Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy (1768), Laurence Stern
Narratorem i bohaterem powieści jest pastor Yorick, sentymentalny, czarujący galant, który choć wyprawia się w podróż przez Francję i Włochy, dojeżdża zaledwie do Lionu. Treść powieści stanowią poruszające bohatera (nieraz do łez), przypadkowe spotkania. Jednak Yorick jest zdolny też do wesołości i ironicznego dystansu. Podróżuje w towarzystwie wiernego sługi Le Fleura, spotyka ludzi wszelkiej pozycji społecznej, szczególnie piękne kobiety: od eleganckich dam do pokojówek i sprzedawczyń. A swoją podróż relacjonuje niejakiej Elizie, na co wskazują rozrzucone po tekście zwroty do adresatki.
Z drugiej strony narrator skupia się na opisie przeżyć wewnętrznych, dlatego Podróż sentymentalna jest też interpretowana jako powieść-droga, ku poszukiwaniu własnej duszy. Od niej też nazwę przyjął cały nurt sentymentalny - chociaż faktycznie istniał już przed opublikowaniem powieści. Utwór był niezwykle popularny w całej Europie, tłumaczony na wiele języków.
Utwór zaczyna się tak, jakby był kontynuacją jakiejś wcześniej powstałej opowieści:
— We Francji — powiedziałem — lepiej załatwiają te sprawy.
— Waszmość byłeś we Francji? — wykrzyknął skwapliwie mój rozmówca tonem tryumfu, a zarazem największej w świecie uprzejmości. — Dziwne! — rzekłem do siebie, roztrząsając w duchu to wydarzenie — żeby dwadzieścia jeden mil podróży statkiem, bo z Dover do Calais z wszelką pewnością nie ma ich więcej, dawało człowiekowi takie prawa.
Zatem bohater postanawia kolejny raz do Francji się udać. Jednocześnie informuje, że po dotarciu do Francji wszystko, co posiada, w razie śmierci przechodzi na własność francuskiego króla - nie ma wątpliwości, że takie prawo nie podoba się Yorickowi, tu ujawnia się jego ironia, bo mimo wszystko: pije za zdrowie tegoż króla. (To nie brzmi dobrze w streszczeniu, ale tekst nie pozostawia wątpliwości).
Znamienne jest spotkanie Yoricka z Mnichem, który prosi o jałmużnę.
Była to jedna z tych głów, jakie nieraz malował Guido — łagodna, blada, bystra, wolna od wszelkich pospolitych myśli właściwych owym opasłym, zadowolonym nieukom, którzy patrzą na świat z góry. Ten patrzał przed siebie — ale tak, jak by spoglądał na coś znajdującego się poza tym światem. Jak ktoś należący do jego zakonu dochrapał się takiej głowy — wie jeden tylko Pan Bóg, który osadził ją na mniszych ramionach, ale przystałaby ona braminowi i gdybym ją napotkał wśród równin Indostanu, wzbudziłaby we mnie bogobojną cześć.
Resztę jego osoby można oddać paroma pociągnięciami; narysowanie jej powierzyć by można byle komu, nie była bowiem ani wytworna, ani wulgarna, ale taka, jaką ją czynił charakter i wyraz jej właściciela: cienka, chuda, wzrostu nieco powyżej przeciętnego, gdyby pewne pochylenie ciała naprzód nie pozbawiało jej tego wyróżnienia — lecz pochylenie to było postawą prośby, i gdy tak teraz mnich ów stoi przede mną w wyobraźni, zdaje mi się, że raczej zyskiwał na niej, niż tracił.
Posunąwszy się naprzód trzy kroki, przystanął; a gdy ja z kolei podszedłem tuż do niego, położył lewą rękę na piersi (w prawej trzymał bowiem swój cienki, biały kij wędrowny) i przedstawił się wygłaszając zwykłą historyjkę o potrzebach klasztoru i ubóstwie swego zakonu. A uczynił to z taką prostotą i wdziękiem, i tyle pokornego błagania było w jego spojrzeniu i całej postaci, że chyba mnie coś zuroczyło, skoro mnie to nie wzruszyło do żywego...
Prawdziwszy jednak powód był ten, że postanowiłem był z góry nie dać mu ani jednego su.
