staram się nie poruszać, żeby ci nie sprawiać bólu, ale to, co robisz, bardzo mi... utrudnia zadanie. Gdybym wiedział, że to twój pierwszy raz... nigdy bym nie... - Ian przerwał, jak gdyby nie był się w stanie skupić na tym, co mówi, i Jenna poczuła, że zaczął się w niej poruszać.

To było coś... coś tak... Jenna nie umiała ubrać w sło­wa tego, co czuła. Wiedziała jedynie, że nie chce, aby Ian przestał.

Jego ruchy stawały się coraz szybsze. Oplotła nogami jego biodra, a on cicho jęknął. Czuła, jak nieznane dotąd napięcie narasta w niej, i nagle nadeszło spełnienie.

Ian krzyknął, objął Jennę tak mocno, że ledwo mogła oddychać, i opadł na nią, opierając głowę na jej ramieniu. Po chwili zsunął się z niej i położył tuż obok z czołem na jej poduszce. Odetchnął głęboko i uniósł głowę.

- Widzę, że jesteś zła - stwierdził sucho. Przygarniał kocioł garnkowi, pomyślała Jenna, patrząc na groźnie ściągnięte brwi Iana.

- Sprawiłem ci ból, prawda? - Ian wyraźnie domagał się odpowiedzi. - Przepraszam cię, bardzo cię przepra­szam. Pewnie tego nie zrozumiesz, ale od dawna nie byłem z kobietą i nie zdołałem nad sobą zapanować. Jesteś wspa­niała i zasługujesz na to, żeby twój pierwszy raz był dużo bardziej przyjemny. - Czułym gestem odsunął kosmyk z jej twarzy. - Obiecuję że następnym razem będzie ci o wiele lepiej, dobrze?

- Lepiej? - Jenna nie zrozumiała, o czym Ian mówi. - Przecież było cudownie. Niewiarygodnie wspaniale. - Spojrzała na niego niepewnie. - Myślałam, że to ja sprawi­łam ci ból. Naprawdę nic ci nie jest?

Ian zamknął oczy, a kiedy je otworzył, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Czuję się doskonale - odparł.

- Jak twoja noga?

- Noga? Uwierz mi, czuję się dobrze i nic mnie nie boli. Naprawdę myślałaś, że sprawiłaś mi ból? - Pochylił się i z czułością pocałował Jennę w nos.

- Naprawdę.

- Jesteś największym szczęściem, jakie mnie kiedykol­wiek spotkało. Jakim cudownym zrządzeniem losu poja­wiłaś się w moim życiu?

Jenna musnęła palcem dołeczek w jego brodzie.

- Przysłała mnie panna Spradlin.

- Kiedy wrócimy do domu, przypomnij mi, żebym jej wysłał kwiaty - powiedział Ian i zaczął ją znowu pieścić.

Jenna pomyślała, że osoba, która opowiadała jej o se­ksie, w wielu sprawach nie miała racji. Odkrycie to uszczęśliwiło ją i z entuzjazmem, a także z większą już znajo­mością rzeczy, zaczęła odwzajemniać pieszczoty Iana.

Jenna obudziła się w środku nocy i zaskoczona stwierdzi­ła, że nie jest sama Przypomniała sobie, co zaszło, i zrozu­miała, że leży wtulona w Iana, grzejąc się ciepłem jego ciała.

Nigdy przedtem nie spała nago i w ogóle wielu rzeczy nie robiła do wczorajszego wieczoru. Była ciekawa, co będą sobie mieli do powiedzenia rano. Przez tyle miesięcy zastanawiała się, jak by to było kochać się z łanem, a teraz już wiedziała. Przekonała się, że rzeczywistość przyćmiła jej fantazje.

Zdrzemnęła się, a kiedy ponownie otworzyła oczy, po­chylony nad nią Ian pieścił ją i obsypywał pocałunkami. Z radością zaczęła odwzajemniać pieszczoty i pocałunki, a to szybko doprowadziło do kolejnego namiętnego miłos­nego zespolenia. Na dobre obudziła się, gdy w pokoju było już całkiem jasno. Dochodziła jedenasta. Wyskoczyła z łóżka, myśląc, że Ian zaspał na spotkanie w wydawnic­twie. Powinien już dawno temu... W tym momencie do­strzegła leżącą na poduszce kartkę.

Nie miałem serca cię budzić. Pośpij sobie. Pokój mu­simy zwolnić dopiero o trzeciej. Powinienem być z po­wrotem koło południa”.

Do jego powrotu było jeszcze dużo czasu, mogła więc nacieszyć się kąpielą w ogromnej wannie z hydromasażem. Czuła, że bolą ją mięśnie, o których istnieniu do tej pory nawet nie wiedziała. Ciągle naga, stanęła przed lu­strzaną ścianą łazienki i przyglądała się swojemu odbiciu.

Ciekawe, czy po tej nocy wygląda inaczej. Czy utratę dziewictwa można wyczytać z twarzy kobiety? Wpatry­wała się w siebie badawczo, ale nie dostrzegła niczego poza potarganymi włosami. Uśmiechnęła się, puściła oko do swojego odbicia w lustrze i poszła poszukać szczotki do włosów. Gorąca woda lała się do wanny, a Jenna w tym czasie rozczesała włosy i zwinęła je w ciasny kok na czub­ku głowy. Kiedy wanna była pełna, ostrożnie weszła do środka. Włączyła hydromasaż i oparła głowę o krawędź wanny. Ogarnęła ją ogromna błogość.

Hydromasaż pracował na tyle głośno, że Jenna nie usły­szała powrotu Iana. Zorientowała się, że wrócił, dopiero gdy poczuła dziwny ruch wody w wannie. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Ian sadowi się w drugim jej końcu.

- Świetny pomysł z tą kąpielą. Cieszę się, że na to wpadłaś.

Byli już spóźnieni i kierowca, który miał ich odwieźć na lotnisko, musiał czekać. Kiedy przechodzili przez hote­lowy hol, Jenna była pewna, że każdy, kto na nich spojrzy, domyśli się, jakie są powody ich spóźnienia.

Dopiero kiedy siedzieli już w samolocie, Jenna ukrad­kiem przyjrzała się łanowi. Bruzdy wokół jego ust zniknę­ły i wyglądał na wypoczętego, co było zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak mało spali ostatniej nocy.

Chciała zapytać, jak mu poszło spotkanie w wydawnic­twie. Zanim jednak zdążyła to zrobić, Ian zauważył, że na niego patrzy, i uśmiechnął się do niej leniwie.

- Jeżeli masz ochotę się zdrzemnąć, oprzyj głowę o moje ramię. - Ian podniósł dzielące ich oparcie, objął ją i przytulił.

Jenna pomyślała, że powinna zaprotestować, ale te do­datkowe kilka godzin, podczas których mogła być blisko niego, były zbyt cenne, żeby umiała z nich zrezygnować. Już prawie spała, gdy Ian musnął ustami jej czoło. A ona jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezpieczna i zado­wolona jak w tej chwili.

ROZDZIAŁ 12

Kiedy samolot wylądował w Edynburgu, Ian i Jenna po­stanowili coś zjeść i w rezultacie dojechali do domu dosyć późno.

Ian wniósł ich walizki do holu, postawił je przy scho­dach i przeciągnął się.

- Widzę, że to raczej ty powinieneś się zdrzemnąć w samolocie - powiedziała z uśmiechem Jenna. - Ile go­dzin udało ci się przespać ostatniej nocy?

- Dokładnie tyle, ile było trzeba. - Uśmiechnął się zna­cząco.

- Z czystym sumieniem mogę cię polecać jako po­duszkę.

- Nie przypominam sobie osoby, która z rozmysłem próbowałaby mnie rozdrażnić. Wiesz, że nikt dotąd nie ośmielił się rozmawiać ze mną w ten sposób?

- W takim razie masz duże braki w wykształceniu, ale nie martw się, zrobię wszystko, żeby nie zwracać na to uwagi.

Ian przytulił ją mocno i pocałował, a potem oboje się roześmieli.

- Chyba się do tego przyzwyczaję. - Westchnął demonstracyjnie, rozluźniając odrobinę uścisk, w którym trzymał Jennę.

Za ich plecami rozległ się głos Hazel.

- Mam nadzieję, że podróż była przyjemna. Chcecie coś zjeść, zanim pójdziecie spać?

Ian wypuścił Jennę z objęć niechętnie i z ociąganiem.

- Zjedliśmy coś po drodze, ale dziękuję, że zapytałaś - odparł Ian.

- W takim razie pójdę już do siebie, a jutro koniecznie musicie mi opowiedzieć, jak wam się udała podróż. - Ha­zel uśmiechnęła się i zniknęła w cieniu korytarza.

Ian uniósł dłoń Jenny do ust i pocałował.

- Aż podskoczyłaś, kiedy się odezwała. Czyżbyś przy­puszczała, że twoje zachowanie zostanie natychmiast ukarane?

- Pojawiła się tak nagle. Przestraszyła mnie - odrzekła Jenna, rozejrzawszy się, czy jednak Hazel nie stoi w pobli­żu. - Myślisz, że ona się zorientowała, co między nami zaszło?

- Może się domyślać.

- Już nigdy nie będę jej mogła spojrzeć w oczy. - Jen­na ukryła twarz na jego piersi.

- Przesadzasz. Nie ma się czym martwić. Hazel z pew­nością zdaje sobie sprawę, że dorośli ludzie robią takie rzeczy. Nie przypuszczam, żeby ją to specjalnie zdziwiło. Zresztą dlaczego tak się tym przejmujesz?

- Czuję się winna, że cię uwiodłam. Może dlatego.

- Chyba żartujesz!

- Och, daj spokój. Musiałeś się domyślić, że specjalnie kupiłam tę sukienkę. Miałam nadzieję, że kiedy ją włożę, zdołam cię sprowokować na tyle, być zechciał się ze mną kochać.

- Jenna. Kochanie. Jeżeli chodzi o mnie, to mogłaś się ubrać nawet w stary worek. To, co miałaś na sobie, nie miało żadnego znaczenia. Wczoraj wieczorem byłem go­towy zrobić wszystko, żebyś się zgodziła ze mną kochać. Wydawało mi się, że doskonale to rozumiesz.

- Naprawdę? - W głosie Jenny brzmiało niedowierza­nie.

Ian pokręcił głową i wziął ją za rękę.

- Jest tylko jeden sposób, żeby cię o tym przekonać - stwierdził i ruszył po schodach do góry.

- Dokąd idziesz?

- Do ciebie, a czemu pytasz? - przystanął zdziwiony.

- Chcesz powiedzieć, że masz zamiar... no, że my...

- Dokładnie tak. Ty i ja, czyli my, idziemy razem spać do twojego pokoju. Oczywiście, jeżeli wolisz, możemy pójść do mnie.

- Och, nie! Po prostu myślałam, że kiedy wrócimy, wszystko będzie tak jak poprzednio.

- Nie uważasz, że zaszliśmy za daleko, aby teraz uda­wać, że nic nas nie łączy? Chcę sypiać z tobą w jednym łóżku, a to, czy będziemy się kochać, zależy wyłącznie od ciebie.

- Podczas naszej pierwszej rozmowy, zaraz po moim przyjeździe tutaj, bardzo stanowczo oświadczyłeś, że nie interesują cię osobiste związki z kobietami.

- To prawda, ale przekonałaś mnie, że się myliłem.

- Jak możesz! Nigdy z tobą nie flirtowałam ani nie prowokowałam cię w żaden sposób.

Ian najwyraźniej miał już dosyć dyskusji na schodach. Chwycił Jennę za rękę i szybkim krokiem ruszył do poko­ju. Nieomal biegli, kiedy więc dotarli na miejsce i zamknę­li za sobą drzwi, oboje byli zadyszani.

- Takie bieganie może ci zaszkodzić - zauważyła Jenna.

- Możesz mi wierzyć, że nie o nodze teraz myślę - od­parł, rozbierając pospiesznie siebie i ją. Nie minęła nawet minuta, gdy oboje znaleźli się w łóżku. Mimo że Jenna pragnęła Iana tak samo mocno jak on jej, próbowała się trochę opierać. Jednak aż drżała z podniecenia i była goto­wa go przyjąć. Musiał to wiedzieć, bo wszedł w nią od razu, jednym pchnięciem, pomijając wstępne pieszczoty, a ona nawet tego nie zauważyła. Przywarła do niego całym ciałem, zmuszając do coraz szybszych ruchów. Namięt­ność i zapamiętanie, z jakim się kochali, doprowadziła oboje do orgazmu tak potężnego, że rozkosz była już bliska granicy bólu.

Leżąc obok siebie, powoli wracali do rzeczywistości. Jenna czuła się tak ociężała, że nie była zdolna do najlżej­szego ruchu. Zdołała jedynie pomyśleć, że powinna wło­żyć nocną koszulę, i to było ostatnie, co zapamiętała.

Kiedy kilka godzin później Ian wstał, Jenna poruszyła się i coś zamruczała.

- Wracam do siebie, żebyś nie musiała się za bardzo wstydzić - zażartował.

Uchyliła powieki i zerknęła na zegar. Niedługo będzie świtać, pomyślała i otulając się rozgrzaną ciepłem Iana kołdrą, znów zasnęła.

Od powrotu z Londynu minęły trzy tygodnie. Jenna była szczęśliwa i napawała się tym uczuciem.

W ciągu dnia Ian odnosił się do niej grzecznie, ale bez poufałości. Natomiast nocami uczył ją, jak wiele jest spo­sobów, dzięki którym kobieta i mężczyzna mogą sobie wzajemnie sprawić rozkosz. Ostatnia noc wydała się jej szczególnie godna zapamiętania, Ian przyniósł ze sobą balsam i nacierał nim całe jej ciało, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkich krągłości i zagłębień. Rozpalił ją tym tak bardzo, że zanim skończył, nie była już w stanie nad sobą zapanować i pragnęła jedynie, żeby się z nią nareszcie kochał. On jednak zamiast, jak na dżentelmena przystało, spełnić jej życzenie, wcale się z tym nie spie­szył. Przeciwnie. Zaczął całować jej palce u stóp i po­woli przesuwał się w górę. Gdy dotarł do połowy uda, Jenna chciała zacisnąć nogi, ale było już za późno. Pie­ścił ją, błyskawicznie doprowadzając do zaskakująco sil­nego orgazmu. A zanim jej ciało zdołało się odprężyć, wszedł w nią i szybkimi ruchami bioder ponownie do­prowadził na sam szczyt, tym razem towarzysząc jej w spełnieniu.

Na samo wspomnienie tamtej rozkoszy Jenna wes­tchnęła. Była zachwycona, bo za każdym razem, kiedy się kochali, było lepiej niż poprzednio.

Ubrała się i zeszła do jadalni, Ian pił kawę i przeglądał poranną gazetę. Kiedy weszła, odwrócił głowę i wstał, czekając, żeby usiadła.

- Dzień dobry. Mam nadzieję, że dobrze spałaś - powi­tał ją oficjalnie.

- Dziękuję, bardzo dobrze. - Jenna równie obojętnie skinęła głową. - Mam wyjątkowo wygodny materac - do­dała, pamiętając, że zasnęła, leżąc na jego piersi, z głową wtuloną w silne męskie ramię. - Zjesz coś? - zapytała, nalewając sobie kawy i nakładając na talerz skromne śnia­danie.

Ian starannie złożył gazetę.

- Chętnie, bo jakoś wyjątkowo dopisuje mi apetyt.

- Ciekawe, co też mogło go wywołać?

Prowadząc tego typu rozmowy, zjedli śniadanie, a kie­dy skończyli, Ian poprosił, żeby zanim zacznie pracę, przyszła do biblioteki, bo chce z nią porozmawiać. Naru­szało to niepisany porządek dnia, była więc ciekawa, o czym chciał z nią pomówić.

- Oczywiście, przyjdę - powiedziała.

W drodze do biura Jenna zadumała się nad męską na­turą. Cóż to za dziwne stworzenia, ci mężczyźni... Ona przez cały dzień musi się bardzo pilnować, żeby spo­sób, w jaki się do niego zwraca, nie zdradził łączącej ich bliskości, a jemu przychodzi to z taką łatwością. Bez naj­mniejszych kłopotów zmienia się z kochanka w praco­dawcę.

