Depresja niszczy mózg. Dopóki nie uda się naprawić uszkodzeń, choroba nie minie. Tak wynika z najnowszych badań naukowców. Wiemy też, jak leki antydepresyjne mogą odbudowywać mózg.
Kiedy prof. Poul Videbech z duńskiego Aarhus University zaczął badać mózgi osób chorych na depresję, początkowo otwierał szeroko oczy ze zdumienia. Choć od wielu lat zajmował się leczeniem tej choroby, nie przypuszczał, że może ona poczynić aż takie spustoszenia. Niektóre rejony mózgu były wyraźnie skurczone, jakby obumierały - u chorych były mniejsze aż o 10 proc. w porównaniu ze zdrowymi ludźmi. Jednak u osób, które zażywały leki przeciwdepresyjne, zmiany te były mniejsze niż u tych, które się nie leczyły - stwierdził prof. Videbach.
Do niedawna sądzono, że istota oddziaływania leków przeciwdepresyjnych, zwłaszcza tych nowej generacji, zwanych selektywnymi inhibitorami wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI), polega na podniesieniu poziomu serotoniny w mózgu. Hormon ten ma wprawiać nas w dobry nastrój i tym samym leczyć depresję. Jak wynika z badań, kluczowy mechanizm działania tych leków może być jednak inny - trwałe wyleczenie depresji następuje nie dzięki poprawie humoru chorego, ale dzięki odbudowaniu zniszczonych przez chorobę struktur mózgu.
Jak najwięcej komórek.
Mechanizm, który pozwala antydepresantom odbudować uszkodzony mózg, odkryli przed kilkoma tygodniami naukowcy z Johns Hopkins University. Kiedy badali wpływ antydepresantów na mózg myszy, zauważyli, że leki mają duży wpływ na produkcję białka sFRP3. Ma ono ogromne znaczenie, bo jest genetycznym regulatorem tworzenia się nowych neuronów w mózgu zwierzęcia. Geny za pomocą tego białka dają mózgowym komórkom macierzystym sygnał do przekształcania się w dojrzałe neurony. Dzięki wpływowi antydepresantów produkcja nowych neuronów w mózgu przyspiesza.
Choć do niedawna nie było żadnych dowodów na to, że depresja uszkadza komórki nerwowe, psychiatrzy zajmujący się osobami chorymi od dawna to podejrzewali. Zauważyli bowiem, że chorzy na depresję często cierpią na różnego rodzaju zaburzenia poznawcze, mają kłopoty z pamięcią i logicznym myśleniem. Badania prowadzone przez prof. Poula Videbecha oraz uczonych z innych ośrodków pozwoliły na ustalenie, że u osoby z depresją kurczą się i obumierają komórki w hipokampie, zmienia się też wygląd ciała migdałowatego. - To rejony bardzo ważne nie tylko dla działania pamięci i uczenia się, lecz także dla naszych emocji - mówi prof. Joanna Rymaszewska z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Problem w tym, że komórki tych rejonów mózgu są niezwykle wrażliwe na działanie kortyzolu - hormonu stresu. - Kiedy jesteśmy poddani wpływowi długotrwałego stresu, jak to się dzieje na przykład w depresji, ciało zaczyna wydzielać duże ilości kortyzolu - tłumaczy prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN. - Kortyzol wpływa na zanikanie wypustek komórek nerwowych, przez co przestają one wytwarzać połączenia między sobą, kurczą się i zanikają.
Im więcej kortyzolu, tym bardziej zniszczony jest hipokamp, natomiast neurony ciała migdałowatego stają się bardziej rozgałęzione. A ta struktura odpowiada za agresję i negatywne emocje. Tymczasem im większe zniszczenia neuronów w hipokampie, tym większa podatność na stres. Dlatego aby depresja trwale się cofnęła, nie tylko trzeba przywrócić równowagę neuroprzekaźnikową w mózgu, ale przede wszystkim skłonić organ do produkcji nowych neuronów, które zastąpią zniszczone komórki.
Nowe leki na horyzoncie.
