Tlumaczenie: Rewia18
Prolog
Rozklekotany, stary Jeep gruchotał po dziurach ulicy i podrzucał Rafael´a na siedzieniu, jak na dzikim koniu.
>>Hell of a bummpy ride.<< Jack uśmiechną się , nie spuszczając wzroku z ulicy. Jego opalone kolumbijskim słońcem dłonie, mocno objęły kierownice, żeby nie stracić kontroli nad samochodem.
Cholernie wyboisty wypad. - W istocie.- Rafael odwzajemnił uśmiech, mimo że, anglik nie mógł go zobaczyć, gdyż patrzył wprost przed siebie.
Mieli szczęście, ponieważ rzadko kiedy w kwietniu grunt był suchy, a droga przejezdna. Ochotniczy pomocnicy z oddziału szpitalnego powiedzieli mu, że ulice w okresie deszczu zamieniają się w błoto, w którym utykają nawet najnowsze samochody. Przez to, że nie było żadnego przejazdu do lotniska, lekarze musieli obchodzić się oszczędnie z pozostałymi zapasami, aż droga stanie się przejezdna i będzie możliwa nowa dostawa.
-5-
Rafael zerknał za siebie na załadowane skrzynki i kartony. Lekarstwa i urządzenia szpitalne, były tam wystarczająco dobrze zapakowane, aby chronić je przed upadkiem? Jack wiedział wszystko o tym, ten tropikalny lekarz o głębokich zmarszczkach, był już od kilku miesięcy w głębi Kolumbii i nie po raz pierwszy jechał tą drogą.
Dziesięć dni temu odebrał go z lotniska,które było przesieką w dżungli okraszonej chałupami i szopami.
>>Goodness<< palną Jack. Nadepnął mocno na hamulec tak, że Rafael wyleciał do przodu i zatrzymał się na pasie bezpieczeństwa.
Z za zakrętu wyłoniła się roztrzaskana, niebieska ciężarówka, blokująca drogę przejazdu. Mężczyźni z czarnymi włosami, ubrani w oliwkowo- zielone bluzy z długimi rękawami, ustawili sie wokół przyczepy, mierząc w Jeepa czarnymi strzelbami, który zatrzymał sie w tumanie kurzu.
Rafael przełkną ślinę. Jeszcze nikt nie mierzył w niego strzelbą. Zdenerwowany spojrzał na Jacka. Powinni zawrócić i spróbować ucieczki? Nie, Jeepem bez dachu, raczej zły pomysł.
Anglik zmierzył wzrokiem Guerilleros*. A może to była Organizacja paramilitarna?
Zanim przyleciał do Bogotá'y, Rafael rozeznał się w sytuacji w Kolumbii i wiedział, że podczas tej wojny nie mógł zaufać żadnej stronie. Teraz nie miało to, znaczenia.
>>Stay calm Rafe<< wskazał mu Jack. >> Nie denerwuj sie, oni chcą tylko lekarstwa.<<
Jeden z nieznajomych, z wąsem o krzepkiej posturze, przybliżył sie o krok, wywijając wokoło rewolwerem, krzyczał:
>>Bajan del coche! Fuera! Fuera!<<
Rafael nie musiał dobrze znać hiszpańskiego, by się zorientować, że mają wysiąść z samochodu.
Najbezpieczniej było nie prowokować ich stawianiem oporu.
-6-
_______________________
Guerilleros* - Partyzanci
>>Get out of the cars<< potwierdził mu Jack. >>Ale powoli. Pokarzę zaświadczenie od Don Estebana. Zobaczymy ile jest warte <<.
Anglik otworzył drzwi od strony kierowcy i przesunął się do wyjścia.
Niechętnie Rafael zrobił to samo. Ciężko mu było zrezygnować z pozornej ochrony samochodu.W zwolnionym tempie wysiadł i oddalił się od drzwi, podczas gdy Jack z podniesionymi rękoma, uspokajał po hiszpańsku, namawiał Guerilleros.
>>Rápido,Rápido<<dowódca blefował . Reszty słów Rafael nie zrozumiał. Mógł tylko przyglądać się, jak Jack namawiał nieznajomego, który w ogóle nie interesował się, co Anglik ma do powiedzenia. Padło nazwisko Esteban. Jack chciał sięgnąć do wewnętrznej kieszeni kurtki, Rafael wiedział, że ma tam szczególne dokumenty ochronne od wpływowego Don'a.
Uzbrojeni natychmiast szeroko otworzyli oczy i mocno chwycili za broń
>>No!<< krzykną głośniej ich dowódca. >>No la toques<<.
Jack wtrzymał się i mówił ze spokojem dalej, którego Rafael nie mógł zrozumieć przez ogarniająca go panikę. Dłoń anglika, znowu usilnie zbliżała sie do kieszeni.
>>Nie rob tego<< Rafael próbował przekrzyczeć ogłuszający ryk Guerilleros. Ostatnie słowo zostało przez strzał zagłuszone, a potem już tylko było strzelanie słychać. Raptem Rafael bez czucia upadł na twardą, okurzoną ziemie. Jego oczy były wpatrzone w pochmurne niebo, jednak jedyne co widział, to smutny pożegnalny uśmiech Sophii.
-7-