W ten sposób narrator będzie analizował każdą napotkaną postać. Jak postanowił, tak zrobił - nie dał jałmużny, a odmówił w sposób tak nonszalancki, że czytelnikowi nie mogło się to spodobać. W zasadzie oskarżył zakon o kradzież dóbr, które należą się sierotom, starcom i niedołężnym. Sam przyznał, że po rozmowie (a w zasadzie monologu), miał wyrzuty sumienia.
Narrator analizuje też powody, dla których ludzie opuszczają rodzinny dom i ojczyznę. Wymienia trzy: niemoc ciała, tępotę umysłu lub nieuchronną konieczność. Dwa pierwsze powody dotyczą tych, którzy podróżują powodowani jedynie pychą lub ciekawością, trzeci to zmuszeni przez siły wyższe (religia, rodzice) męczennicy, pielgrzymi. Później dodaje jeszcze podróżnych przestępców i uciekinierów, a na samym końcu wspomina o podróżnych sentymentalnych - i siebie zalicza do tej grupy. Są to osoby, które wyruszają w drogę z konieczności i z besoin de voyager (potrzeby podróży) jak wszystkie wymienione powyżej typy (znów ironia). Wprawdzie wolałby bohater widzieć siebie jako typ zupełnie odrębny, ale wówczas - jak twierdzi - byłby jak podróżny próżny. Radzi czytelnikowi, by ten spróbował siebie ulokować w tej teorii podróżnych, gdyż jest to krok ku samopoznaniu.
Następnie Yorick zaobserwował, że na podwórze oberży, w której się zatrzymał (był właśnie w trakcie kupowania kolaski od właściciela zajazdu, pana Dessein), przybyła jakaś dama z poznanym wcześniej mnichem. Dama bohaterowi spodobała się, mnich mniej, dlatego musiał poczekać na odpowiedni moment, by nawiązać z nią rozmowę. Obawiał się, że zakonnik mógł opowiedzieć pani o niefortunnym zajściu, ale jak stwierdził - ona była dobrze wychowana i nie dawała po sobie poznać, że coś wie.
Yorick i dama szybko znaleźli się w sytuacji dość intymnej. On stwierdził, że ona może nie jest nieskazitelną pięknością, ale ma ślad wdowieństwa na twarzy, takiego, co zapomniało już o pierwszym bólu. Postanowił czegoś więcej dowiedzieć się o nieznajomej, jednak rozmowę przerwał im mnich. Yorick poczęstował go tabakierą, a następnie (w ramach przeprosin) podarował mu swą tabakierkę. Mnich (ojciec Lorenzo) stwierdził, że Yorick niczym go nie uraził, więc wywiązała się między nimi sprzeczka na ten temat. Do tej wesołej dyskusji dołączyła piękna pani, która stwierdziła, że nasz bohater z pewnością nie mógłby być nieuprzejmy (znała go może pół godziny) - ja Was przepraszam, że tak to opisuję, ale w tej książce to właśnie nazywa się: akcja Ostatecznie panowie wymienili się tabakierkami. Dalej dowiadujemy się, że ojciec Lorenzo już nie żyje, a bohater dowiedział się o tym, kiedy ostatnio przejeżdżał przez Calais.
Yorick postanowił zaproponować damie, aby zechciała z nim udać się do Amiens - był to cel jej podróży, a miasto znajdowało się po drodze do Paryża, gdzie kierował się bohater. W tym miejscu następuje „alegoryzowany” dialog wewnętrzny:
— Zmusi cię to do wynajęcia trzeciego konia — rzekło Skąpstwo — co pozbawi twoją kieszeń dwudziestu liwrów. — Nie wiesz, kto ona — rzekła O s t r oż no ś ć — ani w jakie tarapaty afera ta może cię wplątać — szepnęło Tchórzostwo.
— Bądź pewien, Joriku! — rzekła Rozwaga — że powiedzą, iż pojechałeś z kochanką i przybyłeś w tym celu do Calais umówiony z góry.
—Nigdy potem — zawołała na głos Obłuda — nie będziesz już mógł pokazać się światu —ani dostąpić awansu w kościele — rzekła Małoduszność — ani objąć w nim żadnego stanowiska — dodała P yc h a — prócz posady mizernego prebendariusza.