Może mężczyźni umieją oddzielić prywatną sferę życia od służbowej. Jenna miała z tym problem. Im bardziej była zakochana w Ianie, tym trudniej przychodziło jej przez cały dzień udawać obojętność. Chciałaby go przytulić i pocałować na dzień dobry. Pragnęła go dotykać za każ­dym razem, kiedy znalazł się blisko. Otrząsnęła się z tych myśli, wzięła notes i długopis i poszła do biblioteki.

Zatrzymała się w progu, Ian był na drugim końcu poko­ju, odwrócony twarzą do okna, a mimo to wiedział, że Jenna stoi w drzwiach. Jakby miał wbudowany radar wy­krywający jej obecność. Jego ciało za każdym razem re­agowało na jej bliskość.

- Jesteś szybka jak zawsze. - Uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał stojące przy kominku fotele. - Myślę, że tam będzie nam wygodniej. Notes nie będzie ci potrzebny. To raczej nieoficjalna rozmowa.

Jenna położyła ręce na kolanach i czekała.

- Uważam, że praca nad drugą książką posuwa się w dobrym tempie. Zgadzasz się ze mną?

- Jak najbardziej. Odnoszę wrażenie, że całą intrygę masz już w głowie i dokładnie wiesz, dokąd zmierza ta historia.

- Dzisiaj rano Benson przesłał mi przez kuriera umowę. Od razu na trzy książki. Pamiętasz, wspomina­łem ci kiedyś, że mam przyjaciela prawnika? To właś­nie Chris Wood. Przyjedzie tu jutro, żeby się zapoznać z umową.

- Gratulacje! To doprawdy niesłychane!

- Dzwoniłem do Todda, żeby się dowiedzieć, kiedy mam wrócić do pracy i okazało się, że zaczynam w przy­szły poniedziałek. A to oznacza, że wyjeżdżam do Londy­nu w ten weekend.

- Cieszę się, że wszystko układa się dokładnie, tak jak chciałeś.

- Z wyjątkiem tego, co dotyczy ciebie.

Jenna popatrzyła na niego, zaskoczona takim komenta­rzem.

- Nie rozumiem, co masz na myśli. Wydawało mi się, że jesteś zadowolony z mojej pracy.

Ian potarł palcami czoło. Rozmowa wcale nie przebie­gała tak, jak to sobie zaplanował. Pochylił się ku Jenny, dotknął jej rąk i stwierdził, że są lodowate.

- Nie chcę jechać do Londynu bez ciebie. Razem pra­cujemy i potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żeby tak samo było przy kolejnej książce. Wiem, że nigdy dotąd o tym nie rozmawialiśmy, ale naprawdę uważam, że powinniśmy wziąć ślub. Tymczasowo zamieszkamy w Londynie, a ja zacznę załatwiać przeniesienie do Szkocji. Wiem, że nie przepadasz za życiem w mieście, ale na razie nie mam wpływu na miejsce, w którym muszę pracować.

Jenna milczała.

- Czy nie wyraziłem się dość jasno?

- Ależ tak. Zupełnie jasno. Jestem ci potrzebna przy pracy nad kolejną książką. W związku z tym powinnam razem z tobą przeprowadzić się do Londynu i by wszystko było prostsze, poprosiłeś, bym wyszła za ciebie za mąż.

Przedstawiła propozycję małżeństwa zupełnie inaczej, niż Ian by sobie życzył.

- W gruncie rzeczy wszystko się właśnie do tego spro­wadza - przyznał.

- Nawet nie pomyślałam, że mógłbyś chcieć związać się za mną na stałe.

- Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że w ogóle kiedyś zechcę się ożenić. Przez wiele lat byłem zdeklaro­wanym kawalerem, lecz teraz wszystko się zmieniło.

Chciał jej powiedzieć coś romantycznego, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Żałował, że nie ma pierścion­ka, który mógłby jej ofiarować. Oczywiście nie zamierzał padać przed nią na kolana. Znała go przecież wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie jest sentymentalny. Po prostu wytyczał cele i dążył do ich osiągnięcia. Obecnie celem był ślub z Jenną i nawet mu nie przyszło do głowy, że coś może stanąć mu na drodze.

- I co o tym myślisz? - zapytał.

- Uważam, że twoja arogancja jest wprost niewyobra­żalna - wycedziła lodowatym tonem, a Ian odniósł wraże­nie, jakby dostał w twarz.

- Moja arogancja? - wyprostował się. - Nie rozu­miem, co jest aroganckiego w tym, że poprosiłem, byś za mnie wyszła?

- Zacznijmy od nonszalancji, z jaką przedstawiłeś mi swój plan. Przecież sam powiedziałeś, że długo byłeś ka­walerem. Gdy jednak doszedłeś do wniosku, że małżeń­stwo ze mną uprości wiele spraw, zdecydowałeś się ożenić, a moja rola ma polegać na dostosowaniu się do twoich planów. - Jenna wstała i pokręciła głową. - Nie wyjdę za ciebie, Ian. W Londynie zatrudnij inną sekretarkę! - wy­krzyknęła i, nawet na niego nie spojrzawszy, wymaszerowała z biblioteki.

Ian nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Przecież mię­dzy nimi tak świetnie się układało. W łóżku było im dosko­nale. Jenna nie miała rodziny i, o ile wiedział, nie miała też innej pracy. Dlaczego więc odmówiła?

O co jej mogło chodzić?

Zachowywała się, jakby ją obraził.

Po tym, co powiedziała, Ian ujrzał ich znajomość w no­wym świetle. Zrozumiał, że Jenna doceniała wspaniały seks i chętnie się z nim kochała, ale na stały związek nie miała ochoty. Jeżeli więc w tej sytuacji ktokolwiek mógł się poczuć obrażony, to tylko on. Nie zmieniło to jednak faktu, że serce pękało mu z bólu na myśl, że Jenna zamie­rza go zostawić.

Przypomniał sobie, jaki był z siebie zadowolony, kiedy przyszedł mu do głowy pomysł z małżeństwem. Myślał, że wezmą ślub, a Jenna na zawsze stanie się częścią jego życia... najważniejszą częścią. Ona jednak zareagowała w sposób, który go zaszokował.

Nie mógł usiedzieć na miejscu. Czuł, że nie może tu zostać ani chwili dłużej. Wybiegł z zamku, wsiadł do sa­mochodu i ruszył przed siebie.

Jenna wyszła z biblioteki, a kiedy Ian nie mógł jej już widzieć, zaczęła biec i nie zatrzymała się, dopóki nie zna­lazła się w swoim pokoju. Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Było jej zimno i cała dygotała.

Propozycja małżeństwa ją zaskoczyła. To nie były oświadczyny, tylko oferta pracy. Złożył jej propozycję, tak jakby negocjował kontrakt. Równie dobrze mógłby jej wytatuować na czole numer i kazać przewieźć, razem z re­sztą wyposażenia, do nowego biura w Londynie. Czy tyl­ko tyle dla niego znaczyła? Czy chciał ją mieć przy sobie tylko dlatego, że tak mu było wygodniej? Dlatego, że się przyzwyczaił i nie chciało mu się tego zmieniać?

Kiedy się uspokoiła, zeszła do biura i zamknęła się w nim na klucz. Nie miała ochoty nikogo oglądać, a już szczególnie Iana. Postanowiła, że dokończy przepisywa­nie, bo przecież w końcu za to jej tu płacą, a potem będzie mogła zadzwonić do Violet Spradlin. Wszystkie marzenia prysły jak bańka mydlana. Teraz, kiedy związek z łanem należał do przeszłości, trzeba o nim zapomnieć i dalej żyć, a to, co się wydarzyło, potraktować jako przestrogę na przyszłość. Jenna westchnęła smutno i nie zważając na płynące po policzkach łzy, wzięła się do pracy.

ROZDZIAŁ 13

Następnego ranka Jenna obudziła się z silnym bólem głowy. Pogoda za oknem była przygnębiająca i doskonale pasowała do jej samopoczucia.

Zaspała, ale to nie miało znaczenia. Wczorajszej nocy skończyła przepisywać ostatnie taśmy. Kiedy się kładła do łóżka, była druga nad ranem.

Przez cały dzień nikt jej nie przeszkodził, a kiedy posz­ła coś zjeść, w kuchni zastała tylko Cook. Jenna nie miała ochoty na spotkanie z Hazel, ucieszyła się więc, że gospo­dyni jest zajęta gdzie indziej.

Po śniadaniu deszcz zelżał. Jenna nie miała już nic do przepisywania, ale nie zamierzała szukać Iana. Tak więc była wolna i postanowiła to wykorzystać. Włożyła płaszcz przeciwdeszczowy i wyszła do ogrodu. Po pewnym czasie wyszło słońce. Jenna zdjęła płaszcz i ruszyła alejką prowa­dzącą do frontowego wejścia Wychodząc zza zakrętu, dostrzegła zajeżdżający na podjazd jaskrawoczerwony, sportowy samochód. Przystanęła i patrzyła, jak samochód staje. Po chwili wysiadł z niego wysoki, szczupły mężczy­zna. Domyśliła się, że to Chris Wood, przyjaciel Iana. Mężczyzna przeciągnął się, rozejrzał dookoła i próbując rozprostować kości, wykonał kilka skłonów. Nagle zauwa­żył Jennę.

- Jest pani prawdziwa? Wygląda pani na dobrą wróżkę tego ogrodu.

- Bardzo prawdziwa, dziękuję. - Jenna roześmiała się, podchodząc bliżej. - Jestem Jenna Craddock - wyciągnęła do niego rękę. - Chris Wood, prawda?

- Wiem, że to zabrzmi nieprzekonująco, ale czy my­śmy się już nie spotkali?

- Nie.

- Jest pani pewna?

- Pamiętałabym, gdybym pana spotkała. - Chris był wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. Błysk w oczach zdradzał wesołe usposobienie, a jasne włosy opadały mu na czoło jak u chłopca. Jenna czuła, że polubiła go od pierwszego wejrzenia.

- To dziwne. - Chris zmarszczył brwi. - Daj mi chwi­lę, a zaraz sobie przypomnę, gdzie cię widziałem.

Ruszyli razem w stronę wejścia do zamku.

- Przyjechałaś odwiedzić Iana? - zapytał Cris.

- Pracuję u niego, a raczej pracowałam. Przez ostatnie kilka miesięcy przepisywałam jego powieść.

- Jeżeli szukasz następnej pracy, to już ją znalazłaś. U mnie.

- Ciekawe, na jakiej podstawie sądzisz, że mam odpo­wiednie kwalifikacje.

- To chyba oczywiste. Potrafiłaś wytrzymać z łanem, a więc u mnie zajmowałabyś się uspokajaniem rozwście­czonych i kłopotliwych klientów. Co ty na to? - zapytał, otwierając drzwi i puszczając ją przodem.

- Dziękuję za tę propozycję, to bardzo miłe, ale zanim zacznę szukać następnego zajęcia, chciałabym odpocząć przez kilka tygodni.

Jenna czuła się zakłopotana, bo Chris nie odrywał od niej wzroku.

- Gdybyś zmieniła zdanie, zadzwoń do mnie - powie­dział, podając jej wizytówkę.

Potem zasalutował jej żartobliwie na pożegnanie i ru­szył w kierunku biblioteki.

- Już wiem, przypomniałem sobie! - zawołał Chris, kiedy Jenna była już w połowie schodów. Zatrzymała się i czekała, aż do niej podejdzie.

- Co takiego? - zapytała wesoło, bo jego zachowanie nieoczekiwanie ją rozbawiło.

- Wyglądasz dokładnie jak kobieta z obrazu.

- Powtórz to jeszcze raz.

- Miałaś rację, nigdy się nie spotkaliśmy, a jednak cię widziałem. Zeszłej jesieni byłem z wizytą w domu sir Douglasa Gordona i właśnie tam, na honorowym miejscu, wisi twój portret. Musisz być jego krewną.

Jenna zbiegła po schodach.

- Nigdy dotąd nie słyszałam o sir Douglasie Gordonie.

- Miałem rację, mówiąc, że już gdzieś cię widziałem. Teraz, kiedy skojarzyłem cię z portretem, dostrzegam, jak uderzająco jesteś podobna do tamtej kobiety. Coś musi was łączyć. Podobieństwo jest zbyt duże, żeby to mógł być zbieg okoliczności.

- Gdzie mieszka sir Gordon? - zapytała Jenna, czując, że serce bije jej jak młotem.

- Pewnie mi nie uwierzysz, ale sir Gordon ma piękny dom na wyspie niedaleko Oban. To stara rodowa siedziba, w której Gordonowie żyją od stuleci. Wiesz, jak wyglądają takie miejsca - dodał, wskazując szerokim ruchem ręki zamkowy hol, w którym stali.

- W jakim jest wieku?

- Kto? Sir Douglas? - Chris zapatrzył się w sufit. - Po­wiedziałbym, że w średnim i nadal w dobrej formie. - Myślałem, że żartujesz, ale ty go naprawdę nie znasz.

- Obawiam się, że nie.

- W takim razie tamten portret musi przedstawiać two­ją siostrę bliźniaczkę. Nie widzę innej możliwości - Chris spojrzał na zegarek. - Miło było mi cię poznać. Cieszę się, że zdołałem sobie przypomnieć, gdzie cię widziałem. Wiem, że nie dawałoby mi to spokoju.

Jenna miała zamęt w głowie. Już kolejna osoba do­strzegła jej uderzające podobieństwo do innej kobiety, tym razem z portretu.

A może portret przedstawiał Fionę? W końcu przecież zdarzały się dziwniejsze rzeczy. Przyspieszyła kroku, a gdy znalazła się już w swoim pokoju, zamyślona zaczęła chodzić od ściany do ściany.

Czy to możliwe, żeby sir Douglas Grodon był jej krew­nym? Nawet jeśli nim nie był, to może mógłby jej powie­dzieć, kim jest kobieta z portretu. Wystarczyło się z nim skontaktować, wyjaśnić powody zainteresowania i popro­sić o spotkanie. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby to zrobić. Nie był jednak pewna, czy wystarczy jej odwagi.

Musiała się natychmiast z kimś podzielić nowym od­kryciem. Wybiegła więc z pokoju i ruszyła na poszukiwa­nia Hazel.

- Czemu siedzisz w ciemnościach? - zawołał Chris, wchodząc do biblioteki. - Może wpuścimy trochę światła? Na dworze jest całkiem ładnie, biorąc pod uwagę, jak paskudnie było rano.

Nie czekając na odpowiedź przyjaciela, Chris podszedł do przeszklonych drzwi i odciągnął zasłony.

- Od razu lepiej - stwierdził, odwracając się w stronę ogromnego biurka, za którym siedział Ian.

- Jak tam twoja noga i kolano? Znowu ci dokuczają? Wyglądasz blado. - Chris usiadł na jednym z krzeseł sto­jących na wprost biurka.

- Tylko kiedy pada - odparł Ian i zaczął trzeć oczy, a potem podrapał się po nieogolonej brodzie. - Miło cię znów widzieć.

- Teraz, kiedy ci się lepiej przyjrzałem, widzę, że na­prawdę kiepsko wyglądasz. Kiedy ostatnio byłeś w łóżku?

Pytanie przyjaciela sprawiło, że przed oczami Iana sta­nął wczorajszy ranek i łóżko Jenny, z którego tak niechęt­nie wychodził.

- Powiedzmy, że przez całą noc topiłem smutki. Na litość boską, postaraj się mówić trochę ciszej i zasłoń te cholerne okna.

Cris spełnił prośbę przyjaciela i częściowo zaciągnął zasłony.

- Wydawało mi się, że mając w ręku umowę z wydaw­nictwem, które od ręki chce kupić twoją powieść, będziesz zachwycony. Myślałem, że będziemy oblewać sukces, a tymczasem trafiłem na stypę.

Ian przeciągnął ręką po włosach. Nie miał ochoty rozmawiać z Chrisem o Jennie. Chciałby o niej zapomnieć i żałował, że nie można sobie operacyjnie usunąć pamięci.

- Sam sobie z tym poradzę - odparł po długim milcze­niu. Sięgnął po leżącą na biurku umowę i podał ją Chriso­wi. - To propozycja wydawnictwa. Przeczytaj i powiedz mi, co o tym myślisz.

- To jest umowa? Sądziłem, że to twoja powieść. Prze­czytam to pod warunkiem, że w tym czasie ty zadbasz o mój żołądek.

Ian popatrzył na zegarek.