Możliwe więc, że najskuteczniejszymi lekami przeciwdepresyjnymi przyszłości będą te, które powodują zwiększanie się liczby komórek nerwowych w mózgu. Na horyzoncie jest już jedna, obiecująca substancja. To dobrze znana anestezjologom oraz fanom narkotycznych odlotów ketamina. Jej właściwości przeciwdepresyjne badali przez ostatnie dwa lata naukowcy z Yale School of Medicine, a wyniki opublikowali pod koniec zeszłego roku w „Science”. W badaniu klinicznym prowadzonym na ochotnikach uczeni dowiedli, że ketamina ma działanie przeciwdepresyjne i pobudza w mózgu zupełnie inny system neuroprzekaźnikowy niż dotychczasowe leki - oddziałuje na neuroprzekaźnik glutaminian, który stymuluje odnowę synaps - połączeń między neuronami, zniszczonych przez nadmiar kortyzolu w czasie depresji.
Co najważniejsze, ketamina działa bardzo szybko, czyli pozbawiona jest jednej z podstawowych wad antydepresantów - opóźnienia działania, w wyniku czego na zauważalne efekty pacjenci czekają nawet kilka tygodni. Niestety, substancja ta ma jeden poważny skutek uboczny - po 10 dniach zażywania powoduje łagodną psychozę i halucynacje, co wyklucza ją z długotrwałego stosowania. Lekarze jednak i tak są niezwykle podekscytowani tym odkryciem, bo jak twierdzi prof. George Aghajanian, jeden z autorów badania, pozwoli ono na opracowanie innych leków, podobnie stymulujących odnowę mózgu, ale niewywołujących takich skutków ubocznych.
A może prądem?
Nie tylko leki mają działanie regenerujące mózg. Badania prowadzone przez prof. Vetulaniego dowiodły, że podobnie działają również stosowane od niemal stu lat elektrowstrząsy. One również stymulują tworzenie nowych neuronów. Szybko przywracają też prawidłową pracę mózgu, czego dowiedli w zeszłym roku uczeni ze szkockiego University of Aberdeen. Badając skanerem mózg osoby poddanej elektro-wstrząsom, przekonali się, że po serii impulsów elektrycznych natychmiast zaczynał pracować jak u zdrowej osoby.
I w dodatku nie ma się czego bać. Choć większość ludzi wzdryga się na samą myśl o elektrowstrząsach, to bardzo bezpieczna i skuteczna terapia. - Stosowana jest dziś w znieczuleniu ogólnym i przy zastosowaniu prądu o bardzo starannie dobranym natężeniu - opowiada prof. Rymaszewska.
Elektrowstrząsy nie są pozbawione skutków ubocznych (np. czasowa utrata pamięci), ale można je zminimalizować, stosując terapie prądem celowane tylko w jeden fragment mózgu. - Badania za pomocą funkcjonalnego magnetycznego rezonansu jądrowego pokazały, że u człowieka chorego na depresję aktywność całego mózgu znacząco spada, z wyjątkiem jednego niewielkiego obszaru kory, zwanego CG25, który staje się bardzo aktywny - mówi prof. Vetulani.
Wyłączenie tego obszaru, który nazwano obrazowo ośrodkiem smutku, dawało szansę na cofnięcie się depresji. Do mózgu wprowadzono więc elektrodę, przez którą przesłano prąd tylko do ośrodka smutku. Terapia okazała się skuteczna - u pacjentów poddanych temu zabiegowi, nazywanemu głęboką stymulacją mózgu, depresja cofnęła się, a mózg zaczął pracować normalnie.
Wprowadzanie elektrod do mózgu to jednak terapia inwazyjna, której pacjenci się boją. Możliwe, że wkrótce rolę elektrod przejmie urządzenie zwane TMS (przezskroniowa stymulacja magnetyczna). Pozwala ono na oddziaływanie podobne do wprowadzenia elektrody do mózgu, ale nie wymaga operacji. Lekarz przysuwa urządzenie do głowy pacjenta, określając dokładnie miejsce, w które ma trafić impuls elektryczny. Początkowo skuteczność tej terapii wzbudzała kontrowersje, ale wciąż jest ona udoskonalana. Podobnie jak zastosowana po raz pierwszy w 2006 roku przezczaszkowa stymulacja prądem stałym. Badania przeprowadzone przez dr Alysson C. Rosen ze Stanford University wykazały, że ta raczkująca terapia już jest skuteczniejsza od antydepresantów.
Jeżeli dalsze testy to potwierdzą, być może raz na zawsze uwolni nas ona od konieczności zażywania leków na depresję. A samą chorobę zatrzyma, zanim zacznie niszczyć mózg.
Autor: Katarzyna Burda.
Artykuł ukazał się w Newsweek.pl