Właśnie takie dialogi, przemyślenia, refleksje są istotne w tej powieści. Akcji za bardzo tam nie ma. On sobie konwersował ze sobą samym, a ona w tym czasie sobie poszła. Bohater znów zaczął analizować sytuację (jakieś 2 strony) i doszedł do tych samych wniosków, co wcześniej - że ona jest wdową, że jest urocza i że chce ją lepiej poznać. Dodatkowo uświadomił sobie, że nic nie wie o tej kobiecie, choć wcześniej dłuuuugo trzymał jej dłoń w swojej. Nie zna nawet jej imienia i nazwiska. Wtedy napatoczył się kapitan, któremu dama też się spodobała. Za pomocą sprytnych pytań dowiedział się, że pochodzi ona z Brukseli. Na co kapitan:
Miał zaszczyt — powiedział — brać udział w bombardowaniu tego miasta w czasie ostatniej wojny; było ono powr cela znakomicie położone i pełno w nim było szlachty, kiedy Francuzi wypędzali stronników cesarstwa (dama dygnęła lekko). Zdawszy jej tedy sprawę z owych wydarzeń i swojego w nich udziału — poprosił ją o zaszczyt poznania jej nazwiska, po czym złożył pożegnalny ukłon.”
Ta powieść naprawdę jest zabawna
Dama domyśliła się, że Yriock chciał ją uwieść i zaproponować wspólną podróż kolaską. Stwierdziła, że zamierzała przyjąć propozycję, ponieważ jedyne uczucie, jakie byłaby w stanie w nim wzbudzić, gdyby poznał historię jej życia, to litość. Jednak przyjechał jej brat, hrabia L. i to przydługie spotkanie bohaterów skończyło się.
Yriock ruszył do Montriul i tam stwierdził, że przydałby mu się służący, ponieważ w czasie drogi nie nad wszystkim mógł zapanować. Tam oberżysta polecił mu jednego chłopaka, który wprawdzie zamiast umiejętności miał dobre chęci, ale nasz podróżnik od początku go polubił. Tak go opisuje:
Była to najwierniejsza, najbardziej serdeczna, prosta dusza, jaka kiedykolwiek dreptała krok w krok za filozofem, i mimo że jego umiejętności walenia w bęben i robienia żołnierskich kamaszy — choć same w sobie znakomite — mnie przypadkowo nie na wiele się zdały, lecz każdej godziny znajdowałem rekompensatę w jego radosnym usposobieniu, które nadrabiało wszystkie braki [...] La Fleura nie dosięgało nic zgoła; czy chodziło bowiem o głód, czy łaknienie, chłód czy nagość, nie przespane noce czy jakiekolwiek inne przykre przypadki, które przytrafiały się La Fleurowi w czasie naszych wędrówek — na jego fizjonomii nie pojawiało się nic, co by o nich świadczyło. Był zawsze taki sam [...] pycha moja zawsze doznaje upokorzenia, gdy wspomnę, ile zawdzięczam filozoficznej twarzy tego biedaka, którą zawstydzała mnie i tym sposobem czyniła ze mnie lepszego człowieka.
Z kart powieści dowiadujemy się również, że Anglicy byli traktowani we Francji jak ludzie niesamowicie zamożni, dosłownie rozdający pieniądze. Dlatego tak chętnie szli do nich na służbę, dlatego też traktowani byli przez żebraków jak przysłowiowe „żyły złota”. Czytamy opis, w którym bohater rozdaje jałmużnę. Występuje niejako niby dawca życia i śmierci, przeznacza skromną sumę na wsparcie ubogich i wybiera między nimi tych, co najbardziej przypadną mu do gustu. Jednak gdy już wszystko rozdał, zobaczył biedaka nie upominającego się o pomoc. Tak wzruszył go ten widok, że udzielił mu wsparcia z dodatkowej puli pieniędzy. Gdy wszyscy obdarowani głośno wyrażali swą wdzięczność, ten tylko otarł łzy z oczu - Yriock stwierdził, iż to najlepsza zapłata.