- Dobrze, powiem Cook, żeby przygotowała jedną z twoich ulubionych potraw. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić.

- Nie martw się. Zapłacisz mi za każdą godzinę, którą nad tym spędzę. Jak wiesz, nic za darmo.

- Wiem - odparł z powagą Ian.

- Hazel? Masz chwilkę? - zapytała Jenna, kiedy spot­kała gospodynię na schodach.

- Właśnie cię szukałam. Ktoś czeka na ciebie w salonie - powiedziała Hazel.

- Na mnie? Kto to może być? - Jenna była zasko­czona.

- Nie pytałam o nazwisko. O co chodzi?

- O nic takiego, naprawdę. Dowiedziałam się czegoś i zamierzałam ci o tym opowiedzieć, ale to może po­czekać.

Jenna zatrzymała się w holu przy schodach, żeby w wi­szącym tam lustrze skontrolować swój wygląd. Zza zam­kniętych drzwi biblioteki słyszała męskie głosy. Sprawy Iana przestały ją już dotyczyć. Żałowała, że nie umie pozbyć się bólu, jaki sprawiała jej każda związana z nim myśl.

Wyprostowała ramiona, przywołała na twarz uśmiech i weszła do salonu. Przy kominku siedziała w swobodnej pozie młoda rudowłosa kobieta. Wydawała się całkowicie spokojna. Była odwrócona bokiem, więc Jenna widziała jedynie jej profil. Zaskoczona, podeszła do nieznajomej.

- Chciała się pani ze mną widzieć?

Kobieta wstała, a Jenna zauważyła jej zaokrąglony brzuch i pomyślała, że musi być co najmniej w czwartym miesiącu ciąży. Potem oderwała wzrok od brzucha niezna­jomej, spojrzała na jej twarz i zamarła.

Miała wrażenie, że patrzy w lustro. Różnił je tylko ko­lor włosów i oczu. Włosy tamtej były bardziej rude niż włosy Jenny, no i miała zielone oczy. Jenna domyśliła się, że stoi przed nią Fiona MacDonald.

- Niewiarygodne. Pani musi być przyjaciółką Emily. Teraz rozumiem, dlaczego nas pomyliła.

Kobieta patrzyła na nią z wielką czułością.

- Ojej - szepnęła kobieta, przykładając dłoń do ust. - Tak długo cię szukałam... i nareszcie znalazłam. - Jej oczy wypełniły się łzami. - Naprawdę zacznę wierzyć w cuda.

- Czy pani mnie zna? - zapytała Jenna drżącym gło­sem.

Kobieta odchrząknęła.

- Zgadłaś. Jestem Fiona. Dosyć dawno nie widziałam Emily, a w tym czasie wyszłam za mąż. Nazywam się Fiona Dumas... i jestem twoją siostrą.

Jenna opadła na fotel. Kobieta nazywała się Dumas!

- Jak to możliwe? - zapytała.

- To długa historia, ale chętnie ci ją opowiem - odparła Fiona i usiadła, kładąc sobie rękę na brzuchu. Jeana nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Po tylu miesiącach nareszcie spotkała kogoś z rodziny.

- Emily zadzwoniła do mnie wczoraj wieczorem i opo­wiedziała o tobie. Miała to zrobić dawno temu, ale zapo­mniała. Dopiero wczoraj sobie przypomniała i uznała, że może mnie to zainteresować. Przyjechałam najszybciej, jak tylko mogłam. Twoi przybrani rodzice, Hedra i Tristan Craddockowie, wyemigrowali przed laty do Australi i tam zginęli porwani przez falę burzową. Czy to się zgadza?

- Nigdy nawet o tobie nie słyszałam, więc skąd ty tyle o mnie wiesz? - zapytała Jenna, zastanawiając się, jakim sposobem ktoś mieszkający w Szkocji mógł znać szczegó­ły z jej dzieciństwa.

- Mój mąż, Greg, jest prywatnym detektywem. Po dłu­gich poszukiwaniach udało mu się dowiedzieć, że dostałaś adoptowana przez małżeństwo z Konwalii. Pojechał tam, mając nadzieję, że cię odnajdzie.

- Zaraz po przyjeździe do Wielkiej Brytanii rozmawia­łam z Morwenną. Wspomniała, że wypytywał o mnie mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas. Próbowałam go odnaleźć, ale mi się nie udało.

- Och, cóż to za straszna baba! Nie chciała nawet powiedzieć, jak ci na imię. Od tamtej pory detektywi przetrząsają Australię, żeby cię odnaleźć, a tymczasem ty mieszkasz tuż obok nas. Fiona roześmiała się przez łzy.

- Nie zaskoczyło mnie to, co mówisz o Morwennie - zauważyła Jenna. - Dopóki się z nią nie spotkałam, nie miałam pojęcia, że byłam adoptowana. Dopiero ona mi to powiedziała.

- Każda z par, które nas adoptowały, obiecała zacho­wać to w tajemnicy i, jak widać, dotrzymały słowa.

- Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Zaraz zrozumiesz i wiem, że na początku wyda ci się to przygnębiające. Ze mną było dokładnie tak samo. Postaram się jednak opowiedzieć ci wszystko po kolei. - Fiona wzięła ją za rękę, a w jej oczach było tyle ciepła i miłości, że Jenna z trudem panowała nad emocjami. - Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że w końcu cię odszukałyśmy. - Otarła dłonią łzy.

- Od kiedy jestem w ciąży, płaczę z byle powodu, ale odna­lezienia siostry nie można przecież nazwać drobiazgiem.

- Widzisz, ja też płaczę, a nie mogę tego zrzucić na ciążę. Trudno mi to wszystko ogarnąć. Skąd twój mąż w ogóle wiedział o moim istnieniu?

Zanim jednak Fiona zdążyła odpowiedzieć, do salonu weszła Hazel z herbatą. Jenna napełniła filiżanki i jedną z nich podała siostrze.

- Urodziłaś się dwadzieścia pięć lat temu - podjęła Fiona, kiedy gospodyni wyszła i zostały same. - Dwudzie­stego ósmego listopada. Tej samej nocy przyszły na świat jeszcze dwie dziewczynki.

- Chcesz powiedzieć, że było nas trzy? - Jenna nie wierzyła własnym uszom.

- Tak, mamy jeszcze jedną siostrę. Przyjechałaby tutaj razem ze mną, ale rano nie czuła się najlepiej. Kelly jest właśnie tą trzecią i to ona zaczęła poszukiwania. Mnie odnalazła zeszłej zimy i od tamtej pory razem szukamy ciebie.

- Nie wierzę. Mam nie jedną, ale dwie siostry - wy­krztusiła Jenna i rozpłakała się na dobre. Po dłuższej chwi­li, gdy zdołała się wreszcie opanować, spytała:

- Wiesz może, dlaczego oddano nas do adopcji?

- Żadna z nas o tym nie wiedziała. Tak samo jak nie wiedziałyśmy, że byłyśmy trojaczkami. Kelly, która mie­szkała w Nowym Jorku, zupełnie przypadkowo natknęła się na dokumenty adopcyjne. Wynajęła prywatnego dete­ktywa i wysłała go do Edynburga, żeby porozmawiał z prawnikiem, który zajmował się adopcją. Gdyby nie to, nie mogłybyśmy się odnaleźć.

- Dlaczego ktoś nas nie chciał? Byłabym szczęśliwa, mając dzieci, bez względu na wszystko.

- Tak samo jak nasza matka. Ona też nas kochała, ale przeżyła tragedię. Widziała, jak zamordowano naszego ojca, a w dodatku zrobił to jego własny brat. Matka uciekła i schroniła się w Craigmor. Mój przybrany ojciec był tam lekarzem i to właśnie on przyjmował poród. - W zamyśle­niu gładziła dłoń siostry. - Miała na imię Moira i umarła, kiedy miałyśmy tydzień. Błagała mojego ojca, żeby zna­lazł nam dobrych rodziców, ale żeby koniecznie nas roz­dzielił. Bała się, że stryj będzie szukać trojaczków, co prawdopodobnie robił. Tak więc mój ojciec razem z pra­wnikiem, panem McCloskey, ocalili nam życie. MacDonaldowie adoptowali mnie, MacLeodowie z Nowego Jor­ku zabrali Kelly, a ciebie wzięli Craddockowie. Wszystko zostało załatwione zgodnie z prośbą matki i miałyśmy się o tym nigdy nie dowiedzieć.

- Ależ to okropne, tak rozdzielić rodzeństwo.

- Wiem. Obie z Kelly miałyśmy żal do naszych ro­dziców, że nic nam nie powiedzieli. Mogli to przecież zrobić, kiedy dorosłyśmy. Tak się jednak ułożyło, że do­wiedziałyśmy się o wszystkim dopiero wtedy, kiedy oni już nie żyli.

- Tak jak i ja.

- Ty to co innego. Gdy zginęli twoi rodzice, byłaś jeszcze mała Zastanawiałyśmy się, co mogło się z tobą stać. Mogłaś zostać ponownie adoptowana i wtedy nosiła­byś inne nazwisko. Kiedy jednak Emily powiedziała mi, że spotkała kobietę o nazwisku Craddock, która wyglądała zupełnie jak ja, nie miałam wątpliwości, że to ty.

- To wszystko jest zupełnie niewiarygodne.

- Uwierz mi, że wiem, co czujesz. Chciałam tu jechać od razu po rozmowie z Emily, ale najpierw musiałam zała­twić opiekę do dziecka. Mój mąż wyjechał i najprawdopo­dobniej wróci dopiero jutro. Zostawiłam więc córeczkę u Kelly, która jest w ciąży i za kilka tygodni będzie rodzić. Na szczęście powiedziałaś Emily, gdzie mieszkasz.

- Masz córkę? - W głosie Jenny zabrzmiała tęsknota.

- To córka mojego męża. Jej matka umarła, gdy dziew­czynka miała zaledwie dwa lata. Greg jest właśnie tym detektywem, którego Kelly wynajęła, żeby odnalazł jej biologicznych rodziców.

- Kiedy to było? - zapytała Jenna, patrząc na lekko zaokrąglony brzuch Fiony.

- Jakieś osiem miesięcy temu, a w marcu obie z Kelly wzięłyśmy ślub. Tak bardzo żałowałyśmy, że nie ma cię razem z nami.

- Byłam tutaj w marcu - szepnęła Jenna i opadła na oparcie fotela. - Za dużo tego wszystkiego naraz.

- Wiem, że moje opowiadanie jest trochę chaotyczne, ale tak bardzo przejęłam się tym, że cię w końcu zobaczę. Nie wiem, czy masz czas, ale jeśli tak, to może zechciała­byś pojechać ze mną do Craigmor? Koniecznie musisz poznać Kelly i Grega. Nie wiem, kiedy wraca Nick, mąż Kelly, ale uwierz mi, że wszyscy już nie mogą się docze­kać, by cię wreszcie poznać. Prawdę mówiąc, boję się wracać bez ciebie.

Jenna uznała, że łanowi nie powinno zrobić specjal­nej różnicy, jeśli weźmie sobie kilka dni wolnego, i nie zamierzała przerywać spotkania z Chrisem, żeby o to za­pytać.

- Pojadę z największą przyjemnością - powiedziała. Szefem zajmie się później. Zresztą Ian nie miał już nad nią władzy nie tylko jako szef, ale również jako kochanek. - Jeśli mam u ciebie zanocować, muszę wziąć ze sobą kilka rzeczy. Poczekaj tu, a ja się szybko spakuję.

- Nastaw się raczej na kilkudniowy pobyt. Obiecuję, że po tygodniu pozwolimy ci wrócić - zażartowała Fiona.

- Dobrze. Poszukam Hazel i powiem jej, że wyjeż­dżam.

- Hazel! - zawołała Jenna, gdy zauważyła gospodynię wychodzącą z kuchni. - Nigdy w to nie uwierzysz, ale odnalazłam siostrę! Fiona jest moją siostrą!

Widząc podniecenie Jenny, Hazel roześmiała się.

- Co ty powiesz? Nigdy bym na to nie wpadła... szcze­gólnie że jesteście podobne jak dwie krople wody.

- Wiesz, że oprócz Fiony, mam jeszcze jedną siostrę? Było nas trzy - oznajmiła radośnie Jenna.

- Naprawdę? Kiedy człowiek dowiaduje się takich rze­czy, to chyba trudno w to wszystko uwierzyć?

- Fiona zabiera mnie do siebie, żebym mogła poznać resztę rodziny - wypowiadając te słowa, Jenna czuła się na­prawdę szczęśliwa Wreszcie spełniło się jej marzenie. - Nie chciałabym przeszkadzać łanowi, rozmawia z Chrisem. Mo­głabyś mu powtórzyć, że przyjechała po mnie siostra i na kilka dni zabrała do Craigmor? Gdyby mnie potrzebował, niech tam zadzwoni. Fiona zostawi ci swój numer telefonu.

- Przede mną nie musisz udawać. Wiem, że chcesz uniknąć rozmowy z łanem.

- Nie będę zaprzeczać. Przypuszczam, że ucieszy się, gdy przez parę dni nie będę mu się plątała pod nogami.

- Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież on za tobą szaleje.

- Nie powiedziałabym. Raczej chodzi o to, że wraca do Londynu i musiałby szukać nowej sekretarki. Nie chce mu się zaczynać wszystkiego od początku i dlatego prosił, żebym z nim pojechała.

- Naprawdę cię poprosił?

- Tak, wczoraj. Nie przypuszczam jednak, żeby moja odmowa go zaskoczyła. Dobrze wiedział, że nie chcę mie­szkać w mieście. Muszę się spakować. To wszystko jest takie ekscytujące! - Uścisnęła Hazel i czym prędzej po­biegła na górę.

Pakowanie i powrót do salonu zajęły jej tylko kilka minut, ponieważ chciała znowu spojrzeć na siostrę i prze­konać się, że ona naprawdę istnieje.

- Jestem gotowa - oznajmiła, stając w drzwiach bib­lioteki.

- Nie powinnaś uprzedzić pracodawcy, że wyjeżdżasz? - zapyta Fiona.

- Zostawiłam mu wiadomość u gospodyni. - Jenna za­rumieniła się. - Zapisz swój numer telefonu. Gdyby mu­siał się ze mną skontaktować, zadzwoni.

- Dobrze. Nie umiem wyrazić, jak bardzo się cieszę, że cię znalazłam. Jestem taka wzruszona. Pewnie niedługo będziesz już miała dosyć, że to bez przerwy powtarzam.

- Nigdy nie będę miała dosyć, bo czuję dokładnie to samo. Mam bardzo bujną wyobraźnię, ale nigdy nawet nie marzyłam, że odnajdę rodzone siostry.

- Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy ciebie i twojego szefa coś łączy? - zapytała Fiona, kiedy jechały samo­chodem.

- Nic - skłamała bezwstydnie Jenna.

- Chciałabyś, żeby było inaczej?

Jenna próbowała się roześmiać, ale zabrzmiało to raczej jak szloch.

- Wiem, że to mało oryginalne, ale zakochałam się w swoim szefie. Nie ma się jednak czym przejmować - dodała skwapliwie. - Szybko się z tego otrząsnę. Nie wiem, czy już ci o tym wspominałam, ale on pracuje w Londynie i wkrótce tam wyjeżdża Do Szkocji przyje­chał tylko na czas rekonwalescencji po wypadku samo­chodowym. Zatrudnił mnie do pomocy przy przepisywa­niu swojej książki i muszę ci powiedzieć, że to naprawdę dobra powieść. Ledwo ją skończył, a już znalazł się wy­dawca, który chce ją kupić.

- A co on do ciebie czuje?

- Myślę, że dosyć mnie lubi - powiedziała, przypomi­nając sobie, jak namiętnie Ian się z nią kochał. - Jestem pewna, że z łatwością znajdzie sobie nową sekretarkę.

I nową kochankę, pomyślała, czując się bardzo nie­szczęśliwa.

- Mam wrażenie, że nie powiedziałaś mi wszystkiego. Nie martw się, już ja znajdę sposób, żeby to z ciebie wy­ciągnąć. A jeśli nie ja, zrobi to Kelly. Zresztą sama zoba­czysz, kiedy obie zaczniemy cię dręczyć. Nie jesteś przy­zwyczajona do walki z dwiema siostrami.

- To prawda, ale mimo wszystko nie mogę się tego doczekać.

ROZDZIAŁ 14

Był już wieczór, Ian i Chris zjedli kolację i, siedząc w bibliotece przed kominkiem, sączyli brandy.

- Chcesz mi powiedzieć, że nadal się wahasz, czy pod­pisać umowę? Nie mogę zrozumieć twojego niezdecydo­wania - dziwił się Chris. - Nie uda ci się mnie przekonać, że po tylu miesiącach pracy nad książką wolisz, żeby zamiast pojawić się w księgarniach, pokrywała się kurzem w szufladzie.

Ian słuchał przyjaciela jednym uchem. Miał wyrzuty sumienia, że nie poprosił Jenny, aby im towarzyszyła pod­czas kolacji. W ciągu dnia Chris wielokrotnie wypytywał go o atrakcyjną asystentkę, kiedy więc Ian wyobraził sobie wspólny posiłek, w czasie którego będzie musiał obserwo­wać, jak Chris flirtuje z Jenną, zdecydował, że zjedzą ko­lację tylko we dwóch.

Unikał jej wczoraj przez cały dzień. To, że jej nie wi­dział, wcale mu nie poprawiło humoru. Nie chciała wziąć z nim ślubu, ale może było coś, co mógłby zrobić albo powiedzieć, żeby nadal dla niego pracowała.

Jak w ogóle mógł pomyśleć, że Jenna zgodzi się zostać jego żoną? Rozpamiętywał ostatnią rozmowę z Jenną. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie powiedział ani słowa o tym, co do niej czuje. A przecież kochał ją do szaleństwa i był pewny, że Jenna już to wie. Niemożliwe, aby pomyślała, że prosił ją o rękę, nie kocha­jąc jej.

- Ian?

- Co?

- Dotarło do ciebie chociaż jedno słowo z tego, co powiedziałem?

- Tak. Oczywiście. Pytałeś, czy zamierzam podpisać umowę, czy nie.

- To prawda. Pytałem o to jakieś pół godziny temu. Powiedz mi, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jak z krzyża zdjęty i zachowujesz się, jakby wcale cię nie obchodziło, czy jako pisarz masz przyszłość, czy też nie.

- Uważasz, że powinienem ją podpisać - stwierdzi Ian.

- Uważam, że powinieneś paść na kolana i dziękować Bogu za taką okazję. Ludzie z wydawnictwa są przekona­ni, że masz przed sobą wielką przyszłość, i zobowiązują się zorganizować ci taką kampanię reklamową, za jaką większość autorów bez zastanowienia sprzedałaby duszę. Poza tym chcą całkiem nieźle zapłacić za pierwszą książ­kę. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mogę zrozumieć, o co ci chodzi.

- Nie podoba mi się, że umowa opiewa na trzy książki. Jedną już napisałem i zacząłem pisać drugą, ale świado­mość, że będę musiał napisać trzy, trochę mnie przytłacza. Rozumiesz już?

- Większość pisarzy uznałaby to raczej za powód do radości - zauważył Chris.

Ian pomyślał, że Chris był zawsze dobrym przyjacie­lem, a on dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo może na nim polegać i jakim zaufaniem go darzy.

- Doszedłem w swoim życiu do punktu, w którym mu­szę dokonać wyboru, i nie wiem, co mam zrobić - wyznał Ian. - Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Do tej pory miałem wszystko dokładnie zaplanowane.

- Cieszę się, że to słyszę - odparł Chris z uśmiechem. - Odkąd się znamy, zawsze dokładnie wiedziałeś, czego chcesz i w jaki sposób to osiągnąć.

- Dostałem zgodę na powrót do służby - powiedział Ian. Chris był jednym z niewielu ludzi, którzy wiedzieli, czym się naprawdę zajmował. - Mam się zameldować w poniedziałek, a potem, jak wiesz, nie będzie za dużo czasu na pisanie.

- O ile dobrze pamiętam, odkąd miałeś wypadek, my­ślałeś wyłącznie o tym, żeby jak najszybciej wrócić do pracy. Popraw mnie, jeśli się mylę.

- Zgadza się. Na początku pisanie było tylko sposo­bem na zabicie czasu. Nie przypuszczałem, że tak mnie wciągnie. Kiedy skończyłem książkę, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, póki nie zacząłem pisać następnej. Teraz mogę już wrócić do pracy, a mimo to... - Urwał i zamyślił się. - Och, zresztą sam nie wiem. Nie zwracaj uwagi na to, co mówię.

- Czyżbyś rozważał odejście z agencji? - Chris odsta­wił kieliszek.

- Nie sądzisz, że to byłoby szaleństwo?

- Oczywiście, ale tylko jeśli nadal koniecznie chcesz ryzykować życie. Twierdziłeś, że nie widzisz dla siebie innej przyszłości niż agencja. Twoja praca była dla ciebie wszystkim, więc uwierzyłem, że naprawdę tak jest.

- Tak samo jak i ja. Jeżeli planując powrót do służby podpiszę tę umowę, to postąpię nieuczciwie.

- Rozumiem, co masz na myśli.

Ian zastanawiał się, czy gdyby zrezygnował z pisania zrobiłoby to Jennie jakąś różnicę. Tak niewiele wiedział o kobietach. Przypuszczał, że większość z nich lubiła ro­mantyczne sceny z kwiatami i biżuterią, z dobrym winem i światłem świec, ale to nie było w jego stylu. Nie by romantykiem i Jenna o tym wiedziała.

Kiedy się kochali, była tak namiętna, że uznał to za objaw jej miłości. Jakże był naiwny. Może seks był jedy­nym, czego Jenna od niego chciała?

Zatopiony w rozmyślaniach, z trudem dosłyszał głos przyjaciela.

- I co masz teraz zamiar zrobić? - zapytał Chris.

- Muszę z nią o tym wszystkim porozmawiać i... - od? parł roztargnionym tonem Ian.

- Z kim musisz porozmawiać?

Ian nie mógł uwierzyć, że powiedział głośno to, o czym myślał.

- Zanim podejmę decyzję, rozmówię się z Toddem. Nie wiem, czy ci wspominałem, że na początku zapropo­nował mi pracę za biurkiem.

- Nie nadajesz się za biurko, przecież ciebie rozpiera energia. Między innymi właśnie dlatego jestem zaskoczo­ny, że tak bardzo polubiłeś pisanie.

- Nie piszę, siedząc za biurkiem. - Ian uśmiechnął się. - Chodzę i głośno mówię, nagrywając to na taśmę. Często podczas spacerów albo kiedy włóczę się po zamku. Właś­nie dlatego potrzebuję fachowej pomocy, która to sprawnie przepisze na komputerze.

- A więc zakładając, że zdecydujesz się odejść ze służ­by, będziesz ją chciał zatrzymać przy sobie na dłużej. Jak ona ma na imię? Jenna, tak?

Chciałby, i to bardzo. Nie widział Jenny tylko jeden dzień, a już brakowało mu żartobliwych docinków i rude­go blasku, którym lśniły w słońcu jej włosy. Brakowało mu jej spojrzeń, radosnych i figlarnych, jak gdyby śmiała się z jakiegoś żartu, być może na jego temat. Chciał się z nią kochać, chciał czuć, że mógłby... zresztą nieważne, co czuł.

Zrozumiał, że od chwili gdy odrzuciła jego oświadczy­ny, zachowywał się beznadziejnie. Nadszedł czas, żeby ją przeprosić.

- Rozmawiałem z Jenną i odniosłem wrażenie, że uważa swoją pracę tutaj za zakończoną - powiedział Chris. - Ciekawe dlaczego?

- O czym ty mówisz? - zapytał Ian.

- Kiedy rano spotkaliśmy się przed domem, wspo­mniała, że zanim zacznie szukać następnej pracy, chce sobie zrobić kilka tygodni wolnego. Szczerze mówiąc, zaproponowałem, że mogę ją zatrudnić u siebie.

- Pewnie, że zaproponowałeś! - Ian zerwał się na rów­ne nogi. - Jenna nie potrzebuje żadnej innej pracy. Może zostać u mnie tak długo, jak tylko będzie chciała, sły­szysz? Idę jej to powiedzieć.

- Zrobiłem, co się dało. - Chris wstał i przeciągnął się. - Poza kilkoma drobiazgami umowa jest w porządku. Jeśli chcesz, mogę zadzwonić do Bensona i przedyskutować możliwość podpisania umowy na jedną książkę.

- Na razie się wstrzymaj. W najbliższych dniach dam ci znać, co postanowiłem.

- Dobrze. A teraz idź się położyć, bo marnie wyglądasz, Ian odprowadził Chrisa do samochodu i poczekał, aż odjedzie. Potem wrócił do zamku i poszedł do pokoju Jenny.

Zapukał i czekał, ale nie doczekał się reakcji. Zajrzał do środka. W pokoju nikogo nie było. Ruszył więc na poszu­kiwanie Hazel.

- Gdzie jest Jenna? - zapytał, kiedy tylko znalazł go­spodynię.

- A, tak, miałam ci powiedzieć, ale cały dzień byłeś dosyć zajęty. Jenna nie chciała ci przeszkadzać, więc ja też postanowiłam poczekać, aż będziesz wolny.

- Co miałaś mi powiedzieć? - wycedził Ian.

- Cała ta historia brzmi jak bajka. Jenna prawie przez całe życie była sama jak palec i nagle ni stąd, ni zowąd dowiaduje się, że przyszła na świat jako jedna z trojaczek i ma dwie siostry. To niesamowite, nie uważasz? Zdaje się, że rozdzielono je zaraz po urodzeniu, ale wystarczy popa­trzeć na nie, kiedy stoją obok siebie, żeby stwierdzić, jak bardzo są podobne.

- Czy to znaczy, że Jenna wyjechała? - Ian czuł, jak ogarnia go panika.

- Powiedziała, że wróci za kilka dni. Pojechała do Craigmor, gdzie mieszkają jej siostry. Właśnie dzisiaj rano jedna z nich przyjechała, szukając Jenny i... - Urwała, bo Ian już wyszedł.

Wrócił do siebie i zasępiony wpatrywał się w ogień płonący w kominku. Jednak ma rodzinę w Szkocji. Szcze­rze się cieszył, że ją odnalazła, ale kiedy Chris powiedział mu, że Jenna rano wspomniała o poszukiwaniu nowej pra­cy, ogarnęło go uczucie niepowetowanej straty. I tak za­mierzała wyjechać, a teraz, gdy znalazła rodzinę, miała jeszcze więcej powodów, żeby to zrobić.

Zostawiła swoje rzeczy, więc będzie musiała po nie wrócić. Dobre chociaż to. Poczeka na nią i poprosi o roz­mowę. Niech mu powie, co czuje i co zamierza dalej robić. Potrzebował jej. I to bardzo.

Na razie jednak mógł tylko czekać na jej powrót.

ROZDZIAŁ 15

Jenna bała się, że to tylko sen. Cały czas miała ochotę się uszczypnąć i przekonać, że wszystko to dzieje się napra­wdę. Jechała samochodem prowadzonym przez własną siostrę. Gdy usłyszała o istnieniu Fiony, miała nadzieję, że będzie to choćby daleka kuzynka, o siostrze nawet nie marzyła. To cud, że się odnalazły.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wiozę cię dzisiaj do Craigmor - powiedziała Fiona, uśmiechając siej do Jenny. - To takie ekscytujące. Chyba przez miesiąc się na ciebie nie napatrzę!

- Ty przynajmniej wiedziałaś o moim istnieniu. Ja cią­gle jeszcze nie mogę dojść do siebie po tym, jak się dowie­działam, że mam rodzinę. Od dziecka o tym marzyłam.

- Opowiedz mi o swoim życiu w Australii. Chcę wie­dzieć o tobie wszystko - poprosiła Fiona, a Jenna dobrze ją rozumiała, bo czuła dokładnie to samo.

- Rodzice przenieśli się do Australii, kiedy miałam pięć lat. Prawie nic z tego nie pamiętam. Powiedziano mi, że mieszkaliśmy w niedużym miasteczku, pięć godzin drogi od Sydney. Mój ojciec robił meble, ale nie wiem, czy rzeczywiście widziałam go w warsztacie, czy później to sobie wyobraziłam. Wspomnienia o mamie są tak samo niewyraźne, choć pamiętam ją w naszej kuchni. Miała na sobie niebieski fartuch i gotowała coś pysznego, co bardzo lubiłam.

- A ich śmierć? Czy rozmowa na ten temat nie jest zbyt bolesna?

- Tak samo nie jestem pewna, co zapamiętałam, a co mi później powiedziano. Wiem, że byłam z rodzicami na wakacjach i spędzaliśmy noc na biwaku gdzieś na pustko­wiu, w głębi kraju. Kiedy dorosłam, przeglądałam doku­menty. Chciałam się dowiedzieć, co się wtedy naprawdę stało. Pośród papierów znalazłam artykuł z gazety. Wyni­kało z niego, że rodzice rozbili obóz pomiędzy kilkoma drzewami rosnącymi w wilgotnym zagłębieniu terenu. Myśleli pewnie, że to wyschnięte koryto rzeki. Zbyt krót­ko mieszkali w Australii, żeby wiedzieć, jak niebezpieczne mogą być spływające po gwałtownych ulewach, rwące potoki wody. Nagle w nocy rozpętała się burza i z otacza­jących obozowisko pagórków zaczęła lać się woda. Padało tak silnie, że powstała rwąca rzeka, która zabrała wszystko poza furgonetką. Między innymi także namiot i śpiących w nim rodziców. Według policji przeżyłam tylko dlatego, że spałam w furgonetce. Pamiętam, że kiedy się obudzi­łam, zobaczyłam czarną twarz pomalowaną w dziwne bia­łe wzory. Patrzyła na mnie przez okno samochodu. Ze strachu nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam krzyczeć, wołać rodziców i wtedy czarna twarz znikła. Ten widok latami wracał do mnie w koszmarnych snach. - Jenna spojrzała na Fionę. - Bałam się... wołałam rodziców, ale oni nie przychodzili na ratunek.

- Ta czarna twarz to była jakaś maska?

- Nie, to był aborygen. Wyszli na polowanie i natknęli się na resztki naszego obozowiska. Znaleźli ciała moich rodzi­ców. Część z nich zaniosła je do najbliższego miasteczka, a reszta zaczęła przeszukiwać okolicę, sprawdzając, czy ktoś nie przeżył. Umarłabym, gdyby mnie wtedy nie znaleźli.

- Co się stało po tym, kiedy zaczęłaś krzyczeć?

- Widzieli, że się ich boję, więc powiadomili policję, żeby mnie stamtąd zabrała. Tyle mi powiedziano. Ja pa­miętam tylko tę czarną twarz w oknie.

- Okropne. Co wydarzyło się potem?

- Odesłano mnie do Sydney i umieszczono w sierociń­cu, a później w rodzinie zastępczej. Kilka razy mnie prze­noszono, nie pamiętam dlaczego. W pierwszych wspo­mnieniach widzę siebie czytającą książkę. Przypuszczam, że czytałam, by uciec od rzeczywistości. Byłam grzecz­nym dzieckiem i nigdy nie sprawiałam kłopotów. Pewnie dlatego, że zamykałam się w swoim własnym świecie, peł­nym bohaterów ulubionych książek. Często mówiono mi, że mam zbyt bujną wyobraźnię. Myślę jednak, że tylko dzięki niej nie czułam się bardzo samotna.

Fiona milczała, więc Jenna spojrzała na siostrę. Po jej policzkach płynęły łzy.

- Przepraszam, nie chciałam cię zasmucić.

- Nie zwracaj na mnie uwagi. Odkąd jestem w ciąży, często płaczę. W moim stanie to zupełnie normalne, choć czasami bywa krępujące. Jest mi po prostu smutno, że przez cały ten czas byłaś sama. Ci, którzy nas rozdzielili, uważali pewnie, że to najlepsze, co mogą dla nas zrobić, ale serce mi się kraje na myśl o tym, że ani mnie, ani Kelly nie było wtedy przy tobie.

- Zawsze marzyłam, by mieć braci i siostry, wujów i ciotki. Dużą rodzinę. Dlatego przyjechałam do Wielkiej Brytanii. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zostałam adoptowana.

- Musiałaś się spotkać z tą okropną kobietą w Konwa­lii, ale cieszę się, że przyjechałaś.