Inna historia - tylko z pozoru zabawna - to opowieść o człowieku, którego Yriock spotkał podczas podróży, a któremu zdechł osioł. Historyjkę przytoczę, a twierdzę, że nie jest taka zabawna, ponieważ Stern sugeruje, aby zastanowić się, jaki los spotka teraz tego człowieka. Ponadto opowieść kończy się odautorskim komentarzem, krypto „morałem”, jakie często pojawiają się u Podróży sentymentalnej:
Mówił, iż przybył ostatnio z Hiszpanii, dokąd się był udał z najodleglejszych krańców Frankonii; ujechał taki kawał drogi do domu, a teraz padł mu osioł. Wszyscy okazali chęć dowiedzenia się, co mogło skłonić tak starego i biednego człeczynę do tak dalekiej podróży.
Podobało się Bogu — odparł — pobłogosławić go trzema synami, najbardziej udanymi chłopcami w całych Niemczech. Gdy jednak dwu starszych stracił w jednym tygodniu na ospę, a najmłodszy zapadł na tęż chorobę, zląkł się, że straci wszystkich, i ślubował, że jeśli niebiosa nie odbiorą mu także i ostatniego, pojedzie z wdzięczności z pielgrzymką do św. Jakuba w Hiszpanii. [...] Mówił, że Bóg przyjął te warunki i że wyruszył w drogę ze swej chaty z tym oto biednym stworzeniem, które było mu cierpliwym towarzyszem podróży, jadło z nim pospołu chleb przez całą drogę i zastępowało mu przyjaciela.
Wszyscy, którzy stali opodal, słuchali jego słów z przejęciem, a La Fleur dał mu trochę pieniędzy. Żałobnik powiedział, że ich nie chce. Mówił, że pewien jest, iż osioł go kochał — po czym opowiedział im długą historię o pewnym nieszczęśliwym przypadku, który rozdzielił ich ze sobą na trzy dni, podczas gdy przeprawiali się przez Pireneje. W czasie tej rozłąki osioł szukał go zupełnie tak samo jak on osła i żadne z nich nie jadło ani nie piło, póki się znów nie spotkali.
— Jedną przynajmniej masz pociechę, przyjacielu — powiedziałem — po stracie twego biednego bydlęcia; pewien jestem, że byłeś dla niego miłosiernym panem. — Niestety! — odrzekł osierocony — tak mi się zdawało, póki był żywy, ale teraz, kiedy nie żyje, myślę inaczej. Lękam się, że ciężar mojego ciała, połączony z ciężarem moich zmartwień, to było na jego siły za wiele; skróciło to dni jego i obawiam się, że ja za to jestem odpowiedzialny. — Wstydź się, świecie! — rzekłem do siebie. — Gdybyśmy kochali się wzajemnie tak, jak ten biedaczyna kochał swego osła — byłoby to już wiele.
W Amiens bohater znowu spotyka swoją panią. Najpierw przypadkowo widzą się w karecie, potem ona przesyła mu bilecik, w którym dyskretnie sugeruje chęć ponownego spotkania. Yorick początkowo pragnie pojechać za swoją damą choćby do Brukseli, ale przypomina sobie, że trzy miesiące temu ślubował dozgonną miłość i wierność Elizie i ostatecznie postanawia nie jechać i nie odpowiadać na list - przynajmniej tymczasowo. Jednak los okazał się przewrotny - La Fleur i służący hrabiego L... postanowili zawrzeć przyjaźń, naturalnie za pośrednictwem alkoholu. La Fleur zaczął grać jakieś tańce w kuchni domu, w którym przebywali hrabia L... i jego siostra i kiedy ta usłyszała hałasy, zaprosiła go do siebie. Aby ratować honor swego pana, La Fleur skłamał, że ma od niego list, ale zostawił go na stole. Szybko przybiegł do Yriocka, by ten napisał odpowiedź. Tak się stało, list był bardzo uprzejmy, ale do spotkania nie doszło.
Nasz bohater przybywa do Paryża. Postanawia jednak spotkać się z piękną panią. Potem błądzi po Paryżu, szuka teatru. Drogę wskazuje mu „piękna gryzetka”, sklepikarka. Yriock jest zauroczony jej urodą, jak również zbulwersowany faktem, że ma ona za męża człowieka brzydkiego, zupełnie do niej nie pasującego. Znów wchodzi w niewinny filtr, tym razem bawiąc się w lekarza - tzn. bada „pięknej gryzetce” puls. Z tego badania nic nadzwyczajnego nie wynika, sklepikarka wysyła z Yriockiem chłopca, by ten wskazał Anglikowi drogę.