- Masz na myśli tę wiedźmę Morwennę? Przypomniała mi jedną z przełożonych z sierocińca. To okropna kobieta, ale dużo gorsze było to, czego się od niej dowiedziałam.

Zatrzymały się, żeby zatankować samochód, a przy okazji postanowiły coś zjeść. Bezwiednie zamówiły do­kładnie to samo. A kiedy zaczęły rozmawiać o tym, co lubią i czego nie lubią, okazało się, że mają bardzo podob­ne gusty.

- To niesamowite, jak bardzo wszystkie trzy jesteśmy do siebie podobne. My z Kelly mamy to już za sobą ale ty będziesz się ciągle dziwić. Nie mogę się doczekać, kiedy dojedziemy do Craigmor. Kelly czeka u mnie w domu. Gdy jej mąż wyjeżdża, Kelly często mieszka z nami. Kie­dyś jeździła razem z nim, ale teraz lekarz kazał jej siedzieć w domu, dopóki nie urodzi. Ona jest bardzo niecierpliwa. Szybko się o tym przekonasz.

- Ciekawe, po kim to ma?

- Zapewniam cię, że nie po mnie. Ja jestem bardzo cierpliwa. Ale gdy Emily Gillis w końcu do mnie zadzwo­niła, prawie całą noc nie spałam, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie się z tobą spotkam.

- Tak bardzo się cieszę, że przyjechałaś. - Jenna wzięła Fionę za rękę. - Znałam twoje nazwisko i wiedziałam, gdzie kiedyś mieszkałaś. Myślę jednak, że bałam się znowu natknąć na kogoś takiego jak Morwenna, kto przegoni mnie od swoich drzwi, gdy tylko zapytam o ewentualne pokrewieństwo.

- Jak to się stało, że znalazłaś się w Szkocji i zaczęłaś pracować u Iana? - zapytała Fiona, kiedy ruszyły w dalszą drogę.

Jenna chciała zapomnieć o Ianie, zdobyła się jednak na obojętny ton i opowiedziała siostrze o pannie Spradlin i o okolicznościach, w jakich została zatrudniona. Scha­rakteryzowała też swojego pracodawcę.

- Jest gburowaty, oschły i potrafi być nieprzystępny. Nie jestem pewna, czy zawsze taki był, czy stał się dopiero po wypadku.

- Brzmi dosyć okropnie. Jak sobie z nim dawałaś radę?

- Nie przerażają mnie ponure miny ani zrzędzenie. Na­uczyłam się tego przy moim poprzednim szefie, który pod wieloma względami był podobny do Iana. Jego żona mówiła, że nie wie, jak wytrzymuję humory jej męża Ani pan Fitzgerald, ani Ian nie należą do ludzi ujmujących i towarzyskich.

- Nie wiem, jak mogłaś się zakochać w takim męż­czyźnie? I nie rozumiem, jak on mógł się nie zakochać w tobie. Musimy wymyślić coś, co go zmusi, aby padł na kolana i błagał cię, byś nie odchodziła, a może nawet po­prosił cię o rękę.

- O rękę już mnie prosił - powiedziała Jenna.

- Pamiętaj, że prowadzę, więc uważaj, co mówisz! Jesteś w nim zakochana, on ci się oświadcza, a ty mu od­mawiasz?

- Może trudno ci to zrozumieć, ale ja przez całe życie pragnęłam, żeby ktoś mnie pokochał z całego serca. Przyrzekłam sobie, że nie wyjdę za mąż bez miłości. Pragnę być kochana i nigdy nie zwiążę się z kimś tylko dlatego, że tak mu wygodniej.

- Jesteś pewna, że on cię nie kocha?

- Powiedzmy, że mnie pożąda. Wątpię jednak, by mnie kochał.

- A może cię kocha, tylko nie umie tego okazać?

- Tego nie wzięłam pod uwagę. - Jenna z zastanowie­niem popatrzyła na siostrę.

- Przekonałam się, że wielu mężczyzn ukrywa uczu­cia. Moim zdaniem, jeśli poprosił, byś za niego wyszła, to musi mu na tobie bardzo zależeć.

- Sposób, w jaki to powiedział, zabrzmiał nieomal jak propozycja pracy.

- Może dla ciebie. On jednak mógł uważać inaczej.

- Wiesz co? Kiedy wrócę do zamku, porozmawiam z nim o oświadczynach. Niech poda powody, dla których chce się ze mną ożenić. Oczywiście z wyjątkiem tego, że w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości będzie mu potrzebna sekretarka.

- Świetnie. To bardzo ważne, żebyście się umieli porozu­mieć. Gdybyś widziała, co się tu działo rok temu, kiedy Greg i ja próbowaliśmy się dogadać. On był wdowcem i razem z małą córeczką mieszkał w Nowym Jorku, a ja w Szkocji. Najgorsze było to, że nie powiedziałam mu jasno, że chcę z nim być. Nie wiedział, że jestem gotowa zrobić wszystko, by pokonać przeszkody stojące nam na drodze.

- W końcu się wam udało.

- Zrozumiał, że woli zaryzykować i znowu kogoś po­kochać, niż pozwolić mi odejść.

- Ciekawe, czy Ian umiałby podjąć taką decyzję.

- Wyjeżdżając na tydzień, stworzyłaś mu doskonałą okazję, żeby mógł się o tym przekonać.

To prawda. Jenna zrozumiała, że musi się spotkać z ła­nem i zapytać go, co do niej czuje. Była pewna, że tym razem nie zabraknie jej odwagi, by zadać to pytanie. Do­póki nie przekona się, że on jej nie kocha, nie będzie umiała o nim zapomnieć. Dlaczego musiała się zakochać w mężczyźnie o tak skomplikowanym charakterze?

Tymczasem Fiona skręciła z głównej drogi i wjechała do Craigmor, a Jenna nie mogła się już doczekać chwili, w której pozna swoją rodzinę.

ROZDZIAŁ 16

Spotkaniu trzech sióstr towarzyszyły radość i wzrusze­nie. Każda opowiedziała historię swojego życia, przy czym nie obyło się bez okrzyków zaskoczenia i mnóstwa uścisków.

Jenna poznała Tinę, uroczą córeczkę Grega, i gdyby nie wiedziała, że nie jest ona rodzoną córką jej siostry, nigdy by się tego nie domyśliła. Fiona kochała dziewczynkę i od razu było widać, że z wzajemnością.

Siostry opowiedziały jej szczegóły z okresu, kiedy zna­jomość Fiony i Grega zaczęła nabierać rumieńców. Za­śmiewała się do łez, gdy Kelly w komiczny sposób opo­wiadała o tym, jak wielokrotnie kłóciła się i godziła z Nic­kiem. Usłyszała też, że zdaniem obu sióstr Nick, czyli Dominie Chakaris, ma zbyt wiele pieniędzy, by mogło mu to wyjść na dobre.

Jenna nie rozumiała, co mają na myśli, i dopiero Fiona wyjaśniła jej, że Nick bywał arogancki, a Kelly nie potra­fiła mu tego wybaczyć, póki nie przekonała się, jak bardzo ją kocha. W końcu przyszła jej kolej i poganiana przez Fionę opowiedziała o Ianie. Kiedy skończyła, obie zasypa­ły ją radami, nie zwracając uwagi na to, że często mówią jednocześnie.

- Od chwili gdy mi powiedziałaś, że twoi rodzice się utopili, nie mogę przestać o tym myśleć - powiedziała Fiona. - Moi zginęli w podobny sposób. Byłam już wtedy dorosła, ale to zawsze boli tak samo. Nie przyszło ci do głowy, że istnieje siła, która sprawiła, że oba małżeństwa utonęły?

- Nie ma takiej siły - stwierdziła zdecydowanym to­nem Kelly. - Kiedy moi rodzice umierali na serce, oboje byli w domu.

- Jednocześnie mieli atak serca? - zapytała zaskoczo­na Jenna.

Siostry roześmiały się, widząc jej niedowierzanie, ale zaraz spoważniały.

- Nie, ojciec umarł pierwszy. Mama nie potrafiła się pogodzić z jego odejściem i umarła cztery lata później Może to, że twoi rodzice zginęli razem, ostatecznie nie jest takie najgorsze.

- Przykro mi, że muszę przerwać to spotkanie, ale idę już do łóżka. - Kelly ziewnęła. - Im bardziej to dziecko rośnie, tym silniej się rozpycha. A teraz wyraźnie czeka żebym się położyła.

Fiona pomogła Kelly wstać z krzesła.

- Obiecuję, że też ci będę pomagać, kiedy osiągniesz już takie rozmiary - powiedziała Kelly i wszystkie trzy się roześmiały.

- Na kiedy masz termin? - zapytała Jenna.

- Powinnam urodzić za sześć tygodni, ale kiedy patrzę na siebie i widzę, jaka jestem wielka, wydaje mi się to niedorzeczne. Jestem pewna, że mały ma tam w środku piłkę, a gdy się wreszcie urodzi, będzie pewnie od razu biegał po boisku.

- Wiesz już, że to chłopiec?

- Jest nam obojętne, czy będzie to chłopiec, czy dziew­czynka. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy sprawdzać płci. Dowiemy się, kiedy się urodzi. Czuję jednak, że to będzie chłopiec.

- Rozmawiałaś dzisiaj z Nickiem? - zapytała Fiona.

- Oczywiście. Zadzwonił niedługo po twoim wyjeź­dzie. Upewnił się, że dobrze się czuję, powiedział, że mnie kocha i że wróci najszybciej, jak to możliwe. Nawet nie zdążyłam go powiadomić, że znalazłyśmy Jennę.

- Gdy mówicie o swoich mężach, od razu widać, jak bardzo za nimi tęsknicie. Cieszę się, że obie jesteście szczęśliwe.

- To prawda - przyznała Fiona. - Dobrze, że Greg nie wyjeżdża tak często jak Nick. Za każdym razem prosi, żebym się nie martwiła, jeśli się spóźnia. Mimo to wyglą­dam mniej więcej tak. - Fiona zrobiła zeza i wywiesiła język jak pies. - Powiedział, że niedługo wróci, ale to niedługo zawsze jest dla mnie za długo.

Kelly leżała już w łóżku pod kołdrą, a Jenna i Fiona siedziały obok niej. Siostry znowu zaczęły wypytywać Jennę o Iana.

Odpowiadając na ich pytania, Jenna uzmysłowiła sobie, jak bardzo Ian się zmienił od czasu, kiedy go poznała. Opisała siostrom przyjęcie, na którym byli w Londynie, przemilczając oczywiście jego zakończenie. Opowiedzia­ła im o zamku i o otaczających go wspaniałych ogrodach. O Cook i o Hazel. I o tym, jak dobrze się tam czuła.

- Źle z nią - orzekła Kelly kiedy Jenna zamilkła.

- Jutro albo pojutrze musimy ją tam odwieźć - uznała Fiona. - A przy okazji obejrzymy Iana i ocenimy, czy jest dla niej wystarczająco dobry. Jeśli się nam spodoba, będzie twój. Już my tego dopilnujemy.

- Może wcale nie będzie go tak łatwo przekonać. - Jenna westchnęła.

- Liczę na to, że on jest w tobie do szaleństwa zakocha­ny i by cię zdobyć, jest gotów zrobić wszystko, cokolwiek mu poradzimy. Możemy go zaczarować. - Kelly wykona­ła ruch, jakby rzucała zaklęcie.

- Wmówimy mu, że jesteśmy ciężarnymi rusałkami, a nasze czary uczynią z niego mężczyznę, któremu żadna się nie oprze - dodała Fiona.

- Ja już teraz nie mogę mu się oprzeć - przyznała Jenna.

Tej nocy tuliła do siebie poduszkę, marząc, że to Ian. Przyzwyczaiła się, że leży obok niej, i trudno jej było zasnąć w pustym łóżku. Poprzedniej nocy również nie spała, miała więc nadzieję, że dzisiaj zmęczenie weźmie górę.

Bardzo za nim tęskniła. A jeśli on ją kochał, a ona źle zrozumiała powody, dla których się oświadczył? Gdyby tak było, jej odmowa sprawiłaby mu ból. Myśl, że Ian mógł przez nią cierpieć, była nie do zniesienia. Jeżeli go źle oceniła, to jest mu winna przeprosiny. Zanim zasnęła, postanowiła, że jutro wróci do zamku.

Następnego ranka Jenna obudziła się zaniepokojona odgłosami zamieszania dochodzącymi z dołu, ale zaraz potem rozległ się śmiech obu sióstr i radosne chichotanie Tiny. Dudniące męskie głosy oznaczały, że jej szwagrowie wrócili do domu. Jenna wyskoczyła z łóżka, ubrała się i szybko zbiegła na dół.

Głosy dochodziły z kuchni. Drzwi były uchylone, więc Jenna zajrzała do środka. Fiona szykowała śniadanie, Kel­ly nakrywała do stołu, a Tina siedziała na kolanach jedne­go z mężczyzn. Opowiadała coś z przejęciem, gestykulu­jąc rękami. Obaj mężczyźni byli odwróceni bokiem, tak że nie mogła zobaczyć ich twarzy. Fiona sięgnęła po coś do kredensu i zauważyła Jennę.

- Greg, kochanie - powiedziała do męża - wróciliście z Nickiem w tym samym momencie i zrobiło się takie za­mieszanie, że zapomniałam ci powiedzieć o pewnej spra­wie, którą za ciebie rozwiązałam.

W kuchni zapadła cisza, a na twarzach Fiony i Kelly pojawiły się identyczne uśmiechy.

- Jak to możliwe? - zapytał Greg.

- Miałam trop, sprawdziłam go i połączyłam fakty - odparła Fiona.

Nick spojrzał na Grega, a kiedy odwrócił głowę, Jenna dostrzegła idealny grecki profil.

- Może powinieneś zatrudnić Fionę jako swoją asystentkę. Oczywiście, jeśli kiedyś akurat nie będzie w ciąży.

- I ty to mówisz? - odparł Greg i wszyscy się roze­śmiali.

- Oto wynik mojego dochodzenia - powiedziała Fio­na, machając na Jennę, żeby weszła do środka. Mężczyźni popatrzyli na drzwi i wstali.

- Nie wierzę własnym oczom - szepnął Greg, stawia­jąc Tinę na podłodze. - Ty musisz być....

- Jenna Craddock - powiedziały jednocześnie trzy siostry.

- Gdzie i jak udało ci sieją znaleźć? - zapytał Nick, przyglądając się Jennie z aprobatą.

Fiona nalała Jennie kawy, a Kelly przysunęła dla niej dodatkowe krzesło i skinieniem głowy zaprosiła do stołu.

- Znajdowała się tak blisko, że mogła przyjechać na nasze śluby. Gdybyśmy tylko wiedzieli... - wyjaśniła Kel­ly, a potem na nowo zaczęło się opowiadanie całej historii.

- Nie ma żadnych wątpliwości - stwierdził Nick, kie­dy wszystko zostało już wyjaśnione. - Gdyby nie to, że macie różne kolory oczu i trochę inny odcień włosów, nie umiałbym was rozróżnić.

- Wystarczy, że spojrzysz na nasze brzuchy. - Kelly roześmiała się.

- Wiesz, co mam na myśli. Czasami jesteś naprawdę okropna.

- A ty to uwielbiasz.

Nick przechylił głowę i spojrzał na żonę.

- Przyznaję - powiedział.

Po śniadaniu Greg i Tina pojechali odwiedzić bab­cię, a kiedy wrócili, cała rodzina zebrała się w salonie, żeby Jenna i mężowie jej sióstr mogli się trochę lepiej poznać.

Patrząc na obu mężczyzn, Jenna przez cały czas myśla­ła o Ianie. Tęskniła za nim i choć przebywanie z siostrami sprawiało jej ogromną radość, nie mogła się doczekać, kiedy z nim porozmawia i przekona się, czy jest szansa na to, by mogli być razem.

- Szkoda, że Moira i Douglas nie mogą widzieć, jak ich córki rosną i stają się piękne, inteligentne i wszech­stronnie utalentowane - zauważył Greg.

- Powiedziałeś „Douglas”? - W głowie Jenny za­brzmiał sygnał alarmowy. - Nasz ojciec miał na imię Douglas? Tyle wczoraj się działo, pewnie dlatego zapo­mniałam. Przypomniało mi się dopiero teraz, kiedy usły­szałam to imię.

- O czym ty mówisz? - Fiona była zaskoczona podnie­ceniem Jenny.

- Douglas, a dokładniej sir Douglas Gordon. Jeśli nasz ojciec miał na imię Douglas, to jest duże prawdopodobień­stwo, że jeszcze żyje!

Wszyscy popatrzyli na nią, jak gdyby nagle straciła rozum.

- Rozumiem, że to dziwnie zabrzmiało, ale nikt dotąd nie wymienił przy mnie imienia ojca. Myślałam, że nie wiecie, jak się nazywał.

- Czego się dowiedziałaś? - zapytała Kelly.

- Wczoraj przyjechał do Iana jego prawnik i przyjaciel Chris Wood. Gdy mnie zobaczył, zapytał, czy nie jestem krewną sir Douglasa Gordona, bo kiedy w zeszłym roku złożył mu wizytę, zwrócił uwagę na portret młodej kobie­ty, wyglądającej dokładnie tak jak ja.

- Myślisz, że to możliwe, by on mógłby... - Fiona urwała, patrząc na męża.

- Nie można wykluczyć takiej możliwości. Udało ci się czegoś o nim dowiedzieć? Wiesz, gdzie mieszka? Ile ma lat? Czy ma jakąś rodzinę? - zapytał Greg.

- Chris powiedział, że sir Gordon jest mężczyzną w średnim wieku i mieszka na wyspie niedaleko Oban.

O rodzinie nic nie wspomniał, ale rozmawialiśmy tylko chwilę. Mniej więcej godzinę później przyjechała Fiona i wszystko inne wyleciało mi z głowy.

- To wystarczy, żebym mógł zabrać się do pracy. Zoba­czymy, czego uda mi się dowiedzieć. Zanim mu oznajmi­my, że ma trzy dorosłe córki, których nigdy nie widział, musimy się upewnić, że to właśnie on.

- To nie może być on. - Głos Kelly brzmiał spokojnie i rzeczowo. - Przypomnijcie sobie, dlaczego Moira uciek­ła. Ponieważ widziała, jak jej mąż został zabity przez własnego brata.

- To prawda - przyznał Greg. - Pamiętajcie jednak, że Moira była w szoku i uciekła natychmiast po tym, kiedy jej mąż został zaatakowany. Mogło się jednak zdarzyć, że Douglas przeżył.

- To mało prawdopodobne - wtrącił Nick. - Jeśli brat chciał go zabić, to raczej się upewnił, czy osiągnął cel.

- Nie uważasz, że mimo wszystko warto to sprawdzić? - zapytała Kelly. - Jeżeli się okaże, że sir Douglas nie jest mężem Moiry, to nawet się nie dowie o naszym istnieniu. Uważam, że powinniśmy się upewnić.

Następna godzina upłynęła na snuciu domysłów i roz­ważaniu, jak ta sytuacja może się dalej rozwinąć. Jedyny­mi ludźmi, którzy znali Moirę, byli nieżyjący już rodzice Fiony. Był jeszcze prawnik, który załatwiał adopcję, ale on znał tę historię z drugiej ręki.

Pukanie do drzwi przerwało dyskusję.

- Zobaczę kto to. - Greg poszedł otworzyć.

- Szukam Jenny Craddock. Czy może jest tutaj?

Ian! Jenna zerwała się na równe nogi i pobiegła do holu.

Zauważył ją ponad ramieniem Grega i uśmiechnął się z ulgą.

- Co ty tu robisz? Zamierzałam dzisiaj wracać Sir Ian MacGowan jest moim pracodawcą - wyjaśniła, odwraca­jąc się do Grega. Nie była pewna, ale wydawało się jej, że Ian drgnął, jak gdyby chciał się cofnąć.

- Proszę, niech pan wejdzie. Obchodzimy rodzinną uroczystość i prosimy, żeby się pan do nas przyłączył.

Jenna wiedziała, że Ian nie znosi takich sytuacji i że zawaha się, czy przyjąć zaproszenie. Niewiele myśląc, wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą.

- Pozwólcie, że wam przedstawię. Sir Ian MacGowan, człowiek, który dał mi pracę i dach nad głową, kiedy przy­jechałam do Szkocji, Ian, to Greg Dumas, mąż mojej siostry Fiony, a to Nick Chakaris, mąż mojej siostry Kelly.

Ian wymienił z mężczyznami uściski dłoni, a potem po­patrzył na kobiety.

- Niewiarygodne - rzekł. - Już przy jednej Jennie trudno dać sobie radę, a co dopiero przy trzech.

Mężczyźni roześmiali się, a kobiety popatrzyły po so­bie, nie rozumiejąc, z czego oni się śmieją.

- Przyznaję, że musi minąć trochę czasu, zanim się człowiek przyzwyczai - powiedział Nick, a Kelly trzepnęła go po ramieniu.

- Usiądź z nami. - Greg wskazał jedno z krzeseł. - Obaj z Nickiem wróciliśmy do domu dzisiaj rano i dziewczyny właśnie nam opowiadają o tym, jak odnalazły Jennę.

- Napijesz się herbaty? - zapytała Fiona.

- Z przyjemnością, lecz najpierw koniecznie muszę porozmawiać z Jenną - odparł Ian.

- Wybaczcie nam. - Jenna uśmiechnęła się do Iana i zaprowadziła go do małego saloniku. - Przepraszam za bałagan - powiedziała, rozglądając się dookoła. - Siostry szyją ubranka dla dzieci.

- Jeśli ci przeszkodziłem, to przepraszam. Chciałem poczekać do twojego powrotu, ale Hazel nie była pewna, kiedy wracasz.

- To moja wina. Byłam tak przejęta spotkaniem z Fio­na, że zapomniałam powiedzieć, na jak długo wyjeżdżam. Siostra poprosiła, żebym się z nią zabrała, i nie umiałam jej odmówić.

Popatrzyła na Iana i na jego potargane włosy i z trudem powstrzymała chęć, by je przygładzić. Wyglądał na zmę­czonego.

- Przepraszam, że wyjechałam tak nagle i bez podania powodu, ale nie chciałam ci przeszkadzać w spotkaniu z Chrisem.

- Chris mi powiedział, że zamierzasz szukać innej pra­cy. Czy to prawda?

- Wtedy, kiedy z nim rozmawiałam, rzeczywiście mia­łam takie plany. Od tamtej pory sporo myślałam i zmieni­łam zdanie.

- Dzięki Bogu. - Ian westchnął z ulgą.

- Dlaczego tu przyjechałeś?

- Nie potrafię dobierać słów - wyrzucił z siebie gwałtownie i przeciągnął dłonią po twarzy.

- Trudno w to uwierzyć, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że właśnie skończyłeś powieść.

- Nie umiem mówić o uczuciach.

- Och.

- Od czasu naszej ostatniej rozmowy nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wtedy wszystko zrobiłem nie tak. Żałuję, że nie potrafiłem tego powiedzieć inaczej.

- Czego?

Ian długo wpatrywał się w Jennę bez słowa, a kiedy się odezwał, wyznał:

- Kocham cię. Zakochałem się w tobie, kiedy cię tylko zobaczyłem. Jesteś dla mnie wszystkim, a kiedy cię nie ma obok, nie mogę normalnie funkcjonować. Jeżeli w ogóle uda mi zasnąć, śnię tylko o tobie. Poprosiłem, byś za mnie wyszła nie dlatego, że chciałem mieć w domu sekretarkę, ale dlatego, że bez ciebie nie umiem sobie wyobrazić dalszego życia.

- Ja też cię kocham.

- Kochasz mnie? - zapytał Ian, uśmiechając się nie­pewnie.

- Oczywiście. Gdybym nie była w tobie tak bardzo zakochana, nigdy nie poszłabym z tobą do łóżka.

- Ale przecież powiedziałaś, że za mnie nie wyjdziesz.

- Wiem. Byłam głupia. - Jenna uśmiechnęła się przez łzy. - Wyobrażałam sobie, że oświadczyny powinny wy­glądać inaczej. Ty nigdy nie mówiłeś o uczuciach, do­szłam więc do wniosku, że mnie nie kochasz. Dopiero później zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mówiłeś i robiłeś. Przypomniałam sobie, jak lubiłeś mnie rozśmie­szać, przytulać i jak namiętnie się ze mną kochałeś. Oka­załam się niedojrzała, przepraszam.

Ian wyjął pierścionek z kieszeni koszuli.

- Jeśli chcesz, klęknę przed tobą i będę prosił, żebyś za mnie wyszła. Zrobię wszystko, by cię przekonać.

Jenna zerwała się z fotela, podbiegła do Iana i, siadając mu na kolanach, objęła za szyję.

- Tak, tak, tak. Wyjdę za ciebie - szeptała, pieczętując każde słowo pocałunkiem.

Ian przytulił ją mocno. Ujął jej dłoń w swoje ręce i wsu­wając jej pierścionek na palec, uśmiechnął się.

- Zgadłem rozmiar.

- Jest piękny. - Jenna westchnęła z podziwem. - Mu­sisz być świadomy, że żeniąc się ze mną, wiążesz się także z moją rodziną, a ona okazała się liczniejsza, niż mogłam przypuszczać.

- Czy to znaczy, że muszę ich poprosić o zgodę na nasz ślub? - zapytał przestraszony.

- Nie zaszkodziłoby, gdybyś spróbował. Mogą ich przecież interesować twoje plany na przyszłość, czy jesteś mnie w stanie utrzymać i takie rzeczy.

Ian patrzył na Jennę zakłopotany.

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - zapytał w końcu.

- Żartuję, chociaż już wiem, że moje siostry są bardzo opiekuńcze. To dla mnie coś zupełnie nowego i muszę przyznać, że czuję się wzruszona. Nie chcą, żebym cierpia­ła, więc początkowo mogą ci się bacznie przyglądać.

- Wierz mi, ja też nie chcę, żebyś cierpiała. Biorę Boga za świadka, że do końca życia będę cię kochał i troszczy się o ciebie.

ROZDZIAŁ 17

Kiedy wrócili do pokoju, Kelly natychmiast dostrzegła pierścionek na palcu Jenny i puściła oko do Fiony.

- Czyżby ten pierścionek oznaczał, że chcesz zabrać Jennę do zamku? - zapytała.

Ian roześmiał się i mocno przytulił Jennę.

- Obawiam się, że tak, ale nie musimy wyjeżdżać już w tej chwili. Jenna wspominała, że być może wasz ojciec żyje. Możecie mi powiedzieć coś więcej?

- Zanim się z nim skontaktuję, muszę się o nim czegoś dowiedzieć - odparł Greg. - Jeżeli okaże się, że jest tym, za kogo go uważamy, umówimy się na spotkanie.

- A tymczasem witaj w rodzinie. - Nick wyciągnął rę­kę, którą Ian uścisnął z uczuciem ulgi.

- To był bardzo miły dzień. Moje siostry i ich mężowie są naprawdę wspaniali. Dziękuję ci jednak, że przyjechałeś - powiedziała Jenna, kiedy wieczorem Ian skręcał z drogi w aleję prowadzącą do zamku.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł. Pomógł jej wysiąść z samochodu, a potem pocałował.

Otworzył drzwi do domu i znowu ją pocałował, po czym powtórzył to jeszcze raz, kiedy zatrzymali się u szczytu schodów.

- Widzę, że ją znalazłeś - stwierdziła Hazel. Ian spojrzał na gospodynię.

- Zostaw nas samych, Hazel - powiedział i znów po­całował Jennę.

- Na pewno uważasz, że można żyć samą miłością, ale mała kolacja wam nie zaszkodzi.

- Teraz już chyba rozumiesz, dlaczego na nią narze­kam? Bez przerwy gdera i traktuje mnie jak dziecko. - Ian westchnął i wypuścił Jennę z objęć.

- Tylko wtedy, kiedy zachowujesz się jak dziecko - zareplikowała Hazel, prowadząc ich do jadalni. - Zaraz wracam - dodała i zniknęła za drzwiami.

Ian usiadł i posadził sobie Jennę na kolanach.

- Pobierzmy się od razu jutro - szepnął, muskając usta­mi jej szyję.

- Nie możemy tego zrobić. Pomyśl o swoich rodzi­cach. Na pewno chcieliby być na twoim ślubie, tak samo jak i moja rodzina.

- Powinienem się tego spodziewać. Planowanie ślubu nie jest zajęciem dla słabych mężczyzn. Musisz jednak wiedzieć, że nie zamierzam czekać aż do przyszłej wiosny albo lata i ryzykować, że się rozmyślisz.

- Pozwól biednej dziewczynie coś zjeść - odezwała się Hazel, wnosząc pełną tacę. Szybko nakryła do stołu i nalała wina do kieliszków. - Kiedy ślub? - zapytała, a gdy oboje popatrzyli na nią zdziwieni, powiedziała: - Umiem przecież rozpoznać zaręczynowy pierścionek MacGowanów i dlatego jestem pewna, że niedługo zobaczymy tu księdza.

Nie wiedziałam, że to taki cenny klejnot. - Jenna uważnie przyjrzała się pierścionkowi, Po co miałaś wiedzieć - odparł Ian i rozzłoszczony popatrzył na Hazel. - Czy zawsze musisz wszystko wypa­placie powiedziałem, bo nie chciałem, żeby bała się go nosić.

Nie martw się. Nigdy nie zdejmę go z palca - zapew­niła Jenna.

Kiedy zjedli, przeszli do tej części zamku, w której znajdowały się prywatne pokoje Iana. - Od tej pory tutaj będziesz spała. Możesz planować ślub wesele i co tylko chcesz, ale od dzisiaj zamieszkasz razem ze mną.

- Myślę, że uda mi się... - nie zdążyła dokończyć, bo Ian pociągnął ją na łóżko.

kiedy wreszcie oderwał usta od jej warg, zagadnął: - Mówiłaś coś, ale ci przerwałem. - Tak? - zapytała rozleniwionym głosem. - Nie pa­miętam.

- To dobrze. - Znowu ją pocałował. - Kocham cię. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Chętnie pozwolę, byś mnie przez resztę nocy o tym przekonywał - szepnęła Jenna. Następnego ranka obudziły Jennę delikatne pocałunki. - Dzień dobry - powiedziała cicho, otwierając oczy. Ian objął ją mocno i przyciągnął do siebie, wtulając twarz w jej długie włosy. Trzymał ją w ten sposób tak długo, że kiedy się wreszcie odezwał, Jenna już z powro­tem zasypiała - Naprawdę zgodziłabyś się pracować dla Chrisa?

- Kto to wie? Może?

- Zapewniam cię, że nie. Jeżeli ja miałbym w tej spra­wie coś do powiedzenia.

- Skoro już rozmawiamy o Chrisie, to co sądzi o two­jej umowie z wydawnictwem?

- Musi jeszcze porozmawiać z ich działem prawnym na temat drobnych zmian, a potem radzi mi bezzwłocznie ją podpisać. Dużo nad tym wszystkim myślałem i pod­jąłem pewne decyzje dotyczące tego, co chcę zrobić z re­sztą swojego życia.

- Mam nadzieję, że zamierzasz je spędzić jako czło­wiek żonaty.

- Oczywiście. Małżeństwo nie podlega dyskusji. Cho­dzi o moją pracę. Nigdy nie powiedziałem ci, czym tak naprawdę się zajmuję.

- Rzeczywiście, twoja praca jest owiana mgłą tajem­nicy.

- Dlatego że to, co robię, jest ściśle tajne.

- Och. Jeżeli jest ściśle tajne, to... - Jenna zamilkła.

- Pracuję dla wywiadu.

- Jesteś szpiegiem? - Jenna nie kryła zdumienia.

- Raczej agentem pracującym w terenie. - Ian nie zdo­łał powstrzymać uśmiechu.

- Czy to nie jest niebezpieczne?

- Czasami może być.

- W przyszłym tygodniu, kiedy wrócisz do Londynu, znowu będziesz się narażał. - Była przestraszona.

- Jeżeli wrócę.

- Jeżeli?

- Rozmawiając z Chrisem o umowie, zdałem sobie sprawę, że spodobało mi się życie w zamku i pisanie. Wca­le nie jestem pewien, czy mam ochotę wracać do tamtej pracy.

- Jeśli mój głos się liczy, to mam nadzieję, że zosta­niesz pisarzem na pełny etat.

- W poniedziałek zamierzam porozmawiać o tym z Toddem.