Yrioc dociera do teatru. Tam jednak nie dowiadujemy się, co dzieje się w teraźniejszości, tylko bohater przywołuje swoje wspomnienie z Włoch, jak to próbował sześć razy przepuścić pewną damę w korytarzu opery, a ona sześć razy próbowała przepuścić jego. W rezultacie cały czas na siebie wpadali, np. „stukając się głowami”. Ta przygoda początkowo ich zakłopotała, ostatecznie rozbawiła i to do tego stopnia, że Yriock znalazł się u niej w domu. Dalszych szczegółów nie zdradził - jako gentelman - dodał tylko, że ta znajomość dała mu tyle przyjemności, jak żadna inna we Włoszech.
Daruję może opis tego, jak bohater podrywał pokojówkę, bo to ogólnie żenujące i raczej nic do wiedzy nie wnosi.
Zdecydowanie ważniejszy jest fakt, iż Yriock wyruszył w drogę bez paszportu, nie dbając o to, że na włosku wisiała wojna między Anglią a Francją W tych okolicznościach łatwo być posądzonym o szpiegostwo. Jednak Anglik bez oporów przyznaje się właścicielowi hotelu, że nie posiada paszportu, na co Francuz odpowiada, że na rozkaz króla niechybnie przybysz wyląduje w Bastylii. Podróżnik wcale się nie boi, pomimo iż już pytała o niego policja. Niedługo potem przychodzi refleksja i obawa - Bastylia to nie jest przyjemne miejsce. W tym samym momencie bohater zauważa szpaka, któremu bezskutecznie stara się przywrócić wolność. Wszystko to skłania go do refleksji:
— Strój się, w jakie chcesz, szaty, a przecież, niewolo! — rzekłem — przecież pozostajesz gorzkim napojem; a choć przez wszystkie wieki tysiącom wypadło ciebie zakosztować, nie straciłaś przez to nic ze swej goryczy. A ty, po trzykroć słodka i łaskawa bogini — zwróciłem się z kolei do Wolności — ty, której wszyscy publicznie i prywatnie cześć oddają, której smak. -wdzięczny jest i zawsze będzie, dopóki nie zmieni się sama Natura — żadne słowa nie zdołają paść plamą na twą śnieżną, szatę ani potęga chemii zmienić twe berło w żelazo. Gdy ty się doń uśmiechasz, pastuch pogryzający skórkę suchego chleba szczęśliwszy jest od swego monarchy, z którego dworu jesteś wygnana. Litościwy Boże! — zawołałem klękając na przedostatnim stopniu, który mi jeszcze pozostawał — udziel mi tylko zdrowia, wielki jego Dawco, i przydaj mi tę nadobną boginię za towarzyszkę — a deszcz twych mitr, jeśli się to zda dobre twej boskiej Opatrzności, niech sobie spływa na tych, których głowy bolą z tęsknoty za nimi.
Anglik zaczyna wyobrażać sobie nędze niewoli i stwierdza, że jednak czas najwyższy działać. Postanawia wybrać się do wersalu, by tam wyjaśnić swoją sytuację. Okazuje się jednak, że na spotkanie z ministrem musi poczekać, dlatego każe się zawieźć pobliskiej gospody, a przy okazji zwiedza Wersal. Tu spotyka byłego żołnierza, zasłużonego w walce dla króla Francji, który teraz musi dorabiać na życie, sprzedając paszteciki. Opowiada on skromnie i z rozwagą dzieje swojej niedoli, podobno opowiadał tę historię wielu ludziom. Yriock wyprzedza wydarzenia i informuje, że historia doszła do królewskich uszu i władca wyznaczył żołnierzowi skromną pensję, dzięki której ten już nie musiał sprzedawać pasztecików.
W tym miejscu narrator postanawia przytoczyć drugą historyjkę:
W chwili kiedy państwa i imperia przeżywają okresy upadku [..] nie będę się zatrzymywał nad przyczynami, które stopniowo przywiodły do ruiny dom d'E... w Brytanii. [...] On wszakże miał dwu chłopców, którzy oczekiwali odeń światła — i sądził, że im się ono należy. [...] Jedynym tedy ratunkiem był handel. [...] Korzystając z okazji, kiedy stany zebrały się w Rennes , udał się na dwór w towarzystwie swoich dwóch chłopców i powoławszy się na starodawne prawo miejscowe [..] odpasał szpadę i powiedział: — Oto ona, weźcie ją i strzeżcie wiernie dopóty, dopóki lepsze czasy nie pozwolą mi upomnieć się o nią.