- Philip, szpieg z twojej powieści, to ty, prawda? Robi­łeś to wszystko, o czym napisałeś. Nic dziwnego, że książ­ka wydaje się taka prawdziwa.

- Piszę o tym, na czym się znam.

- Tamtej nocy, na jachcie, kiedy wszystko obróciło się przeciwko niemu, ty tam byłeś - wyszeptała Jenna.

- Nie piszę o operacjach, w których sam brałem udział. Są tajne. Zresztą dobrze wiesz, że mam bujną wyobraźnię - odparł Ian i zaczął udowadniać, jak potrafi być twórczy.

Jakiś czas później znowu zaczęli rozmawiać.

- Kiedy wczoraj zobaczyłem twoje siostry, uświadomi­łem sobie, że moglibyśmy zamieszkać w zamku, mieć rodzinę, spędzać razem cały czas. I że mam okazję to urzeczywistnić. Umowa z wydawnictwem stwarza mi tę możliwość. W tej sytuacji wybór wydaje mi się oczywisty.

- To wcale nie był wypadek samochodowy, prawda?

- zapytała.

- Nie, ale i tak powiedziałem więcej, niż powinienem. Oficjalna wersja mówi, że zostałem ranny w karambolu, na jednej z głównych arterii dojazdowych do Londynu.

- Och, Ian - szepnęła drżącym głosem Jenna. - Nie pozwól, żeby coś ci się stało.

- Todd nie będzie zadowolony, kiedy mu oznajmię swoją decyzję. Sądząc jednak ze sposobu, w jaki mnie wypytywał o pisanie, domyślam się, że nie będzie też zaskoczony.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. - Jenna zaczęła go ca­łować. - Zrobię wszystko, żebyś się nie nudził i nie tęsknił za dawnym niebezpiecznym życiem.

- Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - powie­dział Ian.

- Cześć. Mówi Greg.

Ian przycisnął słuchawkę do ucha i odchylił się w fotelu.

- Dzień dobry. Wiem, że mieliśmy was odwiedzić...

- Nie przejmuj się. Dzwonię w innej sprawie. Rozma­wiałem przez telefon z Douglasem Gordonem. Kiedy mu powiedziałem, kim jestem i w jakiej sprawie dzwonię, ogromnie się wzruszył.

- Intuicja cię nie zawiodła. Gratuluję - powiedział Ian.

- Jesteśmy umówieni na jutro. Nie miałem sumienia odkładać tego dłużej niż to absolutnie konieczne. Mam nadzieję, że ten termin ci odpowiada?

- Wszystko inne może poczekać. Gdzie się spotyka­my? - zapytał Ian.

Greg podał mu adres pubu w Oban, do którego o trzy­nastej miał po nich przyjechać samochód sir Douglasa.

- Nazywa je swoimi dziewczynkami i od razu chciał je zobaczyć. Udało mi się go przekonać, że nie damy rady przyjechać wcześniej niż jutro.

- W takim razie spotkamy się w Oban. A teraz muszę przekazać twoje rewelacje Jennie i powstrzymać ją, żeby natychmiast nie ruszyła w drogę - powiedział Ian.

Greg roześmiał się.

- Na szczęście mam tu do pomocy Nicka, bo inaczej nie wiem, jak sam bym uspokoił Fionę i Kelly. A przecież nie chcemy, żeby któraś zaczęła rodzić przed czasem.

Ian roześmiał się i odłożył słuchawkę. Wiedział, że Jenna będzie w ogrodzie. Tam też poszedł jej szukać, by przekazać dobrą nowinę.

Byli już w drodze do Oban, a Jenna wciąż nie mogła uwierzyć, że po tylu długich latach jej marzenie o rodzi­nie się spełniło. Jeszcze tylko dwie godziny i nareszcie zobaczy własnego ojca. Ciekawe, jak wygląda? Jakim jest człowiekiem? Ian zapewniał ją, że ojciec tak samo nie może się doczekać spotkania, mimo to Jenna odczuwała niepokój.

Kiedy przyjechali do Oban, była tak zdenerwowana, że prawie nic nie mogła zjeść, Ian spojrzał na jej talerz i zmarszczył brwi. Nie zrobiło to jednak na niej większego wrażenia, bo była przyzwyczajona do jego humorów. Poza tym wzruszało ją, że się o nią martwi.

Kiedy weszli do pubu, pozostałe dwie pary już tam były. Popatrzyła na siostry, a jej oczy wypełniły się łzami. Podeszła, żeby je uściskać. Kątem oka dostrzegła, że Ian stoi razem z jej szwagrami, którzy mu coś tłumaczą.

- Przyzwyczaisz się do tego - powiedział Nick, przy­glądając się trzem siostrom. - Ja już się nauczyłem i nig­dzie się nie ruszam bez dodatkowych chusteczek.

- Muszę przyznać, że nigdy nie widziałem jej tak poru­szonej. Na ogół doskonale panuje nad swoimi uczuciami - dziwił się Ian.

- Tak samo jak Fiona - dodał Greg.

- Nie uwierzę, że Kelly jako jedyna ma oczy na mo­krym miejscu - zauważył Nick.

- Na pewno nie - przyznał Greg. - Bardzo przeżywają to spotkanie i dziwiłoby mnie, gdyby tego nie okazały.

- Jenna ciągle jeszcze nie zapomniała o spotkaniu z Morwenną i wiem, że się denerwuje.

- Nie powinna się tym martwić - powiedział Greg i odwrócił się w stronę kobiet. - Wątpię, czy sir Douglas zdołał dziś w nocy choć na chwilę zmrużyć oczy. Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział mi, że kilka miesięcy po tym, gdy brat próbował go zabić, odnalazł grób Moiry w Craigmor. Na nagrobku wyryto tylko jej imię. Umarła wtedy, gdy on leżał w szpitalu, walcząc o życie. W końcu ożenił się ponownie, a z drugą żoną ma dwóch synów. Odnalazły więc nie tylko siebie nawzajem, ale także przy­rodnich braci. - Greg uśmiechnął się. - Sir Gordon mówił, że obaj są w szkole w Edynburgu. Brat sir Grodona napra­wdę chciał go zabić. Przeżył tylko dzięki temu, że zanim zdążył się wykrwawić, znalazł go ojciec. Dopilnował rów­nież, by jego młodszy syn poniósł należytą karę za to, co zrobił.

- Okropna historia - mruknął Ian.

- Nie miał jak się dowiedzieć, czy Moira umarła, za­nim was urodziła, czy później. MacDonaldowie mogli słyszeć o kimś szukającym urodzonych w okolicy trojacz­ków, ale prawdopodobnie pomyśleli, że to okrutny stryj tropi dzieci, żeby je zabić. Z czasem nie pozostało mu nic innego, jak uznać, że dzieci zmarły razem z matką.

- Biedny człowiek - powiedział cicho Nick. - Nic dziwnego, że nie może się doczekać, aby je wreszcie zoba­czyć. Jestem przekonany, że odnalezienie córek po tylu latach musi mu się wydawać cudem.

Do pubu wszedł szofer, spojrzał na trzy kobiety i bez wahania podszedł do stolika, przy którym siedziały.

- Mam państwa zawieźć do sir Douglasa - powiedział. - To naprawdę wielki dzień dla klanu Gordonów. Jeżeli jesteście gotowi, to ruszajmy w drogę.

Wsiedli do czekającego na nich przed pubem luksuso­wego kabrioletu limuzyny. W czasie drogi byli tak pochło­nięci podziwianiem przepięknych widoków, że nikt się nie odzywał. Jadąc krętą drogą, widzieli morze i położoną niedaleko brzegu wyspę.

Jenna dostrzegła na wyspie potężną kamienną budowlę, która wydawała się równie stara jak zamek Iana. Po chwili szofer skręcił na kamienny most łączący wyspę z lądem i wtedy zrozumiała, że to tutaj właśnie mieszka jej ojciec. Jak dziwnie potrafi ułożyć się życie, pomyślała, przypomi­nając sobie lata spędzone w sierocińcu.

Samochód wjechał na podjazd i zatrzymał się przed ogromnymi drzwiami wejściowymi, Ian pomógł Jennie wysiąść i objął ją ramieniem, dając znak, że w tej niezwy­kłej chwili jest razem z nią Fiona i Kelly rozglądały się z zachwytem, a po chwili trzy siostry wymieniły spojrze­nia pełne oczekiwania.

Służący zaprosił ich do środka. Hol, w którym się znaleźli, zdobiła bogata kolekcja zabytkowej broni, a nie­mal całą ścianę na wprost wejścia zajmował niezwykłych rozmiarów kominek.

Wspaniałość tego miejsca wytrąciła Jennę z równowagi. Zanim jednak zdołała zapanować nad uczuciami, otwo­rzyły się drzwi i stanął w nich wysoki, siwowłosy mężczy­zna o sylwetce wojskowego - sir Douglas Gordon.

- Wejdźcie, proszę - powiedział cicho i wprowadził przybyłych do rozległego salonu. Potem sir Douglas przyj­rzał się po kolei wszystkim kobietom. Najwyraźniej ich widok nim wstrząsnął. Lekko drżącym głosem poprosił, by usiedli. Trzy pary zajęły miejsca w fotelach i patrzyły na gospodarza. Jenna miała pustkę w głowie.

Pierwszy odezwał się Greg, wyjaśniając, że to on za­aranżował spotkanie, a potem przedstawił wszystkich po kolei. Sir Douglas uprzejmie przywitał się z mężczyznami, ale ciągle zerkał na trzy kobiety, które po kolei wyszeptały swoje imiona.

W końcu sir Douglas przemówił, nie kryjąc wzruszenia.

- Dziękuję, że przyjechaliście. Nie jestem w stanie wy­razić tego, co czuję, wiedząc, że jednak żyjecie. Gdybym kiedykolwiek zobaczył którąś z was, nie miałbym żadnych wątpliwości, że musi być córką Moiry. Podobieństwo jest niezwykłe. Wprost uderzające.

- Nie wiem, czy Greg wspominał, że tylko Fiona dora­stała w Szkocji? - zapytała Kelly.

- Nie wiedziałem o tym - odparł sir Douglas.

- Ja byłam adoptowana przez rodzinę z Nowego Jorku, a Jenna jako małe dziecko wyjechała ze swoimi przybra­nymi rodzicami do Australii. Żadna z nas nie wiedziała ani o adopcji, ani o tym, że przyszłyśmy na świat jako trojacz­ki. Dowiedziałyśmy się o tym dopiero niedawno. Wtedy też powiedziano nam, że nasz ojciec umarł kilka dni przed śmiercią naszej matki.

- Prawnik, z którym rozmawiałem, ujawnił, że dziew­czynki zostały rozdzielone na wyraźne życzenie Moiry, która chciała je w ten sposób zabezpieczyć przed zemstą stryja - dodał Greg.

Douglas kiwnął głową.

- Nie umiem wyrazić, jak bardzo mi żal, że nie pozna­łyście waszej matki. Byłaby taka szczęśliwa, mogąc was teraz zobaczyć - powiedział.

- Matka była przekonana, że umarłeś, a bez ciebie nie chciała żyć. Doktor MacDonald mówił o tym prawnikowi - wyjawiła Kelly.

- Uwierzcie mi, że rozumiem, co czuła. - Douglas otarł łzy. - Szkoda, że moi synowie nie mogą was poznać. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości dojdzie do tego spotkania.

- Czy ich matka jest tutaj? - zapytała Fiona.

- Moja żona stwierdziła, że nie może już dłużej konku­rować z duchem, i rozwiodła się ze mną przed kilku laty.

- Douglas uśmiechnął się ironicznie.

- Musiałeś bardzo kochać naszą matkę. - Jenna była wyraźnie poruszona tym, jak silne były uczucia Douglasa.

- To prawda, bardzo ją kochałem. Kiedy dowie­działem się, że Moira nie żyje, jej strata wydawała mi się nie do zniesienia. Nieraz żałowałem, że ja też nie umar­łem.

- Teraz masz naszą trójkę, tato. Cieszę się, że cię odna­lazłyśmy - powiedziała Jenna, podchodząc do Douglasa.

Fiona i Kelly również zbliżały się do ojca Nagle znikło skrępowanie i siostry zaczęły mówić jednocześnie, Ian spojrzał na Grega i na Nicka i wskazał wzrokiem drzwi. Wszyscy trzej po cichu wyszli z pokoju.

- Biedak, utonie w powodzi ich łez - orzekł Nick, a Greg się roześmiał.

Kiedy siostry zostały same z ojcem, poprosiły, by opo­wiedział im o ich matce. Chciały wiedzieć, jak długo ro­dzice się znali, jak się spotkali i zakochali w sobie. Po raz pierwszy, odkąd go zobaczyły, sir Douglas się uśmiechnął i Jenna od razu zrozumiała, dlaczego jej matka się w nim zakochała. Od tamtej pory minęło dwadzieścia kilka lat, a ich ojciec nadal był atrakcyjny i bardzo męski.

- Kiedy się poznaliśmy, byłem pilotem RAF - u. Po raz pierwszy ją spotkałem na przepustce w Londynie. Przed­stawił nas sobie mój przyjaciel, który chodził z przyjaciół­ką waszej matki. Zakochałem się od razu, ale ponieważ z jej zachowania nie mogłem nic wywnioskować, następnego dnia zacząłem męczyć przyjaciela, żeby wypytać swoją dziewczynę, co Moira o mnie myśli. Wspominaliśmy to kiedyś z waszą matką. Przyznała się wtedy, że od pierwszej chwili zrobiłem na niej ogromne wrażenie. Kiedy byliśmy razem, często się śmialiśmy. Potem musiałem wrócić do bazy, ale dzwoniliśmy do siebie i pisaliśmy listy. Wreszcie moja służba dobiegła końca i wtedy popro­siłem, by za mnie wyszła. I wiecie co? - Douglas przyglą­dał się im po kolei. - Odmówiła.

- Odmówiła! - wykrzyknęły jednocześnie wszystkie trzy. - Ale dlaczego?

- Uważała, że jako dziedzic klanu Gordonów nie mogę poślubić zwykłej sekretarki. Nalegałem jednak, aby ze mną pojechała i poznała rodzinę Zgodziła się, a kiedy moi krewni ją poznali, pokochali ją tak samo jak ja. Moira od razu zaszła w ciążę, a gdy dowiedzieliśmy się, że urodzi trojaczki, cała rodzina była bardzo szczęśliwa. Później okazało się jednak, że był jeden wyjątek. Brat był niezado­wolony z mojego powrotu do domu i z tego, że większość majątku przypadnie nie jemu, lecz mnie. Tamtej nocy pokłóciliśmy się. Brat był pijany i przyznał, że miał na­dzieję, iż zginę w jakimś wypadku samolotowym. Nie po­dobało mu się moje małżeństwo z Moirą, bo jego udaniem nie była wystarczająco dobrze urodzona. Wykrzyczał wte­dy całą nienawiść, jaką zawsze do mnie czuł. Nagle rzucił się na mnie z pogrzebaczem. Zaskoczył mnie. Byłem przy­zwyczajony do jego krzyków i nie zwracałem na nie uwa­gi. Nie przypuszczałem, że jest zdolny przejść od słów do czynów. Ojciec powiedział mi, że Moira musiała być mi­mowolnym świadkiem kłótni, bo wsiadła w samochód i odjechała. Silnie krwawiłem, więc ojciec wezwał karet­kę. Wezwał też posterunkowego i kazał aresztować moje­go brata, wyraźnie zaskoczonego zachowaniem ojca Tam­tej nocy była okropna pogoda. Policja zaczęła szukać Moiry, ale znaleźli tylko porzucony samochód. Najprawdopo­dobniej ktoś zabrał ją z drogi i podwiózł do jakiegoś hote­lu. Wkrótce potem musiała zacząć rodzić, bo zmarła nieca­ły tydzień później.

Słuchając ojca, trzy siostry z całej siły starały się po­wstrzymać łzy.

- Wiem, że musi ci być trudno o tym mówić. Dziękuję jednak, że opowiedziałeś nam o tamtej nocy - Szepnęła Jenna. - Moira nie wyjawiła swego nazwiska, więc nikt nie wiedział, kim była.

- Mój przybrany ojciec odbierał poród. Był też przy niej, gdy chorowała. Miała wysoką gorączkę i, majacząc, pewnie wołała cię po imieniu. Ojciec musiał to usłyszeć i później powtórzył swojemu prawnikowi. Gdyby nie to, nie wiedziałybyśmy o tobie zupełnie nic - powiedziała Kelly.

Zapadło milczenie. Wszyscy pogrążyli się w zadumie. W końcu Douglas przerwał ciszę.

- Nie możemy zmienić przeszłości, więc cieszmy się chwilą obecną. Wierzę, że wasza matka patrzy na nas z góry i widzi, że jesteśmy razem. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ona stoi za tym, co się wydarzyło.

- Po wielu latach przypadkiem znalazłam dokumenty adopcyjne - powiedziała Kelly.

- A Greg, szukając twoich prawdziwych rodziców, znalazł mnie - dodała Fiona. - Tamtej nocy, gdy do mnie trafił, mówił, że czuł, jakby coś go do mnie prowadziło. Miał jednak wysoką gorączkę, uznałam więc, że majaczy.

- I ja poczułam nagle, że muszę przyjechać do Wielkiej Brytanii - dodała Jenna. - Tyle że wtedy jeszcze myślałam o poszukiwaniu swoich krewnych w Kornwalii. Kiedy tam pojechałam, okazało się, że trop prowadzi do Szkocji. A w Szkocji przypadkiem spotkałam kobietę, która wzięła mnie za Fionę. Teraz, kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że Moira mogła maczać w tym palce.

- Mam nadzieję, że zostaniecie na noc. Chciałbym usłyszeć, jak poznałyście swoich uroczych mężów - po­wiedział Douglas, wstając.

- Ian i ja nie jesteśmy jeszcze po ślubie - wyjaśniła Jenna. - Jesteśmy zaręczeni. A jeśli chodzi o waha­nia Moiry przed poślubieniem bogatego ziemianina, to do­skonale ją rozumiem. Sama jestem sekretarką, a Ian jest dziedzicem MacGowanów. Kiedy zaczynałam u niego pracować, nie przypuszczałam, że pewnego dnia go po­ślubię.

- Tak więc historia zatoczyła koło. Myślę, że nadeszła pora, bym lepiej poznał swoich zięciów. - Dougals pod­szedł do drzwi i otworzył je.

- Rozmawiałem z Jenną i dowiedziałem się, że planu­jecie ślub - zagadnął Iana podczas kolacji. - Nie było mnie na ślubie Fiony i Kelly, ale mam nadzieję, że pozwo­lisz, aby ceremonia waszych zaślubin i wesele odbyły się tutaj.

- Zgodzę się na wszystko, czego chce Jenna - odparł bez wahania Ian.

- Już po nim - orzekł Nick. - Słyszałeś? Widać, że nie ma żadnych szans.

- Uważaj, Nick - ostrzegł go Greg. - Lepiej popatrz na minę swojej żony.

- Tak, kochanie? - Głos Nicka stał się nagle tak potul­ny, że wszyscy się roześmiali.

Jenna uśmiechała się i żartowała razem z innymi. Pa­trząc na nią, Ian pomyślał, że nigdy dotąd nie widział jej tak szczęśliwej. Wyglądała na zakochaną i miał nadzieję, że naprawdę jest. Całe życie marzyła o rodzinie, mając nadzieję, że ją odnajdzie, i niespodziewanie marzenia stały się rzeczywistością.

Ian był jedynakiem i nigdy dotąd nie zastanawiał się, jak ważna jest w życiu rodzina. Przyglądając się zebranym przy stole, pomyślał, że być może nie mając rodzeństwa wiele stracił. Coś mu jednak mówiło, że jego nowe szwagierki i szwagrowie mu to wynagrodzą.

Zadowolony, że Jenna jest tuż obok, wziął ją za rękę.

ROZDZIAŁ 18

Och, Jenna, w tej sukni wyglądasz jak Moira - szepnęła Fiona.

- Nic dziwnego - stwierdziła Kelly. - Przecież ma na sobie suknię Moiry, a ten portret mamy ojciec kazał nama­lować na podstawie zdjęcia ślubnego.

Wszystkie trzy znajdowały się w jednej z licznych sy­pialni w domu sir Douglasa. Jenna stała przed dużym, trój skrzydłowym lustrem. Nagłowię miała naszywany pe­rełkami czepek, zakrywający rudoblond włosy, i ślubną suknię Moiry, z naszywanej drobniutkimi perełkami ko­ronki, nałożonej na atłasowy spód. Z wiekiem koronka nabrała pięknego koloru kości słoniowej. Jenna wpatrywa­ła się w swoje odbicie i miała wrażenie, że patrzy na kogoś innego.

Kiedy przymierzyła suknię, zaskoczona stwierdziła, że pasuje, jakby ją specjalnie dla niej uszyto.

- Czuję się jak królewna z bajki - szepnęła. - Cieszę się, że tata ją zachował.

- Pomyślałyście kiedyś, że gdybyśmy wychowywały się razem w tym domu, to ani ja, ani Kelly nie poznałybyśmy swoich przybranych rodziców? - zapytała ze smut­kiem Fiona. - Tak mi żal, że ty dorastałaś w samotności. - Popatrzyła na Jennę.

- Już dawno nauczyłam się nie rozpaczać nad tym, czego i tak nie mogę zmienić. Jestem wdzięczna losowi, że stoję tu w pięknej sukni ślubnej mojej matki, mając przy sobie siostry i czekającego na mnie ukochanego męż­czyznę. Teraźniejszość jest tak cudowna, że nie warto spoglądać wstecz.

- Dziwię się, że wybrałaś mnie na druhnę. Jestem taka gruba, że zupełnie cię zasłonię - powiedziała Kelly.

- Niedługo będę równie gruba, ale Jenna jest naszą siostrą i musimy być jej druhnami - upomniała ją Fiona.

- Wybaczcie mi, po prostu od rana jestem w złym hu­morze. - Kelly westchnęła.

- Dobrze się czujesz? - Jenna i Fiona od razu się zaniepokoiły.

- Jasne. Nic się nie dzieje. Po prostu nie pamiętam już kiedy udało mi się spać dłużej niż pół godziny bez prze­rwy. Zapomniałam też, jak wyglądają moje palce u stóp i muszę wierzyć innym na słowo, kiedy mówią, że ciągle jeszcze je mam - skarżyła się Kelly.

- Jak ci się podobają rodzice Iana? - Fiona zapytała Jennę, próbując zmienić temat.

- Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie, jak serdecznie i przyjacielsko mnie potraktowali. Szczególnie jego matka wydaje się taka przejęta, że Ian się w końcu żeni. Powie­działa mi, że już straciła nadzieję na wnuki.

- A co Ian o tym myśli? - zapytała Kelly.

- Oboje chcemy mieć dzieci, Ian powiedział, że pragnie tylko mojego szczęścia i że to ode mnie zależy, kiedy powiększymy rodzinę.

- To się nazywa okręcić sobie mężczyznę wokół małe­go palca - stwierdziła Kelly.

- Przypuszczam, że po ślubie Ian znowu stanie się gderliwym mrukiem, którym był, kiedy zaczęłam u niego pracować.

- Najwyraźniej nie możesz się już tego doczekać.

- Hm. Wiem, co robić, żeby mu poprawić humor. - Jenna zrobiła skromną minkę i wszystkie trzy się roze­śmiały.

Wtem ktoś zapukał do drzwi.

- Ojciec mnie po was przysyła. Już czas - oznajmił piętnastoletni Kevin, jeden z ich przyrodnich braci. - To nieprawdopodobne. Wyglądasz tak jak kobieta na portre­cie w salonie. - Chłopiec nie odrywał oczu od Jenny. - To trochę straszne. Na pewno nie jesteś duchem?

- Z całą pewnością nie. Możesz mnie dotknąć i sam się przekonać - odparła Jenna, a chłopiec zaczerwienił się i wybiegł z pokoju.

Ojciec czekał na Jennę pod zamkniętymi drzwiami sa­lonu, który z okazji ślubu pełnił dzisiaj funkcję kaplicy. Odświętnie ubrany w kratę Gordonów, prezentował się wspaniale, jak wielki szkocki pan.

- Wyglądasz zupełnie jak twoja matka. - W błękitnych oczach sir Douglasa zalśniły łzy.

- To największy komplement. Jestem zaszczycona, że mogłam włożyć jej suknię i dziękuję, że mi na to pozwoliłeś.

Sir Douglas kiwnął ręką na młodszego syna, żeby otwo­rzył drzwi. Rozległy się dźwięki marsza weselnego.

- Znam cię zaledwie od kilku tygodni, a już cię oddaję innemu - poskarżył się sir Douglas, całując Jennę w po­liczek.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Będę tu zaglądać tak często, że jeszcze będziesz miał mnie dosyć - odparła Jenna.

- Kochanie, nigdy nie będę miał ciebie dosyć - zapew­nił ojciec.

Ian był zdenerwowany. Nienawidził zgromadzeń, pra­wie tak samo jak nienawidził nosić krawata. Szczególnie zaś nie znosił okazji, przy których to on sam stawał się obiektem zainteresowania. Za to stojący obok niego Chris wydawał się zupełnie spokojny, Ian nie denerwował się tym, że bierze ślub. Liczył dni i nie mógł się już doczekać, kiedy to nastąpi. Wolałby jednak, żeby to była mała pry­watna ceremonia. Bez tych wszystkich tłoczących się w salonie ludzi, którzy zdawali się tylko czekać, żeby zobaczyć, jak robi z siebie głupca.

Takie w każdym razie było jego wrażenie.

Ojciec Iana puścił do niego oko, a matka uśmiechnęła się przez łzy. Ian popatrzył na szwagrów siedzących w ostatnim rzędzie krzeseł. Wyraźnie się z niego nabijali. Tak jakby czekał go udział w rytualnej inicjacji, którą oni mieli już za sobą Drzwi otworzyły się i Ian zobaczył sunącą w jego kie­runku Fionę. Uśmiechała się promiennie, a mistrzostwo krawca, który szył jej suknię, całkiem ukryło zaokrąglony brzuch.

- Nie mam szczęścia - szepnął Chris. - Były aż trzy, a ty złapałeś ostatnią wolną. Na tym świecie nie ma spra­wiedliwości.

Ian nie zwracał uwagi na przyjaciela. Nie obchodziło go, co mówią inni. Liczyło się jedynie to, żeby Jenna w końcu została jego żoną.

Kiedy w drzwiach pojawiła się Kelly, Ian powstrzymał uśmiech. Wszystkie siostry były drobne, a Kelly w tej chwili wyglądała jak holownik i nie było fasonu sukni, który mógłby to ukryć. Uśmiechnął się i puścił do niej oko, a ona odpowiedziała uśmiechem, któremu nie można się było oprzeć.

A potem w drzwiach pojawiła się Jenna i Ian zapomniał o całym świecie. Widział portret Moiry i wiedział, że Jen­na będzie miała na sobie tę samą suknię, ale dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo jego przyszła żona jest podobna do swojej matki. Wyglądała wyjątkowo pięknie i nie mógł się już doczekać, kiedy do niego podejdzie.

Nie pamiętał ceremonii. Nie pamiętał, co jej przyrzekał ani co ona przyrzekała jemu. Ważne było tylko to, że kobieta, którą kochał nad życie, wreszcie została jego żoną.

- Masz jakieś plany na miesiąc miodowy? - zapytał Nick Iana w trakcie weselnego przyjęcia.

- Miło słyszeć, że twoim zdaniem mam w tej kwestii coś do powiedzenia - odparł Ian.

- Popytaliśmy trochę, a ponieważ nikt nie wiedział, co zaplanowaliście, postanowiliśmy dać wam to. - Nick wrę­czył łanowi wypchaną kopertę.

Zaskoczony Ian wyjął z koperty kolorowy folder i przy­glądał się mu z niedowierzaniem.

- Tahiti? - zapytał, patrząc na Nicka.

- Spędzaliśmy tam miesiąc miodowy z Kelly. Myślę, że wam również się spodoba. Lot jest długi, ale zarezerwo­wałem wam miejsca w pierwszej klasie. To jest hotel. - Nick wyjął broszurę z ręki Iana i popukał palcem w zdję­cie porozrzucanych wśród zieleni bungalowów. - Jeśli bę­dziecie chcieli byś sami, możecie przez cały dzień nikogo nie oglądać. Jedźcie, dobrze się bawcie i wracajcie pięknie opaleni.

- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Nie powinniście tyle wydawać.

- No, no. W tej rodzinie nie mówimy o pieniądzach. Cieszę się, że mogę to dla was zrobić. Oboje zasługujecie na najlepsze, a ja...

- Przepraszam, że ci przerywam, ale Kelly prosi, byś do niej przyszedł - wtrącił Greg.

- Co się dzieje? - zaniepokoił się Nick.

- Nic, czym mógłbyś się martwić - odparł swobodnie Greg. - Wygląda na to, że zaczęła rodzić. Ma bardzo silne skurcze.

- Gdzie ona jest?! - Nick obrócił się, szukając wzro­kiem żony, a w jego głosie zabrzmiały nuty paniki.

- Stała obok ojca, kiedy chwycił ją tak silny skurcz, że omal nie upadła. Douglas zaprowadził ją do waszej sypial­ni i zadzwonił po lekarza.

Nick bez słowa wybiegł z pokoju.

- Nie za szybko na tak silne skurcze? - zapytał Ian, przyglądając się, jak Greg spokojnie sączy drinka i rozglą­da się po sali.

- Nick jest zawsze taki chłodny i opanowany. Chciałem go trochę nastraszyć - przyznał Greg. - Z przyjemno­ścią popatrzyłem, jak wygląda spanikowany Dominie Chakaris. Zresztą zaraz mu powiedzą, że to dopiero począ­tek. - Greg rozejrzał się po sali pełnej gości. - Czeka nas długa noc, a goście weselni, którzy zostaną trochę dłużej, będą mieli okazję powitać narodziny najmłodszego człon­ka klanu Gordonów.

łanowi nie spodobała się nonszalancja, z jaką Greg po­traktował Nicka.

- Przypomnij mi, żebym ci nie wierzył, kiedy znowu coś się będzie działo - powiedział.

- Daj spokój. - Greg spoważniał. - Obaj z Nickiem chętnie służymy ci pomocą. Nasze żony stanowią damskie wydanie trzech muszkieterów, więc żeby przeżyć, musimy się trzymać razem.

Kelly urodziła córkę, Karyn Nicole. Dziewczynka przyszła na świat na tyle wcześnie, że jej ciocia i wujek powitali ją w rodzinie i spokojnie zdążyli na wieczorny samolot. Matka i córka czuły się dobrze, ale Ian trochę obawiał się o Nicka, bo kiedy wyjeżdżali z Jenną na lotni­sko, świeżo upieczony ojciec z trudem trzymał się na no­gach. Zupełnie jak gdyby to on rodził.

Ian nie mógł odpędzić myśli, jak dałby sobie radę, będąc na miejscu Nicka. Na pewno nie tak dobrze jak on.

Jenna i Ian przebrali się w stroje odpowiedniejsze do podróży i żegnani przez gości, którzy jeszcze zostali na przyjęciu, odjechali na lotnisko.

- Nie wiem, czy to do ciebie dotarło, ale naszą noc poślubną spędzimy w samolocie - narzekał półżartem Ian.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś się zbytnio nie nudził - zapewniła Jenna.

Ian pochylił się i mocno ją pocałował.

- Liczę na to - powiedział i skupił się na prowadzeniu samochodu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 03 Dar losu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Mężczyzna z portretu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr Przeznaczenie puka do drzwi
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 02 Mężczyzna z portretu
Broadrick Annette Tajemnica trzech sióstr 01 Przeznaczenie puka do drzwi
Tajemnica trzech sióstr Przeznaczenie puka do drzwi
253 Broadrick Annette Siostry O Brien 01 Papierowe małżeństwo
1 Siostry O Brien Broadrick Annette Papierowe małżeństwo [253 Harlequin Desire]
Broadrick Annette Nie proszę o miłość
Broadrick Annette Zaproszenie na ślub
Broadrick Annette Papierowe małżeństwo
Broadrick Annette Przezyj to inaczej Spotkanie w tropikach
Broadrick Annette Zaloty po teksasku 02(1)
Broadrick Annette Nigdy nie trac nadziei
080 Broadrick Annette Dwoje w blasku świec
138 Broadrick Annette Zeke
Broadrick Annette Zaproszenie na ślub(2)
Rustand Roxanne Tajemnica mojej siostry