Przewodniczący przyjął szpadę markiza, a ten ostatni pozostał chwil parę, by być świadkiem złożenia szpady w archiwum jego domu, po czym odszedł.
Następnego dnia markiz wraz z całą rodziną wsiadł na statek płynący na Martynikę, a po dziewiętnastu czy dwudziestu latach owocnego przykładania się do interesów [...] powrócił do kraju, by odzyskać i godnie piastować swe szlachectwo.
Szczęśliwym trafem, który jedynie sentymentalnemu podróżnikowi zdarzyć się może, znajdowałem się w Rennes właśnie wtedy, kiedy miał się odbyć ów uroczysty akt. Nazywam go uroczystym — takim bowiem był w moich oczach.
Markiz wkroczył na salę w otoczeniu całej swojej rodziny: małżonka szła wsparta na jego ramieniu — starszy syn wiódł siostrę, a najmłodszy zamykał szereg z drugiej strony, obok swej matki. Panowała śmiertelna cisza. Kiedy markiz zbliżył się na sześć kroków do trybunału, przekazał markizę najmłodszemu synowi i wystąpiwszy trzy kroki przed rodzinę — upomniał się o swoją szpadą. Podano mu ją, a gdy tylko dostał szpadę w ręce, wyciągnął ją niemal całkiem z pochwy — była to błyszcząca twarz porzuconego niegdyś przyjaciela. Obejrzał ją bacznie całą, zaczynając od rękojeści, jak gdyby chciał przekonać się, że to ta sama; nagle spostrzegłszy odrobinę rdzy, która usadowiła się w pobliżu końca ostrza, podniósł szpadę bliżej oczu. A gdy pochylał nad nią głowę, zdało mi się, że widzę, jak łza pada na zardzewiałe miejsce. To, co potem nastąpiło, rozproszyło moje wątpliwości.
— Znajdę — powiedział — inny sposób zmycia tej plamy.
Rzekłszy to markiz schował szpadę z powrotem do pochwy, złożył ukłon jej opiekunom i wyszedł, a za nim żona, córka i obaj synowie.
Ach, jakże mu zazdrościłem jego uczuć!
Narrator zaznacza, że historia żołnierza i markiza wzajemnie się uzupełniają, dlatego przytacza obie. Potem wraca do meritum historii, czyli wyjaśnienia kwestii paszportu. Udaje mu się wreszcie dostać przed oblicze hrabiego de B..., odpowiedzialnego za takie problemy. Ich rozmowa schodzi na temat... kobiet. Wtedy Yorick tłumaczy, że wcale nie zależy mu ani na przygodach erotycznych (i trzeba mu to przyznać - dużo flirtował, ale nie spędzał we Francji „upojnych nocy”), ani na kolekcjonowaniu kolejnych miejsc wartych zobaczenia w Paryżu. W podróż wyruszył po to, aby wzbogacić swoje wnętrze, spotykać się z ludźmi, od których może nauczyć się czegoś pięknego. Hrabia urzeczony był jego mową, zwrócił jednak uwagę na fakt, że gość nie raczył się przedstawić. Wówczas Anglik otworzył leżącego na stole Hamleta Szekspira i wskazał nazwisko: JORIK. Francuza ucieszył ów koncept, szybko wyszedł z gabinetu i wrócił... z paszportem.
Potem kolejny raz pojawia się postać pokojówki, którą bohater już kiedyś spotkał. Była ona niesamowitą pokusą dla Anglika, ale też dzięki niej mógł poznać smak zwycięstwa - opanowania namiętności, stłumienia instynktu. Yorick nie kryje, że był z siebie dumny.
Powieść nie została ukończona. Ostatnie jej zdania mówią o tym, że bohater znajdował się w alkowie z pewną poznaną w Paryżu panią i wywiązała się między nimi sprzeczka. Pokojówka pani stanęła w pobliżu alkowy i wtedy Yorick wyciągnął rękę i chwycił służącą za..., no właśnie nie wiadomo, bo tak kończy Podróż sentymentalna.